JAROSŁAW KAZAŁ LĄDOWAĆ? Â Str. 6
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 3 (568) 27 STYCZNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Futbol. Mamy najlepszą, budzącą na świecie zasłużony postrach ligę. Ligę stadionowych bandytów! Â Str. 14–15
 Str. 10
 Str. 25
ISSN 1509-460X
 Str. 21
2
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Nie będzie żadnych kart wstępu, biletów ani akredytacji na beatyfikację JPII – ogłosił Watykan. Czyli ile się da, tyle wlezie. Znając zmyślność naszych klechów do organizacji pielgrzymek, ostatni chętni będą oglądać awans Wojtyły z platform widokowych pod Wenecją. „Nie będzie innych, poza ampułką z krwią, relikwii po Janie Pawle” – odpowiada Dziwisz na ostrą krytykę „średniowiecznych praktyk dzielenia ciała”. Zostało to odebrane jako przejaw dobrego smaku kardynała. A przecież to klasyczne wyrolowanie konkurencji! Liczni duchowni (np. ks. Skrzypczak) widzą w 1-majowej dacie beatyfikacji JPII określoną symbolikę: Święto Miłosierdzia Bożego, początek miesiąca maryjnego oraz „zwycięstwa myśli papieża nad Marksem, Engelsem i Leninem”… „Komuchom napluliśmy w twarz” – pisze ultrakatolicka „Fronda”, która często lubi ustawiać się pod wiatr. Francuski „Le Parisien” cytuje licznych lekarzy neurologów, którzy zgodnie twierdzą, że o żadnym cudzie uzdrowienia przez JPII zakonnicy Marie Simon-Pierre nie może być mowy, a błąd diagnozy (o ile to był błąd, a nie celowy zabieg) polega na pochopnym rozpoznaniu schorzenia jako choroba Parkinsona. Z kolei o cudzie przekonany jest Patrick Theillier – oficjalny lekarz Lourdes – od lat nazywany przez media… „doktor cud”. „Kamera telewizyjna uchwyciła moment, kiedy widać było, jak przewodniczącej wyraźnie drżała ręka (…). Symptomatyczne jest to dla choroby Parkinsona” – takie rewelacje ogłosił „Nasz Dziennik” na temat szefowej MAK Anodiny. A jak się okaże, że Parkinsona Anodina już nie ma… „Tak z wolna wytracam siebie, by znowu siebie odnaleźć”... Odkryto właśnie nieznany wiersz Karola Wojtyły z ww. fragmentem. Świat wstrzymał oddech. A my postulujemy zwołanie światowego sympozjum na temat wiersza oraz nowego soboru na dokładkę. „Rossijskaja Gazieta” napisała, że 10 kwietnia samolot Tu-154 spadł w Smoleńsku z nieba. Jarosławowi Kaczyńskiemu. „Granie na katastrofie i podsycanie ksenofobicznych nastrojów to jedyna szansa byłego premiera na powrót do gry” – twierdzi dziennik. Ani chybi Ruskie mają w PiS-ie szpiega. Dubieniecki (z zawodu mąż żony) ogłosił motywy, jakie mieli Rosjanie, żeby strącić Tu-154 nad Smoleńskiem. Generalnie chodzi o zamordowanie niewygodnego im lidera Europy… Otóż – panie mąż – są inni, którzy naprawdę mieli motyw i byliby zainteresowani tą katastrofą. Na przykład tacy, co to dostali 3 miliony odszkodowania, za które kupili m.in. nowiutkie porsche… Komórki Rydzyka wRodzinie ostatecznie zamilkły. Tysiące nabitych w butelkę moherów już nie zadzwoni do Radyja i nie pochwali Zawsze Dziewicy. „Winny jest CenterNet!” – ogłosił Dyrektor. „To kłamstwo” – oświadczył operator i z toruńską rozgłośnią nie chce już mieć nic wspólnego. Reklamacje można składać u Jarosława Kaczyńskiego, który sieć Rydzyka reklamował z jasnogórskich wałów. I wałów zrobił ze wszystkich. Tymczasem ojciec Tadeusz (jak Prometeusz) rusza z nową inwestycją. Już tylko zezwolenie ochrony środowiska dzieli go od budowy w Toruniu dwukondygnacyjnego kościoła (ściany pokryte nazwiskami Polaków, którzy uratowali Żydów) zwieńczonego szklaną kopułą. Ciekawe, czy taka kopuła to może robić za wykrywacz gorących wód lub za wieżę nadawczą telefonii komórkowej… Ewentualnie można by w niej pomieścić muzeum polskiego przemysłu stoczniowego. Na 10 miesięcy więzienia skazał Sąd Rejonowy w Nowym Targu psychopatów, którzy urwali głowę psu, ciągnąc go na lince za samochodem. To mniej niż połowa kary, którą zwyrodnialcy byli zagrożeni. Pani sędzio, co trzeba jeszcze zrobić i jakim być bydlakiem, by w pani oczach zasłużyć na pełne 2 lata więzienia? „Królowo Chorwatów, zachowaj nas od wejścia do Unii Europejskiej” – wielkie billboardy tej treści opatrzone podobizną Maryi z Fatimy pojawiły się masowo w Splicie i okolicach. Policja szuka sprawców, ale nie wie, kim są. My wiemy: to poddani „Królowej Chorwatów” – co jasno wynika z treści plakatów.
Drodzy Czytelnicy Wzorem wszystkich innych gazet także nasze wydawnictwo jest zmuszone do podniesienia ceny „FiM”. Spowodowały to podwyżka cen papieru i wzrost stawki VAT na gazety. Niestety, w odróżnieniu od innych pism, które zarabiają głównie na reklamach, „FiM” utrzymują się wyłącznie ze sprzedaży detalicznej. Mamy nadzieję, że przebolejecie jakoś te 30 groszy więcej na tydzień… Wasza Redakcja
Bóg-HHorror-OOjczyzna C
o łączy awanturę smoleńską, wyniesienie JPII na ołtarze i wzburzenie książką Grossa o szabrowaniu grobów w Treblince – trzy hity minionego tygodnia? Pozornie nic. A faktycznie – budowanie narodowych mitów: narodu niepokalanego i oczernianego oraz mitu świętego, kochającego wszystkich papieża Polaka. Powszechnie wszak wiadomo, że nie kazał on ukrywać księży pedofilów, że bez niego nie byłoby wolnej Polski, że w interesie Kościoła nie przyjaźnił się z krwawymi dyktatorami… Zacznijmy od raportu MAK. Jego treść (choć niepełna) jest bolesna, ale obrazuje kondycję polskiego lotnictwa i procedury prowadzenia operacji powietrznych w armii, o czym w „FiM” pisaliśmy niejednokrotnie. W przypadku Smoleńska fatalnie połączyło się to z osobą prezydenta głupka (jeśli to za mocne określenie, to może być: zabójca), który wywierał presję na załogę. Niestety, Polacy w swej masie mają osobliwe podejście do procedur i zasad. Chełpią się ich lekceważeniem, a omijanie na przykład przepisów drogowych jest narodowym sportem. Jeśli łączy się to z nonszalancją, brawurą i brakiem poczucia winy – o nieszczęścia nietrudno. Tak było w wypadku Casy, Tu-154, a wcześniej – m.in. autokaru z pielgrzymami we Francji. Ponoć 95 proc. zatrzymanych przez policję za przekroczenie prędkości przekonuje, że jadą po lekarstwa, z chorym dzieckiem lub zakręcić gaz. Jesteśmy prawdziwymi mistrzami w usprawiedliwianiu się w duchu oraz wyłgiwaniu na zewnątrz, i właśnie robimy to w przypadku MAK czy polskiego udziału w Holokauście. Skąd to się wzięło? Może ktoś powie, że znowu „czarno widzę”, ale czyż nie jest to wynik katolickiego wychowania i propagandy? Kościół przez wieki wmawiał Polakom, że są pod specjalną Bożą i „matczyną” opieką; wmawiał zwłaszcza wtedy, gdy palili nas Tatarzy, grabili Szwedzi, dzielili zaborcy, mordowali Niemcy i Rosjanie. Wystarczy się pomodlić, dać na ofiarę i problem będzie rozwiązany… prędzej czy później. Jak zwycięstwo – to chwała Bogu, jak klęska – to dalej pokutować. Jeśli nagrzeszyłeś, wystarczy się wyspowiadać i wszelkie winy znikają. Opatrzność za nas wszystko załatwi – poprowadzi samolot, cofnie falę powodziową, załata dziurę w budżecie, nakarmi głodne dzieci. Duchowni wręcz namawiają do (jakże swojskiego) podejścia do życia: jakoś to będzie! Bez tego nie byłoby przecież wdowiego grosza, który utrzymuje Kościół. Kler nie uczył nas i nie uczy, co to refleksja, planowanie, analiza informacji – czyli podstaw sukcesu jednostki i społeczeństw. Uczy nas za to (a prawica mu wtóruje), że każda krytyka postępowania Polaka katolika wypowiadana przez cudzoziemca oznacza atak na naród, jego godność i wartości. Bo przecież to NAS „Bóg prowadzi”. W zamian za to mamy kult męczeństwa i ludzi, którzy podejmowali decyzje bez analizy, na wariata. A nasze klęski – następstwa błędów i zaniechań? Jakie klęski?! Przecież tego właśnie chciał sam Bóg, miał w tym swój dalekosiężny plan (patrz wyzwolenie spod zaborów czy rok 1989). Ofiary się nie liczą, są wręcz niezbędne. I tak czcimy powstania listopadowe, styczniowe i warszawskie, mimo że były przegrane, bo nieprzygotowane i nieoszacowane. Czesi i Francuzi chwalą się powstaniami, w których Praga i Paryż zostały wyzwolone niemal bez strat. Świat patrzy na to z podziwem. My każemy światu podziwiać „zryw”, który skończył się rzezią mieszkańców i samego miasta.
Sakralizowanie klęsk służy do zbudowania z narodu polskiego ofiary obcych spisków i knowań – Chrystusa narodów, który oddaje krew za innych. Tak więc – opuszczeni przez wszystkich – wyłącznie na katolickiego Boga możemy liczyć. Ów kult ofiary ma również przykryć zbrodnie, których dopuszczali się Polacy (w tym idealizowana AK) podczas II wojny światowej i tuż po niej. A Katyń? Przecież to odpowiedź Stalina na śmierć 20 tysięcy jeńców radzieckich w polskich obozach po wojnie 1920 r. Kościół przed 1939 rokiem szerzył propagandę narodowo-rasistowską, tłumaczył, że za biedę odpowiadają obcy – Żydzi, którzy zdominowali uczelnie i handel. Kler uczył w ten sposób Polaków, aby dobierali sobie tylko wygodne fakty, a informacje przeczące ich tezie – pomijali. Otóż informacja, że Żydzi specjalizowali się w handlu, jest prawdziwa, ale stało się tak, ponieważ przed wiekami szlachta zleciła im prowadzenie handlu i wyszynków, nie dopuszczając ich do innych form aktywności gospodarczej. Jedwabne, pogrom w Kielcach i tysiące denuncjacji Żydów nie wzięły się znikąd, choć Gross w swojej książce zdecydowanie uogólnia i zapomina, że duża skala tych dramatów to głównie wynik dużej skali – jak mawiali przed wojną ludzie kleru i prawicy – „zażydzenia” Polski. Za śmierć 40 osób w Kielcach ówcześni biskupi odpowiedzialnością obarczyli nie dziki tłum, lecz władzę. Zauważmy – niezmiennie winy nie ponoszą wierni katolicy, lecz zawsze jacyś obcy. „Mój mąż nie mógł pić alkoholu, bo w Katyniu miał przyjąć komunię” – przekonuje żona generała Błasika. „To była prowokacja NKWD” – czytamy w pamiętnikach prymasa Wyszyńskiego i opracowaniach IPN-u na temat pogromu kieleckiego. „To Kościół padł ofiarą pedofilów, a nie ich chronił” – pisze katolicka „Fronda”. Udział w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku, współudział w pacyfikacji Iraku i Afganistanu albo zgoda na torturowanie u nas rzekomych członków Al-Kaidy – to z kolei grzeszki władzy dawno odpukane przez wojskowych kapelanów. Osobny temat to właśnie polityka naszych elit, prowadzona bez żadnego planowania i analizy, bez troski o rację stanu. Przykładów jest mnóstwo: głupie poparcie prezydentów Juszczenki i Saakaszwilego, awantury z Rosją o nadanie jednemu z warszawskich placów imienia czeczeńskiego terrorysty albo z Chinami o plac bojowników wolnego Tybetu. A teraz znowu idiotyczne krzyki, że po MAK-u pojednanie z Moskwą jest niemożliwe. Już w szkole uczymy się ściągać, a kiedy założymy firmę – wynajdywać luki w prawie i ukrywać przychody. Elity są tym zgorszone, jakby to one same nie uczyły (wespół z Kościołem) Polaków nonszalancji i cwaniactwa. Wyniesienie JPII na ołtarze będzie służyło jako dowód, że owo polskie podejście do zasad, reguł i regulaminów oraz podejmowania decyzji nie może być złe, skoro naszym nauczycielem był ON. To poczucie nieomylności i niepokalania ma nam zastąpić prawdziwy honor. Bo u nas honor państwa polega na pomijaniu brudnych kart w historii, a tworzą go bezmyślne decyzje przywódców i śmierć tysięcy cywilów w walce, której nie można było wygrać. I tylko wkurza nas i nie rozumiemy tego, że narody pragmatyczne i te, które potrafią honorowo przyznać się do błędów, są bardziej zamożne i cieszą się lepszą opinią od nas. JONASZ
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
N
igdy nie mogliśmy pojąć, jak to się dzieje, że nieruchomości psim swędem zdobywane przez instytucje kościelne sprzedawane są za ułamek ich faktycznej wartości rynkowej. Takich przypadków znamy wiele, by wymienić choćby wykrytą przez nas już wiosną 2005 roku aferę (odgrzana niedawno przez inne media) z tzw. workiem turoszowskim, gdzie niewyobrażalnie atrakcyjne grunty (331,26 ha) kuria biskupia w Legnicy sprzedała drobnemu biznesmenowi za 1,3 mln zł, choć ówczesna ich wartość była kilkanaście (według niektórych ekspertów, nawet kilkadziesiąt) razy większa (por. „Autostradą do nieba” – „FiM” 15/2005). Opisywaliśmy przypadek poznańskich elżbietanek, które za 30 mln zł pozbyły się 47 ha w Warszawie-Białołęce (uzyskane z Komisji Majątkowej), szacowanych na co najmniej 100 mln zł; albertynek z Krakowa (157 ha w Świerklańcu sprzedały za 3,5 mln zł, choć władze gminy chciały kupić tę ziemię za 6 mln zł) oraz kilka innych… Dlaczego przehandlowano ziemię tak tanio? Ponieważ doskonale wiemy, jak Kościół potrafi liczyć, wytłumaczenia znajdywaliśmy dotychczas tylko dwa: 1 – zdobyty w kryminalnych nierzadko okolicznościach łup parzył świątobliwe dłonie; 2 – różnicę między oficjalnie zakontraktowaną ceną a faktyczną wartością inkasowano pod stołem. Przed kilkoma dniami dowiedzieliśmy się, że jest jeszcze trzecie wytłumaczenie: niektórzy biskupi wolą rzekomo dostać mniej niż więcej! Cud nawrócenia? Przekonajmy się… ~ ~ ~ W piątek 14 stycznia 2011 r. przed Sądem Okręgowym we Włocławku rozpoczął się bezprecedensowy proces cywilny wytoczony diecezji włocławskiej, a ściślej jej agendzie funkcjonującej pod nazwą Wydawnictwo Duszpasterstwa Rolników, przez biznesmena Zbigniewa Grota. Domaga się on wyrównania straty w kwocie 400 tys. 684 dolarów (1 mln 344 tys. 746 zł według kursu NBP z dnia wniesienia pozwu), doznanej na skutek oszukańczych praktyk w toku negocjacji dotyczącej zakupienia od wielebnych spółki Gospodarstwo Rolne Międzychód. W pierwszej odsłonie procesu zeznawał w charakterze świadka ordynariusz włocławski bp Wiesław Alojzy Mering (na zdjęciu), który – jak sam przyznał – osobiście nadzorował sprawę i podejmował decyzje o sposobie jej rozstrzygnięcia. Opowiadał sądowi takie rzeczy, że słońcu było tego dnia wstyd świecić… Grot ma podwójne obywatelstwo (polskie oraz amerykańskie), od trzydziestu z górą lat mieszka i pracuje w USA, a od pewnego czasu także w Polsce, gdzie zarządza dzierżawionym od Agencji Nieruchomości Rolnych gospodarstwem w gminie Zalewo (woj. warmińsko-mazurskie), które sąsiaduje tam
przez miedzę z gruntami spółki pozostającej do niedawna we władaniu szefów wydawnictwa archidiecezji, czyli de facto bp. Meringa. Sposób, w jaki wydawnictwo weszło w posiadanie owego majątku (prawie 360 ha gruntów z infrastrukturą, kupione od ANR w 2001 r. za 198 tys. zł, z czego ponad 150 tys. zł w ratach rozłożonych na 15 lat), opisywaliśmy przed dwoma miesiącami, pokazując metodę wykończenia wzorowego rolnika Józefa Kuroczyckiego, który przed kilkoma laty nieopatrznie zaufał ówczesnemu właścicielowi gospodarstwa
GORĄCY TEMAT transakcji”, sięgającymi już wówczas 1,5 mln zł) za płatne z góry 6,5 mln zł (biskup operował „orientacyjnie” kwotą 8 mln zł). Żeby zaś świątobliwi mężowie przypadkiem nie pomyśleli, że mają do czynienia z mitomanem, wylegitymował się kilkunastoma uwierzytelnionymi papierami, wśród których były m.in. entuzjastyczne referencje: amerykańskiego banku Peoples National Bank, Kongresu Polonii Amerykańskiej i Konsula Generalnego RP w Chicago, fundacji polonijnej „Dar Serca” (wyliczyła, że wyłożył w sumie 144 tys. dolarów na zakwaterowanie
Wydawnictwo w dalszym ciągu bierze pana pod uwagę jako potencjalnego kupującego, pod warunkiem dojścia stron do porozumienia w kwestii ceny sprzedaży. Dla informacji podaję, że przybliżona cena, na którą wyraził zgodę Jego Ekscelencja Ks. Biskup Alojzy Mering, wynosi 8 mln zł” – odpisał biznesmenowi prawnik Wawrzonkowski. „Pan Grot był pierwszym, a wówczas także jedynym oferentem” – przyznał podczas procesu świadek Mering… Grot jest człowiekiem interesu, więc doskonale rozumiał, o co chodzi.
3
sprzedaży motelu (transakcja miała zostać sfinalizowana 15 marca), raz jeszcze deklarując, że część uzyskanej kwoty przeznacza na zakup Międzychodu. Biskup Mering milczał jak zaklęty; ksiądz dyrektor Karasiński również. Po załatwieniu nieodwracalnych już spraw z motelem i zapłaceniu z tego tytułu amerykańskiemu fiskusowi 400 tys. 684 dolarów podatku Grot przyleciał do kraju. Szybko zorientował się, że wielebni sprzedali gospodarstwo rodzinie M., biznesmenom z branży rolno-spożywczej. Nie byłoby w tym nic
Biskup specjalnej troski Hierarcha kościelny doznał cudownego nawrócenia. Twierdzi, że nie chce legalnych i spadających mu z nieba pieniędzy. ks. Eugeniuszowi Marciniakowi (ten twierdzi, że był tylko figurantem dającym kurii nazwisko), po czym z niebagatelnym udziałem ANR został puszczony przez prałata w skarpetkach (por. „Wrogie przejęcie” – „FiM” 46/2010). Przypomnijmy: gdy zdesperowany rolnik zaczął coraz ostrzej domagać się rozliczeń poniesionych przez siebie nakładów na kościelny biznes (ponad 1,8 mln zł według stanu na 10 czerwca 2003 r.), ks. Marciniak oddał Międzychód wydawnictwu. Nowy zarząd spółki utworzyli księża Marcin Filas (dyrektor ekonomiczny Wyższego Seminarium Duchownego, tu w charakterze prezesa), Waldemar Karasiński (ówczesny dyrektor wydawnictwa, obecnie proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Lubrańcu) i Radosław Nowacki (wicedyrektor wydawnictwa), a radę nadzorczą – biskup pomocniczy Stanisław Gębicki, ks. Lesław Witczak (ekonom diecezjalny) oraz Przemysław Wawrzonkowski (radca prawny kurii). Ludzie ci nie mieli żadnego doświadczenia, więc gospodarstwo popadało w coraz większe długi. U schyłku 2006 r. bp Mering postanowił pozbyć się ciężaru, a Grot otrzymał formalne zaproszenie do złożenia oferty na kupno spółki. Wybrał się do Włocławka na pertraktacje. Bez trudu uzyskał audiencję u samego ordynariusza, któremu zadeklarował chęć nabycia Międzychodu z dobrodziejstwem inwentarza (czyli także wszelkimi długami „powstałymi do dnia sfinalizowania
„kilkuset niepełnosprawnych i ciężko chorych dzieci z Polski, przebywających w Chicago na leczeniu”), zaświadczenia z ANR i od burmistrza gminy Zalewo o wzorowym gospodarowaniu oraz terminowym opłacaniu wszelkich zobowiązań, a także podziękowania za liczne dary rzeczowe (Caritas Ordynariatu Polowego WP, zarząd PCK) i systematyczne zasilanie finansowe parafii (Skalbmierz, Gościeradowo). Ordynariusza najbardziej jednak interesowała gotówka. „A jak ktoś inny zaproponuje osiem milionów, czy będzie pan w stanie dać tyle samo?” – droczył się bp Mering. „Wierzę w waszą uczciwość, więc jeśli ksiądz biskup powie, że któryś z oferentów faktycznie chce zapłacić taką kwotę, to ja z pewnością zmodyfikuję swoją propozycję. Jestem przygotowany finansowo, żeby sprostać oczekiwaniom waszej ekscelencji” – odparł Grot. Kurialni doszli do słusznego wniosku, że można go skubnąć na dużo więcej niż 6,5 mln zł. „Po przeanalizowaniu pańskiej oferty informuję, że nie została ona przyjęta z uwagi na zbyt niską cenę (…).
Zaproponował rozwiązanie fifty-fifty, ponieważ różnica między jego wyjściową propozycją i „przybliżonymi” oczekiwaniami biskupa wynosi 1,5 mln zł, on dokłada 750 tys. zł, a sprzedający tyle samo opuszcza, czyli obecnie oferta wynosi 7 mln 250 tys. zł. Wobec docierających z kurii sygnałów, że wszystko jest na najlepszej drodze, zaczął gromadzić gotówkę. Poleciał za ocean, żeby sprzedać jeden ze swoich moteli w Colorado Springs, aż tu nagle… „Informuję, że pańska oferta dotycząca zakupu spółki Gospodarstwo Rolne Międzychód nie została przyjęta ze względu na wybór innego oferenta” – lakonicznie zakomunikował kontrahentowi Wawrzonkowski. Dla przyzwyczajonego do cywilizowanych obyczajów biznesmena powód mógł być tylko jeden: ktoś dał więcej, więc trzeba dołożyć lub po prostu odpuścić, gdyby okazało się, że klamka zapadła. Zrobił tak: 10 lutego 2007 r. przypomniał biskupowi, że podczas rozmowy we Włocławku zadeklarował elastyczność i gotowość zaspokojenia najbardziej wyrafinowanych cenowo oczekiwań, a kilka dni później wysłał mu faksem kopię kontraktu dotyczącego
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że oficjalnie sprzedali je za 6 mln 450 tys. zł płatne w trzech ratach. Tak zapisano w zawartej 15 marca 2007 r. umowie (firmowana przez księży Karasińskiego i Nowackiego) zbycia udziałów spółki. „Jakim cudem pańskie 6,45 mln w ratach przebiło moje 7,25 miliona płatne jednorazowo” – zapytał swojego nowego sąsiada. W odpowiedzi usłyszał (przy bezstronnym świadku), że cena zapłacona przez rodzinę M. była w rzeczywistości znacznie wyższa. Grot nie miał wątpliwości: ktoś w kurii wziął łapówkę i ukrył jego ofertę przed szefem. Gdy zaczął przyciskać wydawnictwo, domagając się wyjaśnień, odparli: „W toku negocjacji z kilkoma podmiotami zainteresowanymi zakupem udziałów w spółce Gospodarstwo Rolne Międzychód zostało złożonych kilka ofert, z których każdą wnikliwie oceniono nie tylko pod względem proponowanej ceny, ale i innych warunków. Po uwzględnieniu wszystkich okoliczności uznano, że oferta złożona przez państwa M(…) jest najbardziej korzystna. Â Ciąg dalszy na stronie 7
4
POLKA POTRAFI
Córki Allaha Dlaczego kobiety wychowane w kulturze zachodniej przyłączają się do religii, która akceptuje bicie za odmowę seksu i śmierć za cudzołóstwo? W ciągu ostatnich 10 lat liczba Brytyjczyków, którzy przeszli na islam, podwoiła się. Według badań przeprowadzonych wśród tamtejszych neofitów, najczęstsze powody takiej decyzji to: planowanie związku małżeńskiego z kimś spoza własnej religijnej „kasty”, chęć rozwoju duchowego (cokolwiek to znaczy) i potrzeba przynależności do silnej grupy społecznej. Niekiedy idzie o zaszokowanie i dokopanie bliskim oraz rodzinie. Treści religijne na liście motywów jakoś nie przeważają. Najczęściej „nawracają się” młode kobiety, którym trafił się kolorowy kandydat na męża. Polki mieszkające w Anglii, które przeszły na islam, w wielu przypadkach pracowały u muzułmanów (jako sprzątaczki na przykład), spodobały się swoim pracodawcom, później zostały ich kochankami, a jeszcze później – żonami. Nowi partnerzy zapewnili im mieszkaniowo-finansową stabilizację. Dla tych kobiet islam – przynajmniej na początku – jest atrakcyjny. Arab dla żony katoliczki wyznania nie zmieni. Wiarę przodków poświęcić musi ona, co – zważywszy
K
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
na powierzchowne przeżywanie naszej religii państwowej – specjalnie wielkim poświęceniem nie jest… Bywa jednak, że powodem przejścia na islam wcale nie jest przystojny Turek, ale nagła potrzeba religijności, której jakoś wypełnić nie mogą katechizmy Krk. Mahometańską gwiazdą polskich mediów została nasza rodaczka Agnieszka Witkowska, która rok temu w wyniku spontanicznych wyborów i komplikacji życiowych postanowiła przejść na islam.
ościół katolicki w Polsce uzurpuje sobie prawo do bycia „twarzą Chrystusa”. Obawiam się, że Chrystus wolałby chyba raczej stracić twarz, niż kryć się za gębami tutejszych biskupów. W ostatnich tygodniach odbyła się ciekawa wewnątrzkościelna debata teologiczna. To rzecz o tyle wyjątkowa, że w naszym religijnym kraju kwestie wiary raczej nikogo nie obchodzą: duchowni, jak to duchowni, na ogół nie są zbyt pobożni, a świeccy nie po to chodzą do kościoła i dają na tacę, aby sobie zawracać na co dzień głowę dywagacjami na temat Pana Boga i jego spraw. Tym razem jednak spór był zaciekły, bo poszło o twarz Chrystusa, a właściwie o obronę facjaty jednego z biskupów. W okresie bożonarodzeniowym arcybiskup Michalik ogłosił, że „Kościół jest twarzą Chrystusa”. To proste, choć bogate w skutki stwierdzenie (o tym za chwilę) wywołało pewną konsternację w mediach. Profesor Tadeusz Bartoś, teolog i były dominikanin, stwierdził w radiu publicznym, że sugestia Michalika jest „bezczelnością” i zapytał, czy „Bóg wcielił się w Kościół”. Bo biskupia świąteczna paplanina ma daleko idące skutki religijnej, a nawet politycznej natury. Jeśli prawdą jest, że twarz Kościoła i Chrystusa to jedno i to samo, to znaczy, że przywódcy Kościoła są kimś w rodzaju Chrystusów, a ich słowo to słowo Boga. A jeśli tak, to biada tym wszystkim, którzy nie są im posłuszni! Także katolickim (czyli niemal wszystkim) politykom nad Wisłą nie wypada odtąd dyskutować ze swoimi „duszpasterzami” ani powątpiewać w ich mądrość. Skoro jednak wypowiedź arcybiskupa określono publicznie jako „bezczelną”, to natychmiast odezwali się
Agnieszka wychowała się w tzw. typowej rodzinie katolickiej. Młodo wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci, prowadząc, niestety, hulaszczy tryb życia. Kiedy dotarła na samo dno alkoholowej rozpusty i zorientowała się, że nie ma już kontroli nad swoim życiem, przyszła pora na opamiętanie i – jak to często bywa – zainteresowanie sacrum, skoro profanum tak mocno dało się we znaki. Zagłębiając się w internetowe dyskusje o wierze, trafiła na artykuły o islamie – wydał jej się bardziej logiczny niż katolicyzm, w którym dostrzegała samowolę i obłudę. Pewnego dnia pojechała do meczetu, gdzie powitali ją panowie ze Związku Muzułmańskiego, a kiedy dowiedzieli się, że za decyzją Polki katoliczki nie kryje się – standardowo – mężczyzna, zgodnie stwierdzili, że jest „wybrana i wyjątkowa”. Nasza rodaczka przeorganizowała swoje życie na wzorzec islamski. Alkoholu nie pija w ogóle, a kawę tylko w czasie menstruacji, modli się 5 razy dziennie, pości w czasie ramadanu i nie uprawia seksu, bo nie jest już mężatką. Ze względu na dzieci wciąż celebruje Wigilię i inne katolickie naleciałości. Jest szczęśliwa. Jak zapewnia, dwie religie w jednym domu najlepiej nauczą tolerancji i szacunku dla odmienności. JUSTYNA CIEŚLAK
jego obrońcy. Pewien ksiądz profesor z opusdeistowskiej kadry zarzucił byłemu dominikaninowi na łamach „Naszego Dziennika”, że nie zna się na teologii i dokumentach Kościoła. Na to Bartoś zdemaskował religijno-polityczne konsekwencje aroganckiego przywłaszczania sobie twarzy Chrystusa przez kler i zasugerował, że w ten sposób wierzący będą „ubóstwiać to, co ludzkie”. Cóż, Kościół katolicki jak mało który ma ogromne doświadczenie w wielowymiarowym krzewieniu bałwochwalstwa. Począwszy od prostackiego sfałszowania Dekalogu (wprowadzenie kultu figur i obrazów), poprzez postawienie się kleru w miejsce Chrystusa, aż po kult hostii jako rzekomego „Bożego Ciała” zaczarowywanego na każdej mszy przez księdza. Z rzeczy drastycznych przywołajmy jeszcze papieży, którzy przypisują sobie boską cechę nieomylności, a całą ogromną resztę nadużyć na chwilę pomińmy. Konsekwencje tezy Michalika są takie, że to nie Kościół nabierze cech Chrystusowych, ale założyciel chrześcijaństwa będzie miał doklejoną paskudną maskę. Cóż bowiem ewangeliczny cudotwórca i nauczyciel ubóstwa ma wspólnego z królestwem tego świata, jakim jest Watykan i jego Kościół? Przecież „Królestwo moje nie jest z tego świata” i „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” – powiedział podobno Mistrz z Nazaretu! Tymczasem Kościół, który uzurpuje sobie pretensje do bycia „twarzą Chrystusa”, nie zaniedbał żadnego oszustwa, potworności ani szalbierstwa, aby posiąść władzę i pieniądze. Dlatego proszę – nie dorabiajcie biednemu rabinowi z Nazaretu waszej paskudnej gęby. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Dorabianie gęby
Prowincjałki Proboszcz parafii w Łysowie, 56-letni ksiądz Andrzej, bardzo nietypowo przywitał Nowy Rok – parafianie znaleźli swojego duszpasterza z rozpłatanym brzuchem. Obok leżał kuchenny nóż. Policja ustaliła, że księdzu nikt nie pomagał. Wierni postanowili, że jak tylko ranny dobrodziej opuści szpital, będą robić wszystko, aby po raz drugi zmora samotności go nie dopadła.
HARAKIRI
Dyrekcja szkoły podstawowej w Ujeścisku (woj. pomorskie) postanowiła trenować małolaty w zakresie ewakuacji. I tak pewnego mroźnego dnia w szkole zabrzmiał alarm, a dzieciaki – bez kurtek i w trampkach – zostały wystawione przed budynek. Dyrekcja musiała obiecać rozwścieczonym rodzicom, że do wiosny szkolenia nie powtórzy.
ZIMNY WYCHÓW
54-letni Jan K. z Wałdowa (woj. pomorskie) postanowił rozwieść się z żoną. Zaskoczenia nie kryją sąsiedzi, którzy – jak mówią – od dawna już nie mogli patrzeć na gehennę, jaką pani K. fundowała małżonkowi. A on upokorzenia i bicie znosił. Ale tego, że baba dźgnęła go nożem, i to w obronie kochanka, w końcu nie zdzierżył.
MĘCZENNIK
36-latek z Hrubieszowa postanowił w akcie zemsty zniszczyć auto kumpla. A że w pijackim widzie nijak nie mógł sobie przypomnieć marki, na wszelki wypadek przyniesionym w tym celu tłuczkiem do mięsa rozwalił trzy zaparkowane samochody. Więcej nie zdążył, bo zatrzymał go policyjny patrol. Opracowała WZ
WENDETA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Na pokładzie wszyscy pili, więc atmosfera była bojowa. Wstyd! Po raz kolejny wygłupiliśmy się i ośmieszyliśmy nasz kraj, a ci, którzy tego dokonali, zostali pochowani na Wawelu, a nie w rynsztoku, gdzie ich miejsce. (Janusz Palikot o raporcie MAK)
Polskie uwagi nie zmienią wymowy samego raportu MAK, który jest dokładny, profesjonalny i doskonale udokumentowany. Żaden ekspert na świecie nie jest w stanie podważyć go w najważniejszych kwestiach. Rosjanie informowali nas o fatalnym stanie lotniska w Smoleńsku i radzili lądować gdzie indziej. My uparliśmy się, że właśnie tam. (Jarosław Gugała, Polsat)
Platforma ma chwalipiętę alfę Tuska, pracusia alfę Schetynę oraz ukrytą alfę Komorowskiego. To może doprowadzić tylko do tego, że albo wyrżną i zagryzą połowę stada, albo zagryzą siebie. Nie ma innej możliwości. (Włodzimierz Czarzasty, ekspert medialny SLD, szef Stowarzyszenia Ordynacka)
Obecna reakcja Polski przypomina zachowanie kapryśnego pryszczatego nastolatka. (Siergiej Markow, poseł do Dumy z partii Jedna Rosja)
Brak krzyża na ścianach pomieszczeń czy budynków nie świadczy, że katolicy są wewnątrz nich dyskryminowani. Przeciwnie – oznacza, że nikt nie jest wykluczony lub dyskryminowany z powodu swojego wyznania lub jego braku, a symbol żadnego z nich nie może być użyty jako narzędzie wykluczenia. (prof. Janusz Majcherek, filozof)
Można się domyślić, że zaraz po beatyfikacji Polskę zaleją legalne i nielegalne relikwie z papieża, co zapewne poważnie odciąży służbę zdrowia i pozwoli przetrwać jej reformę. (profesor Magdalena Środa, etyk)
Przegłosowanie całkowitej ochrony życia ludzkiego, i to przed 1 maja, byłoby wspaniałym świadectwem tego, że dziedzictwo papieskie jest w nas rzeczywiście żywe. (Tomasz Terlikowski)
Jeśli chcemy, by Europa wygrała, byśmy zachowali nasze ziemie, musimy wskrzesić w sobie ducha krucjat. (jw.)
Nie wyobrażam sobie, że ktoś pobrał krew papieża z myślą o jego przyszłej beatyfikacji. Trzeba to wyjaśnić. Sięgamy do średniowiecza i katolicyzmu magicznego. (ksiądz Krzysztof Mądel, jezuita, o papieskiej relikwii, która ma spocząć w Łagiewnikach) Wybrali: AC, JC, RK, ASz
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
NA KLĘCZKACH
LOT ZA PÓŁ MILIARDA Rodziny ofiar katastrofy pod Smoleńskiem odczekały i powoli zaczynają ubiegać się o odszkodowania. Sumy, jakie prawdopodobnie będzie musiało wypłacić państwo, są ogromne. Pełnomocnicy rodzin twierdzą, że każda z nich może dostać od 500 tys. do 4 mln złotych (suma odszkodowań może przekroczyć 0,5 miliarda zł!). Rozbieżności wynikają z tego, że część pieniędzy będzie musiał wypłacić organizator lotu, czyli Kancelaria Prezydenta, a pozostałej części odszkodowania rodziny będą mogły dochodzić, jeśli uznają, że można kogoś personalnie za tę katastrofę obciążyć. Oczywiście te olbrzymie pieniądze wyłoży Skarb Państwa, ponieważ poza parą prezydencką żadna z ofiar katastrofy nie miała wykupionej polisy ubezpieczeniowej. Doradzamy rodzinom topielców czy ofiar wypadków drogowych, aby też zaczęły się organizować… ASz
zapalił w czasie spotkania symboliczną „pochodnię życia”, na przekór – jak sam mówił – utrzymującej się w Polsce „atmosferze śmierci”. W dalszej części kongresu goście – wraz z nową gwiazdą Ruchu, Piotrem Tymochowiczem – wymieniali postulaty RPP. ASz
WIARA KOSZTUJE
KOMUNIJNE ALIBI Ewa Błasik, wdowa po generale Błasiku, „obaliła” raport MAK, twierdząc, że jej mąż z całą pewnością nie mógł być podpity, bo planował przystąpić na uroczystościach katyńskich do… „komunii świętej w intencji dziadka swojej bratowej”, zamordowanego przez Rosjan. Byłby to prawdopodobnie pierwszy w historii Polski przypadek religijnie motywowanej abstynencji z powodu dziadka bratowej. MaK
OWSIAK ZA WOJTYŁĘ Według sondażu OBOP, 55 proc. Polaków za najwyższy autorytet uważa Jerzego Owsiaka. Drugie miejsce zajął Andrzej Wajda (49 proc.), a dopiero trzecie – owdowiały kardynał Stanisław Dziwisz z 48 procentami. Za największe antyautorytety uznano natomiast: księdza Tadeusza Rydzyka (53 proc.), prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (42 proc.) oraz zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego (38 proc.). MaK
IDZIE NOWE? W Katowicach odbył się drugi kongres Ruchu Poparcia Janusza Palikota. Najważniejszym punktem zjazdu był wybór władz spośród 550 delegatów. Sam założyciel Ruchu przekonuje, że nie będzie ubiegał się o posadę szefa stowarzyszenia, którego mamy poznać już w lutym. Poza sympatykami Palikota, którzy przybyli do Katowic w liczbie ok. półtora tysiąca, na kongresie pojawili się również aktorzy – Jacek Poniedziałek i Ewa Wójciak – oraz prowadzący imprezę krytyk muzyczny Robert Leszczyński. Palikot
Polskie biura podróży szykują oferty dla zamożniejszych moherów, którzy osobiście chcą uczestniczyć w wynoszeniu na ołtarze JPII. Wybierający się do Watykanu powinni jak najszybciej dokonać rezerwacji! – alarmują polscy przewoźnicy. Nie ma już wolnych miejsc noclegowych w największych domach dla pielgrzymów. Ponad dwukrotnie podrożały też bilety tanich linii lotniczych do Rzymu. Przed ogłoszeniem, że JPII będzie wstępował przed oblicze Pana, bilet kosztował 1200 zł. Teraz za ten sam przelot trzeba zapłacić 2800 zł... Rozpoczęły się również zapisy na wycieczki autokarowe. Dzięki najazdowi nawiedzonych gości z Polski zarobią włoscy hotelarze, którzy już podnoszą ceny za wynajem pokojów. Najbardziej zdeterminowanym polecamy pielgrzymkę pieszą – w intencji szybkiego nabrania rozumu oczywiście. JC
WŁAŚCICIEL: RADIO MARYJA Internauci odkryli, że ojciec Tadeusz wyprzedaje majątek. Na jednym z motoryzacyjnych portali ukazało się ogłoszenie o sprzedaży luksusowego ośmioletniego mercedesa E320 „z bardzo dobrych rąk, wszystkim bardzo dobrze znanych”. W zamian – oprócz unoszącej się we wnętrzu woni perfum ojdyra – m.in. klimatyzacja, skórzana tapicerka, alufelgi, system nawigacji, ksenony, podgrzewane fotele, czujnik deszczu i wiele innych bajerów. Cena – 47,9 tys. zł. Do negocjacji. WZ
PUSTKI W PARAFII JPII Podczas gdy Kościół podnieca się rychłą beatyfikacją JPII, proboszcz słynnej Papieskiej Bazyliki w Wadowicach otwarcie pisze o „smaku klęski”, której doświadcza na co dzień w swojej parafii. Młodzież już się nie „lepi do Kościoła” – stwierdza z rozgoryczeniem. Wyjątkowo niską frekwencją w wadowickiej parafii cieszyły się zarówno roraty, jak i rekolekcje adwentowe. W roratach wzięło udział zaledwie 30 dzieci, a w rekolekcjach – niespełna 50. „Faktem jest, że doświadczamy w naszej Bazylice coraz większego braku dzieci szkolnych” oraz „pustoszeje miejsce wokół ołtarza, bo coraz mniej jest ministrantów i lektorów” – ubolewa. Kompletnie zignorowane zostało także zaproszenie na opłatek skierowane przez proboszcza do wadowickich studentów, których doliczył się ok. 50. „Ten głos również okazał się wołaniem na wadowickiej pustyni” – przyznaje. Przyczyn tego stanu rzeczy upatruje w braku zainteresowania i skądinąd słusznie stwierdza, że „pomysły spotkań studenckich o charakterze religijnym w dzisiejszym świecie po prostu nie pasują do wizerunku młodego człowieka”. Z dorosłymi w papieskiej parafii wcale nie mniejszy kłopot. Olali pomysł na odprawianie w sylwestrowe południe mszy za wszystkich parafian, którzy w danym roku odeszli do wieczności. W przeważającej większości najzwyczajniej w świecie „absentowali się”. AK
RABUNEK W POZNANIU Sąd okręgowy w stolicy Wielkopolski przyznał parafii świętego Jana Jerozolimskiego odszkodowanie za utracone mienie w wysokości 75 mln złotych oraz działki wokół Jeziora Maltańskiego. W sumie majątek przyznany jednej poznańskiej parafii szacowany jest na ponad 90 mln złotych!!! Sąd podjął taką decyzję (nieprawomocną), chociaż 11 lat temu w Komisji Majątkowej doszło już do jednej ugody, w wyniku której parafia otrzymała park Świętojański. MaK
ŁÓDŹ PRZODUJE Na łamach prasy Piotr Grobliński – prawicowy poeta z Łodzi – żalił się, że atmosfera w tym mieście nie służy konserwatywnym katolikom. Grobliński narzekał, że w klasie jego syna na religię chodzi tylko 5 uczniów na 35, a przyznanie się w miejscu pracy do bycia regularnie praktykującym katolikiem jest
pretekstem do ironicznych komentarzy. Tym żalom prawicowca wtóruje inny news prasowy – łódzkie archidiecezjalne seminarium duchowne przoduje w Polsce w tempie pustoszenia. Zaledwie w ciągu kilku lat znikła stamtąd połowa kleryków – z ponad setki zostało ich 58 (jeszcze przed rokiem było 70). Łódź – ziemia obiecana antyklerykalizmu? MaK
KSIĄDZ CENI SZCZEROŚĆ Proboszczowi parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Kroczewie zamarzył się powrót do czasów inkwizycji i w celu zaszczepienia swoim owieczkom bojaźni bożej terroryzuje je donosami i szantażem. „Prosimy nie szukać pokrętnych tłumaczeń nieobecności kogoś z rodziny. Bardzo cenimy szczerość w stylu „mąż (syn) uciekł przed księdzem”. Rodziny, które nie przyjmują kapłana po kolędzie, a co się z tym bardzo blisko łączy, nie chodzą do kościoła, nie mają prawa korzystać z posługi parafialnej duszpasterzy, w tym także z katolickiego pogrzebu. A jest w naszej parafii kilka takich rodzin, i to już w podeszłym wieku” – grzmi wielebny z ambony. AK
SPÓR O KORONY Na łamach „Rzeczpospolitej” – dziennika konserwatywnych katolików – ukazał się wywiad z kardynałem Marianem Jaworskim, który zaatakował publicznie zakon paulinów. Hierarcha ma im za złe, że we wrześniu 2010 r. ukoronowali obraz jasnogórski nowymi koronami. W tym celu musieli zdjąć korony ofiarowane przez świętego Piusa X, czego kardynał nie może przeboleć. Jaworski nie potrafi najwyraźniej zrozumieć, że zamiana koron była paulinom koniecznie potrzebna. Wszak papież Pius X ofiarował korony na miejsce precjozów skradzionych przez… paulina zabójcę Damazego Macocha.
5
Przeprowadzając nową koronację, paulini zatarli ostatnie ślady swojej wielkiej kompromitacji sprzed stulecia. MaK
PASTOR, MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ Duchowni nie tylko słyną z molestowań i defraudacji. Niektórzy nie stronią nawet od zabójstw. Pastor David nomen omen Love, baptysta z Karoliny Południowej, wygłosił porywającą mowę żałobną na pogrzebie niejakiego Randy’ego Stone’a, agenta ubezpieczeniowego, który w wieku 42 lat zginął od kuli. „Stone traktował mnie jak najlepszego przyjaciela” – łkał duchowny. Jak się okazało, miało to miejsce zaledwie kilka dni po tym, jak własnoręcznie posłał porcję ołowiu w głowę Stone’a. W związku z tym z ambony przetransportowany został do celi. TN
POSZUKIWACZ SZCZĘŚCIA W Indiach od czasu do czasu dokonuje się zabójstw dzieci na tle religijnym. Ich składanie w ofierze bóstwom rzekomo przynosi ofiarnikom szczęście. Porwaniami oraz zabójstwami kierują niektórzy hinduscy czarownicy. Ostatni taki przypadek miał miejsce w Raipurze, gdzie miejscowy mag złożył w ofierze 2-letniego chłopca. W ceremoniale uczestniczyła jego żona oraz jego pięciu uczniów szkolących się w religijnym rzemiośle. Policja zatrzymała całą siódemkę, a w domu „męża Bożego”, który wierzył, że pobożne zabójstwo uczyni go milionerem, znaleziono jeszcze kości innego dziecka – zapewne wcześniejszą ofiarę przebłagalną. Tę historię, bynajmniej nie wyjątkową w Indiach, dedykujemy wszystkim miłośnikom religii etnicznych, ponoć zawsze tolerancyjnych, miłych, ciepłych i ekologicznych. MaK
6
W
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
edług raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej, jedną z istotnych jej przyczyn była „obecność w kabinie załogi ważnych osób postronnych, w tym dowódcy Sił Powietrznych [gen. Andrzej Błasik] i dyrektora protokołu [Mariusz Kazana], oraz spodziewana przez dowódcę statku powietrznego [kpt. Arkadiusz Protasiuk] negatywna reakcja głównego pasażera [Lech Kaczyński]”, które to czynniki „stwarzały nacisk psychiczny na członków załogi i wpłynęły na podjęcie decyzji o kontynuowaniu podejścia w celu lądowania w warunkach nieuzasadnionego ryzyka”. Nie wiadomo jednak, czy ci „postronni” odwiedzali pilotów z własnej woli, czy ktoś ich do tego nakłonił, bowiem wszelkie rozmowy mogące wyjaśnić intencje Błasika i Kazany toczyły się poza zasięgiem magnetofonu pokładowego. „W tej konkretnej sytuacji trudno będzie ustalić, skąd wyszły naciski i czy wywierano wpływ na samego generała. (…) same naciski, przy dotychczas znanych odczytach z rozmów w kabinie, trudno będzie udokumentować. Ważne byłoby, aby ujawnić rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi i dowiedzieć się, czy ich rozmowa (tuż przed katastrofą w Smoleńsku – dop. red.) dotyczyła rzeczywiście jedynie stanu zdrowia matki” – podkreśla płk Edmund Klich, polski przedstawiciel akredytowany przy MAK. Dlaczego jest to takie ważne? ~ ~ ~ Oto co wiadomo z dwóch znanych dotychczas transkrypcji rozmów załogi (ujawnionej w czerwcu 2010 r. na podstawie wstępnego
odczytu „czarnych skrzynek” i zaprezentowanej w raporcie MAK wersji najbardziej aktualnej, uzupełniającej poprzednią o rozszyfrowane pojedyncze słowa lub przypisanie wypowiedzi konkretnym osobom):
Kto miał tyle władzy, żeby przerwać dowódcy Sił Powietrznych biesiadę na pokładzie prezydenckiego Tu-154 i wysłać go do kabiny pilotów?
Rosyjska ruletka ~ O godz. 8:16:48 (czasu polskiego) pierwszy pilot już wie, że warunki na lotnisku w Smoleńsku są tragiczne. Rzuca do załogi: „Nie wiem, ale jeśli tutaj nie usiądziemy, to on będzie się mnie czepiał”. Kto? Prezydent, gen. Błasik? A może zdanie to, jak twierdzą niektórzy, wypowiada Błasik? MAK twierdzi, że mowa jest o prezydencie, a wypowiadający zdanie ma w pamięci znaną aferę z odmową lądowania w Tbilisi. ~ O godz. 8:17:40 rozpoczyna się kilkudziesięciosekundowa rozmowa pierwszego pilota i niezidentyfikowanej osoby… Protasiuk (odpowiadając na pytanie NN): – Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy. NN: – A jeśli nie wylądujemy, to co (infantylne dociekania ewidentnie wskazują, że kapitan rozmawia
z kimś spoza załogi i niechybnie z otoczenia prezydenta, bo nikt inny nie miał dostępu do kabiny!)? P: – Odejdziemy. ~ Po krótkiej przerwie, między 8:26:17 i 8:26:52, magnetofon pokładowy zarejestrował kolejną rozmowę… Protasiuk (do Kazany): – Panie dyrektorze, wyszła mgła… W tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak, że proszę zapytać (szefa), co będziemy robili. K: – A będziemy próbowali? P: – Paliwa nam tak dużo nie starczy, żeby do skutku. K: – No to mamy problem… P: Możemy pół godziny powisieć i odlecieć na zapasowe (dalej
TRYBUNA(Ł) LUDU
Na ołtarze Karol Wojtyła doczekał się pierwszego zielonego światła. Radość polskich internautów z okazji czekającej nas tegorocznej beatyfikacji jest doprawdy ogromna. ~ Ponad 25 lat pontyfikatu, tłumy pomocników, miliardy w każdej walucie, a cud jakiś taki, hm, nienachalny („żeglarz”); ~ Te CUDA to bardzo dobra rzecz! Zamiast miliardów na służbę zdrowia, zatrudnijmy wziętych CUDOTWÓRCÓW! Powinno być taniej! („RPdlaIDIOTÓW”); ~ A co z ANTYCUDEM pedofilii w Kościele? CICHO SZA? („bilans”); ~ Bracia i siostry! Módlmy się o cud, żeby kler katolicki przestał wyzyskiwać finansowo nasz biedny kraj! („wielebna matka”); ~ To ilu już macie tych bożków? Kolejny cielec do wielbienia? („pracda”); ~ 1 Maja. Kościół przywłaszczył sobie nawet święto robotnicze („Jakub”);
~ A że nie brzydzą się proletariackim świeckim świętem („hahaha”); ~ Z niego taki święty jak z Błasika abstynent („pisuar”). Ze szczęścia umierają wadowiczanie. Już się szykują na plac św. Piotra, gdzie pod przewodem będą uczestniczyć w wynoszeniu Wojtyły na ołtarze. „Bardzo się wszyscy cieszymy! To wielka radość dla wszystkich wadowiczan. Mogę zapewnić, że wadowiczanie będą w Rzymie: zarówno władze z panią burmistrz Ewą Filipiak, jak też mieszkańcy. Uczynimy wszystko, by 1 maja w Rzymie było nas jak najwięcej” – zapowiada rzecznik samorządu Stanisław Kotarba. ~ I nastąpi zmiana nazwy miasta. Z Wadowic na, upragnione przez rządzących Polską panów w sukienkach, Wojtyłowice („popieram”);
wyjaśnia Kazanie, że chodzi o Mińsk lub Witebsk). ~ Po czterech minutach (godz. 8:30:32) dyrektor Kazana ponownie przyszedł do pilotów i oznajmił: – Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić. A więc to prezydent podejmował decyzje o lądowaniu lub nie! Niepozostawiająca żadnych wątpliwości obecność gen. Błasika w kokpicie (jego głos rozpoznali polscy specjaliści) została po raz pierwszy odnotowana o godz. 8:39:07. Musiał wszakże przybyć tam co najmniej 2, 3 minuty wcześniej (i nie sam!), bowiem zdążył się już zadomowić, a jego wypowiedź (wyjaśnia komuś znaczenie tzw. mechanizacji skrzydła) „pozwala przypuszczać, że w danej chwili w kabinie pilotów były minimum dwie
~ Może wadowiczanie i im podobni zostaliby w Rzymie na zawsze? („prorok”); ~ Weźcie ze sobą święte okno i kremówki („zaklinacz”); ~ Jedźta. I nie wracajta! („WE”). Dowodzona przez wdowę po Janie Pawle II archidiecezja krakowska, wykorzystując okazję, żebrze o datki na wyposażenie kościoła, który wznosi się z mozołem w Centrum Jana Pawła II w krakowskich Łagiewnikach. Do sfinansowania jest m.in. sprzęt liturgiczny, obrazy i inne elementy potrzebne we wnętrzu świątyni. Kartą przetargową przemawiającą do ludzkich portfeli ma być świadomość, że tuż po kanonizacji Papy do krakowskiej świątyni trafią relikwie, m.in. ampułka z jego krwią. ~ Jestem osobą wierzącą, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego Kościół nigdy nie ma dość. Odebrano majątki, zasądzono ogromne sumy na rzecz Kościoła, a kler dalej pomnaża swoje dobra i nawołuje: pomóżcie! Niedługo naprawdę utworzą w Polsce za nasze pieniądze państwo w państwie, i to za zgodą i poparciem polityków. Ci zawsze zabiegają o względy Kościoła, bo przecież zawsze blisko są jakieś wybory („Czesia”);
postronne osoby” – konkluduje MAK. Co wydarzyło się między pierwszą informacją o kłopotach z lądowaniem i możliwym odejściu na lotnisko zapasowe, udzieloną o godz. 8:17:40 któremuś z przybocznych Lecha Kaczyńskiego, a podjęciem przez prezydenta „decyzji” i przybyciem do kabiny gen. Błasika? „10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20 z telefonu satelitarnego. Powiedział mi, że z mamą wszystko w porządku i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: »…bo się rozpadniesz«. Tak wyglądała ta bardzo krótka rozmowa. Dosłownie kilka zdań” – zarzeka się prezes Kaczyński. Na pokładzie nerwy, że trzeba będzie zasuwać do Katynia nie wiadomo skąd i całą oprawę artystyczną szlag trafi, a panowie bracia szczebiocą tylko o mamie oraz drzemce?!! – Prawdopodobnie nikt i nigdy tego oficjalnie nie potwierdzi ze względu na tzw. rację stanu, brak świadków i sposób pozyskania informacji, ale mogę was solennie zapewnić, że rozmawiali przede wszystkim o sytuacji tupolewa. Gdy pan prezydent relacjonował bratu, że piloci sygnalizują problem z lądowaniem, ten dosyć ostro zareagował, mówiąc: „A od czego masz tam ze sobą generała lotnictwa?!”. Podkreślam, to nie są żadne spekulacje bądź przypuszczenia, tylko wiedza źródłowa, po prostu istnieje podsłuch, nagranie tej rozmowy. Nie wiadomo na 100 procent, kto zasugerował lub wymusił na Błasiku, żeby poszedł do kabiny. Jest natomiast niemal pewne, że drinkujący z kolegami generał nie zrobił tego wyłącznie z własnej inicjatywy – mówi nasze „głębokie gardło” mające dostęp do największych tajemnic śledztwa. DOMINIKA NAGEL
~ Nie pomożemy. Dosyć. Zagarnęliście gigantyczny majątek. Teraz kraj ma o wiele ważniejsze potrzeby niż budowanie piramid i hokus-pokus („ul”); ~ Budujcie, budujcie, niedługo w waszych kościołach będą magazyny („olo”); ~ Napełniali ampułki za jego życia czy wytoczą z nieboszczyka? („olus”); ~ Bezczelne darmozjady, najpierw zagarnęły połowę nieruchomości w centrum Krakowa, a teraz mają czelność prosić o datki na budowę kolejnego pałacu. Może państwo Watykan, skoro chce zarabiać na turystach, niech samo zainwestuje w kolejną maszynkę do zarabiania pieniędzy? („kudłaty”); ~ Niech wezmą kredyt z tego ich lewego banku watykańskiego, co niezłe lody kręci z mafią („psz”); ~ Może niech Kościół sprzeda parę hektarów ziemi, którą otrzymał od Komisji Majatkowej, i niech przestanie wyciągać ręce po pieniądze wiernych. Granie Kościoła na uczuciach wiernych jest cyniczne i nieetyczne („tomek”); ~ Koniecznie też dobudować kaplicę dla Ireny – patronki wszystkich katolicko wykorzystanych i porzuconych kobiet i konkubin! („kaplica”). JULIA STACHURSKA
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
Biskup specjalnej troski  Ciąg dalszy ze strony 3
było oświadczenie, w którym bp Mering podkreślał, iż czytał całą dokumentację i znał wszystkie oferty cenowe oraz osobiście podejmował decyzję, którą wybrać. Zdecydował się na rodzinę M., „mając na uwadze pozytywną ocenę ich dotychczasowej działalności”, co absolutnie nie oznacza, że on w jakikolwiek sposób kwestionuje wykazywaną przez Grota „postawę etyczną wobec bliźnich i zasługi dla Kościoła”.
Ostateczną decyzję w sprawie wyboru ich oferty przesądziły: pozytywna weryfikacja wiarygodności i długoletnia historia prowadzonej działalności w branży rolnej. Ponieważ oferty pozostałych zainteresowanych, w tym pana, nie były tak korzystne z naszego punktu widzenia jak państwa M(…), dlatego nie zostały wybrane”. Niewiarygodny?! W tym momencie Grot poczuł się nie tylko oszukany, ale także obrażony, zaś mętne tłumaczenia utwierdziły go w przekonaniu, że z tą łapówką coś jest na rzeczy. Próbował jeszcze zaalarmować biskupa, ale odbijał się od ściany. „Podczas mojego pięciotygodniowego pobytu w Polsce usilnie zabiegałem o spotkanie z Ekscelencją, ale wszystkie Ks. Karasiński zebrał już plon próby (kilkanaście Wydawać by się mogło, że spramaili i telefonów do kurii, rozmowa wa została w tym momencie zaz księdzem kapelanem, rozmowa mknięta, ale Grota dręczyło poz ks. Leszkiem [Witczakiem]) się nie czucie krzywdy, lekceważące trakpowiodły. Z uwagi na powagę spratowanie i ból po niepotrzebnej sprzewy podejmuję ostateczną próbę kondaży dochodowego motelu w Cotaktu, gdyż chcę być pewien, że Ekslorado Springs. Z pomocą prawnicelencji znane są wszystkie fakty zwiąków znalazł bat. zane ze sprzedażą spółki Międzychód Art. 72 par. 2. kodeksu cywil(…). Podjąłem pewne kroki zmienego powiada, że „strona, która rozrzające w kierunku wyjaśnienia prawpoczęła lub prowadziła negocjacje dy, o których pragnę Ekscelencję poz naruszeniem dobrych obyczajów, informować…” – napisał do bp. Mew szczególności bez zamiaru zawarringa w liście z 20 maja 2007 r. Bycia umowy, jest obowiązana do nały to kroki prawne. prawienia szkody, jaką druga strona ~ ~ ~ poniosła przez to, że liczyła na zaW czerwcu 2007 r. biznesmen warcie umowy”. Jak to rozumieć? zawiadomił Prokuraturę Rejonową – Przepis dotyczy zachowania we Włocławku o swoich podejrzenegocjujących ze sobą stron. Choniach „wyrządzenia znacznej szkody dzi o lojalność i uczciwość, a także w kwocie 800 tys. zł (różnica mięprzestrzeganie ustalonych zwyczadzy 7 mln 250 tys. zł a 6 mln 450 jów. Uderza w tych, którzy prowatys. zł – dop. red.) w mieniu Kurii dzą negocjacje ze świadomością, że Diecezjalnej we Włocławku przez osozawarcie umowy nie będzie możliby zajmujące się jej sprawami fiwe bądź zrywają je bez uprzedzenansowymi i przyjęcie korzyści mania lub z oczywiście błahego pojątkowej w związku z transakcją zbywodu. Każda ze stron może natucia udziałów w Międzychodzie za zaralnie odstąpić od rokowań i zgodniżoną cenę” oraz o podejrzeniu nie z zasadą swobody umów zadeukrycia dokumentów zawierających cydować o zawarciu umowy lub rejego ofertę cenową. zygnacji. Zasada ta podlega ograProkuratura odmówiła wszczęniczeniu, gdy jedna ze stron w wycia śledztwa, bo wedle obowiązująsokim stopniu wzbudziła zaufanie cego prawa instytucje kościelne (pou drugiej, że umowę zawrze, a jeddobnie zresztą jak każdy obywatel) nak jej nie zawarła. Krótko mówiąc: mogą sprzedawać swój prywatny manie można ot, tak sobie, dla jaj, jątek bez obowiązku stosowania obnegocjować bez rzeczywistego zawarowań prawa zamówień publiczmiaru zawarcia umowy, bo można nych. Innymi słowy: biskup mógł wpaść w poważne kłopoty – podsprzedać spółkę, komu tylko chciał, kreśla prawnik. i nawet za symboliczną złotówkę, Grot uznał, że wybierając ofertę gdyby miał taki kaprys. Logiczne gorszą (przynajmniej na papierze…) i zrozumiałe. Tym bardziej że wśród bez jakichkolwiek racjonalnych zebranych w sprawie materiałów
POLSKA PARAFIALNA ku temu przesłanek, jego świątobliwi kontrahenci jasno udowodnili, że prowadzili negocjacje bez zamiaru zawarcia z nim umowy. Co więcej: doprowadzili go w ten sposób do wyrzucenia w błoto ponad 400 tys. dolarów na zapłacenie podatku w Ameryce i o taką kwotę pozwał wydawnictwo, domagając się „naprawienia szkody”. ~ ~ ~ W sądzie bp Mering w przypływie szczerości ujawnił, że: ~ nie było żadnych „kilku” oferentów, lecz zaledwie dwóch, czym zadał kłam twierdzeniom swoich podkomendnych z wydawnictwa; ~ już po pierwszej rozmowie i wstępnej wymianie korespondencji z Grotem postanowił, że za żadną cenę nie sprzeda mu Międzychodu. Powód? „Przysyłał faksem kilometry dokumentów. Jak gdyby chciał wymusić przyjęcie jego propozycji. Że niby pomaga bliźnim? Ja też pomagam i się tym nie chwalę. To było pieniactwo i szantaż duchowy, a ja nie lubię, jak ktoś wywiera na mnie presję. Z tego powodu składane przez niego dokumenty nie miały już dla mnie żadnego znaczenia. Nawet gdyby mi zaproponował 12 milionów, to i tak bym mu nie sprzedał” – zeznał przed sądem; ~ obawiał się, że Grot mu nie zapłaci („Nic o nim nie wiedziałem. To człowiek z innego kontynentu”), ale nie zażądał jakiegokolwiek zabezpieczenia finansowego; ~ choć osobiście nadzorował całą operację, to nie ma bladego pojęcia, czy ktokolwiek poinformował Grota, że już dawno został skreślony; ~ „Państwo M(…) też przedstawili papiery i mówili o swojej działalności charytatywnej, ale robili to z dyskrecją i nie dla chwalenia się, ale dla zaprezentowania. Jak nie mogli dobić do ceny Grota, to szczerze mi o tym powiedzieli i nie naciskali. Choć troska o stan finansów diecezji jest moim obowiązkiem, to wolałem dostać dużo mniej, ale z moralną pewnością, że pole przyda się państwu M(…) do robienia chleba”. – Abstrahując od tych żartów na temat chleba i pieniędzy, sposób podejścia do strony biorącej udział w negocjacjach moim zdaniem ewidentnie wyczerpuje znamiona art. 72 kodeksu cywilnego – twierdzi nasz redakcyjny prawnik. Ciąg dalszy nastąpi, bo zeznania zaczną wkrótce składać podwładni ordynariusza włocławskiego, dla którego wrażenia są rzekomo droższe od pieniędzy… ANNA TARCZYŃSKA Współpr. T.S.
N
awiedzani przez tzw. odwiedziny duszpasterskie zobowiązani są do zapoznania się z szeregiem wskazówek, porad i instrukcji wystosowanych przez parafie specjalnie na tę „oczekiwaną przez wiernych z radością okoliczność”… Zacznijmy od spraw najbardziej prozaicznych. „Bardzo proszę nie przegrzewać mieszkań i nie używać odświeżaczy powietrza” – apeluje proboszcz z parafii pw. św. Jakuba w Mechnicy. „Bardzo prosimy, aby w czasie wizyty duszpasterskiej nie częstować księdza alkoholem pod żadną postacią (…). Również prosimy, aby na czas wizyty duszpasterskiej pieski i koty
7
mieszkańcami wioski – nie nawiedzimy z wizytą kolędową”. To trochę dziwne, bo większość księży – co prawda oficjalnie – mówi o kolędzie jak o ewangelizacji. Tymczasem wszystkie „wierzące rodziny” z parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Gdyni, z niecierpliwością wyczekując momentu przybycia duszpasterza „z kolędą i błogosławieństwem Bożym”, powinny „trwać w radosnej modlitwie i śpiewie kolęd, dając tym samym świadectwo wiary przed swoimi sąsiadami”. Konkretne wskazania dotyczące obrzędu kolędy obowiązują też w parafii pw. św. Floriana w Chorzowie, gdzie księża pouczają wiernych, że „pierwszym momentem kolędy jest wejście
Uwaga, nadchodzi! umieścić w innym pomieszczeniu” – zastrzega sobie parafia pw. Chrystusa Króla w Sanoku. Księża z parafii w Starym Kurowie kategorycznie (to wyjątek!) oświadczają: „Podczas kolędy nie przyjmujemy żadnego poczęstunku”. Ale już wielebni chodzący po kolędzie w parafii pw. Serca Pana Jezusa w Krośnicy nie tylko nie mają nic przeciw, a wręcz „będą wdzięczni za skromną kolacyjkę”. Również proboszcz parafii pw. św. Michała Archanioła w Domachowie nie ma nic przeciw małemu co nieco i otwarcie deklaruje, że „chętnie gdzieniegdzie zatrzyma się na dłużej, ale nie za często i pozostawia to sąsiedzkim ustaleniom”. W parafii MB Królowej Polski w Mławie wyrażają standardowe życzenie, „aby ktoś z domowników zawsze czekał, o ile to możliwe, na księdza przed domem lub mieszkaniem”. I lojalnie grożą: „Jeżeli drzwi niektórych domów czy mieszkań są od lat zamknięte przed księdzem, który jest urzędowym świadkiem Kościoła, to jest to jednocześnie wyraźny znak braku identyfikowania się z parafią i generalnie z Kościołem. Takie sytuacje odnotowujemy w naszej parafialnej kartotece, które są bardzo przydatne do załatwienia później wielu spraw duszpasterskich w kancelarii”… Całkiem odmienne obyczaje kultywowane są w parafii pw. Pierwszych Męczenników Polskich w Gorzowie Wielkopolskim. „Obecnie pukamy do każdego domu” – informuje tamtejszy proboszcz. Żali się jednak: „Wiele drzwi zastajemy zamkniętymi, jednych nie ma w domu, inni odmawiają przyjęcia kapłana”. A ksiądz Marian Raźnikiewicz z parafii w Wysokiej Strzyżowskiej uprzedza: „Te rodziny – osoby, które nie dają świadectwa wiary i życia religijnego, parafialnego – nie reagują na liczne upomnienia, a są tylko
ministrantów i odśpiewanie z wszystkimi domownikami stosownej pieśni” oraz że „grzeczność wymaga, aby odwiedzin kolędowych nie zakłócał sprzęt grający, włączony komputer czy telewizor, a domownicy byli godnie ubrani. Godnym pochwały zwyczajem jest także oczekiwanie na przybycie kolędy i powitanie przychodzących na progu domu bądź mieszkania”. Proboszcz Jerzy Kunca z parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Pucku precyzuje poddanych Krk: „Parafianinem jest ten, kto aktualnie mieszka na terenie parafii. Parafianinem pozostaje też ten, kto chwilowo przebywa poza parafią, np. z racji okresowej pracy lub nauki. Natomiast osoby, które faktycznie wyprowadziły się w inne miejsca, choćby tylko wynajmowały mieszkanie, zachowując dawne zameldowanie, faktycznie należą już do parafii, na terenie której zamieszkują. Przyjęcie kolędy jest oficjalnym zaistnieniem w nowej parafii”. W różnych parafiach są praktykowane przy okazji kolędy różne „pożyteczne” zwyczaje. „Wytworzyła się już w naszej parafii tradycja, iż podczas kolędy parafianie zamawiają Msze Św. (jedną w intencji żywych, jedna za zmarłych)” – podaje do wiadomości proboszcz z parafii pw. MB Nieustającej Pomocy w Borzymach. Czernikowski proboszcz ks. Piotr Ciołkowski wystosował nawet „List do parafian przed odwiedzinami duszpasterskimi”. Napisał w nim m.in.: „Wierni mają także obowiązek, każdy według swoich możliwości, dbać o materialne potrzeby Kościoła (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2043). Jak Państwo realizują to przykazanie kościelne w sytuacji, kiedy wierni w Polsce nie są opodatkowani na rzecz Kościoła?”. I co Wy na to, Czytelnicy „FiM”? AK
8
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Żyć albo nie żyć Choroby rzadkie – dla 90 procent populacji to pojęcie abstrakcyjne. Dla tych, którzy codziennie zmagają się z ich objawami – proza życia. Bardzo dramatyczna. W „Narodowym programie zdrowia na lata 2007–2015” czy w „Strategii rozwoju nauki w Polsce do 2015 roku” pojęcie chorób rzadkich nie istnieje. Polski system opieki zdrowotnej woli udawać, że takiego problemu nie ma. A udawać łatwiej o tyle, że chorych jest raptem kilkadziesiąt tysięcy. Czym zatem są choroby rzadkie? Każda z nich dotyka nie więcej niż 5 osób na... 10 tysięcy. Większość z tych chorób ujawnia się w wieku dziecięcym i prowadzi do trwałego upośledzenia, a nawet śmierci. To grupa schorzeń przewlekłych, zwykle o podłożu genetycznym, rzadkie odmiany nowotworów oraz choroby autoimmunologiczne (m.in. mukowiscydoza, hemofilia, choroba Gauchera,
Pompego, Fabry’ego, mukopolisacharydoza, dystrofia nerwowo-mięśniowa, rdzeniowy zanik mięśni). Część chorych zmaga się nie tylko z bólem, ale i – a może przede wszystkim – ze świadomością, że medycyna jak na razie jest wobec ich problemów bezsilna. Inni mają to szczęście, że ich programy terapeutyczne są finansowane przez NFZ (choć i w tym przypadku szpitale często mają problem, aby uzyskać od NFZ środki, które pokryłyby leczenie wszystkich potrzebujących go pacjentów). W najgorszej sytuacji są jednak ci, którzy żyją ze świadomością, że leki na ich dolegliwości zostały już opracowane, a nawet zarejestrowane, ale mimo wszystko terapia jest dla nich nieosiągalna. To dlatego że państwo terapii
Fot. MaHus nie refunduje, a samych chorych zwyczajnie na nią nie stać. Bo choć poszczególne choroby nazywają się różnie i różnie się też objawiają, to mają jedną cechę wspólną: koszty leczenia. Brak możliwości leczenia związany z nierefundowaniem kosztów to swoisty wyrok śmierci. Z takim balastem żyją m.in. ludzie cierpiący na chorobę Fabry’ego, bo w ich organizmie nie ma, bądź występuje w znikomych ilościach, enzym znany jako α-galaktozydaza. Serce, nerki i mózg nie otrzymują wystarczających ilości substancji odżywczych i w końcu przestają funkcjonować w sposób prawidłowy, co z czasem powoduje skrajne wyniszczenie organizmu. Stopniowo uszkadzają się
„FiM” rozmawiają z dr. Romanem Michalikiem, prezesem Stowarzyszenia Rodzin z Chorobą Fabry’ego – Chorobę Fabry’ego można wyleczyć? – Można ustabilizować stan chorego, opóźnić jej rozwój. Leczenie polega na uzupełnianiu enzymu, którego nie produkujemy. W przypadku dzieci jest nieco inaczej. Istnieje bowiem szansa, że podjęcie leczenia całkowicie zapobiegnie rozwojowi choroby. W ostatnich latach nastąpił przełom w możliwościach leczenia choroby Fabry’ego. Lek jest dostępny dla chorych w wielu krajach świata. W styczniu 2003 roku nastąpiła jego rejestracja również w Polsce. – Na czym więc polega problem? – Cena leku uniemożliwia indywidualny jego zakup przez chorych. Koszty leczenia są horrendalne. Około pół miliona złotych dla jednego dorosłego pacjenta. Nie znam sytuacji, żeby ktoś mógł sobie na to pozwolić. Z kolei państwo nie chce finansować naszej terapii. A przecież Konstytucja RP czy ustawa o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym gwarantuje wszystkim dostęp do leczenia – bez względu na to, czy choruje na chorobę bardziej pospolitą, czy rzadszą. – Od kilku lat Stowarzyszenie zwraca uwagę na problem braku decyzji w sprawie finansowania enzymatycznej terapii substytucyjnej i związanych z tym programów. Jakie są efekty? – Minister Religa zlecił konsultantom krajowym opracowanie programu leczenia choroby Fabry’ego. Program leczenia dzieci powstał w Centrum Zdrowia Dziecka. Został też opracowany program leczenia enzymatycznego. I nic poza tym. – Czy chorobę Fabry’ego łatwo zdiagnozować? – Zdiagnozowanie jej jest proste, a opiera się na tylko jednym badaniu aktywności a-galaktozydazy. Chorobę można też wykryć przez biopsję nerki. Najbardziej typowym i najwcześniejszym objawem jest ból. Już w dzieciństwie doświadczamy palącego bólu stóp i dłoni, jednak często diagnozowany jest on jako choroba reumatyczna. Często jest leczony, a leczenie – ze względu na nietrafioną diagnozę – zamiast pomagać, szkodzi. Większość pacjentów doświadcza dwóch rodzajów bólu: akroparestezji (zwykle odczuwana jako stały ból, najczęściej w okolicy dłoni lub stóp; opisywany jest jako pieczenie, mrowienie, łamanie czy też uczucie stałego dyskomfortu. Ból najczęściej występuje z różnym nasileniem okresowo w czasie dnia) oraz tzw. przełomów Fabry’ego (zwykle odczuwane jako ataki bardzo silnego, rozdzierającego, łamiącego, palącego bólu, początkowo odczuwanego w obrębie dłoni i stóp, a następnie promieniującego do innych części ciała. Przełomy takie są bardzo wyczerpujące i mogą trwać od kilku minut do kilku dni). – A inne objawy? – Niewydolność nerek, i to już w wieku 20–30 lat, udar mózgu, zawał serca. Problemy z żołądkiem, płucami, oskrzelami, przerost lewej komory mięśnia sercowego, nietolerancja
i zaczynają niedomagać wszystkie narządy. Od wystąpienia choroby do jej prawidłowego zdiagnozowania mija zazwyczaj około 15 lat, a pacjent poddawany jest konsultacji nawet 9 specjalistów. Obecnie w Polsce zdiagnozowano ok. 60 przypadków. Średnia ich życia to od 45 do 50 lat. ~ ~ ~ O właściwy i efektywny system zapewniający terapię i opiekę dla cierpiących na rzadkie schorzenia zabiega od lat Krajowe Forum na rzecz Terapii Chorób Rzadkich ORPHAN. Według jego przedstawicieli, problematyka opieki nad pacjentami z chorobami rzadkimi jest bardzo szeroka i dotyczy nie tylko diagnostyki i leczenia, ale także właściwej pomocy socjalnej dla pacjentów i ich rodzin
oraz edukacji lekarzy i przedstawicieli organów władzy, aby wiedzieli, w jaki sposób reagować na nietypowe potrzeby pacjentów. A w Polsce działania rządu na rzecz stworzenia systemowych rozwiązań w tym zakresie są wciąż za mało intensywne, choć Donald Tusk w swoim exposé obiecywał, że zajmie się tym palącym problemem. Przy Ministerstwie Zdrowia powstał nawet Zespół ds. Chorób Rzadkich. Artur Fałek, dyrektor departamentu polityki lekowej Ministerstwa Zdrowia, w listopadzie ubiegłego roku zapewnił, że w resorcie pracuje zespół, który ma rozpoznać potrzeby chorych i że powstanie narodowy plan dla chorób rzadkich. I tyle. WIKTORIA ZIMIŃSKA
wysokich temperatur. My się nie pocimy, organizm nie jest wychładzany, więc dostajemy udarów cieplnych. – Dziś to ocena Agencji Technologii Medycznych decyduje o tym, czy warto, czy nie warto leczyć. Pozytywna ocena Agencji to zielone światło dla programu refundacji. „Fabry” dostał ocenę negatywną. – My się z tą oceną nie zgadzamy, tym bardziej że są oceny Europejskiej Agencji Leków czy amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków, które rekomendują to leczenie. W krajach tzw. starej Unii ta choroba jest leczona na podstawie samej diagnozy. Agencja stosuje kryteria, które nie przystają do chorób takich jak nasza. Nasza choroba jest bardzo rzadka, leczenie dożywotnie. Niemal żadna z tego typu chorób nie ma szansy na pozytywną ocenę. Niektóre z chorób równie rzadkich jak nasza też dostały negatywną opinię. Mimo wszystko dostały refundację. – Stowarzyszenie zbiera środki na leczenie? – Staraliśmy się, ale są to dla nas kwoty nieosiągalne. – Tymczasem Unia Europejska zaleca, aby państwa członkowskie wypracowały krajową politykę zdrowotną wobec chorób rzadkich. – Są one zresztą wskazane jako priorytetowy obszar działań Wspólnoty Europejskiej w zakresie zdrowia publicznego. To dlatego, że pacjenci z chorobami rzadkimi mają prawo do takiej samej jakości, stopnia bezpieczeństwa oraz efektywności leczenia jak ci, którzy cierpią na schorzenia występujące częściej, ale w Polsce wciąż nie jest to respektowane. Rada Unii Europejskiej zaleciła państwom członkowskim ustanowienie i realizację planu lub strategii w dziedzinie chorób rzadkich, najlepiej nie później niż przed końcem 2013 roku. Z obecnym rządem nie ma żadnej dyskusji. W 2010 roku wysłałem do ministerstwa cztery listy. Na żaden nie otrzymałem odpowiedzi. Wygląda na to, że to jest problem, który nikogo nie interesuje. W większości krajów leczenie jest dostępne dla pacjentów. – Jak to jest żyć z wyrokiem śmierci? – Ta choroba równie boleśnie dotyka członków rodzin, jak samych chorych. Dlatego nasza działalność to nie tylko próby nacisku na władze, ale także coroczne spotkania. One działają niczym najlepsza psychoterapia. Chorzy najlepiej wiedzą, jak sobie radzić z chorobą. Wymieniamy się doświadczeniami, pomysłami na to, jak sobie ułatwić życie. Z uwagi na to, że jest to choroba genetyczna, często w jednej rodzinie cierpi na nią jedno z rodziców i wszystkie dzieci – ciągnie się to od pokoleń, a w obecnej rzeczywistości całe rodziny są skazane na śmierć. Marzymy o tym, żeby rząd zadecydował chociażby o refundacji leczenia dzieci. Ja mam 42 lata, jestem po przeszczepie nerki, udarach mózgu. Mam świadomość, że leczenie dzieci jest ważniejsze – wczesne zdiagnozowanie choroby oraz właściwa opieka mogą przyczynić się do poprawy jakości życia i podniesienia jego średniej długości. Jeśli nie ma pieniędzy dla wszystkich, niech będzie jak na wojnie – wybierajmy tych, którym to na pewno pomoże. Rozmawiała WZ
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kościelny pitawal U schyłku minionego roku funkcjonariuszy Kościoła katolickiego dotknęła plaga fatalnych przypadków kryminalno-obyczajowych… Ks. dr Jan Biedroń (fot. obok), rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu, wybrał się na ferie świąteczne do swojej rodzinnej wsi Stępina w powiecie strzyżowskim (woj. podkarpackie). Jaką niespodziankę mu tam zgotowano, dowiadujemy się z biuletynu nr 52/2010, wydawanego przez miejscową parafię św. Maksymiliana Kolbego. „W dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, podczas Mszy Św. o godz. 11 miała miejsce czynna napaść na głównego celebransa ks. Jana Biedronia, naszego rodaka i rektora Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Atak nastąpił podczas udzielania Komunii Świętej, a tego karygodnego czynu dokonała mieszkanka Cieszyny Anna M., której dom rodzinny znajduje się na terenie naszej parafii. Napastniczka usiłowała wyrwać celebransowi puszkę z Najświętszym Sakramentem. Podczas szamotaniny rękami wydobywała Najświętszy Sakrament, rzucała na posadzkę i z szatańską wściekłością wrzeszczała: Nienawidzę cię! Stojący obok mężczyźni obezwładnili ją, przygniatając rozwścieczoną napastniczkę do posadzki, następnie wyprowadzono ją z kościoła”. Uczestniczący we mszy świętej ludzie spontanicznie zaczęli modlić się do Bożej Matki: Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi…. Po zakończeniu komunikowania wszyscy zebrani, klęcząc, odśpiewali suplikację: Święty Boże, Święty, mocny, Święty a nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami…, jako że nastąpiło sprofanowanie Najświętszego Sakramentu” – czytamy w biuletynie. Na terytorium parafii św. Maksymiliana Kolbego w Stępinie mieszka 1518 osób i jeśli wierzyć deklaracjom proboszcza ks. Stanisława Łukasza, nie ma wśród nich choćby jednego innowiercy, ateisty czy – Boże zachowaj – satanisty. Wszyscy bez wyjątku są wierzącymi katolikami! – twierdzi pleban. Jak zatem wytłumaczyć wyczyn Anny M.? – Obowiązuje wersja, że wstąpił w nią diabeł. Stąd też w oficjalnym komunikacie stwierdzenie o „szatańskiej wściekłości”. Ścisły aktyw parafialny musiał mieć jakąś tajną odprawę szkoleniową, bo rozpowszechnia jednobrzmiącą interpretację, że „nienawidzę cię” nie było skierowane personalnie do księdza, lecz do komunikantów, co podobno jest typowym objawem
opętania, którym zajmą się wkrótce kościelni egzorcyści. Znam tę kobietę tylko z widzenia, bo na co dzień nie mieszka w Cieszynie. Ma
ok. 30 lat, grzeczna, spokojna, wygląda na całkiem normalną. Jedna z jej dawnych koleżanek zdradziła mi, że pani Anna M. została porzucona przez jakiegoś księdza – mówi mieszkaniec Stępiny. – Ania mieszka teraz na stałe w Rzeszowie. Pracuje w… (tu nazwa pewnej instytucji charytatywnej). Jest osobą głęboko wierzącą, zamierzała nawet wstąpić do zakonu. Zrezygnowała, bo została wykorzystana i strasznie skrzywdzona przez kapłana. To w niej cały czas siedzi, a pękło podczas owej fatalnej mszy w Boże Narodzenie. Dlaczego celem ataku był akurat ksiądz Biedroń? Nic więcej nie mogę powiedzieć, w każdym razie gdy dzisiaj słyszę, że wstąpił w nią szatan, to wszystko się we mnie trzęsie na taką głupotę… – podkreśla przyjaciółka Anny M. Dodajmy, że wielebni nie zawiadomili policji o „czynnej napaści” na swojego pełniącego służbę funkcjonariusza oraz publicznej profanacji przedmiotów kultu tudzież obrazie uczuć religijnych ludzi zebranych w kościele. Uznali, że świeckie organa ścigania są za krótkie, żeby dopaść prawdziwego sprawcę, czyli szatana, dla którego Anna M. była tylko narzędziem, czy też może mają coś do ukrycia? – Poznałam takiego jednego gnoja. Podawał się za kawalera, biznesmena, na wakacje zaprosił, kwiatki i biżuterię kupował… Później rozpoznałam go na zdjęciu, jak udzielał ślubu koleżance. Zrobiłam mu
awanturę i bardzo żałuję, że nie przy ołtarzu! – opowiada o podobnej przygodzie pani Alina. ~ ~ ~ Komenda Powiatowa Policji w Tomaszowie Lubelskim poinformowała, że 24 grudnia ok. godz. 3 w nocy, czyli już w wigilię świąt Bożego Narodzenia, miał miejsce
napad na plebanię parafii św. Stanisława Biskupa w Krynicach (diec. zamojsko-lubaczowska): „Trzech lub czterech osobników ubranych w kominiarki po sforsowaniu drzwi balkonowych weszło do budynku plebanii. Wewnątrz przebywał 58-letni ksiądz oraz jego gospodyni. Napastnicy skrępowali sznurkiem księdza oraz gospodynię, a następnie przeszukali pomieszczenia
skaleczenia na głowie i podbitego oka, zaś jego 52-letnia opiekunka doznała w potyczce z napastnikami złamania ręki. – Sprawcy mieli ułatwione zadanie, bo w parafii nie ma żadnych wikariuszy, a tej nocy ksiądz z gosposią przebywali w jednym pomieszczeniu… więc nie musieli ich szukać po całej plebanii. Gdyby było inaczej, krzyk pierwszej napadniętej osoby obudziłby drugą i mielibyśmy szansę szybko dopaść napastników. Podejrzewamy, że doskonale znali ten układ, bo obiekt zlokalizowany jest w dosyć ruchliwym i widocznym miejscu, więc nie przypuszczam, żeby byli samobójcami i poszli tam w ciemno – ocenia policjant z Tomaszowa Lubelskiego. Bożonarodzeniowe obrzędy w Krynicach sprawował oddelegowany przez dziekana duchowny z sąsiedniej parafii. O napadzie zaledwie napomknął, tłumacząc, że przyczyną nieobecności proboszcza są „bolesne ostatnie wydarzenia”. Wierni czekają z utęsknieniem na jego powrót, żeby dowiedzieć się, skąd w pustej rzekomo plebańskiej kasie wzięło się 26 tys. zł… ~ ~ ~ Ks. Zbigniew A. jest proboszczem pewnej parafii wiejskiej nieopodal Buska-Zdroju (diec. kielecka). Grudniowym wieczorem podjechał do miasta, odwiedzając m.in. stację benzynową Orlenu przy ul. Wojska Polskiego.
Ks. Mazurek (z lewej) i ten od tankowania za friko
plebanii. Skradli pieniądze w kwocie ok. 26 tys. złotych oraz broń gazową należącą do księdza. Policjanci ustalają dokładny przebieg zdarzenia oraz dążą do zatrzymania sprawców napadu”. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że ks. proboszcz Zbigniew Mazurek odniósł obrażenia w postaci
– Zatankował swojego „osiołka” za 80 zł, po czym odjechał kilka metrów od dystrybutora. Wszedł do środka stacji, trochę pokręcił się przy półkach, wziął słodycze i chciał za nie zapłacić. Był spory ruch, więc pracownica nie zauważyła momentu, gdy tankował. Profilaktycznie zapytała, czy płaci też za paliwo.
9
Koleś zaprzeczył i szybko się ewakuował. Złodziejstwo wyszło na jaw dzięki obrazkom z monitoringu. Szef wezwał policję. Nie trzeba było człowieka szukać po numerach rejestracyjnych samochodu, bo funkcjonariusz natychmiast rozpoznał klechę. – Pamiętam, że był to taki kędzierzawy kurdupel w okularach, z policzkami chomika – relacjonuje pracownik stacji. Gdy policjanci odwiedzili wielebnego, żeby grzecznie zapytać, dlaczego nie uiścił opłaty za paliwo, ten zaczął grozić. – Straszył, że oskarży funkcjonariuszy oraz pracowników stacji o szantaż i zniesławienie. Później trochę zmiękł. Prawdopodobnie uregulował należność, bo sprawę zamieciono pod dywan. Nawiasem mówiąc, mamy pewien kłopot z zakwalifikowaniem podobnych uczynków, bo za kradzież uznaje się na ogół ucieczkę spod dystrybutora. Gdy facet wszedł do środka i cokolwiek kupił oraz za to zapłacił, pojawia się problem z udowodnieniem winy, więc właściciel stacji woli sobie odpuścić ściganie złodzieja – mówi policjant z Buska. ~ ~ ~ W drugiej połowie grudnia przed toruńskim sądem rejonowym rozpoczął się proces księdza kanonika Tadeusza P. (były proboszcz miejscowej parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy, wicedziekan i wizytator dekanalny) oraz jego przyjaciółki Ewy P., matki kilkunastoletniej córki duchownego. Prokuratura oskarża ich, że wspólnie i w porozumieniu sfałszowali zaświadczenie z kurii biskupiej o zarobkach (w wysokości 3,6 tys. zł), na podstawie którego ks. Tadeusz starał się o kredyt bankowy (93 tys. zł). Oskarżony poprosił na wstępie o wyłączenie jawności procesu. – Chciałbym opowiedzieć o układach personalnych w kurii oraz orientacji seksualnej niektórych pracujących tam księży, bowiem ma to znaczenie dla mojej linii obrony – tłumaczył. Niestety, sąd odrzucił ten wniosek. Choć były proboszcz przyznał się w śledztwie do stawianych mu zarzutów, przed sądem wszystko odwołał. Twierdził, że kuria zmusiła go, żeby wziął winę na siebie. Był wówczas wbrew swojej woli zamknięty w diecezjalnym domu rekolekcyjnym i poddawany praniu mózgu. – Ja przecież zarabiałem na czysto cztery tysiące, więc po cóż miałbym cokolwiek fałszować?! W przeddzień wizyty w prokuraturze ksiądz kanclerz Andrzej Nowicki, który za każde zaświadczenie o zarobkach żądał dla siebie haraczu, przekonywał mnie, że dla dobra Kościoła powinienem przyznać się do przerobienia dokumentu i dobrowolnie poddać karze. Byłem zastraszany, więc z obawy o Ewę poszedłem na współpracę – opowiadał sądowi jeden z najbardziej do niedawna prominentnych toruńskich duchownych… ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
S
pecjalny raport Kampanii przeciw Homofobii poświęcony kwestii seksualności w polskich podręcznikach akademickich nie nastraja optymistycznie. O tym, że uczelnie publiczne są w sporej części miejscem propagowania tez sprzecznych ze współczesną wiedzą na temat homoseksualizmu, mówiło się na rozmaitych konferencjach od kilku lat. Nigdy jednak głośno i publicznie. Okazuje się, że część naukowców popierała przy tym kłamliwe akcje propagandowe religijnych fanatyków – na przykład zorganizowane wiosną 2009 roku przez ultrakatolickie organizacje i środowiska (Fronda, Stowarzyszenie im. Piotra Skargi) tournée po Polsce doktora Paula Camerona. A oto jego główne tezy: homoseksualiści są sprawcami jednej trzeciej wszystkich przypadków molestowania dzieci; to także jednostki nieproduktywne, przyczyniające się do kryzysu demograficznego (sic!), częściej też popadają w konflikt z prawem. Uznał on także, że geje, „którzy wpływają na decyzje, kto może być miss USA, wpływają też na to, czego mogą słuchać studenci”, uniemożliwiając im rzekomo dostęp do rzetelnej wiedzy. Ot, choćby ukrywając informacje, że obywatel ma wobec społeczeństwa obowiązki, takie jak przestrzeganie prawa, zawarcie małżeństwa i posiadanie dzieci. Homoseksualiści nie dość, że tych praw nie wypełniają, to zdaniem Camerona, jeszcze obciążają społeczeństwo kosztami swojego „zboczenia” – począwszy od wydatków na leczenie dzieci rzekomo przez nich molestowanych, po koszty terapii uzależnień, chorób wenerycznych i AIDS. Organizatorzy spotkań zapomnieli tylko dodać, że tez Paula Camerona nie potwierdził żaden niezależny ośrodek badawczy, a on sam został z hukiem wyrzucony z amerykańskich stowarzyszeń naukowych. Trzeba jednak przyznać, że mimo ogromnej reklamy, frekwencja na większości spotkań Paula Camerona była dość skromna. Wyjątkiem były imprezy organizowane przez studentów publicznego Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz prywatnego, ale finansowanego w całości przez państwo KUL-u. Wielu zastanawiało się, po co w takim razie organizatorzy inwestowali duże pieniądze w jego przyjazd i cykl konferencji. Zdaniem naszych rozmówców, był to test na niezależność polskich środowisk naukowych. Gra toczyła się bowiem o znacznie większą stawkę. Radykalni konserwatyści chcą utrzymania się na liście akademickich lektur, podręczników i materiałów dydaktycznych. Tezy, które znaleźli tam eksperci Kampanii przeciw Homofobii, mogą szokować. Ot, choćby z pracy Krzysztofa Boczkowskiego pt. „Homoseksualizm” studenci mogli się dowiedzieć, że ich „zboczenie”
Fot. D.P.
Homofoby w gronostajach Geje oraz lesbijki to zboczeńcy gwałcący dzieci, więc trzeba ich izolować od zdrowej części społeczeństwa, a następnie leczyć psychiatrycznie. Tak można streścić tezy zawarte w niektórych podręcznikach akademickich. jest „uleczalne”. Terapia ma zaś polegać na specjalnie ukierunkowanej… masturbacji. Ma to doprowadzić pacjenta do przyjęcia społecznie akceptowanych form współżycia seksualnego. Ciekawe było też dzieło księdza prof. Wojciecha Bołoza pt. „Etyka seksualna”. Ten ministerialny ekspert do spraw wychowania do życia w rodzinie informuje czytelnika, że homoseksualizm jest zaburzeniem rozwoju psychoseksualnego człowieka. Winni temu są rodzice, gdy są zbyt władczy albo się rozwodzą, ale szkodzą także media i literatura (lektura gejowskich publikacji może doprowadzić, zdaniem Bołoza, do zmiany orientacji seksualnej czytelnika) oraz przebywanie w homoseksualnym środowisku. Szczególnie narażeni są na to nastolatkowie, którzy w okresie buntu i stresów cierpią na „nieład seksualny”. Do czynników zagrażających uwiedzeniem młodego człowieka przez geja kościelny ekspert dokłada kłopoty nastolatków z brakiem pewności siebie, nieśmiałość, lęki oraz masturbację. Co ważne, według księdza, wszyscy geje cierpią na jakieś zaburzenia psychiczne lub cielesne. Ich problemy powiększa społeczny ostracyzm oraz dyskryminacja wywołana przez „agresywnych liderów środowisk gejowskich zmierzających do rewolucji społecznej”. Geje zachowują się ponoć w sposób społecznie nieakceptowany – są
narcystyczni, ekshibicjonistyczni, psychopatyczni, histeryczni, nadmiernie pobudliwi. Dla nieakceptujących siebie gejów i lesbijek ksiądz profesor ma odrobinę nadziei. Jeden na czterech homoseksualistów ma rzekomo szansę na skuteczną terapię swojego „zaburzenia seksualnego”. To ostatnie zdanie ma pocieszyć gejów, którzy z pracy Bołoza dowiedzą się, że homoseksualizm, transseksualizm i kazirodztwo należą do tego samego typu „zaburzeń seksualnych”. Ksiądz profesor rozprawia się także ze Światową Organizacją Zdrowia (WHO) oraz Amerykańskim Towarzystwem Psychiatrycznym (APA). Jego zdaniem, skreślenie przez obie organizacje homoseksualizmu z list chorób i zaburzeń psychiatrycznych nastąpiło w wyniku „nacisków środowisk gejowskich”. Homoseksualiści w tej sprawie stosowali przemoc psychiczną i fizyczną (sic!), byli agresywni i aroganccy. Ludzie o „zdrowej moralności seksualnej” muszą się więc „bronić przed niczym nieuzasadnioną agresją gejów i lesbijek”, co jest „moralnie uzasadnione”, szczególnie że działania te mają na celu ochronę dzieci przed „deprawacją, wykorzystaniem seksualnym” ze strony niedojrzałych psychicznie osób homoseksualnych. Część autorów podręczników akademickich ukrywa swoją pogardę
wobec gejów i lesbijek pod bogatym, wyszukanym słownictwem medycznym. Ich zdaniem, tylko zachowania homoseksualne wymagają uczonych wywodów o tym, jakie „nieprawidłowości”, „zakłócenia” i „niedojrzałości” je wywołały. Prym wiedzie tutaj praca Arkadiusza Brzaska „Homoseksualizm u mężczyzn. Aspekty psychologiczne, psychiatryczne i ewolucyjne”. Zdaniem jej autora, przyczyn homoseksualizmu należy szukać w odmiennym rozwoju mózgu wywołanym czynnikiem genetycznym. Przyszli specjaliści od resocjalizacji dowiedzą się z kolei z pracy Ireny Pospieszył, że homoseksualiści są „maskulinofilami” oraz dzielą się na wiele typów. Co ciekawe, większość z omawianych przez nią typologii powstała w latach 60. i 70. XX wieku. W tomie „Seksualność w cyklu życia człowieka” znajdziemy opinię, że w bardzo wielu przypadkach gej ma „genotyp kobiety i dlatego pożąda mężczyzn, przy czym sam siebie będzie traktować jako osobnika heteroseksualnego”. Wielu autorów ze zdumieniem spostrzega, że geje zachowują się tak samo jak osoby heteroseksualne. Nie przeszkadza to jednak w sugerowaniu studentom konieczności leczenia gejów i lesbijek w celu „dostosowania popędu do społecznie akceptowanego nastawienia psychospołecznego”. W przypadkach, kiedy ta terapia kończy się niepowodzeniem, należy skłonić pacjenta do zaakceptowania tego, co społeczeństwo uważa za normalne. Punktem wyjścia leczenia ma być „przyznanie się” do odmiennej orientacji. Jest to szczególnie ważne, gdyż
w środowisku homoseksualnym zarażenia wirusem HIV są, zdaniem pana Boczkowskiego, powszechne. Stanowi to poważne zagrożenia dla pozostałej części populacji, gdyż dzięki gejom i lesbijkom „co pół roku liczba przypadków AIDS zwiększa się dwukrotnie”. Gdyby tezę autora brać poważnie, to – zdaniem matematyków – już po 16 latach od ujawnienia pierwszych zachorowań cała ludzkość musiałaby zażywać leki przeciw HIV. Co ważne, zdaniem tego samego autora, na każdy „rozpoznany przypadek AIDS przypada co najmniej 10 przypadków utajonych”. Autorowi chodziło pewnie o zakażenie wirusem HIV. Skandal polega głównie na tym, że większość z tych prac ukazała się przy wsparciu finansowym resortu nauki. Jest to szokujące, bo według doktor Katarzyny Bojarskiej, adiunkta w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego, większość prac polskich naukowców na temat homoseksualizmu opiera się na badaniach i analizach pochodzących z lat 60. i 70. ubiegłego wieku, czyli, biorąc pod uwagę szybkość rozwoju badań nad seksualnością ludzką, są to materiały niemal przedpotopowe. Część z nich opracowana przez osoby związane z placówkami Kościoła katolickiego omawia poglądy i opinie z czasów kryminalizacji homoseksualizmu. Niestety, od takiego spojrzenia nie są wolni także prawnicy. Obrzydliwy antygejowski komentarz dotyczący dyskusji na temat związków partnerskich znajdziemy we współcześnie redagowanych wydaniach podstawowego podręcznika do „Prawa rodzinnego” Jerzego Ignatowicza i Mirosława Nazara. Po lekturze raportu można odnieść wrażenie, że Polska jest wyspą odciętą od najnowszych odkryć i badań. Nie dziwi więc brak reakcji środowiska naukowego na bałamutne treści zawarte w listach otwartych wojowniczo antyhomoseksualnej Fundacji Mamy i Taty (patrz „FiM” 32/2010). Być może dlatego, że wśród ich sygnatariuszy znajdziemy osoby przygotowujące do pracy przyszłych katechetów, wychowawców i terapeutów. Złośliwi twierdzą, że takie zachowanie pracowników wyższych uczelni stanowi jawne pogwałcenie obowiązków, jakie stawia przed psychologami naukowcami Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Nakazuje ono, aby psycholog stale rozwijał się zawodowo i naukowo. Musi mieć aktualną wiedzę i znać techniki psychologiczne oraz starannie oddzielać hipotezy od dobrze udokumentowanych stwierdzeń. Nie może propagować metod, które nie są oparte na rzetelnych badaniach i analizach. Lekceważenie owych zasad grozi utratą prawa do wykonywania zawodu. Ciekawe kiedy to nastąpi? MiC W tekście wykorzystałem raport Kampanii przeciw Homofobii.
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
P
owyższe pytanie nabiera tym większej aktualności, że agenda ONZ ds. wyżywienia i rolnictwa (FAO) podała właśnie informację o rekordowych cenach żywności na świecie. Ceny podstawowego koszyka dóbr rolnych (zboże, olej, nabiał, mięso i cukier) są najwyższe, odkąd FAO zbiera swoje dane; wyższe nawet od drożyzny z lat 2007–2008, kiedy to w rozruchach głodowych w kilkudziesięciu krajach na całym świecie zginęły setki osób. Obecnie na fali wysokich cen żywności mamy na razie rozruchy m.in. na tle ekonomicznym w Algierii, Tunezji i Jordanii, ale to przecież dopiero początek roku. Pamiętajmy, że droższa żywność, która dla Europejczyka stanowi dodatkowy, przykry, choć drobny wydatek, dla Afrykańczyka lub mieszkańca Haiti oznacza często rezygnację z jednego z dwóch posiłków w ciągu dnia. Motywacja do walki o żywność jest więc tam wyjątkowo silna, wręcz fizjologiczna.
Na muszce spekulantów Powody wysokich cen żywności to nie tylko kwestia stale wzrastającej liczby ludności (co roku trzeba wyżywić dodatkowo prawie 80 mln ludzi – to tyle, ile jest wszystkich mieszkańców Niemiec!), zmniejszającego się areału ziemi ornej czy kaprysów pogody. To także wzrastająca kosztem podaży żywności produkcja biopaliw oraz zabawy światowych graczy giełdowych, którzy znaleźli sobie w inwestowaniu w produkty spożywcze nową maszynkę do robienia szybkich pieniędzy. Im szybciej drożeje żywność, tym większa jest stopa zwrotu z ich inwestycji. A że od tej zabawy umierają ludzie (1 miliard cierpi na niedożywienie)? Cóż to może obchodzić inwestorów! Z luksusowych biur i apartamentów w Londynie lub Frankfurcie nie widać umierających dzieci. Dzięki temu, że należymy do UE, która prowadzi autonomiczną i bardzo ostrożną wspólną politykę rolną, najprawdopodobniej ominą nas na razie światowe perturbacje żywnościowe. Rolnicza polityka Unii nie jest bez wad – jest kosztowna i niepozbawiona absurdów, ale zapewnia dużo stosunkowo niedrogiej żywności. No i dba o utrzymanie odpowiednich jej zapasów. Oczywiście także unijny rynek zna ogólnoświatowy paradoks kokosowych interesów na handlu żywnością przy płaceniu minimalnych stawek rolnikom. W polskich warunkach sprzedawane na straganach i w sklepach produkty są przynajmniej o 100 procent droższe niż w punkcie wyjścia, czyli u rolnika. Ale bywają znacznie lepsze przebitki. W przypadku pomarańczy rolnicy z południowej Europy dostają za nie ok. 40 groszy za kilogram (sic!), w polskim sklepie kosztują one 8–10 razy więcej, a w niektórych krajach Europy przebitka w handlu pomarańczami wynosi nawet 2000 procent!
BEZ DOGMATÓW
Z tej biednej ziemi Czy polskie rolnictwo jest atutem naszego kraju w Unii, czy może garbem przytłaczającym nas do ziemi? Tej ziemi. W ubiegłym roku rolnicy wielu krajów protestowali przeciwko tak jawnemu okradaniu producentów i klientów przez lobby handlowe, ale bez większych efektów. Wspólna polityka rolna UE ma tę zaletę, że za pomocą różnych bodźców sprawia, iż przemiany w rolnictwie (unowocześnienie, ograniczenie liczby producentów rolnych itp.) odbywają się bez dotkliwych kosztów społecznych, czyli bankructw, masowej nędzy na wsi itp. Są to zjawiska, które spustoszą wieś nie tylko w krajach Trzeciego Świata, ale także na przykład w USA.
Daleko od szosy Polska przedunijna także dobrze znała fenomen gwałtownego biednienia wsi. Dość przypomnieć, że w czasie wdrażania reform Balcerowicza w latach 1990–1991 dochody miejskich gospodarstw domowych spadły średnio o 30 proc., a wiejskich – aż o 40–50 procent. Dla mieszkańców polskiej wsi, która pod koniec PRL-u po raz pierwszy w swojej historii wydźwignęła się z powszechnej nędzy, przeludnienia i braku perspektyw, to był prawdziwy wstrząs, regres finansowy i cywilizacyjny – przynajmniej o jedno pokolenie. Obrazu rozpadu dopełniła likwidacja PGR-ów, zapaść kulturalna (likwidacja bibliotek, klubów wiejskich itp.) oraz degradacja infrastruktury komunikacyjnej – masowe zamykanie linii kolejowych i autobusowych. Polska wieś wróciła tam, skąd próbował wydobyć ją PRL – na cywilizacyjne peryferia – niechciana, pogardzana i wykorzystywana. O ile z biegiem lat w III RP sytuacja w miastach po pierwszym wstrząsie ulegała powolnej poprawie, o tyle na wsi zapanowała stagnacja, a w kołach rządowych brakowało sensownych pomysłów na modernizację rolnictwa. Związany ze wsią PSL (rekrutujący się z wiejskiej elity) był zainteresowany raczej konserwacją panujących stosunków, a reszta klasy politycznej, pochodząca głównie z wielkich miast, wróciła do odwiecznego podziału mentalnego na „panów i chamów”. Wieś była traktowana z tradycyjnym poczuciem wyższości, jako rzekomy balast i źródło problemów z rozwijającą wówczas skrzydła Samoobroną. Tymczasem prowincja, chcąc nie chcąc, płaciła za chybione ekonomiczne eksperymenty, łagodząc ich
Fot. WHOBE
społeczne skutki. Tzw. chłoporobotnicy (zatrudnieni w fabrykach PRL-u właściciele małych gospodarstw rolnych) byli pierwszą kategorią pracowników zwalnianych z przeżywających kłopoty zakładów przemysłowych. Wyrzucano ich pierwszych (600 tysięcy ludzi) w nadziei, że na wsiach jakoś sobie poradzą. Przechodzili na tanie ubezpieczenie w KRUS-ie i dorabiali sobie do biedniackich dochodów z gospodarstw, pracując nielegalnie w kraju lub „na saksach”. W ten sposób łagodzono krach społeczny pierwszych lat transformacji, bez którego liczba klientów i tak niewydolnej pomocy społecznej byłaby nieporównanie większa.
Dzieje grzechu Skąd zatem to odwieczne, złagodzone chwilowo w PRL-u zapóźnienie polskiej wsi? Przede wszystkim płynie ono z peryferyjnego, a więc zależnego i zapóźnionego wobec zachodnioeuropejskiego centrum, charakteru polskiej gospodarki. Nałożył się na nie specyficzny rodzaj polskiego feudalizmu, który z ludności wiejskiej uczynił półniewolników, a do rozwoju miast nie dopuszczał. Chłopi, stanowiący 70–80 procent społeczeństwa, byli trwale wykluczeni z jakichkolwiek form życia politycznego i kulturalnego. Traktowano ich jak obcy, podbity naród – potomków biblijnego Chama. Rasa panów – czyli polscy samozwańczy „Sarmaci” – nie poczuwała się do wspólnoty z „chamami”. Sytuacja ta zaczynała się powoli zmieniać dopiero w okresie pozytywizmu, czyli w II połowie XIX wieku, wraz z rozwojem urbanizacji i oświaty oraz powolnym uwiądem szlacheckiego etosu po zniesieniu poddaństwa chłopów. Mimo potwornej biedy na wsi i masowej emigracji II RP przyniosła ze sobą pierwszego chłopskiego premiera (Wincenty Witos) i pierwszą od średniowiecza powolną próbę scalenia społeczeństwa składającego się dotąd niejako z dwóch narodów. Zdaniem historyków, dopiero
na początku XX wieku szerokie rzesze chłopskie uzyskały świadomość narodową we właściwym tego słowa znaczeniu. Takie były skutki niesłychanego wręcz wykluczenia z życia społecznego większości Polaków przez uprzywilejowaną mniejszość dysponującą aparatem przemocy. Na emancypację wsi postawił wreszcie PRL poprzez reformę rolną i likwidację resztek feudalizmu, a także dynamiczny rozwój przemysłu (ograniczenie wiejskiego przeludnienia) oraz masowy rozwój oświaty. Wielkie sukcesy tej polityki widać było już w czasach Gierka – poziom dochodów na wsi był zbliżony do miejskiego, rolników objęto ubezpieczeniem emerytalnym, zaczęło też powstawać rolnictwo farmerskie wzorowane na zachodnim. Polska wieś, choć ciągle zacofana i mało produktywna, zaczęła powstawać z kolan.
Żywią i przyjmą euro Jak już wspomnieliśmy, PRL-owska emancypacja wsi została zakłócona wstrząsem w 1990 roku, który na prowincji trwał właściwie do roku 2004, czyli początku napływu dopłat unijnych. Polskie rolnictwo jest nadal zacofane, bo pracuje w nim aż 18 procent ogółu zatrudnionych, podczas, gdy w Niemczech – 2,5 procent, a we Francji, która jest światową potęgą rolniczą i wielkim eksporterem żywności – zaledwie 1,8, czyli dziesięć razy mniej niż u nas! Tylko co trzecie gospodarstwo w Polsce produkuje na rynek; reszta to małe, biedne farmy pracujące na własne potrzeby lub traktowane jako dodatek do pensji uzyskiwanej skądinąd. Jednak zacofana i niedoinwestowana do niedawna wieś polska bardzo się zmienia. Średnia wielkość gospodarstwa w ciągu 5 lat wzrosła z 8 do 10 hektarów, ubywa ludzi zatrudnionych przy produkcji rolnej i rośnie eksport żywności. Dochody rolników, dzięki dopłatom z UE i zwyżce cen żywności w 6 lat wzrosły o 50 procent i wieś po raz pierwszy od lat mogła złapać finansowy oddech. Trzeba jednak przyznać, że dochody
11
te nadal są bardzo skromne – wynoszą netto 15 tys. złotych na gospodarstwo (czyli 1300 zł na miesiąc), ale bez dopłat unijnych wynosiłyby tylko 9 tys. netto na rok, czyli mniej niż 800 zł na miesiąc! Widać wyraźnie, że pomoc unijna bardzo konkretnie ratuje wiele osób przez życiem w nędzy, mimo że nasi rolnicy wciąż jeszcze dostają dopłaty niższe niż ich koledzy z Zachodu. Wsi z pewnością trzeba pomagać z wielu powód – humanitarnych, społecznych i dla dobra konsumentów, aby nadal mieć niezależność żywnościową i dostęp do stosunkowo tanich produktów spożywczych. Kraje takie jak Norwegia i Japonia wydają z tych właśnie powodów olbrzymie pieniądze na utrzymanie swojego, nierentownego rolnictwa. Nie wszystkie jednak formy pomocy stosowane w Polsce są sensowne. KRUS bywa wykorzystywany przez niezliczoną armię pseudorolników oraz wielkich przedsiębiorców rolnych, którym państwo bezsensownie funduje ubezpieczenie zdrowotne (na ten absurd zwrócił uwagę Trybunał Konstytucyjny w październiku 2010 roku) oraz w ogromnej mierze dofinansowuje ubezpieczenie emerytalno-rentowe. Nie widzę też powodu, aby państwo brało pod parasol KRUS-u młodych rolników decydujących się na egzystencję na 6 czy 7 hektarach. Przecież wspieranie tego do niczego nie prowadzi i wiadomo, że w tym przypadku bycie rolnikiem jest zapewne fikcją, bo umożliwia uzyskanie ulgi w ubezpieczeniu. Łatwe do przeprowadzenia kontrole powinny wyeliminować także armię naciągaczy, którzy rzekomo żyją z 2-hektarowych gospodarstw, a w rzeczywistości są przedsiębiorcami lub wykonują wolne zawody. Za absurdalne uważam także pomysły radykałów w rodzaju profesora Janusza Majcherka, publicysty „Gazety Wyborczej”, którzy postulują zabranie wszelkich dopłat do rolnictwa i smaganie wsi biczem biedy (dosłownie!), aby wygnać jej mieszkańców do bardziej produktywnej pracy w mieście. Otóż w polskim mieście nie czekają na nikogo żadne wolne etaty ani tanie mieszkania – zwłaszcza na potencjalnych zbankrutowanych przybyszów ze wsi, często ludzi ponad 50-letnich, bez innych kwalifikacji niż rolnicze. Zachęta do spychania ludzi w jeszcze większą biedę jest głupia, a nawet zbrodnicza. Coś podobnego mogli wymyślić chyba tylko zdemoralizowani fundamentalizmem rynkowym potomkowie „rasy panów” z polskiej Sarmacji. Kraje starej Unii, w której panują wyższe standardy społeczne i humanitarne, zdają sobie z tego sprawę i dlatego m.in. wobec wsi prowadzą ostrożną politykę, pełną zabezpieczeń i prowadzącą do łagodnej modernizacji. Miejmy nadzieję, że po okresie zdziczenia przyszły i w Polsce czasy na normalną politykę społeczno-ekonomiczną, obliczoną na rozwój ludzi. Bo to dla nich jest gospodarka, a nie oni dla niej. ADAM CIOCH
12
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Prawa Murphy’ego „Jeśli coś może się nie udać, nie uda się na pewno” – oto najbardziej znane prawo Murphy’ego. Ale to tylko jedna z setek sarkastyczno-pesymistycznych reguł autorstwa… No właśnie, kim był ów Edward Murphy? Dżentelmen ów (ur. 11 stycznia 1916 roku, zm. 17 czerwca 1990 roku) jako inżynier lotnictwa uczestniczył w szeregu badań nad bezpieczeństwem lotów. Doświadczenia te polegały między innymi na symulowaniu katastrof i wymyślaniu takich zabezpieczeń statków powietrznych, aby skutki nieszczęśliwych zdarzeń były jak najmniejsze. Przynajmniej dla pilotów i pasażerów. W roku 1947 Murphy był uczestnikiem doświadczeń przeprowadzanych przez prestiżowy United States Air Force Institute of Technology. Sprawdzano m.in. odporność ludzkiego organizmu na wysokie przeciążenia występujące podczas hamowania. Z oczywistych przyczyn bezpieczeństwa prace prowadzono najpierw na wyposażonych w czujniki manekinach, a ponieważ wszystko szło świetnie, wkrótce i na szympansach. Nie było żadnych niespodziewanych, nieoczekiwanych sytuacji, żadnych niepowodzeń, doświadczenia przebiegały zgodnie z założeniami, wprost idealnie, więc szympansa zastąpił ochotnik. Do komory przeciążeń wsiadł jeden z asystentów Murphy’ego, a inny asystent kolejny raz, chyba już tysięczny, powtarzając te same czynności, podłączył przewody hydrauliczne i elektryczne. Niestety, „test okazał
się niesatysfakcjonujący” (tak to później zapisano w specjalnym protokole), a… pechowego „królika doświadczalnego” pochowano pod budynkiem bazy (dzisiaj Edwards Air Force Base).
wykonania pracy, i jeden z nich skutkuje katastrofą, to znajdzie się człowiek, który w ten sposób to zrobi”. Tak czy inaczej, oba zdania dotyczą tego samego fundamentalnego twierdzenia, które stało się odtąd podwaliną setek, może nawet tysięcy praw Murphy’ego. Sam legendarny autor „odkrył” i opisał zaledwie kilkanaście z nich. Cała reszta to empiryczna twórczość pokoleń pechowców, którym coś nie wyszło, coś się nie udało, i po krótkim zastanowieniu znaleźli powód, dla którego tak właśnie się stało. I swoje na ten temat przemyślenia zapisali. Spróbujmy zatem przypomnieć sobie najważniejsze z praw (z rodziny reguł) Murphy’ego, wpisując je w jakąś logiczną całość. ~ ~ ~ Powinieneś wiedzieć, Szanowny Czytelniku, że istnieje prawo jeszcze bardziej fundamentalne niż słynne: „Jeżeli coś może się nie udać – nie uda się na pewno”. Brzmi ono tak: „Złota zasada Murphy’ego – zasady określa ten, kto ma złoto”. Gdyby ktoś
to negował, to pamiętaj „nigdy
To podobno wówczas Edward Murphy powiedział o nielubianym przez siebie asystencie, który popełnił fatalną pomyłkę w połączeniu przewodów, pamiętne słowa: „Jeśli ten idiota ma jakąkolwiek możliwość zrobienia błędu, zrobi go”. Według innych świadków, inżynier powiedział tylko: „Jeżeli jest więcej niż jeden sposób
nie kłóć się z głupcem, ludzie mogą nie dostrzec różnicy” . Z drugiej jednak strony „trudne problemy pozostawione same sobie staną się jeszcze trudniejsze”. Życie bowiem ze
swej natury jest złośliwe. Ot, choćby w głupim hipermarkecie „druga kolejka jest zawsze szybsza” .
Stojąc w niej, zajrzyj przy okazji do koszyka, bo „wszystko, co jest dobre, jest nielegalne, niemoralne albo powoduje tycie” , a „natura zawsze stoi po stronie Zła”. Mówisz,
niemożliwe, bo w końcu będzie lepiej? Niekoniecznie, bo przecież „światełko w tunelu to reflektory nadjeżdżającego pociągu”. Zatem „uśmiechnij się, jutro będzie gorzej”. Zro-
zumiesz to, gdy tego doświadczysz. Wszak „doświadczenie to coś, co zdobywasz tuż po chwili, w której go potrzebowałeś” . A przecież i tak „każde rozwiązanie rodzi nowe problemy”, bowiem „Matka Natura jest suką…”. I czy chcesz wierzyć, czy nie, „wszystkie sprawy szlag trafia jednocześnie”. A „jeżeli wydaje ci się, że już gorzej być nie może – na pewno będzie”. Jest jeszcze fatalniej: „Zawsze, kiedy myślisz, że będzie źle, też się mylisz – będzie jeszcze gorzej”.
To były prawdy z gatunku „ogólne”. Przejdźmy do kategorii bardziej szczegółowych. Na początek powinieneś, Czytelniku, wiedzieć, że „w poszukiwaniu rozwiązania problemu najbardziej pomocna jest znajomość odpowiedzi”. Tak czy inaczej, „stopień głupoty twojego postępowania jest wprost proporcjonalny do liczby przyglądających ci się osób”. Co więcej,
sama natura jest ze swojej natury złośliwa i nastawiona przeciwko Tobie, bo „to, czego szukasz, znajdziesz w ostatnim spośród możliwych miejsc”, zaś „wymiary będą zawsze podane w najmniej użytecznych jednostkach”. Mało tego – „każdy przewód przycięty na długość, okaże się za krótki”, a „ciężar upuszczonej części jest wprost proporcjonalny do ceny obszaru uderzonego”. Rzeczy już to w sobie mają, że „każdy przedmiot spada tak, aby spowodować jak największe szkody”.
Wyciągnąłeś już z powyższych praw jakieś wnioski? Niepotrzebnie, bo „wniosek to punkt, w którym nie masz już siły dalej myśleć”. I tylko
wtedy masz szansę postąpić rozsądnie, bowiem „człowiek postępuje rozsądnie wtedy i tylko wtedy, gdy wszelkie inne możliwości zostały już wyczerpane”. I nie warto
oszczędzać sił, idąc na skróty,
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r. bo „skrót to najdłuższa droga pomiędzy dwoma punktami”. Prawa Murphy’ego pasują jak ulał także do komputerów. Zacznijmy od tego, że „wszystkie komputery PC są kompatybilne, ale niektóre są kompatybilniejsze od innych” , jednak „Twój jest zawsze mniej kompatybilny”. A tak na dobrą sprawę, to „komputer służy do tego, aby ułatwić ci pracę, której bez niego w ogóle byś nie miał”. Dzieje się tak z tego powodu, że „dla komputera nie ma rzeczy niemożliwych z wyjątkiem tych, których od niego wymagamy”. No i „w świecie komputerowym żadna awaria się nie kończy, ponieważ przechodzi zawsze w następną”. I nie ciesz
to nie pamiętasz, jakich reguł dotyczyły”. Zapamiętaj na-
tomiast dwie najbardziej może fundamentalne zasady Murphy’ego: 1. Prawo niewypowiadania – jeśli wypowiesz coś dobrego, na tym się skończy. Jeśli wypowiesz coś złego, na pewno się spełni. 2. Prawo oczekiwań – negatywne oczekiwania rodzą negatywne wyniki. Pozytywne oczekiwania rodzą też negatywne wyniki.
Niestety, od tych reguł nie ma wyjątków. Podobnie jak i od tych o mniejszym ciężarze gatunkowym: „Po rozłożeniu i złożeniu skomplikowanego mechanizmu zawsze
stanowi oficer z mapą”, bowiem „im głupszy dowódca, tym trudniejsze zadania mu powierzają” . Nie ciesz się też
za bardzo z chwilowego sukcesu militarnego, bo „jeśli natarcie posuwa się bez przeszkód – właśnie wchodzisz w pułapkę”, natomiast „jeśli brakuje ci wszystkiego z wyjątkiem wrogów, to znaczy, że bitwa trwa”. Uważasz, że zawsze jest jakieś wyjście? Może i jest, ale „najlepsze wyjście jest zawsze zaminowane”. A tak w ogóle, to zauważyłeś, że „wszystkie zamówienia wojskowe powierza się najtańszym oferentom” ? A kiedy już, rzadko bo
rzadko, ale udaje ci się wygrać część bitwy, to „po opanowaniu
Szczęśliwie (wbrew prawom Murphy’ego) przeżywszy bitwę, wróćmy znów do zasad ogólniejszej natury. Powinieneś wiedzieć, Szanowny Czytelniku, o życiu jeszcze i to, że jeśli „chcesz mieć
jeżeli
wroga, zrób komuś przysługę”. Z pewną obawą przyglądaj się
też ludziom szczerzącym zębiska, choć powinni akurat zakląć, bo „człowiek, który potrafi się uśmiechać, kiedy wszystko bierze w łeb, na pewno myślał o kimś, na kogo może zwalić winę”.
Sam zaś powinieneś wiedzieć, że „jeśli już coś zawali-
miała jednak miejsce drobna awaria, oznacza to, że nie poznałeś jeszcze jej rzeczywistych rozmiarów”. Twój pe-
cet to bowiem podstępna bestia: „Awaria komputera wyczekuje cierpliwie na najbardziej niedogodny moment, aby bezlitośnie zaatakować” , a dzieje się tak dlatego, że „masz zawsze o jeden wirus więcej, niż sądzisz”. Wobec powyższego „język najlepiej znany wszystkim programistom to przekleństwa”.
Zostawmy już jednak piekielne komputery i powróćmy do spraw bardziej ogólnych. Na przykład do wyjątków, bo „wyjątki są liczniejsze od reguł”. Z tym że „od wszystkich uznanych wyjątków istnieją wyjątki”. I nie ma co sobie tym zawracać głowy, bo „jeżeli opanowałeś już wszystkie wyjątki,
13
obszaru nie zapomnij powiadomić o tym przeciwnika”.
się, Czytelniku, że to tylko coś drobnego – „drobne awarie nie istnieją,
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
pozostanie trochę części, a mechanizm prawdopodobnie i tak zadziała”; „Rozmiary skaleczenia żyletką podczas golenia są wprost proporcjonalne do doniosłości wydarzenia, które jest tego powodem”; „Wyścigi nie zawsze wygrywają najszybsi, a bitwy najsilniejsi – ale tak należy obstawiać”. O wła-
śnie, bitwy… Niektóre prawa Murphy’ego zostały spisane podczas działań wojennych i choć brzmią one gorzko, to są jednak obnażająco prawdziwe, bo czyż nie jest tak, że „jeśli wróg jest w zasięgu strzału, ty również”? Wówczas „staraj się wyglądać niepozornie – może przeciwnik ma mało amunicji?”. W każdym razie „otaczaj się towarzyszami broni – przeciwnik będzie miał wybór celów”, a jednocześnie „nie ściągaj na siebie ognia – to denerwuje sąsiadów w okopie”. I pamiętaj też, że „największe zagrożenie na polu walki
łeś, to cokolwiek zrobisz, aby to naprawić, tylko pogorszy sprawę”. Bo tak już jakoś jest, że „nie istnieje taki problem – bez względu na to, jak by był skomplikowany – który po bliższym zapoznaniu nie okazałby się jeszcze bardziej skomplikowany”. Ot, na przykład: „Wszystko, co zaczyna się dobrze, źle się kończy. Wszystko, co zaczyna się źle, kończy się jeszcze gorzej”. Dowód? Zauważyłeś, że „ból zęba lubi zaczynać się zawsze w piątek wieczorem”? Lub choćby i taką prawidłowość, że „jeżeli posiadasz coś dostatecznie długo, to możesz to wyrzucić. Jeżeli cokolwiek wyrzucisz, od razu będziesz tego potrzebować”.
Życie to w ogóle jeden wielki, niekończący się ciąg paradoksów. Zgodzisz się z tym na przykład, że „aby otrzymać pożyczkę, najpierw musisz udowodnić, że jej nie potrzebujesz” , a „prawdopodobieństwo tego, że chleb upadnie na podłogę stroną posmarowaną masłem, jest wprost proporcjonalne do ceny dywanu”,
bowiem ponad wszelką wątpliwość udowodniono, że „prawdopodobieństwo zdarzenia się czegoś jest odwrotnie proporcjonalne do jego pożądalności”? Smuta konstatacja jest też i taka, że „przyjaciele przychodzą i odchodzą. Wrogowie zaś gromadzą się!”, a „fajne rzeczy nigdy się do niczego nie przydają”.
Wszystkie prawa Murphy’ego sprowadzają się na koniec do jednego prawa zasadniczego, nazywanego Dylematem Głównym. Brzmi on tak: „Optymista wierzy, że żyjemy w najlepszym ze światów, pesymista obawia się, że może to być prawda”.
~ ~ ~ I tą oto alternatywną konstatacją kończymy nasz krótki przegląd praw Murphy’ego. Mamy jednak na koniec pytanie: a może i Tobie, Szanowny Czytelniku, udało się sformułować kiedyś jakieś równie fundamentalne prawo z powyższego gatunku, które warto byłoby zapisać dla potomnych? Na odpowiedzi (z dopiskiem „Prawo Murphy’ego”) czekamy pod adresem
[email protected]. Wasze najciekawsze, najbardziej wiekopomne, autorskie zasady – opublikujemy. MAREK SZENBORN
14
A TO POLSKA WŁAŚNIE
T
o nie żart – oczywiście jeśli nie mówimy o umiejętnościach piłkarskich, a o naszych znanych na całym globie pseudokibicach. Polski Związek Piłki Nożnej pod przewodnictwem wspaniałego piłkarza i beznadziejnego działacza Grzegorza Laty dawno temu zauważył, że przed mistrzostwami Europy skandaliczna forma naszych kopaczy nie jest żadnym problemem. Pograją, przegrają, a kasa od sponsorów i tak trafi na konta związku. Gorzej, jeśli pan Lato spojrzy w stronę boiskowych przestępców, a w tej dziedzinie jesteśmy w światowej czołówce. Nienawiść, antysemityzm, rasizm, nacjonalizm – to wszystko znajdziemy na polskich stadionach w najczystszym wydaniu. Rząd i policja dopiero od niedawna zaczęły się tym interesować, tymczasem polscy pseudokibice mają się coraz lepiej i sieją postrach wśród obywateli od kilkudziesięciu lat. Pierwsze wzmianki na temat awantur na stadionach możemy znaleźć w przedwojennych gazetach, gdzie czytamy, jak kibice Pogoni Lwów walczyli z sympatykami drużyny Karpat z tego samego miasta. W 1931 roku w „Głosie Lubelskim” o stadionowych zamieszkach autor pisał tak: „Są one dziś tak pospolitym zwyczajem na boiskach sportowych, że trudno byłoby je wziąć za złe zwolennikom sportu”. W tym samym roku w Siedlcach lokalni pseudokibice obrzucili przyjezdnych piłkarzy i ich autokar kamieniami. Kolejną awanturą w tym czasie były derby między drużyną WKS Unia a żydowską Gwiazdą. Ponad 30 sympatyków Gwiazdy zostało rannych, w tym kilku bardzo ciężko. Według ówczesnej prasy, do zamieszek doszło przez różnice w światopoglądzie chrześcijańskich kibiców Unii i Żydów z Gwiazdy. Żydowska gazeta „Lubliner Tugblat” pisała: „Znów bito Żydów, i właśnie lubelskich Żydów. Bito w sposób okrutny. Rżną nożami, chuligani hulają (...). Chuligani posługiwali się kijami, kastetami i nożami. Rannych zostało przeszło 30 Żydów, niektórzy są poturbowani bardzo dotkliwie (...). Inne gazety piszą już nie o 30, ale prawie o stu rannych Żydach, wybitych szybach (...). Czego chcą od nas ci Warszawianie? Czym zawinili Żydzi lubelscy, że ich tak rżną niemiłosiernie? Czemu tak
Piłka jest okrągła, a Polska piłka nożna jest jedną z najlepszych na świecie. Pod względem budzenia respektu. Boją się nas wszyscy, a już na pewno każdy się z nami liczy. bezceremonialnie z nami postępują? Czy mało się pisma warszawskie najadły naszymi trupami, zawalonymi domami i oberwanymi dachami? Czy muszą mieć jeszcze stu rannych Żydów na kompot?”. W tamtych czasach kibice nie tylko walczyli między sobą, ale stawiali również czoła władzom, policji i wojsku. W Łodzi prawie od początku istnienia jednego z klubów – ŁKS – dochodziło do zamieszek. W 1918 roku podczas meczu łódzkiej drużyny z austriackim Szturmem Graz pobiło się dwóch piłkarzy, a rozjuszeni tym zajściem kibice ruszyli na niemieckich wojskowych obecnych na meczu.
Milicja też – często bez powodu – atakowała kibiców piłkarskich. Tłumaczyła potem, że zebrani w liczbie wielu tysięcy w jednym miejscu byli dla niej zagrożeniem. W 1947 roku podczas meczu RKU Sosnowiec z AKS Chorzów na stadionie wybuchła panika. „W pewnym momencie na murawę weszło około 20 mundurowych. Rozstawili się rzędem na środku płyty. W ciszy powoli nałożyli bagnety na broń. Nagle wystawili karabiny do przodu i zaatakowali siedzących na trybunie kibiców. Nikt nie uciekał, bo nie było gdzie” – wspomina Stanisław Krawczyk, delegat OZPN w Katowicach. ~ ~ ~ Niestety, tych opisanych wyżej incydentów nie można nawet porównać
z obecnymi. W ostatnich latach ruch chuligański przeżywa prawdziwy rozkwit, a stadiony dawno przestały być miejscem, w którym głównie dopinguje się poczynania sportowych idoli. Dla dzisiejszego pseudokibica klub i jego barwy są nierzadko ważniejsze niż rodzina. To rodzaj religii ze wszystkimi jej atrybutami. Istnieją niepisane kodeksy, zasady i regulaminy stadionowych chuliganów. Ci pojawiają się na każdym meczu swojej drużyny, a sprowokowani potrafią zniszczyć wszystko, co stoi im na drodze do sympatyków drużyny przeciwnej. Parę miesięcy temu w trakcie meczu Zawiszy Bydgoszcz z Widzewem Łódź kibole obydwu drużyn podczas starć z policją doszczętnie zdemolowali jedną z trybun nowiutkiego stadionu (300 tys. zł strat), ponieważ w walce używali głównie krzesełek, bramek i innych części obiektu. Na świeżo odnowionej elewacji stadionu Stali Rzeszów pseudokibice
lokalnego wroga – Resovii – wymalowali obraźliwe hasła. Podczas meczu Ruchu Radzionków z Piastem Gliwice agresywni kibole obrzucili ochronę kamieniami i zniszczyli ponad sto krzesełek. Takich historii są setki, choć w tej chwili do podobnych incydentów dochodzi rzadziej. Czyżby kibole zmądrzeli? A gdzie tam... Fanatycy awantur przenieśli się poza stadiony i granice miast. Biją się na tzw. „ustawkach”. Poszczególne grupy znają się doskonale, i choć są – dosłownie – śmiertelnymi wrogami, mają numery telefonów i adresy mejlowe przeciwników, nawet prywatne. Dzięki nim mogą się umawiać na bójki. Do „ustawek” dochodzi nawet kilka razy w tygodniu. Biją się wszyscy – od najniższych do najwyższych lig. Jest w tym wariactwie jednak jakiś porządek. Uczestnik krwawych bitew musi przestrzegać pewnych, wcześniej ustalonych
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
pięści są dwie zasad. Każdego, kto się do nich nie zastosuje, czeka kara. Na przykład w czasie przygotowania „ustawki” ustala się liczbę bijących – pięciu na pięciu czy stu na stu – wszystko zależy, jakim „arsenałem” dysponują poszczególne grupy. Jeżeli chodzi o przedział wiekowy – są tzw. młode bandy (do lat 20), są też starsze (nawet do 45 lat!), czyli trzon całej bojówki; odbywają się także walki mieszane, bez względu na wiek. Zwykle (ale nie zawsze) z góry zakłada się, że „ustawka” odbędzie się bez sprzętu, tzn. bez narzędzi typu kije baseballowe czy noże. Policja często chwali się przejęciem takowych przedmiotów, ale tak naprawdę używa ich nieznaczna część kibicowego półświatka. Bicie się na kije i pałki to plama na honorze prawdziwego chuligana. Nie na darmo większość z nich wydaje spore pieniądze na treningi sztuk walk, przez które stają się bardziej niebezpieczni.
Walki z użyciem „sprzętu” są za to na porządku dziennym w Krakowie. W podwawelskim mieście pokolenia JPII bezustannie trwa tzw. „święta woja” między lokalnymi kibicami Cracovii i Wisły. W ostatnich latach zginęło tam już kilkanaście osób. To miasto pod względem kibicowania jest najniebezpieczniejsze w kraju. Dwie konkurujące ze sobą drużyny zwalczają się na każdym kroku. W 2003 roku na nowohuckim osiedlu zamordowano 23-latka. Mężczyzna „zasłużył na śmierć” tym, że na swoje nieszczęście odpowiedział napastnikom twierdząco na dwa pytania: czy jest stąd, i czy kibicuje Wiśle… Został ugodzony nożem prosto w serce, zmarł na miejscu. W maju poprzedniego roku od ciosów nożem zmarł 17-latek, a jego rówieśnik walczył o życie w szpitalu. Obydwaj brali udział w starciach między kibicami. To tylko dwie z wielu śmiertelnych potyczek tamtejszych kiboli. Warto
zauważyć, że kibice Cracovii, czyli „pasów”, i Wisły parę razy próbowali się pojednać. Ot, na przykład śmierć Jana Pawła II tak bardzo (ponoć) dotknęła krakowskich chuliganów, że ci postanowili zorganizować wspólną mszę na stadionie „pasów”. Trzy nienawidzące się na co dzień drużyny (dołączył do nich Hutnik Kraków) modliły się wspólnie w szalikach swoich ukochanych klubów. Na stronie internetowej jednego z nich czytaliśmy: Zaprośmy na poniedziałkową Mszę kibiców wszystkich klubów krakowskich. W imię nauk i przykładu Ojca Świętego, tolerancji i wielkiego serca dla innych. Pokażmy, że te uniwersalne wartości pozostały w nas. To byłby niewątpliwie pośmiertny sukces polskiego papieża, gdyby nie fakt, że pojednanie trwało zaledwie kilka dni. Ten przykład daje przy okazji jasny obraz silnych powiązań między stadionowymi chuliganami a religią.
Hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” widnieje na co drugim klubowym szaliku, a sami kibice deklarują się jako mocno wierzący katolicy. Na początku stycznia tego roku szalikowcy z różnych klubów udali z pielgrzymką na Jasną Górę. Częstochowa zrobiła się kolorowa od transparentów i drużynowych gadżetów. Ksiądz Antoni Balcerzak apelował do przyjezdnych: „Nie proś w modlitwie Boga o zwycięstwo, ale aby uczynił cię mistrzem w życiu. Nie sprowadzaj niedzieli tylko do sportu i meczu, bo sport stanowi tylko pewien dodatek życia. Nie używaj słów i aktów przemocy, bo sport to tylko okazja do braterskiego i przyjaznego spotkania. Nie nadużywaj i nie niszcz ciała swego i innych, bo jest ono widzialnym znakiem obecności Boga”. Gdyby przesiąknięci nienawiścią kibole posłuchali duchownego, pewnie mielibyśmy problem wandalizmu z głowy, ale już na tej samej mszy kibice Lechii Gdańsk wywiesili transparent z napisem „Bezkarne MOrdy”, a obok napisu widniały podobizny Jaruzelskiego i Kiszczaka. Nie przeszkodziło to duchownym w poświęceniu klubowych flag i szalików, a także tego napisu! Podczas nabożeństwa w kaplicy na Jasnej Górze głos zabrał także sam ks. Isakowicz-Zaleski, który powiedział, że „kibic to był człowiek, który przede wszystkim sam uprawiał sport, co jest bardzo ważne. Kibic to był człowiek, który naprawdę kochał drużynę i kochał swoje miasto rodzinne, ale także był patriotą. To jest wszystko, do czego należy powrócić”. Zalewski się nie pomylił, tylko zapomniał dodać, że nie chodziło mu o kibiców, a o pseudokibiców, którzy przecież uprawiają wszelkie sporty związane z walką, wywyższają swoje rodzinne miasto ponad inne i przede wszystkim – są nacjonalistami. Ojczyznę kochają do tego stopnia, że perspektywa mistrzostw Europy w naszym kraju wygląda strasznie. Jeden z łódzkich sympatyków Widzewa powiedział nam, czym tak naprawdę będzie dla niego ta impreza: – Nie możemy się doczekać sprawdzenia swoich sił z angielskimi chuliganami. Oni są sławni na cały świat, ale my wiemy, że to cioty. Pokażemy im, co to jest prawdziwa chuliganka. Niech tylko któryś spróbuje wałęsać się w szaliku swojej drużyny po polskich miastach. Poleje się krew. Istnieją poważne obawy, że polski nacjonalizm niedługo faktycznie rozsławi się w świecie...
15
Poza nacjonalizmem polscy pseudokibice są również znani z nienawiści do Żydów i kolorowych. Najgorszą obrazą dla klubu czy kibola jest właśnie porównanie do Żyda. Dlatego dla połowy mieszkańców Łodzi Widzew nazywa się „Żydzew”, a jego kibice to „koszerne pejsy”. Koszulkę z napisem „Śmierć żydzewskiej kurwie” nosił nawet jeden z piłkarzy (sic!) przeciwnego klubu. Z kolei w Rzeszowie chuligani Resovii wywiesili na meczu z miejscową Stalą olbrzymi transparent z hasłem „Śmierć garbatym nosom” i wizerunkiem ortodoksyjnego Żyda, a adresaci tego hasła kontrowali... równie antysemickimi przyśpiewkami. Opisując antysemickie zachowania, warto wziąć również pod uwagę elewacje budynków w polskich miastach i wsiach. Nie ma miejscowości pozbawionej choćby kilku przekreślonych bądź powieszonych na szubienicy gwiazd Dawida. Żniwa dla stadionowych rasistów zaczynają się wtedy, kiedy ich ukochana drużyna zatrudni piłkarza o odmiennym niż biały kolorze skóry. Nie jest dla nich ważne, czy ów zawodnik będzie liderem drużyny dzięki swym nieprzeciętnym umiejętnościom; zupełnie bez znaczenia jest też liczba strzelonych przez niego bramek. Jest czarny, więc jest gorszy. Przekonało się o tym wielu piłkarzy. Nigeryjczyk z polskim paszportem – Emmanuel Olisadebe został obrzucony przez pseudokibiców bananami. Kiedy Brazylijczyk Cleber dostał na jednym z meczów czerwoną kartkę, kibice naśladowali odgłosy małp. Jego krajan, niedawno naturalizowany Roger Guerreiro, za bardzo dobrą grę dla reprezentacji Polski doczekał się transparentu z hasłem „Roger – nigdy nie będziesz Polakiem”, gdzie zamiast litery „o” narysowano krzyż celtycki. Na meczu Korony Kielce kibice skandowali do trenera „zdejmij Murzyna”, kiedy ten wpuszczał na boisko Latynosa Hernaniego. Polska piłka nożna nie jest najlepsza, nie jest nawet przeciętna, ale „dzięki” stadionowym chuliganom – znana na całym futbolowym świecie. Przekonał się o tym również dziennikarz Discovery Channel, który przyjechał nad Wisłę kręcić reportaż o polskich pseudokibicach. Po skończonych nagraniach przyznał, że chociaż jeździ po świecie i oglądał już niejeden stadion, to czegoś tak potwornego jak w Polsce w życiu nie widział. ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
ZE ŚWIATA
ZAMORDOWANY REFORMATOR Aby paść ofiarą fundamentalistów islamskich, nie trzeba być uznanym za apostatę lub bluźniercę. Czasami wystarczy po prostu nie chcieć być fanatykiem… W Pakistanie ofiarą zamachu padł Salman Taseer, gubernator Pendżabu, największego stanu w tym kraju. Winą tego polityka było jego zaangażowanie w zreformowanie pakistańskiego prawa o bluźnierstwie przeciwko religii islamskiej, które jest powodem prześladowania mniejszości wyznaniowych. Za rzekome bluźnierstwo można zostać skazanym nawet na karę śmierci, o czym przekonała się ostatnio m.in. Asia Bibi, chrześcijanka oskarżona po zwykłej sprzeczce z muzułmańskimi sąsiadkami. Taseer razem z grupą polityków przygotował prawo znoszące karę śmierci za bluźnierstwo, ponadto publicznie sprzeciwiał się skazaniu Asii Bibi, a nawet odwiedził ją w więzieniu. W odpowiedzi wpływowi w Pakistanie fanatycy islamscy zorganizowali strajk, który sparaliżował największe miasta kraju. Po tym jak Taseer publicznie oświadczył, że nie zmieni zdania w tej kwestii, jego własny ochroniarz postrzelił go śmiertelnie w głowę, po czym poddał się i wyjaśnił policji, że taki właśnie los powinien spotkać każdego „bluźniercę”. Okazuje się, że do rangi bluźniercy awansuje się już za sam sprzeciw wobec fanatyzmu. MaK
GEJE, BUZIA W CIUP! W USA z wielką pompą parlament zatwierdził prawo dopuszczające jawną służbę gejów w siłach zbrojnych. Decyzji wybrańców narodu sprzeciwiał się zaciekle katolicki arcybiskup.
Z desperackim votum separatum – oprócz prawicowego senatora Johna McCaina – wystąpił naczelny kapelan sił zbrojnych abp Timothy Broglio. Rozdzierał szaty, cytował Pismo Święte, przestrzegał przed deprawacją żołnierzy. „Wojsko musi znaleźć sposób promowania moralnego zachowania i przeciwdziałać niemoralności. Żadne restrykcje ani ograniczenia katolickiej nauki moralnej nie mogą być zaakceptowane!” – tupał, zaznaczając jednocześnie, że kapelani muszą okazywać homoseksualistom w wojsku wyłącznie współczucie. Na koniec porównał gejów do alkoholików leczących się w programie anonimowych nałogowców. Gdyby nie było wiadome, co Kongres zatwierdził, można by domniemywać, że chodziło o prawo zezwalające gejom na gwałcenie kolegów hetero, na przykład w łaźni. Dodajmy, że arcybiskup reprezentuje instytucję wyznaniową, w której homoseksualizm jest powszechnym zjawiskiem… PZ
Dlaczego dramat chilijskich górników przykuwał przez tygodnie uwagę całego świata, a nikogo nie zainteresował bój 69-letniej Francuzki o życie? Był to również bój wygrany, i również „cudem”. Ale toczył się w ubikacji, bez setek kamer i reporterów z dziesiątków krajów. Gdyby kobieta wpadła w jakąś groźną czeluść, miałaby na sobie oczy wszystkich, a jej walka transmitowana byłaby na bieżąco. Ale ona tylko zatrzasnęła się w wychodku. Przez 3 tygodnie waliła w rury. Sąsiedzi – zamiast ruszyć na pomoc, ściągnąć ratowników i spragnionych takich rewelacji żurnalistów – pisali skargi do administracji: ktoś bez przerwy tłucze się po nocach, remonty jakieś robi, spać nie można, to skandal! Wreszcie strażacy wywalili drzwi wejściowe i do ubikacji, no i uratowali uwięzioną. Wygłodzoną i zszokowaną, ale żywą. Dzięki wodzie z kranu. CS
ryzyko jest mniejsze aż o 87 proc. Spostrzeżenia naukowców brytyjskich potwierdziły badania w Korei. Dlaczego tak się dzieje – nie wiadomo. Być może dlatego, że długość palców kształtowana jest podczas życia płodowego i wpływ na to mają hormony. Wiadomo, że mężczyźni z podwyższonym poziomem hormonu płciowego – testosteronu – częściej zapadają na raka prostaty. TN
DŁUGOWIECZNOŚĆ DZIĘKI MYSZY Czy dzięki pewnej myszy będziemy dłużej żyć? Niewykluczone, że gryzoń z laboratorium naukowego w Bostonie może się do tego przyczynić.
TAJEMNICE SCHOWKÓW KOMPUTERY KONTRA DRZEWA Komputerowe połączenia bezprzewodowe Wi-Fi są bardzo wygodne, ale, jak się okazuje, nie całkiem bezpieczne. Na razie dzięki badaniom w holenderskim Uniwersytecie Wageningen wyszło na jaw, że od fal Wi-Fi masowo padają drzewa. Ich wzrost jest zakłócony, także pnie i kora objawiają patologiczne zmiany. Pięcioletnie badania wykazały, że zmiany te dotyczą drzew w miastach; inne, rosnące w środku lasów, nie mają żadnych problemów. W zurbanizowanej Holandii problem dotyczy obecnie 70 proc. drzewostanu. 5 lat temu chorowało tylko 10 proc. drzew. Naturę niszczą pole elektromagnetyczne wytwarzane przez fale telefonów komórkowych, bezprzewodowe promieniowanie LAN oraz mikroskopijne cząsteczki emitowane przez samochody. Ciekawe, jak wpływa to na nasze zdrowie... JF
4 DOLCE
Dotąd obowiązywała obłudna zasada: Don’t ask, don’t tell – wy nic nie mówcie o swych predylekcjach seksualnych, a my nie będziemy zadawać pytań. Większość społeczeństwa była przeciwna dalszemu utrzymywaniu w armii tej poniżającej hipokryzji. Nie mieli zastrzeżeń także sami żołnierze – z wyjątkiem maczokomandosów Marines. Zatwierdzenie nowego prawa uznano za sukces Obamy, który obiecał to w kampanii przedwyborczej, ale wydawało się, że konserwatyści republikańscy do tego nie dopuszczą.
SŁAWA NIE W WYCHODKU
Tom Coulter z Bridgewater w stanie New Jersey poprosił w urzędzie powiatowym o swoje dane archiwalne zapisane na dyskietce. Kazano mu za nią zapłacić 5 dolarów. Ale Coulter to pieniacz. – Dlaczego mam płacić 5 dolców za dyskietkę, skoro ona kosztuje o wiele mniej? – jął pytać bezczelnie. – Płacić i nie dyskutować – odparli urzędnicy. Ale nie z Coulterem takie numery. Poszedł do sądu. Po kilku latach procesu sąd uznał, że cena dysku wynosi 96 centów i Coulter ma rację. Kosztowało to urząd 17 tys. dolarów – 14 tys. własnych kosztów prawnych plus zwrot opłat poniesionych przez Coultera: 3500 dolarów. No i oczywiście 4,04 dolara zwrotu za przeszacowaną cenę dyskietki... CS
Prawo własności nie zawsze jest pożądane. Przykładem niech będzie dola Jessi Clark z Florydy. Policja zatrzymała auto, w którym 29-latka Jessi była pasażerką. Podczas rozmowy z kierowcą policjanci zauważyli, że Clark wyjmuje coś z… pochwy. Tak, tak, z tej pochwy. Okazało się, że zawiniątko zawiera pastylki narkotyczne. To nie moje – zapewniła gliniarzy kobieta i zasugerowała, że winę ponosi kierowca. Ten postawił oczy w słup. Po przeprowadzeniu analizy myślowej policjanci doszli do wniosku, że właściciel schowka jest zarazem właścicielem ukrytych w nim przedmiotów i założyli Jessi bransoletki. Jak się okazuje, wyzbywanie się prawa własności nie jest oryginalnym pomysłem Jessi. Dwa miesiące wcześniej, także na Florydzie, policja wykryła u pewnego dżentelmena schowek z narkotykami. Mieścił się między pośladkami. Rzeczony pan przyznał się do własności przechowywanej tam marihuany, ale kategorycznie zaprzeczył, jakoby miał cokolwiek wspólnego z woreczkiem kokainy zakamuflowanym w tym samym miejscu. PZ
PALEC I RAK Nowotwór prostaty jest jednym z najczęstszych raków mężczyzn w zaawansowanym wieku. Jak się okazało, stopień podatności na tę chorobę można określić bez specjalistycznych badań: wystarczy popatrzeć na rękę. Do takiego wniosku doszli naukowcy angielscy i przedstawili go w „British Journal of Cancer”. Analizy porównawcze mężczyzn zdrowych i cierpiących na nowotwór prostaty wykazały, że osoby mające palec wskazujący dłuższy od serdecznego mają jednocześnie mniejsze o 33 proc. ryzyko zapadnięcia na ten typ raka. U panów poniżej 60.
tętnica się zatka. Składniki dymu, które natychmiast przedostają się do krwi, zmieniają jej skład chemiczny i sprawiają, że staje się bardziej lepka, podatna na krzepnięcie. Jeden zakrzep naczynia wieńcowego i może być piękny pogrzeb. „Nigdy nie jest za późno, by rzucić palenie – przekonuje dr Benjamin. – Nawet jeśli ma się 70 czy 80 lat zaprzestanie palenia przynosi korzyści zdrowotne”. Kiedy miasto Pueblo w stanie Kolorado zakazało palenia w miejscach publicznych w roku 2003, liczba osób hospitalizowanych tam z atakami serca zmalała o 41 proc. „Ile jeszcze raportów o szkodliwości palenia potrzeba Kongresowi USA, by wydał zakaz produkcji papierosów?” – pyta dr Michael Cummings z Roswell Park Cancer Institute. Rocznie z powodu palenia umiera 443 tys. Amerykanów. Liczba palących skurczyła się dramatycznie po roku 1964, gdy naczelny lekarz kraju opublikował pierwszy raport o śmiercionośnych konsekwencjach palenia. Ale 46 mln dorosłych wciąż pali, a dziesiątki milionów wdychają ich dym. W innych krajach jest jeszcze gorzej... JF
WARZYWA ALFA Badacze z renomowanego Dana-Farber Cancer Institute twierdzą, że po raz pierwszy udało im się cofnąć skutki starzenia. Degeneracja mózgu myszy, postępująca z wiekiem, została nie tylko skutecznie zahamowana, ale nawet odwrócona. Gryzoń odzyskał węch, a także... płodność. „Dowiedzieliśmy się właśnie, że proces starzenia jest odwracalny” – stwierdza prof. Ronald DePinho. Wyraża on nadzieję, że przełom dokonany na myszy pozwoli w przyszłości na opracowanie leków umożliwiających ludziom powolniejsze i zdrowsze starzenie się. TW
SZTACHNIĘCIE GROZI ŚMIERCIĄ Czy powiedziano już wszystko o szkodliwości palenia i dymienia? Ależ skąd! Dr Regina Benjamin, naczelny lekarz krajowy USA (surgeon general), wystąpiła z oficjalnym ostrzeżeniem, w którym stwierdza, że w świetle najnowszych badań naukowych nawet zapalenie jednego papierosa lub wciągnięcie podobnej ilości dymu przy osobie palącej w pobliżu może doprowadzić do śmierci. Dym zawiera ponad 7 tys. trujących chemikaliów, które po wchłonięciu natychmiast rozprowadzane są po całym organizmie i wpływają na wszystkie jego narządy, powodując uszkodzenia tkanek. „Jedno zaciągnięcie się dymem może spowodować atak serca – ostrzega dr Benjamin. – Zalecam ludziom, by starali się unikać dymu za wszelką cenę”. Jeśli ktoś ma już częściowo niedrożne naczynia krwionośne, papieros podczas party może spowodować, że
Że warzywa są zdrowe, to nie żadna sensacja, ale nauka dostarcza wciąż nowych dowodów, jak bardzo są zdrowe i na co. W US Center for Disease Control and Prevention po 14 latach badań stwierdzono, że zapewniają dłuższe życie. Szczególnie zdrowe są warzywa w kolorze ciemnozielonym i pomarańczowym. Marchew, zielona fasolka, słodkie ziemniaki. Prócz beta-karotenu, którego zalety zdrowotne są znane, wykryto w nich ignorowany dotychczas alfa-karoten. Badacze stwierdzili, że antyutleniacze powstałe na jego bazie zapobiegają niszczeniu DNA. Przez to ludzie jadający często warzywa rzadziej chorują na nowotwory i choroby serca. Wyższy poziom alfa-karotenu we krwi oznacza mniejsze ryzyko poważnych chorób i śmierci. Osoby z najwyższym poziomem alfa-karotenu mają ryzyko przedwczesnej śmierci niższe o 39 proc. Alfa-karoten jest dziesięciokrotnie bardziej skuteczny od beta-karotenu w zapobieganiu rozwojowi raka mózgu, wątroby i skóry. TN
RYBY NA OCZY Pokarm bogaty w tłuszcze nienasycone omega-3 ma zbawienny wpływ nie tylko na serce, ale i na oczy. Tak orzekli naukowcy z Wilmer Eye Institute w stanie Maryland. Seniorzy spożywający raz w tygodniu porcję żywności bogatą w owe tłuszcze redukują o 60 proc. ryzyko ślepoty powodowanej u starszych ludzi zwyrodnieniem nerwu wzrokowego. Szczególnie bogate w te tłuszcze są ryby takie jak tuńczyk i łosoś oraz kraby. Omega-3 spowalnia też rozwój choroby Alzheimera. PZ
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
J
ak wygląda katolicyzm wojujący? Biskup najpierw ekskomunikuje zakonnicę z dyrekcji szpitala, a potem odbiera szpitalowi miano katolickiego. Powodem tak radykalnej decyzji był fakt niedopuszczenia przez lekarzy w listopadzie 2009 roku, by dwudziestokilkuletnia dziewczyna zmarła. Ewidentnie uratowali jej życie, usuwając 11-tygodniowy płód.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
statusu szpitala katolickiego. Gdyby zignorować konwenanse, należałoby po prostu stwierdzić, że purpurat może sobie swoją karę wsadzić, bo diecezja Phoenix i tak nie łożyła na założony w 1895 roku 670-łóżkowy szpital ani centa. Jedyne konsekwencje będą takie, że ze szpitala usunie się konsekrowaną hostię i nie będzie się w nim odprawiać mszy.
Katolickie Stowarzyszenie Zdrowotne USA. „Szpital św. Józefa słusznie i poprawnie zastosował etyczne dyrektywy religijne, ratując jedyne życie, które udało się uratować” – stwierdziła. W sprawę zaangażowała się także Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (ACLU). Organizacja zwróciła się do federalnych władz z wnioskiem o dołożenie starań, by katolickie szpitale były zobowiązane
Szpital zdekatolizowany To było – zdaniem hierarchy – niedopuszczalne. Zgodnie z nauką kościelną, dziewczyna powinna skonać. Dziecko podzieliłoby oczywiście jej los, bo nie byłoby zdolne do przetrwania w inkubatorze. Ale tak by było „po bożemu”. Ponieważ nie było – nałożono kary. Siostra Margaret McBride ze szpitala św. Józefa w Phoenix w Arizonie została wyklęta przez biskupa Thomasa Olmsteda, bo pozwoliła lekarzom uratować młodą kobietę, która ciężko zachorowała podczas ciąży i jedynym ratunkiem dla niej była aborcja. Biskup zażądał następnie, by szpital podjął kroki wykluczające powtórzenie się takiego skandalu w przyszłości. Po kilku tygodniach negocjacji szpital kroków nie podjął, więc Olmsted pod koniec grudnia 2010 r. pozbawił go
B
Olmsted, komentując swój wyrok, surowo oświadczył, że „ostatnio dowiedział się o wielu innych pogwałceniach nauki kościelnej przez tę placówkę”. Miał na myśli takie zbrodnie jak podawanie pacjentkom tabletek antykoncepcyjnych, przeprowadzanie zabiegów sterylizacji i aborcji „z powodu zaburzeń psychicznych lub fizycznych kobiet albo w przypadkach ciąży spowodowanej gwałtem i kazirodztwem”. Straszne! Jak można dopuścić, by chora psychicznie bądź fizycznie albo zgwałcona przez kryminalistę tudzież ojca nie zaszła w ciążę i nie powiła – z bożym błogosławieństwem – dzidziusia?! Postępowanie Olmsteda było na tyle kontrowersyjne, że wystąpiła przeciwko niemu inna zakonnica, Carol Keehan, reprezentująca
enedykt zainicjował u progu 2011 roku kolejną rundę walki z nauką. Postępy nauki spychają bowiem Kościół katolicki coraz bardziej do narożnika. Papież odpuścił 7-dniową historię stworzenia świata, zrezygnował z potępiania teorii ewolucji, kolejne argumenty o nadprzyrodzonej interwencji w tworzenie wszechświata nauka wyjmuje mu z rąk. Do obrony pozostała już tylko ostatnia twierdza: to Bóg zainicjował Wielki Wybuch. Kilka miesięcy temu ten ostatni argument o ręce kreatora pirotechnika podważył brytyjski fizyk Stephen Hawking, za nic mając zakaz JPII, który zabronił naukowcom badania genezy wszechświata, bo to domena Boga. No i papieża. Teraz obrona boskości dzieła spadła na Benedykta XVI. Wyszedł na ring, by oświadczyć 10 tysiącom ludzi na placu św. Piotra: „Wszechświat nie jest rezultatem przypadku, jak niektórzy pragną, byśmy wierzyli. Rozważając go, musimy wziąć pod uwagę mądrość Twórcy, niewyczerpaną kreatywność Boga”. Papież już wcześniej poruszał temat ewolucji wszechświata, ale bardzo rzadko odnosił się do koncepcji Wielkiego Wybuchu, który zdaniem uczonych zapoczątkował
wykonywać niezbędne zabiegi medyczne ratujące życie ciężarnym, nawet jeśli będzie to wymagać przerwania ciąży. „Drastyczna i brutalna akcja biskupa jest szokującą wieścią dla innych szpitali katolickich – stwierdza ACLU. – Diecezje nie mogą mieć prawa dyktowania, kto ma żyć, a kto ma umrzeć w katolickim szpitalu”. Katolickie szpitale w całych Stanach odmawiają zgwałconym kobietom środków zapobiegających zajściu w ciążę i boją się wykonywać zabiegi finalizujące samoistne poronienia, by nie być oskarżonym o aborcję. Linda Hunt, prezes dyrekcji szpitala św. Józefa, wyraziła „głębokie rozczarowanie” decyzją Olmsteda i oświadczyła, że placówka „w sytuacji, gdy ciąża zagraża życiu pacjentki, będzie ratować to życie, które da się uratować”. PZ
wszystko 13,7 mld lat temu. Hawking nie jest jedynym, który rzuca wyzwanie religii. Naukowcy w ośrodku badań jądrowych CERN pod Genewą zderzają protony, mknące z prędkością bliską prędkości światła. W ten sposób symulują warunki panujące u progu powstania świata. Naukowe teorie są ograniczone – stwierdził Benedykt, bo „dochodzą tylko do pewnego punktu i nie są w stanie wyjaśnić ostatecznego sensu rzeczy”. Naukowe teorie – dodał – nawet jeśli nie są w konflikcie z wiarą, nie są w stanie odpowiedzieć na wiele pytań. „Przez piękno świata, jego tajemnicę, potęgę i racjonalność możemy być prowadzeni ku Bogu, stworzycielowi nieba i ziemi” – stwierdził Benedykt, taktownie nie dostrzegając brutalności, przemocy, niesprawiedliwości i nieszczęścia naszej planety, które można dostrzec nawet bez mędrca szkiełka i oka. Czemu Bóg nie miał nic przeciw temu, by istota, którą stworzył na swe podobieństwo, była autorem takich ekscesów? To wyjaśni każdy wiejski wikary (niepojęte są wyroki boskiej opatrzności itp.), co jednak nie rozwiewa wątpliwości słabych ludzi. CS
17
Miłosierdzie kurii J
eśli jesteś posłusznym księdzem i pozostajesz w dobrych relacjach z biskupem, a bywasz także złodziejem lub gwałcicielem, to nie lękaj się. Matka Kościół wszystko zrozumie, ochroni, pomoże w sądzie... Ks. Samuel Ciccolini, duszpasterz z Akron, jest pod opieką Boga, ale przede wszystkim diecezji i sądu. Wielebny przewalił 5 mln z państwowego funduszu na pomoc nałogowcom. Był dyrektorem domu opieki dla uzależnionych. „Bardzo mi przykro za to, co zrobiłem. Miałem dobre intencje” – tłumaczył. Te „dobre intencje” to fałszowanie czeków, podkładanie lewych rachunków, defraudowanie gotówki. Sąd wyraził pełne zrozumienie. Dzień aresztu – brzmiał wyrok. „Niech to będzie areszt domowy, ksiądz pomógł tak wielu ludziom” – wnioskował adwokat. Kapłan był zresztą bardzo znany. W roku 2000 uhonorował go nasz przyszły święty JPII – Ciccioli celebrował mszę w papieskiej kaplicy w Watykanie. Karać takiego? Grzech! Dziewczynka z Sydney („Mandy”) była przez 6 lat gwałcona przez księdza Kevina Coxa. Kiedy zaczęła miesiączkować, dobrodziej ją zapłodnił, po czym zaprowadził
na aborcję, którą sfinansował. Potem przeprosił rodziców, a nawet wyznał wszystko biskupowi. Ach, jak słodko smakuje rozgrzeszenie... Diecezja przeprowadziła Coxa do innej parafii, gdzie przepracował następne 15 lat. Kiedy wybuchła afera pedofilska, „Mandy” pomyślała, że może jednak nie musi mu to ujść na sucho… Po aresztowaniu ks. Coxa diecezja jak lew rzuciła się na pomoc duchownemu. Dała mu świetne referencje i naciskała sąd w sprawie orzeczenia łagodnego wyroku. No i został skazany na osadzenie w ośrodku półwolnościowym. Niesprawiedliwość! – oburzono się w diecezji, a adwokaci kościelni wywalczyli dla ks. Coxa uniewinnienie. 2 lata temu zmarło się słudze Bożemu, ale diecezja się postawiła – zorganizowała uroczysty oficjalny pogrzeb z trzema biskupami w kondukcie Za nimi szło ponad 50 załzawionych księży. Pochowany został jak bohater. Taka strata! CS
Bóg zrobił wybuch?
U
waga, mohery! Polska może już wkrótce stać się najpobożniejszym krajem świata. Z konkurencji odpadła Hiszpania, Włosi jakby mniej klęczą, w szybkim tempie wykrusza się religijność Irlandczyków. Jedyny kraj mogący zagrozić pobożnością Polsce – USA – także jakby świecczeje. Według najnowszego sondażu Gallupa, siedmiu na dziesięciu Amerykanów uważa, że wpływ religii
Polska na „topie”? na życie ich kraju słabnie. Tylko 61 proc. ludzi związanych jest z jakimś określonym Kościołem. Tak niskich wskaźników nie notowano od lat 30. ubiegłego wieku, gdy Gallup zaczął robić sondaże. W USA opinie na temat wpływu religii na życie kraju fluktuują:
wpływ się zwiększa, gdy władza jest w rękach konserwatywnych republikanów, a maleje, gdy przejmują ją liberalni demokraci. Najbardziej religijna była Ameryka pod rządami prezydentów Eisehowera, Reagana i Busha juniora. JOHN FREEMAN
Bóg jak placebo P
obożni to mają życie... Szczęśliwe i spokojne, bez zmartwień i nerwów. Wykazał to ostatni sondaż Gallupa w USA.
Osoby bardzo religijne, które chodzą do kościoła przynajmniej raz w tygodniu, mają najwyższy poziom satysfakcji z życia, wyrażający się liczbą 68,7 w skali 100. Mniej religijni i niereligijni muszą zadowolić się wskaźnikiem 64,2. Lecz nie muszą spuszczać nosa na kwintę, odmawiać non stop różańca lub przesiadywać przed ołtarzem. W przypadku bardzo pobożnych Bóg działa jak placebo. Wierzysz, że działa, więc działa. Niezależnie od tego, czy to Bóg katolicki, Jahwe, Budda,
Allah itd. Sama wiara i medytacja jest metodą obniżenia poziomu stresu i depresji oraz promocji uczucia szczęścia. Warto też przebywać w grupie jakoś związanych ze sobą ludzi, bo interakcja (np. w przypadku ćwiczących jogę) daje poczucie bezpieczeństwa, komfortu psychicznego, pewności siebie. Aby osiągnąć powyższe efekty, można jednak na przykład chodzić na górskie wycieczki z przyjaciółmi, kontemplować krajobrazy, rozmawiać... TN
18
Z
ostało mi 30 groszy, ale już jutro po południu mogę odebrać w banku emeryturę. Jak co miesiąc. Mam jeszcze trochę płatków owsianych i ryżu na dwie, trzy porcje. Przeżyję. Nie jest źle! Co mogę kupić za 30 groszy? Może jajko? Jeśli nie podrożało. Sprawdzam buty. Jest zima, mnóstwo śniegu i często mi przemakają. Zdążyły wyschnąć. Na straganie okazuje się, że jajka podrożały. Bułki też za te grosze nie kupię. Ale skoro już wyszłam, zaglądam do osiedlowej czytelni, czytam prasę codzienną. To mam za darmo. Niestety, nie ma tu „Faktów i Mitów” – podobnie jak w innych czytelniach bibliotecznych miasta wojewódzkiego, w którym mieszkam. Korzystam z bezpłatnego dostępu do internetu. W większości tych punktów króluje awaryjny sprzęt ze starym systemem operacyjnym. Wracam do domu. Buty muszą wyschnąć do jutra. Od lat nie włączam kaloryferów, żeby mieć mniejsze rachunki za czynsz. Muszą mi wystarczyć dwie ciepłe rury CO łączące piętra. Na obiad zjadam trochę ryżu polanego odrobiną (reszta) ugotowanego mleka. Na kolację i śniadanie płatki owsiane zalane wrzątkiem – na gęsto. Najtańsza herbata – jedna saszetka na pół dnia. Dochodzi godzina 15, lecę do banku po emeryturę w lekko wilgotnych butach, z postanowieniem kupna nowych, gdy tylko pojawią się w sklepach znaczne obniżki. Muszę mieć na zmianę, bo w końcu się przeziębię i złapię jakiegoś wirusa. Nie stać mnie na chorowanie i leki. Zresztą od paru lat omijam przychodnię lekarską. To nie tylko brak kasy REKLAMA
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Z życia emerytki
Fot. WHOBE
na leki, ale i lekceważący stosunek lekarki do biednego człowieka. Zanim zdążę powiedzieć, co mi dolega, już recepta jest wypisana i… następny. A jeśli usiłuję coś dopowiedzieć, słyszę: nie wszystko naraz! O profilaktycznych badaniach nie ma co marzyć. Odzież, zwłaszcza spodnie czy rajstopy, bieliznę i inne kupuję rzadko i wyłącznie jak są sezonowe, i to znaczne, przeceny. Najtrudniej „upolować” tanie spodnie. Te najczęściej muszę zmieniać, zwłaszcza zimą, bo niszczy je sól, którą posypywane są jezdnie i zaśnieżone chodniki. No i od noszenia też się przecierają. Odbieram emeryturę i od razu płacę czynsz za mieszkanie, mimo że termin dopiero za parę dni. To najważniejszy rachunek – mam dach nad głową. Jutro wybiorę się do centrum miasta, aby w siedzibach firm zapłacić za prąd i gaz, bo na poczcie każdy rachunek to plus 2,50 zł, a tramwaj w jedną stronę to tylko 1 zł; resztę trasy pokonuję na piechotę. Dużo płacę za gaz, ale za prąd znacznie mniej, bo mam tylko stary odkurzacz i energooszczędne żarówki. Ale i tak te konieczne rachunki pochłaniają jedną trzecią mojej emerytury. Nie mam od lat telewizora, choć marzę o 32- lub 40-calowym LCD Sony wraz z odtwarzaczem DVD, ale nawet na raty nie mogę kupić, bo mnie nie stać. Jeszcze w zeszłym roku latem dwa razy wprosiłam się do sąsiadki, aby w sobotę (były powtórki) obejrzeć na TVN mój ulubiony program – Szymon Majewski show. Zaniechałam tego wpychania się, gdy sąsiadka ze trzy razy powiedziała, że ona jako katoliczka TEGO programu nie ogląda! Mogę przyjść na serial „Plebania”. Odpowiedziałam, że ja jako ateistka nie jestem tym
serialem zainteresowana. Sąsiadki przyjmują księdza po kolędzie, codziennie chodzą do kościoła. I jest to typowo polski fasadowy katolicyzm na pokaz. A na co dzień plotkują, szpiegują, patrząc przez dziurkę w wizjerze, co się dzieje, kto przychodzi, co niesie w siatce lub co wyrzuca do śmieci. Nie proszą do stołu w święta ani innego dnia, choć wiedzą o biedzie za ścianą. Jedna z nich, gdy tylko się mijamy na ulicy lub schodach, zawsze się głośno dziwi, jak można przeżyć, mając tak niską emeryturę. Niezmiennie odpowiadam, że nie trafił mi się mundurowy mąż, który w porę zszedłby z tego świata. Nie mam wielu rzeczy, które mają chyba wszyscy, na przykład nie mam lodówki, bo stwierdziłam, że na jedną osobę ten mebel jest zbędny. Twarożek, jogurt, kilka plasterków wędliny zjadam po przyniesieniu do domu. Rzepakowego oleju i jajek nie trzeba trzymać w lodówce. A pralka? Po co? Trzeba ćwiczyć mięśnie, bo lata lecą, chociaż coraz trudniej jest mi uprać w wannie pościel i dźwignąć ją, aby powiesić. Mokra jest ciężka i boli kręgosłup. Po odebraniu emerytury muszę od razu kupić po kilka paczek płatków owsianych, ryżu i kaszy – tam gdzie najtaniej. Różnice w cenie, i to na tym samym osiedlu z kilkoma sklepami, są czasem znaczne – od kilkudziesięciu groszy do ponad złotówki. Korzystam też z różnych promocji w rodzaju dwa w cenie jednego, pamiętając poprzednią – jednostkową – i przeliczając, bo nieraz oszukują. Kupuję też warzywa – głównie cebulę, ziemniaki, marchew, kapustę. Astronomiczną sumę uzyskała w grudniu moja ulubiona czerwona papryka – za kilogram 10–12 zł, więc musiałam zrezygnować. Nie stać
mnie na owoce, choć są bardzo zdrowe. Wędlin jem bardzo mało. Moje obiady to zwykle gotowane warzywa, ziemniaki z twarogiem, czasem garmażeryjny klops, może być też ryż z dżemem, płatki owsiane z rodzynkami lub cebulą, jeden banan z przeceny… Jak jestem w centrum miasta, to wchodzę do baru na makaron z sosem lub krupnik. Albo kluski czy naleśniki. Nie stać mnie na ryby ani kotlety lub dwudaniowe obiady. Raz w miesiącu zaopatruję się w środki czystości. Muszę też kilka razy w roku iść do fryzjera, aby przyciąć włosy, bez mycia i w dni zniżek dla emerytów, ale mimo to jest to znaczny wydatek w budżecie. Po wypłacie emerytury nie mogę sobie odmówić kawałka makowca albo najtańszej, gorzkiej czekolady – polskiej, znanej firmy z dużą zawartością kakao. Trzeba mieć w życiu jakieś przyjemności. Jeśli mam wyjątkową chandrę, to wchodzę do eleganckiej perfumerii i psikam na rękę z testera moje ulubione perfumy. Nazywają się Opium – Yves Saint Laurent, ale poprzednia wersja – w brązowo-wiśniowej kwadratowej butelce, a nie ta nowsza fioletowa, choć obie mają interesujące zapachy i kosztują połowę mojej emerytury. Te wonie dość długo utrzymują się na ręce i mogę je co chwilę wąchać, wracając na piechotę do domu. Czy się boję? Tak, wielu rzeczy. Boję się choroby. Obawiam się też, abym nie musiała wzywać do jakiejś awarii instalatora z działu technicznego administracji osiedlowej. Byłby to znaczny i nieprzewidziany wydatek, a w rezultacie jeszcze mniej miałabym na jedzenie. Moja emerytura wystarcza na skromne życie przez dwa tygodnie. Później już tylko liczę dni do następnej wypłaty, a w portmonetce robi się coraz cieniej. Nie muszę
dodawać, że nie stać mnie na chodzenie na imprezy biletowane – do teatru, kina, na koncert – ani na kupowanie książek czy prasy. Czytam je w empikach, centrach handlowych. Czasem, jeśli można, siadam na ukrytym między regałami taborecie, bo za długo już nie wystoję. I jestem mimo wszystko na bieżąco! Mam dużo czasu, bo nie mam bliskiej rodziny. Polubiłam być sama. Jest to samotność z wyboru, a nie z konieczności. A że jestem biedna, to i znajomi się wykruszyli. Nie szkodzi. Nie nudzę się. Mam za małą emeryturę, aby żyć w miarę normalnie, a za wysoką, aby korzystać z zasiłku stałego z pomocy społecznej. Sprawdzałam. Przeglądając strony internetowe, zauważyłam, że jest mnóstwo fundacji pomagających dzieciom i niepełnosprawnym, ale żadnej, która wspierałaby samotnych emerytów mieszkających w jednopokojowych mieszkaniach w blokach (jak ja), czyli bez możliwości wynajęcia drugiego pokoju i dorobienia w ten sposób do chudej emerytury. A jeśli się zachoruje lub wreszcie trzeba będzie wymalować mieszkanie? Osiedlowy malarz za tego rodzaju prace wraz ze zdjęciem starych tapet chce prawie 3 tys. zł i to za tak małe mieszkanie. A kto przesunie meble i posprząta? Nie mając kilku tysięcy na remont i wynajęcie ekipy, trzeba mieszkać w brudzie. Nikt też nie chce zatrudnić emerytki, która ma wyższe wykształcenie i doświadczenie w konkretnym zawodzie. Taka fundacja bardzo by się przydała. Zwracam się do posłów, aby zagwarantowano ustawowo, że najniższa emerytura będzie zawsze połową aktualnej, średniej płacy. Teraz chyba około 1600–1700 zł, bo za tę kwotę można przeżyć miesiąc. Za niższą (np. taką jak moja – poniżej 1000 zł) – z wielkim trudem, zwłaszcza jeśli jest się osobą samotną. I nie powinno mieć znaczenia, kto ile wypracował. Chodzi o to, aby ludzie nie przymierali głodem. Skąd pieniądze na ten cel? Proponuję zlikwidować wadliwą i krytykowaną powszechnie ustawę o waloryzacji emerytur, wszelkie dodatki, w tym mieszkaniowe, nie wiedzieć czemu obliczane od dochodów brutto, a nie netto, oraz różne zasiłki. Tym samym zaoszczędzi się na rozdętej biurokracji. Jest to tylko zbieranie rozmaitych papierków i stanie w kolejkach. Kiedy niedawno starałam się o dodatek mieszkaniowy, którego nie otrzymałam, musiałam wśród innych dokumentów dostarczyć i ten, że się rozwiodłam ponad 30 lat temu! Panie i panowie posłowie, trzeba wreszcie coś zrobić – tak dłużej być nie może! Trzeba skutecznie pomóc przeżyć najbiedniejszym emerytom, bo waloryzacja w kwocie 20–30 zł nie zmienia znacząco naszej sytuacji. Iwona R. Od Redakcji: Fundacja „FiM” „W Człowieku Widzieć Brata” wesprze finansowo Panią Iwonę.
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
LISTY W imię nieprawdy Słuchając wywodów polityków PiS na temat katastrofy smoleńskiej i raportu MAK, doszedłem do wniosku, że żadnego raportu, w którym nie będzie ujęte, że to był zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, oni i ich zwolennicy nie przyjmą do wiadomości. Dla nich wyimaginowany honor kraju jest ważniejszy od prawdy obiektywnej, a ta wskazuje, że jednak główną winę za tę katastrofę ponosi strona polska, a ściślej – piloci i ci, którzy wpłynęli na ich decyzję o lądowaniu za wszelką cenę. Zgadza się, że raport MAK nie jest pełny – dla jasności sprawy powinni wykazać wszelkie detale – z wieżą kontroli lotniska włącznie. Tam prawdopodobnie też były naciski, ale trochę inne: obawiano się, że w razie zakazu lądowania rozpętałaby się burza ze strony prezydenta RP, że umyślnie to zrobili. Mogli zakazać, ale mądrym się jest dopiero po szkodzie. Jednak ostateczna decyzja należała do naszych pilotów, i żadne zaklęcia ze strony PiS-u tego nie zmienią. Musimy przyjąć tę gorzką prawdę, opracować procedury, dzięki którym do podobnych przypadków nie będzie dochodzić. Wybielanie się za wszelką cenę nic nie da, a może przeszkodzić w naprawieniu tego, co jest złe po naszej stronie. Nie bronię Rosjan, chcę tylko prawdy obiektywnej, a nie takiej, która będzie pasować do założeń PiS-u, tzn. prawdy naciąganej pod wcześniej opracowane przez nich tezy. Na koniec: jestem za dymisją Bogdana Klicha, ale za całokształt, a nie tylko za tę katastrofę. Józef Frąszczak, Głogów
Naprawdę „odeszli” Choćby człowiek nie chciał, to i tak jest bombardowany katastrofą smoleńską, przez jedynie słusznych PiSuarów zwaną „zamachem”. Raptem okazuje się, że wszyscy doskonale znają się na lotnictwie! Doskonale znają procedury, terminologię. Fakt podchodzenia do lądowania świadczy o tym, że taką decyzję podjęła obsługa lotniska. Natomiast piloci i dwaj intruzi – Błasik i Kazana – tylko chcieli popatrzeć na ziemię, bo z kabiny pilotów lepiej widać... A prezydent jak zwykle o niczym nie wiedział. Przecież żeby zorientować się w sytuacji, musiał zadzwonić do brata. A co powiedział brat...? Może się kiedyś dowiemy, ale nie będzie to wesołe dla PiSuarów. Podobno wypowiedziane przez dowódcę słowo „odchodzimy” ma świadczyć o zamachu (może była to ucieczka przed obstrzałem?). Od chwili jego wypowiedzenia minęły 22 sekundy – dlaczego więc nie odeszli? Kto zadecydował o dalszym schodzeniu i wylądowaniu za wszelką cenę? Cenę, którą znamy!
Raport MAK jest niepełny, ale prawdziwy. Pokazał prawdę o tym, kto decydował o lądowaniu, i tym kimś wcale nie był kapitan Protasiuk. Jarek całe życie kierował Lechem, on był tym dominującym bliźniakiem. Kiedy zabrakło Lecha, osłem do kierowania jest jego zięć, zwany pełnomocnikiem żony. Strach pomyśleć, co będzie 10 kwietnia. henry
Holmes i Watson Sprawy techniczne już protokołem MAK rozstrzygnięto. Teraz zapowiadane przez rząd negocjacje.
A tu dysponujemy przecie atutem niebagatelnym. Atutem, którego w sprawie tak ważkiej nie wolno nam zaprzepaścić! Na rozmowy te winniśmy delegować tandem, którego świat cały nam pozazdrości. Duet ten to: eksminister, która potrafi tańczyć i milczeć w ośmiu językach, a jednocześnie uosabia dyskretny urok i takt, oraz najgenialniejszy śledczy wszech czasów, łączący w sobie umiejętności i inteligencję Holmesa, Poirota i Dzierżyńskiego, a przy tym obdarzony szczerym spojrzeniem, pałającym katolicką miłością do bliźniego swego. Ośmielam się twierdzić, że po niebywałych sukcesach odniesionych w kraju zamorskim już sama obecność dwojga tych jakże wybitnych osobistości i urok ich osobisty wystarczą, by Putin wraz z Miedwiediewem publicznie oświadczyli, iż owego wiadomego, feralnego dnia to oni obaj zasiadali za pulpitem wieży kontrolnej lotniska Siewiernoje. J.M.
Wstyd dla Polski Uważam, że to, iż mieliśmy Polaka papieża, to najgorsza rzecz, jaka miała miejsce we współczesnej
SZKIEŁKO I OKO historii Polski. Taki wstyd dla naszego kraju! A na dodatek teraz jeszcze święty. I jak tu pokazać się w takiej Skandynawii? W Szwecji, gdy JP2 będzie błogosławiony w maju, ich media nawet nie podadzą tej informacji, gdyż nikogo tam nie obchodzi, co dzieje się w najświętszym państwie na świecie. Sami faceci. Do tego poprzebierani w sukienki. Szwedzi pokazali gest Kozakiewicza Watykanowi 500 lat temu, a my możemy o tym tylko pomarzyć. Nasz wielki święty JP2 to mistrz moralności, podwójnej. Typowy przykład polskiej dulszczyzny. Święty. Kupa śmiechu. Otumanionym religijnym
opium społeczeństwem łatwiej się rządzi. Bieda i religia to nierozłączna para. I taka jest Polska. W.Sz., Trójmiasto
Idioci z Ratusza W dniu 11.01.2011 r. pani prowadząca Teleexpress zapodała, że Ratusz w stolicy zamierza wprowadzić zmiany nazw ulic, skwerów i placów. Sprawa jednak nie jest ani śmieszna, ani groteskowa. Nie wiadomo, czy ktoś w stołecznym Ratuszu zadał sobie trud policzenia kosztów takiej operacji: wymiana dowodów osobistych, praw jazdy, innych dokumentów, szyldów, pieczątek, druków firmowych itp. Jednym z przykładów debilizmu urzędników Ratusza jest poważny projekt zmiany obecnej nazwy – al. JPII na nową nazwę: al. Papieża JPII. A co będzie, gdy za jakiś rok po dokonaniu zmiany nazwy jakiś nawiedzony idiota z Ratusza zapragnie dokonać ponownej zmiany nazwy, z al. Papieża JPII na nazwę: al. św. Papieża Polaka JPII? Pewnie nic nie będzie, z tym że zmiana nazwy zostanie dokonana ze wszystkimi towarzyszącymi jej kosztami. Jeśli
społeczeństwo polskie (bo na rządzących nie można liczyć) nie powstrzyma tych niebezpiecznie nawiedzonych szaleńców ze stołecznego Ratusza i innych miast Polski (którzy nie liczą się z nikim i z niczym, a już na pewno nie z publicznymi pieniędzmi), to co jakiś czas duże pieniądze będą wyrzucane w błoto, a ludziom będzie się żyło „sielsko” – jak to widać co dnia. Mir
Ułuda życia Siedząc sobie bezczynnie i bezmyślnie gapiąc się w ekran, miałem przyjemność obejrzeć wielce interesujący bloczek reklamowy. Pokazywano tam jakiś baton czy inny wafelek, w którym zawartość czekolady była znikoma (jeśli to czekoladą w ogóle nazwać można), a z treści wynikało, że właśnie ów brak czekolady w czekoladzie jest tegoż wyrobu czekoladowego największą wartością. W czasach ponurych i mrocznych, gdy budowaliśmy powszechną szczęśliwość, nie szczędząc sił i środków, i udało się w końcu zapełnić wszystkie półki sklepowe octem, w niektórych poradnikach można było przeczytać, jak zrobić kotlet z suchego chleba, a szczęśliwcom udawało się nawet zdobyć wyroby czekoladopodobne. Te czasy na szczęście bezpowrotnie minęły! Ponoć. Już nie musimy się poniżać, skrobiąc siermiężny swój życiorys – obecnie z każdym kolejnym dniem piszemy eleganckie CV. Każda elegancka kobieta pod okiem wyspecjalizowanych stylistów czujnie dba o to, by jej naturalny wygląd nie był broń Boże jej naturalnym wyglądem. Dwudziestokilkuletnie dziewczyny demonstrują niezwykłą skuteczność kremów przeciwzmarszczkowych, a obowiązującym obiektem westchnień jest schemat człowieka pracujący jako ruchomy wieszak na wybiegu. Oczami wyobraźni widzę siebie siedzącego w bezalkoholowej winiarni... Z błogo przymkniętymi oczętami sączę sobie wyrób winopodobny,
19
tłoczony z gron wykonanych z soi genetycznie modyfikowanej, zaciągam się beznikotynowym, bezdymnym i dotleniającym papierosem, i tak beztrosko wiodę żywot swój życiopodobny. Tylko że wonczas ów nieludzki reżim informował o tym na opakowaniu… Czytelnik
Przewaga książki À propos audycji w Radiu „FiM”. Do dzisiaj książka jest dla mnie numerem jeden – przed komputerem i telewizją. W moim życiu było ich bardzo dużo, ale skupię się na tych pierwszych, które ukierunkowały pierwsze etapy mojego życia. To na pewno Alfred Szklarski i jego „Przygody Tomka”. W okresie mojej młodości (lata 60.) to było źródło wiedzy o świecie. Następne to książki Juliusza Verne’a, Karola Maya, Jamesa Coopera i jego „Pięcioksiąg Sokolego Oka”. Co w nich było ważne oprócz przygody i co miało w tym okresie wpływ na moje życie, to wartość przyjaźni, uczciwość, pomoc drugiemu człowiekowi i wrażliwość na drugiego człowieka oraz solidarność, czyli ETYKA i MORALNOŚĆ, a także – poprzez poznanie świata zwierząt – miłość i szacunek do nich. Pod wpływem tych książek zostałam harcerką. Później były wędrówki po górach nie tylko polskich. Byłam przewodnikiem górskim, pływałam w rejsy żeglarskie (zaliczyłam ich ponad 20), a zimą jeździłam na narty. Jest jeszcze jedna książka – „Ania z Zielonego Wzgórza”. Oprócz ciekawej historii dziewczynki i jej życiowych problemów ciekawiło mnie, co to za wyznanie jest na tej wyspie. Mieszkańcy sami utrzymywali swój kościół i sami wybierali pastora, który dostawał od nich mieszkanie i pensję, a do tego miał żonę i dzieci. Gdy się nie sprawdził, pięknie mu dziękowali. Z niczym takim w Polsce się nie spotkałam, a był to okres, kiedy bardzo krytycznie oceniałam Kościół i powoli z niego odchodziłam. Czytelniczka
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy tradycyjnie już o godzinie 12.00. A we wtorek zmiana! Realizując liczne prośby słuchaczy, emisję wtorkowego wydania radia „FiM” przesuwamy na godzinę 17.00. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
Księga Jonasza i Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 w dwóch tomach.
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
20
P
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
ierwsze lata rządów Edwarda Gierka zaowocowały znaczną poprawą warunków życia w kraju, przyczyniając się do pewnej stabilizacji społecznej. Nie licząc kilku epizodów, o których pisaliśmy we wcześniejszych odcinkach, w zasadzie zamarła jakakolwiek opozycja. Jeżeli już mówić o pewnym niezadowoleniu, to dochodziło ono z kręgów inteligenckich, lecz sprowadzało się jedynie do jakichś dwuznacznych artykułów lub wypowiedzi. W PRL ton życiu społecznemu nadawały środowiska robotnicze i to właśnie ich ewentualnych protestów władza obawiała się najbardziej. Do poważniejszego niezadowolenia społecznego doszło we wrześniu 1975 roku, kiedy kierownictwo PZPR postanowiło dokonać zmian w konstytucji poprzez wprowadzenie zapisu, że „Polska jest państwem socjalistycznym” (poprzednio – „krajem demokracji ludowej”) oraz wzmianki o „kierowniczej roli partii” i nienaruszalnej więzi z ZSRR. Poprawki te wywołały sprzeciw środowisk inteligenckich, którego uwieńczeniem był list protestacyjny podpisany przez 59 intelektualistów (List 59), m.in.: Zbigniewa Herberta, Leszka Kołakowskiego, Jacka Kuronia, ks. Stanisława Małkowskiego, Adama Michnika oraz Wisławę Szymborską i złożony w Kancelarii Sejmu. Następnie powstał nowy list, tym razem podpisany przez 101 przedstawicieli inteligencji, w większości literatów i artystów, tj. Jacka Bocheńskiego, Kazimierza i Mariana Brandysów, Aleksandrę Śląską i Stanisława Tyma, który trafił do Komisji Konstytucyjnej. Pewne protesty w tej sprawie złożył również Episkopat, jednak złagodził swoje stanowisko, kiedy Gierek obiecał usunąć z konstytucji zapis o karalności za nadużywanie religii do celów niezwiązanych z wiarą. Ostatecznie zawarto pewien kompromis i w najistotniejszych zmianach konstytucji napisano wprawdzie, że PZPR jest przewodnią siłą, jednak tylko w budowie socjalizmu, a frazę o nienaruszalnej więzi z ZSRR zastąpiono stwierdzeniem o umacnianiu współpracy i przyjaźni. 21 marca 1976 roku odbyły się w Polsce wybory parlamentarne do Sejmu VII kadencji. Według oficjalnych danych – przy 98 proc. frekwencji (sic!) 99,4 proc. wyborców głosowało na Front Jedności Narodowej (PZPR i jej przybudówki). Oczywiście, abstrahując od rzetelności wyborczego wyniku, był to z pewnością jakiś sygnał dla władzy (która teoretycznie powinna znać autentyczną frekwencję) o poparciu społecznym. W każdym razie wynik wyborczy skłonił władze do koniecznej, a jednak bardzo ryzykownej w realiach PRL decyzji o podwyżce cen żywności (zważywszy, że sześć lat wcześniej podobna decyzja spowodowała robotniczą rewoltę na Wybrzeżu i odsunięcie od władzy Władysława Gomułki). Gierek, który wtedy objął władzę, jawił się
społeczeństwu jako reformator i mąż stanu, który naprawi błędy poprzedników, a teraz miał robić to, za co krytykował Gomułkę. Epokę Gierka cechowały wzmożone inwestycje gospodarcze, poprawa warunków socjalno-bytowych społeczeństwa oraz znaczny, bo aż 50-procentowy wzrost dochodów obywateli, a wszystko to przy zachowaniu sztywnych cen żywności oraz obowiązku spłaty kredytów zagranicznych. Doszło więc do sytuacji, w której problemem nie był brak pieniędzy w kieszeniach obywateli, lecz dostępność na rynku towarów, których produkcja, zważywszy na niską cenę
w celu załagodzenia nastrojów społecznych zobowiązała się do wypłaty rekompensat finansowych. Jednak decyzja ta odniosła odwrotny skutek, gdyż przyjęto fatalny przelicznik, który uwzględniał wysokość uposażeń – w rezultacie najlepiej zarabiający mogli liczyć nawet na 600 złotych dodatku, a najubożsi dostawali raptem 240 zł jako jałmużnę. W czwartek 24 czerwca 1976 roku premier Piotr Jaroszewicz w przemówieniu transmitowanym przez TVP zapowiedział wprowadzenie podwyżek cen żywności. Były one dość spore, bowiem cukier drożał o 100 proc., mięso o 69 proc.,
protestów wkroczyły oddziały ZOMO i rozpoczęły przywracanie porządku. Tutaj należy podkreślić, że na wyraźne polecenie Gierka milicjanci mieli całkowity zakaz używania broni palnej, wyposażeni więc byli w pałki szturmowe. Doszło do regularnych walk, podczas których robotnicy z Płocka podpalili milicyjny radiowóz. Jednak do największych rozruchów doszło w Radomiu. Rankiem 25 czerwca robotnicy radomskich zakładów zbrojeniowych Predom-Łucznik im. gen. Waltera wstrzymali pracę, opuścili zakład i udali się pod siedzibę KW PZPR przy ul ulicy 1 Maja. Przed gmachem
ogarnęła całe miasto, demonstranci niszczyli i rabowali sklepy, podpalali prywatne samochody. Robotnicy wtargnęli również do zakładów mięsnych, szukając rzekomych frykasów, które miały być przygotowane do wywozu do ZSRR. Jednak znaleźli tam... kiełbasę zwyczajną, a po chwili magazyn był już pusty. Kolejnym celem ataku stał się Urząd Wojewódzki oraz Komenda Wojewódzka MO, którą również próbowano podpalić. Jednak wtedy do miasta wkroczyły już oddziały ZOMO. Między milicjantami a strajkującymi doszło do regularnej bitwy. Milicjanci używali gazów łzawiących,
HISTORIA PRL (42)
Protesty na Mazowszu Kto wywołał protesty, które w dalszej perspektywie doprowadziły do upadku PRL? Robotnicy wydziału specjalnego zakładów zbrojeniowych Predom-Łucznik w Radomiu – strategicznej części fabryki najbardziej kontrolowanej przez bezpiekę, dokąd nie mógł trafić nikt przypadkowy. detaliczną, musiała być dotowana z budżetu państwa. Zaczęła postępować inflacja, a rząd, aby ratować sytuację, zdecydował się na desperacki krok importu żywności. Jednak społeczeństwo, przyzwyczajone do poprawy warunków życia i poniekąd też karmione propagandową papką o polskim cudzie gospodarczym, nie chciało słyszeć o jakichkolwiek reformach jego kosztem. Natomiast ekonomiści zaczęli bić na alarm, że Polsce grozi załamanie gospodarcze i nadszedł ostatni dzwonek, aby przeprowadzić reformy. W tym miejscu nasuwa się myśl Stefana Kisielewskiego, że „socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju”. Kiedy już było wiadomo, że wprowadzenie podwyżek jest konieczne, przedstawiciele rządu, aby uniknąć tragedii „Grudnia ’70”, przeprowadzili szerokie konsultacje społeczne z załogami prawie dwustu największych zakładów w Polsce, których robotnicy mieli wykazać zrozumienie dla decyzji rządu. Dodatkowo władza
Radom – rok 1976
tłuszcze (masło, słonina, smalec) o 50 proc., a drób o 30 proc. Następnego dnia przez Polskę przetoczyła się fala strajków, która jednak nie przybrała większych rozmiarów – poza Mazowszem. W podwarszawskim Ursusie robotnicy tamtejszej fabryki traktorów zablokowali magistralę kolejową Berlin–Warszawa–Moskwa; udało im się zatrzymać ekspres Warszawa–Paryż, a następnie rozkręcili tory i zepchnęli z szyn lokomotywę. Zablokowano również drogę do Warszawy (przepuszczano tylko karetki pogotowia), rabowano samochody dostawcze wiozące żywność, a każdy, kto próbował zwrócić uwagę, że taka forma zachowań ma niewiele wspólnego z głoszonymi postulatami strajkowymi, był natychmiast zastraszany i wyzywany od „komunistów”. Równocześnie w niedalekim Płocku robotnicy tamtejszej Petrochemii przerwali pracę, udali się przed miejscowy Komitet Wojewódzki PZPR, gdzie, wznosząc antypaństwowe okrzyki, powybijali w budynku szyby. Wieczorem do miejsc robotniczych
Partii 25-tysięczny tłum zaczął krzyczeć: „Precz z podwyżkami!” oraz śpiewać „Mazurka Dąbrowskiego” i „Międzynarodówkę”. Do strajkujących wyszedł zastępca I sekretarza Jerzy Adamczyk i próbował przemawiać, jednak nie znalazł posłuchu wśród zgromadzonych – pozbawiony przez nich ubrania musiał salwować się ucieczką w samych majtkach. Rozochoceni demonstranci wdarli się do budynku w poszukiwaniu I sekretarza Janusza Prokopiaka. W końcu go znaleźli i zmusili do rozmowy telefonicznej z KC PZPR, żeby w ich imieniu zażądał cofnięcia podwyżek. Prokopiak spełnił ten rozkaz, a następnie, wykorzystując odpowiedni moment, uciekł z budynku. Wtedy zaczęło się plądrowanie i dewastacja siedziby PZPR – przez okna wyrzucano różnorakie sprzęty, demolowano pomieszczenia, rozgrabiono bufet. Przed gmachem podpalono opony, do ognia wrzucano legitymacje partyjne, a następnie podpalono i sam budynek. Podpalono również wozy strażackie spieszące do gaszenia tego pożaru. Wkrótce rewolta
armatek wodnych i pałek, zaś manifestanci atakowali ich kamieniami, butelkami i cegłami oraz toporkami odebranymi strażakom. Kiedy milicjanci próbowali szturmem przedrzeć się przed płonący gmach partii, robotnicy tworzyli na ulicach barykady z płonących opon. Próbowano również przewrócić na zomowców przyczepę z betonowymi płytami, ale ta wywróciła się na niewłaściwą stronę i śmiertelnie przygniotła dwóch robotników. Wieść o tragicznym wypadku została zaraz zinterpretowana jako celowe morderstwo, co jeszcze bardziej rozogniło sytuację. Względny spokój milicji udało się zaprowadzić dopiero po północy. W stosunku do zatrzymanych demonstrantów stosowano tzw. „ścieżki zdrowia”, czyli zmuszano ich do przebiegania przez szpaler milicjantów, którzy okładali ich pałkami. W wyniku całodziennych walk rannych zostało 121 demonstrantów i 75 milicjantów, a straty materialne oszacowano na ponad 77 milionów złotych. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (3)
Pijany jak Polak „Jak to się dzieje, że w kraju tak religijnym, mimo tylu ślubowań, pielgrzymek i nabożeństw dziękczynnych, tyle pijaństwa, złodziejstwa, nienawiści do bliźniego? Władza nigdy przecież nie stawiała przeszkód w głoszeniu pożytecznych społecznie nauk moralnych, nawet gdy są wynikiem odmiennego światopoglądu. Widocznie nie są one tak skuteczne, jak to się często twierdzi”. Kto jest autorem powyższych słów? Może to będzie zaskoczeniem dla niejednego Czytelnika, ale słowa te pochodzą od gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Wypowiedział je podczas XVIII Plenum KC PZPR („Życie Warszawy” 24–26 XII 1984 r.). Od dawna powszechnie wiadomo, że polskie społeczeństwo należy do przodujących w spożyciu alkoholu. Co ciekawe, chociaż niektórzy winą za ten stan rzeczy próbowali obarczyć poprzedni system, prawda jest taka, że po wprowadzeniu gospodarki rynkowej, czyli od 1989 r., konsumpcja alkoholu wzrosła jeszcze bardziej, bo aż o około 50 proc. Według różnych szacunków, alkohol pod różnymi postaciami spożywa codziennie prawie 20 mln Polaków. Szacuje się, że problemy z alkoholem mogą mieć nawet 4 mln rodaków. Piją bowiem prawie wszyscy, począwszy od 12-, 13-letnich dzieci. Alkoholizm nie omija też żadnej grupy społecznej. Już dawno uznano go w naszym kraju za patologię, bo nie tylko rujnuje finansowo, ale – co gorsza – niszczy również ludzkie zdrowie i życie. Wielu przecież na skutek długotrwałego alkoholizmu, a co za tym idzie – różnych przewlekłych chorób, skraca je sobie. Poza tym alkohol jest czynnikiem sprawczym wielu nieszczęść. Przede wszystkim wywiera negatywny wpływ na całą rodzinę. Bardzo często przyczynia się też do tego, że na świat przychodzą dzieci upośledzone. To zaś wpływa na zachowanie członków całej rodziny i zakłóca jej normalne funkcjonowanie. Co więcej, często alkohol prowadzi do przemocy, której ofiarami padają zwykle właśnie dzieci – są nie tylko bite, ale również wykorzystywane seksualnie. Media podają, że w skrajnych przypadkach dochodzi nawet do śmiertelnych wypadków. Alkohol spożywany w nadmiarze jest też najczęstszą przyczyną zdrad małżeńskich, rozpadu wielu małżeństw, gwałtów, samobójstw i morderstw. Wywiera negatywny wpływ na całe otoczenie, sprzyja wandalizmowi i chuliganerii, która niszczy wszystko, co tylko się da, i to nie tylko na stadionach. Również pijani kierowcy są prawdziwą zmorą, bo najwięcej ludzi ginie na drogach właśnie z ich powodu. Okazuje się, że nawet
zaostrzone sankcje nie są w stanie odstraszyć tysięcy kierowców jeżdżących na tzw. podwójnym gazie. Wstyd, że wszystko to dzieje się w kraju, który chce uchodzić za katolicki w 95 proc. Tym bardziej że bardzo często zły przykład dają sami duchowni, którzy zamiast być wzorem życia w trzeźwości, są źródłem zgorszenia dla swoich wiernych. Chociaż nie dotyczy to wszystkich księży, to jednak szacuje się, że problem z alkoholem ma aż około 4 tysięcy duchownych katolickich. Co gorsza, znane są przypadki, kiedy pijani księża powodują wypadki, które kończą się nie tylko kalectwem ich ofiar, ale również śmiercią, a oni sami często pozostają bezkarni lub ukarani zostają jedynie symbolicznie. Ten stan rzeczy nasuwa co najmniej kilka pytań: jak to się dzieje, że w kraju tak religijnym jest tyle pijaństwa, i to nawet wśród duchownych? Czyżby katolicka katecheza była aż tak nieskuteczna? Dlaczego? Dlaczego ewangeliczne wspólnoty nie mają problemu z alkoholizmem? Wiele jest odpowiedzi na tak postawione pytania. Na ogół przyczyn tego problemu próbuje się szukać w tradycji i obyczajowości staropolskiej. A skoro wszyscy, z księżmi włącznie, wywodzimy się z takiej właśnie tradycji i z takich środowisk, w których bez alkoholu nie ma w zasadzie żadnej uroczystości rodzinnej i kościelnej (np. chrzest, komunia, ślub, pogrzeb), trudno się dziwić, że większość pije, że również co piąty ksiądz – jak twierdzi pewien duszpasterz pracujący z uzależnionymi – dotknięty jest alkoholizmem. Co ciekawe, niektórzy księża uważają, że jedną z przyczyn alkoholizmu wśród duchownych jest m.in. celibat oraz poczucie osamotnienia i pustki. Jeszcze inni winą za ten stan rzeczy obarczają samych wiernych, którzy przy różnych rodzinno-kościelnych uroczystościach częstują alkoholem swoich duszpasterzy. A że ci ostatni nie potrafią lub boją się odmówić, aby nikogo nie dotknąć, prędzej czy później wielu z nich popada w uzależnienie. Do tych przyczyn dochodzi jeszcze stres, który pewne grupy zawodowe, w tym i księży, dotyka bardziej niż ludzi z innych środowisk.
W pewnym sensie można by więc usprawiedliwić taki styl życia (gdyby nie wspomniane dramaty), tym bardziej że niesłychanie trudno zmienić drugiego człowieka, a cóż dopiero mówić o zmianie mentalności całego narodu. Czy jednak z biblijnego punktu widzenia można się z tym pogodzić? Co Biblia mówi na ten temat? Chociaż może nie wszystkim się to spodoba, to Biblia potępia pijaństwo jako jeden z najbardziej niszczących grzechów. „Biada tym, którzy od wczesnego ranka gonią za trunkiem, których do późnego wieczora rozpala wino” (Iz 5. 11). Orzekła jednoznacznie: „Wino – to szyderca, mocny trunek – to wrzaskliwa kłótnia; i nie jest mądry, kto się od niego zatacza (Prz 20. 1). Ostrzega: „Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak się skrzy w pucharze i lekko spływa do gardła. Bo w końcu ukąsi jak wąż, wypuści jad
są nie tyle czynniki zewnętrzne (choć nie są one obojętne), co wewnętrzne. Z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzi bowiem wszelkie zło (por. Mk 7. 23). To znaczy, że w każdym człowieku tkwią pewne złe skłonności, które dominują nad innymi, i to one są główną przyczyną, że człowiek czemuś ulega, aż do zniewolenia, bez względu na to, czy stoi na niskim, czy na wysokim szczeblu społecznym. Biblia mówi jednak, że niezależnie od tego, jak bardzo ktoś jest spętany tym czy innym grzechem (por. J 8. 34; 2 P 2. 19), Jezus przyszedł właśnie po to, „aby zbawić lud swój od grzechów jego” (Mt 1. 21, por. Łk 4. 18). Powiedział: „Jeśli Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie” (J 8. 36). To znaczy, że prawdziwi wyznawcy Chrystusa to ludzie wolni, nad którymi grzech już nie panuje (Rz 6. 14).
Fot. WHOBE
jak żmija” (Prz 23. 31–32). Ponadto grozi, że pijacy nie odziedziczą Królestwa Bożego (por. 1 Kor 6. 9–10; Ga 5. 21). Po drugie – Biblia jasno i wyraźnie uczy, że wszyscy chrześcijanie (nie tylko duchowni) winni godnie reprezentować wyznawaną wiarę w osobistym życiu i w stosunku do otoczenia. To znaczy, że w myśl powyższych cytatów chrześcijanie powinni również zachować daleko idącą wstrzemięźliwość alkoholową, a nawet abstynencję. Tak też radził ap. Paweł: „Nie upijajcie się winem, które powoduje rozwiązłość, ale bądźcie pełni Ducha” (Ef 5. 18). Najprawdopodobniej miał na uwadze słowa Chrystusa, który powiedział: „Tak niechaj świeci wasza światłość między ludźmi przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5. 16) oraz: „Baczcie na siebie, aby serca wasze nie były ociężałe wskutek obżarstwa i opilstwa” (Łk 21. 34). Dlatego też i w innym miejscu apostoł napisał: „Niech życie wasze będzie godne ewangelii Chrystusowej” (Flp 1. 27). Po trzecie – w świetle katechezy biblijnej główną przyczyną pijaństwa
Oto dlaczego ewangeliczni chrześcijanie nie mają problemu z alkoholem, paleniem papierosów ani używaniem narkotyków. Chociaż bowiem z różnych powodów można zachowywać wstrzemięźliwość, a nawet całkowitą abstynencję, to jeden z najważniejszych czynników decydujących o tym, czy ktoś jest wolny od różnych uzależnień i nałogów, to przede wszystkim żywa wiara, która zawsze prowadzi człowieka do duchowego odrodzenia. Prawdziwi chrześcijanie bowiem to ci, „którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga” (J 1. 12), przez wiarę (J 1. 12) i „Słowo prawdy” (Jk 1. 18; 1 P 1. 23). Stąd też ta tak wyrazista różnica pomiędzy stylem życia ewangelicznych chrześcijan (różnych wspólnot), a stylem życia większości wyznawców Kościoła rzymskokatolickiego. Decyduje bowiem o tym fakt, że wiara większości katolików to wiara odziedziczona (właściwie narzucona), wyuczona i powierzchowna. Brak jej po prostu zakorzenienia w Słowie Bożym oraz osobistego duchowego doświadczenia mocy ewangelii, która jest „mocą Bożą
21
ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rz 1. 16). Stąd też i owa nieskuteczność katechezy katolickiej. Krótko mówiąc, główna przyczyna wszelkich „katolickich” patologii tkwi w samym katolicyzmie. Gdyby bowiem było inaczej, nie byłoby problemu m.in. z nadużywaniem alkoholu, a duchowni świeciliby przykładem, zgodnie z zaleceniem, że „biskup ma być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, umiarkowany, przyzwoity, gościnny, dobry nauczyciel, nie oddający się pijaństwu” (1 Tm 3. 2–3). Dodajmy, że takie życie, zgodne z treścią i duchem Ewangelii, to nie jakiś wydumany ideał, doświadczenie nielicznych, ale właśnie ewangeliczna norma. Bo „jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5. 17). Tak więc albo się jest nowym stworzeniem, albo się nim nie jest. Nie ma innej możliwości. Brak tej duchowej przemiany jest więc główną przyczyną tego, że „w kraju tak religijnym, mimo tylu ślubowań, pielgrzymek, nabożeństw dziękczynnych, tyle pijaństwa, złodziejstwa, nienawiści”. Ludzie potrzebują bowiem nie tyle powierzchownej, masowej i bezmyślnej religijności, i to od święta, ale żywej wiary i duchowego odrodzenia, zgodnie ze słowami: „Musicie się na nowo narodzić” (J 3. 7). Cóż więc czynić w walce z alkoholizmem poza stricte ewangelicznym podejściem? Być może nieliczni powiedzieliby za nieżyjącym prof. Tadeuszem Marianem Kotarbińskim, że najlepiej byłoby zaniechać produkcji i sprzedaży alkoholu. „Jednak próby tego rodzaju – jak pisał Profesor – załamały się w społeczeństwach znacznie bardziej zdyscyplinowanych niż nasze”. Cóż zatem radził? „Roztoczyć kuratelę nad sprzedażą wódek (…). Oczywiście, nie tylko to jest niezbędne. Nieuchronną pozostaje potrzebą uświadamiać, perswadować, namawiać do zajęć i sposobów bycia, które z pijaństwem nie dadzą się pogodzić, a takie są wszelkie prace poważne, wymagającej stałej przytomności, trzeźwego sądu i panowania nad sobą. Ambicje twórcze w dziedzinie intelektu i techniki, ambicje społeczne, ambicje sportowe – to antidota przeciwko skłonności do alkoholowych zamroczeń” (z biuletynu Towarzystwa Kultury Moralnej, nr 16, czerwiec 1966 r.). Rady to na pewno godne polecenia. Tym jednak, którzy mają choćby odrobinę wiary i naprawdę chcą całkowitego wyzwolenia z tego zaklętego kręgu, jakim jest alkoholizm, którzy chcą żyć zgodnie z nauką Jezusa, On sam radzi: „Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7. 7). „Taka jest [bowiem] ufność, jaką mamy do niego, iż jeżeli prosimy o coś według jego woli, wysłuchuje nas” (1 J 5. 14). Jego przecież wolą jest, aby Jego lud był całkowicie wolny od nałogów. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (14)
Pacyfikacja pogranicza Pogranicze polsko-pruskie było celem wielu krucjat. Podejmowały je koalicje książąt i biskupów. Najczęściej agresorem byli Polacy, czyli katolicy napadający na „pogan”. Polska już w X w. zmierzała do podboju i chrystianizacji Prusów. Takie próby podejmował też od początku XIII w. książę mazowiecki Konrad, brat Leszka Białego. W odwecie Prusowie często łączyli się z jednymi książętami polskimi przeciwko innym, a korzystając z walk wewnętrznych, najeżdżali i grabili ziemie polskie. Książęta mazowieccy usiłowali odeprzeć najazdy i narzucić Prusom chrześcijaństwo, a w konsekwencji i swoje zwierzchnictwo. Prusowie bronili się jednak zaciekle. W 1217 r. papież Honoriusz III zainicjował szeroko zakrojoną promocję krucjaty pruskiej. Zasięg papieskich wezwań, obejmujący obszar od Nadrenii po Polskę oraz od Austrii po Danię, pozwala stwierdzić, że niemal cała łacińska Europa na wschód od Renu miała kierować krzyżowców do Prus. Wezwania te miały służyć wsparciu działań cysterskich misjonarzy w Prusach oraz Chrystiana, nowego kierownika misji pruskiej, wyświęconego na biskupa pruskiego. Istnieje domysł, że misji Chrystiana towarzyszył plan zorganizowania w Prusach państwa biskupiego,
J
którego zwierzchność należałaby do papiestwa. Na efekty papieskich wezwań nie trzeba było czekać. W sprawę pruską zaangażował się dwór śląski księcia Henryka Brodatego i na rok 1218 datowana jest wyprawa śląsko-czeska prowadzona przez siostrzeńca Henryka, księcia czeskiego Dypolda i biskupa wrocławskiego Wawrzyńca. Nie bez znaczenia były osobiste aspiracje Henryka Brodatego, który planował stanąć na czele kraju i dlatego szukał poparcia w Rzymie. Wraz z początkiem zimy 1220 r. śląski władca we współpracy z biskupem Chrystianem zorganizował wyprawę na obszar nadgraniczny Prus. O przebiegu tej wyprawy niewiele wiadomo, ale do walk jednak musiało dojść, skoro Honoriusz III bullą ze stycznia 1221 r. nakazywał krzyżowcom wydanie Chrystianowi jeńców pruskich. Papiestwo nie ustawało w wezwaniach krzyżowych, wysyłając stosowne dokumenty do najważniejszych dostojników kościelnych w Polsce. Niebawem, w latach 1222–1223, doszło do dwóch wypraw krzyżowych na ziemie pruskie, ale po nich zapanował na pograniczu względny
edną z przyczyn rozmaitych pol skich niepowodzeń jest brak w naszym kraju racjonalistycznej tra dycji. Zamiast nawyków logicznego my ślenia, mamy nawyki bałaganiarskie, prowadzące do życzeniowego podejścia do rzeczywistości. W dobrze rozwiniętych krajach Zachodu zwykle funkcjonują całe sektory społeczeństw, które od pokoleń są wychowywane w duchu racjonalistycznym. Są to zwykle grupy lepiej wykształcone i przebojowe, dlatego właśnie one w przeważającym stopniu nadają kształt życiu społecznemu. Dotyczy to szczególnie społeczeństw o kulturze protestanckiej. Ten rodzaj myślenia, poddany rygorom logiki i weryfikowalności, prowadzi do budowy spójnego światopoglądu w przypadku jednostek oraz sensownie sformowanej struktury społecznej. My mieliśmy w tej dziedzinie mniej szczęścia. Umysłowe przebudzenie renesansowo-protestanckie złamało się pod naporem kontrreformacji, oświeceniowe próby reform zostały rychło zakończone przez zabory. Racjonalistyczno-prospołeczne było środowisko przedwojennego PPS-u, ale nie objęło ono swoimi wpływami więcej niż kilkanaście procent obywateli. Część tych duchowych elit społeczeństwa zginęła w Holocauście, powstaniu warszawskim lub wyemigrowała.
spokój. Nie ulega wątpliwości, że najazd pruski na Mazowsze w 1217 r. w istotny sposób wpłynął na ożywienie akcji krucjatowej w Prusach i rozpowszechnienie w Europie wieści o szkodach, jakich doświadcza Krk w Polsce od pogan. „Ciężkie prześladowania” ze strony pogan, na które coraz częściej żalili się Polacy, stały się swego rodzaju schematem, dobrze znanym i mile słyszanym w kurii papieskiej, szczególnie że w ideologii krucjatowej wyprawy przeciwko poganom i niewiernym były wojnami par excellence obronnymi, a stereotyp ten był rozpowszechniany już od końca XI w. Wzywano do walki, „często posługując się wątpliwej wartości i prawdy historycznej opisami pogromów i napadów, zgotowanych przez nich [tj. Prusów pogańskich] chrześcijanom pruskim i w pobliżu ich granic mieszkającym” (A.F. Grabski, „Polska w opiniach obcych X–XIII w.”). Kulminacja polskiej akcji w Prusach nastąpiła w lecie 1223 roku, kiedy to na pograniczu kujawsko-pruskim pojawiły się połączone siły wojsk śląskich, małopolskich, mazowieckich i pomorskich. Wiadomość o wyprawie i jej krucjatowym charakterze odnajdujemy w zachowanych nadaniach, uczynionych przez uczestników
Tradycja PRL-owska łączyła pewną racjonalność z pseudomarksistowskim doktrynerstwem. Społeczeństwo postrzegało zresztą tamten system jako narzucony siłą, zatem nawet to, co było w nim dobre, traktowano z podejrzliwością lub z góry odrzucano. Wielkim ciosem był także sojusz środowisk
wyprawy na rzecz biskupa Chrystiana. Dodatkowym potwierdzeniem jej krucjatowego charakteru może być pieczęć Konrada Mazowieckiego, przedstawiająca księcia jako krzyżowca – konno, dzierżącego krzyż i proporzec z krzyżem. Krucjatowa stylizacja publicznego wizerunku księcia mazowieckiego dowodnie wskazuje na podniesienie w owym czasie ideologii krzyżowej do rangi oficjalnej ideologii państwowej. Teatrem działań krzyżowców była najprawdopodobniej ziemia chełmińska. Wojska trzech książąt piastowskich, do których po drodze dołączyli Pomorzanie, zebrały się w Wierdzelewie na Kujawach, by następnie przekroczyć Wisłę i podjąć działania militarne. Mniej więcej po miesiącu krzyżowcy powrócili na lewy brzeg Wisły, gdzie spotkali się z biskupami krakowskim, poznańskim, kujawskim i pomniejszymi dostojnikami duchownymi. Wydaje się, że tym razem potężna armia skupiła się głównie na realizacji planu utworzenia garnizonów przygranicznych. Ułożenie stosunków między książętami i podjęcie wspólnej akcji przeciwko Prusom przyjęte zostało przez znękane walkami społeczeństwo polskie jako
lub prezentują postawy autorytarne. A nawet ci z nas, którzy mają w miarę spójny światopogląd, są często humanistycznymi ateistami w pierwszym lub drugim pokoleniu i nie mają oparcia ani w rodzinach, ani w swoich środowiskach. Są jak samotne wyspy stawiające odpór wzburzonym falom. Usiłują sami
ŻYCIE PO RELIGII
Ciągle na początku solidarnościowych z Kościołem, który nie pozwolił na rozwinięcie się w Polsce świeckiej, racjonalistycznej tradycji. Właściwie do dziś jako społeczeństwo nosimy ten światopoglądowy, irracjonalny garb, który dusi rozwój i wolność. A to, co sensowne i zdrowe, jest w Polsce na ogół świeżej daty, przez co bywa niedojrzałe i kruche. Efektem tego wszystkiego jest ogromne zamieszanie. Niby racjonalistyczna i niby antyklerykalna „Gazeta Wyborcza” potrafi na przykład publikować cykle poświęcone „cudom Jana Pawła” lub polskim Madonnom. Polscy ateiści i agnostycy okazują się często przy bliższym przyjrzeniu zwolennikami rozmaitych zabobonów i irracjonalizmów
się nie zagubić i przekazać swój światopogląd dzieciom, zwykle z trudem, bo wbrew atmosferze panującej w szkołach i wbrew presji dziadków. Jakże często także muszą borykać się z niezrozumieniem ze strony współmałżonków. Polski laicki humanizm od pokoleń ciągle boryka się z problemami niekończących się początków. Ciągle daleko do dojrzałości, umiarkowania czy instytucjonalnej stabilizacji. Instytucje racjonalistyczne są zresztą w fazie zaczątkowej, i tak jest od dziesięcioleci. Zawodzi nawet świat nauki, tradycyjny sojusznik rozumu, który żyje w Polsce pod presją Kościoła, w pojęciowym i językowym zamieszaniu.
nadejście nowej, szczęśliwej ery. „Ucichło na kilka lat królestwo – zanotowano w „Kronice wielkopolskiej” – używając błogiego, tak upragnionego pokoju”. Ten pokój trwał jednak krótko. Wielkie plany ogólnopolskie, także te dotyczące zaangażowania na północy, upadły w 1225 r. po zabójstwie Leszka Białego przez Pomorzan. Nastąpił wówczas bodaj najcięższy okres wojny domowej o tron krakowski, a towarzyszyło temu nie tylko oderwanie się Pomorza, ale nawet inspirowanie pruskich ataków na ziemie chrześcijańskich rywali. Nie znaczy to, że polscy krzyżowcy zupełnie zaniechali wypraw do Prus. Na przykład w 1229 r. szlak ten przebył rycerz śląski Albert Łyka, zwany Brodatym. Przygód w Prusach szukał też inny rycerz – Andrzej z Morawicy. Wydaje się, że nie były to odosobnione przypadki. Okoliczności te sprawiły, że pojawiła się sprawdzona w Ziemi Świętej oraz Inflantach koncepcja oparcia się w walkach z „poganami” na zakonach rycerskich. W nieznanych bliżej okolicznościach Henryk Brodaty podsunął Konradowi Mazowieckiemu pomysł wykorzystania w walkach z Prusami zakonu krzyżackiego. Podjęte za pośrednictwem księcia śląskiego i biskupa płockiego Guntera rokowania z Krzyżakami uwieńczone zostały nadaniem zakonowi w 1228 r. ziemi chełmińskiej. Jeszcze tego samego roku Krzyżacy pojawili się na Kujawach, by zająć nadane im terytorium i przystąpić do podboju ziem pruskich. W wielu wyprawach towarzyszyło im polskie rycerstwo. ARTUR CECUŁA
Oto świeży przykład – wywiad z profesorem onkologii w jednym z popularnych tygodników na temat cudów w medycynie. Mimo że dziennikarz zadawał sensowne pytania, m.in. sugerował, że cud beatyfikacyjny JPII to przypadek samouleczenia przez wiarę, to czytelnicy nie doczekali się sensownych wypowiedzi uczonego rozmówcy. Profesor kluczył, jakby żył pod kościelną okupacją i bał się, że księża skażą go na rozstrzelanie za grzech niewiary. Używał mętnego języka, mówił coś o wielkim cudzie, jakim jest nauka, składał laurki ku czci polskiego papieża („siła osobowości i wiary JPII są niezaprzeczalne”), w zasadzie nie odpowiadał wprost na trudniejsze pytania. Prezentował jakieś dziwne połączenie tchórzostwa z przykościelnym zaczadzeniem i pseudoduchowym zadęciem. Niestety, bardzo to charakterystyczne dla sporej części polskiej profesury. Co można zrobić, aby zmienić tę sytuację? Nie znam innej odpowiedzi poza tą co zawsze – trzeba robić to, co możliwe. Przede wszystkim zadbać o własny rozwój intelektualny i etyczny, aby nie pogubić się w nieprzyjaznym otoczeniu. Poza tym szukać sojuszników i ludzi podobnie myślących, wspierać się. A potem propagować własny sposób myślenia. Nie polecam natomiast tego rodzaju propagowania, które polega na kąsaniu i obrażaniu wszystkich wokół. Szkoda na to czasu, środków i sił. MAREK KRAK
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r. Paschalis I (817–824) to kolejny święty tyran i satrapa rządzący Kościołem. W okresie Soboru Watykańskiego II uchwalono odebranie mu tytułu świętego katolickiego, który zdobił jego imię przez poprzednich kilka wieków.
najbliższe pontyfikaty miała wnieść jeszcze więcej chaosu do Państwa Kościelnego aniżeli rozgrywki cesarskie. Papież nie tylko pozbawił cesarza praw przy konsekracji papieża, ale i upomniał się o odnowienie przywilejów, które wytargował od Ludwika już jego poprzednik na stołku rzymskim. Pactum Ludovicianum to nazwa statutu, jaki miał wydać, zrzekając się swych kompetencji oraz przyznając papieżom szereg przywilejów, a także gwarantując szereg terytoriów. Mianowicie zatwierdzał prawa papieża
OKIEM SCEPTYKA na protesty papieskie. Ostatecznie w ramach tego konfliktu papież mógł jedynie udzielić azylu uciekającym ze Wschodu bałwochwalcom. Sielankę zachodnią zburzył dorastający najstarszy syn Ludwika – Lotar, mianowany w 817 r. współcesarzem, a w 823 r. wyekspediowany do Rzymu w celu natarcia olejami świętymi korony cesarskiej. W niedzielę wielkanocną tego roku papież dokonał historycznego uświęcenia władzy cesarskiej: nie tylko natarł Lotara świętymi olejami, ale i wręczył mu miecz jako
Wraz z rosnącym potencjałem „ojców świętych” zechcieli oni włożyć rękę do skarbców benedyktyńskich. Lotar uwolnił opactwo od trybutu, którego domagał się odeń pan papież. Farfa podlega bezpośrednio Rzeszy i papieżowi nic do niej. Akcja ta wywołała wściekłość Paschalisa i jego stronnictwa; z drugiej strony część arystokracji rzymskiej, walcząca z despotycznym stylem rządów Paschalisa, postanowiła wykorzystać sytuację i wesprzeć antyklerykalny kierunek polityki młodego cesarza. Papież musiał się
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (57)
Niepokoje w Domu Pana Trudno powiedzieć, co mogło być motywem tej niezwykłej decyzji – wszak ogólnodostępne materiały na jego temat nie mówią nic o tym, aby jakoś wybijał się nikczemnością i cynizmem nad watykańską średnią najaktywniejszych ojców świętych. A może kardynałowie wiedzą o nim coś, czego my nie wiemy? Zostawmy na razie spekulacje. Paschalis był rzymianinem, którego na księdza wyświęcił niesławnej pamięci papież Leon III. Swą kościelną karierę rozpoczął w kurii rzymskiej, by z czasem zgarnąć posadę opata rzymskiego klasztoru św. Stefana. Kiedy wybrano go na papieża, postanowił odrzucić wcześniejszą praktykę uroczystego obejmowania tronu po uzyskaniu poparcia cesarza frankijskiego. Pospiesznie, w dzień po wyborze, papież zaaranżował swą konsekrację. Czego mógł się obawiać? Raczej nie obalenia wyboru. Prędzej osłabienia pozycji wobec cesarza albo uszczuplenia stanu posiadania. Dopiero po konsekracji papież postanowił powiadomić o swoim wyborze Ludwika Pobożnego. Przydomek cesarza oględnie określa jego główną słabość. W istocie był on dewotem, wobec czego papież naturalnie zyskiwał silniejszą pozycję, niż wynikałoby z jego realnej siły politycznej. Dziewiętnastowieczny obraz przedstawia scenę publicznej pokuty z Attigny (822 roku), na której odziany w łachmany cesarz klęczy w błagalnej pozie przed tronem Paschalisa, a ten wygląda jak sułtan turecki i prawdziwy władca świata. Wobec słabego władcy papież był w stanie bez większego trudu uszczknąć z kompetencji cesarskich i zalegalizować zasadę jedynie „przyjacielskiego” powiadamiania cesarzy o wyborze danego papieża. Sytuacja ta niekoniecznie zresztą wyszła papiestwu na dobre, gdyż urząd papieski dostał się tym samym pod nieskrępowane wpływy rzymskiej arystokracji, która przez
do posiadania nie tylko Państwa Kościelnego, ale i terytoriów leżących poza jego obszarem (Perugia, Toskania Longobardów, księstwa Benevento i Spoleto; wszelako przypuszcza się, że Sardynia, Korsyka i Sycylia to późniejsze dopiski, kiedy apetyty kościelne na „to, co cesarskie” wzrosły znacząco). Dokument stwierdza: „Ani Frankowie, ani Longobardowie nie będą mieć wpływu na elekcje papieskie; niechaj papież zostanie wybrany przez rzymian dobrowolnie i jednogłośnie, a po wyświęceniu niech jego wysłannicy powiadomią o tym króla, aby utrzymana była przyjaźń, dobroczynność i pokój, tak jak za Karola [Młota], Pepina i Karola Wielkiego”. Efektem tej regulacji było niemal całkowite zmonopolizowanie na ponad dwieście lat sprawy wyborów papieży przez rzymskie rody arystokratyczne, które oczywiście dalekie były od „jednogłośności”. Dlatego też „po 816 r. papieskim elekcjom niemal nieodłącznie towarzyszyły konflikty, podważanie niektórych wyborów, a czasem i przemoc” (Thomas Noble). Władza nad „schedą Jezusa” była zbyt łakomym kawałkiem politycznego i finansowego tortu do zgarnięcia, aby dało się o niej decydować „jednogłośnie”, jak naiwnie sformułował to „Pobożny”. Większość pontyfikatu Paschalisa była okresem sielankowej współpracy z władcą świeckim w Akwizgranie. Przykładem wspólnej inicjatywy papiesko-cesarskiej była ekspedycja arcybiskupa Reims, Ebbona (775–851). Ludwik delegował go z misją nawrócenia skandynawskich Danów, papież ochoczo zatwierdził tę decyzję i mianował Ebbona swoim agentem ds. Północy. Niemniej jednak misja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Naturalnie wpływy papieża na Wschodzie były znikome, więc odrodzone za cesarza Leona V obrazoburstwo (sprzeciw wobec kultu obrazów) rozwijało się bez względu
Publiczna pokuta cesarza Ludwika Pobożnego
symbol walki ze złem. Całkiem prozaiczny i dość brutalny to symbol, bo wytyczał świecką politykę papieży – aż do czasów siłowego pozbawienia papiestwa władzy doczesnej i potęgi wojskowej. Okazało się, że Lotar pozbawiony był słabości religijnych swego ojca, więc kiedy przybył do Rzymu i osobiście przyjrzał się sytuacji wewnątrz Państwa Kościelnego, doszedł do przekonania, że potrzebuje ono znacznie więcej kontroli, aniżeli zagwarantowano mu w Pactum Ludovicianum. Niedługo potem Lotar zaczął wdrażać swe plany polityczne. Skargę u niego przeciwko Stolicy Apostolskiej wniosło wówczas najznaczniejsze (i najbogatsze) opactwo włoskie – Farfa – leżące kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu. Korzystając ze swych królewskich praw, Lotar zwołał trybunał, który zajął się rozstrzygnięciem skargi. Longobardowie i Karolingowie uwolnili swego czasu opactwo Farfa od zwierzchnictwa biskupa Rieti, gwarantując mu szereg immunitetów i przywilejów.
poczuć wyjątkowo osaczony i zagrożony, gdyż wkrótce po wyjeździe Lotara z Rzymu dwaj liderzy jego stronnictwa zostali zamordowani przez ludzi z otoczenia papieża – nawet bez jakiegokolwiek procesu. Główny notariusz Teodor i skryba Leon zostali oślepieni, a następnie skróceni o głowę na papieskim Lateranie – bez wątpienia za swoje poparcie dla Lotara (oficjalnie: za zdradę Państwa Kościelnego). Z tego mordu politycznego papież oczywiście musiał wytłumaczyć się w Akwizgranie, gdzie wciąż główne skrzypce należały do Pobożnego. Mimo solennych zapewnień i wyjaśnień cesarz ojciec zdecydował się wysłać do jaskini lwa komisję śledczą. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków ani na ustalenia komisji, papież ogłosił, że wzorem swego poprzednika, Leona III, złoży publiczną przysięgę „oczyszczającą” w obecności zgromadzenia biskupów. Pobożny zadowolił się przysięgą, a Lotar pozostał antyklerykalny. Podobnie zresztą jak lud Rzymu.
23
Niedługo później, poddany coraz silniejszej presji, papież zmarł. Po jego śmierci Rzym dał upust swej nienawiści do Namiestnika Chrystusa – zamieszki i niepokoje w mieście ciągnęły się przez kilka miesięcy, i to z takim nasileniem, że nie udało się pochować papieża w Bazylice św. Piotra. Jego zwłoki leżały niepogrzebane do czasu, aż jego następca, człowiek posłuszny Lotarowi, polecił złożyć je w kościele św. Praksedy na Eskwilinie. W sierpniu 824 r. padre Ludwik wysłał do Rzymu Lotara, aby posprzątał po Paschalisie. Ten zaczął od zabezpieczenia losu wdów i dzieci ofiar politycznych reżimu Paschalisa, zarządził też powrót skazanych na wygnanie. Kolejną sprawą do załatwienia były bezprawne konfiskaty dóbr przez papieskich urzędników. Przeprowadzone postępowanie sądowe orzekło zwrot wszystkich zagrabionych majątków. Entuzjazm ludu wywołało przegnanie papieskich sędziów do państwa Franków. Kulminacyjnym aktem rzymskiej działalności Lotara była Konstytucja Rzymska (Constitutio Romana) wydana 11 listopada. Konstytucja była najwyższym wzlotem frankijskiej kontroli papieży. Postanawiała: 1) przyznanie immunitetu ludziom papieża i cesarza; 2) zakaz plądrowania posiadłości papieskich po zgonie papieża; 3) zwykli obywatele powinni być sądzeni wedle odpowiedniego prawa świeckiego (rzymskie, salickie lub longobardzkie); 4) aby okiełznać administrację papieską, ustanawia się komisję kontrolną złożoną z delegata cesarza i legata papieskiego, która ma składać cesarzowi coroczne sprawozdania; 5) przywrócenie dawnej tradycji, zawieszonej przez synod Stefana III z 769 r., zgodnie z którą wybór papieża był sprawą zarówno ludu rzymskiego, jak i duchowieństwa; 6) wybrany papież powinien przed konsekracją złożyć przysięgę posłuszeństwa cesarzowi na ręce jego legata. Władza zaś cesarza nad całym Państwem Kościelnym została przypieczętowana przysięgą posłuszeństwa, jaką mieli składać obywatele Rzymu. Konstytucja Lotara wprowadziła najstarszą znaną przysięgę papieską. Nie jest pewne, czy dokument ten był de facto martwą literą, czy też wytyczał jeden z ważnych etapów w supremacji cesarskiej nad papiestwem. Constitutio Romana została skutecznie obalona przez papieża Maryna I, który wydał dekret stanowiący, że cesarz nie może wpływać – zarówno bezpośrednio, jak i poprzez swych przedstawicieli – na wybór papieża. Mimo swoich wyczynów papież Paschalis I, jako ten, który namaścił cesarza i wręczył mu miecz (na heretyków), był przez kilka wieków czczony jako święty katolicki, ustanowiony w sposób nieomylny i w takiż sposób zdegradowany... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
N
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
ajczęstsze dolegliwości tarczycy to jej nadczynność albo niedoczynność. Warto poznać charakteryzujące je symptomy, gdyż wczesne rozpoznanie i podjęcie leczenia gwarantuje niemal 100-procentowy powrót do zdrowia. Tarczyca jest gruczołem wydzielania wewnętrznego, który znajduje się na przedniej powierzchni szyi, poniżej „jabłka Adama”. Leży bezpośrednio pod skórą, więc można łatwo zauważyć powiększenie się tego narządu, co jest już wyraźnym sygnałem jego dysfunkcji. Nie można w tym miejscu pominąć gruczołów przytarczycznych. Są to drobne gruczoły wielkości ziarenka pieprzu, przeważnie w liczbie od 2 do 6, położone na tylnej powierzchni tarczycy, a czasami wtopione w jej miąższ. Regulują one gospodarkę wapniową organizmu. Tarczyca produkuje trzy hormony: tyroksynę i trójjodotyroninę, które regulują procesy przemiany materii, oraz kalcytoninę odpowiedzialną za prawidłowe przyswajanie wapnia. Ich obecność jest niezbędna dla prawidłowego rozwoju i życia człowieka. Niedobory powstałe już w życiu płodowym zaburzają wzrost płodu i rozwój mózgu. Braki hormonów tarczycy u dzieci mogą być przyczyną niedorozwoju umysłowego (tzw. kretynizm) i ciężkiego niedorozwoju kośćca. Hormony zwiększają syntezę białek we wszystkich tkankach ustroju i wpływają na wzrost zużycia tlenu, czyli usprawniają przemianę materii. Do ich syntezy niezbędny jest jod obecny w produktach żywnościowych (głównie produkty pochodzenia morskiego i jodowana sól). Jego zawartość w wodzie i żywności niepochodzącej z morza jest stosunkowo mała i zależy od stężenia w glebie. Aż 80 proc. tego pierwiastka w organizmie znajduje się w tarczycy. Przeciętne dobowe zapotrzebowanie organizmu na jod wynosi 150–200 mikrogramów. Stan chorobowy spowodowany nadmierną produkcją tyroksyny i trójjodotyroniny nazywamy nadczynnością tarczycy. Kobiety zapadają na nią cztery razy częściej niż mężczyźni. Najczęstszą przyczyną nadczynności tarczycy jest choroba Graves-Basedowa oraz wole guzowate nadczynne. Przyczyna choroby Graves-Basedowa nie jest do końca wyjaśniona. Na pewno ważną rolę w jej genezie odgrywają uwarunkowania genetyczne. Około 15 proc. chorych przyznaje, że to schorzenie występuje także u innych członków ich rodzin. Jest to choroba autoimmunologiczna, czyli spowodowana pewnym defektem układu odpornościowego. Polega on na tym, że organizm przestaje rozpoznawać swoje własne tkanki i niszczy je jako obce. Zjawisko to nazywa się autoagresją. Zapoczątkowanie tego procesu w wielu przypadkach może być poprzedzone zakażeniem bakteryjnym lub wirusowym albo urazem fizycznym czy psychicznym. Na tę chorobę zapadają głównie
Problemy z tarczycą kobiety między 30 a 50 rokiem życia, stosunkowo rzadko natomiast dzieci i osoby w wieku podeszłym, a jej skutki to właśnie nadczynność i powiększenie tarczycy. Główną przyczyną nadczynności tarczycy u osób starszych jest obecność nadczynnego wola guzkowego. Nadmierne wydzielanie hormonów może być tutaj spowodowane zarówno przez jeden guzek, jak i przez większą ich liczbę. Objawy nadczynności tarczycy są takie same – niezależnie od przyczyny, która ją wywołuje. Ponieważ zaburzenia dotyczą wielu narządów i mogą występować w różnym nasileniu, to obraz kliniczny jest zmienny i niejednorodny. Chorzy mają liczne dolegliwości, które z reguły narastają stopniowo. Najczęściej skarżą się na stałe osłabienie, chudnięcie mimo dobrego apetytu, bicie serca, potliwość, drżenie rąk oraz uczucie gorąca. Chory emanuje wręcz ciepłem, co wyczuwa się nawet bez dotykania. U wielu chorych pojawiają się obrzęki stóp i podudzi. Do tego mogą dochodzić zaburzenia snu, uporczywe biegunki, płaczliwość, drażliwość, a nawet wybuchowość. Zakłócenia cyklu miesięcznego lub przerwa w miesiączkowaniu dopełniają obrazu choroby u kobiet. Przyspieszona przemiana materii może też powodować, że chory będzie wręcz tryskać energią. Znam osobiście przypadek dziewczyny z nadczynnością tarczycy, która bez specjalnych treningów wygrała międzyszkolne zawody w biegach terenowych, i to w... sandałkach. Nadczynności tarczycy z reguły towarzyszy powiększenie gruczołu tarczowego, choć zdarzają się też
przypadki z tarczycą prawidłowych rozmiarów. W chorobie Graves-Basedowa dochodzi też do wytrzeszczu oczu. Leczenie ma na celu przywrócenie stężenia hormonów do normy i usunięcie objawów klinicznych. Można to uzyskać trzema sposobami: farmakologicznie, radioaktywnym jodem, oraz chirurgicznie. Mniej więcej w 50 proc. przypadków uzyskuje się ustąpienie objawów choroby za pomocą leków hamujących wydzielanie tyroksyny i trójjodotyroniny, czyli dwóch z trzech hormonów produkowanych przez tarczycę. Leczenie farmakologiczne stanowi też etap przygotowawczy do leczenia radykalnego, polegającego na stosowaniu jodu promieniotwórczego lub wycięciu części gruczołu. Radykalne leczenie jest bardzo skuteczne i w jego wyniku większość chorych powraca do zdrowia. Trzeba jednak pamiętać, że może ono powodować różne powikłania, między innymi niedoczynność tarczycy, osłabienie głosu i zaburzenia gospodarki wapniowej w ustroju (następstwo niemożliwości precyzyjnego usunięcia tarczycy). Dość często zdarza się, że chirurg usuwa wraz z tarczycą gruczoły przytarczyczne odpowiedzialne właśnie za gospodarkę wapniową. Nie jest to niechlujstwo, tylko efekt specyficznej budowy tych elementów – często są nie do wyseparowania z całości organu. Niestety, w takim przypadku wymagane jest oddzielne leczenie. Przy niedostatecznym wydzielaniu hormonów przez tarczycę rozwija się ogólnoustrojowa choroba zwana niedoczynnością tarczycy. Może być wynikiem zabiegu operacyjnego lub
Dieta przy nadczynności tarczycy Z powodu nasilonego rozpadu białka konieczne jest stosowanie diety bogatobiałkowej. Zaleca się, aby w ciągu doby dostarczać 1,5–2 g białka/kg masy ciała, co daje średnio od 110 do 130 g białka na dobę. W diecie należy zwiększyć ilość takich produktów jak: mleko, kefiry, jogurty i sery twarogowe, jaja, chude gatunki mięs (wołowina, cielęcina, kurczak, indyk, królik) i wędlin (wędliny drobiowe, polędwica, szynka). Konieczne jest także ograniczenie tłuszczu. Jego ilość nie może przekraczać 70 g na dobę. Większość tłuszczu powinna pochodzić z nienasyconych tłuszczów roślinnych. W nadczynności tarczycy wzrasta zapotrzebowanie na witaminy i składniki mineralne, zwłaszcza na witaminę A, C, B1 oraz wapń. Najlepszymi źródłami witaminy C są: natka pietruszki, papryka czerwona, brokuły, szpinak, cytryna i pomarańcza oraz truskawki. Prowitaminy A (beta-karotenu, z którego w organizmie powstaje witamina A) dostarczą nam: marchew, papryka, pomidory, brokuły, morele i brzoskwinie. Źródłem witaminy B1 powinny być przede wszystkim produkty zbożowe, mleko i jego przetwory, jaja oraz ryby. Mleko i przetwory mleczne dostarczają również wapnia, na który także wzrasta wówczas zapotrzebowanie. Konieczne jest przestrzeganie zaleceń diety lekkostrawnej, należy więc unikać potraw tłustych i smażonych. Spośród metod kulinarnych zalecamy gotowanie w wodzie i na parze, duszenie bez obsmażania, pieczenie w folii. Niewskazane są również produkty obciążające przewód pokarmowy, mające działanie drażniące lub wzdymające. Należą do nich: kapusta, brukselka, groch, soja, orzechy, migdały, kasze gruboziarniste. Warto też zrezygnować z ostrych przypraw, takich jak papryka, pieprz, chili. Zaleca się przyprawy łagodne: wanilię, koper, kminek, pietruszkę, sok z cytryny, cynamon.
leczenia radiojodem. Najczęstszą jednak przyczyną są procesy autoimmunizacyjne, które wywołują przewlekły proces zapalny gruczołu i jego postępowe niszczenie. Czasami przyczyną niewystarczającego poziomu hormonów jest niewydolność przysadki mózgowej mającej niebagatelny wpływ na działanie tarczycy. Najczęściej na niedoczynność chorują kobiety w wieku 40–60 lat.
Wole tarczycy
Zbyt mała ilość hormonów tarczycy jest szczególnie niebezpieczna u kobiet w ciąży, ponieważ są one, jak już wspomnieliśmy, niezbędne dla prawidłowego rozwoju płodu. U dzieci następstwa choroby nie są już tak poważne, choć objawy są podobne jak u dorosłych. Dodatkowo towarzyszy im opóźnienie rozwoju intelektualnego i wzrostu, które przy prawidłowym leczeniu zazwyczaj wracają do normy. Niedoczynność tarczycy prowadzi do zwolnienia przemiany materii, czyli do sytuacji odwrotnej niż przy nadczynności. Przeciwne są także objawy, bo mniejsza jest wtedy produkcja energii cieplnej i zużycie tlenu. Chorzy odczuwają stale chłód (nawet gdy na dworze jest ciepło), a temperatura ciała jest obniżona. Skarżą się
na często odczuwane zmęczenie i dokuczliwe osłabienie. Stają się senni, spowolnieni fizycznie i psychicznie. Mają problemy z koncentracją i wyraźnie gorszą pamięć. Wzrasta masa ich ciała mimo braku apetytu, a przy tym pojawiają się kłopotliwe zaparcia. U większości chorych stwierdza się nadwagę, a czasami obrzęki – zwłaszcza na twarzy, która staje się „nalana” i zsiniała. Zauważa się też obrzęk powiek i zwężenie szpar powiekowych. Zmiany te nadają twarzy wyraz senności. Włosy wypadają, są szorstkie, łamliwe i bez połysku. U chorych kobiet miesiączki są nieregularne i trwają dłużej niż zwykle, a mężczyźni cierpią na impotencję. Leczenie niedoczynności polega na doustnym podawaniu preparatów tyroksyny. Wyniki leczenia są z reguły bardzo dobre i prowadzą do ustąpienia powyższych dolegliwości. Inną dolegliwością związaną z zaburzeniami pracy tarczycy jest choroba Hashimoto. Jej przyczyny nie są znane. Pojawiają się opinie, że tak jak w przypadku innych chorób tego typu, czynnikiem wyzwalającym może być osłabienie odporności na skutek przewlekłego stresu, problemów psychicznych, przemęczenia lub infekcji. Często choroba ta po raz pierwszy atakuje kobiecy organizm po porodzie. Najpierw pojawia się i nasila niedoczynność tarczycy, ale czasami poprzedzona jest przez paromiesięczny okres nadczynności tarczycy. Innymi objawami mogą być: nieuzasadnione tycie, brak tolerancji na zimno, podwyższony poziom cholesterolu we krwi, sucha i szorstka skóra, obrzęki (szczególnie twarzy), wypadanie włosów, zaparcia, bóle mięśni i stawów. Hashimoto jest chorobą przewlekłą i wymaga leczenia przez całe życie syntetycznymi hormonami tarczycy, a do jej zdiagnozowania potrzebne są specjalistyczne badania poziomu hormonów. ZENON ABRACHAMOWICZ
Dieta przy niedoczynności tarczycy Zadaniem tej diety jest dostarczenie organizmowi jak największej ilości brakującego jodu. Jego najlepszym źródłem bez wątpienia są ryby i owoce morza. Jest to jedyne naturalne i pewne źródło jodu w żywności, ponieważ zawartość tego pierwiastka w warzywach, owocach, produktach zbożowych oraz mlecznych jest zmienna i zależy w dużym stopniu od miejsca uprawy lub hodowli. Gdy gleba jest uboga w ten składnik mineralny, rośliny będą go miały również niewiele. Zawartość jodu w mleku i produktach mlecznych zależy z kolei od jego obecności w paszy spożywanej przez krowy. W celu dostarczenia tego składnika mineralnego stosuje się jodowanie soli kuchennej, wzbogaca w jod gotowe produkty oraz joduje się paszę dla zwierząt. Źródłem jodu mogą być również niektóre gatunki wód mineralnych. Warto sprawdzić na etykiecie, czy dana woda mineralna zawiera jod, i wprowadzić ją do codziennego jadłospisu. Jak ognia natomiast należy się wystrzegać produktów utrudniających przyswajanie jodu. Należą do nich kapusta, kalafior, brukselka i soja, a także rzepa i brukiew. Dotyczy to przede wszystkim warzyw surowych, bo gotowanie zmniejsza zawartość tych niekorzystnych substancji o ponad 30 procent. Osoby, u których rozwinęło się wole proste lub stwierdzono niedobór jodu, powinny znacznie ograniczyć spożywanie tych warzyw oraz orzeszków ziemnych i gorczycy, bogatych w substancje wolotwórcze. Ponadto – tak samo jak w przypadku nadczynności tarczycy – trzeba znacznie zwiększyć ilość spożywanego białka oraz płynów, aby usprawnić pracę nerek. Osoby z niedoczynnością tarczycy powinny czuć się lepiej nad morzem, gdzie mogą uzupełnić braki jodu, inhalując się bogatą w niego morską bryzą.
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
16
października 1978 roku Karol Wojtyła został 262 papieżem w historii Kościoła. 1 maja 2011 roku będzie wyniesiony na ołtarze. Najgorszy papież ostatnich dekad nagle przestanie być Ojcem Świętym, a stanie się zwyczajnym błogosławionym. Cóż za poniżająca degradacja! Ja wiem, że zawarte we wstępie twierdzenie „najgorszy papież” brzmi szokująco i obrazoburczo nawet dla ateistów i przeciwników rzymskiego Kościoła. Zwłaszcza w Polsce. Zwłaszcza dziś. Wiem też, że dzieje się tak nie bez powodu. Niestety, mało kto jest do końca odporny na sączoną przez dziesięciolecia hagiografię żywego jeszcze człowieka. Sołżenicyn opisuje historię, kiedy to stłoczeni w bydlęcych wagonach, zamarzający w 40-stopniowym mrozie, umierający z pragnienia i głodu jadący na Syberię przyszli „lokatorzy” Kołymy płakali jak dzieci. Ktoś popełnił samobójstwo. Była wiosna roku 1953. Ludzie rozpaczali, bo… nadeszła wiadomość, że zmarł Stalin.
imieniem Jana Pawła II? Za jego życia i z jego akceptacją! Zachętą nawet. Zaiste, dziwnym trzeba być człowiekiem, aby godzić się na podobnie bezprzykładne objawy skrajnego bałwochwalstwa. Ale obiekt tego uwielbienia… uwielbiał to! Te tłumy, te milionowe msze z udziałem, te przejazdy, kremówki i cały blichtr znany z hołdów składanych rzymskim cezarom. Oni też za życia sami siebie awansowali do rangi bogów. On też… zapomniał, że w najświętszej dlań księdze, w Piśmie Świętym, zapisano: „Nikogo na Ziemi nie nazywajcie waszym ojcem, jeden jest bowiem Ojciec. Ten jest w niebie” i „Jeśli ktoś będzie chciał być pierwszym pośród was, niech będzie ostatnim ze wszystkich”. Nie doczytał tego Ojciec Święty? Dziś błogosławiony. Tylko Karol i tylko Wojtyła. Ale przecież nie umiłowanie własnej wielkości było największą wadą Jana Pawła II. Gdyby tylko o to chodziło, można by wzruszyć ramionami i skonstatować – ot, śmieszny staruszek. Ale Wojtyła miał daleko bardziej złowrogie, mroczne i do tej pory mało znane
TRZECIA STRONA MEDALU „Jan Paweł I zmarł śmiercią naturalną, a wszelkie dywagacje, że było inaczej, są całkowicie bezpodstawne” – jeszcze dziś słyszę słowa watykańskiej przewodniczki, która próbowała wcisnąć nam te głodne kawałki. „Co panu tak wesoło?” – zapytała, widząc mój kpiący uśmiech.
bluźnierstwo!) osiągnął swoje apogeum, gdy Jan Paweł II podarował, czyli zawierzył cały wszechświat swojej największej miłości. Obsesyjnie kochanej Maryi. Cały JEJ! Inną pasją Wojtyły, jego specjalnością i znakiem firmowym, było mnożenie ponad wszelką przyzwoitość
GŁASKANIE JEŻA
Kapitan tonącej Barki Czy to porównanie jest nie na miejscu? Jak najbardziej na miejscu. Nie znam przypadku, by wokół kogoś roztoczono w drugiej połowie XX wieku tak monstrualny kult jednostki, jak wokół Stalina i Wojtyły. Przekraczający granice państw i granice zdrowego rozsądku. Nawet zwykłą przyzwoitość. O Stalinie Michaił Zoszczenko powiedział kiedyś: „Był kult jednostki, ale była i jednostka”. Ten sam Zoszczenko pisał dla najmłodszych bajki o Leninie. Krytycy literatury tę twórczość autentycznie utalentowanego pisarza uznali za kliniczny i niebywały od czasów francuskich Ludwików przykład artystycznego włazidupstwa. Bywały to przykład, bywały… Oto 60 lat później w polskich księgarniach można kupić bajkę dla najmłodszych pod tytułem „JAN PAWEŁ II, czyli jak Karolek został papieżem”. W niej to bez zmrużenia oka czytamy, że w Wadowicach w momencie narodzin przyszłego Papy koty, zamiast wylegiwać się na słońcu, kołem otoczyły jego dom, ptaki układały najpiękniejsze trele, nawet bzy w momencie narodzin Karolka „wyjątkowo pięknie zapachniały”. Ktoś powie: to napisano po śmierci Wojtyły, więc niejako bez jego wiedzy, zgody i winy. Ale wcześniej? Czy jest ktoś, kto potrafi podać dokładną liczbę ulic, placów, szkół, szpitali, pomników (jeden własnoręcznie poświęcił), popiersi i tablic pamiątkowych nazwanych
oblicze. Otóż zdaniem najwybitniejszych znawców Kościoła rzymskiego, JPII cofnął Krk poza lata Soboru Watykańskiego II i umieścił w niesławnych czasach swoich poprzedników Piusów, a z tych nie wiadomo już, który był gorszy. Jeden z najsławniejszych współczesnych teologów, Szwajcar Hans Küng, napisał: „Wbrew intencjom II Soboru Watykańskiego odrestaurowany został – poprzez zręczną politykę personalną i takież nauczanie – średniowieczny rzymski system. Biskupi są zglajszachtowani, duszpasterze przeciążeni, teologom nałożono kaganiec, świeckim działaczom nie przysługują żadne prawa, kobiety są dyskryminowane, a narodowe synody i postulaty wiernych – ignorowane. Do tego dochodzą jeszcze zakazy jakiejkolwiek dyskusji wewnątrzkościelnej”. Nie było na przykład żadnej dyskusji – nie mogło być – gdy Wojtyła do rangi swoich najwierniejszych pretorianów podniósł demoniczny i budzący przerażenie nawet wśród duchownych „zakon” skrajnych fanatyków o nazwie Opus Dei. Küng pisze o tym tak: „Karol Wojtyła, już jako krakowski biskup, darzył swoim zaufaniem tajny związek Opus Dei – wpływowy i bogaty, ale niedemokratyczny i skompromitowany w przeszłości powiązaniami z faszystowskimi reżimami. Związkowi temu – aktywnemu zwłaszcza w sferze finansów, w polityce i publicystyce – papież nadał szczególny status prawny, wyjmując go spod kontroli biskupów”.
Wesoło? Raczej smutno. Albino Luciani mógł być nadzieją dla Kościoła. Mógł, ale porcja trucizny podana w miejsce lekarstwa na serce przekreśliła tyleż naiwne, co romantyczne zapędy reformatora, który chciał zajrzeć do ksiąg finansowych watykańskiego banku oraz przewietrzyć zatęchłą strukturę rzymskiej hierarchii. Chciał to zrobić. Przez całe 32 dni pontyfikatu. Drugi raz konklawe nie popełniło już podobnego błędu. Następca „z dalekiego kraju” gwarantował status quo oraz niezmienność doktryny. JPII brzydził się bowiem nowinkami zapowiadanymi przez Lucianiego: kapłaństwem kobiet, rezygnacją z celibatu, uznaniem prezerwatyw, przerywaniem ciąży w celu ratowania życia kobiety. Polski papież wszystko to chętnie oddał w zamian za aurę nadczłowieka, która odtąd miała go otaczać. A nadczłowiek ma prawo do nauczania podludzi, czyli wszystkich pozostałych. Na przykład, że żarliwa modlitwa jest lepsza niż konkretne działanie. A jeśli modlitwa, to koniecznie do wielbionej Maryi, która (zdaniem psychologów opisujących to zauroczenie) zastąpiła mu utraconą w dzieciństwie matkę. Jeśli dobrze wsłuchać się w to, co głosił Wojtyła, to niespecjalne znaczenie ma Jezus, Duch Święty jest postacią marginalną, a Bóg jakąś mglistą nierzeczywistością. Liczy się tylko ONA i to ONA jest prawdziwą odkupicielką! 24 maja 1984 roku ten absurd (a nawet teologiczne
zastępów świętych. Przy okazji hurtowych beatyfikacji i kanonizacji wyświęcił na przykład Piusa IX – jednego z najokrutniejszych morderców w dziejach papiestwa. To tenże papa osobiście rozkazał zamordować wszystkich przywódców rodzącej się młodej włoskiej republiki. Na jego to imienne polecenie powieszono, ścięto i rozstrzelano blisko piętnaście tysięcy włoskich patriotów. Gdy Pius IX z namaszczenia Wojtyły został świętym, fala protestów przelała się przez cały Półwysep Apeniński. Liczne pomniki Garibaldiego (skazany przez Piusa IX na śmierć wielki włoski powstaniec i bohater) udekorowano czarnymi wstęgami. Tłum na placu św. Piotra wykrzykiwał pod adresem Wojtyły obraźliwe słowa, żądano jego natychmiastowej (subito) abdykacji. Jeszcze bardziej skandaliczna – i to w wymiarze głęboko ludzkim – była beatyfikacja Alojzije Stepinaca – chorwackiego kardynała, fanatycznego nazisty, bliskiego przyjaciela i powiernika Hitlera. Stepinac został po wojnie skazany przez własny naród na śmierć (w akcie łaski zamienioną później na więzienie) za udział w ludobójstwie tysięcy Serbów, Żydów i Cyganów. I tak oto zbrodniarz wojenny za sprawą Jana Pawła II zasiadł w niebie pośród zastępów tych, którzy na wieki mają służyć przykładem. To wcale nie żart, ale gdyby Wojtyła miał nieco więcej ziemskiego czasu, to na ołtarze wyniósłby być może swojego przyjaciela Pinocheta, a także
25
Franco, Marcosa i jeszcze paru innych „świecących przykładem” przyjemniaczków. No i na koniec najciemniejsza, najbardziej przerażająca karta pontyfikatu Karola Wojtyły. Pedofilia. Nie wiem, jak historia oceni Benedykta XVI, ale to on pierwszy zdecydował się na ujawnienie tego, co jego poprzednik wewnątrzkościelnymi dekretami kazał ukrywać przez dziesięciolecia. Jak ktokolwiek po przyjrzeniu się postępowaniu papieża Polaka wobec ofiar i sprawców tego jednego z najbardziej ohydnych przestępstw zdoła nadal afirmować go jako obrońcę praw ludzkich? Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze w roku 1995, gdy odór pedofilii wypełzał już spod spiżowej bramy – rzecznik JPII, jego apologeta i PR-owiec Navarro-Valls oświadczył, że pedofilia kleru to „marginalny problem USA spowodowany zeświecczeniem Zachodu i sztucznym szukaniem sensacji przez media”. Gdy wybuchła pedofilska afera wiedeńskiego kardynała Hansa Groera (pupil i protegowany Wojtyły), papież rugał austriackich biskupów za upublicznienie sprawy. W tym samym mniej więcej czasie dał w Watykanie schronienie ściganemu przez amerykańskie prawo bostońskiemu kardynałowi Bernardowi Lawowi. Law jest odpowiedzialny za ukrywanie kilkunastu tysięcy przypadków pedofilii wśród swoich podwładnych, zastraszania ofiar i sprzyjanie sprawcom. Jaka kara spotyka za to kardynała? Straszna. Zostaje mianowany przez papieża arcypasterzem bazyliki rzymskiej! To zbiega się w czasie z celebrą publicznego okazywania przyjaźni założycielowi Zakonu Chrystusa Marcialowi Macielowi – psychopatycznemu zboczeńcowi, mordercy i międzynarodowemu gangsterowi. Mówienie dziś, że Karol Wojtyła przez dziesięciolecia o niczym nie wiedział ani niczego nie podejrzewał, jest śmiesznym, obrażającym ludzką inteligencję wykrętem. Wiedział. I jego adiutant Stanisław wiedział, i cała rzymska kuria wiedziała! Ale 24 miliardy dolarów, które zebrał dla Kościoła Maciel, skutecznie zamknęły im usta. Owszem, Wojtyła podjął też kilka pozytywnych decyzji, na przykład zainicjował dialog z Żydami i jako pierwszy papież wszedł do synagogi, ale cóż znaczy taki gest wobec potępienia przez niego prezerwatyw, i to m.in. osobiście w Afryce, dziesiątkowanej plagą AIDS. Cóż, oto człowiek, który za to wszystko i jeszcze za wiele innych sprawek, których z braku miejsca tu nie opisałem, zasiądzie wkrótce po prawicy swojej boskiej oblubienicy i znów powie „totus tuus”. A ONA zwróci swoją śliczną twarzyczkę wyrzeźbioną przez bezimiennego, średniowiecznego mistrza z Krużlowej w kierunku tronu Przedwiecznego i poprosi: Przebacz mu, albowiem… wiedział, co czyni. MAREK SZENBORN
26
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
RACJONALIŚCI
A
ndrzej Poniedzielski (ostatni, co takie teksty pisać potrafi) napisał „Podanie do Pana Boga”. Wzruszające wykonanie wiersza (zamieszczonego poniżej) znajdziecie pod adresem: http://www.youtube.com/watch?v=uhJOLuK7qbk&feature=related Dziękujemy niezawodnej Pani Basi z Montecastelli pod Rzymem za nadesłanie nam tego tekstu. Gdybyście jednak po wysłuchaniu „Podania...” popadli w zbytnią melancholię, to proponujemy odsłuchanie całkiem innego Poniedzielskiego (i Magdy Umer) pod takim oto adresem: http://www.youtube.com/watch?v=YMIeRX3W_vw&feature=related.
Okienko z wierszem Pociemniał blask i moc truchleje Radio nadaje o pokoju, Znak to, że musi – idą święta Kiermasz dobroci i nastroju. Niebieski Panie, Dyrektorze Nim się pojawi pierwsze danie Na wigilijnym, białym stole Znajdziesz coroczne moje podanie. Zamień mój żal na bal, na bal A sny pozamieniaj na dni. Dla ciebie to kwestia zmiany liter Dla mnie to życie. Być może po mnie pozostanie Tak popularne dziś niewiele Nie jest tak trudno trafić z życiem Między UNESCO a skup butelek. Więc nie ma sensu ni powodu Abym cię prosił o ratunek To tylko moje małe sprawy Ty masz na głowie ten gatunek. Zamień mój żal na bal, na bal A sny pozamieniaj na dni. Dla ciebie to kwestia zmiany liter Dla mnie to życie.
Zamień mój żal na bal, na bal A sny pozamieniaj na dni. Dla ciebie to kwestia zmiany liter Dla mnie to życie.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
Wstydliwe sprawki III RP, niestety, tylko we własnym mniemaniu, jest pod każdym względem naj. Najpiękniejsza, najmądrzejsza i oczywiście najhonorniejsza. Z całej globalnej wioski. Nic dziwnego, że stale w pretensjach. Do wszystkich, którzy nie podzielają wiary w jej nadzwyczajność i ośmielają się imputować. A to tajne więzienia, a to zbyt długie przetrzymywanie oskarżonych w aresztach, a to znów 0,6 promila alkoholu we krwi jej najszlachetniejszych obrońców lecących do Smoleńska feralnego 10 kwietnia 2010 roku. W tym stanie rzeczy jest oczywistą oczywistością, że najnowsze, VI Sprawozdanie Okresowe RP z realizacji postanowień Międzynarodowego paktu praw obywatelskich i politycznych w okresie od 1 października 2003 r. do 15 października 2008 r. aż ocieka samozadowoleniem. W znikomym stopniu podziela je Komitet Praw Człowieka, który rozpatrywał sprawozdanie 26 października 2010 r. w Genewie. Poza zadowoleniem z samego faktu złożenia dokumentu Komitet dopatrzył się jedynie pięciu pozytywnych zmian dokonanych w Rzeczypospolitej w okresie sprawozdawczym. Są to: 1) uchwalenie w 2005 r. ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz zatwierdzenie w 2006 r.
Krajowego programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie na lata 2006–2016; 2) kontynuowanie Krajowego programu przeciwdziałania dyskryminacji rasowej, ksenofobii i związanej z nimi nietolerancji do 2013 r.; 3) zmniejszenie liczby osób tymczasowo aresztowanych; 4) nowelizacja Kodeksu karnego z września 2010 r. wprowadzająca definicję handlu ludźmi; 5) uchwalenie w 2005 r. ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Głównych obaw i zaleceń jest wielokrotnie więcej. Dotyczą w zasadzie wszystkich sfer życia. Bardzo dużo miejsca Komitet poświęca dyskryminacji i nietolerancji. Zwłaszcza w odniesieniu do kobiet, homoseksualistów i Romów. W celu zapewnienia równości płci Komitet zaleca: ~ zintensyfikowanie wysiłków na rzecz osiągnięcia w oznaczonym, krótkim terminie sprawiedliwej reprezentacji kobiet w parlamencie oraz na najwyższych szczeblach w rządzie, sądownictwie, służbie cywilnej, środowisku akademickim, policji i więziennictwie; ~ wyrównanie płac kobiet i mężczyzn, szczególnie na wyższych stanowiskach kierowniczych, ~ przywrócenie Biura Pełnomocnika Rządu do spraw Równego
Statusu Kobiet i Mężczyzn jako niezależnego, krajowego organu ds. równości. W celu ograniczenia dyskryminacji kobiet w sferze seksualnej i prokreacyjnej Komitet zaleca: ~ pilnie poddać ocenie wpływ restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego na sytuację kobiet, ~ przeprowadzić badania oraz dostarczyć statystyki dotyczące nielegalnych aborcji, ~ wprowadzić przepisy prawne zakazujące niewłaściwego korzystania przez przedstawicieli zawodów medycznych z tzw. „klauzuli sumienia”, ~ drastycznie skrócić termin wydania przez komisję lekarską decyzji w sprawach związanych z przerywaniem ciąży, ~ wzmocnić działania służące zapobieganiu niechcianym ciążom, między innymi poprzez refundację środków antykoncepcyjnych, oraz upowszechnieniu wiedzy o nich. To sprawy równie ważne jak wzrost gospodarczy, deficyt czy kryzys. Niestety, nie w Polsce. Władające III RP trzy P, czyli prymas, premier i prezydent (kolejność według ważności), za nieporównanie ważniejsze uważają wyjaśnianie przyczyn katastrof lotniczych i beatyfikację JPII. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Święte krowy
Niebieski Panie, Dyrektorze Gdzieś między karp a śledź w śmietanie Składam co roku mimo wszystko To podniszczone już podanie.
dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Lewicowe władze Częstochowy proponują opodatkowanie pielgrzymów przybywających do miasta kwotą 4 zł od osoby. Jak poinformował prezydent miasta Krzysztof Matyjaszczyk (SLD), pieniądze te (kilkanaście milionów złotych) byłyby przeznaczone na poprawę infrastruktury oraz na promocję miasta i Jasnej Góry. W tej sprawie wśród mieszkańców miasta miało być zorganizowane referendum, ale pomysł spotkał się ze sprzeciwem zakonników. Ojciec Majewski w portalu Wirtualna Polska informuje: W związku z informacjami, które płyną z Urzędu Miasta Częstochowa, które są nagłaśniane przez media, o projekcie pobierania od pielgrzymów przekraczających granice miasta myta w wysokości 4 złotych, oświadczamy, że Jasna Góra nie weźmie udziału w tym kuriozalnym zamyśle i jest mu absolutnie przeciwna (…). Zadajemy sobie jednocześnie pytanie, czy to prawda, że bez Jasnej Góry miasto Częstochowa nie potrafi samodzielnie funkcjonować, i byłoby jeszcze większym żebrakiem. Chciałbym przypomnieć, że w listopadzie 2009 r. został odwołany w referendum prawicowy prezydent Częstochowy Tadeusz Wrona, któremu część mieszkańców zarzucała nietrafione inwestycje i politykę promującą interesy Jasnej Góry. Sprzeciw zakonników wobec opłaty 4 zł od jednego pielgrzyma jest skandaliczny. Po 1989 roku władze samorządowe, zarówno lewicowe, jak i prawicowe, były dobrym wujkiem dla Jasnej Góry. Władze samorządowe w całej Polsce nakładają różne opłaty na przejeżdżających czy przyjeżdżających do ich miast bądź regionów. Dlaczego to właśnie miasto Częstochowa nie ma korzystać z pielgrzymów? Czy to są jakieś święte krowy? Miejmy nadzieję, że działacze SLD nie stchórzą i prezentowany przez Grzegorza Napieralskiego przedwyborczy antyklerykalizm nie będzie tylko wyborczą kiełbasą. KRZYSZTOF MRÓŹ, wiceprzewodniczący RACJI PL
UWAGA, WROCŁAW! Spotkanie sympatyków i członków partii RACJA we Wrocławiu odbędzie się we wtorek 25 stycznia o godz. 18. Miejsce spotkania wskaże Paweł Bartkowiak. Tel.: 606 47 11 30, e-mail:
[email protected]. Zapraszamy!
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
Znaleziono na www.fajne-zdjecia.pl
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Dwóch kumpli przy piwku: – Ech, ta Agnieszka... Świetna w łóżku jest. Lepszej nie miałem... – A na drugim miejscu kto? – Ania. – A na trzecim? – No jak to kto? Żona! – Też taka dobra w łóżku? – No... Nie do końca... Ale wiesz, nieładnie tak własną żonę zostawiać bez miejsca na podium. ~ ~ ~ Mąż wraca do domu i zastaje żonę z przyjacielem, w niedwuznacznej sytuacji. Zrobił awanturę, a żona na to: – Sam sobie jesteś winny! – Ja?! Jak to? – Kawę wypiłeś, alkohol wypiłeś, no to co mu miałam zaproponować?! ~ ~ ~ – Mam najszybszą rękę na Dzikim Zachodzie! – krzyczy kowboj John. – A ja tam wolę dziewczyny – odparł kowboj James.
– – – –
Jaka powinna być idealna kobieta? Porządna i wstydliwa. A dlaczego? Żeby się porządnie kochała i wstydziła odmówić. ~ ~ ~ Kontrolna wizyta ciężarnej blondynki u ginekologa: – Ojciec będzie przy porodzie? – Nie sadzę, nie przepada za moim mężem. ~ ~ ~ Żona wchodzi do domu i mówi: – Mam dwie wiadomości – Jakie? – Dobrą i złą... – Zacznij od dobrej... – Poduszki powietrzne w twoim samochodzie działają bez zarzutu...
KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) co powiedzieć trzeba po prośbie do nieba? z moherowy z wiernej głowy z judasz w więzieniu 2) przyprawa świętego Bazylego z na wierzch wypływa z czasem po winie się powinie 3) sklep z samogonem z furka z milicyjnego podwórka z zaświadczenie o normalności 4) wenecki wielmoża z władza ich rajcuje z mają wyznaczone cele 5) wersja globusa bez USA z dyscyplina z kiosku z kompleksowy król 6) Edgar – kryminalista z między primus i pares z trzymają dobrze walnięte w łeb z działał w nim Kuroń z kolegami, z roku 7) po robocie się umywa z szlak oracza wyznacza z to nie kpiny, lecz flet z gliny 8) winny bóg z waćpana pani z przełożony bez żony Pionowo: A) dyplomata z wielkiego świata z wyrąbana polana B) białko bez żółtka z foki z rogami z mistrzowska organizacja C) placki z mąki, a nie z gliny z Hood z Sherwood z skok z ursusa D) jaki operator chowa się w kamerze? z tworzywo, które przypomina skórę z krwiste dania do wcinania E) futrzana krótka narzutka z panika go przenika z najważniejszy pośród pasterzy F) dajesz do niego dokuczając z nasi nazi z ani my, ani wy G) spotkasz tę cizię w końcu w remizie z radio z deski z najbardziej moralna ze wszystkich nauk H) do psa jest podobny, jeno na początku z co mają z tyłu kasztany? z łajba w nędznym stanie, aż strach pływać na niej I) tam oliwek jest jak śliwek z PIN w lustrze z wcale nie zgrzebna szata prałata
A 1 2 3
B
56
39
34
62
7
17
C
44
3
22
5
57
45
33
35
25
F
G
2
21
52
23
43
19
18
51
10 61
32
H
58
38
49
5
59
29
14
28
54
31
40
50 42
65
24
55
47 64
4
15 26
1
I
37
11
53
27
41
7 8
9
13
E
46
4
6
D
60 36
63
30
6
12
16
48
20
8
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie
1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
11 12
13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 38 39 40 45
27
28 29 30 31
32 33
34 35 36 37
41 42 43 44
46 47
55 56 57 58 59
48 49 50
51 52
60 61 62 63 64 65
53 54
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 1/2011: „Poczekaj, kiedyś przyjedzie”. Nagrody otrzymują: Stanisław Kulej z Kruszyna, Szczepan Dobosiewicz z Bogdańca, Teresa Olejniczak z Ozorkowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Z purpurą jej do twarzy
Fot. P.M.
Humor 98-letni staruszek przychodzi do lekarza na badania kontrolne. Lekarz pyta go o samopoczucie, na co staruszek odpowiada: – Nigdy nie czułem się lepiej. Mam 18-letnią narzeczoną, jest bardzo zadowolona z seksu. Jest też w ciąży i wkrótce będziemy mieć syna... Doktor myśli chwilę i mówi: – Niech pan pozwoli, że opowiem panu pewną historię... Oto pewien myśliwy, który nigdy nie zapominał o sezonie
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 3 (568) 21–27 I 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
myśliwskim, wyszedł raz z domu w takim pośpiechu, że zamiast strzelby, wziął ze sobą parasol. Kiedy znalazł się w lesie, z krzaków wyszedł olbrzymi niedźwiedź. Myśliwy wyciągnął parasol, wycelował w niedźwiedzia i wypalił. I wie pan, co stało się potem? – Nie – odpowiada staruszek. – Niedźwiedź padł martwy jak kłoda. – Niemożliwe! – wykrzyknął staruszek. – To chyba ktoś inny musiał wystrzelić! – I do tego punktu właśnie zmierzam...
W
czasach, kiedy wszystko już było, organizacja niezapomnianego ślubu i wesela wymaga szczególnej pomysłowości. ~ Film porno z nocy poślubnej? Czemu nie! Tak niebanalna, przyznać trzeba, pamiątka ślubna cieszy się coraz większym powodzeniem wśród polskich nowożeńców. Profesjonalne firmy zapewniają, że taki film posłuży młodej parze na lata – na przykład jako rozbudzacz w czasie zmysłowej gry wstępnej. ~ Na razie tylko w Hongkongu (ale z czasem, kto wie...) młoda para może urządzić tanie wesele w hamburgerowo-frytkowym McDonaldzie. Z serwowanym tam tradycyjnym menu, znaczy się – bezalkoholowo. Nowożeńcy nie mogą jednak wynająć całej restauracji na czas przyjęcia – muszą zadowolić się małą salką wewnątrz lokalu i towarzystwem wrzeszczących bachorów zamiast orkiestry. ~ Na Zachodzie popularność zyskują tzw. śluby ekologiczne. Goście przyjeżdżają rikszami lub rowerami, stroje ślubne uszyte są z kwiatów i naturalnych materiałów, w menu figuruje tylko zdrowa żywność. Kosztuje to ok. 70 proc. więcej niż wesele „niezdrowe”. ~ Ponad połowa brytyjskich narzeczonych rozważa gruntowną zmianę wyglądu przed weselem. Wśród pań najpopularniejszymi zabiegami są: wypełniające zmarszczki zastrzyki
CUDA-WIANKI
Czar par z botoksu, wybielanie zębów, odsysanie tłuszczu i powiększanie piersi. ~ Z myślą o niezamożnych pannach młodych organizowany jest konkurs Cheap Chic Wedding – na własnoręczne wykonanie taniej, ale szykownej sukni ślubnej. Jedną z kategorii jest kreacja z... papieru toaletowego. ~ We Francji istnieje możliwość poślubienia nieboszczyka. Do tak niezwykłych zaślubin może dojść w sytuacji, kiedy wszelkie formalności przedślubne były już załatwione, a jedno
z narzeczonych niespodziewanie umarło. Francuskie przepisy prawne przewidują taką możliwość od 1959 roku. Dotyczy ona najczęściej towarzyszek żołnierzy lub policjantów poległych na służbie. Co roku odbywa się około 10 takich uroczystości. ~ Tajwanka Chen Wei Yi, doczekawszy w staropanieństwie 30 urodzin, poślubiła samą siebie. Wystąpiła w ślubnej sukni, w obecności przyjaciół i rodziny nałożyła sobie złotą obrączkę, a huczna impreza trwała całą noc. Pomysł Chen zachwycił samotne Azjatki. ~ Podobną decyzję podjął Liu Ye, 39-letni Chińczyk. Pomysł samopoślubienia skomentował krótko: „Po prostu kocham siebie”. W czasie uroczystości samotny pan młody trzymał w ręku swój portret. ~ W indyjskiej wsi Atala 31-letnia Bimbala Das poślubiła... kobrę. Uczucie narodziło się, kiedy Bimbala, zafascynowana gadem, codziennie zanosiła mu miskę mleka, aż... się zakochała! Mieszkańcy wsi urządzili wielkie przyjęcie, po którym młoda para przeprowadziła się do nowego domu. JC