DAVID I LEIGH EDDINGS
ODKUPIENIE ALTHALUSA
Tłumaczyła: Anna Bankowska
Tytuł oryginału: ALTHALUS
Data wydania polskiego: 2002 r. Data pierwszego wydani...
4 downloads
10 Views
DAVID I LEIGH EDDINGS
ODKUPIENIE ALTHALUSA
Tłumaczyła: Anna Bankowska
Tytuł oryginału: ALTHALUS
Data wydania polskiego: 2002 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 2000 r.
Siostrom Lori i Linette, Które tak bardzo uprzyjemniły nam życie. Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy!!!
PROLOG
Otóż przed Początkiem nie istniał Czas i wszystko było Chaosem i Ciemnością. Ale Deiwos, bóg Nieba, obudził się
i wraz z jego przebudzeniem rozpoczął się Czas jako taki. A kiedy Deiwos wejrzał na Chaos i Ciemność, wielka tęsknota
wypełniła mu serce. Wstał więc, aby stworzyc wszystko, co jest stworzone, a w trakcie owego tworzenia w próżnię jego
brata, demona Daevy, wtargnęło Swiatło. Po pewnym czasie jednak Deiwos zmęczył się swymi dziełami i wyszukał sobie
miejsce na odpoczynek. Na granicy Swiatła i Ciemności oraz stref Czasu i Bezczasu utworzył z jednej mysli wysoką wieżę.
Następnie ową straszliwą granicę zaznaczył linią ognia, aby przestrzec wszystkich ludzi przed otchłanią Daevy. I legł
Deiwos na swej wieży, i pogrążył się w studiowaniu Księgi. A Czas kontynuował swój miarowy marsz.
Wówczas demon Daeva rozsierdził się srodze na Deiwosa za pogwałcenie granic swojej mrocznej dziedziny. W
duszy jego zrodziła się wieczna nienawiść do brata, gdyż Światło sprawiało Daevie ból, a miarowy postęp Czasu był dlań
źródłem straszliwej udręki. Wycofał się więc Daeva na swój zimny tron w głuchej i ciemnej próżni, gdzie nie rozchodzi się
echo. Tam też zaprzysiągł zemstę swemu bratu, Swiatłu oraz Czasowi.
A ich siostra obserwowała to wszystko, ale nie powiedziała ani słowa.
Z księgi „Niebo i otchłan. Mitologia starożytnego Medyo"
W obronie Althalusa należałoby zaznaczyć, że kiedy podejmował się on kradzieży Księgi, znajdował się w fatalnej
sytuacji finansowej, a przy tym był nieźle wstawiony. Gdyby nie te okolicznosci, zadałby może więcej pytań na temat
Domu na Końcu Świata, a już na pewno na temat właściciela Księgi.
Ukrywanie prawdziwej natury Althalusa byłoby czystą głupotą, gdyż jego wady zdążyły już obrosnąć legendą. Jak
powszechnie wiadomo, jest to złodziej, łgarz, sporadyczny morderca oraz obrzydliwy bufon, wyzuty z chocby krztyny
honoru. Co więcej — pije na umór, obżera się bez umiaru i nie stroni od pan, które prowadzą się gorzej, niż powinny.
Trzeba jednak przyznać, że ów łotr spod ciemnej gwiazdy potrafi być wyjątkowo ujmujący, błyskotliwy i dowcipny.
W pewnych kręgach mówi się wręcz, że gdyby Althalus się uparł, swymi żartami nawet drzewa i góry doprowadziłby do
serdecznego smiechu.
Zwinnymi palcami potrafi wszakże poruszac jeszcze szybciej, niż sypać anegdotkami, toteż człek rozważny zawsze
trzyma sakiewkę w garsci, kiedy śmieje się z żartów tego bystrego złodzieja.
Althalus — odkąd pamięta — zawsze trudnił się kradzieżą. Nigdy nie poznał swego ojca, imię matki zdarza mu się
przekręcać, a dorastał wśród złodziei na surowych przygranicznych terenach. Dzięki swemu poczuciu humoru szybko
zdobył popularność w środowisku mężczyzn, którzy zarabiają na życie, przejmując prawa własnosci do cennych
przedmiotów. On sam wykorzystywał jako źródło utrzymania żarty i anegdotki, gdyż wdzięczni za nie złodzieje nie tylko
go karmili, ale także cwiczyli w swym rzemiośle.
Miał dość rozumu, by szybko się zorientować w ograniczeniach każdego ze swoich mentorów. Wielcy, potężnie
zbudowani mężczyźni brali, co się im podobało, wyłącznie przy użyciu siły, natomiast drobniejsi kradli po cichu, tak by
nikt ich nie zauważył. Wchodząc w wiek męski, Althalus wiedział, że nigdy nie będzie olbrzymem. Najwyraźniej nie
odziedziczył po przodkach dużej masy ciała. Pojął też, że gdy stanie się całkowicie dorosły, nie będzie mógł już wkręcać
się chyłkiem przez małe otwory do miejsc, gdzie trzymano interesujące go przedmioty. Będzie mężczyzną średniej
budowy, ale nigdy — poprzysiągł to sobie — nie zostanie miernotą. Zauważył, że bystry rozum jest znacznie ważniejszy
od takich przymiotów jak potężna postura czy mysia zwinność, toteż postanowił wybrać własnie drogę rozumu.
W górach i lasach, ciągnących się wzdłuż zewnętrznej granicy cywilizowanego swiata, od początku cieszył się
pewnym rozgłosem. Inni złodzieje podziwiali go za spryt. Jak ujął to pewien bywalec złodziejskiej oberży w Hule:
„Przysiągłbym, że ten mały Althalus potrafiłby namówic pszczoły, by przynosiły mu miód, a ptaki, by składały mu jajka
wprost na talerz przy sniadaniu. Zapamiętajcie, bracia, moje słowa: ten chłopak daleko zajdzie".
I rzeczywiscie Althalus daleko zaszedł. Z natury nie lubił osiadłego życia, za to jego błogosławienstwem (a może
przekleństwem) była niewyczerpana ciekawość tego, co kryje się po drugiej stronie każdej góry czy rzeki, jakie napotkał na
swej drodze. Ciekawość ta nie dotyczyła jednak tylko kwestii geograficznych, gdyż Althalusa interesowało także to, co
ludzie osiadli trzymają w domach i co noszą w sakiewkach. Te dwie bliźniacze ciekawosci utrzymywały go w nieustannym
ruchu, tym bardziej że instynktownie wiedział, kiedy powinien opuścić miejsce, w którym przebywał.
Dlatego to własnie zwiedził i prerie Plakandu, i okrągłe wzgórza Ansu, i góry Kagwheru, a także Arum i Kweron,
zapuszczając się niekiedy aż do Regwos i południowego Nekwerosu, na przekór wszelkim historiom o potwornosciach,
jakie czyhają w górach po drugiej stronie granicy.
Tym, co jeszcze bardziej różniło Althalusa od innych złodziei, było jego zadziwiające szczęście. Wygrywał w kości
za każdym razem, gdy tylko wziął je do ręki, i bez względu na to, do jakiej ziemi go zaniosło, nieodmiennie sprzyjała mu
fortuna. Jakies przypadkowe spotkanie czy rozmowa niemal zawsze doprowadzały go prosto do najlepiej prosperującego i
najmniej podejrzliwego człowieka w danym srodowisku, a potem tak się składało, że każdy, nawet przypadkowo wybrany
trop nastręczał okazję, której próżno wyglądali inni złodzieje. W gruncie rzeczy Althalus słynął bardziej ze swego szczęścia
niż rozumu czy zdolności.
Po pewnym czasie nauczył się na swym szczęściu polegać. Fortuna zdawała się go wręcz kochac, toteż i on darzył
ją bezwarunkowym zaufaniem. Uwierzył nawet skrycie, że w głębokiej ciszy umysłu słyszy czasem jej głos. Leciutkie
drgnienie, które mówiło mu, że pora się wynosić — i to szybko — z danego towarzystwa, uważał za milczącą przestrogę,
iż na horyzoncie pojawiło się jakieś zagrożenie.
Kombinacja rozumu, zdolnosci i szczęścia zapewniała mu sukcesy, ale gdy sytuacja tego wymagała, potrafił biegac
DAVID I LEIGH EDDINGS - ODKUPIENIE ALTHALUSA
1 / 234
rączo niczym jeleń.
Zawodowy złodziej, jesli chce jadać regularnie, musi spędzać mnóstwo czasu w gospodach, słuchając, o czym
ludzie gadają, gdyż informacja jest podstawą jego sztuki. Okradanie biednych nie daje wielkiego zysku. Althalus lubił
wychylic kielich dobrego miodu tak samo jak inni, ale rzadko dopuszczał, by napitek wziął nad nim górę. Zawiany facet
popełnia błędy, a złodziej, który popełnia błędy, na ogół nie żyje zbyt długo. Althalus znakomicie potrafił wybrac w każdej
oberży tego jednego goscia, który mógł być w posiadaniu użytecznej informacji, po czym za pomocą żartów i szczodrych
poczęstunków nakłaniał go do wyjawienia sekretu. Stawianie trunków gadatliwym opojom należało do swego rodzaju
inwestycji. Althalus zawsze pilnował, by opróżnić swój kielich jednocześnie z przygodnym kompanem, ale z jakiegos
powodu większość miodu złodzieja lądowała nie w jego brzuchu, tylko na podłodze.
Przenosił się z miejsca na miejsce, sypał dowcipami, stawiał ludziom miód — i tak przez kilka dni. Potem, kiedy już
namierzył miejscowych bogaczy, składał im około północy wizytę, a rankiem był już o parę mil dalej, w drodze do innej
przygranicznej osady.
Interesowały go głównie lokalne plotki, ale w gospodach opowiadano sobie także inne historie — na przykład o
miastach na równinach Equero, Treborea i Perquaine, cywilizowanych ziemiach leżących na południu. Słuchał tego z
głębokim sceptycyzmem. Przecież nikt nie jest na tyle głupi, by brukowac złotem ulice swego rodzinnego miasta, a
fontanny tryskające diamentami mogą być ładne, ale w gruncie rzeczy nie służą żadnemu konkretnemu celowi.
Historie te jednak zawsze poruszały jego wyobraźnię, toteż obiecał sobie, że kiedys, kiedyś wybierze się do owych
miast, by obejrzeć je sobie na własne oczy.
W przygranicznych osadach domy wznoszono przeważnie z bali, ale miasta na południu były ponoc zbudowane z
kamienia. Już to samo mogło stanowić dobry powód do wyprawy, lecz Althalus w zasadzie nie interesował się architekturą,
toteż ciągle odkładał decyzję.
A jednak ostatecznie zmienił zdanie. Przyczyniła się do tego smieszna historyjka o upadku Imperium Deikanskiego
zasłyszana w kagwherskiej oberży. Głównym powodem upadku okazał się tak kolosalny błąd, że Althalusowi wydało się
niemożliwe, by ktos przy zdrowych zmysłach mógł go popełnić choćby raz, a cóż dopiero trzy razy.
— Niech wypadną mi wszystkie zęby, jesli łżę — zapewnił go rozmówca. — Mieszkancy Deiki są tak strasznie
zarozumiali, że kiedy dotarła do nich wieść o odkryciu złota w Kagwherze, uznali to za błąd boga. Przecież tak naprawdę
musiał przeznaczyc je dla nich i przez zwykłą pomyłkę dar nie trafił do Deiki, gdzie wystarczyłoby się po niego schylic.
Poczuli się nawet nieco urażeni, ale byli na tyle sprytni, że nie nawymyslali bogu, tylko wysłali wojsko w góry Kagwheru,
by nas, głupich dzikusów, nie dopuścić do złota, które bóg im zesłał. No i kiedy wojsko tu dotarło i zaczęło przysłuchiwac
się opowieściom, ile to niby złota znajduje się w okolicy, żołnierze jak jeden mąż uznali, że życie w armii przestało im
odpowiadac, i rozbiegli się po okolicy, by kopać na własną rękę.
— Co za szybki sposób na utratę armii! — zasmiał się Althalus.
— Fakt, nie ma szybszego — zgodził się rozmówca. — Ale to jeszcze nie koniec. Senat, który manipuluje rządem
Deiki, poczuł się tak zawiedziony, że natychmiast wysłał w poscig drugą armię, by wymierzyła tej pierwszej karę za
lekceważenie obowiązków.
— Nie mówisz chyba poważnie! — wykrzyknął Althalus.
— Ależ tak! To własnie zrobili. No i żołnierze z tej drugiej armii, nie chcąc okazac się głupszymi od tamtych,
odwiesili swe miecze i mundury, po czym także ruszyli na poszukiwanie złota.
Althalus ryknął smiechem.
— To najlepsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałem!
— Dalej jest jeszcze ciekawiej. Senat imperium po prostu nie mógł uwierzyc, że dwie armie do tego stopnia
zlekceważyły swe obowiązki. W końcu żołnierze biorą całego miedziaka za każdy dzien służby, prawda? Senatorowie poty
wygłaszali do siebie mowy, aż im mózgi zasnęły, i wtedy własnie puścili wodze głupoty zupełnie, gdyż zdecydowali się
wysłać trzecią armię, żeby sprawdziła, co się stało z poprzednimi.
— On to mówi na serio? — spytał Althalus drugiego bywalca oberży.
— Tak mniej więcej to wyglądało, cudzoziemcze. Mogę przysiąc, bo sam byłem sierżantem w tej drugiej armii.
Panstwo-miasto Deika sprawowało dotąd rządy nad całym cywilizowanym swiatem, ale odkąd wysłali trzy armie w góry
Kagwheru, nie starczyło im oddziałów wojska nawet do patrolowania własnych ulic, a cóż dopiero innych krain. Nasz
senat nadal wydaje prawa, które mają obowiązywac w innych krainach, ale nikt ich już nie słucha. Do senatorów jakoś to
nie dociera, więc ogłaszają coraz to nowe prawa podatkowe i inne, a ludzie spokojnie je ignorują. Nasze przeswietne
imperium obróciło się w najświetniejszy dowcip.
— Może zbyt długo zwlekałem z wycieczką do cywilizowanego swiata — mruknął Althalus. — Skoro mieszkancy
Deiki są aż tak głupi, człowiek mojej profesji po prostu musi złożyć im wizytę.
— Ach tak? — zainteresował się były żołnierz. — Wolnoż wiedzieć, jaka to profesja?
— Jestem złodziejem. A dla naprawdę dobrego złodzieja miasto pełne głupich bogaczy to miejsce najbardziej
upragnione po raju.
— A więc wszystkiego najlepszego, przyjacielu! Nigdy nie przepadałem za senatorami, którzy nie mają nic lepszego
do roboty, jak obmyślać nowe sposoby zadania mi smierci. Ale mimo wszystko radzę uważać. Senatorzy kupują miejsca w
tym boskim gremium, a to oznacza, że są bogaci. Bogaci senatorzy ustanawiają prawa chroniące bogaczy, a nie zwykłych
ludzi. Jesli cię w Deice złapią na kradzieży, marny twój los.
— Nigdy jeszcze nie dałem się złapać, sierżancie — zapewnił go Althalus. — Jestem bowiem najlepszym
złodziejem na swiecie, a na dodatek największym szczęściarzem. Jeśli choćby połowa tego, co tu słyszałem, jest prawdą,
Imperium Deikanskiemu fortuna ostatnio nie sprzyja, a dla mnie jest coraz łaskawsza. Gdyby zas przypadkiem ktoś chciał
się założyć o wynik mojej wizyty, możesz śmiało na mnie stawiac, bo w takiej sytuacji po prostu nie mogę przegrać.
To rzekłszy, opróżnił kielich do dna, skłonił się w pas współbiesiadnikom i dziarskim krokiem ruszył oglądać na
własne oczy cuda cywilizacji.
CZĘSC I
DOM NA KOŃCU ŚWIATA
Rozdział 1
Złodziej Althalus spędził dziesięć dni w drodze do imperialnego miasta Deika. Już u podnóża gór Kagwheru natrafił
DAVID I LEIGH EDDINGS - ODKUPIENIE ALTHALUSA
2 / 234
na kamieniołom wapienia, gdzie wynędzniali niewolnicy ciężkimi piłami z brązu cięli w mozole bloczki budowlane.
Althalus słyszał oczywiscie o niewolnictwie, ale teraz dopiero zobaczył po raz pierwszy prawdziwych niewolników.
Zmierzając ku równinom Equero, szepnął parę sugestywnych słów fortunie; jesli naprawdę go kocha, to zrobi wszystko, by
uchronić swego podopiecznego od tak parszywego losu.
Miasto Deika leżało na południowym koncu wielkiego jeziora w północnym Equero i było jeszcze bardziej
imponujące, niż głosiły opowiesci. Otaczał je wysoki mur z bloków wapienia, z takich samych wzniesiono wszystkie
budynki.
Szerokie ulice Deiki były wybrukowane kamieniami, a gmachy publiczne pięły się pod samo niebo. Wszyscy
znaczniejsi mieszkancy nosili wspaniałe lniane oponcze. Prywatne domy rozpoznawało się po posągu właściciela,
przeważnie tak pochlebnym, że tylko przez czysty przypadek dawało się go zidentyfikowac.
Althalus miał na sobie strój stosowny na terenach przygranicznych, toteż kiedy podziwiał cuda miasta, przechodnie
obrzucali go raz po raz pogardliwymi spojrzeniami. Wkrótce miał tego dość, więc wyszukał inną dzielnicę, gdzie ludzie
nosili skromniejszą odzież i nie zachowywali się tak wyniosle.
Wreszcie udało mu się zlokalizować rybacką tawernę nad jeziorem. Zatrzymał się tam, by posłuchac rozmów, gdyż
wiedział, że rybacki ludek uwielbia gadać. Usiadł sobie z kielichem kwasnego wina, starając się nie rzucać w oczy upapra-
nym smołą mężczyznom, którym gęby się nie zamykały.
— Nie przypominam sobie, bym cię tu kiedys widział — zwrócił się do niego jeden z bywalców.
— Nie j estem tutej szy.
— Tak? A skąd przybywasz?
— Z gór. Przyszedłem popatrzec sobie na cywilizowany świat.
— No i co sądzisz o naszym miescie?
— Robi wrażenie. Jestem niemal tak zachwycony, jak niektórzy wasi bogacze sobą.
Jakis rybak zaśmiał się cynicznie.
— Widzę, że przechodziłes przez forum.
— Jesli mówisz o placu, gdzie stoją te draczne budynki, to tak. Jak dla mnie, możesz je sobie zabrac.
— Nie podoba ci się nasze bogactwo?
— Na pewno nie tak jak im. Ludzie tacy jak my powinni za wszelką cenę unikac bogaczy. Wcześniej czy później
zaczynamy kłuć ich w oczy.
— Jak to? — wtrącił się inny rybak.
— Cóż... Faceci, co snują się po forum w smiesznych szlafrokach, wciąż krzywo na mnie patrzą. A człowiek, który
ciągle krzywo patrzy, dostaje w koncu zeza.
Towarzystwo ryknęło smiechem i atmosfera w tawernie zaraz stała się bardziej swobodna i przyjacielska. Althalus
zręcznie skierował rozmowę na drogi swemu sercu temat i całe popołudnie upłynęło na pogwarkach o zamożnych
mieszkancach Deiki. Wieczorem Althalus mógł już odnotować w pamięci kilka imion. W ciągu kolejnych dni zawężał swą
listę, by ostatecznie zdecydowac się na handlarza solą, niejakiego Kweso. Udał się na targ, odwiedził wyłożone marmurem
publiczne łaźnie, wreszcie sięgnął do sakiewki, by kupic trochę ubrań bardziej dostosowanych do aktualnej deikanskiej
mody. Z oczywistych powodów kluczowym okresleniem dla złodzieja wybierającego strój do celów roboczych jest „nie
dający się opisać". Kilka następnych dni i nocy Althalus spędził w dzielnicy bogaczy, obserwując obwarowany murem dom
kupca Kweso. Sam Kweso był łysym grubaskiem o różowych policzkach i czyms w rodzaju życzliwego uśmiechu na
twarzy. Althalusowi udało się przy kilku okazjach podejść na tyle blisko niego, aby usłyszec, co mówi. Zdążył nawet
polubić owego tłuścioszka, no, ale to się w koncu zdarza. W gruncie rzeczy wilk także czuje pewną sympatię do jelenia.
Althalus dowiedział się imienia jednego z najbliższych sąsiadów Kwesa i pewnego ranka, przybrawszy stosowną
urzędową minę, zapukał do jego drzwi. Po chwili zjawił się służący.
— Tak? — zapytał.
— Chciałbym się widzieć z panem Melgorem — powiedział uprzejmie Althalus. — Chodzi o interesy.
— Niestety, pomylił pan adres. Melgor mieszka dwa domy dalej. Althalus klepnął się w czoło.
— Ależ jestem głupi! Najmocniej przepraszam, że przeszkodziłem — kajał się, podczas gdy jego oczy pracowały na
najwyższych obrotach. Zatrzask nie należał do skomplikowanych, a z korytarza w głąb domu prowadziło kilkoro drzwi.
Althalus sciszył głos: — Mam nadzieję, że ten łomot nie obudził waszego pana.
Służący uśmiechnął się przelotnie.
— Nie sądzę. Sypialnia pana znajduje się na górze, w tylnej części domu. Zresztą mój pan zwykle o tej porze i tak
jest już na nogach.
— Co za szczęście! — przedłużał rozmowę Althalus, nie dając oczom ani chwili spoczynku. — Powiadasz, że pan
Melgor mieszka dwa domy dalej?
— Tak jest. — Służący wychylił się przez próg. — O, tam, to ten dom z niebieskimi drzwiami. Nie można go nie
zauważyć.
— Serdeczne dzięki, przyjacielu. Raz jeszcze przepraszam za najscie.
Althalus zawrócił na ulicę, uśmiechając się od ucha do ucha. Szczęście nadal tuliło go do piersi. Rzekoma pomyłka
dostarczyła mu więcej informacji, niż się spodziewał. Dzięki swemu szczęściu wyciągnął ze służącego te wszystkie
ciekawostki. Nadal było jeszcze bardzo wczesnie, więc jeśli Kweso zwykł wstawać o tej godzinie, zapewne wczesnie się
kładzie. O północy powinien już spać jak zabity. W starym ogrodzie wokół domu rosną duże drzewa i bujnie kwitnące
krzewy, jest więc gdzie się schronić. Przedostanie się do domu to drobnostka, a teraz Althalus już wiedział, gdzie jest
sypialnia Kwesa. Pozostaje tylko wślizgnąć się do srodka około północy, pójść prosto do sypialni i za pomocą
przytkniętego do szyi noża namówic Kwesa do współpracy. Cała sprawa nie powinna zająć wiele czasu.
Niestety, stało się inaczej. Handlarz solą wyraźnie pod poczciwą facjatą ukrywał znacznie bystrzejszy umysł, niżby
się zdawało. Niedługo po północy sprytny złodziej pokonał mur i przemknął się przez ogród do domu. W srodku panowała
cisza, zakłócana tylko chrapaniem dobiegającym z kwater służby. Cicho jak cien Althalus dotarł do podnóża schodów i
rozpoczął wędrówkę na górę.
W tym własnie momencie rozpętało się istne piekło. Trzy psy miały rozmiary sporych cielaków, a od ich basowego
szczekania dom aż się zatrząsł w posadach.
Althalus błyskawicznie zmienił plany. Świeże nocne powietrze na ulicy wydało mu się nagle niezwykle pociągające.
DAVID I LEIGH EDDINGS - ODKUPIENIE ALTHALUSA
3 / 234
Psy u podnóża schodów nie zamierzały jednak rezygnowac. Ruszyły w stronę intruza, obnażając szokująco wielkie kły.
Na górze rozległy się krzyki i ktos zaczął zapalać świece. Althalus czekał w napięciu, póki psy omal go nie dopadły.
Wówczas z akrobatyczną zręcznością, o którą dotąd nawet siebie nie podejrzewał, przeskoczył przez zwierzaki, sturlał się
na sam dół i wybiegł na zewnątrz.
Kiedy pędził przez ogród, scigany przez psy, usłyszał koło lewego ucha charakterystyczny swist. Ktoś z domu —
albo rzekomy poczciwiec Kweso, albo jeden z jego prostodusznych służących — musiał byc nadzwyczaj zręcznym
łucznikiem.
Gdy Althalus wdrapywał się na mur, psy gryzły go już po nogach. Z tyłu sypały się kolejne strzały, trafiając w
kamienie, których odpryski wbijały mu się w twarz. Przeturlał się na drugą stronę i opadł na ulicę. Ledwie dotknął nogami
bruku, a już gnał przed siebie. Nie tak sobie to zaplanował. Po karkołomnym skoku ...