Co nieżyjący Artur Zirajewski wiedział o zabójcy Papały
WSZYSTKO O ŚWIADKU „IWANIE” ! Str. 8
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 2 (514) 14 STYCZNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
– Nazywam się Muszyński. Henryk Muszyński! Tak możemy wyobrazić sobie prezentację obecnego prymasa Polski 25 lat temu. Wówczas tajnego informatora bezpieki. Dziś arcybiskup nie przyznaje się do swoich dawnych kontaktów. No to odświeżamy mu pamięć! ! Str. 3
! Str. 10
! Str. 25
ISSN 1509-460X
! Str. 22
2
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Okradająca od 20 lat Polskę kościelno-rządowa Komisja Majątkowa z końcem tego roku zakończy swój rozbój. Ale najpierw rozpatrzy jeszcze... 240 wnioski o zwrot Kościołowi mienia (przy 3063 już rozpatrzonych.). To jeszcze nic – ewentualne inne wnioski mają być rozpatrywane przez sądy cywilne. Do tej pory Komisja wydarła państwu co najmniej 17 miliardów złotych. Czyli każdego Polaka rąbnęła na ok. 450 złotych. Niedawno pisaliśmy, że po słynnym już orzeczeniu Trybunału w Strasburgu w Polsce ruszy lawina pozwów w sprawie usuwania krzyży ze szkół i innych urzędów publicznych. No i się zaczęło. Sąd w Szczecinie przyjął do rozpatrzenia pozew Lesława Maciejewskiego przeciwko gminie Świnoujście. Maciejewski twierdzi, że eksponowanie krzyży w Urzędzie Miejskim narusza jego dobra osobiste. Kolejne osoby z innych części Polski (wielu członków RACJI PL) też zapowiadają podobne pozwy. Wadowice już przygotowują się do spodziewanej wizyty... pardon! – beatyfikacji JPII. Władze miasteczka planują wynajęcie specjalnego pociągu, może nawet kilku (do Rzymu i z powrotem) oraz dopłacenie każdemu mieszkańcowi do biletu. I tak w dniu planowanego wyniesienia papy „papieskie miasto” może być najbardziej pustym miejscem na świecie. Aż 70 procent wiernych z diecezji tarnowskiej chodzi co niedzielę na mszę. To rekord Polski – odtrąbił Krk. I nie dodał, że w niektórych województwach zachodnich i centralnych odsetek ten nie przekracza nawet 20 procent. I stale maleje. Palikot nazwał jednego kurdupla kurduplem. Więc świta kurdupla pobiegła do prokuratury, żądając, by ta znalazła na Palikota sankcje i paragrafy. Prokuratura jednak uznała, że nazywanie kurdupla kurduplem jest stwierdzeniem stanu faktycznego, więc w żaden sposób kurdupla obrazić nie może. Andrzej Czeczot, wyśmienity polski rysownik, odważył się na antenie radia TOK FM opowiedzieć taki oto dowcip antyklerykalny: „Kongregacja Wiary zebrała się i ogłosiła, że stosunek kapłana z ministrantem nie jest śmiertelnym grzechem pedofilii, ale pierwszym stopniem święceń kapłańskich i aktem strzelistym posłuszeństwa”. „No i pokażcie mi gazetę w Polsce, która to wydrukuje” – dodał satyryk. Otóż trzyma ją Pan w ręku, Panie Andrzeju. Oczywiście, niesłychanym zachowaniem Czeczota natychmiast zajęła się Rada Etyki Mediów. Podczas kolędy księża mają zachęcać osoby, które przyjechały z zagranicy do rodziny na święta, by powróciły na stałe z emigracji. „Czekają tu na was bliscy i wasz proboszcz” – brzmi slogan reklamujący akcję. Informacja o czekającym proboszczu może mieć skutek odwrotny do zamierzonego. Father Rydzyk na tournée po USA i Kanadzie. Za zaszczyt przełamania się opłatkiem z redemptorystą Polonusi muszą zapłacić. Bilet wstępu na każde z cyklu spotkań kosztuje minimum 50 dolarów. Górna granica datku jest ograniczona jedynie nieskończonym miłosierdziem chrześcijańskim. Soleczniki to mała miejscowość na Litwie ze sporą grupą obywateli pochodzenia polskiego. No i ci obywatele właśnie wybrali sobie króla, „suwerena i protektora” – Jezusa Chrystusa, który kiedyś robił na etacie króla żydowskiego. Nawiedzone media w USA są oburzone. Wyliczyły właśnie Obamie, że od chwili zaprzysiężenia na prezydenta był w kościele zaledwie 3 razy. A w ostatnie święta ani razu. „A przecież wielu chrześcijan poparło pana Obamę” – wypominają. Jakby nie słyszeli o czarnej owcy i czarnej niewdzięczności. Centralna Rada Bezwyznaniowców, czyli ateistów i agnostyków oraz osób wierzących nienależących do żadnych kościołów, powstała w Austrii. „To odpowiedź na zawłaszczanie przez różne religie coraz większej przestrzeni publicznej, w której jest coraz mniej miejsca dla osób niewierzących” – oświadczyli założyciele Rady. Już posłaliśmy im swatów. Drakońskie prawo wprowadzono w Irlandii wraz z nowym rokiem. Za bluźnierstwo grozi grzywna 25 tysięcy euro lub więzienie. Irlandzcy ateiści udowodnili, że pierwszymi skazanymi powinni być Jezus, Mahomet i Benedykt XVI za wypowiedzi (odpowiednio): „Wy macie diabła za ojca (do Żydów)”; „Niech Bóg przeklnie żydów i chrześcijan, bo budują miejsca kultu na grobach swoich proroków”; „Powiedz mi, co nowego wprowadził Mahomet, a znajdziesz tam tylko rzeczy nieludzkie i złe, jak to, by szerzyć wiarę za pomocą miecza”. W Bułgarii produkowane są cerkwie. Taśmowo. W dodatku składane. Za mniej więcej 9 tys. euro każdy może sobie kupić taką świątynię o rozmiarach sali gimnastycznej, rozłożyć ją i modlić się do woli. Albo zabrać na biwak do lasu. W Georgii (USA) małżeństwo miało 6 dzieci. A taka szóstka to ma 12 rąk. Tatuś z mamusią pomyśleli i za pomocą długopisu, igły, struny do gitary i małego silniczka wytatuowali smarkaczom na rękach spore krzyże. Pójdą za to siedzieć. Za publiczne eksponowanie krucyfiksów, panie kurduplu Kaczyński. Podczas mszy w kościele w miasteczku Decatur (USA) zginął 4-letni Marquel Peters postrzelony w głowę. Pocisk został przypadkowo wystrzelony 5 kilometrów dalej, a tragedia jest dziełem niewyobrażalnego zbiegu przypadków o prawdopodobieństwie mniejszym niż 1 do 100 miliardów. I czy to nie jest cud?
Lewa, prawa... o wyborze Szmajdzińskiego w dyskusjach nt. charakteru jego kampanii wyborczej powróciły w Sojuszu głosy, że powrót do antyklerykalnej retoryki jest drogą donikąd, gdyż nie trafi to do naturalnych wyborców Sojuszu. Zdefiniowano ich przy tym jako niemal wyłącznie osoby o niskich dochodach i słabo wykształcone. Ich duszami zawładnął PiS i dlatego SLD nie jest w stanie wyjść poza swój stały, około 7-procentowy elektorat, który tworzą rodziny osób związanych z byłą PZPR – twierdzą eksperci. Aby odzyskać tzw. elektorat socjalny, Sojuszowi nie wolno zadzierać z Kościołem i jego wartościami. Dlaczego? Ponieważ ci, którzy w 2001 roku głosowali na ekipę Millera – choć miło wspominają PRL i serce mają po lewej stronie – są jednak pod dużym wpływem kleru. To ostatnie akurat jest prawdą. Niestety, spore grono polityków SLD uwierzyło w mit odbicia wyborców PiS-owi. I stąd ich wysokie miejsca w naszym rankingu na Klerykała roku 2009... Większość wyborców, o których toczy się walka, kosztem lewicy zawsze wybierze prawicę socjalną, którą dzisiaj jest PiS. Stąd cały sukces tej partii. I tak będzie, dopóki taka prawica istnieje i pręży pierś, a Kościół jest jej plecami. W swojej karierze duchownego wielokrotnie zetknąłem się z takimi lewicowymi wyborcami ze stałymi miejscówkami w kruchcie. Do Kościoła lgną oni nie z powodu wiary czy przekonań politycznych. Trzyma ich tam siła instytucji, jej powaga; imponuje splendor i blichtr. Jako ludzie cisi, niebogaci i niedouczeni w naturalny sposób szukają dla siebie mocnej opoki, trwałego autorytetu. Oczywiście od tej reguły są wyjątki (patrz: niektórzy Czytelnicy „FiM”), bo od wykształcenia i pieniędzy ważniejsza jest mądrość życiowa, która wielu każe trzymać się z dala od płatnych zaklęć i zabobonów. Ci zawsze będą głosować za lewicą i antyklerykałami. Całą resztę „socjalu” powinny sobie partie lewicowe na razie odpuścić. Po pierwsze dlatego, że nikt w populizmie nie przebije braci Kaczyńskich. Po drugie – zmieniając język przekazu, SLD traci resztę swoich wyborców o przekonaniach socjalno-liberalnych. Co gorsza, w ogóle zniechęca ich do udziału w życiu publicznym. A można ich teraz podebrać Platformie! Z badań wynika, że są to ludzie aktywni, pełniący rolę lokalnych nieformalnych przywódców – ludzie, którzy wyznaczają trendy społeczne. Niemała ich część w 2007 roku wybrała na zasadzie mniejszego zła PO. Tymczasem liderzy SLD, zamiast punktować rząd Tuska za klerykalizm i chaotyczne reformy, postanowili robić interesy z PiS w TVP i Polskim Radiu. I w niczym nie obrażać biskupów, wystawiając jedynie Joasię Senyszyn w podwójnej roli pioruna i odgromnika. Ta spolegliwość i bezideowość ekipy Napieralskiego może do końca pogrzebać tlące się jeszcze poparcie całej reszty tradycyjnych wyborców lewicy (inteligencja, w tym nauczyciele, wykładowcy, drobni przedsiębiorcy, służby mundurowe itp.). Co gorsza, odwrót tych grup od SLD – i, niestety, całej lewicy – eskaluje. Narasta wraz z procesem sekularyzacji społeczeństwa. Zauważa to prawica i próbuje budować organizacje laickiej prawicy. Kolejne roczniki młodych Polaków masowo odwracają się od Kościoła, nawet jeśli od czasu do czasu go odwiedzają. Ankiety potwierdzają, że najczęściej nie ma to nic wspólnego z ich wiarą i przekonaniami.
P
Parlamentarna lewica, wyrzekając się antyklerykalizmu, wyrzeka się roli gwaranta świeckości państwa i staje się dla większości Polaków nijaka. A o tym, że ludzie pragną choćby tylko słyszeć antyklerykalny język w debacie publicznej, może świadczyć zwycięstwo felietonistki „FiM” w klerykalnej Małopolsce i Świętokrzyskiem. W matecznikach PiS mandat zdobyła kobieta, która wprost mówi o nadużyciach Kościoła. Zauważmy, że rządząca PO poniosła tam klęskę. A co robi Napieralski? Zamiast przeanalizować wyniki prof. Senyszyn, przesuwa się w stronę ludzi pokroju Kalisza, który opowiada, że krzyż w szkole publicznej to naturalna rzecz, czy też posła Arłukłowicza, który uważa, że geje w Polsce nie są dyskryminowani. W normalnych środowiskach lewicowych na Zachodzie za takie poglądy Napieralski przestałby być członkiem partii, a cóż dopiero mówić o funkcji przewodniczącego. Liderzy SLD nie zauważyli także masowego poparcia mieszkańców Częstochowy i Łodzi pod wnioskami o odwołanie dwóch klerykalnych prezydentów – Wrony i Kropiwnickiego. Błądzą mazowieccy działacze SLD, którzy jako kandydata na prezydenta Warszawy wystawili nijakiego Olejniczaka zamiast popularnej i wyrazistej Katarzyny Piekarskiej. Ci sami radni niemal od 4 lat godzą się na finansowanie przez budżet stolicy Centrum Myśli JPII czy ufundowanie w samym centrum stolicy krzyża-pomnika. W ten sposób za respektowanie umowy koalicyjnej z PO (kilkanaście stanowisk w magistracie) stołeczne SLD oddało coś o wiele bardziej cennego – własną wiarygodność, czyli twarz. 10 lat temu, za czasów prezydenta P. Piskorskiego, lewica także współrządziła miastem z PO, ale skutecznie torpedowała klerykalne projekty, choć była słabsza niż obecnie. Dzisiaj – mając zdolność blokowania wszystkich decyzji Gronkiewicz-Waltz – skapitulowała. Bo tak każe partyjna centrala. A popieranie klerykalnych inicjatyw w stolicy stanowi oczywiście wzór dla działaczy terenowych. I tam, na dole, ludzie SLD – zamiast budować małe ojczyzny racjonalizmu – idą na układy z biskupami i proboszczami. A w Stalowej Woli prawicowy prezydent miasta samotnie walczy z księdzem, który postawił samowolnie krzyż i kaplicę... Genezy obecnego upadku SLD należy szukać na początku lat 90., kiedy prawica zaczęła układać pod siebie debatę publiczną. Wtedy to zahukana lewica post-PZPR-owska zaczęła mówić do opinii publicznej językiem klerykałów. Z ust działaczy SdRP mogliśmy usłyszeć Wojtyłowe definicje godności, wolności czy osoby. I jeszcze, że płód to dziecko poczęte, że cierpienie jest darem, a nie faktem, z którym należy walczyć, i że wielkim sukcesem Polski są dobre stosunki państwo–Kościół. Oczywiście kosztem uległości urzędników państwowych wobec sutanny. Kościół bez sprzeciwu osiągnął stan, w którym władza państwowa i samorządowa, szkoła, media publiczne oraz czołowi politycy posługują się jego językiem. Wraz z przyjęciem kościelnej frazeologii ludzie lewicy dali sobie wmówić, że jeśli mają czelność pokazywać publicznie swoje podłe oblicza i startować w wyborach, to muszą pokutować za grzechy PRL-u. Uwierzyli też, że jedyną trwałą władzę w Polsce dzierżą biskupi. JONASZ Ciąg dalszy za tydzień
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. dniem 19 grudnia 2009 roku metropolita gnieźnieński abp Henryk Muszyński objął funkcję prymasa Polski. Uroczystości zakłócił szum informacyjny, bowiem niektórych polityków i publicystów bardzo zniesmaczyło, że były tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa został obdarzony tytułem kojarzonym z wzorem cnót i najwyższymi standardami moralnymi, natomiast żarliwi obrońcy arcybiskupa argumentowali, że hierarcha jest czysty jak łza, skoro jego teczek nie odnaleziono, zaś on sam kategorycznie wyparł się współpracy z bezpieką. Ponieważ obie strony sporu posługiwały się półprawdami, wyjaśnijmy, co naprawdę nowy prymas miał za uszami w czasach, gdy był jeszcze księdzem, a następnie początkującym biskupem.
Z
Departamentu IV, nawet nie miał prawa go poinformować, że ma w „firmie” teczkę, a pion „kościelny” SB był zwolniony od obowiązku uzyskiwania pisemnych zobowiązań do współpracy od osób duchownych oraz pokwitowań na wręczane im (najczęściej w formie cennych bibelotów bądź drogich alkoholi) gratyfikacje. Także Muszyński brał je bez najmniejszych skrupułów – podkreśla niegdysiejszy przełożony płk. K. ! Nigdy też nie zgodziłem się na żadne spotkanie dobrowolnie czy z własnej inicjatywy, wszystkie one miały charakter konieczny lub nawet wymuszony. – Nasze relacje z ówczesnym księdzem profesorem (wykładowca w pelplińskim Wyższym Seminarium Duchownym, a później docent oraz dziekan w Akademii Teologii Katolickiej i wreszcie biskup) polegały na
GORĄCY TEMAT się z różnymi formami represji. Kiedy w latach 1986–1987 byłem proboszczem w Gdyni (równolegle z funkcją biskupa sufragana ówczesnej diecezji chełmińskiej – dop. red.) w parafii Serca Jezusowego zaangażowanej w duszpasterstwo „Solidarności”, miały tam miejsce włamania do mojego biura. W pewnym momencie ukradziono mi samochód. Chodziło pewnie o to, abym dobrowolnie przyszedł na milicję. Nie udałem się do komisariatu, bo wiedziałem, czym to pachnie (...). Miałem podstawy ku temu, aby uważać się za represjonowanego. – Żeby zaś całkiem już człowieka pognębić, w 1986 r. komunistyczna Rada Państwa nadała mu, dzięki wsparciu MSW, tytuł profesora nadzwyczajnego... Kombatanctwo jest dzisiaj w modzie, więc trudno się dziwić, że również Muszyński
a pan arcybiskup plącze się w zeznaniach, opowiadając głupstwa. Po co? ! Zawsze znajdowano jakiś pretekst w „trosce o moją osobę” lub o „spokój społeczny w uczelni”. Była to zwyczajna rozmowa, dotycząca najczęściej spraw bieżących, która – jak się później, po upadku komunizmu, dowiedziałem – była przepracowywana na formę raportów (...). Szczegółów dziś oczywiście nie pamiętam, ale wiem, że zawsze usiłowałem unikać konkretów, wymieniania jakichkolwiek nazwisk i zwykle mówiłem o sobie. – Prawda jest taka, że zarówno jemu, jak i nam zależało, żeby w gorących politycznie czasach neutralizować zagrożenia pojawiające się na ATK. Muszę przyznać, że Muszyński bardzo się przysłużył do wyprzedzającego rozpoznawania buntowniczych nastrojów oraz utrzymania
Prymas elastyczny Kiedyś raźno kooperował z SB, dzisiaj stoi na czele Kościoła w Polsce. Na usprawiedliwienie swojej przeszłości przedłożył kolegom z Episkopatu zaświadczenie od bezpieki... Choć o tajnych kontaktach Muszyńskiego z SB informowaliśmy już w 2002 r. (por. „Autorytety (a)moralne” – „FiM” 31/2002), to w udzielonym 6 lat później wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej arcybiskup przekonywał, że o swoich związkach z policją polityczną dowiedział się dopiero z dokumentów odnalezionych w archiwach IPN-u przez Kościelną Komisję Historyczną: „Poinformowano mnie, że od 1975 r. byłem rejestrowany jako »kandydat«, a potem w roku 1984 zostałem zarejestrowany jako »TW«. W 1989 r. zostałem wykreślony z listy współpracowników. O wszystkim dowiedziałem się dopiero teraz z najwyższym zdumieniem. Przy całym samokrytycyzmie, na jaki mnie stać, i przy najlepszej woli, nie mogę dojść do tego, z czym ten fakt mógłby być związany. Być może były to wydarzenia stanu wojennego, kiedy bardzo wzmogła się inwigilacja, albo mogło być to związane z moją bliską nominacją biskupią, która miała miejsce 23 lutego 1985 r. Pragnę oświadczyć z całą stanowczością, że nigdy, w żadnej formie – ani ustnej, ani pisemnej – nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB” – zapewniał dziennikarza abp Muszyński. Do wspólnej lektury fragmentów owego wywiadu oraz ich skomentowania zaprosiliśmy jednego z byłych naczelników Departamentu IV MSW (tzw. kościelnego). – Nawet wierzę w to „najwyższe zdumienie”, bo przecież obsługujący Muszyńskiego płk Henryk K., starszy inspektor w Wydziale I
okresowych, przeprowadzanych co najmniej raz na kwartał, rozmowach operacyjnych. Mieliśmy z nich duży pożytek, bo Muszyński jest człowiekiem dialogu. Nie był klasycznym, świadomym swojej roli agentem, któremu moglibyśmy zlecać ofensywne zadania bądź rozpracowania, płacąc za ich wykonanie. Ponieważ jednak zawsze i bez problemów zgadzał się na dyskretne spotkania oraz prezenty, a przy tym dużo mówił – w 1984 roku uznaliśmy, że po kilku latach komitywy można mu już nadać rangę TW. Dlaczego teraz twierdzi, że spotkania z płk. K. były wymuszane i na żadne nie przystał dobrowolnie? No cóż, a co ma mówić? – zauważa nasz rozmówca. ! Spotkania te odbywały się z reguły przy okazji przekazywania paszportu. Kilka razy esbecy nachodzili mnie również w domu (...). Nigdy jednak, ani w kraju, ani za granicą nie spotykałem się z jakimkolwiek przedstawicielem służb bezpieczeństwa prywatnie. – Nachodzili?! Gdyby nie zapraszał, to przecież nikt by mu tam nie wlazł przez okno! Zdecydowanie bardziej wolał zacisze domowe niż gabinet na uczelni. Dobra kawa, koniaczek... Przyznaję natomiast, że faktycznie nie spotykał się z płk. K. prywatnie jak Heniek z Heńkiem, bo traktowaliśmy go absolutnie służbowo, a kolesiostwo w kontaktach z TW było niedopuszczalne. ! W okresie PRL-u byłem inwigilowany, indagowany i namawiany do współpracy, ale się na nią nie zgodziłem. Ponadto wielokrotnie spotykałem
dorabia sobie ideologię do jakichś przypadkowych wydarzeń, ale styl, w jakim to czyni, jest żenujący. Gdybym był wiernym, czułbym się po prostu obrażony, że mój pasterz traktuje swoje owieczki niczym stado debili. Skoro go tak represjonowano, to przecież mógłby wystąpić do IPN o nadanie statusu pokrzywdzonego. Dlaczego tego nie uczynił? Muszyński słusznie obawia się kwerendy w archiwach instytutu, bo choć jego teczki TW zostały zniszczone, to wyciągi z udzielanych informacji trafiały do różnych spraw operacyjnych, których już nie zdążyliśmy unicestwić. ! Poza wyżej wspomnianymi rozmowami związanymi z odbiorem paszportu, zwracano się do mnie telefonicznie jako do dziekana wydziału teologicznego Akademii Teologii Katolickiej. Zamiast wizyty w biurze doczekałem się równie niespodziewanej wizyty w domu. O ile pamiętam, było to trzy razy. Najlepiej byłoby wyrzucić takiego pana, ale mi nie pozwalała na to postawa kapłańska. – Nie mam pojęcia, jak to skomentować... Z każdej linijki wywiadu widać, że katolicki dziennikarz klęczy i unika drażliwych pytań,
spokoju na uczelni. Warto też zauważyć, że po 20 latach doskonale pamięta, że tylko trzy razy przyjmował płk. K. w domu (w rzeczywistości było tych spotkań o wiele więcej), ale o czym rozmawiali, to już ani mru-mru. ! Przez lata miałem tylko jednego »opiekuna«, mimo że zmieniałem miejsce zamieszkania. Kiedy starałem się o paszport czy to w Gdańsku, czy w Warszawie, zawsze rozmowę ze mną prowadził ten sam urzędnik. Dał mi nawet swoją wizytówkę, abym się z nim kontaktował. Nigdy jednak z niej nie skorzystałem w okresie PRL. Zrobiłem to dopiero całkiem niedawno, kiedy dowiedziałem się, że zostałem określony jako »TW«. Z pewnym trudem udało mi się go odnaleźć. Jest już dziś na emeryturze”. – Wygląda na to, że traktował tę wizytówkę niczym relikwię... Muszyński stawał na głowie, żeby odnaleźć płk. Henryka K., bo ten nigdy wcześniej nie ujawnił TW swojego prywatnego adresu. A faktycznie zdobył namiary dzięki wtyczkom w IPN-ie, gdzie przechowywane są akta personalne byłych funkcjonariuszy SB.
3
! Kiedy doszło do spotkania, przekazał mi oświadczenie następującej treści: „Oświadczam niniejszym, że wpis dokonany w karcie ewidencyjnej ks. prof. dziś abpa Henryka Muszyńskiego (t.w. = tajny współpracownik) został dokonany bez jego zgody i wiedzy oraz wbrew jego woli”. Dalej następuje jego pełny podpis, którego nie ujawniam. Dokument w całości przekazałem Kościelnej Komisji Historycznej. – Oficer prowadzący TW zachował się tak jak powinien, starając się do końca chronić źródło. Tym bardziej że niejedną flaszkę razem obalili, a w wystawionym Muszyńskiemu zaświadczeniu nie ma słowa nieprawdy, bo o formalnej rejestracji w charakterze TW nigdy nie informowano zainteresowanych. Wierzę bez zastrzeżeń, że faktycznie nie wiedział o biurokratycznych procedurach, skoro – jak już wspomniałem – nasza z nim współpraca nie była oparta na pisemnym zobowiązaniu. Inna rzecz, że akurat w tym przypadku zaświadczenie „prześladowcy” z bezpieki arcybiskup i jego koledzy z Episkopatu oraz kościelna komisja potraktowali jako certyfikat moralności, ale to już całkiem inna historia, do tego świadcząca o podwójnych standardach. ! Komisji przekazałem też zaświadczenie od mojego biskupa, abp. Mariana Przykuckiego (ordynariusz diecezji chełmińskiej w latach 1981–1992 – dop. red.), z którego wynika, że o rozmowach, jakie miały miejsce, zawsze informowałem moich kościelnych przełożonych. Wówczas bowiem nie mówiło się o tych rzeczach publicznie, ale mówiło się z najbliższymi. Oprócz abp. Mariana Przykuckiego, informowałem także przełożonych w osobach bpa Kazimierza Józefa Kowalskiego i bpa Bernarda Czaplińskiego (ordynariusze chełmińscy odpowiednio w latach 1946–1972 i 1973–1980 – dop. red.). – Pomijając fakt, że przywołuje na świadków wyłącznie nieboszczyków, trzeba zauważyć, iż świętej pamięci abp Przykucki podpisał mu to zaświadczenie, mając 84 lata i zaawansowaną sklerozę. Ale najbardziej zabawne jest to zapewnienie, że informował o rozmowach ze swoim „jedynym opiekunem” zmarłego w maju 1972 r. biskupa Kowalskiego, podczas gdy... płk. K. jeszcze nie pracował w Departamencie IV, a do rejestracji Muszyńskiego w charakterze kandydata na TW doszło dopiero 3 lata później – zauważa oficer. W sporządzonym na użytek dygnitarzy PZPR poufnym almanachu biskupów z marca 1988 r. tak oto scharakteryzowano biskupa Muszyńskiego – ówczesnego ordynariusza diecezji włocławskiej: „Cechy osobowości: typ naukowca, wybitnie uzdolniony. Sylwetka polityczna: w kontaktach z władzami wykazuje realizm i elastyczność. W oficjalnych wystąpieniach nie poruszał tematów politycznych”. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Orły, sokoły, herosy Mówią, że babie nie dogodzisz. A nieprawda! Wystarczy skrzyżowanie chippendalesa ze skarbonką, ochroniarzem i siostrą miłosierdzia. Jak w oczach współczesnej Polki wygląda ten idealny? Przedstawiciele firmy Millward-Brown specjalnie dla „Playboya” przeprowadzili szereg rozmów z paniami i wszystkiego się wywiedzieli. I tak: Zdaniem ankietowanych, chłop powinien być kochający, opiekuńczy, pracowity, wyrozumiały, wesoły. To akurat zrozumiałe. Dziwić może, że dopiero na sam koniec panie wymieniły... inteligencję. Przy czym i tak chodziło o tzw. mądrość życiową, a nie książkową. Typ intelektualisty nie cieszył się zainteresowaniem żadnej z playboyowych respondentek („oderwany od życia”, „jaki może być pożytek z takiego?”). Mężczyzna powinien być dobrze sytuowany. Zarobki? Coś ok. 10 tys. na miesiąc. Kilka procent testowanych lojalnie uprzedziło, że nawet 50 tys. mogłoby im nie wystarczyć. Zarobione tysiące ideał wydaje na swoją panią i swój dom (68 proc. ankietowanych). Jeśli coś mu zostanie, powinien założyć konto oszczędnościowe lub kupić samochód. Wcielenie babskich marzeń mknie po naszych dziurawych drogach bmw, mercedesem, audi lub volvo.
Wolny czas facet ma spędzać z rodziną (74 proc.). Na wakacje zabierać wybrankę na gorącą plażę z palemkami. Sportu może nie uprawiać. Jeśli już bardzo chce, niech będzie to coś korzystnie wpływającego na muskulaturę: pływanie lub wyciskanie w siłowni. Przechodzimy do sypialni. Dla połowy nie ma znaczenia, kiedy mężczyzna ideał zaproponuje seks; 13 proc. twierdzi, że najlepiej po miesiącu znajomości; jeszcze lepiej po 3 miesiącach – 23 proc. Jeśli już się zdecyduje, konsekwentnie powinien chcieć codziennie – według 27 proc., przynajmniej co 3 dni – według 14 proc.; a w łóżku dbać głównie o kobietę – to już dla 90 proc. Większość pań zapewnia, że wielkość absolutnie nie ma znaczenia! Zadowolą się średnią krajową, znaczy się – 19,4 cm... Respondentkom wypada pogratulować dobrych wyborów. W rzeczywistości średnia krajowa to 4,4 cm mniej. Niestety.
publikowane dane za poprzedni rok ku zaskoczeniu wielu wskazują, że Polacy nadal wyjeżdżają z kraju za chlebem. Czy to nie dziwne, że wybierają obczyznę pogrążoną w głębokim kryzysie, zamiast tkwić radośnie w najlepiej ponoć rozwijającym się państwie Europy? W tych dniach mija właśnie 20 lat od wprowadzenia w życie słynnego planu Balcerowicza. „Fakty i Mity” poświęcą tej rocznicy osobne szerokie omówienie w najbliższych tygodniach. Dziś wspomnę tylko, że niesłusznie myli się ów plan z urynkowieniem polskiej gospodarki albo nawet z samą demokratyzacją. Fundamenty pod gospodarkę rynkową ustanowił bowiem ostatni rząd PRL-owski, a rozmowy Okrągłego Stołu ustaliły, że w naszym kraju ma być realizowana „społeczna gospodarka rynkowa”, czyli kapitalizm z ludzką twarzą – na wzór zachodnioeuropejskiego. W dosyć niejasnych okolicznościach postanowienia te wysłano do kosza na śmieci i na mocy ustaleń tzw. sejmu kontraktowego, czyli gremium niedemokratycznego (!), wprowadzono system wzorowany na nieudanych eksperymentach dokonywanych nieco wcześniej w Ameryce Łacińskiej. Gospodarczy wielki wybuch, który nastąpił 1 stycznia 1990 r., a także wstrząsy wtórne, bezpowrotnie zmiotły z powierzchni ziemi niektóre gałęzie polskiej gospodarki. Splajtowały całe regiony i branże. Po tym wstrząsie właściwie nie pozbieraliśmy się do tej pory. Mimo olbrzymich inwestycji, jakie nastąpiły w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat, nadal wielu ludzi w sile wieku to „ludzie zbędni”. Cześć z nich wymykała się na Zachód za chlebem najpierw nielegalnie, a od 2004 roku
O
Idealne pożycie powinno trwać 39 minut. Dlaczego nie 40...? Idźmy dalej. Po 2340 upojnych sekundach ideał przytula i „rozmawia na różne tematy”. Tylko 7 proc. pań akceptuje drzemkę po, żadna nie marzy o kochanku, który natychmiast ubiera się i wychodzi. Do żony, dajmy na to. Profesja „prawdziwego mężczyzny” to – według respondentek – komandos, pilot samolotu, strażak, mechanik samochodowy, kierowca tira i bokser. Pytane o konkretne przykłady panie wymieniły trzech polskich herkulesów: Mariusza Pudzianowskiego, Przemysława Saletę, Pawła Nastulę oraz mniej przypakowanego, ale słynącego z ról twardzieli Bogusława Lindę. Jeśli „prawdziwy mężczyzna” zechce zostać „wymarzonym mężem”, będzie się musiał przekwalifikować. Na biznesmena, lekarza, wojskowego, informatyka... A summa summarum wybrańcem i tak będzie poznany w podstawówce sąsiad, w gustownym swetrze, z posadą w pobliskiej fabryce, w lekko sfatygowanym fiacie. C’est la vie! JUSTYNA CIEŚLAK
już zupełnie legalnie. Jak podaje GUS – już 7 procent Polaków przeniosło się za granicę, często krążąc długie lata między rodziną i miejscem pracy oddalonym o 1000–2000 kilometrów. Kilka milionów ludzkich koszmarów... Z narodu osiadłego przynajmniej część zmieniła się w koczowników z przymusu. Jak się właśnie okazało, exodus trwał nawet w kryzysowym roku 2009. Ciągle znacznie więcej ludzi wyjeżdża, niż wraca. Co ciekawe, wyjeżdżają nadal m.in. do Wielkiej Brytanii, gdzie kryzys jest naprawdę bardzo dotkliwy. Zmieniając nieco słowa starej piosenki, można zanucić, że „jadą wozy kolorowe z Polakami”, tyle że nie ma w tym niczego romantycznego – raczej przygnębiająca konieczność. Kiedy byłem studentem (końcówka PRL-u), mówiło się, skądinąd nie bez racji, że bezduszna komuna wypchnęła za granicę kilkaset tysięcy ludzi pozbawionych nad Wisłą perspektyw. Od 1990 r. wyjechały tymczasem ponad 2 mln ludzi. Jakiż to nieludzki system wprowadzono w międzyczasie nad Wisłą? I dlaczego nazywa się to coś demokracją? W 1996 roku, kiedy wyjeżdżało się jeszcze do pracy niemal wyłącznie „na czarno”, miałem okazję oglądać nory, w których mieszkali Polacy pracujący przy zbiorach owoców w południowej Grecji. Były to komórki zasiedlone dawniej przez kozy: niskie, brudne, pozbawione wszelkich wygód, w tym bieżącej wody. W jednej gnieździło się po kilkanaście osób. Lokatorami tych śmierdzących ruder byli młodzi ludzie, którzy uciekli do Grecji od beznadziei i niedożywienia z miasteczek oraz wsi północnej i wschodniej Polski, zbankrutowanych po cudownym planie Balcerowicza. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Wozy kolorowe
Prowincjałki Tablica z napisem upamiętniającym rok milenijny oraz zwieńczenie pastorału z sarkofagu biskupa zniknęły w poświąteczną niedzielę z katedry w Koszalinie. Główni podejrzani to lokalni złomiarze. Jak widać, oczyścili z resztek metalu już niemal wszystko w przestrzeni publicznej, więc radykalizują się.
MIEĆ MIEDŹ
A jednak ciągnie rodaków do świątyń! W Koninie 30-latek z powodu płynących we krwi promili nie wycelował w bramę wjazdową na parking tamtejszego kościoła i zajechał pod przybytek razem z ogrodzeniem. Zamiast przed ołtarz, trafił do izby wytrzeźwień.
BRAMA NIEBIESKA
W Nowy Rok o poranku przed ołtarz sanktuarium w Różanymstoku dostał się (choć mocno chwiejnym krokiem) pewien 42-latek. Nie zamierzał bynajmniej składać pokłonów Najświętszej Panience. Zamiast tego oblał stół pański łatwopalną cieczą i podpalił. Profana obezwładnili wierni wraz z organistą. Grozi mu nawet 10 lat odsiadki. Dobrze, że go parafianie nie zlinczowali...
PALIŁ SIĘ DO MODŁÓW?
W odpowiedzi na potrzeby fizjologiczne mieszkańców Chocenia na parkingu przy tamtejszym kościele ustawiono popularną toi-tojkę. Bez ograniczeń można z niej korzystać w godzinach 8–16, później zaczyna się dozór. Na początku za babcię klozetową robił lokalny ksiądz, inkasując za kluczyk złotówkę. Szybko się jednak posadą znudził. A to dziwne, bo podobno chętnych było wielu...
PECUNIA OLET?
W Bytomiu doszło do nietypowej kradzieży. Marcin K. zaprosił do swojego domu mieszkającego nieopodal kolegę, po czym na chwilę zostawił gościa i... włamał się do jego mieszkania. Policja ustaliła sprawcę włamania i odnalazła skradziony przedmiot. Były to... cążki do paznokci!
GOŚĆ W DOM
Na 2,7 mln złotych strat wyceniła prokuratura działalność charytatywną Józefa S., dyrektora kopalni Polska-Wirek w Rudzie Śląskiej. W zamian za łapówki przez 3 lata za grosze sprzedawał lokalnemu przedsiębiorcy wysokiej klasy miał węglowy. Żeby oczyścić sumienie, kolejne 816 ton węgla rozdał m.in. okolicznym proboszczom. Opracowali: WZ i MaK
FILANTROP
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Aktyw „Solidarności” był dość antyklerykalny w latach 1980–1981. Wtedy słyszałem sarkania, że ci czarni tu się szarogęszą. Za pomocą intryg wycinają co radykalniejszych działaczy. (prof. Karol Modzelewski, historyk, były czołowy działacz „Solidarności”)
!!! Jest kandydat na prezydenta smukły jak Barack Obama, opanowany jak Władimir Putin, czarujący jak Nicolas Sarkozy i stanowczy jak Angela Merkel. (Leszek Miller o Jerzym Szmajdzińskim)
!!! Radio Maryja robi to, co w Ruandzie robiło Radio Tysiąca Wzgórz, wzywające do mordowania Tutsich jako zdrajców, krwiopijców, przybłędów. Szuka się wroga, kozła ofiarnego. W Polsce to są geje, lesbijki, Żydzi, feministki, czasem Ruskie. Potem wroga wystarczy wyrżnąć... (Monika Karbowska, europejska działaczka lewicowa i feministyczna)
!!! Beatyfikacje Jana Pawła II i księdza Popiełuszki podnoszą rangę naszego kraju i nadają nam wszystkim, naszym działaniom, inny wymiar. Wymiar nie tylko związany z dniem codziennym, wymiar, który określiłbym jako wyższy. (Z orędzia noworocznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego)
!!! Jedynie upiory stalinowskie chcą odżyć i na nowo mącić w głowach Polaków. Brakuje im jednak odwagi, dlatego na pierwszy front wystawiają młodzież. Sami zaś nasłuchują, jakie są reakcje, czy naród da się nabrać, czy znajdą się zwolennicy. To jest fanatyzm antyreligijny i antyklerykalny. (Biskup Edward Frankowski o apelu Młodych Socjalistów o „odkrzyżowanie Polski”)
!!! Jezus Chrystus z 12 apostołami również tworzyli trzynastkę. Myślę, że jest to bardzo silna liczba. (Julia Tymoszenko, premier Ukrainy, startująca z nr. 13 na liście w wyborach prezydenckich) Wybrali: PP, PPr, AC, RK
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
NA KLĘCZKACH
(OD)KRZYŻOWIEC Walki o krzyże w szkołach ciąg dalszy. Tym razem głos w debacie zabrał Adam Kalbarczyk, dyrektor Prywatnego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Paderewskiego w Lublinie, który zaapelował, aby krzyż wisiał tylko w jednej sali lekcyjnej, w której będą odbywać się katechezy. Ten pomysł ostro skrytykował abp Józef Życiński: „To happening dyrektora szkoły, który rodzi zażenowanie i konsternację. Tego typu radosna, kreatywna twórczość dyrektorska nie ma nic wspólnego z decyzją Trybunału w Strasburgu”. Na co dyrektor: „Nie zamierzam zakazywać wyrażania w szkole swoich uczuć religijnych, ale wychodzę z założenia, że religia jest prywatną sprawą. Ateiści krzyż wiszący na ścianie mogą odebrać jako wywieranie presji. A oni także mają prawo do bycia w przestrzeni publicznej, jaką jest szkoła”. W Paderewskim około 20 proc. uczniów wybrało etykę zamiast lekcji religii. PPr
LIGA KATOLICKA Liga Ochrony Przyrody to masowa organizacja, znana chyba wszystkim, którzy chodzili kiedyś do szkoły. Jej najwyższą odznaką jest „Zielone Serce Przyrodzie”, którą przyznaje się „osobom o szczególnych zasługach dla ochrony przyrody”. Jak sądzicie, kto jest numerem jeden na liście najbardziej zasłużonych i odznaczonych? Brawo! Tak, macie rację. Jest nim Jan Paweł II, znany w świecie ekolog i działacz społeczny. MaK
ROK PLUTY Nie chodzi o rok poświęcony słynnemu psu Pluto z kreskówek Walta Disneya, lecz o wyróżnienie biskupa Wilhelma Pluty. Zmarły biskup został upamiętniony w ten sposób przez sejmik województwa lubuskiego. Jak widać, w Polsce wszystko już się myli: rady gminne działają jak parafialne, a sejmiki wojewódzkie przypominają konsystorze diecezjalne. Pawdziwy rozdział Kościoła od państwa! MaK
KNABIT ODRODZONY „Za wybitne zasługi w działalności duszpasterskiej, za krzewienie zasad moralnych wśród dzieci i młodzieży” nie idzie się już do nieba. Nie zostaje się za to nawet prałatem czy biskupem. W Katolandzie za tego typu dokonania należy się... Krzyż Orderu Odrodzenia Polski. Tak przynajmniej uważa prezydent Kaczyński, który 23 grudnia wyróżnił tym państwowym odznaczeniem o. Leona Knabita – zakonnika z Tyńca, znanego z publicznej telewizji i z noszenia okularów na czubku nosa.
Knabit tak samo pasuje, jak i nie pasuje do kawalerów Krzyża ustanowionego w 1921 roku. Nie jest tak rozśpiewany jak Marek Grechuta ani tak odważny jak generał Mikołaj Bołtuć. Jego „tężyzny” nie można zestawić z kulturą fizyczną Anity Włodarczyk. Nie potrafi tak dobrze odgrywać religijnych uniesień jak Daniel Olbrychski ani pisać jak Jan Dobraczyński. Za to wspaniale dba o obce Polsce interesy. Jak Mieczysław Moczar. o.P.
HISTORIA I HISTERIA
przygotowania do uroczystości setnej rocznicy powtórnej koronacji wizerunku Maryi. Ojcowie przypominają, że pierwotne korony obrazu zostały zrabowane na początku XX wieku. Niestety, zapominają dodać, że głównym podejrzanym o kradzież był ich współbrat o. Damazy Macoch, któremu udowodniono też inne zbrodnie, m.in. zabójstwo. Afery, które wówczas rozegrały się na Jasnej Górze, o mały włos nie przyczyniły się do delegalizacji zakonu paulinów. Ostatecznie zgromadzenie cudem uniknęło kasaty. Więc może jednak jest co świętować? o.P.
ON MA PIERWSZEŃSTWO
Legniccy radni PiS, PO i LPR z uporem maniaka próbują usunąć z centrum miasta Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej. Już drugi raz wydali w tej sprawie specjalną uchwałę. Mimo że (jak wynika z badań) ponad 80 procent legniczan jest za pozostawieniem go na miejscu, gdzie stoi od kilkudziesięciu lat. Akcji przeniesienia pomnika na cmentarz sprzeciwia się też lewicowy prezydent miasta Tadeusz Krzakowski. Jego zdroworozsądkowy argument nie trafia jednak do prawicy, choć tłumaczy, że miasta nie stać na marnotrawienie publicznych pieniędzy i wydanie 200 tys. złotych. Nie trafiają także argumenty, że pomnik wpisał się już w krajobraz miasta, bo zaakceptowała go również młodzież, a szczególnie rolkarze. A przy pomniku JPII jeździć na rolkach nie pozwolą... ZK
MEGASKARBONA Władze miasta Turek planują wydać aż 3,5 mln złotych na odnowienie polichromii w jednym tylko miejscowym kościele. Jakby tego było mało, na odnowę tego zabytku ma pójść również... 7,5 mln zł z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, czyli także z publicznej kasy. Jednocześnie media donoszą, że budżet miasta ma zaległości w wypłacaniu zasiłków i świadczeń rodzinnych. Na ten cel brakuje 316 tysięcy złotych. No, ale nie samym chlebem żyją biedacy... MaK
HANIEBNY JUBEL Znaczny upływ czasu potrafi uszlachetnić nawet najbardziej wstydliwą historię. Dlatego 2 stycznia paulini z Częstochowy zainicjowali
Ksiądz Łukasz K. w Białej Podlaskiej próbował wymusić pierwszeństwo i doprowadził do zderzenia dwóch samochodów i autobusu komunikacji miejskiej. Szczęśliwie nikt przy okazji nie ucierpiał. Duchowny tłumaczył, że był przekonany, iż porusza się drogą z pierwszeństwem. Policjanci wyprowadzili duchownego z błędu i ukarali jedynie mandatem, choć doprowadził do tzw. katastrofy lądowej. MaK
CHRZEST NA PIASKU Wszystkim, którzy zapragną ochrzcić swoje dziecko według obrządku jedynie słusznego Kościoła, a natrafili na proboszcza, który sprawia trudności proceduralne, proponujemy walić w ciemno do Krakowa. Tam właśnie 29 grudnia br. w bazylice Ojców Karmelitów na Piasku odbył się uroczysty, choć skrzętnie skrywany chrzest trzymiesięcznego Henry’ego Tadeusza Farrella, synka Alicji Bachledy-Curusiówny oraz ,,niegrzecznego chłopca” z Hollywood – Colina Farrella. Na tę uroczystość młodzi wynajęli na wyłączność całą świątynię. Ala i Colin wcześniej wyraźnie oświadczyli, iż katolickiego ślubu na razie nie planują. Ale po co komu jakieś ślubne papierki czy karteczki od spowiedzi, skoro człowiek wymyślił papierowe pieniądze. PP
OFIARA ZA ZJAZD Co może łączyć jazdę na nartach z budową kościoła? Ano całkiem sporo. 2 stycznia na Białej Górze w miejscowości Justynówka (nieopodal Tomaszowa Lubelskiego) uruchomiony został wyciąg narciarski. Amatorzy białego szaleństwa, którzy tego dnia chcieli poszusować na Białej Górze, zamiast zwykłych biletów wstępu musieli jednak wykupić... cegiełki na budowę kościoła pw. św. Józefa w podtomaszowskim Wieprzowie. Złożywszy
ofiarę w wysokości 20 zł, mogli wjechać wyciągiem na stok aż dwanaście razy, za 10 zł – sześć razy, a chcąc wjechać tylko raz, wystarczyło rzucić „na tacę” jedynie 2 zł. Zebrane w ten sposób pieniądze mają wspomóc „dzielnych mieszkańców Wieprzowa” w spłacie zaległości związanych z budową nowego kościoła. AK
KASA ZBIERANA ŚPIEWAJĄCO Hitem bożonarodzeniowych szopek nie są już żywe zwierzęta. Okazuje się, że większej frajdy dzieciom, a zysków parafiom dostarczają śpiewające aniołki-skarbonki. Taki aniołek po włączeniu mówi: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a po wrzuceniu odpowiedniej monety odpowiada „Bóg zapłać” oraz odgrywa jedną z czterech zaprogramowanych kolęd. Aby wysłuchać następnej, trzeba oczywiście wrzucić aniołkowi kolejny pieniążek. Śpiewająca kolędy skarbonka to dla plebana inwestycja około 800 zł, ale ustawiona u betlejemskiego żłóbka powinna szybko zwrócić się z nawiązką. A na kolejne święta jak znalazł. Na dodatek – zamiast uszczuplać stan parafialnego konta – można wśród swoich owieczek znaleźć sponsora dla aniołka-skarbonki (tak zrobił proboszcz parafii w Czernikowie) i zarabiać od ręki. W Wielkanoc czekamy na baranki beczące: Alleluja! Alleluja! AK
NIEMOC FRANCUSKA We Francji nadal ubywa katolików. Jak podaje najnowszy sondaż katolickiego dziennika „La Croix”, już tylko 64 procent Francuzów uważa się za katolików (przeważnie tylko z metryki), 28 na 100 nie wyznaje żadnej religii, 3 procent to
5
protestanci (ich liczba stale wzrasta), a 5 proc. to muzułmanie i wyznawcy innych religii. Do kościoła chodzi co niedzielę zaledwie 4 procent mieszkańców Francji, co sytuuje ją na ostatnim miejscu pod względem odsetka praktykujących spośród wszystkich krajów o katolickiej większości. MaK
SENEGALSKIE JASEŁKA W stolicy Senegalu doszło do rozruchów, po tym jak prezydent tego kraju powiedział, że „chrześcijanie modlą się do człowieka zwanego Jezusem Chrystusem”. Prezydent tego w 90 procentach muzułmańskiego kraju jest wyznawcą islamu i katolicka mniejszość odebrała tę wypowiedź jako złośliwe pomniejszenie rangi podmiotu swojego kultu. Zwołano demonstrację, poleciały kamienie, w ruch poszły policyjne pałki. A wszystko to odbyło się w okresie Bożego Narodzenia, kiedy chrześcijanie świętują narodzenie Dziecięcia – bądź co bądź także człowieka. MaK
ARCYBISKUP SKAZANY Edgardo Storni, rzymskokatolicki arcybiskup z Argentyny (archidiecezja Fe de la Cruz), w 1992 roku dopuścił się molestowania studenta seminarium i został teraz skazany na 8 lat więzienia. Dostojnik przez 11 lat od przestępstwa żył na wolności. Do czasu, gdy sprawą zainteresowały się media. Z orzeczenia sądu ucieszyła się ofiara arcybiskupa – były student twierdzi, że dopiero teraz może odbudować swoje życie. Jednak kara nie będzie odbywana w więzieniu z uwagi na wiek skazanego – 73 lata. Zwykłym przestępcom taki wiek nie przeszkadza w kiblowaniu. PZ
6
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu ! JP2 heroicznie bronił księży pedofilów. Temat powszechnie znany, ale w Kościele kat. skutecznie przemilczany. JP2 także heroicznie bronił bandytę bpa Marcinkusa przed aresztowaniem przez policję włoską za zlecenie porwania i zamordowania 15-letniej dziewczynki. I wybronił skutecznie. Bandyta zmarł spokojnie w USA zaopatrzony w paszport dyplomatyczny otrzymany z rąk własnych JP2. Przeforsował konkordat pozwalający klerowi polskiemu na okradanie polskiego budżetu. Oto właśnie najbardziej heroiczne działania i dokonania JP2 („acc”); ! Jaki to święty? Jaki uzdrowiciel? Jakie cuda czynił? Tak czynił cuda, że jak przyjeżdżał do Polski, to na każdy jego zakichany ołtarzyk, gdzie sie pojawił, szły miliony po to tylko, aby koleś na kilka minut mógł coś tam powiedzieć. Uzdrowiciel kieszeni podatników! („torpo”); ! Do grona świętych powinien Kościół katolicki wynieść również Irenę
Na koniec 2009 roku Watykan postanowił dać wyznawcom Karola Wojtyły świąteczny prezent i ogłosił wreszcie koniec kolejnego – najważniejszego – aktu ekspresowej drogi beatyfikacyjnej. Niebagatelny wpływ na bieg wydarzeń miało zapewne wyznanie siostry Tobiany Sobótki, opublikowane na łamach włoskiego dziennika „La Stampa”: „Słychać było odgłos uderzeń, gdy regularnie się biczował. Robił to, gdy jeszcze był w stanie sam się poruszać” – wspominała polska zakonnica, dodając przy tym szczerze, że nigdy na własne oczy nie widziała, jak Jan Paweł samookaleczał się w akcie pokuty za grzechy. Tym bardziej więc trudno uwierzyć w średniowieczne zapędy Papy. Nawet pokoleniu JP2: ! To on grzeszył?! („samon”); ! Proponuję ustanowić wolny od pracy Międzynarodowy Dzień Chłosty („Jan Paweł II”); ! Jelcyn w saunie też się biczował rózgami. To poprawia krążenie krwi („deda”); ! Trudno mi sobie wyobrazić, aby to robił sobie. Może karał Dziwisza za podprowadzanie dokumentów („Azazel”); ! A może siostrunia nie dopowiedziała, że chodzi o bicze wodne? („Anty JP@”) 18 grudnia 2009 r. kard. Stanisław Dziwisz, prawa ręka Wojtyły, oświadczył w wywiadzie dla francuskiego „Le Figaro”, że jego szef – gdyby żył – zapewne zaśmiewałby się do łez z własnego procesu beatyfikacyjnego. A to dlatego, że był człowiekiem niebywałej prostoty i lubił się śmiać. Wyjawił też, że JPII do własnej świętości podchodził nader naturalnie, a modlił się tak, jak czynią to święci... No a gdyby cudów do wyświęcenia miało zabraknąć lub gdyby zostały zanegowane, okrasił Dziwisz swe wywody taką oto historyjką: „Kilka dni temu ojciec jednego z moich młodych pracowników, dotknięty nowotworem płuc, przygotowywał się do operacji ostatniej nadziei. Modliliśmy się usilnie [o zdrowie dla niego], a siostry zakonne dały jego rodzinie mały kawałek sutanny Jana Pawła II. Podczas ostatniej wizyty lekarzy przed operacją, lekarze stwierdzili, że temu mężczyźnie nic już nie dolega. Wrócił do domu.” To poruszyło wyobraźnię internautów:
Biskup Tadeusz Pieronek
! Bądź miłosierny! Obwieź relikwię po oddziałach onkologicznych. A w zasadzie po wszystkich oddziałach wszystkich szpitali polskich i zagranicznych. Po sproszkowaniu moc relikwii można zwielokrotnić, wysyłając tysiące emisariuszy... („giebe”); ! Ja też sobie żartuję z tej beatyfikacji. W tym jestem podobny do JPII... („NickH”); ! Jakoś z pomnikomanii za życia nie żartował, tylko święcił, odsłaniał („zgred”); ! Poczucie humoru miał boskie. Ale jak w pobożnej Holandii obrzucili go jajcami, to się nie śmiał, a sprawę przemilczano. I nie wspominają tego w biografiach („Azazel”); 19 grudnia 2009 r. Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót papieża Polaka (tym samym piórem postawił parafkę także pod dekretem uznającym heroiczność cnót Piusa XII, lepiej znanego jako papież Hitlera...), zamykając tym samym główną część procesu beatyfikacyjnego. Od tej chwili brakuje już tylko uznania cudu (Dziwisz pomoże?), który miał się wydarzyć za pośrednictwem papieża z dalekiego kraju. ! No to polscy katolicy mają nowego boga („Eleonora”); ! Heroiczność papieża Jana Pawła Drugiego objawiła się szczególnie w obliczu epidemii AIDS w Afryce i walki z pedofilią w Kościele. Święty natychmiast! („lahdaan”);
Kardynał Stanisław Dziwisz
! Beatyfikacja JP2 i Piusa XII równocześnie to wielka kompromitacja Kościoła i świętych („max”); ! Czy ktoś mógłby napisać, jakie to heroiczne cnoty miał papież Polak? Czy aby nie takie, jak każdy uczciwy i normalny człowiek mieć powinien? (...) naprawdę jestem ciekawy tych cnót... („kkk12”);
Kinaszewską. Była to jedyna miłość jego życia. Polacy katolicy chętnie by się do niej pomodlili („Kasandra”). 22 grudnia 2009 r. własne zdanie na temat błyskawicznego tempa prac nad Wojtyłą ośmielił się wyrazić kardynał Godfried Danneels. Według belgijskiego arcybiskupa, wynoszenie na ołtarze nawet samego Jana Pawła II powinno przebiegać
z poszanowaniem procedury i bez taryfy ulgowej, ponieważ „świętość nie potrzebuje podążać uprzywilejowaną ścieżką”. Biskup Tadeusz Pieronek natychmiast przywołał do porządku purpurowego kamrata: „Oceniam jego słowa jako nieusprawiedliwione, niestosowne i pozbawione jakiegokolwiek prawdziwego i konkretnego uzasadnienia. Uważam, że kardynał zrobiłby lepiej, zachowując tę myśl dla siebie. Lepiej było milczeć i zachować ostrożność, której wszyscy powinniśmy się trzymać”. Na to z kolei Pieronkowi nie pozostali dłużni wirtualni obserwatorzy rzeczywistości: ! Pieronek to typowa Dulska. Uważa, że jak się nie mówi o problemie, to go nie ma. A teologia wyzwolenia sekowana przez JPII, krycie pedofilii w Kościele, rozdmuchanie znaczenia Opus Dei? Mało? („Adam”); ! I oto biskup Pieronek pokazał, na jakich zasadach działa Kościół katolicki. Jeśli coś jest nie po jego myśli, nakazuje milczeć! („obserwator”); ! KC Watykańskiej Partii Politycznej w osobie Pieronka dał wyraz niezadowolenia, że jacyś tam bezczelni członkowie partii mają czelność mieć odmienne zdanie niż oficjalna wykładnia KC WPP na temat Najbardziej Genialnego Człowieka Jakiego Wydała Ludzkość w Całej Swej Historii („marekk”); ! JPII powinien być świętym! Nikt tak nie rujnował budżetu Polski przy każdej wizycie! („wilczarz”); ! A może bp Pieronek wspomniałby tych, którzy zamarzli w ostatni weekend? („obus”). 25 grudnia 2009 r. abp Kazimierz Nycz zadeklarował w imieniu narodu polskiego, że od tej chwili tenże naród nie będzie robił nic innego, tylko modlił się o to, aby beatyfikacja JPII odbyła się w 2010 roku. Co na to polski naród? ! Za zamordowanych przez Krk Serbów się pomódl („Janusz”); ! A może za bezrobotnych, chorych i głodnych? (j23”); ! Modlić się o co? I tak zrobicie, co chcecie, nawet antysyjonistę Piusa 12 wzniesiecie na ołtarze („Keti”); ! Czy ktoś już policzył, ile polskiego podatnika będzie kosztowała wymiana setek tysięcy tablic z nazwami ulic, rond, osiedli etc.? Bo zgodnie z nową sytuacją, JPII będzie należało zmienić na bł. JPII. A ile – zmiany pieczątek, wizytówek, identyfikatorów? („helmi”). Całe zamieszanie na chłodno podsumowuje „Ringo”: Król Władysław Jagiełło w grobie się przewraca i żałuje, że wszystkich Krzyżaków nie wyciął w pień. Byłby dzisiaj spokój i basta... JULIA STACHURSKA Fot. MaHus
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. ypów równie zakłamanych jak obaj współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu to doprawdy ze świecą szukać. Przypomnijmy, że podczas posiedzenia odbytego 25 czerwca 2009 roku ówczesny wicepremier-minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna oraz abp Sławoj Leszek Głódź złożyli podpisy pod uroczystą deklaracją, że „w celu zapewnienia przejrzystości działań Komisji Majątkowej” precyzyjny wykaz pozostałych do rozpatrzenia kościelnych roszczeń (ilość i wysokość wyceny gruntów lub kwota rekompensaty w gotówce) zostanie opublikowany na stronie internetowej MSWiA, bo przecież władza, a tym bardziej Kościół, gra czysto i absolutnie nic nie ma przed społeczeństwem do ukrycia. Po upływie 3 miesięcy od daty podpisania dokumentu zwróciliśmy się do ministerstwa z pytaniem, kiedy wreszcie ujawni obiecane zestawienie. 2 października 2009 r. poinformowano nas, że „wykaz spraw sporządzany jest stosownie do istniejących możliwości i zostanie zamieszczony na stronach MSWiA w najszybszym możliwym terminie” (por. „Sekretne kłamstwa” – „FiM” 41/2009). Choć najbardziej leniwy urzędnik załatwiłby to w tydzień, góra dwa – czekaliśmy cierpliwie. I oto minęło już ponad pół roku (!), a wykazu jak nie było, tak nie ma, bo przecież trudno uznać za takowy opublikowaną przed kilkoma dniami listę 240 parafii i zgromadzeń zakonnych mających do załatwienia interesy w Komisji Majątkowej! Listę, z której kompletnie niczego nie można się dowiedzieć, oprócz nazwy parafii (zgromadzenia) i sygnatury sprawy. Tymczasem z komunikatu wydanego po kolejnych obradach Komisji Wspólnej (9 grudnia z udziałem nowego współprzewodniczącego – szefa MSWiA Jerzego Millera) dowiadujemy się jedynie, że „uczestnicy spotkania ocenili funkcjonowanie Komisji Majątkowej w świetle ustaleń zawartych w deklaracji, podpisanej między stronami na poprzednim spotkaniu Komisji”. Skoro opinia publiczna nie ma żadnych szans, żeby dowiedzieć się czegokolwiek o działalności Komisji Majątkowej, która uchodzi za swoisty sąd kapturowy zajmujący się potajemnym rekompensowaniem kat. Kościołowi faktycznych i wyimaginowanych krzywd, popatrzmy, jak wielebni załatwiają te sprawy na innych frontach... Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu toczy się proces kilku byłych szefów tamtejszego Oddziału Terenowego Agencji Nieruchomości Rolnych oraz wysokiej rangi urzędników Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Prokuratura oskarżyła ich o łapówkarstwo, a także o to, że okradli państwo na co najmniej 70 mln zł, bezprawnie przekazując parafiom archidiecezji wrocławskiej i diecezji legnickiej na własność:
T
! atrakcyjne działki położone w obszarach rozwoju miasta, dla których w studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy Wrocław przewidywano rolę terenu aktywności gospodarczej (kościelne osoby prawne mogły otrzymywać jedynie użytki rolne); ! ponadustawowy areał gruntów przy przekroczeniu dopuszczalnych limitów (do 15 ha) o łączną powierzchnię 540,3 ha.
POLSKA PARAFIALNA Największą aktywność w procederze ich wyłudzania oraz szybkiego upłynniania przejawiała kuria legnicka, której kanclerz – ks. Józef Lisowski – organizował komasację i sprzedaż ziemi. Proboszczowie byli tylko figurantami, którzy podpisywali gotowe kwity przygotowane w centrali diecezji. Czy zostaną im postawione zarzuty? Jeśli grzecznie oddadzą fanty, to kodeks karny przewiduje możliwość zastosowania nadzwyczajnego złagodzenia kary,
! katedralnej św. Apostołów Piotra i Pawła w Oławie – 1 mln 411 tys. 584 zł. 2. W skład zorganizowanej grupy, której członkowie wyłudzili od Skarbu Państwa więcej niż ustawowo dopuszczalne 15 ha, wchodzili proboszczowie parafii: ! Matki Boskiej Różańcowej w Wilczkowie – 5 ha ponad limit; św. Jerzego we Wrocławiu-Brochowie – 4,46 ha; Apostołów Piotra
Paserzy i filantropi Kilku urzędników okradło Skarb Państwa na co najmniej 70 mln zł przy rozdawaniu parafiom gruntów. Bezpośredni sprawcy stanęli przed sądem; paserzy mają się świetnie...
Wkrótce sąd rozstrzygnie, czy oskarżeni byli tylko megadurniami nieznającymi przepisów, czy nie dopełnili swoich obowiązków. W każdym razie wiadomo już dzisiaj ponad wszelką wątpliwość, że Skarb Państwa został przez urzędników okradziony, a w rolę pasera wcielił się Kościół, przejmując złodziejskie łupy i natychmiast je spieniężając. Dla tzw. zwykłych ludzi prawo karne i cywilne jest w takich sytuacjach nieubłagane. Paser, nawet tzw. nieumyślny, który na podstawie towarzyszących okoliczności powinien i może przypuszczać, że mienie jest skażone czynem zabronionym: ! podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat; ! musi naprawić szkodę, zwracając przestępcze trofea lub wypłacić za nie odszkodowanie pieniężne. Czy plebanom składającym powtórne wnioski o przyznanie gruntów, mimo że wcześniej już je otrzymali, zostaną postawione zarzuty? Wszystko zależy od tego, czy wrocławska prokuratura zechce narazić się na śmieszność, dając wiarę linii obrony przyjętej przez wielebnych, że skoro im dawano, to brali i nie mieli bladego pojęcia, że nie należy się więcej niż 15 ha. – Na razie nie wszczęto przeciwko nim żadnego postępowania karnego, bowiem trwa procedura unieważniania postanowień wojewody dolnośląskiego w sprawie przekazywania parafiom nieruchomości rolnych, których otrzymać pod żadnym pozorem nie powinny.
a nawet odstąpienie od jej wymierzenia. Pilnujcie tej sprawy, bo daje się już odczuć, że władza mięknie – twierdzi wrocławski prokurator. No cóż, takiej zachęty nie trzeba nam powtarzać dwa razy. Na dobry początek przedstawiamy zatem organom ścigania listę paserów oraz rodzaj i wartość mienia przekazanego im przez bezpośrednich sprawców kradzieży. 1. Przejmując przyznane bezprawnie nieruchomości o łącznym areale prawie 105 ha położone na tzw. atrakcyjnych działkach w obrębie Klina Oporowskiego, Muchoboru Wielkiego i wsi Mokronos Dolny, Skarb Państwa narazili na straty proboszczowie następujących parafii: ! Najświętszej Maryi Panny w Łozinie – tamtejszy pleban wziął w naturze nienależne 3 mln 169 tys. 866 zł; ! katedralnej św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu – 3 mln 370 tys. 456 zł; ! św. Macieja we Wrocławiu – 3 mln 254 tys. 614 zł; ! Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła we Wrocławiu – 3 mln 304 tys. 756 zł; ! św. Anny we Wrocławiu – 3 mln 264 tys. 158 zł; ! św. Elżbiety we Wrocławiu – 3 mln 891 tys. 932 zł; ! Garnizonowej we Wrocławiu – 3 mln 955 tys. 688 zł; ! św. Marii Magdaleny we Wrocławiu – 3 mln 481 tys. 500 zł;
i Pawła w Oławie – 5,73 ha (wszystkie z archidiecezji wrocławskiej); ! św. Jacka w Pogorzeliskach i Najświętszej Marii Panny w Ciechanowcu (te oraz wszystkie następne z diecezji legnickiej) – działając wspólnie i w porozumieniu wzięli łącznie (jako współwłasność) nienależne 6,3 ha; ! Najświętszego Serca Pana Jezusa w Mysłakowicach i Najświętszej Maryi Panny w Zbylutowie – każdy po 15 ha; ! św. Antoniego Padewskiego w Piechowicach, Piotra i Pawła Apostołów w Jeleniej Górze – działając wspólnie i w porozumieniu „zorganizowali” sobie 26,65 ha ponad limit, a zarządcy parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brunowie i Trójcy Świętej w Zimnej Wodzie – 37,7 ha; ! Najświętszego Serca Pana Jezusa w Porajowie – 14,41 ha; ! św. Augustyna w Ciechanowicach – 15,12 ha; ! św. Apostołów Piotra i Pawła w Chojnowie, św. Piotra i Pawła w Jeleniej Górze, św. Franciszka w Jerzmakach – działając wspólnie i w porozumieniu wzięli w sumie 8,54 ha więcej, niż dopuszczała ustawa; ! św. Piotra i Pawła w Lipie Jaworowskiej – 9,8 ha; ! Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krotoszycach – 14,08 ha; ! św. Bartłomieja w Jędrzychowie, św. Jana Bosko w Lubinie, Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Lubinie, Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Wielowsi, Niepokalanego Serca Najświętszej Marii
7
Panny w Raszówce, św. Trójcy w Miłoradzicach, Matki Boskiej Bolesnej w Chróstniku, Bożego Ciała w Szklarskiej Porębie – działając wspólnie i w porozumieniu zagarnęli w sumie 44,25 ha ponad limit. 3. Szczególnie zuchwały napad na ustawowe limity przeprowadzono 1 grudnia 2003 r. Zdobytym wówczas łupem o łącznej powierzchni 319 ha podzielili się solidarnie proboszczowie parafii: ! św. Jadwigi Śląskiej w Legnicy, Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Brzeźniku, Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w SzczawnieZdroju, Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Czerwonej Wodzie, św. Franciszka we Lwówku Śląskim, św. Michała Archanioła i św. Anny w Wykrotach, Podwyższenia Krzyża Świętego we Wałbrzychu-Podzamczu, Najświętszego Serca Pana Jezusa w Porajowie, św. Rodziny w Gostkowie, św. Stanisława w Bukowie, Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Bukowie Śląskim, św. Maksymiliana Kolbego w Szklarskiej Porębie, św. Piotra i Pawła w Osłej, św. Bartłomieja w Działoszynie, Najświętszej Maryi Panny w Grudzy, św. Antoniego w Gierałtowie, św. Mikołaja w Henrykowie Lubańskim, Podwyższenia Krzyża Świętego w Trzebieniu, św. Łukasza w Rui, św. Katarzyny w Rybnicy i św. Jadwigi w Lubaniu. Podsumowując: wielebni mają do zwrotu ponad 540 hektarów. Problem w tym, że zdecydowaną większość zdążyli już sprzedać. Żeby więc nie oczekiwać bezczynnie na wycenę i zapłatę Skarbowi Państwa odszkodowania pieniężnego, redakcja „FiM” złoży w prokuraturze formalne zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia paserstwa. 21 grudnia Sąd Apelacyjny w Krakowie oddalił apelację gminy Olkusz i podtrzymał wyrok z pierwszej instancji (por. „(bez) Radni” – „FiM” 49/2009), mocą którego miasto będzie musiało zapłacić parafii św. Andrzeja Apostoła (diec. sosnowiecka) 1 mln 820 tys. zł odszkodowania plus odsetki liczone od maja 2008 r. do dnia zapłaty. Poszło o ziemię (w sumie 3,78 ha) dobrowolnie sprzedaną przez parafię (za cenę, jaką sobie zażyczyła) Skarbowi Państwa w 1975 r. w trybie tzw. wywłaszczenia pod zabudowę obiektami sportowymi. Gdy okazało się, że część gruntu pozostała niezagospodarowana, proboszcz ks. Stefan Rogula (na zdjęciu) wystąpił o zwrot działek. Ponieważ odzyskał tylko 2,53 ha (resztę gmina zdążyła już sprzedać), zażądał gotówki. Gmina pieniędzy nie miała, więc poszedł do sądu. No i teraz dostanie. Z kieszeni podatników ma się rozumieć, choć wcześniej bez cienia zażenowania i pełnymi garściami brał z kasy publicznej (miasto zainstalowało m.in. oświetlenie kościoła i płaci za jego bieżące utrzymanie oraz energię elektryczną, przekazało parafii nieodpłatnie 3,5 ha na poszerzenie cmentarza znoszącego plebanowi złote jajka itp.) ANNA TARCZYŃSKA
8
mierając w gdańskim areszcie na jakiś banalny zator w tętnicy płucnej, gangster Artur Zirajewski, ps. Iwan, „superświadek” obciążający polonijnego biznesmena Edwarda Mazura w sprawie zlecenia zabójstwa gen. Marka Papały, zrobił straszne świństwo mediom i niektórym politykom. Facet okazał się niecharakterny, bo zamiast popełnić przyzwoite samobójstwo, którym można byłoby wypełnić programy informacyjne i czołówki gazet oraz wykorzystać je do próby obalenia rządu, on sobie bezczelnie ot, tak po prostu, zmarł. Skandal! Gdy zamykaliśmy bieżące wydanie „FiM”, ekipa braci Kaczyńskich już zapowiedziała (ustami rzecznika Błaszczaka), że złoży wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz będzie się domagała przedstawienia szczegółowej informacji na temat „tajemniczych i budzących wątpliwości” przyczyn zgonu „kluczowego świadka w sprawie zabójstwa generała Papały”. – To nie był zwykły osadzony, tylko ważny świadek. Mamy prawo oczekiwać, że organa ścigania bardzo wnikliwie i drobiazgowo wyjaśnią okoliczności tej śmierci. Również pod kątem wersji, że mogło to być zabójstwo poprzez podanie jakichś środków mogących wywołać określone schorzenie lub gwałtowny stan, który doprowadził do zgonu Zirajewskiego – spekulował Zbigniew Ziobro, dla którego „Iwan” był jedyną szansą na rehabilitację po dotkliwym policzku wymierzonym mu przez amerykańską Temidę przy wcześniejszej próbie ściągnięcia Mazura przemocą do ojczyzny. Kluczowy świadek?! „Z nieznanych mi powodów rząd polski postanowił oprzeć swą prośbę ekstradycyjną na fragmentach zeznań znanego łajdaka i niczym nieograniczonego kłamcy Artura Zirajewskiego, odrzucając jednocześnie te fragmenty jego zeznań, które zaprzeczają wybranym przez rząd!” – zauważył 20 lipca 2007 roku sędzia Arlander Keys w uzasadnieniu wyroku odrzucającego Ziobrowy wniosek o ekstradycję Mazura (por. „Nieloty Temidy” – „FiM” 31/2007). A kim faktycznie był i w co grał Zirajewski? – Choć o zmarłych nie powinno się mówić źle, powiedzmy sobie wyraźnie, że był to kalkulujący na zimno wyjątkowy drań, który w obliczu grożącego mu dożywocia prawidłowo odczytał sugestie śledczych, żeby wskazać Mazura jako zleceniodawcę morderstwa Papały. Okazał się bystrzejszy od prokuratorów Ziobry, bo dzięki ich wstawiennictwu dostał zaledwie 15 lat więzienia – kpi emerytowany policjant z Trójmiasta. W 1998 r. gdańska policja rozbiła tzw. klub płatnych zabójców, którego członków i sympatyków
U
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE prokuratura obarczała sprawstwem kilku spektakularnych morderstw. Jako pierwszy z „klubowiczów” wpadł – 29 kwietnia 1998 r. – 27-letni wówczas Zirajewski. Niekarany (choć miał pokaźne dossier w materiałach operacyjnych policji podejrzewającej go o udział w gangu złodziei
Podejrzewali, że to właśnie on mógł być zabójcą generała Papały, a wcześniej – „Nikosia” (Nikodem Skotarczak, uważany za pioniera polskiej przestępczości zorganizowanej, zastrzelony 24 kwietnia 1998 r. w gdyńskiej agencji towarzyskiej „Las Vegas”).
żeby „cyngiel” był w stałej gotowości i na dany sygnał przyleciał do Warszawy samolotem. „Nikoś” zaś zdradził mu później w zaufaniu, że „za planem morderstwa stoją inne wysoko postawione osoby”; Gdy te wynurzenia przedstawiliśmy policjantowi z Wybrzeża, który
Jedyną szansę na rehabilitację Zbycha Ziobry po dotkliwym policzku wymierzonym mu przez amerykańską Temidę szlag trafił...
Hałas nad trumną samochodów), rozwodnik, ojciec dwojga dzieci (przy matce), zawód deklarowany: „handlowiec”. – Śledztwo wykazało, że zlecił i osobiście nadzorował wykonanie wyroku śmierci na właścicielu warsztatu samochodowego Piotrze Suleju, z którym robił interesy. Postanowił zabić, bo podejrzewał go, że jest naszym informatorem – wspomina policjant. 27 kwietnia 1998 r. Suleja uprowadził spod jego domu we Wrzeszczu Ukrainiec Sergij Seńkiw (pseudonim Sanitariusz), wespół ze swoim krajanem Markiem Ruprechtem. Zawieźli porwanego – jego samochodem – do agencji towarzyskiej „Kolorowy Świat” na gdańskiej Morenie, gdzie Zirajewski przez jakiś czas katował nieszczęśnika, żądając pieniędzy. Zaaplikował mu narkotyki, aby nie sprawiał kłopotów przy dalszym transporcie. Wyjechali z agencji dwoma samochodami: Suleja wieźli Seńkiw i Ruprecht, a „Iwanowi” towarzyszył jego wspólnik Tomasz Nowosad. „Iwan” kupił po drodze baniak benzyny i sznurek. Gdy w lesie pod Tucholą Seńkiw z Ruprechtem mordowali ofiarę, on stał na czatach. Dopilnował, żeby samochód z trupem w środku dobrze się rozpalił, po czym rozwiózł towarzystwo do domów. Zanim „Iwan” zdecydował się w areszcie śpiewać, jego kompani zdążyli jeszcze 7 maja 1998 roku dokonać w Gdyni próby zabójstwa Macieja Nawrockiego, jednego z najbogatszych wówczas na Wybrzeżu biznesmenów. Ruprecht został wtedy ujęty w bezpośrednim pościgu, we wrześniu policjanci schwytali Nowosada, tuż po nim „Sanitariusza”.
Seńkiw nie zaprzeczał, a nawet zdawał się sugerować: „ciepło, ciepło...”. Przez kilka miesięcy woził policjantów po wizjach lokalnych, zanim wreszcie okazało się, że wszystko, co miał do powiedzenia na temat zabójstwa Papały i „Nikosia”, było zmyślone. W co grał „Sanitariusz”? „Byłem zmęczony przesłuchaniami i chciałem jakiegoś urozmaicenia” – odpowiedział w styczniu 2001 r. przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, podczas rozprawy przeciwko członkom „klubu płatnych zabójców”. – Prokuratura delikatnie naprowadzała go na Papałę, ale Seńkiw był kompletnie zdezorientowany, bo nie wiedział wówczas, że śpiewkę o Mazurze, którą urozmaicał sobie aresztancką nudę, cichutko zaintonował w połowie 1999 roku Zirajewski, przy murmurando Nowosada. Ci dwaj rozśpiewali się latem roku następnego. Nie uczestniczyłem w ich przesłuchaniach, ale słyszałem, że deklarowali pójście na każdy układ za wyrok nieprzekraczający 15 lat – twierdził w 2006 r. nasz człowiek w policji. Gdy prokuratura przystała na warunki, „Iwan” zeznał, że w kwietniu 1998 r. w gdańskim hotelu „Marina” uczestniczył w spotkaniu z udziałem Mazura, „Nikosia” i „Słowika” (Andrzej Zieliński, jeden z szefów tzw. mafii pruszkowskiej, zatrzymany w 2001 r. w Hiszpanii i wydany Polsce dwa lata później), podczas którego Mazur osobiście namawiał go do „sprzątnięcia” Papały – „wielkiej przeszkody w dalszych interesach” – oferując honorarium w kwocie 40 tys. dolarów. Daty egzekucji nie wyznaczono, ale Mazur miał mu proponować,
przez całe lata ścigał Skotarczaka, usłyszeliśmy: – „Nikoś” mógł mieć konszachty z Mazurem, choć w 1998 roku odcinał już tylko kupony od swojej legendy i ostro ćpał. W ich spotkaniu mógł też uczestniczyć „Słowik”. Ale nikt mi nie powie, że dopuścili do tego, by rozmowy o rozwałce generała prowadzono przy „Iwanie”, który był neptkiem mogącym im co najwyżej przyprowadzić samochód z parkingu. Tylko idiota uwierzy w podobne bzdury. Rzecz najprawdopodobniej wyglądała tak: ponieważ Mazur utrzymywał przedziwne kontakty, był w Polsce pod stałą obserwacją i ktoś mający wiedzę o jego ruchach podpowiedział „Iwanowi” parę szczegółów... „Zirajewski kilkakrotnie sam przyznaje, że albo kłamał pod przysięgą, albo zmyślił powiązania między Mazurem i Papałą. Rola Zirajewskiego zmienia się z zeznania na zeznanie. Mówi wprost, że chciał w ten sposób uzyskać łagodniejszy wyrok w sprawie o morderstwo, za co go aresztowano. Jego słowa nie są potwierdzone przez innych świadków, a jedynym potwierdzającym ich część w sprawie spotkania w hotelu Marina jest Andrzej Zieliński („Słowik” – dop. red.). Ale jego zeznania są równie podejrzane. Co więcej, w dwóch przypadkach Zieliński kompletnie zaprzecza temu, co zeznawał Zirajewski” – zawyrokował sędzia Keys po analizie „dowodów” dostarczonych mu przez Ziobrę. Dodajmy wreszcie, że powołany przez prokuraturę biegły psycholog zrujnował śledczym całą dotychczasową konstrukcję, orzekając w konkluzji ekspertyzy wydanej w czerwcu 2009 r.,
że wiarygodność zeznań „Iwana” jest niemal zerowa. Dlaczego nie pomyślano o takiej analizie kilka lat wcześniej...? Tuż przed ogłoszeniem wyroku w procesie „klubu płatnych zabójców” prokuratura apelacyjna w Gdańsku zwróciła się do okręgowej z pisemną sugestią o „uwzględnienie faktu, że oskarżony Artur Zirajewski ujawnił istotne, nieznane dotychczas, okoliczności innego przestępstwa”. Oskarżyciel zastosował się do tego życzenia i poprosił sąd o wymierzenie podopiecznemu kary 13 lat więzienia. Ostatecznie stanęło na 15, a w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Marlena Kasprzyk podkreśliła, że „Iwan” kwalifikował się na minimum 25 lat. Wkrótce okazało się, że postępowanie przed sądem I instancji było obarczone błędami i 16 grudnia 2004 r. Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał powtórzyć proces, podkreślając m.in. „zbyt łagodny” – w stosunku do winy – wyrok dla Zirajewskiego. Jego sprawa rozstrzygnęła się ostatecznie dopiero w listopadzie 2008 r., kiedy to zapadł prawomocny już wyrok zatwierdzający 15 lat więzienia, co oznacza, że najpóźniej w 2013 r. wyszedłby na wolność (gdyby wcześniej nie otrzymał warunkowego przedterminowego zwolnienia). A jak to było z legendarnym już grypsem otrzymanym 23 grudnia, po którym „Iwan” miał okazywać „niezadowolenie” i zniszczyć większość swoich pism, prywatnych notatek, oraz z rzekomym „specjalnym przewiezieniem do Gdańska”, żeby można tam było wykonać na nim wyrok? – Ależ on był tu na miejscu od 2006 roku! Wcześniej trzymali go do jakiejś innej sprawy w Katowicach. Siedział u nas w normalnej 4-osobowej celi, bowiem już 8 lat temu zdjęto mu status więźnia „niebezpiecznego”. Gryps oczywiście mógł dostać (w takich warunkach nie ma szans, żeby całkowicie zablokować przepływ informacji między więźniami), jednak nie sądzę, żeby było w nim coś nagłego, skoro podtruł się prochami i trafił do szpitala pięć dni później. Czy mógł planować ucieczkę? Bzdura! On łudził się już nadzieją na warunkowe zwolnienie. Słuchajcie, więźniowie są nieobliczalni. Nigdy nie wiadomo, co wykombinują. Zwłaszcza w okresie świąt lub sylwestra, kiedy to maksymalnie skacze im ciśnienie. Czasem potrafią ciężko się okaleczyć, żeby na jakiś czas zmienić otoczenie i na przykład trafić do szpitala albo uzyskać przerwę w karze. Moim zdaniem, właśnie o to mu chodziło. Chciał coś zademonstrować i nie przewidział, że organizm może nie wytrzymać. Wspomnicie moje słowa, gdy te wszystkie komisje szukające spisku zakończą już prace – przyjmuje zakład „klawisz” z Gdańska. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. – Kim jest Carlos Gonzalez-Tejera? – Jestem synem Hiszpana, który po wojnie domowej i klęsce Republiki Hiszpańskiej został zmuszony do rozpoczęcia wędrówki. Powiodła go poprzez obóz koncentracyjny we Francji, aż do Dominikany, gdzie założył rodzinę i kontynuował swoją walkę, tym razem przeciwko tyranowi Trujillo. Oczywiście, niedaleko pada jabłko od jabłoni, co sprawdza się w mojej rodzinie już od pięciu pokoleń. Wszyscy walczą, wędrują, znowu walczą i znowu wędrują. Ja tu, nad Wisłą, imałem się różnych zajęć: byłem tłumaczem, przewodnikiem, lektorem języka hiszpańskiego, dziennikarzem, korespondentem radia i TV Hiszpanii oraz kilku krajów Ameryki, autorem i producentem programów telewizyjnych, redaktorem naczelnym efemerycznego tygodnika „Tajms”, założycielem stowarzyszeń takich jak Stowarzyszenie Przyjaciół Dąbrowszczaków, Stowarzyszenie Dziennikarzy Zagranicznych w Polsce, Stowarzyszenie Szefów Kuchni i Cukierni czy elitarnej Polskiej Akademii Gastronomicznej. – A w ostatnich latach? – Zajmuję się smaczną stroną życia. Jestem producentem, animatorem i doradcą w różnych przedsięwzięciach związanych ze sztuką kulinarną. Tworzyłem pierwsze programy telewizyjne o kuchni, które pojawiły się w Polsce, a które traktowały o kulturze kulinarnej w różnych stronach świata i Polski. Poza tym byłem i jestem organizatorem konkursów kulinarnych oraz jurorem w konkursach organizowanych przez innych, a przede wszystkim lubię pracować z młodzieżą, z uczniami szkół gastronomicznych z tak zwanej prowincji, w których dostrzegam duży potencjał i przyszłość. Staram się więc, w miarę moich możliwości, pomóc im w rozwoju i znalezieniu własnej drogi do perfekcji w zawodzie.
POLSKA PARAFIALNA
Obywatel świata – Porozmawiajmy chwilę o tej smacznej stronie życia. Jaka jest polska kuchnia? – Bardzo różnorodna, bo kraj jest duży i jest w nim wiele regionów oraz tradycyjnych smaków. W oczach niektórych ortodoksów kulinarnych odzianych w kontusze, polska kuchnia powinna pławić się w tłustych wspomnień czarze bigosu gastronomicznego, okraszonych skwarkami i nie wiadomo czym nadzianych pierogów, które jednak nie są żadną wartością kulinarną. – Nie ma alternatywy? – Niekiedy w sukurs przychodzą przybysze z dalekich stron ze swymi sajgonkami, kebabami, sushi lub z mnogością makaronów, pizzy i parmezanu. Niekiedy trzeba nam zdzierżyć globalne fast foody z ich „żarciem śmieciowym”. Na szczęście pojawiają się młodsi kucharze, którzy lansują nowe trendy, i oni próbują zmienić polską kuchnię na nowocześniejszą, lżejszą, zdrowszą i ciekawszą. Czynią to poprzez wdrażanie powstałej w końcu XX wieku filozofii „fusion”, opartej na przenikaniu się różnych tradycji kulinarnych. Wielkie oczekiwania budzi we mnie wybitnie utalentowany artysta Wojciech Modest Amaro, który swoją monumentalną „Kuchnią polską XXI wieku” otwiera nowe przestrzenie. Nie tylko przeczytałem, ale i posmakowałem, i dlatego polecam.
– Dlaczego Pan – człowiek wciąż uśmiechnięty – wybrał akurat Polskę, w świecie postrzeganą jako kraj wiecznie smutnych ludzi? – W Polsce mieszkam prawie 35 lat. Wybór nie był przypadkowy. Po prostu zakochałem się w warszawiance Uli, z którą już tyle lat dzielę życie i z którą mam troje wspaniałych dzieci. – Czuje się Pan Polakiem czy raczej obywatelem świata? – Czuję się obywatelem świata. Latem noszę kapelusz panamę, a zimą beret baskijski. Mieszkam w Warszawie i tu płacę podatki. Wszelkich wyborów politycznych dokonuję, głosując w Madrycie jako obywatel Hiszpanii. Pracę wykonuję przeważnie w Warszawie, ale też zdarza się, że na Kaukazie, nad rzeką Moskwą, na Dalekim Wschodzie pod Seulem, czy też w Ameryce. Wakacje staram się spędzać na Dominikanie, nie z powodu snobizmu, ale po prostu – u mamy. Polakiem też się czuję, ale z moim nazwiskiem nie sposób afiszować się zbytnią polskością, tym bardziej że „prawdziwi patrioci” i tak nie uwierzyliby w moją szczerość. – A kto to jest „prawdziwy patriota”? – „Prawdziwy patriota” to taki człowiek, którego Witold Gombrowicz w „Transatlantyku” zapytał, czy nie jest zmęczony swoją polskością.
Dzień dobroci az w roku władza czuje nieprzepartą potrzebę zrobienia biednym dobrze. Biedni marzą, by władza po prostu dała im pieniądze przeznaczone na spełnienie ich zachcianki... Wigilia dla podopiecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Olsztynie odbyła się w niedzielę 13 grudnia w barze „Rodzynek”. Przeprowadzono ją w dwóch turach, bo biedoty w Olsztynie nie brakuje, a „Rodzynek” ma zaledwie kilkudziesięcioosobową pojemność. Jak to już w polskich urzędach bywa, przed Wigilią trzeba było załatwić kwestie formalne. – Zostałem wezwany do MOPS-u i jeden z pracowników polecił mi napisać na miejscu podanie z „uprzejmą prośbą” o możliwość uczestnictwa w tej imprezie. Gdy już je wyskrobałem, dostałem zaproszenie. Na drugą turę, czyli o godz. 13. Pierwsza odbyła się o 11, a ponieważ personel musiał mieć czas na uprzątnięcie sali i ustawienie potraw, łatwo policzyć,
R
że ta niby-kolacja nie trwała dłużej niż godzinę – relacjonuje uczestnik imprezy. W „Rodzynku” ustawiono dwa długie stoły (stłoczyło się przy nich w sumie ok. 100 osób) zwieńczone specjalnym prezydium, przy którym zasiedli wiceprezydent Jerzy Szmit (szef olsztyńskiej ekspozytury PiS), przedstawicielka MOPS-u, dwie młode urzędniczki z ratusza i bernardyn z pobliskiego klasztoru. – Chodziło o to, żeby nie musieli bratać się z pospólstwem, bo przecież nigdy nic nie wiadomo, czy któryś nie chlapnie jakiejś głupoty... – zauważa enigmatycznie pracownik MOPS-u. Na każdym stole dla biedaków (jedna kelnerka) ustawiono: po dwa półmiski pieczeni i trzy półmiski śledzi w śmietanie oraz po trzy niewielkie salaterki z rybą po grecku, pasztetem i naleśnikami. Były też ciasteczka – jedna (!) średniej wielkości patera na każdym stole. To wszystko na ok. 50 osób. Piątka VIP-ów miała natomiast do dyspozycji: po dwa solidne półmiski pieczeni, ryby
Dodam jeszcze, że to zmęczenie dotyczyć też może „polityki historycznej”, dewocji religijnej i na przykład tłustej zasmażki i ciepłej wódki. Oto obraz prawdziwego patrioty i sarmaty. – A Polacy? Jacy jesteśmy w oczach obcokrajowca? – Najprostszą drogą, żeby popełnić kapitalne pomyłki przy ocenie narodów, jest próba mechanicznego uogólnienia dostrzeganych wad i zalet. Narody składają się z ludzi, a jest rzeczą normalną, że ludzie mają i wady, i zalety. Errare humanum est. Prawdą jest też, że okres długoletniego trwania Polaków na peryferiach (myślowych, nie tylko geograficznych) świata zachodniego nie przyniósł wiele dobrego. Tym bardziej że potrzebą chwili jest raczej uniwersalizm, znajomość świata. Moja recepta: wychowanie, edukacja, oświata, mniej zabobonów czy narodowych obsesji, a więcej języków, podróży, kontaktów z ludźmi innych kultur. – A nasze zabobony i narodowe obsesje to... – Jaki jest koń, każdy widzi i nie ma potrzeby, aby się pastwić nad moimi przyjaciółmi, których trzeba kochać takimi, jacy są, to znaczy z ich wadami i zaletami. Ale jeśli się pani upiera... Na przykład polska predylekcja, aby znaleźć lub przysporzyć sobie wrogów tuż za miedzą i ciągłe szukanie przyjaciół hen
i pasztetu, czubatą paterę ciasta oraz po jednym naczyniu ze śledziami i naleśnikami. Krótko mówiąc: nie do przejedzenia. Część oficjalną rozpoczęła kobitka z MOPS-u, która przedstawiła czcigodnych gości i złożyła biedocie życzenia. Po niej głos zabrał Szmit: – Czcigodny ojcze kapelanie, drodzy państwo. Nadszedł czas zadumy oraz oczekiwania na przyjście Chrystusa, więc chciałbym z tej okazji podzielić się opłatkiem. Życzę państwu wszystkiego dobrego i szczęść Boże – powiedział wiceprezydent, choć zebrani bardzo liczyli, że może chociaż zająknie się o zamiarach olsztyńskiej władzy wobec obywateli potrzebujących wsparcia. Trzecim mówcą był bernardyn. Wygłosił okolicznościowe kazanie, rzucił hasło do łamania się opłatkiem, no i wreszcie mogła rozpocząć się wyżerka. – Przy takich ilościach potraw na stole trzeba się było mocno napracować łokciami, żeby cokolwiek zjeść. Ci w prezydium mogli się nasycić do woli, a myślę, że dla zaspokojenia potrzeby zbratania się całkowicie wystarczyłaby im kawa i kawałeczek ciasta. Gdy
9
za oceanem. Cierpiętnictwo i wieczne pranie żałoby po klęskach. Absolutne przekonanie o wyjątkowości polskiego losu i uprawianie filozofii „przedmurza” chrześcijaństwa i cywilizacji zachodniej. Wystarczy? – Wystarczy. Wie Pan zapewne, że uchodzimy za kraj niemal w 100 proc. katolicki... – Bardzo mnie irytuje zaściankowość, teatralność i zamknięcie się polskiego instytucjonalnego klerykalnego katolicyzmu. – Statystyczny Kowalski jest wiarygodnym katolikiem? – Statystyczny Kowalski jest normalnym człowiekiem, a ocenę wiarygodności katolicyzmu pozostawiam w rękach Stwórcy, który jest litościwy i wyrozumiały. – A jak polska religijność postrzegana jest poza granicami naszego kraju? – Religijność w wydaniu ojca dyrektora Rydzyka czy też bractwa Kaczyńskich ludzie z innych krajów, z którymi rozmawiałem na ten temat, uważają za pewien dziwoląg przypominający bardzo dawne czasy. W wydaniu ludowym polska religijność jest niekiedy naiwna, niekiedy głęboka, czasem bardziej dotykająca folkloru niż istoty wiary. To mnie nie razi, tak jest prawie wszędzie. Obawiam się raczej wzrostu „oszołomstwa”, dewocji i nietolerancji religijnej, która, niestety, szerzy się także wśród młodych ludzi. – Czego Polacy powinni sobie życzyć z okazji Nowego Roku? – Świętego spokoju. – Zna Pan kulinarny przepis na poprawę nastroju? – Po kulinarnych ekscesach wigilijnych powstrzymuję się od dań obfitości. Na dobry nastrój proponuję ulubiony koktajl mojej żony – rum kubański na lodzie z sokiem z grejpfruta, przyprawiony gorącymi rytmami z Karaibów. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
tylko władza sobie podjadła, zaraz się ulotniła, ale nie było szans, żeby cokolwiek zabrać z ich stołu na nasze, bo obsługa „Rodzynka” nie pozwalała. Ludzie byli tak wygłodniali, że już nie załapałem się na ciasto. O dokładce nie było mowy, bo bar mieli zaraz zamykać i poganiali, żeby już wychodzić. Szybko poszło, bo cała impreza z przemówieniami nie trwała dłużej niż godzinę – zauważa nasz sprawozdawca. Kilka dni później każdy z podopiecznych MOPS-u uczestniczących w wigilii dostał z urzędu wysłany pocztą prezent niespodziankę – podpisaną przez wicedyrektorkę MOPSu w Olsztynie Elżbietę Skaskiewicz decyzję z 11 grudnia 2009 r. o pozytywnym rozpatrzeniu „wniosku o przyznanie specjalnego zasiłku celowego na pokrycie kosztów kolacji wigilijnej” i przyznaniu kwoty 26 zł, przekazanej na konto baru „Rodzynek”. – Bardzo mnie to zaskoczyło, bo przecież nie składałem żadnego wniosku o zasiłek. Gdybym dostał te 26 zł do ręki, to podjadłbym sobie do syta, a że nie dostałem, to za moje podjedli sobie urzędnicy i zakonnik – gryzie paznokcie uczestnik urzędowej wigilii...
10
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Kto rządzi w PiS-iie Oficjalnie prezes Kaczyński, a faktycznie polscy biskupi. Przekonali się o tym częstochowscy działacze PiS. Paulini, redaktor naczelny tygodnika „Niedziela”, kuria częstochowska oraz Tadeusz Wrona po referendalnej klęsce tego ostatniego zabrali się do szukania winnych. Obok polityków lokalnej PO na liście sprawców katastrofy umieścili tamtejszych działaczy PiS z posłem Szymonem Giżyńskim na czele. Powód? Parlamentarzysta na łamach tygodnika „Gazeta Częstochowska” nawoływał obywateli do udziału w referendum. Stronnicy Wrony uznali to za akt zdrady z jego strony. Działacze PiS początkowo nie brali tych połajanek na poważnie. Wszystko zmieniło się po spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego z częstochowskim arcybiskupem Stanisławem Nowakiem. Według naszych informacji, metropolita obiecał, że Kościół udzieli wsparcia Lechowi Kaczyńskiemu podczas wyborów prezydenckich w zamian za... wyrzucenie z PiS posła
Szymona Giżyńskiego oraz jego zwolenników. Jarosław Kaczyński, który nie tak dawno wyrażał publicznie niezadowolenie z objęcia stanowiska prymasa Polski przez arcybiskupa Henryka Muszyńskiego, polecenie jego częstochowskiego kolegi wykonał od razu. Odwołał Giżyńskiego ze wszystkich partyjnych stanowisk, zawiesił w prawach członka partii i wyrzucił z klubu poselskiego. Warto przy tym wspomnieć, że Szymon Giżyński to jeden z najwierniejszych terenowych żołnierzy Jarosława. Związał się on z braćmi K. na początku lat 90. Od 2001 roku bez przerwy zasiada w Sejmie; przez ten czas zgłosił tylko 43 interpelacje i zapytania poselskie. Z powodu niskiej aktywności wielu wyborców myliło posła Szymona Giżyńskiego z radiomaryjnym posłem Zbigniewem Girzyńskim. Wszystko zmieniło się po decyzji Jarka i nagle okazało się, że lokalny
ędziowie Trybunału Konstytucyjnego na trwałe wpisali się w poczet polskich klerykałów. Grudniowe wyroki stanowiły tylko zwieńczenie jego 18-letniego wkładu w budowę państwa wyznaniowego. Do dokonań Trybunału na rzecz Kościoła możemy zaliczyć też wprowadzenie zasady, na mocy której podział kościołów na równe i równiejsze jest zgodny z konstytucją. Choć nie jest. Orzecznictwo Trybunału jest wskazówką dla klerykałów, jak daleko mogą się posunąć. Świadczy o tym odpowiedź, jaką pod koniec grudnia ubiegłego roku otrzymaliśmy z MSWiA. Otóż zdaniem ministra Jerzego Millera, finansowanie przez państwo katechezy i kształcenia kadr jednego Kościoła nie narusza zasad równości wspólnot religijnych. Urzędnicy MSWiA korzystali przy tym obficie z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Za kluczowy należy przyjąć wyrok z 30 stycznia 1991 roku, w którym instrukcję ministra edukacji narodowej prof. Henryka Samsonowicza o zasadach powrotu nauczania religii do szkoły publicznej TK uznał za zgodną z konstytucją. Jego orzeczenie oparło się na trzech podstawach: 1 – wykładnia prawa opracowana przez Komisję Wspólną Reprezentantów Rządu i Konferencji Episkopatu Polski ma moc wiążącą, 2 – ustawa o stosunku państwa do Kościoła wyznacza zasady interpretacji wszelkich innych aktów prawnych; te, które są z nią sprzeczne, nie mogą być stosowane, 3 – ustawa o stosunku państwa do Kościoła jako pochodząca z 1989 roku automatycznie unieważnia wszystkie wcześniejsze sprzeczne z nią akty prawne.
S
PiS pod kierownictwem posła Szymona ma wielu zwolenników. Mieszkańcy Częstochowy nie chcą jednak, aby twarzą PiS był Tadeusz Wrona: „(...) uchowaj nas, Boże, od Wrony i tym podobnych frustratów” – pisał internauta posługujący się ksywą „bolo”. Inny pytał duchownych: „Co ich obchodzi PiS? W świątyni powinni się udzielać, nie w polityce! Zawsze stoją z boku i wbijają szpilkę, żeby na tym finansowo skorzystać! (...) Czy słyszeliście, żeby jakikolwiek ambasador obcego państwa mieszał się do rozgrywek partyjnych?”. Padła także propozycja, aby „Tadeusza Wronę wyeksportować do Szczecina” lub do klasztoru, gdzie mógłby sobie porządzić do spółki z księdzem Skubisiem. Kolejny internauta zauważył, że wejście Wrony „do częstochowskiego PiS jest możliwe dopiero po wytruciu blisko 300 jego członków, bo póki żyją, nigdy sobie nie pozwolą na to, żeby taki nieudacznik jak Wrona podstępnie chciał rządzić miastem. Ksiądz infułat niech nie mówi, że jest w stanie przeprowadzić reelekcję Lecha Kaczyńskiego. On go chce
Honoru Trybunału broniło trzech jego sędziów. Profesorowie Czesław Bakalarski, Kazimierz Działocha i Remigiusz Orzechowski zauważyli, że instrukcja jako akt prawa wewnętrznego administracji nie mogła kreować żadnych obowiązków po stronie obywateli. Dowodzili, że ingerencja państwa w prawa i wolności obywatelskie może się odbywać jedynie na drodze ustawowej. Przyjęcie zaś zasady, że interpretacje ustaw i innych aktów prawnych dokonywane przez Komisję Wspólną Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu
w ten sposób wykończyć, bo jak można mówić, że uczyni to rękami Wrony, człowieka bez autorytetu, któremu mieszkańcy powiedzieli won!”. „Ypiter” zauważył, że „po ogłoszeniu wyników referendum w Częstochowie tak Wrona, jak i duchowni zaangażowani osobiście w kampanię, przeżyli szok. Stało się coś, z czym się nie liczyli, co nie było brane pod uwagę. Po kilku dniach ludzie ci postanowili znaleźć kozła ofiarnego, osobę, na którą można zrzucić odpowiedzialność za to, co się stało, i która zapłaci karierą za klęskę. Nie można szukać winnych w swoim gronie. To nic, że prezydent Wrona tragicznie rządził miastem, że gardził ludźmi, że duchowni kazali wiernym zrezygnować z konstytucyjnego prawa, a wręcz obowiązku uczestniczenia w referendum. To się nie liczyło (...). To nie ma znaczenia, że poseł Szymon Giżyński był niewinny, to nie ma znaczenia, że oskarżenia były wyssane z palca. (...) Mam pytanie do duchowieństwa. Czy tak nauczał nasz Pan i Bóg Jezus Chrystus?”. Internauta podpisujący się ksywą „gość” proponował, aby „lokalni PiS-owcy wynajęli autokar z napisem „ostatnie pożegnanie” i pojechali do Kaczyńskiego. Może on wtedy by zrozumiał, że to koniec rządów infułatów”. „0407mat” uważa, że „zawieszając Giżyńskiego, Jarosław potwierdził, jak bardzo boi się czarnych
z religii na świadectwie szkolnym, nadanie katechetom uprawnień członka rad pedagogicznych oraz umożliwienie umieszczania symboli religijnych w dowolnym miejscu w szkole. Trybunał Konstytucyjny, jak można się było spodziewać, oddalił wspomniane zarzuty RPO i uznał rozporządzenie ministra za zgodne z konstytucją. Oparł się – podobnie jak poprzednio – na stanowisku... Komisji Wspólnej, która uznała oczywiście, że problemu nie ma. W tym orzeczeniu Trybunał uznał dyskryminację niekatolickich kościołów i związków
nadzoru pedagogicznego nad tymi zajęciami. W przypadku katechezy rzymskokatolickiej podręczniki, programy i zasady oceniania zatwierdzają biskupi – oni decydują, kto uczy religii i oni sprawują nadzór pedagogiczny nad katechezą. Legalność podziału kościołów na równe i równiejsze Trybunał zawarł także w orzeczeniach dotyczących Kościoła prawosławnego i chrześcijan baptystów. Uznał bowiem, że przedwojenne regulacje dyskryminujące je pod względem prawa własności obowiązują nadal i państwo ma obowiązek je stosować. W efekcie baptystyczne świątynie należące przed wojną do spółki, pod której przykryciem działały jego zbory, mogły być przekazywane katolickim parafiom jako mienie porzucone. A baptystom za nacjonalizację żadne odszkodowanie się nie należy, bo działali przed wojną jako podmiot gospodarczy. W przypadku Kościoła rzymskiego takie ograniczenie nie występuje. Za to nałożony na wszystkich nadawców radiowych i telewizyjnych obowiązek przestrzegania nigdzie niezdefiniowanych „wartości chrześcijańskich” jest zgodny z Konstytucją. Finałem budowy przez Trybunał państwa wyznaniowego były orzeczenia z grudnia 2009 roku. Sędziowie uznali za zgodne z konstytucją wliczanie oceny z religii do średniej ocen i finansowanie przez państwo kościelnych prywatnych uczelni. W tej ostatniej sprawie elita polskich prawników wprowadziła do porządku prawnego, opierając się na konkordacie, nowy podział szkół wyższych, które od dzisiaj dzielą się na publiczne, niepubliczne i należące do Krk. Tylko jedna osoba nie zgodziła się z treścią orzeczeń. Była nią profesor Ewa Łętowska, pierwszy rzecznik praw obywatelskich. MiC
Trybunał prostytucyjny Polski wiążą także Trybunał Konstytucyjny, narusza jego kompetencje. Nikt nie ma bowiem – zdaniem profesora Bakalarskiego – prawa do ubezwłasnowolnienia niezawisłych sędziów. Instrukcje o powrocie religii do szkół cała trójka uznała za „nielegalne, wydane bez podstawy prawnej i wręcz naruszające przepisy prawne, w tym konstytucyjne zasady określające Rzeczpospolitą jako demokratyczne państwo prawne, którego organy (...) działają tylko na podstawie przepisów prawa”. Kwestia religii w szkole powróciła do Trybunału Konstytucyjnego rok później. Ówczesnemu rzecznikowi praw obywatelskich – nieżyjącemu już profesorowi prawa Tadeuszowi Zielińskiemu – nie spodobało się rozporządzenie ministra edukacji narodowej z 14 kwietnia 1992 roku. Zauważył on, że obowiązek zatrudniania katechetów przez szkoły oznacza nadanie Kościołowi przywileju poprzez przerzucenie finansowania jego wewnętrznych zadań na budżet państwa. Za sprzeczne z konstytucją uznał także wprowadzenie oceny
wyznaniowych za zgodną z konstytucją. Jego sędziowie podkreślili, że „państwo nie musi uzgadniać swoich decyzji ze wszystkimi kościołami i związkami wyznaniowymi. Biorąc pod uwagę bowiem zarówno ich ilość, jak i zróżnicowanie tych podmiotów, jest rzeczą mało prawdopodobną osiągnięcie ich (...) wspólnej akceptacji danej sprawy”. W 2003 roku dodano, że – UWAGA! – „zasada równouprawnienia kościołów i związków wyznaniowych polega na tym, że wspólnoty wyznaniowe o różnych cechach (o różnej historii, liczbie wiernych, zasadach religijnych – przyp. red.) są traktowane odmiennie”. Zdaniem Trybunału, ocena uzyskiwana przez uczniów, którzy pobierają naukę religii w punktach katechetycznych organizowanych przez mniejszościowe kościoły i związki religijne, nie może być umieszczona na świadectwie szkolnym (katolikom takie prawo przysługuje). Państwo nie zna bowiem programu katechezy organizowanej w kościelnych punktach, nie wie, kto naucza religii i nie ma możliwości prowadzenia
(...), i zakończy swój pobyt w PiS na stołku prezia, tak jak zakończył pobyt na stołku Wrona w Częstochowie. Wielki Szymon tylko na tym zyska w środowisku częstochowskim”. „Eurociapek” zauważył, że „lokalny PiS (...), uczestnicząc w wyrzuceniu niegospodarnego prezydenta, który tylko klerowi się podobał, podniósł swoje szanse na dobry wynik w wyborach samorządowych”. Potwierdza tę opinię internauta podpisujący się jako „gość 2”, który dodał, że takiej kampanii sam Szymon się nie spodziewał: „Super! Uważam, że Kościół bardzo dużo teraz straci. Ludzie, sądząc po wpisach, są, delikatnie pisząc, podenerwowani. Po co było się mieszać do polityki? Toż to szok! Ks. Infułacie, przecież to nie Szymon odwołał prezydenta, to niemal 40 000 mieszkańców Częstochowy, a Wy udajecie, że sprawa dotyczy tylko jednej osoby i właśnie Jego postanowiliście ukarać. Poświęcacie autorytet Kościoła i to jest przykre. Gdyby nie ta sytuacja, Szymon nie odczułby takiego wsparcia od mieszkańców Częstochowy. Superprezent na święta!”. Dlaczego prezes PiS Jarosław K. nie wpisał przewodniej roli katolickich biskupów do statutu swojej partii? Nie musiałby się teraz tłumaczyć, dlaczego zawiesił parlamentarzystę podejrzewanego o działanie na szkodę Kościoła. MiC
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
11
Procentowe boje
Kolaż MaHus
Koncesja na sprzedaż alkoholu to tylko połowa sukcesu. Trzeba się jeszcze pomodlić, żeby na przeszkodzie nie stanęło miejsce kultu. Obowiązująca w Polsce ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi nie wylicza obiektów czy instytucji, w pobliżu których sprzedaż alkoholu jest zakazana. Takie listy tworzą rady gmin, które decydują nie tylko o liczbie punktów sprzedaży alkoholu na swoim terenie, ale ustalają też ich usytuowanie, a więc odległość od placówek edukacyjnych, służby zdrowia, urzędów i... kościołów. Jak kraj długi i szeroki – jedni starają się uderzać lokalnym prawem w procenty, inni stawiają na rozsądek mieszkańców. O ile szkoły i urzędy nie budzą większego sprzeciwu (głównie dlatego, że nie powstają jak grzyby po deszczu), to budynki sakralne – owszem. Bo w kraju kościołów są tysiące, a nowych wciąż przybywa. „Miałem 10-letnią umowę dzierżawy, kiedy okazało się, że nie mogę przedłużyć licencji na sprzedaż alkoholu, ponieważ zbyt blisko mojego sklepu powstał dom zakonny” – pisze pan Zbigniew, jeden z naszych Czytelników. Jest załamany jak tysiące jemu podobnych w skali kraju, bo, niestety, zakaz sprzedaży i serwowania alkoholu dla większości sklepów i lokali gastronomicznych to – przy obecnej konkurencji – początek końca. I tu dobra wiadomość – chociaż uniżoność niektórych samorządów sięga tak daleko, że zapominają, że obowiązuje ich świeckie, a nie kościelne prawo, można skutecznie dochodzić sprawiedliwości. Oręż do walki daje orzeczenie Wojewódzkiego
Sądu Administracyjnego w Warszawie (sygn. IV SA/Wa 963/04), które nakazuje, aby odległości do punktu sprzedaży alkoholu były mierzone nie na skróty (jak to często bywa), ale wzdłuż osi dróg publicznych, przy których są one usytuowane. Niebagatelny w tej kwestii jest także wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie (II GSK 286/07). Ten, rozpatrując skargę pani Teresy z Podhala, uznał między innymi, że „kodeks prawa kanonicznego jest autonomicznym prawodawstwem Kościoła rzymskokatolickiego. Oznacza to, że akt ten nie mieści się w katalogu powszechnie obowiązującego prawa w Rzeczypospolitej Polskiej. Błędne jest stanowisko organów administracji, które dla dokonania legalnej wykładni aktu prawa miejscowego sięgnęły tylko do aktów niebędących źródłami powszechnie obowiązującego prawa w Polsce”. A było tak: gminna komisja do spraw rozwiązywania problemów alkoholowych nie przedłużyła kobiecie zezwolenia na sprzedaż i podawanie napojów o zawartości 4,5–18 proc. alkoholu, gdyż – jak tłumaczyli urzędnicy, powołując się na miejscowe prawo – jej karczma znajduje się zbyt blisko miejsca kultu religijnego. Owym miejscem kultu okazała się kaplica półpubliczna w domu zakonnym sióstr służek NMPN, do której uczęszcza kilka staruszek. Pani Teresa nie zamierzała poddać się bez walki, ponieważ uznała, że miejsca kultu religijnego powinny być dostępne dla nieograniczonego kręgu odwiedzających.
Miejscem takim nie jest bynajmniej dom zakonny sióstr służek, który nie tylko nie jest ogólnodostępny, ale nawet nie odróżnia się od innych prywatnych domów w okolicy, zaś jego architektura oraz otoczenie w żadnym stopniu nie wskazują na miejsce o charakterze szczególnym, a już tym bardziej sakralnym. Jej argumenty nie przekonały jednak Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Nieskory do ustępstw okazał się również Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie. Ten, opierając się na konkordacie i – UWAGA! – kodeksie prawa kanonicznego, uznał, że dom zakonny wraz z półpubliczną kaplicą siostrzyczek, w której raczej nie odbywają się modły z udziałem okolicznego pospólstwa, jest „miejscem świętym” w rozumieniu kanonu 1205 („miejscami świętymi są te, które przez poświęcenie lub błogosławieństwo, dokonane według przepisów ksiąg liturgicznych, przeznacza się do kultu Bożego lub na grzebanie wiernych”). Pani Teresa odwołała się więc do NSA. Zwróciła uwagę na naruszenie Konstytucji RP poprzez błędne przyjęcie, że źródłem powszechnie obowiązującego prawa w Polsce jest kodeks prawa kanonicznego; zarzuciła błędną wykładnię uchwały Rady Gminy poprzez mylne przyjęcie, że dom zakonny zgromadzenia sióstr służek jest miejscem kultu religijnego w rozumieniu przepisów prawa miejscowego, a na wypadek, gdyby jednak NSA zamierzał tak jak poprzednik posługiwać się kodeksem kanonicznym, wyjaśniła, że dom zakonny sióstr służek nie jest w żadnym razie – jak orzekł Wojewódzki Sąd Administracyjny – kaplicą w rozumieniu kanonu 1223 („przez
kaplicę rozumie się miejsce przeznaczone, za zezwoleniem ordynariusza, do sprawowania kultu Bożego, dla pożytku jakiejś wspólnoty lub grupy wiernych, którzy się w nim zbierają, do którego za zgodą kompetentnego przełożonego mogą przychodzić także inni wierni”). I wygrała. Przedstawiciele Kościoła zawziętość, z jaką odmierzają metry dzielące punkty sprzedaży alkoholu od ich przybytków, tłumaczą troską o morale i trzeźwe umysły narodu. „Trzeźwość jest fundamentem troski o życie duchowe. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga jest powołany do świętości. Warunkiem podjęcia tej drogi jest otwartość na dary Ducha Świętego, pozwalające właściwie korzystać z wolności. Tymczasem nieroztropne używanie alkoholu uniemożliwia
pełne wzrastanie duchowe człowieka” – głosi ksiądz Tadeusz Bronakowski, przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Trzeźwości. A ile w tym hipokryzji, udowadniają każdego miesiąca zapiski w policyjnych kronikach: 3,65 promila wykazał alkomat, w który dmuchnął zatrzymany na drodze 54-letni ksiądz ze Śląska. „Zaledwie” 0,6 promila wydmuchał natomiast proboszcz z okolic Kalisza. Nieco lepszy (2 promile) był koloratkowy 51-latek z Lubelszczyzny; 2,5 promila wydmuchał z kolei duchowny z Podhala... A co się dzieje za murami plebanii – wiemy od licznych znajomych księży. Tam „wzrastanie duchowe” wydaje się wprost niemożliwe... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
„Art. 12. ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi: 1. Rada gminy ustala, w drodze uchwały, dla terenu gminy (miasta) liczbę punktów sprzedaży napojów zawierających powyżej 4,5% alkoholu (z wyjątkiem piwa), przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży, jak i w miejscu sprzedaży; 2. Rada gminy ustala, w drodze uchwały, zasady usytuowania na terenie gminy miejsc sprzedaży i podawania napojów alkoholowych; 3. W miejscowościach, w których rozmieszczone są jednostki wojskowe, liczba punktów sprzedaży napojów alkoholowych przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży, jak i w miejscu sprzedaży, oraz usytuowanie miejsc sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych są ustalane przez radę gminy po zasięgnięciu opinii właściwych dowódców garnizonów; 4. Liczba punktów sprzedaży, o których mowa w ust. 1, oraz usytuowanie miejsc sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych powinny być dostosowane do potrzeb ograniczania dostępności alkoholu, określonych w gminnym programie profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych”. Na potrzebę zmian – w celu wyeliminowania absurdów – wskazywano od dawna. W 2009 r. do Sejmu trafił projekt nowelizacji wspierany przez Komisję „Przyjazne Państwo”. Porusza m.in. kwestię zniesienia ograniczeń odległości miejsc sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych od kościołów.
12
ddałem się więc w jeden z wieczorów przeraźliwie długiej przerwy świąteczno-sylwestrowej. A trafiło mnie na tyle, że piszę niniejszym swoją drugą recenzję w życiu. Tytuł filmu: „Templariusze. Miłość i krew”. Bardziej adekwatnie do treści byłoby jednak: „Zakochany zakonnik” lub „Jak Kościół niszczył miłość”. Obraz jest, jak się domyślacie, wybitnie antyklerykalny, o czym wcześniej nie miałem nawet pojęcia. Cóż, taka karma. Z drugiej strony, jak można zrobić rzetelnie film o innym charakterze, skoro akcja osadzona jest w średniowiecznych realiach? I to nawet nie w Hiszpanii – kolebce inkwizycji – czy zapyziałej Polsce, ale na terenach obecnej Szwecji. W połowie XII wieku Kościół papieski rządził bowiem niepodzielnie całą Europą. Tak więc zdrowy rozsądek nie miał wówczas wysokich notowań. W tych nieciekawych czasach (choć z drugiej strony – wtedy to były tematy do opisania!) na świat przychodzi Arn Magnusson. Ponieważ jest synem bogatego szlachcica, rodzice fundują mu wychowanie... w klasztorze. I to jakie wychowanie! Chłopaka porzucają tam jako paroletniego szkraba, a wraca do rodzinnego domu w wieku na oko 20 lat. Jest wszechstronnie wykształcony, zwłaszcza w sztuce fechtunku, strzelania z łuku i w ogóle w wojaczce. A to za sprawą jednego z mnichów, który w chłopcu odkrywa takie właśnie powołanie, wtedy niezmiernie przydatne. To, że Arn wraca w habicie, nie znaczy,
O
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
RECENZJA
Zakochany zakonnik Dobre kino to jedna z kilku pasji, którym się od czasu do czasu oddaję. A nie ma większej rozkoszy, niż oddać się pasji. że wyrzekł się ziemskich namiętności. Wręcz przeciwnie – jest wyposzczony, i to do tego stopnia, że wyznaje dozgonną miłość pierwszej dziewczynie, do której zbliża się na odległość powonienia. Ona jemu zresztą też. Później – jak to z miłością cielesną w średniowieczu często bywało – młodzi mają już tylko pod górkę. Tym bardziej że płodzą nieślubne dziecko (w XII wieku!), które obrzydliwa zakonnica ochrzciła „bękartem” i natychmiast zabrała precz od matki na skatoliczenie. Muszę dodać, że tutaj określenie „obrzydliwa” w przypadku osoby duchownej płci żeńskiej odnosi się także do jej zachowania. W wyniku podłej intrygi Arn zostaje skazany na 20 lat pobytu w zakonie męskim, a jego Cecylia na tyleż samo w żeńskim. Dziecko jest w katolickim sierocińcu, co nigdy dobrze nie wróżyło i nie wróży. Najbardziej przekichane ma jednak Cecylia, bo znalazła się pod butem „obrzydliwej”, a Arn
w końcu spędza swoją pokutę jako rycerz zakonu templariuszy w Ziemi Świętej. Tam walczy dzielnie z muzułmanami, którzy w końcu... No, myślę, że na tym powinienem zakończyć zanęcanie treścią, zapewniwszy uprzednio, że dopiero potem cała akcja rozkręca się na dobre. Ale co tam akcja. Cały film jest po prostu genialny. I to w każdym wymiarze! Genialna jest scenografia, niezwykle realistyczne sceny walki; surowa, kamienna architektura na tle dziewiczej przyrody i skandynawskich krajobrazów. Do tego zachwycająca muzyka. W moim przypadku równie ważne, jeśli nie ważniejsze, są jeszcze dwie inne rzeczy. Po pierwsze to, że aktorzy – znani z największych światowych produkcji – grają naprawdę popisowo. A po drugie: fabuła filmu
odnosi się do rzeczywistych wydarzeń i postaci. W tym przypadku do walk Szwedów o niepodległość oraz do historycznego bohatera Arna. Wszystko to zatem naprawdę mogło się wydarzyć. Czy może być coś wspanialszego od zachwycającej baśni, która w dodatku jest prawdziwa? Czyż nie po to właśnie chodzimy do kina, aby – oglądając takie
baśnie – zatracić się w nich, zapominając o ludzkim świecie? Jeśli jeszcze nie przekonałem Was do natychmiastowego zamówienia biletów, dodam, że szwedzki obraz o templariuszach (a tak naprawdę
o wielkiej miłości, podłej intrydze, żądzy władzy i o kościelnej bezduszności) jest jak dotąd jednym z najdroższych filmów europejskich. Dotarł do Polski po dwóch latach od premiery w Skandynawii. Jego scenariusz oparty jest na powieści Jana Guillou, kontrowersyjnego pisarza i dziennikarza o ciekawej osobowości. Ten najbardziej obecnie znany szwedzki autor jest obsesyjnym wręcz krytykiem polityki Stanów Zjednoczonych i Izraela. Posuwa się do skandali. Dość przytoczyć fakt, że kiedy na targach książki w Göteborgu ogłoszono 3 minuty ciszy w hołdzie ofiarom 11 września 2001 roku, Guillou demonstracyjnie wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. No cóż, taki facet z jajami musi być antyklerykałem, czemu też daje wyraz w wielu swych powieściach i esejach. Nic dziwnego, że jego twórczość i sam film, o którym mowa, krytykuje u nas ostro katolicka „Fronda”. Tak więc naprawdę gorąco zachęcam, zarówno niewiasty, jak i mężów oraz singli. A w razie reklamacji zwracam za bilety. JONASZ PS Opinia jednego z internautów: Jeden z najwspanialszych filmów wszech czasów. Przejmujący, trzyma w napięciu, wzbudza emocje, czasami krwawy, ani za długi, ani za krótki, nie ma nic z tandety amerykańskiej. Oglądać! (...) tym bardziej jeśli ktoś lubi klimaty średniowiecza. Boskie! Co do reklamacji, to i tak Wam nie uwierzę... J.
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
13
Bohater naszych czasów Czy czarnorynkowy handlarz i zabójca z półświatka może stać się bohaterem i nieomal wzorem moralnym? Owszem, jeśli zostanie poddany odpowiedniej obróbce medialnej. Drasius Kedys (na zdjęciu w środku), człowiek podejrzany o podwójne morderstwo z premedytacją i zwany „litewskim mścicielem”, stał się bohaterem polskich mediów prawicowych. Nie tylko w tym sensie, że zajmował wiele miejsca w gazetach, ale także w sensie ścisłym – dziennik „Fakt” ogłosił go prawdziwym herosem. Jak to możliwe, że gazeta ostentacyjnie demonstrująca nienawiść do przestępców i domagająca się dla nich kary śmierci ogłosiła jednego z nich niemalże świętym? I czy to nie dziwne, że od organizowania nagonki na przestępców jest tak blisko do niemal pochwały przestępczości? W sprawie Kedysa właściwie nic nie wiadomo na pewno poza tym, że oskarżał on publicznie kilka osób o seksualne wykorzystanie swojej 4-letniej córki i że zostały zamordowane dwie spośród napiętnowanych przez niego osób. Nie wiadomo na pewno, czy rzeczywiście doszło do molestowania, kto brał w nim udział i czy to naprawdę Kedys zabił domniemanych krzywdzicieli swojego dziecka. Ale nie ustalenie prawdy o litewskim handlarzu nas tu interesuje, lecz przyczyny jego popularności nad Wisłą oraz sposób, w jaki była ona kreowana. Bo nie wydaje się normalne, aby domniemany zabójca został ogłoszony świętym przy aplauzie mediów i polityków, bez słowa sprzeciwu i bez jakiejkolwiek krytycznej refleksji na ten temat. Litewska gwiazda dziennika „Fakt” to dosyć typowy przykład wschodnioeuropejskiego człowieka
sukcesu. Pochodzi z rodziny, która w czasach ZSRR na handlu dorobiła się sporego jak na ową epokę majątku. Dokładnie nie wiadomo, czym Kedys się zajmuje, ponieważ jego interesy nie są legalne. Zwykle twierdził, że przewozi skóry z Rosji do Francji. W mediach mówi się natomiast, że jest powiązany
z mafią litewską i rosyjską, że ma coś wspólnego z przemytem broni i narkotykami. Wiadomo także, że ceni luksusowe samochody, błyskotki oraz jaskrawe, obcisłe ubrania. Bardzo zresztą dba o wygląd i sylwetkę, a na kilka miesięcy przed swoim zniknięciem brał udział w walkach na gołe pięści, które chłopcy z półświatka obstawiali w nielegalnych zakładach. Kedys, postać jak widać barwna i tylko z racji swoich zajęć mogąca być bohaterem filmu sensacyjnego, pojawił się przed rokiem
na założonej przez siebie stronie internetowej. Oskarżył kilka osób o udział w wykorzystaniu seksualnym jego córki. Pedofilami mieli być – zdaniem Kedysa – znany polityk oraz popularny sędzia wsławiony walką z mafią, a zamieszane w proceder są podobno matka dziecka, czyli jego była partnerka życiowa (zdjęcie u góry), oraz jej siostra. Litewski „biznesmen” nagrał zeznania swojej córeczki, szczegółowo opisującej praktyki seksualne, w których miała brać udział, i rozesłał je do polityków i mediów.
Wymiar sprawiedliwości uznał, że na potwierdzenie historii nie ma żadnych dowodów. Zbagatelizowała ją także większość mediów. Afera wybuchła jednak w październiku, gdy w ciągu jednego dnia nieznani sprawcy dokonali egzekucji dwóch z oskarżanych przez Kedysa osób – sędziego (zdjęcia na dole) oraz byłej szwagierki. Zabójstwa dokonano w taki sposób, aby Kedysa wskazać jako sprawcę. Zamachowcy poruszali się kupioną przez niego furgonetką, podrzucili jego broń, pozostawili charakterystyczne dla niego ślady zapachowe. Wysłano także list, w którym ojciec mściciel przyznaje się do popełnienia zabójstw. Co jednak ciekawe, morderstwa dokonano nie z jego pistoletu, a świadkowie, którzy widzieli mężczyzn podróżujących furgonetką, nie rozpoznali go wśród nich. Sam Drasius Kedys zniknął i nikt nie wie nawet, czy nadal żyje. Mniej więcej w tym samym czasie podłożono bombę w biurze rzecznika praw dziecka,
do którego Litwin zwracał się bezskutecznie o pomoc. Jak widać, sprawa jest niezwykle tajemnicza i istnieje wiele teorii na jej temat. W kilku z nich przewija się motyw udziału mafii. Litewskie media ustaliły, że Kedys był winny pieniądze ludziom z półświatka. Sugeruje się więc, że został użyty przez mafię bądź do oskarżenia niewinnych ludzi, którzy mafii zawadzali, bądź ludzi, którzy naprawdę dopuścili się zarzuconych im przestępstw seksualnych, a którzy z innych powodów dla mafii byli niewygodni. Jest jeszcze i inny trop nagłośniony ostatnio przez litewskie media – że cała historia została ukartowana przez siostrę Kedysa, sędzię, która chciała wyrzucić z siodła swojego popularnego i odnoszącego sukcesy kolegę z kowieńskiego sądu. Właśnie tego, którego jej brat pomówił o pedofilię. Sugeruje się także, że zeznania córki Kedysa spreparował jego szwagier, adwokat, który wcześniej... bronił innych pedofilów, doskonale znał zatem tematykę oraz sposób, w jaki zeznają poszkodowane dzieci. Swoją drogą, dziwne jest to, że wykorzystywane seksualnie dziecko znało prawdziwe imiona ustosunkowanych „wujków”, którzy nakłaniali je do erotycznych zabaw. Jakakolwiek jest prawda w całej tej zagmatwanej historii, kreowanie Kedysa na bohatera, dla którego najbardziej poczytny dziennik chciał w Polsce organizować azyl i dla którego przygotowywał już obrońców, wydaje się szokujące! Ta historia byłaby z pewnością interesującą kanwą dla pasjonującego dramatu kryminalno-psychologicznego. I to wszystko. Nie widzę niczego heroicznego i godnego pochwały w samosądzie i w podkładaniu bomb, które przecież mogły przynieść szkodę (i przyniosły!) przypadkowym osobom. Tymczasem w Polsce Kedysa przedstawiono jako bohatera pozytywnej opowieści. Agencja Baltic News nie bez złośliwości pisze, że tylko nad Wisłą jego historia wzbudziła zachwyt elit medialno-politycznych. Na Litwie, owszem, cieszył się on popularnością części znękanych kryzysem prostych ludzi. „Fakt” nie bez oburzenia pisał, że Kedys jest ścigany na Litwie listem gończym: „Litwa tego człowieka chce wsadzić
do więzienia, a on musi być wolny!”. Dziennik domagał się interwencji polskiego rządu (którego przedstawiciele często pojawiają się na jego łamach) oraz zaoferowania Litwinowi azylu w Polsce. Na łamach brukowego „Faktu” posłowie Wassermann (PiS) i Niesiołowski (PO) nie wstydzili się wystąpić z krytyką litewskiego wymiaru sprawiedliwości i z dobrymi radami dla zabójcy. Wassermann sugeruje udanie się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Zabawne jest krytykowanie sąsiedniego kraju przez zawodowych polskich polityków w sytuacji, w której u nas nic nie działa jak należy. Tym bardziej że krytycy są długoletnimi członkami partii sprawujących władzę. Dziennik opublikował także dramatyczny apel matki Kedysa do Polaków z prośbą o udzielenie pomocy synowi. Polskie reakcje na sprawę Kedysa intrygują mnie i z tej przyczyny, że dostrzegam zdumiewającą skłonność do rozgrzeszania przestępców przez te środowiska, które najgłośniej histeryzują nad potrzebą bezwzględnego przestrzegania prawa i krzewienia surowej sprawiedliwości. I które domagają się karania na gardle. „Fakt”, który na pierwszej stronie niejednokrotnie domagał się wieszania, chętnie rozgrzeszył Litwina zabójcę. Prezydent Kaczyński, który zrobił karierę polityczną na zapowiedzi surowego karania przestępców, właśnie uniewinnił sprawców linczu we Włodowie. Gdy kilka lat temu napisałem tekst przeciwko barbarzyństwu, jakim, moim zdaniem, jest sądowne zabijanie ludzi, dostałem list od zwolennika kary śmierci, straszący powieszeniem mnie na latarni. To samo przytrafiło mi się na profilu Nasza-klasa, gdy odmówiłem (z grzecznym, acz stanowczym uzasadnieniem) wpisania się na profil zwolenników kary śmierci. Na owym profilu – zaludnionym przecież przez osoby teoretycznie brzydzące się przestępczością – aż roiło się od pogróżek pod adresem „lewaków i innych zboczeńców”. Jaki stąd wniosek? Kto mówi i myśli jak barbarzyńca, barbarzyństwo prędzej czy później polubi i usprawiedliwi. Dziwny ten kraj. MAREK KRAK
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (4)
Pol skie drogi a wiosnę 1943 roku przeszło 22-milionowa Armia Czerwona przystąpiła do wielkiej kontrofensywy, odnosząc kolejne sukcesy. Pozycja Stalina w obozie aliantów była coraz silniejsza, a jego brytyjscy i amerykańscy partnerzy nie dopuszczali takiej opcji, by casus Polski wpłynął na pogorszenie wzajemnych relacji. W takiej sytuacji radziecki przywódca postanowił zerwać stosunki z nieprzychylnym mu polskim rządem w Londynie. Władzę w przyszłej Polsce miała objąć współpracująca z nim tzw. lewica demokratyczna, którą w okupowanym kraju reprezentowały środowiska związane PPR-em. Przed tym stosunkowo młodym i niedoświadczonym ogniwem politycznym otworzyła się ogromna szansa, a zarazem wielka odpowiedzialność, choć wiadomo było, że „londyńczycy”, którzy zaczęli tracić grunt, zrobią wszystko, by storpedować sowiecką koncepcję. Zaogniło to jeszcze podziały i wzmogło walki wewnętrzne w okupowanym kraju. W tym okresie miało również miejsce wiele tragicznych wydarzeń, na podstawie których wielu dzisiejszych historyków, nie dysponując wiarygodnymi dowodami, próbuje tworzyć rozmaite teorie spiskowe. W dniu 30 czerwca gestapo aresztowało komendanta głównego Armii Krajowej gen. Stefana Grota-Roweckiego. Niemcy, którzy dzięki dobrze rozbudowanej sieci agentury doskonale orientowali się w nastrojach panujących w państwie podziemnym, traktując Grota z należytymi honorami, starali się pozyskać AK do współpracy przeciwko siłom lewicowym. Rowecki odmówił. Ostatecznie został osadzony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, gdzie kilka dni po wybuchu powstania warszawskiego zamordowano go. Jego następcą został związany z endecją gen. Tadeusz Bór-Komorowski, co zaogniło i tak napięte stosunki z lewicą. Kilka dni po aresztowaniu Grota w katastrofie lotniczej nad Gibraltarem zginął premier rządu emigracyjnego gen. Władysław Sikorski, ostatni polityk sprzed II wojny światowej, z którym utożsamiała się większa część polskiego społeczeństwa. Jego śmierć unaoczniła szereg skrywanych, acz nabrzmiałych konfliktów w rządzie emigracyjnym. Ostatecznie osiągnięto pewien konsensus i rozdzielono funkcje premiera i wodza naczelnego – premierem został ludowiec Stanisław Mikołajczyk, umiarkowany zwolennik ocieplenia stosunków z ZSRR, a na wodza wybrano gen. Kazimierza Sosnkowskiego, znanego z niechęci do Rosji. W znacznym stopniu wzrosła też popularność gen. Andersa, który zaczął prowadzić niezależną politykę.
N
Gomułka sięga po władzę – 1956 r.
Czy czarno-biały podział na właściwy polski rząd w Londynie oraz bolszewickie i agenturalne środowiska PPR-u jest w pełni właściwy? Spróbujemy ukazać niezwykłą zawiłość okresu, w którym kształtował się przyszły obraz Polski. Wielki wstrząs spotkał również drugą stronę sceny politycznej. W dniu 14 listopada 1943 r. PPR zaplanowała spotkanie zarządu, jednak w wytypowanym na ten cel mieszkaniu działaczki Stefanii Gruszczyńskiej przy ul. Grottgera 12 w Warszawie gestapo niespodziewanie urządziło tzw. kocioł. W ręce Niemców wpadli Paweł Finder, przywódca partii, oraz Małgorzata Fornalska – osoba odpowiedzialna za kontakty z Moskwą. Oboje po niezwykle brutalnym śledztwie zostali rozstrzelani. Pozostałych uczestników udających się na spotkanie zaniepokoiła czarna limuzyna stojąca w pobliżu posesji. Wokół tego zdarzenia narosło wiele niedomówień i wątpliwości. Pewne podejrzenia padły na Bolesława Bieruta, że niby puścił cynk na gestapo, by pozbyć się Findera i zająć jego miejsce, jednak nigdy mu tego nie udowodniono. Tydzień później przy ul. Wareckiej doszło do kolejnego spotkania pepeerowców w celu wyboru nowego przewodniczącego. Jako pierwszą zgłoszono właśnie kandydaturę Bieruta, jednak towarzysz „Tomasz” otrzymał tylko jeden głos (od Franciszka Jóźwiaka) i ostatecznie przywódcą partii został Władysław Gomułka. Zyskał szerokie poparcie kierownictwa, ale także dozgonną nienawiść Bieruta, który ostatecznie został jego zastępcą. Gomułka, który stanowił przeciwwagę dla zindoktrynowanych towarzyszy przybyłych z Moskwy, był niezwykle popularny w środowisku komunistycznej lewicy – głównie dzięki bardzo
poczytnym publikacjom prasowym wydawanym w „Trybunie Wolności” (biuletyn PPR-u), między innymi dzięki deklaracji programowej partii „O co walczymy”. Główne jej założenia to konsekwentna walka z faszyzmem oraz odbudowa nowej, demokratycznej Polski, opartej na konstytucji marcowej obowiązującej przed zamachem majowym. Wybór Gomułki na przywódcę partii spotkał się z niechęcią Moskwy, gdyż Stalin wybitnie nie lubił polityków w jakimkolwiek stopniu niezależnych. Dodatkowo całą sprawę jątrzył Bierut, który jako agent Iwaniuk nieustannie wysyłał do Moskwy anonimy szkalujące partyjnego kolegę. Gomułka doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich notowań na Kremlu i dlatego postanowił wykorzystać okoliczności, o których zaraz wspomnimy. Ze strony Rosji za kontakty z PPR-em odpowiadał G. Dymitrow, ostatni przywódca zlikwidowanego w 1943 roku Kominternu, którego obowiązki przejęła Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego. Dymitrow kierował w niej Wydziałem Informacji Międzynarodowej. Po aresztowaniu Findera i Fornalskiej, którzy znali szyfry i kody służące do kontaktów radiowych z Dymitrowem, siłą rzeczy musiano wstrzymać wszelką łączność z Moskwą. Na Kreml zaczęły docierać różne sprzeczne informacje, na przykład że PPR została rozbita lub że władzę w niej przejęły tzw. czynniki niepewne. Oczywiście, Stalin nie siedział z założonymi rękami i postanowił uruchomić to, co trzymał w zanadrzu na taką ewentualność.
Zaprosił więc do siebie przedstawicieli Związku Patriotów Polskich i zaproponował im utworzenie jakiejś organizacji, która w przyszłości może być predestynowana do przejęcia władzy w Polsce. Postanowiono utworzyć Polski Komitet Narodowy na czele z Wandą Wasilewską, Alfredem Lampe i Andrzejem Witosem (brat Wincentego). Do 4 stycznia 1944 roku Wasilewska opracowała cały manifest programowy i PKN był już gotowy do oficjalnej proklamacji. Jednak Stalin, na skutek pewnych działań PPR-u, nakazał Wasilewskiej wstrzymanie tej inicjatywy. Wprawdzie w okupowanej Polsce mało kto wiedział co to jest ZPP, jednak organizacja ta, mając poparcie Stalina, musiała stać się poważnym graczem. ZPP, szermując patriotycznymi hasłami, porównywał się do Komitetu Wolnych Francuzów de Gaulle’a (tylko kto tam miał być de Gaulle’em?) i wraz z wyzwalającą Polskę Armią Czerwoną miał zainstalować nową władzę. Przywódcy ZPP chcieli również całkowicie podporządkować sobie tworzoną równolegle w ZSRR polską armię im. Tadeusza Kościuszki. Jednak tutaj napotkali sprzeciw dowódcy wojska – gen. Zygmunta Berlinga – który nie godził się na koncepcje ZPP o utworzeniu z Polski siedemnastej republiki sowieckiej. Próbą skompromitowania Berlinga miała być bitwa pod Lenino, gdzie kościuszkowców wysłano do walki bez należytego wsparcia ogniowego Armii Czerwonej, co w konsekwencji doprowadziło do wielkich strat w szeregach WP i wycofania dywizji z frontu. Za klęskę (która z góry była przewidziana) obwiniano właśnie Berlinga, żądając jego dymisji, jednak ten wybronił się, udowadniając, iż całą tą operacją dowodził gen G. Żukow. Ostatecznie Berling utrzymał pozycję, gdyż tylko on miał pojęcie o dowodzeniu armią, zaś
roszad dokonano w korpusie oficerskim – włącznie z jego zastępcą, którym z nadania ZPP został gen. Karol Świerczewski. Tak więc przyszło Berlingowi przemierzać szlak bojowy aż do Warszawy w otoczeniu wrogich sobie osób. Nie próżnował również Dymitrow, który sam postanowił sprawdzić, co się stało z PPR-em po aresztowaniu Findera. Skierował do Polski niewielki, lecz świetnie wyszkolony i uzbrojony odział partyzancki pod dowództwem Leona Kasmana. Radzieccy partyzanci zainstalowali się na Lubelszczyźnie, nawiązali kontakt z terenowymi placówkami PPR-u i Armii Ludowej, a uzyskane informacje przekazywali Dymitrowowi. Wkrótce jednak popadli w konflikt z dowódcą okręgu lubelskiego AL Mieczysławem Moczarem, który zażądał od Kasmana podporządkowania się AL. Kasman dobrze wiedział, gdzie są jego zwierzchnicy, dlatego ani myślał przejść pod rozkazy Moczara. Sprawa zrobiła się polityczna, a zażegnanie konfliktu odbyło się na linii Warszawa–Moskwa. Ostatecznie Kasman musiał taktycznie współpracować z AL., zaś Moczara przeniesiono do innego okręgu. Wróćmy jednak do Warszawy, gdyż tam na początku 1944 roku miały miejsce niezwykle istotne wydarzenia. Nowy przywódca PPR-u – Władysław Gomułka – zdając sobie sprawę, że nie ma szans na porozumienie z obozem londyńskim (a Armia Czerwona zbliża się do etnicznych granic Polski), postanowił zjednoczyć środowiska lewicowe i wspólnie utworzyć Krajową Radę Narodową jako emanację władzy i namiastkę parlamentu. Oczywiście, jednym z podstawowych filarów KRN-u miał być sojusz z ZSRR, jednak Gomułka dobrze wiedział, że tym silniejsza będzie pozycja przyszłej władzy, im mniej będzie zależna od Moskwy. Dlatego często powtarzał: „Masy winny nas uważać za polską partię, niech nas atakują, jednak jako polskich komunistów, nie zaś obcą agenturę”. W noc sylwestrową z 1943 na 1944 rok w mieszkaniu warszawskiego robotnika Czesława Blicharskiego przy ul Twardej 22 dziewiętnastu przedstawicieli polskich lewicowych ugrupowań politycznych, a także lewicowej inteligencji, zawiązało Krajową Radę Narodową jako namiastkę parlamentu. Zarząd (Prezydium) KRN stworzyli: B. Bierut, Edward Osóbka-Morawski, W. Kowalski oraz gen. Michał Rola-Żymierski. Pierwszą uchwałą KRN-u było scalenie wszystkich podległych jej jednostek bojowych – Gwardii Ludowej, oddziałów Związku Walki Młodych, Milicji Ludowej oraz lewego skrzydła Batalionów Chłopskich i przekształcenie ich w Armię Ludową, której komendantem został charyzmatyczny gen. Rola-Żymierski. O reakcji rządu w Londynie na te wydarzenia, a także o dalszych poczynaniach obozu lewicy napiszemy w kolejnym odcinku. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. Przez długie stulecia średniowiecza duchowne autorytety próbowały wywierać wpływ na seksualizm owieczek. Nic dziwnego, skoro księża wciąż wykrywali liczne przykłady pożycia dla przyjemności, nie zaś prokreacji.
Czechy, Austria) sekta pikardów, zwanych też adamitami. Ich obrzędy kończyły się ogólną kopulacją, a cudzołóstwo i kazirodztwo stanowiły regułę. Członkowie tej grupy wielokrotnie schodzili nago do piwnic
Wojna z seksem Z końcem lata 1332 roku inkwizytor Jan z Makowic z niedowierzaniem wysłuchał kilku kobiet ze świdnickiej wspólnoty beginek („Średniowieczne feministki” –„FiM” 40/2009). Znane dotychczas z poświęcenia swego życia Bogu i życia wedle ustalonych reguł miały w kilku miastach na Śląsku od czasu do czasu współżyć płciowo z potępionymi przez Kościół begardami. Po raz kolejny inkwizytor wpadł w furię, kiedy dowiedział się, że beginki, nawet pod nieobecność mężczyzn, potrafiły doskonale poradzić sobie z zaspokojeniem swych erotycznych pragnień...
Szatańska rozpusta Po tym, jak z diecezji wrocławskiej do Awinionu przymusowo wyjechał biskup Henryk z Wierzbna, z kilku miejsc na Śląsku zaczęły napływać niepokojące wiadomości. Nie da się ukryć, że to jego kilkuletnia nieobecność w dużym stopniu doprowadziła do rozluźnienia stosunków religijnych na Śląsku, a tym samym – do pojawienia się rozmaitych sekt o rewolucyjnych poglądach. Po czterech latach karnego pobytu w Awinionie (1310–1314) biskup wrocławski powrócił do swej diecezji. Nie chcąc ponownie utracić wpływów, zgodnie z „sugestią” papieża Klemensa V, przystąpił do porządkowania najbardziej zaniedbanych sfer. Przede wszystkim należało naprawić wypaczone normy moralne. W tym celu Henryk upoważnił lektorów dominikańskich i franciszkańskich do podjęcia radykalnych działań antyheretyckich. Zakonnicy zgodnie z nakazem biskupa wyszukiwali odszczepieńców w miastach
i na przedmieściach, a po schwytaniu osądzali. Po wykryciu w 1315 roku kacerskiego skupiska w Świdnicy natychmiast aresztowano 20 osób i powołano trybunał inkwizycyjny. W trakcie jednego z wielu przesłuchań (czyt.: tortur) żona nieznanego bliżej Henryka wyznała, że wielokrotnie bywała w pewnej piwnicy, gdzie poddawała się rozmaitym aktom seksualnym i czciła Lucyfera. Do udziału w „szatańskich orgiach” przyznała się również połowica Hertlina z Grodziszcza k. Świdnicy, dodając, że widziała tam syna siostry i syna brata oraz jego stryja. Wiarygodność zeznań uzupełniły słowa poważanego rycerza Zygfryda z Czepielowic k. Brzegu, który oznajmił sędziom: „Żona Hertlina wyznała mi osobiście, że z synem swojego brata i z mężem swojej siostry współżyła”. Wobec chaotycznych wyjaśnień wielu oskarżonych i świadków, trybunał inkwizycyjny miał spory problem z ustaleniem, z jakim rodzajem sekty heretyckiej miał do czynienia. Poza nielicznymi wiadomościami o postponowaniu kultu Najświętszej Marii Panny, podważaniu jej dziewictwa oraz niepokalanego poczęcia zdobyto skąpe informacje o lekceważeniu świąt kościelnych i niewstrzymywaniu się w te dni od pracy. Do tego doszły zeznania o rytualnych orgiach i czczeniu Lucyfera. Prawdopodobnie wspomniany kult diabła nigdy nie miał miejsca w Świdnicy, a jedynie powstał w głowach prowadzących proces na podstawie denuncjacji, strachu, a najpewniej zeznań wydobytych od oskarżonych podczas tortur. Z drugiej strony, rzeczywiście funkcjonowała wówczas w tej części Europy (Węgry,
ara śmierci za życie na „kocią łapę”, publiczna chłosta i zamknięcie w wieży za „skok w bok” – takie wyroki wydawały świeckie sądy za „dawnych, dobrych czasów”, kiedy wszelkie grzechy przeciwko szóstemu przykazaniu traktowano jako poważne przestępstwo. W 1641 roku na wokandę lubelskiego sądu trafiła sprawa Szymona Malarza i Małgorzaty, wdowy po mieszczaninie spod Krakowa, mieszkających od lat bez ślubu. Za dopuszczenie się gorszącego przestępstwa przeciwko świętemu sakramentowi małżeństwa sędziowie orzekli dla nich karę śmierci. Chrześcijańskiej sprawiedliwości stało się zadość – nielegalni kochankowie zostali ścięci przez kata, osierocając ośmioro wspólnych
K
swych domów, uważając je za rajskie świątynie. Następnie modlili się tam i uprawiali seks. Niewykluczone, iż owo seksualne rozpasanie tak wielce oburzyło duchownych, że uznali je za propagowanie kultu Lucyfera. Sędziowie nie okazali litości
dzieci oraz... ośmioro potomstwa Małgorzaty z poprzedniego sakramentalnego związku. Wobec znamienitszych obywateli grzeszących przeciwko szóstemu przykazaniu sąd
i większość oskarżonych kazali spalić na stosie.
Zboczenie z drogi Wykrycie sporej liczby „seksualnych heretyków” w Świdnicy miało przełomowe znaczenie dla utworzenia w 1318 roku inkwizycji papieskiej na terenie całej metropolii gnieźnieńskiej. W pierwszej kolejności postanowiono przyjrzeć się zgromadzeniom beginek, które oficjalnie prowadziły działalność dobroczynną, lecz z powodu coraz częstszych odstępstw od ustalonych dogmatów od drugiej połowy XIII stulecia zaczęły budzić spore zastrzeżenia w Stolicy Apostolskiej. Pierwsze oficjalne podejrzenia o herezję duchowni wyrazili na drugim soborze lyońskim (1274). Co prawda wspomniano tam zaledwie o pozorach życia w cnocie i niemoralności seksualnej beginek oraz męskiego zgromadzenia begardów, ale z powodu braku pewnych dowodów sprawę postanowiono odłożyć bez rozstrzygnięcia na kilka kolejnych dekad. Pierwszą beginką skazaną na śmierć była Małgorzata Pore` te. Francuska mistyczka w jednym ze swych utworów opisała rodzaj miłosno-religijnej ekstazy podczas złączenia ludzkiej duszy z Bogiem. Podobne wypowiedzi musiały budzić niesmaczne skojarzenia. Zwłaszcza że dodała: Miłość, o której mówimy, jest jednością kochanków, to ogień wzniecony, który płonie i nie gaśnie. Doprowadzona i przesłuchana przez inkwizytora wiosną 1310 roku usłyszała, że zostanie spalona wraz ze swym dziełem na jednym z placów Paryża. Nic dziwnego, że niebawem na Śląsku rozpoczęła się akcja bacznej obserwacji funkcjonowania domów beginek uznawanych do niedawna za wzór do naśladowania. Po powołaniu na urząd śląskiego inkwizytora Jana z Makowic przez 2 lata gromadzono rozmaite dowody. Po tym czasie inkwizytor postanowił dokonać
z zapaloną świecą w czasie kazania oraz rozdawanie ubogim jałmużny po każdej mszy. Poza tym przez kolejne 12 tygodni miał siedzieć w wieży, złożyć ofiarę dwóch kamieni wosku
Nie cudzołóż! w Lublinie okazywał jednak daleko większą pobłażliwość. Cechmistrz cechu szewskiego Stefan Czapliński, oskarżony w 1704 roku o zdradzanie żony ze służącą, został skazany jedynie na leżenie we włosiennicy krzyżem w niedziele i święta podczas mszy w kolegiacie przez 12 tygodni, stanie nieruchomo
dla kościoła oraz wypłacić alimenty w wysokości 100 zł na utrzymanie dziecka mającego się narodzić z tego związku. Z surowością cudzołóstwo karano również w Urzędowie. Kiedy w 1780 roku oskarżono wdowca Tomasza Gajewskiego oraz mężatkę Katarzynę Kamykową o utrzymywanie
15
aresztowań. W dniach 7–12 września 1332 roku przesłuchano kilkanaście beginek ze Świdnicy. Większość zeznań oskarżonych bardzo szybko potwierdziła podejrzenia śląskiego inkwizytora, że pod pozorem pobożnego zgrupowania działa sekta o „wynaturzeniach seksualnych”. Przesłuchiwana Adelajda powiedziała: „Między begardami i kobietami noszącymi wizerunki największej świętości i najszlachetniejszego ubóstwa dochodziło do zbliżeń, jakby byli całą generacją sodomitów i plugawych grzeszników”. Potwierdzeniem powyższych zeznań były spisane słowa siostry Małgorzaty: „Pytana o zeznania Adelajdy na temat sprośności i sodomii, które u nich występowały, stwierdziła, że podejrzała kiedyś pocałunki ich i begardów, nieprzyzwoite dotknięcia i spotkania w ciemności, kiedy leżała w łóżku, udając chorobę oczu”. Do intymnych zbliżeń dochodziło często, albowiem begardzi, tak jak i część beginek, żyli w przekonaniu, że uprawiania miłości fizycznej nie należy potępiać, ponieważ potrzeby seksualne wynikają z prawa natury. Rewolucyjne jak na owe czasy poglądy doprowadziły do prześladowania wielu członków tych zgromadzeń. W toku dalszego przesłuchania wspomniana Adelajda nie omieszkała dodać, jak siostry zaspokajały swe seksualne potrzeby podczas nieobecności begardów: „Opowiedziała, jako rzecz pewną, ponieważ usłyszała to od tej, której to się przytrafiło, że wykorzystywały się wzajemnie i dotykały bezwstydnie w pośladki i językami swoimi w usta dla rozkoszy”. Powyższe wyznania w zupełności wystarczyły do ogłoszenia surowych wyroków: od spalenia na stosie najstarszych sióstr, poprzez dożywotnie więzienie, aż po chłostę i wygnanie z kraju najmłodszych adeptek. Sprawę wynaturzeń seksualnych w Świdnicy szybko wyciszono. Dlaczego? Cóż, w końcu ogromny udział w sprowadzeniu tam żeńskiego zgromadzenia miała Jadwiga, małżonka króla polskiego Władysława Łokietka. SZYMON WRZESIŃSKI Autor książki „Inkwizycja na ziemiach polskich”, Zakrzewo 2009
grzesznych stosunków, urzędowscy sędziowie skazali Gajewskiego na jeden dzień wieży i karę pieniężną, a Kamykową na 50 rózg. Co ciekawe, przy okazji karę jednego dnia wieży zasądzono również mężowi Kamykowej. Za nietrzymanie żony w „dobrym rygorze”. W 1785 roku do sądu w Urzędowie wpłynęła sprawa przeciwko nobliwej wdowie Urszuli Grabowskiej o „występek cielesności”, którego dopuściła się ze znacznie od niej młodszym Janem Bogusławskim. Orzeczono publiczne wymierzenie jej 150 rózg oraz spędzenie trzech dni w wieży. Młodzieńca natomiast skazano na zamknięcie w wieży do czasu uiszczenia 15 grzywien na budowę kościoła oraz 7 grzywien na rzecz sądu. AK
16
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
ZE ŚWIATA
Maszyna prokreacyjna rytyjka Sara Foss ma jasno sprecyzowany cel życiowy: urodzić jak najwięcej dzieci. Zapowiada, że będzie kontynuować działalność rozrodczą przynajmniej do czasu, aż powije bliźniaki. Albo trojaczki.
B
Nieprzerwane kopulacje i regularne, coroczne ciąże to naczelna aktywność życiowa brytyjskiej samicy. Bardzo to sobie chwali: „To fantastyczne. Kocham mieć dzieci. To najwspanialsza rzecz na świecie. Jak dotąd, zrealizowała swe plany 14 razy. Pierwszy raz zaciążyła w wieku lat 16 i trauma porodowa skłoniła ją do ślubowania: nigdy więcej dzieci. Lecz pożądanie bliźniaków kazało jej zmienić zdanie. Producentem wszystkich dzieci jest stały konkubent Sary, 40-letni Stephen Smith. W chwilach wolnych od kopulacji pracuje jako budowniczy łodzi. Działalność ta nie wystarcza na utrzymanie powiększającej się co rok rodzinki, przeto podatnicy muszą łożyć na nią rocznie 50 tys. funtów, co nie wszyscy przyjmują z entuzjazmem. Oporządzenie takiego stada to działalność na skalę przemysłową. Tygodniowo ekspansywna familia zostawia w sklepach
spożywczych 600 funtów, wymieniając je na 32 bochenki chleba, 30 kg ziemniaków, 126 litrów mleka, 36 rolek papieru toaletowego, 3 skrzynki proszku do prania i 8 skrzynek płatków śniadaniowych. Panna Foss zakończyła właśnie akcję nabywania prezentów świątecznych, na które podatnicy wyłożyli 5 tys. funtów. „Spędziliśmy w sklepach długie godziny. Stephen jeździł do domu odstawić kupione prezenty i wracał po nowe, ja dostałam odcisków” – śmieje się wieloródka. Foss zaczyna dzień roboczy o 4 rano, po oporządzeniu przychówku sprząta i zmywa przez dwie godziny. Rodzina gnieździ się w małym mieszkaniu z opieki społecznej, w którym meble (na kółkach) wytacza się, by rozłożyć prycze do spania. Brytyjczycy mają nadzieję, że Sara dorobi się wkrótce upragnionych bliźniąt i wydatki przestaną rosnąć. CS
Antykoncepcja ratuje Ziemię rezerwatywy zneutralizują efekt cieplarniany, który niszczy naszą planetę. Brzmi to jak brednia, ale ma oparcie w najnowszym studium badawczym London School of Economics.
P
Każde 7 dolarów zainwestowane w planowanie rodziny, a więc zakup kondomów i tabletek antykoncepcyjnych, w ciągu najbliższych czterech dekad zredukuje emisję dwutlenku węgla do atmosfery o ponad tonę. Aby uzyskać ten sam rezultat za pomocą technologii niskowęglowych, należałoby wydać co najmniej 32 dolary. Środki antykoncepcyjne zmniejszą emisję dwutlenku węgla o 34 gigatony (gigatona – miliard ton). To ilość sześciokrotnie przewyższająca roczną
emisję USA i sześćdziesięciokrotnie emisję Wielkiej Brytanii. O wiele taniej uratujemy Ziemię, kupując kondomy, niż wydając pieniądze na wiatraki, baterie słoneczne oraz inne alternatywne źródła energii. Raport ONZ-owskiej agendy Population Fund stwierdza bezpośredni wpływ wolniejszego wzrostu populacji na niższą emisję gazów cieplarnianych. Źródła ONZ szacują, że 40 proc. wszystkich ciąż na świecie to ciąże niechciane. JF
My zjemy czy nas zjedzą? Podróże do odległych krajów to wzrost potencjalnych zagrożeń. Pomińmy tu ewentualne akty terroryzmu, skupmy się na faunie. Nieoczekiwane spotkanie z niektórymi jej przedstawicielami może dramatycznie zepsuć wakacje. Albo i skrócić życie... Warto być świadomym, gdzie można stać się czyimś obiadem. Większość przewodników na afrykańskich safari jest zdania, że najgroźniejszym zwierzęciem, z jakim można mieć do czynienia, jest bawół. Prędko wpada w furię, z głupia frant szarżuje. Inni eksperci stawiają na nocne spotkanie w wodzie z hipopotamem. Tanzański przewodnik George Mavroudis twierdzi, że należy się mieć na baczności przede wszystkim przed lwami, które mogą sobie urozmaicić dietę ludziną. Brytyjska przyrodniczka Debbie Martyr ma stracha głównie przed tygrysami na Sumatrze. Znawcy fauny Ameryki Północnej radzą, by nie lekceważyć niedźwiedzi. Dokumentalny film Wernera
Herzoga „Grizzly Man” o śmierci Timothy’ego Treadwella żyjącego z alaskańskimi niedźwiedziami pokazuje, jak pozornie oswojony i przyjazny miś w mgnieniu oka przeistacza się w bestię. Narastają także – zwłaszcza w Kalifornii i Kolorado – ataki panter, zwanych górskimi lwami. Koty rzucają się na dzieci zostające w tyle na szlaku lub skaczą na rowerzystów górskich, biorąc ich chyba omyłkowo za jelenie. Krokodyle i aligatory – kolejny wakacyjny koszmar. Na Florydzie żyje ich milion i kąpiel w zbiorniku słodkowodnym należy uznać za próbę samobójczą. Jeszcze gorsze od nich są krokodyle słonowodne z Australii. Najgorszą sławą cieszą się rekiny. Po filmie Spielberga „Szczęki” miliony ludzi przez lata z duszą na ramieniu kąpały się
d czego zależy sukces restauracji? Od kuchni przede wszystkim, lecz to tylko część odpowiedzi. Prócz zachęcających podniet smakowych, ambitna restauracja musi oddziaływać i na inne zmysły. Oto jak robią to w Ameryce. W Supper Club w San Francisco obiad to nie tylko coś dla żołądka. Jest też zaprogramowany jako uczta dla zmysłów. Wszystko się może zdarzyć i co wieczór zdarza się co innego. Jednego dnia obiad podaje się gościom do łóżka, innym razem spożywają go w scenerii białej hali fabrycznej. Między daniami oferowane są masaże, pokazy mody lub występy wodnego baletu. Pomysł jedzenia po ciemku narodził się w Niemczech i Szwajcarii w latach 90., ale koncept ten rozwinęła twórczo restauracja Opaque z Los Angeles: kilkudaniowy obiad podają niewidomi kelnerzy, w sali jest kompletnie ciemno przez kilka godzin konsumpcji. Konsumenci mówią o „doświadczeniu otwierającym umysł”. W rustykalnych pejzażach rolniczego stanu Wisconsin skandynawska restauracja Al Johnson Swedish Restaurant serwuje regionalne dania, ale największą jej atrakcją są... owce pasące się na pokrytym trawą
O
w morzach tropikalnych. Lecz tutaj strach ma wielkie oczy: wedle rejestru prowadzonego przez Florida Museum of Natural History, od roku 1580 do dziś zdarzał się przeciętnie jeden śmiertelny atak rocznie – w sumie naliczono ich ok. 470. Na plaży o wiele łatwiej zginąć od błyskawicy, spadającego kokosa lub udaru słonecznego niż z powodu szczęk rekina. JOHN FREEMAN
dachu sąsiadującego z jadłodajnią budynku. Ten widok zapewnia swoim gościom od 60 lat istnienia. Skutecznym trickiem zwabiającym klientelę jest tajemniczość. Lokale nie są reklamowane, przeciwnie – ich adresy podaje się z ust do ust w tajemnicy. Bez dokładnych instrukcji knajpę nie sposób znaleźć. Gdy gość przekroczy jej progi, czuje się usatysfakcjonowany, zanim weźmie cokolwiek do ust, bo ma poczucie dopuszczenia do elitarnej tajemnicy. Tego typu ukryte bary i kluby najczęściej można znaleźć w Nowym Jorku i w Los Angeles. Czasem wykidajło wpuszcza po usłyszeniu tajnego hasła lub trzeba zrobić to, co każe odźwierny. Jeden skacze na jednej nodze, inny musi zapiać, jeszcze innemu poleca się odtańczyć indiański taniec. Oglądanie takich oraz innych popisów na ekranie jest dodatkową atrakcją dla gości siedzących wewnątrz. Czasem droga do lokalu prowadzi przez budzące strach piwnice i lochy. Wreszcie jest: feudalny pałac w stylu japońskim, Ninja New York, którego wystrój kosztował 3,5 mln dolarów. Obiad podają wojownicy ninja, którzy podczas konsumpcji dają pokaz umiejętności militarnych. PZ
Zmysłowa wyżerka
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Światowa religia Zlepek narodowości, kultur, religii spajanych dążeniem do sukcesu i konsumpcyjnego dostatku – oto wizytówka społeczności wielkiej metropolii USA. W tyglu amerykańskości imigranci najłatwiej przyswajają sobie typowo amerykański stosunek do sfery materialnej. Kultura, tradycje – te o wiele trudniej poddają się przeszczepom na nowy grunt. Religia – prawie nigdy. Polak – poza sporadycznymi wyjątkami – nie zacznie chodzić do któregoś z kościołów protestanckich, Hindus nie przejdzie na katolicyzm, a Arab nie zostanie zielonoświątkowcem. Ponieważ jednak centralnym punktem każdej religii jest pojęcie boga, pokusy unifikacyjne same się narzucają. Najpoważniejszą próbą przełamania religijnej wieży Babel jest unikalny twór o nazwie Baha’i. Choć Los Angeles to miasto bardzo egzotyczne, a Nowy Jork ma wielką fantazję, jedyna północnoamerykańska świątynia Baha’i – jedna z siedmiu na świecie – mieści się w Wilmette, na eleganckich północnych peryferiach Chicago. Obiekt jest imponujący: ażurowa kopuła wysokości 42 metrów z dala przypomina katedrę św. Piotra; z bliska budowla przywodzi na myśl meczet. Francusko-kanadyjski architekt Louis Bourgeois pracował nad projektem 8 lat, budowa trwała ponad 30, a ukończono ją w roku 1953. Świątynia nie jest ozdobiona żadnymi symbolami religijnymi, prowadzi do niej 8 bram, a wnętrze jest wielką, ascetycznie urządzoną salą. Brakuje ołtarza i rekwizytów religijnych. To dlatego, że
religia Baha’i nie przewiduje odprawiania mszy – nie ma w ogóle żadnego kleru ani rytuałów. Codziennie odbywają się krótkie modlitwy. Wyznawcy – jest ich podobno 5 mln na całym świecie – określają się jako głosiciele „religii jedności”. Jej twórcą był bogaty szlachcic Mirza Husayn-Ali, który przyjął imię Baha’u’lla’h („chwała boża”) Urodzony w Persji w roku 1817, prześladowany przez przywódców islamu za głoszenie swych poglądów religijnych, tułał się od Bagdadu przez
Konstantynopol i Adrianopol, by skonać w więzieniu w Akce w Ziemi Świętej w roku 1892. Jego „biblia” przechowywana jest w archiwum przy centralnej świątyni Bab na górze Karmel w Hajfie. „Ziemia jest jednym krajem, a ludzkość to jej obywatele. Nie jest godnym chwały człowiek, który kocha tylko swój kraj, ale ten, który kocha cały rodzaj ludzki” – oto
kluczowe przesłanie Baha’u’lla’ha. Wyznawcy wierzą, że prawda religijna nie jest absolutna, ale relatywna; boskie objawienie stanowi stopniowy proces, postępujący stosownie do zdolności ludzkiego pojmowania. Bahaici nikogo i niczego nie odrzucają: wedle ich interpretacji, prorokami są nie tylko znani światu zachodniemu Abraham, Mojżesz, Chrystus i Mahomet, ale także Kriszna, Zoroaster i Budda. Baha’u’lla’h ma być prorokiem ostatnim. Wyznawcy religii „wyższego stopnia” są przeświadczeni, że Bóg jest jeden, istnieje tylko jedna religia, a zjednoczenie świata – religijne, społeczne, administracyjne i ekonomiczne – jest wolą bożą. Mają wykraczające poza religię pryncypia wiary: wszelkie uprzedzenia muszą zostać wyeliminowane, obowiązuje równość mężczyzn i kobiet, między religią a nauką panuje harmonia, pokoju powinien strzec jeden światowy rząd, problemy gospodarcze można rozwiązać metodami duchowymi, wszystkim przysługuje uniwersalne prawo do edukacji. Bahaici wierzą w niebo i piekło, lecz tylko w kategoriach alegorycznych. Sprawami Kościoła administruje ponad 700 prominentów wiary z 60 krajów. Można zauważyć, że na tle innych religii, z których większość nie jest wolna od elementów jątrzących i konfrontacyjnych, często kształtujących tożsamość wyznaniową, bahaizm przedstawia się pokojowo, pojednawczo i racjonalnie. Pobieżna lustracja religijnych treści nie ujawnia jakichś uderzających kretynizmów, w które obfituje wiele innych wyznań. Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że cel tej religii – unifikacja świata na gruncie powszechnego dobra i rozumu – jest przedsięwzięciem utopijnym i niesłychanie odległym. PIOTR ZAWODNY
17
Kardynał rasista rancis George do swej kolekcji tytułów kościelnych (kardynał, arcybiskup Chicago itd.) może dopisać kolejny, otrzymany od osób świeckich: oskarżony przed okręgowym sądem federalnym w stanie Illinois.
F
Księciu Kościoła, jego chicagowskiej archidiecezji oraz emerytowanemu biskupowi Raymondowi Goedertowi 41 mężczyzn i 8 kobiet zarzuca dyskryminację rasową, złamanie kontraktu, fałszerstwo, udział w spisku, wyłudzenia i wywołanie rozstroju nerwowego. Konkretnie chodzi o to, że kardynał i jego ferajna dyskryminowali Murzynów – ofiary przestępstw seksualnych księży. Zmuszali ich
do milczenia i oferowali dużo niższe odszkodowania niż białym. W akcie oskarżenia czytamy m.in.: „Oskarżeni działali z premedytacją, by uciszyć głosy czarnych oraz innych ofiar zaliczanych do mniejszości etnicznych, rozsiewali fałszywe informacje, by nie dopuścić do ujawnienia rasizmu i dyskryminacji”. Ofiary domagają się 98 milinoów dolarów odszkodowania. CS
Fotoamator na wylocie Z
amiłowanie do fotografii to niebezpieczne hobby ludzi Kościoła – grozi ruiną kariery.
Jeszcze nie skazano kanadyjskiego biskupa, który podczas podróży do Azji strzelał fotki gołym chłopcom (niektórych ubierał w sam różaniec), a już ziemia pali się pod ks. Markiem Gruberem, znanym kapłanem i prestiżowym profesorem antropologii na amerykańskim katolickim St. Vincent College w Latrobe. Na komputerze duchownego wykryto zdjęcia nagich młodzieńców. Policja po wstępnym śledztwie oświadczyła, że nie ma
dowodów na ich nieletniość i sprawę umorzyła. Ale przeor Nowicki z klasztoru, w którym Gruber jest mnichem benedyktyńskim, oraz dyrekcja szkoły zawiesili profesora w czynnościach i zabronili wstępu na teren szkoły. Do Watykanu wysłano zapytanie, co dalej czynić. Gruber, znany ze swej doktrynalnej ortodoksji, nie przyznaje się do winy i ostrzega, że nie chciałby być zmuszony do podania zakonu i college’u do sądu za oszczerstwo. TN
Nikodem Dyzma wiary W drugiej połowie grudnia telewizje Stanów oraz inne emitery niusowych widowisk opłakiwały zgon Orala Robertsa. Założył swój biznes wyznaniowy, gdy miał 17 lat, korzystając z tego, że nie wykorkował na gruźlicę. Ręka boska! – oświadczył, a wszyscy mu z powagą przytaknęli. Nie można nieboszczykowi odmówić instynktu biznesowego. Załapał, że na cudach można daleko zajechać, więc jął w tym robić. Założył Oral Roberts Evangelistic Association w Tulsie, na prerii Oklahomy, i rozpoczął krucjaty po kraju. Potem po świecie, bo lud pobożny cudów jest złakniony. Ściągał chorych i umierających, „którzy doznawali uleczenia” (tak stoi w jego biografii). „W ciągu lat odbył ponad 300 krucjat przez 6 kontynentów, położył swe ręce na głowach około 2 mln ludzi”. Rozkręcił telewizyjny show Oral Roberts Presents. Wielebny Oral spowodował, że zielonoświątkowcy wydźwignęli się z prowincji. Doił z wiernych szalony szmal: jedno słowo, jeden ruch ręki i płynęły tony czeków. Budował sobie pomnik. Najpierw był Oral Roberts University. Mało. W roku 1977 Roberts oznajmił wyznawcom, że objawił mu się Jezus wzrostu... 300 metrów. „Buduj City of Faith, Miasto Wiary!” – zadysponował. To miało być medyczne
centrum badawcze, ale nie takie zwykłe. Miało „uzdrawiać siłą modlitwy i medycyny”. Wierni zapłacili. Bogu, zwłaszcza tak rosłemu, nie można się sprzeciwiać. Rok 1986. Roberts anonsuje: „Bóg wezwie mnie do domu, jeśli nie zbierzecie do stycznia 8 melonów. Nie mogę jeszcze umierać, więc się postarajcie. Forsy potrzebuję na wysłanie w świat »misjonarzy medycznych«”. Oral zamknął się w wieży, którą sobie pobudował na gruntach uniwersyteckich, i czekał. Pieniądze albo śmierć. Wierni nie zawiedli: 9,1 mln dolarów! Po kilku latach coś się „Jezusowi” musiało odniewidzieć, bo centrum medyczne padło i nawet cuda nie pomogły. Napisał ponad 130 książek. Przy takim tytanie wysiada ze zdolnościami Stalin, Ceausescu i Kim Ir Sen. Niestety, progenitura nie odziedziczyła ręki Orala do interesów. Działalnością imperium zaczął zawiadywać syn Robert, ale doniesiono, że robi finansowe przewałki, wydając pieniądze wiernych na bajeczne zbytki swoje i rodziny. Oral musiał przyczłapać z emerytury i przejąć koło sterowe. W większości światłych krajów już za młodu Roberts wylądowałby w kiciu za szwindle. Ale nie w Ameryce – tutaj spikerzy ze smutnymi minami obwieszczają zgon jednego z luminarzy religii. TN
Śledził policję rchidiecezja w australijskim Melbourne bardzo stara się wykazać aktywność w zwalczaniu przestępstw seksualnych swych podwładnych. Utworzono nawet specjalne stanowisko głównego śledczego, które objął Peter O’Callahan...
A
Miał w swej działalności współpracować z policją, a skończyło się tak, że policja wpadła w furię: wyszło na jaw, że kościelny śledczy ostrzega księży – sprawców przestępstw, że policja ma ich na oku, dzięki czemu mają czas na zatarcie śladów i przygotowanie się na indagacje. O’Callahan broni się, wyrażając zdziwienie: jego zdaniem, ksiądz ma „naturalne prawo do sprawiedliwości” (to zapewne pochodna kościelnego prawa naturalnego), czyli do tego, by być poinformowanym,
że gliny interesują się jego poczynaniami pozamszalnymi. Gdyby nawet policjanci kazali mi trzymać język za zębami, tobym tego nie zrobił – ogłasza śledczy. Punkt widzenia O’Callahana nie jest – zdaje się – odosobniony, bo arcybiskup Melbourne Dennis Hart zapewnił, że „zawsze wierzył, iż policja pomaga kościelnemu śledczemu”. W sierpniu Hart odrzucił wezwania, by archidiecezja przeanalizowała ponad 450 przypadków przestępstw seksualnych księży. JF
18
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Spór o krzyż to spór o prawdę Jako osoba wierząca, wolna chrześcijanka niespętana dogmatycznym myśleniem, pragnę zabrać głos w toczącej się obecnie dyskusji na temat krzyża i nie tylko. W pełni popieram decyzję Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zabraniającą umieszczania krucyfiksu we włoskich szkołach publicznych. Uważam, że krzyż ukazujący męczeńską śmierć Jezusa, epatujący zgrozą i makabrą, nigdzie nie powinien być wieszany, gdyż jest to urąganie świętości. Normalnie wrażliwy człowiek na widok tak okrutnej męki, cierpienia i poniżenia wzdraga się, zwłaszcza gdy dotyczy to jego ukochanego Boga. Nie chce wciąż oglądać zamordowanego na krzyżu Jezusa, zwłaszcza gdy wie, że On zmartwychwstał. Dla mnie kult krzyża ma w sobie coś chorego. Czemu i komu ma służyć taka „pamiątka”? Jeśli Kościół w ten sposób chce poruszać serca ludzi, to wybrał najgorszy sposób. Myślę jednak, że chodzi tu o coś innego – o wyzwalanie w ludziach poczucia ich grzeszności i winy, bo tylko nad takimi łatwo panować. Pamiętajmy jednak, że to kasta kapłańska tę straszną zbrodnię ukrzyżowania uknuła, a ciemny lud był tylko narzędziem. Czyż zdrowo myślącego człowieka nie powinno zastanawiać to, że Jezus, Syn Boży, który po trzech dniach zmartwychwstał, przez dalsze 2000 lat wisi przykuty i że do takiego właśnie ukrzyżowanego, a nie zmartwychwstałego, każą się ludziom modlić? Więcej – im, grzesznikom, pozwala się nad Nim – nad największą mocą i wspaniałością – litować i użalać.
Czyż nie jest również zadziwiające to, że Ten, który był uosobieniem najwyższego zwycięstwa nad cierpieniem i śmiercią, w Kościele katolickim czczony jest jako ten biedny, sponiewierany, upokorzony, bezbronny i bezradny, nagi, martwy i niemy, czyli taki, który już nic nie znaczy i nic nie ma do powiedzenia? Czy taki obraz Jezusa utrwalany przez krucyfiks w ludzkiej świadomości i podświadomości rzeczywiście może podobać się Bogu, Jego Ojcu, albo Jemu samemu? Czy On tego naprawdę chce? Myślę, że taki obraz Jezusa podoba się jedynie siłom ciemności, bo to one zainteresowane są uwiecznieniem Jego rzekomej klęski, a swojego zwycięstwa, i to one – tak jak dawniej – zgotowały Mu krzyż. Dziś zaś walczą o krucyfiks. Po co? Aby u jednych wyzwalać religijny fanatyzm, a u drugich – zobojętnienie. Dlatego uważam, że krucyfiks wcale nie jest symbolem chrześcijańskim. Przeciwnie, jest symbolem antychrześcijańskim, symbolem sił demonicznych, które wiele, również w katolickiej religii, mają do powiedzenia. Czy naprawdę nikt z kościelnych ludzi nie jest już w stanie usłyszeć tego chichotu sił ciemności, że tak udała się im ta sztuczka? Nie słyszy. Bo na tym właśnie polega misterium uwodzenia. Tę samą sztuczkę uczyniła ciemność 2000 lat temu wobec ówczesnej kasty kapłańskiej, która – nie rozpoznawszy Jezusa jako największego proroka i Bożego Syna – postanowiła
go zabić, gdyż nie odpowiadał On jej wyobrażeniom i był niewygodny dla jej panowania. Ukrzyżowała Go więc, jak zwykle – cudzymi rękoma. Sami kapłani najpierw złożyli Go w ofierze, jak to mieli w zwyczaju czynić ze zwierzętami, a potem ich następcy – aby tę swoją straszliwą zbrodnię zakryć i odwrócić od niej uwagę – okrzyknęli Jezusa niewinnym ofiarnym Barankiem, nakazując Jego mękę i śmierć czcić po wsze czasy. Czy może istnieć większa niż ta szatańska przewrotność? Dla prawdziwych chrześcijan krzyż z wiszącym Jezusem jest zgorszeniem i urągowiskiem, tak jak czczenie ofiarnego Baranka. Bo Jezus wcale nie przyszedł na ziemię, aby umrzeć na krzyżu. On przyszedł po to, aby uczyć ludzi miłości, ofiarnej miłości, która miała być dla nich prostym wyzwoleniem i najkrótszą drogą do zbudowania Królestwa Pokoju na ziemi. Jezus zgodził się na Swoją śmierć, przyjął ją jako ofiarę z miłości do ludzi, ale to nie męka i śmierć miała być jego misją i przeznaczeniem. Tak oto ciemność przestawia akcenty, zmienia znaczenia, odwraca uwagę od istoty rzeczy i zawsze jakiś pretekst lub pozór dobra kładzie na wierzch, dla zmylenia, a w gruncie rzeczy przestawia zwrotnicę na ślepe, boczne tory. I wszystko czyni po to, aby Dzieło Zbawienia, jeśli już nie może go znieść, przynajmniej opóźnić i osłabić. Tak było dawniej i tak jest obecnie. Uważam, że toczący się dzisiaj spór o krzyż to nie tylko spór o uniezależnienie się od tego, co kościelne i religijne, ale przede wszystkim wielki spór o Prawdę. Po jednej stronie stoją w nim zwolennicy „Goliata”, czyli Kościoła – instytucji dumnej ze
swojej misji, swojej „duchowej tężyzny”, wciąż szczycącej się swoimi tradycjami i tzw. chrześcijańskimi wartościami. Od zamierzchłych czasów Kościół stoi na świeczniku i pilnuje swojego znaczenia, z którym najwięcej wspólnego ma posiadanie zarówno wszelkich racji i nieomylności, jak i dóbr zewnętrznych, materialnych. Po drugiej stronie tego sporu stoją ci wszyscy, którzy dość jasno zdają sobie już sprawę ze słabych jego punktów, a w szczególności obłudy i bigoterii, i nie pozwalają się już dłużej uwodzić. Czują się wolni, suwerenni i bronią własnych praw i własnej przestrzeni. Wielu z nich znajduje już Boga nie na zewnętrznych ołtarzach, gdzie Go wcale nie ma, lecz w sobie, w sednie swojej duszy. Stąd ich odwaga i siła. Zaczynają również odróżniać prawdziwą duchowość od zrutynizowanej i zrytualizowanej religijności. Nie potrzebują już żadnych ekscelencji, wstawienników, pośredników, zewnętrznych podpórek i symboli wiary. Choć jest ich jeszcze niezbyt wielu, ich szeregi rosną. W skatolicyzowanym kraju, gdzie czci się nade wszystko „świętą wiarę ojców i dziadów”, nie mają lekkiego życia. Traktowani przez świętoszków z pogardą niczym szatańskie pomioty, nie mogą przebić się ze swoją prawdą, bo niemal cała publiczna przestrzeń zagarnięta jest przez ludzi Kościoła. Oponenci, choć nie są już dziś paleni na stosach, nadal skazywani są na śmierć cywilną. Tacy ludzie – można ich nazwać rewolucjonistami ducha – przychodzą na świat we wszystkich czasach i przyczyniają się do tego, aby boska prawda, tłamszona i duszona przez ciemność,
wciąż rosła. Dziś również wychodzi ona na jaw – ku niezadowoleniu zarówno tych, co stoją w hierarchii wysoko, jak i nisko. Dla nich będzie zapewne obrazoburcze stwierdzenie, że to właśnie Kościół najbardziej hamuje duchowy postęp ludzkości, ponieważ to on ma z tego największą korzyść. W jaki sposób zniewala on i trzyma ludzi w duchowym letargu, utrudniając działanie Chrystusa na ziemi, to już odrębny temat. Każdy zresztą sam może się o tym przekonać, odkryć i otworzyć (jak niegdyś ja, była katoliczka) ze zdumienia oczy, jeśli weźmie do ręki i do serca „Dziesięć Przykazań” i „Kazanie na Górze” Jezusa, jeśli wnikliwie porówna z nimi prawdziwą historię Kościoła jako instytucji oraz realnie spojrzy na dzisiejszy świat, noszący widzialne owoce jego długotrwałego duchowego przewodnictwa. Sam wówczas będzie wiedział niezbicie, czy katolicyzm jest chrześcijańską religią, czy nią nie jest, kto nią władał i włada, i jakimi czyni to metodami. Ale wracając do tematu krzyża. Pierwsi chrześcijanie, choć żyli niedługo po śmierci Jezusa, nie mieli upodobania w krucyfiksie. Znali i cenili prosty, drewniany krzyż, ale nie modlili się do niego, gdyż nosili w sercu żywego, zmartwychwstałego Jezusa. To Kościół katolicki wymyślił krucyfiks, tak jak i dziesiątki innych zewnętrznych znaków i symboli, często przejętych z pogaństwa. I to sam Kościół – nie Bóg – nadawał tym symbolom znaczenia i nakazywał cześć; to on tym krzyżem przez całe wieki się posługiwał, używał go i nadal używa jako oręża w walce, rzekomo dla Chrystusa i w Jego obronie, ale tak naprawdę dla swoich własnych celów – zawładnięcia, zawłaszczenia. I to on sam ten krzyż, wlokąc po różnych krwawych i politycznych polach bitew, sponiewierał i zhańbił, a nie ci, którzy tego krzyża nie chcą. Joanna Jesion
Zagadka biskupa – rozwiązanie Jesteście niesamowici! Tak najkrócej można określić to, co stało się po opublikowaniu w świątecznym numerze „FiM” zagadki, którą nawet matematycy zajmujący się analizą logiczną uznają za piekielnie trudną. Tymczasem pierwsze rozwiązania zaczęliśmy dostawać już w kilka godzin po dotarciu naszej gazety do kiosków. W sumie przyszło ich kilka setek. Ponad połowa poprawnych. Ci, którzy się mylili, popełniali w zasadzie ten sam błąd: nie doczytali, że jedno pytanie można zadać tylko jednej zakonnicy, a nie wszystkim. Nic to... za rok następna zagadka. A tymczasem rozwiązanie bieżącej. Przytaczamy e-mail A n d r z e j a G o r n i e w i c z a z Warszawy, który świetnej odpowiedzi udzielił jako pierwszy: „Pytam środkową zakonnicę: czy gdyby była siostrą z lewej strony, to powiedziałaby o tej z prawej, że ślubowała »zabawę« z nożem? Na TAK biorę tę z lewej, na NIE tę z prawej, ponieważ tak prawdomówna, jak i kłamiące odpowiedzą tak samo. Wykorzystałem tu prawo podwójnego przeczenia”. No i doskonale Pan wykorzystał, więc roczną prenumeratę „FiM” ma Pan w kieszeni. A oto pozostali laureaci, którym listonosz będzie co tydzień przynosił nasz tygodnik do domku: Arkadiusz Szmyd, Maksymilian Cierniawski, Mateusz Czerwiński, Andrzej Buczkowski, Adam Idzik, ktoś o nicku szuter8, migug79, przem992 i Beata Rakiel. Laureatów prosimy o niezwłoczny kontakt z redakcją, tel: 42 630 70 65 Wszystkim zaś serdecznie gratulujemy!
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
LISTY Nie lękajcie się Słowa te wypowiedziane przez biskupa Rzymu Pana Karola Wojtyłę noszącego pseudonim JPII zainspirowały mnie do działania. Jako członek partii lewicowej postanowiłem przyjrzeć się bez lęku ,,rękom” siedleckiej władzy. Przecież ci ludzie zdobyli mandat zaufania i powinni działać na rzecz swoich wyborców bez względu na opcję polityczną i wyznanie religijne. Siedlecka władza popiera wyłącznie jedno wyznanie – zapewne jest to zapłata za poparcie w wyborach (ambona kosztuje). Od 1997 roku miasto płaci za oświetlenie zewnętrzne budynków i pomników Krk, a to znaczy, że płacą wszyscy mieszkańcy miasta. Koszt oświetlenia to ok. 5 tys zł miesięcznie. Jest to oczywiście niezgodne z Konstytucją RP. W roku 2006 powiadomiłem siedlecką prokuraturę o niegospodarności władzy, ale prokuratura nie dopatrzyła się łamania prawa. Osobiście nie mam nic przeciwko oświetlaniu tych obiektów, ale po zainstalowaniu liczników pomiaru prądu za fanaberie kleru powinni płacić tylko katolicy lub biskup siedlecki. Co na jedno wychodzi... Marian Kozak RACJA Siedlce
LISTY OD CZYTELNIKÓW
słychać tylko kilka Wielkich Kobiet, takich jak Pani Joanna Senyszyn. Facetom zabrakło „jaj” i już ich nie odzyskają. Są słabi jak trzcina na wietrze i zainteresowani własnymi korzyściami. Dlatego tracą szacunek i poparcie wyborców. Dawid Orff
I znowu Polska ma szansę stać się realnym Zbawcą Wszystkich Ludów Całej Europy i Części Cywilizowanego Świata jako ten kraj, który dobrowolnie poświęcił się dla ogółu w imię energii naszej i waszej. I jak Wam się to podoba? Czytelnik
Polska jądrem Europy!
Miałem sen...
Żyjemy w kraju nonsensów, które widać na każdym kroku. Nie będę ich przytaczał – są doskonale znane. Ostatnim z nich jest zaangażowanie kleru rzymskokatolickiego do akcji oswajania ludzi z projektami
Po ostatnich histerycznych posunięciach polskich polityków i Trybunału Konstytucyjnego w sprawie krzyży, wliczania ocen z religii do średniej, finansowania z kiesy państwowej katolickich uczelni nasunął
Ten się śmieje...
mi się pewien pomysł: utworzenie Uniwersytetu Laickiego. Jak nazwa wskazuje, nie miałby on nic wspólnego z katolickim klerem i naukami Krk, kadra wykładowcza zaś dbałaby o rzetelną edukację, wolną od katolickich skaz, ściany pozbawione byłyby jakichkolwiek symboli religijnych. Etyka, seksuologia i religioznawstwo (nie religia!) winny znaleźć się na zajęciach obowiązkowych w tej uczelni. Paweł Krysiński
W nawiązaniu do listu p. Józefa Frąszczaka z Głogowa, ośmielę się wątpić w spełnienie pomysłu zjednoczenia lewicy, chociaż poza tym przyznaję mu rację. Gdy patrzę na dokonania tych formacji, nieodmiennie przychodzi mi na myśl idea ekumeniczna, do której ponoć dąży Kościół – zawsze chętnie podejmie negocjacje z prawosławnymi, pod warunkiem wszakże, że oni uznają Pana Papieża za siłę zwierzchnią. Czegóż takiego dokonała lewica w okresie swych rządów poza spektakularnym spadkiem poparcia z ponad 40 proc. do wartości błędu statystycznego? Dlaczego nie może nauczyć się jednomyślności od swych przeciwników politycznych? Kiedyś sama się śmiała z rozdrobnienia prawicy, dziś śmieje się tylko z tego, że kandydaci prawicowi dochodzą do władzy, bo wyborcom tak kazał ksiądz proboszcz. Zgoda, ale... do władzy dochodzą! Tymczasem lider każdej partii lewicowej jest przekonany o swojej wyjątkowości i charyzmie, czego, w jego mniemaniu, brakuje innym towarzyszom. Dlatego mamy to, co mamy. Teraz trzeba tylko zastanowić się, jak im pewne rzeczy wytłumaczyć. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że i tym razem... „Ja mówiłem, że tak będzie” (G. Halama). Piotr
Warto rozmawiać
Jaskinia Ali Baby
Parę miesięcy temu pisałam Wam o naszych zmaganiach z najbliższymi w sprawie niechrzczenia naszego synka Kamilka. Mam dobrą wiadomość: mama i babcia dały sobie spokój z namawianiem na indoktrynację dziecka. Kamilek ma się dobrze i jak na dziecko niepolecone żadnemu tworowi fantazji rozwija się znakomicie. Straszne jest i tragiczne, jak patrzę na moją mamę i babcię. Pomimo faktów dotyczących Irlandi itp. nie dadzą złego słowa powiedzieć na księdza, bo przecież „w serialach inaczej pokazują i jakby tak było, jak mówicie, toby przecież powiedzieli. To tam, to jest niemożliwe”...
Z ciekawością przeczytałem artykuł pana M. Szenborna o Piusie XII. Ma on zostać świętym. Człowiek, który doskonale wiedział o tym, co dzieje się w obozach koncentracyjnych... Wiedział, że Żydzi, ateiści, geje są likwidowani masowo w całej Europie. Wysyłał listy do Hitlera z błogosławieństwem: „Niech Bóg ma pana w swojej opiece”. Watykan Piusa XII w dużej części ponosi odpowiedzialność za Holocaust. Benedykt XVI podczas wizyty w Oświęcimiu pytał: „Gdzie byłeś, Panie, w dniach zagłady”? Historyk amerykański zapytał wtedy: „A gdzie był Watykan w tych dniach”? Podpisał konkordaty ze wszystkimi
Głupota i perfidia Dręczy mnie proceder rozdawnictwa majątku narodowego Kościołowi katolickiemu. Drodzy moi, z pełnym szacunkiem chciałbym zwrócić uwagę, że to nie Krk jest winny. Od samego powstania zajmuje się tylko gromadzeniem dóbr doczesnych, pozostawiając laikom dobra „wieczne”, czyli żadne. To uzależnienie jest tak ogromne, że można je porównać do uzależnienia od twardych narkotyków. Narkoman myśli tylko o jednym – o tym, jak zdobyć kolejną działkę, ścieżkę, etc. Tak samo jest z funkcjonariuszami Krk. Od świtu do nocy kombinują, jak uchronić plebs od ciężaru MAMONY, aby nie popadł w grzeszny materializm. To nie funkcjonariusze Krk winni są tego, że dostają grunty, kamienice, posiadłości, dotacje. Na miłość boską – nie jest głupi ten, który bierze, tylko ten, który daje! A perfidny jest ten, który daje to, co do niego nie należy. A więc rozliczajmy tych, którzy dla głosów wyborczych całują pierścienie biskupów i stają przed nimi z opuszczoną głową, nawet nie na baczność. Dając tym zaborcom to wszystko, co jest własnością narodu, Polaków. Gdyby była w Polsce partia lewicowa z prawdziwego zdarzenia, nie byłoby problemu, jednak z lewicy
Wytworzyły sobie hermetyczny świat zbudowany tylko i wyłącznie z ich wyobrażeń o świecie i myślą, że tak jest i kurczowo trzymają się pięknej bajeczki na temat ludzi i Kościoła. Dobrze, że my, młodzi, zauważamy problem i walczymy o prawdę i swoje przekonania. Nam nie zamydli oczu lukrowana powłoczka, ponieważ życie uczy, że od słodyczy można nabawić się próchnicy i innych chorób. Warto naprawdę pokłócić się dla sprawy i zamilknąć na dwa tygodnie po to, by druga strona zrozumiała swój błąd. Monika Robaszkiewicz
rządu pana Tuska dotyczącymi budowy w Polsce dwóch – a docelowo 10 – elektrowni jądrowych w oparciu o francuskie technologie i francuskie paliwo. Jakoś dziwnie nikt nie mówi nic o tym, czy Francja będzie przyjmowała i składowała „wypalone” pręty paliwowe, które są cholernie „gorącym” świństwem, promieniującym jak wszyscy diabli. Idąc śladem rozumowania pana Tuska et consortes, proponuję coś jeszcze lepszego, a mianowicie: uczynienie z Polski energetycznego centrum Europy. Jak to widzę? A tak: wystarczy ściągnąć do Polski WSZYSTKIE istniejące w Europie elektrownie jądrowe i postawić na terytorium naszego kraju. Jest w centrum Europy, więc łatwo będzie włączyć je w system energetyczny UE i nawet krajów spoza UE. Polska będzie energetyczną bonanzą, w zamian za co Polacy będą mogli emigrować do innych krajów UE z zachowaniem wszystkich swych praw. W Polsce pozostaną tylko i wyłącznie ci, którzy będą obsługiwać to zagłębie energetyczne – w pierwszym rzędzie profesor Jaworowski czy Niewodniczański. Skoro tak kochają atom, to niech sobie tu mieszkają i doglądają nuklearnego molocha.
19
państwami faszystowskimi. Biskupi podnosili rączki z faszystowskim pozdrowieniem. Są także wypowiedzi naszego „prymasa tysiąclecia”, Wyszyńskiego, który w 1937 roku mówił o Hitlerze: „Nareszcie ktoś zrobi porządek w Europie”. Moim zdaniem, ideologia faszystowska wyrosła z katolicyzmu, o czym zresztą Hitler wspominał. To Krk przez wieki siał nienawiść do Żydów i ludzi inaczej myślących. Można powiedzieć, ze faszyzm był ukoronowaniem myśli i wartości katolickich, na przykład pierwszych gett. Faszyści mieli na pasach napis: „Gott mit uns” (Bóg z nami). Dlatego nie może być w europejskiej konstytucji odniesienia do Boga i wartości chrześcijańskich! Watykan w całej swej przestępczej historii popełnił wiele zbrodni. Przez setki lat w Europie szalała watykańska Święta Inkwizycja. Miliony ludzi było torturowanych, by przyznali się do niepopełnionych czynów. Była zbrodnia, a gdzie jest kara? Zbrodnie wobec ludzkości nigdy się nie przedawniają! Uważam, że Watykan trzeba przerobić na muzeum, by ludzie mogli zwiedzać tę jaskinię Ali Baby. By mogli zobaczyć te bogactwa zgromadzone przez wieki. W.S.
Stłumić bunt W świątecznym numerze „FiM” przeczytałem felieton pani Cieślak. Coś mi się wydaje, że w tym kurniku brak koguta. Panowie, uwaga! Pełzający feminizm podnosi głowę. Nasze wygodne kanapy i władza nad pilotem są zagrożone. Cała nadzieja w naszej prawicy i biskupach. Mam nadzieję, że biskup Pieronek znajdzie jakieś skuteczne lekarstwo na feministki. Kwas solny faktycznie może być za słaby. Jak tak dalej pójdzie, to wizja seksmisji może być prawdziwa. Oczywiście żartuję. Jestem za parytetami na listach wyborczych. W naszych kobietach jest nadzieja, że pokażą klechom, gdzie ich miejsce, pokażą, gdzie raki zimują. Jest takie stare przysłowie: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”... W przyszłych wyborach ja głosuję na Partię Kobiet. Waldemar Szydłowski Gdańsk
Vox populi... „A gdzie antyklerykalny kalendarz?” W wielu telefonach i e-mailach od Czytelników „FiM” pojawia się ostatnio to pytanie. „A gdzie antyklerykalny kalendarz” – odbiliśmy piłeczkę w kierunku naszego rysownika. „Będzie już za tydzień. Kolorowy, przejrzysty i śmieszny” – obiecał. Zatem Wy nas, a my jego trzymajmy za słowo. Redakcja
20
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (39)
Zagrody Słowian Głównym zajęciem dawnych Słowian była praca na roli tudzież hodowla. Słowiańska rodzina była w dużej mierze samowystarczalna. Słowianie od najdawniejszych czasów byli rolnikami, natomiast łowiectwo i rybołówstwo odgrywało w ich gospodarce mniejszą rolę. O ile w czasach neolitycznych upowszechnione było rolnictwo mające charakter wypaleniskowo-przerzutowy, o tyle Słowianie stosowali system przemienno-odłogowy, czyli po kilkuletniej uprawie i wyjałowieniu ziemi pole pozostawiano na wiele lat jako odłóg służący za pastwisko. Rośliny wypalano, a odłogowanie przywracało glebie żyzność. Doniosłe znaczenie dla rozwoju rolnictwa i hodowli na ziemiach polskich miało upowszechnienie produkcji żelaza. Żelazo wytapiano z miejscowej rudy darniowej w tzw. dymarkach (prymitywne piece hutnicze). Do prac polowych używano narzędzi ręcznych – motyk z rogu i z drewna, ale też drewnianych radeł, co wskazuje, że znano orną uprawę ziemi i posługiwano się wołami jako siłą pociągową. Radła okuwano i wzmacniano żelazem, a w końcu zaczęto wykorzystywać płużycę – pierwowzór pługa. Później wszedł do użytku ciężki pług koleśny (toczący się na kołach) z żelazną odkładnicą; umożliwiał on głębsze oranie, a odkładnica powodowała podnoszenie i przewracanie ziemi na drugą stronę. W ten sposób odsłaniana była część ziemi najzasobniejsza
Ś
w sole mineralne. Do ścinania zboża używano żelaznych sierpów oraz półkosek, czyli kos o krótkich ostrzach. Zboże zbierano w ten sposób, że ścinano same kłosy, pozostawiając słomę na polu. Dopiero później pojawiły się cepy, co było znaczącym postępem. Udoskonalał się również sposób przemiału zboża. Pojawiły się żarna obrotowe, czyli młyny ręczne do mielenia zboża. Składały się one początkowo z dwóch kamieni; w jeden z nich, wklęsły, sypano zboże, a drugim rozcierano. Słowianie uprawiali głównie jęczmień, proso, pszenicę, groch, wykę i bób, a z roślin oleistych – mak, rzepę, len i soczewicę. Do prac polowych używano wołów (koń służył początkowo jedynie wojownikom). Rozwój rolnictwa był ściśle związany z postępem w hodowli, która w gospodarce Słowian zajmowała istotne miejsce. Zwierzęta dostarczały mięsa, mleka i jaj, a wraz z rozwojem rolnictwa coraz częściej stanowiły też siłę pociągową pomocną przy uprawie ziemi. Podstawowym zwierzęciem hodowlanym była krowa (aż 40 procent kości odnajdywanych w osadach słowiańskich pochodzi od krów). Tuż za nią plasowała się świnia, a dalej – koza i owca. Z drobiu ceniono mięso gęsi, a kury trzymano
więta bożonarodzeniowo -n noworocz ne, które właśnie się skończyły, po wodują nieco zamieszania wśród ate istów i agnostyków. Kontrowersje budzi sprawa ich ewentualnego obchodzenia przez niewierzących. Czy ateiści mogą obchodzić Boże Narodzenie? Czy wypada składać sobie życzenia „wesołych świąt”, gdy jest się niewierzącym? I czy ateista może czerpać ze świątecznej tradycji? Oto pytania, które przewijają się w internetowych debatach światopoglądowych. Generalnie niewierzący dzielą się w tej kwestii na „ortodoksów” i szeroko pojętych „liberałów”. „Ortodoksi” ateistycznej wiary z pogardą odrzucają wszelkie przejawy świętowania bożonarodzeniowego, oburzają się też na ogół na życzenia. „Liberałowie” różnych odmian skłonni są z kolei akceptować pewne formy świętowania, głównie takie, które nie mają większego związku z religią. Chodzi de facto o większość z tych form, bo cóż religijnego jest w karpiu, opłatku, makówkach (makiełkach), choince czy innych błyskotliwych dekoracjach? Jeżeli chodzi o mnie, to z całą pewnością nie jestem w tej materii „ortodoksem”, ale chyba też marny ze mnie „liberał”. Po
głównie dla jaj. Wbrew pozorom Słowianie rzadko spożywali mięso – prawdopodobnie głównie podczas świąt. O tym, jak wielkim szacunkiem cieszyły się zwierzęta, świadczą liczne na ziemiach polskich groby zwierząt hodowlanych i udomowionych, sięgające czasów neolitu. Zaopatrywano je na wieczną drogę w naczynia lub przedmioty o znaczeniu symbolicznym – najczęściej kościane lub rogowe. Słowianie wysoko cenili sobie zawody rzemieślnicze. Szczególnie cenione było garncarstwo i kowalstwo. Garncarstwo to jedno z najstarszych rzemiosł. Jego rozwój zapewnił zaopatrzenie w naczynia i przedmioty ceramiczne codziennego użytku. Wielkim postępem
prostu uważam, że cała ta świąteczna heca nie ma żadnego istotnego znaczenia. Dla tej przyczyny także spory o nią uważam za mało ważne i nic niewnoszące do realnego życia. Nie ma się też o co gniewać ani o co
technicznym było wynalezienie koła garncarskiego (w starożytnym Egipcie lub Mezopotamii), którego technika produkcji przez wieki stanowiła pilnie strzeżoną tajemnicę. Dlatego na ziemiach polskich po odejściu Celtów, którzy przynieśli na nie ten wynalazek, koło garncarskie zostało zapomniane i naczynia lepiono ręcznie. Wśród plemion słowiańskich pojawiło się ono około VII w. Było to koło wieloobrotowe, które stosowano do obtaczania naczyń ulepionych ręcznie. Do wypalania naczyń stosowano piece częściowo zakopane w ziemi, najczęściej dwukomorowe. Ceramika słowiańska była początkowo nader uboga. Dopiero potem zaczęto wytwarzać naczynia zdobione ornamentami, o większym bogactwie kształtu i bardziej złożonej formie. Ich zdobienie miało też – oprócz walorów estetycznych – cele magiczne. Takie symbole jak meander czy spirala „energetyzowały” nalewane do nich płyny.
Warto zawsze pamiętać, że katolickie święta Bożego Narodzenia (obchodzone zresztą przez większość chrześcijan) są świętami ukradzionymi. To przeróbka dawnych pogańskich świąt solarnych, przemodelowanych
ŻYCIE PO RELIGII
Na przełomie roku obrażać. Bo chyba nie o to, że ktoś nam dobrze życzy, nawet jeśli okazuje to na swój sposób, mało delikatnie i niezbyt błyskotliwie. Bo wysyłanie ateiście kartki z życzeniami „wielu radości z Narodzenia Pańskiego” nie świadczy o szczególnej lotności umysłu tego, kto takie życzenia kieruje. Generalnie podoba mi się laickie podejście francuskie, gdzie nie mówi się oficjalnie o „świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku”, ale o „świętach końca roku”. I niech każdy sobie w te wolne dni świętuje co chce (albo nic): Chanukę, święta przesilenia zimowego, czy narodziny niezwykłego dzieciątka w żłobie.
na potrzeby teologii Kościoła, który podbił Cesarstwo Rzymskie u schyłku starożytności. Chrześcijańska gadanina o tym, że ateistom nie wypada w tym czasie świętować, bo nie wierzą w Jezusa, jest więc w tym kontekście śmieszna. A jakim prawem katolicy świętują fikcyjną rocznicę narodzin Jezusa (nikt nie wie przecież, czy i kiedy on się urodził) akurat w pogańskie święto przesilenia słonecznego? Jeśli ktoś tu komuś zwędził święta, to raczej chrześcijanie niechrześcijanom. Osobiście lubię świąteczne świecidełka, bo przynoszą ulgę psychice umęczonej długimi zimowymi nocami i wieczorami oraz ciemnymi, pochmurnymi dniami. Z tego samego
Jeszcze większe znaczenie kultowe miało kowalstwo, silnie związane z kultem ognia. W Biblii za przodka wszystkich kowali uchodzi syn Lamecha, Tubal-Kain (w języku perskim wyraz „tubal” oznaczał żelazo, a u Izajasza 66. 19 – kraj położony na północ od Ugarit, słynący z kopalni miedzi), „sporządzający narzędzia z miedzi i żelaza” (Rdz 4. 22). Kowal od najdawniejszych czasów uważany był za „pana ognia”, dysponującego groźnymi mocami magicznymi. Zresztą na wszystkich technikach i wynalazcach ciążyło od początku podejrzenie o „magię”. Hutnictwo i kowalstwo było u Słowian słabo rozwinięte. Stąd pierwotnie miało ono charakter kultowy i dopiero w późniejszym okresie zaczęto je traktować jak zwykłe rzemiosło. Z żelaza wykuwano topory, noże, ostrza, dłuta, a także narzędzia rolnicze, na przykład lemiesze żelazne do pługów. Broń lepszej jakości importowano głównie z Moraw i Niemiec bądź zdobywano w walce. W ramach gospodarki naturalnej każda rodzina słowiańska musiała być samowystarczalna. Jedynie w grodach istniały grupy rzemieślników specjalizujących się w swoim fachu. Można było u nich nabyć produkty lepsze niż te, które wytwarzało się samodzielnie, a rolnik był zarówno cieślą, wytwórcą narzędzi, bartnikiem, piwowarem, jak i myśliwym. Prace gospodarcze nierzadko wykonywali niewolnicy – jeńcy wojenni i ich potomstwo, a także dłużnicy oraz przestępcy. Dla niewolników charakterystyczne były krótkie włosy, w przeciwieństwie do długich włosów ludzi wolnych. ARTUR CECUŁA
powodu z nadzieją oczekuję zimowego przesilenia – jako wczesnej zapowiedzi wiosny, światła i powrotu pełni życia. Mierzi mnie natomiast ciągłe głupawe podkreślanie roli tradycji i nachalna, obłudnie promowana rodzinność tych świąt. Jeśli członków rodziny nie łączy żadna prawdziwa więź, to po co na siłę zmuszać się do świątecznych uprzejmości? W Polsce przesycona tradycyjno-rodzinnym bełkotem telewizja staje się w te dni już zupełnie nie do zniesienia. Przynajmniej raz na rok w te święta ktoś w mediach musi wychylić się z taką uwagą, że absolutna wierność tradycji (sianko, karpie, kolędy itp.) bardzo „ubogaca” życie i nadaje mu głębszy sens. Ten rodzaj głupoty uważam za szczególnie irytujący i szkodliwy. Wydaje mi się, że jest zupełnie odwrotnie. Właśnie niewolnicze, bezmyślne przywiązanie do tradycji daje świadectwo wewnętrznej pustce, którą chce się wypełnić tym, co najbardziej prymitywne – naśladownictwem i powielaniem. Człowiek wolny i twórczy ma do wszelkich tradycji stosunek zdystansowany i krytyczny. Sam nadaje sens własnemu życiu i dowolnie wybiera z dziedzictwa poprzednich pokoleń to, co uważa za ważne, albo choćby tylko zabawne i miłe. MAREK KRAK
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. iele było narodów, które odgrywały godną uwagi rolę, a później zeszły ze sceny dziejowej. Jednym z nich byli Jaćwięgowie, określani też w zależności od źródeł (polskich, ruskich, litewskich czy krzyżackich) jako Jaćwingowie, Jadźwingowie, Jaćwięgi, Denowe, Deynowe, bądź Sudowowie (Sudawianie). W średniowiecznych źródłach pojawia się jeszcze jedna nazwa: Pollexiani (Polesitae), czyli Połekszanie (od rzeki Łek, czyli Ełk). Ich kraj nazywano w brzmieniu łacińskim Polexia, a w krzyżackim – Sudowia. Części południowej Sudowii z centrum osadniczym w dorzeczu Czarnej Hańczy nadano miano Jaćwieży. Jaćwięgowie stanowili jeden z odłamów Prusów (nie mylić z Prusakami!) albo byli ludem odrębnym, ale z Prusami blisko spokrewnionym, z nimi też najczęściej dzielącym wspólny los. Według dziejopisa krzyżackiego Piotra z Dusburga, autora „Kroniki Ziemi Pruskiej” (zakończonej ok. 1326 r.), Sudowia była jedną z 11 krain pruskich. Jan Długosz uważał Jaćwięgów za lud odrębny tak o nich pisał: „Szczep zaś Jaćwięgów, jeśli chodzi o narodowość, język, obrzędy, religię i obyczaje, był bardzo podobny do Litwinów, Prusów i Żmudzinów. Uprawiał także bałwochwalstwo. Jego głównym miastem i stolicą był zamek i miasto Drohiczyn”. Siedziby Jaćwięgów, ludu zachodniobałtyjskiego, znane są w przybliżeniu. Ogólnie rzecz ujmując, zajmowali oni północno-wschodni skraj obecnej Polski oraz przylegające obszary Litwy i Białorusi, w przybliżeniu – obszar od Pojezierza Suwalskiego. Ziemie te były pograniczem, rubieżą, gdzie od zawsze spotykały się, zwalczały, sąsiadowały i współżyły rozmaite ludy, odmienne kultury i religie. Jaćwięgowie byli wyjątkowo kłopotliwymi sąsiadami. Polscy kronikarze oskarżali ich o najcięższe zbrodnie. Przyrównywali ich do krwiożerczych bestii dziko biegających po kniei. Nienawidzący Jaćwięgów jako pogan i wrogów chrześcijaństwa Wincenty Kadłubek w swej „Kronice polskiej” napisał: „Lud to bardzo dziki, okrutniejszy od wszystkich dzikich zwierząt, niedostępny z powodu broniących dostępu rozległych puszcz, z powodu zwartych gąszczów leśnych, z powodu smołowych bagien”. W podkreślaniu dzikości Jaćwięgów celowali szczególnie kronikarze polscy, ruscy mniej. Prawili zarazem o szalonym ich męstwie – w dziesięciu rzucali się na stu, chciwi sławy głoszonej w ludowej pieśni. Takie postępowanie wydało się Długoszowi mało roztropne. Jego zdaniem, doprowadziło ono do wyginięcia całego ludu, „gdy bowiem w małej liczbie łatwo bywali zwyciężeni, wszystek naród stopniami w częstych walkach wyginął”. O większy obiektywizm postarał się
W
wspomniany Piotr z Dusburga, który – mimo że pisał dla upamiętnienia czynów zakonu krzyżackiego – zadziwia w swej relacji obiektywną bezstronnością i brakiem oznak lekceważenia pokonanych: „Szlachetni Sudowowie górują nad pozostałymi nie tylko szlachetnością obyczajów, lecz także potęgą i bogactwem. Dysponują mianowicie 6 tys. konnych i niemal niezliczoną liczbą pozostałych wojowników”. Jaćwięgowie, choć izolowani od świata, nie byli zacofanym ludem obdartusów. Mężczyźni nosili na co dzień wypuszczane na spodnie
MITY KOŚCIOŁA w każdym gospodarstwie jaćwięskim! Dla Jaćwięga korzystanie z łaźni i codzienne kąpiele były normalnością. Tak więc żyło się tu zdrowiej niż na ziemiach chrześcijańskich, choć i umierało łatwiej... Mieszkańcy Sudowii zaciekle bronili swej ziemi. Obronie sprzyjały trudno dostępne tereny, na których żyli. Wiadomo, że od X w., a może i wcześniej, Jaćwięgowie prowadzili nieustanne potyczki z książętami ruskimi i polskimi – cierpieli od napaści i sami podejmowali odwetowe, łupieżcze wyprawy. Ich ziemie znalazły się w polu widzenia
sojusz z poganami, czyli z Pomorzanami, Litwinami a także Jaćwięgami. Zawieranie sojuszy z innymi plemionami, zwłaszcza pruskimi, było często praktykowane przez Jaćwięgów – jako sposób walki z silniejszym z reguły przeciwnikiem. Stosunek sił ukształtował się pomyślniej dla strony prusko-jaćwięskiej w okresie rozbicia dzielnicowego Polski. W 1166 r. w trakcie jednej z krucjat przeciw poganom śmierć poniósł książę Henryk Sandomierski, a wyprawa zakończyła się klęską wojsk polskich. Do szczególnie intensywnych walk z Jaćwięgami
Zniszczeni przez krzyż Cmentarzysko Jaćwięgów na Suwalszczyźnie
Jaćwięgowie, bałtyjski lud, zaciekle bronili swej ziemi i wiary. Odpierali kolejne krucjaty. W końcu – wymordowani – zniknęli z mapy Europy. koszule w kolorze niebieskim – to był zresztą ich ulubiony kolor. Sięgały do kolan, były lniane lub wełniane, wciągane przez głowę, z długimi wąskimi rękawami ujętymi w szerokie mankiety. Łapcie były łykowe, a koszula przepasana rzemieniem lub pasem. Uzupełniało je wierzchnie okrycie wełniane, podobne do długiego kaftana. Zimą wkładali wysokie czapy futrzane, zdobione wisiorami z brązu. Długie włosy podtrzymywali niekiedy przepaską z brązowego łańcuszka lub kolorową tasiemką z przypiętymi wiązkami dzwoneczków. Podstawową szatą kobiety była natomiast długa, biała, utkana z lnu suknia-koszula, a jej uzupełnieniem – gruba wełniana lub lniana jednobarwna spódnica. Jaćwięgowie (i w ogóle Prusowie) należeli do społeczeństw wyjątkowo czystych i zdrowych. Jeśli komuś poszczęściło się na wyprawach wojennych, dożywał sędziwego wieku w doskonałym zdrowiu. Także kobiety, jeśli zdołały przeżyć liczne porody, żyły długo, niemal nigdy nie chorując. Niebagatelny na to wpływ miał zwyczaj budowania osobnych łaźni rodzinnych. Taka łaźnia znajdowała się
państwa polskiego za rządów Bolesława Chrobrego, o czym świadczy wyprawa misyjna, podjęta w 1009 r. przez Brunona z Kwerfurtu do „kraju Prusów”, gdzieś na pograniczu Rusi i Litwy (tak zanotowało współczesne źródło – „Roczniki z Kwedlinburga”). Była ona skierowana do kraju Jaćwięgów i zakończyła się klęską. Jaćwięgowie odrzucili chrześcijaństwo, zabijając Brunona i 18 innych misjonarzy. Polskie wyprawy zbrojne przeciwko Jaćwięgom przybrały na sile za rządów Bolesława Krzywoustego, który „(...) czynił szczególne wysiłki, aby podbić kraje Getów”. Jednocześnie kroniki ruskie informują o kolejnych wyprawach książąt ruskich przeciwko Jaćwięgom i podejmowanych przez nich wyprawach odwetowych. Jedna z najwcześniejszych wzmianek odnosi się do buntu Miecława (dawny cześnik dworu Mieszka II) na Mazowszu. Otóż latopis ruski donosi o kilku wyprawach księcia kijowskiego Jarosława Mądrego przeciwko Jaćwięgom (1038), Litwinom (1040) i Mazowszanom (1041). Sojuszowi polsko-ruskiemu przeciwstawił Miecław
doszło w ostatnich latach panowania Kazimierza II Sprawiedliwego. Głównym przeciwnikiem księcia byli Połekszanie, plemię jaćwięskie osiadłe w dolinie rzeki Łek (Ełk), którzy częstymi napadami nękali północno-wschodnie granice Polski. Weszli oni w sojusz z księciem drohiczyńskim, starającym się zrzucić zwierzchnictwo polskie, co dodatkowo rozsierdziło Kazimierza. Obrażony książę zdobył Drohiczyn, a następnie sforsował puszczę i spustoszył ziemię Połekszan, zmuszając ich do zapłaty daniny i wydania zakładników. Jednak Połekszanie złamali układ i za pomocą zasieków próbowali zatrzymać powracające wojsko polskie. Wyprawa została wznowiona, a Jaćwięgowie-Połekszanie – pobici. Obszerną relację na ten temat pozostawił Kadłubek, który, zaznaczył, że „(...) całe wojsko posilało się zbawienną Hostią, a świętą ofiarę odprawił przewielebny biskup płocki”. Wiek XIII, ostatnie stulecie nadbałtyckiej enklawy religii pogańskiej, stał pod znakiem wojen Prusów i Jaćwięgów z Polakami i Rusinami, ale też, począwszy od lat 30., z nowym
21
przeciwnikiem – zakonem krzyżackim. Sytuacja polityczna była tak skomplikowana, że w sojusz z Jaćwięgami wchodził parokrotnie książę Konrad I Mazowiecki – w walce o tron krakowski. „Kronika Wielkopolska” wspomina ze wstydem, jak to „Konrad wiódł pogan przeciwko bratankowi [Bolesławowi Wstydliwemu]”. Upominając się o posiadłości bratanka, wiódł Jaćwięgów, ale też Skowitów, Prusów, Litwinów i Żmudzinów, najętych za zapłatę, celem pustoszenia ziemi sandomierskiej. W ten sposób spustoszone zostały Kielce, miasto biskupie, i wiele przylegających do tego miasta wsi. W 1250 r. Konrad I Mazowiecki i książę brzesko-kujawski Wasylko ruszyli na Sudowię i doszli do Drohiczyna, gdzie założyli bazę. Na przeszkodzie stały im ogromne zaspy śnieżne. W następnym roku atak ponowiono – tym razem z większym powodzeniem. Polskie i ruskie akcje zbrojne nie doprowadziły do podboju tego bitnego narodu. Sztuki tej dokonali dopiero Krzyżacy (po roku 1239 stali się bezpośrednimi sąsiadami Jaćwięgów). W rozgromieniu Jaćwięgów pomogła krótkotrwała koalicja polsko-krzyżacko-ruska. Powstała ona w 1254 r. i doprowadziła do podboju znacznej części terytorium Sudowii. Jaćwięgowie zerwali się ponownie po wybuchu drugiego powstania pruskiego, które na chwilę zachwiało państwem krzyżackim w Prusach. Ponieważ Mazowsze było sojusznikiem zakonu, ono również zostało dotknięte niszczycielskim najazdem antykrzyżackim. Śmierć poniósł wówczas książę mazowiecki Siemowit I. Do ostatniej wojny polsko-jaćwięskiej doszło w 1282 r. W odwecie za napaść i spustoszenie przez Jaćwięgów ziemi lubelskiej Leszek Czarny ruszył w pogoń za napastnikami i po okrążeniu zadał im klęskę w bitwie nad Narwią. Siła bojowa Jaćwięgów została definitywnie złamana. Od tego czasu nie byli już zdolni do samodzielnej ekspansji na ziemie sąsiadów. Resztki ich współdziałały z jeszcze groźniejszym nieprzyjacielem – Litwinami. Krzyżacy zakończyli krwawy podbój całych Prus w 1283 r. Długotrwały opór jaćwięski okupiony został rzeką krwi. Polityka wobec podbitej ludności była absolutnie bezwzględna. Opornych wobec wiary chrześcijańskiej od ręki zabijano, tych zaś, którzy zgodzili się przyjąć chrzest, wywłaszczano i przesiedlano na inne tereny (głównie Sambii), czyniąc z nich krzyżackich niewolników. W planach zakonu krzyżackiego Sadowia miała stanowić pustkowie, naturalną rubież przeciwko Litwie. Tak też się stało. Ziemia Jaćwięgów została opustoszona. Była to typowa czystka etniczna, którą rozpoczęli Rusini, kontynuowali Polacy i Litwini, a dokończyli Krzyżacy. Terytorium Sudowii weszło w skład obszernej diecezji warmińskiej. ARTUR CECUŁA
22
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (7)
Prymat rzymskiego biskupa Dogmat o prymacie biskupa Rzymu w świadomości Kościoła dojrzewał stopniowo. W pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa wszyscy biskupi byli sobie równi. Dopiero w VI wieku prymat ten został ostatecznie przyznany biskupowi rzymskiemu przez cesarza Justyniana I. Jak wobec tego biskup rzymski uzasadnia swoje pretensje do władzy? Pierwszym i najważniejszym argumentem, jakiego używa Kościół, jest następujący tekst z Ewangelii: „Ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. I dam ci klucze Królestwa Niebios; i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie” (Mt 16. 18–19). Twierdzi się, że „obietnica pierwszeństwa dana jest tu Piotrowi przez trojakie podobieństwo: po pierwsze nazwany jest kamieniem węgielnym, dającym budowie chrześcijańskiej społeczności podstawę niewzruszoną przez wszystkie czasy. Po drugie ma być gospodarzem i zarządcą Kościoła, bo to oznaczają klucze. Po trzecie ma otrzymać moc wiązania i rozwiązywania, czyli najwyższą władzę prawodawczą” (O. Leon Rudloff, „Mała dogmatyka dla świeckich”, s. 14). Dalej Kościół naucza, że nadanie tej władzy Piotrowi zostało ostatecznie potwierdzone po zmartwychwstaniu Chrystusa, gdy Jezus ustanowił go pasterzem całej trzody (por. J 21. 15–17). Kolejnym argumentem na rzecz prymatu Piotra, a tym samym biskupa Rzymu jako jego następcy (sukcesja apostolska), ma być pobyt i śmierć Piotra w Rzymie. Kościół twierdzi bowiem, że Piotr nie tylko zmarł męczeńską śmiercią za cesarza Nerona w 64 roku, ale również był biskupem Rzymu. I dlatego także temu miastu należy się prymat. Czy powyższe argumenty mają biblijne uzasadnienie? Przyjrzyjmy się im po kolei. Rozpocznijmy od tekstu z Ewangelii Mateusza (16. 18). Przede wszystkim należy zauważyć, że słów tych nie znajdziemy ani w pozostałych Ewangeliach, ani w żadnym innym miejscu Nowego Testamentu. Biorąc to pod uwagę, jak również uwzględniając wszystkie inne teksty dotyczące Piotra oraz użytej w Mt 16. 18 metafory skały, można słusznie wnioskować, że słów tych Jezus nigdy nie wypowiedział. Tak właśnie uważa Geza Vermes – wybitny biblista i były ksiądz katolicki. Pisze on: „Epizod wyznania Piotra, że Jezus jest Chrystusem, zawierają wszystkie trzy Ewangelie synoptyczne, lecz mianowanie Piotra na opokę nie figuruje ani u Marka, ani
u Łukasza. Ich milczenie na temat czegoś tak ważnego jak nominacja Piotra na przywódcę Kościoła daje mocno do zrozumienia, że Mt 16. 17–19 musi być wtórnym nawarstwieniem. Brak jakiejkolwiek wzmianki o Kościele w pozostałych Ewangeliach, w tym w Ewangelii Jana, wskazuje również w tym samym kierunku. Jednym słowem, słowa o wyniesieniu Piotra należy przypisać nie Jezusowi, lecz Mateuszowi lub jego redaktorowi w 80 r. n.e. lub później” („Autentyczna Ewangelia Jezusa”, s. 395). Zresztą fakt, że Jezus nigdy nie nazwał Piotra kamieniem węgielnym i niewzruszonym fundamentem, wyraźnie wynika z następujących słów ap. Pawła: „Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus” (1 Kor 3. 11). Według Pawła, to Jezus, a nie Piotr, jest zatem „skałą” i „kamieniem węgielnym” (Rz 9. 33, por. 1 Kor 10. 4; Ef 2. 20). Ani jeden tekst Nowego Testamentu nie potwierdza więc stanowiska Kościoła rzymskiego, jakoby Piotr był przywódcą apostołów. Przeciwnie, z Dziejów Apostolskich i Listu do Galacjan wynika raczej, że przywódcą takim był Jakub (Dz 15. 13–14, 19–20; Ga 2. 11). Również „klucze Królestwa Niebios” oraz prawo „związywania i rozwiązywania” nie oznaczają najwyższej władzy w Kościele. Chrystus bowiem te same przywileje przyznał także pozostałym apostołom, a nawet wszystkim wierzącym (Mt 18. 15–18). Klucze nie oznaczają więc władzy, jak tego chce Kościół, ale dotyczą poznania, zrozumienia i umiejętności przekazania Ewangelii innym. Najdobitniej potwierdzają to następujące słowa Chrystusa: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi” (Mt 23. 13) oraz: „Biada wam, zakonoznawcy, że pochwyciliście klucz poznania; sami nie weszliście, a tym, którzy chcieli wejść, zabroniliście” (Łk 11. 52). A co z władzą „związywania i rozwiązywania”? Również te uprawnienia nie były zastrzeżone wyłącznie dla Piotra, bo dotyczą dyscypliny zborowej, stosowanej w każdej lokalnej społeczności chrześcijańskiej. To znaczy, że nawet uprawnień apostołów nie realizowano niezależnie od społeczności
wiernych, lecz w całkowitej łączności z nią (Mt 18. 15–18, por. 1 Kor 5. 11–13; 2 Kor 2. 6–10). Najwyższym bowiem organem jurysdykcyjnym w sprawach wewnętrznych danej społeczności w czasach apostolskich nie była jednostka, lecz ogół wiernych. Czy jednak ap. Piotr nie został ustanowiony pasterzem całej trzody, jak twierdzi Kościół rzymski? Nic podobnego! Uczniowie Jezusa bowiem nic o tym nie wiedzieli. Gdyby było inaczej, nie pytaliby przecież Chrystusa: „Kto jest największy w Królestwie Niebios?” (Mt 18. 1). Wiedzieliby bowiem, że to Piotr został ustanowiony najwyższym kapłanem i księciem apostołów. Nie doszłoby też do podziału, o którym czytamy, że „każdy
Dlatego też, gdyby nawet przyjąć, że Piotr był w Rzymie, „nie mógł być biskupem Rzymu ani nawet wyznaczyć swego następcy, gdyż – jak twierdzą zgodnie historycy chrześcijaństwa – instytucja jednoosobowej funkcji biskupiej nie była jeszcze w tym okresie znana. Poza tym wiadomo, że żaden z apostołów nie używał tytułu »biskup«” (Jan Wierusz Kowalski, „Poczet papieży”, s. 6). Po trzecie – również „tradycja o pobycie i męczeństwie Piotra w Rzymie nie została dotychczas udowodniona bezspornymi świadectwami. Rozpoczęte z polecenia Piusa XII wykopaliska w podziemiach bazyliki watykańskiej odkryły wprawdzie ślady jakiegoś cmentarzyska – nie brakuje ich w podglebiu
Papież Leon I powstrzymujący Atyllę przed grabieżą Rzymu, Bazylika św. Piotra
powiadał: Ja jestem Pawłowy, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy, a ja Chrystusowy” (1 Kor 1. 12). Jednym słowem, twierdzenia Kościoła papieskiego są całkowicie bezpodstawne. Podobnie też za bezpodstawny należy uznać ostatni z argumentów, który mówi, że Piotr był biskupem Rzymu. Po pierwsze – społeczność chrześcijańska w Rzymie nie zawdzięcza swego powstania ani Piotrowi, ani żadnemu innemu z apostołów. Istniała bowiem wcześniej, zanim jako pierwszy przybył tam ap. Paweł. Ten zaś, chociaż napisał z Rzymu kilka listów, ani jednym słowem nie wspomniał o pobycie Piotra. A przecież gdyby ap. Piotr był biskupem Rzymu i miastu temu miałby przysługiwać prymat, Paweł nie omieszkałby tego faktu odnotować. Co więcej, w 2 Tm 4.11, na krótko przed śmiercią, napisał, że tylko Łukasz był z nim. Po drugie – co najmniej do końca I wieku gminy chrześcijańskie były niezależnymi jednostkami. Każda lokalna społeczność zarządzana była kolegialnie przez radę starszych.
Wiecznego Miasta – ale o jakimkolwiek rozpoznaniu grobu czy kości Piotra apostoła nie może być mowy” (tamże, s. 6–7). Nasuwa się pytanie: co zatem wpłynęło na powstanie i rozwój prymatu biskupa Rzymu? Przede wszystkim historyczne znaczenie Rzymu jako stolicy cesarstwa. Następnie – wielkość i zamożność chrześcijańskiej gminy rzymskiej. Po trzecie – wprowadzone na początku II wieku rozróżnienie pomiędzy biskupem a prezbiterem (wcześniej określeń tych używano zamiennie w odniesieniu do starszych). Gdy bowiem wyeksponowano stanowisko jednego z biskupów w każdej gminie zamiast kolegialnego przewodnictwa starszych, biskup stał się faktycznie zwierzchnikiem starszych (prezbiterów). Później zaś stopniowo jurysdykcja biskupa zaczęła się rozciągać na okoliczne miasta. Oczywiście, do wzrostu pozycji biskupów rzymskich nie doszłoby nigdy, gdyby nie sprzyjająca im polityka kościelna cesarza Konstantyna
i jego następców. Biskupi bowiem tylko dzięki temu, że zostali zrównani z wysokimi urzędnikami Cesarstwa, mogli przybrać najpierw tytuł metropolitów, a później patriarchów. Idea zwierzchniej władzy w całym Kościele została po prostu przejęta z państwa rzymskiego, którego odbiciem jest do dziś instytucja papieska. Cesarz Konstantyn nadał też wyrokom sądowym biskupów znaczenie prawne, tak że mogli decydować również w sprawach świeckich. Jego synowie zaś, Konstancjusz i Konstans, na zwołanym przez nich w 343 r. synodzie w Sardyce (dzisiejsza Sofia) ustanowili prawo odwoływania się od synodów prowincjonalnych do biskupa rzymskiego. Wkrótce uprawnienia te wykorzystał papież Damazy (366–384), który zwrócił się do cesarza Gracjana (375–383), „by państwo w związku z uznaną już władzą dyscyplinarną biskupów udzielało pomocy dla wykonywania wyroków kościelnych w Rzymie i Italii” (Fr. Seppelt, „Dzieje papieży”, s. 68). Jako że cesarz wyraził zgodę, biskupi Rzymu zaczęli rościć sobie coraz większe prawo do panowania nad całym Kościołem. Już wkrótce papież Innocenty I (401–417), który dążył do scentralizowania władzy kościelnej w rękach biskupa rzymskiego, nazwał siebie „panem Kościoła Bożego”. Główną jednak rolę w umocnieniu władzy biskupa rzymskiego odegrał Leon I (440–461), uznawany przez niektórych historyków za pierwszego papieża i twórcę papiestwa. Dał się poznać nie tylko jako zdolny polityk (uchronił Rzym przed całkowitym zniszczeniem przez Wizygotów, Hunów i Wandalów), ale również jako biskup, który domagał się zwierzchnictwa nad wszystkimi biskupami. On to nakłonił cesarza Walentyniana III (425–455), aby jego decyzję uznawano za ostateczną. Stąd też w edykcie z 455 r. cesarz postanowił, że „wszystko, co zarządziła lub zarządzi stolica apostolska, ma być uważane za prawo” (Fr. Seppelt, tamże, s. 87). Rola biskupa rzymskiego wzrosła również z chwilą upadku Cesarstwa Zachodniego w 476 r. Od tej chwili bowiem ludność Italii zaczęła oczekiwać przywództwa politycznego od biskupa Rzymu, a papieże nie musieli się już tak bardzo liczyć ze słabą władzą świecką. Ostatecznie ich roszczenia zostały uwieńczone poparciem cesarza Justyniana I (527–565), który obowiązującym na terenie całego cesarstwa nowo skodyfikowanym prawem (tzw. Kodeks Justyniana, 534 r.) przyznał pierwszeństwo biskupom Rzymu. Cokolwiek by zatem mówić o prymacie biskupa Rzymu, jedno jest pewne: idea głosząca, że biskup ten winien posiadać władzę nad całym Kościołem, nie ma biblijnych podstaw. Gdyby nie sprzyjające warunki polityczno-geograficzne i poparcie cesarzy, idea ta nigdy nie zostałaby wcielona w życie. BOLESŁAW PARMA
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. pór arminian z gomarystami rozpoczął się jeszcze w XVI wieku od krytyki teologicznej Jakuba Armeszoona – ministra kościoła reformowanego w Amsterdamie i wykładowcy teologii na Uniwersytecie Lejdejskim, znanego pod zlatynizowanym nazwiskiem Arminiusz (1560–1609). Ten czołowy teolog miejski (kierownik katedry teologii na uniwersytecie) został poproszony przez władze o odparcie zarzutów stawianych kalwińskiej nauce o predestynacji przez Dircka Volckertzoona Coornherta, teologa i humanistę, jednego z pierwszych obrońców swobód religijnych. Kiedy Arminiusz zaczął się wgryzać w argumenty Coornherta, badacz musiał wziąć w nim górę nad
S
4) śmierć Chrystusa nie zapewniła zbawienia nikomu, gdyż nie zabezpieczyła nikomu daru wiary (nie ma takiego daru), to czego ona dokonała, to raczej otworzenie możliwości zbawienia każdemu, kto uwierzy; 5) do wierzących należy zachowanie siebie w stanie łaski poprzez zachowanie wiary – ci, którzy tego nie dopełnią, odpadają i są zgubieni. Arminianie swoim humanitaryzmem teologicznym podbijali coraz więcej umysłów holenderskich, niemniej to gomaryści byli stronnictwem prawomyślnym. Arminiusz popadł w otwarty konflikt z kalwińskimi władzami kościelnymi, które nigdy nie zamierzały stawać z papiestwem do rywalizacji w sferze tolerancji i pobłażliwości dla czarownic i heretyków.
PRZEMILCZANA HISTORIA forum publiczne niejasnych problematów teologicznych. Owa uchwała jedynie rozjuszyła gomarystów, którzy uważali, że arminian należy karać jako zwykłych heretyków. W 1611 r. złożyli swój „Antyprotest” („Antiremonstratie”), w którym odrzucili tezy o wyższości władzy świeckiej, formułując postulat rozstrzygnięcia sporu przez synod ogólnokrajowy lub zagraniczne uczelnie protestanckie. Holandia była tylko jedną z siedmiu części Zjednoczonych Prowincji, najmocniejszą wprawdzie, ale jedynie częścią. Spór gomarystów z arminianami stał się sporem pomiędzy Holandią a federacją, do której należała. Gomaryści opowiadali się za supremacją władz federalnych,
chrześcijanom Pelagiusz jawił się jako arcyheretyk, o tyle dziś zestawienie z czołowym chrześcijańskim humanistą jest raczej powodem do chwały. Orzeczenie synodu stwierdzało, że przez arminian chrześcijanie zaczęli zadawać sobie za wiele pytań („Ludzie są odciągani od prawdy usprawiedliwienia z łaski i od prostoty Pisma Świętego próżnymi pytaniami”), a poza tym „czynią Boga zmiennym i niszczą pociechę, jaką pobożni czerpią ze stałości swego wybrania”. Fundamentaliści chrześcijańscy potrzebują niewzruszonej pewności, że wszystko, co w życiu robią, dokonywane jest w imieniu i za zezwoleniem Boga. Arminianie zachęcali kalwinistów, aby bardziej zastanawiali się nad
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (35)
Precz z predestynacją! Zwolennicy Arminiusza, którzy w 1610 roku złożyli tzw. remonstrancję, czyli oficjalny protest przeciwko kalwińskiej ortodoksji, stworzyli jedną z najważniejszych herezji w ramach kalwinizmu. Remonstranci albo arminianie to była próba zhumanizowania kalwinizmu. Odegrali istotną rolę w rozwoju teologii liberalnej w chrześcijaństwie. urzędnikiem teologicznym, gdyż w efekcie sam stał się zagorzałym krytykiem Kalwina i dowodził, że nie do pogodzenia z Pismem Świętym jest radykalna predestynacja, która pozbawia człowieka podmiotowości i wolnej woli. Sprzeczne to jest, twierdził, z Bożą sprawiedliwością, aby Bóg z góry garstkę swoich stworzeń przeznaczył na zbawienie, innym rezerwując miejsca w kotłach piekielnych. Nadto jaki byłby sens głoszenia orędzia ewangelicznego, jeśli wszystkie karty niebieskie miałyby być już oznaczone i rozdane? Początkowo, nie zdając sobie sprawy z jego oryginalności, zarzucono mu po prostu socynianizm. Arminiusz nie zamierzał jednak tworzyć nowego wyznania, a jedynie zreformować reformowanych (postulował odpowiednie liberalizujące reformy katechizmu kalwińskiego). Jego głównym oponentem był Francis Gomar (1563–1641). Arminianizm był w istocie zbliżony do semipelagianizmu. A oto jego podstawowe założenia, które modyfikowały dawny kalwinizm: 1) człowiek nigdy nie jest tak dogłębnie skażony przez grzech, aby nie mógł uwierzyć ewangelii, kiedy jest mu ona zwiastowana; 2) nie jest również tak kontrolowany przez Boga, żeby nie mógł jej odrzucić; 3) Boże wybranie tych, którzy mają być zbawieni, pochodzi od przewidzenia przez Boga, iż sami z siebie uwierzą;
Z czasem spór teologiczny stał się sporem politycznym. Arminiusz opowiadał się za supremacją władzy świeckiej w stosunkach z kościołami. Konflikt polityczny pomiędzy Maurycym Orańskim, namiestnikiem Zjednoczonych Prowincji, a wielkim pensjonariuszem Holandii Johanem van Oldenbarneveltem, drugim po namiestniku urzędnikiem Republiki Zjednoczonych Prowincji, przybrał charakter religijny. Pensjonariusz stanął po stronie arminian, zaś namiestnik opowiedział się za gomarystami. Oldenbarnevelta spór kosztował głowę, którą utracił pod zarzutem herezji 13 maja 1619 roku. W tym akurat przypadku herezja była jednak tylko pretekstem, gdyż księcia Maurycego bardziej oburzała niechęć pensjonariusza do kontynuowania wojny wyzwoleńczej z Hiszpanią aniżeli jego stosunek do Kalwina. Niezależnie jednak od gier politycznych doktrynalne tło sporu teologicznego rozwijało się. Poglądy Arminiusza rozwinęli po jego śmierci uczniowie pod wodzą Jana Uyttenboaerta. W 1610 r. zorganizowali konwencję liberalnych teologów kalwińskich w Goudzie, na której przyjęto manifest „Remonstratie” („Protest”). Dokument ten skierowano do stanów Holandii, domagając się odwołania decyzji synodu rotterdamskiego, który potępił nauki Arminiusza. Stany Holandii podjęły rozsądną decyzję wzywającą strony do niewywlekania na
Jakub Armeszoon (Arminiusz)
zaś arminianie gloryfikowali autonomię prowincjonalną. Z inicjatywy wielkiego pensjonariusza Holandii stany holenderskie uchwaliły 5 sierpnia 1617 r. „ostrą rezolucję”, która postawiła na ostrzu noża wojnę domową. Pozostając jednak w mniejszości, Holandia postanowiła wycofać się z federacji. Odpowiedzią na te tendencje był sławetny synod federalny w Dodrechcie (1618), który oficjalnie uznał arminianizm za herezję, której wyznawanie groziło sankcjami świeckimi. Zjednoczone Prowincje Niderlandzkie ogłosiły banicję arminian (kilka dekad później podobnie stało się w katolickiej Polsce, gdzie ogłoszono banicję arian), zaś lider stronnictwa został skazany na śmierć. Synod w Dodrechcie, tak fundamentalny dla dziejów kalwinizmu, zarzucał arminianom, że ich nauki „trącą Pelagiuszem”. O ile przez wieki wielu fundamentalistycznym
wartością moralną swoich uczynków, co było oburzające dla tych, którzy uznali, że odrzucenie papiestwa jest wystarczającym gwarantem świętości i nieomylności. Synod w Dodrechcie po wielu miesiącach doprowadził do potępienia pięciu punktów głoszonych przez remonstrantów, a ich samych wykluczono z obrad, nie pozwalając wykazać przed zgromadzeniem błędów dotychczasowej nauki. Ustalono ponadto kanony wiary kalwińskiej, które ustosunkowywały się do tez arminiańskich. Warto przytoczyć kilka fragmentów: „1.1: Wszyscy ludzie w Adamie zgrzeszyli, są pod przekleństwem i zasługują na wieczną śmierć. Bóg nie popełniłby żadnej niesprawiedliwości, gdyby pozostawił całą ludzkość na zatracenie i wydał ją na potępienie (...). 1.6: To, że niektórzy otrzymują dar wiary od Boga, a inni nie, wynika z odwiecznego wyroku Bożego (...). 1.7: Wybranie jest
23
niezmiennym zamiarem Boga, poprzez który Bóg przed założeniem świata, według suwerennego upodobania woli swojej, z całego rodzaju ludzkiego, który z własnej winy upadł z pierwotnego stanu czystości w grzech i zgubę, wybrał pewną liczbę osób do zbawienia w Chrystusie, którego od wieczności wyznaczył Pośrednikiem i Głową wybranych oraz fundamentem zbawienia. Tę liczbę wybrał, mimo iż z natury nie są oni wcale ani lepsi, ani bardziej na to nie zasługują niż inni, lecz współuczestniczą w niedoli rodzaju ludzkiego (...). 1.9: Wybranie nie opiera się na przewidywanym uwierzeniu, posłuszeństwie wiary, świętości ani na żadnej dobrej rzeczy bądź skłonności w człowieku (...)”. Spór arminian z gomarystami miał bardzo istotny aspekt polityczny, który zakończył się wzmocnieniem władzy federalnej i osłabieniem Holandii, a tym samym – klęską patrycjatu holenderskiego i osłabieniem urzędu wielkiego pensjonariusza. Zwyciężyli bardziej fanatyczni i fatalistyczni gomaryści, którzy po synodzie przystąpili do oficjalnego już prześladowania zwolenników poglądów arminiańskich. Pozbawiano ich urzędów, więziono, skazywano na wygnanie, a niektórych palono na stosie. Grupa arminiańskich banitów znalazła jednak bezpieczną przystań w Danii. Edyktu tolerancyjnego doczekali się w roku 1630 i odtąd mogli swobodnie wyznawać i propagować swe poglądy. Najwybitniejszym przedstawicielem arminianizmu jest Hugo Grocjusz (1583–1645), zwany ojcem prawa międzynarodowego. Jest również uznawany za ojca prawa naturalnego uwolnionego z teologicznych pęt. Jego zdaniem, prawo międzynarodowe powinno się opierać na zasadach racjonalizmu i humanizmu. Arminianie, mimo że przegrali, wnieśli wkład w rozwój liberalnej teologii, zwłaszcza w Holandii i Niemczech. Wraz z socynianami przyczynili się do tego, że z czasem Biblię zaczęto ujmować w sposób historyczny, traktując ją jak dzieło literackie. W Anglii ugrupowanie arminian z czasem przekształciło się w jeszcze bardziej humanistyczne chrześcijaństwo unitariańskie. Nie bez przyczyny polscy kalwini na swoich stronach twierdzą, że „prawie zawsze upadek szedł po tej samej linii – od kalwinizmu do arminianizmu, od arminianizmu do liberalizmu i dalej – do unitarianizmu. A historia liberalizmu religijnego i unitarianizmu pokazuje, że zdegenerowały się one do ewangelii socjalnej”. Dla humanisty ewangelia socjalna wydaje się ostatecznym celem ewoluującego i laicyzującego się chrześcijaństwa. Obecnie w Holandii remonstranci prowadzą m.in. parafie ekumeniczne, których kapłani nie mają problemów z jawnym jednoczesnym zaangażowaniem w lożach masońskich czy w prowadzeniu duszpasterstwa dla homoseksualistów. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
echą charakterystyczną tej grupy krwi jest elastyczność w przystosowywaniu się do miejsc i klimatu oraz mniejsza podatność na choroby. Dieta ta jest najbardziej urozmaicona i dopuszcza większą dowolność w doborze produktów w porównaniu z zaleceniami dla pozostałych grup. Osoby z grupą B jako jedyne w pełni tolerują produkty mleczne, które dla grupy 0 oraz A są niewskazane. Ciekawostką jest to, że pomimo dużej różnorodności pokarmów, nie mogą spożywać pomidorów, a z drobiu – kurczaków (zawierają one lektynę aglutynującą krew w tkankach mięśniowych). Pokarmy, które sprzyjają utracie wagi, to zielone warzywa, mięso, jaja i niskotłuszczowe produkty mleczne (pomagają w skutecznym metabolizmie) oraz herbatka z lukrecji (przeciwdziała hipoglikemii). Żywność, dzięki której osobnik z tą grupą może nabrać nadmiernej wagi, to przede wszystkim pszenica, gryka, soczewica, orzeszki ziemne i nasiona sezamu (zakłócają sprawność metabolizmu oraz trawienia i hamują wydolność insulinową). Natura obdarzyła osoby z grupą B lepszym zdrowiem niż przedstawicieli pozostałych grup. Nie należy jednak zapominać, że cechy genetyczne tej grupy również nie są pozbawione słabych punktów. Są nimi: zwiększona podatność na infekcje wirusowe – choroby autoimmunologiczne, alergia na gluten i kukurydzę. Częściej też zapadają na choroby nerek, układu krążenia oraz cukrzycę. Osobom mającym grupę krwi B dobrze służą ćwiczenia fizyczne, ale z umiarkowaną dozą
C
Dieta dla osób z grupą krwi B aktywności, ponieważ ludzie ci są bardziej harmonijni i zrównoważeni niż ludzie z innych grup. Przykładowe działania produktów żywnościowych dla grupy krwi B: Mięsa i drób Wskazane: baranina, dziczyzna, jagnięcina, królik. Obojętne: bażant, cielęcina, indyk, wołowina. Niewskazane: bekon, gęś, kaczka, kurczak, kuropatwa, przepiórka, wieprzowina. Ryby i owoce morza Wskazane: dorsz, flądra, łupacz, halibut, jesiotr, kawior, makrela, morszczuk, pstrąg, sardynka, szczupak, plamiak, sola. Obojętne: karp, kałamarnica, łosoś, okoń, sieja, sum, tuńczyk. Niewskazane: homar, ostryga, ośmiornica, rak, krab, krewetka, małż, ślimak, węgorz. Jaja i nabiał Wskazane: chude mleko, jogurt, kefir, mleko owcze, ser farmer, feta, mozzarella, owczy. Obojętne: masło, maślanka, mleko sojowe, ser biały, brie, camembert, gouda, parmezan, serwatka. Niewskazane: lody, ser amerykański. Oleje i tłuszcze Wskazane: oliwa z oliwek. Niewskazane: olej bawełniany, olej kukurydziany, olej z orzeszków ziemnych, olej sezamowy, olej słonecznikowy, masło sezamowe, słonecznikowe.
marantus (szarłat) to roślina o bardzo długiej historii – jest jedną z najstarszych roślin uprawnych. Zapomniany przez stulecia, został ponownie odkryty w latach 70. XX wieku. Obecnie szarłat powraca do łask, ponieważ świat na nowo zachwycił się bogactwem składników odżywczych w nim zawartych.
A
Dlaczego właśnie szarłat? Jego nasiona charakteryzuje wysoka zawartość oleju oraz łatwo przyswajalnego białka o wartości biologicznej zbliżonej do białek mleka, duża zawartość błonnika oraz wielu składników mineralnych deficytowych w naszej diecie. Ilość białka w oleju z szarłatu jest wyższa niż w większości zbóż. Jednakże o jakości białka amarantusa świadczy nie to, ale skład aminokwasowy. Białko szarłatu zawiera wszystkie aminokwasy egzogenne (tzn. takie, których organizm ludzki nie jest w stanie sam wytwarzać) w ilościach zbliżonych do wzorca FAO/WHO. Innym niezwykle wartościowym składnikiem oleju amarantusa jest skwalen. Pod względem zawartości skwalenu amarantus dziesięciokrotnie przewyższa oliwę z oliwek, która stanowi istotny element diety śródziemnomorskiej, uważanej za prozdrowotną. Związek ten wykazuje właściwości przeciwutleniające. Ma
Orzechy i pestki Wskazane: Większość orzechów i pestek nie jest wskazana. Obojętne: migdały, orzech brazylijski, włoski. Niewskazane: orzech nerkowca, pinii, pistacjowy, mak, pestki dyni, słonecznika i sezamu. Fasole i inne rośliny strączkowe Wskazane: fasola nerkowata. Obojętne: bób, fasola biała, czerwona, pnąca, sojowa, szparagowa, zielona, groszek zielony. Niewskazane: fasola czarna, groszek „czarne oczko”, soczewica czerwona i zielona. Zboża Wskazane: orkisz, otręby owsa, otręby ryżowe, owsianka, proso, ryż dmuchany. Obojętne: krem ryżowy, skrobia. Niewskazane: amarant, gryka, jęczmień, kukurydza, pszenica, płatki siedmiu zbóż, żyto. Chleb i pieczywo Wskazane: chleb z brązowego ryżu, chleb esseński i ezechiela, wafle ryżowe, pieczywo chrupkie Wasa. Obojętne: chleb bezglutenowy, orkiszowy, z mąki sojowej, pumpernikiel. Niewskazane: bułki kukurydziane, pszenne, chleb wieloziarnisty, żytni, pszenny, obwarzanki. Ziarna i makarony Wskazane: mąka z owsa, mąka ryżowa. Obojętne: biała mąka, grahama, ryż basmati, biały, brązowy.
również zdolność do usuwania z organizmu ksenobiotyków (substancje, które nigdy nie istniały w przyrodzie i zostały wytworzone w wyniku przemysłowej działalności człowieka), na przykład pestycydów. Skwalen działa więc jak odtrutka. Jednocześnie powoduje obniżanie poziomu „złego” cholesterolu, czyli działa przeciwmiażdżycowo.
Niewskazane: kasza gryczana, makaron z karczocha, kuskus, mąka glutenowa, jęczmienna, pszenna, żytnia, durum (makaron). Warzywa Wskazane: bakłażan, botwinka, brokuł, brukselka, burak, gorczyca, kapusta bezgłowa, biała, chińska, czerwona, kalafior, marchew, pasternak, pietruszka, papryka czerwona, zielona, żółta. Obojętne: boćwina, brukiew, cebula, chrzan, cukinia, czosnek, cykoria, imbir, kalarepa, kapusta pekińska, koper, ogórek, pieczarki, por, sałata, seler, szparagi, szpinak, ziemniaki białe i czerwone. Niewskazane: awokado, dynia, karczoch, rzodkiewka, kukurydza, oliwka czarna, grecka, hiszpańska, zielona, pomidor. Owoce Wskazane: ananas, banan, winogrono, jeżyna, papaja, śliwka, żurawina. Obojętne: agrest, arbuz, borówka amerykańska, brzoskwinia, cytryna, daktyl, figi, grejpfrut, gruszka, malina, mandarynka, mango, melon, morela, nektarynka, pomarańcza, porzeczka, śliwka, truskawka, wiśnia. Niewskazane: granat, opuncja, orzech kokosowy, rabarbar. Przyprawy Wskazane: curry, chrzan, imbir, pieprz cayenne, pietruszka. Obojętne: angielskie ziele, anyżek, bazylia, czosnek, estragon, gorczyca, goździk, kapary, kminek, kolendra, koper, liść laurowy, kurkuma,
frakcja rozpuszczalna), natomiast w liściach od 5,4 do 24,6 proc. suchej masy. Frakcja rozpuszczalna błonnika wykazuje zdolność do obniżania poziomu cholesterolu w surowicy krwi. Błonnik wiąże kwasy żółciowe i cholesterol w przewodzie pokarmowym, które zostają wydalone wraz z kałem, co uniemożliwia ich wchłanianie. Dodatkowo błonnik
Amarantus Pod względem zawartości magnezu, wapnia, potasu, sodu, fosforu i żelaza amarantus przewyższa typowe zboża. Zwłaszcza znacząca jest zawartość żelaza (15 mg na 100 g nasion). Niedobór żelaza może być przyczyną anemii, powoduje obniżenie sprawności umysłowej, pogorszenie pamięci i zdolności uczenia się. 100 g ziaren amarantusa zawiera 250 mg wapnia, co pokrywa 1/3 dziennego zapotrzebowania na ten pierwiastek. Wapń jest niezwykle ważnym składnikiem budulcowym kości, bierze udział m.in. w krzepnięciu krwi i skurczach mięśni. Natomiast magnez aktywuje w organizmie około 300 enzymów. Błonnik występuje w szarłacie w znacznych ilościach – w nasionach znajduje się od 2,2 do 8,1 proc. (z czego nawet 40 proc. to
majeranek, mięta, miód, ocet, oregano, rozmaryn, szafran, szałwia, szczypior, tymianek, wanilia. Niewskazane: cynamon, pieprz, skrobia kukurydziana, żelatyna, ketchup. Soki i napoje Wskazane: z ananasa, kapusty, papai, winogron, żurawiny. Obojętne: sok z wiśni, jabłka, marchewki, ogórka, pomarańczy, selera, suszonej śliwki, woda z cytryną. Niewskazane: sok pomidorowy, napój gazowany, woda sodowa. Herbatki ziołowe Wskazane: imbir, lukrecja, liść maliny, mięta pieprzowa, owoc dzikiej róży, pietruszka, szałwia, żeń-szeń. Obojętne: biała brzoza, dziurawiec, głóg, korzeń lukrecji, lucerna, łopian, mniszek, morwa, rumianek, szczaw, tymianek, waleriana. Niewskazane: aloes, chmiel, czerwona koniczyna, dziewanna, goryczka, kozieradka pospolita, lipa, podbiał, rabarbar, senes. Używki i inne Wskazane: zielona herbata. Obojętne: białe i czerwone wino, herbata, kawa, piwo. Niewskazane: coca-cola, likier destylowany. JJ
rozpuszczalny przyczynia się do obniżenia pH jelit, dzięki czemu działa regenerująco na ich uszkodzoną błonę śluzową.
Jak wykorzystuje się amarantus? W Polsce od lat znane są ekspandowane nasiona szarłatu, tzw. popping – podobny do dmuchanego ryżu. Jest to produkt neutralny w smaku, chętnie jedzony z jogurtem czy kefirem. Nasiona amarantusa wykorzystywane są także do produkcji kasz, płatków i mąki. Dodatkowo podejmowano próby wzbogacenia nimi jogurtów czy produktów przemysłu cukierniczego (np. sezamków), ale przede wszystkim badano możliwość wykorzystania szarłatu jako dodatku do pieczywa, którego jest bardzo wartościowym dodatkiem. Niewielki dodatek mąki z szarłatu korzystnie wpływa na właściwości ciasta chlebowego, powoduje przedłużenie świeżości pieczywa, a przede wszystkim wzbogaca je w wysokowartościowe składniki pokarmowe. Na szczególną uwagę zasługuje „Chleb dla serca”, opracowany według zaleceń Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. Dodatek szarłatu dobrano w nim tak, aby spożycie 250 g chleba dziennie dostarczało ok. 52,5 mg skwalenu, co jest zbliżone do jego podaży w diecie śródziemnomorskiej. Dzięki temu „Chleb dla serca” polecany jest w profilaktyce chorób układu sercowo-naczyniowego. Agnieszka Zalewska
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r. Barack Obama jest Antychrystem. Nie w przenośni, bo czarny, ale jak najbardziej realnie. Jego nadejście w celu zniszczenia świata zapowiedziała Biblia.
TRZECIA STRONA MEDALU
Zobaczmy w praniu, jak wygląda frazeologia „Frondy” i jej walka z relatywizmem czyli względnością. Orężem jest bezwzględność. Oto mam przed sobą dwie niewinne na oko publikacje: „Ciemnota i zabobon w Agorze” oraz „Ciemnota i zabobon na salonach”. Pierwszy traktuje o „Wyborczej”, która poprosiła wróżkę
i szatany snują się po świecie, by robić wbrew najprawdziwszym papieskim chrześcijanom. Wróżka Viktoria przepowiada przyszłość – to jest zabobon niegodny XXI wieku i ciemnota obrażająca rozum, ale przekonywanie czytelników, że cała przyszłość ludzkiego rodzaju, aż po jego kres, zapisana jest w Biblii, to – zdaniem „Frondy” – oświecone rozwinięcie
GŁASKANIE JEŻA
Nowy władca ziemi będzie przede wszystkim litościwym filantropem – i nie tylko filantropem, lecz także filozofem (...) przynosi on ziemi realny pokój. Ale jest to pokój pozbawiony odniesienia do Boga, skupiony za to na osobie »Imperatora«, który odbierać ma kult niemal boski (...). Pojawił się człowiek, który rośnie w siłę na skalę globalną (...). Cały świat postrzega go jako świętego. Prasa okrzyknęła go
My i oni Kiedy przyjdzie Wam dziwna ochota wystukać w internecie adres www.fronda.pl, uważajcie z przecieraniem oczu. Bo mogą zacząć łzawić. Ze śmiechu albo z przerażenia. „Fronda” sama siebie nazywa „portalem poświęconym” i skierowana jest do ludzi młodych. Tym groźniej to, niestety, wygląda, że przy niej „Radio Maryja” czy „Nasz Dziennik” to ostoje światłości. Świat „Frondy”, świat środowiska, na czele którego stoi nasz ulubieniec – redaktor Tomasz Terlikowski – jest dwuwymiarowy i czarno-biały. Nie ma w nim żadnych szarości, płynnych przejść i niewesołych kompromisów. Żadnych wahań. Tu podział jest sztywny – na „My” i „oni”. Kim są „My”? To sama „elita Polaków”. Żeby się znaleźć w jej szeregach, trzeba za aksjomat przyjąć, że tylko „My” mamy rację, a „oni” jej nie mają w ogóle. A kto to taki ci „oni”? To gatunek, który ze swojej natury skazany jest na wymarcie. Bo? Bo nie wierzy w katolickiego Boga albo wierzy, ale ma liczne wątpliwości, pytania, rozterki. Na przykład takie, czy Pismo Święte (poza tzw. Tradycją Kościoła) jest źródłem całej ludzkiej wiedzy, wszelakich norm moralnych i etycznych. „My” wiedzą, że się nie mylą, bo powiedział im o tym sam Jan Paweł II, głosząc w jednej z homilii, że do osób preferujących agnostycyzm, czy nawet tylko sceptycyzm, nie można mieć zaufania. No więc nie mają, bo „My” są z Jego pokolenia.
Viktorię o przepowiednie dla Polski i świata. Drugi o tym, że tzw. celebryci (politycy, oficerowie policji, aktorzy, dziennikarze itd.) chętnie noszą rozmaite talizmany mające przynieść im szczęście, ot choćby pierścienie Atlantów. W XXI wieku coś podobnego to makabryczny ciemnogród i przerażające zacofanie – drwi „Fronda”, by w innym artykule przekonywać czytelników, że... na świecie są liczne demony, diabły większe i mniejsze, zupełnie realnie ingerujące w nasze życie. Oto na przykład Adolf Hitler... Sam co prawda nie był diabłem (odkrył to Ratzinger zanim został B16), ale za to z demonami prowadził liczne pogawędki, na co są „wiarygodne relacje naocznych świadków”. Albo taki Lenin. Ktoś mógłby powiedzieć, że gość został stworzony na obraz i podobieństwo boże. Oczywiście, ale ta tożsamość została wyparta przez ciemne, piekielne siły. Relacje innych świadków wskazują, że piekło od czasu do czasu pustoszeje, bo diabły podróżują do parlamentów różnych państw, żeby tam zmuszać deputowanych do czynienia zła. Według „Frondy”, są na przykład dowody (sic!), że cały diabelski korowód wyruszył w roku 1975 z piekła do Bonn, by tam namówić (skutecznie) Bundestag do legalizacji aborcji. Jeśli ktoś myśli w tym miejscu, że to jakaś przenośnia, jakaś metafora – jest w błędzie! Najprawdziwsze demony, diabły
atolicka prawica poniosła sporą porażkę w Wilnie. Musiała skapitulować przed prawem unijnym i przed zdrowym rozsądkiem. Choć nie do końca... Przed kilkoma miesiącami („Kołtuny po litewsku” – „FiM” 32 /2009) informowaliśmy o absurdalnym prawie, które zostało zatwierdzone u naszych północno-wschodnich sąsiadów. Oto w wyniku presji środowisk religijno-konserwatywnych uchwalono tam przepis, w myśl którego każda pozytywna publiczna wypowiedź na temat homoseksualizmu mogła być uznana za przejaw deprawacji nieletnich. Oznaczało to wyjęcie spod prawa znaczącej grupy społecznej i początek polowania na czarownice. Polowanie takie litewskim politykom było potrzebne jak powietrze – kraj
K
nauk filozoficznych i humanistycznych. Noszenie pierścienia Atlantów to ciemnota i podszept szatana. Naturalnym antidotum na tę diabelską magię może być tylko... noszenie krzyżyka! No i jeszcze oczywiście modlitwa. A nie mantra, broń Boże! To wszystko stanowi jednak dopiero wstęp do niedawnej publikacji, która ukazała się na łamach „Frondy”. „Miękki, lekko zakamuflowany totalitaryzm wykształcił nowy, odmienny od poprzedniego typ antychrystusowego polityka (...), który ma się pojawić u końca czasów. Człowiek ten nie ma być w najmniejszym stopniu okrutnikiem, który niszczy otwarcie wierzących i prześladuje mniejszości. Przeciwnie (...) będzie on człowiekiem niezwykłej mądrości, cnotliwości i moralności, a także wiary. Stopniowo jednak zacznie widzieć w sobie kogoś większego niż Chrystus, kogoś, kto inaczej niż Syn Boży, zamiast przynosić ziemi ogień, przyniesie jej pokój; kogoś, kto sprawi, że nastanie wieczny pokój między narodami (...).
człowiekiem z wielką przyszłością. Jest na pierwszych stronach gazet, w artykułach, telewizji i na ustach redaktorów, a jego książki sprzedają się w milionach egzemplarzy. On ożywił uśpiony Parlament Europejski. Jest kokietowany przez ONZ jako ten, który może przeprowadzić świat z ery państw narodowościowych w erę światowej federacji państw” – oto opis Antychrysta, którego celem będzie zniszczenie Kościoła, postrzeganego jako główny wróg aspiracji światowych liderów. Czy już wiecie, o kogo chodzi? Już się domyślacie? Nie? No to idźmy dalej: „Najmocniej widać to w przypadku Baracka Obamy, który nie tylko kreuje się na nowego politycznego Mesjasza, mającego wyzwolić wszystkich spętanych opresją białej cywilizacji, ale również coraz częściej występuje jako rzecznik światowego postępu, którego celem jest jak najszersze rozpropagowanie na kuli ziemskiej aborcji, badań na ludzkich embrionach, przywilejów dla par jednopłciowych czy też nowych, lepszych form chrześcijaństwa, w których surowa nauka św. Pawła (np. jego potępienie homoseksualizmu) zostanie odrzucona, a na to miejsce wprowadzona zostanie jakaś bliżej
Żaby z kropielnicy jest pogrążony w kryzysie, trzeba odwrócić uwagę od spraw bieżących i wykreować jakiegoś wroga publicznego, najlepiej rzekomo groźnego dla dzieci. Z podobnych powodów wprowadzono w tym samym czasie na Litwie zakaz posługiwania się polską pisownią nazwisk. Nic tak nie poprawia humoru rdzennej ludności jak duża dawka nacjonalistycznego zadęcia. Jednak nowe homofobiczne prawo ściągnęło na Litwę potępienie niemal całej Unii Europejskiej – z wyjątkiem PiS-u, który pomysł
poparł i obiecał wzorować się na nim w Polsce. Bruksela zagroziła sankcjami, co dla dogorywającej gospodarki litewskiej byłoby katastrofą. Zmianę prawa obiecała także nowa prezydent Litwy, Dalia Grybauskaite. W końcu tamtejszy parlament wyrzucił z ustawy wszelkie odniesienia do homoseksualizmu, zostawiając jedynie potępienie pedofilii oraz stosunków pomiędzy nieletnimi. Ale przepis zawiera nadal dwa zdumiewające sformułowania. Po pierwsze, zawiera stwierdzenie, że „wszelkie informacje na temat
25
nieokreślona »chrystusowa moralność«, która akceptuje każdy grzech (...). Miękkość nowego totalitaryzmu wcale nie oznacza, że nie jest on w stanie prześladować chrześcijan. Zmienił się tylko sposób nękania wyznawców Chrystusa. Dziś próbuje się uzależnić ich działalność w życiu publicznym od sprzeciwienia się własnej wierze. Zmusza się ich do wybierania między wiernością Bogu a państwu, w którym przyszło im żyć”. Skąd autor artykułu we „Frondzie” wie, że zapowiadanym Antychrystem jest prezydent USA? Jak to skąd?! Z Ewangelii Mateusza, gdzie czarno na białym stoi, że „powstaną (...) fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych” (Mt 24. 23–24). No proszę, Mateusz Ewangelista kolaborujący z rzymskim okupantem Palestyny przewidział Obamę 2 tysiące lat wcześniej. A wróżce Viktorii nawet prognoz jednorocznych nie wolno robić... W dniach nastania Baracka dziać się będą wielkie cuda i pojawiać się znaki, jednak nie za sprawą zabobonnego pierścienia Atlantów. Bo przecież łatwiej uwierzyć, że oceany wypełnią się krwią, niż że autosugestywna wiara w kawałek metalu może kogoś uchronić od kłopotów. Przeglądając niemal codziennie „Frondę”, zastanawiam się, skąd od zarania dziejów biorą się ludzie, którzy gotowi są z absolutną pewnością oświadczyć: tylko „My” znamy prawdę i tylko „My” mamy rację, a „oni” zawsze będą tkwić w błędzie. W najnowszej historii ludzie tak myślący dumnie prezentowali inskrypcje „Gott mit uns” lub „In God we trust”. Czy już należy zacząć się bać, że wirusy takiego myślenia trafiły w Polsce na podatny grunt pożywki klerykalnej ciemnoty? Niepokoić może... ale strach jest przedwczesny. Wystarczy bowiem przypomnieć, że „Fronda” ma około 5 tysięcy czytelników, a gazeta Jonasza – ponad 150 tysięcy. Z tym, że to „redaktorom” pisemka Terlikowskiego powierza się prowadzenie programów w TVP. Ale to już inna historia. MAREK SZENBORN
stosunków seksualnych jako takich mają negatywny wpływ na nieletnich”, a to właściwie uniemożliwia jakąkolwiek edukację seksualną przed 18 rokiem życia, czyli właśnie wtedy, kiedy jest ona absolutnie najbardziej niezbędna. W ustawie zostawiono też takie sformułowanie: „nie wolno zachęcać do tworzenia form rodziny innych niż ta zdefiniowana w konstytucji (czyli założona przez mężczyznę i kobietę)”. Ustawodawców, którzy potępili wszelką edukację seksualną, jeden z litewskich działaczy społecznych nazwał żabami żyjącymi w kościelnej kropielnicy. Obawiam się, że to określenie pasuje jak ulał do lokatorów nie tylko litewskiego Sejmu... MAREK KRAK
26
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
RACJONALIŚCI
ość często prezentujemy w tej rubryce teksty Jacka Kaczmarskiego. Ten polski Okudżawa, ten nasz Wysocki (a może raczej to tamci powinni nazywać się rosyjskimi Kaczmarskimi?) pozostawił po sobie dziesiątki mało znanych, antyklerykalnych tekstów. Kto ma je przypomnieć, jeśli nie my? Dziś „Śniadanie z Bogiem”. A za tydzień coś jeszcze bardziej smakowitego. Oryginalne wykonanie songu znajdziecie pod internetowym adresem: http://www.youtube.com/watch?v=El7nz28ylPo
D
Okienko z wierszem Mój Bóg pochyla się nade mną. – Wstań – mówi, choć za oknem ciemno I sen domaga się pointy. Sam nie zna snu, więc mnie pogania Do mycia zębów, do śniadania, Siłą perswazji i zachęty. Mój Bóg nie stworzył świata w tydzień. Robota mu niesporo idzie, Ciągle się myli i przeklina; Grzebiąc w szczegółach – gubi wątek, Nie wie gdzie koniec, gdzie początek I sarka, że to moja wina. Wciąż mu nie dość Zmylonych dróg – Uparty gość Mój Bóg. Częściej bezradny niż zaradny Okazji nie przepuści żadnej By w ból się wtrącić czyjejś duszy. Z rozsądkiem zawsze ma na pieńku, Lecz nie potrafi machnąć ręką, Nie umie ramionami wzruszyć. Gdziekolwiek w świecie coś się święci Tam, jak cierń w pięcie, On się wkręci – Nieustający ostry dyżur. Oddaje wieczność dla tej chwili Gdy nad kimś czule się pochyli, Chociaż go zdrowo łupie w krzyżu. Na do drzwi stuk Kogo by mógł – Wpuści za próg Mój Bóg. Ma żal do swych niebiańskich Braci, Że słono każą sobie płacić Za swą do łask i kar gotowość, Ale podziwia także dość ich Za wszechmoc, za brak wątpliwości I za nieludzką pomysłowość. Sam z rachunkami ma kłopoty; Nikomu nie wyceni cnoty I z grzechów też nie zbierze żniwa. Trochę rozrzutny, trochę próżny – Zawsze się czuje komuś dłużny, Więc byle bydlę Go wykiwa. A każdy dług Zwala go z nóg – Swój własny wróg – Mój Bóg. Nie dziw, że czasem już nie zdzierży! Pić zacznie, jakby żył w oberży I w cielesnościach się zatraca... Szukam Go wtedy po melinach I sam podsuwam rano klina, Bo On szaleje – ja mam kaca. Więc kiwa głową przy śniadaniu Cichy jak wstyd, jak myślnik w zdaniu Co prawd najprostszych nie uniesie, Że się za oknem czai ciemność, Że musi umrzeć razem ze mną, A mimo to tak żyć mu chce się! Nie leje łez Na mroku próg – Potężny jest Mój Bóg.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Krzyżocaust Widmo krąży po świecie. Widmo prześladowań. Wszyscy uważają się za prześladowanych, choć każdy z innej przyczyny. Najczęściej z racji płci, orientacji seksualnej, rasy, tuszy, picia lub przeciwnie, narodowości, niepełnosprawności, pochodzenia, wyznania lub jego braku. Nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę. Zgodnie z preambułą do konstytucji, „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”, czują się nie tyle „równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski”, co równo prześladowani. Katolicy nawet bardziej. Poniekąd słusznie. Przeświadczenie wiernych Michalika, Rydzyka i Dziwisza jest o tyle uzasadnione, że Kościół bez przerwy im czegoś zabrania. Niejednokrotnie pod groźbą ekskomuniki. Jako katolicy mają żyć w czystości, choć myć się często – niekoniecznie. Wszak nadmierna dbałość o ciało jeszcze nie tak dawno była grzechem. Nie wolno im używać życia ani prezerwatyw. Niedozwolone jest nawet myślenie o seksie innym niż „w imię Ojca i Syna, niech waćpan zaczyna”, czyli małżeńskim, w celu prokreacji, z kalendarzykiem w jednej ręce, a książeczką do nabożeństwa w drugiej. W odróżnieniu od swoich kapłanów, mają kultywować wiarę, nadzieję i miłość. Ponadto nie obżerać się, pić umiarkowanie, wystrzegać pychy, chciwości, zazdrości, gniewu i lenistwa. Tego ostatniego zwłaszcza w przekazywaniu ofiar na
tacę. W zamian za wyrzeczenia, po uciążliwym czyśćcu, dostaną się do nieba. To perspektywa tylko o tyle pociągająca, że nie spotkają tam swoich pasterzy, bo „prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego”. O dziwo, katolicy nie uważają za prześladowanie ingerujących w ich życie bezsensownych watykańskich nakazów i zakazów oraz ciągłych pouczeń kleru. Podchodzą do nich
elastycznie. Wybierają to, co wygodne lub nieuciążliwe. Radzą sobie jak potrafią. Stosują się do litery, nie do ducha. Jeśli zdradzają, to we własnym łóżku, by nie cudzołożyć. Aby dla konkordatowego małżonka zachować błonę dziewiczą, uprawiają seks oralny i analny. Po unieważnieniu sakramentalnego małżeństwa i ubękartowieniu pochodzących z niego dzieci zawierają kolejny, też
błogosławiony związek. Ponownie, z nakazaną przez Kościół wiarą, nadzieją i miłością. Będzie istniał, dopóki biskupi nie rozłączą tego, co ponoć sam Bóg złączył. Utrzymanie wiernych choćby we względnym posłuchu, a przede wszystkim wyciąganie od nich kasy, wymaga coraz większej ekwilibrystyki. W celu odwrócenia uwagi od religijnego zniewolenia, kler wmawia wiernym, że są prześladowani za wiarę. Stan zagrożenia konsoliduje i skłania do ofiar. Nie ma granicy śmieszności, której nie przekroczyliby żądni władzy i kasy duchowni. Rektor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie ks. prof. Dyduch w liście na drugi dzień świąt Bożego Narodzenia oburzył się, że świat milczy, chociaż 170 tys. chrześcijan rocznie ginie śmiercią męczeńską za wiarę. „Rzucanie chrześcijan na pożarcie dzikim zwierzętom, opisane w sienkiewiczowskim »Quo vadis«, odnajdujemy we współczesnej rzeczywistości (...). Prześladowanie wierzących jawi się we współczesnym świecie także przez działania zmierzające do usuwania krzyży z miejsc publicznych”. To ostatnie przedstawił jako największą zbrodnię. W rzeczywistości chodzi o zagrożenie wygodnego znacznika zawłaszczonego terenu. Lada moment usłyszymy, że usuwanie nielegalnie umiejscowionych krzyży to Krzyżocaust. Ci, którzy się ośmielają z takimi żądaniami występować, są największymi zbrodniarzami, a obrońcy krzyża to jedyni Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Wyborcza aspiRACJA W tegorocznych wyborach samorządowych wielu antyklerykalnych wyborców będzie mogło zagłosować na antyklerykalnych kandydatów z listy RACJI Polskiej Lewicy. Partia zarejestruje komitet wyborczy pod nazwą KW RACJA Polskiej Lewicy lub KW RACJA. W jego ramach zostaną sformowane listy kandydatów do samorządu wszystkich szczebli. Przy czym na listach tych będą umieszczone – poza członkami partii – także osoby spoza niej, jednak przy spełnieniu zasadniczego warunku – ich poglądy muszą być zbieżne z programem RACJI. Jednocześnie przyjęto zasadę parytetu, co oznacza, że docelowo przedstawiciele obu płci powinni mieć tyle samo miejsc. To najważniejsza decyzja obradującej pod koniec grudnia Rady Krajowej. Rada nie wykluczyła przy tym możliwości startu członka z list innego komitetu, ale konieczne będzie zaznaczenie przy jego nazwisku przynależności partyjnej oraz wcześniejsza zgoda właściwej rady wojewódzkiej. 20 lutego br. w Krakowie odbędzie się IV Konwencja Krajowa, podczas której zapadną szczegółowe decyzje wyborcze, a także te typowe – personalno-organizacyjne. Na razie nie ma decyzji o wystawieniu własnego kandydata w wyborach prezydenckich albo o wyrażeniu poparcia dla innego. Działacze RACJI podkreślają, że jak dotąd żaden kandydat o antyklerykalnych poglądach nie zgłosił zamiaru ubiegania się o najwyższy urząd w państwie. W dniu konwencji odbędzie się też – jak co roku – duża manifestacja na krakowskim rynku z okazji rocznicy spalenia na stosie Giordana Bruna. Każdego roku cieszy się ona coraz większą popularnością. Tradycyjnie zaproszenie do udziału w niej kierowane jest do wszystkich członków partii, sympatyków, Czytelników „Faktów i Mitów” oraz innych organizacji. W związku z przygotowaniami do konwencji i manifestacji przewodniczący partii zwracają się z uprzejmą prośbą o wsparcie finansowe. Partia pozaparlamentarna może działać wyłącznie na bazie składek i darowizn. MW
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
W szkole dla dziewcząt nauczycielka ma wykład na temat seksu i moralności. – Żyjemy, dziewczęta, w bardzo trudnych czasach. Pamiętajcie, że w chwili pokusy każda musi sobie zadać pytanie: czy godzina przyjemności warta jest całego późniejszego życia we wstydzie? Jedna z dziewcząt pyta: – Przepraszam, ale jak zrobić, żeby ta przyjemność trwała godzinę? ! ! ! Poradnia małżeńska. Przed biurkiem siedzi dość nerwowa para... – Na czym polega państwa problem? – pyta lekarz. – Bo żona nie daje mi... – zaczyna mąż. – Uch, ty jełopie zakłamany! – przerywa żona. – Ja ci nie daję, napalona złamana fujaro?! – ...nie daje mi dojść... – O ty chamie! Ja ci dojść nie daję? Jak ty masz niby dojść, impotencie zasrany z dziada pradziada, hipokryto ty? – ...do słowa.
1 Tuż przed stosunkiem chłopak pyta: – Mogę mówić do ciebie Ewa? – Dlaczego, przecież mam na imię Danka?! – Bo będziesz moją pierwszą. – Dobra. A ja mogę do ciebie mówić Peugeot? – Dlaczego? – Bo będziesz moim 206... KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) od niego wszystko się zaczęło, 5) trudność cała, a nie pół, 9) na liście, 10) marzą o ogromnych sumach, 11) lipa bez liści, 13) spokrewniona grupa, 14) toczy się na boisku, 15) drugi koniec kabla, 17) część Słowenii lub innego państwa, 18) dzik bez ogłady, 20) nieporządek z bzem, 21) bałwan przy bałwanie, 22) plecy, 25) z ogarkiem nielichy, 26) osprzęt maturalny, 27) wygodnie mieć z niego spodnie, 29) warkocze na polu, 32) ta zbrodnicza instytucja na początku miała gest, 35) dziecko się do niej przywiązuje bez użycia sznurka, 36) śpiewają mu „Dwieście lat”, 39) po autostradzie jeździ tylko w siodle, 43) jak w kaczy się strzela, 44) kombinowanie na macie, 46) Polska dla Polaków, 47) co po złożeniu nie da się rozłożyć?, 50) przy drodze krótki, na dwie minutki, 52) co ma kat do upiększania?, 53) pada na łeb, na szyję, 54) w ręce Anioła, 55) pali się przy hamowaniu, 57) dziewczynki z elementarza, 58) najbardziej suchy u wiewiórki, 59) piszczy koło strzałki pomiędzy stawami, 60) kości-świętości, 61) Aleksandry na korridzie, 62) skuteczny cios w nos, 63) szkatułka z setką. Pionowo: 1) na córkę miał chęć, 2) za jego pobicie dostaniesz nagrodę, 3) ze skipassem za pasem, 4) widać z dala, że z żurnala, 5) złożona konstrukcja, 6) sojusz z Alicją, 7) ustęp do czytania, 8) dla oskarżonych z Mławy, 10) ma rzęcha i lata, 12) okładka na dokładkę, 13) piękna pamiątka po bibie, 16) postrzał w plecy, 17) robi z nosa pasztet, 19) wódka zza Odry, 22) prognoza niezbyt naukowa, 23) siedzą na kupie, biskup przy biskupie, 24) buta, lecz nie sznurowanie, 27) pola monola plus coca-cola, 28) ... panien za mundurem, 30) rysunek na szkle, 31) aura się chwieje, kiedy on pieje, 33) as wśród nas, 34) ma i żonę, i ambonę, 36) z pasem bez opieki, 37) podróż bez biletu, ale nie na gapę, 38) leży na nim Świnoujście, 40) przełom, ale nie Dunajca, 41) odprawiane przed chowaniem, 42) z igłą na ramieniu, 45) Argentyna dla Fina, 46) taniec pod okularami, 48) wojskowy na torach, 49) szczęśliwy w szatni, 51) skrzydlaty Jureczek, 52) niebieski jak ptak, 56) pijany go nie trzyma, 58) otwiera bramy do Alabamy. Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Bartosz Arłukowicz)
Z
27
A
I 10
W
13
B
R
I
A
B
E
Ę
D
Ć
E 25
L
31
T
R
A
Y 36
S
10
M
A
O 50
P
S
31
K
O
K
R
A
D
T
36
S
T
A
59
D
21
56
P S
O 62
O
L
I
T
Ż
N
23
O
M
O
20
2
21
O
3
22
E
4
23
A
5
O
S
24
27
P
Ż
K G
25
K
U
I
E
N
C
U
Z
M
E
Z
E
L
U
J
8
L
E Z
9
27
10
A
28
J
11
B
29
T
I
37
T
I
30
12
Ć
31
B
R
Ł
A
29
S
E
A
13
41
E
Y
6
G
32
O
N
I
E
I
Z K
30
33
A P
A
T
W
K W
5
E Ó
R
A
M
U
C
Z
E
T
15
33
A
D
K
I
A
42
P
Z
W
14
O
E
58
T
K
P
O
U
Ą A
Z
52
3
34
G
Ę
L
E K
S
A
E
63
N
C
A G
A
11
Z
17
C
P
R
O
J
O
E 60
L 61
A
I
15
57
O
20
R
16
E
Z
54
T
C
C
I
U
33
40
A
M
B
U
N
R
R
T
A 39
U
O
T
S
19
L
L
A
E
25
46
S
Z
26
T
T
P
G
16
E
W
Z
M
32
U
49
S
N
R
K
B
13
19
U
A
12
26
A
24
Z
E
W O 15
O
N
12
T
21
S
U
A
S
J
A
B
4
28
N
P
48
K
A
O
43
O
C
1
Ł
S
C 26
K
N
7
I
8
U
S
L Z
S E
R
28
24
K
35
I
22
I
N D
32
A E
P A
A
P
Y C
G
D
23
7
O
O
A 18
T
C
8
E
6
R
R 2
K
K Ł
45
51
Y
O
6
Z
11
W O 47
K
A
N
C
T
Z
L
A
D
T
J
9
G
R
Y
N
34
S
E
N
O
R
I
Z
5
14
R
R
H 53
P
1
A
O
Ó
Z
I
35
C
E
A
A
T
O
P
A
4 9
C
P
T
I
R
22
Z
T T
17
38
R
A
7
E
O
A 55
18
U A
K
U 37
T
A 44
H
H 30
N A
S
C
O 29
Ł
Ę I
3
A
O 14
Z
R
E
R
20
2
34
16
35
17
36
H Ą
18
A
19
37
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 51–52/2009: „Kasy Kulczyka, fury Rydzyka, mocy Pudziana, chaty Beckhama, cholesterolu w normie i świętowania sylwka w jak najlepszej formie”. Nagrody otrzymują: Marian Kopacz z Karniowic, Jolanta Pilarska z Kalisza, Feliks Kuzawiński z Białej Podlaskiej. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 45,50 zł za pierwszy kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za pierwszy kwartał (184,50 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Droga donikąd
„Takiego psychopatę nawet w Polsce trudno spotkać” – napisał nasz Czytelnik i przysłał zdjęcie postrachu amerykańskich ulic Fot. Piotr
Czarny humor Koło Gospodyń Wiejskich zorganizowało wycieczkę do Warszawy. Po powrocie kobiety poszły do spowiedzi. Każda po kolei
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 2 (514) 8 – 14 I 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
opowiada o wycieczce i każda wyznaje, że zdradziła męża. W pewnym momencie wkurzony ksiądz wstaje, wali ręką w konfesjonał i woła: – Cholera, jak jest dobra wycieczka, to księdza nie zabiorą!
ak mówią, krew nie woda. Gdy zakipi w żyłach, czas, miejsce i okoliczności przestają mieć znaczenie... Dwoje młodych Norwegów dało się przydybać w samochodzie. I to wcale nie zaparkowanym na ustronnym poboczu, ale... pędzącym z prędkością 130 km/godz. Kierowca był na dole. Pewna holenderska para na miejsce miłosnych igraszek wybrała maskę radiowozu. Z dwoma policjantami siedzącymi w środku! Mundurowi, kiedy już się napatrzyli, wykazali się dużą wyrozumiałością – podeszli do kochanków i grzecznie spytali, czy ci byliby uprzejmi przenieść się w inne, bardziej ustronne miejsce. Znana pani adwokat z Seattle dała się porwać namiętności w więziennej celi. Szczęśliwym wybrankiem był jej klient – facet oskarżony o zabicie trzech osób. W maju ubiegłego roku aresztowano parę, która uprawiała dziki seks na trawniku tuż przy Windsorze, rezydencji angielskich królów. Całe 40 minut innej angielskiej parze zajęło miłosne bara-bara w budce telefonicznej. Rozochoconym kochankom nie przeszkodził nawet tłum gapiów dopingujących i pstrykających fotki.
J
CUDA-WIANKI
Pociąg zwany pożądaniem Wyjątkowo ekscentryczny numerek wykonała dwójka napaleńców z Włoch. Przybyli na poranną mszę parafianie nakryli ich spółkujących w konfesjonale. Parze postawiono zarzut naruszenia uczuć religijnych. Na podobny patent wpadła para z Nigerii. 30-letni Tolu Akintepe i jego 28-letnia połowica po 4 latach
małżeństwa postanowili powalczyć z rutyną w sypialni. W tym celu udali się do kościoła i rozłożyli na ołtarzu. Stwórca nie zagrzmiał, przeszkodził za to pastor. „Moja żona zawsze mówiła, że chce nadać pikanterii naszemu życiu seksualnemu. Pomyślałem, że będzie ekscytująco, kiedy zrobimy to w kościele, wiedząc, że Wszechmogący właśnie nas obserwuje” – tłumaczył Tolu w sądzie. Małżonkowie musieli zapłacić 170 dolarów na „oczyszczenie ołtarza”. W ramach pokuty dobrowolnie wysprzątali też cały kościół. A teraz coś ku przestrodze. Tragicznie zakończyły się uniesienia kochanków z RPA. 28-letni mężczyzna i jego 25-letnia partnerka kochali się... na torach kolejowych. Seks musiał być udany. Na tyle, że zajęta sobą para nie usłyszała ani nadjeżdżającego pociągu, ani sygnałów ostrzegawczych nadawanych przez maszynistę... JC