PRZEKŁAD wykidajlo BETA Viola POCZĄTEK MARTA,WDOWA PO THOMASIE przemierzała pogrążony w szarości przedświtu hol siedziby Upadłych. Przepełniały ją nad...
14 downloads
12 Views
1MB Size
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA
Viola
POCZĄTEK
MARTA,WDOWA PO THOMASIE przemierzała pogrążony w szarości przedświtu hol siedziby Upadłych. Przepełniały ją nadzieja, niepokój i żal. W wieku swoich trzydziestu lat, czuła się bardzo stara, przedwcześnie postarzała. W anielskim schronieniu Sheolu nie było miejsca dla wdowy, ale starała się być tak przydatna i potrzebna, jak tylko mogła. Jednak nie licząc jej wątpliwego... daru, niewiele miała tu do roboty, co doprowadzało ją do szaleństwa.. Nie, żeby miała możliwość w nie wpaść. W Sheolu nie istniały choroby, ani umysłowe, ani żadne inne. Przeklęta dłuższym niż zwykłe życiem, pewnie w końcu umrze... z nudów. Martha z radością powitała swoją pierwszą wizję, która miała miejsce zaledwie trzy lata temu, chociaż ostrzegała ona przed kłopotami. Każda kolejna przestrzegała przed coraz większą ilością niebezpieczeństw, chociaż sporadycznie zdarzały się również takie, które zwiastowały i radosne wydarzenia: nową partnerkę mającą dołączyć do nich w Sheolu, albo sposób na uniknięcie trudnej sytuacji. Dziś rano było tak samo, zarówno dobre i złe wieści. Allie wciąż na nie czekała. W Sheolu nie było żadnych dzieci. Kobiety były bezpłodne i w większości to zaakceptowały. Ale Allie, Źródło, żona ich przywódcy, potajemnie opłakiwała ten stan rzeczy. Rozpaczała z jego powodu i miała nadzieję, że po tych wszystkich tysiącleciach, jakie upłynęły od strącenia Upadłych na ziemię, w końcu może zdarzyć się jakiś cud. Pojawienie się Racheli podsyciło te płonne nadzieje. Rachela, która tak naprawdę była demoniczną boginią Lilith, niosła pocieszenie i nadzieję wszystkim bezpłodnym kobietom w dziejach świata.
Jednak do dzisiejszego dnia Martha nie przyniosła Allie żadnych dobrych wieści. Usiłowała przywołać swoje nieskłonne do współpracy wizje, lecz nie dostrzegła w nich niczego, oprócz nowej katastrofy majaczącej na horyzoncie. Szybko wspięła się po schodach. Allie powinna być sama i czekać na nią. Oczekując nadziei, która nie chciała nadejść. Lecz Allie nie była sama. Drzwi prowadzące do ich orlego gniazda były uchylone, jednak Martha i tak zapukała nim popchnęła je do środka. Ku jej zaskoczeniu, na jednej z kolorowych kanap w pokoju dziennym siedział Raziel z filiżanką kawy w dłoni. Jego piękna, anielska twarz miała chłodny wyraz. W obecności Raziela nigdy nie czuła się zbyt swobodnie. Zawsze był taki oficjalny, zbyt chłodny, chociaż przypuszczała, że kierowanie Upadłymi Aniołami raczej nie było powołaniem dla kogoś ciepłego i niezdecydowanego. Byli trudną do okiełznania gromadką; co prawdopodobnie było powodem ich do upadku. Zadawali pytania, buntowali się, i z premedytacją czynili wszystko to, co było zakazane. W istocie rzeczy, jej ukochany Thomas był najspokojniejszy z nich wszystkich. - Dzień dobry Martho - Raziel przywitał się z nią spokojnym, głębokim głosem. - Witaj Panie - odpowiedziała z szacunkiem, pochylając głowę i próbując ukryć swoje zaskoczenie. - Myślałam, że już wyszedłeś. Zazwyczaj Raziel wstawał tuż przed świtem, żeby przelecieć ponad ich siedzibą i upewnić się, że wszystko było w porządku. Widok cienia jego opalizujących błękitnych skrzydeł na tle nieba zawsze sprawiał, że czuła dziwną pociechę. Poczułaby się dużo lepiej, gdyby i teraz odbywał swoją kontrolę. Przez jego twarz przemknął lekko kpiący uśmiech. - Jestem tego pewien. Jednakże,
dzisiaj zdecydowałem się nieco dłużej dotrzymywać towarzystwa mojej żonie. Allie wyszła z sypialni, owinięta w barwne sari, które dodawało kolorów jej bladej twarzy. Przykleiła do twarzy radosny uśmiech, na który dałaby się nabrać większość ludzi. - Dzień dobry, Martho. Jakże się cieszę, że znalazłaś chwilę czasu, aby mi pomóc... nauczyć się robienia na drutach. Marzyłam o tym. Martha próbowała powstrzymać wyraz konsternacji, który wypłynął na jej twarz. Było w Sheolu z pół tuzina kobiet, które po mistrzowsku władały drutami i ze dwóch Upadłych, którzy również nie byli w tym najgorsi. Logicznie rzecz biorąc, Allie powinna zwrócić się z tym do któregoś z nich. Spojrzenie Raziela przebiegło pomiędzy obiema kobietami.- O tak, byłbym bardzo zainteresowany tym, jak wyglądają te lekcje. Lider uwielbiał swoją żonę. Jednakże czasami nie cofał się przed żartowaniem sobie z niej i Martha zdecydowała się zmienić temat. - Więc pokażemy ci ich efekty, panie - powiedziała, by ukrócić dyskusję, zachwycona swoja śmiałością.- Lepiej, żeby nikt nie patrzył nam na ręce. Raziel nic nie odpowiedział, a Allie poszła do kuchni, żeby zaparzyć kawę dla siebie i Marthy. Do chwili, gdy jego żona usiadła na przeciwległej kanapie, była już całkiem opanowana. - Nie zaczynasz jeszcze swoich porannych obowiązków? - Zapytała Allie. - Nie, dopóki nie powiesz mi prawdy - jego głos był pogodny, ale nieubłagany.
- Po co sprowadziłaś tu Marthę? Opanowanie Allie rozsypało się w pył. - To moja prywatna sprawa. Chłodne rysy Raziela złagodniały.- Moja miłości, dlaczego ochraniasz swoje myśli? Co cię trapi i w jaki sposób Martha może ci w tym pomóc? I nie próbuj przekonywać mnie, że Martha umie robić na drutach. Ona może być najgodniejszą szacunku członkinią naszego społeczeństwa, jednak byłbym niezwykle zaskoczony, jeśli posiada jakiekolwiek umiejętności w dziedzinie dziewiarstwa. O kurcze, pomyślała Martha. Próba przechytrzenia Lidera nie była nazbyt rozsądna. Raziel był zbyt spostrzegawczy. Mężowie i żony swobodnie dzielili myśli, nawet jeśli Allie ochraniałaby swoje strapienia, Raziel wiedziałby o tym. A był rodzajem mężczyzny, który nie odpuścił tajemnicy, dopóki jej nie rozwiązał ku swojej satysfakcji. I skąd do cholery wiedział, że ja nie umiem robić na drutach? Pomyślała poniewczasie. Pierwszą rzeczą, jaką zamierzała zrobić, gdy stąd wyjdzie, było znalezienie kogoś, kto ją tego nauczy. - Po prawdzie, powiedziała wymijająco, to muszę porozmawiać z tobą, Panie Razielu. Miałam kolejną wizję. Raziel nagle się ożywił i spojrzał na nią w skupieniu, a Martha mogła dostrzec błysk nadziei w oczach Allie. To łamało jej serce. Posłała Allie szybkie, krótkie potrząśnięcie głową i tylko mogła mieć nadzieję, że Raziel tego nie zauważy.- To dotyczy Archanioła Michaela - wyrzuciła z siebie, zanim Raziel mógłby zdążyć powiedzieć coś na ten temat. - On ma partnerkę. Spojrzenie Raziela wyrażało powątpiewanie. - Michael miał tylko jedną partnerkę. Dwieście lat temu. Została zabita przez Nephilimy, zaledwie dwa dni po ślubie.
Jego obojętnie wypowiedziane słowa wywołały u Marthy falę bólu, zadziwiająco świeżego, na wspomnienie o Thomasie, rozerwanym na sztuki i w połowie pożartym przez kreatury znane, jako Nephilimy. Odepchnęła od siebie te obrazy. - Niemniej jednak, istnieje kobieta, która na niego czeka, a jeśli mamy zwyciężyć w bitwie z Niebieskimi Zastępami, ona musi do nas dołączyć. Nie ma innego wyjścia. Cieszyła się, że to nie ona musi przekazać tą wiadomość Michaelowi. Raziel był wystarczająco przerażający, ale w porównaniu z walecznym aniołem, który dzierżył płonący miecz sprawiedliwości, był tylko mruczącym koteczkiem. - A kim ona jest? Mam nadzieję, że twoja wizja była wystarczająco dokładna, żeby ukazać ci jak ją znaleźć. - Ton Raziela był zjadliwy. W przeszłości jej wizje były niezbyt dokładne, a i ta nie była o wiele lepsza. - Mój panie, nie mogę kontrolować swojego daru, mogę tylko zdawać relację z tego, co ujrzałam - powiedziała Martha, ponieważ nie lubiła być tyranizowana. Raziel dobrze przyjął tą zawoalowaną przyganę, przypominając jej, że w rzeczywistości nie był złym mężczyzną. Był twardy, ale uczciwy. - Rozumiem, Martho. Czy wiesz, kim ona jest i gdzie możemy ją znaleźć? - Tak. Ona jest rzymską boginią wojny. Raziel uniósł brew. - Bardzo stosownie. Gdzie? To było trochę trudniejsze.- Pracuję nad tym. Wiem, że nazywa się Victoria Bellona i sądzę, że znajduje się w jakimś odosobnieniu, gdzieś we Włoszech. Raziel kiwnął głową i wstał z kanapy. - Idę przekazać to Michaelowi. Nie ucieszy
się z tej wiadomości. - Masz rację - zgodziła się z nim Allie, sącząc swoją kawę. - Wyobrażam sobie, że nie będzie tańczył z radości. - A później, może powiesz mi, jaki był prawdziwy powód twojego spotkania z moją żoną - dodał przesłodzonym tonem. Martha poczuła, jak jej twarz zalewa rumieniec. Nie mogła skłamać mu w oczy... wiedziałby o tym. - Daj jej spokój, Razielu - rzuciła Allie - Zapewniam cię, że to nic ważnego. Odwrócił się, by popatrzeć na żonę przez długi, refleksyjny moment. A następnie kiwnął głową. - Później – powiedział. - Martho, będziesz mi towarzyszyć podczas rozmowy z Archaniołem. Przypuszczam, że będzie miał jakieś pytania. Zmartwiała. Lider nie dawał jej żadnego wyboru.- Oczywiście, mój panie powiedziała niemal potulnie. Rzuciła jedno, ostatnie spojrzenie na Źródło, próbując przekazać jej złe wieści tak subtelnie, jak to tylko możliwe. Allie skinęła głową, jej twarz stała się beznamiętna. Była silną kobietą i zmagała się z tym już kawał czasu. Może następna wizja przyniesie nadzieję.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
- Viola
ROZDZIAŁ 1
MOJA MATKA ZAMIERZAŁA MNIE ZABIĆ. Patrzyłam przez okno na zabitą dechami wieś i chciało mi się śmiać z samej siebie. Jak wiele nastolatek w ciągu tysiącleci wypowiedziało te słowa? Powinny brzmieć komiczne z ust niemal dwudziestopięcioletniej kobiety. Tyle tylko, że Contessa Carlotta di Montespan wydawała się być na serio zdeterminowana, by położyć kres istnieniu, które niechętnie wydała na świat. Przypuszczalnie przy pomocy Pedersena, nauczyciela, trenera, strażnika, który dręczył mnie przez niemal całe moje życie. Zamierzali zamordować mnie przed moimi dwudziestymi piątymi urodzinami, i nie było nikogo, do kogo mogłabym zwrócić się o pomoc. Nigdy nie było. Odwróciłam wzrok od okna i spojrzałam na pełną przepychu sypialnię. Ogromne łoże przykrywała pościel z egipskiej bawełny w najlepszym gatunku; dywany były pięknymi antykami, w łagodnej przytłumionej barwie świeżych herbacianych róż, moim ulubionym kolorze. Ściany pomalowano na delikatny krem, a wielodzielne okna wychodziły na górzystą okolicę, która przypominała włoski krajobraz. Ale ten cudowny widok trochę psuły żelazne pręty zamocowane w poprzek okien, a drzwi do mojego pokoju były z solidnego, starego dębu... i zamknięte na klucz. Byłam więźniem w pozłacanej klatce, skazanym na dożywocie, a teraz wydano na mnie wyrok śmierci. To nie powinno być dla mnie niespodzianką.
Odkąd sięgałam pamięcią, moja zimna, wyjątkowo piękna matka, była kobietą zupełnie pozbawioną instynktu macierzyńskiego, oraz jakichkolwiek uczuć. Nawet Pedersen, który był najprawdopodobniej jej partnerem w łóżku i wspólnikiem w ciemnych interesach nie zasłużył sobie na jakakolwiek oznakę ciepła. Pedersen pojawił się gdy miałam około siedmiu lat, równie zagadkowo, jak wszystko inne w moim życiu. Był olbrzymem, wysokim, na co najmniej sześć stóp, z potężnymi mięśniami. Bladoniebieskie oczy i srebrno-blond włosy odziedziczył prawdopodobnie po skandynawskich przodkach. Nie miałam pojęcia, skąd pochodził, a kiedy o to zapytałam, nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Ale przecież, Pedersen nie należał do nazbyt rozmownych mężczyzn, chyba że mnie napominał. A te instrukcje nie miały końca. Matka nie wyraziła zgody, żebym chodziła do publicznej szkoły. Nawet najbardziej ekskluzywne prywatne akademie mogą wywierać pewne złe wpływy, powiedziała, dochodząc do wniosku, że wszystkiego czego potrzebowałam mógł nauczyć mnie Pedersen. Twierdziła, że posiada on potężny intelekt, i jest specjalistą w zakresie wychowania fizycznego, którego wymagałam. Resztę mojej edukacji czerpałam z filmów. Nigdy nie odważyłam się zapytać, dlaczego wychowanie fizyczne było takie niezbędne. Contessa była nawet mniej skłonna do udzielania odpowiedzi, niż jej poplecznik, a chwile które spędzałam w jej obecności stawały się coraz krótsze. Więc uczyłam się i trenowałem. Zaczęliśmy od gimnastyki i pokochałam to, kręcenie się na drążkach, szybowanie w powietrzu i płynne zeskoki na matę. Byłam „Karate Kid” i Brucem Lee. W tych chwilach czułam się... wolna. Pedersen szybko podnosił poprzeczkę. Wprowadził do programu mojej edukacji Tae-kwon-do, karate, i Szaolin kung-fu, a po nich nastąpiły bardziej tajemnicze odmiany sztuk walki. Okazałam się pojętną uczennicą, bardziej z miłości do ruchu, niż potrzeby aprobaty. Byłam szybka
i silna, ze zdolnością nadnaturalnie szybkiego leczenia się ze skutków brutalnych metod nauczania Pedersena, i już wtedy wiedziałam, że nie należy się tym chwalić. Niewiarygodne, ale gdy miałam czternaście lat wypuścili mnie z domowego aresztu. W maleńkiej, prywatnej, prowadzonej przez zakonnice szkole w Alpach, kształciło się tylko pół tuzina cichych i zastraszonych dziewcząt, ale to była ludzka interakcja i sprawiła, że rozkwitłam. Byłam niewysoka jak na swój wiek, a moje intensywne szkolenie sprawiło, że jeszcze nie zaczęłam miesiączkować. Bardzo długo, zanim śmiesznie wyskoczyłam w górę, byłam przekonana, że nigdy nie stanę się kobietą. Przez trzy lata nie byłam poddawana morderczym treningom, wykonywałam tylko wybrane przeze mnie ćwiczenia, i zaprzyjaźniłam się z innymi wyrzutkami. I był też Johann. Odkrywszy, że moje treningi i kopnięcia powodowały zbyt wiele szkód, zakonnice pozwoliły mi ćwiczyć na błoniach otaczających klasztor. Mogłam spacerować w słonecznym blasku, tańczyć, kręcić piruety i jak niezwykle dzielna Maria von Trapp, śpiewać„The Sound of Music” http://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Augusta_von_Trapp. Robiłam to trochę fałszywie i nieco zbyt głośno, ale nie było tam nikogo, komu mogłoby to przeszkadzać. Biegałam po łąkach i błoniach również przy chłodnej, zimowej pogodzie, a także w łagodnym wiosennym powietrzu, i właśnie podczas jednego z takich spacerów spotkałam Johanna. Ale teraz nie chciałam o nim myśleć. Te wspomnienia rozdzierały moje serce, nawet po siedmiu latach; ból i zdrada wciąż mnie dręczyły. Gdy zaciągnęli mnie z powrotem do mojej wieży, przelałam całą swoją wściekłość w niekończące się treningi, napędzana żądzą zemsty... i Pedersen nawet nie zdawał sobie sprawy, że w
końcu stałam się od niego silniejsza. Chroniłam tę wiedzę w głębi serca, świadoma, że mogłabym pokonać go w walce. Prawie to zrobiłam, podczas naszego ostatniego sparingu, ale w ostatniej chwili instynktownie się wycofałam, nie chcąc, by dostrzegł moją siłę. Istniało niezbyt wiele sposobów, jakimi mogłabym walczyć z tymi, którzy mnie wychowali, a Pedersen mógł być niebezpiecznym człowiekiem. Miałam zamiar chronić wszystko, co mogłoby mi dać jakąkolwiek przewagę. Co do imponującego intelektu Pedersena, już wiele lat temu zostawiłam go daleko w tyle i nikt nawet nie próbował stwarzać pozorów, że mógłby dotrzymać mi kroku. Biblioteka w naszym domu była niezwykle zasobna, a oni nie stawiali mi żadnych ograniczeń, jeśli chodziło o wybór lektur i oglądanych przeze mnie filmów. Niestety, nie mogłam znaleźć wśród nich żadnego poradnika, który mógłby mi doradzić, jak mam się wyrwać z mojego bezsensownego uwięzienia, a filmy o ucieczkach nie pasowały do mojej sytuacji. Nie mogłam wydrążyć tunelu jak we „Wielkiej Ucieczce”... otaczały mnie kamienne mury i skały. Nie mogłam też spuścić się na linie jak Bruce Willis... nie miałam dostępu do żadnych lin, ani dość prześcieradeł. Jedyne sytuacje, które wydawały się zbliżone do mojej, dotyczyły bajkowych księżniczek zamkniętych na klucz w swoich wieżach, ale niestety nie znałam żadnego zaklęcia, ani przystojnego księcia, który mógłby mnie wyzwolić. Ta uwięziona księżniczka, była zdana tylko na siebie. I próbowałam. Przez kilka lat bezustannie próbowałam uciekać, tylko po to, żeby zostać przywleczona z powrotem przez Pedersena, zanim zdążyłam oddalić się więcej niż kilka mil. Po historii z Johannem wiedziałam, że szukanie jakiejkolwiek pomocy było kompletnie bez sensu.
Zdradził mnie... obiecywał wieczną miłość... ale ten cholerny Pedersen potrząsnął mu przed oczami wypchaną sakiewką, a on rzucił mnie jak zepsutą zabawkę i znowu musiałam wrócić do swojego wiezienia. Zaś teraz miałam silne przekonanie, że zostanę zgładzona przez kobietę, która powinna mnie kochać. To brzmiało jak zdanie z kiepskiej telenoweli. Nie miałam żadnego dowodu, a to oczywiście sprawiało, że wyglądałam na jeszcze bardziej szaloną. Ale przekonałam się bardzo wcześnie, że moje instynkty były prawie nieomylne. Zawsze miałam świadomość, że ona mnie nienawidzi i tylko czeka na odpowiednią chwilę. Ten czas nadchodził i jeśli wcześniej nie uda mi się stąd zwiać, to znajdę się po uszy w gównie. Niestety byłam zamknięta i wszystko, co mogłam robić, to czekać aż po mnie przyjdą. I na pewno łatwo się nie poddam. Było koło szóstej, kiedy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Podskoczyłam, starając się opanować lodowaty strach, który ścisnął mój żołądek. Musiałam to zrobić. Wstałam, płynnie, chociaż siedziałam bez ruchu przez prawie trzy godziny i podeszłam do drzwi. Stała za nimi pokojówka, ze swoim zwykłym statecznym wyrazem twarzy. Tym razem nie przynosiła tacy z jedzeniem... widocznie nie miałam zostać otruta. - Contessa powiedziała, że masz założyć najwytworniejszą suknię i przyjść do salonu. Wpatrywałam się w nią osłupiała. Nie miałam wstępu do tej części domu, ani zielonego pojęcia, gdzie znajduje się salon contessy. - Zaprowadzę cię tam - powiedziała, wchodząc do sypialni i zamykając za sobą
drzwi. Nigdy nie popełniłam błędu lekceważąc ją. Usunięcie jej z drogi byłoby dziecinnie proste, ale ci dwaj masywni strażnicy w holu, byli już zupełnie innym problemem. Postanowiłam więc użyć rozwagi i przebiegłości. Musiałam to zrobić. Podeszłam do garderoby, wyjmując z niej bezkształtną, szarą suknię, którą nosiłam przy tych rzadkich okazjach, gdy miałam uczestniczyć w „rodzinnych” obiadach, ale dziewczyna potrząsnęła głową. - Contessa powiedziała, że masz założyć czarną. I ułożę ci włosy. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Nigdy nie nosiłam czarnej sukienki, chociaż przymierzyłam ją, gdy pewnego dnia pojawiła się w mojej garderobie. Była bardzo krótka i obcisła, bez rękawów i z głęboko wyciętym dekoltem. Zazwyczaj wybierałam workowate ubrania, by ukryć swoją atletyczną, wysportowaną sylwetkę, a ta sukienka ukazywała wszystko. Ale zdawałam sobie sprawę, że jakikolwiek sprzeciw byłby kompletnie bezcelowy. - Czy mogę najpierw wziąć prysznic? - zapytałam. Dziewczyna skinęła głową. W łazience nie było niczego, co mogłabym użyć jako broni. Mechanizm toalety został zamaskowany, więc nie mogłam zmienić którejkolwiek z jego części w szpilkę lub sztylet. Nie obejrzałam aż tylu filmów na temat ucieczek z więzienia, żeby dowiedzieć się, jak zrobić broń z kostki mydła, albo rolki papieru toaletowego. A poza tym moje mydło było w formie żelu o zapachu bodziszka. Nienawidziłam tego smrodu. Błyskawicznie umyłam się i ubrałam. Czułam, że znowu zaczynam się denerwować, ale dobrze to ukryłam. Siedziałam spokojnie, kiedy pokojówka
rozczesała moje długie, ciemne włosy i splotła je w sześć warkoczy, zwijając je wokół głowy w taki sposób, że wyglądałam jak starożytna, rzymska bogini. Skonsternowana wpatrywałam się w swoje odbicie. Z jakiegoś powodu chcieli, żebym była odpowiednio odszykowana zanim mnie zabiją. Może miałam być czymś w rodzaju ofiarnej dziewicy. Za późno, pomyślałam z odrobiną czarnego humoru. Johann już się o to postarał. Jedyna para butów, która pasowała do czarnej sukienki wyniosła mnie na prawie sześc stóp, co sprawiło, że jak żyrafa górowałam nad drobniutką dziewczyną. Czy dałabym sobie radę z jedną małą kobietą i dwoma dużymi, prawdopodobnie uzbrojonymi mężczyznami? To było możliwe, chociaż ryzykowne. Łatwiej byłoby poradzić sobie, gdy zostanę jedynie w towarzystwie Pedersena i mojej matki. W chwili, gdy wyszłam sypialni, zostałam otoczona przez strażników. Było ich czterech, a nie dwóch. Dobrze, że wstrzymałam się z atakiem. Zmusili mnie do marszu przez kamienne korytarze starej części zamku i przez chwilę zastanawiałam się, czy zamierzali od razu zaprowadzić mnie na klif. Gdyby tak zrobili, postarałabym się zabrać ze sobą chociaż jednego z nich. Jednak eskortowali mnie do pokoju, którego nigdy wcześniej nie odwiedzałam, zapukali. Zanim usłyszałam odpowiedź mojej matki, poczułam, że jakaś silna ręka pchnęła mnie w plecy i potykając się, bez wdzięku wpadłam do salonu. - Kochanie - matka przywitała mnie z ciepłym uśmiechem, który nie sięgał jej zimnych, ciemnych oczu. Co zajęło ci aż tak wiele czasu? Mamy gościa. Nie musiała mi tego mówić... matka nigdy nie uśmiechała się do mnie, kiedy nie miała publiczności. Pedersen przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy, więc powoli odwróciłam głowę, żeby dostrzec to, co zainspirowało contessę, że ta nagle
zaczęła zachowywać się jak normalna matka. I poczułam, jak serce zamiera mi w piersi.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
KOREKTA - Viola
ROZDZIAŁ 2
ON BYŁ NAJPIĘKNIEJSZĄ ISTOTĄ, jaką widziałam w całym swoim życiu. Wydawał się wypełniać sobą salon, chociaż rozmiarami ciała nie dorównywał Pedersenowi. Miał twarz anioła z obrazu Botticellego... wydatne kości policzkowe, piękne, pełne usta i silnie zarysowany nos. Włosy na jego doskonale ukształtowanej czaszce były obcięte bardzo krótko, prawie po wojskowemu. Zawsze miałam słabość do mężczyzn o długich włosach... Johann miał bujne brązowe loki. Ale ten człowiek był... niezwykły. Był bardzo silny, prawie mogłam wyczuć tą siłę, emanującą z jego szczupłego ciała, chociaż czarnego garnituru, który nosił ze swobodną elegancją nie rozpychały zbyt rozbudowane mięśnie. Nie założył krawata, a czarna koszula była rozpięta pod szyją, obnażając gładkie, złote ciało. Contessa nie aprobuje takiej swobody, pomyślałam, patrząc na niego. Zawsze instynktownie wiedziałam, czy zdołałabym pokonać jakiegoś człowieka, czy nie. Ten mężczyzna był zdecydowanie poza moimi możliwościami. Spojrzałam z powrotem na Pedersena i contessę. Mogłam stwierdzić, że Pedersen nie posiadał mojego instynktu... patrzył na pięknego przybysza z prawie niedostrzegalną pogardą, prawdopodobnie zwiedziony przez jego niemal niebiańskie piękno i niezbyt masywną posturę. Ale przecież, Pedersen nigdy nie był zbyt błyskotliwy, wbrew temu, co próbowała mi wmówić contessa. - Tory, to jest Michael Angelo. A to moja ukochana córka, Victoria Bellona, zdrobniale nazywamy ją Tory. Prychnęłam. Nie powinnam była tego robić, ale nie mogłam się powstrzymać.
Najpierw, przy jego absurdalnym imieniu. Drugi raz, na myśl o tym, że moja matka mogłaby mnie kochać. - Nazwali cię tak na cześć renesansowego malarza, czy żółwia z kreskówki? Zapytałam zanim zdołałam się powstrzymać. (W tym miejscu oplułam ekran :) Mężczyzna lustrował mnie chłodnym spojrzeniem oczu tak brązowych, że wydawały się niemal czarne, lecz w tym momencie jego taksujący wzrok niespodziewanie się wyostrzył i lekko zacisnął usta. Wyraźnie nie spodobało mu się to, co zobaczył. - Tory, nie pleć głupstw! - Trel śmiechu contessy podziałał na mnie jak przeciągnięcie paznokciami po tablicy. - Jaki żółw? Nikt nigdy nie oskarżyłby mojej matki o to, że zna się na kulturze masowej. Gdyby nie dali mi swobodnego dostępu do internetu, ze mną pewnie byłoby tak samo. - Proszę nie zwracać na nią uwagi, Eminencjo. Ona czasami, mimo jej wieku zachowuje się jak trzpiotka. Eminencjo? Czyżby ten człowiek był jakimś kapłanem? Z pewnością w jego oczach i pięknej twarzy można było doszukać się pewnych ascetycznych tonów, ale usta były zbyt zmysłowe jak na mężczyznę, który miałby służyć Bogu. A kiedy przemówił, wszystko stało się jeszcze gorsze. - A w jakim ona jest wieku, Contesso? - Zapytał. Jezu Chryste, jego głos był nie do opisania. Niski, o bogatym, ciepłym brzmieniu, melodyjny i niesamowicie uwodzicielski. Nawet, gdy wyraz jego twarzy pozostawał chłodny i zdystansowany. Nawet najbrzydszy mężczyzna na świecie, jeśliby został
obdarzony takim głosem, mógłby sprawić, że każda kobieta rozchyliłaby przed nim uda. To było obrzydliwie niesprawiedliwe, że Bóg zmarnował aż tak wiele darów na jednego człowieka. Contessa usztywniła się, ale jej usta wciąż zdobił promienny uśmiech. - Wiesz to równie dobrze jak ja, Eminencjo. - Ona niedługo skończy dwadzieścia pięć lat. Wpatrywał się we mnie tak, jak rolnik lustrujący wzrokiem świnię na ubój. - Niemal za późno. - Rzeczywiście, Eminencjo. Gdybyśmy dzisiaj nie otrzymali od ciebie żadnej wiadomości, byliśmy gotowi się nią zająć. Odwróciłam się, wstrząśnięta bezczelnym spokojem, z jakim wypowiedziała te słowa, potwierdzające moje podejrzenia.- Zająć się mną? Ale contessa nigdy nie zwracała uwagi na moje pytania.- Jeśli uważasz, że jest za stara, możemy poczekać na następną. Następną? O czym oni do cholery mówili? Mężczyzna kontynuował wpatrywanie się we mnie i pomyślałam, że w jego ciemnych oczach dostrzegam niechęć. Co mogło mu się we mnie aż tak nie podobać, wyłączając moje niezwykle błyskotliwe pytanie o jego imię? Potrząsnął głową. - Nie możemy pozwolić sobie na czekanie przez kolejne osiemnaście lat. Ona musi wystarczyć. Dobra, dość tego. Chociaż prawdopodobnie nie byłam w stanie pokonać przybysza w walce wręcz, stało się jasne, że nadszedł czas odsłonięcia masek, a contessa
przestała już ukrywać to, co dla mnie szykowali. Przeszłam przez pokój i usiadłam w połowie drogi, pomiędzy moją wyrodną rodzicielką, a mrocznym nieznajomym. - Do czego mam wystarczyć? - Zapytałam. - Na jaką następną chcecie czekać? Macie zamiar się mnie pozbyć? Contessa zmierzyła mnie swoim zimnym spojrzeniem, jakbym nagle zanieczyściła powietrze, ale tym razem mi odpowiedziała. - Wiesz o tym równie dobrze jak ja, Tory. Zawsze byłaś inteligentnym dzieckiem, pomimo twoich innych wad. Faktem jest, że zostałaś wychowana i urodzona w pewnym celu, a gdybyś skończyła dwadzieścia pięć lat, przestałabyś być przydatna. Na szczęście Eminencja przysłał wiadomość i w końcu zostałaś wezwana. Pedersenowi byłoby bardzo przykro, gdyby musiał się ciebie pozbyć. Ledwie spojrzałam na mojego zwalistego, osobistego nauczyciela. Przez te wszystkie spędzone razem lata, nigdy nie okazywał jakichkolwiek pozytywnych emocji. Domyślałam się, że współczucie było mu obce. A jego złowieszczy wyraz twarzy trudno było wziąć za ulgę z powodu tego, że nie będzie musiał spełnić uciążliwego obowiązku i dokonać mojej egzekucji. - Ale... ale dlaczego? - Zapytałam, kiedy już mogłam złapać oddech. - Po co mnie wezwano? Czym jestem? Cisza w pokoju narastała i stawała się przytłaczająca, a contessa, idealna gospodyni, zaczęła wiercić się, jakby krzesło zaczęło uwierać ją w kościsty tyłek. Pedersen także milczał jak grób i stało się jasne, że zadanie oświecenia mnie pozostawiono nieznajomemu. - Myślę, że bardziej na miejscu byłoby pytanie o to, kim jesteś - powiedział mężczyzna z głosem anioła. - A odpowiedź brzmi; jesteś Victorią Belloną, starożytną rzymską boginią wojny, i...
- Masz na myśli, że zostałam nazwana jej imieniem - sprostowałam. Nie był człowiekiem, który lubił, gdy mu przerywano. - Nie - powiedział. - To ty jesteś rzymską boginią wojny, albo co najmniej jej najnowszą reinkarnacją. I jesteś moją żoną. To oświadczenie pozbawiło mnie oddechu. Nieźle, widocznie nie zadowalało ich proste wysłanie mnie na tamten świat, najpierw zamierzali zabawić się mną, sprowadzając pięknego szaleńca, by ze mnie szydził. - Taaa, oczywiście - powiedziałam. - Ale jakoś nie mogę przypomnieć sobie ceremonii naszego ślubu. Zignorował mnie, zwracając się do kobiety, która rzekomo mnie urodziła. - Zapomniałaś wspomnieć jej o niestosownym języku. Twoim zadaniem było wykształcenie jej zgodnie do zajmowanej pozycji. To okazywanie braku szacunku, jest nie do przyjęcia. Już otwierałam usta, żeby powiedzieć mu, gdzie może sobie wsadzić ten szacunek, ale contessa odezwała się pierwsza. - I nie jest już dziewicą. Sądzę, że dałam to jasno do zrozumienia. Prawdę mówiąc, to sprawia więcej kłopotów niż jest tego warta, Eminencjo. Radziłabym ci poczekać na pojawienie się następnej, odpowiedniejszej kandydatki. Następnej? Co do kurwy nędzy? Ale Eminencja potrząsnął swoją pięknie ukształtowaną głową. - Nie mamy takiej opcji. Dziewictwo nie jest żadnym problemem, ponieważ ten układ będzie tylko formalnością. A ona z pewnością nauczy się uważać na swój język. Biorę ją.
Taaa, proszę zapakować, pomyślałam gorzko. Przygwoździłam go wzrokiem. - A co, jeśli nie zechcę pójść? Rzucił mi lekceważące spojrzenie. - Nie bądź śmieszna, Victorio Bellono. Masz wybór pomiędzy szybką śmiercią, a życiem z Upadłym. Tylko głupiec wybrałby śmierć i chociaż nie mam pojęcia, jak wiele jeszcze możesz mieć wad, to wyrażam nadzieję, że głupota nie jest jedną z nich. Tu mnie miał. Pozostała we mnie jeszcze odrobina ochoty do walki, ale w istocie rzeczy poszłabym z Attylą, królem Hunów, gdyby to oznaczało, że mogę uciec mojej matce i Pedersenowi. - Mam na imię Tory - powiedziałam. - Nie Victoria Bellona. I kto to, do cholery jest Upadły? Po raz pierwszy te zgrabne usta wygięły się w uśmiechu, chociaż trudno było nazwać go serdecznym. - Nie jestem żółwiem, ani renesansowym malarzem, Wiktorio Bellono. Upadli są strąconymi aniołami, a ja jestem Archaniołem Michaelem. Ja również przed długą chwilę oceniałam go spojrzeniem. Groziła mi pewna śmierć z rąk moich strażników, albo przyszłość z wariatem, który ślubował celibat? Wybór był prosty. - Okay, Wasza Świątobliwość. Wchodzę w to. Kiedy wychodzimy? Nie spełniałam jego wygórowanych oczekiwań, ale to był, w tej chwili najmniejszy z moich niepokojów. - Teraz. PRZEKŁAD KOREKTA
wykidajlo
xeo222
ROZDZIAŁ 3
ARCHANIOŁ MICHAEL WPATRYWAŁ SIĘ w nonszalancką, młodą kobietę, broniąc się przed wypełniającą go czarną rozpaczą. Nie chciał tego, nie pragnął jej. Chciał prostego życia, jakie dla siebie wykuł, a w tym życiu nie było miejsca dla istoty, którą mu narzucili. Bał się tego od chwili, w której Raziel powiedział mu o przepowiedni Marthy, zaledwie trzy krótkie dni temu. Widok jego przyszłej żony tylko wszystko pogorszył. Tym razem contessa i Pedersen dokładnie pokpili sprawę. Zostali powołani, by sprowadzać na świat, wychowywać i szkolić każdą nową inkarnację Bellony, Bogini Wojny, i na przestrzeni wieków sprawdzali się bez zarzutu. Ich zadanie było dziwne. Większość starożytnych bogów i bogiń zniknęła, już ich nie potrzebowano. Tylko boginie wojny pozostały silne, więc przez tysiąclecia contessa i jej poplecznicy płodzili je, wychowywali do wieku dwudziestu pięciu lat, a następnie pozbywali się ich, jeśli nie były potrzebne. Victoria Bellona musiała być wiecznie młoda. Nie istniał żaden przytułek dla starzejących się bogini. Bogowie i boginie powinni być nieśmiertelni, oczywiście, ale tym, co utrzymywało ich w tej formie była wiara ich wyznawców. Teraz nie pozostał już nikt, kto wciąż by wierzył w starożytne greckie i rzymskie panteony, więc była tak samo delikatna, jak reszta ludzi. Pewna liczba jej wcieleń została wezwana podczas niedawnych wojen światowych,
furii japońskiej napaści na Chiny, bitew, które szalały nad Europą i Azją w przeciągu wieków. Kilka ostatnich Victorii Bellonas zużyto bardzo efektywnie, pomyślał z ponurym rozbawieniem. A teraz ta została ofiarowana Upadłym i miała zostać wykorzystana w bitwie z Urielem i Niebieskimi Zastępami. Patrzył na nią taksująco, nie była żadną nieśmiałą młodą dziewicą ze wzrokiem wbitym w ziemię. Uciekła z kochankiem, gdy była zaledwie nastolatką, chociaż Pedersen szybko to opanował, to nadal nie udało się im jej okiełznać. Wciąż nie dawali sobie rady z jej temperamentem. To było beznadziejne, od początku do końca, ale Raziel nie chciał słuchać jego protestów i Michael otrzymał od niego propozycję nie do odrzucenia. Uriel przygotowywał się do ataku. Osłona, które miała powstrzymać Zastępy Niebieskie poza obrębem Sheolu, została rozbita tak łatwo, jak kryształowy kielich. Nie miał wątpliwości, że Upadli ostatecznie zwyciężą, ale aby to się stało, potrzebne były pewne warunki. Michael wypełni swoją część i upewni się, żeby ta młódka zrobiła to samo. Wszystko po to, by przerwać bezwzględną tyranię ostatniego z archaniołów, Uriela i zakończyć krwawą wojnę przeciwko Upadłym. Dziewczyna wstała... chociaż on przypuszczał, że tak naprawdę nie była już dziewczyną. Dwadzieścia cztery lata. Pamiętał czasy, gdy kobiety były stare, zanim osiągnęły dwadzieścia lat, ich ciała niszczyła ciężka praca i trudy ciągłych porodów. Ta młoda kobieta wyglądała tak, jakby nigdy w życiu nie skalała sobie rąk ciężką pracą. - Potrzebuję kilku minut, żeby się spakować. - Już się tym zajęto.
Przebłysk irytacji zatańczył w jej czystych, zielonych oczach, po czym zgasł. - W porządku. Muszę się pożegnać z... Nie ma tu nikogo, z kim potrzebujesz się żegnać - powiedział swoim obezwładniającym tonem, który nie dopuszczał najmniejszego sprzeciwu. - Jestem gotowy. Chodź. (Wszystkie aniołasy mają takie same nawyki, pamiętacie to słówko, nieprawdaż?;) Czuł jej opór, zadziwiająco potężny, jak na kogoś tak młodego. Ale musiał przypomnieć sobie, że jej fizyczne lata nie miały nic wspólnego z latami... nie, tysiącleciami... mocy, która przeniosła się na nią w momencie urodzin. Naprawdę nie miała pojęcia, jaka była silna. I tak powinno być. Może to był powód, dla którego contessa była taka chętna, by ją zabić przed czasem. Tradycyjnie, pretendentka była unicestwiana w swoje dwudzieste piąte urodziny, a te miały być dopiero za cztery tygodnie. Gdyby Martha, kilka dni temu nie miała swojej cholernej wizji, wówczas ta młoda kobieta zostałaby zgładzona, a nieśmiertelna contessa już nosiłaby nową boginię, którą po urodzeniu przekazałaby w ręce sług do czasu, aż byłaby na tyle duża, by mógł się nią zająć Pedersen. Byli mrożącą krew w żyłach fabryką; contessa przypominała mu składającą jaja pajęczycę. Wiedział, dlaczego chciała przyśpieszyć datę uśmiercenia swojej ostatniej progenitury. To nie była kwestia jedynie niewyparzonego języka i brak szacunku. Chodziło o sposób, w jaki Pedersen patrzył na młodą kobietę, gdy myślał, że contessa tego nie widzi. W innym przypadku Michael mógłby to uznać za zabawne. Nawet nieśmiertelni bogowie byli zdani na łaskę swoich słabości i uczuć i okazało się, że zwykle beznamiętny Pedersen padł ofiarą swojej obecnej uczennicy. Co mogłoby się
zdarzyć, gdyby on sam nie wkroczył na scenę, jako deus ex machina ? http://pl.wikipedia.org/wiki/Deus_ex_machina Michael prawie miał ochotę parsknąć śmiechem z powodu tego jakże adekwatnego w tej sytuacji wyrażenia, ale ostatnio jakoś stracił poczucie humoru. Rzucił okiem na zwalistego mężczyznę. Pedersen prawdopodobnie zrzuciłby dziewczynę z klifu, by dołączyła do kości wszystkich innych młodych kobiet. Był szczęśliwy, dopóki nikt inny nie mógł jej mieć. Michael mógł odczytać myśli kłębiące się za jego beznamiętną twarzą, siła jego obsesji wkrótce mogła rozbić tą stoicką fasadę. Gdyby nic nie zrobił, Pedersen mógłby rozwiązać problem za niego. Ten pomysł powinien wydać mu się kuszący, ale Michaelowi od tak długiego czasu nic nie wydawało się kuszące, że ledwie rozpoznawał to uczucie. Miał obowiązek do wypełnienia i zrobi to. Musiał przyjąć na wiarę słowa Raziela, że to było złem koniecznym. - Powinieneś poczekać... - zaczął Pedersen, a ponieważ Michael wiedział, co kierowało mężczyzną, pozwolił sobie na cierpki uśmiech. Contessa gwałtownie uniosła głowę i wbiła spojrzenie w kochanka. - Poczekać, na co? Im prędzej ona opuści to miejsce, tym lepiej. Przynajmniej przez chwilę będziemy wolni. - Przez chwilę? - zapytał Michael, ignorując młodą kobietę, która usiadła i obserwowała ich wszystkich. - Jeśli ona jest właściwą kandydatką - wyrażenie contessy zawierało szczyptę
złośliwej satysfakcji. - Eminencja sam zwrócił uwagę na jej brak szacunku, respektu i dziewictwa. Myślę, że minie zbyt wiele czasu, gdy zostaniemy poproszeni o wyhodowanie kolejnej kandydatki. W świecie natury istnieją takie istoty, które odgryzają głowy partnerom i pożerają swoje potomstwo, pomyślał. Contessa di Montespan była jedną z nich. Patrząc na takie kobiety, celibat nie wydawał się takim złym wyborem. - Zrobisz jak zechcesz - powiedział Michael. Dziewczyna... nie, kobieta... wstała i z dziwnym zadowoleniem zdał sobie sprawę, że jest wysoka i szczupła, a pod wyglądającą na miękką w dotyku skórą rysowały się silne mięśnie. To dobrze. Życie, które na nią czekało, nie było dla słabych i łagodnych. Wiedziała, że znalazła się w pułapce, jednak spojrzenie, które mu rzuciła, było nieustraszone. Jej oczy były w jaskrawym, prawie opalizującym odcieniu zieleni, zaskakująco kontrastując z bardzo jasną skórą i atramentowo-ciemnymi włosami. Wyprostowała ramiona i uniosła głowę. - Jestem gotowa. Kątem oka wyłapał instynktowny odruch protestu Pedersena, ale zignorował go. Pedersen był przeszłością, jego zdanie nie miało już znaczenia. Jeśli zakochał się w swojej podopiecznej, zległ z nią, to był jego problem i być może jej. Jednak on nie miał zamiaru zawracać sobie tym głowy. - Powinnaś się przebrać. Założyć coś ciepłego. Polecimy, więc może być ci chłodno.
Skinęła głową, nic więcej. Moment później wyszła, bez jednego spojrzenia na swoją matkę i Pedersena. - Ot i cała wdzięczność - wycedziła contessa, zanim z dezaprobatą spojrzała na Pedersena. Po czym odwróciła się do Michaela. - Czy możemy coś zaoferować, Eminencjo? Może któreś z naszych wyśmienitych włoskich win? Gardził tymi kreaturami prawie tak mocno, jak ta ciemnowłosa dziewczyna. Szorstko potrząsnął głową. - Potrzebuję świeżego powietrza. - Przyślę Tory do ciebie. - Nie ma takiej potrzeby, znajdę ją. To była prosta prawda i zauważył, jak przez twarz Pedersena przebiega błyskawica dzikiej wściekłości, po czym znika. Człowiek nigdy nie wiedziałby, gdzie ją znaleźć, nigdy nie zaznał tego rodzaju połączenia, które natychmiast nawiązało się między Victorią Belloną, a jej partnerem, czy Michaelowi to się podobało, czy nie. - A więc z Bogiem - mruknęła contessa. Michael omal się nie uśmiechnął. Bóg nie miał z tym nic wspólnego.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 4
TO BYŁO DZIWNIE NIEPOKOJĄCE, samotne przemierzanie pustych korytarzy, bez żadnej obstawy. Człowiek, który myślał, że jest archaniołem musiał być mnie bardzo pewny. Był głupcem. Nikt, kto myślał, że jestem starożytną rzymską boginią wojny nie mógł być zdrowy na umyśle. Miałam szczery zamiar postępować z nim ostrożnie, zanim znajdę okazję na szybką ucieczkę, ale wyglądało na to, że nie musiałam tego robić. Skoro naprawdę nikt mnie nie pilnował, mogłam się wymknąć, zanim ktokolwiek zdałby sobie sprawę, że zniknęłam. Poszłam prosto do swojego pokoju, zdarłam z siebie przykusą sukienkę i założyłam ciemne dżinsy, czarny golf i sweter. Wyobrażałam sobie, że coś takiego mogła nosić Angelina Jolie, kiedy kopała tyłki złym facetom i rzucała się do ucieczki. Miałam pieniądze ukryte w miejscu, którego nawet Pedersen nie mógł znaleźć, prawie sto euro. Gromadziłam je ostrożnie. To nie było zbyt wiele, ale znaczyło, że gdy znajdę się w prawdziwym świecie, nie będę całkowicie bez środków do życia. Nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia z pieniędzmi, ale sądząc na podstawie oglądanych filmów wiedziałam, że ze stoma euro nie zajdę zbyt daleko. Gdy tylko pozbędę się tego pięknego, szalonego mężczyzny, w końcu będę mogła rozpocząć prawdziwe życie. Istniał świat, za którym tęskniłam i byłam więcej niż chętna, by nadrobić stracony czas. Chciałam się zakochać, znaleźć jakąś pracę, chciałam mieć dzieci i zwiedzać różne egzotyczne miejsca. Byłam głodna
wszystkiego, co straciłam podczas długich lat uwięzienia. Skombinowałam nawet parę czarnych butów, żeby moja transformacja stała się kompletna. Nie miałam dowodu ani paszportu, ale tym mogłam zająć się później. Istnieli ludzie, którzy załatwiali takie sprawy, widziałam to w filmach. W tej chwili najważniejszą sprawą było wyrwanie się stąd. Chociaż drzwi nie były zamknięte na zamek, to okna w mojej sypialni wciąż były zakratowane. Swoją drogę ucieczki planowałam już od wielu lat, więc dokładnie wiedziałam, w którą stronę mam iść. Odsunęłam bezcenny gobelin wiszący w korytarzu naprzeciwko mojej sypialni, sięgnęłam do gałki dawno zapomnianych, ukrytych drzwi i otworzyłam je. Wśliznęłam się do środka, zanim ktokolwiek zdołałby mnie zobaczyć. Wewnątrz panowały egipskie ciemności, więc przystanęłam, czekając, aż moje oczy przyzwyczają się do mroku. To była najstarsza część zamku, sięgająca czasów Borgiów. Podejrzewałam, że contessa była potomkinią tej rodziny trucicieli. Co kazało mi przypuszczać, że ja również mogłam do niej należeć, ale od tej chwili byłam sierotą: żadnej rodziny, żadnych więzi, żadnych genetycznych obciążeń. Mogłabym to sobie wynagrodzić, kiedy już opuszczę to miejsce... i na przykład wyobrazić sobie, że pochodzę z linii jakiejś irlandzkiej księżniczki. Nie, żeby w Irlandii były księżniczki, ale doszłam do wniosku, że moja blada skóra, ciemne włosy i zielone oczy pasowałyby do tego kraju. To byłoby dobre miejsce na nowy początek. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech, czekając aż wyostrzy mi się wzrok. Komnata śmierdziała myszami, pleśnią i zaniedbaniem. Nikt nigdy tu nie wchodził... więc przypuszczam, że wszyscy zapomnieli o jej istnieniu. Odkryłam ją dawno temu, kiedy jeszcze tak mnie nie pilnowali, a ja nigdy nie zapominałam o takich rzeczach. Krótkie schody prowadziły do narożnego pokoju, a kolejne, bardziej strome kończyły się wewnątrz okrągłej wieży od strony klifów. Dokładnie wiedziałam, ile kamiennych stopni wiedzie do narożnego pokoju. Znałam dokładną liczbę krętych schodów, które
poprowadziłyby mnie w dół do niebezpiecznego zejścia i w leżącą poniżej dolinę. Nie miałam pojęcia, kto i z jakiego powodu używał kiedyś tych schodów. Służyły do celów wojskowych... czy dla uciekających tchórzy? Ja nie byłam tchórzem, ale im dłużej czekałam, tym bardziej robiło się niebezpiecznie. Poruszyłam się, ostrożnie stawiając stopy, próbując nie deptać po liściach, które w jakiś sposób znalazły drogę do tej opuszczonej klatki schodowej i unikając chrzęstu tego, co jak przypuszczałam było szkieletami myszy. Albo jeszcze gorzej, szczurów. Trzymałam się zimnej, wilgotnej ściany i ruszyłam w górę, koncentrując się na doświadczeniu wyniesionym ze sztuk walki, których uczył mnie Pedersen, by poruszać się bezszelestnie. Dobrze zapamiętałam drogę, wychodząc tam, gdzie chciałam. Nareszcie pojawił się lekki promień światła, pochodzący z jednego z otworów strzelniczych, prawdopodobnie portalu, którego wszelakie robactwo używało, żeby dostać się do zamku. Rozejrzałam się wokół po otaczających mnie cieniach. Pewnie już zaczęli na mnie polować i nie mogłam pozwolić sobie na marnowanie czasu. Przeszłam przez zasłane liśćmi półpiętro prowadzące do wąskich, krętych schodów i zaczęłam schodzić w dół. Jedną pozytywną rzeczą było to, że praktycznie obce było mi uczucie strachu. Nie zwracałam uwagi na wysokość, ciemnie odludne miejsca, ani nawet pająki wielkości pięści. To była droga do wolności i nie mogłam sobie pozwolić na wahanie. Gdyby w końcu udało mi się uciec, nigdy więcej nie musiałabym już ich oglądać. Nie szalałam za zanurzaniem się w kompletną ciemność. Kamienne schody pod moimi stopami były śliskie, ściana wilgotna, oślizgła pokryta mchem i krucha. Stanowiła zdradziecką podporę dla dłoni. Tylko Bóg wiedział, co leżało pod moimi nogami, ale nie miałam wyboru. Musiałam posuwać się na przód.
Przynajmniej już nigdy nie będę musiała przejmować się nawiedzonymi oczami Pedersena, śledzącymi mnie gdziekolwiek poszłam. Nigdy nie musiałbym słyszeć pogardliwego tonu contessy. Przyśpieszyłam kroku. Gdy doszłam do ciemnego, wilgotnego dna wieży, byłam prawie bez tchu. Drzwi wciąż były tam, gdzie zapamiętałem, ale lata nie obeszły się z nimi łaskawie. Gdy chwyciłam za skobel, został mi w ręce wraz z kawałkami drewna, sprawiając, że utknęłam w środku jak w pułapce. Byłam daleko od głównej części zamku. Musiałam zaryzykować zrobienie niewielkiego hałasu. Z półobrotu kopnęłam w drzwi. Roztrzaskały się, powstała w nich ogromna dziura, przez którą wdarło się chłodne, nocne powietrze. Kolejny kopniak i mogłam zepchnąć ze swojej drogi rozsypane pozostałości, wychodząc, by zachłysnąć się pierwszym oddechem wolności. Powinien być jasny, słoneczny dzień i tryumfalna muzyka, pomyślałam, zamiast chłodu, przenikliwego wiatru i ciemności. Jednak musiałam zadowolić się tym, co zostało mi dane. Drzwi wychodziły na wąski cypel, który wisiał nad klifami. Włosi mieli skłonności do budowania swoich zamków w górach, by bronić się przed rabusiami z sąsiednich miast-państw, i ten również nie różnił się od innych. Gdybym skręciła w lewo i poszła ścieżką, wylądowałabym na dziedzińcu, na oczach mieszkańców. Nie miałam innego wyboru, jak tylko pójść w prawo i próbować zejść po skalistych półkach, na bezpieczny szlak, który poprowadziłby mnie z dala od mojego więzienia. Wychyliłam się z cieni, zmierzając w kierunku skał, gdy masywna ręka złapała mój nadgarstek, ściskając tak mocno, że wydałam z siebie cichy, zdradzający cierpienie dźwięk.
Pedersen. Zawsze lubił sprawiać mi ból, i to była kwestia dumy, że nigdy nie pozwalam mu tego widzieć, nigdy nie wydałam najmniejszego jęku. Tak więc, może ten krzyk był moim pożegnalnym prezentem dla niego. - Dokąd się wybierasz? Nie odpowiedziałam. To było oczywiste, ale nauczyłam się uważać na swój język przy Pedersenie. Miał gwałtowne usposobienie, pomimo przyprawiającej o gęsią skórkę, obsesyjnej czujności, która sugerowała coś dużo bardziej niepokojącego, niż pragnienie sprawienia mi bólu. - Myślisz, że możesz uciec od swojego przeznaczenia? Ściskał mój nadgarstek tak mocno, że prawie miażdżył mi kości, w efekcie czułam ból bliski agonii. Ten człowiek dręczył mnie i torturował przez prawie dwadzieścia lat i wreszcie miałam dość. - Mam zamiar uciec od ciebie - powiedziałam lekkomyślnie. - Nie - jego zaprzeczenie było schrypnięte, gardłowe. - Nie odejdziesz z nim. - Masz rację. Ale tutaj też nie zostanę. Puść mnie, Pedersen. Albo cię załatwię. Uderzył mnie w twarz. Powinnam była się tego spodziewać, w końcu robił to dość często. Raz złamał mi kość policzkową, innym razem szczękę. Zawsze leczyłam się z nadnaturalną prędkością, więc nigdy zbytnio się tym nie przejmowałam. Ten cios sprawił, że ujrzałam gwiazdy, ale nie strzaskał żadnej kości. Zamrugałam,
próbując odzyskać równowagę. Nie musiałam pozwalać mu tego robić, przypomniałam siebie, potrząsając głową. Nigdy więcej. Spojrzałam w te blade oczy i zrozumiałam, że tym razem zamierza mnie zabić. Z nieznanych mi powodów, nie mógł znieść tego, że moja egzekucja została wstrzymana i pomimo złowrogiego spojrzenia i skłonności, żeby miażdżyć mnie w każdym nadarzającym się momencie, najwyraźniej nie przewidywał dla mnie szczęśliwego końca. Rzuciłam okiem ponad klifem. Kamienie poniżej były poszarpane i jeśli miałabym fart, uderzyłabym w nie głową, natychmiast tracąc przytomność, więc nie musiałabym cierpieć. Pomyślałam, że nie mam nic do stracenia. - Dlaczego chcesz mnie zabić, Pedersen? Byłeś moim mentorem i nauczycielem. Dlaczego aż tak bardzo chcesz, żebym umarła? Sukinsyn ponownie zdzielił mnie w policzek, potknęłam się, po czym znowu udało mi się odzyskać równowagę. Użył lewej ręki. Prawą pewnie rozwaliłby mi twarz. - Nikt nie będzie cię miał - powiedział i odciągnął mnie od stabilnej ściany. - Nawet ty? To zadziałało. Zamarł, te słowa tak nim wstrząsnęły, że nie mógł się poruszyć. Ale ja mogłam. Kopnęłam w górę, mocno, celując we wrażliwe miejsce pomiędzy jego nogami. Krzyknął i puścił mnie, osuwając się na kolana, na wąską kamienną półkę. Był odporniejszy niż myślałam. Ledwie zrobiłam dwa kroki w kierunku skał, gdy jego ręka chwyciła moją kostkę i upadłam. Rzucił się na mnie, próbując mnie obezwładnić, ale miałam w rezerwie kilka tricków. Poruszyłam się błyskawicznie, zmieniając pozycję i wykorzystując siłę bezwładności jego ogromnego cielska, przerzuciłam go przez siebie. Krzyczał przez całą drogę w dół, a potem usłyszałam głuchy odgłos, gdy wylądował.
Leżałam w całkowitym bezruchu. Było zbyt ciemno, żeby można było cokolwiek zobaczyć, a Pedersen nie robił już żadnego hałasu. Nie żył, a ta myśl była dziwna, niepokojąca. Właśnie zabiłam człowieka. Kogoś, kto po stokroć na to zasłużył... jednak, to wytrąciło mnie z równowagi. Od jego ciosów zdrętwiała mi twarz. Będę obnosić się z tymi wspaniałymi siniakami przez jakieś kilka godzin, a następnie zejdą, dzięki mojemu darowi szybkiej regeneracji. Nie, żebym troszczyła się o swój wygląd. Podniosłam się i dosunęłam od krawędzi urwiska. Po chwili odwróciłam się. On tam stał i patrzył na mnie. Michael. - Jak długo tu jesteś? - zapytałam. - Już jakiś czas. Dobrze sobie poradziłaś z tym kretynem. Trenował cię? - w jego bogatym, pięknym głosie zabrzmiało umiarkowane zaciekawienie. Obserwował, jak walczę o życie? Udało mi się utrzymać chłodny ton głosu. - Tak. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że miałam w zanadrzu kilka własnych sztuczek. - Zrobił z tobą kawał przyzwoitej roboty. Będziemy to kontynuować, gdy znajdziemy się w Sheolu. Wpatrywałam się w niego. - Dlaczego mi nie pomogłeś? - Nie było takiej potrzeby. Świetnie dawałaś sobie radę. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - A co, gdyby zrzucił mnie z klifu, zanim zdążyłbyś go powstrzymać?
- Wtedy bym cię złapał. Wariat, pomyślałam znowu, odsuwając się z dala od krawędzi urwiska. Nie mogłam się zdecydować, czy doceniam jego pozbawioną entuzjazmu pochwałę, czy też żywię do niego urazę. - Słuchaj, nawet się nie znamy. Tak naprawdę to ty wcale mnie nie pragniesz... nie chcesz, żebym z tobą pojechała, mam rację? - Owszem. To jednakże, jest moim obowiązkiem - jego głos był bezbarwny, bezkompromisowy. - Nieważne, czy to mi się podoba, czy nie, jesteś mi przeznaczona. - Mogę z tobą walczyć. Ten szalony człowiek po prostu się roześmiał. - Nie marnuj mojego czasu, Victorio Bellono. Im prędzej wrócimy do Sheolu, tym lepiej. - Gdzie dokładnie znajduje się ten Sheol? - We mgle. O Chryste. Nie dość, że obłąkany, to również tajemniczy. - W porządku. A jak się tam dostaniemy. - Polecimy. - A któreż to linie latają we mgle? - Nie będziemy lecieć samolotem.
Poruszał się tak szybko, że ledwie miałam czas zorientować się, co zrobił. Chwycił mnie, odwrócił i przyciągnął do siebie, owinął jedno potężne ramię wokół mojej talii, trzymając mnie przed sobą. Przez chwilę miałam wrażenie obezwładniającej siły, twardych mięśni, kości i gorąca wzdłuż całych moich pleców, powodującego dziwną, natychmiastową słabość. A następnie, ku mojej zgrozie, skoczył z klifu. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć zbliżającej się śmierci, ale nie krzyczałam. Szum wiatru był ogłuszający, otaczały nas ciemności, jednak nie było żadnego nagłego, tragicznego końca w dole, na poszarpanych skałach. Po prostu wciąż spadaliśmy. Chociaż nie odnosiłam wrażenia, że poruszamy się zgodnie z prawem grawitacji, lecz w górę, w górę do nieba. Spróbowałam otworzyć oczy, sprawdzić to dziwne uczucie, ale moje powieki sprawiały wrażenie sklejonych. Zaczęłam walczyć, gdy usłyszałam przy uchu pomruk jego niskiego głosu. - Nie wyrywaj się, idiotko. Jakaś zabłąkana odrobina zdrowego rozsądku zmusiła mnie, by posłuchać. Świat odwrócił się do góry nogami, Alicja przeszła na drugą stronę lustra, a skoro nie byłam jeszcze martwa, to mogłam poczekać, aż stanę na twardym gruncie, żeby znowu zacząć walczyć. Zrobiło się zimno, bardzo zimno, poczułam jak moja twarz i ciało pokrywa się skorupą lodu. Powietrze było rozrzedzone i rozpaczliwie walczyłam o oddech w zimnej, atramentowej ciemności. Może to była śmierć, pomyślałam w oszołomieniu. Może w rzeczywistości nie czuło się uderzenia, po prostu wpadałeś do jakiejś czarnej, lodowatej otchłani, gdzie zostawałeś uwięziony na resztę swojego życia. Czyż większość ludzi nie szło do piekła? Nie mogłam sobie przypomnieć. Racjonalne myślenie stawało się coraz trudniejsze i nic dziwnego. Wydawało się,
jakbym dryfowała przez bezkresne, lodowate, nocne niebo, pozbawiona powietrza do oddychania. Nie musiałam roztrzaskiwać ciała o skały. Zabije mnie brak tlenu, albo zimno. Przestałam walczyć o oddech. Całkiem przestałam oddychać. Czułam gorące łzy, przesączające się spod moich zamkniętych powiekach. Zawsze unikałam użalania się nad sobą, jeśli jednak umierałam, mogłam sobie na to pozwolić. Łzy spływały po mojej twarzy, roztapiając strumyki, które znowu zamarzały. Moje zamknięte powieki przymarzły do siebie, a ciało zesztywniało, jedyne źródło ciepła przyciśnięte było do moich pleców. Poddałam się. Ocknęłam się, gdy wylądowaliśmy tak gwałtownie, aż jęknęła pod nami ziemia i zdałam sobie sprawę, że już nie jest mi zimno. Ramię, które zaciskało się wokół mojego pasa opadło, mężczyzna cofnął się, zostawiając mnie lekko chwiejącą się na nogach. Otworzyłam oczy. Byliśmy na plaży, otoczonej lekką, oceaniczną mgiełką. Osunęłam się na piasek i gwałtownie zwymiotowałam. - To czasami tak działa na ludzi - powiedział z góry ten piękny, znienawidzony głos. - Ostrzegłbym cię, ale nie byłaś w nastroju do słuchania czegokolwiek. Nie cierpiałam wymiotów. Ale jeszcze bardziej nienawidziłam mieć przy tym widownię, więc całą siłą woli próbowałam się uspokoić. Żółć paliła mnie w gardle. Znowu zamknęłam oczy. Co on mi zrobił? - Wstań - powiedział. - Oni zaraz tu będą. Jacy oni? Pomyślałam w oszołomieniu. I kogo to, do cholery obchodzi?
Udało mi się spojrzeć w górę na niego i wtedy za jego plecami dostrzegłam ogromny budynek. Po mojej drugiej stronie był ocean, nigdy wcześniej go nie widziałam i wpatrywałam się w niego ze zdumieniem, moje niedola została chwilowo zapomniana. Wzięłam głęboki wdech, wciągając w płuca bogaty, słony aromat. Czułam jego smak na wargach, czułam go również na skórze i po raz pierwszy w swoim życiu zakochałam się, całkowicie i beznadziejnie. Widok i szum oceanu, połączony z jego hipnotyzującym zapachem, był uwodzicielski... wręcz uzależniający. Niechętnie oderwałam od niego spojrzenie i zobaczyłam, zmierzającą w naszą stronę niewielką grupkę ludzi. Najpiękniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek w życiu widziałam... a nie licząc tych trzech lat mojej względnej wolności, byłam przyzwyczajona do urody gwiazdorów filmowych, oglądanych w hollywoodzkich produkcjach. Jednak te istoty, wliczając w nie również tą, która mnie porwała, były niemal niesamowicie piękne. Zauważyłam również trzy, lub cztery kobiety, ale były raczej zwyczajne, nie tak eterycznie zjawiskowe. Głowiłam się, żeby ogarnąć tą sytuację, ale jakoś nic nie przychodziło mi do głowy. Im bliżej podchodzili, tym wydawali się piękniejsi, ale żaden z nich nie był tak obłędnie cudowny, jak mój szalony porywacz. Możliwe, że ci ludzie mogliby mi pomóc. - Wstawaj - warknął gniewnym szeptem domniemany Archanioł Michael. Chciałam to zrobić, ale nie byłam pewna, czy moje drżące nogi zdołałyby utrzymać mnie w pionie. Najlepiej pozostać na kolanach i modlić się, żeby nie upaść przed nimi na twarz. Gdy zatrzymali się przede mną, pomyślałam, że przy odrobinie szczęścia dam sobie radę z patrzeniem w górę.
Zachwycający mężczyzna z przodu, przypuszczalnie przywódca, z łagodną, lekko zaokrągloną kobietą przy boku, uśmiechnął się do mnie. - Victorio Bellono, Bogini Wojny - powiedział. Witamy w Sheolu, domu Upadłych Aniołów, oraz w twoim nowym życiu, jako małżonkę Archanioła Michaela. W tym momencie znowu puściłam pawia.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 5
MICHAEL PRZEZ CHWILĘ patrzył w dół, na swoją narzeczoną, a następnie jego oczy napotkały stalowe spojrzenie Raziela. - Mówiłem ci, że to nie był dobry pomysł. Allie już klęczała przy Victorii Bellonie, przytrzymując ciemne włosy jego przyszłej małżonki z dala od jej twarzy i szepcąc do niej słowa pocieszenia. Dziewczyna definitywnie nie tryskała radością i jeśli należałby do facetów, którzy posiadają poczucie winy, to może w tym momencie poczułby jej ukłucie. Mógł ją ostrzec. Mógł nawet zrobić coś, by złagodzić nieprzyjemne skutki lotu, jakie często dokuczały ludziom. Bogini Wojny nie była do końca człowiekiem, ale w tej chwili jej ciało było bez wątpienia osłabione, kruche, ludzkie naczynie, a prędkość i wysokość wywarły na nie spodziewane efekty. Powinieneś był ją ostrzec - Allie spojrzała na niego z dezaprobatą. Źródło nie była istotą, która przebierała w słowach i była przeciwna temu pomysłowi od samego początku, co powinno uczynić z nich sojuszników. Ale poddała się pierwsza, a nie mógł opierać się zarówno jej, jak i Razielowi. Nie, gdy wiedział, że mają rację. - Ona będzie musiała stawić czoła zbyt wielu rzeczom, bym zdążył o wszystkich ją ostrzec - odpowiedział chłodno. - Czy jesteśmy gotowi do rytuału? Głowa dziewczyny gwałtownie uniosła się w górę. - Co? Zanim odwrócił się ku niej, Raziel rzucił mu przerażające, pełne dezaprobaty
spojrzenie. - Witamy w Sheolu, Victorio Bellono - powiedział z wielką uprzejmością, przestrzegając zasad protokołu. - Witamy cię w domu Upadłych i w naszej rodzinie. Mam nadzieję, że przez małżeństwo z naszym bratem Michaelem staniesz się naszą sojuszniczką w walce z Zastępami Niebieskimi. - Ani mi się śni - odpowiedziała jego czerwona z zażenowania i złości panna młoda, wstając na nogi z pomocą Allie. - Nikt nie raczył mnie spytać, czy piszę się na to wszystko. Odchodzę. Raziel nawet nie mrugnął. - A gdzie dokładnie życzysz sobie się udać? - Gdziekolwiek, byle nie być tutaj. - Z przykrością muszę cię poinformować, że „tutaj” jest twoją jedyną opcją. Sheol, albo powrót do twojej matki i strażnika na te kilkanaście dni, które pozostały ci do dwudziestych-piątych urodzin, po których, na co pozwolę sobie zwrócić uwagę, ona będzie chciała zakończyć twoją ziemską podróż. - Pedersen nie żyje, a ona raczej nie da rady samodzielnie zrzucić mnie z klifu warknęła dziewczyna. - Istnieje więcej niż jeden sposób, by cię zabić. Contessa lubi rytuały i przepada za klifem, ale równie dobrze może śmiertelnie cię postrzelić i zmusić służących do pozbycia się twoich zwłok. Victoria spiorunowała Raziela wzrokiem, jednocześnie domagając się spojrzeniem jakiegoś wsparcia od Michaela. Ponieważ była tu w Sheolu, nie miał innego wyboru, jak tylko pogodzić się z nieprzyjemną sytuacją, którą sprowadziła na niego wizja Marthy, a on nigdy nie był
człowiekiem, który marnowałby czas na walkę z tym, co nieuniknione. W przyszłości czekały go ważniejsze bitwy. - Jestem gotowy - powiedział, ale uważam, że bogini również powinna wyrazić swoją zgodę. - Co za bogini? - zapytała dziewczyna. - On mówi o tobie, uspokajająco wtrąciła Allie. - Victorio Bellono, wcielenie starożytnej rzymskiej Bogini Wojny. Teraz Victoria piorunowała wzrokiem Allie.- No nie, i ty Brutusie - rzuciła ze wstrętem. - Co wy za cuda tu pijecie, ludziska? Dla Michaela jej pytanie nie miało sensu, chociaż Allie się roześmiała. - Przekonasz się - powiedziała. - To zajmie ci trochę czasu, ale prędzej, czy później zdasz sobie sprawę, że ten nasz szalony świat jest prawdziwy. - A ty jesteś archaniołem? Allie uśmiechnęła się. - Raczej nie. W tym seksistowskim społeczeństwie, tylko mężczyźni są aniołami i w większości nie są archaniołami. Dostał ci się ostatni z nich. Archanioł Michael, boży wojownik. Dziewczyna spojrzała na niego. Nie wyglądała jak Victoria Bellona, nie z jej szczupłą posturą i daleko zbyt piękną twarzą. Bogini Wojny powinna być mocnej, prawie męskiej budowy i ubierać się w rzymską zbroję. Jak kazała mu się do siebie zwracać? Tory? Unikał tego jak mógł, tylko dlatego, że to ją denerwowało. Planował drażnić ją na każdy możliwy sposób, jaki uda mu się znaleźć.
Irytacja trzymałaby ją na dystans, a właśnie tego potrzebował. Mógłby powiedzieć, że jest tylko mężczyzną, ale to nie była prawda i nie mógł obwinić jedynie swoich słabości o swoje popadnięcie w niełaskę ponad dwieście lat temu, ledwie pstryknięcie palcami dla nieśmiertelnych. Dla niego. Była ciężarem, pokusą, o której nie miał odwagi myśleć. Już w tej chwili zaczynał czuć do niej coś, czego nie chciał. Jeśli byłaby mazgajowata i jękliwa, mógłby powierzyć opiekę nad nią komuś tak kompetentnemu, jak Allie albo Rachela i ją zignorować. Ale było coś w sposobie, z jakim mierzyła się z przeciwnościami losu, coś w jej jasnych, zielonych oczach, co wołało go do niej. Ale on nie mógł pozwolić sobie na słuchanie tego zewu. Już i tak zmarnował na nią zbyt wiele czasu. - Przemyśl to - powiedział. - Życie z nami i formalne małżeństwo ze mną, albo śmierć z rąk matki. Contessa nigdy nie była zbyt skłonna do okazywania litości i bardzo lubiła Pedersena, przynajmniej w takim stopniu, do jakiego była zdolna. Nie spodziewam się, żeby powrót pod jej skrzydła był szczególnie przyjemny. Spojrzała na niego z głęboką irytacją. Wspaniale. To doskonale wróżyło ich małżeństwu. - Formalne małżeństwo - powtórzyła, upewniając się. - Przypuszczam, że to oznacza... brak pożycia. - Już ci mówiłem, przestrzegam celibatu. Raziel zaczął coś mówić, ale Michael po prostu go uciszył. - Nawet nie będziesz musiała mnie oglądać.
- Dobrze. - To nie do końca tak - wtrąciła Allie. - To prawda, że według przepowiedni Marthy nie musicie być prawdziwym małżeństwem... w naszym sensie, ale ty wciąż... - Moja żona chce powiedzieć, że będziesz dzielić apartamenty z Michaelem, a tam nie będzie zbyt dużo miejsca, żeby zachować dystans - gładko wtrącił Raziel. - Później możecie zająć się szczegółami. Teraz jesteśmy gotowi do ceremonii. Narzeczona Michaela wyglądała na niechętną i zbuntowaną. - Tak szybko? Wciąż odczuwam skutki lotu... teleportacji... czy jak to zwał. - Im prędzej, tym lepiej - współczująco powiedziała Allie, po tym jak rzuciła Razielowi gniewne spojrzenie. - Kiedy już będzie po wszystkim, będziesz mogła zadomowić się i odpocząć. Kobieta z namysłem popatrzyła w górę na niego. - Ja naprawdę nie mam żadnego wyboru, nieprawdaż? - Nie. - Michael nie zrobił nic, żeby to wydało się łatwiejsze do strawienia. Lepiej dla niej, jeśli będzie dokładnie wiedziała, w co się pakuje. - Nie będzie tak źle, jak mogłoby się wydawać - powiedziała Allie. - Obiecuję. Victoria Bellona może nie była skłonna, by mu wierzyć, ale zauważył, że zaczynała ufać Allie. - W porządku - powiedziała. - Zróbmy to wreszcie. Michael przyglądał się, jak odchodzi z Allie i innymi kobietami.
Żona Raziela nie należała do najpotulniejszych, gdyby jednak zaprosiły do siebie Rachelę Azazela, to na pewno by pomogło. Rachela potrafiła uspokoić najbardziej zrozpaczone kobiety, a nawet Allie musiała dostrzegać korzyści z utrzymywania Tory w dobrym nastroju. Raziel patrzył na niego, jak również stojący za nim Azazel, ich były przywódca, teraz pełniący rolę zastępcy. - Ona jest... nie tak ją sobie wyobrażałem - powiedział, w końcu Michael. - Wiem. Zapadła długa cisza, a następnie Azazel zrobił krok do przodu. - Jestem zaskoczony, że zostałeś zmuszony do zabicia Pedersena. Powinien znać swoją pracę. - Za bardzo się do niej przywiązał. Ale szczerze mówiąc to nie ja go zabiłem. Ona to zrobiła. Zapadła kolejna chwila ciszy. - Interesujące - w końcu odezwał się Raziel. - Czy na to zasłużył? - Po tysiąckroć. Chociaż dobrze ją wytrenował... tak dobrze, że zdołała go przechytrzyć. Ona się nam przyda - powiedział to niechętnie. Pogodził się z tym... nie miał wyboru... i w końcu dostrzegł sens tego, co musiał zrobić. Ale jakaś jego część wciąż walczyła. - Wyglądasz na zmęczonego - stwierdził Azazel.
Był najbliższym przyjacielem, jakiego Michael miał wśród Upadłych. Dawny Alfa, wrócił kilka lat temu ze swoją żoną, Rachelą, która posiadała moce, o których nawet nie wiedziała. Potrzebowali jej w zbliżającej się wojnie, tak samo jak jego własnej, niechętnej narzeczonej. Potrzebowali każdego, kogo udałoby się im zwerbować. - Tak jestem zmęczony - przyznał się. - Chodź ze mną. To nie była prośba, ale to, czego Michael potrzebował i Azazel o tym wiedział. Ruszyli w stronę plaży pokrytej drobnym żwirem, powoli zostawiając Raziela z tyłu. Odgłos fal przyboju, poszum wiatru i mewy, które krążyły i krzyczały w górze, działały na niego uspokajająco. Ocean, miejsce uzdrawiania i ich kolebka. Ludzkość wyszła z wody. Nie miał pojęcia, skąd wziął początek jego rodzaj i nie było tu nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na jego pytania. Uriel, strażnik nieba, potrafił wysnuć każde kłamstwo, które służyłoby jego celom, a Istota Najwyższa odeszła. Gdy tylko dała ludziom wolną wolę po prostu się wycofała, w zastępstwie zostawiając swojego najbardziej zaufanego archanioła. Niestety, tym archaniołem był Uriel, nie Gabriel, Raphael, ani nawet on sam. Ten niezbyt trafny wybór rozbrzmiewał echem przez tysiąclecia, przynosząc ludzkości dżumę i katastrofy. Uriel musiał zostać powstrzymany, zanim całkowicie zniszczy świat. Azazel przerwał ich przyjemną ciszę. - Ona jest bardzo ładna. - Doprawdy? - Nie zgrywaj głupka, Michaelu. To do ciebie nie pasuje. Przecież nie jesteś ślepy. Wizja Marthy przyszła z ważnej przyczyny i to miało rozwiązać nasze problemy, a
nie utrudniać nam życie. Skoro nawet ja mogę wyczuć siłę przyciągania pomiędzy waszą dwójką, to ty na pewno nie możesz być tego nieświadomy. Nie zawracał sobie głowy zaprzeczaniem. - To jest ta nieprzyjemna strona życia, przyznaję. Ona... mnie pociąga. Ale nie mam najmniejszego zamiaru czegoś z tym robić. To będzie małżeństwo tylko z nazwy. Nic, co mogłoby jeszcze bardziej skomplikować sytuację. Azazel potrząsnął głową. - Przypuszczam, że nie o to chodziło w tej wizji. - I taki właśnie jest z nimi kłopot... możesz je interpretować, jak ci się żywnie podoba. Wolę myśleć, że jej obecność i połączenie ze mną jest niezbędne. Po tym, jak to zrobimy, ona będzie, po prostu jednym z moich żołnierzy. - Potrzebujesz wziąć jej krew. - Nie zrobię tego. Wiesz, że... nie wezmę krwi od swojej partnerki. Istota Najwyższa mogła przekląć nas głodem krwi, ale temu mogę się przeciwstawić. Zadowolę się tym, co ofiaruje mi Allie. Azazel zmarszczył brwi. - Wiesz równie dobrze jak ja, że jej krew jest słabsza. Ze Źródła powinni korzystać jedynie Upadli, którzy nie mają partnerek. Nawet, jeśli nie weźmiesz jej do łoża, to wciąż będziesz miał za żonę boginię, a jej krew będzie w stanie uczynić cię niewiarygodnie silnym. - Nie. To była jego jedyna broń przeciwko siłom, które uformowały go w narzędzie sprawiedliwości i terroru, dzierżące płonący miecz, gromiące wrogów, którzy nie zgrzeszyli aż tak mocno, żeby zasłużyć na tak straszliwą karę. Nie, już dłużej nie pozwoli im igrać ze sobą. Nie, nie weźmie żadnej innej krwi, oprócz tej z nadgarstka
Źródła i niech wszyscy będą przeklęci. Już byli przeklęci. - Nie możesz wiecznie z tym walczyć - spokojnie powiedział Azazel. - Wcześniej, czy później będziesz musiał pogodzić się z tym, że Upadli są skazani na picie krwi. Jeśli to jest próba sił pomiędzy tobą, a Najwyższą Mocą, to czy naprawdę myślisz, że masz jakąkolwiek szansę na wygraną? Michael zapatrzył się w morze. - Ty też walczyłeś ze swoim przeznaczeniem powiedział. - Prawie zabiłeś swoją żonę, tak bardzo byłeś zdeterminowany, żeby je zmienić. Azazel poczerwieniał. - Rzeczywiście. Nie polecam tego. Kobiety mają niesamowicie dobrą i długą pamięć. W końcu przepowiednia okazała się prawdziwa, nawet, jeśli źle zrozumieliśmy szczegóły. Przekonałem się, że wizje nie kłamią, Michaelu. - Ale można je zmienić, a czasami są jedynie ostrzeżeniem przed tym, czego trzeba unikać. Azazel potrząsnął głową. - Jesteś upartym bękartem, nieprawdaż? - Nie mam pojęcia, czy moja matka była panną... jeśli w ogóle miałem matkę. Śmiech Azazela był krótki i pozbawiony radości. - Jeśli brać pod uwagę literę prawa, to sądzę, że nas wszystkich dałoby się podciągnąć pod tą definicję. Lecz w tym wypadku chodzi o twój charakter, a tu nie ma żadnej dyskusji. Michael nie miał nastroju na słowne gierki z Azazelem, a jeszcze bardziej na
wdzięczność za jego niespodziewane moralne wsparcie. Azazel, którego znał był ostry i cyniczny, nawet związany ze swoją ukochaną Sarah. Ale od kiedy w jego życiu pojawił się demon, zaczął niemal tryskać optymizmem. To cholernie irytowało Michaela. - To, że twoja przepowiednia sprawiła, iż stałeś się odrażająco sentymentalny, wcale nie oznacza, że ja też muszę. A jeśli tak by się stało, to wszyscy bylibyśmy w tarapatach. Jeśli zacznę patrzeć na świat z tym niemądrym uśmiechem na twarzy, wojsko Uriela na pewno nas rozgromi. Jestem naszą ostatnią i najlepszą nadzieją na zwycięstwo, a jedynym powodem, dla którego zgodziłem się na tą żałosną farsę, było wasze przekonanie, że gdybym jej tu nie przytaszczył, to nie moglibyśmy wygrać. Azazel wydawał się być nieporuszony jego atakiem. - Ale ty nie żywisz podobnego przekonania? Więc dlaczego się na to zgodziłeś? - To proste. Znam się na bitwach i wojnie. Najważniejsza jest wiara w zwycięstwo. Jeśli obecność Victorii Bellony wam ją daje, to ja z radością zniosę jej obecność, tylko po to, żeby dać wam nadzieję. Azazel zlustrował go chłodnym wzrokiem. - A ja sądzę, że nie istnieje nic, co mogłoby sprawić ci radość. Jeśli naprawdę wierzysz, że jej obecność tutaj jest zbędna, to może powinieneś ją zwrócić. - Nie mogę. Contessa ją zabije. - A niby dlaczego miałoby cię to obchodzić? - Nie wiem - warknął Michael. - W takim razie...
- Daj mi spokój, Azazelu. To i tak wystarczy mi z nawiązką. Przez chwilę zaległa pomiędzy nimi cisza, a następnie Azazel pokiwał głową. - Lepiej chodźmy. Przypuszczam, że wszyscy już na nas czekają. Michael rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na morze. Nie mógł pozbyć się uczucia, że właśnie miał uczynić krok, który zmieni resztę jego istnienia... krok, do którego był zmuszony. Ale całe jego życie opierało się na obowiązku, honorze i walce o słuszną sprawę. Ofiara nie była ważna... nie było żadnego istotnego powodu, dla którego to szczególne poświęcenie miałoby być czymś więcej, niż kolejną niedogodnością. Poślubi ją. A następnie umieści w najodleglejszym zakątku domu i przeniesie się do ośrodka szkoleniowego, żeby nigdy nie musiał jej oglądać. - Jestem gotowy - powiedział, odwracając się plecami do oceanu i patrząc w górę na dziwny budynek, który od eonów zapewniał schronienie Upadłym. NADSZEDŁ CZAS. Zdarły za mnie czarny golf i spodnie, rozplotły mi włosy i ubrały w białe, powłóczyste szaty. Kobiecie imieniem Allie nie zamykały się usta, jej łagodny kojący głos, częściowo łagodził mój stres. Korona z dzikich kwiatów, którą mi włożyły była śmieszna, ale spojrzenie w lustro powstrzymywało mnie przed zerwaniem jej z głowy. Nie byłam żadną Wenus Botticellego, wynurzającą się z morza, ale z czarnymi falującymi włosami, kontrastującymi z moją mleczną cerą, nie wyglądałam najgorzej. Nie chciałam zastanawiać się, dlaczego mnie to obchodziło. Przypuszczalnie była to tylko wrodzona próżność. Jednakże nigdy wcześniej nie bywałam próżna nawet, gdy myślałam, że Johann mnie kocha. Zanim oddał mnie Pedersenowi i zgarnął do kieszeni sowitą nagrodę. Kobiety poprowadziły mnie przez szeroki hol do ogrodu, gdzie czekało na nas ze dwa tuziny podobnie odzianych osób, a ja próbowałam ignorować ucisk w żołądku.
Do czasu, gdy ujrzałam swojego przyszłego męża. Stał po drugiej stronie, jego twarz była chłodna i beznamiętna. Zbyt pociągająca, jak na mężczyznę. Anioła. Lub czymkolwiek był. Doskonale piękna i wyjątkowo zimna. W słonecznym blasku po raz pierwszy mogłam dokładnie mu się przyjrzeć. Był ubrany w biel, jak wszyscy, w luźną rozpiętą pod szyją koszulę, jednak rękawy miał podwinięte, jakby nawet ten tak zwany ślub wymagał od niego ciężkiej pracy. Patrzyłam na jego silne przedramiona i po raz pierwszy zauważyłam oplatające je tatuaże, które chowały się pod białą tkaniną. Były również na jego szyi i z tyłu głowy, oraz na piersi pod rozchyloną koszulą. Przystanęłam na chwilę, zafascynowana, ale Allie chwyciła mnie za ramię i łagodnie pociągnęła do przodu. Czy oni oczekiwali, że będę mu ślubować miłość, szacunek i posłuszeństwo? Pomyślałam w oszołomieniu. I czy te anioły ze Starego Testamentu... nie miały w swojej tradycji żadnego ślubnego łuku, szampana, ani kieliszków do rozbicia? Allie chwyciła mnie za rękę i umieściła ją w dłoni Michaela. Jego długie palce zacisnęły się wokół moich, zanim zdołałam zareagować. Jego skóra była chłodna. Na grzbiecie jego dłoni również były tatuaże i ponieważ znajdowałam się bliżej mogłam dokładnie się im przyjrzeć. To były symbole, pochodzące ze wszystkich znanych kultur... celtyckie węzły, znaki plemienne Indian północnoamerykańskich, azjatyckie kandżi i arabska kaligrafia. Obejmowały jego dłoń i ramię, po czym jak wężowe sploty znikały w rękawie. Odniosłam nagłe dziwne wrażenie, które przeszyło mnie dreszczem, że te oznaczenia, mogły prześliznąć się po jego skórze na mnie, oznaczając mnie jak jego własność. Nie było żadnej ucieczki. Raziel stojący przed nami przemawiał w języku, którego nigdy nie słyszałam, pięknymi, dźwięcznymi
dźwiękami, które sprawiały, że mrowiła mnie skóra. Allie odeszła na bok i poczułam się porzucona, dopóki nie zastąpiła jej kobieta o imieniu Rachela. Ścisnęła moją drugą dłoń spokojnym, dodającym otuchy gestem. Mój umysł dryfował w słonecznym blasku. To było zbyt dziwne, zbyt dziwaczne, by móc to pojąć. Pozwalałam słowom Raziela płynąć ponad mną, oszołomiona, do czasu, gdy zaskoczyło mnie brzmienie głębokiego, bogatego głosu Michaela. Powiedział coś w tym samym języku co Raziel, a następnie odwrócił się do mnie. Jeśli w jego ciemnych oczach były jakieś uczucia, to ja nie mogłam ich dostrzec. - Masz ostatnią szansę wyboru - oznajmił. - Możesz zostać z nami i pomagać nam w walce. Jesteśmy w stanie wojny z mocami takiego zła, że jeśli przegramy, świat obróci się w perzynę. Jeżeli to się zdarzy, tak czy inaczej umrzesz. Jeśli wrócisz teraz, może uda ci się przetrwać wściekłość kobiety, która cię urodziła, ale to jest mało prawdopodobne, jako że zbliżają się twoje dwudzieste piąte urodziny. Ale to jest twój wybór. Decydujesz się zostać tutaj, jako moja żona, czy chcesz wrócić do swojego starego życia? To naprawdę nie był trudny wybór. Nawet, gdyby tam nie czekała mnie śmierć, to sama myśl o byciu zamkniętą w tamtym pokoju przez dłużej niż jedną godzinę, wyzwalała we mnie dreszcz przerażenia. Tu było słońce i inne kobiety. Wolność, o jakiej nigdy nawet nie marzyłam. - Wybieram ciebie - powiedziałam, napotykając jego chłodne, tajemnicze spojrzenie. - Więc dokończmy ceremonię – mruknął.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA
Viola ROZDZIAŁ 6
„WIĘC DOKOŃCZMY CEREMONIĘ” - powiedział. Nie złożyłam żadnych innych ślubów poza tymi, na które się umawialiśmy i nie było wymiany obrączek. Czy to było już wszystko i miało znaczyć „Ogłaszam was mężem i żoną”? Najwyraźniej nie. Allie wysunęła do przodu pomiędzy nas i odsunęła swój powłóczysty rękaw poza łokieć, obnażając blade ramię i poznaczony niebieskimi żyłkami nadgarstek. Michael oburącz ujął jej dłoń, po czym spojrzał na mnie swoimi ciemnymi, nieprzejednanymi oczyma. - Czy ona również nie powinna trzymać Źródła? Rachela przesunęła się i stanęła przy mnie. - Tory połóż dłoń na ramieniu Allie powiedziała, łagodnie lecz stanowczo. Co do cholery będzie dalej? Spróbowałam się odsunąć, nagle stałam się bardziej niespokojna niż byłam, odkąd Michael pojawił się w moim życiu... dostawać hopla w ostatniej chwili, to było godne podziwu. - Nie. - Powiedziała głośno, z grupy otaczających nas osób kobieta, której jeszcze nie poznałam. Niejasno uświadomiłam sobie jej obecność i zmartwiony wyraz twarzy.
- Nie w ten sposób to widziałam. Chyba nie... - Daj spokój, Martho - powiedział Michael, w jego głębokim głosie zabrzmiała mieszanina pobłażliwości i rozdrażnienia. - Jeśli jest coś jeszcze, co musimy zrobić, to możemy zająć się tym później. - Ale... - Później, Martho - głos Raziela uciął dyskusję i kobieta niechętnie ustąpiła. Martha. Zapamiętałam to imię z rozmów kobiet. Przede wszystkim była jasnowidzem, który wysłał Michaela na jego śmieszną misję. Tyle że, ta śmieszna misja była tym, co ocaliło mi życie, ponieważ Pedersen i moja matka z całą pewnością planowali mnie zgładzić. Rachela ujęła moją zimną rękę i położyła ją na zgięciu łokcia Allie, przytrzymując ją tam. Allie obdarzyła mnie dodającym otuchy uśmiechem. - Zachowaj otwarty umysł, Tory - powiedziała cicho. - Wszystko będzie dobrze. Targnęło mną bardzo złe przeczucie. Któryś z mężczyzn rozpoczął skandowanie, a ten dźwięk tak obcy i dziwny przyprawił mnie o gęsią skórkę. Zapragnęłam wyrwać się i uciec. Spojrzałam w górę. Zobaczyłam utkwione we mnie mroczne oczy Michaela i stopy wrosły mi w ziemię. - Pozwólmy, by krew przypieczętowała tą więź - powiedział Raziel, a jego głos brzmiał tak, jakby nie był szczególnie zadowolony z tego, co miało za chwilę nastąpić. Ponownie spojrzałam na Michaela, jego oczy były półprzymknięte, rozchylił usta i
wtedy dostrzegłam wydłużające się zęby. Niemożliwe. On nie może... Uderzył jak wąż, przyciskając usta do nadgarstka Allie.(Sukinkot wziął krew od Allie zamiast od Victorii, też mi zaślubiny, o kant dupy potłuc, a noc poślubną pewnie spędzi z Razielem ;) Ona nawet nie drgnęła, ale ja spróbowałam się odsunąć. Silna dłoń Racheli przytrzymała mnie na miejscu. Co on, do cholery robił Allie? Malinkę stulecia? Po co? A wtedy zobaczyłam stróżkę spływającą z boku jej nadgarstka. Michael uniósł głowę. Jego wargi były szkarłatne, czy to była krew na jego... jego kłach? Oblizał usta, żeby zgarnąć ostatnie krople. - Och do diabła, nie - próbowałam się wyrwać, ale Rachela przewidziała moją reakcję i jej palce zacisnęły się boleśnie. - Związek został zawarty, przypieczętowany krwią Źródła i jest uznany za ważny gniewnym tonem oznajmił Raziel. Michael puścił ramię Allie tylko po to, aby chwycić moje, a mocny uścisk Racheli był pieszczotą w porównaniu ze stalową siłą jego palców. Wszyscy się cofnęli, pozostawiając mnie wpatrującą się z lodowatym przerażeniem w zimne oczy Michaela. - Dokonało się - powiedział. Wciągnął mnie w tłum ludzi szepczących nieskładne gratulacje. Kobieta imieniem Marta wciąż jeszcze próbowała protestować, ale Michael jej nie słuchał, pozornie skupiony na wyprowadzeniu mnie stamtąd, co niewątpliwie było dobrym pomysłem, ponieważ byłam bliska tego, żeby zacząć krzyczeć. (super ślub, lepszego nie można sobie wymarzyć :) Szliśmy tak szybko opuszczając ogród i udając się w kierunku skalistej plaży, że
ledwie mogłam złapać oddech. Obchodząc Wielki Dom Michael powlókł mnie w stronę rozległej, jednopiętrowej budowli, która lśniła w słońcu. Ciągnął mnie wzdłuż białych pozbawionych dekoracji korytarzy, w kierunku szerokich drzwi w odległym końcu budynku, otaczające nas pomieszczenia były zupełnie puste. Popchnął drzwi, wepchnął mnie do środka i zatrzasnął je za nami. - Czym... zaczęłam, próbując złapać oddech - do cholery... jesteś? W końcu mnie puścił i roztarłam swój nadwyrężony nadgarstek. Podszedł do przeszklonej ściany, wbił wzrok w niespokojny ocean i westchnął głęboko zanim mi odpowiedział. - Już ci mówiłem. Jesteśmy aniołami, które spadły z nieba, przeklętymi wiecznym życiem na ziemi. - Gdy ostatnio o tym słyszałam, anioły nie były wampirami - warknęłam, próbując uspokoić oddech. A myślałam, że jestem w dobrej formie. Byłam słaba jak niemowlę, w porównaniu z mężczyzną, którego ponoć poślubiłam. Nawet na mnie nie spojrzał. - Nie są. To jest częścią naszej klątwy. Jakby samo usunięcie nas z nieba nie było wystarczającą karą, przeklęto nas dodatkowo, przymusem picia krwi. Żywienie się krwią było w naszej kulturze czymś obrzydliwym i godnym pogardy. Najwyższa Moc uznała, że to będzie wystarczająco dotkliwa kara. - Więc polujesz na ludzi i pijesz ich krew? Wydał z siebie dźwięk wyrażający najwyższą odrazę. - Oczywiście, że nie. Możemy pić krew tylko od zaślubionych nam partnerek.
Wcale mi się to nie spodobało. - Co ty sobie wyobrażasz... jeśli myślisz, że mnie ugryziesz, to chyba do końca zwariowałeś. A poza tym sądziłam, że Allie jest... hmm... związana z Razielem. - Z Allie jest inaczej. Ona jest Źródłem. Dostarcza pożywienia tym z Upadłych, którzy jeszcze się nie związali. Jeśli pilibyśmy krew od kogoś innego, moglibyśmy umrzeć. Możemy to robić tylko ze Źródła, albo od swoich żon. To nadal nie bardzo mi się podobało. Czułam się, jakbym zasnęła i obudziła się pośrodku filmu Terry'ego Gilliama. Mimo, że kochałam „Bandytów Czasu”, na pewno nie chciałabym żyć w ich świecie.http://pl.wikipedia.org/wiki/Bandyci_czasu - A ty wybrałeś Źródło. Myślałam, że będziesz mi wmawiał, iż jestem twoją żoną. Odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć, a na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. To było tak, jakbym nie istniała. - Nie mam najmniejszego zamiaru tknąć cię w jakikolwiek sposób. Nawet nie jesteśmy spojeni rytuałami Upadłych ( czyli nie łączy nas oddech, krew ani nasienie, nie wspominając już o uczuciach, a tak poza tym, to czy ten celibat nie rzucił się Michaelowi na mózg? ). To jest czysto formalny związek przypieczętowany krwią. To nawet nie musiała być twoja krew. No i tyle, jeśli chodzi o irlandzkie księżniczki, albo nimfy Botticelliego, pomyślałam, irracjonalnie wkurzona. Przecież nie chciałam, żeby mnie dotykał, nieprawdaż? A już na pewno nie miałam najmniejszej ochoty, by kręcił się koło moich żył. - No i bardzo dobrze - powiedziałam. - Przecież, do cholery przybyłam tu by walczyć.
Był niewzruszony. Dobrze. Wolałam zachować jakieś tricki w swoim rękawie. Miałam zamiar skorzystać z pierwszej szansy, jaka mi się nadarzy i potrzebowałam elementu zaskoczenia. Michael był zbyt spostrzegawczy. Rozejrzałam się. Wciągnął mnie do małego, praktycznego mieszkania z wyglądającą na wygodną kanapą i francuskimi drzwiami, wychodzącymi na uwodzicielski ocean, oraz alkową we wnęce na prawo, z wąskim pojedynczym łóżkiem. Wydałam z siebie teatralne westchnienie. Wyraźnie to posłanie nie miało spełniać roli małżeńskiego łoża. Jednakże, nigdzie nie dostrzegłam również komputera, ani telewizora. To nie przedstawiało żadnego problemu. Miałam dość telewizji i filmów na kilka kolejnych żyć. Nauczyłam się z nich wszystkiego, co wiedziałam. Teraz nadszedł czas, by zacząć uczyć się realnego świata... gdybym tylko zdołała uciec od tych ludzi i naprawdę zacząć żyć. - Co to za miejsce? Krążył po pokoju, zabłądził do małej kuchenki, zajrzał do lodówki, otworzył francuskie drzwi. Uderzyła we mnie ciepła morska bryza i na chwilę przymknęłam oczy, rozkoszując się nią. - To twoje mieszkanie - powiedział. - Kto jeszcze tu mieszka? - Tutaj, tylko ty i ja. - To wyglądało tak, jakby nawet w słowach nie chciał ująć nas razem. - Ten budynek jest ośrodkiem szkoleniowym. Reszta Upadłych i ich partnerki mieszkają w Wielkim Domu. Niedobrze. Żadni sojusznicy nie przyjdą mi z pomocą, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Niespokojnie rozejrzałam się wokół siebie. - Mamy tu mieszkać? - Ty będziesz tu mieszkała. Moje kwatery są po drugiej stronie budynku. - Och - powiedziałam z nagłą radością. Moje akcje szły w górę. Miałam być sama w tej części budynku z drzwiami na zewnątrz, od strony hipnotyzującego oceanu i podejrzewałam swojego nowego męża, partnera, lub coś w tym stylu, że zamierza trzymać się na dystans. Ucieczka powinna być kaszką z mleczkiem. - W porządku, jeśli to już wszystko, to możesz sobie iść. (taaa, jeśli chcesz zaintrygować faceta, to po prostu karz mu odejść ;) Gwałtownie spojrzał w moją stronę i dłuższą chwilę lustrował mnie wzrokiem. Gdyby był kimś innym, to pomyślałabym, że dostrzegłam przelotny błysk uśmiechu. - Rozkaz,Wasza Wysokość. Jeśli jesteś głodna, zajrzyj do lodówki. Później wpadnie tu Allie i wyjaśni ci, jakie zasady panują w Sheolu. Allie, która podała mu nadgarstek i pozwoliła pić z niego krew. Myślałam, że udało mi się ukryć swój dreszcz odrazy. Teraz niewątpliwie się uśmiechał, cynicznie, ponieważ dostrzegł moją reakcję. - Dlaczego się nie zdrzemniesz? Gdy się obudzisz , może stwierdzisz, że to był tylko sen. - A jest nim? - Nie, ale zawsze możesz mieć nadzieję. Patrzyłam na niego dopóki nie zamknął za sobą drzwi i poczułam, jak część napięcia odpływa z mojego ciała. Nie miałam pewności, co bardziej działało mi na nerwy... jego wrogość, czy to nieziemskie piękno.
Nigdy nie pomyślałabym, że uroda może być takim kłopotliwym atrybutem u własnego męża, ale to nie było zbyt komfortowe. Czysta doskonałość jego skóry, intensywność ciemnych oczu, gracja gibkiego ciała, nawet pasma tatuaży, które owijały się wokół niego, sprawiały, że stawałam się nerwowa. Johann był przystojnym chłopcem... młodzieńczym zauroczeniem. Mimo to jego imponująca uroda nigdy nie działała na mnie w ten sposób, jak czynił to niewątpliwy powab Michaela. Jego wydatne kości policzkowe, piękne rzęsy nad tymi nieprzeniknionymi oczyma i zadziwiająco zmysłowe usta... po prostu mnie peszyły. Co było głupie, odkąd jasno i wyraźnie postawił sprawę, że ograniczy nasze kontakty do tych najbardziej niezbędnych. Dzięki Bogu! Bogom. Chociaż niby byłam jedną z nich. Miałabym dziękować sama sobie? Nie, to byłoby śmieszne, nieprawdaż? Czy może... tak, jak Biała Królowa z Alicji po drugiej strony lustra, mogłabym sprawić, żeby jeszcze przed śniadaniem uwierzono w sześć nieprawdopodobnych rzeczy. (naprawdę nie mam pojęcia o czym piszę, nigdy nie czytałam książek o Alicji, więc wybaczcie ;) Moje życie nigdy nie wykazywało jakiegokolwiek podobieństwa do tego pokazywanego w telewizji, albo w filmach, nie miało również nic wspólnego z życiem innych dziewcząt, z którymi mieszkałam w odizolowanej przyklasztornej szkole, ani nawet z tym jakim żyły strzegące nas tam zakonnice. Zaczynałam sądzić, że nie istniało dla mnie pojęcie niemożliwego. Podobno byłam reinkarnacją rzymskiej bogini. Właśnie poślubiłam anioła, któremu zdarzyło się być wampirem. Przy tym, wszystko inne wydawało się być błahostką. RAZIEL SIEDZIAŁ NA SWOIM KRZEŚLE w wielkiej sali, dłonie zaciskał kurczowo na poręczach ozdobionych lwimi głowami. Allie otoczyła go ramionami, przyciągając jego głowę do swojej piersi. - Czy ty kiedykolwiek zdołasz do tego przywyknąć, ukochany?
- Nie - odpowiedział ponuro, przyciskając usta do jej ciała. Jej śmiech był cichy i kuszący. Uklękła przy nim, głaszcząc jego naprężone uda. - Biedny chłopiec. - Michael powinien wziąć krew od swojej partnerki. Jak zwykle, okazał się upartym osłem. Wcześniej, czy później i tak musi ją zaakceptować. Pogodzić się z naszym przekleństwem. Przeżył ponad dwieście lat na krwi Źródła i mam tego dosyć. Musi sobie z tym poradzić. - Naprawdę masz dosyć. - Otarła się o niego. - Poza tym ona jest boginią. Nawet, jeśli nie okaże się nieśmiertelna, to powinna żyć kawał czasu. Te słowa zawisły pomiędzy nimi i w końcu Raziel przemówił. - Nie wiemy, jak długo ty będziesz żyła, Allie. Czy to jest to, co cię martwi? Czy po to wzywałaś Marthę? Przez ostatnie dziesięciolecie nie zestarzałaś się nawet odrobinę. Myślę, że moja krew... - Ciiiii - powiedziała, przesuwając ręką wyżej, ocierając się o jego twardość. - Teraz nie będziemy o tym rozmawiać. Zamiast tego, dlaczego nie opowiesz mi, co poczułeś, kiedy Michael wziął mój nadgarstek? - Wiesz, co poczułem - warknął. - Furię. Zazdrość. - Tak moja miłości - jej dłoń objęła go. - I co jeszcze? Spróbował, nie nazbyt stanowczo, odepchnąć jej rękę. - Jeżeli myślisz, że mnie podnieca, kiedy widzę cię z innym mężczyzną, to jesteś w błędzie. Nie jestem aż tak perwersyjny.
- Jesteś niesamowicie perwersyjny, na wszystkie najcudowniejsze sposoby sprostowała. - I nie, myślę, że podnieca cię wspomnienie tego, co dzielimy i pragniesz zaciągnąć mnie w jakieś ustronne miejsce, żeby zatrzeć jakikolwiek ślad dotyku innego mężczyzny. Uśmiech wygiął kąciki jego ust. - Myślisz, że tak dobrze mnie znasz? - O tak, znam cię barrrrdzo dobrze. - Odsunęła włosy ze swojej szyi i przechyliła głowę, żeby dać mu pełny dostęp. - Czuję to, co ty czujesz. A ty znasz moje uczucia. Jego ochrypły śmiech zwiększył jej pobudzenie. - To byłaby prawda, gdybyś nie chroniła swoich myśli - powiedział, nakrywając jej dłoń swoją ręką i przyciskając ją mocniej do swojego wzwodu. - To nie jest odpowiedni moment. - To jest doskonały moment - wymruczała. Sięgnął po nią, delikatnie wciągając na swoje kolana i wsunął rękę w jej włosy, przyciągając ją bliżej. - Jesteś czarownicą. - Jestem - zgodziła się, przymykając oczy w oczekiwaniu na pierwszy dotyk jego ust na szyi, zębów na żyle. - Powinniśmy robić to w łóżku. - Musielibyśmy spędzać tam większość życia. - powiedziała. - Czasami dobrze jest po prostu dać porwać się chwili.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA
Viola ROZDZIAŁ 7
TO BYŁA OZNAKA SŁABOŚCI, PRZYZNAJĘ. Powinnam była opuścić to piekło w chwili, w której mnie zostawił. Było jasne jak słońce, że w najbliższym czasie nie wróci i to był doskonały moment na ucieczkę. Nic nie wskazywało na to, że moja nieobecność może zostać dostrzeżona; właściwie to mogłabym wyjść już teraz i nikt by się nie zorientował, dopóki nie byłoby za późno. Ale dokąd pójść? To było pytanie. Zgodnie z tym, co mówiła kobieta zwana Rachelą, znajdowałam się gdzieś niedaleko zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej, co nie pozwalało na zbyt dokładną lokalizację. Skoro Michael mógł dostać się stąd do reszty świata, to i ja miałam taką możliwość. Oczywiście, jeśli częścią sposobu ewakuacji był lot, to nie miałam szansy na wyhodowanie sobie skrzydeł. Chociaż z drugiej strony, o ile dobrze pamiętałam, nikt w tłumie, który towarzyszył ceremonii nie wydawał się mieć pod ubraniem niczego wystającego, włączając w to również Michaela. ( może należało dokładniej poszukać ;) Wszystko, co wiedziałam o aniołach pochodziło głównie z filmu „Dogmaty”. Na ogół nie oglądałam filmów fantastycznych... byłam głodna prawdziwego życia, normalnych ludzi i zwykłej codzienności. Ale „Dogmatom” nie mogłam się oprzeć. W tym filmie, anioły nie miały żadnych genitaliów... może te tutaj też były ich pozbawione. Być może cała ta gadka o celibacie, była z tego powodu. Ponieważ nie mieli innego wyboru. W końcu nie dostrzegłam tu żadnych dzieci. Może niepotrzebnie się martwiłam. Chociaż picie mojej krwi nie było tak do końca nic nie znaczącym szczegółem, ale przecież nie zwrócił się po nią do mnie.
Powinnam była natychmiast odejść. Ale byłam głodna, wyczerpana, i porządnie roztrzęsiona. Gdybym spróbowała ucieczki w tym stanie, nie zaszłabym daleko. Zrobiłam to, co zasugerował Michael, spenetrowałam lodówkę i znalazłam w niej; ser, owoce, jogurt... wszystkie moje ulubione smakołyki. Na drzwiach stały butelki z norweską i szkocką wodą mineralną, oraz puszki niskokalorycznej coli. Nigdy nie próbowałam jej smaku. Widziałam ją tylko w filmach, bez przerwy... najbardziej rozreklamowany produkt na świecie, tak o niej mówili. Ale napoje gazowane nie były dozwolone w szkole prowadzonej przez siostry zakonne i nic takiego nigdy nie pojawiło się również w zamku. Otwarcie puszki zajęło mi zaledwie ułamek sekundy. Najpierw usłyszałam syk, a potem w małym stworzonym przeze mnie otworze zabulgotał brązowy płyn. Wzięłam maleńki łyczek. I wyplułam przerażona. Czy ludzie naprawdę lubili to gówno? Ale to był mój nowy świat. Nie tylko Sheol, ale także ten poza nim, gdzie stanowczo miałam zamiar się udać, a tam każdy wydawał się pić to zamiast wody. Wzięłam kolejny łyk, pozwalając pęcherzykom gazu szczypać mój język, zanim przełknęłam. Smakowało niewiele lepiej. Wyjęłam z lodówki ser i krakersy, mając nadzieję zatuszować ten paskudny smak i usiadłam na białej kanapie naprzeciwko przeszklonych, przesuwanych drzwi, które wychodziły na ocean. Jedzenie nie całkiem zabiło smak, ale sprawiło, że stał się prawie przyjemny, więc w ten sposób zdołałam przebrnąć przez jedną puszkę i zmusiłam się, żeby wziąć kolejną. Zmierzchało. Ciekawe, która godzina była tam, we Włoszech? Czy contessa już dowiedziała się o śmierci Pedersena... i o tym, że to ja go zabiłam? Czy to teraz miało jakieś znaczenie?
Morska bryza wpadała przez okna i czułam smak soli na swoich wargach. Jakaś cząstka we mnie tęskniła za tym, by poczuć wodę na stopach i skórze. Ale byłam kompletnie wyczerpana przez wszystko, co dzisiaj przeszłam. Tęsknie spojrzałam w kierunku łóżka. Nie było żadnego powodu, dla którego musiałam uciekać akurat w tym momencie. Chyba byłoby lepiej gdybym najpierw zaaklimatyzowała się w tym dziwnym miejscu. Ponadto, nigdy, w całym swoim życiu nie czułam się aż tak wykończona. Wzięłam trzecią puszkę coli ( bosz i ona chce po tym usnąć ;) i podeszłam do łóżka. Było większe niż to, na którym sypiałam we Włoszech, ale mniejsze niż łóżka w filmach. Lecz jak dla mnie było więcej niż wystarczająco duże. Wyciągnęłam się na nim, stawiając otwartą puszkę napoju obok, na stoliku. Było grzesznie, bosko wygodne. Czy można było używać tych dwóch określeń razem? Chociaż to doskonale pasowało do mojego upadłego anioła. Grzeszny i święty. Fascynująca sprzeczność i gdyby sprawy przedstawiały się inaczej, byłabym więcej niż szczęśliwa, mogąc tu pozostać i dokładnie to zbadać. I nie chodziło bynajmniej o to, że Michael stanowił dla mnie jakiekolwiek zagrożenie... to małżeństwo było czystą formalnością, niczym więcej. Upierał się przy celibacie i nie przejawiał odrobiny zainteresowania moim ciałem, ani krwią. Nie było żadnego prawdziwego powodu, by działać w takim pośpiechu. Tyle tylko, że uważałam tą całą sprawę z celibatem za trochę trudną do uwierzenia, zakładając, iż posiadał odpowiedni sprzęt. Było w nim coś, jakaś skoncentrowana pasja, a w sposobie, w jaki się poruszał, w jaki patrzył na świat, na mnie, czuło się... erotyzm. Nie, żebym miała w tych sprawach zbyt wiele doświadczenia, ale potrafiłam poczuć różnicę pomiędzy istotami zupełnie bezpłciowymi, a tymi, które emanowały seksualnością. Michael, pomimo wszystkich jego protestów, z pewnością należał do tych ostatnich.
I czy mi się to podobało, czy nie, gdy na niego patrzyłam coś czułam. Nie mogłam tego określić i nawet nie wiem, czy tego chciałam, ale to sprawiało, że byłam niespokojna, drażliwa i niepewna. Jakbym czegoś pragnęła, lecz nie wiedziała dokładnie czego. Wcale nie był w moim typie. Lubiłam słodkich, łagodnych mężczyzn, którzy nie próbowali mną pomiatać. Miałam tego dość po życiu z contessą i Pedersenem. Ostatnią rzeczą, której bym pragnęła, był rządzący mną, surowy i zimny facet. Ale w tym akurat momencie jego nakazy i moje potrzeby były zbieżne. Kazał mi nie ruszać się stąd i odpoczywać, a ja byłam wykończona i leżałam na bosko miękkim łóżku. Ułożyłam się wygodnie, zrzucając sandały, którymi obdarowała mnie Allie i poruszyłam palcami u stóp. Powinnam dowiedzieć się, co zrobili z moimi ubraniami, oraz z euro, które schowałam w wewnętrznej kieszeni dżinsów i znaleźć bank, w którym mogłabym je wymienić, ale kiedy już dotrę do cywilizacji, to nie powinno być trudne. Wszystko zależało od tego, jak daleko była ta cywilizacja. Słyszałam ostre krzyki morskich ptaków, pikujących nad falami przyboju. Odgłosy oceanu musiały być najbardziej kojącymi dźwiękami na świecie. Zamknęłam oczy i zapadłam w sen. - CO SIĘ Z NIĄ STANIE? - zapytał Michael. Był wściekły. - Ona umrze - powiedziała Martha z naciskiem, wyraźnie przygnębiona... to się ma zdarzyć w dniu jej dwudziestych piątych urodzin. Pozostał jej tylko miesiąc życia. - A możesz mi wytłumaczyć dlaczego, do cholery czekałaś z tą rewelacją, aż do tej chwili? - warknął Michael. - Zachowuj się, Michaelu - upomniała go Allie, siadając przy stole obok Marthy. - Nie możesz wszystkim wokół wiercić dziury w brzuchu.
Przy stole siedziało ich sześcioro; dwie związane pary, Raziel i Allie, Azazel i jego żona Rachela, zwana również demoniczną Lilith, plus Michael i jasnowidząca. - Nie wiercę. Marto, czujesz jakbym ci wiercił jakąś dziurę? Jasnowidząca spojrzała na niego smutnymi szarymi oczyma. - Próbujesz to robić powiedziała cicho.- Przecież wiesz, że nie mogę tego kontrolować. Wizje przychodzą do mnie w urywkach i fragmentach, a czasami początkowo są po prostu zamglone. Ostatni przekaz był jasny i klarowny. Ona umrze w dniu swoich urodzin, zginie w bitwie. Weźmiesz ją do łóżka, skosztujesz jej krwi, będziesz ją trenował i po tym wszystkim ona umrze... walcząc za nas. - Nie - warknął. Nie miał pewności, dlaczego to powiedział. Była mu kulą u nogi, niepożądanym problem w życiu, gdy rozpaczliwie potrzebował, by było proste. Teraz mówili mu, że to nie potrwa długo. Mimo to odmawiał zaakceptowania tego, co najwyraźniej było amnestią od dożywotniego wyroku. (wszyscy faceci są tacy sami, małżeństwo jest dla nich jak dożywotnia kara... więc dlaczego się żenią? ) - Nie wiem, dlaczego to tak bardzo cię martwi - rzucił Raziel ze swojego miejsca u szczytu stołu. - Od samego początku z tym walczyłeś. Przecież nie pragniesz jej w swoim życiu. To powinno być dla ciebie bardzo dogodne... za kilka tygodni staniesz się pogrążonym w rozpaczy wdowcem. I dodatkowo wizja Marthy daje nam bardzo istotną informację. Zdradza, że ona polegnie na polu walki. Nie mieliśmy pojęcia, kiedy Uriel planuje uderzyć. Teraz już to wiemy. - Teraz już wiemy - powtórzył Michael bezbarwnym głosem. - Czy masz w zanadrzu jeszcze coś, czym chciałabyś się z nami podzielić? - Nie mam ci już nic więcej do przekazania - odpowiedziała Martha, mężnie znosząc jego onieśmielające spojrzenie. Zazwyczaj potrafił napędzić stracha
większości z mieszkańców Sheolu. Niestety, te pięć osób przebywających w pokoju było zupełnie obojętne na przejawy jego gwałtownego charakteru - Musisz skonsumować to małżeństwo, żeby przepowiednia mogła się wypełnić. Jeśli nie weźmiesz od niej krwi i nie posiądziesz jej w łożu... możesz spowodować zmiany, których nie zdołam odczytać. Są tak pełne krwi i ciemności, że równie dobrze mogłabym być ślepa. Musisz posiąść jej ciało, Archaniele. - Czy to oznacza również, że jeśli jej nie wezmę, to ona będzie żyła? - zapytał Michael. - Nie wiem. Jeśli nie spełnisz przepowiedni, równie dobrze wszyscy możemy zginąć, rozgromieni przez wojska Uriela. Jedyny sposób, jaki znamy, by zapewnić Sheolowi względne bezpieczeństwo, to zakończenie twojej więzi. Poczuł, jak jego wnętrze wypełnia lodowaty chłód. - Nie - powiedział. - Sprowadzenie jej tutaj, żeby wam pomóc, to była inna sprawa. Byłem skłonny zaakceptować to poświęcenie. Ale nie zamierzam podpisać na nią wyroku śmierci przez skonsumowanie tego żałosnego małżeństwa. To jedyna rzecz, jakiej nigdy nie miałem zamiaru zrobić. - Jej śmierć tak, czy inaczej jest prawie pewna - spokojnie powiedział Raziel. - Już byłaby martwa, gdybyś jej tu nie sprowadził. Po prostu zmieniliśmy tylko miejsce i sposób, w jaki się to dokona. I podarowaliśmy jej ponad cztery dodatkowe tygodnie życia. (kuźwa, Raziel, zaczynasz mnie drażnić. Ciekawe, czy uważałbyś się za takiego dobroczyńcę, gdyby chodziło o twoją Allie :/ Michael odwrócił się do Marthy. - Czy to prawda?- zapytał. - Czy możecie mi zagwarantować, że ona umrze bez względu na to, co zrobię?
- Nie - odpowiedziała Martha. Poczuł wypełniającą go ulgę. Martha nie potrafiła kłamać. - Ja również uważam, że została skazana niezależnie od tego, w jaki sposób postąpisz, ale moja wizja nie pokazała, co się wydarzy, jeśli odmówisz dokończenia więzi. - Odmawiam. Po pierwsze praktykuję celibat. Po drugie, nie wezmę krwi od nikogo oprócz Źródła. A poza tym nie przyczynię się do jej śmierci, jeśli istnieje choćby cień innej alternatywy. Martha, praktyczna jak zawsze, głęboko westchnęła.- Próbowałam coś powiedzieć w trakcie ceremonii, ale nikt nie słuchał, ta dziewczyna wyglądała na głęboko wstrząśniętą. Nie powinieneś wiązać się z nią, kiedy była w tym stanie. Skoro nie zamierzałeś być w pełni jej mężem, to po co skazałeś ją na taką traumę? - Ponieważ mi, kurwa kazałaś - warknął Michael. - Nie wspominałaś, że to ją zabije. - Już ci mówiłam, że moja wizja pokazała mi jedyny sposób na rozgromienie Uriela. Miało się to stać przy pomocy rzymskiej Bogini Wojny, a ty miałeś stworzyć z nią silny związek. Co oznacza prawdziwą więź, Michaelu - powiedziała. W jej zazwyczaj spokojnym głosie dało się usłyszeć ślad irytacji. - To oznacza, że musisz odbyć z nią stosunek i wziąć od niej krew. - Pieprzymy się, a potem ona umiera. Nie! - Ściga ją przeznaczenie. Być może dlatego nie byłam w stanie wcześniej zobaczyć jej śmierci. To stało się dopiero wtedy, gdy ją tu przyniosłeś i dokonała się część
przepowiedni. Stanowczo sądzę, że ona umrze w swoje dwudzieste piąte urodziny, choćby nie wiadomo gdzie się znajdowała, Michaelu, i nie ma rzeczy, którą mógłbyś z tym zrobić. - I tu się mylisz. Ona nie umrze, jeśli przepowiednia nie zostanie spełniona, a ja jej nie tknę. Powiedz mi, co dokładnie widziałaś w swoich wizjach. - To nie takie proste... - Mów - nie podniósł głosu... nie musiał. Gdy używał takiego tonu, wszyscy byli mu posłuszni. - Widziałam, jak się z nią kochałeś i brałeś od niej krew, czyniąc wasz związek pełnym. Widziałam, jak trenowałeś z nią i resztą w dużej sali. Widziałam... jaka była ci bliska - głos Marthy lekko zadrżał przy tych słowach, jakby wspominała swoją własną stratę. - I widziałam, jak upada, przeszyta mieczem na nasiąkniętą krwią plażę. W swoje dwudzieste piąte urodziny, dwadzieścia sześć dni od tej chwili. Właśnie to zostało mi ukazane. (kurcze nie wszystkie rany są śmiertelne, a ona jak pamiętamy bardzo szybko się leczy;) W pokoju zapadła pełna smutku cisza. W końcu przerwała ją Rachela. - To wszystko jest godne pożałowania, Michaelu, ale musi zostać zrobione. Nie, żeby to było dla ciebie aż tak wielkie poświęcenie. Mogłeś rezygnować z seksu przez parę ostatnich stuleci, ale chyba pamiętasz, jak się to robi. I jak wszyscy tutaj, jesteś aż absurdalnie wspaniały. Wszystko, co musisz zrobić, to postarać się być odrobinę bardziej czarujący... (kocham cię Rachelo ;) Drwiący śmiech Azazela przerwał jej wypowiedź. - Rozmawiamy tu o Michaelu. On jest wojownikiem, ukochana. Nie ma pojęcia, co znaczy być czarującym. (kurde i kto to mówi, ten który jeszcze nie tak dawno sam był kwintesencją czaru i uroku ;)
- Może się tego nauczyć. - Uwierz mi, na pewno nie w ciągu miesiąca. - Nie zamierzam jej gwałcić - kategorycznie stwierdził Michael. - Oczywiście, że nie - powiedział Raziel. Ale Martha wciąż wyglądała na zmartwioną. - Ty nie możesz pozwolić sobie na czekanie, mój panie. Musisz jej wszystko wyjaśnić. - A ona oczywiście padnie na plecy i rozłoży dla mnie nogi. - warknął pełen furii. (no cóż, to zależy od tego, jak dobrze jej to wytłumaczysz ;)hi!hi! – dobre!! Nie przywlókł jej tutaj, żeby patrzeć, jak będzie umierała. Co na pewno nastąpi jeśli ją tknie. - Wszystko jedno. Odmawiam wzięcia od niej krwi. Allie posłała mu lodowate spojrzenie.- Spójrz na to w ten sposób... ona nie będzie żyła zbyt długo i wkrótce nie będziesz musiał znosić tej niedogodności. Odepchnął się od stołu i przeszedł przez pokój. - Idź do diabła, Allie. Mówiłem ci, że tego nie zrobię. Raziel stężał od gwałtownego gniewu i zaczął podnosić się z miejsca, ale Allie po prostu szarpnęła go z powrotem w dół. - Nie zwracaj na niego uwagi. Jest w trakcie napadu histerii. Michael stanął w miejscu. Zawsze szczycił się swoją samokontrolą, ale w tej chwili naprawdę miał ochotę w coś walnąć. Szybko się opanował, biorąc uspokajający oddech. - Nie - powtórzył. - Dostarczyłem ją tu i ożeniłem się z nią. Otoczę ją opieką
i poprowadzę jej treningi, ale nie będę się z nią pieprzył, ani nie wezmę od niej krwi i nie przyłożę się do jej śmierci. Już nie będziemy przyczyniać się do niczyjej śmierci... Raziel złamał ten nakaz. Ponadto, jej krew prawdopodobnie by mnie zabiła. - Ona jest ci przeznaczona - powiedziała Martha. - To uczyniłby cię silniejszym. - Ona stanowi tylko tymczasową komplikację, zarówno dla mnie, jak i dla was wszystkich - wypalił w odpowiedzi. Po jego bezdusznych słowach zapadła wstrząsająca cisza. W rzeczywistości, to jego celowe okrucieństwo wstrząsnęło nawet nim samym, ale nie miał zamiaru tego okazać. - Nie ma na to czasu - ciągnął dalej, próbując brzmieć rozsądnie. - Skoro Zastępy Niebieskie mają zaatakować już za miesiąc, to każdą wolną chwilę powinniśmy spędzić trenując. - Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się opierasz, przecież czasem zdarzało ci się zerżnąć jakąś kobietę - powiedział Raziel. - Ale żadna z nich przez to nie umarła – warknął. Te słowa były zimne. Jak lód, który zaczął wypełniać jego żyły. Nawet jej nie znał. Był wojownikiem, służył śmierci. Ona żyła prawie dwadzieścia pięć lat otoczona komfortem i przepychem, to było dużo więcej niż otrzymywała większość ludzi. Azazel wstał z krzesła i wziął za rękę swoją żonę. - Skoro nie zamierzasz zmienić zdania, to przypuszczam, że już skończyliśmy. - Skończyliśmy - powiedział Raziel. Spojrzał na Marthę. - Czy masz coś więcej? - Nie - odpowiedziała. - Jeszcze nie.
Michael miał ochotę ją udusić, ale przecież to nie była jej wina i tak naprawdę zawsze lubił Marthę. Thomas, jej mąż, był jednym z jego najlepszych wojowników i zaakceptowała jego śmierć z pełnym dostojeństwa żalem. Nic z tego nie było niczyją winą, więc musiał spojrzeć na to racjonalnie i z dystansu, jak na kolejną bitwę, którą musiał stoczyć w wojnie przeciwko Urielowi i Niebieskim Zastępom. Bitwy były jego życiem... jeszcze jedna nie stanowiła większej różnicy. Nie zamierzał tego robić. Ale cichy głosik w jego duszy, nikczemny i podstępny szeptał: Wiesz, że to jest to, czego pragniesz. Masz teraz doskonałe usprawiedliwienie, i w ten sposób nie będzie jakichkolwiek długoterminowych konsekwencji. Możesz ją mieć, a potem ona umrze. Wiesz, że jej pożądasz. Ta żądza spala cię, odkąd pierwszy raz ją ujrzałeś. Pragniesz jej jak żadnej innej od eonów. I ta krew. Czuł zapach eliksiru tańczącego w jej żyłach i po raz pierwszy zrozumiał obsesję, która rządziła spojonymi parami. Odmówił sobie prawa do więzi, odmówił wzięcia krwi od kogoś innego niż Źródło. Jednak teraz mógł stanąć Urielowi na drodze do jego tryumfu. Dziewczyna... nie, była kobietą, pomimo aury niewinności. Wszystko w niej wołało do niego, kusiło. Nie chciał słuchać tego głosu. Znał kobiety, a ona się go bała, chociaż desperacko starała się tego nie okazywać. Gdyby ją posiadł, przypieczętowałby jej śmierć. Jeśli zostawi ją w spokoju, może będzie dla niej jakaś nadzieja. Ale od tego związku zależały losy świata. Czy mógł pozwolić sobie na ignorowanie spoczywającego na nim obowiązku? Nie, nie będzie musiało do tego dojść. Wymyśli jakiś sposób. W międzyczasie miał zamiar skupić się na tym, co robił najlepiej... doprowadzaniu swojego ciała do całkowitego wyczerpania podczas morderczych treningów, tak, by nie był w stanie myśleć o niczym innym. PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 8
KIEDY SIĘ OBUDZIŁAM, słońce szerokimi snopami światła znaczyło podłogę mojej sypialni. Usiadłam przestraszona i zdezorientowana, tylko chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, gdzie byłam. Zamieniłam jedno więzienie na drugie, ale obserwując przez drzwi balkonowe lśniący bezmiar oceanu, nie żałowałam swojego wyboru. Wygramoliłam się z wygodnego łóżka, zdumiona tym, że najwyraźniej przespałam całą noc. Pozbierałam się szybko, po wojskowemu, na co zawsze nalegał Pedersen. Pedersen. Nie żył, poniósł śmierć z moich rąk. Chyba powinnam coś czuć, ale wypełniała mnie tylko pustka. Całe życie był moim dręczycielem i wrogiem, mimo to nie poczułam odrobiny satysfakcji z powodu jego śmierci, jak również żadnego żalu. Właściwie to czułam się... dziwnie. Tak, jakby on był żołnierzem nieprzyjaciela, a to była potyczka w samym środku wojny. Po prostu, nie miałam wyboru i nie zamierzałam marnować czasu lamentując nad tą koniecznością. Wzięłam błyskawiczny prysznic i ubrałam się w luźne białe ciuchy, które znalazłam w garderobie. Ku mojemu zdumieniu, były tam staniki w moim rozmiarze, jak również koronkowa bielizna. Ubranie było praktyczne, w stylu kimona używanego do trenowania sztuk walki, ale bielizna ładna, kobieca, prawie dekadencka. Znalazłam nawet delikatny peniuar, najwyraźniej zakupiony z myślą o pannie młodej bardziej romantycznej niż ja. Szczerze mówiąc, to bardzo lubiłam frywolną bieliznę. To była moja tajemnica, sekretna część mnie, której jeszcze z nikim nie dzieliłam. A już szczególnie z tym pięknym mężczyzną, który ponoć teraz miał być moim mężem.
Opuściłam sypialnię i przeszłam do rozległego pokoju dziennego. Wypełniały go kwiaty i kolory, musiała być w tym ręka Allie. Kobiety, która zaoferowała Michaelowi swój nadgarstek. Zadrżałam, po czym uniosłam głowę. Poczułam zapach kawy. Zachwycający, niezapomniany zapach, chociaż nie miałam okazji go czuć od tego lata, gdy uciekłam z Johannem. Contessa, albo nie wierzyła w kawę, albo po prostu nie sądziła, by jej potomstwo na nią zasługiwało. Stała w dzbanku na gładkiej powierzchni kuchenki i była gorąca. Rozejrzałam się wokół... przecież zamknęłam drzwi na klucz i byłam pewna, że nikt ostatnio tu nie wchodził. Jakim sposobem ta kawa mogła być gorąca? I jeśli już o to chodzi, kiedy przyniesiono kwiaty? To były najmniejsze z moich niepokojów. Nalałam sobie kubek, hojnie dolałam śmietanki, osłodziłam prawdziwym cukrem i wzięłam pierwszy łyk. Ambrozja. Może to nowe życie nie było takie złe. Biorąc kawę ze sobą popchnęłam drzwi balkonowe, prowadzące na niewielki taras z kamiennych płyt, kończący się kilkoma stopniami, prowadzącymi w kierunku morza. Powietrze było rześkie i chłodne. Zrobiłam głęboki wdech, kochając ten zapach. Zapach wolności. Boso zeszłam w dół i podążyłam w stronę brzegu, pozwalając wodzie lizać palce moich stóp. Była lodowato zimna, tak że zapierała dech. Zapatrzyłam się w dal, poza to delikatne, nieustanne falowanie, w nieskończoność. Po chwili rozejrzałam się, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.... plaża za moim tarasem wydawała się być pusta, jednak w każdej chwili ktoś mógł nadejść. Dokończyłam kawę, postawiłam kubek na piasku i nie zdejmując ubrania, po raz pierwszy w życiu weszłam w fale przyboju.
Nie ośmieliłam się być tam zbyt długo... zimno wygoniłoby mnie z powrotem. Zanurzałam się dopóki woda nie sięgnęła mojej talii,ścisnęłam palcami nos i pochyliłam się, pozwalając słonej wodzie zamknąć się ponad moją głową. Prąd popychał mnie łagodnie, ale nie czułam strachu. Strząsnęłam mokre włosy z twarzy, pozwalając chłodnym, świętym wodom płynąć wokół mnie i przypomniałam sobie historie, jakie czytałam na temat chrztu. To musiało być podobne do tego, co teraz czułam, pomyślałam. Błogosławieństwo. Ale zbyt zimne, by oddawać mu się za długo. Wyszłam z wody, mokre ubranie oblepiło mi ciało i nagle zdałam sobie sprawę, że jestem głodna... w rzeczywistości umierałam z głodu. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy zostało coś w lodówce, a nigdy w życiu niczego nie ugotowałam, chociaż obejrzałam tyle kursów gotowania na kablówce, że to powinno uczynić ze mnie eksperta. Musiałam sprawdzić, czy Allie, albo Rachela nie mogłyby mi wskazać drogi do kuchni, gdzie mogłabym znaleźć coś przyzwoitego do zjedzenia. Miałam ochotę na coś z mięsem... zapragnęłam jajecznicy z serem, kiełbasek i drożdżówki z dżemem malinowym. Weszłam pod gorący prysznic, wrzuciłam nasiąknięte wodą ubranie do umywalki i rozkoszowałam się parującą wodą. Potem ubrałam się, przeczesałam palcami splątane włosy i wyszłam z łazienki, by z zaskoczeniem ujrzeć na stoliku ustawionym przed kanapą, tacę przykrytą pokrywą. Nie obchodziło mnie, co się pod nią ukrywa. W tej chwili pożarłabym nawet buraki cukrowe i oliwki polane syropem klonowym, trzy rzeczy, których nie znosiłam. Uniosłam pokrywę i zajrzałam pod nią, wypełniła mnie mieszanina radości i konsternacji. Jajecznica, kiełbaski, świeża drożdżówka z czerwonym syropem, bez wątpienia malinowym. Coś, lub ktoś był w stanie nie tylko czytać w moich myślach, ale również dostarczyć mi dokładnie to, na co miałam ochotę. Na tacy znalazłam także
dzbanek świeżej kawy i szklankę soku pomarańczowego, co do którego byłam pewna, że był świeżo wyciśnięty. Potrząsnęłam głową w niedowierzaniu i zasiadłam do swojej uczty. To nie było dziwniejsze, niż zostanie porwaną przez anioła, który pił krew i walczył z Bogiem. Właściwie, to nie było też dziwniejsze od spędzania życia jako więzień własnej matki, która mnie nienawidziła i dowiedzenia się, że byłam rzymską boginią wojny. Sześć niemożliwych rzeczy przed śniadaniem, przypomniałam siebie. Najwyraźniej samo śniadanie również się do nich zaliczało. Ten świat zaczynał wyglądać coraz bardziej atrakcyjnie. Pod warunkiem, że piękny, niepokojący Michael będzie się trzymał na stosowną odległość, byłby po prostu świetny. - Pośpiesz się - niespodziewanie usłyszałam zza swoich pleców polecenie wypowiedziane głębokim głosem. - Czas na trening. Odwróciłam się, żeby spiorunować wzrokiem mojego rzekomego męża. - Zamknęłam drzwi na klucz. W jaki sposób się tu dostałeś? - Nie bądź śmieszna. Zamknięte drzwi nie są w stanie mnie zatrzymać. - Więc, co jest w stanie to zrobić? - zapytałam znacząco. - Nic. Miał na sobie śnieżnobiałe ubranie, podobne do tego, które znalazłam w swojej garderobie i uświadomiłam sobie, że ich podobieństwo do uniformów, jakie noszono podczas treningów sztuk walki, było zamierzone.
- Co sprawiło, iż myślisz, że jestem zainteresowana szkoleniem? - Zbliża się wojna, a ty jesteś jej boginią. Nadziałam na widelec ostatnią kiełbaskę i rozparłam się na sofie. - To ty tak twierdzisz. Ja szczerze w to wątpię. Jak dotąd nie zauważyłam u siebie żadnych nadprzyrodzonych mocy, a bogini chyba powinna takowe posiadać. I co, do cholery sprawiło, że myślisz, iż stanę po twojej stronie? Praktycznie mnie porwałeś... - Gówno prawda. Miałaś wybór od samego początku. Masz go nawet teraz. Możesz zostać w tym pokoju i czytać romanse, albo pójść i trenować razem z resztą mieszkańców Sheolu. Umieszczę cię w drużynie Metatrona... nawet nie będziesz musiała mnie oglądać. Skąd on do diabła wiedział, że uwielbiałam czytać romanse? Nie zamierzałam o to pytać. Zamiast tego rzuciłam. - Kim jest Metatron? - To były przywódca Zastępów Niebieskich i najnowszy Upadły. Polubisz go. Jest gburowatym sukinsynem. - Tak samo jak ty, a ciebie jakoś nie lubię. Nie wiem, czy spodziewałam się po nim jakiejś reakcji na tą zaczepkę, ale nie było żadnej. - I tak powinno pozostać - odpowiedział sucho. - Zjesz tą kiełbaskę, czy dalej będziesz kontynuować to fellate. ( dla niewtajemniczonych ;) chodzi o stymulację oralną ;) - Fellate? - Przez chwilę nie kojarzyłam tego słowa, ale potem przypomniałam
sobie jego znaczenie. Nikt nie kontrolował mojej edukacji i czasami wpadały mi w ręce arcyciekawe książki. Spojrzałam na kiełbasę krytycznym wzrokiem, napotkałam jego spojrzenie, po czym drapieżnie się w nią wgryzłam, mając nadzieję sprawić, że się wzdrygnie. Jednak to nie podziałało. Rzuciłam widelec na talerz i wstałam. - Jestem gotowa. - Wątpię w to - odpowiedział. - Ale będziesz. ARCHANIOŁ MICHAEL MIAŁ ZAMIAR posłać do kuchni informację: Nieważne, jak bardzo będzie chciała kiełbasek, ma ich nie dostawać. Ta sytuacja była wystarczająco absurdalna... nie potrzebował, żeby dodatkowo z niego szydziła, posługując się jedzeniem. (O przepraszam, kto pierwszy miał głupie skojarzenia?;). W głównym pomieszczeniu znajdowała się ponad dwudziestka rozgrzewających się kobiet oraz mężczyzn, a jeszcze więcej osób trenowało na zewnętrznym dziedzińcu. Słyszał chrzęst metalu trącego o metal, stukanie drewnianych pałek, kopniaki w worek treningowy i stęknięcia, gdy ktoś uderzał w jego twarde wypełnienie. Zapach świeżego potu i dyscypliny. A następnie zapadła kompletna cisza, ponieważ wszyscy odwrócili się, żeby popatrzeć na Boginię Wojny. Dzielnie znosiła ich badawcze spojrzenia, nie wydawała się nawet trochę onieśmielona. To mu się w niej bardzo podobało. Wydawała się nie mieć w sobie nawet odrobiny lęku... być może, za wyjątkiem, kiedy chodziło o niego. ( Ona się ciebie nie boi, pierzaku, po prostu czuje się skrępowana, bo się jej podobasz, zakuta pało ;)
- To jest Victoria Bellona, Bogini Wojny. Victorio Bellono, to elita wojowników Upadłych. Mam nadzieję, że będziesz dobrze się czuła w ich gronie. Poparzyła na nich taksującym wzrokiem, prawdopodobnie nie doceniając ich umiejętności. Najsłabszy z nich pokonałby ją krócej niż w minutę, a najsilniejszy zabił w ciągu kilku sekund. Mógł mieć tylko nadzieję, że Metatron zdoła wyszkolić ją wystarczająco, by mogła utrzymać się przy życiu. Zakładając, że istniała jakakolwiek możliwość, by mogła przeżyć. Podejrzewał, że i tak umrze, czy ją tknie, czy nie, ale nie zamierzał ryzykować. Chociaż nie miała o tym pojęcia, pozostał jej zaledwie miesiąc życia. Nie chciał przyglądać się, jak umiera. Chociaż równie dobrze mógł umrzeć przed nią. Martha nie podzieliła się z nim szczegółowymi informacjami na ten temat. Prawdopodobnie ich nie posiadała. Jej dar był kłopotliwy i chaotyczny, wizje często przychodziły zbyt późno, by w czymś pomóc, niektóre zupełnie nieprzydatne, inne o niemal katastrofalnym znaczeniu. To dlatego Azazel, Raziel... i, tak, musiał wliczyć w to również siebie... poważnie potraktowali jej wizję dotyczącą rzymskiej Bogini Wojny. To było powodem, dla którego zgodził się po nią pójść. Jeśli to był jeden z tych razów, kiedy Martha miała rację, nie mogli pozwolić sobie na zignorowanie tej okazji. - Metatronie - krzyknął.- Chcę, żebyś poprowadził jej szkolenie. Zobacz, co już umie i czego możesz nauczyć ją w ciągu miesiąca. - Dlaczego w ciągu miesiąca? - Ponieważ kończy się nam czas. Nie miał zamiaru wdawać się w szczegóły. Nawet po pięciu latach, nie darzył
Metatrona całkowitym zaufaniem. Było w nim coś nie do końca prawego. - Ja mogę się tym zająć - zaoferował się Asbel, a Michael zamarł. Nie, żeby miał coś przeciwko Asbelowi, ale ten anioł nie miał partnerki, a jeśli chodziło o Victorię Bellonę, Michael nie miał zamiaru ufać nikomu. ( pies ogrodnika, buuuu :) Chociaż Metatron również był samotny. To skłonność Asbela, żeby wyskakiwać jak Filip z konopi, poruszała w nim ostatni nerw. - Metatronie - powiedział bezbarwnym głosem, a postawny mężczyzna skinął głową. Przynajmniej w ten sposób mógł mieć na niego oko. Ostatni Upadły niechętnie akceptował los, jaki stał się jego udziałem po tym, jak walcząc z Azazelem otarł się o krawędź śmierci. Wyznaczając go do szkolenia dziewczyny będzie miał obydwa problemy w jednym miejscu. Metatron obojętnie wzruszył ramionami. Był dobrym żołnierzem. Wypełniał swoje rozkazy bez zbędnych pytań, szedł do celu po trupach z kopią i mieczem i za cholerę nie dbał o to, czy czeka go śmierć, co sprawiało, że był skłonny do podejmowania największego ryzyka. - Wasza Wysokość - zwrócił się do swojej nowej podopiecznej, w jego głębokim głosie pobrzmiewała nuta ironii. - Wystarczy, po prostu Tory - powiedziała do Metatrona i oddaliła się razem z nim, nie oglądając się za siebie, co Michael uznał za szczególnie denerwujące, chociaż nie miał pewności dlaczego. Sam również odwrócił się do nich plecami, koncentrując się na rozluźnieniu własnych mięśni, po czym sprawdził postępy każdego członka swojej niewielkiej, oddanej armii, zanim pozwolił sobie znowu odnaleźć ją wzrokiem. Dobrze się porusza, pomyślał krytycznie, patrząc jak zrobiła unik i odparowała ostrożnie wyważony cios Metatrona. Posiadała wrodzoną grację, świadomość walki, która nie mogła być wyuczona. Nie powinien być tym zaskoczony.... była, przecież, Boginią Wojny. Popełniała również głupie błędy, które go denerwowały. Do tego
stopnia, że w końcu nie był w stanie na to patrzeć. Przemierzył salę kilkoma długimi krokami, biorąc ćwiczebny miecz z rąk Metatrona. - Nie, nie tak - powiedział niecierpliwie. - Reagujesz zbyt gwałtownie. Twoja postawa jest prawidłowa, rozluźniona, ale doskakujesz za wcześnie. Trzymaj ramiona w ten sposób.... - położył dłonie na jej barkach, korygując pozycję, po czym użył własnej stopy, żeby sprawić, aby stanęła w szerszym rozkroku. Zamarł z nogą wsuniętą pomiędzy jej kolana i rękami zaciśniętymi na jej ramionach. Puścił ją gwałtownie, cofając się i potrząsając sobą w myślach. Co z nim było nie tak? - Przećwicz to jeszcze, czekając chwilę dłużej, spróbuj reagować bez zbytniego pośpiechu. To da ci więcej kontroli. Poczekaj, aby przeciwnik sam do ciebie podszedł. - A jeżeli tego nie zrobi? - zapytała cicho. - Co jeśli wciąż będzie się cofał? Z jakąkolwiek inną kobietą mógłby pomyśleć, że rozmawiają o czymś zupełnie innym. Ale Victoria Bellona nie czuła żadnego cielesnego pociągu, ani do niego, ani do nikogo innego, co powinno stanowić dla niego ulgę, odkąd nagle stale przechodził trudne chwile, próbując zapanować nad własnymi niesfornymi pragnieniami. - Wtedy szukasz kogoś innego, chętnego do walki. - Odwrócił się plecami do niej i do jej zbyt badawczych zielonych oczu. - Albo wracasz do swoich pokojów, pozwalając wojownikom dokończyć ich pracę - powiedział Metatron swoim głębokim, pełnym dezaprobaty głosem. Był seksistą do szpiku kości i uważał kobiety za niezwykle bezużyteczne stworzenia.
Dziewczyna wyglądała na ładną, słabą, bezradną i Michael przez chwilę poczuł wątpliwości. Próbował trzymać się od niej na bezpieczną odległość, ale był całkowicie pewny, że nie jest ani słaba, ani bezradna. Spojrzała w górę na olbrzymiego wojownika. - Metatron - powiedziała w zamyśleniu. - Naprawdę chłopcy, jesteście bardzo dziwni. Mamy tu Żółwia Ninja i Transformersa. Co będzie dalej, Wolverin ( jeden z bohaterów X-Mena ) i Power Rangers? Metatron popatrzył na nią z głęboką niechęcią. - Ona jest zbyt niepoważna powiedział. - To jest marnowanie mojego czasu. - Pozwól mi jeszcze raz spróbować - poprosiła zwodniczo przymilnym tonem. Metatron kiwnął głową, głupiec. Był znakomitym żołnierzem, ale miał skłonności do niedocenienia swoich przeciwników. A Victoria Bellona była zdecydowanie jego przeciwnikiem. Kilka sekund później ziemia zadrżała, gdy Metatron wylądował na niej posłany tak czystym i płynnym rzutem, jaki Michaelowi nieczęsto dane było oglądać. Więc miała jakieś umiejętności... jej zwycięstwo nad Pedersenem nie było jedynie szczęśliwym trafem. To zapowiadało się coraz bardziej interesująco.... i niebezpiecznie.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 9
AROGANCKI DUPEK. Spojrzałam w dół na giganta leżącego u moich stóp. Upadł ciężko, bardziej bezwładnie niż można było się tego spodziewać po wojowniku, ale to wynikło z przekonania, że jego przeciwnik jest tylko niewiele wartą dziewczyną. Mrugał ogłuszony, więc poczekałam, aż odzyska ostrość widzenia, zanim wyciągnęłam do niego rękę. Chwilę później był już na nogach, z rykiem odtrącił moją dłoń i ruszył na mnie z żądzą mordu w oczach. Trzymałam w ręce drewniany miecz treningowy i użyłam go w idealnym momencie, precyzyjnie wbijając go w jego gardło tak, by wyrządzić jak najwięcej szkód. Znowu zaliczył glebę, tym razem upadł na brzuch i tak pozostał. Mój mąż patrzył na mnie tymi ciemnymi, tajemniczymi oczyma i zastanowiłam się, czy aby nie zdradziłam zbyt wiele. - Łut szczęścia - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Istotnie - stwierdził, jego głos nie zdradzał niczego. Odwrócił się do Metatrona. - Wstawaj. Jeśli nie umiesz odparować ciosu małej dziewczynki, to jesteś dla mnie bezużyteczny. - Małej dziewczynki? - powtórzyłam, prostując się i prezentując moje całe pięć stóp i dziewięć cali wzrostu (1,8m). Metatron nie wyglądał na zbyt uszczęśliwionego jego komentarzem. Obrócił się i zerwał na równe nogi, piorunując wzrokiem nas oboje. - Ona jest lepsza niż próbuje ci to wmówić.
- Zacisnęłam zęby. - Nie tak bardzo. Po prostu się zagapiłeś. - Spróbujmy jeszcze raz - warknął. Mało zachęcające. Tym razem wytłukłby ze mnie wnętrzności, a ja nie ośmieliłabym się bronić, żeby nie zdradzić jakichkolwiek umiejętności. Na szczęście Michael odwrócił się do mnie. - Idź i potrenuj z Rachelą, może cię nauczyć jakichś obronnych uników na wypadek, gdybyś natknęła się na kogoś bardziej niebezpiecznego niż najsilniejszy anioł Uriela. Ona posiada pewne umiejętności, które mogą cię zaciekawić, oczywiście jeśli będzie miała ochotę ci je ujawniać. - Oszukańcza suka - wymamrotał Metatron pod nosem i nie miałam pewności, czy miał na myśli mnie, czy Rachelę. - Słyszałam - zimny głos Racheli przepłynął przez zatłoczone pomieszczenie z zadziwiającą wyrazistością. Metatron poróżowiał na twarzy. To był interesujący widok. Mężczyzna był potężny, bardziej przypominał robota niż człowieka, a potrafił się rumienić. Chociaż to nasunęło mi pewne interesujące pytanie. Odwróciłam się do Michaela. - Czy ty jesteś człowiekiem? Michael już odwracał się, by wyjść, ale przystanął. - Jestem niczym. Już nie aniołem, ale też nie człowiekiem, ani żywy, ni martwy, nie ułaskawiony, ani nie skazany. Ty, gdy umrzesz, przynajmniej nie zostaniesz skazana na wieczną męczarnię jak Upadli. Chociaż jeśli wylądujesz w niebie urządzonym przez Uriela, to nie sądzę, żeby to była duża różnica.
- Ale... - Nie mam czasu, by prowadzić z tobą filozoficzne dysputy. Rachela czeka na ciebie. Odszedł. Patrzyłam jak się oddala... mimo niezbyt pokaźnych rozmiarów sprawiał wrażenie niewiarygodnie silnego. Żadnych zbyt rozbudowanych mięśni, po prostu elegancka, nieugięta moc. Jego skóra miała idealny odcień złotej opalenizny, a ciemne tajemnicze oczy omiatały mnie spojrzeniem, które niczego nie zdradzało. Poruszał się bezszelestnie z prawie kocią gracją. Był hipnotyzującym, niebezpiecznym drapieżnikiem i powinien mnie przerażać. Zamiast tego byłam nim zafascynowana. Przyciągał mnie jak magnes. Oderwałam od niego oczy i napotkałam spojrzenie Racheli. Nie podobało mi się to, co w nim dostrzegłam. Patrzyła, jakby rozumiała zbyt wiele, a ja nie chciałam, żeby zaczęła się czegokolwiek domyślać. Czułam na swoich plecach pełne ciekawości oczy Upadłych. Nie powinnam była dać się ponieść emocjom podczas walki z Metatronem. Teraz będę musiała mocno się napracować, żeby odzyskać wizerunek osoby o marginalnych umiejętnościach. Idąc swobodnym, spacerowym krokiem dołączyłam do Racheli i skierowałyśmy się w stronę podwójnych, otwartych drzwi. Uśmiechała się i choć nie byłam pewna, czy powinnam temu zaufać, odwzajemniłam jej uśmiech, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie i naiwnie. - Czy możesz wyobrazić sobie takie szczęście? - powiedziałam lekko. - Przewrócić górę już pierwszego dnia pobytu tutaj. - Dwukrotnie - lekko przechyliła głowę, obdarzając mnie badawczym spojrzeniem. - Chodź. Pójdziemy gdzieś, gdzie będziemy mogły swobodnie porozmawiać. - Myślałam, że miałyśmy trenować.
- Będziemy. Mam swój własny tryb pracy, a Michael wie, że lepiej się do mnie nie wtrącać. - Masz na myśli, że nie terroryzuje cię, jak wszystkich wokół? - Oczywiście, próbuje. Ale nie bardzo mu się to ze mną udaje. Wzięła mnie pod rękę, prowadząc na zewnątrz przez dziedziniec w kierunku głównego budynku. - Nie potrzebujemy żadnych ciekawskich, żeby nas podsłuchiwali. Posłałam jej pytające spojrzenie. - O czym zamierzasz ze mną rozmawiać, że nie chcesz mieć przy tym świadków? - O mocach, darach. I jak z nich korzystać, jeśli zaistnieje taka konieczność. - O ile mi wiadomo, to nie posiadam żadnych mocy. Myślę, że ta cała Bogini Wojny jest po prostu tytułem honorowym. - A ja myślę, że jeszcze ich nie odkryłaś. Ja też przez to przechodziłam. Mogę ci pomóc. Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, a potem zdecydowałam się udawać, że źle ją zrozumiałam. - Masz rację. Nie mogę liczyć na szczęście, jeśli wyląduję w środku tej wojny, o której wspominał Michael. Muszę umieć się obronić. Rzuciła mi zniecierpliwiony grymas niezadowolenia.- Jesteś bardziej niż zdolna obronić się przed każdym, kogo Uriel może przeciwko nam wysyłać. Mówię o tym,
jak masz dawać sobie radę z Michaelem. Zaczęłam protestować, ale zamknęłam usta. Przecież miałam za zadanie przekonać tych ludzi, jaka jestem bezradna i niekompetentna. Rachela wymówiła imię jedynej osoby, która była w stanie mnie usidlić. Czy chciałam się do tego przyznać, czy nie, to instynktownie wiedziałam, że Michael był dla mnie największą groźbą i miałam prawdziwy kłopot z zepchnięciem go do bocznych zakamarków mojej świadomości. - Podoba ci się tutaj - powiedziała i to nie było pytanie. Chciałam natychmiast temu zaprzeczyć, ale było w Racheli coś, co sprawiało że kłamanie jej było bardzo trudne. Rozejrzałam się wokół, powoli podążając za nią obszernym holem Wielkiego Domu. - To miejsce jest dużo lepsze, niż to, w którym wcześniej mieszkałam. Biorąc pod uwagę, że było więzieniem, to nie jest wielka pochwała. Nie skomentowała mojej wypowiedzi. - Michael też ci się podoba. Parsknęłam śmiechem. - Dobrze, przyznam, że opuszczenie mojego poprzedniego więzienia ma swoje zalety, ale Archanioł Michael jest nie do wytrzymania, jak gigantyczny wrzód na tyłku i nie darzy mnie ani odrobinę cieplejszymi uczuciami niż ja jego. Nikły uśmieszek wygiął kącik jej ust. - Nie mogę się z tym nie zgodzić. ( ja też ;) - powiedziała, a ja poczułam się odrobinę rozczarowana. - Jesteś jego żoną, związałaś się z nim. Co zamierzasz dalej? Nawet się nie zawahałam. - Odejdę stąd. Niespecjalnie martwię się o niego... nie
jestem w jego typie. Ktoś, może nawet ty, przekonał go, że jedyny sposób na zwycięstwo w jego wojnie z Boskimi Zastępami, to użycie mnie jako mięsa armatniego. Przykro mi... ale to nie jest moja wojna. - Ja mu tego nie powiedziałam. Moje wizje są rzadkie i niedokładne... to Marta jest tą, która to zobaczyła. Ale oni nie są bożymi wojownikami. Bóg dał ludziom wolną wolę, a następnie oddał cały ten bałagan we władanie Uriela, a jest takie ludzkie powiedzenie: Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. Zastępy Niebieskie są pod jego kontrolą i to je musimy zwyciężyć. - Powodzenia - wymamrotałam. Doszliśmy do pokojów Racheli. - Pchnęła drzwi i wciągnęła mnie do środka. Mojej spartańsko urządzonej kwaterze daleko było do tego miejsca. Pokój dzienny był oszczędnie wyposażony, ale nie było w nim wszechobecnej bieli. Jedna ściana była w kolorze głębokiej chińskiej czerwieni, a na czarnej wykończonej laką sofie leżały poduszki w kolorze klejnotów. W głębi dostrzegłam olbrzymie łoże przykryte jedwabną narzutą. - To jest o niebo lepsze od tej sali operacyjnej, w której ja sypiam. - Powinnaś zobaczyć sypialnię Michaela. Najeżyłam się. - Dlaczego sądzisz, że jej nie widziałam? I skąd niby wiesz, jak ona wygląda? Jej śmiech był cichy i zaskakująco uroczy. - Wiem, że tam nie byłaś, ponieważ Michael nalegał na białe małżeństwo. A widziałam jego sypialnię, gdyż odwiedzałam go razem z Azazelem, po tym jak został ranny podczas potyczki z Nephilimami.
- Nephilimy? Co to takiego? Rachela zadrżała.- Nie sądzę, żebyś chciała wiedzieć. Na tym kontynencie nie został już ani jeden, więc nie masz się czym martwić. - A kto powiedział, że zostanę akurat na tym kontynencie? Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. - To potwory - powiedziała w końcu. - Chodź. Wzięła mnie pod rękę, pociągnęła przez pokoje i wyprowadziła na zewnątrz. Na prywatnym tarasie stały leżaki wyglądające na wyjątkowo wygodne. Rachela wykonała zapraszający gest w ich kierunku. - Usiądź, przyniosę nam coś do picia. Lubisz dietetyczną colę? - O Boże, nie - wzdrygnęłam się ze wstrętem. - Czy to jest wszystko, co tu pijecie. Oczywiście oprócz krwi. Pokręciła głową, przypuszczalnie z powodu mojej niepoważnej uwagi. - W takim razie, może mrożona herbata? - Poproszę o colę. Przypuszczam, że powinnam zacząć się do niej przyzwyczaić powiedziałam zrezygnowanym tonem. Moment później wróciła z chłodną, pokrytą rosą, srebrną puszką w dłoni. Wzięłam niepewny łyk musującej cieczy, smakowała niewiele lepiej niż wczoraj wieczorem. Rachela wyciągnięta się na sąsiednim leżaku, z własną puszką w ręce i spojrzała na mnie tymi swoimi przenikliwymi oczyma. - Właściwie, to muszę porozmawiać z tobą o czymś poza twoimi ukrytymi mocami.
- No tak, Michael mnie w to wrobił - jęknęłam. - Do niczego mnie nie namówisz. Potrząsnęła głową. - On nie ma z tym nic wspólnego. Tak naprawdę, byłby wściekły, gdyby się dowiedział. - Cóż, jestem za wszystkim, co mogłoby go zdenerwować - myśl o tym sprawiła mi przyjemność. - Więc czego ode mnie chcesz? - Potrzebujemy, żeby Michael kochał się z tobą i wziął od ciebie krew, a on odmawia. (proponuję go upić, związać, zgwałcić i dokonać przetoczenia krwi;) MICHAEL POSŁAŁ METATRONOWI długie, taksujące spojrzenie. Jego nowa oblubienica... Boże, nienawidził myślenia o niej, w ten sposób... wyglądała na kruchą, delikatną i zdezorientowaną, a mimo to właśnie skopała zadek prawdopodobnie najsilniejszemu wojownikowi w Sheolu. Metatron był olbrzymi... o stopę wyższy i co najmniej sto funtów cięższy niż ona... ale znokautowała go dwukrotnie, ze zwodniczą łatwością. - Co się z tobą dzieje? - zapytał. Metatron spojrzał spode łba. Pomimo kilku lat spędzonych w Sheolu dopiero zaczynał integrować się z innymi Upadłymi, bez wątpienia miały na to wpływ niezliczone wieki, jakie spędził na walce z nimi. - Ona jest wiedźmą. „Zaprawdę, nie pozwolisz żyć żadnej niewieście, która czyni czary”. Miał również denerwujący zwyczaj cytowania tych starożytnych tekstów, które akurat pasowały mu do okoliczności. Metatron na wyrywki znał Stary Testament, a także apokryfy i znajdował cytaty na każdą okazję, chociaż czasami te mądrości wzajemnie się wykluczały.
- Ona nie jest czarownicą, to rzymska Bogini Wojny. - Nie widzę żadnej różnicy. Michael z trudem powstrzymywał irytację. Nigdy nie lubił Metatrona, ale olbrzym był zbyt przydatny jako żołnierz, żeby go ignorować. - Czujesz się wystarczająco dobrze, żeby kontynuować sparing? W odpowiedzi Metatron tylko prychnął drwiąco i zaatakował z taką szybkością, że Michael ledwie zdołał to zauważyć. Ledwie. Jednak nikt nie był w stanie zaskoczyć Michaela, w ostatniej chwili odparował nagły atak Metatrona, kiedy ten całą swoją olbrzymią wagą uderzył w bok Michaela, dosłownie chwilę przed tym, nim on odpłacił mu się twardym kopniakiem w splot słoneczny. Metatron chrząknął, ale nie upadł. Ich brutalna potyczka trwała już ponad pięć minut, ale żaden z nich nie wygrywał. Metatronowi brakowało tchu... trudno było temu ogromnemu mężczyźnie poruszać się wystarczająco szybko, by uniknąć błyskawicznych i śmiertelnie skutecznych ciosów Michaela. Ale rekompensował to brutalną siłą. Michael czuł krew spływającą mu po twarzy z rozcięcia w pobliżu oka, a całe jego ciało było jakby przepuszczone przez maszynkę do mięsa. Ciągle stał na nogach, tak samo jak Metatron, który chociaż nie krwawił, to wyglądał na niemal pokonanego. Michael mógł go szybko wykończyć, ale był na to zbyt mądry. Nie chodziło mu o to, by pozbawiać swoich żołnierzy wiary we własne siły. Sprawdzał swoich ludzi na tyle, by mieć rozeznanie o ich sile, a potem zostawiał ich w spokoju. Potrzebował, aby Metatron wierzył, iż jest niezwyciężony w walce. Chciał, żeby wszyscy wojownicy w to uwierzyli. Krew plamiła jego białą koszulę. - Pójdę się ogarnąć - powiedział.
Metatron kiwnął głową, próbując udawać, że nie ma problemów z oddechem. Michael odwrócił się i odszedł. Olbrzym był tak samo silny jak zwykle... nie było żadnego sensownego powodu, dla którego mniejszy i słabszy przeciwnik taki, jak Victoria Bellona mógł go pokonać. Nie czuł, żeby korzystała z jakichkolwiek nadprzyrodzonych mocy, a zawsze wyczuwał, gdy wchodziły do gry, tak jak to miało miejsce w wypadku Racheli. Może Tory miała rację. Może to był po prostu szczęśliwy traf, ale gromadził coraz więcej dowodów, że jego żona była o wiele silniejsza, niż udawała. Zamknął za sobą drzwi sali treningowej, wiedząc, że jego ludzie nie ośmieliliby się obijać pod jego nieobecność i ruszył w kierunku swojej kwatery. Był pewien, że Rachela upewni się, czy Tory nie została zraniona. Niektórzy wojownicy byli bardzo dobrzy w ukrywaniu swoich ran do chwili, aż te stawały się niewidoczne; lecz skutki niektórych urazów pojawiały się dopiero po jakimś czasie, a te mogły grozić śmiercią. Nie mógł pozwolić sobie na utratę Tory, nim wszystko będzie przesądzone. Była niezbędna, aby mogli mieć jakąkolwiek szansę na zwycięstwo nad Urielem. Nie, lepiej najpierw sprawdzi, co się z nią dzieje, a dopiero potem zajmie się sobą. Czy mu się to podobało czy nie, był za nią odpowiedzialny i musiał mieć pewność, że nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Wciąż trochę dzwoniło mu w głowie od impetu ciosów Metatrona. Skoro on tak to odczuwał, to aż zadrżał na myśl, jak mogła czuć się Tory. Przyśpieszył kroku. Nie zastał Victorii w jej pokojach. Być może istniało rozsądne wyjaśnienie tej nieobecności, ale poczuł nagły dreszcz strachu. Może leżała w szpitalu pogrążona w śpiączce. Mogła stracić przytomność... Zatrzymał się i odetchnął głęboko. Była z Rachelą. Ufał Racheli bardziej niż komukolwiek, nawet Allie. Na pewno doskonale zaopiekowała się Tory.
Ale on nigdzie nie pójdzie, dopóki się nie upewni.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 10
ODSTAWIŁAM SWOJĄ PUSZKĘ niskokalorycznej coli na kamienne płytki tarasu i zaczęłam podnosić się z leżaka. - Wysłuchaj mnie, proszę - nalegała Rachela. - Walczymy nie tylko o swoje własne istnienie, ale również o przyszłość ludzkości. Nie zawracałam sobie głowy ukrywaniem swojego sceptycyzmu. - Dlaczego mielibyście troszczyć się o ludzi? Nie żyjesz wśród nich od lat, a ja ponoć się do niech nie zaliczam. - Nie, żebym chociaż przez chwilę dawała temu wiarę. Musiałam mieć na to jakiś dowód, a do tego czasu postanowiłam, że będę postrzegać siebie, po prostu jako zdrową, młodą kobietę. - Ten świat został stworzony dla ludzi. Anioły i bogowie istnieją z powodu ludzkiej wiary. Nawet gdybyśmy przeżyli, bez nich nasze istnienie byłoby zupełnie bezwartościowe. - Więc, kto stanowi dla nich tak ogromną groźbę? Szatan? Lucyfer? Mimochodem rzuciłam te imiona. Coś tam czytałam na ten temat. Lucyfer był ponoć upadłym aniołem, podobnie jak te tutaj. Jeśli miałam nadzieję urazić Rachelę, to niestety doznałam niepowodzenia. Uśmiechnęła się cierpko. - Ktoś biegunowo odmienny. - Bóg? Chcesz mi wmówić, że to Bóg zniszczy świat?
- Myślałam, że Michael już ci to wyjaśnił. W tym, co się teraz dzieje, nie ma żadnej woli Boga. Dał ludziom wolną wolę, a następnie przekazał wszystko Archaniołowi Urielowi. - Domyślam się, że to był jego błąd. - Ogromny. Jak myślisz, kto jest odpowiedzialny za Stary Testament ze wszystkimi kataklizmami i słupami soli? Uriel zawsze sądził, że ludzkość jest pomyłką i od wieków starał się kontrolować ludzi, a teraz, po prostu chce się ich całkowicie pozbyć. - I Bóg mu na to pozwoli? - On już się w nic nie miesza. Jedyne istoty, które mogą powstrzymywać Uriela i Niebieskie Zastępy, to Upadli. To wszystko. A ty jesteś kluczem do zwycięstwa. - W jaki sposób? - domagałam się odpowiedzi. - Dlaczego? Rachela potrząsnęła głową. - Wizje Marthy nie są aż tak precyzyjne, ale do tej pory zazwyczaj się sprawdzały. To ona była tą, która ujrzała to, że jesteś niezbędna dla naszego zwycięstwa. Bez ciebie, cały świat jest skazany na zagładę. - Świetnie. Więc, gdy już zbawię świat, będę mogła stać się Boginią? - rzuciłam radośnie.- Och, nie, zapomniałam, ja już nią jestem. A tak gwoli ścisłości, co dokładnie sprawia, że tak sądzisz? Najwyraźniej nie jestem nieśmiertelna... contessa i Pedersen planowali mnie zabić. I nie wydaję się posiadać jakichkolwiek supermocy, oprócz pewnych umiejętności w dziedzinie sztuk walki. No więc, dlaczego nie mogę rzucać piorunami, czynić cudów i żyć wiecznie? - Ponieważ nikt już w ciebie nie wierzy - ostro odpowiedziała Rachela.
- Potrzebujemy ludzkiej wiary, aby zachować swoją nieśmiertelność, a ludzie już dawno zapomnieli, że kiedykolwiek istniałaś. Gdyby nie niefortunna skłonność ludzkości do wojen, prawdopodobnie przestałabyś istnieć, jak wszystkie inne pogańskie bóstwa. Nie potrafiłam ukryć uśmiechu. Pomysł bycia pogańską boginią był tak absurdalny, że przyjęłam to dziwne wytłumaczenie. - Dobra, załóżmy, że to kupuję. W takim razie, gdzie są moje moce? - Odnajdziesz je w sobie, gdy będziesz ich potrzebować. - A z jakiego powodu sądzisz, że mój seks z Michaelem oszczędzi świat? zapytałam sceptycznie.- Szczerze w to wątpię. A poza tym nikt nie będzie pił mojej krwi. Nie jestem aż tak perwersyjna. - Przypuszczaliśmy, że Michael po prostu cię tu przyniesie, poślubi i to wystarczy, żeby zapewnić nam zwycięstwo. Jednak Martha powiedziała, że to musi być prawdziwe małżeństwo. - Jeśli ona ma nadzieję, że się w nim zakocham, to musi być niespełna rozumu powiedziałam. - Nie możecie mnie do tego zmusić. - A kto powiedział, że małżeństwo musi koniecznie wiązać się z miłością? powiedziała Rachela.- Wzajemny szacunek może być równie dobrym spoiwem, jak pożądanie. Otworzyłam usta, by zaprotestować, po czym z powrotem je zamknęłam. Ciągle zapominałam, że filmy nie ukazywały prawdziwego życia. W filmach chodziło głównie o miłość i namiętność. Cóż ja mogłam wiedzieć o prawdziwym życiu i kierujących nim uczuciach, albo chociażby o tym, jak to było postrzegane w Sheolu.
Nie miałem pojęcia, czy w naszym pokręconym małżeństwie istniał wzajemny szacunek. Czy ja go szanowałam? Czułam respekt przed jego siłą i uporem. Oprócz tego... do cholery, to było już wszystko. Chyba, że miałabym wziąć pod uwagę te sporadyczne ukłucia pożądania, przynajmniej z mojej strony, co uważałam za niezwykle upokarzające. Ale z drugiej strony, skoro nadchodził koniec świata, co było złego w zaspokojeniu tej żądzy? - Więc uważasz, że powinniśmy pieprzyć się jak norki, a w trakcie tego ognistego bzykania on miałby pić moją krew? Dlaczego sam mnie o to nie poprosił? - Ponieważ on nie chce tego z tobą zrobić. Byłam mistrzynią w ukrywaniu swoich reakcji i uczuć. Matka zjadłaby mnie żywcem, gdyby kiedykolwiek wiedziała o czym myślę. Jednak świadomość, że mój mąż nie pragnie mojego ciała, ani krwi, była dla mnie śmiesznie obraźliwa. Poczułam się odepchnięta na najbardziej pierwotnym z poziomów. - To jest nas dwoje - powiedziałam.- Przynajmniej on jeden zachował zdrowy rozsądek. - Jego duma zabije nas wszystkich. - Dlaczego myślisz, że to jest duma? - Znam Michaela. Jest ofiarą ludzkich żądz, dokładnie tak samo, jak reszta Upadłych, a jego pragnienia są bardzo silne mimo, że zdołał je okiełznać. On cię pragnie. Potrzebuje twojego ciała i krwi, jednak będzie robił wszystko, żeby trzymać się od ciebie z daleka. Ponieważ nie chce narażać się na pokusę. To nie miało sensu. - Dlaczego? Nie miał żadnych skrupułów w związku ze
zmuszeniem mnie do małżeństwa. Dlaczego akurat to stanowi dla niego problem? W oczach Racheli pojawił się delikatny cień, po czym zniknął, niemal zanim zdążyłam go zauważyć.- To jest skomplikowane. Rozejrzałam się po niewielkim, perfekcyjnie urządzonym tarasie, odosobnionym i skąpanym w rozproszonym słonecznym świetle, które rozgrzewało moje kości. - Nie musimy się nigdzie śpieszyć? Tu chodzi chyba o coś więcej, niż tylko wepchnięcie mnie do jego łóżka. Rachela westchnęła.- Michael jest wojownikiem. Wiesz o tym. Historie i legendy o jego przeszłości występują w prawie każdej kulturze. Swoje istnienie poświęcił sztuce wojennej. Skupił na tym wszystko, stąd jego celibat. - Czy chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie miał kobiety? Potrząsnęła głową. - Kiedy został wypędzony z nieba, głęboko się pogrążył. Przez pewien czas obsesyjnie prześladowały go zmysłowe żądze. On jest najbardziej legendarnym, twórczym wojownikiem w histerii całego wszechświata. Takie samo było jego podejście do seksu. Zadrżałam. Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Seks z Johannem był czuły i przyjemny, po tym, jak przyzwyczaiłam się do początkowego dyskomfortu i bałaganu. Naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie, że ten szczególnego aktu czynionego z tak gwałtowną intensywnością i pasją jaką wyczuwałam w Michaelu. - Więc? - udało mi się zabrzmieć nieco nonszalancko. - On jest... według ciebie... seks maszyną. Dla wszystkich, za wyjątkiem mnie. - To już przeszłość. Jeden, jedyny raz naprawdę się związał, ale ona została zabita
przez Nephilima prawie natychmiast po ceremonii. Od tamtej pory bardzo rzadko sypiał z kobietami i nigdy nie brał od nich krwi. Pije tylko od Źródła, mimo to wciąż udaje mu się zachować siłę. Jeśliby się spoił, gdyby wziął twoją krew, jego moc stałaby się nieograniczona. - Jednak to oczywiste, że nie jest mną zainteresowany. - To oczywiste że jest, aż nazbyt zainteresowany - poprawiła mnie Rachela. - On odmawia więzi twierdząc, że to by go osłabiło. To jasne, że się myli. Odmawiając wypicia twojej krwi, pozwoli wygrać Urielowi. To, co straciłby, koncentrując się na więzi, odzyskałby w swojej sile. - To jest dyskusyjna kwestia. On mnie nie pragnie, a ja też nie tęsknię za jego dotykiem. W oczach Racheli pojawiło się zniecierpliwienie. - Dlaczego nie chcesz być szczera. Jeśli istnieje coś, na czym dobrze się znam, to są tym kobiece uczucia. - Co czyni z ciebie takiego eksperta? - wypaliłam w odpowiedzi. Wydała z siebie lekceważące prychnięcie. - Większość kobiet jest po prostu ludźmi. Ale nie ja. Mówiłam ci, jestem podobna do ciebie. Istnieję prawie tak długo, jak Upadli. Jestem Lilith, pierwsza kobieta, opiekunka wszystkich żeńskich istot na całym świecie. Pocieszam załamane, pomagam bezpłodnym i … - W tym miejscu chyba niezbyt przyłożyłaś się do swojego zadania, nieprawdaż? rzuciłam.- Od chwili, gdy tu przybyłam, nie zauważyłam żadnych dzieci. Zignorowała mnie.
- Rozumiem - zaczęła ponownie. - że jesteś nim zafascynowana... w sumie kto by nie był? Czujesz do niego taki sam pociąg, jak on do ciebie i obydwoje staracie się z tym walczyć. Wszystko, co musisz zrobić to pójść do jego sypialni i zrzucić z siebie ubranie. Obiecuję ci, że on z radością zajmie się resztą. - Wszystko, co muszę zrobić? - powtórzyłam, przerażona. - Nie sądzę. Jeśli przyszłość świata wymaga, bym oddała swoje ciało komuś, kogo nie lubię, w takim razie przypuszczam, że cywilizacja legnie w gruzach. - Tak się nie stanie - niski głos Michaela zabrzmiał tuż za naszymi plecami. Zerwałam się z leżaka z płonącą twarzą i gwałtownie bijącym sercem. Rachela podniosła się wolniej, i zastanowiłam się, czy wiedziała, że Michael nas podsłuchiwał i jak długo tam był? - Podsłuchiwanie jest bardzo nieładnym zwyczajem, Michaelu - stwierdziła ze spokojem. - Wiedziałaś, że tu byłem - powiedział, potwierdzając moje podejrzenia.- Powinnaś pomagać jej odkrywać moce, a nie robić z niej dziwkę. Co ty, do cholery sobie wyobrażasz? Wiesz, co powiedziałem. Rachela wyglądała na dziwnie winną. - Pamiętam, co mówiłeś, Michaelu. I wiem, że walczymy o nasze życie. - Czy sądzisz, że nie mam tej świadomości? - zapytał. Zaczęłam chyłkiem wymykać się na zewnątrz, nie chcąc być światkiem ich sprzeczki na temat tego, czy na miłość boską mam się z nim pieprzyć, czy nie. Ale silną dłonią chwycił mój nadgarstek, osadzając mnie na miejscu.
Zastanawiałam się nad zastosowaniem jakiegoś rzutu. Wiedziałam, że mogę wyrwać się z jego uścisku, ponieważ mnie nie doceniał, ale nie byłam gotowa, żeby pozwolić mu poznać zakres moich umiejętności. Więc, stałam tam, uciekając spojrzeniem i pragnąc, by rumieniec zniknął z mojej twarzy. - Jesteś upartym idiotą, a gdyby Raziel rozkazał ci to uczynić... - On tego nie zrobi. Już podjąłem decyzję... ona pozostanie nietknięta. Chciałam powiedzieć, że ktoś już mnie tknął, ale uznałam, że roztropniej będzie zamknąć gębę na kłódkę. Sama myśl o leżeniu pod jego silnym, twardym ciałem, o tej rozgrzanej, złocistej skórze pod moimi wargami, była głęboko niepokojąca. Nie miałam zbyt wiele doświadczenia, ale seks z Michaelem byłby daleki od tego, co dzieliłam z Johannem. Ta myśl jednocześnie mnie przerażała i fascynowała. Rachela z obrzydzeniem wyrzuciła ręce w górę. - Jak chcesz. Po prostu będziemy musieli mieć nadzieję, że tym razem Martha jest w błędzie. Jeśli nie chcesz mnie słuchać... Ale on już ciągnął mnie z powrotem do domu, z dala od Racheli z jej intensywnym spojrzeniem i niespodziewaną życzliwością. Rachela, pierwsza kobieta. Zapomniałam zapytać ją, co stało się z Ewą. Michael nie zadawał mi bólu, ale po delikatnym szarpnięciu wiedziałam, że nie pozwoli mi odejść bez gwałtowniejszego posunięcia z mojej strony. Pozwalam mu ciągnąć się wzdłuż korytarzy domu, na zewnątrz, gdzie obecnie świeciło lekko zamglone słońce i z powrotem do aneksu, w którym mieściła się moja kwatera i sale treningowe. Jego kwatery też się tam znajdowały, ale nie miałam zamiaru ich
oglądać. Pchnięciem otworzył drzwi do mojego pokoju i w końcu puścił mój nadgarstek, przypuszczalnie oczekując, że potulnie wejdę do środka. Po raz kolejny mnie nie docenił. Obróciłam rękę i złapałam jego nadgarstek, ciągnąc go za sobą. - Musimy porozmawiać. Przez moment nie ruszył się z miejsca i osiągnęliśmy tak zwaną sytuację patową. Przypuszczalnie zdołałabym wciągnąć go do swojego pokoju, ale nie byłam gotowa, posunąć się tak daleko. W końcu kiwnął głową, wyzwolił się z mojego chwytu i wszedł za mną do środka. RACHELA BYŁA WYSTARCZAJĄCO DOPROWADZAJĄCA do szału, pomyślał Michael, patrząc na Tory spod przymkniętych powiek. Teraz musiał zająć się również swoją żoną, zadającą pytania, na które nie był gotowy odpowiadać. Ale znał ją już na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że nie zamierzała po prostu mu odpuścić. Skierował się prosto do kuchni, poczęstował się chłodną wodą z syfonu, po czym rozsiadł się na kanapie, celowo nie pytając jej, czy ma na coś ochotę. Czuł, jak płonie mu skóra, jak zawsze, gdy przebywał zbyt blisko niej. Wybrał celibat i to nie było żadnym problemem do czasu, gdy pojawiła się w dusznym salonie contessy i sprawiła, że całe jego opanowanie poszło do diabła. Czuł jej zapach, zapach jej krwi i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w smukłą szyję, pozwalając sobie na krótką, zakazaną, niesamowicie erotyczną fantazję o piciu z niej, ssaniu bogatego, cierpkiego aromatu jej krwi. Jeszcze raz Uriel wmanipulował go w czyny, które wywołałyby tylko śmierć i
rozpacz i przysiągł sobie nigdy już na ślepo nie wykonywać jego rozkazów. Poczucie winy, które poplamiło jego duszę było już wystarczająco ciężkim brzemieniem. Nie chciał jeszcze go powiększać. Mógł ją mieć. Nie byłby to dla niego żaden wysiłek... zawsze bez trudu zdobywał każdą kobietę, jakiej zapragnął. Wszystko, co musiałby zrobić, to skoncentrować się na niej i miałby ją w swoim łóżku, na plecach, kolanach lub na każdy inny sposób, na jaki miałby ochotę. Nigdy nie zadowalał się półśrodkami. Mógł zabić każdego, kogo chciał, pieprzyć kogo chciał, ale nauczył się trzymać tę moc pod ścisłą kontrolą. Teraz jego żądze szarpały się na uwięzi, pragnienie jej ciała i wyobrażanie sobie jak się mu oddaje, rozpalało go do białości. Pragnął jej tak bardzo, że wczoraj po zostawieniu jej tutaj doprowadził się niemal do stanu całkowitego wyczerpania, tylko po to, by oprzeć się pokusie powrotu i dania jej wszystkiego, co zdołałaby wziąć i wzięcia wszystkiego, co mogłaby mu dać. - Oni chcą żebyśmy się ze sobą przespali - powiedziała. Czy naprawdę musiała mieć takie delikatne, smakowite usta? Pragnął tych ust na swoim ciele, jej małego języczka śledzącego wzory jego tatuaży. Nawet nie mrugnął. - Nie, oni chcą żebyśmy się pieprzyli. Nie obruszyła się na to ordynarne słowo... musiał jej to oddać. - Z jakiegoś powodu sądzą, że mogę spowodować, iż zechcesz zmienić zdanie powiedziała. - Musisz dać im jasno do zrozumienia, że jesteś mną zupełnie seksualnie niezainteresowany, to może zostawią nas w spokoju. - Ja nigdy nie kłamię.
Uświadomienie sobie tego, co powiedział zabrało jej kilka sekund. - Co miałoby być tym kłamstwem? - zapytała ostrożnie. Nie był zainteresowany prowadzeniem żadnych gierek. - Znasz odpowiedź na to pytanie równie dobrze jak ja. Gdybyś była anonimowym ciałem, bez większych komplikacji mógłbym zrobić to, na co mam ochotę. Ciebie jest mi nieco trudniej odepchnąć. Naprawdę wyglądała na rozbawioną. - Myślę, że dasz sobie radę. Skoro tak długo praktykowałeś celibat, to nie sądzę, żeby było mi łatwo skłonić cię do zmiany zdania. Milczał. Usiadła na krześle stojącym naprzeciw niego, więc obserwował, jak porusza się jej szczupłe, silne ciało. Każdy pełen gracji ruch był wyważony i doskonale kontrolowany. Metatron powinien wiedzieć lepiej i nie oceniać jej zbyt nisko. Powinien mieć się na baczności, by kolejny raz nie popełnić tego samego błędu. - Dlaczego żyjesz w celibacie? Myślisz, że seks zrujnuje twoją koncentrację? zapytała. - Nie. - Więc nie widzę powodu, dla którego miałbyś się bez niego obywać. - A ja nie mam pojęcia, dlaczego masz taką obsesję na punkcie tego, czy i z kim się pierdolę - odparował. Zaczynał ją wkurzać. Dobrze. Tak było lepiej. - To takie brzydkie słowo - powiedziała.
- Naprawdę? - przypuszczam, że to zależy od kontekstu i tego, co myślisz o samym akcie. - Dla mnie jest jasne, że tego nie lubisz, skoro obywałeś się bez seksu przez ponad sto lat. Mógł usłyszeć nutę tryumfu w jej głosie, jakby zadawała mu decydujący cios. Pozwolił swoim powiekom opaść leniwie na oczy. - Po prostu, to mi się znudziło. Jest tak niewiele interesujących wariantów, których możesz spróbować bez spowodowania trwałych obrażeń. Zobaczył, jak się wzdrygnęła i musiał zapanować nad swoim rozbawieniem. - Lubisz krzywdzić kobiety? - Czasami. Gdy to wzmaga ich przyjemność. W rzeczywistości, ból i dominacja były tylko niewielkim elementem całego hipnotyzującego świata seksualności i nie był nim znudzony. Stał się on jego obsesją, którą próbował zapełnić swoją wewnętrzną pustkę. Nigdy nie osiągnął tego celu i w końcu zrezygnował z dalszych prób, odwracając się od świata bezdusznych, pustych rozkoszy. Widział niepokój w jej oczach, pomimo wysiłku, jaki wkładała w to, by sprawiać wrażenie nieporuszonej. - Nigdy bym cię nie skrzywdził. Skąd do cholery mu się to wzięło? Nie zamierzał się z nią kochać... dlaczego nawet o tym rozmawiał?
Jej oczy powiększyły się, ale przez chwilę milczała. W końcu powiedziała. - Zadawanie bólu to twoja profesja. Jesteś zabójcą. - Jestem wojownikiem - powiedział.- Tak samo jak ty. - Ja nigdy nikogo nie zabiłam... - urwała, uderzona wspomnieniem walki na klifie. Przyglądał się jej uważnie, ciekawie. Musiałaby być w stanie zabijać ponownie, bez wahania, jeśli miałaby być dla nich w jakikolwiek sposób przydatna. - Ta śmierć była konieczna - powiedział w końcu. - Czy jakakolwiek śmierć może być koniecznością? - Chyba nie potrzebujesz mojej odpowiedzi na tak elementarne pytanie. Sama musisz sobie na nie odpowiedzieć. Przez chwilę była zamyślona. A następnie, kiwnęła głową. Akceptując jego odpowiedź. Odgarnęła z twarzy swoje ciemne, gęste włosy i kolejny raz musiał przyznać, że była bardzo piękna. Nie doskonałym pięknem Upadłych, lecz innym rodzajem atrakcyjności, czymś bardziej złożonym i niepokojącym. - Rachela chciała, żebym cię uwiodła. - Nie jestem tym zaskoczony - starał się zachować obojętny wyraz twarzy i ton głosu. - Powiedziałam jej, nie. - Oczywiście, że to zrobiłaś - powiedział łagodnie. - Seks jest ostatnią rzeczą, o
której mogłabyś pomyśleć. Nie powinien był tego mówić skoro wiedział, że to było ewidentne kłamstwo, ale chciał zobaczyć jej reakcję. Jeszcze raz go zaskoczyła. Jej uśmiech był powolny, zmysłowy i chciał zakląć, ponieważ jego ciało drgnęło w odpowiedzi. - Och, nie wiem - powiedziała .- Przypuszczam, że myślę o seksie dokładnie tak często jak ty. Wciąż zachowywał kamienną twarz, chociaż czuł, że jego skóra płonie żywym ogniem. Prawdopodobnie i tak by umarła. Więc czemu nie? - Igrasz z ogniem, dziewczynko - powiedział spokojnym tonem. - Naprawdę? - wzruszyła ramionami i nawet ten zwykły gest był pełen zmysłowej gracji.- Najwyraźniej ty jesteś odporny na moje wątpliwe wdzięki. Uśmiech wypłynął mu na twarz, zanim zdołał nad nim zapanować. Zamrugała, przez chwilę skonsternowana, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Jej zaskoczone oczy napotkały jego spojrzenie i właśnie w tym momencie rozpłynęła się jego wszechobecna samokontrola. To było jak impuls elektryczny wstrząsający jego ciałem, nagła świadomość, że wszyscy mieli rację, była jego. A on nie był w stanie, nie pragnąć tego by ją posiąść. Przysunął się bliżej, nawet nie zdając sobie sprawy z tego że to robi... tak blisko, że wszystko, co musiałby zrobić, to wyciągnąć ręce i znalazłaby się w jego ramionach, przyciśnięta do jego wyposzczonego ciała. Podniósł dłoń, zaskoczony, widząc, że nie drżała i dotknął jej twarzy, delikatnie przeciągając kciukiem po jej delikatnych
wargach. Prawie to powiedział. To, iż jego pocałunek sprowadzi na nią śmierć. Że nawet jeśli czuł, jak wieki determinacji kruszą się w obliczu jego pożądania, to się nie podda. - Nie zrobimy tego - szepnęła. - Oczywiście, że nie. Przecież potrafił nad sobą zapanować. Jego samokontrola była legendarna. To był po prostu mały test, żeby to sobie udowodnić. Pochylił się i zastąpił kciuk wargami, delikatnie muskając jej usta. Odsunął się błyskawicznie, ponieważ żądza zalała jego ciało. Spojrzała na niego, jej zielone oczy były zaskoczone, ale pełne tajemniczej, kobiecej wiedzy. - Oczywiście... że nie.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 11
PO TYM, JAK WYSZEDŁ przez chwilę stałam samotnie na środku swojego pokoju. Jak brzmiało to zdanie, które tak często słyszałam w filmach? Pora wziąć nogi za pas. Nie bardzo mogłam dosłownie wyobrazić sobie ten proces, ale rozumiałam jego przesłanie. Musiałam stąd zniknąć i tak czekałam zbyt długo, zwiedziona pięknem oceanu i obietnicą przyjaźni. Wciąż zwlekałam, urzeczona pięknem twarzy i ciała mojego męża. Wbrew własnej woli byłam nim oczarowana, mimo iż on czynił wszystko, żeby zniechęcić mnie do siebie. Oczarowana tym jego nagłym, nieproszonym uśmiechem. Jakie by to było uczucie ujrzeć ten uśmiech bez całego bagażu? Zobaczyć, jak naprawdę się do mnie uśmiecha? Dlaczego nie zrobisz tak, jak radziła ci Rachela? Walczyłam, by zignorować ten cichy głosik, który brzęczał mi w głowie. Był smakowity i zachwycający, lecz nie chodziło tu jedynie o fizyczne piękno, nie tylko ono wywierało na mnie tak dziwny wpływ. Wszyscy żyjący tutaj mężczyźni byli anielsko piękni. A jednak żaden z innych nie powodował u mnie nawet najmniejszego dreszczu. Było coś w Archaniele Michaelu, co pociągało mnie na głębokim, irracjonalnym poziomie. Jego leniwy, seksowny uśmiech prawie powalił mnie na kolana. Lecz gdybym się temu poddała, nigdy bym nie odeszła. Nigdy nie miałabym okazji delektować się smakiem prawdziwego życia, które zawsze było poza moim zasięgiem. Chciałam być kochana, pragnęłam mieć dzieci, chciałam zobaczyć i doświadczyć wszystkiego. Gdybym tu została, Michael byłby całym moim światem, a ten rzadki, powalający uśmiech jedyną nagrodą. Nie zamierzałam pozwolić, żeby tak się stało.
Wyjrzałam przez francuskie drzwi na ocean, mieniący się w zamglonym słonecznym blasku. Na plaży byli ludzie, biegali i z ogromnym zaangażowaniem trenowali sztuki walki, byli w imponująco dobrej formie. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby odbyć sparing z którymś z nich, pomyślałam. Oczywiście gdybym zamierzała tu zostać. Nie dostrzegłam żadnej drogi ucieczki. Wielki Dom zbudowano na stromym klifie i chociaż mogłam spróbować wspinaczki, to bez sensu było to robić w biały dzień. Musiałam tu zostać, przynajmniej do zmierzchu. Rachela chciała, żebym poszła z nim do łóżka. Wszyscy pragnęli tego samego, co Rachela. Wszyscy, oprócz samego Michaela, dla którego, jak się wydawało sama myśl o tym była obraźliwa. Co było ze mną nie tak? Moje ciało było giętkie i silne, a twarz całkiem ładna, chociaż daleko jej było do hollywoodzkiej doskonałości. Dlaczego mnie nie pragnął? Ależ, on cię pragnie, szepnął głosik w mojej głowie. Nie byłam mu obojętna i miałam tego świadomość, wyczuwałam to instynktem, jaki posiadały kobiety od zarania dziejów. Pod chłodnym spojrzeniem, którego używał, by próbować mnie zastraszyć, czaił się ogień, tak silny, że budził we mnie niepokój. Nie pozwalałam sobie na strach. Jeśli jednak istniało coś, co mogłoby mnie przerazić, to był tym żar w lodowatym Upadłym Archaniele. Pchnęłam drzwi, pozwalając łagodnej, morskiej bryzie wpłynąć do pokoju i ruszyłam, by dołączyć do oddziału trenującego na plaży. W końcu wymknięcie okazało się łatwiejsze niż oczekiwałam. W sali treningowej odbyłam sparing z paroma ludźmi... aniołami... w tym z jednym szczególnie miłym o imieniu Asbel. Posiadał takie samo doskonałe piękno, ale w nim wydawało się ono jakieś bardziej ludzkie, przystępniejsze. Do czasu, gdy skończyliśmy sparing, oboje
byliśmy wyczerpani i roześmiani. - Cieszymy się że tu jesteś, Wiktorio Bellono - powiedział, gdy łapaliśmy oddech. Zaczynałam mieć dosyć proszenia tych ludzi, by nazywali mnie Tory. Rozejrzałam się. Michael był po drugiej stronie olbrzymiej sali, ignorował mnie i zapragnęłam być w tym tak samo dobra jak on. Zwróciłam swoją uwagę ku Asbelowi. - To miejsce jest na pewno lepsze od tego, gdzie dotąd mieszkałam powiedziałam. - Chociaż nie spodziewałam się tu znaleźć - pozwoliłam swojemu spojrzeniu wrócić do Michaela. - Ani też, nie tego oczekiwałam po małżeństwie. Asbel dotknął mojego ramienia z zadziwiającym współczuciem. Pachniał cynamonem, ten zapach zawsze poprawiał mi nastrój. Michael pachniał nocnym niebem. - Przykro mi to słyszeć - cicho powiedział Asbel. - Jeśli mógłbym ci jakoś pomóc, wystarczy tylko słowo. - A może pomógłbyś mi się stąd wyrwać? - powiedziałam nonszalancko, po czym odwróciłam się zmieszana, ponieważ podeszła do nas Martha. Jeżeli istniał w tym miejscu ktoś z kim naprawdę miałam na pieńku, to tym kimś niewątpliwie była Martha. - Michael zasugerował, że mogłybyśmy razem potrenować - powiedziała swoim cichym głosem. - Naprawdę? - spojrzałam w jego stronę. Wydawałam się spędzać cały swój wolny czas na wpatrywaniu się w niego, co było naprawdę żałosne. - Dlaczego?
- Powiedział, że będziesz szczęśliwa mając okazję mi dokopać, zważywszy na to, że z mojej winy znalazłaś się w Sheolu. - To przyciągnęło moją uwagę. Uśmiechnęłam się niechętnie.- To brzmi kusząco. Jednak przypuszczam, że nie masz wpływu na swoje wizje. To byłoby jak z Grekami, którzy zabili posłańca przynoszącego złe wieści, a ja jestem Rzymianką. Na pewno nie chciałaś mojej krzywdy. Martha odwzajemniła uśmiech. Była ode mnie zaledwie o kilka lat starsza, ale wyraz jej spokojnych szarych oczu powiedział mi, że przeżyła więcej niż ja kiedykolwiek... i to spowodowało, że znikły moje ostatnie urazy. - Mam lepszy pomysł - powiedziałam. - Może spróbujemy we dwie ruszyć na Michaela? Moje słowa sprawiły, że się uśmiechnęła. - To rzeczywiście jest kuszące, ale myślę, że zdołałby nas pokonać z jedną ręką uwiązaną za plecami. Przydałoby mi się popracować trochę nad kopnięciami, mam skłonność do sygnalizowania swoich ruchów, przynajmniej na sparingach. Może w ogniu bitwy wróg będzie zbyt zajęty, by to zauważyć. - Nie możesz na to liczyć. Chodźmy stąd, pokażę ci kilka ruchów. Dołączyliśmy do trenujących na plaży, z dala od rozpraszającej obecności Michaela. Martha zaskoczyła mnie. Była silna, odporna, bystra, i jeśli tylko udałoby się jej zwalczyć nawyk patrzenia dokładnie tam, gdzie właśnie miała zamiar uderzyć, byłaby w dobrej kondycji w tej nadchodzącej bitwie, o której wszyscy ciągle mówili. Długo opierałam się pokusie, żeby nie wytarzać jej w piachu, aż do ostatniej serii ćwiczeń, a kiedy leżała na plecach, roześmiałam się. - Przepraszam, ale nie zdołałam się powstrzymać - uwolniłam ją i podałam jej rękę,
pomagając wstać na nogi. - Wyświadcz mi przysługę, Martho. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała jakieś przeczucia dotyczące mojej osoby, proszę, bardzo cię proszę nie mów o nich nikomu. A szczególnie nie mnie. Coś błysnęło w jej oczach. - Obiecuję - powiedziała, jej głos zabrzmiał nieco głucho. Tego dnia każdy się tu pojawił, w regularnych odstępach, każdy z wyjątkiem pierwszej kobiety, jaką tu spotkałam, Allie. Tej, z której pożywiał się Michael. Dziwne, jak łatwo mogłam myśleć o tym bez dreszczy. Karmił się od niej. Z jakiegoś powodu byłam w stanie to zaakceptować. Kobiety były silne, a gdy brakowało im siły, nadrabiały to szybkością i inwencją. Były pojętne i dobrze wiedziały, że będą walczyć o własne przetrwanie, oraz życie mężów. Nie miałam pojęcia, jak wiele z nich zdoła przeżyć, gdy ta wojna stanie się rzeczywistością, ale wiedziałem, że jeśli wróg będzie rozsądny, to nie będzie ich lekceważyć. Wedle słów Racheli, tym wrogiem były Zastępy Niebios. Jasne, że to nie mogła być prawda. Niebo było sferą, gdzie po śmierci szli dobrzy ludzie, szczęśliwym miejscem pełnym starych znajomych i uśmiechniętych twarzy. Po co niebu armia? Używałam więcej siły z kobietami niż z mężczyznami. Nie przepuściłam żadnej okazji, żeby przekonać Upadłe Anioły, że jako wojownik nie byłam zbyt wiele warta, ot zwykła kobieta znająca kilka zręcznych chwytów, nic ponadto. Z kobietami poczynałam sobie swobodniej, kierując nimi, naciskając, zmuszając do wykorzystywania własnego rozumu i każdej najmniejszej umiejętności, tak jak robiłby to dobry nauczyciel. Nie chciałam, żeby te kobiety zginęły i pragnęłam zrobić
wszystko, co mogłam, by rozszerzyć ich umiejętności. Anioły mogły radzić sobie same. W pewnym momencie poczułam na sobie oczy Michaela i dokładnie wiedziałam, że stoi w głębi za otwartymi drzwiami sali treningowej, w cieniu, więc nie można było go dostrzec. Nie musiałam go widzieć. Już wiedziałam jak to jest poczuć na sobie jego wzrok, to było jak chłodna bryza pieszcząca moją rozgrzaną skórę. Wtedy przypomniałam sobie dotyk jego warg na moich ustach. Oblizałam wargi szukając jego smaku, ale poczułam tylko morską sól. Znowu przegapiłam swoją szansę... on nigdy nie zamierzał ponownie mnie pocałować. W tym momencie z rozmysłem się potknęłam i upadłam na piasek przy tryumfującym okrzyku Marthy. Do czasu, gdy z lekkością znowu poderwałam się na nogi, już zniknął. To było dość proste, by wykorzystując cykl treningowy coraz bardziej się od nich oddalić. Miałam utarty zestaw ćwiczeń i chociaż stonowałam je ze względu na wszystkich, którzy mogli mnie obserwować, sukcesywnie przesuwałam się w głąb plaży, z dala od reszty ćwiczących. Zrobiłam rozgrzewkę, porozciągałam się i przez chwilę pobiegałam w miejscu, by przygotować mięśnie do wysiłku. A potem ruszyłam swobodnym sprintem, dokładnie takim, jakiego mógłby używać każdy biegacz pracujący nad wytrzymałością. Do czasu, gdy pokonałam dwie mile, poczułam się już mniej optymistycznie. Nie było śladu cywilizacji, żadnych domów, żadnej granicy oddzielającej Sheol od reszty świata. Zastanawiałam się, czy aby nie byliśmy na wyspie. Wybrzeże wszędzie wyglądało tak samo, mieszanka trawy i kamieni, wysokie klify z prawej strony, a ocean z lewej; w innym wypadku mogłabym pomyśleć, że biegam w kółko. Zaczęłam być trochę zmęczona, więc zwolniłam do marszu. Byłam już dość daleko, na moje oko pokonałam co najmniej dziesięć mil. Więc pewnie zabrałoby im sporo czasu, żeby mnie dogonić. Byłam głodna. Nie miałam na tyle zdrowego
rozsądku, aby złapać coś do jedzenia z ich bezustannie zaopatrzonej kuchni, ale przecież, ruszyłam bez ustalonego planu. To nie był najrozsądniejszy pomysł, ale tak bardzo pragnęłam uciec, że wykorzystałam pierwszą nadarzającą się okazję. Robiło się późno, cienie stawały się coraz dłuższe, gdy kontynuowałam swój marsz wzdłuż plaży. O tej porze roku, pod koniec marca, słońce wydawało się zachodzić tu wyjątkowo wcześnie, około szóstej. Potrzebowałam wielu godzin nieustającej wędrówki, by poczuć się bezpiecznie. Nie mogłam pozwolić sobie na to, by mnie znaleźli. Nagle w moją świadomość wdarł się jakiś cień i mrużąc oczy przed światłem słonecznym spojrzałam w górę, gdzie rysowała się sylwetka olbrzymiego ptaka. Ale to nie był ptak, a ja okazałam się idiotką. Ponieważ nie było ich śladu pod ubraniem, zapomniałam, że anioły były wyposażone w jeszcze jeden rodzaj broni. Skrzydła. Zaczęłam biec. ZANURKOWAŁ W DÓŁ jak drapieżny ptak. Chwycił ją w pół i poderwał do góry jej wyrywające się ciało. Przycisnął je do siebie zanim wzbili się wyżej i wyżej, do czasu, aż lodowate, rozrzedzone powietrze zmniejszyło jej zapał do walki, dopóki mróz nie pokrył lśniącym szronem noska i skóry, które chciał całować, lizać, ssać i gryźć. Poprawił ją w swoich ramionach, układając ostrożnie. Wpatrując się w jej blade, delikatne usta i nagłe poczuł przytłaczające pragnienie, by natchnąć ją ciepłem. Pochylił głowę, a wtedy otworzyła oczy i spojrzała na niego, jakby wiedziała czego chciał. Gwałtownie cofnął głowę i na resztę podróży jego spojrzenie skoncentrowało na niebie, a nie na twarzy, jego zdenerwowanej, wiarołomnej żony, którą troskliwie trzymał w swoich objęciach.
W istocie rzeczy, nie miał pojęcia, dlaczego ją ścigał. Mogła błądzić przez całe dnie, tygodnie i nic nie znaleźć, żadnej drogi ucieczki od przeznaczenia, dla którego się urodziła. Ta decyzja o jej losie została podjęta niezależnie od niego. Nie wzięła ze sobą niczego, a wiedział, że jest na to zbyt bystra. Desperacja, by od niego uciec, okazała się silniejsza niż racjonalne myślenie. Dobrze. To powinno pomóc utrzymać ją na dystans. Wszystko, czego potrzebował, to żeby zniknęła z jego oczu i umysłu. Jednak nie chciał, by umierała na plaży w mękach i samotności. Zostało jej tak mało czasu, mniej niż krucha egzystencja słabej ludzkiej istoty i nie chciał, żeby została jej skradziona nawet jedna sekunda. W czasie, gdy lecieli z powrotem, zaczęła się poruszać i poczuł, że dotyk jej ciepłego, silnego ciała spoczywającego w jego ramionach uczynił z nim to, co mógł przewidzieć. Nie miał problemów ze swoim penisem, ani z tym, by czuć pożądanie. Po prostu postanowił je ignorować. Co w miarę upływu czasu stawało się coraz trudniejsze. Wylądował lekko tuż przy francuskich drzwiach i otworzył je kopniakiem. Wszedł do pokoju i rzucił ją na łóżko. Natychmiast spróbowała wstać, ale po prostu pchnął ją w dół. - Nie mam zamiaru cię tknąć - powiedział. - Nigdy. Nie musisz narażać życia próbując ucieczki i wierz mi, plaża prowadzi donikąd. Jedyny sposób wyjścia z Sheolu prowadzi przez jego bramy, a one są chronione, bardzo dokładnie chronione. Nie zdołasz ich otworzyć. Tak więc możesz zaprzestać prób ucieczki, a ja obiecuję zostawić cię w spokoju. Milczała. Leżała pośrodku łóżka. Ciemne włosy wysunęły się jej z warkocza, a twarz miała jeszcze bledszą niż zwykle, jednak z zielonych oczu buchały na niego płomienie. Coraz trudniej było mu utrzymać spojrzenie z dala od pysznej krągłości
jej piersi, pokusy ust. Nie, napomniał siebie ostro. Nie. - Czy dasz mi słowo że nie będziesz próbowała uciekać? - Nie. - Dobra. Zakręcił się na pięcie i wypadł z pokoju, trzaskając drzwiami. Szczęknęły zamki, plombując pokój. Miała jedynie możliwość otwarcia okna, by wpuścić morską bryzę, ale nie mogła uciec. Niech znowu popróbuje rozkoszy aresztu domowego i zobaczy, czy to jej odpowiada. Jemu odpowiadało doskonale. Potrzebował czasu, by odzyskać równowagę. Prawie znowu ją pocałował. Musiał chyba stracić rozum. Bo gdyby to zrobił, wiedział, co nastąpiłoby później. To było tak pewne, jak to, że po nocy przychodzi dzień, a on tego nie chciał. Nie mógł tego chcieć. Czemu nie? - zapytał podstępny głosik w jego głowie. Komu by to zaszkodziło? Martha mówiła, że musisz to zrobić. Ona i tak umrze. Więc, czemu nie? Sto lat celibatu, dwieście lat pożywiania się tylko ze Źródła... uczyniło go silnym, niezwyciężonym. Obserwował, jak toczy się historia ze swojego miejsca u boku Uriela. Widział, że większość klęsk spowodowała żądza. To ona rzuciła na kolana Upadłych, niszczyła miasta i światy. Było zbyt wiele do stracenia, aby ryzykować utratę choć odrobiny własnej mocy. Jego skóra stała się nadwrażliwa, serce niespokojnie tłukło się w piersi i ciągle był twardy. Przeklęte, zdradzieckie ciało, mówiło mu to, do czego nie chciał się przyznać. Zaprzeczanie mu byłoby stratą czasu.
Pragnął Tory. Potrzebował. Jednak nie miał zamiaru jej posiąść.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 12
PRZEZ DŁUŻSZY CZAS leżałam nieruchomo, przynajmniej tym razem nie miałam gwałtownych mdłości, jakie towarzyszyły mi, gdy leciałam z nim po raz pierwszy, ale wolałam nie wykonywać gwałtownych ruchów. Musiałam przemyśleć wiele rzeczy. Na przykład to, co dostrzegłam po otwarciu oczu, kiedy zobaczyłam jak spoglądał w dół na mnie podczas tego krótkiego, zapierającego dech w piersiach lotu. Chciałam, żeby mnie pocałował, obdarzył prawdziwym, głębokim pocałunkiem. Spojrzałam mu w oczy i gdybym naprawdę była boginią, byłabym w stanie zmusić go siłą woli do przyłożenia tych pięknych, okrutnych ust do moich warg i tchnięcia we mnie z powrotem ciepła i życia. To pragnienie było tak silne, że niemal namacalne, tak dojmujące, iż byłam pewna, że on również musiał je poczuć, ale poszybował w górę, w mroźną noc i wszystko pociemniało, a ja zamiast pocałunku, po prostu straciłam przytomność. Zastanawiałam się, czy poczuł taką samą tęsknotę, taki sam żal z powodu zaprzepaszczonej okazji. W końcu wstałam i podeszłam do otwartego okna. Księżyc stał wysoko na niebie i zerwał się wiatr, szarpiąc drzewami u podnóża klifu, a to dziwne, bolesne uczucie narastało, wypełniając moją klatkę piersiową, powodując niepokój w brzuchu, oblewając mnie falą tego, co jak się zorientowałam było pożądaniem. Prawdziwą, uczciwą, dojrzałą żądzą, czymś, czego nigdy wcześniej nie czułam. To mi się nie podobało. Musiałam jeść. Powinnam pozostać silna, jeśli miałam mieć jakąkolwiek szansę na ucieczkę. W lodówce znalazłam ogromną misę sałatki z mięsem, serem i ciecierzycą,
więc ją pożarłam, popijając wszechobecną niskokaloryczną colą, która przy dłuższej znajomości zyskiwała na smaku. Tak samo jak Archanioł Michael... i w tym właśnie tkwiło niebezpieczeństwo. Wzięłam szybki prysznic, zmieniłam ubranie i ruszyłam w stronę drzwi, za którymi, wysoko na niebie, jasno świecił księżyc. Potrzebowałam poczuć morską bryzę i księżycowe światło na swojej, uniesionej w górę twarzy. Czułam się niespokojna, pełna zmysłowego głodu, w niezgodzie ze swoim ciałem i życiem. Musiałam ruszać się, biegać, by spalić całą tą dziwną, niepokojącą energię. Drzwi były zamknięte na klucz. Patrzyłam na nie z nienawiścią, ale były obojętne na moją irytację. Sprawdziłam kolejne drzwi, tylko po to, aby upewnić się, że również były zamknięte. Ludzie w filmach potrafili otwierać drzwi za pomocą kart kredytowych. Ja niestety nie posiadałam ani jednej, ale w kuchni znajdowały się inne przedmioty z plastiku. Może któryś z nich mógłby się nadać? Znalazłam wąską, sztywną łopatkę i już ruszałam w stronę drzwi, przygotowana, by wcisnąć ją w szparę pomiędzy drzwiami, a ramą. Po czym zamarłam zdumiona. Nie było żadnej szpary. Drzwi i rama wyglądały, jakby były wykonane z jednego kawałka drewna. Tak szczelne... że nie było pomiędzy nimi miejsca, żeby wsunąć łopatkę. Z francuskimi drzwiami sprawa przedstawiała się podobnie. Ale wciąż jeszcze były w nich wielodzielne szyby i w następnej sekundzie napędzana ślepą furią złapałam krzesło i cisnęłam je w kierunku przeszklonych paneli. Odbiło się z powrotem, prawie mnie uderzając. Z przekleństwem, rzuciłam się na drzwi, z takim samym skutkiem, tyle że ja wylądowałam na kanapie. Znałam wiele przekleństw. Gdybyście obejrzeli tak wiele filmów również bylibyście biegli w wulgaryzmach i możecie mi wierzyć w tamtej chwili
wykorzystałam je prawie wszystkie. Ten szczur... cholerny, pieprzony łajdak zamknął mnie i to jeszcze nie wszystko. Dodatkowo nałożył jakiś rodzaj zaklęcia wudu na drzwi i okna tak, że w żaden sposób nie mogłam stąd uciec. Zamierzałam go zabić. Zgramoliłam się z kanapy i spiorunowałam wzrokiem drzwi wejściowe. Rachela upierała się, że jestem boginią. Jeśli tak było, to gdzie się podziewały moje pierdolone moce? Gdybym była STAROŻYTNĄ RZYMSKĄ BOGINIĄ WOJNY, to chyba oczywiste, iż mogłabym poradzić sobie z czymś tak błahym, jak zamknięcie? Znałam łacinę. Władałam jedenastoma językami i byłam w trakcie uczenia się nowych, gdy zostałam wezwana do salonu mojej matki. Ludzie używali łaciny do zaklęć, nieprawdaż? A także do przywołania nadzwyczajnych mocy. I to był na pewno rodzimy język mitycznej Wiktorii Bellony. Przyjrzałam się drzwiom i pomyślałam sobie, że jeśli zdołam je otworzyć bez użycia klucza, albo siekiery, to wtedy będę musiała uwierzyć, iż byłam tym za kogo mnie mieli... boginią wojny, przybyłą tu, by walczyć z Zastępami Niebios. To musiała być łacina. Nie mogłam wezwać księcia ciemności tak, jak robili to w filmach, a poza tym nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że książę ciemności byłby po stronie Upadłych. Co do apelowania do bogów, ponoć byłam jedną z nich. Właśnie dla tego wolałam posłużyć się zwykłą łaciną. Ale nie powszechnie używanym słowem takim jak aperire, otworzyć. Potrzebowałam czegoś mocniejszego. Erumpere oznaczało wyważenie. W formie rozkazującej ten czasownik brzmiał erumpite, nieprawdaż? Spojrzałam na drzwi z morderczą determinacją w oczach. - Erumpite! - rzuciłam stanowczym tonem. Nic się nie stało. - Effringito! - spróbowałam jeszcze raz.
Nic. - Aperito! Byłam już gotowa się poddać, gdy jakieś mrowienie zaczęło spływać wzdłuż moich ramion. To było oczywiście niemożliwe. Mimo wszystko, wstałam i ruszyłam w stronę drzwi, po prostu żeby spróbować... Drzwi stanęły otworem. Nawet nie musiałam dotykać klamki. W chwili, gdy do nich podeszłam, one zwyczajnie się otwarły i pozostały uchylone, przyglądałam się temu z niedowierzaniem. Cóż, to było całkiem fajne. Pozornie wszystko, co musiałam zrobić to wyrazić swoje życzenie po łacinie i ono się spełniało. A w martwym języku mówiłam bardzo, bardzo dobrze. Sprawdziłam drzwi na plażę, ale wciąż pozostawały zamknięte i zdecydowałam się nie marnować na nie czasu. Jedna droga ucieczki była lepsza niż żadna, a robiło się późno. Wysunęłam się na korytarz i poruszając się bardzo cicho skierowałam się w stronę sali treningowej. Byłam naprawdę wściekła. Jak on śmiał próbować mnie zamknąć? Właśnie byłam niemal przy głównych drzwiach budynku, gdy zauważyłam, że z sali treningowej sączy się słabe światło. Cienie falowały, jakby ktoś się tam poruszał, i wiedziałam kto mógł przebywać tam w środku nocy. Po tym, jak mnie zamknął, nie wrócił prosto do swojego pokoju. Poszedł wypocić frustrację, która w nim wrzała, frustrację, która kłębiła się również i w moim ciele. Gdybym posiadała chociaż odrobinę rozumu, to zwyczajnie wyszłabym z tego piekła. Ale niestety, chęć bycia idiotką bywa czasami absolutnie nie do odparcia. Szczególnie, kiedy będę mogła delektować się widokiem wyrazu jego twarzy, gdy wejdę tam swobodnym krokiem.
Drzwi były otwarte, by wpuścić nocne powietrze, uwodzicielską bryzę wiejącą przez słabo oświetlone pomieszczenie. Na podłodze rozłożono kilka mat, ale znajdował się tam tylko jeden mężczyzna. Był niewyraźną plamą szybkości i gracji, obrotów, skoków i boskiego tańca w powietrzu. Nie nosił żadnej koszuli, jedynie luźne białe spodnie, które miał na sobie wcześniej i po raz pierwszy przyjrzałam się dobrze tatuażom, które wiły się i wirowały wokół jego ciała. Obserwowałam, jak pełzły w górę jego szczupłego, umięśnionego torsu, wokół bicepsa, opasywały szyję, tańcząc wraz z nim, kiedy się poruszał. Gdybym wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że był istotą nadprzyrodzoną to przekonałabym się o tym teraz. Żaden człowiek nie byłby w stanie skakać tak wysoko, poruszać się tak płynnie i być tak śmiertelnie niebezpieczny. Nagle się zatrzymał i przestraszyłam się, że zdał sobie sprawę z tego, że go obserwuję, ale po prostu podszedł do wiadra z wodą. Wylał je na swoje ciało, a ja przyglądałam się, jak woda spływa po jego piersi, ramionach, moczy luźne spodnie powodując, że do niego przylgnęły. Zachłysnęłam się powietrzem. Podniósł głowę, nagle skupiony, chociaż nie spojrzał w moim kierunku. - Kto cię wypuścił? - Magia. Jestem boginią, pamiętasz? Weszłam do sali, zdecydowana udowodnić sobie, że wcale mnie nie ruszało to całe wilgotne, niesamowicie męskie ciało. - Pamiętam. Ale nie sądziłem, że ty też. - Pomyślałam, że spróbuję. Film o Harrym Potterze do czegoś się przydał.
- O Harrym Potterze? - powtórzył, wyraźnie zdezorientowany. - Nie oglądacie tu filmów? - Nie. - Wzruszyłam ramionami. - Wasza strata. - Chociaż tak naprawdę obejrzałam dość filmów, żeby starczyło mi na całe obecne i następne życie. - Trochę łaciny potrafi zaprowadzić naprawdę daleko. Nic nie odpowiedział, po prostu na mnie patrzył. Był szybszy, bardziej śmiertelnie niebezpieczny, pełniejszy gracji, niż ktokolwiek, kogo widziałam w całym swoim życiu, doskonalszy niż najlepszy z naprawdę imponujących wojowników, jakich dzisiaj obserwowałam i z którymi odbywałam sparingi. Lepszy od Metatrona, którego tak łatwo udało mi się wywieźć w pole; dużo lepszy niż Pedersen. Czy zdołałabym go pokonać? Przeszłam, by stanąć w smudze księżycowego światła. - Nie chcę tu być szepnęłam. - Powiedz mi coś, czego nie wiem. - Ty też mnie tu nie chcesz. Nic nie odpowiedział, czekał. - Mam propozycję, będziemy walczyć. Roześmiał się. Nie miałam pewności, czy kiedykolwiek wcześniej słyszałam jego śmiech i doszłam do wniosku, że mogłabym się bez tego obyć, skoro to odbywało się moim kosztem. - Nie marnuj mojego czasu - powiedział.
Powstrzymałam się od instynktownej odpowiedzi.- Jeśli przegram, przestanę próbować ucieczki. Będę miłą, potulną żoną i nawet nie będziesz musiał o mnie myśleć. - Teraz też wcale o tobie nie myślę. To było kłamstwo, ale nie miałam zamiaru mu tego wytykać. - Co masz do stracenia? Mogłam to zrobić, byłam tego pewna. Otworzyłam te drzwi; prawie bez wysiłku pokonałam ich najpotężniejszego żołnierza. Posłałam mu uwodzicielski uśmiech. - A może boisz się kompromitacji? Mogę sprawić, że w ciągu kilku sekund będziesz leżał na plecach. - Nie - powiedział, robiąc krok w moją stronę. - Ja sprawię, że to ty będziesz na nich leżeć. Mój bojowy nastrój złagodniał. - Nie rób tego! - Czego mam nie robić? - Udawać, że jesteś chociażby minimalnie zainteresowany mną w sensie seksualnym. Wyraźnie zaznaczyłeś, że raczej wolisz zaryzykować losy świata, niż ze mną sypiać. Zaszokowałam go. Ale po chwili ten sam leniwy uśmiech wygiął jego piękne usta i byłam stracona. Woda wciąż lśniła na jego piersi i coś napięło się we mnie. - To boli, prawda? - wymruczał.- Wiesz równie dobrze jak ja, że tu nie chodzi o twoje powaby, lub ich brak.
- Wiem wszystko na temat takich wymówek „To nie twoja wina, to ja stanowię problem" - powiedziałam z goryczą. Przewrócił oczami. - Słuchaj, praktykowałem celibat ponad sto lat. I teraz też nie mam zamiaru zmienić zdania. Nie, bez istotnego powodu. - A czy los świata nie jest istotnym powodem? - wypaliłam w odpowiedzi. Teraz wydawał się autentycznie rozbawiony i zbliżył się do mnie o kolejny krok. - Czy ty próbujesz mnie do tego namawiać? - Nie! Pragnę tylko opuścić to piekło i zrobię wszystko, co mogę, żeby tak się stało. - Łącznie z pieprzeniem się ze mną? To słowo mnie zaszokowało. Nie, żebym wcześniej nie słyszała go z jego ust. Ale w tej mrocznej, gorącej atmosferze, nagle wydało mi się to rzeczywiste, pierwotne. Możliwe. Mogłam przyjąć jego wyzwanie. Spociły mi się dłonie, ale nie zamierzałam pozwolić mu wygrać. - Jeśli to będzie konieczne. Nie mogłam rozszyfrować tego, co wyrażały jego oczy. Błysnęła w nich dzikość i przez chwilę poczułam ukłucie autentycznego strachu. Nie dlatego, że to on by wygrał. Ale, iż moje zwycięstwo mogło uczynić mnie słabą w niewyobrażalny sposób. - Zgoda - powiedział. Przez moment go nie zrozumiałam. - Zgoda, na co?
- Będę walczył z tobą o twoje prawo do opuszczenia Sheolu. Jeśli wygrasz, będziesz mogła stąd odejść i nawet nie będziesz pamiętała, że tu byłaś. - Mam bardzo dobrą pamięć. - Nie wiedziałam, czy to, co poczułam było tryumfem, czy też dziwnym rozczarowaniem. - Mamy swoje sposoby, które sprawią, że zapomnisz. Te słowa sprawiły, iż poczułam chłód, ale otrząsnęłam się z tego. - Ok. - Nie zapytałaś mnie, co się stanie, jeśli to ja wygram - Jego głos pasował do ciała, piękny, niebezpieczny, uwodzicielski. Spróbowałam wyglądać na znudzoną.- Już ci mówiłam, nie będę próbowała uciekać, ani wchodzić ci w drogę. Potrząsnął głową. - Nie, wypieprzę cię, a potem zostaniesz tutaj i nie będziesz zawracać mi głowy. Zmroziło mnie. Jego słowa wstrząsnęły mną i ten zimny, pełny podtekstów ton, który wydawał się wślizgiwać pod moją skórę. Spróbowałam wziąć się w garść. - Więc postanowiłeś, że los świata zasługuje na ten rodzaj poświęcenia? Co cię do tego skłoniło? - To nie poświęcenie - powiedział łagodnie. - Nie wezmę twojej krwi, tylko... oszczędzę ci tego szczególnego określenia. Skoro nie lubisz słowa pieprzenie... to nie jesteś gotowa na matkę wszystkich przekleństw. (Czyżby chodziło mu o pizdę? Nieładnie aniołasku, nieładnie. Istnieje tyle sympatyczniejszych określeń;) Wezmę twoje ciało. Zdecydowałem się przyjąć wyzwanie. Nie sądzę, żebyś miała jakiekolwiek szanse na wygraną i im prędzej to sobie uświadomisz, tym szybciej nie
będę musiał zawracać sobie tobą głowy. Róbmy, co mamy zrobić i miejmy to za sobą. Furia przepłynęła przez moje ciało. Przez moment rozważyłam, jak by to było leżeć pod nim i moje ciało zareagowało gwałtowną, gorącą tęsknotą. Skąd on wiedział o tym, z czego sama nie zdawałam sobie sprawy... że pod moją determinacją, by w cholerę uciec od niego... z tego miejsca... istniało mroczne, tajemne pragnienie, żeby poczuć go w sobie? - Jesteś zimnokrwistym sukinsynem, nieprawdaż? - powiedziałam. - Wkurzanie mnie nie jest najlepszym sposobem, by wygrać. - Wręcz przeciwnie. Gdy ludzie są rozeźleni, mają skłonności do robienia błędów, reagowania zbyt emocjonalnie. Podczas walki musisz zachowywać zimną krew, dystans. - Nie sądzę, by znalazł się ktokolwiek, kto oskarżyłby cię o jakiekolwiek reakcje pod wpływem emocji. - Też tak myślę. Zrobił krok do tyłu, odsuwając się ode mnie. - Wracaj z powrotem do pokoju, Wiktorio Bellono, jeśli nie jesteś gotowa na zabawę. Puściła ostatnia tama, która kontrolowała moje emocje. - Mam na imię Tory. I mam zamiar wytrzeć tobą podłogę. Znowu się roześmiał i tym razem zabrzmiał, jakby był niemal szczęśliwy. Oczywiście że był... żył dla walki, wojen i bitew. - Będziemy mieli taką okazję, Tory? - nacisk na moje imię był nieco drwiący.
Zrzuciłam buty.- Już mamy okazję. MICHAEL NIE DAŁ SOBIE CHWILI DO NAMYSŁU. Wiedział, że to co robił, było głupie i lekkomyślne. Zdawał sobie sprawę, że pragnął jakiegokolwiek pretekstu, by położyć na niej swoje ręce i teraz w końcu go miał. Pod warunkiem, że nie weźmie od niej krwi, przepowiednia wciąż pozostanie niespełniona. Miał świadomość, że jest dobra... bardzo starała się ukryć swoje umiejętności, ale w chwili, gdy Metatron upadł po raz pierwszy, już o tym wiedział. Gdy Metatron upadł po raz drugi, był mocno zaskoczony, że wszyscy inni od razu się nie zorientowali, jak niebezpieczna była jego żona. Ale w ukrywaniu swoich umiejętności była tak samo dobra jak w walce. Obserwował, jak się poruszała, wabiąc swoich przeciwników, kontrolując ich do czasu, aż swingowała swoją porażkę. Zrobiła więcej dla kobiet, niż jemu udało się przez tygodnie. Nie było takiej opcji, by po tym wszystkim trzymał ją zamkniętą w pokoju... czyniąc ją odpowiedzialną za żony, byłby spokojny wiedząc, że umiała wyzwolić w nich ich najlepsze cechy, podczas gdy sam mógłby skoncentrować się na Upadłych. Uśmiechnął się do niej licząc na to, że tym jeszcze bardziej podgrzeje jej temperament. Dał jej wskazówkę, ostrzegając, że wściekłość jedynie ją osłabi, ale była zbyt wzburzona, by jej wysłuchać. Walka była czymś więcej niż blokowaniem ciosów, czymś więcej niż atakowaniem i obroną. To była strategia, należało rozgryźć styl przeciwnika i przewidzieć jego trzy następne ruchy. Gdy byłeś przepełniony gniewem, nie byłeś w stanie widzieć wszystkiego wyraźnie. Wyciągnął rękę i zachęcił ją kpiąco. - Pierwszy ruch należy do ciebie. - Sekundę później leżał rozciągnięty na plecach, a jej kolana przygniatały jego ramiona. Miała go w szachu nieco dłużej niż powinna, po prostu dlatego, że był zbyt zszokowany, żeby zareagować, ale chwilę później została z niego zepchnięta i po długim locie w
powietrzu wylądowała miękko na własnych stopach na macie pośrodku sali. To pchnięcie powinno wgnieść ją w ścianę. Napiął swoje ramiona, patrząc na nią. - Muszę się przyznać, że mnie zaskoczyłaś. - Nie jest rozsądnie nie doceniać przeciwnika - powiedziała zadowolona z siebie, zbliżając się do niego tanecznym krokiem. Uśmiechnął się do niej słodko, po czym jednym silnym ciosem podciął jej nogi. Nie upadła, lecz zrobiła niemal niewykonalne salto przez plecy. Musiał w jakiś sposób okazać swoje zaskoczenie, ponieważ wyglądała na jeszcze bardziej zadowoloną z siebie. - Bogini, pamiętasz? Moment później leżała płasko na plecach, a on siedział na niej okrakiem w takiej samej pozycji, w jakiej wcześniej ona siedziała na nim, przyciskając kolanami jej ramiona.- Anioł, pamiętasz? Odepchnęła go gwałtownie, prawie bez wysiłku i znowu oboje stali na nogach, wpatrując się w siebie. Nie miała problemów z oddechem. Tak samo jak on. Mógł wyczuć jej tętno miarowe, silne i nagle przeszył go szalony głód, tak dojmujący, że na moment zamarł. Nigdy nie poczuł czegoś takiego jak to; takiego nagłego, intensywnego przypływu pragnienia, które było zdolne powalić go na kolana łatwiej, niż wszystkie jej ciosy. Natarła na niego, przewracając go i siadając na nim okrakiem. Przez chwilę leżał w bezruchu, patrząc na nią, na pokrytą mgiełką potu skórę i puls bijący u nasady szyi, wdychając jej słodki zapach. Zacisnął palce wokół jej bioder, kciukami gładząc jej brzuch wolno i rytmicznie.
Zamarła w bezruchu i spojrzała w dół, na niego. W słabo oświetlonym pomieszczeniu jej źrenice stały się ogromne, a oddech przyśpieszył. Jej ukryte pod bezrękawnikiem drobne piersi wydawały się być czystą doskonałością i chciał dotknąć ich ustami. Pragnął poczuć ich smak, bardziej niż potrzebował jej krwi, a potrzebował jej, by przeżyć. - Tory - szepnął do niej i wolno, bardzo powoli pochyliła się ku niemu, jakby przyciągana jakąś niewidoczną nicią, jej usta zbliżyły się do jego warg. Uniósł rękę wsuwając ją pod jej ciężkie włosy, by przyciągnąć ją bliżej do siebie. Wtedy czar prysł i odskoczyła od niego z taką energią, że wylądowała na drugim końcu sali przewracając lampę, którą pozostawiał zapaloną, gdy odbywał swój wieczorny trening. Pokój pogrążył się w ciemnościach i zastanawiał się, czy będzie chciała wybiec. Mógł wyczuć jej emocje, prawie tak samo jak własne, jej potężną potrzebę, by uciec, uciec od niego i tego, co było między nimi. Ale coś... może duma?… powstrzymywała ją i wiedział, iż nie wyjdzie dopóki go nie pokona. I miał świadomość, że nie mogła być od niego lepsza. Mogli tarzać się po tej podłodze przez całą noc, a i tak by nie wygrała. Pozostawało pytanie: czy on mógł to zrobić? Jednym płynnym skokiem ponownie stanął na nogi. Jego oczy już przyzwyczaiły się do słabego księżycowego światła, które padało z góry przez otwarte okno. Stała tam, jej skóra była posrebrzona światłem księżyca, a sutki mocno napięte. Można było przypuszczać, że pobudziła ją walka. Ale tak nie było. To on ją podniecał. I to, co zaiskrzyło pomiędzy nimi, wiedział o tym równie dobrze jak ona. A może nawet lepiej. Martha miała rację od samego początku. Tory nie była tylko środkiem do celu, była przeznaczoną mu partnerką; i czy miała żyć miesiąc, czy wieki, to i tak niczego nie zmieniało. Należała do niego. Na dobre i na złe.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 13
ON BYŁ SILNY. Silniejszy od każdego, z kim kiedykolwiek walczyłam. Silniejszy niż mogłam to sobie wyobrazić. Błyskawicznie, z gracją i bezlitośnie blokował każdy mój ruch. Rzucał mną jakbym nic nie ważyła i za każdym razem, gdy zyskiwałam drobną przewagę, przeciwdziałał temu z coraz większą mocą. Uczył się bardzo szybko i był bezwzględny, wciąż wycierając mną podłogę, chociaż za każdym razem udawało mi się wstawać; nie mógł wiedzieć, że będę tak odporna. Z jakimkolwiek innym człowiekiem ta bitwa dawno już byłaby zakończona, a przegrany byłby leżącą na środku podłogi kupką połamanych kości. Z innym człowiekiem? Z jakimkolwiek człowiekiem. Im bardziej na mnie naciskał, tym bardziej byłam zmuszona przyznać się do tego, czego tak unikałam. Nie byłam człowiekiem. Tylko niezwykła istota mogła wytrzymać karę, którą mi wymierzał i ciągle stawiać opór, krwawiąca, lecz nieugięta. On też to wiedział... wyczuwałam to i szukał jakiejkolwiek szansy, żeby zakończyć naszą potyczkę. Uderzając od tyłu podciął mi nogi. Upadłam na plecy i z powrotem się wybiłam, jednocześnie kopiąc go w nerki. To, co powinno być nokautującym uderzeniem, spowodowało tylko, że mruknął, złapał mnie za kostkę i rzucił na podłogę. Tym razem solidnie o nią rąbnęłam, poczułam ból żeber, powietrze ze świstem opuściło moje płuca, a serce tłukło mi się w piersi. On też oddychał z trudem, chociaż może nie z takim jak ja i krwawił z rozcięcia pod okiem. Podszedł i stanął nade mną jak zwycięski heros. - Czy akceptujesz swoją porażkę?
Udało mi się wydobyć z siebie przekonujące sapnięcie. - Ja... Ja... zaczęłam, próbując brzmieć płaczliwie. - A następnie skoczyłam w górę, wyżej niż przypuszczałam, że mogę i wykorzystując półobrót kopnęłam go w szczękę, zanim w przysiadzie ponownie wylądowałam na podłodze. Jego głowa gwałtownie poleciała do tyłu i zastanowiłam się, czy nie złamałam mu karku. Nie czekałam, by się o tym przekonać. Kopnęłam jeszcze raz, mocno w środek jego torsu, celując w umięśniony brzuch. Upadł jak orzeł z rozłożonymi skrzydłami na jedną z mat, rozpaczliwie chwytając oddech. Miałam go. Skoczyłam na niego, wciskając swoje spiczaste kolana w jego splot słoneczny gotowa, by wymierzyć cios, który uczyniłby go nieprzytomnym, lub martwym, a byłam w takim bitewnym amoku, że nie dbałam o to. Sekundę później leżałam pod nim, jego nogi owinęły się wokół moich, dłonie zacisnął mi na nadgarstkach jak żelazne kajdany, wciskając mnie biodrami w podłogę i miażdżąc torsem moje piersi. Próbowałam uderzyć go głową, ale odsunął swoją twarz spoza mojego zasięgu. Używałam całej swojej siły, usiłując go z siebie zrzucić, ale był nieugięty. Znalazłam się w potrzasku, przyszpilona do maty jak motyl. W tym momencie wszystkie moje tricki okazały się bezużyteczne. Zastanawiałam się, czy go nie opluć, ale to nie pomogłoby w mojej sytuacji. Pozwoliłam głowie opaść na grubą matę, zamknęłam oczy. Dyszałam, więc starałam się zapanować nad oddechem. - Nienawidzę cię - wymamrotałam, nie patrząc na niego. - Gdzie się podział twój honor, by z godnością przyjąć swoją porażkę? - Szydził ze mnie i znienawidziłam go za to jeszcze mocniej. - Założyliśmy się, walczyliśmy i przegrałaś.
Otworzyłam oczy, aby mógł zobaczyć wstręt i furię w moim spojrzeniu. Wciąż nie mogłam swobodnie oddychać i przeszkadzało mi to, że na mnie leżał. Był ciężki i pragnęłam, żeby mnie puścił, zostawił w spokoju i nie wpatrywał się we mnie tym swoim obojętnym wzrokiem, z wyrazem zamyślenia na pięknej twarzy. - Dobra. Gratulacje. A teraz pozwól mi wstać - warknęłam. Spojrzał na mnie chłodno. - Stałaś się zbyt pewna siebie - powiedział. - Myślałaś, że masz mnie w garści i przestałaś się pilnować. - Czy możesz instruować mnie później. Teraz jestem zmęczona i chcę pójść do łóżka. - Ja też. Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie naszą rozmowę. Co zrobiłby, gdyby wygrał. Moje serce, które właśnie zaczęło uspokajać się po walce, nagle znowu zaczęło dudnić niespokojnym rytmem. - Chyba nie mówiłeś tego poważnie? - Miałam nadzieję, że mój głos był tak stanowczy, jak tego pragnęłam. - Założyłaś się i przegrałaś. - Nie zakładaliśmy się o to. - Ależ tak - powiedział. Leżałam pod nim, cicha, pozornie pokonana. - Ale ja tego nie chcę. - To mnie nie obchodzi.
Nie miał takiej możliwości, by przewidzieć nagłe szarpnięcie mojego ciała, w ostatniej desperackiej próbie zrzucenia go z siebie i ucieczki. Skupiłam i zebrałam w sobie całą swoją moc, po czym uwolniłam ją jedną gwałtowną falą. I niestety nadal pozostałam unieruchomiona, schwytana w pułapkę pod jego ciałem. Promień księżycowego światła osrebrzał jego twarz i wyglądał dziwnie bezbronnie, gdy pochylił głowę w kierunku moich ust. W swoim całym życiu całowałam tylko jednego chłopca, Johanna i był wtedy prawie tak niewinny jak ja. Nigdy nie byłam całowana przez kogoś, kto potrafił to robić. Michael niewątpliwie był w tym mistrzem. Oczekiwałam, że jego usta będą okrutne. Zamiast tego, jego wargi otarły się o moje, jedynie lekkim muśnięciem i byłam świadoma tego, iż wciąż mogłabym walczyć. Mogłabym spróbować uderzyć go głową albo ugryźć. Ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Pragnęłam jego ust i tego pocałunku. Byłam spragniona i śmiertelnie głodna, głodna tego mężczyzny. Wszystkie myśli o ucieczce wyparowały z mojej głowy, gdy tylko jego wargi po raz drugi dotknęły moich, miękko i bez pośpiechu. Zamknęłam oczy, delektując się nim, jego smakiem, gotowa na to, co miało się zdarzyć. Nakłonił moje usta, by otwarły się dla niego, a dotknięcie jego języka było dla mnie wstrząsem. To było niepokojąco intymne, jego język wsuwający się do moich ust, w ten sam sposób, w jaki jego ciało połączyłoby się z moim. Jego język splótł się z moim, lizał mnie, lekko przygryzał, a dolegliwości w moim ciele zniknęły, odkąd wszelkie uczucia skupiły się na moich ustach i nagłej dojmującej potrzebie pomiędzy nogami. Był tam, napierając na mnie, twardym dowodem pożądania i poddałam się tej mrocznej, podstępnej przyjemności jego języka w moich ustach. To było niebezpieczne, gorące, ciemne miejsce, które mnie kusiło, przyciągało. Jego usta, twarde ciało, złota skóra, jego zapach... To wszystko sprawiło, że byłam jak
odurzona. To było to samo nieodparte wyrażenie, które wzywało mnie, gdy byłam uwięziona w swoim pokoju, wołało do mnie, razem z bryzą nocną i zapachem morza. Zaprzestałam walki, z tym, na co zawsze czekałam. Tęskniłam za nim, pragnęłam go gorącym, przeszywającym na wskroś, przytłaczającym uczuciem. Uniósł się i uwolnił mnie od swojego ciężaru, przyciskając się do mnie jedynie biodrami. Puścił moje nadgarstki, wsuwając jedną dłoń pomiędzy nas, by dotknąć moich piersi. Poczułam, jak zalewa mnie fala żaru i jęknęłam. Przerwał pocałunek, a ja chciałam krzyczeć na znak protestu, ponieważ oparł się na się piętach i odsunął. - Zdejmij bluzkę - Zażądał ochrypłym głosem. Byłam tak zdezorientowana, że tylko patrzyłam na niego w oszołomieniu, więc po prostu chwycił rąbek mojego bezrękawnika i zerwał go ze mnie. Leżałam pod nim półnaga, a moje drobne piersi były wystawione na jego krytyczne spojrzenie. Nie poruszyłam się, nie próbowałam się zasłonić... To było dobre dla tchórzy. Po prostu pozwalam mu patrzeć i oceniać moje ciało. Delikatny uśmiech przemknął przez jego surowe oblicze. - Skoro mam upaść po raz kolejny i stracić łaski, to przynajmniej sprawisz, że to będzie tego warte. Jego dłonie opasały mnie w talii, po czym prześliznęły się w górę moich żeber, by objąć piersi, przykrywając je, kciuki ocierały się o twarde sutki i wydałam z siebie cichy odgłos pożądania, który do głębi mnie zawstydził. Pochylił się i znowu mnie pocałował, delikatnie i długo, potem jego usta powędrowały w dół i poczułam je na szyi, ssące żyłę, którą powinien przekłuć. Przygotowałam się na to, zastanawiając się, dlaczego na myśl o tym, że będzie pił moją krew nasilił się ból pomiędzy moimi nogami.
Jego zęby zadrasnęły skórę, ale ruszył niżej. Zachłysnęłam się powietrzem przy pierwszym dotknięciu jego języka na piersi. Uczucie było prawie bolesne, a ja oparłam dłonie na jego ramionach, niepewna, czy chciałam go do siebie przyciągnąć, czy też odepchnąć. To był pierwszy raz, kiedy go dotknęłam bez pragnienia sprawienia mu bólu. Jego skóra pod moimi rękami była taka ciepła, ciepła i żywa, a jego tatuaże zatańczyły pod moim dotykiem, poruszając się na jego skórze ze zmysłową gracją. Nie umiałam odczytać tych znaków, ale nie potrzebowałam tego, żeby poczuć ich moc i byłam świadoma ich potrzeby. Trzymałam go mocno, kurczowo zaciskając dłonie, kiedy jego ręka sięgnęła do sznurka moich luźnych spodni. Tak, pomyślałam. To jest to, czego chcę, czego potrzebuję, za czym tak długo tęskniłam. Pragnę seksu, prawdziwego życia, miłości. Nie zatrzymuj się, proszę, nie przestawaj. Jego usta nakryły moją pierś, zaczął ją ssać. Wygięłam się w łuk, a moje biodra falowały szukając go. Z głębi jego gardła wydobył się cichy pomruk, czy to pożądania, czy dominacji. Mógł mnie wziąć na swój sposób, pod warunkiem, że wreszcie by to zrobił. Przeniósł się na drugą pierś. Chłodne, nocne powietrze owiało moją mokrą skórę, absurdalnie mnie pobudzając. Poczułam, jak otula mnie jakiś gruby kokon pożądania, gdzie nie istniała żadna myśl o przyszłości, żadne obawy o konsekwencje, nie istniało nic, oprócz tej chwili i jego ust na mojej skórze. Dmuchnął na moją pierś, a ja mocniej wpiłam palce w jego ramiona. - Nie przestawaj - szepnęłam, na wpół przerażona, że mógłby się wycofać. - Proszę, nie przestawaj. Zamarł, po czym zaczął wyrzucać z siebie najohydniejsze przekleństwa.
Nie poruszyłam się, ponieważ zalała mnie fala chłodu, świadomość tego, że nie miał zamiaru kochać się ze mną. Instynktownie to wyczuwałam i zastanawiałam się, czy mogłabym zwyciężyć go w tej bitwie, pchnąć go na podłogę, wsunąć się na niego, lub wziąć go w usta. Sprawić, by porzucił wszelkie zastrzeżenia i wątpliwości. Nie, nie mogłabym. Wzięłam się w garść, kiedy się odsunął. Dostrzegłam gniew na jego twarzy, ale nie wiedziałam, czy gniewał się na mnie, czy na siebie. - Nie - powiedział kategorycznie. Wstał jednym płynnym ruchem i rzucił mi bezrękawnik, który zdarł ze mnie zaledwie parę minut wcześniej. - Ubieraj się. Byłam wściekła. Chciałam zadać mu ból, rozerwać go na strzępy, ale już wiedziałam, że był ode mnie silniejszy. - Nie. Nic nie powiedział, odwrócił się do mnie swoimi pięknymi, silnymi plecami, a skomplikowane ornamenty zawirowały wokół jego łopatek tam, gdzie powinny być skrzydła. Łudziłam się, zapominając, kim i czym był. Aniołem, na miłość boską. A ja chciałam mu się oddać. Cholera, byłam bliska tego, żeby zmusić go do seksu. Jego twarz pozostawała w ukryciu, kształt jego krótko ostrzyżonej głowy nie dawał żadnej wskazówki o stanie jego uczuć. Bez słowa wyszedł na zewnątrz przez otwarte drzwi, kierując się ku oceanowi. Zerwałam się na nogi i pobiegłam za nim, zdecydowana go dogonić i przyciągnąć z powrotem, zdeterminowana, by rzucić mu w twarz to z czym nie chciał się zmierzyć; ale zatrzymałam się na progu, ze zdumieniem podnosząc wzrok. Gotował się do lotu. Na jego plecach rozwinęły się skrzydła, ciemne, pełne gracji łuki, po czym wzniósł się w górę, a ja patrzyłam jak znikał na nocnym niebie,
zachwycająca istota z baśni i mitów. Dałabym wszystko, by móc polecieć za nim, w górę, w niebo, niesiona przez wiatr. Byłam boginią, ale cała tęsknota świata nie mogłaby sprawić, bym rozłożyła skrzydła i mogła poszybować z nim w noc, nieważne jak bardzo bym tego pragnęła. Spojrzałam na bezrękawnik w swoich dłoniach, po czym z powrotem w górę na nocne niebo. Nie wróciłam do swojego pokoju, by pogrążać się w nieszczęściu. Nie zamierzałam uciekać, nie, gdy wszystko, co miało dla mnie jakąś wartość leżało zmieszane z błotem. Nie byłam gotowa, by pogodzić się z porażką. Z łatwością odnalazłam jego pokój i nie dało się go pomylić z żadnym innym. To była cela mnicha, kamienna posadzka bez żadnego chodnika, który mógłby uczynić ją przytulniejszą, gołe ściany, wąskie łóżko. Zdjęłam z siebie resztę ubrania, składając je schludnie i kładąc na zimnej podłodze, po czym naga weszłam do jego łóżka i przykryłam się szorstkim, grubo tkanym prześcieradłem. Czekałam.
MICHAEL SZYBOWAŁ wyżej i wyżej, aż powietrze stało się rozrzedzone, a lód skrystalizował na jego skrzydłach, zrobił jeszcze jedno okrążenie, zanim jak ciemna strzała śmignął w dół, ku morzu. Otoczyła go lodowata woda, znajomy spokój spłynął na jego ciało. Uzdrawiająca, relaksująca toń otuliła go opiekuńczo, dryfował unoszony przez fale, jego umysł był zupełnie pusty. (tu w zupełności zgadzam się z autorką ;) Nie chciał myśleć, ani czuć. Pragnął zapomnienia, chociaż przez kilka krótkich godzin. Ale lecznicze wody oceanu nie były w stanie dać mu dzisiaj tego, czego potrzebował; nie mogły usunąć smaku jej ust, wymazać tego, co czuł dotykając jej
piersi, zagłuszyć dźwięków, jakie wydawała. Nie zdołały ostudzić gorączki pożądania, która wciąż płonęła tuż pod jego skórą. Stracił poczucie czasu. Gdy w końcu wyszedł z wody, noc powoli zamieniała się w dzień, delikatne smugi jutrzenki pojawiły się na niebie ponad ciemną sylwetką Wielkiego Domu. Wciąż jeszcze miał kilka godzin zanim musiał rozpocząć szkolenie. Mógł paść na łóżko i złapać trochę snu. Spłukał wodę morską pod otwartym prysznicem wybudowanym na zewnątrz, zdjął przemoczone spodnie i przeszedł przez cichy budynek. Mogła znowu uciec, ale teraz nie był w stanie wykrzesać z siebie energii, żeby jej szukać. Nie zaszła daleko. Wyczuwał jej obecność; czułby w kościach, gdyby odeszła. Prawdopodobnie zabarykadowała się w swojej sypialni, gotowa go zabić, gdyby się do niej zbliżył. (no to będziesz miał niespodziankę ;) Co było dokładnie tym, czego chciał. Potrzebował tego, by jej zielone oczy wypełniało wzburzenie, a ponętne usta zaciskały się w furii. Nie mógł walczyć z tym w pojedynkę. Potrzebował jej gniewu. Popchnął drzwi do swojego maleńkiego pokoju i zamknął je za sobą, nie fatygując się by włączyć światło. Niewielkie okienko umieszczone wysoko na ścianie, wpuszczało wystarczająco światła, żeby dostrzec zarysy tych kilku mebli, w które pozwolił sobie wyposażyć swoją celę. Zobaczył stojące w kącie łóżko, a po chwili postać, która na nim leżała, zwiniętą w kłębek pod jego prześcieradłami, jej długie czarne włosy rozpostarte na poduszce. Lot nie spełnił swojego zadania. Zimne morze nie schłodziło jego krwi; nocne powietrze też nie ostudziło tego żaru, jaki w nim wzbudziła. Musiała usłyszeć, gdy wszedł. Uniosła się na jednym łokciu, patrząc na niego, a prześcieradło zsunęło się, obnażając jedną niewielką, doskonałą pierś.
Musiał jej skosztować, wsunąć dłoń pomiędzy jej uda, by poczuć wilgoć pragnienia. Próbował wszystkiego, by z tym walczyć. I po raz pierwszy w ciągu swojej nieskończonej egzystencji, przegrał bitwę. Jej oczy prześliznęły się po jego nagim ciele i zanim ją ukryła, zdołał dostrzec jej reakcję na widok jego sterczącego, wygłodniałego fiuta. - Zawsze spłacam swoje długi - powiedziała, na pozór spokojnym głosem, ale zdołał wychwycić w nim delikatne drżenie. Udało mu się zachować obojętny wyraz twarzy, pomogły mu w tym cienie spowijające pokój. - Kiedy po raz ostatni uprawiałaś seks? To pytanie ją zaskoczyło i musiała chwilę pomyśleć. - Siedem lat temu. - A ile razy to robiłaś? Ilu miałaś partnerów? (Co to, do kuźwy nędzy, rozmowa kwalifikacyjna? ;) - Nie twój interes... - Ilu ich było? Zacisnęła usta, właśnie wtedy, gdy on zapragnął, by były miękkie i uległe. - Jeden. Trzy razy. - Kurwa. - Taaa - potwierdziła z ironią. - Mógłbym zamknąć cię w moim pokoju. Jestem silniejszy niż ty. ( to już, zdaje się przerabialiśmy ;)
- Mógłbyś, a ja znowu bym uciekła. - Mógłbym pozwolić ci odejść. - Jesteś aż tak zdesperowany, żeby się ze mną nie pieprzyć? - Zapytała. - Jej wzrok powędrował ku środkowi jego ciała. - Jakoś mi na to nie wygląda. Podszedł do łóżka i ściągnął z niej prześcieradło. Była naga, oczywiście, a jej jasna skóra lśniła jak jedwab we wczesno-porannym świetle, kępka loczków między jej nogami słodka i kusząca. W pomieszczeniu było zbyt ciepło, mimo to jej sutki przypominały twarde koraliki. - Ty nie spłacasz długu - powiedział. - Mam rację? Zawahała się. - Tak - odpowiedziała, i oparła się plecami o poduszkę.- A ty nie robisz tego z obowiązku, mam rację? - Tak - szepnął. Uklęknął na łóżku, ostrożnie okraczając ją udami. Ledwie starczało miejsca dla nich obojga. Ale to nie miało znaczenia. Zamierzali być tak blisko, że nie potrzebowali dodatkowej przestrzeni. - Tak - powtórzył, sadowiąc się pomiędzy jej nogami i unosząc je. Nakrył wargami jej usta, jej słodkie, niedoświadczone usta, a potem po prostu pchnął w nią mocno, wiedząc, że będzie mokra i gotowa na niego. Wsunął się głęboko, jej ciało zacisnęło się na nim i jęknął z powodu czystej, niebiańskiej przyjemności. To była doskonałość, tworzenie. To było wszystko, czego pragnął, wszystko, dlaczego warto było żyć.
Zanurzał się w niej coraz głębiej za każdym kolejnym pchnięciem, jej nogi zawinęły się wokół jego bioder i mógł delektować się delikatnym drżeniem, jakim na tą inwazję odpowiadało jej wnętrze. Przerwał pocałunek i spojrzał na jej twarz. Miała zamknięte oczy, ale otwarła je spoglądając tak samo głęboko i intymnie, jak jego penis zanurzał się w niej. Ujęła w dłonie jego twarz kciukami przesuwając po wargach. - Mówiłam ci, żebyś nie przestawał - szepnęła. - Mój błąd - powiedział i znowu zaczął się poruszać. Dobrze znał kobiece ciała i nie zapomniał niczego. Doskonale zdawał sobie sprawę z jej rekcji, tak samo jak z tego, że jego własne ciało zmaga się z zachowaniem kontroli nad płomienną potrzebą. Walczyła z tym, uświadomił sobie, próbując zapanować nad każdym impulsem, który prowadził ją w kierunku szczytu, walczyła, by nie dopuścić do orgazmu i zamroczony mgiełką żądzy zastanawiał się, czy robi to, by zmaksymalizować swoją przyjemność. Czy może dlatego, że żałowała swojej decyzji? Pchnął w nią głęboko i znieruchomiał. Nie mógł kontynuować podążania w kierunku własnego spełnienia, podczas gdy ona z tym walczyła. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że się bała. Uniósł się na wyprostowanych ramionach i spojrzał na nią.- Co się dzieje? Jego żona, jego nieustraszony wojownik, wyglądała, jakby miała się rozpłakać. - Coś jest nie tak. Coś jest nie w porządku z moim ciałem. - Czy sprawiam ci ból?
Gdyby tak było, musiałby przestać. Ale to, co się z nią działo nie miało związku z bólem, był tego pewien. To było tłumione pożądanie, walczące o to, by się uwolnić. Potrząsnęła głową.-To jest tylko takie... drażniące. Nie uśmiechnął się. Nie podziękowałaby mu za rozbawienie. Przytulił się do niej, ciesząc się kojącym uczuciem jej twardych sutków na swojej piersi i pocałował ją. Ich ciała były śliskie od potu, czuł dreszcze, które dręczyły jej ciało. Wycofał się niemal całkowicie, a ona krzyknęła z powodu nagłej straty. Zsunął dłoń po jej brzuchu i dotknął łechtaczki. Popieścił ją, jednocześnie gwałtownie zagłębiając się w jej ciało. Doszła, jej pochwa zacisnęła się wokół niego. Krzyknęła, przyciskając usta do jego ramienia, wstrząsana rozkoszą. Jej palce tak mocno wpiły się w jego ciało, że pomyślał, iż spod paznokci tryśnie krew. To było niesamowicie pobudzające. Zagłębiał się w nią raz za razem, płynąc na jej orgazmie, przedłużając go, a kiedy skończyła i jej ciało stało się bezwładne, w końcu pozwolił sobie na spełnienie, uwalniając w niej nasienie, napełniając ją. Głowa opadła mu na poduszkę tuż obok jej, a jego skrzydła rozwinęły się zamykając się wokół nich, otulając ich opiekuńczo swoją miękkością. Jej szyja znalazła się tuż przy jego ustach, delikatna i wrażliwa. Poczuł nagłą żądzę, by jej spróbować. Lekko przyszczypnął ją zębami, wystarczająco, by pojawiło się kilka kropel krwi, którą zlizał z wilgotnej od potu skóry. Smakowała lepiej niż ambrozja, której raz spróbował. Poczuł, że wydłużyły się jego kły, a penis ponownie stwardniał, i wiedział, że nigdy nie pragnął niczego bardziej niż zatopić się w jej skórze, docierając do pulsującej krwią, życiodajnej żyły. Ale nie zrobił tego. Pocałował ją w szyję, smakując. A następnie zsunął się z niej i przyciągnął do siebie na wąskim łóżku. Trzymał ją w ciasnych objęciach, jego penis wciąż pozostawał w niej. Podobało mu się to. Mógłby zasnąć, bezpieczny w jej ciele, ze smakiem jej krwi w ustach, z ramionami owiniętymi wokół jej ciała, otoczony jej
słodkim zapachem. Mógłby spać w ten sposób, chociaż rzadko pozwalał sobie na sen. Po raz pierwszy w swoim życiu mógłby poznać, co to jest prawdziwy spokój. Zasnął.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 14
LEŻAŁAM W JEGO RAMIONACH, nieruchomo, dopóki szaleńcze bicie mojego serca powoli nie wróciło do normy. W pokoju było chłodno, ale on był ciepły, tak ciepły, że zapragnęłam się w niego wtulić. Chciałam zlizać pot z jego ramienia, ocierać się o niego. Eksplozje, które wstrząsnęły moim ciałem wciąż jeszcze buzowały pod powierzchnią skóry i byłam gotowa, by ponownie wybuchnąć. Nie zdawałam sobie sprawę, że można czuć w ten sposób. To nie było tak, że nie zaspakajałam siebie, zamknięta w moim więzieniu, ale coś zawsze mnie blokowało, po tych pierwszych niewielkich dreszczach przyjemności. Przewracałam się na drugi bok i zasypiałam, podenerwowana i niezadowolona, sądząc, że nie robiłam tego właściwie. Potrzebowałam mężczyzny. I nie jakiegokolwiek mężczyzny... myślałam, że kocham Johanna, ale to co z nim robiłam nie mogło równać się temu, co przeżyłam z Michaelem. Moje piersi były dotkliwie wrażliwe, bolało mnie w środku, i wciąż pragnęłam więcej. Sama myśl o tym wstrząsnęła mną tak bardzo, że niewiele myśląc wyśliznęłam się z łóżka. Wycofywałam się powoli, do czasu, gdy zdałam sobie sprawę, że on wciąż śpi. Nawet nie zauważył mojej rejterady. Stałam tam w świetle nadchodzącego poranka, patrząc na niego. Był piękny kiedy spał, krótki kilkudniowy zarost na jego brodzie miał złocistobrązowy kolor, pasujący do krótko ostrzyżonych włosów. Kiedy te chłodne oczy ukryte były za powiekami, wyglądał jak inny człowiek. Taki, który byłby zdolny do dobroci i czułości. Nie wojownik, jakiego znałam, ale ktoś prawie ludzki.
Ale nie powinnam się łudzić. Żadne z nas nie było człowiekiem. Dotknęłam szyi, po czym spojrzałam na swoją dłoń. Znaczyła ją tylko odrobina krwi. Pomyślałam, że nie pił ze mnie, ale najwyraźniej zrobił to ograniczając się do absolutnego minimum. Tak więc świat się nie skończy i Upadli będą szczęśliwi. Widzicie, jak skaczę z radości. Cicho podeszłam do łóżka, sięgając po moje schludnie złożone ubranie. Spał jak zabity i ponieważ wpatrywałam się w niego, po raz pierwszy zauważyłam ciemne kręgi pod jego oczami. Był mężczyzną... aniołem, który niezbyt dobrze sypiał. Widziałam go wyraźnie w coraz jaśniejszym świetle wstającego dnia, jego gładkie plecy, zestaw eleganckich tatuaży wijących się wokół jego łopatek. Żadnych skrzydeł. Skąd się brały? Czy po prostu w magiczny sposób pojawiały się gdy ich potrzebował? Najwyraźniej tak. Przyciskając ubrania do piersi, wymknęłam się na korytarz, na wpół przerażona, że natknę się na jakiegoś rannego ptaszka. Chociaż niebezpieczeństwo wpadnięcia na kogoś w stroju Ewy wydawało mi się teraz mniejszym ryzykiem, niż narażenie się na to, że obudzę Michaela. Cicho zamknęłam drzwi, po czym naciągnęłam na siebie ubranie. Popełniałam błąd za błędem i jeśli zostanę tu trochę dłużej to będę miała przepieprzone. Stłumiłam parsknięcie śmiechem. Albo i nie. Jakby sprawy nie były dość skomplikowane, to teraz Michael i ja pewnie znowu tańczylibyśmy wokół siebie taniec pod tytułem „Będziemy razem, może tak, może nie”, i nie mogłam znieść tej myśli. Powiedział, że istnieje jedyne wyjście, przez główną bramę. Okay, znajdę tą bramę, albo wdrapię się po ścianie klifu, wykorzystując nadnaturalną siłę woli. Cokolwiek zamierzałam robić, to na pewno nie miałam w planach tego, żeby znowu spojrzeć mu
w oczy. Nie po tym, co zrobiliśmy, nie po tym, w jaki sposób mnie dotykał i nie po tym, jak całkowicie zatraciłam się w jego ramionach. Teraz otrzymał niebezpieczną broń, której mógł użyć przeciwko mnie. Rozsądny wojownik wiedział, kiedy się wycofać i przegrupować. A kiedy uciekać na złamanie karku. Kiedy wyszłam na zewnątrz, smugi porannego światła słonecznego ogarnęły klify za domem, rozświetlając wodę diamentowym blaskiem i przez chwilę zastanawiałam się, czy miałam dość czasu, żeby zdjąć ubranie i do niej wskoczyć. Wzywało mnie chłodne, słone powietrze. Zignorowałam to. Jeśli tylko uda mi się stąd uciec, znajdę sobie tyle oceanów, ile będę chciała. Gdy stąd ucieknę, będę wolna. Zapomniałam o butach. Zostawiłam je w sali treningowej... będę ich potrzebowała, boso daleko bym nie zaszła. Odwróciłam się w kierunku drzwi, gdy delikatny powiew poruszył włosy na moim karku. Obwiniłam o to Michaela. Gdybym nie była taka wyczerpana po godzinach spędzonych w jego łóżku, zareagowałabym szybciej. Całe życie spędzone na szkoleniu, wszystko to obrócił wniwecz moment nieuwagi, kiedy mignął za mną cień i ból wybuchnął w mojej głowie, a wyłożony łupkami chodnik poszybował w górę, by spotkać się ze mną. MICHAEL GWAŁTOWNIE OTWORZYŁ OCZY. Przez chwilę leżał bez ruchu, próbując się pozbierać. Był w swoim własnym łóżku, nagi, to był sposób w jaki zazwyczaj sypiał. Ale coś wydawało mu się inne. Czuł się inaczej i tylko sekundę zabrało mu przypomnienie sobie wszystkiego. Pamięć tego, co czuł będąc w niej wciąż była odciśnięta na jego skórze, jakby trzymanie jej w ramionach poczyniło nieodwracalne zmiany w jego ciele. Jej zapach, kwiatów i seksu, wyzwolił jego poranne pobudzenie. Wyszła, dzięki Bogu!. Ponieważ w innym wypadku natychmiast
by ją posiadł i wziąłby jej krew. Lecz, to co zrobili pod osłoną mroku było czymś zupełnie innym w przywracającym rozsądek, jasnym świetle dnia. Usiadł, potrząsając głową, by oczyścić poplątane myśli. Spał. Faktycznie spał, po raz pierwszy odkąd sięgał pamięcią. Nie, żeby musiał dużo spać... został stworzony tak, że mógł się prawie bez tego obywać, tak długo jak intensywnie trenował miał się dość dobrze. Ale ten sen trwał zbyt długo, od tej pory sypiał najwyżej po kilka minut, a jego ciało wypełniało głębokie zadowolenie. Albo może właśnie to, co stało się poza snem, wypełniło go tą satysfakcją. To był błąd. Wiedział o tym i nie mógł pozwolić sobie, żeby ta noc się powtórzyła. Miał dość siły charakteru, by równać z ziemią miasta i zrobił to pod brutalnym przewodnictwem Uriela. W porównaniu do innych istot z jakimi walczył i które pokonał przez tysiąclecia, jedna samotna kobieta powinna być dość łatwa do kontrolowania. Tyle tylko, że ona nie była zwyczajną, samotną kobietą. Była Victorią Belloną, Boginią Wojny. Była Tory, miękką i wrażliwą, drżącą w jego ramionach i pod jego dotykiem. Tory... w ustach wciąż czuł smak jej krwi, drażniący go obietnicą tego, co mógł mieć, co powinien wziąć. Nigdy tego nie weźmie. To było, cholera zbyt bliskie całkowitej kapitulacji. Jeśli tylko przekłułby jej żyłę i pociągnął głęboki łyk, zostałaby skazana. I tak dokonał już masakry zbyt wielu niewinnych. Wstał i ruszył przez hol, za salę treningową, gdzie wczoraj wieczorem wszystko się zaczęło, wychodząc prosto na ocean. Ocean wyleczyłby go, usunął zamęt. Przyniósłby mu spokój, zmył pamięć o niej, jej dotyk, zapach, z jego ciała i wynurzyłby się odnowiony, niezniszczalny,by nigdy ponownie jej nie dotknąć. Lecznicze wody uwolniłyby go z tej obsesji.
Morze było lodowate, a on ciął przez fale, bezustannie, ćwicząc swoje mięśnie, pozwalając zbawiennej uldze spowodowanej wysiłkiem wypełnić jego ciało. Gdy odpłynął już tak daleko, że dom był jedynie drobiną w dali, zanurkował w głąb do samego serca oceanu, tak głęboko, że poczuł jak napiera na niego ciśnienie wody. A potem rozluźnił się, zamknął oczy i czerpał moc z otaczającego go bezmiaru, pozwalając, by zmył z niego niepewność i wątpliwości, oraz usunął słabości i zamęt z jego duszy. Nie chciał tego. Nie chciał odpowiedzi, które przed nim postawiono. Ludzie zawsze jęczeli. - Panie, daj mi znak - błagali. A potem mówili. - To nie ten znak. Nie chciał być taki jak oni. Otworzył oczy, jak można zmienić to, o czym wiedział, że było prawdą. Uniósł powieki, by zobaczyć prześlizgującego się obok rekina, który skręcił z wdziękiem, by ponownie na niego spojrzeć. Michael pozostał nieruchomy, dotykając wzrokiem czarnych, bezlitosnych oczu istoty. Drapieżnika, wojownika, takiego samego jak on. Rozpoznali siebie, ale nie było żadnej potrzeby, żeby wystawić na próbę ich umiejętności. Rekin otarł się o niego, w dziwnym pozdrowieniu i zniknął w morzu, w poszukiwaniu łatwiejszej ofiary. Albo w poszukiwaniu partnerki. Czy rekiny łączyły się na zawsze? Przypuszczalnie nie; były samotnikami. Takimi samymi jak on. Ale ocean twierdził inaczej. Ocean powiedział to samo, co mówiło mu jego ciało, serce i uparty mózg, a on to zignorował. Tory była jego partnerką. Będzie nią krócej niż miesiąc, po czym umrze. I uciekanie przed tym nie zmieni tej prawdy.
Odepchnął się od dna, płynąc w górę ku światłu, czując, jak zmniejsza się ciśnienie wody, po czym obracając się wokół własnej osi, wynurzył się na ciepłe poranne powietrze, a kiedy rozwinął skrzydła i poszybował w górę, poczuł jak oblewa go słoneczne światło. Przypuszczał, że powinien z nią porozmawiać. Potrafił kontrolować szalejącą w nim potrzebę, bestię, która nigdy nie powinna była zostać uwolniona. Mógł... To trafiło w niego jak grom z jasnego nieba i zaczął spadać w kierunku skalistych klifów. Odzyskując równowagę, wylądował na półce nad Wielkim Domem, ponieważ zdał sobie sprawę z tego, co przeszkadzało mu od samego początku, to była dręcząca pustka, którą ignorował, biorąc ją za część swojego niefortunnego pożądania. Odeszła. To właśnie jej nieobecność obudziła go z głębokiego snu, jakim nie dane mu było spać od wielu dekad. To ta pustka zawiodła go do morza. Tory nie było już w Sheolu i była w tarapatach. TO BYŁO ZIMNE, ciemne i straszne. Nic nie widziałam, nie mogłam oddychać, zawinięta w jakiś rodzaj całunu, gdy wznosiliśmy się wyżej i wyżej. Byłam w ramionach anioła i nie było w tym żadnego poczucia bezpieczeństwa, ani komfortu. Spróbowałam walczyć z okryciem, ale ramiona, które mnie trzymały poluzowały chwyt i przez jedną, pozbawiającą oddechu, przerażającą chwilę myślałam, że zamierza mnie puścić, żebym spadła na spotkanie śmierci, w bezlitosnej toni oceanu, albo twardo uderzając o ziemię. Kto trzymał mnie w ramionach? Czy to Michael zdecydował ostatecznie się mnie pozbyć? Przysiągł, że mnie nie dotknie, a w ciągu czterdziestu ośmiu godzin znaleźliśmy się w jego łóżku. Robiło się coraz chłodniej, z czego wywnioskowałam, że mój porywacz wznosi się wciąż coraz wyżej, gdzie atmosfera była tak rzadka, że nie mogłam złapać oddechu,
dławiona oplątującą mnie tkaniną. Traciłam przytomność i zastanawiałam się, czy zamierzał zabić mnie w ten sposób, po prostu wykorzystując chłód i brak tlenu. Wszystko pociemniało i chociaż nie miałam żadnego pojęcia, komu mogłabym zaufać, nie mogłam się powstrzymać. Ostatnim dźwiękiem, jaki z siebie wydałam zanim straciłam przytomność było żałosne wołanie o pomoc. - MICHAELU! MICHAEL USŁYSZAŁ JEJ GŁOS. Wołała jego imię, zrozpaczona, przerażona. Jego waleczna oblubienica czuła strach, więc musiał ją odnaleźć. Musiał również walczyć z wytrącającą z równowagi paniką. Zamknął oczy, próbując ją wyczuć, próbując przywołać obraz miejsca, w którym mogła przebywać. Nie było jej na plaży... gdyby tam była wyczułby jej siłę witalną. Chyba, że nie żyła. Ale to było niemożliwe... Sheol był uosobieniem bezpieczeństwa. Bramy wciąż były zaryglowane, więc musiała się gdzieś tu ukrywać. Chyba, że z kimś odleciała. Chyba, że po raz kolejny czaił się pośród nich jakiś zdrajca. Nie było jej już w Sheolu. Uświadomił to sobie z lękiem. Opuściła to miejsce dlatego, że ktoś... jakiś anioł... ją porwał. Wylądował z impetem, napędzany determinacją przemierzał swój aneks. Chwilę zajęło mu wciągnięcie na siebie ubrania. Wyczuł ślad jej zapachu na swoich prześcieradłach. Pachniała jaśminem. Z przekleństwem na ustach ruszył w stronę jej pokojów. Oczywiście nie było jej tam. Ale nic nie zostało zabrane. Nie zmieniła ubrania, nie jadła, nawet nie wzięła prysznica. W rzeczywistości nie wróciła tu, kiedy wyszła z jego łóżka... wiedziałby o tym, czułby gdyby tu była. Gdyby przeszła przez ten pokój wyczułby utrzymujący się powietrzu podniecający ślad jaśminu i seksu. Opierając się impulsowi, by trzasnąć za sobą drzwiami, ruszył sztywnym krokiem przez korytarz, przepełniony mieszaniną furii i paniki. Tym razem nie uciekła. Był tego pewien.
Błagała, żeby jej pomógł. Była w niebezpieczeństwie. - Czy stało się coś złego? Ten głos wystraszył go tak bardzo, że aż podskoczył, irracjonalna nadzieja prowadziła w nim wojnę z rozpaczą. Odwrócił się, żeby zobaczyć stojącego tam Asbela, patrzącego na niego z wyrazem zaniepokojenia na twarzy. - Widziałeś Tory? - zapytał, wstrząśnięty tym jak surowo zabrzmiał jego głos. - Tory? Och, masz na myśli boginię. Dlaczego nie zapytasz Racheli? - zasugerował Asbel, wskazując głową w kierunku brzegu. Michael zaklął. Azazel i jego żona spacerowali skrajem wody, trzymając się za ręce. Miał ochotę warczeć. Rachela była ostatnią osobą, z którą chciałby rozmawiać. Była głośnym krzykiem, pośród zazwyczaj potulnych żon Upadłych, być może dlatego, że kiedyś była demonem... demonem, Lilith... i on wciąż nie był przekonany, czy nie znalazła sposobu, by korzystać ze swoich starożytnych mocy. Ponadto, odnosił nieodparte wrażenie, że Rachela uważała siebie za mentorkę Tory i nastawiała ją przeciwko niemu. - Co jest nie tak? - zapytał Azazel, kiedy Michael podszedł do nich. - Tory odeszła - spiorunował wzrokiem Rachelę.- Czy jej w tym pomogłaś? Zrobiłaś coś, żeby mi ją odebrać? - Ja miałabym ci ją odebrać? - zapytała z ironią. - Myślałam, że nie chcesz mieć z nią nic wspólnego. Czyżby znalazła się w niej jakaś część, którą szczególnie się zainteresowałeś? Jego już niepewny nastrój jeszcze się pogorszył. - Ona ma kłopoty - warknął. - Ktoś
ją porwał. Czy miałaś z tym coś wspólnego? - Oczywiście, że nie - spokojnie odpowiedział Azazel. - Przecież jest nam potrzebna. Potrzebujemy również twojej współpracy. Przyszliśmy tu porozmawiać z wami obojgiem, żeby próbować was przekonać... Ostatnią rzeczą, jaką teraz chciał słyszeć były słowa Azazela o tym, że powinien uprawiać seks. Nie w tym momencie.- Już się tym zajęliśmy - jego głos był wciąż surowy. - Byliśmy w łóżku i spróbowałem jej krwi. Tylko gdzie ona jest, do cholery? Rachela wyglądała na jeszcze bardziej zaskoczoną.- Nie sądziłam, że kiedykolwiek dane mi będzie ujrzeć stoickiego Archanioła Michaela tak zdenerwowanego. Chciał warknąć, ale zapanował nad sobą. Azazel był bardzo opiekuńczy w stosunku do swojej żony i jakikolwiek brak szacunku spowodowałby konfrontację. W tej chwili nie miał czasu na rozgrywki.- Tu nie chodzi o mnie, Rachelo powiedział z naciskiem. - Tu idzie o nią. - O Tory. - Rachela użyła jej imienia z rozmysłem, jak ciosu. Oczywiście zauważyła, że unikał mówienia do niej po imieniu. - O Tory - zgodził się. - Nie ma jej w Sheolu. Rozbawienie Racheli zniknęło. - Ona musi tu być. - Jednak jej tu nie ma. Usłyszałem, jak mnie woła. Tak naprawdę, myślę, że właśnie to mnie obudziło. Ktoś ją porwał, a ja wyczułem jej walkę. Azazel miał poważną minę. - Najlepiej będzie, jeśli natychmiast powiemy o tym Razielowi. On wyśle kogoś, by sprawdził bramę, jeśli jednak będzie nietknięta, to nie
ma sposobu, żeby ktoś mógł się tu dostać. - A co, jeśli ten ktoś już tu był? Wyraz twarzy Azazela pasował do jego własnych złych przeczuć. - Chyba nie myślisz, że mamy tu kolejnego zdrajcę! Michael nawet nie zdawał sobie sprawy, że Asbel wciąż jest z nimi, dopóki się nie odezwał. - Jeśli o to chodzi to postawię ostatnie pieniądze na Metatrona. Upokorzyła go na sali treningowej i nigdy nie zaprzyjaźnił się z żadnym z Upadłych. Myślę, że zrobiłby coś, co pozwoliłoby mu wrócić do Uriela. - Jak ktoś mógłby chcieć wrócić do Uriela? On jest wysysającym dusze skurwielem - żachnęła się Rachela. - On może zniszczyć nie tylko jej duszę - powiedział Michael. - Masz rację Asbelu. Metatron przez tysiąclecia był faworyzowanym przez niego aniołem i jest najbardziej oczywistym podejrzanym. Jeśliby dostarczyłby boginię do Mrocznego Miasta, to spodziewam się, że archanioł pozwoliłby mu zostać. Cała krew odpłynęła z twarzy Racheli, pozostawiając ją upiornie bladą, to był widok, którego Michael nie widział od chwili, gdy Azazel przyniósł tu jej poranione ciało... po kaźni w Mrocznym Mieście. Nic dziwnego, że była zaszokowana i milcząca. Udało jej się stamtąd uciec, ale niestety nie zdołała uniknąć tortur. Asbel wtrącił.- Dlaczego przypuszczacie, że Tory została zabrana do Mrocznego Miasta? Może ktoś stąd po prostu się nad nią zlitował i zaniósł ją do śmiertelnego świata. Michael usiłował kontrolować narastające rozdrażnienie. Asbel zawsze był cichy i
skromny; a tu nagle stał się głosem rozsądku, wtedy, kiedy on nie miał najmniejszej ochoty go słuchać. - Wszyscy wiemy, że to nieprawda. To Uriel musi ją mieć. Rachela na chwilę zamknęła oczy. Krótki dreszcz, który przeszył jej szczupłe ciało powiedział mu wszystko i ślepa furia zgęstniała wokół niego. Po chwili opanował się i skupił na Racheli. - Idę po nią. - Nie możesz tego zrobić! - zaprotestował Asbel.- Jesteś potrzebny tutaj. Nie ma pewności, dokąd odeszła, ani nawet, czy ktoś ją porwał. A jeśli oni ją mają... to wiesz, czym jest Beloch. Prawdopodobnie już jest martwa. Jeśli była szczęściarą. Spojrzenie Michaela, które mu posłał byłoby w stanie zamrozić wytrzymalszą duszę. - Czy chcesz mi mówić, co powinienem robić, Asbelu? Potrząsnął głową.- Oczywiście, że nie, Michaelu. - Powiem ci, co mnie zastanawia - odezwała się Rachela nieco drżącym głosem. - Dlaczego, do cholery nagle zaczęło cię to tak bardzo obchodzić. - Nie twój pieprzony interes - warknął. - Treningi... - zaczął Asbel, ale jego głos urwał się pod gniewnym spojrzeniem Michaela. Przez chwilę Michael nie mógł się ruszyć, rozdarty pomiędzy obowiązkiem, a przytłaczającą, druzgocącą potrzebą, by iść za Tory. I po raz pierwszy w ciągu eonów jego istnienia, obowiązek przegrał. - Lecę. Powiedz Razielowi, co się stało. On będzie wiedział, co zrobić. - To jest zły pomysł - upierał się Asbel.
Ale on nie dbał o to. Bez słowa rozłożył skrzydła w mglistym porannym świetle i wzniósł się w górę, ku mlecznej pokrywie chmur. Mroczne Miasto czekało na niego, świat bólu i wymierzania kar, dom morderczego Belocha i podłych Wyrywaczy Prawdy. Poczucie winy, oblewało Michaela jak krew. Musiał zmierzyć się z własną przeszłością. Oni porwali Tory. A on był gotów, by znowu zabijać.
PRZEKŁAD BETA
wykidajlo
Viola
ROZDZIAŁ 15
WSZYSTKO MNIE BOLAŁO. Tak bardzo, że nie miałam ochoty się poruszać... nie chciało mi się nawet otwierać oczu. A co najważniejsze... nie miałam najmniejszej chęci, żeby po raz kolejny znosić wymioty. Gdybym przez chwilę mogła poleżeć w bezruchu i spokojnie pooddychać, mdłości pewnie by minęły. Czułam się całkiem nieźle... pod warunkiem, że nie musiałabym się ruszać. Początkowo gotowało mi się w żołądku, jak w garnku czarownicy, po czym powoli, bardzo powoli nudności zaczęły ustępować i zaczęłam myśleć nad otwarciem oczu, chociaż w dalszym ciągu nie miałam ochoty poruszać jakąkolwiek inną częścią mojego ciała. Wokół pachniało pleśnią i śmiercią i przez chwilę zastanawiałam się, czy chcę to oglądać. Ciekawość wzięła górę nad obawą. Otworzyłam oczy, lecz otaczała mnie ciemność. Nieźle, po prostu świetnie. Walić to, zawsze mogłam złapać trochę snu. Mój żołądek wciąż jeszcze nie zdecydował się, czy dalej ma zamiar tańczyć swoją piekielną sambę, czy też wreszcie się uspokoić, a ból jak maszyna burząca rozrywał moje mięśnie. Użyłam jedynej możliwości obrony, jaką w tej chwili posiadałam. Poddałam się ciemności i usnęłam. GDY PONOWNIE SIĘ OBUDZIŁAM ciemność przeminęła. Przechyliłam głowę, bardzo ostrożnie i zobaczyłam na jednej ze ścian tuż pod sufitem niewielkie, wąskie okno przepuszczające szare, stłumione światło, tak szare, że wszystko wokół mnie wyglądało na pozbawione barwy. Spojrzałam na własne ciało. Wciąż było lekko różowe, nie licząc siniaków wyniesionych ze sparingu z Michaelem. Ale nie
chciałam o nim myśleć... ani o tym, co nastąpiło później. Usiadłam, wolniutko, zdecydowana nie wydać żadnego dźwięku, chociaż czułam się sztywna i obolała. Jedynym sposobem pozbycia się bólu było zniesienie go, wiedziałam o tym z doświadczenia. Rozejrzałam się wokół, oceniając miejsce w którym się znalazłam. Komórka. Nie było żadnego innego słowa, żeby określić to pomieszczenie, no może jeszcze cela... ale nie chciałam myśleć o czymś, co kojarzyło mi się z sypialnią Michaela. To była komórka więzienna. Wąska żelazna prycza przykryta burą pościelą i ściany z szarego kamienia. W kącie stało blaszane wiadro i miałam niepokojące podejrzenie, że miało być ono moją toaletą. Na szczęście miałam pęcherz wielbłąda, gdyż nie miałam... powtarzam, nie miałam zamiaru... używać tego wiadra. Rzuciłam okiem w górę, na sufit. Żadnych kamer w zasięgu wzroku. Więc dlaczego byłam taka pewna, że ktoś mnie obserwuje? Ponieważ ktoś z pewnością... śledził wrogim spojrzeniem każdy mój ruch, kiedy wreszcie udało mi się stanąć na nogi. Na ścianie naprzeciw maleńkiego okna znajdowały się wąskie drewniane drzwi. Były zamknięte. Wymamrotałam łacińskie słowa, których używałam, gdy Michael uwięził mnie w sypialni, ale nie zadziałały. Sprawdziłam drzewo, żeby przekonać się, czy potrafię je roztrzaskać, ale natychmiast przekonałam się, że nie podda się nawet moim najsilniejszym kopniakom. Utknęłam tu do czasu , aż ktoś raczy mnie uwolnić. Poruszyłam ciałem, starając się rozluźnić napięte mięśnie. Zesztywnienie mijało i niedługo będę mogła całkiem o nim zapomnieć. Spojrzałam na okno usytuowane wysoko na ścianie. Było zbyt wąskie, żebym zdołała się przez nie przecisnąć, ale
przynajmniej mogłam zorientować się, gdzie jestem. Czy Michael miał jakiś rodzaj więzienia dla ludzi, którym udało się przedrzeć się przez jego żelazną samokontrolę? Coś w rodzaju lochu, gdzie mógł mnie podrzucić i o mnie zapomnieć? Czy to Michael był tym, który mnie tu przyniósł? Nie sądziłam, żeby tak było, moje ukryte instynkty twierdziły inaczej. Ktokolwiek mnie tu zamknął musiał wiedzieć, że nie dałabym się tak po prostu uwięzić, mówiąc grzecznie dobranoc. Odwróciłam się w kierunku wąskiego łóżka zauważając z lękiem, że do jego ramy przymocowane były kajdany. Przynajmniej ich nie użyli. Na razie. Jak dotąd moje osiągnięcia w unikaniu więzień nie były zbyt imponujące. Jedna ucieczka na prawie dwadzieścia pięć lat, jakie przeżyłam w zamku; kolejna ucieczka z Sheolu, która okazała się tylko spacerem po nieskończenie długiej plaży. Oraz wyjście z zamkniętego pokoju, tylko po to, aby wylądować w celi, gdzie moje tak zwane moce bogini wydawały się nie działać. Przeciągnęłam łóżko po kamiennej posadzce, wzdrygając się na piskliwy odgłos, który temu towarzyszył, po czym wspięłam się na nie. Wciąż nie było wystarczająco wysokie, ale balansując na metalowym wezgłowiu zdołałam chwycić się okiennego parapetu. Podciągnęłam się i spojrzałam na zewnątrz. A następnie zaszokowana opadłam na łóżko. Byłam w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widziałam, ani nawet nie potrafiłabym go sobie wyobrazić. Wszystko wyglądało, jakbym nagle znalazła się w samym środku filmu z lat 30-tych lub 40-tych. Wszędzie królowała biel i czerń oraz odcienie sepi. Poruszający się na zewnątrz ludzie byli szarzy, ich twarze i włosy pozbawione były jakiejkolwiek barwy; pojazdy wyglądały jak eksponaty z muzeum, a w oddali ujrzałam oddział wyglądający na jakąś wojskową formację - szary, zimny i bezlitosny, maszerujący w zwartym szyku. (Witamy w Mrocznym Mieście ;) Podniosłam swoje ramię i spojrzałam na nie. Wciąż było ciepłe, w kremowym
cielistym kolorze, blade jak zawsze, ale było w nim życie. Dżinsy, które wciągnęłam na siebie przed pójściem do pokoju Michaela były barwy wyblakłego błękitu, a bezrękawnik głęboko rdzawoczerwony. Byłam plamą koloru w świecie wypranym ze wszelkich barw. I wiedziałam instynktownie, że to było bardzo Niedobre Miejsce. To nie było jakieś odkrycie stulecia. Świat bez barw musiał być nie w porządku. Pomimo tego, że nie ufałam Sheolowi, to był on rajem w stosunku do tego ciemnego, ponurego miejsca. Pytaniem było, kto mnie tu przyniósł? I w jakim celu? Leciałam... mdłości i ból mięśni były tego dowodem, nawet, jeśli nie mogłam sobie tego przypomnieć. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, było to, że stałam pod drzwiami do aneksu treningowego i padł na mnie cień. Straciłam przytomność? Pod wpływem środków odurzających? Nie miałam pojęcia. Po prostu ogarnęła mnie ciemność. Kto mi to zrobił ? Michael? Był najbardziej oczywistym wyborem. Wszyscy inni pragnęli, żebym znalazła się z nim w łóżku. Przedarłam się przez jego zbroję, ochronę. Spowodowałam, że po raz kolejny popadł w niełaskę, tak samo jak pierwsze anioły, które upadły z powodu miłości do ludzkich kobiet. Oczywiście, było szereg różnic. Po pierwsze, on mnie nie kochał. To był tylko seks, zwykły i czysty... dobrze, może nie taki czysty. Ale jednak seks, nie miłość. Po drugie, nie byłam człowiekiem, nawet jeśli byłam niepokojąco śmiertelna. Nie, to nie Michael. Ale wciąż pozostawało pytanie... kim był ten, który mnie tu przyniósł?
Miałam jeszcze jeden przytłaczający powód do niepokoju: kurcze, po prostu zdychałam z głodu. Spróbowałam wyobrazić sobie, jak obfity posiłek materializuje się na moim progu, befsztyk po angielsku i purée ziemniaczane z czosnkiem, ale nic się nie pojawiło, a myślenie o tym sprawiło, że stałam się jeszcze bardziej głodna, więc dałam sobie spokój, po raz kolejny koncentrując się na oknie. Być może zdołałabym się przez nie przecisnąć? Nawet jeśli udałoby mi się wyłamać dzielący je słupek, to wątpiłam, że mogłabym to zrobić bez odgryzienia sobie ramienia. Nierealny pomysł, chociaż w tym momencie byłam tak głodna, że mogłabym to rozważyć. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu czegoś do obrony. Pomieszczenie było prawie zupełnie puste... nic poza łóżkiem i wiadrem. Wstałam i uważniej obejrzałam ramę. Pomiędzy nią i sprężynami dostrzegłam płaskie kawałki metalu, i wykręciłam jeden z nich. Nie był zbyt duży, miał może z pięć cali długości, ale metal był ostry i to było lepsze niż nic. Potem, nie miałam innego wyjścia, jak tylko usiąść i czekać. TO NIE TRWAŁO ZBYT DŁUGO. Drzwi otworzyły się, ukazując dwie kobiety, wyglądające jak czarne charaktery z filmu o drugiej wojnie światowej. - My mieć sposób do zmusić cie mówić niemiecki. - Wymamrotałam do siebie, kiedy te dwie Walkirie weszły do środka i poderwały mnie na nogi. Pozwoliłam im na to. Byłam niemal pewna, że w odpowiedniejszej chwili mogłabym wykończyć je obie... ich ogromne, muskularne sylwetki graniczyły z otyłością, a ja byłam bardzo, bardzo dobra. Lecz w tej chwili byłam głodna i osłabiona i nie miałam również pojęcia, dokąd mogłabym pójść. Przynajmniej te kobiety wypuszczały mnie stąd. Musiałam zachować cierpliwość i dowiedzieć się dokąd mnie zabierały. To nie wyglądało obiecująco. Znajdowaliśmy się w czymś w rodzaju podziemnej
króliczej kolonii... korytarze bez okien, prowadzące do kolejnych ślepych korytarzy, a te dwie kobiety maszerowały po obu moich stronach, jak uzbrojeni strażnicy. Byłam boso... moje buty wciąż leżały w sali treningowej w Sheolu. Ale to nie był Sheol, a te kobiety nie były żonami z Upadłych, a ten podziemny bunkier nie był żadnym azylem. To było Złe Miejsce, a kiedy towarzyszące mi babsztyle pchnięciem otworzyły ciężkie drzwi i gestem kazały mi wejść do środka, nie byłam szczególnie chętna do współpracy. Brutalne pchnięcie w plecy przełamało moją niechęć i znalazłam się w ogromnej, pustej sali. Drzwi zostały zatrzaśnięte i zamknięte na klucz, przez strażniczki, które weszły tu razem ze mną. - Stań pod tamtą ścianą - rozkazała mi jedna z nich i byłam niemal zaskoczona, że mówiła ze zwykłym prowincjonalnym akcentem. Jej głos brzmiał miękko, niemal słodko. Rzuciłam okiem na nagą ścianę. To chyba nie było miejsce egzekucji... na ścianie, ani na posadzce nie było żadnych śladów krwi. Na razie. Mimo to nie miałam zamiaru potulnie wykonywać ich poleceń. - Po co? - Rób, co mówimy - odpowiedziała jedna z kobiet. Druga zajęła się manipulowaniem przy czymś przytwierdzonym do długiego węża, a ja poczułam się bardzo zaniepokojona całą tą sytuacją. - Nie będę robiła niczego, chyba że będzie ku temu dobry powód - odpowiedziałam słodkim głosem.- Co jest, do cholery... Woda uderzyła we mnie, rzucając mną o ścianę. Kobieta dzierżyła w dłoniach coś, co wyglądało jak wąż strażacki. Pod wpływem tego ataku upadłam tłukąc boleśnie kolana, niezdolna do stawienia jakiegokolwiek oporu. Woda była lodowato zimna,
przemoczyła mnie do śpiku kości, a przed oczami pojawiły mi się szkaradne wizje z filmów o Holokauście. Czy to nie naziści mieli w zwyczaju zapędzać swoje ofiary do cel i kierować na nie strumień z węża? Czyżbym w jakiś sposób prześliznęła się przez zakrzywienie czasoprzestrzeni? Skoro mogłam uwierzyć w anioły, wampiry i starożytne rzymskie boginie, to chyba podróże w czasie nie pozostawały daleko za nimi? Zwinęłam się w kłębek, chroniąc swoje ciało przed impetem ataku, a następnie, zanim kobiety zdążyły zareagować, przetoczyłam się w poprzek podłogi, poniżej słupa wody. Chwyciłam jedną kobietę pod kolana, twardo upadła na ziemię; po czym wyrwałam końcówkę węża z rąk drugiej i skierowałam ją na nie. Dwa ciała prześliznęły się po podłodze popychane ciśnieniem wody i uderzyły o ścianę. Gdybym miała w sercu odrobinę miłosierdzia wyłączyłabym dyszę. Jednak nie czułam niczego takiego. - Dosyć! - zagrzmiał głos od strony drzwi, które jeszcze przed chwilą były zamknięte na klucz, a teraz stały otworem, ukazując wysoką, zamaskowaną postać; i bez żadnego działania z mojej strony strumień wody buchający z węża nagle zamienił się w słabą stróżkę. Odrzuciłam go ze wstrętem, przygotowując się do odparcia ataku kobiet, które już zdołały unieść się na nogi i powoli ruszały w moim kierunku, gdy kolejny raz zabrzmiał głos nowo przybyłego. - Powiedziałem, dosyć. Obróciłam się i warknęłam. - Pilnuj swoich spraw. Dam sobie z nimi radę. Moje oprawczynie wydały z siebie dwa zgodne westchnienia i spojrzały na mnie tak, jakby myślały, że za chwilę porazi mnie piorun. - Tak, mój panie - wyszeptała jedna z nich, brzmiąc na pełną przerażenia. Chwyciła
mięsistą łapę drugiej kobiety i wyciągnęła ją z sali, obie wyglądały dokładnie tak, jak ja się czułam, na przemoczone i drżące z zimna. W końcu zwróciłam swoją uwagę na przybysza, lustrując go z zainteresowaniem. Przypominał postać z Harry'ego Pottera... wysoki, o wyglądzie czarodzieja, z długimi, opadającymi, szarymi włosami, życzliwymi oczyma i delikatnymi ustami sybaryty. Wyglądał sympatycznie i niegroźnie, ale ja nie miałam nastroju na miłe gierki. Był równie szary i bezbarwny jak wszyscy w tym dziwnym miejscu. - Kim jesteś? - zapytałam, odrzucając z twarzy mokre włosy. - Sądzę, moja droga, że jestem twoim gospodarzem. - Co za gościnny dom - wymamrotałam, rozglądając się wokół. - Czy zawsze umieszczasz swoich gości w więziennej celi, a następnie używasz strażackiego węża, by ich umyć? Zapewniam cię, że nie mam wszy. - Oczywiście, że nie, kochaniutka. Obawiam się, że Gerda i Hilda nieco przesadziły ze swoim entuzjazmem. Jednak ty nie jesteś, tak do końca moim gościem. Co więcej, w rzeczywistości jesteś moim więźniem. Stąd ta „więzienna komórka”. Jakaś część mnie była całkowicie zafascynowana zwrotami użytymi w tej rozmowie. Jednak reszta patrzyła na niego z mniejszą aprobatą niż na początku. - A zechciałbyś wyjaśnić mi, z jakiego powodu, Panie....? Poczekałam, by raczył podać swoje nazwisko. - Och, przepraszam, byłem szalenie nieuprzejmy. Jestem Beloch, władca Mrocznego Miasta. (zboczek, cham i sadysta ;) A ty jesteś Victoria Bellona, nieprawdaż?
Ostrożnie kiwnęłam głową. - Zatem - powiedział energicznie - dlaczego nie zmienisz ubrania, a ja wyślę kogoś, by przyprowadził cię do mojego gabinetu, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. - Czy znajdzie się tutaj coś do jedzenia? - zapytałam niezdolna dłużej ignorować burczenia w żołądku. - Obżarstwo jest jednym z siedmiu głównych grzechów, moja droga. - Doprawdy? Nigdy nie byłam szczególnie biegła w Biblii. Wyglądał, jakby ugryzł najkwaśniejszą cytrynę, jaką zrodziła ziemia. - Istotnie powiedział, a temperatura w pokoju spadła o dziesięć stopni. Nie, to nie była przenośnia. Ta lodowata sala naprawdę stała się jeszcze zimniejsza, dosłownie byłam w stanie dostrzec, jak mój oddech zamienia się w parę. Jeśli miałam wyjść z tego cało, to musiałam odkurzyć całą rozwagę, jakiej używałam w postępowaniu z Pedersenem i moją matką. - Ale zawsze jestem otwarta na naukę dorzuciłam pogodnie. Nie miałam pojęcia, czy zdołałam nabrać tego starca, czy nie. Po prostu kiwnął głową.- Byłbym bardziej niż szczęśliwy mogąc pogłębić twoją edukację. Tymczasem sugeruję, żebyś wróciła... do swojej „więziennej komórki” i zrzuciła to mokre ubranie. - Nie wiem, czy znajdę tam coś suchego na zmianę.
Spojrzał na mnie rozdrażniony. - Teraz już tak. Pozwól, że będę cię eskortował. Jakbym miała jakiś wybór. Podał mi ramię, bardzo "stara szkoła'', a ja je ujęłam. Wydawał się dziwnie niematerialny pod gładkim materiałem szaty. Miałam ochotę unieść mu rękaw, by przekonać się, czy znajdują się pod nim jakieś ciało i kości. Oparłam się tej pokusie... to była istota posiadająca olbrzymią moc, nieważne jak słabowite i bezbarwne mogło wydawać się jej ciało. Pozwoliłam mu prowadzić się wzdłuż opuszczonych korytarzy, dopóki nie wróciliśmy do teraz - znajomej mi klitki. Łóżko zostało świeżo zasłane, a na nim leżała rozłożona nijaka, szara sukienka. Spojrzałam na władcę Mrocznego Miasta. - Mam nadzieję, że nie masz żadnych złudzeń, iż pójdę z tobą do łóżka. Nie dbam, w co masz zamiar mnie ubrać, ale na razie mam dosyć seksu na całą dekadę. W tym momencie jego dobrotliwy uśmiech przygasł, zastąpiony przez głębokie rozdrażnienie. Lecz po chwili znowu się uśmiechał, zbyt słodko, co trochę mnie zaniepokoiło. - Zapewniam cię, moje dziecko, to jest ostatnią rzeczą, której od ciebie chcę. Uwierzyłam mu. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na ślubującego celibat Michaela, by dostrzec ogień i żądzę kipiące pod powierzchnią jego kontroli. Za fasadą tego starca nie kryło się nic oprócz lodu. Dość łagodnie wepchnął mnie do wnętrza mojej komórki. - Ktoś przyprowadzi cię do mnie za pół godziny i porozmawiamy sobie przy kolacji. Czy to ci odpowiada? Mógłby powiedzieć, że przed kolacją będziemy torturować myszoskoczki i tak bym się zgodziła, tak cholernie byłam głodna, ale udało mi się zebrać do kupy nadwątloną godność. Skinęłam głową.
- Dobrze - mruknął. - A gdy przyjdziesz, możesz powiedzieć mi wszystko o Michaelu. - A co chcesz o nim wiedzieć? - zapytałam ostrożnie. - Oczywiście to, jak można go zabić. MICHAEL OPADAŁ POWOLI przez atramentowo-ciemne niebo. Nie musiał sprawdzać, gdzie ląduje... znał Mroczne Miasto aż zbyt dobrze. Miał naiwną nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tu wrócić. I znowu, czy sądził, że zdoła opanować sentymentalne porywy i odwrócić się plecami od głupiej kobiety, która pozwoliła się porwać. Poczuł siatkę, która rozpostarła się ponad nim, kiedy opadał coraz niżej i niżej zanurzając się w miazmaty http://sjp.pwn.pl/slownik/2567788/miazmaty okrywające to przeklęte miejsce. Wiedział bez sprawdzania, że nie będzie mógł stąd odlecieć. Znalazł się w potrzasku, istniało tylko jedno wyjście. I po raz pierwszy w swoim niekończącym się istnieniu, zastanawiał się, czy zdoła się z tym zmierzyć.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA VIOLA
ROZDZIAŁ 16
- CHCĘ CIĘ ZAPEWNIĆ, że jestem o wiele bardziej zainteresowany Michaelem, niż twoją czarującą osobą - życzliwie rzekł znad filiżanki herbaty mężczyzna nazywający siebie Belochem. - Jeśli o mnie chodzi, to jesteś po prostu niewinną ofiarą okoliczności, czymś, bez czego z łatwością mogę się obyć. Gdy tylko policzę się z Michaelem, puszczę cię wolno, będziesz mogła udać się, gdzie zechcesz. Masz na to moje słowo. Siedziałam na eleganckim rzeźbionym krześle pośrodku czegoś, co wyglądało jak biblioteka, a wokół mnie udrapowana była wizytowa suknia. Gdy tylko założyłam ją na siebie, nasączyła się głęboką barwą dojrzałego owocu granatu, który idealnie komponował się z moją bladą skórą i ciemnymi włosami. Nie, żeby w pobliżu znajdował się ktoś, kto byłby skłonny to zauważyć. Wsunęłam swój prowizoryczny nóż w głęboką kieszeń spódnicy, chociaż był zbyt mały, by być czymś więcej niż powodem do irytacji. Mimo to jego obecność działała na mnie uspokajająco. Trzymałam w dłoni filiżankę z nietkniętą herbatą. Gardziłam tym napojem... przypominał mi o tych nielicznych, wymuszonych spotkaniach z matką, które były następstwem moich aktów niesubordynacji. Miły, słodki kubek czarnej kawy byłby czymś cudownym, ale słaba herbata, śmierdząc bergamotą, z plasterkiem cytryny pływającym w niej jak zwłoki topielca, była moim wyobrażeniem piekła. Zwłaszcza, gdy byłam taka głodna. Trzymałam kolana razem, robiąc wszystko, co w mojej mocy, by wyglądać na skromną i zainteresowaną. Nawet przez chwilę nie uwierzyłam w to, co mówił, ale na pewno nie miałam zamiaru uświadomić mu tego. Sprawiał na mnie wrażenie jednego z tych starców, którzy przypuszczali, że inny ludzie będą traktować ich słowa, jakby
były czystym złotem, a ja nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu. Z natury nie ufałam nikomu. Po fiasku ostatniej nocy, którą spędziłam rozpływając się z rozkoszy pod wytatuowanym ciałem Michaela, nie ufałam nawet sobie. - On cię porwał, nieprawdaż? - kontynuował Beloch.- Zawlókł cię do tego swojego nędznego zgromadzenia ukrytego we mgle, podczas gdy ty pragnęłaś być wolna. Znam Michaela kawał czasu... musisz go teraz bardzo nienawidzić. Milcząc uniosłam do ust filiżankę z herbatą, zmuszając się do przełknięcia małego łyka. - Oczywiście, o ile się nie mylę? - dorzucił Beloch przebiegle. - Być może Michael posiada więcej uroku niż przypuszczałem. - Nie użyłabym w jednym zdaniu imienia Michael i przymiotnika czarujący skonstatowałam oschle. W swoim umyśle wciąż go widziałam, czułam jak unosi się nade mną, te jego bezdenne ciemne oczy spoglądające na mnie, gdy mnie wypełniał długimi powolnymi pchnięciami. Przeniknął mnie dreszcz opóźnionej reakcji. Czy samo wspomnienie byłoby zdolne wywołać we mnie orgazm, chociaż od chwili kiedy ostatni raz mnie dotknął minęło ponad dwanaście godzin? Najwyraźniej wszystko było możliwe. Mogłam mieć tylko nadzieję, że bystre oczy starca niczego nie zauważyły . - Tak więc, chyba wolno mi sądzić, że to nie Michael mnie tu przyniósł. Zastanawiałam się, czy czasem nie próbował się mnie pozbyć. Beloch uśmiechnął się do mnie, ale ja prawie mogłam dostrzec trybiki obracające się w jego głowie. Dzięki Bogu nie zaczął roztrząsać tego szczególnego kłamstwa, o ile to było kłamstwo.
- Przed moje oblicze dostarczył cię jeden z Upadłych. Ale możesz mi zaufać, kiedy ci mówię, że Michael oddałby mi ciebie w ciągu sekundy, jeśli służyłoby to jego celom. On jest niebezpieczny, bezwzględny, a jego dotyk pozostawia po sobie tylko niesmak i wyrzuty sumienia Podobnie jak Johanna, kiedy ten zwrócił mnie Pedersenowi. Otrząsnęłam się z ponurych wspomnień.- Więc masz szpiega w Sheolu? Kim on jest? Raczej nie oczekiwałam odpowiedzi, jednak byłam ciekawa. Jemu najwyraźniej nie spodobało się to pytanie. - Nie sądzę żebyśmy potrzebowali dyskutować na ten temat, nieprawdaż? Miałam inne zdanie na ten temat, ale grzecznie odwzajemniłam jego fałszywy uśmiech. - Byłam tylko ciekawa. - Ciekawość jest pierwszym krokiem do piekła. A ty nie musisz zawracać sobie tym głowy. Chyba nie masz zamiaru wrócić do Sheolu, a może się mylę? Oczywiście, że nie. Chciałam znaleźć się najdalej jak to tylko możliwe od upadłych aniołów, oraz tego dziwnego miejsca pozbawionego życia i kolorów. Podejrzewałam, jednak, że Baloch nie zamierza dać mi jakiegokolwiek wyboru w tej sprawie. Zaczynałam mieć już dosyć tej uprzejmej słownej szermierki. Postawiłam nieszczęsną herbatę na stojącym obok stoliku.- Nie lubię być porywana, a o ile mi wiadomo, twój szpieg zrobił to samo, co Michael. W porządku, może nie całkiem to samo, pomyślałam, czując falę żaru przepływającą przez moje ciało. - Więc, dlaczego nie powiesz mi wreszcie, czego dokładnie ode mnie chcesz i po co mnie tutaj ściągnąłeś?
Zmarszczył brwi. - Od ciebie, moje dziecko nie chcę zupełnie nic. To Michael jest moim celem. On przyjdzie po ciebie, a kiedy już to zrobi, ty będziesz wolna. Roześmiałam się w sposób, który Belochowi niezbyt się spodobał. - Nie sądzę... on przywiódł mnie do Sheolu w celu zawiązania więzi i to zrobił. Po czym kazano mu wziąć mnie do łóżka i napić się mojej krwi, i to również zrobił. Myślę, że na tym jego powinność się skończyła, a o ile znam Michaela, to oszaleje z radości, jeśli już nigdy nie będzie musiał mnie oglądać. Przez enigmatyczną twarz Belocha przebiegły kolejno cienie emocji: wstrętu, radosnego podniecenia, przebiegłości i tryumfu. - Wziął twoją krew? Jestem zaskoczony. Niezupełnie, pomyślałam, pamiętając maleńkie ukłucie. Nie miałam pojęcia, czy było ono wystarczające, by mogło się liczyć, ale podejrzewałam, że nie. Wzruszyłam ramionami. - Kiedyś liczyłam na to, że będę coś dla kogoś znaczyć, lecz teraz wiem, że nikt nie dba o to, co się ze mną stanie. Michael o mnie zapomniał, Upadli zignorowali, więc mogę po prostu odejść. - Niestety, obawiam się, że to nie jest przypadek. Poprzez oddanie swojego ciała i krwi Michaelowi, nierozerwalnie i bezpowrotnie się z nim związałaś. To wszystko zmienia. - To była tylko kropelka krwi - powiedziałam ze spóźnioną szczerością. Niewielkie zadrapanie. - To wystarczy. On przyjdzie po ciebie. A kiedy on zrobi, będzie mój. Patrzyłam na Belocha przez dłuższą chwilę, po czym uśmiechnęłam się z przekąsem. - Nie sądzę żeby to zrobił.
Twarz Belocha poczerwieniała ze złości, chociaż w tym świecie oznaczało to tylko ciemniejszy odcień szarości. Zastanawiałam się, czy zmieniłby kolor gdybym go dotknęła. Ale nie miałam ochoty znaleźć się tak blisko niego, by móc tego spróbować. - Jesteś niegodna i bezwartościowa - powiedział chłodno. - Spójrz na to z drugiej strony... nie masz zamiaru mnie uwolnić i obydwoje o tym wiemy. Myśląc o mnie w ten sposób nie musisz czuć się winnym z tego powodu. - Poczucie winy jest ludzkim uczuciem. Ja nie jestem człowiekiem. O Boże, nie, jeszcze jeden, pomyślałam ze znużeniem, chociaż do tej pory zdążyłam się tego domyślić. - Więc kim jesteś? Oczywiście nie doczekałam się odpowiedzi. - Możemy poddać cię torturom - powiedział łagodnym, prawie miłym tonem. - Ale jestem nimi znudzony i sądzę, że okazałoby się to bardziej efektywne, jeśli zmusiłbym Michaela, żeby na nie patrzył. Nie był człowiekiem, ale ja również nim nie byłam, byłam silna i przebiegła, a desperacja czyniła cuda z motywacją do walki. - Nie sądzę, żeby go to obeszło. - powiedziałam ze znużeniem w głosie. - Jak wiele razy muszę ci to powtarzać? Zrobił co miał zrobić, a ty właśnie oddałeś mu przysługę, uwalniając go ode mnie. On tu za mną nie przyjdzie. Pochylił się, żeby odstawić pustą filiżankę na stojące obok niego krzesło, i wtedy
wykonałam swój ruch. Już wcześniej zebrałam w dłonie moją suto marszczoną spódnicę, więc teraz bez trudu udało mi się skoczyć na równe nogi wymierzając kopniaka bezpośrednio w jego szczękę. Gdybym okazała się prawdziwą szczęściarą, ten cios powinien odrzucić mu głowę do tyłu i złamać kark. Przynajmniej go ogłuszył. Upadł jak kłoda. Byłam już prawie przy drzwiach, kiedy wstrząsnął mną impuls przypominający porażenie prądem, rzucił mnie na ścianę i obezwładnił, unosząc trzy stopy ponad podłogę. Nie byłam w stanie się poruszyć, nie mogłam kopać, walczyć, ani nawet poruszyć głową... utknęłam jak motyl przyszpilony do tablicy przez jakiegoś sadystycznego kolekcjonera. Ból przepływał przez moje ciało niekończącymi się falami, a ja nawet nie byłam w stanie krzyczeć. Wszystko, co mogłam, to wisieć tam i czekać, podczas gdy starzec ruszył w moją stronę, powoli, bez pośpiechu. Gdy podszedł do mnie, mogłam widzieć go jedynie kątem oka. Czułam siłę swojego ciosu, gdy moja stopa połączyła się z jego twarzą, mimo to nie zauważyłam na nim żadnych śladów. Powinien mieć co najmniej pękniętą wargę, albo chociaż jakieś otarcie lub zaczerwienienie... względnie krwawić z nosa.... ale wydawał się być nietknięty. - Szalone dziecko - wymruczał, a jego chuda, pokryta cienką jak papier skórą ręka pogłaskała moją twarz, przyprawiając mnie o dreszcze.- Nie masz pojęcia, na kogo się porwałaś. Nie jesteś w stanie zrobić mi absolutnie nic. Próbowałam powiedzieć coś zjadliwego, ale byłam niema. Spiorunowałam go wzrokiem, a on uśmiechnął się życzliwie. - Ach, moja droga. Przez niedługi czas, który ci jeszcze pozostał będziesz bardzo przyjemnym gościem. Chciałbym żeby twoja wizyta potrwała dłużej, ale pewne rzeczy są wyryte w kamieniu. Dosłownie. Mogę pokazać ci tablice. Jakie rzeczy? Dlaczego nie zostało mi wiele czasu? Ale nie mogłam zapytać, a on
nie miał zamiaru mi tego wyjaśnić, więc spróbowałam oczami wyrazić siłę rozsadzającej mnie furii. Uśmiechnął się.- Nie martw się, moja droga. Michael będzie martwy w chwili, gdy postawi stopę w Mrocznym Mieście. Już nigdy więcej nie będziesz musiała zaprzątać sobie nim swojej ślicznej główki. Jego dłoń przebiegała wzdłuż mojego ramienia, po czym poczęstował mnie krótkim, złośliwym uszczypnięciem.- Obawiam się, że będziesz musiała znosić moje towarzystwo. Oddalił się o kilka kroków, a jego długie szaty popłynęły jego śladem.- Ufam, że mogę cię tu na chwilę zostawić. Musimy znaleźć dla ciebie jakieś lepsze więzienie. W nie tak niedostępnym miejscu, żeby nie zrezygnował z próby dostania się do ciebie, ale również i niezbyt łatwym do zdobycia, by nie dostrzegł pułapki. To będzie wymagać starannego planowania, ale jestem pewny, że Wyrywacze Prawdy będą bardziej niż chętni żeby podjąć się tego zadania. Niedługo przyjdą po ciebie. W międzyczasie, sądzę, że będzie ci tu całkiem wygodnie. Mamy więcej herbaty, chociaż obawiam się, że jest już raczej zimna i zostawiłem ci parę herbatników na przekąskę. Przecież nie możesz opaść z sił. Połaskotał mnie pod brodą i dałabym wiele, by móc poruszyć głową i odgryźć mu palce. Ale wciąż byłam jak zamrożona, a on mamrocząc pod nosem wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Dopiero wtedy ustąpiły krępujące mnie niewidzialne okowy. Upadłam na podłogę w kłębowisku spódnic, jęcząc i zwijając się z bólu. Wszystko strasznie mnie bolało, a przecież nauczyłam się ignorować cierpienie. Trzeba było czegoś naprawdę spektakularnego, żeby mnie obezwładnić... Pedersen raz nawet użył na mnie Tasera i świetnie to zniosłam. To było jak Taser na steroidach. Całe moje ciało drżało i mąciło mi się w głowie, miałam wrażenie, jakby jakaś dłoń zgniotła mi gardło, a serce niemal rozsadzało klatkę piersiową. Nie
doceniłam Belocha. Najwyraźniej popełniłam poważny błąd. Z łatwością mógł mnie zabić. Więc dlaczego tak go martwiło, że mogłam pozostać tu tylko na krótko... gdzie miał zamiar wysłać mnie później i w jakim celu? Przynajmniej miałam pewność, co do jednego, i była to bardzo uspokajająca myśl. Michael nigdy tu nie przyjdzie. Jeśli Beloch miał aż tyle mocy, co poczułam na własnej skórze, to Michael byłby w ekstremalnym niebezpieczeństwie; a jeśli coś by mu się prztrafiło, to cała społeczność Upadłych znalazłaby się w głębokim gównie. Tak samo jak cały świat. Nie chciałam, żeby tak się stało. Polubiłam ludzi, których spotkałam w Sheolu... Allie i Rachelę, Asbela i innych, z którymi trenowałam, nawet Marthę, chociaż to jej cholerna przepowiednia wepchnęła mnie w to bagno. Lubiłam tamto miejsce, mimo że było ono dla mnie kolejnym więzieniem. Jeśli już musiałabym żyć w niewoli, to tam mogłabym chociaż cieszyć się oceanem, jedyną rzeczą, w której naprawdę się zakochałam. Upadli potrzebowali Michaela, żeby wygrać wojnę z Niebieskimi Zastępami. Ciekawe, gdzie dokładnie stacjonowały te zastępy? Czyżby właśnie tu, w miejscu zwanym Mrocznym Miastem? On po mnie nie przyjdzie. Uczynił, co do niego należało i prawdopodobnie odczuwał ulgę, że się mnie pozbył. Nie zaryzykowałby wszystkiego lekkomyślnie, ruszając mi na pomoc. Byłam dla niego nikim. Beloch został skazany na gorycz rozczarowania. PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA VIOLA
ROZDZIAŁ 17
CHYBA MUSIAŁAM NA CHWILĘ ZASNĄĆ. ORIENTALNY DYWAN pode mną był puszysty i piękny, nawet jeśli nie było tu żadnych bogatych kolorów, żeby to docenić. Naprawdę nie miałam dość siły, żeby podciągnąć się na jedno ze stojących tu, niewygodnych krzeseł. Wciąż czułam skutki wstrząsu... jakby wszystkie mięśnie w moim ciele ucierpiały wskutek jednoczesnego skurczu... i potrzebowałam odpoczynku. Padałam z głodu. Wiedziałam, że zostawił jedzenie, ale nie mogłam zmusić się do wstania nawet na rzecz ciasteczek. Ponadto, prawdopodobnie je zatruł. Konałam z pragnienia, pusty żołądek zacisnął mi się w węzeł i miałam wrażenie, że zostałam śmiertelnie porażona prądem. Ogólnie rzecz biorąc, do tej pory nie był to mój najlepszy dzień. Ale przecież nie należałam do osób, które poddawały się przy najmniejszym niepowodzeniu. Przeklinając pod nosem, udało mi się podciągnąć i zwalić na jedno z krzeseł. Zimna herbata wciąż capiała bergamotą, a ciasteczka w kolorze sepii nie wyglądały zbyt apetycznie. Odchyliłam się na krześle i zamknęłam oczy, starając zebrać razem resztki swojej energii. To było coś, czego nauczyłam się od Pedersena. Nie, wróć. To było częścią szkolenia sztuki walki, którą to Pedersen zlekceważył jako mało istotną. Ponieważ ani on, ani contessa nie robili nic, by ograniczyć mi dostęp do lektur i video, dość łatwo było kontynuować naukę duchowych aspektów sztuk walki
na własną rękę. Co w końcu, jak podejrzewałam, było jednym z powodów, dla których okazałam się silniejsza niż Pedersen. Istniała granica tego, co mogło osiągnąć ludzkie ciało przez trening fizyczny. Gdy to nie wystarczyło, musiałeś liczyć na wewnętrzne zasoby. Ale przecież, skoro byłam boginią, a Pedersen zwykłym śmiertelnikiem, to po prostu wyprzedziłam go już na starcie. Nie cierpiałam myśli, że miałam nieuczciwą przewagę nad tym łajdakiem. Usłyszałam kroki w holu, ale opuściła mnie cała ochota do walki. Nawet gdyby udało mi się uciec, to gdzie, do cholery mogłabym pójść w tym dziwnym, bezbarwnym świecie? Szczęknął zamek i w drzwiach pojawiły się dwie ubrane na czarno postacie, wyglądające jak mnisi hiszpańskiej inkwizycji. Czerń okrywających ich habitów była tak intensywna, że prawie oślepiała w tym pokoju pełnym stonowanych barw, a kaptury zakrywały ich głowy i twarze, jak szaty penitentów. http://pl.photaki.com/picture-niebieskie-szaty-penitentow-wielki-tydzień_191316.htm Położyli na mnie swoje okryte czernią dłonie i poszłam z nimi bez walki. Jak nazywał ich Beloch? Wyrywacze Prawdy? Sądzę, że sama ta nazwa miała zasiać strach w śmiertelnej duszy. Ale ja nie byłam śmiertelna. I bardzo trudna do złamania. - Spokojnie, chłopcy - powiedziałam - wchodząc w rolę każdej niefrasobliwej bohaterki, jaką kiedykolwiek oglądałam na srebrnym ekranie. - Nie będę robiła trudności. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Moje nadgarstki zostały zakute w kajdany, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy to zrobili. Pozwoliłam im prowadzić się w dół, zagłębiając się coraz dalej w głąb jelit tego bezbarwnego świata, dopóki nie dotarliśmy do miejsca, które wyglądało złowrogo, jak sala operacyjna wyposażona w kompletny zestaw narzędzi chirurgicznych i okienko do obserwacji dla studentów
medycyny albo katowskich terminatorów. Już nie miałam ochoty być potulna. Jeden z nich zwolnił swój brutalny chwyt na moim ramieniu i ruszył do przodu, by otworzyć drzwi. Uścisk drugiej, przyodzianej w czerń istoty był znacznie lżejszy; gdybym tylko mogła liczyć na chwilę rozproszenia uwagi, łatwo zdołałabym się od niej uwolnić. Czekając na swoją szansę wyglądałam na pozornie zastraszoną i uległą, śledząc każdy ruch silniejszego człowieka. Mogłabym chwycić go, kiedy będzie się odwracał. Kopnę go, gdy już skrętem nadgarstka uwolnię się z chwytu tego drugiego. Z kajdanek, w które zakute były moje ręce uczynię garotę zaciskając ich łańcuch wokół jego szyi, podczas gdy... Nie , to nie zadziała. Może najpierw załatwić tego, który mnie trzyma? Ale tamten, sądząc po bólu w moim ramieniu był silniejszy, i wydawało się sensowne, aby zneutralizować go najpierw, kiedy jeszcze wciąż był odwrócony plecami, nieuczciwe zagranie, ale nie zawahałabym się, żeby skorzystać z każdej sekundy przewagi. Napięłam się gotowa, by uwolnić ramię i już miałam wykonać skok... kiedy uprzedził mnie stojący przy mnie osobnik, stając się błyskawiczną, pełną finezji plamą ruchu, za którą ledwo zdołałam nadążyć wzrokiem. Silniejszy Wyrywacz Prawdy już leżał na plecach, a ten drugi zdzierał szatę z jego ciała z bezwzględnym pośpiechem, obnażając krzepkiego mężczyznę w podkoszulku i pasiastych bokserkach. Patrzyłam ze zdumieniem na tą pozornie zwyczajną istotę, a w następnej chwili jej szata została ciśnięta w moją stronę. Chwyciłam ją swoimi wciąż skrępowanymi
rękami, wpatrując się w drugiego mężczyznę. - Zakładaj tą pieprzoną szmatę - warknął Michael spod okrywającego go kaptura, jednocześnie wciągając ciało mężczyzny do pokoju tortur. Zalały mnie jednocześnie panika i radość. Ale nie miałam zamiaru mu tego okazać. - Co ty tu, do cholery robisz? - Ratuję twój tyłek. - Odwrócił się do mnie, odrzucając kaptur z głowy. Jego twarz w kolorze była dla mnie wstrząsem, ponieważ moje oczy już przywykły do wszechobecnej szarości. - Czy wreszcie założysz tą szatę, żebyśmy mieli szansę, w cholerę opuścić to miejsce. - Może sam spróbowałbyś to zrobić ze skutymi rękami? - odpowiedziałam kwaśno. Wydał pełne cierpienia westchnienie, jakbym to nie ja była tą, która miała być torturowaną, i w chwilę później kajdanki upadły na podłogę. Kopnął je do pokoju i zamknął drzwi. - Jak to zrobiłeś? - zapytałam, będąc pod wrażeniem, jednocześnie wciągałam na siebie czarny habit. Nie odpowiedział na moje pytanie. - Obciągnij kaptur jak najniżej i trzymaj dłonie ukryte w rękawach, tak żeby nikt nie zauważył różnicy w ich barwie. - Jeśli już przy tym jesteśmy, to skąd ta różnica? Czym jest to miejsce? I dlaczego zawracałeś sobie głowę podążaniem za mną? Myślałam, że byłbyś szczęśliwy mogąc się ode mnie uwolnić. Po czym przestałam zadawać pytania. Poczułam, że się zbliżają.
On również ich wyczuł. Sięgnął ręką i szarpnął mój kaptur w dół, tak nisko, że prawie nic nie widziałam, jednocześnie narzucając swój własny.- Bądź gotowa na szybki bieg - wyszeptał, ciągnąc mnie w dół ciemnego korytarza. - Nie możemy polecieć? - zapytałam, biegnąc za nim i potykając się o szatę. - Nie tu - odpowiedział ponuro. To mogła być prawda. Korytarze były zbyt wąskie. Nigdy nie widziałam pełnej rozpiętości jego skrzydeł, ale wątpiłam, aby te wąskie tunele zdołały je pomieścić. Więc biegłam. W swoich najlepszych czasach mogłam bez zmęczenia pokonywać całe mile. Ale w swoich najlepszych czasach nie zostałam potraktowana matką wszystkich Taserów i nie uciekałam w celu ratowania życia. Nie było żadnego sposobu, bym z ciągnącym mnie Michaelem mogła ustalić jakieś rozsądne tempo... wszystko, co mogłam robić, to starać się biec, próbując ignorować moje dziko dudniące serce i rwący się oddech. Korytarze stawały się coraz węższe, światło bardziej stłumione. A nasi prześladowcy, jeśli to w ogóle nas ścigano, pozostawali coraz bardziej w tyle, aż w pewnej chwili w ogóle przestaliśmy ich wyczuwać. Korytarze były teraz tunelami wykutymi w litej skale, z ponurymi brązowawymi światłami, przytwierdzonymi wysoko do kamiennych ścian. Drogi bezustannie się rozwidlały, ale Michael nigdy się nie zawahał wybierając kolejny kierunek. - Tutaj - powiedział rozkazująco, biorąc mnie pod ramię i przepychając przez niewielkie drzwi. Weszłam bez oporu w kokon ciemności tak intensywnej, jak zalewająca mnie
panika. Usłyszałam kliknięcie zatrzaskujących się drzwi i okazało się, że to już było dla mnie zbyt wiele. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie cierpiałam na klaustrofobię, ale nagle zostałam przez nią obezwładniona. Poczułam, jakby ściany zaciskały się wokół mnie: zabrakło mi powietrza i pomyślałam że chyba umieram... Otoczyły mnie silne ramiona i przyciągnęły do muskularnego ciała Michaela, jego dłoń spoczęła na moim karku przyciskając moją zakapturzoną twarz do jego ramienia. Drżałam, próbując się uspokoić. Głupia, głupia, głupia, wymyślałam sobie, z trudem łapiąc oddech. Nie możesz pozwolić sobie na jakiekolwiek oznaki słabości. Walcz z tym, walcz... - Przestań walczyć. - warknął mi w ucho Michael. - Tylko wszystko pogarszasz. - Poddaj się temu. Trzymam cię. Dlaczego te słowa sprawiły, że chciało mi się płakać? Zamknęłam oczy, chociaż w ciemnościach nie musiałam tego robić i skoncentrowałam się na spokojnym, równym biciu serca Michaela, próbując nie zwracać uwagi na dzikie trzepotanie mojego własnego. Skupiłam się na dłoni przy mojej szyi, uspokajającej mnie powolnym głaskaniem. Skoncentrowałam na jego silnym ciele, jego objęciach, oddechu owiewającym moje czoło, spokojnym i pewnym. - Trzymam cię - powtórzył. - I wtedy się poddałam MICHAEL POCZUŁ, JAK OPUSZCZA JĄ OCHOTA DO WALKI, jak jej ciało powoli staje się bezwładne i wiotkie. Podniósł ją, ostrożnie przytulając do siebie i niosąc dalej w głąb magazynu. Znał to miejsce, znał je lepiej niż ktokolwiek. Na razie byli bezpieczni, dopóki nie zaplanuje ich następnego ruchu. Skierował się ku przeciwległej ścianie, nie potrzebując oczu, by wiedzieć dokąd
szedł, po czym usiadł, wciąż trzymając Tory w ramionach. Wreszcie, dla odmiany z nim nie walczyła. Bał się, tak bardzo się bał, że będzie za późno. Że wejdzie do pokoju Belocha, a ona będzie jedną z nich. Wyługowana z koloru i z życia. Powinien był wiedzieć, że Beloch tak łatwo nie zdoła jej złamać. Była waleczna, była wojownikiem takim samym jak on. Żeby ją pokonać trzeba było kogoś więcej niż Beloch. Zwinęła się w kłębek przy jego piersi, obdarzając go niewytłumaczalnym zaufaniem. Czas w jego łóżku wciąż budził w nim niepokój, a dla niej przy jej ograniczonym doświadczeniu musiał być podwójnie krępujący. Ale przecież, może nie powinien zakładać, że miała świadomość, jak potężne było ich połączenie. Jakby dwa światy zderzyły się ze sobą i wymieszały. Czy chciał tego, czy nie, to musiało być tworzeniem się prawdziwej więzi i musiało oznaczać odnalezienie oraz zaakceptowanie jego prawdziwej drugiej połowy. Nie powinien był tego robić. Nie wziął dość krwi, ale znalazł się niebezpiecznie blisko spełniania przepowiedni, która mogłaby ją zabić. Walczył z pragnieniem, żeby mocniej ją przytulić. Spała lub odpoczywała i nie potrzebowała, aby jej w tym przeszkadzał. Musiała wykorzystać cały czas, jaki ośmieli się jej dać. Pochylił twarz dotykając jej włosów i wciągnął w płuca jaśminowy zapach. Nic dziwnego, że nie był w stanie się jej oprzeć. To musiała być czysta chemia, hormony. Coś, nad czym nie miał kontroli. Okrutna igraszka losu. W różnych momentach swojego istnienia poddawał się zarówno niepohamowanej żądzy, jak i praktykował całkowity celibat. Psychicznie nie czuł pomiędzy tym wielkie różnicy. Celibat był chyba prostszy. Miał tylko jedną prawdziwą partnerkę i nigdy nie wziął od niej krwi. Umarła, zanim miał okazję naprawdę ją poznać i nawet nie pamiętał, czy uprawiał z nią seks.
Z Tory było tak straszliwie inaczej, a Martha, oraz cała reszta musieli to zauważyć. Weź się w garść człowieku. Czy nie takim terminem posługują się współcześni ludzie? Nie uskarżaj się na to, co daje ci los... po prostu pogódź się z tym i idź do przodu. Walczył z Tory i przegrał pierwszą bitwę. Wzięcie jej do łóżka z pewnością było porażką, bez względu na to, jak dobrze mu z nią było. Nie musiał jej tego uświadamiać. Musieli nauczyć się wspólnie walczyć, by opuścić Mroczne Miasto i ten świat niekończącej się nocy, żeby zdążyć na ostateczną bitwę, która pozbawi ją życia. Boginie powinny być tak samo wieczne jak anioły. Nie, żeby anioły nie mogły umrzeć... Nephilimy i Uriel postarali się o to. Ale życie Tory wydawało się dużo bardziej kruche, mimo całej jej zadziwiającej siły. Miało zgasnąć już tak niedługo. Życie byłoby dużo prostsze, gdyby go to nie obchodziło. Powinien ją położyć, ale posadzka była litą skałą, a w jego ramionach było jej chyba wygodniej. W ciągu minionych lat, zarówno przed upadkiem, jak i po nim trzymał w swoich ramionach wiele kobiet. Ale przy żadnej z nich nie czuł tego, co przy Tory. Pasowała do niego tak doskonale, jakby tu było jej miejsce, idealnie wypełniała twarde kontury jego ciała. Prawie nie mógł określić, gdzie kończył się on, a zaczynała ona. Kolejny okrutny podstęp losu. Chociaż może los nie miał z tym nic wspólnego. Gdyby nie wiedział lepiej, mógłby pomyśleć, że to jest jakaś sadystyczna gra Uriela. Przysłać mu kogoś, kto przenicuje mu duszę, by następnie, kolejny raz rozerwać ją na strzępy. Ale nawet Uriel z jego prawie nieograniczoną władzą nie mógł kontrolować emocji, namiętności, nierozerwalnej więzi, która wykuwała się pomiędzy nimi. A kiedy
zostanie ona rozbita przez jej śmierć, to on poczuje, jakby wyrwano mu część samego siebie. I ten ból nie opuści go już nigdy. Poczuł, że się poruszyła i przygotował się, by zacieśnić chwyt, gdyby znowu zaczęła wpadać w panikę. Wyczuł, jak jej ciało nagle się napięło, a następnie, już świadoma ponownie się rozluźniła. - Przepraszam - powiedziała. - Zazwyczaj nie jestem taka słaba. - Nie jesteś słaba - odpowiedział, siląc się, żeby zachować rzeczowy ton. - Beloch jest mistrzem manipulacji. - On mnie nie zmanipulował. Natychmiast przejrzałam tego sukinsyna. Pomieszczenie było bardzo ciemne, ale jego oczy potrafiły świetnie dostroić się do ciemności. Wyglądała jednocześnie na niezachwianą i zagubioną. - Możesz być pierwszą, której się to udało - odpowiedział. Prychnęła. Jak długo tu byłam? Dobę? Raczył się ukazać, gdy dwie nazistowskie wiedźmy używały na mnie strażackiego węża. Chociaż je powstrzymał, pomyślałam, że każdy, kto jest odpowiedzialny za to, że to miejsce wygląda w ten sposób, musi być po królewsku obrzydliwym gościem. - Po królewsku obrzydliwym gościem? - powtórzył, nieco skonfundowany. - „Wspaniała przygoda Billego i Teda” - odpowiedziała tajemniczo. http://en.wikipedia.org/wiki/Bill_%26_Ted's_Excellent_Adventure
A następnie, dodała - To film. - Ja nie oglądam filmów. - Wiem. Nie podjęła jakiegokolwiek wysiłku, żeby wyswobodzić się z jego ramion, a on nie zrobił nic, aby ją z nich wypuścić. Rozdzielą się, kiedy wrócą na Sheol, ale teraz mógł pozwolić jej odpoczywać na swojej piersi. - Przypuszczam, że masz jakiś plan opuszczenia tego miejsca - powiedziała. - Czy chociaż wiesz, gdzie jesteśmy? - Tak, i jeszcze raz tak. Spędziłem... kawał czasu w Mrocznym Mieście. Znam jego sekrety na pamięć. - Też byłeś tu więziony? Nie miał ochoty odpowiadać na to pytanie. Nie mógł kłamać, ale jak mógłby wyznać jej prawdę? Że wypełnił polecenia Uriel. Że grał w jego grę, zdecydowany podążać obraną przez niego drogą. I wciąż mógłby tu być, gdyby Uriel nie wypędził go, gdy sprawy w końcu stały się zbyt ciężkie do strawienia dla jego żołądka. Odchylił głowę i oparł ją o ścianę, na wpół przestraszony, że ten ruch spędzi ją z jego kolan, ale nie poruszyła się. - Znowu chcesz być tajemniczy- powiedziała.- Okay, mogę się z tym pogodzić. Czy chociaż zechcesz powiedzieć mi, jaki masz plan? - Wyjdziemy stąd. Tunele są labiryntem, i jedną z ulubionych rozrywek Belocha jest wysyłanie więźniów na dół, by chodzili w kółko, dopóki nie opadną z sił. Czasami umierają oni z głodu. Jeden z nich popełnił samobójstwo, waląc głową o
kamienną ścianę. Istnieje jeszcze tylko jedna osoba, która zna sekrety przejścia przez tunele, Metatron, a on chyba nie opuszczał Sheolu. - Jeszcze jedna? Zakładam, że to oznacza, że ty też potrafisz stąd wyjść. - Tak. Czy możesz mi powiedzieć, kto cię tu przyniósł? To był Metatron? - Nie mam pojęcia. Zostawiłam cię... to znaczy, szłam do swojego pokoju, gdy ktoś uderzył mnie w głowę i pozbawił przytomności. Nie pamiętam wyraźnie, jednak kiedy się obudziłam byłam tutaj, próbując uporać się ze strażniczkami i złym Dumbledore... - Dumbledore? - przerwał. - Kto to taki? (Wiecie? Ja też nie wiem. Pani Duglas zabija mnie tymi odnośnikami do filmów;) http://pl.wikipedia.org/wiki/Albus_Dumbledore Westchnęła.- Nieważne. Później ci wyjaśnię. Pytałam Belocha, kto mnie tu przyniósł, ale nie odpowiedział. Brakuje Metatrona? Myślisz, że to on mnie porwał? - On jest w Sheolu. Nikt, oprócz ciebie go nie opuszczał. Nie mam zielonego pojęcia, kto mógł cię porwać, ale obiecuję, że dowiem się tego, kiedy wrócimy. - A jeśli ja nie chcę tam wracać? Jej głos był cichutki, chociaż nie zeszła z jego kolan, to wyczuł dreszcz napięcia w jej ciele. - Masz ochotę tu zostać? - Oczywiście, że nie. Ale... czy nie mogłabym udać się gdzieś indziej? Wypełniłeś przepowiednię, spełniłeś obowiązek. Czy sądzisz, że nalegaliby, żebym tam została?
- Nie wiem - powiedział ostrożnie. Jej serce przyśpieszyło, mógł to wyczuć. - Przecież nie ma żadnego rozsądnego powodu, byś pragnął żebym tam była, nieprawdaż? Ale istniał taki powód. Leżał na jego kolanach i po raz pierwszy w życiu nie chciał szukać żadnych wymówek, by z nim pozostała. Mógł jej dać jedynie prawdę. - A jednak... - powiedział - Chcę, żebyś ze mną była. W ciemnościach zapanowała wszechogarniająca cisza. Słyszał tylko przyśpieszone bicie jej serca i obawiał się, że zamierza wysunąć się z jego ramion. - Dlaczego? Nie zastanawiając się dłużej, po prostu to zrobił. Objął dłonią jej szyję, pochylił głowę i nakrył jej wargi swoimi ustami.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA VIOLA
ROZDZIAŁ 18
CIEMNOŚĆ. GŁĘBOKI, NIEPRZENIKNIONY MROK i otulające mnie silne ciało. Gorące, wilgotne usta na moich wargach. Wszystkie argumenty pierzchły. Chciałam tego. Potrzebowałam. Od chwili, w której opuściłam jego łóżko jakaś cząstka mnie wciąż za tym tęskniła i teraz znowu to odnalazła. Przyszedł po mnie. I należałam do niego. Jego język wśliznął się do moich ust, i nagle poczułam się niewytłumaczalnie nieśmiała, nawet mimo tego, co wydarzyło się pomiędzy nami ubiegłej nocy, ale to nie miało znaczenia. Kiedy niepewnie wyszłam mu naprzeciw swoim językiem, wydał z siebie niski pomruk niewątpliwej aprobaty. Chciałam być jeszcze bliżej niego. Znowu go pragnęłam, miałam ochotę wziąć do ust jego męskość, w sposób, o jakim czytałam w powieściach. Chciałam wszystkiego. Opuścił mnie zdrowy rozsądek, pogrążyłam się w zmysłowym śnie, podczas gdy jego smukłe, zwinne palce obejmowały moją twarz, przytrzymując ją pod właściwym kątem do głębokiego, zaborczego pocałunku. Nie liczyło się nic oprócz Michaela, jego ust, ciała, sposobu, w jaki mnie dotykał. Moje piersi stały się prawie boleśnie napięte, więc przycisnęłam je do jego twardego, muskularnego torsu i ocierałam się o niego, próbując znaleźć jakieś ukojenie. Uniósł głowę, przesuwając usta na mój policzek i szczękę. Poczułam wilgotne ciepło jego oddechu na swojej skórze. Wsunął jedną rękę pomiędzy nasze ciała, nakrył nią moją pierś i pobudził ją skubiąc napięty sutek, a moje wnętrze przeszyła iskra zmysłowej reakcji. Nagle poczułam, że dzieli nas zbyt wiele warstw materiału. Potrzebowałam dotyku
jego nagiego ciała, stwardniałych od walki, szorstkich palców na mojej miękkiej skórze. Pragnęłam jego ust na piersiach,ssących i wciągających je głęboko w ciepłą wilgoć. Wiłam się z pożądania, pragnąc więcej, o wiele więcej. Chwyciłam się jego ramion, jak jedynej kotwicy w tej burzy zmysłów, ale po chwili je puściłam sięgając po koszulkę, która okrywała silną, umięśnioną pierś, chcąc podciągnąć ją, żeby poczuć ukryte pod nią rozgrzane ciało, pozwalając swoim palcom sunąć po nim. Ale jego dłoń zablokowała moją. Wypuścił mnie z ramion, sadzając obok siebie na twardą podłogę. Poczułam się samotna i zawiedziona. - Nie - powiedział ochrypłym głosem. - Dlaczego nie? - zapytałam i nie obchodziło mnie, jak desperacko to zabrzmiało. Pragnęłam od niego tak wielu rzeczy, że nie byłam w stanie ich wypowiedzieć. Drżałam z pożądania i już nie troszczyłam się o ukrywanie tego. - To jest zbyt niebezpieczne. - Dla kogo? - zapytałam. - Dla nas obojga. Jeśli mam cię stąd bezpiecznie wyprowadzić, muszę mieć jasny umysł, co nie jest możliwe, kiedy cię dotykam. - To była niewielka pociecha w stosunku do wypełniającego mnie uczucia pustki i niespełnienia. Pod pupą czułam twardą posadzkę, a pozbawiona ciepła otaczających mnie ramion zaczęłam marznąć. Zziębnięta i przerażona, wyczuwałam wokół siebie wiele rzeczy, których powinnam się bać. Próbowałam walczyć ze zdradzieckim efektem jego dotyku i pocałunków, ale w tej chwili, nie postawiłabym nawet złamanego grosza na to, że mi się to uda. Wszystko, czego chciałam to znowu poczuć na sobie jego dłonie.
- W porządku - udało mi się powiedzieć. Przynajmniej ciemność zapewniła mi trochę ochrony... nie musiał wiedzieć, jak całkowita była moja kapitulacja. Jak rozpaczliwie go pragnęłam. Mnie ona również powinna pomóc... w tym, że nie musiałam oglądać jego niesamowitego, prowokacyjnego piękna. Próbowałam sobie wmawiać, że w tych ciemnościach mógłby być każdym. Jednak to nie zadziałało. Cisza zaciskała się wokół mnie, wypełniając atramentową ciemność. Zapragnęłam skulić się w sobie, objąć ramionami swoje kolana i w ten sposób znaleźć chociaż odrobinę pocieszenia. Przeklął pod nosem. - Pieprzyć to - powiedział, i poczułam, że wstał. Podciągnęłam kolana i oparłam na nich czoło, a on zaczął chodzić wokół pomieszczenia. Nie mogłam wyobrazić sobie, jak był w stanie to robić. To miejsce było zbyt ciemne, by cokolwiek zobaczyć, mimo to nie wpadał rzeczy i nie przeklinał. Usłyszałam, że coś zazgrzytało o podłogę i podskoczyłam nerwowo. - Czy czujesz się już dostatecznie silna, by iść dalej? - jego głos był chłodny, bezosobowy, jakby dopiero co mnie nie całował, zamieniając w bezwładną kupkę pożądania. Jednak moja duma była ważniejsza od długotrwałych następstw efektów specjalnych Belocha i jeszcze potężniejszej reakcji na usta Michaela. Wstałam, ignorując drżące kolana, lekko się zachwiałam, ale nie mógł zobaczyć ręki, której użyłam, by odzyskać równowagę. - Oczywiście - powiedziałam, próbując brzmieć wystarczająco dziarsko. - Nawet o tym nie myśl, że nie mogłabym dotrzymać ci kroku. Mimo, że nie byłam w stanie go zobaczyć, wyczułam jego rozbawienie. - Co
Beloch ci zrobił? - On mnie nie tknął - odpowiedziałam szybko. - Nawet sama myśl o tym, że mogłabym poczuć na sobie dłonie tego starca sprawiła, że przeszył mnie dreszcz odrazy. - Oczywiście, że nie. Beloch jest aseksualny, nie rozumie ludzkich pragnień i słabości. Ale on cię skrzywdził. Powiedz mi jak? Wzruszyłam ramionami. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on nie może tego zobaczyć. - Kopnęłam go w głowę i próbowałam ucieczki, a następnym co zapamiętałam było to, że znalazłam się w powietrzu pół metra nad podłogą, przyciśnięta do ściany i zostałam porażona prądem. Wisiałam tak, dopóki nie opuścił pokoju. Potem ja... chyba zasnęłam. Zemdlałam, ale nie miałam zamiaru mu o tym mówić. - Zemdlałaś - powiedział, a ja zapragnęłam zdzielić go pięścią. - Być może - przyznałam niechętnie. - Cokolwiek to było, było paskudne. Wciąż jeszcze czuję tego skutki. Byłam słabsza niż zwykle, ale czysta duma dodawała mi determinacji. - Nie myśl, że nie zdołam dotrzymywać ci kroku, Wasza Świątobliwość. Wcześniej piekło zamarznie, niż ja nie będę w stanie zrobić tego samego co ty i to co najmniej dziesięciokrotnie lepiej. Nagle znalazł się bliziutko, stając tuż przede mną, a ja nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że się poruszył. - Wątpię - powiedział. - I przestań mnie przezywać.
Był tak blisko, że jego ciężka szata otarła się o moją, a szorstki materiał zafalował wokół mnie. - Przestanę, kiedy ty zaczniesz nazywać mnie Tory. Usłyszałam jak westchnął, po czym jego dłonie chwyciły mój habit zsuwając go z moich ramion. W pewnym momencie musiał rozpiąć swoją własną szatę, ponieważ kiedy chwycił poły mojej i przyciągnął mnie do siebie, wyczułam tylko cienką koszulkę i dżinsy. Gdy otoczyły mnie jego ramiona, moja głowa naturalnie spoczęła na jego piersi. Nasze szaty otoczyły nas jak kokon, a on po prostu trzymał mnie w ramionach. Jego serce biło obok mojego, spokojnie, równo i pocieszająco, dając mi nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Wystarczająco długo, by poczuć jak w chłodnym, wilgotnym powietrzu miesza się ciepło naszych ciał. Wystarczająco długo, by zaczęła mrowić mnie skóra, wystarczająco długo, bym zaczęła odczuwać tą cholerną, bolesną pustkę pomiędzy udami i wystarczająco długo, żebym poczuła twarde zgrubienie pod rozporkiem jego dżinsów. - Musimy się stąd wydostać powiedział, odsuwając mnie łagodnie. Chciałam wyć tak jak dziecko, któremu ktoś odebrał zabawkę. Albo jak niemowlę nagle odstawione od matczynej piersi. - Okay - powiedziałam spokojnie. - Na co czekasz? Chwycił mnie za rękę, a ja poczułam, że mogłabym pójść za nim wszędzie, nawet w głąb tego mrocznego świata. - Czy widzisz dokąd idziesz? - zapytałam. - Tak. - Anielski super wzrok?
- Jest wiele innych sposobów, by widzieć, niż tylko zwykłe używanie oczu. - Użyj mocy, Lukasie - wymamrotałam pod nosem. - Coś mówiłaś? - Nie, nic ważnego. Nie wyszliśmy tym samym tunelem, którym tu przyszliśmy, chociaż nie wiedziałam, czy to źle, czy dobrze. Sądziłam, że jesteśmy w zwykłym magazynie, ale Michael odepchnął pudła ze swojej drogi... oczywiście bez najmniejszego wysiłku... i ruszyliśmy, zanurzając się głębiej w ciemność. Czułam zamykające się wokół mnie ściany i zdałam sobie sprawę, że ponownie jesteśmy w jakimś korytarzu. Nic nie mówiłam, wkładając całą swoją energię w panowanie nad oddechem tak, by nie zdał sobie sprawy, że walczyłam z paniką. Nie masz klaustrofobii, wmawiałam sobie stanowczo. Nigdy jej nie miałaś. Powstrzymaj to. Zimny pot pokrył mi twarz, a serce waliło jak młotem i krew pulsowała w żyłach. Ale nie było mowy, żebym przyznała się do tego gwałtownego, nieuzasadnionego strachu, ani przed nim, ani przed nikim innym. Byłam w stanie to wytrzymać. Mogłam znieść wszystko. Tak długo, jak będzie mnie prowadził, będę za nim podążać. Straciłam poczucie czasu. Byłam głodna, musiałam się wysiusiać, a każda kość w moim ciele bolała jak cholera, ale kontynuowałam marsz. Gdybym coś powiedziała, prawdopodobnie wziąłby mnie na ręce, ale już nigdy więcej nie chciałam być dla niego ciężarem.
Byłam tak skoncentrowana na tym, by utrzymać się na nogach, że wpadłam na niego, kiedy nagle się zatrzymał. Błąd. Wypełniające mnie uczucia znowu obudziły się do życia. Cofnęłam się zanim zdał sobie sprawę, że wciąż pragnę poczuć bliskość jego ciała. - Zostań tam - szepnął, niepotrzebnie... bo dokąd miałabym pójść? Najwyraźniej dotarliśmy do końca korytarza. Puścił moją rękę, a ja czekałam spokojnie, kiedy ruszył w kierunku drzwi. Otworzył je powoli, ale do środka nie wpłynęło oślepiające światło dnia, którego się spodziewałam... były jedyne cienie. Wyciągnął mnie na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi, a ja z ciekawością rozejrzałam się wokół. Wydawaliśmy się być pod czymś w rodzaju portyku. W oddali zdołałam dostrzec poruszające się po ulicy te dziwne, wyglądające na zabytkowe samochody w różnych odcieniach szarości i chociaż przypuszczałam, że był wieczór, to z tego co wiedziałam, równie dobrze mógł być właśnie środek dnia. Mroczne Miasto, nazywano je tak nie bez wyraźnej przyczyny. - Czym dokładnie jest to miejsce? - zapytałam szeptem, chociaż wokół nie było chyba nikogo, kto mógłby nas podsłuchać.- I kim lub czym jest Beloch? Można by pomyśleć, że już powinnam była przyzwyczaić się do tego, iż nieustannie mnie ignorował, ale teraz najbardziej na świecie życzyłabym sobie przywiązać Michaela do słupa i torturować tak długo, aż odpowie na wszystkie nurtujące mnie pytania. Miałam ich tak wiele, że zapomniałam już o tych mniej istotnych. Sądzę, iż istniał jakiś limit niepewności, jaką byłam w stanie znieść... gdy dochodziłam do tej granicy, pewne ze starszych pytań po prostu znikały. - Zostań tu - powiedział. - Przyprowadzę nam jakiś samochód.
- Nie mogę iść z tobą? Spojrzał na mnie. - Mam zamiar go ukraść, będzie mi łatwiej, jeśli będę sam. Wrócę po ciebie. Obiecuję. Cóż, jeśli nie, to przede wszystkim musiałby być cholernym durniem w ogóle tu przychodząc. Pomyślałam sobie - Okay - powiedziałam.- Beloch czekał na ciebie. Jak zdołałeś ominąć jego straże? - Jestem bardzo dobry w tym co robię - powiedział aksamitnym tonem. - Czy mogę już pójść po ten samochód, czy też masz do mnie kolejne głupie pytania? Nie uważałam swoich pytań za głupie, ale miałam dosyć sprzeczania się.- Ruszaj powiedziałam, podkreślając swoje słowa szerokim gestem ręki. Wciąż nie odpowiedział na kluczowe pytanie... dlaczego po mnie przyszedł? Czyżby Martha postarała się o nowy szczegół przepowiedni? Czy musiałam być w schronieniu Upadłych, by mogli oni zwyciężyć? A skoro jakiś Uriel był Wielkim Złym Wilkiem, to kim w takim razie był Beloch? Próbowałam pozostać na miejscu jak mi kazał, naprawdę się starałam. Ale minuty wlokły się jak godziny, a ja stawałam się coraz bardziej niespokojna, i nie mogłam powstrzymać się przed wyjściem na ulicę, by sprawdzić, czy gdzieś go nie zobaczę. Oczywiście najpierw naciągnęłam kaptur na głowę i ukryłam zdradzające mnie dłonie głęboko w szerokich, czarnych rękawach. Wokół byli obserwujący mnie ludzie, pary przechadzające się brzegiem leniwie płynącej rzeki, a z oddali zbliżała się formacja mężczyzn w paramilitarnych uniformach. Szybko cofnęłam się z powrotem do cieni, ale było za późno... dostrzegli mnie.
Obejrzałam się za siebie. Jeśli gdzieś tam były drzwi, przez które wyszliśmy, teraz zniknęły, pozostawiając mnie schwytaną w pułapkę. Mogłam tylko zostać na miejscu i spróbować blefu. Czy Michael nie mówił czasem, że będziemy udawać Wyrywaczy Prawdy? Czy pośród nich były kobiety, a może raczej powinnam zniżyć głos i przyjąć butną postawę? Facet, którego habit nosiłam wyglądał skandalicznie pospolicie, w swoich bokserkach i podkoszulku z baryłkowatą klatką piersiową. Mężczyźni równym krokiem zbliżali się w moją stronę, a ja zapragnęłam cofnąć czas i usłuchać polecenia Michaela, by pozostać na miejscu. Ale teraz było już za późno. Wyprostowałam się do swojego pełnego wzrostu i czekałam. Poczułam, jak moje ramiona i dłonie zaczynają mrowić stając się gorące i zastanawiałam się, z jakiego powodu tak się dzieje. Przygotowywałam się do bitwy niepewna, czy zdołam obezwładnić pół tuzina wyszkolonych żołnierzy, bez względu na to jak ufałam swoim umiejętnościom. A gdy patrzyłam na nich moje ręce drżały i piekły. - Wyrywaczu Prawdy - przemówił do mnie ich przywódca, gdy zatrzymali się przede mną. - Czy możemy ci w czymś pomóc? Wyrywacze Prawdy były przerażającymi kolesiami, ale zazwyczaj milczącymi z tego, co zdążyłam zauważyć. Ukłoniłam się z gracją w pozdrowieniu, po czym potrząsnęłam głową. Odmowny ruch dłonią byłby skuteczniejszy, jednak wtedy zdradziłby mnie technikolor mojego ciała. Dowódca nie był skłonny odpuścić zbyt łatwo. - Ekscelencjo, ja i moi ludzie możemy odeskortować cię z powrotem do Belocha. Przebywanie w pojedynkę na ulicy nie jest dla ciebie bezpieczne. - Nie jest sam. To był Michael. Nagle znalazł się przy mnie, jak anioł zemsty. Uczucie gorąca
zniknęło, moje dłonie znowu stały się normalne. To było bardzo dziwne. - On nie jest twoim problemem - kontynuował głosem, który wydawał się rozbrzmiewać wielokrotnym echem. - On nie jest moim problemem - jak papuga powtórzył dowódca oddziału. - Ruszamy panowie. - To nie są droidy, których szukasz - wymamrotałam pod nosem, przyglądając się jak odchodzili. (Tu znowu wątek z gwiezdnych wojen, nie wiem czy pamiętacie jak Obi van zahipnotyzował strażników ;) Nie musiałam widzieć twarzy Michaela, by wiedzieć, że był ze mnie bardzo niezadowolony. Nasz rozejm skończył się w rekordowym czasie. - Kazałem ci nie ruszać się stąd - jego głos niewiele różnił się od warknięcia. - Wciąż mi rozkazujesz - powiedziałam, próbując brzmieć beztrosko i obojętnie. - Wiesz, jak brzmi definicja obłędu, ciągle robiąc to samo spodziewać się różnych skutków. Jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś, to powiem ci, że nie jestem szczególnie posłuszna. - Również nieszczególnie bystra - wypalił w odpowiedzi.- Nie po to pakowałem się w te całe kłopoty, żeby nas stąd wyciągnąć, by przez twój błąd wrócić do punktu wyjścia. Nieco uniosłam kaptur, żeby mógłby dostrzec mój szatański uśmiech. I znowu, to zupełnie go nie poruszyło. - A czy zechciałbyś mi wyjaśnić, po co w ogóle zadawałeś sobie tyle trudu? - Milczał. - Myślałam, że byłeś szczęśliwy mogąc się ode mnie uwolnić.
- Gdy ostatnim razem go o to zapytałam pocałował mnie zmieniając mój mózg w papkę. Chciałam, żeby pocałował mnie jeszcze raz. Zawahał się, i przez jedną krótką chwilę pomyślałam, że otrzymam szczerą odpowiedź. - Rozkazy - powiedział po chwili, beznamiętnym tonem. - Po prostu wykonuję rozkazy. (co za dupek buuuu ;) Nagle została mi odebrana cała pewność siebie. To było rozsądne. Bardziej prawdopodobne niż jakakolwiek inna możliwość. Dlaczego miałby narażać swoją głowę na stryczek bez cholernie dobrej wymówki? Ale nie uwierzyłam mu. Był owinięty w nieprzeniknioną czerń, a jego ton był chłodny i zdawkowy, mimo to byłam niemal pewna, że miał inny powód, by za mną podążyć. A może obejrzałam zbyt wiele filmów. Wróć... oczywiście, że obejrzałam zbyt wiele filmów. Michael nie był żadnym romantycznym bohaterem desperacko walczącym z nieodpartą namiętnością. Był żołnierzem, wodzem, wojownikiem i potrzebował mnie, bym spełniła rolę mięsa armatniego. Odepchnęłam od siebie te przygnębiające myśli. - Czy udało ci się ukraść dla nas ten samochód, zanim przygalopowałeś mi na ratunek? - Oczywiście. Pochyl głowę i po raz pierwszy w swoim życiu postaraj się nie sprawiać kłopotów. - Skąd wiesz, że to byłoby po raz pierwszy w moim życiu? Jak długo mnie znasz? Trzy dni?
- Czuję się, jakby to było całe życie - powiedział kwaśno. - Błagam, zamknij się wreszcie. - Dobrze, skoro tak ładnie prosisz - rzuciłam i ruszyłam za nim w półmrok, żeby odnaleźć ukradziony przez niego samochód.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA VIOLA
ROZDZIAŁ 19
MICHAEL BYŁ WŚCIEKŁY. Z rozmysłem go nie posłuchała i opuszczając kryjówkę naraziła ich oboje na niebezpieczeństwo. Byłem głupcem przychodząc tu po nią, pomyślał ponuro, kiedy prowadził ją w kierunku wąskiej uliczki, gdzie ukrył samochód. Nawet powściągliwy Asbel mu to odradzał. Zignorował wszystkie protesty, zignorował nawet własny zdrowy rozsądek i pognał za nią jak szalony. Powinien wrócić do Sheolu, żeby szkolić swoją armię. Ona prawdopodobnie tak czy inaczej miała umrzeć... czy to ważnie jak i gdzie? Data jej śmierci i tak miała pozostać ta sama. Ale gdyby zostawił ją w tym pożałowania godnym miejscu umierałaby w męczarniach po tygodniach tortur. Albo może oczarowałaby Belocha do tego stopnia, że zrobiłby z niej swoją maskotkę. Szkoda było czasu na zabawę w rozważanie tych opcji. Odwiezie ją do Sheolu i odszuka sukinsyna, który ją porwał. Który ich zdradził. Zbliżająca się bitwa była wystarczająco nierówna, nawet bez zdrajcy wśród ich szeregów. Bez słowa wsiadła do starego samochodu, jej zakapturzona głowa obróciła się, gdy zlustrowała wzrokiem zdezelowane wnętrze. - Nie ma pasów bezpieczeństwa - zauważyła. - Nikt tu nie ginie, chyba że z rąk Wyrywaczy Prawdy, Mrocznej Straży, albo Belocha. - Mroczna Straż. To do niej należeli ci mężczyźni? - Tak.
Wrzucił bieg i samochód powoli wytoczył się z wąskiej uliczki. Znał plan Mrocznego Miasta... był on wygrawerowany w jego mózgu. To była przewaga, którą posiadał nad wszystkimi ludźmi Belocha, i właśnie ta wiedza mogła ich ochronić. - Kiedy będę mogła zdjąć ten cholerny kaptur?- jej głos był przytłumiony. - Nie możesz tego zrobić dopóki stąd nie odjedziemy. Wyglądamy inaczej, pamiętasz? Jeśli jest ci duszno możesz zsunąć się w dół, poza zasięg wzroku i go zrzucić, ale nie polecałbym tego. - Dlaczego wyglądamy inaczej? Czy oni wszyscy naprawdę są w tym kolorze, a może to z naszą percepcją jest coś nie tak? - Oni nie żyją - to uciszyło ją na dobre trzydzieści sekund. - A to jest piekło? - Nie, Victorio Bellono. To jest niebo. SKORO NIE ZAMIERZAŁ UDZIELAĆ mi prostych i jednoznacznych odpowiedzi, to nie było sensu zawracać sobie głowy zadawaniem mu kolejnych pytań. Wiedziałam jak powinno wyglądać niebo. To było piękne miejsce w chmurach ze szczęśliwymi uśmiechającymi się ludźmi i aniołami... No cóż, pochrzanili coś z tą częścią o aniołach. Chyba, że jeszcze gdzieś były te prawdziwe niebiańskie anioły, które nosiły białe szaty, złote aureole i spędzały czas grając na harfach, zamiast szkolić się w sztuce wojennej. Rzuciłam okiem na mojego zakapturzonego towarzysza. Jego skrzydła wydawały się być niewidoczne, chyba że leciał. Chociaż był ten jeden prawie mistyczny
moment, gdy poczułam, jak niewiarygodna miękkość piór owija się wokół nas na jego wąskim łóżku. Może w tym samym czasie pojawiła się również złota aureola, i tylko ja byłam zbyt zajęta, żeby ją zauważyć? (Kurde oplułam komputer, Viki jest bezbłędna;) - Coooo? - zapytał nagle. Jechaliśmy powoli i ostrożnie wzdłuż wąskich uliczek, mijając tłoczące się wokół nas szare domy. - Gdzie jest twoja aureola? Jego odpowiedź była litanią słów, jakich żaden szanujący się anioł nie powinien był używać. - Czyżbyś spodziewała się złotego okręgu wiszącego nad moją głową jak miecz Damoklesa? - Znałeś Damoklesa? - zapytałam, chwilowo zmieniając temat. - Nie. - Czy jesteś wystarczająco stary, żeby go znać? - Byłem stary już wtedy, gdy Damokles był dzieckiem - warknął. - Jak bardzo jesteś naiwna? - Myślę, że cholernie. Wierzę w upadłe anioły i wampiry, w ludzi, którzy mogą latać i miejsca bez koloru oraz... najwyraźniej w niebo. Wydawał się zgrzytać zębami. Skłaniałam się do zwrócenia mu uwagi, że to nie było dla nich zdrowe, ale potem pomyślałam, że skoro był nieśmiertelny to jego zęby też musiały być wieczne. Cholernie praktyczne. Nie sądziłam, żeby w Sheolu byli jacyś dentyści.
- Możesz umrzeć? - ta myśl była niespodziewanie druzgocząca. - Beloch chciał cię zniszczyć. Czy on naprawdę byłby w stanie cię zabić? Odsunął kaptur i odwrócił się, by spojrzeć na mnie. Domy stały teraz luźniej, a w oddali było widoczne coś, co wyglądało jak las wielkich drzew. - Cholernie trudno jest zabić anioła. Tylko inny nieśmiertelny może to zrobić. - Ale ja nie jestem nieśmiertelna, nieprawdaż? - Nie. - Więc jaką mam korzyść z tego, że jestem boginią? - zapytałam, naprawdę wkurzona. - Jeśli spróbujesz mi powiedzieć, że powinnam pogodzić się z okropnym dzieciństwem, tylko po to, aby utknąć w nowym rodzaju więzienia, a z tego co widzę nie mam żadnych magicznych mocy, oraz nawet nie jestem nieśmiertelna, to po prostu jest do bani, jak wysysanie martwych ropuch. - Wysysanie martwych ropuch? - powtórzył lekko przerażony. - „Big-time”. (Następny kwiatek autorki, sądzę ze chodzi o jakiś reality show ;) Więc, skoro jesteś taki pewny, że nie jestem nieśmiertelna, to może przypadkiem zdarzyło ci się dowiedzieć, kiedy umrę? Cisza. Oczywiście. Jego krótki okres rozmowności już się skończył. - W porządku, jeśli nie chcesz mi tego zdradzić, to może przynajmniej powiesz mi dokąd jedziemy. Spojrzałam w maleńkie wsteczne lusterko, obserwując jak miasto w kolorze sepii znika za nami. - Najwyraźniej opuszczamy Mroczne Miasto. Gdzie jedziemy? - W Ciemność.
Nie miałam pewności, czy chce mi się śmiać, czy płakać. - Wiesz co powiedziałam, próbując zachować pogodny ton głosu. - Wysiądźmy z tego samochodu, weź mnie na ręce i po prostu odlećmy stąd. Lekko, łatwo i przyjemnie. - Nie mogę. - Jeśli jeszcze raz odpowiesz mi jednym słowem, to chyba zacznę krzyczeć. - To nie było jedno słowo, tylko dwa: Nie. Mogę. Przestań narzekać. Ja po prostu nie jestem zbyt rozmowny. - Więc, może chociaż raz zdobądź się na mały wysiłek - warknęłam. Obrzucił mnie spojrzeniem swoich bezdennych-ciemnych oczu. - Beloch rozpiął sieć nad Mrocznym Miastem. Nikt nie może tu przylecieć, ani opuścić tego miejsca. Miałem trochę szczęścia, że zdążyłem znaleźć się tu na krótko, zanim to zrobił. - A ja myślę, że szczęście nie miało z tym nic wspólnego. Sądzę, że czekał, żeby cię schwytać. On jest dużo bardziej zainteresowany tobą niż mną. - Bez wątpienia. Dwa słowa. - dodał. - Więc jak stąd uciekniemy? - Już ci mówiłem. Mroczne Miasto otacza Ciemność. Jeśli uda nam się znaleźć przez nią drogę i zdołamy przetrwać wystarczająco długo, to powinniśmy być w stanie stąd odlecieć, zakładając, że znajdę miejsce, w którym osłona będzie wystarczająco cienka. - Dlaczego ten plan nie brzmi zbyt optymistycznie?
- Bo taki nie jest. Możesz nawet nie przeżyć samego wejścia w Ciemność. A gdy już się tam znajdziesz, wyjście z niej może okazać się bardzo trudne. - Więc, czym jest Ciemność? Skoro Mroczne Miasto jest niebem, to czy Ciemność jest piekłem? - Niedokładnie. Ciemność jest chaosem. Większość Upadłych przeżyło atrakcje Mrocznego Miasta. Jednak żaden nie przetrwał pobytu w Ciemności. - Więc, zabierasz mnie na pewną śmierć? Stokrotne dzięki. Spojrzał na mnie przez ramię. - Żaden, oprócz mnie, a ja mam szczery zamiar zachować cię przy życiu. Przez chwilę rozważałam jego słowa. - Dlaczego jesteś jedynym, który przeżył? Oczywiście, nie odpowiedział. Nie poddawałam się. - Co się stanie jeśli umrzemy? Spojrzał na mnie ze sceptycyzmem. - Jeśli umrzemy, będziemy martwi. - Chodzi mi o to, jaki wpływ będzie miała nasza śmierć na bitwę z Zastępami Niebieskimi? Przecież to z jej powodu sprowadziłeś mnie do Sheolu. - Jeśli nie będę w stanie ich poprowadzić, zostaną zwyciężeni - stwierdził bez chwili wahania. - Więc, po jaką cholerę stwarzałeś zagrożenie dla siebie i przyszłości Upadłych, przychodząc tu po mnie? - Czy istnieje jakaś pieprzona szansa, że przestaniesz zadawać to pytanie?
- A czy jest jakaś pieprzona szansa, że mi na nie odpowiesz? - wypaliłam w odpowiedzi. Zahamował tak ostro, że poleciałam na przednią szybę. Jego długie ramię wystrzeliło i złapało mnie na moment przed tym zanim uderzyłam w nią twarzą. - Nie ma pasów bezpieczeństwa, pamiętasz? - powiedział. Potrzebowałam dłuższej chwili na złapanie oddechu. - Więc? - syknęłam, wciąż próbując zmusić go do jakiejś odpowiedzi. - Musimy wejść w Ciemność przez specjalny portal - powiedział w końcu. - I znaleźć jakieś miejsce, żeby dojść do siebie. Wtedy ci odpowiem. - Dojść do siebie? - zapytałam, nie podobało mi się znaczenie tych słów. - Jeśli przeżyjemy - dodał, czyniąc swoją wypowiedź jeszcze bardziej optymistyczną. Po raz pierwszy zabrakło mi słów. Tutaj nie mogliśmy zostać... w obrębie Mrocznego Miasta nie było żadnej drogi ucieczki z tego świata. Żadni Upadli Aniołowie nie byli w stanie się tu dostać, ani opuścić tego miejsca. Nawet gdyby udało się nam uniknąć Belocha, Wyrywaczy Prawdy, i Mrocznej Straży, to jak długo moglibyśmy przetrwać ciągle uciekając? Zrobiło mi się niedobrze, poczułam się chora, skołowana, zdezorientowana i poniewczasie przypomniałam sobie o jedzeniu. Zawsze miałam zdrowy apetyt, a trenowałam wystarczająco intensywnie, że mogłam jeść wszystko bez martwienia się o obwód w biodrach. - Muszę coś zjeść - powiedziałam.
- Nie umrzesz z głodu. - Nie jadłam odkąd porwano mnie z Sheolu i nawet nie bardzo pamiętam, kiedy tam po raz ostatni miałam coś w ustach. Jestem tak głodna, że chyba zaraz zemdleję i jeśli zaraz mnie nie nakarmisz to już niedługo nie przydam się nikomu. Czekałam na cios poniżej pasa i słowa, że jestem już zbędna, jednak wspaniałomyślnie się od nich powstrzymał.- Beloch cię nie nakarmił? Strojąc cię w tą kieckę ladacznicy... najwyraźniej do czegoś cię przygotowywał. - Ladacznicy? - powtórzyłam - Kto w dzisiejszych czasach używa określenia „ladacznica”? W chwili gdy te słowa opuściły moje usta zdałam sobie sprawę jak głupio zabrzmiały. - Nieważne. Zaproponował mi herbatę Earl Grey i ciasteczka, ale bałam się mu zaufać. - Niepotrzebnie. Nie zawracałby sobie głowy trucizną. Gdyby zapragnął widzieć cię martwą, po prostu mógłby zetrzeć cię w proch. - Więc dlaczego nie zrobił tego z tobą? - Nie jestem taki łatwy do starcia w proch. Zsunęłam się w dół na siedzeniu. - Ta rozmowa zaczyna być śmieszna. Zbudź mnie, jak znajdziesz coś do jedzenia. Tak naprawdę to nie spodziewałam się, że usnę. Prawdę mówiąc, to nie miałam ochoty już dłużej się z nim spierać. - Po prostu zatrzymaj się na jakiejś stacji benzynowej i przynieś mi porcję frytek.
- Tu nie ma żadnych stacji benzynowych. Ta odpowiedź przerwała moje fochy - Więc, co napędza samochody? - Beloch. On naprawdę był najbardziej irytującym mężczyzną na świecie. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się zasnąć. Kiedy się obudziłam byłam sama w starym samochodzie i otaczała mnie ciemna, bezksiężycowa noc. Opanowałam początki paniki. Doskonale wiedziałam, że Michael mnie nie porzuci, bez względu na to jak mocno go irytowałam. Byłam pewna, że wróci. Wszystko, co musiałam robić to siedzieć i czekać na niego. To znaczy, wróci jeżeli Beloch nie zdołał nas wytropić i go zabić. Michael nie mógł być martwy. Wiedziałabym gdyby był. Nie chciałam analizować dlaczego tak było. Konsekwencje tego byłyby zbyt niepokojące. Ja po prostu trzymałam się pocieszającej świadomości, że był żywy, bez szwanku, i niezbyt daleko. Skąd do cholery to wiedziałam? Doszłam do wniosku, że głód musiał spowodować te urojenia. Mój żołądek już dawno przestał złowieszczo burczeć i teraz po prostu tępo bolał. Nawet nie chciałam myśleć, jak mocno musiałam być odwodniona. Znałam definicję... można przeżyć dwa tygodnie bez jedzenia, ale bez wody zaledwie dwa dni. Nawet gdyby udało mi się znaleźć wodę, to nie zamierzałam przechodzić przez dwa tygodnie postu, nigdy. Prawdopodobnie nie musiałam się o to martwić. Beloch i tak wykończyłby nas na długo przed upływem tego czasu. Stuknięcie w okno po mojej stronie było tak niespodziewane, że krzyknęłam, po czym przycisnęłam dłonie do swoich zdradzieckich ust.
Michael otworzył drzwi i sięgnął do środka, żeby pomóc mi wysiąść. - Czy nie mogłabyś krzyczeć trochę głośniej, Victorio Bellono? - zapytał, wracając do swojego zwykłego, gderliwego nastroju. - Nie jestem pewien, czy usłyszeli cię wszyscy mieszkańcy Mrocznego Miasta. Nie próbowałam się bronić. Wiedziałam, że zawiniłam. Wydawaliśmy się być pośrodku lasu, zewsząd otaczały nas wysokie drzewa, a w oddali dostrzegłam duży budynek odcinający się na tle ciemnego nieba. - Nie przypuszczam, żeby udało ci się znaleźć coś do jedzenia? Wziął mnie za rękę i zaczął ciągnąć w głąb lasu. - Nie miałem innego wyboru warknął z pretensją w głosie. - Inaczej bez końca musiałbym słuchać twoich jęków i w końcu bym cię udusił. - Ja nie jęczę! - wybuchnęłam. - I dokąd mnie wleczesz? Czy to jest Ciemność? Prychnął. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na moim nadgarstku i postanowiłam, że powinnam zaczynać znosić jakieś ochraniacze przegubów, bo w tym tempie szybko nabawię się modzeli https://pl.wikipedia.org/wiki/Modzel - Raczej nie - powiedział. - Będziesz wiedziała, kiedy wejdziemy w Ciemność. To nie coś, z czym kiedykolwiek wcześniej się zetknęłaś. - Więc to tutaj jest Tylko-nieznacznie-ciemniejsze-niż-Mroczne Miasto. Jak nazwiemy to miejsce, Cienisty Zakątek? - Nazwiemy je naszym noclegiem. - Dlaczego? - natychmiast stałam się podejrzliwa.
- Ponieważ nie spałem od prawie czterdziestu ośmiu godzin, a ty jesteś wykończona. Wreszcie będziesz mogła się najeść, a ja pójść spać i oboje będziemy szczęśliwi. - Gdzie? - najwyraźniej przejęłam od niego skłonność do monosylabicznych wypowiedzi. - Za chwilę dotrzemy do przytulnej, opuszczonej stodoły z mnóstwem zgrabnych, wygodnych bel siana. Możesz czuwać, podczas gdy ja będę spał. Pokazałam język jego plecom. Chociaż z jednej strony chciałam znaleźć się tak daleko, jak tylko mogłam od tego nędznego miejsca, to z drugiej zastanawiałam się, czy nie zaczęłabym wrzeszczeć, gdybym musiała spędzić w samochodzie kolejną godzinę. Cóż, już to zrobiłam, nieprawdaż? Od tej chwili nie zamierzałam nawet szepnąć niczego na temat jedzenia, długości odpoczynku, lub pytań, na które odmówił odpowiedzi... czyli praktycznie wszystkich. Co oznaczało, że reszta czasu, który spędzimy razem wypełniona będzie martwą ciszą. Skoro jednak jemu to nie przeszkadzało, ja również mogłam to znieść. (Jakoś w to wątpię, musieliby ci kobieto wyrwać język ;) Stodoła znajdowała się dalej niż przypuszczałam, a ja byłam boso. Przygryzłam wargę i nawet nie jęknęłam, gdy uderzyłam paluchem w kamień. Kontynuowałam marsz, mimo że korzenie i gałązki wbijały się mi w podeszwy stóp. Narzekanie było ostatnią rzeczą, jaką zamierzałam robić. Najwyraźniej nie poruszałam się dość szybko dla jego Jaśnie Świątobliwości. Szarpnął, a ja się potknęłam, ledwie dając radę utrzymać się na nogach i uniknąć zderzenia się z jego ciałem. - Nie możesz nadążyć? - zapytał kwaśno. - Robię co mogę, Wasza Świątobliwość - odpowiedziałam. Nie chciałam, by
myślał, że jestem jęczyduszą albo mięczakiem. Określenie sarkastyczna mądrala było w sam raz i doskonale mi pasowało. Nagle się odwrócił i tym razem na niego wpadłam, obijając się o twarde jak stal ciało. Błąd. Nie chciałam, żeby żadne z nas przypomniało sobie, jaki wywierał na mnie efekt. On był przyzwyczajony do seksu, nawet jeśli powstrzymywał się od niego przez ostatni wiek. Dla niego to była czysta fizjologia. Dla mnie to było wszystkim. Od samego patrzenia na niego robiło mi się gorąco. Brzmienie jego głosu, nawet gdy był rozmyślnie niegrzeczny, sprawiało, że się rozpływałam. Wspomnienie jego twardego, nagiego ciała czyniło mnie drżącą i wilgotną. Może dla mnie to też była czysta biologia. Jednak sądziłam, że uczucia jakie do niego żywiłam chyba przekraczały granicę zwykłej fizjologii. Mogłam znaleźć niezliczoną ilość zupełnie logicznych wyjaśnień mojej obsesji. W tym jedno stosunkowo proste: odbyliśmy stosunek. Uwolnił moje zablokowane libido, i teraz sześć czy siedem lat nienasyconej żądzy w końcu wyrwało się na wolność, sprawiając, że patrzyłam na Michaela, jak żebrak na złotą gwineę. W porządku, nie tak do końca nienasyconej. Tamtej nocy udało mu się cholernie dobrze mnie zaspokoić. Problemem było to, że im więcej o tym myślałam, tym gwałtowniej łaknęłam powtórki. Pragnęłam go. - Nie nazywaj mnie tak - warknął. - A ty nie nazywaj mnie Victorią Belloną. To brzmi jak nazwa mięsnej konserwy. - To twoje imię i nazwisko. - Na imię mam Tory. Tak się do mnie zwracaj. Stał teraz bardzo blisko mnie i oboje byliśmy w wybuchowym nastroju.
- A jeśli nie? - Wtedy ja zacznę wołać na ciebie Mikey, Wasza Świątobliwość. Wciąż zbyt stanowczo trzymając nadgarstek, przesunął drugą ręką w górę mojego ramienia, przyciągając mnie bliżej. - Przekonasz się, że nierozsądnie jest budzić śpiącego smoka. (Taaa, straszy głodnego kotletem;) Byliśmy tak blisko siebie, że dzieliły nas milimetry. Mogłam to zmienić. Mogłam zrobić krok w jego stronę, przytulić się do niego, pocałować jego twarde usta. Tak strasznie tego chciałam. Mogłam też zrobić krok wstecz i sprawić, by czar prysnął. Nie poruszyłam się. A potem ta chwila minęła. Uwolnił mnie i odwrócił się plecami. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zamierza zostawić mnie samej w mroku nocy. - Jesteśmy na miejscu. Spojrzałam przed siebie. Z atramentowej ciemności wynurzała się stodoła, z odległości dwudziestu stóp ledwie można było ją dostrzec. Gdy go dogoniłam, już zdążył otworzyć drzwi. W dachu była dziura i mogłam zobaczyć przez nią blade światło nielicznych gwiazd. Na jakie niebo patrzyłam? Czy jeszcze wciąż znajdowałam się na ziemi, a może mrugały do mnie gwiazdy innego wszechświata? Czy Sheol znajdował się na tej samej planecie, co zamek mojej matki? - Skoro jesteś taka głodna, to na co czekasz? - zabrzmiał z ciemności gniewny głos Michaela. Nie mogłam go dostrzec, ale ruszyłam w kierunku dźwięku, tylko po to, żeby zostać przytrzymana przez silne ramię. - Siadaj. Nie będziesz zbyt szczęśliwa, jeśli
podepczesz swoje jedzenie. Jedz powoli, bo się pochorujesz. Klapnęłam tam gdzie stałam, ignorując fakt, że otarłam się pupą o przód jego dżinsów. Widziałam tylko cienie, ale światło też niewiele by pomogło, bo wszystko było tu szare. Moje zachłanne dłonie odnalazły zimną butelkę, która jak przypuszczałam zawierała wodę, bochenek chleba, jakieś winogrona, sery i coś, co z pewnością musiało być jabłkiem. - Boże, kocham cię - westchnęłam, a następnie zmartwiałam, przeklinając swój niewyparzony język. Błyskawicznie znalazłam bezpieczną wymówkę. - Oczywiście, teraz mogłabym zakochać się nawet Kubie Rozpruwaczu, gdyby dostarczył mi takie jedzenie. Ciemności wypełniła przedłużająca się cisza i oddałabym wszystko za wyjątkiem jedzenia, które mi przyniósł, żeby móc zobaczyć jego twarz. - Kochasz mnie, czy mogłabyś się zakochać? Zdecyduj się. - To będzie zależało od tego, czy zdobyłeś dla mnie niskokaloryczną colę - moje ręce wciąż były zajęte odkrywaniem leżącego przede mną jedzenia. - Przecież ty nie lubisz niskokalorycznej coli - powiedział stanowczo. Skąd do cholery mógł to wiedzieć? - Przyniosłem wino i czekoladę. Jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć i B. - W takim razie cię kocham powiedziałam, kiedy moje dłonie trafiły na czekoladę. A następnie mi udało się całkiem o nim zapomnieć, kiedy jadłam w błogosławionej ciszy, podczas gdy on wałęsał się w ciemnościach.
Wreszcie się nasyciłam i z niechęcią skończyłam jeść. - A ty nie jesteś głodny? - Nie muszę jeść tak często jak ty. - Czyżbyś chciał coś mi zasugerować? - Przestań szukać dziury w całym. Upadli nie potrzebują jeść i pić tak często jak ich... jak inni. Jak on chciał mnie nazwać? Swoją żoną, partnerką? Dziewczyną? - Czy to oznacza, że mam dla siebie całą czekoladę? Była ciemna z kawałkami kandyzowanego imbiru i czystego raju, ale w końcu, po raz pierwszy od tygodnia poczułam się miło nasycona. Gdybym zjadła więcej mogłabym się pochorować. Jego dłoń zacisnęła się wokół mojej, wyjmując z moich palców na wpół zjedzoną tabliczkę, i zdałam sobie sprawę, że mógł mnie widzieć, gdy pożerałam swoje jedzenie. - Więc, jak dobrze widzisz w ciemnościach? - zapytałam. - Lepiej niż ty. Zmieniłem zdanie... możesz spać jako pierwsza. Zrobiłem ci łóżko w kącie. Przypuszczam, że będziesz mnie potrzebowała, żebym cię do niego zaprowadził. Dlaczego światło gwiazd nie było jaśniejsze? Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam był Archanioł Michael prowadzący mnie do łóżka. I zostawiający mnie tam, samą. - Po prostu wskaż mi właściwy kierunek, to sama trafię.
Wstałam, a jego gorące dłonie spoczęły na moich ramionach. Wstrzymałam oddech chłonąc jego dotyk. Przez chwilę po prostu mnie trzymał, a następnie uwolnił delikatnym pchnięciem. To był stos bel siana przykryty szatą Wyrywacza Prawdy, która miała mnie chronić przed kującymi źdźbłami. Ułożone przez niego posłanie było dość wysokie. Wdrapałam się na nie, wyciągnęłam na szorstkiej tkaninie i spojrzałam przez dziurę w dachu. Gwiazdy mrugały do mnie delikatnym światłem. Nie dość jasnym, by go zobaczyć, ale wystarczającym, żeby po prostu pozwolić mi mieć świadomość, że świat wciąż istnieje. Nie powinnam być śpiąca. Spałam w samochodzie, w ramionach Michaela i w gabinecie Belocha. Nie sądziłam, że zdołam znowu zasnąć, nie kiedy Michael był tak blisko. A jednak usnęłam.
PRZEKŁAD
wykidajlo
KOREKTA VIOLA
ROZDZIAŁ 20
MICHAEL ODDALIŁ SIĘ OD NIEJ, próbując ignorować prawie niesłyszalne dźwięki przyjemności, jakie wydawała, sadowiąc się wygodnie na belach siana. Wystarczająco trudne było patrzenie, jak jadła. Przeklinał swój dar doskonałego widzenia w ciemnościach. Zauważył wyraz prawie zmysłowej rozkoszy na jej twarzy, kiedy ugryzła kęs sera, przełykając go z ekstatycznym zachwytem. Oblizała usta, a on zapragnął poczuć dotyk jej języka na sobie. Chciał, by lizał on jego wargi... i ciało. Chciał przekląć, ale nie miał pojęcia, kogo ma obwinić. Kto był odpowiedzialny za decydowanie, kto był twoim partnerem, a kto nie? Przetrwał dwa wieki i tylko raz, przez bardzo krótki czas był związany. Gdy tylko przebrnął przez okres intensywnych seksualnych eksperymentów, przez ponad pięćdziesiąt lat pieprząc się z każdą chętną kobietą na swojej drodze, doskonale poznając pustkę beznamiętnych kopulacji, celibat stał się dla niego niezbyt trudnym wyborem. Nie miał żadnych złudzeń, że uczynił go silniejszym. Seks był zdrowym pierwotnym popędem. Jeśli tylko pokusa okazałaby się wystarczająco silna, bez żalu odrzuciłby swoje śluby czystości. Lecz nikt go nie skusił. Dopóki nie ujrzał Viktorii Bellony. Tory, poprawił się z lekkim uśmiechem. Jej ostatni zwyczaj nazywania go „Waszą Świątobliwością" rozśmieszał go, chociaż nie miał najmniejszego zamiaru uświadamiać jej tego. Nie chciał, by miała jakiekolwiek pojęcie, jak mocno na niego działa. Jak gorąco jej pragnął, marzył o niej i tęsknił za jej dotykiem. Nie mógł o to obwinić tego krótkiego epizodu w jego łóżku. Ta niedorzeczna,
przejmująca żądza przepełniała go od chwili, gdy ujrzał jak wchodzi do salonu contessy, z włosami ułożonymi jak u westalskiej dziewicy i szczupłym ciałem odzianym w czarną, kusą sukienkę. Próbował to ignorować. Walczyć z tym. Lecz pragnienie ciągle powracało, a odejście od niej w sali treningowej, po tym jak przegrała swój zakład, było niemal herkulesowym wysiłkiem. Znalezienie jej we własnym łóżku, to już było zbyt wiele, nawet jak dla niego. Czuł zapach jej skóry. Słyszał silne bicie jej serca, które stało się szybsze, gdy zbliżył się do niej. Ten upojny dźwięk podziałał na jego zmysły i zapragnął jej skosztować, napić się z niej. Lecz nie mógł tego zrobić. Wtedy zaledwie jej posmakował, mały łyk, po prostu tylko tyle, by ułagodzić tego sadystycznego suwerena, który pociągał za sznurki. Ale jeśli wziąłby ją w pełni i do końca, podpisałby na nią wyrok śmierci. Nie zamierzał ulec temu pragnieniu. Gdyby zginęła, jakaś jego część umarłaby razem z nią. Nie chciał rozważać z jakiego powodu; po prostu zaakceptował to jako pewnik. Musiał trzymać się od niej z daleka, a przynajmniej od jej krwi. Żywiący się krwią. To określenie rozbrzmiewało mu echem w głowie, ale charakterystyczna awersja, jaką zawsze odczuwał z jego powodu wydawała się przygasać. Mówiąc szczerze, praktycznie zniknęła. Wyczuwał jej pobudzenie... jego żar rozgrzewał mu skórę, rozpalając pożądanie. Wtedy wziął, co mu zaoferowała, jej giętkie, silne ciało, i udało mu się to przetrwać. W istocie rzeczy, poczuł się silniejszy. W chwili, gdy przeżywał swój orgazm, zyskał wszystko nie tracąc niczego.
I znowu tego pragnął. Przekręciła się na prowizorycznym posłaniu dryfując na fali niespokojnego snu, a on zastanawiał się, czy zdoła zignorować tą palącą potrzebę. Nie był do końca szczery... nie musiał teraz spać. Nie był nawet pewny, czy zdołałby zasnąć, szczególnie, że kiedy po raz ostatni zdarzyło mu się zdrzemnąć, została wykradziona i porwana do Mrocznego Miasta. A co, gdyby podczas jego snu Beloch znalazł ją i zabrał? Ułożył dla siebie legowisko po przeciwnej stronie stodoły i rzucił się na nie. Nie zamierzał jej tknąć. Ale był w stanie odczytywać jej sny. Z niespokojnych ruchów i przyśpieszonego bicia serca. Czy miałoby jakiekolwiek znaczenie, gdyby wziął czego potrzebował? Czy gdyby umarła, to on byłby tego przyczyną? To wciąż go martwiło, nieważne, czy kiedykolwiek miałby jej znowu dotknąć, czy nie. Westchnęła. Właściwie to było tylko delikatne sapnięcie, ale ten dźwięk uderzył go prosto w krocze, ledwie zdołał zdusić jęk reakcji. Gdyby to miało iść dalej tym torem, to nie wiedział jak uda mu się przetrwać tę noc. Nie bardzo wiedział, w jaki sposób uda im się wyrwać z tego piekielnego miejsca. Nie miał zielonego pojęcia, jakiego haraczu zażąda od nich Ciemność. Jutro mógł umrzeć. Jako żołnierz żył z ryzykiem śmierci przez wszystkie swoje dni. To nigdy go nie martwiło... taka była jego karma. Teraz też o to nie dbał. Chociaż... gdyby miał jutro zginąć, to może powinien wziąć ją ten jeden, ostatni raz. Nie jej krew. Nigdy nie wziąłby jej krwi. Ale mógłby dać jej przyjemność, zatracić się w ciasnej słodyczy jej ciała. Mógłby ją mieć. A gdyby w Ciemności przyszła po niego śmierć, powitałby ją z podniesionym czołem, za świadomością, że udało mu się zamknąć w życiu chociaż jeden rozdział.
Znowu się poruszyła, i pomyślał o jej cudownych ustach. Beloch ją skrzywdził, w sprytny sposób sprawiał, że jego ofiary stawały się zdezorientowane i niepewne. Wciąż powtarzała, że wszystko jest w porządku, ale wystarczyło mu spojrzenie w jej zielone oczy, by wiedzieć, że jest inaczej. Czy gdyby teraz ją wziął, posiadł z rozpaczliwą żądzą, czy również mógłby zadać jej ból? A może ukoiłby jakieś tęsknoty i frustracje, które nękały jej ciało? Zamknął oczy i ujrzał fantazję, która rozgrywała się w jej śpiącym mózgu. Siebie. Opuszczającego się na jej ciało. Nie przypuszczał, że jego fiut mógłby stać się jeszcze twardszy. Wystarczyłoby, żeby tylko kontynuował podglądanie jej sennych fantazji i mógłby ulżyć sobie kilkoma szybkimi ruchami własnej prawicy. Wciąż była niespokojna, jej biodra uniosły się w kierunku niewidzialnych ust, i przestał walczyć. Przeszedł przez pogrążoną w mroku stodołę i spojrzał na nią. Nie cierpiał tej sukni. Intensywna czerwień granatu i głęboki dekolt, to był strój dziwki, wiadomość od Belocha. Nie było żadnym zaskoczeniem, że Michael zapragnął ją z niej zedrzeć. Zamknął oczy, wciągając w płuca zapach jej pożądania, a jej fantazja uderzyła w niego z porażającą jaskrawością. Jego długie palce obejmowały jej biodra, gdy ją smakował, pił z niej, sprawiając że wybuchła... Delikatne drżenie wstrząsnęło jej ciałem, zaledwie cień prawdziwego orgazmu, i to dopełniło miary. Zasługiwała na coś więcej, coś bardziej satysfakcjonującego niż ten senny dreszcz, mógłby jej to dać jednocześnie łagodząc swój ból. Miała bose stopy. Zmarszczył brwi. Z jakiegoś powodu wcześniej tego nie
zauważył. Gdy potykając się szła przez tunele i las, musiały ją piekielnie boleć. Nie poskarżyła się. Tak naprawdę, nigdy się nie skarżyła. Domagała się jedzenia ponieważ go potrzebowała, zrzędząc, kiedy nie mógł jej go zapewnić. Ale nigdy nie powiedziała, że odczuwa ból, albo że jest zmęczona. W istocie rzeczy, była dzielną i silną kobietą, jakby dla niego stworzoną. Była rodzajem kobiety... za jaką cholernie tęsknił, o której zawsze marzył. I nigdy, przenigdy nie mógł mieć. Nie był w stanie zostać tu i jej nie dotknąć. Powietrze było chłodne i czyste, wołało do niego. Z jednym, ostatnim spojrzeniem na jej niespokojną, śpiącą sylwetkę wybił się w nocne niebo. PRZEKŁAD
wykidajlo
KOREKTA VIOLA
ROZDZIAŁ 21
OBUDZIŁAM SIĘ W CIEMNOŚCIACH. Byłam sama w stodole. Wiedziałam o tym, chociaż nie byłam w stanie tego zobaczyć. Nad głową słabo mrugały gwiazdy nie dając wystarczającej ilości światła. Śniłam o nim kładącym dłonie na moim niespokojnym, obolałym ciele. Zamiast tego mnie opuścił. Nie cierpiałam tego świata, jego niekończącej się ciemności, ciemności bez niego. Nienawidziłam Jego Świątobliwość, Archanioła Michaela, nie cierpiałam swojego własnego, szarpanego głodem pożądania, zdradzieckiego ciała. Nawet świt w tym ciemnym, ponurym świecie był zaledwie niedostrzegalną zmianą natężenia światła. Zaczął się powoli, cienie w narożniku starej stodoły zamieniły się w kupki siana, zabytkowy traktor i wysoką piramidę baniek na mleko. Czy jacyś ludzie naprawdę prowadzili tu gospodarstwo? Wiedli normalne życie, jedli, pili, pracowali i bawili się? Nie żyli, Michael mi to powiedział. Martwi ludzie nie mogli robić żadnej z tych rzeczy, nieprawdaż? Kiedy słabe światło zaczęło wlewać się przez dach i drzwi, ponownie uderzył mnie brak koloru. W ciemnościach prawie zapomniałam o tym czarno-białym świecie. Uniosłam głowę i spojrzałam na moje ciało, wciąż jeszcze obleczone żywym kolorem, chociaż wewnętrznie czułam się szara i pusta. Nie usłyszałam, kiedy wrócił. Uniosłam wzrok i go zobaczyłam, stojącego nieruchomo, patrzącego na mnie spod opuszczonych powiek. Znowu nie byłam w stanie niczego wyczytać z jego twarzy.
- Czas na nas - powiedział. - Dojście do krańca Ciemności zabierze nam kilka godzin. - Podał mi rękę. - Chodź. Oczywiście, zignorowałam jego gest, samodzielnie zsuwając się z platformy ułożonej z bel siana po jej drugiej stronie. Obciągnęłam i otrzepałam spódnicę, po czym odwróciłam się do niego. - Jestem gotowa - powiedziałam, nieco niepotrzebnie. Bez słowa opuścił rękę i odwrócił się do mnie plecami. Patrzyłam na niego, a mój żal i gniew z powodu tego, że znowu zostawił mnie samą, zniknął na krótką chwilę. Jego anielskie piękno było tak miażdżące, tak doskonałe, że nawet jego smukłe, umięśnione plecy zapierały mi dech w piersi. Nie wspominając już o zachwycającym, kształtnym tyłku i mocnych, bardzo długich nogach. Ale nie chodziło tu tylko o jego zaskakujące fizyczne piękno. Raczej o szorstkie poczucie honoru, determinację, by doprowadzić do zwycięstwa swoich ludzi, sposób, w jaki zaryzykował wszystko, by podążyć za mną. To jak mnie całował, jego rzadkie uśmiechy, intensywność w ciemnych oczach, poczucie, że jakkolwiek będę mu się przeciwstawiać i walczyć z nim, to nie spowoduje, że przestanie się o mnie troszczyć. Nawet jeśli nie chciał mnie tknąć. Ja nie miałam takiej samokontroli. Gdyby mnie pragnął, ku mojemu nieustającemu wstydowi, bez trudu mógłby mnie mieć. Ale nie chciał. Nie wystarczająco. Skoro on mógł z tym walczyć, więc mogłam i ja. Jeśli Jego Pieprzona Świątobliwość postanowiła stawiać mi opór, to ja mogłam go ignorować. Przecież potrafiłam być tak samo silna i stanowcza, jak on. Wyszłam za nim w chłód dziennego światła. MICHAEL BŁOGOSŁAWIŁ CISZĘ PORANNEJ JAZDY. Przyniósł winogrona i ser, które pozostały z poprzedniej nocy, ale po prostu, ignorując go położyła je na
tylnym siedzeniu. Opieranie się temu, by pójść do niej ostatniej nocy, wyczerpało całą jego siłę woli. Widział jej marzenia, pragnienia i pożądał jej tak bardzo, że był na krawędzi wybuchu. Gdyby jednak nie trzymał się od niej na bezpieczną odległość, wziąłby także jej krew. Jego siła charakteru miała swoje granice. Żywiący się krwią. Był w stanie usłyszeć bicie jej serca, łagodny szum krwi płynący przez żyły. Gdy na nią spojrzał, dostrzegł pulsujące miejsce na jej szyi, gładkie, miękkie i kuszące. Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnął krwi. Brał ją od Źródła zupełnie automatycznie, tak jak ktoś pijący tonik. Teraz, nagle, został opętany krwią Tory. Nie ośmieliłby się pozwolić swoim ustom zawędrować w pobliże jej szyi, bo nie zdołałby opanować żądzy. Była na niego zła, chociaż nie był całkiem pewny dlaczego. Nie przejmował się tym. Tak było łatwiej dla nich obojga. Jeśli uda im się przejść przez Portal i pokonać Ciemność, a ona wciąż będzie na niego wściekła, to będzie ją prowokował, żeby utrzymać ten stan. To był dobry plan. Powinien napełnić go ulgą. Przed sobą usłyszał odgłos płynącej wody i po raz pierwszy w swoim życiu poczuł ukłucie lęku. Nie o siebie. Nie potrafił odczuwać jakiegokolwiek strachu... chyba, że chodziło o Tory. Na polu bitwy nie było miejsca na strach. Troska o nią osłabiała go, gdy nie mógł pozwolić sobie na słabość. Zatrzymał samochód i zaciągnął hamulec. Rzeka miała wartki nurt i była głęboka, ciemna i złowieszcza pod koronkową pianą bąbelków. Nic nie powiedział,tylko patrzył w jej odmęty, czekając. Ona również milczała, odkąd wyszli ze stodoły, nie wypowiedziała nawet jednego słowa. Ale mógł ją przeczekać. Miał cierpliwość
wytrenowaną przez wieki. W obliczu śmierci nie było sensu się śpieszyć. Według jego oceny upłynęło pełne dziesięć minut, chociaż oczekiwał, że Tory wytrzyma trochę dłużej. - Dobra, w porządku, poddaję się - powiedziała lodowatym tonem. - Dlaczego tu jesteśmy? Skinął głową w kierunku rwącej rzeki. - To jest droga do Portalu. Zmrużyła oczy. - Tu nie ma żadnej łodzi, a nawet gdyby była to w tej chwili trudno by nam było to przepłynąć. Prąd jest zbyt silny, ściągnąłby nas w dół rzeki. - Nie będziemy jej przepływać, będziemy nurkować. NIE UMIAŁAM PŁYWAĆ. To wprawiło mnie w zakłopotanie, a robiłam co mogłam, żeby się nauczyć. Śledziłam lekcje pływania na internecie, ćwiczyłam na sucho leżąc na podłodze: styl grzbietowy, pływanie bokiem, kraul. Podejrzewałam, że gdyby ktoś wrzucił mnie do spokojnego, płytkiego basenu kąpielowego, to mogłabym świetnie dać sobie radę, także brodzenie w oceanie wydawało mi się dziwnie naturalne. Ale pomysł pogrążenia się w tej posępnej rzece mocno mnie przeraził. - Nie. W tym momencie wysiadł z samochodu i przeszedł na moją stronę. - Nie ma innego wyjścia. - Otworzył drzwi zanim pomyślałam o tym, żeby je zablokować. - To by nic nie dało - rzucił. - Mógłbym wyrwać je z zawiasów. Nie byłam pewna, co wkurzało mnie bardziej, fakt, że czytał w moich myślach, czy że do tej pory ukrywał przede mną prawdę o swojej sile. Nigdy nie miałam,
najmniejszej, cholernej szansy, żeby go pokonać. - Nie czytaj mi w myślach! - warknęłam. - Nie wiem, jak to robisz, ale masz natychmiast przestać. - Nie potrzebuję czarów, ani umiejętności tworzenia więzi, Viktorio Bellono. Twoja twarz jest bardzo wyrazista. - A czy teraz moja twarz wyraża, jak bardzo mnie denerwuje, kiedy tak mnie nazywasz, Wasza Anielska Magnificencjo? - Mam tego świadomość - powiedział spokojnie. - Wysiądź z samochodu. Odkładanie tego niczego nam nie ułatwi. - Nie skoczę do tej wody. Utopię się. - Być może. Rozsierdzona uniosłam wzrok i spojrzałam na jego złote piękno, w te ciemne, magnetyczne oczy. - Czy ty próbujesz mnie zabić? - Nie bądź niemądra. Gdybym tego chciał, to mogłem po prostu cię zostawić zdaną na łaskę Belocha. Albo skręcić ci kark w dowolnej chwili odkąd opuściliśmy zamek twojej matki. Kiedy umrzesz, to na pewno nie stanie się z mojej ręki. Smugi niepokoju zatańczyły wokół solidnego rdzenia przerażenia, które przykuło mnie do siedzenia.- Dlaczego mówisz, kiedy? Wiesz coś, o czym ja nie wiem? - Wiem o wielu rzeczach, o których nie masz pojęcia - odpowiedział. - Gdybym miał do dyspozycji kilka stuleci wolnego czasu, to może zdołałbym cię oświecić. Ale
jesteś śmiertelna. - A ty jesteś dupkiem - syknęłam. - Jeśli myślisz, że potrzebowałbyś kilku stuleci żeby mnie oświecić, co do twojej błyskotliwość, to grubo się mylisz. - Z samochodu, Tory. Nieźle, to że użył mojego imienia było pewną poprawą, ale niedostateczną, żeby wywabić mnie z pojazdu. - Nie umiem pływać - powiedziałam z ponurą miną. - To nie ma znaczenia. Nie będziemy pływać. Jedyny sposób, żeby dostać się do Portalu, to pozwolić rzece nas zabrać. Podszedł do samochodu i wyłuskał mnie z niego, zanim zdałam sobie sprawę z tego, co zrobił. Walczyłam jak żbik, bijąc go i drapiąc, ale ze stoickim spokojem niósł mnie w kierunku tej rzeki śmierci. - Nie rób tego! - błagałam. - Nie ma innego wyjścia. Sekundę później leciałam w powietrzu, krzycząc ile sił w płucach. A następnie zimna, ciemna woda zamknęła się ponad moją głową. Szłam na dno jak kamień, głębiej i głębiej, aż w końcu pędzący prąd porwał mnie w swój lodowaty uchwyt. Nie byłam w stanie nic widzieć, nie mogłam oddychać, ponieważ woda wypełniła mi usta i nos, oraz obciążyła moje spódnice. Wierzgałam rozpaczliwie, ale byłam zdana na łaskę potężnej rzeki. Stopami wyczułam gruby muł i spróbowałam spojrzeć do góry, jednak wciąż
pogrążałam się głębiej. Nigdzie wokół mnie nie było żadnego światła, a moje nagie stopy zagłębiały się coraz bardziej. Sprężyłam się próbując wyrwać się do góry, gdzie musiało być powietrze, ale nogi uwięzły mi w mule. Nawet silny prąd nie zdołał mnie z niego uwolnić. Miałam umrzeć, a nie byłam na to gotowa. W następnej chwili moją talię owinęło silne ramię, a jego usta przywarły do moich, wtłaczając mi powietrze do płuc. Uchwyciłam się go, nie walcząc, pozwalając mu wyrwać się z głębi. Porwał nas ciemny prąd, unosząc, pchając w stronę Ciemności. Czułam piekący ból, przeszywał moją pierś jak sztylet. Dostrzegłam sączące się z góry światło. Chwilę później przedarliśmy się do tego światła i świeżego, czystego powietrza. Wyniósł mnie na brzeg rzeki i obydwoje legliśmy na trawie, z trudem łapiąc oddech. Wciąż odczuwałam śmiertelny ucisk w płucach, smak wody w nosie i ustach, oraz aromat powietrza, które we mnie tchnął, kiedy mnie wyciągał. Poruszył się pierwszy, usiadł, a ja spojrzałam na niego z niechęcią. Woda przykleiła koszulę do jego piersi, i dostrzegłam, jak zawiły wzór tatuaży wije się wokół jego ramienia, skręcając się i kłębiąc niespokojnie w migotliwym słonecznym blasku. Wyglądał jak ozłocony, pobłogosławiony przez światło. - Twoje tatuaże się poruszają - powiedziałam. Mój głos był chrapliwy z powodu wody, której się nałykałam. Bliskość śmierci oczyściła mnie w jakiś sposób, pozbawiając poczucia krzywdy i gniewu. - Wiem - powiedział. Nie puścił mojego nadgarstka. Jego uścisk był zadziwiająco łagodny, lecz nie miałam pojęcia, czy byłabym w stanie mu się wyrwać. Nie próbowałam. Coś działo się pomiędzy nami, coś poruszającego, jak atramentowe wzory na jego ciele. Poczułam motyle w brzuchu. Nie bądź dla mnie miły, pomyślałam żałośnie. Nie
pozwól, żebym się w tobie zakochała. Ale tym razem nie czytał w moich myślach. Zamiast tego spojrzał na mnie, swoimi bezdennymi, ciemnymi oczyma. Poczułam, że się w nich zatracam, jak zahipnotyzowana. A potem pochylił głowę w kierunku mojej.
PRZEKŁAD
wykidajlo
KOREKTA VIOLA
ROZDZIAŁ 22
POCAŁOWAŁ MNIE. Próbowałam się odsunąć, ale mocno trzymał moje nadgarstki, i chociaż odwróciłam głowę, nadal mnie nie puszczał. - Dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytałam celowo zirytowanym tonem, który, miałam nadzieję maskował mój ból.- Przecież nawet mnie nie lubisz. Przez sekundę jego twarz rozświetlał oślepiający uśmiech, i w tym samym czasie wyparował cały mój opór. Przesunął swój chwyt, aby obezwładnić mnie jedną ręką, podczas gdy drugą ujął moją twarz i nie miałam innego wyboru, jak tylko ponownie spojrzeć mu w oczy. Zatonąć w nich. - Jaka mała, niemądra bogini - szepnął. Zanim jego usta znowu dotknęły moich warg. To nie był całus z łaski. Był mocny, wilgotny i pełen pożądania. Smukłymi palcami nakłonił mnie do otwarcia ust i wsunął w nie język, domagając się odpowiedzi, której nie miałam siły mu odmówić. I osunęłam się z powrotem w głąb tego niebezpiecznego świata, odrzucając precz dumę i ostrożność, całując go, zgubiona w zmysłowej rozkoszy, którą utkał wokół mnie zaledwie jednym spojrzeniem. Zaczęłam się przysuwać, pragnąc przytulić się do niego, ale przeszkodziły mi w tym nasze ręce. Wtedy odsunął się ode mnie i z trudem łapiąc oddech wpatrywaliśmy się w siebie. - Czy kiedykolwiek zastanowiłaś się choćby przez chwilę, że może istnieje powód, dla którego usiłuję trzymać się od ciebie z daleka? - zapytał łagodnie cichym głosem. - Pragnę cię. Chciałbym posiąść cię całą, w tym twoją krew.
- Ależ, nie zawracaj sobie głowy tą ... krwią. Nienawidziłam nawet wypowiadania tego słowa. To mąciło mi w głowie, przerażało, przyprawiało o dreszcze. Myśl, że ktoś mógłby pić moją krew, przełykać ją, była mocno niepokojąca. A jednak, poza przerażeniem i niechęcią, snuła się delikatna nuta pobudzenia, które nie miało sensu. Przesunął ustami po moich wargach, policzkach, powiekach. - Bardzo cię pragnę powiedział, przyciskając wargi do boku mojej szyi, tuż pod linią szczęki. Poczułam jak głęboko wciąga powietrze, a jego język tańczy na mojej żyle. A w następnej chwili odsunął się, wciąż trzymając moje ręce. - Musimy iść. Wpatrywałam się w niego, oszołomiona, po raz kolejny zatracona w jego mrocznym spojrzeniu. - Dokąd? Wskazał głową ponad swoim ramieniem, i po raz pierwszy rozejrzałam się wokół. Rzeka płynęła obok nas wartkim nurtem, chociaż teraz znajdowaliśmy się na jej drugim brzegu. Ląd w odcieniach brązu… wydawał się dziwny, niedokończony, a następnie mój wzrok skupił się za jego głową i zamarłam. To wyglądało tak, jakby ktoś namalował akwarelę sepią i szarością, a następnie zostawił ją na deszczu. Ściana lepkiego światła pulsowała i opalizowała jak coś żywego, aż odskoczyłam przestraszona. - Co to jest, do cholery? - zapytałam z przerażeniem. Ale już znałam odpowiedź. - Ciemność. - jego głos był kategoryczny, nieprzejednany. Przeszyło mnie ostrze paniki i spróbowałam uwolnić swoje nadgarstki. - Ja nie... Trzymał mnie mocno, nie pozwalając mi się wyrwać. - Nie mamy wyboru.
Weź się w garść, Tory, powiedziałam sobie. Nie byłam przyzwyczajona do tego, żeby się czegoś bać. Lecz przecież, wszystkie zagrożenia, jakim do tej pory musiałam sprostać były ludzkie, normalne. Nigdy nie miałam do czynienia z czymś tak złowrogim, jak ta znajdująca się przede mną ściana płynnej mocy i to wstrząsnęło mną do szpiku kości. Ale nigdy nie byłam tchórzem i nie miałam najmniejszego zamiaru stać się nim właśnie teraz. - Czy uda nam się przez to przejść? Miałam nadzieję na jakieś zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, ale Jego Świętobliwość, nie był kimś, kto karmiłby innych fałszywymi obietnicami. - Może - powiedział.- Spróbuję ci pomóc. - Jak. - Zaufaj mi. To były notorycznie niebezpieczne słowa. Nic nie odpowiedziałam. Ponura prawda była taka, że mu ufałam, jednak powiedzenie mu o tym było ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zrobić. Już i tak miał nade mną zbyt wiele władzy. - Dobrze - powiedział, a ja miałam ochotę warknąć. - Nie rób żadnych założeń! Jego delikatny uśmiech, miał niszczycielską moc. - Już ci mówiłem, że twoja twarz zdradza wszystko. Byłabyś marnym pokerzystą. - Nie wierzę, że to takie proste. - Pewne rzeczy były dla niego zbyt wyraźne, jak na zwykłe przypuszczenia.
Możemy o tym podyskutować, kiedy już wrócimy do domu - powiedział. - Teraz musimy zmierzyć się z Portalem, a potem z Ciemnością. Tutaj czas płynie inaczej niż w Sheolu i musimy ruszać zanim zrobi się za późno. Powinniśmy skoncentrować się na tym. Rozdzielił moje nadgarstki i ujął moje dłonie w swoje ręce trzymając je z dala od mojego ciała. - Nie walcz z tym - powiedział. - Nie walczyć z czym? Rozmyślnie starałam się nie patrzeć na jego piękną klatkę piersiową, ale coś przyciągnęło moje spojrzenie. Tatuaże zmieniały kształt, wirując i falując powoli przemieszczały się pod jego złotą skórą. Zapragnęłam podążyć za nimi swoimi wargami, lizać wolno przesuwające się znaki, ale trzymał mnie na zbyt dużą odległość. - Nie ruszaj się - rzucił. Jakby dawał mi jakikolwiek wybór. Jego uścisk był bezlitosny, i patrzyłam jak pasmo tatuaży zwija się na jego torsie, po czym dzieli się na dwie bliźniacze wstęgi podążające w kierunku barków. Okręciły się wokół jego bicepsów, sunąc w dół okrążyły przedramiona, nadgarstki, a następnie popłynęły poprzez dłonie i trzymające mnie palce. Poczułam ich pierwsze dotknięcie jak delikatną pieszczotę, prawie łaskotanie i sapnęłam, spoglądając jak znaki wślizgują się na moje ramiona. To było tak, jakby w moich żyłach tańczyła setka motyli. Pobiegły w górę, znikając pod krótkimi rękawami rubinowej sukienki, a następnie zaczęły wirować wokół mojej szyi i ramion, zamierzając w dół, by pod suknią pieścić moje piersi. Wydałam mimowolny jęk przyjemności.
- Gotowe - powiedział stłumionym głosem i puścił moje ręce. Potknęłam się, ale mnie złapał i położył na ziemię. Leżałam w trawie, wpatrując się w bezbarwne niebo, i czułam, jak moc wypełniła moje ciało. Po chwili mi udało się usiąść. - To było niesamowite - westchnęłam. - Lepsze od seksu. Nie dało się przegapić jego kpiącego uśmiechu. - I wymagało mniejszego wysiłku. - Wal się - rzuciłam mu radosnym tonem, obracając ramię, by móc podziwiać skomplikowane wzory otaczających je tatuaży. Na mojej skórze również się poruszały i to było cudowne uczucie. Inspirujące. - Już za długo zwlekamy - powiedział nagle, wstając na nogi i sięgając po koszulę, którą zdjął po wyjściu z rzeki. Moja własna sukienka wyschła z zadziwiającą szybkością, a mokry dżins już nie przyklejał się do jego tyłka. Ja również zmusiłam się żeby wstać. - Co one robią? Podniosłam spódnicę powyżej kolan i zobaczyłam, że jak delikatna pieszczota wędrowały przez moje uda. - Dodadzą ci siły - powiedział, i zapinając koszulę obrócił się do mnie plecami. - Uczynią ból łatwiejszym do zniesienia i zwiększą twoje szanse. Odwrócił się z powrotem i wziął mnie za rękę.- Chodź. Czułam, że coś było nie tak. Lecz nie miałam pojęcia, co to mogło być, ale coś się zmieniło i pomimo swojej nowej siły poczułam przerażenie, kiedy pociągnął mnie w kierunku tej złowrogiej, opalizującej chmury.
- A co jeśli nam się nie uda? Nie podnosząc wzroku, powiedział. - Tobie się uda. - I wciągnął mnie w głąb tego dziwnego obłoku. Oczekiwałam kurtyny, cienkiej ściany, której przerwanie spowoduje cholerny ból, który jednak szybko minie, ale to było grube, nieprzeniknione, jak galareta, a torturujące mnie cierpienie było jak uderzenie tysięcy szklanych odłamków, tnących moją skórę i wbijających się w głąb ciała. Krzyknęłam zaszokowana jego intensywnością, ściskając dłoń Michaela tak mocno, że gdyby był kimś innym to chyba połamałabym mu kości. Próbowałam oddychać torując sobie drogę pomiędzy paroksyzmami okrutnego bólu, pamiętając sceny z filmu o porodzie, i uchwyciłam się Michaela jeszcze mocniej, niepewna czy zdołam to wytrzymać. I w tym momencie wróciły do mnie jego słowa. „Ty zdołasz” - powiedział. Nie... „My damy radę”. Chciałam przeżyć. Ale co z archaniołem? Był silniejszy, nieśmiertelny, nic nie mogło go dotknąć. Lecz powiedział: „Ty zdołasz” Ból narastał jak coś żywego, szklane noże zagłębiały się w moim sercu, organach, żołądku, macicy i zaczęłam słabnąć, przegrywając tę epicką bitwę, mylił się nie dawałam rady... Zostałam przyciągnięta do twardego, silnego ciała, lecz ono drżało, wibrowało z bólu. - Michael! - krzyknęłam w nagłym przerażeniu i poczułam, jak coś zawinęło się wokół nas jak puchowy kokon, osłaniając mnie i chroniąc. Przestałam walczyć, przywierając do niego i odprężając się. W następnej chwili wszystko się skończyło. Cisza, głucha i głęboka, zalała mój mózg, wypełniając go czymś lekkim i kojącym. Nie ruszyłam się, czując, jak magiczne motyle tańczyły po moim ciele, lecząc i kojąc. Na chwilę odpłynęłam,
absolutnie szczęśliwa, otoczona silnymi ramionami Michaela. Minęło sporo czasu zanim doszło do mnie, że coś było nie w porządku. Skóra pod moją skronią była zimna, prawie lepka. Moja głowa była przyciśnięta do jego piersi, a bicie jego serca zazwyczaj tak silne, teraz było słabe, nitkowate. Oślepiło mnie światło, ponieważ cofnął się ochronny kokon. Uwolnił mnie, i zdałam sobie sprawę, że otaczały mnie jego skrzydła, chroniąc i tuląc. Ta sama lekka jak piórko miękkość spowiła nas, gdy kochaliśmy się w jego celi. Błogosławieństwo, ochrona. Miłość. Ale jego ramiona opadły, skrzydła zniknęły, i wciąż leżał na ziemi. Słaby blask emanował z ciała Michaela, znacznie silniejszy niż z mojego. Patrzyłam w dół na niego i zrozumiałam, że umiera. Jego oczy pozostawały zamknięte, był bardzo blady pod siniakami i rozcięciami, których wcześniej nie było na jego ciele. Koszula, którą miał na sobie została kompletnie zniszczona. Patrzyłam na niego przerażona. Wszystkie tatuaże... wszystkie ochronne znaki, które wcześniej tańczyły na jego złotej skórze, po prostu zniknęły i wiedziałam, że nie zabrał ich Portal. Wciąż wirowały wokół moich ramion. Poświęcił się oddając mi je wszystkie i wszedł w Ciemność bez żadnej ochrony. - Ty idioto! - krzyknęłam do niego.- Zabieraj je z powrotem. Powieki osłaniające jego ciemne oczy zadrgały po czym się otwarły, ale jego wzrok był pusty, gasnął. - Nie mogę - powiedział, jego głos był ledwie słyszalny. - Wzięło... zbyt... wiele. - Nie waż mi się umierać, ty dupku! - krzyknęłam.- Przecież nie po to żyłeś przez
tysiąclecia, żeby zginąć z powodu mojej głupoty. - Nie jesteś... głupia, Victorio Bellono. To był zaledwie cień uśmiechu na jego posiniaczonej twarzy i wiedziałam, że robi to żeby mnie wkurzyć. Nawet umierający, wciąż próbował mnie drażnić. - Nie pozwolę ci umrzeć? - zapłakałam, moje ręce wczepiły się w jego szerokie ramiona. Były chłodne w dotyku... odchodził. - Nic nie możesz zrobić. Chciałam wyć, wrzeszczeć, płakać. Nie mógł tego zrobić. Nie tylko mnie, ale też reszcie Upadłych. Całemu światu. Próbowałam nim potrząsać, ale był zbyt ciężki.- Nie zostawiaj mnie. - Nie wiem skąd wzięły mi się te słowa, ale miałam to gdzieś. - Ja cię koch... Zanim zdołałam skończyć to cholerne zdanie, resztką sił złapał mnie za rękę i pociągnął w dół do pocałunku. Po chwili jego usta rozluźniły się pod moimi wargami, ponieważ opuściło go życie. Zostawił mnie samą w tym złowrogim świecie Ciemności.
PRZEKŁAD
wykidajlo
KOREKTA VIOLA
ROZDZIAŁ 23
ULĘKŁAM NA TRAWIE, obok jego pozbawionego życia ciała. Przez krótką chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać i przeklinać Boga, któremu ponoć służył. Ale szybko się opanowałam. - Nie - powiedziałam sobie stanowczo i spokojnie. Nie miałam pojęcia co robić i mogłam działać, polegając wyłącznie na instynkcie. Czynić to, co kazało mi serce, co podpowiadała mi moja krew. Nie miałam niczego, żeby naciąć swoje ciało, jeśli jednak byłaby taka konieczność to byłam zdecydowana zębami rozerwać skórę na nadgarstku. A wtedy przypomniałam sobie o wąskim kawałku metalu, który ukryłam w fałdach sukni. Kilka cennych sekund zabrało mi wymacanie go poprzez tkaninę. W tym czasie modliłam się o to, bym nie zgubiła go w samochodzie, stodole, lub w rzece. Rozcięłam nim nadgarstek, popłynęła krew. Ignorując mdłości, przyłożyłam krwawiące miejsce do jego warg, wlewając pomiędzy nie swoją krew. Nie poruszył się. Podciągnęłam go do góry wciągając na swoje kolana, ostrożnie ułożyłam jego głowę na mojej piersi i dalej plamiłam jego piękne usta swoją jaskrawoczerwoną krwią. Wciąż miał zamknięte oczy. Mimo iż wydawało się, że całe życie go opuściło, to w ciele, które trzymałam tak kurczowo poczułam delikatny ruch, pobudzenie. Chwyciłam swój krwawiący nadgarstek drugą ręką i próbowałam uciskać go tak samo, jak wyciskałam sok z pomarańczy, ale te pojedyncze krople nie wystarczały. Sięgnęłam do szyi, szukając tętnicy. Czy mogłabym ją przeciąć i mimo to przeżyć? Słyszałam, że gdy przerwałeś tętnicę, automatycznie się wykrwawiałeś i umierałeś.
Oczywiście, te zasady obowiązywały w świecie, gdzie nie istniały wampiry, albo pijące krew anioły. Ostatecznie podjęłam decyzję. Byłam gotowa oddać życie, aby go ratować, ponieważ po prostu nie mogłam znieść myśli o dalszej egzystencji bez niego. Nie chciałam zastanawiać się dlaczego; wiedziałam tylko, że świat będzie nie do zniesienia bez jego rzadkich, olśniewających uśmiechów. Nie mogłam pozwolić mu umrzeć. Spojrzałam w dół na swoje ciało. Nie byłam zbyt pulchna, ale jasna krągłość ponad moją piersią była do przyjęcia. Pozwoliłam sobie na cichy jęk w oczekiwaniu na ból, po czym przeciągnęłam blachą po delikatnej skórze. Nagrodą było tak dużo krwi, że moje dłonie stały się od niej lepkie. Używając całej swojej siły, przyciągnęłam do siebie jego nieprzytomne ciało przyciskając jego usta do rany na piersi, pragnąc go ożywić. - Pij ty durny kretynie - wysyczałam, głaszcząc posiniaczoną skórę na jego twarzy. Kiedy poczułam, że jego usta powoli zaczynają ssać moją skórę, pozwoliłam swoim palcom przesuwać się przez jego krótkie brązowe loki, pieszcząc go czule, jak matka. Mogłam wyczuć, jak słaby rytm jego serca nabierał mocy, a on uchwycił się mnie kurczowo pijąc ze mnie, czerpiąc ze mnie życie. Nie musiał wiedzieć, że oddawałam mu wszystko, co mogłam dać. Jak długo go znałam? To nie miało znaczenia. Kilka ostatnich dni znaczyło tyle samo, co cała wieczność i tylko to było ważne. Stawałam się senna, byłam tylko na wpół świadoma, kiedy powoli zmieniliśmy
pozycję; już go nie tuliłam, teraz to on trzymał mnie w ramionach, ssąc ze mnie z powolną intensywnością, która była... podniecająca. Miałam świadomość, że słabnę, ale to się nie liczyło. Byłam w jego ramionach, kochałam go, i pojąc go swoją krwią przywracałam mu życie. To tworzyło między nami jeszcze silniejszą więź niż seks, który dzieliliśmy do tej pory. Zamknęłam oczy i zapadłam w sen, witając śmierć. ( no o rzesz ty... normalnie Romeo i Julia ;)hi!hi! DURNA DZIEWCZYNA! Głupie, lekkomyślne stworzenie! Michael powoli wypuścił ją z ramion i delikatnie ułożył na trawie, oblizując z ust ostatnie krople jej krwi. Zrobiła to dla niego, i był wściekły. Jej szansa na przeżycie, zawsze nikła, teraz została całkowicie zaprzepaszczona. Był martwy, a ona oddała mu swoją krew, przywołując go z powrotem. I zapłaci za to własnym życiem, gdy staną naprzeciw Niebieskich Zastępów. Chyba, że już ją zabił. W innych okolicznościach gdyby była martwa lub umierająca, już byłoby po niej. Ale oznaczył ją swoimi inwokacjami, żeby mogła przejść przez portal i te znaki utrzymywały ją przy życiu. Nawet w tej chwili odzyskiwała kolory, pozbywając się tej przerażającej, ziemistej bladości i powracając do delikatnego różu, do którego zdążył już przywyknąć. Leczyła się, dzięki Bogu!. Spojrzał w dół na swoje ciało, większość jego inwokacji powróciła przeniesiona przez jej krew. Ich cienie bladły na jej skórze, teraz stały się już prawie niewidoczne. Nawet nie wiedział, czy to będzie działało. Teraz już nie było sensu o tym myśleć... działał instynktownie, ale dopiero w tej chwili mógł gromić się za własną popędliwość. Jego śmierć zagroziłaby przetrwaniu Upadłych.
A teraz ona i tak umrze. Spojrzał w górę na jasne, zwodnicze słońce, które tak dziwnie ostro świeciło w Ciemności. Niedługo nadejdzie noc i pojawią się upiory. Musiał znaleźć jakieś schronienie. Wziął ją na ręce, przytulił do piersi i wstał. Nie mógł pozwolić sobie na zwłokę. PIERWSZE, CO SOBIE UŚWIADOMIŁAM, TO FAKT, że nie byłam martwa. To był dobry początek dnia, przynajmniej taką miałam nadzieję, ponieważ wciąż leżałam w pochłaniającym mnie mroku. Absolutnie nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam. Wydawałam się leżeć na wąskim łóżku przyciśnięta do ściany, powietrze było zimne i wilgotne. Z niewielkiego okienka sączyło się słabe światło. Nagle ogarnęła mnie panika. Czy jakimś cudem skończyłam z powrotem w celi w Mrocznym Mieście? Udało mi się unieść głowę i zalała mnie ulga. To było inne miejsce, chociaż musiałam dopiero przekonać się, czy było bezpieczniejsze. Gdybym nie wiedziała lepiej, powiedziałabym, że znalazłam się w piwnicy amerykańskiego domu. Widziałam je w filmach, zazwyczaj wypełnione pralkami, piecami i potworami. Żadna z tych rzeczy nie znajdowała się w zasięgu mojego wzroku, wliczając w to potwory, dzięki Bogu! Chyba, że liczyć tego, którego poślubiłam. Pamięć wracała mi razem z siłą, powoli. Wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć górnej części mojej piersi. Pocięłam się, żeby uratować mu życie, a on wziął moją krew, zamknął w swoich objęciach i przycisnął głodne usta do mojej rany. Czułam, jak wypływa ze mnie życie i byłam szczęśliwa.
Kochana. Ha! Więcej takiej miłości prawdopodobnie by mnie zabiło. Chociaż przecież udało mi się przeżyć, prawdopodobnie nie dzięki niemu. Okropna myśl przyszła mi do głowy. A może po tym jak prawie mnie wyczerpał, odwzajemnił mi przysługę? Czyżby wlał swoją własną krew do mojego gardła? Bleee. Przeciągnęłam językiem po zębach szukając metalicznego posmaku, ale poczułam tylko kwaskowatą nutę, której rozpoznanie zajęło mi kilka sekund. Sok pomarańczowy. Gdzie, do cholery znalazł sok pomarańczowy? Dokładnie jak w punkcie honorowego krwiodawstwa, ciekawe czy w nagrodę za moje poświęcenie dostanę również czekoladę? Moje usta wygięły się w uśmiechu, ale na myśl o czekoladzie poczułam się strasznie głodna. Nieważne, czym było to cholerne miejsce, ja musiałam coś zjeść. Ciemność. Przypuszczałam, że to w niej się teraz znajdowaliśmy. Najwyraźniej to legendarne miejsce terroru było podmiejską piwnicą. Kto wie? Leniwie uniosłam głowę i wtedy go zobaczyłam. Siedział na cementowej posadzce, oparty o ścianę, ukryty w cieniach, i zastanawiałam się czy spał. - Jak się czujesz? Najwyraźniej nie. Jego głos brzmiał jak zwykle, przepełniony chłodną, melodyjną pokusą, chociaż była w nim ukryta nuta czegoś, czego nie rozpoznałam.
- Jakbym zderzyła się z ciężarówką. Nie napoiłeś mnie krwią? - Musiałam pozbyć się swojego pierwotnego strachu. - Nie. Gdybym dał ci swoją krew, umarłabyś. - Cóż, technicznie rzecz biorąc, to byłaby moja krew. Dlaczego miałabym umrzeć? - Zabrania się poić własną krwią nasze partnerki. To mogłoby spowodować... problemy. - Jakiego rodzaju problemy? Czyżby wyrastały im drugie głowy, albo coś w tym rodzaju? - Dlaczego jesteś taka zainteresowana, Victorio Bellono? Czyżbyś miała ochotę na moją krew? Cholera, on po prostu uwielbiał mnie drażnić. Wróciliśmy na stare tory. - Nie, wasza Anielska Durnowatość, nie mam na to najmniejszej ochoty. Chcę prawdziwego jedzenia, mogą być jajka, szynka i może jeden lub dwa francuskie rogaliki. - To nie jest Sheol. Tu jedzenie nie pojawia się na twoje życzenie. - Kiedyś musisz mi wyjaśnić jak to działa - powiedziałam, przez chwilę odbiegając od tematu. - Dobrze wiem, że nie jesteśmy w Sheolu. Czy zechcesz mi wytłumaczyć, dlaczego ta niezwykle przerażająca Ciemność wygląda jak piwnica w starej, podmiejskiej willi? Rozejrzał się wokół.- Ciemność składa się z wielu różnych światów, każdy z nich
pozornie wygląda zupełnie niegroźnie, jednak wszystkie są śmiertelnie niebezpieczne. Nie daj się zwieść temu, co widzisz. Wstał i ruszył w kierunku światła, które wlewało się teraz przez okno do środka, więc mogłam zobaczyć go wyraźniej. Był bez koszuli, w którymś momencie musiał gdzieś zgubić tą poszarpaną szmatę, a jego piękny tors znowu pokrywały cudowne, powoli i zmysłowo wirujące tatuaże. Skaleczenia i stłuczenia już znikły, sprawiając, że jego skóra ponownie stała się olśniewająca i nieskazitelna. Był czystą doskonałością, dokładnie taki, jaki powinien być anioł. Uniosłam własne ramię, żeby na nie spojrzeć. Znaki zniknęły pozostawiając tylko nagą, bladą skórę. - Gdzie są moje tatuaże? - Oddałaś mi je z powrotem, kiedy dałaś mi swoją krew. Było w nich jeszcze dokładnie tyle mocy, żeby uratować cię przed skutkami mojego nieopanowanego apetytu. Ton jego słów był cierpki, kpiący, ale wiedziałam, że szydzi z samego siebie. - Więc, wytłumacz mi, po jaką cholerę zrobiłaś taką piekielną głupotę, i to po wszystkich tych kłopotach jakie miałem, żeby utrzymać cię przy życiu? Czy miałaś jakiekolwiek pojęcie, jak mogła na mnie wpłynąć cała ta świeża krew? - Pardon, wybacz mi proszę, ale nigdy wcześniej nie spotkałam żadnego wampira. Nie miałam pojęcia, że istnieją jakieś zasady. Mój głos był zimny. Do cholery, przecież uratowałam jego pieprzone życie. Dlaczego był na mnie wściekły? - Nie jestem wampirem - warknął.
- No cóż, pijesz krew, żeby przeżyć i masz pojawiające się na zawołanie kły i skrzydła. Powiedziałabym, że to czyni z ciebie wampira.... - zastanowiłam się przez chwilę. - ...albo wenezuelskiego nietoperza owocowego. Michael nie wyglądał na rozbawionego. - Jeśli potrzebujesz jedzenia, będziemy musieli opuścić to miejsce, a nie wygląda, żebyś miała na to dość energii. Dlaczego nie przestajesz mnie denerwować i nie skoncentrujesz się na ładowaniu akumulatorów? Nie powinno zająć ci to dłużej niż pół godziny i znowu będziesz w pełni sił. Przez chwilę nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi. - Fajnie, czy to będzie tak działało za każdym razem kiedy będę ranna? Jego twarz przybrała dziwny wyraz, gdyby był kimś innym powiedziałabym, że wyrażał on ból i poczułam przymus, żeby coś powiedzieć.- Słuchaj, nie musisz czuć się taki winny z powodu wypicia mojej krwi. To był mój pomysł. - Dlaczego? O cholera, powinnam była się spodziewać, że padnie takie pytanie. - Umierałeś. - Już byłem martwy. Dlaczego zdecydowałaś się przywołać mnie z powrotem? - A dlaczego, do cholery ty oddałeś mi swoje tatuaże i bez nich przedzierałeś się przez Portal? Dlaczego za mnie umarłeś? Ruszył w moją stronę, i zaczęłam się szamotać, żeby usiąść. Jego bliskość jak zwykle sprawiła, że poczułam się niepewnie. Wprawiając mnie w stan całkowitego szoku ujął dłonią mój policzek i delikatnie przeciągnął kciukiem po moich rozchylonych wargach.
- Błąd w ocenie sytuacji - powiedział szeptem. Rozchyliłam usta i wpuściłam jego kciuk do środka, po czym possałam go delikatnie, podniecenie wystrzeliło prosto do jądra mojej kobiecości. Natychmiast stałam się wilgotna. Pragnęłam go, całego, ale to był jedyny kawałek, który zdecydował się mi dać. Patrzył na mnie tymi swoimi ciemnymi, tajemniczymi oczyma i powoli, z rozmysłem wsuwał i wysuwał swój kciuk do i z moich ust. Chciałam więcej, pragnęłam uczynić sobie plac zabaw z jego całego pięknego ciała. Ssałam go, a on z błyszczącymi oczami przesuwał palcem pomiędzy moimi wargami. Cofnął go tak nagle, że nie zdołałam powstrzymać jęku zawodu, ale już był po drugiej stronie piwnicy, poza moim zasięgiem. Jak zawsze. - Więc, umówmy się, że oboje robimy czasem głupstwa z niezrozumiałych przyczyn i zostawmy ten temat. Znowu powrócił chłodny, zdystansowany archanioł. Z niedającym się odczytać wyrazem twarzy spojrzał w kierunku jasnej plamy światła wpływającej przez okno. - Skoro dla ciebie to wygląda, jak piwnica podmiejskiego domu, w takim razie na górze powinniśmy znaleźć czyste ubrania i świeżą żywność. Planujesz przez cały dzień gnić w tym łóżku, czy może ruszysz swoją śliczną, małą pupkę? Zdecydowałam skoncentrować się na fakcie, iż sądził, że moja pupa jest mała i śliczna, co nie do końca pokrywało się z prawdą, a nie na fakcie, że jeszcze dwie minuty temu kazał mi pozostać w łóżku i odpoczywać. Jego Świątobliwość był rozdrażniony.
Odepchnęłam się od cementowej ściany, przerzucając swoje długie nogi ponad krawędzią łóżka. Spódnice pofrunęły mi do góry i złapałam go na tym, że patrzy na moje odsłonięte uda. Zdał sobie sprawę, że go na tym przyłapałam i gwałtownie odwrócił wzrok, a ja poczułam nagły impuls podniecenia. Zalewało mnie tyle przeciwstawnych emocji, że aż zakręciło mi się w głowie. Żądza i rozdrażnienie nie wymagały komentarza. Ale... przyszedł po mnie. Umarł za mnie. Miał w sobie moją krew, co czyniło go silnym. Miał część mnie w swoim wnętrzu. A gdy tak chętnie oddawałam mu swoją krew i siły witalne, obawiałam się, że dałam mu coś więcej. Ofiarowałam mu swoją miłość.
PRZEKŁAD
wykidajlo
KOREKTA VIOLA
ROZDZIAŁ 24
NAPRAWDĘ PRAGNĘŁAM BYĆ TĄ, która podążałaby za nim w górę po drewnianych schodach. Po pierwsze mogłabym powstrzymać go od zbyt dokładnego przyglądania się mojej osobie, a po drugie miałabym szansę podziwiania jego małej, zgrabnej pupci. Poczułam, że moje ręce są lepkie, spojrzałam na nie i zadrżałam. Były pokryte zaschniętą krwią. Moją krwią. Tak samo jak górna, odsłonięta część mojej piersi, chociaż nie zauważyłam tam żadnej, otwartej rany. Z tego co wiedziałam, czerwoną suknię również pokrywała moja krew. Popchnął mnie przed siebie, jego dotyk był teraz beznamiętny. Wdrapałam się na schody, unosząc spódnicę. Gdy znalazłam się na górze i zatrzymałam gwałtownie po otwarciu drzwi, na wpół oczekiwałam, że Michael wpadnie na mnie, ale musiał podejrzewać coś w tym rodzaju, ponieważ przystanął na przedostatnim stopniu i spojrzał przez moje ramię. To pomieszczenie znajdujące się we wnętrzu idealnego domku w rustykalnym stylu, wyglądało jak kuchnia z lat pięćdziesiątych z pomarańczowymi akcentami i szafkami w kolorze awokado. Wszędzie królował kolor. Nie jakiś tam kolor... tylko olśniewająco jaskrawe barwy. - Czym jest to miejsce? - zapytałam szeptem. - Już ci mówiłem. To Ciemność. - To nie wygląda jak ciemność, jaką kiedykolwiek miałam okazję widzieć.
Popchnął mnie delikatnie i potykając się wpadłam do kuchni. - Prawdopodobnie znajdzie się tu coś do jedzenia - powiedział. - Zjedz coś, a ja w tym czasie spróbuję poszukać dla nas jakichś ubrań. Uniosłam swoje zakrwawione dłonie. - Mówiąc o jedzeniu... - nadmieniłam bez odrobiny taktu. - To naprawdę wolałabym się umyć, zanim zacznę robić cokolwiek innego. Chyba, że wolałbyś to ze mnie zlizać? O Boże, skąd do diabła mi się to wzięło? Coś błysnęło w jego oczach, i nie byłam w stanie stwierdzić, czy to był głód, a może rozdrażnienie. Czymkolwiek by to nie było, zwiastowało niebezpieczeństwo. - Sugerowałbym, żebyś była nieco ostrożniejsza w stosunku do mnie, Victorio Bellono - powiedział pozornie łagodnym głosem. Nie miałam zamiaru pozwolić mu dostrzec jak na mnie działa. - Tak jest Wasza Archanielskość. (hi!hi!) - Nawet nie ma takiego słowa. - Jestem twórcza. Westchnął jak cierpiętnik. - Jestem pewien, że znajdziesz tu wszystko, czego będziesz potrzebowała. Ruszyłam, żeby rozejrzeć się po tym miejscu, uszczęśliwiona tym, że mogę od niego uciec przypuszczalnie niemal tak samo, jak on mogąc się ode mnie uwolnić. Znalazłam dwie łazienki, obie wyłożone różowym kafelkami, z różową armaturą i
różowymi rybkami wymalowanymi na ścianach. Nie było w nich kabin prysznicowych, ale odkręciłam wodę w umywalce, a ona nie tylko popłynęła, ale była również gorąca. Umyłam ręce w różowym zlewie, myśląc, że powrót koloru niekoniecznie był dobrą rzeczą. Nie miałam pojęcia, dlaczego te barwy były aż tak intensywne... może po prostu tak to odbierałam po kilku dniach przebywania wśród sepii i szarości. Niemniej jednak, ta różowość była nieco przesadzona. I byłabym więcej niż szczęśliwa nie musząc oglądać, jak brązowoczerwone plamy na moich rękach zamieniają się w strumyki koloru spływające po umywalce, jak w scenie prysznicowej filmu „Psycho”. Jednak, gdy się zastanowiłam, przypomniałam sobie, że ten film był czarno-biały. Sprawdziłam pokój, który wydawał się być główną sypialnią. Instynktownie wiedziałam, że nikt nigdy tu nie mieszkał, ani nie będzie mieszkać, więc nie poczułam żadnych skrupułów atakując garderobę. Efekt tego ataku nie był nazbyt imponujący. Kilka sukienek w żywych kolorach w rodzaju tych, jakie nosiły razem z perłami i czółenkami na obcasach gospodynie domowe reklamujące odkurzacze i różowa wieczorowa kreacja ozdobiona puszystymi piórkami. Zadowoliłam się dziwaczną, sięgającą za kolana spódnicą, którą owijało się wokół pasa i białym T-shirtem, który najwyraźniej należał do mężczyzny z tej nieistniejącej rodziny. Pominęłam pasek, ale pogodziłam się z babcinymi majtkami. Zignorowałam stanik o szpiczastych muszelkach. Archanioł już i tak zdążył napatrzeć się na moje piersi, które teraz przy swojej niezbyt imponującej wielkości mogły przynajmniej zagubić się w białej bawełnie, a nie kuć go w oczy. Mimo, że wciąż miałam ochotę go uwieść, to doszłam do wniosku, iż na razie to przegrana sprawa. Kąpiel była niebiańska, nawet jeśli szampon pochodził z zielonej tuby, która bardziej przypominała pastę do zębów. Obficie namydliłam swoje ciało i zamarłam.
Nie wszystkie tatuaże wróciły do niego. Na moim prawym biodrze pozostał niewielki znak, którego nie byłam w stanie rozszyfrować. Próbowałam go zetrzeć, ale nie schodził i nawet nie poruszał się tak, jak to robiły te należące do Michaela. Dziwne. Na pewno nie zamierzałam mówić o tym Michaelowi. Prawdopodobnie zrobił to celowo i czekał, by zobaczyć jak długo wytrzymam, zanim mu o tym powiem. No to sobie poczeka. Rozmyślnie nie patrzyłam w dół, nie byłam w nastroju, by oglądać, jak woda czerwieni się od mojej krwi. Gdy w końcu wygramoliłam się z olbrzymiej różowej wanny i owinęłam w puszyste różowe ręczniki, poczułam się prawie jak człowiek. Którym nie byłam, przypomniałam sobie, odwracając się, by spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Byłam wiecznie żywą boginią bez żadnych mocy. Bardzo zabawne! Twarz, która na mnie spoglądała była blada jak zwykle, a czarne włosy tak splątane, że zastanawiałam się, czy kiedykolwiek je poskromię. Nad piersią tam, gdzie się skaleczyłam, wciąż widniał niewielki znak. Już prawie całkiem się zaleczył, tylko cienka czerwona linia znaczyła miejsce, do którego przycisnął swoje usta i z którego mocno ssał moją krew. Zadrżałam, nie ze wstrętu, ale czegoś innego. Czegoś głębszego, bardziej pierwotnego. Szybko nałożyłam ubranie niezaskoczona jego idealnym rozmiarem. Michael był w błędzie. Tu było całkiem jak w Sheolu i prawie nie miałam wątpliwości, że w okropnej lodówce znajdę dokładnie to, co będę miała ochotę zjeść. Myliłam się. Żadnej niskokalorycznej coli; za to niewielkie, ciężkie, szklane butelki
zwykłej coli, która smakowała jeszcze gorzej niż ta niskokaloryczna. Znalazłam słone krakersy i puszki zupy pomidorowej, mleko w szklanych butelkach, oraz gąbczasty chleb. Bezradnie patrzyłam na to wszystko. W całym swoim życiu nigdy niczego nie ugotowałam, a kuchenka nieco mnie przerażała. Jednak na pewno nie miałam zamiaru pozwolić, żeby Michael się o tym dowiedział. Na puszkach z zupą znajdowała się instrukcja przygotowania, a kuchenka włączała się dość łatwo, po obróceniu włącznika koncentryczne pierścienie rozżarzyły się na jaskrawo-czerwony kolor. Wlałam mleko do rondla wraz ze skondensowaną zupą i zaczęłam mieszać ją jedynym narzędziem, jakie zdołałam znaleźć, drewnianą łyżką. Nie przypaliło się za bardzo. Wlałam zawartość rondla do różowej plastikowej miski i zauważyłam, że Michael obserwuje mnie stojąc w drzwiach. Też się wykapał, a jego krótkie włosy wciąż jeszcze były wilgotne i skręcone. Ogolił się, co było dość intrygujące... chociaż ja raczej lubiłam jego kilkudniowy zarost, który zdobił jego niemal zbyt idealną twarz. Założył T-shirt, który mógłby być bliźniaczym bratem mojego i luźne dresowe spodnie w kolorze khaki. W tym niedbałym stroju wyglądał niesamowicie apetycznie. - Zupa będzie smakowała dużo lepiej, jeśli wkruszysz do niej słone krakersy, a nie będziesz jadła ich osobno - zauważył, rzucając ukradkowe spojrzenie na wypełniony do połowy rondel. - Poczęstuj się - powiedziałam ze swojego miejsca przy stole z białego metalu. - Zostało tyle, że powinno wystarczyć i dla ciebie. Nie zawahał się, chociaż zmarszczył brwi z powodu śladu spalenizny na dnie garnka. - Słuchaj, może byś mi trochę odpuścił - powiedziałam. - Nigdy wcześniej niczego
nie gotowałam. Otworzył jedną z kwadratowych paczek słonych krakersów, skruszył je w swoich dużych dłoniach, po czym wsypał je do swojej miski i mieszał dopóki nie powstała w niej ceglasta breja. Usiadł naprzeciw mnie i zaczął wiosłować łyżką z wyraźnym apetytem. - Nigdy? - zapytał z niedowierzaniem. - Nigdy. Nie wolno mi było opuszczać mojego pokoju, za wyjątkiem godzin treningów. Oczywiście, przez lata oglądałam programy Julii Child, ale chociaż sądzę, że dałabym sobie radę z przyprawieniem jagnięcego udźca, lub utrzepaniem sufletu w miedzianej misie, to obawiam się, że Julia nigdy nie wyjaśniała zawiłości, jakie towarzyszą otwieraniu puszki z zupą. - Wszystko jasne, poślubiłem nieodpowiednią kobietę - wymamrotał pod nosem. Wyciągnęłam rękę, żeby wyrywać mu miskę, ale był zbyt szybki, chwycił moje ramię zanim zdołałam mu ją odebrać. - Twoja kuchnia jest boska - powiedział. - I żeby to udowodnić, mogę uwolnić cię również od twojej porcji, skoro wolisz walczyć ze mną niż jeść. Odkąd upadłem, moje potrzeby stały się bardzo proste. Postaw przede mną jedzenie, a będę jadł. Daj mi piękną kobietę, a znajdę się z nią w łóżku przed upływem dwudziestu czterech godzin. Przez chwilę, miałam złudną nadzieję, że to mnie miał na myśli. Zaryzykowałam całkowite upokorzenie i powiedziałam. - Ze mną zajęło ci to ponad czterdzieści osiem godzin. - Czekałam na niemiłą ripostę z jego strony, na coś druzgocącego.
Ale tym razem uśmiechnął się do mnie, tym pięknym uśmiechem, który sprawiał, że zamierało mi serce. Ponieważ go kochałam, ten uśmiech przynosił mi jedynie żal. - Ty byłaś nie lada wyzwaniem. Pozwoliłam tym słowom dotrzeć do mojej świadomości. To było kłamstwo... byłam niezbyt interesującą partnerką do łóżka, szczególnie dla kogoś takiego, kto jak oświeciła mnie Rachela, poznał niemal wszystkie odcienie i głębie seksualności. Tęskniłam za nim tak bardzo, a nie mogłam go mieć. Najlepszą rzeczą, jaką mogłam zrobić, to utrzymać lekką atmosferę. - Trzymaj swoje łapy z dala od mojej zupy. Sięgnęłam po paczkę słonych krakersów. Miał rację, wkruszone do zupy smakowały wspaniale. Kto by przypuszczał? - Powiedz mi, co planujesz. Bo chyba masz jakiś plan? To, co mówiłeś o tym miejscu brzmiało, jakby to był jakiś rodzaj piekła. Uśmiech opuścił jego twarz. - Bo nim jest. - Piekło jest przedmieściem z lat pięćdziesiątych? Zgaduję, że nie powinnam być zaskoczona. Mamy szczęście, że udało ci się znaleźć to miejsce. - Taaa, szczęście - wyraz jego twarzy był trudny do odczytania. - Wyglądałaś na zewnątrz? - Jeszcze nie - powiedziałam ze zdziwieniem. Zazwyczaj byłam bardziej ciekawska. Właściwie to byłam mocniej zainteresowana patrzeniem na niego niż studiowaniem krajobrazu.
- Idź do okna i powiedz mi, co widzisz - powiedział tonem głosu, o którym już zawsze będę myśleć jako o archanielskim brzmieniu. Ale nie zamierzałam się sprzeczać. Przełknęłam ostatnią łyżkę swojej krakersowej papki i podeszłam do okna. - To tylko nudna, podmiejska ulica - powiedziałam. - Pół tuzina identycznych domków. Idealnie wystrzyżone trawniki, żadnych samochodów na podjazdach i śladu mieszkańców w zasięgu wzroku... - spojrzałam na niego, a on skinął głową, wyraźnie niezaskoczony. - Więc, co będzie dalej? Przez długi czas nic nie mówił, a ja zastanawiałam się, czy znowu wróciliśmy do trybu „ Nie mogę udzielić ci prostej odpowiedzi". W końcu się odezwał, prawie niechętnie.- To jest miejsce, gdzie zasłona pomiędzy tym światem i naszym jest bardzo cienka. Musieliśmy je odnaleźć i jeśli wszystko dobrze pójdzie zdołam się przez nią przedrzeć i odlecimy stąd zanim znajdzie nas egzekutor Uriela. - To on ma egzekutorów? - zapytałam. Jakbyśmy nie mieli dość wyzwań. - Tak. Wróciliśmy do monosylab. - Myślałam, że nikt nie wie niczego o Ciemności. Po zastanowieniu, stwierdzam, że lepszą nazwą dla tego tu byłaby „Przedsionek Piekła w Technikolorze”. - Niezbyt funkcjonalna. I Ciemność sięga dalej niż tylko do tego przedmieścia. Nagły chłód przeszedł mi po plecach. - Skąd to wiesz?
Tym razem nie zamierzał mi odpowiedzieć. Zamiast tego powiedział. - Nie będzie łatwo. Ale to jest dla nas jedyne wyjście. Gdybyśmy zostali w Mrocznym Mieście, Beloch znalazłby nas choćbyśmy nie wiem gdzie się ukryli. - Jak? - Beloch zawsze może mnie odnaleźć - jego słowa wywoływały niepokój. Spojrzał za okno. - Teraz nie możemy podjąć ryzyka wyjścia stąd... już zaczyna się ściemniać. Czas płynie tu bardzo dziwnie i nie mam pojęcia, jak długo będzie jasno. To może być kilka godzin albo kilka dób, ale musimy się upewnić, że nie zostaniemy pozostawieni własnemu losowi na zewnątrz w ciemnościach. Wtedy pojawiają się Upiory. Oczywiście, zakładając, że unikniemy egzekutora. - O Święty Chryste, nowe potwory? - miałam dość.- Czym do cholery są te Upiory? Nie zwrócił uwagi na moje wzburzenie - Tym, co określa ich nazwa. Duchami żywych istot, które zostały tu zesłane. Przetrawiłam to. - A co one robią? - Wyssą z ciebie światło, pozostawiając jedynie mrok, rozpacz i pustkę. - Po prostu wspaniale - powiedziałam - A w jaki sposób unikać tych potworów? - Trzymać się słońca i uważać na cienie. One nie są w stanie znieść bezpośredniego światła słonecznego. - Kolejni kiepscy naśladowcy wampirów - jęknęłam.
- Nie jesteśmy... - Ależ tak - przerwałam mu. - Więc, jak długo musimy czekać aż znowu będzie dzień? Potrząsnął głową. - Nie mam pojęcia. Ale powinnaś spróbować się przespać. - Nie jestem zmęczona. Nie sądzę, żeby w tym miejscu znalazł się ładny, stary, czarno-biały telewizor emitujący serial „Kocham Lucy”? http://pl.wikipedia.org/wiki/Kocham_Lucy
- Co to jest "Kocham Lucy”? Potrząsnęłam głową. - Zapomnij o tym. Znajdę sobie jakieś zajęcie. Może po prostu będę siedzieć bezczynnie i spróbuję cię zdenerwować. Tylko na mnie spojrzał. - Nie radzę ci tego próbować. Zawsze mogę cię udusić. - Nie, nie możesz - wypaliłam w odpowiedzi.- Ponieważ wtedy musiałbyś położyć na mnie swoje ręce, a jeśli to zrobisz skończymy znowu uprawiając seks, a to jest ostatnią rzeczą, której pragniesz. Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, modląc się, by temu zaprzeczył. Zamarł. - Nie będziemy ponownie się kochać. Zachowałam kamienny wyraz twarzy.- Więc nie próbuj mnie dusić. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Po czym odepchnął się od stołu i pozbierał puste miski.
- Chodź, poszukamy twojego serialu „Kocham Lucy" - powiedział.- I trzymaj się ode mnie z daleka. Jesteśmy na siebie skazani, dopóki nie wrócimy do Sheolu, a w międzyczasie muszę być samym. - Ditto (slang, znaczy; ja również, takoż, ja też, jak wyżej, wzajemnie) - warknęłam. Zauważyłam, że zamrugał słysząc to słowo, po czym je skojarzył. - Ditto - zgodził się chłodno. - Ruszaj.
PRZEKŁAD
wykidajlo
BETA VIOLA
ROZDZIAŁ 25
MICHAEL ODPROWADZIŁ JĄ WZROKIEM, spódnica falowała wokół jej łydek, a piersi delikatnie poruszały się pod T-shirtem. Niech ją szlag. Spędzał wystarczająco wiele trudnych chwil, zmuszając się, żeby o niej nie myśleć, o smaku jej skóry... jej krwi. Wypychał te myśli ze swojego umysłu. Nie istniało już nic, co mogłoby powstrzymać go przed urealnieniem każdej zmysłowej fantazji, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się mieć, a jednak coś go blokowało. Będzie musiał patrzeć jak umiera, przyglądać się, jak zostaje nieodwracalnie zniszczona cała ta radość życia, nieokiełznana energia i nienawidził tej myśli. Im mocniej się do niej przywiąże, tym będzie to dla niego trudniejsze. Już teraz było mu wystarczająco ciężko kontrolować swoje uczucia. Zawsze myślał, że ich nie posiada, ale był w błędzie. Przynajmniej jeśli chodziło o Tory. Rozejrzał się po plastikowej kuchni. To było surowe przypomnienie, kim i czym był. Boskim Egzekutorem. Którym ustanowił go Uriel, wymierzającym sprawiedliwość płonącym mieczem, wrzucającym dusze w Ciemność. Oczywiście, że przewyższał wiedzą o Ciemności wszystkich, którzy w niej byli. Był jedynym, który kiedykolwiek z niej wrócił. Upadli nawet nie wiedzieli o jego istnieniu do chwili, gdy został zmuszony, by do nich dołączyć, a on celowo nigdy im tego nie wyjaśnił. Gdy tylko Uriel go wypędził, jego miejsce prawdopodobnie zajął Metatron. Przez ten niedługi czas, jaki Metatron spędził w Sheolu, zdołał on unikać jakichkolwiek konkretnych rozmów z Michaelem.
Obydwaj widzieli naprawdę straszne rzeczy, które były ich udziałem, a mówienie o nich uczyniłoby je tylko jeszcze bardziej rzeczywistymi. Istotnym pytaniem było to, kto zajął miejsce Metatrona? Kto będzie ich ścigał przez dziwaczne światy, które wypełniały Ciemność? To była jego praca, wrzucanie w nią ludzi. Ci, którzy najbardziej narazili się Urielowi zostawali skazani na Ciemność i Michael ich tam zabierał. A gdy udawało się im uniknąć Upiorów, wracał i ich tropił. Zawsze starał się sądzić, że ludzie, na których polował zasłużyli na horror niekończącej się Ciemności. Ale Tory na to nie zasługiwała. Jej należało się światło i miłość, radość i szczęście, oraz długie życie. Zamiast tego dostała upadłego anioła, który nie wie jak kochać i wyrok śmierci. I nie było żadnej cholernej rzeczy, którą mógłby uczynić, żeby to zmienić. Odepchnął się od stołu i ruszył w kierunku prostokąta światła, który Tory widziała jako okno. Dla niego to zawsze wyglądało tak samo, niewyraźna plama kolorów, które mogły połączyć się w jakąkolwiek wizję, zapewniającą bezpieczeństwo i komfort, prawdopodobnie po to, żeby uśpić czujność nieszczęśników fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Sprawiając, że pokuta była jeszcze bardziej dotkliwa. I dostarczała więcej rozrywki jego wymagającemu przełożonemu. To, czy Uriel czerpał przyjemność z bólu tych, których karał, nie stanowiło żadnej kwestii. Jak również to, że przestępstwa, za które karał mogły być stosunkowo drobne. Michael starł z powierzchni ziemi całe wsie, od noworodków do wiekowych starców, za przewinę, jaką było bluźnierstwo jednego człowieka i zrobił to nie zadając żadnych pytań. Wątpliwości i pytania spowodowały jego popadnięcie w niełaskę. Tak samo jak upadek pierwszego anioła, Lucyfera, ulubieńca Boga. Michael był jednym z tych, którzy wyrzucili Lucyfera z nieba i nigdy tego nie żałował.
Odsunął się od okna. Czas mijał o wiele za prędko. Wiedział z doświadczenia, że w Ciemności czas płynął inaczej. Uriel będzie próbował przetrzymać ich tutaj i wyśle swoje zastępy, żeby zniszczyć Sheol. Michael musiał znaleźć się tam z Tory tak szybko jak to tylko będzie możliwe. Noc nadeszła prędko. Przez moment obawiał się, że sadystyczny umysł Uriela dał im fałszywy raj, iż nie zabraknie światła, które trzymałoby potwory na dystans. Ale ponieważ cienie robiły się coraz dłuższe, zdołał dostrzec migotanie czekających na nich przejrzystych Zjaw. Światła zapalały się automatycznie. Nie był pewien, czy to była dobra rzecz, skoro nie mieli nad nimi kontroli, gdyby coś zdecydowało się zmienić obecny stan rzeczy. W razie, gdyby to miało się wydarzyć, musiał pozostawać w pobliżu Tory. Nie miał pewności co do rezultatów, jeśli musiałby walczyć z Upiorami. Szczerze mówiąc, to przez całe swoje istnienie nigdy nie był naprawdę dokładnie przetestowany przez przeciwnika. Był Bożym Mieczem i nawet we wszechświecie, z którego zniknął Bóg, zostawiając wszystko w rękach zastępującego go Archanioła i wątpliwego sumienia ludzkości, wciąż zachował swoją pozycję. Nawet Uriel nie mógł mu jej odebrać, chociaż zdołał wyrzucić go z nieba. Ruszył przez dom w poszukiwaniu Tory. To było nadzwyczaj łatwe. Wystarczyło podążać za słodkim zapachem jej skóry... nawet nowoczesne mydło i szampon nie zdołały zamaskować erotycznego piętna, jakie wycisnęła na jego zmysłach. Zawsze by ją odnalazł bez względu na to, gdzie by się ukryła. Leżała wyciągnięta na pomarańczowo- brązowej kanapie, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w książkę w miękkiej oprawie z ponurą ilustracją na stronie tytułowej. Nie była nawet w części tak świadoma jego obecności, jak on jej... nawet nie zauważyła, że na nią patrzy. Mógł napatrzeć się do syta na jej długie nogi, na gęstwinę ciemnych włosów, które bezskutecznie próbowała okiełznać, na jej piersi... Niech ją szlag, nie miała na sobie stanika. W sztucznym świetle mógł dostrzec
cienie jej sutków pod cienką białą, bawełną bluzki, a jego pobudzenie wzrosło na myśl o tym, co mógłby robić z tymi piersiami. Przyłożyłby do nich swoje usta i ssałby. Mocno. Dopóki w jego głodnych ustach nie zmieniłyby się w małe ścisłe węzełki i … One już takie były. Kiedy z natężeniem się w nią wpatrywał, jej sutki stwardniały, a on sięgnął w dół i poprawił swoje położenie w luźnych spodniach khaki, które znalazł w sypialni. W tym momencie nie wydawały mu się już wystarczająco luźne. - Przestań gapić się na moje piersi. Nie poruszyła się, ale jej głos był zjadliwy. Dostrzegł błysk w jej oczach, jeden z przelotnych obrazów, które dręczyły go przez parę ostatnich dni. Chciała jego ust na sobie. Chciała wszystkiego, co mógłby z nią zrobić. - Nie patrzę na twoje piersi. - Anioły nie powinny kłamać. - Ja jestem ten Upadły, pamiętasz? Mogę kłamać, a jeśli naprawdę będę tego chciał, mogę pić i cudzołożyć. Spiorunowała go wzrokiem. - Jak to jest, że w abstrakcyjnej rozmowie nie wahasz się używać takiego miłego i uprzejmego słowa jak cudzołożyć, gdy jednak rozmawiasz ze mną specjalnie używasz zwrotu pieprzenie? Nie powinien się uśmiechać... to prawdopodobnie doprowadzi ją do szału... ale właśnie wtedy bywała taka cholernie słodka. - Ponieważ, gdy patrzę na ciebie i z tobą rozmawiam, najwyraźniej wszystko, o czym jestem zdolny myśleć to pieprzenie.
Błyskawicznie usiadła, jej piersi unosiły się i opadały we wzburzeniu. Co było szczególnie miłe dla oczu z powodu braku stanika. - Jesteś... Mniejsza o to. Roześmiał się, a jej oczy się zwęziły.- Czym jestem? Wstała, ignorując jego pytanie.- Poszukam łóżka - powiedziała, idąc w jego stronę, najwyraźniej oczekując, że on usunie się z przejścia. - Dobry pomysł - powiedział, nie ruszając się z miejsca. Spróbowała przecisnąć się obok niego, poważny błąd. W momencie, w którym poczuł dotyk jej ciała, jego pobudzenie osiągnęło najwyższe obroty i złapał ją za ramiona tak, że nie mogła uciec. Była bosa, wydawała się niższa, i spojrzała na niego z czymś... co wyglądało prawie jak lęk. Niemożliwe. To wyrażenie błyskawicznie zniknęło, ponownie zamieniając się w złość. - Zabieraj te łapy. Nie zrobił tego, nie w tym momencie. - Naprawdę tego chcesz? Nie, nie chciała. Zdołał dostrzec obrazy, które przemknęły przez jej umysł, pogmatwane, zmysłowe, natarczywe. Prawie mógł poczuć jej usta na swoich i miał ochotę jęknąć. Ale była twarda i zignorowała tęsknotę, która zalewała jej, a zatem i jego umysł.
- A więc, proszę bardzo - uwolnił ją i cofnął się, a ona przez chwilę zastygła w bezruchu. Po czym wyszła, jej bose stopy robiły zadziwiająco dużo hałasu, gdy głośno tupała, wyrażając swoje niezadowolenie. AROGANCKI DUPEK! Całkowicie egocentryczny, pełny samozadowolenia sukinsyn, krwią karmiony Archanioł. Myślał, że będę tam stała drżąc od samego jego dotyku. I nie miało znaczenia, czy to była prawda. Nie było sposobu, żeby mógł o tym wiedzieć. Niestety, wydawał się rozumieć wszystko, co czułam, czy mówiłam coś na ten temat, czy nie. Powiedział, że mam bardzo wyrazistą twarz, ale byłam bardzo dobra w ukrywaniu moich uczuć, w rodzinnym zamku i u bardzo nerwowych zakonnic. Tylko Michael wydawał się móc czytać w moich myślach. O Boże, to był okropny pomysł. Ponieważ mój umysł odkąd ukończyłam osiemnaście lat wciąż krążył wokół jednego tematu, który często oznaczano kategorią XXX, a zwłaszcza kiedy ON był blisko mnie. Gdyby wiedział za czym potajemnie, w głębi serca tęsknię, to równie dobrze możecie zabić mnie już teraz. Nienawidziłam go. Prawdopodobnie wyśmiewał się ze mnie, z mojego żałosnego, godnego politowania głodu miłości. Chciał mnie tylko pieprzyć... też mogę użyć tego słowa... ale od tej pory trzymał się ode mnie tak z daleka, jak tylko mógł. Nawet nie chciał wziąć krwi, której tak bardzo potrzebował, krwi której według przepowiedni powinnam mu dostarczać. Krwi, która dodałaby mu sił. Nie, wolał raczej śmierć niż napić się ze mnie. Jednak, po zastanowieniu, dlaczego dał mi swoje tatuaże i przedostał się przez Portal niezabezpieczony? Ponieważ byłam potrzebna. To było głównym powodem, dla którego po mnie przyszedł. Przepowiednia nakazywała, że mam przybyć do Sheolu i poślubić Archanioła Michaela, aby Upadli zatryumfowali nad Niebieskimi Zastępami.
Michael powiedział, że Mroczne Miasto jest niebem. Skoro tak,czy to z Belocha czyniło Boga? Nie, byłabym zapomniała. Bóg wyjechał na przedłużony, bezterminowy urlop, pozostawiając wszystko pod opieką Uriela. Jeśli tak było, to kim do cholery był Beloch? Czy mnie to obchodziło? Czy zależało mi na którymkolwiek z nich? Kwestią zasadniczą było to, że jedyna dobroć i życzliwość, jakiej w życiu doświadczyłam, pochodziła od Upadłych. Nikt w Sheolu mnie nie okłamywał. Nikt nikogo nie chciał karać, po prostu pragnęli, by pozostawić ich w spokoju. To Niebieskie Zastępy miały zamiar ich zaatakować, a nie vice versa. Upadli czynili, co w ich mocy, by być na to gotowi, ale nie byli agresorami... nikt nie sugerował, żeby wypowiedzieć wrogowi wojnę. W końcu, niebo i piekło wyglądały tak samo beznadziejnie, chociaż nie doświadczyłam więcej niż przedsmaku piekła. Chciałabym przejść wreszcie przez Ciemność, wrócić do Sheolu i pomóc im odeprzeć agresorów. A następnie opuścić to piekło i przeprowadzić tak błyskawicznie jak tylko zdołam anielsko-wampiryczny rozwód. Następnym razem, gdy będę zmuszona do rozmowy z Michaelem... a miałam nadzieję, że do tej chwili minie sporo czasu... zapewnię go, że nie zamierzałam uciekać. Przynajmniej, dopóki nie załatwimy sprawy z czarnymi charakterami, które myślały, że są pozytywnymi bohaterami. Nie musiał udawać, ani litować się nad mną z powodu jakichkolwiek seksualnych fantazji lęgnących się w moim umyśle. To nie miało nic wspólnego z nim, a wszystko z moim pragnieniem odkrywania życia. Musiałam się upewnić, że to pragnienie będzie mogło się urzeczywistnić. W ciągu tych kilku krótkich godzin w jego wąskim łóżku w Sheolu, odkryłam świat
zmysłowości. Miałam... stałam się również zbyt do niego przywiązana, ale to minie. Zawsze szybko dochodziłam do siebie, a to nie było gorsze od złamanej kości albo przypadku ostrej grypy. Przeżyję... tak jak zwykle. A Świątobliwy Archanioł Michael może pójść się pieprzyć. Wpadłam do kuchni, zakłopotana i wściekła. Nawet nie mogłam powiedzieć mu, że te fantazje nie mają z nim nic wspólnego. Po pierwsze, tatuaże na jego ciele grały w nich wyraźną rolę. Po drugie, gdybym kazała mu wypieprzać z mojego umysłu, to idąc dalej, oboje musielibyśmy przyznać się do rodzaju kłębiących się w nim rozwiązłych fantazji, a to byłoby już krańcowo upokarzające. Na pewno nie zamierzałam dyskutować, z jakiego powodu miałam takie myśli. Czy były spowodowane tym, że był pierwszym mężczyzną, z którym spałam od ponad sześciu lat, pierwszym mężczyzną, który wiedział o seksie więcej niż absolutne minimum. Albo może miało to związek z faktem, że był tak cholernie śliczny. A może, po prostu byłam znudzona. To na pewno nie miało nic wspólnego z faktem, że mnie zafascynował, doprowadzał do szału i zaszedł mi za skórę w sposób, jakiego nie potrafiłam zrozumieć. Albo, że podążył za mną, ocalił mnie i ciągle narażał dla mnie swoje życie. Z impetem otworzyłam drzwi do szafki, te z hukiem odbiły się od ściany i wróciły na swoje miejsce. Byłam zła, poirytowana, na skraju wybuchu i chociaż przed chwilą jadłam, pomyślałam, że zapcham czymś usta, zanim znowu zacznę krzyczeć. Nic do jedzenia, może dlatego, że Mściwy Bóg tego Piekła wiedział, że nie jestem naprawdę głodna. Kolejny raz trzasnęłam drzwiami szafki i przeszłam do następnej. - Przestań się wściekać - głos Michaela dobiegł z pokoju dziennego, głęboki i uwodzicielski jak wszystko w nim.
- Idź do cholery! - odkrzyknęłam. Miał rację, byłam dziecinna, ale miałam to gdzieś. Uważałem siebie za inteligentną, elastyczną, dość silną młodą kobietę, mimo to istniała granica tego, co zdołałam znieść i właśnie do niej dotarłam. Znalazłam się w potrzasku w tym potwornym parterowym domu w stylu rancho z człowiekiem, przy którym miękły mi kolana, lecz on związał się ze mną pod przymusem. Nie chciał odpowiadać na moje pytania, traktował jak idiotkę i właśnie wtedy, kiedy byłam gotowa z niego zrezygnować, nagle zaczął zwracać na mnie uwagę. Było na to pewne określenie, przypomniałam je sobie. Pies ogrodnika. Nie miał zamiaru jeść siana złożonego w szopie, ale nie zamierzał pozwolić zrobić to tym, którzy go potrzebowali. Archanioł Michael tak naprawdę w ogóle nie był mną zainteresowany, poza czysto instynktowną reakcją, gdy znalazł mnie nagą w swoim łóżku. To wspomnienie mocno mnie zawstydziło... był na mnie więcej niż odporny. Nie miałam zamiaru już nigdy więcej tak mu się podłożyć. To nie miało znaczenia, prawdopodobnie było odmianą młodzieńczego zadurzenia. Nie zamierzałam ponownie mu się oferować. Z całej siły trzasnęłam drzwiami od serwantki i szarpnięciem otwarłam lodówkę. Moje ręce były gorące i mrowiły. Ojej. W ślepej furii byłam silniejsza niż zdawałam sobie sprawę. Zerwałam górny zawias, sprawiając, że drzwi zawisły nieco krzywo. Nie było żadnych oddzielnych drzwi do zamrażarki, tylko niewielka komora pośrodku. Żadnych lodów, jedyne kostki zamrożonej wody, a w chwili gdy moja frustracja i furia pałały takim żarem jak moje ręce, nie sądziłam, że te kostki mogłyby jakoś pomóc. - Co ty, do cholery tam robisz? - zapytał Michael przytłumionym krzykiem. - Daję upust swojej frustracji - warknęłam, urywając pozostały zawias i rzucając
drzwiami lodówki w poprzek niewielkiej kuchni,wywołując spektakularny łomot. Z pokoju dziennego nie dobiegł do mnie żaden dźwięk. Szarpnięciem otworzyłam kolejną szafkę, chwyciłam jeden z talerzy i cisnęłam nim o przeciwległą ścianę. Dziwna rzecz, trzask rozbijającej się porcelany, był bardziej satysfakcjonujący niż ciężki huk upadających drzwi lodówki, więc sięgnęłam po kolejny. Silne dłonie zacisnęły się ponad moimi nadgarstkami, szarpnięciem odwracając w kierunku twarzy piorunującego mnie wzrokiem Michaela. Spróbowałam zdzielić go kolanem w krocze... miałam gdzieś zasady fair play... ale w ostatniej chwili uchylił się przed tym miażdżącym ciosem, płomień furii w jego oczach stał się jeszcze gorętszy. Gwałtownie mną potrząsał, dopóty, dopóki nie przygryzłam sobie języka. W rewanżu trzasnęłam go głową w usta, uszczęśliwiona jego przytłumionym okrzykiem bólu. Potrząsnął mną jeszcze raz, chwytając moje nadgarstki tak mocno, że zdrętwiały mi ręce. - Masz dość? - zapytał z wściekłością. - Nawet nie jestem tego bliska - odburknęłam. Następnie obydwoje zamarliśmy w bezruchu. Spojrzał na mnie w zakłopotaniu z gasnącą na twarzy wściekłością. Jego usta krwawiły. - A niech to jasna cholera powiedział. Puścił moje nadgarstki. Nie wiedziałam, czy zamierzał próbować odejść, ale nie zamierzałam dać mu tej szansy. - Rzeczywiście, niech to jasna cholera powiedziałam, wzrokiem rzucając mu wyzwanie. Usta miał twarde i pełne złości, poczułam smak jego krwi. To powinno mnie odstręczać. Jednak tak nie było. Owinęłam ramiona wokół jego szyi i oddałam mu pocałunek, pozwalając naszej krwi się zmieszać. W następnej sekundzie uniósł mnie i
posadził na kuchennym blacie, ustawiając się pomiędzy moimi nogami. Jego dłonie wśliznęły się pod mój T-shirt i dotknęły piersi. Jęknęłam w jego usta, wypełniła mnie gorąca rozkosz. Pragnęłam go tak bardzo, potrzebowałam jego ciała na moim, chciałam jego palców ściskających moje sutki, pragnęłam twardego wybrzuszenia jego penisa pomiędzy nogami. Trzymałam go mocno, na wpół wystraszona, że mógłby mnie zostawić, ale na ten czas zaprzestał walki. Oderwał ode mnie usta, a na dolnej wardze miał rozmazaną krew. - Masz krew na ustach - powiedział ochrypłym głosem. Po czym pochylił się i polizał mnie zbierając ją językiem. To był test, wiedziałam. Ale był łatwy. Już dałam mu swoją krew, zmusiłam go, żeby ją wziął. Nie odczuwałam żadnej awersji, ani wahania. W istocie rzeczy, gdy czerpał krew z nacięcia, jakie zrobiłam na swoim ciele, to uczucie było niepokojąco erotyczne. Chciałam, żeby zrobił to jeszcze raz. Jego ręka zjechała w dół pomiędzy nas, szarpiąc spódnicę i podnosząc ją do moich bioder.- Cholera - wymamrotał ponownie, gdy napotkał bieliznę. W następnej chwili pozbył się babcinych majtek, zsuwając je wzdłuż moich nóg. Pofrunęły w drugi koniec kuchni i spoczęły przy drzwiach od lodówki, jednak z dużo mniejszym hałasem. Pragnęłam go dotknąć. Chciałam go całować, wchłonąć go, poczuć jego smak, ale wszystko działo się tak szybko, a kiedy mnie dotknął zapłonęłam, słodko i gorąco, potrzebując więcej. - Chryste - jęknął, kiedy wygięłam się w łuk, przyciskając do niego i przez chwilę ogłuszyło mnie zdumienie. Chrześcijaństwo nie wydawało się mieć czegokolwiek
wspólnego z Upadłymi, czy dziwnymi światami, do których zostałam zesłana; ale wtedy wszystkie racjonalne myśli pierzchły z mojej głowy, ponieważ wśliznął się we mnie swoimi długimi palcami. Wybuchłam, wydając z siebie niski, zawodzący jęk. Wyłapał ten krzyk z moich ust, spijając go. Podświadomie zarejestrowałam dźwięk rozpinanej klamry u paska i chrobot rozsuwanego zamka błyskawicznego, a następnie był w mnie, wsunął się głęboko, oplatając moimi nogami swoje wąskie biodra. Byłam już mokra, pobudzona, moje ciało przyjęło go z łatwością. Przytuliłam się do niego wstrząśnięta tą chwilą. Poczułam się jak łódź na wzburzonym oceanie, dryfująca w burzy doznań tak potężnych, że mogłam się skupić tylko na jego ciele i tym, co czyniło ono z moim. Czułam jak moje napięte sutki ocierają się o niego, prawie boleśnie, gdy raz po raz zanurzał się we mnie. Wstrzymywałam oddech, będąc jednym kłębkiem splątanych i obezwładniających uczuć. Uderzyłam głową w wiszącą nade mną szafkę, a wtedy wszystko się przechyliło, ponieważ podniósł mnie, unosząc z blatu, trzymając jedynie w swoich silnych ramionach. Teraz mogłam się poruszać, unosząc się na jego fiucie. Trzymając się kurczowo jego barków opuszczałam się w dół. Poruszałam się z celową powolnością, drażniąc go, delektując się tą chwilą, po pierwszym pośpiesznym orgazmie. Przeklinał, wyrzucając z siebie ciche, gardłowe dźwięki, które były cholernie podniecające. Zacisnęłam wokół niego swoje uda i wciągnęłam go głębiej w siebie. Ponownie się obrócił i posadził mnie na przeciwległym blacie, zbierając siły. Mogłam wyczuć drobne fale budującej się rozkoszy i poczułam przebłysk strachu. To było zbyt wiele; oddawałam zbyt wiele energii. Jeśli stracę ją całą, umrę. Nie mogłam... Uniósł głowę i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczyma. Wiedziałam, czego potrzebował, czego ja potrzebowałam, czego odmawiał nam obojgu. Wszystko się połączyło i strach zniknął. Odrzuciłam głowę do tyłu, odsłaniając szyję dla jego ust.
- Weź moją krew. Tym razem nie było żadnego wahania. Ostre, słodkie ukłucie, kiedy przeciął skórę było tryumfem, i była to moja ostatnia świadoma myśl, ponieważ wybuchłam, a on zaraz po mnie, wypełniając mnie swoim nasieniem, podczas gdy sam sycił się moją krwią. Dawanie, branie, życie i śmierć, orgazm tak potężny, że otaczający nas świat wydawał się zniknąć. Następną rzeczą, jaką zarejestrowałam, to my oboje leżący w nieładzie na pokrytej linoleum podłodze okropnej kuchni, którą próbowałam zniszczyć, kuchni, którą nagle pokochałam. Leżałam rozciągnięta w poprzek ciała Michaela, moje serce wciąż jeszcze biło przyśpieszonym rytmem, chociaż sam Bóg wiedział, ile czasu upłynęło. Gdzieś po drodze zgubiłam spódnicę, a T-shirt był zrolowany pod moimi pachami. On też w jakimś momencie musiał skopać swoje spodnie. Pod głową słyszałam jego wściekle bijące serce. Nie miałam pewności co robić. Miałam ochotę wybuchnąć głośnym płaczem i wyznać mu miłość. Z tego, co wiedziałam, dokładnie to zrobiłam w ostatnich momentach poprzedzających spełnienie, ale miałam poorgazmową amnezję. Po prostu pozwoliłam sobie dryfować w miękkim i lekkim jak puch kokonie jego zawiniętych wokół nas skrzydeł. Powoli bicie jego serca powróciło do normy, trochę wcześniej niż mojego, a jego skrzydła cofnęły i zniknęły. Poczułam się zźębnięta i naga. Musiałam wziąć się w garść. - Słuchaj - powiedziałam, i nie było niczego, co mogłabym zrobić, by mój głos nie brzmiał tak ochryple. - Czy leżymy na skorupach z rozbitej porcelany? Przez długą chwilę wydawał się wstrzymywać oddech, po czym wypuścił
powietrze i wmawiałam sobie, że poczułam ulgę. - Jesteś nieznośnym bachorem. - Masz rację. Podniósł mnie, wtuliłam swoją wilgotną od łez twarz w jego klatkę piersiową. - Dokąd idziemy? - wydawało mi się, że ciągle zadaję mu to samo pytanie. Ale tym razem Archanioł Michael odpowiedział. - Znaleźć jakieś łóżko. PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 26
MARTHA NIENAWIDZIŁA CHAOSU. Jej życie zanim znalazła się w Sheolu było pełne dramatów i katastrof, związanych z matką alkoholiczką i młodszym rodzeństwem, które potrzebowało stałego nadzoru. Miała zatem zbyt wiele obowiązków, sprawiających, że mimo swoich szesnastu lat, czuła się czasem przedwcześnie postarzała. Nie było więc żadną niespodzianką, że wystarczyło jedno spojrzenie na życzliwą twarz Thomasa, by padła mu w ramiona. A teraz również Sheol pogrążył się w chaosie. Źródło cierpiało na niedyspozycję, której nikt nie chciał nazwać, chociaż Martha, tak samo jak Rachela wiedziała, co dolega Allie. Usychała z żalu i tęsknoty za dzieckiem, którego Upadły nie był w stanie spłodzić, a poprzez krew jej oddawaną innym aniołom ich również ogarnęła żałoba. Więc pozostawała w łóżku i płakała, gdy nikt nie patrzył. Martha poiła ją swoją imbirową herbatą, by ukoić jej niespokojny żołądek, a Allie udało się wypić pół filiżanki, aczkolwiek pod przymusem. W sąsiednim pokoju Raziel spotykał się z grupą swoich głównych doradców, a jego gniewny głos docierał do sypialni, gdzie siedziały Martha i Rachela, dotrzymując Allie towarzystwa. - Martho, czy mogłabyś pójść i powiedzieć, żeby się nieco przymknęli? - powiedziała Rachela z roztargnieniem, trzymając dłonie Allie. - Ja nad czymś pracuję. Martha chciała zaprotestować. Nie cierpiała agresji i konfrontacji, a w tej chwili przywództwo Upadłych składało się z samych gniewnych aniołów. Ale tajemniczy
dar Racheli był zbyt cenny. Podczas gdy Martha mogła zaoferować zrozpaczonej kobiecie jedynie imbirową herbatę, Rachela mogła dać jej ukojenie. Zamknęła za sobą drzwi do sypialni i robiąc głęboki wdech weszła do wypełnionego kolorami salonu, ale nikt nie jej zauważył. Metatron i Azazel piorunowali się wzrokiem. Pod nieobecność Michaela, Metatron przejął jego obowiązki, chociaż stosując swoje metody szkoleniowe udało mu się już obrazić więcej niż kilku wojowników. Był tam również Asbel... niespodzianka, gdyż zazwyczaj był taki skromny, ale Martha ucieszyła się z tego. Jedynie Asbel wśród tylu gorących głów był spokojny i powściągliwy. Potrafił trzeźwo i z dystansu patrzeć na wszystkie sprawy. Raziel był zatopiony w rozmowie z Tamlelem, ale uniósł głowę, skupiając poważne spojrzenie na twarzy Marthy. - Czy z moją żoną jest wszystko w porządku? - zapytał ostrym tonem. - Tak, mój panie - odpowiedziała pośpiesznie. - Rachela się nią zajmuje, pomagając jej poczuć się lepiej. Ma niespokojny żołądek. - To jej serce jest niespokojne - łagodnie powiedział Asbel, a Martha zmarszczyła brwi. Raziel miał w tej chwili dosyć problemów na głowie. Nie potrzebował dodatkowych komplikacji pod postacią zmartwienia i poczucia winy. - Z nią będzie wszystko dobrze - powiedziała stanowczo. - Po prostu trzeba dać jej trochę czasu i sprawy powinny wrócić do normy. Raziel kiwnął głową, nie wyglądając na przekonanego, a ona odwróciła się, bezpieczna, ponieważ wszyscy zaczęli rozmawiać ciszej, gdy przypomniano im, że Allie znajduje się obok, ale zatrzymał ją głos Raziela. - Czy miałaś ostatnio jakieś konkretne wizje? - zapytał swoim chłodnym, cynicznym tonem.
Pokręciła głową, sięgając do klamki. - Ponieważ musimy wiedzieć, gdzie do cholery jest Michael i jego żona - jego głos eksplodował frustracją. - Zostało nam mniej niż dwa tygodnie do ataku Niebieskich Zastępów... jeśli twoja poprzednia wizja miałaby się urzeczywistnić... a dwójka naszych najważniejszych ludzi, gdzieś sobie zniknęła. Mamy szczęście, że Michael nauczył wszystkich samodzielnego myślenia i działania, bo inaczej bylibyśmy w głębokim gównie. Nie jestem do końca przekonany, czy już w nim nie jesteśmy. Jakie są nasze szanse na przeżycie, jeśli Michael i Victoria Bellona nie wrócą na czas? Nie marnowała czasu próbując przeszukiwać swój umysł w poszukiwaniu wizji, które nigdy nie przychodziły na życzenie. - Nie wiem, mój panie. Moja ostatnia wizja ukazywała, że oboje tu będą. - Ale to się może zmienić, nieprawdaż? Zgodnie z tym, co powiedzieli Rachela i Asbel, bogini została porwana, a Michael ruszył za nią. Czy to porwanie mogło wprowadzić zamieszanie do przyszłości widzianej w wizji? - Prawdopodobnie - jej głos był ostrożny i wyważony. - Ale musiałabym dopiero ujrzeć tą zmianę. Myślę, że jeśli sprawy miałyby ulec drastycznej przemianie, coś bym zobaczyła. - Jesteś tego pewna? - wysyczał Raziel. Miała ochotę mu odwarknąć, ale upomniała się, że przecież nigdy nie traci opanowania. Na pewno nie przy liderze Upadłych - Nie mój panie - powiedziała. - Niczego nie jestem pewna. Mogę tylko najlepiej jak potrafię powiedzieć ci, w co wierzę. Raziel wydał z siebie drwiący dźwięk i kazał jej odejść, po czym odwrócił się do
swoich towarzyszy. - Musimy wymyślić jakiś alternatywny plan, na wypadek, gdyby nie wrócili na czas. Azazel spojrzał na Marthę, po czym wrócił wzrokiem do Raziela. - Wierzę, że wróci. Wierzę, że wrócą oboje. - I wówczas Bogini zostanie zgładzona. - powiedział Asbel. - Smutne, ale nieuniknione. Przyszłość wszystkich Upadłych jest ważniejsza niż życie jednej dziewczyny. - To się jeszcze okaże - warknął Raziel. Wyraźnie nie było mu w smak całe to pocieszanie Asbela. - A my nie jesteśmy wszystkimi Upadłymi. Jest nas trochę więcej rozrzuconych po całym świecie. Asbel wyglądał na speszonego, spuścił blade oczy. - Nie sądzę, żebyśmy mieli jakikolwiek wpływ na to, czy oni wrócą, czy nie. - Jakie to błyskotliwe - wymamrotał Azazel, i nagle Martha przypomniała sobie, że Azazel nie znosił Asbela bardziej niż Metatrona. Raziel wstał, patrząc na nią, jak próbuje uciec z powrotem do sypialni Źródła. - Czy jest coś jeszcze, co możemy zrobić? – zapytał, patrząc na nią z irytacją. Bez lęku wytrzymała jego spojrzenie. - Możemy się modlić, panie. MICHAEL SPOCZYWAŁ NA WĄSKIM ŁÓŻKU, trzymając ją w ramionach. Leżała przytulona do niego śpiąc ufnie jak dziecko, a on usiłował powściągnąć swoją szalejącą żądzę. Gdy znaleźli łóżko, kochali się ponownie, tym razem powoli, cudownie. Leżała pod nim, przyjmując go, patrząc mu w oczy, kiedy zanurzał się w niej w gwałtownym zapamiętaniu, wypełniając ją, powoli i stopniowo pozwalając
narastać rozkoszy, aż do chwili gdy drżała i sapała, do czasu gdy sam nie mógł już powstrzymać swojego uwolnienia, nieruchomiejąc i rozlewając swoje nasienie w jej ciasnym wnętrzu, które pulsowało spazmami orgazmu. Jego skrzydła owinęły się wokół nich, otulając troskliwie, kiedy opadł na nią wyczerpany i nasycony. Tym razem nie wziął jej krwi, chociaż mógł poczuć jej zapach, wyczuć, jak tańczyła pod jej skórą, tęsknić za jej smakiem. Nie mógł tego zrozumieć. Wydawał się łaknąć jej krwi, tak samo intensywnie jak pragnął szczupłego ciała, przytulonego do niego. Nigdy wcześniej nie był zdany na łaskę swoich żądz, i to go zaniepokoiło. Pożądał jej, ciała i krwi, jak nałogowiec. I dlatego, że wziął od niej krew, musiała umrzeć. Poruszył się, ostrożnie opierając brodę na jej potarganych włosach, trzymając w ramionach delikatnie, żeby się nie obudziła. Musieli stąd odejść. Nie wiedział, jak szybko mijały godziny... w Ciemności czas biegł inaczej. Jednego, czego był pewien, to tego, że musieli wrócić. Musiał ocalić Sheol nawet, jeśli nie będzie mógł uratować Tory. Nie miał pojęcia jak długo tu, w Ciemności będzie trwała noc. Czas ich trwania był zupełnie przypadkowy, chociaż kiedyś potrafił to kontrolować. Stracił tę umiejętność gdy upadł, ale wciąż wiedział o tym piekle więcej niż ktokolwiek z żyjących, nawet sam Uriel. Uriel, który nigdy nie odwiedził tego miejsca, którym władał, zostawił to swojemu egzekutorowi, Ognistemu Mieczowi. Gdyby chodziło tu tylko o niego, ta noc mogłaby trwać bez końca. Ale Zastępy Niebieskie zaatakują, czy będzie tam, czy nie, a jeśli Upadli staną do walki, bez kogoś, kto mógłby ich poprowadzić, zostaną zwyciężeni. Unicestwieni. Nie mógł im tego zrobić. Został stworzony dla wojny, a zbliżająca się bitwa powinna być sprawiedliwa. Nie mógł porzucić swoich obowiązków i honoru na rzecz dziewczyny zwiniętej w kłębek w jego ramionach. Był nawet zaskoczony tym, że tego zapragnął.
Ale wszystko w niej go zaskoczyło, zwłaszcza jego reakcja na nią. Była wojownikiem tak jak on, ale gdy leżała w jego ramionach wydawała mu się taka krucha i delikatna, że wypełniało go pragnienie, by ją chronić. Co było śmieszne... była w stanie zetrzeć na miazgę każdego, kto się do niej zbliżył, wyłączając jedynie jego. Wciąż się dziwił, że zdołała wyrwać drzwi lodówki. Nigdy w ciągu całej swojej egzystencji nie był taki nakręcony. Ale zbliżał się świt, a z nim przeznaczenie ze swoimi żądaniami. Musiał poprowadzić Upadłych do nieuchronnie nadchodzącej wojny. Nadszedł czas, by stąd odejść. OBUDZIŁ MNIE DELIKATNYM POCAŁUNKIEM w skroń i z wargami przy moim uchu wyszeptał. - Musimy iść. A jeśli czuł jakąkolwiek niechęć, gdy odsuwał się ode mnie, nie zdołałam tego wyczuć. Ciało bolało mnie w miejscach, o których nie miałam pojęcia, że są w stanie odczuwać ból. Moje łono było kompletnie obolałe, podobnie jak piersi, a uda wciąż drżały z wysiłku. Z jakiegoś powodu poczułam ból również w rękach i ramionach, a w następnej chwili przypomniałam sobie dlaczego. W ślepej furii wyrwałam z zawiasów drzwi od lodówki. Z perspektywy czasu, byłam zarówno w szoku jak i pod wrażeniem swojej siły. Rzadko wychodziłam z siebie i nie byłam taka wściekła od czasu, gdy dowiedziałam się, że Johann mnie zdradził. Byłam dużo silniejsza niż wtedy, gdy miałam osiemnaście lat. I teraz miałam kogoś, z kim mogłam się ścierać. Uznałam tą myśl za dziwnie uspokajającą. Michael wrócił do pokoju, nagi. Uciekłam spojrzeniem od rejonów poniżej jego pasa. Wystarczyło, że był uwodzicielsko piękny, anielski-sukubus, a ja nie potrzebowałam kolejnych pokus. - Masz tylko tyle czasu, żeby się odświeżyć. Jego głos był chłodny i rzeczowy, jakbyśmy spędzili całą noc grając w warcaby, i
niepewny uśmiech na mojej twarzy umarł, zanim zdążył się narodzić. - Jeśli chcesz się umyć, to lepiej się pośpiesz. Zaczął wciągać ubranie... zamieniając się w komandosa, czego nie mogłam nie zauważyć. Jasna cholera. Spychał wszystko na stare tory, ale ja też mogłam w to grać. - Daj mi kwadrans i będę gotowa. Nie chciałam przy nim wychodzić z łóżka. Po tym, co robiliśmy ubiegłej nocy, myślałam, że będę czuła się swobodnie z nagością, ale najwyraźniej byłam w błędzie. - Masz dziesięć minut, albo wyciągnę twój goły tyłek z łóżka - powiedział, mój nadzwyczaj delikatny i taktowny kochanek. Dupek, pomyślałam, siadając z tylko lekkim grymasem i uniosłam prześcieradło. - Więc wyjdź i pozwól mi się ogarnąć. Powinnam była wiedzieć, że igram z ogniem. Spojrzał na mnie przeciągle, po czym przeszedł przez pokój, wyrwał prześcieradło z moich rąk i zarzucił mnie sobie na ramię, ignorując wściekłe młócenie moich rąk i nóg, zaniósł mnie do psychodelicznie różowej łazienki. Wrzucił mnie do wanny, odkręcił wodę i wyszedł. Pierwszy strumień był tak lodowaty, że wrzasnęłam sięgając do gałki. Prysznic był tu nędzny, co odkryłam już wcześniej, a krany z zimną i gorącą wodą działały osobno, więc nie było żadnego sposobu, żeby odpowiednio wyregulować temperaturę wody. Była albo lodowata, albo bardzo gorąca, i zaczęłam sądzić, że to też było częścią piekła. (te osobne krany to typowo angielski wynalazek, mam z nimi osobiste doświadczenia... spróbujcie umyć zęby, gdy nie macie kubeczka, albo odświeżyć się w wannie, gdzie krany działają podobnie i nie ma prysznica, zabawa
na całego ;) Uwinęłam się błyskawicznie. Gdy wyszłam z wanny byłam jak nowa, zostawiłam za sobą wydarzenia ubiegłej nocy, gotowa na powitanie nowego dnia. Skoro Michael chciał się zachować, jakby nic między nami nie zaszło, to mnie również doskonale to odpowiadało. Byłam w stanie zignorować, jak moje ciało zaciskało się, gdy o nim pomyślałam. Mogłam kontrolować sposób, w jaki moja krew wydawała się błagać o niego. Potrafiłam okiełznać temperament i zapanować nad swoimi pragnieniami. Nie mogłam jedynie kontrolować Michaela. Niemożliwy do odszyfrowania ślad wciąż tam był, nisko na biodrze. Wpatrywałam się w niego... ciekawa co mógł oznaczać? Dlaczego pozostał? Nie mogłam zapytać o to Michaela. Żeby mu go pokazać, musiałabym opuścić spodnie, a to była ostatnia rzecz, której bym chciała. Czuły kochanek z nocnych godzin zniknął razem z tym namiętnym, który wziął mnie w kuchni. Byliśmy znowu w punkcie wyjścia. - Czas się skończył. Zamknięte na klucz drzwi nie były w stanie zatrzymać jego Wsysającej Ścieki Świątobliwość. (określenia Tory są coraz barwniejsze ;) Otworzył je z trzaskiem, podczas gdy wciąż się ubierałam. Właśnie miałam na niego warknąć, gdy zobaczyłam, że w drugiej ręce niesie parę zwykłych, białych tenisówek. Dla butów wybaczyłabym wszystko. Wyrwałam mu je z dłoni. - Skarpetki? - zapytałam, wysilając się, żeby ukryć swoją wdzięczność. - Zakładaj bez.
Podążyłam za nim, podskakując na jednej nodze, po czym na drugiej, ponieważ usiłowałam wciągnąć tenisówki. Oczywiście były za małe. Wyszłam na jaskrawe słońce, roztaczające swój blask na podmiejskie domki i otaczające je kolorowe trawniki. To piekło, przypomniałam sobie. Ale w tym domu, przez kilka krótkich godzin, poczułam się jak w niebie. Szedł tak szybko, że trudno mi było za nim nadążyć, prawdopodobnie po to, by uniknąć rozmowy ze mną. Nie byłam pewna, czy jeszcze cokolwiek było do powiedzenia. Minęliśmy ponad tuzin pozornie opuszczonych samochodów, zaparkowanych na podjazdach. - Nie ukradniemy żadnego z nich? - udało mi się zapytać, doganiając go. - One nie działają - odpowiedział zdawkowo. - Skąd wiesz? - Zostały tu umieszczone jako część iluzji, po to, by dręczyć tych, którzy myśleli, że mogliby wykorzystać je do ucieczki. - Dobrze, ale skąd ty o tym wiesz? Zignorował mnie, jego długie nogi pochłaniały kolejne metry. Pozwoliłam siebie na podziwianie jego zwartego tyłka, zanim podbiegłam, żeby go dogonić. Maszerowałam w ciszy, nadrabiając szybkością jego długie kroki, tak mocno koncentrując się na tempie, że nie zauważyłam dokąd szliśmy. Zatrzymał się, a moja głowa uniosła się, zaalarmowana. Plątanina podmiejskich ulic rozciągających się przed nami skończyła się nagle w ścianie nieprzeniknionego cienia. I ktoś, albo coś, stało nam na drodze.
Był olbrzymi, tak wielki jak Metatron, albo jeszcze większy. Nogi miał jak pnie drzew, obwód jego bicepsów był większy niż mojej talii, a dłonie przypominały młoty. Odziany był w skórzaną zbroję i dzierżył olbrzymi miecz, po którym pełgał niebieski płomień. Jego twarz była brutalna, prawie zbyt groźna jak na anioła, a to bezwzględnie był anioł, z czystymi białymi skrzydłami rozłożonymi za plecami. - Theron - głos Michaela był pozbawiony wyrazu. Zastanawiałem się, kogo Uriel wybrał po upadku Metatrona. - Metatron nie upadł. Został pokonany i wybrał hańbę - głos tej istoty był dziwny, niesamowity. Tak samo, jak jego twarz, która posiadała to samo nieziemskie piękno, które było tak nieodłączne dla Upadłych. Ale pomimo ciepłego i muzycznego brzmienia, ten dźwięk sprawiał, że ciarki przebiegały mi po plecach, a dłonie zaczęły się rozgrzewać. - Wybrał życie, a nie służbę śmierci. Mogłeś zrobić to samo. Anioł zwany Theronem zaśmiał się nieprzyjemnie. - Nie jestem tak niemądry, by kwestionować poczynania mojego stwórcy. - „Stwórcy"? - zakpił Michael. - W jaki sposób Urielowi udało ci się to wmówić? Bez względu na to jak olbrzymią ma władzę, nigdy nie posiadał mocy pozwalających stworzyć życie. - Czy myślisz, że będę słuchał twoich kłamstw, Michaelu? Zostałem ostrzeżony. Ty i bogini zostaniecie zgładzeni. Ale będę litościwszy niż ty kiedykolwiek byłeś. Dam ci wybór. Wracaj z powrotem do domu, zostań tam i napędzany nieczystą żądzą wyładowuj swoją nikczemność w łożu na jej delikatnym ciele. Nie spodobała mi się ta dyskusja na temat mojego delikatnego ciała, więc wyszłam
zza Michaela. - Przepraszam, ale chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni - powiedziałam radośnie, pogodnym tonem. - Nazywam się Victoria Bellona, Bogini Wojny, i sądzę, że stoisz mi na drodze. Michael syknął. Chwycił mnie za ramię i pociągnął z powrotem do tyłu. - Zostaw to mnie - warknął. Ale było już za późno. Theron podniósł płonący miecz, a ja wpatrywałam się w niego, zahipnotyzowana. - To dla tego czegoś odwróciłeś się plecami do Uriela? - szydził, jeszcze bardziej mnie wkurzając.- Jesteś głupcem. - Słuchaj, facet... - zaczęłam, ale Michael chwycił moje ramię miażdżącym kości chwytem, skutecznie mnie uciszając. - Powstrzymaj swój język, kobieto - warknął. - Tak będzie lepiej - powiedział Theron.- To jest sprawa pomiędzy mężczyznami. Nie masz nawet prawa odzywać się do mnie. Gorąco rozprzestrzeniało się w górę moich ramion, sięgając aż za łokcie, i poczułam, jak w ślad za nim zaczynają wibrować moje żyły. - Ona nie ma z tym wszystkim nic wspólnego - powiedział Michael, wciągając mnie za siebie. - To tylko dziewka, służąca mi tylko za materac, nic więcej. - Niezbyt znam się na tych sprawach, ale wiem coś o bezsensownej kobiecej płci.
One są słabością tych, którzy upadli. Ale to się skończyło. Już nie możesz nic zrobić dla swoich braci. Zastępy Niebieskie rozgromiły Sheol, i odrażająca zaraza zwana Upadłymi przestała istnieć. Ale dam ci dar, skoro okazałeś się tak głupio wrażliwy. Kiedy cię zwyciężę, szybko położę kres jej życiu. Miecz sprawiedliwości tnie gładko i czysto. - Mój miecz - powiedział Michael. Uśmiech Therona był niemal diaboliczny. - Już nie. Oczywiście, możesz spróbować mi go odebrać. Albo poddawać się temu, co nieuchronne i paść na kolana, a wtedy z tobą skończę równie szybko. - Powiedziałbym, żebyś spieprzał do piekła, gdybyśmy już w nim nie byli - warknął Michael. Ku mojej zgrozie, rzucił się na tą istotę, nieuzbrojony. Był sześć cali niższy od strzelistego anioła, który przewyższał go również masą rozbudowanych mięśni. Przycisnęłam dłonie do ust, tłumiąc krzyk. Nie mogłam ryzykować rozproszenia go. Ku mojemu zdziwieniu, Michaelowi udało się prześliznąć pod ramieniem Therona,w którym unosił ostrze, poruszając się tak szybko, że zaskoczył anioła. Obydwaj upadli na ziemię, anioł upuścił miecz. Pobiegłam, by go złapać, gdy jednak sięgnęłam po złotą rękojeść, ona wypluła snop iskier. Mimo to wzięłam ją w dłonie, ale ból był tak silny, że byłam zmuszona się poddać i wypuścić ją z rąk. Odwróciłam się w stronę walczących. Michael i Theron tarzali się po ziemi. Theron miał nóż, i Michael krwawił z kilku płytkich ran, ale zdołał chwycić nadgarstek przeciwnika, trzymając śmiertelne ostrze z dala od swojego ciała. W pewnej chwili anioł wykonał gwałtowny obrót i Michael znalazł się pod nim,
przyciśnięty do ziemi. Leżał tam, ogłuszony, nieruchomy. Theron usiadł na nim okrakiem, a w jego uniesionej ręce zobaczyłam nóż. Ostrze zalśniło w promieniach słońca, po czym szerokim łukiem poszybowało w kierunku gardła Michaela. Krzyknęłam, nie ze strachu, ale z niczym niezmąconej, zwierzęcej wściekłości. I powodowana czystym instynktem wyrzuciłam w przód ramiona, swoje płonące lodowatym żarem dłonie. Theron szarpnął się, podrzucając nóż, odwrócił się w moją stronę z oczami wypełnionymi szokiem i nieopisanym cierpieniem. Mogłam się zatrzymać, ale tego nie zrobiłam. Ponownie wyrzuciłam ramiona w jego stronę, zwinął się z bólu i został odrzucony od Michaela. W powietrzu poczułam zapach ozonu i smród palonej skóry, oślepiona furią zrobiłam następny krok w jego stronę, kolejny raz unosząc ręce. Moc zaskwierczała w powietrzu. Theron poleciał do tyłu, jego twarz wykrzywił grymas ekstremalnego cierpienia, a potem znieruchomiał, jego skóra zaczęła palić się od wewnątrz, zapach palonych piór wypełnił powietrze, a białe skrzydła załamały się pod nim, przygniecione jego ciężarem. Tępo wpatrywałam się w ciało anioła, a kiedy żar zaczął opuszczać moje dłonie, zaczęłam trząść się w szoku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że Michael podniósł się z ziemi, dopóki nie zobaczyłam go, jak podchodzi do leżącego Therona. Szturchnął go stopą, ale Theron był martwy. Jak to się mówiło? Elvis opuścił scenę? Theron jest teraz gdzieś tam, razem z Elvisem, pomyślałam i wyobrażając sobie tą sytuację, miałam ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Poczułam na sobie wzrok Michaela, ale nie byłam w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa. Szczękałam zębami, było mi zimno, tak cholernie zimno. Chwilę później przyciągnął mnie do swojego silnego, ciepłego ciała, otaczając
ramionami. Biały T-shirt był pocięty, a on krwawił, ale jego rany już zaczynały się zabliźniać, więc przestałam się martwić, zamknęłam oczy i pozwoliłam swojemu czołu oprzeć się o jego pierś. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Słuchałam bicia jego serca, dopóki moje własne nie zwolniło do normalnego rytmu, a ciało nie zaczęło odzyskiwać naturalnego ciepła. Musiał to wyczuć, ponieważ uwolnił mnie dokładnie w chwili, gdy byłam w stanie ustać na własnych nogach i odszedł, żeby podnieść porzucony miecz. To była piękna broń, z niebieskimi płomieniami tańczącymi wzdłuż smukłego, stalowego ostrza. Gdy ją podniósł, płomienie buchnęły z głośnym rykiem. Wpatrywał się w nie. - Nigdy nie przypuszczałem, że znowu go zobaczę - wyszeptał, na wpół do siebie. Podszedł do ciała Therona i bez skrupułów zdarł z niego pochwę do swojego miecza, następnie zapiął ją wokół własnych bioder i wsunął w nią ostrze. Po czym odwrócił się, by spojrzeć na mnie. - Wydaje mi się, że w końcu ujawniły się twoje moce - powiedział z pewną łagodnością. - T-tak - odpowiedziałam lekko łamiącym się głosem. - Kim on był? - Myślałem, że wiesz. To obecna prawa ręka Uriela. - Rzucił okiem na ciało. - Czy raczej powinienem powiedzieć, jego była prawa ręka. - Dlaczego on miał twój miecz? - To jest pytanie, nieprawdaż? - powiedział, jak zwykle doprowadzając mnie do
szału. Spostrzegł porzucony nóż, podniósł go i rzucił do mnie. Wyciągnęłam rękę i złapałam go bez wysiłku. - teraz przynajmniej jesteśmy uzbrojeni. I musimy się pośpieszyć. Nie ruszyłam się z miejsca. - On powiedział, że jest za późno. Że Zastępy Niebieskie już zaatakowały. Niedające się odczytać oczy Michaela prześliznęły się po mnie. - Kłamał. Chodź, Victorio Bellono. Musimy znaleźć drogę powrotną do Sheolu, zanim naprawdę będzie za późno. Odwrócił się do mnie plecami i ruszył przed siebie, oczekując, że pójdę za nim. Spojrzałam w dół, na swoje dłonie, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu. Wyglądały tak samo, długie palce, wąskie nadgarstki, ale były jakieś obce. Myślałam, że już dawno temu pozbyłam się wszelkich wątpliwości, ale to nie była prawda. Dopiero teraz naprawdę w to uwierzyłam. Byłam boginią wojny i śmierci. Ruszyłam w Ciemność za walecznym aniołem. PRZED NAMI WYRASTAŁA ŚCIANA, ruchoma masa nieprzeniknionych cieni. Zatrzymałam się. - Co to jest? Chyba nie kolejny Portal? zapytałam. - Ponieważ jeśli tak, to nie sądzę, żeby którekolwiek z nas zdołało przeżyć. Spojrzał na mnie. - To tylko złudzenie. Ciemność składa się z wielu światów, ale większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że mogą poruszać się pomiędzy nimi.
- Co jest po drugiej stronie? - zapytałam, zastanawiając się, czy to miejsce będzie bardziej przypominało tradycyjne piekło. - To loteria. Ku mojemu zaskoczeniu, chwycił mnie za rękę, zaplatając swoje długie palce wokół moich. A następnie pociągnął mnie do przodu w cienie i poza nie. Miał rację, nawet tego nie poczułam. Puścił moją rękę w chwili, gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie. Rozejrzałam się wokół totalnie zdumiona. Zawsze miałam mieszane uczucia co do filmów Willego Wonka, chociaż trudno było kwestionować opinię, że były one niesamowitym osiągnięciem kinematografii. To miejsce wyglądało jak scenografia z Willego do kwadratu. http://pl.wikipedia.org/wiki/Willy_Wonka_i_fabryka_czekolady
Kolory były tak oślepiające, że miałam ochotę zamknąć oczy. Zapachy zdumiewały... cukier i czekolada, karmel i cytryna. To była Kraina Słodyczy z ciastkami, rosnącymi na drzewach, błagającymi o zerwanie i najbardziej zdumiewająco piękne miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Ogarnęło mnie uczucie szczęścia, radość tak przytłaczająca, że wiedziałam, iż to musi być sztuczne. Złudzenie, takie samo, jak cukrowe drzewa i czekoladowe kwiaty. - Kurwa - rzucił Jego Świątobliwość. - Jesteśmy w poważnych tarapatach. MICHAEL ZNOWU SPOJRZAŁ NA SWOJĄ PARTNERKĘ, chociaż robił, ile w jego mocy, żeby się od tego powstrzymywać i poczuł, jak wypełniają go bolesne emocje. Zajęło mu wystarczająco wiele czasu, żeby z trudem pogodzić się z pojawieniem jej mocy. Już nie potrzebowała jego ochrony, i ta myśl bolała, nawet jeśli go to zawstydzało. Rozejrzał się wokół. - Nienawidzę Cukierkowego Świata.
- Czy tak nazywa się to miejsce? - westchnęła, już zauroczona. Wmawiał sobie, że powinien być szczęśliwy, iż jej żądza była skierowana na coś innego poza nim, ale to byłoby kłamstwo. - Dlaczego go nie lubisz? - zapytała, ruszając przed siebie. Chwycił ją za ramię, żeby ją zatrzymać i wyczuł w niej natychmiastowy przypływ żądzy. Najwyraźniej miała ochotę zarówno na czekoladę, jak i na niego. - Poczekaj - rzuciła mu spojrzenie i dostrzegł w ciemnych oczach projekcję jej fantazji... jej ciało, nagie, pokryte czekoladą, którą z niej zlizywał. Przeklął swoją natychmiastową reakcję, zdecydował się sprawić, by czar prysnął. - Nie lubię czekolady - skłamał. To wyrwało ją ze zmysłowej zadumy, a rumieniec zabarwił jej policzki. Po czym rozejrzała się niespokojnie, nie całkiem pewna, czy zauważył jej rozmarzenie. - Widzę tu wiele innych rodzajów słodyczy, których moglibyśmy się spróbować. Niech ją cholera. Natychmiast zaczęła wyobrażać sobie słodki karmel rozmazany na jej sutkach, i miał ochotę nią potrząsnąć. - Nie możesz jeść tych słodyczy - powiedział beznamiętnie. - Bez względu na to jak bardzo tego pragniesz i jak wielką czujesz euforię. Zrobiła nieszczęśliwą minę. - Rozumiem, że ten nagły przypływ dobrego samopoczucia jest fałszywy?
- Całkowicie. Spojrzała na niego. - To dobrze. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ciebie w stanie euforii. Nawet twój uśmiech mógłby być czymś ciężkim do udźwignięcia. - Przecież się uśmiecham! - warknął. - Jakoś tego nie zauważyłam - powiedziała, i wiedział, że kłamie. Mógł przypomnieć sobie kilka razy, kiedy sprowokowała go do uśmiechu. Przypomniał sobie jej reakcję. - I na miłość boską nie zaczynaj uśmiechać się teraz, nie sądzę, by moje serce było zdolne to znieść. - przerwała koloryzowanie. - Miałam na myśli, że wstrząs mógłby spowodować u mnie zawał, a nie że się w tobie zakochuję. Nie jestem aż tak głupia. I właśnie w ten sposób poznał prawdę i nie miało to nic wspólnego z zawrotami głowy, gdy rozpadał się w pył mur otaczający jego duszę. To było coś, co zrozumiał z tym samym rodzajem pewności, która sprawiała, że potrafił ocenić wszystko, co było prawdziwe. Ta cała szalona rzecz nie miała nic wspólnego z obowiązkiem, z chronieniem Sheolu, z honorem i robieniem tego, co słuszne. Troszczył się o nią. Była dla niego ważna. Zawsze, tak naprawdę, nawet zanim weszła do tej zimnej, eleganckiej komnaty w zamku. To nie była sprawa pożądania, żądzy, krwi, która ich związała, chociaż wszystkie te rzeczy na pewno istniały. Nie, to jego serce wołało do niej. Serce, którego głos ignorował przez całe swoje życie. Była denerwująca, kłótliwa, potężna i wrażliwa. Wyśmiewała się z niego, nie szanując żadnej świętości. Seks z nią zabrał go w miejsca, o których nie wiedział, że mogą istnieć, a słodki smak krwi zmył wieki determinacji, by nie ulec swojemu przekleństwu. A gdy był głęboko w jej wnętrzu, sycąc się jej bogatą esencją, radował się tym, upajał się swoim przekleństwem, ponieważ dało mu Tory.
Oczywiście wiedział, że go kochała. Praktycznie mógł smakować jej pragnienie. To nie było ważne, że jej doświadczenie było niemal zerowe. Mogła być zakochana dziesiątki razy zanim napotkała jego spojrzenie w tamtej komnacie, to i tak niczego by nie zmieniło. Przekroczył bariery niesprawiedliwego wszechświata, który porzuciła Największa Moc, pozostawiając wszystkie sprawy samym sobie. Nigdy nie zawracał sobie głowy użalaniem się nad sobą... ale to, co miało stać się z Tory, doprowadzało go do szaleństwa. Miała umrzeć, już wkrótce. Ignorowała go, wędrując przez najnowszą iluzję Uriela, chłonąc przyjemność, jaką zawsze stymulowało to miejsce. - Nie jedz niczego - ostrzegł ją ponownie, podążając za nią. - Dobra, wiem - powiedziała lekceważąco, praktycznie podskakując. - I spróbuj kontrolować swoją euforię - dodał, ignorując własną przyjemność, jaką odczuwał patrząc na nią. Obserwował ją przez tyle dni... nie było żadnego powodu, by czuć taką śmieszną tęsknotę. Właśnie przez nią został skazany na to, żeby przejmować się tym, co się z nią stanie, i chociaż to było jak fatum, nie oznaczało, że wciąż nie była cholernie denerwująca. Miał do niej słabość. Mógł winić za to euforię, wywołaną przez ten świat. A może swoją znacznie spóźnioną akceptację, która sprawiła, że nie próbował już walczyć z tą szczególną prawdą. Chociaż może był to szok, gdy ujrzał ją trzaskającą piorunami w Therona. - Taaa, wiem - powiedziała nonszalancko, znowu spoglądając na niego. - Nie mogę pozwolić sobie na dobre samopoczucie. - Tak będzie bezpieczniej.
Szedł za nią zamyślony. Ten przyprawiający o mdłości świat był tak niebezpieczny jak Upiory, które wciąż im groziły. Podczas gdy łowcy dusz wysysali światło i życie z tych, którzy skończyli w ciemnościach, euforia tego świata atakowała inaczej, pozbawiając zdrowego rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji, nie pozostawiając nic oprócz złudnej nadziei i fałszywej radości, żeby Uriel mógł je odebrać, przez co jego kara była jeszcze dotkliwsza. Ale ona nie słuchała jego ostrzeżeń. Obawiał się, że on również tego nie robił. Poszedł za nią. Praktycznie tańczyła po kamiennym chodniku, nucąc, podczas gdy on zachowywał kamienne milczenie. Zawsze była szansa, że mogli przedostać się przez ten świat. Wciąż miał parę sztuczek w rękawie. Walczył ze swoimi reakcjami, trzymając opuszczoną głowę. Uniósł ją dopiero, gdy zdał sobie sprawę, że już nie słyszy nucenia Tory. Żeby odkryć, że zniknęła.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 27
WIEDZIAŁAM, ŻE JESTEM GŁUPIA. Moja opanowana, ostrożna cząstka znajdująca się jakby obok mnie, mówiła mi, że to było złudzenie, podstęp jakiegoś kosmicznego sadysty. To było jakby ktoś wpompował do atmosfery narkotyk szczęścia i próba walki z tym była ogromnie trudna. Jednak czułam się wspaniale. Poczułam się silniejsza, piękna i błogosławiona. Tak, jakbym mogła żyć wiecznie; coś, czego pragnęłam. Jak również tej srogiej istoty, która w pewnej odległości podążała za mną. Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze sobie radził w walce z wszechogarniającą radością, ale w końcu i on będzie musiał się poddać. To było zbyt potężne, zbyt uwodzicielskie i nie mówiło mi niczego, czego już wcześniej nie wiedziałam. Naprawdę posiadało zniewalającą moc, zbyt potężną, by można było ją ignorować. Pragnął mnie; pokochałby, gdybym po prostu zrobiła, lub powiedziała właściwą rzecz. Ilu kobietom, przez lata przechodziła przez głowę ta myśl? Ale tym razem to było prawdziwe. Upadłam, walcząc w ten sam sposób, przegrywając tak samo jak anioły, które były jego ludźmi i prawdopodobnie, obecnie również moimi. On również upadnie, niechętnie, po prostu służył niebu dużo dłużej niż inni. Upadnie u moich stóp i będzie należał do mnie. Na wieki. Byłam tego pewna. Spojrzałam za siebie, by zobaczyć, jak szedł za mną ze opuszczoną głową, jakby jego stopy i chodnik były najbardziej interesującymi rzeczami na świecie. Uśmiechnęłam się. Byłam dla niego zbyt kusząca i ta wiedza przynosiła mi wielką radość. Wystarczyłoby, żeby odrobinę przestał się kontrolować i już bym go miała.
Zapach cukru i czekolady zelżał, więc teraz mniej mnie kusił. Miałam silne i trwałe przywiązanie do czekolady, lecz moje zainteresowanie Michaelem zdecydowanie je przebijało. To jego chciałam lizać i gryźć. I połykać. Zachciało mi się śmiać z tej lubieżnej myśli. Dostałam zawrotów głowy od wiru emocji, które przetoczyły się przeze mnie w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Dzika namiętność w kuchni, czułość w sypialni. Przerażenie podczas patrzenia na jego śmierć, wściekłość na brutalność Therona. Szok odkrycia, drzemiącej we mnie, niespodziewanej mocy. A najbardziej wstrząsająca okazała się śmieszna, niepotrzebna, niespodziewana miłość, którą płonęłam dla mężczyzny podążającego moim śladem. Musiałam wziąć w karby swoje rodzące się uczucia. Ale dlaczego... zapytała ta moja cząstka, która była pod wpływem odurzenia. Czuła się wspaniale pragnąc, wiedząc, co mogłabym mieć. Że to wszystko mogłoby być moje. Iluzja, napomniałam się srogo. A następnie się roześmiałam. Co było złego w odrobinie iluzji, raz na jakiś czas? Pod warunkiem, że zdawałam sobie sprawę, że to było tym, czym było. Droga przede mną rozwidlała się. Lewa odnoga prowadziła przez pseudo bambusowy gąszcz olbrzymich truskawkowych pałeczek, za którymi nigdy nie przepadałam. http://www.candywarehouse.com/colors/red-candy/products/twizzlers-strawberrylicorice
A na prawo stał, nie mniej ni więcej, tylko domek z piernika, ze zdobiącymi go ciasteczkami w kształcie dzieci.(w tym momencie po prostu mnie powaliło ;)
Na Boga, miałam tylko nadzieję, że nie była to potężna iluzja, wykorzystująca prawdziwe dzieci. Nie, zadecydowałam, polegając na własnym silnym instynkcie, którego nie zdołała stłumić nawet euforia wywołana przez Uriela. Nie, tu wokół nie było żadnych dzieci w jakimkolwiek kształcie ani formie. Obejrzałam się za siebie. Michael podążał za mną w jeszcze większej odległości niż wcześniej i przyszła mi do głowy grzeszna myśl. Mogłabym go zaskoczyć, wskoczyć na niego i nie byłby w stanie mi się oprzeć. Wśliznęłam się do domu z piernika, ukrywając się za jego grubymi ścianami, pachnącymi korzennymi przyprawami. Wnętrze chaty było bardzo dziwne, niewielkie pomieszczenie, z dużym piecem i klatką mogącą pomieścić dziecko, zrobioną ze słonych paluszków i precli. Zadrżałam. Ta fantazja posunęła się już nieco za daleko. Czy gdybym otworzyła drzwiczki pieca, zobaczyłabym w nim czekoladową kobietę, pochłanianą przez karmelowe płomienie? Właśnie miałam stamtąd wyjść, gdy usłyszałam, jak woła moje imię, w jego głosie pobrzmiewała nagła panika. Oczywiście, to musiał być wpływ tego miejsca. W normalnym świecie nigdy nie pozwoliłby sobie na okazanie niepokoju. Nie, żebyśmy kiedykolwiek byli razem w normalnym świecie, przypomniałam sobie. Ruszyłam w kierunku drzwi, planując wyskoczyć znienacka i go wystraszyć, ale się spóźniłam. Już znikał w lesie truskawkowych pałeczek. A ja ich przecież nie znosiłam. Wybrał niewłaściwą drogę. Zanurzył się w oślepiające kolory, oddalając się od dziwacznego domku. Powinnam pobiec za Michaelem. Powinnam zmusić się do przestrzegania jego poleceń, żeby nie dotykać liści i innych kuszących rzeczy, ale byłam zmęczona, bolały mnie nogi, oraz inne części ciała, których nie chciałam wymieniać. Poprzedniej nocy nie spałam zbyt wiele, a maszerowaliśmy już dosyć długo. Musiałam trochę odpocząć.
Wyszłam z przyprawiającej o dreszcze chatki i weszłam do lasu wypełnionego silnym truskawkowym zapachem. Poszycie wyglądało miękko i kusząco, dotknęłam go niepewnie, nieco wystraszona tym, że mogłabym zapaść się w lukier. Ale się nie lepiło. Usiadłam ostrożnie i czekałam, zrzucając moje nowe tenisówki i pocierając stopy. Żadnych pęcherzy... najwyraźniej takie problemy nie istniały w Cukierkowym Piekle. Poczułam w sobie musowanie szczęścia, próbowałam je opanować. Lecz to było zbyt natarczywe. Był piękny dzień, a ja byłam zakochana. Oczywiście, że czułam się szczęśliwa. Opadłam na sprężysty mech i spojrzałam w niebo. Gęste białe chmury na jaskrawoniebieskim tle, one też wyglądały jak zrobione z ptasiego mleczka. I prawdopodobnie były. Zamknęłam oczy i pozwoliłam przemówić zmysłom. Powędrowałam myślami wzdłuż nóg, które drżały, gdy podtrzymywał je zanurzając się we mnie... moja kobiecość, wciąż spuchnięta i wrażliwa, zacisnęła się z tęsknoty, kiedy o nim pomyślałam.... piersi, wciąż czuły ssący dotyk jego ust, taniec zębów... szyja, ciągle pamiętała moment, w którym przyciskał do niej usta, pijąc ze mnie, podczas gdy mnie wypełniał. Pod wpływem tych wspomnień ogarnęło mnie podniecenie, tak silne, aż zaczęły drżeć mi dłonie. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić, jakoś to powstrzymać, ale zamiast tego moja ręka przesunęła się po brzuchu w wolnej, sennej pieszczocie. W stronę piersi, lekko trąciłam palcami sutki, lecz ten dotyk nie był taki sam. Sięgnęłam dłonią ku szyi i popieściłam miejsce, teraz już niewidoczne, gdzie się pożywiał, podczas gdy moja druga dłoń powędrowała niżej, ześlizgując się pod pasek spodni „aqua capri”, które były szczytem mody w latach pięćdziesiątych. - Co ty do cholery robisz? - ryknął Michael, a ja leniwie otworzyłam oczy i słodko się uśmiechnęłam. Lepiej sobie radził walcząc z podstępnymi efektami działania tego świata. Ale domyśliłam się, że przegrywa tę bitwę.
- A jak myślisz? - wymruczałam radośnie. - Przypominam sobie przeżycia ze wczorajszej nocy. Chwycił moją rękę, tą która właśnie miała zacząć się poruszać pod moimi spodniami i pociągnął mnie do pionu. - To euforia - powiedział z naciskiem. - To nie jest rzeczywiste. Musisz z tym walczyć. - To co stało się wczoraj wieczorem i dzisiaj rano, nie było żadnym cukrowym obłędem - dodałam rozsądnie. - Masz rację, nie było. - Chodź do mnie moja Anielskość. Chcę żebyś mnie pocałował - uśmiechnęłam się do niego. Potrząsnął głową. - Ty nie wiesz... - Oczywiście, że wiem. Ten świat jest przesycony czymś bardzo niebezpiecznym. To coś sprawia, że ludzie czują się szczęśliwi, ale nie dbam o to. Nie sprawił, że poczułam coś, czego nie czułam już wcześniej. Przyczynił się jedynie do tego, że pozbyłam się swoich lęków i zahamowań. Więc, chodź tu i mnie pocałuj. - Lęk czasami może okazać się dobrą rzeczą - powiedział z uporem. Kusząco wyciągnęłam do niego rękę. - Nie tym razem. - Nie. - Nie poruszył się, i jakaś część mojego szczęścia wyparowała. Jego wola była niezwykle silna; nie zdołały jej zdławić podstępy Uriela, ani moje wątpliwe
wdzięki.
- Nie mogę cię tu odczytać - powiedział. - Ale mogę się domyślać. Myślisz, że jestem w stanie ci się oprzeć, nawet z tą ciężką atmosferą pokusy w powietrzu, ponieważ tak naprawdę cię nie pragnę. I bardzo się mylisz. - Naprawdę? Potrząsnął głową. - Owszem. Pieprzyć magiczną atmosferę, euforię i sposób, w jaki odbierają one zdrowy rozsądek. Z tym mogę walczyć. Podszedł bliżej. Ja po prostu na niego patrzyłam, czekając na śmiertelny cios i mając nadzieję, że tu, w krainie szczęście nie dotknie mnie zbyt mocno. - Tylko z jednym nie jestem w stanie dać sobie rady - powiedział, wciąż się przybliżając, aż znalazł się tak blisko, że mogłam zajrzeć w jego obsydianowe oczy i ujrzeć w nich swoje odbicie, takiej małej i bezbronnej. - Z tym jak bardzo cię pragnę. Pocałował mnie, dotykając jedynie ustami, ręce trzymał przy sobie. Ja zrobiłam to samo, pozwalając dotykać się i smakować jedynie naszym wargom, rozchyliłam je dla niego, gdy naparł na nie swoim językiem. Moje nogi stały się słabe i drżące. Dopiero wtedy wziął mnie w ramiona, przyciągając do siebie, ale jego pocałunki były powolne i leniwe, jakbyśmy mieli mnóstwo czasu. - Co jest na ziemi? - szepnął. - Ptasie mleczko. Bardzo miękkie. - Jak puch na poduszki?
- Drobny i wysuszony. - Doskonale. Pociągnął mnie na to mięciutkie posłanie, jego ręka sięgnęła w dół, by zaborczo ująć moje biodro, dokładnie w tym miejscu, gdzie pod skórą ukrywał się jego tatuaż. Kolejna fala pożądania przepłynęła przez moje ciało. Zapragnęłam, żeby mnie napiętnował. Czułam siłę połączenia pomiędzy nami i upajałam się nią. Mogłabym robić to wiecznie, pławić się w tym zmysłowym śnie. Jaskrawe kolory, euforia, zapach czekolady, zatarły ślady wszelkich wątpliwości, jakie mogłabym mieć i przypuszczam, że również ostatnie cienie rozsądku. Oddałam się całkowicie jego ustom i dłoniom. Przytulał mnie, pieszcząc wargami moją twarz, powieki, szyję i nasadę gardła. Nie musiałam widzieć jego pięknych dłoni, by wyobrazić sobie jak unosi nimi moją dziewiczo białą bluzkę, po czym, och Boże zaczął całować moje piersi, a ja podążyłam w stronę spełnienia, czując na sobie jedynie jego usta. Robił z nimi niewyobrażalne rzeczy, ssąc, a następnie dmuchając na nie chłodnym powietrzem. Pieścił je wykorzystując zęby, a nawet kły, a te wstrząsające wrażenia pobudzały mnie jak mini-orgazmy. Niespokojnie poruszałam nogami w niewypowiedzianym żądaniu, ale on po prostu głaskał moje ciało, jakby uspokajał płochliwego konia, dopóki moja płonąca żądza nie zmieniła się z powrotem w drżące pobudzenie, i roześmiał się łagodnie. - Nie możemy tu tego zrobić - powiedział. - Zbyt dużo niewinności. Spojrzałam na niego, zaskoczona. - Jak to nie możemy? Pokręcił głową. - To po prostu, kolejna sztuczka Uriela. Albo tobie odrośnie błona dziewicza o wytrzymałości stali, albo moja erekcja zamieni się w rozgotowane spaghetti. (to już totalny sadyzm ze strony autorki ;) Ale mogę robić to...
Głaskał mnie powoli, aż miałam ochotę zamruczeć z rozkoszy. - Kocham cię powiedziałam przepełniona radością. Wiedziałam, że moje szczere wyznanie go zmrozi, ale nie przejmowałam się tym. Pochylił się nade mną, za jego plecami rozciągało się jaskrawo błękitne niebo. - Ja też cię kocham - wyszeptał, pieszcząc wargami moje usta. - Ale jeśli tylko uda nam się stąd wydostać, zaprzeczę, że kiedykolwiek to powiedziałem. (No teraz to już przegiął ;) - W porządku - powiedziałam spokojnie. - Więc mów mi to teraz, żebym mogła się tym nacieszyć. Znowu się roześmiał, a jego radość nie miała żadnego cierpkiego posmaku. - Zakochałem się w tobie, Victorio Bellono, Bogini Wojny, wyjątkowy wrzodzie na moim tyłku, władczyni błyskawic i pogromczyni dobrych intencji i AniołówEgzekutorów. Próbowałem z tym walczyć... ja nie umiem kochać, ale to jest silniejsze ode mnie. W chwili, gdy stąd wyjdziemy, powiem ci, że to sobie wyobraziłaś, ale mam dosyć walczenia ze wszystkim, szczególnie z samym sobą. Kocham cię, bez względu na to, jak bardzo mnie wkurzasz.(Wyznanie stulecia :) To było miłe, pomyślałam radośnie, gdy jego duża, zręczna dłoń kontynuowała kreślenie kolistych wzorów na moim brzuchu. Oczywiście, że to była euforia. Wcale tak nie myślał. Ale mogłam udawać, a jego sprzeciw uczynił to wyznanie jeszcze wiarygodniejszym. Nagła myśl przyszła mi do głowy. - Nie mówisz mi tego ponieważ przyparłam cię do muru? - Nie. - I nie dlatego, że mam umrzeć na jakąś tragiczną, romantyczną chorobę i chcesz uprzyjemnić mi ostatnie tygodnie życia?
Drgnął niespokojnie, co wydało mi się dziwne, ale ciągnęłam dalej. - Nie, to nie pasuje do Archanioła Michaela. Jeśli miałabym wkrótce umrzeć, byłby praktyczny i mnie zostawił. Nie marnowałby czasu na przegraną sprawę. - Zapomniałaś - powiedział prawie rozmarzonym głosem, ponieważ jego oczy, podążały za dłonią pieszczącą mój brzuch. - Zajmowanie się przegranymi sprawami, to moja praca. - A ja myślałam, że Świętego Judy. - Nie wybrzydzaj - uniósł rękę i ujął w nią moją brodę. Spojrzałam w górę w jego ciemne, bezdenne oczy, podczas gdy on powoli przesunął kciukiem po moich wargach. - Powinniśmy już iść. Musimy wrócić do Sheolu. Theron mógł skłamać w sprawie bitwy, ale co do jednego miał rację. Nie wiemy ile czasu minęło, a jeśli Uriel ma coś do powiedzenia w tej sprawie, to nasz czas się kończy. Uśmiechnęłam się do niego szczęśliwa, pragnąc robić to, czego chciał. I nie było ważne, iż moje zdystansowane, krytyczne ja twierdziło, że jestem idiotką. Nic nie było ważne oprócz radości z faktu, że on mnie kocha. Pozwoliłam mu postawić się na nogi, ignorując słabość w kolanach. - Może to tutejsze czary sprawiły, że jesteś taki miły? - powiedziałam, pozwalając sobie na krztynę niepokoju w głosie. Uśmiechnął się cierpko. - To nie są czary. To jest gniew boży. Ponadto, ja jestem miły. Gdy chcę taki być. - Położył dłoń na mojej, przytulając mnie do siebie. - Musimy ruszać. - Jestem gotowa. Jeśli będziesz ze mną rozmawiał. - Zobaczyłam walkę toczącą się w jego oczach, walkę, którą już przegrał.
- Będę z tobą rozmawiał - odpowiedział. - Dobrze - przywarłam do niego całym ciałem, chłonąc jego ciepło. - Więc powiedz mi, co przede mną ukrywasz. ARCHANIOŁ MICHAEL SPOJRZAŁ na kobietę tak wygodnie wtuloną w jego ramiona, jakby właśnie tam było jej miejsce. Godnym potępienia było to, że właśnie tak przedstawiały się fakty. Doskonale tam pasowała i pragnął tylko jednego, upaść z nią z powrotem na miękką trawę z ptasiego mleczka. Ruszył z miejsca, pociągając ją za sobą, walcząc z potrzebą, by się przed nią otworzyć, dojmującym pragnieniem, żeby odsłonić przed nią duszę i pokazać jej wszystko, co pragnęła zobaczyć. Ale choćby nie wiem co, nie powie jej, że miała umrzeć. Nic nie było w stanie go do tego zmusić. Był torturowany, przetrwał każdy rodzaj piekła, jakie Uriel i ludzkość zdołali stworzyć, i się nie złamał. Dla niej też tego nie zrobi. Musnął pocałunkiem jej wargi, pragnąc, by na Boga znajdowali się w którymkolwiek innym ze zdradliwych światów Uriela. W świecie, gdzie nie byłby ogarnięty potrzebą, żeby ją kochać, w świecie, gdzie po prostu mógłby rzucić ją na ścianę, zatracić się w jej ciele, podczas gdy ona roztapiałaby się wokół niego. Ale to była jedna z gier Uriela i musiał przestrzegać jej zasad. - Nie - powiedział. - Nie chcemy rozmawiać o przeszłości, nieprawdaż? - Masz rację - powiedziała radośnie, i upajałby się jej potulnością, gdyby nie wiedział, że to nie jest prawdziwa Victoria Bellona. Tory dyskutowałaby na temat wszystkiego, doprowadzając go do szału. To była jedna z tych rzeczy, które w niej kochał, nawet jeśli równocześnie pragnął ją udusić. Podczas całej jego egzystencji nie znał nikogo innego, kto potrafiłby przebić się przez jego samokontrolę. Doprowadzić go do szału, sprawić, że coś czuł. Kochał ją za to i nienawidził. I przeklinał ten świat za to, że uświadomił sobie swoją miłość.
- Naprawdę musimy stąd iść? - zapytała. - Nie możemy się kochać, dopóki tu jesteśmy - przypomniał jej. Spojrzała w górę, na niego z figlarnym wyrazem twarzy. - Więc lepiej się pośpieszmy. Nagle przez jej oczy przemknął cień niepokoju. - Czy gdy stąd wyjdziemy, wciąż będziesz mnie pragnął, nawet jeśli się do tego nie przyznasz? Walczył z słowami, ale i tak je wypowiedział. To było jedyne miejsce, w którym mógł się usprawiedliwiać, że to euforia pozbawiła go zbroi. Spojrzał na nią i powiedział. - Zawsze będę cię pragnął. W każdym czasie i miejscu. Nigdy nie przestanę cię kochać. Uśmiechnęła się do niego. - Dobra odpowiedź. Niezbyt rozsądnie jest wkurzać boginię wojny. Była zabawna, ogromnie irytująca, zachwycająca. Pochylił się, żeby ją pocałować, mocnej objął ramionami i przyciągnął do siebie. Był twardy jak skała i zastanawiał się, czy dekret Uriela przeciwko uprawianiu seksu w tym poziomie piekła nie był po prostu kolejnym kłamstwem, pośród wielu matactw, gdy uświadomił sobie, że nagle zaczął zapadać zmrok. Uniósł głowę i zaklął. Jej oczy poszukały jego, gdy cienie wokół nich zaczęły się pogłębiać. - Musimy się pośpieszyć - rzucił, chwytając ją za rękę i zaczynając biec. - Jeśli pobiegniemy z powrotem, na końcu tej drogi znajdziemy domek z piernika powiedziała, ale potrząsnął głową. - To pułapka.
Dostrzegł Upiory, które jak obwódka brudu gromadziły się na krańcach tego bajkowego świata, drgając i mieniąc się jak zjawy, którymi były. Jak mógł być taki głupi, żeby pozwolić się omamić i obezwładnić cudownemu złudzeniu Uriela? Gdyby nie zdążyli uciec z tego świata, to byłoby jego winą. Ale zdążą. Tak postanowił i tak będzie. Jeśli Uriel miał zamiar rozgrywać z nim jakiś rodzaj niebiańskiej gry, to Michael w nią zagra i w końcu zatryumfuje. Był ekspertem w wydzieraniu zwycięstw z kleszczy porażki. I miał Victorię Bellonę u swojego boku. Spojrzał na nią, mając nadzieję, że nie dostrzegła Upiorów. Ale wyraz niemal upojnego szczęścia zniknął z jej twarzy. Patrzyła na potworne widma zabierające się, by zastąpić im drogę. - Jesteśmy w głębokim gównie, nieprawdaż? - zapytała spokojnym tonem. To go rozśmieszyło. To była jego Tory, której nic nie było w stanie przerazić. Nie była w stanie z nimi walczyć. Jej błyskawice przeszłyby przez nie, ich moc w tym wypadku była bezużyteczna. Zostali wkręceni, ale to nie miało znaczenia, ponieważ byli razem. - Tak - odpowiedział. - Wpadliśmy w nie po uszy.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 28
NIGDY NIE LUBIŁAM HORRORÓW, a teraz, nagle miałam przed sobą fizyczną inkarnację wszystkich stworów, jakich kiedykolwiek w sekrecie się bałam i to było zbyt rzeczywiste. Theron był prawdziwy, fizyczny... był kimś, kogo mogłam dotknąć i z kim walczyć. Te mary były zupełnie inne, upiorne. Siwe, przejrzyste postacie, które zbierały się na drodze przed nami nie powinny być tak przerażające. Jaskrawe kolory wokół nich zblakły aż do szarości, jakby wysysały życie ze wszystkiego, czego się dotknęły, i zrobiliby to również nam, pozostawiając puste łuski. - Stań za mną - ostrym głosem nakazał mi Michael, dobywając ognistego miecza odebranego Theronowi. W jego dłoni płonął on jeszcze silniej i wydawało się, jakby właśnie tam było jego miejsce. - Nie, do cholery - wypaliłam w odpowiedzi, próbując walczyć z ciepłem, które wciąż mnie wypełniało. W tym Cukierkowym Świecie nie powinno przytrafić się mi nic złego, nieprawdaż? Patrząc na duchy, wiedziałam, że jednak mogło. - W porządku - dodałam ciszej. - Jeśli mam umrzeć, to przynajmniej umrę razem z tobą. Parsknął z irytacją. - Przemawia przez ciebie euforia. Wiktoria Bellona tak łatwo nie zaakceptowałaby śmierci. Ale ja byłam Tory i nie
miałam już ochoty walczyć. Walczyłam przez wszystkie swoje wcielenia, tym razem wszystko, czego pragnęłam, to owinąć się wokół wspaniałego ciała Michaela i dać się ponieść. Wiedziałam, że to jest efekt iluzji wywołanej przez Uriela, i spróbowałam z tym walczyć. Z westchnieniem, wyprostowałam ramiona i powiedziałam. - Jeśli mamy się bić, to będę stała u twego boku. Warknął, a ja miałam ochotę się uśmiechnąć. Najwyraźniej Kraina Nieustającej Radości nie była w stanie aż tak bardzo poskromić zrzędliwego archanioła. - Jeśli tak cholernie mnie kochasz, to może dla odmiany byłabyś posłuszna. - Miłość nie oznacza ślepego posłuszeństwa - wypaliłam w odpowiedzi. - Nawet fałszywa euforia nie zdoła tego sprawić. Prawdę mówiąc, to te ciepłe otumaniające uczucia zaczęły słabnąć. Ciągle był niesamowicie zachwycający, wciąż byłam nieodparcie do niego przywiązana, ale odzyskiwałam jakąś perspektywę. - Walczymy razem. Upiory się zbliżały, wydawały się płynąć w powietrzu nie dotykając powierzchni ziemi, a za sobą zostawiały tylko szarość, cień i martwotę. Teraz zdołałam już dostrzec ich widmowe twarze. Oczekiwałam wściekłości i zła, ale pustka i smutek nawet bardziej mroziły krew w żyłach. - Czym one są? - zapytałam przerażona. - Tym, co zostało z dusz, które zostały ciśnięte w Ciemność. Uriel nie wierzy w krótkotrwałą karę... on lubi, żeby trwała wiecznie. Ci, którzy zostali skazani na wieczne istnienie w Ciemności wysysają życie ze wszystkiego, co ośmieliło się znaleźć w pobliżu.
- Wspaniale - wymamrotałam. Również blask mojego szczęścia słabł, kiedy się zbliżali. - Więc jak ich zgładzimy? - Oni już są martwi. - W takim razie jak ich powstrzymamy? Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym wykrztusił. - Nie mam pojęcia. Schowaj się za mnie, na jedną pieprzoną chwilę, to postaram się coś wymyślić. - Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale wciąż musiałam odczuwać wpływ tego zdradziecko uroczego świat. Chwycił mnie za ramię i wepchnął za siebie, jakoś dając sobie radę z owinięciem moich ramion wokół swojego pasa i przytrzymaniem ich tam. To była interesująca pozycja. Bycie tak przyciśniętą do niego było czymś niezaprzeczalnie cudownym... mogłam rozkoszować się jego siłą i mocą, owijać się wokół tego wspaniałego ciała. Z drugiej strony, byłam obezwładniona, co doprowadzało mnie do szału; jego uścisk był tak mocny, że ledwie mogłam się ruszyć, i do cholery nie byłam w stanie nic zobaczyć. - Jam jest Archanioł Michael. Mam władzę nad ciemnością i złem. Zostawcie nas w spokoju. Odpowiedział mu cichy, ochrypły głos, przerażający w swojej szorstkości, jakby zmuszony do wydobycia się spomiędzy całkowicie zniszczonych strun głosowych. - Archaniele Michaelu, nie masz władzy nad niczym. Wrzuciłeś nas w Ciemność, skazując na niekończącą się męczarnię. Pragnęłam zatkać sobie uszy. Głos wzrósł jak wrzask na wiejącym wietrze. Przytuliłam się do mojego anioła, drżąc i już nie próbowałam się uwolnić.
- Zostawcie nas - ponownie zagrzmiał Michael, z jakiegoś powodu nie zaprzeczając okropnym oskarżeniom tej istoty. Powinien im powiedzieć, że to Uriel jest tym, który ich tutaj wrzucił i skazał na piekło. - Nie możemy. - Teraz wydawało się, jakby wichurę, która rozszalała się się wokół nas, wypełniał więcej niż jeden głos. Brzmiały w szorstkim unisono, dźwiękiem tak obrzydliwym, jak drapanie kawałkiem rozbitej szyby po kości. - Oddaj ją nam. Wyczułam zaskoczenie Michaela - Dlaczego nie chcecie mnie? - Nie możemy cię dotknąć. Zostaw nam dziewczynę i możesz wracać do Sheolu. O cholera. Michael musiał poprowadzić swoich ludzi do walki... zrobił dla nich wszystko, w tym przyszedł tu po mnie, bym mogła zostać użyta podczas tego największego wyzwania. Nie miał wyboru. - Wszystko w porządku - powiedziałam do jego silnych, nieugiętych pleców. - Puść mnie. Nigdy nie powinieneś zostawiać Upadłych. - Zamknij się. I to by było na tyle, jeśli chodzi o zrozumienie dla mojego ogromnego, powodowanego uczuciem poświęcenia, pomyślałam. Spróbowałam się uwolnić, ale zamarłam, gdy niesione wiatrem głosy przybrały na intensywności, tworząc upiorny chór nieludzkich wrzasków wołający: - Daj ją nam, poświęć ją nam. Dźwięki narastały i stawały się coraz bliższe, aż w końcu brzmiały prawie tuż przy naszych głowach. To, że nie mogłam niczego zobaczyć niemal doprowadzało mnie
do szaleństwa. Próbowałam rozejrzeć się wokół, ale jego szerokie plecy skutecznie mi to uniemożliwiały, nawet gdy nowy głos zabrzmiał ponad innymi, silniejszy, ale naznaczony tym samym rozkładem, co powiedziało mi, że był jednym z nich. - Dosyć - zagrzmiał ten pusty głos, jak upiorna wersja rozkazu samego Michaela. Chór natychmiast zamilknął i pomyślałam, że prawie mogę wyczuć jak się wycofują. Zabrałam się poważnie do walki, gdy coś zostało przerzucone przeze mnie, jak koc, miękkie ale szczelne, odcinające od światła i życia. Poczułam jak zwalnia mi tętno, mój oddech powoli zamierał i zastanawiałam się czy umieram. Czyżby wysysali ze mnie światło? Nie chciałam się poddać, ale otuliła mnie miękka puchowa ciemność i ostatnią rzeczą, którą usłyszałam był ten nowy, upiorny głos. - Witaj Michaelu. ARCHANIOŁ MICHAEL stał spokojnie, puszczając ręce Tory. Była otulona kokonem jego skrzydeł, bezpieczna w Łasce snu. Upiory nie miały żadnego powodu, by bać się jego płonącego miecza, ale przycichły, pozwalając przemawiać w swoim imieniu tylko jednemu widmu. Szokująco znajomemu. - Co ty tu robisz - zapytał Michael, brzmiąc prawie tak szorstko jak zjawa. - Nie ma mnie tutaj. Największa Moc postarała się o to - bezbarwny głos powrócił, razem z nierzeczywistym obrazem, który podpłynął aż nazbyt blisko. - Znajduję się w potrzasku w wieczności, pamiętasz? Pomagałeś tego dopilnować. Michael poczuł chłód, przenikający go do szpiku kości. - To była uczciwa walka. - W samej rzeczy. Byłeś Płonącym Mieczem Sprawiedliwości, wykonywałeś swój obowiązek, masakrując swojego brata na boży rozkaz.
- Zgrzeszyłeś... - Zwątpiłem i zadawałem pytania. Ale ty najwyraźniej poszedłeś moim śladem. Chociaż pozostałeś dużo dłużej, postępując zgodnie z nakazami Uriela, jakkolwiek byłyby okrutne. Ten ogromny miecz sprawiedliwości zgładził rzesze niewinnych ludzi. Przynajmniej Tory nie mogła tego słyszeć. Nie pozna jego strasznych uczynków. Nie, do czasu, gdy sam jej o nich opowie. Nie bronił się. - Masz rację - odpowiedział.- Moje przewiny były dużo gorsze niż twoje. Nie ma żadnego sposobu bym mógł je odpokutować. Uśmiech Upiora był straszny. - A ja nie mogę cię tutaj tknąć. Jedynym, który mógłby cię zranić był Theron, ale dwójka twoich zajęła się nimi. Nie mogę zbliżać się do ciebie dopóki nie zostanę uwolniony ze swojego więzienia. - Gdzie jesteś? Upadli cię szukają. Chcą, żebyś to ty ich poprowadził, nie ja. - Jesteś zazdrosny, Michaelu?- złośliwie zapytał głos. Był na to przygotowany. Anioł, kryjący się za tą zjawą, był zawsze dobry w przekręcaniu słów, czarowaniu i manipulacji. To te właśnie cechy, skazały go na męczarnię z rozkazu wiekuistego Boga. - Byłbym szczęśliwy mogąc oddać dowództwo nad nimi w twoje ręce. - Czy z taką samą radością przyjąłbyś z nich również swoją śmierć? - Tak. Jeśli to uratowałoby kobietę.
Zjawa pokręciła głową, jej piękną twarz, na której ból i cierpienie nie pozostawiły swoich śladów, inni używali jako broni.- Już to mówiłem, nie mogę cię skrzywdzić. Jesteś odporny na niebezpieczeństwa Ciemności. Nieczuły nawet na słodkie pokusy tego świata. Michael drgnął, zaskoczony.- Mylisz się. Euforia oszołomiła mnie, jak wszystkich innych. Długie włosy zjawy zatańczyły na wietrze, gdy ta pokręciła głową. - To nie euforia. Ty po prostu szukałeś pretekstu, by wypowiedzieć słowa, których się obawiałeś. Obserwowałem cię, Michaelu. Jesteś zadurzony tak samo jak wszyscy twoi bracia, którzy w ciągu wieków tracili Raj z miłości do kobiety. Nie marnował czasu, by temu zaprzeczać. - Więc dobrze, że już upadłem. Czego ode mnie chcesz? Zjawa wisiała w powietrzu, a Michael czuł emanujące od niej, skierowane ku niemu fale złości. To było jego wieczne nemezis, któremu musiał stawić czoła przez wszystkie te wieki, jakie minęły, odkąd cisnął go w wieczną pustkę. - Mam zamiar wskazać ci drogę do klifów, gdzie zasłona jest najcieńsza. Gdyby wciąż nie był w szoku, po pojawieniu się ostatniej osoby, jakiej kiedykolwiek mógłby się spodziewać, to te słowa na pewno by to spowodowały. - Dlaczego? Na twarzy ducha pojawił się wyraz chłodnej pogardy. - Ponieważ chcemy tego samego i dlatego, że Victoria Bellona musi uczestniczyć w tej bitwie pod twoimi rozkazami, żebyś mógł wygrać, a czas się kończy. Jesteście tu już zbyt długo... na
każdy dzień tutaj w Sheolu upływa dziesięć. Jeśli nie wrócisz na czas, by zwyciężyć, Ciemność Uriela przykryje wszystko i Upadli zginą. Po tym, to będzie jedynie kwestią czasu, nim ludzkość całkowicie zniknie z powierzchni ziemi. - Ona umrze. - Wcześniej czy później, wszyscy umrzemy - bezdusznie skonstatowała zjawa. - Ale przynajmniej czeka ją lepsze życie pozagrobowe niż Mroczne Miasto albo to wieczne piekło. Zwiń swoje skrzydła, Michaelu. Nie zdradzę jej twoich żałosnych tajemnic. - Możesz mówić jej, co chcesz - warknął w odpowiedzi, wibrowała w nim furia. - Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Gdzie jesteś i jak Upadli mogą pomóc ci się uwolnić? Lucyfer, pierwszy Upadły, najbardziej umiłowany przez Boga, Niosący Światłość, jego nieprzejednany wróg, spojrzał na niego. - Po pierwsze muszą wyrwać moją duszę z Ciemności. - A gdy to uczynimy? Uśmiech Lucyfera był tak samo ogromnie irytujący, jak tego ostatniego dnia, gdy walczyli na miecze i Michael strącił go z nieba. - Sam Bóg to wie - uczynił lekceważący gest. - Najpierw to zróbcie. Wypuść boginię. Musimy was stąd wyprowadzić. GDY SIĘ OCKNĘŁAM wciąż opierałam się o plecy Michaela, a moje ramiona były zaciśnięte wokół jego wąskiego pasa. Miałam wrażenie, że miałam najlepszą drzemkę w całym swoim życiu; poczułam się wypoczęta i ożywiona. Już mnie nie trzymał, pułapka zniknęła i wiedziałam, że powinnam go puścić, ale nie było
pośpiechu. Czułam się zbyt dobrze. A wtedy przypomniałam sobie, co się stało, zanim otoczył mnie mrok. Odepchnęłam go od siebie - Co do cholery? - zapomniałem o Upiorach. Jeden pozostał, niematerialny, piękny, pozbawiony tego beznadziejnego smutku, w jakim pogrążone były pozostałe. - Kim ty, kurwa jesteś? - zapytałam, nie będąc w nastroju do silenia się na uprzejmości. Krajobraz za nim był zimowy- martwy, pozbawiony całego koloru. Drzewa wyglądały jak czarne szkielety na tle szarego nieba. Euforia odeszła, zniknęła, kiedy stanęliśmy na ziemi niczyjej pomiędzy krainą śmierci, a Cukrowym Światem. Zjawa uśmiechnęła się, a ja sapnęłam. To był ciepły, powolny, uwodzicielski uśmiech w wykonaniu ducha, a skutek był... czarująco... niepokojący. - Nie martw się, bogini. Mam na myśli, że ty i twój partner nie zostaniecie skrzywdzeni. Spojrzałam na kamienną twarz Michaela.- To jest... - zaczął. - Przywódca zbuntowanych Upiorów - gładko wtrąciło widmo i pomimo, że wiatr gwizdał w jego głosie, było to dziwnie rozgrzewające. - Ujmij dłoń swojego szlachetnego kochanka, a ja poprowadzę was ku wolności. Rzuciłam okiem na swojego „szlachetnego kochanka”. Czyżby w głosie Upiora zabrzmiała drwina? Mocno trzymałam Michaela za rękę. Unikał mojego wzroku. - Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci ufać? - zapytał zjawę.
Nie ufałam uśmiechowi ducha, ale instynktownie wiedziałam, że nie był dla mnie żadnym zagrożeniem. Być może nie dbał zbytnio o Michaela, ale był po mojej stronie. - Zapytaj bogini - odpowiedział Upiór. Michael nie miał innego wyboru, jak tylko spojrzeć na mnie. Magia iluzji zniknęła, nie było już żadnej miłości, żadnej otwartości. Powrócił zimny, twardy łajdak. - Możemy mu zaufać - powiedziałam, nie dodając nic więcej. Nie okazując uczucia bolesnej straty szarpiącego moje serce, ani gniewu z powodu daru, który otrzymałam tylko po to, żeby został mi odebrany. - Więc chodź - powiedziała zjawa, wyciągając przejrzystą dłoń. Nie było czego się uchwycić, a jednak podałam jej rękę i z drugą wciąż w uścisku Michaela, podążyliśmy za nią, pod wiatr.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 29
STANELIŚMY NA SMAGANEJ WIATREM RÓWNINIE, wysoko położonym płaskowyżu pozbawionym wszelkich drzew. Miał nieokreślony kolor błota, a ja wciąż trzymałam się czegoś o konsystencji chmury. To była dłoń Zjawy, równie piękna jak ręka któregokolwiek z Upadłych. Nagle Michael odciągnął mnie od Upiora, po czym puścił moją rękę, pozostawiając mnie stojącą samotnie. - Możesz już odejść - ostrym tonem powiedział do istoty. Na twarzy ducha pojawił się szyderczy uśmiech przeznaczony osobiście dla Michaela. - Czy powiesz im o mnie? - Oczywiście - warknął anioł. - A czy jej też powiesz? Cisza. - Co ma mi powiedzieć? - zapytałam. Było coś pomiędzy nimi dwoma, co nie miało nic wspólnego ze mną, a ja byłam używana jako pionek w ich grze. Nie cierpiałam tego. - Co mam jej powiedzieć? - powtórzył Michael, a w jego głosie zabrzmiała niebezpieczna nuta.
Nie mogłam sobie wyobrazić, jaką krzywdę mógłby wyrządzić takiemu eterycznemu bytowi, ale istota jednak zamrugała. - Nie życzę jej niczego złego, Michaelu - powiedziała łagodnie. - Oczywiście, miałem na myśli, żebyś powiedział jej o sobie. - I myślisz, że to jej nie zrani? - Przestańcie mówić jakby mnie tutaj nie było! - warknęłam. - Ja nie chciałem... - kpiący wyraz zniknął z wyrazistej twarzy Upiora, zastąpiony przez pojawiający się niepokój. - Musicie stąd uciekać. On nadchodzi. - Kto? - zapytałam, ale Michael już ciągnął mnie w kierunku cypla, górującego nad olbrzymim pustkowiem, a jego uścisk był prawie bolesny. - Dokąd wam tak śpieszno? Młody mężczyzna zablokował nam drogę. Michael jednym szarpnięciem osadził mnie na miejscu. Człowiek spojrzał za nasze plecy na Upiora. Ten młodzieniec nie powinien być żadnym zagrożeniem, nie przeciwko potężnemu mieczowi Michaela i błyskawicy, której narodziny czułam głęboko w sobie, ale Michael nie poruszył się. - Nie zostawiaj nas, Przynoszący Światło - cichym głosem kontynuował nowo przybyły. - Skoro zdecydowałeś się zaangażować w to przedstawienie, to jestem pewien, że nie chcesz przegapić wielkiego finału. Patrzyłam na tego człowieka niczego nie rozumiejąc. Brzmiał jak Beloch. I gdy zogniskowałam wzrok, obok niego, to nawet wyglądał jak Beloch, a nie zwyczajny młody człowiek, który zastąpił nam drogę.
Spojrzałam na Zjawę, która zamarła jakby przykuta do miejsca. Przynoszący Światło? Dlaczego to zabrzmiało tak znajomo? - Byłeś bardzo zuchwały, Michaelu. Powinienem wiedzieć, że sprostasz wyzwaniu. Ale chyba nie myślałeś, że po tym wszystkim pozwolę ci odejść, nieprawdaż? gładki, szyderczy głos Belocha wydobywał się z młodych ust. - Chciałbym ci powiedzieć, że jestem zaskoczony twoim zwycięstwem nad najlepszym z moich ludzi Theronem, ale przecież gdyby było inaczej nie dotarłbyś aż tutaj i nie odzyskałbyś swojego miecza. - To nie ja go zabiłem. Zrobiła to Tory. Młodzieniec odwrócił się i spojrzał na mnie z większym zainteresowaniem. - Nadzwyczajne - wymruczał. - Kto by przypuszczał? Masz więcej mocy niż powinna mieć pozostałość po starożytnej cywilizacji. - Ktoś mógłby powiedzieć to samo o tobie, Urielu - powiedział Michael lodowatym tonem. - Co tu robisz? Nigdy nie zawracałeś sobie głowy Ciemnością. Pozostawiłeś ją swoim egzekutorom. Uśmiech mężczyzny powinien być uroczy, jednak przyprawiał mnie o dreszcze. - Och, wiele rzeczy zmieniło się od twoich czasów. Uriel? Uosobienie zła, wielki bezlitosny potwór ? Ten młodzieniec o słodkim wyglądzie! - Brzmisz jak Beloch - powiedziałam nagle. Roześmiał się. - Sprytne dziecko. Mam mnóstwo postaci i przybieram wiele form. A ta jest jedną z nich.
Zmarszczyłam brwi. Beloch był Urielem? Spojrzałam na Michaela, spodziewając się wstrząsu na jego twarzy, ale klasyczne linie jego oblicza były jak wykute w kamieniu. Wiedział. Zawsze wiedział. - Sądzę, że powinieneś nas wypuścić - powiedziałam, nie mając nastroju, żeby się płaszczyć. - Pokonaliśmy te wszystkie twoje okropne światy i znaleźliśmy miejsce, z którego możemy odlecieć. Dlaczego z wdziękiem nie pogodzisz się z porażką? Jego uśmiech był anielski i przypomniałam sobie zaszokowana, że on również jest archaniołem. Jedynym, który panuje w niebie. Niebie, które przyjęło formę Mrocznego Miasta, a może czegoś jeszcze gorszego? - Nikt nie może mnie zwyciężyć, moje dziecko. A tu jest jeszcze wiele innych światów. Jesteś prawie poza czasem. Bez talentów Michaela, mogłabyś błądzić w nich przez wiele lat. Przecież to był kiedyś jego teren łowiecki. Zmroziło mnie. - Teren łowiecki? Uriel uśmiechnął się. - Archanioł Michael przez tysiąclecia był moją prawą ręką, moim egzekutorem. Upewniał się, żeby dekrety, które wydawałem były realizowane, by osady zostały starte z powierzchni ziemi, bluźniercy i ich rodziny zniszczeni, a niewierzący cierpieli. Dostarczał tu tych, których mu wskazałem, a potem tropił ich, gdy uciekali, żeby ukryć się w iluzji. Był brutalny i efektywny, anielski odpowiednik masowego mordercy. Jak ci się to podoba? Nikt inny nie służył mi tak dobrze, chociaż żywiłem pewne nadzieje, co do Therona. Ale to Metatron zawiódł mnie najpoważniej. Jestem wielce niezadowolony. - Czyżby - nagle przemówił Michael. - Przecież dostarczył ci Tory. - „Tory”? - powtórzył Uriel z melodyjnym śmiechem. - Jak słodko. Czy to
możliwe, że na kamiennym sercu Archanioła Michaela w końcu pojawiła się rysa? - Nie. - Och, to dobrze, doskonale. Nienawidziłbym myśli, że miałeś chwile prawdziwego szczęścia, zanim wymazano twoje istnienie - powiedział.- I muszę się przyznać, że Metatron okazał się odporny na moje pochlebstwa. Musiałem poszukać pomocy gdzie indziej. Michael ponownie chwycił mnie za rękę. Spróbowałam się uwolnić, ale jego uścisk był nie do rozerwania i wiedziałam, że w tej chwili jest on kimś najbardziej zbliżonym do sprzymierzeńca. I tylko na niego mogłam liczyć. Jeśli miałam jakoś się stąd wydostać, to musiałam zrobić to z nim. - U kogo? - Michael domagał się odpowiedzi, piorunując Uriela wzrokiem. - Dlaczego miałbym mieć ochotę zaspokajać twoją ciekawość? - spokojnie odpowiedział Uriel, po czym zwrócił się do mnie. - A ty, Victorio Bellono, pogańska bogini zdegenerowanej cywilizacji, wyglądasz tak, jakbyś była gotowa umrzeć z człowiekiem, którego kochasz, pomimo jego przeszłości. Myślę, że może powinnaś wiedzieć coś jeszcze. Poznać sekret, który przed tobą ukrywał. - Urielu, nie! - po raz pierwszy Michael okazał jakieś uczucia, wściekłość... i coś innego, czego nie mogłam określić. Ale Uriel nie miał litości. - Nie możemy pozwolić jej odejść w nieświadomości, Michaelu. Zostałeś uwięziony w moim świecie na prawie cztery tygodnie, podczas gdy twoi zwolennicy szarpali się w żałosnych próbach przygotowania się na nadejście Niebieskich Zastępów. Jutro są jej urodziny. Ona musi wiedzieć, nie sądzisz? To tylko jeden dzień. Już wiele jej nie zostało. Może będzie jej łatwiej
umierać, wiedząc że straci tylko jeden dzień. - Nie słuchaj go, Tory - powiedział Michael z nutą rozpaczy w głosie. To wszystko kłamstwa. Nie zwracaj uwagi na ludzi za kurtyną, pomyślałam smutno. Ale ten człowiek pociągał za sznurki, ciskał błyskawice. - Co masz na myśli? zapytałam, udało mi się to zrobić chłodnym, opanowanym głosem. Żar opuścił moje ramiona i dłonie. Jakimikolwiek mocami bym nie dysponowała, uznały one zapewne, że będą bezużyteczne przeciwko tej istocie. - To, że przepowiednia mówi, iż masz polec na polu bitwy w twoje dwudzieste piąte urodziny. To był jedyny sposób, by Upadli mogli zwyciężyć nad moimi wojskami. Nie, żeby to miała być ostatnia bitwa... to jedynie pierwsza salwa. Jeśli jednak cię tam nie będzie, by umrzeć, szanse Upadłych zostaną stracone. Michael zawsze o tym wiedział. Z tego powodu przyniósł cię do Sheolu, dlatego zgodził się na ślub z tobą. Biorąc twoją krew i ciało, wypełnił swoją część proroctwa. Zgodził się na to małżeństwo, tylko dlatego, że wiedział, iż nie potrwa ono zbyt długo. Właśnie stałam w obliczu rychłej śmierci z rąk kogoś, kto uważał się za wyraziciela intencji dobrotliwego Boga. Nie powinnam poczuć takiego raniącego bólu, takiej głębokiej zdrady. - Nie - odpowiedziałam. - Powiedz jej, Michaelu. Spojrzałam na niego, chociaż tego nie chciałam. - Mów, Michaelu.
Był ponury, zdystansowany. - Umrzesz w swoje urodziny, na piasku plaży Sheolu. Nikt nie może tego zmienić. - A jeśli nie? Jeśli odmówię powrotu? - Wtedy wszyscy zginą. - A to - wtrącił Uriel - jest dokładnie tym, co się wydarzy. Ponieważ cię tam nie będzie. Ty umrzesz dzisiaj, a Michael powróci do Sheolu o jeden dzień za późno, i... Wzmógł się wiatr, chłoszcząc szczyt płaskowyżu. Uriel przerwał, marszcząc brwi. - To nie powinno się zdarzyć. Ty nie możesz... Wiedziałam, kto to uczynił. Zjawa jakimś sposobem uwolniła się z tego, co ją więziło i popłynęła razem z wiatrem, który targał długie włosy otaczające jej piękną twarz i sprawiał, że luźne szaty przylgnęły do jej sylwetki. - Uciekajcie! - krzyknęła, jej chrapliwy głos wzniósł się echem do nieba i rzuciła się na Uriela. Wniknęła mu pod skórę, atakując jego ciało od wewnątrz. Uriel krzyczał, szarpiąc się i szamocąc, łagodne brązowe oczy wypełnił mu paniczny strach. Potem nie mogłam zobaczyć już niczego, ponieważ Michael zaczął biec w poprzek płaskowyżu, ciągnąc mnie za sobą. Wlokąc na pewną śmierć. Byłam zbyt załamana, żeby walczyć. Chwycił mnie w ramiona, ściskając boleśnie. Zamknęłam oczy w chwili, gdy skoczył z urwiska, zastanawiając się, czy zasłona naprawdę była w tym miejscu najcieńsza, czy też był to kolejny z podstępów Uriela. Spojrzałam w dół, lecz mogłam dostrzec tylko jedną postać wijącą się na ziemi, a potem wzlecieliśmy w górę wyżej i wyżej. Wiedziałam, że musi być bardzo zimno, ale nie czułam tego. Nie czułam zupełnie nic.
Głupi Cukierkowy Świat i euforia były jedynie iluzją i żadne ze słów, które Michael tam wypowiedział nie było prawdą. Wciąż wznosiliśmy się w kierunku światła, otuliło mnie jego ciepłe ciało, a powietrze stało się rzadsze. I wylecieliśmy z Ciemności.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA – Viola
ROZDZIAŁ 30
MICHAEL MIĘKKO WYLĄDOWAŁ na skalistej plaży za głównym budynkiem treningowym, mocno trzymając Tory w swoich ramionach. Było późne popołudnie, właściwie to wczesny zmierzch, i zabrało mu chwilę uświadomienie sobie, że nie było tu żadnych Upiorów stanowiących dla nich zagrożenie. I że dla niego one nigdy nie były niebezpieczne, może za wyjątkiem tego ostatniego, który uratował im życie. Musiał ją uwolnić, posadzić na piasku, nawet jeśli pragnąłby trzymać ją tak przez wieki. Walczyła, by wyrwać się z jego objęć, po czym go odepchnęła i pomyślał, że chyba znowu będzie wymiotowała. Była blada, wyglądała na chorą, ale zdołała się opanować, a spojrzenie jakie mu rzuciła, było wypełniane tak czystą pogardą, że powinien poczuć ulgę. Wszystko między nimi było skończone. Umrze nienawidząc go. Nie będzie miała żadnych skrupułów, żeby pozostawić ani jego, ani tego okrutnego świata, do którego ją ściągnął. Niczego nie będzie żałowała. Ktoś musiał dostrzec, że przybyli, ponieważ Upadli wylali się z budynku, biegnąc przez trawnik, żeby ich otoczyć. Zobaczył, jak Tory przeciska się przez tłum, ignorując wszystkich i pozwolił jej odejść. Nie było niczego, co mógłby zrobić, nie w dwadzieścia cztery godziny, jakie jej zostały. Powiedzenie jej, że ją kocha, tylko by wszystko pogorszyło. Oczywiście, już to zrobił, kiedy myślał, że usprawiedliwia go euforia. Ale ona sądziła, że to było kłamstwo wywołane narkotycznym działaniem Cukierkowego Świata. To nie oznaczało, że zamierzał poddać się bez walki. Posiadała moce, których nikt sobie nie wyobrażał, a on będzie nad nią czuwał. Znajdzie innych, godnych zaufania
ludzi, takich jak Asbel, który mógłby opiekować się nią podczas nadchodzącej bitwy. Po prostu nie zamierzał pozwolić jej umrzeć. RUSZYŁAM NA OŚLEP PRZEZ TŁUM, zdecydowana uciec od pytań i ciekawskich oczu, pozwalając archaniołowi się z tym uporać. Nie miałam pojęcia dokąd szłam, wiedziałam tylko, że muszę zostać sama, żeby wszystko przemyśleć, przygotować się do tego, co miało nadejść. Miałam umrzeć. Myślę, że w głębi serca zawsze o tym wiedziałam. Nie... że to się stanie „kiedyś”, ale że moja śmierć jest bliska, przesądzona, co wyjaśniało, dlaczego byłam taka nieustraszona, choćby nie wiadomo było z jakim niebezpieczeństwem przyjdzie mi się zmierzyć, ani jakie były moje szanse na zwycięstwo. Moja śmierć była wielowiekową tradycją i nic, co bym zrobiła nie byłoby w stanie wpłynąć na ten fakt, a Michael zawsze o tym wiedział. Czułam się się wewnętrznie zmrożona. Płacz nic nie pomoże; wściekłość przeciwko okrucieństwu obojętnego losu również na nic się nie zda. Mogłam gardzić zdradą Michaela, ale to też prowadziło donikąd. Po prostu musiałam to znieść. Mijałam ludzi śpieszących w kierunku plaży, ale szłam patrząc na swoje stopy i nikt mnie nie zatrzymywał, kiedy szłam przez główny budynek, żeby dostać się do aneksu, mieszczącego salę treningową, moją kwaterę oraz celę zakonną Michaela. Przez chwilę rozważałam pomysł, żeby w ramach zemsty zdemolować jego sypialnię, ale dałam sobie spokój. Były małe szanse, żeby dziś w nocy spał w swoim łóżku, nie w obliczu nadciągającej bitwy. Prawdopodobnie będzie trenował przez całą noc. Pod powiekami ukazało mi się nieproszone wspomnienie, kiedy obserwowałam jak oblewał się wodą, jak płyn spływał wzdłuż mięśni i ścięgien jego szczupłego ciała i zawrzałam z wściekłości.
Przez cały ten czas wiedział, że umrę i nie powiedział mi tego. Nic dziwnego, że zgodził się mnie poślubić. Miesiąc i byłby wolny... to było mało uciążliwe zadanie, jednak nawet znając dokładną datę jego zakończenia nie był chętny, żeby pójść ze mną do łóżka, łajdak! Mogłam sobie wyobrazić kiepskie wymówki, jakie starałby się wymyślić. Żadna z nich nie byłaby do przyjęcia. Mój pokój wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy go opuściłam. Otworzyłam drzwi na taras i odetchnęłam głęboko morskim powietrzem. Zaraz po tym jak przybyliśmy byłam zbyt zdenerwowana, żeby to zauważyć, ale teraz poczułam przepływającą przeze mnie falę błogosławionego spokoju, jakbym zanurzyła się w lodowatych wodach przypływu. Wiedziałam, że morze uzdrawia Upadłych, ale mnie nie zdołałoby uleczyć. Może powinnam powiedzieć Racheli albo nawet Marthcie, że chcę zostać w nim pochowana. Istniały gorsze miejsca na spędzenie wieczności. Wyszłam na plażę, zrzuciłam buty i zakopałam palce stóp w piasku. Ruszyłam wzdłuż linii wody, idąc dopóki nie mogłam już dostrzec domu, ani żadnego z Upadłych skupionych wokół Michaela. Zobaczyłam wysoki cypel i bez odrobiny strachu zdecydowałam wspiąć się na pionową ścianę. Przecież, chyba nie mogłabym teraz spaść i się zabić... wciąż miałam swoje dwadzieścia cztery godziny życia. Zajęło mi niemal godzinę zanim padłam na kamienną półkę, która wisiała nad oceanem. Miałam z niej widok po horyzont, bez żadnego upadłego anioła w zasięgu wzroku i poczułam, jak wypełnia mnie osobliwe poczucie spokoju. Kiedy spojrzałam w stronę domu, zauważyłam, że Upadli opuścili już plażę, prawdopodobnie przygotowywali się do jutrzejszej bitwy. Przypuszczałam, że powinnam robić to samo. Nawet jeśli jej wynik został przepowiedziany, możliwe że mogłam coś zmienić. Zrobię to, co będę musiała uczynić. Będę zabijała, jeśli to będzie konieczne i umrę, jeśli tak musiało się stać. Nie miałam na to wpływu. Usłyszałam trzepot skrzydeł w powietrzu i w głębi serca poczułam nagły przypływ nadziei. Miałam zamiar stłuc go na miazgę i rozszarpać na strzępy, zepchnąć go z
tego klifu, gdyby ośmielił się usiąść obok mnie, chciałam... Azazel wylądował, przynosząc Rachelę, tak samo bez wysiłku jak Michael przenosił mnie, a ja walczyłam, żeby zignorować piekące uczucie rozczarowania. Oczywiście, że to nie Michael przyleciał tu za mną. Byłam dla niego nikim. Zrobił co miał robić: przywiódł mnie do Sheolu, bym tu umarła. Jego zadanie zostało zakończone. - Mogę zostać? - zapytała Rachela, opuszczając ramiona Azazela. - Spojrzałam na nią w zastanowieniu. Było jasne, że również wiedziała o mojej śmierci i mimo to nic mi nie powiedziała. Ale też była kimś najbliższym przyjaciółki, kogo kiedykolwiek miałam. - Zostań - powiedziałam niechętnie. Azazel bez słowa wzniósł się w powietrze, a ja obserwowałam go przez chwilę, oszołomiona jego pięknem i gracją. Czy również któremuś z Upadłych było przeznaczone jutro umrzeć? O Boże, czy Michael mógł zginąć? Zdusiłam swoje obawy i spojrzałam na Rachelę. Jej rude włosy zostały związane przy karku i nosiła białe ubranie szkoleniowe, które najwyraźniej było tradycyjnym uniformem w armii Upadłych. Jednakże, ja wciąż miałam na sobie absurdalne spodnie „capri”, zabrane z parterowego domu w stylu rancho, który istniał w Ciemności. - Nie przypuszczam, żebyś zjawiła się tu, by mi powiedzieć, iż istnieje jakiś sposób na to bym uniknęła śmierci - powiedziałam zgryźliwie.
Rachela potrząsnęła głową. - Żałuję, że nie mogę tego zrobić. Razem z Marthą i Allie, roztrząsałyśmy to pod każdym możliwym względem, ale chyba nie ma żadnego sposobu, by to zmienić. - Więc, niech się dzieje wola nieba - oderwałam wzrok od oceanu. - W takim razie po co tu jesteś? Jeśli zamierzasz przekonywać mnie, żebym wybaczyła Michaelowi, to marnujesz swój czas. - Z jakiego powodu nie chcesz mu wybaczyć? Ponieważ nie powiedział ci, że masz umrzeć? Faktycznie, to straszna zbrodnia. Co byś zrobiła z tą wiedzą? Czy to by w czymś pomogło? Była bardzo pragmatyczna, jednak ja nie byłam w odpowiednim nastroju na rozsądne rozważania. - Cholera, zwiałabym jak najdalej stąd - odpowiedziałam lodowato. - To nie uczyniło by niczego dobrego. Musisz umrzeć na naszej plaży. Nie możesz przed tym uciec. Wierz mi, chciałabym ci jakoś pomóc. - Nie mam zamiaru przed tym uciekać - pławiłam się w swoim rozgoryczeniu. - Ale gdybym to zrobiła, miałabym przynajmniej okazję, by doświadczyć życia. Pragnęłam... Pragnęłam wszystkiego, pasji i wielkiej przygody. Chciałam seksu, oddania i miłości.... - Mój głos miał denerwującą skłonność do załamywania się, gdy wspominałam o tym uczuciu. - A zamiast tego dostałam Wsysającą Ścieki Świątobliwość, totalnego dupka, Archanioła Michaela. - Istotnie - powiedziała Rachela. - Twoje modlitwy zostały wysłuchane. Gwałtownie obróciłam głowę, żeby spojrzeć jej w oczy. - Chyba żartujesz.
Potrząsnęła głową. - Przemyśl to. Pomyśl o Michaelu. Zastanów się nad tym, może wtedy zrozumiesz, że to prawda. Wciąż byłam zbyt wściekła, żeby próbować analizować to, co mi powiedziała. - On jest jedynie wrzodem na moim tyłku. - Być może to prawda, ale przynajmniej nie próbował cię zabić, jak Azazel, kiedy przyszedł po mnie. Policz swoje błogosławieństwa. Tym udało się jej mnie zaszokować. - Naprawdę próbował cię zabić? - Wolał to niż pogodzenie się z przepowiednią, która mówiła, że mamy zostać sobie poślubieni. - Czy to aby nie było nazbyt ekstremalne? - wytknęłam nieco złośliwie. - A jak sądzisz? Przecież poznałaś Azazela. Wyobraziłam sobie tego chłodnego, pięknego mężczyznę, który rzadko oddalał się od Racheli. - Zakładam, że zmienił zdanie. Jej nikły, tajemniczy uśmiech sprawił, że poczułam motyle w brzuchu. Chciałabym podobnie się uśmiechać na myśl o Michaelu. - Owszem - powiedziała i przez moment wydawała się pogrążyć w zadumie. Po czym spojrzała na mnie. - Skoro usiłowanie zabójstwa nie stanęło na drodze naszej miłości, to również nie powinnaś pozwolić, żeby ryzyko śmierci przeszkodziło tobie i Michaelowi. Zostało ci już niewiele czasu, wypadałoby się nim nacieszyć, Tory. Spiorunowałam ją wzrokiem. - Dziękuję za przypomnienie. Okay, wybaczę mu.
Przecież po prostu działał dla dobra ogółu, nieprawdaż? Teraz odejdź i zostaw mnie w spokoju. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu Azazela, ale tym razem nigdzie nie mogłam go dostrzec. - Poprosiłam go, żeby dał nam trochę czasu - powiedziała, poprawnie odczytując moje spojrzenie. - I nie sądzę, że chciałabyś umrzeć wypełniona wściekłością. - Wiesz, to ma się zdarzyć w ferworze bitwy. Wyobrażam sobie, że wściekłość jest pomocna w takich sytuacjach. Rachela roześmiała się. - Poczujesz się lepiej, jeśli będziesz walczyła razem z nim, ramię w ramię. - Michael jest mężczyzną, który sam toczy swoje wojny. Być może jest genialnym taktykiem i nieustraszonym wojownikiem, ale nie radzi sobie zbyt dobrze w relacjach z innymi. - A ja myślę, że z tobą, prawdopodobnie zgrywa się bardzo dobrze. Zarumieniłam się. Czułam żar na swojej skórze, która była tak jasna, że niczego nie dało się ukryć. - Trzeba przyznać, że seks był dobry - pozwoliłam sobie wyznać. Uniosła brew. - Tylko dobry? Zarumieniłam się jeszcze mocniej. - W porządku, świetny. Niesamowity. Zdumiewający. Zadowolona? - Rozmawiamy teraz o twoim zadowoleniu, a nie o moim. - Czego ty ode mnie chcesz? - warknęłam sfrustrowana.
- Chcę, żebyś wybaczyła Michaelowi. - Czyli, on nie powinien czuć się winny, kiedy spełni się moje przeznaczenie? - Nie. Nie wiem, czy coś pomoże Michaelowi, kiedy umrzesz. Strata partnera jest zawsze czymś niesamowicie traumatycznym, a Michael nie jest z tych, którzy szczególnie łatwo godzą się z losem. Chcę, abyś wybaczyła mu przez wzgląd na samą siebie. - Żebym mogła umrzeć szczęśliwa? - zapytałam z ironią w głosie. - Nie jestem w stanie zmienić przeznaczenia i zapobiec twojej śmierci, Tory - głos Racheli był pełen bólu. - Po prostu nie chcę, żebyś marnowała swoje ostatnie godziny, złoszcząc się na mężczyznę, którego kochasz. - Kocham? - prychnęłam. - Myślisz, że ja kocham tego sukinsyna? - Zaprzeczysz temu? - jej oczy były ciepłe i kojące. - Oczywiście, że nie. Nie jestem idiotką. - Więc mu wybacz. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w górze pojawił się Azazel i ponownie wylądował na cyplu. Spojrzałam na niego, pamiętając słowa Racheli. Wyglądał na w pełni zdolnego do morderstwa z zimną krwią. Skoro Rachela zdołała mu wybaczyć, to ja na pewno powinnam móc wybaczyć Michaelowi.- Nie martw się, rzuciłam niefrasobliwie. Ma moje przebaczenie. Możesz mu o tym powiedzieć. - Byłoby lepiej, gdybyś sama to zrobiła.
- Istnieje limit tego, co jestem skłonna zrobić. - Rachela wstała i weszła w objęcia Azazela. - Czy mam przysłać kogoś, żeby zniósł cię na dół? Klif jest zdradliwy... jesteś pierwszą osobą, której udało się na niego wspiąć. Pokręciłam głową. - Nic nie może mi się stać, aż do jutra, pamiętasz? Wszystko jest w porządku. Potrzebuję tylko trochę czasu w samotności - nie było mowy, żebym opuściła ten cypel, dopóki nie będę na to całkowicie gotowa. Patrzyłam, jak wznoszą się ku niebu, niewiarygodnie pełni gracji i świeży ból przebił mnie jak włócznia. Czy Michael i ja wyglądaliśmy podobnie, kiedy mnie niósł? Wiatr wiejący znad oceanu chłodził moje nagie ramiona, a kamień na którym siedziałam, stał się zimny i niewygodny. Ale to nie miało znaczenia. Nie zamierzałam się stąd ruszać dopóki nie osiągnę jakiegoś wewnętrznego spokoju. Słońce zniżało się w kierunku horyzontu, jego promienie rozlewały się na wzburzonej wodzie, malując fale na pomarańczowo. Obserwowałam w zadumie jak słońce zachodzi nad moim ostatnim, pełnym dniem i wtedy wszystko stało się się dla mnie krystalicznie jasne. Wiedziałam, co miałam robić. Opuściłam skalną półkę, ostrożnie, pomimo swojego twierdzenia, że nie mogłam dziś zginąć. Z tego, co wiedziałam, to mogłam skończyć krwawiąc u podnóża klifu i dopiero następnego dnia zgasnąć z powodu urazów. Raz się osunęłam, ocierając dłonie i rozrywając na kolanie moje durne spodnie, ale w końcu dotarłam z powrotem na plażę w jednym kawałku, dokładnie w chwili, gdy zapadła ciemność. W tym momencie uświadomiłam sobie, że jestem strasznie głodna. Wyglądało na
to, że przez ten cały czas odkąd opuściłam zamek mojej matki, bez przerwy konałam z głodu. W myślach zaplanowałam menu mojej ostatniej wieczerzy... każdą, cholerną potrawę na jaką kiedykolwiek miałam ochotę i niech szlag trafi kalorie. Makaron quattro formaggio z serem gorgonzola. Musiałam mieć kawałek gorgonzoli. Pieczony pstrąg z sosem cytrynowym. Tort czekoladowy im bardziej kaloryczny, tym lepszy i świeża bita śmietana. Może jakieś risotto ze szpinakiem, smaczne białe wino pasujące do tego i szampan Moët przy deserze. W tym momencie pomyślałam, że kiedy to wszystko pochłonę, będę tak pełna, iż z trudem dotoczę się do łóżka, padnę na nie i będę spała jak zabita aż do chwili, w której trzeba będzie umrzeć. Gdy weszłam do swojego pokoju, poczułam w powietrzu cudowny zapach czekolady, a na niskim, szklanym stoliku czekały przykryte tace. Uwielbiałam Sheol. Nie byłam pewna, jak długo potrwa ta magia, ale nie było mowy, żebym siadła do jedzenia zanim nie wezmę prysznica i nie zmienię ubrania. Rzuciłam stolikowi srogie spojrzenie. -Trzymaj ciepło - powiedziałam to tym samym tonem głosu, jakiego użyłabym w stosunku do dobrze wytresowanego zwierzaka i zniknęłam za drzwiami łazienki. Spędziłam w niej jakiś czas... wiedząc, że moje jedzenie nawet jeśli wystygnie, wciąż będzie pyszne. Z lekkim ściśnięciem serca wyrzuciłam podarte ciuchy do śmieci. Przypomniałam sobie, jak dłonie Michaela rozpinały guziki mojej bluzki, wsuwając się za pasek spodni, podczas gdy euforia kazała mu mówić rzeczy, których nigdy by nie powiedział, w jakie w swoim długim życiu nawet nie wierzył. To było cudowne, kiedy trwało, ale każdy ostatecznie musi się kiedyś obudzić. Przynajmniej spędziłam kilka miłych, krótkich chwil z seksownym Upadłym. Jedzenie było wciąż gorące i pyszne, ale z jakiegoś powodu nie byłam w odpowiednim nastroju dla tak wielkiego obżarstwa, jakie sobie planowałam. Wzięłam po parę kęsów wszystkiego, kilka łyków wina i dwa gryzy tortu
czekoladowego ze świeżą bitą śmietaną, a następnie przykryłam tace. Byłam niespokojna, podminowana. Wzmógł się wiatr, goniąc wzburzone fale i dmuchając w otwarte drzwi od tarasu. Wyciągnęłam się na kanapie, pozwalając owiewać się bryzie, czując jak buzują moje emocje, a zapach i obecność oceanu przenika mnie aż do szpiku kości. Zauważyłam, że księżyc był prawie w pełni, wisiał wysoko na atramentowo-ciemnym niebie. On nie przyjdzie. Jasne że nie. Już nie musiał. Nie nakłaniała go do tego żadna żądza wywołana euforią, ani rozkazy Upadłych. Obecnie jedynym powodem, dla którego mógłby to zrobić byłby fakt, że tego pragnął. Potrzebował. Do tej pory, za każdym razem to ja inicjowałam nasze zbliżenia. Mogłabym zrobić to jeszcze raz. Pójść do niego, a on potraktowałby mnie z czułością, ponieważ czułby się winny. Podarowałby mi godziny oszałamiającego seksu. Dałby rozkosz mojemu ciału, ale moje serce poczułoby się bardziej puste niż kiedykolwiek. To był ostatni wieczór mojego życia i pragnęłam spędzić go z nim. Lecz nie na tyle, żeby o to żebrać. Ruszyłam przez swoją kwaterę, wyłączając światła. Księżyc oświetlał plażę i kąpał pokój w srebrzystym blasku. Weszłam do łazienki, żeby się przebrać, a kiedy z niej wyszłam pozostawione na stoliku dania zniknęły. Czary albo cud? To nie miało znaczenia.
Jedwabny peniuar opływał moje ciało. Był tu od początku, przeznaczony rzekomo na moją noc poślubną. Pomyślałam, że na pożegnalną również świetnie by się nadał... założyłam go dla własnej przyjemności. Był uszyty z pasów białej, zwiewnej tkaniny, które otuliły moje ciało jak ramiona kochanka. Spojrzałam w lustro. Wszystko, czego potrzebowałam dla pełnego wizerunku, to wieniec z wawrzynu. Wyglądałam jak bogini, którą byłam. Bogini, potrafiąca wysłać błyskawice i uśmiercać anioły, jednak śmiertelna i bez władzy, by sprawić, żeby pokochał ją jeden, szczególny mężczyzna. Skoro już musiałam być rzymską boginią, to dlaczego do cholery nie urodziłam się jako Wenus? Zakładam, że ona nigdy nie miała trudności ze swoim życiem intymnym. Żadnego użalania się, napomniałam siebie, wyłączając światło w łazience. Odsunęłam kołdrę i wyciągnęłam się na łóżku. Gdybym położyła się na brzuchu z nogami przy zagłówku, mogłabym obserwować osrebrzony księżycowym blaskiem ocean. Zmieniłam pozycję i spojrzałam w noc. Kiedy tak wsłuchiwałam się w odgłos fal przyboju ogarnęło mnie uczucie dziwnego spokoju. Chyba musiałam zasnąć. Obudził mnie nagły dreszcz i wtedy go zobaczyłam. Stał w otwartych drzwiach, a za jego plecami szalał dziki ocean. Po prostu stał tam patrząc na mnie swoimi ciemnymi, nieprzeniknionymi oczyma. - Muszę coś ci wyznać - powiedział, jego głęboki, ciepły głos wciąż jeszcze był w stanie sprawić, by krew zatańczyła mi pod skórą. Uniosłam głowę, ale nie zmieniłam swojej pozy, która jak miałam nadzieję była prowokacyjna i uwodzicielska. - Nie mam ochoty wysłuchiwać twojej spowiedzi. odpowiedziałam. - Nie tego potrzebuję. - A czego potrzebujesz?
W końcu mężczyźni, nawet archaniołowie, byli prostymi stworzeniami. Kiepskimi, jeśli chodziło o domyślanie się i wyciąganie właściwych wniosków. Wszystko trzeba było im mówić. Więc powiedziałam. - Ciebie. Kiedy się uśmiechnął, zobaczyłam błysk bieli odbijający światło księżyca. - Mówisz i masz - powiedział i wszedł do środka. Odwróciłam się na plecy i spojrzałam na niego. Usiadł na krawędzi łóżka, jego palce ujęły wstęgę jedwabnego peniuaru. - Skąd to się tu wzięło? - Zawsze tu było - powiedziałam, nagle czując się nerwowa. - Myślę, że przygotowano tą bieliznę na moją noc poślubną. - Taaa, to wygląda na coś w guście Racheli. - Nie podoba ci się? - Wolę cię bez tego. Więc powinnam wstać i uwolnić się ze skomplikowanych zawojów eleganckiej nocnej bielizny? Może to był zły pomysł... - Wiesz o czym sobie pomyślałem, Victorio Bellono? - Nie mam pojęcia, Wasza Najdoskonalsza Anielska Magnificencjo. Parsknął śmiechem. - Jak do tej pory to określenie najbardziej mi się podoba, ale uważam, że może być trochę niewygodne podczas uprawiania miłości. Myślę... -
Jego dłoń prześliznęła się po mojej nodze, unosząc peniuar. - że do tej pory nie byłaś jeszcze należycie uwodzona. Przełknęłam ślinę. Dotyk jego dłoni podziałał na mnie tak jak zwykle. - Więc co zamierzasz robić, dawać mi kwiaty i przynosić czekoladki? - Sądzę, że ten etap mamy już za sobą, nieprawdaż? Ale nie jestem pewny, czy zdołam cię przekonać byś poszła ze mną do łóżka. Masz tyle powodów, żeby powiedzieć mi nie. W tym szczególnym momencie nie byłam w stanie przypomnieć sobie żadnego... ale musiałam uwierzyć mu na słowo. - Myślę - kontynuował, a jego dłoń wędrowała w górę mojego uda. - że muszę bardzo się postarać, żeby upewnić się, iż nie będziesz tego żałowała. Muszę zapewnić ci niezapomniane chwile. Pokręciłam głową. - Nie chcę, żeby dzisiejsza noc była tylko dla mnie. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. - Chcesz, żeby była ona dla nas - powiedział. To nie było ważne, że nie był do końca uczciwy, jeśli czytał w moich myślach. Ważny był jedynie fakt, że nie musiałam o tym mówić, a on wiedział. - Tak szepnęłam. Ujął mój podbródek i pochylił się, aby mnie pocałować, po czym powiedział. - Złamiesz mi serce. Chciałam zmniejszyć napięcie jakąś złośliwością w rodzaju pytania: Jesteś pewien, że je masz? Ale coś mnie powstrzymało. Czas sarkazmu i uszczypliwości już się
skończył. Więc nic nie powiedziałam i on również milczał, kiedy sięgał drugą ręką za moją głowę, przyciągając mnie do siebie. Jego długie palce wsunęły się w moje włosy i masowały skórę, kiedy przytrzymywał mnie podczas łagodnego, uwodzicielskiego pocałunku. Zaczął powoli, od delikatnego skubania warg, to wyglądało tak, jakby był bardzo zaciekawiony ich smakiem, ale kiedy spróbowałam pogłębić pocałunek, uciekł ze swoimi ustami. - Ejże, Victorio Bellono - powiedział. - Nie będziemy się spieszyć. Mamy czas, zamierzam posmakować każdego skrawka twojej skóry. Poczułam, jak moje serce zamarło, a potem znowu zaczęło bić, szybciej. Pocałował mnie jeszcze raz, a ja przestrzegając jego nakazu, nieśpiesznie odkrywałam jego smak językiem i zębami. Przeciągnęłam dłońmi po jego krótko ostrzyżonej głowie, uwielbiałam go dotykać. Podniósł mnie wyżej, wciągając w swoje ramiona, kiedy pocałunek naturalnie się pogłębił, powoli zamieniając w narastający żar budującego się pożądania. Miał na sobie koszulę, a ja chciałam ją z niego ściągnąć. Wsunęłam dłonie pod kołnierzyk, upajając się ciepłem jego rozgrzanej skóry i próbowałam rozpiąć guziki; ale moje palce okazały się niezgrabne. Roześmiał się, a potem zapytał. - Czy ta koszula ci się opiera? Wtedy, po prostu mocno szarpnęłam. Guziki wystrzeliły we wszystkie strony, a on znowu się roześmiał i poruszając barkami pozbył się zbędnej części garderoby, po czym wsunął dłonie pod pasy jedwabnego materiału na moich ramionach. Nie wiem jak mu się to udało, ale sekundę później byłam obnażona do pasa. - Tak będzie uczciwie - szepnął i pociągnął mnie w dół. Moje nagie piersi oparły się o jego klatkę piersiową. To było cudowne uczucie. Poruszyłam ciałem, ocierając się o niego. Ogarnęło mnie przytłaczające podniecenie. Chciałam więcej, a nie wiedziałam, co zrobić. - Tory - szepnął mi do ucha. - Nie musisz się bać. To tylko ja. To samo ciało,
które już miałaś, raz czy dwa. Rób to, co sprawia ci przyjemność. Spojrzałam mu w oczy i opuściły mnie resztki niepewności. Nie zamierzał mnie zostawić, odepchnąć, ani zdradzić. To było już za nami. Pragnął się ze mną kochać i miałam zamiar spróbować wszystkiego, o czym kiedykolwiek marzyłam, po czym powtórzyć co lepsze momenty. Łagodnie go popchnęłam na plecy, łatwo się poddał i przymknął powieki. Przesunęłam dłońmi wzdłuż jego torsu, po smugach mięśni pokrywających jego żebra, musnęłam płaskie sutki, po czym zeszłam niżej, na brzuch. Uniósł rękę, żeby powstrzymać, lub pokierować moją dłoń, a następnie ją cofnął. Zdając się na mnie. Moja ręka zjechała w dół, dotknęłam go i prawie się wycofałam w ślepej panice. Naprawdę był taki duży? Zawczasu rozpiął swoje dżinsy, prawdopodobnie nie chcąc ryzykować trwałego uszkodzenia, spowodowanego niezgrabnymi ruchami moich drżących dłoni, więc zsunęłam je niżej z jego szczupłych bioder. Nigdy nie myślałam, że penis może być piękny. Nawet nie lubiłam tego słowa. Ale ten był zachwycający. Duży i twardy, jasny z niebieskimi żyłkami. Objęłam go dłonią, uwielbiając uczucie jedwabistej skóry, pod którą kryła się twardość stali. Patrzył na mnie, oddychał z trudem, ale nie poruszył się, ani mnie nie ponaglał, więc zrobiłam to, o czym od dawna marzyłam. Objęłam go wargami i wciągnęłam głęboko do ust. Wygiął się w łuk, jego palce zacisnęły się na prześcieradle. Poczułam jak jego penis szarpnął się w moich ustach. A potem przestałam myśleć, kochałam uczucie pieszczenia go wargami, jego smak, zapach, fakturę skóry, gwałtowne uderzenia pulsu, absolutną dzikość jego podniecenia, to było moje i tylko dla mnie. Próbowałam brać go głębiej i głębiej, ale stał się zbyt duży, a ja zaczęłam drżeć z pożądania, gdy w końcu sięgnął w dół i zdjął mnie z siebie.
- Następnym razem - szepnął.- Dzisiejszej nocy muszę dojść głęboko w tobie. Chciałam położyć się na materacu, ale przytrzymał mnie i nakłonił, żebym uklękła. Zdarł ze mnie biały peniuar i skopał swoje dżinsy. Klęknął za mną, jego dłonie znalazły się na moich biodrach. - Oprzyj ręce na łóżku - szepnął. Bez wahania zrobiłam to, o co mnie prosił i poczułam go na sobie, ślizgającego się w wilgoci pomiędzy moimi udami. - Chcesz tego? - zapytał ochrypłym szeptem. Kiwnęłam głową, niezdolna do mówienia, i wtedy pchnął do przodu, wślizgując się pomiędzy miękkie fałdki mojej płci, a kąt tego uderzenia był idealny, szokująco cudowny. Był powolny, nieubłagany, jeszcze większy w tej pozycji, wypełniał mnie cal po calu, aż miałam ochotę krzyczeć. Przycisnęłam twarz do prześcieradeł, tłumiąc jęki, co ponownie zmieniło kąt i ułatwiło jego inwazję, wówczas wsunął się we mnie do końca, docierając aż do szyjki macicy. Zaczął się poruszać, zaszlochałam z pożądania, drżąc pod nim jak liść. Pragnęłam, by to trwało bez końca, chciałam zacisnąć na nim mięśnie pochwy i nigdy go nie wypuścić. Przesunął jedną z dłoni w dół mojego brzucha, pomiędzy nogi i zaczął mnie tam pieścić, jednocześnie gwałtownie zwiększając tempo swojej penetracji. Krzyknęłam, kiedy pierwszy potężny orgazm uderzył we mnie z mocą błyskawicy. Poczułam, jakby całe moje ciało zajęło się ogniem. Nadal kontynuował, w wolnym stałym rytmie, zsynchronizowanym z pieszczotą pomiędzy udami i ledwie zaczęłam czuć ulgę, gdy ponownie, z taką samą siłą zostałam wystrzelona do gwiazd. Ukryłam twarz w prześcieradłach, chwytając się ich kurczowo, szlochająca i pokonana. Jakby z daleka usłyszałam swój głos proszący go, błagający, żeby nie przestawał. A w następnej chwili poczułam, że to dla mnie zbyt wiele. To mnie przeraziło, ciemność która pragnęła mnie pochłonąć: to było jak czekająca na mnie śmierć, chciałam mu o tym powiedzieć, poprosić żeby przestał, ale moje usta wypełniał tylko żałosny szloch. Osuwaliśmy się wciąż głębiej i głębiej do miejsca, którego istnienia nawet
sobie nie wyobrażałam i wtedy strach zamienił się w zachwyt. Puściły ostatnie hamulce i nie liczyło się już nic oprócz mnie i Michaela. Wbijał się we mnie tak gwałtownie, aż trzęsło się łóżko i upajałam się tym, bólem połączonym z rozkoszą. Zesztywniał, poczułam w sobie jego orgazm, a wtedy i mnie porwała ostatnia fala. Uniosłam twarz i krzyknęłam. Upadliśmy razem, jego ciało owinęło się wokół mojego, trzymał mnie mocno w ramionach, kiedy otoczył nas kokon piór. Rozkoszowałam się ciemnymi skrzydłami Michaela, miękkimi i lekkimi jak puch, otulającymi nas zawsze, gdy kończyliśmy się kochać, a potem przestałam myśleć o czymkolwiek. Przez dłuższy czas po prostu milczeliśmy. Głaskał moją twarz ścierając mi łzy z policzków. Odwróciłam się w jego stronę podając mu usta do słodkiego pocałunku, zanim wygodnie ułożyłam się w jego ramionach. Nigdy, w całym swoim życiu nie czułam się tak bezpieczna i kochana. To był Michael, mój mąż i kochanek. Był mój, tak długo jak będę żyła. Na wpół śpiąca sięgnęłam ręką, by odsunąć włosy z szyi, obnażając ją dla niego. Pragnęłam, żeby pił ze mnie, ale nie wiedziałam czy zechce. Chwilę później poczułam lekkie ukłucie, kiedy przebił skórę, a po nim leniwe, uwodzicielskie ssanie i popłynęłam na chmurze błogiego uniesienia. Nawet, gdybym wcześniej wiedziała, co mnie czeka, nie zmieniłabym niczego. Wybrałabym jego. Świat, który chciałam odkrywać był tam, gdzie mogliśmy być razem, on i ja. I nawet jeśli brakowało mi czasu, to miałam dostatek miłości. Byłam zadowolona. PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 31
ALLIE LEŻAŁA W ŁÓŻKU, OBAWIAJĄC SIĘ PORUSZYĆ. Była pewna, że znowu zaczęłaby wymiotować. Nikt wydawał się nie mieć zielonego pojęcia, jak pomóc jej żołądkowi. Była chora już od kilku tygodni, ledwie zdolna coś utrzymać, a jednak, pomimo obietnicy Sarah, że nikt w Sheolu się nie zmienia, wydawała się przybierać na wadze. Musiała wstać. Dziś był dzień, którego wszyscy się obawiali, chociaż wiedzieli, że musi nadejść. Uriel wyśle na nich Niebieskie Zastępy, jednak Upadli zwyciężą. Michael wrócił na czas, po kilkotygodniowym zniknięciu, przynosząc ze sobą boginię wojny, która niestety będzie musiała umrzeć. Michael był zakochany w tej dziewczynie. Allie wystarczyło tylko jedno spojrzenie na niego, gdy patrzył, jak Tory uciekała od niego na plaży, żeby zorientować się, że wydarzyło się niemożliwe. Archanioł Michael, zawsze tak zdeterminowany, by trzymać dystans do życia, wpadł na dobre, dając się porwać ludzkiemu uczuciu, którego zawsze tak skwapliwie unikał. Wziął od niej krew, mimo, że przysiągł nigdy jej nie pić, oprócz absolutnego minimum, jakie oferowało mu Źródło. W końcu to nie zrobiłoby żadnej różnicy, jak powiedziała Martha, czy posiadłby Tory, czy nie, jej śmierć na zakrwawionym piasku plaży i tak była nieunikniona. Przynajmniej w ten sposób zaznali jakiejś radości przed nieuchronnym rozstaniem. To była dobra rzecz, że nie Michael potrzebował Źródła... w ciągu ostatnich tygodni była przywoływana tak często, że doszła do wniosku, iż to musiało być częściowo odpowiedzialne za jej nieustanną senność.
Oczywiście, żaden z samotnych aniołów nie wypił zbyt wiele, a Allie starała się jeść jak najwięcej szpinaku i wątróbki, chociaż tak naprawdę nie powinna mieć problemów z anemią. Kobiety w Sheolu nie miewały okresów, ponieważ ich ciała nie przechodziły cyklów i nie rodziły się tu żadne dzieci. Nie zamierzała o tym myśleć. Musiała odpuścić. Nie mogła spędzić reszty swojego życia na noszeniu żałoby po niemożliwym. To martwiło Raziela, smuciło ich wszystkich. Już się z tym pogodziła. Kochając Raziela tak bardzo, postanowiła, że to będzie musiało jej wystarczyć. I przez wiele lat wystarczało. Tu nie chodziło nawet o tykanie biologicznego zegara. Podczas gdy inne kobiety przeżywały w Sheolu długie ale normalne życia, ona miała szansę dobić do kilku setek lat, albo i więcej, dzięki krwi, którą napoił ją Raziel, gdy umierała od pchnięcia mieczem. Tego typu dar był surowo zabroniony, a Allie miała wielkie szczęście, że ta kuracja jej nie zabiła. Zamiast tego, uratowała ją, uczyniła silniejszą, bardziej pewną siebie i potężniejszą. Nigdy ponownie nie tknęła jego krwi, to on brał ją od niej, a nawet jeśli czasami czuła dziwną tęsknotę, ignorowała ją, znajdując dość zmysłowego zadowolenia w tym, że mogła go karmić. Przecież, rzekomo wciąż była człowiekiem, nawet jeśli było kwestią dyskusyjną, czy faktycznie nadal żyła, czy nie. Udało się jej znaleźć azyl w Sheolu po śmiertelnym zderzeniu z autobusem, ale przed zepchnięciem do wyznaczonego przez Uriela miejsca spędzenia wieczności. Ludzie nie byli w stanie strawić krwi... sprawdziła to w internecie, jeszcze w poprzednim życiu, gdy zastanowiła się nad napisaniem książki na temat biblijnych wampirów. Szkoda, że wtedy nie wiedziała, jak niewiele czasu dzieli ją od poznania prawdy. Zabawne, ale nie tęskniła za internetem, ani telewizją. Wciąż miała książki, i pisała. Nic tak nie cieszy, jak robienie czegoś dla czystej przyjemności, bez potrzeby zamartwiania się o sprzedaż i marketing. Mogła po prostu pisać i nikt nie zaglądał jej przez ramię.
Za wyjątkiem Raziela, który prychał z niedowierzaniem, a następnie sprawiał, że odgrywali w łóżku, co gorętsze miłosne sceny. Co jak dla niej, było super, o ile nie dręczyły jej ataki mdłości. Raziel nie mógł dziś umrzeć. Nawet nie brała pod uwagę takiej opcji. Ponadto, wiedziałaby o tym, a jeśli byłoby takie ryzyko, nafaszerowałaby go środkiem nasennym, związała i ukryła, dopóki nie minęłoby niebezpieczeństwo. Nie było żadnej, cholernej możliwości, żeby pozwoliła mu umrzeć, choćby miał zamiar uczestniczyć w nie wiadomo jakich szaleństwach. Niech szlag trafi honor i obowiązek. Będzie chroniła swojego mężczyznę. Ale szósty zmysł mówił jej, że nic mu nie grozi. Mimo wszystko, nie mogła wylegiwać się w łóżku podczas, gdy Upadli narażali swoje życie. Musiała tam być, choćby tylko po to, by zapewnić im moralne wsparcie. Nie była pewna, czy w tym momencie byłaby wstanie unieść miecz, ale może mogłaby kogoś obrzygać. Powoli usiadła na łóżku. Raziel już opuścił sypialnię, chociaż przez całą noc trzymał ją w swoich ramionach. Był już późny poranek i Upadli gromadzili się na plaży, czekając na pierwsze uderzenie zastępów Uriela. I,do cholery, ona również zamierzała tam być.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 32
TO BYŁ WYJĄTKOWO PIĘKNY PORANEK. Wyszłam na zewnątrz w chwili, gdy pierwsze promienie słońca rozświetliły nieboskłon, nasłuchując krzyku mew i obserwując ich pełen wdzięku lot i nurkowanie do wody. Czy istniało coś takiego jak reinkarnacja? Jeśli tak, to chciałabym wrócić jako mewa, tu do Sheolu. Ryb byłoby w bród, otaczałby mnie ocean i mogłabym ile dusza zapragnie patrzeć na Michaela. Ale teraz nie zamierzałam o tym myśleć. Miałam zadanie do skończenia, a to był dobry dzień na śmierć. Chciałam umrzeć czysto, z honorem, bez zbytniego zamieszania. Miałam tylko nadzieję, że to nastąpi pod koniec dnia, gdy zwycięstwo Upadłych będzie już przesądzone, a nie na samym początku bitwy. Michael trzymał mnie za rękę, a uścisk był nieco zbyt silny. Czułam się prawie kochana. Byłoby gorzej, znacznie gorzej, gdyby naprawdę kochał mnie tak, jak to wyznał, gdy zmusiła go do tego euforia. Zależało mu na mnie, wiedziałam o tym i darzył mnie pewnym przywiązaniem, chociaż wciąż z tym walczył. Nie miałam wątpliwości, że moja śmierć mocno go zasmuci. Ale przejdzie przez to. Żył od zarania dziejów; zrobił przerażające i wspaniałe rzeczy. Podczas krótkich, cichych, godzin poranka wyznał mi je, wiedziony jakąś dziwną potrzebą. Wysłuchałam tego wszystkiego, trzymając go w ramionach. A kiedy skończył pocałowałam go, i poczułam jego żal. Będzie żył jeszcze długie tysiąclecia, to dość czasu, żeby wynagrodzić wszystkie krzywdy, jakie wyrządził wypełniając rozkazy Uriela. Mnie już wtedy nie będzie. Może już całkiem o mnie zapomni. Byłam tylko jednym z epizodów w niekończącym się harmonogramie jego życia. Uśmiechnęłam się do niego. Jego twarz była jakby wykuta w granicie, a oczy jak obsydian. Był mężczyzną, który wszystko mocno trzymał w ryzach, żołnierzem gotowym do bitwy.
Na skutek jego nalegań zostałam odziana w lekką zbroję. Próbowałam go rozśmieszyć, chociaż wiedziałam, że to nie zadziała. Musiałby dużo dłużej przyzwyczajać się do myśli o nieuniknionym i najwyraźniej nie chciał ich do siebie odpuścić. Skoro ja byłam w stanie to zaakceptować, to on też chyba mógł. Spojrzałam na niego i kiedy ponownie przeżywałam to, co przy nim czułam czułam, jego smak, słodką radość dawania i brania, coś się we mnie roztopiło. Umrę z jego nasieniem w głębi mojego łona, ze śladami namiętności na piersiach i udach. Odejdę szczęśliwa. Stanowimy chaotyczną zbieraninę, pomyślałam, spoglądając na nasz oddział. Na plaży byli wszyscy, więcej osób niż mogłam na to liczyć, Upadli i ich żony, oraz kilka wdów, uzbrojeni w każdy rodzaj broni. Dzięki Bogu żadnej palnej!. Pistolety były zbyt bezosobowe. Skoro ktoś miał mnie zabić, chciałam móc zobaczyć jego twarz. Było już po szóstej rano, niemal biały dzień, a ocean uspokoił się, jakby wiedział jaki dramat ma się rozegrać się na piasku. Rachela stała obok Azazela, oboje spokojni i zdecydowani. Widziałam również innych, których znałam tylko z widzenia. Raziel przechodził pomiędzy nimi wszystkimi, ale nigdzie nie zauważyłam Allie. Spojrzałam za siebie i dostrzegłam ją przy wejściu do Wielkiego Domu, czuwającą nad wszystkim. Była blada, ale wyglądała nieźle i emanował z niej szczególny blask. Patrzyłam na nią i poczułam przypływ irracjonalnej nadziei na przyszłość. - Jesteśmy szczęśliwi, że wróciłaś, Victorio Bellono - cichy głos Asbela wytrącił mnie z zamyślenia, drgnęłam zaskoczona. Nie zauważyłam, że stał tak blisko nas, jego miecz był obnażony, jak wszyscy wokół był gotowy do walki,. Przywołałam uśmiech.- Nie przegapiłabym tego za żadne skarby świata powiedziałam lekko.
Słońce wesoło świeciło, odbijając się od oceanu i skrząc na piasku. To sprawiło, że gdy niebo wypełniło się cieniami, nagła ciemność była jeszcze bardziej zaskakująca. Wszyscy patrzyliśmy w górę, nadlatywało ku nam tysiące skrzydlatych istot, zasłaniając słońce. Spróbowałam uwolnić dłoń z uścisku Michaela, ale trzymał ją mocno, więc szarpałam nią dopóty, dopóki nie odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć. Obdarzyłam go ciepłym uśmiechem. - Nie możesz trzymać mnie wiecznie, Wasza Świątobliwość - powiedziałam żartobliwie. - Mamy bitwę do wygrania. Przez chwilę myślałam, że mnie nie uwolni. Oddział anielskich wojowników wylądował na plaży i rześkim porannym powietrzu zabrzmiały pierwsze uderzenia metalu o metal. - Zaopiekuję się nią - powiedział Asbel. - Nikt nie musi się mną opiekować - powiedziałam stanowczo. - Zadbaj o samego siebie. Michael nie ruszył się z miejsca, a z jego ciemnych, przepastnych oczu wyczytałam miłość. - Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć - powiedział, drugą ręką unosząc miecz. - Okej, mów. - Jestem odporny na euforię - przyciągnął moją dłoń do ust i zanim ją uwolnił złożył na niej gorący pocałunek. Po czym z głośnym rykiem uniósł w górę swój płonący miecz i rzucił się w wir bitwy.
Nigdy wcześniej nie brałam udziału w wojnie. Filmy kłamały... nie było żadnej chwały, odwagi, żadnego sensu. Tylko zgiełk, pot i krew, kiedy wyrąbywaliśmy sobie drogę przez zastępy Uriela. Było ich tak wiele, anonimowych aniołów o dziewiczo białych skrzydłach, dziwnie kontrastujących z głębokimi barwami Upadłych, opalizującym błękitem Raziela, połyskującą czernią Azazela i grafitową ciemnością skrzydeł Michaela, które były tak miękkie, kiedy nas otulały. Nadciągały fala po fali, ubrane w zbroję, dzierżąc miecze. Energia wypełniła moje ciało, przepływając wzdłuż ramion. Ciskałam nią w szybujące w górze anioły, słysząc ich krzyki, gdy płonąc spadały na ziemię. Raz za razem posyłałam mordercze błyskawice energii w środek ich formacji, dopóki nie dosięgła mnie bitwa i nie miałam innego wyboru, jak tylko wyciągnąć mój własny miecz i dołączyć do walczących. Nie byłam w stanie liczyć, ale plaża była ich pełna i wciąż nadlatywały kolejne. Cięłam i siekałam, wyrąbując sobie drogę, ignorując okrzyki bólu i spadające na mnie ciosy. Nie było żadnego sposobu, żeby ktokolwiek z nas wyszedł z tego cało... zostaliśmy przechytrzeni, zmiażdżeni przeważającą siłą wroga. To nie miało znaczenia, że Michael spędził na gorączkowym planowaniu cały czas pomiędzy przybyciem z powrotem do Sheolu, a przyjściem do mojego łóżka, ale nawet najbardziej błyskotliwy taktyk nie zdołałby nic wymyślić, przeciwko tak niepokonanej sile. To nie było ważne. Nie byłam w stanie pomyśleć o wyniku bitwy ani o ocalałych; wszystko, co mogłam robić to walczyć o przejście przez tą anonimową ciżbę wojowników, aniołów, przyjaciół i wrogów i popychać ich w kierunku morza. Rachela powiedziała mi, że morze leczy Upadłych. Nie miałam pojęcia, dlaczego spychaliśmy w jego kierunku swoich wrogów, ale bez pytania stosowałam się do rozkazu. Za chwilę się dowiedziałam.
Gdy kolejna grupa aniołów lądowała na plaży, kiedy ruszały do walki, olśniewająco białe skrzydła zwijały się na ich silnych plecach, znikając bez śladu. Ale w chwili, gdy stopami dotknęły wody, ich skrzydła rozwijały się, ogromne i niewygodne. Nasiąkały morską wodą, aż dźwigające je anioły stawały się bezsilne, przytłoczone ich morderczą wagą. W głębi serca zabłysła mi iskierka nadziei. Nie miałam czasu, żeby pomyśleć, czy to jest złe, czy dobre, a może nawet przerażające, by czerpać radość z powodu czyjejś śmierci. To nie my wywołaliśmy tę wojnę, a jeśli nie powstrzymamy najeźdźców, rozszerzą oni swoją eskalację na cały świat, niszcząc ludzkość jak szarańcza.
Zaatakowałam, zmuszając kolejnego napastnika do cofnięcia się w kierunku morza, ignorując bryzgającą na mnie krew, ignorując krzyki i wrzaski wściekłości, ignorując wszystko, oprócz tego, co zmuszona byłam robić. Musiałam zachować tak duży dystans od Michaela, jak tylko mogłam. Trzykrotnie widziałam jak ryzykował, rzucając się na kogoś kto wszedł mi w drogę, jego śmiercionośny, płonący miecz lśnił jak latarnia w słonecznym blasku. Wiedziałam, że wciąż próbuje mnie chronić. Czy nie wiedział, że to na nic się nie zda? Kochał mnie. Niemądre, czułe rzeczy, które powiedział mi w Cukierkowym Świecie nie zostały spowodowane euforią; były prawdziwe. Kochał mnie, i to wystarczy. Nawet gdyby nasz czas razem był bardzo krótki, to było cudowne. Anioły wciąż lądowały, ale brakowało im miejsca, ponieważ plażę wypełniali wojownicy i rozrzucone wokół ciała. Wielu z nich próbowało lądować na granicy fal przyboju, tylko po to, aby natychmiast zostać wciągniętymi głęboko w wodę. Inne chciały wykorzystać ciała swoich martwych towarzyszy, ale traciły równowagę i musiały stanąć naprzeciw furii Upadłych. Fala za falą, dopóki plaża nie spłynęła krwią, a morze nie zabarwiło się na kolor purpury, krzyki rannych i umierających
wciąż wypełniały powietrze. W dali zobaczyłam Metatrona, walczącego z zajadłością właściwą jedynie Michaelowi i ten widok na chwilę przykuł moją uwagę. Jeden z nadlatujących aniołów uderzył mnie w bok. Zbroja, na którą nalegał Michael częściowo zamortyzowała cios, ale i tak pozbawiona tchu osunęłam się na jedno kolano. Mój napastnik uniósł ostrze do śmiertelnego ciosu. Wrzuciłam w górę swój miecz, przebijając mu gardło i poczułam, jak zalewa mnie jego gorąca krew, zanim upadł twarzą w piasek. Odtoczyłam się na bok, w samą porę zrywając się na równe nogi, ponieważ wokół mnie lądowały kolejne wrogie anioły. Czas stracił swoje znaczenie. Bitewny zgiełk zamienił się w jednostajne buczenie. Walczyłam jak opętana, nie dbając o to, gdzie padały moje śmiercionośne ciosy. Walczyłam aż zdrętwiały mi ramiona, dopóki moja skóra nie pokryła się grubą skorupą krzepnącej krwi. Wrogowie padali wokół mnie, a ja rozkoszowałam się tym, chociaż łzy płynęły po mojej twarzy. Zabijałam, płakałam, tryumfowałam. Walczyłam, chociaż moje stopy ślizgały się w nasiąkniętym krwią piasku, walczyłam, aż zrozumiałam, że dłużej już nie dam rady, świadoma, że moja moc, moja cenna siła, zaczyna mnie zawodzić. Spojrzałam w górę na ponownie pociemniałe niebo i moje serce zalała czarna rozpacz. Olbrzymia eskadra naszych wrogów wypełniła widnokrąg, zasłaniając słońce swoimi oślepiająco białymi skrzydłami. Chciałam podrzucić swój miecz i posłać w niebo karzącą błyskawicę, ale wokół mnie trwała zażarta bitwa, i wiedziałem, że jeśli porzucę walkę, to wszyscy umrzemy. Na zalanej krwią plaży, nie było dla nich dość miejsca do lądowania, więc kłębiły się nad naszymi głowami jak falanga śmierci. Wtedy dostrzegłam Rachelę, całą we krwi, gwałtownie wyrzuciła ręce ku niebu.
Gdybym mogła zrobić to samo. Mogłam. Wbiłam swój miecz w piasek. I tak miałam umrzeć; przynajmniej mogę umrzeć próbując. Poczułam falę żaru przepływającą przez moje ciało, potem wzdłuż ramion, uniosłam je i cisnęłam błyskawice energii w sam środek szyku wroga. Anioły gwałtownie skręciły, próbując ich uniknąć, a wtedy uderzył w nich okrutny podmuch wiatru i błędnie obliczając tor lotu gwałtownie opadły w dół, wpadając do morza, znajdując śmierć w jego pięknej głębi. A w następnej chwili, niespodziewanie, nie było już z kim walczyć. Rozejrzałam się wokół w niedowierzaniu, prawie ślepa z wyczerpania. Walki dobiegały końca i zdałam sobie sprawę, że zwyciężyliśmy. Przynajmniej na razie, w dzisiejszej bitwie. I wciąż żyłam. To nie miało sensu, ale żyłam. Rozejrzałam się po usłanej ciałami plaży, próbując sprawdzić,czy nie uda mi się rozpoznać kogoś pośród zabitych lub konających. W dali dostrzegłam Michaela, jego masywny miecz wciąż płonął, ciągle walczył z niewieloma pozostałymi żołnierzami, niezdolny do zatrzymania się, dopóki wróg nie zostanie do końca rozgromiony; gdybym nie była tak otępiała, uśmiechnęłabym się. Jednak coś było nie w porządku. Ktoś mnie popchnął. Odwróciłam się chcąc odparować atak, tylko po to, by stwierdzić, że to Asbel, dziwnie czysty biorąc pod uwagę krwawą bitwę, jaka właśnie się tu rozegrała. Stał z obnażonym mieczem. - To ty - sapnęłam z ulgą. Ale w następnej sekundzie, po chwili zastanowienia ta
ulga rozpłynęła się w powietrzu, ponieważ przypomniałam sobie jego zapach, cynamon. Czułam go również w chwili, gdy zostałam pozbawiona przytomności, zanim dostarczono mnie Belochwi. - To ty - powtórzyłam, ze zrozumieniem w głosie. Rozejrzał się wokół siebie. - Przykro mi, bogini. To nic osobistego. Po prostu wykonuję rozkazy. Klinga jego broni zalśniła w promieniach słońca, próbowałam ją zablokować, ale byłam zbyt zmęczona. Upuściłam swój miecz, moje ramiona były zdrętwiałe. Zastygłam w bezruchu. To nie bolało. Poczułam ostrze tnące moje i ciepło buchającej ze mnie krwi. Uniosłam dłonie próbując ją zatamować, wiedząc, że nie powinna się marnować, po czym osunęłam się na kolana. Usłyszałam jeszcze ryk furii Michaela i zobaczyłam, że twarz Asbela zbladła jak płótno, ponieważ zdał sobie sprawę, że został dostrzeżony. Chciałam mu powiedzieć, że to nieważne. To wszystko było z góry przesądzone. Nic nie mogło tego zmienić. Moje oczy były otwarte na tyle długo, by zobaczyć, jak za sprawą ciosu ognistego miecza Michaela, głowa Asbela odrywa się od jego ciała. Poczułam, że Michael pada obok mnie na kolana i bierze mnie w ramiona. Starałam się do niego uśmiechnąć, powiedzieć mu, że wszystko jest w porządku, ale moje mięśnie były zbyt słabe i nie zdołałam wydobyć z siebie głosu. Mogłam jedynie... zamknąć oczy i umrzeć.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
BETA - Viola
ROZDZIAŁ 33
MICHAEL WSTAŁ Z KOLAN, Z CIAŁEM SWOJEJ ŻONY W RAMIONACH. Była pokryta krwią, ale teraz to nie miało żadnego erotycznego uroku. Tym razem ta wypływająca z niej krew, niosła ze sobą śmierć, a on chciał krzyczeć z wściekłości, w rozpaczy i zaprzeczeniu. Ocalali z bitwy w milczeniu schodzili mu z drogi, gdy zaczął iść w kierunku Wielkiego Domu. Nie miał pojęcia dokąd ją niósł, ale nie był w stanie pozostawić jej pomiędzy makabrycznymi zwłokami poległych. Przytulił ją do siebie, jakby tym sposobem mógł zatrzymać tlącą się w niej ostatnią iskrę życia, zanim całkiem zgaśnie, lecz wiedział, że tej jedynej bitwy nie będzie w stanie wygrać. Woda morska nie zdołałaby jej uleczyć... nie była aniołem. Inni ranni już brodzili w morzu pomiędzy pływającymi ciałami, białymi skrzydłami rozwiniętymi i nasiąkniętymi wodą. Ale nie mógł marnować czasu, martwiąc się o swoje wojsko, nie teraz. W tej chwili ważna była tylko Tory. Niósł ją przez trawnik w kierunku szerokiego głównego wejścia, gdzie czekało na nich Źródło. Pośliznął się, przykląkł na jedno kolano i zaszokowany zdał sobie sprawę, że płacze. Anioły nie płakały. Ale on płakał z żalu za Tory. - Połóż ją Michaelu - usłyszał dobiegający z oddali głos Allie, ale go zignorował. Tak długo, jak będzie trzymał ją w ramionach, Tory go nie opuści i nawet cała armia nie zdołałaby mu jej odebrać. Poczuł chłodną, kojącą dłoń na swoim zakrwawionym
ramieniu. - Połóż ją Michaelu - powtórzyła Allie. - Ona musi odejść. Chciał na nią krzyczeć, ale wiedział, że to bezcelowe. Połamałby Tory kości, gdyby nadal ściskał ją w ten sposób, a zasłużyła na to by być tak piękną po śmierci, jak była za życia. Powoli rozluźnił swój uścisk, kładąc ją na trawie. Dźwięk opuszczającego ją ostatniego tchnienia był tak cichy, że prawie niesłyszalny, a jednak zabrzmiał jak huk gromu uderzającego w jego duszę. Pragnął odrzucić głowę do tyłu i wykrzyczeć swój ból, ale Allie uklękła u jego jednego boku, a Martha u drugiego. Martha, z jej pieprzonymi wizjami śmierci. - Ona odeszła - powiedziała Allie. - Umarła w swoje urodziny, czyż nie tak, Martho? - Tak. Chciał im kazać, żeby go zostawiły, by mógł w spokoju znosić swoją żałobę, opłakiwać ją, ale Martha położyła swoją silną dłoń na jego drugim ramieniu. - Możesz ją ocalić - wyszeptała Allie. Uderzył w nich chrapliwy krzyk Raziela. - Allie, nie! Zignorowała swojego męża. - Przynajmniej możesz spróbować. Daj jej swoją krew, Michaelu. Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem.
- To ją zabije - stanowczo stwierdził Azazel. - Allie zgromiła go spojrzeniem. - Ona już jest martwa. Jednak istnieje szansa, że Michael może ją wskrzesić. - To zakazane - upierał się jeden z pozostałych Upadłych. - To nigdy nie było i nie powinno być czynione. - Ja to zrobiłem - w końcu odezwał się Raziel. - To przed laty uratowało Allie, po tym jak zranił ją Sammael. Zapadła cisza. Michael stracił broń, rzucając swoim płonącym mieczem w ten sposób, że obracające się w powietrzu ostrze obcięło głowę temu pieprzonemu zdrajcy Asbelowi. Wyciągnął skrwawioną dłoń do Raziela. - Daj mi nóż. Myślał, że Raziel będzie się wahał. Jednak nie. Zagięte ostrze było czyste, nie skażone krwią wrogów. Michael najpierw przeciął skórzaną zbroję, a potem przeciągnął ostrzem przez swoją klatkę piersiową. Trysnęła krew, i zdał sobie sprawę, że skaleczył się dokładnie w tym samym miejscu, co Tory, kiedy ratowała jego. - Nie! - krzyknął Tamlel. - To może cię zabić! Michael zlekceważył przestrogę. Uniósł Tory, przyciskając jej wargi do krwawiącej rany, kierując ciepły, miedziany płyn do jej ust i masując gardło, żeby nakłonić ją do przełykania. Pierwsza iskierka życia była tak delikatna, iż myślał, że ją sobie wyobraził. Potem stała się silniejsza, powoli powróciło jej tętno, tulił ją do siebie, gdy piła. Wiedział, kiedy miała dość. Bicie jej serca stało się silne i czyste, i zaczęła się krztusić. Delikatnie odsunął ją od siebie, by spojrzeć w jej bladą twarz i oszołomione
zielone oczy, jego krew na jej wargach była niemal nie do zniesienia erotycznym widokiem. - Co...ty... do cholery... robisz? - wydusiła. Roześmiał się. Po raz pierwszy w swoim niekończącym się istnieniu, poczuł taką radość, iż pomyślał, że może go ona zabić. Ale przecież radość tak nie działała. - Ratuję ci życie, Victorio Bellono. Jak się spodziewał, skrzywiła twarz w irytacji. - Lepiej, żebyś nie zmienił mnie w wampira, Wasza Świątobliwość. Wciąż była słaba, ledwie słyszał jej słowa, ale zauważył, że okropna rana na jej ciele już zaczęła się goić. Będzie żyła. Udało mu się wzruszyć ramionami. Miał na plecach ciętą ranę wymagającą szycia, mogłaby mu pomóc kąpiel w oceanie, gdyby udało się przejść przez pływające w nim ciała. Musieli też oszacować straty i przeanalizować swoje zwycięstwo. To była dopiero pierwsza bitwa w wojnie, która będzie trwać przez wiele lat. Nie robił żadnej z tych rzeczy. Miał zamiar przytulać Tory, dopóki nie zdrętwieją mu ramiona, a ona nie zacznie wrzeszczeć, żeby sobie poszedł, co oczywiście zrobi, wcześniej czy później. Ale na teraz należała do niego, i nie zamierzał pozwolić jej odejść. Nigdy. PRZEKŁAD -
wykidajlo
KOREKTA - Viola
EPILOG
MARTHA WSPINAŁA SIĘ NA OSTATNIĄ KONDYGNACJĘ SCHODÓW w Wielkim Domu z koszykiem zawieszonym na ramieniu. Allie i Raziel nadal mieszkali na najwyższym piętrze, zamiast w apartamentach tradycyjnie zajmowanych przed Lidera i Źródło, co sprawiało, że odwiedziny u nich przypominały wspinaczkę na Mount Everest. Nie, żeby narzekała. Rachela już tam była, a ona nie lubiła czekać. To był bardzo długi dzień. Ciała poległych zniknęły, uprzątnięte ręką Uriela albo przez Upadłych. Ich straty były niewielkie, ale każda ofiara oznaczała bolesną tragedię. Gabriel został sam, jego żona zginęła na piasku. Tobias i Gadrael również polegli i było kilkoro ciężko rannych. Ale Tory znowu żyła, bezpieczna w ramionach swojego archanioła. Nigdy w całym swoim życiu Martha tak mocno nie pragnęła, żeby nie spełniło się jej proroctwo. Lecz koniec końców, teraz to nie miało znaczenia. Allie posiadła tajemnicę życia. Na więcej niż jeden sposobów. To był ciężki dzień. Przypominał jej tamten, gdy straciła swojego Thomasa, został rozszarpany przez Nephilima. Ona też wciąż nosiła blizny na ciele. Ale tryumf Tory, był w jakiś sposób tryumfem ich wszystkich, gwarancją, że w końcu wszystko jakoś się ułoży. Martha nie chciała już żadnych wizji, nigdy w życiu. Mówiąc szczerze, to próbowała nie spać, by nie przywoływać snów, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby utrzymać z dala najgorsze z nich, nie licząc kilku krótkich godzin dziś po południu, kiedy to zapadła w sen czuwając przy łóżku Tory, trzymając dziewczynę za rękę podczas, gdy ktoś zajmował się zakładaniem szwów na plecach Michaela. Ujrzała go wtedy, czarnego anioła, który nadchodził i wypełnił ją lęk. W Sheolu nie
było miejsca dla przybyszów. Nie potrzebowali nowych problemów, a ten mężczyzna, była tego pewna, oznaczał same kłopoty. Znała jego imię chociaż nie miała pewności skąd. Cain. Mogła tylko mieć nadzieję, że zanim przybędzie miną całe lata. Ale jej sny nigdy nie dotyczyły zbyt odległej przyszłości. Przychodzące wizje wypełniały się zbyt szybko. Przyzwoity dar dałby im czas na przygotowanie się i poczynienie jakiś planów. Przyzwoity dar dawałby jasne odpowiedzi. W końcu doszła do ostatniego piętra, wypełniało ją przeczucie. Teraz wszystko miało się zmienić. Rachela wpuściła ją, z konspiracyjnym uśmiechem na twarzy. - Allie jest w łóżku. - Wszystko z nią w porządku? - zapytała zmartwiona Martha. - Och, ma się świetnie. Odczuwa jedynie lekkie mdłości. Martha nie mogła powstrzymać się od pytania.- Czy naprawdę masz pewność, że wiesz co jej dolega? Ja nie jestem pewna, co do mojej ostatniej wizji, to może być myślenie życzeniowe z mojej strony. Pragnęła tego od tak dawna. Wszyscy tego chcieliśmy... - Alie naprawdę świetnie się czuje - powtórzyła Rachela. - Znam się na tych sprawach. Zajmowałam się kobietami przez większą część mojego istnienia. Marta wzięła głęboki wdech. - W porządku - powiedziała, i weszła do sypialni tak jak ktoś idący przed pluton egzekucyjny.
- Cześć Allie. Jak się masz ? - Może być - powiedziała z trudem. - Tylko chciałabym wreszcie dowiedzieć się, co mi jest. Czuję się dziwnie, spuchnięta i taka cholernie zmęczona - spojrzała na Rachelę z błaganiem w oczach. - Nie chcę umierać. - Nie umrzesz - stanowczo powiedziała Rachela, siadając na łóżku i biorąc ją za rękę. Allie patrzyła na nią nieufnie. - Jestem śmiertelnie chora, prawda? Martha miała wizję. Przyszłaś powiedzieć mi, że mam umrzeć i tym razem krew Raziela mnie nie uratuje. - Byłaś w wielkim niebezpieczeństwie - powiedziała Rachela.- Azazel powiedział mi, że to jest bardzo ryzykowne. - Nie, jeśli to jest kwestia życia lub śmierci. - I od tamtej pory nigdy już nie brałaś od niego krwi? Allie pokręciła głową. - Nie. Obawialiśmy się, że następnym razem to może być bardzo niebezpieczne. - Być może - powiedziała Martha w zamyśleniu. - Istnieje wiele kłamstw traktowanych przez wieki jako dogmaty prawdy. Mężczyźni lubią kontrolować sprawy, a Upadli są, niestety, nadal tylko mężczyznami. Rachela parsknęła śmiechem. - Daj spokój, dziewczyno. Gdyby Raziel cię teraz usłyszał, mógłby śmiertelnie się obrazić.
- Jakoś by to przeżył - rzuciła Allie. - Ale skoro nie umieram, więc co się ze mną dzieje? Martha postawiła przed nią koszyk i zdjęła wieko z grubego płótna, które od tak dawna chroniło delikatne rzeczy. Allie obdarzyła jego zawartość obojętnym spojrzeniem. - Ubranka dla lalek? - zapytała.- Jestem troszeczkę za stara na zabawę lalkami. - Allie, moja kochana - łagodnie powiedziała Rachela. - To nie są rzeczy dla lalek. To ubranka dla dziecka. Jesteś w ciąży. WSZYSTKO WCIĄŻ JESZCZE MNIE BOLAŁO, w tym brzuch, ale to ignorowałam. Byłam wystarczająco silna, by spacerować po plaży, kiedy ulewne deszcze wreszcie zmyły krew, dostatecznie silna, żeby iść u boku Michaela. To był piękny dzień, ponieważ burze minęły, a przepowiednia Marthy też się przecież sprawdziła. Umarłam. A potem znowu ożyłam, dzięki płynącej we mnie mocy, krwi Michaela, która wypełniała moje żyły. Nie było już żadnego śladu po masakrze, która zaledwie trzy krótkie dni temu odbyła się na tej plaży i zabarwiła czerwienią ocean. Wokół panował spokój, zapach morza wypełniał moje płuca. Uśmiechnęłam się do Michaela. - Ostatni w wodzie jest zgniłym jajem! - krzyknęłam i pobiegłam sprintem w kierunku fal przypływu. Schwytał mnie zanim zdołałam zamoczyć się po pas, upadliśmy razem, zanurzając się w chłodnej, leczniczej wodzie. Owinęłam go ramionami i nogami, pozwalając, by zabrał mnie dokąd tylko chciał. Byłam zdrowa, należałam do niego i miałam przed sobą całe wieki życia.
KONIEC
PRZEKŁAD -
wykidajlo
KOREKTA - Viola
To już koniec historii Michaela i Victorii, moim zdaniem była to para budząca największą sympatię, a co do jego Świętobliwości, to uważam, że był najsłodszym z Upadłych. Mam nadzieję, że czytanie o ich przygodach sprawiło wam tyle samo przyjemności, co mnie :) Chciałam przeprosić za wszystkie błędy i niedociągnięcia w przekładzie, ale zaznaczam, że nie jestem profesjonalistką, a tłumaczenia traktuję jako hobby i nie czerpię z nich żadnych korzyści oprócz satysfakcji. Pragnę również podziękować mojej becie; Violu jesteś cudowna !!! Oraz wszystkim gryzoniom wspierającym mnie swoimi komentarzami :):):) Jeśli spodobała się wam seria o Upadłych mieszkańcach Sheolu, to wkrótce zapraszam na kolejną część :)
W królestwie upadłych aniołów i bezwzględnych demonów, trwa odwieczna walka ... Cain, zbuntowany anioł, żyjący poza światem Upadłych, lubi ustalać własne zasady. Teraz powrócił sprowadzając kłopoty i kierując swoje spojrzenie na obdarzoną darem jasnowidzenia Marthę. Ona nie dostrzega żadnej korzyści w angażowaniu się w romans z Cainem, zwłaszcza, że zdaje sobie sprawę z jego ukrytych motywów. Ale kiedy tajemnicza istota próbuje zabić Martę, muszą połączyć siły, aby odkryć złoczyńcę. Pomimo, że nad światem Upadłych wisi widmo chaosu i zagłady, pomiędzy Martą i Cainem narasta niezaprzeczalny żar...