Zażegnany konflikt z lekarzami to tylko szczyt góry problemów
ARŁUKOWICZ MUSI ODEJŚĆ! Str. 2, 8-9, 11, 24-25
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 2 (775) 15 STYCZNIA 2015 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Następny numer „Faktów i Mitów ” w nowej szacie i objętości!
Str. 7
Str. 3
Str. 15
ISSN 1509-460X
Str. 14
2
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y
Dogadzacze
Kiedy zamykaliśmy ten numer, media donosiły o podpisaniu porozumienia pomiędzy protestującymi lekarzami i Ministerstwem Zdrowia. Pacjenci mogą korzystać z przychodni, a rząd uniknął zupełnej kompromitacji. Choć za zafundowanie Polakom wielodniowego horroru i tak Arłukowicz powinien odejść. Kolejna afera wokół marszałka Radosława Sikorskiego, tym razem tłumaczeniowa, związana jest z zatrudnieniem za duże pieniądze w MSZ byłego ambasadora Wielkiej Brytanii (patrz str. 24–25). Problem leży nie tylko w pieniądzach, ale też w fakcie, że dostęp do planów polskiego MSZ ma dyplomata obcego państwa, a więc także jawny współpracownik jego tajnych służb. Traf chce, że tego samego państwa, którego obywatelem był do niedawna Sikorski. Miał rację były minister Sienkiewicz, że państwo polskie właściwie nie istnieje… Polski rząd zamierza zrestrukturyzować górnictwo. Zdaniem „Dziennika Gazety Prawnej” restrukturyzacja ta ma polegać na zamknięciu „4 bądź 5 kopalń”, zwolnieniu „4 bądź 5 tys. ludzi” oraz zachęcaniu kolejnych osób do dobrowolnych odejść z pracy za pomocą wielomiesięcznych odpraw. Nie przewiduje ona jednak tworzenia nowych miejsc pracy dla zwalnianych górników. Może w zamian jeszcze bardziej dofinansuje się na Śląsku Caritas? Tuż po wypasionych tacach świątecznych i skrzynkach stajenkowych zaczęła się parafialna zbiórka kolędowa, zwana też rajdem Świętego Mikołaja, lotem Batmana lub krążeniem sępa. W tym roku ksiądz poborca jak zwykle ominął redakcję „FiM”, co poczytujemy sobie za dobrą noworoczną wróżbę. Program „Mieszkanie dla Młodych” mający ułatwić młodym kupno własnego „M” nie spełnił pokładanych w nim nadziei ani nie rozwiązał problemów związanych z budownictwem mieszkaniowym („FiM” 6/2013). Rząd założył, że z dopłat na zakup lokali skorzysta 36 tys. rodzin, a skorzystało zeń 13 tys. Być może dlatego, że dofinansowanie dotyczyło sporych mieszkań sprzedawanych na rynku pierwotnym, a młodych zwykle nie było na nie stać. Ciekawe, czy rząd pójdzie za ciosem i rozpisze program „Apartament dla Bogatych”? Prezes Jarosław Kaczyński nie ma szczęścia do swych „kociaków”. Posłanki PiS strzelają gafę za gafą. Ledwo zdążyła ucichnąć afera wywołana przez Krystynę Pawłowicz konsumującą „coś na ciepło” na sejmowej sali, a już atmosferę podgrzała Gosia Gosiewska, która w okresie świąt postanowiła odwiedzić Ukrainę. Najpierw pozowała do zdjęcia z uzbrojonym w kałacha bojownikiem ukraińskiego batalionu faszyzującego „Ajdar”, a potem awanturowała się z ukraińską obsługą lotniska w Charkowie. Bo była „po piwie”. Jak to porządna katoliczka w święta. Kongres Nowej Prawicy odwołał z funkcji prezesa Janusza Korwin-Mikkego. Według dziennika „Rzeczpospolita” koledzy partyjni są wściekli na Korwina za skandal obyczajowy – romans i urodzone niedawno nieślubne dzieci. Uważają, że to nie licuje z konserwatywnym obliczem partii. Nie oznacza to jednak zupełnego zerwania z Korwinem, choć ten się bardzo dąsa. Partia będzie popierała jego kandydaturę w wyborach na prezydenta, pardon, króla Polski. Cóż, wart Pac pałaca, a pałac Paca. Nad kwestią więzień CIA oraz tortur w Polsce zapadła niemal głucha cisza. Na szczęście 21 znanych osób napisało list otwarty w tej sprawie, domagając się śledztwa i jasnego potępienia naruszania prawa. Co rzadkie w Polsce, są tam głównie naukowcy „od prawa do lewa”: Krasnodębski i Zoll, ale także Łętowska, Modzelewski i Płatek. Ręce się składają do oklasków. Sąd Okręgowy w Warszawie cofnął karę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta nałożoną na Naczelną Radę Lekarską za zniechęcanie lekarzy do przepisywania tzw. leków homeopatycznych, czyli środków pozbawionych substancji leczniczych. Miejmy nadzieję, że pod lupę pójdą także tzw. suplementy diety, które obiecują zdrowie bez żadnych dowodów na skuteczność działania. W Solcu-Zdroju dziwne włamanie w kościele. Sprawcy opróżnili kilka skarbon z pieniędzy, hostie rozsypali, a część ułożyli w… znak krzyża. Proboszcz mówi o profanacji, choć krzyże układają zwykle ludzie wierzący. Nas dziwi, że nikt nie uznaje za profanację ustawiania w kościele skarbon. Wszak Jezus przestrzegał przed kupczeniem w świątyni… W Jedlinie-Zdroju można sobie zamówić serwis esemesowy z miejskimi wiadomościami. A wśród nich zaproszenia – na koncert kościelnego chóru, na spotkanie z biskupem itp. I tak klerykalizacja wkracza do nas nowymi szlakami – przez usługi telefoniczne za miejskie pieniądze. Polska jest bardzo zamożnym krajem. Ministerstwo Kultury i Muzeum Morskie w Gdańsku wydadzą nieznaną jeszcze kwotę pieniędzy na poszukiwanie… wraku ORP „Orzeł” z II wojny światowej. Jak wiadomo, jest to sprawa absolutnie priorytetowa w kraju, w którym dzieci leczy się dzięki dorocznym zbiórkom charytatywnym.
S
ą na świecie różne tradycje noworoczne. Włosi skaczą do Tybru, Rosjanie zakładają nową bieliznę, Brazylijczycy tańczą sambę itd. Z kolei Polacy bawią się w chowanego... z lekarzami, biegając od przychodni do przychodni. Często z chorymi dziećmi na rękach. Tym razem powodem jest dobra wola ministra Arłukowicza. Aby nie być posądzonym o zaniechanie w walce z długaśnymi kolejkami do onkologów, w pakiecie onkologicznym, który „FiM” skrytykowały już przeszło pół roku temu (nr 20/2014), upoważnił on lekarzy pierwszego kontaktu do wystawiania tzw. zielonych kart na badania bez kolejki. Jednocześnie NFZ zniósł limity kwotowe na te badania i leczenie nowotworów. Genialny minister, prawda? Wreszcie ludzie przestaną umierać w kolejkach do onkologów. Zbawiciel po prostu! Problem w tym, że min. Arłukowicz postanowił, że na tę zbawienną okoliczność… nie dołoży NFZ-etowi ani złotówki. A „zielona karta”? Przyda się mniej więcej tak, jak kartka na 100 kg mięsa w 1982 roku. Lekarze mają dostawać mniej pieniędzy za więcej pracy. Jedyną, bo najsilniejszą grupą, która wywalczyła pieniądze za dodatkowe badania onkologiczne, są lekarze rodzinni, którym obiecano wpierw 800 mln, a po protestach – 1,17 miliarda zł na rok (katecheci dostają 1,4 mld). Wielu lekarzy twierdziło, że to wciąż za mało, i nie podpisało kontraktów. Ale minister nie odpuścił w walce o dobro pacjenta. Wymyślił, żeby chorych opuszczonych przez lekarzy skierować do innych lekarzy lub szpitalnych oddziałów ratunkowych. W ten sposób człek z anginą albo taki, który chce tylko przedłużyć zwolnienie, miałby czekać w kolejce pół dnia lub pół nocy – bo takie byłyby tam wówczas realia – razem z ofiarami wypadków drogowych, prób samobójczych itp. Jaki może być bowiem kolejny genialny dekret Arłukowicza? Żeby rozładować kolejki do szpitalnych SOR-ów, ciężko rannych ludzi z wypadków można od razu rozwozić do sanatoriów. Oczywiście bez dopłaty za operacje czy przeszczepy. Wystarczą przecież dwa, trzy dodatkowe łóżka i parę skalpeli. Powietrze świeże w uzdrowiskach, to i rehabilitacja szybsza. Co więcej, w ten sposób można zaoszczędzić na transporcie, bo niektórzy – na przykład po urazach kręgosłupa – i tak by w końcu trafili do Lądka-Zdroju. A w ogóle to dlaczego kowale wciąż nie rwą zębów, jak przed wojną? Komu to przeszkadzało?! Na szczęście minister zawarł porozumienie z lekarzami i gabinety otwarto. Obawiam się jednak, że pożar został przykryty płachtą. Pieniędzy na leczenie jest wciąż za mało. Średnia krajów OECD przeznaczana na opiekę zdrowotną to 9,5 proc. budżetu; w Polsce – tylko 4,4 proc., i to po zdublowaniu tej wartości w czasie ostatniej dekady. Niestety, wciąż ważniejsze od zdrowia Polaków jest m.in. podlizywanie się Amerykanom, czyli zakupy dwukrotnie przepłaconych samolotów F-16 i ostatnio trzykrotnie przepłaconych nieprzydatnych rakiet. A także radosne podwyższenie budżetu obronnego do 2 proc. PKB przez prezydenta Komorowskiego, premier Kopacz i min. Siemoniaka. Wielu Polaków wyraża obawy, czy biedne państwo – które ma takie, a nie inne priorytety i marnotrawi miliardy złotych – stać będzie na wypłatę rent i emerytur. To kluczowe dziś pytanie, zwłaszcza jeśli wziąć pod
uwagę zawał finansów ZUS-u, kierowanego przez aktywistę Opus Dei. Ale kogo z obecnej władzy obchodzą polscy „robole” ze stawkami godzinowymi należącymi do najniższych w Europie, a tym bardziej chorzy przeganiani z przychodni na pogotowie? Kto, zarabiając 30–40 tys. na miesiąc i lecząc się w szpitalu rządowym czy klinice MSW, ma wyrzuty sumienia, że ponad połowie emerytów po 40 latach pracy nie wystarcza na wykup recept, opłaty za mieszkanie i godne wyżywienie? Śmiem twierdzić, że nikt. A jeśli nawet, to od oczyszczania sumień są w Polsce konfesjonały. Skąd u nas taka znieczulica na niedolę; ślepota na niesprawiedliwość? Czy ma ona głębsze korzenie? Czy chodzi tylko o wiecznie krótką kołdrę? Pewnie – powiecie – znów teraz będzie narzekał na Kościół… No to niech ponarzeka ktoś inny. Jacek Żakowski, z pewnością jeden z najmądrzejszych polskich dziennikarzy, który niedawno przeszedł operację usunięcia guza trzustki, powiedział w wywiadzie dla świątecznego „Newsweeka”: „Kultura demokratyczna w Polsce dopiero zaczyna się kształtować. Nie jest też przypadkiem, że w krajach prawosławnych i katolickich demokracja wygląda inaczej niż w krajach protestanckich. I nie jest też przypadkiem, że nagle mamy taką liczbę prawicowych młodych ludzi w Polsce, to jest konsekwencja systemu edukacyjnego; tego, co katecheci mówią w szkole, tego, jak szkoła jest prowadzona, tego, co jest w przekazie publicznym. W tym przekazie jest głęboka pogarda dla wszystkich lewicowych wartości o charakterze wspólnotowym, empatycznym”. Dalej mówi, że wiara katolicka, która dominuje w Polsce – krzykliwa, bez empatii, za to z pogardą dla inaczej myślących – jest „straszliwym zagrożeniem”. Nawet śmiertelnym: „Jak ktoś wierzy, że szatan osobowy chodzi po ziemi, to jest to dla innych groźne. Jeżeli ktoś ma poczucie jakiegoś ładu definitywnie określonego, to nie ma problemu z tym, żeby cię zabić”. Żakowski mówi o ułomności Kościołów prawosławnego i katolickiego, opartych głównie na ludzkiej tradycji. Otóż tradycja ta (podobnie jak islam) umieszcza Boga, przykrojonego do własnych potrzeb, w centrum świata i życia społeczeństw. Boga, nie człowieka. Wierni tysiące razy w kazaniach słyszą, że życie ludzkie na ziemi to chwila, że jesteśmy „pyłem”, „prochem”, „nicością”. Liczy się tylko cześć oddawana „Bogu”, rzekomo łaknącemu wciąż nowych hołdów. Oczywiście za pośrednictwem „Jego Kościoła”. A zatem – nie podwyżka płac i innych świadczeń, nie wyższy budżet NFZ, nie dożywianie 700 tysięcy głodnych polskich dzieci, tylko nowe świątynie, wyższe dotacje, zwolnienia z podatków, kult, pokora itp. Małe wspólnoty protestanckie i ewangeliczne, do których na szczęście przechodzi coraz więcej Polaków katolików, nie wymyślają własnych teologii, nie zabiegają o władzę i pieniądze, lecz kierują się słowami Jezusa, głównie zasadą: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25. 40). Dlatego to one mają prawo nazywać się chrześcijańskimi. Podobnie, choć inaczej, humaniści i ateiści widzą – w odróżnieniu od kościelnych „dogadzaczy” – ludzi i ich problemy. Na razie jednak rządzący III RP wolą dogadzać „Bogu” niż ludziom. JONASZ
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
GORĄCY TEMAT
Akcja służb w wietnamskim „kasynie”
Pokera w Polsce „uprawia” 800 tys. Polaków
Pokerowa Kap(l)ica Wiceminister finansów i szef Służby Celnej Jacek Kapica ujawnił pod koniec ubiegłego roku w Sejmie, że prokuratury wraz z urzędami celnymi zebrały dane 24,6 tys. internetowych pokerzystów. Wobec ponad tysiąca z nich już toczy się postępowanie karnoskarbowe. Są też pierwsze wyroki. Pod koniec 2014 r. Sąd Rejonowy w Szczecinku wymierzył 5 tys. zł grzywny mężczyźnie, który w latach 2009–2011 brał udział w zakazanych prawem „zagranicznych grach losowych i zagranicznych zakładach wzajemnych”. W Polsce za taką zakazaną grę uznaje się popularnego pokera, gdy stawką są w nim jakiekolwiek nagrody. Według szacunków zawodowo, amatorsko lub dla zabawy gra w niego aż 800 tys. Polaków! Marcin Horecki, prezes Stowarzyszenia „Wolny Poker”, jeden z najlepszych polskich pokerzystów, wyjaśnia, że nie jest to gra losowa, najwięcej bowiem zależy od umiejętności pokerzysty. Dostrzeżono to np. we Francji i Włoszech, gdzie poker kwalifikowany jest w tamtejszym prawie jako gra umiejętności. W Danii – jako gra umiejętności z czynnikiem losowym. Pokerzyści w Polsce od lat zabiegają o zmianę niemądrego polskiego prawa. Zupełnie niepotrzebnie stworzono szarą strefę, która legalnie mogłaby budżet państwa zasilić kwotą nawet 430 mln zł rocznie. Horecki podkreśla: „To nie jest rynek, który byłby dopiero tworzony, ale on już teraz istnieje, wymaga jedynie rozsądnej regulacji”.
Bandyta czy pokerzysta? W 2011 r. w Szczecinie miał miejsce pamiętny nalot służb na prywatny turniej pokerowy zorganizowany z okazji 50 urodzin Ireneusza G.
Uczestnicy zrzucili się po 220 zł na przyjęcie i turniej. Nie spodziewali się, że na imprezę wkroczą funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego w asyście celników. Zatrzymano wówczas 90 osób. Przeciwko 41 z nich skierowano akty oskarżenia. 49 osób przyznało się do winy i dobrowolnie poddało karze. Prokuratura oskarżyła dwóch uczestników dodatkowo o organizację nielegalnej gry, za co grozi do trzech lat więzienia…
wówczas grę w pokera, choć przed 2009 r. Polacy z powodzeniem reprezentowali kraj w rozmaitych zawodach nad Wisłą, organizowali turnieje i zarabiali na tym niezłe pieniądze. Rynek gier hazardowych w Polsce funkcjonuje fatalnie. 95 proc. zakładów sportowych i niemal 100 proc. gier w pokera odbywa się nielegalnie, m.in. poprzez zagraniczne strony internetowe. W oświadczeniu Stowarzyszenia „Wolny Poker” czytamy, że
Ponad 24 tys. osób może spodziewać się postępowań karno-skarbowych. Zdaniem rządu i Służby Celnej to przestępcy – zdarzyło im się zagrać w Internecie w pokera… Podobnie było w Rzgowie pod Łodzią. Funkcjonariusze CBŚ, Izby Celnej oraz Straży Granicznej zlikwidowali tam „nielegalne kasyno”. Odtrąbiono to jako niebywały sukces służb. Nad sprawą pracowano rzekomo kilka miesięcy. Okazało się, że „jaskinią hazardu” była buda na tyłach centrum handlowego. Grało w niej w pokera dziewięciu Wietnamczyków. Na policyjnych zdjęciach widać, że największym nominałem, jaki obcokrajowcy wrzucali do puli, było… 50 zł. W rzgowskim „nielegalnym kasynie” znajdowało się kilka podrapanych, drewnianych stołów, krzesła i telewizor. Uzbrojeni po zęby funkcjonariusze wyglądali mocno egzotycznie w tak prozaicznej scenerii…
Państwo traci miliardy Ustawa hazardowa została wprowadzona w 2009 r. w ekspresowym tempie. Popełniono wówczas masę błędów. Na przykład nie sprawdzono jej zgodności z prawem unijnym. Niemal całkowicie zdelegalizowano
3
ustawa hazardowa „nie została notyfikowana do Komisji Europejskiej, na co uwagę zwracała zarówno Komisja Europejska, jak i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. (…) pojawiają się powszechne wątpliwości co do mocy prawnej tejże ustawy. Wprowadziła ona zakaz gry w pokera w Internecie, zakaz pokera na żywo poza kasynami bez wpisowego, ale z nagrodami, zakaz gier stolikowych nawet w kasynach i zezwolenie wyłącznie w kasynach na grę turniejową, lecz obłożoną zaporowym i niespotykanym w Unii Europejskiej 25-procentowym podatkiem od całej puli nagród. Powyższe zakazy pozbawiły dziesiątki tysięcy fanów pokera możliwości legalnej i bezpiecznej gry. Gra w pokera została więc prawie całkowicie zdelegalizowana, a firmy oferujące grę w pokera w całej Unii Europejskiej nie otrzymały możliwości prowadzenia swojej działalności legalnie w Polsce”. Znający problematykę poseł Artur Górczyński z PSL podkreśla, że te zakazy powodują ogromne straty dla budżetu państwa. Jego zdaniem przychody z opodatkowania
okera w Polsce przyniosłyby 430 p mln zł rocznie. Razem z zakazaną bukmacherką i innymi grami – nawet 5 mld zł! Zakładany deficyt budżetowy w 2015 roku ma wynieść 46,08 mld zł. Przychody z zakazanych dziś gier pokryłyby ponad 10 proc. tego deficytu… Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w raporcie „Straty budżetu państwa z powodu błędów Ministerstwa Finansów” wskazuje: „Z prawno-ekonomicznego punktu widzenia pod rządami starej ustawy rynek hazardowy był regulowany. Wymagano uzyskania stosownego zezwolenia, od momentu uchwalenia nowej podlega już jedynie zasadom ogólnym prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce, czyli ustawie o swobodzie działalności gospodarczej”. Ustawa uderzyła też w branżę automatów o niskich wygranych (do 50 zł). Firmy, którym odebrano licencję i skonfiskowano maszyny do gier, obliczają swoje straty na ok. 8 mld zł. Wiele z nich kieruje sprawy do sądów i otrzymuje odszkodowania, oczywiście płacone z naszych podatków.
Ochrona przed uzależnieniem? Minister Kapica twierdzi, że „zakazując gry w pokera, państwo chroni ludzi przed uzależnieniami”. Rząd PO-PSL zakazuje nie tylko „uzależniającego” pokera, ale także innych gier hazardowych oferowanych przez zagraniczne firmy, które nie mają polskiej licencji. A przecież państwo – tak zatroskane o nasze uzależnienia – pozwala na natrętną reklamę krajowych gier liczbowych! Zarobi na tych grach w tym roku 1,25 mld złotych. Policja robi naloty na imprezy urodzinowe i zbiera dane grających internautów. Nic jednak nie robi
z nierejestrowanymi automatami do gier, które pojawiają się w Polsce jak grzyby po deszczu i nie przynoszą do budżetu ani złotówki, gdyż działają nielegalnie. W barach piwnych pełno „jednorękich bandytów” i innych podobnych maszyn. Najwidoczniej jednak obława na taki bar jest mniej spektakularna niż likwidacja wietnamskiego „kasyna”.
Rząd gra nielegalnie? Wątpliwości budzi także sposób zdobycia danych 24,6 tys. internetowych graczy w pokera. Poseł Górczyński twierdzi, że nie odbyło to się zupełnie legalnie: – Minister Kapica przekonuje, że wszedł w posiadanie tych informacji przez przypadek, a dokładnie podczas pracy przy innej sprawie. Moim zdaniem ktoś złamał ustawę o ochronie danych osobowych, banki przekazały prywatne dane albo zrobił to operator internetowy. Normalnie to powinno wyglądać tak, że jeśli Kowalski ma zarzut grania w pokera w sieci, to odpowiednie służby proszą go o wyciągi bankowe. Wówczas dla dobra śledztwa takie dane mogłyby być udostępniane. Obecnie nie wiadomo, jakim sposobem zdobywa się chronione informacje i dobiera do nich wspomnianego Kowalskiego. Minister wyjaśnia, że „działania Służby Celnej – w tym i te skierowane w stosunku do sprawców przestępstw skarbowych związanych z nielegalnymi grami hazardowymi – wykonywane są wyłącznie w ramach i na podstawie obowiązującego prawa. Wykorzystywane źródła informacji są legalne, a same informacje są pozyskiwane zgodnie z zasadami określonymi właściwymi przepisami. W zakresie objętym pytaniami, Służba Celna nawiązała m.in. współpracę z policją i prokuraturą”. Choć wiceszef MF przekonuje o legalności działań podległych mu służb, to nie potrafi wskazać źródła pozyskania personaliów tysięcy internatów. Do sprawy wrócimy. ARIEL KOWALCZYK
[email protected]
4
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Matka Boska NFZ-owska Wiara w boską opatrzność ułatwia życie. Zwłaszcza w kraju, w którym zamykają przychodnie lekarskie. Jedną z popularnych w Kościele modlitw na wszystko – problemy z pracą, sercowe, ale przede wszystkim zdrowotne (od kataru po nowotwory, nawet te uznawane za nieuleczalne) – jest nowenna pompejańska. W jej skuteczność wierzy wielu wiernych, a jeśli uwierzą wszyscy, to do przychodni będziemy wchodzić bez kolejki! Kariera leczniczej nowenny pompejańskiej zaczęła się dawno temu, bo w XIX wieku. Do ciężko chorej 21-letniej Włoszki Fortunaty Agrelli przyszła Maryja i kazała jej odmawiać różaniec przez bite 54 dni. Pierwsze 27 dni miała błagać o uleczenie, a przez następne 27 – dziękować za nie. Dziewczyna – jak to w katolickich legendach bywa – wzięła i wyzdrowiała. Sam ówczesny papież dowiedział się o „cudzie” i ogłosił, że w Pompejach zamieszkała Matka Boska Pompejańska, która tym różni się od innych Maryi (w tym kilkudziesięciu „naszych”), że leczy z każdej choroby akurat po 54 dniach odmawiania paciorkowych zdrowasiek. Kiedy modlący się wcale
nie wyzdrowieje, ale umrze, propagatorzy „pompejańskiej” wyjaśniają: „Otrzymał łaskę dobrej śmierci i ocalenie duszy przed wiecznym potępieniem”. Oznacza to, że skuteczność Matki Boskiej Pompejańskiej jest zawsze 100-procentowa. Nie to co Arłukowicza czy NFZ-etu. Po każdej nowennie można zmawiać kolejną już w innej sprawie. Szczęśliwie uzdrowieni na ciele mogą następnie wybawić swoje rodziny od cierpień duchowych! Lektura świadectw po interwencjach Matki Boskiej Pompejańskiej może pomóc w pisaniu scenariuszy do kolejnych odcinków „M jak miłość” (strona www.pompejska. rosemaria.pl). Jakaś pani opowiada:
Mówi się, że Polska ma pecha do historii i geografii. Możliwe. Ale jeszcze większym nieszczęściem są jej własne elity. Nie mieliśmy szczęścia do przywódców. Rzeczpospolitą wykończyły szlacheckie elity pogrążone w samozadowoleniu i obłąkańczym wyzysku reszty społeczeństwa. II RP przepadła przez mocarstwowe mrzonki i brak trzeźwego osądu rzeczywistości. III RP, idąc wzorem poprzedniczek, postawiła dobro elit nad szczęście pozostałych i obudziła się z ręką w IV RP. Ale na krótko. Znów usypia siebie i nas brakiem trzeźwego osądu. Kwintesencja elit III RP, czyli „Gazeta Wyborcza”, opublikowała niedawno serię tekstów poświęconych stosunkom państwo–Kościół. Autorem dwóch tekstów jest Adam Szostkiewicz, specjalista od spraw kościelnych „Polityki”, czyli tygodnika należącego do tego samego mniej więcej środowiska co „GW”. Redakcja tak streszcza jego wywody: „Państwo nie powinno być klerykalne ani ulegać klerykałom. Podobnie jak ulegać antyklerykałom. Państwo jest dobrem wspólnym jednych i drugich”. Zanim zajmę się sednem sprawy, wyjaśnię, że państwo nie jest wspólnym dobrem klerykałów i antyklerykałów, lecz obywateli. Obywateli jako takich, połączonych obywatelskością bez swoich cech jednostkowych. Inaczej państwo nie będzie mogło być wspólne. Będzie pstrokate. Niczyje. Obce dla wszystkich. Teza Szostkiewicza wynika chyba z niezrozumienia tego, czym jest świeckość, czyli wspólna przestrzeń ponad
– Jestem mamą dwóch synów. Młodszy, obecnie student trzeciego roku medycyny, poznał koleżankę o 3 lata starszą od siebie, która w perfidny sposób postanowiła mego syna uwieść! Do tego stopnia, że syn zawalił naukę, porzucił sympatię, pił alkohol i rzadko pojawiał się w domu. Podjęłam nowennę i przed samym jej końcem syn zrozumiał, jakie wartości liczą się najbardziej – wrócił do nauki i do swojej sympatii, która potrafiła mu wybaczyć. Dzisiaj są już narzeczeństwem, za rok ślub. Inna pani też miała problem z „perfidnie uwiedzionym”, tyle że mężem dla odmiany: – Po 3 latach małżeństwa mąż oznajmił, że to koniec, bo zakochał się w innej. Kiedy wyprowadził się z domu, przylgnęłam do Maryi jako ostatniej deski ratunku. O męża walczyłam nowenną pompejańską i regularnym postem – opowiada. Po kilku latach małżonek – pewnie znudzony młodszą d…ą, za to spragniony domowych obiadów – wrócił i jeszcze zapłodnił ją na zgodę. Dziecko w drodze. Chwała Pompejom! JUSTYNA CIEŚLAK
[email protected]
światopoglądami. Nie oznacza ona pstrokacizny wszystkich światopoglądów po trochu, ale wyjścia poza nie. Tylko tam może dojść do spotkania jak równy z równym. Na tej samej zasadzie, na jakiej jako obywatele spotykamy się, a w każdym razie powinniśmy się spotykać – w sądzie, stowarzyszeniu, partii, urzędzie – nie jako biedni i bogaci, ale ponad czy poza tym podziałem. Inaczej także nie ma mowy o równości. Nie zgadzam się z tezą, że w sporze klerykalizm–antyklerykalizm racja leży gdzieś pośrodku. Podobnie jak nie dopuszczam myśli, że w sporze zwolenników tyranii ze zwolennikami wolności prawda znajduje się pomiędzy. Bo racja nie zawsze zajmuje środek. Czasem leży częściowo lub całkowicie po jednej ze stron, czasem nigdzie. Czasem tu i ówdzie. Twierdzić, że ani klerykałowie, ani antyklerykałowie nie mają racji, to jak dowodzić, że racja nie jest po stronie ani zwolenników dyktatury, ani demokracji, ani hitleryzmu, ani jego oponentów. Że jest gdzieś „pośrodku”. Ale co to jest środek w tym przypadku? To jest zbiór pusty! Szostkiewicz dowodzi, że „relacje państwo–Kościół nie są tylko produktem prawa, ale także historii i tożsamości”. Naprawdę?! Czy to znaczy np., że relacje między płciami nie mają spoczywać na obowiązku równego traktowania, ale także na „historii”? Czyli możemy np. nadal palić czarownice (ot, taka wielowiekowa tradycja), ale bardziej humanitarnie? A więc jak? A może tylko kompromisowo przypalać? ADAM CIOCH
[email protected]
RZECZY POSPOLITE
Bałamucenie inteligenckie
Prow inc jałk i OSZOŁOMIONY Zatracił się w świątecznych zakupach mieszkaniec Bielska-Białej. Do tego stopnia, że nie zauważył (?), iż sklep zamykają. Biedaka z opresji wybawiła policja, której jakiś litościwy człowiek zameldował, że ktoś usiłuje rozbić sklepową witrynę. Od wewnątrz.
PERFORMANCE Uczniowie nachalnie szpikowani katechezą dają odpór. I tak w Lęborku trzy szkoły zostały pewnej nocy tuż przed przerwą świąteczną zamknięte na łańcuch i kłódkę. Ktoś zawiesił też kartki z wyjaśnieniem: „Szkoła zamknięta z powodu epidemii debilizmu. Dziś lekcje odbędą się w kościele”.
NA DROBNE WYDATKI Kiedy 12-latek z Siemianowic Śląskich nie dostał kieszonkowego, wygrzebał spośród zabawek imitację granatu i udał się… do banku. Tam – pod groźbą detonacji – zażądał od pracownicy 2 tys. zł. Stanie za to przed sądem rodzinnym.
DESPERAT Policjanci z Bierunia zatrzymali natomiast 19-latka. Chłopak zawinił tym, że miał przy sobie narkotyki. Żeby ratować się z opresji, młodzian zaproponował stróżom prawa pieniądze. Gdy odmówili – seks. Też się nie skusili. Opracowała WZ
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Legalizacja związków partnerskich, homoseksualnych w szczególności jest instytucjonalizacją swoistego popędu, który nie ma nic wspólnego z miłością osobową. (ks. prof. Paweł Bortkiewicz, etyk katolicki)
Widzę, że polscy biskupi jedzą z ręki dyrektorowi Rydzykowi. I boję się, że za rok będą jedli z obu. (Stanisław Tym, publicysta)
O klęsce „Solidarności”, jako buntu klasy robotniczej, która dąży do emancypacji, przesądziły nie czołgi Jaruzelskiego, tylko moment, kiedy strajkujący stoczniowcy padli na kolana i zaczęli się zbiorowo modlić. Było to symboliczne i realne rozbrojenie ideologiczne klasy robotniczej. (Piotr Ikonowicz, Ruch Sprawiedliwości Społecznej)
Nasz bilans po roku 1989 ma jasne strony: demokrację, wolność. Ma jednak też strony ciemne: pozostawienie za burtą znacznej części obywateli. I ta znaczna część będzie głosować na takich jak PiS. PiS jest dla sfrustrowanych, to jest wspólnota emocji negatywnych. (prof. Karol Modzelewski, jeden z czołowych działaczy pierwszej „Solidarności”)
Mam pretensje do żony, że była obojętna religijnie. Bo uważam, że jako matka powinna była zadbać o wychowanie religijne naszych dzieci. Dzieci odeszły od religii, od wiary, bez rozmowy ze mną (…). Oczywiście, że mój pogrzeb będzie kościelny! (Józef Oleksy, były premier, działacz PZPR i SLD)
Dla wielu Polaków na górze jest Pan Bóg, niżej – Matka Boska, a na dole i najbliżej – ksiądz proboszcz. Dla Jezusa brakuje miejsca. Nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić (...). Jeśli chrześcijaństwo przetrwa, to nie na naszej półkuli. (ks. prof. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin)
Istnieje obecnie pewna pokusa potężnego Kościoła, tęsknota za politycznym katolicyzmem, który zaimponowałby ludziom, tak jak w latach 30. (kard. Christoph Schönborn, arcybiskup Wiednia) Wybrali: AC, SH, PPr, ŁP
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
NA KLĘCZKACH
RZĄDOWE WRÓŻBY Elżbieta Bieńkowska, od niedawna unijna komisarz, a wcześniej wicepremier polskiego rządu, zdradziła kulisy swojego warsztatu zawodowego. Otóż chadza ona do wróżki. Opowiedziała o tym jednemu z pism kobiecych. Bieńkowska mówi, że lubi wróżby i horoskopy. „Poprawiają mi humor. Zwłaszcza że ten numerologiczny usłyszałam, kiedy byłam w złym momencie. I on mnie podbudował” – opowiada bez skrępowania. Teraz już wiemy, na jakiej podstawie podejmowano w Polsce kluczowe decyzje rządowe. Na bazie wróżb i czarów. Cóż, taki mamy klimat. ŁP
AMBONA LEKARSKA Część lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego wybrała osobliwą formę odpowiedzi na ataki ministra zdrowia. Poprosili oni proboszczów, aby odczytali ich manifest z ambony. – Nie mamy takich możliwości przekazu, nie jesteśmy fachowcami PR, jakimi dysponuje Ministerstwo Zdrowia, więc szukamy innych kanałów, które umożliwią nam przekazanie informacji – tłumaczył Jan Tumasz. Grupa księży przystała na propozycję medyków. Pewnie w ramach protestu przeciwko płaceniu za nich składki zdrowotnej z naszych podatków. ŁP
ieniądze upomniał się komornik, p który zajął hipoteki archidiecezjalnych nieruchomości. Jedną z nich jest zabytkowy kościół św. Jana, dzierżawiony przez Nadbałtyckie Centrum Kultury. Współpracownicy Głódzia nie poinformowali NCK o komorniczej egzekucji. Zarząd Centrum jest w trwodze, bo już ponoć 30 mln zł zainwestował w renowację budynku. Pod młotek mogą pójść także lokale mieszkalne Caritasu. Mogą, ale – idziemy o zakład – nie pójdą. Arcybiskup Głódź zapewne wysępi te 7 baniek od miasta, województwa czy od którejś z państwowych firm. 7 baniek, które sam nosi w tylnej kieszeni spodni. ŁP
Gronkiewicz-Waltz. Nadpapież inkwizytor Terlikowski zaprotestował, bo według niego pani prezydent „choć ma Boga na ustach, to jej decyzje są antychrześcijańskie”. Nawiązał tym do zwolnienia przez nią Chazana. Przykościelni publicyści w przypływie poetyckiego natchnienia porównywali Gronkiewicz-Waltz do… Heroda, którego udział w orszaku Trzech Króli jest nie na miejscu. My również uważamy – choć z innych powodów – że władza świecka nie powinna uczestniczyć w takich imprezach. ŁP
LIMO OD PAPIEŻA
79-letni ksiądz z Radomia potrącił pieszego na chodniku przed katedrą. Nie przejął się jednak losem swojej ofiary i odjechał z miejsca zdarzenia. Świadkowie potrącenia wezwali policję. Funkcjonariusze zabrali duchownemu prawo jazdy, ale nie zanosi się na to, by miał ponieść karę za brawurę. Jego ofiara, 88-latek, szybko bowiem opuścił szpital. ŁP
MATKA BOSKA KIBOLSKA
ARCYBIEDACZEK Wciąż nie wiadomo, kiedy rozpocznie się przed watykańskim trybunałem proces abpa Józefa Wesołowskiego. Oskarżony o pedofilię były nuncjusz w Dominikanie pląsa sobie po Watykanie oraz po Rzymie. Aż dziw bierze, że do tej pory nigdzie nie „przepadł”. Podobno jego proces nie może ruszyć, bo Wesołowski wpadł... w depresję. Faktycznie, odcięty od dominikańskiego słońca i uciech, pozbawiony dostępu do erotycznych filmików z komputera, były watykański dyplomata może czuć się nieswojo. Jak widać, dobry papież Franciszek wykazuje wielkie zrozumienie dla jego cierpienia. ŁP
GŁÓDŹ W DŁUGACH Archidiecezja gdańska znalazła się w tarapatach finansowych. To pokłosie słynnej afery Stella Maris, której smród wciąż unosi się nad gdańską kurią. Skarb Państwa chce m.in. odzyskać pieniądze, które kościelne wydawnictwo połknęło jako zwrot nienależnego podatku. Nazbierało się tego ok. 7 milionów zł. O te
NIEDZIELNY KIEROWCA
Kabaret Limo nie należy do lubianych przez dewotów. Stało się tak za sprawą lidera grupy, Abelarda Gizy, który zażartował sobie z Benedykta XVI w jednym ze skeczy. Kabaret doświadczył potem embarga, m.in. na sale do występów. Zespół zakończył działalność 31 grudnia 2014 r. i na odchodne znowu dał się we znaki katolikom. W żartobliwym filmiku mającym tłumaczyć przyczyny rozpadu do członków kabaretu zajeżdża limuzyna. Wyskakują z niej gwardzista szwajcarski i papież. Głowa Kościoła rzuca się z pięściami na kabareciarzy i tak oto kończy się ich kariera. Limo kończy z limem… ŁP
HEROD-BABA 6 stycznia w całej Polsce maszerowały „orszaki Trzech Króli”. Taka „nowa kościelna tradycja”, cyrk i fanaberia blokująca ruch uliczny. W Warszawie były nawet dwa. Nad jednym z nich honorowy patronat objęła prezydent stolicy, Hanna
10 stycznia odbędzie się „VII Patriotyczna Pielgrzymka Kibiców na Jasną Górę”. Tak zwany patriotyzm kibiców jest powszechnie znany. Manifestowany przez nich m.in. bazgraniem po budynkach, zadymami na stadionach, rasistowskimi wyzwiskami itp. Organizator pielgrzymki, ks. Jarosław Wąsowicz, o tej wycieczce do Częstochowy mówi tak: „Cel jest ten sam, co w poprzednich latach. To zawierzenie całego 2015 roku Matce Najświętszej, różnego typu działań kibiców na niwie patriotycznej czy charytatywnej. Pokazujemy również pozytywny obraz polskiego kibica”. Pod patronatem „Matki Najświętszej” każda ustawka zakończy się wygraną? ŁP
RADNY PARAFIALNY Piotr Gawryszczak, radny PiS z Lublina, nie ustaje w trudzie, aby przypodobać się klerowi. Dopiero co wzywał prezydenta do zamknięcia „bluźnierczej” wystawy, a teraz chce zakazu handlu w niedziele. Skierował już w tej sprawie interpelację: „Dzień święty należy święcić, a nie przeznaczać go na robienie zakupów
czy rodzinne wycieczki do galerii handlowych. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby w niedziele i święta został wprowadzony zakaz handlu” – gorączkuje się radny niczym rasowy kaznodzieja. Na nic tłumaczenia ratusza, że takie regulacje nie leżą w kompetencji samorządu. Podpowiadamy Gawryszczakowi, że w lubelskim zoo na wiosnę może – tak jak jego partyjna koleżanka z Poznania – spotkać kopulujące (ku rozpaczy i zgorszeniu dzieci) zwierzątka. I to nie tylko w niedzielę. Ileż powodów do interpelacji! ŁP
STYPA U KSIĘDZA Ksiądz Józef Włosek, proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i Matki Bożej Uzdrowienia Chorych w Katowicach, ma smykałkę do interesów. W wyremontowanej salce, która miała służyć jako jadłodajnia dla ubogich, organizuje stypy i inne uroczystości. Przy parafii działa też zakład pogrzebowy, który oferuje w pakiecie przyjęcie po pochówku we wspomnianej salce. Proboszcz zapewnia, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Nie satysfakcjonuje to jednak parafian, których oburza fakt, że lokal przeznaczony do celów charytatywnych jest wykorzystywany komercyjnie. ŁP
GRUNT TO PIENIĄDZE Toruńscy radni wymieniają z o. Tadeuszem Rydzykiem nieruchomości. Miasto daje dom stojący na działce o powierzchni 6,5 tys. m2 obok świątyni wznoszonej przez dyrektora Radia Maryja. W zamian ratusz otrzyma od redemptorystów pięć mieszkań. Działka, którą dostał Rydzyk, oddziela jego włości od drogi publicznej. W domu mieszkają
5
trzy rodziny, które muszą się wyprowadzić do końca tego roku. ŁP
INSTRUKCJA USŁUGI Księża z Brzeźnia (diecezja kaliska) opublikowali na stronie internetowej wytyczne w sprawie „kolędy”. Mamy więc dyrektywy typu: na stole ma być biały obrus, na nim krzyż, świece, Pismo Święte i kropidło. Księża życzą sobie podwózki i odwózki z poszczególnych wiosek oraz kolacji w pakiecie. Ofiara przeznaczona konkretnie na kościół musi być odrębnie zaznaczona (zapewne na kopercie). Niezaznaczone trafiają do kieszeni. Nie obyło się bez wtrętu politycznego: „Prosimy, aby na spotkaniach nie tracić czasu na rozmowy o pogodzie, bo nie mamy na nią wpływu, jak i polityce, bo wmówiono już wszystkim, że PSL, dawniej ZSL i PO, dawniej Unia Wolności, są jedynym lekarstwem na wszystkie bolączki i nieprawości w naszej ojczyźnie”. Zabrakło tylko cennika za wizytę. No i informacji, że prawdziwym lekarstwem na polskie bolączki jest PiS. ŁP
BŁOGOSŁAWIONY SKWER Lubelscy radni skrawek jezdni przed Metropolitarnym Seminarium Duchownym nazwali skwerem bł. ks. Antoniego Zawistowskiego. Na jego terenie, także na terenie seminarium, nie wolno parkować. Wykładowcy i seminarzyści parkują więc pod blokami mieszkańców. Lublinianie są zatem podwójnie poirytowani. Zabrano nieliczne miejsca parkingowe na skwer, zaś na osiedlu panoszą się koloratkowi „obcy”. I tak błogosławiony kapłan Antoni został patronem lokalnego konfliktu... KC
6
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
D
o sądów okręgowych w całym kraju wpłynęło około 1,8 tys. protestów dotyczących wyborów samorządowych. Dla porównania: przed czterema laty zgłoszono 470 protestów, zaś w roku 2002 – 790. Z rozpoznanego dotychczas zaledwie ułamka wszystkich spraw wynika, że określanie wyborów jako zorganizowanego na skalę ogólnopolską oszustwa dokonanego przez taką czy inną partię jest oczywistą bzdurą. Nie ulega natomiast wątpliwości, że lokalny establishment potrafi czynić „cuda”. Najbardziej drastyczne spośród nieprawidłowości dostrzeżonych już przez sądy to „nadwyżki” kart wyjętych z urn w stosunku do wydanych i błędy w ustalaniu liczby głosów nieważnych. Były też nieopieczętowane urny, powiązania polityczne lub rodzinne członków komisji z kandydatami, naruszenia ciszy wyborczej, kupowanie głosów, błędne karty do głosowania. Oto ilustracje – usystematyzowane według rodzaju zjawiska – z gmin, w których nakazano powtórzenie wyborów.
„Złota” karta Zielonka (woj. mazowieckie) – w okręgu nr 5 zwycięzca wyścigu do rady miejskiej otrzymał 121 głosów, a kandydatka na drugim miejscu – 120. Do urny wrzucono jedną kartę z innego okręgu, co pozwala zakładać, że w warunkach pełnego fair play mógłby być remis; Olsztyn (woj. śląskie) – z urny wyjęto 206 kart do głosowania. O jedną więcej niż podpisów na liście wyborców. Wygrał były radny Jerzy Biedroń (PSL), który otrzymał 100 głosów. Traf chciał, że też o jeden więcej niż jego konkurent; Brzyska (woj. podkarpackie) – w obwodzie nr 5 we wsi Ujazd o mandat ubiegało się czterech panów. Wygrał samorządowy żółtodziób Paweł Gołąb. Wyprzedził jednym głosem doświadczonego radnego poprzednich kadencji, byłego przewodniczącego rady gminy Ryszarda Żygłowicza. Uzyskali oni odpowiednio 90 i 89 głosów. Pozostali dwaj kandydaci byli tylko tłem. Pech Gołębia polegał na tym, że komisja nie umiała wytłumaczyć sądowi, jak to się stało, że wydała 214 ważnych kart, a wyjęła z urny 215. Też ważnych. Nasz informator z Brzyska sugeruje możliwość prowokacji polegającej na podłożeniu „rezerwowej” karty po wstępnym zliczeniu głosów; Mława (woj. mazowieckie) – w rozgrywce między dwoma byłymi radnymi reprezentant PiS Wojciech Krajewski pokonał bezpartyjnego
Mariana Wilamowskiego stosunkiem głosów 182:181. Niestety, suma kart wydanych i niezużytych nie zgadzała się z liczbą wszystkich, które posiadała komisja. Brakowało... jednej. Krajewski, który wygrał, apeluje do wyższej instancji, „żeby wynik demokratycznych wyborów został utrzymany”; Lębork (woj. pomorskie) – w okręgu nr 12 uprawnione do głosowania były 503 osoby, ale z urny wyciągnięto 507 kart, w tym dwie nieważne. Biznesmen Marcin Pawluk pokonał byłego przewodniczącego Rady Miejskiej Adama Stenkę jednym głosem (150:149). Z poszczególnych województw dochodzą wieści, że powtórzonych wyborów będzie znacznie więcej. Na przykład sąd w Białymstoku bada sprawę z gminy Nurzec
Czersk (woj. pomorskie) – w urnie znalazło się o osiem więcej kart z głosami na radnych gminnych, niż wydała ich komisja. Zwycięzca Stanisław Błażej Trzyński pokonał radnego kilku kadencji Henryka Sumionkę (niegdyś w LPR) sześcioma głosami. Różnicą zbyt małą, by sąd mógł zbagatelizować nadwyżkę kart; Sompolno (woj. wielkopolskie) – handlowiec Roman Z. stracił zdobyty za ciężkie pieniądze mandat radnego. Początkowo wygrał przewagą jednego głosu nad byłą radną Mariolą Wojciechowską. Wybory zostaną jednak powtórzone,
Urny wielokanciaste W wyborach 2014 wystąpiły liczne lokalne nieprawidłowości. Mają cechy fałszerstw lub „majsterkowania” przy wynikach. tacja, gdzie kandydat na radnego S przegrał z ustosunkowanym konkurentem o jeden głos, zaś w urnie było 121 kart zamiast spodziewanych 119.
Zrządzenia losu Ostrówek (woj. łódzkie) – w obwodzie we wsi Wielgie podczas pierwszego liczenia głosów radny czterech kadencji Czesław Warszawski (bezpartyjny) uzyskał o jeden głos więcej niż jego najpoważniejszy rywal Adam Nowak z PSL. W ponowionych rachunkach wyszedł remis, więc zarządzono losowanie, które wskazało na Nowaka. Sąd wykrył, że jeden z głosów premiujących pana Czesława komisja niesłusznie uznała za nieważny, bo choć skreślenie nie było idealnym „iksem”, to dostatecznie wyraźnie ilustrowało wolę wyborcy; Rewal (woj. zachodniopomorskie) – doświadczony radny Marcin Smoczyk zremisował z nowicjuszem Rafałem Mielcarkiem. Los wybrał tego drugiego. Okazało się jednak, że komisja obwodowa w Pobierowie miała w urnie o jedną kartę więcej, niż ich wydała; Potok Wielki (woj. lubelskie) – w jednomandatowym okręgu dwaj z czterech pretendentów otrzymali po 90 głosów. Znacznie więcej niż pozostali. Mandat r adnego
rzyznano w drodze losowania. p O powtórzeniu wyborów zadecydował fakt, że komisja wydała jedną kartę, na której były nazwiska kandydatów z… innego okręgu; Świerzno (woj. zachodniopomorskie) – tu również zwycięzcę wyłoniono w losowaniu, bo dwaj kandydaci otrzymali po 33 głosy. W urnie znaleziono siedem nieprawidłowych kart, co zdecydowało o unieważnieniu wyborów.
Zamiana kart Unisław (woj. kujawsko-pomorskie) – w jednomandatowym okręgu mandat radnego uzyskała dyrektorka gminnego przedszkola, pokonując miejscowego przedsiębiorcę budowlanego stosunkiem głosów 98:97. W sądzie wyszło na jaw, że wyborcom wydano pięć niewłaściwych kart do głosowania przeznaczonych dla innego okręgu; Gryfice (woj. zachodniopomorskie) – pomiędzy pierwszym miejscem zajętym przez dotychczasowego radnego Janusza Kaczmarka a drugim, trzecim i czwartym było – odpowiednio – 14, 24 i 25 głosów różnicy. Wybory zostaną powtórzone, bo komisja wydała aż 30 nieprawidłowych kart zawierających nazwiska kandydatów z innego okręgu;
Gorzów Śląski i Chrząstowice (woj. opolskie) – w obu miejscowościach było podobnie jak w Gryficach. Wydano więcej nieprawidłowych kart (odpowiednio 26 i 15), niż wynosiła liczba głosów, która przesądziła o wyborze radnego; Wólka (woj. lubelskie) – zamieniono karty do głosowania dwóch jednomandatowych okręgów. Gdy komisja zorientowała się, w urnie było już dziewięć błędnych kart. Dokładnie tyle, ile wyniosła różnica głosów między zwycięzcą a kandydatem, który zajął drugie miejsce; Racibórz (woj. śląskie) – unieważniono wybory w dwóch komisjach obwodowych, a 12 radnych straci mandaty z powodu wydania błędnych kart w głosowaniu do rady powiatu. Zanim zauważono pomyłkę, kilkaset osób zdążyło już oddać głosy.
Siły nieczyste Kosakowo (woj. woj. pomorskie) – podczas II tury wyborów na wójta w jednym z ośmiu obwodów urna nie była opieczętowana, a do pomieszczenia, w którym zdeponowano karty do głosowania, miały dostęp osoby nieuprawnione. Rządzący gminą od trzech kadencji wójt Jerzy Włudzik wygrał przewagą 136 głosów z pretendującym do jego fotela Szymonem Tabakiernikiem. W feralnym obwodzie, gdzie karty do głosowania nie były zabezpieczone, różnica wyniosła aż 287 głosów. Sąd uznał ją za „nienaturalnie wysoką” w stosunku do pozostałych;
bo świadkowie potwierdzili przed sądem, że handlowiec kupował głosy; Słupia Jędrzejowska (woj. świętokrzyskie) – radna PSL Elżbieta Kornalska zremisowała z bezpartyjną sołtys Haliną Konieczną i zdobyła mandat na kolejną kadencję dzięki losowaniu. Kontrkandydaci Kornalskiej twierdzili, że członkowie jej rodziny dowozili niektórych wyborców na głosowanie, a nawet wchodzili z nimi za kotarę. – Po zebraniu wszystkich dowodów sąd uznał, że mogło dojść do przekupstwa, dlatego zdecydowano o powtórzeniu wyborów w tym okręgu – tłumaczy nam rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Kielcach. Wybory wójta Parzęczewa (woj. łódzkie) nie zostaną powtórzone. Choć w urnie znaleziono 31 kart za dużo, to sąd uznał, że nie ma o co kruszyć kopii, skoro w wyborach dotychczasowy włodarz gminy Ryszard Nowakowski zwyciężył większą przewagą głosów. O wyniku wyborów lokalnych często decyduje kilka głosów. Dla liczących je spryciarzy to okazja do „obliczenia” końcowego wyniku wedle życzeń sponsorów. Zwłaszcza tam, gdzie urzędniczo-biznesowa sitwa pobłogosławiona przez księdza proboszcza potrafi „odpowiednio” dobrać skład „obsługi” urny. Dokładnie tak, żeby wszystkie liczby się zgadzały. Dokumentujemy i będziemy ujawniać takie sprawy... MARCIN KOS
[email protected]
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Zamach na zamówienie Były zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. bryg. Paweł Pruszyński wyznał w TVP Info, że u schyłku 2003 roku podległa mu wówczas służba zapobiegła zamachom terrorystycznym w czterech dużych miastach.
Ich nazw nie chciał podać, zasłaniając się tajemnicą. Bomby miały wybuchnąć w kościołach katedralnych podczas bożonarodzeniowych pasterek. Gdyby nie „perfekcja” ABW, „zginęłoby kilka, albo kilkanaście tysięcy osób”. Akcję organizowały „ugrupowania islamskie”, które „wciągały w swoją działalność również obywateli Polski”. Między innymi „wypranego ideologicznie” młodzieńca odgrywającego bliżej nieokreśloną rolę w zbrodniczym planie. – Było przygotowane praktycznie wszystko, ale my mieliśmy przewagę. Dzięki dobrej pracy operacyjnej wiedzieliśmy, kto, kiedy, za pomocą jakich środków. Gdy zbliżała się Wigilia i obawialiśmy się, że sprawa może jednak wymknąć się spod naszej kontroli, postanowiliśmy ją zakończyć – oświadczył były wiceszef ABW. Finał polegał na tym, że nikogo z podejrzanych nie aresztowano, tylko „uniemożliwiono im dalsze swobodne poruszanie się po naszym kraju”. Terrorystom chodziło podobno o wycofanie polskiego kontyngentu z Iraku. Przetestowali metodę w Hiszpanii, która po zamachach na cztery pociągi komunikacji podmiejskiej szybko zrezygnowała z dalszego
udziału w wojnie. – Już wiedzieli, że można wymuszać na rządach takie zachowania, jeśli przeprowadzi się ataki – tłumaczył Pruszyński. Oszołomiony reporter nie zapytał, jakim cudem islamiści już wiedzieli o zamachach w Madrycie, skoro zrealizowali je dopiero 11 marca 2004 r. Choć generał służb specjalnych opowiadał takie głupstwa, że wstyd go dalej cytować, „sukces” ABW trafił na czołówki opiniotwórczych gazet i serwisów informacyjnych. Tylko na marginesie niektórych komentarzy odnotowano fakt, że przedziwnym trafem temat sprzed 11 lat wypłynął tuż po ujawnieniu przez amerykański Senat szczegółów o Detention Site Blue, czyli tajnym więzieniu CIA w Polsce... Rozmawiamy z emerytowanym oficerem ABW, który w latach 2003– 2004 pozostawał jeszcze w czynnej służbie. „FiM”: – Ile jest prawdy w tym zamachu? Oficer: – Zacznijmy może od panujących wówczas nastrojów. Już wiosną mówiło się o „sygnałach” wywiadu, że Al-Kaida chce coś u nas zrobić. Zarządzono weryfikację środowisk muzułmańskich i ludzi
ochodzenia arabskiego uczących p się lub pracujących w Polsce, a wytypowane osoby poddano ścisłej kontroli z zastosowaniem techniki operacyjnej. Normalne polowanie. Także na bogu ducha winnych turystów o zamszowej karnacji. Z tego, co wiem, efekty były bardzo mizerne, ale w mediach sprzedały się rewelacyjnie. – 26 września 2003 r. na lotnisku w Balicach został zatrzymany 37-letni Maroud Achi, obywatel Wielkiej Brytanii, z pochodzenia Algierczyk. Media chyba nie wyssały z palca tytułów o ujęciu groźnego terrorysty islamskiego poszukiwanego międzynarodowym listem gończym? – Chłopina przesiedział 13 Gen. bryg. Paweł Pruszyński miesięcy w areszcie na statusie „niebezpiecznego”, zanim okazał – Taka była potrzeba chwili. Idąc się absolutnie niewinny. W Algierii tropem Marouda, dopadliśmy jeszbył kiedyś nielubianym przez władzę cze 20-latka spod Zduńskiej Woli, opozycjonistą i wystawili mu ten list którego Al-Kaida „zwerbowała” gończy, korzystając z klimatu po zaw Londynie. – „Przeszedł na islam. Był machu na Word Trade Center. Doskłonny wykonywać polecenia stał paszport brytyjski jako uchodźca swoich mentorów” – twierdził szef polityczny… łódzkiej delegatury ABW... – Ale rzecznik ABW wydał – Właśnie o nim opowiadał Pruwtedy oficjalny komunikat, że jest podejrzany o „udział w zorganiszyński. Chłopak na szczęście nie został zamknięty, bo oprócz niewątzowanym związku przestępczym i podejmowanie działań w celu pliwych kontaktów z muzułmanami przygotowania do popełnienia podczas pobytu w Anglii nie udało się przestępstwa mogącego sprowawykryć cienia poszlaki wskazującej na jakiekolwiek zagrożenie. Ale propadzić zdarzenia, które zagrażają życiu lub zdrowiu wielu osób”. gandowo bardzo ładnie to brzmiało.
P
ożary zabytkowych obiektów sakralnych bywają niekiedy fortunne dla zmyślnych właścicieli. W maju 2006 roku ogień strawił dach zabytkowego kościoła św. Katarzyny w Gdańsku, administrowanego przez karmelitów. Przeorem klasztoru i rektorem kościoła był wówczas ojciec Łukasz Semik. Zaraz po pożarze zastąpił go o. Tadeusz Popiela, dotychczasowy ekonom („główny księgowy”) polskiej prowincji zakonu. Przełożeni skierowali go do Gdańska, ponieważ uchodzi za wybitnego specjalistę w pozyskiwaniu środków finansowych i miał doświadczenie budowlane. Z zamiłowania jest myśliwym, prezesem koła łowieckiego w swoim rodzinnym Pilźnie (woj. podkarpackie) i kapelanem Polskiego Związku Łowieckiego na terytorium archidiecezji krakowskiej. Ponieważ karmelici ubezpieczyli świątynię na marne 500 tys. zł, w kolejce do płacenia za ich beztroskę ustawiły się instytucje publiczne. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz samorządy lokalne ofiarowały mnichom na remont łącznie ponad… 11 mln zł!
Społeczny komitet odbudowy zebrał 457 tys. zł, a klasztor dołożył 400 tys. Na liście dobrodziejów instytucjonalnych nie figuruje żadna kuria biskupia. Zakonnicy nie ujawnili wpływów od osób prywatnych, więc nie wiemy, ile ostatecznie zainkasowali. Dziwny traf zrządził, że równolegle z odrestaurowywaniem św. Katarzyny we wspomnianym Pilźnie zaczęto budować dwa domy: nieśmierdzącego groszem krewniaka o. Popieli i jego własny przy ul. Węgierskiej. Gwoli ścisłości dodajmy, że ówczesny przeor był jeszcze bardziej ubogi, bowiem – według konstytucji karmelitów – spośród dóbr doczesnych wolno mu posiadać co najwyżej osły i muły oraz drób niezbędny do wyżywienia braci, a wszystko inne jest w zakonie wspólne i rozdzielane według potrzeb z uwzględnieniem wymogów zdrowia i wieku.
Któż zatem finansował inwestycje w Pilźnie? – W zakonie szeptano, że część materiałów budowlanych zamiast na Pomorze dostarczano na Podkarpacie. Sprawa otarła się o Watykan, bo któryś z braci napisał donos. Ale nikt z centrali nie przyjechał do Gdańska, żeby sprawdzić faktury i choćby porównać je z trasami przejazdu samochodów dowożących towary z hurtowni – twierdzi bliski współpracownik karmelitów. Ojcu Tadeuszowi nie było dane dokończyć misji odbudowy św. Katarzyny. Za swoje szczególne zasługi został mianowany prowincjałem, czyli szefem polskiej ekspozytury zgromadzenia. Fakt ten dowodzi, że w Gdańsku jednak nie doszło do nieprawidłowości, bo przecież kapłan „umoczony” w jakikolwiek przekręt nie miałby w swojej korporacji żadnych perspektyw. Gdy pogoda trochę się poprawi, sprawdzimy postępy na budowie w Pilźnie...
7
– Uzupełniając wspomnienia gen. Pruszyńskiego, były szef ABW Andrzej Barcikowski dodał, że jeden z niedoszłych zamachowców mieszkał na stałe w Polsce. Kogo miał na myśli? – Imama Ahmeda Ammara. Jemeńczyka, który po kilkunastu latach pobytu w naszym kraju musiał wyjechać, bo „stwarzał zagrożenie” dla bezpieczeństwa państwa. Robił doktorat w Poznaniu, jednak już nie zdążył skończyć. – Realne zagrożenie? – Głosił swoim wyznawcom prawdy islamskie, więc z naszego punktu widzenia nieprzyjemne. Ostro krytykował wojnę w Iraku. CIA naciskało, by go wyrzucić. – Ale po cóż zaraz wplątywać człowieka w organizowanie zamachu?! – Siatka terrorystów wygląda wiarygodniej niż pojedynczy krzykacz... Później faszerowano opinię publiczną 21-letnim Arturem Ł. Młodzieniec wrzucał do Internetu swoje filmiki w stroju mudżahedina, a zdaniem ABW organizował „grupę dżihadystyczną”. Po dziewięciu miesiącach aresztu okazało się, że chłopak ma po prostu niegroźne zaburzenia psychiczne. Aktualnie żyjemy tajnym procesem krakowskiego „terrorysty” Brunona Kwietnia, który na czele siatki stworzonej przez agentów ABW „planował wysadzić Sejm”. Siedzi od ponad dwóch lat. Ciąg dalszy medialnych sukcesów służb specjalnych niechybnie nastąpi... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
Ogień krzepi nie tylko kościelne kariery. Także świecką na niby oświatę i wychowanie. Okazuje się bowiem, że do opisywanej przez nas niedawno akcji wysysania kasy na odbudowę dachu kościoła katedralnego w Sosnowcu („Spalone stajenki” – „FiM” 51-52/2014) włączono nawet dzieci. „Uczniowie, nauczyciele, pracownicy administracji i obsługi oraz rodzice przyłączą się do ratowania sosnowieckiej katedry, która wymaga remontu po październikowym pożarze (...). Samorząd Uczniowski od 8 do 17 grudnia przeprowadzi zbiórkę dobrowolnych składek pieniężnych na ratowanie naszej zabytkowej katedry” – zarządziła dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 22 w Sosnowcu. Inicjatywa bezcenna dla świątobliwych mężów. Gorzej z rodzicami. – Nikt nie zapytał mnie o zdanie, czy chcę przyłączyć się do zrzutki na tych pasożytów. Odejmowałam sobie od ust, żeby uciułać na prezenty pod choinkę, a dzieciak szlocha, że jak nie zapłaci, to będą go wytykali palcem – mówi matka jednego z uczniów. Kościelne z(a)bytki wymagają poświęceń... A.T.
8
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE Mocny w gębie Bartosz Arłukowicz kreuje się na uzdrowiciela polskiego systemu ochrony zdrowia. Niestety: zamiast leczyć – szkodzi.
Bartosz uzdrowiciel
O
dpowiada za horror pacjentów, wkurzonych lekarzy, systemowy bajzel, kolejki bez końca, liczne patologie czy ostatnio – zamknięte przychodnie. Raport Fundacji Bertelsmanna na temat jakości życia w krajach UE pozbawia złudzeń. Mamy jeden z najgorszych w Europie systemów opieki zdrowotnej! Gorzej mają tylko w Rumunii oraz na Łotwie. Według Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia (EHCI) sytuacja stale się pogarsza. Potwierdzają to kolejne raporty Najwyższej Izby Kontroli. Do publicznych usług zdrowotnych od lat ustawiają się niekończące się kolejki. W niezdrowym wyścigu zwyciężają posiadacze grubych portfeli. Pozostali czekają tygodniami i miesiącami. Z trwogą, czy „zmieszczą się” w limitach NFZ. Konstytucja RP gwarantuje „równy dostęp do opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”. To chyba żart Kwaśniewskiego – współtwórcy ustawy zasadniczej – lub ponura fikcja. W praktyce bowiem nie ma równego ani bezpłatnego dostępu! Płacimy 9 proc. składki zdrowotnej, tylko 7,75 proc. odliczamy od podatku. Naszymi pieniędzmi „zarządza” Narodowy Fundusz Zdrowia. Gorzej niż ZUS składkami na emeryturę. NFZ zawiera umowy na usługi medyczne z podmiotami
ublicznymi i prywatnymi. Płaci p niemalże na oślep, bo wciąż nie zna rzeczywistych kosztów świadczeń. Za jedne za mało, za inne zbyt dużo. Nie ma rzetelnej wyceny procedur medycznych. W 2013 r. NFZ dał się naciągnąć na około 5,5 mln złotych za świadczenia rzekomo udzielone zmarłym. Nie potrafił zidentyfikować pacjentów, którzy zapłacili za siebie, i… płacił za nich ponownie. Wydał około 9 mld zł na refundowanie leków w sposób – jak twierdzi NIK – nieprzejrzysty i nieobiektywny. Efekt – w 2013 roku Polacy z własnej kieszeni zapłacili za leki najwięcej w Europie! Brakuje czytelnych zasad dostępu do nowoczesnych metod leczenia. Raporty NIK z kontroli efektywności wydawania publicznych pieniędzy przez NFZ budzą grozę. Brakuje rzetelnego wykazu ubezpieczonych. Minister zdrowia dokonywał zmian w tzw. „koszyku usług medycznych”, lekceważąc wnioski NFZ. „Tradycyjnie” już kontrakty na świadczenie usług Fundusz zawierał „po uważaniu”, nierówno traktując oferentów. Z niektórymi z nich „negocjowano” warunki kontraktu przez… kilka minut. Ambulatoria zmuszone były podpisywać kontrakty z nierealnymi stawkami. Aby tylko nie wypaść z rynku. Potem niektórzy dostawali jednak więcej pieniędzy. Zapewne wzrósł przy tym popyt na
operty... NFZ udawał, że płaci, k a część świadczeniodawców udawała, że porządnie wykonuje usługi. Podstawowy problem polskiego systemu ochrony zdrowia to finansowanie świadczeń, a nie efektu leczenia. Placówki zarabiają na długich i kosztownych procedurach oraz wykonywaniu rozlicznych badań. Niespecjalnie opłaca się szybka i sprawna diagnoza oraz wyleczenie pacjenta. Nie ma też ciągłości opieki nad chorym. Podstawowa opieka zdrowotna, ambulatoria i szpitale to trzy odrębne wyspy w systemie zdrowotnym. Każda z nich chce „spijać śmietankę”, a największe koszty przerzucić do sąsiada.
Najwięcej zbędnych kosztów mają publiczne szpitale. Nie ma także co marzyć o integracji opieki medycznej ze społeczną, choć w starzejącym się społeczeństwie jest to oczywista konieczność. Brak w tym chorym systemie fundamentu niezbędnej zmiany – przestawienia z „medycyny naprawczej” na zapobieganie chorobom. Jak gorzko zauważono w raporcie NIK, w kontraktowaniu świadczeń zdrowotnych zupełnie zapomniano o pacjencie. To skutki 15 lat żałosnych „reform” w systemie ochrony zdrowia. Ponad połowę tego czasu zmarnowała Platforma
Obywatelska. Od 2007 roku udaje, tj. przekonuje, że dba o zdrowie Polaków. Wciąż nie ma ustawy o zdrowiu publicznym. Od 6 lat brakuje ustawy o sieci szpitali. Nie ma krajowej ani regionalnych map potrzeb zdrowotnych, choćby tylko w dziesięcioletniej perspektywie. „Narodowy program zdrowia na lata 2007–2015” to zbiór nierealnych mrzonek. Nie ma żadnej strategii zmian, kompatybilności, nie ma wizji. Jest za to chaos. W systemie ochrony zdrowia króluje minister zdrowia. Jeśli nie daje sobie rady, system nie może funkcjonować mądrze. Od listopada 2007 roku była nią obecna premier Ewa Kopacz. Po jej „reformie” pozostał chaos w gabinetach lekarskich, przychodniach, szpitalach, aptekach, na OIOM-ach oraz w ministerstwie. Jej sztandarowe dzieło – ustawa o działalności leczniczej – rozłożyła system. To konkluzja raportu NIK, której szefuje Kwiatkowski, kolega partyjny Kopacz. Raport wskazał na znaczne wydłużenie kolejek do lekarzy. Kopacz nie dotrzymała też obietnicy podziału NFZ ani wprowadzenia uzupełniających, dobrowolnych ubezpieczeń. Afera z lekami refundowanymi zachwiała rządem Tuska. Ratując się, wypchnął Kopacz z rządu na marszałka Sejmu. Już po awansie po jej „reformach” zdrożało około 1200 lekarstw.
Od listopada 2011 r. do sprzątania bajzlu wyznaczono Bartosza Arłukowicza. To były lekarz pogotowia ratunkowego, niegdyś w sztabie wyborczym Jacka Piechoty, nieskutecznie kandydującego na prezydenta Szczecina. Był w SLD, SDPL, LiD oraz Unii Pracy. Tej ostatniej partii się wypiera. W 2009 roku twierdził: „(…) ta plastikowość PO strasznie mnie wkurza. Nie znoszę jej”. Zdradził lewicę za posadę wiceministra w kancelarii Tuska. Wkrótce Tusk zrobił go ministrem zdrowia. Z wdzięczności wstąpił do „plastikowej PO”. Ma „gadane” oraz parcie na szkło. W marcu 2013 r. minister zapowiadał ustawę o instytucjach systemu ubezpieczenia zdrowotnego. Miała zdecentralizować NFZ, utworzyć Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych, wyceniający świadczenia zdrowotne. Po konferencjach prasowych i przechwałkach w mediach Arłukowicz się wycofał. Obiecywana przez tego uzdrowiciela „wiosna” w służbie zdrowia nadeszła w grudniu 2014 r. Konflikt z Porozumieniem Zielonogórskim zrzeszającym około 13 tys. lekarzy z około 5 tys. przychodni w 14 województwach, opiekujących się 12 milionami osób. Horror i płacz pacjentów przed zamkniętymi przychodniami. Lekarze przepraszają: „To akt desperacji wobec faktu, że minister zdrowia pozostaje
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r. głuchy na nasze argumenty”. Wtóruje im Naczelna Rada Lekarska, która wyjaśnia: „Chaos, jaki zapanował w polskich przychodniach i szpitalach, jest bezpośrednim wynikiem źle przygotowanej, wprowadzanej w pośpiechu reformy”. Prezes Rady Maciej Hamankiewicz mówi o zaskarżeniu „pakietu onkologicznego” do Trybunału Konstytucyjnego. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy także popiera postulaty PZ.
Arłukowicz gasi ogień benzyną Chce dobrze, tylko ci wredni lekarze nie chcą jego „podwyżek”, bo chciwie żądają więcej. Obraża ich: „Nie chcą leczyć pacjentów”. Arogancko zarzuca „szantaż” i „skok na kasę”. Wygraża: „Kto nie otworzy przychodni – straci pacjentów”. Zachęca chorych do zmiany lekarza, zaś samorządy – do wypowiadania umów najmu przychodniom (sic!). Nawet obiecuje… wsparcie dla konkurencyjnych poradni! „Przypadkowo” pojawiają się groźby kontroli NFZ, Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Rzecznika Praw Pacjenta. Niebawem rząd PO zapewne rzuci do walki sanepid, skarbówkę, strażaków i koła gospodyń. W raporcie „Optymalizacja polskiego systemu finansowania podstawowej opieki zdrowotnej” eksperci „Ernst & Young Polska” podkreślają: „Wszelkie zmiany systemu finansowania świadczeń powinny zostać poprzedzone stosownymi analizami i pilotażem w ograniczonej skali”. Bartosz Arłukowicz ma w głębokim poważaniu wszystkich ekspertów. Żąda od lekarzy podpisania bezterminowych umów, zmienianych przez prezesa NFZ. Lekarze POZ mają diagnozować pacjentów onkologicznych, zajmować się także pacjentami dermatologicznymi i okulistycznymi. W zamian za liczne nowe obowiązki zwiększa im o 40 zł rocznie za jednego pacjenta tzw. stawkę kapitacyjną. Rząd PO specjalizuje się w przekazywaniu kolejnych zadań bez dodatkowych pieniędzy. Boleśnie przekonały się o tym samorządy walczące z rządem o pieniądze w sądach. „Reformy” Arłukowicza są niedoszacowane. Pacjentom wmawia się znaczny wzrost zarobków medyków, a przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel prostuje: „Lekarze POZ chcą większych pieniędzy na dodatkowe badania, które nie są jasno wycenione, a nie na swoje pensje”. Jest też problem braku specjalistów, zaś Arłukowicz wciąż utrzymuje sztywny limit przyjęć na studia medyczne.
Zwiększenie roli poradni podstawowej opieki zdrowotnej to akurat krok w dobrym kierunku. Tyle że przychodnie już obecnie są oblężone. Na jednego pacjenta lekarz ma średnio 7–10 minut. Po zmianach czas dla pacjenta skurczy się prawie o połowę. Ale rządu o to głowa nie boli…
W 2013 roku Polacy z własnej kieszeni zapłacili za leki najwięcej w Europie! Obowiązujące w Polsce źle oszacowane tzw. kapitacyjne opłacanie świadczeń jest nieefektywne, nie zwiększa zakresu i jakości usług zdrowotnych. Koszty liczy się „na oko”, nierzetelne są też tzw. korektory ilościowe i wiekowe. Stawka kapitacyjna ma wystarczyć na wszystko: utrzymanie lokalu, wynagrodzenie personelu, w tym lekarzy, na koszt badań diagnostycznych. Lekarze proponują, aby pieniądze na dodatkowe badania były „znaczone”. Aby na bieżąco wyliczać, czy podwyższona stawka jest wystarczająca. Minister chce wrzucenia kosztów do jednego wora. Przecież to nie on zbankrutuje, gdy pieniędzy w prywatnych przychodniach zabraknie przed końcem roku (jak chorować, to tylko do półrocza!). Lekarze z braku pieniędzy mają zatem odmawiać badań, czy może okłamywać pacjentów? Walczące strony przed wyborami w 2007 roku trwały splecione w miłosnym uścisku: „Porozumienie Wyborcze pomiędzy Platformą Obywatelską a Porozumieniem Zielonogórskim zostaje zawarte w celu skutecznej realizacji kompleksowej reformy ochrony zdrowia, której od lat bezskutecznie oczekują obywatele”. Na obietnicach się skończyło. Efektem tego „porozumienia” było wywieszenie plakatów wyborczych PO w gabinetach, zaś jeden z liderów PZ, obecny negocjator PZ Marek Twardowski, został wiceministrem zdrowia. Przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku PZ przyznało, że poparcie Platformy było błędem – reform jak nie było, tak nie ma.
Pseudomenedżer! Jako jedyni zdecydowaliśmy się sprawdzić, jak funkcjonuje w praktyce Ministerstwo Zdrowia. Jak wydawane są publiczne – czyli nasze – pieniądze z tytułu rozmaitych umów cywilnoprawnych. Jak wygląda kontrola wydatkowania pokaźnych środków finansowych przez ministra. Pomógł nam znany naszym Czytelnikom „Obywatel X”.
A TO POLSKA WŁAŚNIE Okazuje się, że w Ministerstwie Zdrowia panuje kompletny chaos! Upoważniony przez ministra wicedyrektor Biura Dyrektora Generalnego Zbigniew Bidziński przyznał, że w okresie panowania Arłukowicza zawarto „kilkadziesiąt tysięcy umów cywilnoprawnych”. Przyparty do muru wyznał nam na piśmie, że Ministerstwo Zdrowia „nie prowadzi centralnej ewidencji umów cywilnoprawnych, zarówno w formie papierowej, jak też elektronicznej”. W kolejnej decyzji „dyrektor Biura Dyrektora Generalnego” ministra zdrowia Marcin Dobruk odmówił udostępnienia rejestru umów, wywodząc, że „techniczny brak możliwości ich udostępnienia, ze względu na konieczność skatalogowania przedmiotowych umów cywilnoprawnych na obecnym etapie nie jest możliwy”. Szukamy pilnie specjalisty, który przetłumaczy na polski ministerialny wywód, że „(…) techniczny brak możliwości ich udostępnienia (…) na obecnym etapie nie jest możliwy”. Najbardziej zszokowała nas informacja, że „większość komórek organizacyjnych Ministerstwa Zdrowia dotąd nie prowadziła formalnej ewidencji umów cywilnoprawnych”. Wicedyrektor zapewnia, że Ministerstwo Zdrowia „przeprowadzi restrukturyzację ewidencji posiadanych umów cywilnoprawnych”, ale odtworzenie tych rejestrów „z pewnością będzie związane z wielomiesięcznym postępowaniem wewnętrznym”. Dodajmy, że Ministerstwo Zdrowia jest jedynym ministerstwem, które nie prowadzi rejestru zawieranych przez siebie umów! Po uzyskaniu informacji o tej zatrważającej beztrosce w wydatkowaniu publicznych pieniędzy poseł Roman Kotliński skierował do prezesa Najwyższej Izby Kontroli wniosek o przeprowadzenie kontroli efektywności wydatkowania przez ministra zdrowia publicznych pieniędzy z tytułu zawartych dotąd umów cywilnoprawnych. O ustaleniach NIK poinformujemy naszych Czytelników. Czy w świetle tak skandalicznej sytuacji może kogoś dziwić nieudolność ministra w reformowaniu sektora ochrony zdrowia? Nas już nie dziwi. Wszak nie potrafi nawet zarządzać własnym ministerstwem! W krajach OECD średnia wydatków na służbę zdrowia to 9,5 proc. budżetu. W Polsce wydajemy ok. 4,4 proc. Mniej wydają tylko: Luksemburg, Meksyk, Turcja i Estonia. W sąsiednich Czechach – ponad 13 proc. Na profilaktykę zdrowotną wydajemy 50 razy mniej niż Holandia. Na przykład środkami z akcyzy na papierosy łata się dziurawy budżet państwa, zamiast zgodnie
z ustawą przeznaczać je na profilaktykę antynikotynową. Pieniądze na ochronę zdrowia są marnotrawione. Według ekspertów nawet 30 proc. łóżek szpitalnych (ok. 60 tys.) jest zbędnych, a buduje się nowe szpitale. W Europie wskaźnik hospitalizacji spada, w Polsce dynamika wzrostu to aż 30 proc.! Znaczną część szpitalnych usług można realizować w tzw. klinikach jednodniowych, ambulatoriach i przychodniach. Krajowy konsultant reumatologiczny, prof. Witold Tłustochowicz, gorzko wytyka, że w 15-tysięcznym miasteczku szpital ma 55 łóżek reumatologicznych. W Sztokholmie takich łóżek jest 15. W Polsce jednak pokutuje mniemanie, że łóżko szpitalne leczy, a pacjenci w szpitalu są nieśmiertelni. Szpitali jest za dużo, niepotrzebnie ze sobą konkurują, brak jest koordynacji, wspólnych, czyli tańszych zakupów, dubluje się badania. Raporty NIK są miażdżące – marnotrawiony jest drogi sprzęt. Brakuje specjalistów. Według Banku Światowego na tysiąc Polaków przypada ledwo 2,2 praktykującego lekarza. W Kazachstanie – 8,2. Jesteśmy pod tym względem na 70 miejscu na świecie. Brakuje pielęgniarek; mamy ich najmniej w Europie – 5 na 10 tys. Polaków. W sąsiadujących z nami Czechach jest ich 8, w Szwajcarii – 16. Według najnowszego raportu „Wynagrodzenia w służbie zdrowia” firmy Sedlak & Sedlak lekarze, pielęgniarki
Ministerstwo Zdrowia jest jedynym ministerstwem, które nie prowadzi rejestru zawieranych przez siebie umów! i położne w sektorze publicznym i prywatnie zarabiają podobnie. Odpowiednio: lekarze – średnio brutto 6802 zł (prywatnie 6721 zł), pielęgniarki – 3309 zł (3127 zł), położne – 3264 zł (3069 zł). 20 proc. lekarzy zarabia mniej niż 3900 zł. 82 proc. pielęgniarek i położnych zarabia do 3900 zł. Zarobki w zawodach medycznych są jednak znacznie wyższe za granicą. Z Polski wyjechało już ok. 40 tys. specjalistów, w tym lekarzy. Szukają normalności poza zasięgiem władzy Arłukowicza… Polski system ochrony zdrowia generuje patologie. Niektórzy niewątpliwie wybitni specjaliści pracują ponoć 25 godzin na dobę (sic!). Szpitale obrastają prywatnymi klinikami
9
albo płatnymi „łóżkami ordynatorskimi”. Nierzadkie są szpitalne dyżury lekarskie bez żadnego lekarza. Normą jest zlecanie poza kolejką badań na koszt szpitala dla prywatnych pacjentów personelu. Normą są także łapówki, których skalę poznaliśmy przy okazji sprawy doktora G. Według szacunków nieformalnie płacimy na zdrowie drugie 9 proc. naszych dochodów.
Potrzebna nam druga Japonia! Do 2035 roku populacja Polski spadnie o 5,5 proc., a popyt na usługi medyczne wzrośnie o około 12 proc. Budżet NFZ musiałby więc ulec znaczącemu zwiększeniu. Przy zmniejszającej się liczbie pracujących i płacących składki jest to nierealne. Według rozmaitych rankingów czy raportów Światowej Organizacji Zdrowia najlepsze systemy ochrony zdrowia na świecie mają Japonia i Holandia. Średnia długość życia Japończyków jest najwyższa i wciąż rośnie. Wydatki na opiekę medyczną wynoszą tam około 8 proc. PKB. Podstawę systemu tworzą publiczne oraz samorządowe Centra Zdrowia, oferujące kompleksową opiekę zdrowotną. Pacjenci mogą „dopasować” do swych potrzeb i możliwości jedno z sześciu publicznych ubezpieczeń zdrowotnych. Według doświadczeń międzynarodowych najbardziej efektywny jest system mieszany z dominacją opłaty kapitacyjnej – opłaty za usługę wraz z systemem premii i bonusów. Podstawowa opieka zdrowotna musi więc zostać przekształcona w centra medycyny rodzinnej. Potrzebna jest nam decentralizacja NFZ, dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, usprawnienie funkcjonowania POZ. Tylko wtedy możemy liczyć na poprawę dostępności i jakości świadczeń medycznych. Polacy żyją średnio o 4,8 roku, a Polki – o 2 lata krócej, niż wynosi średnia w UE. Ale powinniśmy zrozumieć, że system ochrony zdrowia wpływa na nasze zdrowie tylko w 10 procentach. Reszta zależy od nas samych. Od tego, jak zdrowo żyjemy, jak się odżywiamy. Rak płuc zabija głównie wskutek uporczywego palenia papierosów, a nie ze względu na brak onkologów. Próchnicę zębów u dzieci wywołuje nie brak dentystów, tylko niemycie zębów. Dlatego zadbajmy sami o własne zdrowie! Roczne koszty zwolnień lekarskich szacowane są na około 21 miliardów. Gdybyśmy żyli zdrowiej oraz lepiej nas leczono – nie musielibyśmy tak długo chorować. ANDRZEJ KROPEK
[email protected]
10
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Co z tym Trybunałem? Jedną z najistotniejszych instytucjonalnych gwarancji polskiej demokracji jest Trybunał Konstytucyjny. Szkoda, że tak często jest to gwarancja mało skuteczna. Trybunał składa się z 15 sędziów wybieranych przez Sejm na jednokrotną 9-letnią kadencję. Procedura wyboru sędziów nie jest przejrzysta, skoro od lat ponawiane są apele organizacji pozarządowych o większą transparentność tego procesu. Warto zauważyć, że w obecnym składzie Trybunału nie ma ani jednego sędziego, którego można by choć podejrzewać o jakąkolwiek sympatię wobec poglądów lewicowych. Mamy natomiast cały zestaw sędziów wybranych dzięki poparciu ugrupowań prawicy. Mają różne, w tym i formalne, powiązania ze strukturami przykościelnymi (pisał o tym również naczelny „FiM” w numerach 49 i 50/2014). W ostatnich tygodniach Trybunał wydał dwa orzeczenia, które – chociaż odległe tematycznie – budzą tożsame zastrzeżenia. Pierwsze z tych orzeczeń to wyrok Trybunału w sprawie zakazu rytualnego uboju zwierząt. Problem moralny jest następujący: czy w XXI wieku nowoczesne społeczeństwo powinno pozwalać na zabijanie zwierząt w sposób uzasadniony religijnie, ale odległy od standardów humanitaryzmu. Pojawia się problem prawny, na ile państwo powinno ingerować w funkcjonowanie Kościołów i związków wyznaniowych. Czy wolność wyznawania i niewyznawania religii powinna obejmować przyzwolenie na
praktyki, które trudno określić inaczej niż jako rozmyślne okrucieństwo? Czy też należy raczej uznać prymat państwa i jego świeckich wartości – do których należy humanitaryzm – nad wybujałymi swobodami religijnymi? Trybunał uznał supremację wolności religijnych. Sędzia sprawozdawca Maria Gintowt-Jankowicz (wybrana z poparciem PiS w 2006 r.) argumentowała: „Konstytucyjna gwarancja wolności religii obejmuje dokonywanie wszelkich czynności, praktyk, obrzędów i rytuałów, które mają charakter religijny. Tym samym konstytucyjna ochrona obejmuje również czynności religijne dalekie od zachowań konwencjonalnych dominujących w danym państwie”. Co oznacza to stwierdzenie? Zdaniem Trybunału państwo i jego uniwersalne, świeckie wartości muszą ustąpić pierwszeństwa „wszelkim praktykom religijnym”. To stwierdzenie wydaje się z pozoru przepojone duchem tolerancji, w istocie jednak takie nie jest. Państwo, ustępując pierwszeństwa poglądom i praktykom religijnym, w tym również tym najtrudniejszym do zaakceptowania (ubój rytualny, prześladowania różnych mniejszości, nietolerancja itd.), traci swój suwerenny charakter i przestaje być gwarantem swobód religii i sumienia. Staje się zaś
i nstrumentem ochrony interesów prawnicy sprawują zawody zaufania publicznego, to oprócz pewnych i praktyk poszczególnych religii. Nie przywilejów (jak choćby konstytucyjbyłoby to może aż tak niepokojące w społeczeństwie zróżnicowanym rena ochrona samorządów prawniczych i ich roli) mają też obowiązki. Ale ligijnie, ale w polskim przypadku jest to tylko pozór słuszności. W istocie to po prostu dołożenie kolejnej cegły w budowie katolickiego państwa wyznaniowego. Kolejne „dziwne” orzeczenie dotyczy sprawy z pozoru błahej. Chodzi mianowicie o zgodność z konstytucją rozporządzeń określających wysokość stawek dla adwokatów i radców prawnych za świadczoną przez nich tzw. pomoc z urzędu. Trybunał w jednoosobowym składzie odmówił rozpoznania skargi konstytucyjnej adwokatki. Domagała się ona stwierdzenia niezgodności z konstytucją przepisów rozporządzenia, m.in. określających, że za udzielenie pomocy prawnej w sprawie o alimenty państwo zapłaci adwokatowi za ubogiego Profesor Ewa Łętowska obywatela 60 złotych. Arguskarga konstytucyjna nie dotyczyła mentowała, że rzeczywiste koszty są przecież tego, czy pani mecenas zaznacznie wyższe. Trybunał stwierdził zaś, że skoro adwokat czy radca sprarobi na tej sprawie kilkadziesiąt złowuje zawód zaufania publicznego, to tych więcej czy mniej, bo trudno się musi partycypować w ciężarach zwiąspodziewać, żeby te pieniądze były jej głównym źródłem dochodu. Probzanych z zapewnieniem obywatelom konstytucyjnego prawa do sądu, któlem leży gdzie indziej. Słabo opłacani „prawnicy z urzędu” nie wykonują rego częścią jest prawo do pomocy swojej pracy sumiennie. I ciężko mieć prawnej udzielonej z urzędu. do nich o to pretensje, że nie wyI tu znów mamy z pozoru słuszne orzeczenie. Rzeczywiście, skoro kazują entuzjazmu do angażowania
TO IDZIE MŁODOŚĆ!
Biskup przeciw celibatowi To dość niecodzienna sytuacja: katolicki biskup, w dodatku z Polski, wypowiada się negatywnie o stylu życia, jaki wiodą celibatariusze. Pochwałę życia w rodzinnym stadle wygłosił właśnie łódzki abp Marek Jędraszewski na łamach tygodnika „Idziemy”. Zastępca przewodniczącego episkopatu w ramach refleksji nad synodem, który odbył się niedawno w Watykanie, zapowiedział, że on i jego koledzy będą promować „dobre małżeństwa i rodziny”, które są „normalnością”. Życie w związkach niesakramentalnych i… w pojedynkę Jędraszewski nazywa z kolei „patologią”.
Chciałoby się dodać, że wywodom arcybiskupa przytaknęła jego żona. Ale zaraz, czyż Kościół katolicki nie nakłada na swoich funkcjonariuszy obowiązku bezżeństwa? Czyż metropolita łódzki nie zapędził się aby w krytyce – jak sam ich nazywa – singli, czyli ludzi żyjących bez życiowego partnera? A może po prostu uważa duchownych za osobny gatunek, niepodlegający prawom natury? „Kultura singli nie jest w stanie zaakceptować wierności Komuś i życia dla Niego” – mówi w wywiadzie. Można się pokusić o przewrotną interpretację tych słów: skoro ksiądz, zakonnica czy zakonnik nigdy nie żyli w związku z drugim człowiekiem, to nie są zdolni do wierności Bogu, któremu zobowiązali się służyć.
Hierarcha chyba nie zdaje sobie sprawy, że kala własne gniazdo! Zapomniał też, że życie „singli” wiodą nie tylko duchowni. Śluby czystości składają przecież także tzw. dziewice konsekrowane i część tercjarzy zakonnych („świeccy zakonnicy”), nie mówiąc już o rzeszy ludzi (także wierzących), którzy zwyczajnie preferują życie w samotności. Jędraszewski uznał styl życia wielu swoich podwładnych, konfratrów, współwyznawców, a także swój własny, za „nienormalny”. Być może miał na myśli to, że spora część kleru traktuje celibat z przymrużeniem oka, żyjąc po kryjomu w nieformalnych związkach. Uznał, że to na tyle oczywiste, że nawet nie trzeba wyjaśniać. Mimo tych praktyk kadry księżowskie się kurczą, potrzeba zatem nowych form promocji tego stylu życia. Jedną z nich jest filmik wypuszczony przez kleryków z Wrocławia. Młodzi mężczyźni w spocie reklamowym wymieniają powody, dla których postanowili wstąpić do seminarium. Żaden
się w sprawę, za którą otrzymają 60 złotych zapłaty. Nie o prawników jednak tu chodzi, ale efektywną pomoc prawną z urzędu dla ich niezamożnych klientów. Nasze państwo, płacąc prawnikom psie stawki za tę pomoc, udaje tylko, że zapewnia obywatelom prawo do sądu. W 2015 roku kończy się kadencja 5 sędziów TK wybranych za czasów PiS. To ogromna szansa na podniesienie jakości orzecznictwa Trybunału, ale również na przywrócenie w nim równowagi, którą kiedyś zapewniali znakomici sędziowie o nieco mniej „bogoojczyźnianych” poglądach, np. profesorowie Ewa Łętowska i Mirosław Wyrzykowski. Trybunał Konstytucyjny musi wreszcie przestać występować w roli obrońcy budżetu państwa. Tu przypomnijmy sławetne orzeczenie, w którym TK pouczył emerytów, że muszą pomagać w udźwignięciu ciężaru kryzysu gospodarczego… Zadaniem TK nie jest też stanie na straży interesów Kościoła. Tu wskażmy słynne orzeczenie sędziego Andrzeja Zolla, w którym uznał za oczywiste, że życie ludzkie zaczyna się w chwili zapłodnienia. Trybunał nie jest też od wspierania prawicowych wojenek (poparcie TK dla odbierania emerytur funkcjonariuszom PRL). Trybunał powinien wreszcie stać się miejscem rozsądnej kontroli prawa, ważenia poglądów na polską demokrację, przy czym nie chodzi mi o obecne ważenie poglądów prawicowych z ultraprawicowymi. JERZY DOLNICKI
[email protected]
z nich nie wspomina, że chce zostać księdzem, bo rajcuje go życie w celibacie. Adepci profesji kapłańskiej rozpływają się za to w górnolotnych wyznaniach. I tak pragną zostać księżmi, bo chcą „grać w drużynie Jezusa Chrystusa” czy „docierać do ludzi z Dobrą Nowiną”. To oczywiście szlachetne pobudki i nie należy z góry zakładać, że wszyscy klerycy przywdziewają sutanny tylko po to, aby strzyc owieczki i straszyć je w zamian piekłem. Problem jednak w tym, że po opadnięciu młodzieńczego zapału ci sami młodzi ludzie przepoczwarzają się w Jędraszewskich, Głódziów, Rydzyków itd. A zamiast Dobrej Nowiny głoszą spreparowaną na potrzeby Krk podróbkę Ewangelii. W tak skorumpowanej i zepsutej instytucji, jaką jest Kościół katolicki, nie sposób zachować młodzieńczych ideałów. No chyba że kosztem zupełnego zmarginalizowania. ŁUKASZ PIOTROWICZ
[email protected]
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
POD PARAGRAFEM
11
N
a początku roku część lekarzy rodzinnych zamknęła przychodnie w proteście przeciwko tzw. pakietom onkologicznym i kolejkowym, które nazwano „reformą służby zdrowia” Bartosza Arłukowicza. Jako jedyni już w maju ubiegłego roku ostrzegaliśmy przed tą pseudoreformą („FiM” 20/2014). Na tzw. pakiet onkologiczny składa się sześć sprzecznych ze sobą ustaw i rozporządzeń. Pisano je częściowo według założeń roboczej wersji „Strategii walki z rakiem na lata 2015–2024”, opracowanej m.in. przez lekarzy onkologów, patologów, radioterapeutów, chirurgów onkologicznych. Pakiet wprowadza szybką ścieżkę badań i terapii onkologicznych, w tym tzw. zieloną kartę wydawaną chorym na raka. Niestety, koszty pakietu przerzucono na lekarzy rodzinnych i placówki medyczne. Minister Arłukowicz zapowiada, że „nie zabierze pieniędzy innym pacjentom” i więcej pieniędzy ani na szpitale, ani na podstawową opiekę zdrowotną nie będzie.
Fikcyjna składka W 1998 roku koalicja AWS-UW wprowadziła – a zaakceptował to ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski – tzw. składkę na ubezpieczenie zdrowotne. W praktyce jest ona podatkiem przeznaczanym na publiczny sektor ochrony zdrowia. Profesor Romuald Holly z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie podkreśla: „Takie samo prawo do świadczeń ma ten, kto płaci składkę w wysokości 30 złotych miesięcznie, jak i ten, kto płaci ponad 30 tysięcy miesięcznie”. Profesor Stanisława Golinowska z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego potwierdza, że składka jest podatkiem. Płacimy ją nie za siebie, ale od tzw. źródeł przychodu: etatów, umów o pracę, zlecenia, działalności gospodarczej. Za część Polaków, m.in. rolników i bezrobotnych, składkę płaci budżet państwa. Płaci też za ok. 6 tysięcy katolickich zakonnic, zakonników czy misjonarzy. Pieniądze ze „składki” trafiają do Narodowego Funduszu Zdrowia. Ten wydaje je według zasad przygotowywanych przez Ministerstwo Zdrowia, choć ze sporą dozą samodzielności. Publiczny sektor zdrowia ma się kiepsko. Kwitną za to urzędnicy zajmujący się ochroną zdrowia. Ich liczba w latach 1998–2015 wzrosła dwukrotnie. Kontrole NIK ujawniają, że brakuje koordynacji pomiędzy urzędami. Zwiększa to tylko chaos i bałagan w systemie ochrony zdrowia. Niespecjalnie przytomnie
Żeby się leczyć, trzeba mieć końskie zdrowie – tak w skrócie można streścić sytuację w polskim lecznictwie.
Mity na zdrowie… opracowano też tzw. koszyk świadczeń gwarantowanych, czyli wykaz operacji i zabiegów opłacanych przez NFZ. Według dra nauk medycznych Andrzeja Włodarczyka umieszczono w nim wiele przestarzałych, mało skutecznych terapii. Dla NFZ i MZ mają one jedną zaletę – są tanie. To tylko pozory, bo „tanie” terapie generują znacznie wyższe koszty na późniejszym etapie. Ale to już nie jest problem obecnego ministra zdrowia. Bałagan w systemie zwiększają sprzeczności pomiędzy koszykiem a programami lekowymi dla pacjentów z rzadkimi chorobami. Część świadczeń z koszyka nie jest dla nich dostępna. Przed takimi błędami systemowymi ostrzegali już w 1997 roku członkowie Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów. Raporty trafiały do ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, premiera Jerzego Buzka, wicepremiera Leszka Balcerowicza i lidera opozycyjnego SLD Leszka Millera. 25 lat „reform” wciąż nie uporządkowało systemu. Z szacunków zespołu prof. Zbigniewa Rycia z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że z własnej kieszeni opłacamy już ponad 1/3 kosztów opieki
zdrowotnej. Profesor Jadwiga Suchecka z Uniwersytetu Łódzkiego wyliczyła, że na jawne i ukryte opłaty na zakup leków oraz leczenie w publicznych szpitalach oraz przychodniach w 2009 roku wydaliśmy (z różnych źródeł) 29 mld zł. Pięć lat później kosztowało nas to już 37 miliardów złotych, a to „dzięki” nowej ustawie refundacyjnej przygotowanej przez ówczesną minister Ewę Kopacz. Uderzyła ona zwłaszcza w emerytów i rencistów, niepełnosprawnych oraz rodziny wielodzietne. Według GUS w 2013 roku aż 44 proc. pacjentów z tych grup społecznych miało poważne kłopoty z wykupieniem recept.
Propozycje zmian Od kilku lat padają różne propozycje naprawy systemu ochrony zdrowia. Eksperci podkreślają konieczność zdecentralizowania NFZ, wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych oraz minimalnego współpłacenia przez pacjentów. Trzeba też zatamować istniejące marnotrawstwo. Wiadomo na przykład, że mamy za dużo szpitali, ale nie wiadomo dokładnie, jakich jest za dużo, a jakich za mało. Doktor Małgorzata
Winter z Uniwersytetu Warszawskiego ustaliła, że w państwowych rejestrach, m.in. KRS, GUS czy wojewodów, znajdują się wewnętrznie sprzeczne dane na temat szpitali. Różnice pomiędzy liczbą szpitali w różnych bazach danych sięgają stu placówek! Podobnie nieścisłe są dane dotyczące liczby praktykujących lekarzy i pielęgniarek oraz mieszkańców poszczególnych miejscowości. Bez tych informacji nie jest możliwe opracowanie map potrzeb zdrowotnych obywateli, racjonalne zaplanowanie, czym dysponujemy, czego brakuje, przygotowanie zmian oraz obliczenie ich kosztów. Uniemożliwia to budowę sensownego systemu powszechnego publicznego ubezpieczenia zdrowotnego. Decentralizacja NFZ oraz dodatkowe polisy też mogą zaszkodzić. Profesor Christoph Hermann z Uniwersytetu w Wiedniu podkreśla, że przy takim spojrzeniu na problem politycy zaczynają traktować sektor ochrony zdrowia jak zwykły biznes. Oczywiście zawsze trzeba ciąć zbędne koszty i poprawiać wydajność. Ale przecież w tym przypadku nie jest najważniejsza zyskowność działań – tylko pacjent. Nie wolno więc doprowadzać do sytuacji, że pewnych pacjentów nie
będziemy wcale leczyć, bo jest to zbyt drogie… Doktor Iwona Laskowska z Uniwersytetu Łódzkiego zauważa, że w biednej Polsce wprowadzenie dodatkowych polis zdrowotnych ma nikłe szanse powodzenia. Ponad 30 procent pytanych w 2013 roku, w ramach „Diagnozy Społecznej”, odpowiedziało, że nie ma pieniędzy na jej zakup. 10 procent deklaruje, że na ten cel miesięcznie może przeznaczyć ok. 100 złotych. Program dodatkowych ubezpieczeń – zdaniem dr. n. med. Krzysztofa Łandy – miałby szanse powodzenia, jeśli dodatkowe składki płaciłyby za swoich pracowników firmy. Nieumiejętna decentralizacja NFZ też może przynieść więcej szkód niż pożytku. Profesor Golinowska zauważa, że sprawny system ochrony zdrowia wymaga koordynacji jego wszystkich części składowych. Od mechanizmu zakupu leków i sprzętu, poprzez szkolenie kadr, aż po zapewnienie ciągłości opieki, rehabilitacji oraz przede wszystkim profilaktyki. To ostatnie jest szczególnie ważne. Lepiej, aby Polak był mądry przed, a nie po kolejnej zdrowotnej szkodzie. MICHAŁ POWOLNY
[email protected]
12
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kościół na trupach Kościoła w Ignatkach nie chce chyba nikt poza proboszczem i biskupem. A jednak powstanie – wbrew woli wiernych i bez poszanowania zwłok dawnych właścicieli majątku.
Na początku był dekret. Arcybiskup Edward Ozorowski, metropolita białostocki, „na większą chwałę Boga Wszechmogącego i dla dobra duchowego wiernych” erygował 23 czerwca 2014 r. parafię pw. św. Jana Pawła II w Ignatkach (powiat białostocki) jako wotum wdzięczności za kanonizację papieża Polaka. To pierwsza parafia (wyłączona z terenów dwóch innych) w diecezji pod wezwaniem świeżo upieczonego świętego. Na proboszcza ordynariusz powołał ks. Bogusława Zieziulę. Wierni nie docenili dbałości arcybiskupa Ozorowskiego o ich kondycję duchową. Pojawiły się głosy oburzenia. Lokalna społeczność uznała, że nowa parafia nie jest jej potrzebna, choćby jej patronował sam Wojtyła. Budowy nowego kościoła nie chcą mieszkańcy Ignatek. Niektórzy na wieść o planach kurii reagują emocjonalnie: „Brak słów! Jeszcze trochę i na 10 domów będzie przypadał jeden kościół”. Ignatki to miejscowość mała, ale z bogatą historią. Pod koniec XIX wieku tereny te objął w posiadanie ród Miciełowskich. W miejscu nazywanym Ostrą Górką znajduje się
dawny cmentarz dworski. Okoliczna ludność darzy go wielkim sentymentem. To także lokalna atrakcja turystyczna. Właśnie tutaj biskup z księdzem chcą budować kościół. Miciełowscy byli ewangelikami, więc katoliccy duchowni uznali, że „heretyckim truchłom” szacunek się nie należy, i zwłoki dawnych właścicieli majątku ekshumowali. Parafianie są oburzeni, a archeologowie i historycy nazwali to barbarzyństwem. Specjaliści przypomnieli, że każda nekropolia powstała przed 1945 r. jest zabytkiem i podlega ochronie. Konserwator zabytków jednak umył ręce, bo… cmentarz w Ignatkach nie figuruje w ewidencji. Protesty parafian i archeologów nie pomogły. Podeptano też prawa przyrody. Na Ostrej Górce rosły drzewa równie stare co ewangelicka nekropolia i mieszkańcy Ignatek powstrzymywali duchownego przed wycinką. Nic to nie dało. Proboszcz zapewnia, że nie ma pieniędzy na budowę, ale „na wycinkę drzew wystarczy”. Parafianie zapowiadają, że nie będą łożyć na kościół budowany tak bezczelnie. Bez szacunku dla zmarłych, historii, przyrody. I bez
Arcybiskupi Wojciech Ziemba (z lewej) i Edward Ozorowski
pytania ich o zdanie. Na stronach internetowych parafii i archidiecezji zamieszczono pokraczne tłumaczenie: „Miejsce pod budowę kościoła znajduję się na wzgórzu, przez miejscowych zwanym Ostrą Górką. To, że kościół będzie zbudowany na dawnym cmentarzu, jest tylko atutem dla niego samego, gdyż od dawna budowano kościoły »na kościach«”. Zatem tylko patrzeć, jak cmentarze ewangelickie
i prawosławne zamienią się na katolickie świątynie i parafie… A jak było z własnością gruntu pod budowę? Jak zwykle. Już w 2005 r. ówczesny metropolita białostocki Wojciech Ziemba uzyskał malowniczy teren w Ignatkach pod budowę kościoła. Działka została podarowana z bonifikatą „na cele sakralne”. Następca Ziemby umyślił sobie, że cmentarz nada się pod
Pieniądze utopione w Stawie Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera – głosi przysłowie. Nie bacząc na to, kuria gnieźnieńska zabiera parafii grunty, które wcześniej jej przekazała. Archidiecezja gnieźnieńska zabrała parafii w Stawie (Wielkopolska) 23 hektary ziemi. Ksiądz Andrzej Sobaszkiewicz otrzymał z sądu w Gnieźnie pismo, z którego wynika, że parafia – dotychczasowy właściciel – została wykreślona z ksiąg wieczystych. Odtąd jedynym posiadaczem gruntów będzie archidiecezja. Cała operacja odbyła się za plecami wiernych i księdza. Dowodzi też, że tak naprawdę majątki parafii są jej tylko powierzone przez biskupów. Jak do tego doszło? W 2012 r. ksiądz Sobaszkiewicz wpadł w kłopoty finansowe. Postanowił wyremontować plebanię, ale – niestety – koszty go przerosły. Trzeba było zapłacić 250 tysięcy zł. Duchowny chciał zaciągnąć kredyt, ale zgodę
na to musiał wydać ordynariusz. Bank oszacował zdolność kredytową parafii na 230 tys. zł, ale kuria pozwoliła wziąć najwyżej 180 tys. pożyczki. Ta kwota nie wystarczyła na spłatę wykonawców remontu, więc proboszcz nadal zalegał budowlańcom około 100 tys. zł (z odsetkami). Do akcji wkroczył komornik gotów zlicytować majątek parafialny. Miłościwy arcybiskup zdecydował wówczas, że księdza Sobaszkiewicza wyciągnie z bagna finansowego. Jednak nie za darmo. Rzecznik diecezji stwierdził tajemniczo, że parafia ma wobec archidiecezji dług, nie wyjawił jednak formy spłaty. Wraz z pismem z sądu wszystko stało się jasne. Decyzja o pozbawieniu parafii własności gruntów spadła na Staw jak grom z jasnego nieba. Z sądowego pisma wynikało, że zmiana właściciela wiązała się z… umową darowizny. Problem w tym, że nikt z ograbionej z gruntów parafii takiej umowy nie podpisywał.
złonkowie parafialnej rady ekonomicznej C wzięli zatem sprawę we własne ręce, wynajęli prawnika i zaskarżyli zmianę wpisu o właścicielu gruntu w księdze wieczystej. Wtedy parafianie ze Stawu dowiedzieli się, w jaki sposób grunty mogły trafić w łapki kurialistów bez ich wiedzy i zgody. Otóż w 2009 r. ksiądz Józef Żebrowski, ówczesny proboszcz, uprawnił ekonoma diecezji do „sprzedaży, darowizny, zamiany, użyczenia, oddania w najem, dzierżawę, a także trwałego zarządu nieruchomością stanowiącą własność parafii”. Ksiądz „podarował” więc parafialną ziemię diecezji, w której… jest ekonomem. Takie załatwianie interesów nie spodobało się mieszkańcom Stawu. Powiadomili prokuraturę o podejrzeniu oszustwa. Parafianie mają prawo czuć się pokrzywdzeni. Wskazują na nieproporcjonalnie wysoką cenę, jaką muszą zapłacić za pomoc od kurii. Diecezja wyłożyła na dług niespełna
„wotum wdzięczności” za kanonizację wiadomo kogo, i posłał tam ks. Bogusława Zieziulę. To nieprzypadkowy wybór. Obecny proboszcz dawnej był ekonomem archidiecezji. Potrafi pozyskiwać kasę i nią obracać. Czy jego zdolności wytrzymają konfrontację z nieprzychylnością wiernych? ŁUKASZ PIOTROWICZ
[email protected]
100 tys. zł, a odbiera 23 ha ziemi. Jeśli wziąć pod uwagę, że jeden hektar tej konkretnie ziemi kosztuje ok. 75 tys. zł, to łatwo zauważyć, że diecezjalny ekonom zabiera parafii kilkanaście razy więcej, niż jej pożyczył. Butna postawa owieczek i ich pasterza nie spodobała się abpowi Wojciechowi Polakowi, metropolicie gnieźnieńskiemu i prymasowi Polski, który zdyscyplinował swojego podwładnego. W liście doń skierowanym hierarcha upomniał go „bratersko” i nakazał wycofanie oskarżenia. W orędziu skierowanym do Polaków na Boże Narodzenie – wyemitowanym przez TVP – abp Polak mówił m.in.: „Trzymając w wigilijny wieczór w naszych dłoniach biały opłatek, myślimy o tym wszystkim, co domaga się naszego nawrócenia, a więc również pojednania i przebaczenia sobie nawzajem, czy to w sytuacjach jak najbardziej osobistych i rodzinnych, czy też społecznych i ogólnonarodowych”. Kto uwierzył w tę piękną opowieść, powinien sobie przypomnieć kadry z filmu „Miś”. Jak wiadomo, jest prawda czasu i prawda ekranu... PIOTR CZERWIŃSKI
[email protected]
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Fot. RK
Ś
13
wiątynia Opatrzności Bożej w Warszawie to miało być wotum wierności i wdzięczności narodu polskiego. Toteż „naród się składa”, a właściwie w jego imieniu wykładają kasę katoliccy urzędnicy. W 2014 roku Mi nisterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przeznaczyło na świątynię 6 mln zł. Rok i dwa lata wcześniej – po 4 mln zł. Owocny był także 2008 rok, kiedy to do kasy archidiecezji wpłynęło 30 mln zł. Ale nie tylko były minister Bogdan Zdrojewski ma słabość do arcybiskupa Nycza. W 2005 roku
Czara goryczy Budżet państwa ma dla emerytów podwyżki kilkunastozłotowe. Dla wielgachnej budowli sakralnej – miliony. Jakoś nikt nie czuje dyskomfortu.
marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik podpisał zobowiązanie, że na Instytut Jana Pawła II da 20 mln zł. Słowa dotrzymał. Siedem lat później KGHM Polska Miedź, spółka skarbu państwa, sfinansowała pokrycie dachu świątyni blachą miedzianą. Koszt: 3 mln zł. W tegorocznym budżecie też „na Opatrzność” nie zabrakło. Pod osłoną nocy koalicja posłów PO-PiS-PSL wyjęła z portfeli Polaków 16 mln zł („FiM” 1/2015). Były protesty, ale na nic się nie zdały. Kardynał Kazimierz Nycz zaciera więc dłonie. Od dawna wie doskonale, że dotowaniu przez państwo jego inwestycji głosy ludu nie zagrożą. Czy rzeczywiście w kraju nad Wisłą nie ma na co wydawać pieniędzy podatników? Wiesław Kaczmarek, prezes Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, próbuje wyżebrać u posłów zwiększenie środków na program ochrony zabytków. Chciałby, żeby do rozdysponowania było co najmniej 130 mln zł. Pieniędzy potrzeba, bo – jak tłumaczy – nakłady państwa na ochronę zabytków są nieproporcjonalne do potrzeb, zaś obecne środki finansowe nie wystarczają. W 2011 roku potrzebujących było 675, dwa lata później – już 1470. Świeccy administratorzy zabytków rokrocznie są lekceważeni. Potrzeby kościelnych są zawsze na pierwszym planie. Oto tylko wycinek ich potrzeb: Rada Powiatu Wodzisławskiego przeznaczyła 20 tysięcy złotych na konserwację obrazu Matki Boskiej Uśmiechniętej z pszowskiego
kościoła. Na renowację baszty na Grodzisku i prace wykopaliskowe w okolicach sądu rejonowego oraz małego rynku pieniędzy w budżecie nie było. Remont dachu i elementów drewnianych wieży północnej i południowej kolegiaty żuławskiej w Nowym Stawie kosztował podatników przeszło 270 tys. zł. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wypłaciło ponad 182 tys. zł, niemal 78 tys. zł dał samorząd województwa pomorskiego. Parafia dopłaciła 14 tys. zł. Kościół Najświętszego Serca Jezusowego w Radomiu przeszedł remont kapitalny. Ksiądz proboszcz zachwytu nie ukrywał. I nic dziwnego, skoro z parafialnej kasy niewiele na inwestycję wyłożył. Na pierwszy etap remontu dał urząd miasta i minister kultury. Transza na kolejny będzie pochodzić z Regionalnego Programu Operacyjnego. W sumie uzbiera się ponad milion złotych. Za 50 tys. zł z budżetu gminy Lubin proboszcz parafii Apostołów Piotra i Pawła w Szklarach Górnych odnowi ołtarz boczny. Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego w Brunowie dostanie 40 tys. zł na tynki wewnętrzne oraz malowanie kościoła filialnego w Gorzycy. Kaliski samorząd przeznaczył aż 710 tys. zł na potrzeby remontowe lokalnych proboszczów: parafii św. Gotarda, kościoła garnizonowego, katedry św. Mikołaja oraz Podwyższenia Krzyża Świętego w Szczypiornie. Na konserwację elewacji frontowej kościoła św. Augustyna
w Warszawie wyasygnowano 450 tys. zł publicznych pieniędzy. Na remont schodów i przedsionka kościoła znalazło się 360 tys. zł. Remont dachu kościoła Narodzenia NMP w Gryfinie sfinansował minister kultury (300 tys. zł), urząd miasta (40 tys. zł) oraz Elektrownia Dolna Odra (25 tys. zł).
Radni Gminy Frysztak podjęli uchwałę o udzieleniu dotacji w wysokości ponad 427 tys. zł na rzecz miejscowej parafii Narodzenia NMP oraz 343 tys. zł dla parafii św. Mikołaja w Lubli. Wszystko to jako poręczenie wkładu własnego proboszczów, którzy starają się o dotacje z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Minister kultury ruszył też na ratunek farze z Ośna. Kasę placówki zasilił kwotą pół miliona złotych, a że jeszcze było mało, 60 tys. zł dołożyła gmina. W latach 2008–2013 tylko Ministerstwo Kultury przeznaczyło na renowację zabytków kościelnych co najmniej 750 mln zł. Trwa właśnie nabór wniosków na kolejne transze dofinansowania prac konserwatorskich i restauratorskich. Oprócz ministerstwa pieniądze będą dzielić konserwatorzy zabytków, urzędy marszałkowskie i gminy. Czy jak co roku najwięcej zainkasują parafie? Przekonamy się już w lutym. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Dajcie… spokój! Dotowanie kościołów nie mieści się w grupie zadań własnych gminy, zaś inwestycje sakralne i kościelne powinny być finansowane ze środków własnych parafii*. Samorządy do perfekcji opanowały wchodzenie tylnymi drzwiami. To dlatego: Archidiecezja warszawska dostała w prezencie od radnych z gminy Lesznowola urokliwie położoną 700-metrową działkę. Kardynał Nycz za ten piękny kawałek ziemi wart circa 5 mln zł zapłaci 1 proc. wartości. Zadeklarował bowiem, że wzniesiony na gruncie budynek będzie zespołem sakralnym. Rada Miejska w Kamieniu Pomorskim przekazała ziemię (0,58 ha o wartości rynkowej 154 tys. zł) pod budowę czwartego w miasteczku kościoła! Administrator przyszłej parafii ks. Dariusz Żarkowski dostał na zakup gruntu 90-procentową zniżkę. Kościół – pod wezwaniem ojca Pio – stanie kiedyś na osiedlu Chopina. Na wydatki tak przyziemne jak porządna komunikacja czy żłobek pieniędzy w budżecie nie ma. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa w Koszęcinie dostanie od gminy 150 tys. zł. Pieniądze proboszcz przeznaczy na dofinansowanie wkładu własnego w projekcie rewitalizacji świątyni, w ramach której zaplanowano odnowienie placu kościelnego, budowę dzwonnicy oraz ogrodzenia. Radni księdzu dotację przyznali, mimo że są w gminie miejscowości, w których na ulicach nie ma oświetlenia ani wodociągów. Renowację ołtarza głównego kościoła św. Jerzego w Tychnowach pół na pół sfinansowali Urząd Marszałkowski w Gdańsku oraz Gmina Kwidzyn. Proboszcz ze swej strony zaoferował modlitwę. Na odbudowę spalonego dachu sosnowieckiej katedry radni dali 300 tys. zł z budżetu miasta. Na tę okoliczność zmienili nawet regulamin przyznawania dotacji. WZ *Art. 43 ustawy z 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczy pospolitej Polskiej.
14
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
POLSKA PARAFIALNA
Cud-terapia Każdego miesiąca odprawiają kilkadziesiąt takich ceremonii: w zborach, salach modlitewnych oraz mieszkaniach prywatnych. Zainteresowani przychodzą na spotkania grup wsparcia takich jak „Ewangelia dla Uzależnionych”. Jej członkowie modlą się o uzdrowienie duchowe, fizyczne bądź uwolnienie konkretnej osoby np. od alkoholizmu czy narkomanii. „Lekarze” sami przyznają, iż uzależnieni nie mogą poprzestać na ceremonii, bo walka z nałogiem wymaga czujności i ciężkiej pracy nad samym sobą. Co więcej, mało kto wraca z niej z tarczą. Mimo to chętnych przybywa, i to z różnych powodów. Wielu zdesperowanych nie chce miesiącami wyczekiwać na wizytę w poradni zdrowia psychicznego, a dodatkowo charyzmatycy wypełniają lukę stworzoną przez biurokratów. Ustawa mówi, że ubogimi alkoholikami i narkomanami powinny opiekować się ośrodki pomocy społecznej. Tyle że ta opieka w praktyce sprowadza się do kierowania wniosków do sądu o orzeczenie przymusowego leczenia odwykowego, zaś nałogowcy zazwyczaj uważają przymusowy odwyk za karę i gdy tylko ją „odbębnią”, natychmiast wracają do nałogu. A wizyty u charyzmatyków nie są przymusowe. Na tym nie koniec – wielu uzależnionych cierpi na schorzenia związane z wieloletnim nadużywaniem substancji odurzających (stany zapalne wątroby, trzustki, żylaki przełyku itp.). Większość nie ma ubezpieczenia i przez to nie jest w stanie korzystać z usług konwencjonalnego lekarza. W numerze świątecznym („FiM” 51-52/2014) pisaliśmy, że w stołecznej przychodni dla bezdomnych – jedynej placówce w mieście przyjmującej osoby nieubezpieczone – nie ma ani neurologa, ani terapii dla uzależnionych bądź współuzależnionych. W efekcie nieubezpieczonym alkoholikom i narkomanom często pozostaje tylko... modlitwa z nałożeniem rąk. – Najczęściej modlimy się o uzdrowienie oraz uwolnienie od obsesji oraz nałogów: głównie alkoholizmu, ale też narkomanii i uzależnienia od nikotyny – mówi „FiM” Zygmunt Ł., lider grupy chrześcijan abstynentów, „uzdrawiającej” (bezpłatnie!) alkoholików. Wraz z kilkoma pomocnikami praktykuje specjalną ceremonię – modlitwę z nałożeniem rąk. Modlą się za daną
W ubogich dzielnicach Warszawy tradycyjną medycynę oraz kulejącą opiekę społeczną zastępują… protestanccy charyzmatycy. „Leczą” alkoholików i narkomanów modlitwą z nałożeniem rąk.
osobę oraz za spełnienie jej próśb, m.in. o uwolnienie od ciągów alkoholowych, psychoz itp. Zygmunt Ł. przyznaje jednak, że modlitwy nie są żadnym panaceum. – Mogą one jedynie przywrócić „pacjentowi” wolną wolę w odniesieniu do używki. Uwolniony nie musi już pić ani brać. Odchodzą obsesje, znikają „głody”. To jednak oczywiste, że uzależniony może zdecydować o powrocie do nałogu. Utrzymanie trwałej abstynencji
wymaga wsparcia w postaci terapii uzależnień, ambulatoryjnej lub stacjonarnej. Problem w tym, że jest ich „jak na lekarstwo”. Leczenie można też kontynuować w jednym z ośrodków prowadzonych przez Monar lub przez terapeutów chrześcijańskich. Trzeba w nich jednak zamieszkać co najmniej na rok. Nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, np. ze względu na pracę czy obowiązki rodzinne – mówi.
Zygmunt od kilkunastu lat utrzymuje abstynencję. Wcześniej pił przez ponad 30 lat, aż stracił wszystko: rodzinę, zdrowie i dom. Koczował na stołecznym Dworcu Centralnym, spał po pustostanach oraz piwnicach. – Pewnego dnia zrozumiałem, że muszę skończyć z alkoholem. Pierwsza próba uwolnienia z nałogu poprzez modlitwę z nałożeniem rąk nie powiodła się. Po ceremonii zapewniono mnie, że
już nie jestem alkoholikiem. Nikt mi jednak nie powiedział, że jestem na początku drogi i że powinienem poddać się dalszemu leczeniu uzależnienia – wspomina. Po tej ceremonii nie pił przez blisko rok – do czasu, aż doszedł do wniosku, że skoro nie jest alkoholikiem, to może się „trochę” napić: wypić piwo albo dwa. – No i napiłem się, a potem pojechałem po bandzie, tj. piłem więcej niż przed ceremonią. Otworzyłem puszkę Pandory i całkowicie utraciłem kontrolę nad nałogiem. Alkohol okazał swoją siłę. Był na tyle podstępnym przeciwnikiem, że straciłem czujność. Nabrałem złudnego przeświadczenia, że skoro zostałem „cudownie uzdrowiony”, to będę mógł pić kulturalnie i w niewielkich ilościach. Niestety, okazało się inaczej. Wskutek tej wpadki na wiele lat zraziłem się do niekompetentnej praktyki modlitewnej. Doświadczenie to uzmysłowiło mi, że alkoholikiem będę do końca życia. Dowiedziałem się też, że uwolnienie, jakiego mogę doświadczyć wskutek modlitwy, muszę wzmacniać pracą własną, czyli uczestnictwem we wspólnocie AA lub w profesjonalnej terapii uzależnień – opowiada „Faktom i Mitom”. Zygmunt odzyskał kontrolę nad życiem, ale dopiero po tym, jak podjął decyzję, że nigdy więcej nie sięgnie do kieliszka, oraz po terapii dla alkoholików. Chodził na mitingi AA i przestrzegał żelaznych reguł: unikał kumpli od kieliszka i miejsc, w których niegdyś oddawał się pijaństwu. Zachowywał stuprocentową abstynencję. Ale wciąż jest chory. Smutna prawda jest taka, że uzależnionym pozostaje się do śmierci. Wystarczy jedno potknięcie, jeden kieliszek albo małe piwo... Każdy może się modlić o uwolnienie od nałogów, jeśli wychodzi z założenia, że wiara czyni cuda. Ale co mają robić antyklerykałowie, ateiści i agnostycy? Osoby, które chcą wyjść z uzależnienia, powinny mieć możliwość wyboru drogi wyjścia z nałogu – sposobu zgodnego z osobowością i światopoglądem. Możliwość wyboru pomiędzy terapiami konwencjonalnymi a modłami, egzorcyzmami itd. Stołeczni narkomani i alkoholicy – osoby bardzo ciężko chore – nie mają tego wyboru z powodu niedowładu systemu opieki zdrowotnej. Dlatego pozostaje im tylko modlitwa. MZB
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kościół w Krakowie zakończył właśnie pokazową akcję wymierzoną w „zepsucie”. Oczywiście chodziło o „zepsucie” cudze, a nie kościelne. „Przyjdź, Jezu, i obejmij panowanie nad tym miastem... Bądź jedynym sędzią... Jedynym sprawiedliwym”… – dobiegało z głośników przed krakowskim kościołem św. Wojciecha. Tak śpiewała młodzież z duszpasterstw akademickich, modlitwą zmieniając oblicze „polskiej Sodomy i Gomory”… Jezus najwyraźniej Krakowa nie zechciał, bo „zepsucie” w mieście jest nadal takie, jak wcześniej. Akcję modlitewną krakowskiej młodzieży nazwano… Szpitalem Domowym. To nawiązanie do ks. Piotra Skargi, który pod takim szyldem nawracał Kraków na przełomie XVI i XVII wieku. Robił to tak skutecznie, że był to początek procesu zakończonego wygnaniem z Polski innowierców lub nawróceniem na katolicyzm pozostałych. A innowierczy sąsiedzi Polski mieli powody do wkraczania w jej granice. Krakowska młodzież katolicka na razie innowierców jeszcze nie wygania. Twierdzi, że wygania z miasta nieczystość i zepsucie. Kraków rocznie odwiedza 9 mln turystów. Większość to obcokrajowcy. Dominują Anglicy przyjeżdżający na wieczory panieńskie i kawalerskie. Ci chcą się przede wszystkim zabawić. Skorzystać zwłaszcza z taniego dla nich polskiego alkoholu oraz usług prostytutek. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, popyt wywołuje podaż, a jest to podaż raczej niekontrolowana. Stare Miasto przypomina trochę amsterdamską dzielnicę „czerwonych latarni”. Z tą jednak różnicą, że w Holandii wszystko jest zebrane w jednym miejscu, a w Krakowie rozrzucone pomiędzy dziesiątkami kościołów w centrum miasta. Działają one – zarówno przybytki rozpusty, jak i świątynie – w sposób niekontrolowany. Bogobojnym krakusom przeszkadzają erotyczne naganiaczki. Miejscowym żyć nie dają tylko trochę, Anglikom jednak bardziej, bo ciągną ich do agencji za rękawy, szepcząc do ucha: „Pussy. Pussy. Cheap pussy...”. Tak jest od dawna, ale do niedawna Kościołowi to nie przeszkadzało…
Dziwisz i Cocomo Zaczęło przeszkadzać, gdy obok licznych burdeli „podziemnych”, pojawił się klub ze striptizem rzucający się w oczy. Zajął miejsce reprezentacyjne – na ulicy Grodzkiej przy trasie
15
„wybrali czystość”, nakłaniając do tego innych. Był też biskup krakowski Grzegorz Ryś, który odprawiał mszę.
...tylko biskup nie bardzo
Panowanie Dziwisza z Jezusem od kościoła Mariackiego. Obok kościołów św. Wojciecha, św. Piotra i Pawła, św. Andrzeja, św. Marcina, pomnika Piotra Skargi i ul. Kanoniczej – na Wawel. Klub kiedyś nazywał się Cocomo, a nazwę zmieniono w związku ze śledztwem prokuratury. Ma fatalną opinię naciągacza oraz sporo okien, a we wszystkich czerwone zasłony. Przed wejściem chodzą śliczne naganiaczki w krótkich spódniczkach, z niebieskim parasolem. Natarczywie zachęcają: „Pan wejdzie. Zimno jest. A w środku dziewczyny gołe, gorące. Piwa się pan napije. Rozgrzeją pana”. Odmówić trudno, przejść obojętnie też. Nie udało się to także kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi. Nie wiadomo, czy dziewczęta go rozgrzały, ale postanowił działać. Ogłoszono, że Kraków zmienia się w Sodomę i Gomorę. Pod klubem ze striptizem odprawiono modły. Nie pomogły, bo panienki nadal prezentowały swe wdzięki. W połowie listopada Dziwisz wezwał wiernych do walki o moralną odnowę miasta. Naskrobał list pasterski: „W Krakowie aż roi się od nocnych klubów, w których cielesność, szczególnie kobiet, jest wykorzystywana w sposób wręcz profanacyjny”. Choć wystąpił w roli eksperta, niestety, nie wyjaśnił, czym różni się „wykorzystywanie profanacyjne” od „nieprofanacyjnego”. Uderzył na trwogę: „Kraków, stolica Miłosierdzia Bożego i miasto tylu świętych, coraz bardziej staje się symbolem w yuzdania.
Nie możemy na to patrzeć biernie, podejmijmy wysiłek obrony tak wielkich wartości, jakimi są godność ludzkiego ciała, świętość małżeńskiej miłości, formacja młodych sumień”. Rozpoczęła się modlitewna ofensywa. Na miejsce walki ze złem wybrano kościół św. Wojciecha, który miał dwa atuty. Przede wszystkim – rozmiar. Jest to kościół bardzo mały, więc zawsze wygląda na pełny. Widać kardynałowi pomagał jakiś spec od PR-u. Drugi atut to bliskość owego klubu, siedliska rozpusty. Amator panienek, stając u wylotu ul. Grodzkiej, powinien mieć dylemat. Po lewej widział atrakcyjną naganiaczkę zapraszającą na drinki i rozgrzewkę. Po prawej duszpasterstwo akademickie wabiło do gorących modłów o nawrócenie ślicznej naganiaczki.
Fajne dzieciaki... Moralne natarcie rozpoczęła msza, którą odprawił Dziwisz. Hierarcha mówił o ratowaniu młodzieży odwiedzającej centrum Krakowa. Na grzech nieczystości oraz cudzołóstwa narażona jest bowiem diabelnie. Przegrupowanie sił odnowy moralnej trwało miesiąc i należało sprawdzić skuteczność ofensywy modlitewnej przeciw wyuzdaniu. Można było się spodziewać, iż będzie mniej więcej tak, jak w Warszawie „pod
rzyżem” – trochę strasznie, a trok chę śmiesznie. Było jednak tylko trochę śmiesznie i bardzo nudno. Wcale nie strasznie, bo młodzież okazała się całkiem sympatyczna. W tygodniu były czuwania, na których spotykało się 20, 30, czasami 40 osób. W kościele ustawiono skrzynię na datki. Napisano, że były przeznaczone na pomoc „ofiarom skrzywdzonym przez propagowanie nieczystości”. Ludzie klęczeli i co kilka minut ktoś odczytywał złotą myśl, nad którą należało się zadumać. Myśli puszczano na Rynek poprzez głośniki ustawione przed kościołem. Na przykład takie: „Nieczystość bierze się z samotności”. Albo: „Bóg zstąpił na ziemię pod postacią męską. Gdy wszyscy mężczyźni będą traktować kobiety jak Jezus, to będzie dobrze”. Same czuwania nie mogły wypędzić diabła z Krakowa, zatem w kolejne niedziele organizowano msze. Podczas jednej z nich zaprezentowała się wspólnota „Wybieram Czystość”. Na pierwszy rzut oka jej deklaracja wyboru wyglądała jednak na alibi... Były też akcenty humorystyczne. Pewnego dnia kościół pękał w szwach, czyli było w nim około 100 osób. Młodzież katolicka p rzygotowała się wzorowo. Atmosfera gotyckich i barokowych murów kreowała wyjątkowy nastrój. Były czytania, śpiew i żywa wspólnota młodych, którzy
Nie napiszę, że hierarcha przyszedł „nie w stanie”, bo tego na pewno nie wiadomo. Był może tylko zmęczony i nieprzygotowany, co próbował maskować, improwizując. Zerkał do książki, czytał głośno jakiś cytat i usiłował go rozwinąć. Efekt tego nauczania był taki: „Popatrzcie się po sobie. Wszyscy jesteście ludźmi, którym Jezus zaufał. Jesteście tak godni zaufania, że Pan Jezus powierzył wam troskę o innych. On wam powierzył... Jesteście tak dalece godni zaufania, że on składa każdemu z nas w ręce los... On nam powierza siebie nawzajem... (…). My jesteśmy ludźmi zaufania. Jezus obdarza nas swoim zaufaniem. Tacy jesteśmy”. Na zaufaniu się nie skończyło, bo biskup mówił długo, odmieniając przez wszystkie możliwe przypadki również inne wyrazy. Rozwijał teorię małżeństwa i związków „na próbę”, co to już nie są „na próbę”, tylko na stałe. Przywoływał papieża Franciszka, który pochodzi ze świata dziwnego, bo pełnego związków niesakramentalnych, i wywołuje dyskusje w Kościele o tym, że trzeba być diakonos, czyli sługą. Więc o diakonos też mówił dużo, a przy okazji głaskał po głowie… młodego kleryka, który służył do mszy. „To jest diakonos” – mówił. Głaskał i mówił: „Wszyscy powinniśmy być diakonos – sługami”. „On nas zaprasza jako niewolników, żeby zostać niewolnikiem – rozwijał. – Trzeba się wyzbyć wszystkiego”. Nauczał o tym „wyzbywaniu się wszystkiego” w szacie wyszywanej złotem, stojąc pośród złotych kielichów, złotego lichtarza, obok pozłacanego ołtarza i bogato strojonej ofiarnej skrzyni (przed świątynią czekała na niego wypasiona limuzyna). W ogóle dużo mówił i cały czas to samo. Tak jak tylko może przez blisko pół godziny mówić „coś tam, coś tam” biskup zmęczony i nieprzygotowany. Było śmiesznie i smutno, bo dzieciaki się starały, a biskupowi nie chciało się przygotować porządnego kazania. Akcja odnowy moralnej Krakowa skończyła się w grudniu. Odtrąbiono sukces – prokuratura, zapewne pod naciskiem kurii, przyczepiła się do kilku klubów erotycznych. Ale miasto pozostało „zepsute”. Może warto więc przyjechać, jeśli ktoś lubi… KAROL BRZOSTOWSKI
[email protected]
16
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
ZE ŚWIATA
BÓG I TUSZA Wszystkie cudowne diety – drogie, wyrafinowane, pomysłowe czy bolesne – mają wspólną cechę: nie działają.
Świadczy o tym niedawny incydent. George Bush wybierał się do Szwajcarii na zaproszenie żydowskiej organizacji charytatywnej, by wygłosić przemówienie w Genewie (12 lutego). Tymczasem odwołał ów wyjazd. Okazuje się, że na rząd Szwajcarii wywierana jest rosnąca presja, aby byłego prezydenta USA aresztować i wszcząć kryminalne postępowanie, gdy tylko przekroczy granice kraju. Sąd w Genewie otrzymał liczne petycje w tej sprawie. Organizacje obrony praw człowieka sporządziły raport liczący 2500 stron, rejestrujący zarzuty wobec Busha. ST
TORTURY BOŻE
Jeśli nawet w efekcie nieznośnych wyrzeczeń i astronomicznych wydatków uda się zrzucić kilka kilogramów, sadło po kilku miesiącach wraca na swoje miejsce. Okazuje się jednak, że jest niezawodny sposób na pozbycie się tłuszczu. Odkryli go specjaliści brytyjscy z Uniwersytetu Coventry. Wystarczy… dać sobie spokój z wiarą w Boga. Po przebadaniu 7400 ludzi badacze doszli do wniosku, że ludzie religijni są zwykle bardziej otyli niż ateiści. Największe otłuszczenie stwierdzono u wyznawców Kościołów chrześcijańskich, na drugim miejscu plasowali się hinduscy sikhowie. Od ateistów szczuplejsi byli tylko buddyści. Na wyniki nie miały wpływu takie czynniki jak aktywność fizyczna, palenie papierosów czy picie alkoholu. Powody tej prawidłowości są nieznane, bo dotąd nikt nie badał zjawiska wpływu religii na wagę. Może chodzi o sakramentalne „alleluja i do przodu!”. Z żarciem też. PZ
BUSH DO WIĘZIENIA? Były prezydent USA może z którejś zagranicznej podróży nie wrócić już do USA. Chcą go wreszcie aresztować. Prezydent George Bush przeciągnął kraj przez dwie mordercze wojny – żadna nie została wygrana, życie straciły tysiące młodych ludzi w mundurach USA i setki tysięcy cywilów w napadniętych krajach. I uszło mu to – oraz jego wice, Cheneyowi, a także najbliższym współpracownikom – na sucho. Dopiero opublikowany w grudniu ubiegłego roku raport Senatu dotyczący aktywności CIA przyniósł umiarkowaną krytykę. To wszystko nie znaczy jeszcze, że Bush i jego ekipa mogą trwać w błogim poczuciu bezpieczeństwa.
Niedawno Ameryka mówiła o torturach, które CIA aplikowała muzułmanom. Świat je potępił, ale niektórzy pobożni ludzie rozgrzeszyli. Bezskuteczne, bezsensowne i nielegalne – tak ocenił tortury raport Senatu USA. – Nic podobnego! – stwierdziła dyrekcja agencji i konserwatyści. Były wiceprezydent Cheney, entuzjasta tortur i człowiek arcypobożny, wyraził ochotę natychmiastowego ich powtórzenia. Żadnego wrażenia nie zrobił na nim argument, że niektórzy torturowani byli zupełnie niewinni, a złapano ich i wtrącono do kazamatów CIA przez pomyłkę. Lecz autorem najbardziej nieszablonowego uzasadnienia legalności tortur stał się pastor Bryan Fisher, rzecznik religijnego ugrupowania American Family Association. Utrzymuje on, że tortury nie są sprzeczne z konstytucją, a ich zakaz figurujący w konwencjach genewskich (obowiązują także Amerykę) terrorystów nie obejmuje. „Oni nie mają absolutnie żadnych praw. Możemy robić z nimi, co nam się podoba, są na naszej łasce i niełasce. To proste, bo jesteśmy litościwymi ludźmi kierującymi się bożymi zasadami”… – orzeka pastor. JF
TRAMPKOWA SZAJBA Kolejny raz amerykańskie domy towarowe na terenie całego kraju ogarnęły rozruchy o… buty. Najpierw tłuszcza koczowała nocą w kolejkach na mrozie, a potem, gdy drzwi miały być otwierane, wszelkie hamulce puściły. Najgorzej było w Houston, gdzie hołota w sile 600 chłopa wybijała szyby do sklepu, pragnąc wcześniej wejść do środka. W wielu miejscach wezwane siły policji okazały się niewystarczające. Taranowano zapory, rzucano kamieniami, w ruch szły pięści. Chodziło o białe trampelówki Air Jordan Retro Legend Blue w absurdalnej cenie 200 dol. za parę.
To zdarza się nie po raz pierwszy. Przed dwoma laty szczęśliwy zdobywca Air Jordanów został przez konkurentów zastrzelony, a trampki zrabowano. „To dziwna psychologia – mówi prof. Garth Jowett. – Lecz to efekt manipulacji producentów i sprzedawców. Te buty stały się kultowym symbolem. Ich posiadanie podnosi wartość właściciela”. Łezka się kręci na wspomnienie porządku komitetów kolejkowych po lodówki i pralki u schyłku komuny... CS
KIERUNEK? MARS! Start potężnej rakiety Delta IV Heavy z Przylądka Kennedy’ego w końcu minionego roku to początek nowej ery.
Start Delty zainicjował program kosmiczny Orion. Bezzałogowy zasobnik na szczycie rakiety nośnej, przemieszczając się z prędkością 2380 km/godz., wzbił się na najwyższą z osiągniętych orbit – 6120 km. To 15 razy wyżej niż okrąża Ziemię międzynarodowa stacja kosmiczna i większość satelitów. 4,5 godziny później kapsuła wylądowała pomyślnie na spadochronach na Pacyfiku, 600 mil od zatoki Baja California, i została wyłowiona przez okręty USS Anchorage i USS Salvor. Pełny sukces. To był pierwszy etap nowego programu eksploracji kosmosu, którego celem jest lądowanie ludzi na Marsie. Kapsuła, która zakończyła pomyślnie test, będzie w stanie pomieścić 4–6 astronautów. Pierwszy lot załogowy planuje się na rok 2021. Kilka lub kilkanaście lat później astronauci polecą nią na Marsa. KP
SZCZĘŚCIE BEZ FORSY Wyrażanie w liczbach stanu szczęścia jest zadaniem skomplikowanym i ryzykownym, szczególnie jeśli chodzi o określenie poziomu szczęścia całych nacji.
Badania takie są jednak prowadzone pod egidą Happy Planet Index. Właśnie opublikowano ostatnie wyniki w odniesieniu do 151 krajów. Pierwsza refleksja potwierdza wyświechtane powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Ani luksusy, ani wysoki poziom życia materialnego. Klasyfikację prowadzono, biorąc pod uwagę trzy czynniki: długość życia, samopoczucie i stan środowiska naturalnego. W pierwszej dziesiątce dominują kraje latynoamerykańskie. Na pierwszym miejscu plasuje się Kostaryka – stabilne i spokojne państwo, które nie posiada armii i wydaje spore kwoty na ochronę środowiska i potrzeby socjalne obywateli. Na skali od 0 do 100 Kostaryka zdobyła 64 punkty. Średnia długość życia mieszkańców wynosi 79,3 roku. Po niej mamy rodzynek azjatycki – Wietnam (60,4). Dalej Kolumbia, Belize, Salwador, Jamajka, Panama, Nikaragua, Wenezuela i Gwatemala. Żaden z tych krajów nie może być zaliczony do zamożnych, a niektóre są, oględnie mówiąc, niespokojne. W Gwatemali, Salwadorze i Kolumbii przemoc jest na porządku dziennym, w Wenezueli morderstw jest 4 razy więcej niż w Iraku, a Caracas jest drugim najniebezpieczniejszym miastem świata. A jednak... Musi zatem chodzić o specyficzną konstrukcję psychiczną. Polska plasuje się w środku tabeli, w towarzystwie innych państw Unii Europejskiej, z rezultatem 42,6. To znacznie gorzej niż w Ameryce Łacińskiej, ale Polacy mogą pocieszać Amerykanów, których poziom uszczęśliwienia określa liczba 37,3, co daje im 105 miejsce na liście. Stosunkowo niedaleko znajduje się drugie mocarstwo atomowe. Wynik Rosji to 34,5. Lepiej wypadła Ukraina (37,6), ale to było jeszcze przed wojną domową i aneksją Krymu. Chińczyków sklasyfikowano wyżej, bo na 60 miejscu. W ostatniej dziesiątce mamy bardzo umiarkowanie szczęśliwe kraje Afryki saharyjskiej (wynik poniżej 30 punktów), którym towarzyszy Mongolia, ale i – co dziwne – superbogate szejkanaty rejonu Zatoki Perskiej: Kuwejt, Bahrajn i Katar. Listę zamyka nieszczęśliwa Botswana ze średnią wieku mieszkańców 53,2 lata i wynikiem 22,6 pkt. CS
ORGANIZM OSTRZEGA Zanim zdrowie dozna poważnego uszczerbku, czasem organizm wysyła sygnały ostrzegawcze. Medycyna coraz częściej potrafi te wczesne symptomy odczytywać.
Naukowcy z University College London stwierdzili, że starsi ludzie, którzy stracili własne zęby, szybciej zapadają na demencję, a ich zdrowie psychiczne wcześniej się pogarsza. Na testach badających pamięć, ale także szybkość chodzenia, wypadają o 10 proc. gorzej niż ludzie z własnym uzębieniem. Osoby, które nie są w stanie ustać na jednej nodze przez co najmniej 20 sekund, mają powód do zmartwienia: jest to zwiastun wysokiego zagrożenia wylewem krwi do mózgu. Osoby te miały mikrowylewy, które nie zostały zdiagnozowane. Z kolei kobiety cierpiące na fale gorąca podczas menopauzy mają dwukrotnie większe ryzyko złamania kości biodrowej, bo gęstość ich kości jest mniejsza. 30 proc. starszych ludzi umiera 12 miesięcy po takim złamaniu. PZ
MIĘSOŻERNI Wegetarianizm stał się modny, zwłaszcza w kręgach młodych wykształconych ludzi. Czy można rzeczywiście przyzwyczaić się do diety bezmięsnej?
Zupełnie nowe, nieoczekiwane światło rzucają na to zagadnienie najnowsze badania Human Research Council. Okazuje się, że aż 84 proc. ludzi, którzy rezygnują z mięsa, prędzej czy później do niego wraca. 30 proc. nie jest w stanie wytrzymać diety bezmięsnej nawet 3 miesiące. 53 proc. wegetarianów wycofuje się w ciągu roku. Jako motywy podają brak poparcia ze strony mięsożernych rodzin i przyjaciół oraz nieposkromiony apetyt na mięso. Badania statystyczne wśród Amerykanów wykazały, że tylko 2 proc. trwa w wegetarianizmie lub weganizmie (to jeszcze bardziej restrykcyjna forma diety, bo nie dopuszcza nawet nabiału). 88 proc. indagowanych mówi, że nigdy nie próbowało bezmięsnej diety. Jednak Amerykanie, którzy zredukowali lub odstawili w ogóle mięso na miesiąc, twierdzą, że czują się lepiej. PZ
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Przeminęło tegoroczne Święto Partenogenezy, znane lepiej jako Boże Narodzenie. Tymczasem dzieworództwo ma się na świecie znakomicie także bez zwiastowań anielskich.
Eros i sutanna
K
Refleksje poświąteczne Naukowcy, grupa zawodowa znana z bezbożności, ochoczo informują w czasie okołoświątecznym, że zjawisko partenogenezy jest dobrze znane w świecie zwierzęcym. Niedawno 6-metrowa pytonica Thelma z ogrodu zoologicznego w Louisville zniosła 61 jaj, z których wykluło się i przeżyło 6 zdrowych pytoniąt, a przecież ona sama nigdy nie miała kontaktu z samcem. Partenogeneza zdarza się u gadów, płazów, ptaków i ryb. Najlepiej rozpracowaną naukowo niepokalaną dziewicą z potomstwem w świecie zwierzęcym jest indyczka. W XIX wieku o partenogenezę zaczęto podejrzewać kury, ale dowiedziono jej istnienia u indyczki. Młode, które rodzą się bez pomocy samca, są jednak zawsze płci męskiej. W roku 2001 zjawisko niepokalania wykryto u trzech rekinów złapanych u wybrzeży Florydy. W roku 2006 stwierdzono, że dwie wielkie jaszczurzyce, smoki z Komodo, zaszły w brytyjskich ogrodach
17
zoologicznych w ciążę, nie oglądając się na samców. Okazuje się, że niepokalane poczęcie najlepiej wychodzi pytonom, wężom boa i żmijom, bo są to gatunki najstarsze. O wiele gorzej z cudami radzą sobie młodsze genetycznie kobry – nawet jeśli uda im się zmajstrować potomstwo bez współpracy samców, to zazwyczaj szybko ono ginie. Z tego faktu badacze wysnuli wniosek, że w bardzo odległych epokach z samcami było tak krucho, że samice nie mogły na nich liczyć i same musiały sobie radzić z prokreacją. Miliony lat temu oprócz nagminnych problemów ze znalezieniem zapładniacza odmiennej płci impulsem do partenogenezy mógł być brak równowagi hormonalnej, a także obecność wirusa lub pasożyta. Jak wśród os, które rozmnażają się bez seksu, gdy zainfekuje je pewna bakteria. Naukowcy uważają, że prawdopodobnie nigdy nie zdarzy się ani jeden przypadek
porodu w wykonaniu dziewicy, która należałaby do gatunku ssaków. Snujemy te rozważania w bezpiecznej i wciąż rosnącej odległości od wiadomego święta i ryzyko konsekwencji karnych „za obrazę uczuć” wydaje się minimalne. Lecz wybitny astrofizyk amerykański Neil deGrasse Tyson (na zdjęciu) wcale się nie piórkał i wsadził głowę do paszczy lwa religijnej prawicy USA. W dzień Bożego Narodzenia emitował prowokacyjne treści: „Tego dnia dawno temu narodziło się dziecko, które w wieku 30 lat przeobraziło świat. Szczęśliwych urodzin, Isaacu Newtonie, urodzony 25 grudnia 1642 roku!”. Mimo gniewnych porykiwań obrażonych pobożnych Tyson kontynuował drażnienie lwów kolejnymi tweetami: „Jak żydzi i muzułmanie na całym świecie nazywają 25 grudnia? Czwartek”; „Wesołych świąt dla wszystkich! Pogańskie święto stało się religijnym, a ono z kolei przeobraziło się w święto zakupów”. KUBA PODŻEGACZ
iedy myślimy o 89-letnim człowieku, na myśl przychodzi nam staruszek z trzęsącymi się rękami, wsparty na lasce. Są jednak wyjątki… zachowywał się w taki sposób” – Prałat diecezji La Crosse wyraził niesmak komendant pow stanie Wisconsin, niejaki Bernard McGarty, został wynagrolicji por. Matt Barnes. Kapłana potraktowano mandatem na 250 dzony przez Stwórcę, któremu dolarów. służy, wilczym apetytem seksualZa to gorsze będą konsekwennym. Będąc w mieście Wausau, po odprawieniu pogrzebu, emerytocje przygody erotycznej jego kolegi po fachu z Arizony. Policja w Mesa wany duchowny pomyślał o regezastawiła pułapkę na pedofilów neracji biologicznej. Udał się do ogłoszeniem rzekomej 16-latki, specjalistycznego salonu w pełktóra oferowała odpłatną rozkosz. nym rynsztunku katolickiego kaJako pierwszy w motelu pojawił płana i obstalował masaż. W traksię – z chcicą w oczach i językiem cie zabiegu poprosił masażystkę, na brodzie – wielebny Solomon by zrobiła mu dobrze. Niewiasta, Bandiho, 49-letni proboszcz paniepomna zaszczytu, odmówiła. Perswazje nie poskutkowały, więc rafii katolickiej Świętego Krzyża. duchowny, podenerwowany, poZa usługę oferował 60 dolarów, co jest akceptowalną stawką za szybki traktował ją szorstkim słowem. numerek. Kiedy transakcji dobito Oburzona masażystka zadzwoniła i duchowny szarpał się z paskiem, na policję i po chwili ksiądz lez łazienki wyszli detektywi... Mugitymowany był przez posterunkowego. „To bardzo niestosowne, sieli wobec kapłana użyć paralizaby ktoś reprezentujący Kościół tora, bo żadną miarą nie dawał się katolicki, w szatach liturgicznych, zaobrączkować. KP
Ateiści szarżują
A
merykańscy ateiści pozwalają sobie na coraz więcej. Odważyli się na prowokacyjną demonstrację w środku „pasa biblijnego”, jaskini lwa chrześcijańskich fundamentalistów!
Drogie poskromienie grzesznicy Katolicka etyka rozrodczo-seksualna jest tak absurdalna, że aż ginie od własnych zapętleń. Cóż, Kościół ma to, na co w pełni zasłużył. Jednym z ważniejszych wcieleń katolickiego diabła jest terapia medyczna in vitro, której celem jest wytwórczość dzieci. A przecież Kościół zajadle walczy o nieograniczone rozmnażanie, sprzeciwiając się m.in. legalności innej praktyki – antykoncepcji. W świetle tej błogosławionej, choć nieco zapętlonej strategii kościelnej nie można się dziwić decyzji diecezji Fort Wayne w Teksasie. Oto nauczycielce angielskiego Emily Herx szkoła katolicka St. Vincent de Paul pokazała drzwi na wieść, że poddała się procedurze in vitro, by stać się mamą dzieciątka. Trzeba z ubolewaniem wyznać, że nie od razu podjęto jedynie słuszną decyzję. Emily Herx informowała wcześniej dyrektora, że próbuje sztucznego zapłodnienia. Dyrektor nie zareagował, co było bezsprzecznie naganne i grzeszne. Lecz gdy po raz trzeci pospieszyła z tą informacją, dowiedział się o tym czujny ksiądz
John Kuzmich. Wszczął ideologiczny rwetes i zażądał od dyrektora wyrzucenia na zbitą twarz pracowniczki, którą określił pryncypialnie „niemoralną, ciężką grzesznicą”. Dyrektor podporządkował się księdzu. Pani Herx została zawodowo na lodzie ze swą grzesznie wypełnioną macicą, bez szans na utrzymanie tego, co się z niej po 9 miesiącach wyłoni i czego ten sam katolicki Kościół za żadne skarby nie pozwoliłby przedwcześnie usunąć. Zamiast wykazać skruchę, nauczycielka trwała w grzechu i skierowała sprawę do sądu. Ława przysięgłych zdecydowała się na współuczestnictwo w grzechu. Przyznała nauczycielce odszkodowanie za cierpienia emocjonalne i fizyczne w wysokości 1,75 mln dolarów. Plus 125 tys. za wydatki medyczne, 75 tys. za stracone uposażenie, a nawet 1 dolara tytułem kary dla diecezji za… przestrzeganie kościelnego nauczania. „Byłam taka szczęśliwa. To nierealne!” – łka Emily Herx. Diecezja wygraża pięścią i zapowiada apelację. Kuba Podżegacz
„Drogi święty Mikołaju, wszystko, czego pragnę na święta, to żebym nie musiała chodzić do kościoła! Jestem już za duża na słuchanie bajek”. Obrazoburcze słowa wypowiada dziewczę, któremu z oczu źle patrzy. Dziewczę i jego życzenie uwidocznione są na billboardach, jakie organizacja American Atheists zamówiła w czterech miastach w stanach Tennessee i Arkansas. To precedens, bo dotąd ateiści reklamowali się w dużych miastach na północy, na przykład na nowojorskim Times Square.
– Współcześni dorośli nie muszą czuć się zobowiązani do udawania, że wierzą w to samo, co ich rodzice – tłumaczy David Silverman, prezes American Atheists. Sondaże wykazują ostry wzrost braku zainteresowań religią wśród młodych ludzi i dotyczy to zarówno katolików, jak i protestantów, w tym anglikanów. Jedna trzecia populacji w wieku 18–29 lat deklaruje brak zainteresowania przynależnością do jakiejkolwiek religii. ST
18
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Nieświęte świętości Poraziła mnie wiadomość, że pieniądze na odbudowę spalonej katedry w Sosnowcu zbierają… bezdomni z przytułku w Jaworznie.
Bezdomni malują święte obrazki na nadpalonych katedralnych deskach, rzeźbią świątki, sprzedają, aby fundusze przeznaczyć na odbudowę „domu bożego”. Już niedługo, zasypiając w swoich kartonach pod mostem albo w szałasach w podmiejskim lasku, cała bezdomna brać będzie więc mogła podziwiać cudnie odnowioną i ślicznie oświetloną wielgachną kościelną wieżę, a ci, którzy do rana nie zamarzną i będą czuli, że jednak czegoś im w życiu brakuje, niech przejdą się po mieście i popatrzą na wypasione plebanie i okazałe biskupie pałace. Poczują się już całkowicie szczęśliwi,
bo skoro Bóg i jego ziemscy zastępcy mają zapewnione tak komfortowe warunki mieszkaniowe, to czego więcej może potrzebować bezdomny? Co rusz pali się jakiś kościół czy katedra i aż dziw, że nie odezwie się nikt z tych, których Bóg prowadzi przez życie i którym co chwila daje jakieś znaki. Bo może te często palące się kościoły to takie właśnie znaki od Boga, że ma on już tych „domów bożych” w nadmiarze i nie chce, żeby mu już ich więcej stawiać? Bo przecież „Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, nie m ieszka
w świątyniach zbudowanych ręką ludzką” (Dzieje Apostolskie 17. 24). Dlaczego więc ludzie, nawet ci, którzy sami nie mają domu, swojemu Bogu, do którego się modlą: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...”, stawiają na ziemi takie monumentalne gmaszyska? Bogu, który ponoć i tak jest WSZĘDZIE?! Dziwne, że widok palącego się „domu bożego” nie daje do myślenia katolikom, ile warte są poświęcenia i pokropki, zresztą wszystkiego, co tylko możliwe. Skoro Bóg tak wyświęconego miejsca jak swój okadzony i uświęcony „dom” nie uchroni od złego, skoro Najświętsza Panienka pozwoli
na to, by spłonęła katedra pod wezwaniem jej wniebowzięcia, to po co oddawać im pod opiekę ludzkie życie, zdrowie i dobytek? Po co księża, zakonnicy, kapelani i biskupi? Na poświęconych drogach ludzie giną albo zostają kalekami, w święconych co roku podczas kolędy mieszkaniach wybuchają pożary i ludzie płoną żywcem, na budowach z wmurowanym kamieniem węgielnym, oczywiście poświęconym, zdarzają się śmiertelne wypadki. Chorzy umierają po mszach i modlitwach „o zdrowie”. Ale najbardziej zszokowało mnie święcenie odlatujących na
misje żołnierzy i widok człowieka w sukience wymachującego kropidłem nad uzbrojonym wojskiem. Człowieka, który ma głosić boże przykazania, m.in. jedno z najważniejszych: „Nie zabijaj”! Jaka jest modlitwa przy święceniu broni? Może: „Spraw, o nieskończenie dobry i miłosierny Boże, aby każda poświęcona kula trafiła do celu”? Efekty znamy – poświęcone kule przez pomyłkę trafiły w wioskę, zabijały dzieci, a poświęceni żołnierze ginęli od skuteczniej omodlonych kul niewiernych. Po co więc ludzie płacą za takie nieskuteczne czary-mary?! J.O.
Kaganek oświecenia To bezcenne, że „FiM” docierają ze swoimi informacjami do mieszkańców całego kraju, a także poza jego granice. W Was nadzieja na rozpowszechnienie prawdziwej wiedzy o religii. Największym wrogiem papieskiej religii jest wiedza, gdyż burzy dotychczasowy porządek i tradycje, które były tak mozolnie tworzone przez wieki z niewiedzy. Wiedza natomiast niweluje tę przewagę, jaką ma każda religia nad swoimi wyznawcami. Kościół wiedział, co robi, zakazując czytania Biblii. Nauki swoje opiera bowiem na katechizmie, dogmatach i doktrynach. Na takich właśnie zasadach zbudowana jest „linia Kościoła”, obowiązująca każdego wierzącego katolika, i nie ma ona nic wspólnego z Biblią. Należy podkreślić, że religia katolicka jest mitologią, gdyż potworzyła mity. To ludzie Kościoła, począwszy od IV w., najpierw z Jezusa zrobili Boga (na podstawie głosowania), a potem ustanawiali sobie po kolei: Trójcę Świętą, matkę Jezusa jako Matkę Bożą, Marię Wieczną Dziewicę, oraz jeszcze (w 1950 roku!) ustanowiono Wniebowzięcie Marii Panny, mimo że w Biblii wyraźnie jest powiedziane, że nic, co ziemskie, do nieba się nie dostanie. Tak więc Kościół papieski traktuje Pismo tylko wybiórczo, dla dobra własnego interesu. Oto przykłady manipulacji Biblią: Jezus nauczał, że modlić należy się na osobności, indywidualnie (tak jak Jezus zawsze to czynił – Mt 6. 5–8). Natomiast w kościele im większa zbiorowość się modli, tym lepiej. Tylko dla kogo? Różnice każdy zauważy, pod warunkiem że będzie miał porównanie, co mówi na ten temat Biblia, oraz podstawową wiedzę w tym zakresie. Jezus potwierdzał, że rozwód jest możliwy pod pewnymi warunkami, takimi jak wszeteczeństwo/nierząd (Mt 19. 9), ale
w Kościele katolickim nie ma takiej możliwości. Obowiązuje praktyka unieważnienia małżeństwa, aby to znów ksiądz miał władzę. Myślę więc, że ciekawa byłaby dyskusja Czytelników, którzy mogliby się wypowiedzieć, porównując nauczanie Jezusa i Kościoła w sprawie tzw. przeistoczenia, czyśćca, odpuszczania grzechów, chrztu niemowląt i wielu innych. Biblia jest przekazem duchowym (oświeceniem), który jest niewygodny dla instytucji kościelnej. Należy obnażać hipokryzję i manipulacje Kościoła, ale w konfrontacji z Biblią, tak aby wierzący zrozumieli, jak są manipulowani przez instytucje kościelne. Religie dają człowiekowi iluzję, którą należałoby zamienić na wiedzę – dlatego potrzebna jest oświata. Dobrze by było, aby „FiM” więcej miejsca poświęcały na wiedzę zawartą w Biblii. Wtedy każdy mógłby sobie wyrobić własne zdanie, co jest bardziej wartościowe dla niego – wiedza zawarta w Piśmie Świętym czy zasłyszana w kościele. W kościołach dyskusji nie ma, dlatego hierarchowie mówią i robią, co chcą, a wierni mają tylko słuchać i w to wierzyć. W ludziach naprawdę jest siła, tylko że oni jeszcze o tym nie wiedzą – trzeba im to tylko uświadomić poprzez właściwą edukację. Tak więc edukujmy i uświadamiajmy ludzi (w czasach Jezusa nazywano to uzdrowieniem), gdyż oni naprawdę nie wiedzą, co czynią. Ale gdy będą już świadomi swoich zachowań, sami ściągną krzyże i obrazy świętych, przestrzegając dekalogu, jak naucza Biblia. Janek Za naszym Czytelnikiem zapraszamy wszystkich zainteresowanych do odnowienia debaty światopoglądowej na łamach „FiM”. Można w niej uczestniczyć, przysyłając listy lub na naszej stronie www.faktyimity.pl. Redakcja
Pan Henryk Walkowiak przy pomniku Reformacji w Genewie
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
LISTY List otwarty do Pana Roberta Biedronia, Prezydenta m. Słupska. Składam Panu serdeczne gratulacje w związku z wyborczym zwycięstwem, dającym Panu ten zaszczytny tytuł i odpowiedzialny urząd. Mam nadzieję, że Pańska szlachetność, prawość, humanistyczne i oświeceniowe poglądy oraz postawa pełna godności i człowieczeństwa pozwolą Panu ożywić prezentowanymi wartościami naszą rzeczywistość i przewietrzyć zatęchłą przykruchtową atmosferę. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Pański udział w programie „Kropka nad i” Pani Moniki Olejnik. Prezentował Pan w każdym fragmencie tego wywiadu ogromną wiedzę i godność. Życzę Panu Prezydentowi zrealizowania trudnych wyzwań, jakie stoją przed Panem, oraz siły i wytrwałości w pokonywaniu trudów życia codziennego, które będą być może stwarzać niegodziwi ludzie, nierzadko z inspiracji czarnych możnowładców. Życzenia te składam z wiarą, że w przyszłości ozdrowieńcze i oświeceniowe wiatry historii pozwolą realizować wizję rozwoju naszej Ojczyzny Panu – jako jej Prezydentowi. Z poważaniem Oficer – stały czytelnik „FiM”
Czarne ludziki Dnia 11 grudnia 2014 roku w prasie, radiu, telewizji i Internecie triumfalnie ogłoszono, że Polska jest bezpieczna, bo otrzymaliśmy od naszych przyjaciół Amerykanów superbroń za jedyne 240 mln dol. Nikt oprócz „FiM” nie wspomniał, że zapłaciliśmy za nią dużo więcej niż inni użytkownicy, że jej zastosowanie bojowe jest w warunkach Polski mocno ograniczone i całkowicie zależne od Amerykanów, a zakup został dokonany bez przetargu. Wszelkie głosy zdrowego rozsądku zostały zagłuszone. To, że Amerykanie na nas tyle zarabiają, wcale mnie nie dziwi, skoro sami na to pozwalamy, dziwi mnie tylko, dlaczego niby poważne media powtarzają głupoty bez zająknięcia. Niedługo może weźmiemy od naszych przyjaciół lotniskowiec z demobilu albo zardzewiały atomowy okręt podwodny. Będąc w Układzie Warszawskim, Polska dostawała licencje na produkcję nowoczesnych czołgów, a nawet samolotów, lecz
t eraz samoloty może najwyżej sobie pomalować. W jednej z największych stacji radiowych ciągle mówi się o „zielonych ludzikach”, które mogą pojawić się w Polsce – szczególnie często mówi o tym pani Monika Olejnik. Ja uważam, że Polsce zagrażają raczej „czarne ludziki” w sutannach, strasznie jest ich dużo i od stuleci służą obcemu państwu – Watykanowi. A.W.
Lekarze kościelni Już od kilku lat zaczynamy kolejny rok z problemami w służbie zdrowia, a jest to związane z podpisywaniem nowych kontraktów
z NFZ przez lekarzy. W tym roku przeszło to już granice absurdu. Świadczeniodawcy, tzn. lekarze, mają swoje prawa i przywileje z NFZ i Ministerstwem Zdrowia. Mogą nawet dochodzić do ostrego sporu, ale nie może to się odbywać kosztem zdrowia lub życia ich pacjentów! W tle takiego sporu właśnie zdrowie pacjenta powinno być najważniejsze. Jeśli idzie o granice absurdu, to lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego (PZ) przekroczyli je, wzywając na pomoc Kościół i prosząc go o poparcie. Jest to sytuacja nie do przyjęcia, bowiem Kościół znowu stawiany jest w pozycji instytucji uprzywilejowanej i powoływany przez jedną ze stron do roli arbitra albo ostatniej deski ratunku. Kościół jest instytucją, która często neguje dokonania medyczne, a ich dogmat mówi o tym, że człowiek nie ma prawa ingerencji w wolę Boga. A przecież lekarze, lecząc ludzi wbrew woli Boga, przeciwstawiają mu się w pewien sposób. I takich sprzymierzeńców szukają dla siebie lekarze z PZ! Jeszcze nie tak dawno Kościół był przeciwko transfuzji, transplantologii etc., a obecnie jest przeciwko in vitro, aborcji, seksuologii, co zresztą potwierdza przypadek dr. Chazana. J.F.
19
SZKIEŁKO I OKO Ubój rolnictwa Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Legalizacja mordowania zwierząt leży w interesie kilku rzeźni zajmujących się ubojem rytualnym i firm handlowych. Generalnie rolnikowi jest obojętne, do jakiej rzeźni sprzeda zwierzę, tym bardziej że dotyczy to tylko bydła i owiec, ponieważ tak popularnej w Polsce wieprzowiny Żydzi i wyznawcy islamu nie jedzą. Z pewnością zwiększyłby się popyt na wołowinę, ale jak polskie społeczeństwo będzie bogatsze, to częściej będzie sięgać po drogie mięso wołowe. Dużo się mówi o rolnikach, a robi niewiele. Zniszczenie
stosunków handlowych z Rosją to nie jest nic dobrego dla rolnictwa, tak jak brak pozwolenia na sprzedaż przez rolnika przetworów wytworzonych bezpośrednio w gospodarstwie (w Niemczech i Austrii rolnicy sprzedają własne sery, wędliny, wino i nalewki). Całe szczęście, że udało się wprowadzić bezwizowy ruch przygraniczny z obwodem kaliningradzkim i nie udało się wprowadzić na Białorusi demokracji na sposób ukraiński. Białoruś kupuje od nas mleko i jabłka, a „mrówki” z Kaliningradu – wszelakie produkty spożywcze. W programie „Agrobiznes” widziałem, jak wygląda dbałość o interesy rolników. Do pierwszego transportu wołowiny do Japonii po zniesieniu embarga nie dostarczono odpowiednich certyfikatów, a jabłka w pierwszym transporcie na Tajwan były zepsute, ponieważ źle zabezpieczono kontener. Szansy na kolejne transporty może już nie być, bo konkurencja jest duża. Adam Wątkowski
ynikałoby z tego, co podczas w mszy transmitowanej przez Program Pierwszy Polskiego Radia w dniu 26 grudnia 2014 r. o godz. 9.00 w bazylice św. Krzyża w Warszawie powiedział owieczkom celebrant, który wśród coraz bardziej rozwydrzonych prześladowców Kościoła wymienił nawet sądy. Ta msza transmitowana za darmo przez państwowe radio na całą Polskę to też oczywiście jeden z bardziej jaskrawych i dobitnych objawów prześladowania Kościoła katolickiego... Po prostu wołająca o pomstę do nieba potworność! Szkoda, że celebrant nie przypomniał o najnowszym przejawie dzikiej wprost agresji skierowanej przeciwko Kościołowi, jaką była decyzja Sejmu o przekazaniu kolejnej transzy (tym razem 16 mln zł!) środków na Świątynię Opatrzności Bożej. Głosujący za tym poseł Ryszard Kalisz dał przykład zwierzęcej, zoologicznej wprost nienawiści do Kościoła i prześladowania go na każdym kroku przez organa państwowe. Trzeba to było powiedzieć, proszę celebranta. Że o miliardach złotych wpompowywanych rok w rok w Kościół przez państwo i samorządy nie wspomnę, bo takie prześladowanie to już zwyczajne zwyrodnienie. Tyle że tym razem jest to zwyrodnienie nie tylko samego Kościoła biorącego bez śladów moralnego obrzydzenia przekazywane z naruszeniem prawa pieniądze, ile państwa i jego organów oraz samorządów. W. Galant
Kościół cesarski Czy muszę kochać watykańskich kłamców? Chrystus, przyjaciel prześladowanej biedoty, starał się rozpowszechnić przyjazną wspólnotę, za co zginął na krzyżu. Prześladowani wyznawcy ratowali się ucieczką. Bogaczom i kapłanom nauki Chrystusa nie przypadły do gustu, co potwierdzają zapiski historyczne. Aby uratować cesarstwo, cesarz Konstantyn (362 r. n.e.) sięgnął po poparcie społeczności wiernej i zdyscyplinowanej. To cesarz stworzył Kościół watykański! W zamian za nakazanie przez Chrystusa oddzielenia Kościoła od państwa – całujemy rączki ziemskich twórców świętych, patronów, zbawicieli dusz itp. R.Sz.
po kolędzie ubrany w koronkowe szaty ostatnio długo stał przed furtką, widząc mnie w oknie. Dawałem mu znak, że nie mam zamiaru korzystać z jego usług. Chodziło temu panu widocznie o to, aby wszystko zarejestrowali sąsiedzi, których w większości ta sprawa również nie interesuje. Problem jest prosty. Na stronie Parafii Jazgarzew (w pobliżu Piaseczna) podano terminy kolędy. Mają prawo. Ale według mnie nie powinni podawać, ile rodzin ich przyjmuje na danej ulicy. Według mnie jest to sprawa tajemnicy parafii. Może w przyszłym roku podadzą nr posesji, która odmówiła wizyty i ile kto dał na tacę?! Czytelnik
Jeść czy mówić? Czytając w tekście Jerzego Dolnickiego „Podziały klasowe” („FiM” 1/2015) o tym, jak posłanka Pawłowicz z PiS żarła w czasie obrad Sejmu, zastanawiam się... Może nawet lepiej byłoby, żeby wcinała kolejne potrawy, niż mówiła?! Zawsze to mniejsza szkoda, a że z czasem może nie zmieścić się w ławie poselskiej, to już jej problem. A poza tym nie tylko ona trwoni pieniądze z naszych podatków na bezsensowne pier... w fotel. Ostatnie afery podróżnicze i kulinarne członków PiS i PO też o tym świadczą. Mam nadzieję, że wyborcy nie zapomną o tym przy urnach. Iwona Rajewska
Drodzy Czytelnicy, nasz tygo dnik rozszerzył sieć sprzedaży o stacje benzynowe Orlen, Lukoil, Lotos i Shell. Utrzymanie tych punktów będzie zależało od liczby sprzedanych tam egzemplarzy. Prosimy więc, abyście w miarę możliw oś ci kup ow ali „FiM” na tych stacjach. Redakcja
Nasz portal! Zapraszamy do korzystania z mul timedialnego portalu „Faktów i Mi tów”. Najnowsze informacje z kraju i ze świata uzupełniane felietonami nas zych pub lic ys tów, art yk ułam i o ekologii, forum dyskusyjnym, omó wieniami bieżących numerów „FiM”
O pomstę do nieba!
Kolęda publiczna
Okazuje się, że żadna inna instytucja ani organizacja w Polsce nie jest tak straszliwie prześladowana jak Kościół katolicki. Tak
W parafii Jazgarzew jak co roku rozpoczyna się kolęda. Problem ten w ogóle mnie nie dotyczy od dziecka. Posiadam działkę w tej parafii. Pan
i gorącymi tematami naszych dzien nikarzy – to wszystko pod stałym adresem www.faktyimity.pl. Portal działa także na telefonach komór kowych i tabletach.
Redakcja
20
S
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
taropolskie wybory do rad miejskich poprzedzało nabożeństwo solenne, a kończyła huczna uczta, w której uczestniczyli biskupi i możni panowie. Niejeden radny chciałby powrotu do takiej tradycji… Każdego zaproszonego gościa rada dodatkowo honorowała stosownym prezentem. Podczas opijania wyborów radni nie żałowali miejskiego grosza na mocne i drogie trunki. Oprócz oficjalnej fety tradycja nakazywała każdemu z nowo wybranych radnych ufundowanie wspaniałej uczty dla członków rady. Zamiennie można było uiścić z tego tytułu tzw. biesiadne, które w drugiej połowie XVII wieku wynosiło 100 talarów. Nie dziwi więc zapis ordynacji miejskiej, wydanej w Wolsztynie w 1769 roku, nakazujący panom radnym obradować sumiennie – w ratuszu, a nie przy kuflach. Wolsztyn nie był żadnym wyjątkiem. Wśród zachowanych wydatków rady miejskiej w Bieczu, na pierwszym miejscu znalazły się tzw. „honores” (łac. zaszczyty – red.) z okazji corocznego ustąpienia starej rady, a na drugi dzień – „bibitus” na cześć wyboru nowej. Przy czym z roku na rok przepijane przez bieckich rajców fundusze regularnie wzrastały. W roku 1551 raczyli to dostrzec nawet sami radni i przyznawszy, że wybory rady odbywały się po pijanemu ze szkodą dla miasta, uradzili, „aby się odbywały odtąd po trzeźwemu”. Konsumpcja i pijaństwo na koszt miasta jednak się nie skończyły. Bo też w trakcie urzędowania okazji po temu nadarzały się nader licznie. Bieccy radni uważali za punkt honoru urządzać godny „bibitus”, „gdy wzywają starych radnych do rady”, „gdy cechmistrze są na coś potrzebni”, „gdy zawita jakiś gość znamienitszy”, „o ile się pozyska nowego urzędnika”, „gdy mają się odbyć prymicye duchownego”, „o ile umrze duchowny”. Rada miejska miała też w zwyczaju z urzędu „chodzić po weselach” (i to nie tylko bieckich), rzecz jasna, nie z pustymi rękoma. Wprawdzie radni
w chwilach otrzeźwienia publicznie bili się w piersi i kajali: „Żeśmy nie mało nieporządnego szafowania około wydawania pieniędzy, zwłaszcza na niepotrzebne dary, czci, pokłony, na wesela obaczyli”, ale ilość wypijanych przez nich trunków jakoś stale rosła. I tak kwoty wydane przez radę miejską w Bieczu na uczty i libacje w latach 1540–1553 wyniosły 6,65 proc. ogółu miejskich wydatków, w latach 1567–1582 – 7,51 proc., w latach 1594–1600 – 10,9 proc., a w latach 1601–1611 – już 12,42 proc. Nie inaczej poczynać musiała sobie rada
Aleksander Orłowski – Uczta u Radziwiłłów
Jedli, pili, rządzili we Lwowie, skoro w 1616 roku lwowscy obywatele miejscy poskarżyli się królowi, że ich rajcy na nadmierne i niepotrzebne biesiady z ubogiego człowieka ostatni grosz zdzierają oraz że… panami bez dodawania innych tytułów każą się nazywać. Teoretycznie sprawowanie urzędu dawnego miejskiego rajcy było
miejskich oraz możliwości przywłaszczania sobie dochodów miejskich. Oficjalnie rajcy otrzymywali dochody z kar sądowych oraz określone sumy z kasy miejskiej na Boże Narodzenie i Wielkanoc, tzw. „refectiones dominorum” na ryby, chleb i wino, obowiązkowo podarunki z okazji świąt składały im również cechy i gmina
Na rajcę, czyli radnego miejskiego, niegdyś czekały raczej rozrywki, przywileje i korzyści niźli obywatelskie obowiązki. honorowe. Do obowiązków radnych należało: „Codziennie lub w miarę potrzeby na ratusz się schodzić, o rzeczy publicznej radzić, spory między ludźmi rozsądzać i godzić, sierot i wdów uciśnienia i wszelkiej sprawiedliwości bronić, wedle najwyższego rozumu baczyć, aby drogości jedzenia i picia w mieście nie było, miary i wagi sprawiedliwej przestrzegać, piekarzów, rzeźników, karczmarzów doglądać, jako też i przekupniów, którzyby przeciw pospolitej uchwale wykraczali, gry nadmierne i pijaństwo powściągać i wykorzeniać”. Faktycznie radni „(…) zażywali wszelkich swobód i korzyści liczne ciągnęli, więc ich godność była dla wielu ponętą. Oni tylko od króla zależni, uwolnieni byli od sądów wojewódzkich, starościńskich i grodzkich, nie składali żadnych opłat i żadnych nie ponosili ciężarów”. Z piastowania funkcji radnego wynikały rozliczne ulgi i przywileje finansowe w postaci zwolnień od podatków, pierwszeństwa w dzierżawieniu majątków
ż ydowska. W Krakowie posiadali prawo sycenia miodów, „kurzenia gorzałek” i robienia piwa; każdy radny mógł też sobie sprowadzić bez cła w ciągu roku sześć beczek piwa. Kiedy radny się żenił lub wydawał córkę albo krewną za mąż, należała mu się z budżetu miasta jedna baryłka wina. We Lwowie rajcom przysługiwały na koszt miasta wesela, pogrzeby, podróże oraz nadzwyczajne zapomogi. Raz obrani radni dbali więc usilnie, żeby godność ta przechodziła z ojców na synów i żeby do rady trudno było się dostać niespowinowaconym. Zgodnie z prawem magdeburskim o urząd miejskiego rajcy mogli się ubiegać „mądrzy, dobrzy, lat zupełnych, przynajmniej dwudziestu pięciu, w mieście osiedli, wszakże nie bardzo bogaci, ani też ubodzy, ale średniego stanu, z prawego małżeństwa urodzeni, w domach zawsze mieszkający i dobrej sławy, Boga się bojący, sprawiedliwość i prawdę miłujący, kłamstwa
i złość w nienawiści mający, tajemnic miejskich nie wyjawiający, w słowach i uczynkach stali, łakomstwem się brzydzący,
darów nie przyjmujący, nie pijanice, nie dwujęzycznie pochlebcy, nie błaznowie, nie natrętowie, nie cudzołożnicy ani owi, którymi żony rządzą, ani fałszerze, ani zwadliwi…”. Tyle teoria, bo w praktyce z moralnością i ogładą staropolskich rajców bywało różnie. Świadczą o tym zachowane w archiwach miasta Lwowa zalecenia dla panów radnych (pisownia oryginalna): „Gdy do tak zebranych IMĆ Pan Burmistrz przemawiać będzie, niechay na słowa jego pilnie dają baczenie, nawzajem nie deliberując ani konszachtów nie czyniąc (…). Ktoby głosu nieotrzymawszy – IMĆ Pana Burmistrza i Radziech Lwowską zniesławiał lub inny kontempt czynił, grzywną 3 i pół zł.p. karan będzie (…). Pany Radne officium swoje ku pożytkowi Miasta sprawować są winni. Votum tedy swoje podług sumienia niechay składają, dobytkiem miejskim na marne nie szafując, ani nic nie poczynając, coby Radziech i Mieszczanom krzywde czyniło. In oratione Pany Radne wielce moderować się winni, unikając obelżywości, iżby urągowiska ni szpetnego dla gawiedzi spektaklu nie dawali (…). Pany Radne na Ratuszu deliberując na mieszki swoje niechay baczenie dają. Ktoby ano mieszek zgubił, IMĆ Pana Burmistrza uwiadomić ma, ten zaś pachołków
iejskich zwoławszy niechay wszystm kim Panom Radnym kieszenie i zanadrza przetrząsa, izby zgubę quo modo odnaleźć, a poszkodowanemu zwrócić (…). Nie wolno jest w nieprzystoiney odzierzy na Radziech przychodzić. Także nie wolno jest wiktuały lub trunki ze sobą przynosić. Chęć picia lub jedzenia mający do najbliższej gospody niechay idą. Ktoby na Radziech zasnął, a chrapaniem innych Panów Radnych konsternował, tego pachołkowie obudzą i z rozkazu IMĆ Pana Burmistrza w trzeźwości utrzymywać będą. Szpetnie pod ławą czyniący karcerem lub grzywną 8 zł.p. karan będzie. Każdy IMĆ Pana Burmistrza lub jednego z Panów Radnych albo więcey zabiwszy, jakoby parricida się stanie. Takiego do turmy (więzienie – przyp. red.) wtrącać, a trzeciego dnia mieczem na gardle pokarać należy. Pianego pachołkowie miejscy do turmy zaprowadzą i wodą trzeźwić będą. Ktoby na Radziech się spóźniał lub ią do trzech razy omijał, choroby lub familijne calamitates wyjąwszy, z radzieckiey godności złożon zostanie. Toż samo z nim uczynić należy, gdyby na Radziech votum gwoli mieszka swojego lub swoich powinowatych oddał. Pany Radne o uczynionych na Radziech postanowieniach niechay milczenie zachowują, ani w domu przed niewiastami ani w gospodach publiciter o nich nierozpowiadając”. Ale za to wszystko po każdych obradach lwowskim panom radnym należało się po pół garnca przedniego miodu i kołacz z gospody ratuszowej. AK
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Powrót Jezusa Uczniowie męczyli Jezusa pytaniami, mając nadzieję, że dowiedzą się, kiedy urzeczywistnione zostaną eschatologiczne zapowiedzi dotyczące jego powrotu oraz końca świata. Jakkolwiek Jezus podał im wiele różnych znaków zapowiadających te wydarzenia, to jednak powiedział im także: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił” (Dz 1. 7). Mimo ostrzeżeń ze strony Mistrza apostołowie i tak byli przekonani, że paruzja i sąd już stoją w drzwiach (Jk 5. 9). Przekonanie to żywili także chrześcijanie trzech pierwszych wieków. Pogląd zakładający rychłe przyjście Mesjasza w celu założenia Królestwa Bożego na ziemi ze stolicą w Jerozolimie głosili m.in. tak znani i cieszący się szczególną powagą chrześcijańscy pisarze jak Papiasz z Hierapolis (ok. 60–130), Polikarp ze Smyrny (ok.70–156), Justyn Męczennik (ok. 100–165), Ireneusz z Lyonu (ok.140–202), Tertulian (ok. 160– 230), Cyprian z Kartaginy (210– 258), Metody z Olympos (zm. 311 r.), biskup Wiktoryn z Patawii (ok. 230–304), Lanktancjusz (250–330), a także ebionici (hebr. ebhjonin
C
– ubodzy) oraz wiele innych ugrupowań chrześcijańskich. Nawet kiedy stanowisko millenarystów (łacińskie mille i greckie chilia – oznacza tysiąc) na soborze w Efezie (431 r.) zostało odrzucone i napiętnowane jako ideologia stricte żydowska, wielu wierzących nadal oczekiwało na ponowne przyjście Jezusa. Co więcej, niektórzy pokusili się nawet o wyznaczenie dat paruzji Chrystusa. Warto zatem przypomnieć przynajmniej niektóre z owych „proroczych” zapowiedzi. Do pierwszych zapowiadających czas ponownego przyjścia Jezusa należą: Tichoniusz, Hipolit oraz wspomniany Laktancjusz. Różnili się jedynie tym, że pierwszy zapowiadał to wydarzenie na rok 381, natomiast pozostali dwaj wierzyli, że nastąpi to
zy Jezus mógł szanować boga Asklepiosa? I wspomagać go w uzdrowieniach? Bolesław Parma w tekście „Przeciw Bożemu Narodzeniu” napisał znamienne słowa: „(…) w świetle Pisma Świętego wierzący mają zwalczać wszelkie pozostałości pogańskie, a nie je przejmować. Wiadomo przecież, że »odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza« (1 Kor 5. 6)”. Sprawa nie wydaje mi się aż tak oczywista i pomyślałem, że warto podjąć ten temat w ramach „Innego chrześcijaństwa”. Moim przewodnikiem na tej drodze będzie wybitny teolog prawosławny Jerzy Klinger, który poddał analizie pierwszą opowieść z piątego rozdziału Ewangelii wg Jana. W narracji ewangelicznej znajdujemy tam historię paralityka, który oczekiwał przy sadzawce Betesda na uzdrowienie. Czytamy: „1. Potem nastąpiło święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. 2. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. 3. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, którzy czekali na poruszenie się wody. 4. Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę. 5. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu
(2)
w roku 500. Później końca świata spodziewano się powszechnie około 1000 roku. W eschatologicznych oczekiwaniach trwały szczególnie Niemcy i Francja. Wierzono, że 1000 lat z Księgi Apokalipsy św. Jana (20 rozdz.) to okres od narodzenia Jezusa aż do jego powrotu. Kiedy jednak nastał rok 1000 i nic się nie wydarzyło, mnich Raoul Glaber uznał, że okres 1000 lat powinno się liczyć nie od narodzin Jezusa, lecz od jego śmierci. Przesunął więc termin paruzji na rok 1033. Również Joachim z Fiore (1135–1202) – mnich zakonu cystersów – był przekonany o rychłym powrocie Chrystusa. Interesując się chronologią, szczególnie cyklem proroczym 1200 dni (Ap 11. 2; 12. 6; Dn 7. 25; 12. 7), i stosując biblijną zasadę „dzień za rok” (Ez 4. 6), obliczył – poczynając od narodzin Jezusa – że paruzja powinna nastąpić w 1260 r. Z kolei ci, którzy pozostawali pod przemożnym wpływem Joachima, uważali, że okres ten należy liczyć od daty śmierci Jezusa, a nie jego
narodzin, i wskazywali na rok 1290. Jeszcze inni, przyjmując za punkt wyjścia datę powstania Księgi Apokalipsy, czyli 96 r., i dodając do tego proroczy okres 1260 lat, wierzyli, że paruzja Chrystusa nastąpi w 1356 r. Eschatologią interesował się również dominikanin Girolamo Savonarola (1452–1497). Co prawda szczególnie znany jest on ze swojego negatywnego stosunku do papiestwa jako „babilońskiej wszetecznicy” (Ap 17 rozdz.), ale interesował się on również profetyzmem biblijnym i był przekonany, że przyjście Chrystusa nastąpi po roku 1494. W czasach reformacji również Michael Stiefel (1486–1567), przyjaciel Marcina Lutra (1483–1546), wierzył w rychłe przyjście Mesjasza.
cierpiał na swoją chorobę. 6. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: »Czy chcesz stać się zdrowym?«. 7. Odpowiedział Mu chory: »Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną«. 8. Rzekł do niego Jezus: »Wstań, weź swoje łoże i chodź!«. 9. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził” (za Biblią Tysiąclecia).
Jezusa symbolizowanych zbiorczo przez postać Asklepiosa, boga związanego z wodą i symbolizowanego przez węża. Badania archeologiczne pokazały, że Betesdę tworzyły ośrodki hydroterapeutyczne. Odnaleziono tam także liczne wota dziękczynne za uzdrowienia, w tym kamienny kłos zboża i figurę węża. Wers czwarty ewangelicznej opowieści mówi nam zatem tyle, że Jezus wszedł do pogańskiego sanktuarium, w którym dokonał uzdrowienia.
Celowo pogrubiłem wers czwarty tej opowieści, budzi on bowiem liczne kontrowersje. Nie ma go w części manuskryptów, głównie z tzw. rodziny aleksandryjskiej. Nie podaje go grecko-polski Nowy Testament (Oficyna Vocatio) i przekład Nowego Świata. W tłumaczeniu ekumenicznym Nowego Testamentu i Psalmów znajduje się w przypisie, podaje go za to w tekście głównym Biblia Tysiąclecia, Biblia Warszawska czy Nowa Biblia Gdańska. Spór o autentyczność wersu czwartego opowieści o paralityku jest właśnie zamaskowanym sporem o stosunek chrześcijaństwa do innych religii czy kultów. Dlaczego? Ano dlatego, że sadzawka nazywana Betesda była ośrodkiem kultu któregoś ze starożytnych bogów uzdrowicieli, w czasach
Co więcej, Jezus dokonał tego uzdrowienia ekstra, ani przez moment nie kwestionując tego, iż wodę nawiedza jakiś Anioł i dokonuje uleczeń. W świetle badań archeologicznych owym Aniołem, w którego cudowną moc wierzono, mogło być tylko pogańskie bóstwo. Czy to nie wystarczy, by zszokować znaczną część dzisiejszych chrześcijan, których celem jest walka z wszelkimi innymi formami religijności i światopoglądu? Czy to aby nie szok spowodowany „nieortodoksyjnym” zachowaniem Jezusa doprowadził do próby wymazania wersetu czwartego z opowieści ewangelicznej? Co gorsza, Nowy Testament przechowuje więcej śladów bliskości chrześcijaństwa i religii pogańskich. Wystarczy wskazać na fragment E wangelii
21
Nauczał, że Jezus przyjdzie 19 października 1533 roku o godzinie ósmej rano... Kiedy zaś nic takiego się nie stało i rozczarowani ludzie (wielu porzuciło pracę) chcieli się z nim sądzić o odszkodowanie, Stiefel zmuszony był rozdać swój majątek i zamieszkać u Lutra. Luter również wierzył w rychłe przyjście Jezusa. Zakładał, że może się to stać nawet za jego życia, ale nie wyznaczał konkretnych dat, twierdząc, że „równie dobrze może to nastąpić za 100 lat”. Co ciekawe, niemalże w tym samym czasie wielu „proroków” millenaryzmu było przekonanych, że Królestwo Boże nie zostanie urzeczywistnione na ziemi wcześniej, zanim lud sam nie usunie przeszkód społecznych, religijnych i politycznych, czyli zanim nie obali rządów bezbożników, prałatów i książąt, którzy uciskają i wykorzystują prosty lud. Niestety, wszystkie tego rodzaju próby wywalczenia sobie raju na ziemi zostały udaremnione. Wśród wierzących nie zgasła jednak nadzieja i wiara w przyszłe panowanie Mesjasza. Przeciwnie… BOLESŁAW PARMA
[email protected]
wg Jana (12. 24), gdzie czytamy o Grekach, którzy szukają Jezusa by oddać mu pokłon jako Bogu. Jezus mówi Grekom: „Zapewniam, zapewniam was: Jeśli ziarno pszenicy, które spadło w ziemię, nie obumrze, samo jedynie pozostaje. Jeśli zaś obumrze, przynosi obfity owoc” (tłum. ekumeniczne). Klinger czy Karl Kerenyi widzą w tych słowach nawiązanie do misteriów w Eleusis, których sercem był symbol kłosa i ziarna pszenicznego, obumierającego po to, by zrodzić życie. Jestem głęboko przekonany, że Jezus nie zaleca walki z kultami pogańskimi i innymi religiami. Jego postawa jest inna, skupiona na pomocy ludziom i na dostrzeganiu wszystkiego tego, co budujące i dobre. Jezus walczy raczej z religijnym formalizmem, w tym zwłaszcza z przekonaniem, że pewne kręgi religijnych ludzi posiadły na własność Boga i mogą reglamentować jego łaskę. Pewnie dlatego bliżej mu do heretyków samarytan, nierządnic i pogańskich sanktuariów niż do wyrafinowanego i bezdusznego religianctwa faryzeuszy czy (polsko)rzymskokatolickich demagogów. TOMASZ KOZŁOWSKI
[email protected] Opierałem się na artykule Jerzego Klingera, „Z zagadnień wpływów archeologii biblijnej na nowe rozumienie niektórych elementów doktryny wczesnochrześcijańskiej”.
22
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (125)
Medytacja po hindusku Misja Czaitanii jest ruchem religijnym, który powstał w latach 70. w USA w nawiązaniu do starożytnych hinduistycznych wierzeń. W Polsce działa pod nazwą Szkoła Medytacji i Samorealizacji.
Wspomniana Misja, czyli Instytut Wiedzy o Tożsamości „Misja Czaitanii”, wywodzi się z tradycji hinduistycznej, określanej jako gaudija wisznuizm. Ruch został założony w 1977 r. przez amerykańskiego guru Chrisa Butlera, zwanego „Nauczycielem Świata”. Butler urodził się w 1948 r. w Nowym Orleanie. Początkowo był pod wpływem filozofii materialistycznej, lecz – rozczarowany ateizmem – zaczął interesować się medytacją i jogą. W 1970 r. przyłączył się od Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny, lecz i ten ruch opuścił w 1976 r. Ogłosiwszy się mistrzem, rozpoczął przyjmowanie uczniów i założył własny ruch, nawiązujący do Ćaitanji Mahaprabhu, XVI-wiecznego reformatora hinduizmu, uważanego przez wyznawców za inkarnację Kryszny. Ćaitanji promował bhakti jogę, czyli miłosne oddanie się Bogu poprzez upowszechnienie intonowania imion Kryszny w połączeniu ze śpiewem i tańcem oraz obudzenie w ten sposób uśpionej w ludziach miłości do Boga. On też spopularyzował mantrę „Hare Kryszna”. Zwolennicy Butlera, wyłamując się
P
z głównego systemu, wprowadzili pewne innowacje, m.in. zaprzestali noszenia tradycyjnych hinduskich szat, a samych krysznowców uznają za nieczystych i nie współpracują z nimi. „Misja Czaitanii” rozpoczęła w Polsce działalność pod koniec lat 80., obierając za główną siedzibę Lublin. Pomimo antyreklamy ze strony Kościoła rzymskokatolickiego, który głosi, że Misja jest niebezpieczną sektą, zyskała niemałą popularność ze względu na niesłabnące zainteresowanie Polaków indyjską kulturą i duchowością, propagowanie rozwoju duchowego i zdrowego stylu życia. Za pośrednictwem filozofii „Misji Czaitanii” wielu ludzi znalazło skuteczny sposób na radzenie sobie ze stresem. Z drugiej strony na pomoc przeciwko „sekcie” wezwano psychologów, starając się dowieść, że u adeptów „Misji Czaitanii” występują takie zagrożenia jak brak obiektywizmu, obniżenie się krytycznego myślenia, stany depresyjne, osłabienie psychofizyczne, a nawet myśli samobójcze. Nagonka ze strony organizacji antysekciarskich, które rozpowszechniały z reguły nieprawdziwe informacje na temat „Misji Czaitanii”, i fakt, że
owody, dla których ludzie wyznają tę lub inną religię, są w swej statystycznej większości… zawstydzające. Kilka miesięcy temu trafiłem w Internecie na znakomitą zaczepkę światopoglądową. Ktoś na tle mapy pokazującej rozmieszczenie wyznań religijnych w Europie napisał mniej więcej tak: „Jestem niewierzący, bo na to się kiedyś zdecydowałem. A Ty jesteś katolikiem, bo takie jest Twoje położenie geograficzne”. Nietrudno zgadnąć, że autor przez „położenie geograficzne” miał najwyraźniej na myśli środowisko kulturowe, w którym się wychowujemy. W Polsce z przyczyn historycznych środowisko życia i wychowania większości z nas jest katolickie. W tym kontekście przypomina mi się rozmowa sprzed lat z pewnym katolickim teologiem liberalnym. Pytałem go o to, dlaczego i na jakiej podstawie wierzy w chrześcijańskiego Boga, skoro bez większego trudu i żalu jest w stanie podważyć większość tradycyjnych „prawd wiary”, a także same jej historyczne fundamenty. Nie usłyszałem na
Balakhilya das
nazwa ruchu była dla Polaków mało zrozumiała, spowodowały zmianę nazwy na tę, która w Polsce funkcjonuje obecnie: Szkoła Medytacji i Samorealizacji. Opiera się ona na oryginalnej tradycji wedyjskiej. Swoje nauki czerpie głównie z Bhagawadgity i innych pism wedyjskich, ucząc wiary w reinkarnację, karmę (moralny związek przyczynowo-skutkowy decyduje o kolejnym wcieleniu), w to, że świat materialny jest iluzją, że człowiek jest istotą duchową i cząstką Boga, która – jak ryba wyłowiona z morza – nie może osiągnąć szczęścia w świecie materialnym. Szkoła werbuje nowych członków na wiele sposobów. Najczęstszym sposobem jest organizowanie
to żadnego racjonalnego ani nawet kompletnie irracjonalnego argumentu. Ów skądinąd bardzo sympatyczny i uczony pan westchnął głęboko i powiedział: „Cóż, mam duszę w sposób naturalny religijną”. Nie bardzo
twartych spotkań na różne tematy, o nie zawsze zresztą związane bezpośrednio z religią. Ma swoje placówki i pododdziały w wielu miastach w Polsce. Przedstawia się jako prastara religia i oferuje ludziom samozbawienie. Prowadzi kursy i seminaria wprowadzające adeptów w praktyki medytacyjne z mantrą i medytację na koralach. Pewien guru stwierdził: „Mantry to duchowe, transcendentalne dźwięki, które mają duchową moc i wpływ: posiadają zdolność, aby człowieka zmienić i oczyścić, a oczyszczenie usuwa materialne zanieczyszczenie z ludzkiej świadomości, umysłu i serca. Dzięki temu oczyszczeniu zaczyna się rzeczywista samorealizacja duszy”. W mantrach wzywa się boskie imiona.
I tak umeblowali mu w dzieciństwie głowę, że pojawił się w niej katolicyzm. I całą „naturalność” wiary szlag musiałby trafić… Trudno się dostatecznie nadziwić temu, że prawie nikt nie wyciąga wniosków z problemu
ŻYCIE PO RELIGII
Wiara z geografii mi się chciało wówczas zagłębiać w tę kwestię. A przecież takie postawienie sprawy rodzi mnóstwo dalszych pytań. Na przykład takie: Jak to się stało, że jego ponoć naturalnie religijna dusza przyznaje się akurat do katolicyzmu, a nie do wiary plemiennej Indian Keczua albo do szintoizmu na przykład. Udzielenie odpowiedzi na te pytania sprawiłoby, że pojawiłaby się wzmiankowana na początku kwestia „położenia geograficznego”. Okazałoby się, że rodzice naszego dzielnego teologa byli Polakami katolikami.
„położenia geograficznego wiary”. Bo jeśli jest kwestią zupełnie przypadkową, że urodziliśmy się w takim, a nie innym zakątku świata, z rodziców duńskich lub irackich, to jest równie przypadkowe to, jaką po nich odziedziczyliśmy religię. Bo w ponad 90 procentach religię właśnie się dziedziczy po rodzicielach. A skoro jesteśmy katolikami, ewangelikami lub wyznawcami parsizmu przez przypadek, to i sama wartość wyznawanych przez nas „prawd wiary” jest właśnie przypadkowa, czyli w zasadzie
Najważniejszą ze wszystkich jest Maha-mantra (Hare Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna Kryszna, Hare Hare, Hare Rama, Hare Rama, Rama Rama, Hare Hare), a inne to: Haribol Nitay Gaur, Gauranga Nitay Gaur, Gopala Govinda Rama, Madana Mohana. Kiedy mantry intonowane są głośno, a nie po cichu, wtedy zwiększa się ich moc. Adepci przestrzegają zasad wegetarianizmu, ponieważ taki styl życia pozwala – jak twierdzą – kultywować zasadę łagodności i miłosierdzia. Guru Balakhilya das na pytanie, dlaczego nie pamiętamy o naszych poprzednich wcieleniach, odpowiedział, że dzieje się tak z woli Najwyższego Pana – aby mieć możliwość cieszenia się życiem, zostaliśmy okryci woalem zapomnienia, iluzji. Guru Butler w krytycznych słowach odniósł się do księży katolickich i funkcjonowania Kościoła papieskiego: „Zawodowy guru lub eklezjastyczny mistrz duchowy wyznaczony przez Kościół czy kogoś, kto jest głową parafii, nie może w rzeczywistości zdobyć ludzkiej miłości. Może zdobyć zwolenników i oficjalną wierność wielu głupich ludzi w Kościele czy świątyni (...). Jaka jest korzyść z akceptowania takiego guru? Ideą głupich ludzi jest, że osiągnę zbawienie, jeśli przejdę przez ten rytuał i udam, że kocham tę osobę jako mojego guru. Nie ma tu kwestii miłości ani prawdziwej przemiany serca. Oni wszyscy mają guru, wszyscy mają księży, wszyscy mają swoich kardynałów, wszyscy mają papieża, ale ponieważ nie ma tam miłości, to wszystko jest oficjalną eklezjastyczną sprawą: dlatego nie ma tam żadnej przemiany serca”. ARTUR CECUŁA
[email protected]
ozbawiona znaczenia. Tymczasem tłucze p się nam do głowy, że od treści przyjmowanego wyznania wiary zależy nasze wieczne zbawienie lub potępienie. Możemy cierpieć wieczne katusze przez owo głupie „położenie geograficzne”. Ot, co! Tymczasem ludzie sądzą na ogół, że akurat ich „położenie geograficzne” jest spowodowane „łaską od Boga”. Nie jest przypadkiem, że urodzili się na przykład w katolickiej rodzinie! Sam Najwyższy nad tym ponoć czuwał! To samo słyszą dzieci żydów i muzułmanów, nie mówiąc nawet o mormonach lub ewangelicznych protestantach. Tymczasem sugerowanie, że nasze „położenie geograficzne” jest słuszniejsze niż cudze, wydaje się czymś w rodzaju komedii groteski. To na dodatek prawdziwa megalomania! Tak się jednak składa, że w tym teatrzyku komediowym występuje z powagą niemal cały świat, który z dumą spogląda w niebo i oczekuje wiekuistej nagrody. Za swe ponoć nieprzypadkowe „położenie geograficzne”… MAREK KRAK
[email protected]
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Większość z nas lubi zwierzęta. W domach chętnie trzymamy psy i koty. Często zapominamy jednak o tym, że zobowiązuje nas to do przestrzegania dość restrykcyjnych zasad higieny.
– biegunki, bólów brzucha, mdłości czy utraty apetytu. Szybka interwencja lekarska zapobiegnie uszkodzeniom jelita cienkiego oraz zatruciom szkodliwymi neurotoksynami wydzielanymi przez intruza.
Bartoneloza
Od naszych pupilów możemy nabawić się wielu chorób. Oto niektóre z nich:
Toksoplazmoza Jest to chyba najbardziej znana choroba odzwierzęca. Obwinia się za jej rozpowszechnianie głównie koty. Jest w tym sporo prawdy, chociaż należy wiedzieć, że zarazić się nią mogą osoby, które nigdy nie miały styczności z tymi stworzeniami. Rzeczywiście – koty są żywicielami ostatecznymi pierwotniaka odpowiedzialnego za tę chorobę, natomiast człowiek oraz inne ssaki są dla niego żywicielami pośrednimi. Aby doszło do zakażenia, konieczne jest spożycie dojrzałych oocyst wydalanych przez kota wraz z kałem. Niewątpliwie zasadniczą rolę w profilaktyce tej choroby odgrywa higiena. I nie chodzi tylko o staranne mycie rąk po każdorazowej zabawie z naszymi pupilami. Ważne jest także utrzymanie w czystości kociej kuwety, czyli codzienne jej czyszczenie oraz wyparzanie wrzątkiem co 2–3 dni. Okazuje się jednak, że kilkadziesiąt procent kobiet w ciąży zakażonych toksoplazmozą nie miało wcale bezpośredniego kontaktu z kotami. Warto w tym miejscu wyjaśnić, dlaczego próba statystyczna dotyczy ciężarnych. Otóż toksoplazmoza jest schorzeniem wyjątkowo niebezpiecznym dla płodu. Zakażenia pierwotniakiem Toxoplasma gondii prowadzą do bardzo poważnych zaburzeń rozwojowych, skutkujących wadami wrodzonymi, takimi jak wodogłowie czy zwapnienie mózgu. Zaś te zaistniałe w pierwszym trymestrze ciąży kończą się zazwyczaj poronieniami. U osób dorosłych najczęściej zakażenie przebiega bezobjawowo. U kilku procent można zaobserwować objawy zbliżone do łagodnej infekcji grypopodobnej – podwyższona temperatura ciała, ból głowy, gardła, powiększone węzły chłonne. Cieżki przebieg toksoplazmozy dotyka osoby z poważnym upośledzeniem układu odpornościowego, np. chorych na AIDS. Wykazuje ona wówczas dewastacyjny wpływ na centralny układ nerwowy. Dobrą wiadomością dla naszych pupilów jest fakt, że nie jest konieczne usunięcie ich z naszych domostw na czas ciąży. Te, które nie wychodzą na spacery, a karmione są wyłącznie
Choroby odzwierzęce karmą bez surowego mięsa, są prawie w stu procentach wolne od tych pasożytów. Nie zwalnia to jednak przyszłych mam od przestrzegania podwyższonych standardów higieny, ponieważ za zdecydowaną większością zakażeń stoją niedokładnie myte warzywa i owoce oraz spożywanie surowych lub półsurowych produktów mięsnych. Dlatego ważne jest wyeliminowanie z codziennego menu tatara, metki, krwistych steków i surowego mleka, a ponadto – dokładne mycie lub wyparzanie owoców i warzyw, przekazanie odpowiedzialności za czystość kociej toalety mężowi oraz zabranianie wchodzenia kotu na stoły i blaty kuchenne. Kobiety planujące zajście w ciążę powinny wykonać testy serologiczne na obecność przeciwciał świadczących o zarażeniu. Wykonuje się je nie później niż 4–6 tygodni przed planowanym zajściem w ciążę. Kobiety, u których stwierdzono przebyte wcześniej zakażenie, czego świadectwem będą przeciwciała immunoglobuliny IgG, mogą spać spokojnie, ponieważ zapobiegną one powtórnemu zakażeniu. Leczenie agresywnych postaci toksoplazmozy odbywa się za pomocą antybiotyków.
Toksokaroza Nazwą tą określamy infekcję oraz powikłania spowodowane larwami glisty psiej lub kociej.
23
Do zakażenia dochodzi wskutek spożycia jaj, które wydalane są z kałem zainfekowanego zwierzęcego nosiciela. Występują one powszechnie m.in. w piaskownicach, plażach lub innych miejscach zwierzęcych defekacji. Badanie sanepidu przeprowadzane pod kątem występowania jaj tych pasożytów wskazuje, że skażenie nimi dotyczyło nawet 50 proc. próbek ziemi. Nic dziwnego, że najczęstszymi ofiarami tych pasożytów są dzieci. Po połknięciu jaj osadzają się one w przewodzie pokarmowym, a po wykluciu się glist przenikają przez ściany jelita do krwiobiegu i tą drogą przenoszą się do różnych narządów wewnętrznych. Na szczęście glisty nie są w stanie rozmnożyć się w ludzkim organizmie, dlatego po określonym czasie infekcja samoistnie znika. Potrafią one jednak przeżyć w naszym ciele nawet dwa lata. Jeśli połkniętych jaj nie jest wiele, nie wywołują one dolegliwości, jeśli jednak dziecko spożyje ich dużą ilość, może dojść do przykrych komplikacji zdrowotnych. Występuje wówczas wysoka gorączka (39 stopni i więcej), wymioty, brak łaknienia, silne osłabienie. Szczególnie niebezpieczne są sytuacje, kiedy glisty zagnieżdżą się w wyjątkowo wrażliwym organie, np. w oku. W takiej sytuacji może dojść do upośledzenia czynności owego organu, często niemożliwej
do cofnięcia, ponieważ będzie spowodowana fizycznymi uszkodzeniami danej części ciała. Diagnozowanie toksokarozy jest trudnym zadaniem i dochodzi do niego zazwyczaj po wyeliminowaniu innych dolegliwości. Podczas wizyty u lekarza związanej z anomaliami w samopoczuciu chorego należy wspomnieć o posiadaniu psa lub kota. Zwłaszcza zwierząt młodych i nieodrobaczonych. Zakażenie diagnozuje się poprzez testy immunoenzymatyczne metodą ELISA. Czasem potrzebne jest także wykonanie tomografii komputerowej w celu zlokalizowania siedlisk intruza. Leczenie jest dość prostą sprawą – polega na podawaniu doustnych leków przeciwpasożytniczych i ewentualnie środków przeciwzapalnych, o ile doszło do rozległej infekcji.
Tasiemczyca psia Do zainfekowania psim tasiemcem dochodzi stosunkowo rzadko. Problem ten dotyczy głównie dzieci, które uwielbiają przytulać się i całować swoich ulubieńców. Najczęściej dochodzi do zarażenia poprzez przypadkowe połknięcie pchły lub wszy będących żywicielami pośrednimi. Tasiemiec psi nie jest w stanie rozmnożyć się w ludzkim organizmie, jednak w przypadku małych dzieci może przyczynić się do nieprzyjemnych dolegliwości zdrowotnych
To, inaczej mówiąc, „choroba kociego pazura”. Wywołują ją bakterie zamieszkujące kocie pazury oraz zęby. Nie powodują u zwierząt żadnych objawów chorobowych. Problem występuje dopiero po zadrapaniu lub ugryzieniu nas przez kota – nosiciela owych bakterii. Niestety, według szacunków weterynarzy co drugie z tych przemiłych zwierząt jest zainfekowane. Objawy chorobowe pojawiają sie po kilku tygodniach. W miejscu zranienia pojawia się skórna narośl ewoluująca w bąbel. Jednocześnie powiększeniu ulegają najbliżej położone węzły chłonne, w których na dodatek często pojawia się ropa. Na szczęście schorzenie to często przebiega dość łagodnie i nie wymaga interwencji lekarskiej. Dopiero kiedy dopadnie nas także wysoka gorączka i inne objawy podobne do grypy, należy udać się do lekarza w celu podjęcia kuracji odpowiednimi antybiotykami.
Ornitoza Niemiłą niespodziankę może nam sprawić także skrzydlaty pupil. Zainfekowane chlamydiami odchody papug, kanarków, kaczek czy gęsi mogą być źródłem infekcji, która swoimi objawami przypomina zapalenie płuc. Objawy potrafią być na tyle silne, że może dochodzić do pojawienia się krwi w plwocinie, ostrej niewydolności oddechowej, a nawet wstrząsu septycznego. To dość poważne schorzenie, które nawet obecnie, pomimo antybiotykoterapii, może doprowadzić do zgonu (1 proc. przypadków). Do zakażenia dochodzi najczęściej na skutek wdychania kurzu zawierającego suche, sproszkowane ptasie odchody. Leczenie polega na podaniu odpowiedniej sekwencji antybiotyków, często z koniecznością hospitalizacji. Analizując powyższe przykłady chorób odzwierzęcych, łatwo dojść do wniosku, że kluczową rolę w walce z nimi odgrywa higiena. Jej zasady powinniśmy wpajać dzieciom od najmłodszych lat, ponieważ to one najczęściej są ofiarą jej braku. ZENON ABRACHAMOWICZ
[email protected]
24
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
To, co się zdarzyło na Ukrainie, pozwala lepiej zrozumieć nacjonalizm i jego rolę w powstawaniu państwa. Nacjonaliści z Ogólnoukraińskiego Zjednoczenia Swoboda już w 2006 roku występowali przeciwko językowi rosyjskiemu. Radna lwowskiego sejmiku Iryna Farion wzywała, aby „rosyjski nie był traktowany jako język regionalny ani jako drugi język państwowy, tylko jako język okupanta”. Cytat pochodzi z wydanej w 2014 r. książki Stanisława Byszoka i Aleksieja Koczetkowa „Euromajdan im. Stepana Bandery – od demokracji do dyktatury”. Autorzy prezentujący rosyjski punkt widzenia na konflikt ukraiński chcą wyjaśnić polskiemu czytelnikowi, jak doszło do podziału Ukrainy i konfliktu zbrojnego. Odbudowę ukraińskiej państwowości oparto, obok szowinizmu językowego, na micie UPA i Stepana Bandery. Apogeum kultu Bandery miało miejsce w 2009 roku. Lwów obwieszono wtedy plakatami „Oni bronili Ukrainy” z godłem ukraińskiej ochotniczej dywizji… Waffen-SS „Galizien”. Dywizja ta w latach 1943–1945 walczyła w ramach niemieckich sił zbrojnych przeciwko Armii Czerwonej i antyfaszystowskiej partyzantce. Nacjonaliści walczyli też o zakazanie obchodów dnia
zwycięstwa nad faszyzmem 9 maja. Oburzyło to wielu rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy wychowanych na legendzie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Autorzy „Euromajdanu” sporo uwagi poświęcają partii Swoboda,
która w ten sposób próbowała zneutralizować wpływy swych tradycyjnych konkurentów politycznych. Autorzy książki wskazują powiązania Swobody ze światem przestępczym. Jej czołowym aktywistą jest deputowany Ihor Kriwećki, znany w świecie przestępczości zorganizowanej jako „Pups”. Zdaniem oficerów śledczych przejął on majątek niejakiego Koli Rokero. Kriwećki, p rominentny działacz S wobody,
I ryna Farion. „Kiedy byłem mały, mój dziadek uczył mnie w ogrodzie zbierać stonkę do słoika, a potem ją palić” – napisał w nocy z 2 na 3 maja na Facebooku Anton Szewcow, doktor nauk politycznych, specjalista od radykalnego nacjonalizmu, współpracownik Uniwersytetu Northampton. Na Ukrainie trwa krwawa wojna domowa. Im więcej krwi przelanej po obu stronach, tym widoki
GŁOS OBURZONYCH
Euromajdan oczyma antyfaszysty
która swój rozwój zawdzięczała „akcjom bezpośrednim”, czyli zastraszaniu lokalnych władz, okupowaniu siedziby władz lokalnych i blokowaniu wystąpień rosyjskojęzycznych parlamentarzystów. Partia znalazła się w ukraińskiej Radzie Najwyższej dzięki swej dużej aktywności we wspieraniu wszelkich buntów społecznych, których w przeżartej korupcją Ukrainie nie brakowało. Sukces umożliwiły też duże pieniądze. Swobodę finansowali oligarchowie, m.in. Ihor Kołomojski, a także rządząca w ówczas Partia R egionów,
osiada maybacha, porsche, ferrap ri i prywatny samolot. Nacjonalistyczna partia Ołeha Tiahnyboka zabiega o międzynarodowe uznanie. Przystąpiła do Sojuszu Europejskich Ruchów Nacjonalistycznych, utworzonego w 2009 roku w Budapeszcie pod auspicjami partii Jobbik – Ruchu na Rzecz Lepszych Węgier. Współpraca ta jednak załamała się, gdy w marcu 2013 r. zwolennicy Swobody maszerowali przez zamieszkane głównie przez Węgrów Berehowo na Zakarpaciu, wznosząc
TENDENCYJNY PRZEGLĄD WYDARZEŃ
Pomruk salonów P
remier Kopacz stuknęła „stówka” na fotelu premiera. Premier osobiście zajrzała już gdzie trzeba wszystkim wiceministrom. Na razie wstawiła im do gabinetów swe liczne psiapsiółki jako komisarzy w spódnicach. Po szkoleniu w wydawaniu rozkazów będą obejmować różne ministerstwa. To kobiece komando polityczne szkolone jest w sztuce medialnych „ustawek” oraz organizowania klaki dla premierki.
K
hasła: „Węgrzy to świnie!”, „Węgrzy wynocha z Zakarpacia!” oraz „Śmierć Madziarom!”. Animozje pomiędzy mieszkańcami zachodnich a południowo-wschodnich terenów Ukrainy istniały od czasu likwidacji ZSRR. Miały one odzwierciedlenie także w wynikach wyborów. Jednak dopiero dojście na drodze siłowej do władzy sił skrajnie nacjonalistycznych wywołało szok i oburzenie na
ampanię wizerunkową pani premier zrecenzował na przełomie roku szef „Frondy” Tomasz Terlikowski: „Pokazują panią premier jako osobę, która potrafi opowiadać wyłącznie o tym, w co się ubiera albo w co się nie ubiera. Czy ją boli nóżka, główka czy co innego. Z punktu widzenia kobiet, które chcą się zaangażować w politykę, albo mężczyzn i kobiet, którzy chcieliby zagłosować kiedykolwiek na kobietę, to jest antyprzykład”. Chcieliśmy się z nim nie zgodzić, ale… znikąd nie widać ratunku.
S
zampańską zabawę z okazji studniówki premiera zepsuł Platformie Arłukowicz. Od ponad 3 lat udaje ministra zdrowia i przechwala się, że naprawia chory system opieki zdrowotnej. Śmiała (w słowach) reforma Bartosza Uzdrowiciela o nazwie „Pakiet onkologiczno-kolejkowy” już wywołała większy burdel niż „reformy” Kopacz w roli ministra zdrowia (patrz też str. 2, 8–9, 11 i 25). Przewidujemy, że Bartosz wkrótce wprowadzi kolejne pakiety: kardiologiczno-kolejkowy, cukrzycowo-kolejkowy, otyłościowo-kolejkowy, zwalczający głupotę. Przeraża długość rządowej kolejki za tą ostatnią z wymienionych przypadłości. Akurat ten pakiet powinien mieć priorytet. Ale Uzdrowiciel może nim załatwić sam siebie, bo mieszkał w dolinie, więc do szkoły miał jednak pod górkę.
T
rwoga w rządowych gabinetach. Od pakietu antygłupkowego mogą polec również inni, jakże wybitni członkowie rządu. Zagrożona jest katechetka Piotrowska od spraw wewnętrznych, bo – jak twierdzi opozycja z PiS – kupuje straży granicznej „samoloty bez głowy”. W kolejce już stoi mistrzyni
Wschodzie i Południu. 2 maja 2014 r. spalono żywcem 46 zwolenników federalizacji kraju w budynku związków zawodowych w Odessie. Strzelano do uciekających z płonącego budynku, raniąc ponad 200 osób. Zabici i ranni byli tylko po jednej stronie – rosyjskojęzycznej. To wywołało entuzjazm w obozie „patriotycznym”: „No i co? Pomógł wam wasz Putin, debile? I tak będzie z każdym separatystą! Gra się skończyła. Palcie się dalej, teraz już w piekle. Brawo, Odessa!” – pisała deputowana Swobody
elegancji, bieżąca minister nauki Kolarska-Bobińska. Chciała przymusowo odchudzać dziennikarza Semkę, bo w bieżącej wersji jej się nie podoba. Powinna zmienić cel, bo druga połówka Bronka od Żyrandola wcale nie jest chudsza. O leczeniu marzy też w cichości Kluzik-Rostkowska z edukacji. Chciałaby pojąć, jak to się robi te, no, podręczniki. Na pakiet antygłupkowy niecierpliwie czeka też ponad 20 psiapsiółek pani premier wepchanych do rządu. Jedna z nich, babska komisarz u Arłukowicza, wyjawiła właśnie, że nie kuma wcale, o co biega Arłukowiczowi i po co lekarzom te zamknięte przychodnie. Twierdzi, że je zamknęli, żeby sobie przedłużyć sylwestra.
Z
nowu skandal z udziałem Radka od Sikorskich, sołtysa Chobielina Dworu. Wyszło na jaw, że z naszych pieniędzy wybulił 266 tys. złotych „na konsultacje” swych 14 anglojęzycznych popisów krasomówczych. Jako minister od zagranicy Radosław Arogant Sikorski płacił (z naszych podatków) swojemu koledze Charlesowi Crawfordowi, byłemu ambasadorowi Wielkiej Brytanii w Polsce. Średnio niecałe 20 tysięcy za rzut oka na jedną przemowę… Jak się dzielili, nie wiadomo. Z kolei za poprawność tłumaczeń kasę brała z MSZ córcia Rostowskiego, czyli późniejszego magika Vincenta od finansów, kolegi Radka z Oksfordu. Radzio dobitnie powiedział „U Sowy”, jak traktuje polskie państwo: „Frajerzy, kompletni frajerzy. Problem w Polsce jest, że mamy płytką dumę
na pokój i zjednoczenie kraju coraz mniejsze. Eskalacja konfliktu nikomu nie służy. Oferowanie Poroszence ułatwień w dostawach broni nie przysłuży się sprawie pokoju. Warto może sięgnąć po „Euromajdan” Byszoka i Koczetkowa, aby zrozumieć złożoną ukraińską rzeczywistość. Książka z pewnością nie jest w pełni obiektywna, ale bogata w weryfikowalne fakty. Warto ostudzić rozgrzane głowy, i nie tylko kozackie. PIOTR IKONOWICZ
[email protected]
i niską ocenę. Taka murzyńskość”. Słowa „pogarda” i „dojna krowa” też byłyby tu jak najbardziej na miejscu. A jak traktuje Radzia szefostwo PO, które go wsadziło na drugi fotel w państwie? Jak brzytwę, którą trzeba trzymać wysoko, żeby nie dorżnęła kolejnej watahy.
T
elewizyjne Wiadomości TVP1 za nasz abonament kupiły sobie nową czołówkę. Słychać jakieś pierdnięcie, po czym pijany kamerzysta wodzi obiektywem, starając się nie wypaść z samolotu bądź helikoptera. Nie wiadomo, jak kończy się ta walka, bo akcja zatrzymuje się na zegarze warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, który Radek z Chobielina chce koniecznie zburzyć (pewnie ma w tym jakiś interes). Nie wiadomo, ile zapłacono za 24 sekundy klipu, ale tak wiekopomne dzieło nie mogło być tanie. Niestety, wredne społeczeństwo zna już angielski i ogląda też tamtejsze programy informacyjne. Wydało się zatem, że nowa czołówka TVP łudząco przypomina starą, pochodzącą jeszcze
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Węże Eskulapa W Polsce lekarze od ćwierć wieku są na wojnie ze swoim ministerstwem. Końca tej wojny nie widać. Nie sądzę, żeby winni temu pożałowania godnemu stanowi rzeczy byli ministrowie i szefowie medycznych korporacji. Oczywiście, oni też są winni, ale nawet gdyby wymienić ich na mędrców i aniołów, nie zdołaliby pokonać fundamentalnej sprzeczności interesów między korporacją lekarską a władzą państwową. Interesem władzy jest jak najlepsza opieka medyczna po jak najniższych kosztach, a interesem lekarzy jest jak najlepsza opieka medyczna przy jak najlepszych zarobkach ich samych. Warto wspomnieć o interesie pacjentów: jak najlepsza opieka medyczna przeważnie niezależnie od kosztów. Ta trójka: władza, lekarze, pacjenci nigdy nie zatańczy wraz dokolusia. Konflikt jest stary, może nie jak świat, ale jak system zdrowia publicznego i powszechna opieka zdrowotna. Ma więc ponad sto lat. Wtedy to właśnie zeszły się z sobą
dwa zjawiska: niebywały wzrost prestiżu zawodu lekarza wynikający z gwałtownego postępu medycyny, która zaczęła nareszcie być skuteczna, oraz wzięcie na siebie przez nowoczesne państwo ciężaru odpowiedzialności za zdrowotność społeczeństwa. Rosnąca w siłę korporacja lekarska, utwierdzająca status lekarza na poziomie solidnego burżuja (podczas gdy wcześniej był to raczej status rzemieślnika), zderzyła się z władzą państwową, która zaczęła stawiać lekarzom poważne wymagania natury publicznej, nie oferując w zamian szczególnych zarobków. Wolni lekarze – nawykli do słuchania wyłącznie własnej korporacji i przestrzegania wyłącznie tych reguł zawodowych i etycznych, jakie sami dla siebie przyjęli – zaczęli być poddawani pewnej kontroli i presji państwowej, w postaci przepisów organizacyjnych i rozmaitych wymagań stawianych na czas wojny i pokoju. Słowem – zostali poddani pewnemu reżimowi „służby publicznej”. Z prywatnych, acz zrzeszonych w korporację „wolnych znawców
z 2008 roku czołówkę programu „News at ten” brytyjskiej telewizji ITV. Rzecznik telewizji Rakowiecki tłumaczy, że my mamy lepszą tarczę zegara. Towarzysz Stalin musi być dumny – pałac jego imienia został symbolem flagowego programu publicznej telewizji w III RP. Radni Katowic rozważają znów zmianę nazwy miasta na Stalinogród.
P
olacy z Donbasu, którzy mieli być ewakuowani ze strefy walk pod koniec grudnia, muszą poczekać. Na Ukrainę odważnie wybiera się premier Kopacz, która bohatersko przytuli ich do swej mlecznej piersi matki Polki. Dopiero wtedy – per cyckam – będą mogli trafić na ojczyzny łono. Opozycja rwie włosy z łysych głów oraz wrzeszczy o „żołdakach Kremla” polujących na polonijne dziatki. Niektórzy PiS-owcy podobno dali już na mszę, aby separatyści trafili w kogo trzeba.
D
uchowy przywódca zielonych ludzików Władimir Władimirowicz Putin, wieczny car Rosji, wygłosił noworoczne orędzie. Nic nie wspomniał o żadnym kryzysie, wzroście cen żywności, recesji, szalejącej inflacji, coraz słabszym rublu ani topniejących rezerwach walutowych. Mówił radośnie o „powrocie Krymu do domu” (czyli do tatarskieg o c h a n a t u ? ) ,
sztuki leczniczej” stali się zastępem kadr publicznych, powołanym do stania na straży zdrowia powszechnego i pomyślności państwa. Nieprędko zażegnamy skutki tego pierwotnego konfliktu sprzed stu lat. Korporacje lekarskie mają się nadal świetnie, a ich pozycję względem państwa (np. w Polsce albo w Niemczech) wzmacnia ustawowa gwarancja rozmaitych przywilejów, obowiązek zrzeszania się w jedynej autoryzowanej przez państwo organizacji oraz dotacje rządowe. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że rozwiązania te są wielkim anachronizmem, niemającym wiele wspólnego z konstytucyjnie gwarantowaną wolnością zrzeszania się i zasadą pluralizmu. A jednak lekarze są tak potężni, że potrafią wymusić na rządzie utrzymanie swojego niesłychanego statusu. Ba, są tak silni, że bezsilne w stosunku do nich jest nie tylko państwo, lecz również jednostka. Także pojedynczy zwykły lekarz boi się swojej korporacji i jej naczalstwa
ochwalił igrzyska zimowe w Soczi. Chce p od USA „równości i wzajemnego respektu”. Wcześniej podpisał rozporządzenie, dzięki któremu pół litra wódki stanieje do 185 rubli (niecałe 12 zł). Służba prasowa Kremla noworoczne pozdrowienia cara przesłała wszystkim głowom państw na świecie. Z wyjątkiem przywódców Ukrainy, Szwecji, Australii oraz Polski. Może jak Władimir napije się taniej rosyjskiej wódki, to przypomni sobie, że my też Słowianie…
N
iemiła wiadomość dla prawdziwej lewicy – 85 największych krezusów na świecie ma tyle pieniędzy, ile 3,5 mld najbiedniejszych ludzi, czyli połowa mieszkańców globu. W 2014 roku bogaci się bogacili, a biedni biednieli. 400 najbogatszych ludzi pochodzących z 41 krajów świata zarobiło w ubiegłym roku 92 mld dolarów. Najwięcej zyskał najbogatszy Azjata, chiński miliarder Jack Ma, nomen omen – współwłaściciel internetowo-handlowego koncernu „Alibaba”. Mark Zuckenberg na Facebooku w rok zarobił ok. 10 miliardów zielonych. O dziesiątki miliardów dolarów zbiednieli bogacze z Rosji, bo zaszkodziły im sankcje. Wśród kapitalistów światowego formatu nie ma ani jednego Polaka.
niemalże jak chłop pańszczyźniany swojego pana. Środowisko lekarskie to – licząc razem z rodzinami – blisko pół miliona ludzi. Do tego dobry milion pielęgniarek i innych pracowników ochrony zdrowia, razem z rodzinami. Półtora miliona ludzi, z czego połowa to wyborcy!
P
ojawiają się argumenty potwierdzające zafałszowanie wyborów. Przynajmniej w pewnym sensie. Według CBOS aż 47 proc. Polaków w wyborach samorządowych głosowało niezbyt przytomnie. Prawie nie znali kandydatów, na których oddali swój głos. Aż 16 proc. stawiających „x” na karcie do głosowania nic nie wiedziało o kandydacie, którego poparli. Dobrze poinformowanych było zaledwie 34 proc. I tak o 13 proc. więcej niż w poprzednich wyborach. Wśród zorientowanych nie ma zapewne zbyt wielu PiS-owców. Ci – jak mawiał wieszcz – za wszytko to mają zdrowie, co im ksiądz w kazanie powie.
S
połeczeństwu drgnęło w gaciach! To radosna informacja, zatem nie może dotyczyć rządu. Rzecz w tym, że naród odrzucił szlafmyce i podomki, zakasał piżamy i ruszył do walki o dzietność. Jajogłowi wieszczyli w ubiegłym roku kryzys przyrostu naturalnego. Miało nas być mniej o 24 tys., a tymczasem naród śmiałym czynem odwdzięczył się parlamentowi za urlopy macierzyńsko-tacierzyńskie. Dziennikarze się radują, że nowy polski baby boom ma miejsce nie w Wielkiej Brytanii – lecz w kraju! Polki i Polacy zgodnie wyprodukowali aż 10 tys. nadliczbowych obywateli!
25
Gigantyczny budżet, wielka infrastruktura, potężna lekarska władza nad ludźmi – to jest państwo w państwie, a nie jakiś tam resort. Autonomia tego świata w stosunku do rządu jest uderzająca – w sprawach medycznych ostatnie słowo musi wszak należeć do lekarza, a nie urzędnika. W tym wszystkim jakieś tam ministerstwo zdrowia jest tylko jedną z przekładni w machinie zarządzanej przez establishment złożony z ważnych profesorów oraz dyrektorów klinik i szpitali. Cóż w tym wszystkim może minister? Jeśli jest jednym z tych potężnych lekarzy, może wiele, ale nie aż tak wiele. Po prostu medycyna dzieli się na wiele działów i nie ma żadnego wspólnego króla. Struktura medycyny jest feudalna, lecz przypomina raczej system księstw (jak w dawnych Niemczech) niż klasyczne państwo feudalne z władzą królewską. Jeśli zaś minister jest zwykłym lekarzem, tak jak obecnie, czyli nie ma nic do gadania w żadnym ze środowisk medycznych, jego władza jest iluzoryczna. Jak podpadnie któremuś z udzielnych książąt, to ten zaraz poleci do premiera lub do telewizji i będzie pozamiatane. A pacjent? A pacjent jak zawsze musi poczekać. JAN HARTMAN
[email protected]
P
o 15 latach rozśmieszania nas kabaret „Limo” zakończył działalność. Artyści wyjaśniają, że nie pokłócili się, nie poszło o pieniądze i nie ma to związku z rozwiązaniem „Budki Suflera”. Nie wyjeżdżają też na Syberię, „chyba że się kolega Putin rozbryka, ale to wszyscy się tam spotkamy”. Niektórzy z nich będą nadal występować na scenie, m.in. Abelard Giza w stand-upach. Artyści twierdzą: „Spełniliśmy się i osiągnęliśmy wszystko, co było dla nas interesujące i ciekawe”. Krążą pogłoski, że kabaret musiał zakończyć działalność ze względu na nieuczciwą konkurencję ze strony niektórych ministrów i parlamentarzystów.
R
ząd ogłosił… kontrolę domowych toalet. Rządowi inspektorzy wyposażeni w tablety i komórki wdrożą „rzeczywisty monitoring korzystania z WC”. Będzie to kluczowy element „ogólnokrajowej kampanii czystości”. Spokojnie – to nie pomysł Arłukowicza. To rządowe działania w Indiach, gdzie za publiczne pieniądze postawiono pół miliona domowych „tronów”, a mieszkańcy nie chcą z nich korzystać, przyzwyczajeni do załatwiania tych spraw na dworze, np. podczas spaceru w środku miasta lub wprost do Gangesu.
[email protected]
26
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Muzealna opatrzność Miała stanowić wotum wdzięczności narodu za Konstytucję 3 Maja, ale naród był nierychliwy. Najpierw nie mógł, potem zapomniał, a po odkurzeniu projektu przez prymasa Glempa najzwyczajniej już nie chciał dawać pieniędzy na kolejny pomnik kościelnej pychy. Biskupie oczekiwania, że Polaków porwie idea budowy Świątyni Opatrzności Bożej, spaliły na panewce. Nie spodobał się także wybrany projekt architektoniczny, bo budowla jest brzydka i nie pasuje do wilanowskiego otoczenia. Jak zwykle nie zawiedli katoprawicowi politycy – co roku bezprawnie dają na boską wyciskarkę miliony z budżetu państwa i budżetów samorządowych. Bezprawnie, bo obiekty sakralne nie mogą być finansowane z budżetu. Pierwsze dotacje – 2 razy po 20 mln zł z budżetu i 40 mln zł z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – były jawnym oszustwem. Sejm przyznał je na rzekomą ochronę dziedzictwa narodowego. Skatoliczali
osłowie uznali za zabytek fundamenp ty wzniesione na początku XXI wieku. Obłuda i oszustwo na niewiele się zdały. Fundacja Budowy Świątyni nie mogła spożytkować przyznanych środków, gdyż w statucie nie miała działalności w zakresie ochrony dziedzictwa narodowego. Przy rejestracji fundacji Kościół nie wykazał minimum czujności i stracił kilkadziesiąt milionów. Tego było już za wiele. Zwłaszcza że w kolejnym roku Sejm był hojniejszy i chciał dać 30 mln zł. Pilnie potrzebne było skuteczne oszustwo. Szalbierskim geniuszem błysnął kardynał Nycz. Oświadczył, że z wybudowanych już 20 tys. m2 świątyni tylko 4 tys. stanowią kościółek
Aleja Darczyńców w Świątyni Opatrzności
pod wezwaniem N ajświętszej Opatrzności Bożej, a 16 tys. m2 to Centrum Opatrzności, czyli placówka kulturalna, upamiętniająca m.in. papieża Jana Pawła II i kardynała Stefana Wyszyńskiego. I tak wreszcie Kościół dobrał się do budżetowej kasy. Okazało się, że oszustwo popłaca, a kradzione tuczy. Na ostrą krytykę ze strony SLD odpowiedział w imieniu Episkopatu
Tygodniowy pobyt (od soboty do soboty) Dla dzieci gry, zabawy, zajęcia plastyczne, spacery edukacyjne – dwie godziny dziennie Wspólne ognisko ■ nocleg dla 2 osób – 130 zł za dobę ■ nocleg dla 3 osób – 150 zł za dobę ■ nocleg dla 4 osób – 180 zł za dobę Pełne wyżywienie – 245 zł za tydzień od osoby
♥
♥
Weekend walentynkowy
Zrób niespodziankę ukochanej osobie i zabierz ją na weekend do „Białych Źródeł”
Pakiet 1-dniowy (14-15.02.2015) – 300 zł za parę Nocleg w apartamencie z romantyczną kolacją przy świecach, śniadanie dnia następnego, niespodzianka w każdym pokoju☺ Pakiet 2-dniowy (13-15.02.2015) – 550 zł za parę Nocleg w apartamencie z romantyczną kolacją walentynkową, 2 śniadania, obiadokolacja w piątek, niespodzianka w każdym pokoju☺ Szczegółowe informacje o cenach i wolnych pokojach można uzyskać pod numerem telefonu 723 668 868 lub adresem poczty elektronicznej
[email protected]
Adres Ośrodka Rekreacyjno-Wypoczynkowego „Białe Źródła”: Relax nad Białym Sp. z o.o., Gorzewo 72B, 09-500 Gorzewo Nr konta: 65 1050 1461 1000 0090 3009 9296 NIP 727-278-61-91, www.bialezrodla.pl Współrzędne GPS do nawigacji: N 52°29'30.0936", E 19°29'51.9277"
abp Gocłowski. Była to raczej niedźwiedzia przysługa dla biskupobojnych posłów, bo zostali porównani do prezydenta i premiera z czasów stalinowskich: „Pan Bierut dał ileś tam tysięcy na budowę kościoła św. Michała w Sopocie, a więc jest precedens”. I mentalni pogrobowcy Bieruta wciąż z niego korzystają, dając kasę i na kościoły, i na kler. Oczywiście nie swoją, tylko państwową i samorządową. Lekko, łatwo, przyjemnie. Skoro jednak kościelne muzeum JPII jest finansowane z budżetu, wszyscy Polacy powinni mieć możliwość decydowania, jakie eksponaty powinny się w nim znaleźć. Nie ulega wątpliwości, że kardynał Dziwisz da trochę papieskich rękopisów, które miał spalić, ale uchronił dla zysku. Pewnie też fiolkę utoczonej z papieża krwi, skrawek jego sutanny. Na pewno kilka fotografii ze sobą u boku świętego, może jakiś ząb. Ale to wszystko mało, a przede wszystkim zbyt jednostronnie. Trzeba pokazać mimowolnego dobroczyńcę i sponsora Świątyni Opatrzności Bożej także w innych aspektach jego działalności i dokonań. Poczesne miejsce w muzeum musi zajmować pięknie wykonana kopia tajnej instrukcji „Crimen sollicitationis”, która obowiązywała „wszystkich patriarchów, biskupów, arcybiskupów i innych ordynariuszy” Kościoła rzymskokatolickiego w latach 1962–2001, a więc przez prawie cały pontyfikat JPII. Instrukcja zobowiązywała do chronienia i ukrywania duchownych pedofilów i niszczenia dowodów ich przestępstw, zakazywała współpracy z organami ścigania i wymiarem świeckiej sprawiedliwości, a na ofiary ujawniające pedofilskie czyny kleru nakładała automatyczną ekskomunikę. Dzięki tej instrukcji przez dziesiątki lat przestępcy w sutannach byli bezkarni. Czy dlatego nie została
zniesiona, że papież Polak przyjaźnił się z największymi ujawnionymi pedofilami Kościoła? Jednym z nich był o. Marcial Maciel Degollado, założyciel zgromadzenia Legion Chrystusa. Przyjaciel Papy wykorzystywał seksualnie przynajmniej kilkudziesięciu małoletnich członków Legionu, lecz pomimo licznych skarg napływających do Watykanu był wręcz hołubiony przez JPII. Z jego nadania był m.in. ekspertem Światowego Synodu Biskupów w Watykanie (1991, 1993 i 1997), stałym radcą Kongregacji Duchowieństwa (od 1994) i kanclerzem Papieskiego Athenaeum Regina Apostolorum w Rzymie. W 1993 roku Jan Paweł II publicznie wskazał na o. Maciela jako na „przewodnika, wzór dla młodych”, a w 2004 roku dziękował mu za „ogromną, hojną i owocną kapłańską posługę”. Nie dodał, że owocna była głównie w pedofilskie przestępstwa, seksualne skandale z seminarzystami, uwodzenie dla pieniędzy bogatych, bogobojnych kobiet i romanse, z których urodziło się przynajmniej troje dzieci. Dopiero Benedykt XVI nakazał zakonnikowi rezygnację z działalności publicznej i spędzenie reszty dni na modlitwie i pokucie. Dużo tego nie było, bo Degollado zmarł w styczniu 2008 r. Dopiero ponad dwa lata później Watykan przyznał, że o. Maciel dopuścił się „skandalu najcięższego i niemoralnego zachowania, licznych przestępstw oraz prowadził życie pozbawione skrupułów i autentycznych uczuć religijnych”. Niewykluczone, jednak, że gdyby JPII żył dłużej, zrobiłby swojego przyjaciela przynajmniej błogosławionym. Kolejnymi eksponatami powinny być fotografie JPII ściskającego się z różnymi przestępcami: pedofilami w sutannach, dyktatorem i mordercą Augusto Pinochetem, Matką Teresą. Specjalne działy mogłyby być poświęcone zwalczaniu teologii wyzwolenia, walce z antykoncepcją, przyczynieniu się do rozprzestrzeniania epidemii AIDS. Wprawdzie na uwzględnienie wszystkich zasług może zabraknąć miejsca, ale przynajmniej trzeba próbować dać świadectwo prawdzie. Finansowane przez państwo muzeum JPII jest do tego znakomitym miejscem. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl joannasenyszyn.natemat.pl senyszyn.eu
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
27
Fot. Internet
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE – Dzieci moje, ja umieram! Przynieście mi szklankę wody! – Ojciec, jest pierwszy stycznia – wszyscy umierają, idź se sam przynieś! Jedna blondynka do drugiej: – Jak spędziłaś sylwestra? – Sam zszedł. 1
2
3 9
4
5
6
11 12
13
14
15
16
18
21
23
24 1
25
19
27 2
28
30
10
22
26
8
29
31 32
35
12
17
20
34
8 9
10
Poziomo: 1) poeta na nim pędził nieraz, 6) niejeden w Ruchu, 9) bywa wnikliwa, 10) sprzątanie w narkomanie, 11) barierka na kanonierkach, 13) także ryba, choć nie troć, 14) obrabia na okrągło, 18) siada na końskich zadach, 20) księżycowy cios żniwiarza, 21) tę boginię Grecy mieli z głowy, 23) ... formy – gdy spada poniżej normy, 24) czeka na rozwiązanie, 27) między Malborkiem a Fromborkiem, 28) nosiła Komendanta, 30) omszały kolonista, woda to jego żywioł, 31) pani na kasztanie, 32) szkocka tkanina – nie gładka i nie kratka, 34) ich niezgodność przyczyną rozwodu, 37) liczy się na jej lekcjach, 40) ich mistrz w ringu jest najlepszy, 41) wskazanie licznika z Puław do Kraśnika, 42) niewiele ma w sobie z romantyzmu, 46) najstarsza galeria handlowa Krakowa, 50) łaciński sposób, 51) na co malarzowi płótno?, 53) pod mostem, ale nie bezdomny, 54) kieszonkowiec znad rzeki, 58) elegancik w spodniach w kancik, 60) tak na marginesie, 61) glinka w miseczce, 62) olbrzym w Koloseum, 63) materialista przy krośnie, 64) mieszkał bez teściowej w raju, 66) być albo nie być, oto jest pytanie, 69) co ma kurczak z budki?, 70) facet przy forsie, 71) jaszczura, wielka jak mało która, 72) służył pod Borem, 73) nieżywy muł, 74) wpuszczona w maliny siostra Balladyny. Pionowo: 1) słaba i brzydka, 2) bohater w niej chodzi, 3) ma ropę w małym palcu, 4) kosmetyk ciężarówki, 5) na co się wysycha?, 6) kantem dłoni się obroni, 7) bycie w sieci, 8) przed Kongiem, lecz nie Zair, 10) z gliny na rośliny, 12) wiszą ku ozdobie, 13) ... domowa – gdy szyję bije głowa, 15) świniak przy korycie, 16) półszlachetny wśród gagatków, 17) wyprowadził Abla w pole, 19) całkowite zniszczenie zakłada, 20) ów wyjątek z długopisu, 22) daje do zrozumienia, 25) zdumiewające rzeczy są wśród prawdziwych, 26) dzierżawa, czyli umowa czynszowa, 28) ujmujący szpiega, lecz nie uśmiech, 29) miernik pod prądem, 32) beznadziejna cecha, 33) celownik nie dla snajpera, 35) słownik w słowniku, 36) czepialskie w przepychu, 38) olbrzymi metal, 39) najczęściej występuje w skorupie, 42) motyw poranny, 43) może pójść na frytki, 44) mantyka z piernika, 45) jego temat jest krótki – długi, 46) stąd pochodzą dane zmyślane, 47) ssak, co łazi i skacze, choć z nazwy wynika inaczej, 48) ułomny człowiek, 49) dawni sojusznicy – Rosjanie, Francuzi i Anglicy, 52) sztuka z minimalną obsadą, 53) praktyczny aparat z NRD, 55) ciągnie się na loterii, 56) angielskie imię, 57) kładzie się przed sędzią, 59) zasiłek dla socjalistów?, 61) co się trzyma, żeby wygrać?, 65) planeta z czekolady, 67) tam wiedzą, jak uprawiać mak, 68) wiosenny gaik, 69) zjednoczenie w komunii.
7
15
33
36
37
21
38
39
16
6
40
41 19
42
23
22
43
44
45 13
46
47
52 3
54 59
53 55
56
14
60 5
65 70
20
57
62 64
49 11
50
51
58
48
67
66
18
61
63
68
69
4
71 17
72 73
74 7
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie scenki. Spotykają się dwie blondynki. Rozmowa schodzi na temat sylwestra i jedna mówi: – Słuchaj, wiesz, że w tym roku sylwester wypada w piątek? Na to druga:
-–
1
2
3
4
13
14
15
16
17
5
6
7
8
9
18
19
20
21
22
10
23
11
12
!
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 51-52/2014: „Cześć, tu Święty Mikołaj! Byłeś grzeczny? Nie kradłeś? To się wreszcie naucz, bo ja ci wiecznie prezentów przynosić nie będę!!!”. Nagrody otrzymują: Ryszard Wyganowski z Wrocławia, Wacław Majsterek z Piły, Zofia Sawicka z Wydmin. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] albo pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Oksana Hałatyn-Burda, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. Warunki prenumeraty: 1. Prenumerata redakcyjna – 54,60 zł za I kwartał 2015 r., 109,20 zł za I połowę 2015 r., 218,40 zł za cały rok 2015. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 54,60 zł za I kwartał 2015 r., 109,20 zł za I połowę 2015 r., 218,40 zł za cały rok 2015.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Centrum Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 693 70 00 – czynne w dni robocze w godzinach 7.00–17.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Prenumerata elektroniczna: a) informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl – zakładka PRENUMERATA. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. b) www.egazety.pl c) www.nexto.pl 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 2 (775) 9–15 I 2015 r.
JAJA JAK BIRETY
Antypomnik Fot. Internet
ŚWIĘTUSZENIE
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Nestor rodziny, leżąc na łożu śmierci, mówi do syna: – Synu, zostawiam ci farmę z trzema domami, 5 samochodów, 6 ciągników, 1 stodołę, 20 krów, 10 koni, 10 owiec oraz 10 kóz. Zaskoczony syn mówi: – Naprawdę? Jak to? Gdzie to wszystko jest? Na to staruszek odpowiada: – Na Facebooku.
Przez hall w szpitalu biegnie facet, który właśnie miał mieć operację. – Co się stało?! – pytają go inni pacjenci. – Słyszałem, jak pielęgniarka mówi: „To bardzo prosta operacja, niech pan się nie martwi, jestem pewna, że wszystko będzie dobrze”. – Próbowała tylko pana uspokoić, co w tym złego?! – Ona nie mówiła do mnie. Mówiła do lekarza!!!
N
iewypełnienie obowiązków, redukcja etatów – to typowe powody zwolnienia pracownika. A nietypowe? Micah Grimes z Teksasu, szkolny trener koszykówki, tak wyszkolił swoje zawodniczki, że wygrały ważny mecz 100:0! Szkoła powinna być mu wdzięczna, tyle że... była to szkoła katolicka. Uznano, że tak druzgoczące, wręcz upokarzające zwycięstwo nad bliźnim po prostu nie przystoi. Grimesowi kazano przeprosić drużynę pokonanych dziewcząt. Nie zrobił tego, więc wyleciał z pracy. Matt Bowman, strażak z Kanady, stracił pracę za to, że nie przepadał za płcią niewieścią. I nie chodziło o to, że z płonących domów nie wynosił kobiet. Przeciwnie – wypełniał swoje obowiązki. Bowman lubił za to udzielać się na portalach społecznościowych. „Nigdy nie pozwoliłbym sobą pomiatać kobiecie. Gdyby spróbowała, zareagowałbym tak: »Hej! Zabieraj dupę z powrotem do kuchni i upiecz mi jakieś ciasto!«” – pisał w dyskusjach z kolegami. Jego przełożeni okazali się politycznie poprawni. Juan Calanales pracował w tajskiej restauracji. Pewnego razu zobaczył, że na parkingu przed lokalem jakiś facet grozi kobiecie nożem,
CUDA-WIANKI
Za co zwalniają? próbując jednocześnie ukraść jej samochód. Juan wybiegł z pracy, obezwładnił napastnika i zadzwonił na policję. Kiedy zadowolony z siebie wrócił do lokalu, jego szef z miejsca go wyrzucił, tłumacząc, że nie potrzebował aż takiego rozgłosu. Richard Eggers, pracownik banku, wyleciał z pracy, ponieważ wyszło na jaw, że kiedy korzystał z pralni samoobsługowej, zamiast prawdziwej monety, wrzucił taką wyciętą z kartonu. Za okoliczność łagodzącą nie uznano faktu, że ów straszliwy czyn Eggers popełnił niemal... 50 lat wcześniej, jako nastolatek. Kasjerka kieleckiego hipermarketu straciła pracę, bo pomyliła się, wpisując kod krówek zamiast tic taców, czym naraziła sklep na 10 zł straty. „W dniu wczorajszym dokonałam oszustwa polegającego
na złym nabiciu kodu cukierków...” – tak zaczynało się oficjalne przyznanie się do winy, które musiała napisać. Zapłaciła karę, ale i tak ją zwolniono. Melissa Nelson pracowała jako pomoc dentystyczna. Po 10 latach jej szef zwolnił ją, tłumacząc, że jest zbyt seksowna, przez co on nie może się skupić na swojej robocie. Sąd, w którym kobieta próbowała się bronić, poparł jej pracodawcę. Coulson Loptmann, pracownik baru w Seattle, wyleciał z roboty przyłapany na zjedzeniu jednej z kanapek, które tam sprzedawano, ale przeterminowanej, wyjętej z kosza na śmieci. Tłumaczył, że kiepsko zarabia i nie zawsze stać go na zakup świeżego jedzenia. Jego pracodawcy wyjaśnili, że takie śmieciowe jedzenie mogło 21-latkowi zaszkodzić, a oni dbają o zdrowie pracowników. JC