Breathe into me – Sara Fawkes
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
Spis treści: Rozdział 1 .............................................................. str. 3 Rozdział 2 .............................................................. str. 13 Rozdział 3 .............................................................. str. 23 Rozdział 4 .............................................................. str. 34 Rozdział 5 .............................................................. str. 45 Rozdział 6 .............................................................. str. 58 Rozdział 7 .............................................................. str. 69 Rozdział 8 .............................................................. str. 77 Rozdział 9 .............................................................. str. 84 Rozdział 10 ............................................................ str. 91 Rozdział 11 ............................................................ str. 98 Rozdział 12 ............................................................ str. 112 Rozdział 13 ............................................................ str. 126 Rozdział 14 ............................................................ str. 135 Rozdział 15 ............................................................ str. 151 Rozdział 16 ............................................................ str. 159 Rozdział 17 ............................................................ str. 166 Rozdział 18 ............................................................ str. 178 Rozdział 19 ............................................................ str. 183 Rozdział 20 ............................................................ str. 193 Rozdział 21 ............................................................ str. 201 Rozdział 22 ............................................................ str. 208 Rozdział 23 ............................................................ str. 216 Rozdział 24 ............................................................ str. 221 Epilog ..................................................................... str. 227
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przystojny chłopak leżał w łóżku za mną, ale pożądliwe spojrzenie na jego twarzy, sprawiło, że chciałam uciec. Szkoda, że był moim chłopakiem. – Dlaczego się ubierasz? Jest ledwie ósma. Zignorowałam go i zapięłam stanik na plecach, podnosząc moje ciuchy z podłogi przed zanurkowaniem do łazienki. Chciałam zamknąć drzwi, ale Macon tego nienawidził. Nie chciałam, żeby się zezłościł, albo wyważył drzwi, nie dzisiejszego wieczoru. Powinnam być na zewnątrz pół godziny temu, ale musiałam doprowadzić się do porządku po seksie z nim – lubił robić to brudno i ostro. Nic czego myjka i podkład nie mogły naprawić, ale wspomnienie było tłustą plamą w moim umyśle. Pobawiłam się moimi blond włosami, zastanawiając się jaka szybka fryzura pasowałaby na wyjście, potem złapałam gumkę do włosów i upięłam je z tyłu w kucyk. Kiedy przyjrzałam się mojemu makijażowi, drzwi rozsunęły się i Macon wcisnął się za mnie do małej łazienki. Oparłam się o zlew, kiedy jego ręce złapały moje biodra, jego wiotkie genitalia wpychające się w mój bok. Jedna dłoń skradała się w górę mojej szyi, przyciągając mnie tyłem do siebie i ściskając wystarczająco, by ograniczyć przepływ krwi. – Co się tak spieszysz, Lacey? - wymamrotał do mojego ucha. – Obiecałam Ashley, że będę dziś prowadzić. Ręka wokół mojej szyi zacisnęła się mocniej i zaczęłam się trząść, kiedy moje drogi oddechowe zostały zablokowane. Macon myślał, że granie ostro, tak jak teraz, było w jakiś sposób seksi – że kobieta lubiła faceta, który przejmował kontrolę – ale miałam wrażenie, że po prostu bawił się moim strachem. Przełknęłam, albo przynajmniej próbowałam przy ciasnym uścisku na mojej tchawicy. – Ashley potrzebuje kierowcy, - wychrypiałam, kładąc swoje dłonie na jego w, jak miałam nadzieję, że zobaczy, kojącym geście. - Nie chcę, by stała jej się krzywda. Mój ewidentny altruizm1, w końcu wygrał od niego uśmiech. 1 Od razu pomyślałam o Niezgodnej i Tris :)
– Jesteś dobrą dziewczyną, - powiedział, puszczając moją szyję i klepiąc mój policzek. - Obiecujesz, że pomyślisz o tym o czym rozmawialiśmy? Wściekłe słowa, na jego protekcjonalne maniery, rosły jak żółć, ale wszystko co czułam to ulga, kiedy się odsunął. Cicho przytaknęłam, nie ufając sobie, by przemówić. Kaszel tylko by go rozzłościł, więc wstrzymywałam oddech, aż zamknął za sobą drzwi do łazienki. Dopiero wtedy usiadłam na toalecie, próbując brać wolne oddechy przez moje posiniaczone gardło. Za każdym razem, jak ten, musiałam powtarzać sobie, że bycie z nim było lepsze od bycia w domu, ale to dłużej nie brzmiało jak prawda. Sposób w jaki czasem się zachowywał, obrzydzał i przerażał mnie, ale siedziałam cicho. Z nim przynajmniej miałam jakąś ilość szacunku i ludzie na mnie nie wjeżdżali. Za bardzo. Mój makijaż był prawie zrobiony, ale nałożyłam dodatkową warstwę na moją szyję na wypadek, gdyby skóra pokazała oznaki posiniaczenia. Stałam się mistrzem w ukrywaniu siniaków i zadrapań; on z pewnością dał mi więcej niż wystarczająco praktyki. Macon leżał na kanapie, kiedy namierzałam moje buty. Na zewnątrz, ktoś zatrąbił i podciągając rolety, zobaczyłam samochód Ashley. Cholera. Nie będzie zadowolona, że musiała mnie odebrać. – Szukasz tego? Macon trzymał jedną ręką w górze moje szpili i zmusiłam się, by mu ich nie wyrwać. Próbując je założyć, podczas chodzenia, otworzyłam drzwi i ledwo przeszłam przez wejście, kiedy ręce złapały mnie i wciągnęły z powrotem do środka. Rzucając mnie tyłem na ścianę, obok drzwi, Macon obniżył swoją głowę i brutalnie mnie pocałował. Używał języka i zębów, jego dłonie łapały moje piersi i skręcały je boleśnie. – Powinienem powiedzieć jej, żeby pojechała bez ciebie? Potrząsnęłam głową, starając się nie okazywać na twarzy nagłej paniki. – Jestem jej DD2, pamiętasz? Czułabym się okropnie, jeżeli coś by jej się stało, kiedy wracałaby do domu. Ściemnienie się jego boskich, niebieskich oczu, sprawiło że się napięłam w gotowości na jego odpowiedź, ale w końcu mnie puścił. 2. Designated Driver – Członek grupy, który trzyma się z dala od alkoholu, by bezpiecznie móc później odwieźć innych.
– W takim razie zobaczymy się później, - powiedział, słowa bardziej mroczną obietnicą, niż pożegnaniem. Moje nogi trzęsły się, kiedy wsiadłam do małego samochodu. Muzyka Ashley grała na cały regulator, pewny znak że była wkurzona, ale posłała mi radosny uśmiech, który nie sięgnął jej oczu. – Wygląda na to, że chłoptaś nie umie trzymać rąk z dala od ciebie. – Ta. Słuchaj, Ashley, przepraszam, że nie dotarłam do twojego domu. Macon nie pozwalał mi wyjść i zerwał mój drugi top, kiedy on– Buuuu. Już znudzona. Wiedziałam, że Ashley była fałszywą przyjaciółką, rodzajem z którym chciałeś iść imprezować, poza tym za dużo nie rozmawiać, ale jej luźne zlewanie moich problemów bolało. Ja byłam tam dla niej, kiedy jej ostatni chłopak bił ją wystarczająco by spuścić krew, ale ona nie mogła się przejąć, by zrobić dla mnie to samo. Zaczęła gawędzić o jednej z jej przyjaciółek, która zaszła w ciążę nie wiedząc kto był tatusiem, a ja trzymałam buzie na kłódkę, pozwalając jej mówić chaotyczne i udając zainteresowanie. – Gotowa na noc zabawy? Wzruszyłam ramionami, tak czy inaczej o to nie dbając. Ostatnio, skakanie od baru do baru i imprezowanie w klubach stało się zabawą i zmieniało się w wymówkę, by wydostać się z któregokolwiek domu, w którym wtedy byłam. Nie odpowiedziałam i Ashley nie wydawała się tym przejmować, kontynuując gadanie, gdy skierowałyśmy się do baru.
*** Nie mogłam przypomnieć sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej była trzeźwa w tym barze, co prawdopodobnie było powodem, dlaczego beznadziejnie było bez otumanienia alkoholem. Ashley rozpracowała tłum już przy bramie, uderzając do kilku starszych dżentelmenów i załatwiając nam obu szoty. Wychyliła cztery, włączając w to dwa kupione dla mnie, mówiąc że byłam jej kierowcą na tą noc. Jeden z mężczyzn, po czterdziestce ze złotą obrączką na lewej ręce, próbował przyciągnąć mnie na swoje kolana. Zwinnie wywinęłam się z tego, śmiejąc się i klepiąc jego policzek, podczas dawania mu łatwego widoku na dekolt mojej koszulki. To wydawało się mu wystarczać i na szczęście mnie puścił. Bar był zapełniony, nawet jak na sobotnią noc. Lato uderzyło, a ludzie powracali ze studiów, albo korzystali z obszarów plażowych. Romantyczne
możliwości były o wiele liczniejsze, ale nie mogłam zmusić się, by mnie to obchodziło. Myśl o jakimkolwiek kolejnym związku obchodziła mnie najmniej. – Ooh, kim jest ten pyszny kawałek tyłeczka? Spojrzałam na Ashley, która bawiła się bezmyślnie naklejką na jej piwie i poszłam za jej wzrokiem przez pomieszczenie. Zatrzymałam się na blondynie przy stoliku. – Czy to jest Trent Maverick? – Kto? Zapomniałam, że Ashley nie chodziła do tego samego liceum co ja. Łatwo było zapomnieć o naszej różnicy wieku. W wieku dwudziestu dwóch lat, brunetka była trzy lata starsza ode mnie, ale z jej drobną budową, wyglądała jak świeżo po liceum. – Chodziłam z nim do liceum, - powiedziałam nad muzyką zespołu. – Uprawiał jakieś sporty? Nie był na moim radarze w szkole. Wzruszyłam ramionami. – Pewnie tak. – Wypieprzyłabym go w mgnieniu oka. Nieokrzesany sposób w jaki to powiedziała, sprawił że się skrzywiłam. U niej połączenie z-mózgu-do-buzi zawsze było zaginione w akcji 3, ale stawało się jeszcze gorzej, kiedy była pijana. Wpadałyśmy przez nią w kłopoty więcej niż raz, przez powiedzenie niewłaściwej rzeczy w niewłaściwym czasie. Odkąd pojawiłyśmy się przy barze, dziewczyna stale się poruszała i czułam się jak niańka próbująca utrzymać ją z dala od kłopotów. Drapieżny uśmiech przeciął usta Ashley. – O tak, jest mój. Zwalczyłam przymus, by przewrócić oczami. Byłam zbyt zmęczona, by się kłócić czy grać dzisiaj w gierki. Nie miałam nic do picia i chciałam się po prostu gdzieś położyć. Potrzebowałam snu; moje dwie prace ostatnio mnie wykańczały, ale Ashley nalegała, bym z nią dziś przyszła. Ashley chwyciła moje ramię, ciągnąc mnie wokół parkietu do zajętego stolika. Poszłam z nią wystarczająco chętnie, ale nie byłam w nastroju by robić coś więcej niż siedzieć. 3 W oryginale użyto skrót MIA – Missing In Action – zaginiony w akcji.
– Przestań psuć wszystkim zabawę i po prostu weź sobie tego drugiego. Tego drugiego? Nie widziałam drugiego chłopaka z naprzeciwka, ale kiedy podeszłam bliżej zdałam sobie sprawę, że Trent mógł nie być tym o kim mówiła Ashley. Podczas gdy blondyn, którego znałam pochylał się do przodu, gorliwie obserwując dwie tańczące niedaleko dziewczyny, ten ciemnowłosy obok niego wylegiwał się na swoim siedzeniu. Blat zapełniony był butelkami piw, ale niemożliwe było powiedzieć który pił co. – Hej, - powiedziała głośno Ashley, potrafiąc brzmieć zmysłowo, nawet prawie krzycząc. - Czy to miejsce jest zajęte? Trent spojrzał na nią i wydawał się doceniać to co widział, ale Ashley miała oczy jedynie na chłopaku obok niego. Zrobiła to, co nazywałam jej władczą pozą, wyginając plecy tak, by lepiej ukazać swoje atuty. Ciemnowłosy zignorował ją, ale za to jego wzrok przeszedł na mnie. Coś zaiskrzyło w jego oczach i poczułam gęsią skórkę. Motyle zatrzepotały w moim brzuchu. Nagle zdenerwowana, odwróciłam wzrok na parkiet, mając nadzieję że przestanie się wpatrywać. Moja własna reakcja mnie zmartwiła; nie lubiłam sposobu w jaki chłopak sprawił, że się czułam. Ashley posłała mi mroczne spojrzenie, ale zatrzymała uśmiech na miejscu, by utrzymać pozory. Bez czekania na odpowiedź, zajęła miejsce obok swojego celu. Nie miała wyrzutów przechodząc do ataku i zostawiając mnie, bym sama sobie poradziła. Trzymając moje zirytowanie na wodzy, przyciągnęłam krzesło do miejsca obok znajomego blondyna, który chyba w końcu mnie zauważył. – Nie chodziłem z tobą przypadkiem do liceum? Skinęłam w milczeniu. Trent patrzył na mnie, delikatnie zmieszane spojrzenie na jego twarzy, kiedy próbował mnie przyporządkować i wtedy pstryknął palcami. – Jesteś Lacey, prawda? Co ci się stało? Wiem, że nie skończyłaś z nami szkoły. – Rzuciłam ją przed Bożym Narodzeniem. Ciągle czekałam, żeby sobie przypomniał, moje ciało napięte i czekające na jego reakcje, ale on tylko przekrzywił głowę na bok. – Rzuciłaś ją w środku ostatniego roku? – To nie była najlepsza decyzja na świecie, - wykręciłam się, nie czując się komfortowo, będąc wypytywaną. Nawet dwa lata później, ta decyzja nadal mnie prześladowała. Tak blisko, a ja się po prostu poddałam.
– No to, fajnie cię znowu zobaczyć. Mrugnęłam kilka razy, kiedy on zwrócił uwagę na Ashley. Jego słowa wydawały się wystarczająco szczere i odwróciłam wzrok, zaskoczona jak ten fakt mnie zszokował. Nasza szkoła była mała, ale najwyraźniej, on naprawdę nie pamiętał o mnie wiele, z wyjątkiem imienia. Może to było błogosławieństwo w przebraniu. Naprzeciwko mnie, Ashley próbowała skusić drugiego chłopaka do tańca, bez skutku. Mogłam poczuć jego oczy na mnie, ale nie odwzajemniłam jego wzroku, mając nadzieję że w końcu mnie zignoruje. Jednak nie przegapiłam piorunującego wzroku Ashley. Nie wydawało się jej podobać, że przyciągnęłam uwagę obu facetów i jak zwykle to wszystko była moja wina. Typowe. Porzucając ciemnowłosego chłopaka, przykleiła na twarz uśmiech i wyciągnęła dłoń do Trenta. – Chcesz potańczyć? Było oczywiste, że starała się mi go ukraść, może sprawić że będę zazdrosna, ale ja o to nie dbałam, a Trent chyba nie miał nic przeciwko. Podskoczył, chętny by zbliżyć się do zadziornej brunetki i poszedł za nią na parkiet. Kiedy odeszli, przy stoliku królowała cisza. Czułam się niegrzecznie ignorując chłopaka, ale z jakiegoś powodu sprawiał, że się trzęsłam. Zespół grał głośno Johnny'ego Casha i rozmowa ruszająca poprzez pomieszczenie tylko dodała hałaśliwego zgiełku. – Czy zespół zawsze jest tak okropny? Przygryzłam wargę na jego pytanie. Miał głęboki głos, który wysłał przeze mnie dreszcz i nie lubiłam swojej reakcji na niego. – Tylko jeśli mamy szczęście. - Rzuciłam na niego okiem i znowu spojrzałam gdzie indziej. Pochylał się w moim kierunku, najwyraźniej zainteresowany. Próbowałam go ignorować, nie chcąc wkurzać Ashley, ale on naprawdę był przystojny. Była w nim surowość, która była totalnie niepodobna do wyglądu ślicznego-chłopaka Macona i mogłam poczuć jak moje przyciąganie się budowało. To tylko sprawiło, że ignorowałam go bardziej imperatywnie, ale nienawidziłam być niegrzeczna. – Przynajmniej tym razem piosenkarz nie jest kompletnie głuchy na dźwięk. Keybordzista nie może utrzymać tempa by mu pomóc. – A ty grasz?
Przytaknęłam. – Pianino. – Naprawdę. - Wiadomość ożywiła jego zainteresowanie. - Jaki rodzaj muzyki grasz? – Klasyczną. - Już kupe lat minęło, odkąd moje palce dotknęły klawiszy, ale pomimo mego napięcia, uśmiechnęłam się na wspomnienie. - Byłam w tym też naprawdę dobra. – Byłaś? Już nie grasz? Uśmiech ześlizgnął się z moich ust i wykonałam tylko nerwowe pokręcenie głową. Chcąc zmienić temat, ciągnęłam prędko, – Nie jesteś stąd, prawda? Potrząsnął głową. – Przez lato opiekuję się tutaj domem z Trentem, - powiedział, a później wyciągnął dłoń. - Jestem Everett Ward. Jego ręka była miękka, ale gruba i ciężka; dotyk spowodował szybszy taniec motyli w moim brzuchu. – Lacey St. James. - Odchrząknęłam, próbując zachowywać się tak jakby jego bliskość na mnie nie działała. - Którym domem się opiekujecie? – Jest on w dole, przy oceanie. Naprawdę duży, jest tam też domek gościnny i przechowalnia łodzi za domem. – Zatrzymujecie się w Pass? Cove? - Na jego puste spojrzenie, dodałam, - No wiesz, Oyster Cove, albo Bay St. Louis, czy Pass Christian, albo...? Zrozumienie błysnęło przybrzeżnych miast.
w
jego
oczach,
kiedy
wymieniałam
obszary
– Oyster Cove. Trent jest przyjacielem rodziny. To wielka, biała posiadłość opodal nadbrzeżnej drogi. Mrugnęłam. – Mówisz o domu z plantacją Plymouth? - Zapytałam. – Nie wiedziałem, że został nazwany. – Czy ty wiesz, że opiekujecie się domem jednej z najbogatszych rodzin w hrabstwie? Wzruszył ramionami, spoglądając z powrotem na parkiet.
– Z tego co wiem, rodzina nie mieszkała tam przez jakiś czas. Może i nie pochodziłam oryginalnie z tego małego kawałka wschodniego Mississippi, ale nauczyłam się jednej czy dwóch rzeczy przez ostatnie kilka lat. Widziałam ogromny, biały dom Antebellum, tylko z autostrady położonej z tyłu masywnej nieruchomości, wśród królewskich drzew, dużo starszych ode mnie. Obejrzałam się na parkiet, trochę zdumiona. – Niezłe miejsce. - Niedopowiedzenie. Everett znowu wzruszył ramionami, ale widziałam uśmieszek grający w kącikach jego ust. Z jakiegoś powodu, to ogrzało mnie w środku. Miałam wrażenie, że nie uśmiechał się dużo i jednostronne odchylenie jego ust, czyniło go nawet bardziej przystojnym. Lok ciemnych włosów opadł na jego czoło i musiałam oprzeć się szalonemu impulsowi, by go odepchnąć bym mogła widzieć jego twarz. Miał na sobie czarną zapinaną koszulkę z długimi rękawami i drogo wyglądające jeansy. Kiedy tak naprawdę nie wyróżniał się w barze, coś nadal zdawało się go oddzielać od tego miejsca. – Niestety, - kontynuował, - oni nie mają pianina, inaczej zaprosiłbym cię byś przyszła i zagrała. Jestem pewna, że tak by zrobił. Rzeczywistość doszła do głosu i zarumieniłam się. Chłopcy zapraszali mnie przez lata z podobnymi gadkami i takimi, które nie były tak subtelne. Gorzka żółć powędrowała w górę mojego gardła i przełknęłam ją. Niezależnie od tego, w co chciało wierzyć moje serce, doświadczenie powiedziało mi, że nie mogłam mu ufać. Wstałam, mój nastrój ścierpł przez moje własne myśli. – Muszę iść do łazienki, - wymamrotałam. Nie dbając o to czy mnie usłyszał, wstałam i weszłam w tłum. Jego widok został natychmiastowo połknięty i wypuściłam westchnienie ulgi, ignorując moje zawiedzenie się. Chłopak sprawiał, że się denerwowałam i nie mogłam całkiem wyjaśnić dlaczego. Może to było dlatego, że część mnie chciała mu zaufać, co było niedorzecznym pomysłem. Wcale gościa nie znałam, poza tym że był przyjacielem Trenta. Łazienka była dokładnie w korytarzu prowadzącym na tyły, ale kiedy doszłam do końca holu, ramię wystrzeliło, blokując mi drogę. – Gdzie byłaś całe moje życie, śliczna? Odwróciłam się by zobaczyć Macona stojącego przy mnie. Nosił spodnie i obcisłą niebieską koszulkę, która ukazywała jego mięśnie. Jego złote włosy były
przygładzone do tyłu, a uśmiech który mi posłał miał zdecydowanie grzeszny błysk. Nagle roztrzęsiona, próbowałam ukryć mój niepokój, gdy podszedł bliżej. Jeśli widział mnie siedzącą z tym facetem... – Wyglądasz wystarczająco dobrze, by cię dziś zjeść, - wymamrotał, przepuszczając mój kucyk przez swoje palce. Zwalczyłam wzdrygnięcie się, ale nie złapał moich włosów tak, jak myślałam że zrobi. Jego dłoń ześlizgnęła się w dół mojego ramienia i wokół przedramienia. - Czemu nie pójdziemy pogadać na zewnątrz? – Macon, muszę siusiu. - Czasami bycie tępą, rozbrajało go wystarczająco bym mogła odejść, ale dziś ta taktyka nie zadziałała. – No chodź, potrzebuję twojej pomocy. Przez chwilę myślałam o wywalczeniu sobie wolności – byłam przy ludziach, nie dużo mógł mi tu zrobić – ale ostatecznie zdecydowałam nie robić scen. W moim doświadczeniu, łatwiej było szybko załatwić rzeczy i wrócić do środka. Kiedy nasza droga zabrała nas mijających magazyny, do tylnego wyjścia, zaczęłam znowu się denerwować. Teraz nie było mowy, by się uwolnić; kiedy oddalaliśmy się od tłumów, jego uścisk na mojej ręce boleśnie się zacieśnił. Trudno jest biec w twoich szpilkach, kiedy nosisz ośmiocentymetrowe sztylety, ale i tak próbowałam. Nie wiedziałam o co chodziło, ale wiedziałam na pewno, że mi się to nie spodoba. Gwizdy i świsty otoczyły nas kiedy wyszliśmy na zewnątrz w noc Mississippi. Tył knajpy wychodził w ciemny obszar, który zawierał kubły na śmieci i stał przylegle do hotelu. Pojedyncze światło obok tylnych drzwi oświetliło scenę wystarczająco, bym rozpoznała trzech mężczyzn stojących w pobliżu. Dwóch z nich było znajomych, koledzy Macona, chociaż nie znałam ich imion. Podawali sobie małą fajkę wodną, ale trzeci chłopak schował ją do kieszeni, kiedy Macon zamknął ciężkie drzwi za nami. – Ja piernicze człowieku, osobiście jest nawet gorętsza. Macon po prostu się zaśmiał, paskudny dźwięk w ciemności. – Ja mam tylko to, co najlepsze. – Patrzyłem co robiłaś dla innych chłopaków. - Najniższy z grupy zbliżył się, jego uśmiech wykrzywił się od żutego tytoniu pod jego dolną wargą. Próbowałam się odsunąć, ale Macon trzymał mnie na miejscu. - Od tego czasu, czekałem żeby cię poznać. – To są moi dobrzy znajomi, - Macon wymamrotał, kiedy zaczęłam się trząść. Może się chociaż przywitasz?
Panika podeszła mi do gardła i podważyłam jego palce na moim ramieniu, ale on tylko wbił je głębiej. Ból tylko zwiększył moje poczucie bezradności, kiedy niski facet sięgnął w dół i otwarcie pomacał się przez swoje nisko wiszące spodnie. Jego ciuchy wydawały się mniej modą, a bardziej konsekwencją tego, jak chudy był, ale jego oczy świeciły gorliwie w ciemnym świetle. – Jak sobie radzi z robieniem laski? - zapytał. – Całkiem, całkiem dobrze. - Macon szarpnął moim ramieniem w dół i tracąc równowagę, potknęłam się na kolana z krzykiem.- Teraz, kochanie, - zanucił, bardzo by mi się nie spodobało, gdybyś pokazała, że się mylę. Co ty na to byśmy pokazali im jak bardzo dobra jesteś? Łkając, próbowałam wstać, ale zostałam popchnięta w dół przez Macona. Tym razem, złapał moje włosy, trzymając mnie w miejscu, podczas gdy niski facet szarpał spodniami. – Nie ugryzie mnie, co nie? To się nie dzieje, powiedz mi że to się nie dzieje. Jęknęłam, przerażona i złapałam nadgarstek Macona. On tylko szarpnął moją głowę w tył, znów wytrącając z równowagi, kiedy drugi gość ustawił się przede mną. – Boże chcę dojść, na jej cyDrzwi za nami otworzyły się i ktoś wyszedł, potykając się. Zaskoczeni, wszyscy znieruchomieli, kiedy nieznajomy zatoczył się na ścianę i rozpiął swój rozporek. Był tam skwierczący dźwięk moczu chlupoczącego4 o tynk hotelu i dopiero wtedy wydawał się nas zauważyć. – Hej, - wybełkotał, machając nam ręką. - Nie przeszkadzajcie sobie. – Wypierdalaj stąd, - krzyknął Macon, uwalniając moje włosy i wskazując na drzwi. Skorzystałam z jedynej szansy, jaka wiedziałam że się nadarzyła i potknęłam się na nierównej ziemi, w połowie czołgając się do drzwi. Ledwo unikając ponownego uchwytu Macona, pospieszyłam do środka korytarza, pędząc tak szybko jak mogłam do bezpiecznego baru. Słyszałam jak wołał moje imię, a potem muzyka mnie otoczyła.
4 Iłłłłłłłł, po co autorka opisuje coś takiego?! Bleee
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DRUGI Toalety były na tyłach budynku, wbudowane w hotelowe lobby, więc wślizgnęłam się do środka i do jednej z kilku pustych kabin. Czułam jakby moja pierś miała eksplodować i usiadłam ciężko na sedesie. Gapiąc się na metalowe drzwi, zacisnęłam oczy i zakryłam usta, żeby stłumić szloch. Jak wszystko się tak popsuło? Moje życie nie było usłane różami, ale nic takiego wcześniej mi się nie przydarzyło. Wiedziałam, że Macon to kłopoty ale nigdy nie myślałam, że posunie się tak daleko. Tak długo, jak dawałam mu czego chciał, wszystko zazwyczaj się układało. Zaproponował, że pozwoli mi ze sobą żyć, zaoferował ucieczkę od mojego własnego, nędznego rodzinnego życia. Ja faktycznie myślałam, że on mówił poważnie. Czy pisałam się na to, żeby wszyscy jego koledzy sobie na mnie używali? Drzwi do łazienki otworzyły się i do środka weszła jakaś para dziewczyn. – O mój Boże, chcę mieć jego dzieci! Rozpoznałam głos Ashley, ale siedziałam cicho. Teraz nie chciałam mieć do czynienia z tą dziewczyną; do diabła, nie chciałam mieć do czynienia z własnym życiem. By nie zdradzić swojej obecności, podniosłam stopy na muszle klozetową, przytulając kolana do piersi. – O tak, jest gorący! Teraz ja chcę z nim zatańczyć. Nie widziałam, żeby Samantha wchodziła do baru. Była kolejną kumpelą Ashley, starszą dziewczyną która lubiła wyrywać młodszych kolesi. Nie byłam pewna jak stara była, ale zgadywałabym że blisko trzydziestki. Albo to, albo postarzało ją palenie, tak jak moją babcię. – Nie, on jest tylko słodki. Mówię o Maconie. Widziałaś go teraz napalonego i zakłopotanego? – Myślałam, że mówiłaś o blondynie. – Meh, on nie jest w moim typie. Napuściłam na niego Lacey, ale ta pieprzy wszystkich jak skrzydłowy. Suka zabrała mi tego drugiego chłopaka. Moje gardło zacisnęło się na ich słowa i musiała walczyć, żeby nie wydać dźwięku. Hałas za drzwiami pozwolił mi na trochę anonimowości, ale nagle ciężko było mi oddychać.
– Ten blondyn jest dość słodki, ale chciałam tego drugiego, tego który przyszedł z jakiekolwiek-jest-jego-imię gościem z którym tańczyłam. Ja pieprze, on jest taki seksowny! – Ooo, totalnie musisz go wyczaić. - Samantha zachichotała. - Dlaczego w ogóle udajesz, że się z nią przyjaźnisz? Jest taka nudna. – No wiem nie? I w dodatku jest kompletną zdzirą. Nie mogłam oddychać. Opierając dłonie na ścianach po moich bokach, pochyliłam głowę między kolana, walcząc o powietrze w moich kurczących się płucach. Całe moje ciało trzęsło się z upokorzenia, małe oddechy wyrywały się z moich ust. Były wystarczająco ciche, żeby przytłumiła je muzyka z baru, a ja zakryłam buzie żeby utrzymać je w środku. Ashley prawie przez rok, non stop była w moim życiu. Byłam jej szoferem i imprezową kumpelą, ale rzadko widywałyśmy się poza sceną klubową. Kiedy ostatnio zadzwoniła, potrzebując mojej pomocy, pobiegłam do niej, tylko po to by dowiedzieć, że jej tak zwany nagły wypadek to chłopak nie chcący z nią wyjść, chyba że ta znajdzie kogoś dla jego ojca. Innymi słowy, mnie. Nie odzywała się do mnie blisko przez miesiąc, kiedy odrzuciłam tą „okazję”. Nudności wstrząsały moim ciałem, kiedy dziewczyny wyszły chichocząc jak głupie, ale przełknęłam to, biorąc szybkie oddechy. Musiałam stąd wyjść. Moje życie było niczym, jak tylko ogromnym kłamstwem, jedną wielką dziurą piekielną, która nie miała dna. Byłam zmęczona przyjmowaniem tego, pozwalaniu temu by kontrolowało mnie i moje decyzje. Kiedy już się uspokoiłam, otworzyłam drzwi kabiny i spojrzałam na siebie w lustrze. Zwilżając palce, wytarłam spod oczu mascare i wyszłam z łazienki. Kakofonia wokół mnie dopasowała się do walenia w mojej głowie, kiedy wybrałam najkrótszą drogę do naszego stolika. Everett nadal siedział oparty o swoje krzesło, tylko przyglądając się otoczeniu, ale kiedy zobaczył moją twarz, usiadł prosto. – Coś nie tak? Wszystko jest nie tak, w tym problem. – Muszę iść. – Czy coś się stało? Powiedzenie mu czegokolwiek o moim patetycznym życiu, pogorszyłoby tylko moje samopoczucie. Chwyciłam swoją torebkę ze stołu, gorliwie chcąc wydostać się stamtąd tak szybko jak mogłam, ale dokuczliwe podejrzenie zatrzymało mnie i
kazało sprawdzić mój portfel. Znowu przeklęłam, ignorując ciemnowłosego chłopaka, podeszłam do baru po drugiej stronie pomieszczenia. Miejsce było załadowane a barmanka zajęta, ale coś musiało być widać na mojej twarzy, bo natychmiastowo do mnie podeszła. – Oh skarbie, nie spodoba mi się to, prawda? W barze widywałam tylko Cherise i bardzo ją lubiłam. Nie owijała w bawełnę i doceniałam to. Z nią zawsze wiedziałaś, na czym stałaś i nie tolerowała żadnego gówna. – Myślę, że Ashley użyła mojej karty żeby zacząć swój rachunek. Cherise zagwizdała nisko. – Zaczekaj, pozwól że sprawdzę. Mężczyzna obok mnie zwolnił swoje siedzenie i jego miejsce zajął Everett. – Wszystko w porządku? - znowu zapytał. Przełknęłam i pokręciłam głową niezdolna, by spojrzeć mu w oczy. W tej chwili, ledwo się trzymałam; nie dałabym rady o tym teraz rozmawiać. Chciałam go zignorować i odejść od baru, ale nie wydawał się załapać aluzji. W dalszym ciągu motałam się we wszystkim, co stało się w tak krótkim odstępie czasu i więcej bym już dziś nie zniosła. Kilka sekund późnej pojawiła się Cherise i podała mi moją kartę. Pewne jak cholera, że była moja. – Cholera by to, - wymamrotałam, wsuwając ją na ślepo do torebki. - Ile już nabiła? – Słodziutka, nie chcesz wiedzieć. Chciało mi się płakać. Musiała zobaczyć to na mojej twarzy, bo pochyliła się nad barem, machając dłonią by zwrócić na siebie uwagę. – Słuchaj, tym razem będzie to na koszt firmy. Ale postaraj się trzymać swoje rzeczy bezpieczniej i powiedz swojej przyjaciółce, że odcinamy ją na resztę nocy. Biorąc pod uwagę, że nie było nawet północy, wiedziałam że Ashley nie spodoba się ta wiadomość. I kurwa mnie to nie obchodziło.
– Ona nie jest moją przyjaciółką. Nigdy więcej. Raz powiedziała mi, że robiła takie rzeczy dziewczynom z którymi udawała że się przyjaźni, kradnąc ich karty i rozpoczynając swoje własne barowe rachunki. Przysięgała, że nigdy nie będę zaliczać się do tej kategorii. Znowu zostałam nabrana. Everett nadal tam był, cicho oglądając moje upokorzenie. Nie mogłam dłużej znieść jego wpatrywania się i odepchnęłam się od baru. – Nie jestem wystarczająco pijana na to gówno. - mruknęłam mrocznie, moje palce wbijające się w sztuczną skórę torebki. Alkohol zawsze ułatwiał rzeczy, nawet jeśli rano żałowałam swoich decyzji. – Myślisz, że kilka szotów ugnie trochę twoje kolana? Wulgarne oświadczenie sprawiło że, zastygłam. Grube ręce owinęły się wokół moich ramion, a Macon przycisnął swoją pachwinę do moich pleców. Zacisnęłam ręce na pasku torebki, moje całe ciało napinające się ze zgrozą. Macon umieścił pocałunek na czubku mojej głowy i wzdrygnęłam się, drżenie zaczynające się na nowo. Kiedy wcześniej znalazłam komfort w ramionach pięknego mężczyzny, teraz nie mogłam wyrzucić jego słów z głowy. Co ty na to byśmy pokazali im jak bardzo dobra jesteś. Czy ja naprawdę byłam taka ślepa? – Uciekłaś ode mnie, skarbie. Zacząłem się niepokoić. Jego ramiona były jak żelazne więzienie, przyszpilając mnie do baru. Próbowałam go z siebie strząsnąć za bardzo przerażona by powiedzieć słowo, ale on tylko przytrzymał mnie mocniej. – Macon, ja tylko... Zignorował mnie, pochylając głowę blisko mojego ucha. Mogłam wyczuć alkohol w jego oddechu kiedy mruknął, – Czemu nie wybierzemy się na przejażdżkę i nie porozmawiamy o kilku sprawach? On nie pytał; Macon oczekiwał że potulnie wejdę do jego wozu, tak ja zawsze. Wepchnął się do mojego życia, dokładnie wtedy, kiedy próbowałam się zmienić i odwrócić się od mrocznej ścieżki na której byłam. Szeptał o miłości i ucieczce, obiecując mi ze sobą bezpieczną przystań. Ta obietnica bezpieczeństwa też mnie tak
bardzo oślepiła. Wiedziałam że nie mogłam mu ufać, ale moja potrzeba świeżego początku przekonała mnie, że nam wyjdzie. Kiedy moje życie się tak popieprzyło? – Wracam do domu, - bąknęłam okręcając się, próbując uciec z jego ramion, ale Macon popchnął mnie tyłem na bar. – Nie, zamierzam kupić ci drinka. Po tym pojedziemy na przejażdżkę. Jego dłoń zamknęła się wysoko na moim ramieniu, kciuk wbijał się okrutnie w mięśnie. Uśmiechnął się ponownie na moje sapnięcie, wyraz twarzy dokładnym kontrastem zaciskającej się ręki na moim ramieniu. – Po wszystkim możesz zasnąć. No weź, skarbie tylko jeden drink. Walczyłam z jego uściskiem. – Macon, nie. Terror zakwitnął w moim sercu, gdy jego twarz wykrzywiła się. To było jakby starał się uśmiechnąć, ale ta mina gryzła się z tym co naprawdę naprawdę czuł. – Co masz na myśli, mówiąc nie? Skuliłam się, kiedy przemówił kolejny głos. – Jesteś analfabetą tak bardzo jak jesteś głupi? Pani powiedziała nie. Ciemnowłosy chłopak, którego próbowałam ignorować całą noc patrzył na Macona, oczy zmrużone. Usta Macona wykrzywiły się w obrzydzeniu. – Odpieprz się frajerze. Everett przysunął się bliżej, lekko ustawiając siebie między nami, póki był twarzą w twarz z Maconem. Macon był wyższy o cal lub dwa, ale Everett miał więcej mięśni. Twarz Everetta była nieporuszona i zimnie pusta, ale Macon zrobił się czerwony z furii. – Kim on jest do kurwy nędzy? – Hej. HEJ! - Szkło roztrzaskało się za barem i wzrok nas wszystkich obrócił się do Cherisy. Barmanka trzymała szyjkę pustej butelki po piwie, wyszczerbione kawałki szkła nadal ociekające pozostałościami płynu ze środka. - Wy dwoje, powiedziała, wskazując na Macona i Everetta wyszczerbioną bronią. - możecie zająć się tym na zewnątrz, ale ona zostaje tutaj.
Macon puścił mnie i zatoczyłam się do tyłu na drewniany bar. Huk przyciągnął niechcianą uwagę; do tego momentu nasza poróżnienie zgubiło się w ryku klubu. Zażenowana, nie mogłam zrobić nic więcej oprócz trzymania się drewna, chcąc żeby to były tylko złe sny. Odsunęłam się, kiedy Macon po mnie sięgnął, ale on jedynie założył mi kosmyk włosów za ucho. – No dalej kochanie, nie jestem zły. Czemu nie przestaniesz robić scen i po prostu ze mną nie pójdziesz. Chyba nie chcesz mnie rozczarować, prawda? Rozczarować mnie. Często mi to mówił. Ta kwestia, uświadomiłam sobie, zawsze sprawiała że do niego wracałam. Nawet teraz, mogłam poczuć co robiły te słowa, żerując na mojej duszy i błagając bym przeprosiła za cokolwiek, co zrobiłam. Ale i tak poczułam jak moje usta układają się w odpowiedź, nawet jeśli była za cicha żeby kto inny ją usłyszał. – Nie. Wiedziałam co miało się stać w momencie, gdy twarz Macona wykrzywiła się. Skuliłam się, czekając na cios, który nigdy nie nadszedł. Ręka Macona została wykręcona z dala od mojego ramienia i usłyszałam hałas uderzających o siebie ciał. Odwróciłam się na czas, by zobaczyć Macona upadającego płasko na podłogę. Everett, jego twarz nadal zimna, stał przede mną, pięści po jego bokach, kiedy patrzył się w dół na blondyna. Teraz był taki spokojny, że nie wiedziałabym że powalił Macona na podłogę, jeśli bym tego nie widziała. Jego ruchy były rozmytą plamą i wpatrywał się w dół zimno, jakby wyzywał Mcona by ten mu oddał. – Dama przemówiła, - powiedziała Cherise za mną, kiedy przyszło dwóch mężczyzn w czarnych koszulkach. - I możesz iść do diabła, jeśli myślisz że jeszcze kiedykolwiek wejdziesz do tego baru. – Nie widzę tu żadnych dam, - warknął na nią Macon, wycierając usta. Wargi Cherisy zacisnęły się, a dłoń wokół pękniętej butelki zadrżała. – Zabierzcie stąd ten kawałek gówna, zanim zrobię coś czego nie będę żałować. Jeden z mężczyzn podniósł Macona z podłogi, podczas gdy drugi sięgnął po Everetta. Położyłam dłoń na ramieniu bramkarza i spojrzałam na Cherise. – On jest ze mną, - powiedziałam, nie chcąc żeby go wykopali. Bramkarz spojrzał na Cherise, która skinęła. Drugi mężczyzna mężczyzna złapał drugie ramię Macona i ich dwójka odciągnęła go od baru.
– Ty mała suko, - słyszałam jak Macon krzyknął ponad zgiełkiem klubu, zanim został z niego wyrzucony. Kiedy byli już na zewnątrz, wszyscy wokół nas wrócili do tego co robili przed spektaklem. Moje nogi trzęsły się za bardzo bym mogła iść w cienkich szpilkach, które założyłam do klubu. Na krawędzi parkietu zobaczyłam Ashley obserwującą mnie z niesmakiem wypisanym na całej jej twarzy. – Potrzebujesz podwózki do domu? Spojrzałam w górę na twarz Everetta, potem z powrotem na dół. Jego głos był miękki, nawet w głośnym barze i uprzejmość była prawie nie do zniesienia. Bliska łez, przytaknęłam i zanurkowałam do torebki po moje kluczyki. Miałam być kierowcą Ashley, ale teraz nie obchodziło mnie co się z nią stanie. – Upewnij się, że moja eksprzyjaciółka je dostanie, proszę. Cherise skinęła głową. – Da się zrobić. Wpatrywałam się w podłogę, marząc by połknęła mnie całą. Oczy w pomieszczeniu paliły moje plecy i wiedziałam, że moje imię będzie rano na ploteczkowym posiłku. Może teraz powinnam być już do tego przyzwyczajona, ale ta myśl sprawiła że zabolało mnie serce. – Możemy przejść przez hotel. Zaparkowałem z boku. Myśl o wyjściu przez tylne wyjście ponownie sprawiła, że się zdenerwowałam, ale wiedziałam że to był właściwy wybór. W mojej głowie nie było wątpliwości, że Macon czekał na nas przed drzwiami wejściowymi. Ten bar mógł być rygorystyczny, ale podczas gdy bramkarze nie pozwoliliby nikomu walczyć w środku, to parking nie był bezpieczny. Problemy często rozstrzygane były tam, zazwyczaj przemocą, a ja nie chciałam dziś podejmować tego ryzyka. Everett położył rękę na moim łokciu a ja wzdrygnęłam się, szybko ruszając do drzwi hotelowych. Mogłam poczuć ze wszystkich stron oceniające mnie oczy. Idzie ta lafirynda. Nawet jeśli nie mogłam ich usłyszeć, wiedziała o czym myśleli. Na zewnątrz Everett zaczął prowadzić nas najkrótszą drogą do jego samochodu. Nie było śladu po Maconie, ale nie wypuściłam oddechu ulgi, dopóki nie byliśmy w pojeździe. Była to nędzna stara rzecz, nie całkiem taka jak oczekiwałam, ale wnętrze było miłe, a silnik uruchomił się gładko. – Gdzie mieszkasz?
Moja nieufność znowu wychyliła głowę, ale wcisnęłam ją do środka. Musiał przynajmniej wiedzieć gdzie mnie podrzucić. – Bliżej wybrzeża. Pokażę ci kiedy tam dotrzemy. - Znaki uliczne i tak były nieczytelne w ciemności. Kiwnął głową i wyjechał z parkingu. Kiedy minęliśmy wjazd do klubu, zobaczyłam za jego drzwiami Macona, wyciągającego głowę, żeby zajrzeć do środka. Rozgoryczenie zbudowało się w moim wnętrzu na myśl o ponownemu stawieniu mu czoła i zjechałam nisko na siedzeniu, dopóki nie przejechaliśmy obok. – Dobrze się czujesz? Rzuciłam okiem na Everetta i potrząsnęłam głową. – Ja po prostu chcę do domu. On tylko skinął głową i siedział cicho kiedy skierowaliśmy się na południe. Zegar pokazywał, że nie było jeszcze północy. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio w sobotni wieczór, wróciłam do domu tak wcześnie. Byłam przybita; pomiędzy długim dniem a nocą z piekła rodem, nie byłam pewna czy chciałam się obudzić następnego ranka. Poza wskazywaniem kierunków, nie rozmawialiśmy i za to byłam wdzięczna. Everett był trochę więcej niż tylko obcym, ale desperacko chciałam mu zaufać i to mnie przestraszyło. Dużo łatwiej było robić rzeczy jak, wsiadanie do samochodu nieznanego, kiedy byłam pijana. Dziś, jednakże byłam tak trzeźwa i widziałam na oczy jak nie byłam przez długi czas i miałam dość podejmowania kiepskich decyzji. Moja babcia mieszkała w domku letniskowym i byliśmy tam odkąd miałam piętnaście lat. Nawet po czterech latach, nadal byłam zawstydzona mieszkaniem tam, na terenie baraków, więc powiedziałam Everettowi by zatrzymał się przy wjeździe zamiast podwozić mnie pod sam dom. Kiedy otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz, usłyszałam jak zapytał, – Wszystko będzie z tobą dobrze? Prawie przytaknęłam, wtedy wzięłam głęboki oddech i pochyliłam się by być na jego poziomie widzenia. – Dzięki za odwiezienie. Uśmiechnął się i w świetle reflektorów zobaczyłam dołeczki, które umknęły mi w klubie.
– Może jeszcze cię zobaczę. Oyster Cove było małym miastem, więc trudno było unikać ludzi. Nie byłam nawet pewna czy chciałam go jeszcze zobaczyć5 i ponownie przeżyć dzisiejsze wydarzenia, ale i tak posłałam mu blady uśmiech zanim zamknęłam drzwi. Nie odjechał dopóki nie przeszłam kilku jardów, jakby czekając kiedy się odwrócę i poproszę o pomoc. Zadziwiło mnie że myśl żeby tak zrobić, faktycznie przemknęła mi przez głowę. Przyczepa mojej babci była na pierwszym zakręcie drogi i zobaczyłam z przerażeniem, że światło w środku nadal się paliło. Wzdychając, pokonałam schody i odtworzyłam drzwi, wchodząc do środka. – Więc, gdzie się dziś szlajałaś? - moja babcia Diana siedziała przy stole w jadalni, patrząc na mnie, kiedy postawiłam torebkę na krawędzi stolika. – Praca przedłużyła się, potem ktoś poprosił mnie bym była dziś jego DD. - Nie zamierzałam przepraszać tej kobiety. Poruszyła nosem, spoglądając w dół na mnie. – Mogę poczuć od ciebie alkohol. Taka nieodpowiedzialna, mogłaś kogoś zabić prowadząc w takim stanie. Zjeżyłam się na jej kłamstwo. Nie napiłam się przez całą noc nawet kropli drinku, nie było mowy, że śmierdziałam alkoholem. – Potrzebowałam dziś twojej pomocy, - kontynuowała, - ale nie, musiałaś iść wydać pieniądze na gorzałę i imprezy. To była stara kłótnia i ta na którą nie miałam ochoty. – Idę do łóżka. Możesz powrzeszczeć na mnie rano. – Nie pyskuj mi tu dziewucho! Mieszkasz pod moim dachem; płacę twoje rachunki. Ostra odpowiedź rosła i zamarła na moich ustach. Diana dawno temu opłaciła domek. W rzeczywistości „czynsz” który jej płaciłam wynosił więcej niż potrzebne wydatki za mały kawałek ziemi w parku. Zawsze było coś za co musiałam zapłacić, jakiś rachunek jakim rzuciła mi w twarz za coś, czego potrzebowali moja mama czy mój mały braciszek. Jeśli nie pomagałam, byłam złą córką i siostrą. 5 Chybaś głupia O.o
Nigdy, pod koniec miesiąca, nie miałam wystarczająco dużo, żeby było mnie stać na własne mieszkanie. Czynsz w tych częściach Mississippi był absurdalnie tani, a i tak mimo posiadania dwóch prac, nigdy nie miałam więcej niż wiązanie końca z końcem. – Dobranoc Diana. Moja babcia wydała gniewny odgłos, kiedy użyłam jej imienia. – Jesteś taka...taka... - Wydawała się nie móc znaleźć właściwego słowa, a ja miałam to gdzieś. Spiesząc do mojego pokoju, zatrzasnęłam drzwi, biorąc słuchawki i starego iPoda. Klapiąc na pojedyncze łóżko, wybrałam moją listę „Catharsis” i podgłosiłam tak, by wszystko inne wyciszyć. Nawet kiedy Skrillex ryknął w malutkich słuchawkach, moje powieki zrobiły się ciężkie i położyłam się na poduszce. Przetarłam jedno oko, wycierając tam nadmiar fluidu zanim mógł się zamienić we łzę, potem pociągnęłam na siebie kołdrę i zapadłam w drzemkę.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ TRZECI Moja praca jako pomocnica w pakowaniu zakupów była do dupy, ale przynajmniej ciągłe działanie sprawiało, że czas leciał szybciej. – Papier czy plastik? - zapytałam automatycznie, kiedy zaczęłam segregować zakupy z taśmy. Na dziś to było moje ostatnie pakowanie, tylko godzinę przed tym jak kończyłam i aż mnie świerzbiło, żeby wyjść. Kiedy nie dostałam odpowiedzi na pytanie, spojrzałam w górę by zwrócić na siebie uwagę, tylko po to by zobaczyć Everetta stojącego przede mną. Na moment zamarłam, zszokowana jego widokiem, a potem wróciłam to swoich zmysłów. - Papier czy plastik? - powtórzyłam, aczkolwiek mniej zaciekłym głosem. – Papier proszę. Przełykając, pochyliłam głowę do zadania w ręku, pakując zakupy w papierowe torby. Wiedziałaś, że nie możesz trzymać się od niego z daleka przez wieczność, nie w ty małym miasteczku. Z tego co wiedziałam, to był zwykły sklep spożywczy a po jego produktach, można powiedzieć że jadał całkiem zdrowo. – Mówiłem, że się zobaczymy. Spojrzałam w górę, by ocenić jego wyraz twarzy i zobaczyłam, że mnie studiował. Jego słowa nie brzmiały jak groźba, ale ostatnio po incydencie w klubie byłam mega przewrażliwiona. – Tak, powiedziałeś, - zgodziłam się ostrożnie, nadal troszeczkę przerażona. W świetle dnia, był nawet słodszy niż myślałam. Widział mnie w najgorszej sytuacji i cały czas czekałam nerwowo, by o tym wspomniał. – Co robisz po pracy? Gapiłam się na niego, zaskoczona pytaniem. W nim było coś kompletnie różnego od chłopaków stąd, chociaż nie mogłam dać za to głowy. Ubierał się dobrze, jego ciemne, kudłate włosy sięgały prawie jego ramion, a ten dołeczek znów był widoczny na jego policzku. Bolało mnie odrzucenie kogoś tak słodkiego, ale potrząsnęłam głową. – – – – –
Idę do kolejnej. Oh. - Przerwał, kiedy ładowałam wózek. - A co robisz po niej? Śpię, miejmy nadzieję. A jutro? Więcej pracy
Wzruszył ramionami. Starałam się odrzucić go delikatnie, ale był zawzięty. – Co można porobić w tym mieście? – Nie wiele. – Jeżeli dałbym ci swój numer, powiedziałabyś mi jak znalazłabyś coś fajnego do robienia? Na to znieruchomiałam, próbując zrozumieć czy był poważny. To, że go nie odstraszyłam po incydencie w barze zawieszało mój mózg. I był tutaj, chcąc dać mi swój numer. Niepewna jak odpowiedzieć, trzymałam buzie na kłódkę i skończyłam pakować jego zakupy. Everett zapłacił za jedzenie zanim się do mnie odwrócił. – Mogę liczyć na pomoc z torbami? Usługa zanoszenia zakupów do samochodu była standardem sklepu, ale większość facetów o nią nie prosiło. Przewracając oczami, zwróciłam wózek w stronę wyjścia, ale próbował mnie zatrzymać. – Mogę zrobić to za ciebie. – Chcesz mojej pomocy, czy nie? Wyciągnął ręce w górę, uśmiech dotykał jednego kącika jego ust. – Whoa spokojnie, chciałem być tylko miły. Potrząsając głową, popchnęłam wózek do wyjścia, nie czekając by zobaczyć, czy poszedł w moje ślady. – – – – – –
Czego chcesz? - syknęłam, kiedy wyszliśmy. Porozmawiać. Coś jeszcze? Poznać cię. Dlaczego? Bo jesteś najbardziej interesującą osobą, jaką poznałem odkąd tu przyjechałem. Interesująca. To był jeden ze sposobów, by mnie opisać.
– Najwyraźniej nie za bardzo rozglądałeś się wokół. Wskazał na swój samochód na parkingu i wzdrygnęłam się. Za dnia, wyglądał nawet gorzej niż zapamiętałam. Rozległe pęknięcie przecinało szybę, z kilkoma
innymi rozchodzącymi się od miejsca uderzenia. Rdza już wżerała mu się w błotniki, a antena była złamana w pół. Zastanawiające było, że ta cała rzecz nie rozpadła się na miejscu. – Jechałeś tym, całą drogę z collegu? – Nie, kupiłem go tutaj. - Potraktował pojazd czule, opierając się biodrem o jego tył. - Lubię go; pasuje do mnie bardziej, niż ten który mam w domu. Otworzył bagażnik hatchbacka i obserwował jak szybko rozładowałam zakupy. - Wydajesz się gorliwa, by się mnie pozbyć. – Może. - W tym słowie nie było przekonania. Minęło sporo czasu odkąd po prostu rozmawiałam z chłopakiem i było to milsze niż chciałam przyznać. Większość przychodziła po jedną rzecz, co sprawiało, że gra była stara i dołująca. Everett przyszedł mi z pomocą w barze, co zasługiwało na więcej niż zimna postawa. Niestety stare nawyki trzymały mocno. – Dlaczego? - podniósł jedno ramię i dramatycznie powąchał. - Czy ja śmierdzę? To działanie wywołało u mnie zaskoczony śmiech. Wyszczerzył się na moją odpowiedź, bliźniacze dołeczki znów ujawniły się na jego policzkach i nie mogłam odwrócić wzroku. Naprawdę był przystojny; totalnie rozumiałam dlaczego Ashley była gotowa się ze mną o niego bić. Twardy, było pewnie najlepszym słowem by go opisać. Jego ramiona były szerokie jak u gracza footballu, ale nie zachowywał się jak każdy palant, którego poznałam. Przypomniałam sobie zimne spojrzenie, które posłał Ashley i pustą twardość, gdy wpatrywał się w leżącego Macona, ale teraz nie widziałam ani śladu po tych dwóch rzeczach. – Więc, jaka jest twoja druga praca? – Czemu pytasz, żebyś tam też mógł mnie prześladować? - Słowa wyszły prawie jak flirt i mrugnęłam. Everett nadal się do mnie uśmiechał i przewróciłam oczami. - Do zobaczenia, - powiedziałam, odwracając wózek w kierunku sklepu... i zatrzymałam się. Moje ręce nerwowo ściskały rączkę wózka. W końcu, odwróciłam się. - Dobra, daj mi swój numer. Everett schylił się do środka samochodu przez otwarte okno i wyciągnął kartkę i długopis. Naskrobał kilka liczb, a potem mi je podał. – Jesteś twardym orzechem do zgryzienia. Posłałam mu speszone spojrzenie. Kotle poznaj garnek. Spojrzałam na pismo i schowałam kartkę do kieszeni. – Muszę wracać do pracy.
Odchodząc z wózkiem do supermarketu, oparłam się pokusie by się obejrzeć. Przyczepiłam kilka więcej wózków rozstawionych na pustych przestrzeniach do mojego stosu, rezolutnie odmawiając rzucenia okiem w jego kierunku. Nie zamierzałam grać w tą grę, o nie. Wtedy właśnie, kiedy dotarłam do drzwi sklepu, zaryzykowałam spojrzenie w tył, tylko żeby zobaczyć czy już odjechał. Pomachał mi, nadal opierając się tyłem o zniszczonego hatchbacka. Cholera by to.
*** Wzięłam samochód mamy, żeby odebrać mojego małego braciszka tego popołudnia, przed przebraniem się i przejażdżką rowerem do kawiarni, mojej drugiej pracy. Było już ciemno, do czasu gdy wróciłam do domu by znaleźć moją babcię w środku wrzeszczenia na moją matką. Prawie wróciłam się i wyszłam za drzwi, ale jastrzębie oko babki zauważyło mnie zanim mogłam uciec. – A ty gdzie byłaś? – Pracowałam. – Tego popołudnia miałaś opiekować się swoim bratem. Gapiłam się na babcię. – Mówiłam ci wcześniej. Została mi przydzielona wieczorna zmiana... – Rodzina powinna być pierwsza, rodzina zawsze jest na pierwszym miejscu. – O zabawne, że to ty to mówisz. - Mogłam policzyć na jednej ręce ile razy widziałam się czy rozmawiałam z babcią zanim miałam piętnaście lat. Żyłyśmy po przeciwnych stronach kraju, ale moja babcia Diana nie była częścią naszego życia. Nigdy nas nawet nie odwiedziła, aż jeden tragiczny wypadek zabrał mi wszystko. – Co to do cholery miało znaczyć? Tym razem trzymałam język za zębami, spoglądając na mamę i cicho błagając ją by mi pomogła w tej kłótni. Jej z kolei, po prostu ulżyło że nie była dłużej przedmiotem gniewu swojej matki. Żal zbudował się w moim sercu. Nadal pamiętałam kiedy Gretchen St. James była jedną z najsilniejszych kobiet jakie znałam i świetną matką. Teraz, upijała się przy każdej okazji, żeby nie musieć zmagać się z rzeczywistością. Turlała się z ciosami, które rozdawało jej życie, nawet nie starała się próbować i walczyć o cokolwiek. Będąc ze sobą szczerą, ona i ja nie różniłyśmy się od siebie tak bardzo i ta
część mnie wkurwiała. – Idę do łóżka, - wymamrotałam i ignorując babkę obeszłam kanapę i poszłam do mojego pokoju. Poszła za mną i wrzasnęła ostrym głosem. – Nie odwracaj się do mnie plecami! - jej słowa wpadły jednym uchem, a drugim wypadły. Olałam ją na korytarzu i zamknęłam przed nią drzwi sypialni. Mimo bycia typem, który krytykuje sąsiadów za wokalne wietrzenie ich brudnego prania w parku, moja babcia nie miała problemu z robieniem scen wokół siebie. Wrzeszczała i dobijała się do moich drzwi i wiedziałam, że cienkie ściany i okna domku pozwalały sąsiadom wiedzieć co tu się działo. Życie w ten sposób było upokarzające; nie było prywatności z wyjątkiem tych razów, kiedy nie zawracałam sobie głowy powrotem do domu. Ale i tak te noce, w zależności w czyim łóżku spałam, często były gorsze na swój sposób. Moja babcia waliła i krzyczała na korytarzu, w końcu uciekając się do kopania w drewno. Cała przyczepa trzęsła się pod jej gniewem, ale tanie drzwi trzymały. Nareszcie zostawiła mnie w spokoju i kiedy włożyłam w uszy słuchawki, usłyszałam jak znowu kłóci się z mamą. Obie kobiety wróciły do wrzeszczenia z całych sił, gdy „Du Hast” Rammsteina zagłuszyło ich głosy.
*** Następnego ranka moja matka obudziła się z kacem i zapytała czy nie zawiozłabym mojego braciszka do szkoły. Przygotowałam go na lekcje i zrobiłam śniadanie dla obydwojga, dla niego i mamy. Babcia wyszła wcześniej do swojej własnej pracy, więc nie musiałam słuchać jej docinków, co było ulgą. W ranki jak te, prawie mogłam udawać że znowu byliśmy normalną rodziną...prawie. Ale niewinne pytanie mojego braciszka w samochodzie wywróciło mój świat do góry nogami: – Sissy, co to jest „dziwka”? Prawie zjechałam z drogi, zanim odzyskałam nad sobą kontrolę. I tak odczekałam kilka oddechów przed odpowiedzią na jego pytanie. – Gdzie usłyszałeś to słowo, Orzeszku? – Babunia nazywała cię tak kilka razy, - odparł swoim wysokim, gwiżdżącym głosem. Napotkał moje oczy we wstecznym lusterku, a jego twarz była idealnie uroczysta. - Co to jest?
Z początku nie wiedziałam co mu powiedzieć. W końcu, po kilku oddechach, powiedziałam: – Słoneczko, to jest słowo, którego babcie i mali braciszkowie nie powinni używać. – Czemu? Nie mogłam nic poradzić na śmiech bez humoru. – Bo jest ono złośliwe. Lubisz być nazywany głupim? – Nie. – Dokładnie, ponieważ nie jesteś głupi. Jesteś mądry, bardzo mądry. - I był. Nawet w wieku czterech lat, Davy St. James był prawdopodobnie najmądrzejszym członkiem w całym domu. Był też najmilszym i najukochańszym dzieckiem jakiego spotkałam i chciałam chronić go przed światem tak długo jak mogłam. Najwyraźniej, reszta mojej rodziny nie podzielała moich skłonności. – Ale jeśli babunia powiedziała że nią jesteś to to, nie może być nic złego, prawda? Łzy napłynęły do moich oczu. Boże jak ja kochałam mojego małego braciszka. Rozrywało mnie to, że był w takiej pozycji. – Przykro mi, skarbie, ale to jest złe słowo. Nic co chciałabym, żebyś powtarzał. Przyswajał moją odpowiedź w ciszy. – Więc nie powinienem nikomu mówić? Potrząsnęłam głową emfatycznie. – Nie, to sprawi że przemyją ci buźkę mydłem i wezwą mamę. Nauczyciele tego nie lubią. Po tym, od razu zmienił temat ale ta rozmowa zostanie w moim umyśle na długo. Już za kilka lat podrośnie i będzie wiedział co oznacza to słowo, a ja nie mogłabym znieść jeśli w jakikolwiek sposób połączył by to słowo ze mną. Czułam się tak w uwięziona w tej sytuacji, jak ptak w klatce; musiał być jakiś sposób i byłam wystarczająco zdesperowana, by rozważyć wszystkie moje opcje. Na lunchu poszukałam w wujku Google miejsc, gdzie mogłabym zdać mój test GED . Myślałam już o tym od dłuższego czasu, ale od weekendowej kompromitacji 6
6 Z ang. GED - General Educational Development – amerykański odpowiednik naszego dyplomu ukończenia szkoły
było to główną myślą w mojej głowie. Ponieważ nie miałam dyplomu, były rzeczy których nie mogłam robić, niektóre prace do których nigdy by mnie nie przyjęli. To nie był idealny wybór, ale GED będzie krokiem we właściwym kierunku. Nie widziałam ani Macona ani Ashley od czasu opuszczenia baru, jednak oboje dobijali mi się na telefon przez kilka dni. Próbowałam ich ignorować, ale ten potok wiadomości zostawiał we mnie niepokój. Nie mogłam przypomnieć sobie czy mówiłam mu gdzie pracowałam, ale na pewno powiedziałam mu gdzie mieszkam. Jego wiadomości wahały się między wyzywaniem mnie za nie odbieranie jego telefonów, a mówieniem że chciał abym z nim zamieszkała. Martwiło mnie to, że po tym co stało się w klubie, nadal myślał że było to możliwe. Na podstawie niektórych jego wiadomości, wywnioskowałam że dobrze było gdybym została gdzieś z przyjacielem. Ale przez skończenie z Ashley odcięłam się od każdego kogo mogłam nazwać „przyjacielem”. Kiedy nie odpowiadałam na jej prośby podwożenia czy pieniędzy, jej wiadomości stawały się paskudne. Nie odsłuchiwałam już wiadomości z poczty głosowej, tylko usuwałam je od razu po ich przyjściu, ale nie mogłam unikać jej esemesów. Wyzywała mnie każdym wyrazem pod słońcem i obiecała że zrobi mi z życia piekło – tak jakbym już w nim nie żyła. Wyciągnęłam z kieszeni pomarszczony papier i gapiłam się na liczby, które dał mi Everett. Biorąc telefon wpisałam numer w sieć by sprawdzić liczby kierunkowe. Nowy Jork. Huh. Co chłopak ze Wschodniego Wybrzeża robił w Mississippi? Krótko bawiłam się zapisaniem numeru w telefonie, potem wykasowałam go i znowu wsadziłam kartkę do kieszeni. Wracając na przód sklepu, kiedy przerwa się skończyła, zobaczyłam że Clare nie miała osoby pakującej, więc podeszłam jej pomóc. Nowa kasjerka była gdzieś w moim wieku i przeniosła się tu tylko kilka tygodni temu. Rudowłosa wydawała się miła, chociaż nie miałyśmy za bardzo szansy pogadać. Pracowałyśmy w przyjemnej ciszy przy następnych kilku klientach, a kiedy miałyśmy wolny moment przemknęła do mnie. – Lacey, uważaj na panią Holloway. Spojrzałam na dziewczynę zmieszana. Miała na twarzy zatroskaną minę, która mnie zmartwiła. – Dlaczego? Czy zrobiłam coś złego? – Nie wiem. - Rozejrzała się i pochyliła do mnie. - Ale pytała o ciebie Roba i nie wydawała się być zadowolona, kiedy powiedział że świetnie sobie radzisz.
Rob Hines był przełożonym w dowodzeniu kasjerami i osobami pakującymi. Dogadywaliśmy się dość dobrze; on zostawiał cię samą przez większą część czasu, chyba że zrobiłaś coś złego. Ale pani Holloway była przyjaciółką mojej babci. Babka raz insynuowała, że „pociągnęła za sznurki” by zdobyć dla mnie tą pracę. Prawie ją rzuciłam, kiedy mi to powiedziała, ale potrzebowałam roboty a nikt inny nie zatrudniał. To jest również coś, co powiedziałaby moja babcia tylko by udowodnić, że jestem od niej zależna ale teraz to mnie zmartwiło. – Po prostu bądź ostrożna, - mruknęła Clare i posłała mi uśmiech, kiedy kolejny klient podszedł do kasy. Przeszły mnie ciarki, mój mózg przetwarzał co mogło być problemem, kiedy automatycznie pakowałam zakupy. Wiedziałam, że moja babcia i menadżerka chodziły do tego samego kościoła; może moja babcia szepnęła jej słówko o mojej reputacji? Pamiętanie o mojej zmianie było trudne. Nie widziałam pani Holloway przez resztę dnia, ale nie mogłam wyrzucić z głowy rozmowy z Clare. Głupio było myśleć, że istniał jakiś rodzaj spisku przeciw mnie, ale na to wyglądało. Potrzebowałam tej pracy; kawiarnia miała beznadziejne godziny pracy, zazwyczaj mniej niż dwadzieścia tygodniowo i ledwo płaciła minimalną stawkę. Byłam gotowa się stamtąd zmyć, kiedy moja zmiana się skończyła i wypadłam ze sklepu tak szybko jak mogłam. Przebierając się szybko z ciuchów roboczych, wsunęłam torebkę na ramię i wyszłam ze strefy pracownika. Ledwo zrobiłam kilka kroków za drzwi, tylko żeby zatrzymać się kiedy zobaczyłam wchodzącą do sklepu Samanthe. Jej oczy rozszerzyły się w rozpoznaniu, kiedy mnie zobaczyłam, ale poza tym nie zareagowała przechodząc obok mnie. Wcześniejsze ciarki przeszły mnie, gdy zdałam sobie sprawę, że Samantha prawdopodobnie powie Ashley, która wygada Maconowi że tu pracowałam. W rzeczywistości nasunęło mi się to, że ataki zaczęły się jednocześnie od nich obojga. Tak desperacko jak chciałam wierzyć, że już skończyliśmy i mogłam ruszyć na przód, nie mogłam pozbyć się strachu że moje życie miało się jeszcze bardziej skomplikować.
*** < No więc, zaliczam test GED.> Gapiłam się na wiadomość przez długi czas, przed wciśnięciem wyślij. Papier w mojej dłoni był już gotowy rozpaść się na kawałeczki; nie opuścił on mojej kieszeni przez ostatni tydzień. Cyfry prawie kompletnie wyblakły; gdybym już nieświadomie nie zapamiętała numeru, nie dałabym rady ich odczytać.
Moje godziny w kawiarni znowu zostały odcięte na całe popołudnie. Zdecydowanie nie byłam gotowa, by mierzyć się teraz z domem więc chowając telefon do kieszeni, odpięłam swój rower i skierowałam się na południe na plaże. Ze wszystkich rzeczy w tym mieście, plaże były moimi ulubionymi. Jeśli mogłabym mieszkać tam na stałe, byłabym szczęśliwa. Domek letniskowy mojej babci nie był tak daleko od Gulf, więc odwiedzałam wody tak dużo jak mogłam. Lato na wodzie było w pełnym rozkwicie. Oyster Cove nigdy nie będzie tak duże jak Daytona czy Panama Beach pod względem przyciągania tłumów, ale to nie oznaczało, że miasto nie próbowało. Plaże były pełne białego piasku i utrzymywane w czystości dla lokalnych i odwiedzających. Turniej siatkówki odbywał się przy molo i przyczepiłam swój rower linką do najbliższego słupka. Wyjmując telefon z kieszeni zobaczyłam wiadomość.
< Zakładam, że jesteś blondynką, która sądzi że śmierdzę?> Uśmiechnęłam się ale nie odpowiedziałam od razu, zamiast tego podeszłam do wody. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a piasek w moich sandałach był gorący. Zdejmując buty, przysunęłam się bliżej do wody, potem usiadłam na wilgotnym piasku. Moje szorty będą mokre kiedy wstanę, ale miałam to gdzieś. Dopiero wtedy wyciągnęłam komórkę i odpisałam.
< Czuję jakby minęła wieczność, odkąd byłam w szkole. Co się dzieje jeśli nie zdajesz testu?> Nie byłam pewna czemu, mu to mówiłam. Zgaduję, że pisanie wydawało się o wiele bezpieczniejsze, niż widzenie go osobiście czy rozmawianie przez telefon. To było jak zadawanie pytania obcemu z internetu, a nie chłopakowi którego poznałam w prawdziwym życiu. Kiedy o tym pomyśleć, on nadal był dla mnie obcym. Mój telefon zabzyczał.
< Taa.> Rzuciłam okiem na graczy siatkówki, ale ci mnie ignorowali. Byłam sama na plaży i to właśnie lubiłam.
< W tym tygodniu zacząłem robotę dla taty Trenta. Utknąłem z
ciężkim podnoszeniem.> Uśmiechnęłam się.
< Więc te mięśnie które widziałam, są tylko na pokaz?> Miło było po prostu z kimś pogadać, wiedząc że nie będzie oczekiwał czegoś ode mnie.
< Co to za rodzaj pracy?> < Konstrukcje. Stawiamy dziś strukturę nowego domu.> < O której skończysz?> I dlaczego o to spytałam?
< Nie wiem. Śmierdzę, nie chcę żebyś uciekała w szpilkach, jak ostatnim razem. Kiedy masz następny test GED?> Rozluźniłam się na jego zmianę tematu. < W przyszłym miesiącu.>
Pytanie wstrząsnęło mną i nagle nie mogłam już usiedzieć spokojnie. Przechadzałam się po plaży, niosąc sandałki w jednej ręce. Wiatr wzmagał się, mówiąc mi że prawdopodobnie niedługo przyjdzie burza, ale we mnie już jedna trwała. Z drugiej strony, mogłaby mi się przydać pomoc. Rzuciłam liceum prawie dwa lata temu, ale mentalnie poddałam się długo przed tym. Wiedziałam, że istniały książki, które mogłam kupić do nauki, więc przekonywujące było, zrobić to na własną rękę. Ale naprawdę chciałam zrobić to dobrze i nie oblać. Nie byłam pewna co bym zrobiła jeśli znów bym z czymś zawaliła. Mój umysł ciągle krążył wokół pytania, więc nie odpowiedziałam na jego pytanie póki nie doszłam do mojego roweru.
< Może.> To było wszystko, co mogłam teraz przyznać. Podczas gdy mogłam gadać z nim przez sms-y, nie mogłam się jeszcze zmusić do ufania komukolwiek. Zwłaszcza chłopakowi. Odpowiedź przyszła prawie natychmiast.
< Tylko powiedz mi kiedy i gdzie, a będę tam.> Przeczytałam wiadomość kilka razy, próbując przejrzeć jaki ukryty motyw miał ten chłopak. Był miły tylko, żeby się do mnie zbliżyć? I nawet jeśli, to dlaczego? W mojej głowie istniał tylko jeden powód, dlaczego taki facet mógł chcieć się zbliżyć do dziewczyny jak ja i byłam tym zmęczona. „Bo jesteś najbardziej interesującą osobą, jaką poznałem odkąd tu przyjechałem.” Chciałam mu wierzyć, ale nie było mnie stać na to by znowu się mylić.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ CZWARTY Trzy dni później zmieniłam swój numer. Telefony i wiadomości od Macona stawały się coraz częstsze i coraz wstrętniejsze. Popełniłam błąd słuchając jednej z jego wiadomości głosowej, która zostawiła mnie drżącą. „Wiem gdzie mieszkasz suko. Jeśli do mnie nie zadzwonisz, może wpadnę z wizytą. Stęskniłaś się za mną prawda?” Usunęłam pocztę głosową, razem z siedmioma innymi jakie zostawił i natychmiast poszłam zmienić numer i kupić najtańszy telefon, jaki mogłam znaleźć. Nie czując się dłużej bezpiecznie z moim smartfonem, wymieniłam go na najprostszy model jaki mieli na stanie. Sprzedawca zapewnił mnie, że nie było mowy by ten telefon mógł być namierzony, skoro nie miał GPS'a, w przeciwieństwie do telefonu wyższej technologi. Straciłam trochę środków, ale zyskałam trochę rozumu. Ale wiadomość nadal sprawiła, że byłam nerwowym wrakiem. Pierwszą osobą do której napisałam z nowym numerem był Everett. Kilka minut zajęło mi dojście jak obsługiwać klawisze; tak bardzo przyzwyczaiłam się do dotykania ekranu na samrtfonie.
< Hej, tu Lacey, dzisiaj zmieniłam numer.> < Co stało się ze starym?> Powiedzenie mu, że myślałam że byłam prześladowana brzmiało zbyt dramatycznie.
< Telefon wpadł do ubikacji. > To było otwarte kłamstwo i czułam się źle, ale nadal w to brnęłam.
< Zmienienie numeru było łatwiejsze. > Było wczesne popołudnie i letnia gorączka mnie dobijała. Mój rower chyba trochę się chwiał, jakby w oponach było mało powietrza, więc zatrzymałam się przy stacji benzynowej by je trochę napompować. Moja dzisiejsza zmiana w spożywczym była później niż zwykle, co rozwaliło mój harmonogram. Na szczęście, moja druga praca ucięła mi godziny tak, że dziś nawet do niej nie szłam, ale dziwnie byłoby spać
do tak późna w normalny dzień tygodnia. Również sprawiło to, że jazda do pracy była znacznie cieplejsza. Schowałam swój rower i szybko zameldowałam się w pracy, ruszając do kas. Kilka z nich było otwartych więc mogłam sobie wybrać, ale zobaczyłam że Clare przywoływała mnie ręką. Zazwyczaj radosna dziewczyna, dziś się nie uśmiechała i kiedy do niej podeszłam powiedziała, – Ktoś cię dzisiaj szukał. Jakiś blondyn, znasz go? Mój przerażony wzrok musiał potwierdzić jej podejrzenia, bo nachmurzyła się. – Wiedziałam, że to było podejrzane! Najpierw spytał o ciebie Roba, a potem próbował flirtować ze mną. Wtedy nie byliśmy zajęci, więc nie wiedziałam jak go zbyć, nie będąc niegrzeczną. Chciał wiedzieć czy dzisiaj przychodzisz. – Co mu powiedziałaś? – Powiedziałam, że masz wolne na większą część tego tygodnia. Wydawał się to zaakceptować, ale nadal próbował zdobyć mój numer, aż przyszli klienci. A nawet wtedy szlajał się tu przez długi czas, jakby czekał aż go zauważę, ale w końcu wyszedł, kiedy byliśmy poważnie zajęci. Biorąc pod uwagę to, że większość ludzi łatwo śliniła się na urok i spojrzenia Macona, reakcja Clare mnie zaskoczyła. Przewróciło mi się w żołądku, od wiedzy, że chłopak wytropił mnie w pracy. Wiedziałam że nie da za wygraną od razu, ale teraz przez to w połączeniu z jego groźbami, świrowałam. – Clare, - wymamrotałam, kiedy klienci znów byli poza zasięgiem słuchu, nigdy się z nim nie angażuj, Proszę. – Nawet bym o tym nie śniła, ale co się dzieje? Jest twoim chłopakiem? – Myślę, że mnie prześladuje. Słowa brzmiały pretensjonalnie na moim języku, zbyt dramatycznie i dziwnie. Martwiłam się, że Clare wzruszy na to ramieniem, ale posłała mi przestraszone spojrzenie co mówiło za siebie. Cokolwiek co miała zamiar powiedzieć musiało poczekać do skończenia obsługi klientów w kolejce. Mój żołądek skurczył się i czułam, jakbym miała zwymiotować. – Powiedziałaś o tym komuś? - wymamrotała, kiedy kolejka w końcu zniknęła. Potrząsnęłam głową. – Tylko tobie. - Nawet jeśli powiedziałam te słowa, nie wierzyłam w nie. Dlaczego ktokolwiek miałby mi to robić? – Jak źle jest?
– Niezbyt dobrze. - Wiadomości głosowe odbiły mi się echem w głowie. Naprawdę niezbyt dobrze. – Przynajmniej powiedz Robowi. Wydawał się nie być zadowolony, że ten gość się tu kręcił. Przełknęłam. Macon doprowadzi do mojego zwolnienia z pracy? – Nie zrozumiałby. – Musi, są prawa przeciw takim rodzajom rzeczy! Znowu zapadłyśmy w ciszę, bo przyszło więcej klientów. Jedną rzeczą jaką polubię w Clare było jej rozumienie granic i dyskrecji. Tak wielu moich współpracowników nie zatrzymałoby wiadomości dla siebie. Plotka była wybujała, gorsza przez to że było to tak małe społeczeństwo. Clare była tu nowa, więc albo nie była z tych ludzi, albo nie dołączyła jeszcze do posiłku ploteczek. – Panno St. James? Mogę panią prosić na chwilkę? Rob zabrał mnie od kas. Wymieniłam zmartwione spojrzenie z Clare, zanim poszłam za nim do wyjścia. Poczekał aż byliśmy sami i powiedział. – Dziś był tu dżentelmen, szukający ciebie. – Tak, Clare mi powiedziała. - Nagle poczułam, że brak mi powietrza. Proszę nie zwalniaj mnie, proszę nie zwalniaj mnie. – Są zasady, mówiące o trzymaniu życia osobistego poza pracą. Czy znasz tego mężczyznę? Przytaknęłam niemo. Rob blisko mi się przyjrzał. – Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Otworzyłam usta i zamknęłam je. Rzucając okiem na Clare, zauważyłam że nas obserwowała i emfatycznie wskazała na Roba. Kiedy odwrócił się by spojrzeć na co patrzyłam, szybko odwróciła się do swojego rejestru. Rob nie był złym kierownikiem. Tak długo jak ktoś czegoś nie spieprzył ani nie potrzebował nadzoru, generalnie zostawiał nas samych. Nie byłam pewna jak blisko był z panią Holloway, ani jak by zareagował na wiadomość. Wydawało się zbyt nierealne, że to się przydarza mi; jeśli sama nie mogłam w to uwierzyć, to dlaczego ktoś inny miałby to zrobić? – Panno St. James? Niezdolna do mówienia, potrząsnęłam głową. Zmarszczył na mnie brwi, a
potem westchnął. – Proszę powiedz swojemu przyjacielowi, by ograniczył się do widywania z tobą poza pracą. Nie widzę sensu mówienia o tym pani Holloway, ale uważaj to jako pierwsze ostrzeżenie. Wypuściłam oddech, który wstrzymywałam nie zdając sobie z tego sprawy. – Dziękuję panu. – No i? - zapytała Clare, kiedy znów dołączyłam do jej kolejki. - Powiedziałaś mu? - Kiedy potrząsnęłam głową, posłała mi niedowierzające spojrzenie. Dobra, ja mu powiem. – Clare nie.- Podczas gdy doceniałam jej próby bronienia mnie, nie mogłam pozwolić jej tego zrobić. - Dam sobie radę. – Cóż, a co jeśli nie? - syknęła, zirytowana. Kiedy się odsunęłam, wypuściła oddech. - Nie jestem na ciebie zła, ja tylko... Wydawała się nie wiedzieć jak skończyć zdanie, a potem miałyśmy klientów. Zajęłam się pracą, a Clare nie zadawała już o to pytań. Kiedy skończyła swoją zmianę godzinę później, obserwowałam ją żeby się upewnić, że nie pójdzie porozmawiać z Robem, ale wyszła przez drzwi nawet na mnie nie patrząc. Czułam się dziwnie mając kogoś, kto próbował się mną opiekować. Przyzwyczaiłam się myśleć, że mogę sobie poradzić sama, ale ostatnio życie wymykało mi się spod kontroli. W domu nie było wsparcia; obcy ochraniali mi plecy bardziej, niż własna rodzina. Próbowałam trzymać się przez całą zmianę, ale dwie godziny później byłam kłębkiem nerwów. Cały czas wypatrywałam śladów Macona i nie mogłam skupić się na robocie. Kiedy wielki słój marynowanych jajek wyślizgnął mi się z rąk i roztrzaskał na podłodze, wiedziałam że było po mnie. Po sprzątnięciu bałaganu, powiedziałam Robowi że nie czułam się dobrze i skoro nie byliśmy zajęci, puścił mnie na wieczór do domu. Kiedy wyszłam było jeszcze jasno i nie miałam ochoty wracać jeszcze do domu. Rozpaczliwie nie chciałam być też sama. Gdybym miała numer do Clare, może bym do niej zadzwoniła, ale nie byłyśmy jeszcze tak blisko. W nowym telefonie miałam garstkę numerów, ale tylko do jednego chciałam napisać.
< Co robisz? > Kilka chwil upłynęło przed odpowiedzią. < Właśnie skończyłem robotę. Czemu? >
< Chcesz się spotkać? > Tym razem przerwa była dłuższa i od razu pożałowałam pytania. Boże, nawet nie znałam tego chłopaka; był totalnie obcy, nawet nie stąd. Wszystko mówiło mi, że było to głupie, że nie powinnam ufać nikomu, kogo nie... Telefon zabzyczał w mojej dłoni. < Gdzie po ciebie przyjechać? > Rozważałam co mu powiedzieć. Nie ważne, tylko żartowałam. Haha, nabrałam cię. Wcisnęłam przycisk odpowiedzi, a potem wysłałam adres i wcisnęłam wyślij. Jego odpowiedź była natychmiastowa.
< Będę za dziesięć minut. >
*** Przyjechał w sześć minut. Stojąc na krawężniku, gapiłam się na jego samochód przez kilka sekund, a następnie otworzyłam drzwi i wspięłam się do środka. – Hej, - mruknęłam, patrząc się przed siebie. – Hej. Teraz pojawiła się niezręczność, której nigdy nie było w wiadomościach, tak jakby bycie razem fizycznie postawiło jakiegoś rodzaju mur. Prawie żałowałam, że nie mogłam wyjąć telefonu i pogadać z nim w samochodzie w ten sposób, ale to byłoby głupie. – Dokąd? Spojrzałam w górę by zobaczyć że mnie studiował, jego twarz spokojna. To mnie stresowało, więc odwróciłam się i gapiłam przed siebie. – Jestem głodna. – Lubisz lody? - kiedy skinęłam głową, Everett zawrócił samochód na biegu i odjechaliśmy od sklepu. Wpatrywałam się prosto przed siebie całą drogę, ale nie jechaliśmy długo, pewnie mniej niż milę zanim zatrzymaliśmy się na
miejscu pasażowym. Everett wyszedł z samochodu i po krótkiej przerwie ja zrobiłam to samo. Johnson's Diary istaniało w tym mieście, w ten czy inny sposób, dłużej niż żyję. Po przejściu Katriny7, odrobinę się zredukował, przenosząc się do centrum handlowego dalej w głąb lądu, ale nadal uważany był za lokalne gorące miejsce. – Jak dowiedziałeś się o tym miejscu? - zapytałam. – Trent lubi przychodzić tu na lunch. Kiedy całymi dniami pracujesz na dworze w środku lata, lody brzmią jak manna z nieba. Miejsce było zaludnione tak jak zawsze, ale kolejka szła szybko. Johnson's mieszało ze sobą lody i porcje jakie chciałeś, tak długo jak wszystko mieściło się w wafelku albo kubku. Everett zapłacił za nasze lody – ja dostałam czekoladowe z orzechami i karmelem, kiedy Everett miał wafla z wanilią i migdałami – i znaleźliśmy w środku mały stolik. – Więc jak długo tu mieszkasz? – Odkąd miałam piętnaście lat. - Łyżeczką okrążyłam krawędzie lodów i pozwoliłam zimnu rozpłynąć się na języku. – Gdzie mieszkałaś wcześniej? – Oregon. Posłał mi speszone spojrzenie. – Więc co sprowadziło cię do Mississippi? Nie odpowiedziałam, wkładając do ust wielką ilość lodów i czekolady. To była taktyka opuźniania, kiedy próbowałam wymyślić co powiedzieć. – Mój ojczym zmarł. – Przykro mi. Czekolada w moich ustach zmieniła się w popiół, ale zmusiłam się do przełknięcia jej. – Ta, - mruknęłam i wskazałam łyżką wokół. - Zaskoczeniem było, dowiedzenie się na jego pogrzebie, że nawet nie był moim prawdziwym ojcem. – Cholera. Spojrzałam w górę by ocenić jego reakcję, ale nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. 7 Chodzi tu o huragan Katrina.
– Moja babcia była tą, która mi powiedziała8, - kontynuowałam, gorzkość ciekła ze słów. - Nie widziałam jej odkąd byłam bardzo mała, ale z jakiegoś powodu przyjechała na pogrzeb. Tuż po tym jak mi to powiedziała, oznajmiła że moja mama sprzedaje dom w którym dorastałam i że przenosimy się z nią tutaj do przyczepy. – Szorstko. Uwaga Everetta była skupiona na lodach i nie mogłam powiedzieć czy był sarkastyczny czy nie. Po co ja mu to w ogóle mówiłam? Wsunęłam kolejny kęs lodów, irytacja paląca moja wnętrze. Były rzeczy, o których nie mówiłam nikomu, bo nikogo nigdy nie obchodziło spytanie. Więc dlaczego on miałby być inny? – Jaki był twój tata? – Masz na myśli mój ojczym. Everett wzruszył ramionami. – On był mężczyzną który cię wychował, więc jest w tym różnica? Tak, różnica była wielka. – Nie był moją krwią. - Nie chciałam się w to zagłębiać z chłopakiem siedzącym przede mną. Wyłożyłam dość mojej przeszłości jak na jedną noc. Kiedy Everett nic nie powiedział, przemyślałam to pytanie jeszcze raz. Nie chciałam myśleć o Benie St. Jamesie przez długi czas; wspomnienia za bardzo bolały. – Mój ojczym prowadził swój własny sklep z maszynami. Ludzie przychodzili i prosili by coś zrobił, a on wrzucał to do tokarki, albo młyna. Niechętny uśmiech osiadł na mojej twarzy, kiedy przypomniałam sobie jego wiecznie brudny sklep. – Mieliśmy jednego gościa, Jareda Jacksona, który ścigał się motocyklami. Zawsze przywoził zajechane silniki do mojego taty i prosił o odnowienie ich, przynajmniej dwa motory na sezon. Urwałam uświadamiając sobie, co powiedziałam. Mój tata. Przez chwilę, moje oczy paliły i pochyliłam głowę, udając że wycieram usta, kiedy wściekle mrugałam. – Tak czy inaczej, tak. Historia mego życia w pigułce. 8 Oczywiście, no bo czemu od razu nie pokazać swojej sukowatości i bezduszności? Good job babcia!
– Cóż, jesteś silna. Podoba mi się to. Uśmiechnęłam się na komplement. – A co z tobą? Everett wzruszył ramionami. – Jestem nudny. Moi rodzice byli małżeństwem od zawsze. Tata siedzi w biznesie, mama uczy. Tak jak powiedziałem, nudno. – Ale jesteś z Nowego Jorku. W chwili, w której te sowa opuściły moje usta chciałam je cofnąć, ale Everett wydawał się być rozbawiony moim stwierdzeniem. – Zaufaj mi, tutaj podoba mi się o wiele bardziej. Z południowcem zawsze wiesz na czym stoisz. Tu miał rację. W tych okolicach byłaś kim byłaś dla wszystkich, na dobre czy na złe. Miło by było zgubić się w tłumie, to kurtuazja na którą rzadko mogłam sobie pozwolić. Moje lody już dawno zniknęły i gapiłam się beznadziejnie na kubek. Słońce zaczynało zachodzić i czy mi się to podobało czy nie, musiałam wrócić do domu. – Jak idzie rzecz z GED? – Meh. - Nie wiedziałam gdzie zacząć, ale czułam się głupio mówiąc to. – Oferta pomocy jest nadal aktualna. Westchnęłam i w końcu spotkałam jego piękne, niebieskie oczy. Były koloru ciepłego, letniego nieba; mogłam się w nich łatwo zatracić. Obserwował mnie, cierpliwie oczekując mojej odpowiedzi. Nic w jego wzroku nie powiedziało mi czego chciał w zamian i trudno mi było uwierzyć, że chciał mi pomóc tak po prostu. Ale potrzebowałam tego. Zrobiłam test online i ledwo uzyskałam tyle punktów by zdać; myśl o teście przerażała mnie na śmierć. – Czego mógłbyś mnie uczyć? – Czegokolwiek, co musisz zdać. I jeśli poczujesz się z tym lepiej, zawsze możesz płacić mi za korki. Zaskakująco, to sprawiło że poczułam się lepiej. Jeśli bym płaciła, nie byłabym mu winna niczego. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej podobał mi się pomysł. – Ile?
– Dziesięć dolców za lekcję. Zmierzyłam go przebiegłym wzrokiem. – Pięć dolców i stoi. Everett posłał mi krzywy uśmiech. – Dama ciężko się targuje, - powiedział, ale wyciągnął dłoń. - Zgoda. Potrząsnęliśmy dłońmi i próbowałam zignorować prąd, który jego dotyk wysłał przez moje ciało. Mały uśmiech wypracował sobie drogę na moje usta. – Co powinnam przynieść? – Zajmę się tym. Ty zatrudniłaś mnie, ja przyniosę zaopatrzenie. Poczułam nagle jak ciężar zostaje zdjęty z moich ramion. Gdyby nie był chłopakiem, pewnie bym go przytuliła. – Muszę wrócić do mojego roweru. – Nic ci nie będzie jak pojedziesz sama w ciemności? Przytaknęłam. – Robię to cały czas. - Dał mi wątpliwe spojrzenie i zastanawiałam się w jakiej okolicy on mieszkał. - Serio, nie jesteśmy w Nowym Jorku. Dam sobie radę. Słońce już minęło horyzont i zapadał zmierzch, kiedy podrzucił mnie do spożywczego. Nie zdawałam sobie sprawy jak późno było, ale i tak zatrzymałam się i odwróciłam się do otwartej szyby. – Dzięki za lody. – Nie ma sprawy. Sorry, że nie mam żadnej klimatyzacji. – Cóż, przyzwyczaiłem się do niej na rowerze. - Nie wiedziałam co jeszcze powiedzieć, ale naprawdę nie chciałam jeszcze odchodzić. - Kiedy chcesz się spotkać na korki z GED? – Może jutro? Mamy dzień wolny, odkąd ojciec Trenta jedzie do Biloxi, a ty pracujesz? Potrząsnęłam głową. – To jeden z moich wolnych dni. – Fajnie, to może po ciebie przyjadę? Myśl o nim widzącym nędzną przyczepę, gdzie żyłam, mi nie pasowała.
– A może zamiast tego, możemy się gdzieś spotkać? – Jasne, może na kolejnych lodach? Potakując, posłałam mu kolejny uśmiech. – Dzięki jeszcze raz. – Heh, poczekaj aż zacznę cię uczyć. Mam tendencję do naginania karku z uczeniem. Jakoś nie mogłam zobaczyć odchylonego na oparciu chłopaka przede mną jako kujona. – Tak długo jak mogę zdać. - Mrugnęłam do niego, potem odepchnęłam się od samochodu, machając kiedy odjeżdżał. Zapięcie na moim rowerze zacięło się i zajęło mi chwilkę by go uwolnić. Kiedy w końcu go odczepiłam, zapięłam linkę na ramie i odwróciłam rower, tylko po to by stanąć twarzą w twarz z panią Holloway. Duża kobieta patrzyła na mnie i oddech utknął mi w gardle. – Nie wyszłaś przypadkiem chora, panno St. James? – Tak proszę pani, - wymamrotałam, zaniepokojona byciem pytaną. - Odebrał mnie przyjaciel, ale potrzebuję mojego roweru. Jej wyraz twarzy powiedział mi całkiem jasno, że mi nie wierzyła. Przełykając pomachałam jej czego nie odwzajemniła, potem odepchnęłam się od krawężnika i pojechałam prosto do domu. Moja matka leżała na kanapie, oglądając wiadomości, kiedy przeszłam przez drzwi. W połowie pusta butelka whiskey stała na stole przed nią, razem z dwiema puszkami coli. Ze sposobu w jaki tam siedziała, mogłam powiedzieć, że już wznosiła toast; nie powiedziała mi nawet cześć kiedy weszłam do środka. Obok telewizora, mój mały braciszek bawił się zabawkami. Kiedy mnie zobaczył, duży uśmiech przemknął po jego twarzy i podbiegł do mnie by mnie uściskać. – Hej, Orzeszku, - powiedziałam czule, podnosząc go na ręce. Stawał się stanowczo za duży na to, ale będę nosić go na rękach póki nie złamie sobie pleców. - Gotowy do łóżka? Potrząsnął głową, a potem ziewnął. Uśmiechnęłam się. – Mamo, idę go położyć.
Wszystko co dostałam w odpowiedzi to burknięcie i machnięcie. Gapiłam się na wrak, który był kiedyś moją mamą, a wtedy bez słowa zabrałam brata do jego pokoju. – Gdzie jest babunia? - mruknął, kiedy myszkowałam wokół w poszukiwaniu czystej pidżamy. – Dziś pracuje do późna, cukiereczku. Przyjdzie później by dać ci całusa na dobranoc. - Moje gardło po tym się zacisnęło. Pomogło to, że on naprawdę był anielski tak jak ona rozgłaszała w mieście. Niebiosa pomóżcie jeśli byłby bachorem, biorąc pod uwagę jak go rozpuszczała, ale maluch był idealny. Pochodził z dobrego asortymentu, zawsze mówiła ludziom. Jego ojciec, pokój jego duszy, był solą ziemi. To wszystko sprowadzało się do rodzicielstwa. Jego biologiczny ojciec był dobrym człowiekiem. Mój nie był. I dla niej, to znaczyło że ja byłam równie zła. Zdjęłam mu koszulkę i zmarszczyłam brwi. – Kochanie, skąd je masz? - zapytałam, wyciągając jego ramię. Miał bliźniacze siniaki na prawym bicepsie, których nie przypominałam sobie widzieć wcześniej. – Nie wiem. - Jego oczka ciągle się zamykały kiedy zakołysał się w miejscu. Litując się, przełożyłam górę pidżamy przez jego głowę i podniosłam go na łóżko, owijając kołdrę wokół jego ciała. Kiedy byłam już pewna, że był otulony, włączyłam mu lampkę nocną i patrzyłam jak kształty okrążają ściany. Obrotowe światło było kiedyś moje, prezent od mojego ojca. Mojego ojczyma. Nuty muzyczne tańczyły wokół małego małego pokoju i przełknęłam kiedy przypomniałam sobie o ile większy był mój pokój, kiedy byłam młodsza. Mój brat zasługiwał na o wiele więcej niż to. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i spojrzałam na matkę. Jej głowa leżała odchylona na kanapie i z jej chrapnięć mogłam wywnioskować, że odpłynęła. Przez długi moment, wpatrywałam się w kobietę z naprzeciwka ,a potem odeszłam i zamknęłam się w swojej sypialni.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ PIĄTY – Co to wszystko jest? – Pomoce naukowe. Torba książek przede mną była więcej niż troszkę zniechęcająca. Książki zajęły prawie całą powierzchnie stołu. – Skąd je masz? – Z księgarni. Było ich więcej, ale pomyślałem, że te będą dobrym początkiem. Więcej? Te moim zdaniem były wystarczająco złe. Od lat nie odrabiałam pracy domowej i mała górka materiału była ciut przytłaczająca. – Myślę też, że powinniśmy iść w bardziej ustronne miejsce. W tym miał rację. Sklep z lodami już był zapakowany letnim tłumem i nie wydawało się, by wkrótce zniknął. Ale i tak podejrzliwie zmierzyłam go wzrokiem. – Jak na przykład? – Jest tu gdzie publiczna biblioteka? Faktycznie była, chociaż nigdy nie byłam w środku. Znów się rozluźniłam, uświadamiając sobie że napięłam się w minucie jego sugestii przeniesienia się gdzieś sam na sam. Jak dotąd był niezawodny; może mogłam dać mu jakiś kredyt zaufania. – Jasne, pokaże ci gdzie ona jest. Biblioteka Oyster Cove nie była daleko od lodziarni, blisko wody. Szczerze, miasto było tak małe, że nic nie było za daleko od wybrzeży Gulf. Zaparkowaliśmy jego mały samochód i Everett spojrzał w górę na budynek. – Nieźle. Przejeżdżałam już koło niej tyle razy, że zapomniałam jak naprawdę była piękne. Kiedy nie była majestatyczna jak niektóre ze starych budynków nadal stojących w hrabstwie, to długie kolumny stały w linii na przedniej fasadzie w typowym Południowym stylu. Czas i życie, nawiedzenie oceanu przez huragan zapewniło im zwietrzałą fasadę, ale nadal nosiły one ślad historii. Nie były aż tak duże, ale zdecydowanie miały królewską postawę.
– Już nawet jej nie zauważam, - powiedziałam, kiedy weszliśmy do środka. – To wielka szkoda. - Rozejrzał się dookoła po wejściu do środka i próbowałam zobaczyć ją jego oczami. Wnętrze, chociaż odnowione, nadal miało staroświecką estetykę. Drugie piętro, miało wielką dziurę w centrum, gdzie przez kopulaste okno w dachu prześwietlało słońce. Schody były bogato zdobione żelaznymi poręczami, chociaż teraz kiedy wchodziliśmy po stopniach zobaczyłam że z wiekiem się sypały. Góra była dobrze oświetlona, ale zatłoczona. Po ty jak huragan Katrina przybył wielkimi falami, które zmyły rozlegle części pokosów miasta, biblioteka przeniosła większość swoich artykułów na najwyższe piętro. Półki z książkami otoczyły nas ze wszystkich stron, ale niedługo znaleźliśmy pusty zakamarek z dwoma średnimi stolikami. – Więc, od czego chcesz zacząć? - zapytał, podnosząc krzesło i kładąc książki na stole. Wzruszyłam ramieniem. Z jakiegoś powodu, dziwnie było widzieć go tak chętnego by mi pomóc. Tak przystojni faceci jak on, zazwyczaj mieli co innego do roboty niż pomoc w nauce jakiejś dziewczynie, którą ledwie znali. Ale i tak kupił mi książki i zaopatrzenie i poświęcił mi swoje sobotnie popołudnie oczekując... czego? Nie wiedziałam co zrobić z chłopakiem przede mną, a to było i intrygujące i przerażające. Usiadłam obok niego i zaczęłam wyławiać różne książki przedmiotowe. Siedząc tak blisko, uchwyciłam jego zapach. Coś jak mydło i woda po goleniu i coś bardzo jak on. Wypełniło to moje zmysły jak narkotyk i poczułam jak przeszyło mnie gorąco. Whoa, wyluzuj Lacey. Czas wstrzymać konie. Odwróciłam się do Everetta, który obserwował mnie zaciekawiony. – Wszystko dobrze? – Aha, nigdy nie było lepiej. - powiedziałam za szybko, mój głos był za wysoki. Odsunęłam od niego swoje krzesło, udając że sięgam po książkę. Myszkowałam w stosie, ciesząc się odwróceniem uwagi. – – – – –
Jaka byłaś w przedmiotach ścisłych? - zapytał Everett. Przyzwoita, - powiedziałam, czując że puls wraca mi do normy. Wiedza o społeczeństwie? Troszkę lepsza. Mata? Moje wargi uniosły się w uśmiechu.
– Nędzna. – Ding-ding-ding, mamy zwycięzcę! - wyciągnął książkę ze stosu i podał mi paczkę ołówków. Wzięłam je od niego, ostrożnie by nie pozwolić spotkać się naszym skórom. - To całkiem proste: zrobisz kilka próbnych testów a one wytłumaczą odpowiedzi. Potem zrobisz więcej testów. Rzuciłam okiem na telefon. Dziesiąta rano. Wzdychając, przygotowałam się na długi dzień. Zaskakująco, nie okazałam się taka zła. Do południa, zrobiłam już dwa testy i chyba pamiętałam więcej ze szkoły niż myślałam. Everett myślał, że może poprawić moje kiepskie wyniki, ale i tak zamieniał mi testy na kilka angielskich, co było łatwiutkie. Mój brzuch zaburczał o pierwszej popołudniu. O pierwszej trzydzieści, odchyliłam się w krześle. – Boże, oddałabym prawe oko za oysterskiego po'boya.9 – Za co? Gwałtownie odwróciłam głowę, by spojrzeć na Everetta. – Nigdy nie słyszałeś o kanapce po'boy? Mrugnął. – To coś jak hoagie10? Czym do cholery jest „hoagie”? – Chodź, stawiam lunch. Schowaliśmy książki z powrotem do papierowej torby i wyszliśmy do samochodu. – Albo pokochasz, albo znienawidzisz to miejsce, ale ma ono najlepsze po'boye w tym obszarze. 9 http://en.wikipedia.org/wiki/Po'_boy#mediaviewer/File:Shrimppoboy.jpg 10 https://www.google.pl/search?q=hoagie&client=firefoxa&hs=g1Z&rls=org.mozilla:pl:official&channel=sb&tbm=isch&imgil=MQ4idqUb6N5fvM%3A %3BaKBpdwdGtsCxUM%3Bhttp%253A%252F%252Fwhatscookingamerica.net%252FHistory %252FHoagieSubmarinePoBoy.htm&source=iu&usg=__OPZOWGT2n7TtucIZdZK92wqucc=&sa=X&ei=2Fr8U4D9FoTmyQPD0YCgBQ&ved=0CDIQ9QEwAQ&biw=1024&bih=528#facrc=_& imgdii=MQ4idqUb6N5fvM:;CvEGSK7-agzJSM;MQ4idqUb6N5fvM:&imgrc=MQ4idqUb6N5fvM %3A;aKBpdwdGtsCxUM;http%3A%2F%2Fwhatscookingamerica.net%2FHistory%2FSandwiches %2FHoagie.jpg;http%3A%2F%2Fwhatscookingamerica.net%2FHistory%2FHoagieSubmarinePoBoy.htm;360;259
Knajpa nie była tak naprawdę w Oyster Cove, ale kilka mil na północ, bliżej autostrady. Byliśmy prawie na międzystanowej, kiedy wskazałam na długą stację benzynową. – Tutaj? - zapytał, posyłając mi dziwne spojrzenie, ale i tak wjechał na miejsce. – Yup. - Rozumiałam jego zmieszanie. Stacja benzynowa, z tego co wiedziałam, nie miała prawdziwej nazwy, oprócz Stacji Benzynowej. Była pośrodku niczego, poza zasięgiem wzroku z obydwu głównych dróg i autostrady. Zbudowano ją około pół wieku temu i z zewnątrz, nie wyglądała jakby była w międzyczasie odnawiana. - Zaufaj mi, - powiedziałam, kiedy weszliśmy do środka, - pokochasz to. Hej, Meg. Meg była przy ladzie i kiedy zobaczyła, że wchodzę do środka posłała mi uśmiech pokazując zęby. – Witaj, prześliczna, długo cię nie widziałam. Zawsze lubiłam Meg, odkąd tylko znalazłam to miejsce. Była trochę starsza od mojej babci, ale nigdy tak prostolinijna. Jej włosy były jasnym bordowym tak jakby ufarbowała je w Hot Topic11, ale pasuje on do jej osobowości. Zawsze miała dla mnie uśmiech, który doceniałam. To i to, że robiła najlepsze smażone jedzenie jakie kiedykolwiek jadłam. Wskazując na Everetta obok mnie, powiedziałam. – Ten Jankesik nigdy nie jadł po'boya. Myślisz, że dasz radę go naprawić? – Mam to czego potrzeba. Daj mi tylko kilka minut, laleczko. Everett rozglądał się wokół, z głupiutkim uśmiechem na twarzy. Chociaż boksy umieszczone w szeregu pod oknami były całkiem nowe, to reszta sklepu wyglądała jakby właśnie przeżyła huragan. Ledwo. Ściany miały wyblakły kolor od dekad natłuszczania frytkownic i dymu papierosowego, ale blaty był czyste. – Nie chcę być panikarzem, - wymamrotał Everett, - ale chyba nie będę miał zatrucia pokarmowego, prawda? Jego pytanie wywołało u mnie uśmiech. – Prawdopodobnie nie chcesz zobaczyć stanu kuchni, ale jadłam tu pewnie zbyt 11 Hot Topic to sieć amerykańskich sklepów, ale tutaj chodzi o to że szyld tych sklepów jest czerwony więc taki kolor ma Meg, a dokładniej taki: https://www.google.pl/search?q=Hot+Topic&client=firefoxa&hs=Cxa&rls=org.mozilla:pl:official&channel=sb&biw=1024&bih=528&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=Nr4 JVJzWB7HN7AaB-IDACA&ved=0CAgQ_AUoAQ#facrc=_&imgdii=_&imgrc=0lLRP33KWxAktM %3A;txfdTFO-aUFRpM;http%3A%2F%2Frewards4mom.s3.amazonaws.com%2F2013%2F07%2Fhot-topiclogo.jpg;http%3A%2F%2Fwww.rewards4mom.com%2Fcoupons%2Fhot-topic%2F;320;240
dużo razy i jakoś nigdy się nie pochorowałam. Nic ci nie będzie. - Poszłam do jednego z kolorowych boksów i Everett usiadł naprzeciwko mnie. - Więc, opowiedz mi o sobie, - powiedziałam. – Tak jak mówiłem wcześniej, jestem nudny. – No to jesteś nudną osobą z numerem kierunkowym Nowego Jorku. Więc mów: jak to jest na Wschodnim Wybrzeżu? Everett oparł się, wyglądając przez okno na stare dystrybutory paliwa. Nie byłam nawet pewna czy nadal działały; nigdy nie widziałam kogoś kto faktycznie by tu tankował. W tym miejscu było zazwyczaj więcej ludzi, zwłaszcza bliżej pory lunchu, ale dziś było pusto oprócz Meg na tyłach i jej zamiatającego syna. Everett w końcu przemówił. – W Nowym Jorku wszyscy żyją w biegu. Zawsze jest coś, co musi być zrobione teraz, albo nawet lepiej na dwa dni wcześniej. Kiedy ludzie faktycznie się zatrzymują, zazwyczaj robią to po to, by doładować się na następne zajęcie, nie doceniając tego co już mają. Jest też dużo masek, chociaż nie dostrzegałem tego, póki nie przyjechałem tutaj. - Zmarszczył brwi, jakby zmagał się z tym jak to wytłumaczyć. - Nigdy tak naprawdę nie wiesz kim jest osoba, nawet jeśli żyjesz czy pracujesz obok niej każdego dnia. Istnieje potrzeba, żeby ukazywać pewne wyobrażenie, by być pewnym sposobem. Moda odgrywa wielką rolę, ale to coś więcej niż to. Nawet w rozmowach, jeśli nie mówisz o właściwych rzeczach, wtedy w niektórych sytuacjach jesteś nieistotny. Jeśli nie chcesz właściwych rzeczy, to jesteś nikim. To nie brzmiało dla mnie jak zabawa. Rzuciłam na niego okiem, uświadamiając sobie, że w jego słowach było więcej, niż tylko moja odpowiedź. – Więc czego chcesz? - w końcu zapytałam, kiedy cisza się przeciągała. Moje pytanie ocuciło go z jego myśli i posłał mi zażenowany uśmiech. – Spróbować nowych rzeczy, nie być zmuszony wybrać drogi, którą wolałbym się nie kierować. - Przekrzywił głowę na jedną stronę. - A co z tobą? Kim chcesz być kiedy dorośniesz? Powiedział to z uśmiechem, ale pytanie z jakiegoś powodu rozbrzmiało mi w głowie. Pomyślałam przez chwilę. – Nie wiem, - powiedziałam w końcu, wpatrując się w swoje paznokcie. - Raz chciałam być weterynarzem, później kiedy skończyły się moje lekcje nauki gry na pianinie, chciałam być koncertową pianistką. – No i, czemu nie zdecydowałaś się na jedną z tych rzeczy?
Potrząsnęłam głową. – Minęły lata odkąd chociaż spojrzałam na pianino i wiem, że nie wyuczyłabym się wszystkiego, żeby zostać weterynarką. - Westchnęłam. - Nawet nie wiem już czego chcę. – Cóż, jeśli mogłabyś zrobić cokolwiek, iść do jakiegoś miejsca, czym by to było? – Wydostanie się stąd. - Nawet nie musiałam o tym myśleć. - Być gdziekolwiek, tylko nie w tym małym mieście. Wyglądał jakby chciał powiedzieć więcej, kiedy pojawiła się Meg z dwoma koszykami w ręce. – Tu jest twoja, kochanie, - powiedziała do mnie, podając mniejszą kanapkę, - a tu jest twoja, słodziutki. Smacznego. Everett gapił się na kanapkę przed nim. Ja śliniłam się od samych zapachów. – Jadłeś kiedyś smażone ostrygi? - zapytałam, łapiąc dobrze grubą kanapkę. - No to cokolwiek robisz, nie patrz na nie. Po prostu delektuj się smakiem. – Wiesz, to niezbyt pocieszające, - powiedział zabawnie, kiedy ja wgryzłam się w moją kanapkę, ale byłam zbyt głodna, by mu odpowiedzieć. Odważnie podniósł połowę swojej kanapki i wziął gryza. Jego brwi wystrzeliły do góry, kiedy przeżuwał i przez kilka minut jedliśmy w przyjemnej ciszy. – Dobra co? - powiedziałam, po skończeniu połowy mojej kanapki. – Niesamowita, - powiedział z pełną buzią, a potem się wyszczerzył. - Tak samo jak widok. Patrzył na mnie kiedy to powiedział i komentarz zbił mnie z tropu. Nie mogłam myśleć wtedy o odpowiedzi, więc wzięłam po prostu kolejnego gryza posiłku. – Więc jaki jest plan na resztę dnia? - zapytał między gryzami. – Muszę odebrać mojego małego braciszka ze szkoły o trzeciej, więc powinnam pewnie wracać do domu, by wziąć samochód mamy. – Dlaczego nie masz własnego samochodu? Nie byłoby łatwiej? – Cóż, - wykręciłam się a potem spojrzałam na jego nędzny środek transportu. Pewnie zrozumiałby lepiej niż większość. - W tym momencie mój vehikuł nie działa prawidłowo. – Vehikuł? To dopiero tajemnicze. Po prostu szeroko się uśmiechnęłam. – Ona jest moją dumą i uciechą, ale teraz stoi na klockach.
– Mogę jakoś pomóc? – Nie wiem, naprawiałeś kiedyś skrzynię biegów? – Nie, ale Trent mógł. Maglowałam tą informację. Jeżdżenie rowerem robiło się stare; nie mogłam mogłam zajechać za daleko i przyklejanie się w tak małym obszarze jak Oyster Cove zaczynało ocierać. – Ta, zapytaj ile by za to chciał, - powiedziałam w końcu, wyślizgując się z boksu. - To stary Ford automat, nie powinno być tak trudno. – Zapytam. Więc, do jutra? – Czwarta brzmi dobrze? – Super. Przyjadę po ciebie. – Nie, wolałabym Everett podniósł rękę. – Możesz przynajmniej spotkać się ze mną na końcu uliczki, gdzie ostatnio cię podrzuciłem, prawda? Miał rację. – No dobra, to widzimy się jutro. Pomachaliśmy Meg na pożegnanie i wyszliśmy ze Stacji Benzynowej. Everett przytrzymał dla mnie otwarte drzwi, jak dżentelmen. Bycie traktowaną przyjaźnie, było miłe i walczyłam by zdjąć z twarzy głupi uśmiech. – Więc, co chłopak z Nowego Jorku robi pracując na konstrukcjach w Mississippi? - zapytałam, kiedy wycofaliśmy i skierowaliśmy się z powrotem na południe do miasta. – Po prostu potrzebowałem zmiany. Trent jest przyjacielem i obiecał mi robotę z firmą jego taty i brzmiało to jak zabawa. – I przebyłeś tutaj? - droczyłam się. - Uciekasz od czegoś? Prychnął, ale potem trzymał oczy na drodze. – Chyba nie pójdziesz poszukać mnie w internecie, co? Potrząsnęłam głową, mój uśmiech znikał. – Nie jestem wielką fanką internetu, - powiedziałam, wyglądając przez okno. – Ja też nie, będąc szczerym.
Czułam się dziwnie spotykając kogoś innego, kto nie był online dwadzieścia cztery na siedem. Chciałam zapytać o historię za jego wyborem, ale bałam się że zapyta mnie o to samo. – Jak długo tu zostaniesz? – Oryginalnym planem było zostać tylko na lato, ale podoba mi się tu. Nie wiem czy zostanę w konstrukcjach, ale tu jest spokojnie. - Spojrzał na mnie, puszczając oko. - I są też inne zalety zostania. Złączyłam razem usta, walcząc z głupim uśmiechem na twarzy. Ciepło rozeszło się we mnie i wyjrzałam przez okno, gdy dojechaliśmy do mojego roweru. Bycie ponownie docenioną było naprawdę dobre, zwłaszcza po czuciu się jak ciężar dla wszystkich, przez tak długi czas. Szybki rzut oka na mój zegarek powiedział mi, że musiałam się pospieszyć, ale zatrzymałam się i przykryłam jego dłoń swoją. – Dziękuję, że pomagasz mi z tym wszystkim. Podniósł moją rękę do ust i ucałował moje knykcie, jego oczy nie opuściły moich. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, a między udami zaczął się ból pragnienia. – Pomogę ci jak tylko będę umiał, - mruknął. Opuszczenie tego samochodu było trudne, ale zmusiłam się do wyjścia i odpięcia linki mojego roweru. Everett został w samochodzie, machając kiedy odjeżdżałam i rozeszła się we mnie fala przyjemności. Może na tym świecie zostało jeszcze kilku dobrych mężczyzn. Może teraz z całym tym pechem w moim życiu, w końcu przełamywałam błędne koło. To szczęśliwe uczucie trwało całą drogę do domu, dopóki uświadomiłam sobie że samochód mojej mamy nie był na podjeździe. Opierając rower o poręcz schodów, pospieszyłam w górę, żeby zobaczyć czy ktoś jest w domu, ale zobaczyłam że w środku też nikogo nie było. Wróciłam do domu za dwadzieścia trzecia, na tyle wcześnie żeby zdążyć odebrać mojego braciszka. Ale nie miałam samochodu. Spróbowałam zadzwonić na komórkę mamy, ale była wyłączona. Myśl o dzwonieniu do mojej babci nie bardzo mi się podobała; automatycznie zostałabym obwiniona. Pomyślałam, że może mama załatwiała jakieś sprawy i po prostu straciła poczucie czasu. Zirytowana swoją własną bezsilnością, zabiłam czas zbierając butelki po piwie rozstawione po salonie, kiedy czekałam by wróciła do domu. Dziesięć minut po trzeciej zadzwoniłam do gabinetu szkoły. Pani, która odebrała była na tyle miła, by sprawdzić czy mój braciszek nadal tam był.
– Nie, jego nauczycielka powiedziała, że odebrała go matka, - powiedziała, kiedy w końcu dotarła do telefonu. Podziękowałam jej wylewnie i przemierzałam przyczepę, ciągle zerkając na zegar. W końcu usłyszałam samochód wjeżdżający na podjazd i wyszłam na zewnątrz by pomóc. – Myślałam, że to ja miałam go odebrać, - powiedziałam, gdy moja matka odpięła pas Davy'ego. – Nie było cię, - powiedziała, z zadziorną nutką w głosie. - Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale cały czas wyskakiwał jakiś błąd połączenia. Nie dałam jej jeszcze mojego nowego numeru. Cholera. – Przepraszam mamo, zmieniłam numer dwa dni temu. Posłała mi krzywe spojrzenie. – Cholerna, nieodpowiedzialna... nie wychowałam cię na tak kurewsko leniwą, Lacey May. Boże, nienawidziłam kiedy była pijana. Przed śmiercią Bena, nigdy tak do mnie nie mówiła; w rzeczywistości ani razu nie słyszałam by przeklinała, dopóki nie przeprowadziliśmy się tutaj. Rozgoryczenie paliło mój żołądek. – Byłam tu dziesięć minut wcześniej, - upierałam się, podążając za nią do domu. - Gdzie pojechałaś? – Musiałam kupić fajki. – Mamo. - Wypuściłam rozdrażniony oddech. - Wiesz, że nie powinnaś jeździć, kiedy piłaś. – Zmusiłaś mnie do tego, - wymamrotała mrocznie, stawiając mojego brata na podłodze. - Jeśli byłabyś tu, kiedy powinnaś była... – Mamo, właśnie powiedziałaś że poszłaś po papierosy. Jechałaś po pijaku, nawet jeśli ja Trzask! Głowa odskoczyła mi w drugą stronę, a ja się zatoczyłam. Odwróciłam się by spojrzeć na moją matkę, zszokowana do głębi. Nie ważne jak źle było, Gretchen St, James nigdy wcześniej nie położyła na mnie ręki. Stałam tam ogłuszona, trzymając się za policzek, kiedy moja matka odwzajemniła moje spojrzenie. Na jej korzyść, wyglądała na tak samo zaskoczoną jak ja, ale miałam to gdzieś. Część mnie chciała rozpaczliwie jej oddać, żeby poczuła
ból który mnie rozdzierał. – Siostrzyczko? Davy obserwował nas, niebieskie oczka miał tak okrągłe jak spodki. Łzy nabiegły do moich oczu, kiedy uświadomiłam sobie że był świadkiem całej sytuacji, ale nie miałam pojęcia co powiedzieć. Wściekłość i niemoc zagotowały się we mnie, ale nie mogłam zmusić się do ruchu. Moja matka spoglądała między nami, z oczami nadal rozszerzonymi, a potem odwróciła się do mojego braciszka. – Co chcesz na obiad skarbeńku? - powiedziała trzęsącym się głosem, kompletnie mnie ignorując. To załatwiło sprawę. Wiedziałam gdzie moja matka trzymała swoje zapasy gorzały. Nie była zbyt kreatywna z ukrywaniem ich, a ja już wcześniej je opróżniałam. Oczywiście, miała kilka butelek tequili i wódki różnej wielkości w małej szafeczce pod kuchennym zlewem. – Co ty wyprawiasz do cholery? Łapiąc małą butelkę wódki, zignorowałam ją i sprawdziłam zawartość. Nie wyglądała na otwieraną. – Lacey May! Odwróciłam się do niej. – Pierdol się, - wyszeptałam i byłam zadowolona z szoku w jej oczach. Nigdy wcześniej nie powiedziałam do niej tych słów, nigdy nie przeklęłam na moją mamę. Ona była jedyną osobą, na której myślałam że będę mogła polegać w tym domu. Nigdy więcej. Bez kolejnego słowa, odwróciłam się i wyparowałam z przyczepy, zatrzaskując za sobą drzwi. Podniosłam rower i chowając cienką butelkę z tyłu spodenek, odjechałam w dół ulicy. Nie miałam pojęcia gdzie jechałam, ale kiedy dotarłam do plaży rzuciłam mój rower na krawędź piasku i podeszłam do wody. Usiadłam z mokrym plaskiem koło
molo, odkręciłam butelkę i przechyliłam ją do tyłu, pozwalając palącemu płynowi spłynąć w dół mojego gardła.
*** O piątej, byłam pijana jak stodoła i napalona jak cholera. Wódka zawsze to u mnie wywoływała. Może dlatego to był mój wybór alkoholu kiedy wychodziłam; wszystkie noce kiedy wychodziłam mogłam zwalić na alkohol. To nie była moja wina, alkohol zmuszał mnie do robienia tego. Prawie mogłam w to uwierzyć. Prawie. Numer Macona natychmiast pojawił się w mojej głowie, nawet jeśli nie miałam go w telefonie. On był tym, do którego zazwyczaj dzwoniłam w dniach takich jak ten; zawsze przyjeżdżał po mnie nieważne gdzie byłam. Ceną był zawsze seks, ale Macon utrzymywał mnie wystarczająco pijaną, żebym nie miała nic przeciwko, aż przychodził ranek a ja trzeźwiałam. Wbiłam znajome liczby jego numeru w telefon, a potem racjonalna część mojego mózgu zmusiła mnie do zatrzaśnięcia klapki, tym samym znów je usuwając. Mała buteleczka wódki była pusta i wrzuciłam ją do pobliskiego kosza na śmieci. Kiedy odbiła się od jednej ścianki i upadła na piasek, zatoczyłam się naprzód i podniosłam ją, wkładając ją ostrożnie do dziury. Z jakiegoś powodu to mnie bardzo rozśmieszyło. Siadając i opierając się plecami o kubeł znów otworzyłam swój telefon i przewijałam wiadomości. Mały uśmiech dotknął kącika moich ust, kiedy ponownie przeczytałam rozmowę Everetta. Kiedy próbowałam wcisnąć Odpowiedz by napisać mu coś nowego, zamiast tego nieznany telefon zaczął łączyć mnie z jego numerem. Oh, no cóż. Przyłożyłam tani telefon do ucha i słuchałam dzwonka. – – – –
Hej, nie myślałem, że kiedyś faktycznie do mnie zadzwonisz. Hej, - przeciągnęłam odpowiedź, szczerząc się. - Co dzisiaj robisz? Nie wiele. Oglądam telewizję z Trentem. A ty? Jestem pijana. - Wydawało się bardzo ważne, upewnienie się że zrozumie moje słowa, więc przemówiłam wolno. - Moja matka uderzyła mnie, przed moim braciszkiem, więc ukradłam jej wódkę i poszłam sobie na plażę. Po drugiej stronie nastąpiła długa cisza.
– Gdzie teraz jesteś? Popatrzyłam wokół. – Na plaży, - powiedziałam,uśmiechając się na swój żart. – Nie, poważnie Lacey. Co jest teraz wokół ciebie? Fuknęłam i przewróciłam oczami. Jesteśmy naciskający, czyż nie? – Um, jestem obok długiego molo dokładnie na autostradzie dziewięćdziesiątce. – Okej, zostań tam, jadę po ciebie. – Aww! Jesteś takim słodziakiem. - Ale mój nastrój się zmienił kiedy zdałam sobie sprawę, że się rozłączył. Jęcząc we frustracji trąciłam piasek, a potem spojrzałam na swoje stopy. Ej, gdzie się podziały moje buty? Do czasu gdy samochód Everetta podjechał na plażę, udało mi się znaleźć jeden but, ale drugi nadal się gdzieś chował. – Hej, - powiedziałam przechodzącej parze, machając im delikatnie i posyłając uśmiech, zanim wróciłam do mojego zadania. W tym momencie trochę lepiej trzymałam się na nogach, ale i tak zataczałam się na miękkim piasku. Kiedy zobaczyłam podchodzącego do mnie chłopaka o ciemnych włosach, szeroko się uśmiechnęłam. – Hej, - powiedziałam, wyrzucając ręce w górę tak jakbym zaliczyła przyłożenie. Zanim mógł coś powiedzieć, wciągnęłam go w niedźwiedzi uścisk. Moja głowa sięgała tuż pod jego szczękę i przytuliłam się do jego szyi. - Gdzie byłeś całe moje życie słodziutki? Zamroczony uśmiech dotknął kącika jego cudownych ust. – Lacey potrzebujesz, bym odwiózł cię do domu? – Nah, - zamruczałam, ocierając się o niego. - Podoba mi się dokładnie tutaj. Everett zesztywniał, jego jabłko Adama podskoczyło kiedy przełknął, później pociągnął delikatnie za moje ramiona wokół jego szyi. – Lacey jesteś pijana. – No i? - pochyliłam się do przodu po pocałunek, ale Everett odwrócił twarz, więc moje usta dotknęły jego szyi. Cholera jasna, smakował dobrze. Jego ciało przy moim było sztywne, a palce na mojej talii wbijały się w miękkie ciało. Przeciągnęłam zębami po wgłębieniu jego gardła, ciesząc się delikatnym drapaniem jego popołudniowego zarostu.
Kiedy podniosłam głowę, jego usta były rozchylone i wiedziałam na pewno, że miał zamiar mnie pocałować. Zacisnął dłonie na mojej talii, ale wziął krok do tyłu. – – – –
Chcę cię pocałować Lacey, ale nie kiedy jesteś pijana. Dlaczego musisz być takim dżentelmenem? - zapytałam, dąsając się. Chodź, pozwól że zabiorę cię do domu. Czekaj. - Wysunęłam palec; było coś o czym zapominałam. Po krótkiej chwili mój mózg mnie dogonił i przypomniałam sobie i podniosła do góry mój but. Zgubiłam jednego z tych. Everett patrzył między butem a moją twarzą. Kolejny uśmieszek dotknął jego
ust. – Myślę, że ten drugi jest przy drodze, - powiedział. – Naprawdę? - puszczając go, odwróciłam się tam gdzie pamiętałam, że stał mój rower, potem zmarszczyłam brwi kiedy go nie zobaczyłam. - Nie przyjechałem tu rowerem? – Co ty na to, żebyśmy znaleźli drugiego buta i zabrali cię do domu? – Nie, - powiedziałam ponownie, tym razem obsadzając się w miejscu. Alkoholowe upojenie przemijało, zabierając ze sobą mój nastrój i skrzywiłam się. - Moja mama jest na mnie zła i moja babcia pewnie jest teraz w domu. - To znaczyło podwójne kłopoty, a ja byłam zbyt pijana by sobie z tym radzić. To było jak wygranie cholernej Trójki... tylko że trzeźwiałam na tyle by wiedzieć, że to co wygrałam było gówno warte. – A może po coś do jedzenia? Zabrało mi kilka sekund by dotarły do mnie słowa a potem się uśmiechnęłam. – Tak, jestem głodna. - Mój brzuch wybrał ten moment by się skręcić, bardziej podkreślając fakt, że miałam rację. Żółć skradała się w górę mojego gardła. Oho, niedobrze. – Chodź, na końcu ulicy jest Waffle House, może możemy... I to był moment, w którym zdecydowałam się wymiotować na jego stopy.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ SZÓSTY Godzinę później, chciałam się po prostu wczołgać pod stół i umrzeć. – Tak bardzo przepraszam, że na ciebie zwymiotowałam, - jęknęłam po raz setny. - I za mówienie takich głupich rzeczy. – Wszystko w porządku, to nie jest gorsze od niektórych rzeczy jakie dzieją się codziennie u mnie w pracy. I nic, co powiedziałaś nie było głupie, więc przestań się biczować. Wszyscy to przeżyli. Ale wszystko co mogłam zrobić to nieszczęsne siedzenie tam, odtwarzając od nowa każdy szczegół ostatniej pół godziny. Właśnie chciałam ponownie przeprosić, ale tym razem trzymałam buzie na kłódkę. – Wypij trochę wody. Może pomoże; pewnie byłaś odwodniona. Wypiłam już dwie szklanki wody, ale posłusznie wzięłam kolejny łyk. – Przepraszam, że zadzwoniłam do ciebie po pijaku, - wymamrotałam. Przepraszałam za co innego, więc tym razem było w porządku. W głowie nadal szumiało mi od alkoholu, ale wstyd i zażenowanie swoim zachowaniem ostudziły efekty. – Ta, byłem nieźle zaskoczony widząc, że dzwonisz. Zazwyczaj tylko piszesz. Mój nastrój zatonął jeszcze bardziej, dopóki nie pochylił głowy, tak że nasze oczy się spotkały. – To była miła niespodzianka, przysięgam. – Ta. - Szturchnęłam znowu swoją szybko stygnącą kaszę, a potem wzięłam małego kęsa. Po'boy, którym delektowałam się tylko kilka godzin wcześniej był rozniesiony po plaży i na butach Everetta. Mój brzuch zaburczał domagając się więcej jedzenia, ale tym razem niechętnie go słuchałam. – Więc co się wydarzyło z twoją mamą? - to było pierwsze prawdziwe pytanie jakie zadał o mój dzień. – Pokłóciłyśmy się. Uderzyła mnie. - Pochyliłam głowę, by nie zobaczył nagle cieknących łez z moich oczu. Najwyraźniej nadal byłam tak zamroczona, że nie panowałam nad emocjami. - Nigdy wcześniej tego nie zrobiła; nawet nie dostałam lania jako dziecko. Moja babcia użyła na mnie kiedyś swojego paska, ale moja matka nigdy mnie nie uderzyła. – Przykro mi, Lacey
Wzruszyłam jednym ramieniem, biorąc kolejny gryz kaszy. Nagle wezbrała we mnie rozpacz. – Nienawidzę swojego życia tutaj. – Więc, dlaczego nie wyjedziesz? – I pójdę gdzie? - spojrzałam w górę na niego, a potem z powrotem na swoją miskę. - Jedyna rodzina jaką mam, jest tutaj. – A co z rodziną twojego ojczyma? Nie możesz do nich zadzwonić? Wspomnienie mojej babci Jean błysnęło mi w głowie. – Nie, - powiedziałam żałośnie, - oni mają mnie gdzieś. Nie jestem ich krwią. – O czym ty mówisz? – Nie jestem naprawdę ich rodziną. Mój ojczym adoptował mnie bo musiał, ale nie jestem tak naprawdę jego dzieckiem. – Kto ci to powiedział? Żaden mężczyzna nie musi adoptować dziecka kogoś kogo poślubi, to jest wybór. Wzruszyłam tylko ramionami, nie chcąc o tym rozmawiać. Wspomnienia raniły zbyt mocno, a ja nie miałam siły radzić sobie z kolejnymi emocjami w tamtym momencie. Byliśmy cicho przez kilka minut i wtedy Everett westchnął. – Słuchaj, mogę znać miejsce gdzie możesz zostać na noc.12 To stare, znajome podejrzenie znowu mnie dopadło. – Gdzie? – Za naszym domem stoi domek gościnny czy coś takiego, cały budynek pusty. Nie posiada on kuchni, ale ma przynajmniej jedną łazienkę, pewnie więcej. Będąc szczerym, nie za bardzo go zwiedzałem, ale musi tam być łóżko, albo kanapa. Myślałam o tym przez chwilę. – Co z Trentem? - zapytałam, zastanawiając się czemu zaglądałam darowanemu koniowi w zęby. To było łóżko na noc i to nie w przyczepie – krok we właściwym kierunku, jeśli byście mnie spytali. – Nie powinno mu to przeszkadzać, ale i tak do niego napiszę. Myśl o jednej nocy, kiedy nie musiałam mierzyć się z docinkami babci i z nieznośną ciszą matki, brzmiała niebiańsko. Przez chwilę się namyślałam, a następnie 12 W twoim łóżku? Już lecę!! :D
westchnęłam. – Możesz napisać do niego teraz? Everet szybko wysłał sms-a, kiedy ja gapiłam się na własny telefon. Uświadomiłam sobie, że pewnie powinnam dać mamie znać że wszystko ze mną w porządku, ale po prostu nie mogłam tego zrobić. Minęło dużo czasu odkąd szczypanie na twarzy od uderzenia ustało, ale wstrząs dla mojego serca był świeżą, otwartą raną. Nie mogłam sobie przypomnieć, by moja mama kiedykolwiek dotknęła mnie w gniewie, nawet kiedy byłam dzieckiem. Zadzwonił telefon i zobaczyłam jak Everett się odwraca. – Mówi, że mu to pasuje i chce wiedzieć czy lubisz pizze? Powoli, uśmiech rozciągnął się na mojej twarzy. – Uwielbiam ją.
*** Jedną rzeczą było przejeżdżanie obok wymarzonego domu przez lata, a inną, było faktycznie wejście do środka. Ziemia była nieskazitelna, kwiaty i zielona trawa idealnie przystrzyżone i utrzymywane. Białe kolumny wznosiły się przy wejściu, tak wysokie jak sobie wyobrażałam, kiedy widywałam je z drogi. Ktokolwiek to zbudował, nie szczędził niczego na dom; wyglądał on jak z filmu dokumentarnego o Wojnie Secesyjnej. Kiedy weszłam do środka przez frontowe drzwi, było to jak wejście na plan Przeminęło z Wiatrem. Meble w sieni były prawie delikatne, ozdobnie zakrzywione i filigranowe. Bałam się czegokolwiek dotknąć, obawiając się że coś zepsuję. Dom ukazywał się od razu kiedy wchodziłaś, z wysokim sufitem i schodami przy odległej prawej ścianie. Wielki kryształowy żyrandol wsiał nad nami w sieni, cały złoty i mosiężny i iskrzący. – To miejsce jest niesamowite, - mruknęłam, onieśmielona nadmiarem przepychu. – Ta, jak na mój gust trochę zbyt ekskluzywne, - powiedział sucho Everett. Zajmowanie się miejscem takim jak to, zdecydowanie doprowadza cię do paranoi. Moja cała letnia pensja nie mogłaby zastąpić kilku z tych antyków. Zapach pizzy doleciał do mojego nosa i w głębi domu usłyszałam hałas. Poszłam za Everettem do kuchni i zobaczyłam Trenta z ogromnym pudełkiem pizzy
na ladzie. Kładł kilka kawałków na papierowym talerzu i nie kłopotał się nawet spojrzeniem w górę, kiedy weszliśmy. – Zostaw nam trochę, dobra? - powiedział Everett, kiedy Trent układał górkę na swoim talerzu. – Jest więcej niż potrzeba. A muszę zjeść i lecieć. Mam randkę. – Serio? Kto to tym razem? – Nie mam pojęcia, ale Cole dzwonił, mówiąc że potrzebuję drugiego kolesia na podwójną randkę. Zgaduję, że trójkącik na który się szykował był nieporozumieniem, więc robi przegląd szkód. - Jego oczy przesunęły się na mnie. - Hej, Lacey. Nic nie odpowiedziałam, tylko delikatnie pomachałam. Moje wnętrzności zacisnęły się nerwowo, zdając sobie sprawę że z nim wychodzącym, zostanę sama z Everettem. A najlepsze, że chłopak naprzemiennie mnie dezorientował i podniecał, a teraz nadal byłam wstawiona. Mieszanie alkoholu z sytuacją gwarantowało, że narobię większego bałaganu. – Tak myślałem, że jego historyjka brzmiała za dobrze żeby była prawdziwa. Everett wszedł do kuchni, przeszukując lodówkę. - Wypiłeś ostatnie piwo? – Ta, miałem zostawić ci kartkę, żebyś kupił więcej. – Dupek. Przekomarzali się jak para starych przyjaciół i zastanawiałam się jak właściwie się poznali. Nie wiedziałam gdzie Trent poszedł na studia, ale byłam całkiem pewna, że nie do Nowego Jorku. Zachowywali się tak, jakby mnie tu nawet nie było i mi to pasowało. – Hej, zanim wyjdziesz, myślisz że możesz rzucić okiem na starą skrzynie biegów? – Co, te twoje siedlisko na szczury, w końcu wydało ostatnie tchnienie? – Nie to dla przyjaciółki. Chce tylko zobaczyć ile to będzie kosztować. Oczy Trenta powędrowały do mnie, a potem wzruszył ramieniem. – Da się zrobić. Tylko powiedz mi kiedy, gdzie i co. Widzimy się później gołąbeczki. Skrzywiłam się na jego słowa i kątem oka zobaczyłam jak wychodził przez drzwi, nadal niosąc ze sobą swój talerz i resztę pizzy. Cisza jaka zapadła, była niekomfortowa, przynajmniej dla mnie. Pozwoliłam sobie chwilkę by przyjrzeć się salonowi, który był o wiele bardziej współczesny i znośny. W typowym męskim stylu, ubrania były rozrzucone po przypadkowych meblach, a butelki po piwie zawalały blat stołu, ale pomieszczenie wyglądało bardziej domowo, a mniej jak plan
filmowy. – Chcesz obejrzeć tyły? Spojrzałam na Everetta i uciszając moją nagłą nerwowość, uśmiechnęłam się. – Pewnie. Dom stał na ogromnej rozległości ziemi, przynajmniej na dwóch akrach według mnie. Nigdy nie mogłam dojrzeć tyłu domu; przystawał on do tyłu drugiego mniejszego domku, który zakrywał cały widok. Grube, dębowe drzewa zasnuwały otwartą przestrzeń na tyłach, ale to dwupiętrowy budynek zwrócił moją uwagę. Zawsze zastanawiałam się co dokładnie było w środku; wyglądało to jak pomieszczenie dla służby, albo domek gościnny, coś w stylu mini hotelu. Usłyszałam pyknięcie, gdy stare drzwi oderwały się od futryny i wiedziałam, że to miejsce nie było od jakiegoś czasu używane. Wnętrze było miłe, chociaż nie całkiem tak ostentacyjne jak główny dom. Główny obszar był dużym otwartym pomieszczeniem ze skąpym umeblowaniem w porównaniu do domu. Stół bilardowy stał pod boczną ścianą, a przykryta kanapa z wielkim płaskim telewizorem przed sobą stała naprzeciwko. – Trent mówił, że pierwsze piętro tego budynku zostało zmiecione przez Huragan Katrina, więc tutaj na dole wszystko jest całkiem nowe. - Ściągnął przykrycie z kilku krzeseł. - Jest tu woda i prąd tak samo jak i kablówka, ale jeśli jesteś głodna, musisz iść do głównego domu po jedzenie. Moje oczy powędrowały na daleki koniec pokoju, do wielkiego kawałka przykrytego prześcieradłem w rogu. Z rozdziawionymi ustami przeszłam lekko po płytkach i pociągnęłam za cienkie przykrycie. Zsunęło się ono łatwo z gładkiej powierzchni, opadając na podłogę wokół moich stóp. Everett przysunął się bliżej. – No, cholera, nie wiedziałem że to tu było, inaczej zaprosiłbym cię o wiele wcześniej. Przebiegłam palcami po gładkiej drewnianej powierzchni małego dziecięcego pianina, obchodząc go dookoła. Moje lekcje jako dziecka odbywały się na instrumencie dokładnie takim jak ten; innej marki, ale tego samego rozmiaru. Brokatowa ławeczka zakołysała się, gdy musnęło ją moje kolano, więc zostawiłam ją w spokoju i podniosłam pokrywę klawiszy. Niestety w chwili gdy uderzyłam w środkowe C od razu wiedziałam, że był
rozstrojony. Zawiedziona, szybko wygrałam skalę i słuchałam jak nuty wypełniały powietrze. Wzdychając, opuściłam pokrywę. – No, to byłoby za dużo szczęścia w moim życiu. – Usłyszę, jak grasz lada dzień. Pewność w głosie Everetta sprawiła, że na niego spojrzałam. Odwzajemnił spojrzenie i mogłam zobaczyć w jego oczach moje własne rozczarowanie. Pomimo mojej frustracji, posłałam mu uśmiech. – Wiem dokładnie, co bym ci zagrała. Widziałam w jego oczach, że wzbudziłam iskierkę jego zainteresowania, ale zanim mógł odpowiedzieć uniosłam do góry rękę. – Najpierw znajdź mi pianino. Wyszczerzył się. – Się rozumie. A teraz zobaczmy czy znajdziemy ci jakieś miejsce do spania. Dwa prześcieradła później przeszliśmy do starej bordowej kanapy, która nie bardzo pasowała do wystroju, z jakimiś poduszkami i starą kołdrą. – To się nada świetnie, - powiedziałam, układając rzeczy na kanapie. W poduszce było kilka nierówności, ale spałam na gorszych. – Jesteś pewna, że nie chcesz zostać w domu? Mamy więcej pokoi niż potrzeba. Potrząsnęłam głową. Everett chyba nie polubił mojej odpowiedzi. – Czy to dlatego, że mi nie ufasz? - zapytał niepewnym głosem. – Nie, - odpowiedziałam szybko i ku mojemu zaskoczeniu, uświadomiłam sobie że to była prawda. Odwróciłam wzrok. - Nie ufam samej sobie. Nie widziałam co on pomyślał o tej informacji i szczerze, to nie chciałam wiedzieć. – Dziękuję za łóżko, - powiedziałam, siadając na kanapie. – Jeśli będziesz potrzebować czegokolwiek, tylko przyjdź do domu. Zostawię dla ciebie otwarte tylne drzwi. Skinęłam głową w milczeniu, nadal gapiąc się prosto przed siebie. Całe to gadanie o łóżkach i spaniu wydawało się zbyt intymne i wiedziałam, że jeśli spojrzałabym na Everetta, ta świadomość, którą czułam, byłaby dla niego boleśnie
jasna. Po kolejnym niezręcznym momencie, powiedział. – Dobranoc. – Branoc. - I już byłam sama. Wypuściłam zdławiony oddech, który nie zdawałam sobie sprawy że wstrzymywałam. Słońce nadal jeszcze nie zaszło, ale moje ciało powoli poddawało się senności. Podciągając kilt na ramiona, wpatrywałam się w odległą ścianę, zanim położyłam się na boku, na poduszce. Znów musiałam wstać wcześnie rano do pracy i poświęcić więcej czasu na wezwanie taksówki. Mimo pobieżnego przeszukiwania plaży, po tym jak oczyściliśmy buty Everetta z mojego lunchu, mojego roweru nigdzie nie było. Nie byłam do niego jakoś szczególnie przywiązana, ale to oznaczało o jedną mniej wolność w moim życiu. Zaczynały kończyć mi się opcje. Ale teraz, przynajmniej miałam miejsce do spania. Zwinęłam się pod grubą kołdrą owiniętą wokół mnie i zamknęłam oczy, modląc się by sen przyszedł szybko.
*** Następnego dnia dotarłam na swoją zmianę na czas, zadowolona że zostawiłam jakieś ciuchy na przebierkę w pracy na dni takie, jak te. Szósta rano była bezbożną porą pracy, ale spałam zaskakująco dobrze na nierównej kanapie i chociaż raz naprawdę dobrze się czułam. W pracy było normalnie jak zawsze, aż do pory po lunchu. Moją jedyną wskazówką do tego, że miało stać się coś złego, był zaniepokojony wzrok Clare, stojącej 2 alejki dalej, skierowany za moje plecy. Odwróciłam się, by zobaczyć nadchodzącego Macona i nie było niczego co mogłam zrobić, by uciec. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że miałaś aborcję? W pierwszej chwili jego słowa nie dotarły do mnie. – Ja... co? – Powinnaś była mi powiedzieć, że byłaś w ciąży. Zaopiekowałbym się tobą! Gapiłam się na niego, jego słowa były nagłym kopniakiem w brzuch. – Macon, - wymamrotałam, usiłując sformułować odpowiedź na rozmowę jakiej nigdy się nie spodziewałam, - Ja nie jestem... nie byłam... – Dokonałaś aborcji? Spojrzałam na Dolly, kasjerkę której pomagałam. Zbulwersowany wzrok na jej
twarzy sprowadził całą sytuację na ziemię i było to jak cios w żołądek. – Nie, - powiedziałam stanowczo. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! Wiedziałam z wyrazu jej twarzy, że mi nie wierzyła. – Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? - powiedział Macon, a ja odwróciłam się do niego. Patrzyłam na niego, z otwartą buzią, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek. To musiał być chory żart. – Macon, nie byłam w ciąży, nigdy nie miałam aborcji. – Jaką musisz być osobą, by zabijać nienarodzone dziecko? Byłam centrum zainteresowania dla całego przodu sklepu, wszystkie oczy były na mnie i nagle nie mogłam oddychać. Moje płuca skurczyły się nie będąc w stanie wciągnąć powietrza do środka; nic nie mogło mi przejść przez gardło. Nie miałam ataku astmy odkąd byłam małą dziewczynką. Dawno temu wyrzuciłam swój inhalator, myśląc że już nigdy nie będę go potrzebować. Znajome poczucie ściskającej moje serce i płuc pięści wrzuciło mnie w panikę i walczyłam, by zdobyć powietrze. – Z drogi! - usłyszałam znajomy głos dźwięczący w powietrzu, a następnie była tam Clare. - No dalej dziewczyno, ładnie i powoli. Po prostu wdychaj i wydychaj powietrze. Obok nas pojawił się Rob. – Co się stało? Czy z Lacey wszystko dobrze? – Myślę, że ma atak astmy. - Ramię Clary objęło mnie, kiedy prowadziła mnie do półek wzdłuż przedniej ściany. - Usiądź i skup się na oddychaniu, kochana. – Skarbie? - Macon ukucnął przede mną z twarzą wypełnioną fałszywą troską. Dobrze się czujesz? – Odsuń się, - warknęła Clare i wepchnęła się przed niego. - Już dobrze, nikt cię nie skrzywdzi, po prostu oddychaj. Nabrałam kilka dławiących sapnięć po powietrze, zanim poczułam że moje płuca się rozluźniają. Teraz łzy ściekały mi po policzkach, a ja wytarłam je tyłem ręki. – Co się tutaj dzieje? Głos pani Holloway prawie doprowadził mnie do kolejnego ataku astmy, więc
utrzymywałam oczy na podłodze. – Lacey miała atak astmy. – Właśnie widzę. Spojrzałam w górę, by ujrzeć menadżerkę sklepu wpatrującą się we mnie, z wargą podwiniętą w pogardzie. Jej mrożący wzrok przesunął się na Macona, potem po Clare i z powrotem na Roba. – Czy teraz jest z nią lepiej? Do tego czasu powietrze ponownie docierało do moich płuc. Nadal nie było to na sto procent, ale kiwnęłam głową i i tak odpowiedziałam. – Tak proszę pani, - wyskrzeczałam znikomym głosem. – Bardzo dobrze panno St. James, zechciałabyś pójść za mną. Mój żołądek zwinął się w mocny supeł. Kiedy się wyprostowałam, nie mogłam nawet spojrzeć na tę kobietę, wiedząc dokładnie co miało się właśnie stać. Mój wzrok opadł na Macona, który wtopił się w tylne otoczenie, by obserwować postępowanie. W jego oczach był dziki błysk, kiedy przyglądał się reakcjom ludzi. Mała zmarszczka w kąciku jego ust powiedziała mi, że powstrzymywał uśmiech. O, Boże. Cała ta męka, była okrutnym żartem, a ja utknęłam na jego żałosnym końcu. Blisko mnie, słyszałam jak Clare podnosi głos. – Pani Holloway, to nie była jej wina... – Panno Bishop, - powiedziała nasza menadżerka głosem, który nie znosił sprzeciwu, - proszę wrócić do swoich klientów. Nie mogłam zmusić się, by spojrzeć na Clare ani na nikogo innego w sklepie. Kiedy przechodziłam obok kasy, usłyszałam jak ktoś cicho zadał pytanie, a głośnym szeptem odpowiedziała Dolly. – Boże błogosław jej serce, ona miała aborcję. – Nie, nie miałam, - odwarknęłam kiedy ją mijałam, ale było za późno. Do czasu kiedy wyjdę z biura menadżerki, cały sklep będzie wiedział. Prawda nie miała znaczenia; ta plotka była zbyt soczysta by kłopotać się szczegółami. Przeszłam za wielką kobietą przez alejki i weszłam do biura na tyłach budynku. Nie było ono duże, ale przestrzeni starczyło na biurko i krzesła. Pani Holloway zamknęła za mną drzwi.
– Czy wiesz dlaczego cię tu zaprosiłam? Bo nigdy mnie nie lubiłaś? Cokolwiek moja babcia powiedziała do ucha Glendzie Holloway, nastawiło menadżerkę przeciwko mnie od dnia mojego zatrudnienia. Pracowałam ciężko, przychodziłam na czas prawie każdego dnia, ale nic co zrobiłam nigdy nie wydawało się wystarczyć. – Już raz dostałaś ostrzeżenie, by problemy osobiste nie wpływały na pracę, kontynuowała, nie czekając na moją odpowiedź. Usiadła i wysunęła szufladę. Proszę usiąść panno St. James. Usiadłam, zbyt zmęczona by się kłócić. Więc Rob jednak powiedział jej o wcześniejszej wizycie Macona. – Nie życzę sobie mieć kłamcę, wśród mojej siły roboczej, - ciągnęła dalej, palcami przebierając akta, aż trafiła na moją teczkę. - Twoim nawykiem stało się fałszowanie swojej karty z godzinami pracy, wpisywanie się albo za wcześnie albo za późno. Słuchałam w milczeniu jak wyliczała krocie obelg, które były albo przesadzone albo były jawnymi kłamstwami. Po prostu patrzyłam na nią pusto, nie dając jej nawet szansy by zobaczyła jak łamało się moje serce. Była dokładna, to musiałam jej przyznać. Wytykała mi każdy przypadek, kiedy przekroczyłam linię, udowadniając że to, co nadchodziło było nieuniknione i tylko przeze mnie. Ostrzeżenie Roba było pojedynczym oświadczeniem, ale to i tak znalazło się na jej liście brudów. – Podjęłam się szansy zatrudnienia cię, Lacey, ponieważ twoja babcia była przyjaciółką. Niestety, bazując na twoich wyczynach, obawiam się, że będę musiała złożyć wypowiedzenie twoim usługom. Zostaniesz odeskortowana do swojej szafki by upewniono się, że weźmiesz tylko to co jest twoje, a nie to co należy do firmy. Za biurkiem, zwinęłam dłonie w pięści, ale nie pozwoliłam ukazać się żadnej emocji na mojej twarzy. Zostanę odprowadzona z budynku, tak jakbym coś ukradła albo nie ufano mi na tyle, bym wyszła niestrzeżona. Tak bardzo jak chciałam rozprawiać i wściekać się nad tym jakie to było niesprawiedliwe, nie mogłam nic zrobić. Taka reakcja utwierdziłaby tylko opinie Glendy Holloway o mnie, a ja miałam wystarczająco dumy by nie dać suce wygrać. Studiowała mnie, jakby żądna mojej reakcji. Sekundy minęły, zanim zmarszczyła brwi. – No więc? Masz coś do powiedzenia?
Kiedy jej nie odpowiedziałam, wydawała się zirytowana moim milczeniem. – Twoje postępowanie tutaj, zostanie na stałe w twoich aktach. Jacykolwiek potencjalni pracodawcy zostaną dogłębnie zapoznani z powodami, przez które zostałaś zwolniona. Po prostu się na nią patrzyłam, utrzymując pusty wyraz twarzy. Drzwi za mną otworzyły się i Elton, stary ochroniarz, wszedł do pokoju. Wzdrygnęłam się w duchu, na to że ktoś inny był tego świadkiem, ale nie pozwoliłam wyjść mojej frustracji na powierzchnię. Łzy upokorzenia groziły wylaniem się, a płuca nadal paliły od ataku astmy, ale wszystko trzymałam w środku. Nie zamierzałam dać jej satysfakcji widzenia mnie błagającej, ani pokazania emocji którymi mogłaby się chełpić. W końcu, Glenda wydała zirytowane chrząknięcie i pokazała na Eltona. – Proszę wyprowadź ją i upewnij się, że niczego nie ukradnie. - Do mnie, powiedziała, - Twoja babcia będzie bardzo zawstydzona, że zabiłaś jej prawnuczka tak bezdusznie. Elton odprowadził mnie w milczeniu do strefy pracownika, podczas gdy ja pakowałam swoje rzeczy do plastikowej torby. Wtedy zostałam odeskortowana z budynku i zostawiona samej sobie kiedy wyszłam w końcu przez drzwi. Macona nie było nigdzie w zasięgu wzroku, ale teraz i tak mnie to nie obchodziło. Szłam dalej, przechodząc przez wielki parking. – Lacey! Głos Clare rozbrzmiał za mną ale nie odwróciłam się, idąc naprzód w kierunku głównej ulicy. Łzy szczypały moje oczy, ale nie zatrzymałam się, nawet kiedy znów krzyknęła moje imię. Nie mogłam pozwolić by zobaczyła jak płaczę, nie mogłam znieść tego że ktoś zobaczy moje łzy. Za centrum handlowym stała sześciostopowa ściana bloku, oddzielając go od bliskiego sąsiedztwa. Po drugiej stronie nie było nic oprócz alejki, którą nikt nigdy nie chodził. Obrałam kierunek na tą wąską drogę, idąc po dróżce aż byłam w połowie między dwiema ulicami na każdym końcu i nikt nie mógł mnie zobaczyć. Wtedy oparłam się o szarą ścianę i ześlizgnęłam się po niej na ziemię, wypłakując oczy.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ SIÓDMY – Wydajesz się rozproszona. – Mmm. - To był prawda, miałam wiele na głowie. Nikomu nie powiedziałam o tym, że mnie zwolniono. To była rozmowa której się obawiałam i miałam nadzieję, że szybko zastąpię tamtą pracę inną, ale moje plany na tym froncie nie układały się tak dobrze. Kłótnia z moją matką sprzed dwóch dni też w dalszym ciągu ciążyła mi na piersi. Nie rozmawiałyśmy o tym i nierozwiązane uczucia sprawiały, że stałam na krawędzi. Patrzyłam się na zadania matematyczne przede mną, ale moje oczy już zaczynały robić zeza. Wzdychając, odchyliłam się w krześle. – Matma nigdy nie była moją silną stroną. – Cóż, radzisz sobie lepiej niż wcześniej. Przynajmniej to jakiś początek. Parskając podniosłam głowę, żeby spojrzeć na Everetta. Pochylał się nad moim ostatnim testem, a włosy po części zakrywały jego twarz. Wpatrywałam się w jego profil, na delikatnie za-duży-na-jego-twarz nos, który i tak mu pasował, kwadratową szczękę która na kimś innym mogłaby być przesadą. T-shirt który miał na sobie rozciągał się na jego skulonych ramionach, ukazując grubość jego rąk. Zawsze byłam dziewczyną lubiącą klatę-i-mięśnie, a Everett miał je do pokazania. W końcu przyłapałam się na gapieniu i odwróciłam wzrok, zmagając się by skupić się na tym, czego się uczyliśmy. Minęło sporo czasu, odkąd ktoś, w dodatku nieznajomy, był dla mnie tak miły bez oczekiwania czegoś w zamian. I nie szkodziło też, że był ładny. – A i przy okazji, mam dobre i złe wieści w sprawie skrzyni. Trent powiedział, że teraz jest zbyt zajęty by zbudować inną, ale nie będzie miał problemu z zamianą twojej z tą, którą już ma. – To świetnie! Więc jakie są złe wieści? – No, można powiedzieć że są one jedynie potencjalnie złe. Musi wiedzieć jakim samochodem jeździsz, żeby wiedzieć czy będzie pasować. – Oj przyznaj, że po prostu chcesz wiedzieć czym jeżdżę. Wyszczerzył się. – To pytanie przeszło mi przez myśl, - drażnił się, szturchając mnie w żebra łokciem.
Cóż, to nie był jakiś narodowy sekret. – To Ford Bronco z 1973, skrzynia manualna. Everett mrugnął, a potem nisko gwizdnął. – No teraz to czuję się nieadekwatnie. Poczekaj, napiszę Trentowi i zobaczę co powie. Odpowiedź przyszła prawie natychmiast. – Mówi, że da radę i jest wolny jutro. Jutro była sobota i kolejny dzień wolny w sklepie z kanapkami. – To było pasowało, - powiedziałam ostrożnie. - Najpierw muszę zadzwonić do wujka Jake'a i powiedzieć mu by nas nie rozstrzelał kiedy pójdziemy po samochód. Mój wujek Jake mieszkał w północnej części stanu pośród sosnowych lasów. Nie byliśmy tak bardzo blisko zżyci, ale przyjaźnił się z moją babcią przez lata i kiedy wykazałam zainteresowanie samochodami połączyła nas więź. – A może przeniesiemy skrzynie do osoby u której masz samochód? Trent może pożyczyć platformę swojego taty, więc przywiezienie jej tam nie powinno zabrać dużo roboty. Pewnie wyjdzie nawet taniej, niż sprowadzenie Bronco tutaj. Pomyślałam o tym przez chwilę. – Dobra, zobaczę co da się zrobić. A teraz, raz-raz, płacę ci za uczenie mnie, a nie za siedzenie i bawienie się swoim telefonem. – Tak psze pani!
*** Całe zamienienie poszło bez problemów. Byłam zaskoczona jak szybko Trent zamontował ciężki kawałek sprzętu. Żylasty chłopak zajął się wielką skrzynią biegów lepiej niż faceci dwa razy więksi od niego. – Ten chłopak ma smykałkę do tych maszyn, - powiedział mój wujek Jake, gdy
patrzyliśmy jak Trent i Everett pracuję pod ciężarówką. Wyszczerzyłam się. – Który? – Nie ten twój, bo wątpię, żeby odróżniał klucz nasadowy od karła. Ten blondyn, ma do tego rękę. Od Jake'a, to był tak jakby komplement. Mój wujek pewnie sam naprawiłby mój wóz, gdybym nie była zbyt dumna by o to poprosić. A więc było tak, że pomógł im stojąc na nogach, bo miał uszkodzone kolana przez stary wypadek motocyklowy. Trent wysunął się spod samochodu, wycierając ręce w dżinsy. – No dobra, odpal go. Wspięłam się do samochodu i włożyłam kluczyk do stacyjki. Tak dobrze było być z powrotem w środku wielkiego Forda. Teraz widok był o wiele wyżej z powodu wyższych standardów, ale tęskniłam za byciem otoczoną wielką kabiną. – Zaczynam, - zawołałam i przekręciłam kluczyk. Stara Bronco zakasłała, przygotowując się do zapalenia. Siedziała bezczynnie już przez jakiś czas i nie spodobał jej się powrót do pracy. Popieściłam pedał gazu i spróbowałam jeszcze raz i tym razem zajęło trzy próby by rozrusznik zadziałał. Everett wsunął głowę przez otwarte drzwi. – Dobra, wrzuć wsteczny. Trzymając za siebie kciuki, przesunęłam drążek na boki. Przesunął się o wiele łatwiej niż kiedykolwiek i mogłam powiedzieć że opony się ruszały dzięki okrzykowi radości wujka. – Spróbuj wrzucić wszystkie biegi. Trzymając wciśnięte sprzęgło, wrzucałam każdy bieg i uśmiechałam się szerzej z każdym kolejnym. Przy ostatnim biegu, szczerzyłam się jak głupek: odzyskałam moją dziecinkę! Wcisnęłam gaz i upajałam się dźwiękiem wykończenia, zanim w końcu wrzuciłam na luz. – To było zajebiste, - wykrzyknęłam, wyślizgując się z pojazdu. – Synu, pozwól na słówko. - Jake odwrócił się i pociągnął Trenta na bok, zostawiając mnie i Everetta samych.
Wpatrywałam się w Bronco, przygryzając wargę by poskromić uśmiech, zanim mnie przerośnie. Boże, długo nie byłam tak szczęśliwa. – I mówiłaś, że mój samochód jest zardzewiały? – Hej, - powiedziałam udając znieważoną, - ona jest nieoszlifowanym diamentem. Daj jej trochę zaufania. - Prawdę mówiąc, cieszyłam się czymś co Jake nazywał patyną; rdza mi nie przeszkadzała, a tylko sprawiała że bardziej utożsamiałam się ze starą sobą. - Tak czy inaczej, nie oceniaj książki po okładce. Chcesz zobaczyć silnik? Kiedy w końcu podniosłam maskę, zagwizdał w uznaniu. – Może i nie wiem co robi połowa tych rzeczy, - powiedział, - ale wygląda to dobrze. Były czasy, kiedy praktycznie każdy dolar szedł w moją ciężarówkę. Nazwijcie to fazą, ale miałam dla niej naprawdę wielkie plany. Jednakże, rzeczywistość uniosła głowę bo skrzynia biegów popsuła się dokładnie, kiedy straciłam poprzednią pracę. – Jestem ciekawy, dlaczego Jake cie do siebie nie przyjął? Jego pytanie przyćmiło odrobinę mojego podniecenia. – Jego żona nie za bardzo mnie lubi. – Ah. - Zgaduję, że nie było zbyt wiele do powiedzenia. Emmaline Dupre była tylko kilka lat starsza ode mnie i nie ukrywała się z tym, że nie chciała mnie nigdzie w pobliżu swojego męża. Fakt, że Jake'a niezbyt to obchodziło sprawiał że tylko jeszcze bardziej mnie nienawidziła. Jake całym sercem wspierał moje plany wobec Bronco, pozwalając używać swojego podwórka do robienia moich przeróbek i wreszcie do przechowywania wozu. A przez to, że Emmaline wiekiem była bardziej zbliżona do mnie niż do Jake'a pewnie uważała mnie za konkurencję. Znów przygryzłam wargę, odwróciłam się i rzuciłam się Everettowi na szyję. – Tak bardzo ci dziękuję to jest świetne! Dopóki nie objął mnie ramionami nie zdawałam sobie sprawy z tego że właśnie znowu się na niego rzuciłam, dokładnie tak jak w dniu na plaży. Ale bez upojenia alkoholowego, to wydawało się intensywniej prawdziwe. Coś w nim, wypełniało mnie rozpalającą potrzebą, chociaż nie wiedziałam czego tak bardzo chciałam. Znieruchomiałam czekając, aż zauważy moją potrzebę i zacznie mnie macać, ale jego ręce pozostały w bezpiecznej strefie. Czując się nieswojo z moją reakcją, odsunęłam się tylko po to by zostać przyciągniętą z powrotem rękami za
moimi plecami. Wverett obserwował mnie z głową przechyloną na bok i z szacującym spojrzeniem w oczach. Mój wzrok opadł do jego ust i tęskne pragnienie by przekonać się jak one smakowały, sprawiło że zaczęłam pochylać się do przodu. W ostatniej sekundzie opamiętałam się i przecięło mnie rozczarowanie. Nie miało znaczenia, że tak dobrze było mi w jego ramionach ani to, że znowu chciałam go uściskać za bycie, no cóż po prostu sobą. Wiedziałam, że ujrzał trochę mojego życia wtedy w barze i kiedy odebrał mnie pijaną z plaży i czułam się zawstydzona. Byłam lepsza niż to, ale jednak on zobaczył tylko tę złą stronę mnie i mojego życia. Jake i Trent wrócili do nas i wymknęłam się z ramion Everetta. Wydawał się niechętny by mnie puścić, ręką sunąc w dół mojego ramienia zostawiając za sobą ciarki. Obok nas, Trent miał w oczach zafascynowane spojrzenie, a Trent uśmiechał się od ucha do ucha. – I nie zapomnij, że potrzebuję zgody twojego papy, zanim będziesz mógł zacząć grzebać w moich samochodach. – On się ściga, - powiedział Trent do Everetta podekscytowanym głosem. - Chce, żebym był częścią jego załogi. Jake poklepał chłopaka po plecach. – Może nawet chcę cię za kierowcę jeśli wiesz coś o byciu za kółkiem. Nie zaskoczyło mnie to, że Jake chciał zagarnąć młodego mechanika. Wujek Jake zawsze lubił szybkość, nawet jeśli wiązała się ona z dobrą ilością wypadków. Jego dni jako ścigacza były powodem dlaczego miał dwa uszkodzone kolana i kupę kłopotów z plecami, jak i stodołę pełną samochodów, żeby każdy fan ścigania się był zazdrosny. To też pewnie wyjaśniało dlaczego lubił okradać kołyskę. Albo przynajmniej tak mówiła moja babka. – Myślisz, że bezpiecznie będzie pojechać do domu? - zapytałam. Trent wzruszył ramionami. – Wszystko wyglądało dobrze, więc chyba nie dowiesz się dopóki jej nie wypróbujesz. – To wstyd widzieć tę bestię tak czystą. - Jake spojrzał na mnie znad maski. -
Zwłaszcza biorąc pod uwagę jak ostatnio tu lało. Powolny uśmiech wkradł mi się na usta. – Wujku Jake, nadal masz tę błotną dziurę na końcu swojej posiadłości?
*** Do czasu, gdy wróciliśmy do Oyster Cove, każdy cal Bronco pokryty był w czerwonej glinie, a Everettowi udało się oderwać ręce od Oh Cholernego drążka. – Teraz widzę, dlaczego zepsułaś skrzynię, - powiedział. Posłałam mu zadowolony z siebie uśmieszek, kiedy jechaliśmy przez miasto. Wyraz jego twarzy kiedy zostawiłam tę nową skrzynię biegów na chodzie i wjechałam prosto w coś co wyglądało jak wielkie jezioro, był bezcenny. – Cóż, teraz możesz powiedzieć wszystkim że kąpałeś się w błocie w dole Mississippi. – Down in Mississippi and up to no good? – No popatrz: miastowy chłoptaś zna swoją wiejską muzykę! Jego śmiech sprawił, że moje serce zatańczyło. Nie miałam tak dobrego dnia od, cóż, bardzo długiego czasu. – Dobrze się dziś bawiłem. Spojrzałam na niego kiedy przemówił. Jego niebieskie oczy tańczyły i mogłam powiedzieć że mówił prawdę przez mały uśmiech na jego normalnie łagodnej twarzy. – Tak, ja też. Przez jakiś czas jechaliśmy w przyjaznej ciszy. Kiedy zatrzymałam się przed białą posiadłością Everett nie wysiadł od razu. Robiło się już ciemno, pochmurne niebo przyciemniało światło słoneczne bardziej niż zazwyczaj. – Nigdy nie byłem przy dziewczynie, która wie jak obchodzić się z samochodami. - Poruszył brwiami. - To całkiem gorące. Jego słowa sprawiły, że chciałam się jednocześnie śmiać i płakać. Przyjaźń z chłopakiem to nie bardzo sprawa w jakiej miałam doświadczenie. Nie było sensu w zaprzeczaniu że mi się podobał, chociaż próbowałam hamować to uczucie. Byłam tak bardzo przyzwyczajona do ruszania za szybko, że próba zwolnienia ze wszystkim
była niesamowicie trudna, a ja nie byłam gotowa oddać naszej przyjaźni. Na moją ciszę Everett westchnął i wyjrzał przez okno. – Słuchaj, wiem że masz problemy z którymi próbujesz się uporać i staram się być przyjacielem. Ale pewnie powinnaś wiedzieć, że cię lubię. Bardzo. Część mnie wiedziała, że powinnam się cieszyć – on mnie lubił! - a i tak czułam tylko strach. Strach, że skończy się to jak każdy inny „związek”, kiedy już dostanie to czego chce i da sobie ze mną spokój. Wiedziałam, że musiałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Czy bycie „normalną” było tak trudne? Kiedy nic nie powiedziałam, znowu westchnął. – W takim bądź razie, widzimy się jutro. Kiedy otworzył drzwi i wyszedł panika zagroziła, że mnie przerośnie. – Zwolnili mnie z pracy. Nie wiedziałam dlaczego powiedziałam to właśnie wtedy, ale to zdecydowanie zyskało uwagę Everetta. – Dlaczego? - zapytał marszcząc brwi. – Ja... Ktoś przyszedł i oskarżył mnie o coś czego nie zrobiłam i menadżerka zwolniła mnie za zaistniały raban. - Oskarżenie Macona nadal paliło i było wiele rzeczy w moim życiu, o których nigdy nie powiedziałam Everettowi. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej i troska rozświetliła jego oczy. – Dasz sobie radę? Szarpnięciem kiwnęłam głową, przełykając nagłe uczucie. Nawet nie obchodziło go co mówili ludzie, ale troszczył się o to czy dam sobie radę. Z jakiegoś powodu, przez to zachciało mi się płakać. – Powiedziałam o tym drugim pracodawcom i obiecali mi więcej godzin. Kiwnął głową a potem oparł się o ciężarówkę. – Nie myśl nawet o rezygnowaniu z korków na GED. Przed zakończeniem odbiję sobie twoją ofertę zapłaty. I nie uciekaj na wagary. Pamiętaj, że wiem gdzie mieszkasz.
Drażniąc się ze mną tą groźbą, sprawił że chciałam się uśmiechnąć więc przygryzłam wnętrze policzka by powstrzymać usta od ruchu. – I Lacey? - spojrzałam na niego. - Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu zadzwoń. Wiatr wzmagał się nad wodą, co było znakiem że nadchodzi letnia burza. Dęby sypały liśćmi wzdłuż ulicy przede mną, ale nie chciałam jeszcze odjeżdżać. Wszystko we mnie chciało zostać z tym chłopakiem, spędzić więcej czasu rozmawiając i go poznając. Ale podróż tą drogą zaprowadziłaby do zbyt wielkiego kuszenia i zamartwiania że wpadnę w stare nawyki i oczekiwania, dlatego musiałam się stamtąd wynosić. Kiwając na jego oświadczenie, uruchomiłam starą Bronco kiedy wyszedł i zamknął drzwi. Było mi ciężko na sercu, kiedy wcisnęłam gaz odjeżdżając od tego, czego chciałam w tym momencie do miejsca, którego nienawidziłam.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ ÓSMY Stałam w alejce chemicznej, gapiąc się na pudełka. Minęło trochę czasu odkąd chciałam pomalować włosy w sposób zrób-to-sama i nie pamiętałam by wcześniej było aż tyle odcieni kolorów i nazw. Nieobecnie zaczęłam okręcać sobie blond włosy wokół palca. Tego ranka spojrzałam na siebie w lustrze w łazience i zdecydowałam, że nienawidzę swojego odbicia. To było dziwne uczucie. Nie chodziło za bardzo o to, że uważałam siebie za brzydką, czy że moje włosy to bałagan. Po prostu obudziłam się nienawidząc wyglądu jaki przedstawiałam, więc oto byłam tutaj by coś z tym zrobić. Biorąc jedno pudełko do ręki, zapatrzyłam się na modelkę na nim zanim przekręciłam je i sprawdziłam jak wyglądały rozmaite kolory. Normalnie poszłabym z tym do fryzjera, ale przez to że straciłam pracę, budżet był cienki. Tak bardzo jak chciałam zmiany musiałam ustalić swoje priorytety. Teraz, drogeria z farbami była tania więc byłam zdolna zrobić to sama, żeby zaoszczędzić pieniądze. – Hej, laska, dawno cię nie widziałam. Zaskoczona znajomym głosem zaczęłam oglądać się na boki i zobaczyłam Cherise opierającą się o wózek i uśmiechającą się do mnie znacząco. Naprędce odłożyłam pudełko z powrotem na półkę i usłyszałam jak się śmieje. Widywałam barmankę tylko w barze i w tych przyćmionych światłach błędnie założyłam, przez jej pewność siebie, że jest starsza. W świetle dnia jednakże, nie wyglądała na o wiele starszą ode mnie. Jak prawdziwa południowa dziewczyna, miała na sobie obcięte spodenki, top z odkrytymi plecami i kowbojskie buty które były miłym dodatkiem. Wydawała się czuć o wiele bardziej komfortowo w swoim ciele, niż ja w swoim. Ciemne włosy miała ściągnięte do tyłu w luźny kucyk pod czerwoną czapką Ole' Miss. Teraz czekała na moją odpowiedź z jedną uniesioną brwią. – Tak, przykro mi, - zaczęłam i urwałam, kiedy machnęła ręką. – Niech nie będzie. Z tego jak wyglądają rzeczy, wydawało się że i tak musiałaś zrobić sobie przerwę. - Pokiwała głową na boki. - Chcesz coś zmienić? – Um... Wszystko wiedzący uśmiech pojawił się na jej ustach.
– Zmiana może być fajna. - Przez chwilę mnie studiowała, przekrzywiając głowę na bok a następnie wzięła jakieś pudełko i rzuciła mi je. - Masz, założę się że ten kolor polubisz. Odwróciłam opakowanie i ozbaczyłam patrzącą się na mnie modelkę z rozwianymi kasztanowymi włosami. – Dzięki, - powiedziałam niepewnie, obracając pudełko w rękach. – Jeśli to jakieś pocieszenie, - kontynuowała Cherise jakbyśmy prowadziły rozmowę. - Ja też odeszłam z tego miejsca. Porobiło się trochę ostrzej niż preferuję. Wygląda na to, że przejmuję w mieście Calamity Jane. – Jesteś tam barmanką? – Nie, jestem właścicielką. Znaczy, technicznie bank jest właścicielem, ale miejsce jest moje do prowadzenia. Powinnaś wpaść, któregoś wieczoru. Obiecuję trzymać większy rygor na to, kto będzie wpuszczany do środka. Bar Calamity Jane był tradycją Oyster Cove o wiele dłużej niż tu mieszkałam. Klub mieścił się mniej niż przecznicę od oceanu i stał bezużytecznie z powodu szkód jakie wyrządził huragan kilka lat temu. Jeszcze tam nie byłam, ale zawsze miałam zamiar się wybrać. – Zobaczę, - powiedziałam z rezerwą. - Próbuję uciec od tego życia; ono... nie jest dla mnie. – Dobra dziewczynka. - Na mój speszony wzrok, wyszczerzyła się. - Nigdy nie wstydź się iść własną ścieżką. Jasne jak cholera, że nie jest to łatwe, ale to sprawia że warto żyć. Powolny uśmiech wkradł mi się na usta i Cherise puściła mi oczko. – Do zobaczenia, laska, - powiedziała, mijając mnie i znikając za rogiem. Patrzyłam się za nią przez sekundę, potem na pudełko farby w mojej ręce i w końcu podeszłam do lady. Podczas gdy kasjerka podliczała mój zakup wyciągnęłam telefon i napisałam do Everetta. < Gdzie dziś pracujesz? > < Dalej od 90, przy wodzie. Czemu pytasz? > Mój uśmiech zmienił się w wyszczerz, gdy przyszedł mi do głowy pomysł. < Bez powodu. >
Pół godziny później, jechałam w dół przybrzeżnej autostrady szukając konstrukcji. Na siedzeniu obok mnie stała wielka przenośna zamrażarka pełna kulek śniegowych. Cieszyłam się, że wzięłam lodówkę bo znalezienie tego miejsca zajęło mi więcej czasu miałam nadzieję. W końcu zobaczyłam przy drodze mężczyznę przy pracy nad frontonem i zjechałam na pobocze. Najpierw rozpoznałam Trenta. Miał na sobie czarny podkoszulek, który już był zabrudzony od dnia pracy. Zauważył mnie i zawołał kogoś zza ściany kiedy ja wyjęłam z siedzenia zamrażarkę. Nagle uderzyło mnie niezdecydowanie. To taki idiotyczny pomysł. I co ja w ogóle próbowałam zrobić? Potem obok Trenta pojawiła się kolejna postać i przełknęłam. Kudłate ciemne włosy i szerokie ramiona identyfikowały Everetta, ale to nie na jego włosy patrzyłam. W przeciwieństwie do Trenta, Everett wybrał opcję bez koszulkową; nawet z odległości mogłam zobaczyć zarysy jego mięśni na brzuchu. Ręce miał w wielkich roboczych rękawicach, które zdjął i włożył pod pachę, patrząc się na mnie z naprzeciwka. Uświadomiłam sobie, że gapię się z otwartą buzią i zamknęłam ją ze zgrzytem. Przykuta do ziemi pomachałam mu nieśmiało, z dyndającą obok mnie zamrażarką. Kiedy zaczął iść w moją stronę, prawie wystrzeliłam z powrotem do Bronco, ale z całych sił starałam się zostać na miejscu. Z bliska mogłam zobaczyć pot i brud pokrywający całe jego ciało. Siwe smugi jak zgadywałam cementu, biegły w górę jego ramion. Wszystko co chciałam zrobić to sięgnąć w górę i przekonać się czy w dotyku był taki dobry na jakiego wyglądał. – Moje oczy są tu w górze. Szarpnęłam głowę w górę z palącą twarzą. Wtedy absurdalność jego słów dotarła do mnie i roześmiałam się. To wydawało się przełamać napięcie, przynajmniej z mojej strony i podniosłam zamrażarkę. – Przyniosłam kulki śnieżne. Na jego puste spojrzenie, otworzyłam wieko i wyjęłam jedną z kolorowych lodowych kulek w plastikowych kubeczkach. – Masz, - powiedziałam, podając mu niebieską i łyżeczkę. Wziął kubek z mojej ręki i się zapatrzył. – Stamtąd skąd jestem mówimy na to lody w kubeczkach, - powiedział, wkładając łyżeczkę z lodem do ust.
Tutaj lodowe smakołyki były letnią tradycją. Słońce już paliło; mogłam poczuć jak pot skraplał mi się na skórze głowy, tylko od stania tam. Mieszkałam tu kilka lat i nadal miałam problem z wilgotnością w lato. – Domyśliłam się, że pewnie będziesz potrzebować czegoś takiego właśnie teraz, - powiedziałam, w końcu odnajdując głos. – Mam nadzieję, że przyniosłaś wystarczająco dużo by się podzielić. Nie widziałam żeby Trent do nas podchodził, więc spojrzałam na niego przestraszenie kiedy uświadomiłam sobie, że stał za Everettem. – Uh, tak, w sumie, - odpowiedziałam, podnosząc zamrażarkę. - Nie mogłam tu zmieścić więcej niż ośmiu kubków, ale mogę pojechać i kupić więcej jeśli chcecie. – Bez jaj. - Kiedy pokazałam mu resztę, Trent uśmiechnął się cwaniacko. - Mój tata zostawił kilku chłopaków by przynieśli zapasy, więc to byłoby idealne. Założę się, że i tak przerwali robotę żeby złapać coś zimnego; wątpię żeby przynieśli coś z powrotem. - Wziął zamrażarkę i klepnął Everetta w plecy. Stary, twoja dziewczyna jest zajebista. Szczęka mi opadła na oświadczenie chłopaka, ale nie mogłam wydobyć słów by go poprawić, bo już pospieszył z powrotem do miejsca pracy. Kliku innych chłopaków w różnych stanach nagości przyszli zobaczyć o co chodziło. Stłoczyli się wokół Trenta, gdy postawił zamrażarkę na pustakach i każdy zaczął wyjmować swoje porcje. – Myślę, że właśnie zdobyłaś kilku fanów. Wzdrygnęłam się na słowa Everetta i wskazałam niezręcznie między nami a Trentem. – Co do tego co powiedział... Everett machnął ręką. – Tym się nie przejmuj. Chcesz ich poznać? – Poznać kogo? – Ekipę. Twoi fani czekają moja pani. Roześmiałam się niezręcznie, ale z wahaniem poszłam za nim do grupy. Nie było ich tak wielu jak myślałam, ledwo garstka i wszyscy wydawali się być w tym samym wieku. Odwrócili się na moje przybycie i ciężko było mi znieść nagłą uwagę; pomachałam im nerwowo.
– Znasz już Trenta. Jego tata prowadzi firmę. - Everett zaczął wskazywać na każdego chłopka. - To jest Cole, Jake, Daniel i Vance. To jest Lacey St. James. Jeden z chłopaków z małym kucykiem, Cole, wyszedł do przodu studiując mnie. Zdecydowanie był najprzystojniejszy z nich wszystkich, ale kiedy mi się przyglądał była w nim twardość, która mnie dekoncentrowała. – Znam cię, prawda? Jeśli o tym mowa, to wydawał się znajomy i wtedy uświadomiłam sobie gdzie go widziałam. – Jesteś basistą w Twisted Melody. - Zespół był regularną instytucją w barach wokół miasta. Przypomniałam sobie jak Ashley mówiła, że przespała się z jednym z członków zespołu, ale nigdy nie chciałam znać brudnych szczegółów. - Lilka razy widziałam jak graliście. – Zignoruj mojego boskiego przyjaciela. - Vance jedyny czarny chłopak z grupy, szturchnął Cola ramieniem i wyciągnął do mnie dłoń. - Miło cię poznać. Jeśli nadal będziesz przynosić smakołyki, to będziesz tu zawsze mile widziana. Daniel gapił się na mnie z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Wydawał się być najmłodszym z grupy, ledwie po liceum, jeśli w ogóle. Powędrował wzrokiem w dół mojego ciała, wrócił w górę i jego uśmiech się poszerzył. – Ja też już cię gdzieś wiedziałem, prawda? Przeszły mnie ciarki nawet w gorącym słońcu i próbowałam strząsnąć swoją obawę wzruszając ramionami. – To małe miasteczko. - Nie lubiłam sposobu w jaki na mnie patrzył. Zbyt wielu chłopaków posyłało mi te spojrzenie i chciałabym żeby letnie temperatury pozwalały mi komfortowo nosić więcej ubrań. Trent musiał wyczuć że coś było nie tak, bo strzelił młodego chłopaka przez łeb. – Dobra, - powiedział ostrym głosem, - wracać do pracy. - Kiedy inni odeszli, zasalutował mi delikatnie. - Nie krępuj się odwiedzać mojego współlokatora w pracy, - powiedział, puszczając oczko zanim się odwrócił i przełknął resztę smakowitego lodu. Dziwna reakcja Daniela na mnie przyćmiła mój dobry humor, ale i tak uśmiechnęłam się delikatnie do Everetta. Znowu mnie obserwował z głową przekrzywioną na bok. W końcu usta wykrzywiły mu się w jednostronnym uśmiechu.
– Dzięki za lodowe kubki. – Śniegowe kulki. Uśmiech poszerzył się do wyszczerza. – Cokolwiek. Pojawiła się niezręczna cisza, więc przygryzłam wargę i wycofałam się. – Więc, hm, chyba będę już szła... – Chcesz zobaczyć jak gra Cole? Zatrzymałam się. – Widziałam go już w kilku miejscach. Everett potrząsnął głową. – Wokalista jego grupy odszedł, zdecydował się iść na profesjonalistę czy coś, więc Cole przejmuje prowadzenie. Jego debiutowy koncert jest jutro i wszyscy idziemy, żeby go zobaczyć. Wchodzisz w to? Już byłam gotowa powiedzieć nie, ale znowu się powstrzymałam. Moje relacje z Everettem były rozbieżne i ostrożne bo czułam jakbym musiała się bardzo wstrzymywać. Bycie z grupą nieznajomych chłopaków zwłaszcza w barze, prosiło się o kłopoty od których próbowałam uciec. Ale i tak, brzmiało to jak zabawa i musiałam się zastanowić dlaczego się powstrzymuję. Ostatnio w moim życiu nie było za dużo zabawy, tak jakbym się za coś karała. Może czas było poluzować trochę uchwyt. Musiałam wstrzymywać się za długo, bo Everett pochylił głowę tak że widział moje oczy. – Nie musisz iść jeśli nie chcesz. Desperacko chciałam, żeby powiedzenie tak było dla mnie łatwiejsze. Zaproszenie brzmiało na bezpieczne ale już raz zrobiłam z siebie idiotkę przed Everettem. Myślenie z nim tak blisko również było trudne. Swędziała mnie ręka, żeby dotknąć jego gołej piersi więc wbiłam paznokcie w dłonie. Mogę o tym pomyśleć? - to było najlepsze co mogłam zrobić, pomimo że serce chciało wykrzyczeć Tak. – Jasne, nie ma problemu. - Pochylił się blisko. - Ale daj mi znać jeśli nie chcesz –
iść, może będziemy mogli zrobić coś razem. Przeszukiwałam jego oczy, próbując znaleźć coś co powie, że namawiał mnie na seks. Właśnie tak brzmiały jego słowa, ale drażniące się spojrzenie w jego oczach i niezobowiązujący ton wysyłały sprzeczne sygnały. – Dobrze, - powiedziałam po chwili, uświadamiając sobie że muszę odpowiedzieć. Nagle Everett wyszczerzył się. – Do zobaczenia, - powiedział, szczerząc się szeroko. Odwrócił się i odszedł do konstrukcji, a ja gapiłam się na jego wycofującą się figurę. Odejście od tego miejsca było trudne. Wszystko co chciałam zrobić to zostać tam, spędzić więcej czasu z chłopakiem który naprawdę wydawał się być zainteresowany mną, a nie tym co mogłam dla niego zrobić. Zobaczyłam to w oczach Everetta: nie byłam zabawką do zużycia i wyrzucenia. Kiedy na mnie patrzył w jego oczach był szacunek, czyli coś więcej niż dawała mi własna rodzina. To wystarczyło, by dziewczyna chciała więcej i ta żądza, potrzeba w moim sercu, przerażała mnie. To uczucie, na o wiele za długo, przykuło mnie łańcuchem do boku Macona. Dopiero teraz odkrywałam swoją własną niezależność, walcząc by odkryć kim chciałam być. Dlaczego miałabym oddać to dla chłopaka, który pewnie wyjedzie pod koniec lata i nigdy nie wróci? Ale, Boże, chciałam tego tak bardzo. Nie zdawałam sobie sprawy jak długo stałam tam gapiąc się, aż Everett obejrzał się na mnie, przerywając moje myśli. Nawet stąd, mogłam widzieć grę jego mięśni na klatce piersiowej, w jego rękach i ramionach. Rozpaliło to we mnie ogień który tak rozpaczliwie próbowałam zakopać, ale to ból w sercu w końcu zmusił moje nogi do ruchu. Wskoczyłam do Bronco, uruchomiłam ją, wycofałam i odjechałam do mojej jedynej pracy. Teraz nie mogłam pozwolić sobie na zaangażowanie ani romantyczne ani żadne inne. Ale nie mogłam powstrzymać się przed myśleniem, czy jeśli pozwolę tej okazji przejść koło nosa, to czy znajdę kogoś kogo będę chciała tak bardzo jak Everetta.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY – Lacey, wiesz skąd Davy ma tego guza na głowie? – Hmm? - nie byłam przyzwyczajona, by nauczycielka mojego brata podchodziła do mnie, kiedy go odbierałam. Melinda Jones wygląda na dobre czterdzieści lat ale poza tym, że mój brat ją ubóstwiał, nie wiedziałam nic o drobnej brunetce. – Twój brat przyszedł dziś na lekcje z guzem na czole. Zastanawiałam się czy wiesz skąd on się wziął? Przerażona jej słowami, potrząsnęłam głową. – Nie byłam w domu do czasu, gdy wczoraj poszedł do łóżka. Czy moja matka powiedziała coś gdy go dziś podrzuciła? Nauczycielka wyglądała na zakłopotaną, przez co się zmartwiłam, ale kiwnęła głową. – Jeśli się czegoś dowiesz, proszę daj mi znać. Jej tajemnicze stwierdzenie siedziało mi w głowie całą drogę do domu. Podczas zapinania Davy'ego w foteliku, obejrzałam jego głowę i faktycznie zauważyłam małego siniaka tuż na jedną brwią, ledwo widocznego na jego bladej skórze. – Kochanie, skąd masz tego siniaka? – Uderzyłem się w głowę, jak grałem. Jego ponure spojrzenie, nie zmniejszyło moich zmartwień. Przypomniałam sobie siniaki na wnętrzach jego ramionek i niepokój gościł we mnie przez cały czas. Moja mam wróciła do domu około piątej i nie mogłam nawet zaczekać aż w pełni przeszła przez drzwi. – Mamo, gdzie Davy nabył tego siniaka nad okiem? Mrugnęła na mnie osowiale i wzruszyła ramieniem. – Musiał coś sobie zrobić w szkole, - powiedziała, idąc do lodówki. Potrząsnęłam głową.
– Pani Jones powiedziała, że miał go już kiedy przyszedł dziś na lekcje. – Co sugerujesz, Lacey? Mama stała do mnie plecami, ale mogłam zobaczyć jak napięła ramiona. – Nic nie sugeruję, mamo, - powiedziałam spinając się na możliwą kłótnię. Właśnie wróciła z pracy na poczcie; zazwyczaj wściekała się bardzo łatwo kiedy była pijana. - Po prostu pomyślałam, że powinnaś wiedzieć co powiedziała nauczycielka Davy'ego. - Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że miała jakąś odpowiedź na niewypowiedzianą obawę w moim sercu. Mama zamknęła lodówkę i wpatrzyła się w rączkę na długi czas. – Chyba nie sądzisz, że... - zaczęła i urwała. - Nie sądzisz chyba, że twoja babcia...? Przełknęłam, nie pozwalając by ta myśl mnie przerosła. – Że siniaczy Davy'ego? Nie wiem. Mama skrzywiła się na moje oświadczenie, a potem wolno się odwróciła. – Dziś rano, ona zabrała go do szkoły. Nie przypominam sobie, żebym coś widziała jak jedliśmy śniadanie. - Potrząsnęła głową. - Nie, moja matka nigdy by... – Robi to mi. - Zdanie wydostało się z moich ust, z latami frustracji na czele. Odkąd tylko się tu przeprowadziliśmy, nie robiła nic oprócz bycia dla mnie okrutną. – Cóż, ty to co innego. Babcia lubiła Bena, ale twój tatuś był, cóż... Jej ton i słowa ścisnęły mnie za serce, ale próbowałam strząsnąć ten ból. – Czy kiedykolwiek uderzyła cię gdy byłaś dzieckiem? Zobaczyłam w jej oczach odpowiedź, ale i upartość. – Lacey May, pozwól mi się tym zająć, - powiedziała stanowczo. - Jeśli ktoś krzywdzi moje dzieciątko, dowiem się. Jej słowa, siła w nich jakiej nie słyszałam od lat, sprawiły że ogromnie mi ulżyło. Bez względu na to, co myślałam o swojej babce, nie chciałam oskarżać jej o znęcanie się nad moim małym braciszkiem. Podczas gdy bolało to, że mama wstawiała się za Davy'ego a nie za mnie, to przynajmniej miała zamiar coś zrobić.
– Tak, mamo, - powiedziałam, pełna ulgi. Napięcie w pokoju zmniejszyło się i wymieniłyśmy małe uśmiechy. – Co powiesz na jakiś obiad? - zapytała. – Jasne. - Przełknęłam, kiedy znów się odwróciła, wyciągając ze spiżarni i lodówki produkty. Miło było mieć mamę z powrotem, nawet jeśli tylko na jeden wieczór. Próbowałam wyrzucić z głowy ślady na ciele Davy'ego, gdy spędzaliśmy razem wieczór wolni od babci i czując się prawie jak przed tym, gdy moje życia zmieniło się w piekło.
*** – No to ja mówię, ruszaj do przodu i przeleć chłopaka. Skrzywiłam się na słowa starszej pani, patrząc jak ostatnia klientka której pomogłam, zatrzymała się przy drzwiach jakby debatując czy zostać i posłuchać tego smakowitego kąska. Przygryzłam wargę kiedy kobieta popatrzyła szybko na boki i w końcu zdecydowała się wyjść. – To nie takie łatwe, - spróbowałam ponownie, zastanawiając się co na Boga skusiło mnie by powiedzieć o tym współpracownicom. – Pewnie, że jest. - Powiedziała poważnym głosem Conny, w którym była nutka ciekawości. - Co jest złego w seksie? Chciałam uderzyć głową w blat. Co miałam zrobić żeby starsza pani z silnymi pragnieniami seksualnymi zrozumiała, że chciałam się zmienić? – Brzmi jakbyś świetnie sobie radziła, - powiedział cienki głos zza mnie. Elise położyła na blacie chleb i zaczęła wkładać długie bagietki do opiekacza. Odsunęła z twarzy ciemne włosy i uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. - Myślę, że to jest romantyczne. Odwróciłam się do Connie. – Widzisz? - wskazałam młodszą dziewczynę obiema rękami i uszło ze mnie trochę złości. - Dziękuję ci. – Cóż, Boże błogosław jej serce ale mała Panna Ja-Nie-Daję nie jest prawdopodobnie tą, która daje rady o związkach. - Connie szturchnęła łokciem młodszą dziewczynę w żebra. - Bez obrazy, słoneczko, ale branie romantycznych rad od od dziewicy jest trochę jednostronne. – Nie w tym rzecz, - powiedziałam i westchnęłam. - Może w ogóle powinnam wyrzec się facetów.
Connie zaśmiała się. – I gdzie w tym zabawa? Mówienie moim współpracownicom o tym dylemacie nie było pewnie najmądrzejszym posunięciem, ale dobrze było zrzucić to wszystko z piersi. Przynajmniej tak myślałam dwie sekundy po otworzeniu swojej wielkiej buzi. Albo byłam ululana w fałszywe poczucie bezpieczeństwa, albo byłam tak zdesperowana że naprawdę nie rozważyłam kto mnie słuchał. Sklep z kanapkami pomógł mi trochę po tym jak zwolniono mnie z supermarketu. Trochę niezręcznie było przyjść tu następnego dnia i dowiedzieć się, że moje współpracowniczki słyszały o konfrontacji i chciały znać soczyste szczegóły. To, że może nie chciałam o tym rozmawiać nie było nawet brane pod uwagę; mało miastowa ploteczka musiała zostać zaogniona albo zwróci się przeciwko tobie. Ostatnio miałam za dużo problemów by tym ryzykować. Szef na szczęście dał mi więcej godzin, ale dodatkowy czas nie wynagradzał za bardzo straty tamtej pracy. Dodajmy ten fakt do tego, że teraz płaciłam za gaz na Bronco, kiedy wcześniej jeździłam rowerem za darmo, więc teraz jeszcze bardziej brakowało mi pieniędzy. Rzecz w tym, że lubiłam tą robotę; to nie wiele, ale cieszyłam się pomagając koleżankom, a one były w porządku. Wiedziałam, że to nigdzie nie zajdzie, ale tak miło było nie myśleć za ciężko przez chwilę o wszystkich sprawach. Chciały zapytać o więcej, ale zabrzmiał za mną dzwonek nad drzwiami, mówiąc że przyszedł kolejny klient. Wdzięczna za odpuszczenie tej rozmowy, odwróciłam się. – Co mogę podać...? - urwałam gdy rozpoznałam nową klientkę i niepewny uśmiech wystąpił mi na usta. - Hej. Clare wdawała się zdenerwowana, przygryzając wargę i delikatnie mi machając. – Hej. Zapadła niezręczna cisza. Najwyraźniej po coś przyszła i uświadamiając sobie że może nie po to żeby mnie zobaczyć, weszłam z powrotem w swoją rolę. – Co mogę ci podać? – Możemy pogadać? Prośba przestraszyła mnie. Obejrzałam się na Connie i Elise i starsza pani
wzruszyła ramionami. – Myślę, że damy sobie radę z tłumem, - powiedziałam sucho. – Dziękuję. - Zdejmując cienkie, foliowe rękawiczki poszłam z Clare na zewnątrz. Dziwnie było ją tu widzieć. Ledwo się z nią wcześniej poznałam, ale myślę że się zbliżyłyśmy. - Skąd wiesz gdzie pracuję? - zapytałam kiedy wyszłyśmy. – Jedna z klientek powiedziała, że cię tu widziała, więc pomyślałam że sprawdzę czy nadal tu jesteś. – Więc, masz teraz przerwę na lunch? Coś mnie ominęło odkąd mnie zwolnili? Zgadywałam, że moje odejście nadal było głównym źródłem plotek; minął mniej niż tydzień odkąd mnie zwolniono. Clare wybuchła krótkim śmiechem. – W sumie to nawet bym nie wiedziała. Zaraz po tym jak wyszłaś, ja też odeszłam. Mrugnęłam. – Poważnie? Ruda przytaknęła. – Pani Holloway wydawała się mieć to gdzieś, ale Rob próbował przekonać mnie bym została. Wyglądało na to, że był bardzo zmartwiony dowiadując się jak nagle zostałaś wywalona; myślę, że jeśli wiedziałby co się dzieje to by się za tobą wstawił. – Tak, cóż, - mruknęłam, nie wiedząc tak naprawdę co powiedzieć. - To i tak w końcu by się stało. – Ale do dupy było to, jak się wszystko potoczyło, - powiedziała żarliwie Clare. - To po prostu złe, sposób w jaki zostałaś wyrzucona. Powiedziałam Robowi, że jeśli menadżerka zrobiła tak z jednym pracownikiem, ile czasu zajmie aż zrobi to samo ze mną? Nie mogłam zostać wiedząc, że gilotyna może spaść bez żadnego konkretnego powodu. Większość innych pracowników myślało tak samo, ale potrzebują pracy za bardzo by otworzyć buzie. - Prychnęła. Chciałabym żebyś ją przeklęła – do diabła, sama chciałabym to zrobić. Jej tyrada odebrała mi mowę. Zakładałam, że ludzie wezmą sobie soczysty kawałek plotki jaki zaoferowałam na srebrnym talerzu i się rozporządzą. – Ze mną chyba dobrze, - powiedziałam po chwili oszołomienia. - Miałam jeszcze pracę tutaj, ale i tak musiałam wziąć więcej godzin żeby uregulować różnicę.
– Tak naprawdę, właśnie dlatego tu jestem. Zastanawiałam się czy nadal potrzebujesz drugiej pracy. To przyciągnęło moją uwagę. Nie dziwię się, że chciała pogadać na zewnątrz. – Gdzie? – Znasz ten klub po północnej stronie miasta? Członek z którym chodzę do kościoła, polecił mi go i udało mi się zgarnąć pracę hostessy. Cóż, tego samego dnia którego odeszłyśmy, poszłam do pracy i kilka dziewczyn już o tym słyszało. Inni współpracownicy byli ciekawi i chcieli wiedzieć co się dokładnie stało. Zdławiłam jęk, zastanawiając się jak daleko rozeszła się moja wątpliwa niesława, kiedy Clare kontynuowała. – Okazuje się, że pani Holloway nie jest tak popularna jak jej się wydaje. Większość ludzi uważa że jest jędzą, co jest prawdą, ale są zbyt mili by powiedzieć jej to w twarz, tchórze. Więc to już idzie na twoją korzyść, no i mogłam jeszcze troszeczkę podkoloryzować twoją historię. – Podkoloryzować? - najwyraźniej Clare lubiła opowiadać historie. Obejrzałam się na sklep i zobaczyłam, że Connie i Elise nadal nas obserwowały. - Jestem teraz w pracy, - wykręciłam się, mając nadzieję że Clare załapie wskazówkę i się pospieszy. – Oh, przepraszam! Tak czy inaczej, szepnęłam dobre słówko szefowi i chce on żebyś przyszła na rozmowę! Moje brwi wystrzeliły do góry. – Poważnie? – Cóż, Norma-Mys będzie miał dziecko, a ona obsługiwała stoliki na większych imprezach. To jedna z tych prac które wszyscy chcą, bo napiwki mogą podwoić twój dochód, więc kiedy o to spytałam byłam zaskoczona, że dali mi tę posadę. No bo spójrz, byłam tam tylko jakiś czas, więc myślałam że zamiast mnie wybiorą kogoś z tego obszaru... Jęknęłam. – Clare. – A więc, wolna jest praca hostessy. Uśmiecha im się żeby szybko kogoś zatrudnić, więc im szybciej dasz im cv tym lepiej. Przez chwilę brakowało mi słów, bo byłam niepewna czy teraz los się do mnie uśmiecha czy znowu się rozczaruję. Clare pomyślała, że moja cisza oznaczała że odmawiam, bo dodała,
– Proszę, pomyśl o tym? Wiem, że nie byłyśmy ze sobą bardzo blisko, ale naprawdę źle mi z tym że cię zwolnili. – Nie wiem, jak szybko mogę przyjść na rozmowę? – A o której dziś kończysz?
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Dwie godziny później siedziałam w samochodzie Clare, zastanawiając się w co ja się wpakowywałam. Przejechałyśmy przez bramę klubu, mijając kilka mercedesów i cadillaców przy kamerdynerze i wyczaiłyśmy przynajmniej dwa sportowe włoskie samochody na parkingu. Odrobinę mięłam swoje ciuchy, gdy Clare zawiozła nas na tył, gdzie zakładałam był parking dla personelu. Zaparkowała i szybko wysiadła, ale mi zabrało trochę czasu patrzenie na siebie w lusterku. Co ja robiłam? – Wyglądasz dobrze, - zapewniła mnie Clare, otwierając drzwi i dosłownie wyciągając mnie z samochodu. - Jesteśmy prawie tego samego rozmiaru, ale – poprawiła się gdy zjechała wzrokiem w dół po moim ciele, - ty możesz być trochę bardziej zajęta niż ja. Kiedy Clare pokazała się w sklepie drugi raz, dokładnie kiedy wychodziłam wepchnęła mi w ręce torbę i kazała przebrać się na tylnym siedzeniu. Tak było prawdopodobnie lepiej, skoro wcześniej miałam na sobie zwykłe dżinsy i stary tshirt. Dała mi spódniczkę i bluzkę, razem z parą butów na koturnie które były za duże, ale i tak pasowały. Były koloru wiosny, jasno-żółte i pomarańczowe, które zdecydowanie nie były z żadnego lumpeksu. Ale nawet z tymi ciuchami nadal czułam się jak oszustka, przyczepowy śmieć pośród społecznej elity i bałam się, że zostanę wyzwana. Próbując uciszyć swoją nerwowość, poszłam za Clare do szerokiego przejścia i weszłyśmy do biur. Korytarz wypełniali pracownicy, ubrani w pasujące formalne stroje. – Przygotowują się do wesela i teraz wszystko jest w pośpiechu, - wyjaśniła Clare kiedy przepchnęłyśmy się przez tłum. - Główne biuro jest nie daleko. Kiedy przeszłyśmy do siłowni i przez kort tenisowy hałas nagle ucichł. Mijałyśmy panie w krótkich białych spódniczkach z rakietami do gry, które ledwo zaszczyciły nas spojrzeniem. Z jakiegoś powodu to, że nie byłam zauważana sprawiło, że poczułam się lepiej. Wolałam anonimowość i zastanawiałam się co by pomyśleli gdybym pokazała się w obciętych dżinsach i klapkach. Wątpię, żebym wtopiła się w otoczenie w taki sposób. Wiedziałam, że weszłyśmy do głównego klubu kiedy między jednymi drzwiami a drugimi wystój nagle wyglądał bogaciej. Mówiły o tym subtelne rzeczy
jak na przykład marmurowe podłogi, drogie panelowe na ścianach i szklane kabinety z kawałkami sztuki. Z wysokiego sufitu zwisało wiele żyrandoli i kryształowe oświetlenie było na ścianach. Cała estetyka przedstawiała klasę nie wywyższając się, ale i tak sprawiła że się denerwowałam. Ja tu nie należę. – Wcześniej napisałam do Drew - to znaczy do pana Forda – że przyjdziemy. Tutaj mnie przesłuchiwał. Poczekaj chwilę, zaraz wrócę. Kiedy Clare zniknęła za rogiem, trochę niepokoju wróciło. Przejrzałam magazyny biznesowe leżące na stoliku do kawy stojącym przy kanapach i podziwiałam grafikę w kabinetach. Mijały minuty i robiłam się bardziej lękliwa zastanawiając się gdzie była Clare. Wytknęłam głowę za róg gdzie zniknęła, ale był tam tylko kolejny korytarz jak pozostałe którymi przyszłyśmy. Nie chcąc się zgubić, zaczęłam trochę bardziej orientować się w moim otoczeniu. Przy kolejnym przejściu była inna mniejsza poczekalnia z poczęstunkiem a obok niej stało małe pianino. Napiłam się wody, kiedy przebiegłam palcami po lakierowanym drewnie i w końcu usiadłam na ławeczce. Podnosząc wieko tak cicho jak to możliwe, delikatnie przebiegłam palcami po klawiszach. To na pewno nie było miejsce by wygrywać gamę na instrumencie, ale pozwoliłam palcom sunąć po klawiaturze w znanym wzorze, nie przyciskając ale pamiętając dźwięki. – Grasz? Przestraszona niechcący przycisnęłam za mocno klawisz, a potem zakryłam usta gdy dźwięk rozbrzmiał za głośno. Szybko wstałam by zwrócić się do mówiącego, który obserwował mnie z zainteresowaniem. – Przepraszam, nie chciałam tego zrobić. Obcy nie wydawał się dużo starszy ode mnie, miał może dwadzieścia coś lat i w przeciwieństwie do ludzi w tym obszarze nie miał za dużo południowego akcentu. Był wysoki, miał blond włosy i bystry wzrok, ale poza tym że mnie wystraszył, jego spokojny ton i odpowiedź sprawiły że się rozluźniłam. – Wydawałaś się wiedzieć co robisz, - powiedział potrząsając głową na moje przeprosiny. Uniósł jedną brew. - Wątpię, żeby pianino i nasi gości byli wzburzeni tak delikatnym dotykiem. – Minęło kilka lat odkąd ćwiczyłam, - odpowiedziałam, wzruszając ramionami i patrząc na pianino. - To piękny instrument. Uczyłam się na takim Steinway'u. – A więc grasz. Tak myślałem. - Wyciągnął rękę. - Nazywam się Andrew Ford, miło mi cię poznać. – Oh! - potrząsnęłam jego ręką. - Ja jestem Lacey St. James. Clare mówiła że powinnam porozmawiać z tobą o pracy? - I skoro o tym mowa, gdzie była
Clare? Obejrzałam się ale nie mogłam jej znaleźć. Andrew wydawał się czytać mi w myślach. – Dziś kadra się trochę rozpadła, więc wysłałem Clare by zobaczyła się ze swoim nadzorcą. Popołudniu mamy tu wesele i troje ludzi dzwoniło już że są chorzy. - Zmrużył na mnie swój bystry wzrok. - Twoje wyczucie czasu nie mogło być lepsze. Starałam się nie pokazać jak bardzo się cieszyłam. Praca w takim miejscu musiała być płatna o wiele lepiej niż mały sklep z kanapkami. – To nie było moją intencją, panie Ford. Skrzywił się trochę na słowo panie. – Możesz mówić do mnie Andrew od momentu w którym tylko rozmawiamy. Mój ojciec jest panem Fordem, nie ja.- Wskazał pianino podbródkiem. - Może coś dla mnie zagrasz? Nie byłam pewna co powiedzieć. Przez chwilę zaciskałam szczękę, a następnie usiadła z powrotem na ławeczce i zagapiłam się na klawisze. – Minęło sporo czasu odkąd grałam, - powtórzyłam drżącym głosem, nagle zdenerwowana gdy Andrew przeszedł na jedną stronę pianina. - Co chcesz usłyszeć? – Zaskocz mnie. Oczywiście wolny wybór melodii sprawił, że miałam pustkę w głowie. By dać sobie czas, żeby pomyśleć uderzyłam palcami w górne dźwięki, grając oktawę, a następnie w niższe dźwięki aż do środkowego C. Melodia pianina odbijała się od drewna i od razu wiedziałam że to było pianino koncertowe, o wiele lepsze niż wszystkie na których grałam. Nie chcąc się kompletnie wygłupić, zaczęłam z Für Elise Beethovena, jedną z pierwszych klasycznych melodii jakich się nauczyłam. Moje palce tańczyły na klawiszach, a stawy nadal były w formie nawet po latach zaniedbania. Próba wyszła bez skazy i sama byłam pod wrażeniem. – Nieźle, - Andrew powiedział podczas wolniejszego fragmentu. - A co z jakimś żywszym kawałkiem? Nie tracąc taktu, przeszłam od razu do Turkish Rondo Mozarta. Gdy przez małe pomieszczenie przewijały się zdecydowanie optymistyczne tony, uśmiech wypłynął
mi na usta. Zapomniałam jak bardzo się tym upajałam, jak bardzo kochałam uczucie klawiszy pod palcami. Tym razem popełniłam kilka błędów, gdy moje ręce, które tak długo były uśpione, rozgrzały się na wspomnienie muzyki którą kiedyś wielbiłam. Ale dźwięk muzyki, mojej muzyki rozbrzmiewającej wokół nas był nie do porównania. – A co z jakimiś współczesnymi nutami? Sekundę później usłyszałam śmiech Andrew gdy spod moich palców wydostało się „I Kissed a Girl” Katy Perry. Przygryzłam wargę próbując ukryć uśmiech i wtedy przeszłam do „Poker Face” Lady Gagi. Obu piosenek nauczyłam się sama kiedy nie pisano nut, ale były one moimi ulubionymi jakoś wtedy, gdy zrezygnowałam z lekcji. Kiedy spojrzałam w górę, Andrew posłał mi speszony uśmiech. – Imponujące. Jaką znasz najcięższą melodię? Zakończyłam piosenkę którą grałam i zatrzymałam się by pomyśleć, a wtedy kiedy wokół mnie rozległy się brawa uświadomiłam sobie błyskawicznie że mieliśmy publiczność. Kobiety które widziałam wcześniej przy korcie tenisowym obserwowały mnie, tak samo jak starsza para która ubrana była tak bajecznie jak nikt inny. Znieruchomiałam i posłałam Andrew niepewne spojrzenie. – Już za późno, - powiedział, czytając wyraz mojej twarzy. - Już tu są, równie dobrze możesz kontynuować show. To z pewnością nie był pierwszy raz, kiedy grałam dla publiki, ale i tak minęło trochę czasu. Nagle przypomniałam sobie co było dla mnie największym wyzwaniem na pianinie. – Dawno tego nie grałam, - powiedziałam posyłając Andrew żałosny uśmiech. Nie mów że cię nie ostrzegałam, jeśli schrzanię to po królewsku. – Jakoś wątpię, że to się stanie. Marząc by mieć jego pewność siebie w swoje zardzewiałe umiejętności, poruszyłam teatralnie palcami i zaczęłam grać Hungarian Rhapsody No. 2. Liszta. To ostatnia piosenka jakiej się nauczyłam zanim mój ojciec – ojczym – umarł. Oczekiwałam poczuć jakiś ból przez to, że muzyka przynosiła wspomnienia o nim, ale wszystko co poczułam to muzykę wypływającą spod moich palców. Piosenka nie była łatwa a ja ominęłam większość wstępu i przeszłam od razu do cięższych fragmentów. Od razu zdałam sobie sprawę, że zapomniałam więcej niż myślałam. Ale i tak,
udało mi się utrzymać wszystko w ryzach tak, że tylko kilku zorientowałoby się że nie jest to oryginalna muzyka. Popełniłam kilka błędów, ale uśmiech w ogóle nie zszedł mi z ust. Z nader dramatycznym zakończeniem, zebrałam rundkę oklasków od ludzi stojących wokół pianina. – Nie słyszałam tego odkąd Królik Bugs grał na srebrnym ekranie - powiedziała starsza pani puszczając mi oczko zanim odeszła z mężem. Przygryzłam wargę, próbując ukryć swój entuzjazm i ściągnąć twarz na kształt czegoś stoickiego, ale było to za trudne. Reszta gości rozeszła się i Andrew wyglądał na gotowego by coś powiedzieć, kiedy do pianina podszedł starszy dżentelmen. Drew wyprostował się kiedy zobaczył mężczyznę, ale został zignorowany. Siwo włosy pan zatrzymał się obok ławeczki i spojrzał na mnie. – Czy przyszłaś ubiegać się o pozycję pianistki? – Yy... - Spojrzałam na Drew niepewna co powiedzieć. Pozycję pianistki? – Tak, - odpowiedział za mnie Andrew. Starszy dżentelmen kiwnął głową, nie spuszczając ze mnie oczu. Odwróciłam wzrok czując dyskomfort od jego spojrzenia. – Następnym razem, użyj pobocznych sali by nie przeszkadzać gościom. Ale masz tę pracę. - Spojrzał na Andrew. - Wesele Bozeman-Gautier ma opóźnienie, upewnij się że wszystko będzie gotowe na czas. – Tak, proszę pana. Cała ta wymiana zdań była dziwna. Patrzyłam jak starszy pan znów znika za rogiem. – Jeśli mogę zapytać, - powiedziałam tak uprzejmie jak umiałam, - kto to był? – Mój ojciec. - Andrew nie wyglądał na zbytnio zachwyconego tym faktem. Jest właścicielem klubu i prowadzi kadrę, która nim rozporządza. Jeśli on mówi że jesteś zatrudniona, to jesteś zatrudniona. – Nie wiedziałam że byłam na próbie, - mruknęłam, starając się nie okazać swojego zachwytu. - Moja gra musiała mu się naprawdę spodobać. – Nie bierz tego jako komplement, pewnie to nie przez grę dostałaś pracę. Płaski sposób w jaki to powiedział kompletnie zrujnował mój nastrój. Zdjęłam ręce z klawiszy i odwróciłam wzrok, ale zobaczyłam zaskoczony wyraz twarzy Andrew gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. – Nie miałem na myśli... Cholera. Mieliśmy pewien problem z dziewczyną przed tobą i... Jesteś bardzo utalentowana, bardziej niż osoba którą zastępujesz.
Zapadła niezręczna cisza i wtedy popchnął w moją stronę trochę papierów. – Jeśli jesteś zainteresowana, wypełnij je i podrzuć mi jutro. Mój numer jest na górze, zadzwoń i będziemy mogli ustalić termin. Wzięłam papiery zgłoszeniowe i cicho zeszłam z ławki. Ledwo zrobiłam krok kiedy głos Andrew mnie zawołał. – Naprawdę jesteś dobra. Zatrzymałam się by na niego spojrzeć. Podrapał się po karku, wyglądając jak przystało na zażenowanego, ale kontynuował. – Nie sądziłem, że to miasto ma kogoś tak utalentowanego jak ty. – Nie jestem stąd, - powiedziałam, zanim się odwróciłam. Jego komentarz nadal palił, chociaż coś mi mówiło że to nie było nic osobistego, tylko bagaż doświadczenia z innymi pianistkami. Jednakże wydawał się wystarczająco miły i wiedziałam, że nie mogłam odrzucić tej roboty. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo chciałam czegoś takiego, aż mi to zaoferowano i teraz mogłam ledwo poskromić swoje podekscytowanie. Andrew wrócił do klubu a ja poszłam do wyjścia, nadal szukając Clare. Wyciągnęłam telefon z torebki by sprawdzić czy przyszły jakieś wiadomości, a następnie wybrałam numer Everetta. Byłam w połowie pisania mu, o ofercie pracy kiedy się zatrzymałam i zagapiłam na słowa. Do tej chwili nie docierało do mnie jak zależna się od niego stałam. To uczucie wytrąciło mnie z równowagi podkreślając moją niepewność na czym dokładnie polegał nasz związek. Był tylko przyjacielem czy kimś więcej? Clare wybrała ten moment by wybiec zza rogu, więc zamknęłam telefon z klapką usuwając wiadomość. Kiedy była blisko praktycznie podskakiwała i spontanicznie zarzuciła ramiona wokół mnie. – O mój Boziu, czy to ty grałaś na pianinie? To było totalnie świetne! Uśmiechnęłam się trochę na jej entuzjazm. – Wygląda na to, że nie będę pracowała z tobą i kelnerkami. – No chyba! Powiedzieli mi, że tego ranka zatrudnili już dwie osoby, więc i tak nie dostałabyś tej pracy. – Oh. - No więc, miałam szczęście, prawdziwe szczęście. A mówiłam o zmianie w życiu. – Ale rozchmurz się! Twoja praca jest o wiele lepsza, plus myślę, że będą płacić ci więcej. Poprzednia dziewczyna chwaliła się tą częścią cały czas.
– Dziękuję ci. - Te słowa nie wydawały się nawet trochę bliskie temu jak wdzięczna byłam. - Tak bardzo ci dziękuję. Tylko się wyszczerzyła. – Od czego są przyjaciele? – Pracujesz dziś? Clare przytaknęła. – – – –
Ale mam wystarczająco dużo czas by odwieźć cię do twojej ciężarówki. O której kończysz? Koło dziewiątej czy coś, czemu pytasz? Jak bardzo podobają ci się występy na żywo?
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ JEDENASTY McHenry's był stosunkowo nowym barem w Oyster Cove, ale bardzo różnił się od większości pubów. Po pierwsze, McHenry's znajdował się na północnym końcu miasta, wychodził na bogatsze przedmieścia, nie będąc za daleko od klubu, w którym dostałam pracę. To wydawało się dawać mu pozwolenie na podwojenie ceny innych okolicznych barów i to co powinno wygryźć go z biznesu, uczyniło go główną atrakcją dla życia nocnego w okolicy. To miejsce zawsze było zapakowane w weekendy i ten wieczór ze studentami szukającymi imprezy nie był wyjątkiem. – Nigdy tak naprawdę tu nie byłam, - krzyknęła mi do ucha Clare, gdy przeciskałyśmy się do baru, umieszczonego wzdłuż jednej ze ścian. - Chociaż słyszałam, że to jeden z lepszych barów w okolicy. – Najlepszy w Harrison County, - odkrzyknęłam, zajmując siedzenie, gdy jeden starszy chłopak odszedł od baru. - Ale będzie zabawa! Chciałabym dzielić swój własny entuzjazm, ale mówiąc prawdę denerwowałam się. W morzu tylu twarzy trudno było rozpoznać kogokolwiek; istnieli ludzie na których bardzo nie chciałam dziś wpaść. Nie mogłam dostrzec też żadnego chłopaka z budowy i próbowałam zapomnieć o swoim niepokoju obczajając Clare. – Wyglądasz uroczo. Clare miała na sobie pewnie jeden z bardziej konserwatywnych ubiorów w klubie; jej koszulka była zapięta pod szyję, a zwiewna spódniczka sięgała tuż nad kolana, ale nadal wyglądało to dobrze. – Dzięki, nie wychodzę za dużo.- Ale nie wydawała się czuć niekomfortowo, rozglądając się wokół zapakowanego pubu z szeroko otwartymi oczami. – Poczekaj, aż kapela zacznie grać, wtedy może się zrobić dziko. - Widziałam Twisted Melody, kapelę na dziś, grającą wcześniej i byli oni przyzwoici, ale nie wiedziałam jak bardzo rozbuja ich Cole. Zespół nie zaczął się nawet rozstawiać na scenie, ale jeszcze było wcześnie. Dobór piosenek Dj'a był całkiem niezły i szturchnęłam Clare ramieniem. - Chodź, pokaż mi swoje ruchy. Zaśmiała się nerwowo.
– Jestem okropną tancerką. – Hej, jakoś musisz się nauczyć. - Łapiąc jej wolną rękę pociągnęłam ją przez tłum, w stronę pustego miejsca między tancerzami. Kiedy weszłam na drewniany parkiet, nagle uświadomiłam sobie jak bardzo za tym tęskniłam. W tym miejscu była wolność, zatracenie się w tłumie ciał wokół. Muzyka pulsowała we mnie i poczułam, że jeśli zamknęłabym oczy, mogłabym odtańczyć wszystkie swoje problemy. Przez chwilę jednakże, odsunęłam na bok uczucia i okręciłam w kółko śmiejącą się Clare. – Pokaż mi jak nie umiesz tańczyć. Szybko dowiedziałam się, że nie kłamała o swoich zdolnościach tanecznych. Clare ruszała się jak drewniana lalka, ale do czasu gdy opróżniła pierwsza butelkę alkoholu, zaczęła się rozluźniać. Dj puszczał przyzwoite taneczne kawałki, przemawiając do młodego tłumu zamiast stare rockowe piosenki, które grały inne kluby, więc zostałyśmy na parkiecie przez kilka utworów. W miarę gdy się rozluźniała, to samo zrobiłam ja, pozwalając sobie poczuć muzykę i poruszać ciałem do bitów. Miałam zamknięte oczy gdy kręciłam ciałem do dźwięków, ale gdy poczułam jak ktoś porusza się za mną, to przerwało tą chwilę. Otwierając oczy odwróciłam się, by zobaczyć młodszego mężczyznę w bejsbolówce gapiącego się w dół na moją koszulkę. Wyciągnął rękę, żeby przyciągnąć mnie bliżej, ale Clare złapała moją dłoń, odciągając mnie. – Ona jest moja, - powiedziała Clare i roześmiałam się na szeroko otwarte oczy chłopaka, gdy Clare zgniotła moje ciało przy swoim. Wyglądał jakby właśnie umarł i poszedł do nieba, więc dałam mu małe show, ocierając się tyłkiem o miednicę Clare. Włączyła się w to z wielkim humorem, dając mi klapsa przez co obydwie zachichotałyśmy. Kiedy rzuciłam okiem na scenę i zobaczyłam ustawiającą się kapelę, wiedziałam, że Cole musiał być blisko i miejmy nadzieję Everett też. Teraz klub był bardziej zatłoczony i nawet w szpilkach nie mogłem sięgnąć spojrzeniem nad tłumem. Odwróciłam się do Clare i powiedziałam. – Chodź, postawmy ci drinka. Clare zawiwatowała najwyraźniej już czując efekty alkoholu i zeszła ze mną z parkietu. – Ale zabawa, - krzyknęła, gdy przeciskałyśmy się przez tłum. - Nigdy wcześniej nie byłam na czymś takim.
– Poważnie? - Clare była koło mojego wieku, ale dotarło do mnie że nie wiele o niej wiedziałam. Ze wszystkiego co wiedziałam, została wychowana w klasztorze. Szczerząc się, podałam jej moją butelkę wody. - Masz, najpierw wypij to. - Gdy pociągnęła łyka, udało mi się zwrócić uwagę barmana. - Dwa razy tequila. – Mówisz poważnie? - Clare gapiła się na bursztynowy płyn rozszerzonymi oczami przez kilka sekund zanim podniosła kieliszek i plasterek limonki. – Dobra, najpierw pokaże ci jak to robić. Tylko pamiętaj: poliż, posól, poliż, wypij, ugryź. Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Zgubiłam się. Szczerząc się złapałam małą solniczkę obok drinków. Polizałam wierzch mojej dłoni, rozsypałam sól na mokrej ścieżce, znów ją polizałam i wtedy wychyliłam kieliszek. Alkohol palił gdy płynął w dół, więc szybko wgryzłam się w limonkę. – Okej, twoja kolej. Clare wyglądała lękliwie, kiedy wzięła ode mnie solniczkę ale nie musiałam jej zachęcać długo zanim zaczęła. Kiedy doszła do alkoholu wypuściła limonkę, strasznie kaszląc zanim w końcu włożyła ją do ust. – To było okropne, - wychrypiała, a ja się po prostu wyszczerzyłam. – Przyznam, trochę czasu zajmuje przyzwyczajenie się. - Może powinnam była zamówić bardziej smakowitą tequile, ale roześmiałam się gdy pokazała dwa palce barmanowi. - Dziś ja jestem kierowcą, więc możesz wypić te dwa. No dalej, dasz radę. Clare wypiła drugi kieliszek, jej twarz była mieszaniną bólu i obrzydzenia, kiedy ktoś mocno trącił mnie w ramię. Zachwiałam się na swoich szpilkach, odsuwając się od drugiej osoby, tylko po to by poczuć jak coś zimnego biegnie w dół mojego kręgosłupa. Zdumiona, odwróciłam się jak tylko Ashley wylała na mnie resztę swojego drinka, a później posłała mi zadowolony z siebie uśmieszek.13 – Upss. Gapiłam się na nią z kompletnym brakiem słów. Mokry materiał przylgnął mi do skóry i oderwałam koszulkę od brzucha. Ashley posłała mi uśmiech ukazując zęby, pomachała palcami i wtopiła się w 13 Ekhm SUKA ekhm.. Ale na serio Lacey chyba by zabiło jeśli nie miałaby problemów i cieszyła się życiem przez pełne 24h...
tłum. Obok mnie, Clare sapnęła. – To suka! – Co się stało? - głos Everetta ciął poprze hałas, gdy przechodził przez tłum. – Nic. - Obejrzałam się wokół i zobaczyłam szepczących i śmiejących się ludzi. Zabawa jaką czułam kilka chwil wcześniej wyparowała. - Muszę znaleźć jakieś serwetki, - wymamrotałam, chcąc po prostu zniknąć. – Pozwól że ci pomogę. Potrząsnęłam głową na ofertę Clare i odeszłam do łazienki. Płyn był zimny na mojej skórze i już mogłam powiedzieć, że będzie się lepić kiedy wyschnie. Na szczęście, mój zielony top nie pokazywał wiele satyny i miałam nadzieję, że wieczór był do uratowania. Everett nadal czekał przed drzwiami kiedy wyszłam z łazienki, muskając mokrą plamę. – To ta sama dziewczyna z nocy, której się poznaliśmy? - zapytał, gdy oparłam się o ścianę. Kiwnęłam głową, nie w humorze na rozmowę. Czułam się jakby każda para oczu w pomieszczeniu była skierowana na mnie i chciałam po prostu uciec. Odwróciłam się do Everetta mając zamiar wykręcić się i odejść i zagapiłam się. Głęboko niebieska koszulka jaką miał na sobie opinała jego tors, ciemne dżinsy wisiały nisko na jego wąskich biodrach. Wspomnienie ciała, które widziałam pod tą koszulką, okazało się idealną dystrakcją, a słowa które chciałam powiedzieć wyleciały przez okno. Dwie dziewczyny wyszły z łazienki obok nas, z głowami blisko siebie by mogły się słyszeć w zgiełku. Jedna z nich z długimi, brązowymi włosami i ze zbyt wielką ilością makijażu na oczach, spojrzała na Everetta i zatrzymała się na chwilę, próbując pochwycić jego uwagę. Oczy jej przyjaciółki rozszerzyły się, gdy obydwie się gapiły, szepcząc podekscytowanie. Odwalić się suki, on jest mój. Zaborcza myśl przeraziła mnie. Everett nie zdawał się nawet zauważyć dziewczyn, które wpatrywały się w niego na przemian i marszczyły brwi na mnie. Mogłam zobaczyć, że szykowały się by się przedstawić i nagle poczułam nieodpartą chęć skopania komuś tyłka. O, kurde. – Muszę się przejść. - Nie zważając na to czy mnie usłyszał, przepchnęłam się
przez tłum do głównego wyjścia. Za mną mogłam usłyszeć jak muzyka Dj cichnie, gdy zespół przygotowywał się by zacząć pierwszy kawałek. Interesowało mnie tylko wydostanie się z tego klaustrofobicznego pomieszczenia, więc przepchnęłam się przez nowo przybyłych i wyszłam. Nocne niebo było zachmurzone i wilgotność wzrosła, ale miałam to gdzieś. O tej porze roku burze były normalnością, ale jeszcze nie zrobiło się wietrznie, więc nie martwiłam się. Obeszłam przód budynku i oparłam się o ścianę, ciesząc się samotnością. Za mną rozbrzmiały kroki i Everett oparł się o ścianę obok mnie. – Myślałem, że poszłaś się przejść, - powiedział, błyskając jednostronnym uśmiechem. – Oh popatrz, zabawny facet. - Byłam paskudna, ale jego obecność pomogła mi się trochę uspokoić. Koszulka przykleiła mi się do skóry i potrząsnęłam nią dobrze kilka razy, żeby wyschła. - To było upokarzające. – No nie wiem, zawsze byłem fanem mokrych podkoszulków. Jego komentarz wyrwał ze mnie zaskoczony śmiech. – No tak racja. Pochylił się do mnie i szturchnął mnie ramieniem. – Więc, to właśnie to robisz dla zabawy? – Zazwyczaj nie jest tak dramatycznie, - powiedziałam, potem walnęłam się w czoło. - Oh, a jednak jest. To przecież Południe, plotki i dramat. To wyszło bardziej gorzko niż chciałam i wypuściłam drżący oddech. Odchylając głowę do tyłu, wpatrzyłam się w niebo. Pobliski gaj sosnowych drzew zarysował się na niebie powyżej, a księżyc próbował przedostać się przez warstwę chmur. – Ostatnimi czasy, wydaje się że dramat cały czas mi się przydarza, powiedziałam po chwili. - Jestem jak magnes na takie rzeczy. – Co to jest? Spojrzałam na niego by zobaczyć, że wskazywał na pobliskie drzewa. Podążając za jego palcem nie mogłam zobaczyć żeby coś się ruszało. Właśnie kiedy przygotowywałam się by zapytać co widział, zabłysło światło i zniknęło, za którym podążyło kolejne. Oświeciło mnie zrozumienie. – To świetliki. Mrużył oczy w ciemność, z ustami lekko rozchylonymi i wyglądał
wystarczająco słodko, by go zjeść. Wyszczerzyłam się szeroko, rozbawiona jego reakcją. Ja zareagowałam podobnie gdy pierwszy raz zobaczyłam te owady; zabawnie było oglądać czyjąś pierwszą reakcję. – Chcesz zobaczyć je z bliska? Nie czekając na odpowiedź, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam go do maluteńkich światełek. Belka oparta była o ogromny przewrócony sosnowy pień, który nie został usunięty przez osiedlowych i niedługo stąpaliśmy pod igiełkach i szyszkach. Insekty zazwyczaj były łatwe do złapania, ale chłodniejsze powietrze sprawiło, że były wystarczająco ospałe by złapać jednego na drzewie. – O tutaj, - powiedziałam, wyciągając złożone w łódkę dłonie do Everetta. - Nie gryzą, obiecuję. Jego ręce prześlizgnęły się po moich i ciepło jego dłoni było jak szok elektryczny. Moje ciało zesztywniało i w ciemności przygryzłam wargę, nie chcąc żeby mnie puścił. Ale delikatnie rozsunęłam dłonie i przekazałam małego robaczka w jego ręce, patrząc jak migał światłem między jego palcami. – Są mniejsze niż myślałem, - powiedział Everett niskim głosem, jakby się bał że wystraszy robaczka. Uniósł dłonie do oczu, otwierając je powoli, by zajrzeć do środka. Świetlik został na jego ręce, spokojnie wchłaniając ciepło jego skóry, zanim znów odleciał. Górował przez chwilę nad głową Everetta, migając kilka razy, zanim zniknął w żywopłocie. – Są przyjemne co nie? - powiedziałam, kiedy podążał za nim wzrokiem. - Były jedną z najfajniejszych rzeczy jakie znalazłam, gdy się tu pierwszy raz przeprowadziłam. Pamiętam jak mama dala mi słoik i powiedziała, że mogę... Urwałam, gdy nagle zagórował nade mną Everett. Przełykając, wycofałam się pod drzewo, gdy on położył rękę na grubym pniu nad moją głową. Pochylając nisko głowę, musnął swoim policzkiem mój. – Ty jesteś dla mnie najfajniejszą rzeczą. Słowa były czymś niemożliwym; nawet do przełknięcia musiałam użyć wszystkich komórek mózgowych, jakie mi zostały. On mnie nie dotykał, ale jego bliskość robiła dziwne rzeczy z moim ciałem. Moje sutki były obolałe, a nisko w podbrzuszu rozeszło się gorąco. Zwilżyłam nagle suche usta i spojrzałam na niego przez gęste rzęsy, na te jego pełne usta tylko cale od mojej twarzy. Ręce swędziały mnie by dotknąć jego torsu, by przekonać się czy jego ciało było tak twarde jak wydawało się na budowie. – Ładnie pachniesz, - mruknął, muskając nosem bok mojej głowy. Zassałam
oddech, gdy przerzucił się na druga stronę, biorąc głęboki wdech. - Jakich perfum używasz? Prawdę mówiąc, nie użyłam żadnych, co sprawiło że jego pytanie było jeszcze seksowniejsze. Wtedy zacisnęłam dłonie, niezdolna się powstrzymać, sięgnęłam i umieściłam je po obu stronach jego torsu. Napiął się pod moim dotykiem, cały zbudowany z mięśni i jedwabiu, gdy śledziłam palcami dołki i krzywizny. Wypuścił poszarpany oddech i wtedy skubnął czubek mojego ucha, bawiąc się skórą między zębami. To była moja kolej, by sapnąć i zacisnęłam dłoń na jego brzuchu. Zakrzywiłam palce na jego aksamitnej koszulce, zdesperowana by przyciągnąć go blisko i poczuć jego ciało przy moim. Uciekł mi mały jęk, gdy przygryzał moje ucho, liżąc delikatnie skórę gorącym językiem. Reflektory rozbłysły z parkingu, oświetlając na krótko miejsce w którym staliśmy, zanim zgasły. Światło rozproszyło mnie na tyle bym zdała sobie sprawę że byliśmy zasadniczo na widoku, nawet w ciemności. Pomięłam w rękach jego koszulkę, a mój odrętwiały umysł próbował wymyślić co powinnam zrobić i wtedy niechętnie go odepchnęłam. Zalało mnie rozczarowanie, gdy się odsunął i nabrałam głębokiego oddechu. – To nie jest najseksowniejsze miejsce na obściskiwanie się, wiesz. – No nie wiem, myślę że trzymanie cię przypartej do drzewa jest całkiem kurewsko gorąco. Jakikolwiek zasób słownictwa jaki mi pozostał wyleciał mi z głowy na obraz jaki to stwierdzenie przedstawiło. Odchrząknęłam, ale wrócenie z myślami na tory było trudne. – Tu są kleszcze, - powiedziałam i skrzywiłam się. Bardzo seksowne, Lacey. Podniósł mnie nagle i pisnęłam zaskoczona, gdy odwróciłam nas wokół aż to on opierał się o drzewo. Złapałam się jego ramion dla wsparcia, a on wyszczerzył się na mnie w przyciemnionym świetle. – Tak lepiej? Siedziałam okrakiem na jego jednej nodze, piersi miałam przyciśnięte do jego twardego brzucha. Jego bicepsy wyprężyły się pod moimi dłońmi i wypuściłam drżący oddech. – Nie bardzo, - odpowiedziałam głosem odrobinę wyższym niż zazwyczaj. -
Teraz po prostu wejdą na ciebie. Zatrzymał się na chwilę, a potem się roześmiał. – Jesteś bardzo dobra w rozmowach do poduszki. Pacnęłam go w ramię, a on mnie uwolnił. – Jeśli rozmawiałabym do poduszki, wiedziałbyś o tym, - drażniłam się i zassałam oddech gdy odwrócił głowę by na mnie spojrzeć. – Poprzesz czymś to stwierdzenie? Moje ciało odpowiedziało na wyzwanie, ale próbowałam się odsunąć. – Muszę wracać do środka, - powiedziałam wskazując rękami na klub. Było coś co powinnam robić... ach tak. - Dziś jestem kierowcą Clare, więc muszę się upewnić że wszystko z nią dobrze. Byłam całkiem pewna, że dziewczyna umiała o siebie zadbać, ale chwytałam się brzytwy. Mój powód by iść był całkiem marny, ale uczepiłam się go jak łodzi ratunkowej. Everett wyszczerzył się na mnie i kiwnął głową, a potem odsunął ramiona na bok. – Panie przodem. Kolejka do klubu powiększyła się odkąd wyszliśmy na dwór, ale bramkarz przy drzwiach kiwnął na nas głową. Światła zmieniły się na ciemniejsze i zespół rozkręcił się na całość. Gdy dostaliśmy się do środka zatrzymałam się i zagapiłam. – To jest Cole? – Yhym. Jeśli nie wiedziałabym, że byłam w barze w lesie w Mississippi pomyślałbym, że byłam na prawdziwym rockowym koncercie. Twisted Melody nie grali dziś jak kapela barowa; tłum pod nimi wrzeszczał jakby faktycznie byli na koncercie. Byli w środku nowej piosenki Fall Out Boy i stwierdzając po wiwatach pomyślelibyście, że byli zawodowcami. – Jest całkiem niezły. - Niedopowiedzenie. – Ucieszy się, że tak sądzisz. A teraz znajdźmy twoją przyjaciółkę. Szukanie Clare w ciemnym barze było jak szukanie igły w stogu siana. W tłumie nie widziałam, żadnych rudych dziewczyn i zaczynałam się denerwować. To było głupie; była dorosłą kobietą, mogła o siebie zadbać. Ale cały czas przypominało
mi się, jak powiedziała że nigdy wcześniej nie była na czymś takim i poczułam się opiekuńczo wobec dziewczyny, która dla mnie odeszła z pracy. – Przepraszam, - zawołałam podchodząc do baru. Ciemnowłosy barman podszedł do mnie szybko. - Widziałeś dziewczynę, z którą byłam tu wcześniej? – Ta, była z jakimś kolesiem w kowbojskim kapeluszu. Wyglądała już na nieźle wstawioną. Mrugnęłam. – Była pijana? - byliśmy na zewnątrz tylko kilka minut i nawet jeśli miała słabą głowę, dwa kieliszki tequili nie powinny jej tak szybko zmulić. – Przyniósł jej kolejnego drinka, później trochę potańczyli. - Wzruszył ramieniem. - Myślę, że chyba źle się czuła więc pomógł jej wyjść. Zimno oblało moje ciało. – Którędy poszli? Barman wskazał kiwnięciem głowy na frontowe drzwi i nie marnowałam ani sekundy. Nie obchodziło mnie czy byłam niegrzeczna odpychając ludzi na bok, robiąc sobie przejście które nie istniało. W chwili gdy byłam na zewnątrz poszłam prosto na dobrze oświetlony parking, próbując zidentyfikować kogoś kto mógłby nieść półprzytomną ruda kobietę. – Co się dzieje? - zapytał Everett. – Musimy znaleźć Clare, teraz. - Z paniką w sercu, wybiegłam na parking, prawie skręcając kostkę na żwirze. Zdejmując szpilki, zaczęłam się rozglądać, ignorując ukłucia bólu od małych kamyków pod stopami. Everett szedł drugą alejką równoległe ze mną. Podczas gdy doceniałam jego pomoc, wszystko o czym mogłam myśleć było dotarcie do Clare jak najszybciej. Dlaczego nie pomyślałam, by zapytać barmana ile czasu minęło odkąd ostatnio ją widział? Everett i ja byliśmy na dworze mniej niż dwadzieścia minut, z pewnością nie mogli odejść tak szybko. Zaglądałam do samochodów i ciężarówek, próbując przeszukać najwięcej i jak najszybciej jak mogłam i nie patrzyłam na ścieżkę przede mną. Nagle ostry ból wystrzelił w mojej nodze i prawie upadłam. Krzyknęłam, opierając się o zaniedbaną ciężarówkę i praktycznie natychmiast Everett był przy mnie. – Wszystko dobrze? Podnosząc gołą stopę, zobaczyłam ciemną krew na bladej skórze. Bolało jak
cholera i syknęłam z bólu kiedy Everett dotknął rany. – Nie, będzie w porządku, ja po prostu... Kątem oka zobaczyłam jak z parkingu wyjeżdżała starsza czterodrzwiowa ciężarówka z nie włączonymi jeszcze światłami. Przez okno ledwo rozpoznałam że sylwetka prowadzącego miała na głowie kapelusz kowbojski i ktoś miotał się w siedzeniu pasażera. Odpychając się od ciężarówki i Everetta pokuśtykałam na otwartą przestrzeń tuż przed jadący samochód. Usłyszałam pisk opon i chrzęst żwiru i ciężarówka zatrzymała się akurat, by ledwo mnie musnąć. Stałam tam, opierając się o maskę w agonii. Drzwi kierowcy otworzyły się i z samochodu wyszedł blondyn. – Co jest kurwa! Chwiejnym krokiem przeszłam na bok do strony pasażera i otworzyłam drzwi by zobaczyć, że nikogo tam nie ma. Zamykając je z trzaskiem otworzyłam tylne drzwi i wspięłam się na tylne siedzenie. – Clare, słyszysz mnie? Obudź się kochanie. – Co ty do cholery robisz, suko? Ręce zaczęły ciągnąć mnie za biodra, próbując wyciągnąć mnie z samochodu, następnie ześlizgnęły się ze mnie gdy coś potoczyło się po żwirze. Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam że Everett stał między mną a wkurwionym kierowcą, który siedział na dupie kilka stóp dalej. Nie mogłam dojrzeć jego twarzy, ale po usztywnionych ramionach, Everett wyglądał na gotowego do walki. – Zostań tam, aż Clare się obudzi. Ufając, że poradzi sobie z kowbojem, znów potrząsnęłam Clare. – No dalej, dziewczyno, obudź się. Kiedy poklepałam ją po policzkach, Clare wybudziła się mrugając na mnie. – Hej, - powiedziała ze śpiącym uśmiechem na twarzy. Wtedy prawie od razu się skrzywiła. - Nie czuję się dobrze. – No weź, stary, zabierałem ją tylko do domu. Słowa kowboja przycisnęły po prostu odpowiedni przycisk, gdy wściekłość
mnie pochłonęła. Momentalnie porzucając swoją oszołomioną przyjaciółkę, wyszłam z samochodu, właśnie gdy kowboj stanął na nogi. – Co jej dałeś? – Nic jej nie da... Rzuciłam się na niego, łapiąc go za koszulkę i popychając od tyłu. – Nie zadzieraj ze mną do kurwy nędzy, co jej dałeś? – Ty jebnięta suko! - odepchnął mnie, przechylając na zranioną stopę. Ból sprawił że nogi mi się ugięły i upadłam, tuż przed jego stopami. Zobaczyłam, że odsuwał nogę do tyłu, jakby chciał mnie kopnąć, ale wtedy Everett wpadł w niego i przewrócił na ziemię. Dźwięk żwiru i ciosów przychodził zza samochodu. Przez chwilę nie wiedziałam komu pomóc, Clare czy Everettowi, ale kiedy usłyszałam jęk mojej przyjaciółki z tylnego siedzenia, wybrałam pomoc jej. W połowie wyniosłam, w połowie wyciągnęłam oszołomioną Clare z samochodu i postawiłam na nogi. Mogłam oprzeć ciężar swojego ciała na pięcie ale i tak wbijała się ona w żwirek. Kiedy obeszłyśmy pojazd Everett wstał szybko, zostając między nami a kowbojem. – Wsiądź do ciężarówki, - powiedział, wskazując na pojazd. - I wynoś się. – Teraz narobiłeś sobie bólu, dupku. - Facet spojrzał na Everetta, wycierając krew z podbródka, gdy potykając się doszedł do drzwi kierowcy. - Moi kolesie rozpierdolą ci twarz. Chciałam rzucić się na niego i zerwać ten cwaniacki uśmieszek z jego twarzy, ale zadowoliłam się pokuśtykaniem do niego i zdeptaniem jego kapelusza w żwirze. Przeklął ale nie wrócił po niego, wskakując do nadal zapalonego samochodu i wcisnął gaz do dechy. Żwir wyleciał spod kół w powietrze, trafiając w pobliskie samochody i w nas gdy wyjechał szybko z parkingu, znikając za wąskim przejazdem. Spojrzałam na tablicę rejestracyjną zapamiętując numery. Clare zmrużyła oczy na ciężarówkę. – Dlaczego ja tam byłam? - mruknęła zdezorientowana, opierając się ciężko na mnie. Spojrzałam na Everetta. – Muszę zabrać ja do domu. – Możemy wziąć mój samochód, nie możesz prowadzić z tą stopą.
Cholera, miał rację. Nawet poruszanie palcami bolało jak cholera. Mały samochód miał wystarczająco miejsca bym została z tyłu z Clare. Kilka razy bałam się, że zwymiotuje mi na stopy, ale najbardziej wydawała się zadowalać dotykaniem wszystkiego. – Masz takie miękkie włosy, - powiedziała, z głową opadającą mi na kolana. – Gdzie ona mieszka? - zapytał z przedniego siedzenia Everett. Zabrało nam cztery próby by wydobyć z Clare jej adres, ale w końcu zatrzymaliśmy się przed kilkupiętrowym kompleksem. Tak naprawdę składał się on z kilku całkiem ekskluzywnych mieszkań własnościowych ze świetnym widokiem na zatokę. Everett wniósł ją po schodach a ja poszłam za nim, grzebiąc w torebce szukając kluczy – Połóż ją na kanapie. - Włączyłam niektóre światła w kuchni, przeglądając zawartość lodówki. Wyciągając dwie butelki wody, chwyciłam ścierkę i usiadłam przy ruszającej się głowie Clare. Chwyciła się mojego uda. – Nie czuję się dobrze. – Wiem, skarbie. - A Everetta zapytałam miękko. - Możesz znaleźć małą śmietniczkę albo wiadro? – Masz pomysł co jej dał? - zapytał, podając mi małą łazienkową śmietniczkę chwilę później. – Stawiałabym na ekstazę, albo pigułkę gwałtu. Wydaje się bardziej zmęczona niż spragniona, więc stawiam na to drugie. - Spojrzałam na Everetta, kąciki moich ust zwróciły się w dół. - Nie mogę jej tak zostawić. – Wiem, nawet bym o to nie prosił. - Usiadł na drewnianym stoliku do kawy gdy ja wytarłam czoło Clare mokrą szmatką i wskazał na moją zranioną stopę. Daj niech zobaczę. Odkładałam to bojąc się co znajdziemy. Przygryzając wargę podniosłam stopę i położyłam mu na kolanie, krzywiąc się gdy dotknął wrażliwej skóry. – Nie było dużo krwawienia, co jest dobre, - powiedział. - Ale muszę to oczyścić. Dziesięć minut później grzebiąc w łazience Clare w poszukiwaniu jakichś przyborów pierwszej pomocy, nałożył trochę gazy na nacięcie i zaczął bandażować mi stopę. – Więc, znasz tego kowboja?
Zmierzyłam go wzrokiem podejrzliwie. – Dlaczego pytasz? – Wydawałaś się być na niego bardzo wkurzona. Wypuściłam oddech, wstrzymując stary gniew. – Nie, nie znam go, ale... Cóż, w liceum miałam koleżankę której dano pigułkę gwałtu i zgwałcono. To zrujnowało jej życie. Spojrzał na mnie z rękami nadal wokół mojej stopy. – Co się z nią stało? Wzruszyłam tylko ramieniem, nie chcąc się w to zagłębiać. Wznowił owijanie mojej stopy, później zabezpieczył bandaż spinką. – Obiecaj, że pójdziesz z tym do lekarza jeśli zrobi się czerwone i zainfekowane. Z jakiegoś powodu, jego opiekuńcze domaganie się, sprawiło że się uśmiechnęłam. – Dobrze, obiecuję. – Chcesz, żebym został? Będąc szczerą to chciałam. Clare nadal bawiła się moimi włosami, ale oczy miała prawie zamknięte i mamrotała miękko jakieś niezrozumiałe zdania. – Pracujesz jutro? - spytałam go i westchnęłam gdy przytaknął. - To nie jest mój dom i nie wiem czego chciałaby Clare. Kiwnął głową z ustami wykrzywiającymi się w wyraźnym żalu. – Więc, będę się zbierał. – Dostałam nową pracę, - wypaliłam gdy wstał, nie będąc gotowa by wyszedł. W klubie. Będę grała na pianinie dla bogatych ludzi. Uśmiech wypłynął na jego twarz. – To fantastycznie, musisz się bardzo cieszyć. Przytaknęłam przygryzając wargę. – Ale nie wiem czy możesz wpaść i zobaczyć jak gram, myślę że to prywatny
klub. – Rodzina Trenta to członkowie, może wpadniemy kiedyś cię zobaczyć. – Było by miło. Okrążył kanapę w kierunku drzwi, potem zatrzymał się i pochylił, by pocałować mnie w czubek głowy. Jego usta zostały tam przez kilka uderzeń serca i zamknęłam oczy, wchłaniając tę chwilę. – Przystępujesz od testu GED we wtorek, prawda? - kiedy skinęłam głową, kąciki jego ust wykrzywiły się w górę. - Jedna ostatnia sesja korków w poniedziałek wieczór? Uśmiechnęłam się. – Zdecydowanie.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUNASTY Wiem, że chciała dobrze, ale przeprosiny Clare za jej „zachowanie” w klubie robiło się irytujące. Obudziła się następnego ranka kompletnie zmieszana, nie pamiętając niczego z poprzedniej nocy. Kiedy spytała mnie co się stało, podjęłam decyzję i powiedziałam że wypiła za dużo i ja z Everettem przynieśliśmy ją wcześniej do domu. Pominęłam historię z kowbojem i moje obawy, że została otruta narkotykami, ale Clare i tak ciężko przyjęła tę wiadomości, myśląc że zrujnowała nasz wieczór. Everettowi udało się sprowadzić nasze samochody spod baru pod mieszkanie Clare, więc nie byłyśmy zdane na własne siły. Pożegnałam się z Clare i wspięłam do Bronco, jadąc do domu. Na siedzeniu obok mnie leżały papiery, które do wypełnienia dzień wcześniej dał mi Andrew i przez całą drogę do domu co chwilę rzucałam na nie okiem. W ostatniej minucie, skręciłam do sklepu stojącego blok od placu z przyczepami. – Mogę pożyczyć długopis? - zapytałam dziewczyny za ladą, kiedy zapłaciłam za swoje lody. Śniadanie mistrzów. Na szczęście tuż pod klimatyzatorem w rogu pomieszczenia znajdowała się otwarta przestrzeń gdzie mogłam usiąść i wypełnić papiery. Wyciągnęłam telefon i po chwili wahania się i myślenia czy robię to we właściwy sposób, napisałam na numer który dał mi Andrew. < Z tej strony Lacey St. James, możesz powtórzyć gdzie chcesz żebym przyniosła wniosek?> W połowie wypełniania papierów, mój telefon zawibrował na stole. < Będę miał czas za pół godziny. Spotkaj się ze mną przed klubem, podam twoje imię mężczyźnie przy bramie.> Przygryzłam wnętrze wargi. < Tak tylko żebyś wiedział, jeżdżę Fordem Bronco 73.> Następna wiadomość przyszła szybko.
< Seksownie. Powiedz parkingowemu, żeby zaparkował go obok Lamborghini mojego taty, to powinno go wkurzyć.> Odpowiedź sprawiła, że roześmiałam się na głos. < Przez ciebie zwolnią mnie zanim zostanę jeszcze technicznie
zatrudniona.> Nie miałam pojęcia co założyć, a wątpiłam że krótka spódniczka którą miałam na sobie z zeszłej nocy, zostanie przywitana w klubie z klasą. Na szczęście na tylnym siedzeniu miałam dżinsy, które przynajmniej zakrywały więcej skóry. Strażnicy przy bramie nie wydawali się wierzyć, że pozwolono mi wejść do środka, nalegając na mój dowód by porównać go ze swoją listą. Kiedy to zostało zrobione, zadzwonili do klubu prawdopodobnie by porozmawiać z samym Andrew. Sytuacja bawiła mnie, o co pewnie chodziło. Po co być u władzy jeśli czasami nie możesz się trochę zabawić? Kiedy już mnie przepuścili, parkingowy przed klubem wydawał się zdezorientowany moją wiadomością. – Pan Ford by tego nie powiedział. Młody chłopak wydawał się zdenerwowany kiedy ujawniłam sugestię Andrew. Spoglądał powątpiewająco na moją dumę i radość, jakby nie pewny gdzie na ziemi mógłby ukryć ciężarówkę. – Tak naprawdę, to powiedziałem tak. - Blondyn przeszedł przez drzwi, górując nad mniejszym parkingowym. Jego głos było bardzo rozbawiony, gdy poczochrał włosy młodszego chłopaka. - Jasper musisz trochę pożyć. Zapłaciłbym dobre pieniądze, żeby zobaczyć reakcję swojego ojca. – Z całym szacunkiem sir, ale to mnie zwolniłby pański ojciec jeśli by to tam zobaczył. Andrew westchnął. – Pewnie masz rację. - Skinął na mnie głową, gdy wzięłam papiery z siedzenia i podałam parkingowemu swoje kluczyki. - Chodź do mojego biura, możemy omówić zapłatę i wypełnić papiery, później mogę oprowadzić cię po posiadłości. Przeszliśmy przez drzwi i od razu skręciliśmy w lewo, idąc w dół długiego
korytarza. Para szklanych drzwi później, Andrew przytrzymał drzwi do biura i poprowadził mnie do wielkiego biurka. Okno wychodziło na zewnętrzny basen piętro niżej. Palmy i tropikalne rośliny otaczały brzegi i mogłam zobaczyć kilku ludzi wylegujących się na białych krzesłach. Tylko jeden mężczyzna był tak naprawdę w wodzie, przepływając długość basenu. – Wszystko wygląda spokojnie, - powiedziałam, wskazując na widok. – W taki sposób to skonstruowaliśmy. Spojrzenia mogą być zwodnicze, jednakże wydaje się że najbardziej liczy się to co się widzi. Nie byłam pewna co na to odpowiedzieć i nawet Andrew sam wydawał się zakłopotany swoim wybuchem. Delikatnie potrząsnął głową i wskazał krzesło. – Może usiądziesz? Wziął papiery z mojej ręki, gdy usiadłam naprzeciwko niego. Dziwne było widzieć kogoś tak młodego u władzy nad takim miejscem. Spodziewałabym się kogoś o wiele starszego. Andrew był wysoki z szerokimi ramionami, a w koszulce polo i spodniach khaki od tyłu mógłby być łatwo wzięty za kogoś starszego. Może to aura pewności siebie wokół niego zaprzeczała jego wiekowi, tak jakby był przyzwyczajony do ciężaru odpowiedzialności. – Dawno, dawno temu mieliśmy pełnoetatową pozycję dla pianisty, ale czasy się zmieniły a budżet się skurczył. Starsza ekipa nadal oczekuje możliwego zwolnienia więc zazwyczaj tu kogoś zatrzymujemy. Nasza ostatnia pianistka dojeżdżała codziennie prawie z Biloxi i miała problemy ze spóźnianiem się, więc miałem nadzieję na kogoś stąd. – Więc na serio mam tą pracę? Andrew uśmiechnął się, żeby mnie uspokoić. – Tak masz, musimy tylko omówić wypłatę i korzyści. Korzyści? Nigdy nie miałam żadnej pracy z jakimikolwiek korzyściami. To też była moja pierwsza praca muzyczna, więc nie miałam pojęcia o co prosić w wynagrodzeniu. – Radziliśmy sobie z ostatnią pianistką jako zleceniodawca, płacąc za jej przyjazd i wyjazd z domu. Skoro ty jesteś stąd zapomnimy o tym i po prostu podwyższymy twoją wypłatę. – Dla mnie brzmi świetnie, - powiedziałam entuzjastycznie, a następnie skrzywiłam się. - Przepraszam, jestem po prostu trochę podekscytowana. Wyszczerzył się, potem podał mi folder.
– Wydajesz się mieć już dobry repertuar, ale tu jest trochę melodii naszych najbardziej wymaganych piosenek. Masz gdzie poćwiczyć? Pomyślałam o nienastrojonym pianinie w domku gościnnym Everetta i smutnie potrząsnęłam głową. – Bez obaw, - powiedział gładko Andrew. - Znajdziemy ci coś. Może jeden z kościołów użyczy ci pokoju, albo może będziesz mogła użyć jednego z mniejszych pianin na tyłach. Nie wydajesz się mieszkać tak daleko, więc może to będzie łatwiejsze. Znieruchomiałam kiedy wspomniał o moim adresie. Nie chciałam wpisywać na papierach adresu mojej babki bo nie chciałam być osądzana, ale to było wszystko co miałam. Z jego wyrazu twarzy jednakże, Andrew albo nie wiedział, albo nie obchodziło go gdzie mieszkam. – Bardzo bym chciała tu poćwiczyć. – Więc ustalone. A teraz, pozwól że cię oprowadzę. Tak jak powiedział, Andrew pokazał mi cały klub. Zabrał mnie nawet na krótką wycieczkę po polu golfowym w jednym z wózków. Jeśli dawno temu nie dałabym sobie spokoju z mitem o dżentelmenach z Południa, pomyślałabym że Andrew był tym prawdziwym. Był czarujący, przystojny i z tego co widziałam, bogaty. Byłby świetnym facetem, ale nie wydawał się zainteresowany mną a za to byłam wdzięczna. – Członkostwo nie jest konieczne by używać pola golfowego, ale jest wymagane przy innych... Urwał nagle, gdy zza rogu wybiegła dziewczyna, i wpadła na niego. Andrew złapał ją, trzymając prosto żeby nie upadła na podłogę. Ale wydała okrzyk przerażenia gdy koszyk w jej ramionach upadł na podłogę wysypując wszędzie jego zwartość. Piłeczki golfowe toczyły się w dół korytarza, odbijając się od ścian i znikając za drzwiami na tor. – O nie, tak bardzo przepraszam... – Clare? Moja przyjaciółka zwróciła na mnie szeroko otwarte oczy, mrugając jak sowa. Obok mnie usłyszałam głęboki śmiech i wtedy Andrew klęknął na podłogę. – To moja wina panno Bishop, - powiedział, podnosząc piłeczki rozrzucone na podłodze. - Pozwól mi pomóc ci to uprzątnąć.
Andrew patrzył na podłogę więc nie zauważył rumieńca jakim oblała się Clare. Podzieliła ze mną przerażone spojrzenie i ustami pokazała O Mój Boże zanim opadła na kolana. – Jestem taką niezdarą, - jęknęła, zbierając piłeczki golfowe. – Proszę pozwól sobie pomóc, - powiedziałam, skopując te które poturlały się dalej. To dało mi szanse żeby być pomocną i obserwować co się działo. Oczy Andrew nigdy nie opuściły upokorzonej Clare, gdy wychyliła się za wąski korytarz. Clare nie spojrzała na swojego szefa tylko zajmowała siebie przepraszaniem. W powietrzu wisiało coś co łączyło tę dwójkę, czego nie mogłam rozpoznać, ale to sprawiło że się uśmiechnęłam. Zrobiłam mentalną notkę, żeby następnym razem gdy będziemy same, zapytać Clare co myślała o swoim szefie. Andrew patrzył jak Clare zniknęła za rogiem i wtedy wydawał się zaskoczony widząc mnie. – Chciałabyś zobaczyć więcej? Potrząsnęłam głową. – Dziękuję ci za oprowadzenie, ale dziś muszę się z kimś spotkać. – W takim razie pozwól, że cię odprowadzę. Nikt nie powiedział nic gdy parkingowy przyprowadził mój samochód do biletomatu, ale chłopak za kółkiem uśmiechał się gdy wyszedł z niego. Nie winiłam go, ciężarówka sprawiała że ja czułam się tak samo. W moim nowym życiu były aspekty, które obejmowałam cały sercem i zużyte ciężarówki były jednym z nich. Stara Bronco w pewnych kręgach nie była czymś na co warto patrzeć, ale mogła obracać oponami na żwirze i nigdy nie zawiodła w uszczęśliwianiu mnie. Everett wysłał mi już sms'a pytając kiedy i gdzie mieliśmy się spotkać. < Najpierw muszę pojechać do domu i wziąć swoje książki .> Wjechałam na miejsce parkingowe mojej babki, myśląc że będę tu tylko minutkę. Przybory do nauki leżały w plecaku na moim łóżku., gotowe do wzięcia i byłam podekscytowana. Test miał się odbyć następnego ranka, a ja mogłam tylko trzymać kciuki żeby wszystko się udało. Ledwo skończyłam wchodzić po schodach, kiedy frontowe drzwi eksplodowały. –
Ty mała suko.
Popchnęły mnie ręce i nieprzygotowana na to potknęłam się do tyłu o niską poręcz. Wściekła twarz mojej babci wypełniła moją wizję, gdy pchnęła mnie jeszcze raz, tym razem na boki. Krzyknęłam zszokowana gdy chcąc stanąć na stopie poczułam pod nią pustkę. Ledwie udało mi się nie spaść ze schodów wyrzucając ramiona do boków i łapiąc się poręczy, ale i tak wylądowałam na tyłku. Nade mną w drzwiach stała babka. –
Ty pierdolona... wiedziałam, że nie można ci było ufać!
Z walącym sercem, czołgałam się tyłem po podłodze, gdy ona schodziła ze schodów. – Babciu... - powiedziałam odruchowo, zapominając że powinnam nazywać ją po imieniu jak zazwyczaj. – Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. Nie jesteś moją krwią! Jej słowa sprawiły, że serce mi się ścisnęło, a oddech wyszedł świszcząco. Ledwo udało mi się ustać na nogach kiedy znowu na mnie ruszyła z wyciągniętymi rękami, żeby mnie chwycić. Teraz mogłam walczyć albo uciekać więc wybrałam to drugie, pędem okrążając Bronco żeby utrzymać między nami dystans. Jej niewytłumaczalny gniew zdumiewał mnie i przerażał. Nie mogłam zrozumieć co się działo, z wyjątkiem tego że babcia wyglądała na gotową by zabić. Już wcześniej widziałam ją złą, ale nigdy aż tak. – Jesz moje jedzenie, śpisz w moim łóżku ale i tak ty... ty... – Ale i tak ja co? - okrążyłam samochód kiedy znowu na mnie ruszyła. Każdego innego razu mogłabym uważać nasze okrążanie się jak gra-w-kotka-i-myszkę za zabawne, ale czułam się jakbym musiała ratować życie i nie rozumiałam dlaczego. Moja babcia nigdy nie ukrywała swojej odrazy względem mnie, ale byłam krwią. Byłam rodziną. – Nigdy nie powinnam była wpuścić cię za swój próg. - Niezdolna by mnie złapać Diana, walnęła pięściami w maskę mojego samochodu. - Zapłacisz za to co zrobiłaś swojemu małemu braciszkowi. – Co ja... - głos załamał mi się z dezorientacji, a następnie gdy uświadomiłam sobie o czym mówiła, zalała mnie wściekłość. - Nie waż się zwalać tego na mnie, - ryknęłam, wskazując na nią palcem. - Ty jesteś potworem który to zrobił, nie ja! Znowu okrążyła róg z twarzą czerwoną z wściekłości, właśnie gdy kolejny samochód zatrzymał się obok nas. Odwróciłam się by zobaczyć że moja matka wpatrywała się w nas z szeroko otwartymi oczami i popielatą twarzą. Mój mały braciszek siedział na tylnym siedzeniu, kręcąc się by zobaczyć co się dzieje. Wtedy znów musiałam się ruszyć, bo babka sięgnęła po mnie rysując długimi pazurami moje
ramię. – Mamo, - zawołałam gdy szybko wyszła z samochodu. - Musisz uciekać. Zabierz stąd Davy'ego. Ku mojemu przerażeniu zignorowała mnie, odpinając mojego brata z jego fotelika i wzięła go na ręce. Na jej posmutniałej twarzy było widać nawiedzone spojrzenie, którego nie widziałam nigdy wcześniej, gdy pospieszyła do przyczepy. – Mamo! Co ty robisz? - Coś byśmy wymyśliły. Dzięki moim dochodom mogłybyśmy znaleźć jakieś miejsce, gdzie mój brat byłby bezpieczny. – Gretchen, zabierz go do środka kiedy ja pozbędę się tego kawałka gówna. Słowa cięły jak nóż w serce, ale to cisza mojej mamy rozgrzebała ranę i sprawiła że krwawiła. – Mamo, - powiedziałam miękko, a w tym słowie było całe moje niedowierzanie i łatwowierność. Zatrzymała się na najkrótszą sekundę, nie patrząc na mnie. – Nie mogę, - wyszeptała w końcu i zanim mogłam nawet zrozumieć czemu zaprzeczała, pospieszyła w górę schodów i zniknęła w środku. W moich uszach zaczęło szumieć, gdy gardło ścisnęło mi się jeszcze bardziej, odcinając całe powietrze. Ręce złapały mnie za ramiona i została rzucona do boku, turlając się po ziemi. Wszystko co chciałam zrobić to zwinięcie się w kłębek i płakanie, ale pałka bejsbolowa którą zobaczyłam w ręce babki zagoniła mnie do ruchu. Zamachnęła się na mnie przeklinając a ja uchyliłam się na czas żeby zobaczyć jak koniec kija uderza w błotnik ciężarówki. –
Jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię w pobliżu tego chłopca, - krzyknęła gdy pozbierałam się na nogi. - Zabiję cię. Słyszysz mnie?
Przygotowywała się na kolejne zamachnięcie dokładnie gdy dotarłam do drzwi samochodu. Trąciłam je stopą z dodatkową siłą, odpychając nimi ją i posyłając potykającą się do tyłu. Podciągając się do środka, zamknęłam drzwi i uruchomiłam silnik, gdy metalowa pałka uderzyła w szybę od strony kierowcy. Szkło rozbiło się, spryskując mnie maleńkimi odłamkami. Wcisnęłam sprzęgło kiedy samochód wycofał do tyłu. Moja babcia okręciła się, pociągnięta przez ruch samochodu, ale i tak za mną pospieszyła. Wcisnęłam hamulec na czas żeby nie wjechać w furtkę sąsiadów, a następnie żwir wyleciał w powietrze gdy odjechałam tak szybko jak mogłam. Płuca nie pozwalały mi na oddech
ale miałam to gdzieś... musiałam się stamtąd wydostać. Małe jęki wychodziły głęboko ze mnie, akcentując każdy świszczący oddech. Zajechałam tak daleko jak droga rozciągała się przez miasto zanim ciemność na peryferii mojego wzorku kazała mi zjechać na pobocze. Czułam się jakby ktoś położył zaciski na moje płuca. Nie mogłam wciągnąć wystarczająco dużo powietrza i płacz który tak rozpaczliwie próbował uciec dusił mnie. Walcząc by wydostać się z samochodu, zgięłam się w pół próbując uspokoić oddech. Miałam już wcześniej ataki astmy, ale ten był najgorszym z tych które pamiętam. To że płakałam nie pomagało, a duże czkające łkania wszystko utrudniały. Zmuszając się by wszystko wyrzucić z pamięci, skupiłam się na kontrolowaniu oddechu. Wdech i wydech. Wdech. Wydech. Zawężenie w moim gardle poluzowało się wystarczająco, żebym nie była bliska zemdleniu, ale wiem że nie powinnam prowadzić. Udało mi się też rozciąć nogę przez to, że niechcący wtarłam małe odłamki szkła w skórę. Podczas gdy nie mogłam tego poczuć, krew była czerwoną mazią na moim udzie. Moja ranna stopa też pulsowała, ból wzrósł gdy adrenalina zaczęła opadać. Dlaczego mamo? Wszystko co osiągnęłam myśląc o tym co się stało, to to że znów ciężko było mi oddychać. Więc wyczyściłam umysł i skupiłam się tylko na oddechach. Na początku płytkie bo tylko tyle tlenu mogły przyjąć moje płuca, a później w końcu trochę głębsze. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i połączyłam się z numerem Everetta. Ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam automatyczny głos mówiący że nie mogłam się połączyć. Zdezorientowana, rozłączyłam się i spróbowałam ponownie z tym samym rezultatem. Desperacka czkawka uciekła mi kiedy spróbowałam zadzwonić po raz trzeci i zatrzasnęłam klapkę kiedy usłyszałam te same słowa. Sfrustrowana i w rozpaczliwej potrzebie pomocy zrobiłam dokładnie to czego obiecałam sobie nie zrobić już nigdy. Wpisałam numer Macona i połączyłam się. Duża część mnie modliła się, żeby nie odebrał, że przekieruje mnie na pocztę głosową i nie będę musiała z nim rozmawiać. Niestety Macon odebrał po drugim dzwonku.
– Halo? Moja szczęka pracowała ale nie mogłam wymówić żadnych słów. Logiczna strona mojego mózgu wrzeszczała na mnie żebym się rozłączyła, ale nie mogłam się do tego zmusić. Moje serce było złamane, i nadal rozbijało się na mniejsze i mniejsze kawałeczki a ja nie mogłam tego znieść. Macon zawsze był tym do którego wcześniej dzwoniłam i bez względu na sytuacje był tam dla mnie. Nawet jeśli później tego żałowałam, nawet jeśli kazał mi robić rzeczy których nie chciałam, wiedziałam że mogłam liczyć na to że tam będzie. – Halo? Kto mówi? Słowa nie nadchodziły. Zacisnęłam oczy, zmuszając go by się rozłączył, ale on nadal pytał. Jego głos stawał się bardziej napastliwy i nie był już cichy. W końcu powiedział. – Słuchaj jeśli to jakiś żart... Łkanie które próbowałam powstrzymać wydostało się i Macon urwał w pół zdania. – Lacey? Napastliwość zniknęła, zastąpiona przymilającym się głosem który znałam o wiele za dobrze. Znajomość i groza które to wywołało sprawiło, że moja skóra skurczyła się, ale nie mogłam się odważyć by zakończyć rozmowę. Nie teraz, gdy mój świat się rozpadał. – Lacey, skarbie, czy to ty? Potrzebujesz mojej pomocy? Telefon zapiszczał mi w ucho i odsunęłam go żeby zobaczyć że na moim ekranie wyświetlił się nieznany numer. Nie dałam swojego nowego numeru wielu ludziom, więc to musiało być połączenie z pracy albo ktoś kogo znam. Gapienie się na numerki uświadomiło mi jaki błąd popełniłam. Jeśli próbowałam zacząć nowe życie, dlaczego dzwoniłam do przypomnienia o starym? – Słuchaj, Lacey jeśli to ty, to nie mam całego dnia. Gdzie jesteś? Głos Macona znów robił się zirytowany. I to w końcu zagoniło mnie do działania. Co ja sobie myślałam? Pozostając cicho, rozłączyłam się i odebrałam nieznany numer. – Halo? – O jak dobrze, bałem się że nie odbierzesz od nieznanego numeru.
Prawie stopiłam się z ziemią kiedy usłyszałam pogodny głos Everetta. – Próbowałam się do ciebie dodzwonić, - zaczęłam, ale na końcu głos mi się załamał. Boże nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam usłyszeć jego głos. – Lacey, wszystko w porządku? Co się stało? – Zostałam wyrzucona z domu mojej babci. - Chodziło o wiele więcej niż to moje podejrzenia wobec braciszka, zdrada mojej mamy, fakt że teraz Macon znał mój numer – ale nie mogłam powiedzieć nic więcej. – Gdzie jesteś? Jakaś mała część mojego mózgu była zdumiona tym że podałam jemu, komuś kogo znałam bardzo krótki czas, tą informację a nie Maconowi, ale zepchnęłam to na bok i podałam mu swoją lokalizację. – Zostań tam, będę za pięć minut. Telefon natychmiast umilkł, ale jego słowa popchnęły mnie ostatni raz do kompletnego uspokojenia oddechu. Oddychałam wolno i głęboko, zacisk na moich płucach stopniowo zanikał, aż zobaczyłam jak mały rdzawy hatchback zatrzymał się koło mnie. Wysiadłam ze swojego samochodu i spotkaliśmy się w połowie drogi. – Dobrze się czujesz? Skinęłam głową. – Miałam atak astmy. - Już drugi raz w ciągu prawie tylu samu tygodni. Może czas żebym poszła po receptę na inhalator. – Chodź, ja prowadzę. Nie leżało w moich nawykach wykonywanie rozkazów, ale wsiadłam do jego ciężarówki potulnie i zapięłam pas. Jazda była cicha, jakby Everett wiedział że potrzebowałam przestrzeni. I tak nie byłam w stanie od razu o tym rozmawiać, więc doceniałam ciszę. Nawet myślenie o tym sprawiało że chciałam płakać i wiedziałam, że jeśli zacznę to nie skończę. Przed posiadłością stało kilka samochodów, jakby była impreza. Everett minął je kierując się na tył do wielopiętrowego domku gościnnego. Zgasił silnik i wysiadł pierwszy, szybko obchodząc samochód żeby otworzyć mi drzwi. Gest był szarmancki, który część mnie doceniła, ale wszystko co mogłam zrobić to wyjście z samochodu w ciszy. Otworzył drzwi do domku gościnnego i wpuścił mnie, włączając światła gdy wszedł za mną. Natychmiast zobaczyłam, że ktoś uprzątnął miejsce; narzuty zniknęły
z mebli i nie można było znaleźć żadnego kurzu. – Skąd wiedziałeś, że przyjadę? - spytałam, moja próba zażartowania podupadła. – Jeśli wiedziałbym, że zostaniesz, może zrobiłbym więcej. – Zostanę? Nie odpowiadając, Everett wyszedł naprzód w kierunku schodów. – Chodź, pokażę ci górę. W budynku były 3 piętra, każdy z licznymi sypialniami jak w hotelu. To przypominało mi o kwaterach dla służby, chociaż już od lat nie były używane. Wystrój na wyższych piętrach był prosty ale i starej daty; niektóre zasłony i narzuty na łóżka wyglądały oklepanie, jakby leżały przez wiele lat. Ale i tak, nie było na nich kurzu, jakby armia pokojówek wyczyściła wszystko. – W lodówce na dole nie ma teraz nic oprócz piwa. Możemy przynieść tu trochę jedzenia z głównego domu, albo możesz przyjść tam zjeść rankami. – Everett naprawdę nie musisz... Potrząsnął głową. – Jest coś jeszcze co chciałbym ci pokazać. Poszłam za nim na dół aż zatrzymał się przy pianinie. Mały uśmiech uniósł kąciki jego ust. – Spróbuj jeszcze raz. Klawisze były czyste, kurz zniknął z błyszczącej czarnej powierzchni pokrywy. Posłałam mu spojrzenie i usiadłam na ławeczkę, muskając palcami klawiaturę zanim wygrałam trzy-tonową nutę. Rozdźwięk z wcześniej zniknął; dźwięki które wybrzmiewały ze strun były wyraźne i czyste. – Nastroiłeś je, - powiedziałam z małym uśmiechem formującym mi się na ustach. – Mówiłem ci, że chcę usłyszeć jak grasz. Spojrzałam w górę by zobaczyć, że te niebieskie oczy patrzyły na mnie. Loczek czarnych włosów spadł mu na czoło, ale Everettowi nie wydawało się to przeszkadzać. Oparł się biodrem o pianino, przekrzywiając głowę na bok. Przełykając, zwróciłam uwagę z powrotem na klawisze, wygrywając szybką gamę. Nuty rozbrzmiewały w pokoju.
– Co chcesz usłyszeć? – Zaskocz mnie. Ta prośba spowodowała, że się zatrzymałam. W swoim repertuarze miałam wiele piosenek, z których większości nie grałam od lat. Jedna prosta piosenka – pośród tych których nauczyłam się jako pierwszych – wypłynęła na powierzchnię i zaczęłam grać refren „Memory” Andrew Lloyd Webber'a. Nuty odbijały się echem od ścian, gdy moje palce tańczyły na klawiaturze. Tą znałam, była to jedna z tych których używałam do ćwiczeń i słyszenie ponurych dźwięków zabrało mnie wstecz do prostszych czasów. – To jest z Kotów14, prawda? Kiwnęłam głową i grałam dalej melancholijną melodię. Napięcie które było we mnie w końcu ze mnie zeszło, miękka znajomość piosenki zmyła to. Kiedy dotarłam do końca piosenki było to jak żegnanie się ze starym przyjacielem. – Byłeś kiedyś zobaczyć jak grają w Broadway'u? - spytałam, opuszczając pokrywę pianina. Everett potrząsnął głową. – Moi rodzice poszli na kilka występów, ale to akurat nie były moje klimaty. – Co lubiłeś robić? – Grać w Lacrosse, uprawiać wioślarstwo, debatować. Nie śmiej się, ale byłem też w klubie szachistów na pierwszym roku. – Więc, nie byłeś w kapeli? Potrząsnął głową. – Po prostu lubię słuchać jak grasz. Jego wyznanie sprawiło, że moje serce wykonało kilka małych fikołków. Wpatrywaliśmy się w siebie przez długą chwilę, zanim odwróciłam wzrok na klawisze. – Powinnam już iść. – Jesteś mile widziana by tu zostać. Mamy więcej niż wystarczająco miejsca dla ciebie. Na myśl o narzucaniu się potrząsnęłam głową. – Co by powiedzieli właściciele na jakąś nieznajomą dziewczynę wprowadzającą 14 https://www.youtube.com/watch?v=4-L6rEm0rnY
się do ich domku gościnnego? – Masz za dużo dumy. Naucz się przyjmować trochę pomocy kiedy ci ją oferują. – Everett... – Masz jakieś inne wyjścia? Jego bezceremonialne pytanie zatrzymało mnie w moich krokach. Prawdę mówiąc, nie miałam. Jedynym innym wyjściem było spanie w samochodzie, albo sprawdzenie czy wujek Jake by mnie przyjął. Ale był on przyjacielem mojej babki, co znaczyło że pewnie podałby jej moje miejsce pobytu. Właśnie wtedy musiałam trzymać się od tego tak daleko jak mogłam. – Tylko na krótki okres, zanim ustaniesz na nogi. Wątpię że będzie im to przeszkadzać tak długo jak nie nadużyjesz gościnności. Ponownie rozejrzałam się po parterze. Meble mimo starości, były zdecydowanie bogatsze niż cokolwiek z czym wcześniej żyłam. Nawet pianino chociaż nie takie dobre jak te w klubie, było lepsze niż te na których kiedyś grałam. W takim miejscu czułam się jak intruz, ale Everett miał rację. Nie miałam innego wyjścia. – Dobra, ale tylko tymczasowo, - powiedziałam w końcu. - Będę spała na kanapie, tylko żeby się upewnić że nie zrobi mi się za wygodnie. – Rozgość się. – Macie imprezę? Przed domem widziałam wiele samochodów. – Trent zaprosił wszystkich chłopaków z pracy na mecz. Rodzina z tego domu ma ogromny telewizor. Mamy pizze i piwo, jeśli jesteś zainteresowana. - Myśl o pizzy sprawiła, że skręcił mi się żołądek i potrząsnęłam głową. - No to chcesz jeszcze ostatni raz poćwiczyć do testu? - spytał gdy wstałam i przeszłam przez pokój żeby usiąść na jednej z kanap. – Nie mogę. Nie dziś. – Ale jutro jest... – Wiem, ale... nie mogę. - Odchyliłam głowę na kanapę gapiąc się w sufit. Wszystkie moje książki są nadal w przyczepie i po prostu... – Rozumiem, - powiedział delikatnie. - To czego nie rozumiem to dlaczego twoja rodzina jest taka nienawistna. Skinął głową i spojrzał na mnie zamyślenie. – Jest tego więcej prawda? Gdy skinęłam czułam jak napiętą twarz miałam. – Wiesz co mówiłam ci wcześniej, - powiedziałam ściśniętym głosem. - O moim prawdziwym tacie będącym nie-tak-miłym gościem? Cóż, został zabity tuż
przed moimi narodzinami. - Nabrałam poszarpanego oddechu. - Moja babka go zastrzeliła. Znieruchomiał na moje słowa. Jakaś część mnie zaczęła krzyczeć, Dlaczego mu to mówisz? Bo musiałam się przekonać czy ucieknie. Musiałam pokazać mu jak popieprzona byłam, tylko po to żeby zobaczyć co zrobi. Wiedziałam też że jeśli zniknie z mojego życia, to to złamie coś we mnie, skradnie tą ostatnią uncję nadziei której się trzymałam. Ale musiałam wiedzieć, zanim moje serce zaangażuje się jeszcze bardziej. – Co się stało? Przełknęłam na jego słowa. – Moja mama próbowała go zostawić i pojechała do domu mojej babci. Pojechał za nią i rzucił się na nią z nożem. Moja babcia miała starą strzelbę kalibru dwanaście i dorwała go kiedy włamał się do domu. – A twoja mama? – Jak tylko się urodziłam spakowała wszystko do samochodu i wywiozła nas z kraju, szukając nowego początku. Wtedy poznała mojego ojczyma i reszta jest historią. Moje słowa powitała cisza więc zamknęłam ciasno oczy. Nie mogłam na niego spojrzeć, zbyt przestraszona tego co mogłabym zobaczyć w jego oczach. – Więc twoja babcia obwinia cię za jego błędy. Bingo. Pierwszy raz opowiedziałam komukolwiek tą historię i w jakiś sposób mówienie tego na głos, pogorszyło to. Łzy napłynęły znowu więc gniewnie otarłam je tyłem dłoni. Kanapa zapadła się, gdy Everett usiadł obok mnie. – Mogę ci jakoś pomóc? - spytał miękko, wyciągając rękę by ująć bok mojej głowy. Nie spojrzałam na niego, ale kontakt sprawił że chciałam wyć jeszcze bardziej. Przesuwając się trochę na kanapie, położyłam głowę na jego masywnym udzie. Minęła chwila ciszy, a następnie jego ręka zaczęła gładzić mnie po włosach. Zamykając oczy, wyciszyłam wszystko w głowie i skupiłam się tylko na jego dłoni głaszczącej mnie i nad hałasem zabawy nad naszymi głowami.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ TRZYNASTY – Chyba nie dam rady. – Jasne, że dasz. Jesteś niesamowita. Chciałabym posiadać chociaż maleńką ilość jego pewności siebie. Na chodniku stała mała jadłospisowa tablica, na której napisane było wielkimi literami GED i wąska strzałka wskazując na pobliski budynek. Test miał się odbyć w lokalnym liceum i widziałam już kilku ludzi wchodzących do przypisanego budynku. – Może powinnam to trochę przełożyć. – Nie będziesz niczego przekładała. - Everett wysiadł ze swojego tyciego hatchbacka i okrążył go od przodu do mojej trony, otwierając drzwi. - Wiem, że to nie najlepszy czas, - powiedział. - Ale ćwiczyliśmy do tego bardzo długo. Doskonale sobie poradzisz. Jego szczerość była wzruszająca, ale ja nie byłam taka pewna siebie. Kiedy nadal nie ruszyłam się by wyjść z jego samochodu, Everett westchnął i odchylił się na piętach. – Poradzisz sobie, - powtórzył miękko i w końcu odwróciłam głowę by na niego spojrzeć. Miał na twarzy ten krzywy uśmieszek, przez który serce biło mi szybciej, wyciągnął dłoń i wziął moją w swoją. - Wszystko co musisz zrobić to zdać, a wiem że stać cię na więcej niż tylko to. Patrząc jak coraz więcej ludzi wchodziło do środka przełknęłam i odpięłam swój pas. Poranne niebo było pochmurne i wiał wiatr, wnosząc do letniego powietrza chłód. Pogoda idealnie oddawała mój nastrój, ale cicho poszłam za Everettem do środka, rozglądając się wokół. Większość ludzi była starsza ode mnie, chociaż kilkoro dzieciaków najwyraźniej nadal z liceum zasiedlało miejsce, razem z rodzicami. Zapisałam się i usiadłam bawiąc się nerwowo kciukiem. Everett w milczeniu usiadł obok mnie, nic nie mówiąc ale dając wsparcie. Oparłam się na jego ramieniu, wdzięczna że tu był. Jeśli byłabym sama, istniała duża szansa że odłożyłabym test na następny dzień. Nie przyznałabym tego, ale doceniałam jego wytrwałość w dowiezieniu mnie tu dziś rano. – Proszę wszystkich o uwagę. - Kobieta która pomogła mi się zapisać przemówiła. - Jesteśmy gotowi zacząć test. Ci którzy do niego przystępują, proszę za mną.
– Czas na przedstawienie, - mruknął Everett, a ja nabrałam głębokiego oddechu zanim wstałam. Ręka Everetta została w mojej na trochę dłużej gdy odeszłam sama. Obejrzałam się na niego gdy pomachał do mnie delikatnie i podążyłam za tłumem do sali.
*** – Totalnie go oblałam. – Tego nie wiesz. – Jasne, że wiem bo takie właśnie ostatnio mam szczęście. To będzie cud jeśli zdam. Nie byłam pewna dlaczego ze wszystkich nocy to dziś wychodziłam, ale oto byłam tu w Bronco cała wystrojona, z Clare siedzącą obok mnie. Wcześniejsze zachmurzone niebo zmieniło się w burzę pełną siłą. Nade mną drzewa kiwały się na wietrze, gdy zaparkowałam przed Calamity Jane, a deszcz uderzał w ciężarówkę. Parking był prawie pusty w porównaniu do normalności, ale deszcz nie zniechęci większości ludzi w sobotni wieczór. Nadal było wcześnie, więc więcej ludzi przyjdzie gdy zapadnie noc. Pomimo tego, że Everett zawiózł mnie do budynku na test tego ranka, przez większość dnia tak naprawdę go nie widziałam. Miał zlecenie, więc ja zdecydowałam się poćwiczyć trochę na pianinie i prawie straciłam poczucie czasu. Palce miałam obolałe, nie przyzwyczajone do klawiszy tak jak wcześniej, ale uczucie było boskie. Pamiętam jak nie cierpiałam ćwiczyć, ale dziś trudno mi się było zatrzymać. Stres wywołany testem zniknął w ciągu pięciu minut grania Beethovena. Wygrywanie różnych piosenek których nauczyłam się w lepszych czasach nie było już tylko robotą, ale i radością. Nawet uczenie się nowego materiału który dał mi Andrew było zabawne i miałam nadzieję, że to uczucie szybko nie minie. – Słuchaj, - powiedziała Clare gdy wyszłyśmy z samochodu. - Spróbuj myśleć pozytywnie. Jeśli zdałaś, juhu, otworzymy szampana i tak dalej. Jeśli nie, podejdziesz znowu. Proste. – Brzmisz jak Everett, - powiedziałam, przeszukując parking, ale jedynym znajomym wozem był van kapeli. Pospieszyłam do środka, chcąc jak najszybciej wyjść z deszczu. Pomimo tego, że parking wydawał się pusty wnętrze mniejszego baru było zapakowane. Zespół ustawił się już w tylnym rogu, ale nagrana muzyka wylewała się z głośników zawieszonych na ścianach. Pomieszczenie wyposażone było w trzy różne obszary: bar i stoliki, parkiet i to, co było główną atrakcją przybrzeżnego klubu. Nigdy nie ujeżdżałam mechanicznego byka, ale to było jedno z wyróżnień w
klubie. Teraz ludzie wiwatując zgromadzili się wokół samotnego kowboja który trzymał się z całych sił trzęsącej się konstrukcji. Śmiech i zdrowe drwiny wypełniły powietrze gdy koleś został zrzucony z brykającego urządzenia, ale jego zastępczyni gotowa była zająć jego miejsce. Gdzie kowbojem rzucało gwałtowne na prawo i lewo, laska poruszała się o wiele wolniej z małymi szarpnięciami. Jej piersi podskakiwały pod białym cienkim topem, ku uciesze i wiwatom mężczyzn wokół niej. I na cały ten pokaz wywróciłam oczami. Na drugim końcu pomieszczenia zobaczyłam, że Trent siedział obok swoich wspólników, ale nie widziałam samego Everetta. Nie byłam jeszcze gotowa do nich podejść odkąd nie znałam ich tak dobrze, więc skierowałam się do baru. Cherise zauważyła mnie i podeszła unosząc brew. – Masz dowodzik, skarbie? Kilka razy gdy widziałam ją wcześniej, nigdy nie spytała o dowód na mój wiek. Byłam tak zaskoczona, że prawie dałam jej prawdziwe prawo jazdy... prawie. Serce mi trochę podskoczyło, gdy przypatrywała się fałszywej karcie. – Wiesz, że ona nawet nie wygląda jak ty, - powiedziała, prychając gdy oddała go mi. - Ale nie chcę żeby zamknęli mi klub już pierwszej nocy, więc sprawdzam każdego kto podchodzi do baru. Może chcesz to rozpowiedzieć. Chwyciłam swoje piwo i oparłam się bokiem o ladę gdy Cherise ruszyła do innej osoby. Całe te branie piwa to raczej nawyk niż potrzeba napicia się. Wcześniej po teście GED kusiło mnie żebym utopiła swoje smutki, ale mówiłam poważnie o chęci zmiany życia. Alkohol zmieniał mnie w kogoś kogo nie lubiłam, pozwalając mi robić rzeczy których żałowałam kiedy trzeźwiałam. Ale i tak, dziwne dla mnie byłoby być w barze bez piwa w ręku. Clare usadowiła się obok mnie przy barze, a ja wyszczerzyłam się na nią. – Cieszę się, że mogłaś przyjść. Odwzajemniła uśmiech. – Pomyślałam, że odpuszczę sobie zabawy po kolejnym kieliszku, ze względu na bałagan po ostatnim razie. Przytrzymałam palec w górze.
– Przysięgam, że jeśli przeprosisz jeszcze jeden raz, wykopię cię za te drzwi. Jej uśmiech poszerzył się. – Dobra, moje usta są zamknięte na kłódkę. - Clare rozejrzała się po barze. Więc, gdzie jest twój nowy chłopak? Umieram żeby go poznać. – Oh, zdecydowanie mogę was sobie przedstawić. - Spojrzałam za nią, na wejście do klubu, próbując dojrzeć czy mój drugi gość już dotarł. Oczywiście, wtedy kiedy go znajdę. – Był w klubie zobaczyć jak grasz? – Nie miałam jeszcze pierwszego oficjalnego dnia. - Szturchnęłam ją ramieniem. - Dziękowałam ci ostatnio za pomoc w tym wszystkim? – Dziś jeszcze nie, ale z miłą chęcią posłucham tego jeszcze raz. Roześmiałam się i wzięłam łyka piwa, by ukryć wyraz twarz gdy spojrzałam za nią. Clare złapała mój wzrok i odwróciła się. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. – Hej. Andrew pomachał jej delikatnie. – Hej. Od razu zaczęłam mu współczuć, ale trzymałam buzie na kłódkę. W tej swojej koszulce polo i spodenkach wyglądał jakby właśnie wyszedł z klubu country. Do dopełnienia tego wyglądu brakowało jeszcze tylko sweterka zawiązanego wokół jego szyi. W klubie wyglądał kompletnie nie na miejscu, ale kiedy Clare się do niego uśmiechnęła, zobaczyłam jak wyraźnie się rozluźnił. – Chciałabyś się czegoś napić? - spytał, oferując swoje ramię. Clare wahała się tylko sekundkę, zanim owinęła rękę wokół jego ramienia. – Pewnie. - Posłała mi spojrzenie i zmrużyła oczy na moje puszczenie oczka. Porozmawiamy później, - mruknęła zanim została zaciągnięta w stronę baru. Poszło całkiem nieźle. Clare i Andrew razem wyglądali naprawdę dobrze i chciałam żeby oboje byli szczęśliwi. Widziałam jak patrzył na nią w klubie i moje przeczucie najwyraźniej się sprawdziło. Kiedy już dostali swoje drinki zostali przy barze gawędząc, a ja trzymałam kciuki za to żeby moje pierwsze podejście do swatania nie było kolosalną klapą. – Mmm, pachniesz bosko. – Pachnę jak zmokły pies, który stał zbyt długo na deszczu. - Przygryzłam
wargę, żeby się nie uśmiechnąć i posłałam Everettowi tak pruderyjne spojrzenie na jakie było mnie stać. - Spóźniłeś się. Oparł się o bar koło mnie, prawie dotykając i posyłając mi tajemniczy uśmiech. Motyle zatańczyły w moim brzuchu i próbowałam ukryć swoją reakcję przez wskazanie jego przyjaciół. – Chcesz dołączyć do reszty? – Może wolę zatrzymać śliczną dziewczynę dla siebie.15 Zrobiłam błąd patrząc na niego i przeszywający błysk w jego oczach zaparł mi dech w piersi. Everett nie robił niczego nieodpowiedniego, nie gapił mi się w dekolt ani nie obczajał mnie, jednak coś w jego spojrzeniu sprawiło, że na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi, wychyliłam porządny łyk piwa, próbując uspokoić swoje szalejące serce. To tylko chłopak, starałam się sobie wmówić, ale kiedy pochylił się bliżej mnie, poczułam jak serce jeszcze bardziej mi przyspiesza. – Nie mogłem przestać dziś o tobie myśleć, - mruknął, jakoś nadal słyszalny ponad hałasem baru. Czułam jego oddech na swoim uchu, słodki zapach jego wody po goleniu wypełnił moje nozdrza. - Masz czarujący sposób na sprawianie, że pragnę ciebie zawsze gdy jesteś w pobliżu. Spojrzałam na jego pierś, niezdolna utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Gorąca obietnica którą tam zobaczyłam, sprawiła że zmiękły mi kolana i to było zbyt publiczne miejsce żebym... co? Znowu go pocałowała? Wskoczyła na niego? Bo dokładnie to chciałam zrobić. Już nie jestem tą dziewczyną, pomyślałam, ale ta powtarzana mantra słabła coraz bardziej, nawet w mojej własnej głowie. Trzymanie się swojego postanowienia co do mężczyzn, stawało się coraz cięższe im dłużej z nim byłam. Czy byłoby tak źle gdybym choć raz opuściła gardę i może pozwoliła sobie na trochę zabawy? Na pewno chcesz to zaryzykować? – Chodźmy zobaczyć co robią Trent i reszta. - Biorąc swoje piwo z lady, postąpiłam krok w kierunku odległego stolika, tylko po to żeby ramię Everetta mnie nagle zablokowało. – Lacey, spójrz na mnie. Nie chciałam, ale to było trudne gdy nie miałam kontroli nad swoim ciałem. Everett przyglądał mi się z głową przekrzywioną na bok. Kiedy odwróciłam wzrok, 15 *.* jestem twoja :D
wyciągnął rękę i delikatnie ujął mój podbródek palcami, odwracając mi głowę tak że staliśmy oko w oko. – Nie ruszę ani trochę szybciej niż tego chcesz, - powiedział, pochylając się blisko, upewniając się że słyszałam. - Ale powiem ci prawdę jak ją widzę. Głaskał mój policzek kciukiem. - Jak dotąd jesteś najpiękniejszą dziewczyną w całym tym pomieszczeniu. Na jego słowa kolana mi osłabły i zmagałam się by utrzymać swoją postawę. Tak na marginesie myślałam, że zobaczyłam twarz Ashley w rosnącym tłumie, ale nie mogłam być pewna. Odrzucając swoje zmartwienie na bok wyciągnęłam dłoń. – Więc, - powiedziałam biorąc jego dłoń. - Chłopcy z Nowego Jorku wiedzą jak tańczyć? Nie czekając na jego odpowiedź, pociągnęłam go na parkiet. Muzyka dudniła we mnie gdy kręciłam ciałem, pozwalając by poniósł mnie rytm. Na moje biodra skradły się ręce, trzymając ale nie prowadząc mnie gdy tańczyłam. Pozwoliłam wszystkim swoim zmartwieniom odejść, dając się ponieść muzyce. Ręce na moich biodrach ruszyły w górę, sunąc po bokach i znów wracając. Uśmiechając się delikatnie, zakręciłam ciałem do tyłu, aż otarłam się o jego szeroką klatę. Zamykając oczy i wymazując swoje otoczenie, tańczyłam dla niego i zostałam nagrodzona wbijającymi się palcami w moje ciało. Jedna ręka zakradła się na mój brzuch, przyciągając mnie do niego, tak że byliśmy złączeni. Sapnęłam trochę gdy zaczęliśmy poruszać się razem i założyłam jedno ramię na jego szyję. – Boże, jesteś taka seksowna. Te słowa rozpaliły we mnie serie doznań, sprawiając że stałam się śmielsza. Czułam się prawie pijana, na haju i odwróciłam się tak że stałam twarzą do niego. Może to był błąd; jego oczy błyszczały w przyćmionym świetle, obiecując wszystkie rodzaje zmysłowych przyjemności, a ta jego reakcja na mnie ośmieliła mnie jeszcze bardziej. Przycisnęłam swoje ciało do jego i zaczęliśmy tańczyć. – Nieźle, chłopaku z Nowego Jorku. - W ten sposób na parkiecie łatwo było zapomnieć o moim gównianym życiu, gdzie nie było niczego oprócz muzyki i ciał ruszających się do rytmu. Nie wiem do ilu piosenek zatańczyliśmy, zanim w końcu zorientowałam się jak blisko jego usta były przy moich. Wpatrywał się we mnie, a jego zaspany wzrok sprawił, że stałam się świadoma twardości, którą poczułam przy swoim brzuchu. Przełknęłam gdy przestaliśmy tańczyć, a on przyciągnął mnie bliżej. – Sama tańczysz niczego sobie, - wymamrotał i wiedziałam że miał zamiar mnie pocałować.
– Może pójdziemy się czegoś napić? Moje bełkotane słowa zaskoczyły go, ale puścił mnie gdy się odsunęłam. Jednak jego ręka nie puściła mojej, i ogrzały mnie emocje gdy pociągnęłam go z parkietu. Co do diabła, Lacey? To nie jest jakiś przypadkowy koleś z którym się obściskujesz, to Everett. Próbowałam nie okazywać żalu, gdy zaprowadziłam nas do stolika z jego kumplami. Przyklejając sobie uśmiech, pomachałam w ciszy gdy ekipa z budowy zrobiła nam miejsce przy swoim stoliku. – Widziałem was tam, - powiedział Trent, śmiejąc się gdy spłonęłam rumieńcem. - Nie sądziłem, że dziewczyna która umie się tak ruszać, potrafi się rumienić. Everett dźgnął go mocno w żebra, tak że aż się skrzywił. – Dobra, - powiedział blondyn po minucie. - Udawajmy że to była pijacka gadka. – Ile wypiłeś? Trent wyszczerzył się. – Wystarczająco żeby stracić łączność z mózgiem kiedy gadam. – Nie wiedziałem cię ostatnio u nas z tymi dobrociami, - powiedział Vance, posyłając mi uśmieszek. - Robi się coraz goręcej ma zewnątrz, więc nie miałbym nic przeciwko gdybyś pokazała się znowu u nas w pracy. – Dobra, na mnie czas. - Cole wstał z krzesła ze wzrokiem utkwionym w scenę. Postarajcie się nie wdawać w bójki beze mnie. – Tego nie mogę obiecać, - zawołał za nim Trent. Mrugnął do mnie. - To połowa zabawy tych miejsc. Butelki piwa zawalały już stół, a ja dodałam do tego swoją. – Jak długo tu jesteście? - zapytałam, obliczając szkody. – Godzinę albo coś. - Trent wyszczerzył się, gdy wybałuszyłam oczy. - No co? Chciało nam się pić. Prychając, odchyliłam się w swoim krześle i spojrzałam na bar. Everett objął moje ramiona, a ja ukryłam uśmiech na ten ruch. Jednakże uśmiech zniknął, gdy zobaczyłam jak Ashley patrzy na mnie z daleka. Posłała mi paskudny uśmieszek i odwróciłam wzrok, a gula utworzyła się w moim brzuchu. – Trent zrobił sobie wolne na rzecz dnia kujona, - powiedział Everett, wskazując butelką piwa na przyjaciela.
– Ta, tata myśli że powinienem nauczyć się kilku biurowych rzeczy. Przygotować się do przejęcia biznesu kiedy wyjedzie na wakacje. – Jak długo go nie będzie? - spytałam, próbując wyrzucić z głowy obecność Ashley w barze. – Zima to trudny czas na budowę, więc tata pozwala mi trzymać wodzę gdy wyjedzie na zachód do Arizony. – Nie wracasz na studia z Everettem? Trent i Everett wymienili spojrzenia. – Ja, hm, nie wracam na studia po lecie. Mama nie jest szczęśliwa, ale tata myśli że to dobry pomysł, tak jak ja. Everett zataczał leniwe kółka na mojej ręce, gdy oparłam głowę na jego ramieniu. Przekrzywiając głowę na bok, zmarszczyłam brwi gdy zobaczyłam jak Ashley gada z Danielem, najmłodszym członkiem ekipy Everetta. Kiedy wyjęła komórkę by mu coś pokazać, zrobiło mi się niedobrze. – Idę po jeszcze jedno piwo. Everett odwrócił się do mnie gdy wstałam. – Wszystko w porządku? Próbowałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Wróciłam oczami do Ashley i Daniela i Everett podążył za moim wzrokiem. Cokolwiek Daniel oglądał na telefonie dziewczyny przykuło jego uwagę i nagle potrzebowałam stamtąd wyjść. – Słuchaj jeśli chodzi o twoją przyjaciółkę... – Ona nie jest moją przyjaciółką. - Wstałam szybko i uświadomiłam sobie że każda para oczu wokół stolika była skupiona na mnie. Zarumieniłam się. Potrzebuję po prostu trochę powietrza, zaraz wrócę. – Lacey... Ignorując Everetta, odsunęłam swoje krzesło by wyjść. Everett wstał żeby iść za mną i wtedy nagle między nami pojawił się Daniel, podsuwając mu telefon pod nos. – Stary, musisz to zobaczyć. - Jego głos był bełkotliwy, wynik zbyt wielu piw dla kogoś nie przyzwyczajonego do alkoholu, ale jego słowa i tak były zrozumiałe. - Twoja dziewczyna ma filmik na necie. Bar był głośny: ludzie rozmawiali a muzyka dudniła, kakofonia utrudniała usłyszenie czegoś jeśli nie stałeś blisko. Jednak ja mogłam usłyszeć małe jęki
dochodzące z komórki, znajome wiwatowanie i dźwięki z filmiku jakbym sama go oglądała. Przerażenie ogarnęło mnie, przyszpilając mnie do ziemi, gdy Everett zatrzymał się z oczami na małym ekranie. Nie, proszę nie oglądaj tego. To był moment którego się obawiałam i nie miałam gdzie się schować. Everett przeskakiwał oczami z ekranu na mnie i chciałam uciec, wydostać się stąd, z dala od wstydu. Ale zanim mogłam zrobić następny krok, patrzyłam jak Everett okręcił się, a jego pięść uniosła się by przywitać się z twarzą Daniela. Telefon wypadł z rąk Daniela, odbijając się od stolika i spadając na podłogę. Ale nikt nie patrzył gdzie poleciał, będąc zbyt skupionymi na walce. Daniel padł jak kamień, ale Everett ruszył za nim, dostarczając ciosy na drugiego chłopaka. Zakryłam usta w przerażeniu, gdy stolik pełen chłopaków skoczył na nogi, krzycząc i rzucając się na Everetta. Jego ramię chodziło w górę i w dół, a łokieć widoczny był ponad stołem w rytmicznych podskokach. Ręce próbowały go złapać, ale nic nie spowolniło jego uderzeń. Dopiero kiedy Vance wkroczył i owinął ramiona wokół torsu Everetta, podnosząc go do góry w powietrze, zobaczyłam co się działo. Twarz Everetta była wykrzywiona z wściekłości i patrzyłam jak wyrzucił łokieć do tyłu, który połączył się z twarzą Vance'a. Czarny mężczyzna stracił swój uchwyt, gdy Everett znowu rzucił się na leżącego twarzą w dół Daniela. Wokół mnie rozległy się krzyki, a ja potknęłam się gdy dwóch bramkarzy w czarnych koszulkach przebijało się przez tłum. Boże. Zakryłam usta, wstrząśnięta i wycofałam się. Everett został pociągnięty na nogi, jedną rękę miał trzymaną za plecami przez jednego wielkiego ochroniarza. Na brwi miał rozcięcie, ale gniew uleciał z jego twarzy gdy jego oczy pochwyciły moje. Niewytłumaczalny ból, jaki w nich ujrzałam, sprawił że zacisnęło mi się serce. Nagle chciałam płakać. To wszystko moja wina. Chłopcy próbowali dogadać się z bramkarzami, ale zostali zignorowani gdy trzymali nieruchomo Everetta. Nie oglądając się na Daniela, nadal leżącego na podłodze, odwróciłam się i pobiegłam do drzwi, nie mogąc już znieść baru.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Na zewnątrz, deszcz lał jak z cebra, ale miałam to gdzieś. Moje buty chlapały na żwirze, kiedy uciekałam z dala od baru w stronę oceanu. Calamity Jane znajdował się jedynie blok od wody na autostradzie, a w burzę nikogo nie było na drodze. Do czasu gdy dobiegłam do brzegu wody, byłam przemoczona i oddychałam ciężko. Normalnie spokojne wody Gulf były wzburzone, fale rozbijały się o piaszczystą plażę. Obszar oświecony był przez molo, ale ja chciałam być tylko sama. Każde bolesne wspomnienie wróciło z rykiem, oślepiając mnie w swojej intensywności. Znowu czułam się brudna, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Obudzenie się samej w nieznajomym łóżku, obolałość w miejscach które mnie przestraszyły; moja cienka sukienka klejąca się do ciała i ubrudzona tam jakąś dziwną cieczą. Nie miałam pojęcia gdzie byłam, żadnych wspomnień z zeszłej nocy, ale wiedziałam że musiałam się stamtąd wydostać. – Lacey zaczekaj. Wspomnienia dalej odgrywały się w mojej głowie jak straszny film. Wracanie do domu dwie mile po wiejskiej drodze, bez butów ani bielizny, bo w jakiś sposób zgubiłam obie rzeczy w ciągu nocy. Bycie wdzięczną, że ani babcia ani mama nie wróciły z kościoła, gdy weszłam do domu. Wyrzucanie tej małej sukienki na samo dno śmieci, kąpanie się w parzącej wodzie przez dwie godziny, próbowanie zmycia ze skóry wspomnienia śluzu. Myślenie że może będę jakoś umiała zapomnieć, że ta noc w ogóle miała miejsce, nawet jeśli nie mogłam sobie przypomnieć ani jednej rzeczy. Później pójście do szkoły w poniedziałek rano i przekonanie się że wydarzenia których nie pamiętałam, zostały nagrane i rozesłane po całej szkole. Od razu zostałam nazwana dziwką i szmatą, odrzucana przez dziewczyny i prześladowana przez chłopaków. – Lacey! Ktoś złapał mnie za ramię i zareagowałam instynktownie, atakując osobę która mnie trzymała. Jakaś racjonalna część mojego mózgu mówiła mi że znam tą osobę, ale ta druga, bardziej złamana część chciała tylko rzucić się, skrzywdzić tych którzy mi to zrobili. Zatracona we wspomnieniach, mrugnęłam gdy upadłam plecami na piasek, a prawdziwy świat wokół mnie jeszcze raz się rozbił. Piorun przeszył niebo i zobaczyłam stojącego nade mną Everetta, tak
przemoczonego jak ja przez burzę. Krew z jego rozciętej brwi była ciemną smugą spływającą po jednej stronie twarzy. Nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale uświadomiłam sobie po tym jak stał z dala ode mnie, że to jego zaatakowałam bezrozumnie. Wyrzuty sumienia i upokorzenie zalały mnie więc pozbierałam się na nogi, rozglądając wokół. Deszcz przykleił mi włosy do głowy i musiałam wyglądać jak kompletny bałagan, ale nie mogłam zmusić się żeby mnie to obchodziło. – Wszystko w porządku? Zaczęłam kiwać głową i zamiast tego potrząsnęłam nią. – Nie, nie bardzo. - Mój głos był zgrzytem, ledwie słyszalny ponad burzą. – Pozwól mi zabrać cię do domu. Nie było pytań o film, żadnych uwag co do mojej reakcji. Nie wydawał się wcale ciekawy dlaczego uciekłam i w jakiś sposób, to tyko sprawiło że jeszcze bardziej chciałam wszystko wytłumaczyć. Ale co ja mogłam powiedzieć? „Przepraszam, że musiałeś to oglądać? Myślałam że z tobą będę mogła zacząć od nowa?” Ale nie ma czegoś takiego jak zacznijmy-od-nowa prawda? – Chodź, pójdziemy gdzieś do środka i porozmawiamy. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie bardzo. Piorun uderzył ponownie, oświetlając ciemną wodę Gulf. Dziwne, ale nie mogłam odwrócić od niej wzroku. Nigdy wcześniej nie byłam na plaży w burzę. Normalnie spokojne wody, były mącone, fale rozbijały się o brzeg przypominając mi o plażach Oregonu. – Lacey... – Chcę popływać. - Przymus by przekonać się czy ocean był tak silny jak się wydawał, był potężny. Może mógłby zmyć mój ból, zakończyć te złamane istnienie, które nazywałam moim życiem. Ale nie zrobiłam więcej niż kroku, gdy Everett chwycił mnie za rękę. – Co ty robisz? Uchwyt Everetta był jak stalowa obręcz, ale jego głos spłynął po mnie jak lodowata woda. Byłam tak bardzo zmęczona zwalczaniem wszystkiego: mojej babki, reputacji, tego filmiku. Mrugnęłam powoli, gdy gapiłam się na fale. Były piękne, oświetlane piorunami i nagle chciałam poczuć czy były tak zimne jak wody z mojego dzieciństwa. Próbowałam wyrwać ramię z chwytu Evretta, ale trzymał mocno. – Puść. – Nie. Gniew zagotował się w głębi mnie i strzeliłam w niego spojrzeniem.
– Everett, puść mnie. – Żebyś zrobiła co? Poszła się utopić w tych wodach? Nie. Tak. Nie wiedziałam co chciałam zrobić, z wyjątkiem brnięcia w turbulencyjny ocean. To tylko trochę pływania. Spróbowałam znowu się uwolnić, pociągnęłam mocniej tym razem, ale jego uchwyt był żelazny. Nie myśląc o niczym poza ucieczką, szybko zamachnęłam się pięścią, wykręcając się z jego rąk. Ten ruch musiał go zaskoczyć bo na chwilkę poluźnił uścisk, wystarczająco żebym się wyśliznęła i wtedy zaczęłam biec do wody. Mokry piasek zaoferował mi idealną przyczepność do biegu, ale dobiegłam tylko do wysokiej fali gdy coś wpadło na mnie od tyłu. Upadliśmy na ziemię a Everett obrócił mnie w locie, tak że to jego ciało przyjęło upadek. Co ty do cholery robisz? Nie chcę już tego robić, puść mnie. Robić czego? Żyć tu swoim życiem, w tej dziurze. Więc co masz zamiar zrobić? - Everett przeturlał nas, przyszpilając mnie do piasku. - Odpłynąć w środku burzy? Próbujesz się zabić? – Nie wiem! - Chciałam coś pobić, stawić się światu, ale Everett trzymał mnie nieruchomo przy ziemi. Przez niezdolność do ruchu, niezdolność do walki, desperacja wybuchła z mrocznej części mojej duszy. - Już tak dłużej nie mogę, - załkałam. - Jeśli śmierć jest jedynym rozwiązaniem... – Nie mów tak, nigdy przenigdy tak nie mów. – – – – –
Intensywność w jego głosie przestraszyła mnie i otrząsnęła ze smutku. Everett potrząsnął mną żelaznym uchwytem. – Nie mogę pozwolić ci odejść, Lacey, - powiedział, uwalniając moją jedną rękę, żeby mógł pogładzić mnie po twarzy. Niebo znowu oświetliło jego twarz i desperacja jaką w niej zobaczyłam odzwierciedlała moją własną. - Nie możesz tego zrobić, bo pójdę za tobą. Woda skapywała z jego twarzy na moją, ale rozpacz jaką tam odczytałam powiedziała mi że mogły to być równie dobrze łzy. Kiedy nie zaczęłam z nim walczyć, puścił moje ręce, ujmując twarz dłońmi. – Nie możesz mnie zostawić, - szepnął i ból w jego oczach złamał mi serce. Nie odchodź, proszę... Jego twarz górowała nade mną, a usta wisiały tylko cale nad moimi. Wokół nas burza szalała, ale na tę chwilę istnieliśmy tylko my dwoje. Zabrało to tylko ledwie odchylenie mojej głowy, najmniejszy ruch bym musnęła jego usta swoimi.
Posmakowałam soli zmieszanej z deszczem i zastanawiałam się czy to były jego czy moje łzy. Wtedy Everett rozchylił usta, pogłębiając pocałunek i mój mózg wyłączył się na wszystko prócz jego smaku. W jego pocałunku była desperacja, głód który odpowiadał podobnej potrzebie we mnie. Złączyłam ręce za jego szyją, przyciągając go blisko, wzdychając w jego usta. Każda myśl ciążąca mi w głowie uleciała pod jego dotykiem i westchnęłam, kiedy uniósł mnie do góry. – Nie zostawiaj mnie, - prosił przy moich ustach, swoimi sunąc w dół mojej szyi. Westchnęłam, rozkoszując się uczuciem jego ciała na moim, gdy powoli odgonił uporczywą ciemność z mojego umysłu. Jego dotyk był jak balsam, odwracając moją uwagę od bólu aż był on tylko wspomnieniem, a nie potworem gotowym połknąć mnie całą. Tak blisko, nawet w ciemności, byłam w stanie zobaczyć piękne linie jego twarzy. Włosy spadły mu na czoło, kosmate loki wiotkie i ociekające deszczem. Roztrzepany wygląd nagle wydał mi się zabawny i posłałam mu mały uśmiech. – Wyglądasz na zmarzniętego. – Jak i ty. Dotknęłam jego policzka, przebiegając palcami po twarzy, zanim uniosłam się i jeszcze raz delikatnie dotknęłam jego ust swoimi. – Możesz zabrać mnie do domu? Everett przeszukiwał moją twarz i wtedy zobaczyłam jak kąciki jego oczu zmarszczyły się gdy uśmiechnął się. – Zawiozę cię. Pomógł mi wstać, ale nie puścił mojej ręki. Nie wiem czy bał się że puszczę się biegiem do wody czy chciał po prostu trzymać mnie za rękę, ale nie protestowałam. Rozbijanie się fal ucichło gdy wracaliśmy do Calamity Jane ręka w rękę. Everett zaprowadził mnie do swojego samochodu, ale kiedy otworzył mi drzwi zobaczyłam jak Trent podchodził do nas spod dachu. Spojrzał na nasz roztrzepany wygląd i przemoknięte ciuchy i wtedy uśmiechnął się krzywo. – Cieszę się, że ją znalazłeś. Odwróciłam wzrok od Trenta, chcąc się ukryć w samochodzie, ale zatrzymałam się gdy blondyn zawołał mojej imię.
– Teraz już pamiętam cię ze szkoły. To, co ci się wtedy przytrafiło było gówniane i nie pozwolę by coś takiego się powtórzyło. Czerwieniąc się ze wstydu, schyliłam się szybko wchodząc do samochodu. Na zewnątrz, słyszałam jak Everett się żegnał i wtedy wsiadł do środka i wyjechał z parkingu. – Jutro odbierzemy twój wóz, obiecuję. Posiadłość znajdowała się tylko kilka mil dalej i większość tego czasu spędziliśmy w ciszy. Co i rusz rzucałam okiem na Everetta, który nie spuszczał wzroku z zalanej deszczem drogi. Zatrzymał się z tyłu domu i obszedł samochód by otworzyć mi drzwi, ale kiedy zaczęłam iść do domku gościnnego złapał mnie za rękę. – Chodź, mamy jakieś ręczniki na górze. Poszłam z nim do środka tylnym wejściem, bardzo świadoma jego dłoni w mojej. Wszystkie światła w środku były zgaszone, chociaż na zewnątrz wokół posiadłości światła się świeciły. Szłam z nim na oślep, gdy wymijaliśmy meble, a gdy szliśmy po schodach na górę moje serce dostało skrzydeł. Everett przeszedł przez korytarz i zrzucił mi ręcznik na ramiona. – Trzymaj, użyj go żeby się szybko wytrzeć. Rozciągnęłam go na sobie, nie będąc świadoma jak bardzo zimno mi było do chwili gdy miałam na sobie frotowy ręcznik. Everett musiał to zauważyć, bo zaczął pocierać moje ramiona. – Chyba powinniśmy wydostać cię z tych ciuchów. Wiedziałem kiedy dokładnie zdał sobie sprawę z tego co powiedział, bo jego ręce przestały się poruszać i odchrząknął. Jego niepewność sprawiła że się uśmiechnęłam, ale siedziałam cicho, nie chcąc zepsuć chwili żartem. – Mogę zabrać jakieś czyste ciuchy z domku gościnnego, kiedy ty będziesz brała prysznic. – Wszystkie ciuchy są w mojej ciężarówce, - powiedziałam, potrząsając głową. – No to może pożyczymy od ludzi którzy tu mieszkają. W dole korytarza znajduje się pokój dla dziewczyny, jej ciuchy będą na ciebie dobre. – Przeszukiwałeś szuflady? - zażartowałam i zaczerwieniłam się na przebiegłe spojrzenie które mi posłał. – Nigdy nie wiadomo, kiedy będę chciał nagle przywdziać kobiece ciuszki.
Roześmiałam się na oświadczenie wypowiedziane ze śmiertelną powagą i zasłoniłam ręką usta. W przyćmionym świetle, Everett wyszczerzył się i podał mi kolejny ręcznik. – Weź prysznic i zmyj z siebie piasek, a kiedy skończysz, będę miał dla ciebie ciuchy. Jak na łazienkę dla gości, była ona całkiem cholernie wielka. Po jednej stronie stała biała wanna, która wyglądała na wystarczająco głęboką do spania, ale prysznic to było szaleństwo: cztery głowice, dwie po każdej stronie, tak jak i tradycyjna główka. – Ta, - mruknęłam do siebie, opuszczając teraz-brudny-od-piachu ręcznik na podłogę obok wanny. - Muszę to wypróbować. Nie byłam pewna jak długo siedziałam w łazience, ale nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam. Sam prysznic miał mnóstwo opcji, tak samo jak wodoodporna klawiatura która pozwalała słuchać muzyki, ale ja nie miałam nastroju do piosenek. Nie spieszyłam się, nie wychodząc spod prysznica dopóki woda nie zrobiła się letnia ustawiona nawet na najwyższym stopniu. Nowy ręcznik który dał mi Everett, był na tyle duży bym owinęła się nim cała dwa razy i sięgał prawie kolan, więc nie bałam się otworzyć drzwi i wyjść z łazienki. Światła w korytarzu nadal były zgaszone, ale mrugnęłam gdy zobaczyłam rząd małych świeczek na podłodze. Uśmiech uniósł kąciki moich ust, gdy podążyłam za nimi, stąpając delikatnie gołymi stopami po drewnianych panelach. Korytarz był długi, zakręcając na lewo zanim otwierał się na wielką sypialnię. Szczęka mi opadła, gdy ujrzałam pokój, oświetlony jedynie blaskiem, jakby się wydawało, milionem świec. – Już myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Wokół mnie owinęły się ramiona, gdy Everett stanął za mną, opierając brodę na moim ramieniu. – To główna sypialnia, - mruknął mi do ucha, wysyłając ciarki po moim ciele. Możesz zostać tu na noc. – Ale... - Brakowało mi słów, gdy rozglądałam się po pokoju. Ustawienie tego musiało zająć mu wieczność, jak i zapalenie tylu świeczek. - Zrobiłeś to dla mnie? - szepnęłam. Trącił moją szyję nosem, ustami sunąc po moim uchu, a oddech utknął mi w gardle.
– Pomyślałem, że zasłużyłaś na coś miłego po dniu jaki miałaś. Odwróciłam się w jego ramionach i spojrzałam mu w oczy. Everett miał na twarzy mały uśmiech i pomimo okazji by zajrzeć mi w ręcznik, nie spuszczał oczu z mojej twarzy. Pogłaskał mój policzek jedną dłonią. – Każdy zasługuje na jakieś szczęśliwe wspomnienie, na coś co może... Mój pocałunek uciszył go. Zarzuciłam mu ręce na szyję gdy zacisnął swój uchwyt na moich plecach, przyciskając mnie do swojego ciała. Jego ubranie było suche, co oznaczało że się przebrał, ale cienkie spodnie do spania nie stanowiły bariery by ukryć zdradzieckie wybrzuszenie. Więc nie jest tak odporny na mnie jak myślałam. W ramach eksperymentu, przycisnęłam do niego swoje biodra, pocierając jego klatę swoją i usłyszałam jak zassał oddech. – Dlaczego tak naprawdę to zrobiłeś? - wyszeptałam, wpatrując się w jego oczy. Jego gardło pracowało, a ręce zacisnął na moich plecach. – Bo każda dziewczyna zasługuje by mieć swój pierwszy raz wyjątkowy. Wiedziałam dokładnie o czym mówił i zassałam urywany oddech. – Ja swój już miałam, - mruknęłam, ale zanim mogłam zgubić się w mroku, on potrząsnął głową. – Nie, nie miałaś. - Everett uniósł mój podbródek, aż byłam zmuszona spojrzeć na jego twarz. - Twój został ci skradziony. To co się stało było okrutne i niewybaczalne i zasługujesz na coś lepszego. – I myślisz, że możesz mi dać coś lepszego? – Chciałbym spróbować, bardziej niż czegokolwiek na świecie. Jego oferta sprawiła, że chciałam płakać. Głośna, cyniczna część mojej duszy wrzasnęła, On jest facetem. Nie zależy mu na tobie. Chce tylko seksu. Ale świeczki, prawda którą zobaczyłam w jego oczach, powiedziały mi że chodziło tu o o wiele więcej. Rozdarta, położyłam rękę na jego piersi czując bicie jego serca. Pragnęłam go tak bardzo, że aż bolało ale i tak... – Nie chcę być już tą dziewczyną. Ujął moją dłoń i pocałował ją. – Więc zacznij od nowa. Bądź tym kim chcesz być. Lacey jeśli powiesz nie, odejdę, a jutro i tak będę twoim przyjacielem. - Znów musnął mój policzek. Ale proszę zgódź się.
Wpatrywałam się w jego oczy a następnie drżącą ręką rozluźniłam węzeł ręcznika owiniętego wokół mnie. Materiał został na miejscu, trzymany na przez nasze złączone ciała. – Pomożesz mi z tym? - wyszeptałam, ciało zamrowiło z pragnienia, gdy jego wzrok wyostrzył się. Everett przejechał dłońmi po moich bokach, unosząc moje ramiona nad głowę. Zostawiłam je tam, gdy on ostrożnie odwinął ręcznik i zadrżałam od czegoś innego niż chłodu. Przełknęłam gdy ręcznik, już dłużej nie na mnie, opadł na podłogę. – Jesteś taka piękna. Nabierając drżącego oddechu, obniżyłam ręce i założyłam je na jego szyję. Palcami sunął w dół moich pleców śledząc kręgosłup, zanim wrócił na biodra. Wtedy z niewielkim wysiłkiem chwycił mnie za boki i podniósł. Piszcząc w zaskoczeniu, owinęłam go nogami w pasie i zapatrzyłam się szeroko otwartymi oczami na jego uśmiechniętą twarz. – Mam cię, - powiedział, mrugając i wtedy jedną ręką ujął mnie za tył głowy przyciągając do pocałunku. Westchnęłam, rozchylając usta by przyjąć obracanie jego języka gdy przeszedł przez pokój do łóżka. Położył mnie powoli na plecy na wielki materac i ostrożnie uniósł się nade mną, siadając na mnie okrakiem. Przylgnęłam do niego, nawet kiedy mnie puścił, ale Everett nie wydawał się mieć nic przeciwko. Rękami zjechałam po jego klacie i zaczęłam ciągnąć za jego koszulkę. – Zdejmuj ją. Szybko wykonał polecenie, zdejmując ją przez głowę. Przygryzając wargę, przebiegłam dłonią bo jego nagim torsie, którego chciałam dotknąć tak długo. Jego dotyk odzwierciedlał mój i wygięłam plecy gdy wierzchem dłoni przejechał po moich obolałych sutkach. Przekręcił je między kciukami i jęknęłam. – Jesteś taka seksowna, - tchnął nade mną. Jego ręce ruszały się po mojej skórze i wygięłam plecy by dać mu lepszy dostęp. Pochylił głowę i sapnęłam gdy zamknął usta na moim sutku. Jęk potrzeby uszedł ze mnie, gdy Everett przejechał zębami po jednej piersi i po drugiej. Zjechał dłońmi na mój brzuch, ześlizgując je na biodra. Chwycił moje uda, rozszerzył je i zamknęłam oczy próbując zablokować seksowność jego wzroku na mnie. Gdy tym razem się pochylił to on był tym który jęknął, bo ustami napotkał moje, a jego pocałunki stały się nagle ogniste. Złączyłam nasze usta i języki razem,
gdy pchnął biodrami do przodu, przyciskając się do mojej bolącej płci i zmuszając mnie sapnięcia. Małe dźwięki potrzeby uchodziły z moich ust, kiedy próbowałam zepchnąć w dół jego spodnie, potrzebując więcej. – Mam w planach co innego. Pocałunkami zjeżdżał po mojej szyi i brzuchu i bryknęłam kiedy poczułam jak przycisnął do mnie usta. Krzyk wyrwał mi się z gardła gdy wysunął język, sunąc nim po twardej łechtaczce. Chwyciłam pościel nad głową, trzymając się z całych sił, gdy jego usta tworzyły magię, wyrywając ze mnie gardłowe krzyki. Do czasu gdy uniósł głowę byłam drżącym bałaganem, a moje ciało było wymęczone z przyjemności. Everett skradał się w górę mojego ciała, umieszczając pocałunki na moim torsie, a ja zatopiłam ręce w jego włosach. – Tak bardzo chcę być w tobie, - mruknął przy mojej skórze, ustami sunąc po mojej szczęce. - Chcę czuć cię wokół mnie, sprawić żebyś wykrzyczała moje imię gdy dojdziesz. Chwyciłam go za głowę, przyciągając jego usta do swoich gdy usadowił się nade mną. Ale nie zbliżył się ani o cal, nawet kiedy owinęłam go nogami w pasie w ciszy go poganiając. Kiedy w końcu obniżył się na mnie, nadal nie wszedł we mnie, a zamiast tego jeździł swoim sztywnym penisem po moich fałdkach. Wbiłam paznokcie w jego plecy, poganiając go jękami, ale jego silna wola była jak ze stali. Zacieśnił na mnie swój uchwyt i pomyślałam że to na pewno było to. Byłam gotowa przyjąć go, zdesperowana żeby poczuć go w sobie, ale nie byłam przygotowana kiedy przeturlał nas na bok, zmieniając naszą pozycję. Mrugnęłam patrząc na niego w blasku świec, a Everett po prostu się wyszczerzył. – Twoja kolej. Nigdy, aż do tej chwili nie myślałam o tym, że nie uprawiałam seksu będąc na górze. W tej pozycji była pewna wrażliwość, ale i władza. Uświadomiłam to sobie, gdy usiadłam mu na biodrach, czując go twardego przy moim tyłku. Przebiegłam dłońmi po jego torsie, testując pole manewru i słyszałam jego mały jęk gdy przejechałam paznokciami po jego mięśniach. Powolny uśmiech rozszedł się na mojej twarzy, gdy pochyliłam się do przodu, przesuwając tyłkiem w górę i w dół po jego penisie. Wbił palce w moje biodra. – Drażnisz się, - sapnął i zaśmiałam się.
Bez względu na pozycję, były rzeczy których moje ciało rozpaczliwie potrzebowało. Drażnienie się nie wystarczyło więc gdy podniosłam biodra i ustawiłam go przy moim wejściu, zobaczyłam jak rozchylał usta. Kiedy opadałam, pozwalając mu mnie wypełnić, pierś mu zadrżała. – Boże, - jęknął, gdy opadłam do końca i znowu się uniosłam. Dłońmi jeździł po moim torsie gdy zaczęłam ujeżdżać go, najpierw wolno ale z dłuższymi pchnięciami do środka i na zewnątrz gdy znalazłam rytm. Wspomnienie nas tańczących wcześniej w klubie zabłysło w mojej głowie i gdy muzyka Dj'a wypełniła mój umysł, zakręciłam biodrami. Everett zacisnął ręce na moich kolanach i odrzucił głowę do tyłu więc zrobiłam to jeszcze raz. – Kurwa, tak dobrze, - jęknął a ja oblizałam usta, kręcąc biodrami i zaciskając się wokół niego, aż znowu jęknął. Pochyliłam się do przodu i sapnęłam gdy ta pozycja sprawiła że otarł się o coś w moim ciele. Jemu też musiało się to spodobać, bo pchnął biodra do góry i krzyknęłam. Świat przechylił się i nagle leżałam na plecach z Everettem górującym nade mną. Na jego twarzy nie było litości gdy patrzył na mnie, jedynie silna potrzeba. Wbił się we mnie, wchodząc głęboko i krzyknęłam z przyjemności. Jego potrzeba dopasowała się do mojej i drapałam jego plecy, unosząc biodra i wychodząc na spotkanie jego pchnięciom. Wydawał gardłowe dźwięki, gdy zębami chwycił moje ramię, a ja złączyłam kostki za jego plecami. Przez tą intensywność mój orgazm nadszedł szybko i krzyknęłam głośno gdy się przeze mnie przebił. Everett uniósł głowę i nasze oczy spotkały się. Znowu krzyknęłam gdy wbił się we mnie mocno, ruch rozniósł fale rozkoszy po moim ciele. On sam krzyknął ochryple i wtedy jego ciało zadrżało nad moim. Zamknęłam oczy próbując złapać oddech. Everett, wykończony tak jak ja, opadł się na mnie, wciskając mnie w materac swoją wagą. Objęłam go ramionami i zostaliśmy tak przez chwilę, po prostu łapiąc oddech. – Więc, - mruknęłam, gdy mogłam znowu oddychać. - Chętny na kolejną rundkę? Nie trudząc się nawet żeby unieść głowę i na mnie spojrzeć, Everett uniósł wskazujący palec. – Daj mi chwilkę na odpowiedź.
Uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie. Okazjonalnie małe drżenia nadal przechodziły przez moje ciało, ale nie chciałam jeszcze tego wszystkiego stracić. Palcami rysowałam małe koła na jego plecach, jeżdżąc w dół i w górę jego kręgosłupa, aż w końcu się poruszył. Wychodząc ze mnie, owinął wokół mnie ramiona i okręcił tak że leżeliśmy na łyżeczkę. Trącił nosem moje włosy i pocałował za uchem. – To było miłe. – Miłe? - Okręcając się w jego ramionach, zobaczyłam że się na mnie szczerzył. - Tylko miłe tak? – Bardzo miłe? Niesamowicie miłe? Co powiesz na jasna-cholera-zrobiłbym-toznowu-gdybym-nie-był-tak-wyczerpany miłe? - przyciągnął mnie bliżej, tak że moje piersi były przyciśnięte do niego. - Czy może niesamowite byłoby lepszy słowem? – Rozgrzewasz się. - Odsunęłam ciemny lok z jego twarzy, ciesząc się jedwabnym uczuciem jego włosów sunących przez moje palce. - Jesteś taki czarujący dla wszystkich dziewczyn które spotykasz? Potrząsnął głową. – Tylko dla tych które lubię. – Jak często się to zdarza? Jego mały uśmiech zniknął i coś mrocznego przewinęło się w jego oczach. Wtedy tak samo szybko to coś zniknęło. – Nie za często, szczerze mówiąc. Uświadamiając sobie, że uderzyłam w punkt, pociągnęłam go za ucho dla rozproszenia. – Więc mówisz że powinnam uważać że mam szczęście? - zapytałam bardzo poważnym tonem i zostałam nagrodzona kolejnym uśmiechem. - Bo z tego co wiem, to było tylko jednorazowe doświadczenie. Palce kreślące wolne kółka na moim biodrze znieruchomiały. – Jednorazowe? – No wiesz, takie które nie może się powtórzyć. - Zrobiłam pokaz z patrzenia na paznokcie gdy Everett prychnął. - Może jesteś zdolny zrobić to dziś tylko raz i wszystko z tym w porządku, wielu mężczyzn... Everett warknął i nagle znowu byłam na plecach. Wpatrywał się we mnie zadowolony z siebie.
– Wyzwanie przyjęte, - mruknął opuszczają swoje usta do moich.
*** – Więc co jest najlepszego w Nowym Jorku? – Dlaczego chcesz tyle wiedzieć o Nowym Jorku? – Bo nie jest on tutaj. - Podparłam brodę na rękach na jego klatce, patrząc na jego twarz. - Jak długo tam mieszkałeś? – Poszedłem tam przede wszystkim do szkoły. Moja rodzina mieszkała gdzie indziej, przyjeżdżając zobaczyć mnie tylko na święta. Zmarszczyłam brwi. – To brzmi jak naprawdę zimne dzieciństwo. Everett wzruszył ramionami. – To było wszystko co wtedy znałem. W końcu, moi rodzice też zaczęli spędzać lato w stanach, preferując pewnie towarzystwo. W mieście byłem częściej niż w domu. – Więc co taki mieszczuch jak ty robi w Oyster Cove? – Cóż, poszedłem na studia z Trentem i przyjechałem tu za nim by uciec od rodziny. - Pacnął palcem mój nos. - Pytanie dlaczego ty nadal tu jesteś? Pozwoliłam głowie opaść na jego brzuch, tłumiąc swoją odpowiedź. Uniósł mi głowę unosząc brwi i westchnęłam. – Zawsze istniał jeszcze jeden powód żeby zostać, ostatni kawałek układanki zanim wyjadę. Everett posłał mi wiedzące spojrzenie. – Więc, zawsze znajdywałaś wymówki, - przetłumaczył. – Precyzyjnie. - Oparłam policzek na piersi Everetta. - Czy to chodziło o rachunek za opiekę dzienną nad moim bratem, czy o to że mój samochód nie był sprawny, zawsze coś mnie powstrzymywało. Zazwyczaj rozchodziło się o pieniądze i o to ile mi ubyło kiedy robiło się naprawdę źle. – Gdzie byś pojechała? Wzruszyłam jednym ramieniem. – Gdzieś gdzie mogłabym grać na pianinie. Gdzie nikt nic o mnie nie wie.
– Co z twoją rodziną w Oregonie? – Czemu zawsze o to pytasz? Pytanie wyszło bardziej konfrontacyjnie niż chciałam ale Everett i tak odpowiedział. – Jeden z największych wpływów na moje życie miał mężczyzna który był ze mną kompletnie niespokrewniony. Moi rodzice nie byli dużą częścią mojego życia. Ten mężczyzna przychodził regularnie zobaczyć mnie w Nowym Jorku, wysyłał mi kartki i prezenty na urodziny i święta. Zawsze gdy coś szło źle, on był pierwszą osobą, która przyszła z pomocą. Trawiłam to przez moment, znowu kładąc głowę na jego piersi. – I tak mogę niedługo potrzebować się z nimi skontaktować, - mruknęłam, czując niechęć nawet wypowiadając to słowa. - Myślę, że mój mały braciszek jest bity. Everett przez długi moment był cicho. – To dlatego cię wykopali? Kiwnęłam głową, a niedola rosła. – Babka oskarżyła mnie o to, a mama nie kłopotała się bronieniem mnie. – Myślisz, że która to robi, twoja mama czy babcia? Potrząsnęłam głową. – Nie wiem i to jest najgorsze ze wszystkiego. Cokolwiek zrobię, muszę zrobić to szybko dla dobra mojego brata. - Położyłam policzek na jego piersi, zaciskając ramiona wokół niego. - Masz jakieś rodzeństwo? – Żadnego. – A chciałeś mieć? Everett potrząsnął głową. – Wróciłabyś do Oregonu gdybyś naprawiła sprawy z rodziną? Zmiana tematu nie była subtelna, ale pozwoliłam na nią. – O wiele droższe jest życie tam niż tu... – Słyszę tylko więcej wymówek.
Wytknęłam na niego język. – Nowy Jork też brzmi dobrze, - powiedziałam i Everett znieruchomiał. Było za późno żeby cofnąć słowa i chciałam skopać sobie tyłek. - Założę się że to zabrzmiało mega-prześladowczo, - powiedziałam posępnie, myśląc że będzie chciał uciec. – Nie to tylko... zaskakujące. – Dlaczego? Nie odpowiedział od razu, co sprawiło że poczułam się jeszcze gorzej. Teraz było za wcześnie na, cóż, na to żebym robiła się zaborcza. Myśl o jego wyjeździe pod koniec lata sprawiła, że zabolało mnie serce. Zawstydzona swoimi rewelacjami, próbowałam sturlać się z niego, tylko po to żeby Everett znów przyciągnął mnie do siebie. – Pozwoliłem ci odejść? Przez to pytanie zmarszczyłam na niego brwi, co szybko przeszło w śmiech gdy zrobił głupią minę. – O tak, bardzo seksownie, - powiedziałam, gdy przeturlał się na mnie. – Pokaże ci seksowność, - warknął, przyciskając mnie do materaca i biorąc moje usta w posiadanie. Odpowiedziałam jego potrzebie moją własną, owijając ramiona wokół jego szyi i unosząc ciało żeby go przyjąć. Robiliśmy tak całą noc, budząc jedno drugiego gdy budził się głód. Raz ja obudziłam go ustami i ujeżdżałam do końca. Innym razem obudziłam się będąc z nim na łyżeczkę i z nim już we mnie. Każdy raz był magiczny i z każdym pomyślnym dojściem spaliśmy więcej i więcej aż w końcu na dworze zaświtało. Kiedy się obudziłam na dobre, miejsce obok mnie było puste. Światło przebijało się przez okno, a ja podciągnęłam kołdrę pod brodę. Świeczki stały pod ścianą, już teraz zgaszone lub wypalone. Byłam sama w wielkim pokoju i nie byłam pewna jak się z tym czułam. Moim planem na nowe życie, było trzymanie się z dala od facetów i chociaż raz skupienie się na samej sobie. Radziłam sobie świetnie, dopóki nie pozwoliłam Everettowi być moim korepetytorem. Teraz znowu wróciłam do punktu wyjścia, naga i sama w nieznajomym łóżku, w domu chłopaka. Jak to różniło się od poprzedniego razu, od życia które tak rozpaczliwie chciałam zostawić? Rozciągnęłam się, rozkoszując się przepyszną obolałością. Bo to łóżko Everetta.
Tak bardzo jak pragnęłam nowego życia, nie miałam czego żałować z poprzedniej nocy. Rozciągnęłam szyję na boki, uśmiechając się na świeczki na szafce nocnej obok łóżka. Wypaliły się przez noc, ale jedynie widzenie ich przypomniało o romansie. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak Everett. Mit o dżentelmenach z Południa, przynajmniej w moim życiu był kłamstwem. Everett może nie był Południowcem, ale zawsze był tylko idealnym dżentelmenem, prawie za dobrym by być prawdziwym. Tak wiele razy się sparzyłam, że prawie wyrzekłam się mężczyzn. Najwyraźniej, tu i tam zostało jeszcze kilku dobrych kolesi. W jakiś sposób, jednemu udało się wylądować w Oyster Cove. Rozejrzałam się po pokoju i ku mojemu zaskoczeniu w nogach łóżka zauważyłam stos ubrań. Na nich leżał mały kawałek papieru mówiący po prostu: „Dla ciebie”. Nie miałam pojęcia czyje to były ubrania ale wydawały się dziwnie idealnego rozmiaru. Szybko się umyłam w łazience, zanim wyszłam na korytarz. Nie widziałam jeszcze wnętrza domu, tylko jakieś widoki zza okna. Było to coś jak plan prosto z Przeminęło z wiatrem przynajmniej do czasu gdy zauważysz płaski telewizor nad kominkiem. Meble też wyglądały zabytkowo, ale nie miałam doświadczenia żeby powiedzieć czy naprawdę były antykami czy współczesnymi replikami. Z jakiegoś powodu, ciała chłopaków rozwalonych na krzesłach Antabellum rozbawiły mnie. Cała ekipa robocza Everetta z baru była tutaj, chociaż nie słyszałam jak wczoraj wrócili. Zeszłam na dół na paluszkach starając się zrobić jak najmniej hałasu, ale mogłam nie zawracać sobie tym głowy. Głośne chrapanie nadeszło z dalszego obszaru, gdy Vance'owi udało się jakoś spać bokiem na fotelu. Na kanapie leżał Trent który jak patrzyłam, chrapał we śnie, brzmiał na serio jak świnia. – Masz ochotę na śniadanie? Szept Everetta doszedł z przejścia na drugim końcu pokoju gdy zajrzał do środka. Ostrożnie ominęłam meble i wyłączonych z życia chłopaków, idąc do wielkiej kuchni. – Nieźle, - mruknęłam, oglądając się na wysoki sufit i płytki. – Pracujesz dziś? Kiwnęłam głową. – Później popołudniu. Będę grać na przyjęciu ślubnym. – Szkoda. - Everett zagarnął mnie blisko i zacisnęłam usta żeby się nie
roześmiać za głośno. - Bo mam plany wobec ciebie... Chichotanie rozbrzmiało z drugiego pokoju zdecydowanie nie pochodziło od chłopaków rozłożonych na meblach. Marszcząc brwi, odchyliłam się i zajrzałam pokoju na czas by zobaczyć jak dwie chude dziewczyny, blondynka i brunetka wybiegają przez drzwi. Cole schodził po schodach z wielkim wyszczerzem na twarzy. – Bycie w zespole jest zajebiste, - oznajmił głośno, budząc kilku chłopaków. Trent jęknął, łapiąc się za głowę w wyraźnym bólu. Przewróciłam oczami i przylgnęłam do Everetta. – Wygląda na to, że będziemy dziś gotować dla trochę większej ilości ludzi. Pocałował mnie szybko. – Z miłą chęcią pomogę.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze w łazience, próbując nie ześwirować. Pudełeczko farby do włosów, teraz już puste, które było w moim samochodzie przez prawie wieczność, chybotało na krawędzi zlewu. Włosy modelki na opakowaniu były przecudnie kasztanowe, tak bardzo niepodobne do rzeczywistości mojego istnienia. Rozjaśniałam włosy przez lata, nawet zanim jeszcze przeprowadziłam się do Mississippi i przyzwyczaiłam się do jaśniejszego koloru na głowie. Mimo postępowania zgodnie z instrukcjami na tyle pudełka, moje włosy były kilka odcieni ciemniejsze niż te modelki, a wysuszone loki wsiąknęły farbę jak gąbka. Zostałam z prawie czarnymi włosami na czubku głowy i na końcówkach, wokół ramion. Część tego pewnie się zmyje, tyle wiedziałam z doświadczenia, ale to nie powstrzymało mojego mini-ześwirowania. Tylko widzenie swojego odbicia w lustrze sprawiało, że chciałam hiperwentylować. Czarna grzywka przyklejona do głowy jak kaptur wyglądała po prostu źle. Chciałam zmiany, czegoś innego co będzie symbolizować życie, które zostawiłam za sobą, ale niczego w przybliżeniu tak drastycznego. Nawet po dwóch myciach kolor nie wydawał się blaknąć. Włosy przykleiły mi się do twarzy, sprawiając że skóra w porównaniu do nich wydawała się praktycznie półprzezroczysta. Efekt był przerażający, ale jeśli nie byłabym krytyczna, można by powiedzieć że nie było aż tak źle. Ale, spójrz na dobrą stronę, pomyślałam. Przynajmniej moje brwi nie wydają się już takie ciemne. Serio, małe pocieszenie. Zdecydowałam się na zabawę z farbą spontanicznie, otwierając pudełko i wymieszałam zawartość, zanim dałabym sobie czas na namysł. Teraz miałam trochę czasu, żeby przygotować się do pierwszego oficjalnego dnia w nowej pracy. Codziennie ćwiczyłam w klubie, ale dziś miał się odbyć mój pierwszy prawdziwy występ przed publicznością. Ale podczas gdy dorastałam grając recitale w ramach lekcji, to wydawało się znacznie bardziej prawdziwe i onieśmielające. A to, że miałam włosy przez które wyglądałam jak Gotka nie pomagało na niepokój. Minęły trzy dni odkąd wybiegłam z baru i zaskoczona byłam tym, jak szybko
życie znalazło swój rytm. Już nie nocowałam w domku gościnnym na tyłach, chociaż używałam tam pianina żeby ćwiczyć regularnie. Częściej niż nie, salon służył jako przekimalnia dla większości ekipy, ale wydawali się akceptować mnie jako kolejną współlokatorkę. Nie było żartów na temat mojego pobytu, za co byłam wdzięczna, ale starałam się być użyteczna. Sprzątanie domu pełnego chłopaków to wystarczająco roboty samej w sobie, ale minęło tak wiele czasu odkąd byłam tak szczęśliwa w domu. Chciałam uczcić zmianę, więc podczas gdy farbowanie było spontaniczne, sentyment nie był. Jednakże, zajmie mi dużo czasu żebym przyzwyczaiła się do „nowej” mnie. Szybko susząc włosy i uspokajając się gdy rozjaśniły się one delikatnie, zebrałam swoje rzeczy i otworzyłam drzwi, żeby zobaczyć że na zewnątrz stał Everett. Znieruchomiałam, gapiąc się na niego w szoku, gdy na mnie mrugnął. – Myślałam, że jesteś w pracy, - palnęłam. – Co się stało twoim włosom? Cały mój niepokój wynurzył się na powierzchnię i z wystraszonym wrzaskiem zatrzasnęłam drzwi przed jego nosem. Od razu zaczął pukać. – To nie miało tak zabrzmieć. – Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałam przez drzwi. - Myślałam że dziś pracujesz. – Szef puścił nas wcześniej. No dalej, Lacey, wpuść mnie. Żułam wargę przez długi moment i w końcu otworzyłam drzwi dla Everetta. Chwilę zajęło mu otworzenie ich i wyglądnięcie zza framugi. – Można wejść bezpiecznie? Niechętny uśmiech uniósł mi kąciki ust, gdy nerwowo bawiłam się ubraniem. Myślałam, że byłam w domu sama więc miałam na sobie tylko koszulkę i majteczki. Zauważyłam moment w którym to dostrzegł, ale na jego szczęście nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. – A teraz, - powiedział, zamykając za sobą drzwi. - Daj no mi spojrzeć na nową ciebie. Zaciskając usta, przebiegłam ręką po włosach, a później wykonałam mały piruet. Kiedy znów stanęłam do niego twarzą już nie patrzył na moje włosy i uniósł oczy pełen skruchy. Maleńki uśmiech na moich ustach poszerzył się i podeszłam do niego o krok bliżej.
– Podobają ci się? - zapytałam, przebiegając palcami po jego piersi. Jego gardło pracowało, gdy oczy pociemniały. Wyciągnął rękę i przesiał ciemne pasma między palcami, a ja pochyliłam głowę do jego ręki. Everett musnął knykciami moje ramię, a włosy przeleciały mu przez palce. Tak blisko, czułam na nim pot i brud, ale to zamiast mnie odrzucić sprawiło że chciałam się zbliżyć jeszcze bardziej. Pod tym wszystkim był zapach który kojarzyłam tylko z nim, jedyny który sprawiał że chciałam więcej. – Podobają mi się, - mruknął, pochylając do mojej. Myślałam, że pocałuje mnie w szyję, ale on tylko pomiział włosy. - Bardzo mi się podobają. - Objął mnie z tyłu przyciskając do siebie, ujmując moje pośladki i ścisnął je. - W tobie podoba mi się wszystko, niezależnie od koloru. Złączyłam ręce za jego szyją i odchyliłam głowę by napotkać jego usta. Jego pocałunek był wygłodniały, spragniony i ta sama żądza szybko pochłonęła i mnie. Everett był kompletnie inny od wszystkich facetów z którymi się umawiałam. Seks z nim nie sprawiał, że czułam się zbrukana czy wykorzystana; zamiast tego, seks był niesamowity. Gdyby nie jego praca, wątpię że wychodzilibyśmy z sypialni. Więc tak jak to było, wykorzystywałam każdą minutę z nim jaką mogłam wziąć. Everett warknął przy moich ustach, zahaczył kciukami moje majteczki i ściągnął je w dół. Utami sunęłam po jego szyi, odsuwając jedną rękę zza jego karku i dotykałam go grzbietem dłoni po kroczu. Jego krótkie, ostre nabranie oddechu przyspieszyło mój puls i sama zaczęłam oddychać szybciej. Był twardy jak skała, a ja nie protestowałam kiedy uniósł mnie i posadził na granitowym blacie. Pociągnęłam go za koszulkę, nagle zdesperowana by go dotknąć; musiał czuć to samo bo ręce przesunął na moje boki pod cienki top. Wyginając się do niego, przyciągnęłam go blisko, rozpaczliwie pragnąc czuć twarde ciało przy moim. Byłam już mokra do czasu gdy poczułam czubek jego fiuta jeżdżącego po moich fałdkach. Otworzyłam się szerzej dla niego i sapnęłam gdy wbij się we mnie. Rekami chwycił mnie za tyłek, palcami wbijając się w miękkie ciało, podczas gdy ja uczepiłam się jego ramion. Moje krzyki odbijały się od ścian wielkiej łazienki, razem z mocnym sapaniem Everetta. – Lacey, - mruknął, a to była pełna napięcia muzyka dla moich uszu. Całowałam go po twarzy gdy wbijał się we mnie, drapiąc paznokciami wzdłuż jego klaty i napiętego tyłka. Wszystko w nim mnie podniecało i mogłam poczuć jak mój orgazm pędził na powierzchnię. Odchyliłam głowę na lustro i Everett w pełni to wykorzystał, sięgając w dół mojego topu i wysunął jedną pierś. Językiem posmakował sutka i tak po prostu wysłał mnie za krawędź. Doszłam z głośnym krzykiem, a ciało drżało mi od uwolnienia. – Moja kolej, - powiedział niskim głosem. Podniósł mnie trzymając moje nogi
–
– – – –
wokół siebie, wypadł z łazienki i rzucił nas na łóżko, zdejmując najpierw moją koszulkę a następnie stanik. W jego żądzy nie było finezji, jedynie surowe pragnienie gdy pchnął mnie na plecy, a ja ucztowałam w byciu tak pożądaną. Zębami drapnął mnie w pierś, gdy owinął moją nogę wokół swoich żeber i znów we mnie wszedł. Przytrzymałam się zagłówka, by nie rzucało mnie do tyłu od jego pchnięć. Nadal czułam przyjemność orgazmu kursującego we mnie a jego ostre pchnięcia tylko zwiększały doznania. Delikatne krzyki dochodziły z moich ust, poprzedzane ostrymi chrząknięciami Everetta. O Boże, zaraz... - Prawie boleśnie zacisnął zęby na moim ramieniu i z mocnym warknięciem doszedł. Objęłam go ramionami, rozkoszując się sposobem w jaki brykało jego ciało. Trącając bok jego szyi, przebiegłam mu palcami przez włosy. Praca w gorącym Południowym słońcu nadała jego włosom pasemka, ale i tak były one ciemne tak jak teraz moje. Więc, rozumiem że podobając ci się moje włosy? - mruknęłam gdy na mnie leżał. Ty mi się podobasz, - powiedział, całując mnie w skroń. - Ale tak, twoje włosy też są niezłe. Tylko niezłe? - uniosłam brwi. - Wszystko to tylko dla niezłe? Czy muszę ponownie udowodnić jak bardzo mi się podobają? - warknął, przyszpilając mi dłonie do poduszki obok głowy. Zachichotałam, sunąc kolanem wzdłuż jego boku.
– Jesteś pewien, że jesteś gotowy na więcej? - drażniłam się, a następnie mój humor zniknął przez intensywne spojrzenie jakie mi posłał. – Jest więcej sposobów, na udowodnienie za jak bardzo seksowną cię uważam. To była jego kolej żeby uśmiechnąć się grzesznie, gdy ustami sunął w dół mojej piersi i na brzuch. Gdy położył moje nogi na swoje ramiona już drżałam, a wtedy rozdzielił moje fałdki i schylił głowę. Prawie spóźniłam się do pracy, ale nie mogłam przestać się uśmiechać.
*** Playlista składała się z tych samych piosenek które ćwiczyłam, ale i tak denerwowałam się gdy po raz pierwszy podeszłam do pianina. Dorastając, grałam wiele recitali dla większej publiki, ale wiedziałam w przeciągu pięciu minut, że to było co innego. Gdzie na recitalach grający był główną atrakcją, to tutaj wtapiałam się w tło. Bardzo mało ludzi spojrzało w moją stronę; otrzymywałam okazjonalne spojrzenia, gdy ludzie wchodzili przez drzwi, ale przez większość czasu byłam zostawiona sama sobie.
Jak dla mnie bomba. Pianino było z tych dobrych i moje palce tańczyły po klawiszach. Palce nie były tak wyrobione, więc cieszyłam się że przez ostatnie kilka dni mogłam ćwiczyć. Klub sam w sobie nie był nawet bliski tak formalny jak sobie wyobrażałam, chociaż widziałam jakichś starszych patronów którzy weszli tu jakby dopiero co wyszli z planu Dynastii. W większości, ludzie byli w spodenkach i wyglądali na wyluzowanych, co miało sens przez te gorąco. Nie byłam pewna czego oczekiwałam, ale to była zaskakująco przyjemna atmosfera. Ja miałam na sobie prostą, czarną sukienkę którą kupiłam w miarę tanio, pasek i szpilki. Moją rolą nie było wyróżnianie się ale wtopienie się i to robiłam świetnie. To dało mi okazję do oglądania ludzi, gdy palcami fruwałam po klawiaturze i kilkoro z nich rozpoznałam. Dżentelmen z głośnym, brzuchowym śmiechem blisko okna grał Świętego Mikołaja podczas świąt, a starsza para w rogu pomieszczenia oglądała jak grałam pierwszego dnia gdy przyszłam na przesłuchanie. – Może weźmiesz sobie krótką przerwę? Skończyłam piosenkę i spojrzałam w górę i obok pianina zobaczyłam Drew. – Byłoby miło, - powiedziałam uśmiechając się i wstając. - Gdzie jest jakaś poczekalnia? – Idź i napij się do baru, teraz jest całkiem spokojnie. Jedna para pytała już o ciebie, zastanawiając się czy jesteś wolna, do zatrudnienia w innych wydarzeniach. Chyba nie będziesz zła jak dam im twój numer, czy może wolisz żeby poprosili o niego osobiście? Próbowałam nie okazać swojej ekscytacji, ale to było trudne. – Śmiało, daj im mój numer, - powiedziałam i Drew odzwierciedlił mój własny uśmiech. – Jesteś zdecydowanie lepszą pianistką niż poprzednia dziewczyna i ludzie to zauważają. A teraz idź na przerwę, ci staruszkowie zniosą trochę muzyki z odtwarzacza. Odeszłam do baru i usiadłam obok dziewczyny w moim wieku. Była ubrana tak modnie jak nikt w moim małym mieście. Duża torebka Louisa Vuittona leżała u jej stóp i miała na sobie tweedowy żakiet, który wyglądał na za gorący na letni upał. Była chudziutka z ciemnymi włosami, które tylko akcentowały jej bladą skórę i przypominała mi o złośliwych dziewczynach z którymi chodziłam do szkoły. Kiedy na mnie spojrzała, jednakże, na jej twarzy zobaczyłam tylko ciekawość. – Ty grasz na pianinie? - na moje skinięcie, ona kiwnęła głową na mój
instrument. - Grasz naprawdę świetnie. – Dzięki, - powiedziałam, uśmiechając się. Jej usta wykrzywiły się w, czymś co mogło być nazwane jedynie uśmiechem Mona Lisy, trudnym do odczytania. Nie odbierałam od niej żadnych okrutnych wibracji, jedynie uprzejmą odmienność która była zaprojektowana by trzymać ludzi z daleka. Ale rozmawiała ze mną i niegrzeczne byłoby nie odpowiedzieć. – Jak długo już grasz? – Odkąd byłam dzieckiem. Ale miałam długą przerwę, życie zrobiło się trochę okrutne. Wykrzywiła usta z żalem. – Życie robi to często, co? Nie chciałam jej zasmucić i chciałam naprawić szkody. – A ty grasz jakąś muzykę? Potrząsnęła głową. – Nigdy za bardzo nie miałam smykałki do nut. – Więc co lubisz robić? – Podróżować... i chodzić na zakupy. Wydawała się zażenowana swoim wyznaniem, jakby nie wiedząc że prawdziwą sztuką było wstydzić się czegoś. – Cóż, jeśli to jakieś pocieszenie, - powiedziałam, wskazując jej ubrania. - Jesteś naprawdę dobra w części z ubraniami. - Jej ubranie było uosobieniem stylu, nie zwyczajna elegancja którą widziałam u lokalnych. Sprawiało to, że dziewczyna się wyróżniała, choć coś mi mówiło że nie szło to na jej korzyść. – Na to chciałam iść do szkoły, - powiedziała, ciągnąc za żakiet wokół ramion. Zawsze kochałam modę i projektowanie; myślałam że niesamowicie byłoby to robić samej. Zmarszczyłam brwi. – Chciałaś? Czemu mówisz w czasie przeszłym? Jej usta otworzyły się i zamknęły i spojrzała na mnie zaciekawiona. W końcu, wyciągnęła przed siebie rękę. – Jestem Skye. – Lacey, - powiedziałam potrząsając jej dłonią, i zrobiłam kółko palcem. - Jesteś
stąd? – W większości tylko zwiedzam. – Podoba ci się tu? Wydawała się jakby szukała słów, jakby nie całkiem pewna co odpowiedzieć na moje pytanie. W końcu Skye uśmiechnęła się, tym razem prawdziwie. – Jest miło. Bardzo odmiennie od tego do czego się przyzwyczaiłam. Kiwnęłam głową stanowczo, odwzajemniając jej uśmiech. – Przeprowadziłam się tu z Oregonu kilka lat temu. Uwierz mi, to była ciężka zmiana. Jej uśmiech poszerzył się jakby znalazła bratnią duszę. – Gdzie teraz mieszkasz? – Tu w Oyster Cove, ale jak na razie wyprowadziłam się z domu babci. - Tak też to można ująć. - Kojarzysz piętrowy dom Plymouth blisko oceanu? – W rzeczy samej. – No więc, przyjaciel pozwala mi tam mieszkać aż będę mogła stanąć z powrotem na nogi. Wygląda na to, że jest on wolny na wakacje. - Zatrzymałam informację kim jest przyjaciel i dlaczego, bo nie chciałam wpakować Everetta w kłopoty. Uśmiech Skye wydawał się znieruchomieć kiedy spojrzała w dół na swojego drinka. – Och, więc znów ktoś tam mieszka? - kiedy skinęłam głową, wydała z siebie nikłe westchnięcie. - To naprawdę piękny dom. – Tak, podziwiam tego, ktokolwiek tam mieszka. Nie mogę sobie wyobrazić dlaczego zostawili by go pustego na tak długo. Barman podał mi mojego drinka ale zostałam na swoim miejscu, ciekawa dziewczyny. Miałam wrażenie że coś ukrywała, ale nie znałam jej na tyle dobrze, żeby o to oskarżać. Mimo wystroju klubu, w dziewczynie było coś odmiennego od ludzi otaczających nas. Siedziała sama przy barze, rybka wyłowiona z wody i to było uczucie z którym mogłam się zjednoczyć. – Jak dług będziesz w mieście? – Nie wiem. - Skye wzruszyła ramionami, okręcając drinkiem. - Może zobaczymy się jeszcze gdzieś? Skinęłam. Wyćwiczona twardość jaką widziałam wcześniej na jej twarzy
zniknęła, zastąpiona melancholią, którą bałam się że w jakiś sposób spowodowałam. Przygryzłam wargę, chcąc kontynuować rozmowę, ale uświadomiłam sobie, że musiałam wrócić do pracy. – Będę tutaj, - powiedziałam, oferując rękę, którą potrząsnęła. Uścisk Skye był miękki, prawie wiotki, więc ja poluzowałam też swój, by jej nie skrzywdzić. Odeszłam od baru niechętnie i wróciłam do pianina, kontynuując tam gdzie skończyłam. Kiedy znowu spojrzałam w stronę baru, Skye już nie było.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ SZESNASTY Everett – Wiesz, jeśli naprawdę myślisz tak poważnie o tej dziewczynie jak mi się wydaje, powinieneś jej wszystko powiedzieć. – Trent, stary daj sobie siana. – Powiedz jej prawdę... najgorszy scenariusz będzie jak rzuci twoją głupią dupę. Na samą myśl ścisnęło Everetta w piersi, więc posłał swojemu przyjacielowi niegrzeczne spojrzenie. – Po prostu daj mi ten klucz. Trent podał mu narzędzie i Everett wsunął go do dziury, zacieśniając i mocując. – No i dobra, to powinno zadziałać. – Staruszek byłby dumny. Everett prychnął. – Twój staruszek pomyślałbym, że powinienem był zrobić to szybciej. – Ale i tak nie było tak źle jak na mieszczuszka. Trent odwrócił się plecami gdy Everett strzepywał z siebie kurz. Przyjrzał się swojej pracy ręcznej z nie małą dumą. Jeśli byłby ze swoimi rodzicami, naprawy małego spryskiwacza dokonałby hydraulik. Nie było mowy, żeby ojciec Everetta chciał się ubrudzić czy zrobić to samemu. Ale ja zrobiłem. Ta wiedza była świetna. – Nie wpadnij w samozachwyt, - Trent zawołał przez ramię, jakby czytając myśli Everetta. Przewracając oczami, Everett zszedł z chodnika, nie zbyt chcąc się zmoczyć kiedy woda wróciła. Przed naprawą, główka spryskiwacza była gejzerem. Przy odrobinie szczęścia naprawa zadziała, albo Everett nigdy nie usłyszy końca naśmiewania się od przyjaciela.
Wyjrzał za róg budynku, żeby zobaczyć czy na podjeździe stał znajomy Ford, ale nie mógł się dobrze przyjrzeć. Lacey miała wrócić z pracy w każdej chwili i Everett prawie wyskakiwał ze skóry żeby poczuć dziewczynę w swoich ramionach. To było jak palenie w żołądku, surowa potrzeba by ją dotknąć, by jej posmakować, czuć ją przy swoim ciele. Tkwiła w jego głowie, w myślach praktycznie każdej sekundy. Nie mógł się nią wystarczająco nacieszyć, a to przerażało go jak i radowało. Angażowanie się z dziewczyną jak ona nigdy nie było w planach. Technicznie rzecz biorąc, nie była tak naprawdę miejscową skoro przeprowadziła się z Oregonu, ale to i tak nie miałoby znaczenia. Zaprzątała jego myśli dniami i nocami i od czasu gdy czuł ją pod sobą, jej spragnione paznokcie na jego plecach i słyszał te miękkie jęki, to było wszystko o czym mógł myśleć. Z boku usłyszał syczenie, które sprowadziło go do teraźniejszości. To był strumień wody trafiający go centralnie w brzuch, co w końcu zyskało jego pełną uwagę. Przeklinając, Everett odskoczył ze trajektorii natrysku i spojrzał na swoją przemoczoną koszulkę i spodenki. Z naprzeciwka trawnika Trent wył ze śmiechu i Everett pokazał mu środkowego palca. Na szczęście, namierzenie drugiej główki spryskiwacza nie było trudne i pięć minut później Everett skierował się do domu żeby się przebrać, a Trent nadal rechotał zza niego. – Stary, wyglądasz jakbyś się poszczał. – Spierdalaj, - Everett powiedział z przyzwyczajenia, gdy obeszli dom. Zatrzymał się kiedy na podjeździe zobaczył duży pojazd. - Kiedy Lacey wróciła? Trent dźgnął łokciem Everetta w żebra. – Raz na jakiś czas, powinieneś skupić się na prawdziwym świecie, - powiedział ignorując spojrzenie Everetta. - Podjechała kiedy my tańczyliśmy ze spryskiwaczami. Myśl o zobaczeniu Lacey przyspieszyła kroki Everetta, ale Trent został z tyłu. – Pójdę po jakiś lunch, chcesz coś? Everett skinął nieobecnie, idąc do domu, gdy Trent odszedł do swojego samochodu. W środku domu nie widział Lacey w salonie ani w kuchni, więc skierował się na schody, biorąc je po dwa naraz. Tylko myśl o niej sprawiła, że jego kutas prężył się w dżinsach, a puls podskoczył niemożliwie. Potrzeba żeby jej dotknąć była intensywna; mógł prawie poczuć jej obecność w domu, a to sprawiło że zrobił się bardziej napalony niż kiedykolwiek.
Lacey stała pośrodku sypialni, mając na sobie jedynie stanik i majteczki. Jej ciuchy robocze leżały na podłodze i mgliście Everett zauważył na łóżku szorty i cienki top. Odwróciła się kiedy wszedł do pokoju i rozszerzyła oczy gdy się z nią zderzył pożerając w wygłodniałym pocałunku. Nie zatrzymał się dopóki nie była przyciśnięta do ściany, a jej ciało stopiło się z jego, jakby byli dla siebie stworzeni. Westchnęła delikatnie w jego usta, poddając się pocałunkowi a to tylko bardziej go rozpaliło. Jego dłonie zeszły na jej tyłek, okryty tylko cienkimi koronkowymi majteczkami i podniósł ją z podłogi. Pisnęła zaskoczona i owinęła swoje nogi wokół jego pasa. Jego zachowanie ośmieliło i ją; pociągnęła za jego koszulkę, pomagając mu się z niej wydostać i przebiegła mu paznokciami po plecach i ramionach. – Tęskniłam, - mruknęła gdy Everett schylił głowę do jej szyi i zassał delikatną skórę. Było tak wiele rzeczy które chciał teraz powiedzieć, ale żadne słowa nie nadeszły. Tęsknił za nią, chciał jej i potrzebował i teraz, mając ją w ramionach, przyciśniętą do niego, to nadal nie wystarczyło. Musiał ją posiąść, wiedzieć że była jego. Oderwanie swoich rąk od jej ciała było jedną z najcięższych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobił, gdy odpiął swoje spodnie, pozwalając opaść im na podłogę. Ręce Lacey nie zaprzestały swoich ruchów, przebiegając po jego ciele jak węgielki które stawiały jego ciało w płomieniach. Nie tylko na niego wpływało ich połączenie; ona oddychała szybko i krótko, dłonie stawały się bardziej spragnione, ciągnąc go w poszukiwaniu więcej. Znowu przyłożył usta do jej gardła gdy się uwolnił i zsunął z niej majteczki. Pomogła mu, opuszczając jedną nogę żeby usunąć ciuszek, ale Everett nie mógł już czekać. Łapiąc ją pod kolanem, uniósł jej nogę i rozsunął szeroko, zanim wszedł w nią głęboko. Lacey sapnęła i Everett zatrzymał się na moment, bojąc się że mógł ją skrzywdzić. Jednakże paznokcie na jego plecach, powiedziały co innego i kiedy wygięła się do niego z głośnym jękiem, cofnął biodra i znów naparł. Lacey odrzuciła ręce na ścianę i delikatnie rozchyliła usta, gdy Everett się w nią wbijał. – Boże, tak dobrze być w tobie, - mruknął, głosem ochrypłym jakby nie używał go cały dzień. Ona była jak ciepła, śliska rękawiczka wokół jego kutasa, ale tu chodziło o coś więcej. To była Lacey. Tu było wszystko czego chciał i on to wziął. Poczuł gdy jej ciało eksplodowało i uśmiechnął się na jej zszokowany krzyk. Everett rozkoszował się dawaniem przyjemności tej dziewczynie. Jej mięśnie drżały wokół niego, co tylko potęgowało jego własne doznania. Nie przestawał, wchodząc w jej chętne ciało, mając gdzieś że jej paznokcie zostawiały ślady na jego plecach.
– Kondom? Everettowi zajęło sekundkę zrozumienie wyszeptanego słowa, bo był tak zatracony w chwili. Rozpaczliwie rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu małej paczuszki na wyciągnięcie ręki, ale najbliższa była na drugim końcu łóżka. Przełknął jęk, drżąc przy niej gdy wstrzymał swój rytm i poczuł jak jej mała dłoń go odpycha. Ogarnęło go rozczarowanie, ale puścił jej nogi, pozwalając żeby zsunęła się na podłogę gdy zrobił krok do tyłu. Włosy Lacey zasłaniały jej twarz więc nie mógł odczytać jej wyrazu, gdy ześlizgnęła się po ścianie i wylądowała na kolanach przed nim. Everett patrzył na nią oszołomiony, gdy mrugnęła do niego i wzięła go do ust. – Kurwa! - Everett podparł się rękami o ścianę przed sobą, z trzęsącym się ciałem. Jeśli myślał że wcześniej było niesamowicie, to to było nic w porównaniu do bycia w jej ustach. Zamknął oczy i pochylił głowę do przodu i jedną ręką sięgnął w dół by zapleść ją w jej śliskie włosy. Językiem przemknęła po jego długości, obracając nim na czubku jego fiuta, zanim znowu głęboko go zassała. Wyrwała z niego orgazm, a on krzyknął ochryple gdy doszedł w jej ustach. – Cholera jasna, - szepnął, ciężko dysząc. Everett zadrżał gdy Lacey przebiegła paznokciami po jego łydkach i udach, wtedy cofnął się i pomógł jej stanąć. Jesteś tak kurewsko gorąca, - tchnął, a jego mózg nie był zdolny do przetworzenia czegokolwiek w tym momencie. Posłała mu zadowolony z siebie uśmieszek i pocałowała go w policzek. – Witaj w domu. Chciał się roześmiać na jej słowa, ale udało mu się tylko zachłysnąć śmiechem, bo nadal był wycięczony. Boże, była taka fantastyczna. Powiedziałby jej to gdyby mógł skleić ze sobą dwa słowa, ale właśnie wtedy to było po prostu niemożliwe. Wszystko na co go było stać to gapienie się na jej nagi tyłeczek gdy podniosła z podłogi porzucony stanik i majteczki. Lacey spojrzała na niego przez ramię. – Czy teraz mogę się ubrać? - spytała, z pikantną nutką w głosie. Everett wyszczerzył się, ale zanim mógł odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. – Zachowujecie się cenzuralnie ludzie?
Everett roześmiał się głośno na to pytanie. – Ta, dobra głupie pytanie, - powiedział przez drzwi Trent. - My, hm, mamy gościa. Mógłbyś zejść na dół? Brzmiał na zmartwionego, co w zamian zmartwiło Everetta. Puścił Lacey, podnosząc z podłogi spodnie. – To jeszcze nie koniec, - mruknął, całując Lacey słodko zanim pobiegła do łazienki. Trent czekał w szanownym odstępie od drzwi z niespokojnym wyrazem twarzy. – Koleś, musisz się ruszyć na dół. Szczera powaga na twarzy Trenta zniszczyła ostatnie chwile euforii. Wyglądał na zdenerwowanego i Everett przygotował się na złe wieści. – Co się dzieje? Trent otworzył usta żeby coś powiedzieć, tylko po to żeby przeszkodził mu kobiecy głos z dołu. – Everett? Wszystko w Everecie znieruchomiało, gdy rozpoznał znajomy głos. Zwinął ręce w pięści. – Ty wpuściłeś ją do tego domu? – Nie ma mowy, stary, sama się wpuściła. Everett rzucił okiem na pokój z którego właśnie wyszedł i na Trenta, który wyglądał jakby cierpiał. Everetta zalała groza kiedy wyszedł na korytarz i wychylił się za barierkę schodów. – Witaj, Everett. Gniew zagotował się w nim na jedynie najprostsze przywitanie. Ledwie pamiętał zejście na dół, tak szybkie było jego tempo. – Co ty tu do diabła robisz? – Mam takie samo prawo być tutaj co ty.
Everett potrząsnął głową, niezdolny do uformowania słów. Idąc ciężko do wejścia otworzył drzwi. – Wynoś. Się. Część niego była zaskoczona kiedy, po krótkiej pauzie, dziewczyna zobowiązała się do polecenia. – Everett, ja chcę tylko porozmawiać. Zatrzasnął jej drzwi przed nosem. – Wiedziałeś, że w końcu by cie znalazła. - Trent odwzajemnił jego spojrzenie, ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. – To nie ma znaczenia. Trent nie wydawał się skory porzucić tematu. – Stary, ona jest twoją... – Mam to w dupie. Trent spojrzał w dół na zaciśnięte pięści Everetta i westchnął. – Dobra, już się zamykam. – Everett? Zamknął oczy gdy usłyszał zza siebie głos Lacey. – Wszystko w porządku? Kto to był? W jej głosie była szorstkość i zastanawiał się jak dużo widziała, ale kiedy się odwrócił wszystko co zobaczył to troska na jej twarzy. Od czego w ogóle zacząć? Everett mógł się tylko wpatrywać kiedy Lacey schodziła ze schodów, zatrzymując się na podłodze. Patrzyła między chłopakami i Everett widział jak przełykała. – Co się dzieje? Usta Everetta pracowały bezdźwięcznie przez moment, a następnie wypuścił oddech. – Są pewne rzeczy które pewnie powinnaś o mnie widzieć, - zaczął. – Kim ona była? - wcięła się Lacey, a mroczne podejrzenie w jej oczach złamało serce Everetta. – Ona też tu mieszka i nie lubi być wyrzucana z własnego domu.
Przez irytujący głos wszyscy się obrócili. Skye stała w pobliżu tylnych drzwi i udało jej się wyglądać i elegancko i wkurzenie. – Zapomniałeś, że nadal mam klucz, - powiedziała, machając łańcuszkiem z kluczem zawieszonym na palcach. – Skye? Oczy drugiej dziewczyny przeskoczyły do Lacey i obie wpatrywały się w siebie nawzajem. Lacey patrzyła między Everettem i Skye jakby próbując nadać wszystkiemu sens. – To jest twój dom? - zapytała Lacey. – Powiedziałam, że widziałam go wiele razy, - powiedziała Skye nie niemile, bo to jest nasz dom. - Wtedy spojrzała na Everetta. - Ty jej powiesz, czy ja mam to zrobić? Everettowi ścisnęło się serce, gdy zobaczył na twarzy Lacey zrozumienie. – Ale powiedziałeś... myślałam że wy dwoje... - Urwała, z zdezorientowanym wyrazem twarzy, gdy spojrzała na Trenta i znowu na Everetta. - Okłamałeś mnie? – Lacey... Potknęła się do tyłu, nie spuszczając oczu z Everetta. Wtedy okręciła się i pobiegła do tylnych drzwi. Everett przebiegł dłońmi przez włosy, ciężko oddychając. Kurwa mać! – Everett proszę... Obrócił się z siłą do Skye, wskazując na nią palcem. – Ty, wynocha z domu. Nie chcę cię widzieć kiedy wrócę. Skye szarpnęła się do tyłu i ukłucie przeszyło jego serce. Część niego chciała sprawiać jej ból, żeby byli sobie równi, ale jej wzrok tylko bardziej go zasmucił. Spojrzał na Trenta. – Upewnij się, że wyjdzie. Porzucając Skye swojemu przyjacielowi, Everett pobiegł za Lacey, próbując odgadnąć co powiedzieć, żeby wszystko naprawić.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Głupia! Głupia! Zignorowałam nawoływania Everetta, kierując się na zewnątrz i z dala od wszystkich, nie chcąc żeby widzieli jak płaczę. Chciałam tylko biec, uciec od wszystkich którzy mnie zawiedli. Moje życie składało się z jednego rozczarowania wskakującego w drugie i byłam już tym wszystkim zmęczona. Okłamał mnie. Dlaczego oni zawsze kłamią? – Lacey! Głos Everetta nie był tak daleko za mną, więc przyspieszyłam tempo. – Zostaw mnie w spokoju, - odkrzyknęłam, okrążając dom i skierowałam się do mojej ciężarówki. Zobaczyłam jak Skye była odeskortowana do jej samochodu, przez Trenta ale zignorowałam ich, moim jedynym celem było jak najszybsze wydostanie się stamtąd. Ledwo co dotknęłam drzwi samochodu, gdy Everett owinął palce wokół mojego drugiego nadgarstka, zatrzymując mnie. Tak bardzo satysfakcjonujące byłoby odwrócenie się i uderzenie go, ale stałam stoicko, nawet nie drgając. Słyszałam jego poszarpane oddychanie, ale stał cicho jakby niepewien co powiedzieć. Serce mi waliło, grożąc że wyskoczy z piersi i kiedy kciukiem pocierał mój nadgarstek, pierś zacisnęła mi się boleśnie. – Puść mnie. – Lacey, pozwól mi wytłumaczyć, proszę... – Nie! - wyrywając rękę z jego uścisku okręciłam się. - Mam dość bycia oszukiwaną. – Ale ja cię nie okłamałem! – Powiedziałeś mi że opiekujesz się domem, - splunęłam. - Przez ciebie myślałam że jesteś tu tylko na okres letni, że jesteś tu w odwiedzinach. Gniew rósł we mnie jak wulkan, przez co dusiłam się własnymi słowami. Szarpnęłam za drzwi od wozu, ale Everett oparł się o nie ze zdesperowaną twarzą. – Moi rodzice mieli tu dom, - powiedział. - Ale to nie tu dorastałem. Proszę, Lacey wysłuchaj mnie. – Myślałam, że ci na mnie zależy, teraz dowiaduję się że nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam, bo masz żonę.
– Mam co? Nie nie nie, Lacey. - Próbował ująć moją twarz, ale strząsnęłam jego ręce, wypełniona obrzydzeniem. - Skye nie jest moją żoną. Ona jest moją siostrą. Dom należy do naszych rodziców. – Twoją siostrą? - to wyznanie tylko wzmocniło mój gniew i dźgnęłam go w pierś palcem. - Powiedziałeś mi, że nie masz żadnego rodzeństwa. Przejechał dłonią przez włosy. – Nie jestem z nią związany – w ogóle. Ale tak, mam siostrę. – Więc, dlaczego po prostu tego nie powiedziałeś? Jak mam niby wiedzieć co jest prawdą, a co nie? – Tak bardzo przepraszam, Lacey. Everett wyglądał na załamanego, jego twarz wyrażała szczere przeprosiny, ale mi to nie wystarczyło. – Cholera by to, - jęknęłam, przepychając się obok niego na trawę. - Mam serdecznie dość tych wszystkich kłamstw. Mówisz mi, że jesteś z Nowego Jorku... – Jestem, - powiedział, ale nie spojrzałam na niego. - Tam dorastałem. To praktycznie wszystko co znam. – Nie powinnam być zaskoczona, że ty też mnie zawiodłeś. - Zaśmiałam się, a dźwięk był piskliwy i dziki. - Wszyscy na których mi kiedykolwiek zależało, albo ci na których zaczynało, to zrobili, to dlaczego nie ty? Najpierw mój ojciec, a później policja... – Policja? - Everett spytał kiedy urwałam. - Co się stało? – Pieprz się. - Zalał mnie dziwny, znajomy gniew i przymus by komuś przywalić był zniewalający. Chciałam go przeklinać, odrzucić, ale najbardziej chciałam po prostu stąd odejść. - Puść mnie, - powiedziałam, nienawidząc tego, że mój głos się załamał. – Jeśli cię puszczę, to już nie wrócisz. Tu miał rację. Wszystko co chciałam zrobić w tym momencie to ucieczka z tego piekła w którym żyłam. Wszędzie indziej musiało być lepiej niż tu. Stałam bezruchu, gapiąc się na trawę, gdy Everett się przysunął. – Kto jeszcze cię okłamał? - mruknął, zakładając mi włosy za ucho. - Pomóż mi zrozumieć. Pochyliłam się do jego dotyku, nienawidząc siebie za słabość. – Po tej nocy, po tym jak filmik pokazujący co się wydarzyło okrążył moją szkołę... - Wypuściłam drżący oddech. - Poszłam na policję i powiedziałam im to, co wiedziałam. Że zostałam zgwałcona i że mogłam to udowodnić. -
Przełknęłam, nadal czując przerażenie z tamtego momentu. - Byłam taka głupia, taka naiwna. Byłam pewna, że jeśli pokarzę im filmik, aresztują chłopaków i powstrzymają całe te znęcanie się nade mną. Myślałam... myślałam że mogą to naprawić i sprawią że to wszystko zniknie. Wiesz co mi powiedzieli po tym jak pokazałam im całą scenę? - Czułam jak twarz mi się marszczy i walczyłam z załamaniem się. - Wyglądasz jakby ci się to podobało. – Och, Lacey. – My-myślałam, że jeśli to zobaczą to mi uwierzą. - Uciekł mi zdławiony szloch. - Ktoś rozpoznał jednego chłopaka jako syna zastępcy w budynku. Jeden z zastępców znał moją babcię i zadzwonił do niej, mówiąc że składam fałszywe oskarżenia na komisariacie... Everett objął mnie, trzymając mocno przy sobie kiedy prawie bym upadła. Trzęsłam się tak mocno, że mówienie było trudne, ale próbowałam. Musiał zrozumieć. – W międzyczasie, pokazali fi-filmik kilku ludziom i nie chcieli oddać mi telefonu, mówiąc że to był dowód... – Boże, Lacey tak mi przykro. – Wiedziałam, że popełniłam błąd, ale było za późno. Nie powiedziałam nic więcej, ale do czasu gdy pojawiła się moja babcia, nikt mi nie wierzył. Ona tylko to pogorszyła, rozpowiadając wszystkim kim był mój ojciec, co mu zrobiła, jakby w jakiś sposób to były dowody... Everett zacisnął ramiona wokół mnie i urwałam, trzęsąc się. Przycisnął mnie plecami do Bronco, ale w jego dotyku nie było niczego seksualnego, tylko pocieszenie. Zacisnęłam oczy i oparłam czoło na jego ramieniu, niezdolna do powstrzymywania łez. Nigdy nikomu nie opowiedziałam mojej wersji historii, ale mimo to ludzie znali szczegóły. W ich wersji, ja byłam złoczyńcą nie ofiarą, dziewczyną próbującą zniszczyć życie trzech wspaniałych chłopców. – Przez większość życia moi rodzice mieli mnie gdzieś. Słowa Everetta ściągnęły mnie z powrotem do teraźniejszości, ale nie poruszyłam się, tylko stałam tam w jego ramionach gdy kontynuował. – Z siostrą byliśmy wychowywani przez nianie, a potem siedzieliśmy w szkołach z internatem. Tak, ten dom należy do mojej rodziny; tak, urodziłem się w Gulfport. Ale moi rodzice chcieli więcej, chcieli Nowego Jorku i do czasu gdy miałem osiem lat ledwie miałem jakieś wspomnienia o mieszkaniu w tym miejscu. Owinęłam ramiona wokół niego, trzymając się mocno jakby był linią życia, gdy mówił dalej.
– Przyjeżdżamy tu co roku, co sprawia, że dom wydaje się bardziej mieszkaniem na wakacje niż dziedzictwem naszej rodziny. Zawsze nie mogłem się doczekać tych wakacji, bo to oznaczało że miałem rodziców dla siebie. Bawiłem się z Trentem, poznałem jego ojca, ale nigdy tak naprawdę się nie wpasowałem. Co zazwyczaj było czymś co trwało całe lato, w końcu skróciło się do miesiąca potem do kilku tygodni, aż w końcu może do tygodnia. W międzyczasie, całym rokiem siedzieliśmy w szkole z internatem i ledwo co widzieliśmy się z rodzicami. Nabrał głębokiego oddechu zanim kontynuował. – Mój ojciec był bankierem inwestycyjnym, który wypracował sobie drogę na dyrektora finansowego w głównej firmie. Teraz ma szansę przyjąć pozycję dyrektora generalnego, zasiadając na miejscu jakiegoś milionera który chce odejść. Matka jest pisarką i mówczynią motywującą która spędza więcej czasu w drodze niż w domu. Rzadko kiedy dzwonili, pisali czy kontaktowali się z nami gdy byliśmy w szkole, ale wynagradzali to ekstrawaganckimi prezentami. Patrząc w tył, byłem ubogi ale wtedy tak na to nie patrzyłem. – Dlaczego po prostu mi tego nie powiedziałeś? - spytałam. - Czy tak trudne było powiedzenie mi prawdy? – Tak, - powiedział cicho Everett. - Bo nie chcę być już tą osobą. Chciałem świeżego początku. Szansy by być lepszym człowiekiem. - Urwał i spojrzałam na jego umęczoną twarz. Wyglądał jakby był w bólu, jakby przypomnienie sobie tej części życia bolało, coś z czym mogłam się utożsamić. Napotkałam jego wzrok i pogłaskał mnie po twarzy. - Bycie wychowywanym w taki sposób robi coś z tobą, sprawia że chcesz sprowadzić innych na ten sam poziom żałości. Byłem dobrym synem, zrobiłem wszystko by rodzina była ze mnie dumna. Dla innych jednak, mogłem być okrutny. To pomagało ulżyć znudzeniu i poprawiało mi samopoczucie, przynajmniej na jakiś czas. – Więc, co cię zmieniło? Cień przemknął po twarzy Everetta i ciężko przełknął. – Ucieknięcie od tego wszystkiego, - mruknął, odwracając wzrok. - Zrobiłem rzeczy, spowodowałem nieodwracalne szkody życiom niektórych... – Jakie na przykład? Uniósł brwi, a wokół jego oczu uformowały się zmarszczki, których nigdy wcześniej nie wiedziałam. – Proszę nie zmuszaj mnie, żebym to powiedział, - błagał, nagle wyglądając staro, - nie teraz. Coś we mnie zbuntowało się i chciałam zmusić go do powiedzenia. Jednak
surowe cierpienie w jego oczach, zatrzymało mnie. Wiedziałam jak to było trzymać w sobie tajemnicę która mnie złamała, ale fakt że nie chciał nic powiedzieć mnie przerażał. – Zmieniłoby to, co do ciebie czuję? Linie wokół oczu pogłębiły się. – Może. Przełknęłam i odwróciłam wzrok. – Ale dlaczego mnie okłamałeś? - spytałam, zranionym głosem. – Bo chciałem, żebyś zobaczyła prawdziwego mnie, kogoś kim jestem teraz. Znów pogłaskał mnie po policzku i zacisnął wokół mnie ramiona. - Moja rodzina jest nadziana – nie tylko bogata, ale obrzydliwie bogata. To może cię nie zaskakuje, ale przez lata to definiowało kim byłem dla świata. Mogłem mieć co tylko chciałem i brałem wszystko. Niektóre moje emocje osłabły i spojrzałam na niego z zaciekawieniem. – Jesteś jedną z najbardziej bezinteresownych osób jakie znam. Patrzyłam jak po moich słowach napięcie z niego uleciało. – Dziękuję ci za powiedzenie tego, - powiedział, wypuszczając roztrzęsiony oddech. - Chciałem się zmienić, ale nie wiedziałem jak. Życie otaczające mnie było sztywne – myślę, że ty ze wszystkich ludzi potrafisz to zrozumieć – i prawie niemożliwe było bym zostawił je za sobą. Więc, kiedy nadarzyła się okazja, wybrałem studiowanie z dala od poprzedniego życia i zostawiłem je za sobą, mając nadzieję na czysty start. – Czego się dowiedziałeś? Pierwsze oznaki uśmiechu, wykrzywiały jedną stronę ust. – Dowiedziałem się, że nie byłem dużą rybą, nawet w małym stawie. To było takie dziwne, bycie kompletnym nieznajomym; zaczynałem od nowa tak jak chciałem i skorzystałem z tego. Odnowiłem też znajomości ze starymi przyjaciółmi – Trent chodził na tą samą uczelnię i dogadaliśmy się jak za dzieciaka. – Cieszę się, że dostałeś swoje szczęśliwe zakończenie, - mruknęłam. Everett musiał usłyszeć tęsknotę w moim głosie i cofnął się o krok.
– Nie powinienem był cię okłamywać, - powiedział miękko. - I nie mogę za to wystarczająco przeprosić. – Po prostu obiecaj mi, żadnych więcej kłamstw, okej? - głos mi zadrżał ale jego uśmiech pełen ulgi sprawił, że mój żołądek zrobił fikołki. – Obiecuję. Skye podczas naszej kłótni wyniosła się. Nawet nie zauważyłam jej odejścia, ale zdecydowałam w to nie wnikać. Na czubku języka miałam pytanie o to jaki był jego głęboki, mroczny sekret, ale w samą porę się powstrzymałam. W tej chwili, zbyt dobrze było mi w jego ramionach i samolubnie chciałam zatrzymać to szczęśliwe uczucie. Miałam tylko nadzieję, że nie wróci ono ugryźć mnie w tyłek.
*** Kłótnia nadal rozgrywała się w mojej głowie, kiedy następnego dnia w pracy Skye pokazała się przy moim pianinie. – Potrzebuje twojej pomocy. Zacisnęłam usta, niepewna co powiedzieć. – W tej chwili pracuję. – Wiem i przepraszam, ale czy możemy porozmawiać na twojej następnej przerwie? Szybki rzut oka na zegar powiedział, że przerwę będę miała w każdej chwili, ale wahałam się. – Nie wiem co wydarzyło się między tobą i twoim bratem, - mruknęłam. - Ale to na serio nie mój interes. – Proszę, - Skye prosiła miękko i spojrzałam na nią. Jej twarz była blada, nawet z makijażem. Wyglądała na zdesperowaną, niebieskie oczy miała tak podobne tych Everetta, że poczułam jak ulegam. - Chcę tylko pogadać. – Dobra, daj mi pięć minut, - powiedziałam i zobaczyłam jak ramiona opadają jej w uldze. – Dziękuję ci. Zobaczymy się w lobby. Spodziewałam się, że powie o barze, ale odeszła zanim mogłam cokolwiek powiedzieć. Wbrew sobie zaintrygowana, dokończyłam grać i powiedziałam hostessie że biorę sobie przerwę i poszłam szukać Skye. Nie było jej w głównym
lobby, więc sprawdziłam poboczne pokoje z kanapami i zobaczyłam, że siedziała na jednej daleko w rogu. Wstała kiedy mnie zobaczyła i zauważyłam że chybotała się trochę na szpilkach. – Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać, - powiedziała, okrążając dłońmi małą torebkę. Machnęłam ręką, czując się niekomfortowo przez formalny sposób w jaki mówiła. – Nie wiem jak mogę ci pomóc, ani czy w ogóle powinnam. – Umieram16. Melodramatyczne stwierdzenie zwróciło moją uwagę, ale tylko założyłam ramiona i czekałam aż dokończy. Musiała zobaczyć niedowierzanie w moich oczach bo sięgnęła w górę i, wahając się jedynie przez chwilkę, pociągnęła za swoje włosy. Szczęka mi opadła w zaskoczeniu gdy ześlizgnęły się one, obnażając gołą skórę czaszki. Gapiłam się osłupiała, zbyt zszokowana by myśleć o manierach. To nie tego się spodziewałam. – Rak przerzucił się na moje organy i chemia nie zmniejsza jego rozprzestrzenienia się wystarczająco szybko. - Skye skręcała perukę w rękach, najwyraźniej czując się niezręcznie z nagością. - Istnieje wielka szansa, że nie dożyję przyszłego roku i teraz nie mogę zostawić tak moich relacji z Everettem. Długą chwilę zabrało mi znalezienie głosu. – Czy on wie? – Że jestem chora? - potrząsnęła głową. - Nie ma pojęcia. I nie chcę żeby wiedział, przynajmniej nie teraz. To nie dlatego tu jestem. Przyszłam tu by zadośćuczynić. Wstrząśnięta, usiadłam na podłokietniku. – Co się między wami wydarzyło? Przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Nie sądziłam że mi odpowie, ale w końcu to zrobiła. – Co mówił ci o naszym dorastaniu? 16 No dobra, nie ma to jak walnąć to prosto z mostu...
– Że wasi rodzice byli nieobecni przez większość życia i że wy dwoje nie macie żadnych powiązań. Uśmiech bez krztyny humoru wykrzywił jej usta. – Bardzo mile ujęte. Byliśmy jak każdy zły stereotyp jaki widzisz w filmach, ludźmi którzy byli okrutni tylko dlatego, że mogli być. Może dlatego... Urwała, machając ręką i znów westchnęła. - Są rzeczy, których nie można kupić za pieniądze i najwyraźniej zdrowie jest jedną z nich. Nie to, że mama i tata się nie starają; płacą i przekazują tak wiele pieniędzy ile mogą, żeby mnie naprawić. Powinnam być wdzięczna, że w końcu postanowili poświęcić mi jakąkolwiek uwagę. Nie brzmiała na wdzięczną i jeśli to co o nich słyszałam było prawdą, może na to zasługiwali. – Oni mu nie powiedzieli? Skye potrząsnęła głową. – Moi rodzice zapominają, że w ogóle mają dzieci do czasu gdy staje się coś złego. Jestem pewna, że Everett nie odzywał się do nich od wieków. Zniknął zaraz po orzeczeniu sądu... – Sądu? - Everett wylądował przez coś w sądzie? Jak wiele nie wiedziałam jeszcze o tym chłopaku? Skye wyglądała nieswojo, ale nie ustępowała. – Proszę, możesz mi pomóc? Wahałam się, niepewna co zrobić. Mój wzrok znów opadł na jej łysą głowę i litość ukuła mnie w serce. – Co chcesz, żebym zrobiła? - zapytałam cicho, gdy założyła z powrotem perukę. Wiem, że to pomagało jej w utrzymywaniu pozoru normalności, ale moje serce krwawiło dla niej. – Daj mi jedynie szansę, żebym mogła z nim porozmawiać. Widziałaś jaki był ostatnio – nie odezwie się do mnie. Chcę tylko przeprosić, zrobić wszystko co mogę żeby naprawić rzeczy, pokazać mu że on nie jest jednym który się zmienił. Rozważałam to przez chwilę, zanim przemówiłam. – Trent i chłopacy organizują imprezę z okazji zakończenia lata w domu. - Słowa
wyszły niechętnie; nadal nie byłam pewna czy zaproszenie jej było dobrym pomysłem. - Odbędzie się w tą niedzielę. Najpierw znajdź mnie, a upewnię się że się z tobą zobaczy. – Tak bardzo ci dziękuję. Myślałam, że za chwilę na pewno wybuchnie płaczem, albo mnie przytuli, ale trzymała się w kupię. Jednak wdzięczność emanowała od niej w falach. – I proszę cię nie mów mu, że jestem chora. Powiem mu, ale najpierw chcę przeprosić. Chcę jego prawdziwego przebaczenia, a nie tylko litości. – Nie wiem co on zrobi. Cokolwiek się między wami wydarzyło, nie sądzę żeby to wybaczył. – I tak jesteś już ogromnie pomocna. Bardzo ci dziękuję. - Tym razem faktycznie mnie przytuliła, niezręczny uścisk jakby nie była pewna jak to w ogóle jest kogoś przytulać. Wróciłam myślami do tego co mówili Everett i ona, o zimnym i zdystansowanym życiu rodzinnym. Może coś tak prostego jak przytulenie było dla niej czymś obcym. Nie mogłam wyobrazić sobie posiadania bogatych rodziców ani siedzenia w internacie przez większość roku. Do czasu gdy umarł mój ojczym miałam dobre życie i aktualnie rzadko mogłam myśleć o nim bez czucia bólu. – Ja, hm, powinnam pewnie wracać do pracy. Skye cofnęła się o krok, gdy minęła nas jakaś para. – W takim razie, widzimy się w niedzielę, - powiedziała, posyłając mi maleńki uśmiech i odeszła. Wypuściłam oddech i usiadłam na kanapie, zastanawiając się w jaki syf się teraz wpakowałam. Czułam się jakby cały czas dowiadywała się czegoś nowego o Everecie, ale historię dostawałam w kawałeczkach, urywkach, niekompletną. Wiedziałam, że było w tym coś więcej, coś co z jakiegoś powodu przede mną ukrywali i nie byłam nawet pewna czy chciałam wiedzieć co. Wstałam i wróciłam do pianina, gdy do wyjścia kierowała się wielka grupa ludzi. Zauważyłam znajomą twarz okrążającą róg. Zamrożona na chwilę, pospieszyłam do mniejszej kobiety. – Pani Jones! Nauczycielka mojego braciszka odwróciła się na dźwięk swojego nazwiska i serce mi opadło gdy zobaczyłam jak jej twarz napina się na mój widok. Melinda Jones zawsze była dla mnie bardzo miła, ale z wyrazu obrzydzenia na jej twarzy, wywnioskowałam że ledwie mogła znieść mój widok. Od razu wiedziałam, że moja babka najprawdopodobniej rozpuściła jeszcze więcej kłamstw na mój temat. To
prawie wystarczyło, żebym się odwróciła i odeszła. Prawie. – Panna St. James. Nie miałam pojęcia, że pani tu pracuje. A reszta zdania brzmiałaby tak: Inaczej nigdy bym tu nie przyszła. Południowa uprzejmość powstrzymała ją przed powiedzeniem co naprawdę czuła, chociaż miała to wypisane na twarzy. Wytarłam dłonie o sukienkę nagle zdenerwowana i zapytałam. – Jak się miewa Davy? – Bardzo dobrze, ale nie dzięki twojemu traktowaniu. Skrzywiłam się na jej słowa, które potwierdziły moje podejrzenia. – Ostatnim razem gdy rozmawiałyśmy, - powiedziałam, zniżając ton. Powiedziała pani, że dzieje się coś podejrzanego. – Dlaczego odbywamy tę rozmowę, Lacey? Dziwne było oglądanie jej pustej twarzy. Wcześniej, zawsze się do mnie uśmiechała, jej delikatna ale stanowcza persona trzymała przedszkolaków w linii. Jej dezaprobata skierowana we mnie bolała, ale nie wycofałam się. – Ponieważ nie widziałam mojego braciszka od ponad dwóch tygodni, powiedziałam. - Więc muszę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku. Nauczycielka zmarszczyła brwi. – Od dwóch tygodni mówisz? Pokiwałam głową energicznie. – Nie odkąd babcia wykopała mnie z domu. Odwróciła wzrok, a emocje zalały jej twarz. – Lacey, - powiedziała po minucie. - Twój brat nie pokazał się na moich lekcjach od tygodnia. – Co? – Po tym jak z tobą rozmawiałam, pomówiłam sobie z twoją babcią kilka dni później. Obiecała naprawić sytuację – to są dokładnie jej słowa. I naprawiła. W tym samym czasie zostałam wyrzucona.
– Ale w tamtym tygodniu, zauważyłam że twój brat był wycofany i miał więcej siniaków na ręce. Tym razem zgłosiłam to kierownikowi który sprowadził twoją mamę. Twierdziła, że to twoja wina, ale od tamtego czasu nie widziałam Davy'ego. Technicznie rzecz biorąc, nadal jest zapisany ale do nas nie uczęszcza. - Spojrzała na mnie. - Naprawdę nie byłaś tam od tygodni? Opadając na kanapę, nabrałam roztrzęsionego oddechu. Myśl, żeby wyrwać się teraz z pracy i znaleźć brata była kusząca. Ale, po reakcji jego nauczycielki, wszyscy myśleli że to ja się nad nim znęcałam. Co bym zrobiła gdyby go miała? Uciekła do Meksyku? Ukrywała się? Każdy scenariusz jaki wymyśliłam był śmieszny, z wyjątkiem jednego. – Muszę do kogoś zadzwonić? - powiedziałam, chcąc płakać ze zgrozy w sercu. Wyraz twarzy Melindy złagodniał i położyła rękę na mim ramieniu. – Jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy w jakimkolwiek stopniu, proszę nie wahaj się spytać. - Pogrzebała w swojej torebce i podała mi wizytówkę. Zrobię wszystko co będę mogła żeby pomóc twojemu bratu. Skinęłam głową i odeszłam, szukając prywatności. Biegnąc po sieci korytarzy, w końcu znalazłam małą ławeczkę na zewnątrz małych pomieszczeń i usiadłam. Drżącymi dłońmi, wyciągnęłam telefon z torebki. Stare numery nadal siedziały mi w głowie z dzieciństwa, kiedy rozmawiałam z dziadkami. Wystukałam je na telefonie i podniosłam go do ucha, z szalenie bijącym sercem kiedy zaczął łączyć. Ktoś odebrał po trzecim dzwonku. – Halo? Ciocia Jeanine. Prawie wymówiłam jej imię. Od lat nie kontaktowałam się z przybraną rodziną od strony ojczyma a i tak w sekundzie gdy usłyszałam ten głos, cofnęłam się do czasów gdy byłam dzieckiem. Pytania przelewały się w mojej głowie: Gdzie byli moi dziadkowie? Dlaczego nie odbierali telefonu? – Halo? Jest tam kto? Próbowałam coś powiedzieć, ale gardło mi się zacisnęło. Ściskając telefon przy uchu, otworzyłam usta ale nic z nich nie wyszło. Emocje zaczęły mnie dusić i nagle poczułam że się popłaczę. Potrzebowałam pomocy, ale oni byli cały kraj dalej. Czy oni naprawdę mogli cokolwiek zrobić? W słuchawce usłyszałam zirytowane westchnięcie, a potem kliknięcie gdy się rozłączyła.
Cholera jasna! Znowu szybko wystukałam numer, ale zamknęłam klapkę zanim mogłam wcisnąć Zadzwoń. Zalała mnie wątpliwość i zakryłam sobie oczy, próbując kontrolować poszarpane oddechy. To nie astma groziła że mnie udusi, ale mój własny strach i słabość. Co ja teraz zrobię?
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY – Faceci są tacy przewidywalni. – Totalnie. Podniosłam kratę piwa i umieściłam ją w wózku. – Ile jeszcze powinnyśmy wziąć tego szajsu? - spytałam. Clare prychnęła. – Według ich listy, będziemy potrzebowały kolejnego wózka. – Typowe. - Postawiłam następną kratę na poprzedniej. - Na teraz wystarczy. To powinno wystarczyć im przynajmniej na dziś. Kupimy więcej w dniu imprezy. – Nie bierzesz dla siebie? Potrząsnęłam głową. – Ostatnio nie ciągnie mnie za bardzo do alkoholu. Clare skinęła gdy manewrowałyśmy między alejkami z alkoholem w supermarkecie. – Co następne? – Frytki, sos i hot-dogi. Nie najbardziej oryginalne menu. – Jestem pewna, że po trzecim piwie większość nie będzie miała nic przeciwko. Rzuciłam na nią okiem. - Dzięki za spędzanie ze mną czasu. – Przyznaj, że potrzebowałaś tylko mojego dowodu. – Cóż, potrzebowałam kogoś powyżej dwudziestego pierwszego roku życia, ale przysięgam że byłaś pierwszą myślą. - Spojrzałam na moją przyjaciółkę. - No to, przychodzisz na imprezę w ten weekend, prawda? Nie usłyszałam jeszcze definitywnej odpowiedzi. – Jestem całkiem pewna, że tego dnia pracuję, ale może uda mi się przyjść trochę później. – No ja myślę. Odkąd przeniosłaś się na katering, praktycznie wcale cię nie widzę w klubie. Zapadłyśmy w przyjemną ciszę idąc do mięsnego. Kątem oka patrzyła na Clare i zadałam pytanie, które było pierwsze i na przedzie mojego mózgu.
– Jak tam u ciebie i Andrew? Mały uśmiech grał na jej ustach. – Dobrze, tak myślę. Jest miłym gościem. A co z twoim chłopakiem? Wzruszyłam ramionami. – Kilka dni temu mieliśmy swoją pierwszą wielką kłótnię. Od tamtego czasu sprawy mają się lepiej, tylko że... – Tylko że co? – Martwię się wszystkimi tymi rzeczami których o nim nie wiem, co się stało przed tym jak się spotkaliśmy i takie tam. – Co, myślisz że jest jakimś seryjnym mordercą czy coś? Przez to wyobrażenie parsknęłam śmiechem. – Jestem całkiem pewna, że to nie to, - powiedziałam i przygryzłam wargę. Mam nadzieję. – Wiesz, dużo czasu zajmuje poznanie kogoś. Możesz zakochać się w chwili gdy ujrzysz tą osobę na oczy, ale to nie znaczy że... - Urwała, zagubiona w myślach. - Czasami po prostu wiesz, że ta osoba jest dla ciebie, że pasujecie do siebie. Kochasz nawet ostre krawędzie, błędy i tak dalej, dlatego że po prostu wiesz, że ona jest dla ciebie. Zapatrzyłam się zaciekawiona na Clare. – Czy my tu mówimy o Andrew? Pytanie wydawało się ją zaskoczyć, wyciągnąć z marzeń i wtedy się zarumieniła. – On jest miły, - powtórzyła, obczajając produkty po drugiej stronie alejki, żebym nie mogła zobaczyć jej twarzy. – Właśnie powiedziałaś, że... – No no, popatrzcie kto w końcu zdecydował pokazać się publicznie. Znieruchomiałam na znajomy głos i odwróciłam się by zobaczyć dwójkę moich ex17 stojących za mną. Ashley obejmowana była przez Macona, a jej twarz była mieszaniną triumfu i drwin. Macon, zawsze złoty chłopiec, wydawał się zadowolony swoją sytuacją, ale oczami przebiegł po moim ciele. Przez to zadrżałam, ale utrzymałam tą reakcję w środku, gdy odwróciłam się z wózkiem. 17 Chodzi tu o to, że Ashley jest jej ex-przyjaciłką, a Macon ex-chłopakiem :)
– Co, nie zamierzasz się nawet przywitać z przyjaciółmi? Protekcjonalność w głosie Macona sprawiła, że zacisnęłam zęby, ale i tak dalej szłam. – Nie martw się, kochanie, - Ashley gruchała. - Jest po po prostu zazdrosna. Przewróciłam oczami. Zazdrosna? Serio? – Stać ją na kogoś o wiele lepszego od was! Och, Clare. Doceniałam jak moja przyjaciółka się za mnie wstawiła, ale wolałabym raczej uniknąć konfrontacji. – Chodź, oni nie są tego warci, - mruknęłam i wiedziałam że Ashley usłyszała po tym jak ostro wciągnęła powietrze. – Ja byłam twoją przyjaciółką, ale porzuciłaś mnie dla jakiegoś ciula, - syknęła. – Ty ukradłaś moją kartę i używałaś jako szoferki i oczekujesz że po prostu to wezmę i będę się cieszyć? - nie mogłam się powstrzymać; wspomnienia wróciły i przyniosły ze sobą gniew. - Nigdy nie byłaś moją przyjaciółką, no chyba że czegoś potrzebowałaś. – Cokolwiek, - powiedziała Ashley, machając na mnie ręką i musiałam się powstrzymywać żeby jej nie walnąć. Objęła Macona w talii i spojrzała na niego rozmarzenie. - Ona nigdy nie była dla ciebie tak dobra, jak jestem ja, powiedziała, odwracając jego głowę do siebie żeby patrzył na nią, a nie na mnie. Nie odpowiedział, tylko pocałował ją mocno, ściskając jej tyłek przy wszystkich ludziach. Zmarszczyłam nosa na ich pokaz i na ilość języków jakiej użyli, potem dźgnęłam Clare, która wyglądała na gotową by coś odpowiedzieć. – Po prostu stąd chodźmy. Macon przerwał pocałunek i znów spojrzał na mnie. – No weź, skarbie, wiesz że przyjąłbym cię z powrotem w mgnieniu oka, powiedział miękko, co kiedyś sprawiało że się rozpuszczałam. - Może wrócisz do domu? Gapiłam się na niego. Macon nie wydawał się wiedzieć, że mówi to tuż przy swojej nowej dziewczynie, albo po prostu miał to w dupie. Skrzywdzone spojrzenie jakie posłała mu Ashley, sprawiło że poczułam do niej litość, tuż przed tym jak odwróciła się i spojrzała na mnie złowrogo, jakbym ja była winna jego propozycji. Cała ta scena wypełniła mnie obrzydzeniem. Co ja w nich kiedykolwiek widziałam?
– Wy dwoje jesteście siebie warci, - mruknęłam odchodząc. Ashley pociągnęła go za ramię. – Zostaw ją, kochanie, chodźmy. Macon zignorował jej prośbę, idąc za nami. – Nie jesteś już z tym pierdolonym mieszczuchem, prawda? - zapytał, a cała miękkość zniknęła z jego głosu. Ugryzłam się w język żeby czegoś nie powiedzieć, gdy Ashley znów go pociągnęła. – Macon... Obracając się wokół, wyrwał się jej i odepchnął. – Nie mów mi kurwa co mam robić. Ashley potknęła się i wpadła w stoik na gazety, rozrzucając kilka batonów i tabloidów po podłodze. Wyglądała na oszołomioną przez to co się stało, a ja stanęłam między nią a Maconem. – Hej, zostaw ją! Wydarzenie przyciągnęło niechcianą uwagę, ale ja trzymałam się swojego, rzucając mordercze spojrzenie w stronę Macona. Zauważył spojrzenia klientów i urok znów wślizgnął się na jego twarz jak maska. – Ona się tylko poślizgnęła, - powiedział rozsądnie, obchodząc mnie żeby przyciągnąć do siebie Ashley. - Rano trochę zbyt dużo wypiłaś prawda, kochanie? Wydawała się niepewna, trochę zdezorientowana i moje serce złączyło się z jej. Pamiętałam tych kilka razy gdy się „poślizgnęłam” albo „zrobiłam scenę” podczas gdy byłam na mieście z Maconem. Jego uśmiech mógł oczarować ludzi, tak żeby nie wierzyli własnym oczom, a temu że nie, że on jej nie popchnął, sama się potknęła. To nigdy nie była jego wina; on był bohaterem takich sytuacji. Ty byłaś tą niezdarną, tą głupią, a on tylko starał się uczynić cię lepszą osobą. Przez to tak łatwo było wpaść w pułapkę, tak że worek na głowie i siniaki na ramionach, były dla twojego własnego dobra. Taka bzdura. Nagle wiedza, że ktoś mógł tak operować swoją władzą, sprawiła że zrobiło mi
się niedobrze. – On cię popchnął, Ashley, - powiedziałam, wpatrując się w nią. - I to nie pierwszy raz, prawda? Im dłużej z nim jesteś tym gorzej będzie. Odwrócił twarz Ashley do siebie, posyłając jej tak anielski uśmiech, że nie miał on prawa istnieć na tak diabelskiej twarzy. – Nigdy bym cię tak nie skrzywdził. To wszystko kłamstwa, kochanie. Pocałował ją delikatnie i wiedziałam że przegrałam kiedy do niego przylgnęła. Przytulił ją mocno i posłał mi triumfalne spojrzenie, przez które jeszcze bardziej było mi niedobrze. Odwracając się, szybko pchałam wózek w dół alejki, chcąc jedynie uciec. Tym razem, nie poszli za nami, ale wspomnienie tej dwójki razem utknęło mi w pamięci. – Boże, co za dupek, - mruknęła Clare. – Chodźmy, zabierzmy to do domu. - Kierując wózek z powrotem na przód sklepu, wybrałam najkrótszą drogę do kas. Wstyd mi było, że kiedyś byłam tak głupia żeby się na to wszystko godzić i chciałam być z dala od tej dwójki tak szybko jak mogłam.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Everett Impreza była w pełnym rozpędzie, ale Everett nie mógł zdjąć oczu z ciemnowłosej dziewczyny siedzącej przy basenie. Lacey miała na sobie bikini i wylegiwała się na leżaku ze swoją przyjaciółką Clare. Zaśmiała się na coś co powiedziała jej koleżanka, pochylając się do niej żeby coś szepnąć, wtedy jakby czując jego spojrzenie obejrzała się. Jej uśmiech poszerzył się i uniosła rękę machając delikatnie, gest który odwzajemnił. – Coś dziś taki cichy? - zapytał mnie Trent. Blondyn ociekał wodą, ale miał to gdzieś i przysiadł sobie obok przyjaciela. – Myślę o tym co się stanie, kiedy nadejdzie koniec lata. – Taa. - Trent podążył za wzrokiem Everetta. - Bracie, gdybyś był kimś innym niż moim przyjacielem, to brałbym się za ten okaz. Everett wiedział, że przyjaciel tylko się z nim drażni, ale to nie powstrzymało ukłucia zazdrości w jego sercu. Trent musiał to zobaczyć, bo dźgnął Everetta łokciem w żebra. – Serio, co z tobą? Wzdychając, Everett oderwał wzrok od Lacey i spojrzał na niebo. Słowa się w nim gotowały, gdy próbował wymyślić co powiedzieć. – Jestem zaniepokojony? – Czym? Everett pochylił głowę w stronę Lacey i posłał spojrzenie Trentowi. Zrozumienie ukazało się na jego twarzy. – Ach, - to wszystko co powiedział i przez chwilę siedzieli w ciszy. – Czy kiedykolwiek dostałeś coś na co nie zasługiwałeś? Uczucie stojące za pytaniem było o wiele większe niż normalnie okazywał, ale wina zjadała go żywcem. Bardziej niż ktokolwiek Trent znał historię Everetta, wiedział co stało się w przeszłości. Jeśli był ktoś kogo Everett chciał by się poradzić, to był to Trent, ale teraz jego zazwyczaj rozmowny przyjaciel wydawał się niepewny
co powiedzieć. To tylko wprawiło Everetta w większą niepewność. Odchrząknął. – Mówi się, że jesteśmy karani poprzez nasze grzechy, a nie dla nich. Może lepiej by było gdyby... – Do cholery dziś jesteś strasznie gówniany. Więc, mój ojciec myśli o poproszeniu cię żebyś został na stałe. Everett mrugnął na nagłą zmianę tematu. – Huh? – Rozmawialiśmy o tym wczoraj i tata myśli, że potrzebujesz pełnoetatowej roboty. Poważnie chce cię poprosić żebyś został po tym jak skończy się lato. – Ja... - Everett nie wiedział co powiedzieć. - Nie zdawałem sobie sprawy, że była w ogóle taka opcja. – Cóż, to nie jest zbytnio wytworna praca, ale i tak masz już za pasem dwa lata stopnia biznesu. Może zdejmie cię ze strony robotniczej szybciej niż innych, ale odkąd cię lubi, myślę że chciałby żebyś miał jakąś opcję poza studiami. Wzruszył ramionami. - On chce ci pomóc. – Moja rodzina nie mieszkała tu od dłuższego czasu. – Nigdy nie wątp w stary dobry system; może on przekraczać pokolenia. Kiedyś tata i twoim rodzice byli dobrymi przyjaciółmi, więc teraz to może ci iść na rękę. Nie ma potrzeby podejmować teraz jakichś decyzji, po prostu ci o tym wspominam. To było tak jakby ogromny ciężar uniesiono z ramion Everetta. Aż do tego momentu, nie zdawał sobie za bardzo sprawy jak bardzo chciał zostać w Oyster Cove. Te lato, te wolne i nieskrępowane lato, było pierwszym smakiem prawdziwej normalności jaki poczuł od możliwe zawsze. Ale jego życie tam – szczęście – było ulotne i łatwe do złamania. Tutaj czuł się jak w domu, jakby może mógł zacząć nowe życie, ale nie był pewien czy zasługiwał na cokolwiek z tego wszystkiego. Nie odpowiedział nic Trentowi, tylko pił swoje piwo i obserwował Lacey. Małe, białe bikini odsłaniało jej krągłości, ale nie była mniej pikantna od innych dziewczyn krążących wokół basenu. Nawet jeśli na imprezie było kilka ładnych dziewczyn, żadna z nich nie przyciągała tak jego uwagi jak Lacey. Jej przyjaciółka odeszła i Lacey odchyliła się w swoim krześle, ciesząc się słońcem. Kilku lokalnych chłopaków przeszło obok niej, wyciągając szyje żeby podziwiać widok i Everett wbił palce w beton pod sobą. Jakaś ręka trzepnęła go w głowę, co wystarczyło żeby zburzyć jego równowagę. – Otrząśnij się z tego. Jesteś młody, masz wystrzałową dziewczynę i lato się jeszcze nie skończyło. - Zanim Everertt mógł odpowiedzieć, Trent wyrwał mu
butelkę z rąk. - I w tym momencie odcinam cię zanim zrobisz się jeszcze bardziej irytujący, - dodał wychylając resztkę piwa Everetta. – Ej! Trent prychnął i stuknął Everetta ramieniem. – Będziesz tu siedział jak obrzydliwie zakochany idiota, czy pójdziesz pogadać z dziewczyną zanim uśnie? Kiedy zadał to pytanie, Lacey wstała i skierowała się na tyły domku gościnnego. Everett też wstał. – Do zobaczenia kiedyś, - powiedział, podkradając przyjacielowi pełną butelkę piwa i wyszczerzył się na skrzeczenie Trenta. Lacey zniknęła w środku i Everett przyspieszył tempo. Większość jedzenia i picia była na dworze przed głównym domem obok grilla, ale drzwi do domku gościnnego zostawili otwarte, żeby można sobie było przyjść po więcej żarcia. Wokół domku stało torchę ludzi, większość koło basenu więc Everett wszedł po cichu do środka, rozglądając się za Lacey. Tak jak się spodziewał, była w małej kuchni, wyciągając produkty z zamrażarki. Od tyłu, wglądała rozkosznie pysznie i Everett poczuł jak mu staje. Zakradł się za nią, słuchając gdy nuciła sobie tą samą nutkę która grała na zewnątrz chwilę temu, potem położył dłonie na jej talii i pochylił się by pocałować jej kark. – Hej, piękna. Jeśli miał zamiar ją zaskoczyć, najwyraźniej nie skradał się tak dobrze. Lacey odwróciła się w jego ramionach, uśmiechając się szeroko. – Zastanawiałam się kiedy raczysz ze mną porozmawiać, - powiedziała, zaplatając ręce za jego karkiem. Pochylił głowę żeby ją pocałować, przebiegając dłońmi po jej tyłeczku i cienkim materiale jej kostiumu. – Wyglądałaś jakbyś się dobrze bawiła, - mruknął przy jej ustach. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Zazdrosny? – Może. - Przyciągnął ją do siebie, kochając uczucie jej gładkiej skóry pod palcami. Rzucając okiem na drzwi, pociągnął ją do ciemniejszego rogu pomieszczenia, nie chcąc żadnych gości. - Czy to takie okropne, że chcę cię
całej dla siebie? Westchnęła zadowolenie. – Ani trochę, - szepnęła, unosząc usta do jego i zatrzymała się kiedy obok nich coś się poruszyło. Obydwoje znieruchomieli i wymienili ze sobą zaskoczone spojrzenia kiedy znów to usłyszeli. Odsuwając się od siebie odrobinę, Everett przeszedł do boku i wyjrzał za róg. – Ktoś tu jest, - pokazał Lacey ustami, która zakryła usta ręką kiedy nadeszło kolejne uderzenie. Spojrzenie na ciemnowłosą dziewczynę w jego ramionach, powiedziało mu że oboje myśleli o tym samym. Zakradając się Everett obszedł szafę obok nich i złapał za klamkę. Zaczekał na kolejne uderzenie i wtedy szarpnął za drzwi, szeroko je otwierając. Clare wrzasnęła i odepchnęła się od Andrew, w międzyczasie uderzając w ściankę głową. Lacey wyjrzała zza drzwi i załagodziła śmiech kiedy jej przyjaciółka usiłowała naprostować ciuchy. – To nie to co myślisz, - powiedziała i spaliła buraka kiedy usłyszała swoje własne słowa. – Wyśmienicie jest spotkać cię w takim miejscu, - powiedziała słodko Lacey, szczerząc się gdy Clare wytknęła na nią język. Oboje mieli na sobie ciuchy, więc cokolwiek planowali nie zaszło za daleko. Andrew miał na twarzy ten sam spokojny wyraz, ale Everett rozpoznał zaborcze spojrzenie jakim facet obdarzył rumieniącą się dziewczynę obok niego. Everett zszedł im z drogi, żeby mogli wyjść i usłyszał kolejny chichot Lacey zza siebie. – Everett to jest Andrew, mój szef. - Prychnięcie Lacey obejmowało i Everetta, ale jej oczy tańczyły gdy spojrzała na Clare. - On musi być naprawdę miły. – Zobaczymy się na zewnątrz, - powiedziała Clare do Lacey z taką godnością na jaką mogła się zdobyć, wtedy odeszła ciągnąc za sobą wyższego chłopaka. Lacey przygryzała wargę dopóki nie wyszli i wtedy napotkała wzrok Everetta. Wybuchli śmiechem. – O mój Boże, widziałeś jej twarz? - zachichotała niekontrolowanie. – Powinni być odrobinę ciszej, - wytknął Everett, ciesząc się uśmiechem na twarzy Lacey i jej niepohamowaną radością. – Oj przestań, ta przestrzeń jest maciupeńka. Każdy będąc w niej obijałby się z każdej strony, trudno by było nie narobić hałasu. Everett poruszył brwiami.
– Chcesz się założyć? Spojrzenie jakie mu posłała przyspieszyło puls Everetta, ale nie tak jak mały uśmiech na jej ustach. Łapiąc za gumkę jego szortów, Lacey zaciągnęła go do szafy i Everett upewnił się że drzwi były dokładnie zamknięte.
*** – Możesz zetrzeć ten swój głupi uśmieszek z twarzy. Lacey opierała się całym ciałem o Everetta, ale spojrzała w górę i wyszczerzyła się. – Totalnie wygrałam ten zakład. – Przypuszczam, że tak jeśli głośne jęczenie się liczy. – Ale i tak wygrałam. Ani trochę nie wydawała się być zażenowana, zamiast tego prawie zadowolenie z siebie, co tylko poszerzyło uśmiech Everetta. Pociągnął ją na kanapę i pozwolił jej usiąść na podłokietniku, wtedy pochylił się i pocałował ją miękko. Usta miała opuchnięte od jego pocałunków i wyglądała na zaspokojoną. Jaskrawe, czerwone kółko wyróżniało się na jej obojczyku, dzieło Everetta. Widzenie na niej swojego znaku obudziło w nim coś gorącego i chciał zaciągnąć ją z powrotem do tej szafy i wznowić przedstawienie. Wzdychając i najwyraźniej niechętna żeby wyjść Lacey wstała i podeszła do odległego stołu, którego Everett tam wcześniej nie widział. – Muszę go wynieść na dwór i wrócić do środka żeby się trochę odświeżyć. Mógłbyś sprawdzić jak się mają drinki? – Tak, psze pani! Posłała mu słodkie spojrzenie zanim wyszła na zewnątrz. Everett patrzył jak wychodziła, z oczami na jej kołyszących się biodrach i tyłeczku a wtedy z uśmiechem, poszedł za nią na dwór. Drinki mieściły się na szarym końcu basenu, tuż obok Cole'a i Vance'a. Cole opierał się o ścianę z dwiema dziewczynami pod każdym ramieniem. Pochylił głowę, żeby szepnąć coś na ucho jednej z nich i zachichotała. Druga dziewczyna, nie lubiąc bycia ignorowaną, przesunęła rękę w dół brzucha Cole'a i trochę niżej muskając krawędź jego już i tak nisko wiszących spodenek. Zadowolony z siebie uśmieszek przemknął po jego twarzy i pocałował ją, zachęcając do dalszych dzialań.
– No niezłe masz wyczucie czasu, - powiedział kiedy Everett do nich podszedł. Ostatni lód już stopniał. Idź po następną paczkę, jeśli chcesz żeby drinki nadal były zimne. – Najwyraźniej to ja teraz rozporządzam drinkami. – No to bierz się do roboty. - Cole pochylił się do przodu. - Skończyłeś już w domku gościnnym? To by było na tyle jeśli chodzi o prywatność, pomyślał Everett, potrząsając głową. – Jest cały twój, chyba że zajął go już ktoś inny. – No to lepiej będziemy się już ruszać, lód jest w domu. - Cole wyprostował się, popychając dwie dziewczyny przed siebie, które się potknęły ale wydawały tak napalone jak on. Idąc do kuchni, Everett wybrał najkrótszą drogę. Wielki koszyk na lód pod zamrażarką miał jeszcze dwa woreczki z lodem, które miejmy nadzieje przetrwają do popołudnia. Wyciągnął je, kilka razy uderzając nimi o podłogę żeby je rozdrobnić, odwrócił się i stanął jak wryty. – Witaj, Everett. Gapił się na swoją siostrę, dłonie zaciskając wokół plastikowych worków z lodem. – Powiedziałem, że nie jesteś tu mile widziana, - warknął. – Zaprosiłam ją. Everett skierował osłupiałe spojrzenie na Lacey, stojącą z boku. Postąpiła niepewny krok w jego stronę. – Chciałabym, żebyś jej wysłuchał, - powiedziała powoli, nie spuszczając oczy z Everetta. - Proszę cię. – Nie wiesz co się między nami wydarzyło. – Nie, nie wiem i nigdy nie pytałam. Ale Everett, proszę cię tylko o to, żebyś jej wysłuchał. W ogóle jej nie znam, ale myślę że jest szczera. – W tym właśnie rzecz, nie znasz jej. - Jeśli byłby to ktoś inny niż Lacey, wpadłby w szał przez to że mieszały się w jego życie. A że było jak było, ledwo co trzymał się na smyczy. Jedynie patrzenie na siostrę, przywołało cały stary gniew, cały stary strach. - Jest dobrą manipulatorką, - syknął, nie dbając o to czy siostra go słyszy. - Cokolwiek ci powiedziała, jest prawdopodobnie kłamstwem. Ku jego zdziwieniu, Lacey potrząsnęła głową.
– Nie sądzę, żeby to była manipulacja, - powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu. - Proszę, Everett, po prostu z nią porozmawiaj. Wkurzyło go bardziej niż wszystko inne to, że Lacey brała stronę Skye, ale te proszące oczy poruszyły coś w jego sercu. Chciał rozmawiać z siostrą, tak bardzo jak chciał dziury w głowie, ale... – Dam jej jedną minutę, - mruknął. - Ale ani sekundy więcej. Chcę żeby zniknęła. - Lacey wyglądała na gotową do kłótni, ale nie dał jej dojść do słowa. - Proszę. Istnieje powód dla którego wyrzuciłem ją ze swojego życia. Lacey położyła dłoń na policzku Everetta, a on automatycznie pochylił się do jej dotyku, potrzebując tego komfortu. Uniosła się na palcach i ucałowała go w sztywne usta i zobaczył zrozumienie w jej oczach. – Będę na zewnątrz, - powiedziała, całując go w policzek zanim obeszła go i zniknęła na dworze, zamykając za sobą drzwi. Zapadła cisza, żadne z nich nie chciało przemówić pierwsze. Everett spojrzał do boku na okno, a emocje w nim były sprzeczne. Potrzebował żeby zniknęła, z dala od ich rodzinnego domu tak szybko jak to możliwe. Szczęście nie trwa wiecznie, co? – Powiedz co masz do powiedzenia i wyjdź, Skye, - powiedział przez zaciśnięte zęby. – Everett, spójrz na mnie. – Po prostu powiedz czego chcesz i... - ryknął, ale słowa obróciły się w popiół w jego gardle, gdy w końcu na nią spojrzał. Na początku nie mógł zrozumieć co widział przed sobą: łysa skóra na głowie jego siostry, ciemne włosy zwisające z jej palców. Mrugnął kilka razy, niezdolny do ogarnięcia jej kolejnego podstępu. - Co jest kurwa? – Nie chciałam ci mówić w ten sposób, ale teraz widzę że nie ma innego wyjścia. - Nawet stąd mógł dojrzeć jak szczęka jej drżała gdy powiedziała. - Jestem śmiertelnie chora. – Nie wierzę ci. Nawet kiedy słowa wyszły z jego ust, Everett wiedział że brak im było jakiegokolwiek przekonania, ale Skye i tak otworzyła szeroko oczy. – Myślisz, że zgoliłam głowę i schudłam czternaście kilo, żeby cię okłamać? powiedziała niedowierzającym głosem. Niepewność zalała Everetta, ale potrząsnął głową, nie chcąc tego słuchać. – Zawsze byłaś chudziutka, - powiedział, przełykając swoje wątpliwości. - I jeśli
myślałaś, że to da ci to czego chciałaś, nie przełożyłbym tego nad ciebie, żeby... – Ja umieram Everett! - krzyk Skye odbił się echem od wielkiej przestrzeni, od drewna i płytek i przebił się do głowy Everetta. - Miałam już cztery chemioterapie, ale to nie wystarczyło. Nie poszłam do lekarza kiedy zaczęłam czuć się gorzej, a już wtedy rak był tak zaawansowany. – Jeśli jesteś chora, - wyzwał ją Everett. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego mama i tata nic nie powiedzieli? – Bo prosiłam, żeby ci nic nie mówili. - Przełknęła. - Nie mogłabym znieść twojego odrzucenia w tym samym czasie co chemioterapii, kiedy powiedziałbyś że cieszyłbyś się gdybym odeszła... Gula uformowała się w gardle Everetta gdy Skye wpadła w płacz, opierając się o wielki stół jadalniowy. Jego głowa była wojną emocji, ale kiedy spojrzał na wątłą dziewczynę przed sobą, nie mógł poczuć niczego oprócz głębokiego smutku. Dawno, dawno temu we dwoje byli dla siebie nawzajem jedyną rodziną. Czas i złe decyzje poróżniły ich i najwyraźniej Everett nie był jedynym, który starał się ruszyć dalej. – Musi być coś więcej, co mogą zrobić, - powiedział Everett i serce mu się ścisnęło na oszołomione spojrzenie Skye. - Inne leczenia, cokolwiek. – Są inne, ale mogłam odkładać pójście na nie zbyt długo. - Odwróciła wzrok, a jej knykcie zbielały tam gdzie trzymała się mocno stołu. - Myślałam, że zasłużyłam sobie na bycie wynędzniałą, chorą, ale nigdy nie wyobrażałam sobie że będzie tak źle. - Zwróciła jasne oczy na Everetta. - Nie jesteś jedynym, który cierpiał kiedy zmarła Emily. Dźwięk jej imienia sprawił, że Everett się napiął. – Ona nie umarła, - odgryzł się. - Została zabita, identycznie tak jakby ktoś przyłożył jej broń do głowy. - Nabrał roztrzęsionego oddechu, a emocje odpłynęły gdzieś w czarną dziurę. O wiele łatwiej było trzymać się pustki, co pozwalało mu oddychać. - Śmierć Emily Hunt była moją winą i będę musiał z nią żyć do końca dni. – Nie... – Wracaj do domu, Skye, - powiedział, przerywając jej. Dla Everetta prawda była tak jasna jak dzień, jakby ktoś usunął zasłonę z jego umysłu. - Mimo wszystko, nie sądzę bym kiedykolwiek mógł cię nienawidzić. - Napotkał jej oczy i przez chwilę wszystko co mógł zobaczyć to rządząca się dziewczyna, kiedy dorastali, chodząca za nim wszędzie. - Jesteś moją siostrą i umierasz. Chciałbym, żeby był sposób który zabrałby ten ból, żebyśmy mogli wrócić do tego jacy byliśmy kiedyś, ale nie ma. Postąpiła krok do niego, ale Everett wyciągnął przed siebie rękę. Mógł poczuć jak wyłączał swoje emocje; to było zbyt dużo jak na jeden raz.
– Idź do domu i może... - Nie mógł zmusić się powiedzenia tych słów. - Po prostu idź. Skye musiała tego oczekiwać, bo jej wyraz twarzy nie zmienił się, ale Everett czuł jak emanuje z niej niedola. Wpatrywali się w siebie przez długi moment i wtedy Skye westchnęła i odwróciła wzrok. – Trzeba było śmierci, żebyśmy oboje się zmienili. - Gardło Skye pracowało gdy przełykała. - Zastanawiam się, czy to cokolwiek znaczy. Everett nie wiedział co na to odpowiedzieć, ale właśnie wtedy drzwi obok nich otworzyły się, przełamując ponury nastrój. Skye mocowała się ze swoją peruką gdy Trent wsadził głowę do środka. – Hej, gdzie ten lód? - prawie od razu zauważył Skye i skrzywił się, następnie spojrzał na Everetta. - Wszystko w porządku? – Ta, - powiedział Everett głosem głębokim od emocji. Patrząc teraz na Skye, zobaczył jak wątła była, jakby znikając na wietrze. Zawsze była chudziutka, ale to było o wiele więcej, wychodziło poza zdrowie. - Tym razem informuj mnie na bieżąco, - powiedział, niezdolny do znalezienia w sobie tego czegoś by wesprzeć ją bardziej niż to. Czuł jakby miał pustą pierś, bo te nowe wiadomości wycisnęły z niego wszystkie emocje. Skye podniosła swoją torebkę ze stołu i po cichu skierowała się do drzwi wyjściowych. Jednak zanim mogła otworzyć drzwi, do środka wróciła Lacey, spoglądając między rodzeństwem ze zmartwieniem. – Wszystko dobrze? Skinęła głową, posyłając drugiej dziewczynie blady uśmiech, który nie sięgał nigdzie poza usta. – Dziękuję ci za pomoc, - powiedziała miękko, wtedy prześlizgnęła się obok niej i wyszła na letni upał. Lacey odwróciła się do Everetta, ale on odwrócił wzrok. Dwa woreczki lodu nadal leżały u jego stóp, a woda zbierała się na podłodze. Podniósł je i wyszedł przez boczne drzwi w kierunku basenu, ale Lacey stanęła mu na drodze. – Everett. Zatrzymał się i ucałował ją szybko w policzek zanim minął ją i wyszedł. Potrzebował piwa i to bardzo, ale to nie był prawdziwy problem. Rozmowa ze Skye ożywiła stare wspomnienia, przyniosła ze sobą emocje i niepewność które próbował
obejść. Patrząc na Lacey, zdając sobie sprawę jak dobrze w tej chwili się toczyły sprawy... to nie wydawało się fair. Nie zasługiwał na nic z tego wszystkiego, nie zasługiwał żeby być szczęśliwym, wolnym czy żywym. Żadnej z tych rzeczy nie mógł powiedzieć Lacey, dziewczynie która nienawidziła kłamstw i była w samym środku tego co przyciąga do domu. Nie było mowy, że wybaczyłaby mu jeśliby wiedziała.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY – Kim jest Emily Hunt? Wahałam się z zapytaniem o to tak długo jak mogłam, ale potrzebowałam odpowiedzi. Trent siedział cicho obok Vance'a i Cole'a, opiekując się swoim piwem i patrząc w tłum. Jednak na moje pytanie, zakrztusił się kaszląc mocno. – Gdzie słyszałaś to nazwisko? - sapnął, a oczy zaszły mu łzami. – Everett kłócił się z kimś i rzucono to nazwisko. - Nie wspomniałam tego, że podsłuchiwałam pod drzwiami. Nie to, że nie szanowałam prywatności Everetta, ale chciałam się upewnić, że zadośćuczynił ze swoją siostrą póki jeszcze miał czas. W innym przypadku, wiedziałam że żałowałby przez resztę życia. Trent spojrzał na basen i powędrowałam spojrzeniem za nim tam, gdzie Everett siedział sam, a butelka piwa zwisała spomiędzy jego palców. Patrzył się w przestrzeń, czyli coś co robił przez ostatnie pół godziny, jakby zakopany głęboko w myślach. Pozwoliłam mu na przestrzeń, nawet jeśli ciekawość wypalała we mnie dziurę. Rozumiałam jego ból, przynajmniej po części, ale potrzebowałam odpowiedzi i Trent był jedynym który jak się domyślałam znał go wystarczająco dobrze. – On, y, nie mówił ci o Emily? Jego odpowiedź była martwiąca ale próbowałam się temu nie poddać. Potrząsnęłam głową i Trent poruszył się nerwowo, patrząc między mną a Everettem. – No dalej, - naciskałam, bardziej ciekawa przez jego zwlekanie. - Kim ona jest? Była dziewczyna? Trent przebiegł dłonią po włosach, znów spoglądając na Everetta. Wydawał się zdesperowany by zyskać uwagę chłopaka, ale Everett był zbyt zagubiony w swoich myślach by zauważyć. – Ja, ee, zostań tu na moment. Wypuściłam powietrze zniecierpliwiona, gdy Trent skoczył na nogi i okrążył basen. Prawie w tym samym czasie, Clare rozwaliła się obok mnie. – Fajna impreza, - powiedziała, spoglądając na mnie. - Coś ty nagle taka poważna?
– Mogę pożyczyć twój telefon? Wzruszyła ramieniem i wyjęła go z kieszeni, podając mi. Nie spuszczałam wzroku z Trenta i Everetta, gdy włączyłam internet i wpisałam w wyszukiwarkę imię nieznajomej dziewczyny. Idąc za przeczuciem wpisałam jeszcze imię Everetta i wcisnęłam Szukaj właśnie gdy Trent doszedł do przyjaciela. Wiedziałam że coś było nie tak, kiedy Everett szybko uniósł głowę w moją stronę, ale próbowałam go zignorować, przewijając w dół wyników. Artykuł na samej górze zatrzymał mnie w moich działaniach: NASTOLATKA Z NOWEGO JORKU POPEŁNIA SAMOBÓJSTWO PRZEZ CYBERPRZEMOC. O mój Boże. – Lacey, jesteś blada jak ściana. Wszystko w porządku? Zignorowałam Clare i prześledziłam resztę artykułów, następnie wcisnęłam jeden z CNN. Przeglądając artykuł, cofnęłam się i weszłam w następny i jeszcze jeden. Moje ciało się trzęsło gdy ściskałam drogi telefon za mocno. Czułam się jakbym była gotowa wybuchnąć albo się załamać, ale gdy Everett sięgnął po mnie odepchnęłam go z furią. – Lacey, proszę pozwól mi wytłumaczyć. Wyciszyłam Everetta, patrząc na kolejny artykuł. Nagie zdjęcia w internecie; wyrzucona ze szkoły z internatem; w końcu popełnia samobójstwo by uciec od bólu niechcianego rozgłosu; jej były chłopak Everett Ward, przesłuchiwany w sprawie zamieszczenia zdjęć; koledzy z klasy twierdzą że Ward rozsiewał zdjęcia po szkole. Obraz młodej dziewczyny z ciemnymi włosami i trendowymi okularami, uśmiechającej się do kamery. Powiększyłam to szczęśliwe zdjęcie i wtedy zwróciłam ekran ku Everettowi. – Kim ona jest? Everett wzdrygnął się na zdjęcie, ból wyżłobił linie wokół jego oczu i wtedy poczułam się jakby wyrwano mi serce z piersi. Po nim pozostała czarna dziura, która wysysała wszystkie emocje, zostawiając ze mnie pustą skorupę. Zwróciłam matowe spojrzenie na Everetta. – Kim ona jest? - powtórzyłam martwym głosem. – Lacey... – KIM ONA JEST?
Mój krzyk zwrócił wszystkie spojrzenia na mnie i Everetta, ale już wcale o to nie dbałam. Everett też na nikogo nie patrzył. Jego oczy błagały mnie o coś, ale nadal nie odpowiedział na pytanie. Furia zalała mnie i pchnęłam telefon w jego twarz, prawie uderzając go w nos. – Czy twoje zdjęcia zabiły tą dziewczynę? Na moje słowa odrzuciło go tak, że opadł na pobliskie krzesło. Jednak ja byłam nieugięta podążając za nim. – Zabiły? Cierpienie i wina na jego twarzy potwierdziły moje najgorsze obawy, ale jego jedne wyszeptane słowo uderzyło jak piorun. – Tak. – O Boże, - wyszeptałam, czując jak wszystko się we mnie kurczy. Drżąc stanęłam na nogi i przepchnęłam się między tłumem, mając gdzieś to że gołymi stopami uderzałam w żwirek koło domu. Małe kamyki wbijały się boleśnie w moje stopy, ale ledwie to zauważałam, chcąc niczego więcej jak wydostania się stąd. Ręka załapała mnie za ramię i zamachnęłam się, pięścią mocno uderzając Everetta w szczękę. – Nie waż się mnie kurwa dotykać, - wrzasnęłam, uwalniając się i pobiegłam do drzwi wejściowych. W środku było mniej kręcących się ludzi, ale miałam to w dupie. Przyszłam po tylko jedną rzecz, porywając torebkę i znów jak burza wypadłam na dwór. – Przysięgam, że to nie jest tak jak myślisz. Jego słowa były jak sól w otwartej ranie. Miałam tyle do powiedzenia, ale nic poza szlochaniem by z ust nie wyszło więc trzymałam buzie na kłódkę i pobiegłam do ciężarówki. Everett podążył za mną, błagając bym posłuchała, ale zakryłam sobie uszy, wyciszając go. Każdy oddech który wzięłam bolał i zastanawiałam się czy miałam atak astmy, ale nie obchodziło mnie to. Moje serce pękało na małe kawałeczki, rozpryskując się z każdym krokiem i nie byłam pewna jak ja to przeżyję. – Boże, Lacey nie idź. Nie odchodź w ten sposób, proszę. – Czym ja dla ciebie byłam? Odkupieniem? Letnią rozrywką? - słowa wylały się ze mnie, niezdolne do zostania w środku. - Myślałeś, że „ratowanie” mnie w jakiś sposób naprawi to, co zrobiłeś Emily? Złapał się za włosy.
– Nie to nie tak, - powiedział z dzikimi oczami. - Kocham cię! Roześmiałam mu się w twarz, strasząc go. W tym dźwięku można było słyszeć odrobinkę histerii, więc zmusiłam się do przestania. – To wszystko, to było tylko to, prawda? Jakaś rozpaczliwa próba by siebie wybawić? I byłam do tego idealna, prawda? Kolejna dziewczyna uszkodzona przez tą samą cholerną rzecz. – Lacey, posłuchaj mnie! Nie wiedziałem nawet co się tobie przydarzyło, do czasu gdy już byłem w tobie zakochany. - Everett złapał mnie za ramiona, popychając na ciężarówkę. - Zrobiłem wszystko co mogłem, żeby naprawić to co zrobiłem Emily, ale nie mogłem cofnąć żadnej z tych rzeczy. Próbowałem nawet przyjąć na siebie winę na procesie sądowym, ale moje rodzina nie pozwoliłaby... – Procesie sądowym? – Proszę, Lacey, nie... Kopnęłam go prosto w jaja, wkładając każdą cząsteczkę siły w uniesienie nogi. Całe jego ciało napięło się gdy mały dźwięk uciekł z jego ust, kiedy próbował wchłonąć ból, bez skutku. – Nie zasługujesz na żadne wybaczenie, - splunęłam, pchając go na ziemię. Widzenie go w takim bólu powinno dać mi trochę uciechy, ale to tylko karmiło ból zawiedzenia płonący we mnie. - Niech twoi prawnicy wyciągnął cię z tego, - warknęłam, szarpiąc za drzwi Bronco i wspięłam się do środka. Wyciągając klucze z torebki, wcisnęłam je w dziurkę, przekręciłam mocno i silnik starego Forda obudził się z rykiem do życia. Nie dbając o to czy przejadę Everetta czy nie wrzuciłam bieg i manewrowałam między samochodami na podjeździe i po niepokalanym krajobrazie. Wysoka ciężarówka podskakiwała na chodnikach, skierowała się na małą drogę równoległą do wody i na autostradę. Mniejszy samochód, jadący pełną szybkością zjechał na bok gdy wjechałam na dwupasmową drogę, ale ja po prostu przejechałam obok niego. Wiedziałam że prowadzę lekkomyślnie, ale nie mogłam się zmusić żeby mnie to obchodziło. Moja ciężarówka trzęsła się przez szybkość gdy przelatywałam obok innych samochodów, wjeżdżając i wyjeżdżając z korku. Łzy zamazały mi pole wiedzenia, przez co wszystko było jeszcze bardziej niebezpieczne, ale moja stopa była jak ołowiana waga na pedale. Mogłam myśleć tylko o ucieczce, zostawieniu tej dziury przybrzeżnego miasteczka w lusterku wstecznym na zawsze. Mój mózg mógł tylko krzyczeć, zbyt przeciążony emocjami by myśleć racjonalnie. Jasność była niemożliwa, poza zdaniem sobie sprawy że ja za kółkiem to zły pomysł w tym momencie. Plus, kiedy w końcu spojrzałam na wskaźnik gazu,
byłam niebezpiecznie blisko do pustego zbiornika. W końcu zwolniłam do rozsądnej prędkości i zatrzymałam się na najbliższej stacji paliw. Na małej stacji nie było dużo samochodów, więc znalezienie pompy było łatwe. Wyłączyłam silnik i po prostu siedziałam tam, a cisza to było prawie za dużo. Pochylając się do przodu, oparłam czoło na kierownicy i w końcu pozwoliłam łzom opaść. Boże pomóż mi, bo chciałam wrócić. Nawet wiedząc co zrobił, zrujnował tak życie dziewczyny, nadal chciałam zawrócić i wpaść w ramiona Everetta. Ramiona mi się trzęsły i zakryłam usta dłonią, by uciszyć głośne szlochanie. Byłam w miejscu publicznym – każdy mógł mnie zobaczyć – ale teraz było za późno żebym przestała. Jest taki sam jak Madoc, nie dba o nikogo ani o nic poza sobą. Z wyjątkiem tego, że to nie była prawda i wiedziałam o tym. To tylko utrudniło mi ogarnięcie umysłem Everetta, którego znałam i chłopca którego działania uciszyły inną dziewczynę na wieczność. Przyznał się do zrobienia tych rzeczy, do doprowadzenia dziewczyny do samobójstwa i nawet jeśli wyczułam że jego desperacja by odpokutować była prawdziwa, nie mogłam mu wybaczyć. Ale i tak potrzebowałam go tak bardzo, chciałam żeby mnie trzymał i powiedział, że wszystko będzie dobrze i ta wiedza rozszarpywała mnie na kawałki. – Hej, cukiereczku, nie wyglądasz za dobrze. Znajomy głos przestraszył mnie18 i wyjrzałam przez okno widząc spoglądającą na mnie Cherise. Barmanka przekrzywiła głowę do boku, gdy ja gniewnie wycierałam łzy i wtedy pokazała ręką żebym wysiadła. Na chwilę się zatrzymałam, wtedy powoli otworzyłam drzwi i ześlizgnęłam się na ziemię. Policzki miałam mokre i wytarłam je grzbietem dłoni. Nieoczekiwanie objęły mnie ramiona. – Wyglądasz jakbyś potrzebowała przytulenia. Stałam nieruchomo przez chwilę, nie pewna co zrobić, ale kiedy zaczęła głaskać mnie po głowie, pękła tama emocji. Mój ojciec robił to samo gdy dorastałam i wspomnienia i obecna sytuacja mocno we mnie walnęły. Przylgnęłam do drugiej kobiety, czkając szlochami, czując się nie na miejscu gdy robiłam to na stacji benzynowej, ale nie mogłam się powstrzymać. – Och, kochanie, tak mi przykro. – Już wiesz co się stało? - to jakoś by mnie nie zaskoczyło, ale Cherise potrząsnęła głową. – Nie mam pojęcia, ale to nie ma znaczenia. Możesz mi powiedzieć, albo i nie, 18 Też od razu pomyślałyście o Maconie? :D
nie siedzę w plotkach. Potrząsnęłam głową. – Opuszczam to miasto. Nie mogę już tak dłużej żyć. – Jak? – Ze wszystkimi, którzy mnie osądzają za błąd którego nawet nie pamiętam, myśląc że jestem tylko przyczepowym śmieciem. – Skarbie, wiesz że ja też mieszkam w przyczepie, prawda? Skrzywiłam się na jej słowa, czując jak policzki mnie palą od wstydu. – Nie miałam na myśli... – Wiem o tym, mówię tylko że to gdzie mieszkasz nie czyni cię tym kim jesteś. Usta wykrzywiły jej się do dołu, kiedy na mnie spojrzała. - O kurcze, ktoś naprawdę nieźle cię zrobił, co? Napłynęła świeża fala łez. Muszę się stąd wydostać. Mogę to zrozumieć. Ale gdzie się podziejesz? Wszędzie musi być lepiej niż tu. Może i tak, cukiereczku, ale wiesz ile masz pieniędzy? Masz ubrania, jakieś przybory do higieny których możesz potrzebować? - kiedy nie mogłam jej odpowiedzieć, westchnęła. - Możesz w to nie uwierzyć, ale byłam w twoich butach. Patrząc wstecz, chciałabym mieć kogoś, kto wyciągnąłby do mnie rękę i zaoferował trochę pomocy. – Nie musisz mi pomagać... – Jasne, że nie, ale chciałabym zrobić co mogę. Pytanie jest, czy to zaakceptujesz? – – – –
Pociągnęłam nosem i spojrzałam na nią. – Co oferujesz? – Chcesz się wydostać z tego, w czym teraz jesteś. Więc, może i nie przepadasz za przyczepami, ale mam miejsce gdzie możesz zostać tak długo jak zechcesz. To zapewni ci miejsce do spania, szanse na przygotowanie się do wyjazdu i wystarczająco czasu żebyś mogła odpowiednio zrezygnować z pracy. Odmowa utknęła mi w gardle gdy sens jej planu zaczął wynurzać się ponad zdesperowaną część mojego mózgu. Byłam gotowa odejść w tej chwili, ale to nie znaczyło że to było najlepsze wyjście. Bezradność uderzyła we mnie, gdy nagle pomyślałam o Davim. Musiałam upewnić się że mój brat nie będzie dłużej na drodze krzywdy zanim opuszczę Oyster Cove na zawsze. Nadal nie wiedziałam jak mu
pomóc, ale nie mogłam go zostawić. – Chodź i napełnij gaz podczas gdy o tym pomyślisz. Zobowiązałam się i do czasu gdy mój pojazd znów był pełny podjęłam decyzję. – Tylko na dziś, - powiedziałam i Cherise skinęła głową, wyglądając poważnie. – Zostań tak długo jak chcesz, ale tylko pamiętaj żeby się pożegnać zanim wyjedziesz. Pojechałam za jej Chevy na Północ od wody, nie za bardzo wiedząc w co się pakowałam. Skręciła z głównej drogi i w końcu wylądowaliśmy na wąskiej żwirowanej drodze, która prowadziła na kompletne zadupie. Okoliczne domy były wiejskie, ale wszyscy których mijaliśmy nam machali. Dom Cherise, kiedy w końcu dotarłyśmy, stał na długim podjeździe i był prawie niewidoczny z drogi. Nie miałam pojęcia jak daleko rozciągała się jej ziemia, ale otaczające nas drzewa, ukrywały domy sąsiadów. Zaparkowałam obok jej ciężarówki, wysiadałam i poszłam za nią. – Mam dla ciebie dwie propozycje: możesz zająć kanapę w domu, albo całą pojedynczą przyczepę która stoi na tyłach. Daję słowo, że oba pomieszczenia są czyste, bez robactwa i mają prąd, kanalizację i klimatyzację. Pozwól że najpierw pokaże ci przyczepę. Mieszając w domu na kółkach z rodziną przez lata, nauczyłam się rozpoznawać niezłe przyczepy. Ta którą pokazała mi Cherise była widocznie stara, ale wnętrze było bardzo dobrze urządzone. – Przywieźli mi ją, żeby matka mogła ze mną mieszkać, - powiedziała, gdy rozglądałam się po salonie. - Zdecydowała się wrócić do poprzedniego miejsca, więc ta stoi przeważnie pusta. W szafie na korytarzu są ręczniki i pościel. W lodówce nie ma za dużo jedzenia, ale myślę że w spiżarni jest trochę kaszy i owsianki. Mikrofalówka działa i czuj się swobodnie w używaniu wszystkiego co chcesz. Co o tym sądzisz? Rozejrzałam się po małej przyczepie, wyłożonej prawie tak samo jak u mojej babki, ale inaczej pod tak wieloma względami. Babka nigdy nie lubiła za bardzo dekorowania; jej ściany były puste z wyjątkiem paneli ściennych. To miejsce w kontraście miało coś na każdej ścianie i stół otwartej przestrzeni. Było ciasno ale przyjemnie w sposób jakiego nie widziałam już od dawna, rodzaj miejsca do którego ktoś raz wszedł i od razu czuł się komfortowo.
Powolny, niechętny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. – Podoba mi się. – Dobrze, bo bałam się, że będziesz chciała zobaczyć wnętrze domu. Uwierz mi, to łóżko tutaj jest o wiele wygodniejsze niż ta stara kanapa którą mam. – Zostanę tylko na dziś, - powiedziałam czując się jak intruz, ale Cherise machnęła ręką na mój protest. – Skarbie, zostań tak długo jak chcesz. Jeśli jesteś zainteresowana mogę ci też tanio wynająć to miejsce. Wpatrywałam się w nią, oszołomiona ofertą. – Ja... za ile? - jąkałam się, znów rozglądając się wokół. – Jestem pewna, że coś wymyślimy. Ale nie martw się o to teraz. Wyglądasz jakbyś na dziś miała zbyt dużo zmartwień, kochana. A teraz rozgość się. Ugotowałam trochę fasolki po bretońsku, nie krępuj się trochę zjeść. – Dziękuję. - Słowa wydawały się nie wystarczające. - Tak bardzo ci dziękuję. Cherise wyszczerzyła się. – Nie ma sprawy, dziewczyno. Tak jak powiedziałam, chciałabym że ktoś zrobił kiedyś to samo dla mnie. Kiedy wyszła, usiadłam na kanapie, pochylając się aż głowę opierałam na oparciu. Przez oklepane zasłony nadal przedostawało się światło delikatnie oświetlając przyczepę. Meble były starej daty i niedopasowane, pewnie z jakiegoś taniego sklepu. Przyczepa mojej babci była urządzona skąpo, zawierając tylko podstawowe meble, ale nic osobistego czy przyjaznego. Ta tutaj była obfita w, cóż, wszystko, ale wyglądała komfortowo i na nadającą się do mieszkania. To był lepszy dom niż cokolwiek w czym przesiadywałam przez jakiś czas, chociaż ani trochę tak wspaniałe jak rodzinny dom Everetta. Everett. Przełknęłam nagłą gulę w gardle, gdy zbolała twarz przemknęła mi przez głowę. Odtworzyłam naszą rozmowę w głowie, próbując rozpaczliwie znaleźć coś wybawiającego w wymianie zdań. Nie próbował się bronić, nie zaprzeczył niczemu i prawie od samego początku widziałam w jego oczach porażkę. Zabijało mnie to jak bardzo chciałam mu wybaczyć, ale nie mogłam. Po prostu... nie mogłam. Idąc przez przyczepę na słabych nogach, weszłam do sypialni i wspięłam się na łóżko. Nakrywając kołdrą głowę, przycisnęłam głowę do poduszek i płakałam i płakałam.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY – Sissy! Patrzyłam na przybory ogrodowe, ale moja głowa podskoczyła na dźwięk znajomego dziecięcego głosu. Porzucając swój wózek i rozglądałam się dziko wokoło. – Davy? Małe ciało wybiegło zza rogu z doniczkowymi roślinami i wpadło na mnie w pełnej szybkości. – Wiedziałem, że to ty! O mój Boże. Tak dobrze było przytulać mojego małego braciszka. Łzy zapiekły mnie w oczy gdy uklękłam przed nim i objęłam go. – Mama mówiła, że musiałaś odejść, - chlipnął, nadal mocno mnie ściskając, - a babunia jest na ciebie zła. Dlaczego nie powinienem pytać, gdzie poszłaś? Zacisnęłam usta i po protu trzymałam go mocno. Mogłabym przysiąc, że urósł od ostatniego czasu gdy go widziałam; jego ramiona i nogi z pewnością wyglądały na dłuższe. Całe jego życia patrzyłam jak dorastał, dbając o niego i to że ominęło mnie to wszystko ściskało za serce. – Gdzie jest mama Davy? – Pracuje. Jestem tu z babunią. Rozejrzałam się po alejce, szukając babki, ale nigdzie jej nie zauważyłam. – Nie powinieneś był od niej uciekać, - powiedziałam, odsuwają włosy z jego twarzy. Jego mina zrzedła. – Ale ja chciałem cię zobaczyć. Przyciągając go do uścisku, zastanawiałam się co zrobić. Moja babka była tutaj, więc cokolwiek bym zrobiła i tak byłoby moją winą.
– Kochanie, nie możesz tak po prostu... - Urwałam, przebiegając palcem po jego brwi. Był tam czerwony siniak i gdy odsunęłam go od siebie zauważyłam fioletowe ślady na jego szyi. - Co się stało? - zapytałam ostro. - Czy ktoś cię uderzył? Prawie natychmiast zamknął się w sobie. – Nic, - wymamrotał, patrząc na podłogę. Przygryzłam wargę. – Kochanie, jeżeli ktoś robi ci krzywdę, musisz mi powiedzieć. Nagle zrobił się bardzo nieśmiały, kręcąc się niepewnie. – Babunia powiedziała, że... – Davy! Wrzask odbił się echem gdzieś ze środka sklepu. Natychmiast rozpoznałam głos i instynktownie wzięłam brata na ręce. Położył mi głowę na ramieniu, ramionkami obejmując mnie za szyję. Sekundę po wrzasku, babka okrążyła róg z ochroniarzem i skupiła się na mnie i moim bracie. Nawet z odległości zobaczyłam gniew na jej twarzy gdy mnie rozpoznała i zaczęła biec wzdłuż alejki. – Davy! Cofnęłam się o krok, ale nie miałam gdzie iść. Odwróciłam się z szeroko otwartymi oczami do ekspedienty, który obserwował nas zaciekawienie i wtedy obok mnie była babka, próbując wyrwać mi brata z rąk. – Dawaj go. – Sissy nie! Jego krzyk sprawił, że wzmocniłam uścisk i odsunęłam go od babki. – Puszczaj go, - krzyknęłam, zamachując się ręką i odepchnęłam ją o kilka kroków. – Chcę zostać z tobą, - Davy powiedział mi do ucha, wystarczająco głośno żeby wszyscy słyszeli. - Proszę, Sissy. Twarz starszej kobiety wykrzywiła się w gniewie i zaczęła iść do nas, z wyciągniętymi rękami. – Dlaczego ty mały kawałku...
– Co się tutaj dzieje? Ochroniarz który przyszedł z moją babką w końcu się ocknął i zapatrzył się na nas. Babka zatrzymała się w swoich krokach, ale wskazała mnie palcem. – Ona próbuje porwać mi wnuka! – Nieprawda! - gapiłam się na nią z otwartymi ustami w szoku i w końcu odwróciłam się do ochroniarza. - Jestem jego siostrą, a on przyszedł tu za mną. Diana rzuciła się na mnie, tylko po to żeby zablokował ją ochroniarz. – Oddawaj go, - syknęła. Jedynie przytuliłam go mocniej, zbyt zszokowana by się ruszyć, gdy ochroniarz spojrzał na mnie. – Czy ona jest jego prawną opiekunką? - spytał, wskazując babkę. Nie miałam na to odpowiedzi. Właśnie wtedy, babka rzuciła się do przodu i wyrwała Davy'ego z moich ramion. – Ty mały kawałku gówna, - warknęła, stawiając go na stopy. Myślałam że mówiła do mnie dopóki nie uderzyła Davy'ego w policzek. Rzuciłam się do przodu z zamiarem zdarcia z niej twarzy, ale ochroniarz mnie zatrzymał. – Obawiam się że muszę prosić abyście oboje teraz wyszli, - powiedział i nawet jeśli wyglądał na zakłopotanego nie wydawał się chcieć wkroczyć do akcji. – Chodź, - powiedziała babka, ciągnąc Davy'ego za sobą, a paznokciami wbijała się w delikatną skórę ramienia mojego brata. – Sissy, - zawołał z oczami pełnymi strachu i zdezorientowania i zaszlochałam zdławienie. Ochroniarz nie schodził mi z drogi jakby wiedząc że od razu próbowałabym za nim pójść, ale bezsilnie stałam jak wryta. Davy cały czas mnie wołał nawet gdy zniknął za rogiem prowadzącym na parking, ale słyszałam jego błagania jeszcze długo po tym jak jego głos ucichł. Chciałam zwinąć się w kulkę i płakać. Nienawidziłam tego uczucia bezradności; nie mogłam nic zrobić żeby uratować brata. – Proszę pani? Spojrzałam w górę i zobaczyłam że ochroniarz mnie obserwował. Wyciągnął z kieszeni wizytówkę. – To moje dane kontaktowe. Jeśli potrzebuje pani czegoś, żeby pomóc temu chłopcu, zrobię wszystko co będę mógł. – A ja nazywam się Alfie, - powiedział szczupły ekspedient. - Alfie Ray. Widziałem całe zdarzenie i myślę, że powinnaś sprowadzić tą staruchę do
parteru. To wyobrażenie sprawiło, że uśmiechnęłam się krótko, ale złe było znajdywanie humoru w tej sytuacji. Wzięłam kartkę, podziękowałam obu mężczyznom i pospieszyłam do samochodu. Kilkoro innych ludzi widziało cały fiask i czułam ich wzrok na sobie gdy wychodziłam na zewnątrz. Ale nie obchodziło nie to co mówili; nie zrobiłam absolutnie nic czego miałabym się wstydzić i jeden z nich zaoferował mi pomoc. Wsiadłam do Bronco i po prostu tam siedziałam, patrząc na inne samochody. Nigdzie nie było widać babki ani mojego braciszka, ale i tak nie oczekiwałam że ich zobaczę. Chciałam coś uderzyć, najlepiej babkę, ale to byłoby bezużyteczne. Nie miałam jak pomóc bratu, zwłaszcza dokąd matka wydawała się przekonać tylu ludzi do tego, że to ja znęcałam się nad bratem. Nie było nic co mogłam zrobić. No chyba, że... Wyciągając telefon szybko wpisałam numer który nadal pamiętałam, ale zabrało mi długą chwilę by wcisnąć przycisk Dzwoń. Ktoś odebrał jedynie po dwóch sygnałach. – Halo? Kto mówi? Prawie zadziorny głos zatrzymał mnie w działaniu. Nie mogłam oddychać, ale nie mogłam się też rozłączyć. W impasie walczyłam żeby wydostać z siebie słowa, chociażby przywitanie. Niestety, osoba po drugiej stronie linii nie wydawała się mieć problemu ze słowami. – Znam ten numer, dzwoniłaś tu już. Znowu rozłączysz się tak jak ostatnio? Jeśli masz jakąkolwiek przyzwoitość, dlaczego nie możesz się ujawnić i porozmawiać z nami kurwa twarzą w twarz? Znajomy głos mojej cioci był mroczniejszy niż kiedykolwiek słyszałam. Całe powietrze ze mnie uleciało jakby ktoś kopnął mnie w klatkę piersiową, ale ona nie skończyła. –
Ukradłaś nam wszystko co zostało nam po naszym bracie i nie pozwolę ci znowu zrujnować naszych żyć. Szczęka mi się trzęsła, gdy desperacja groziła że mnie przerośnie.
– Ci-ciocia Jeanine? Tyrada ustała natychmiast i w słuchawce nastała osłupiała cisza.
– Kto mówi? Trochę zadziorności zniknęło z jej głosu, ale nie mogłam przestać się trząść. – L-L-Lacey, - jąkałam się, chcąc zwinąć się w kulkę i płakać. – Lacey? O w dupę, kochanie, myślałam że to twoja matka! Drżenie mojego ciała nie ustawało i łza pociekła mi po policzku. Czy mogę proszę porozmawiać z... - Z babcią Jean? Nie mogłam nawet dokończyć prostego zdania, zbyt ogarnięta bólem. Tak łatwo byłoby się rozłączyć, spróbować zapomnieć słowa które tak raniły serce, ale nie mogłam. Mój brat ich potrzebował i tylko ta myśl trzymała mnie na linii. – Boże, Lacey, tak bardzo cię przepraszam, ja... –
W telefonie były jakieś szmery i głosy gdy próbowałam pozbierać się do kupy. Jej przeprosiny złagodziły coś głęboko we mnie, ale nadal byłam kłębkiem nerwów. Dzięki Bogu, nikt nie mógł mnie zobaczyć. Byłam o włos od totalnego załamania i nie dałabym rady użerać się z nieznajomymi. – Lacey? Och, skarbeńku czy to naprawdę ty? Wtedy prawie na serio nie wytrzymałam. Mocno ściskając telefon przełknęłam łzy. – Hej, babciu. – O mój Boże, to naprawdę ty. - Więcej stłumionych głosów i wtedy usłyszałam maleńki głos mojej babci z dala od telefonu. - Możesz przeprosić za minutkę. Och... och skarbie! Z jej głosu wiedziałam, że była dokładnie tak samo przytłoczona wszystkim jak ja. Brzmiała na bardziej wątłą niż pamiętałam, ale dobrze znałam ten głos. Prawie mogłam zobaczyć wielki uśmiech rozświetlający jej pomarszczoną twarz i maleńki płomień nadziei rozgrzał moje serce. – Hej babciu, - udało mi się wydukać i przez szczęśliwy śmiech który usłyszałam po drugiej stronie przygryzłam wargę. – Och, kochanie co u ciebie słychać? Jak ma się wszystko? Tak bardzo za tobą tęskniliśmy. – Naprawdę, tęskniliśmy, - odezwał się głos cioci. - Zignoruj to co mówiłam wcześniej, byłam po prostu zła i broń Boże na ciebie. Twoi kuzynowie popłaczą się ze szczęścia, kiedy cię usłyszą! Szczęście przyniosło świeże łzy. Zasłoniłam usta, przez chwilę niezdolna do
mówienia. – U mnie dobrze, - powiedziałam w końcu, przygryzając wargę żeby przestała się trząść. - A u ciebie? – Nadal żyję i kopię, ale powiedz mi o sobie. Och skarbie, tak dobrze jest w końcu cię usłyszeć! Znowu zaczęłam płakać, tym razem z powodu mojej własnej głupoty. Przez prawie pięć lat, słuchałam jak babka powtarzała w kółko, że byłam niechciana. Zasiała w mojej głowie myśl, że rodzina z Oregonu nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, że nie byłam ich prawdziwą rodziną bo nie byłam ich krwią. Nieważne że znałam ich od czasu gdy miałam dwa lata i że nie znałam życia bez nich. Wwierciła we mnie to, że mój ojczym był moim jedynym powiązaniem z nimi i wraz z jego odejściem, byłam dla nich niczym. W tej chwili nienawidziłam babki każdą cząstką swojego istnienia. Moja babcia Jean paplała mi do ucha, ale ledwo co rozumiałam słowa, jedynie czerpałam przyjemność ze słyszenia jej znajomego, ukochanego głosu. Najwyraźniej moja ciocia i kuzyni byli na miejscu i też chcieli ze mną porozmawiać, ale musiałam wydostać z siebie to czego potrzebowałam. – Babciu, myślę że potrzebuje twojej pomocy z Davim. Słuchała wnikliwie gdy szybko powiedziałam jej co odkryłam, swoje obawy i niepewności. Posiadanie kogoś komu mogłam się zwierzyć było wspaniałym uczuciem i podczas gdy to była najbardziej dojrzała rozmowa z babcią Jean, to nie traktowała mnie jak dziecko. Fakt że mi wierzyła i brała na poważnie zaskoczył mnie, chociaż tak naprawdę nie powinien. Tak długo żyłam pośród ludzi, którzy lekceważyli albo wyśmiewali moje zdanie i obserwacje, że nie zdawałam sobie sprawy aż do teraz, jak bardzo mnie to dołowało. Moja ciocia zbliżyła się do telefonu w którymś momencie słuchania i wtedy przemówiła babcia. – Załatwimy to, Lacey, - powiedziała z tą starą, znajomą nutką stali w głosie. Jeśli dowiesz się czegoś więcej informuj nas na bieżąco, ale będę wiedziała co zrobić, chociażbym sama miała zaciągnąć tam tyłek. Zalała mnie ulga i zapadłam się w siedzenie ciężarówki. – Powiedz jeśli będziesz czegoś potrzebowała, - powiedziałam, pozwalając głowie opaść na oparcie siedzenie. – A teraz, twoja ciocia i kuzynowie chcą z tobą rozmawiać, ale nie rozłączaj się
bez pożegnania ze mną. Godzinę później, w końcu rozłączyłam się z rodziną. Miałam opuchnięte ale suche oczy i nie mogłam się powstrzymać przed myśleniem że w końcu zrobiłam coś właściwego. Rozmowa z babcią i ciocią była długa, ale miałam nadzieję, że czegoś warta. Powiedziałam im wszystko co wiedziałam, nawet podałam telefon do ochroniarza i do nauczycielki Davy'ego i powiedziały że wszystkim się zajmą. Modliłam się żeby to była prawda. Znowu miałam rodzinę, ludzi którym na mnie zależało. Zawsze ich miałam i zabijało mnie myślenie o czasie który straciłam kupując kłamstwa babki. Zapytali mnie nawet czy chciałam wprowadzić się z powrotem do nich i nie mogłam zaprzeczyć że oferta nie była kusząca. Zagadką było dla mnie dlaczego nie przyjęłam ich oferty właśnie tu i teraz, ale to było coś do przemyślenia na inny dzień. Byłam zarówno uradowana jak i przybita przez całą tą mękę i uruchamiając ciężarówkę zostawiłam los jemu samemu i skierowałam się do domu.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Było już prawie ciemno kiedy dojechałam na posiadłość Cherise. Ciężarówka barmanki stała na miejscu, ale nie widziałam żadnych włączonych świateł w domu. Musiałam iść się przebrać zanim zapukałabym do jakichkolwiek drzwi, więc skierowałam się do bladożółtej przyczepy, która była moim nowym domem. – Mam cię. Ledwie co zaczęłam krzyczeć, kiedy gruba dłoń zasłoniła mi usta. Ramiona zaciągnęły mnie tyłem w ciemność gdy walczyłam by się uwolnić, a puls mi dudnił w uszach. Dłoń na mojej twarzy zakryła i nos i usta, albo przez przypadek albo umyślnie, co utrudniało mi oddychanie. – Zastanawiałem się gdzie żeś zwiała – mruknął Macon, śmiejąc się kiedy próbowałam odrzucić głowę w tył żeby go uderzyć. - Możesz walczyć ile chcesz, ale idziesz ze mną. Kręcąc głową wgryzłam się w jego palca i usłyszałam jak warknął. Uderzył mnie w skroń zanim mogłam wydobyć jakikolwiek dźwięk i dalej mnie ciągnął. – Ostatnim razem udało ci się uciec, ale dziś nikt ci nie pomoże. - Pocałował mnie w szyję, przez co dostałam ciarek. - Ktoś musi nauczyć cię lekcji, Lacey, a ja z przyjemnością podejmę się tego wyzwania. – I właśnie tu się myślisz, dupku. Gdzieś niedaleko mnie padł wystrzał, nieoczekiwany huk prawie ogłuszający. Macon poluzował swój uścisk i wyswobodziłam się lądując twardo na tyłku. W nikłym świetle głowa Macona podskakiwała na boki, kiedy próbował zobaczyć kto strzelał. Kolejny strzał i słychać było trzask i syknięcie z opony. Macon wydawał się zapomnieć od razu o tym że ktoś próbował go zabić, kiedy zobaczył uszkodzenie na swoim samochodzie. Rozbrzmiały jeszcze dwa strzały, trafiające w kolejną wielką oponę jego ukochanego wozu i niszcząc przednie światła. – Kto tam jest? - krzyknął, krążąc. - Kto do kurwy strzela w mój wóz?! Zostałam na ziemi, wiedząc że tak będzie bezpieczniej. Czołgając się do tyłu na czerwoną glinę, stworzyłam dystans między sobą a Maconem, który wydawał się już mnie nie zauważać.
– Pokaż się! - krzyknął w ciemność, kiedy nikt nie odpowiedział, brzmiąc bardziej jak dziecko które miało napad złości a nie ktoś groźny. – Z przyjemnością. Rozpoznałam głos Cherise kiedy pierwszy raz przemówiła, ale kobieta wyglądała jakby inaczej trzymając długą strzelbę na nagle przerażonym Maconie. Miała na sobie długie spodnie i trapery, jakby była na polowaniu w lesie za swoją posiadłością. Mrok objął ją jak płaszcz, kładąc cienie na jej twarz, co sprawiło że była ona kompletnie złowieszcza. Wyglądała jakby czuła się z tą strzelba tak komfortowo jakby nosiła kowbojski kapelusz. Nie spuszczała oczu z Macona, a usta miła delikatnie wykrzywione w odrazie. – Ja nie... Ona... - Jęknął Macon, a za chwilę powiedział małe „o cholera” gdy Cherise przystawiła mu broń do podbródka. Siedziałam nieruchomo na ziemi tak samo zszokowana zwrotem akcji jak Macon. – Chłopcy tacy jak ty są tacy podstępni, co? Myślałeś że mogłeś wjechać na moją posiadłość tą wielką ciężarówką i że nikt nie zauważy. - Cherise spojrzała na mnie. - Skrzywdził cię maleńka? Potrząsnęłam głową, gramoląc się na stopy. – Poważnie, - powiedział Macon błagalnym głosem. - Chciałem z nią tylko porozmawiać. Nie skrzywdziłby jej, przysięgam. – Wiesz, raz też uwierzyłam w taką historię chłopakowi takiemu jak ty. Przystojnemu chłopakowi, który mówił naprawdę słodko. Był moim pierwszym pocałunkiem, ale zdecydował że chciał się posunąć trochę dalej niż ja chciałam. - Cherise posłała mu uśmiech, i mówiła jakby prowadzili zwykłą rozmowę. - Chcesz wiedzieć co mu się stało? Macon potrząsnął głową z szeroko otwartymi oczami, ale Cherise wydawała się niezainteresowana słuchaniem go. – No chodź, przejdźmy się to ci pokażę. – Cherise. - Kobieta spojrzała na mnie i potrząsnęłam głową. Nie mogłam powiedzieć czy mówiła poważnie czy blefowała, ale tak czy tak chciałam żeby zniknął. - Puść go. Zmarszczyła na mnie brwi. – Jesteś pewna? Wzruszyłam ramieniem. – Nie, ale i tak już posikał się ze strachu. - Wskazałam na jego krocze. -
Dosłownie.19 Macon skulił się, gdy po twarzy Cherise rozszedł się uśmiech. – No spójrzcie tylko! – Naślę na ciebie prawo, - poprzysiągł Macon, głosem wysokim i przestraszonym. - Zgnijesz w więzieniu, obiecuję ci to. – Zdajesz sobie sprawę, że wtargnąłeś na czyjąś posesję bez pozwolenia w Mississippi, prawda? - znów uniosła strzelbę i spojrzała na mnie. - Mówiłaś że jak on ma na imię? – Macon Gautier. Wykrzywiła usta. – Meh. Nigdy nie lubiłam tego imienia. - Machnęła bronią trochę niżej aż mierzyła w ziemię. Wystrzeliła, rozpryskując glinę na stopy Macona kiedy ten pisnął. Musiałam przyznać, że ten dźwięk był satysfakcjonujący. – Jeśli kiedykolwiek ponownie znajdę cię na tej posesji, znikniesz. Znam miejsca do których wrzucić ciało, tak żeby nigdy cię nie znaleźli. Jeśli usłyszę że choć jeden włos na głowie tej dziewczyny został naruszony, będziesz pierwszą osobą po którą przyjdę. A teraz, masz pięć sekund zanim zacznę mierzyć trochę wyżej. Raz. Macon odwrócił się do swojej ciężarówki, ale stanął jak wryty kiedy granulat ze strzelby zaczął musować w drogim samochodzie przed nim. Para natychmiast poszła spod maski. – Nu nu, to zostaje tu jako dowód. Dwa. Wystrzelił w dół podjazdu, biegnąc zygzakiem zadowolony z siebie dźwięk.
i Cherise wydała mały
– Już to wcześniej robił. Sięgając za siebie, wyciągnęła zza pasa kolejną broń i zawołała. – Cztery! - zanim mogłam coś powiedzieć wystrzeliła trzy razy. – Nie! - krzyknęłam gdy usłyszałam wycie Macona. Kontynuował bieg aczkolwiek niepewnym krokiem, w kierunku głównej drogi. 19 Eeeno taki twardziel z niego jak z mysiej pitki rosół :D
Cherise pokazała mi broń. – Wiatrówka, strzela tylko solą. Nie robi zbyt wielkiej szkody z odległości, ale boli jak cholera. - Przewróciła oczami na mój pełen niedowierzania wzrok. Hej, jeśli nie mogę używać prawdziwych kul, przynajmniej w ten sposób nadal mogę strzelić do drania. Patrzyłam jak Macon zniknął i powolny uśmiech rozciągnął mi usta. – Myślisz, że możesz mnie nauczyć jak tego używać? - zapytałam i Cherise się roześmiała. – Przyjdź jutro, a trochę cię pouczę. Teraz chodźmy do środka i zjedzmy trochę gumbo20, które gotowałam. – Czy mówił ci już kto że jesteś trochę stuknięta? – Ha, tak słyszę to cały czas, ale dziś ty jesteś pierwsza.
*** To we wtorek moja matka pokazała się przy przyczepie. Pomagałam Cherise pielić wokół jej ogródka warzywnego, więc nie słyszałam jak samochód podjeżdżał długim żwirowym podjazdem. Dobrze było czuć się pomocną, ale pomagało to też trochę na nudę. Mieszkanie tak daleko poza miastem często było samotne, więc doceniałam jej towarzystwo. Nawet teraz, prawie dwa tygodnie po tym jak opuściłam posiadłość, myślenie o Everecie bolało. Najgorsze było to, że ani razu nie próbował się ze mną skontaktować, nigdy nie napisał ani nie zadzwonił. Może trzymałabym się swojego gniewu gdyby próbował siłą wepchnąć się z powrotem do mojego życia, ale cisza powiedziała mi o wiele więcej. Tęskniłam za nim okropnie, ale nie mogłam wrócić, nie z tym co wiedziałam. – Lacey? Znajomy głos wystraszył mnie i odwróciłam się by zobaczyć stojącą za mną matkę. Dłonie miała złączone przed sobą i zobaczyłam że nerwowo bawiła się palcami, okręcając starą obrączkę nadal na palcu. Zaskoczona zaniemówiłam, 20 https://www.google.pl/search? q=gumbo&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=8qJEVeKzKaLkyAOvsoCIAQ&ved=0CAcQ_AUoAQ&biw=1366 &bih=696#imgrc=s9gTs1kqlI1szM%3A;wIk9ymwmZt32uM;http%3A%2F%2Fwww.gonola.com%2Fimages %2Fturkey-gumbo_flickr_user-lewong2000.jpg;http%3A%2F%2Fwww.gonola.com %2F2013%2F07%2F21%2Fculinary-trails-recipe-the-bombay-clubs-turkey-creole-gumbo.html;1203;800
niezdolna wymyślić co jej powiedzieć. – Mogę w czymś pomóc? - zapytała Cherise kiedy nikt nic nie powiedział. To wydawało się przestraszyć mamę i przerwała ciszę. Postąpiła krok do przodu, wyciągając rękę przed siebie. – Nazywam się Gretchen St. James, jestem matką Lacey. – Ach. Proste słowo wyrażało wiele i Cherise posłała mi spojrzenie. Nadal nie byłam pewna jak zareagować, ale wstałam i zdjęłam rękawiczki. Mama obserwowała mnie i dostrzegłam nerwowość w jej spojrzeniu. Wyglądała na niepewną mojej reakcji, najwyraźniej oczekując że wybuchnę i to mnie zasmuciło. Czymkolwiek była przez te ostatnie cztery lata, nadal pamiętałam szczęśliwą kobietę która mnie wychowała, nawet jeśli te wspomnienia wydawały się tak odległe. – Mogę porozmawiać z mamą na osobności? - zapytałam patrząc na Cherise, która skinęła. – Niech tylko wezmę te warzywka do środka i tam się spotkamy, okej? podniosła koszyk ogórków, zielonej fasoli i pomidorów. - Wołaj jeśli mnie potrzebujesz. Patrzyłam jak odchodziła do głównego domu i spojrzałam znów na matkę. Teraz kiedy byłyśmy same, cisza była bardziej niezręczna. Nie miałam pojęcia co jej powiedzieć, nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. Zbyt dużo czasu minęło odkąd ostatnio rozmawiałyśmy od serca i nie byłam pewna dlaczego ona w ogóle tu była. Gretchen nabrała roztrzęsionego oddechu zanim przemówiła. – Twój brat pojechał do Oregonu. Twoja ciotka wczoraj po niego przyjechała. – Co? - milion pytań przewinęło się przez moją głowę. - Kiedy to się stało? Dlaczego go oddałaś? – Ponieważ ja... - Odwróciła wzrok, odchrząkując. - Ponieważ on zasługuje na więcej niż to. I wyprowadzam się z przyczepy twojej babci. – Ciebie też wykopała? - zapytałam, zaskoczona goryczą w słowach. Zaśmiała się bez humoru. – W sumie to tak. Gapiłam się na nią w szoku gdy kontynuowała. – Twojej babci Jean udało się zdobyć mój numer, zgaduję że od ciebie.
Powiedziała mi co stało się z Davym w sklepie, powiedziała że mogła spisać zeznania świadków od ochroniarza i ekspedienty, tak samo jak nauczycielki Davey'ego. Jednak to nie miało znaczenia; moja matka już mi o tym powiedziała, nie kłopotała się zaprzeczaniem niczemu co się stało. Babcia Jean dała mi ultimatum: albo wyślę go by mieszkał tam na jakiś czas, albo naślą na mnie Opiekę Społeczną. - Zamknęła oczy. - Nienawidzę siebie za to jaki łatwy był to dla mnie wybór. – I babce nie spodobał się twój wybór, - powiedziałam miękko. Widziałam napięcie na twarzy matki – decyzja nie była łatwa. Ale część mnie nienawidziła jej, że tak długo czekała z postawieniem się. – Nie powiedziałam jej dopóki Davy nie odjechał. - Objęła się ramionami, jakby naglę było jej zimno. - Twoja ciocia Jeanine była tą która zabrała Davy'iego i spojrzenie jakie mi posyłała... Kiedyś byłyśmy blisko, ona i ja, ale kiedy twój ojczym zmarł, wszystko się zmieniło. – Ojciec, - poprawiłam ją. - On był moim ojcem. Zapatrzyła się na mnie i powoli skinęła głową. – Był, naprawdę był. – Potrzebowałam cię mamo. - Słowa się ze mnie wyrwały i zauważyłam jak się wzdrygnęła. Łzy ciekły mi po twarzy gdy kontynuowałam. - Nie masz pojęcia jak bardzo potrzebowałam twojej pomocy, twojego wsparcia. Rzuciłaś mnie wilkom i patrzyłaś jak przeżuwały mnie na kawałki każdego dnia, nie podnosząc ręki żeby to przerwać. Dlaczego? Nie spojrzała na mnie, ale widząc jak drżą jej ramiona wiedziałam że ona też płakała. – Po śmierci twojego ojca byłam zagubiona. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie mówiąc już o nastolatce i dziecku. Twój ojciec... - Przełknęła. - Wyciągnął mnie z mojego własnego, prywatnego piekła, podarował mi dobre życie i cudowna rodzinę. Kiedy umarł, czułam się jakbym straciła wszystko. Przyjechałam tu wierząc, że nie było innego wyjścia, wróciłam do tej samej sytuacji od której uciekłam tak wiele lat temu. - Kiedy w końcu uniosła oczy, były one czerwone od łez. - Byłam samolubna, nie widziałam niczego poza własnym bólem i będę żyła z tymi konsekwencjami do końca swoich dni. Wzięłam głęboki, drżący oddech. – Co się stało kiedy Diana się dowiedziała? – Pokłóciłyśmy się, delikatnie mówiąc. - Prychnęła. - Nazwała mnie zdrajczynią, powiedziała że zwracałam się przeciwko rodzinie, przez odbieranie jej dziecka. Spowodowała wystarczająco dużą kłótnię, że sąsiedzi zadzwonili po policję, ale do tego czasu już dawno mnie nie było.
– Gdzie się zatrzymałaś? – U twojego wujka Jake'a tylko tymczasowo. Pojutrze wprowadzam się do mieszkania na Bay St. Luis. Dowiedziałam się, że moje podanie o mieszkanie zostało zatwierdzone. A i mówiąc o papierach... - Sięgnęła za siebie i wyciągnęła coś z tylnej kieszeni, następnie podała to mi. - To przyszło do ciebie kiedy cie nie było. Przynajmniej to udało mi się ocalić przed twoją babcią. Zniszczyła resztę twoich listów. Wzięłam małą kupkę kopert z jej rąk, gapiąc się na tą na samej górze. – Wyniki mojego testu GED, - powiedziałam ochryple, nagle niepewna. – Otworzysz? Spojrzałam na nią i znowu na list. Drżącymi dłońmi, wsunęłam palec pod skrzydełko i oderwałam je, wyciągając list. Zalała mnie ulga gdy przeczytałam wyniki. – Zdałam. – Jestem z ciebie dumna. Dotarło do mnie to, że w całej naszej rozmowie ani razu nie usłyszałam jej przeprosin. Część mnie chciała jej nienawidzić, chciała powiedzieć jej żeby wyszła i nigdy więcej nie wracała do mojego życia. Jej apatia przez ostatnie cztery lata przeprowadziła mnie przez piekło; czekanie żeby stanęła w mojej obronie jak dobra mama niedźwiedzica było ćwiczeniem marności. Straciła każdą uncję mojego szacunku, jednak patrząc na nią teraz zaczynałam rozumieć dlaczego tak postąpiła. Była po prostu zbyt słaba żeby wstać i walczyć. Nie byłam pewna czy kiedykolwiek w pełni jej wybaczę, ale to co widziałam teraz sprawiło, że było mi jej jedynie żal. Cierpiała w tym samym życiu co ja, jednak w inny sposób. Kiedy nikt nic nie powiedział, przeczyściła gardło. – Tak czy inaczej, pomyślałam, ze przyniosę ci twoją pocztę, - powiedziała, cofając się. – Mamo? Gretchen St. James spojrzała na mnie z nadzieją w oczach. To spojrzenie tylko utrudniło to co chciałam powiedzieć. – Czy tylko Diana krzywdziła mojego braciszka? Matka skuliła się w sobie, z blednącą twarzą i dostałam swoja odpowiedź. Chłód osadził się w mojej duszy gdy na nią patrzyłam, obserwując jak próbowała znaleźć właściwe słowa żeby się usprawiedliwić. Matka mojego dzieciństwa była inną osobą; kobieta stojąca przede mną była patetyczna.
– Nieważne, - powiedziałam ostro, ale i tak nie spojrzała mi w oczy. – Do zobaczenia, kochanie. Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam jak matka odchodzi, pochylona postać idąca po żwirowym podjeździe. Dopiero kiedy zniknęła spojrzałam na listy w dłoni. Powoli uśmiechnęłam się i odwróciłam do przyczepy, wchodząc do środka żeby usiąść przy małym stoliku kuchennym. Odkładając papier odchyliłam głowę na oparcie krzesła i spojrzałam na sufit, rozmyślając o swoim życiu. Przed tym latem, byłam bałaganem, częściowo dzięki sobie. Teraz, miałam własne miejsce, zajebistą pracę w której robiłam to co kochałam i cotygodniowy przyzwoity czek. Nigdy więcej martwienia się zasadami babki, ani czy mój braciszek dostawał tyle miłości i uwagi na ile zasługiwał. Chodziło o jeszcze więcej. Pojęcie, że rodzina to krew było mi wpajane odkąd wprowadziliśmy się do babki i wierzenie w to uczyniło moje życie mizernym. Benjamin St. James wychowywał mnie od nawet nie pamiętałam kiedy, był dla mnie prawdziwym ojcem i zapomnienie o tym na ostatnie cztery lata było obrazą. Zamknęłam oczy i nadal mogłam słyszeć głośne dźwięki z jego warsztatu, obserwowałam w zachwycie, gdy tworzył niesamowite rzeczy z bloku metalu. On był moim ojcem i winna byłam jego pamięci nigdy o tym nie zapominać. Twarz Everetta znowu przemknęła mi w głowie i zamknęłam oczy. Nic z tego nie byłoby możliwe gdyby nie był przy mnie w najmroczniejszych momentach. Mimo wszystkiego co wiedziałam, mimo wszystkiego co zrobił w przeszłości, okropnie za nim tęskniłam. Więcej niż raz, zaczynałam do niego pisać o czymś wspaniałym, tylko po to żeby rzeczywistość znów mnie ocuciła. Tak bardzo chciałam mu wybaczyć, zadzwonić i zapytać czy możemy do siebie wrócić, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Wyciągając komórkę z kieszeni, wpisałam numer pod który wiedziałam że będę często dzwonić i przystawiłam słuchawkę do ucha. – Babcia Jean? Tak, radzę sobie świetnie. Mogę... Mogę proszę porozmawiać z Davym?
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI – Wow. – Taa. Clare była cicho przez chwilę i wtedy przekręciła się na krześle żeby na mnie spojrzeć. – Ona naprawdę...? – Oj tak. Wylegiwałyśmy się przed przyczepą, patrząc na sosnowy las, który stanowił większość ziemi Cherisy. Właśnie skończyłam opowiadać jej o wizycie Macona i Clare wydawała się nie móc ogarnąć tego, że moja gospodyni zaoferowała się z pozbyciem raz na zawsze mojego ex. – – – –
I jesteś pewna że ona nie... Żartowała? Tak to raczej nie brzmiało. Huh. - Uśmiechnęła się. - Szkoda, że nie widziałam jego miny. Zaufaj mi, była epicka. Clare westchnęła i przekrzywiła do mnie głowę.
– Teraz skoro już zdałaś testy GED, jak zamierzasz tego użyć? Wzruszyłam ramieniem. – Chciałabym zapisać się na kilka zajęć na studia. – A Everett? Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na las. Słyszenie jego imienia bolało. Nie odezwał się ani słowem i wiedziałam że lada chwila będzie wracać do Nowego Jorku. Powinnam się cieszyć tym że wyjedzie, ale myśl o tym że nie będzie w pobliżu nadal sprawiała, że chciało mi się płakać. – Wiesz, kilka dni temu widziałam go w klubie. – Tak? - powiedziałam szybko, zirytowana gorliwością w swoim głosie. - Jak wyglądał? – Nieszczęśliwie. - Zmierzyła mnie wzrokiem. - Naprawdę nie powiesz mi dlaczego ze sobą zerwaliście?
Potrząsnęłam głową i siedziałam cicho. Nie byłam pewna dlaczego nie powiedziałam jej prawdy o Everecie. Może dlatego, że wiedziałam jak to jest mieć sekret od którego próbujesz uciec. Ale i tak, mój sekret nie zabił żadnej osoby. – Jadł lunch ze swoimi przyjaciółmi, - kontynuowała. - I przysięgam że ciągle spoglądał na pianino jakby mając nadzieję, że magicznie się tam pojawisz. – Clare... – Po prostu tego nie łapię. We dwoje byliście tacy szczęśliwi i w przeciągu jednej chwili wszystko się skończyło. Co on ci zrobił, że tak uciekłaś? – Nic mi nie zrobił. - Nawet teraz, dwa tygodnie później, nadal nie wiedziałam iloma szczegółami podzielić się z Clare. Nadal miała dobrą opinię Everecie i z jakiegoś powodu nie chciałam tego burzyć. To, że mogła powiedzieć innym nie było problemem, ale miałam trochę czasu żeby o tym pomyśleć. Kiedy rozmawialiśmy o całej sytuacji w oczach Everetta było tyle bólu; nie mogłam pozbyć się tego obrazu z głowy. Porażka którą zobaczyłam na jego twarzy kiedy wybuchłam, kompletna cisza radiowa między nami od naszej kłótni, mówiłam wiele. Nie sądził, że zasługiwał na wybaczenie, ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej rozpaczliwie chciałam mu je ofiarować. Zabijało mnie nawet myślenie w ten sposób, kiedy dziewczyna zmarła przez jego działania, ale tak bardzo chciałam mu wybaczyć. – Więc, co skrzywdził kogoś innego? No weź, musisz mi coś powiedzieć. Powinnam go nienawidzić? Odpowiedź na to pytanie powinna być łatwa, ale nie mogłam powiedzieć nic przeciwko niemu. – Zawsze był dla mnie dobry, - powiedziała stanowczo, wiedząc że to nie była naprawdę odpowiedź na pytanie Care. Clare jęknęła sfrustrowanie. – Lacey... – Przepraszam bardzo. Obie się obejrzałyśmy na nowy głos i zobaczyłyśmy stojącą za nami Skye. – Hej, - powiedziałam, zaskoczona jej nagłym pojawieniem się. Pomachała delikatnie, spoglądając między mną a Clare. – Możemy porozmawiać na osobności? - spytała. – Y, jasne. - Spojrzałam na Clare która obserwowała dziewczynę z
zainteresowaniem. - Mogłabyś przynieść nam trochę herbaty? – Oczywiście. - Clare wstała, biorąc z małego stoliczka okulary. - Chcesz trochę? - zapytała Skye. – Nie dziękuję. Zmierzyłam drugą dziewczynę wzrokiem gdy Clare odeszła. Wyglądała nawet chudziej niż wcześniej, skórę miała chorobliwie białą, ale i tak była zbyt wystrojona jak na takie otoczenie. Nie mogłam wyobrazić sobie chodzenia w tych szpilkach po żwirowym podjeździe, ale jej się to udało co mnie zaskoczyło. – Myślałam, że teraz byłabyś już w Nowym Jorku. – Byłam, ale wróciłam dla brata. Dziś wyjeżdża do domu. Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Na jej słowa boleśnie ścisnęło mnie w piersi. – Więc faktycznie wyjeżdża, - powiedziałam miękko. – Ja... - Skye urwała, potem przesunęła się i usiadła na miejscu Clare. Podsłuchałam waszą rozmowę właśnie teraz i mylisz się co do mojego brata. Tak bardzo się mylisz. Zmarszczyłam brwi. – Jak to się mylę? Odwróciła wzrok, uniosła brwi i nabrała głębokiego oddechu. – Mój brat nie rozesłał tych zdjęć Emily. Ja to zrobiłam. Jej słowa były jak kopniak w brzuch. – Co? - wyszeptałam, w głowie mi wirowało. Skye przełknęła. – Byłam młoda, głupia i... Nie to też nie to. Mój brat był wszystkim co miałam w tym świecie, albo przynajmniej tak wtedy czułam. Byłam zazdrosna o jego uwagę, ale wiedziałam że żadna dziewczyna jej nie przyciągała. Przynajmniej do czasu gdy pojawiła się Emily. Myślałam, że kiedy pierwszy raz się zeszli, grał z nią w jakąś grę – dwoje ludzi nie mogło się bardziej różnić. Everett zmienił się, stał się tą obcą osobą, która była kompletnie zapatrzona w tą dziewczynę. Wszystko tylko się pogłębiało i spędzał z nią więcej czasu niż ze mną. Próbowałam sabotować ich związek, sprawić żeby brzmiało to jakby ją wykorzystywał dla śmiechu. Z mojej strony była to czysta zazdrość i
złośliwość, ale miałam to gdzieś. Ludzie powiedzieli im, że siałam plotki, a to tylko pogorszyło mój związek z bratem. Wtedy jednej nocy, podsłuchałam rozmowę jego i jego przyjaciela Brysona o zdjęciach jakie im zrobił. Nagich zdjęciach. Wbiłam paznokcie w plastik krzesła gdy kontynuowała, a jej głos nagle stał się napięty. – Wszystko o czym mogłam myśleć było, rozdzielenie ich i odzyskanie brata. Nigdy nie zrobiłabym nic żeby go skrzywdzić, ale ona wcale mnie nie obchodziła. Bryse chciał zobaczyć zdjęcia i nawet jeśli Everett mu odmówił, pomysł już zaczął rozwijać się w mojej głowie. Tej nocy, zakradłam się do pokoju mojego brata, wzięłam jego telefon i wysłałam te zdjęcia do każdej osoby z jego listy kontaktów. Odrzuciło mnie i Skye odwróciła wzrok, ze wstydem wypisanym na całej twarzy. – Do czasu gdy się obudził następnego ranka, szkoda się dokonała. Wszyscy w szkole mieli zdjęcia i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Zawsze byliśmy popularni, głównie dlatego że byliśmy bogaci, ale po tym wydarzeniu było inaczej. Nikt mu nie wierzył, kiedy powiedział że nie wysłał tych zdjęć, a już najmniej Emily. Była w szkole dzięki stypendium i kiedy dziekan zobaczył fotografie, cofnął stypendium powołując się na nieprzyzwoitość. Mój bart zawsze miał reputacje gracza, ale wszystko się pogorszyło po tym jak Emily odeszła. Chłopcy myśleli, że był fajny i przychodzili do niego po rady, dziewczyny unikały go jak mogły, a Everett, cóż, odsunął od się od wszystkich i wszystkiego. Winił się za bycie nieostrożnym ze swoim telefonem i za powiedzenie przyjacielowi o zdjęciach. Czuł się jakby to on wprawił maszynę w ruch. Wszystko wydarzyło się tuż przed końcowymi testami i mimo że zawalił większość z nich to nie powstrzymało go przed zdaniem szkoły. Mniej niż miesiąc później, wszyscy dowiedzieliśmy się że Emily popełniła samobójstwo. Trzęsłam się, w brzuchu przewracało mi się jakby miała zaraz zwymiotować, ale musiałam wiedzieć wszystko. – Everett wspominał proces sądowy, - wyszeptałam, kiedy Skye była cicho przez chwilę. Skinęła głową. – Rodzice Emily próbowali pozwać Evertta za bezprawną śmierć, ale Nowojorskie prawa przeciw znęcaniu się jeszcze nie weszły w życie. Everett
powiedział, że przyjmie winę, ale moi rodzice by na to nie pozwolili. Został wysłany na studia, podczas gdy rodzice uwijali się z prawnikami w tej sprawie i udało im się wynieść ją z sądu. – Przyznałaś się do winy? - zapytałam, nie dbając o ostrość w swoim głosie. – Próbowałam, ale nikt mi nie wierzył. Wszyscy myśleli że kryłam swojego brata i że to było słodkie. Nawet rodzice nie wierzyli że Everett był niewinny i myślę że to był ostatni cios. Twoje zdjęcia zabiły tą biedną dziewczynę, prawda? Moje słowa skierowane do niego odbiły się echem w mojej głowie tak jak wspomnienie jego zbolałej miny. – O Boże, - jęknęłam, zakrywając dłonią usta. W środku gotowałam się od paniki i żalu, a serce groziło że wyskoczy mi z piersi. Zadawałam Everettowi złe pytania i popełniłam okropny błąd. - O mój Boże, zaraz zwymiotuję. – Hej co się stało? - Clare przybiegła z domu i uklękła przy mnie, patrząc znacząco na Skye. - Coś ty jej powiedziała. – Muszę iść, - powiedziałam zanim Skye mogła odpowiedzieć i skoczyłam na nogi. W głowie cały czas odgrywałam ostatnie słowa które powiedziałam do Everetta i łzy ciekły mi po twarzy. - Powiedziałaś, że jedzie na lotnisko? Skye kiwnęła głową i tylko tego potrzebowałam. Pobiegłam do Bronco i wskoczyłam do środka, odpalając ją tak szybko jak mogłam. Clare pospieszyła za mną, a herbatki wylewały się na ziemię. – – – –
Co się dzieje? - spytała. Muszę jechać to Everetta. Ale myślałam że mówiłaś... Popełniłam błąd. Wszystko ci później powiem, ale muszę jechać. - Nie czekałam żeby się cofnęła, zanim ruszyłam. Kiedy cofałam żwir wyleciał spod kół i wyjechała z podjazdu. Wbiłam ręce w kierownicę, gdy skręciłam w wąską drogę prowadzącą do cywilizacji. Może powinnam była spytać Skye o więcej informacji, ale mogłam tylko myśleć o dostaniu się do niego zanim wyjedzie na zawsze. Modliłam się tylko, żeby nie było za późno.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY Everett – Naprawdę nie przekonam cię do zmiany zdania z wyjazdem? – Nie, ale doceniam to, że się starasz. Trent uniósł brwi, z rękami wetkniętymi w kieszenie. – Przyjedziesz przynajmniej w odwiedziny? Everett nie odpowiedział, tylko kontynuował pakowanie swojej walizki i Trent jęknął. – Dlaczego nie możesz po prostu do niej zadzwonić? - mruknął po raz, jakby się wydawało milionowy. - Powiedz jej dokładnie co się stało, że to nie była twoja wina. Wysłucha cię, ona cię cię kocha. – Ale to była moja wina. – Nie, nie była. - Trent wyrzucił ręce w powietrze. - Do jasnej cholery, pozwoliłem ci mieć swoją imprezkę żałości, myśląc że w końcu się z niej otrząśniesz, ale teraz widzę że raczej potrzebujesz kopa w dupe. Kłótnia była taka sama jak ta, którą odbywali od tygodni i Everett już nawet nie brał w niej udziału. – Nie musisz wyjeżdżać, - powiedział cicho Trent gdy Everett zapiął walizkę. Masz tu miejsce, masz tu pracę, masz przyjaciół... - Trent urwał. - Ty nawet już mnie nie słuchasz, prawda? – Hm? Trent prychnął i potrząsnął głową. – Nadal jesteś idiotą, - powiedział i klepnął Everetta w ramię. - Widzimy się na dole. Everett usiadł na łóżku po wyjściu przyjaciela i zagapił się na ścianę. Odkąd Lacey odeszła, wszystko co dobre w jego życiu odeszło razem z nią, zostawiając go wysuszonego i złamanego. Wszystko mu o niej przypominało, nawet praca. Dom nie był taki sam – zniknęły wspomnienia z jego dzieciństwa; teraz wszystko przypominało mu o Lacey, nowe wspomnienia stworzone w te jedno lato.
Niczym tym nie mógł podzielić się z Trentem, ale miał przeczucie że jego przyjaciel i tak wiedział. Everett przesunął wzrok na kawałek papieru leżący na brzegu łóżka. Rodzice wysłali mu dwa dni temu e-maila mówiącego że znów mógł „bezpiecznie” wrócić do Nowego Jorku. Rodzina Hunt zaakceptowała umowę która zakończyłaby „nonsens sądowy” jak to oni ujmowali. Czasami zastanawiał się czy zdawali sobie sprawę jak samolubnie brzmieli. Na dole było jakieś zamieszanie, ale Everett nie zwracał na to uwagi. Kroki rozbrzmiały na schodach i Everett ledwie miał szansę wstać gdy drzwi otworzyły się z hukiem i Lacey rzuciła się na niego. – Nie możesz wyjechać! Jej rozpęd rzucił Evertta do tyłu na łóżko z miękkim ciałem Lacey lądującym na nim. Szok usztywnił jego ramiona, rozłożone obok dziewczyny na nim. Mógł ledwo uwierzyć własnym oczom, a wtedy złapał ją w uścisk całym sobą. – Lacey? Puściła go i uniosła się, siadając okrakiem na jego brzuchu. – Co jest z tobą nie tak? - syknęła, patrząc na niego. Nagła zmiana nastawienia zdezorientowała go. Chciał ją jedynie trzymać, nie rozmawiać, ale najwyraźniej ona miała co innego na myśli. – Okłamałeś mnie! Jej zirytowany ton zyskał jego uwagę i zacząć się w nią wpatrywać. – Twoja siostra powiedziała mi co się wydarzyło, - kontynuowała, uderzając go nieoczekiwanie w ramię. - Co do diabła, Everett? Ta rozmowa nie miała dla niego żadnego sensu. – Huh? Jej odpowiedzią był pocałunek i słowa wyleciały mu z głowy. Przyciągnął Lacey do siebie, dłońmi błądząc po jej ciele jakby chciał się upewnić że to naprawdę była ona. Jęknęła mu w usta i jednym płynnym ruchem przekręcił ich na łóżku tak, że leżała pod nim. Przerwała pocałunek i spojrzała na niego twardo.
– Nie skończyliśmy rozmawiać. – Na tę chwilę skończyliśmy, - mruknął, obniżając usta do jej. Tym razem nie protestowała, łącząc dłonie za jego szyją gdy on wsunął ręce pod jej koszulkę. – Ja,hm, zamknę teraz te drzwi. Everett uniósł głowę by spojrzeć na Trenta, stojącego w drzwiach. Lacey ukryła twarz w szyi Everetta, gdy ten się zaśmiał i machnął. – Dzięki. Lacey przyciągnęła go z powrotem do siebie i przez długi moment nie było niczego oprócz jej dotyku, uczucia jej miękkiego ciała pod nim. Everett był twardy jak skała, nadal zdezorientowany, ale chcąc więcej. Jednakże kiedy dłońmi dotarł do jej majteczek, przykryła je ona swoimi i znieruchomiał. – Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Jej słowa i miękki wyraz twarzy wyciągnęły wszystko z Everetta. Przewrócił się na plecy i Lacey podążyła za nim kładąc podbródek na jego piersi. – Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że zrobiłeś te okropne rzeczy? kontynuowała, a oczy były wypełnione zranieniem. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok. – Bo to ja byłem tym, który zrobił zdjęcia i uruchomił maszynę. Ostatecznie to była moja wina. – Gówno prawda. – To prawda i wiesz o tym. Zapatrzyła się na niego przez chwilę, wtedy pochyliła się i pocałowała go. Everett ujął jej twarzy w dłonie chcąc już na zawsze ją tam trzymać. Po kilku przepysznych chwilach, przerwała pocałunek i wetknęła głowę pod jego brodę. – Dlaczego pozwoliłeś mi wierzyć w okropne rzeczy o tobie? - powtórzyła i Everett uświadomił sobie że nie zamierzała porzucić tematu. – Bo... - Urwał, przytulając ją, kochając uczucie jej leżącej na nim. - Gdybym nie zrobił tych zdjęć, nic z tego by się nie stało. – Więc, dlaczego je zrobiłeś? – Bo byłem młody i głupi a ona była tak cholernie piękna leżąc tam w łóżku. Głaskał włosy Lacey, zagubiony w myślach. - Kochałem ją, albo przynajmniej mogło tak być. Te zdjęcia były dowodem naszej pierwszej nocy razem, jej pierwszego razu i... - Ból dusił jego słowa. - Umarła myśląc, że ją zdradziłem i nie mogę sobie tego wybaczyć.
Lacey zacisnęła ramiona wokół niego, odchylając głowę żeby pocałować go w szyję. – Tak bardzo mi przykro, Everett, - szepnęła ściśniętym głosem. Wypuścił drżący oddech i przyciągnął ją bliżej. Trzymanie jej w ten sposób wydawało się odrobinę polepszać jego życie, ale wspomnienia nadal były brutalne. – Moi rodzice wysłali mi wczoraj wiadomość że osiągnęli porozumienie z rodziną Emily za rekompensatę. Ale nic nigdy nie będzie wystarczające żeby to naprawić, nic. Muszę żyć z tym, wiszącym mi nad głową przez resztę życia a ty zasługujesz na o wiele więcej niż to. – Nawet nie zaczynaj mówić mi na co zasługuję, - mruknęła Lacey i Everett mocno ją przytulił. - Nie zrobiłeś tego. Wiem to, tak samo jak wszyscy którzy cię kochają. - Przesunęła się na niego i patrzyła. - Mówiłeś poważnie kiedy się kłóciliśmy, że mnie kochasz? Potarł jej piękny policzek, skórę miękką pod jego kciukiem. – Całym sercem. Przełknęła mocno, przygryzając wargę i patrząc na niego z rozszerzonymi oczami i wtedy pacnęła go w noc palcem zanim znów się w niego wtuliła. – I dobrze. I dobrze? Kiedy nie powiedziała nic więcej, Everett uniósł brwi. – Więc, zostawisz mnie w oczekiwaniu? - zapytał, a wolny uśmiech rozszedł się po jego twarzy. – No co, powiedziałeś to pierwszy. Kochasz mnie, doskonale to łapię. Everett roześmiał się przez co Lacey podskakiwała mu na piersi. – Kocham, - mruknął, pocierając jej ramiona. - Naprawdę kocham. - Leżeli tam przez chwilę, jedynie się tuląc zanim znowu przemówiła. – Nadal wjeżdżasz do Nowego Jorku? W jej głosie była niechęć, jakby bała się odpowiedzi. – Nie wiem, - odpowiedział unosząc jej dłoń i złączył ich ręce razem. - Tata Trenta zaoferował mi pełno etatową pracę zamiast jedynie na okres letni, więc mamy to. Ale myślę że i tak mam dobry powód żeby tu zostać, co?
Lacey rozluźniła się przy nim, wypuszczając mały oddech ulgi przy jego szyi. – Dobrze, bo martwiłam się, że musiałabym kupić bilet do Nowego Jorku. Na to Everett się roześmiał, wtedy objął ją i znowu przekręcił tak że była pod nim. – Kocham cię, - powtórzył, niepewny czy mówienie tego przez wieczność by wystarczyło. – No, ja też cię bardzo lubię. – Złośliwiec. – Królowa dramatu. Nie kłopotał się zaprzeczaniu temu oskarżeniu, nadal pocierając jej ramię. Myśl którą miał z tyłu głowy odkąd tu przybyła nękała go i Everett zmarszczył brwi. – Mówiłaś, że Skye ci o tym wszystkim powiedziała? – Znalazła mnie godzinę temu i powiedziała wszystko. Jeszcze bardziej zmarszczył brwi. – Co na tu robi? – Myślę, że chciała towarzyszyć ci w drodze do domu. - Lacey spojrzała na niego. - Wybaczysz jej? Everett szukał właściwych słów, ale nie nadeszły. – Nie jestem pewien czy powinienem, - powiedział w końcu, a słowa raniły jego serce. - Był czas kiedy była moją jedyną rodziną, ale teraz kiedy na nią patrzę widzę tylko ból jaki wywołała. Lacey westchnęła. – Jeśli to jakoś pomoże, nie sądzę żeby ona sama sobie wybaczyła. To będzie za nią podążać przez resztę życia, co może być ograniczonym czasem przez raka. - Urwała na moment i wtedy powiedziała ciszej. - Pewnie przydałby jej się starszy brat. Everetta ścisnęło boleśnie w piersi. Nawet teraz, myśl o straceniu siostry raniła duszę. – Pogadaliśmy trochę wcześniej w domu, - powiedział powoli. - Sprawy między nami nadal nie są dobre, ale jest lepiej. - Głaskał włosy Lacey, nadal nie wierząc że leżała w jego ramionach. - Może nawet lepiej teraz. - Jego siostra
zwróciła mu Lacey; może mógł spróbować jeszcze raz postarać się naprawić rzeczy. – Więc, co teraz porobimy? Nogą sunęła w górę jego łydki, kolanem delikatnie przyciskając jego fiuta. Natychmiast stanął, razem ze libido i Everett prychnął gdy Lacey uniosła się by objąć jego biodra. – Cóż, - przeciągnął słowo, sunąc rękami wzdłuż jej boków. - Trent zamknął dla nas drzwi. Musiał pomyśleć, ze będziemy robić wszystkie nieprzyzwoite rzeczy. – Powinniśmy udowodnić że miał rację? - zapytała Lacey, pochylając się i umieściła delikatny pocałunek na ustach Everetta. Z warknięciem przekręcił ich aż znowu była pod nim, nadal go dosiadając. Otarł się o nią i wyszczerzył kiedy wypuściła małe westchnięcie. – Boże tak.
Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97
EPILOG – Więc dostałaś nową pracę? – Tak! - Clare rzuciła się na mnie. - Będę pracować z Allenem, głównym fotografem klubu, na weselu w ten weekend. – Słodko, ja też dla nich gram! Ręcznik pode mną chronił mnie przed gorącym piaskiem plażowym, ale promienne słońce sprawiało, że woda wyglądała bardzo apetycznie. – A gdzie tak w ogóle są chłopacy? - zastanawiałam się na głos, rozglądając się po autostradzie i parkingu za nami. – Andrew powiedział, że do teraz już tu będą. Gdzie mogli pójść? – Och, jestem pewna że już są w drodze, - powiedziałam szczerząc się. Chłopak Clare był jak ryba bez wody z niesforną paczką budowlańców, ale byli zdeterminowani wyciągnąć z niego „prawdziwego” Południowego chłopca. - A właśnie muszę cię poprosić o przysługę. – Jaką? – Cole chce wrzucić swój zespół do internetu i zastanawiał się czy mogłabyś zrobić kilka zdjęć ich w akcji na nadchodzącym koncercie rockowym? – To nie będzie problem. Gdzie grają? – Tak naprawdę, zostali wybrani jako jedna z miejscowych kapel otwierających w Blue Jokers. W przyszłym miesiącu będą grać w Biloxi. - Przysłoniłam oczy i przeszukiwałam pobliski parking w poszukiwaniu Bronco, którą pożyczyłam chłopakom. Lepiej, żeby nie zarysowali mojej dziecinki! – Czy to jest zespół Jaxa Wade'a? – Jasne że tak. Według Cola, zabranie Twisted Melody na koncert było poważnym krokiem i to pomoże im się wybić. Kiedy Clare mi nie odpowiedziała, spojrzałam na nią i zobaczyłam że zapatrzyła się na wodę, z nieodgadnioną miną. – Ziemia do Clare, - powiedziałam machając jej ręką przed twarzą. - Jesteś tam? Odwróciła do mnie szybko głowę jakbym ją zaskoczyła i wtedy uśmiechnęła się pełna skruchy. – Przepraszam, zagubiłam się w myślach. Naprawdę otwierają dla Jaxa? – Wiem, że o nich słyszałaś. Widziałam jego plakat w twoim pokoju, kiedy przywiozłam cię do domu.
– Tak, - powiedziała powoli. - Można powiedzieć że jestem ich fanką od jakiegoś czasu. Niski warkot starego Forda rozbrzmiał mi w uszach i wyszczerzyłam się. – No i są. Skacząc na nogi, pospieszyłam po bladym piasku do zaparkowanej Bronco. Chłopacy wlewali się z każdego wyjścia, ale ja parzyłam tylko na jednego z nich. Wiedziałam dokładnie kiedy Everett mnie zauważył bo uśmiechnął się szeroko i przyspieszyłam swoje tempo. – Długo wam zeszło, - powiedziałam, wchodząc mu w ramiona. Pocałował mnie delikatnie. – Tęskniłaś za mną? – Do diabła nie. - Poklepałam kilka razy swoje autko. - Martwiłam się że uszkodzicie moją dziecinkę. To wydobyło z niego śmiech i obok mnie nawet Cole się wyszczerzył. – Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała rzucić tego nieudacznika, - powiedziała gwiazda rocka, wskazując kciukiem Everetta. - Wezmę taką dziewczynę jak ty w każdej chwili. – Sorki, - mruknęłam, łącząc ręce za szyją Everetta. - Oficjalnie jestem zajęta. – Lepiej żebyś była, - Everett warknął w moje usta zanim pocałował gorąco, a ja westchnęłam. Kochałam jego pocałunki, czucie jego ciała przy swoim. Przez małe szturchanie mnie czymś w brzuch, wiedziałam, że on czuł to samo. – Rodzice napisali do mnie o Skye kiedy nas nie było. Spojrzałam na niego, zdezorientowana. – Twoi rodzice? – Ostatnio coraz częściej do mnie dzwonią, chociaż pisanie jest nie podobne do żadnego z nich. - Uniósł ramię. - Zazwyczaj przekierowuję to na pocztę głosową, ale informują mnie na bieżąco o jej stanie. Przez chwilę to przyjmowałam. – Może powinieneś spróbować z nimi pogadać, - powiedziałam miękko. Przynajmniej twoi się starają. Zacisnął wokół mnie ramiona, gdy moje myśli zrobiły się melancholiczne. Nie
usłyszałam nawet pojedynczego dźwięku od matki odkąd mnie odwiedziła i to bolało bardziej niż myślałam. Miała mój numer i znała adres, nie dużo by jej zabrało wyciągnięcie ręki, ale tu zapadła radiowa cisza. Z drugiej strony, byłam prawie w stałym kontakcie z rodziną z Oregonu i rozmawiałam z Davym zawsze kiedy nadarzyła się okazja. Ciocia Jeanine zasugerowała, żebym się do nich przeniosła i zamieszkała z nią i moim braciszkiem, ale odmówiłam jej. To była oferta na którą jeszcze kilka miesięcy temu bym się rzuciła, ale rzeczy w krótkim czasie bardzo się dla mnie zmieniły. Nadal wynajmowałam przyczepę u Cherise a Everett nadal mieszkał w domu rodziców. Mimo faktu, że więcej nocy spędzałam w tej wielkiej posiadłości niż w małej przyczepie, cieszyłam się swoją wolnością za bardzo, żeby już ją oddać. – Chcieli dać mi znać, że siostra próbuje nowego eksperymentalnego leczenia i tym razem faktycznie jej organizm zaczyna odpowiadać. Jest za wcześnie żeby wiedzieć coś na sto procent, ale są pełni nadziei. – Próbowałeś już do niej zadzwonić? Skinął głową ale nie rozwinął tego dalej, a ja nie naciskałam. Wiem, że jeśli ktoś prosiłby żebym zadzwoniła do babki Diany, powiedziałabym żeby poszedł się pierdolić. Próbowałam go do tego nie popychać, ale cieszyłam się że nawiązał jakiś kontakt. – Cóż, lato skończyło się oficjalnie kilka tygodni temu, ale jest i tak goręcej niż w Hadesie, - powiedziałam i założyłam mu rękę na łokieć. - Być może powinniśmy iść cieszyć się tą plażą? Na piasku chłopacy ustawiali siatkę do grania a zamrażarka którą nieśli Andrew i Cole już była szeroko otwarta. Kilkoro ludzi szło po plaży w ich kierunku i coś mi mówiło, że to będzie większa impreza plażowa niż myślałam. – Jesteś pewna, że nie chcesz skoczyć do domu na trochę? - Everett mruknął mi do ucha. - No wiesz, zanim piasek dostanie się w niecenzuralne miejsca. Ta myśl była bardzo kusząca, ale wyciągnęłam się do góry i ucałowałam go w policzek. – Później ci to wynagrodzę, - szepnęłam i pociągnęłam go za rękę idąc do naszych przyjaciół.
Koniec Tłumaczenie nieoficjalne: sylwiaz97