Dom Nocy 09 - Przeznaczona PROLOG Zoey Myślę, że moja mama nie żyje. Sprawdziłam cicho słowa. Wydawały się złe, nienaturalne, jakbym próbowała zrozumi...
17 downloads
20 Views
1MB Size
Dom Nocy 09 - Przeznaczona
PROLOG Zoey Myślę, że moja mama nie żyje. Sprawdziłam cicho słowa. Wydawały się złe, nienaturalne, jakbym próbowała zrozumieć świat obracający się do góry nogami albo słońce wschodzące na zachodzie. Zaciągnęłam głęboki, szlochający wdech i przewinęłam się na mój bok sięgając po kolejną chusteczkę w pudełku, które było na podłodze obok łóżka.
Stark zamamrotał, zmarszczył brwi i poruszył się niespokojnie. Powoli i ostrożnie wyszła z łóżka, chwyciłam gigantyczną bluzę Starka z miejsca, gdzie ją rzucił, włożyłam ją i skuliłam się na miękkim fotelu, który był obok ściany naszego małego pokoju w tunelu. Woreczek z grochem wydał ten gąbczasty dźwięk, który zawsze przypomina mi kulki w tych nadmuchiwanych domach na przyjęciach dzieci, a Stark zmarszczył się i znowu coś wybełkotał. Wydmuchałam nos. Cicho. Przestań płakać przestań płakać przestań płakać! To nie pomoże. Nie przywrócę Mamy z powrotem. Zamrugałam kilka razy i znowu wytarłam nos. Może to był po prostu sen. Ale nawet jeśli pomyślałam słowa, moje serce znało prawdę. Nyks wyciągnęła mnie z moich
snów aby pokazać mi widok Mamy wchodzącej do Zaświatów. To oznaczało, że Mama umarła. Mama powiedziała Nyks, że przeprasza za zawiedzenie mnie, przypomniałam sobie, kiedy łzy znowu pociekły w dół moich policzków. – Powiedziała, że mnie kochała, – wyszeptałam. Z trudem wydałam jakikolwiek dźwięk, ale Stark rzucił się i niespokojnie się obrócił i wymamrotał, – Przestań! Zacisnęłam razem moje usta, nawet mimo że wiedziałam, że mój szept nie był tym, co psuło jego sen. Stark był moim Wojownikiem, moim Strażnikiem i moim chłopakiem. Nie, chłopak jest zbyt zwyczajnym słowem. Jest więź pomiędzy Starkiem i mną, która sięga głębiej niż umawianie się i seks i to wszystko, co wiąże się z normalnymi związkami. To dlatego był taki niespokojny.
Mógł poczuć mój smutek – nawet w swoich snach wiedział, że płakałam i to bolało i przerażało i… Stark zrzucił koc ze swojej klatki piersiowej, a ja mogłam zobaczyć, że jego dłoń była zaciśnięta w pięść. Mój wzrok poszedł do jego twarzy. Nadal spał, ale jego czoło było rowkowane, a ona się marszczył. Zamknęłam oczy i zaczerpnęłam głęboki, koncentrujący się wdech. – Duchu, – wyszeptałam. – Proszę przyjdź do mnie. – Natychmiast poczułam żywioł ocierający się o moją skórę. – Pomóż mi. Nie, właściwie, pomóż Starkowi przez ochronienie go przed moim smutkiem. – I może, dodałam cicho, mógłbyś pomóc też ochronić mnie przed częścią mojego smutku. Nawet jeśli to jest tylko na mała chwilę. Zaczerpnęłam kolejny głęboki wdech, kiedy duch poruszył się wewnątrz i dookoła mnie, wirując dookoła łóżka. Otwierając moje oczy rzeczywiście mogłam
zobaczyć szmer w powietrzu otaczający Starka. Jego skóra wydawała się błyszczeć, kiedy żywioł osiadł na nim jak przeźroczysty koc. Poczułam ciepło i rzuciłam w dół okiem na moje ręce i zobaczyłam, że ten sam łagodny blask spoczywał na mojej skórze. Stark wypuścił powietrze ze mną, kiedy duch działał trochę kojącą magią i po raz pierwszy od godzin, poczułam lekkie odciągnięcie odrobiny mojego smutku. - Dziękuję ci, duchu, – wyszeptałam i skrzyżowałam ramiona przytulając siebie ciasno. Owinięta przyjemnym dotykiem żywiołu poczułam się najbliżej, właściwie byłam trochę senna. Wtedy inny rodzaj ciepła przeniknął moją świadomość. Powoli, nie chcąc przeszkodzić pocieszającemu zaklęciu, nad którym pracował żywioł. Rozwinęłam swoje ramiona z dookoła mnie
i dotknęłam mojej klatki piersiowej. Dlaczego mój kamień jasnowidza jest ciepły? Mały, okrągłe kamień bujał się na swoim srebrnym łańcuszku, opierając się pomiędzy moimi oddechami. Nie zdjęłam go odkąd Sgiach podarowała mi go zanim opuściłam piękną, magiczną Wyspę Skye. Ze zdumieniem wyciągnęłam kamień spod bluzy przebiegając moimi palcami po jego gładkiej, marmurowej powierzchni. Nadal przypomniał mi Life Saver’a (Life Savers – amerykańskie twarde, owocowe cukierki w kształcie pierścieni – przypuszczenie tłumacza) o smaku kokosowym, ale marmur Skye świecił nieziemskim światłem, jakby żywioł, który przywołałam, ożywił go – jakby ciepło, które czułam było dlatego że pulsował z życiem.
Głos królowej Sgiach odbił się echem w jej pamięci: „Kamień jasnowidza jest w zgodzie tylko z najbardziej starożytną magią: rodzajem tej, którą chronię na mojej wyspie. Podarowuję ci go tak żebyś mogła naprawdę rozpoznać Te Starożytne, jeśli jakieś nadal egzystują w świecie zewnętrznym…” Kiedy jej słowa powtórnie zabrzmiały w mojej głowie, kamień powoli się zmienił, prawie leniwie. Dziura w jego środku była jak mini-teleskop. Kiedy przesunął się dookoła mogłam zobaczyć Starka oświetlonego przez niego, a mój świat też się przesunął, zwęził się, potem wszystko się zmieniło. Może to było dlatego, że duch był tak blisko mnie w tym momencie, ale to co widziałam, nie wydawało się w żadnym stopniu tak zadziwiające jak za pierwszym razem, kiedy spojrzałam przez
kamień na Skye i skończyłam mdlejąc. Ale to nie oznaczało, że to było w jakimkolwiek stopniu mniej niepokojące. Stark był tam leżąc na plecach z w większości gołą klatką piersiową. Poświata ducha zniknęła. W jej miejscu zobaczyłam inny obraz. Chociaż był niewyraźny i nie mogłam rozpoznać jego funkcji. To było jak czyjś cień. Ręka Starka zadrgała, a jego dłoń otworzyła się. Otwarła się ręka cienia. Kiedy obserwowałam miecz Strażnika – masywny, długi miecz, który doszedł do Starka w Zaświatach – przybrał formę w dłoni Starka. Z trudem złapałam powietrze z zaskoczenia, a Wojownik jak widmo obrócił swoją głowę w moim kierunku i zamknął swoją dłoń dookoła miecza.
Miecz Strażnika natychmiast się przesunął, zmienił i stał się długą, czarną włócznią – niebezpieczną, śmiertelną, oblepioną krwią, która wyglądała w zbyt znajomy dla mnie sposób. Strach przebił się przeze mnie. - Nie! – płakałam. – Duchu, wzmocnij Starka! Spraw, żeby ta rzecz odeszła! – Z dźwiękiem jak trzepoczące skrzydła gigantycznego ptaka, zjawa zniknęła, kamień jasnowidza stał się zimny, a Stark usiadł wyprostowany, marszcząc się na mnie. - Co ty tam robisz? – Potarł swoje oczy. – Dlaczego robisz tyle hałasu? Otwarłam buzię aby spróbował wyjaśnić dziwaczną rzecz, którą właśnie widziałam, kiedy ciężko westchnął i położył się z powrotem, otwierając objęcia i dając mi sennie znak. – Chodź tutaj. Nie mogę spać, póki nie jesteś do mnie przytulona. I naprawdę potrzebuję trochę snu.
- Okey, tak, ja też, - powiedziała i na trzęsących się nogach pośpieszyłam do niego i zwinęłam się obok jego boku moją głowę opierając na jego ramieniu. – Hej, uh, coś dziwnego się właśnie zdarzyło, - zaczęłam, ale kiedy nachyliłam swoją głowę tak że mogłam spojrzeć w jego oczy, usta Starka napotkały moje. Zaskoczenie nie trwało długo, a ja wślizgnęłam się w pocałunek. Było dobrze – tak dobrze być blisko niego. Jego ręce owinęły się dookoła mnie. Przycisnęłam się do niego, kiedy jego usta podążały wzdłuż krzywizny mojej szyi. – Myślałam, że powiedziałeś, że potrzebowałeś trochę snu. – Mój głos brzmiał zadyszanie. - Potrzebuję więcej ciebie, - powiedział. -Tak, - powiedziała. – Ja też.
Potem zgubiliśmy siebie w sobie nawzajem. Dotyk Starka odpędził śmierć, rozpacz i strach. Razem przypominaliśmy sobie nawzajem o życiu, miłości i szczęściu. Później w końcu zasnęliśmy, a kamień jasnowidza leżał zimny i zapomniany na mojej piersi pomiędzy nami. Rozdział 1 Aurox Ludzkie, męskie ciało jest takie miękkie, takie łatwe do zmiażdżenia. To była niespodzianka jak łatwo było można zabić go – zatrzymać bicie jego słabego serca. „Zabierz mnie do Północnej Tulsy. Chcę zniknąć w nocy,” powiedziała. To był rozkaz, który rozpoczął ich wieczór. „Tak, Bogini,” odpowiedział natychmiast, powracając do życia w rogu balkonu na dachu. „Nie mów do mnie Bogini. Nazywaj mnie.” Rozejrzała się, dumając. „ … Kapłanką.” Kąciki jej pełnych,
gładkich i zaczerwienionych ust uniosły się. „Uważam, że tak będzie najlepiej, gdy wszyscy będą nazywać mnie po prostu Kapłanką – przynajmniej przez krótki czas.” Aurox przytknął w odruchowym geście pięść do serca, bo wiedział, że to starożytne pozdrowienie, mimo, że w jakiś sposób wydawało mu się to dziwne i przymusowe. „Tak, Kapłanko.” Kapłanka wyminęła go, pokazując władczo na niego, by podążał za nią. Podążył. Został stworzony, by podążać za nią. Odpowiadać na jej rozkazy. Wypełniać jej rozkazy. Weszli do czegoś, co Kapłanka nazywała samochodem, a świat leciał. Kapłanka rozkazała mu, by zrozumiał jego działania. Patrzył i uczył się, tak jak rozkazała. Potem zatrzymali się i wyszli z samochodu. Ulica śmierdziała śmiercią i zgnilizną, korupcją i brudem. „Kapłanko, to miejsce nie jest …” „Chroń mnie!” powiedziała. „Masz się nie troszczyć się o mnie. Pójdę zawsze, gdzie będę chciała, kiedy będę
chciała i zrobię dokładnie to, co będę chciała. To Twoja praca, a nie Twój cel, by pokonywać moich wrogów. To moje przeznaczenie, by tworzyć wrogów. Patrz. Reaguj, kiedy rozkazuję Ci, byś mnie chronił. To wszystko, czego wymagam od Ciebie.” „Tak, Kapłanko,” powiedział. Nowoczesny świat był zagmatwanym miejscem. Tak wiele ciągle zmieniających dźwięków. Tak wiele z nich nie znał. Zrobi to, co rozkaże mu Kapłanka. Wypełni powód jego stworzenia i … Mężczyzna wyszedł, blokując drogę Kapłance. „Jesteś zbyt ładna, by być w tej alejce tak późno, tylko z jednym facetem w towarzystwie.” Jego oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczył tatuaże Kapłanki. „Więc, wampirzyco, zatrzymałaś się tu, by pożywić się trochę na tym chłopaku? Może dasz mi swoją torebkę, a potem ty i ja porozmawiamy o tym jak to jest być z prawdziwym mężczyzną?”
Kapłanka znudzona, westchnęła. „Mylisz się w obi przypadkach: Nie jestem po prostu wampirem, a to nie jest chłopak.” „Hej, co masz na myśli, mówiąc to?” Kapłanka zignorowała mężczyznę i spojrzała przez ramię na Auroxa. „Teraz powinieneś mnie chronić. Pokaż mi jakiej broni rozkazuję.” Posłuchał jej bez wahania. Aurox zbliżył się do mężczyzny bez zawahania. Jednym, nagłym ruchem, Aurox zanurzył swoje kciuki w oczodoły, co zapoczątkowało krzyk. Przerażenie mężczyzny obmyło go, karmiło go. Tak łatwo jak nabiera się powietrza, Aurox wdychał ból, który powodował. Moc przerażenia mężczyzny przepełniała go, pompując gorąco i zimno. Aurox czuł, że jego dłonie twardnieją, zmieniają się, stają się dłuższe. Normalne palce stały się pazurami. Wyciągnął je z oczu mężczyzny, kiedy krew zaczynała sączyć się jego uszami.
Z zaczerpniętą mocą od bólu i strachu, Aurox podniósł mężczyznę, ciskając nim o ścianę pobliskiego budynku. Mężczyzna krzyknął znowu. Co za cudownie, straszny dreszcz! Aurox czuł, że więcej zmian przebiega w jego ciele. Zwykłe, ludzkie stopy zaczęły rozszczepiać się na kopyta. Mięśnie jego nóg pogrubiły się. Jego klatka rozszerzyła się i rozdarła koszulkę, którą miała na sobie. Ale najwspanialsze ze wszystkiego było to, że Aurox czuł cienkie, śmiercionośne rogi, które wyrosły z jego głowy. Do czasu, kiedy trzech przyjaciół przybiegło do alejki, by pomóc mężczyźnie, przestał krzyczeć. Aurox upuścił mężczyznę w brud i zajął miejsce między Kapłanką a tymi, którzy jak wierzył mogli wyrządzić jej krzywdę. „Co do cholery?” Pierwszy mężczyzna wpadł w poślizg, by się zatrzymać. „Nigdy nie widziałem czegoś takiego,” powiedział drugi mężczyzna.
Aurox już pochłaniał strach, który zaczął z nich promieniować. Jego skóra pulsowała zimnym ogniem strachu. „Czy to rogi? Ah, do diabła! Spadam stąd.” Trzeci mężczyzna odwrócił się i popędził z powrotem drogą, którą przybiegł. Drugi zaczął powoli cofać się, oczy miał szeroko otwarte, był zszokowany i gapił się. Aurox spojrzał na Kapłankę. „Jaki jest Twój rozkaz?” Zastanawiał się nad brzmieniem swojego głosu – jak stał się taki gardłowy, taki bestialski. „Ich ból sprawia, że jesteś silniejszy.” Kapłanka spojrzała zadowolona. „I inny, bardziej dziki.” Spojrzała na dwóch wycofujących się mężczyzn, a jej uśmiech stał się szyderczy. „Czy to nie interesujące … Zabij ich.” Aurox znalazł się tak szybko najbliższego mężczyzny, że ten nie miał szansy, by uciec. Rozpruł jego klatkę rogami, podnosząc go tak, że skręcał się, wrzeszczał i ubrudził się. To sprawiło, że Aurox czuł się nawet bardziej potężny.
Z silnym podrzuceniem głowy rzucił nadzianego na rogi mężczyznę, który uderzył o budynek, by wylądować bezwładnie i cicho obok pierwszego mężczyzny. Drugi mężczyzna nie uciekł. Zamiast tego wyciągnął długi, niebezpiecznie wyglądający nóż i zaatakował Aurora. Aurox zmylił manewrem przeciwnika na drugą stronę, a potem kiedy mężczyzna poprawił się, nadepnął kopytem na jego nogę, a potem zdarł mu skórę z twarzy, kiedy mężczyzna upadł. Oddychając ciężko, Aurox stanął nad ciałami jego pokonanych wrogów. Odwrócił się do Kaplanki. „Bardzo dobrze,” powiedziała jej pozbawionym emocji głosem. „Opuśćmy to miejsce zanim władze przybędą.” Aurox podążył za nią. Szedł ociężale, jego kopyta uderzały z łoskotem o brudną alejkę. Zacisnął szpony w pięści po bokach, kiedy próbował zrozumieć sens emocjonalnego sztormu, który przepływał przez jego ciało, zabierając ze sobą moc, która napędzała jego bitewny szał.
Słabość. Czuł się słaby. I coś więcej. Było coś więcej. „Co się stało?” Warknęła na niego, kiedy zawahał się, zanim wsiadł do samochodu znowu. Potrząsnął głową. „Nie wiem. Czuję…” Zaśmiała się. „Ty wcale nie czujesz. Nad interpretujesz to. Mój nóż nie czuje. Mój pistolet nie czuje. Jesteś moją bronią, zabijasz. Pogódź się z tym.” „Tak Kapłanko.” Aurox wsiadł do samochodu i pozwolił, by świat nabrał prędkości. Ja nie myślę. Ja nie czuję. Jestem bronią. Tłumaczenie & Beta: House Of Night Translate Aurox „Dlaczego stoisz gapiąc się na mnie?” spytała Kapłanka, patrząc na niego lodowatymi, zielonymi oczami. „Czekam na twój rozkaz, Kapłanko,” powiedział automatycznie, zastanawiając się, jak to możliwe, że jej się to nie podoba. Mieli tylko wrócić do jej kryjówki na szczycie wspaniałego budynku o nazwie Mayo. Aurox
poszedł na balkon i po prostu tam stał cicho, patrząc na Kapłankę. Wypuściła długi oddech. „Nie mam rozkazów dla Ciebie w tej chwili. Czy zawsze musisz na mnie patrzeć?” Aurox odwrócił wzrok, skupiając się na światłach miasta i na tym jak pociągająco błyszczały pod nocnym niebem. „Czekam na twój rozkaz, Kapłanko,” powtórzył. „Och, na wszystkich bogów! Kto by wiedział, że Naczynie, które stworzyłam dla siebie będzie równie bezmyślny jak jest piękny?” Aurox poczuł zmiany w atmosferze, zanim Ciemność zmaterializowała się z dymu, cienia i nocy. „Bezmyślny, piękny i śmiercionośny ...” Głos rozległ się w jego głowie. Ogromny biały byk uformował się w pełni przed nim. Jego oddech był cuchnący, ale słodki. Jego spojrzenie było straszne i cudowne w tym samym czasie. Był tajemniczy, magiczny i okaleczony za razem.
Aurox padł na kolana przed stworzeniem. „Wstań z kolan. Wstań i idź tam ...” Machnęła ręką w lekceważącym geście w kierunku cieni, w najdalszych zakamarkach dachu. „Nie, wolałbym, aby został. Cieszę się patrząc na moje stworzenie." Aurox nie wiedział co powiedzieć. Ten potwór skupiał jego uwagę, ale Kapłanka dowodziła jego ciałem. „Stworzenie?” Kapłanka położyła szczególny nacisk na ostatnią część słowa, kiedy poruszyła się leniwie w stronę ogromnego byka. „Często sprawiasz prezenty takie jak ten swoim poplecznikom?” Śmiech Byka był straszny, ale Aurox zauważył, że Kapłanka ani drgnęła – zamiast tego podchodziła bliżej i bliżej stworzenia, kiedy mówił. „To ciekawe! Właśnie mnie wypytujesz. Czy jesteś zazdrosna, moja pozbawiona serca istoto?” Kapłanka pogłaskała róg byka. „Czy muszę być?”
Byk obwąchał ją. Gdy jego pysk dotknął jedwabnej, pomarszczonej sukni Kapłanki, odsłonił gładkie, nagie ciało pod spodem. „Powiedz mi, jak sądzisz jaki jest cel obdarowania Cię przeze mnie?” Byk odpowiedział pytaniem na to zadane przez Kapłankę. Kapłanka zamrugała i potrząsnęła głową, jakby była zmieszana. Potem jej wzrok odnalazł Auroxa, wciąż na kolanach. „Mój panie, jego celem jest ochrona i jestem gotowa, by zrobić co zapragniesz, aby podziękować za niego.” „Zaakceptuje twoją bujną ofertę, ale muszę wyjaśnić, że Aurox nie jest po prostu bronią do ochrony. Aurox ma jeden cel, i jest nim stworzenie chaosu.” Kapłanka nabrała głęboki, świszczący oddech. Zamrugała szybko, a jej wzrok podążył z byka na niego, i z powrotem na byka. „Doprawdy?" Spytała z miękkim, czczącym głosem. „Przez to jedno stworzenie, mogę zarządzać chaosem?”
Białe oczy byka jak lustrujący księżyc. „Naprawdę. Jest co prawda jednym stworzeniem, ale jego moc jest ogromna. Ma zdolność do siania katastrof na swojej drodze. Jest Naczyniem, które jest przejawem twoich najskrytszych marzeń, a czyż nie są one obrazem kompletnego chaosu?” „Tak, o tak,” Kapłanka wydyszała te słowa. Pochyliła się nad szyją byka i zaczęła ją głaskać. „Ach, więc co zamierzasz zrobić z tym chaosem, którym teraz możesz rządzić? Czy zejdziesz na dół do miasta ludzi i zaczniesz rządzić jako królowa wampirów?” Uśmiech Kapłanki był zarazem piękny i straszny. „Nie jako królowa. Jako Bogini.” „Bogini? Ale jest już Bogini wampirów. Wiesz, to aż za dobrze. Kiedyś jej służyłaś.” „Masz na myśli, Nyx? Bogini, która daje jej sługom wolny wybór i odstąpienie od jej własnej woli? Bogini, która nie interweniuje, ponieważ tak bardzo wierzy w siłę mitu o wolnej woli?”
Auroxowi zdawało się, że słyszy głos bestii i zastanawiał się jak to możliwe. „Miałem na myśli Nyx, Boginię Wampirów i Nocy. Chcesz użyć chaosu, by ją sprowokować?” „Nie. Chciałabym wykorzystać chaos, by ją pokonać. Co jeśli chaos zagrozi światu? Czy wtedy Nyx nie zejdzie i nie przeciwstawi się jej własnym zasadom, by chronić swoje dzieci? A przez to czy Bogini nie odstąpi jej założeniom co do ludzkiej wolnej woli i nie zdradzi siebie samej? Co się stanie z jej boskim panowaniem jeśli Nyx zmieni to co jest przeznaczone?” „Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, skoro to się nigdy wcześniej nie zdarzyło.” Byk parsknął jakby rozbawiony. „Ale to bardzo zaskakujące pytanie - a wiesz, jak bardzo lubię być zaskakiwany.” „Mam tylko nadzieję, że jeszcze mogę Cię zaskoczyć, znów i znów, mój panie.” „Tylko jest takim małym słowem...” powiedział byk.
Aurox nadal klęczał na dachu długo po tym jak Kapłanka i Byk odeszli, zostawiając go porzuconego i zapomnianego. Pozostał tam, patrząc w górę na niebo. Tłumaczenie & Beta: House Of Night Translate Dom Nocy 09 - Przeznaczona *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi 2 ROZDZIAŁ Zoey - Krótki autobus? (krótki autobus – szkolny autobus krótszy w długości niż autobus powszechnie używany do transportu uczniów z fizycznymi albo psychicznymi upośledzeniami – przypuszczenie tłumacza) Naprawdę? – Wszystkim co mogłam zrobić było potrząsnąć głową i wpatrywać się w przysadzistą, żółtą rzecz, która mówiła DOM NOCY świeżymi, czarnymi literami
wzdłuż jego boku. – Mam na myśli, miło że mój telefon do Thanatos zadziałał tak szybko i pozwolono nam wrócić do szkoły, ale krótki autobus? - Bliźniaczko! Przysłali dla nas zacofany autobus! – powiedziała Erin, chichocząc. - Bliźniaczko, to naprawdę podłe, - powiedziała Shaunee. - Wiem, Bliźniaczko. Nie mogę uwierzyć, że Neferet jest tak cholernym złem, że wysłała po nas zacofany autobus, - kontynuowała Erin. - Nie, nie chodzi mi o bycie przez Neferet podłą. Mam na myśli, że podłe jest mówić zacofany, - wyjaśniła Shaunee, przewracając oczami na swoją Bliźniaczkę. - Myślę że Shaunee ma rację, a ty powinnaś rozważyć poszerzenie swojego słownictwa. Używasz podły zbyt wiele razy; to zbyteczne, powiedział Damien. Shaunee, Erin, Stevie Rae, Rephaim i ja wpatrywaliśmy się z wielkimi oczami na Damiena.
Wiedziałam, że wszyscy myśleliśmy, że wspaniale było ponownie słyszeć jego obsesję odnośnie słownictwa, ale nie chcieliśmy niczego mówić, bo wszyscy baliśmy się, że może wybuchnąć płaczem i powrócić do rozmiękłej depresji, która prześladowała go od śmierci Jacka. Afrodyta i Darius wybrali ten moment żeby wyłonić się z piwnicy magazynu i jak zwykle, Afrodyta zmniejszyła różnicę pomiędzy stosownością a katastrofą przez odwołanie się do swojej jednej wypróbowanej i prawdziwej zasady: Dbaj O To Jak To Wygląda. - Oh, gówno prawda. Nie wsiadam w to. Krótki autobus jest dla opóźnionych, - powiedziała Afrodyta z parsknięciem i podrzuceniem włosów. - Ej wy, nie jest taki zły. Mam na myśli, wyraźnie jest to nowy autobus. Sprawdźcie świeży, czarny napis Domu Nocy, - powiedziała Stevie Rae. - Tak samo mógłby mówić Społeczni Samobójcy, powiedziała Afrodyta, marszcząc się na
Stevie Rae. - Nie pozwolę wam zepsuć moich planów. Lubię szkołę, - powiedziała Stevie Rae. Wsiadła do autobusu szczerząc się do Syna Ereba, który nieprzyjaźnie otworzył dla niej drzwi. - Kapłanko. – Powitał ją mroczno skinieniem, a potem, całkowicie ignorując naszego własnego Syna Ereba, Dariusa, spojrzał na mnie i z nawet jeszcze bardziej oszukanym skinięciem powiedział, - Zoey, jestem żeby powiadomić ciebie i Stevie Rae, że będzie szkolne Spotkanie Rady, które zbierze się za trzydzieści minut. Obie macie na nie przyjść. - Okej, cóż, Stark pozwala każdemu wiedzieć, że jesteś tutaj więc będziemy gotowi by wyjeżdżać za sekundę, - powiedziałam, uśmiechając się do niego jakby jego twarz nie wyglądała jak chmura burzowa. - Hej, wy, nadal pachnie nowością! – wrzasnęła Stevie Rae. Mogłam zobaczyć jej krótkie
blond loki podskakujące, kiedy gapiła się dookoła wewnątrz. Potem z powrotem wyskoczyła i zeskoczyła ze schodów aby wziąć dłoń Rephaima i wyszczerzyła się do niego. – Chcesz usiąść ze mną na tylnym siedzeniu? Jest naprawdę sprężyste! - Naprawdę, - powiedziała Afrodyta. – Ten autobus jest dla ciebie idealny; jesteś zacofana. A ja nienawidzę być jedyną do przerywania tego dla ciebie – oh zaczekaj, to kłamstwo; nie nienawidzę tego naprawdę – ale nawet mimo że Najwyższa Rada Wampirów czysto wywarła presję na Neferet i zmusiła ją do naszego pojechania autobusem z powrotem do Domu Nocy, chłopiecptak nadal nie jest tam mile widziany. Czy zapomniałaś przez poświatę czegokolwiek co wy dwoje mogliście robić jeden do dwóch sekund pomiędzy zachodem słońca, a teraz że nie był ptakiem? Zobaczyłam, że Stevie Rae zacieśniła swoją dłoń na Rephaima. – Zapewnię cię, że było
więcej niż jedna do dwóch sekund od zachodu słońca, nie twoja sprawa co robiliśmy, a Rephaim jedzie do szkoły. Po prostu tak jak reszta z nas. Blond brwi Afrodyty poszły w górę do jej linii włosów. – Nie żartujesz, prawda? - Nie, - powiedziała stanowczo Stevie Rae. – A ty powinnaś rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. - Ja? Rozumieć? O czym ty do diabła mówisz? - Nie jesteś początkująca, czerwona albo normalna. Nie jesteś wampirem. Może nawet nie jesteś człowiekiem. - Bo jest wiedźmą, - usłyszałam szept Shaunee. - Z piekła rodem, - Erin odszeptała. Afrodyta zwęziła swoje oczy na Bliźniaczki, ale Stevie Rae nie skończyła. - Tak jak Rephaim, jesteś czymś, co nie jest do końca normalne, ale Nyks dała swoje błogosławieństwo tobie – nawet jeśli żadne z nas nie rozumie dlaczego do cholery to zrobiła. W
każdym razie, jedziesz do szkoły. Ja jadę do szkoły. Tak jak Rephaim. Koniec. - Stevie Rae ma argument, - powiedział Stark, kiedy dołączył do nas na parkingu na zewnątrz magazynu z resztą czerwonych adeptów idących szlakiem za nim. – Neferet się to nie spodoba, ale Nyks wybaczyła i pobłogosławiła Rephaima. - Przed całą szkołą, - dodała szybko Stevie Rae. - Oni to wiedzą, - wymamrotał do niej Rephaim. Spojrzał z niej na resztą z nich, jego wzrok w końcu osadził się na mnie. – Co myślisz? – zaskoczył mnie pytaniem. – Powinienem spróbować jechać do Domu Nocy, albo czy to tylko spowoduje problem bez powodu? Każdy gapił się na mnie. Z szybkim rzutem oka na kamienną twarz Syna Ereba w autobusie, powiedziałam, - Uh, pójdziecie pierwsi i wsiądziecie do autobusu? Muszę porozmawiać z moim… uh… - Wyznaczyłam szlak gestem, który wprowadził Afrodytę, Stevie Rae i resztę moich bliskich
przyjaciół. - Twoim kołem, - powiedziała Stevie Rae, uśmiechając się do mnie. – Zamierzasz porozmawiać ze swoim kołek. - I ich rynsztunkiem, - dodał Damien, kiwając do Afrodyty, Dariusa i Kramishy. Uśmiechnęłam się szeroko. – Podoba mi się to! Okej, wsiedlibyście do autobusu, kiedy ja będę rozmawiać z moim kręgiem i ich rynsztunkiem, proszę? - Nie jestem pewna, czy podoba mi się nazywanie mnie rynsztunkiem, - powiedziała Kramisha, zwężając na mnie swoje oczy. - To znaczy… - zaczęła Stevie Rae, ale Kramisha przerwała jej potrząśnięciem głowy. – Wiem, co to znaczy. Mówię, że nie jestem pewna, czy mi się to podoba. - Moglibyście rozpisywać się odnośnie tego później a teraz zamknąć się i podążać za Zoey,
tak żebyśmy mogli to przeboleć? – powiedziała Afrodyta, kiedy Kramisha zasysała powietrze i piorunowała ją spojrzeniem. – I dla utrwalenia, wskazała na wszystkich z wyjątkiem Dariusa. – Jesteście Stadem Frajerów. Ja jestem waszą oznaką Popularną i Idealną. Bliźniaczki wyglądały jakby mówiły słownym celem na Afrodytę więc powiedziałam, Ludzie, skupcie się. Pytanie Rephaima jest ważne. – Na szczęście, to zamknęło każdego, a ja dałam znak mojemu okręgowi, rynsztunku i Afrodycie żeby podążali za mną w dół chodnikiem i poza zasięg słuchu, kiedy czerwoni adepci wspinali się do autobusu, a ja frenetycznie próbowałam myśleć o bardzo ważnym pytaniu Rephaima. Mój umysł wydawał się pełen bzdur. Ostatnia noc była okropna. Rzuciłam okiem na Starka i poczułam, że moje policzki stawały się ciepłe. Okej, cóż, niecała była okropna, ale nadal trudne
pytania wypełniały moją głowę. Psychicznie potrząsnęłam sobą. Nie byłam już tylko adeptką. Byłam pierwszą Wyższą Kapłanką Adeptką, a oni wszyscy spojrzeli w górę na mnie i oczekiwali żebym Znała Prawidłowe Odpowiedzi (cóż, na wszystko z wyjątkiem geometrii, hiszpańskich tłumaczeń i problemów równoległego parkowania). Proszę, Nyks, spraw żebym powiedziała właściwą rzecz. Wysłałam szybką, cichą modlitwę, potem napotkałam wzrok Rephaima i zdałam sobie nagle sprawę, że to nie mojej odpowiedzi potrzebowaliśmy. - Czego chcesz? – zapytałam go. - Cóż, on chce… - Stevie Rae zaczęła, ale podniosłam moją dłoń uciszając moją najlepszą przyjaciółkę. – Nie, - powiedziałam. – To nie może być to, co ty mówisz, że Rephaim chce, albo nawet to, czego ty chcesz dla niego. Potrzebuję odpowiedzi Rephaima. Więc, jak? Czego chcesz? – powtórzyłam.
Rephaim pewnie napotkał mój wzrok. – Chcę być normalny, - powiedział. Afrodyta parsknęła. – Niestety, normalność plus nastolatek równa się pójście do głupiej szkoły. - Szkoła nie jest głupia, - powiedział Damien, a potem obrócił się do Rephaima. – Ale ona ma rację odnośnie części normalności. Chodzenie do szkoły jest tym, co normalni adepci robią. - Tak, - powiedziała Shaunee. - Do dupy, ale tak, - powiedziała Erin. – Mimo że to jest doskonały pokaz mody. - Taka jak ty jesteś, Bliźniaczko, - powiedziała Shaunee. - Co to oznacza? – Rephaim zapytał Stevie Rae. Uśmiechnęła się do niego. – W zasadzie, że powinieneś iść z nami do szkoły. Uśmiechnął się do niej z powrotem, z miłością i ciepłem przepełniającym jego twarz. Kiedy spojrzał ze Stevie Rae na mnie, ten cudowny wyraz nadal tam był, a ja nie mogłam nic poradzić
poza uśmiechnięciem się do niego. - Jeśli normalność oznacza pójście do szkoły, to jest tym, co naprawdę chciałbym zrobić. Jeśli to nie wywoła zbyt wielkiego problemu. - To spowoduje problemy, nie ma co do tego wątpliwości, - powiedział Darius. - Nie sądzisz, że powinien jechać? – zapytałam. - Nie powiedziałem tego. Zgadzam się z tobą, że to jest jego wybór, jego decyzja, ale Rephaimie, powinieneś zrozumieć, że będzie łatwiej, jeśli wybierzesz zostanie tutaj – na uboczu – przynajmniej póki nie zobaczymy, jakie będą następne ruchy Neferet i Kalony. Myślałam, że zobaczyłam płaszczenie się Rephaima na wspomnienie jego ojca, ale skinął i powiedział, - Rozumiem, ale jestem zmęczony chowaniem się samemu w ciemności. Spojrzał znowu na Stevie Rae, a potem z powrotem na nas. – A Stevie Rae może mnie potrzebować.
- Okej, wiecie, że ta cała „pozwólmy chłopcu-ptakowi zdecydować” i „Stevie Rae może mnie potrzebować” rzecz jest cała naprawdę wesoły w teorii, ale w rzeczywistości wejdziemy na kampus, gdzie postrzelona Wyższa Kapłanka nas nienawidzi i użyje czegokolwiek może żeby powalić nas, a przez to mam na myśli ciebie szczególnie, Z. Nie wspominając o Dragonie, Liderze Synów Erebusa, który zdecydowanie nie zachowuje się jak on odkąd jego małżonka została zabita przez faceta, którego przyprowadzamy z powrotem na kampus. Neferet użyje Rephaima przeciwko nam. Dragon ja poprze. Gówno uderzy amatora. - Cóż, - powiedziałam. – Nie będzie to pierwszy raz. - Uh, mogę coś powiedzieć? – ręka Damiena podniosła się jakby był w klasie i chciał być wywołany. - Tak, kochanie i nie musisz podnosić ręki, powiedziałam.
- Oh, okej, dzięki. Tym co chciałem powiedzieć jest to, że musimy pamiętać, że kiedy Nyks pojawiła się w Domu Nocy, przebaczyła i pobłogosławiła Rephaima, w zasadzie dała nam pozwolenie na włączenie Rephaima w nasz świat. Neferet nie może być wbrew temu – przynajmniej nie otwarcie. Ani Dragon. Jak bardzo to im się nie spodoba jest poza tą kwestią. - Ale będą wbrew temu, - powiedział Stark. – Neferet zapytała Dragona, czy zaakceptowałby Rephaima, a on powiedział nie więc wykopała go z kampusu. Stevie Rae nazwała to bzdurą i dlatego wszyscy skończyliśmy wyjeżdżając. - Tak, a tylko dlatego że Wyższa Rada dała radę przycisnąć Neferet żeby pozwoliła nam wrócić z powrotem do klasy, nie oznacza że będziemy zaakceptowani. Mogę wam obiecać, że ona i Dragon i prawdopodobnie wielu innych ludzi nie pogodzi się z tym. – Afrodyta zatrzepotała swoimi palcami na Rephaima.
Damien przemówił zanim mogłam cokolwiek powiedzieć. – Cóż, prawdą jest, że ani Neferet ani Dragon nie mogą wyrugować woli Bogini. - Wyru co? – zapytała Shaunee. - Gować kogo? – dodała Erin. - To znaczy zastąpić, - wyjaśniła za Damiena Stevie Rae. – A to jest naprawdę interesująca kwestia, Damien. Nikt nie może wyprzeć się Bogini, nawet nie Wyższa Kapłanka. - Możesz sobie wyobrazić, co pruderyjna Wyższa Rada powiedziałaby na to? – Afrodyta przewróciła oczami. – Miot kociąt – mieliby kilka miotów latających kociąt. Każde. Zamrugałam i miałam nagłą chęć uścisnąć Afrodytę. Cóż, chęć przeszła szybko, ale nadal. - Afrodyto, - powiedziałam. – Jesteś geniuszem! I tak jak Damien. - Oczywiście, że jestem, - powiedziała zadowolona z siebie Afrodyta.
- Zamierzasz donieść na Neferet i Dragona przed Wyższą Radą, prawda? – powiedział Damien. - Myślę że „donieść na” nich nie jest odpowiednim sposobem do ujęcia tego. Uh, masz ze sobą swojego laptopa, prawda? – zapytałam. Damien pogłaskał męską torbę przewieszoną na jego ramieniu. – Oczywiście. Jest w moim tornistrze. - Męskiej torbie, - powiedziała Shaunee. - Tylko mówiąc, - dodała Erin. - To jest Europejski tornister, - powiedział stanowczo Damien. - Jeśli ma pierze… - powiedziała Erin. - I kwakanie… - powiedziała Shaunee. - Cokolwiek to jest, cieszę się że to oznacza, że masz swój komputer ze sobą. – Wskoczyłam zanim Damien mógł sformułować wielkie słowo na nie. – Masz na nim ściągniętego Skype’a, prawda?
- Tak, - powiedział. - Dobrze. Muszę go pożyczyć na Spotkanie Rady, jeśli nie masz nic przeciwko? - Nie ma sprawy, - powiedział Damien, unosząc na mnie swoje brwi pytająco. - O czym myślisz? –Stevie Rae zadała swoje pytanie przed nim. - Cóż, kiedy rozmawiałam z Thanatos o pomocy nam w powróceniu do szkoły, nie wspomniałam o tej małej rzeczy odnośnie faktu, że jesteśmy w pewnym rodzaju odgałęzieniem naszego własnego Domu Nocy tutaj, ale że nadal będziemy chodzić na zajęcia, takie jak w naszym oryginalnym Domu Nocy. - Będziemy musieli pomyśleć o wspaniałej nowej nazwie dla naszego miejsca, - powiedziała Shaunee. - Ooooh! Dobra myśl, Bliźniaczko, - powiedziała Erin. - Hej, to jest magazyn więc co na Dom Nocy Partii Garnków (w oryginale brzmiało to Pot Lot
House of Night ale nie wiedziałam jak to do końca przetłumaczyć, a „pot” może znaczyć garnek, natomiast „lot” partię, odłam – przypuszczenie tłumacza), - powiedziała Shaunee. Spojrzałam na nie. Potrząsnęłam głową i powiedziałam stanowczo, - Nie dla Partii Garnków. – Potem wróciłam do mojej oryginalnej kwestii. – Ale muszę zrobić całą konferencję Skype z Wyższą Radą Wampirów aby otrzymać pozwolenie na to, co chcemy zrobić. Szkolne Spotkanie Rady wydaje się dobrym czasem na to, zwłaszcza odkąd jestem pewna, że Neferet się spodoba, jeśli zapytam o to, czy będzie świadkiem mojej rozmowy. - Z, to brzmi jak gówniany plan. Neferet będzie wielbić rozmawianie z Wyższą Radą i wymyślenie sposobu by przekręcić wszystko co powiesz żeby sprawić być wyglądała jak Szalona Nastolatka, - powiedziała Afrodyta. - To w pewnym rodzaju mój zamiar, - powiedziałam. – Nie będę Szaloną Nastolatką. Będę
Wyższą Kapłanką Adeptką, która podaje Wyższej Radzie wszystkie szczegóły odnośnie wspaniałego, cudownego podarunku, który Nyks dała Małżonkowi naszej Czerwonej Wyższej Kapłanki, Rephaimowi i że jest super podekscytowany rozpoczęciem szkoły w Domu Nocy w Tulsie. Jestem pewna że będą chcieli nawet pogratulować Neferet bycia tak wspaniałą Wyższą Kapłanką, która może uporać się ze wszystkimi zmianami dziejącymi się tutaj. - To przebiegłe. Podoba mi się, - powiedziała Afrodyta. – Usadzasz Neferet a nawet Dragona w pozycji, gdzie jeśli powiedzą „do diabła nie akceptujemy chłopca-ptaka” albo nawet suki i ponarzekają trochę odnośnie tego, będą wyglądać naprawdę źle – co z Nyks pokazującą się i robiącą cuda. - To nadal nie będzie łatwa droga, - powiedział Stark. Rephaim napotkał pewnie jego wzrok. – Nie ważne jak trudne to jest, to lepsza droga niż ta,
która prowadzi do ciemności, nienawiści i śmierci. I myślę, że dokładnie wiesz co mam na myśli. - Wiem, - powiedział Stark, zmieniając niezachwianie swój wzrok. - Tak jak ja, - powiedziała Stevie Rae. - Ja też, - dodałam. - Więc jesteśmy zgodni. Rephaim wraca do Domu Nocy z nami, - powiedział Darius. - Okej, zaczekaj. Czy to znaczy że musimy wsiąść do cholernego krótkiego autobusu? – zapytała Afrodyta. - Tak! – powiedzieliśmy wszyscy razem. Śmiejąc się i czując lżej niż w tych dniach, wspięłam się do krótkiego autobusu z moimi przyjaciółmi i uderzyłam moim ramieniem o Starka, kiedy zajęliśmy nasze siedzenia. Ledwo na mnie rzucił okiem. To wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie miał wiele do powiedzenia mnie (albo komukolwiek) odkąd się obudziliśmy.
Pamiętając jak blisko byliśmy – jak mnie dotykał i sprawił, że świat wydawał się znowu w porządku – sprawił że żułam wargę i czułam się super zmieszana. Kolejny raz rzuciłam na niego okiem. Wpatrywał się za okno. Wyglądał na zmęczonego. Naprawdę zmęczonego. - Hej, co się z tobą dzieje? – zapytałam, kiedy autobus podskoczył na swojej drodze po Cincinnati Street kierując się do śródmieścia. - Mną? Nic. - Naprawdę, wyglądasz na naprawdę zmęczonego. Dobrze się czujesz? - Zoey, obudziłaś mnie i trzymałaś mnie przez większość dnia wczoraj. Potem wykonałaś telefon do Thanatos aby wprawić tą całą „powrót do szkoły” rzecz w ruch, co nie było do końca spokojną, cichą rozmową. Dopiero zasnąłem, kiedy krzyczałaś cokolwiek i znowu mnie obudziłaś. Kochanie się było wspaniałe. – Przerwał i na chwilę się uśmiechnął i wyglądał prawie normalnie.
Potem otworzył usta i zrujnował to przez powiedzenie, Potem zrobiłaś jakieś poważne podrzucanie i zmienianie zanim zemdlałaś. Nie mogłem wrócić do snu. Więc jestem zmęczony. To wszystko. Zamrugałam do niego. Dwukrotnie. I próbowałam nie czuć się jakby mnie właśnie nie spoliczkował w twarz. Utrzymując mój głos w dole, bo nie chciałam radzić sobie z tym, że wszyscy moi przyjaciele wiedzieli. Powiedziałam, - Okej, odkładając na bok całą musiałam-wykonaćtelefondo-Thanatos-żeby-sprowadzić-nas-z-powrotem-doszkoły rzecz, co jest tym, co powinnam zrobić, bo jestem Wyższą Kapłanką odpowiedzialną za to i fakt, że ty przyszedłeś do mnie, kiedy wszystkim, co miałam na myśli było przytulić się i spać, moja mama nie żyje, Stark. Nyks pozwoliła mi zobaczyć, jak wchodzi do Zaświatów. Od teraz nie wiem jak albo dlaczego się to
stało. Próbuję jak diabli zachowywać się w połowienormalnie. Nawet jeszcze nie porozmawiałam z moją babcią. - To prawda, że nie rozmawiałaś. Mówiłem ci, że powinnaś zaraz zadzwonić do niej – albo przynajmniej zadzwonić do swojej mamy. Co jeśli to był tylko sen? Spojrzałam na Starka z całkowitym niedowierzaniem, walcząc żeby utrzymać mój głos i emocje pod kontrolą. – Jesteś jedyną osobą na tym świecie, która powinna rozumieć lepiej niż ktokolwiek, że mogę wyczuć różnicę pomiędzy prawdziwym widzeniem Zaświatów a śnięciem o nich. - Tak, wiem, ale… - Ale ty mówisz, że powinnam iść przez to wszystko i nie przeszkadzać twojemu cennemu snu? Cóż, z wyjątkiem kochania się z tobą! Zacisnęłam usta i próbowałam wyglądać normalnie, kiedy zobaczyłam, że Afrodyta obraca się
dookoła i rzuca okiem do tyłu na mnie z pytającym znakiem na jej twarzy. Stark wypuścił długi oddech. – Nie, to nie to mam na myśli. Przepraszam, Z. – Potem wziął moją dłoń w swoją. – Naprawdę. Brzmię jak kretyn. - Tak, brzmisz, - powiedziałam. - Przepraszam, znowu, - powiedział, a potem uderzył moje ramię swoim. – Możemy przewinąć tą rozmowę? - Tak, - powiedziałam. - Więc tak – jestem zmęczony i głupio mi prze to. I odnośnie twojej mamy, nie wiem co naprawdę się stało i myślę, że wariujemy przez to oboje. Ale nie ważne co, kocham cię, nawet jeśli jestem kretynem. Okej? Lepiej? - Okej. Tak. Lepiej, - powiedziałam. Nadal pozwalając mu trzymać moją dłoń wyjrzałam za okno, kiedy skręciliśmy w lewo w Fifteenth Street, minęliśmy Gumpy’s Garden, który zawsze sprawiał, że powietrze pachniało jak
drewno pinon i podróżowaliśmy w dół Cherry Street. Do czasu, kiedy byliśmy na Utica i mijaliśmy Dwudziestą pierwszą, byłam całkowicie rozproszona martwieniem się o moją mamę i moją babcię – i zastanawiając się, czy może Stark mógł mieć rację co do pytania, czy to co pomyślałam, było moją wizją. Mam na myśli – nie słyszałam od Babci. Co jeśli to wszystko było złym snem… - Zawsze jest taki piękny. – Głos Damiena popłynął z przedniego siedzenia, które automatycznie wybrał jako swoje własne. – Kiedy patrzysz na niego stąd, tak trudno uwierzyć, że tak okropne, bolesne rzeczy mogły się tam zdarzyć. Słyszałam szloch w jego głosie, ścisnęłam raz dłoń Starka przed puszczeniem jej, a potem przechyliłam się przez przejście aby usiąść obok Damiena. - Hej, - powiedziałam, przesuwając moją ręką o jego. – Musisz pamiętać, że wspaniałe,
miłosne rzeczy też się tam dzieją. Nigdy nie zapominaj, że to tam poznałeś Jacka i zakochałeś się w nim. Damien wpatrywał się we mnie, a ja pomyślałam, że wyglądał smutno, ale naprawdę, naprawdę mądrze. - Jak się trzymasz bez Heatha? - Tęsknię za nim, - powiedziałam szczerze. Potem coś sprawiło, że dodałam, - Ale nie chcę być jak Dragon, pochłonięta przez smutek. - Ja też, - powiedział łagodnie Damien. – Nawet mimo że czasami ciężko nie jest. - Nie było bardzo długo. Zaciskając swoje usta razem ciaśniej, jakby powstrzymując się od płaczu, skinął głową. - Przejdziesz przez to, - powiedziałam. – I tak jak ja. Przejdziemy. Razem, - powiedziałam stanowczo. Potem przejeżdżaliśmy przez żelazną bramę, która miała herb półksiężyca na środku niej i
podjechaliśmy do bocznego wejścia do szkoły. - Szkolne Spotkanie Rady rozpoczyna się o siódmej trzydzieści, - powiedział Syn Ereba, kiedy autobus zatrzymał się. – Zajęcia rozpoczynają się o dokładnie o ósmej, tak jak powinny. - Dziękuję, - powiedziałam do niego, jakby rzeczywiście był przyjazny (albo przynajmniej pełen szacunku). Potem rzuciłam okiem na mój telefon: 19:20. Dziesięć minut do spotkania i czterdzieści zanim rozpocznie się szkoła. Wstałam i spojrzałam do tyłu na grupę wyraźnie nerwowych adeptów. - Okej, - powiedziałam. – Po prostu idźcie do swoich starych pokoi i zaczekajcie tam na to, co macie robić dalej. Stevie Rae, Stark i ja idziemy na Spotkanie Rady i jak powiedzieli na Wyspie Skye, poklasyfikujcie Rephaima i wasze stałe harmonogramy. - Co ze mną? Nie idę na Spotkanie? – zapytała Kramisha. – Zazwyczaj jest nudno, ale
zakładam, że dzisiaj będzie lepiej niż zwykle. - Masz rację, - powiedziałam. – Najwyższy czas żeby zaczęli automatycznie włączać się razem ze Stevie Rae i mną. - Gdzie pójdę ja? – zapytał Rephaim z tyłu autobusu. Myślałam, próbując wymyślić, gdzie do cholery powinien iść, kiedy Damien wstał obok mnie. – Możesz iść ze mną – przynajmniej dzisiaj. Jeśli to okej dla Zoey i Stevie Rae. Uśmiechnęłam się do Damiena. Nie sądzę żebym kiedykolwiek była z niego tak dumna. Każdy martwiłby się o niego i obchodziłby się z nim, jakby mógł wpaść w każdej chwili w histerię więc jeśli zatrzaśnie Rephaima, nie ma mowy żeby ktokolwiek go pytał – baliby się zdenerwowania Damiena. - Dziękuję, - powiedziałam. - To naprawdę dobry pomysł, Damien, - powiedziała Stevie Rae.
- W porządku. Próbuj zachowywać się normalnie, powiedziałam. – A ja zobaczę was z powrotem tutaj po szkole. - Moją pierwszą lekcją były Czary i Rytuały, słyszałam mamrotanie Afrodyty do Dariusa. – I jest nowa wampirzyca ucząca tego, która wygląda jakby miała dwanaście lat. To powinno być zabawne. - Pamiętaj, - powiedziała Stevie Rae, obdarowując Afrodytę twardym spojrzeniem, które całkowicie zignorowała, - bądź miła. Wysiedliśmy z autobusu. Mogłam zobaczyć, jak trudno było Stevie Rae pozwolić Rephaimowi iść z Damianem. Nie wiedzieliśmy naprawdę, w co mógł wchodzić, ale rozumieliśmy, że jego szanse niego będącego zaakceptowanym i traktowanym jak normalnego adepta, za czym tęsknił były prawie nikłe. Kiedy Stevie Rae, Stark, Kramisha i ja byliśmy sami, powiedziałam, - Gotowi by wejść do
legowiska lwa? - Myślę, że to jest bardziej jak kierowanie się do paskudnego gniazda os, - powiedziała Kramisha. – Alle jestem gotowa. - Ja też. Chodźmy i zróbmy to. - Damy radę, - powiedziałam. - Damy radę, - powtórzyli. I weszliśmy w przyszłość, która była gotowa sprawić, że nasze żołądki się zacisną i poczujemy się jakby wściekły odcinek IBS (IBS to angielski skrót od zespołu jelita drażliwego czyli przewlekłej choroby przewodu pokarmowego o charakterze czynnościowym charakteryzująca się bólami brzucha i zaburzeniami rytmu wypróżnień, nieuwarunkowana zmianami organicznymi lub biochemicznymi – przypuszczenie tłumacza) miał uderzyć mnie w dowolnym momencie. Ach, cholera. Tłumaczenie juliakas Rozdział trzeci
Kalona Nie musiał lecieć długo, żeby znaleźć swoich synów. Kalona podążał za nicią łączącą go z jego potomstwem. Moje lojalne dzieci, myślał kiedy krążył nad drzewami pokrywającymi pagórkowate wzgórza mniej zamieszkałego i mocno zadrzewionego terenu, który był w niedalekiej odległości na południowym-zachodzie od Tulsy. Na najwyżej położonej części wzniesienia Kalona opadł z nieba, z łatwością manewrując pomiędzy grubymi, nagimi w zimie gałęziami żeby stanąć po środku małej polanki. Naokoło niego wbudowane w drzewa były trzy drewniane struktury, surowe lecz mocne. Przenikliwy wzrok Kalony zajrzał w okna struktury gdzie oczy lśniły czerwienią w jego kierunku. Rozłożył ramiona. „Tak moi synowie, powróciłem” Dźwięk skrzydeł był jak balsam dla jego duszy. Wyrwali się z uniesionych budek i klęknęli naokoło niego, kłaniając się nisko i z szacunkiem. Kalona naliczył ich siedmioro.
„Gdzie są inni?” Wszyscy Raven Mockers poruszyli się niespokojnie, ale tylko jedna twarz uniosła się, aby spotkać jego wzrok, i tylko jeden syczący głos odpowiedział. „ Na zachodzieee, chowając się. Zagubieniiii na terenie.” Kolana przyjrzał się swojemu synowi Nisroc, katalogując różnice pomiędzy tym Raven Mocker i tym który zazwyczaj był jego ulubieńcem. Nisroc był prawie tak rozwinięty jak Rephaim. Jego wymowa była niemal ludzka. Jego umysł był niemal bystry. Ale istniało to prawie, ta cienka linia między nimi, która czyniła Rephaim synem, na którym Kalona polegał, a nie na Nisroc. Kalona zaciskał i rozluźniał szczękę. Był głupcem obdarzając całą swoją uwagą tylko Rephaima. Miał wielu synów, spośród których mógł wybierać i okazywać łaskę. To była strata Rephaima, kiedy zdecydował odejść. Rephaim miał tylko jednego ojca, i mógł znaleźć marny substytut w nieobecnej bogini i
wampirzycy, która nigdy nie mogłaby go prawdzie pokochać. „Dobrze że tutaj jesteś,” powiedział Kalona, ucinając myśli o swoim nieobecnym synu. „ Choć preferowałbym, abyście wszyscy zostali razem i oczekiwali mojego powrotu.” „Przytrzymać ich, ja nie mogłem,” Nisroc powiedział. „Rephaim nie żyje –„ „Rephaim nie jest martwy!” Kalona warknął, sprawiając, że Nisroc zadrżał i pochylił swoją głowę. „ Choć byłoby dla niego lepiej gdyby był martwy.” „Ojcze?” „ Jest wybrany, żeby służyć czerwonej Wampirzej Kapłance i jej Bogini.” „Możliwe? Jak?” Nisroc zapytał. „To jest możliwe przez kobiety i ich manipulacje,” Kalona powiedział mrocznie. Wiedział zbyt dobrze jak ktoś mógł paść ich ofiarom. Był nawet uniżony przez... W nagłym olśnieniu, nieśmiertelny zamrugał i powiedział, bardziej do siebie niż do syna, „ Ale ich manipulacje nie będą trwać!” potrząsnął głową i prawie
się uśmiechnął. „Czemu nie rozważyłem tego wcześniej? Rephaim zmęczy się byciem zwierzakiem Czerwonej, a kiedy to się stanie zrozumie jaki błąd popełnił – błąd, który nie jest całkiem jego, i wyłącznie jego. Czerwona zmanipulowała go, zatruła, obróciła przeciwko mnie. Ale to tylko tymczasowo! Kiedy ona go odrzuci, ponieważ ostatecznie to zrobi, on opuści Dom Nocy i powróci do mojego – „ Kalona urwał swoją wypowiedź, decydując szybko. „ Nisroc, weź dwóch swoich braci ze sobą. Wróć do Domu Nocy. Patrz. Bądź czujny. Obserwuj Rephaim i Czerwoną. Kiedy nadarzy się okazja porozmawiaj z nim. Powiedz mu, że nawet jeśli popełnił straszny błąd i odwrócił się ode mnie…” Kalona zatrzymał się, zaciskając i rozwierając szczękę, całkowicie niekomfortowo czując się z smutkiem i samotnością ogarniającą go zawsze, gdy pomyślał o wyborze Rephaima. Skrzydlaty nieśmiertelny uporządkował swoje myśli, zapanował nad swoimi uczuciami, i kontynuował dawanie Nisroc wytycznych.
„Powiedz Rephaimowi, że nawet pomimo jego złego wyboru opuszczenia, tu wciąż jest miejsce dla niego, przy moim boku, ale to miejsce będzie bardziej zasłużone jeśli pozostanie w Domu Nocy, nawet po tym jak będzie chciał odejść.” „Będzie sssszpiegował!” Nisroc powiedział i inni Raven Mockers odzwierciedlali jego ekscytację swoim dystyngowanym krakaniem. „Będzie, ale na ten moment on nie może wiedzieć, że szpieguje,” Kalona powiedział. Po czym dodał, „ Rozumiesz Nisroc? Macie go obserwować. Pozostawać niewidzialni dla wszystkich oprócz Rephaim.” „Nie zabić wampirzycccy?” „Nie, do momentu, kiedy będziesz zagrożony – wtedy zrób jak uważasz, bez dania się zabić lub zabicia żadnej z Wyższych Kapłanek,” Kalona powiedział spokojnie i dystyngowanie. „To nigdy nie jest dobrym pomysłem bez potrzeby prowokować bogiń, więc Wyższe Kapłanki Nyx, mają nie być zabite.” Zmarszczył brwi patrząc na swojego syna, wspominając inne swoje
dziecko, które prawie zabiło Zoey Redbird nie tak dawno temu – i który umarł przez to. „Rozumiesz moje polecenie, Nisroc?” „Taaak. Ja powiedzieć mu. Obserwować Rephaima. Rephaim szpiegować.” „ zrób tak i wróć zanim zmierzch zapali niebo. Leć wysoko. Leć szybko. Leć cicho. Bądź niczym nocny wiatr.” „Taaak, Ojcze.” Kalona rozejrzał się na około, przytakując na ciasnotę otaczających ich drzew, i doceniając fakt, że jego dzieci znalazły wysoki odizolowany punkt na swoje gniazdo. „Ludzie, oni nie przychodzą tutaj?” zapytał. „Tylko myśśśliwi, i już nigdy więcej,” Nisroc powiedział. Kalona uniósł brew. „ Zabiłeś ludzi?” „Taaak. Dwóch.” Nicroc poruszył się podniecony i podekscytowany. „Na skały ich rzuciliśmy.” Wskazał kawałek dalej przed siebie i ciekawy Kalona zrobił krok na przód, gdzie rozciągały się przed nim potężne linie
elektrycznej magii nowoczesnego świata na stromym wzniesieniu. Ludzie oczyścili obszar otaczający wysoki słup, tak że teren opadał szerokimi wstęgami, aż po horyzont. Polana pozostawiała wyeksponowany spory kawałek poszarpanego piaskowca Oklahomy, czystego i wystającego do nieba. „Wspaniale,” Kalona powiedział, przytakując z aprobatą. „Upozorowałeś to, aby wyglądało na wypadek. To było świetnie zrobione.” Po tym odwrócił się w stronę polany i Raven Mocker, którzy zgrupowali się tam z całą swoją uwagą skupioną całkowicie na nim. „To miejsce jest dobrze wybrane. Chcę wszystkich moich synów wokół mnie, tutaj. Tutaj będziemy czekać. Nisroc, idź do Domu Nocy w Tulsie. Wykonaj moje rozkazy. Reszta was poleci na wschód. Zawołajcie swoich braci – zawołajcie ich tutaj, do mnie. Tutaj będziemy czekać. Tutaj będziemy obserwować. Tutaj się przygotujemy.” „Przygotujemy się? Na co Ojcze?” zapytał Nisroc, przekrzywiając głowę.
Kalona pomyślał o tym jak jego ciało było uwięzione i jego dusza była wyrwana z niego i została wysłana do Otherworldu. Myślał o tym, jak po tym jak powrócił ona uwięziła go, zniewoliła, i traktowała go, jakby był jej własnością do komenderowania. „Przygotowujemy się do destrukcji Neferet,” powiedział. Rephaim Wszyscy patrzyli na niego podejrzliwie. Rephaim nienawidził tego, ale rozumiał to. Był wrogiem. Zabił jednego z nich. Był potworem. Prawda była taka, że on wciąż mógł być potworem. Kiedy minęła trzecia godzina i profesor, która nazywała siebie Penthasilea przeczytała i opowiedziała o książce napisanej przez starożytnego wampira nazywającego się Ray Bradbury zatytułowanej Fahrenheit 451, i o ważności wolności myśli i ekspresji, Rephaim próbował wyćwiczyć jego nową ludzką ekspresję w pozór uwagi i zainteresowania, ale jego umysł umykał. Chciał słuchać profesorki i nie musiał się o nic więcej martwić niż
tylko o to, co ona nazywała „rozszyfrowywanie symbolizmów” ale zmiana z chłopca w kruka stawała się jego obsesją. To było równie bolesne i przerażające, jak było porywające. I nigdy nie pamiętał prawie nic, co mu się przydarzało po tym. Obrazy i sensacje były wszystkim co pozostawało z nim od dnia jego transformacji w kruka. Stevie Rae wyszła z nim z głębi, glinianych tuneli do drzewa najbliżej magazynu – tego samego, które nie tak dawno temu, służyło dla nich jako droga ucieczki od palącego słońca. „Wróć do środka, teraz. Świt się zbliża,” powiedział do niej, dotykając delikatnie jej policzek. „Nie chcę cię zostawiać,” powiedziała, otaczając go ramionami i przytulając go do siebie. Pozwolił sobie odwzajemnić uścisk tylko przez chwilę, po czym delikatnie oderwał ją od siebie, i poprowadził
stanowczo z powrotem do zacienionego, wielkiego wejścia do piwnicy. „Wejdź pod spód. Jesteś wykończona. Potrzebujesz snu.” „Zamierzam patrzeć dopóki jesteś, oh, wiesz. Ptakiem.” Ostatnią część wyszeptała, jakby nie mówienie tego głośno zmieniało cokolwiek. To było prawdopodobnie głupie, ale sprawiło, że się uśmiechnął. „To nie ma znaczenia czy to powiesz czy nie. To i tak się stanie.” Westchnęła. „Wiem. Ale wciąż nie chcę cię zostawić.” Stevie Rae sięgnęła przed siebie i w świetle poranka wzięła jego dłoń. „Chcę, żebyś wiedział, że jestem tutaj dla ciebie.” „Nie wierzę, że ptak wie wiele o ludzkim świecie,” powiedział ponieważ nie wiedział co innego powiedzieć. „Ty nie będziesz po prostu jakimś ptakiem. Ty zmienisz się w kruka. I ja nie jestem człowiekiem. Jestem
wampirem. Czerwonym. Plus, jeśli tu nie zostanę, skąd będziesz wiedział po co tu wracać?” Usłyszał łzy w jej głosie i to sprawiło ból w jego sercu. Rephaim pocałował jej dłoń. „ Wiem. Daję ci moją przysięgę. Zawsze znajdę moją drogę do domu, do ciebie.” Miał właśnie lekko ja popchnąć przez wejście do piwnicy, gdy chorobliwy ból rozdarł jego ciało. Spoglądając wstecz uświadomił sobie, że tego się spodziewał. Jak mogło to nie być bolesne, zmienić formę z człowieczego chłopca w kruka? Ale jego świat był wypełniony Stevie Rae i prostą lecz kompletną radością brania jej w ramiona, całowania jej, trzymania jej blisko… Nie poświęcał czasu na rozważania o bestii. Ostatecznie będzie przygotowany następnym razem. Ból rozdarł go. Słyszał krzyk Stevie Rae jak echo swego własnego krzyku. Jego ostatnia ludzka myśl była obawa o nią. Jego ostatnie ludzkie widoki były poświęcone jej płaczącej i potrząsającej głową wprzód i w tył. Sięgnęła po niego w momencie, kiedy zwierzę zajęło miejsce
człowieka. Pamiętał rozpostarcie swoich skrzydeł, tak jakby je rozciągał po długim uwięzieniu w maleńkiej celi. Albo klatce. I lot. Pamiętał lot. O zmierzchu znalazł się zimny i nagi pod tym samym drzewem obok magazynu. Po prostu wciągnął na siebie swoje ubrania, które były zostawione schludnie poskładane dla niego na małym stołku, kiedy Stevie Rae wyskoczyła z piwnicy. Bez wahania rzuciła się w jego ramiona. „Wszystko w porządku? Naprawdę? Wszystko w porządku?” powtarzała studiując go i macając jego ramiona, jakby w poszukiwaniu złamanych kości. „Czuję się dobrze,” zapewnił ją. W tym właśnie momencie uświadomił sobie, że ona płacze. Ujął jej twarz w dłonie i powiedział, „ Co się stało? Dlaczego szlochasz?” „To cię bolało, tak strasznie. Krzyczałeś jakby cię to zabijało.”
„Nie,” skłamał. „To nie było takie straszne. To było po prostu zaskakujące.” „Naprawdę?” Uśmiechnął się – jak on kochał się uśmiechać – i pociągnął ją w ramiona, całując blond loki, zapewnił ją, „Naprawdę.” „Rephaim?” Rephaim, był wyrwany z powrotem do teraźniejszości przez dźwięk swojego imienia wołanego przez profesor. „Tak?” odparł pytającym tonem. Nie uśmiechnęła się do niego, ale też nie drwiła z niego czy napominała. Zwyczajnie powiedziała, „Zapytałam co uważasz, że oznacza teks na stronie siódmej. Ten gdzie Montag mówi że twarz Clarissy ma światło jak „delikatny mleczny kryształ” i „ dziwnie komfortowe i niezwykłe, delikatnie pochlebiające światło świec.’ Jak myślisz co Bradbury chce powiedzieć o Clarisse przez ten opis?” Rephaim był zszokowany. Profesorka zadała mu pytanie. Jakby był po prostu zwykłym, jak każdy,
śniącym na jawie początkującym – normalnym – takim samym – akceptowanym. Czując się nerwowo i całkowicie wyeksponowany otworzył usta i wypaplał pierwszą rzecz jaka przyszła mu na myśl. „Myślę że chce powiedzieć że ta dziewczyna jest unikatowa . Zrozumiał jaka wyjątkowa jest i cenił ją.” Profesor Penthasilea uniosła brew i przez straszne uderzenie serca Rephaim pomyślał, że może go ośmieszyć. „To jest interesująca odpowiedź, Rephaim. Może, gdybyś trzymał swój umysł bardziej na książkach, a mniej na innych rzeczach, twoje odpowiedzi zmieniły by się z interesujących na niesamowite,” zauważyła suchym, rzeczowym tonem. „Dz-dziękuję,” Rephaim wyjąkał, czując ciepło na twarzy. Penthasilea skinęła mu głową lekko w potwierdzeniu przed odwróceniem się do studentów siedzących bardziej z przodu klasy i zapytaniem, „A co powiecie o
jej finałowym pytaniu do niego w tej scenie: ‘Jesteś szczęśliwy?’ Jakie znaczenie to ma?” „Dobra robota,” wyszeptał Damien z jego biurka obok Rephaima. Rephaim nie mógł mówić. Skinął tylko głową i próbował zrozumieć naglą jasność duszy, którą czuł. „Wiesz co się stało jej? Tej specjalnej dziewczynie?” szept doszedł od adepta siedzącego wprost przed Rephaimem. Był niskim, muskularnym mężczyzną, o mocnym profilu. Rephaim mógł łatwo dostrzec pogardę na jego twarzy, kiedy zerkał na niego przez ramię. Rephaim tylko potrząsnął głową. Nie, nie wiedział. „Była zabita przez niego.” Rephaim poczuł się, jakby był kopnięty w brzuch. „Drew, czy masz coś do powiedzenia o Clarisse?” profesor zapytała, znów unosząc brew. Drew osunął się nonszalancko do przodu i uniósł jedno ramię. „ Nie, proszę pani. Ja tylko dawałem ptasiemu chłopcowi pewien wgląd w przyszłość.” Zatrzymał się i
zerknął ponad swoim ramieniem zanim dodał. „Przyszłość w książce, to znaczy.” „Rephaim.” Profesor wypowiedziała jego imię głosem, który stał się twardy. Rephaim był zaskoczony czując jego siłę na własnej skórze. „W mojej klasie wszyscy adepci są jednakowi. Wszyscy są nazywani przez ich właściwe imiona. Jego imię to Rephaim.” „Profesor P. on nie jest adeptem,” powiedział Drew. Dłoń profesor uderzyła w górę jej podestu i cała klasa za wibrowała dźwiękiem i energią. „ On jest tutaj. Tak długo jak jest tutaj, w mojej klasie, będzie traktowany jak każdy inny adept.” „Tak, proszę panią,” Drew powiedział pochylając głowę z szacunkiem. „Dobrze. Teraz, kiedy mamy to załatwione, zajmijmy się dyskusją o kreatywnym projekcie, który będziecie dla mnie robić. Chcę żebyście ożywili wybrany przez was jeden z wielu symbolicznych elementów, które Bradbury użył w tej wspaniałej książce…”
Rephaim siedział nieruchomo jak uwaga całej klasy została oderwana od niego i Drew z powrotem do książki. Była zabita przez niego dźwięczało bez przerwy w jego umyśle. Przesłanie Drew było jasne. On nie mówił o postaci w książce. On miał na myśli Stevie Rae – to, że ona będzie zabita przez niego. Nigdy. Nie, tak długo jak on będzie oddychał nie pozwoli czemukolwiek lub komukolwiek zranić jego Stevie Rae. Kiedy zadzwonił dzwonek, który uwalniał ich z klasy, Drew spotkał wzrok Rephaima z niezachwianą nienawiścią. Rephaim musiał się powstrzymać przed zaatakowaniem go. Wróg! Jego stara natura wrzeszczała. Zniszczyć go! Ale Rephaim zacisnął szczękę i zwrócił spojrzenie Drew bez mrugnięcia, kiedy adept minął go brutalnie. I to nie były tylko oczy Drew, które patrzyły na niego z nienawiścią. Wszyscy posyłali mu spojrzenia, które wahały się od wrogich, przestraszonych do przerażonych.
„Hej,” powiedział Damien, wychodząc z klasy z nim, „Nie pozwól Drew dokuczać ci. On, kiedyś miał coś do Stevie Rae. Jest po prostu zazdrosny,” Rephaim przytaknął i poczekał, aż byli na zewnątrz poza dystansem pozwalającym słyszeć innym studentom. Wtedy cicho powiedział, „To nie tylko Drew. To oni wszyscy. Oni mnie nienawidzą.” Damien kiwnął na niego, żeby podążył za nim kawałek od ścieżki, wtedy stanął i powiedział, „ Wiedziałeś, że to nie będzie łatwe.” „To prawda. Po prostu – „ Rephaim powstrzymał się i potrząsnął głową. „Nie. To jest zwyczajnia prawda. Wiedziałem, że to będzie trudna sprawa dla innych, zaakceptować mnie.” Spotkał spojrzenie Damiena. Wyglądał mizernie. Cierpienie postarzyło go. Jego oczy były czerwone i opuchnięte. Stracił miłość swojego życia, a mimo to był tutaj okazując Rephaimowi życzliwość. „Dziękuję ci, Damien,” powiedział. Damien prawie się uśmiechnął. „Za powiedzenie ci, że to nie będzie łatwe?”
„Nie, za okazanie mi życzliwości.” „Stevie Rae jest moją przyjaciółką. Życzliwość, którą okazuję jest dla niej.” „W takim razie jesteś nadzwyczajnym przyjacielem,” powiedział Rephaim. „Jeśli jesteś naprawdę takim chłopakiem, za jakiego ma cię Stevie Rae, dowiesz się, że kiedy jesteś po stronie Bogini, poznajesz wielu niezwykłych przyjaciół.” „Jestem po stronie Bogini,” Rephaim powiedział. „Rephaim, gdybym ci nie wierzył, nie pomagałbym ci, nie ważne jak bardzo troszczę się o Stevie Rae,” powiedział Damien. Rephaim potaknął. „To jest fair.” „Hej, Damien!” jeden z czerwonych adeptów, niezwyczajnie mały chłopiec pośpieszył do nich, posyłając spojrzenie Rephaim, po czym dodając szybko, „Hej, Rephaim.” „Cześć, Ant,” Damien powiedział. Rephaim potaknął, zakłopotany całym tym witaniem się.
„Słyszałem, że masz szermierkę na tej godzinie. Ja też!” „Mam,” powiedział Damien. „Rephaim i ja, my tylko – „ zatrzymał się i Rephaim widział jak kolejne emocje odbiły się na jego twarzy, kończąc zawstydzeniem. Westchnął ciężko mówiąc, „Um, Rephaim, Dragon Lankford jest profesorem szermierki.” Wtedy Rephaim zrozumiał. „To, uh, niedobrze,” Ant powiedział. „On może być wciąż na szkolnym Spotkaniu Rady,” Damien powiedział, z nadzieją. „Myślę, że lepiej zostanę tutaj, czy Dragon jest obecny czy nie. Jeśli pójdę z wami to może tylko spowodować…” głos Rephaima zawisł bo jedyne słowa jakie przychodziły mu na myśl brzmiały jak: chaos, kłopoty i katastrofa. „Nieprzyjemność.” Damien wypełnił ciszę za niego. „ To prawdopodobnie mogłoby spowodować nieprzyjemności. Może powinieneś pominąć dziś szermierkę.” „Brzmi mądrze,” Ant powiedział.
„Poczekam na ciebie.” Rephaim wskazał niejasno na zapełniony drzewami teren na około nich. Nie byli daleko od jednej ze ścian szkolnych ,gdzie zaraz wewnątrz kamiennych fasad był szczególnie wielki dąb, pod którym była kuta żelazna ławka. „Będę siedział tam.” „Okej, przyjdę i wezmę cię po lekcji. Następna godzina to Hiszpański. Profesor Garmy jest miła. Będziesz ją lubił,” Damien powiedział, poczym on i Ant ruszyli w kierunku domu polowego. Rephaim skinął i pomachał, zmusił się do uśmiechu ponieważ Damien wciąż zerkał z niepokojem ponad ramieniem na niego. Kiedy oboje adepci byli wreszcie poza polem widzenia, Rephaim podszedł do ławki i usiadł ciężko. Był zadowolony z czasu, kiedy był sam, kiedy był niestrzeżony – pozwolił jego ramionom opaść i nie martwił się o innych patrzących na niego. Czuł się
jak taki odludek ! Co on sobie wyobrażał, kiedy powiedział, że chciałby być normalny, żeby iść do szkoły jak każdy inny? On nie był jak wszyscy inni. Ale ona mnie kocha. Mnie. Takiego jakim jestem, Rephaim przypomniał sobie, i myślenie o tym sprawiło, że poczuł się trochę lepiej – trochę jaśniej na duszy. Wtedy, ponieważ był sam, powiedział to głośno. „Jestem Rephaim, i Stevie Rae kocha mnie takiego jakim jestem.” „Rephaim! Nie!” Szept, średnio-ludzki głos doszedł z gałęzi dębu. Z przerażającym poczuciem grozy Rephaim spojrzał w górę, żeby dojrzeć trzech Raven Mockers, trzech ze swoich braci, usadowionych tam patrzących w dół na niego z szerokim niedowierzaniem. Tłumaczenie: Kolekcjonerka Beta: HoNT *Nisroc – zostało nie odmienione ponieważ, dziwnie brzmiało i zmieniało trochę sens, niektórych zdań. Rozdział czwarty
Zoey Okej, wiem że jestem nastolatką i w ogóle, ale jestem do niczego w używaniu Skype'a. Właściwie jestem łamagą jeśli chodzi o technologie generalnie. Rzucanie okręgu – owszem. Łączyć się z każdym z pięciu elementów – zdecydowanie. Zorientowanie się jak zsynchronizować mój iPhone z nowym komputerem – uh, prawdopodobnie nie. Samo myślenie o klikaniu przyprawiało mnie o ból głowy i sprawiało, że naprawdę tęskniłam za Jackiem. „Spójrz, to nie jest takie trudne. Po prostu musisz kliknąć tutaj.” Kramisha sięgnęła ponad moim ramieniem i przejęła magiczną myszkę. „I wtedy to, i to wszystko. Wszyscy jesteśmy na Skypie i kamerka teraz działa.” Spojrzałam do góry, żeby zobaczyć, że Stevie Rea i wszyscy inni, włączając Dragona, Lenobie, i Erika wgapiają się we mnie. Stevie Rea, ostatecznie uśmiechnęła się i wyszeptała „łatwostka”.
„Jaki jest dokładnie sens w – „ Dragon zaczął, ale przerwało mu wejście Neferet do Pokoju Rady. I na szczęście bo to był moment, kiedy imponujący głos Lidera Wysokiej Rady Wampirów poniósł się czysto i mocno przez komputer Damiena. „Szczęśliwe spotkanie, Duantia,” Nefert powiedziała, stając przy mnie i kłaniając się formalnie. Zobaczyłam ją rzucającą szybkie, pytające spojrzenie na Dragona zanim uśmiechnęła się jedwabiście i kontynuowała. „Muszę przeprosić. Nic nie wiem o tej rozmowie. Oczekiwałam zwykłego spotkania szkolnej Rady.” Wtedy przyszpiliła mnie jej szmaragdowymi oczyma. „Jesteś za to odpowiedzialna Zoey?” „Tak, zdecydowanie. Powiedziałabym ci wcześniej, ale dopiero tu dotarłaś,” powiedziałam uśmiechając się i brzmiąc super pogodnie. Zanim Neferet mogła odpowiedzieć odwróciłam moją uwagą do Duantii. „ Chciałam mieć pewność, że Wysoka Rada usłyszy z wszystkimi detalami o niesamowitym pojawieniu się Nyx wczoraj w szkole,” zatrzymałam się skinąwszy na
Nefert tak jakby włączając ją. „Wiedziałam, że Neferet będzie chętna podzielić się z wami również.” „ Właściwie, wiemy bardzo mało, co jest powodem, że nie mogłam się doczekać tej rozmowy.” Duantia spojrzała ze mnie na Neferet. „Próbowałam się skontaktować z tobą w ciągu dnia, po tym jak poinstruowałam Dragona, żeby pozwolił czerwonym adeptom i grupie Zoey żeby zaczęli uczęszczać do klasy dziś, ale nie mogłam cię złapać Wyższa Kapłanko.” Mogłam wyczuć, że Neferet zjeżyła się, ale powiedziała tylko, „Byłam odosobniona w głębokiej modlitwie.” „Tym więcej powodów do tej rozmowy.” Powiedziała Duantia. „Co zrobiła Nyx było cudem.” Wskazałam na Stevie Rae, żeby weszła w zasięg kamery. „ To jest Stevie Rae, pierwsza Czerwona Wyższa Kapłanka.” Stevie Rae zacisnęła pięść na jej sercu i skłoniła się nisko. „Jestem zachwycona poznaniem cię, pani.” „Szczęśliwe spotkanie, Stevie Rae. Wiele słyszałam o tobie i czerwonych adeptach. I, oczywiście, już
spotkałam Czerwonego Wojownika, Starka. Nyx jest w gruncie rzeczy szczodra z jej cudami.” „Um, dziękuję, ale cóż, my będąc czerwonymi i w ogóle nie jesteśmy cudem.” Stevie Rae zerknęła na mnie i dodała, „Cóż, a przynajmniej to nie jest cud, o którym mówi Zoey,” odchrząknęła i wtedy dodała, „ Cud Nyx ma coś wspólnego z moim Małżonkiem, Rephaimem.” Oczy Duanti powiększyły się. „Czy to nie jest imię jednej z kreatur nazywanych Raven Mocker?” „Tak.” Głos Dragona był twardy jak jego twarz. „To jest imię kreatury, która zabiła moją Anastasię.” Zerknęłam na Dragona, ale trudno było spotkać jego wzrok. „Rephaim poprosił Nyx o wybaczenie za to.” „I za wszystko co zrobił złego, kiedy był synem Kalony,” Stevie Rae dodała. „Łaska przebaczenia jest – „ Neferet zaczęła ale ja przerwałam jej mówiąc, „Łaska przebaczenia jest darem, który może być dany przez naszą Boginię, co jest dokładnie tym co zrobiła wczoraj,” powiedziałam. Po czym spojrzałam na Stevie
Rae. „ Powiedz Przewodniczącej Wysokiej Rady co zrobiłaś” Stevie Rae przytaknęła i przełknęła z trudem, po czym powiedziała. „Parę tygodni temu znalazłam Rephaima prawie martwego. Był zestrzelony z nieba. Nie wydałam go.” Spojrzała od komputera do Duanti i Dragona i powiedziała błagalnie, „Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić, ani zrobić czegoś złego.” „Ten zwyrodnialec zabił moją żonę,” Dragon powiedział. „Tej samej nocy był zestrzelony z nieba i powinien umrzeć.” „Profesorze Lankford, proszę pozwolić Czerwonej Wyższej Kapłance kontynuować jej wyznanie,” powiedziała Duantia. Zobaczyłam jak szczęka Dragona zacisnęła się i jego usta lekko uniosły się w drwinie, ale słowa Stevie Rae przyciągnęły moją uwagę z powrotem do niej. „Dragon ma rację. Rephaim mógł umrzeć tamtej nocy, gdybym go nie ocaliła. Nie powiedziałam nikomu o nim. Cóż, po za moją mamą, i to było później. Tak czy
inaczej, troszczyłam się o niego w zamian za to, ocaliłam jego życie. I wtedy on ocalił moje w zamian – dwukrotnie. Raz przed białym bykiem Ciemności.” „Stawił czoło Ciemności dla ciebie?” Duantia zabrzmiała zszokowana. „Tak” „Właściwie, on odwrócił się od Ciemności dla niej.” Przejęłam jej historię. „I wczorajszej nocy poprosił o przebaczenie od Nyx i przysiągł siebie do jej ścieżek.” „ Wtedy Bogini uczyniła go chłopcem!” Stevie Rae powiedziała z takim entuzjazmem że nawet Duanti usta drgnęły w uśmiechu. „Tylko od zachodu do wschodu słońca,” Neferet dodała chluśnij-zimną-wodę-na ten moment tonem. „Podczas dnia jest przeklęty żeby być krukiem – bestię – bez pamięci o swoim człowieczeństwie.” „To są konsekwencje złych rzeczy z jego przeszłości,” Stevie Rae wyjaśniła.
„I teraz, w czasie kiedy jest chłopcem, Rephaim chce chodzić do szkoły jak wszyscy inni adepci,” powiedziałam. „Nadzwyczajne,” Duantia powiedziała. „Kreatura nie należy do tej szkoły,” powiedział Dragon. „Kreatura nie jest w tej szkole,” powiedziałam. „Chłopiec jest. Ten sam chłopiec, któremu Nyx wybaczyła. Ten sam chłopiec, którego Stevie Rae wybrała na swojego Małżonka. Ten sam chłopiec, który próbował przyrzec siebie na twoje usługi.” „Dragon, odrzuciłeś go?” Duantia zapytała. „Odrzuciłem,” Dragon powiedział sztywno. „I to jest powód dla którego wygnałam ich wszystkich,” Neferet powiedziała spokojnie, rozsądnie, dorosłym głosem. „Mój Mistrz Szabli nie może tolerować jego obecności, i słusznie. Kiedy grupa Zoey zdecyduje się odwrócić jej lojalność od nas do Stevie Rae i Raven Mocker nie widzę innego wyjścia tylko oni wszyscy będą musieli odejść.”
„On nie jest Raven Mocker już dłużej.” Stevie Rae brzmiała totalnie wkurzona. „I nadal on jest stworzeniem, które zamordowało moją żonę.” Głos Dragona był jak smagnięcie. „Wstrzymać się!” komenda Duanti wystrzeliła z komputera. Nawet z tysięcy mil i przez Skype, siła jej głosu miała namacalną prezencje w pokoju. „Neferet, pozwól mi się upewnić że jestem absolutnie pewna co do wydarzeń ostatniej nocy. Nasza Bogini Nyx, pojawiła się w twoim Domu Nocy i wybaczyła Raven Mocker, Rephaim, i obdarzyła go ciałem ludzkiego chłopca podczas nocy, i jako pokutę przeklęła go formą bestialskiego kruka podczas dnia?” „Tak,” Neferet powiedziała. Duantia potrząsnęła głową wolno. „Neferet. Jest część mnie – resztki bardzo młodej mnie, weź pod uwagę – która rozumie twoją reakcję na tak niezwykłe okoliczności, choć się mylisz. Mówiąc zwyczajnie, nie możesz wygnać grupy adeptów, którzy nie zrobili nic więcej niż tylko
stanęli u boku ich przyjaciół. Zwłaszcza nie grupę tych początkujących,” Duantia powiedziała. „ Ta grupa jest za bardzo dotknięta-przez-boginię żeby ich odrzucić.” „To jakby przywołuje drugą rzecz którą muszę ci powiedzieć.” Powiedziałam. „Ponieważ różnic między czerwonymi adeptami i regularnymi początkującymi, byłby naprawdę lepiej gdyby byli wydaleni.” Zmarszczyłam się. „Czekaj, to nie wyszło właściwie.” „Co ona ma namyśli to to że nie możemy odpocząć właściwie dopóki nie jesteśmy w podziemiach,” Stevie Rae wyjaśniła za mnie. „I tutaj nie ma dużo podziemia.” „Więc podczas dnia oni chcieliby zostawać w tunelach pod magazynami Tulsy, i w nocy w czasie tygodni przywożeni busem na lekcje. Nie ma wielu czerwonych początkujących w grupie Stevie Rea, i po za mną żaden niebieski adept nie opuścił szkoły wcale, wiec myślę sobie że pomiędzy mną, Czerwoną Wyższą Kapłanką, i dwoma przemienionymi Wojownikami, powinniśmy być wstanie dać sobie radę okej tam.” Zmieniłam twarz w gigantyczny uśmiech i uśmiechnęłam się promiennie
na Neferet. „I wiem że Neferet jest taką wspaniałą Wyższą Kapłanką, że będzie wstanie dać sobie radę ze zmianami tutaj.” Nastała długa cisza podczas której ja i Neferet zablokowałyśmy spojrzenia. Ostatecznie Duantia powiedziała, „ Neferet, co ty powiesz?” Złapałam przelotne poczucie zadowolenia w jej ekspresi zanim Neferet odwróciła się do kamery. „ Po wysłuchaniu twej mądrości, Duantia, widzę że podjęłam moją decyzję zbyt pochopnie wczoraj wieczorem. Ja, jako ktoś kto jest nowo obdarzony wybaczeniem Nyx, mogę tylko dążyć do naśladowania łaskawości Bogini. Być może miejsce odpoczynku odseparowane od nas będzie najlepsze. Oczywiście muszą w dalszym ciągu przestrzegać zasad Domu Nocy i uznawać mnie za ich prawomocną Wyższą Kapłanką.” „Uh, niekoniecznie,” powiedziałam ignorując przeszywające spojrzenie Neferet i koncentrując się na Duantia. „ Czas który spędziłam na Niebie (Skye) z Królową Sgiach naprawdę wiele dla mnie znaczyły.
Ona i ja zbliżyłyśmy się. Sgiach nawet powiedziała że chciałaby abym była mentorem pod jej opieką, tak ze zaczęłaby otwierać Niebo dla współczesnego świata. W tym momencie nie mogę być z nią na Niebie, ale nadal chcę podążać jej śladami.” Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam pośpiesznie, „Więc, chciałabym zadeklarować oficjalnie Magazyny Tulsy poza jurysdykcję Domu Nocy, tak ja Sgiach zadeklarowała Niebo.” Spojrzałam wprost na Neferet. „I tak jak Sgiach nie będę wchodzić w twój biznes jeśli ty nie będziesz wchodzić w mój.” „Deklarujesz siebie Królową?” Neferet brzmiała zszokowana. „Cóż, nie. Ale Sgiach tak i tak samo jej Guardian (Gwardzista). Plus, Stark został zaakceptowany jako Guardian. W Otherworldzie ma swój miecz i wszystko. Jest moim Wojownikiem, więc to tak jakby oznacza że jestem zadeklarowaną Królową. Chociaż małą,” dodałam.
„To nie wydaje mi się właściwe, (nie czuję tego jako właściwe)” Neferet powiedziała. „Zgadzam się z Neferet.” Dragon powiedział. Patrzyłam na niego, próbując zatelegrafować : Serio? Na serio zgadzasz się z Neferet po tym wszystkim co o niej wiesz? Ale Dragon patrzył przeze mnie jakby nie widział mnie. „Muszę skonsultować High Council w tej sprawie. Zoey Redbird. Nie wspieramy idei o wampirzych królowych. Wampirzyce są Kapłankami i Wojownikami i Profesorkami, i wariacje dróg które zdradzają się z tych powołań. To była nasza długowieczna tradycja.” „Ale Sgiach jest Królową,” nalegałam. „Była przez wieki. To musi być wystarczająco długo aby się stało tradycją, też.” „Nie wampirzą tradycją!” podniesiony głos Duanti sprawił że włoski podniosły mi się na ramionach. Liderka High Council wzięła głęboki oddech, wyraźnie uspokajając siebie, zanim kontynuowała spokojniejszym tonem. „Sgiach jest zaledwie uznawana
za wampirzyce. Ona utrzymywała swoją egzystencję z daleka od nas przez wiele wieków. Mamy z nią niespokojny pokój przez niespotykanie się. My nie możemy wejść na jej wyspę. Ona jej nie opuści.” Duantia zatrzymała się unosząc brew. „ Czy to się zmieniło, Zoey? Sgiach zamierza (planuje) opuścić Niebo?” „Nie,” powiedziałam. „Ale powiedziała mi że rozważa wzięcie znów studentów.” „Pozwalanie autsajderom przybywać i odchodzić z Nieba, byłoby nadzwyczajne.” Sposób w jaki Duantia powiedziała „nadzwyczajne” sprawiło że pomyślałam że nie uważa go za synonim „dobra rzecz”. „Wierzę że otwieranie się dla autsajderów jest czymś co musimy zrobić wszyscy w tych zmieniających się czasach,” powiedziała Neferet. Wszyscy zagapili się na nią. Nawet Duantia była oniemiała. „Ponieważ czuję to bardzo silnie, zdecydowałam otworzyć drzwi Domu Nocy w formie jakiś służebnych
prac, dla lokalnych ludzi. Myślę że to było mądre i odpowiedzialne, zwłaszcza w tych trudnych ekonomicznie czasach. Mam nadzieję ze Sgiach podąży tym przykładem.” „To jest wspaniały pomysł, Neferet,” powiedziała Duantia. „Jak jesteś świadoma, ludzie mieli stały pobyt, na San Clemente Island przez kilka ostatnich wieków.” Wampirza Wyższa Kapłanka uśmiechnęła się. „ Od kiedy staliśmy się cywilizowani i nowocześni.” „Tak jak i Dom Nocy w Tulsie, chciałby się stać również,” powiedziała Neferet. „Dobrze więc. Postanowione. Dom Nocy w Tulsie będzie zatrudniał lokalnych ludzi. Rephaim, czerwony początkujący i grupa studentów Zoey będzie uczęszczać do Domu Nocy w Tulsie, w czasie kiedy będzie odpoczywać w tunelach podczas dnia. Wyślę notkę żeby porozmawiać z Radą Miasta Tulsy o zakupie magazynów.” „I co w sprawie statucie Zoey jako Królowej i posłuszeństwie magazynów mnie i Domowi
Nocy?” Neferet zapytała. Wstrzymałam oddech. „Jak już zarządziłam, skonsultuję pełną Wysoką Radę (High Council) w sprawie tak poważnej jak młoda i obdarowanej początkującej będącej rozpatrywanej jako królowej, nawet jako młodej królowej w treningu. Dopóki decyzja nie będzie podjęta, Zoey Redbird i Magazyn (Stacja?) Tulsy będzie przedłużeniem Domu Nocy Tulsy.” „I wtedy pozostanę ich Wyższą Kapłanką,” Neferet powiedziała. Stevie Rae odchrząknęła. Nasze oczy skierowały się na nią. „ Uh, nie będąc wredną ani nic takiego, ale Z nie ma być nazywana królową, i musimy mieć Wyższą Kapłankę, ja jestem następna w linii. Moi czerwoni adepcipotrzebują kogoś jak oni żeby ich zrozumieć. I to jestem ja. Wiec nazwij nas odgałęzieniem Domu Nocy jeśli chcesz, ale jeśli ma być Wyższą Kapłanką nad nami, to będę ja.”
"Postawiłaś ważny argument, młoda Kapłanko" Duantia powiedziała bez wahania, co mnie zdziwiło, jak gdyby tylko czekała na sprzeciw Stevie Rae. Stevie Rae dopóki sprawa Zoey Redbird jest zawieszona , ty jesteś działającą Wyższą Kapłanką, poszerzysz skład Domu Nocy w Tulsie. " "Dziękuję, proszę pani" powiedziała Stevie Rae. " I nie chciałam zabrzmieć, jakbym nie miała szacunku." Ostre rysy Duanti złagodniały, kiedy się uśmiechnęła . " Nie brzmisz, jakbyś nie miała szacunku. Brzmisz jak Wyższa Kapłanka. Teraz, jeśli nie ma dalszych Nie dźwięku brak szacunku.Jesteś brzmiał jak Kapłanka. Teraz, jeżeli nie ma dalszych pozycji na liście interesów, będę chciała zakończyć obrady, aby zaktualizować z innymi Członkami Rady na sprawę tych wydarzeń i decyzji." "Skończyłam", powiedziałam."Tak, ja również" powiedziała Stevie Rae."Wierzę, że to, co już zrealizowaliśmy jest wystarczające na jeden dzień." powiedziała Neferet.
"Wspaniale. Więc żegnam i życzę wszystkim, abyście byli błogosławieni.Komputer wydał dziwny dźwięk wyłączając Skype'a i ekran zgasł. "Cóż, to było bardzo interesujące," powiedziała Lenobia. Po tym zdałam sobie sprawę, że nie odezwała się podczas całego połączenia przez Skype'a. To sprawiło, że się nad nią zastanawiałam. Mam na myśli, to że była ona wyraźnie po mojej stronie wcześniej przed Neferet, ale potem znów tak jak Dragon. "Tak, interesujące jest jednym słowem, które opisuje to czym to było" powiedziała Neferet."Gratulacje, Kapłanko", powiedziałam do Stevie Rae."Tak, gratulacje," powiedział Eryk. "Byłaś już naszą Kapłanką, ale miło, że ustanowili to oficjalnie." powiedziała Kramisha. "Nie chcę go w mojej klasie." Dragon mówił gwałtownie, całkowicie przecinając życzliwość.Zaczęłam otwierać usta, żeby chronić prawo Rephaima do chodzenia do klasy szermierczej lub jakiejkolwiek, choć nadal czułam się naprawdę dziwnie
broniąc Rephaima, tak w ogóle, ale odpowiedź Stevie Rae mnie zaskoczyła i ucieszyła."Myślę, że masz rację. Wiem, że to dla ciebie trudne, Dragon. Co powiesz na to, żebym spytała Dariusa i Starka o naukę jakiejś klasy szpadli? Rephaim może wybrać taką klasę." "To jest rzeczywiście dobry pomysł," powiedziała Lenobia. "Jak każdy adept musi mieć jakieś zajęcia z samoobrony, z niespodziewanym dołączeniem czerwonych adeptów, twoje klasy będą przepełnione." "Tak, powinniśmy być martwy. Lecz nieumarli niewątpliwie pochrzanimy wielkość klas." powiedziała Kramisha. Neferet westchnęła ciężko i powiedziała: "Każdy początkujący musi wybrać samoobronę z powodu ataków Raven Mockers. Czy jestem jedyną, która widzi tę straszną ironię, w tym o czym mówicie?" "Widzę to , a nawet więcej," powiedział Dragon."I ja widzę, że wciąż ważysz kocioł gówna"powiedziała Stevie Rae. Odwróciła się i stanęła oko w oko z Neferet.
Nie mrugała. Nie wycofała się. Moja BFF wyglądała pewnie, silnie i w pewien sposób na starszą niż jest. Stevie Rae wyglądała jak Wyższa Kapłanka.Wyższa Kapłanka, która robi się niebezpiecznym przeciwnikiem. "Duantia zdecydowała, że Rephaim i reszta z nas może zostać ", powiedziałam jak wstałam, wchodząc między Stevie Rae, a Neferet." Myślę, że tym co musimy zrobić jest postawić na taki sposób, który nie powoduje stresu i kłopotów." spojrzałam na Dragona, poszukując w jego mądrych oczach, gniewu, Mistrza Szpadli jakiego znałam. " Wszyscy mamy tego dość w ostatnim czasie, nie sądzicie?" "Będę w internacie z normalnymi adeptami," powiedział Dragon, a potem przemierzył pokój. "Stevie Rae, możesz powiedzieć, Starkowi i Dariusowi, że mogą oni mieć klasę w stajni." powiedziała Lenobia. "Cieszę się, słysząc cię w takim opanowanym nastroju, profesor Lenobio." powiedziała Neferet. " Pierwszy człowiek, którego słyszałam musiał być stajennym do
pomocy tobie z całym tymi..." zatrzymała się i jej wzrok zszedł na Stevie Rae, Kramishę oraz mnie "... odpadami w stajni." "Nawozem". Odpowiedzieć Lenobii była szybka. "Nie mam odpadów w mojej stajni. Mam nawóz. I nie potrzebuje przy tym pomocy." "Ach, ale będziesz musiała przyjąć pomoc, ponieważ to właściwa rzecz do zrobienia, a Wysoka Rada ją zatwierdziła. Czyż nie?""Zrobię co wierzę, że jest słuszne" "Wtedy zrobisz tak jak się spodziewałam." Neferet zwróciła się lekceważąco z powrotem do Lenobii. "Zoey i Stevie Rae, czerwoni adepci powinni wznowić plan zajęć, na które uczęszczali przed śmiercią." powiedziała o tym rzeczowo. " I wy dwie powinnyście do nich dołączyć. Nie ważne, że jesteście nienormalnie Przemienione." pokręciła swym palcem w Stevie Rae " lub nie jesteście po prostu nienormalnymi adeptem," przeniosła swą uwagę na Kramishę i mnie " nie ma to większego znaczenia. Musicie być w klasie. Jesteście
zbyt młode, aby być naprawdę ciekawe, zanim nie będziecie lepiej wykształcone. Druga godzina lekcyjna będzie mogła być zrealizowana. Idźcie do klas. To Posiedzenie Rady jest obecnie zawieszone." Bez jakiegokolwiek "błogosławieństwa" wyszła z pokoju."Ona jest jednym gorącym paskudztwem" powiedziała Kramisha."Szalona razy dziesięć" powiedziała Stevie Rae. "Ale Neferet jest znanym podmiotem. Rozumiemy, że gdy mamy do czynienia z nią, mamy do czynienia z Kapłanką, której poszło nie tak i jest całkowicie szalona", Lenobia powiedziała powoli. "Dragon jest tym, o którego się najbardziej martwię.", "Więc jesteś z nami?" Zapytałam nauczycielkę od koni. Szare oczy Lenobii spotkały moje. "Mówiłam ci kiedyś, że już walczyłam ze złem. Noszę blizny to spotkanie, zarówno fizyczne jak i emocjonalne, i nigdy nie pozwolę złu i ciemności zdziesiątkować mojego życia. Jestem z wami ", skinęła głową ,tym razem do Stevie Rae i Kramishy, "Ciebie i ciebie, bo jesteście na stronie
Bogini. "Potem zwróciła się do Erika, który stał, ale nie ruszył się do opuszczenia pokoju. " A gdzie ty jesteś w tym wszystkim?" "Jestem Trackerem Domu Nocy w Tulsie .""Wiemy, ale którą stronę zajmiesz?" zapytała Stevie Rae. "Jestem po stronie, po której Naznaczone dzieciaki i przeznaczona im przemiana." powiedział wymijająco Erik."Erik, pewnego dnia będziesz musiał zająć stanowisko," powiedziałam. "Hej, tylko dlatego, że nie walczę oko w oko z Neferet nie znaczy, że nie zająłem żadnego stanowiska. ""Nie, to tylko oznacza, że jest zbyt słaby," powiedziała Stevie Rae.„Wszystko jedno! Nie wiesz wszystkiego, Stevie Rea.” Erik wypadł z pokoju. Karamisha parsknęła. „To jest strata jednego ślicznego chłopca.” To zasmuciło mnie, ale nie mogłam nie zgodzić się z nią. „ Zacznę wydzielać miejsce dla klasy Wojowników,” powiedziała Lenobia.
„Jeśli zapędzisz dwóch Wojowników i dasz im znać że będą profesorami, albo przynajmniej tymczasowymi profesorami.” „Nie powinno być trudno ich znaleźć,” powiedziałem. „Stark i Darius prawdopodobnie są na Sali ćwiczeń bawiąc się ich mieczami.” „Pójdę z tobą,” powiedziała Stevie Rae. „Przypuszczam, że ja pójdę na drugą godzinę,” Kramisha powiedziała z ciężkim westchnieniem. Kiedy wyszłam z Stevie Rea z pokoju, ona złapała moje ramię i spowolniła mnie, tak że szłyśmy same. „Hej, wiesz że mimo iż Wyższa Rada i oni nazywają mnie Wyższą Kapłanką, wcale nie znaczy że chcę być waszą szefową, ani nic takiego.” Zamrugałem na nią z zaskoczenia. „Jasne, oczywiście że wiem. I po za tym ty jesteś Wyższą Kapłanką, i to znaczy że nie będziesz zrzędliwą drzazgą w tyłku. Nie roześmiała się, tak jak się spodziewałem. W zamian za to pociągnęła się za jeden z jej loków, definitywny znak że była zmartwiona. „Okej, to było miłe, że tak
mówisz i wszystko, ale ja byłam Wyższą kapłanką jakieś dwie sekundy. Muszę być pewna że mi pomożesz.” Splotłam jej ramię z moim i trąciłam jej ramie swoim. „Zawsze możesz być mnie pewna. Przecież to wiesz.” „Nawet po Rephaimie?” „Nawet po Lorenie i Kalonie i Starku?” skontrowałam. Zaczęła się szczerzyć. „Zawsze musisz przeskoczyć mnie o jeden, prawda?” „Ze smutkiem wydaje mi się że przeskoczyłem cię trzy razy.” Powiedziałam, co zmusiło ją do śmiechu, ale mnie do westchnienia. Opuściłyśmy część Domu Nocy zawierającą centrum mediów wyglądające jak wieża i wzięliśmy lewą stronę chodnika prowadzącą wokół Sali ćwiczeń i stajni. To była zimna noc, ale była super jasna. Niebo było wypełnione gwiazdami, które były bardzo łatwe do zobaczenia po przez zimowe gałęzie wielkich dębów, znaczących grunty kampusu. „Więc, jest ładny, huh?”
Udałam ciemną. „Kto? Stark? Definitywnie.” Trąciła mnie ramieniem. „Mówię o Rephaimie.” „Och, on. Tak, wydaje mi się, że jest okej.” Zawahałam się, i prawie nie zapytałam, ale ostatecznie zdecydowałam się iść na przód. Mam na myśli, jesteśmy BFF najlepszymi przyjaciółkami na zawsze). I BFF mogą pytać się nawzajem o wszystko. „Więc, widziałaś go, kiedy zmienia się w ptaka?” Mogłam wyczuć napięcie jakie nastąpiło w jej ciele, ale brzmiała prawie normalnie, kiedy powiedziała, „Tak, widziałam.” „I jakie to było?” „Okropne.” „Został, uh, został na miejscu? Czy odleciał zaraz?” nie mogłam się powstrzymać. Byłam totalnie, chorobliwie, katastrofalnie ciekawa. „Zaraz odleciał. Ale tak szybko jak słońce zaszło wrócił. Mówi, że zawsze znajdzie drogę powrotną do mnie.”
„W takim razie, tak będzie,” powiedziałam, nienawidząc słyszeć zmartwienie w jej głosie. „Kocham go Z. on naprawdę jest dobry. Przyrzekam.” Otwierałam usta, aby powiedzieć jej, że jej wierzę ,gdy krzyk przerwał mi. Przez sekundę nie wiedziałam co ten głos mówił, ale zareagowałam do niebezpieczeństwa w nim zawartego. Stevie Rea jednak rozumiała. „Och, nie! To Dragon! Wzywa Wojowników do siebie!” Puściła moje ramię i zaczęła biec w stronę głosu Dragona. Ze strasznym przeczuciem rzuciłam się za nią. Tłumaczenie: House of Night Translate Rozdział piąty Rephaim - Dlaczego tu jesteście?! – krzyknął Rephaim na trzech Raven Mockers wznoszących się ponad nim. Rozejrzał się szybko dookoła. Jeśli miałby czas odetchnął by z ulgą, że ta część kampusu pozostała pusta; wszyscy początkujący znaleźli drogę do ich klas na druga godzinę zajęć lekcyjnych. – Musicie iść zanim
ktokolwiek was zobaczy, - powiedział znacznie cichszym głosem. - Rephaim? Jak? Choć na drzewie były trzy Raven Mockers, tylko jeden z nich aktualnie mówił. Oczywiście Rephaim od razu go rozpoznał, Nisroc, jeden z bardziej podobno- ludzkich z jego braci. - Wybrałem ścieżkę Nyx. Bogini przebaczyła mi i mnie zaakceptowała, a gdy to zrobiła, zmieniła moja formę na całkowicie ludzką. – Rephaim nie był pewny dlaczego nie dodał ”w nocy”. Pewne było to, że cokolwiek powie Nisrocowi, będzie zgłaszane bezpośrednio z powrotem do ich ojca. - Wybaczenieeeeee? Czemu? Rephaim patrzył na brata prawie przytłoczony litością. On nie zdaje sobie sobie sprawy, że istnieją inne drogi niż ta, której przewodzi nasz ojciec i nie rozumie, że to co robi w imię Kalony jest złe. - Nisroc, gdy—, - spauzował Rephaim. Nie, pomyślał, Mogę mówić tylko za siebie. – Kiedy krzywdziłem
innych, kiedy zabijałem i gwałciłem i brałem cokolwiek sobie zażyczyłem tylko dlatego, że mogłem— to było złe. Nisroc przekręcił głowę do tyły i z powrotem. Jego pozostali bracia, dwóch bezimiennych, bestialska horda wykonująca rozkazy ojca, syknęła cicho niespokojna, ale nie na tyle wysoko rozwinięta by rozumieć dlaczego. W końcu jego brat powiedział – Rozkazzzz ojccca. Nie zły. Rephaim pokręcił głową. – Nawet ojciec może się mylić. – Wziął głęboki wdech i dodał, - I nawet wy możecie wybrać inna drogę. Dwóch bezimiennych przestało syczeć i patrzyli na niego w szoku. Nisroc zmrużył jego szkarłatne, ludzkie oczy. – Zzzrobiła toooo. Kobieta. Tak jak powiedziaaał ojcieccc ! - Nikt mi nic nie zrobił. Zdecydowałem za siebie.Wtedy z początkiem strachu, uderzyła go świadomość. – Nisroc, ta Czerwona, Stevie Rae, nie kazała mi robić
niczego. Wybrałem ją i jej Boginię. Nie możecie wyrządzić krzywdy Czerwonej. Ona należy do mnie. Rozumiesz? - Twoja. Wyższa kapłanka, której zabić nie możemy. – Nisroc powtórzył jakby na pamięć, ale Rephaim zobaczył ten mocny, wredny błysk w jego świecących oczach. - Musicie odejść. Teraz, - powiedział Rephaim. – Nie możecie pozwolić aby ktoś was zobaczył i nie możecie powrócić. - Najpierrrw, wiadomośśśśććć Ojccca. – Nisroc spadł z grubych, środkowych gałęzi dębu, lądując przed Rephaimem, a następnie dwóch pozostałych Raven Mockers z boku. – Po ssstronie ojccca będziesz. Ale tu. Obserwując. Czekając. Szpiegując. Rephaim znów pokręcił głową. – Nie. Nie będę szpiegował dla ojca. - Taaak! Taka wola Ojccca ! – Nisroc rozpostarł skrzydła, w ślad za nim poszła pozostała dwójka Raven
Mockers. Bardzo wzburzony poruszał głową i zacisnął dłonie w pięści. Rephaim nie czuł się zagrożony. Fizyczne niebezpieczeństwo nie było zakodowane w jego umyśle. Był zbyt przyzwyczajony do swoich braci— zbyt przyzwyczajony do bycia jednym z nich. Nie, to było więcej niż to. Rephaim był zbyt przyzwyczajony do bycia ich przywódcą by się ich bać. – Nie, - powtórzył. – Wola Ojca już dla mnie nie istnieje. Zmieniłem się. Wewnątrz i na zewnątrz. Wracajcie do niego. Powiedzcie mu to. – Rephaim zawahał się i następnie kontynuował, - Powiedź mu, że mój wybór zostaje. - Nienawidzić cię, on będzie, - powiedział Nisroc. - Wiem to. – Rephaim odczuł ból, gdzieś głęboko w nim. - Nienawidzić cię, ja będę, - powiedział Nisroc Rephaim zmarszczył brwi. - Nie musisz. - Musssze.
Powoli, Rephaim wycofał się, oferując swoje przedramię Nisrocowi w tradycyjnym, pełnym szacunku pozdrowieniu i geście rozstania między Wojownikami. – Nie musisz. Możemy rozstać się jak przyjaciele, jak bracia. Nisroc zatrzymał się, przekrzywiając głowę ze strony na stronę. Jego zwężone oczy rozluźniły się. Jego agresywna postawa zmieniła się. Zaczął się poruszać by przemówić, ale Rephaim nigdy nie poznał prawdziwych intencji brata, ponieważ w tym momencie Dragon Lankford krzyknął – Synowie Erebusa! Do mnie! rozbijając noc i Mistrz Miecza zstąpił na nich. Rephaim doświadczył chwilę paraliżującej ciało paniki. Stał zamrożony w środku chaosu, podczas gdy jego bracia syczeli i warczeli spotykając atak Dragona. Patrzył ze straszliwa, fatalistyczna wiedzą, że Wojownicy bardzo szybko rozpoczęli wysypywać się z domu na polu z obnażonymi mieczami i karbowanymi strzałami. Dołączą do Dragona i całkowicie zmiażdżą jego trzech braci.
– Dragon, nie! – zawołał. – Oni nie atakują! Z pośród bitwy, głos Dragona Lankforda skierował się do niego. – Jesteś z nami albo przeciw nam! Nie ma kompromisowego rozwiązania. - Jest rozwiązanie kompromisowe! – odkrzyknął Rephaim, trzymając swoje ramiona szeroko w geście poddania. – Jest tam gdzie stoję! – Zrobił krok w stronę Dragona. – Oni nie atakują! – powtórzył. – Nisroc, bracie, przestańcie walczyć! Rephaim wierzył, że Nisroc rzeczywiście się zawahał. Był pewien, że jego brat słuchał go, rozumiejąc, chcąc się wycofać. Wtedy głos Neferet przeciął noc. - Aurox! Chroń! Zniszcz! Stworzenie Neferet eksplodowało w krajobrazie. Przyszedł z terenu od strony ściany, twarzą w twarz z Rephaimem. Z początku wydawał się być człowiekiem. Miał ludzką postać samca, młodzieńczą i nienaznaczoną jak adepci czy wampiry. Ale jego ruchy były zbyt szybkie aby był człowiekiem. Uderzył w smudze. Atakując od tyłu chwycił najbliższego Raven Mockers
za jego uniesione skrzydła i jednym okropnym ruchem oderwał je od jego ciała. W ciągu jego wiekowej egzystencji Rephaim widział straszne rzeczy— popełnił ohydne, mroczne uczynki. Ale jakoś patrząc jego nowym, ludzkim punktem widzenia na przemoc był świadkiem większej okropności. Jego krzyk wtórował jego braciom jak ciało Raven Mocker spadło na ziemię, wijąc się w agonii i tryskające krwią. Wtedy to Aurox zaczynał się zmieniać. Nawet Rephaim obserwując to co się dzieje, nie mógł tego pojąć. Jego ciało stawało się większe, grubsze. Wyrosły rogi. Jego pięści się zestaliły. Jego skóra marszczyła się, przesuwała, pulsowała jakby coś pod nią próbowało się wydostać. Przechylił się i niemal z wdziękiem oderwał głowę jego bratu. Nawet Dragon Lankford wstrzymał się w ataku by patrzeć.
Zmuszając swój umysł do myślenia poprzez szok i horror, Rephaim krzyknął do Nisroca. –Idź! Odleć! Z okrzykiem rozpaczy Nisroc podążył wraz z jednym z braci podnosząc się z nasiąkniętej krwią ziemi. Przekształcony stwór ryknął i skoczył bezskutecznie próbując strącić ich z nieba. Kiedy rozbił się spadając na ziemię, a jego potężne rozszczepione kopyta wżarły się w zimową trawę, odwrócił swoje płonące księżycowe oczy na Rephaima. Pragnąc mieć skrzydła lub broń Rephaim przykucnął defensywnie i przygotował się do ataku stwora. - Rephaim! Uważaj! Usłyszał jej głos, a jego strach przebijał go gorący i gęsty, jak Stevie Rae podążyła bliżej Zoey biegnąc ku niemu. Stwór obniżył głowę i zaatakował. Zoey Byłam tuż za Stevie Rae jak wbiegałyśmy do walki. Jezuu, wszystko co mogłam powiedzieć to to, że to było obrzydliwe i przerażające i całkowicie pogmatwane.
Trudno było powiedzieć co się dzieję. Dwoje Raven Mockers krzyczało i odlatywało nad głowami. Mogłam zobaczyć bezgłowe (już!) ciało innego Raven Mocker drgające i wydzielające dziwny zapach krwi u stóp Dragona. Rephaim stał troszkę dalej od nich, jakby obserwował, ale nie brał udziału w walce. Jakimś sposobem była tam też Neferet, wyglądając super szalenie i uśmiechając się w bardzo dziwny sposób. Po środku całego zajścia stało stworzenie, które było rodzajem człowieka i nie człowieka. W chwili gdy go zobaczyłam środek mojej klatki piersiowej zaczął odczuwać gorąco. Sięgnęłam i poczułam twarde, gorące, marmurowe kółko zawieszone na srebrnym łańcuszku naokoło mojej szyi. – Mój kamień jasnowidza, - mruknęłam do siebie. – Czemu znowu? Czemu teraz? Jakby w odpowiedzi mój wzrok zwrócił się na dziwaczne stworzenie. Miał rogi i kopyta, ale jego twarz była jak faceta. Jego oczy świeciły. Próbował chwycić z
nieba Raven Mocker, ale kiedy zawiódł zwrócił swoja uwagę na Rephaima, zniżył głowę i zaatakował. - Rephaim! Uważaj! – Stevie Rae wrzasnęła i puściła się biegiem w jego kierunku. Rozłożyła swoje ramiona i mogłam usłyszeć jej prośbę do ziemi, aby do niej przybyła. - Duchu! – Zawołałam, starając się za nią nadążyć. – Wzmocnij Stevie Rae! – poczułam odpowiedź elementu, jak wirował obok mnie do Stevie Rae, wraz z jej własnym elementem ziemią. Jak gdyby rzucała dużą kulą, zafalowała, a świecąca zielona kaskadowa ściana jak odwrócony wodospad z ziemi w górę zablokowała Rephaima od atakującego stworzenia. Stwór uderzył w zielona ścianę i odbił się upadając na plecy. Stevie Rae, silna, wyprostowana i dumna stanęła obok Rephaima. Wzięła go za rękę. Uniosła swoją druga rękę i gdy stwór próbował wstać zrobiła kłapający ruch i powiedziała, - Nie! Zostań na dole. – Fala świecącej zieleni obmyła go, przyciskając go do ziemi.
- Dość!- powiedziała Neferet, maszerując do stworzenia. – Aurox nie jest tutaj wrogiem. Uwolnij go niezwłocznie. - Nie jeśli zamierza zaatakować Rephaima, powiedziała Stevie Rae. Odwróciła się do Dragona i spytała, - Czy Rephaim sprzymierzył się z Raven Mockers? Nawet bez spojrzenia na Rephaima, Dragon powiedział, - Rozmawiał z nimi, ale nie atakował z nimi. - Oni nie atakowali! – powiedział Rephaim. – Byli tu by mnie zobaczyć— nic więcej. Ty zaatakowałeś ich! Dragon w końcu spojrzał na Rephaima. – Raven Mockers są naszymi wrogami. - To moi bracia. – Głos Rephaima zabrzmiał bardzo smutno. - Będziesz musiał zdecydować po czyjej jesteś stronie, powiedział uroczyście Dragon. - Już to zrobiłem. - I to jest coś w co Bogini także wydaje się wierzyć, powiedziała Neferet. – Aurox, - przemówiła do stwora,
który nadal leżał na plecach, zamknięty w sile ziemi, walka jest skończona. Nie ma powodu by chronić czy atakować. – Odwróciła swoje szmaragdowe spojrzenie na Stevie Rae. – Teraz, uwolnij go. - Dziękuję ci ziemio, - powiedziała Stevie Rae. – Teraz możesz iść. – Z przypływem na jej ręce, zielony blask odparował pozwalając wstać stworzeniu. Poza tym, że stwór nie był już taki sam stojąc. Stał tam chłopak— piękny, blond chłopak, który miał oczy jak kamienie księżycowe i twarz jak anioł. - Kto to? I co do cholery jest grane z ta całą krwią? – Nagle za mną głos Starka sprawił, że podskoczyłam. - Och, na cholerę jasną. To martwy Raven Mocker, powiedziała Afrodyta jak ona i Darius i to co wydawało się większością szkoły tłoczyło się wokół nas. - A to bardzo ładny ludzki dzieciak, - powiedziała Kramisha i rzuciła na niego spojrzenie. - On nie jest człowiekiem, - powiedziałam trzymając mój kamień jasnowidza. - Czym on jest? – spytał Stark.
- Stara magia, - powiedziałam jak kawałki puzzli w mojej głowie dopasowały się. - Tym razem masz rację Zoey. – Neferet wkroczyła obok faceta i z rozmachem ogłosiła, - Domie Nocy to jest Aurox— dar jaki podarowała mi Nyx udowadniając jej przebaczenie! Aurox wystąpił naprzód. Jego dziwnie kolorowe oczy napotkały moje. W obliczu tłumu, ale patrząc tylko na mnie, położył swoją rękę na sercu i ukłonił się. - Ni cholery, że on jest darem od Nyx, - Stevie Rae wymamrotała. Choć raz zgadzając się ze Stevie Rae, Afrodyta prychnęła. Wszystko co mogłam zrobić to patrzeć. Wszystko co mogłam poczuć to ciepło z kamienia jasnowidza. - Zoey, co to jest? - powiedział cicho Stark. Nie odpowiedziałam Starkowi. Zamiast tego odwrócić swój wzrok z Auroxa w oblicze Neferet. – Skąd tak naprawdę on się wziął? – Mój głos był twardy i silny,
ale czułam jakby mój żołądek miał wywrócić się na lewą stronę. Gdzieś w głębi umysłu mogłam usłyszeć brzęczenie i szepty dzieciaków dookoła mnie i wiedziałam, że zmuszanie do konfrontacji z Neferet tutaj i teraz nie było mądre. Ale nie mogłam się powstrzymać. Neferet kłamała na temat Auroxa i z jakiegoś powodu to było wszystko co się dla mnie liczyło. - Już ci powiedziałam skąd się wziął. I, Zoey, muszę powiedzieć, że to właśnie dlatego musisz powrócić do szkoły, uczęszczać do klasy i koncentrować się na nauce. Wierzę, ż utraciłaś zdolność do słuchania. - Mówiłaś, że on jest stara magią. – zignorowałam jej pasywno agresywne bzdury. – Jedyna stara magia na jakiej się znam jest na Wyspie Sky. – I to, powiedziałam sobie, było to co widziałam w noc przed tym kiedy spojrzałam przez kamień na Starka— stara magia Guardian Warriors, która nadal go się trzymała z Wyspy Sky. Umysł szumiał, ale nadal konfrontowałam Neferet
i kontynuowałam, - Czy mówisz mi, że on pochodzi z Wyspy Sky? - Niemądre dziecko, stara magia nie ogranicza się do wyspy. Wiesz, pomyśl dwa razy zanim uwierzysz w coś co usłyszysz, zwłaszcza jeśli pochodzi to od wampirzycy, która nazywa siebie Królową i nie opuściła wyspy od wieków. - A ty nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Skąd on pochodzi?! - Jaka magia może być starsza niż ta, która pochodzi osobiście od Bogini? Aurox to mój dar od Nyx! – Neferet spojrzała porozumiewawczo na tłum i śmiała się z mojego przesłuchiwania jakbym była niczym więcej niż tylko irytującym dzieckiem a oni wszyscy dorośli żartowali z nią. - W co on się zmienia? – Nie mogłam się powstrzymać, choć wiedziałam, że wychodziłam na całkowicie zasmarkaną i sukowatą, jakbym była jedna z tych dziewczyn co mają zawsze jeszcze jedną rzecz do dodania— i ta rzecz zawsze była negatywna.
Uśmiech Neferet był wspaniałomyślny. – Aurox zmienił się w Strażnika Domu Nocy. Nie myślałaś chyba, że jesteś jedyną, która jest godna Strażnika, prawda? – rozłożyła szeroko ramiona. – Wszyscy jesteśmy! Podejdź, pozdrów go, a potem pozwól nam wrócić do klas i do tego do czego Dom Nocy założono, interesu uczenia się. Chciałam wykrzyczeć , że on nie był Strażnikiem! Chciałam wykrzyczeć, że mam dosyć Neferet przekręcającej moje słowa. Nie mogłam przestać gapić się na Auroxa jak nowicjusze(głównie dziewczęta) zaczęli zbliżać się do niego, ostrożnie by ominąć wokoło obrzydliwą krew i pozostałość po Raven Mocker. Właściwie, nie wiedziałam dlaczego, ale chciałam krzyczeć. - Tego nie wygrasz, - powiedziała Afrodyta. – Ona ma tłum i ładnego chłopaka po swojej stronie. - To nie to kim on jest. – nadal ściskając mój palący kamień jasnowidza odwróciłam się od niedorzecznej sceny i zaczęłam wracać do szkoły. Mogłam poczuć
Starka patrzącego na mnie, ale trzymałam swoje oczy prosto przed siebie. - Z, jaki masz problem? Więc, on nie jest tylko ładnym facetem. To takie straszne?- powiedziała Afrodyta. Zatrzymałam się i odwróciłam twarzą do nich. Wszyscy tam byli, ciągnąc się za mną jak dzieci kaczki: Stark, Afrodyta, Darius, Bliźniaczki, Damien, Stevie Rae i nawet Rephaim. To do Rephaima było skierowane moje pytanie, - Widziałeś to także, prawda? Skinął trzeźwo głową. – Jeśli masz na myśli jego zmianę, tak. - Widziałeś co? – zapyta Stark brzmiąc irytująco. - On zamienił się w byka, - powiedziała Stevie Rae. – Ja też to widziałam. - Ten ładny biały chłopiec zmienił się w byka? To nie może być prawda, - powiedziała Kramisha, zerkając z powrotem na zostawiony w tyle tłum. - Biały chłopiec— biały byk, - powiedziała Stevie Ray. Następnie brzmiąc trochę jak ja, dodała, - Ach, do diabła.
P.S : Słowa przeciągnięte oraz zdania z nie do końca poprawną składnią, są odwzorowaniem angielskiego oryginału. Przepraszamy również za niedociągnięcia w rozdziale 4, przyznajemy się, że nie zwróciliśmy dokładnie uwagi przed dodaniem – uroki braku całego zespołu. Tłumaczenie : HouseOfNightTranslate na życzenie podpisujemy tłumacza osobiście: Lili2412 Rozdział 6 Erik Szedł powoli z powrotem do sali teatralnej pragnąc mocno tego, żeby zamiast prowadzić zajęcia pojechać zrobić wielkie wejście na plan filmowym w Los Angeles., Nowej Zelandii, Kanadzie. . . Piekle! Wszędzie oprócz Tulsy, Oklahomy! Zastanawiał się również jak z najgorętszego nowicjusza w kampusie stał się następnym Bradem Pittem według popularnej agencji castingowej w Los Angeles dla Profesorów Teatru oraz wampirzych Trackerów.
- Zoey,- Mruknął do siebie Erik. – Moje gówno zaczęło się pogarszać w dniu gdy ją poznałem. Wtedy poczuł się kiepsko mówiąc to, nawet jeśli nie było nikogo wokoło by go usłyszeć. Naprawdę było w porządku z Z. Byli nawet trochę jak przyjaciele. To z czym nie był w porządku to te wszystkie szalone rzeczy wokoło niej. Ona jest cholernym, dziwacznym magnesem, pomyślał do siebie. Nic dziwnego, że zerwali. Erik nie był dziwakiem. Potarł dłoń swojej prawej ręki. Kilkoro nowicjuszy pospieszyło obok niego, a on sięgnął i złapał jednego dzieciaka za kraciasty kołnierz jego szkolnej kurtki. – Hej, co to za pośpiech i dlaczego nie jesteście na zajęciach? – Erik skrzywił się ostro na dzieciaka, bardziej dlatego że był wkurzony bo brzmiał jak jeden z tych nauczycieli rodzaju: wracaj- do- klasymłodzieńcze, wtedy faktycznie się przejął gdzie nowicjusz zmierzał. Nawet bardziej zdenerwowało Erika, dzieciak skulił się i wyglądał jakby zamierzał zsikać się w spodnie.
- Coś się dzieje. Jakaś walka lub coś. - Idź dalej. – Erik puścił go z lekkim pchnięciem i dzieciak czmychnął. Erik nawet nie rozważał pójścia za nim. Wiedział co znajdzie. Zoey w samym środku bałaganu. Miała mnóstwo ludzi by pomogli wydostać się jej z jej bałaganu. To nie był jego cholerny obowiązek, tak jak pozbawianie całego cholernego świata z Ciemności nie było jego cholernym obowiązkiem. To było jak sięgnął po klamkę od jego klasy, wtedy jego prawa dłoń zaczęła go palić. Erik nią potrząsnął. Potem się zatrzymał i patrzył. Spiralny labirynt podobny do znamienia zaczął się wskrzeszać jak świeże piętno. Wtedy uderzył go przymus. Mocno. Erik sapnął, odwrócił się i zaczął biec truchtem kierunku parkingu i jego czerwonego Mustanga. Aż impuls wzrósł do poziomu, gdzie był rozgorączkowany, nie mógł stać spokojnie, a jego myśli rozrywały się na postrzępione fragmenty zdań.
- Broken Arrow. Dwadzieścia- osiem- och- jeden South Juniper Avenue. Iść. W trzydzieści pięć minut. Dostać się tam. Shaylin Ruede. Shaylin Ruede. Shaylin Ruede. Idź idź idź idź idź. . . Erik wiedział co się z nim dzieje. Został przygotowany. Ostatni Tracker (tracker- tropiciel) Domu Nocy, który nazywał się Charon powiedział mu dokładnie czego się spodziewać. Kiedy nadejdzie jego czas by naznaczyć nowicjusza jego dłoń będzie palić; będzie znał miejsce, czas, nazwisko; będzie miał niekontrolowany przymus by tam pojechać. Erik myślał że będzie przygotowany, ale nie zdawał sobie sprawy z głębi tęsknoty jaka przez niego przejdzie— pojedyncza moc skupiająca na przebiciu się przez niego na czas razem z uderzeniem pulsu i uczuciem gorąca i natarczywości w jego dłoni. Shaylin Ruede będzie pierwszą nowicjuszką jaka kiedykolwiek naznaczył. Zajęło mu to trzydzieści minut, aby dostać się z śródmieścia Tulsy do małego kompleksu mieszkań
schowanych wewnątrz cichego przedmieścia Broken Arrow. Erik zaparkował na parkingu w miejscu dla odwiedzających. Kiedy wysiadł z Mustanga jego ręce się trzęsły. Przymus pociągnął go do chodnika, który prowadził przed front kompleksu, równolegle do ulicy. Kompleks mieszkań miał delikatne, białe światła, które wyglądały jak gigantyczne nieprzezroczyste akwaria odpoczywające na kutych, żeliwnych słupach, więc rozlewisko kremowego oświetlenia rzucało się na chodnik. Dojrzałe cedry i dęby pokrywały chodnik od strony ulicy. Erik zerknął na zegarek. Była 3:45 w nocy. Dziwny czas i miejsce do naznaczenia dziecka. Ale Charon powiedział mu, że przymus Trackera nigdy się nie myli— jedyne co musi zrobić to podążyć za tym, pozwolić prowadzić się instynktom i będzie dobrze. Mimo to, że nie było w około absolutnie nikogo i Erik zaczął panikować, kiedy usłyszał małe stuk- stuk- stuk- stuk. Naprzeciw niego dziewczyna skręciła za róg do środka kompleksu i pojawiła się na widoku. Szła powoli chodnikiem nadchodząc w jego
kierunku. Za każdym razem, gdy przechodziła przez bańki światła Erik ją studiował. Była małą— drobną dziewczyną z mnóstwem ciemnych, brązowych włosów. Tyle włosów, w prawdzie był tak rozproszony na chwilę jak grube i lśniące były, że nie zauważał niczego innego oprócz niej— dopóki dźwięk stukania nie przełamał jego świadomości. Trzymała długą białą laskę, którą wciąż nieustannie zamiatała przed sobą, stuk stuk- stukanie, więc to było dźwięk i dotyk, który wskazywał jej drogę. Co kilka stóp zatrzymywała się i wydawała z siebie straszny, mokry kaszel. Erik wiedział dwie rzeczy na raz. Po pierwsze to była Shaylin Ruede, nastolatka, która miał naznaczyć. Po drugie, była niewidoma. Powstrzymał by się gdyby mógł, ale żadna śmiertelna siła i wg. Charona żadna magiczna siła także nie może odwieść Erika od tego dzieciaka dopóki jej nie naznaczy. Kiedy dziewczyna była już tylko kilka stóp od niego podniósł rękę spodem dłoni i wskazał na nią.
Otworzył usta by przemówić, ale ona zrobiła to przed nim. - Cześć? Kto to? Kto tu jest? - Erik Night, - wymamrotał. Wtedy potrząsnął głową i odchrząknął. – Nie, to nie tak. - Nie jesteś Erik Night? - Tak, to znaczy, Nie. Zaczekaj, to także nie tak. To nie jest to co powinienem był powiedzieć. - Jego ręce drżały i czuł się jakby miał się rozchorować. - Wszystko w porządku? Nie brzmisz zbyt dobrze. – Zakaszlała. –Masz tą samą grypę co ja? Czuję się okropnie cały dzień. - Nie, czuję się dobrze. Tyle, że muszę powiedzieć ci coś innego i to nie powinno być moje imię ani nic w tym rodzaju. Och jeny. Naprawdę to spaprałem. Nigdy nie zawaliłem na całej linii. To wszystko jest źle. - Praktykujesz do sztuki? - Nie. I nawet nie wiesz jak bardzo jest ironiczne jest to pytanie, - powiedział, trąc swoją spoconą twarz i czując się zmieszany.
Przekrzywiła na bok swoja głowę i zmarszczyła brwi. – Nie zamierzasz mnie napaść prawda? Wiem, że jest późno i w ogóle, a ja jestem niewidoma i nie powinnam być tu całkiem sama. Ale to jest dla mnie najłatwiejsza pora dnia, aby iść samej na spacer. Nie dostaję za dużo czasu dla samej siebie. - Nie zamierzam cie napaść, - powiedział żałośnie. – Nie zrobił bym tego. - Więc co tu robisz i co spieprzyłeś? - To nie dzieje się tak jak powinno! - A porwanie mnie nie da ci niczego dobrego. Mieszkam tu z moją przybraną matką. Ona nie ma w ogóle żadnych pieniędzy. Właściwie, od kiedy zaczęłam pracować po szkole w Południowej Bibliotece Broken Arrow w dole ulicy, mam więcej pieniędzy niż ona. Ee, nie to że mam jakiekolwiek z nich w tej sekundzie ze sobą. - Porwać cię? Nie! – Wtedy Erik zgiął się trzymając się za jelita. – Cholera! Charon nie powiedział mi, że będzie bolało jeśli tego nie zrobię.
- Charon? Jesteś w gangu? Mam być ofiarą inicjacji? - Nie! - Dobrze, bo to było by do bani. – Uśmiechnęła się w swoim ogólnym kierunku i wtedy zaczęła zawracać tam skąd przyszła. – Okej, dobrze więc. Jeśli to wszystko. Było miło cię poznać Eriku Night. Albo przynajmniej tak myślę że tak się nazywasz. Z ogromnym wysiłkiem, Erik wyprostował się na tyle by podnieść ponownie rękę, dłonią do góry. – To jest to co powinienem był zrobić. – Głosem, który nagle stał się pełen magii i tajemniczości i intencji, Erik Night zaintonował słowa Trackera, - Shaylin Ruede! Noc wybrała ciebie! Twa śmierć będzie twoimi narodzinami! Noc wzywa do ciebie; wysłuchaj jej słodkiego głosu. Twoje przeznaczenie czeka na ciebie w Domu Nocy! Całe ciepło, które budowało się w jego jelitach, sprawiając że czuł się chory i zdezorientowany i zbyt uzdolniony zniknęło z jego dłoni. Rzeczywiście mógł to zobaczyć! To uderzyło prosto do czoła Shaylin. Wydało
lekko zaskoczony, - Och! – dźwięk i upadła z wdziękiem na ziemię. Okej, wiedział że powinien być bardzo wampirzy, wtopić się w cień i wrócić do Domu Nocy, pozwalając nowicjuszce znaleźć jej własną drogę tam. Charon powiedział mu jak to zostanie zrobione. Albo przynajmniej jak to zostanie zrobione w nowoczesnym świecie. Erik pomyślał o wtopieniu się w cień. Nawet zaczął się wycofywać, a wtedy Shaylin podniosła głowę. Upadła w środek plamy światła, więc jej twarz była oświetlona. Wyglądała absolutnie perfekcyjnie! Jej pełne, różowe wargi podniosły się w zaskoczonym uśmiechu, a ona zamrugała jakby chciała wyczyścić sobie pole widzenia. Jeśli nie byłaby niewidoma mógłby przysiąc, że patrzyła na niego tymi dużymi, czarnymi oczami. Jej blada skóra była bez skazy, a na środku czoła jej nowe znamię wydawało się błyszczeć jasnym, pięknym szkarłatem. Szkarłat?
Kolor wstrząsnął nim i zaczął iść do niej mówić, Poczekaj, nie. To nie tak. – W tym samym czasie Shaylin powiedziała, - O mój Boże! Mogę widzieć! Erik pospieszył do niej, a wtedy stanął bezradnie nie wiedząc co robić, podczas gdy ona pozbierała się i wstała na nogi. Była trochę chwiejna, ale mrugnęła i rozejrzała się dookoła, a ogromny uśmiech wypełnił jej śliczna twarz. - Ja naprawdę widzę! O mój Boże! To niewiarygodne! - To nie tak. Tak bardzo to spaprałem. - Nie obchodzi mnie czy spaprałeś czy nie— dziękuję ci bardzo! – krzyknęła i zarzuciła ręce na niego, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Erik jakby poklepał ja po plecach. Pachniała słodko jak truskawki albo może brzoskwinie— albo jakiś rodzaj owocu. I wydawała się naprawdę delikatna. - O Boże! Przepraszam. – Uwolniła go nagle i zrobiła krok do tyłu. Jej policzki zrobiły się różowe, a ona wytarła oczy. Następnie te mokre, ciemne oczy rozszerzyły się na widok czegoś nad jego ramieniem, a
on obrócił się z podniesionymi rękami gotowy do uderzenia pieprzonego kogoś. – Och, nie. Przepraszam ponownie. – Jej palce spoczywały na jego ramieniu tylko przez sekundę, jak zrobiła powolny krok za niego. Spojrzał na nią by zobaczyć to, że gapiła się na wielki, stary dąb. – To jest takie piękne! – Z krokami, które stawały się coraz bardziej pewne z każdym krokiem, podeszła do drzewa i przycisnęła swoja rękę do niego. Wpatrując się w gałęzie, powiedziała, - Miałam obrazy w pamięci. Rzeczy, które pamiętałam zanim straciłam wzrok, ale to, to jest o wiele lepsze. – Ponownie wytarła oczy i wtedy jej jasne oczy wróciły do niego i wtedy poszerzyły się nawet bardziej. – Och, wow! Pomimo niesamowitości wszystkiego, Erik nie mógł nic poradzić by nie odwzajemnić jej uśmiechu z jego stuwatowym uśmiechem gwiazdy filmowej. – Tak, zanim zostałem zaprawiony do bycia Trackerem, byłem w trasie do Hollywood.
- Nie, nie robię „łał” dlatego bo jesteś taki gorący, nawet jeśli myślę, że jesteś gorący. Tak sądzę. powiedziała szybko, nadal na niego patrząc. - Jestem, - zapewnił ją, przypominając sobie, że ona była prawdopodobnie w szoku. - Tak, cóż, to miałam na myśli, że mogę naprawdę cię zobaczyć. - No, i? – Bogini, Shaylin Ruede, naznaczona czy nie była dziwna dziewczyną. - Straciłam wzrok kiedy byłam tylko dzieckiem, tuz przed moimi piątymi urodzinami, ale na serio nie pamiętam abym potrafiła zobaczyć wnętrza ludzi. I myślę, że jeśli to było powiązane to jedynie słyszałam o tym w Internecie. - Jak mogłaś korzystać z Internetu skoro byłaś niewidoma? - Serio? Naprawdę o to pytasz? Jakbyś nie wiedział o rzeczach dla osób niepełnosprawnych? - Jak mogłem? Nie jestem inwalidą, - powiedział Erik. - Ponownie, Serio? To nie to co mówi twoje wnętrze.
- Shaylin, o czym ty do cholery mówisz? – Czy ona byłą szalonym dzieciakiem? Czyżby jego spaprana robota Trackera zrobiła ją nie tylko czerwona nowicjuszką, ale szaloną, czerwoną nowicjuszką? Cholera! Był w dużych tarapatach! - Skąd znasz moje imię? - Wszyscy Trackerzy znają imię nowicjuszy, których maja naznaczyć. Shaylin dotknęła swojego czoła. – Och, wow! To prawda! Będę wampirem! - Cóż, jeśli przeżyjesz. Właściwie, to nie jestem pewien co się dzieje. Masz czerwony znak. - Czerwony? Myślałam, że nowicjusze mają niebieskie znaki i ewentualnie niebieskie tatuaże. Ty masz. – Wskazała na jego tatuaż, który oprawiony w jego Clark Kent-owe niebieskie oczy był jak maska. - Tak, cóż, powinnaś mieć niebieski tatuaż. Ale nie masz. Jest czerwony. I czy możemy wrócić do tych spraw, gdzie mówiłaś o widzeniu mego wnętrza?
- Och, to. Tak, to niesamowite. Widzę cię i mogę także zobaczyć wszystkie rodzaje otaczających cię kolorów. Jakby to co jest w twoim wnętrzu, błyszczało wokoło ciebie. – Potrząsnęła głową jakby z ciekawości, patrząc na niego nawet jeszcze intensywniej. Wtedy zamrugała, zmarszczyła brwi i mrugnęła ponownie. – Huh. To interesujące. - Kolory? To nie ma żadnego sensu. – zdał sobie sprawę, że zaciskała wargi, jak gdyby nie chciała powiedzieć nic więcej, co z jakiegoś powodu naprawdę do denerwowało, więc zapytał, - Jakie kolory są wokół mnie? - Dużo zielonych grochów, wszystkie zmieszane z czymś wodnistym. To mi przypomina puree* z groszku, które w niektórych miejscach starają się podać kiedy zamawiasz rybę z frytkami, nie żeby to miało w ogóle jakikolwiek sens. Erik pokręcił głową. – Nic z tego nie ma sensu. Dlaczego do cholery mam papkowaty, groszkowy kolor wokół mnie?
- Och, to ta łatwa część. Kiedy się na tym koncentruje mogę zobaczyć co to o tobie mówi. – Wtedy zamknęła usta i wzruszyła ramionami. – Plus masz jakieś maleńkie jasne plamki, które pojawiają się raz na jakiś czas, ale nie mogę powiedzieć jakiego są koloru i tylko niewiele z tego co znaczą. Brzmi szalenie, prawda? - Co zielony groszek i wodniste rzeczy mówią o mnie? - A co myślisz, że mówią? - Czemu odpowiadasz na moje pytanie pytaniem? - Hej, ty właśnie odpowiedziałeś na moje pytanie pytaniem, - powiedziała Shaylin - Ja spytałem pierwszy. - Czy to naprawdę ma znaczenie? – spytała Shaylin. - Tak, - powiedział starając się utrzymać swój nastrój, nawet jeśli była denerwująca z tymi bzdurami o nim.. – Co oznacza groszkowy kolor? - W porządku. To znaczy, że nigdy nie musiałeś ciężko pracować aby osiągnąć to co chcesz. Skrzywił się na nią. Wzruszyła ramionami. – Ty jesteś tym który zapytał.
- Gówno o mnie wiesz. Shaylin nagle spojrzała wkurzona. – Och, proszę! Nie wiem dlaczego, ale wiem, wiem co widzę. - Hej, to nie tak , że muszę ociekać papkowatym groszkiem dla ciebie aby dowiedzieć się, że ten uśmiech zabiera mi miejsca. – powiedział Erik sarkastycznie. - Taaak, cóż, wytłumacz mi dlaczego wiem również, że szary, mglisto- wyglądający oznacza, że coś sprawia , że jesteś smutny. – Położyła ręce na biodrach, zmrużyła oczy, spojrzała na niego. Mocno. Potem skinęła głową jakby zgadzała się ze sobą. Patrząc zadowolenie dodała, - Myślę, że ktoś ci blisko dopiero co zmarł. Erik poczuł się jakby uderzyła go w twarz. Nie mógł nic powiedzieć. Po prostu odwrócił się od niej i starał się myśleć poprzez falę smutku. - Hej, przepraszam. Spojrzał w dół by zobaczyć, że pospieszyła do niego i położyła rękę z powrotem na jego ramieniu. Nie wyglądała już na zadowoloną z siebie. - To było złe z mojej strony, - powiedziała.
- Nie, - powiedział. – Nie pomyliłaś się. Mój przyjaciel dopiero co umarł. Potrząsnęła głową. – Ni to miałam na myśli. To było złe, że powiedziałam to w sposób jak te wszystkie— wredne dziewczyny. To nie taka jestem. Więc, przepraszam. Erik westchnął. – Ja też przepraszam. Nic z tego nie stało się tak jak miało. Shaylin dotknęła ostrożnie swojego czoła. – Nigdy nie naznaczyłeś nikogo z czerwonym? - Nigdy nie naznaczyłem nikogo oprócz ciebie, przyznał. - Och, wow. Jestem twoją pierwszą? - Taak, a jak to spaprałem. Uśmiechnęła się. – Jeśli ja mogąca widzieć jest spapraniem roboty, to jestem całkowicie za. - Cóż, cieszę się, że możesz widzieć, ale ja nadal muszę dowiedzieć się jak to się stało. – Wskazał na jej czerwony znak. – I to. – Erik machnął ręką wokół siebie. – Groszkowe rzeczy.
- Te groszkowe rzeczy pochodzą od ciebie, ale są tam tez inne kolory. Na przykład kiedy powiedziałeś przepraszam mogłam zobaczyć— - Nie! – podniósł rękę uciszając ją. – Nie sądzę, że chcę wiedzieć co jeszcze widziałaś. - Przepraszam, - powiedziała cicho, patrząc w dół i szurając czubkiem buta po zimowej, brązowej trawie. – Chyba to jest naprawdę dziwne. Więc, co stanie się dalej? Erik westchnął ponownie. – Nie przepraszaj i nie ma nic złego w dziwności. Jestem pewien, że Nyx miała powód dając ci ten dar i ten czerwony znak. - Nyx? - Nyx jest naszą Boginią. Boginią Nocy. Ona jest niesamowita i czasami daje swoim nowicjuszom fajne prezenty. – Jak to powiedział, Erik poczuł się jak totalny dupek. Musiał być najgorszym Trackerem w historii Domu Nocy. Zamienił niewidome dziecko w czerwoną nowicjuszkę, która mogła widzieć wnętrze człowieka, a on dopiero mówi jej o ich Bogini. – Chodź.
– Nie obchodziło go czy Charon to poprze czy nie— i tak nie podąża za cholernym scenariuszem. Równie dobrze mógł pójść na całość i spieprzyć wszystko. – Pokaż mi gdzie mieszkałaś. Spakuj torbę czy cokolwiek. Pójdziesz ze mną. - Och, tak. Do Domu Nocy w Tulsie prawda? - Właściwie nie. Najpierw zabiorę cię do Najwyższej Kapłanki czerwonych nowicjuszy. Może jej uda się dowiedzieć co zrobiłem źle. - Hej, chyba ona nie będzie próbować „naprawić” mnie robiąc mnie znów niewidomą? Czyż nie? –Shaylin, jak bardzo nienawidzę tego przyznać, nie sądzę, że ty jesteś osobą którą trzeba naprawić. To ja. Tłumaczenie: HouseOfNightTranslate na życzenie podpisujemy osobiście tłumacza: Lili2412 Jeśli gdzieś są jeszcze jakieś literówki to nam wybaczcie – masowo cierpimy na brak czasu. 7 ROZDZIAŁ Zoey - Zoey, słyszałaś mnie?
Zdałam sobie sprawę, że w czasie, kiedy maniakalnie czesałam Persefonę, Lenobia weszła do boksu i mówiła do mnie. Cóż, mam na myśli, że zdałam sobie sprawę, że wypowiadała słowa. Na głos. Do mnie. Ale nie słyszałam ich naprawdę. Westchnęłam i obróciłam się twarzą do Mistrzyni Konnej, opierając się o ciepły, silny bok klaczy próbując zaczerpnąć spokój i energię z jej znajomej obecności. – Przepraszam, nie. Nie zwracałam uwagi. Jestem super roztargniona. Co mówiłaś? - Pytałam, co wiesz o tym chłopaku Aurox? - Nic z wyjątkiem tego, że mogę ci obiecać, że nie jest tylko chłopakiem, - powiedziałam. - Tak, wieści już rozbiegły się po kampusie, że jest zmiennokształtnym. Poczułam, że moje oczy stały się naprawdę duże. – Poważnie? Są takie rzeczy? Jak Sam i jego szalona, biała śmieciowa matka i brat? - Sam? - Czysta Krew, - wyjaśniłam. – Są zmiennokształtnymi. Mogą się zmienić w cokolwiek, co widzieli. Tak myślę.
Mimo że nie sądzę, że mogą zmienić się w nieożywione przedmioty. Jezusie, muszę przeczytać te ksiązki żeby naprawdę się z tym uporać. W każdym razie, ponownie, są takie rzeczy? - A, nie oglądam telewizji. Nigdy nie nabrałam takiego nawyku. Też muszę przeczytać książki Czystej Krwi. - Właściwie, są książki Sookie Stackhouse napisane przez fajną, ludzką autorkę o imieniu Charlaine Harris. – Zarejestrowałam wzrok Lenobii i z wahaniem dodałam, - Przepraszam, przepraszam, to naprawdę nie twoja działka. Jakie jest twoje B? - Moje B wraca do twojego pierwotnego pytania, jest tam wiele rzeczy – zarówno w tym świecie jak i w Zaświatach. Z trudem przełknęłam. – Wiem o tym. Zwłaszcza o części Zaświatów. - To oznacza, wiele kultur ma dowód zmiennokształtnych w swoich legendach i mitologii. Ma się oczywiście rozumieć, że przynajmniej niektóre z tych opowieści są w oparciu o prawdę.
- Nie wiem, czy to dobrze czy źle, - powiedziałam. - Myślę, że najlepszym, o co możemy mieć nadzieję, to, że jest to tak jak z resztą nas – dobrze albo źle oparte na indywidualności. Co prowadzi mnie do mojego następnego pytania. Wraz z kampusową plotką o Aurox’ie i jego zdolności do przynajmniej wydawania się być w stanie zmienić formę, mówi się, że masz dosyć silną reakcję na niego. Czy to prawda? Poczułam, że moje policzki stawały się gorące. – Z przykrością, tak. Zrobiłam z siebie idiotkę przed większością szkoły. Znowu. - Dlaczego? Kiedy wiesz lepiej niż ktokolwiek, jak niebezpiecznie manipulacyjna Neferet może być, dlaczego unaoczniałabyś jej propagandę w ten sposób? - Bo jestem kretynką, - powiedziałam nędznie. - Nie. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Zdecydowanie nie jesteś kretynką i to dlatego chciałam porozmawiać z tobą o tym – na osobności. Myślę, że powinnaś umniejszyć swoją reakcję na Aurox’a, może nawet dla
swoich najbliższych przyjaciół. Zatrzymaj to, co czujesz dla siebie. Przybierz swoje kamienne oblicze. - Kamienne oblicze? Przepraszam, wiem tylko jak grać Cukierkolandię. - To znaczy żeby zatrzymać swoją reakcję na to, co widzisz i jak się czujesz odnośnie tego, w sekrecie przed wszystkimi obserwującymi cię. - Dlaczego? – Naprawdę skupiała teraz moją uwagę. To nie było w typie Lenobii (albo jakiegokolwiek rozsądnego wampira) żeby prosić adepta o trzymanie sekretów. Jej oczy napotkały moje, a ja zostałam na nowo uderzona ich nadzwyczajnym, szarym kolorem. To było prawie tak, jakby wykorzystała burzowe chmury wewnątrz nich. - Nauczyłam się za młodu, że zło czasami lubi się przechwalać, nawet kiedy byłoby lepiej, gdyby przybrało niską postawę. To było moje doświadczenie, że prawdziwe zmagania Ciemności nie są ze Światłem i siłą miłości, prawdy i lojalności. Myślę, że największa
groźba zła pochodzi z jego własnej pychy, arogancji i chciwości. Jeszcze nie widziałam tyrana, który nie napawa się, albo złodzieja, który się nie przechwala. To dlatego zostają złapani. Ciemność mogłaby uzyskać o wiele więcej ze swojej realizowanej destrukcyjnej pracy, gdyby była bardziej, powiedzmy, rozważna. - Ale to jest w naturze Ciemności żeby się przechwalać i napawać, więc Ciemność rozumie to, kiedy ktoś zwraca uwagę na jej ruchy i rzeczy, - powiedziałam, w końcu łapiąc jej kwestię. – Co oznacza, że kiedy ktoś, kto próbuje walczyć za dobro pozostaje cicho, obserwuje i czeka na właściwy czas żeby działać, zło rzuca krzywą piłkę. - I zostaje złapane nieświadomie przez siłę, która pochodzi z uczciwości, spokoju i cichej determinacji, powiedziała Lenobia. Odetchnęłam głęboko, rozglądając się by mieć pewność, że nikt nie wychodził z zagrody Persefony, i delikatnie przemówiłam do Lenobii. – Gdy zobaczyłam Aurox’a mój kamień jasnowidza zrobił się gorący.
Jedyne dwa poprzednie razy stało się to gdy pojawiła się stara magia. – zawahałam się, ale potem przyznałam. – Zeszłej nocy zajrzałam w kamień i zobaczyłam coś dziwnego na temat Starka. Przestraszyło mnie to. - Co Stark o tym powiedział? - Ja, uh, nie powiedziałam mu. - Nie powiedziałaś? Dlaczego? - Ponieważ, po pierwsze zostałam rozproszona przez niego. – Przyspieszyłam, wiedząc że prawdopodobnie się rumienię. – I nawet nie wiem czemu nic nie powiedziałam. – Pomyślałam o prawie-bójce którą mieliśmy po drodze do szkoły. – Nie, czekaj, wiem dlaczego. Od tej całej Pozaziemskiej sprawy między mną a Starkiem nie były takie same. Niektóre z nich były dobre – jesteśmy naprawdę blisko przez większość czasu. Ale niektóre są także dziwne. Lenobia przytaknęła. – To zrozumiałe. Doświadczenie takiej wielkości jakie wy przeszliście powinno zmienić dynamikę związku i oglądanie starej magii przyłączonej do Starka może być po prostu wspomnieniem jego
obecności w Zaświatach. – Uśmiechnęła się. – Przypuszczam, że jeśli mogłabyś spojrzeć w kamień na siebie mogłabyś zobaczyć… - Cholera, nie! Nie chce widzieć niczego wkoło mnie! Uśmiech Lenobii zbladł. – Brzmisz jak przestraszona. - Szaleję, to dla pewności. Myślę, że mam wystarczająco starej magii i Zaświatów i wszystkiego co się z tym wiąże na długi czas. - Ah, rozumiem. Jeśli Aurox nosi ślady starej magii, to by tłumaczyło czemu jego obecność tak na ciebie wpłynęła. - Na pewno spowodował, że poczułam się śmiesznie, nawet widząc go wcześniej zmieniającego się w byka. - Śmiesznie? Jak byś była później też przerażona? - Ta, ale miałam też dziwnie zaskakujące wrażenie, jakby moja intuicja widziała coś czego rozum nie mógł znieść. I wtedy stałam się bardzo niespokojna. Coś jest nie tak z tym kolesiem, Lenobio, i to coś jest bardzo ale to bardzo stare.
- Ale czy widzisz, że wygląda jak przystojny nastolatek do końca świata? - Ta, tak myślę. – Wtedy parsknęłam. – Chciałabym zabrać go na Skye i dowiedzieć się co ta część ‘końca świata’ widzi kiedy oni na niego patrzą. - Twój kamień jasnowidza pochodzi ze Skye? - Tak, królowa mi go dała. Powiedziała, że jeśli stara magia jest w pobliżu gdy w niego zajrzę, mogę ją ujrzeć. – Pomyślałam o Starku i cieniach i okropnościach. – Mając do czynienia z tym co mogę zobaczyć moimi oczyma jest dla mnie bardziej niż wystarczające. Nie chcę znowu spoglądać w kamień jasnowidza. – Potrząsnęłam głową, zawstydzona moją słabością. – Przepraszam. Jestem strasznym dzieciakiem. Nie powinnam być tak cholernie przestraszona. Powinnam spojrzeć przez ten głupi kamień na Auroxa. -I co mogłoby się stać gdybyś zobaczyła coś strasznego? Każdy kto patrzy przez kamienie może ujrzeć starą magię?
- Nie. – Otarłam łzy z policzków. – To jest dar, które posiada tylko kilka Arcykapłanek. -Więc, jeśli widziałaś coś z Ciemności przez kamień, powiedz wszystkim, powołaj się na kamień żeby pokazać im to co widziałaś, nie będziesz miała prawdziwego dowodu? - Tak, o to chodzi. Byłam i jestem pokręcona. -Nie, byłaś i jesteś na tyle mądra by słuchać swoich instynktów. Coś jest bardzo złego z tym pionkiem Nefret. Wiedziałaś to od pierwszego momentu kiedy go ujrzałaś, i dlatego że to wiesz nie możesz tak po prostu tutaj stać i zamknij usta, udawaj jałowe dziecko. Zrobiłam wewnętrzną notatkę żeby sprawdzić jałowy albo zapytać Damiena o krótką definicję. Lenobia nie skończyła. Kontynuowała usilnie – Chcę żebyś pomyślała o Aurox’ie. Zapisuj jak się czujesz i co właściwie obserwujesz następnym razem kiedy go spotkasz-ale notuj to po cichu. Utrzymuj swoją maskę obojętności. Nie pozwól by ktokolwiek dowiedział się co kryje ta śliczna twarz nastolatki.
- Czy nie uważasz że powinnam na niego spojrzeć przez mój kamień jasnowidza? - Nie dopóki nadal będziesz przerażona tym co możesz zobaczyć. Kiedy twoje instynkty powiedzą ci, że to odpowiedni czas, wtedy i tylko wtedy powinnaś to zrobić. - A co ze Starkiem? – wstrzymałam oddech. - Stark zobowiązał się wobec ciebie i naszej Bogini. Myślę, że to dobrze, że stara magia trzyma go. Przestań zamartwiać się swoim wojownikiem – może to wyczuć, a to mu nie pomoże. - Ta, dobrze, to ma sens. Więc, wielka ulga, że nie muszę patrzeć przez kamień jasnowidza nie czyni mnie dzieciakiem lub tchórzem? Uśmiechnęła się. – Nie, kretynem też nie. Jesteś młodą, raczkującą Arcykapłanką, pierwszą w historii, starasz się po prostu znaleźć własną ścieżkę w bardzo zagmatwanym świecie. - Jesteś naprawdę bystra. – powiedziałam. Lenobia się zaśmiała. – Nie, jestem naprawdę stara.
Po tych słowach też się roześmiałam, ponieważ, mimo, że byłam pewna, że miała setkę albo coś koło tego, wyglądała na trzydzieści lat. – Cóż, wyglądasz na dwadzieścia ileś, - skłamałam. – co tylko czyni cię trochę starą, a nie bardzo starą. - Dwadzieścia-ileś! Z taką umiejętnością maskowania się, poradzisz sobie z zachowaniem dla siebie myśli o Aurox’ie – powiedziała Lenobia. Wtedy, przysięgam, zachichotała, co właściwie spowodowało, że wyglądała bardzo młodo. – Dwadzieścia-ileś! Nie miałam tyle od ponad dwustu lat! - Co jest twoim sekretem? Zastrzyki z botoxu w usta? – zapytałam, chichotając razem z nią. - B źle, to filtr przeciwsłoneczny. – odpowiedziała. - Hej, wy dwie, przepraszam że przerywam. – Kręcona blond głowa Stevie Rae pokazała się kiedy ta zajrzała do boksu. - Nie przeszkadzasz, Stevie Rae, - powiedziała Lenobia, wciąż się uśmiechając. – Chodź i przyłącz się do nas. Właśnie rozmawiałyśmy o starzeniu się z wdziękiem.
- Moja mama zawsze mówiła osiem godzin snu, picie dużych ilości wody i nie posiadanie dzieci był lepszym przepisem przeciwko starzeniu niż cokolwiek co może zdziałać lekarz bądź L’Oréal. – uśmiechnęła się szeroko w kierunku Lenobii i posłała Persefonie zaniepokojone spojrzenie. – I dzięki za zaproszenie, ale pozostanę tutaj. Bardzo nie lubię koni. Bez urazy, są naprawdę duże. - Nie ma urazy, - powiedziała Lenobia. – Czy Wojownicy czegoś potrzebują? -Uh-uh. Arena jest doskonała dla klas. Mają sporo zabawy, co oznacza, że biją się wzajemnie drewnianymi mieczami i strzelają strzałami do rzeczy wiele krzycząc. – Wszystkie trzy wywróciłyśmy oczyma. – Ale twój kowboj jest tutaj, więc przyszłam po ciebie. - Mój kowboj? – Lenobia wyglądała na całkowicie zmieszaną. – Nie mam kowboja. - Cóż, musi być twój ponieważ dopiero co wszedł wejściem dla pracowników z gigantyczną przyczepą z koniem mówiąc, że zgłasza się do pracy i pytając gdzie
może wyładować swoje rzeczy. – powiedziała Stevie Rae. Lenobia westchnęła przeciągle. Widocznie zdenerwowana powiedziała – Neferet. To jej robota. On jest pierwszym z lokalnych ludzi którego zatrudniła. - Nie rozumiem o co chodzi Neferet. – rzekła Stevie Rae. – Cholernie dobrze wiem, że nienawidzi ludzi i nie zawraca sobie tyłka tym czy miejscowi lubią nas tutaj czy nie. - Neferet jest od wywoływania problemów. – stwierdziłam. - I zaczyna ze mną, bo wie że jestem z tobą. – powiedziała Lenobia. - Chaos. – jak tylko powiedziałam to słowo poczułam płynącą z niego prawdę. – Neferet chce zasiać w naszych życiach chaos. - Więc dajmy temu kowbojowi ciepłe powitanie, sprawmy by poczuł się jak w domu, i pokażmy mu jak niechaotycznie i całkowicie nudno może być w moich stajniach. Jeśli to zrobimy, może, ale tylko może,
zdecyduje wynieść się do bardziej ekscytujących pastwisk i Neferet zwróci swoją uwagę gdzie indziej. Jak by była na misji, Lenobia wymaszerowała ze stajni Persefony. Stevie Rae i ja spojrzałyśmy po sobie. - Nie ma mowy żebym to przegapiła. – poklepałam Persefone i rzuciłam jej szczotkę do pojemnika. Stevie Rae sięgnęła po moją rękę, gdy podążałyśmy za Lenobią. – To co nie powiedziałam Lenobii to fakt jak cholernie przystojny jest jej kowboj. – Szepnęła do mnie. - Naprawdę? - Po prostu poczekaj i sama zobaczysz. Teraz byłam strasznie ciekawa, przyspieszyłam tempo spiesząc się przez arenę piasku z trudem machając na Starka, który trzymał łuk dla Rephaim’a. Stevie Rae próbowała posłać mu buziaka, ale trzymałam ją w ruchu, więc w zasadzie jedynym co mogła robić było chichotanie i machanie. Próbowałam zignorować groźne spojrzenie Starka i skupić się na nie przepuszczaniu żadnego z ciekawych, podekscytowanych i całkowicie
zmieszane uczucia które we mnie były. Nie wiedziałam dokładnie czemu, ale absolutnie nie chciałam by Stark wypytywał mnie o Auroxa. - Tam, to on. Wysoki, nie wampir w kowbojskim kapeluszu zaraz przy drzwiach. – Stevie Rae wskazała na szerokie boczne drzwi prowadzące na arenę. Były otwarte na oścież. W środku była tylko duża przyczepna z koniem i jeden z tych kolesi z masywnych ciężarówek z Oklahomy lubiących kupować, jeździć i praktycznie żyć w nich. Przed przyczepą stał bardzo wysoki mężczyzna. I Stevie Rae stanowczo miała rację. Był naprawdę słodki, nawet jak na starszego faceta. - Wygląda na kogoś kto powinien być na Western Channel – powiedziałam. - Grając jednego z tych kowbojskich bohaterów z dawnych dni. - Sam Elliot, to koleś którego przypomina. - Huh? – spojrzałam na nią pytająco. Westchnęła. – Grał w kupie kowbojskich filmów. No wiesz, jak Tombstone.
- Oglądasz westerny? - Zwykle z mamą i tatą, szczególnie w sobotnie noce przed snem. I? - I nic. - Nie mów Afrodycie. – powiedziała. - Czego ma nie mówić Afrodycie? – zapytała Afrodyta. Stevie Rae i ja poskoczyłyśmy jak tylko, zdawałoby się, zmaterializowała się za nami. - Nie bądź przerażająca, przyzwyczaj się Powiedziałam. - Nie jestem. Jestem z natury pełna wdzięku. To dlatego że mam delikatne kości. – powiedziała. Później zwróciła spojrzenie lodowych niebieskich oczu na Stevie Rae. – Jeszcze raz – czego nie mówić Afrodycie? - Tego, że kowboj Lenobii jest gorący. – Powiedziała Stevie Rae. Afrodyta spojrzała na nią wzrokiem mówiącym, że jest paskudnym kłamcą, którym była, ale jej spojrzenie było już skierowane na mężczyznę o barczystej sylwetce. - Ooooh! To jest Lenobii…
- Pracownik. - dopowiedziałam, pomimo tego, że Afrodyta nie zwracała na mnie uwagi. – Ma pracować dla Lenobii. - Jest gorący. – stwierdziła Afrodyta, - Nie tak jak Darius, ale nadal G.O.R.Ą.C.Y. - Mówiłam wam. I jest tak wysoki, że Lenobia wygląda na mniejszą niż jest. Gdy Stevie Rae, Afrodyta i ja przemieszczałyśmy się w zasięg słuchu i starałyśmy się (bezskutecznie) nie być zbyt oczywiste w naszej grupie w gapieniu się, kowboj dygnął ku Lenobi swoim kapeluszem i w perfekcyjnym nosowym głosem z Oklahomy powiedział – Fajnie cię poznać. Jestem nowym zarządcą stajni. Byłbym wdzięczny jeśli mogłabyś mnie zaprowadzić do właściciela. Nie mogłam zobaczyć twarzy Lenobii, ale obserwowałam jak jej plecy się prostują. - Uh-oh! – szepnęła Stevie Rae.
- To by było na tyle z ciepłym powitaniem. – powiedziałam wystarczająco cicho by tylko Afrodyta i Stevie Rae mogły mnie usłyszeć. - John Wayne właśnie totalnie spieprzył. – stwierdziła Afrodyta. - Jestem Lenobia. – Jej głos z łatwością nas dosięgał. Nie brzmiała na wkurzoną. Myślę, że brzmiała bardziej jak gradobicie. – Jestem właścicielką tych stajni i twoją nową szefową. – Gdy Lenobia nie podała mu dłoni zapadła niezręczna cisza. - Brrr – szepnęła Afrodyta. – Właśnie przypomniała mi o mojej mamie i dla Johna Wayne’a nie wróży to dobrze. - Sam Elliott – szepnęła Stevie Rae. Afrodyta zmarszczyła brwi na moją BFF. Stłumiłam westchnienie beznadziejności. - On nie wygląda jak jakiś John Wayne. – kontynuowała swój sceniczny szept. – Ale wygląda dokładnie jak Sam Elliott.
- Oglądałaś za dużo telewizji kiedy byłaś dzieckiem, prawdopodobnie po kolacji jak rodzina w sobotnie noce. Żałosne. – Afrodyta zbyła Stevie Rae lekceważącym potrząśnięciem głowy. Zastanawiałam się jak dziwacznym był fakt, że Afrodyta znała zwyczaje rodziny Stevie Rae gdy ponownie zwróciłyśmy uwagę na show kowboja. Mężczyzna ponownie dygnął kapeluszem ku Lenobii, tym razem się uśmiechnął i nawet stojąc tak daleko jak stałyśmy mogłam zobaczyć jak jego oczy błyszczą. – Cóż, proszę pani, wychodzi na to, że otrzymałem błędne informacje. Szczęście, że szybko się wyjaśniło. Nazywam się Travis Foster i cieszę się, że mogłem cię poznać, szefowo. - I nie przeszkadza ci fakt, że twój szef jest kobietą? - Nie, proszę pani. Moja mama była kobietą i nigdy nie pracowałem ciężej ani nie byłem szczęśliwszy niż wtedy gdy pracowałem dla niej. - Panie Foster, czy przypominam tobie twoją matkę?
Miałam wrażenie, że głos Lenobii mógłby zamrozić wodę, ale Travis zdawał się tego nie dostrzegać. Właściwie, wyglądał na zadowolonego z siebie. Założył z powrotem kapelusz na głowę i spojrzał w dół na Lenobię, jakby pytanie było wyzbyte cienia sarkazmu. – Nie, proszę pani, na razie nie. – Lenobia nie powiedziała nic więcej ogarniało mnie nieznośne, żenujące uczucie, że to może przynieść niewygodne rozmowy dorosłych kiedy Travis wzruszył ramionami, zaczepił palec o klamrę paska swoich Wranglerów i powiedział, więc, Lenobio, czy mogłabyś mi pokazać gdzie ja i moja klacz będziemy kimać? - Klacz? Kimać? – powiedziała Lenobia. - To jakieś wielkie gówno. Chciałabym mieć popcorn. – Stwierdziła Afrodyta. - Spali go swoim laserowym wzrokiem. – powiedziałam. - Lenobia ma laserowy wzrok? – zapytała Stevie Rae.
Z Afrodytą spojrzałyśmy na nią takim wzrokiem jakby zapytała nas czy sądzimy, że Lindsay Lohan rzeczywiście była na odwyku. - Co wy na to, że będę patrzeć i nic nie mówić. – Powiedziała Stevie Rae. - Dziękujemy. – powiedziałyśmy razem, co spowodowało, że Afrodyta gapiła się na mnie nim powróciłyśmy do podglądania i podsłuchiwania. - Cóż, proszę pani. – wycedził Travis. – Powiedziałem Najwyższej Kapłance kiedy mnie zatrudniała, że ja i moja klacz przychodzimy jako transakcja wiązana i muszę ją tu przechowywać. Odkąd skończyłem sezon zarządzania stajniami w Durant Springs potrzebuję też miejsca żeby się gdzieś zatrzymać. – Zrobił pauzę, a gdy Lenobia nic nie mówiła dodał – Durant Springs jest w Colorado, proszę pani. - Wiem gdzie to jest. – warknęła Lenobia. – Co pozwala ci myśleć, że możesz zostać tutaj w kampusie? Nie mamy warunków dla ludzi.
- Tak, proszę pani, dokładnie to samo powiedziała Najwyższa Kapłanka. Ponieważ praca była od zaraz, powiedziałem jej, że mam niezłą pryczę z Bonnie dopóki nie znajdę miejsca gdzieś niedaleko. - Bonnie? Travis poprawił kapelusz, pierwszy znak, że może czuć się niezręcznie. - Tak, proszę pani. Moja klacz ma na imię Bonnie. – Jak na zawołanie dobiegł nas straszny łomot! Z wnętrza przyczepy. Ruszył ku tylnym drzwiom gdy kontynuował wyjaśnianie Lenobii. – Byłbym wdzięczny gdybyś pozwoliła mi ją wyładować. To długa droga z Colorado dla dużej dziewczynki. - Czy myślicie, że jego koń jest gruby? – zapytała cicho Stevie Rae. - Gamoniu, myślałam, że nie będziesz się odzywać. – powiedziała Afrodyta. - Myślę, że właśnie dostał drzwiami w stopę. – powiedziałam.
Nie było mowy aby Lenobia zgodziła się by zmęczony koń był wyciągany bogini jedna wiedziała gdzie. - Wyprowadź swoją klacz. Ty i ja będziemy omawiać twoje zakwaterowanie po tym, jak będzie jej już wygodnie. – powiedziała Lenobia. Zauważyłam, że Travis już cofa serię łańcuchów i dźwigni, które były przymocowane do przyczepy konia z zamkniętymi drzwiami, więc musieliśmy tylko czekać kilka sekund na rampie, aby otworzyć. - Chodź, duża dziewczynko. Cooofaj. – powiedział Travis głosem, który przeszedł z grzecznego i czasem rozbawionego na ciepły, delikatny i słodki. Następnie koń wyszedł z przyczepy i patrzy zszokowany i przerażony okrąża nas wszystkich. Przenosiłam moje oczy z konia dość długo, aby zauważyć, że Stevie Rae i ja nie byliśmy jedynymi z gapiów. Darius, Stark i Rephaim i większość Adeptów w jakiś sposób wiła sobie drogę do nas.
- To nie może być koń. – powiedziała cicho Stevie Ray choć byliśmy kilka metrów od zwierzęcia, zrobiła krok w tył. - Jasna cholera. To dinozaur. – powiedziała Afrodyta. - Jestem pewna, że to koń. – powiedziałam studiując ją. - Ale jest naprawdę bardzo, bardzo duży. -Oh, Persefona! Jest wspaniała! – powiedziała Lenobia. Wszyscy patrzyli jak drobna Lenobia podchodzi do klaczy bez żadnego wahania. Całkowicie mała w porównaniu do ciężkiego konia, Mistrzyni Jeździectwa uniosła rękę, tylko nieznacznie. Klacz patrzyła na nią przez chwilę, poczym opuściła nos i dmuchnęła na dłoń Lenobii. Lenobia uśmiechnęła się jak dziewczyna, pieszcząc gigantyczny pysk klaczy i powiedziała do niej: - Faktycznie jesteś Bonnie, duża Bonnie. Spojrzała z nad konia na kowboja. Lód w jej głosie był całkowicie rozmrożony i myślałam, że praktycznie tryska.
- Nie wdziałam Persefony od mojej podróży do Francji kiedy byłam jeszcze dziewczyną i to więcej lat temu niż należy mi się przyznać. Była to para dużej urody na statku ze mną. Mam o nich czułe wspomnienia i od tamtej pory intrygują mnie konie pociągowe. Ona jest wspaniale nakrapiana szaro. Wyobrażam sobie, że ona nadal rozjaśnia, jak dorasta. Mogę powiedzieć, że właśnie skończyła pięć miesięcy… - Lenobia zrobiła pauzę, podniosła głowę i spojrzała w oczy konia zanim kontynuowała.- Nie, ona wróciła pięć dwa miesięcy temu. Ona należała do ciebie całe życie, nie? Widziałam jak Travis mruga zaskoczony. Otworzył usta, a następnie zamknął aby znowu otworzyć. Odchrząknął. - No tak, proszę pani. – przerwał i wyciągnął rękę do grubego karku Bonnie jakby była potrzebna mu do zakotwiczenia i potrzebował poczuć ją znowu. Wiedziałam, dlaczego tak nagle zawiódł. Każdy kto kiedykolwiek widział Lenobię wokół koni, wiedział dlaczego. Kiedy rozmawiała z końmi Lenobia zmieniała
się całkowicie wspaniałą i robiła poważne obcowania z wielką klaczą, tak by odwróciła w watach pełną moc adoracji na kowboja. Nie było tak, że był odbiorcą jej super atrakcyjności, tylko promieniowania. Ale był to jakiś poważny opad. Travis odchrząknął ponownie, przeniósł swój kapelusz dookoła, a następnie powiedział: - Jej matka zmarła zaraz po urodzeniu Bonnie – wybrykowe uderzenie pioruna w środku pastwiska. Podniosłem ją. Lenobia zwróciła szare oczy na kowboja. Spojrzała zdziwiona jakby zapomniała, że tam był. Jej klacz zamrugała jakby nacisnęła przełącznik. - Zrobiłeś kawał dobrej roboty. Jest duża, łatwo ponad 18 stup. Dobrze umięśnione. W doskonałej kondycji. Nawet to co mówiła było bezcenne, jej to brzmiał bardziej zirytowanie niż miło. Dopiero gdy spojrzała w górę i uśmiechnęła się do klaczy, jej głos i ekspresja wróciły z powrotem do adoracji i prawdziwej przyjemności.
- Jesteś mądrą dziewczynką, prawda? – powiedziała Lenobia do Bonnie, która stała bez wiercenia, migając uszami dookoła, gapiąc się na nas, tak jak my na nią. - Jesteś pewnie dobrze wychowana, nawet w nowym środowisku. Lenobia odwróciła wzrok z klaczy na kowboja i jej ekspresja zamarzła do chłodnej serdeczności. Dała jeden krótki decydujący ukłon. - Dobrze, że jest. Ty i Bonnie możecie iść za mną. Pokażę ci gdzie jest twoja stajnia – razem z tobą. Lenobia odwróciła się i z powrotem zaczęła kroczyć po arenie. Kiedy osiągnęła półmetek zatrzymała się i powiedziała do wszystkich: - Adepci i wampiry, to jest Travis Foster. Będzie pracował dla mnie. Klacz ma na imię Bonnie. Pokażcie jej szacunek na który zasługuje jako doskonały przykład majestatycznej Persefony, należy pamiętać jej rozmiar i sposób w jaki się nosi. Jej przodkowie byli w kawalerii .Spojrzałam na kowboja i zobaczyłam jego uśmiech i ukłon przy komentarzu Lenobii i poklepał czule wielką
klacz, zanim rzucił równie czułe spojrzenie Mistrzyni Jeździectwa. Lenobia w ogóle na niego nie spojrzała. Zamiast tego zmrużyła oczy i objęła wzrokiem naszą grupę. - A teraz możecie przestać patrzeć i wrócić do pracy. Następnie Lenobia wymaszerowała z areny do stajni rzucając spojrzeniem na Bonnie i Travisa, którzy powędrowali za nią jak ćmy za światłem. - To ma interesujące możliwości. – powiedziała Afrodyta. - Nie żartuj, ta klacz całkiem fajnie wygląda. To znaczy duża, ale bardzo fajna. – powiedziałam. Afrodyta przewróciła oczami. - Nie mówię o koniu, Z. – zmarszczyłam brwi patrząc na Afrodytę, gdy Damien podszedł do nas pospiesznie. - Zoey, dobrze, że jesteś. Musisz wrócić do głównego budynku. - Masz na myśli po szóstej godzinie? To już prawie koniec. – powiedziałam.
- Nie kochanie. To znaczy teraz. Twoja babcia jest tutaj i jestem prawie pewien, że płakała. TŁUMACZENIE HouseOfNightTranslate Rozdział 8 Zoey Mój żołądek z cisnął się i czułem się tak jak bym miała żygnąć. “W porządku, idę,” powiedziałam Damienowi. “Ale doceniłabym to, jeżeli poszedłbyś ze mną.” Kiedy on pokiwał głową, popatrzyłam na Stevie Rae i Afrodyte. “Wy dziewczyny także?” “Jasne pójdziemy z Tobą" powiedziała Stevie Rae. Po raz pierwszy Afrodyta nie narzekała, że Stevie Rae odpowiedziała za nią. Po prostu pokiwała głową i powiedziała, “idę.” Obróciłam się, by poszukać Starka, kiedy on pojawił się nagle obok mnie. Jego dłoń podążała w dół mojego
ramienia, dopóki nasze palce nie spotkały się i nie były razem. “Czy chodzi o twoją mamę?” Nie ufałam swojemu głosowi, więc tylko pokiwałam głową. “Twoja mama? Myślałam, że Damien powiedział, że twoja babci tu jest” Spytała Stevie Rae. “Tak właśnie zrobił.” Powiedziała Afrodyta zanim Damien mógł. Studiowała mnie swoim spojrzeniem, które sprawiało, że wydawała się, starsza (i milsza) bardziej niż by chciała. “Tu chodzi o twoją mame?” spytała. Stark zerknął na mnie, a ja kiwnęłam lekko głową. Wtedy on powiedział, “mama Zoey nie żyje.” “Och, nie!” powiedział Damian, łzy natychmiast napłynęły do jego oczu. “Przestań, w porządku?” Powiedziałam szybko. “ Nie rób tego tu. Nie chcę, żeby każdy patrzył na mnie.” Damian ścisnął swoje wargi razem, mrugnął mocno i pokiwał głową. “Chodź, Z. Chodźmy wszyscy zobaczyć twoją babcię.” Stevie Rae podeszła do mnie z drugiej strony i złapała mnie za rękę. Afrodyta chwyciła rękę Damiena i szli za nami z areny. Przez cala drogę nie mogłam się
przygotować na to, co babci mi powie. Sądzę, że próbowałam nakłonić siebie do usłyszenia tego, co Babcia chciała mi powiedzieć odkąd tylko obudziłam się z mojej sennej wizyty w Otherworld, gdzie byłam świadkiem Nyx która witała ducha mojej mamy. Zdawałam sobie sprawę, że weszłam do głównego budynku szkoły i zbliżałam się do holu, prawdą było to, że nigdy nie będę gotowa, aby usłyszeć tę nowinę. Tuż przed tym jak przeszliśmy ostatni kawałek do drzwi Stark z ścisnął moją rękę. “Jestem tu i kocham cię.” “Ja też cię Kocham, Z,” powiedziała Stevie Rae. “Ja także,” powiedział Damien i wtedy zaczął trochę szlochać. “Możesz pożyczyć moje dwu karatowe diamentowe kolczyki” powiedziała Afrodyta. Stanęłam i oglądnęłam się na nią. “Huh?” Ona wzruszyła ramionami. “To jest najbliżej deklaracji miłości, jaką jestem zdolna ci dać.”
Usłyszałam, że Stevie Rae powstrzymuje ogromne westchnienie, a Damien zmarszczył czoło, jak tylko spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ale ja po prostu powiedziałam, “Dzięki. Trzymam cię za słowo,” Afrodyta zmarszczyła zrobione brwi i wymamrotać, “Bogini, nienawidzę być miła.” Uwolniłam się od Stevie Rae i Starka i pchnęłam dwuskrzydłowe drzwi by je otworzyć. Babcia była sama w pokoju i siedziała w szerokim skórzanym fotelu. Damien miał rację; Babcia płakała. Wyglądała staro i bardzo, bardzo smutno. Gdy tylko zobaczyła mnie wstała. Spotkałyśmy się na środku pokoju i przytuliłyśmy się. Kiedy w końcu przestałyśmy się przytulać, babciu cofnął się tylko na tyle, aby patrzeć w moją twarz, wciąż trzymając mnie za ramiona. Wtedy poczułam ciepło i bezpieczeństwo rodzinne i jakoś ten dotyk sprawił, że węzeł w moim żołądku stał się do zniesienia.
“Mama nie żyje.” Musiałam powiedzieć to zanim ona to zrobiła. Babcia nie wyglądała na zaskoczony, jakby nie wiedziała. Ona tylko kiwnęła głową i powiedziała, “Tak, u-we-tsi-a-ge-ya. Twoja matka nie żyje. Czy jej duch przyszedł do ciebie?” “W pewnym sensie. Ostatniej nocy, kiedy spałam, Nyx pokazał mi Mamę wchodzącą do Otherworldu.” Czułam dreszcz, który przeszedł przez ciało Babci. Ona zamknęła oczy i zakołysała się. Przez sekundę obawiałam się, że zemdleje i przykryłam jej ręce moim. “Duch, przyjdź do mnie! Pomóż Babci!” Element, z którym mam najsilniejszy związek odpowiedział natychmiast. Czułam, jak wirowało przeze mnie do Babci, która dyszała i stała kołysząc się, ale nie otworzyła oczu. “Powietrze, przyjdź do mnie. Proszę otocz Babcię Redbird i pozwól, wdychać jej siłę.” Damian podszedł bliżej do mnie i dotknął ręki Babci raz, delikatnie,
ponieważ słodki, niemożliwie lekki wietrzyk poruszył się dookoła nas. “Ogniu, przyjdź do mnie. Proszę ogrzej babcię Zoey, żeby, chociaż nie było jej zimno jak jest smutna.” Mrugnęłam w niespodziance, ponieważ Shaunee dołączył się do Damiana. Ona także, dotknęła Babcie na sekundę, i wtedy uśmiechnęła się bezpośrednio do mnie przez zwilżone oczy i powiedziała do mnie, “Kramisha powiedziała nam, że nas potrzebujesz.” “Wodo, przyjdź do mnie. Obmyj babcię Z i proszę weź trochę jej smutku ze sobą.” Erin zajęła swoje miejsce obok Shaunee, dotykając boku babci. Następnie jak jej Bliźniaczka, uśmiechnęła się do mnie przez łzy. “Tak, nawet nie musiałyśmy czytać jej wiersza. Ona nam tylko kazała dostać się tu.” Babcine oczy były nadal zamknięte, ale widziałam, że jej wargi unoszą się w górę nieznacznie. “Mój wiersz był dobry, mimo wszystko.” Głos Kramisha’s dochodził gdzieś za mną. Przez parsknięcie Afrodyty, Stevie Rae powiedziała,
“Ziemio, proszę przyjdź do mnie.” Podeszła do mnie z drugiej strony i objęła babcie. “Użycz babci Z trochę swojej mocy, żeby mogła być znowu sobą.” Babcia wzięła trzy długie głębokie wdechy. Jak tylko ostatni raz odetchnęła, otworzyła oczy i, chociaż nadal był w nich smutek, jej twarz nie była przerażona, była wychudzoną starą osobą, myślałam, że patrzę na nią pierwszy raz w życiu. “Powiedz mi, co mam robić, u-we-tsi-a-ge-ya..” Nie byłam pewna, co Babcia chciała usłyszeć, ale kiwnęłam głową. Wiedziałam, że ona mnie rozumie, i miałam rację. Podeszła do każdego z moich czterech przyjaciół. Rozpoczynając od Damiena, dotknęła jego twarzy i powiedziała, “Wa-do, Inole. Dąłeś mi siłe.” Ponieważ babcia podeszła do Shaunee, wyjaśniłam moim przyjaciołom,
“Babcia podziękuje ci przez nazywanie ciebie słowem Cherokee określającym każdy z waszych elementów.” “Wa-do, Egela. Dałaś mi siłę.” Babcia dotknęła policzka Shaunee’s i podeszła do Erin. “Wa-do, Ama. Dałaś mi siłę.” Na końcu dotknęła policzka Stevie Rae’s, nadal mokrego od łez. “Wa-do, Elohine. Dałaś mi siłe.” “Dziękuję, Babciu Redbird” każdy z nich szepnął. “Gv-li-e-li-ga,” powiedziała Babcia, po czym powtórzyła po angielsku. “Dziękuje.” Popatrzyła na mnie. “Teraz dam radę to powiedzieć.” Stała przed mną i złapała mnie za obie ręce. “Twoja matka została zabita na moim farmie lawendy.” “Co?” Czułam szok, który mną wstrząsnął. “Nie rozumiem. Jak? Dlaczego?” “Szeryf mówi, że to było włamanie, że ona tylko stała im na drodze. Mówi, że to, co oni zabrali, mój komputer, telewizor i moje aparaty fotograficzne, to
byli najprawdopodobniej przestępcy, uzależnieni od narkotyków, więc będą mieli pieniądze na to.” Babcia ścisnęła moje ręce. “Ona zostawiła go, Zoey ptaszyno i przyjechała do mnie. Byłam na zebraniu. Nie było mnie z nią.” Głos babci był silny, ale łzy popłynęły z jej oczu. “Nie, Babciu, nie wiń siebie. To nie był twoja wina, jeżeli byłabyś tam, straciła bym was obie, a tego bym nie mogła znieść!” “Wiem, u-we-tsi-a-ge-ya, ale śmierć dziecka, nawet jedynego, które było rodzicem, jest wielkim ciężarem.” “Jak to zrobili, zabili mamę, to cierpiała?” Mój głos był ledwie szeptem. “Nie. Umarła szybko.” Babcia mówiła bez zdecydowania, ale miałam wrażenie, że coś zobaczyłam w jej oczach. “Ty ją znalazłaś?” Babcia pokiwała głową, łzy spływały coraz szybciej w dół jej policzków.
“Tak. Była na werandzie przed domem. Ona leżała tam i wyglądała tak spokojnie, że najpierw uwierzyłem, że spała.” Głos babci zmienił się w szloch. “Ona nie spała.” Trzymałam mocno ręce Babci i powiedziałam to, co wiedziałam, że musiała usłyszeć. “Ona jest szczęśliwa, Babciu. Widziałam ją. Nyx zabrała smutek od niej. Ona czeka na nas w Otherworld i ma błogosławieństwo Bogini.” “Wa-do, u-we-tsi-a-ge-ya.. Dajesz mi siłę” Babcia szepnęła do mnie, i ponownie mnie przytuliła. “Babciu” powiedziałem do jej policzka. “Proszę zostań ze mną, przez jakiś czas.” “Nie mogę, u-we-tsi-a-ge-ya.” Cofnęła się, ale trzymała mojej ręce. “Wiesz, że podążę tradycją naszych przodków i będę w żałobie przez siedem pełnych dni a to nie jest odpowiednie miejsce dla mnie, by być w żałobie.”
“Nie zostajemy tu, Babciu” powiedziała Stevie Rae, wycierając swoją twarz rękawem. “Zoey i cała nasza grupa idzie do tuneli pod Tulsa. Jestem ich oficjalną Wyższą Kapłanką i naprawdę byłabym szczęśliwa, jeżeli pozostajesz z nami przez siedem dni lub siedem miesiące lub dłużej o ile chcesz.” Babcia uśmiechnęła się do Stevie Rae. “To jest hojna oferta, Elohine, ale twoje tunele nie są właściwym miejscem dla mnie, by być w żałobie.” Babcia spotkała moje oczy i wiedziałam, co powie zanim to zrobiła. “Muszę być na mojej ziemi, na farmie. Muszę spędzić następne tydzień jedząc mało i śpiąc niewiele. Muszę skupić się na oczyszczeniu mojego domu i mojej ziemi z tego okropnego czynu.” “Ale będziesz sama, Babciu?” Stark był obok mnie, czułam jego silną obecność. “To jest bezpieczne po tym, co się tam stało?” “Tsi-ta-ga-a-sh-ya, nie daj się oszukać mojemu wyglądowi.”
Babcia nazwała Starka kogutem, jej ulubionym imieniem dla niego. “Jestem wieloma rzeczami, ale jedną z nich nie jest stara bezradna kobieta.” “Nigdy nie pomyślałbym, że jesteś bezradna” poprawił się Stark. “Ale, być może to nie jest dobry pomysł, żebyś była sama.” “Tak, Babciu. Stark ma rację” powiedziałem. “U-we-tsi-a-ge-ya, muszę oczyścić mój dom, moją ziemię i siebie, bo jestem w żałobie. Nie mogę tego zrobić gdzie indziej, muszę być na mojej ziemi i nie wejdę do domu zanim go nie oczyszczę przez siedem dni. Będę obozować za domem na podwórku, na łące przy strumieniu,” Babcia uśmiechnęła się do Stark, Stevie Rae i reszty moich przyjaciół. “Nie wierzę, że radziłabyś sobie tak dobrze, wychodząc od razu naprzeciw światu po tym wszystkim, gdyby nie twoi przyjaciele”
“Wiec, Babciu, ja-” zaczęłam, ale ona powstrzymała mnie. “Muszę zrobić to sama, u-we-tsi-a-ge-ya. Ale jest coś, o co muszę cię naprawdę spytać.” “Cokolwiek” powiedziałam. “Czy za siedem dni przyjdziesz ze swoimi przyjaciółmi na moją farmę? I stworzysz własny krąg i wykonasz oczyszczający rytuał?” “Oczywiście.” Pokiwałam głową i spojrzałam na przyjaciół, którzy mnie otaczali. “Przyjedziemy” Powiedziała Stevie Rae. Jej słowa zostały powtórzone przez dzieciaki, które nas otaczały. “Wtedy będzie tak jak powinno być” powiedziała mocno babci. “Połączymy tradycje opłakiwania Cherokee i rytuał oczyszczanie wampirów. Będzie dobrze, ponieważ moja rodzina rozrosła sie, o wiele młodych wampirów.” Jej oczy przesunęły się dookoła mojej grupy. “Proszę o jeszcze jedną rzecz. Niech wasze myśli będą dobre i czyste dla mnie i matki Zoey, przez następne
siedem dni. To nie ma znaczenia, że Linda była słabła w życiu. Jakie to ma znaczenie skoro zapamiętamy ją z miłością.” “Na pewno będziemy tak myśleć,” “Okay, Babciu” zabrzmiało dookoła mnie. “Pójdę już teraz, u-we-tsi-a-ge-ya. Świt jest już blisko a ja chciałabym go przywitać na mojej farmie” Trzymając się za ręce, Babcia i ja szłyśmy do drzwi. Mijając moich przyjaciół, dotkneła każdego z nich. “Do widzenia, Babciu” powiedzieli uśmiechając się do niej przez łzy. Przy drzwiach, miałyśmy swoją małą bańkę prywatności i uściskałam ją znów, mówiąc, “rozumiem, dlaczego musisz, ale naprawdę nie chcę, żebyś szła.” “Wiem, ale za siedem dni-” Drzwi otworzyły się z szarpnięciem a w nich stała Neferet, spoglądała pięknym a zarazem ciemny i zwodniczym spojrzeniem.
“Sylvia, słyszałam o twojej stracie. Proszę przyjmij mój szczery smutek, wiem, że to twoja córka została zabita.” Babcia napięła się na dźwięk głosu Neferet i wyszła z mojego objęcia. Wzięła głęboki oddech i napotkała spojrzenie wampirzycy. “Akceptuję twój smutek, Neferet. Naprawdę czuję szczerość w nim.” “Jeśli jest cokolwiek, co Dom Nocy może zrobić dla ciebie? Czy jest cokolwiek, czego potrzebujesz?” “Elementy już mnie wzmocniły, a Bogini przywitała moja córka w Otherworld.” Neferet kiwnęła głową. “Zoey i jej przyjaciele są bardzo uprzejmi a Bogini jest wielce hojna.” “Nie wierzę, że to była dobroć lub wspaniałomyślność, która kierowała działaniami Zoey i jej przyjaciół lub Bogini. Wierzę, że to była miłość. Nie uważasz tak, Wyższa Kapłanko?”
Neferet zatrzymał się jak gdyby zastanawiała się nad słowami Babci, i wtedy powiedziała, “To, co przemyślę, jest to, że mógłbyś mieć rację.” “Tak, to możliwe. I jest jedna rzecz, której potrzebuję od Domu Nocy.” “Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc pomóc Mądrej Kobiecie kiedy tego potrzebuje” powiedziała Neferet. “Dziękuje. Chciałabym, żeby Zoey i jej kręgowi wolno było przyjechać do mnie na farmę za siedem dni wykonać oczyszczający rytuał. To uzupełniłby moją żałobę i obmyłoby mój dom od jakiegokolwiek zła.” Widziałam, coś przyglądając się Neferet, coś, co mogło być chwilowym lękiem. Ale kiedy zaczęła mówić jej wyraz twarzy i jej głos odzwierciedlał tylko grzeczne zainteresowanie. “Oczywiście. Daje swoje pozwolenie na ten rytuał.” “Dziękuje, Neferet” powiedziała babcia i wtedy przytuliła mnie jeszcze jeden raz i pocałowała mnie delikatnie.
“Za siedem dni, u-we-tsi-a-ge-ya. Wtedy zobaczymy się znowu.” Mrugnęłam szybko, powstrzymując moje łzy. Nie chciałam być smutna kiedy Babcia patrzyła na mnie ostatni raz, i powiedziałam. “Siedem dni. Kocham cię, Babciu. Nigdy o tym nie zapominaj.” “Nigdy o tym nie zapomnę, prędzej zapomnę jak się oddycha. Też Cię Kocham, córko.” Wtedy Babcia obróciła się i zaczęła odchodzić. Stałam za nią, patrząc na jej, silne plecy, aż noc ją pochłonęła. “Chodź, Z.” Stark objął mnie ramieniem. “Myślę, że wszyscy mamy wystarczająco szkoły jak na jeden dzień. Chodźmy do domu.” “Tak, Z. Chodźmy do domu” powiedziała Stevie Rae. Kiwałam głową, byłam gotowa, by powiedzieć im w porządku, kiedy poczułam nagłe ciepło budujące się w mojej klatce. W pierwszej chwili zdezorientowało to mnie. Podnosiłam rękę, by potrzeć klatkę i dotknęłam twardego okręgu, który zaczął promieniować gorącem.
I wtedy zobaczyłam Auroxa. Był z Dragonem Lankfordem. “Zoey, słyszałem o twojej matce. Przykro mi” powiedział Dragon. “Dz-dziękuję ci” wymamrotałam. Nie patrzyłam na Auroxa. Pamiętałam, co powiedziała Lenobia, że musiałam utrzymać pokerową twarz bez wyrazu przy nim, ale czułem się zbyt dziwnie, zbyt dotknięta, by zrobić cokolwiek oprócz powiedzenia do Starka, “chcę pójść do domu, ale najpierw potrzebuję minutki dla siebie.” Zanim mógł powiedzieć cokolwiek, wyszła z jego objęcia i szłam w kierunku Dragona i Auroxa. “Zoey?” Stark zawołał do mnie. “Gdzie ty-” “Będę przy fontannie na dziedzińcu, obok parkingu,” Powiedziałam ponad moim ramieniem do niego. Widziałem, że marszczy brwi ze zmartwienia i patrzy na mnie, ale nic na to nie poradzi. Musiałem Wyjść Stamtąd.
“Przyjdź po mnie jak autobus będzie już gotowy do wyjazdu. W porządku?” Nie czekałam na jego odpowiedź. Opuściłam głowę i przyśpieszyłam wzdłuż chodnika, który biegł obok głównego budynku szkoły. Prawie biegnąc obróciłem się w prawo i podeszłam prosto do żelaznej ławki, która znajdowała się pod jednym z drzew, które rosły dookoła fontanny i ozdabiały ogród, który adepci nazwali dziedzińcem profesorów, ponieważ znajdował się w części szkoły, w której byli oni zakwaterowani. Widziałabym, czy ktoś obserwuje mnie z dużych, ozdobnych okien, ale również wiedziałam, że wszyscy profesorowie powinni kończyć właśnie szóstą godzinę lekcyjną w ich klasach, co oznaczało, że to było jedyne miejsce na kampusie, w którym mogłam liczyć na trochę prywatności. Więc usiadłam tam, w cieniu dużego drzewa, próbując kontrolować swoje myśli. Obecność Auroxa namieszała mi w głowie, a ja nie wiedziałam, dlaczego.
Właśnie teraz, w tej sekundzie, nie interesowało mnie nic. Mama nie żyje. Cokolwiek Neferet zaplanowała złego dla mnie, to nie cofnie piekła. Nikt nie może cofnąć piekła Moje myśli były twarde, ale łzy, które spływały w dół mojej twarzy, mówiły co innego. Mamy już nigdy więcej nie będzie na świecie. Nie czeka w domu, aby obsługiwać ojciacha i nie pałęta się w kuchni. Nie mogę do niej zadzwonić i być zła na nią, słuchając jak prawi mi kazanie o tym, że jestem najgorszą córką. To było dziwne uczucie. Znaczy się, ona i ja nie byłyśmy blisko dla siebie od trzech lata, ale nadal to znaczy się zawsze miałam nadzieję, że kiedyś wróci do mnie, zostawi tego idiotę, za którego wyszła i wróciła do bycia moją Mamą. “Ona zostawiła go” powiedziałam. “Muszę to pamiętać.” Mój głos załamał się, ale oczyściłam moje gardło i mówiłam ponownie głośno do nocy.
“Mamo, Przepraszam, że nie pożegnałyśmy się. Kocham cię. Zawsze cię kochałam. Zawsze będę cię kochać.” Wtedy położyłam dłonie na mojej twarzy, poddałam się strasznemu smutkowi, który budował się wewnątrz mnie i zacząłem szlochać. Aurox Adepci nazywali ją Zoey tą z dziwnymi tatuażami, które pokrywały nie tylko jej twarz, ale również ramiona, i ręce, ponieważ Neferet powiedział mu, jakie jeszcze części reszty jej ciała pokrywały tatuaże, to sprawiło że czuł się dziwnie. Neferet powiedziała, że Zoey jest jej wrogiem. To znaczy że Zoey jest również jego wrogiem. Ona, która była wrogiem jego pani, była niebezpieczna, była niebezpieczeństwem, przez które czuł się dziwnie, kiedy była blisko. Aurox zapamiętał kierunek, w którym bardzo śpieszyła się Zoey. Powinien zapamiętywać wszystko, co z nią związane. Zoey był niebezpieczna.
“Neferet, muszę pomówić z tobą na temat nowych klas, które są uczone na arenie Lenobi” Powiedział Dragon Lankford. Zimne zielone oczy Neferet zwróciły się do Dragona. “Taka była decyzja Wysokiej Rady, że ci adepci tu pozostaną, przynajmniej na razie.” “Rozumiem to, ale-” “Czy raczej chciałbyś mieć Raven Mocker w swojej klasie?” pękła Neferet. “Rephaim nie jest Raven Mocker już nigdy więcej.” Czerwona Wyższa Kapłanka mówiła głośno i szybko w obronie jej kolegi. “A jednak on nazywa te stworzenia, Raven Mocker, braćmi” powiedział Aurox. “Naprawdę, Aurox, to jest ciekawa obserwacja,” powiedziała Neferet nie patrząc na niego. ”Ponieważ jesteś prezentem od Nyx’s dla mnie, myślę, że to ważne, abyśmy posłuchaliśmy twoich obserwacji.” “Jaki jest cel w tym? Oni są jego braćmi. On nie próbuje tego ukrywać.”
Potrząsając głową, Czerwona Wyższa Kapłanka napotkała jego oczy. Aurox widział smutek i gniew w nich, chociaż te emocje nie były wystarczająco silne dla niego, by czuć dla nich respekt, by czuć władzę od nich. “Nie powinieneś był zabijać tego Raven Mocker. On nikogo nie atakował.” “Myślisz, że powinniśmy poczekać, aż te stworzenia zabiją jednego z nas zanim ruszymy przeciwko nim?” Spytał Dragon. Gniew Mistrza Miecza był bardziej namacalny i Aurox wchłonął trochę tej siły. On czuł, jak to wrzało w nim, jak jego krew karmiła się tym i pulsowała -zmieniając się. “Aurox, nie jesteś już to potrzebny. Możesz odejść do swoich obowiązków. Zacznij od głównego budynku szkoły i idź dookoła miasteczka uniwersyteckiego. Patroluj teren. Uważaj na powrót Raven Mocker” Jego pani zerknęła na Czerwoną Wyższą Kapłankę i dodał,
“Moim rozkazem jest, że masz zaatakować tylko tych, którzy zagrażają tobie lub szkole.” “Tak, Kapłanko.” Ukłonił się do niej i wycofał się wychodząc w noc, słysząc Czerwoną Wyższą Kapłankę nadal broniącą jej kolegi. Ona także, jest wrogiem, chociaż moja pani mówi, że innego rodzaju, rodzajem, który może zostać użyty. Aurox zastanawiał się nad tymi, którzy sprzeciwiali się Neferet. Ona wyjaśniła jemu, że kiedyś, wkrótce wszyscy adepci i wampiry podporządkują się jej woli lub zostaną zniszczeni. Jego pani czekała z niecierpliwością na ten dzień. Aurox także czekał z niecierpliwością na ten dzień. Poszedł poza chodnik, ruszając się w prawa do głównego budynku szkoły. Aurox trzymał się z daleka od migoczącego gazowych lamp. Instynktownie wolał głębsze cienie i ciemniejsze kąty. Jego zmysły były zawsze czujne, zawsze poszukujące. Więc to dziwne, żeby delikatna chusteczka przestraszała go. To był prosty biały prostokąt. Unosił się na wietrze,
trzepocząc prawie jak ptak. Stanął i wyciągnął rękę, po to do nocy. To dziwne pomyślał, chusteczka. Bez świadomej myśli, chwycił to do kieszeni swoich dżinsów. Wzruszył ramionami, przeszło go dziwne uczucie, ale nie przestawał iść. Jej emocje uderzyły go po tym, jak zrobiła dwa kolejne kroki. Smutek głęboki smutek. I wina. Była wina także w jej uczuciach. Aurox wiedział, że to była młoda adeptka, Wyższa Kapłanka Zoey Redbird. Powiedział siebie, że się zbliżał do niej, ponieważ to było mądre obserwować swojego wroga. Ale, ponieważ był wystarczająco blisko, aby niespodziewanie jej uczucia zalały go. Poza wchłanianiem jej emocji i karmieniem sie nimi, Aurox wchłonął je i zaczął czuć. Nie zmienił się. Nie zaczął się przekształcać w stworzenia o wielkiej mocy.
Zamiast tego, Aurox zaczął czuć. Smutek Zoey ciągnął go naprzód, ponieważ stał w cieniu, który otoczyły ją oglądał jej szloch, jej emocja napłynęły do niego, zgromadziły się i odłożyły się w, cichym, umieszczonym głęboko wewnątrz jego duchu. Ponieważ Aurox wchłonął smutek Zoey i winę, samotność i rozpacz, coś poruszyło się w nim w odpowiedzi. To było zupełnie niespodziewane i zupełnie niedopuszczalne, ale Aurox chciał pocieszyć Zoey Redbird. Impuls ten był mu tak obcy, że to wstrząsnęło nim do ruszenia się instynktownie, jak gdyby jego podświadomość skierował jego ciało. Wyszedł z ciemności w tym sam momencie, w którym ona poruszyła się, przyciskając swoją dłoń do miejsca na środku jej piersi. Ona mrugnęła, oczywiście próbując spojrzeć przez łzy i jej oczy odnalazły go. Jej ciało wyprostowało się i spojrzała na skraj cienia. “Nie, nie musisz odchodź” usłyszał jak to mówi.
“Czego chcesz?” powiedziała i wtedy czknęła szlochając. “Nic. Przechodziłem. Usłyszałem, że Płakałaś” “Chcę być sama” powiedziała, wycierając twarz wierzchnią stroną dłoni i pociągając nosem. Aurox nie zorientował się, co zrobił w następnej chwili, dziewczyna patrzyła na jego rękę i chusteczkę, którą on wyciągnął z własnej kieszeni, by ją zaoferować jej. “W takim razie zostawię cię, ale potrzebujesz tego” powiedział, brzmiąc sztywno i obco dla jego własnych uszu. “Twoja twarz jest bardzo mokra.” Gapiła się na chusteczkę przez chwilę zanim ją wzięła, wtedy spojrzała na niego. “Jak płaczę to smarkam.”Czuł, jak kiwa głową. “Tak, tak robisz.” Wydmuchała nos i wytarła swoją twarz. “Dzięki. Nigdy nie mam chusteczki higienicznej kiedy jej potrzebuję.”
“Wiem” powiedział. Wtedy poczuł, jak jego twarz zaczęła rumienić się i jego ciało przeszedł zimny dreszcz, ponieważ nie było żadnego powodu, dlaczego powinien powiedzieć taką rzecz. Nie miał w ogóle żadnego powodu, by rozmawiać z tym wrogim adeptem. Znowu gapiła się na niego, z nieodgadnionym wyrazem na jej twarzy. “Co powiedziałeś?” “Że muszę iść.” Aurox obrócił się i ruszył szybko w daleką noc. Spodziewal się, że emocje, które sprawiały, że on czuje, zanikną, odplyną od niego, Tak jak emocje innych po wchłonięciu ich, po użyciu ich, odrzuci je na bok. Ale trochę smutku Zoey pozostał z nim, czuł jej winę i, każdy najmniejszy szczegół, wszystko, jej samotność pozostała z nim schowana w głębokiej, otchłani w jego duszy. Tłumaczenie: vebster1988
) ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Zoey Długo patrzyłam w ślad za Auroksem. "Co to miało u licha znaczyć?" Wytarłam znowu nos, pokręciłam głową i spojrzałam na mokrą pogniecioną chusteczkę w ręku. W co pogrywa ta kreatura? Czyżby Neferet wysłała go za mną celowo, żeby dał mi chusteczkę i zamącił jeszcze bardziej w już i tak kom- pletnie zamąconej głowie? Nie, to niemożliwe. Neferet nie mogła wiedzieć, że poda- nie chusteczki przypomni mi Heatha. Nikt tego nie wiedział oprócz Heatha. No i Starka. Czyli to musiał być po prostu przypadek. Pewnie, Aurox to stworzenie Neferet, co nie znaczy, że jest odporny na dziewczęce łzy. W końcu to facet - a przynajmniej tak mi się wydawało. Zresztą być może wcale nie był w stu procen- tach bezmózgim sługusem Neferet. Może był w porządku - to znaczy wtedy, kiedy nie zmieniał się w tę maszynkę do zabijania
przypominającą wyglądem byka. Cholera, przecież Stevie Rae znalazła sobie dobrego Kruka Prześmiewcę. Kto wie, czy ... Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co robię: patrzę na nie- go jak na Kalonę. Widzę dobroć tam, gdzie jej nie ma. 119 - O nie, do licha ciężkiego! Na pewno tak nie będę robić! – skarciłam się na głos. - Czego nie będziesz robić, Zo? - zapytał Stark, wchodząc na dziedziniec z pudełkiem chusteczek higienicznych. - O, widzę, że tym razem byłaś przygotowana - powie- dział, pokazując na zgniecioną białą kulkę w mojej dłoni. - Uhm, ale wezmę jeszcze jedną. Dzięki. - Wyciągnęłam z pudełka kilka chusteczek, po czym znowu wytarłam sobie twarz.
- To czego nie chcesz robić? - powtórzył pytanie, siadając obok na ławce. Otarł się o mnie ramieniem, a ja opar- łam na nim głowę. - Napominam siebie, żeby to wszystko, co się dzieje dookoła, nie doprowadziło mnie do szaleństwa. A przynajmniej nie do większego niż obecnie. - Nie jesteś szalona, Zoo Przechodzisz przez trudny okres, ale wszystko będzie dobrze. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - mruknęłam, po czym przyszła mi do głowy jeszcze jedna, bardziej depresyj- na myśl. - Powiedziałeś reszcie, że mają mnie traktować jak idiotkę z powodu mojej mamy? - Nie musiałem im niczego mówić. To twoi przyjaciele, Zoo Będą cię traktować odpowiednio, bo się o ciebie troszczą i wcale nie myślą, że jesteś idiotką. - Wiem, wiem. Ja tylko ... - zawiesiłam głos. Nie wiedziałam, jak przesiać i przerobić na słowa ból, poczucie winy i potworne osamotnienie, które czułam po tym, jak opuściła mnie mama. - Hej, nie jesteś sama - rzekł Stark, patrząc na mnie.
- Słuchasz moich myśli? Wiesz, że nie lubię, kiedy ... Chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął. - Nie trzeba związanego przysięgą strażnika, żeby zrozumieć, jak samotna się czujesz. Nie znam nikogo w naszym wieku, kto nie miałby już mamy, a ty? 120 - Ja też. Tylko siebie. - Przygryzłam wargę, żeby się nie poryczeć. Znowu. - Widzisz, to wcale nie jest takie trudne do zrozumienia - powiedział i pocałował mnie. Nie namiętnie jednak, z języczkiem, na zasadzie pocałunku, po którym miałoby być coś więcej, tylko delikatnie. Było to słodkie i pociesza- jące. - Ale jak mówiłem wcześniej odezwał się z uśmie- chem, kiedy nasze usta się rozdzieliły - wyjdziesz z tego wszystkiego i wcale nie oszalejesz, bo jesteś inteligentna, sil- na, piękna i zajefajna. Zachichotałam wbrew sobie. - Zajefajna? Naprawdę tak powiedziałeś? - No jasne, że tak. Jesteś wspaniała, Zol
- Ale zajefajna? - zaśmiałam się znowu, czując, że ucisk w żołądku zaczyna słabnąć. - To naj idiotyczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś. Stark chwycił się za serce, jakbym ugodziła go nożem. Zo, to bolało. Ja tylko chciałem być romantyczny. - Dobrze, że próbowałeś - oświadczyłam. ,- Jednak proszę, powiedz, że sam tego nie wymyśliłeś. - Nieee. - Stark spojrzał na mnie, uśmiechając się zawadiacko. - Słyszałem, jak laski z trzeciego roku mówią, że jestem cały w czymś takim ... no wiesz, kiedy przez ostatnią godzinę patrzyły, jak wypuszczam strzały. - Doprawdy? - uniosłam brew i spojrzałam na niego nienawistnie. - Laski z trzeciego roku? Zawadiackość zniknęła z jego twarzy. - Chciałem powiedzieć: n i e a t rak c y j n e laski z trzeciego roku. - O tak, jestem pewna, że to właśnie chciałeś powiedzieć. - Zazdrosna? - aż zaświeciły mu się oczy.
- Skąd! - skłamałam, prychając. - Nie musisz być zazdrosna. Nigdy. Bo ty nie jesteś zajefajna. Jesteś jedną wielką zajefajnością. 121 - Naprawdę? -No. - Przysięgasz? - Pewnie. Przytuliłam się do Starka. - No dobra, wierzę ci, palancie - powiedziałam, opierając głowę na jego ramieniu, a on mnie objął. Możemy wracać do domu? - Jasne. Twoja przykrótka żółta limuzyna już czeka wypełniona po brzegi. - Wstał i pociągnął mnie za sobą. Trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę parkingu. Rzuciłam w jego stronę ukradkowe spojrzenie: wyglądał na zadowolonego z siebie (i jakiego przystojnego!). Oczywiście ta jego debilna gra słowna
miała na celu wyciągnięcie mnie z dołka, w który zaczęłam wpadać. Stark pewnie też go wyczuł, ale nie dlatego, że "wsłuchi- wał" się nieprzyzwoicie w moje myśli - tylko dlatego, że był moim strażnikiem, wojownikiem i jeszcze kimś więcej. - Dzięki - ścisnęłam go za rękę. Popatrzył na mnie, uśmiechnął się i podniósł moją dłoń do ust. - Nie ma sprawy - odparł. - Tylko poczekaj, aż usłyszysz określenie, które zamierzam wymyślić, żeby opisać twoje cycki. Tym razem to będzie wyłącznie moje dzieło. Nie będę do tego potrzebował pomocy żadnych nieatrakcyjnych lasek z trzeciego roku. - Nie. I jeszcze raz nie. ~ Ale przyda ci się jeszcze trochę rozweselenia. - Nie, wszystko gra. Nie trzeba gadać o moich cyckach. - No dobrze, pamiętaj jednak, że w razie czego tu jestem - odparł z uśmiechem. - Chętny i gotowy. - Cóż za pocieszenie. Dzięki. - To tylko element moich obowiązków wymienionych
w opisie stanowiska. 122 Tym razem uniosłam wysoko brwi. - Naprawdę dostałeś opis stanowiska? - Coś w tym stylu. Seoras powiedział: "Opiekuj się swoją królową albo dokończę rzeźbić te drobne kreseczki na twoim ciele" - odparł Stark. Zabrzmiało to nadzwyczaj po- dobnie do starego szkockiego wojownika. - D r o b n e? - aż się wzdrygnęłam, przypominając sobie krwawe rany wycięte nożem na jego klatce piersiowej. Czy ja to kiedykolwiek będę w stanie zapomnieć? Różowe blizny nadal wyglądały na świeże pomimo uzdrawiającej mocy moich żywiołów. - Na pewno nie nazwałabym ich drobnymi. - Ech, panienko - ciągnął Stark ze szkockim akcentem. - To nic gorszego od zadrapania przez futrzaka. Otworzyłam szeroko oczy, a potem dałam mu kuksańca. - Przez futrzaka!
Potarł ramię i już swoim normalnym głosem rzekł: . Futrzaka. Kota znaczy. - Ty - popatrzyłam na niego groźnie. - Facet! Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zaczął się śmiać, po czym objął mnie z całej siły. - Taaa ... Jestem facetem. Twoim facetem. I chcę, żebyś pamiętała, że mimo tego wszystkiego - odsunął się na tyle, by pokazać na Dom Nocy i mikrobus czekający w niewielkim oddaleniu - mimo całej tej sprawy wojownika i nawet strażnika kocham cię, Zoo i zawsze będę przy tobie, kiedy mnie będziesz potrzebowała. Znowu znalazłam się w jego ramionach i westchnęłam z ulgą. - Dziękuję. - Mam ją! - usłyszałam okrzyk Kramishy i znowu westchnęłam, domyślając się, że to ja jestem tą "nią", o której
mówi Kramisha. Podniosłam wzrok i faktycznie, Krami- sha stała przed pełnym mikrobusem razem ze Stevie Rae, 123 Afrodytą, Bliźniaczkami, Erikiem i jeszcze jakąś czerwoną adeptką, której nie rozpoznałam. Podeszłam do nich, nie wy- puszczając ręki Starka. - Przykro mi z powodu twojej mamy - powiedziała Kramisha na powitanie. - Dzięki ... - wyjąkałam. Pomyślałam, że muszę wynaleźć jakąś sensowną odpowiedź, kiedy ludzie będą mi mówili, że jest im przykro z powodu śmierci mojej mamy, lecz Kramisha ciągnęła: - Wiem, że to nie jest dobra pora, ale mamy problem. Powstrzymałam kolejne westchnienie. - My jak "ja" czy my jak "wy"? - zapytałam. - Sądzimy, że problem może dotyczyć nas wszystkich - odparła Stevie Rae.
-Cudownie. - Zoey, to jest Shaylin - przedstawił mnie Erik nieznajomej; która przyglądała mi się tak, jakby marzyła o tym, żeby zbadać mnie pod mikroskopem. Jezu, poznawanie no- wych osób to jakiś koszmar. - Cześć, Shaylin - powiedziałam, starając się, by zabrzmiało to normalnie, i jednocześnie ignorując jej wnikliwe spojrzenie. - Fiolet - rzekła. - Wydawało mi się, że Erik powiedział Shaylin - odparłam. Miałam ochotę wrzasnąć: "Tak, to ja! Ta dziewćzyna o niespotykanych tatuażach!". - Mam na imię Shaylin - przytaknęła i uśmiechnęła się naprawdę miło i ciepło. - Ty jesteś fioletem. - Nie mówimy na nią "fiolet". To Zoey. - Stark był tak samo zdezorientowany jak ja. - I jeszcze plamki srebra. - Shaylin przestała się wreszcie na mnie gapić i przeniosła spojrzenie na Starka. - A ty jesteś czerwono-złoty i masz odrobinę czerni. Hm. To dziwne. 124
- Nie jestem ... - Ja pierdzielę! - przerwała Afrodyta. - Ta dziewczyna ma na imię Shaylin i nie przypisuje wam nazw kolorów. Ona w i d z i wasze kolory. - Moje kolory? Nic z tego nie rozumiem. - Skrzywi- łam się, po czym spojrzałam pytająco na nową dziewczynę. - Ja też tego nie rozumiem - odparła Shaylin. - To mi się stało po tym, jak zostałam naznaczona. - Sądzę, że Shaylin została obdarzona czymś, co nazywa się darem prawdziwego widzenia - odezwał się Damien. - To rzadkość. Chyba coś jest na ten temat w podręczniku dla zaawansowanych adeptów, ale tylko zerknąłem, więc nie znam szczegółów. - Wydawał się zakłopotany. - Nie czy- tałem tego dokładnie. - Damien, jesteś na czwartym formatowaniu, przecież w ogóle nie musiałeś tego czytać - zauważyła Stevie Rae. Halo, rozmawiamy o kimś, kto ma obsesję zadań domowych - mruknęła Erin pod nosem. - I to poważną - dodała Shaunee. - Słuchajcie - podniosłam głos, żeby wszyscy prze-
nieśli na mnie wzrok, zamiast zaczynać sprzeczkę, która już wisiała w powietrzu. - Nie wiem, czym jest prawdziwe wi- dzenie, jednak skoro to dar, a zakładam, że od Nyks, to gdzie tu problem? - Ona jest czerwoną adeptką - stwierdziła Afrodyta. - No i? Tu stoi autobus pełen czerwonych adeptów pokazałam ręką. - Tak, ale każdy 'l- nas musiał umrzeć, a potem wrócić dożycia, zanim na naszych czołach pojawiło się coś takiego. - Kramisha dotknęła palcem czerwonego zarysu księżyca na swoim czole. Popatrzyłam na nią, następnie na tę nową dziewczynę i w końcu mój umysł zaczął doganiać wzrok. - Naznaczyłeś ją na czerwono? - zapytałam Erika. 125 - Nie ... Tak ... - Erik potrząsnął głową. Wydawał się cholernie zdenerwowany. - Nie chciałem ... właściwie na- znaczyłem ją, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo ona była niewidoma i to mnie zaskoczyło. Popatrzyli- śmy wszyscy na Erika, który przeczesał ręką
ciemne włosy. Zwiesił ramiona i dodał: - Spieprzyłem sprawę i dlatego ona jest czerwoną adeptką i widzi kolory. - Nie spieprzyłeś niczego, Erik. - Shaylin sprawiała wrażenie, jakby chciała poklepać go po ręce, lecz w połowie drogi zmieniła zdanie. Przeniosła wzrok na mnie. - Zanim mnie naznaczył, byłam niewidoma. Od dziecka. A po na- znaczeniu od razu wszystko widziałam, więc jak tu mówić o spieprzeniu? To niesamowite. - Ach, tak mi się wydawało, że wyczułam nowego adepta! Na dźwięk głosu Neferet podskoczyliśmy wszyscy, jakby nas potraktowała paralizatorem. Zmierzała w naszą stronę, a jej długa, zielona aksamitna suknia omiatała ziemię tak, że wyglądało to, jakby frunęła, a nie szła (co sprawiało upiorne wrażenie). - Bądź pozdrowiona. Jestem Neferet, twoja najwyższa kapłanka - powiedziała, po czym spojrzała na moment na Erika i zauważyłam w jej oczach błysk
niezadowolenia. - Profesorze Night, nie powinieneś przyprowadzać tutaj tej dziewczyny. - Wykonała z wdziękiem przepraszający gest. - Młoda adeptko, łowca powinien był poinstruować cię, żebyś udała się do skrzydła dla dziewcząt, gdzie będziesz mogła dołączyć do ... - przerwała, bo w końcu zauważyła czerwony znak na czole Shaylin. - Tak, jest czerwona - nie zdołałam się dłużej powstrzymać. - Co oznacza, że znajduje się we właściwym miejscu. - A jej najwyższą kapłanką jestem ja, a nie ty dokończyła za mnie Stevie Rae. 126 - Och! Jesteś ... och ... słabo mi! - Shaylin wpatrywała się w Neferet i nagle osunęła się na ziemię. Erik chwycił ją, zanim uderzyła się w głowę, i udało mu się jednocześnie wy- glądać na przerażonego i na bohatera (z niego jest naprawdę świetny aktor).
- Wiele przeszła - powiedziała Afrodyta i stanęła na wprost Neferet. - Trzeba ją zabrać do domu. Do tuneli. Do nas. Teraz. Wstrzymałam oddech. Neferet zmrużyła oczy i jej spojrzenie powędrowało do każdego z nas po kolei. Wszystkie wampiry cechują się doskonałą intuicją, lecz Neferet potrafi coś więcej: umie czytać w myślach. To znaczy w myślach większości adeptów - przynajmniej tych powierzchow- nych. Wysłałam w duchu szybko modlitwę do naszej bogi- ni: Błagam, niech każdy z nich myśli o wszystkim, tylko nie o tym, że ta dziewczyna może być obdarzona prawdziwym widzeniem - cokolwiek to jest. Nagle podejrzliwy wyraz twarzy Neferet się zmienił i ka- płanka wybuchnęła śmiechem. Naprawdę zaczęła się śmiać. Nie wiem, jak to możliwe, ale jej śmiech brzmiał strasznie, okrutnie i sarkastycznie. Jak śmiech może być tak paskud- ny? - Była niewidoma. To dlatego została naznaczona na czerwono. Jest rozbita. Nie musiała umierać, żeby dojść
do takiego stanu. A przynajmniej na razie jeszcze nie umarła. Kramisha stała tuż obok mnie, więc zauważyłam, jak wstrząsnęło nią z przerażenia. Nie uszło to też uwadze Ne- feret. Pretendująca do roli najwyższej kapłanki wampirka uśmiechnęła się do naszej poetki. - A co? Czyżbyś wierzyła, że czerwony znak gwarantuje ci Przemianę? - Neferet przechyliła głowę, przypomina- jąc mi gada. - Tak, wyczuwam twoje zaszokowanie i strach. Nie pomyślałaś o tym, prawda? Twój organizm nadal może odrzucić Przemianę. 127 - Pewności nigdy nie ma - powiedziała Stevie Rae, stając obok Kramishy. - Czyżby? - Neferet znowu się zaśmiała tym podłym, okropnym śmiechem i wskazała brodą na Shaylin, która na- dal leżała zemdlona w ramionach Erika. - Ta wydaje mi się jakaś dziwna. - Przeniosła spojrzenie na Afrodytę. Za- uważyłam, że Afrodyta kładzie na biodrach dłonie zwinięte w pięści, jakby szykowała się
do przyjęcia fizycznego ciosu. - Trochę tak jak ty, a przecież nawet nie jesteś teraz adeptką. - Nie, nie jestem, ale jestem zadowolona ze swojej roli. A ty, Neferet? - Zabierzcie tę nową adeptkę ze sobą - odparła Neferet. - Masz rację co do jednego, Afrodyto: jej dom jest u was, jej miejsce z resztą dziwaków, a nie tutaj. Co jeszcze, na litość wszystkich bogów, wymyśli znowu Nyks? - Za- śmiała się, lekceważąco odwróciła się do nas plecami i ode- szła. Ledwo znalazła się na tyle daleko, żeby nas nie słyszeć, wypuściłam z płuc powietrze. - Dobra robota, muszę was wszystkich pochwalić, że nie myśleliście o tym prawdziwym widzeniu. - Ja się jej boję - powiedziała Kramisha głosem, który zabrzmiał bardzo, bardzo młodo. Stevie Rae objęła ją ramieniem. - Nic dziwnego. Po prostu będziemy musieli mocniej z nią walczyć. - Albo szybciej uciekać - wtrącił Erik ponuro.
- Niektórzy z nas nie uciekają - odparła Stevie Rae. - Jesteś pewna? - zapytała Shaylin. - Hej, wróciłaś do nas? - zapytał ją Erik. - Cały czas z wami byłam. Hm ... Możesz mnie puścić. Proszę. - A, tak. Jasne. - Erik delikatnie postawił dziewczynę. Nadal trzymał rękę na jej ramieniu, jakby nie był pewien, 128 czy nie zachwieje się i nie upadnie, jednak stała całkiem sta- bilnie. - A więc udawałaś zemdlenie. Po co? - zapytała Afrodyta, ubiegając mnie. - Nie było to trudne. - Shaylin spojrzała na Krami- shę. Zgadzam się z tobą. Mnie ona też przeraża. Zachowywałam się tak, jakbym zemdlała, bo mogłam zrobić albo to, albo uciec od niej z krzykiem. - Spojrzała na Erika. - Z tobą też się zgadzam - dodała i wzruszyła ramionami. - Powiedziała, że jest najwyższą kapłanką. Nie znam się za bardzo na wampirach, ale wszyscy
wiedzą, że najwyż- sze kapłanki rządzą. Czyli gdybym w pierwszym dniu ucie- kła od niej z wrzaskiem, nie byłoby to najlepsze rozwiąza- me. - A więc uznałaś, że odegrasz oposa - podsumowała Stevie Rae. - Co odegram? - To taki wieśniacki sposób na powiedzenie, że udawałaś omdlenie, żeby Neferet zostawiła cię w spokoju wyja- śniła Afrodyta. - Tak. Właśnie to zrobiłam! - Nie naj gorszy plan - stwierdził Stark. - Naznaczenie i spotkanie Neferet jednego dnia to beznadzieja. - Co zobaczyłaś? - Moje pytanie zaskoczyło chyba wszystkich oprócz Shaylin. Popatrzyła mi prosto w oczy, bez mrugmęcia. - Zanim straciłam wzrok, byłam z mamą w Nam Hi, to taki wielki wietnamski supermarket na rogu Gamett i Dwu- dziestej Pierwszej. W wielkim kuble lodu mieli całe duże ryby. Przeraziły mnie okropnie, pamiętam, że
tylko stałam i wpatrywałam się w ich mleczne martwe oczy i okropnie rozcięte brzuchy. - Neferet ma kolor brzucha martwej ryby? - zapytała Stevie Rae. 129 - Nie. Ma taki kolor jak oczy martwych ryb. To jej jedyny kolor. - Z tego nie może wyniknąć nic dobrego - stwierdziła Kramisha. - Z czego? - zapytał Darius, dołączając do grupy i chwytając Afrodytę za rękę. - Darius, jurny wojowniku, poznaj Shaylin, świeżo naznaczoną czerwoną adeptkę, która nie musiała umrzeć, żeby stać się czerwona, i jest obdarzona prawdziwym widzeniem - powiedziała Afrodyta. - Shaylin przed chwilą zobaczy- ła - w tym miejscu Afrodyta pokazała w powietrzu cudzy- słów - Neferet i jak się okazuje, jej prawdziwy kolor przy- pomina kolor oczu martwej ryby. Darius bez wahania pokłonił się nowej dziewczynie.
- Bądź pozdrowiona, Shaylin - powiedział. Albo był imponująco opanowany, albo świadczyło to tylko o tym, że nasze życie stało się kompletnie pokręcone. - Musimy się dowiedzieć czegoś więcej na temat daru prawdziwego widzenia - rzekł Damien. - To z programu szóstego formatowania, wiedza wykraczająca ponad nasz poziom. Może ty coś wiesz na ten temat? - zwrócił się do Dariusa. - Nie za bardzo. Skupiałem się głównie na broni, a nie na socjologii wampirskiej. - Mam ten debilny podręcznik - odezwała się Afrodyta, a kiedy wszyscy wbiliśmy w nią spojrzenie, skrzywi- ła się. - No co? Przecież byłam na szóstym formatowaniu, zanim to się stało - wyjaśniła, pokazując na swoje pozba- wione znaku czoło. - Niestety, musiałam dzisiaj wrócić do dawnego planu lekcji. Ponieważ nadal gapiliśmy się na nią w milczeniu, przewróciła oczami. - Jasna dupa. Muszę zro- bić zadanie domowe, palanci, więc mam tę książkę w mojej
wyjątkowo atrakcyjnej torbie od Anhaty Joy Katkin w auto- busie dla downów. 130 - Przestań tak to nazywać! - wrzasnęła na nią Stevie Rae. - Przysięgam, że powinnaś zajrzeć na stronę slowo- -na-d. com. Może wtedy zrozumiesz, że niektórych może urazić to, jak ich nazywasz. Afrodyta zamrugała kilkakrotnie, po czym zmarszczyła nos. - Jest taka strona? Poważnie? - Owszem. Mówiłam ci już milion pięćset tysięcy razy, że używanie słowa na "d" jest obraźliwe i po prostu podłe . . Afrodyta wzięła głęboki oddech. - A co powiesz na stronę internetową slowo-na-p jak "pipa", które opisuje połowę ludzkości? Albo nie, niech zo- stanie strona slowo-na-d, tylko niech tym słowem będzie "dupa do rżnięcia", co z pewnością urazi uczucia mamusiek z wyższych formatowań. Albo ...
- Wyluzujcie obie - wtrąciłam, stając pomiędzy Afrodytą a Stevie Rae. - Rozumiemy. Możemy wrócić do kwe- stii Shaylin i jej prawdziwego widzenia? - Taaa ... - zgodziła się Afrodyta, zarzucając grzywą, - Afrodyta to palantka, ale ma rację w jednym - powiedziała Erin. Popatrzyłam wściekle na Shaunee, lecz tylko pokiwała entuzjastycznie głową i nie wtrąciła się. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje mi czaszka. - Cholera jasna. - Uniosłam ręce w geście frustracji. - Nie pamiętam, o czym gadaliśmy, zanim pojawiła się ta kwestia downów. - O tym, że informacje na temat prawdziwego widzenia są w autobusie - odezwał się Rephaim, zaskakując wszyst- kich. Uśmiechnął się nieśmiało. - Szczerze mówiąc, nie zrozumiałem zbyt wiele z reszty rozmowy. Dotarło jedynie do mnie, że Afrodyta jest podła, ale to już wiedziałem wcze- śniej. 131
Stojący obok mnie Stark zakaszlał, by ukryć wybuch śmiechu. Westchnęłam. - Dobra, wsiadamy do autobusu i wracamy do tuneli. Afrodyta i Damien, spotykamy się w kuchni z podręczni- kiem - powiedziałam, po czym spojrzałam na Stevie Rae, która trzymała Rephaima za rękę. Przyłączysz się do nas, jak ... no, jak słońce wzejdzie i tak dalej? - Zo, naprawdę nie musisz tak tego obchodzić. Owszem, Rephaim zamieni się w ptaka o wschodzie słońca, a do tego czasu chciałabym z nim pobyć - odparła Stevie i spoj- rzała na Rephaima. Uśmiechał się do niej tak, jakby obcho- dził urodziny, a ona była superhiperprezentem, który właśnie odpakował. - Naprawdę? - usłyszałam, jak Shaylin pyta Erika. - Tak. To długa historia. - Nic dziwnego, że ma taki dziwny kolor - powiedziała. Zaintrygował mnie kolor Rephaima, lecz wiedziałam, że to nie pora, by zadawać pytania.
- Kramisha - powiedziałam - mogłabyś rozpraco- wać, gdzie Shaylin zamieszka? - Nie dzielę się swoim pokojem! - zaprotestowała Kramisha i zaraz spojrzała przepraszająco na nową dziew- czynę. - Sorry, nie chciałam być niemiła. - Nie ma sprawy. Musiałam znosić ludzi wokół siebie, odkąd oślepłam, więc też wolałabym mieć własny pokój. - To super - uśmiechnęła się Kramisha. - Lubię niezależne babki. Pomogę ci znaleźć jakieś lokum. - Umowa stoi - odparła Shaylin. - Yhm ... - chrząknął Erik, by zwrócić na siebie uwagę. Pomyślałam, że wydaje się zdenerwowany i nienaturalnie niepewny siebie. - To może ja pojadę za wami autem i za- biorę Shaylin? Po drodze mógłbym opowiedzieć jej o Repha- imie i ogólnie o czerwonych adeptach. 132 - Łowcy mają tylko łowić i naznaczać - powiedziała Afrodyta.
- Taaa ... A adepci mają mieć niebieski znak, po czym przejść przemianę albo umrzeć. - Myślę, że Erik ma rację - odezwała się Stevie Rae, czym mnie zaskoczyła, bo wiedziałam, że nie należy do jego fanklubu. - Co o tym sądzisz, Zo? - Może być - wzruszyłam ramionami. Erik skinął nieznacznie głową i ruszył z Shaylin w stronę swojego zaparkowanego auta. - Gotowi? - zapytał Darius. - Chyba tak, a przynajmniej za chwilę będziemy, kiedy twój supermiluśki kierowca dotrze do nas powiedzia- łam. - W takim razie mówisz o mnie - uśmiechnął się Darius. - Powiedziałem Christopherowi, że odtąd zajmę się dojazdami do szkoły i powrotem do tuneli. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spojrzeć na Afro- dytę. Zastygła i wybałuszyła oczy. - Hej! Afrodytka chodzi z kierowcą autobusu! - zawołała Shaunee. Erin wyglądała, jakby już miała dodać
jakiś su- percięty komentarz, lecz Afrodyta podeszła do Bliźniaczek. - Darius nie jest żadnym kierowcą. To wojownik, Syn Ereba. Mógłby was zabić, ale jest dobry i szlachetny, więc tego nie zrobi. Ja za to nie jestem ani wojownikiem, ani oso- bą szlachetną. Więc zabiję was, a przynajmniej porachuję wam kości tak mocno, że nie dotrzecie na następną wyprze- daż w Miss Jackson. Bliźniaczki wciągnęły gwałtownie powietrze, a ja szybko wtrąciłam się do sprzeczki: - No dobra, wracamy do tuneli. Mamy przed sobą naukę, Chwyciłam Afrodytę za nadgarstek i pociągnęłam w stronę autobusu. Wyrwała mi rękę, kiedy jednak weszłam 133 na schodki, ruszyła za mną. W tej samej chwili pomarańczo- wa kulka sierści rzuciła mi się w ramiona. - Nalal - zawołałam i o mało nie upuściłam jej z zaskoczenia. - Moja kochana! Tak za tobą tęskniłam! - Za-
częłam ją głaskać i całować i zaśmiałam się głośno, kiedy kichnęła na mnie, a potem zaczęła marudzić coś swoim gło- sem staruszki, miaucząc i jednocześnie mrucząc z zadowole- nia jak wariatka. Kiedy tuliłam do siebie Nalę, z autobusu dotarło do mnie okropne piszczenie i chwilę później Afrodyta zaczęła się przepychać. - Diabolina! - wołała. - Mamusia już do ciebie idzie! Wszędzie było widać białe futro. Adepci usuwali szybko ręce i nogi, bo naj brzydszy, największy, najwredniejszy kot z najbardziej spłaszczonym pyskiem na świecie szedł wła- śnie przez środek autobusu, sycząc i parskając. Afrodyta 'za- trzymała się, podniosła kotkę i zaczęła mówić jej, jaka to jest piękna i mądra. - Ten kot nie jest normalny - powiedziała Kramisha, zerkając mi przez ramię. - Ale Afrodyta też nie jest, więc pasują do siebie. Kramisha spojrzała na Nalę, która nadal mruczała mi w ramionach. - Wszystkie te koty są nienormalne.
- Wszystkie? - Podniosłam wzrok znad pomarańczowego łebka mojej kotki i tak jak podejrzewałam, cały żół- ty bus był pełen czerwonych adeptów i k o t ó w. ~ Kiedy tu przyszły? - Były już, jak wsiadaliśmy - odparła Kramisha. Mówiłam, one nie są normalne. - Hm. To chyba oznacza, że tunele pod dworcem faktycznie są naszym nowym domem - stwierdziłam i po raz pierwszy poczułam, że to może być prawda. 134 - Zo, dom jest tam, gdzie ty jesteś - zauważył Stark i podrapał Nalę po głowie. Uśmiechnęłam się do niego i poczułam w środku ciepło - na tyle, żeby zapomnieć na chwilę o opalizujących oczach i o tym, że ciągle ktoś obok mnie umiera ... 135 ) ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kalona - Co powiedziałeś? - wrzasnął Kalona na Kruka Prześmiewcę, który skulił się i odsunął. - Rephaim jesssssst
człowiekiem - powtórzył Nisroc. Jego mniej rozwinięty brat, ten, któremu udało się umknąć przed gniewem dziwnej kreatury, poruszył się niespokojnie za jego plecami. Kalona zaczął kroczyć po polanie od ambony do ambony. Nie świtało jeszcze, ale pozostałe Kruki, te, które wróciły już z poszukiwań braci na polach i w lasach Oklahomy, siedziały w swoich domkach na drzewach - chowały się, uciekały przed potencjalnymi spojrzeniami wścibskich oczu. Kalona stał, obserwując ich powrót, wypatrywał czegoś, do czego się wstydził przyznać nawet przed sobą. Wypatrywał śladów ludzkich - syna, z którym mógłby porozmawiać, zwierzyć mu się, razem z nim planować. Ale przyleciały tylko mazgające się służalcze bestie. .Rephaim był najbardziej ludzki z nich wszystkich", myślał Kalona po raz już chyba setny, kiedy Nisroc wylądował na polanie bez jednego brata, za to z niewiarygodnymi wieściami. To niemożliwe! - napadł na Nisroca. - Rephaim nie może mieć ludzkiej postaci. Jest Krukiem Prześmiewcą, tak samo jak ty i twoi bracia!
136 - Bogini - zasyczał Nisroc. - Ona go zmieniła. Kalona poczuł falę dziwnej radości i goryczy. Nyks zmie- niła jego syna z bestii w człowieka - obdarzyła go ludzką postacią, Wybaczyła Rephaimowi? Jak to możliwe? Rozmawiałeś z Rephaimem? - Kalona z trudem znajdował słowa. Nisroc poruszył z góry na dół swoim potężnym kruczym łbem. - Tak. - Powiedział, że służy teraz Nyks? - Tak. - Nisroc pokłonił się ojcu, lecz w jego bystrych oczach widniała przebiegłość. - Nie chciał szszszszpiegować. Kalona spojrzał na niego ostro, po czym popatrzył na pobitego Kruka Prześmiewcę, który stał za nim niewinnie, i nagle zdał sobie sprawę, że brakuje jeszcze jednego syna. - A gdzie ... - Musiał przerwać, żeby przypomnieć so- bie, który z jego synów nie wrócił. - Gdzie Maion? Dlacze- go nie przyleciał z wami? - Zabity - powiedział Nisroc bez emocji. Rephaim go zabił? - Głos Kalony był zimny jak jego serce. - Nie. Sssstwór. On zabił. - Jaki stwór? Mów jasno! - Sssstwór Tsi Sgili. - Wampir? - Nie. Człowiek,
a potem byk. Kalona aż drgnął z zaskoczenia. - Jesteś pewien? To stworzenie przyjęło postać byka? - Tak. Czy Rephaim przyłączył się do niego i zaatakował was? - Nie. 137 - Walczył z wami przeciwko temu stworzeniu? - Nie. Niecce nie robił. Kalona zacisnął zęby i zaraz rozluźnił szczęki. - W takim razie co zatrzymało bestię? Czerwona. - Walczyła przeciwko Neferet? - Kalona wyrzucił z siebie pytanie, w duchu przeklinając się za to, że wysłał istoty mało rozumne, zamiast zobaczyć wszystko na własne oczy. - Nie było bitwy. Odlecieliśmy. - Ale twierdzisz, że byk był stworzeniem Neferet? - Tak. - A więc to prawda. Neferet oddała się białemu bykowi. - Kalona znów zaczął maszerować po polanie. - Ona nie ma pojęcia, jakie siły właśnie obudziła. Biały byk to ciemność w swojej najczystszej, najpotężniejszej formie. Coś się poruszyło w głębi jego duszy, coś, co od czasu upadku nie wychodziło na światło dzienne. Przez jedną bardzo krótką chwilę stary
wojownik bogini Nocy, skrzydlaty nieśmiertelny, który przez stulecia bronił swojej bogini przed atakami ciemności, czuł instynktowne pragnienie, by udać się do Nyks, ostrzec ją, ochronić. Jednak Kalona zastopował ten idiotyczny impuls niemal tak szybko, jak się on pojawił. Znowu zaczął kroczyć w tę i we w tę. - A więc Neferet ma sprzymierzeńca, którzy wiąże ją z białym bykiem - zastanawiał się na głos. - Ale Dom Nocy musi widzieć w nim kogoś innego, w przeciwnym razie bylibyście świadkami przynajmniej początku wielkiej wojny. - Tak, jej ssssstwór. Kalona zignorował powtarzany przez Nisroca komentarz i nadal głośno myślał. - Rephaim służy teraz Nyks, a bogini obdarzyła go ludzką postacią - rzekł i zacisnął zęby. Czuł się podwójnie 138 zdradzony, przez syna i przez boginię. Przecież prosił, prak- tycznie błagał Nyks o wybaczenie. I jaka była jej odpowiedź? "Jeśli kiedykolwiek zasłużysz na przebaczenie, możesz mnie o nie poprosić. Nie
wcześniej jednak". Wspomnienie pobytu w Zaświatach i krótkiego spotkania z Nyks wywołało ogromny ból w jego' duszy. Zamiast poddać się temu uczuciu, zastanowić się nad nim, zadziałać, Kalona otworzył podwoje wściekłości, która zawsze wrzała w jego sercu gotowa wylać z brzegów. Napływający gniew wypłukał wszystkie inne, łagodniejsze, prawdziwsze uczucia. Mój syn musi nauczyć się lojalności - powiedział. Jessssstem lojalny! - zawołał Nisroc. - Nie mówię o tobie. - Kalona wydął pogardliwie war- gi. - Ale o Rephaimie. - Nie chciał szszszszpiegować - powtórzył Nisroc. Kalona uderzył go. Nisroc zachwiał się i oparł o stojącego z tyłu innego Kruka Prześmiewcę. - Rephaim w przeszłości robił o wiele więcej niż szpie- gowanie dla mnie. Był moją drugą parą pięści, drugą parą oczu, moim przedłużeniem. Szukam go z przyzwyczajenia. Być może jemu też jest ciężko. - Kalona odwrócił się do synów plecami i popatrzył na wschód ponad zalesionymi wzgórzami, w stronę uśpionej Tulsy. Powinniśmy odwie- dzić Rephaima. W końcu mamy
wspólnego wroga. - Tsi Sgili? - zapytał Nisroc, uległy i potulny. - Tak. Tsi Sgili. Rephaim nie nazwie tego szpiegowa- niem, jeśli będziemy mieć wspólny cel: zdetronizowanie Ne- feret. - Ty będziesz rządził zamiassssssst niej? Kalona popatrzył na syna swoimi bursztynowymi oczami. - Tak. Zawsze będę rządził. Teraz odpoczniemy. O za- chodzie udam się do Tulsy. 139 - Zzzzzz nami? - zapytał Kruk Prześmiewca. - Nie. Wy zostaniecie tutaj. Gromadźcie dalej moich synów. Nie opuszczajcie kryjówki. Czekajcie. - Na ccccco mamy czekać? - Na moje wezwanie. Kiedy zacznę rządzić, tylko lojal- ni zostaną u mojego boku. Nielojalnych zniszczę bez względu na to, kim są. Rozumiesz, Nisroc? - Tak. Rephaim - Masz taką miękką skórę. - Rephaim przesunął palcami po łuku nagich pleców Stevie Rae, napawając się radością, jaką odczuwał, gdy mógł trzymać ją w ramionach i tulić swoje ciało, w pełni ludzkie, do jej ciała. - Podoba mi się, że twoim zdaniem jestem wyjątkowa - powiedziała Stevie Rae i
uśmiechnęła się do niego nie- śmiało. - Bo jesteś odparł, po czym westchnął i odsunął się. - Zbliża się świt. Muszę wyjść na górę. Stevie Rae usiadła i owinęła się grubą kołdrą, która leża- ła na łóżku w jej zaskakująco uroczym pokoiku w tunelach. Zamrugała kilkakrotnie swoimi wielkimi niebieskimi ocza- mi. Miała potargane kręcone włosy, które okalały jej twarz w taki sposób, że wyglądała jak niewinne dziewczątko. Re- phaim wciągnął dżinsy, myśląc, że Stevie Rae jest najpięk- niejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. Następne słowa były jak cios w serce. - Nie chcę, żebyś odchodził, Rephaim. - Wiesz, że ja też nie chcę, ale muszę. - Nie możesz zostać tutaj? Ze mną? - zapytała z wahaniem. 140 Westchnął i usiadł na krawędzi łóżka, na którym jeszcze przed chwilą leżeli oboje. - Wsadziłabyś mnie do klatki? Poczuł, że drgnęła - z szoku, a może z obrzydzenia? - Nie! Nie to chciałam powiedzieć. Pomyślałam sobie, że może ... no wiesz ... może
mógłbyś raz zostać? Jakby- śmy się trzymali za ręce, dopóki z powrotem się nie zmienisz ... - Stevie Rae Rephaim uśmiechnął się ze smutkiem - przecież kruk nie ma rąk. Te - przycisnął dłonie do jej rąk - za chwilę będą miały pazury. Już za moment stanę się bestią. Nie będę cię znał. - A gdybym cię obejmowała? Może nie byłbyś wtedy przerażony. Może zwinąłbyś się obok i zasnął? W końcu mu- sisz kiedyś spać, nie? Rephaim zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział, pró- bując wytłumaczyć jej niewytłumaczalne. - Pewnie muszę, ale Stevie Rae, ja nie pamiętam ni- czego z czasu, gdy byłem krukiem ... "Niczego z wyjątkiem koszmaru przeobrażenia i niemal ekstatycznej radości z la- tania", tyle że akurat tych dwóch rzeczy nie mógł jej powiedzieć. Jedna sprawiłaby jej przykrość. Druga by ją przestra- szyła. Więc zamiast czystej prawdy podał jej wersję, która wydawała się grzeczniejsza, bardziej zrozumiała: - Kruk nie jest zwierzątkiem domowym, to dziki ptak. A gdybym wpadł w panikę, próbując uciec, i zrobił ci krzywdę? - Albo zranił siebie - powiedziała z
powagą. - Rozu- miem. Naprawdę. Tylko wcale tego nie chcę. - Ja też nie, ale o to chyba chodziło Nyks. To są kon- sekwencje moich dawnych czynów. - Otoczył dłonią jej śliczny miękki policzek. - To cena, którą chętnie zapłacę, bo ma swoje dobre strony - szepnął, dotykając wargami jej ust. - Dzięki temu kiedy przybieram ludzką postać, mogę wykradać czas na spotkania z tobą. 141 - Nikt niczego nie wykradał - odparła Stevie Rae z zacięciem. - Nyks podarowała ci ten czas, bo dokonałeś właściwych wyborów. Konsekwencje działają w obie strony, Rephaim, mogą być i dobre, i złe. Dzięki temu, co powiedziała, zrobiło mu się lżej na duszy. Uśmiechnął się i pocałował ją. - Będę o tym pamiętał. Chciałabym, żebyś pamiętał jeszcze o jednym. Postąpiłeś właściwie, kiedy nie odwróciłeś się dzisiaj od swoich braci. - Stevie Rae chwyciła palcami za blond pukiel i Re- phaim wiedział, że ciężko jej to mówić, więc chociaż czuł już potrzebę, by wyjść z tuneli, uciec
ku czekającemu na niego niebu, nadal siedział przy niej i trzymał ją za rękę. - Przy- kro mi, że twój brat zginął. Dziękuję - szepnął, nie ufając własnemu głosowi. Przylecieli do Domu Nocy, żeby cię zabrać, prawda? Niezupełnie. Ojciec ich wysłał, żeby mnie odnaleźli. Ale nie mieli mnie zabrać ... - Przerwał, nie wiedząc, jak ma jej wytłumaczyć resztę. Kiedy znaleźli się sami, nie roz- mawiali o jego braciach, zbyt pragnęli swojego wzajemnego dotyku, bliskości, miłości. Stevie Rae ścisnęła mu rękę. - Możesz mi powiedzieć. Ufam ci, Rephaim. Ty też mi zaufaj, proszę. - Ufam ci! - zawołał, patrząc z rozpaczą na ból w jej oczach. - Musisz jednak zrozumieć, że chociaż ojciec się mnie wyrzekł, tutaj przyłożył rękę do serca - nic się nie zmieniło. Zawsze będę jego synem. Pójdę ścieżką bogini. Będę walczył po stronie światła i dobra. Będę cię kochał. Za- wsze. Ale musisz zrozumieć, że gdzieś w głębi duszy będę też zawsze kochał jego. Tego się nauczyłem, będąc człowie- kiem. - Rephaim, muszę ci coś powiedzieć.
Chociaż może za- brzmi to nieprzyjemnie, chyba powinieneś to usłyszeć. 142 - Okej. Mów. - Zanim zostałam naznaczona, chodziłam do szkoły z jedną dziewczyną. Miała na imię Sallie. Jej mama zwiała, zostawiła i ją, i jej ojca, kiedy Sallie miała jakieś dziesięć lat. To był wredna dziwka, którą przerosła odpowiedzialność związana z wychowaniem dziecka. Sallie bardzo cierpiała po odejściu matki, chociaż jej ojciec robił, co mógł. Z tym że najgorsze było coś innego: ta jej matka ciągle wracała. I jak mawiała moja mama, mieszała w gównie. Rephaim spojrzał na Stevie Rae pytająco. - Sorry. Chodzi o to, że jej matka wracała i robiła jej burdel w życiu, ciągle dostarczała nowych powodów do roz- paczy, a wszystko dlatego, że była popierdolona i wredna. - Co się stało z tą Sallie? - Kiedy zostałam naznaczona i zostawiłam starą szko- łę, Sallie była na najlepszej drodze do tego, żeby zostać po- dobnie popierdoloną osobą jak jej matka. Bo nie miała siły powiedzieć tej
kobiecie, żeby trzymała się od niej z dala. Sallie chciała, żeby jej matka była dobrą osobą, która będzie ją kochała i troszczyła się o nią, a przecież wiedziała, że to niemożliwe. - Stevie Rae wzięła głęboki oddech, a potem westchnęła przeciągle. - Próbuję właśnie powiedzieć ... za- pewne niezbyt logicznie... że powinieneś zdecydować, czy chcesz być tak popieprzony jak twój ojciec czy wolisz zacząć naprawdę nowe życie. - Ja już wybrałem nowe życie. Stevie Rae popatrzyła na niego i pokręciła głową ze smut- kiem. - Nie całym sobą. - Nie mogę go zdradzić. Nie każę ci tego robić. Proszę tylko, żebyś nie pozwolił mu mieszać w gównie. - On chciał, żebym dla niego szpiegował. Po to wysłał do mnie moich braci. Powiedziałem Nisrocowi, że nie zrobię 143 tego. - Rephaim wygłosił to wszystko bardzo szybko, jakby się łudził, że dzięki temu słowa stracą swoją gorycz. - A widzisz? Już miesza w gównie. - Widzę, chociaż wcale niełatwo mi na to patrzeć. Czy
moglibyśmy na razie o nim nie rozmawiać? To wszystko jest dla mnie nowe. Muszę znaleźć sobie miejsce w tym świecie. - Spojrzał jej w oczy, pragnąc, by zrozumiała. - Byłem z ojcem przez kilkaset lat. Trochę potrwa, zanim przywyknę do myśli, że nie stoję już u jego boku. - Brzmi sensownie. Więc może tak: powiem Zo i resz- cie bandy, że twoi bracia przylecieli, by ci przekazać, że Kalona przyjmie cię z powrotem, jeśli się przyznasz, że po- pełniłeś błąd. Odmówiłeś, więc kruki zbierały się do odlotu, a wtedy Smok i ten Aurox was zobaczyli. Tak to wyglądało, prawda? - Tak. A co z resztą? Z tym, że ojciec chciał, bym dla niego szpiegował? - Mogę ci z góry powiedzieć, że wszyscy i tak się domyślają, że Kalona będzie próbował cię wykorzystać przeciwko nam, jeśli mu tylko na to pozwolisz. A ponieważ nie pozwalasz, więc nic się nie stanie, jeśli im powiem. - Dziękuję, Stevie Rae. - Nie ma sprawy - uśmiechnęła się. - Jak mówiłam, ufam ci. Pocałował ją znowu i właśnie wtedy zaczął odczuwać znajome mrowienie skóry, jakby pióra formowały się,
rosły, chciały się uwolnić. - Muszę iść - powiedział i tym razem ruszył pospiesz- nie do wyjścia. Słyszał, że Stevie Rae schodzi z łóżka, a kie- dy się odwrócił, wkładała koszulkę i szukała spodni. - Nie - rzekł bardziej stanowczo, niż zamierzał, lecz już czuł ból i wiedział, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. - Nie idź ze mną. Musisz się spotkać z Zoey. - Mogę później ... 144 - Nie chcę, żebyś patrzyła, jak zamieniam się w bestię! Nic mnie to nie obchodzi. - Stevie Rae wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Ale mnie obchodzi. Proszę. Nie idź za mną. - I wyszedł pod kocem służącym za drzwi do pokoju Stevie Rae. Zanim dotarł do metalowych schodów prowadzących z tuneli do piwnicy, przyspieszył do biegu. Pot lał się z niego strumieniami i musiał zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć z po- twornego bólu, który rozrywał mu ciało. Przemknął biegiem przez piwnicę i otworzył kratę w chwili, gdy słońce wychyliło się ponad horyzontem. Z krzykiem, który przerodził się w głos kruka, jego ciało
przeobraziło się w postać czarnego ptaka. I ten ptak, nie pamiętający, że był chłopcem, rzucił się w chętne uwodzicielskie ramiona porannego nieba. Stevie Rae Stevie Rae nie pospieszyła za Rephaimem, tylko dokończyła się ubierać. Wytarła też oczy i dopiero wtedy wyszła ze swojego pokoju i skręciła w przeciwną stronę niż ta, w którą pobiegł Rephaim. Kierowała się do centrum życia w tune- lach - do niewielkiego ślepego korytarza, który przerobili na kuchnię i punkt komputerowy. "Mountain Dew", pomy- ślała, powstrzymując ziewnięcie. Potrzebna mi kofeina i cukier. Wyszła zza załomu korytarza i uśmiechnęła się sennie do Damiena, Zoey, Afrodyty oraz Dariusa. Siedzieli we czworo przy stole, na którym piętrzyły się książki. - W tamtej lodówce jest mnóstwo napojów. Zoey machnęła ręką w stronę jednej z dwóch ogromnych, stojących obok siebie lodówek. 145 - Nie tylko brązowych? - Brązowe, zielone i przezroczyste. I jeszcze świeżo wyciśnięty sok
pomarańczowy, bo Kramisha uważa, że jest zdrowy odparła Zoo - Co jest gównianą bzdurą - wtrąciła Afrodyta i prze- chyliła butelkę z wodą artezyjską z Fidżi. - Tylko woda. Cała reszta tuczy. No, nie licząc krwi - dodała i przerwała na moment, a jej piękna twarz zlodowaciała. - Nie wiem, ile zawiera kalorii, a odkąd przestałam być adeptką, nawet nie zamierzam o tym myśleć. Stevie Rae otworzyła lodówkę i zaczęła się gapić na jej zawartość. - Skąd to wszystko się tu wzięło? Zoey westchnęła. - Kramisha. Zamiast iść na trzecią lekcję, wybrała się na "małą wycieczkę" - zrobiła w powietrzu cudzysłów - na Utica Square i przypadkowo trafiła na nocną zmianę face- tów, którzy przywieźli towar do spożywczego. Stevie Rae spojrzała na Zoey przez ramię. - Ach. Czyżby zastosowała wampirską hipnozę? - Zdecydowanie - odparł Damien. I dlatego mamy tu tyle jedzenia. Przekonała ich nawet, żeby przynieśli nam stół ze stoiska z próbkami. - Ale chyba ich nie zjadła, co? - Stevie Rae zacisnęła kciuki za plecami. - Nie, chociaż też im nie zapłaciła -
wyjaśniła Afro- dyta. - Zmusiła ich, żeby zrobili wszystko, co każe, a po- tem odeszli i zapomnieli o całej sprawie. Chyba zabiorę ją do Nowego Jorku, kiedy następnym razem u Yoany Baraschi będzie wyprzedaż. - Nie - powiedziała Zoey. - Nie i jeszcze raz nie. Spojrzała na przyjaciółkę. - Naprawdę jesteś przytomna? Stark i inni czerwoni adepci, w tym panna Kramisha vel "róbcie, co wam każę", śpią jak zabici. 146 Stevie Rae wyjęła Mountain Dew i usiadła ciężko przy stole, ziewając. - Ledwo, ledwo - odparła. - Łatwiej tu nie spać, kiedy jest dzień, choć muszę przyznać, że jestem nieludzko zmęczona. Stark już zasnął? - Tak. Stevie Rae miała wrażenie, że Zoey martwi się tym faktem. - Ma problemy ze snem od czasu ... no wiesz, odkąd wrócił z Zaświatów. Więc kiedy wreszcie odpadnie, zostawiam go samego. - To pewnie trochę potrwa, ale w końcu wróci do siebie - pocieszyła ją Stevie Rae. - Mam nadzieję. - Zoey przygryzła wargę. A skoro już o chłopakach mowa, czy twój jest ptasz-
kiem? - zapytała Afrodyta. - Tak. - Stevie Rae popatrzyła na nią spod półprzy- mkniętych powiek. – I nie chcę o tym rozmawiać. - Tylko że my musimy wiedzieć dokładnie, dlaczego Kruki Prześmiewcy znalazły się dzisiaj w szkole - po- wiedział Damien ciepło. - A skoro Rephaim nie może nam teraz odpowiedzieć, mamy nadzieję, że ty nam to powiesz. Myślałam, że mamy się spotkać w sprawie daru prawdziwego widzenia. - Stevie Rae czuła, że musi bronić Rephaima. -Owszem, ale także po to, żeby obgadać naj świeższe wieści - odparł Damien. - Chyba potrzebne nam coś ta- kiego, prawda? Nie sposób było się kłócić z Damienem, zwłaszcza kiedy przybierał tę swoją słodką zatroskaną minę. - Tak, jest nam potrzebne - przyznała Stevie Rae, patrząc mu prosto w oczy. - Na dobry początek może cię za- pytam, jak się trzymasz. Damien zamrugał kilkakrotnie, jakby pytanie go zupełnie zaskoczyło. Stevie Rae poczuła się jak debilka. Czy wszyscy 147
skretyniali na tyle, że zapomnieli o tym, iż zaledwie kilka dni wcześniej Damien stracił swojego chłopaka? Dzisiaj w szkole było lepiej. Miałem wrażenie, że to krok w stronę normalności. - Damien mówił powoli, ostrożnie, jakby musiał się zastanowić nad każdym słowem. - Ale bardzo brakowało mi Jacka. To może zabrzmi idio- tycznie, spodziewałem się jednak, że zobaczę go za każdym zakrętem korytarza. - Wcale nie brzmi idiotycznie - powiedziała Zoey. - Ja też ciągle myślę, że zobaczę Heatha. To takie trudne i beznadziejnie niewłaściwe, kiedy ktoś umiera zbyt szybko. - Przez jej twarz przebiegały rozmaite emocje. I moją mamę - dodała. - Wiem, że dość długo już mieszkam w Domu Nocy, a wcześniej też nie byłyśmy ze sobą aż tak blisko, ale ciężko mi się pogodzić z jej śmiercią. Więc rozu- miem, co masz na myśli. - To też mi pomaga - rzekł Damien. - To, że rozumiecie, jak to jest, stracić kogoś bliskiego. - Uśmiechnął się do Stevie Rae. - Więc jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie: trzymam się, jak mogę. - To dobrze. A teraz następne
pytanie czy raczej wraca- my do pierwszego? odezwała się Afrodyta. - Co te pta- szyska robiły w Domu Nocy? - Kalona je przysłał. Miały powiedzieć Rephaimowi, że tatuś przyjmie go z powrotem, jeśli tylko przyzna, że wybie- rając mnie i boginię, popełnił błąd. - Stevie Rae pokręciła głową. - Czasami myślę, że Kalona to kompletny imbecyl. - To znaczy? - zapytała Zoey. - Nóż do cholery, przecież nawet miesiąca nie ma, jak chodzę z Rephaimem! Można by sądzić, że jego ojciec da nam szansę pokłócić się po raz pierwszy, zanim zacznie ję- czeć: "Och, synku, popełniłeś błąd". - A co dokładnie powiedział im Rephaim? - zapytał Damien. 148148 - A jak myślisz? Rany, przecież jest tu z nami. - Stevie Rae czuła wzbierający gniew. - Kazał im przekazać Kalo- nie, że nie popełnił błędu i nie wraca do ojca. Koniec. Krop- ka. - Tylko czy naprawdę? - nie dowierzała Afrodyta. - Naprawdę co? - Koniec. Kalona nie będzie przyłaził i robił wszystkie- go, byle Rephaim
przejrzał na oczy? - A nawet jeśli, to co? Rephaim nie należy już do jego ekipy. I to od dawna. ~ Ty tak twierdzisz. - On tak twierdzi! - Stevie Rae miała wrażenie, że za chwilę eksploduje. - I jego ojciec. I jego bracia. I nawet Nyks tak twierdzi! Do cholery, nawet bogini się pojawiła i wybaczyła mu. Co do diabła Rephaim musi zrobić, żeby wam udowodnić, że się zmienił? - Hej, nikt nie mówi, że ma cokolwiek udowadniać- powiedziała Zoey, rzucając Afrodycie spojrzenie z gatunku tych, co mówią "wcale nam nie pomagasz". - Musimy jed- nak wiedzieć, jeżeli Kalona i Kruki Prześmiewcy coś knują. - Niczego nie knują. Tyle że Rephaim przeżył bardzo to, że ten pieprzony chłopak-byk zabił mu brata. Oni naprawdę tylko gadali. Nagle pojawił się Smok, rzecz jasna wkurzony na maksa, ale to wiadomo, przez Anastasię. Kruki się tylko broniły. A jeśli chodzi o pytania, to trzeba by zadać je Auroksowi. - Cóż, teraz nie możemy mu ich zadać, a Rephaimowi owszem - zauważyła Afrodyta. - Już mówiłam, co mi powiedział. - Słaba .i zmęczona, bo
dawno już minął świt, Stevie Rae zaczęła instynktownie czerpać siłę z ziemi. Oczywiście nie chciała skrzywdzić konkretnie Afrodyty, czuła jednak, że przydałby się jej mały wstrząs. - Hej, świecisz na zielono - powiedziała Zoo 149 - Bo jestem wkurzona - odparła, Stevie Rae, a wtedy Darius przysunął się do Afrodyty, co jąjuż w ogóle zdener- wowało. - Wiesz co, Darius? Powinieneś się opanować. Sto- imy po tej samej stronie, ale to nie znaczy, że od czasu do czasu nie możemy się na siebie powkurzać. - Chyba wszyscy to rozumiemy, prawda, Dariusie? - odezwał się Damien swoim najspokojniejszym, najbardziej łagodzącym głosem. Oczywiście - zgodził się Darius. Afrodyta prychnęła. Czyli Rephaim odmówił Kalonie, a Kruki Prześmiewcy przyleciały tylko po to, żeby przekazać wiadomość od ojca? - upewniała się Zoey. - Właśnie tak - przytaknęła Stevie Rae. - No dobrze, w takim razie możemy przejść do kwestii prawdziwego widzenia. - Zoey spojrzała na
Damiena. - Streścisz, co udało ci się znaleźć? - Niezbyt wiele. W podręczniku była raptem krótka wzmianka. Ogólnie to rzadki dar i już od dawna nikt nie został nim obdarzony. Od kilkuset lat mniej więcej. To frustrujące, ponieważ dar nie został dobrze udokumentowany, a z tego, co udało mi się wyszukać, wnioskuję, że adepci czy wampiry obdarzone prawdziwym widzeniem ... tak a propos, to zwykle jednak wampiry ... no więc ci z tym darem widzą, jacy ludzie są naprawdę. - Jakiż to milutki i przydatny dar odezwała się Afrodyta. - Można by tak pomyśleć, ale problem w tym, że widzenie zależy od osoby nim obdarowanej - wyjaśnił Damien. - Że co? - zapytała Zoey. - No tak. Chodzi o to, że Shaylin musi umiejętnie używać daru. Musi rozumieć, co widzi, i właściwie to interpre- tować. 150 - A jeśli tego nie zrobi, po prostu będzie widziała tylko różne kolory? - upewniła się Zoey. - Gorzej. W przypadku prawdziwego widzenia to nigdy nie są same
kolory. Wiemy, że ona zagląda człowiekowi do duszy. Damien potrząsnął głową. - W podręczniku były historie osób, które źle zrozumiały i źle wykorzystywały. swój dar. Bywały nawet tragiczne. - A są jakieś wytyczne czy zasady? - zapytała Zoe. - Nie. To indywidualna sprawa każdego posiadacza daru - odparł Damien. - Czyli błądzimy po omacku. - Stevie Rae wydawała się przerażona. - Znowu. - Ona skumplowała się z Erikiem, a to niedobry znak - powiedziała Afrodyta. - Niektórzy z nas też kumplowali się z Erikiem i wcale nie. najgorzej skończyli - odparła Zoey. - A zresztą laska, która widzi jego prawdziwe kolory, będzie dla niego najlepsza. - O ile uda jej się właściwie je zinterpretować - parsk- nęła Afrodyta. - Czy jak tam się to nazywa. - Chcę wierzyć, że ona to potrafi - rzekł Damien. - Ja też - wtrąciła Stevie Rae, która cały czas rozmyślała o Rephaimie i Kalonie. Proszę, Nyks, pozwól Rephaimowi zobaczyć prawdę, posłała w przestrzeń żarliwą modlitwę, po czym podniosła głowę i napotkała wzrok swojej najlepszej przyjaciółki. - Ja też
chcę w to wierzyć - powiedziała Zoey cicho, jakby czytała jej w myślach. - A ja chciałabym wierzyć, że kiedy wyjdę z kuchni na korytarz, zostanę automatycznie przetransportowana do apartamentu w hotelu Ritz-Carlton na Kajmanach. Rozumiem, że wam słońce nie służy, mnie jednak przydałoby się trochę smażenia i obracania na patelni. - Afrodyta przerwała i uśmiechnęła się kokieteryjnie do Dariusa. - Ja wezmę na siebie smażenie, jeśli ty zajmiesz się obracaniem. 151 Stevie Rae wstała i ziewnęła. - No dobra, zanim się porzygam, może pójdę lepiej spać. Do zobaczenia wieczorem. - Ble. Szkoła zamiast Ritza - jęknęła Afrodyta. - Jak dobrze, że jutro piątek - dodała i uniosła brwi. - Obiecuję ci, Zoey, że w weekend zabiorę się za poważne zakupy i re- mont. Walka ze złem, ciemnością i czym tam jeszcze będzie musiała poczekać. - A skoro już rozmawiamy o tunelach, czy ktoś wie, gdzie Erik ulokował Shaylin? - zapytała Stevie Rae, ziewając potężnie po raz kolejny. - W pokoju po Elizabeth Bez
Nazwiska - odpowiedział jej Damien. - Trochę przerażające, nie? - I tak z niego nie za bardzo korzysta - wtrąciła Afrodyta. - Idę spać - powiedziała Zoey. Dobranoc. Rozległo się chóralne "dobranoc". Stevie Rae patrzyła, jak jej przyjaciółka idzie' powoli w stronę dawnego pokoju Dallasa, w którym teraz mieszkała ze Starkiem. Stawiała kroki wolno, miała zwieszone ramiona, zupełnie jakby pró- bowała nieść na nich zbyt duży ciężar. Stevie Rae westchnęła. Doskonale wiedziała, jak Zoey się czuje, ) ROZDZIAŁ JEDENASTY Lenobia Lenobia powąchała powietrze. Oprócz zapachu trocin, skóry, słodkiej paszy i koni wyczuwała coś jeszcze - coś dymnego i mgliście znajomego. Po raz ostatni przejechała miękką szczotką po sierści Mujaji - swojego ulubionego konia, karej masywnej klaczy rasy quarter - i podążając . ślad za wonią, wyszła z boksu. Skręciła w szeroki kory- tarz, w którym po obu stronach mieściły się przestronne boksy, i nos poprowadził ją dokładnie tam, gdzie się spodziewała - do wielkiego boksu tuż przy siodlarni. Szła
bardzo cicho, ale wmawiała sobie, że wcale się nie zakrada - po prostu nie chciała przestraszyć klaczy. Travis odwrócony do niej tyłem stał na środku boksu. W jednej ręce trzymał podpaloną grubą naręcz suszonych ziół, drugą machał w jasnym dymie, by rozprzestrzenił się po całym boksie. Bonnie, potężna klacz rasy perszeron, stała przed nim z ugiętą nogą, drzemiąc. Poruszyła tylko nie- znacznie uchem, kiedy podszedł bliżej i przesunął palące się zioła wokół jej masywnego cielska. Potem zbliżył się do swojego posłania, które umościł sobie w kącie boksu, i tak samo potraktował je dymem jak wcześniej klacz i siebie. Dopiero kiedy zaczął się odwracać, Lenobia się cofnęła. Zastanawiając się nad tym, co zobaczyła, wyszła ze stajni bocznymi 153 drzwiami i usiadła na ławce, by wdychając nieruchome chłodne nocne powietrze, przesiać własne myśli. Kowboj palił szałwię. Lenobia była praktycznie pewna po zapachu, że to biała szałwia - doskonałe zioło do
oczyszczania przestrzeni. Tylko po co kowboj z Oklahomy miałby robić coś podobnego? Ludzkie zachowanie? Cóż ona o tym wie? Miała jedynie luźne kontakty z ludźmi od ... Zapragnęła przekręcić wąską złotą obrączkę ze szmaragdem w kształcie serca, którą nosi- ła na serdecznym palcu lewej ręki. Wiedziała dokładnie, ile czasu upłynęło od jej ostatnich bliskich kontaktów z człowiekiem, a konkretnie z ludzkim mężczyzną - dwieście dwadzieścia trzy lata. Popatrzyła na swój palec serdeczny. Było ciemnawo. Świt dopiero rozjaśniał czerń nieba, malując je na szaroniebiesko, ale widziała czystą zieleń szmaragdu. Przy tym świetle jego uroda była iluzoryczna, niejasna - zupełnie jak wspomnienie twarzy z przeszłości. Lenobia nie lubiła wspominać tamtych twarzy. Już dawno się przekonała, że trzeba żyć tu i teraz - to i tak było wy- starczająco trudne. Popatrzyła na wschód i zmrużyła oczy na widok wstającego słońca. - Dzisiaj to także szczęście. Konie i szczęście. Konie i szczęście - powtarzała słowa, które przez ostatnie dwieście kilkadziesiąt lat stanowiły jej
mantrę. - Dla mnie to też jakby para. Chociaż umysł Lenobii przetworzył informacje i wie- dział, że to kowboj wypowiedział te słowa, a nie ktoś stanowiący dla niej bezpośrednie zagrożenie, jej ciało i tak okręciło się wokół własnej osi i kucnęło w pozycji obronnej – jednocześnie ze stajni dobiegło ją przenikliwe rżenie okrzyk bojowy jej klaczy. - Spokojnie - rzekł Travis i uniósł ręce, pokazując, że są puste, po czym cofnął się nieznacznie. - Nie chciałem ... 154 Lenobia zignorowała go, skłoniła głowę i wzięła głęboki oddech. - Nic nam nie grozi. Jestem bezpieczna. Śpij, moja piękna. - Uniosła głowę i wbiła w kowboja spojrzenie swoich szarych oczu. - Proszę to sobie zapamiętać: niech pan nigdy mnie tak nie podchodzi. Nigdy. - Oczywiście, proszę pani. Zapamiętam, chociaż wcale nie chciałem tak się zakradać. Nie sądziłem, że o tej porze spotkam tu jakiegoś wampira. - Nie spalamy się w świetle słońca. To mit. - Lenobia zaczęła się zastanawiać, czy powinna mu powiedzieć, że zasada ta
nie dotyczy czerwonych wampirów i czerwonych adeptów, lecz jego odpowiedź wytrąciła ją z tematu. Oczywiście, proszę pani. Wiem o tym. Ale wiem też, że w słońcu nie czujecie się dobrze, dlatego sądziłem, że jeśli teraz wyjdę, będę sam, zapalę sobie to - wyjął cienkie cygaro z kieszeni skórzanej kurtki z frędzlami i pooglądam wschód słońca. Nie miałem pojęcia, że pani tu siedzi, dopóki się pani nie odezwała. - Uśmiech miał uroczy, promieniował mu z oczu i dodawał im błysku, przez co ich kolor zmieniał się ze zwykłego brązu na jasny orzech. Lenobia nie zauważyła tego wcześniej, a teraz poczuła ucisk w żołądku na ten widok. Odwróciła wzrok od jego oczu z trudem i skupiła się na jego słowach. - Jak powiedziała pani o koniu i szczęściu, odezwałem się bez namysłu. Następnym razem odchrząknę, zakaszlę czy coś takiego. Lenobia - dziwnie zdekoncentrowana przez tego mężczyznę - zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy: - Skąd ma pan informacje o wampirach? Miał pan kiedyś partnerkę wampirkę? - Nie, nic z tych rzeczy
- uśmiechnął się szeroko. - Wiem trochę, bo moja mamuśka was lubiła. - Nas? Mnie też? 155 - Nie, proszę pani. Miałem na myśli wszystkie wampiry, ogółem. Bo widzi pani, mamuśka miała koleżankę, która została naznaczona, kiedy były małe. Cały czas utrzymywały kontakt, pisały do siebie listy, mnóstwo listów. Dopóki mamuśka żyła. - Przykro mi z powodu śmierci pańskiej mamy. - Lenobia była zakłopotana. Życie ludzkie jest takie krótkie. Tak łatwo zabić człowieka. Jakie to dziwne, że prawie o tym zapomniała. Prawie. - Dziękuję. Zabrał ją rak. Już pięć lat minęło. - Travis spojrzał w stronę wschodzącego słońca. - Jej ulubioną porą dnia był świt. Lubię sobie ją powspominać o wschodzie słońca. - To także moja ulubiona pora. - Lenobia zaskoczyła samą siebie tą uwagą. - Miły zbieg okoliczności. - Travis popatrzył na nią z uśmiechem. - Czy mogę o coś zapytać? - Tak, chyba tak. - Lenobię poruszył bardziej jego uśmiech niż samo pytanie. - Pani klacz zawołała, kiedy panią
przestraszyłem. - Nie przestraszył mnie pan. Zaskoczył. To zasadnicza różnica. - Może i ma pani rację. Ale mówiłem, że klacz panią zawołała. A potem pani się odezwała i ona ucichła, a przecież nie mogła za żadne skarby słyszeć pani z tego miejsca. - To nie było pytanie - zauważyła Lenobia sucho. - Jest pani mądra. - Travis uniósł brwi. - Wie pani, nad czym się zastanawiam. Chce pan wiedzieć, czy Mujaji słyszy moje myśli. Tak. - Wolno pokiwał głową, przyglądając jej się badawczo. - Nie nawykłam do rozmów z ludźmi o darach od naszej bogini. 156 - Nyks - powiedział, a kiedy wbiła w niego wzrok, tylko wzruszył ramionami. - Tak brzmi imię waszej bogini, prawda? - Owszem. - Czy Nyks ma wam za złe, jak rozmawiacie. o niej z ludźmi? Lenobia popatrzyła na niego dociekliwie, lecz uznała, że kieruje nim wyłącznie autentyczna ciekawość. - A jak brzmiałaby odpowiedź pańskiej matki? - Powiedziałaby, że Willow mnóstwo jej pisała o Nyks i bogini najwyraźniej to nie
przeszkadzało. Oczywiście nie pisujemy do siebie z Willow, a ostatni raz widziałem ją na pogrzebie mamuśki, ale wydawała się zdrowa i na pewno nie została ukarana przez żadną boginię. - Willow? Wierzba? - To były dzieci lat sześćdziesiątych. Moja mamuśka dostała na imię Rain, Deszcz. Odpowie mi pani czy nie? - Odpowiem, jeśli potem pan odpowie na moje pytanie. - Jasne. - Nyks obdarzyła mnie darem komunikacji z końmi. Nie potrafię dosłownie czytać im w myślach i one też nie mogą czytać w moich, ale odbieram ich emocje i obrazy, zwłaszcza koni, z którymi jestem blisko związana, jak moja klacz Mujaji. - Moja Bonnie też przekazała pani różne obrazy i inne rzeczy o.mnie? , Lenobia musiała powstrzymać uśmiech na widok jego pasji. - Tak - potwierdziła. - Ona bardzo pana kocha. Dobrze się pan o nią troszczy. Ta perszeronka ma bardzo ciekawy umysł. - Owszem, chociaż bywa strasznym uparciuchem. Wtedy Lenobia się uśmiechnęła. 157
- Nigdy jednak nie jest złośliwa, nawet kiedy zapomina, że waży dziewięćset kilogramów i niemal zadeptuje szarych ludzi. - No cóż, proszę pani, gdyby dać jej szansę, z pewnością byłaby gotowa zadeptać także szare wampiry. - Będę o tym pamiętać - odparła Lenobia. - A teraz kolej na moje pytanie: dlaczego pan okadzał? Ach, więc widziała pani? Mój tato jest w połowie Muscogee, czyli Krikiem dla pani. Odziedziczyłem po nim parę indiańskich zwyczajów, między innymi okadzanie nowego miejsca - wyjaśnił i zaśmiał się. – A ja myślałem, że zapyta mnie pani, dlaczego podjąłem się tej pracy. - Bonnie już mi udzieliła odpowiedzi na to pytanie. Lenobia z zadowoleniem przyjęła fakt, że otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - Powiedziała pani, że nie odbiera myśli koni. - Dowiedziałam się od Bonnie, że od pewnego cza- su przenosicie się niespokojnie z miejsca na miejsce. To mi powiedziało, że jesteśmy po prostu kolejnym przystankiem w podróży życia. - A może ta~ być? Znaczy, czy Bonnie na tym nie cier- pi? Delikatna sympatia do kowboja
rozlała się ciepłem w żyłach Lenobii. - Nic jej nie jest. Będzie szczęśliwa, dopóki będzie mogła być z panem. Travis przesunął kapelusz i podrapał się po czole. - To ulga; naprawdę. Od śmierci mamuśki nie mogę znaleźć sobie miejsca. Na ranczu nie jest już tak samo bez ... Gdzieś blisko spokój poranka zaburzyły brutalnie krzyki i warkot silników. - Co to, u licha? - Nie wiem, ale zaraz zobaczymy. - Lenobia podniosła się z ławki i ruszyła w stronę źródła hałasu. Nie uszło jej uwadze, 158 że Travis idzie tuż za nią. - Czy kiedy Neferet rozmawiała z panem o pracy, wspominała coś, że ostatnio w Domu Nocy rozegrały się dość dramatyczne wydarzenia? - Nie, nic takiego nie powiedziała. - Może więc powinien pan jeszcze raz się zastanowić nad przyjęciem tej posady. Bo jeśli szuka pan spokoju, to niewłaściwe miejsce. - Nie, proszę pani. Nie uciekam nigdy od walki. Nie szukam zaczepki, ale jak przyjdzie co do czego, nie uciekam. - Jaka szkoda, że kowboje nie noszą już przy sobie rewolwerów sześciostrzałowych -
mruknęła Lenobia. Travis poklepał się po biodrze i uśmiechnął ponuro. - Niektórzy nadal noszą, proszę szanownej pani. Na szczęście w Oklahomie wolno nosić broń. - Miło mi to słyszeć. - Lenobia była nieco zaskoczona - W takim razie jedna wskazówka: jeżeli coś ma skrzydła jak ptak i czerwone oczy jak człowiek, niech pan będzie gotów to zastrzelić. - Nie żartuje pani, prawda? - Nie. Razem przeszli przez coraz jaśniejszy teren przyszkolny, aż znaleźli się na głównym dziedzińcu. Zanim dotarli do przepięknie utrzymanego trawnika przed szkołą, zwolnili i przystanęli. - Nie wierzę własnym oczom. - Lenobia pokręciła głową, Ale chyba nie mam do nich strzelać? - Nie. - Skrzywiła się. - Jeszcze nie. Wmaszerowała pomiędzy skupisko ciężarówek, lawet oraz sprzętu do pielęgnacji trawników, a także mężczyzn - zdecydowanie l u d z i po czym stanęła obok zaspanej, po- targanej i naprawdę rozzłoszczonej wampirki, która patrzyła na to wszystko z pogardą. 159
- Ogłuchliście czy zidiocieliście? Powiedziałam już, że nawet nie tkniecie moich trawników, a już na pewno nie zrobicie tego o tej porze, kiedy zarówno profesorowie, jak i uczniowie próbują spać. - Co się tutaj dzieje, Gajo? - Lenobia położyła rękę na ramieniu koleżanki, która sprawiała wrażenie, jakby się miała za chwilę rzucić na biednego zdezorientowanego face- ta z podkładką do papieru w ręku, który popełnił ten błąd, że wystąpił jako kierownik grupy. Teraz wpatrywał się w Gaję jednocześnie z przerażeniem i podziwem, co Lenobia do- skonale rozumiała. Gaja była wysoka, szczupła i niezwykle atrakcyjna, nawet jak na wampirkę. Mogłaby być odnoszącą niezwykłe sukcesy modelką, gdyby nie wolała zajmować się ziemią. - Ci l u d z i e - w ustach Gai słowo to brzmiało tak, jakby miało paskudny posmak - właśnie przyjechali i rzuci- li się na moją ziemię! - Ależ proszę pani, zostaliśmy zatrudnieni wczoraj jako nowa ekipa do trawników w Domu Nocy. Na nic się nie rzu- caliśmy, tylko zaczęliśmy kosić trawę. Lenobia przygryzła usta, żeby powstrzymać
okrzyk bez- brzeżnej frustracji. - Kto was zatrudnił? zapytała. Mężczyzna zerknął na arkusz przypięty do podkładki. - Nazwisko szefowej to Neferet. To pani? Nie. - Lenobia pokręciła głową. - To imię naszej najwyższej kapłanki ... Gajo, czyżbyś nie otrzymała informa- cji, że Neferet zamierza zatrudnić ludzi w Domu Nocy? - Otrzymałam. Ale nikt mnie nie powiadomił, że ludzie będą próbowali przejąć moją funkcję! "Oczywiście, że nikt cię nie powiadomił pomyślała Lenobia posępnie. - Neferet chciała, żebyśmy wszyscy byli zupełnie nieprzygotowani na to, co robi, a ty próbujesz chronić swoją trawę, krzaczki i kwiaty tak samo jak ja konie. 160 Nasza manipulująca wszystkimi najwyższa kapłanka doskonale sobie z tego zdaje sprawę". Lenobia potrząsnęła głową rozgniewana sytuacją bez wyjścia, w jaką wpakowała je Neferet. - Nie, Gajo - zaczęła wyjaśniać swoim najbardziej rozsądnym głosem. - Nikt nie próbuje przejąć twojej funkcji. Oni chcą ci tylko
pomóc. Lenobia wyraźnie widziała po jej oczach, jak Gaja walczy ze sobą. Z całą pewnością, tak samo zresztą jak Lenobii, niepotrzebna była jej pomoc ludzi, jednak wystąpienie prze- przeciwko zarządzeniu najwyższej kapłanki usankcjonowanemu przez Najwyższą Radę spowodowałoby kłótnie w szkole. A do tego stara zasada wampirów głosiła, że nie powinni się sprzeczać w obecności ludzi. - No tak, oczywiście odparła Gaja i Lenobia poczuła ulgę, że koleżanka zdecydowała się przedłożyć obowiązującą w świecie wampirów zasadę ponad własną dumę. - Po pro- stu zostałam zaskoczona. Dziękuję ci, Lenobio, że pomogłaś mi na chłodno ocenić sytuację. - Odwróciła się do kierownika i jego ludzi, którzy kręcili się nerwowo za jego plecami. Uśmiechnęła się, a Lenobia patrzyła, jak mężczyźni otwiera- ją szeroko oczy i rozdziawiają usta porażeni całą siłą jej urody. Przepraszam za początkowe zamieszanie. Najwyraźniej wystąpił gdzieś błąd w przekazie informacji. Proponuję, żebyśmy omówili, na czym dokładnie będzie polegała
wasza praca i jak najlepiej ... Lenobia wycofała się dyskretnie, Gaja bowiem wdała się w dłuższe wyjaśnienia na temat pór koszenia trawy oraz wpływu na nią faz księżyca. Travis znowu ruszył za nią. I odchrząknął. - Słucham - odezwała się Lenobia, nie odwracając się. - Co chciał pan powiedzieć? - No cóż, proszę pani, wydaje mi się, że w tej szkole sporo jest nieporozumień w sprawie pracy. 161 - Mnie też tak się wydaje. - Pani szefowa nie jest chyba ... - Neferet nie jest moją szefową - przerwała mu Lenobia. - W porządku, powiem inaczej. Mam wrażenie, że moja szefowa zatrudniła mnóstwo ludzi, nie wspominając o tym najbardziej zainteresowanym. Tak się zastanawiam, czy to ma jakiś związek z dramatycznymi wydarzeniami, o których pani wcześniej wspomniała. - Być może - odparła Lenobia. Zdążyli już dojść do głównego wejścia do stajni. Zatrzymała się więc i odwróciła twarzą do Travisa. - Powinien się pan przyzwyczaić do myśli, że będą tu nieporozumienia i
chaos. Sporo jednego i drugiego. - Ale nie zdradzi mi pani żadnych szczegółów, prawda? - Prawda. - A powie pani coś więcej na temat tych ptaków o czer- wonych oczach? - zapytał, odsuwając kapelusz na tył głowy. Kruki Prześmiewcy. Tak się nazywają. Konie ich nie lubią, one nie lubią koni. Ostatnio przysporzyły nam nieco problemów. - Kim one są? Lenobia westchnęła. Nie są ludźmi. Ani ptakami. Nie są też wampirami. Wychodzi na to, że nic z nich dobrego. Czy mam do nich strzelać, jeśli zbliżą się do koni? - Ma pan strzelać, jeśli zaatakują konie - odparła, patrząc mu prosto w oczy. - Wyznaję ogólną zasadę: najpierw obrona koni, dopiero potem zadawanie pytań. - To dobra zasada przyznał Travis. - Też tak uważam - zgodziła się Lenobia i skinęła głową w stronę boksów. - Ma pan tam wszystko, czego potrzebujecie? 162 - Tak, proszę pani. Nam z Bonnie niewiele trzeba powiedział i po chwili dodał: - Czy chce pani, żebym sobie przestawił godziny spania, by pokrywały się z
pani dniem? - Chciałabym, żeby je pan zmienił, ale nie dla mnie, tylko dla całej szkoły - rzekła szybko, zastanawiając się, dlaczego właściwie poczuła się zakłopotana. - Zdziwi się pan, jak szybko Bonnie przestawi swój zegar biologiczny. - Już jeździliśmy sporo po nocy. - To dobrze, w takim razie jesteście przygotowani do zmiany. - Przez chwilę panowała kłopotliwa cisza. Oboje stali w milczeniu, aż w końcu Lenobia wskazała palcem znajdujące się nad stajnią piętro. - Ja mieszkam tam - wyjaśniła. - Reszta nauczycieli w szkole - skinęła brodą w stronę głównego budynku. - Wolę być bliżej koni. - Wychodzi na to, że na pewno co do jednego się zgadzamy. Lenobia uniosła brwi w niemym pytaniu. Travis się uśmiechnął. Wolimy konie - odparł 'i otworzył przed nią drzwi, Lenobia weszła do stajni i przez moment kroczyli razem, dopóki nie dotarli do schodów prowadzących na piętro. - No to do zobaczenia o zmierzchu powiedziała. Kowboj uchylił kapelusza. - Tak jest, proszę pani. I dobranoc. - Dobranoc - odparła i pobiegła
na górę. Dopóki nie zniknęła mu z pola widzenia, cały czas czuła na sobie jego spojrzenie. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ DWUNASTY Aurox Aurox wyszedł w ślad za swoją kapłanką ze skrzydła na- uczycielskiego wprost na zachodzące słońce. Chociaż była zima, a promienie słoneczne nie niosły ze sobą ciepła - ani zbyt wiele światła, prawdę powiedziawszy - Neferet skuliła się, jakby zadawały jej ból. Aurox patrzył, jak kapłanka na- ciąga na głowę
kaptur zielonej sukni tak mocno, że zakrył jej niemal całą twarz. - Słońce! - Wypowiedziała to słowo, jakby miało gorzki smak. - Zapłacą mi za to, że muszę odbyć tę podróż w świetle słońca - dodała, po czym spojrzała na niego przez odbijające jego wizerunek okulary. - A konkretnie to ty od- bierzesz od nich zapłatę dla mnie. - Tak, kapłanko - odparł automatycznie. Neferet podeszła władczym krokiem do dużego czarnego pojazdu, który na jej rozkaz nauczył się prowadzić, i stanęła przed drzwiami, czekając, aż je otworzy, co pospiesznie uczynił. Zauważył przy tym, że mimo dnia Neferet rzuca nienaturalnie ciemny cień. "Ciemność jest jej nieodłączną to- warzyszką", pomyślał. Uruchomił silnik, a wtedy ona wcisnęła guzik w lusterku wstecznym. 164 - Tak, Neferet? Dokąd OnStar ma cię dzisiaj zabrać? - Do szkoły Willa Rogersa w Tulsie - odpowiedziała
głosowi, a potem poleciła Auroksowi: - Jedz dokładnie tak, jak ci każe. - Tak, kapłanko - rzekł, bo właśnie tego od niego oczekiwała. Aurox zaparkował auto przed budynkiem z jasnej cegły i kamienia i od razu uznał, że budowla mu się podoba. Wszedł do środka w ślad za Neferet, znalazł się w pierwszym z szerokich czystych korytarzy i zaskoczyła go atmosfera tego miejsca. Miał wrażenie, że budynek czuje. Panował w nim klimat mądrości, wsłuchiwania się, co podziałało na Auroksa niespodziewanie uspokajająco. Tylko jak to możliwe? Jak budynek może sprawiać, że Aurox cokolwiek odczuwa? Kompleksu pilnował jeden podstarzały strażnik. Podszedł do Auroksa i Neferet powoli, kulejąc, raczej zaciekawiony i uprzejmy niż ostrożny. - Czy mogę państwu jakoś pomóc? - zapytał. - Proszę powiedzieć, czy pod tą szkołą znajdują się
podziemia? Duże piwnice albo tunele? - zapytała Neferet, zsuwając kaptur i zdejmując przyciemnione okulary. Strażnik otworzył szeroko oczy na widok jej urody, a potem wbił wzrok w szafirowy tatuaż. - Mamy stare tunele, ale nie są wykorzystywane od czasów, kiedy służyły za schrony przeciwlotnicze. No i od czasu do czasu jako kryjówka przed tornadem. A dlaczego ... - Jak tam można się dostać? - przerwała mu Neferet. - Przykro mi, konieczna jest zgoda administracji budynku, żeby ... - To nie będzie konieczne. - Tym razem okrasiła słowa uwodzicielskim uśmiechem. - Ja tylko zbieram dane 165 historyczne na temat budynku szkoły. Te tunele nadal są dostępne, prawda?
Strażnik był chyba w takim samym stopniu zdezorientowany jej pytaniem jak oszołomiony uśmiechem. - Tak, tak. Łatwo się do nich dostać. Proszę iść głównym korytarzem i minąć bibliotekę - wskazał ręką na prawo. – Na rogu korytarza, który dochodzi do holu, są schody. Proszę zejść piętro niżej. Do tuneli schodzi się przez dawną salę muzyczną mniej więcej w połowie prawego korytarza. Mam tutaj uniwersalny klucz. Nic się chyba nie stanie, jeśli tam pani zajrzy. W tej chwili i tak nie ma zajęć ani ... - Masz go unieszkodliwić, ale nie zabijać - zarządziła Neferet. - Och, i daj mi ten klucz. Aurox uderzył mężczyznę na tyle mocno, by stracił przy- tomność. Raczej go nie zabił, lecz pewności nie miał. Nie miał też czasu, żeby to sprawdzić. Podał Neferet pęk brzę- czących kluczy i ruszył za nią w kierunku, który strażnik nieopatrznie im zdradził.
Kapłanka zatrzymała się przed du- żym pomieszczeniem po lewej stronie i zajrzała do środka przez przeszklone drzwi. Aurox zajrzał wraz z nią. To była elegancka sala. Wielkie ozdobne lampy wisiały nad stołami i regałami. Co dziwne, Aurox wyczuwał jakby oczekiwanie płynące z wewnątrz. - Biblioteka - powiedziała kapłanka. - Cała ta architektura art deco została zmarnowana na bandę ludzkich nastolatków - dodała, ignorując piękno i majestatyczność budynku. - Tędy - wskazała na widoczne przed nimi rozwidlenie korytarza. Aurox ruszył za nią niemal niechętnie. - To jest szkoła tak samo jak Dom Nocy? - spytał, czując potrzebę wyrażenia na głos jednego z pytań, które krążyły mu po głowie. Neferet nawet na niego nie spojrzała. 166 - To ludzka szkoła publiczna. Nie taka jak Dom Nocy
- dodała i wzruszyła lekko ramionami. - Praktycznie widzę tu tylko estrogeny i testosteron. Dlaczego pytasz? Jestem po prostu ciekawy. Popatrzyła na niego przelotnie. - To nie bądź. - Tak, kapłanko - szepnął. Szli dalej cichym korytarzem, który z każdym ich krokiem stawał się coraz słabiej oświetlony. Cienie otaczające Neferet poruszyły się, kiedy zatrzymała się przed drzwiami z namalowanymi nutkami. - To tutaj - powiedziała. Przekręciła klucz w zamku i weszła do obskurnej sali, w której czuć było kurz i zanie- dbanie. Na lewo znajdowało się pomieszczenie z krzesłami i metalowymi stojakami. Przed nimi rozciągała się zagracona przestrzeń prowadząca w ciemność. Neferet zawahała się, po czym mruknęła z niezadowoleniem:
- Męczy mnie poszukiwanie. - Uniosła prawą rękę, przyłożyła do niej ostry paznokieć środkowego palca lewej dłoni i rozdarła skórę, która zapłakała czerwienią. Do czerwonych, żądam, prowadź mnie, Moja krew zapłatą twoją niech będzie. Aurox przyglądał się zafascynowany, jak ciemność wyłania się z cieni wokół Neferet i spod niej, a także z kątów sali. Poruszające się macki podpełzły do kapłanki, oplotły jej ciało, przesuwając się po skórze do krwi, która zebrała się na jej dłoni. Ciemność zaczęła się poić krwią, a Neferet drżała i jęczała, jakby sprawiało jej to ból, lecz nie zamknęła dłoni. Nie odsunęła się. Aurox p o c z u ł. Z jednej strony był podekscytowany, spodziewał się bowiem nadchodzącej bitwy, czekał z radością na wściekłość i moc, jakie ta bitwa wywoła. 167 Z drugiej natomiast czuł obrzydzenie. Ciemność pulsowała
wokół Neferet, złowroga, kleista i niebezpieczna. Aurox zastanawiał się właśnie nad tymi wszystkimi odczuciami, kiedy Neferet strząsnęła z siebie macki ciemności i polizawszy ranę, zamknęła ją. Najadłyście się, Więc prowadźcie mnie. Melodyjny rytm zaklęcia musnął swoją mocą Auroksa, który zadrżał, gdy ciemność zaczęła się wić, a potem wyśli- zgnęła się z pomieszczenia, zostawiając po sobie drogowskaz - cienki jak wstążka ślad czarniejszy niż bezksiężycowa noc. - Chodź - powiedziała Neferet. Aurox wypełnił polecenie. Wyszli za wąskim śladem na opuszczony korytarz, który zaczął opadać w dół jak tunel. W końcu doszli do szerokiej
przestrzeni zakończonej ścianą. Neferet się zatrzymała. Aurox wyczuł ich, zanim jeszcze zobaczył. Mieli wstrętny zepsuty, zgniły zapach. "Śmierć - pomyślał. Cuchną śmiercią", - Niedopuszczalne - rzuciła Neferet ze złością. Całkowicie gorszące. - Wmaszerowała do podziemnego pomieszczenia, podeszła do ściany i włączyła przycisk. Samotna goła żarówka rzucała chorobliwie żółtą poświatę. Aurox pomyślał, że to wszystko wygląda jak gniazdo. Materace pokładziono gęsto obok siebie. Pod kocami leżały na nich zwinięte ciała. Niektóre nagie. Inne ubrane. Trudno było powiedzieć, gdzie kończy się jedno, a zaczyna następne. Ktoś uniósł głowę. Tatuaże tego wampira były czerwone i do złudzenia przypominały macki ciemności, która ich tu doprowadziła. Patrzył na nich groźnie. Odezwał się gniewnie: 168
- Kurtis, zajmij się nieproszonymi gośćmi. Duży kopiec poruszył się leniwie i z przeciwległego końca gniazda uniosła się szeroka głowa. Ten miał na czole czerwony półksiężyc - a więc adept. - Ledwo zaczęło świtać. Potraktuj ich prądem czy coś takiego. a potem ... - A potem co? - zapytała Neferet lodowatym głosem. - Kurtis, zanim umarłeś, byłeś bełkoczącym głupcem. Teraz jesteś bełkoczącym głupcem i na dodatek śmierdzisz. Spojrzała na Auroksa. - Rzuć nim o ścianę. Aurox ruszył, żeby wypełnić rozkaz, ale powoli, dając adeptowi czas, by poczuł strach. Karmił się jego lękiem, a kiedy jego ciało zaczęło się zmieniać, przeobrażać, rosnąć w zupełnie inny kształt, o wiele potężniejszy, zmienił się także strach adepta, przeobrażając się w rozkoszne bezbrzeżne
przerażenie. Aurox ryknął, uniósł chłopaka i cisnął nim o mur. Rozległ się straszny trzask i chłopak legł bez ruchu. - Moment! Moment! Neferet! Nie wiedziałem, że to ty. - Czerwony wampir stanął bez koszuli, wyciągnął ręce przed siebie i popatrzył na kapłankę. Aurox wyczuwał jego strach. Podobało mu się to. Gdy zrobił krok w stronę wampira, jego kopyta zadzwoniły o zimną betonową posadzkę. - Na razie przerwa, Aurox - zarządziła Neferet. Odwróciła się do niego plecami i skoncentrowała na wampirze i jego gnieździe. - Naprawdę sądziłeś, że możesz się przede mną ukryć, Dallas? - Nie ukrywałem się przed tobą! Nie wiedziałem, co robić, gdzie cię szukać.
- Nie kłam. - Neferet ściszyła głos i w jego cichości Aurox usłyszał czarną nieskończoną groźbę. - Nigdy mnie nie okłamuj. - Okej, okej. Sorry - powiedział pospiesznie wampir. - Chyba po prostu nie myślałem. 169 Gniazdo zaczęło się poruszać, adeptów obudziła rozmowa wampira i Neferet i teraz Aurox widział ich twarze, oczy szeroko otwarte z przerażenia, patrzące to na kapłankę, to na niego. Pragnął zmiażdżyć kopytami te gapiące się na niego twarze. Z gniazda dobiegł ich ostry kaszel. - Ilu was tu jest? - prychnęła Neferet. - Po tym jak Zoey i jej debile wyrzucili nas z tuneli pod dworcem, zostało dziesięciu oprócz mnie - powiedział Dal- las i spojrzał na Kurtisa. - No i on. - Żyje. Jeszcze - zauważyła Neferet. - A więc jedenaścioro
adeptów i jeden wampir. Ilu kaszle? Dallas wzruszył ramionami. - Dwoje, może troje. - Za wiele. Powinni być w pobliżu wampirów, w przeciwnym razie umrą. Ponownie' - dodała z okrutnym uśmiechem. Z gniazda adeptów napłynęła jeszcze większa fala strachu. Aurox zacisnął zęby, z trudem powstrzymując pragnienie, by się nią nakarmić. - Będziecie do nas przychodzić? Tak jak kiedyś? - Nie, mam inne plany. Czas, żebyście się do mnie przyłączyli. Wszyscy. - Znaczy mamy wrócić do Domu Nocy? To niemożliwe. Nie jesteśmy tym, kim kiedyś byliśmy, i nie chcemy ... To, czego chcecie, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Macie być mi posłuszni. A jeśli nie, wszyscy zginiecie. Wampir wyprostował się wyraźnie. Jego gniew świecił mocniej, tak samo jak ta samotna żarówka.
- Nie umrę. Przeszedłem już Przemianę. Niektórzy z nich mogą umrzeć - wskazał kucających u jego stóp adeptów. – Ale powiedziałbym, że to jak w przyrodzie: po prostu przeżyją najsilniejsze osobniki. 170 - Nie jesteś taki bystry, jakim cię zapamiętałam, Dallas. Pozwól, że wyrażę się jasno i prosto, żebyś nawet ty mnie zrozumiał: jeżeli ty i twoi adepci nie będziecie mi posłuszni, ty stracisz życie pierwszy. Moje stworzenie cię zabije. Teraz. Albo kiedykolwiek mu każę. Więc wybieraj. Światło żarówki zbladło. - Wybieram posłuszeństwo ~ powiedział Dallas. - To mądry wybór. Macie się umyć i wrócić dzisiaj do Domu Nocy na lekcje. - Ale jak ... - Skorzystajcie ze szkolnych pryszniców, żeby zmyć z siebie ten odór. Ukradnijcie sobie ubrania. Albo je kupcie. O siódmej trzydzieści, przed rozpoczęciem
zajęć, na ulicy przy wschodnim wejściu na teren tej szkoły będzie czekał na was autobus Domu Nocy. Wsiądziecie do niego. Wzno- wicie naukę. Będziecie spali w Domu Nocy ... - Przerwała, by machnąć lekceważąco ręką. - Każę zasłonić okna albo otworzę dla was piwnicę. Ale macie mieszkać w Domu Nocy. - A jak mamy zaspokajać głód? - Ostrożnie. A to, czego wam się nie uda zaspokoić, będziecie kontrolować. Przynajmniej póki świat się nie zmieni na tyle, żeby wyjść naprzeciw waszym potrzebom. - Nic z tego nie rozumiem! Po co ci jesteśmy potrzebni? - Rephaim, Kruk Prześmiewca, którego nie udało wam się zabić, i to nie raz, został obdarzony ludzką postacią na czas nocy i jest teraz partnerem Stevie Rae. Wolno mu uczęszczać do Domu Nocy razem z Afrodytą i czerwonymi adeptami z grupy Stevie Rae. - Mam chodzić do szkoły z nim? I z nią? Razem? Żarówka znów zaświeciła jaskrawym światłem. - Nienawidzisz ich, prawda?
- Tak. - To dobrze. Właśnie dlatego jesteście nu potrzebni. Wszyscy. 171 - Ponieważ ich nienawidzimy? - Nie. Ze względu na to, co spowoduje wasza nienawiść kontrolowana przeze mnie. - A co spowoduje? - zapytał Dallas. - Chaos - uśmiechnęła się Neferet. Wyszli krótko po tym, jak Neferet skończyła instruować wampira o imieniu Dallas, jakimi sposobami może wywoływać chaos, a jakimi nie. Najwyraźniej miał służyć podobnemu celowi jak Aurox - Neferet będzie dyrygować jego agresją i pilnować oddania. Nie miał zabijać - na razie. No i zawsze istniała jeszcze ukryta groźba, że będzie siał nie- zgodę, nieporozumienia i prowokował nienawiść. Aurox to rozumiał. Był posłuszny.
Kiedy Neferet nakazała mu, że ma powstrzymać tkwiącą w nim bestię, wypełnił polecenie i wyszedł za nią z gnijące- go gniazda na czyste chłodne szkolne korytarze. Stary wartownik leżał przy głównym wejściu, tam gdzie go Aurox zostawił. - Żyje? - zapytała Neferet. Aurox dotknął mężczyzny. Tak. Neferet westchnęła. - Przypuszczam, że to nawet lepiej, chociaż rozwiązanie nie jest najwygodniejsze. Zejdź na dół i powiedz Dallasowi, że ma wyczyścić mu pamięć. Niech wprowadzi sugestię, że mężczyzna został ranny podczas napadu na szkołę. Neferet postukała palcem w podbródek, zastanawiając się nad czymś, po czym rozejrzała się po korytarzu i zauważyła szklane gabloty z rozmaitymi pamiątkami. Potem jej wzrok padł na znajdującą się za oszklonymi drzwiami bibliotekę, a w niej równiutkie rzędy książek i
połyskujące ozdobne ży- randole. - Nie, mam zabawniejszy pomysł. Powiedz Dallasowi, że ten człowiek ma sądzić, że został ranny podczas ataku wandali. 172 Kiedy będziesz wychodził, chcę, żebyś rozbił gabloty i zniszczył bibliotekę. Ale zrób to szybko, będę czekać na zewnątrz. A ja bardzo nie lubię czekania. - Tak, kapłanko. - Jak już powiedziałam, ta architektura i tak została zmarnowana na ludzkie nastolatki ... - Neferet zaśmiała się, wychodząc z budynku. Aurox pospiesznie wrócił do podziemnej kryjówki. Kiedy tylko Dallas go zauważył, natychmiast wstał i stanął pomiędzy nim a swoimi adeptami. Brudna ręka czerwonego wampira spoczęła na metalowej skrzynce przymocowanej do betonowej ściany. Aurox czuł moc, jaka w niej huczała, zwijała się w spiralę, czekając na rozkaz.
- Czego chcesz? - zapytał Dallas. - Neferet przysłała mnie z nowym rozkazem. Dallas zdjął rękę z metalowej skrzynki. - Co mam zrobić? - Przy wejściu do szkoły leży nieprzytomny strażnik. Kapłanka nie chce, żeby nas pamiętał. Ma sądzić, że to wandale na niego napadli. ' - Dobrze. Jak tam chcecie - powiedział Dallas i zanim Aurox zdążył się odwrócić, zadał mu pytanie: - Hej, kim ty u diabła jesteś? Pytanie zaskoczyło Auroksa. - Jestem posłuszny Neferet - odparł automatycznie. - Taaa, ale kim jesteś? - zapytała ciemnowłosa adeptka, która zerkała za niego zza Dallasa. - Widziałam cię. Zmieniałeś się w coś z rogami i kopytami. Jesteś jakimś demonem? - Nie. Nie jestem demonem. Jestem posłuszny Neferet - powtórzył Aurox i wyszedł, zostawiając ich za sobą. Nie mógł
jednak zostawić ich słów, które goniły go aż do korytarza. To jakiś dziwoląg, słyszał szeptanie. Coś z nim jest nie tak. 173 Aurox chwycił za biurko z drewna i stali, żeby roztrzaskać wszystkie skarby w tym czystym szerokim korytarzu. Rozbił też ozdobne oświetlenie wiszące w sali z książkami. Siał zniszczenie, jednocześnie karmiąc się strachem i złością, które czuł. Kiedy je wykorzystał, skierował się na przerażenie starego człowieka wywołane tym, że czerwony adept, którego zranił, pił jego krew, a inni stali dookoła i śmiali się. Skończyli ze strażnikiem i wymazali mu pamięć. Aurox wykorzystał wtedy odrazę, jaką odczuwali do starca, żeby napędzić siłę, która była mu potrzebna. Ale i to uczucie szybko zniknęło. Wtedy dokopał się do jedynych uczuć, jakie mu pozostały. Do
uczuć, którymi dotąd się nie karmił, lecz przechowywał je jako własne. Aurox skończył demolować szkołę, spijając samotność, smutek i poczucie winy Zoey, a potem przybrał znowu postać chłopca i odszedł od zgliszczy będących jego dziełem - jak najszybciej, by Neferet nie musiała czekać ani chwili dłużej. ) ROZDZIAŁ TRZYNASTY Stark Sen Starka zaczął się całkiem dobrze. Znajdował się na rewelacyjnej plaży, dookoła był biały piasek, a przed nim widniała przejrzyście niebieska woda. Słońce wcale go nie paliło. Było zupełnie tak jak w czasach przed naznaczeniem, kiedy dotyk słońca na twarzy i ramionach wydawał się przyjemny.
Stark wypuszczał strzały w stronę wielkiej okrągłej tarczy, która je magicznie wchłaniała, a potem pojawiały się tajemniczo na piasku, tak że mógł strzelać i strzelać, i strzelać. Zaczął właśnie myśleć, jak świetnie by było, gdyby Zoey pokazała się na tej plaży w bikini. A może to plaża europejska i Zo przyjdzie toples? Tak byłoby jeszcze lepiej. Następnie, jak często bywa w snach, scena się zmieniła i nagle faktycznie zjawiła się Zoey, tyle że nie znajdowali się wcale na plaży. Zo leżała zwinięta w jego ramionach, ciepła, miękka i ślicznie pachnąca. - Hej - uśmiechnęła się. - Obudziłeś się, a słońce jeszcze nie zaszło. - Tak - odpowiedział z szerokim uśmiechem. - Zaraz ci pokażę, jak bardzo jestem obudzony - dodał, po czym pocałował ją. Smakowała słodko. Jej ciało idealnie pasowało 175
do jego ciała. Jęknęła z westchnieniem jak zawsze, kiedy było jej naprawdę, ale to naprawdę dobrze. Ledwo jednak zaczął się angażować w tym śnie, Zoey się odsunęła. Popatrzył na nią pytająco, myśląc, że może to będzie sen najlepszy z najlepszych i Zo za chwilę zrobi seksowny striptiz. A potem zobaczył jej minę. Czyste przerażenie. - Zatrzymaj ich! - krzyknęła. - Stark! Strażniku! Pomocy! Wyciągnęła do niego rękę, lecz ciemne, podobne do węży macki odciągnęły ją do tyłu. Stark się zerwał, w jego ręce pojawił się nagle miecz strażnika. Podbiegł do niej, przeskoczył ponad jej leżącym ciałem i wylądował w samym środku macek. Machał mieczem, tnąc na oślep, ale z każdej uciętej wyrastały dwie kolejne i przyklejały się do Zoey niczym rzepy. - Stark! Na litość bogini! Pomóż mi!
- Próbuję! Robię, co mogę! - zawołał, nic jednak nie mógł zdziałać. Zoey była już całkowicie pokryta kokonem macek, jakby stanowiła przekąskę dla gigantycznego pająka Była przytomna i błagała, by ją ratował. Stark walczył bez ustanku - na darmo. Ciemność odciągnęła Zoey od niego i wtedy zobaczył Neferet, która dyrygowała ciemnymi klejącymi pnączami niczym kukiełki w teatrze. Stała poza zasięgiem jego miecza i śmiała się głośno. Zaciskała przy tym macki wokół Zoey, aż w końcu jego ukochana, jego królowa została uduszona, zabita i pochłonięta przez wroga. Stark stał w tym swoim śnie, płacząc za Zoey. W głowie usłyszał wyraźny głos: Tak się stanie, jeśli Zoey Redbird nie wystąpi publicznie przeciwko Neferet. Musi się przeciwstawić Tsi Sgili i zerwać ten pozorowany rozejm.
Wstrząśnięty i załamany utratą ukochanej Stark s tylko słowa, a nie głos. Nie myślał o tym, skąd pochodzi wiadomość - docierało do niego wyłącznie ostrzeżenie. 176 Wziął głęboki oddech i obudził się. Zoey, ciepła, bezpieczna i chętna, leżała w jego ramionach uśmiechnięta. - Hej - powiedziała. - Obudziłeś się, a słońce jeszcze nie zaszło. Ciałem Starka wstrząsnął przeraźliwy złowieszczy dreszcz. To nie był zwykły sen - i dobrze o tym wiedział. Co znaczyło, że ostrzeżenie nie było czcze, lecz stanowiło przepowiednię. Objął Zoey i przytulił ją mocno do siebie. - Powiedz mi, że wszystko w porządku. Powiedz, że nic ci nie jest. - Powiem, jeśli przestaniesz mnie dusić - odparła z trudem.
Poluzował uścisk jednej ręki, drugą zaczął gładzić ją po plecach. Równocześnie spoglądał przez ramię, upewniając się, że nie ma tu żadnych macek - żadnych lepkich wspo- mnień ze snu. - Stark, przestań. - Zoey chwyciła go za rękę i popatrzyła mu w oczy. - Co się dzieje? - Miałem koszmarnie zły sen. Normalnie apokalipsa. A potem się obudziłem i wypowiedziałaś dokładnie te same słowa, które powiedziałaś w moim śnie, zanim ciemność dopadła cię mackami. - Po pierwsze, bleee. Złapanie mnie przez ciemność to obrzydlistwo. A jak to się stało? - Nie chcesz wiedzieć. - Oczywiście, że chcę. To mógł być proroczy sen, co oznacza, że muszę wiedzieć, czego powinnam unikać. - W sumie też tak pomyślałem. To znaczy próbowałem tak nie myśleć, ale masz rację.
Stark oparł się o poduszkę i przeczesał włosy palcami, próbując strząsnąć z siebie resztki snu oraz złe przeczucia. - Być może to przepowiednia, a wtedy powinnaś wiedzieć. Ciemność złapała cię tak, jak Szeloba złapała Frodo, tylko sto razy gorzej. 177 Zoey nagle pobladła. - Jako osoba, która panicznie boi się pająków, nie mam pojęcia, jak twój sen mógł być gorszy od tego tutaj widoku. - Pomyśl o tym, że Szeloba to Neferet, a jej siecią jest ciemność. - Okej, masz rację. To faktycznie jest gorsze - odparła i uśmiechnęła się do niego odważnie. - Ale uratowałeś mnie, prawda? Stark nie odpowiedział. Nie potrafił. - Halo, mój silny strażniku! Uratowałeś mnie. Tak? - Nie - przyznał. - Próbowałem, ale kontrolowana przez Neferet ciemność była silniejsza.
- Cholera. Nienawidzę, jak coś takiego się dzieje. - Zoey pokręciła głową i dodała stanowczo: - Nie, przecież to się nie zdarzyło naprawdę. Na razie to tylko sen. - Zbyt wiele razy coś, co wydawało się, że może się zdarzyć wyłącznie w snach, okazywało się rzeczywistością - rzekł posępnie Starko - I było coś jeszcze. Ktoś mi po- wiedział, że to wszystko stanie się naprawdę, jeśli nie sprzeciwisz się Neferet. - Hej, przecież ciągle się jej sprzeciwiam! - skrzywiła się Zoey. - I co to znaczy "ktoś"? Nyks? Bogini do ciebie przemówiła? Stark zastanowił się, próbując przypomnieć sobie usłyszany we śnie głos, lecz chociaż wszystko było świeże, szczegóły już ulatywały w niepamięć. - Nie wiem, ale chyba to nie była Nyks. A przynajmniej nie rozpoznałem jej głosu.
- Pewnie wiedziałbyś na sto procent, gdyby to była bogini. A poza tym przeciwstawiam się Neferet, więc nie wiem, o czym mowa. - W zasadzie w tej chwili jest między wami coś w rodzaju rozejmu - odparł Stark powoli. 178 - To zależy, co rozumiesz przez "rozejm". To, że nie mogę kopnąć jej w tyłek i wywalić z Domu Nocy, bo Najwyższa Rada jej wybaczyła? Owszem, tak właśnie wygląda nasz rozejm. - Hej!. .. - Stark dotknął jej policzka. - Nie chciałem cię wkurzyć. Przestraszył mnie ten sen i tyle. Przytuliła się do niego, a wtedy poczuł, że zaczyna się rozluźniać. - Nie wkurzyłeś mnie. Zaskoczyłeś. No wiesz, sądziłam, że nadajemy na tych samych falach, jeśli chodzi o Neferet.
- Nadajemy. - Przytulił ją. - Wiemy, że Neferet jest na wskroś zła i szalona, i wiemy, że musimy uważać na to, co zmaluje następnym razem. Zoey zadrżała i ukryła twarz na jego ramieniu. - Mam ochotę uciec na Skye. - Mam ochotę zawieźć cię na Skye. - Zawahał się. Coś jeszcze nie dawało mu spokoju. - Ten sen, Zo ... Ciemność cię zabrała, a ja nie byłem w stanie nic zrobić. Myślę, że to ostrzeżenie, naprawdę tak myślę. I chyba chodzi o to, że musisz nadal opierać się Neferet. - Będę się opierała - odparła i przechyliła głowę, żeby na niego spojrzeć. - Wyglądasz na zmęczonego. Wcześnie wstałeś. Uśmiechnął się zawadiacko, jak to on. - Wstałem wcześnie, żebyśmy mogli spędzić ze sobą miło czas, zanim przyjedzie ten nasz busik. Może i jestem zmęczony, ale nie aż tak bardzo. - Wsunął rękę pod jej wielki
workowaty T-shirt i połaskotał ją po żebrach. Zachichotała. Złapał wargami jej słodki szczęśliwy śmiech i przekształcił go w długi namiętny pocałunek. A potem przestał czuć mrowienie w ręce i kiedy zaczęli się kochać, prawie cały nie- pokój wywołany snem zniknął. Prawie cały ... * 179 Zoey - O cholera! - mruknęłam, kiedy Darius wjechał w długi kręty podjazd prowadzący na tyłach Domu Nocy do parkingu. Ledwo znaleźliśmy się na terenie szkoły, zauważyłam, że Neferet, Smok i pięciu Synów Ereba stoją niczym wampirski komitet powitalny. - Zwolnij - przykazałam Dariusowi. - Musimy się przygotować. - To nie wygląda dobrze - zgodziła się Kramisha. - Wow, nie uwierzylibyście w te wszystkie kolory! -
Shaylin gapiła się z otwartymi ustami na widocznych za szybą nauczycieli. - Bleee, i pani Oko Martwej Ryby też tu jest. Ohyda! - Pani Oko Martwej Ryby, to mi się nawet podoba odezwała się Afrodyta. - Pasuje do niej. - Pani Oko Martwej Ryby wykazuje się super intuicją - przypomniałam wszystkim, chociaż zwracałam się konkretnie do Shaylin. - Uznaliśmy też, że najlepiej będzie, jeśli nie dowie się o darze Shaylin - dodała Stevie Rae, podchodząc do mnie z tyłu autobusu, gdzie siedziała z Rephaimem. Zo, może wezwiesz ducha, żeby zasłonił myśli Shaylin? Przynajmniej dopóki nie miniemy Neferet. - Tak, to dobry pomysł. - Wzięłam głęboki oddech i szepnęłam: - Duchu, przybądź. - Od razu poczułam, jak powietrze na mojej skórze drży od mocy wezwanego żywiołu. - Osłoń, proszę, Shaylin i jej myśli.
- Auć! - Shaylin zachichotała, kiedy żywioł omiótł jej ciało. - To niesamowite, a ty jesteś super fioletowa, jak to robisz. - Dzięki. Chyba - odpowiedziałam. Ta nowa dziewczyna była dziwaczna, ale wydawała się dość sympatyczna. Spojrzałam na resztę adeptów w autobusie i wyłowiłam 180 Bliźniaczki oraz Damiena. - Wy też trzymajcie swoje żywioły blisko. - Myślę, że kiedy znajdziemy się w pobliżu Neferet, powinniśmy się koncentrować na szkole - rzekł Damien. Wszyscy na niego popatrzeliśmy. - Na szkole? - zapytała Shaunee. - Znaczy na zadaniach domowych i takich tam? - dodała Erin. - Czy może mówisz o pokazach mody, które są dla nas prawdziwą szkołą życia? - ciągnęła Shaunee. - Bośmy się pogubiły - zakończyła Erin. Damien westchnął teatralnie.
- Na szkole, czyli na nauce - wyjaśnił. - Na przykład w pobliżu Neferet powinniście powtarzać definicje trudnych łów - dodał i popatrzył ponad swoim długim nosem na Bliźniaczki. - Wy dwie możecie zacząć od słowa "zdeprawowane". - Nie mam bladego pojęcia, co to może znaczyć. A ty, bliźniaczko? - Nawet mi nie świta - odparła Shaunee. - Cicho bądźcie, zrosłomóżdżki. Nasz pedałek Damien ma rację. Od dłuższego czasu nie znajdowaliśmy się blisko Neferet. Wszyscy musimy się skupić i zająć czymś myśli, tylko że nie sprawami wiadomo jakimi, ale szkolnymi głupotami. - Afrodyta spojrzała na Rephaima. - Czy Neferet czyta ci w myślach? Rephaim był chyba zaskoczony pytaniem, lecz nawet się nie zawahał. - Nie - odparł.
- Masz pewność? - zapytałam. - Tak. - Skąd? - zapytała Afrodyta. - Nie musi tego wyjaśniać tobie - zaperzyła się Stevie Rae. 181 - Owszem, musi - odezwał się Stark, zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć. - Stevie Rae, musisz przestać tak chronić Rephaima. Stał kiedyś po stronie Neferet, może mieć informacje, które moglibyśmy wykorzystać. - Nigdy nie stałem po stronie Neferet. - Głos Rephaima był tak samo stalowy jak spojrzenie, które wbił w Starka. - Stałem po stronie Kalony. Tak samo jak ty. To zupełnie zamknęło Starkowi usta, więc wykorzystałam okazję, żeby się wtrącić. - Pomijając szczegóły, chcieliśmy tylko powiedzieć, że znajdowałeś się po przeciwnej stronie, a to może się okazać dla nas pomocne. Rephaim popatrzył na mnie już łagodniejszym wzrokiem, lecz nadal miał niepewną minę .
- Wiem, że Neferet nie potrafi czytać mi w myślach, bo nic nie wiedziała o mnie i Stevie Rae - powiedział i chwycił moją najlepszą przyjaciółkę za rękę. Próbowałem o tobie nie myśleć, kiedy była blisko, ale nie mogłem się powstrzymać. I myślałem o tobie. Często. Stevie Rae uśmiechnęła się szeroko i podeszła na palcach, żeby go pocałować. - Ble - odezwała się Afrodyta. - To może szybko, zanim się porzygam: mamy pewność, że Neferet nie potrafi czytać w moich myślach, w myślach Zoey oraz ptakoluda. Cała reszta musi się pilnować. - Właśnie podjechał kolejny autobus - rzekł nagle Darius, zerkając w lusterko wsteczne. - I też ma z boku napis Dom Nocy. Z jednego z tylnych siedzeń rozległ się głos Johnny'ego B. - I nie jest wcale krótki. Dlaczego nam nie mogli dać normalnego autobusu?
- Bo nie jesteś normalny - rzuciła Kramisha. - A twoja matka ... 182 - No dobra, szykujemy się do wyjścia - przerwałam mu w pół słowa. - Czyli do bitwy - powiedział Starko - Zaparkuj - poleciłam Dariusowi. Tak zrobił, po czym on, Stark i Rephaim wysiedli pierwsi, a za nimi wszyscy pozostali. Uznałam, że mogę od razu stanąć twarzą w twarz z tym, co nas czekało, więc ze Starkiem i Stevie Rae u boku ruszyłam prosto do Neferet. Pokłoniłam się jej z połowicznym szacunkiem i złożyłam głębszy ukłon Smokowi i wojownikom. - Bądźcie pozdrowieni - odezwałam się oficjalnie. - Ach, Zoey, Stevie Rae, jak dobrze, że przyjechaliście razem z tym drugim autobusem. To mi oszczędzi czasu na wyjaśnienia - powiedziała tajemniczo Neferet. Zanim zdołałam błyskotliwie zapytać "hę?" czy jakoś tak, tamten autobus zaparkował obok naszego i jego
drzwi otworzyły się z tym dziwnym dźwiękiem ze Star Treka, jaki mają wszystkie autobusy. W tej samej chwili poczułam ciepło bijące od kamienia proroczego: Pierwszy wysiadł Aurox. Za nim Dallas. Usłyszałam, jak Stevie Rae wciąga powie- trze zszokowana, a ja otworzyłam szeroko usta, bo za Dallasem wysiadła cała grupa czerwonych adeptów - złych czerwonych adeptów, łącznie ze wstrętną Nicole oraz koszmarnie posiniaczonym, ale nadal tłustym Kurtisem. Czerwoni adepci wraz z Auroksem ustawili się naprzeciw nas. Od razu przyszła mi na myśl scena taneczna z West Side Story. Wszyscy dziwnie milczeli, dopiero Stevie Rae prze- rwała ciszę nienaturalnie piskliwym głosem. - Dallas, co ty u licha tu robisz? - zapytała. Dallas wydął wargi. - Nie rozmawiam z tobą - powiedział, po czym spojrzał
na Neferet i powoli dobitnie położył zwiniętą w pięść 183 prawą dłoń na sercu i pokłonił się jej nisko. - Bądź pozdrowiona, najwyższa kapłanko. Wszyscy pozostali czerwoni adepci z jego grupy zrobili to samo. Neferet uśmiechnęła się z wdzięcznością i odezwała głosem ciepłym i łudząco miłym: - Jakież wspaniałe powitanie. Dziękuję ci, Dallas. Przeniosła spojrzenie swoich szmaragdowych oczu na Stevie Rae i jej głos znacznie zlodowaciał. - Odpowiem na twoje pytanie, Stevie Rae. Oni robią tutaj dokładnie to samo co wy: uczą się. Chociaż nie, chwileczkę. Istnieje drobna różnica po- między nimi a twoją grupką. Otóż Dallas i jego adepci będą mieszkać na terenie szkoły, a ja będę ich najwyższą kapłanką, - Czy to on? - Dallas wpatrywał się w stojącego obok Stevie Rae Rephaima. Praktycznie widziałam jego
gniew. - Pozwól, że ci przedstawię, Dallas. _ To Rephaim. Ale przecież wyście się już spotkali, prawda? Neferet mówiła tak, jakby przedstawiała sobie ludzi na studniówce. Przysięgam: to było tak nierzeczywiste, że mu- siałam się powstrzymać, żeby nie kazać Starkowi, by mnie uszczypnął i udowodnił mi, że to tylko sen. A potem spojrzałam na Dallasa i strach powiedział mi, że nie, z całą pewnością nie śpię. Oczy Dallasa aż błyszczały czerwienią. Wyglądał dziko i niezwykle niebezpiecznie. Przypomniałam sobie, jak to kiedyś uważałam, że jest słodki i milutki. No cóż, ten milutki chłopak najwidoczniej umarł, kiedy po Przemianie narodził się czerwony wampir o tatuażach przypominających bicze. Stojący obok Stark przysunął się nerwowo bliżej mnie. A stojący nieopodal Dallasa Aurox, na którego starałam się nie patrzeć, także przysunął się nerwowo w moją stronę. - Tak, to prawda. Spotkaliśmy się - powiedział Dallas. 184
- Owszem. - Głos Rephaima brzmiał tak samo twardo i lodowato jak Dallasa, co uświadomiło mi, że nie doceniam go tylko dlatego, że tak słodko uśmiecha się do Stevie Rae. . - Skoro jesteście tu wszyscy, chciałam wyjaśnić jedną rzecz - powiedziała Neferet, ponownie przyciągając naszą uwagę. Wyglądała tak normalnie! Była piękna i władcza i wydawała się tak rozsądna, że przez chwilę zrobiło mi się żal, że nie jest tym, kim mogłaby być. - W ostatnim cza- sie pojawiły się pomiędzy nami pewne nieprzyjemności. To już skończona sprawa. Nie ma żadnych konfliktów pomiędzy adeptami czerwonymi i niebieskimi ani pomiędzy adeptami i wampirami. - Nieprzyjemności? - zapytała Stevie Rae z niedowierzaniem. - Przecież oni próbowali zabić mnie i Zoey! - Zoey zabiła niektórych z nas! - wykrzyknął Dallas i byłam pewna, że poczułam szum prądu w liniach biegnących nad naszymi głowami do szkoły.
- Nie chciałam tego. Nicole, Kurtis i tamci mnie zaatakowali, więc... _ - Dość tego! - rozkaz Neferet niósł w sobie przerażającą moc, która pulsowała dookoła nas, a nawet przesączała się przez srebrną poświatę rzucaną przez księżyc wschodzący na niebie. - Powiedziałam, że przeszłość to skończona sprawa. Stevie Rae i Zoey, jeśli nie potraficie się kontrolować, zostaniecie wydalone ze szkoły. To samo tyczy się ciebie, Dallas. Aurox oraz Synowie Ereba będą patrolować korytarze i sale lekcyjne, a jeśli pojawią się jakieś problemy, rozwiążą je. Natychmiast. Czy wyrażam się jasno? Nikt nie wyrzekł słowa. Na twarzy Neferet zakwitł lodowaty uśmiech. - Bardzo dobrze, w takim razie idźcie na lekcje. - Okręciła się na pięcie i poruszając się dziwnie, jakby płynęła, ruszyła w stronę głównego budynku szkoły i czekających na nią zajęć.
- Obejmuje ją ciemność - odezwał się Stark cicho, ale nie na tyle, żeby nikt go nie usłyszał. 185 - Jest całkowicie nią otoczona - powiedział Rephaim. - Kompletnie - zgodziła się Stevie Rae i spojrzała na Smoka oraz wojowników. - Czy oni tego nie widzą? To jak kleiste pajęcze sieci - dodała i pokazała kciukiem na Dallasa i jego czerwonych adeptów. - Mogę się założyć, że oni to widzą. - Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz - rzekł Dallas. - Nadal urządzasz w piwnicy przyjęcia urodzinowe dla swoich lalek? - zapytała Nicole sarkastycznie. Dallas i jego adepci wybuchneli śmiechem. - Dallas, Neferet prosi, żebyś udał się do centrum komputerowego. Mają jakieś problemy z komputerami i chcą, żebyś im pomógł - powiedział Smok, pochodząc bliżej i rozdzielając obie grupy. Dołączyli do niego Synowie Ereba oraz Aurox. - Shaylin, to twój plan zajęć. Stevie
Rae cię pokieruje. - Podał nowej adeptce kartkę z rozkładem lekcji. - Stark, Darius, idźcie do stajni i przygotujcie się do zajęć. Reszta proszę zrobić to, co kazała najwyższa kapłanka. Za chwilę zaczyna się pierwsza lekcja. - Cokolwiek rozkazuje nasza najwyższa kapłanka, mnie pasuje - odparł Dallas i minął Rephaima, patrząc na niego pogardliwie. Widziałam, że Rephaim jest opanowany. Nie wyglądał na wkurzonego ani nie miał w sobie szalonego pragnienia, żeby walnąć pięścią w szafkę czy coś takiego. Wydawał się mocny i twardy, a do tego stał blisko Stevie Rae, jakby chciał ją chronić. - Chodźmy na lekcje i zignorujmy tych debili - powiedziałam, chwytając Starka za rękę. - Oni nie chcą być ignorowani - zauważył Rephaim, kiedy szliśmy w stronę szkoły. - Są tu po to, żeby stwarzać problemy.
- Mieszać w gównie - dodała Stevie Rae i z jakiegoś powodu oboje z Rephaimem się uśmiechnęli. 186 Rephaim wyglądał jak zupełnie zwyczajny nastoletni chłopak uśmiechający się do swojej dziewczyny i musiałam sobie przypomnieć w myślach, że nie jest tym, kim się wydaje. Musiałam pamiętać, że widziałam, jak Kruki Prześmiewcy walczą, że mam świadomość, jakie są podłe i niebezpieczne. Zaczęłam się zastanawiać nad nim - czy gdyby doszło do starcia z Dallasem, walka wydobyłaby na światło dzienne resztki ciemności, jakie w nim tkwiły. I nagle zmienił się na twarzy. W jednej chwili uśmiechał się do Stevie, w następnej zamarł, jakby usłyszał dźwięk niesłyszalny dla nas. Zamrugałam i znowu wyglądał normalnie. - Słuchajcie, naprawdę na szóstej lekcji będę jeździć konno?
- zapytała Shaylin, która próbowała dotrzymać nam kroku, równocześnie przeglądając plan zajęć. - Jeśli masz tam napisane "zajęcia jeździeckie", to owszem - odpowiedziała jej Stevie Rae. - Do zobaczenia na przerwie obiadowej - dodała, uśmiechając się do Rephaima, pokiwała nam ręką i podeszła do Shaylin. - Pokaż. Wzięła jej plan. - O, na pierwszej lekcji masz zaklęcia i rytuały. Spodoba ci się. Słyszałam, że nowa nauczycielka jest świetna. - Hej, co z tobą? - zapytał mnie Starko - Nie wiem - odparłam cicho. - Chyba nic oprócz tego, że idę na socjologię z Neferet. Porozmawiajmy o stresie. - Będzie dobrze - pocieszył mnie Starko - Ona teraz udaje, że jest nauczycielką i najwyższą kapłanką. - Co oznacza, że tylko nieznacznie mnie upokorzy, zamiast rozszarpać pazurami na kawałki - mruknęłam pod nosem.
- Jeśli tak się stanie, uciekaj i bądź przerażona, a wtedy przyjdę na czas i uratuję cię. - Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedziałam, że próbuje (bezskutecznie) mnie rozweselić. - Postaram się o tym pamiętać. Do zobaczenia na obiedzie. 187 Pocałował mnie, rzucił mi niespokojne spojrzenie i ruszył razem z Dariusem do stajni. Wszyscy się rozeszli, zostałam z Damienem i Rephaimem. - Wszystko w porządku? - zapytałam Rephaima. - Jasne - odparł. Nie uwierzyłam mu, a moje ukradkowe spojrzenia musiały być oczywiste, bo w końcu zatrzymał się, westchnął, a potem totalnie mnie zaskoczył. - Damien - powiedział - muszę porozmawiać z Zoey. Spotkamy się w klasie, dobrze? Damien wydawał się zaintrygowany, ale był zbyt dobrze wychowany, żeby zaprotestować.
- Pewnie, nie ma sprawy. Tylko nie spóźnij się. Nauczyciele mają tu hopla na punkcie spóźnień. - Dopilnuję tego - zapewniłam Damiena, zwalniając, żebyśmy mogli zostać w tyle za wszystkimi wchodzącymi do szkoły. - Co się stało? - Mój ojciec tu jest. Wyczuwam jego obecność. - Kalona? Gdzie? - Wiedziałam, że rozglądam się dookoła z wybałuszonymi oczami, jakbym się spodziewała, że skrzydlaty nieśmiertelny wyskoczy nagle z cienia. - Nie mam pojęcia gdzie, ale chcę, żebyś wiedziała, że się z nim nie kontaktowałem, nie widziałem i nie rozmawiałem od czasu, kiedy się mnie wyrzekł - rzekł Rephaim i potrząsnął głową. - Ja ... ja nie chciałbym, żebyście sądzili że coś przed warni ukrywam. - W porządku. Domyślasz się, czego on może chcieć? - Nie! - Okej, okej, przecież cię o nic nie oskarżam. To ty z tym do mnie przyszedłeś.
- Tak, tylko ... - Rephaim znowu znieruchomiał, a kiedy spojrzał mi w oczy, dostrzegłam w nich taki smutek, że aż mnie ścisnęło w żołądku. - On mnie wzywa. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ CZTERNASTY Zoey - Wzywa cię? O czym ty do diabła mówisz? Nic nie słyszę. - Rozglądałam się dookoła, spodziewając się, że w każdej chwili ten jego cudowny tatuś skoczy na mnie z jakiegoś kąta.
- I nie usłyszysz. - Rephaim pokręcił głową. - Ja też tego nie słyszę uszami. Ojciec woła mnie przez nie śmiertelną krew, która płynie w naszych żyłach. Nie myślałem, że to będzie możliwe po tym, jak Nyks mnie zmieniła. - Zapatrzył się w jakiś odległy punkt. Wyglądał na nieszczęśliwego. - Ale nie jestem w pełni człowiekiem. Nadal stanowię mieszankę bestii, człowieka i nieśmiertelnego. Nadal płynie we mnie jego krew. - Hej, nie martw się. Dobrze sobie radzisz. Widzę, jak patrzysz na Stevie Rae. Wiem, że ją kochasz. A Nyks ci wybaczyła. Rephaim skinął głową i przesunął ręką po twarzy. Wtedy zauważyłam, że zaczął się pocić. I to mocno. Oczywiście zauważył, że zauważyłam. - Ciężko mi nie reagować na to wołanie. Nigdy wcześniej nie opierałem się ojcu.
- Słuchaj, zostań tutaj. Pójdę po Starka, Dariusa i Stevie Rae. Wtedy będziesz mógł odpowiedzieć na wołanie Kalany. 189 Pójdziemy wszyscy z tobą, pokażesz mu, że naprawdę jesteś jednym z nas. Że ma cię zostawić w spokoju. - Nie! Nie chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli, że on tu jest. Zwłaszcza Stevie Rae. Ona uważa, że powinienem całkowicie się od niego odwrócić, ale to takie trudne! - Rephaim złożył ręce, jakby błagał mnie o zrozumienie. - To nadal mój ojciec. Chociaż wcale tego nie chciałam, zaczynałam rozumieć, o co mu chodzi. - Moja mama też wszystko spaprała. Wybrała faceta zamiast mnie, ale w głębi duszy cały czas ją kochałam i pragnęłam jej miłości. Takiej prawdziwej. Chyba najgorsze w jej śmierci
jest to, że już nie ma żadnej szansy, by jeszcze kiedykolwiek była dla mnie mamą. - A więc rozumiesz mnie. - W pewnym stopniu tak, chociaż zgadzam się też ze Stevie Rae. Bo widzisz, Rephaim, możesz mieć wrażenie, że jesteś po prostu jednym z wielu nastolatków, który ma kłopot z rodzicem, tylko że twoim ojcem nie jest jakiś tam Zenek Srenek z sąsiedniej ulicy. To niebezpieczny nieśmiertelny, który w prawdziwej wojnie pomiędzy. dobrem i złem stoi po niewłaściwej stronie. Rephaim zamknął oczy, jakby to, co powiedziałam, sprawiło mu fizyczny ból. Po chwili pokiwał jednak głową, otworzył oczy i popatrzył na mnie. - Masz rację. - W jego spojrzeniu dostrzegłam siłę kryjącą się za podjętą właśnie decyzją. - Muszę się mu przeciwstawić, dać do zrozumienia, że naprawdę
poszliśmy różnymi drogami. Chodź ze mną, Zoe. Proszę. - No dobrze. Pójdę po Starka i ... - Tylko ty. Wiem, że to głupie, ale nie chcę upokorzyć ojca, a gdybym powiedział mu wszystko przy Starku, byłoby to zniewagą. 190 - Rephaim, nie pójdę z tobą sama. Zapomniałeś już, że twój ojciec próbował mnie zabić? - Neferet go uwięziła, zmusiła, żeby poszedł za tobą w zaświaty. On tego wcale nie chciał. Nigdy nie chciał cię skrzywdzić. Zoey, ojciec powiedział mi, że nie wolno mi zabić ciebie ani żadnej najwyższej kapłanki Nyks. - Zejdź na ziemię, Rephaim. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Kalona nie zawaha się przed zabiciem nikogo, kto stanie mu na drodze. - Byłaś blisko niego, kiedy uciekł z ziemi. Czy zaprzeczysz,
że nigdy nie widziałaś w nim choćby cienia dawnego wojownika Nyks? Zawahałam się, bo nie chciałam przypominać sobie, jaką byłam idiotką przed śmiercią Heatha. Uniosłam wysoko pod- bródek. - Kalona zabił Heatha, ponieważ byłam na tyle głupia, że przestałam być ostrożna w jego obecności. - Heath nie był najwyższą kapłanką w służbie Nyks. A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Powiedz prawdę. Widziałaś w nim tego, kim był kiedyś, prawda? Już chyba po raz tysiąc pięćsetny żałowałam, że nie potrafię lepiej kłamać. - No dobra - westchnęłam. - Wydawało mi się, że widzę, kim mógłby być. Myślałam, że widzę wojownika Nyks - przyznałam uczciwie, a potem dodałam: - Ale myliłam się. - Nie sądzę, żebyś się myliła, a przynajmniej nie całkowicie.
Uważam, że nadal tkwi w nim wojownik. W końcu dał mi wolność wyboru własnej drogi. - I nie pozwala ci się od siebie uwolnić. Jest tutaj, wzywa cię. - A jeśli mnie woła, bo za mną tęskni? - zawołał Rephaim i przejechał ręką po napiętej spoconej twarzy. - Proszę, Zoey - dodał już bardziej opanowany. 191 - Przysięgam, że nie pozwolę ojcu, żeby cię skrzywdził, tak samo jak nie pozwolę, żeby zrobił krzywdę Stevie Rae. Proszę, chodź ze mną i bądź świadkiem tego, że z nim zerwałem, żeby nikt w Domu Nocy nie mógł podać w wątpliwość mojej lojalności. - I dodał coś, co przechyliło szalę i dało mi tytuł królowej
idiotek: - Ojciec nie widział mnie, odkąd stałem się człowiekiem. Może kiedy zobaczy dowód na to, że Nyks mi wybaczyła, obudzi się w nim wojownik. Czy Nyks nie chciałaby dać mu jeszcze jednej szansy? Popatrzyłam na niego i zrozumiałam, co sprawiło, że Stevie Rae się w nim zakochała - był naprawdę słodkim chłopakiem, który pragnął miłości ojca. - Do diabła - zaklęłam. - Dobrze, pójdę z tobą, ale nie wyjdziemy z terenu szkoły. I musisz wiedzieć, że jeśli się wystraszę albo zdenerwuję, albo coś takiego, Stark to poczuje i przybiegnie z łukiem, z którego nigdy nie chybia. Mogę ci obiecać, że będzie strzelał, a ja mu nie zabronię.
Rephaim chwycił mnie za rękę i zaczął praktycznie ciągnąć w stronę wschodniego muru. - Nie narażę cię na niebezpieczeństwo. Nie poczujesz nic z tego, co wymieniłaś. Już miałam powiedzieć coś o' kaktusie i dłoni, ale ostatecznie ugryzłam się w język i przyspieszyłam, żeby dotrzymać mu kroku. Oczywiście wiedziałam, dokąd zmierzamy. To nawet było logiczne. - Debilne drzewo przy debilnym murze - wydyszałam. - Wcale mi się to nie podoba. - Łatwo tam się dostać i nikt tam nie chodzi - wyjaśnił Rephaim. - Dlatego on jest właśnie tam. - Tym bardziej mi się to nie podoba. Przebiegliśmy przez trawnik. Obejrzałam się przez ramię:
widziałam lampy gazowe stajni, która rozciągała się w tę stronę. Pomyślałam sobie, że być może powinnam 192 porzucić moją rolę królowej idiotek i wysłać wielkie przerażone SOS do Starka, kiedy Rephaim nagle zwolnił i zatrzymał się. Znowu skupiłam uwagę i wzrok na tym, co znajdowało się przede mną, i wtedy zauważyłam Kalonę stojącego pod zniszczonym drzewem. Był odwrócony do nas plecami - dopiero później miałam czas pomyśleć o tym, że powinien przecież patrzeć w stronę, z której jak wiedział, przyjdzie Rephaim. Jego obecność przytłaczała wszystko, wiedziałam jednak, że tak będzie. Był wysoki, silny i zgodnie ze swoim zwyczajem nagi od pasa w górę. Te swoje niesamowite czarne skrzydła miał złożone - wyglądały, jakby jakiś bóg utkał je z kawałków nocnego nieba.
Już zapomniałam, jaki jest piękny, potężny i majestatyczny. Zacisnęłam zęby i potrząsnęłam sobą w duchu. Nie zapomniałam bowiem, jaki jest niebezpieczny. - Jestem tu, ojcze - odezwał się Rephaim głosem tak słabym i przypominającym głos dziecka, że położyłam dłoń na ręce, którą nadal trzymał na mojej. Kalona się odwrócił. Otworzył szeroko bursztynowe oczy. Przez chwilę jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu, a potem pojawiło się na niej bezbrzeżne zdumienie. - Rephaim? To naprawdę ty, mój synu? Poczułam, że przez ciało Rephaima przeszło potężne drżenie, więc ścisnęłam mocniej jego rękę. - Tak, ojcze - odpowiedział silniejszym głosem. - To ja, Rephaim. Twój syn.
Wiedziałam, że Kalona wiele rzeczy udawał. Miałam świadomość tego, że zadawał się z ciemnością, był mordercą, kłamcą i zdrajcą. Ale chyba do końca życia nie zapomnę miny, jaka pojawiła się na jego twarzy na widok Rephaima. Zaraz się uśmiechnął się i całe jego jestestwo ogarnęła tak czysta radość, że aż puściłam Rephaima. Stałam tylko z opadniętą szczęką i gapiłam się zdumiona na szczęście Kalony. 193 Zdałam sobie sprawę, że podobny wyraz miłości widziałam u niego, gdy patrzył w Zaświatach na Nyks. - Nyks mi wybaczyła - odezwał się Rephaim. Te trzy słowa zdmuchnęły całą radość Kalony. - A następnie obdarzyła cię ludzką postacią? - zapytał pozbawionym emocji głosem. Wyczułam wahanie Rephaima i już wiedziałam, że zrobi
to, co ja sama robiłam zbyt często - powie całą prawdę, chociaż powinien trzymać gębę na kłódkę. - Tak, jest teraz chłopakiem i jest z nami - rzuciłam zamiast niego skróconą odpowiedź. Kalona przeniósł na mnie spojrzenie swoich bursztynowych oczu. - Zoey, dobrze wyglądasz. A ja sądziłem, że mój syn jest partnerem Czerwonej. Dzielisz się nim z nią? - Matko, nie. To nie jest t a k a szkoła. Jestem jego koleżanką i tyle - powiedziałam, spychając chwilowo w zapomnienie wzruszenie Kalony na widok Rephaima. To jest prawdziwy Kalona, przypomniałam sobie. - I nie musisz się tak zachowywać. To ty wezwałeś Rephaima, a nie odwrotnie. - Tak, wezwałem swojego syna. Ale nie kapłankę adeptów.
- Poprosiłem ją, żeby przyszła ze mną - wyjaśnił Rephaim. - Poprosiłeś Zoey, a nie Czerwoną. Czyżbyś już był nią znużony? - Nie. I to nie jest Czerwona, tylko Stevie Rae. Jestem jej partnerem i będę nim. - Byłam zadowolona, że z głosu Rephaima zniknął ten debilny ton z gatunku "tatuś jest moim bohaterem". - Dlatego odpowiedziałem na twoje wołanie. Muszę ci powiedzieć to samo, co powiedziałem Nisrocowi: kroczę ścieżką bogini wraz ze Stevie Rae. Tego chcę teraz i tego będę chciał zawsze. 194 - Zawsze to bardzo długo - zauważył Kalona. - Wiem. Sporo tego czasu spędziłem, wypełniając twoje polecenia. - Przez ten czas byłeś moim synem! - Nie, ojcze. Niezupełnie. Zaczynam rozumieć, że istnieje tylko jedna różnica pomiędzy ciemnością i światłem i jest nią dar miłości. Kiedy wykonywałem twoje
polecenia, pomiędzy nami było poczucie obowiązku, strach i onieśmielenie, ale bardzo niewiele miłości. Oczekiwałam, że Kalona wybuchnie, lecz on zwiesił ramiona i odwrócił wzrok, jakby nie mógł już patrzeć Rephaimowi w oczy. - Być może okoliczności nie dały mi szansy na to, żeby być ojcem - rzekł powoli. - Byłeś owocem wściekłości, rozpaczy i żądzy. To chyba ukształtowało nasze relacje. Od razu poczułam, jak w Rephaimie budzi się nadziejamiałam wrażenie, że komunikuje ją i ciałem, i głosem. - Ale nie musi kształtować dalej - odparł Rephaim tak samo powoli. Aż się wzdrygnęłam, bo nagle dotarło do mnie, że ci dwaj mówią tak niewiarygodnie podobnie do siebie. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na Rephaima i rozpoznałam kształt jego oczu, wykrój ust, zarys szczęki, a kiedy już dostrzegłam całe to podobieństwo, zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam go wcześniej nie
widzieć. Nic dziwnego, że Rephaim był taki przystojny - po prostu był podobny do ojca! - Życzysz sobie, żebyśmy zaczęli od nowa, tak samo jak ty zacząłeś ze swoim nowym życiem - powiedział Kalona. Nie było to pytanie, lecz Rephaim i tak mu odpowiedział: - Tak, ojcze. Kalona spojrzał na mnie. - A twoi nowi przyjaciele? - zapytał. - Nie wierzę, że zaakceptują fakt, że nie jesteśmy wrogami. 195 - Nie mogę mówić za wszystkich, ale mnie osobiście nie obchodzi, jak wyglądają wasze relacje, o ile zostawisz nas w spokoju - oznajmiłam. - Większym problemem jest Neferet. Jeżeli nie będziesz stał po jej stronie, mogę przysiąc, że nie pogodzi się z tym, że ty i Rephaim nie jesteście już wrogami. - Neferet nie ma nade mną kontroli! - Potężny głos Kalony otarł mi się o skórę i aż zadrżałam pod jego znajomym
lodowatym dotykiem. - Niech ci będzie - powiedziałam nonszalancko. - Tyle że ja nie mówię o kontroli. Mówię o tym, że i ty, i ona stoicie po tej samej stronie, a ona ma konszachty z ciemnością. Nie pozwoli, żeby ktoś tak potężny jak ty stał z boku. - Neferet zaprzepaściła wszelkie możliwości wzajemnego porozumienia, kiedy uwięziła moje ciało i wykorzystała mojego ducha. Powinnaś wiedzieć, Zoey Redbird, że Neferet ma nowego partnera. Przewróciłam oczami. - Aurox nie jest jej partnerem. To tylko sługus. - Nie mówiłem o jej nowym stworzeniu, lecz o białym byku. Wbiłam wzrok w Kalonę. - Mówisz poważnie. - Owszem - potwierdził Rephaim. - Po co mi to właściwie mówisz? Nie jesteśmy przyjaciółmi.
Ani sojusznikami - odparłam ze stanowczością w głosie. - Ale moglibyśmy być. Mamy wspólnego wroga odpowiedział Kalona. - Nie sądzę. Jesteś wkurzony na Neferet, przynajmniej teraz, w tym ułamku sekundy. Ja walczę ogólnie z ciemnością. A to strona, po której ty zwykle stoisz. - On mówił o nowym początku - zauważył Rephaim. 196 Popatrzyłam na tego śliczniutkiego, pełnego nadziei i wyjątkowo naiwnego chłopaka, który stał obok mnie. - Rephaim, Kalona nie zmieni się nagle na dobre - powiedziałam, ale myślałam o jednym: Stevie Rae mnie zabije, jeśli przyprowadzę jej chłopaka, który będzie myślał, że jego tatuś jest taki cudowny, piękny i w ogóle idealny. Nie zmienimy nikogo w to, w co chcemy, tylko dlatego, że bardzo
tego pragniemy. - Wcale nie zamierzam być dobry - sprostował Kalona. - Nie zamierzam też być zły. Interesuje mnie wyłącznie upadek Tsi Sgili. Zraniła mnie, więc dokonam zemsty. - Okej, a co to dokładnie ma oznaczać? - zapytałam. - To, że mamy wspólnego wroga. Pomogę wam pozbyć się Tsi Sgili, która udaje najwyższą kapłankę Nyks, oraz jej stworzenie, tego Auroksa. - Ojcze, porozmawiasz z Najwyższą Radą? Powiesz jej, co wiesz o Neferet? - A co by to dało? - zapytał Kalona ostro. - Nie mam żadnych dowodów na poparcie moich słów. Wyprze się, jeśli oskarżę ją o to, że ma białego byka za partnera. Bo zakładam, że swoje stworzenie przedstawiła jako dar od bogini, czyż nie? - Owszem - odparłam. - Aurox niby jest darem od Nyks. - Niech zgadnę: bogini się nie objawiła, żeby wyrzec się tego stworzenia czy nawet Neferet. - Dobrze wiesz, że nic takiego nie miało miejsca.
- Oczywiście, że nie. - Kalona pokręcił głową z wyraźną odrazą. - A ponieważ wasza bogini milczy, nie ma żadnego dowodu ze strony Nyks. To byłoby moje słowo przeciwko słowu Neferet, a Najwyższa Rada wierzy, że Neferet mnie odtrąciła, więc uznają, że kłamię, by się zemścić. - A nie jest tak? - zapytałam. - To znaczy, czy nie pragniesz właśnie zemsty? 197 - Nie chcę, żeby Najwyższa Rada ją skarciła, uderzyła po łapkach i w imię służby bogini zesłała w odosobnienie. Pragnę ją zniszczyć. Zadrżałam, słysząc w jego głosie czystą nienawiść, lecz to, co mówił, brzmiało całkiem logicznie. Matko, nie chciałam nikogo zabijać. W głębi duszy jednak wiedziałam, że dopóki Neferet nie zostanie zniszczona, będzie zadawała nam wszystkim niewyobrażalny ból i cierpienie.
- No dobra, postawmy sprawę jasno. Czy mówisz o zabiciu Neferet? - Nie mogę jej zabić, stała się nieśmiertelna - odparł, patrząc mi prosto w oczy. - Tylko sama może siebie zniszczyć. Miałam wrażenie, że mój umysł zaraz eksploduje. - Nie mam pojęcia, jak ją do tego nakłonić. - Za to ja być może mam. Ma białego byka za partnera. Wierzy, że może kontrolować jego moc. Myli się, i to bardzo. - To stanowi klucz do jej zagłady - odezwał się Rephaim. - Być może. Powinniśmy na razie obserwować ją i czekać. Przekonać się, o co jej chodzi i jaki będzie jej następny krok - mówił Kalona. - To powinno być łatwe, skoro mieszkacie razem z nią w Domu Nocy. Obserwuj ją dobrze, mój synu.
- Nie mieszkamy tam - rzekł Rephaim, zanim zdołałam go powstrzymać. - Jestem ze Stevie Rae, Zoey i resztą grupy w tunelach pod dworcem. - Naprawdę? To ciekawe. Wszyscy czerwoni adepci są tam z wami? - Nie, Neferet przyprowadziła do szkoły grupę innych czerwonych adeptów, nie należących do grupy Stevie Rae. Oni mieszkają na terenie campusu - wyjaśnił Rephaim. 198 Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie w rodzaju: "Czy mógłbyś się przymknąć, bardzo proszę?". - To może być istotne. Oni przechylają szalę równowagi między światłem i ciemnością. - Tak - przyznał Rephaim, - I jest jeszcze .... - ... ktoś, kto nie potrafi się przymknąć i przestać wygadywać innym nasze sprawy - zakończyłam i rzuciłam Rephaimowi
wściekłe spojrzenie. - Nie ufasz mi, moja mała A-yo? - Kalona uśmiechnął się porozumiewawczo. Poczułam, że serce mi martwieje. - Nie, nie ufam ci. I nigdy więcej nie nazywaj mnie tym imieniem. Nie jestem A-yą. - Ona tkwi w tobie. Wyczuwam ją. - To tylko fragment tego, kim jestem, więc wrzuć na luz. Twój czas z nią dawno się skończył. - Być może nadejdzie dzień, kiedy się przekonasz, że przeszłość zatacza krąg i łączy się z teraźniejszością. - Może więc ugryziesz się w język i tak zostaniesz do tego czasu? - zapytałam z udawaną słodyczą. Kalona się zaśmiał. - Nadal mnie bawisz - powiedział. - A ty wywołujesz we mnie obrzydzenie. - Czy moglibyśmy zawrzeć coś w rodzaju pokoju? zapytał Rephaim. - Ewentualnie rozejm. - Spojrzałam na Rephaima i zmusiłam go wzrokiem, żeby popatrzył mi w oczy. -
Ale nie pokój. Nie zaufam mu i nie będę mu się zwierzała z naszych spraw. Musisz to sobie wbić do głowy albo lepiej od razu z nim odejdź. - Zostaję ze Stevie Rae. - W takim razie pamiętaj, po czyjej jesteś stronie. - Możesz być pewna, że nie pozwolę mu tego zapomnieć - obiecał Kalona. 199 - Jasne. Musisz wiedzieć, że Rephaim ma mnóstwo przyjaciół, którzy się o niego troszczą i nie pozwolą, żebyś go wykorzystał. Kalona ignorując mnie, odezwał się bezpośrednio do syna: - Gdybyś mnie potrzebował, spojrzyj na zachód i kieruj się krwią. - Rozłożył skrzydła. - Pamiętaj, że jesteś moim synem, bo możesz być pewien, że ci, którymi się otaczasz, nigdy o tym nie zapomną. - To powiedziawszy, Kalona wybił
się do góry i po kilku potężnych machnięciach skrzydłami zniknął w czeluściach nocy. ) ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Zoey Skończyło się na tym, że nie poszłam na pierwszą lekcję. Poważnie. Nie było mowy, żebym siedziała w ławce i pozwalała Neferet na pasywno-agresywne atakowanie mnie po całej tej sprawie z Kaloną i Rephaimem. Wysłałam więc Rephaima do klasy (i kazałam mu powiedzieć, że był w łazience), a potem znalazłam sobie zacienione miejsce w pobliżu stajni. Potrzebowałam posiedzieć i pomyśleć. W samotności. Kalona powiedział, że interesuje go rozejm, co - jak uznałam - było jedną wielką ścierną.
Najprawdopodobniej chciał wykorzystać Rephaima, żeby przeniknął w nasze szeregi i szerzył dywersję - brzmiało to tak, jakbym uważała naszą gromadkę za jakiś lokalny oddział paramilitarny. Westchnęłam. Czemu te oddziały nie mogą być fajniejsze? Co przypomniało mi ludzi-pantery z serialu Czysta krew i totalną głupotę Jasona. O matko, muszę koniecznie obejrzeć jeszcze raz sezon trzeci. Mam zaległości z czwórką ... - Halo, Zoey. Skup się - napomniałam samą siebie. A więc Kalona udaje, że interesuje go rozejm. Rephaim oczywiście mu wierzy, bo ten chłopak cierpi na wyjątkowo paskudny syndrom nieodwzajemnionej miłości tatusia. Stevie Rae chyba się wścieknie, kiedy się dowie, że Kalona rozmawiał z 201 Rephaimem - i ja ją doskonale rozumiem. Chciała tylko chronić Rephaima, a niestety, Kalona plus nowa ulepszona
wersja Rephaima równa się katastrofa. No i jeszcze ta sprawa z powrotem do szkoły złych czerwonych adeptów, którzy teraz udają, że wcale nie są kompletnymi popaprańcami i mordercami. Uch. Po prostu uuuuuch. Już na samą myśl o nieuniknionych awanturach na szkolnych korytarzach zaczęła mnie boleć głowa. Do tego trzeba było jeszcze dorzucić fakt, że Stark nadal źle sypia, partner Neferet jest bykiem (ble, to chyba nie oznacza tego, co się samo nasuwa?), Aurox, kimkolwiek jest, sprawia, że czuję się mega dziwnie zdenerwowana przestraszona i ogólnie skołowana - a cała szkoła siedzi na bombie gotowej eksplodować w każdej chwili. Popatrzyłam na księżyc. - A do tego - dodałam cicho, jakbym zwracała się bezpośrednio do srebrzystego rogalika na niebie - za sześć dni będę musiała poprowadzić rytuał oczyszczenia na ziemi babci, ponieważ tam właśnie moja mama została zabita.
Zamrugałam kilkakrotnie. Nie, nie będę płakała. Już nie. Będę tu sobie siedziała w świetle księżyca, dopóki nie przyjdzie czas, żeby iść na drugą lekcję, na dramat. Jakby w moim życiu mało było dramatów. - Cóż - oświadczyłam księżycowi. - Dobrze chociaż.. że moja dusza nie jest już rozbita na kawałki i nie błądzę po Zaświatach jak na wpół uśpiony niby-duch. - I dodałam coś, o czym właśnie pomyślałam: - Tak bardzo brakuje Heatha. Słowa jeszcze niosły się w powietrzu, kiedy poczułam ciepło na piersi. Intuicyjnie wiedząc, że zaraz stanie się coś niedobrego, odwróciłam wzrok od spokojnego księżyc i spojrzałam na mur otaczający Dom Nocy. Wzdłuż niego biegł właśnie Aurox. Nawet z tej odległości widać było, że 202 jest czujny i przepatruje okolicę w poszukiwaniu ewentuych
problemów. Momentami wyglądał wręcz, jakby węszył. Biegł w moją stronę, chociaż nie bezpośrednio na mnie. Ławka, na której siedziałam, była oddalona od muru o kilka metrów, a do tego znajdowała się w cieniu rozłożystych drzew. Aurox nie widział mnie. Jednak nie krył się w mroku. wybiegł na otwarty teren i chociaż wcale nie było pełni, noc była pogodna, a tłusty rogal dawał dość srebrzystego niebie- -kiego światła, żebym mogła dostrzec twarz Auroksa, kiedy już znalazł się bliżej. Jestem pewna, że każda dziewczyna nazwałaby go niezłym ciachem. To znaczy każda dziewczyna, która nie wie- działaby, że Aurox jest morderczą bestią w ludzkiej skórze. Przypomniałam sobie nagle, jak niektóre adeptki śliniły się na jego widok po tym, jak zabił Kruka Prześmiewcę. Chyba było im wszystko jedno, czy jego ludzka skóra stanowi wy- łącznie wdzianko, czy też jest prawdziwa. Miałam wrażenie, że coś pełznie mi po plecach, i aż się wzdrygnęłam. Mnie
wcale nie było wszystko jedno. Obchodziło mnie, i to bardzo, co tkwi pod jego skórą. Miał super dziwne oczy, już wcześniej je zauważyłam. I jak na ironię w tym świetle przypominały mi księżyc albo opalizujące kamienie - tylko że błyszczały, niemal świeciły w ciemności. Moja ręka powoli przesunęła się do kamienia proroczego. Czułam, że serce wali mi coraz szybciej. "Co w Auroksie tak mnie przeraża?" Nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że po- winnam zwalczyć ten strach. Wiedziałam, że muszę spojrzeć wreszcie przez kamień i sprawdzić, co mi pokaże - czy to będzie ciemność, czy światło. Już podnosiłam kamień, kiedy nagle coś zauważyłam. Jego cień padający na kamienny mur wokół terenu szkoły nie odzwierciedlał wcale jego wysokiej muskularnej ludzkiej sylwetki. Cień Auroksa był bykiem. 203
Musiałam wydać z siebie zduszony okrzyk albo jakiś inny dźwięk, bo natychmiast na mnie spojrzał. Zmienił kierunek i ruszył w moją stronę. Schowałam kamień pod bluzką, próbując zapanować nad pulsem i nie pozwolić, by serce mi wyskoczyło z piersi. Kiedy znalazł się kilka metrów ode mnie, nie mogłam się już powstrzymać. Wstałam i przeszłam za żelazną ławkę. Wiem, że to głupie, ale jakoś poczułam się lepiej, wiedząc, że coś - cokolwiek - nas oddziela. Aurox się zatrzymał i przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Miał na twarzy wypisane dziwaczne zaintrygowanie, jakby nigdy wcześniej nie widział na oczy dziewczyny i próbował odgadnąć, kim ja u licha jestem - analogia była w tym miejscu dość ironiczna. - Tej nocy nie płaczesz - powiedział w końcu. - Nie. - Powinnaś być na lekcjach. Neferet zarządziła, że wszyscy adepci mają iść do swoich klas.
- Dlaczego rzucasz cień byka? - wyrwało mi się jak idiotce i od razu miałam ochotę stuknąć się w czoło. "Co jest ze mną nie tak?" Zmarszczył czoło i obejrzał się za siebie, a jego cień zupełnie normalny i całkiem ludzki - odwrócił głowę wraz z nim. - Mój cień nie jest bykiem. - Ale był, kiedy biegłeś pod murem. Sama widziałam - odparłam, zastanawiając się, jakim cudem mój głos brzmi tak spokojnie i pewnie, skoro sama sobie wydawałam się totalną debilką. - Byk jest częścią mnie - wyjaśnił, po czym wydał się tak samo zdziwiony własną odpowiedzią, jak ja wcześniej zdumiałam się swoim pytaniem. - Biały byk czy czarny? - drążyłam. - A jaki kolor miał mój cień? 204
Zmarszczyłam nos i spojrzałam na ciemny ludzki kształt na ziemi. - No czarny oczywiście. - W takim razie mój byk też jest czarny. Powinnaś wrócić na lekcje. Neferet kazała. - Zoey, wszystko w porządku? Podskoczyłam na dźwięk głosu Starka. Odwróciłam się i zobaczyłam, że zmierza szybko w moją stronę, trzymając w ręku nonszalancko łuk z nałożoną strzałą. - Tak, w porządku. Aurox mi właśnie mówił, że mam wracać na lekcje. Stark rzucił mu ostre spojrzenie. - Nie wiedziałem, że jesteś tu profesorem. - Wypełniam polecenie Neferet - odparł Aurox. Jego głos brzmiał tak samo jak wcześniej, zanim zjawił się Stark, lecz zmieniła się całkowicie mowa jego ciała. Wydawał się teraz większy, bardziej agresywny, niebezpieczny.
Na szczęście zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec pierwszej lekcji. - Ups, coś mi się wydaje, że na pierwszą lekcję już nie zdążę. Muszę się pospieszyć, żeby załapać się na drugą - powiedziałam, po czym odwróciłam się plecami do Auroksa, podeszłam do Starka i chwyciłam go pod rękę. - Odprowadzisz mnie do szkoły? - Zdecydowanie. Żadne z nas nie odezwało się do Auroksa. - Boisz się go - rzekł Stark, kiedyśmy się oddalili. - Tak. Stark otworzył główne drzwi szkoły prowadzące do korytarza, w którym znajdowała się większość sal lekcyjnych. Wszędzie panował ruch, adepci przechodzili z klasy do klasy, ale Stark trzymał się blisko mnie i mówił szeptem tak, żebym tylko ja mogła go usłyszeć. - Dlaczego? Zrobił coś?
205 - Rzuca ... Przerwałam, bo z sali Neferet wyszła wysoka ciemnowłosa wampirka. Zatrzymaliśmy się ze Starkiem w miejscu. Początkowo nie wierzyłam własnym oczom i miałam ochotę je przetrzeć, by odzyskać wzrok. Stark jednak przyłożył do serca rękę zwiniętą w pięść i skłonił się nisko, co przywróciło mnie do rzeczywistości i poszłam jego śladem. - Bądź pozdrowiona, Tanatos - powiedział Stark. - Ach, Stark i Zoey, miło was widzieć w tak doskonałej kondycji. - Co tu robisz? - zapytałam o wiele bardziej bezceremonialnie, niż wypadało. Tanatos uniosła ciemne brwi, choć wydawała się raczej rozbawiona niż urażona.
- Jestem tutaj, ponieważ Najwyższa Rada uznała, że wyjątkowi adepci - tu spojrzała na Starka - oraz wampir z Domu Nocy wymagają dodatkowej uwagi. - A co to oznacza? - zapytałam. Mijający nas adepci gapili się i szeptali do siebie. Widziałam, jak Damien wychylał głowę z klasy, a kiedy zauważył Tanatos, jego usta przybrały kształt okrągłego zdziwionego "Ooo!". - To oznacza, że jeśli w poniedziałki zamierzasz opuszczać pierwszą lekcję, będziesz opuszczała właśnie zajęcia z Tanatos - powiedziała Neferet, wychodząc ze swojej klasy. W jej głosie nie było większej surowości niż w głosie każdego innego nauczyciela, który przyłapał ucznia na wagarach, lecz jej wzrok mówił co innego. Stark cały się spiął, toteż
domyśliłam się, że Neferet jest otoczona przez ciemność. - Wierzę, że Zoey jest na tyle dojrzała, że musiała mieć ważne powody, by nie przyjść na lekcję. - Tanatos uśmiechnęła się do Neferet, a w jej głosie czuć było pewną protekcjonalność. Neferet zastygła. Po chwili uśmiechnęła się z trudem. 206 - Ja również chciałabym w to wierzyć. Tak czy inaczej w poniedziałki będziesz miała pieczę nad Zoey i innymi szczególnymi uczniami, których chciałabyś widzieć w swojej grupie. Na końcu korytarza, po prawej stronie, znajduje się wolna sala. A teraz jeśli wybaczysz, muszę przygotować ci pokój na czas nieokreślony. - Ależ oczywiście, idź. Jeszcze raz przepraszam, że
zjawiłam się bez zapowiedzi i nie wiem, jak długo zostanę w tym uroczym Domu Nocy. Nastały niezwykłe czasy. Bądź pozdrowiona, Neferet. Neferet przyłożyła zwiniętą dłoń do serca i skłoniła się nieznacznie, a odchodząc, wymruczała pod nosem słowa pożegnania. - Nie jest zadowolona z mojego przyjazdu - powiedziała Tanatos. - Wiedziałaś, że tak będzie - odparłam cicho. Stark podczas pobytu na wyspie Skye powiedział mi, że znaleźli w Tanatos sprzymierzeńca, i to na tyle, że tę wampirkę z darem komunikacji ze śmiercią wtajemniczyli we wszystko, co wiedzieli o Neferet. Tanatos skinęła głową. - To prawda, mimo to z radością zgłosiłam się na ochotnika do tej misji. Równowaga dobra i zła na świecie została poważnie zachwiana, Wierzę, że odpowiedzi można znaleźć tutaj, w tym Domu Nocy.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. - Do diabła! - rzuciłam, a potem dodałam szybko: Przepraszam, ale spóźnię się na lekcję. - Idź na resztę lekcji, Zoey. Spotkamy się w poniedziałek na pierwszych zajęciach. - Tanatos uśmiechnęła się do Starka. - Młody wojowniku, mam kilka walizek w samo- chodzie. Zechciałbyś mi pomóc? - Oczywiście - odparł Stark. Z uśmiechem pomachał mi ręką, a ja przyłożyłam dłoń do serca, pokłoniłam się Tanatos i ruszyłam biegiem przez korytarz. Wpadłam na lekcję dramatu i spojrzałam na Erika przepraszająco. Popatrzył na mnie zmrużonymi oczyma, na szczęście jednak nic nie powiedział. Co więcej, przez całą lekcję mnie ignorował, pozwalając, żebym siedziała i gapiła się w przestrzeń. Zastanawiałam się, czy powinnam z niecierpliwością wyczekiwać końca szkoły czy raczej obawiać się, co mnie znowu spotka. Zaczynałam się przechylać ku tej drugiej opcji ...
Popatrzyłam na talerz z obiadem i mimo całego tego beznadziejnego stresu aż się uśmiechnęłam. - Spaghetti - westchnęłam z poczuciem prawdziwego szczęścia. - A do tego cola i chleb czosnkowy. Pychota. - Wiem .. Brakowało mi tego szkolnego żarcia zaśmiała się Stevie Rae i przesunęła się, żebyśmy mogli ze Starkiem zająć miejsca obok niej i Rephaima. Dostrzegłam, że Rephaim ma usta pełne makaronu i przeżuwa go pośpiesznie. Zauważył, że na niego patrzę, uśmiechnął się i ukazując jak na mój gust za dużo spaghetti w środku, powiedział: - Dobre. - To ptaki jedzą spaghetti? - zapytała Afrodyta, siadając na ławie naprzeciwko naszej czwórki. - On nie jest ptakiem - oświadczyła stanowczo Stevie Rae. - W tej chwili nie - zgodziła się Afrodyta.
Damien podszedł do nas i trącił ją łokciem, skrzywiła się. ale przesunęła. - O matko, już się nie mogłem doczekać, kiedy z wami porozmawiam. Co Tanatos tu robi? - zapytał. - Halo! Sprawdzasz czasem pocztę? - Afrodyta machnęła mu przed nosem kartką papieru, która wyglądała jak oficjalne pismo szkolne. - Jak się domyślam, wszyscy macie takie same zmiany w planie. Zrosłomóżdżki też to dostały. 208 - Nie nazywaj nas tak - powiedziała Shaunee, która właśnie podeszła. - No właśnie. Nie mamy wspólnego mózgu, tylko duszę. A to dwie różne sprawy - dodała Erin. - W takim razie dwie zrosłoduszki. - Afrodyta potrząsnęła głową i przewróciła oczami.
- Od następnego poniedziałku Tanatos będzie miała na pierwszej lekcji specjalne zajęcia - wtrąciłam się, zapobiegając kłótni. - Prawdopodobnie mamy wszyscy zmiany w planie. - Ja mam. - Rephaim nadal miał usta pełne makaronu. - Sprawdziłem przed lekcjami. - A więc dlatego się spóźniłeś - rzekł Damien. - Nie chciałem pytać. - Spóźniłeś się? - zapytała Stevie Rae. - Przecież wiesz, że nauczyciele tego nie tolerują. Rephaim popatrzył na mnie. Ja na niego. Przełknął makaron. - Mój ojciec tu był. - Co? Kalona? Tutaj? - Stevie Rae podniosła głos tak, że adepci przy sąsiednim stole spojrzeli na nas z zainteresowaniem. - Racja - powiedziała Afrodyta głośno, przybierając typową dla niej wkurzoną minę. - Barcelona. Tam są najlepsze
sklepy z butami, nie tutaj, wieśniaro. - Pochyliła głowę i dodała szeptem: - Rozmawiać o tym publicznie to nie najlepszy pomysł. Czyli zostają nam tunele. - Wszystko w porządku, Rephaim? - zapytała Stevie Rae zdecydowanie ciszej. - Tak. Nie byłem sam. Zoey była ze mną - odparł szeptem. Stevie Rae zamrugała ze zdziwienia. - Zo? 209 - Tak. Byłam z nim cały czas. Wszystko okej. To znaczy na tyle okej, na ile może być, jeśli w grę wchodzi Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - wyszeptałam. - Ja pierniczę, to nie Hogwart - powiedziała Afrodyta. - A szkoda - skomentowała Erin. A potem Shaunee powiedziała coś, co zaskoczyło mnie bardziej niż wizyta Kalony. - Nadal go kochasz, prawda? - zapytała cienkim, bardzo niepodobnym do swojego głosem.
Rephaim skinął nieznacznie głową. - Bliźniaczko, co jest? - Erin była oszołomiona. - To jest ważniejsze, bliźniaczko. - Shaunee spojrzała Rephaimowi w oczy. - Ojcowie są ważni. - Nie wiedziałam, że byłaś tak związana ze swoim tatą - powiedziała Stevie Rae. - Nie byłam. I dlatego właśnie rozumiem. Jeżeli ojciec nie zwraca na ciebie uwagi, to nie znaczy, że nie chcesz, żeby było inaczej. - Hm ... - Erin nadal wydawała się zdezorientowana. - Nie wiedziałam, że cię to dręczy, bliźniaczko. Shaunee wzruszyła ramionami i poczuła się chyba zakłopotana. - Nie lubię o tym rozmawiać. - Zachowywał się podle? - wypytywała Erin Rephaima. - Nie, nie bardzo - odpowiedział, patrząc na mnie. - Afrodyta ma rację. Porozmawiamy o tym, kiedy nie będzie mógł nas nikt podsłuchać. Teraz skończmy obiad, a potem każdy powinien odebrać pocztę i
sprawdzić zmiany w planie, które dotyczą czerwonych adeptów. - Grupa Dallasa już swoje odebrała. Słyszałam, jak rozmawiali o tym na zajęciach ze sztuki - oznajmiła Afrodyta. Zerknęłam na Stevie Rae: zbladła jak ściana. 210 - Będziemy z tobą - powiedziałam. - Tanatos to potężna wampirka, należy do Najwyższej Rady. Nie pozwoli, żeby cokolwiek się stało. - Szechina była przywódczynią Najwyższej Rady, a została zabita pierwszego dnia - przypomniała Stevie Rae. - Ale przez Neferet, a nie przez jakiegoś totalnie durnowatego czerwonego faceta - zauważyłam. - Te laski mi też działają na nerwy - powiedziała Afrodyta. - Tej suce Nicole najchętniej wyrwałabym włosy ze łba razem z korzeniami, które tak na
marginesie mówiąc, na pewno mają inny kolor niż ta sieczka na jej głowie. - Nie cierpię, kiedy muszę się z tobą zgodzić - przyznała Stevie Rae. - No widzisz, wieśniaro? Ty też miewasz czasem rację. - Możemy przestać i skończyć spaghetti? powiedziałam. - Zostały już tylko dwie lekcje, a potem wracamy do tuneli i będziemy mieli cały weekend na obgadanie wszystkiego. - Dobry pomysł - stwierdził Damien. - Na następnej lekcji zamierzam poszperać w książkach i dokumentach, może znajdę odpowiedzi na pytania, które nas nurtują. Dostałem pozwolenie od profesor Garmy, żeby iść do sali komputerowej w czasie hiszpańskiego. Jestem dobry w odmianie czasowników, a tym się dzisiaj będziemy zajmować.
- Uch ... - sapnęłam i wszyscy przy stole (oprócz Damiena) pokiwali głowami na znak, że zgadzają się ze mną. To, że hiszpańskie czasowniki są "uch", nawet Bliźniaczki przyznały jednomyślnie, chociaż wydawały się rozkojarzone. Erin spoglądała na Shaunee ze złością przechodzącą w zdezorientowanie i z powrotem. I to w zasadzie stanowiło idealne podsumowanie reszty dnia: dezorientujący, wkurzający i po prostu "uch". JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ SZESNASTY
Zoey - Podoba mi się ten koń - powiedziałam do Lenobii. - Mnie też - odparła, chociaż zabrzmiało to tak, jakby wcale nie chciała się do tego przyznać. Stałyśmy w zagrodzie, w pewnym oddaleniu od grupki adeptów otaczających Travisa i jego potężnego perszerona. Kowboj pokazywał swoim skupionym widzom (adepci plus Darius, plus Rephaim, plus Stark), jak używać kopii i miecza na grzbiecie konia. - Czyli co? - zapytał Johnny B. - Ona tylko tyle potrafi? Kłusować do przodu i do tyłu w linii prostej? Travis siedzący na grzbiecie Bonnie zdawał się mieć sto metrów wzrostu. Trzymał w ręku długą kopię i przez moment zastanawiałam się, czy nie zrobi szaszłyka z wymądrzającego się Johnny'ego B. Jednak kowboj zsunął tylko kapelusz na tył głowy i oparł kopię na biodrze.
- Moja mała robi wszystko to co mniejsze konie. Zna wszystkie chody: stęp, kłus, galop, cwał - powiedział i zerknął na Lenobię. Jej przyjazny uśmiech nagle przeszedł w skrzywienie. - Bonnie potrafi zawracać szybko jak koń wyścigowy, biega prędko i wytrzymale jak rasowa klacz. I może ścigać się w terenie z najlepszymi końmi. 212 Nie zapominaj też, że nosi na grzbiecie mnie, stertę zbroi i broni, a do tego może pociągnąć za sobą chałupę. W tym samym czasie. niedocenianie jej to poważny błąd. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Lenobię i dodał: Ale niedocenianie kobiet w ogóle nie jest dobrym pomysłem, chłopcze. Zamaskowałam śmiech kaszlem. Lenobia spojrzała na mnie. - Nie dawaj mu okazji do tego, żeby się jeszcze bardziej nakręcił. Przez cały dzień wszystkich zabawia.
Dziewczęta chcą iść z nim na randkę. Chłopcy chcą być tacy jak on. Już mnie od tego boli głowa. - A więc lubisz go trochę? Aż się skrzywiłam pod lodowatym spojrzeniem Lenobii, lecz w tej samej chwili Travis podniósł głos. - Musielibyście zapytać panią profesor, ale ja osobiście chętnie się wybiorę na przejażdżkę w teren - oznajmił głośno. Co? Przejażdżka w terenie? Nadstawiłam uszu. Jeździmy w terenie? - Odkąd walczymy ze złem, nie - mruknęła Lenobia pod nosem. Ruszyła w stronę kowboja i jego klaczy, mówiąc głośniej: - Przepraszam, nie słuchałam. O co pytałeś? - Jeden z chłopaków chciał zobaczyć Bonnie w akcji w terenie. Chętnie wezmę parę osób na konie w jakąś pogodną noc. Dorastałem w okolicach Sapulpy, więc stare ścieżki idące grzbietami wzgórz znam jak własną kieszeń.
Widziałam, że Lenobia aż się zapowietrzyła, i byłam pewna, że za chwilę kowboj poszybuje w kawałkach do stratosfery, a wtedy Ant, najmniejszy ze wszystkich adeptów, wyciągnął rękę i oszołomiony pogłaskał Bonnie po pysku. - Wow! Jazda w terenie! Tak jak robili kowboje? Byłoby fantastycznie. - Spojrzał na Lenobię z wyrazem bezbrzeżnego zachwytu w oczach. - Profesor Lenobio, naprawdę będziemy mogli? 213 Uderzyło mnie to samo, na co musiała zwrócić uwagę Lenobia - Ant prosił o coś zupełnie normalnego: chciał po prostu pojechać na wycieczkę konną i być zwyczajnym dzieckiem, a nie adeptem najpierw martwym, potem ożywionym, nie przejmować się walką z nieśmiertelnymi i ich potworami ani zamartwiać się kwestią ocalenia świata.
- Być może - odparła Lenobia swoim nauczycielskim głosem. - Muszę zobaczyć, czy uda mi się to wpleść w plan. Już i tak ostatnio wprowadzono kilka zmian. Johnny B westchnął. - Zmiany... W lekcjach namieszało nasze ożywienie i powrót do szkoły. - Mam wrażenie, że pani profesor ma na myśli raczej mnie niż was - odezwał się Rephaim. - To przeze mnie Stark i Darius zaczęli prowadzić tu całkiem nowe zajęcia - Żaden z was nie ma racji i jednocześnie macie ją obaj - odparła Lenobia stanowczo. - Jesteście motorem zmian w Domu Nocy, ale zmiany niekoniecznie są złe. Lubię traktować je jako coś pozytywnego. Zmiany zapobiegają stagnacji. Cieszę się też, że w mojej stajni odbywają się zajęcia dla wojowników. Jak wam dzisiaj Travis tak umiejętnie zademonstrował, wojownicy i konie mają długą i bogatą wspólną historię.
Zauważyłam zdziwione spojrzenie Rephaima i jego ostrożny uśmiech. A potem zadzwonił dzwonek, lecz zanim ktokolwiek zdążył ruszyć do drzwi, Travis odezwał się gromkim głosem: - Prrr, moi drodzy! Nikt nie wyjdzie ze stajni, dopóki wszystko nie znajdzie się na swoim miejscu. Wy pomóż- cie Starkowi i Dariusowi odłożyć broń oraz tarcze. A wy dwaj - Travis pokazał na Rephaima i Anta – pomożecie mi zdjąć siodło i wytrzeć Bonnie. Sporo się dzisiaj napracowała. 214 Wszyscy stanęli w miejscu. Lenobia się zawahała, po czym jakby skinęła głową do siebie, zmieniła kierunek zniknęła w swoim biurze. Hm. A więc teraz, za zgodą najbardziej surowej z surowych
wampirek, ludzki kowboj mówi dawnemu Krukowi Prześmiewcy, paru uczniom, którzy powstali z martwych, z grupie adeptów, co mają robić. Hm. Zanim zebraliśmy się wszyscy, wsiedli do autobusu i wrócili do tuneli, dochodziła już szósta rano. Nawet ja byłam zmęczona i niewiarygodnie zadowolona z tego, Że zaczął się weekend. Przysięgam, że miałam ochotę wyłącznie na spanie, oglądanie byle czego w telewizji i może na jakieś niewielkie przemeblowanie. Właśnie myślałam o grubym niebieskim kocu (który zabrałam, kiedy pakowałam w karton ciuchy i inne rzeczy z mojego dawnego pokoju w szkole) i o tym, jak fajnie byłoby zwinąć się pod nim ze Starkiem i Nalą, kiedy Stevie Rae pokrzyżowała mi szyki. - Słuchajcie, musimy się pospieszyć - powiedziała, obejmując gestem mnie, Rephaima, Starka, Dariusa, Afrodytę,
Bliźniaczki i Damiena. - Za jakieś półtorej godziny zacznie świtać. Rephaim i Zoey muszą nam powiedzieć o Kalonie. - Dobra - westchnęłam. - W kuchni. I tak sporo czasu zeszło, zanim udało nam się wywalić z kuchni wszystkich głodnych adeptów. - Dłużej tak nie może być. Potrzebne nam miejsce, gdzie moglibyśmy odbywać własne spotkania bez debili mieszających się do naszych spraw - rzekła Kramisha, krzywiąc się na widok Johnny'ego B, który najwyraźniej sprawdzał, ile płatków Cheetos jest w stanie wepchnąć do ust na jeden raz. - Um hm umum - powiedział Johnny B zapchany cheetosami. 215 - Zjeżdżaj stąd, palancie. Mamy sprawy do obgadania. - Kramisha potrząsnęła głową, po czym wyrzuciła z kuch-
ni jego i ostatnich czerwonych adeptów. Wtedy odwróciła się do nas. - Nie, ja nie wychodzę. - Ja pierniczę, masz znowu jakiś wierszyk? - odezwa- ła się Afrodyta. - Czytałam w magazynie People, że negatywne nastawienie powoduje pojawianie się zmarszczek - powiedziała do niej Kramisha. - Może powinnaś przemyśleć swoje podejście za każdym razem, kiedy spojrzysz w lustro. Bo wiem, że uwielbiasz w nie zerkać. - Popatrzyła na mnie i Stevie Rae. – Przyszedł mi do głowy na łacinie. - Na łacinie? Poważnie? - wtrąciła Afrodyta. - Przecież ty nawet językiem ojczystym ledwo się posługujesz. - Non scholae sed vitae discimus - odpowiedziała gładko Kramisha.
Zapadła długa cisza, którą wreszcie przerwała Stevie Rae - Cholera. Łacina zawsze brzmi tak dostojnie. Dobra robota, Kramisha. - Dziękuję. Miło zostać docenionym przez najwyższą kapłankę. W każdym razie ... - Kramisha zaczęła grzebać w swojej super hiper gigantycznej torbie, aż w końcu znalazła fioletowy zeszyt. Wyjęła go, podeszła do stołu i rzuciła przede mną. - Dla ciebie. - Dlaczego? - zapytałam, zanim zdołałam się powstrzymać. Kramisha wzruszyła ramionami. - Nie wiem, ale powinnaś go przeczytać. - Naprawdę by nam pomogło, gdybyś mogła wyciągnąć nieco więcej informacji, kiedy je dostajesz - odezwała się sarkastycznie Afrodyta. - Zmarszczki - przypomniała Kramisha, nawet na nią nie spoglądając.
216 - Dobra, przeczytam. - Wzięłam zeszyt, a potem popatrzyłam na gapiącą się na mnie grupę - Jasne, na głos. I przeczytałam: Linia dzieląca tworzy - a oto jej skład: Smocze łzy Stracone lata Pokonane lęki Paradoks ognia i lodu W prawdziwym widzeniu Ciemność nie zawsze równa się złu Światło nie zawsze niesie ze sobą dobro. Kiedy czytałam ostatnie dwie linijki, ścisnęło mnie w żołądku. Spojrzałam na Kramishę. - Masz rację. Ja miałam to przeczytać. - Skąd wiesz? - zapytał Starko - Te ostatnie wersy, zaczynając od ciemności ... coś takiego właśnie powiedziała do mnie Nyks, kiedy pocałowała
mnie w czoło i wypełniła mój księżyc w dniu naznaczenia. - A reszta coś ci mówi? - zapytał Damien. - Bo ja wiem? Wszyscy wiemy, dlaczego Smok miałby płakać ... - Rephaim zwiesił ramiona, więc popatrzyłam na niego przepraszająco. - Te lata i lęki też się mogą odnosić do niego. Widać, że będziemy musieli zaangażować Shaylin ze względu na ten kawałek o prawdziwym widzeniu. A jeśli chodzi o resztę, to nawet nie wiem, co to jest paradoks - westchnęłam. - Innymi słowy, nie mam pojęcia, o co chodzi w pozostałych wersach. - Paradoks to zdanie czy sytuacja, która wydaje się sprzeczna, a jednak jest prawdziwa - oznajmił Damien. - Co? 217 - No dobrze, podam przykład: paradoks wojny polega na tym, że musisz zabijać ludzi, żeby zapobiec własnej śmierci.
- Jezu, jak ja nie lubię przenośni! - powiedziała Afrodyta. - Ale jesteś inteligentna, moja śliczna. Więc kiedy się nad czymś zastanowisz, z pewnością to rozgryziesz po- cieszył ją Darius. - Ten paradoks może mieć coś wspólnego z Kaloną i Rephaimem - odezwała się nagle Shaunee. - To znaczy? - zapytała Stevie Rae. - Bliźniaczko? Wszystko w porządku? - Tak - Shaunee odpowiedziała Erin i mówiła dalej: - Chciałam powiedzieć, że to też paradoksalna sytuacja, prawda? Żeby Rephaim mógł udowodnić, że zmienił się i jest teraz dobry, musi odrzucić ojca, a to coś, co jest zwykle uważane za złe. - Może coś w tym być - przyznał Damien. - Ona jest ogniem - zauważyła Afrodyta. Zamrugałam. - A Kalona lodem.
- Ale przecież moja bliźniaczka nie ma z nim nic wspólnego - odparła Erin. - Owszem, ma - wtrącił Rephaim. - Rozumie, co czuję w związku z nim, zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. - Rephaim, wiem, że chciałbyś, żeby twój ojciec okazał się fajnym facetem i pokochał cię, ale powinieneś dać sobie z tym spokój. - W głosie Stevie Rae wyczuwałam frustrację. - Proszę, opowiedz im o dzisiejszym - zwrócił się do mnie Rephaim. Powstrzymałam westchnienie. - Kalona chce rozejmu - oświadczyłam i przeczekałam ogólne zamieszanie, te ich "na pewno nie" oraz "proszę 218 was". Wszystkich oprócz Shaunee i Rephaima. Po czym zaczęłam wyjaśniać dokładnie, co zaszło pomiędzy mną, Kaloną i Rephaimem. Podsumowałam to jednym zdaniem. - Tak
więc sądzę, że nie możemy mu zaufać, chociaż rozejm nie jest złym rozwiązaniem. - Rephaim musi trzymać język za zębami, jeśli chodzi o nasze sprawy. - Kramisha spojrzała na niego nienawistnie. - Tak, już o tym rozmawialiśmy. Prawda, Rephaim? – powiedziałam. - Nie zdradzę ojcu naszych sekretów. - Chodzi o coś więcej - rzekł Stark. - To, że tu mieszkamy, nie jest żadną tajemnicą, ale Kalona wcale nie musiał się o tym dowiadywać. - To nie jest sekret, którego ojciec nie byłby w stanie odkryć - odparł Rephaim. - Być może. A nie przyszło ci do głowy, że gdyby on faktycznie opuścił Tulsę i poleciał gdzieś na zachód myśląc, że przebywasz w Domu Nocy otoczony Synami Ereba, to może leciałby dalej i leciał i mielibyśmy go z głowy? - za- sugerował Stark. - To niemożliwe. Ojciec mnie nie zostawi.
- Już to zrobił! - wybuchnęła Stevie Rae. Wstała i objęła się rękoma, jakby chciała fizycznie powstrzymać własne emocje. - Zostawił cię, kiedy wybrałeś dobro. Wrócił tylko dlatego, że twoim braciom nie udało się namówić cię do szpiegowania. Więc teraz próbuje osobiście. - Do szpiegowania? - zapytał Darius. Rephaim patrzył na Stevie Rae, jakby go spoliczkowała, lecz odpowiedział Dariusowi: - Tak. Po to przylecieli moi bracia. Zdążyłem im odmówić, a wtedy zjawił się Smok i ten Aurox. - Dobra, słuchajcie - przerwałam im. - Jak już mówiłam, to jasne, że nie powinniśmy ufać Kalonie, ale wydaje mi się, 219 że miał dzisiaj rację w jednym. Jeżeli Neferet jest nieśmiertelna i może zginąć wyłącznie z własnej ręki, to naprawdę
będziemy potrzebowali pomocy. Sami nie dowiemy się, jak ją popchnąć we właściwym kierunku. - Zamilkłam na chwilę. - I uważam, że możemy zaufać Rephaimowi, nawet jeśli kocha swojego ojca - dodałam. - Kalona jest jak bomba zegarowa - powiedział Stark. - Ty też kiedyś nią byłeś. I ja - zauważył Rephaim. Stevie Rae rozplotła ręce i chwyciła Rephaima. - Ja także kiedyś byłam taką bombą jak wy. Tylko że cała nasza trójka wybrała światło. Twój ojciec nie. Proszę. Rephaim, musisz o tym pamiętać. - Znowu zgadzam się z wieśniarą - wtrąciła Afrodyta. - I ja - dodała Erin. Nastąpiła wymowna cisza, kiedy Erin popatrzyła na Shaunee, która nie odpowiedziała echem, jak zwykle bywa- ło, ani nawet nie spojrzała na bliźniaczkę. - To istny cud. Niech ktoś powiadomi Watykan skomentowała sucho Afrodyta.
Trzymając Stevie Rae jedną ręką, Rephaim sięgnął drugą po leżący na stole wiersz Kramishy. - Ciemność nie zawsze równa się złu. Światło nie zawsze niesie ze sobą dobro - przeczytał. - Może nie wszystko wygląda dokładnie tak, jak się wydaje. - Ja wiem, że jedno jest pewne i wygląda dokładnie jak wygląda - odparłam. - Byłam w Zaświatach, kiedy Kalona zapytał Nyks, czy mu wybaczy. Odpowiedziała, że dopiero wtedy, kiedy zasłuży, by ją o to poprosić. On nie zasłużył, Rephaim. - Jeszcze - dodała Shaunee cicho. - Jeszcze - powtórzył Rephaim. - Jeszcze? - Erin pokręciła głową. - Okej, umowa jest taka: dopóki Kalona nie zasłuży to, by mieć prawo prosić Nyks o wybaczenie, nie będziemy mu ufać. 220
Możemy ogłosić rozejm, ale raczej na zasadzie, że wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem powiedziałam z nadzieją, że nie pokręciłam cytatu. - Koniec. Kropka. - Jednak to, że nie ufamy, nie oznacza, że nie możemy mieć nadziei - rzekła Shaunee. - Nie, nie oznacza - odparłam powoli, patrząc na smutne zrezygnowane spojrzenie, jakim Stevie Rae obrzuciła Rephaima. - Nie zawiodę cię - zapewnił ją Rephaim, po czym przeniósł wzrok na nas. - Tak jak powiedziała Shaunee, mogę mieć nadzieję, ale nie będę mu ufał. - On ci złamie serce - ostrzegła Stevie Rae. - Za późno, żeby się tym martwić. Już to zrobił - rzekł Rephaim i wstrząsnął nim dreszcz. Mogłabym przysiąc, że skóra mu zafalowała. Wstał i pocałował delikatnie Stevie Rae. - Muszę iść. Kocham cię. - Pójdę z ... - zaczęła Stevie Rae i przerwała. - Nie, nie chcesz.
Okej. Wiem, że musisz być sam - dodała, podeszła na palcach i pocałowała go szybko. - Idź, zanim zostaniesz tu uwięziony. Rephaim skinął głową i wybiegł z kuchni. - Hm. Więc zamienia się w ptaka? Ot, tak po prostu? zapytała Afrodyta. - Nie licząc faktu, że to go boli i upokarza, to owszem, tak po prostu - odpowiedziała Stevie Rae i z płaczem uciekła z kuchni. - Ja pierdolę. Przecież tylko pytałam. Nie musi być taka wrażliwa. - A jak ty byś się czuła, gdyby Darius codziennie zamieniał się w ptaka? - zapytałam z (próżną) nadzieją, że Afrodyta wczuje się w sytuację mojej przyjaciółki. - Wkurzona - odparła. - Uwielbiam się przytulać dodała, po czym przez chwilę się nad czymś zastanawiała.
221 - Wiesz co? Może ona powinna zamknąć go przed świtem w naprawdę wielkiej klatce? Może mogłaby go oswoić? Wszyscy wybałuszyliśmy oczy. - No co? To tylko pomysł. - Za gatunku tych, które lepiej zatrzymać dla siebie zauważył Damien. - To znaczy, że mam dodać klatkę do listy zakupów czy nie, bo planuję właśnie, co kupić do przemeblowania tuneli? - Dodaj, ale pod warunkiem, że pozwolisz mi zrobić resztę listy - powiedziała Kramisha. - Idę pogadać ze Stevie Rae - oznajmiłam. - W dwie zróbcie zakupy, tylko nie bądźcie wredne. - Jeśli nie macie nic przeciwko, kładę się spać oświadczył Stark - Czuję, jak słońce mnie osłabia.
Zmusiłam się do uśmiechu i pocałowałam go. - Jasne. Ja też niedługo się położę. - Spokojnie. Upewnij się najpierw, czy ze Stevie Rae wszystko w porządku - powiedział i wcale na mnie nie patrząc, kiwnął reszcie ręką i wyszedł ociężale z kuchni. Wiedziałam, że kiedy przyjdę do łóżka, będzie już spal i poczułam się dziwnie - jakbym pozostawała w związku ze starszym panem, który ciągle zasypia. Odsunęłam od siebie te myśli, pożegnałam się z przyjaciółmi i poszłam do pokoiku Stevie Rae. Siedziała na łóżku zaryczana, tuląc do siebie Nalę. - Cześć, maleńka - odezwałam się, siadając i głaszcząc kotkę. - Dobrze się opiekujesz Stevie Rae? Moja przyjaciółka uśmiechnęła się przez łzy. - Była tutaj, kiedy przyszłam. Udawała wielką marudę, ale od razu skoczyła mi na kolana, kichnęła na mnie, a
potem położyła mi łapki na piersiach, pyszczkiem otarła się o twarz i zaczęła mruczeć. - Nala jest dobra w swoim zawodzie, co? 222 - W zawodzie? - Stevie Rae pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę z pudełka stojącego obok łóżka. - Kociej psychoterapeutki. Kiedy wchodzi w tryb profesjonalny, nazywam ją panią doktor Nalą. - Kasuje za godziny? - zapytała Stevie Rae, gładząc Kotkę, która definitywnie włączyła wysokie obroty mruczenia. - Jasne. Pracuje za kocimiętkę. Za duże ilości kocimiętki. Stevie Rae uśmiechnęła się i wytarła oczy. - Muszę się o nią postarać. - Chcesz zadzwonić do mamy? Poczułabyś się lepiej? - Nieeee. Będzie teraz zajęta szykowaniem śniadania
dla moich braci. Nic mi nie jest. Obdarzyłam ją spojrzeniem. - Nic mi nie będzie, naprawdę. Tylko tak bardzo się martwię o Rephaima. Wiem, że nie możecie zapomnieć o tym, że jest Krukiem Prześmiewcą. Chciałabym, żebyście zrozumieli, że już nie jest zły. Odkąd Nyks go zmieniła, w godzinach nocnych jest zupełnie zwyczajnym chłopakiem. I nie za bardzo wie, jak to jest być chłopakiem. Boję się, że Kalona sprowokuje go do czegoś, a wtedy Nyks odbierze mu człowieczeństwo. Stevie Rae zaniosła się płaczem. Przytuliłam ją mocno do siebie, obejmując także marudzącą Nalę, - Nie. Tak się nie stanie. Kiedy bogini obdarzy kogoś darem, nie zabiera go z powrotem, nawet jeśli wolna wola powoduje, że człowiek daje ciała. Idealnym przykładem jest Neferet. Ta to dopiero kosmicznie nabruździła, a nadal ma kilka darów bogini. Rephaim zostanie chłopakiem w nocy. Musisz tylko zdecydować,
czy potrafisz żyć ze słabością, jaką wnosi jego ludzka postać. - Miłość nie jest słabością. - Ale miłość do niewłaściwej osoby, owszem. 223 Oczy Stevie Rae zrobiły się okrągłe jak spodki i pociekło z nich jeszcze więcej łez. - Uważasz, że to źle, że go kocham? - zapytała. - Nie, kotku. Uważam, że to źle, że on kocha Kalonę. To jego słabość - powiedziałam, po czym dodałam cicho: - Wiem coś o tym. Wiesz, że wydawało mi się, że kocham Kalonę, a to kazało mi wierzyć, że on się zmienia. - Domyśliłam się. - Obudziłam się, dopiero kiedy zabił Heatha. - A jeśli potrzeba czegoś równie okropnego, żeby Rephaim uwierzył, że Kalona się nigdy nie zmieni? Westchnęłam.
- Może Rephaim nie tyle sądzi, że Kalona się zmieni. ile ma nadzieję, że tak się stanie. - A jest jakaś różnica? - Myślę, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy wiarą, że coś się wydarzy, a zwykłą nadzieją - odparłam. - Daj Rephaimowi szansę, żeby się z tym uporał. To trudne, a jak sama powiedziałaś, dla niego to wszystko nowość. Kochaj go po prostu i czekaj, co z tego będzie. Wierzę, że on cię nigdy celowo nie skrzywdzi. - Będę go kochać i będę czekać - zgodziła się Stevie Rae. A potem wzięła głęboki oddech i uścisnęła mnie mocno, aż Nala zaczęła się wiercić i prychać. Stevie Rae zaśmiała się i poświęciła kilka minut na uspokojenie kotki. - No dobra, za chwilę padnę ci na podłogę, jeśli nie znajdę się w łóżku - powiedziałam w końcu, pocałowałam Nalę w czubek łebka i podałam ją Stevie Rae. - Zatrzymaj sobie panią doktor. To niezła pieszczoszka.
- Dzięki, Zo Jesteś kochana. . Wysunęłam się spod koca Stevie Rae i ruszyłam powoli tunelem, aż doszłam do różowego koca z My Little Pony który Stark przypiął zamiast drzwi. Przesunęłam palcami miękkiej tkaninie i przypomniałam sobie, jak się uwielbiałam 224 bawić kucykami My Little Pony i jak moja mama obcięła części z nich grzywy, żebym wiedziała, które są dziewczyn- kami, a które chłopcami. Mama ... Zamknęłam oczy i skupiłam się. - Duchu, jesteś mi potrzebny - zawołałam cicho i niemal od razu poczułam napływ żywiołu. - Tym razem zostań ze mną nieco dłużej, dopóki nie zasnę. Duch odpowiedział na moją prośbę powiewem emocji, od którego poczułam się ciepła i bardzo zmęczona. Pochyliłam się i weszłam pod kocem do środka. Podeszłam
po cichu do łóżka: wiedziałam, że Stark śpi. Położyłam się obok, przykryłam nas niebieskim kocem i przez chwilę patrzyłam na Starka. A potem pozwoliłam, by żywioł ukołysał mnie do snu. Stark krzywił się we śnie. Widziałam, że jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, jakby oglądał przez zamknięte oczy mecz ping-ponga. Dotknęłam delikatnie jego czoła koniuszkami palców, próbując złagodzić jego stres, - Wszystko jest okej - szepnęłam. - Nie miej złych snów. Chyba trochę zadziałało, bo wydał z siebie głębokie westchnienie i wyciągnął rękę, żeby mnie przytulić. W końcu ja również zapadłam w głęboki sen pozbawiony marzeń. Kalona Za pierwszym razem to było proste, wręcz przypadkowe:
Kalona podążył za wspólnym duchem nieśmiertelności, który związał go ze Starkiem, i z łatwością wśliznął się do umysłu młodego wampira. Ale mijały kolejne dni i to, co przeżyli w Zaświatach, stawało się coraz bardziej odległe, 225 też Kalonie coraz trudniej było wkraczać w podświadomość chłopaka. Jego umysł zaczynał się buntować. Duch Kalony musiał pozostawać nieruchomy i tylko obserwować, ewentualnie podsuwać drobne sugestie strażnikowi Zoey Redbird - w przeciwnym razie jego umysł się opierał i wiele razy łącząca ich nić została przerwana, a duch Kalony wyrzucony w bardzo nieprzyjemny sposób. Oczywiście było łatwiej, jeśli chłopak akurat kochał się z Zoey albo spał i śnił. Początkowo Kalona lubił wnikać w umysł Starka, kiedy ten wchodził w Zoey. Sprawiało mu to przyjemność. Jednak seks odwracał uwagę, a tego
Kalona nie chciał. Z czasem wrócił więc do umiejętności, którą udoskonalił wieki wcześniej - zaczął wkraczać do snów Starka. Nie manipulował nimi jak snami Zoey czy innych. To byłoby zbyt oczywiste. Stark od razu by poznał, się dzieje. A gdyby rozpoznał obecność Kalony, skorzystałby z siły żywiołu Zoey i zupełnie go zablokował. W najlepszym wypadku byłby ostrożny, a wtedy obserwowanie podświadomości Starka stałoby się czystą stratą czasu. Kalona wiedział, że musi pozostać w ukryciu i działać delikatnie. Tak, zdecydowanie lepiej było czaić się w zakamarkach umysłu Starka, szeptać mu mroczne myśli, podsłuchiwać. Jakiż to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że śpiący umysł wojownika rozmawiał ze sobą. Dziwne tylko, że podświadomość Starka krążyła ciągle wokół tego samego snu
w którym stał na niewielkim kawałku ziemi otoczonym nicością i rozmawiał ze swoim lustrzanym odbiciem, tyle że twardszym i podlejszym niż prawdziwy Stark. Stark nazywał swoje odbicie Drugim. Nie zawsze się z nim spotykał za każdym razem jednak Kalona dowiadywał się ciekawych rzeczy z minionej doby. Tym razem Kalona był gotów przerwać łączącą ich zdegustowany banalnym snem, w którym Stark wracał szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa, kiedy nagle sen zmienił się, a dziecko urosło i rozdwoiło. Kalona znieruchomiał i skupił się na rozmowie dwóch lustrzanych postaci. - Gówniany dzień, co gnojku? - Taaa, a ty jesteś śmierdzącą wisienką na rozlazłym torcie tego gównianego dnia. - Nie ma sprawy, Stark. Zawsze możesz na mnie liczyć, zawsze sprowadzę cię na ziemię. To może pogadajmy o tym, jaki ten dzień byłby fajny, gdybyś zachował sięjak mężczyzna i nie był taki chujowo miły.
- Jasne, Drugi. Zawsze można na ciebie liczyć w jednym: w beznadziejnym podejściu. - I co z tego, gnojku? Może i moje podejście jest do dupy, ale przynajmniej nie beczę, że miałem kiepski dzień. Tego akurat możesz być pewien. - Mogę też być pewien, że Zoey ciągle coś zagraża ze strony tych, którzy kręcą się zbyt blisko niej. - Możesz wylać swoje żale, jak wiesz, doskonale pełnię rolę adwokata diabła. - Ten cholerny Rephaim kiedyś coś zmaluje. - Chyba nie jesteś takim kretynem, żeby mu zaufać? - Jestem miły, ale nie zdurniałem. - A pomyślałeś, cioto, że jeśli nie zaufasz Rephaimowi, to nie będziesz też mógł ufać nikomu, kto jest blisko niego? - Na przykład Stevie Rae? Wiem. Sądziłem, że będę musiał ją obserwować i pilnować, żeby nie naraziła Zoey na niebezpieczeństwo, a wygląda na to, że jest odwrotnie. Stevie Rae odpycha Rephaima od Kalany,
chce, żeby był rozsądny i nie dawał temu swojemu pokręconemu ojcu powodów do zadowolenia. - To w czym problem? - W Shaunee. Drugi się zaśmiał. 227 - Masz na myśli połowę bliźniaczego duetu? A więc obie cię stresują. To może zamiast płakać nad tym, rzucisz po prostu Zoey i wciśniesz się jako farsz pomiędzy dwie połówki bliźniaczej bułeczki? Te suczki są niezłe. - Jesteś totalnie popieprzony. Nie zamierzam rzucić Zoey, kocham ją. l nie Bliźniaczki stanowią problem, lecz sama Shaunee. Wychodzi na to, że ma jakieś kompleksy na punkcie własnego ojca i tylko podsyca w Rephaimie nadzieję, że jego tatuś może się zmienić. - Paskudnie. W takim razie lepiej uważaj, gnojku, bo jak gówno trafi w wentylator ...
Scena zaczęła blednąć, nad głową Starka pojawiło się piękne białe piórko. - Już dobrze ... Niech ci się nie śni nic złego ... Równocześnie z wypowiadanymi słowami piórko delikatnie, łagodnie pogładziło Starka po twarzy, wygładzając zmarszczone czoło, i jak szczotka wymiotło z jego snu zanikający obraz Drugiego. W najciemniejszym zakamarku umysłu Starka Kalona się uśmiechnął i przerwał łączącą ich nić. ) ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Shaunee - Naprawdę, bliźniaczko. Idź z Afrodytą i Kramishą. Żołądek dalej mi się buntuje po tym, co zjadłam na śniada- nie. Muszę trzymać się blisko łazienki powiedziała Shaunee. - Och, bliźniaczko, próbowałam ci powiedzieć, że ten zestaw nie nadaje się na śniadanie - odparła Erin.
- Ej, zostajesz, żeby tulić do piersi dzidzię Shaunee, czy idziesz z nami? - usłyszały Afrodytę. - Wieśniara i jej ptaszysko siedzą już w samochodzie. Mamy jakieś dwie i pół minuty na to, żeby podjechać od tyłu do Miss Jackson's i żeby Kramisha i Stevie Rae przekonały ochroniarza, by nas wpuścił. Potem facet kończy zmianę i zamyka sklep na cztery spusty. Mam zero cierpliwości do waszych bliźniaczych gównianych spraw. Cała ta wyprawa i tak działa mi na nerwy, bo wiem, że Stevie Rae każe mi zostawić numer mojej karty kredytowej. - I słusznie. Tak należy zrobić - powiedziała Shaunee. - Jasne - odparła Afrodyta. - Idziemy. - Bliźniaczko, czy ... - zaczęła Erin, lecz przerwała jej Kramisha: 229 - Nienawidzę zgadzać się z tą pindą, ale jak by to powiedziała moja matka: albo srasz, albo złazisz z kibla.
- Obrzydliwe! - skrzywiła się Shaunee. - Zwłaszcza że mam problemy z żołądkiem. - Wyjątkowo obrzydliwe - zgodziła się Erin. - Idziesz czy nie? - Idź - nakłaniała Shaunee bliźniaczkę. - I znajdź dla mnie coś, co ma kaszmir i futerko. Czerwone, bo w czerwonym jestem taka seksowna. I niech Afrodytka za to zapłaci. Zrobione, bliźniaczko - uśmiechnęła się Erin. - Będziecie teraz dawać sobie buzi na pożegnanie czy co? - zapytała Afrodyta. Erin przewróciła oczami. - Chodź, pindo. Idziemy na te zakupy. - Wreszcie... - mruknęła Kramisha pod nosem i wszystkie trzy wybiegły z kuchni. Shaunee poczuła wyrzuty sumienia, kiedy Erin rzuciła jej jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie i pomachała ręką. Stała przy stole, gapiąc się w blat i marszcząc czoło, kiedy do kuchni weszła Zoey z totalnie wymiętolonym Starkiem.
- Hej, Shaunee. Lepiej się czujesz? - A gdzie Erin? - zapytał Stark. - Nie. Na zakupach - odparła Shaunee po kolei. podobało jej się, że Stark tak na nią patrzy. Jakoś po dorosłemu i krytycznie. - O co ci chodzi? - O nic. - Wzruszył nonszalancko ramionami i wsadził głowę do jednej z lodówek. - Potrzebna mi kofeina, żeby się obudzić. I chociaż mówił, jakby wszystko olewał, nadal miał s p oj r z e n i e, a Shaunee nie czuła się na siłach, by się z nim zmierzyć. - Idę się przewietrzyć, a potem się położę - powiedziała. - I jak by powiedział Damien, mam lekcje do zrobienia oświadczyła i ruszyła w stronę narożnego wyjścia 230
prowadzącego do opuszczonego dworca, najkrótszej drogi na zewnątrz. - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Bo nie ... - Tak! - rzekła szybko. Troska w głosie Zo przyprawiała ją o jeszcze większe poczucie winy. - Wcale nie kaszlę. Naprawdę. Tylko coś mi zaszkodziło. Pewnie ten zestaw śniadaniowy. Wiedziałam, że szynka jest podła, ale kanapeczki były pyszne. - Zajrzę później do ciebie - powiedziała Zoo - Okej, dzięki - zawołała Shaunee przez ramię i wbiegła po schodach do dawnej hali kasowej. Wtedy dopiero zaczęła oddychać spokojniej. Dworzec był ruiną, lecz od początku lubiła to miejsce - mimo że było stare, obskurne i aż się prosiło o remont. Nadal jednak panowała
tu ta sama atmosfera, która przypominała jej o rodzinnych wyjazdach - do czasu, kiedy jej rodzice uznali, że nie jest wystarczająco interesująca, żeby jeździć z nimi na wakacje. Nie chodziło o to, że przed naznaczeniem miała gówniane życie. Byli nadziani. Chodziła do prywatnej szkoły w Connecticut. Cieszyła się popularnością wśród rówieśników, miała mnóstwo zajęć i ... Była samotna. A potem w trakcie letniej wycieczki śladami sztuki czy czegoś tam została naznaczona podczas przesiadki na lotnisku w Tulsie. Nauczycielka zostawiła ją i z resztą klasy wsiadła do samolotu. Zapłakana i przerażona Shaunee zadzwoniła do taty.
To dlatego jego asystentka ją połączyła: w ciągu pięciu lat pracy dla pana Cole'a nigdy nie słyszała, żeby jego córka płakała. Shaunee poprosiła ojca, by przysłał jej na bilet do domu, bo chciała się zobaczyć z rodziną, zanim pójdzie do Domu Nocy na Wschodnim Wybrzeżu, najlepiej w Hamptons. 231 Tata kazał jej zostać w Tulsie. Powiedział, że tam też jest Dom Nocy. Powodzenia i żegnaj. Od tamtego czasu nie widziała rodziców. Założyli jej jednak rachunek bankowy i przelewali na niego pieniądze. Jej rodzice wierzyli, że pieniądze rozwiążą każdy problem. Shaunee całkiem dobrze radziła sobie z udawaniem, że też w to wierzy.
Obeszła powoli dworzec. W środku było zimno i ciemno, więc z roztargnieniem weszła na leżącą na środku podłogi stertę potłuczonych płytek. - Ogniu, przybądź - powiedziała. Zrobiła wdech i wydech, kąpiąc się w cieple, które popłynęło przez jej ciało, i skierowała je ku rozpostartym dłoniom. Po chwili jej palce zaświeciły migoczącymi płomieniami. Dotknęła sterty płytek. - Ogrzej je - poprosiła. Kafle natychmiast pochłonęły ciepło i zaczęły się żarzyć na czerwono. - Bardzo przydatna umiejętność. Shaunee odwróciła się na pięcie z uniesionymi rękoma, gotowa strzelić płomieniem. - Nie skrzywdzę cię - rzekł Kalona i uniósł ręce. Przyszedłem porozmawiać z moim synem, ale nie mogę wejść do tuneli, bo to potwornie boli. Shaunee nie patrzyła mu w oczy - pamiętała, że Kalona ma
uwodzicielski wzrok o wielkiej mocy. Spoglądała mu przez ramię na pozostałości płytek ceramicznych na zniszczonej ścianie dworca. Przyciągnęła do siebie swój żywioł i odezwała się głosem, w którym - miała ogromną nadzieję - brzmiała siła i zdecydowanie. - A więc tu się ukrywasz? - Nie ukrywam się. Czekam. Czekam od zmierzchu z nadzieją, że Rephaim wyjdzie na powierzchnię. - Tu go nie znajdziesz, chyba że chciałby wziąć prysznic w dawnej szatni. To nie jest normalne wejście, rzadko 232 z niego korzystamy - powiedziała Shaunee automatycznie i od razu zamknęła usta. "To było głupie. Nie powinnam mu zdradzać tego, co nas dotyczy". - Nie wiedziałem. Zakładałem, że tędy właśnie wchodzicie i wychodzicie. - Kalona wskazał szerokie drzwi, które wyglądały
na zakurzone, a do tego wisiały ukośnie na jednym zawiasie. - Rephaima nie ma. Jest na zakupach ze Stevie Rae i innymi. - Ach tak. W takim razie ... - Kalona przerwał z zakłopotaniem. Shaunee rzuciła w jego stronę ukradkowe spojrzenie. Nie patrzył na nią. Miał zwieszone ramiona i wpatrywał się posadzkę. Wydawał się tak bardzo nie na miejscu i chyba nie czuł się swobodnie. Z zaskoczeniem stwierdziła, że jest bardzo podobny do Rephaima. Chociaż nie miał ciemnej cery i indiańskiego wyglądu, był bardziej złoty. I większy. No tak, i miał te ogromne czarne skrzydła. Ale usta wyglądały tak samo. I twarz. Kalona podniósł głowę. Nie licząc bursztynowego koloru, oczy też miał takie same. Shaunee szybko odwróciła wzrok. - Możesz popatrzeć mi w oczy bez lęku - powiedział. - Między nami panuje rozejm. Nie spotka cię krzywda
z mojej strony. - Nikt ci nie ufa - rzekła szybko. - Nikt? Nawet mój syn? Kalona wydawał się zupełnie przegrany. - Rephaim chciałby ci ufać. - Co oznacza, że nie ufa. Spojrzała w końcu w oczy Kalonie. Czekała, lecz nie miała wrażenia, że ją hipnotyzuje czy coś takiego. Wyglądał po prostu jak przystojny starszy facet ze skrzydłami, któremu jest smutno. Naprawdę smutno. 233 - Powinienem iść. - Mam coś przekazać Rephaimowi? Kalona się zawahał. - Przyszedłem tutaj, bo zastanawiałem się nad ty stworzeniem naszego wspólnego wroga, Neferet. - Nad Auroksem. - Tak. Nad Auroksem. Z tego, co mówił mi mój syn,
stworzenie potrafi zmieniać postać tak, że przypomina byka. - Nie widziałam, jak to robi, ale Zoey była świadkiem. I Rephaim też. - A więc to musi być prawda. Co oznacza, że w Auroksa nieśmiertelny tchnął życie, a żeby uzyskać tak skomplikowany i kompletny kamuflaż, potrzebna była niezwykła moc. - Czy to właśnie chciałeś powiedzieć Rephaimowi? - Między innymi. Chciałem mu też przekazać, że moc o takim kalibrze wymagała znacznej ofiary. Być może koś z waszego otoczenia poniósł śmierć. - Jack? - Nie. On został złożony w ofierze, bo Neferet musiała spłacić dług ciemności za uwięzienie mnie i wysłanie mojej duszy w Zaświaty. - W głosie Kalony słychać było gorycz.. I z trudem powstrzymywany gniew. - Stąd wiem, że powstanie Auroksa musiało się wiązać z czyjąś śmiercią, tak samo jak
moja udręka. Szukajcie ofiary, a być może znajdziecie dowody przeciwko Neferet. Jej zagłada będzie łatwiejsza. jeśli dojdzie do konfliktu pomiędzy nią a Najwyższą Radą. - Powiem to Rephaimowi. - Dziękuję ci, Shaunee - rzekł Kalona powoli, z wahaniem, jakby me nie był przyzwyczajony do smaku takich słów. - Powiedz mu też, że życzę mu wszystkiego dobrego. - Okej. I... myślę, że powinieneś się postarać o telefon komórkowy. Skrzydlaty nieśmiertelny uniósł brwi. - Telefon komórkowy? - No tak. A jak Rephaim ma się skontaktować, jeśli będzie chciał porozmawiać z tatą? Shaunee miała wrażenie, że Kalona prawie się uśmiechnął. - Nie mam telefonu komórkowego.
- I pewnie wejście do sklepu którejś z sieci nie wchodzi grę? - Nie. - Kalona rozciągnął usta w uśmiechu i pokręcił gową. - Nie miałbym co zrobić ze skrzydłami. - Prawda. A laptop? Mógłbyś kontaktować się przez Skype'a. - Laptopa też nie mam. Młoda adeptko, żyję na skraju lasu pośród wzgórz na południowy zachód od Tulsy wraz ze stadem stworzeń, które nie powinny istnieć we współczesnym świecie. Nie mam, jak wy to mówicie, dostępu do komutera. Shaunee nie była wcale zrażona. - Mogę załatwić laptopa. Potrzebne ci tylko połączenie satelitarne i źródło energii, a wtedy możesz się łączyć z Internetem wszędzie, nawet w lasach na południowy zachód od Tulsy. Elektryczność chyba znajdziesz, co? - Tak.
- Więc jeśli dostarczę ci sprzęt komputerowy, zadzwonisz do syna? - Tak. Shaunee nie wyczuła żadnego wahania w głosie Kalony, - To dobrze. Weź to. - Sięgnęła do torebeczki na łańcuszku z kolekcji Rebeki Minkoff, aktualnie jej ulubionej, wyjęła iPhone'a i rzuciła Kalonie. Złapał go bez mrugnięcia okiem. - To wspaniałomyślne z twojej strony. - Nie rozczulaj się. Moim rodzicom nie brakuje pieniędzy. Po prostu wydam trochę. To nic wielkiego. 235 - Nie miałem na myśli pieniędzy. Mówiłem o wspaniałomyślnej przyjaźni, jaką ofiarowujesz mojemu synowi.
- Jest przyjacielem mojej przyjaciółki, to wszystko. Shaunee wzruszyła ramionami. - I nie zrozum mnie źle, ale telefon masz mi oddać. - Oczywiście - powiedział Kalona. A potem się uśmiechnął i Shaunee pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała niczego tak fantastycznie, radośnie i niesamowicie pięknego. - Dziękuję ci, Shaunee. Tym razem dziękuję ci całym sobą, a to rzadkość z mojej strony. - Nie ma za co. Bądź tylko miły dla Rephaima. On zasługuje na dobrego ojca. Kalona spojrzał jej w oczy i miała wrażenie, że zagląda przez nie do jej serca i duszy. - Tak samo jak ty, moja przyjaciółko. Do zobaczenia.. - Odwrócił się i wyszedł przez wyłamane drzwi. Shaunee słyszała łopot jego potężnych skrzydeł, kiedy poszybował w ciemne wieczorne niebo. Stała długą chwilę, ogrzewając stertę potłuczonych płytek
ogniem, i rozmyślała ... - No co ty, bliźniaczko? Nie plujesz krwią? Naprawdę nie umierasz? - Porcelanowa cera Erin tak zbladła, że przypominała teraz śnieg. - Nie, bliźniaczko. Poważnie. Nic mi nie jest. - Nie, no. Skoro nie umierasz, to co do cholery się z tobą dzieje? Dałaś Kalonie swojego iPhone'a! Zapanowała zdumiona cisza, bo cała zebrana przez Shaunee grupa - Erin, Zoey, Stevie Rae, Rephaim, Damien, Afrodyta, Darius i Kramisha - zamilkła, a echo niemalże wrzasku Erin odbijało się ścian tuneli. - Bliźniaczko - głos Shaunee wydawał się hipercichy i spokojny po harmidrze, jaki wywołała Erin. - Tak jak właśnie wyjaśniłam wszystkim, wyszłam na górę i zastałam tam Kalonę, 236
który czekał na Rephaima, bo chciał się z nim zobaczyć. Powiedział, żebym przekazała Rephaimowi to wszystko, co wam właśnie powiedziałam. Dałam mu telefon, żeby mógł do niego zadzwonić, a potem wymienimy go na laptop, który załatwię, bo przecież nie pójdzie do sklepu z tymi skrzydłami. Później odleciał, jak zwykle. I to tyle. Nic mi nie jest. Kropka. - A nie mógłby ukryć skrzydeł pod takim czarnym płaszczem, jakie noszą goci? - zapytała Kramisha. - Nie sądzę. Chyba wystawałyby dołem - odparł Damien. - Poza tym wyglądałby na garbatego i zdeformowanego, co by przyciągało niepotrzebnie uwagę. - No co ty" Niepotrzebnie uwagę przyciągnęłoby noszenie czegoś z okolic końca ubiegłego wieku, i do tego zupełnie nieatrakcyjnego - powiedziała Afrodyta z roztargnieniem, grzebiąc w postawionej na podłodze torbie z Miss Jackson's.
- Myślę, że bez względu na to, czy kierował się modą czy strachem, logicznie rzecz biorąc, zapewne faktycznie potrzebuje, żeby Shaunee zdobyła dla niego laptopa - zakończył Damien. - Powiedział, że życzy mi wszystkiego dobrego? – To było pierwsze, o co Rephaim zapytał po tym, jak Shaunee ogłosiła swoje niusy w sprawie Kalony. - Tak. - Shaunee uśmiechnęła się do niego. - Kalona ma informacje o Auroksie, a przynajmniej ma jakieś pojęcie, gdzie powinniśmy szukać szczegółów jego pochodzenia - rzekł Darius. - Zoey, wydaje mi się ... -. Że moja mama mogła być ofiarą. Wiem. Shaunee zamrugała i zrobiło jej się niedobrze. Nawet nie pomyślała o mamie Zo, kiedy Kalona mówił o tym, że ktoś z ich otoczenia został złożony w ofierze! Od razu przyszedł jej do głowy Jack, a potem inne rzeczy
zaprzątały jej myśli. Pokręciła głową i przerwała Dariusowi coś, co dotyczyło rytuałów i tym podobnych. 237 - Zo, tak mi przykro. Twarz Zoey zmieniła się w jeden wielki znak zapytania. - Nie musi ci być przykro. Powiedziałaś nam tylko, co się wydarzyło. Przecież nie zrobiłaś nic złego. - Zrobiłam, Nawet nie pomyślałam o tym, że twoja mama zginęła kilka dni temu. Myślałam wyłącznie o własnym ojcu i takich tam sprawach. Przepraszam. Zoey uśmiechała się przyjaźnie i jak zawsze wyrozumiale. - Naprawdę nic się nie stało, Shaunee. To nie twoja wina, że zestresowało cię to, co się dzieje między Kaloną i Rephaimem. - No właśnie, Shaunee. Wszyscy robimy, co możemy. Czasami niestety nie jest łatwo - powiedziała Stevie Rae
i chwyciła Rephaima za rękę. - Dzięki za wstawienie się za Rephaimem i całą troskę. Naprawdę to doceniam. - Ja też - dodał Rephaim. - Oj, to nic wielkiego. Ja tylko ... - zaczęła Shaunee. ale Erin przerwała jej w sposób, który wydawał się sarkastycznym komentarzem do ich zwykłego kończenia zdań jedna za drugą. - Tak, właśnie muszę- rozpakować to wszystko, cośmy przyniosły z Miss Jackson's, i zawiesić zasłonę z koralików. To na razie. - Erin chwyciła leżące na podłodze siatki i wymaszerowała z kuchni. Kompletnie zdezorientowana Shaunee patrzyła, jak jej bliźniaczka wychodzi, niepewna, czy ma ochotę się rozpłakać czy raczej zacząć krzyczeć. - Idź - powiedziała cicho Zoey, podchodząc bliżej. Damien i Darius wdali się tymczasem w dysputę na temat różnic
pomiędzy rytuałami pogrzebowymi i rytuałami oczyszczenia, zastanawiając się, czy którykolwiek z nich można by przerobić na rytuał typu "powiedz nam, kto ją zabił". - Co? - zdziwiła się Shaunee. 238 - Idź pogadać z Erin. Jeżeli ktoś będzie miał jeszcze jakieś pytania dotyczące tego, co się wydarzyło, przyjdę po ciebie. Lepiej nie wystawiaj tej przyjaźni na próbę – rzekła Zo, patrząc na Stevie Rae. - Najlepsi przyjaciele są superważni. Wszyscy powinniśmy o tym pamiętać. - Okej, dzięki. - Shaunee wyszła z kuchni i ruszyła szybko tunelem do bardzo zimnego pomieszczenia, który dzieliła z Bliźniaczką. Jak się okazało, niepotrzebnie się spieszyła.
Erin była tak obładowana, że zaledwie kilka metrów za kuchnią upuściła całą wielką torbę z Pier l. - Hej, bliźniaczko. - Shaunee schyliła się, żeby podnieść błyszczącą poduszkę. - Widzę, że miała tu miejsce mała eksplozja cekinów. Erin się nie uśmiechnęła. Wyjęła ozdobioną cekinami poduszkę z rąk Shaunee i upchnęła ją w i tak już napakowanej torbie. - Panuję nad wszystkim - oznajmiła. Shaunee dotknęła jej ramienia - wydawało się twarde, zimne i nieruchome. - Poczekaj, bliźniaczko, o co chodzi? Czemu jesteś taka wkurzona? - Nawet mi nie powiedziałaś, że tak bardzo przejmujesz się własnym ojcem. Trzymałaś to przede mną w tajemnicy. - Erin wyswobodziła ramię. - Nieprawda - Shaunee pokręciła głową, czując się,
jakby Erin wymierzyła jej właśnie policzek. Próbowałam mówić ci różne rzeczy, ale reagowałaś zawsze na zasadzie: "Hej, to przeszłość, bliźniaczko. Chodźmy lepiej na zakupy". Więc dałam za wygraną. Nie pamiętasz? - Tak, tak. I co z tego? Nie rozumiem! Byłyśmy najlepszymi kumpelami od momentu naznaczenia, które miało miejsce w tym samym dniu. Wszystko było dobrze, dopóki nie wyszła ta gówniana historia z ojcem Rephaima. I nagle już się nie przyjaźnimy. 239 - Moment. Ja rozumiem, co czuje Rephaim, a ty nie, i to wszystko. Nigdy nie powiedziałam, że nie jesteśmy już przyjaciółkami. - Tak, masz rację. Ja tego po prostu nie rozumiem oświadczyła Erin, krzyżując ręce na piersi. - O co konkretnie chodzi?
Shaunee miała wrażenie, że świat nagle zaczął uwierać ja w ramiona, a jej najlepsza przyjaciółka stała się kimś obcym. - Erin, czasami tęsknię za tatą. To wszystko. - Za tatą? Zanim zostałaś naznaczona, przez długie lata miał cię totalnie w dupie. Jak możesz za nim tęsknić? Shaunee się zawahała. A potem wejrzała głęboko w Erin i zobaczyła ją prawdziwą, - Wow. Ciebie naprawdę kompletnie nic nie obchodzi.. prawda? - Niby co mnie nie obchodzi? Te wszystkie supergówna z Pier 1 do naszego pokoju, za które zapłaciłam złotą kartą Afrodyty? Owszem, obchodzą mnie. Nowe rzeczy, które ściągnęłam ze sklepu Miss Jackson's? Też. Dwa razy też. Alice + Olivia to najmodniejsze gówna na wiosnę. Przyniosłam ci nawet czerwony kaszmir wyłożony lisem, za który naprawdę można oddać życie. Och, dla siebie też mam taki sam, tylko niebieski. Będziemy wyglądały zajebiście. Idealnie.
Bo jesteśmy idealne. I to mnie obchodzi. I ty, ty obchodzisz, bliźniaczko. Ty i twoje sprawy - ciągnęła Erin Wydawała się smutna i zdezorientowana. Przetarła oczy, rozmazując tusz. - Nie - powiedziała Shaunee powoli. - Nic z tego nie jest prawdziwe. I nikt nie jest idealny, bliźniaczko. A już pewno ani ty, ani ja. - O co kurna chodzi? Jakim cudem ojciec Rephaima wszystko zmienił? - wykrzyczała Erin. - Mnie to dręczy już od pewnego czasu, ale nic nie mówiłam. 240 - Co cię dręczy: ojciec Rephaima czy twój? - Ani to, ani to, Erin. Mówię ogólnie. Na przykład o śmierci Jacka. - Shaunee poczuła się nagle okropnie zmęczona. - Obeszła mnie jego śmierć! Płakałyśmy i w ogóle! - Nie, Erin. Płakałyśmy, a potem dostałaś mail od Danielle
z linkiem do Rue La La i poszłyśmy na zakupy odparła Shaunee. - No i co? Kupiłam sobie czarne buty. Nie, chwila. O b i e kupiłyśmy sobie czarne buty. Na koturnach. Z różowymi kokardkami i kryształkami Swarovskiego na obcasie. Powiedziałyśmy, że to odpowiedni strój na żałobę i że Jack by to docenił. I znowu płakałyśmy. Obie. O b i e. Dlaczego więc uważasz się za lepszą ode mnie, skoro robiłyśmy to samo? Shaunee zaczęła się zastanawiać, jakim cudem Erin może być jednocześnie tak wkurzona i przepraszająca. - Wcale nie jestem lepsza od ciebie. Nie powiedziałam tego. Co więcej, to ty jesteś lepsza, bo czujesz się świetnie, a ja nie. I na tym polega cały dowcip. Nie czuję się już dobrze ze sobą, a to chyba oznacza, że także z nami, ale właściwie to nie wiem ... - Powiem ci coś, bliźniaczko - wtrąciła Erin, wycierając ze złością łzy, które rozmazywały jej na policzkach niebieską
maskarę. - Przyjdź do mnie, kiedy się znowu poczujesz dobrze. A do tego czasu poszukaj sobie innego pokoju. Nie chcę mieszkać z kimś, kto się źle ze mną czuje, nawet jeśli miałaby to być .moja bliźniaczka. - Po czym płacząc cicho i ignorując wypadające z siatek zakupy, Erin poma- szerowała w głąb tunelu, zostawiając Shaunee pośród stosu błyszczących poduszek i aksamitnych rajstop. Ktoś odchrząknął i Shaunee podskoczyła. Dopiero kiedy Zoey podała jej paczkę pogniecionych chusteczek, Shaunee zdała sobie sprawę, że ryczy. 241 - Chcesz pogadać? - zapytała Zoey. - Niekoniecznie. - Wolisz zostać sama? - Nie wiem. Wiem tylko jedno, ale to zabrzmi naprawdę okropnie ... - wydusiła Shaunee, czkając z płaczu. - Więc powiedz to szybko, bo wtedy raz-dwa się z tym uporasz i nie zabrzmi aż tak strasznie.
- Chcę zamieszkać z powrotem w Domu Nocy. Zaległa ciężka cisza, którą przerwała w końcu Zoey. - Czy Erin też chce iść z tobą? - Nie - odparła Shaunee, wycierając ostatnie łzy. Przenoszę się sama. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Zoey Niedziela była tak samo do dupy jak sobota. Dopiero później, kiedy sobie przeanalizowałam całą tę sytuację, zrozumiałam,
że po kłótni między Erin i Shaunee wszystko zaczęło się sypać. To dziwne, lecz fakt, że one dwie nie rozmawiały ze sobą, bardzo wpłynął na całą naszą grupę. Zupełnie jakby ich wzajemne pretensje wyprowadziły wszystkich z równowagi. - Nie wiem jak ciebie, ale mnie te dwie lale o wspólnym móżdżku doprowadzają do szału - powiedziała Afrodyta i opadła obok mnie. Siedziałam na krawężniku przy dawnym podjeździe do dworca. Westchnęłam. "To by było na tyle, jeśli chodzi o chwilę samotności", pomyślałam i przesunęłam się, żeby zrobić jej więcej miejsca. - Wiem - przyznałam. – Dziwnie to wygląda, kiedy nie są ciągle razem, a do tego Shaunee sprawia wiecznie wrażenie, jakby miała za chwilę zalać się łzami, a Erin tylko milczy
i dąsa się. Szaleństwo. - Ogień i lód - mruknęła Afrodyta. Uniosłam brwi. - A wiesz, że możesz mieć rację? - Mogłoby wreszcie dotrzeć do twojego łba, że mam rację prawie zawsze. - Afrodyta wyjęła wysadzany kryształkami 243 pilniczek ze swojej torebki od Coacha i zaczęła piłować paznokcie. - Nie wiem, co znaczy cała reszta tego debilnego wiersza, ale akurat ten kawałek na sto procent mówi o pannach zrosłomóżdżkach. - Dlaczego piłujesz paznokcie? Afrodyta rzuciła mi spojrzenie w rodzaju: ,,O co ci, kurwa, chodzi?". - Bo w tym debilnym mieście nie ma gabinetów kosmetycznych czynnych przez całą dobę. Nie licząc paru przerażających, a ja chcę mieć zrobione paznokcie, a nie pochwę. I HIV też nie chcę złapać.
- Afrodyto, czasami nie można cię zupełnie zrozumieć. - Cieszę się, że poszerzam twoje horyzonty. A wracając do tematu, co zamierzasz zrobić z ptasimi móżdżkami? - Nic. To przyjaciółki, a przyjaciółki niekiedy się na siebie wściekają. Same muszę rozwiązać to nieporozumienie i pogodzić się. - Poważnie? To wszystko, co masz do zaoferowania? - A czego ty do cholery ode mnie oczekujesz? - Czyżbyś właśnie zaklęła? Czy "cholera" - Afrodyta wykonała palcami znak cudzysłowu - nie jest brzydkim słowem? A co byś powiedziała na "zaraz tam pójdę i sprawdzę"? Popatrzyłam na nią zmrużonymi oczami. - Powtórzę po raz enty: nie ma nic złego w tym, że ktoś się nie wyraża szpetnie! - Krzyczysz i przeklinasz. Matko, zaraz się okaże, że w piekle latają śnieżki. - Pinda z ciebie. - Dzięki. Ale pytałam poważnie. Co zamierzasz zrobić z Bliźniaczkami?
- Dać im święty spokój! - Wcale nie zamierzałam krzyczeć, lecz echo odbijające się od kamiennego budynku było dowodem na to, że jednak podniosłam głos. Wzięłam 244 głęboki oddech i próbowałam powstrzymać chęć uderzenia Afrodyty. - Nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za każdym razem, kiedy ktoś z moich przyjaciół popada w konflikt z innym z moich przyjaciół. Przecież to bez sensu. - Ale to jest w tym głupim proroczym wierszu - odparła Afrodyta, wyrównując sobie paznokcie. - Nadal nie rozumiem, dlaczego akurat ja ... Przymknęłam się, bo pod dworzec podjechała czarna limuzyna Lincoln i zatrzymała się dokładnie na wprost nas. Patrzyłyśmy z nieatrakcyjnie rozdziawionymi ustami, jak od strony kierowcy wysiada jeden z Synów Ereba, po czym kompletnie nas ignorując, otwiera drzwi pasażerowi.
Wysoka, szczupła, ubrana w suknię z granatowego aksamitu Tanatos chwyciła podaną przez wojownika dłoń i zgrabnie wysiadła z limuzyny. Uśmiechnęła się do nas, skinęła głową, kiedy się pokłoniłyśmy, ale widać było, że jest zainteresowana budynkiem dworcowym. - Jaki piękny przykład architektury art deco z lat trzydziestych dwudziestego wieku - powiedziała, obejmując wzrokiem fronton budowli. - Niezmiernie żałuję, że minęła epoka kolejnictwa. Kiedy osiągnęła swoje apogeum, jazda przez ten fantastyczny kraj była cudowną rozrywką. Właściwie nadal jest. Tylko że tak niewiele jest nowoczesnych tras kolejowych. Szkoda, że nie miałyście okazji odwiedzić dworca kolejowego w latach czterdziestych: tragedia, nadzieja, rozpacz i odwaga, wszystko skupione na jednej tętniącej życiem powierzchni - powiedziała Tanatos, patrząc z
uwielbieniem na stary budynek. - Nie to co te dzisiejsze lotniska. Pozbawione romantyzmu, bez życia i bez duszy, zwłaszcza po tragedii z jedenastego września. Smutne ... Bardzo smutne ... - Tanatos, czy możemy ci w czymś pomóc? - zapytałam w końcu, bo Tanatos sprawiała wrażenie, jakby zamierzała tak stać w nieskończoność i gapić się na starą stację. 245 Skinęła wojownikowi, żeby wsiadł do samochodu. - Zaczekaj na mnie na parkingu po drugiej stronie ulicy - poleciła. - Wrócę niebawem. Syn Ereba skłonił się i odjechał. - Moje miłe panie - zwróciła się do nas Tanatos. - Czas na zmianę. - Zmianę czego? - zapytałam. - Na pewno wejścia do tuneli - rzekła sucho Afrodyta. - Kalona przyszedł tutaj. Tanatos przyszła tutaj. Musimy zawiesić transparent powitalny, bo ewidentnie cała
idea wchodzenia ukradkiem przez piwnicę zupełnie się nie sprawdza. - Oryginalnie ujęte, aczkolwiek prawdziwe - odparła Tanatos. - Między innymi dlatego w imieniu Najwyższej Rady Nyks zakupiłam dla was ten budynek. Zamrugałam zdumiona i próbowałam znaleźć właściwe słowa, lecz ubiegła mnie Afrodyta. - Mam nadzieję, że to oznacza remont? - Owszem - potwierdziła Tanatos. - Chwileczkę - odezwałam się. - Nie jesteśmy Domem Nocy. Dlaczego Najwyższa Rada miałaby angażować się w to, gdzie mieszkamy? - Bo jesteśmy fajni i wyjątkowi, a oni nie chcą, żebyśmy mieszkali w brudnej norze - powiedziała Afrodyta. - Albo po prostu chcą mieć kontrolę nad tym, gdzie mieszkamy i co robimy - odparłam. Tanatos uniosła brwi. - Wypowiadasz się z autorytetem najwyższej kapłanki
- Nie jestem nią - zapewniłam Tanatos. - Jestem adeptką, to Stevie Rae jest naszą najwyższą kapłanką. Gdzie ona jest? - Z Rephaimem. Wkrótce zacznie świtać, a ona zwykle spędza z nim czas, zanim Rephaim nie zamieni się w ptaka - odparłam bez ogródek. 246 - A ty kim jesteś? Skrzywiłam się. - Wiesz tyle samo co ja. Wiesz, że Stark został obdarowany mieczem strażnika w Zaświatach, a to oznacza, że jestem w pewnym sensie królową, ponieważ on jest moim strażnikiem i wojownikiem. - Po co te wszystkie pytania? Myślałam, że jesteśmy po tej samej stronie - zauważyła Afrodyta. - Ja stoję po stronie prawdy - odparła Tanatos. - Wiesz, że Neferet to kłamliwa suka - rzekła Afrodyta. - Mówiliśmy ci to na wyspie San Clernente, kiedy Zo była u umarlaków.
- Ona ma na myśli Zaświaty - powiedziałam, przewracając oczami. - Jak zwał, tak zwał, nieważne. Powiedzieliśmy ci wtedy sporo rzeczy o Neferet i sprawiałaś wrażenie, jakbyś nam wierzyła. Nawet pomogłaś nam rozwiązać problem Starka i wyspy Skye. Co się teraz zmieniło? Nastąpiła superdługa cisza, przez co miałam wystarczają- co dużo czasu, by zacząć się zastanawiać, czy Afrodyta nie posunęła się zbyt daleko. W końcu Tanatos była potężną starą wampirką, członkinią Najwyższej Rady posiadającą dar komunikacji ze śmiercią. Już złym pomysłem było zarzucanie jej pytaniami, a co dopiero mówić o wkurzeniu jej. - Wierzę, że to wszystko, co powiedzieliście mi, kiedy dusza Zoey została rozerwana na kawałki, było według was prawdą - odparła w końcu Tanatos. - Wróciłam, nie jesteśmy we Włoszech i prawda nie uległa zmianie. Neferet się nie zmieniła - powiedziałam.
- A jednak Neferet upiera się przy tym, że Nyks jej wybaczyła i obdarowała Auroksem na znak swojej boskiej łaski rzekła Tanatos. - To ścierna - odparłam. - Neferet nic się nie zmieniła, a Aurox nie jest żadnym darem od Nyks. 247 - Jestem zdania, że Neferet ukrywa prawdę - oznajmiła Tanatos. - Oględnie mówiąc - stwierdziłam. - Tylko że my wyrażamy to inaczej - dodała Afrodyta . . - Nie chcemy być nieuprzejme, ale od dłuższego czasu dochodzi pomiędzy nami a Neferet do konfrontacji i byliśmy świadkami tego, co ona starannie ukrywa przed Najwyższą Radą, ba, w ogóle przed wampirami dodałam. - A kiedy próbujemy to podważyć, nikt nam nie wierzy, bo jesteśmy za młodzi - powiedziała Afrodyta. - Młodzi i pokręceni. - Uniosłam brwi, więc się poprawiła: - To znaczy nie ja. Mówię o was.
- Między innymi dlatego tutaj jestem - wyznała Tanatos. - Mam być oczami i uszami Najwyższej Rady. - A co konkretnie oznacza zakup dworca przez Najwyższą Radę? - zapytałam. - Mam nadzieję, że sprowadza się do tego, że będę mogła dać spokój złotej karcie kredytowej mojej matki. a niektórzy z nas, przynajmniej ci, którzy wraz ze wstanie słońca nie muszą się chować w trumnach, dostaną przyzwoite pokoje na górze, kiedy ten budynek zostanie wreszcie wyremontowany - przedstawiła swoją opinię Afrodyta. - Masz rację. Oznacza to także, że możecie zostać osobnym Domem Nocy bez żadnych związków z pierwotną szkołą - wyjaśniła Tanatos. - Najwyższa Rada sądzi, że mądrym posunięciem będzie utworzenie odrębnego Domu Nocy dla czerwonych adeptów.
- Och, nie. Właśnie dlatego nie zbudowano dwóch szkół średnich w Broken Arrow. Oznaczałoby to zbyt dużą rywalizację w jednej dzielnicy - powiedziałam. - Wystarczy, że nienawidzimy ludzi z Union i z Jenks, a do tego potrzebny nam wspólny front. - O czym ty gadasz, do licha ciężkiego? - zdumiała się Afrodyta. 248 - Broken Arrow, Union, Jenks - odparłam. - Szkoły średnie. Niedobrze, jak jest ich za dużo w jednym mieście. - Byłaś przewodniczącą samorządu uczniowskiego czy piastowałaś jakieś inne równie nie akceptowane społecznie stanowisko? - zapytała Afrodyta. - W Tulsie jest milion szkół. średnich i jakoś piekło jeszcze nie zamarzło. To debilizm, kiedy pcha się dziesiątki uczniów do jednej szkoły.
Wiesz, ile patologii wtedy się przedostaje? Beznadzieja. Kompletna beznadzieja. Na szczęście Tanatos stanęła między nami. - Normy obowiązujące w świecie ludzkich nastolatków nigdy nie rządziły światem adeptów. Tulsa stanowi bardzo ważny punkt dla naszej społeczności, zdecydowanie war- to utworzyć tutaj drugi Dom Nocy. Jest nas coraz więcej, zwłaszcza że nastąpił wysyp czerwonych adeptów, co odnotowano także w innych regionach. - Są inni czerwoni adepci? To znaczy oprócz nas? zapytałam. - Tak. - Ale są jacyś naznaczeni od razu na czerwono czy tylko tacy, co zmarli, a potem ożyli jako czerwoni? ~ zainteresowała się Afrodyta, zanim zdołałam przekazać jej spojrzeniem, że ma się zamknąć. - Ta wasza adeptka jest jedyną odnotowaną, która została
naznaczona na czerwono - odparła Tanatos. - A więc wiesz o Shaylin? - Aż wstrzymałam oddech. - Tak. Neferet oznajmiła, że dziewczyna była niewidoma przed naznaczeniem, a teraz odzyskała wzrok. Wywnioskowała stąd, że to biedne dziecko było okaleczone, dlatego nie musiało umrzeć, by uzyskać czerwone znaki. Chciałam bronić Shaylin, powiedzieć, że wcale nie była. okaleczona, że jest kimś wyjątkowym, intuicja jednak pod- powiadała mi, żebym milczała w kwestii daru prawdziwego widzenia. 249 - Zoey, nie trzeba ukrywać niczego przed kimś, kto szuka prawdy. Chyba że wolisz kłamstwa i oszustwa zaskoczyła mnie Tanatos. Popatrzyłam jej w oczy. - Nie wolę kłamstw i oszustw, ale Neferet nauczyła mnie jednego: uważać, komu ufam. - I ponieważ
intuicja nadal nie dawała mi spokoju, wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu: - Podobno Neferet ma nowego partnera.. Słyszałaś coś na ten temat? - Nie. Zoey, czyżbyś brała Auroksa za jej partnera? Czy to dar od Nyks, czy nie, nic nie wskazuje na to, żeby Neferet była zaangażowana w jakiekolwiek romantyczne relacje z Auroksem. To chyba wyłącznie jej sługa. - Nie mówię o Auroksie - ciągnęłam, chociaż są wymówienie jego imienia powodowało dziwny ucisk w żołądku. - Mówię o białym byku, Tanatos wydawała się kompletnie i doszczętnie zszokowana. - Zoey, czczenie białego i czarnego byka to pradawne zwyczaje, które straciły na popularności setki lat temu. Mam jedynie podstawową wiedzę na temat tej religii i jej historii ale mogę ci powiedzieć, że nigdy żadna kapłanka Nyks nie oddała się białemu bykowi. To, o
czym wspominasz, byłoby czymś potwornym i miałoby niezwykle poważne konsekwencje. - Tanatos zbladła i tak bardzo się zdenerwowała.. że powietrze uniosło jej włosy i zaczęło nimi poruszać nerwowo. „Ma dar komunikacji z powietrzem i ze śmiercią, to ciekawe", pomyślałam. - Nie oskarżam nikogo - powiedziałam głośno. - Pytam tylko, czy słyszałaś coś na ten temat. - Nie! Najwyższa Rada, tak samo zresztą jak i cała społeczność wampirów, uważa, że jej partnerem był i jest Kalona, stworzenie, które było na ziemi Erebem, jak przekonywała Neferet, chociaż 250 zabroniła mu się do siebie zbliżać na sto lat. Afrodyta prychnęła. - To jedno wielkie gówno. Był z nią, ponieważ uważał, że ona ma kontrolę nad jego duszą. W końcu coś się pokiełbasiło
i w Krainie Szaleństwa Neferet straciła panowanie nad Kaloną. Już się bałam, że Afrodyta za chwilę wypapla resztę rzeczy o Kalonie, o tym, że spotyka się z nami i domaga się rozejmu, by zniszczyć Neferet, na szczęście Afrodyta okazała się mądrzejsza. - Odpowiesz mi na proste pytanie? - zagadnęła. Tanatos wydawała się zszokowana, lecz pokiwała głową. Dajmy na to, że Aurox nie jest jednak darem od Nyks, powiedzmy, czymś super złym, czymś, co biały byk i Neferet stworzyli razem, bo zachowują się jak szaleńcy. Co by było potrzebne, żeby stworzyć taką kreaturę? - Wielka ofiara. - Czyli Neferet musiałaby kogoś zabić tylko po to, żeby móc stworzyć Auroksa? - Tak, chociaż aż ciarki mnie przechodzą na myśl o tak psychopatycznym działaniu.
- To tak jak nas - wyznała Afrodyta i popatrzyła mi w oczy smutno, choć wymownie. - Zbyt wiele osób z naszego otoczenia straciło niedawno życie. - Tak - powtórzyłam za nią, czując że robi mi się, słabo. - Zbyt wiele. Aurox Zainteresowanie tej dziewczyny było dla niego zaskoczeniem. Zgodnie z rozkazem Neferet wybrał się właśnie na conocny patrol - miał dopilnować, by żaden Kruk Prześmiewca nie dostał się na teren Domu Nocy. Po drodze musiał minąć budynek z sypialniami dziewcząt. Ona stała pod jednym z rozłożystych drzew, a kiedy się zbliżył, wyszła na środek ścieżki. - Cześć - uśmiechnęła się jedwabiście. – Jestem Rebecca. Nie mieliśmy okazji się poznać, ale dowiadywałam się
o ciebie. - Cześć, Rebecca. - Przystanął zaciekawiony. Dziewczyna nie była ani piękna, ani niezwykła jak niektóre adeptki. "Jak Zoey", szepnął mu w głowie jakiś głos. Aurox uciekł od takich myśli. Ta Rebecca miała w sobie coś uwodzicielskiego, jej mowa ciała, sposób, w jaki wysuwała biodro do przodu, zarzucała na plecy długie jasne włosy mówiły mu, że jej się podoba. Jestem Aurox. Zaśmiała się i oblizała różowe wargi. - Wiem, kim jesteś. Powiedziałam przecież, że dowiadywałam się o ciebie. - I czego się dowiedziałaś? Podeszła bliżej i znowu przerzuciła włosy przez ramiona - Że dobrze sobie radzisz w walce, a to w dzisiejszy czasach spora zaleta - powiedziała.
Przesunęła polakierowanym na różowo paznokciem jego klatce piersiowej, a wtedy jej emocje uderzyły w go jak fala. Czuł jej pożądanie. Było połączone z desperacją i niewielką podłością. Wciągnął głęboko powietrze do płuc wdychając oszołamiający zapach żądzy z nutą okrucieństwa Jego ciałem wstrząsnął dreszcz oczekiwania i poczuł, że rośnie w nim moc. - Mmm, jesteś twardy. - Rebecca zaśmiała się cicho i przysunęła się jeszcze bliżej. - Mam na myśli twoje mięśnie, rzecz jasna - dodała. Jej pożądanie wzrosło, ·kiedy przesunęła piersiami po jego ciele, polizała go po szyi, a potem ugryzła, nie na tyle, żeby poleciała krew, ale i nie delikatnie, żeby można wziąć to za zabawę. 252 Uradowało to tkwiącego w nim byka, który się poruszył.
- Lubisz ból? - zapytał Aurox, przesuwając gwałtownie ręce w dół jej pleców. Pochylił głowę i jego zęby znalazły łagodny łuk jej szyi. Wgryzł się, celowo spijając krew, chociaż nie obchodził go jej smak. - Lubisz ból? - powtórzył pytanie z ustami pełnymi jej krwi. Odpowiedź przyszła w dreszczu pożądania, który wstrząsnął jej ciałem. - Lubię - jęknęła Becca. - Chodź. Pozwól mnie też spróbować. Bądź moim partnerem, moim mężczyzną. Auroksowi nie przyszło do głowy, żeby ją powstrzymać. tej chwili w ogóle nie myślał. Tylko czuł: pożądanie podsycane podłą zdesperowaną naturą. I dał się temu ponieść. Naparł na dziewczynę, zamknął oczy i wypowiedział słowa, które wydostały się z głębi jego podświadomości - były
tak instynktowne i automatyczne, że nie wymagały ani myślenia, ani zrozumienia. - Tak, Zo - powiedział. - Ugryź mnie. - Ty pieprzony gnojku! Zoey? Zaraz pokażę ci coś, przy czym ta cholerna Zoey Redbird będzie wyglądała jak łagodna dziewica. I Rebecca go ugryzła. Mocno. Aurox poczuł ostry ból i ciepło wypływającej krwi. A potem dziewczyna przywarła ustami do świeżej rany na jego szyi - lecz tylko na sekundę. Wyczuł w niej zmianę, ledwie posmakowała jego krwi. Wściekłość i pożądanie ustąpiły czystemu przerażeniu. - Na boginię! Nie, coś jest nie tak! - Rebecca próbowała się wyrwać z jego objęć, ale podniósł ją, zrobił dwa potężne kroki i przycisnął. - Zaczekaj! Nie! - prosiła. Starała się mówić spokojnie, jednakże jej strach przepływał przez niego, karmił go, zmieniał. - Przestań! Nie smakujesz
tak jak trzeba! 253 Tkwiąca w nim bestia zatętniła życiem i poruszyła się szukając ujścia, by siać spustoszenie. Prychnął, a byk odpowiedział tym samym. - Przestań! Nie chcę być z kimś, kto myśli wyłącznie o Zoey! Zoey ... Imię zadrżało w jego duszy, gasząc byka, jak woda gasi ogień. - Co tu się dzieje? - Usłyszawszy głos Smoka Lankforda, Aurox odsunął się i wypuścił Rebeccę. Dziewczyna osunęła się na ziemię i popatrzyła na Auroksa z przestrachem. - Aurox? Rebecca? Macie jakiś problem? – zapytał Smok.
- Niewielkie nieporozumienie. Wydawało mi się, że adeptka rozumie, czego pragnie - wyjaśnił Aurox i ignorując zupełnie dziewczynę, odwrócił się do mistrza szermierki - Byłem w błędzie. Rebecca ruszyła spod drzewa i stanęła tak, żeby pomiędzy nią a Auroksem znalazł się Smok. Jej strach ustąpił już miejsca pewności siebie i wściekłości. - Wiem, czego nie chcę faceta, który ma bzika na punkcie Zoey Redbird. Mam nadzieję, że lubisz stać w kolejce, bo przed tobą jest cała lista innych napaleńców. - Rebecca, nie ma powodu do takiej ordynarności. Wiesz przecież, że wampiry wierzą w wolność wyboru o wzajemność odczuć. Jeśli pożądanie nie jest odwzajemnia należy odejść z godnością - rzekł stanowczo Smok.
- Brzmi idealnie - odpowiedziała Smokowi, a po popatrzyła pogardliwie na Auroksa. - Żegnaj, palanciedodała i odmaszerowała. - Auroksie - zaczął Smok powoli - społeczność wampirów jest otwarta na rozmaite ścieżki, które prowadzą do pożądania i zaspokojenia namiętności, ale musisz 254 wiedzieć, że nie należy kroczyć niektórymi z nich, jeśli nie ma wyraźnej zgody wszystkich zainteresowanych oraz pewnego głębszego poziomu doświadczenia. - Smok westchnął, przez co wydał się stary i zmęczony. - Czy rozumiesz, co próbuję ci wyjaśnić? - Tak - odparł Aurox. - Ta adeptka, Rebecca, ma podłą naturę. - Doprawdy? Nie zauważyłem. - Moim zdaniem Zoey Redbird nie ma podłej natury. Smok uniósł brwi.
- Nie, ja też uważam, że nie ma. Ale zdajesz sobie sprawę, że Neferet i Zoey nie żyją w przyjaźni, prawda? Aurox wytrzymał spojrzenie. - Są dla siebie wrogami. Smok nawet nie mrugnął. - Można i tak to nazwać, chociaż wolałbym, żeby sytuacja prezentowała się inaczej. - Nie jesteś zwolennikiem Neferet - zauważył Aurox. Twarz mistrza szermierki stała się kamienną maską, a jego zmęczona, choć otwarta postawa zniknęła. - Idę wyłącznie własną drogą. - A nie drogą Nyks? - Nie sprzeciwię się bogini, ale też nie zamierzam reprezentować nikogo oprócz siebie. Smok jest jedyną drogą, jaka mi została. Aurox przyjrzał mu się badawczo. Wampir ukrywał swoje uczucia, nie można było wyczuć niczego - ani gniewu, ani rozpaczy, ani strachu. Niczego. Stanowiło
to zagadkę. Być może właśnie ta zagadkowość sprawiła, że Aurox zwierzył mu się z własnej tajemnicy: - Wymówiłem imię Zoey zamiast Rebecca. Smok znowu uniósł brwi, a sądząc po minie, musiał być nieco rozbawiony. 255 - No cóż, Auroksie, kobiety czy to o podłej, czy o szlachetnej naturze nie lubią, kiedy w obecności jednej wypowiada się imię drugiej. - Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. - Widocznie musiałeś myśleć o Zoey. - Smok wzruszył ramionami. - Nie zdawałem sobie z tego sprawy. - Czasami tak się dzieje. - Czyli to normalne? - W ciągu ponad stu lat odkryłem tylko jedną prawdę jeśli chodzi o kobiety, nic nie jest normalne. - Mistrzu szermierki, czy mogę cię prosić o przysługę
- Możesz. - Nie mów, proszę, Neferet o tym, co się tu dzisiaj zdarzyło. - Ja nie mam zwyczaju zwierzać się nikomu i tobie to radzę - powiedział Smok, po czym poklepał Auroksa po ramieniu i odszedł. Aurox zaś został zdezorientowany, zaniepokojony i jak zwykle samotny. ) ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Zoey - To będzie jedno wielkie gówno monstrualnych rozmiarów - szepnęła do mnie Afrodyta, kiedy stałyśmy w poniedziałek przed salą, która została wyznaczona jako klasa Tanatos. Należała do większych pomieszczeń lekcyjnych w całej szkole. Prawdę powiedziawszy, nie licząc sali teatralnej, która przypominała bardziej mini aulę, oraz
samej auli, była to największa "typowa" klasa. "Super pomyślałam. - Będzie po prostu dużo miejsca na eksplozję, która zaraz nastąpi". . - Nie da rady zwiać z tej lekcji - odszepnęłam do Afrodyty, a potem odezwałam się do reszty: - No dobra, wchodzimy. Nie martwcie się. Jesteśmy razem, nie będzie aż tak źle. Otoczyła mnie moja grupka, a także Stevie Rae, Rephaim i inni czerwoni adepci. Wszyscy pokiwali głowami. Wyda- wali się zrezygnowani i gotowi stawić czoło temu, co się będzie działo, jak gówno trafi w wentylator. Otworzyłam drzwi i zrobiłam krok do środka. Mój kamień proroczy od razu zaczął się rozgrzewać. Dallas i jego banda siedzieli już w klasie i jak można było się spodziewać, zajęli wszystkie ostatnie ławki. 257 Aurox siedział z przodu z dala od drzwi, najwyraźniej chciał się odseparować od grupy Dallasa. Zastanawiał mnie, dlaczego nie zadaje się ze złymi, skoro tak samo
jak i oni należy do popleczników Neferet. Tak czy inaczej, starannie unikałam jego wzroku. - Spróbuję utrzymać pozytywne nastawienie - rzekła Stevie Rae, ignorując pogardliwe uśmieszki, jakie Dallas wysyłał pod jej adresem, oraz wstrętny śmiech, który unosił się w powietrzu niczym tanie perfumy Nicole. – Nie pozwól, żeby cię wykurzyli - dodała do Rephaima, po czym chwyciła go za rękę i pocałowała w policzek. - Taaa, powodzenia - powiedziała Erin. Stojąca nieco dalej Shaunee nie odezwała się ani słowem - Jest czerwony, ale nie taki dobry czerwony jak Shannee - stwierdziła Shaylin, zerkając mi przez ramię na Dallasa. - To znaczy? - zapytałam. - Jestem czerwona? - upewniała się Shaunee. - Tak. Twój kolor jest wyraźny i łatwy do zrozumie Jesteś jak płomień ogniska: ciepła i dobra.
- To było miłe - zauważyła Stevie Rae. - A Dallas? zaciekawił się Rephaim. - Jest czerwony jak bomba. Jak wściekłość. Albo nienawiść. - Sugeruję więc, żebyśmy usiedli z przodu, jak najdalej od niego - zaproponowała Stevie Rae. - Czasami trudno uciec od niektórych spraw powiedziała Erin, ale wcale nie patrzyła przy tym na Dallasa. Wzrok miała wbity w czerwoną jak płomień ogniska Shaunee. Ta z kolei wpatrywała się we własne paznokcie. - Nie bądź starą marudą - skarciła ją Stevie Rae, przerywając kłopotliwą ciszę, a potem obdarzyła mnie tym swoim słodkim szerokim uśmiechem. - No to siadamy z przodu! 258 - Okej, idź pierwsza - odparłam, chociaż tak naprawde miałamłam ochotę uciekać z krzykiem. - Mam ochotę uciec stąd z krzykiem - odezwała się
Afrodyta, w przerażający sposób wypowiadając na głos moje myśli, i ruszyła za mną, Stevie Rae i Rephaimem. Zrezygnowałam z "ja też", które cisnęło mi się na usta, i z przyzwyczajenia zajęłam miejsce obok Stevie Rae, w pierwszej ławce środkowego rzędu. Zadzwonił dzwonek do klasy weszła Tanatos - bezpośrednio ze swojego gabinetu, z którego niewielkie drzwi prowadziły na przód klasy, podwyższony jak scena z mównicą na środku i tablicą interaktywną na ścianie. - Och, jakie ładne kolory! - odezwała się siedząca tuż za mną Shaylin. - Bądźcie pozdrowieni - powiedziała Tanatos, a my odwzajemniliśmy powitanie. Tanatos wyglądała potężnie i iście po królewsku. Miała na sobie suknię w kolorze nocy ozdobioną jedynie wyszytym srebrną nicią zarysem Nyks,
która otwartymi ramionami obejmowała księżyc. Witam was na lekcji pierwszej z pierwszych. W całej naszej historii nie było nigdy klasy takiej jak ta, złożonej z rozmaitych rodzajów adeptów, z osób zmienionych przez boginię, z ludzi, a nawet z wampirów. Stoję przed wami jako przedstawicielka Najwyższej Rady Nyks, która dopóki będziecie istnieć w wampirskiej społeczności, pozostanie waszym naczelnym organem rządzącym. - Kiedy Tanatos wypowiadała końcówkę ostatniego zdania, zatrzymała na mnie spojrzenie. Popatrzyłam jej w oczy bez mrugnięcia. Kurczę, miała rację. Nie byłam tylko pewna w stu procentach, czy ja i moja grupa mamy ochotę istnieć w społeczności wampirów. - Zastanawiacie się zapewne, co dokładnie obejmą te zajęcia, ale mogę zaspokoić waszą ciekawość ledwie częściowo.
Jestem tu po to, żeby doskonalić was i każdego prowadzić jego drogą, która jest tak samo jedyna i wyjątkowa 259 jak wy sami. Te zajęcia odbywają się podczas waszej lekcji socjologii wampirskiej, dlatego też poruszę tematy, które po- winni zrozumieć zarówno adepci, jak i wampiry, takie mia- nowicie, jak śmierć i ciemność, Skojarzenie a rola strażnika.. światło i miłość. Ze względu na szczególny charakter tej kla- sy są także tematy, które wy przyniesiecie do mnie, a co się z tym wiąże, do wszystkich obecnych. Przyrzekam wam, że będę z wami zawsze szczera, a jeśli nie będę znała odpowie- dzi na pytania, zrobię co w mojej mocy, by znaleźć ją razem z wami. Uznałam, że na razie nie brzmi to aż tak tragicznie i naw zaczęłam czuć się uspokojona i zaciekawiona, kiedy gówno trafiło jednak w wentylator. - Zacznijmy więc nasze poszukiwanie prawdy. Chciałabym, żeby każdy z was poświęcił teraz kilka chwil na
refleksje. A potem napiszcie na kartce co najmniej jedno pytani na które chcielibyście znaleźć odpowiedź podczas naszych zajęć. Złóżcie kartkę, a kiedy wyjdziecie z klasy, ja przeczy- tam wszystkie pytania. Bądźcie szczerzy sami ze sobą, nie bójcie się cenzury ani krytyki. Nie musicie się podpisywać jeśli wolicie pozostać anonimowi. Zaległa cisza, po chwili Stevie Rae uniosła rękę. - Tak, Stevie Rae? - Chciałam się tylko upewnić, czy dobrze rozumie Możemy zapytać o wszystko? Nie martwiąc się, że pytanie może wpędzić nas w kłopoty? Tanatos uśmiechnęła się przyjaźnie do mojej przyjaciółki. - To doskonały... - zdążyła powiedzieć, kiedy z tyłu sali dobiegł teatralny szept Dallasa: - Chce zapytać, co ptak ma takiego, czego nie ma facet i dlaczego jej się to tak podoba! - Dallas mówił tak wyraźnie, że wszyscy go usłyszeli.
Stevie Rae chwyciła Rephaima za rękę – wiedziałam, że chce zapobiec konfrontacji. A potem przestałam już zwracać 260 uwagę na moją przyjaciółkę i jej chłopaka, bo zareagowała Tanatos. Zmiana, jaka w niej zaszła, była koszmarnie, potwornie przerażająca. Tanatos zdała się rosnąć. Nagle omiótł ją wiatr, jego porywy uniosły jej włosy. Kiedy się odezwała, przypomniało mi to scenę z Władcy pierścieni, kiedy Galadriela pozwoliła Frodowi zobaczyć, jaką potworną królową ciemności stałaby się, gdyby wzięła od niego pierścień. - Czy ty uważasz mnie za istotę niższego rzędu, Dallas? - zagrzmiała, a wszyscy zadrżeli od uderzenia bijącej od niej mocy. Tanatos była tak rozgniewana, że aż trudno było na nią patrzeć, więc zerknęłam przez ramię na Dallasa. Wcisnął się w krzesło, twarz miał białą jak kreda. - Nnieee ... profesorko - wyjąkał. - Nazywaj mnie kapłanką! - zawołała. Wyglądała,
jakby za chwilę miała cisnąć w niego piorunami i zesłać na ziemię grzmoty. - Nie, kapłanko - poprawił się. - Nie chciałem zachować się nieuprzejmie. - Ale chciałeś być nieuprzejmy wobec jednego z kolegów z klasy, a to jest absolutnie niedopuszczalne na moich lekcjach. Zrozumiałeś mnie, młody czerwony wampirze? - Tak, kapłanko. Wiatr ucichł, Tanatos zaś znowu wyglądała tylko majestatycznie, już nie morderczo. - Doskonale - powiedziała i ponownie zwróciła się do Stevie Rae: - Odpowiedź na twoje pytanie brzmi następująco: jeśli nie wykażecie się brakiem szacunku, możecie pytać o wszystko i nie lękać się potępienia. - Dziękuję - odparła Stevie Rae, jakby jej zabrakło tchu. - No dobrze, możecie zacząć pisać pytania - powiedziała Tanatos, po czym przeniosła wzrok z Rephaima
na Auroksa. - Wcześniej o to nie pytałam, ale że tak powiem, 261 system edukacji jest dla was nowością, więc czy potrzebujecie pomocy w czytaniu lub pisaniu? Rephaim pokręcił głową i odpowiedział pierwszy: - Ja nie potrzebuję. Potrafię czytać i pisać w kilku ludzkich językach. - Wow, naprawdę? Nie wiedziałam - zdumiała się Stevie Rae. Uśmiechnął się nieśmiało i wzruszył ramionami. Ojciec uznał, że to może być przydatne. - A ty, Auroksie? Widziałam, że przełyka ślinę i wydaje się zdenerwowany. - Potrafię czytać i pisać, ale ... ale nie wiem, jak opanowałem tę umiejętność.
- To interesujące - rzekła Tanatos i jakby opanowanie umiejętności czytania i pisania za sprawą magii było czymś powszednim, wróciła do pierwotnego tematu kompletnie nie- speszona: - Zoey i Stevie Rae, siedzicie blisko, więc proszę, żebyście zebrały później odpowiedzi, jedna z jednej połowy klasy, druga z drugiej. Mruknęłyśmy "okej", a potem wyprostowałam się wpatrzona w pustą kartkę. Czy powinnam zapytać o coś zupełnie niewinnego, na przykład o dar komunikacji i o to, kiedy "normalnie" on się pojawia? Czy raczej iść w szczerość i zapytać o coś, co naprawdę chciałabym wiedzieć? Popatrzyłam dookoła. Stevie Rae już pisała swoje pytanie z bardzo poważną miną. Rephaim właśnie odłożył ołówek i składał kartkę na pół. Zerknęłam na nią, ale udało mi się tylko zobaczyć, że się podpisał imieniem.
"Będę szczera", postanowiłam i napisałam: "Jak się uporać ze stratą rodzica?". Zawahałam się, w końcu podpisałam się pod pytaniem. Próbowałam podejrzeć, co pisze Stevie Rae, lecz już skończyła i miała kartkę w ręku. Po chwili wyskoczyła z miejsca i ruszyła między ławkami, zbierając kartki, jakby niczego innego w życiu nie robiła. 262 Westchnęłam i poszłam zebrać kartki z ławek stojących po mojej stronie. Oczywiście w jednej z nich siedział Aurox - następny w rzędzie, za Damienem i Shaunee. Nie chciałam patrzeć mu w oczy, więc zamiast tego wbiłam wzrok w papier, który mi podał. Zobaczyłam napisane wielkimi drukowanymi literami pytanie: KIM JESTEM? I podpis.
Totalnie zaskoczona spojrzałam mu w twarz. Patrzył na mnie bez mrugnięcia, a potem odezwał się tak cicho, że tylko ja mogłam usłyszeć: - Chciałbym wiedzieć. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego niezwykłych opa- lizujących oczu. Nie wiedzieć czemu chyba ogarnęło mnie zidiocenie, bo usłyszałam własny głos szepczący w odpowiedzi: "Ja też". Wyrwałam mu z rąk kartkę i szybko odeszłam, starając się nie myśleć, tylko robić to, co do mnie należało, Dallas i jego adepci wydawali się nienaturalnie wyciszeni. Nawet nie spojrzeli na mnie i na Stevie Rae, ale zauważyłam, że nie napisali ani słowa na kartkach, które od nich wzięłam, a to był poważnie pasywno-agresywny zły znak. Wetknęłam ich kartki na spód stosu i zaniosłam Tanatos. Wzięła je i podziękowała. - Przestudiuję je sobie dzisiaj i jutro rozpoczniemy dyskusję
na wybrane tematy. Zostało nam jeszcze trochę czasu, więc chciałam zająć się zagadnieniem, które większość z was uzna zapewne za ważne: Skojarzenie z partnerem lub sympatią, Spodziewałam się, że Tanatos udzieli nam typowego wykładu na NIE, jaki wszyscy nam serwowali na temat Skojarzenia od pierwszych dni naszego pobytu w Domu Nocy, lecz jak się okazało, myliłam się. Tanatos otwarcie przedyskutowała przyjemność i piękno prawdziwego Skojarzenia oraz dramat niewłaściwego. Była interesująca i zabawna (na swój ironiczny brytyjski sposób). Ani się nie obejrzałam, jak rozległ się dzwonek obwieszczający koniec lekcji. 263 Zostałam z tyłu, czekając na Afrodytę, która wdała się w głęboką, choć zadziwiająco uprzejmą dyskusję z
Tanatos na temat Skojarzenia. Afrodyta próbowała bronić swojego zdania, że Skojarzenie nie sprowadza się do seksualności. Jednakże ku rozpaczy Afrodyty (która Skojarzyła się kiedyś ze Stevie Rae, chociaż nie trwało to długo) Tanatos przekonywała, że pociąg seksualny idzie w parze ze Skojarzeniem. - Afrodyto, to, czy zgodzisz się co do czegoś czy nie, nie zmieni prawdy - zakończyła dyskusję Tanatos. - Pójdę odprowadzić Zoey na drugą lekcję - powiedziała Afrodyta ewidentnie niezadowolona. - Oczywiście, młoda wieszczko. - W głosie Tanatos pojawił się uśmiech, chociaż jej twarz pozostała poważna. - I dziękuję ci za tak żywiołową dyskusję. Już czekam na jutrzejszą, Afrodyta skinęła głową, skrzywiła się, a kiedy znalazła się poza zasięgiem słuchu Tanatos, odezwała się do mnie: - Żywiołowa dyskusja! Na moją zgrabną dupeczkę! Już nigdy w życiu nie będę rozmawiała na temat pieprzonych lesbijskich skojarzeń! Nigdy!
- Ona chyba nie to miała na myśli - powiedziałam, uważając, żeby broń Boże się nie roześmiać. - Ale miała rację, dzięki temu lekcja była fajna, o wiele ciekawsza niż zwykła socjologia z problemami omawianymi przez Neferet. - Ogromnie się cieszę, że przysporzyłam rozrywki masom i... - zaczęła Afrodyta, otwierając drzwi, i zamilkła, wkroczyłyśmy bowiem w sam środek pandemonium. - No dawaj, ptakoludzie! - krzyczał Dallas. - Nie możesz do końca życia chować się za Stevie Rae! ·Muskularny Johnny B próbował powstrzymać Dallasa, który szarpał się jak wściekły. - Nie chowam się, ty arogancki głupcze! - wrzasnął Rephaim. Stevie Rae trzymała jego rękę jak w imadle i próbowała odciągnąć go od Dallasa.
264 - Idę po Dariusa i Starka - oświadczyła Afrodyta i wybiegła. - Słuchajcie, przestańcie! - powiedziałam, stając między nimi i gromadzącymi się grupkami. - Spieprzaj stąd, Zoey! To nie twój biznes! - Dallas skierował na mnie cały swój jad. - Myślisz, że jesteś lepsza od innych, ale gówno dla nas znaczysz. - Skinął głową w stronę swoich czerwonych adeptów, którzy stali obok, przyglądając się scenie z uśmiechem. Byłam zaskoczona tym, jak bardzo mnie zabolało to, co powiedział. - Wcale nie myślę, że jestem lepsza od innych! - Nie daj mu się sprowokować, Zol - ostrzegła mnie Stevie Rae. - To tylko nędzny smutny chłoptaś przebrany za wampira. - A ty jesteś zwykłą zdzirą! - krzyknął Dallas do Stevie Rae.
- Powiedziałem, że masz jej tak nie nazywać! - Rephaim próbował się wyrwać swojej dziewczynie. - Wszyscy wiedzą, że jesteś po prostu wkurzony, bo Stevie nie jest już z tobą - rzuciłam, myśląc O tym, jakim totalnym i beznadziejnym palantem Dallas się okazał. - Nie! Jestem wkurzony, bo ona jest z tym wybrykiem natury! - krzyknął Dallas. Zauważyłam, że chociaż się wyrywa i wrzeszczy, cały czas patrzy w jakiś punkt nisko na ścianie i stopniowo się przybliża do niego. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam gniazdko elektryczne. A niech to diabli! - Nie jestem wybrykiem natury! - Rephaim wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować. - Jestem człowiekiem! - Naprawdę? To może poczekajmy, aż słońce wzejdzie, i wtedy zobaczymy, ile w tobie z człowieka! - zakpił Dallas i przysunął się bliżej ściany.
265 Na tyle beztrosko, na ile mi się udało, zrobiłam kilka kroków w stronę kontaktu, zastanawiając się przy tym, który żywioł będzie najlepszy, jeśli okaże się, że trzeba walczyć z elektrycznością. - Mnie to pasuje - odparł Rephaim. - Czy to ludzkim, czy ptasim okiem, chętnie popatrzę jak płoniesz żywcem! - Możesz sobie pomarzyć, dupku żołędny! - Dallas rzucił się do przodu, w stronę gniazdka. Prawie udało mu się wyzwolić z rąk Johnny'ego B, za to ja się potknęłam i poleciałam do tyłu. Chwyciły mnie czyjeś silne ręce i dzięki temu nie klapnęłam na tyłek. Jednym ruchem Stark postawił mnie na nogach, po czym przesunął za siebie, pod ścianę. I stanął twarzą w twarz
z Dallasem. - Odejdź. - Nie podniósł nawet głosu. Wydawał się spokojny, a przy tym zimny i niezwykle niebezpieczny. - To nie twoja walka - powiedział Dallas, ale przestał się szarpać z Johnnym B. - Jeśli uczestniczy w niej Zoey, to jest moja walka. I musisz zrozumieć, że ja wygrywam. Zawsze. Więc odejdź. - Koniec tego! - Smok Lankford niczym generał rozkazujący swoim zbuntowanym oddziałom wparował na scenę z Dariusem i jeszcze kilkoma Synami Ereba, którzy rozdzielili Dallasa i Rephaima. Twarz mistrza szermierki wyglądała jak chmura gradowa. - Dallas, stań tutaj! - Smok wskazał miejsce przed sobą, a potem, praktycznie nie patrząc na Rephaima, dodał: A ty tutaj - i pokazał palcem miejsce obok Dallasa.
Obaj zrobili, co im kazał, Dallas jednak nie omieszkał obrzucić Rephaima pogardliwym spojrzeniem. Rephaim patrzył wyłącznie na Smoka, który przemówił do nich surowym tonem: - Nie będę tolerował bójek w tej szkole. To nie jest szkoła średnia dla ludzkich nastolatków. Oczekuję, że będziecie 266 ponad dziecinne prostackie zachowania. - Przerzucił spojrzenie z Dallasa na Rephaima. - Zrozumiano? - Tak - odpowiedział Rephaim szybko i wyraźnie. - Nie zamierzam powodować problemów. - W takim razie odejdź stąd, bo dopóki tu jesteś, problemy będą - powiedział Dallas. - Nie! - Okrzyk Smoka przeciął powietrze niczym bicz. - W tej szkole nie będzie już żadnych problemów albo będziecie mieli do czynienia ze mną!
- Jego tu nie powinno być - rzekł Dallas, głos jednak miał przygaszony i wydawał się bardziej rozkapryszony niż wściekły. - Zgadzam się z tobą - odparł Smok. - Ale Nyks jest innego zdania. A dopóki Dom Nocy służy Nyks, jesteśmy zobowiązani akceptować jej wybory, nawet jeśli ona wybacza, a my nie możemy. - Nie możemy czy nie chcemy? - rozległo się pytanie i wszyscy spojrzeli na Stevie Rae, która podeszła do Rephaima, chwyciła go za rękę i stanęła przed Smokiem. Moim zdaniem wyglądała zupełnie jak potężna najwyższa kapłanka na tyle wkurzona, że mogłaby pluć płomieniami. W tamtej chwili cieszyłam się, że jej żywiołem jest ziemia, a nie ogień. - Rephaim nie zaczął tej gównianej kłótni z Dallasem. Tylko stanął w mojej obronie, kiedy Dallas nazwał
mnie zdzirą, dziwką i jeszcze innymi określeniami, które są zbyt wulgarne, żebym mogła je powtórzyć. Gdyby na miejscu Rephaima stał ktoś inny, nie brałbyś teraz strony Dallasa. - Rozumiem, dlaczego Dallas i inni uczniowie mogą mieć trudności z akceptacją Rephaima- powiedział Smok rzeczowym tonem. - Powinieneś przedyskutować to z boginią - doszedł nas jedwabisty głos Neferet. Wszyscy odwrócili się i ujrzeli, że stoi w korytarzu, a obok niej Tanatos. 267 - Z tego, co mi wiadomo, Nyks wyraziła się na temat akceptacji Rephaima - oznajmiła Tanatos. - Dallas, musisz po prostu dostosować się do decyzji bogini. Tak samo jak i ty, mistrzu szermierki. - Został zaakceptowany i tyle. - Stevie Rae wydawała się super wkurzona. - Jak próbowałam wyjaśnić, to Dallas powoduje problemy, a nie Rephaim.
- I te problemy teraz się skończą - wtrącił Smok. Chyba to jasno sprecyzowałem. - Sprecyzowałeś także, że nie chcesz tu widzieć Rephaima - zwróciła uwagę Stevie Rae. - Nikt nie wymaga od naszego mistrza szermierki, żeby lubił wszystkich uczniów. - Neferet pokręciła protekcjonalnie głową. - Jego obowiązkiem jest chronić szkołę, a nie matkować wszystkim. _ - Jego obowiązkiem jest także być sprawiedliwym i szlachetnym - uzupełniła Tanatos. - Smoku Lankfordzie, czy sądzisz, że potrafisz Rephaima traktować sprawiedliwie i szlachetnie pomimo osobistych animozji? Smok wydawał się spięty, a kiedy się odezwał, miał ściśnięte gardło, lecz nawet się nie zawahał. - Tak.
- Przyjmuję to w takim razie jako twoją szczerą i zobowiązującą deklarację,- powiedziała Tanatos. - Co i wy wszyscy powinniście uczynić. - Powinniśmy też rozejść się na drugą lekcję - odezwała się Neferet ostro. - To wszystko pochłonęło zbyt wiele czasu - dodała, a jej pogardliwe spojrzenie spoczęło na Rephaimie i Stevie Rae. Po chwili odeszła majestatycznym krokiem, rozpędzając zbiegowisko. Smok ruszył za nią, popędzając gapiów, jakby byli stadem bydła. - Widzisz ciemność, która otacza ją i tych czerwonych adeptów? 268 Zamrugałam ze zdziwienia. Stark zaadresował swoje pytanie bezpośrednio do Tanatos. Zawahała się, a potem pokręciła powoli głową. - Nie miałam do czynienia z ciemnością. Nie widzę jej.
- A ja widzę - rzekł Rephaim. - Stark ma rację. - Ja też widzę - dodała Stevie Rae cicho. - Rozpełza się wokół nich jak robale, dotyka ich i nigdy nie opuszcza. - Wzdrygnęła się. - To obrzydliwe. - A Smoka? - zapytałam. - Jego też otacza ciemność? - Tak i nie - odpowiedział mi Rephaim. - Podąża za nim, ale nie oblepia tak jak innych - wyjaśnił i westchnął ciężko. - Przynajmniej na razie. - To nie twoja wina - zapewniła go od razu Stevie Rae. - Wybory, jakich dokonuje Smok, nie są twoją winą. Uwierzę w to w dniu, w którym mi wybaczy - odparł Rephaim. - Chodź, odprowadzę cię na drugą lekcję. Pożegnaliśmy się i obiecali, że spotkamy się na lunchu, lecz Stark nie ruszył się z miejsca. Stał obok Tanatos, patrząc za Rephaimem i Stevie Rae. - Ten chłopak ma sumienie - odezwała się Tanatos. - Tak, ma - potwierdziłam. - A więc jest dla niego nadzieja. - Możesz powiedzieć to Smokowi? - zapytał Starko
- Smok Lankford sam musi do tego dojść, o ile śmierć partnerki nie sprawiła, że zupełnie pobłądził. - Tak uważasz? - zapytałam. - Myślisz, że Smok zuełnie pobłądził? - Tak uważam. - A to oznacza, że ciemność może go dorwać zauważył Stark - A jeśli nasz mistrz szermierki przejdzie na stroę ciemności, wszyscy znajdziemy się w tarapatach. - To prawda - potwierdziła Tanatos. „Rewelka", pomyślałam. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412
) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Lenobia Bywały takie dni, kiedy Lenobii zupełnie nie była potrzebna przerwa przewidziana dla profesorów, nazywana godziną przygotowawczą, co oznaczało, że przez bitą godzinę nie musiała się zajmować żadnymi uczniami. Ale to akurat nie był jeden z tych dni. Teraz Lenobia nie mogła się doczekać, gdy wreszcie nadejdzie piąta lekcja - jej godzina przygotowawcza. A gdy już nadeszła, marzyła, by trwała jak najdłużej. Kiedy zadźwięczał dzwonek na piątą godzinę lekcyjną, Lenobia pośpiesznie opuściła wybieg. Wybieg, na którym nadal adepci płci męskiej machali mieczami
i wypuszczali strzały do tarcz. - Proszę dać Bonnie godzinę wolnego – powiedziała Travisowi, kiedy go mijała. - I mieć na oku adeptów. Nie chcę, żeby denerwowali konie. - Tak, proszę pani. Niektórzy traktują konie jak duże psy - odparł kowboj i obdarzył adeptów stalowym spojrzeniem. - A to nie psy. - Muszę odpocząć od pilnowania adeptów. Nie sądziłam, że tylu niejeżdżących uczniów fascynuje się końmi. - Lenobia pokręciła głową ze zmęczeniem. 270 - Niech pani odpocznie. Porozmawiam z Dariusem i Starkiem. Powinni lepiej pilnować tych dzieciaków.
- Nie mogę się z tym nie zgodzić - mruknęła Lenobia i czując zaskakującą wdzięczność, że Travis zamierza wygłosić kazanie dwóm wojownikom, wyszła na zewnątrz, napawając się nocną ciszą. Jej ławka stała pusta, bo uczniowie przebywali w budynku szkolnym. Zerwał się delikatny wiatr i było niezwykle ciepło jak na późną zimę. Lenobię ucieszyła i pogoda, i samotność. Usiadła, rozprostowała ramiona i zrobiła bardzo długi wydech. Właściwie nie żałowała, że zaproponowała wojownikom prowadzenie zajęć na swoim terenie, lecz trudno jej było przyzwyczaić się do ciągłego napływu adeptów - i to nie jeżdżących konno. Miała wrażenie, że ilekroć odwracała głowę, jakiś uczeń właśnie
zboczył z wybiegu do stajni. Tego dnia znalazła aż trzech z buziami rozdziawionymi jak rybie pyski, gapiących się na ciężarną klacz, która była niebezpiecznie blisko rozwiązania, a przez to stała się niespokojna i drażliwa i z pewnością nie miała nastroju na rybie towarzystwo. Prawdę powiedziawszy, klacz próbowała nawet ugryźć jednego z chłopców, który powiedział, że chciał ją tylko pogłaskać. "Rzeczywiście, jakby była dużym psem", mruknęła Lenobia pod nosem. Ale to i tak było lepsze niż ten głupi trzecioformatowiec, który wpadł na genialny pomysł i założył się z kolegami, że podniosą kopyto Bonnie, a potem będą zgadywać, ile ważyło. Bonnie się wystraszyła, kiedy jeden z adeptów wrzasnął, że ma wielkie kopyta. Ponieważ stała z uniesioną nogą, straciła równowagę i upadła na kolana. Całe szczęście, że znajdowali się na wysypanym trocinami wybiegu,
a nie na niebezpiecznym, bo kaleczącym betonie. Travis, który właśnie zajmował się niewielką grupką zwykłych uczniów poznających zasady treningu konia z ziemi, 271 rozprawił się z tamtą dwójką błyskawicznie. Lenobia uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, jak po kolei chwycił każdego za kołnierz i wrzucił prosto w stos końskiego nawozu, oznajmiając, że jest niemal tak samo wielki jak kopyto Bonnie. Następnie uspokoił klacz, gładząc ją delikatnie, sprawdził jej kolana i podał suszone jabłko, które chyba zawsze miał w kieszeni, po czym jakby nigdy nic wrócił do swoich zajęć z adeptami. "Dobrze sobie radzi z uczniami - pomyślała Lenobia. Prawie tak samo dobrze jak z końmi".
Prawdę powiedziawszy, Lenobia dochodziła do wniosku, że Travis okazał się cennym nabytkiem dla jej stajni. Zaśmiała się cicho: Neferet przeżyje bolesne rozczarowanie. Śmiech szybko jednak zamarł jej na ustach, a zamiast niego poczuła ucisk w żołądku prześladujący ją od dnia, kiedy poznała Travisa i jego konia. "To dlatego, że on jest człowiekiem wytłumaczyła sobie w milczeniu. - Po prostu nie jestem przyzwyczajona do towarzystwa ludzkiego mężczyzny". Tyle już zapomniała. Jak spontanicznie potrafią się śmiać. Jaką świeżą przyjemność czerpią z tego, co jej wydaje się stare i zwyczajne, jak na przykłady wschód słońca. Jak krótko i intensywnie żyją.
"Dwadzieścia siedem, proszę pani". Przeżył dwadzieścia siedem lat, patrząc na wschody słońca, a ona oglądała je od ponad dwustu czterdziestu lat. On zapewne będzie je chłonął jeszcze przez trzydzieści, może czterdzieści lat, a potem umrze. Ich żywot jest taki krótki. W niektórych wypadkach bywa jeszcze krótszy. Niektórzy nie dożywają nawet dwudziestu jeden wiosen, a co tu mówić o długich latach oglądania wschodów słońca. "Nie!" Lenobia uciekała od tamtych wspomnień. I kowboj ich nie obudzi. Zamknęła za nimi drzwi w dniu, kiedy została 272 naznaczona - w tamtej okropnej, a równocześnie wspaniałej chwili. Te drzwi więcej nie zostaną otwarte - teraz ani nigdy.
Neferet znała niektóre szczegóły z jej przeszłości. Kiedyś się przyjaźniły, Lenobia oraz najwyższa kapłanka. Rozmawiały ze sobą, a Lenobia wierzyła, że mogą się sobie zwierzać. Rzecz jasna to była fałszywa przyjaźń. Jeszcze zanim Kalona stanął u boku Neferet, Lenobia zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak z najwyższą kapłanką - coś złego i niepokojącego. ' - Ona jest kompletnie zepsuta - szepnęła Lenobia w noc. - Ale nie pozwolę, żeby mnie złamała, Drzwi pozostaną zamknięte. Na zawsze. Usłyszała łoskot ciężkich kopyt Bonnie uderzających o zimowy trawnik, zanim jeszcze poczuła powiew umysłu wielkiej klaczy. Lenobia oczyściła umysł i wysłała ciepłe powitalne myśli. Bonnie zarżała tak głębokim głosem, że równie dobrze mógł pochodzić
od stworzenia, którego mianem uczniowie często ją nazywali – od dinozaura. Lenobia się zaśmiała. Nadal się śmiała, kiedy Travis podprowadził Bonnie do jej ławki z żeliwnym oparciem. - Nie mam nic dobrego dla ciebie - uśmiechnęła się do klaczy i pogłaskała ją po szerokim miękkim pysku. - Proszę, szefowo. - Travis rzucił jej jabłkowy przysmak i usiadł na drugim krańcu ławki. Lenobia chwyciła przekąskę i podała klaczy na wyciągniętej dłoni. Bonnie zabrała ją zaskakująco delikatnie jak na tak ogromne zwierzę. - Normalny koń pochorowałby się po takiej ilości jedzenia, jaką pan jej podaje.
- To duża dziewczyna i lubi sobie od czasu do czasu przekąsić łakoć - powiedział Travis. Na dźwięk słowa „Łakoć" klacz postawiła uszy w kierunku swojego pana. Lenobia pokręciła głową. 273 - Rozpieszczona jak nic - zauważyła, lecz w jej głosie słychać było rozbawienie. Travis wzruszył szerokimi ramionami. - Lubię ją rozpieszczać. Zawsze tak robiłem i zawsze będę robił. - Ja też wychodzę z podobnego założenia, jeśli chodzi o Mujaji. - Lenobia pogłaskała Bonnie po szerokim czole. - Niektóre klacze wymagają szczególnego traktowania. - Ach, więc przy pani klaczy to szczególne traktowania, a przy mojej rozpieszczanie? Lenobia popatrzyła na Travisa i ujrzała uśmiech w jego oczach.
- Oczywiście - odparła. - Oczywiście - powtórzył. - Teraz przypomina mi pani moją mamuśkę. Lenobia uniosła brwi. - Muszę powiedzieć, panie Foster, że to brzmi niezwykle dziwnie. Wybuchnął głośnym śmiechem, serdecznym i radosnym, śmiechem, który przywiódł jej na myśl wschody słońca. - To komplement, proszę pani. Moja mamuśka zawsze wyznawała zasadę, że albo będzie po jej myśli, albo wcale nie będzie. Była uparta, ale i tak prawie zawsze miała rację. - P r a w i e zawsze? - zapytała dobitnie. Znowu się zaśmiał .. - No widzi pani, gdyby mamuśka tu była, powiedziałaby dokładnie to samo. - Tęskni pan za nią, prawda? - zagadnęła, przyglądając się jego opalonej
twarzy o wyrazistych rysach. "Wygląda na więcej lat, ale z korzyścią", pomyślała. - Prawda - odparł cicho. - To wiele o niej mówi - stwierdziła Lenobia. - Wiele dobrego. - Rain Foster była dobra. 274 Lenobia uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Rain Foster. To niezwykłe imię. - Nie, jeśli było się dzieckiem kwiatem z lat sześćdziesiątych – odparł Travis. - Ale Lenobia, to dopiero niezwykłe imię. Odpowiedź popłynęła z ust Lenobii bez zastanowienia: - Nie, jeśli było się dzieckiem osiemnastowiecznej dziewczyny o wielkich marzeniach. - Ledwie wypowiedziała te słowa, zamknęła usta i swoją niewyparzoną buzię. - Nie jest pani czasem zmęczona tak długim życiem?
Pytanie ją zaskoczyło. Oczekiwała, że będzie zdumiony albo zszokowany, kiedy usłyszy, że Lenobia urodziła się ponad dwieście lat wcześniej. On jednak wydawał się tylko zainteresowany. I z jakichś przyczyn to jego zainteresowanie uspokoiło ją na tyle, że odpowiedziała szczerze i bez uników: - Gdybym nie miała koni, chyba byłabym bardzo zmęczona życiem. Pokiwał głową, jakby to było dla niego całkiem logiczne. - Osiemnasty wiek. .. - powiedział po chwili. Nieźle. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. - Ale nie konie. - Konie i szczęście. Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy. Znowu uderzył ją ich kolor - zdawał się zmieniać, jaśnieć.
- Pana oczy ... - powiedziała. - Zmieniają barwę. Kąciki ust Travisa uniosły się w uśmiechu. - Tak. Moja mamuśka mawiała, że może dzięki temu czytać we mnie jak w książce. Lenobia nie była w stanie odwrócić wzroku, chociaż ogarnęło ją zdenerwowanie. Na szczęście właśnie tę chwilę wybrała Bonnie, żeby trącić ją pyskiem. Lenobia pogłaskała klacz po czole, próbując jednocześnie uciszyć kakofonię uczuć, jakie pobudziła obecność tego mężczyzny. "Nie, nie pozwolę na taki absurd". 275 Przybrała chłodną minę i przeniosła wzrok z klaczy na kowboja. - Panie Foster, dlaczego jest pan tutaj, a nie pilnuje moich stajni przed wścibskimi adeptami?
Oczy mu natychmiast pociemniały i znów stały się bezpiecznie, zwyczajnie brązowe. - Rozmawiałem z Dariusem i Starkiem - wyjaśnił, a jego ciepły głos przybrał rzeczowe brzmienie. - Jestem pewien, że pani koniom nic nie grozi do końca tej lekcji, ponieważ dwóch niezwykle złych wampirów szkoli uczniów w walce wręcz, kładąc ogromny nacisk na zwalanie przeciwnika z nóg. - Poprawił kapelusz. Najwyraźniej ci dwaj tak samo jak pani nie lubią, kiedy adepci zaczynają załazić za skórę, więc zamierzają zająć im każdą wolną chwilę. - Och, to dobni wiadomość - ucieszyła się Lenobia. - Tak. Ja też tak uważam. Więc pomyślałem sobie, że przyjdę tutaj i zaoferuję pani coś niezwykle przyjemnego.
"Czy ten człowiek ze mną flirtuje?" Lenobia zdusiła w sobie nerwowy dreszcz i wbiła w Travisa opanowany chłodny wzrok. - Coś przyjemnego? Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Była pewna, że oczy mu pojaśniały, ale patrzył na nią tak samo niewzruszenie jak ona na niego. - No cóż, sądziłem, że to będzie dla pani oczywiste. Chciałem zaproponować pani przejażdżkę - powiedział i zamilkł na chwilę. - Na Bonnie - dodał. - Na Bonnie? - Na Bonnie. Mojej klaczy. Srokatej dziewoi, która stoi obok i trąca właśnie panią pyskiem. Na tej, co lubi łakocie. - Wiem, kto to Bonnie - warknęła Lenobia. - Pomyślałem sobie, że może będzie chciała się pani na niej przejechać.
Dlatego przyprowadziłem ją już osiodłaną - wyjaśnił. Lenobia się nie odezwała, poprawił zatem kapelusz i chyba poczuł się zakłopotany. 276 - Kiedy muszę się zrelaksować, przypomnieć sobie, że mam się uśmiechać i oddychać, wsiadam na grzbiet Bonnie i ruszam galopem. Szybkim. Bonnie nieźle się rusza jak nil taką dużą dziewczynę, ale to trochę tak jak dosiadanie wielkiej góry, więc zawsze mnie to bawi. Pomyślałem, że pani poczuje się podobnie ... Zawahał się, a potem dodał: - Jeśli pani nie chce, zaprowadzę ją do środka. Bonnie trąciła ją w ramię, jak gdyby sama też proponowała jej jazdę. To zaważyło na decyzji. Lenobia jeszcze nigdy nie odmówiła koniowi
i żaden człowiek, jakkolwiek skrępowana czuła się jego zachowaniem, nie mógł tego zmienić. - Być może ma pan rację - powiedziała, po czym wstała, wyjęła mu z rąk lejce i przerzuciła je przez szeroki grzbiet klaczy. Travis poderwał się na nogi. - Podsadzę panią. - Nie ma takiej potrzeby. Lenobia odwróciła się do niego plecami i cmoknęła językiem na Bonnie, by klacz podeszła do tyłu ławki. Poruszając się z wdziękiem będącym wynikiem ponad dwustu lat praktyki, Lenobia weszła z ziemi na ławkę, stamtąd na oparcie, bez wahania wsunęła nogę w strzemię, a drugą przerzuciła nad grzbietem klaczy i usiadła w siodle. Od razu
zauważyła, że Travis skrócił strzemiona szerokiego siodła kowbojskiego, żeby pasowały do jej znacznie krótszych nóg, więc chociaż siodło było za duże, siedziała całkiem wygodnie. Popatrzyła w dół na Travisa i musiała się uśmiechnąć, bo wydawał się tak daleko. Jego uśmiech mówił: "Wiem". - Stąd wszystko wygląda inaczej :- powiedziała. - Oczywiście. Niech pani się przejedzie na Bonnie. Ona przypomni pani, jak się oddycha i uśmiecha. Ach, i jeszcze jedno, pani Lenobio: byłbym wdzięczny, gdyby nie mówiła pani więcej do mnie ‘pan’. 277 - Uchylił kapelusza i z uśmiechem dodał przeciągle: - O ile nie ma pani nic przeciwko temu.
Lenobia tylko uniosła brew, a potem ścisnęła kolanami boki klaczy i cmoknęła tak samo, jak wcześniej słyszała, że robił Travis. Bonnie zareagowała bez wahania i od razu ruszyła gładko. Wiatr nadal się wzmagał, a ciepłe nocne powietrze przywodziło Lenobii na myśl wiosnę. Uśmiechnęła się. - Może ta długa, mroźna zima jest już za nami, moja droga. Może jednak idzie wiosna. Bonnie nastawiła uszy do tyłu, nasłuchując, a Lenobia poklepała ją po szerokiej szyi. Skierowała klacz na północ i ruszyła wzdłuż kamiennego muru. Minęła złamane drzewo, świadka tylu cierpień, dalej stajnie oraz wybieg. Jechały na zmianę stępem i kłusem,
aż do miejsca, gdzie wschodnia ściana muru łączyła się z północną, tworząc róg czworokąta otaczającego teren szkoły. Zanim tam dotarły, Lenobia zdążyła już zgrać się z rytmem kroku Bonnie i wyczuć jej ufność. Zawróciła klacz tak, by stanęła przodem do kierunku, z którego przyjechały. - No dobrze, moja droga. To teraz pokaż, co potrafisz. - Lenobia pochyliła się w siodle, ścisnęła kolana, wbiła pięty i głośno cmoknęła, jednocześnie uderzając końcem lejców w masywny zad klaczy. Bonnie wystrzeliła niczym koń wyścigowy z boksu startowego. - Ha! - zawołała Lenobia. - Tak jest! Biegniemy! Olbrzymie kopyta Bonnie wbijały się w ziemię, a Lenobia czuła
potężne uderzenia jej serca. Ciepłe nocne powietrze zwiało jej włosy do tyłu. Lenobia pochyliła się jeszcze bardziej do przodu, zachęcając Bonnie, by poszła na całość - by dała z siebie wszystko. Klacz odpowiedziała przyspieszeniem, które wydawało się niemożliwe dla zwierzęcia ważącego dziewięćset kilogramów. 278 Kiedy wiatr gwizdał dookoła, unosząc długie srebrne włosy Lenobii i grzywę klaczy w tym magicznym tańcu spajającym jeźdźca i wierzchowca, Lenobii przypomniało się stare przysłowie perskie: "Tchnienie nieba można znaleźć pomiędzy uszami konia". - Doskonale! Po prostu doskonale! - krzyknęła i przywarła do szyi pędzącej klaczy.
Z poczuciem szczęścia, wolności i zachwytu Lenobia poruszała się w rytm kroków klaczy. Nie zdawała sobie sprawy, że się śmieje w głos, dopóki nie zwolniła, robiąc kółko, i nie zatrzymała w końcu spoconej dyszącej klaczy obok Travisa i ławki. - Jest cudowna! - Lenobia zaśmiała się ponownie i pochyliła, by uściskać wilgotną szyję Bonnie. - Mówiłem, że lepiej się pani poczuje po takiej przejażdżce – odparł Travis. Chwycił uździenicę Bonnie i zawtórował Lenobii śmiechem. - Cóż mogłoby być lepszego? To było wspaniałe! - Jak jazda na wielkiej górze? - Właśnie tak. Na wielkiej, pięknej, mądrej i wspaniałej górze! - Lenobia znów uścisnęła Bonnie. - Wiesz co, moja piękna?
Ty naprawdę zasługujesz na te wszystkie łakocie! powiedziała do klaczy. Travis tylko się zaśmiał. Lenobia przełożyła nogę przez siodło, żeby zsunąć się z grzbietu Bonnie, lecz ziemia była zdecydowanie dalej, niż się spodziewała. Zachwiała się i z pewnością by się przewróciła, gdyby Travis mocno nie podtrzymał jej za łokieć. - Spokojnie... spokojnie, dziewczyno - szepnął, jakby mówił do przestraszonego źrebięcia. - Ziemia jest daleko od jej grzbietu. Trzeba uważać, bo można się poturbować. Lenobia zaśmiała się, bo jeszcze czuła w sobie adrenalinę po galopie. 279 - To nieważne! Ta jazda była warta upadku. Ta jazda była warta wszystkiego!
- Tak właśnie jest z niektórymi dziewczynami. Lenobia podniosła wzrok. Oczy wysokiego kowboja pojaśniały i już nie miały orzechowej barwy. Teraz były upstrzone oliwkową zielenią, charakterystyczną, jasną i zdecydowanie znajomą. Lenobia nawet się nie zastanawiała. Zrobiła: krok do przodu i znalazła się w jego objęciach. Travis też chyba przestał myśleć, bo upuścił lejce i przyciągnął Lenobię do siebie. Ich usta spotkały się z desperacją, która była w połowie namiętnością, a w połowie wątpliwością. Lenobia mogła to jeszcze przerwać, ale nie zrobiła tego. Dała się ponieść emocjom. Nie, nawet więcej. Lenobia odpowiedziała na żarliwość Travisa własną namiętnością, a jego wątpliwości
rozwiała swoim pożądaniem i pragnieniem. Pocałunek trwał na tyle długo, że przypomniała sobie, jaki on jest i jak smakuje. Musiała przyznać przed sobą, że się za nim stęskniła - i to rozpaczliwie. A potem wróciło jej myślenie. Odsunęła się nieznacznie, a on wypuścił ją ze swoich ciepłych ramion. - Nie - odezwała się, próbując zapanować nad oddechem. - To niemożliwe. Ja nie mogę. Piękne, nakrapiane oliwkowo oczy Travisa wydawały się oszołomione . . - Lenobio, porozmawiajmy. To coś, czego nie możemy zignorować. My chyba ... - Nie! - Lenobia przywołała swoje zimne opanowanie, którym szczyciła się od niezliczonych lat, chowając pod maską chłodu i gniewu
swoje pragnienia, lęki oraz namiętności. - Nie próbuj niczego zakładać. Ludzie są zafascynowani naszym gatunkiem. To, co czułeś, poczułby każdy mężczyzna, gdybym go pocałowała. - Lenobia zmusiła się do śmiechu, ale tym razem był to śmiech zupełnie pozbawiony radości. 280 - I właśnie dlatego nie mam w zwyczaju całować ludzkich mężczyzn. To się już więcej nie powtórzy. .. Nie patrząc ani na Travisa, ani na Bonnie, odmaszerowała w stronę stajni. Była odwrócona do nich plecami, więc nie mogli widzieć, że przycisnęła rękę do ust, by powstrzymać cisnący się na nie szloch. Otworzyła drzwi stajni z takim rozmachem, że uderzyły w kamienną ścianę. Nie zatrzymała się. Od razu ruszyła do swojego pokoju nad boksami, zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na płacz.
) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Neferet Wszystko szło bardzo dobrze. Czerwoni adepci powodowali rozmaite problemy. Dallas nienawidził Rephaima z taką mocą, że było to po prostu urocze. Gaja była rozdrażniona w związku z tym, że ludzie zajęli się jej trawnikiem. Była tak bardzo rozdrażniona, że nawet zapomniała zamknąć na klucz boczne wejście dla obsługi i jeden z bezdomnych, którzy często nawiedzali Cherry Street, miał odwagę zapuścić się na Utica Street i wejść na teren szkoły. - Smok, który widzi Kruki Prześmiewców w każdym zakamarku i cieniu, niemal przeciął go na pół. - Neferet aż mruczała z zadowolenia. Po chwili postukała się w brodę z namysłem. Była bardzo niezadowolona z przyjazdu Tanatos. Plusem wtrącania się Najwyższej Rady było to, że wszyscy ci szczególni
adepci zostali wtłoczeni do jednej klasy, co działało jak suche gałązki na ogień. - Chaos! - zaśmiała się Neferet. - Ktoś niedługo musi wybuchnąć. 282 Ciemność, która stała się jej .nieodłącznym towarzyszem, przysunęła się bliżej, oplatając jej czule nogi. Podczas ostatniej przerwy Neferet podsłuchała rozmowę dwóch beznadziejnych przyjaciółek Zoey. Wychodziło na to, że Bliźniaczki, Shaunee i Erin, pokłóciły się, a ich konflikt wpływa na całą grupę. - Oczywiście, że tak - prychnęła Neferet. - Żadne z nich nie jest na tyle silne, żeby utrzymać się samotnie. Zbijają się w stado jak barany próbujące uciec wilkowi. Neferet zamierzała przyglądać się z radością, jak rozwinie się ten mały dramacik.
- Być może w chwili kryzysu zaprzyjaźnię się z Erin ... - rozmyślała na głos. Uśmiechnęła się i odsunęła ciężkie aksamitne story zasłaniające potężne okno i chroniące jej prywatny pokój przed wścibskimi oczami całej szkoły. Otworzyła okno i wciągnęła do płuc świeże ciepłe powietrze. Zamknęła oczy, otworzyła natomiast zmysły. Próbowała wyczuć w wietrze coś więcej niż tylko znajomy zapach kadzidła ze świątyni i świeżo skoszonej zimowej trawy. Otworzyła swój umysł na zapachy emocji krążących po Domu Nocy, unoszących się ód jego mieszkańców. Miała doskonałe wyczucie, i to zarówno w dosłownym, jak i przenośnym sensie. Niekiedy potrafiła nawet czytać cudze myśli. Innym razem jedynie odbierała emocje. Ale jeśli były odpowiednio
silne albo jeśli umysł danej osoby odpowiednio słaby, udawało jej się nawet dostrzec obrazy, wizerunki myśli krążące jej po głowie. Było łatwiej, jeśli znajdowała się blisko tej osoby, fizycznie oraz mentalnie. Chociaż przesianie nocy też było możliwe, zwłaszcza jeśli była to noc tak wypełniona emocjami jak ta. Neferet się skoncentrowała. Tak, wyczuwała smutek. Przeczesała go i rozpoznała banalne uczucia Shaunee, Damiena, a także Smoka, chociaż 283 wampiry były trudniejsze do odszyfrowania niż adepci czy ludzie. Myśli Neferet skierowały się ku ludziom. Próbowała rozgryźć Afrodytę - posmakować choćby cienia emocji tej dziewczyny,
lecz poniosła porażkę. Afrodyta była dla niej zupełnie nie czytelna, tak samo jak Zoey. - Trudno. - Pohamowała irytację. - Mam tu jeszcze innych ludzi w Domu Nocy. Pomyślała o Rephaimie. O silnie zarysowanych liniach jego twarzy tak bardzo podobnej do jego ojca. Pomyślała o uczuciu, dzięki któremu otrzymał ludzką postać. Znowu nic. Nie była w stanie znaleźć Rephaima, chociaż była pewna, że jest pełen łatwych do odczytania emocji. Dziwne. Ludzie byli dla niej zwykle łatwą ofiarą. Ludzie ... Neferet się uśmiechnęła i skupiła uwagę na znacznie ciekawszym człowieku. Na kowboju, którego starannie wybrała dla biednej, kochanej sfrustrowanej Lenobii.
Co to ona powiedziała, kiedy się poznały i jeszcze sądziła, że Neferet jest jej przyjaciółką? A tak. Neferet przypomniała sobie. Rozmawiały o partnerach ludzkich i o tym, że żadna nie pragnie takiego. Neferet się nie przyznała, że ich obecność mrozi jej krew w żyłach - że nigdy by nie pozwoliła, aby człowiek dotknął jej bezkarnie. Ale wysłuchała zwierzeń Lenobii: "Niegdyś kochałam ludzkiego chłopaka. Kiedy go straciłam, mało nie pogrążyłam się w rozpaczy. To się nigdy już nie może powtórzyć, więc wolę się trzymać z dala od ludzi". Neferet zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i wbiła długie
szpiczaste paznokcie w lewą dłoń. Kiedy krew wezbrała i zaczęła kapać, Neferet podała ją przenikliwym cieniom i pomyślała o kowboju, którego przeszczepiła na glebę uwalanego końskim nawozem wybiegu Lenobii. 284 Użycz mi teraz mocy, ciemności, Bym w nim uczucia mogła dostrzec. Ból, jaki czuła. w dłoni, był niczym w porównaniu z napływem lodowatej mocy, jaką otrzymała. Zapanowała nad nią i skierowała ją ku stajniom. Jej cierpienie od razu zostało nagrodzone. Poczuła ciepło i współczucie kowboja - jego radość i pragnienie. Zaśmiała się głośno, kiedy wyczuła, że jest zraniony i zdezorientowany, zwłaszcza że dotarło do niej rykoszetem coś, co mogłoby być tylko złamanym sercem Lenobii. - Cudownie! Wszystko idzie zgodnie z moimi planami!
Z roztargnieniem odsunęła najbardziej agresywne macki ciemności, po czym polizała dłoń, by zamknąć rany. - Chwilowo to wszystko. Później będzie więcej powiedziała i zaśmiała się, widząc, jak niechętnie macki przerywają karmienie się jej krwią. Tak łatwo mogła nimi manipulować. "One wiedzą, że jestem tak naprawdę wierna i ofiarowuję siebie tylko jemu, białemu bykowi. - Już na samą myśl o nim, o jego niesamowitej mocy, Neferet zadrżała z tęsknoty. - On jest tym wszystkim, czym powinien być bóg. Tyle się mogę od niego nauczyć". Neferet podjęła decyzję. Poda jakąś wymówkę wścibskiej Tanatos i wymknie się ze szkoły przed świtem. Musi pobyć w towarzystwie białego byka -musi wchłonąć więcej jego mocy.
Zamknęła oczy i zaczęła wdychać nocne powietrze, dając się ponieść myślom o swoim partnerze, którym była sama ciemność. W tej chwili Neferet sądziła, że jest niemal szczęśliwa. I wtedy o n a jej przeszkodziła. O n a zawsze musiała jej przeszkodzić. Shaunee, poważnie. Nie możesz tu zostać. 285 Neferet uniosła wargę w pogardliwym uśmieszku, otworzyła oczy i spojrzała przez okno na znajdujący się w dole chodnik. Zoey chwyciła czarnoskórą koleżankę za rękę i najwyraźniej próbowała ją zatrzymać, nie pozwalając jej wyjść na parking. - Słuchaj, ja naprawdę próbowałam, ale dzisiaj było piekło.
Piekło, rozumiesz? Więc idę teraz po torbę z rzeczami z tuneli, którą zostawiłam w busie, a potem wprowadzam się do mojego dawnego pokoju w szkole.. - Nie rób tego, proszę. - Muszę. Erin bez przerwy mnie rani. - Neferet miała wrażenie, że dziewczyna jest bliska łez. Jej słabość wywoływała w niej obrzydzenie. – Zresztą jakie to ma znaczenie? - Jesteś jedną z nas! - Neferet nienawidziła szczerej sympatii wyczuwalnej w głosie Zoey. - Możesz się wściekać na Erin. Możecie przestać być najlepszymi przyjaciółkami. Ale nie możesz pozwolić, żeby całe twoje życie rozpadło się z takiego powodu! - Nie moje życie się rozpada, tylko jej - odparła Shaunee. - Więc bądź od niej lepsza. Bądź sobą i może w ten sposób pokażesz
Erin, jak ma znowu zostać twoją przyjaciółką. - Ale już nie bliźniaczką ... - Shaunee odezwała się tak cicho, że Neferet ledwo ją usłyszała. - Nie chcę być już niczyją bliźniaczką. Chcę być po prostu sobą. - I tak właśnie powinno być - uśmiechnęła się Zoey. - Idź na szóstą lekcję, a ja porozmawiam z Erin, obiecuję. Nadal należycie obie do naszego kręgu, a to musi coś znaczyć. Shaunee powoli pokiwała głową. - Okej. Pod warunkiem, że z nią pogadasz. - Pogadam. Neferet znów uśmiechnęła się z pogardą, bo Zoey przytuliła koleżankę, która po chwili ruszyła z powrotem ścieżką 286 prowadzącą do głównego budynku szkoły. Tsi Sgili spodziewała się,
że Zoey pójdzie razem z nią, lecz nie. Zoey zwiesiła ramiona i potarła czoło, jakby bolała ją głowa. "Gdyby ta mała suka nie wtrącała się w sprawy innych, nie miałaby tylu zmartwień na głowie", pomyślała Neferet, przyglądając się, jak Zoey schodzi z chodnika i kopie głośno puszkę, którą bez wątpienia wyrzucił któryś z tych ludzkich specjalistów od trawnika. Neferet uśmiechnęła się, wiedząc, jaką reakcję wywołają porozrzucane śmieci u drobiazgowej Gai. Puszka zatrzymała się pod wystającym na zewnątrz korzeniem starego dębu - jednego z wielu, które porastały teren szkoły. Ogołocone z liści gałęzie poruszyły się w silnym podmuchu
ciepłego wiatru, niemal zasłaniając jej widok Zoey. Zupełnie jakby próbowały ją chronić, gdy schyliła się, żeby podnieść puszkę. Chronić ją ... Neferet otworzyła szeroko oczy. A może Zoey faktycznie przydałaby się ochrona? Drzewa jej nie zapewnią - ze względu na tę nieznośną dziewczynę, która potrafi komunikować się z ziemią. Ale Zoey by nie wiedziała, że powinna wezwać żywioł, gdyby na skutek nagłego porywu wiatru – nagłego wypadku- gałąź się oderwała się i spadła na nią. Zanim Zoey by się zorientowała, co się dzieje, byłoby już za późno. Neferet: nawet się nie zawahała. Wbiła paznokcie w różowe blizny,
które się jeszcze nie zagoiły. Przytrzymała dłoń, zbierając w niej krew, i powiedziała: Pij i wypełnij moje żądanie Niech szybko gałąź się odłamie. Ukrusz ją, wyrwij, ciśnij nią w dół. Zabij nią Zoey, złam ją na pół! 287 Przygotowała się na ból, który pojawiał. się zawsze, gdy ciemność karmiła się jej krwią, lecz ku jej zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło. Przeniosła wzrok z drzewa na dłoń. Klejące macki ciemności pełzły wokół niej, ale nie zbliżały się do krwi. Ogromna musi być ofiara, Gdy o coś takiego się starasz. Neferet poczuła w umyśle odpowiedź i rozpoznała w niej echo mocy swojego partnera. Czego chcesz ode mnie sam? Co w ofierze złożyć mam? Odpowiedź znowu się pojawiła pośród myśli Neferet.
Gdy życie komuś zabrać chcesz, W ofierze inne życie złożysz też. Zoey zawsze powoduje jakieś problemy! Neferet z trudem powstrzymała irytację i złagodziła ton głosu, żeby nie urazić swojego partnera. Zmieniam więc szybko moje żądanie, Śmierć nie jest dobrym rozwiązaniem. Przeraź ją mocno, potłucz jej 'ciało, Lecz linię życia zachowaj całą. Macki ciemności z bolesną niefrasobliwością podpełzły do krwi zebranej w dłoni Neferet. Nawet nie drgnęła. Nie krzyknęła. Uśmiechnęła się tylko i wskazała na drzewo. Moja krew jest już twoja, Niech się dzieje wola moja! 288 Ciemność wystrzeliła z okna Neferet i imitując wiatr, okręciła się wokół konarów potężnego dębu. Macki ciemności niczym bicz oplotły naj niższą zwisającą gałąź. Rozległ się
okropny wspaniały trzask! Gałąź złamała się i zaczęła spadać w dół, a zszokowana Zoey stała z otwartymi ustami i patrzyła bezradnie na to, co się dzieje. Pomimo tego, co powiedział jej partner, Neferet przez jedną wyjątkową chwilę wierzyła, że Zoey faktycznie zginie. A potem, nagle i niespodziewanie, na scenę wpadło coś zamazanego i powaliło Zoey na ziemię, a ogromny konar spadł z hukiem, nie robiąc nikomu krzywdy. Neferet przyglądała się z niedowierzaniem, jak Aurox i Zoey powoli wyplątują się z bezładnej kotłowaniny, jaką się stali, gdy ratował ją przed katastrofą, Neferet wydała z siebie dźwięk okropnego zdegustowania, odwróciła się od okna i zaciągnęła ciężkie zasłony.
- Przekażcie mojemu partnerowi, że mógł ją nieco bardziej poturbować - odezwała się Neferet do wijących się czarnych macek, który stały się jej nieodłącznymi towarzyszami. Wiedziała, że przekażą to białemu bykowi jeśli nie dosłownie, to przynajmniej sens tego, co powiedziała. Wydaje mi się, że moja krew jest warta coś więcej niż tylko poturlanie się po ziemi, chociaż doceniam, jak mądrym posunięciem było przybycie Auroksa na ratunek. Dzięki temu moje stworzenie będzie bohaterem w oczach tych głupich adeptów dodała, po czym otworzyła szeroko szmaragdowe oczy, doznała bowiem olśnienia. - Jakaż to cudowna komplikacja, że głupią adeptką, która widzi bohatera w moim narzędziu, jest nikt inny jak Zoey Redbird!
Ciemność obiła się jej o nogi, bo Neferet wyszła ze swojego pokoju, uśmiechając się przebiegle, i udała się na poszukiwanie Tanatos. * 289 Zoey A więc zrobiłam dobry uczynek - właściwie nawet dwa. Przekonałam Shaunee, żeby nie opuszczała tuneli, i podniosłam śmieć. Trzymałam właśnie w ręku puszkę i myślałam o tym, jak fajnie byłoby napić się schłodzonej coli, kiedy nagle potężny podmuch wiatru - szalejącego wariacko przez całą noc uderzył w drzewo i rozległ się trzask. Złamała się gigantyczna gałąź wisząca prosto nad moją głową! Nie miałam czasu na nic,
tylko zamarłam w miejscu i patrzyłam z przerażeniem na spadający konar. A potem on walnął mnie w bok, nisko i mocno, tak jak widziałam setki razy na boisku. Nie mogłam oddychać, miałam wrażenie, że przycisnęła mnie do ziemi tona facetów. - Złaź! - jęknęłam, próbując zrzucić z siebie jego nogę. Udało mi się na tyle, że coś mruknął i zsunął się ze mnie. Kiedy przestał mnie przygniatać, mogłam wreszcie złapać oddech. Uniosłam się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Mój umysł pracował na zwolnionych obrotach. Kątem oka dostrzegłam wielką gałąź, nadal kołyszącą się po uderzeniu o ziemię. "Mogła mnie zabić", pomyślałam i podniosłam wzrok, żeby spojrzeć na tego - kimkolwiek był - komu byłam winna ogromną wdzięczność.
Wpatrywały się we mnie opalizujące oczy. W chwili gdy nasz wzrok się spotkał, Aurox uniósł ręce i zrobił krok do tyłu, jakby się obawiał, że rzucę się na niego. Ciepło rozeszło się od wiszącego mi na piersi kamienia proroczego i napełniło moje ciało gorącem nasilonym po dotknięciu skóry Auroksa. Chyba mi się tylko wydawało, lecz miałam wrażenie, że ciepło bijące od kamienia nadal wypełnia mnie całą, chociaż Aurox już mnie przecież nie dotykał. - Patrolowałem. - Tak - powiedziałam i odwróciłam wzrok, udając, że jestem, ach, tak zajęta strzepywaniem trawy i liści z koszuli. 290 Tymczasem próbowałam zapanować nad plątaniną myśli. - Sporo patrolujesz. - Zobaczyłem cię pod drzewem.
- Aha. - Nadal strzepywałam z siebie trawę i co tam jeszcze, a mój umysł w tym czasie krzyczał: .Aurox uratował ci życie!". - Nie chciałem się do ciebie zbliżać, ale usłyszałem, jak gałąź się łamie. Nie wierzyłem, że zdążę - rzekł Aurox drżącym głosem. Dopiero wtedy na niego spojrzałam. Wydawał się potężnie zakłopotany. I kiedy tak na niego patrzyłam, jak stoi, wyglądając jak kretyn zupełnie nie na miejscu, zdałam sobie nagle sprawę, że bez względu na to, kim naprawdę jest, w tym momencie jest po prostu chłopakiem, tak samo niepewnym jak każdy inny nastolatek. Zdenerwowanie i potworny niepokój, które czułam od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam, zaczęły powoli blednąć.
- Cieszę się, że jednak zdążyłeś - powiedziałam spokojnym głosem, trzymając emocje na wodzy. Ostatnie, na co miałam ochotę, to gwałtowne wkroczenie Starka .. - I możesz opuścić ręce, przecież cię nie ugryzę ani nic takiego. Opuścił ręce i włożył je do kieszeni dżinsów. - Nie chciałem cię przewrócić. Nie chciałem wyrządzić ci krzywdy. - Dopiero ta gałąź dałaby mi popalić. A manewr był niezły, spodobałby się Heathowi ... - Ugryzłam się w język, ledwo wypowiedziałam te słowa. Czy ja oszalałam, żeby wspominać przy nim Heatha? Aurox wydawał się kompletnie skołowany. - To znaczy chciałam ci podziękować, że mnie uratowałeś
- dodałam z westchnieniem. - Nie ma za co - odparł, mrugając szybko. Zaczęłam wstawać, więc podał mi rękę. Spojrzałam na jego dłoń: wydawała się zupełnie normalna. Nie miała żadnych śladów kopyt. 291 Wsunęłam w nią palce. Kiedy nasze dłonie się zetknęły, zrozumiałam, że wcześniej wcale sobie tego nie wyobraziłam. Jego dotyk wydzielał takie samo ciepło jak kamień proroczy. Kiedy tylko podniosłam się na nogi, zabrałam rękę. Dzięki - powiedziałam. - Po raz drugi. - Nie ma za co. - Prawie się uśmiechnął. - Po raz drugi. - Pójdę lepiej na lekcję - przerwałam ciszę, która zakradła się między nas. - Muszę skończyć czyszczenie klaczy. - A ja muszę kontynuować patrolowanie. - Czyli chodzisz tylko na pierwszą lekcję? - zapytałam.
- Tak, na polecenie Neferet. Pomyślałam, że jego głos zabrzmiał dziwnie. Nie wyczułam w nim smutku, raczej rezygnację i pewne zażenowanie. - W takim razie do zobaczenia jutro na pierwszych zajęciach.- Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym dodać. Aurox skinął głową. Odwróciliśmy się i każde ruszyło w swoją stronę, lecz coś, co wiązało się z pierwszą lekcją, nie dawało mi spokoju. W końcu przystanęłam. - Aurox, poczekaj. - Zaintrygowany wrócił do ułamanej gałęzi. - Hm ... to pytanie, które dzisiaj napisałeś ... było prawdziwe? - Prawdziwe? - No ... To znaczy naprawdę nie wiesz, kim jesteś? Zawahał się i miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim się
odezwał. Widziałam, że usilnie myśli, być może zastanawia się nad tym, co może wyjawić, a czego nie. Już zamierzałam rzucić jakiś (fałszywy) frazes w rodzaju "nie martw się, nikomu nie powiem", kiedy rzekł: - Wiem, kim powinienem być. Ale nie wiem, czy tak naprawdę właśnie nim jestem. 292 Nasze spojrzenia się spotkały i wtedy dostrzegłam smutek w jego oczach. - Mam nadzieję, że Tanatos pomoże ci znaleźć odpowiedź na twoje pytanie. - Ja też mam taką nadzieję. - I zaskoczył mnie, dodając Nie jesteś zła, Zoey.
- No cóż, może nie jestem najmilszą dziewczyną na świecie, ale staram się nie być wredna. Pokiwał głową, jakbym powiedziała coś sensownego. - No dobrze, muszę naprawdę iść. Powodzenia w patrolowaniu. - Uważaj, jak będziesz przechodziła pod drzewami odparł i odbiegł. Popatrzyłam na drzewo. Dziki, szalony wiatr przeobraził się w delikatny, ledwie zauważalny wiaterek. Stary dąb wydawał się mocny i niezniszczalny. Ruszyłam na zajęcia, myśląc, jak mylące bywają pozory. ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Zoey Zamierzałam wrócić na zajęcia. Na szóstą lekcję. Naprawdę.
Mimo moich ostatnich wybryków nie jestem typem wagarowicza. To nigdy nie miało dla mnie sensu. Bo niby co, na drugi dzień zadanie domowe tajemniczo zniknie? A do tego dochodzi jeszcze cudowny bonus w postaci poważnych kłopotów . . Dlatego mówię NIE wszystkim zostawaniom po lekcjach i innym dziwacznym oraz kompletnie nieskutecznym szkolnym systemom karania, które wpychają dobre dzieciaki do jednej sali z recydywistami i członkami szkolnych gangów. I to niby ma zapobiec dalszym problemom? Tak czy inaczej, byłam już w połowie drogi do stajni, kiedy z cieni sąsiadujących z chodnikiem zmaterializowała się nagle Tanatos.
Aż podskoczyłam i położyłam rękę na sercu, jakbym chciała się upewnić, że nie wyskoczy mi z klatki piersiowej. - Nie chciałam cię przestraszyć - powiedziała. - No cóż, to był dość przerażający dzień -' odparłam, po czym przypomniałam sobie, jak wiatr ją omiatał w klasie, kiedy wkurzyła się na Dallasa. - Czy masz dar komunikacji z powietrzem? Tanatos uniosła brew, a wtedy przypomniałam sobie także, jak super groźna i potężna się wtedy wydawała. 294 - Oczywiście na .dobrą sprawę to nie mój interes. Nie chciałam być niegrzeczna. - Nie jest niegrzecznie pytać, a moja bliskość z powietrzem nie
jest tajemnicą. Jednak to nie jest prawdziwy dar. Nie potrafię wezwać żywiołu, chociaż często pojawia się wtedy, gdy jest mi potrzebny. Uważam, że powietrze jest mi tak bliskie ze względu na mój prawdziwy dar. - Komunikacji ze śmiercią? - Teraz byłam naprawdę zaintrygowana. - Wydawało mi się, że to duch będzie blisko ciebie z tego powodu. - To rzeczywiście wydaje się logiczne, ale mój dar wyłącznie pomaga zmarłym przejść w Zaświaty, a niekiedy także pocieszać żywych, którzy zostali ze swoją rozpaczą - wyjaśniła Tanatos. Szłyśmy powoli, łapiąc wspólny rytm. - Zmarli poruszają się jak wiatr,
a przynajmniej tak ja ich widzę. Są eteryczni, przezroczyści. Wydaje się, że nie mają cielesnej powłoki, chociaż w rzeczywistości są bardzo realni. - Jak wiatr - zauważyłam, dostrzegając analogię. - On też jest prawdziwy. Porusza rzeczami, chociaż go nie widać. - Właśnie. Dlaczego pytasz o powietrze? - 'Bo dzisiaj się zachowywało jak szalone. Zastanawiałam się, czy poczułaś coś dziwnego. - Jakby ktoś nim manipulował? - O, tak. - Nie, nie mogę powiedzieć, że czułam, jakby ktoś manipulował powietrzem. - Tanatos popatrzyła na gałęzie najbliższego drzewa, którymi wiatr poruszał delikatnie, leniwie, w rytm jakiejś niesłyszalnej melodii. - Wszystko wydaje się takie spokojne.
- To prawda - przyznałam i zaczęłam myśleć, że może to jednak nie żywioł powietrza był odpowiedzialny za złamanie konaru, który niemal zwalił mnie z nóg. "Nie bądź tak beznadziejnie paranoidalna", napomniałam się stanowczo. 295 Następne słowa wypowiedziane przez Tanatos sprawiły, że zupełnie wyleciały mi z głowy wszystkie dziwne wiatry i paranoje. - Zoey, mam do ciebie dwie sprawy. Najpierw chciałam cię o coś zapytać, a potem poprosić cię o wybaczenie. - Możesz mnie pytać, o co chcesz. - "Tylko będę bardzo ostrożna, zanim ci odpowiem", dodałam w myślach. - Ale nie wiem, do czego ci moje wybaczenie. - Najpierw pytanie, później ci wyjaśnię. Chciałam zapytać,
czy przyłączyłabyś się jutro do dyskusji w klasie. Tanatos uniosła rękę, żeby mnie powstrzymać, bo już otwierałam usta, by powiedzieć: "Jasne, nie ma sprawy". - Powinnaś wiedzieć, że dyskusja będzie dotyczyła tego, jak się uporać ze śmiercią rodzica. Nagle zaschło mi w gardle. Przełknęłam ciężko ślinę. - To będzie dla mnie trudne, bo jeszcze nie uporałam się ze śmiercią mojej mamy. Tanatos pokiwała głową. - Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała z sympatią. Ale kilkoro innych uczniów też nie uporało się ze stratą rodzica, chociaż tylko twoja strata jest skutkiem śmierci. - Hę? - Trzy inne osoby zadały takie samo pytanie jak ty. - Naprawdę?
- Tak. Musisz wiedzieć, że to powszechne zjawisko dla tych z nas, którzy przejdą Przemianę. Choć nie jesteśmy nieśmiertelni, żyjemy dłużej od naszych rodziców. Wielu z nas, wkraczając w wampirskie życie, zrywa więzi ze śmiertelnymi z dzieciństwa, bo w ten sposób nieuchronna strata bliskich osób staje się mniej bolesna. Inni utrzymują kontakty z ludźmi z przeszłości, dzięki czemu jest im łatwiej na początku. 296 - Ani jedno, ani drugie mnie nie dotyczy. Nie jestem wampirem, a moja mama nie umarła ot tak, ze starości, tylko została zamordowana. - Byłaś z nią bardzo związana? Zamrugałam, nie chcąc się rozpłakać. - Nie. Przez ostatnie trzy lata nie bardzo. - Więc najgorsze dla ciebie jest to, jak umarła?
Zanim odpowiedziałam na to pytanie, zastanowiłam się głęboko. - Częściowo chyba tak. Gdybym wiedziała dokładnie, co się stało, pomogłoby mi to zamknąć ten rozdział. Ale jest jeszcze coś: teraz, kiedy jej nie ma, nie istnieje już szansa na to, że jeszcze kiedyś będziemy blisko. - Ta szansa minęła jedynie w tym życiu. Jeśli twoja mama zaczeka w Zaświatach, tam się spotkacie odparła Tanatos. - Czy ona znała boginię? Uśmiechnęłam się, tym razem przez łzy. - Mama nie znała Nyks, ale Nyks znała moją mamę. Bogini zesłała mi sen tej nocy, kiedy mama zginęła. Zobaczyłam, jak wita mamę w Zaświatach. - A więc powinnaś poczuć się lżej na duszy. Pozostaje ci tylko niepewność co do okoliczności jej śmierci. - Morderstwa - poprawiłam Tanatos. - Mama została zabita.
Zaległa dłuższa cisza. - A jak dokładnie zginęła? - zapytała Tanatos po chwili. - Policja mówi, że zabili ją narkomani, którzy włamali się do domu babci. Mama akurat do niej przyjechała i weszła im w drogę. - Mój głos wydawał się pusty, był taki jak całe moje wnętrze. - Nie, pytam o to, jak zadano jej śmierć. Jakie odniosła rany? Przypomniałam sobie, jak babcia mówiła, że to było brutalne morderstwo, lecz mama nie cierpiała. 297 Przypomniałam sobie cień, który przeszedł po twarzy babci, gdy mi o tym opowiadała. Znowu przełknęłam ciężko ślinę. - Zamordowano ją brutalnie. Tyle dowiedziałam się od babci. - Babcia widziała jej ciało? - Babcia ją znalazła.
- Zoey, czy sądzisz, że twoja babcia porozmawiałaby ze mną o tym morderstwie? - Na pewno. A dlaczego? Co by z tego przyszło? - Nie chcę ci robić niepotrzebnych nadziei, ale jeśli śmierć jest gwałtowna, zostawia odcisk na ziemi i niekiedy potrafię dotrzeć do obrazów zbrodni. - Zobaczyłabyś, jak mama zginęła? - Być może. Nie mam jednak pewności. Najpierw musiałabym zapytać twoją babcię, dowiedzieć się, czy to w ogóle możliwe. - Nie mogę zagwarantować, ile babcia powie. W tej chwili przestrzega rytuału siedmiu dni oczyszczenia po śmierci. Zauważyłam pytające spojrzenie Tanatos, więc wyjaśniłam: - Babcia należy do starszyzny
plemiennej Czirokezów, pielęgnuje pradawną wiarę i wszystkie rytuały. - W takim razie powinnam z nią porozmawiać niezwłocznie, w przeciwnym razie nie ma co liczyć na wskrzeszenie obrazów śmierci twojej mamy. Ile dni upłynęło od morderstwa? - Zginęła w ubiegły czwartek w nocy. Tanatos pokiwała głową. - Jutro minie piąta doba od jej śmierci. Muszę porozmawiać z twoją babcią jeszcze dzisiaj. - Dobrze. Zabiorę cię na jej lawendową farmę, ale wiem, że nie chce, by ktokolwiek tam chodził, dopóki nie przeprowadzi oczyszczenia. - Zoey, czy twoja babcia ma telefon komórkowy? - Ma ... Chcesz do niej zadzwonić? 298 Usta Tanatos wygięły się w delikatnym uśmiechu.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, Zoey. Nawet ja to dostrzegam. Czując się jak kompletna kretynka, wyrecytowałam z pamięci numer do babci. Tanatos zapisała go w swoim iPhonie. Zadzwonię, ale wolałabym zrobić to na osobności. Spojrzenie Tanatos mówiło, że nie chce, żebym słyszała; jakie pytania będzie zadawała babci, więc szybko pokiwałam głową. - Rozumiem. Nie ma sprawy. I tak muszę iść na lekcję. - Mogę najpierw prosić cię o wybaczenie? - Oczywiście. Tylko za co? - Za to, że powiedziałam nieprawdę. Chciałam, żebyś mi wybaczyła, i jednocześnie chciałabym cię prosić, żebyś to, co ci powiem, zatrzymała wyłącznie dla siebie. Nie zdradzaj tego ani swojemu wojownikowi, ani najlepszej przyjaciółce.
- Okej. Dochowam tajemnicy. - Kiedy Stark zapytał, czy widzę ciemność otaczającą Neferet i czerwonych adeptów Dallasa, moja odpowiedź była kłamstwem. - To znaczy, że widzisz ciemność? - Widzę. Pokręciłam głową. - Musisz poprosić o wybaczenie Starka, Rephaima i Stevie Rae. To oni widzą ciemność, więc ich to kłamstwo najbardziej zaboli. - Nie mogą się dowiedzieć. Dałaś mi słowo, że utrzymasz to w tajemnicy. - Dlaczego? Dlaczego ja mogę wiedzieć, a oni nie? Tanatos nie udzieliła mi prostej odpowiedzi, tylko zaczęła mówić: - Przeżyłam już prawie pięćset lat. Przez większość tego czasu
codziennie miałam do czynienia ze śmiercią. 299 Widziałam ciemność. Widziałam rzeź, jakiej dokonywała, widziałam cenę, widziałam pozostałości. Rozpoznaję macki ciemności i dobrze znam jej cienie. Być może dlatego, że obserwuję ją od tak dawna, widzę także jej przeciwieństwo, które osłabia siłę ciemności, powoduje jej upadek. - O czym ty mówisz?! - Miałam ochotę krzyczeć. - O tobie, Zoey Redbird. Jest w tobie coś, czego ciemność nie może dotknąć. Dlatego twoim przeznaczeniem jest stanąć na czele bitwy ze złem. - Nie zamierzam stać na czele żadnej bitwy. Ty to zrób. Poproś Dariusa. Albo nawet Starka. Kurczę, ściągnij Sgiach i strażników! Oni wszyscy są przywódcami. Są wojownikami
i wiedzą, jak walczyć. Ja nie wiem nic. Nie wiem nawet, co mam zrobić bez mamy - zakończyłam, z trudem łapiąc oddech i trzymając się za serce. Tanatos się nie odzywała, a kiedy spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami, w końcu udało mi się wydobyć z siebie spokojniejszy głos. - Ja tego nie chcę - powiedziałam. - Chcę tylko być normalną nastolatką. - Być może po części dlatego właśnie, że nie chcesz, spadło to na twoje barki, młoda najwyższa kapłanko. Być może władza, jaka się z tym wiąże, nie zdeprawuje cię w żaden sposób . . - Zupełnie jak Frodo ... - szepnęłam bardziej do siebie niż do Tanatos. - On nigdy nie chciał tego przeklętego pierścienia.
- J. R. R. Tolkien. Dobre książki, rewelacyjne filmy. Spojrzałam na Tanatos. - No tak, wiem. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Zapewne posiadasz kablówkę. - Oczywiście, że posiadam kablówkę. - To super dla ciebie, ale może wrócimy do sprawy Powiernika Pierścienia. O ile dobrze pamiętam, a pamiętam, 300 bo chyba z tysiąc razy widziałam pełną wersję kinową, Frodo zostaje praktycznie zrujnowany przez pierścień, którego wcale nie chce. - I dlatego właśnie udaje mu się ocalić świat od ciemności - odparła Tanatos. Poczułam, jak po plecach przechodzi mi lodowaty dreszcz.
- Nie chcę umierać. Nawet po to, żeby uratować świat. - Śmierć i tak do nas wszystkich przyjdzie. - Nie jestem Powiernikiem Pierścienia - pokręciłam głową. - Jestem zwykłą dziewczyną. - Dziewczyną, która już wydarła ciemności swoje życie, i to nie raz. - No dobra, skoro to wiesz i skoro wiesz, że Neferet stoi po stronie ciemności, bo w i d z i s z to na własne oczy, dlaczego udajesz, że tak nie jest? - Jestem tu po to, żeby raz na zawsze rozwiązać sprawę Neferet i strony, po której stoi. - Więc powiedz Najwyższej Radzie, że otacza ją ciemność! - Ma zostać delikatnie napomniana, a później wrócić, być może jako silniejsza osoba, która wyrządzi jeszcze więcej złego?
A jeśli ona naprawdę została partnerką ciemności? Jeśli to prawda, Najwyższa Rada musi wystąpić przeciwko niej z całą mocą. A żeby tak się stało, potrzebne nam niezbite dowody na to, że Neferet odwróciła się całkowicie i na zawsze od Nyks. - A więc po to tu jesteś. Żeby zdobyć te dowody. - Tak. - Nie powiem nikomu o tym, że widzisz ciemność. I mówię szczerze: przygotuj się, żeby zobaczyć cały obraz sytuacji. Przygotuj się na znalezienie dowodów, bo wiem całą duszą, że Neferet całkowicie przeszła na drugą stronępowiedziałam i o mały włos nie dodałam, że Neferet stała się nieśmiertelna. 301 Ale nie. To akurat Tanatos musi odkryć sama. - I wybaczam ci. Tylko obiecaj, że będziesz miała otwarte oczy,
a kiedy nadejdzie pora, dopilnujesz, żeby Najwyższa Rada zrobiła co trzeba. - Daję ci słowo. - Dziękuję, Tanatos wybrała numer do mojej babci, a ja w końcu wróciłam na szóstą lekcję. Shaunee Shaunee nie miała wcześniej pojęcia, jak okropnie jest n i e b y ć bliźniaczką Erin. Zupełnie jakby to jedno - że Erin nie jest już jej najlepszą przyjaciółką - zmieniło całkowicie jej życie. To było takie cholernie skomplikowane. Kiedy właściwie Shaunee przestała być Shaunee, a stała się jedną z Bliźniaczek? Nie miała pojęcia. Zostały naznaczone
tego samego dnia i zjawiły się w Domu Nocy w Tulsie o tej samej godzinie. I od razu się zaprzyjaźniły. Shaunee uważała, że to dlatego, że są jak duchowe siostry, i wcale nie miało znaczenia, że ona jest czarna, a Erin biała. Że ona pochodzi z Connecticut, a Erin z Tulsy. Zaprzyjaźniły się i Shaunee przestała czuć się taka samotna. Zwłaszcza że już nigdy nie musiała być sama. Dosłownie. Dzieliły pokój, miały taki sam plan lekcji, chodziły na te same imprezy i nawet umawiały się wyłącznie z chłopakami, którzy się kumplowali. Shaunee siedziała sama w autobusie. Słyszała, że gdzieś z tyłu Erin śmieje się z Kramishą. Przez sekundę mała podła myśl wkradła się jej do głowy: "Widać, że zamieniła mnie na inną czarnoskórą przyjaciółkę". Ale Shaunee od razu odpędziła od siebie takie bzdury. Nie chodziło przecież o kolor skóry. 302
Chodziło o to, żeby nie być samą. Szczyt ironii, bo to, że doszła do takiego wniosku, doprowadziło ją właśnie do samotności. - Hej, mogę usiąść koło ciebie? Shaunee przestała się wpatrywać w jaśniejące powoli za oknem niebo i przeniosła wzrok na stojącego w przejściu Damiena. - Tak, pewnie. - Dzięki. - Usiadł obok i położył między nogami ciężką torbę z książkami. - Mam tyyyyyle zadane. Ty też? - Tak. Chyba. Słuchaj, widziałeś Zo na szóstej lekcji? - Na szóstej nie. Ona ma jazdę konną, a ja zajęcia biznesowe, ale widziałem ją zaraz po szkole. A co? Coś się stało? - Wyglądała okej? - Okej? To znaczy fizycznie okej czy w sensie, że niezestresowana? - Ona jest zawsze zestresowana. Fizycznie. - Wszystko było okej. Co jest grane?
- Nic - powiedziała Shaunee. - Tylko ... widziałam ją _ na początku szóstej lekcji. Rozmawiałyśmy przy parkingu, a potem rozeszłyśmy się do klas. - Shaunee zaczęła się wpatrywać w Damiena, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć mu prawdę. - Czułeś może coś dziwnego w powietrzu? Damien przechylił głowę. - Nic dziwnego nie czułem. To znaczy wiało dzisiaj, ale to nic nadzwyczajnego w Oklahomie. No wiesz, jesteśmy stanem, w którym "wiatr smaga równiny" zaśpiewał. - Wiem, panie z broadwayowskich musicali. Chciałam powiedzieć, że wiatr naprawdę ostro dmuchał, kiedy rozstałam się z Zo, i wydawało mi się, że ktoś coś mówił o spadających gałęziach ... - Faktycznie spadła gałąź - wtrącił Stark, który razem z Zoey zajmował właśnie siedzenie przed nimi. 303
- Dmuchało psychodelicznie - odezwała się Stevie Rae i usiadła wraz z Rephaimem w rzędzie naprzeciwko. Ale to tak jakbym mówiła, że ryż jest biały. - A co to niby- miało znaczyć, do nędznej dupy? Afrodyta zmusiła Zoey, żeby się przesunęła, i sama przycupnęła na krawędzi siedzenia. Darius zliczył obecnych, usiadł za kierownicą i ruszył. - To oznacza, palantko, że Damien wie, że wiało, bo ma dar komunikacji z wiatrem. A ryż jest biały. Nie rozumiem, czego można nie załapać w tej analogii powiedziała Stevie Rae. - Po. Prostu. Milcz - zakomenderowała Afrodyta. - Ryż może być też brązowy - odezwała się Shaunee. Afrodyta uniosła brew. - Czyżbyś właśnie rzuciła sarkastyczną uwagę na temat 'swojej bliźniaczki? - Tak. - Shaunee spojrzała na Afrodytę bez mrugnięcia.
- Najwyższy czas - odparła Afrodyta, po czym prychnęła i odwróciła wzrok. - A jeśli chodzi o wiatr - zaczęła Zoey. - Dzisiaj wiał jak szalony. Nawet złamał gałąź jednego z tych starych dębów. Wzruszyła ramionami. - Tylko jak powiedział Damien, w Oklahomie często wieje. A właśnie, Damien! Wiedziałeś, że Tanatos ma niewielki dar komunikacji z wiatrem? - Ojeju! Ale faktycznie, wcale mnie to nie dziwi! Widzieliście, jaka zrobiła się superstraszna, kiedy Dallas rzucił w klasie te swoje idiotyczne komentarze? Nie mogłem uwierzyć... Shaunee się wyłączyła, lecz cały czas obserwowała Zoey.
Czekała, aż ta powie coś - cokolwiek - o tym, co się naprawdę wydarzyło, kiedy spadła gałąź. Shaunee bowiem wiedziała. Widziała całe to zdarzenie. 304 Autobus podskakiwał na wybojach, zmierzając ku budynkowi dworca, a Shaunee zrozumiała, że Zoey nie zamierza niczego mówić. "Okej, może przed chwilą powiedziała Starkowi, co się stało: że zostałaby zmiażdżona przez spadający konar, gdyby nie uratował jej Aurox". Kiedy zatrzymali się na przejeździe kolejowym jak superhiperkretyni w mikrobusiku i rozmowy na chwilę zamarły, Shaunee się odezwała:
- Nie wydaje wam się dziwne, że Aurox chodzi na jedne zajęcia, a przez resztę dnia nic nie robi, tylko patroluje teren szkoły jak jakiś android? - To nie jedyna dziwna rzecz w tym facecie - zauważyła Afrodyta. - Ale to żadne zaskoczenie, w końcu jest zabawką Neferet. - Nie uważam, żeby uprawiali seks - powiedziała Zoey. - Dlaczego? - Shaunee przyjrzała się jej badawczo. - Nie wiem - odparła Zoey z nonszalancją. - Chyba dlatego, że Neferet nie sprawia takiego wrażenia. Zachowuje się raczej, jakby był jej niewolnikiem. - Neferet się zachowuje, jakby cały świat był jej niewolnikiem - zakpił Stark.
- Mogę się założyć, że Pani Oko Martwej Ryby jest wkurzona tym, że cała nasza grupa została zabrana z jej klasy powiedziała Afrodyta. - Oczywiście, że tak. Zwłaszcza że Tanatos jest naprawdę dobrą nauczycielką - oznajmiła Stevie Rae. - A właśnie zwróciła się do Afrodyty. - Nie podobało mi się, że dzisiaj na lekcji tak beznadziejnie wyrażałaś się o naszym bardzo krótkim i bardzo aseksualnym Skojarzeniu. Tak się składa, że ono mnie także dotyczyło, i mogę ci powiedzieć, że ja też nie miałam z tego takiej frajdy jak pitbull w stadzie kotów. - Proszę, tylko nie mów, że właśnie zaprezentowałaś mi kolejną z tych swoich debilnych analogii - prychnęła Afrodyta.
305 Shaunee nie włączyła się do sprzeczki, która trwała przez całą drogę, dopóki nie zatrzymali się przed dworcem. Przez cały ten czas przyglądała się Zoey. Zanim wysiedli z autobusu, była pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Stark nie ma zielonego pojęcia o tym, że Aurox uratował życie Zoey. Po drugie, że ona by nie wiedziała tego wszystkiego o Auroksie, Starku i Zoey, gdyby nadal pozostawała bliźniaczką Erin, ponieważ byłaby tak zajęta stanowieniem połowy drugiej osoby, że nie przykładałaby uwagi do nikogo i niczego innego. Shaunee nie miała bladego pojęcia, o co chodzi pomiędzy Zoey i Auroksem, ale wiedziała, że będzie miała oczy i uszy otwarte i jeśli można to rozpracować, właśnie ona to zrobi. Sama. Samodzielnie. I nagle okazało się, że to wcale nie wydaje jej się takie straszne. Uśmiechnęła się - po raz pierwszy,
odkąd przestała stanowić uzupełnienie Erin. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Zoey No dobra, nie powiedziałam Starkowi o Auroksie i tej gałęzi. Bo w sumie niby po co? Stark nie potrzebuje więcej stresów. I tak źle sypia, ponieważ ciągle ma koszmary, o których nie chce mi mówić, ale przecież wiem, bo śpię obok i nie jestem głupia. W dodatku cała ta historia z drzewem wydarzyła się tak
szybko. Nikt nie ucierpiał. Już po sprawie. Koniec. Kropka. To znaczy nie licząc jednego drobiazgu. Chodzi o moją decyzję, by spojrzeć na Auroksa przez kamień proroczy. Owszem, w tamtej chwili tego nie zrobiłam, tyle że jego tam nie było. Podjęłam jednak decyzję. W sekundzie, w której mnie dotknął. W sekundzie, w której mnie dotknął, przestałam się go bać. Chociaż i tak miałam pietra. Walczyłam z sobą, czy mam powiedzieć Starkowi o tym, że postanowiłam spojrzeć na Auroksa przez kamień, i tylko jednym uchem słuchałam, jak Afrodyta i Stevie Rae kłócą się o szczegóły remontu (Afrodyta chciała mnóstwa robotników i pełnego blichtru, Stevie Rae nie chciała, żeby ktokolwiek
oprócz nas w ogóle wchodził do tuneli. Uch). Wreszcie podjechaliśmy pod dworzec i Darius otworzył drzwi. 307 - Zadzwonię do Andoliniego, zamówimy coś dla wszystkich - oznajmiła Stevie Rae, kiedy wysiadła z Rephaimem z autobusu. - Chociaż raz się w czymś zgadzamy -odparła Afrodyta i usiadła Dariusowi na kolanach, podczas gdy wszyscy po kolei wychodzili na zewnątrz. - Zamów mi pizzę Santiano. Jest warta tych wszystkich kalorii, które zawiera. Plus doskonale się komponuje z chianti, które zwinęłam ze stołówki, kiedy zamiast na piątą ... To się stało nagle. Afrodyta była w połowie zupełnie zwyczajnego zdania o tym, jak odpuściła sobie lekcję, kiedy jej całym ciałem wstrząsnął paroksyzm. Zesztywniała. Przewróciła
oczami i zaczęła płakać krwią. Z seksownej perfekcyjnej laski przerodziła się w istotę ledwie przypominającą człowieka. Ledwie żywą. Darius ani chwili się nie wahał. Wziął na ręce jej sztywne ciało o przekrwionych niewidzących oczach i wyniósł z autobusu. Zdusiłam w sobie wewnętrzne "o Jezu", wstałam i stanęłam przed adeptami, którzy albo gapili się z rozdziawionymi ustami, albo zakrywali oczy i sprawiali wrażenie, jakby chciało im się płakać. - Afrodyta ma wizję. - Mój głos brzmiał obco, jakby należał do kogoś innego. Do kogoś, kto jest spokojny. Stark chwycił mnie za rękę, dodając mi sił. - Nic jej nie będzie - ciągnęłam, przywierając do Starka.
- Prawdę powiedziawszy, będzie super wkurzona i wredna, kiedy już dojdzie do siebie, bo ona nienawidzi, kiedy coś takiego przytrafia jej się w miejscu publicznym powiedziała Stevie Rae, która stanęła na stopniach autobusu. Zauważyłam, że ma nienaturalnie rozszerzone oczy, ale głos zupełnie spokojny i opanowany. - Tak, Stevie Rae ma rację - potwierdziłam. - I dlatego nie trzeba robić z tego wielkiego halo. Ani teraz, ani kiedy Afrodyta oprzytomnieje - wyjaśniłam. Poczułam się jak idiotka, 308 więc dodałam: - No dobra, nie chciałam powiedzieć, że jej wizje to nic wielkiego. Tylko że ona nie będzie miała ochoty wysłuchiwać ciągłych pytań o to, jak się czuje.
- Zabieram się za zamawianie pizzy. Myślisz, że Afrodyta będzie później głodna? - zapytała Stevie Rae. Przypomniałam sobie, jak było ostatnio, kiedy miała wizję, i jak okropnie się po niej czuła. Chciałam powiedzieć, że pewnie będzie wolała xanax i wino, uznałam jednak, że to zabrzmi jak zły przykład. Wybrałam więc coś innego. - Może zamówisz dla niej i włożymy do lodówki? Podgrzejemy jej, jeżeli zgłodnieje. Pójdę do niej zajrzeć. Teraz potrzebna jej woda i święty spokój. - Jasne. - Stevie Rae się uśmiechnęła i zachowując się zupełnie normalnie, zwróciła się do reszty adeptów: Zbieram teraz zamówienia na pizzę, bo w tunelach jest gówniany zasięg. Zanim pójdziecie do siebie, powiedzcie mi, co chcecie,
tylko zaczekajcie chwilę, żebym niczego nie pomieszała. No właśnie, Kramisha, mogłabyś to zapisywać? Pomogłabyś mi. - Tu Stevie Rae popatrzyła na Shaunee, która wydawała się szczególnie zagubiona. - Hej, moglibyśmy skorzystać z twojej karty? Dopilnujemy z Zoey, żeby wszyscy oddali ci kasę. - Przysięgasz? Ostatnim razem zostałam z całym rachunkiem z Queenies. Te ich sandwicze z sałatką jajeczną są rewelacyjne, ale nie aż tak, żebym traciła na nie kilkaset dolców. - Przysięgam. - Stevie Rae zmrużyła oczy i spiorunowała wzrokiem adeptów. - Wszyscy jej oddacie pieniądze. - Jasne. Nie ma sprawy - rozległy się chóralne potwierdzenia. Miałam ochotę wyściskać moją najlepszą przyjaciółkę.
Kompletnie odwróciła uwagę całej gromady od horrendalnej i mało atrakcyjnej wizualnie wizji Afrodyty i zrobiła wszystko, żeby adepci zajęli się decydowaniem o wyborze pizzy 309 i oddawaniem Shaunee pieniędzy, zamiast gapić się i rozmawiać o Afrodycie. Wyciągnęłam Starka z autobusu. - Weźmiemy dużą Combo - rzucił, kiedy mijaliśmy Stevie Rae. - Pizza? Żartujesz? - szepnęłam. Czułam się, jak gdyby rzucił coś w rodzaju "niech jedzą ciastka" czy co tam powiedziała francuskim masom super nie wrażliwa królowa, kiedy w grę wchodziły bardzo poważne sprawy. - Sądziłem, że chcesz stwarzać pozory normalności odszepnął.
Westchnęłam. Stark miał rację. - Z dodatkowym serem i oliwkami - powiedziałam do Stevie Rae, a potem dodałam cicho: - I dzięki. - Będę w kuchni, przyjdź później pogadać - odparła tak samo cicho, po czym zapytała już bardzo głośno i zupełnie normalnie:- To ile tych pepperoni? - Chodźmy przez dworzec. Po drodze weźmiemy z kuchni kilka butelek wody dla Afrodyty - powiedziałam Starkowi, który od razu skierował się do wejścia do tuneli. Zawrócił, a ja wyjaśniłam mu głośno (bardziej chyba po to, żeby usłyszeć swój spokojnie brzmiący głos niż w jakimkolwiek innym celu): - Będzie jej się chciało pić. Potrzebne nam będą też ściereczki. Namoczę je i położę jej na oczy. - Zawsze tak krwawią? - Tak, odkąd straciła Znak. Po ostatniej wizji powiedziała mi,
że ból i krwawienie są coraz gorsze - wyjaśniłam i popatrzyłam na Starka. - Wyglądało to strasznie, co? - Wszystko będzie dobrze. Jest z nią Darius. Nie pozwoli, żeby cokolwiek jej się stało. - Stark ścisnął moją rękę, a potem przepuścił mnie, żebym mogła wejść pierwsza do tuneli przez dawną kasę biletową. - Chyba nawet jej wojownik nie uchroni jej przed tym, co się dzieje. 310 Stark uśmiechnął się do mnie. - Udało mi się ochronić ciebie w Zaświatach, to i Darius poradzi sobie z wizjami i odrobiną krwi. Nie odpowiedziałam, tylko popędziłam do kuchni, skąd wzięłam wodę i ściereczki. Chciałam, by Stark miał rację. Tak bardzo chciałam, żeby się nie mylił. Miałam jednak złe przeczucia i
nienawidziłam wizji, bo zawsze oznaczały, że coś pójdzie wyjątkowo okropnie i koszmarnie źle. - Hej! - Stark chwycił mnie za rękę i delikatnie zatrzymał tuż przed połyskującą złotem kotarą, która była najnowszym modelem drzwi do pokoju Afrodyty. Jesteś jej potrzebna, ale niezestresowana. - Wiem, tylko te wizje naprawdę sprawiają jej ból, a to mnie niepokoi. - Są darem od Nyks i dają nam potrzebne informacje, prawda? - Znowu muszę przyznać ci rację. Stark uśmiechnął się zawadiacko. - Lubię, kiedy przyznajesz mi rację. - Nie przyzwyczajaj się za bardzo. Jesteś facetem i jak każdy facet masz ograniczoną liczbę przyznanych "mam racji" - powiedziałam, robiąc w powietrzu cudzysłów.
- Trudno, biorę, co dają. - Spoważniał. - Pamiętaj tylko, że teraz musisz być dla niej najwyższą kapłanką, a nie przyjaciółką, Pokiwałam głową, wzięłam kilka głębokich oddechów i przeszłam pod złotą kotarą. No dobra, pokój Afrodyty ulega ciągłym przeobrażeniom i za każdym razem, kiedy ją odwiedzam, coraz bardziej odpowiada wersji typu celebrytka Kim Kardashian spotyka Conana Barbarzyńcę. Tym razem do wystroju wnętrza dodała złoty szezlong. Nie mam pojęcia, skąd go wytrzasnęła i w jakim sposób zniosła na dół. Na betonowej chropowatej ścianie za szezlongiem porozwieszała jako ozdobę część należącej do Dariusa kolekcji noży do rzucania. 311 Zawiesiła też przybrane koralikami złote frędzle z rękojeści noży.
Poważ- nie. W pokoju stało duże łóżko. Ogromne. Tym razem miała na nim fioletową aksamitną kołdrę z przyszytymi złotymi kwiatkami. I milion puszystych poduch. A ta jej okropna kotka perska, Diabolina, miała dla siebie identyczne łóżko ustawione obok - tyle że nie siedziała chwilowo na nim, lecz leżała zwinięta na kolanach Afrodyty, która opierała się na poduszkach i była przerażająco blada. Darius położył jej na oczach zwilżony papierowy ręcznik, który już zrobił się cały różowy. Poczułam się odrobinę lepiej, kiedy zobaczyłam, że Afrodyta głaszcze Diabolinę, co oznaczało, że odzyskała przytomność. Ale moje dobre samopoczucie minęło bezpowrotnie, gdy podeszłam do łóżka, a ten podły sierściuch zaczął na mnie prychać. - Kto to? - Głos Afrodyty wydawał się słaby i nienaturalnie
przestraszony. - Zoey i Stark, moja śliczna - powiedział Darius, dotykając jej twarzy. - Wiesz, że nikogo innego bym nie wpuścił. Stark ścisnął mnie za rękę. Wysłałam w eter krótką bezgłośną modlitwę do Nyks: Proszę, pomóż mi być Najwyższą Kapłanką, która teraz potrzebna jest Afrodycie, po czym weszłam w rolę, która z całą pewnością mnie przerastała. - Przyniosłam ściereczki i schłodzoną wodę oznajmiłam energicznie, podchodząc do łóżka i mocząc ściereczkę. Nie otwieraj oczu, zmienię ten ręcznik - Okej - odparła Afrodyta. Oczy miała zamknięte, nadal jednak płakała krwią. Dotarł do mnie
jej zapach i przez chwilę sądziłam, że zaraz zareaguję w stylu ‘mniam, mniam, ale to pachnie pysznie, chcę spróbować". Na szczęście nic takiego się nie stało. Afrodyta nie pachniała jak człowiek. Próbowałam sobie przypomnieć, jak pachniała jej krew podczas ostatniej wizji, lecz nie mogłam - widocznie wtedy też nie była normalna. 312 Postanowiłam o tym nie myśleć i usiadłam na łóżku. Przyniosłam ci wodę. Chcesz się napić? - Tak. Wina. Czerwonego. Darius ma. - Moja śliczna, wypij najpierw wodę. - Darius, wino łagodzi ból. I skoro już o tym mowa, przynieś mi xanax z torebki. On też mi pomaga. Darius się nie ruszył. Tylko patrzył na mnie w milczeniu. - Afrodyto, a gdybyś tak wybrała pomiędzy xanaksem a winem? Bo oba razem to nie najlepszy pomysł - powiedziałam.
- Moja mama ciągle bierze jedno i drugie - warknęła, ale po chwili zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech. Masz rację. Zostaję przy winie. Nie jestem moją matką. - Oczywiście, że nie jesteś - zgodziłam się. Darius, któremu spadł kamień z serca, zaczął otwierać wino. - No dobra, wino musi teraz pooddychać - zauważyłam - więc na razie napij się wody. - A co ty wiesz o oddychaniu wina? - Usta Afrodyty wygięły się w typowym dla niej pogardliwym uśmieszku. - Przecież ty nawet nie pijesz. - Oglądam telewizję. Matko, każdy półgłówek wie, że wino powinno oddychać - powiedziałam, po czym włoży- łam jej do rąk butelkę z wodą i pomogłam podnieść ją do ust. - Jak było tym razem? Tak samo paskudnie jak ostatnio? Kiedy stało się oczywiste, że Afrodyta nie zamierza mi odpowiedzieć, Darius zrobił to za nią. - Gorzej. Może powinnaś przyjść, jak ona już odpocznie.
Zoey przyjaciółka Afrodyty przyznawała mu rację. Ale Zoey najwyższa kapłanka wiedziała, że to nie jest dobry pomysł. 313 - Do rana, a może nawet i jutro będzie pijana i wykończona. Muszę porozmawiać z nią o tej wizji, zanim odpadnie. - ZA ma rację - przyznała Afrodyta, zanim Darius zdążył zaprotestować. - Zresztą ta akurat była krótka. Ucieszyło mnie, że wypiła całą wodę, lecz od razu wyciągnęła po omacku rękę. - Woda się skończyła. Gdzie moje wino? Darius podał jej kieliszek, który wydawał się zupełnie zwyczajny - kryształowy, o ładnym kształcie - ale zauważyłam malutki znaczek Riedela na dnie i od razu wiedziałam, że to piękne szkło ze sklepu Williams-Sonorna. Poznałam kieliszek, bo Afrodyta urządziła mi mały wykład, kiedy kilka dni
wcześniej o mało go nie zbiłam (jakby to mnie obchodziło). Tak czy inaczej Darius przytrzymał kieliszek, żeby mogła pociągnąć naprawdę duży łyk wina. Następnie powoli wypuściła powietrze. - Przygotuj drugą butelkę. Będę potrzebowała więcej. - Darius nawet nie szukał aprobaty w moich oczach, od razu wydał się pokonany. - I powiedz Starkowi, żeby przestał się ślinić na widok twoich noży, jest łucznikiem, a nie nożownikiem. - Tacy z nich supermeni? - zapytałam, próbując (zapewne bezskutecznie) ją rozbawić. Afrodyta wydęła usta z satysfakcją i przez moment wyglądała tak podobnie do swojego kota, że aż poczułam się nieswojo.
- Mój jest supermenem w rozmaitych dziedzinach. Co do twojego, sama musisz ustalić. - Wizja - wyszeptał Stark bezgłośnie z przeciwległego końca pokoju. Gdzie faktycznie oglądał ozdobne noże. - No dobra, gadaj, co było tym razem. - Jedna z tych pieprzonych wizji śmierci. Kiedy jestem wewnątrz mordowanego faceta. - Faceta? - poczułam, że ogarnia mnie panika. Stark? .. 314 - Wyluzuj. Ani twój, ani mój. Rephaim. Byłam w jego głowie, kiedy został zabity. A tak a propos ... - Afrodyta się zawahała i upiła kolejny duży łyk wina. - Ptakolud ma naprawdę dziwaczny szajs w mózgu. - Powiedz mi teraz ogólnie. Poplotkujemy sobie później. - Jak zwykle, kiedy jestem w głowie kogoś, kto zostaje zarżnięty
na amen, wizja była bardzo niejasna - odparła Afrodyta, po czym przyłożyła rękę do ściereczki na oczach i skrzywiła się z bólu. - Powiedz, co pamiętasz ~ naciskałam. - Jak zginął? - Został praktycznie rozpołowiony mieczem. Okropieństwo, chociaż głowa mu nie odpadła tak jak twoja w poprzedniej wizji. - To miłe - powiedziałam i sama nie byłam pewna, czy miała to być poważna uwaga czy sarkastyczna. - Kto go rozpołowił? - No właśnie tu zaczyna się ta niejasność. Nie jestem pewna, kto go zabił, ale wiem, że był tam Smok. - Smok go zabija? Matko. To straszne. - Powiedziałam, że nie jestem pewna. Pamiętam tylko wyraz twarzy Smoka tuż przed tym, jak przeciął mnie miecz. Był kompletnie załamany, wyglądał jeszcze gorzej niż ostatnio. Jakby w jego życiu nie zostało już ani grama nadziei,
światła i szczęścia. I płakał. Tak naprawdę szlochał, był zasmarkany i w ogóle. - A potem Rephaim ginie od ciosu mieczem powiedziałam. - Taaa ... Wiem. Oczywista oczywistość. Wszystko wskazuje na to, że to Smok, jednak nie mam stuprocentowej pewności. Zwłaszcza jak dodasz ten szloch i całe zamieszanie. - Całe zamieszanie? - Taaa ... Jakieś dziwne gówna dookoła. Widziałam coś białego, co wyglądało na nieżywe. Później był lód wypalający krąg. 315 Wszędzie była krew i cycki, i wreszcie moja ... to znaczy Rephaima śmierć. Koniec. Potarłam skronie, czując rodzący się ból głowy. Cycki? - Stark poderwał się na to słowo.
- Tak, łuczniku, cycki. Jakby tam gdzieś była naga kobieta. Dosłownie. Nie widziałam jej twarzy, bo Rephaim, jak można się domyślić, patrzył jak zaczarowany na te cycki. Wiem tylko, że to miało coś wspólnego z krwią i tym białym martwym czymś. - Moment - powiedziałam. - Czy ostatni wiersz Kramishy nie mówił o ogniu i lodzie? - Zapomniałam już o tym. Nic dziwnego, w końcu przecież, no wiesz, mam w dupie poezję. - Nie bądź tak negatywnie nastawiona - odparłam. Zresztą to nie jest zwykła poezja, tylko prorocza. - Jeszcze gorzej - mruknęła. - Przypomniało mi się - odezwał się Starko - Ten wiersz mówił też coś o łzach Smoka.
- Może płacze, bo zabił Rephaima, chociaż miał za zadanie chronić go, skoro jest mistrzem szermierki naszego Domu Nocy - podsunął Darius. - Nie jest - odparłam. - Mamy tu własny Dom Nocy, więc technicznie rzecz biorąc, Smok nie jest n a s z y m mis- trzem szermierki. Może tak sobie wytłumaczył to, że może zabić Rephaima. - Brzmi nawet logicznie, ale i tak brakuje mi jakiegoś elementu układanki. Tak mi podpowiada intuicja, tylko że nie wiem, o co biega. Wszystko, oprócz Smoka, pojawia się i znika głównie dlatego, że Rephaim był maksymalnie skupiony na Stevie Rae, która z kolei była maksymalnie skupiona na odprawianym rytuale. - Na rytuale? Ja też tam byłam? ' - Tak, cała grupa była. Utworzono krąg. Ty prowadziłaś wszystko,
ale sam rytuał skupiał się wokół ziemi, więc główną rolę odgrywała 316 Stevie Rae - powiedziała Afrodyta i aż się zachłysnęła. - Oż kurde! Właśnie zdałam sobie sprawę, gdzie to było: na lawendowej farmie twojej babci! - Cholera! To ten rytuał oczyszczenia, który mam przeprowadzić za dwa dni. Albo i nie? Tanatos dzwoniła do babci w sprawie czegoś, co być może wyjawi, jak to naprawdę było z moją mamą ... - Przerwałam, bo nagle przytłoczyła mnie myśl o martwym białym czymś, o krwi, cyckach i tak dalej w kontekście śmierci mojej mamy. - Czy to znaczy, że nie jest mi pisane odkrycie tego, co się wydarzyło? Że nie powinnam nic robić? Afrodyta wzruszyła ramionami. - Wiem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, bo w wielu moich
wizjach byłaś Miss Pierwszego Planu, ale akurat w tej jesteś ledwo obecna. Myślę, że ona w ogóle ciebie nie dotyczy. - Ale dotyczy farmy mojej babci. - Owszem, tylko że Rephaim zostaje zaszlachtowany, a nie ty - odparła. - Hm, czy to nie jest dobra wiadomość? - zapytał Stark, podchodząc i chwytając mnie za rękę. - Na pewno. O ile nie jesteś Rephaimem - prychnęła Afrodyta. Stark zignorował jej uwagę. - Widziałaś śmierć Rephaima - ciągnął. - Wiesz, gdzie to się stanie i kto tam będzie. Więc gdybyśmy dopilnowali, żeby zabrakło któregoś elementu, to nie doszłoby do zabójstwa, prawda? - Może - zgodziła Afrodyta. - Miejmy nadzieję - westchnęłam. - Musimy dopilnować, żeby Smok trzymał się z dala od
Rephaima - powiedział Darius. - Nawet jeśli nie on go zabił, jesteś pewna, że był tam w momencie jego śmierci? - To akurat wiem - przyznała Afrodyta. 317 - W takim razie trzeba zrobić tak, żeby Smok i Rephaim się nie spotkali, nawet gdyby to oznaczało, że Rephaim nie pojedzie z nami na farmę babci Zoo - Jeżeli ja pojadę, to Rephaim też. Stark, Darius i ja odwróciliśmy się. Stevie Rae i Rephaim schylili się i weszli pod kotarą do pokoju. Afrodyta się skrzywiła, ale nie zdjęła ściereczki z oczu. - Jej wizja dotyczyła Rephaima. - Stevie Rae stwierdziła fakt, a nie zadała pytania, lecz i tak jej odpowiedziałam: - Tak. Jego śmierci. - Jak? Kto to zrobił? - Głos Stevie Rae brzmiał twardo. Moja
przyjaciółka sprawiała wrażenie, jakby była gotowa stawić czoło całemu światu. - Nie jestem pewna - rzekła Afrodyta. - Widziałam to oczami ptakoluda, co oznacza, że wszystko było cholernie niejasne. - Ale wiemy, że działo się na farmie mojej babci i że był tam Smok - powiedziałam. - Dlatego właśnie mówiliśmy, że Rephaim powinien zostać tutaj, kiedy pojedziemy do babci, o ile faktycznie pojedziemy. - Tak - zgodził się ze mną Starko - Wizja nie może ci przeszkodzić w rytuale, który miałaś odprawić dla mamy. - Wcale nie dla niej - jęknęłam z rozpaczą. - Ona nie żyje, to nic nie zmieni. - Prawda - przyznał. - Dla ciebie i dla babci, a to ważniejsze niż dla kogoś, kto nie żyje. - Spojrzał na Rephaima
i Stevie Rae. - Ten rytuał musi się odbyć, ale Rephaim nie powinien w nim uczestniczyć i narażać się na niebezpieczeństwo. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, jak powiedziała Zo, żeby tu został. - A wtedy ktoś, na przykład Smok, może się tu zakraść, gdy będzie zupełnie sam? Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - sprzeciwiła się Stevie Rae. - Nie rozumiem - odezwał się nagle Rephaim. 318 Westchnęłam. - Afrodyta miewa wizje śmierci. Czasami są naprawdę oczywiste i łatwo im zapobiec. Tylko czasami są bardzo niejasne. - Bo wchodzę w osobę, która ginie. I tak właśnie było z tobą. Notabene, latanie wydaje się przerażające bez względu na to, co ten twój ptasi móżdżek o tym sądzi.
- Nie jest przerażające, jeśli ma się skrzydła oświadczył Rephaim rzeczowo. - Hm ... - mruknęłam. - Nie - powiedziała Stevie Rae. - Zatrzymaj dla siebie to wszystko, co zobaczyłaś w jego głowie. To nie jest sprawa publiczna. - Ona była w mojej głowie? - Rephaim wydawał się zupełnie skołowany. - W mojej wizji. To się już nie powtórzy. Mam taką nadzieję. Oprócz Smoka coś tam jeszcze było przez cały czas. Byk albo przynajmniej cień byka. - Cień byka? - Poczułam ucisk w żołądku. - To było to białe martwe coś? - Nie. Tamto to co innego. - A widziałaś jego kolor? - Zoey, cienie mają zwykle jeden kolor - odparła. - Aurox - powiedział Starko - Widziałaś Auroksa? - zapytałam szybko. - Nie, tylko cień byka. A tak w ogóle zgadzam się
z tobą, Starkiem i Dariusem: ptakolud powinien się trzymać z dala Smoka. Jeśli oznacza to pozostanie w tunelach, to tak właśnie powinien zrobić. A teraz poproszę o dolewkę wina i święty spokój. - Nie powinnaś pić wina, kiedy tak krwawisz zauważyła Stevie Rae. - Nie podważaj tego, co robię - sprzeciwiła się Afrodyta. - Jestem profesjonalistką. 319 ~ A co to w ogóle znaczy? - zapytałam. - To znaczy, że moja śliczna skończyła opowiadać i musi iść spać - oświadczył Darius. - Pizza niedługo przyjedzie - rzekła Stevie Rae. - Dla ciebie też zamówiłam. - Jeżeli do tego czasu nie zasnę, to zjem - powiedziała Afrodyta, po czym zdjęła szmatkę z oczu i powoli je otworzyła.
Byłam przygotowana na to, co zobaczę. Widziałam już ją po wizjach. Ale Rephaim nie. - Na litość wszystkich bogów! Naprawdę płaczesz krwią! - powiedział. Afrodyta popatrzyła na niego krwawymi oczami. - Tak. Nawet ja wiem, że to okropny symbolizm. Ptakoludzie, musisz to sobie wbić do głowy. Zobaczyłam tę pieprzoną wizję, bo to przekaz dla ciebie. Pilnuj swojego tyłka. Trzymaj się z dala od ostrych przedmiotów, a jeśli oznacza to trzymanie się z dala od Smoka Lankforda, tak właśnie zrób. - Jak długo? - zapytał. - Jak długo mam się przed nim chować? Afrodyta pokręciła głową. - To była wizja, a nie kalendarz. - Wolałbym się nie ukrywać. - Wolałabym, żebyś nie zginął - powiedziała Stevie Rae. - Wolałabym iść spać - oznajmiła Afrodyta.
- No dobra, idziemy - zakończyłam i wręczyłam Dariusowi ostatnią butelkę wody. - Postaraj się podać jej to pomiędzy kieliszkami wina. - Jestem tu. Nie musicie mówić o mnie tak, jakbym was nie słyszała - zbuntowała się Afrodyta, po czym wzniosła kieliszkiem toast i wypiła. - Jesteś pod wpływem, więc cię ignoruję oświadczyłam. - Odpocznij. Pogadamy później. 320 Wyszliśmy z pokoju Afrodyty. Rephaim i Stevie Rae trzymali się za ręce i coś do siebie szeptali. Ruszyliśmy do góry, na zewnątrz dworca, gdzie zamierzaliśmy zaczekać na totalnie zagubionego dostarczyciela pizzy, któremu planowałam dać ekstra napiwek. - Co myślisz o tej wizji? - zapytał Stark, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie.
- Myślę, że Stevie Rae będzie problemem. Tak bardzo będzie próbowała chronić Rephaima, że skończy się to jego śmiercią, Stark pokiwał głową. - Tak właśnie działa ciemność - rzekł ponuro. Zamienia miłość w coś paskudnego. Zaskoczyły mnie jego słowa. Zabrzmiały tak cynicznie, tak staro. - Stark, ciemność nie może zmienić miłości. Miłość to jedyne, co jest w stanie przetrwać ciemność, śmierć i zniszczenie. Przecież o tym wiesz. A przynajmniej wiedziałeś. Zatrzymał się i nagle znalazłam się w jego ramionach. Trzymał mnie tak mocno, że ledwie mogłam oddychać. - O co chodzi? - szepnęłam. - Co się stało? - Czasami myślę sobie, że to ja powinienem był umrzeć, a Heath zostać z tobą. On wierzył w miłość o wiele mocniej niż ja.
- Nie sądzę, żeby liczyła się siła wiary. Liczy się raczej to, w co wierzysz. - To chyba dobrze, bo wierzę w ciebie - odparł. Objęłam go i przytuliłam się, próbując upewnić i siebie, i jego dotykiem, bo słowa okazały się niewystarczające. ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY Neferet Jak idzie pogoń za chaosem, moja bezduszna? - Głęboki głos białego byka odbił się echem w umyśle Neferet. Obróciła się prawie o 360 stopni, zanim dojrzała jego połyskującą magiczną sierść, potężne rogi, rozszczepione kopyta. Podchodził do niej zza grobu, na którym posąg młodej dziewczyny o anielskiej urodzie spoglądał w dół z opuszczoną głową. Pod wpływem czasu ukruszyła się kamienna ręka dziewczyny i Neferet miała wrażenie, że anielica oddała fragment siebie w ofierze, być może białemu bykowi.
Na samą myśl o tym Neferet aż zapłonęła z zazdrości. Wyszła na spotkanie swojego byka, poruszając się powoli, z natchnieniem. Wiedziała, że jest piękna, ale i tak czuła konieczność sięgnięcia po moc otaczających ją cieni, by wydać się jeszcze urodziwszą. Jej długie gęste włosy błyszczały jak jedwab czarnej sukni. Wybrała ją, bowiem przypominała jej ciemność - przypominała jej byka. Neferet zatrzymała się przed nim i opadła z wdziękiem na kolana. - Pogoń za chaosem idzie doskonale, mój panie. A więc jestem twoim panem? Jakże interesujące. Neferet odchyliła głowę i uśmiechnęła się uwodzicielsko do potężnego boga. 322 - Wolałbyś, żebym nazywała cię moim partnerem? Ach, ta siła tkwiąca w nazwach. .. - To prawda. - Neferet uniosła wzrok i dotknęła grubego rogu byka, który połyskiwał jak opal.
Aprobuję nazwę, jaką nadałaś narzędziu. Aurox... Tak Germanie nazywali tura. Pasuje do niego. - Cieszę się, że jesteś zadowolony, mój panie - odparła, myśląc, ze nadal nie powiedział jej, czy może go nazywać swoim partnerem czy też nie. A jak ci służy ta kreatura stworzona przez niedoskonałą ofiarę? - Służy mi dobrze. Nie widzę w nim niczego niedoskonałego, jedynie wspaniały dar od ciebie. Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Narzędzie może zawieść. - Samo narzędzie jest nieistotne. - Neferet machnęła ręką. - To tylko środek do realizacji celu. - Stanęła i podeszła do byka jeszcze bliżej. - Nie musimy tracić cennego czasu, rozmawiając o Auroksie. Będzie mi służył, i to dobrze. W przeciwnym razie przestanie istnieć. Z taką łatwością odrzucisz dar ode mnie?
- Och, nie, mój panie! - zapewniła. - Ja tylko słyszałam twoje ostrzeżenie. Czy nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym niżeli trywialne narzędzie? Wspomniałaś partnera. To mi przypomniało, że chciałem ci pokazać coś, co być może uznasz za interesujące. - Jestem do twojej dyspozycji, panie. - Neferet zgięła się w ukłonie. Potężne ucieleśnienie ciemności uklękło, oferując jej swój grzbiet. Chodź, moja bezduszna. Neferet usiadła na grzbiecie byka. Jego sierść była jak lód - śliska, zimna i nieprzenikniona. Uniósł ją w noc, poruszając się z niewiarygodną prędkością pośród cieni, unosząc na 323 nocnych prądach, korzystając z kryjących się w mroku potwornych stworzeń, które zawsze - z a w s z e wypełniały jego rozkazy,
aż w końcu zatrzymał się w gęstym cieniu pod ogołoconymi przez zimę starymi drzewami na wzgórzu, gdzieś na południowy zachód od Tulsy. - Gdzie jesteśmy? - Neferet zadrżała, przywierając do byka. Cicho, moja bezduszna. Obserwuj w 'milczeniu. Patrz. Słuchaj. Neferet obserwowała i słuchała. Po chwili ktoś, kto wydawał jej się wysokim muskularnym mężczyzną, zszedł na dół z jednej z trzech drewnianych szop stojących na palach. Podszedł do krawędzi grzbietu i usiadł na wielkim płaskim głazie. Dopiero kiedy siedział, Neferet dostrzegła jego skrzydła. „Kalona!" Tylko pomyślała jego imię, nie wypowiedziała go na głos, ale byk i tak jej odpowiedział. Tak, to twój dawny partner, Kalana. Podejdźmy bliżej.
Przypatrzmy się. Otaczająca ich noc zafalowała i w niesamowity sposób otoczyła byka i Neferet swoją powłoką tak, że wydawali się stanowić część jej cieni i leniwej mgły, która nagle zaczęła się tworzyć ponad grzbietem wzgórza. Neferet wstrzymała oddech, byk podszedł bowiem bezgłośnie niewidzialny dla Kalony, podszedł tak blisko, że mogła zerknąć nieśmiertelnemu przez barczyste ramię. Wtedy zauważyła, że trzyma w ręku telefon komórkowy. Dotknął ekranu, który się podświetlił. Kalona się zawahał, jego palec zawisł z niezdecydowaniem nad aparatem. Czy wiesz, co widzisz? Neferet popatrzyła na Kalonę. Miał zwieszone ramiona. Potarł sobie czoło. Pochylił głowę na znak porażki i w końcu niechętnie odłożył telefon na leżący obok kamień. "Nie - pomyślała Neferet. - Nie wiem, co widzę". 324
Kalana, upadły wojownik Nyks, tęskni za kimś,' kogo przy nim nie ma. Za kimś, do kogo nie ma odwagi zadzwonić. "Za mną?" Neferet nie była w stanie powstrzymać tej myśli. Pozbawiony wesołości śmiech byka rozprzestrzenił się w jej umyśle. Nie, moja bezduszna. Twój dawny partner tęskni za towarzystwem swojego syna. "Za Rephaimem! - W Neferet zagotował się gniew. Tęskni za tym chłopakiem?" Tak, ale jeszcze nie potrafi nazwać tego, co czuje. Czy wiesz, co to oznacza? Neferet się zastanowiła, zanim odpowiedziała. Odrzuciła na bok zawiść i zazdrość, i wszystkie pułapki miłości śmiertelnych. Dopiero wtedy zrozumiała prawdę: "To oznacza, że Kalona ma bardzo słaby punkt". W rzeczy samej.
Zaczęli się odsuwać od grzbietu wzgórza, przeskakując z cienia do cienia, płynąc po nocy. Neferet pogłaskała byka po szyi, pomyślała o otwierających się przed nią możliwościach i uśmiechnęła się. Rephaim - Musimy pogadać o wizji Afrodyty - powiedziała Stevie Rae. Rephaim chwycił jeden z jej loków i owinął sobie na palcu. Kiedy to zrobił, pociągnął za niego figlarnie. - Ty mów, ja będę się bawił twoimi włosami. Uśmiechnęła się, lecz odsunęła delikatnie jego rękę. - Rephaim, przestań. Bądź poważny. Ta wizja jest przerażająca. - Przecież sama mówiłaś, że Afrodyta przepowiedziała już śmierć Zoey. I to dwa razy. I śmierć jej babci. Za każdym 325
razem przepowiednia pozwalała uniknąć tragedii. Rephaim pogładził ją po policzku i delikatnie pocałował. Wykorzystamy tę wizję, żeby uniknąć także mojej śmierci. - W porządku - Stevie Rae potarła policzkiem o jego dłoń - ale musimy się umówić co do jednego. Smok jest tu kluczową postacią, więc naprawdę musisz trzymać się od niego z dala. - Wiem. - Rephaim głaskał ją po skroniach, napawając się miękkością jej włosów, potem wolno przesunął palce wzdłuż jej szyi i ramion. - Wysłuchaj mnie, proszę. - Stevie Rae ujęła twarz Rephaima i trzymała tak długo, dopóki nie przestał pieścić jej skóry i włosów. - Słucham cię - odparł, niechętnie skupiając się na słowach. - Pomyślałam, że może jednak nie miałam racji. Może faktycznie powinieneś zostać tutaj i nie iść do szkoły, a
już na pewno darować sobie ten rytuał, który mamy odprawić na farmie Babci Zo. A przynajmniej powinieneś trzymać się na uboczu, dopóki nie rozpracujemy szczegółów wizji Afrodyty. Rephaim zdjął dłonie Stevie Rae ze swojej twarzy i przytrzymał je w swoich. - Jeśli zacznę teraz się ukrywać, dokąd mnie to zaprowadzi? - Nie wiem. Ja tylko chcę, żebyś żył. - Są gorsze rzeczy niż śmierć. Na przykład wpadnięcie w pułapkę własnego strachu. - Uśmiechnął się. - Prawdę powiedziawszy, odbieram tę całą sytuację zaskakująco pozytywnie. Ta wizja oznacza, że jestem naprawdę człowiekiem. - O czym ty do cholery mówisz? Oczywiście, że jesteś człowiekiem. - Wyglądam jak człowiek, przynajmniej do wschodu słońca.
Dzięki śmiertelności jestem naprawdę tym, kim się wydaję. 326 - Nie smuci cię świadomość, że w twoich żyłach nie płynie już nieśmiertelna krew? - Nie. Dzięki temu jestem nieco bardziej normalny. Błękitne oczy Stevie Rae aż się rozpromieniły. - A wiesz, co to jeszcze zmienia? Nie jesteś już częścią krwi Kalony. Rephaim próbował zrozumieć, dlaczego Stevie Rae tak nie akceptuje jego ojca. Naprawdę starał się to pojąć, ale nie mógł się oprzeć defensywnym uczuciom, jakie go ogarniały, niemal wściekłości, kiedy Stevie Rae robiła wszystko, żeby odciągnąć go od skrzydlatego nieśmiertelnego. - Wierzysz w to, że potrzeba czegoś więcej niż tylko krwi, żeby człowiek był ojcem? - zapytał powoli, rozważając własne myśli i próbując znaleźć tkwiącą wśród nich prawdę.
- Oczywiście. - A więc to logiczne, że brak wspólnej krwi nie może zabrać człowiekowi ojcostwa - powiedział. Nie dał jej szansy odparcia tego argumentu i ciągnął: - Kalona jest nieśmiertelny, ale tkwiłem u jego boku na tyle długo, że udało mi się dostrzec pierwiastek ludzki w tej jego nieśmiertelności. - Rephaim, nie chcę się z tobą kłócić o twojego ojca. Wiem, że sądzisz, że ja go nienawidzę, ale to nie tak. Ja tylko nienawidzę tego, jak on cię krzywdzi. - Rozumiem to. - Rephaim przyciągnął ją do siebie i pocałował w czubek głowy, wdychając słodki znajomy zapach dziewczyny, mydła i szamponu. - Musisz jednak pozwolić, żebym znalazł w tym wszystkim własną drogę. To mój ojciec i nic tego nie zmieni. - Okej. Postaram się nie męczyć cię kazaniami na temat tego, żebyś trzymał się z dala od Kalany, musisz mi za
to obiecać, że będziesz się trzymał z dala od Smoka. Przynajmniej chwilowo. 327 - Taką obietnicę mogę ci złożyć bez problemu. I tak staram się unikać mistrza szermierki, bo wiem, że mój widok sprawia mu ból, ale nie będę się ukrywał. Nie mogę się ukrywać przed Smokiem, tak samo jak nie mogę się ukrywać przed ojcem. Stevie Rae odsunęła się i spojrzała na niego. - Mimo wszystko jesteśmy w tym razem, prawda? - Oczywiście. - Spojrzał jej w oczy. - Zawsze. - No dobrze. Więc bądźmy razem, nawet jeśli to niebezpieczne. Ochronię cię. - A ja ochronię ciebie. - Rephaim złożył na jej ustach długi nieśpieszny pocałunek. Przytrzymał ją jeszcze
chwilę w ramionach, żeby otoczył go jej zapach i słodycz. - Musisz już iść? - zapytała z twarzą ukrytą na jego piersi. - Przecież wiesz. - Muszę przestać cię pytać o to, czy mogę iść z tobą, bo wiem, że tego nie chcesz, ale chciałabym, żebyś wiedział, że jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, będę z tobą do samego końca. Bo nawet jeśli stajesz się ptakiem, jesteś moim ptakiem. To rozbawiło Rephaima. - Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób, ale rzeczywiście, jestem twoim ptakiem i twój ptak musi teraz rozprostować skrzydła na porannym niebie. - Jasne. - Odsunęła się i Rephaima ucieszyło, że tym razem to ona puściła go pierwsza i na dodatek obdarzyła entuzjastycznym i całkiem wiarygodnym uśmiechem. Będę czekać, aż wrócisz do domu.
- To dobrze, bo ja zawsze będę wracał do domu, do ciebie - odparł, pocałował ją szybko, włożył koszulę i wyszedł. Był zadowolony, że udało mu się wyjść, zanim poczuł to okropne swędzenie. Nienawidził paniki, jaka go ogarniała, kiedy musiał biec przez tunele, coraz mocniej pragnąc 328 znaleźć się na powierzchni ziemi i wznieść ku nęcącemu niebu. Już prawie dotarł do ostatniego rozwidlenia podziemnych dróg, kiedy zobaczył, że coś poruszyło się w cieniu. Automatycznie przyjął postawę obronną. - Spokojnie, to tylko ja. Uspokoił się, rozpoznawszy głos Shaunee. Chwilę później dziewczyna wynurzyła się z prawego korytarza. Była rozczochrana i ciągnęła wielki plastikowy kosz. - Cześć, Shaunee. Wszystko w porządku?
- Chyba. Muszę jeszcze raz obrócić, żeby przenieść swoje rzeczy z pokoju Erin w nowe miejsce. - Wskazała kciukiem na ciemność za plecami. - Tak, wiem, będę tu musiała powiesić światło. - Potrzebujesz światła? Zaśmiała się, wystawiła dłoń, dmuchnęła i po chwili zatańczył na niej maleńki płomyk. - Niezupełnie - powiedziała. - Jednak przyda się tym, którzy zechcą mnie odwiedzić . . - Pomogę ci z tym jutro, jeżeli chcesz. - Ledwie Rephaim to powiedział, pożałował, że tak się wyrwał z propozycją. A jeśli Shaunee jest taka jak inni adepci i też nie chce mieć z nim nic wspólnego? Niepotrzebnie się martwił. Shaunee go nie odrzuciła. Co więcej, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Byłoby bosko. Myślałam, że powieszę jakieś lampki,
kiedy już wszystko przeniosę, ale ta wyprowadzka jest straszna, a taką mam ochotę położyć się na nowym wygodnym łóżku i obejrzeć po raz kolejny ostatni odcinek Gry o tron na iPadzie. Lubię Daenerys. - My też to oglądamy ze Stevie Rae. Jak wiesz, są tam kruki. - A także smoki, umarlaki i świetny karzeł, tak że w sumie wygląda to na jakieś zajefajny kosmos i właściwie 329 jest takie, ale w pozytywnym sensie - powiedziała Shaunee i przygryzła wargę. Wyglądała, jakby próbowała się zdecydować, czy coś jeszcze dodać, więc Rephaim stał w milczeniu i czekał, chociaż skóra już go zaczynała swędzieć. W końcu dziewczyna rzekła cicho: - Erin nigdy tego nie lubiła. Mówiła, że to jak ta gra Dungeons and Dragans dla idiotów. Oficjalnie się z nią zgadzałam, ale kiedy spała, oglądałam sobie potajemnie.
Rephaim nie wiedział, jak ma zareagować. Nie rozumiał nigdy, dlaczego dwie dziewczyny zachowują się tak, jakby były jedną, i miał trudności z pojęciem, dlaczego teraz obie - każda na swój sposób - są takie zagubione i załamane. - Może byś oglądała ze mną i Stevie Rae, kiedy rozpocznie się nowy sezon? - zaproponował. - A Stevie Rae zrobi popcorn z masłem? Zawsze wychodził jej świetny. - Nadal robi, więc tak, obiecuję, że zrobi popcorn. Z masłem. - Mniam. Możesz na mnie liczyć. I dzięki za wszystko, Rephaim. - Nie ma za co. Muszę już iść ... - zawiesił głos i ruszył w stronę wyjść z tuneli. - Hej, słyszałam o wizji Afrodyty. Chciałam tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że jednak nie zginiesz.
- Ja też mam taką nadzieję - odpad i dodał po chwili: - Jeżeli mimo wszystko coś mi się stanie, zadzwonisz na ten telefon, który dałaś mojemu ojcu, i powiesz mu? - Jasne. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okej. Poza tym nie musisz od razu umierać, żeby telefon się przydał. Możesz zadzwonić na ten numer, kiedy tylko chcesz, żeby zwyczajnie pogadać. Rephaim zdał sobie sprawę, że nigdy nie przyszło mu do głowy tak proste, oczywiste i trywialne rozwiązanie żeby zadzwonić do ojca. 330 - Tak zrobię. Wkrótce - zapewnił i naprawdę zamierzał to uczynić. - Do zobaczenia po zachodzie słońca. . - Na razie! - zawołała. Ostatni odcinek tunelu musiał pokonać biegiem i prędko wspiąć się na żelazną drabinę, lecz nie był wcale zły z tego powodu. Zanim kruk i niebo przejęły jego ludzki umysł, zdążył jeszcze pomyśleć, że cieszy go fakt, iż Shaunee
i Erin przestały być jednym. Shaunee bez bliźniaczki była bardzo sympatyczną dziewczyną. Być może ona, Damien i może nawet Zoey mogliby zostać jego pierwszymi w życiu prawdziwymi przyjaciółmi ... Kalona Było coś takiego w tej nocy, co nie pozwalało mu zasnąć. Jego synowie spali w ciepłych bezpiecznych ambonach myśliwskich. On też powinien już udać się na spoczynek, mimo to siedział na spłaszczonym od góry potężnym głazie na grzbiecie wzgórza i rozmyślał. Trzymając w ręku iPhone'a, zastanawiał się nad nowoczesnym światem i współczesną magią. Nie mógł się zdecydować, czy podoba mu się bardziej niż świat pradawny. Z pewnością było wygodniej. Wszystko było
zdecydowanie bardziej skomplikowane. Czy jednak lepsze? Kalona skłaniał się ku temu, że raczej nie. Popatrzył na telefon. Ta adeptka dała mu go, żeby mógł się skontaktować z Rephaimem, ale w kontaktach nie znalazł, imienia syna. "Głupi bezużyteczny przedmiot", pomyślał. I po chwili przyszło mu do głowy, że przecież w telefonie wpisany jest numer Stevie Rae. Gdyby skontaktował się z Czerwoną, mógłby porozmawiać z Rephaimem. Tylko że Kalona nie chciał rozmawiać z Czerwoną. To ona była przyczyną wszystkich problemów. Gdyby się nie wmieszała, 331 Rephaim byłby teraz tutaj, u jego boku, tak jak należy. ”Albo byłby martwy, bo wykrwawiłby się tamtej okropnej nocy, kiedy leżał poraniony i opuszczony. Czy to jednak nie byłby lepszy, odpowiedniejszy koniec dla mojego syna niż przykucie do młodej wampirki i jej bezlitosnej bogini?"
Ledwie ta myśl zaświtała mu w głowie, już jej pożałował. Nie, wcale nie byłoby lepiej, gdyby Rephaim umarł. A Nyks wcale nie jest bezlitosna. Wybaczyła jego synowi. Tylko jemu nie chciała wybaczyć. - Cóż za ironia, że okazując dobroć mojemu synowi, mnie ukarałaś okrutnie - rzekł do nieba. - Zabrałaś mi ostatnie stworzenie na tym świecie, które mnie prawdziwie kochało. - Głos Kalony zniknął w czeluściach nocy, a on sam poczuł się zupełnie samotny. Na boginię, miał już dosyć samotności! Brakowało mu Rephaima. Zwiesił ramiona. Właśnie wtedy wyczuł obecność ciemności. Subtelną i dobrze zamaskowaną, lecz Kalona zbyt długo znał ciemność - zarówno jako przeciwnika, jak i sojusznika - by dać się zwieść.
Odłożył telefon i przybrał obojętną kamienną maskę. Nie miał pojęcia, dlaczego biały byk czai się tu tej nocy, ale wiedział, że jego obecność zwiastuje potężne kłopoty i udręki dla świata, a być może także dla niego. Kalona rozumiał coś, czego upojona pragnieniem władzy Neferet nie mogła pojąć: ucieleśnienie ciemności nie będzie nigdy prawdziwym sprzymierzeńcem. Biały byk ma tylko jeden cel: zniszczyć i pożreć czarnego byka. Wykorzysta wszystko i wszystkich, żeby ten cel osiągnąć, i w taki sam sposób zniszczy wszystko i wszystkich, którzy staną mu na drodze. Jeśli Neferet wierzy, że biały byk jest jej partnerem, myli się, i to bardzo. Biały byk ciemności nie ma partnerów - ma wyłącznie zdobycze. 332 Ciemność rozmyła się w mroku i Kalona westchnął z ulgą. Po chwili wyprostował się jednak z namysłem. "Neferet?
Czy jej obecność też wyczułem?" Spojrzał na telefon. Jak długo go obserwowali? Co usłyszeli? Co zobaczyli? Czy Rephaimowi grozi niebezpieczeństwo? Poderwał się na nogi i wystrzelił w niebo. Potężne skrzydła przecinały nocne powietrze, gdy szybował na prądach szybko i bezszelestnie, kierując się na mroczny jeszcze wschód. Dotarł do dworca tuż przed wzejściem słońca i wylądował na pokrytej żwirem ziemi niedaleko torów kolejowych, z dala od głównego wejścia, które jak się dowiedział od Shaunee, nie było używane. Kroczył w tę i z powrotem, wpatrując się w starą metalową kratę i klnąc w duchu, że zostawił ten cholerny telefon na kamieniu, kiedy nagle zardzewiała krata się podniosła i z budynku wybiegł jego syn.
Kalona ruszył w jego stronę z poczuciem ogromnej ulgi, że chłopak jest cały i zdrowy, gdy jego syn nagle otworzył usta i wrzasnął - był to potworny dla uszu krzyk. Kalona patrzył, jak Rephaimem wstrząsa dreszcz, jak jego ciało się zmienia, aż w końcu z chłopięcej skóry wynurzył się kruk i poszybował w niebo. Instynktownie Kalona poleciał za nim. Trzymał się wysoko ponad wścibskim wzrokiem miasta, ale kruk niedługo tam zabawił. Pofrunął na zachód, a potem nieco na południe, tą samą drogą, którą wcześniej podążał Kalona. Wkrótce dotarł do grzbietu wzgórza i usiadł na starym dębie, którego gałęzie rozpościerały się jak olbrzym osłaniający myśliwskie ambony. Kruk Rephaim przesiedział tak cały dzień, tylko od czasu do czasu na coś polując, niekiedy wzbijając się wysoko w niebo, zawsze jednak - zawsze! - wracał na grzbiet wzgórza.
Odleciał, kiedy zaczęło zmierzchać. Tym razem nie zrobił koła, lecz ruszył prosto na wschód, do Tulsy. 333 Kalona pofrunął za nim i kiedy słońce schowało się za horyzontem, kruk wylądował tuż przy bocznym wejściu do tuneli. Wydał z siebie wrzask, który przerodził się w przerażający okrzyk bólu, i po chwili był już człowiekiem klęczącym nago, ciężko oddychającym. Kalona wycofał się do cienia i patrzył, jak jego syn się ubiera, a kiedy rozległ się zgrzyt przesuwanej metalowej kraty, obaj podnieśli wzrok. - Wróciłeś! Wróciłeś! - Czerwona rzuciła się w objęcia jego syna. Chwycił ją, przycisnął do siebie i całował, śmiejąc się. Trzymając się za ręce, zniknęli w wejściu do tuneli.
Pod Kaloną ugięły się nagle nogi i poczuł się niewyobrażalnie stary. Usiadł na zardzewiałej szynie kolejowej i odezwał się głośno, zwracając się do nocy i bogini, która noc uosabia. - Wybaczyłaś mu, ale nadal pozwalasz, żeby cierpiał w ciele bestii. Dlaczego? Czy mój syn płaci za moje grzechy? Bądź przeklęta, Nyks. Bądź przeklęta! ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY Zoey Denerwowałam się przed pierwszą lekcją - tym, co Tanatos powie o utracie rodzica, a zwłaszcza mojej mamy - lecz dzień zaczął się całkiem dobrze. Po raz pierwszy od naprawdę dawna Stark otworzył oczy przede mną, więc zostałam zbudzona pocałunkami i tekstem, że jestem Śpiącą
Królewną. Potem Stark pochłonął gigantyczną miseczkę płatków, największą, jaką kiedykolwiek widziałam, a na parkingu przed dworcem zaczął się wydurniać z Dariusem, symulując bokserskie starcie, gdy wszyscy wsiadali do autobusu. Siedziałam już w środku i patrzyłam na niego przez okno z głupkowatym - czego byłam pewna - ale i szczęśliwym uśmiechem na twarzy, kiedy z dworca wyszła Afrodyta. Byłam zaskoczona jej widokiem, bo sądziłam, że będzie miała takiego kaca i będzie tak wykończona, że na pewno nie pójdzie do szkoły. Zmrużyła oczy i nałożyła okulary przeciwsłoneczne, chociaż była dziewiętnasta trzydzieści i słońce już nie świeciło. - Nie wygląda dobrze - stwierdziła siedząca za mną Kramisha. - Skąd wiesz z takiej odległości?
335 - Ma płaskie buty i włosy związała w kitkę. Ta dziewczyna zawsze nosi obcasy, a włosy ma jak Barbie. To znaczy klasyczna Barbie, a nie jedna z tych dziwacznych laleczek typu "B arbie tenisistka" czy .Barbie idzie do siłowni". - Przecież wszyscy wiedzą, że Barbie nie musi ćwiczyć, żeby utrzymać zgrabną dupkę - zauważyła Shaunee. - Gówno prawda - powiedziała Stevie Rae. - Że co? - Byłam zupełnie skołowana. - Uwierz nam. Afrodyta nie wygląda dobrze powtórzyła Kramisha. - Nie użyła nawet błyszczyka. To zły znak - przyznała Erin. - I nie pomalowała oczu. Świat się kończy - dodała Shaunee, co było interesujące, bo stanowiło coś zbliżonego do komentarza bliźniaczki.
Popatrzyłam na nią: siedziała z przodu autobusu, jak najdalej od tylnego miejsca Erin. Grzebała w torebce, jakby wsadziła gdzieś jedną z tych pomadek z MAC's, które wypuszczają na rynek, ty się w nich zakochujesz, a oni wtedy PRZESTAJĄ JE PRODUKOWAĆ, BO TAK NAPRAWDĘ NAS NIENAWIDZĄ I CHCĄ, ŻEBYŚMY OSZALAŁY. W każdym razie byłam pewna, że Shaunee ma zaróżowione policzki. Czy wstydziła się przypadkowej uwagi, którą rzuciła po tekście Erin, czy raczej. się cieszyła z tego powodu? Nie miałam czasu nad tym deliberować, bo Afrodyta wsiadła do autobusu i opadła ciężko na fotel zaraz za miejscem kierowcy, czyli bezpośrednio przede mną.
- Kawy - wychrypiała. - Powiedziałam Dariusowi, że musimy podjechać do Starbucksa. Umrę, jeżeli nie wypiję hiper słodkiego podwójnego espresso z karmelem i nie zjem mega kawałka ciasta kawowego z borówkami. - Trochę dużo kalorii - zauważyła Kramisha. - Spróbujesz mnie powstrzymać, a nie żyjesz - burknęła Afrodyta. 336 - Dobrze ci w tej fryzurze - powiedziała Shaunee. - Do jasnej cholery, naprawdę nie potrzebuję litości połówki zrosłomóżdżek. Aż tak beznadziejnie się nie czuję. Shaunee wbiła w nią przeszywające spojrzenie. - Nie jestem połówką niczego i nie oferuję ci litości. Powiedziałam tylko, że podoba mi się twoja fryzura, bo zwykle tak się nie czeszesz, ale jeżeli jesteś taką suką, że nie potrafisz przyjąć komplementu,
to możesz iść się pierdolić. Wszyscy w autobusie zamarli. Zapanowała totalna przerażająca cisza. Nie widziałam, czy powinnam przywołać żywioły czy raczej uciekać. Afrodyta zsunęła okulary z nosa i spojrzała na Shaunee ponad oprawkami. Oczy miała nadal przekrwione i sine i w ogóle potwornie nieatrakcyjne, lecz widać było w nich błysk rozbawienia. - Chyba mi się podoba, że zaczęłaś używać własnego mózgu - powiedziała. - Jasne. Jeszcze nie doszłam do tego, czy cię w ogóle lubię, ale i tak podoba mi się twoja fryzura. - Hm skwitowała to Afrodyta. - Hm - mruknęła Shaunee. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. I tak mniej więcej się to zaczęło. Stark był znowu dawnym
uroczym, seksownym i totalnie fantastycznym sobą. Zapytałam, co w niego wstąpiło. - Spałem dzisiaj jak kłoda i czuję się jak Superman! powiedział. Nie, no. Superman. Najwyraźniej faktycznie tak się czuł, bo latał wszędzie, śmiał się i był super facetem. Najsłodszym widokiem od czasu, kiedy obejrzałam kota Trololo na YouTubie. Tak więc zanim zaczęły się lekcje, wszystko układało się zarąbiście. Nawet jazda do szkoły była w porządku. To znaczy wiadomo, Afrodyta zrzędziła, ale to akurat nie było niczym dziwnym. No i zaczęła rozmawiać z Shaunee, a to było miłe, 337 bo nie miałam wątpliwości, że Shaunee ma problem z własną tożsamością, odkąd przestała stanowić część bliźniaczego duetu.
Poza tym zatrzymaliśmy się po drodze w Starbucksie. Wiem, że adepci nie powinni czuć pobudzenia wywołanego kofeiną, zanim jednak podjechaliśmy pod Dom Nocy, we wszystkich buzowała energia. Jasne, kiedy wylądowaliśmy w szkole, wszystko już mieliśmy pod kontrolą - jak by powiedziała Stevie Rae: mniej więcej tak, jak się ma pod kontrolą stado kotów. Komplikacje zaczęły się na pierwszej lekcji. Wcale nie zapomniałam, że Tanatos postawi mnie za przykład osoby realizującej projekt pod tytułem "właśnie próbuję się uporać ze stratą rodzica". Tyle że jakoś zepchnęłam tę myśl na drugi plan, zapewne miało to coś wspólnego z cudownością Starka i moim szczęściem wynikającym z faktu, że mój chłopak znowu zachowuje się jak dawniej.
A może po prostu nie chciałam o tym pamiętać. Może przez chwilę wcale nie chciałam być pozbawioną mamy załamaną dziewczyną. W każdym razie moja wybiórcza amnezja zakończyła się mniej więcej dwie koma pięć sekundy po tym, jak weszłam do klasy w ślad za Stevie Rae i Rephaimem. Aurox już siedział - na tym samym miejscu co poprzedniego dnia. Popatrzył na mnie przez sekundę, po czym odwrócił wzrok. Wtedy przypomniałam sobie, co się szykuje - ta lekcja nie będzie moją rozrywką, nie będzie też okazją do snu na jawie. Ta lekcja będzie ... no cóż - ze mną w roli głównej. Poczułam kosmiczny ucisk w żołądku, zrobiłam się nerwowa i niespokojna i marzyłam, żeby pójść do łazienki albo do gabinetu pielęgniarki - gdziekolwiek, byle nie do klasy.
Z tego, że mój kamień proroczy po raz pierwszy nie rozgrzał się na widok Auroksa, dopiero później zdałam sobie sprawę, bo oczywiście Tanatos od razu zaczęła mówić, co kompletnie odwróciło moją uwagę, stanowiąc wisienkę na torcie ogólnego stresu. 338 - Przeczytałam wasze pytania i w wielu z nich znalazłam powtarzające się tematy - oznajmiła. - Wiele osób wyraziło chęć przedyskutowania na zajęciach, jak sobie radzić z utratą rodziców. Prawda jest taka, że jeśli przejdziecie Przemianę i staniecie się wampirami, nieuchronna będzie dla was strata nie tylko rodziców, ale i wszystkich innych znanych
wam śmiertelnych. Jak bowiem wiecie, chociaż wampiry nie są nieśmiertelne, to jednak żyją zdecydowanie dłużej niż ludzie. Toteż aby omówić ten temat, zwróciłam się z prośbą o pomoc do waszej koleżanki, która straciła rodzica oraz chłopaka, i to w obu wypadkach na skutek śmierci. Mówię o Zoey Redbird. Miałam ochotę umrzeć. Wszyscy zamilkli i skupili się na nas, nawet ci debilni czerwoni adepci z tylnych rzędów, z kręgu Dallasa. - Chciałam zacząć od pozytywnej nuty - powiedziała Tanatos. - Jak wiecie, posiadam dar komunikacji ze śmiercią. Często jestem przewodnikiem dusz w ich wędrówce do Zaświatów, więc mogę was zapewnić, że Zaświaty rzeczywiście istnieją i czekają na nas. Nigdy w nich nie byłam, ale Zoey owszem. - Uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. -
Rozumiem, że widziałaś zarówno swojego chłopaka, jak i mamę radośnie wkraczających do królestwa Nyks? - Tak - odparłam. Zdałam sobie sprawę, że mówię zbyt cicho, więc odchrząknęłam i spróbowałam ponownie, tym razem głośniej. - Tak. Widziałam, jak Nyks wita moją mamę, i spędziłam tam nieco czasu z Heathem. - Czy to piękne miejsce? Zaczęłam myśleć o pozytywnych aspektach całej tej sprawy i od razu poczułam, że ucisk w żołądku nieco zelżał. - Cudowne. Nawet kiedy moja dusza była rozbita na kawałki i miałam poważny problem ze sobą, czułam płynący 339 z gaju bogini spokój i szczęście. - "Tylko że dla mnie pozostawały niedostępne", dodałam w myślach. Stevie Rae podniosła rękę. - Tak? - odezwała się Tanatos. - Czy możemy zadawać pytania? - Zoey? - Spojrzenie Tanatos powędrowało do mnie.
- Jasne. Tak. - W takim razie proszę, naj wyższa czerwona kapłanko, możesz zadać pytanie - powiedziała Tanatos i objęła wzrokiem całą klasę. - Parniętajcie jednak o zasadach dobrego wychowania, które obowiązują na każdej mojej lekcji. Nastąpiła chwila ciszy, a potem Stevie Rae zadała pytanie: - To znaczy ... czy Zaświaty to taki duży gaj? Byłam zaskoczona jej pytaniem i widocznym zainteresowaniem - dotarło do mnie właśnie, że przecież nigdy nie pytała mnie o nic w związku z Zaświatami. Prawdę mówiąc, kiedy już opuściliśmy Sgiach, wspomniałam o nich tylko raz, kiedy prowadziłam rytuał dla Jacka, lecz poza tym z nikim nie rozmawiałam na ten temat. - Tak, ale wiem, że są różne części Zaświatów. Kiedy spotkałam Heatha po raz pierwszy, łowił ryby na pomoście znajdującym się na prześlicznym jeziorze. Chociaż nadal było mi smutno z tęsknoty za Heathem,
uśmiechnęłam się do tego wspomnienia. - Heath uwielbiał łowić ryby'. Naprawdę uwielbiał. Dlatego tam go właśnie znalazłam. Ale kiedy chodziło o nasze bezpieczeństwo, udaliśmy się do gaju Nyks. To było w innej części Zaświatów. Damien podniósł rękę i Tanatos udzieliła mu głosu. - Wiem, że nie widziałaś tam Jacka, ale powiedziałaś, że twoim zdaniem w Zaświatach są miejsca przypisane każdemu z nas. Pomyślałam chwilę i pokiwałam głową. - Myślę, że tak to można opisać. Jack jest zapewne w sekcji sztuki i rękodzieła. 340 Damien uśmiechnął się przez łzy. - Zawsze chciał być projektantem mody. Jest w sekcji Project Runaway. – Ooo, fajna sekcja - usłyszałam gdzieś za plecami i kilka osób zaśmiało się cicho.
Aurox z wahaniem uniósł rękę. Kiedy Tanatos wywołała go po imieniu, odwrócił się, żeby mnie widzieć. - Powiedziałaś, że są różne części Zaświatów. Myślisz, że jest też część, która byłaby miejscem kary? Dziwne opalizujące oczy Auroksa wpatrywały się we mnie z taką niewypowiedzianą udręką, że wiedziałam, iż to pytanie sięga znacznie głębiej niż ciekawość i że moja odpowiedź będzie dla niego czymś więcej niż tylko zwykłą informacją z lekcji. Proszę, Nyks, prześlij mi właściwe słowa, pozwól mi udzielić prawdziwej odpowiedzi. Wzięłam głęboki oddech i poczułam w sobie ducha. Chwyciłam się żywiołu, który był przecież najbliższy memu sercu, z nadzieją, że bogini poprowadzi mnie przez niego. Kiedy zaczęłam mówić, zauważyłam, że w klasie zrobiło się cicho, a adepci w ostatniej ławce wręcz wstrzymali oddech.
- Widziałam w Zaświatach rzeczy, które były straszne i nieprzyjemne, ale to były siły z zewnątrz, niepochodzące od naszej bogini. Czy widziałam miejsce kary? Nie, widziałam natomiast, jak Heath przechodzi do następnego królestwa Zaświatów. Heath wierzył, że stamtąd odrodzi się na nowo. Kiedy odchodził, powiedział mi, że chociaż musi iść dalej, nasza miłość zostanie z nim ... - Przerwałam i musiałam zamrugać mocno powiekami, a i tak wytarłam łzę, która jakimś cudem wydostała mi się z oka. - Intuicja mówi mi, że Nyks nie jest boginią kary, choć wcale bym się nie zdziwiła, gdyby naprawdę podłe osoby odradzały się w taki sposób, żeby zrekompensować okropieństwo swojego minionego życia albo nauczyć się tego, czego nie nauczyły się
wcześniej. 341 - Chodzi ci o coś takiego jak na przykład damski bokser, który urodzi się ponownie jako kobieta? - zapytała Shaunee. - Albo jako kobieta w burce w Afganistanie - dodała Afrodyta, unosząc sarkastycznie jedną brew. - No właśnie, coś w tym rodzaju - odparłam. - Ale myślę, że w jakiej postaci, gdzie i jak, to już zależy od bogini. - Myślisz, że my mamy na to jakiś wpływ? - zapytał Aurox. - Mam nadzieję - odpowiedziałam szczerze, wspominając Heatha i moją mamę. - Skoro więc wiemy ponad wszelką wątpliwość, że istnieją Zaświaty, a nasi ukochani mogą znaleźć do nich drogę, nawet jeśli nie są wampirami ani adeptami, ta myśl powinna
przynieść nam ulgę w świadomości, że przeżyjemy wszystkich naszych śmiertelnych krewnych i znajomych. Co nie oznacza wcale, że utrata rodzica jest łatwa. Zoey, wiem, że to dla ciebie bolesne, ale czy mogłabyś powiedzieć nam, co jest dla ciebie najtrudniejsze w związku ze śmiercią mamy? Pokiwałam głową i otworzyłam usta, by powiedzieć, że teraz nie ma już szansy na zrekompensowanie naszych kiepskich kontaktów w ciągu ostatnich trzech lat, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. - Bez pośpiechu - powiedziała Tanatos. Stevie Rae chwyciła mnie za rękę. - Nie denerwuj się - szepnęła, ściskając moją dłoń. Udawaj, że jesteśmy tu tylko we dwie. Mnie możesz powiedzieć. Popatrzyłam na moją najlepszą przyjaciółkę i wyrzuciłam z siebie: To takie okropne, że nie wiem, co jej się dokładnie
stało. Jak myślisz, dlaczego to właśnie tak cię smuci? 342 Pytanie zadała Tanatos z profesorskiego podwyższenia, ja jednak patrzyłam wyłącznie na Stevie Rae. - Dlaczego byłoby ci lepiej, gdybyś wiedziała, co się stało twojej mamie? - zapytała moja przyjaciółka, uśmiechając się do mnie. - Bo ktoś musi zapłacić za to, co jej zrobiono powiedziałam. - Chodzi ci o zemstę? - zapytała Tanatos i dopiero wtedy na nią spojrzałam. - Nie, o sprawiedliwość - odparłam zdecydowanie. - To szlachetne i zrozumiałe, że domagasz się sprawiedliwości. Niech to będzie dla was wszystkich lekcją: istnieje znaczna różnica pomiędzy pragnieniem zemsty i pomszczenia
krzywdy a chęcią ujawnienia prawdy, by sprawiedliwości stało się zadość - rzekła Tanatos, patrząc mi w oczy. - Sądzę, że jestem w stanie pomóc ci w dojściu do prawdy, co będzie słuszne wobec twojej mamy, a tobie pozwoli uporać się z żałobą. - To znaczy? - Rozmawiałam z twoją babcią. Dzisiaj mija piąta noc od śmierci twojej mamy. Wyjaśniłam jej, że w naszych wierzeniach piątka jest ważną cyfrą: odpowiada wszystkim żywiołom i naszemu związkowi z nimi. Twoja babcia zgodziła się przerwać rytuał oczyszczenia w tę piątą noc. Nie mam stuprocentowej pewności, ale ufam, że przy pomocy żywiołów przywoływanych przez wasz
krąg i dzięki twojej bliskości ze zmarłą uda mi się wyjawić szczegóły zbrodni. O ile jesteś gotowa utworzyć krąg i być świadkiem tego, co się okaże. - Jestem gotowa. - Zrobiło mi się słabo, lecz wiedziałam, że muszę przez to przejść. - I jeszcze coś. - Tanatos przeniosła wzrok na Stevie Rae. - Zoey utworzy krąg. Moja obecność będzie konieczna, by przywołać śmierć, ale cała reszta leży w twoich rękach. 343 - W moich? - Stevie Rae aż pisnęła. - To w twoim żywiole ten mord odcisnął ślad. Dzięki twojemu żywiołowi zostanie ujawniony. - Tanatos obiegła wzrokiem wszystkie osoby z mojego kręgu, po czym mówiła dalej: - To nie będzie przyjemne. Mama Zoey została zamordowana. Jeśli nam się uda, zobaczymy ten
odrażający czyn. Każdy z was musi wziąć udział w tym procesie z własnej woli, w skupieniu i z pełną świadomością tego, na co się zgadzacie. - Ja jestem gotowa - odezwała się od razu Stevie Rae. - Ja też ... Tak. .. Jestem gotowa - rozległy się potwierdzenia Shaunee, Damiena i Erin. - W takim razie postanowione. Wyjedziemy zaraz po zakończeniu tej lekcji. Osoby, których imiona teraz wyczytam, niech czekają na parkingu i przygotują się do rytuału. Osoby, których nie wymienię, udadzą się na drugą lekcję. Jako zadanie domowe napiszecie wypracowanie na temat straty. To dotyczy zarówno uczniów biorących udział w rytuale, jak i tych, którzy zostają w szkole. Pojadą ze mną następujące osoby: Zoey, Stevie Rae, Damien, Shaunee, Erin i Afrodyta. Co do reszty, możecie zacząć pisać wypracowania. Życzę wam miłego dnia. Bądźcie pozdrowieni. -
Tanatos pokłoniła się oficjalnie przed klasą i usiadła za swoim biurkiem. Afrodyta opadła na krzesło obok mnie i zaczęła szeptać: - Pogadaj z Tanatos. Niech absolutnie nie zabiera Smoka. - Zamilkła na chwilę. Przechyliła głowę, żeby spojrzeć na Stevie Rae i Rephaima, którzy siedzieli ze złączonymi głowami i gadali jak najęci. - Jeśli się nie mylę, a ja się nigdy nie mylę, Stevie będzie chciała zabrać ze sobą swojego ptakoluda. Co mnie w sumie nie dziwi, bo wiem, że Darius też mnie nie puści samej. Tyle że obecność Rephaima oznacza, że Smoka nie może tam być. W przeciwnym razie zgodnie z moją wizją Rephaim zostanie rozpłatany. - Cholera! - powiedziałam. 344 - Przeklinasz? - Nie. To taka choroba. Nie życzę jej nikomu.
- Dorośnij wreszcie, Zoey. - A ty się wal! - rzuciłam krótko. Afrodyta wybuchnęła śmiechem i całe moje nibyprzekleństwo dużej dziewczynki poszło się gonić. Westchnęłam, a ponieważ rozległ się właśnie dzwonek, wstałam i podeszłam powoli, lecz zdecydowanie do biurka Tanatos. Podniosła wzrok, nie spojrzała jednak na mnie, tylko popatrzyła dookoła. - Aurox, podejdź na chwilę, proszę! - zawołała. Aurox wychodził już z klasy, ale zatrzymał się i odwrócił. Wołałaś mnie, kapłanko? - Chciałam odpowiedzieć na pytanie, które zadałeś na kartce. - To ja zaczekam na korytarzu ... - zaczęłam. - Nie musisz wychodzić - przerwała mi Tanatos. Odpowiadam tak samo wszystkim, którzy zadają to pytanie. - Nie rozumiem - rzekł Aurox.
Prawdę powiedziawszy, ja też nie rozumiałam. Aurox zapytał: "Kim jestem?". Jak na takie pytanie może istnieć tylko jedna odpowiedź? - Zrozumiesz, kiedy wysłuchasz mnie do końca. Wyłącznie my możemy odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy. Sami o tym decydujemy, dokonując życiowych wyborów. To, w jaki sposób przyszliśmy na świat, kim są nasi rodzice, skąd pochodzimy, jaki mamy kolor skóry, kogo kochamy ... to wcale nie stanowi o tym, kim jesteśmy. Stanowią o tym nasze czyny. Także po śmierci. Zauważyłam zaskoczenie w oczach Auroksa. Przeszłość nie ma znaczenia? - Przeszłość ma ogromne znaczenie, zwłaszcza jeśli nie wyciągamy z niej żadnej nauki. Ale przyszłością nie może rządzić to, co było. 345
- Czyli to ja decyduję, kim jestem? - Aurox mówił powoli, jakby właśnie rozpracowywał zagadkę. - Tak. - Dziękuję, kapłanko. - Nie ma za co. Możesz odejść. Przyłożył do serca rękę zwiniętą w pięść i skłonił się głęboko, po czym wyszedł z klasy. Patrzyłam w ślad za nim, nadal rozmyślając nad tym, jaki wydawał się zaskoczony, kiedy Tanatos mi przerwała: - Zoey, wiem, że ten rytuał będzie dla ciebie trudny, ale jestem przekonana, że pozwoli ci zamknąć pewien etap żałoby. - Też tak sądzę - przyznałam i czując się jak małe dziecko przyłapane z ręką w słoju z cukierkami, szybko dodałam, podnosząc wzrok na Tanatos: - To znaczy wcale nie chcę tego robić. Nie chcę widzieć, co się stało
z mamą, tylko że ciągle to oglądam oczyma duszy. Prawda przynajmniej zastopuje moją wyobraźnię. - Tak właśnie się stanie. - A ten rytuał ... Kto w nim będzie uczestniczył? - Osoby, które przed chwilą wymieniłam. Domyślam się, że twój strażnik będzie chciał ci towarzyszyć, tak samo jak Darius Afrodyty. Oczywiście i ja będę. Kieruj się intuicją, Zoey. Czy jeszcze kogoś chciałabyś tam widzieć? Miałam wrażenie, że w klasie nadal czuć obecność Auroksa. Pokręciłam głową. - Nie, nikogo. Mój krąg i wojownicy w zupełności wystarczą, ale jest jedna osoba, której nie chciałabym tam widzieć. - Tanatos uniosła brwi, więc dodałam: - Smoka Lankforda. On nienawidzi Rephaima, który w pewien sposób
pełni rolę wojownika Stevie Rae, więc musi z nią być wyjaśniłam i szybko podjęłam decyzję. "Tanatos powinna wiedzieć". - W dodatku wczoraj Afrodyta miała wizję, w której Smok był zamieszany w zabójstwo Rephaima. 346 Wolałabym, żeby nic takiego się nie zdarzyło podczas rytuału ujawnienia szczegółów śmierci mojej mamy. - Zadaniem Smoka Lankforda jest obrona szkoły i wszystkich uczniów. Gdyby dopuścił do tego, by Rephaimowi stała się krzywda lub wręcz sam się do tego przyczynił, byłoby to rażącym naruszeniem jego obowiązków, dlatego zaraz mu ... - Moment - przerwałam jej. - Nie chcę, żeby rytuał był pułapką dla Smoka. Nie chcę, żeby dramat Smoka w jakikolwiek sposób powiązał się z tym, co się stało z moją mamą. Jej morderstwo jest wystarczającą tragedią. Czy nie
możesz dopilnować, żeby Smoka tam nie było? Jego problemem zajmiemy się później. Tanatos skłoniła delikatnie głowę. - To słuszna uwaga i masz rację, że mi o tym przypomniałaś. Śmierć twojej matki nie jest właściwą okazją, by poddawać Smoka próbie czy ujawniać jego niedoskonałości. Dopilnuję, by nam nie towarzyszył. - Dziękuję - odparłam. - Podziękujesz mi, kiedy będzie po wszystkim. Przekonałam się już, że zmarli często ujawniają sprawy, o których żywi nie powinni wcale wiedzieć. I tym złowieszczym akcentem Tanatos zakończyła naszą rozmowę. Wyszłam z klasy i ruszyłam na parking - w kierunku przyszłości, której nikt z nas nie był w stanie przewidzieć.
NeJeret Kiedy zadźwięczał dzwonek kończący pierwszą lekcję, Neferet podeszła nonszalancko do drzwi klasy. Pod pretekstem pożegnania się z garstką uczniów, którzy pozostali jej po tym, jak Tanatos zgarnęła adeptów na swoje specjalne 347 zajęcia, Neferet stanęła tak, by widzieć uczniów wychodzących z lekcji swojej rywalki. Dallas, teraz byłaby doskonała okazja, by wprowadzić kolejne zamieszanie. Ledwo ta myśl uformowała się w jej głowie, Dallas we własnej osobie ukazał się w wyjściu. Nie miał jednak silnej, prowokującej postawy. Neferet się skrzywiła. Zarówno on, jak i ta jego poszarpana banda wyślizgiwali się z klasy Tanatos jak psy z podkulonymi ogonami.
Potem z klasy wyszła grupa Zoey - lecz bez Zoey - i wszyscy ruszyli w tym samym kierunku. "W tym samym kierunku?" Przecież mieli lekcje w różnych częściach szkoły. Chociaż zwykle zachowywali się jak stado baranów, teraz nie powinni iść nigdzie razem. Z sali wyszedł Aurox i Neferet się uśmiechnęła. Jej narzędzie jakby wyczuło na sobie jej wzrok, bo od razu na nią spojrzało. - Chodź - wyszeptała bezgłośnie i wskazała ręką na swój gabinet. Nie czekała jednak, czy jej posłucha. Wiedziała, że jak zawsze wypełni rozkaz. - Tak, kapłanko - powiedział, stając przed biurkiem. - Wzywałaś mnie? - Czy na pierwszej lekcji wydarzyło się coś niezwykłego? - Niezwykłego, kapłanko? Neferet z trudem powstrzymała irytację. "Czy on musi być tak głupi?"
- Tak, niezwykłego! Zauważyłam, że Dallas i jego adepci wydawali się nienaturalnie zamknięci w sobie, a cała grupa uczniów najbliższych Zoey Redbird udała się razem w jednym kierunku, jakby się nie rozchodzili na kolejne lekcje. - To słuszna obserwacja, kapłanko. Tanatos zamierza uczestniczyć w rytuale przeprowadzanym przez Zoey i jej 348 krąg, a następnie przywołać wizję śmierci. Tanatos pragnie, by Zoey stała się świadkiem ujawnienia prawdy dotyczącej śmierci jej matki i w ten sposób mogła zamknąć okres żałoby. - Co takiego? - Neferet miała wrażenie, że zaraz eksploduje. - Tak, kapłanko. Tanatos postawiła Zoey za przykład tego, jak adepci i wampiry mogą się uporać ze stratą rodzica. Neferet uniosła rękę z wyprostowaną dłonią i macki ciemności od razu do niej przypełzły. Aurox zrobił krok
do tyłu, najwyraźniej nie czując się komfortowo w kontakcie . z tak gwałtownymi emocjami kapłanki. Neferet z trudem się opanowała, a wtedy uspokoiły się także kleiste macki. Gdzie ten rytuał ma się odbyć? - W miejscu, gdzie zginęła matka Zoey. - Kiedy? - zdołała wykrztusić Neferet przez zęby. Kiedy ma się to stać? - Już się zbierają do wyjazdu, kapłanko. – Jesteś pewien że Tantos będzie im towarzyszyć? - Tak, kapłanko. - Niech będą przeklęci wszyscy śmiertelni! - Neferet niemal wypluła z siebie te słowa. - Rytuał ujawniający ... konieczne będzie użycie bardzo konkretnego zaklęcia. - Zaczęła stukać długimi paznokciami w blat biurka, gorączkowo myśląc. - Na pewno podstawą będzie żywioł ziemi, bo śmierć odcisnęła ślad właśnie na ziemi. Czyli trzeba zatrzymać
nie Zoey, lecz Stevie Rae. - Spojrzała znowu na Auroksa. - To mój rozkaz: powstrzymasz ten rytuał i przywołanie śmierci. Zrób, co tylko będzie konieczne, zabij, jeśli będzie trzeba, ale nie chcę, żeby zginęła któraś z kapłanek. - Skrzywiła się ze złością. - Niestety, cena za śmierć kapłanki jest zbyt wysoka, zwłaszcza że nie mam odpowiedniej ofiary, którą mogłabym złożyć - mruknęła niemal do siebie i spojrzała w opalizujące oczy swojego narzędzia. - Nie zabijaj żadnej kapłanki. Wolałabym, żeby n i k t się nie dowiedział o twojej obecności, jeśli jednak po kryjomu nie uda ci się powstrzymać rytuału, rób, co trzeba. Rozkazuję, żeby rytuał i zaklęcie się nie powiodły i żeby Tanatos nie mogła ukazać, jak zginęła matka Zoey. Czy mnie rozumiesz? - Tak, kapłanko.
- W takim razie idź i wypełnij mój rozkaz. Jeżeli zostaniesz odkryty, nie oczekuj, że pospieszę ci na ratunek. Zapomnę, że była między nami ta rozmowa. Aurox stał i gapił się na nią. - Co jest? Dlaczego nie wypełniasz polecenia? - Nie wiem, dokąd iść, kapłanko. Jak mam dotrzeć do miejsca, gdzie odbędzie się rytuał? Neferet z trudem powstrzymała pragnienie, by powalić go na kolana mackami ciemności. Szybko zanotowała adres na kartce papieru, wydarła ją z notesu i podała Auroksowi. - Skorzystaj z GPS-u, który ci pokazałam. Tu masz adres. Łatwo tam dotrzesz. Skłonił się i zabrał kartkę. - Według rozkazu, kapłanko - powiedział, wychodząc. - I bądź ostrożny. Nikt nie może zobaczyć, że przyjechałeś.
- Tak, kapłanko. - I zamknął za sobą drzwi. Neferet popatrzyła w ślad za nim. - Jaka szkoda, że nie jest bystrzejszy - szepnęła do ciemnych macek, które wpełzały jej po ramionach i pieściły nadgarstki. - Ale wy jesteście bystre, czyż nie? Idźcie za nim. Wzmocnijcie go. Obserwujcie. Dopilnujcie, żeby nie zawiódł, wypełniając mój p r o s t y rozkaz. A potem wróćcie i wszystko mi powiedzcie. - Macki się wahały, Neferet więc westchnęła i ostrym paznokciem rozcięła sobie skórę na bicepsie. Zacisnęła zęby, kiedy ciemność karmiła się jej krwią. Po chwili odsunęła macki i polizała skórę, zamykając 350 ranę. - Idźcie. Dostałyście zapłatę. Wypełnijcie polecenie. Cienie ześlizgnęły się z niej, a Neferet zadowolona zawołała swoją asystentkę i nakazała, by jej przyniosła kieliszek wina zmieszanego z krwią.
- Tylko tym razem znajdź krew jakiejś dziewicy warknęła, kiedy młoda wampirka ruszyła, by wypełnić polecenie. - Inna będzie zbyt plebejska, a mam przeczucie, że wkrótce będę miała co celebrować. - Tak, kapłanko. Według rozkazu. - Wampirka skłoniła się i wybiegła. - I bardzo dobrze - rzekła głośno Neferet do słuchających ją cieni. - Wszystko ma być tak, jak ja każę. Któregoś dnia przestaną mówić do mnie "kapłanko", a zaczną nazywać mnie boginią. Już wkrótce… I zaśmiała się. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412
CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW ? POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412 ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY Smok Mistrz szermierki wszystko zauważa. To element jego sukcesu - jego życia. Tym razem Smok Lankford nie potrzebował wcale swoich nadprzyrodzonych zdolności obserwacji, by wiedzieć, że Zoey i jej grupa coś kombinują. Wystarczyło posłuchać intuicji i zadać jedno proste pytanie. Krótko po rozpoczęciu drugiej godziny lekcyjnej Smok poinstruował swoich uczniów, by zaczęli rozgrzewkę, i powiedział, że zaraz wraca. Instynkt nie dawał mu spokoju, cisnął go, pchał
do przodu i niepokoił. Darius i Stark byli utalentowanymi wojownikami - obaj posiadali niezwykłe umiejętności w swoich dziedzinach walki. Darius chyba najlepiej ze wszystkich znanych Smokowi osób rzucał nożem, zaś skuteczność Starka w strzelaniu z łuku rzeczywiście budziła ogromny podziw. Jednak żadna z tych umiejętności nie oznaczała, że wojownikom można powierzyć naukę młodych, podatnych na wpływy adeptów. Nauczanie było darem samo w sobie i Smok wątpił, czy tych dwóch młodziutkich wampirów ma doświadczenie i mądrość niezbędne, by stać się prawdziwymi profesorami. Ona też była młoda, kiedy została profesorką, tak, bardzo młoda. Wtedy właśnie ją poznał - swoją partnerkę, sens życia, 352 ukochaną. Wiedział, co by powiedziała Anastasia, gdyby teraz tu była. Uśmiechnęłaby się ciepło i
przypomniała mu, że nie powinien oceniać innych surowo tylko dlatego, że są młodzi, bo przecież kiedyś sam taki był. Przypomniałaby mu, że zajmuje idealną pozycję, by stać się dla nich mentorem i dopilnować, żeby się rozwinęli w wartościowych wojowników i wyjątkowych nauczycieli. Ale Anastasia umarła i tak samo umarła przeszłość, a jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Smok nie chciał nadzorować, uczyć ani pilnować młodych profesorów, zwłaszcza w świetle faktu, że rozpoczęli te dodatkowe zajęcia po to, by on nie musiał znosić obecności Kruka Prześmiewcy zamienionego w człowieka. Smok przekonał się jednak, że poczucie obowiązku to dziwna rzecz. Bo chociaż zszedł ze ścieżki, którą kroczył ze swoją partnerką oraz boginią, najwyraźniej nie uwolnił się całkiem od więzów
łączących go z honorem i odpowiedzialnością. Toteż niechętnie poddał się teraz instynktowi, który mówił mu, że powinien zajrzeć do młodych wojowników, i pokonał krótką drogę dzielącą salę gimnastyczną od areny przy stajni, gdzie Stark i Darius prowadzili trening. Ledwie postawił stopę na pokrytym trocinami wybiegu, wiedział, że jego niepokój był uzasadniony. Trening prowadzili nie dwaj wojownicy, ale ten człowiek, pomocnik stajenny. Nigdzie nie było widać Lenobii, a Darius i Stark wychodzili ze stajni za Afrodytą. Smok pokręcił głową z dezaprobatą. - Darius! - zawołał. Młody wampir zatrzymał się, skinął ręką Starkowi i Afrodycie, że mają iść dalej, a sam podbiegł do mistrza szermierki. - Dlaczego wasze zajęcia prowadzi człowiek?
- Z konieczności - odparł Darius. - Jesteśmy ze Starkiem eskortą Afrodyty i Zoey. 353 - Eskortą? Dokąd się wybieracie? Smok widział, że temat jest dość niewygodny dla Dariusa, lecz chłopak nie miał wyjścia. Bez względu na różniące ich poglądy w kwestii Rephaima, Neferet i niektórych czerwonych adeptów, Smok nadal pozostawał zwierzchnikiem Dariusa, oczekiwał zatem wyjaśnienia. - Tanatos pomoże Zoey i jej kręgowi przeprowadzić rytuał na farmie jej babci. Użyte zaklęcie ma ujawnić, w jaki sposób zginęła mama Zoey. Smok był zszokowany. Zdawał sobie sprawę, że to potężna magia, pociągająca za sobą pewne niebezpieczeństwo, nawet jeśli nie fizyczne, to na pewno emocjonalne. "Powinienem
zostać poinformowany. Powinienem z nimi jechać". Ale Smok zatrzymał te myśli dla siebie. - Dlaczego rytuał ma się odbyć akurat teraz, w czasie lekcji? - zapytał tylko. - To piąta noc po morderstwie. Smok skinął głową ze zrozumieniem. - Po jednej nocy na każdy żywioł. Cztery byłoby za wcześnie. Sześć za późno. To musi odbyć się tej nocy. - Tak właśnie tłumaczyła to Tanatos - powiedział Darius, który wyraźnie czuł się nieswojo. - Czy mogę iść, mistrzu szermierki? Moja wieszczka czeka. - Oczywiście. Darius skłonił się i odszedł. Smok patrzył w ślad za nim, a potem, krzywiąc ponuro swoją przystojną twarz, zmienił kierunek i szybko udał się do sali lekcyjnej, którą przywłaszczyła sobie Tanatos.
Poczuł ulgę, widząc, że najwyższa kapłanka jeszcze nie wyszła, tylko szpera po szafkach stojących z tyłu gabinetu, gromadząc świece i zioła i wkładając je do dużego kosza, który wyglądał bardzo znajomo. To był kiedyś ulubiony kosz Anastasii. 354 Na ten widok poczuł się obnażony. Mimo wszystko odchrząknął. - Kapłanko - powiedział - czy możemy zamienić słowo? Na dźwięk jego głosu Tanatos się odwróciła. Oczywiście, mistrzu szermierki. - Darius powiedział, że poprowadzisz z kręgiem Zoey rytuał i użyjecie poważnej magii na farmie jej babki. Chociaż nie było to pytanie, Tanatos pokiwała głową. Tak. - Kapłanko, wydawało mi się, że zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem przywódcą Synów Ereba w tym Domu DCy.
- Doskonale sobie zdaję sprawę z twojego stanowiska, mistrzu szermierki. - Rozumiem. Nie mam zamiaru krytykować cię ani okazywać ci braku szacunku, ale muszę zapytać, dlaczego nie zostałem o tym poinformowany ani nie poproszono mnie o udział w przedsięwzięciu tak rzadkiej wagi i dość ryzykownym. Tanatos się zawahała, w końcu skinęła głową, jakby się z nim zgadzała. - Masz rację, ze względu na twoją pozycję w tej szkole powinnam była poinformować cię o moich planach. Nie zrobiłam tego z prostego powodu: uznałam, że twoja obecność w trakcie rytuału może przeszkadzać. - Przeszkadzać? Dlaczego miałbym przeszkadzać? - Rephaimjako wybranek i protektor Stevie Rae będzie uczestniczył w rytuale. - A co Rephaim ma wspólnego z tym, że ja będę przeszkadzał? - rozgniewał się Smok.
- Jeżeli wyrządzisz krzywdę wybrankowi kapłanki, która jest ucieleśnieniem żywiołu ziemi, przeszkodzisz jej w pełnieniu kluczowej roli w rytuale ujawnienia zbrodni, a to utrudni działanie magii. 355 - Byłbym tam po to, by chronić naszych uczniów, a nie wyrządzać im krzywdę - rzucił Smok przez zęby. - A jednak Afrodyta została obdarzona wizją, w której najwyraźniej krzywdzisz Rephaima. - Nie zrobiłbym tego, chyba że zagrażałby innym uczniom! - Być może, ale i tak twoja obecność mogłaby nas rozpraszać, Smoku. Będzie dwóch innych wojowników, a moc płynąca z kręgu Zoey jest na tyle silna, że uczniowie będą , bezpieczni. Muszę dodać, mistrzu szermierki, że zauważyłam
głęboką i niepokojącą zmianę, jaka zaszła w tobie od czasu śmierci twojej partnerki. - Nadal opłakuję jej stratę. - Mistrzu szermierki, wydaje mi się, że się w tym wszystkim pogubiłeś. Nawet gdyby Rephaim nie uczestniczył w rytuale, też wolałabym, żebyś nie był przy nim obecny. - W takim razie pójdę sobie, żeby już nikomu nie przeszkadzać. - Smok obrócił się w miejscu, lecz zanim zdążył wyjść z gabinetu, zatrzymały go słowa Tanatos: - Pozwól, proszę, że to wyjaśnię. Nie chciałabym, żebyś był obecny przy jakimkolwiek rytuale, w którym zastosowane zaklęcie miałoby ujawnić szczegóły śmierci po to, by zadośćuczynić prawdzie i zakończyć czyjąś żałobę. W żadnym
razie nie chcę cię obrażać, ale wyczuwam, że wszedłeś w taki konflikt z własnym życiem, że twoja obecność kłóciłaby się z istotą zaklęcia. Smok stanął w miejscu, jakby wypowiedziane przez kapłankę słowa utworzyły mur nie do pokonania. Nie odwracając się, by na nią spojrzeć, odezwał się głosem, który sam z trudem rozpoznawał jako własny: - Moja obecność kłóciłaby się z istotą zaklęcia. To powiedziałaś? - Powiedziałam prawdę, tak jak ją postrzegam. 356 - Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia, kapłanko? - Smok nadal się nie odwracał i nie patrzył jej w oczy. Tak. Chciałam jeszcze dodać: bądź pozdrowiony, mistrzu
szermierki. Smok się nie pokłonił. Nie zwinął, dłoni w pięść i nie przyłożył do serca na znak szacunku. Nie był w stanie. Miał wrażenie, że eksploduje, jeżeli natychmiast się nie wydostanie na zewnątrz i nie odzyska jasności myślenia. Wyszedł chwiejnie na korytarz i ruszył gdzie oczy poniosą. Ignorując zaintrygowane spojrzenia uczniów, wyszedł z głównego budynku szkoły. Wspomnienia go osaczały. W umyśle wirowały mu słowa. Wiele, wiele lat temu był świadkiem, jak inny wojownik nie otrzymał pozwolenia na towarzyszenie kapłance. To było tak dawno, lecz nadal słyszał w głowie słowa Anastasii, jakby dopiero co je wypowiedziała: W żadnym razie nie chcę cię obrażać, ale nie mogę wypowiedzieć zaklęcia przynoszącego pokój, jeśli będzie pilnowal mnie wojownik.
Po prostu twoja obecność kłóciłaby się z istotą zaklęcia. Najwyższa kapłanka Domu Nocy w Tower Grove zgodziła się wówczas z młodą nauczycielką zaklęć i rytuałów i zarządziła, że to Smok będzie towarzyszył Anastasii zamiast wampirskiego wojownika. Miał wtedy za zadanie chronić Anastasię - pilnować jej, kiedy będzie wypowiadała zaklęcie w samym sercu St. Louis. Zawiódł ją wtedy. To znaczy ona przeżyła. T a m t ej nocy nie zginęła, lecz Smok pozwolił, by zło uciekło przed ostrzem jego miecza. To samo zło sto siedemdziesiąt siedem lat później zabiło jego ukochaną, jego partnerkę. Oddychał z trudem. Opierał się o coś chłodnego w dotyku, co łagodziło nieco żar, jakim płonęło jego ciało. Zamrugał kilkakrotnie i zdał sobie sprawę, dokąd zaniosły go nogi.
357 Był przy posągu Nyks stojącym przed świątynią bogini. Kiedy spojrzał na marmurową twarz Nyks, szemrzący wiatr zdmuchnął chmury zasłaniające księżyc, a srebrna poświata omiotła jej rysy i rozświetliła oczy. - Przez ułamek chwili bogini wydała się żywa i Smok miał wrażenie, że patrzy na niego z takim ogromnym smutkiem, aż zabolało go serce - to samo, które jak sądził, pękło na tyle kawałków, że już nigdy nie zdoła niczego poczuć. Dopiero wtedy Smok Lankford zrozumiał, co powinien zrobić. - Pójdę na ten rytuał. Będę tylko obserwował, nie interweniuję, chyba że zło ponownie uderzy. A jeśli tak się stanie, przysięgam ci, że je zetnę w pień. Zoey - Jesteś pewna, że nie powinniśmy zaprosić Shaylin? zapytała Stevie Rae. Siedziała w autobusie na swoim zwykłym
miejscu obok Rephaima i czekała, aż dołączy do nas Tanatos. - Naprawdę uważam, że nie powinna z nami jechać odparłam. - Dopiero od kilku dni jest naznaczona, nie miała nawet czasu, żeby się przyzwyczaić do bycia adeptką, a co tu mówić o rozpracowaniu daru prawdziwego widzenia. - W dodatku chwilowo nie rozpowiadamy, że ona ma ten dar - dodała Afrodyta. - Im mniej osób będzie wiedziało o naszych sprawach, tym lepiej. - Ale było o niej wspomniane w wierszu Kramishy zauważyła Stevie Rae, - Nie wiemy tego na pewno - odparłam. - Wiersz mówił. .. - Zmrużyłam oczy, jakby to miało pomóc mojej pamięci, i wyrecytowałam jak najdokładniej potrafiłam: - Wiersz mówił: "W prawdziwym widzeniu ciemność nie 358
zawsze równa się złu, światło nie zawsze niesie ze sobą dobro". A jeśli to "prawdziwe widzenie" oznacza to, co zwykle w wierszach Kramishy, tylko symbol, i nie powinniśmy brać go dosłownie? - Ja cię kręcę, nienawidzę poezji - powiedziała Afrodyta. - Kramisha też z nami nie jedzie - rzekła Stevie Rae dziwnie jęczącym głosem. - Mam iść po nią? - Nie, Stevie, wystarczy nasz krąg, nasza podstawowa grupa. - Stado palantów plus faceci no i moi - uzupełniła Afrodyta. - W czym problem, wieśniaro? Przecież już wiele razy stawialiśmy czoło światu i jakoś z tego wychodziliśmy. - Wydajesz się przestraszona zauważył Damien. Stevie Rae zerknęła do tyłu, gdzie Damien siedział z Erin. - Boję się - przyznała cicho. - Niepotrzebnie. - Rephaim objął ją ramieniem. - Dostaliśmy ostrzeżenie w postaci wizji Afrodyty. Nic mi
się nie stanie. - Nie jestem pewna, czy właśnie mądrze nie jest się bać - odezwałam się, pozwalając, by intuicja kierowała moimi myślami i słowami. - Zobaczę, jak zginęła moja mama. To mnie przeraża, więc wiem, że muszę się przygotować psychicznie na coś strasznego i super trudnego. Afrodyta miała wizję śmierci Rephaima prawdopodobnie w czasie rytuału, na który jedziemy. Wydaje mi się, że Stevie Rae ma prawo się bać i ty też powinieneś się bać. Trochę, na tyle, żebyście oboje byli przygotowani na coś złego, jeżeli faktycznie się wydarzy. - Ja jestem przerażony - przyznał się Damien. - Śmierć Jacka jest jeszcze taka świeża, tak niedawna, że sama myśl o tym, że będę się przyglądał, jak ktoś umiera, napawa mnie lękiem. - Będziemy z tobą - zapewniłam go. - Jesteśmy w tym wszystkim razem. 359
- Ja też się boję. Jeszcze nigdy nie tworzyłam kręgu, nie będąc bliźniaczką - wyrzuciła z siebie Shaunee. Zapadła wyjątkowo niezręczna cisza, aż w końcu rozległ się głos Erin siedzącej w środku autobusu. - Nadal tu jestem. Jestem wodą na twój ogień. Nie będziesz sarna. - Wszyscy powinniśmy się bać, ale nie możemy pozwolić, żeby nas ogarnęła ogłupiająca panika - powiedziałam, czując ulgę, że Bliźniaczki tak jakby ze sobą rozmawiają. - Strach bywa korzystny, o ile potrafimy go kontrolować za pomocą zdrowego rozsądku i odwagi. Aż podskoczyliśmy, bo Tanatos zmaterializowała się na przodzie autobusu. Miała w ręku olbrzymi kosz, na sobie długą szatę z kapturem w kolorze przepięknego szafiru. Wyglądała na. potężną, pradawną
i przerażającą osobę. Jednak kiedy się uśmiechnęła, groźne oblicze złagodniało i trochę się uspokoiłam. - Wszyscy są - powiedziałam, kiedy już przełknęłam tkwiącą mi w gardle gulę. - Jesteśmy gotowi. - p r a w i e gotowi. Zanim opuścimy teren szkoły, każda osoba z kręgu musi wykonać zadanie. Ponieważ w grę wchodzi rytuał ujawniający, a zaklęcie, którego użyję, pozwoli wszystkim obecnym ujrzeć to, co zostało ukryte, musicie przynieść do ołtarza coś, co obnaża prawdę o was, o czymś, czego zwykle nie zdradzacie. - O matko! - jęknęłam. - Zastanówcie się chwilę, co powinniście ujawnić o sobie, a następnie przynieście przedmiot, który będzie to symbolizował. Szybko i sprawnie. Musimy przeprowadzić rytuał i uruchomić
magię jeszcze tej nocy, zanim minie północ i rozpocznie się nowy dzień. Shaunee wstała pierwsza. Wyglądała na zdecydowaną. Damien wyszedł zaraz za nią. Po nim Stevie Rae i na końcu Erin. Coś mi nagle przyszło do głowy i zaczęłam grzebać w torebce. 360 Na dnie, pomiędzy zużytymi chusteczkami higienicznymi, pozbawionym nakrętki balsamem do ust i ogólnym bałaganem, znalazłam to, czego szukałam. Usatysfakcjonowana podniosłam wzrok: Stark, Darius, Rephaim i Afrodyta gapili się na mnie jak kretyni. - Potrzebujesz pomocy w zrozumieniu tego zadania? zapytała Afrodyta tylko po części sarkastycznie. - Zoey ma ze sobą to, co będzie jej potrzebne - odparła Tanatos. - Właśnie. Mam - przyznałam. Ogarnęło mnie bardzo dziecinne pragnienie, by pokazać Afrodycie język, lecz
nie zrobiłam tego (rzecz jasna). Zadowoliłam się skrzyżowaniem rąk na piersi i pełną wyższości miną. Nie trzeba było czekać długo i moi przyjaciele zaczęli wracać. Pierwsza była Stevie Rae. Wyglądała na nienaturalnie skrzywioną. Nic nie trzymała w rękach, zauważyłam jednak, że kiedy usiadła, dotknęła dłonią kieszeni dżinsów, jakby chroniła jej zawartość. Damien wyszedł ze swoją torebką i z nią wrócił. - Misja wykonana - rzekł do Tanatos, uśmiechając się zbyt zuchwale, by było to naturalne. Następna przyszła Shaunee. Nie odezwała się do nikogo, tylko wróciła na swoje miejsce i znowu zaczęła się wpatrywać w okno. W końcu do autobusu weszła Erin. Niosła niedużą torbę termiczną - coś w rodzaju tego, co dostaje się w sklepie przy zakupie lodów i mrożonek. - No co? - warknęła. - Wróciłam. Jesteśmy gotowi. Możemy jechać.
Tanatos zdusiła jej wybuch jednym ostrym spojrzeniem i dawna bliźniaczka ruszyła skulona na tył autobusu. - Zabierz nas na lawendową farmę Sylvii Redbird poleciła Tanatos Dariusowi, który posłusznie wyjechał z parkingu szkolnego. 361 Spodziewałam się, że Tanatos usiądzie (jak normalna nauczycielka) i będzie jechała na siedząco tak jak my wszyscy. Ale ona chwyciła się mocno uchwytu dla niepełnosprawnych (westchnienie), a drugą ręką sięgnęła do swojego wypełnionego po brzegi kosza i wyjęła wiązkę czegoś, co wyglądało jak zielsko z małymi białymi kwiatkami, które tysiąc razy widziałam na polach i w rowach. - Jak wiecie, przeprowadzimy rytuał ujawnienia, a ja wypowiem zaklęcie przywołujące śmierć, co miejmy nadzieję, pokaże nam obrazy z przeszłości, zwłaszcza te, które dotyczą
zabójstwa mamy Zoey. - Do tej pory Tanatos zwracała się do nas wszystkich, następne słowa skierowała do Stevie Rae: Jak już wspominałam, kluczem do odblokowania magii jest ziemia. Powodzenie wizji zależy od mocy twojego daru komunikacji z tym żywiołem, a także od zaangażowania wszystkich członków kręgu, co pomoże przywołać żywe obrazy minionych wydarzeń. - . Jestem naprawdę związana z ziemią. Przysięgam zapewniła Stevie Rae. Usta Tanatos uniosły się w delikatnym uśmiechu. - To doskonały początek. - Uważam, że mój krąg jest bardzo zaangażowany w ten rytuał - powiedziałam, a moi przyjaciele potwierdzili tę uwagę, mrucząc "tak" i "uhm". - A o co chodzi z tym zielskiem? - zapytała Afrodyta. Tanatos wyjęła jedną roślinkę z pęczka i uniosła ją tak, żebyśmy mogli widzieć. Tak jak od początku mi się wydawało,
był to skromny kwiatek o zwyczajnych, choć nawet ładnych białych płatkach. - To nie jest zielsko, ale wspaniały rosnący dziko kwiat zwany dzięgielem. Ma niezwykle silne i czyste właściwości. To roślina pozwalająca na komunikowanie się, Użyta w magii pozwala ujrzeć to, co jest ukryte przed świadomym wzrokiem. W trakcie dzisiejszego rytuału, moja czerwona 362 najwyższa kapłanko, będziesz miała na głowie koronę uplecioną przez przyjaciół z tej magicznej rośliny. - Rewelka! Tanatos podała Stevie Rae pęczek kwiatów. - Rozdaj je, proszę. A wy musicie upleść wianki. Stevie Rae nałoży je na głowę przed rozpoczęciem rytuału. Upleść? - mruknął Starko Stevie Rae położyła nam na kolanach wiązki kwiatów.
- Taaa... - powiedziałam i popatrzyłam na Starka, unosząc brwi. - No zaczynaj pleść. Śmierć ci kazała. - W takim razie... - Stark westchnął i zaczął niewprawnie splatać, długie łodyżki. Podczas gdy wszyscy byliśmy zajęci wyplataniem wianków (nawet Rephaim - jak się okazało, był super uzdolniony manualnie i zrobił wypasiony i zawiły wianek, a nawet pomógł Starkowi uporać się z poplątaniem, które mu wyszło), Tanatos chodziła w tę i z powrotem w przejściu między siedzeniami wygłaszała wykład. Zupełnie jakbyśmy mieli lekcję wyjazdową, - Od chwili gdy staniemy na ziemi, na której będzie przeprowadzany rytuał, musimy się skoncentrować na swoich intencjach. Postarajcie się wymazać z umysłu wszystkie problemy tego świata, skupcie się tylko na jednym: na pragnieniu,
by poznać szczegóły śmierci Lindy Heffer. - Morderstwa - usłyszałam własny głos. - Moja mama nie umarła, została zabita. Tanatos spojrzała na mnie i pokiwała głową. - Popełniłam błąd. Szukamy prawdy, dlatego musimy mówić prawdę. Twoja mama nie umarła ze starości ani z powodu choroby. Została zamordowana. A my chcielibyśmy to zobaczyć. - Dziękuję - odparłam i wróciłam do wyplatania wianka. - Zupełnie przypadkowo morderstwo nastąpiło na farmie lawendowej. Lawenda jest rośliną o silnym działaniu 363 magicznym. Posiada właściwości oczyszczające, a w najczystszej postaci stanowi ucieleśnienie spokoju. Lawenda łagodzi i wycisza. Sprowadza pokój i przynosi spokój duszy. - Czy to dobrze? Mama Zo zginęła w samym środku lawendowego
pola. Wychodzi na to, że to działanie łagodzące lawendy niezbyt się sprawdziło - zauważyła Afrodyta. - Roślina nie wpływa na czyny tych, którzy wkroczyli na ścieżkę zniszczenia. Lawenda nie mogła więc ocalić mamy Zoey. Ale fakt, że mama waszej przyjaciółki zginęła na ziemi, która daje lawendzie życie, oznacza, że ziemia jest niezadowolona z przemocy dokonanej w miejscu, którego przeznaczeniem jest pokój. - A to dobrze, ponieważ ... - zawiesiłam głos, czując się jak tępy półgłówek. - Ponieważ ziem~a będzie chciała się pozbyć śladów przemocy, jaka się na niej dokonała. Powinna więc przekazać nam obrazy zbrodni ochoczo, choć nie będzie to łatwe. Dlaczego nie będzie łatwe? - zapytał Damien. - Rytuały i zaklęcia, które dotyczą wielkich emocji, nigdy nie są łatwe - odparła Tanatos. - Szczególnie skomplikowane są
zaklęcia przywołujące śmierć, bowiem śmierć rzadko jest gotowa do współpracy, nawet jeżeli chcemy tylko na nią zerknąć, a nie objąć ją pełnym wzrokiem. - Czyli moja mama miała rację, kiedy powtarzała, że nic, co dobre, nie przychodzi łatwo. - Tak, miała rację - przyznała Tanatos. - Kontynuuj- my więc przygotowania. Magia będzie się składała z trzech części. Pierwsza dzieje się od tego miejsca do miejsca, gdzie odbędzie się rytuał. To tak zwane uwolnienie. Jeśli chcemy, by nam się powiodło, musimy się wszyscy zsynchronizować z naszymi intencjami. Oczyśćcie swoje umysły. Skupcie się. - Na śmierci? - zapytała Stevie Rae. - Nie, na prawdzie. Skoncentrujcie się na naszym wspólnym pragnieniu, by odkryć tej nocy prawdę. 364 - Prawdziwe widzenie.· Dopiero kiedy Tanatos pokiwała głową, zdałam sobie sprawę, że wymówiłam te słowa na głos.
- Masz rację - powiedziała. - "Prawdziwe widzenie" określa to doskonale. Dzisiejszej nocy będziemy chcieli widzieć prawdziwie. Tanatos przeszła na tył autobusu, żeby sprawdzić, jak Erin radzi sobie z wyplataniem wianka. Od razu poczułam na sobie czyjś wzrok, więc podniosłam głowę znad łodyżek. Afrodyta i Stevie Rae wpatrywały się we mnie w milczeniu. - "W prawdziwym widzeniu" - zacytowała Afrodyta po cichu - "ciemność nie zawsze równa się złu, światło nie zawsze niesie ze sobą dobro". - Mówiłam, żeby zabrać Kramishę - szepnęła Stevie Rae. - Oczyśćcie umysły - syknęłam i spiorunowałam je wzrokiem, po czym wróciłam do wyplatania. Próbowałam oczyścić umysł. Próbowałam myśleć o prawdzie. Ale byłam zbyt młoda, zbyt przerażona, zbyt zestresowana.
Prawda, na której się skoncentrowałam, była całkiem prosta, lecz zdecydowanie odbiegała od tego, co miała na myśli Tanatos. "Prawda jest taka, że potrzebuję mamy i oddałabym wszystko, żeby żyła i była u mojego boku". ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY Aurox Aurox pośpiesznie opuścił teren szkoły pewien, że ma sporą przewagę nad szkolnym autobusem. Według standardów ludzkich było już bardzo późno, więc ulice wydawały się opustoszałe. Aurox cieszył się, że głos w samochodzie podaje mu kierunek jazdy. Cieszył się, że ma czas, by jechać i rozmyślać bez lęku, że odkryje go jak zwykle pilny, drobiazgowy Darius. Neferet rozkazała, by przeszkodził w przeprowadzeniu rytuału i zaklęcia przywołującego śmierć, które Tanatos zamierzała wypowiedzieć. Wyraziła się jasno, że nie wolno mu zabić żadnej kapłanki. Aurox nie był wcale zaskoczony, że ta drobna uwaga przyniosła mu ulgę.
Przez moment — kiedy Neferet wydawała mu polecenia — sądził, że rozkaże mu zabić Zoey. Na samą myśl robiło mu się słabo, chociaż według kapłanki nie powinien odczuwać absolutnie niczego. Był narzędziem. Żywił się i czerpał siły z cudzych emocji, które po wykorzystaniu powinny zanikać. Dlaczego więc odkąd znalazł się sam na sam z Zoey opłakującą śmierć swojej matki, czuł smutek, głęboką, nie dającą spokoju rozpacz, wyrzuty sumienia, a ostatnio coś jeszcze, coś zupełnie nowego? Otóż Aurox czuł się samotny. Niemal usłyszał w myślach drwiący śmiech kapłanki. — Tak, właśnie tak! Ja czuję! — krzyknął, a jego głos odbił się echem od wnętrza pędzącego samochodu, jakby Aurox był samotny w jaskini. Zawsze samotny. — Czuję, chociaż kapłanka twierdzi, że nie. — Uderzył pięścią w deskę rozdzielczą, nic nie robiąc sobie z tego, że pękła mu skóra na kostkach, a w desce zrobiło się wgłębienie. — Czuję jej smutek. Czuję j ej
osamotnienie. Dlaczego? Dlaczego Zoey Redbird sprawia, że ja czuję? „Sami decydujemy o tym, kim jesteśmy, dokonując życiowych wyborów. — Głos Tanatos zdawał się rozbrzmiewać w samochodzie. — Stanowią o tym nasze czyny. Także po śmierci”. Został stworzony, żeby służyć Neferet. Czy słowa Tanatos mogą być prawdziwe, kiedy w grę wchodzi takie stworzenie jak on? Jakby w odpowiedzi na to pytanie przypomniał sobie dalszy ciąg wyjaśnień Tanatos: „Przyszłością nie może rządzić to, co było”. W tej samej chwili odezwał się głos nawigacji i rozwiała się mądrość Tanatos. Głos nakazał mu skręcić w lewo i powiadomił go, że za osiemset metrów znajdą się u celu. Aurox wykonał skręt, a potem przejechał przez rów i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy miał pewność, że samochód stoi z dala od przejeżdżających pojazdów i wścibskich spojrzeń. Wysiadł i bezszelestnie
bardzo szybko ruszył równolegle do wąskiej żwirowej alejki, która prowadziła do skromnego domu. Zatrzymał się, zanim dotarł do budynku, ale nie tylko dlatego, że musiał się ukryć w niewielkim sadzie przylegającym do domu i ogromnego pola lawendy dookoła. Zatrzymał się na widok wypalonego kręgu w uśpionych zimą roślinach. Znał ten rodzaj wypalenia. Ziemia była czarna, a lawenda zniszczona nie dlatego, że ktoś rozpalił tu ogień. To było wypalone lodem — polarnym chłodem destrukcji. „Ciemność tu była — powiedział sobie. Nagle zrozumiał. — To Neferet i biały byk dokonali tego czynu. To oni zabili matkę Zoey Redbird”. Coś w nim pękło niczym koło uwięzione w błocie, które nagle się uwalnia. Nogi mu zmiękły i osunął się ciężko na ziemię. Usiadł, opierając się o chropowaty pień jednego z drzew, i czekał... czekał... ale nie robił zupełnie nic. Smok
Sprawdzenie adresu domowego Zoey okazało się szybkim i łatwym zadaniem. Farma jej babki znajdowała się około godziny drogi od szkoły. Smok odczekał, aż autobus szkolny wyjedzie z parkingu, i ruszył za nim powoli, pilnując, by zawsze czujny Darius nie dojrzał go czasem w tylnym lusterku. Smok nie musiał wcale trzymać się blisko autobusu. Wiedział, dokąd jedzie. Wiedział, co musi zrobić. Obowiązek ponad wszystko. A jego zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa szkole i uczniom. Smok zawsze chroni swoich. Tylko to mu zostało — smok. Twoja śmierć to dla mnie szok, Został mi już tylko smok. Prześladowały go jego własne słowa. — Mówiłem prawdę! — krzyknął do siebie. — Nie ma cię już, Anastasio. Został mi tylko smok i obowiązki. Jeśliś nie mój, prawdziwy, kochany,
Jak kiedykolwiek odnaleźć się mamy? Odpowiedź Anastasii zdawała się krążyć w powietrzu, przynosząc ze sobą zapach urodzajnej ziemi znad potężnej rzeki Missisipi oraz ciepły powiew wilgotnej letniej bryzy i widok słoneczników, które pochylały swoje ciężkie głowy jakby na znak aprobaty — Nie! — zawołał i wizja zniknęła. — Tego wszystkiego już nie ma. Ciebie już nie ma. Nic mi nie zostało. Nie ja dokonałem tego wyboru, ale twoja bogini, kiedy zabrała cię ode mnie wyłącznie dlatego, że kiedyś tam okazałem litość. — Smok pokręcił głową. — Więcej już nie popełnię tego błędu. I ignorując pustkę, którą czuł wewnątrz, kontynuował podróż. Zoey Im bliżej było do domu babci, tym większe zdenerwowanie mnie ogarniało. Żołądek mnie tak bolał, aż myślałam, że umrę. Głowa mi pękała. Mój wianek z dzięgielu wyglądał jak jeden wielki szajs. Stark musiał
mi pomóc go dokończyć. Poważnie. Stark. A to nie jest facet uzdolniony w wyplataniu wianków. „Jedyną prawdą jest moja mama. Tylko tyle wiem”. — Pamiętajcie — zwróciła się do nas Tanatos, kiedy skręciliśmy w znajomą drogę prowadzącą do farmy babci. — Kluczowe są nasze intencje. Musimy ujawnić prawdę, by sprawiedliwości stało się zadość za przerwane przedwcześnie życie. Nic więcej. Ale i nic mniej. — Spojrzała na mnie. — Dasz radę. Nie brakuje ci odwagi. — Jesteś pewna? Tanatos uśmiechnęła się nieznacznie. — Twoja dusza została roztrzaskana, co już powinno równać się śmierci, mimo to przeżyłaś i wróciłaś do siebie, zabierając ze sobą swojego wojownika. Nikomu wcześniej się to nie udało. Nie brakuje ci odwagi — powtórzyła. Stark ścisnął mnie za rękę. Pokiwałam głową, jakbym się zgadzała, lecz w głębi duszy coś we mnie krzyczało:
„Gdybym była naprawdę odważna, udałoby mi się uratować Heatha, moja dusza w ogóle by się nie roztrzaskała i nie trzeba by ratować Starka!” Na szczęście zanim cokolwiek z tego mi się wymknęło i popsuło wszystko to, co Tanatos do tej pory zrobiła, żeby nam pomóc, Darius zatrzymał autobus i otworzył drzwi. Siedzieliśmy bez ruchu. — Zoey — odezwała się w końcu Tanatos. — Ty pierwsza musisz postawić stopę na ziemi. To twoja mama tutaj zginęła. Wstałam i nie puszczając ręki Starka, wyszłam z autobusu. Zaparkowaliśmy przed domem babci. Szkolny autobus zupełnie nie pasował do jej dżipa, a i miejsca było niewiele. Wiedziałam, że babcia nie mieszka w domu podczas siedmiodniowego rytuału oczyszczenia, więc spodziewałam się, że wokół będzie panowała ciemność i dziwna atmosfera, ale nie. Wszystkie pomieszczenia
były oświetlone, a dom tak jasny, że musiałam zmrużyć oczy, by na niego patrzeć. Okna połyskiwały, jakby szyby zostały niedawno wypucowane. Wielkie drzwi frontowe stały otworem, ukazując wygodne bujane fotele i niewielkie stoliki z lemoniadą. Nagle pojawiła się babcia, chwyciła mnie w ramiona i wypełniła mój świat zapachem dzieciństwa. — Och, u-we-tsi-a-ge-ya, serce mi się raduje na twój widok! — powiedziała, kiedy wreszcie się od siebie oderwałyśmy. Miała na sobie swoją ulubioną suknię z miękkiej koźlej skórki. Wiedziałam, że suknia jest tak stara, że jeszcze prababcia pomagała jej udekorować górę fioletowymi i zielonymi koralikami. Babcia często opowiadała mi, jak jako dziewczynka dokonała wymiany z jedną z plemiennych kobiet mędrców i w zamian za pas, który obszywała przez całą zimę, dostała muszelki i szklane paciorki, które następnie przyszyła do frędzli na rękawach i brzegu sukni. Pamiętałam, że kiedyś ta suknia była śnieżnobiała i przypominała mi obłoki na
niebie. Teraz była mocno zżółknięta, lecz wcale nie wyglądała na starą i zniszczoną. W moich oczach sprawiała wrażenie niezwykle kochanej i cennej, wartej o wiele więcej, niż można by za nią dostać w sklepie czy na zaciekłej aukcji na eBayu. Nie umknęło moim oczom, że babcia schudła i miała podkrążone oczy. — Jak się czujesz, babciu? — Teraz już lepiej, moja kochana. A po dzisiejszym rytuale powinnam poczuć się jeszcze lepiej — odparła, po czym przyłożyła rękę zwiniętą w pięść do serca i pokłoniła się z szacunkiem. — Bądź pozdrowiona, najwyższa kapłanko. — Bądź pozdrowiona, Sylvio Redbird — rzekła Tanatos. — Cieszę się, że mogę cię poznać osobiście. Żałuję jedynie, że w takich okolicznościach. — Ja także. Chętnie bym usiadła i porozmawiała ze Śmiercią - powiedziała babcia i w jej oczach pojawił się cień dawnego blasku.
— To dla mnie zaszczyt. Ale nie pretenduję do tego miana. Ja tylko mam dar komunikacji z tą panią. — Z panią? — Przychodzimy na ten świat zrodzeni z matki. Czyż nie wydaje się logiczne, że i matka będzie nas wołała do siebie z tego świata? — Nigdy o tym tak nie myślałam — odezwała się Shau- nee. — Brzmi nawet fajnie — powiedziała Stevie Rae. — To już zależy od tego, jaka matka ci się trafiła — zauważyła Afrodyta. — Nie, wieszczko. To zależy od t ej jednej matki — sprostowała Tanatos. — W każdym razie to dobra wiadomość — stwierdził Damien. — Moja mama nie była może tak koszmarna jak matka Afrodyty, choć supertroskliwą też nie można by jej nazwać. — To bardzo ciekawa rozmowa i w ogóle, ale czy nie powinniśmy skupić się na zaklęciu? — zapytał Stark. —
Bo chyba wszystko inne nie przyniesie nam nic dobrego? — Młody wojowniku, masz oczywiście rację — zgodziła się Tanatos. — Zaczynajmy. Syłvio, zaprowadź nas, proszę, tam, gdzie znalazłaś ciało swojej córki. — Proszę. — Babcia przeszła zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym staliśmy. Od razu było widać, gdzie to się stało. Na skraju pola lawendy, które graniczyło od północy z domem babci i stykało się z trawnikiem, widniał idealnie równy krąg wypalonych roślin. Cała ziemia była poczerniała, martwa i straszna. Nawet rosnące dookoła rośliny wydawały się zniszczone i więdnące. — Nie ma śladu krwi — zauważyła Tanatos, podnosząc rękę, żeby nikt z nas nie wszedł do tego kręgu zniszczenia. — To była jedna z najdziwniejszych rzeczy. Ani szeryf, ani jego pracownicy nie byli w stanie tego wyjaśnić — odpowiedziała babcia.
Tanatos stanęła na wprost babci. Położyła jej rękę na ramieniu, a babcia wzięła głęboki spazmatyczny oddech, jakby najwyższa kapłanka przez dotyk obdarzyła ją energią. — Rozumiem, że to dla ciebie trudne, ale muszę zadać pytanie. W jaki sposób zginęła twoja córka? Babcia wzięła kolejny oddech i odpowiedziała wyraźnie, silnym głosem: — Ktoś poderżnął jej gardło. — Jednak nie znaleziono ani kropli krwi na ziemi w otoczeniu ciała? — Nie. Ani tutaj, ani na ganku. Ani w domu. — A w jej organizmie? Została jakaś krew? — Według raportu koronera, nie. Podobno to niemożliwe. Lindzie musiało się przytrafić coś gorszego niż tylko rozpłatane gardło, tyle że policja ma same pytania i żadnych odpowiedzi. — Sylvio Redbird, jesteśmy tutaj po to, żeby znaleźć odpowiedzi, o ile masz siłę, by je zobaczyć. — Mam — odparła babcia, unosząc podbródek.
— W takim razie zaczynamy. Wszystkie rytuały wampirów zaczynają się od postawienia na środku ołtarza naszej bogini — wyjaśniła Tanatos. Pomyślałam, że przecież wszyscy o tym wiemy, lecz jej następne słowa zatrzymały krążące mi po głowie pytanie. — Sylvio, chciałam cię prosić, żebyś ty utworzyła ołtarz. Czy jesteś gotowa? — Tak. — Niech więc tak się stanie. Wejdziesz do kręgu u mojego boku i pokażesz mi, gdzie dokładnie znalazłaś córkę. To miejsce stanie się ołtarzem, środkiem, duszą i sercem naszego kręgu — powiedziała Tanatos i popatrzyła na nas. — Nikt inny nie może wejść do środka. Krąg Nyks nie został jeszcze utworzony, ale nasze intencje skupione są na tym miejscu. Przekroczycie jego granicę dopiero wtedy, kiedy zostaną wywołane wasze żywioły — wyjaśniła, po czym przeniosła wzrok na Starka, a potem na Dariusa i Rephaima. — Wojownicy, uformujcie trójkąt poza tym kręgiem. Rephaim, ty staniesz na północy. Twoje
miejsce, Stark, jest tutaj, na wschodzie. Darius, ty zajmiesz pozycję zachodnią. — A ja gdzie mam stanąć? — zapytała Afrodyta. — Poza kręgiem, by bronić ostatniej pozycji, jaka została. Na południu. — Ona nie jest wojowniczką — zauważył Darius. — Nie, jest kimś o wiele potężniejszym, jest wieszczką naszej bogini. Czy wątpisz w jej moc? Afrodyta oparła rękę na biodrze i uniosła jedną brew, patrząc na Dariusa. — Nie. Nigdy nie wątpię w jej moc — odpowiedział Darius, pokłonił się Tanatos i po chwili wojownicy i Afrodyta zajęli swoje miejsca poza kręgiem. Tanatos chwyciła moją babcię za rękę i podniosła koszyk. — Jesteś gotowa, Sylvio? — Ugh — odpowiedziała babcia po czirokesku i skinęła głową.
Razem weszły do kręgu zniszczenia i babcia poprowadziła Tanatos do miejsca znajdującego się nieco na południe od samego środka. — Tutaj znalazłam córkę — powiedziała. — Usiądź w miejscu, w którym leżała. Zwróć się twarzą na północ, w kierunku żywiołu ziemi. Bądź reprezentantką Nyks w tym rytuale, w kręgu, który odbierzemy zniszczeniu i dzięki ujawnieniu prawdy uczynimy naszym. Babcia pokiwała głową z powagą. Usiadła z takim wdziękiem, że jej suknia zatrzepotała delikatnie. Twarz zwróciła ku północy, więc była do nas tyłem, ale widziałam, że ma uniesiony podbródek i wyprostowane hardo plecy. Byłam niej tak dumna, aż myślałam, że mi serce wyskoczy z piersi. Tanatos postawiła kosz obok babci. Otworzyła go i wyjęła przepiękną aksamitną tkaninę — z tego samego materiału co jej suknia. Rozwinęła czworokąt i ułożyła go na ziemi przed babcią. Następnie porozkładała
uplecione przez nas wianki. Byłam zaskoczona, jak pięknie się prezentują razem, z białymi kwiatkami błyszczącymi na tle szafirowego aksamitu. Potem wyciągnęła czarny aksamitny woreczek, którego — czego byłam pewna — kiedyś używała na lekcjach Anasta- sia. Jeśli miałam rację, powinien być wypełniony solą. Tana- tos umieściła go na aksamitnej tkaninie, obok położyła pięć świec reprezentujących pięć żywiołów. Wszystko to znajdowało się w zasięgu rąk babci. Wtedy Tanatos odwróciła się do nas. Jej głos niósł się lekko w noc, jak gdyby nawet owady i ptaki zamarły, by jej posłuchać. — Utworzenie tego kręgu będzie niezwykłe, gdyż nasz rytuał jest w rzeczywistości zaklęciem w ramach rytuału odprawianego w kręgu. Zaczniemy od powietrza, skończymy na duchu. Będę was wzywać pojedynczo, a wtedy podejdziecie do ołtarza. Podacie Sylvii przedmiot, który symbolizuje prawdę o was, którą chcecie ujawnić. Wyznajcie jej tę prawdę. W zamian
otrzymacie właściwą świecę. Wtedy zajmijcie swoje miejsce w kręgu. — Czy ty wezwiesz żywioły? — zapytałam niepewna, czy mam się zająć utworzeniem kręgu. — Obie utworzymy ten krąg, młoda kapłanko — odpowiedziała Tanatos. — Ja wypowiem zaklęcie i wzmocnię je solą. Ty zapalisz świece. Kiedy wezwiemy ducha i krąg zostanie zamknięty, następne słowa, które wypowiem, z pomocą wszystkich żywiołów, a zwłaszcza ziemi, dokonają magii i przywołają śmierć. — W porządku. — Spojrzałam na przyjaciół, którzy pokiwali głowami. — Jesteśmy gotowi. — Damien, podejdź do ołtarza jako reprezentant żywiołu powietrza. Usłyszałam, jak Damien bierze głęboki oddech, a następnie wchodzi w krąg zniszczonej lawendy i zbliża się do babci. — Co chcesz ujawnić duchowi? — zapytała Tanatos. Damien sięgnął do torebki, którą zawsze nosił na ramieniu, i wyjął pudełko pudru kompaktowego
MAC’s. Otworzył je, a wtedy światło księżyca oświetliło zbity w grudki puder i popękane lusterko. — Przyniosłem zbite lustro — rzekł, wręczając pudełko mojej babci — bo chociaż może wydaję się zupełnie normalny, to zastanawiam się w duchu, czy śmierć Jacka nie sprawiła, że coś we mnie już na zawsze pękło. Babcia umieściła puder na aksamitnym ołtarzu i podała Damienowi żółtą świecę, dotykając przy tym jego ręki. — Słyszę cię, moje dziecko — powiedziała. Damien przesunął się na prawo i zajął miejsce we wschodniej części kręgu. — Moja kolej — szepnęła Shaunee i podeszła do babci. Podała jej długie białe piórko, które trzymała ukryte w dłoni. — To pióro jest symbolem tego, że chociaż od dawna bałam się samotności, teraz chcę się uwolnić od tego lęku. Babcia położyła pióro obok pękniętego lusterka i podała Shaunee czerwoną świeczkę.
— Słyszę cię, moje dziecko — powiedziała i dotknęła delikatnie jej dłoni, tak samo jak wcześniej Damiena. Erin nic nie powiedziała. Podeszła szybko do babci i dała jej małą termoizolacyjną torebkę, którą przywiozła ze szkoły. Babcia otworzyła ją i wyjęła kostkę lodu. — To mam w środku. Jestem zamarznięta, jakbym nie miała żadnych odczuć. Babcia wzięła kostkę i dołożyła do pozostałych przedmiotów. Dotknęła lekko ręki Erin i podała jej niebieską świecę. — Słyszę cię, moje dziecko — powiedziała. Erin z kamienną twarzą stanęła w zachodniej części kręgu. — Życz mi powodzenia — szepnęła do mnie Stevie Rae. — Powodzenia. — Cześć, babciu — rzekła Stevie Rae z uśmiechem, wchodząc do kręgu. — Witaj, dziecko ziemi. — Babcia odwzajemniła uśmiech. — Co chciałabyś mi ujawnić?
Stevie Rae wyjęła z kieszeni kawałek papieru. Był czarny, jak kartka bristolu, z którego w szkole podstawowej wycinaliśmy różne rzeczy na plastyce. r— Ten papier symbolizuje mój strach przed utraceniem Rephaima na rzecz czegoś mrocznego i przerażającego, czego nawet nie rozumiem — powiedziała, podając kartkę babci. Ta rozprostowała papier i położyła na aksamicie, po czym podała mojej przyjaciółce zieloną świecę i dotknęła jej przelotnie. — Słyszę cię, moje dziecko. Zanim jednak Stevie Rae zajęła swoje miejsce na północy kręgu, Tanatos wyjęła splecione wianki z dzięgiela i włożyła jej na głowę. — Prawda objawi się z ziemi za twoim pośrednictwem. O to prosimy i tak niech się stanie. — Dziękuję. Dam z siebie wszystko — odparła Stevie Rae z powagą i stanęła w odpowiednim miejscu kręgu.
Przyszła kolej na mnie. Błagam, Nyks, daj mi siłę poradzić sobie z tym, co tu dzisiaj zobaczę. Podeszłam do babci. — Co chcesz mi ujawnić, u-we-tsi-a-ge-ya? Torebkę zostawiłam w autobusie, ale najpierw wyjęłam z niej swój symbol. Teraz wyciągnęłam z kieszeni gumkę do włosów — jedną z tych, które niby nie mają wyrywać ci włosów, lecz oczywiście to robią. Podałam ją babci. — Niemal przez cały czas czuję się, jakbym była ciągnięta w różne strony przez różne osoby. Czasami mam wrażenie, że pęknę jak gumka i znowu rozpadnę się na kawałki. Tym razem już na dobre. Babcia powoli umieściła gumkę na ołtarzu, a kiedy podała mi fioletową świecę, ujęła moje ręce w swoje dłonie. — Słyszę cię, moje dziecko — powiedziała, a głos jej zadrżał tylko nieznacznie.
Stanęłam za babcią, w samym środku kręgu, i spojrzałam na Tanatos, szukając odpowiedzi na pytanie co dalej. Tanatos wyjęła z kosza długie pudełko z drewnianymi zapałkami. — Możesz położyć świecę na ołtarzu — poleciła, unosząc woreczek z solą. — Twoja babcia będzie strażnikiem ducha, dopóki nie przywołasz swojego żywiołu. Położyłam więc świecę w środku kręgu, który moja babcia utworzyła z przedmiotów otrzymanych od nas, i pocałowałam ją w miękki policzek. — Bez względu na to, co dzisiaj ujrzymy, pamiętaj, że cię kocham i że nadal mamy siebie — powiedziałam. Babcia przytuliła mnie i sądziłam, że też mnie pocałuje. — Uważaj, u-we-tsi-a-ge-ya — szepnęła zamiast tego. — Wyczuwam czyjeś oczy patrzące na nas z cieni. Zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć, Tanatos wręczyła mi zapałki i ostatnie instrukcje.
— Stanę po twojej lewej stronie, żebyś mogła poprowadzić fizyczne tworzenie kręgu, ale kiedy podejdziemy do każdego żywiołu, ja będę je wzywać. Zaklęcie ujawniające jest splecione z wezwaniem każdego żywiołu. Gdy będziemy się przesuwać po kręgu, zwiążę zaklęcie solą, a jeśli śmierć nas posłucha, przywołam ją. — Podniosła głos, żeby usłyszeli ją moi przyjaciele. — Przy tak silnym kręgu spodziewam się całkiem wyraźnej odpowiedzi na moje wezwanie. Bądźcie gotowi i pamiętajcie, że ten rytuał to nie coś, co dzieje się z wami, ale raczej z waszą pomocą. — Wzniosła ręce i zaintonowała: Zacznijmy to, co skończyć zamierzamy, by uzdrowić tę ziemię i ludzi, prawdy dziś szukamy. Podeszłam razem z Tanatos do Damiena, który trzymał świecę oburącz i wydawał się tak samo zdenerwowany jak ja. „No to do dzieła — pomyślałam. — Pomóż mi, Nyks, proszę. Nie dam rady bez ciebie”. )
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY Neferet Cienie stały się wyraźnie pobudzone. Coś było bardzo nie tak. — Przeczytajcie następny rozdział w podręczniku socjologii. Mam sprawy, którymi muszę się niezwłocznie zająć — warknęła Neferet do zaskoczonych uczniów i wybiegła z klasy. Otuliła się mgłą i ciemnością, by ciekawskie oczy i nadmiernie zainteresowani profesorowie nie widzieli, jak zmierza do swoich pokoi. Kiedy znalazła się u siebie, natychmiast przecięła skórę na dłoni i podała ją ciemności. — Pijcie! Mówcie, co się dzieje! Macki ciemności wchłonęły jej krew, przywierając do ręki jak pijawki. Gdy się najadły, umysł Neferet wypełniły szepty dziesiątek głosów. Narzędzie nic nie robi, by ziemi przeszkodzić. Gdy duch się przyłączy, wizję śmierci zrodzi.
— Co? — W Neferet wezbrała wściekłość. — Nie ma tam Auroksa? Okazał się zbyt głupi, żeby trafić na farmę? Narzędzie jest na farmie Przygląda się bezkarnie. — No to zmuście go do działania! Niech powstrzyma ten przeklęty rytuał! — Głosy macek rozbrzmiały jednocześnie, wprawiając ją w dezorientację. Neferet zabrała dłoń i odepchnęła je. — Róbcie, co każę! Dostałyście już moją krew. Miriady szeptów ustały nagle, bo na środku pokoju zmaterializował się duch białego byka. Był przezroczysty i nie w pełni wykształcony, ale jego głos — potężny i ewidentnie rozzłoszczony — zahuczał Neferet w głowie. Mówiłem ci, że ofiara musi odpowiadać żądaniu! Neferet z trudem powstrzymała własny gniew i odezwała się do ducha cichym uspokajającym głosem: — Narzędzie jest darem od ciebie. Dlaczego więc trzeba wielkiej ofiary, by dyrygować stworzeniem
zrodzonym z ciemności? Nie rozumiem, dlaczego on wymyka się moim rozkazom. Ostrzegałem cię, że ofiara złożona, by go stworzyć, nie była idealna, więc narzędzie będzie niedoskonałe. — Powiem ci, że ostatnio zaczynam wątpić w jego inteligencję. Chodzi raczej o to, że on przestaje być bezmyślny, a zaczyna myśleć samodzielnie. — A więc jest leniwy? Daję mu zadanie, a on nic nie robi! — Neferet zamilkła, żeby zapanować nad wzburzeniem, po czym westchnęła teatralnie. — Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadza, ale to brak szacunku dla ciebie. Ach, moja bezduszna, jestem wzruszony, że tak się o mnie troszczysz. Być może narzędzie potrzebuje bodźca. — Będziesz miał moją dozgonną wdzięczność, jeśli skłonisz go do działania — powiedziała Neferet i skłoniła się głęboko przed zjawą.
Moje macki zmuszą go do tego dla ciebie. Jednakże niezbędna jest odpoMńednia ofiara. — Bardzo dobrze — rzekła Neferet, starając się ukryć rozdrażnienie. — Jaka to ma być ofiara? Narządzie jest bestią, więc aby je kontrolować, konieczna jest ofiara z bestii. — Z bestii? Chodzi ci o Kruka Prześmiewcę? Nie, to musi być stworzenie, z którym jesteś związana. -r<- Skylar? — Neferet poczuła, że robi jej się słabo. — Czy muszę poświęcić mojego kota? Jeśli to ci nie odpowiada, wybierz innego. Tutaj jest ich wiele, prawda? Po tych słowach zjawa zamigotała i rozpłynęła się w powietrzu. Neferet wyjęła z toaletki sztylet athame i z lodowatą zaciętością na twarzy otworzyła drzwi od swoich pokoi i zabrała się za szukanie ofiary doskonałej. To nie mógł być Skylar — nie był bowiem kotem wojownika. Jego śmierć nie wniosłaby odpowiedniej brutalności. Nie, tylko jeden kot nadawał
się do tego celu. Otulona cieniem i mrokiem Neferet ruszyła do akcji... Zoey Powietrze, przybądź boskiej Nyks westchnieniem... Już od pierwszego wersu zaklęcia wiedziałam, że ten krąg nie będzie przypomniał żadnego, w jakim do tej pory uczestniczyłam. Przede wszystkim zmienił się głos najwyższej kapłanki. Nie zaczęła krzyczeć ani nic takiego, ale jakaś melodyjność intonacji nadała mu taką siłę, że tchnął życie w wypowiadane przez nią słowa. Tanatos mówiła dalej, a moc jej słów wypełniała otaczającą nas przestrzeń, wpeł- zała przez skórę do mojego wnętrza. Zobaczyłam gęsią skórkę na rękach Damiena i widziałam, że inni moi przyjaciele odczuwają to podobnie. Przywiej ukryte przed wzrokiem przeszłości mroki Na tej ziemi, co kładą się bolesnym cieniem. Niech krąg nasz ujawni śmiertelne widoki. Tanatos wykonała powłóczysty gest ręką, nakazując Da- mienowi, by uniósł świecę. Potem skinęła w moją
stronę, a wtedy zapaliłam zapałkę i przytknęłam ją do knota. — Powietrze, przybądź, proszę, do naszego kręgu — powiedziałam. Rozległ się potężny świst i natychmiast otoczył nas wirujący wiatr, unosząc moje włosy i powiewając szatą najwyższej kapłanki. — Do ognia — poleciła Tanatos, a wtedy ruszyłam w lewo do Shaunee. Jej brązowe oczy, otwarte szeroko, wpatrywały się w coś za naszymi plecami. Przypomniałam sobie ostrzeżenie babci i odwróciłam się. Aż mi zaparło dech w piersi: od Damiena pełzło błyszczące fioletowe światło, pokrywając się z zarysem kręgu i prowadząc naszym śladem do Shaunee. Byłam przyzwyczajona do tego, że srebrna nić pojawia się często, kiedy tworzę krąg, lecz to było coś zupełnie innego. Czułam moc tego światła, ale i złowieszczość. Nie miałam pojęcia, czy Tanatos też to widzi i czy to dobry czy zły znak, nie chciałam jednak przerywać
zaklęcia, bo najwyższa kapłanka już zaczęła przywoływać ogień. Ogniu, przybądź potęgą i siłąpłomienia, Niszcząc i paląc to, co kryje prawdę przed naszym wzrokiem. Zmuś brutalną przeszłość, by wreszcie wyszła z cienia Niech twe światło rozjaśni śmierć spowitą mrokiem. Na dany przez Tanatos znak Shaunee podniosła czerwoną świecę. — Ogniu, przybądź, proszę, do naszego kręgu — powiedziałam, zapalając knot. Nagle znaleźliśmy się w samym środku morza ognia. Płomienie wystrzeliły z Shaunee, wypełniając wypalony krąg ziemi, ale nie siejąc dalszych zniszczeń. Usłyszałam potężny syk i z martwej ziemi i spalonych roślin uniosła się wielka mgła, jakby ogień napotkał na swojej drodze lód, a nie glebę. Potem powietrze spotkało się z ogniem i mgła poszybowała do góry, rozświetlając niebo potężnym błyskiem.
— Błyskawica... — W przytłumionym głosie Shaunee słychać było podziw. — Powietrze i ogień dają pioruny. — Do wody — odezwała się Tanatos. Gruby sznur jaśniejącego fioletu popełznął naszym śladem. Kiedy zatrzymałyśmy się przed Erin, pomyślałam sobie, że wygląda na przerażoną, lecz tylko pokiwała głową. — Możemy zaczynać. Jestem gotowa. Wodo, przybądź i obmyj tę ziemię zbrukaną, Falą prawdy wypłucz stąd przemocy szlam. Ukaż nam śmierć przed wzrokiem schowaną I uwolnij zło, które zasłania ją nam. Erin podniosła świecę, żebym mogła ją zapalić. — Wodo, przybądź, proszę, do naszego kręgu — powiedziałam. Rozległ się potężny szum, jakbyśmy nagle się przenieśli do ogromnego wodospadu. Noc zamigotała przepięknymi odcieniami niebieskości, turkusu i szafiru — kolorami wody. Żywioł popłynął potężnym strumieniem do poczerniałego kręgu. Woda wirowała
gniewnie, po czym — tak samo jak wcześniej powietrze i ogień — wystrzeliła w rozświetlone błyskawicami niebo. Zebrały się gęste chmury i rozległ się grzmot tak gwałtowny, że aż się skuliłam. — Nie — odezwała się Erin. — Woda nie jest na nas zła. — Ogień też nie — powiedziała Shaunee. — Ani wiatr — dodał Damien. — Żywioły są wzburzone mordem, który się tu dokonał — rzekła Tanatos. — Przygotujcie się. Teraz do ziemi. Grzmoty rosły w siłę, a błyskawice rozświetlały niebo, ukazując zbliżającą się nawałnicę. Zrobiłam kilka kroków i stanęłam przed Stevie Rae. — No to lasso w dłoń i na koń — powiedziała. Tanatos skinęła głową i wygłosiła zaklęcie dla ziemi. Ziemio, przybądź żyzna i bujna, życia ty ostojo, Niech na twoim łonie magia nasza stoi. Śmierć wydaj z czeluści, otwórz swe podwoje, Ranę w twoim sercu prawda niech zagoi.
Stevie Rae przyłożyła świeczkę do mojej zapałki. — Ziemio, przybądź, proszę, do naszego kręgu. Grunt pod naszymi stopami zadrżał, jakbyśmy znaleźli się nagle w epicentrum trzęsienia ziemi. Przestraszona wydałam z siebie pisk. — Zoey! — krzyknął Stark. Widziałam, że się zachwiał, próbując dosięgnąć kręgu, który teraz opasany był w całości grubym czerwonym sznurem światła. — Nic wam nie będzie! — Stevie Rae próbowała przekrzyczeć kakofonię rozzłoszczonych żywiołów. — Ziemia nie jest zła na nas. Nic nam nie zrobi. Patrzcie, ziemia się odradza. Opuściłam wzrok: faktycznie, Stevie Rae miała rację. Opłukana przez wodę ziemia uniosła się teraz, zafalowała i zamiast popiołu i lawendowych zgliszczy ukazała się nowa, żyzna czerwona gleba. — Widzicie? Wszystko jest dobrze — dodała. Gdy to mówiła, wstrząsy zelżały, a potem ziemia się uspokoiła.
— Musimy zakończyć tworzenie kręgu i wypowiedzieć do końca zaklęcie — odezwała się Tanatos. — Zoey, wezwij ducha. Teraz. Aurox Ze swojej kryjówki w sadzie Aurox obserwował, jak tworzy się świecący purpurowy krąg. Jego moc budziła podziw, potęga żywiołów była niesamowita. Aurox czuł emocje, jakie powietrze, ogień, woda i ziemia wzbudzały w adeptach i wampirce, którzy je uosabiali. Krąg wypełniła radość, odwaga i słuszne wzburzenie, po czym uczucia te zaczęły kipieć tak, że aż sięgnęły miejsca, w którym się chował. Aurox mógł wykorzystać tę energię, by się przeobrazić w istotę, która z niego wychodziła, mógł zaatakować Rephai- ma, jak rozkazała Neferet, i przerwać zaklęcie już niemal w całości wypowiedziane przez najwyższą kapłankę. Jednakże Aurox patrzył na Zoey. Promieniejąc, odwróciła się do starszej kobiety, która siedziała w środku kręgu. Aurox wiedział, że kiedy Tanatos
przywoła ostatni żywioł, a Zoey zapali fioletową świecę, krąg się zamknie i magia ujawniająca prawdę zacznie działać. Jeśli mają zatrzymać, powinien przystąpić do czynu. Wstał i zaczął walczyć ze sobą. „Zostałem stworzony, żeby służyć Neferet. A ona służy ciemności”. Tuż przed nim zajaśniało wywołane przez żywioły światło bogini, jasne i czyste w porównaniu z tym, co zostało zbrukane przez ciemność i zniszczenie. „Nie powinienem temu przeszkadzać!” Gdzieś w głębi duszy rozbrzmiewał w nim krzyk, by nie przerywał zaklęcia. By czekał, patrzył i... Ciało Auroksa przeszył potworny ból, gdy macki ciemności jęły go uderzać niezliczonymi biczami. Rozprzestrzeniały się jak sieć po jego ciele, grube i klejące. Jęknął, bo jego skóra wchłonęła je wszystkie i zaczęła się przeobrażać w postać, która tkwiła w jego wnętrzu, budząc ją i zmuszając do działania. Aurox nie był w stanie się powstrzymać — czuł tylko, jak wyłania
się z niego byk. Stworzenie przejęło kontrolę nad jego ciałem. „Wiem jedno: ostatni rozkaz Neferet — zaatakować Rephaima”. Z ppuszczonym łbem, nastawiając w pełni ukształtowane śmiertelnie niebezpieczne rogi, Aurox ruszył do ataku. Zoey Przeszłyśmy z Tanatos powoli, ostrożnie i stanęłyśmy przed babcią. Siedziała bezpiecznie w samym centrum szalejących żywiołów. Twarz miała bladą, ale ręce jej ani trochę nie drżały, gdy podnosiła fioletową świecę. Tanatos zaczęła wypowiadać zaklęcie przywołujące ducha: Duchu, przybądź, odwiecznie szlachetny i wierny, Ukaż prawdę na solą wzmocnione wezwanie. Stracone lata, rozlane łzy i Lindy ból niezmierny, Niech ciemność zniknie, a twoja moc zostanie! Zapalałam właśnie zapałkę, kiedy krzyk Stevie Rae przerwał wszystko: — Rephaim! Uważaj!
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak Smok Lankford wybiega z cienia. Z uniesionym wysoko mieczem pędził prosto na Rephaima. — Zaufaj mi! — krzyczał. — Na ziemię! — Nieeee! — wrzasnęła Stevie Rae. Rephaim się nie zawahał. Ani przez chwilę. Opadł na kolana, jakby chciał się złożyć w ofierze mieczowi Smoka. Aż mi się niedobrze zrobiło na ten widok. Słyszałam, jak Afrodyta wrzeszczy coś w rodzaju „Mówiłam! Mówiłam!”, ale nie mogłam na nią spojrzeć. Byłam całkowicie i stuprocentowo pewna, że mistrz szermierki rozetnie Rephaima na pół. Nie byłam w stanie oderwać od tego wzroku. Tymczasem Smok przeskoczył przez klęczącego Rephaima i z potwornym zgrzytem jego miecz starł się z ostrymi jak brzytwa rogami czegoś bykopodobnego. W ostatniej chwili udało mu się odeprzeć śmiertelny cios wymierzony w Rephaima, jednakże potężny byk atakował z takim impetem, że nawet Smok nie dał rady go powstrzymać. I Rephaim zniknął nam z pola
widzenia — nie nadziany na rogi, ale wyrzucony w powietrze z taką siłą, że minęła wieczność, zanim upadł z dala od kręgu i legł bez ruchu. — O matko, Nyks, proszę, nie!... — szlochała Stevie. — Rephaim! Zauważyłam, że się odwraca i już chce wyjść z kręgu, popędzić do Rephaima. — Nie przerywaj kręgu! Tego właśnie chce ciemność! Nie rób tego, bo całe nasze poświęcenie pójdzie na marne! Nie widziałam Afrodyty, lecz w jej głosie pobrzmiewał taki majestat, że Stevie Rae się cofnęła i opadła na kolana tak samo jak kilka chwil wcześniej Rephaim. — Nyks... — rzekła złamanym głosem i pochyliła głowę. — Ufam twojemu miłosierdziu. Ocal, proszę, mojego Rephaima. Byk odwrócił się i ryjąc ziemię kopytami, przypuścił kolejny atak na Rephaima.
Smok Lankford poruszał się z niewyobrażalną prędkością. Znowu stanął pomiędzy Rephaimem a jego wrogiem i uniósł miecz. — Mistrz szermierki Nyks jest tutaj. Będę bronił Rephaima. I starł się ponownie z bestią. Napierała na niego, tak że Smok zaczął się wycofywać, dzięki czemu odciągał byka od nieprzytomnego chłopaka. Wtem wydając z siebie przeraźliwy dźwięk, stworzenie obróciło łeb i mogłam spojrzeć mu w twarz. Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w serce. Oczy bestii świeciły opalizująco. Wiedziałam, że to Aurox — kompletnie zmieniony i absolutnie nieprzypominający człowieka. — Wojownicy, do mnie! — zawołał Smok, odpierając kolejny atak Auroksa. — Zoey, musisz przywołać ducha i zapalić świecę! — Tanatos chwyciła mnie za ramiona, odwróciła do siebie i potrząsnęła mną. Mocno. — Smok zajmie się bestią,
my musimy się skupić na kręgu i doprowadzić magię do końca, inaczej nie będzie dla nich nadziei. „Dla nich?... Gdzie jest Stark? Gdzie Darius?” Zaczęłam rozglądać się gorączkowo. Znalazłam ich, zatrzymałam na nich wzrok. I dopiero po chwili zrozumiałam, co widzę. Stali obaj w pozycjach, jakie przyjęli, zanim zaczęliśmy tworzyć krąg, ale nie mogli pomóc Smokowi. Nie mogli nawet pomóc sobie. Darius i Stark, mój wojownik, mój strażnik, byli zamarzniętymi zombie. Usta mieli otwarte w niemym krzyku, a ich oczy wpatrywały się w pustkę niewidzącym wzrokiem. — Oplotły ich macki ciemności — powiedziała Tanatos, która nadal trzymała mnie za ramiona. — Utwórz krąg, żebym mogła dokończyć zaklęcie. Potrzebna nam moc śmierci i wszystkich pięciu żywiołów, żeby pokonać to zło. — Zoey, ptaszyno, zrób, jak ona mówi. — Babcia uniosła fioletową świecę. Zapaliłam zapałkę drżącymi rękoma.
— Duchu, przybądź, proszę, do naszego kręgu! — zawołałam. Tanatos uniosła ręce. Rozrzucając dookoła na sól, wypowiedziała ostatnie słowa zaklęcia: Niechaj się otworzą mroczne śmierci wierzeje, Prawda przez ciemność ukryta niech nam zajaśnieje! Purpurowy sznur się rozwinął i z ogłuszającym łoskotem wystrzelił do góry, tworząc chaotyczną czerwoną iluminację, która podświetlała gromadzące się na mrocznym niebie chmury burzowe. — Kontrolujcie swoje żywioły! Pamiętajcie o naszych intencjach! — zawołała Tanatos. — Zaczynamy od powietrza! Damien uniósł obie ręce i odezwał się pewnym, silnym głosem: — Powietrze, przywiej ukryte przed wzrokiem przeszłości mroki! Wiatr zerwał się od Damiena. Objął chaotyczną czerwoną linię światłą i zmienił ją w słup wirującej energii.
— Ogień! — zarządziła Tanatos. — Ogniu, niszcz i pal to, co kryje prawdę przed naszym wzrokiem! — zawołała Shaunee, unosząc ręce. Błyskawice zaskwierczały i jak przyciągnięte magnesem, znalazły się w środku świecącego słupa. — Woda! Erin nie uniosła rąk, wskazała natomiast miejsce, gdzie babcia znalazła ciało mamy. — Wodo, falą prawdy wypłucz stąd przemocy szlam! Bum! Z nieba wystrzelił piorun i uderzył w ziemię, która się otworzyła i wypłynęła z niej wartkim strumieniem woda, pokrywając czerwoną ziemię niczym kałuża krwi. — Ziemia! Stevie Rae, nadal klęcząc, patrzyła na walkę Smoka z Auroksem, patrzyła, jak przeciwnicy zbliżają się coraz bardziej do nieruchomego Rephaima. Płakała i głos jej drżał, ale wypowiedziane przez nią słowa rozbrzmiały w całym kręgu niesione mocą jej bólu.
— Ziemio, niech na twoim łonie magia nasza stoi. Woda zafalowała. Z jej głębin uniosły się obrazy, jakby ziemia je wypluwała. Były rozmazane i chwiejne — nierozpoznawalne zarysy twarzy i ludzkich kształtów. — Duch! — zawołała Tanatos. Otworzyłam usta i duch wyrecytował za moim pośrednictwem prawidłowe słowa zaklęcia ujawniającego: — Stracone lata, rozlane łzy, czułeś na sobie krzyk mojej mamy. Duchu, uwolnij prawdę, proszę, przed naszymi oczami! W tej samej chwili wszystko poza kręgiem — Aurox i Smok, Darius, Stark i Afrodyta — przestało dla mnie istnieć. Prawdziwe było jedynie to, co się ukazało w kałuży. Woda odpłynęła, a ja ujrzałam — zupełnie jakby to się działo przed moimi oczami — mamę na progu babcinego domu. Otworzyła drzwi z uśmiechem, lecz wydawała się nieco zdezorientowana. A potem scena się rozrosła, zmienił się punkt widzenia i teraz zobaczyłam stojącą po drugiej stronie otwartych drzwi
zupełnie nagą Neferet. Pytała, czy Sylvia Redbird jest w domu. Usłyszałam szloch babci i chciałam pobiec do kałuży wody, stanąć pomiędzy nią i babcią — odgrodzić babcię od wstrętnej przerażającej wizji, która jak wiedziałam, za chwilę się ukaże. Ale nie mogłam się ruszyć. — Nie, moment — powiedziałam i spojrzałam w dół spanikowana. Czerwone światło tworzące zarys kręgu rozprzestrzeniło się do wewnątrz i pochłonęło każdego z nas. — Dosyć! Nie chcę, żeby babcia... — Nie możesz tego zatrzymać — rzekła Tanatos. — Śmierć uaktywniła zaklęcie. I tylko śmierć może nas uwolnić. Babcia uniosła rękę i wsunęła mi pod ramię. Zobaczyliśmy wszystko uwięzieni mocą śmierci uwolnionej przez żywioły. Neferet związała moją mamę lepkimi, podobnymi do biczy czarnymi mackami, następnie rozpłatała jej gardło, a macki ściągnęły ją z ganku. W
samym środku wypalonego kręgu biały byk ciemności zaczął spijać jej krew — pił tak długo, aż otaczające go macki nabrzmiały. Kiedy moja mama została całkowicie pozbawiona krwi, Neferet wybuch- nęła śmiechem, dosiadła byka i oboje zniknęli. A więc to prawda — powiedziała Tanatos. — Ciemność jest partnerem Neferet. Wtedy właśnie rozległ się krzyk Stevie Rae: — Pomóż Rephaimowi! Byk go zabije! Z rozmywających się obrazów w kręgu przeniosłam wzrok na Stevie Rae. Zdążyłam tylko pomyśleć, że nie rozumiem, dlaczego moja najlepsza przyjaciółka krzyczy do telefonu, kiedy świat nagle wybuchł dźwiękiem i krwią. ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY Kalona Rephaim mu nie powiedział. Jego syn pozwolił mu wierzyć, że bogini mu wybaczyła, a na znak miłosierdzia obdarzyła go ludzką postacią.
Nie wspomniał natomiast, że został skazany na bycie ptakiem, bestią, która może tylko tęsknić za tym, co według jej ptasiego umysłu jest zupełnie nieosiągalne. — A przynajmniej nieosiągalne za dnia — powiedział Kalona, krocząc w tę i we w tę po grzbiecie wzgórza. — Pomóccccc? Gniew zakipiał w Kalonie na dźwięk tego syczącego, na wpół ludzkiego głosu jego innego syna. Odwrócił się gwałtownie, by uciszyć Nisroca pięścią. Zebrane dookoła Kruki Prześmiewcy rozpierzchły się dookoła, by znaleźć się poza zasięgiem jego rąk. Nisroc się skulił, ale tkwił w miejscu i nie próbował uciec przed gniewem ojca. Kalona zawahał się w połowie gestu i opuścił rękę. Patrzył na syna, który w milczeniu kucał, gotowy przyjąć cios. — Dlaczego? — W głosie Kalony dało się słyszeć rozpacz, którą odczuwał. — Dlaczego miałbyś mi pomagać?
Nisroc uniósł głowę. W jego czerwonych oczach widać było zdumienie. §jp| Jesssssteśśśś ojcem. — Owszem, z tym że a te jestem dobrym ojcem — usłyszał Kalona własny głos. Nisroc nie odwrócił wzroku. — To niccccc. Nadal jessssteśśśśś ojcem. Kompletnie pokonany Kalona tylko pokręcił głową, a potem odezwał się głosem złagodzonym emocjami, które ledwo rozumiał: — Nie możecie mi w tym pomóc. — Machnął ręką ku niebu. — Lećcie. Jest już ciemno. Możecie rozprostować skrzydła i poszybować w przestrzeń. Nikt was nie zobaczy. Ale wróćcie przed świtem. Kruki się nie wahały. W jednej chwili wzbiły się w powietrze i wydając z siebie ptasie okrzyki, pofrunęły wysoko. Kalona nie zdawał sobie sprawy, że Nisroc nie poleciał z braćmi, dopóki nie usłyszał jego głosu. Brzmiał
nienaturalnie delikatnie. Być może ta delikatność sprawiła, że tak bardzo przypominał ludzki. — Pomogę — powiedział. — Dziękuję — odparł Kalona, patrząc na syna. Nisroc schylił głowę, jakby słowa ojca były tak namacalne jak cios, który niemal otrzymał. Kalona odchrząknął i odwrócił wzrok od stworzenia, które zrodziło się z jego gniewu i żądzy. — Leć. Dołącz do braci. Rozkazuję ci. — Tak jesssst, ojcze. Kalona wsłuchał się w trzepot skrzydeł Nisroca na wietrze. Przechylił głowę, by widzieć, jak jego syn znika w mroku nocy. Ledwo został sam, rozdzwonił się jego telefon. Kalona czuł się wyjątkowo głupio, podnosząc zostawiony na kamieniu aparat. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: STEVIE RAE. Kalona bez wahania przycisnął klawisz ze słuchawką i przyłożył telefon do ucha. — Pomóż Rephaimowi! Byk go zabije! — krzyknęła Czerwona ponad potwornym zgiełkiem.
Rozległ się trzask na linii i połączenie zostało przerwane. Zanim jego umysł zdołał przetworzyć decyzję, Kalona już był w powietrzu, zbierając eteryczne smugi, które przyleciały z Zaświatów, by utworzyć niewidzialne prądy. Wzywam ducha pradawnych nieśmiertelnych, do którego mam prawo się zwracać. Zabierz mnie do krwi mojej krwi. Zabierz mnie do Rephaima! Zoey — Pomóż Rephaimowi! Byk go zabije! — krzyknęła Stevie Rae i upuściła telefon, który natychmiast wchłonęła purpurowa poświata. Stevie próbowała wstać i ruszyć do Rephaima, ale była uwięziona w kręgu. — Zerwij krąg! Muszę mu pomóc! — zawołała z rozpaczą. Nie wahałam się. Ujrzeliśmy prawdę dotyczącą morderstwa mojej mamy Krąg można było zerwać. — Duchu, ziemio, wodo, ogniu, powietrzu, uwalniam was!
Moje słowa jednak niczego nie zmieniły. Nadal byliśmy niewolnikami czerwonego światła. — Co jest grane? — Stevie Rae szlochała i próbowała wstać. Nadaremno. — Śmierć uaktywniła to zaklęcie — powtórzyła Tanatos. Wydawała się smutna i zrezygnowana. — I tylko śmierć może nas uwolnić. — Ty reprezentujesz śmierć. Uwolnij nas! — rzuciłam. — Nie mogę. — Tanatos wyglądała na starą pokonaną kobietę. — Wybacz. — Nie! To nie wystarczy! Musisz... Zanim udało mi się dokończyć zdanie, Aurox opuścił swój okropny łeb i przystąpił do kolejnego już ataku na Rephaima. Krwawiący obity Smok Lankford stanął chwiejnie pomiędzy bykiem a chłopakiem i przyjął na siebie cios wymierzony w niego. Aurox nadział na róg Smoka i uniósł go do góry. Po chwili Aurox się cofnął i potrząsnął łbem — uwolniony Smok osunął się na ziemię. Aurox przyglądał się, jak ciałem mistrza
szermierki wstrząsnął dreszcz, jak zakaszlał, a potem z ostatnim tchnieniem spojrzał na nasz krąg i powiedział: — Skoro tylko śmierć może was uwolnić, niech moja śmierć to uczyni... Aurox ryknął zwycięsko i okrążył ciało Smoka, żeby przystąpić do ataku na Rephaima. Jednakże śmierć Smoka zmieniła wszystko. Z kręgu uniosła się czerwona poświata i powędrowała tak wysoko, że zdawała się dotykać księżyca. Wtedy eksplodowała i na ziemię opadła czysta srebrna mgła, spowijając wszystko łagodnie ciepłą wiosenną mżawką. Kiedy tylko Stevie Rae uwolniła się z mocy kręgu, pobiegła do Rephaima. — Przybądź, ziemio! — wołała. — Ochroń Rephaima! Zielona poświata, która natychmiast otoczyła Rephaima, była zbyteczna. Gdy bowiem srebrny deszcz opadł na byka, zwierz się zatoczył i przez jego potężne cielsko przeszedł paroksyzm. Zamrugałam i przetarłam oczy, żeby lepiej widzieć
— z moim wzrokiem było wszystko w porządku. Podobny do byka stwór zaczął się roztapiać, zmieniać, przeobrażać i po chwili na jego miejscu stał Aurox — chłopak, który ocalił mnie przed opadającą gałęzią. Zatrzepotał powiekami i rozejrzał się, wyraźnie zdezorientowany. Jakby nie wiedział, gdzie się znajduje. — Odejdź od niego! — warknęła Stevie Rae, stając pomiędzy Auroksem a Rephaimem. Jej ręce świeciły zieloną poświatą. Aurox zrobił niepewny krok do tyłu, potrząsając głową. Rozglądał się nadal, ewidentnie oszołomiony. Po chwili jego wzrok padł na zmasakrowane ciało Smoka. — Nie! — zawołał. — Nie! — Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. — Zoey! Ja wybrałem inną przyszłość! Naprawdę! W tej samej chwili Stark i Darius ruszyli na Auroksa z uniesionymi mieczami. Aurox nadal potrząsał głową i powtarzał: „Wybrałem inną przyszłość... wybrałem inną przyszłość”. Mimo tych słów jednak widziałam, że jego
ciało znów się zaczyna przeobrażać. Aurox znowu przemieniał się w byka. Wiedziałam, że za chwilę zginie z rąk Starka i Da- riusa. Ciemność nie zawsze równa się złu; światło nie zawsze niesie ze sobą dobro. Liczy się prawdziwe widzenie, dziecko... prawdziwe widzenie... Słowa Nyks wypełniły mój umysł i od razu wiedziałam, co powinnam zrobić. Uniosłam kamień proroczy wiszący mi na piersi, wzięłam głęboki oddech i spojrzałam przez niego na Auroksa. Widziane przez kamień ciało chłopaka promieniowało od środka — od serca — opalizującą poświatą. Poświata rozrastała się tak, że w końcu zasłoniła Auroksa całkowicie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, czym jest — poświata była bowiem wizerunkiem innego ciała przypominającego zjawę, półprzezroczystego. Ciało nie tyle zakrywało Auroksa, ile zupełnie przesłaniało go jasnością. I wyglądało bardzo znajomo. — Heath! — krzyknęłam.
Aurox, częściowo już przeobrażony w byka, odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Połyskujący wizerunek Heatha poruszył się wraz z nim i nasze spojrzenia spotkały się na moment. Zauważyłam, że Heath otwiera szeroko oczy ze zdumienia. — Ziemio — postanowiłam pożyczyć moc od żywiołu, który Stevie Rae już przywołała — ochroń Auroksa. Nie pozwól, by Stark lub Darius go skrzywdzili! Część zielonej poświaty, która otaczała Rephaima, popłynęła po ziemi i uniosła się przed Auroksem, tworząc ścianę odgradzającą go od wojowników. — Zoey, co ty wyczyniasz, do cholery? — Stark próbował się przedostać przez ścianę. — Wiem, co robię — odparłam, nie spuszczając wzroku z Auroksa. Tyle że Aurox nie był już człowiekiem. Przeobraził się całkowicie w byka, a postać Heatha zanikła. Bestia zaryczała z furią i rozpaczą, opuściła łeb i ruszyła prosto na mnie.
Wiem, że to debilne, ale się nie ruszyłam. Patrząc mu w oczy, odezwałam się, co stworzyło wrażenie, że jestem 0
wiele spokojniejsza i pewniejsza siebie, niż
naprawdę byłam. Nie zrobisz mi krzywdy — powiedziałam. — Wiem, że nie zrobisz. Aurox w ostatniej chwili uskoczył, mijając mnie o centymetry. Przebiegł tak blisko, że poczułam na nim krew 1
śmierć, dotyk jego skóry. A potem zniknął w
mroku. Nie mam pojęcia, czy to adrenalina czy głupota trzymała mnie dotąd na nogach, lecz w tamtej chwili i jedno, i drugie mnie opuściło i opadłam z hukiem na tyłek. Zielona ściana się rozmyła i Stark od razu do mnie podbiegł. — Coś ci się stało? Jesteś ranna? Coś ty do cholery zrobiła? — Stark ukucnął obok mnie i bombardował mnie pytaniami, równocześnie sprawdzając, czy nic mi się nie stało.
— Leci ci gdzieś krew? Chwyciłam jego dłonie i przytuliłam się do niego z nadzieją, że nie zauważy, jak strasznie trzęsą mi się ręce. — Nic mi nie jest. Naprawdę. — Jesteś głupia. Naprawdę — powiedziała Afrodyta. — Albo głupia, albo masz halucynacje. Ten byk to nie Heath. — No przecież, że nie Heath. — Stark spojrzał na Afrodytę, jakby postradała zmysły. „A więc mnie nie słyszał — ucieszyłam się w duchu. — To dobrze, może nikt więcej nie słyszał. Z Afrodytą sobie poradzę. Później”. Zignorowałam ją, co nie było trudne, bo przybiegła babcia. — Skrzywdził cię? — zapytała. Wyglądała na tak samo zaniepokojonąjak Stark. Przytrzymałam się rąk Starka, który pomógł mi wstać. — Nic mi nie jest — zapewniłam i przytuliłam babcię. Uścisnęła mnie i nie nazwała głupią.
— Ale z Rephaimem nie jest dobrze — powiedziała tylko. — Och!... Damien, Erin i Shaunee już się zdążyli przyłączyć do Stevie Rae, która klęczała przy Rephaimie. Poszliśmy w ich stronę. — Niedobrze, bardzo niedobrze — mruknęła Afrodyta pod nosem. Nie chciałam patrzeć na ciało Smoka, lecz moje oczy nie posłuchały. Mistrz szermierki upadł niedaleko Rephaima. Patrząc na jego twarz, można było mieć wrażenie, że tylko zasnął. Nie licząc drobnej strużki krwi sączącej się z kącika ust, wyglądał o wiele spokojniej niż kiedykolwiek od czasu śmierci Anastasii. Jego ciało natomiast było całkiem zmasakrowane. Obie ręce miały głębokie rany. Róg Auroksa przedarł nogawkę spodni, ukazując mielonkę, jaka została z jego uda. Okropnie wyglądała klatka piersiowa. Miał w niej dziurę, wokół której widać było potrzaskane żebra. Od torsu w dół wszędzie było pełno krwi.
Stałam wpatrzona w ten obraz, kiedy nagle przed moimi oczami ukazała się powiewająca peleryna Tanatos. Najwyższa kapłanka odpięła broszkę, która przytrzymywała jej płaszcz, i przykryła nim ciało Smoka. Miała dziwny wyraz twarzy, a kiedy próbowałam go rozszyfrować, odezwała się: — Możesz iść dalej. Twoim przeznaczeniem było albo zginąć tej nocy z odrodzoną przysięgą, po odnalezieniu na nowo właściwej ścieżki, albo wyjść cało z opresji, ale z duszą martwą dla honoru. — Tanatos się uśmiechnęła, a ja zrozumiałam, dlaczego wyglądała dziwnie: mówiła do powietrza nad ciałem Smoka. — Poświęcając życie, by ratować Rephaima, odnalazłeś łaskę, a przez nią trafiłeś ponownie na ścieżkę Nyks. — Tanatos wykonała powłóczysty gest ręką. Pomyślałam, że wygląda niesamowicie i jest naprawdę piękna. — Oto twoja ścieżka. Idź nią w Zaświaty ku nowej przyszłości.
A potem aż mi zaparło dech w piersiach, bo niebo nad Tanatos zadrżało. Noc się rozsunęła i moim oczom ukazało się znajome drzewo. Bujnie zielone, składało się ze splecionej jarzębiny i głogu. Kawałki materiału zawieszone na potężnym parasolu konarów zmieniały kolory i długości, powiewając na ciepłym wietrze, który niósł ze sobą zapach ziemi, mchu i wiosny. — Obwieszka bogini... — szepnął Stark. — Ty też to widzisz? — zapytałam cicho. — I ja widzę — wyznała Afrodyta. — Ja też — oznajmił Darius. Wszyscy dookoła zaczęli kiwać głowami, szeptać i przyglądać się z zachwytem drzewu, a wtedy zza jego pnia wyłoniła się dziewczyna. Miała blond włosy i uśmiechała się. Wyglądała bajecznie w długiej spódnicy w kolorze niebieskiego topazu wykończonej na dole szklanymi paciorkami, muszlami i frędzlami z białej skóry. Miała na sobie bluzkę bez rękawów w identycznym kolorze, tak samo wykończoną wokół szyi. W ręku trzymała słonecznik. — To Anastasia! — powiedział Damien.
— Jest taka młoda! — wyrwało mi się. Szybko zakryłam usta ręką przerażona, że powiedziałam coś, co zakłóci wizję. Wydawało się jednak, że Anastasia nas nie widzi. Jej uwagę pochłaniał wyłącznie młody chłopak, który właśnie się ukazał. Miał długie gęste włosy związane do tyłu, a w jego brązowych oczach błyszczały łzy. — To Smok — szepnęła Shaunee. — Nie — poprawiła ją Tanatos. — To Bryan. Jej Bryan. Młody Bryan Lankford dotknął żarliwie twarzy Anastasii. — Ukochana — powiedział. — Ukochany — odparła. — Wiedziałam, że znajdziesz właściwą drogę do siebie. — A czyniąc to, znalazłem ciebie — rzekł i z uśmiechem chwycił ją w ramiona. Gdy ich usta się spotkały, niebo znów zamigotało i wrota do Zaświatów się zamknęły.
Stark podał mi zwiniętą w kulkę chusteczkę higieniczną, którą wyjął z kieszeni dżinsów. Wydmuchałam nos. — Czy Rephaim też teraz umrze? Pytanie Stevie Rae przywróciło nas do rzeczywistości. Odwróciłam się — moja przyjaciółka nadal klęczała przy Rephaimie. Stałam na tyle blisko, że w jego głowie mogłam dostrzec głęboką ranę, z której wypływała krew. Rephaim był blady i nieruchomy — zbyt nieruchomy. — Posiadasz dar komunikacji ze śmiercią. — Stevie Rae popatrzyła na Tanatos, wycierając łzy wierzchem dłoni. — Powiedz mi prawdę. Czy Rephaim umrze? Nagle rozległ się potężny świst i z nieba spadł Kalona. Stark i Darius od razu unieśli broń, stając pomiędzy Afrodytą i mną a nieśmiertelnym. Kalona jednak nawet na nas nie spojrzał, tylko od razu popędził do Rephaima. — Za późno! — wrzasnęła Stevie Rae. — Dzwoniłam, ale przyleciałeś za późno!
Kalona przeniósł wzrok z syna na Stevie Rae. — Nie wahałem się. Przybyłem od razu na twoje wezwanie — powiedział i całkiem mnie zszokował, bo uklękną-: obok mojej przyjaciółki. Powoli wysunął rękę i dotknął twarzy syna. — On żyje. — Ale już niedługo — odezwała się łagodnie Tanatos. — Pożegnajcie się z nim. Śmierć już go naznaczyła. Spojrzenie bursztynowych oczu Kalony zdawało się przeszywać na wylot najwyższą kapłankę. Moc płynąca z jego głosu była tak samo wielka jak jego rozpacz. — Śmierć nie może go zabrać! To mój syn, a ja jestem nieśmiertelny. On nie może umrzeć! — Czy nie wyrzekłeś się swojego dziecka? Serce się krajało na widok bólu, jaki przeszył twarz Kalony. Widziałam, że nieśmiertelny próbuje coś powiedzieć, lecz z jego ust nie wyszło żadne słowo. Stevie Rae dotknęła jego ręki, a wtedy spojrzał na nią. — Wszyscy czasami mówimy rzeczy, których wcale nie myślimy, zwłaszcza w gniewie. Jeśli nie chciałeś tego powiedzieć, może po prostu go przeprosisz? —
powiedziała i przeniosła wzrok na swojego chłopaka. — Powiedz Rephaimowi. Może cię usłyszy — dodała i odsunęła się, zostawiając Kalo- nę klęczącego przy swoim synu. Kalona się pochylił i przyciągnął syna do siebie, położył go sobie na kolanach. Patrzył na niego przez chwilę, która wydawała się wiecznością, w końcu odezwał się głosem drżącym z emocji: — Rephaim, przepraszam. Jesteś moim synem. Zawsze będziesz moim synem. Wybacz mi moją złość i głupotę. — Upadły wojownik Nyks zamknął oczy, skłonił głowę i rzekł: — Proszę cię, bogini. Nie każ mu płacić za moje błędy. Po policzku Kalony stoczyła się jedna łza i opadła na czoło Rephaima, po czym popłynęła do głębokiej zakrwawionej rany. Nagle rozbłysnęło światło, tak jasne i czyste, że aż mnie oślepiło. Zamrugałam, żeby kropki zniknęły mi sprzed oczu, i wtedy zobaczyłam, jak Rephaim bierze głęboki oddech i otwiera oczy. Rana
zniknęła mu z czoła. Wyglądał na zdumionego. Kalona niezręcznie pomógł mu usiąść. Rephaim uśmiechał się ostrożnie, ale rzekł całkiem normalnym głosem: — Witaj, ojcze. Kiedy się tu zjawiłeś? Stevie Rae objęła Rephaima ramionami i przytuliła mocno, ale twarz miała zwróconą tak, że gdy się odezwała, widać było, że mówi do Kalony: — W samą porę. Twój tata zjawił się w samą porę. Kalona wstał. Przez chwilę nie był wcale atrakcyjnym, potężnym i przerażającym nieśmiertelnym. Był po prostu ojcem, który nie ma pojęcia, co powiedzieć własnemu dziecku. — Czerwona... — zaczął. — Stevie Rae do mnie zadzwoniła. Przyleciałem. Rephaim się uśmiechnął, lecz jego zadowolenie zgasło, gdy przypomniał sobie szczegóły. — Smok!... Gdzie on jest? On wcale nie chciał mnie skrzywdzić. Wiem to. Stevie Rae przygryzła wargę.
— My też wiemy — powiedziała, z oczu pociekły jej łzy. — Smok uratował cię przed Auroksem. — Aurox? To stworzenie Neferet? Aurox tu był? — zapytał Kalona. — Tak. Próbował zabić twojego syna i przerwać rytuał. Smok Lankford oddał życie za Rephaima — wyjaśniła Tanatos. Wzrok wszystkich obecnych skierował się na zakryte ciało Smoka. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak, do cholery, miałam im wyjaśnić, że naprawdę widziałam duszę Heatha w ciele Auroksa? I co do ciężkiej nędzy miałam z tym fantem zrobić? — Musisz wiedzieć, że Neferet sprzymierzyła się z ciemnością— powiedział Kalona. — Wiem — odparła Tanatos. — I Najwyższa Rada Nyks też się teraz o tym dowie. — Co się stanie? — zapytałam.
— Neferet zostanie pozbawiona tytułu najwyższej kapłanki i odrzucona przez wszystkie wampiry — wyjaśniła Tanatos. — Będzie walczyła — stwierdził Kalona ponuro. — A ma potężnych sprzymierzeńców w ciemności, w tej swojej kreaturze, no i w czerwonych, którzy są jej wierni. — No to będziemy się bronić — rzekła Tanatos. — Czy to oznacza, że zostajesz w Tulsie? — zapytał Kalona. — Czy wracasz na swoją włoską wyspę i zostawiasz te dzieciaki, żeby same walczyły z ciemnością? Tanatos popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek. jy§J§igDom Nocy w Tulsie ma od dzisiaj nową najwyższą kapłankę, a jest nią Śmierć. Kalona spojrzał na nią, potem przeniósł wzrok na syna. Widziałam na jego twarzy niezdecydowanie. Domyśliłam się, że szykuje się, by odlecieć — przeszło mi nawet przez myśl, że przynajmniej przeprosił Rephaima i ustalił coś w rodzaju rozejmu z nami,
chociaż nie mogliśmy mieć pewności, że nadal nie jest zamieszany w sprawy Neferet. W końcu uwierzyłam mu już kiedyś i przez to zginął Heath. Kiedy Kalona w końcu się ruszył, wcale nie odleciał. Podszedł do Tanatos i przyklęknął na jedno kolano. — Wydaje mi się, że twój Dom Nocy będzie potrzebował nowego mistrza szermierki. Ślubuję ciałem, sercem i
duszą chronić cię, najwyższa kapłanko. Uważam,
że będzie sprawiedliwie, jeśli będę Śmierci służył jako wojownik. Czy przyjmujesz moje ślubowanie? — O ja pierdzielę! —mruknęła Afrodyta. Stark poruszył się niespokojnie, widziałam, jak wymienia znaczące spojrzenie z Dariusem. — Przyjmuję twoje ślubowanie, Kalono, i uważam je za wiążące. Kalona pokłonił się i położył na sercu dłoń zwiniętą w pięść. — Dziękuję, najwyższa kapłanko — odparł, a kiedy wstał, skierował wzrok na syna.
Rephaim uśmiechał się promiennie, chociaż twarz miał zalaną łzami. — Postąpiłeś słusznie — powiedział do ojca. — Tak. —- Kalona skinął głową. — Wreszcie. — No dobrze. Czas wracać do Domu Nocy i przekonać się, co tam na nas czeka — rzekła Tanatos. Wszyscy pokiwaliśmy głowami, chociaż wiedziałam, że nie jestem jedyną osobą, którą boli brzuch i która ma ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie, byle jak najdalej od tego, co zastaniemy w szkole. Nikt jednak nie uciekł. Nikt się nie odezwał, tylko ruszyliśmy za Śmiercią i jej skrzydlatym wojownikiem do autobusu. Darius i Stark nieśli ciało Smoka owinięte w pelerynę Tanatos. Pocałowałam babcię na pożegnanie i wyglądałam przez okno, kiedy przejeżdżaliśmy obok wypalonego przez ciemność kręgu, teraz wypełnionego po brzegi przepięknie kwitnącą lawendą. — Zaczekaj! — zawołałam do Dariusa. — Zatrzymaj autobus.
Otworzyłam okno, kątem oka widząc, że moi przyjaciele zrobili to samo. Jednocześnie wzięliśmy głęboki oddech, napawając się magicznym zapachem odrodzonej łaską lawendy. — Patrzcie! — zawołała nagle Stevie Rae, pokazując na niebo. Podniosłam wzrok i zobaczyłam naszą boginię. Miała na sobie suknię w kolorze nocy i opaskę ozdobioną gwiazdami. Objęła nas wszystkich uśmiechem, a jej słowa popłynęły do nas wraz z zapachem kwiatów: Piastujcie w sobie wspomnienia tego, co zdarzyło się tej nocy. Do nadchodzącej walki potrzebny wam spokój i tchnienie mocy. Zamknęłam oczy, skłoniłam głowę i pomyślałam: „A niech to diabli!...” KONIEC Na razie...