PROBOSZCZ GWAŁCICIEL W WIĘZIENIU Â Str. 6
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 3 (620) 26 STYCZNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Już za moment, już za chwilę, ot niebawem, powstanie w Toruniu cud-kompleks geotermalny, w którego basenach będziecie leczyć swoje reumatyczne kości – mami owieczki Rydzyk i prosi o kolejne datki. Tymczasem 20 grudnia cichaczem poprosił Urząd Miasta o wstrzymanie wydania zezwolenia na inwestycję. Ciekawe dlaczego… A jeszcze ciekawsze, kto tu komu robi wodę geotermalną… z mózgu. Â Str. 3
 Str. 9
 Str. 3 ISSN 1509-460X
4-15
 Str. 2, 1
2
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Klątwa sejmowego pokoju 143 ma zniszczyć Ruch Palikota. Otóż partie, które zajmowały ten przybytek przy Wiejskiej, podobno marnie kończyły (Unia Wolności, Unia Pracy, Samoobrona, SdPl). Tak przynajmniej twierdzą i zacierają ręce kolportujący plotkę posłowie SLD. Lewica wierząca w zabobony… Nic dziwnego, że jej wyborcy od tej klątwy mają glątwę. Na razie w sondażach żadne zaklęcia Sojuszowi jednak nie pomagają, bo w najnowszym rankingu spadł on poniżej progu wyborczego. No więc w myśl zasady „ratuj się kto może” ogłosił światu, że wniesie do laski marszałkowskiej projekt ustawy o likwidacji IPN. Gdy „FiM” postulowały zniesienie Instytutu Polskiej Nienawiści, to usłyszeliśmy od szefa SLD, że to się tak łatwo nie da. Ciekawe: wtedy kiedy SLD było u władzy, to się nie dało, a teraz się da? Czy może chodzi o ordynarne zrzynanie pomysłów Palikotów i dezorientowanie wyborców? Szczęśliwie niedoszły prezydent RP, za to nieszczęśliwie doszły minister spraw zagranicznych Sikorski powrócił do koncepcji wyburzenia Pałacu Kultury i Nauki. Po wyburzeniu ziemię można by skopać, zasadzić drzewka i kwiaty – marzy szef MSZ. A nam się marzy, by pierwej ktoś ministrowi skopał d… Nie ugięła się KRRiTV przed nagonką kościelnych i okołokościelnych oszołomów i ostatecznie nie przyznała miejsca na cyfrowym multiplexie Telewizji Trwam Rydzyka. Mało tego, Rada się wściekła i złożyła zawiadomienie do prokuratury w sprawie gróźb, jakie otrzymywała. A były one autentycznie na przykład takiej treści: „Jeśli KRRiT nie wpuści TV Trwam na multiplet, to poświęcę się i wystrzelam was”. Ciekawe, czy autor tego listu (osoba znana i podpisana imieniem i nazwiskiem) będzie kolejnym męczennikiem chrześcijaństwa? Dorota Rabczewska, czyli Doda, została skazana na 5 tys. złotych grzywny za obrazę uczuć religijnych, a dokładnie za to, że określiła autorów Biblii jako „naprutych winem i palących jakieś zioła”. Kiedy już-już… zamierzaliśmy jakoś jadowicie skomentować ten paranoiczny werdykt, w oko wpadły nam doniesienia agencyjne. Mało znana w świecie piosenkarka trafiła na czołówki newsów. A z nią nasz kraj. Na przykład w „Der Spieglu” napisali: „Polska zmierza w kierunku teokracji i czegoś w rodzaju szariatu”. No i w tym momencie śmiać się raczej odechciewa… Tym bardziej że to prawda. W Holeszowie koło Terespola jest cmentarz prawosławny. Od 150 lat. Ale rodziny chowały tam również katolików, bo popi – widać głupi jacyś – nie brali i nie biorą za pochówek opłat. Zdurnieli już do końca, gdy zgodzili się na powieszenie na dwóch z trzech cmentarnych bram katolickich krzyży. Na trzeciej odmówili, tym bardziej że krzyż katolicki miał zastąpić krucyfiks prawosławny. Jest więc problem? Ależ skąd! Ktoś podpieprzył w nocy całą bramę. Policja nie odnalazła sprawców, bo twierdzi, że nie zna motywów tego wandalizmu. My znamy. Ksiądz Grefkowicz twierdzi na łamach „Frondy”, że złorzeczenia „a niech was wszyscy diabli” może czasem posłuchać szatan. I je spełnić, więc trzeba uważać. Skoro tak, to… niech ich wszyscy diabli. Czegoś podobnego w eskalującym skandalu seksualnym w łonie Krk jeszcze nie odnotowano. Przed niemieckim sądem w Braunschweig stanął 46-letni ksiądz Andreas L. oskarżony o wielokrotne molestowanie co najmniej – UWAGA! – 280 chłopców. Niektóre dzieci gwałcił tuż przed celebrowaną przez siebie mszą świętą. Szerzej o sprawie za tydzień. Boże, Boże! Ty widzisz i nie grzmisz? A powinieneś, bo pod gąsienice buldożerów idzie Parafia Matki Bożej Jasnogórskiej (Our Lady of Jasna Gora Parish), w Clinton, w stanie Massachusetts. Kościół zbudowany przez Polaków w 1913 roku (pusty od lat) zostanie wraz z przyległościami zrównany z ziemią, a na tym miejscu powstanie hipermarket. Zgroza! W ramach odwetu proponujemy wyburzyć w Polsce wszystkie McDonaldy. „Oburzeni” dotarli do Watykanu i pojawili się na placu św. Piotra. Mało, że się pojawili, to w dodatku krzyczeli nieprzyzwoicie: „»Nie« dla przemocy!”; „Osądzić pedofilów”; „Niech Watykan płaci podatki jak wszyscy!”; „Papież jest skorumpowany!”. Podobno Benedykt XVI, solidaryzując się z „Oburzonymi”, bardzo był oburzony. We wtorkowy poranek w belgijskich diecezjach antwerpskiej i hasselskiej rozegrały się sceny jak z kryminalnego horroru. Do budynków kościelnej administracji wtargnęli policjanci z nakazami rewizji. Poszukiwane są tajne akta potwierdzające tuszowanie pedofilii. Aresztowano tonę dokumentów. W Polsce wieją wiatry zachodnie. Ale kiedy dotrą te znad Belgii? Czternastu ukraińskich kryminalistów z dożywociem założyło w więzieniu monastyr. Dla więźniów zakonników w zasadzie niewiele się zmieniło: siedzieli w celach i nadal siedzą w celach. No ale teraz w innych, bo wzniosłych, celach. Takich mianowicie, że robią to dla Boga. Niemcy zwariowali. Najpierw w 1933 roku, ale sto razy bardziej teraz. Oto z badań przeprowadzonych dla tygodnika „Stern” wynika, że 70 proc. rodaków papieża za autorytet uważa Dalajlamę, a jedynie 32 proc. – Benedykta XVI. W Polsce tybetański przywódca nie zdobyłby nawet 1 procenta, za to Papa – z 50 procent co najmniej. To dowód na to, że albo jest u nas więcej Niemców niż w Niemczech, albo więcej… oszołomów.
Nasza OAZA Z
ostatniej sesji Sejmu przyjechałem mocno zdegustowany i wkurzony. Polska demokracja znów pokazała, jak potrafi spieprzyć prawo, stawiając je w konfrontacji z ludźmi. Platforma Obywatelska – ta rzekoma ostoja normalności i fachowości – po raz kolejny pokazała swoją indolencję i zarozumialstwo. A przy tym także zwykłe nygusostwo, bo ani rządowi, ani klubowi PO nie chciało się poprawić ewidentnych błędów w tzw. ustawie refundacyjnej. W efekcie większością głosów, przy sprzeciwie całej opozycji, przeszedł bubel prawny, w dodatku godzący w tysiące niewinnych aptekarzy. Naprawdę, najwyższa pora zdjąć z PO parasol ochronny, który został nad nią rozłożony podczas zagrożenia ze strony PiS. Tego zagrożenia już nie ma, i nie ma powodu, żeby PO wygrywała kolejne wybory. Przyjechałem więc z Sejmu przybity wciąż ciemną mocą większości i niemocą jednostki, z wielką potrzebą odreagowania… Zanim bowiem zmieni się w Polsce układ sił i jasne moce na trwałe zatryumfują, muszą się one wciąż zliczać, naradzać, konsolidować, a czasem też po prostu odpocząć przed walką. Politycy z PO robią to na boisku piłkarskim, PiS jeździ na rekolekcje i do Torunia, PSL spotyka się na dożynkach i świętach strażackich, SLD – na tankowaniu nocą. A my? A my możemy połączyć wszystko w jednym. Także w jednym miejscu. Na temat oazy „Faktów i Mitów” pisałem kilkakrotnie. Wreszcie przyszła pora na zdjęcia, bo nasza oaza właśnie kiełkuje, a wkrótce zacznie kwitnąć. Przypomnę, że to Wasz – Drodzy Czytelnicy – pomysł sprzed 6–7 lat. Niewielu było wtedy wśród nas optymistów co do odczarnienia Polski. Partia RACJA przebijała się mozolnie ze swoimi ideami i akcjami, a Janusz Palikot wydawał „Ozon” i sprzedawał wódkę. Pisałem wówczas w jednym z komentarzy, że jedną trzecią narodu, tzw. Wolaków, należałoby zamknąć w rezerwacie, najlepiej w Bieszczadach, lub wprost podzielić nasz piękny kraj na Polskę A i Polskę K (Kaczyńskich). I właśnie w okresie tej czarnej smuty – rządów PiS-u, tryumfów Rydzyka i zaborów Komisji Majątkowej – zrodziła się w głowach i sercach Czytelników „FiM” idea oazy, wydzielonej krainy, ale dla nas – racjonalistów, humanistów,
antyklerykałów, a przede wszystkim dla Czytelników naszego tygodnika. Czuliśmy się wyobcowani w swoich skatoliczonych środowiskach, przytłoczeni obecnością sąsiadów klerykałów, sterroryzowani przez fanów Rydzyka i nawiedzone teściowe. A jednocześnie tak bardzo i tym bardziej To na razie tylko wizualizacja...
chcieliśmy być razem – spotykać się, rozmawiać, potwierdzać swoje przekonanie, że nasze poglądy nie są odosobnione, że są tysiące, setki tysięcy Rodaków myślących dokładnie tak samo, że to my mamy Rację. I wreszcie, że kiedy będziemy razem, możemy coś zmienić. Zapłodniliście mnie tym pomysłem i od tego czasu zacząłem szukać odpowiedniego miejsca. Przemierzyłem północną Polskę, gdyż wydawało mi się, że właśnie tam znajdę to jedyne, wymarzone miejsce pośród licznych, malowniczych jezior i bujnych lasów. Widziałem śliczne zakątki, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie w kupnie ziemi. Wreszcie spasowałem. I wtedy, 3 lata temu, ktoś powiedział mi o Pojezierzu Gostynińskim – krainie 60 niewielkich, ale uroczych i niezwykle czystych (bijące źródła) jezior oraz dorodnych, sosnowo-brzozowych lasów. I to gdzie? W odległości zaledwie 100 km od Łodzi i niewiele więcej od Warszawy – w samych centrum Polski! Traf chciał, że był do sprzedania dawny ośrodek wczasowy, jeszcze z lat 70., z drewnianymi domkami do rozbiórki i własną, szeroką plażą. Miejsce BAJKA! Całe 2,5 ha ziemi otoczonej lasem, nad najpiękniejszym (ponoć najczystszym w Polsce!) Jeziorem Białym. No właśnie… I jeszcze ta nazwa. Nie brunatne, nie czarne, nie niebieskie, nawet nie biało-żółte, tylko BIAŁE. Tam właśnie poczułem wibracje w każdej komórce ciała i nie wahałem się Â Ciąg dalszy na str. 14-15 już ani chwili…
Drodzy Czytelnicy! Nasza Fundacja „W człowieku widzieć brata” – jak widzieliście w ostatnich numerach „FiM” – ma pełne ręce roboty. A to znaczy, że przybywa uszczęśliwionych naszą pomocą potrzebujących ludzi i jednocześnie ubywa pieniędzy na koncie. Zostałem upoważniony przez setki biednych dzieci, ich rodziców i schorowanych staruszków, których – dzięki WASZYM wpłatom na konto Fundacji – mogliśmy wspomóc w ubiegłym roku, aby WAM podziękować. Dziękuję więc i proszę o dalsze wpłaty. Moim osobistym darem niech będą moje książki. Ogłaszam zatem WIELKĄ PROMOCJĘ ŚWIĄTECZNEJ POMOCY pod patronatem „FiM”, z której 100 procent dochodu przeznaczymy Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 na Fundację „W człowieku widzieć brata”. Każw dwóch tomach. dy zakupiony przez Was zestaw moich dwóch książek to jedna paczka dla jednego biednego polskiego dziecka albo wykupione lekarstwa dla staruszka. Oni (wśród nich wielu antyklerykałów) czekają na Waszą pomoc! JONASZ WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Księga Jonasza
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
B
ohaterami tej nieco prowincjonalnej, ale szalenie pouczającej historii są: ~ ksiądz Wiesław Balec – proboszcz parafii św. Floriana w Czarncy (gmina Włoszczowa, diec. kielecka); ~ Bartłomiej Dorywalski (33 l.) – burmistrz Włoszczowy, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, działacz PiS. Był niegdyś asystentem lidera tej partii Przemysława Gosiewskiego i z jego namaszczenia został w 2006 r. najmłodszym w Polsce włodarzem miasta. Rok później próbował przebić się
GORĄCE TEMATY
~ Zbigniew Matyśkiewicz (58 l.) – starosta powiatu włoszczowskiego, wcześniej zastępca nadleśniczego w Koniecpolu. Formalnie bezpartyjny, ale ściśle związany z PiS (nr 1 na partyjnej liście w poprzednich wyborach do Rady Powiatu); ~ Sławomir Krzysztofik (57 l.) – wójt gminy Secemin (pow. włoszczowski), lokalny działacz PiS; ~ Paweł Ruksza (38 l.) – sekretarz gminy Secemin, „spadochroniarz” z Częstochowy (niegdyś jeden z najbliższych współpracowników tamtejszego ultraprawicowego prezydenta Tadeusza Wrony),
~ ~ ~ 30 grudnia odbyła się tamże zamykająca rok 2011 specjalna sesja Rady Miasta. Gwoździem imprezy było niezaplanowane w oficjalnym programie wystąpienie ks. Balca, który publicznie oskarżył burmistrza o donosicielstwo. Zebrani oniemieli, gdy proboszcz zakomunikował, że Dorywalski „wspólnie i w porozumieniu” z Matyśkiewiczem, Krzysztofikiem oraz Rukszą zakapował go do biskupa: – Na początku grudnia pan burmistrz, starosta oraz wójt i sekretarz z Secemina wybrali się do naszego
Wojna domowa Gdy goście z PiS-u liżą księdzu rękę, powinien on pilnie baczyć, aby jej nie odgryźli... do Sejmu. Bezskutecznie, ale ponieważ zajął pierwsze z niepremiowanych awansem miejsc, dostał się na Wiejską tylnymi drzwiami, gdy po tragicznej śmierci patrona przyjął zwolniony przezeń mandat. Drugi raz z Sejmem już nie próbował. W wyborach samorządowych 2010 r. pobił konkurentów na głowę, więc partia pozostawiła go na posadzie w magistracie;
S
w wyborach parlamentarnych przepadł, startując z pierwszego miejsca częstochowskiej listy PiS-owskich rozłamowców tworzących ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza. W tle występuje jeszcze biskup kielecki Kazimierz Ryczan, a miejscem akcji jest słynna, zwana peronem Gosiewskiego, stolica powiatu włoszczowskiego, czyli jedno z niewielu miast w Polsce, gdzie Jarosław Kaczyński może wyjść na ulicę bez ochroniarzy (w wyborach prezydenckich pokonał Bronisława Komorowskiego w stosunku 69,3 do 30,7 proc.), zaś na niemal każdą uroczystość dostarczana jest Jadwiga Gosiewska (matka Przemysława) bądź Beata Kempa (wiadomo...), ewentualnie obie naraz.
zatan się zdenerwował i nasikał ojcu dyrektorowi do basenów... Podczas obchodów dwudziestej rocznicy Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk w przytomności biskupów, polityków (z drużyny Kaczyńskiego i tych od Ziobry), samorządowców – z prezydentem Torunia Michałem Zaleskim na czele – oraz wielotysięcznej rzeszy pozostałych entuzjastów oznajmił (cyt.): „Mamy nadzieję, że dostaniemy jak najszybciej pozwolenie na budowę, bo przyznam się, tak zastanawiałem się, czy mówić, czy nie, ale już trudno, jak widzę pana prezydenta, to już powiem. No bo jak już widzę was wszystkich tutaj, to powiem, że to nie od pana prezydenta zależy czy od urzędników. Otóż, kochani, bardzo dużo było tych wszystkich uzgodnień. Ja już gubiłem się z tym wszystkim. Niektóre rzeczy uzgadnialiśmy półtora roku, dwa lata nawet tak trwały uzgodnienia, aż wreszcie wczoraj złożyliśmy wszystkie dokumenty o pozwolenie. Wszystko jest załatwione dotąd, teraz tylko jedną pieczątkę potrzebujemy ostatnią”. Było to 3 grudnia 2011 r. i dotyczyło projektowanej przez Fundację Lux Veritatis inwestycji „Świątynia i termy toruńskie” (szacowana na ok. 300 mln zł). Pod tą nazwą kryje się aquapark (25 basenów), hotel oraz służąca do zbierania kasy przykrywka w postaci kościoła określonego mianem „wotum wdzięczności za Jana Pawła II” (por. „Rydzykoland” – „FiM” 35/2011). Kilka dni później doszły nas z Torunia słuchy, jakoby o. Tadeusz zrobił
3
biskupa z donosem na mnie. Żeby było ciekawiej, żaden z nich nie należy do mojej parafii. Pracuję w niej już trzydzieści lat i nigdy jeszcze żadna delegacja nie udała się do biskupa, żeby na mnie skarżyć. Nawet za komuny! Pytam więc pana burmistrza, czy donoszenie na księży ma wpisane do zakresu swoich obowiązków?! – grzmiał ks. Balec. Dorywalski zdołał z siebie wyksztusić, że do władzy duchowej – owszem – chodzi, ale wyłącznie w sprawach prywatnych. Gdy nieco ochłonął, próbował odgryźć się pytaniem, dlaczego tylko jemu się oberwało: „Czemu ksiądz nie był na sesji w starostwie, żeby zapytać Matyśkiewicza?”. „Bo jestem i jak długo mnie pan stąd nie przeniesie,
dostojnym gościom wodę z mózgów, bo cała sprawa jest jeszcze w lesie, zaś ta „jedna pieczątka” śni mu się po nocach, żeby... tylko jej nie przystawiono! Sprawdziliśmy... – Z wnioskami o pozwolenie na budowę świątyni i ciepłowni wraz z infrastrukturą oraz term toruńskich wraz z infrastrukturą na terenie u zbiegu Szosy Bydgoskiej i Drogi
Od prawej: Kempa, Dorywalski i Gosiewska. Drugi z lewej – Matyśkiewicz
będę obywatelem tej gminy” – odrzekł proboszcz. Gdy incydent stał się lokalną sensacją, działacz Krzysztofik tłumaczył, że nigdy w życiu nie był u biskupa z żadną skargą, a Matyśkiewicz przestał odbierać telefony. Ksiądz Balec wyjaśnił „FiM”, że potajemna wizyta czterech samorządowców w kurii miała związek z jego wcześniejszą wypowiedzią w Żelisławicach (podczas spotkania w sprawie likwidacji szkoły mieszkańcy podstawili Krzysztofikowi taczkę, a samochód Rukszy obrzucili jajkami, duchowny zaś całą miejscową władzę nazwał „karierowiczami i dorobkiewiczami” – dop. red.). Czy przeprosili go za donos, gdy rzecz wyszła na jaw?
~ Marzec 2010 – „Dziękujemy każdemu za symboliczną cegiełkę, pomoc we współbudowaniu tej świątyni. Chcemy zacząć budowę wotum wdzięczności. Rozpoczniemy zaraz po otrzymaniu pozwoleń. A więc, kochana Rodzino Radia Maryja, śpieszmy się. Zapraszamy do współbudowania (czytaj: płacenia – dop. red.) wszystkich”;
Rydzykowi wyschło Starotoruńskiej, Fundacja Lux Veritatis wystąpiła do Wydziału Architektury i Budownictwa Urzędu Miasta Torunia 2 grudnia 2011 r. W dniu 20 grudnia Fundacja złożyła wnioski o zawieszenie postępowania w obu sprawach. Oba lakonicznie uzasadniono koniecznymi uzupełnieniami w projektach budowlanych – potwierdza Adam Popielewski, dyrektor Wydziału. W mataczeniu na temat najnowszej inwestycji o. Rydzyk jest wyjątkowo konsekwentny. Oto jego uroczyste deklaracje składane radiosłuchaczom: ~ Październik 2009 – „Budowę pragniemy rozpocząć w najbliższych miesiącach, na wiosnę [2010 r.]. Trwają intensywne przygotowania. Nazwiska ofiarodawców od tysiąca złotych wzwyż będą umieszczone w odpowiednim miejscu tej świątyni”;
~ Styczeń 2011 – „Co do planowanej świątyni mamy już prace wykonane przez dobry zespół architektów i innych fachowców. Czekamy na pozwolenie na budowę, pragniemy ją rozpocząć w maju. Muszę jednak przypomnieć, iż od chwili objęcia rządów przez obecnych decydentów jesteśmy na różne sposoby szykanowani, przy równoczesnym odbieraniu dobrego imienia, także przy pomocy mediów liberalnych”; ~ Luty 2011 – „Dzielę się wielką radością, iż świątynia będzie pod wezwaniem Maryi Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i Błogosławionego Jana Pawła II. Prosimy o modlitwę, byśmy mogli rozpocząć jej budowę już w maju tego roku i byśmy szybko ją wybudowali. Niech na pamiątkę potomnym będą nazwiska każdego ze słuchaczy Radia Maryja na murach tej świątyni jako jej fundatorów” – tak
– Gdzieżby tam! Burmistrz opowiada bajki, że on w różnych sprawach rozmawia w kurii (jakby dyplom KUL-u czynił go partnerem biskupa), a ten z Secemina w żywe oczy wszystkiego się wypiera. Po prostu żałosne. Czy pójdę na radę powiatu do Matyśkiewicza? Nie widzę sensu, bo o czym dyskutować, skoro wszystko spływa po nich jak po kaczce – podsumował ks. Balec. Żaden z PiS-owskich władców powiatu, miasta i gminy nie odpowiedział nam na pytania, jakie żale wypłakiwał w mankiet biskupowi oraz czy zamierza podjąć kroki prawne w związku z postawionym mu publicznie zarzutem donosicielstwa... DOMINIKA NAGEL
mówił w specjalnym komunikacie ogłoszonym na antenie RM, a w równoległej wypowiedzi dla „Naszego Dziennika” nieopatrznie przyznał, że z majem trochę się zagalopował. Przypominał przy tym o obowiązku „materialnego wsparcia dzieła” i ujawnił szatański spisek: „Nie wiem jednak, czy dostaniemy pozwolenie, bo sprawa przebiega z wielkimi oporami. To jest wyraźnie Boża sprawa, bo szatan bardzo się denerwuje i chce przeszkadzać”; ~ Wrzesień 2011 – „Jak Pan Bóg pozwoli, a przeciwnicy nie przeszkodzą do końca, to przyjedziecie za 2–3 lata, i to nawet w strojach kąpielowych. I będziecie moczyć sobie te kości na wszystkie choroby. I na reumatyzm, i na jakieś przeróżne krążenia, na alergie, na przeróżne rzeczy. Ponad półtora roku te schody żeśmy pokonywali, bo cudotwórcy wszystko robią, żeby tego nie zrobić”. Od czasu grudniowego występu Rydzyka rozgłośnia i fundacja Lux Veritatis milczą w sprawie zawieszenia postępowania. O co tu chodzi? – Przeszarżowali, więc muszą ograniczyć apetyty i zmodyfikować najbardziej kosztowne pomysły. Tatko poleciał teraz do USA na kolędę, czyli swoje tournée opłatkowe, ale jeśli nawet wyciągnie dwieście tysięcy dolarów, będzie to kropla w morzu potrzeb. Bez dwóch zdań ogłosi wkrótce kolejną mobilizację finansową, bo szatan nasikał mu do basenów – ironizuje urzędnik magistratu. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Chora z urojenia Ostatnimi dniami w naszej służbie zdrowia – i tak sponiewieranej – objawiła się gwiazda. Lekarska, ale już medialna. Doniesienie w sprawie Haliny W., doktor ginekologii, złożył jej pracodawca – szef niepublicznego ZOZ-u w Rzeszowie. Szczegóły śledztwa nie są znane. Na pewno chodzi o ujawnianie danych pacjentek, ale nie tylko… Pani doktor jest antysemitką. I to jaką! Swój wolny czas poświęca największej pasji. Walczy z Żydami. Od listopada 2010 roku na założonym przez siebie portalu Uzdrawiamy.com.pl prezentowała rodakom spiskową teorię dziejów. W skrócie: ~ W Polsce jest zatrzęsienie Żydów. Nie przyznają się, żeby „ukryć korzyści materialne”; ~ Opanowali wszystkie instytucje. Wojsko, służbę zdrowia (wyjaśnia to ostatnią zawieruchę), media, szkolnictwo, „resztki gospodarki”, kulturę i sztukę... Niszczą wszystko, co narodowe i tubylcze. Teraz szykują się do ostatecznego starcia, czyli „zniewolenia i eliminacji Polaków z ich ziemi”; ~ Urzędnicy poukrywali syjonistów, dając im w PESELU numer „729”. To prefiks kodu kreskowego produktów z Izraela. Od biedy może być samo „79”; ~ Żydzi rozpoznają się nawzajem po tym tajnym (dzięki p. Halinie już nietajnym) kodzie. Numery z tablic rejestracyjnych ich samochodów też
są żydowskie (doktorowa wszystkie wymienia). Dzięki temu w szpitalach mają dodatkowe badania, a w restauracjach „dobre i świeże posiłki, podane estetycznie i z uśmiechem”; ~ Kościół katolicki (p. Halina podkreśla swoje chrześcijańskie poglądy i korzenie) splugawił sam JPII. Żyd z pochodzenia! Co więcej, „jako syn narodu żydowskiego wepchnął katolicką Polskę do ateistycznej Unii Europejskiej”; ~ Na koniec: w Oświęcimiu żadnej komory gazowej nie było. Żydów, brudnych z natury, wykończyła epidemia tyfusu. To wszystko ozdobione hasłami i rysunkami, których nie powstydziłby się najbardziej entuzjastyczny chuligan stadionowy i inny narodowiec: „Stop judeizacji Polski” i oklepane „Polska dla Polaków”. Albo karykatury Żydów z pieniędzmi, najpewniej ukradzionymi. Halina W. – co najbardziej przerażające – wierzy w to, co pisze. Na swoim portalu (już nie istnieje) odnotowała „żydowskie” pacjentki. Wywalenie jej z pracy, co – zważywszy na profesję – wróży kiepski koniec, też niczego nie
Sporo osób z powodu swojej religijności nabawiło się kłopotów, które nigdy nie powstałyby, gdyby nie ich wiara. Kilka dni temu słuchałem fragmentu audycji Radia Maryja, w której zatroskany ojciec żalił się „ojcu prowadzącemu”, że jego syn wpadł w histerię po odbytej spowiedzi. 11-letnie dziecko było załamane tym, że zapomniało wyznać jakiś grzech na spowiedzi… Już sama praktyka katolickiej spowiedzi jest odrażająca, bo zbawienie uzależnia od samooskarżania się przed duchownym. I paskudne jest także to, że do takich rzeczy przymusza się dzieci. W przywołanym zdarzeniu widać jednak jeszcze i ten perwersyjny aspekt „sakramentu pokuty”, że tzw. grzesznik nie tyle żałuje złego czynu, co tego, że zapomniał o nim opowiedzieć swojemu księdzu. Tak jakby krzywda nie była problemem między sprawcą a ofiarą, ale między sprawcą a spowiednikiem, ewentualnie także Bogiem. Takie stawianie sprawy jest demoralizujące i dezorientujące, nie rozwija życia etycznego, ale je gmatwa. Nędzny pożytek z katolickiej moralistyki mają także rodziny. W normalnych, zdroworozsądkowych warunkach takie kwestie jak współżycie seksualne czy decyzja o liczbie dzieci w rodzinie pozostają wolnym wyborem tworzących ją osób. Dla prawowiernych katolików kwestie rozmnażania i seksu to prawdziwe pole minowe. Jeden ruch niezgodny z pokrętnymi wymogami Watykanu i grzech śmiertelny gotowy! Prawdziwą kościelną obsesją jest totalne powiązanie seksualności i rozmnażania. Stąd potępienie dla
zmieniło, bo wciąż udziela się na portalach społecznościowych. Jak leczyła ideowa pani doktor? Na stronach www, gdzie pacjenci mogą ocenić lekarza, dorobiła się opinii „bardzo słaba”. Gabinet pani doktor (publiczny!) upstrzony był świętymi obrazkami, a ona sama… robiła wszystko prócz leczenia: ironicznie oceniała stan… błony dziewiczej, odgadując częstotliwość pożycia; straszyła śmiercią od tamponów; komentowała zbyt głębokie dekolty; na okres ciąży i połogu nakazywała wydelegowanie męża ze wspólnego łoża; nie przepisywała recept na pigułki antykoncepcyjne, odsyłając pacjentki do poradni naturalnego planowania rodziny. Angażowała się tylko w jednym przypadku – kiedy chodziło o małżeńską ciążę, a położnica była równie fanatyczna. „Apeluję do wszystkich rozumnych ludzi! Nie pozwólcie im zakrzyczeć wielkiej prawdy!” – nawołuje pani ginekolog do swoich fanów. A ma ich niemało. Ale nie to jest najgorsze. Halina W. „wpadła”, bo złamała prawo. Gabinetowy ciemnogród przez lata nikomu nie przeszkadzał. Mimo skarg pacjentek, które przychodziły po receptę na pigułki, a wychodziły z… kościelną ulotką. A ile takich fanatyczek w fartuchach jeszcze przyjmuje? JUSTYNA CIEŚLAK
antykoncepcji, która umożliwia rozłączenie tych kwestii. Katolik, nawet jeśli unika kolejnej ciąży, ma się zachowywać tak, jakby… jej nie unikał. Dlatego nawet stosunek przerywany jest grzechem, choć nie wydaje się niczym „sztucznym” (jak pigułka czy prezerwatywa). Katolicka etyka seksualna to prawdziwa gra pozorów (czyt. obłudy) także przed samym sobą. Przeczytałem właśnie majstersztyk z gatunku katolickich horrorów małżeńskich: rozważania w „Naszym Dzienniku” o tym, czy katolicka żona powinna współżyć z mężem, który zdecydował się na podwiązanie nasieniowodów (wazektomia). Po spłodzeniu czwórki dzieci w ciągu 5 lat małżeństwa (sic!) mąż psychicznie nie wytrzymał katolickich metod „regulacji poczęć” i zdecydował się na właśnie takie radykalne rozwiązanie spraw płodności. Żona popadła w rozpacz, bo uważa zabieg za grzech, a seks z takim „zbrukanym” mężem za niedopuszczalny dla prawowiernej katoliczki. W końcu uznała, zgodnie z nauką Kościoła, że będzie z nim warunkowo (sic!) współżyła, nieustannie napominając, aby zszedł z grzesznej drogi. Nietrudno zgadnąć, że ta tragikomedia może się skończyć rozwodem, psychiatrykiem albo jeszcze czymś gorszym… Można to oczywiście uznać za wewnętrzny problem klubu frajerów, którzy słuchają Watykanu. W Polsce jednak w tym duchu żyje parę milionów ludzi, a kościelne brednie wpaja się milionom dzieci za pieniądze państwa. I to już jest poważny problem nas wszystkich. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Mnożenie problemów
Prowincjałki Jak kraść, to z głową, a jak się kłócić, to po cichu. Do awantury domowej zostali wezwani policjanci z Gdańska. Przy okazji na podwórku 52-letniego awanturnika odkryli 12 metrów pociętych szyn kolejowych, 10 podkładów torowych i 30 wkrętów. Wszystkie pochodziły z bocznicy pomiędzy dwiema stacjami towarowymi w Gdańsku.
BOCZNICA
Wirtualny statek kosmiczny ukradł mieszkance Zielonej Góry, pasjonatce gier internetowych, niezidentyfikowany na razie cyberzłodziej. Ów statek potrzebny był kobiecie do osiągnięcia wyższego poziomu gry. Na niego oraz inne niezbędne elementy wydała kilkaset złotych. Wszystko przepadło, kiedy ktoś włamał się na jej profil. Za kradzież z włamaniem cyberzłodziejowi grozi do 10 lat więzienia.
CYBERZŁODZIEJ
Przestępcy chowający się w szafie to już przeżytek, a 25-latek ze Szczecina za nic w świecie nie chciał wrócić z przepustki do więzienia. Policyjny pies wytropił jednak uciekiniera. W psiej budzie na ogródkach działkowych.
PSI LOS
W Szczytnie mają skwer im. Lecha Kaczyńskiego. Informującą o tym fakcie tablicę ufundował zarząd regionalnej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej im. św. Brata Alberta. Ufundował z wdzięczności za mityczny wkład śp. Lecha w rozwój polskich kas spółdzielczych. Ale dlaczego zaraz karać z tego powodu tablicą nieszczęsne Szczytno? Opracowała WZ
Z OSZCZĘDNOŚCI?
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Marta Kaczyńska i Rafał Ziemkiewicz uznali WOŚP za coś w rodzaju NSDAP. To dopiero pokazuje, z jakimi zdeprawowanymi ludźmi mamy do czynienia. Oni robią to z premedytacją – wiedząc, że sami aspirują do formacji profaszystowskich, zarzucają to innym. W ten sposób powstaje chaos i ludzie tracą orientację, co jest dobre, a co złe. I to jest moment na żer dla takich hien. (Janusz Palikot)
Niech pan minister najpierw coś zbuduje, a potem mówi o zburzeniu. Burzenie z pobudek ideologicznych i emocjonalnych jest odruchem ludzi pozbawionych inwencji własnej, ludzi o przerośniętej ambicji. (Zbigniew Hołdys o pomyśle ministra Radosława Sikorskiego, aby zburzyć Pałac Kultury w Warszawie)
Stanę do fizycznej walki o krzyż w Sejmie.
(Lech Wałęsa)
Nie można sobie wyobrazić bardziej konserwatywnego biskupa niż kardynał Dziwisz. A jednak są jeszcze „słuszniejsi”, którzy usiłują go przebić. Niestety, najlepszym modelem analizy stosunków wewnątrzkościelnych jest model partii komunistycznej. (prof. Tadeusz Bartoś, filozof, były dominikanin)
Nigdy w Polsce nie pokazano drugiego oblicza JPII – faktycznego destruktora wolności wypowiedzi w Kościele powszechnym, nieznoszącego sprzeciwu destruktora rozwoju teologii, sojusznika najbardziej konserwatywnego skrzydła Kościoła (Legion Chrystusa, Opus Dei), pogromcy teologii bardziej otwartej, dyscyplinującego Watykan i cały Kościół szkodliwą polityką personalną. (jw.)
Przesłanie ks. Tischnera zostało zawłaszczone przez konserwatywną katolicką prawicę. Przecież szefem Wyższej Szkoły im. Tischnera jest Jarosław Gowin, choć jego poglądy, styl publicznego działania, wszystko to jest przeciwieństwem postawy Tischnera. (jw.)
Europa i świat przeżywają dziś dramat płynący z walki o miejsce krzyża w życiu człowieka. (ks. Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny tygodnika „Niedziela”)
W czasie rządów Platformy Obywatelskiej doszło do kilku bardzo zagadkowych śmierci. (Wojciech Reszczyński, prawicowy dziennikarz)
Coraz większy odsetek młodych ludzi przychodzi do kościoła w dni świąteczne po prostu pijanych. Alkohol jest obecny na stołach podczas wszelkich uroczystości religijnych. (prof. Józef Baniak, socjolog religii) Wybrał AC
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
NA KLĘCZKACH
SEKSMISJA Ruch Palikota złożył w Sejmie projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie. Dokument przewiduje legalizację aborcji do 12 tygodnia ciąży, wprowadzenie edukacji seksualnej już w pierwszych klasach podstawówek i refundację środków antykoncepcyjnych. „Dopóki będzie istniał Ruch Palikota, ta ustawa będzie jedną z naszych priorytetowych” – mówi Janusz Palikot. Niestety, najprawdopodobniej nie uda się jej wprowadzić w tej kadencji Sejmu, ponieważ poza SLD żadna partia nie chce nawet słyszeć o tego typu zmianach. ASz
wychowania seminaryjnego jest niszczona zdolność logicznego myślenia. MaK
MON-ASTYR
SPRAWDŹMY POSŁA
WALKA O APOSTAZJĘ Trwa seria procesów wytoczonych przez apostatów GIODO – instytucji mającej chronić dostęp do naszych danych osobowych. W Polsce związki wyznaniowe są zwolnione z podlegania przepisom ustawy chroniącej naszą prywatność, co komplikuje kwestię apostazji. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie odrzucił skargę Dawida Sznajdera na szefa GIODO. Nie chciał on przymusić jednego z proboszczów do odnotowania w księdze parafialnej, że p. Sznajder wystąpił z Kościoła. Zdaniem sądu GIODO nie ma kompetencji, aby wydać taki nakaz. MaK
KAPELAN NASTOLATEK Pod zarzutem seksu z 14-latką policja zatrzymała ks. kapitana Jacka S. z kościoła garnizonowego w Legionowie (woj. mazowieckie). Kilka dni temu w tamtejszej prokuraturze 18-letnia dziewczyna złożyła zeznania obciążające duchownego. Opowiedziała funkcjonariuszom, że przed czterema laty ks. Jacek S. wykorzystał ją seksualnie. Później był romans i zaszła w ciążę, którą duchowny kazał jej natychmiast usunąć. Według dziewczyny opłacił też sam zabieg aborcji. 18-latka była chórzystką w kościele. Zeznaje tak późno, ponieważ – jak twierdzi – została zdradzona, a ksiądz znalazł sobie nową kochankę. Duchownemu grozi nawet 12 lat więzienia. Do sprawy wrócimy. ASz
BOLESNY KASZAK Biskup sosnowiecki Grzegorz Kaszak potępił polskich samorządowców, którzy chcą dopłacać mieszkańcom swoich miast do zapłodnienia in vitro. Zdaniem Kaszaka owi samorządowcy „przedkładają chęć zaistnienia, popularności, nad życie ludzkie, które przecież jest niszczone w procedurze in vitro”. Najwyraźniej w procedurze
ma mieścić w podstawie programowej. Religia się w niej nie mieści”. Obawiamy się, że po telefonie z kurii, jak się popieści, to się zmieści. ASz
Pogłoski o planach budowy za pieniądze publiczne prawosławnej katedry polowej okazują się prawdą. Jest już odpowiedni plac w Warszawie (na Polach Mokotowskich), pozwolenie na budowę i plany kościoła. Budowa sfinansowana z budżetu armii ma pochłonąć 41 mln złotych. Koszty te nie obejmują ceny działki (na razie cena nie jest znana). Władze Kościoła prawosławnego twierdzą, że żadna z warszawskich cerkwi nie nadaje się na katedrę polową i dlatego potrzebują specjalnego, nowego budynku. Cóż, trudno się prawosławnym dziwić, że ciągną od państwa ile wlezie, jednak Kościół katolicki pozostaje niedościgłym wzorem takich praktyk. MaK
SIOSTRY ZIEMIANKI Zakon albertynek chce wycisnąć od państwa dodatkowe pieniądze. Mniszki otrzymały ze środków publicznych 40 ha, wyceniane na 7 mln złotych. Za mniej więcej taką kwotę sprzedały ziemię śląskiemu miliarderowi uwikłanemu w interesy z Kościołem. Obecnie prokuratura kwestionuje wycenę tego terenu i sugeruje, że był wart 34 mln. Zakonnice uznały, że to nie państwo padło ofiarą sfałszowanej wyceny, ale one. I domagają się 27 mln odszkodowania w gotówce lub w ziemi. MaK
OPŁATA ZA KATECHETÓW W Zakopanem rodzice dzieci uczęszczających na lekcje religii do przedszkola muszą płacić za każdą godzinę tych zajęć 2 złote! Radni, którzy wpadli na ów pomysł, tłumaczą, że „Sejm wprowadził w przedszkolach i oddziałach przedszkolnych w szkołach bezpłatną pięciogodzinną opiekę w ramach tzw. podstawy programowej. Ministerstwo Edukacji wydało zarządzenie, co się
Mieszkańcy Rzeszowa mają się z czego cieszyć. Posłanka PiS Józefa Hrynkiewicz właśnie otworzyła tam swoje biuro. Oczywiście na uroczystej inauguracji nie mogło zabraknąć duchownego, a był nim ks. płk Tomasz Anisiewicz z kościoła garnizonowego, który modlił się, żeby „w tym biurze zagościł Chrystus” i „by Bóg spojrzał na nie z miłością”. Na otwarciu był także inny poseł PiS – Stanisław Ożóg – który chwalił się zebranym, że z własnych pieniędzy kupuje chorym leki albo książki dla dzieci. Zainteresowanych darmowymi lekami informujemy, że jego biuro mieści się przy ul. Hetmańskiej 9. ASz
CIĄGLE ZA MAŁO Marcin Przeciszewski, szef Katolickiej Agencji Informacyjnej, podczas publicznej debaty nad finansowaniem Kościoła zasugerował, że państwo powinno zwiększyć swoje finansowe zaangażowanie w utrzymywanie katolickich szkół. Obecnie szkoły kościelne dostają połowę środków na utrzymanie szkół, a zdaniem Przeciszewskiego europejskim standardem jest w finansowanie w 80 lub nawet w 100 procentach. MaK
WYZWOLONY LUCYFER Jezuita o. Aleksander Posacki w swojej książce „Jak przeciwstawiać się złu? Demonologia na dzisiejsze czasy” poświęcił kilka zdań Nergalowi, czyli propagatorowi „ideologii satanistycznej”. „Nergal gloryfikuje za wszelką cenę swoją wolność, co także uczynił wcześniej zły duch Lucyfer. Zbawienie Nergala jest więc zagrożone” – pisze Posacki, twierdząc równocześnie, że w Polsce „gwałtownie rośnie liczba osób opętanych, potrzebujących egzorcyzmów, dotyczy to zwłaszcza ludzi słuchających muzyki heavymetalowej i rockowej”. Co na to muzyk? W swoim stylu podziękował Kościołowi za wsparcie. ASz
OTWARCI NA ZŁO Ksiądz Posacki (patrz wyżej), egzorcysta, twierdzi, że aby skutecznie rzucać klątwy, trzeba „otworzyć się na zło”. To by znaczyło, że papieże i biskupi, którzy
od średniowiecza terroryzowali świat klątwami, blisko współpracowali z siłami zła. Potwierdza to nasze najgorsze przypuszczenia co natury Kościoła katolickiego… MaK
DIABELSKIE JASEŁKA?! Według ks. dra Włodzimierza Cyrana opętania przez diabła można się nabawić nie tylko poprzez „nałóg antykoncepcji”, czytanie horoskopów, noszenie podkowy na szczęście, słuchanie rocka, metalu i techno, kontemplowanie Koranu oraz ksiąg innych religii, ale nawet na treningach jogi lub karate. O zgrozo, równie niebezpieczne dla katolika okazują się… bożonarodzeniowe jasełka. „Czy odgrywałeś kiedyś rolę diabła (choćby dla zabawy, w jasełkach lub z innej okazji)?” – pyta ks. dr Cyran w zamieszczonym na stronie katolickiego serwisu Apologetyka artykule „Kiedy jest potrzebna modlitwa o uwolnienie?”. I wyjaśnia: „Odgrywanie roli diabła, wczuwanie się w niego, utożsamianie z nim, nazywanie kogoś „diabłem” jest zawsze bardzo niebezpieczne i raczej zawsze kończy się zniewoleniem”. No cóż, jak powiada stare przysłowie – najciemniej pod latarnią… AK
MENEDŻER KOLBE Święty Maksymilian Kolbe był nie tylko męczennikiem, ale również „genialnym menedżerem”, który zrobił karierę amerykańską od pucybuta do milionera – przekonywali krakowscy franciszkanie na styczniowej sesji naukowej pt. „Święty Maksymilian – menedżer”. Jako doskonały organizator i człowiek rewelacyjnie zarządzający „firmą Niepokalanów” powinien służyć współczesnemu biznesowi za inspirację. Budowę Niepokalanowa
5
zaczynał z kilkunastoma braciszkami od jednej figurki Matki Boskiej na betonowym słupie za jedyne 90 zł, a skończył na dobrze zorganizowanym i sprawnie zarządzanym przedsiębiorstwie o powierzchni 25 hektarów (ponad połowa powierzchni Watykanu), w którym pracowało 762 osób. O sukcesie menedżera Kolbego – przekonywali prelegenci – nie przesądziło ukończenie studiów z zakresu marketingu, ale… solidna formacja i studia teologiczne. Firma Niepokalanów działała tak rewelacyjnie dlatego, że jej współmenedżerem była „Niepokalana”, a braciszkowie pracowali tak wydajnie, bo robili codziennie rachunek sumienia i raz w tygodniu się spowiadali. AK
GROZA RABINACKA „Super Express” do swojej akcji lansowania końca świata („FiM” 2/2012) zaprzągł rabina Tysona Herbergera z Warszawy. Na łamach gazety duchowny wieszczy apokalipsę. Jednym z jej znaków ma być masowa bezpłodność. Zgadzamy się – ostatnio bardzo się rozszerza w świecie jej umysłowa odmiana… MaK
POLONIA KARNA Władze uniwersytetu Ohio (USA) reprezentowane przez prezydenta uczelni Gordona Gee porównały niedawno bałagan panujący w jego szkole do polskiego wojska. Gee mówił o nieskoordynowanych działaniach 18 oddziałów uniwersytetu. „Jak strzelające do siebie łodzie patrolowe. To trochę tak jak w polskiej armii”. Porównanie wywołało oburzenie wśród amerykańskiej Polonii. Gee wysłał przeprosiny, ale Alex Storożyński z Fundacji Kościuszkowskiej uznał, że to za mało, i prezydentowi należy się co najmniej nagana. ASz
6
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Nagonka na księdza Po kilku latach uciekania przed sprawiedliwością wielebny gwałciciel z Częstochowy znalazł się wreszcie za kratkami... Ksiądz Krzysztof J. (49 l.) był w „świętym mieście” proboszczem prestiżowej parafii, gdy 29 sierpnia 2006 r. pobił i zgwałcił na plebanii Anitę P., swoją dotychczasową partnerkę seksualną, która przyszła zakomunikować mu o definitywnym rozstaniu. Nazajutrz został zatrzymany przez policję, zaś 1 września tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Odzyskał wolność już 16 listopada 2006 r. dzięki osobistemu poręczeniu biskupa pomocniczego Jana Wątroby, po czym szefowie skierowali go do klasztoru na pokutę. Tak przynajmniej twierdzili... Proces plebana rozpoczął się w maju 2007 roku. We wrześniu 2008 r. sąd rejonowy orzekł wyrok: trzy lata bezwzględnej odsiadki! W apelacji wyrok ten uchylono z powodu drobnych uchybień formalnych i przekazano sprawę do ponownego rozpoznania. Drugi proces znowu trwał ponad rok. W styczniu 2011 r. sąd (mimo zmienionego składu) powtórzył: trzy lata bez zawieszenia! Z procedurą odwoławczą uwinięto się tym razem stosunkowo szybko,
bo już w czerwcu sąd okręgowy podtrzymał orzeczenie niższej instancji i wyrok stał się prawomocny. Jedną z podstawowych zasad polskiego prawa karnego jest nakaz, by postępowanie wykonawcze wszcząć bezzwłocznie, gdy orzeczenie stało się wykonalne. „Nadmierne odwlekanie sprzeczne z powinnością niezwłocznego wykonywania kar jest także sprzeczne z powinnością postępowania humanitarnego, bo sprawia, że tak traktowany skazany długo nie może się pozbyć ciężaru dawnego przestępstwa, a kara staje się nie środkiem poprawienia go, lecz abstrakcyjną dolegliwością, oderwaną od jego dawnych czynów” – czytamy w literaturze przedmiotu. Zanim zapadł prawomocny wyrok, ks. Krzysztof J. – zapuściwszy dla niepoznaki brodę – swobodnie grasował sobie po sąsiednich diecezjach (por. „Orły Temidy” – „FiM” 3/2011). Z przyzwoleniem biskupów odprawiał msze, spowiadał, a nawet udzielał brudnymi łapami komunii. „Złamanie celibatu nie niszczy święceń kapłańskich” – tłumaczył wówczas biskup Antoni Długosz.
Po definitywnym zakończeniu procesu spuściliśmy duchownego z oka w przekonaniu, że skoro sprawiedliwości stało się zadość i człowiek niechybnie trafił do kryminału, należy humanitarnie dać mu spokój. Postawiły nas na nogi napływające z Częstochowy sygnały, że mimo upływu wielu miesięcy od wyroku gwałciciel wciąż widywany jest w mieście, a Temida naraża go na nieustanne cierpienia, nie pozwalając „pozbyć się ciężaru dawnego przestępstwa”... Okazało się, że problem był, ale został szczęśliwie zażegnany, bowiem ks. Krzysztof J. przebywa już tam, gdzie skierował go sąd, a nie biskup...
Sędzia Bogusław Zając – rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie – wyjaśnił nam, że zwłokę spowodowały względy proceduralne. Oto ich chronologia: ~ 17 czerwca 2011 r. – akta sprawy przekazano z wydziału karnego do wykonawczego; ~ 25 lipca – wyrok skierowano do wyegzekwowania, co polegało m.in. na przekazaniu właściwej jednostce penitencjarnej pełnej dokumentacji oraz informacji dotyczącej skazanego wezwanego do stawienia się 8 sierpnia w areszcie; ~ 5 sierpnia – duchowny złożył wniosek o prolongatę terminu, motywując to wniesieniem kasacji;
~ 29 września – sąd rejonowy nie uwzględnił wniosku o odroczenie; ~ 11 października – ks. Krzysztof J. złożył zażalenie na powyższe postanowienie; ~ 6 grudnia – sąd okręgowy oddalił zażalenie; ~ 19 grudnia – sąd rejonowy nakazał III Komisariatowi Policji w Częstochowie schwytać i doprowadzić skazanego pod przymusem tam, gdzie jego miejsce; ~ 22 grudnia – ks. Krzysztof J. dobrowolnie zgłosił się do miejscowego aresztu śledczego. – Do kurii puściliśmy sygnał, żeby nie kombinował, bo tylko narobi sobie dodatkowego wstydu, jak dostarczymy go w kajdankach – tłumaczy zaprzyjaźniony z „FiM” policjant. Co będzie dalej? – Komisja penitencjarna zaklasyfikuje go do odbywania kary w zakładzie typu półotwartego, ale prawdopodobnie zostanie w areszcie, bo tutaj łatwiej zapewnić mu bezpieczeństwo. Gwałciciele nie są lubiani przez współwięźniów, a jak wyjdzie na jaw, że to ksiądz, będzie miał całkiem przesrane – podkreśla wychowawca z aresztu śledczego. O warunkowe przedterminowe zwolnienie ks. Krzysztof J. może się starać za półtora roku, a na pierwszą przepustkę za wzorowe zachowanie wyjdzie najwcześniej we wrześniu 2012 r. Władze kościelne nie nałożyły nań żadnej kary kanonicznej, więc kto wie, czy nie dostanie w kryminale posady kapelana... ANNA TARCZYŃSKA
Kobiety z kalendarza
Z
amiast stać przy garach, dźwigać zakupy i grzać kapcie, jak na matki Polki seniorki przystało, one zaangażowały się w przygodę życia. I podpadły proboszczowi. Słuchaczki Usteckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, wszystkie z przedziału wiekowego 60+, wzięły udział w sesji zdjęciowej. Została zorganizowana w ramach projektu „Kolorowa Akademia Trzeciego Wieku 3” dofinansowanego przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oraz Gminy Miasta Ustka w ramach Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich 2011. Plon owej sesji to artystyczne fotografie ukazujące piękno dojrzałości. Kilkanaście z nich trafiło na karty kalendarza na rok 2012, którego motto brzmi: „Badam się – jestem pewna”. Panie chciały w ten sposób zachęcić do regularnych badań profilaktycznych pozwalających
szybko zdiagnozować nowotwór piersi czy szyjki macicy. – Miejmy nadzieję, że świadomość na ten temat będzie się systematycznie zmieniać w społeczeństwie właśnie za sprawą tego typu akcji, które przełamują stereotypy – mówiła tuż po premierze kalendarza Barbara Malkowska-Koziołek, której zdjęcie znalazło się na okładce. Założenie twórców projektu oraz uczestniczących w nim modelek było takie, aby dochód ze sprzedaży kalendarza (200 egzemplarzy po 25 zł za sztukę) zasilił konto słupeckiego szpitala. Pieniądze miały zostać przeznaczone na zakup kanapy do stacji dializ, tak aby oczekujący pacjenci nie musieli już dłużej sterczeć pod ścianą. A że cel szczytny, to w jego upowszechnienie zaangażowały się
instytucje publiczne. Była m.in. wystawa fotografii w lokalnej bibliotece. Niebanalny pomysł podchwyciły również władze miasta, które promowały przedsięwzięcie na swojej oficjalnej stronie internetowej. No i wtedy rozmowę dyscyplinującą z urzędnikami miał przeprowadzić miejscowy proboszcz Jan Turkiel z parafii Najświętszego Zbawiciela. Księdza zgorszył fakt, że pozujące do zdjęć modelki występują w lekkim negliżu – przysłonięte jedynie zwiewnym materiałem. Jan Olech, burmistrz Ustki, twierdzi, że ksiądz go nie dyscyplinował, jednak faktem pozostaje, że informacja o promowanej przez władze miasta akcji nagle zniknęła z miejskiej strony. Oburzenia dobrodzieja i postawy władz miasta nie podzielili mieszkańcy, a dyskusja nad smakiem i zasadnością poczynań seniorek przeniosła się do internetu: ~ Rewelacja. Fajne babki i nie brak im wdzięku, pomimo tego, że 18 lat skończyły dawno temu – pisze na Facebooku Sylwia Pawłowska; ~ Paranoja! Cóż takiego niestosownego jest na tych zdjęciach? Dlaczego zawsze, kiedy ktoś
próbuje zrobić coś dobrego, znajdzie się ktoś, komu się to nie podoba! – zastanawia się Anna Knapek; ~ Świetny kalendarz, modelki super. Chciałabym zachować taką młodość ducha za te „dziesiąt” lat jak te panie! Gratuluję odwagi, dystansu, poczucia humoru i po prostu pięknych zdjęć – na lokalnym forum pisze „ja”; ~ Kocham te panie! – „mnop2”; ~ Znowu Ratusz na smyczy jakiegoś księdza prosto ze średniowiecza. Czego on się miesza do spraw ciała, on ma dbać o nasze dusze. Co – zapomniał? Tylko konflikty im w głowie? On sam niszczy kościół. Straszne – „mar”; ~ Mieszkam na Wyspach i tu takie wygłupy w celach charytatywnych są na porządku dziennym. Brawo za odwagę dziewczyny, jesteście piękne – „malena-76”. Liczymy więc na to, że kobietom z kalendarza incydent z proboszczem ani nastrojów nie popsuł, ani zapału nie ostudził. Tym bardziej że cel został osiągnięty, bo kanapa w stacji dializ już stoi, a w marcu bieżącego roku kalendarz zostanie zaprezentowany w sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki podczas obchodów Europejskiego Roku Aktywności Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej oraz Roku Uniwersytetów Trzeciego Wieku. JULIA STACHURSKA
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
P
rzed rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych płk Krzysztof B. był szefem ekspozytury tej formacji w pewnym miasteczku nieopodal Warszawy, naszpikowanym jednostkami wymagającymi specjalistycznej ochrony kontrwywiadowczej. Siłą rzeczy zaliczał się do najbardziej wpływowych postaci w okolicy, pozostawał w doskonałych relacjach z prokuratorami, sędziami i komendantami lokalnej policji. W 2004 r. wysłano go do Iraku, gdzie miał ochraniać naszych „misjonarzy”. Na kategoryczne życzenie dowództwa kontyngentu wrócił z końcem lutego 2005 r., czyli o wiele wcześniej niż planowano. Powód? – Pił, a pewnego razu wlał w siebie dawkę teoretycznie śmiertelną. Amerykańscy lekarze uratowali mu życie, jednak skandalu nie udało się zatuszować – wspomina uczestnik misji. Choć każdy „zwykły” żołnierz wyleciałby na zbitą twarz z wojska, płk. B. pozostał w specsłużbach. Z dwóch niezależnych źródeł wiemy, że koledzy w kraju pomogli ukręcić aferze łeb, przedstawiając ówczesnemu szefowi WSI gen. Markowi Dukaczewskiemu wersję, jakoby upijał się, bo musiał. Dla dobra ojczyzny... – Zrobiłem w Iraku wielką rzecz, która zabolała wielu ważnych ludzi. Nie wolno mi ujawniać szczegółów sprawy, bowiem wciąż pozostaje ona tajemnicą, w każdym razie na pewno nie było tak, jak na pozór wyglądało – podkreśla płk Krzysztof B. w rozmowie z „FiM”. Gdy nastał Antoni Macierewicz, oficer ten przepłynął przez sito weryfikacji (rozpoczęto ją 2 czerwca 2006 r.) i dostał pracę w centrali Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Przypomnijmy, że wedle obowiązujących reguł kandydaci musieli złożyć dwa oświadczenia: o popełnionych osobiście i wszelkich zaobserwowanych w WSI niegodziwościach. Krzysztof B. był oczywiście czysty jak łza. Co mówił na innych, nie wiemy, ale niektórzy się domyślają: – Nafaszerował nowych panów mnóstwem fantazji, bo z analizy raportu Macierewicza wynika, że musiał być jednym z niepoślednich dostawców zawartych tam bredni. Szczegóły jednoznacznie wskazują na źródło – twierdzi jego były kolega, który nie ubiegał się o przyjęcie do nowo powstałych służb. Pułkownik B.: – Jestem zwykłym, prostym żołnierzem. Robolem. Wszystko, do czego doszedłem, osiągnąłem ciężką pracą, więc nie było nic nadzwyczajnego w tym, że zostałem przyjęty. Ludzie Macierewicza nie zauważyli lub celowo przeszli do porządku nad pogmatwaną przeszłością oficera oficjalnie oskarżanego już wówczas o zachowania co najmniej nieetyczne, że nie wspomnimy o podejrzeniach dotyczących stosowania nielegalnej inwigilacji. Spróbujmy tę jego przeszłość nieco rozwikłać...
PATRZYMY IM NA RĘCE
Służba nie drużba ~ ~ ~ W połowie kwietnia 2005 r. dr Grażyna N. (specjalistka w dziedzinie międzynarodowych stosunków gospodarczych pracująca wówczas na Uniwersytecie Jagiellońskim) wystosowała do szefa WSI pismo
w Warszawie, gdzie wszczęto śledztwo w sprawie „wykorzystania wiedzy, metod i środków stosowanych w ramach ustawowej działalności WSI do niejawnego i podstępnego pozyskiwania informacji” na jej temat, a nawet „włamywania się
Desperat, któremu strzeli do głowy, żeby pójść na wojnę z tajnymi służbami, powinien sobie od razu w tę głowę strzelić... z prośbą o informację, czy podejmowano w stosunku do niej jakieś działania służbowe. Nie była to pusta ciekawość, bowiem od 2002 r. kobieta odczuwała wokół siebie gęstniejącą atmosferę pomówień dotyczących jej życia osobistego i (dys)kwalifikacji zawodowych, a wiele przenikających na zewnątrz informacji miało charakter tak bardzo prywatny, że mogły pochodzić jedynie ze źródeł operacyjnych, co z kolei świadczyło o pewnej formie rozpracowywania. Kojarzyła ów ciąg zdarzeń z osobą swojego sąsiada Krzysztofa B.: – Nie miałam namacalnych dowodów, więc początkowo błędnie obwiniałam także mjr. Arkadiusza P. z WSI, ale gdy zaczęłam się sprawie dokładnie przyglądać, wszystkie poszlaki prowadziły prościutko do Krzysztofa B. Doskonale zresztą pamiętałam, jak mi kiedyś zapowiedział, że „plotka jest potężną bronią i można nią zniszczyć każdego człowieka”. Już w listopadzie 2004 r. powiadomiłam jego przełożonych i prosiłam o pomoc w zakończeniu prześladowań. Rozmawiałam z ppłk. Jackiem P. oraz mjr. Andrzejem B., żądając, aby zaprzestano robić ze mnie osobę wiarołomną, frywolną, pozbawioną hamulców moralnych, a nawet nieświadomą skutków swoich zachowań, bowiem takie plotki hańbią mnie w oczach przełożonych i studentów. Niestety, interwencja nie przyniosła żadnego efektu, bo gdy pan B. wrócił z Iraku, wszystko wróciło do „normy”. Jej pismo z 2005 r. stanowiło w gruncie rzeczy otwarte wypowiedzenie wojny. Zwłaszcza ostatnie zdanie, w którym ostrzegała, że jeśli nie otrzyma odpowiedzi (a wiadomo było, iż informacji o zainteresowaniu operacyjnym otrzymać nie może), podejmie „działania prawne w ochronie dóbr osobistych”. Pani doktor udała się do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej
do systemu komputerowego”. Jako podejrzewanych o te czyny wskazała Arkadiusza P. i Krzysztofa B.: – Prokurator Jacek K. bardzo naciskał, żeby dać spokój temu drugiemu, bo będzie „proces Kafki”. W trakcie naszej konfrontacji przeprowadzonej 16 czerwca 2005 r. B. sprawiał wrażenie „anioła stróża”. Uległam pozorom i zgodziłam się wycofać wniosek o jego ściganie. Nie znałam, niestety, złożonych przezeń wcześniej obrzydliwie fałszywych zeznań. „Odniosłem wrażenie, że Grażyna N(...) myślała, że ja zerwę z żoną i stanę się jej kochankiem. Kilkakrotnie w obecności mojej żony ostentacyjnie próbowała zapraszać mnie do swojego mieszkania na drinka czy kawę. Zeznaję, że do wszystkich tych opisanych przeze mnie incydentów, prób podrywania mnie dochodziło w latach 2002–2004” – powiedział Krzysztof B. do protokołu z 25 kwietnia 2005 r. Oficer SKW trzyma się tej wersji także dzisiaj: – Zeznawałem zgodnie z własnym przekonaniem, bowiem byłem wręcz prześladowany przez panią N. Gdy kobieta zorientowała się w sytuacji, zażądała kontynuowania śledztwa przeciwko pułkownikowi, ale prokuratura nie była już taka wyrywna i odmówiła. Grażyna N. wniosła więc kolejne zawiadomienie, uzupełnione nowymi, zdobytymi na własną rękę dowodami oraz okolicznościami (ze względu na obszerność materiału nie będziemy ich prezentować) wskazującymi na prawdopodobieństwo, że jej rozmowy telefoniczne były podsłuchiwane. Czy mogły to robić służby wojskowe? – Pani N. zaczęła jechać bez trzymanki. Znała wielu ludzi, krążyły pogłoski, że pisze książkę... Objęcie jej jakąś formą monitoringu byłoby logiczne, ale zdecydowanie na szczeblu lokalnym. Naturalną
koleją rzeczy wytworzono też zapewne na jej temat niejawną dokumentację w ramach postępowania wyjaśniającego. Powątpiewam w użycie techniki operacyjnej wymagającej zgody najwyższego szczebla. Tym bardziej że działo się to w okresie zawirowań towarzyszących przygotowaniom do rozwiązania „firmy”, kiedy drobiazgom nadawano rangę afery – ocenia nasz konsultant z byłej WSI. – Gdy zaczęłam walczyć o ujawnienie, co oni tam na mnie zebrali, oraz wyprostowanie kłamstw, moja kariera zawodowa legła w gruzach. Straciłam pracę na uczelniach i gdziekolwiek próbowałam dostać nową, po wstępnych obiecujących rozmowach wyrastała nagle ściana. Umawiam się telefonicznie na spotkanie w miejscu publicznym, a tam, ot tak sobie, pojawia się osoba, którą widywałam wcześniej z panem B. Proszę komendanta naszej lokalnej policji o pomoc, a godzinę po wyjściu z jego gabinetu dostaję SMS-a: „Wiesz, jak kończy natrętna mucha?”. Takich niby drobnych, ale niesłychanie uciążliwych ekscesów było mnóstwo. Jakiś „anioł stróż” czuwał... – opowiada Grażyna N. – Nigdy nie interesowałem się tą panią prywatnie ani służbowo. Znam ją tylko z widzenia i nigdy w żaden sposób jej nie skrzywdziłem. Kim ona jest, żeby ją inwigilować?! Pierwszy zawiadomiłbym prokuraturę, gdybym uzyskał wiarygodną informację, że tak się dzieje – mówi płk Krzysztof B. Nowe śledztwo powierzono niemalże praktykantowi – asesorowi w stopniu podporucznika. Pomińmy meandry tegoż postępowania, bo jest to temat rzeka. Odnotujmy jedynie fakt, że ppor. Radosław W. dzielnie opierał się wszelkim istotnym wnioskom dowodowym (zwłaszcza dotyczącym pozyskania od operatorów telefonii komórkowej billingów oraz ich interpretacji przez biegłego teleinformatyka), by ostatecznie sprowadzić śledztwo na boczne tory i umorzyć je 15 marca 2007 roku. Mamy liczne dowody, że uczynił to co najmniej pochopnie, podobnie zresztą jak inni prokuratorzy zajmujący się rykoszetami wałkowanej sprawy na różnych szczeblach. Kilka miesięcy wcześniej 23-letni Łukasz, syn Grażyny N., wylądował w szpitalu ciężko pobity przez nieznanych sprawców. Śledztwo umorzono. Gwoli ścisłości dodajmy,
7
że napad miał miejsce 21 października 2006 r., w okresie weryfikacji byłych żołnierzy WSI... W marcu 2007 r. Łukasz (nie konsultując sprawy z matką) złożył w siedzibie SKW list do Macierewicza: „Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Ministra o interwencję w sprawie haniebnego, publicznego zachowania ppłk. Krzysztofa B(...) wobec mnie i mojej rodziny, a także mojej narzeczonej...”. Młody człowiek opisał przypadki prowokacyjnych zachowań i wyzwisk ze strony oficera, wskazując też świadków wydarzeń. Pułkownik B. ocenia to jako nie pierwszą i nie ostatnią akcję mającą na celu skompromitowanie go: – Byłem absolutnie czysty, więc nikt nie mógł mi czegokolwiek zarzucić. Gdy podczas pierwszej rozmowy przed Komisją Weryfikacyjną zapytali mnie o Grażynę N., po prostu wstałem i wyszedłem. Powiem wam tak: gdyby Macierewicz i jego ludzie znaleźli jakiegoś haka, z przyjemnością zjedliby mnie na surowo. Nie wątpię, że szukali, ale nic nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli. „Uprawdopodobnione zostało, że płk Krzysztof B(...) w kontaktach z Pani synem Łukaszem (...) naruszył obowiązujące zasady kultury osobistej i dobrego wychowania (...), w związku z powyższym wobec wymienionego oficera zostaną wyciągnięte wnioski służbowe” – czytamy w dokumencie z 31 lipca 2008 r. podpisanym przez płk. Macieja Wrzalika „z upoważnienia” szefa SKW gen. Janusza Noska. Po zmianie ekipy rządzącej Grażyna N. ponownie spróbowała zainteresować sprawą inwigilacji prokuraturę i SKW. Oto jeden z wielu powodów: – 22 sierpnia 2008 r. zatelefonował do mnie z Londynu znajomy. Korzystał z mównicy w kafejce internetowej. Udało mu się połączyć dopiero za którymś razem, bo wciąż coś przerywało. Rozmawiamy, a ja zamiast długiego numeru z prefiksem 44 widzę u siebie na ekranie 506352(...). Dzisiaj już wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że dokładnie ten sam był wówczas jednym z numerów „operacyjnych” używanych przez SKW lub specjalną jednostkę policyjną techniki. Tym razem posiadam twardy dowód w postaci billingu. Dokument obrazuje ponadto, że w trakcie rozmowy, będącej de facto swoistą retransmisją przez aparat z numerem 506352(...), zmienił on nagle swój IMEI (sekwencja cyfr identyfikująca dane urządzenie – dop. red.). Prokuratura doznała paraliżu, gdy ich zawiadomiłam – mówi Grażyna N., okazując materiały rozwiewające wątpliwości. Czy i jak takie „numery” z numerami można robić, opowie nam już za tydzień człowiek ze służb specjalnych, zajmujący się nimi zawodowo... MARCIN KOS, współpr. ANNA TARCZYŃSKA, T.S.
8
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Orgia na cmentarzu Kryzys wszędzie, co to będzie… Nie wszyscy doświadczają tego rodzaju niepokojów. Na gospodarczym pobojowisku Europy i Ameryki trwa wystawne przyjęcie dla wybranych. Jak pogodzić ze sobą takie oto informacje z Polski zebrane mniej więcej w tym samym czasie: spada liczba sprzedanych samochodów nowych i używanych, ale rośnie sprzedaż samochodów luksusowych. Rośnie liczba osób zaledwie wiążących koniec z końcem (o 4 proc. w ciągu roku), a także tych, które sobie finansowo w ogóle nie radzą (o 2 proc.), a jednocześnie gospodarka odnotowuje stały wzrost i przybywa osób zamożnych. Czy te informacje są ze sobą sprzeczne? A może w jakiś dziwny sposób się uzupełniają? Być może także opisują światy równoległe, leżące obok siebie, ale niemające ze sobą wiele wspólnego?
rząd brytyjski składa się w rekordowej mierze z milionerów, a w rzekomo lewicowej ekipie Obamy roi się od byłych menedżerów wielkich korporacji. Jakim cudem ci wszyscy ludzie mieliby nagle dokonywać zmian, które uderzą w ich własne kariery, rodziny albo interesy ich środowiska?
górze, czyli w stronę społeczeństw, które głęboko rozpadły się na elitę i resztę. Wynika to m.in. z polskiego systemu podatkowego, bo nie wyrównuje on różnic dochodów, które to różnice stanowią naturalny efekt kapitalistycznego systemu gospodarczego. Ta sytuacja prowadzi właśnie do paradoksalnych sytuacji, w których w czasach wzrostu gospodarczego może być coraz więcej osób doświadczających problemów materialnych. A ponieważ w przyrodzie nic
ponaddwukrotnie ludniejszy i zamożniejszy! O rosnącym popycie na dobra luksusowe w okresie dramatycznych zapaści gospodarczych niech świadczy przykład Szwajcarii – kraju, który słynie z eksportu towarów najwyższej jakości i z cen. Zeszłoroczny eksport tego kraju wzrósł o 4 proc., i to mimo dramatycznego wzrostu kursu franka – rzecz w tym, że nabywców nie odstraszyły nawet horrendalnie wysokie ceny związane z kryzysem. Tak wielki jest popyt na to, co najdroższe!
Dużo, więcej, klapa Media bombardują nas w ostatnich latach informacjami, które sprawiają wrażenie sprzecznych. Z jednej strony mamy informacje o szalejącym w wielu krajach kryzysie, zwolnieniach, redukcjach, obniżkach emerytur i pensji, a z drugiej – dowiadujemy się o rekordach sprzedaży artykułów luksusowych. Otóż te wiadomości dobrze oddają naturę współczesnej gospodarki, kształtowaną przez ostatnie 30 lat, czyli w okresie odpowiadającym jednemu pokoleniu. Począwszy od czasu rządów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana w zachodnim świecie po stosunkowo egalitarnych latach powojennych nastał czas stawiania na społeczny elitaryzm. Gospodarcze elity właścicielsko-menedżerskie uwolniono z wielu finansowych społecznych obowiązków, sądząc, że ich eksplodujące bogactwo pociągnie za sobą dobrobyt reszty społeczeństwa. Obniżano podatki najbogatszym, liberalizowano kodeksy pracy itp. Także Polska po 1989 roku poszła tą drogą. Niestety, nadzieje te okazały się płonne. Era „taczerowsko-reganowska” rozpoczęła okres społecznej degrengolady i rozpadu więzi społecznych. To czas powstawania z jednej strony rzesz tzw. biednych pracujących, i to nawet w krajach zamożnych, a z drugiej – okres kształtowania się największych fortun w dziejach świata. Wszystko to skończyło się kryzysem z roku 2008. Niestety, w ogarniętych kryzysowym pożarem krajach elity polityczne (prawicowe i lewicowe) nie miały ani głowy, ani siły, ani odwagi, aby zmienić status quo. Politycy są zresztą z warstwą właścicielsko-menedżerską powiązani setkami więzów: dlaczego i jak mieliby je zrywać? Obecny
Brazylia – dwa światy oddzielone murem
Z drugiej strony – w krajach najbardziej ceniących równość, gdzie postreaganowska nowa ekonomia nie poczyniła wielkich postępów (Dania, Szwecja, Norwegia, Finlandia), kryzys nie dokonał wielkich spustoszeń, nie ma drastycznie zadłużonych, tonących budżetów ani potrzeby radykalnych oszczędności. W całej Skandynawii poważne kłopoty ma tylko jedna gospodarka – islandzka. Wcześniej to właśnie Islandia spośród krajów nordyckich najbardziej odeszła od socjaldemokratycznego modelu, zwanego szwedzką drogą. Dziwny zbieg okoliczności czy może efekt pewnej prawidłowości?
Światy równoległe W większości krajów świata cały system gospodarczy i podatkowy jest obecnie tak ustawiony, że ogromna część wzrostu gospodarczego jest przechwytywana właśnie przez elity gospodarcze. Oczywiście w krajach silniej rozwarstwionych jest to bardziej widoczne (np. w USA), natomiast w krajach równościowych (Skandynawia, Czechy, Niemcy) z gospodarczego, wspólnie wypracowanego tortu korzysta o wiele więcej osób. Polska znajduje się gdzieś pomiędzy jednymi a drugimi, ale, niestety, stosunkowo szybko wędruje ku
nie ginie, to jednocześnie przybywa tych, którzy mają coraz więcej. Bo ktoś ten wzrost jednak realnie konsumuje. I wcale nie chodzi o to, że pieniędzy nie mają ci, którzy nie pracują. Tracić mogą także pracujący – wystarczy, że płace rosną wolnej niż inflacja. Różnice widać wyraźnie w danych statystycznych. Na przykład od stycznia do sierpnia 2011 roku liczba sprzedawanych samochodów spadła niemal o 10 proc. Natomiast w kategorii „auta luksusowe” nastąpił wzrost o 3 proc. W USA, gdzie kryzys był bardzo dotkliwy, a miliony osób straciły pracę i domy, w samym tylko 2010 roku zarobki prezesów 500 największych firm wzrosły o 1/3, a majątki 400 najbogatszych Amerykanów wzrosły o 12 proc. Jednocześnie realne dochody większości ich rodaków spadły – w ciągu czterech lat stopa życiowa obniżyła się o 10 proc. Jak bardzo świat elit oderwał się od świata zwykłych zjadaczy chleba, niech świadczy przykład Hiszpanii i Włoch, które były czarnymi bohaterami gospodarczymi ubiegłego roku. Majątek 10 najbogatszych Hiszpanów wzrósł o 8 proc. w ciągu tego ciężkiego roku, a Włochy w konsumpcji dóbr luksusowych wyprzedziły Japonię. Kraj
Himalaje różnic Jedną z przyczyn dramatycznych różnic dochodowych są nieproporcjonalnie wysokie zarobki kadry zarządzającej firmami. W USA, gdzie społeczne przyzwolenie na różnice w zarobkach zawsze było spore, rozpiętość między pensją prezesa wielkiej korporacji a jego najmniej zarabiającego pracownika można było w 1980 roku wyrazić proporcją 1:42, a 30 lat później – już jako 1:343. Stosunkowo niewielkie różnice zarobków pomiędzy kadrą a resztą pracowników występują, co pewnie nikogo nie zaskoczy, w Skandynawii. Na przykład w sporym koncernie może to być różnica 1:10. Oczywiście to przejadanie przez liderów dochodów firm kosztem reszty pracowników nie dotyczy tylko jednostek na samym szczycie. Generalnie dochody całej „góry” i całego „dołu” rozeszły się nieproporcjonalnie do wkładu pracy, wykształcenia i odpowiedzialności. Doszło do sytuacji absurdalnej, która musi odbić się na stanie firmy, bo obniża motywacje większości pracowników i rodzi frustracje. Kiedyś – jeszcze w skali społeczeństwa – różnice w dochodach zdecydowanie niwelował system podatkowy, ale w dużej mierze przestał, odkąd poobcinano podatki najzamożniejszym.
W Wielkiej Brytanii prezesi największych firm zarabiają 160 razy więcej niż wynosi średnia krajowa i nawet obecny, konserwatywny rząd zaczął się tym niepokoić. Premier Cameron chce dać więcej władzy akcjonariuszom firm, aby mogli sprawniej kontrolować poczynania zarządów. Obecny trend nazwano na Wyspach kapitalizmem kolesiów oraz oskubywaniem udziałowców i klientów.
Skutki rozpadu Wspomniane różnice, czyli istnienie wewnątrz jednego państwa społeczeństw niejako równoległych, powodują doniosłe skutki społeczne. Niedostateczne opodatkowanie fortun sprawia, że budżety publiczne cierpią na stały niedostatek gotówki i korzystają z pokusy pożyczania. Czym się to kończy, widzimy na przykład w Grecji, gdzie m.in. prawnicy i lekarze dzięki powszechnym unikom i oszustwom płacili podatki niewiele większe niż robotnicy fabryczni. Znaczące wysforowanie się pewnej części społeczeństwa obniża także jakość demokracji, bo elita finansowa jest w stanie przekupić, czyli podporządkować sobie, całą elitę polityczną z prawa i z lewa. Ponadto orgia konsumpcji części społeczeństwa przy jednoczesnych bolesnych ograniczeniach narzucanych reszcie może doprowadzić do gwałtownych niepokojów społecznych, frustracji (znowu Grecja, a nawet Włochy). To także świetny teren do rozwoju przestępczości i uwiądu wszelkich więzów spajających społeczeństwo. Jak bardzo karmienie elit kosztem reszty nie służy społeczeństwu, niech świadczy przykład kondycji finansowych polskich firm. Kosztem cięć budżetowych przed prawie dekadą drastycznie obniżono opodatkowanie firm. Miało to przynieść m.in. spadek bezrobocia, bo firmy miały zaoszczędzone pieniądze inwestować w miejsca pracy. Niestety – oszczędności te poszły na konta bankowe firm. W ciągu ostatnich 4 lat depozyty firmowe wzrosły o 50 proc. (sic!) – sięgają 183 miliardów złotych, i to mimo tzw. kryzysu. W tym samym czasie bezrobocie wzrosło o pół miliona osób. Bo firmy nie inwestują wtedy, gdy mają pieniądze, ale wtedy, gdy ma to dla nich ekonomiczny sens. Gdyby te pieniądze skierowano do budżetu (podatek) i przeznaczono na przykład na tanie budownictwo mieszkaniowe, zamiast kisić je w bankach, być może pomnożyłoby to wzrost gospodarczy, obniżyło bezrobocie i przyniosło ogromną korzyść społeczną. Koniec końców zarobiłyby także firmy. Ale żeby tak się stało, politycy musieliby przestawić się z myślenia elitarystycznego na prospołeczne. Wątpię, aby w Polsce i Europie istniała już dostateczna presja społeczna na takie radykalne zmiany politycznej filozofii. MAREK KRAK
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r. Że na domach weselnych można zarobić, to żadna tajemnica. Ich właściciele zaciągają na swoje biznesy wysokie kredyty, zmagają się z obowiązującym prawem, załatwiają odpowiednie pozwolenia, przechodzą przeróżne kontrole. Dlatego niektórych po ludzku szlag trafia, kiedy patrzą, że można inaczej… Nasz proboszcz za pieniądze z ministerstwa postawił sobie dom weselny – poinformowali redakcję wierni z Jarczowa. Podążyliśmy tym tropem. I co się okazało? Kolonia Jarczów II to mała wieś położona na kresach, niedaleko wschodniej granicy. Rząd dusz sprawuje tu ks. Jarosław Nowak, proboszcz parafii św. Stanisława, a także prezes Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie i Osobom Niepełnosprawnym, którego działalność statutowa to m.in. prowadzenie świetlicy socjoterapeutycznej, pomoc rodzinom dysfunkcyjnym i osobom niepełnosprawnym, działanie na rzecz rozwiązywania problemów społecznych mieszkańców gminy. W roku 2008 władze stowarzyszenia wystąpiły do władz gminy Jarczów z prośbą o wydzierżawienie budynku wiejskiej świetlicy. Wójt zorganizował zebranie mieszkańców wsi i zapadła decyzja, że budynek zostanie Stowarzyszeniu wydzierżawiony (czynsz wynosi obecnie 100 zł miesięcznie), zaś władze gminy na taki układ się zgodziły, nie ukrywając, że pozbyły się w ten sposób balastu, który miałyby obowiązek utrzymywać. Niedługo później ruszył remont. Ksiądz Nowak, obiecując, że będzie w wyremontowanym budynku organizował ważne dla gminy zajęcia z zakresu kultury i tradycji ludowej, dostał na początek 50 tys. zł z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na realizację inwestycji pod nazwą Współfinansowanie budowy Izby Regionalnej z przeznaczeniem na cele kulturalne i filmowe w Jarczowie. A że zabrakło, uruchomił swoje kontakty, żeby zorganizować więcej. Raport z owych starań zamieszczono na stronie internetowej Izby Regionalnej: „Korzystając z życzliwości (…) posła Sławomira Zawiślaka, 6 listopada 2008 r. prezes stowarzyszenia wraz z dyrektorem szkoły – Dariuszem Czopem (wiceprezesem stowarzyszenia) – udali się na spotkanie z posłem Sławomirem Zawiślakiem, posłem Wojciechem Żukowskim oraz dyrektorem departamentu szkolnictwa artystycznego przy Ministerstwie Kultury – panem Maksymilianem Celedą, odpowiedzialnym za przydział środków na szkolnictwo artystyczne. Prośba była jedna – aby coś dorzucić z tzw. rezerw ministerstwa, pochodzących głównie z niewykorzystanych bądź zwracanych do budżetu pieniędzy”. Udało się. Ministerstwo „dorzuciło” kolejne
50 tys., zaś rok później – jeszcze 250 tys. zł!”. Łącznie 350 tys. zł. Z oficjalnego portalu gminy Jarczów dowiadujemy się, że kwota owa stanowiła 85 proc. całości inwestycji, zaś „dużą pomoc świadczyli także: bank PKO SA Oddział Detaliczny w Lublinie i indywidualni sponsorzy”. Wszyscy się cieszyli, że na wsi powstaje ganz nowa Izba Regionalna,
POLSKA PARAFIALNA nie wspominają. Może dlatego, że ich organizacja do zadań statutowych nie należy… – Z dokumentacji rozbudowy, która znajduje się w Starostwie Powiatowym, wynika, że budynek to Izba Regionalna-świetlica, zaś w pozwoleniu na rozbudowę nie ma zmiany użytkowania na salę weselną – informuje Krzysztof Chyżyński, rzecznik prasowy starosty. Na stronie internetowej stowarzyszenia, która najpierw była w przebudowie, a na dobre zniknęła z sieci akurat w czasie przygotowywania niniejszej publikacji, oprócz historii powstania Izby Regionalnej i jej planów na przyszłość można było znaleźć numer telefonu do wiceprezesa Mroczkowskiego, który za Izbę Regionalną
nowożeńcom!”. Miejsce na wiejski stół, taras z wyjściem na teren zielony. Żeby – tłumaczy Mroczkowski – goście oddychali świeżym powietrzem. Pełny serwis, a więc dwudniowe wesele, to koszt 150 złotych od osoby (w sali swobodnie mieści się 180 osób, od biedy nawet 200). Pierwszy dzień to siedem dań gorących, 6–7 przystawek, sałatki, napoje (firmowe i w szkle, a nie w plastiku, żeby nie psuć dekoracji stołu), owoce i wiejski stół. Drugi – 4 ciepłe dania, przystawki, grill. W cenie jest też sprzątanie po imprezie. Za wszystko odpowiada firma cateringowa, z którą Mroczkowski współpracuje. Nazywa ją cateringową, ale jednocześnie zapewnia, że wszystkie potrawy
Izba regionalno-wweselna
która będzie perełką okolicy i magnesem przyciągającym turystów, miała też kulturalnie zaktywizować społeczeństwo. Sprawdziliśmy więc, jakie ważne dla gminy zajęcia z zakresu kultury i tradycji ludowej miały miejsce w Izbie Regionalnej od 2009 r. do listopada 2011 r.? Ze sprawozdania z działalności wynika, że Stowarzyszenie przez trzy lata zorganizowało ich ledwie kilka. W roku 2009 – I Festiwal Pieśni Biesiadnej; w 2010 – Festiwal Pieśni Patriotycznej i Religijnej, Festiwal Pieśni o Matce, II Festiwal Pieśni Biesiadnej oraz Festiwal Pieśni Żołnierskiej i Partyzanckiej. Rok 2011 to Zapusty Jarczowskie, III Gminny Festiwal Pieśni Biesiadnej oraz impreza z okazji andrzejek. O tym, że w Izbie Regionalnej odbywają się wesela, władze stowarzyszenia w sprawozdaniu
odpowiada, ale również kontakty do zespołu muzycznego, kamerzysty, hurtowni owoców i warzyw oraz hurtowni piwa, wina i napojów chłodzących. Po co? To właśnie sprawdziła dziennikarka „FiM”. Jako przyszła panna młoda postanowiła zarezerwować salę na przyjęcie weselne. Przygodnie napotkany mieszkaniec Jarczowa bez chwili wahania wskazuje, gdzie we wsi znajduje się dom weselny. Wiceprezes Mroczkowski, a zarazem organizator wesel, już czeka. Oprowadza po izbie. Jej wystrój jest typowo weselny. Został po czyimś przyjęciu, a że wszystkim odpowiada – nie zdejmują. Dekoracji dopełniają poustawiane gdzieniegdzie stare przedmioty zebrane w regionie. – Ich zdjąć nie można – zaznacza Mroczkowski. Sala taneczna z podestem dla orkiestry. Dalej – dwie sale do konsumpcji, miejsce przewidziane dla pary młodej z przepisowym: „Szczęść Boże
przygotowywane są na miejscu, na świeżo: – Kiedyś miałem swoje kucharki, ale w pewnym momencie musiałem zaprzestać takich działań i wziąłem ludzi, którzy mają doświadczenie, mają odpowiednie uprawnienia, badania, książeczki. Ja, nawet gdybym miał jakąś kontrolę, jestem kryty – zapewnia potencjalną klientkę Paweł Mroczkowski. Na pożegnanie zaś od serca radzi: – Proszę pojeździć po konkurencji, jest dużo domów weselnych, posprawdzać sobie, może narzeczonemu nie będzie odpowiadał klimat drewniany. Ja nie jestem taki, że komuś coś wciskam na siłę czy namawiam. Ani wciskać, ani namawiać specjalnie jednak nie musi. Klientów na cały rok się nazbiera, co przy działalności prowadzonej raczej po cichu, bez reklamy i rozgłosu, jest wynikiem więcej niż dobrym. Nic to jednak dziwnego, bo cena, którą dyktuje, broni się sama.
9
Za dwudniowe wesele w innym domu weselnym w okolicy trzeba wyłożyć minimum 200 zł od osoby (jeśli z napojami – co najmniej 30 zł więcej). Dlaczego? – Muszę zapłacić między innymi ZUS za pracowników, podatki, kontener na nieczystości, a przede wszystkim zarobić na ratę kredytu – mówi właściciel domu weselnego z okolic Tomaszowa Lubelskiego. – Jeśli ja zatrudniam kilkanaście osób, to siłą rzeczy mam wyższe koszty niż ksiądz, który nie zatrudnia nikogo. A kasa fiskalna, faktury VAT? Jeśli ktoś działalności gospodarczej nie prowadzi i nie ponosi kosztów stałych, może być tańszy nawet o 30 procent – mówi inny. Zgodnie z dokumentacją złożoną w starostwie powiatowym Stowarzyszenie działalności gospodarczej nie prowadzi. Dlaczego zatem wesela są w Izbie organizowane oraz na jakich zasadach rozliczane (chociażby z urzędem skarbowym)? O to zapytaliśmy przewodniczącego – księdza Jarosława Nowaka – oraz wiceprzewodniczącego – Pawła Mroczkowskiego. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy. W aktach znajdujących się w Starostwie Powiatowym w Tomaszowie Lubelskim znajduje się oświadczenie Zarządu. W nim czytamy m.in., że „Izba Regionalna w Jarczowie służy wyłącznie celom statutowym (…). Wspomniane pomieszczenia, wg uznania i potrzeb mieszkańców, także spoza ww. miejscowości mogą być wykorzystywane do organizowania różnych spotkań okolicznościowych, rodzinnych, biesiadnych, za które odpowiedzialność po części biorą sami organizatorzy”. To lakoniczne oświadczenie staroście wystarcza. Wójt gminy Zdzisław Wojnar twierdzi, że nie ma od władz stowarzyszenia informacji, na jakich zasadach odbywają się te przyjęcia. O to, czy obiekt przeszedł pomyślnie kontrolę pod kątem bezpieczeństwa organizowanych tam imprez masowych, zapytaliśmy więc komendanta Straży Pożarnej w Tomaszowie Lubelskim, st. bryg. Stanisława Kielocha. Okazało się, że straż żadnych czynności kontrolno-rozpoznawczych w obiekcie Izby Regionalnej nie wykonywała, mimo że obiekt funkcjonuje już ponad 3 lata! O istnieniu podobnego obiektu nie wie także Zbigniew Malicki z Państwowego Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego w Tomaszowie Lubelskim: – Nam ten obiekt nie został zgłoszony, mamy prawo wejść z mocy ustawy, jeśli istnieje zagrożenie zdrowia lub życia – wyjaśnia inspektor. Czy to oznacza, że dopiero po tym, jak w jarczowskiej izbie weselnej dojdzie do tragedii, odpowiednie instytucje zapytają księdza, dlaczego przez lata omijał obowiązujące prawo? OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Współpr. WZ
10
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Nagroda jubileuszowa Jestem nauczycielką z długoletnim stażem. Według moich wyliczeń spełniam warunki do przyznania mi nagrody jubileuszowej. Jednakże odmówiono mi jej, argumentując, że nie można mi zaliczyć okresu, kiedy to po rozwiązaniu stosunku pracy z poprzednim pracodawcą jeszcze przez 3 miesiące pobierałam zasiłek chorobowy. Według mnie okres ten również powinien być wliczony do okresu uprawniającego do uzyskania nagrody jubileuszowej. Kto ma rację? Nagroda jubileuszowa dla większości pracowników jest świadczeniem niepowszechnym i nieobowiązkowym. Przepis w Kodeksie pracy, który regulował tę kwestię, został skreślony z ustawy. Obecnie zatem pracodawca nie ma obowiązku wypłaty takiego wynagrodzenia. Świadczenie takie może przewidzieć w regulaminie wynagrodzenia lub zbiorowym układzie pracy, a warunki jego przyznania ustalić w zasadzie dowolnie. Istnieją jednakże grupy pracowników, którym świadczenie to gwarantują przepisy ustaw szczególnych. Do takich grup zaliczają się: górnicy, pracownicy zatrudnieni lub prowadzący działalność kulturalną w formie teatru, opery, operetki, filharmonii, orkiestry oraz estrady i zespołu pieśni i tańca, pracownicy zatrudnieni w bibliotekach, domach kultury,
O
ośrodkach i klubach kultury, świetlicach i ogniskach artystycznych, galeriach i centrach sztuki, ośrodkach badań i dokumentacji w różnych dziedzinach kultury, domach pracy twórczej, muzeach, biurach wystaw artystycznych, jednostkach organizacyjnych mających na celu ochronę zabytków i Filmotece Narodowej, pracownicy jednostek badawczo-rozwojowych, urzędnicy państwowi, pracownicy uczelni publicznych, nauczyciele, pracownicy izb wytrzeźwień, pracownicy zatrudnieni w szkołach, przedszkolach itp. niebędący nauczycielami, pracownicy resortowi ośrodków szkolenia, dokształcania i doskonalenia kadr. Kwestię nagrody jubileuszowej dla nauczycieli reguluje art. 47 ust. 1 ustawy z dnia 26 stycznia 1982 r. – Karta Nauczyciela oraz rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 30 października 2001 r. w sprawie szczegółowych zasad ustalania okresów pracy i innych okresów uprawniających nauczyciela do nagrody jubileuszowej oraz szczegółowych zasad jej obliczania i wypłacania. Zgodnie z par. 1 ust. 1 przytoczonego rozporządzenia „Do okresu pracy uprawniającego nauczyciela do
służbie nadkomisarza Bohdana Wawrzyńczaka, m.in. o licznych postępowaniach dyscyplinarnych wszczynanych – zdaniem policjanta – z najbłahszego nawet powodu, pisaliśmy w „FiM” 1/2012. W trybie odpowiedzi na naszą publikację prezentujemy dzisiaj stanowisko jego przełożonego. Wawrzyńczak uważa się za dobrego policjanta i twierdzi, że jest w swojej firmie szykanowany. Według komendanta powiatowego podinspektora Mirosława Domańskiego jest inaczej: „Pozostając na etacie w tomaszowskiej komendzie, funkcjonariusz ten z całą pewnością nie był wzorowym, a co za tym idzie – nagradzanym funkcjonariuszem. Bohdan W. w czasie 15-miesięcznego zajmowania etatu w tomaszowskiej jednostce policji 319 dni przebywał na zwolnieniu lekarskim. W trakcie nielicznych jak na ten czas zatrudnienia okresów wykonywania swoich obowiązków zawodowych (w roku 2010 na 249 dni roboczych w służbie był zaledwie 149 razy, natomiast w roku 2011 na 249 dni pracujących w służbie pozostawał przez 5 dni) kilkakrotnie naruszył dyscyplinę służbową, co po kilku rozmowach dyscyplinująco-wychowawczych, które nie przyniosły rezultatu, skutkowało przeprowadzeniem postępowań dyscyplinarnych. Wszystkie one miały niepozostawiające wątpliwości podstawy faktyczne
nagrody jubileuszowej zalicza się wszystkie zakończone okresy zatrudnienia oraz inne okresy, jeżeli z mocy odrębnych przepisów podlegają one zaliczeniu do okresu pracy, od którego zależą uprawnienia pracownicze”. Zasadą jest więc, że do okresu uprawniającego nauczyciela do nagrody jubileuszowej wliczane są jedynie okresy świadczenia stosunku pracy. Wszelkie odstępstwa od tej zasady (a więc okresy, w których pracownik nie świadczył pracy) muszą wynikać z przepisów szczególnych innych ustaw. W okresie pobierania zasiłku chorobowego po ustaniu zatrudnienia pracownik nie pozostaje w stosunku pracy ze swoim pracodawcą. Nie istnieją natomiast przepisy szczególne, które obligowałyby okres ten zaliczać do okresów, od których zależą uprawnienia pracownicze. Fakt pobierania zasiłku chorobowego po ustaniu zatrudnienia nie ma zatem wpływu na uprawnienia pracownicze, takie jak nagroda jubileuszowa, wysługa lat czy wym i a r urlopu wypoczynkowego.
uzasadniające wdrożenie takich, a nie innych procedur. Zapewniam, że wszystkie działania związane ze zdyscyplinowaniem tego funkcjonariusza mają podstawy faktyczne i merytoryczne”. Jedno z tych postępowań dotyczyło rzekomo nieetycznego zachowania Wawrzyńczaka, które polegało na tym, że podczas rozmowy dyscyplinującej miał w obecności swojego
Wykupienie mieszkania komunalnego W 2009 r. wykupiłem mieszkanie komunalne. Po załatwieniu procedury związanej z wnioskiem o wykup mieszkania dokonano pomiaru i wyceny mieszkania. Podpisałem odpowiednie protokoły i wpłaciłem koszty wyceny, które wyniosły około 300 zł. Czy Urząd Miasta słusznie pobrał ode mnie opłatę za pomiar i wycenę mieszkania? Co stanowi podstawę prawną? Lokale będące własnością gminy można wykupić na zasadach określonych w uchwałach rady gminy. Wykup może nastąpić bądź z inicjatywy najemcy, bądź z inicjatywy gminy. Gdy z wnioskiem występuje lokator, do pisemnego wniosku powinien załączyć umowę najmu lub decyzję przydziału, zaświadczenie o zameldowaniu, kopię dowodu osobistego, a gdy z wnioskiem występuje małżonek po zmarłym najemcy lub jego dzieci – skrócony akt małżeństwa lub akt zgonu. Jeśli z propozycją wykupu występuje gmina, to zgodnie z przepisami ustawy o gospodarce nieruchomościami pierwszeństwo nabycia lokalu przysługuje dotychczasowemu najemcy. Gmina musi wtedy poinformować lokatora o przeznaczeniu lokalu do zbycia i prawie przysługującego mu pierwokupu. Jeśli lokator jest zainteresowany wykupem mieszkania, powinien złożyć wniosek w określonym przez gminę terminie oraz oświadczenie o wyrażeniu zgody na cenę mieszkania. Cena mieszkania jest ustalana przez rzeczoznawcę majątkowego. Co do zasady, koszty związane z dokonaniem wyceny mieszkania powinien ponosić podmiot gospodarujący gminnym
przeprowadzonych analiz ciągłości parametrów techniczno-elektroakustycznych oraz analiz cech lingwistyczno-fonetycznych w dowodowych zapisach dźwiękowych nie ustalono występowania zjawisk mogących świadczyć o stosowaniu techniki montażu nagrań” – czytamy w raporcie z badań. Zapytaliśmy podinspektora Mirosława Domańskiego o to, czy usłyszał wulgaryzmy. „W trakcie przebiegu spotkania służbowego
dyscyplinarnych i wyznaczenie innego przełożonego dyscyplinarnego wraz z rzecznikiem dyscyplinarnym spoza terenu Tomaszowa. Komendant Wojewódzki Policji w Łodzi do przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego wyznaczył Komendanta Powiatowego Policji z Bełchatowa, który – w wyniku zebranych dowodów – w trakcie przeprowadzonych czynności uznał winę nadkomisarza Bohdana W., orzekając karę dyscyplinarną w postaci nagany. Od orzeczenia policjant odwołał się do II instancji, tj. do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi, który po przeprowadzonej wnikliwej analizie zebranych materiałów utrzymał w mocy zaskarżoną decyzję, utrzymując nałożoną karę” – wyjaśnia w imieniu komendanta komisarz Katarzyna Dutkiewicz-Pawlikowska, oficer prasowy KPP w Tomaszowie Mazowieckim. ~ ~ ~ Prokurator 29 grudnia 2011 r. umorzył śledztwo z uwagi na brak danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa polegającego na składaniu fałszywych zeznań oraz fakt, że zeznania przełożonych Wawrzyńczaka uznał za spójne, konsekwentne i niebudzące wątpliwości. W świetle decyzji prokuratora nasza interpretacja zdarzeń okazała się błędna. Tym niemniej policjant zamierza się od tej decyzji odwołać. Tak więc ciąg dalszy nastąpi… WIKTORIA ZIMIŃSKA
Pieskie życie – cd. przełożonego użyć słów wulgarnych, a konkretnie: „kurwa” i „upierdolić”. Ten fakt oprócz samego komendanta potwierdzili jeszcze czterej inni oficerowie (por. „FiM” 1/2012). Wawrzyńczak oskarżeniom zaprzeczał, a kiedy został ukarany naganą za coś, czego – jak mówi – nie zrobił, złożył do prokuratury doniesienie o składanie fałszywych zeznań przez czterech funkcjonariuszy policji KPP w Tomaszowie Mazowieckim. Jako dowód przedstawił kopię nagrania, z którego wynika, że „upierdolić” powiedział, cytując wypowiedzi kolegów, zaś „kurwa” nie użył ani razu. Trwająca 130 godzin ekspertyza – przeprowadzona na zlecenie prokuratora przez Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne – wykazała, że nagranie jest autentyczne. „W wyniku
zachowywał się w obecności kierownictwa arogancko i wulgarnie, m.in. podczas emocjonalnego wzburzenia wymieniał słowa (…) »kurwa« i »upierdolić«. W związku z niewłaściwym zachowaniem Bohdana W. podczas rozmowy z przełożonymi zostały przeprowadzone czynności wyjaśniające, które po zebraniu materiału uzasadniały wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec Bohdana W. (…). Postępowanie dyscyplinarne wobec Bohdana W. wszczął Komendant KPP w Tomaszowie Mazowieckim. Z uwagi na konieczność zachowania daleko idącego obiektywizmu w ocenie przedmiotowej sprawy Komendant w Tomaszowie zwrócił się z wnioskiem do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi o wyłączenie go jako przełożonego w sprawach
zasobem nieruchomości, a więc wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Wynika to bowiem z przepisów ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami, które stanowią, że to na powyższych podmiotach spoczywa ten obowiązek. W zakres gospodarowania wchodzi również zapewnienie wyceny tych nieruchomości. Niektóre gminy wskazują jednak, że w ustawie brakuje jednoznacznego wskazania, kto powinien ponosić koszty takiej wyceny. Jednocześnie gminy te stosują korzystną dla siebie interpretację przepisów, podnosząc, że zapewnienie wyceny polega jedynie na wskazaniu osoby rzeczoznawcy, natomiast opłatą za jego usługi może już zostać obarczony przyszły właściciel mieszkania. Powyższa praktyka miała miejsce na przykład w Gdańsku, gdzie uchwała gminy przerzucająca na nabywców wszelkie koszty związane z wykupem mieszkania została zaskarżona do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Sąd po rozpoznaniu sprawy uchylił taką uchwałę. Orzeczenie WSA nie oznacza jednak, że gminy zaniechają przerzucania kosztów wyceny mieszkań na lokatorów. Chociaż postanowienia takie nie mogą być zawarte w uchwałach, gminy będą je umieszczać w osobnych umowach zawieranych z kupującymi lub w zarządzeniach prezydenta miasta. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r. To jakoby miłośnicy przyrody nakłonili Komisję Europejską i rząd do nałożenia na producentów prądu szeregu głupich obowiązków i ograniczeń. Tymczasem już dzisiaj – według analiz Eurostatu (Urząd Statystyczny UE) – detaliczne ceny prądu w Polsce należą do najwyższych w Europie. Energetycy domagają się, abyśmy w ciągu najbliższych 15 lat dali im bezpośrednio z własnych portfeli lub za pośrednictwem budżetu państwa (poręczenia kredytów, ulgi podatkowe, dotacje) ponad 400 miliardów złotych. Politycy i zarządy obiecują, że te pieniądze pójdą na inwestycje w sieci i nowe elektrownie. Jedną z nich ma być pierwsza polska elektrownia atomowa, która wraz ze wszystkimi niezbędnymi instalacjami może kosztować nawet 100 miliardów złotych.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Zdaniem energetyków bez podwyżki cen prądu o 400 procent grozi nam ciemność. Wszystko podobno przez ekologów.
Uproszczenie prawa Wielu ekspertów nie wierzy w szczerość polityków i energetyków. Ich zapałowi do podwyżek nie towarzyszy bowiem chęć doprowadzenia do uporządkowania prawa. Walczą o to od lat gazownicy i kolejarze. Borykają się oni ze skutkami działalności Ryszarda Czarneckiego – dzisiaj posła do PE z ramienia PiS. W rządzie Jerzego Buzka był on szefem Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej i właśnie wtedy zlecił tłumaczenie prawa Unii na język polski osobom bez żadnego przygotowania. Pełne błędów amatorskie przekłady stały się podstawą do przyjęcia szeregu ważnych ustaw. Mamy więc regulacje pozwalające na budowę na trasie przebiegu tak zwanych strategicznych inwestycji liniowych (gazociągi, ropociągi, Koleje Dużych Prędkości), zakładów przemysłowych, szkół i kościołów. Teresa Laskowska i Jan Anysz z Towarzystwa Rozwoju Infrastruktury „ProLinea” zwracają uwagę na pogłębiający się chaos w państwowych rejestrach właścicieli nieruchomości. Inne dane zawierają księgi wieczyste, a inne – gminne rejestry gruntów. Dzisiaj samo wstępne uzgadnianie dokumentacji przebiegu sieci średniego napięcia zabiera co najmniej dziesięć lat. Lepsze prawo skróciłoby ten okres najwyżej do dwóch. Urzędnicy rządowi projektów zmian nie przedstawiają, bo ani politycy, ani energetycy tego od nich nie wymagają. Ci drudzy zajęci są bowiem budową szerokiego poparcia dla pomysłu drakońskich podwyżek cen prądu. Ich koalicjantem stali się nawet niektórzy działacze górniczych związków zawodowych. Brużdżą im naukowcy. Twierdzą, że po wdrożeniu programów tak zwanej efektywności energetycznej można spokojnie zrezygnować z wielu dziwnych, a kosztownych inwestycji w energetyce. Dzięki takiej metodzie można zmniejszyć zużycie prądu przy zachowaniu wysokiego komfortu życia. Profesor
Pstryczek-eelektryczek Tadeusz Skoczkowski z Instytutu Elektrotechniki uważa, że nadszedł już czas, aby energetycy przyjrzeli się temu, ile prądu zużywają ich stare, niewydajne sieci przesyłowe oraz kotły w elektrowniach. Za to marnotrawstwo płaci każdy z nas. Pokrywamy także koszty energii, która ginie podczas przejścia pomiędzy sieciami o różnym napięciu. Płacimy nawet za źle zaprojektowane i wykonane instalacje oświetlenia ulic. Sporo pieniędzy marnujemy w wyniku bezsensownego rozdzielenia w wielu miastach ciepłowni i elektrowni. Z analiz Leona Jansena van Vuurena z amerykańskiej firmy GE wynika, że nowoczesne ciepłownie przeznaczają na swoje potrzeby tylko 10 procent dostarczonego im paliwa (gaz ziemny, biomasa, węgiel kamienny lub brunatny). Najnowocześniejsze kotły w tradycyjnych elektrowniach na podtrzymanie swojej pracy zużywają nawet do 50 procent paliwa. Ciepłownie są więc znacznie bardziej efektywne energetycznie i tańsze w utrzymaniu. W Danii zainstalowano już ponad 800 małych instalacji ciepłowniczo-energetycznych. W Polsce mamy ich tylko 200.
Inteligentne sieci Sporo korzyści dla gospodarki i zwykłych obywateli mogą przynieść tak zwane inteligentne sieci przesyłowe (smart-girld). Przeglądając opracowania naukowe, spotkamy wiele ich definicji. Najpopularniejszą
przygotowała Amerykańsko-Chińska Komisja Współpracy na rzecz Czystej Energii (JUCCCE). Według niej sieć inteligentną od zwykłej odróżnia zastosowanie elektronicznych liczników, systemów monitoringu oraz możliwość wpięcia do niej wytwórcy energii o dowolnej mocy (małe elektrownie wodne, słoneczne i wiatrowe). Ponieważ nowoczesne liczniki same meldują stan zużycia, odpada konieczność zatrudniania tysięcy inkasentów. Inteligentne sieci to także spore utrudnienie dla złodziei prądu. Nielegalne podłączenie to większe zużycie, a o tym natychmiast zameldują czujniki. Dzięki wykorzystaniu unikalnego polskiego pomysłu może spaść także liczba awarii. Zespół pod kierownictwem profesora Krzysztofa Żmijewskiego z Politechniki Warszawskiej, Marcina Święcha z polskiej firmy EC Eletronics oraz Olafa Kostarczyka ze spółki doradczej Procesy Inwestycyjne przygotował najtańszy na świecie bezprzewodowy system do kontroli obciążalności linii elektroenergetycznych średniego, wysokiego i bardzo wysokiego napięcia – SKOLE. Te niewielkie urządzenia zawieszone na słupach i przewodach pełnią rolę przenośnego obserwatorium meteorologicznego oraz czujnika ostrzegającego przed ewentualnym zwarciem sieci. Dyżurni firm zajmujących się przesyłem energii otrzymują za pośrednictwem telefonii komórkowej informacje o lokalnych opadach
śniegu, oblodzeniu czy nadmiernych upałach, które mogą doprowadzić do zerwania przewodów. Polski system jest jednocześnie najtańszy na świecie i oferuje unikalne możliwości. Oferty rosyjskie, irlandzkie oraz norweskie są znacznie droższe, mimo że pozbawione czujników przekazujących bez opóźnień informacje o stanie przewodów. Inteligentne sieci zajmują także znacznie mniej miejsca niż instalacje tradycyjne. A wszystko przez zastosowanie lekkich konstrukcji, które wtapiają się w otoczenie. Z analiz Scotta Garlickiego z miesięcznika „Public Utilities Fortnightly” wynika, że wdrożenie w USA inteligentnych sieci nawet o 15 procent zmniejszyło rachunki, jakie dotychczas rodziny płaciły za prąd.
Zużywa i produkuje Bez wdrożenia inteligentnych sieci energetycznych nie może być mowy o szybkim rozwoju odnawialnych źródeł energii: wiatraków, elektrowni wodnych i słonecznych. Problem polega na tym, że pracują one tylko w wybranych godzinach. Wpięcie ich do tradycyjnej sieci jest możliwe tylko wtedy, kiedy na danym terenie znajdzie się odpowiednia liczba konwencjonalnych elektrowni dyżurnych, pracujących tylko wtedy, gdy odnawialne źródła mają przerwę. Jest to zastosowanie drogie i nieracjonalne. Inteligentne sieci nie mają takich wymagań, więc niemal każdy może stać się zarówno
producentem, jak i odbiorcą energii elektrycznej. Z badań profesora Philippa Rutberga (fizyk z Uniwersytetu Columbia) wynika, że mogą nimi być nawet mieszkańcy bloków komunalnych. Wystarczy pomalować na biało dach takiego budynku i zainstalować na nim baterie słoneczne. Wyniki eksperymentu, który towarzyszył wdrożeniu w kilku brytyjskich miasteczkach inteligentnych sieci energetycznych, są bardzo obiecujące. Rachunki za prąd mieszkańców domu z bateriami słonecznymi spadły o dalsze kilkanaście procent. Czy elektryczna rewolucja dotrze do Polski? Można mieć spore wątpliwości. Za zgodą rządu 98 proc. firm energetycznych bojkotuje wdrożenie projektu inteligentnych sieci energetycznych. Mogą o tym świadczyć przygotowane dotąd plany budowy i przebudowy instalacji przesyłowych i symboliczne zakupy nowoczesnych liczników. Firmy tłumaczą, że są to bardzo kosztowne inwestycje, a w ich budżetach nie ma pieniędzy. W grę wchodzi bowiem gigantyczna kwota siedmiu miliardów złotych. Na nowe elektrownie i nowe, ale budowane według starych technologii, sieci przesyłowe chcą oni wydać w ciągu najbliższych 15 lat ponad 400 miliardów złotych… MiC W tekście wykorzystałem wypowiedzi uczestników V i VI Forum Energetycznego w Sopocie. Nie były one autoryzowane
12
O
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
DYKTATURY XX WIEKU
ile w poprzednich odcinkach cyklu „Bestie XX wieku” opisywaliśmy państwa i systemy przerażające (Kampucza Pol Pota i Cesarstwo Środkowoafrykańskie Bokassy), ale takie, które na szczęście przeszły już do historii, o tyle teraz mamy do czynienia z czymś absolutnie współczesnym, realnym, istniejącym pośród innych, obojętnych, acz cywilizowanych państw; z krajem, który jest – o ironio – członkiem... Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przerażająca historia państwa zamienionego w obóz koncentracyjny rozpoczęła się wraz odzyskaniem „niepodległości”. Okupacja Korei zakończyła się po kapitulacji Japonii w roku 1945. Cały kraj niezwłocznie podzielono na dwie strefy wpływów: południową (amerykańską) i północną (radziecką). Podobnie jak niegdyś w przypadku Niemiec nowi okupanci wobec rozpoczynającej się zimnej wojny nie potrafili dojść do porozumienia co do przyszłości Korei, skutkiem czego w swoich strefach zainstalowały posłuszne sobie rządy. Wytyczono też granicę dzielącą półwysep koreański na dwa oddzielne państwa (do dziś pozostają w stanie wojny). Państwo zależne od ZSRR ogłosiło swoją fasadową niepodległość 9 września 1948 roku. Na czele jedynej Partii Pracy Korei stanął osławiony Kim Ir Sen i ogłosił swoją chorą ideologię dżucze, polegającą na całkowitej samowystarczalności państwa i jego obywateli, a co za tym idzie – na absolutnej izolacji kraju od świata zewnętrznego. Po śmierci „wiecznego przywódcy” absolutną władzę po nim przejął syn, Kim Dzong Il, a niedawno – po jego zgonie – wnuk pierwszego i syn drugiego, Kim Dzong Un. Wszyscy trzej swoją absolutnie niczym nieograniczoną władzę opierają na armii, która w tym najbardziej zmilitaryzowanym kraju świata liczy 1,2 miliona żołnierzy, czyli pod bronią jest co dwudziesty (a co dziesiąty dorosły) obywatel. Służba trwa 10 lat. Na utrzymanie wojska dynastia Kimów przekazywała (w różnych okresach) od 50 do 80 proc. budżetu kraju. Koreańska armia posiada prawdopodobnie największy na świecie arsenał broni biologicznej, w którym zarazki dżumy, wąglika i wirusy Ebola stanowią część archaiczną. Wywiady USA i Korei Południowej donoszą o wyprodukowanych w podziemnych laboratoriach nowych, nieznanych dotąd nauce szczepów zarazków, zdolnych unicestwić połowę ludności Europy w ciągu kilku tygodni. Jeśli do tego dołożymy jeszcze co najmniej 8 głowic jądrowych i środki do ich przenoszenia, jasno widzimy już powód, dla którego cywilizowany świat udaje, że nie dostrzega horroru dziejącego się każdego dnia na północy Półwyspu Koreańskiego. Miejsca, skąd na zewnątrz przedostają się zaledwie strzępy informacji. Tym, którzy chcą lepiej zrozumieć,
BESTIE (3)
Dynastia Kimów
Kraj, w którym wyrok śmierci czeka na tego, komu upadnie gazeta ze zdjęciem „ukochanego przywódcy”; państwo, w którym idzie się do ciężkiego więzienia za nienauczenie się na pamięć noworocznego przemówienia „wielkiego wodza”; 120 tysięcy kilometrów kwadratowych ogrodzonych zasiekami i zamienionych w jeden wielki obóz koncentracyjny; system, w którym co piąty obywatel jest konfidentem, a co dwudziesty siedzi w gułagu. Witajcie w Korei Północnej. na czym polegają i jak wyglądają stosunki społeczne w Korei Północnej, polecamy obsypany licznymi nagrodami, wstrząsający dokument Andrzeja Fidyka pt. „Defilada”. Film można znaleźć w internecie pod adresem: http://youtu.be/ba0C5udTqWI ~ ~ ~ Rząd Korei Północnej – poprzez aparat represji i armię tajnych konfidentów – kontroluje dosłownie wszystkie sfery życia swoich obywateli. Decyduje o tym, co jedzą, w co się ubierają i co myślą. Trwająca dziesięciolecia indoktrynacja (m.in. oficjalna propaganda, która głosi, że cały świat ogarnięty jest niekończącą się straszliwą wojną, podczas której narody mordują się nawzajem, setki milionów umierają z głodu, a spokój i szczęście panują tylko w KRLD) sprawia, że obywatele zostali zamienieni w bezwolne automaty, wykonujące każde polecenie. A mimo to państwo, nie dowierzając nikomu, skonstruowało doskonale działającą sieć donosicielstwa, a nawet autodonosicielstwa. Każdy Koreańczyk bierze codziennie udział w wieczornych, wspólnotowych seansach nienawiści, podczas których zdaje relacje z tego, jakie niepokojące sygnały dostrzegł w zachowaniu swoich krewnych, sąsiadów, znajomych, a nawet… samego siebie. Wystarczy cień
podejrzenia, aby zostać uznanym za „wroga klasowego” i trafić do jednego z licznych, rozsianych po całym kraju obozów koncentracyjnych. Skąd już nigdy się nie wychodzi. Mało tego – wystarczy być nawet dalekim krewnym lub znajomym uwięzionego, by również zostać aresztowanym, poddanym torturom i uwięzionym. Ów przerażający system dotyczy także dzieci. Przy czymś podobnym „Rok 1984” Orwella wydaje się opisem krainy szczęśliwości. Według różnych źródeł w północnokoreańskich obozach koncentracyjnych przebywa 500–800 tysięcy (a niewykluczone, że nawet ponad milion) obywateli. O tym, co się dzieje za drutami gułagów, świat dowiaduje się jedynie z relacji tych nielicznych, którym udało się uciec, oraz z coraz bardziej wstrząsających zdjęć satelitarnych. Okazuje się jednak, że długie ręce dynastii Kimów sięgają daleko za granicę ich chorej utopii. Oto wspomniane wcześniej relacje naocznych świadków giną ze stron internetowych niemal tak szybko, jak się na nich pojawiają; książki opisujące ten horror
zostają wykupione przez nieznane hurtownie, zaś sami świadkowie często po prostu znikają. Ot, był człowiek, nie ma człowieka. Nawet ciała. A jednak to i owo pozostaje. I powinno stanowić jeden wielki wyrzut sumienia tzw. cywilizowanego świata. Poniżej przytaczamy relacje osób, którym udało się zbiec z północnokoreańskich obozów, przekroczyć granicę z Koreą Południową lub z Chinami (w Chinach uciekinierzy są zazwyczaj wyłapywani i odsyłani z powrotem na pewną śmierć) i opowiedzieć swoją historię. Przestrzegamy Czytelników o słabszych nerwach przed lekturą tych opowieści.
Sun Ok Li, uciekinierka z KRLD (mieszka w Seulu do dziś), 21 czerwca 2002 r. przedstawiła przed senacką Komisją Sprawiedliwości USA wstrząsające świadectwo tego, co przeżyła. Oto fragmenty jej relacji: „Byłam zwyczajną obywatelką Korei Północnej, wierną Drogiemu Przywódcy i partii. Sądziłam, że moja ojczyzna jest rajem na ziemi (…). W 1984 roku zostałam aresztowana na podstawie fałszywych oskarżeń
o kradzież własności państwowej. 14 miesięcy tortur zmusiło mnie do złożenia fałszywych zeznań i samooskarżeń. Trafiłam do obozu (...). Kobiecy obóz pracy w Kaechon składa się z 11 jednostek organizacyjnych, m.in. fabryki wytwarzającej artykuły gumowe, garbarni, jednostki karnej, spółdzielni rolniczej i kuchni. Więźniowie podczas pracy muszą mieć stale pochylone głowy i unikać zbędnych ruchów. Kobiety mają zniekształcone klatki piersiowe oraz niegojące się rany na głowach albo plecach. Wszystkim ogolono głowy do samej skóry. W każdej jednostce produkcyjnej są oszklone budki. W środku siedzą strażnicy nadzorujący pracę więźniarek. Jeżeli strażnik wezwie do siebie jakąś skazaną, ta musi podbiec z opuszczoną głową i uklęknąć przed nim (…). Jeżeli strażnik uważa, że więźniarka jest zbyt wolna, wówczas bije ją po twarzy albo w piersi. Podniesienie głowy albo rozprostowanie zdrętwiałych części ciała grozi dotkliwą karą. Całodzienny obozowy posiłek składa się przeważnie z wodnistej zupy i 100 gramów kukurydzianej brei. Jeżeli więzień został ukarany, zmniejsza mu się dzienną rację żywnościową do 80, a nawet 60 gramów jedzenia. W zapchlonych i zawszonych celach o wymiarach pięć na sześć metrów śpi od 80 do 90 skazańców (…).
 Ciąg dalszy na str. 20
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
Wirujący seks „Wolontariuszki”, które trafiły do Mastersa i jego żony Virginii Johnson, uprawiały seks z kamerą. Taką w fallicznym kształcie, żeby wrażenia były stosunkowo podobne. Najciekawszym orgazmowym zjawiskiem, które zaobserwowano, był „namiot” – szyjka macicy tworzyła „daszkowatą przestrzeń”; swoisty zbiornik nasienny, w którym plemniki mogą jakiś czas poleżakować. Żeby były na później. Kim były kobiety, które szczytowały pod maszyną? Skoro większość deklaruje, że stosunek bez stymulacji łechtaczki – o bliskości i miłości nie wspominając – nie kończy się fajerwerkami? Było to z pewnością nie lada osiągnięcie. Chociaż... sam penis-kamera nigdy nie wystarczał. „Kończyły” tylko te, które wiedziały, jak sobie pomóc. Ruchami frykcyjnymi lub pocierając to i owo. „Zgubna dla kobiecych reakcji jest męska kontrola tempa ruchów!” – stwierdził ginekolog. To znaczy, że penis jest pożytecznym „dodatkiem” do babskiej rozkoszy i wyobraźni, ale tylko wtedy, gdy kochanka ma coś do powiedzenia. I zna się na rzeczy. Ten wniosek potwierdza eksperyment z 1984 roku. Kolumbijczyk Heli Alzate, profesor seksuologii, zaprosił 16 prostytutek, którym zapłacono po 16 dolarów, i 32 „kobiety wyzwolone”, którym nic nie zapłacono. „Badacz lub badaczka po dokładnym umyciu rąk wprowadzali nawilżony palec w pochwę badanej i rozpoczynali rytmiczne pocieranie”. Większość prostytutek przeżyła orgazm. I tylko 4 ochotniczki. Tu też powtórzyła się reguła z ruchami i pocieraniem. Alzate zorganizował dodatkowe badanie „symulowanego stosunku”. Testom poddano 6 badanych, którym płacono i które „łatwo osiągały orgazm poprzez stymulację stref erogennych pochwy”. Eksperymentator rytmicznie stymulował tylko dolną jej część, naśladując ruchy członka podczas stosunku. Ożywienie łechtaczki i inna samopomoc były zabronione. „Wszystkie badane czuły jedynie słabe lub umiarkowane podniecenie”. Niejaki William Harvey w 1988 roku uzyskał patent na „aparat terapeutyczny rozładowujący seksualne frustracje kobiet bez partnerów seksualnych”. Uznał, że klasyczny wibrator nie zaspokoi kobiety, która potrzebuje „poczucia, że uprawia seks z mężczyzną”. W skład „zestawu penisowego” wchodził członek (w nieustannym wzwodzie) ulokowany na kawałku futrzanego materiału, który miał... „wygląd i dotyk męskich włosów łonowych”. Nie wiadomo, jak
„zestaw” sprawdziłby się w praktyce. Nie wiedzieć czemu, nie trafił do sex-shopów.
Gotowość do pokrycia Już Hipokrates uznał, że kobiecy orgazm ma jakiś związek z płodnością. Teoria o tym, że równoczesne szczytowanie zwiększa szanse zaciążenia, przetrwała. Wielu śmiałków sprawdzało na własną rękę... Zaczęło się od zwierząt, które – jak mniemano – przeżywały orgazmy nie gorsze od naszych. W roku 1777 włoski uczony Lazzaro Spallanzani wybrał sukę średniej wielkości, zamknął w mieszkaniu i pilnował, żeby nie doszło
W latach 50. inni badacze, też z Illinois, umieścili w macicach krów wypełnione wodą lateksowe rękawiczki. Baloniki połączono z urządzeniem rejestrującym skurcze. Najintensywniejsze występowały w czasie, kiedy „byk pokrył, kopulował i ejakulował”, ale... zaczynały się już wtedy, kiedy buhaj pojawiał się na horyzoncie. Szczegółowe badania prowadzone obecnie przez duńską Narodową Komisje ds. Hodowli Trzody Chlewnej wykazały, że podniecenie maciory podczas sztucznego zapładniania aż kilkakrotnie zwiększa jej płodność! W tym celu zaprasza się do chlewni dorodnego knura, który spaceruje i... pachnie! Po naszemu
która opowiedziała przerażającą historię. Podczas kochania się „coś” pochwyciło i rozerwało prezerwatywę jej męża. A potem złapało go tak mocno, że nie mógł się uwolnić! Ginekolog znalazł potem fragmenty gumy tak „wczepione w kanał szyjki macicy”, że trzeba było „użyć stosownej siły, żeby je wyciągnąć”. Wnioski? Reakcje samicy są nieprzewidywalne jak pogoda. Nauka też pozostaje bezsilna.
Jaja jak berety W procesie płodzenia pomaga (lub nie) macica, ale zdecydowanie przeszkadza tzw. męska niemoc. W średniowieczu wierzono, Fot. WhoBe
A
utor „Współżycia seksualnego człowieka”, bestselleru drugiej połowy ubiegłego wieku, pochylił się nad kobietą i jej przyjemnością. Problem badał naprawdę… dogłębnie. Stąd pomysł penisa-kamery.
BEZ DOGMATÓW
Sam penis do szczęścia nie wystarczy. Trzeba mu pomagać! – zapewniał William Masters, ginekolog z Saint Louis.
Cały ten seks
(2)
do klasycznego zapłodnienia. „Młody pies tej samej rasy zaopatrzył mnie, poprzez spontaniczną emisję, w 19 gramów nasienia” – relacjonował Spallanzani, który pozyskaną spermę zaaplikował suce zakładniczce. Zrobił to strzykawką, więc było bez feromonów i podniecania. Dwa miesiące później urodziły się zdrowe szczenięta. „Udało mi się zapłodnić tego czworonoga – triumfował Włoch. – I mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że nic nie sprawiło mi większej przyjemności od czasu, kiedy uprawiałem eksperymentalną filozofię”. W roku 1840 niemiecki anatom Hausmann oglądał kopulujące psy. Kiedy zobaczył „koniec”, zabił sukę, po czym złapał za skalpel i rozkroił jej brzuch. Chociaż samiec ejakulował chwilę wcześniej, sperma zdążyła dojść do macicy. Hausmann uznał, że to zasługa nie tyle plemnikowych ogonków, co psiej rozkoszy. Skurcze macicy wessały nasienie do środka. Podobny eksperyment powtórzył z królikiem i świnką morską. Za każdym razem wyciągał podobne wnioski. W 1939 roku naukowcy z Illinois wzięli się za króliczyce. Obyło się bez zabijania. Szczęśliwe uszate badano „przy zastosowaniu palca”. Przed rozpoczęciem pobudzania zwierzętom wstrzykiwano barwnik w pochwę. Na ekranie fluoroskopu (rentgenowskie urządzenie obrazujące) było widać, jak – w czasie pieszczot – płyn dociera do macicy. Wszystko w ciągu 2–5 minut.
śmierdzi, ale świniom się podoba. Belgijska firma z branży rolniczej wyprodukowała też świński wibrator – „Reflexator”. Nie wiadomo, co przeżywa locha, której macica kurczy się rytmicznie. Świńska mimika nie daje żadnej podpowiedzi. Endokrynolog D.A. Goldfoot w latach 80. badał makaki niedźwiedzie – gatunek naczelnych. U samic zaobserwował „ejakulacyjną minę”. Co ciekawe, najczęściej wtedy, gdy wchodziły na swoje koleżanki. Żeby sprawdzić, czy to szczere doznania, Goldfoot wybrał ze stada małpkę nimfomankę (chętnie pokrywającą inne samice), po czym ulokował w jej macicy czujnik służący do pomiaru naprężenia. „Ejakulacyjna mina” odpowiadała najsilniejszym skurczom. Czy kobieca gotowość do pokrycia (urocze określenie używane przez duet Master-Johnson), objawiająca się podnieceniem i rzeczonymi skurczami, wpływa na płodność? „Możliwe, że ruchy macicy pomagają plemnikom” – twierdzi Bob Nachtigall z Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Reprodukcyjnej, który leczeniem niepłodności zajmuje się kilkadziesiąt lat. Ale to nic pewnego. Nikt nie przeprowadził statystyk porównujących częstotliwość zachodzenia w ciążę po stosunku z orgazmem lub bez niego. Wciągające właściwości macicy pozostają niezbadane. Chociaż... nie tak dawno temu w „British Medical Journal” opisano przypadek kobiety,
że impotencja to sprawka czarownic, które potrafiły „poskromić wigor członka”, a nawet sprawić, że... znikał. Autorzy „Młota na czarownice” przekonywali, że penisy często znajdywały się w... ptasich gniazdach. Ale najgorzej mieli „nieruchawi” z Francji przełomu XVI i XVII wieku. Była to epoka „testów na impotencję”. Małżeństwo stało się świętą wylęgarnią dzieci bożych. Kiedy produkcja ustała (albo się nie zaczęła!), było to mocno podejrzane. Albo małżonek samotnie rozlewał nasienie, albo marnował je na ulicznice. W tych czasach kobiety, które chciały wyplątać się z nieudanego związku, informowały wysokie sądy, że ślubnemu nie staje. Wygrany proces kończył się nie tylko rozwodem. Impotent – jako że nieprzydatny społeczeństwu – płacił grzywnę, oddawał ślubne wiano i miał zakaz powtórnego ożenku. Mężczyzna, który chciał wygrać sprawę, musiał udowodnić, że potrafi utrzymać erekcję. W praktyce oznaczało to domową wizytę „ekspertów”, którzy sprawdzali, jak sprawy stoją… Szacowna komisja robiła więcej, niż do niej należało, więc w oficjalnych raportach zapisywano – zupełnie przy okazji – informacje o hemoroidach lub członku „mniejszym niż to się zwykle spotyka u mężczyzn”. Na co mogli liczyć impotenci przed wynalezieniem viagry? Przez wiele lat rozpowszechniano teorię
13
o zbawiennym działaniu zwierzęcych jąder. Na początku XX wieku Kamil Pasza – przeszło 80-letni wezyr Imperium Osmańskiego i właściciel 64 żon – codziennie wzmacniał się jąderkowym rosołem. Podpatrzył to Skevos Zervos, położnik haremu, który – w przerwach między jednym a drugim porodem – zaczął eksperymentować. Próbował odmładzać psy i króliki, przeszczepiając im „tkankę jądrową” z młodszych osobników. W roku 1909 opublikował „Ciekawe eksperymenty z organem genitalnym samców”. Pasza – z obawy, że Zervos weźmie się za haremowych eunuchów i przywróci im męskość – przepędził go z kraju. Ekspołożnik uciekł do Aten, gdzie… nadal kombinował. Wszczepiał mężczyznom po kawałku jądra małpy. Miał to być sposób zarówno na impotencję, jak i demencję starczą. Wieści szybko się rozeszły. Francuski chirurg Serge Voronoff także kroił małpy. Idealne były pawiany – jądra mają tak duże, że z jednego mógł zrobić dwie „ludzkie” sztuki. W paryskich sklepach z pamiątkami sprzedawano wówczas popielniczki z namalowanym szympansem, który wymownie trzymał się za... jaja, i podpisem: „Voronoff, mnie nigdy nie dorwiesz!”. Frank Lydston, profesor z Chicago – również w pierwszej połowie XX wieku – przedstawił dobroczynne skutki przyszycia trzeciego jądra (ludzkiego) jako zdrowotnego dodatku do dwóch własnych. I co tam impotencja! Nadliczbowe „jajko” pomagało astmatykom, diabetykom, poprawiał się wzrok, a pryszcze znikały. Leo Stanley, więzienny lekarz z San Quentin, w tym samym celu wykorzystywał jądra świeżo uśmierconych skazańców. A John Brinkley, chirurg z Kansas, głosił zasadę: „Mężczyzna jest tak stary jak jego jaja”. On z kolei doszywał jądra koźlęce. Rogate trzymał w zagrodzie za szpitalem i pacjent sam mógł wybrać dawcę. Operacje często kończyły się infekcjami. Dzisiaj mężczyznom doczepia się co najwyżej silikonowe protezy jąder, jeśli z jakichś powodów utracili własne. A impotentów wspomaga viagra. Przy okazji... kiedy niebieska tabletka zdobywała światowy rynek, protestowały – nie uwierzycie! – kobiety. Meika Loe, autorka „Narodzin viagry”, opisuje, że w tajwańskich szpitalach przed wypisaniem recepty mile widziana była pisemna zgoda żony. A do amerykańskich stacji telewizyjnych słano dramatyczne apele. Jak ten na przykład: „Proszę, powiedzcie tym przemądrzałym naukowcom, żeby zaczęli pracować nad lekarstwem na raka, a przestali rujnować życie milionów kobiet, które zasłużyły na odpoczynek”… I to ostateczny dowód na to, że baby nikt nie zrozumie. JUSTYNA CIEŚLAK Korzystałam z książki Mary Roach „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu”
14
TU NA RAZIE JEST ŚCIERNISKO...
przyszłości, ale projekt już mamy... Hotel z basenem to dopiero pieśń yt na to cudo? jakiś szef banku, który da nam kred Czy wśród czytelników „FiM” jest
 Ciąg dalszy ze str. 2
B
udowa 6 domów, każdy o powierzchni ponad 300 m2 rozpoczęła się wiosną ubiegłego roku. W każdym domu znajdują się dwa apartamenty na parterze
A jeśli bank udzieli nam kredytu, to od września przed skupiskiem domów rozpocznie się budowa hotelu o pow. ponad 6 tys. m2, z basenem i minispa. Okolica gwarantuje
Nasza OA i cztery oddzielne pokoje na piętrze. Każde mieszkanie ma łazienkę, lodówkę, tv, balkon itp. Las na wyciągnięcie ręki, woda – rzut beretem. Do czerwca 2012 r. chcemy zakończyć budowę domów oraz restauracji, która będzie też zamiennie salą konferencyjną lub zabawową. Tak więc – o ile uda się dopiąć terminy – spotkamy się tam już podczas najbliższych wakacji na corocznym Zjeździe Czytelników „FiM”!
Projekt wnętrza jednego z mieszkań
superwypoczynek o każdej porze roku. Lasy są pełne grzybów, jezioro – ryb, żadnego przemysłu. Dzięki Unii i sprawnemu zarządowi Gminy Gostynin w okolicznych lasach wybudowano ponad 200 kilometrów ścieżek rowerowych, które zimą idealnie nadają się na biegi narciarskie. Kto nie na rower, to może na konia? A jakże, będą konie do pojeżdżenia na miejscu i wypożyczenia do objazdu okolicy.
skim Nasza plaża nie ustępuje nadmor
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
15
Okolica jest tak piękna, że nawet po sezonie letnim trudno o jakiś lokal do wynajęcia – te domy powinny więc tętnić życiem
Nasza Fundacja „W człowieku widzieć brata” będzie tam prowadziła ośrodek hipoterapii, głównie dla chorych dzieci. Krystalicznie czyste i głębokie (35 m) Jezioro Białe od lat
AZA przyciąga fanów nurkowania, dla których przy brzegu zbudujemy małe centrum. Od kilku lat działa już tam wypożyczalnia sprzętu wodnego. Cały ośrodek – położony na terenie parku krajobrazowego – ma charakter ekologiczny: ogrzewanie pompami powietrza i częściowo gazem, wykorzystanie wody deszczowej do podlewania, w restauracji jedzenie naturalne z miejscowych upraw i hodowli.
Macie jeszcze jakieś wątpliwości…? No tak, byłbym zapomniał! Dla Czytelników „FiM” będą oczywiście specjalne upusty. Ale niezależnie od stanu kasy, pogody czy aktualnego natężenia zieleni – już teraz zapraszam i zapewniam: cały urlop, tydzień czy choćby jeden weekend spędzony w oazie „FiM” – w towarzystwie Przyjaciół – będą bezcenne! JONASZ PS Niniejszym ogłaszam konkurs na NAZWĘ naszego ośrodka – oazy i hotelu (jedną lub dwie nazwy). Zwycięzcę, którego wyłoni kolegium redakcyjne, zaprosimy na darmowy, 5-dniowy pobyt. Obok ośrodka mamy również w planach budowę domów dla emerytów. Aby te plany sprecyzować, prosimy chętnych o kontaktowanie się z redakcją – tel.: 42 630 70 65 lub e-mail:
[email protected]
Już od wiosny zapraszamy na grilla, piknik, plażę, kajaki i plac zabaw dla dzieci
Z pomostu można zobaczyć liczne raki
Projekt wnętrza restauracji (zamiennie sala konferencyjna lub zabawowa)
16
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
BÓG WSPIERANY KASĄ Modlitwa nie wystarczy, aby realizować Boże cele w Ameryce. Trzeba ją wspomóc aktywnością lobbystyczną i pieniędzmi.
w jednym z teatrów („FiM” 45/2011). Ostatnio przeciwko „bluźnierstwom” zorganizowali wielotysięczną manifestację pod hasłem: „Francja jest chrześcijańska i musi taką pozostać”. Na pochodzie powiewały dosyć licznie… biało-czerwone flagi. Mniej więcej w tym samym czasie „nieznani sprawcy” grozili śmiercią aktorom biorącym udział w kwestionowanym przedstawieniu. Cóż, fundamentalistyczni katolicy nie wierzą przesadnie w nadstawianie drugiego policzka. No chyba że jest to policzek bliźniego. MaK
PLUCIE Z POBOŻNOŚCI
Badanie przeprowadzone w USA przez Pew Forum on Religion and Public Life unaocznia, że liczba religijnych organizacji lobbystycznych afiliowanych przy tamtejszym parlamencie w ciągu 4 dekad zwiększyła się czterokrotnie (sic!): w roku 1970 było ich 40, w 2009 – już 212. 19 proc. z nich reprezentuje interesy katolików, choć nie zawsze po myśli Watykanu – na przykład Katolicy za Prawem Wyboru lobbują za legalnością aborcji. Ale konferencja biskupów jest najbardziej wpływowa – na kupowanie przychylności kongresmenów dla swych celów wydaje rocznie 26,67 mln dolarów. Więcej wydaje tylko lobby żydowskie AIPAC, które zresztą nie powinno być klasyfikowane w kategorii religijnej, bo ma wymiar czysto polityczny. Poza AIPAC działa jeszcze 25 żydowskich firm lobbystycznych, choć Amerykanów żydowskiego pochodzenia jest 1,7 proc. Dużo jest organizacji lobbujących na rzecz muzułmanów (17), choć do tej religii przyznaje się mniej niż 1 proc. ludzi w USA. Wszystkie religijne ugrupowania lobbystyczne wydają na korumpowanie przedstawicieli narodu 390 mln rocznie. Dzięki temu konstytucyjny rozdział religii od państwa ma formę parawanu, paprotki zasłaniającej nieprzerwaną ekspansję dewocji. JF
PALEOKATOLICY Lefebryzm jest we Francji, swojej ojczyźnie, znaczącą i hałaśliwą siłą w tracącym siły Kościele katolickim. Zwolennicy łacińskiej mszy i dawnego, jeszcze gorszego od obecnego, kościelnego zamordyzmu są w więdnącym katolicyzmie francuskim środowiskiem wielotysięcznym, zdyscyplinowanym, dobrze wykształconym i zamożnym. Jak trzeba, to nawet w tak obojętnym religijnie kraju potrafią zrobić sporą religijną zadymę. To oni stoją za atakami na sztukę „Golgota Piknik”, wystawianą
W Izraelu doszło do gwałtownych wystąpień przeciwko panoszeniu się środowisk ultrareligijnych. Izrael – religijne państwo zamieszkane przez świeckich na ogół mieszkańców – doświadcza wielu napięć związanych z uprzywilejowaniem ortodoksyjnego rabinatu oraz fanatycznych mniejszości religijnych (zwolnienie ze służby wojskowej, specjalne szkoły, dotacje, podporządkowanie prawa państwowego religii). Jakby tego było mało, środowiska ortodoksyjne domagają się m.in. ścisłej separacji płciowej w komunikacji publicznej, a nawet na ulicach. Ostatnio doszło do gwałtownych protestów po nagłośnieniu przez media przypadków opluwania nie dość zakrytych kobiet przez ortodoksyjnych mężczyzn w miasteczku Bejt Szemesz. Protestujących przeciw radykałom poparł prezydent Izraela, premier, a nawet jeden z głównych rabinów kraju. Cóż z tego, skoro izraelska polityka uzależniona jest de facto od małych partii religijnych, które dyktują swoje warunki większym od siebie, świeckim koalicjantom. MaK
RÓWNOUPRAWNIENIE HUMANISTÓW W najbardziej do niedawna katolickim kraju świata dostrzegają w końcu także ludzi niewierzących. W pogrążonej w kryzysie Irlandii wahadło polityczne przesuwa się na lewo. Od kilku miesięcy prawicę zastąpiła u władzy centrolewicowa koalicja, a wybory prezydenckie wygrał socjaldemokrata. Prezydent Michael Higgins na swoją inaugurację zaprosił Susie Kennedy, przedstawicielkę Stowarzyszenia Humanistów Irlandii, która wygłosiła przemówienie. MaK
MOŻNA? MOŻNA! Prawicowy rząd Portugali zlikwidował właśnie dwa święta kościelne. W ramach oszczędności. W katolickim kraju prawica zwykle jest powiązana z Kościołem. Jednak w Portugalii centroprawicowy rząd w ramach budżetowych oszczędności nie wahał się
zlikwidować – jako urzędowych dni wolnych od pracy – dwóch kościelnych świąt: Bożego Ciała i Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (15 sierpnia). Od przyszłego roku Portugalczycy będą musieli w te dni pracować. Decyzja rządu jak dotąd nie spotkała się z większymi protestami kleru, który straci z jej powodu nie tylko na prestiżu, ale także na ofiarach na tacę. Kościół w Portugalii jest coraz słabszy i ma coraz mniejszy wpływ na życie polityczne kraju. MaK
ŚWIECKIE ŚWIĘTA Nareszcie ktoś w Europie upomniał się o anektowane przez Kościół zimowe święta.
W okolicach Bożego Narodzenia w Szwecji świeccy humaniści zaczęli wywierać nacisk na szkoły, aby nie nadawały obchodom świątecznym chrześcijańskiego charakteru. Christer Sturmark, przewodniczący największego laickiego stowarzyszenia – Humanisterny – przypomniał, że grudniowe święta mają kalendarzowe, pogańskie korzenie i nie ma powodów, aby państwo je chrystianizowało za przykładem Kościoła. W Szwecji tradycyjnie obok Bożego Narodzenia świętuje się jeszcze dzień światła – obecnie „świętą Łucję” – 13 grudnia, która także ma przedchrześcijańskie pochodzenie. MaK
KSIĄDZ WALCZY O KONKUBINĘ Holenderski ksiądz Jan Paijenburg uważał nakaz celibatu duchownych za idiotyzm, ale w przeciwieństwie do wielu kolegów nie zamierzał się kryć z posiadaniem partnerki. Ten 81-letni dziś kapłan katolicki przez 46 lat żył z konkubiną i mieszka z nią do dziś. Ogłaszał to wszem wobec i pisał o tym w książkach. Dopiero niedawno otrzymał list biskupa, że musi zrezygnować albo z konkubiny, albo z kapłaństwa. Pokazał hierarsze gest Kozakiewicza: nie zamierzał rezygnować ani z jednego, ani z drugiego. W odpowiedzi purpurat zawiesił go w obowiązkach. Ma to konsekwencje symboliczne, bo Paijenburg jest od dawna na emeryturze. Biskup pomyślałby dwa razy nad swą decyzją, gdyby wiedział, jaka będzie reakcja zawieszonego: wystąpił on bowiem ze skargą na Kościół do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Eksperci oceniają, że ma niewielkie szanse na wygraną, bo trybunał ten uznaje prymat wolności religijnej nad wolnością pozostawania w stosunku z kobietą. Ale będzie sporo medialnego szumu, którego Kościół chętnie by uniknął, wziąwszy pod uwagę, że przeciwko celibatowi buntuje się nie tylko ks. Paijenburg. Sondaże pokazują, że 40 proc. jego kolegów po fachu w Holandii jest za ponownym otwarciem dyskusji na temat obligatoryjności celibatu. Biskup Paul Iby z Eisenstadt otwarcie lansuje pogląd, że duchowni powinni mieć wolność wyboru: żenić się albo żyć w celibacie. JF
ŁASKA MOLESTOWANIA Wygląda na to, że jedną z boskich łask towarzyszących katolickiemu powołaniu kapłańskiemu jest zdumiewająca jurność. Tylko po co ona celibatariuszom?!
KSIĘŻA PRZECIW KLERYKAŁOM W Hiszpanii przeciwko klerykalnej prawicy wystąpili księża katoliccy. Nie wszyscy oczywiście. Forum Księży to organizacja zrzeszająca lewicowych duchownych, żyjących w biednych dzielnicach i propagujących nauczanie Soboru Watykańskiego II. Występują oni na ogół przeciwko wciąż dość wpływowemu w tym kraju Opus Dei i religijnej prawicy. Na przełomie ostatnich lat postępowi duchowni odprawili specjalną mszę w intencji... związków partnerskich „niezgodnych z obecnym prawem kanonicznych, ale opartych na miłości”. Jest to wyraz sprzeciwu tych duchownych m.in. przeciwko nagonce prawicy i episkopatu na małżeństwa jednopłciowe. MaK
Ksiądz Jagoe, 77-letni duchowny katolicki prowadzący kaplicę na chicagowskim lotnisku Midway, spędził Boże Narodzenie w pudle,
po tym jak aresztowano go w Wigilię. Kilka dni wcześniej ksiądz – dominikanin – odprawił mszę, a po niej podążył do windy za jednym z wiernych, 54-letnim mężczyzną. Wyznał mu, że jest bardzo pociągający. „Pocałował go w usta, a ręką złapał za jądra” – tak to ujmuje raport policyjny. Obiekt miłości sędziwego kapłana nie miał czasu na romans – musiał łapać samolot do Kansas City. Zresztą wyznanie ojca Jagoe nie zrobiło na nim pozytywnego wrażenia, bo jak tylko doleciał na miejsce, zadzwonił na policję. Podczas kolejnej podróży służbowej do Chicago złożył formalne doniesienie o przestępstwie, równoznaczne z daniem kosza księdzu, któremu gratulujemy jurności w zaawansowanym wieku. TN
REKORDOWE ODSZKODOWANIE Sąd w Miami zdecydował o przyznaniu odszkodowania w wysokości 100 mln dol. mężczyźnie, który był w dzieciństwie molestowany przez księdza. Ksiądz Neil Doherty stoi przed sądem kryminalnym za molestowanie seksualne 20 osób. Jednocześnie przegrał proces cywilny z jedną ze swych ofiar na kwotę 100 mln dol. To rekordowe odszkodowanie będzie jednak prawdopodobnie niemożliwe do wyegzekwowania. MaK
MODŁY O ŚMIERĆ George Michael, znany szansonista, pogniewał się na amerykańskich chrześcijan, zwłaszcza aktywistów ugrupowania Christians For Moral America. Poszło o to, że jest gejem i się z tym nie kryje, a oni nie kryją się ze swą moralną dezaprobatą preferencji seksualnych wokalisty. Na Twitterze została zarejestrowana taka oto rozbrajająco szczera i soczysta wypowiedź artysty, który przechodzi rekonwalescencję po ciężkim zapaleniu płuc. „Wiecie, że w czasie, gdy ja walczyłem o życie w Austrii, grupa tych czarujących amerykańskich organizacji chrześcijańskich modliła się o to, żebym umarł. Jak to miło z ich strony, że będąc tak zajętymi, znaleźli czas na mnie... Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że jest wielu oddanych chrześcijan, tak jak ci, z którymi codziennie pracuję i odpoczywam, którzy są naprawdę wspaniali i godni podziwu... Ale w mojej opinii, i nie kryję się z nią, ci, co modlą się o moją śmierć w oparciu o poprzekręcane interpretacje starożytnych wersetów(...), są żałośni. Popierdolone ciągnące druta bękarty! OK, przyznaję, wypiłem kilka kieliszków wina... Życie jest piękne! Lepiej pójdę gdzieś na obiad, zanim wpadnę w jeszcze gorsze tarapaty…”. ST
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
M
ało który – jeśli w ogóle któryś – szef wielkiej korporacji ma takie możliwości wpływania na nominację następcy, jakie ma papież. Przede wszystkim mianuje wyborców, którzy będą dokonywać selekcji jego następcy. Czyni to przez wywyższanie biskupów do godności kardynalskiej. Swymi nominacjami
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
z Afryki, gdzie katolicyzm krzewi się najbujniej. Połowa z 1,2 miliarda światowych katolików zamieszkuje kraje obu Ameryk, czego nominacje papieskie nie odzwierciedlają. Po raz trzeci Ratzinger, wybierając kardynałów, faworyzuje Europę, a zwłaszcza Włochy. Szczególnie uprzywilejowani są w jego oczach włoscy hierarchowie, członkowie
18 z 22 świeżo nominowanych kardynałów jest w wieku poniżej 80 lat, czyli ma prawo oddawania głosu na papieża. 10 z 18 to członkowie konserwatywnej kurii. Siedmiu z nich to Włosi. Co więcej, tylko 7 spośród nowo mianowanych sprawowało funkcje biskupie w „terenie”. Czyli mieli bezpośredni kontakt z wiernymi, z konkretnym
Benedykt wybiera następcę Jan Paweł II ukonserwatywnił kolegium kardynalskie, lecz jednocześnie sprawił, że stało się ono bardziej reprezentatywne dla Kościoła światowego: nowi książęta Kościoła wywodzili się z Azji, Afryki, Ameryki Południowej Benedykt ten trend odwraca. „Stawia Kościół na głowie” – tak ujął to Robert Mickens, watykański komentator katolickiego tygodnika brytyjskiego „The Tablet”. Najnowsze mianowanie 22 kardynałów 6 stycznia nie pozostawia co do tego wątpliwości. Tylko trójka z nich – hierarchowie z Hongkongu, Brazylii i Indii – reprezentują kraje spoza cywilizacji zachodniej. Ani jeden kardynał nie pochodzi
watykańskiej biurokracji – kurii. Stanowią obecnie 25 proc. spośród 126 elektorów oddających głosy na nowego papieża. W roku 2005, gdy umierał JPII, było ich 16,5 proc. 35 proc. kardynałów w wieku poniżej 80 lat, którzy mają prawo wyboru szefa, wywodzi się z kurii. Za czasów Wojtyły było ich mniej niż 25 proc. Przed mianowaniem na lidera katolicyzmu Ratzinger spędził 25 lat w gronie watykańskiej biurokracji. Z jej członkami, pochodzącymi głównie z Włoch, czuje się bezpiecznie. Są konserwatywni podobnie jak on, duchowny z Bawarii. Wspólnie wierzą, że Europa jest kolebką i centrum katolicyzmu.
Marco Politi nie uchodzi za kościołożercę. Weteran włoskiego dziennikarstwa i wieloletni komentator „La Repubblica” do spraw watykańskich raczej sympatyzuje z Kościołem, tyle że z jego progresywnym skrzydłem. Teraz papież, któremu schyłek życia – nawet na tak eksponowanym stolcu – nie szczędzi dotkliwych kuksańców, może myśleć o nim w kategoriach Brutusa. Politi właśnie wydał książkę pt. „Josef Ratzinger. Kryzys pontyfikatu”. Benedykt jest papieżem na pół gwizdka – tak brzmi teza pracy Politiego. Zarządza Kościołem tylko wtedy, gdy już naprawdę musi i nie może się wykręcić. Najchętniej zamyka się w teologicznych studiach i oddaje pisaniu. „Josef Ratzinger okazał się kruchym liderem – wali po oczach Politi. – Czuje się nieswojo w sztuce rządzenia, wzdraga się przed koniecznoścą stawiania czoła wewnętrznym problemom Kościoła, bardziej wciąga go teologia niż geopolityka. W rezultacie mamy do czynienia z zapaścią rządzenia”. Papieżowi brak wizji. Nie wie, jak podejść do kluczowych problemów Kościoła, choćby takich jak niedobór księży na świecie. Dwie najważniejsze i brzemienne w skutki reformy, czyli bardziej zdecydowane restrykcje w kwestii skandalu przestępstw seksualnych oraz przejrzyste zarządzanie pieniędzmi Kościoła (zgodne z normami świata finansów), wprowadzane są od przypadku do przypadku. Zdaniem Politiego najbardziej dramatyczny jest kryzys geopolitycznej roli Kościoła, którą Jan Paweł II pieczołowicie konstruował. Benedykt nie ma do powiedzenia nic znaczącego w kwestii „arabskiej wiosny”, uważanej za najważniejszą zmianę globalnego porządku od czasu tąpnięcia socjalizmu. W Watykanie – stwierdza Politi – wyczuwa się z tego powodu rozczarowanie i frustrację. Cytuje też oficjela, który mówi, że każdy pcha własny wózek, bo nie ma comiesięcznych spotkań szefów departamentów koordynujących pracę Watykanu wedle nakreślonego kierunku i wizji. „Po 6,5 latach pontyfikatu ksiądz, dziennikarz czy historyk watykański mogą się spotkać z kłopotliwym pytaniem: Jaki naprawdę jest papież?”. Politi powtarza
życiem Kościoła. Polityka Benedykta zmierza do utrwalenia wpływów konserwatystów i powrotu do wielowiekowej tradycji, że zwierzchnikami Kościoła są kapłani włoskiej narodowości zatrudnieni w kościelnej administracji. Bardzo znamienne dla oceny preferencji Benedykta jest pominięcie arcybiskupa Dublina – Diarmuida Martina. To jedyny irlandzki hierarcha cieszący się sympatią obywateli swego kraju. Jest bezkompromisowy. Nie wahał się wskazywać Watykanu jako jednego ze sprawców tego, co działo się w Kościele irlandzkim przez ostatnie dekady. PZ
przedstawiane przez siebie wcześniej spekulacje, że podczas konklawe z roku 2005 wielkie znaczenie miały głosy konserwatywnej kurii watykańskiej, opowiadającej się za Ratzingerem. Stało się tak, bo JPII zmienił przepisy wyboru papieża i obecnie wystarcza normalna większość głosów, zamiast, jak wcześniej, dwóch trzecich. Z tego powodu opozycja przeciwko obecnemu szefowi musiała skapitulować. W opinii Politiego pro-Ratzingerowskie lobby nie miało żadnej wizji Kościoła, kierowało się tylko własnymi obawami i „obsesyjną potrzebą potwierdzenia tożsamości”. Autor wini Benedykta za blokowanie prób reform progresywnego skrzydła, które pragnie decentralizacji władzy Watykanu. Krytykuje go za powrót do starego obrządku mszy łacińskiej oraz za anulowanie ekskomuniki wobec lefebrystów. Do podobnych wniosków doszli dwaj komentatorzy włoscy, autorzy książki „Attaco a Ratzinger” z 2010 roku. Mimo że bardziej sympatyzują z Benedyktem, uważają, że papież przykłada więcej uwagi do teologii niż do polityki. Inny włoski watykanolog – Luigi Accatoli – polemizował z książką Politiego, broniąc papieża, ale jego osąd: „Największym grzechem tego pontyfikatu jest to, że w Watykanie bardzo mało się mówi o decyzjach na przyszłość, które muszą zostać podjęte”, Accatoli kwituje stwierdzeniem: „Lepiej bym tego nie ujął”. W ocenie Politiego Benedykt to papież nauczający, a nie rządzący. Gdy przemawia, tylko sporadycznie odrywa wzrok od tekstu, mówi jednostajnym, monotonnym głosem. Przekonany jest, że do odbiorcy mają docierać argumenty, a nie aktorskie akcenty, które tak sprawnie opanował jego poprzednik. Politi przytacza szereg mało znanych szczegółów z życia Watykanu. Podczas spotkania z klerem w roku 2006 B16 stwierdził: „Jest słuszną rzeczą zapytywać, czy służenie do mszy można rozszerzyć, czy można poszerzyć rolę kobiet”. 5 lat później realia pozostały niezmienione. Niezmienna pozostaje wciąż rola kobiet w strukturach watykańskich. Ani jedna nie pełni funkcji naprawdę kierowniczych. W Międzynarodowej Komisji Teologów zasiadają 2 kobiety i 29 mężczyzn. PZ
Papież na pół gwizdka
17
Ku-ggej-kklan? C
hicagowski kardynał Francis George, człowiek podeszły w latach, nie cofa się przed nieczystymi zagraniami. Organizacje pozakościelne radobrze, jeśli gejowski ruch wyzwode by widzieć George’a jako oskarlenia przeistoczy się w coś w rożonego lub ewentualnie emeryta, dzaju Ku-Klux-Klanu, demonstrugdyż kardynał był oporny w zawiającego na ulicach przeciwko kadamianiu organów ścigania o petolikom”. dofilach wśród swych podwładnych, Tego było za dużo i kilkudziea ostatnio podpadł koalicji homosięciu lokalnych i krajowych aktyseksualistów. Podczas przygowistów gejowskich zażądało rezytowań do przyszłorocznej gnacji kardynała albo co najmniej gejowskiej Parady Duprzeprosin. Obraza jest ewidentna: my raban podniósł porównanie ruchu rasistowskich proboszcz koekstremistów religijnych do ruchu ścioła Our Lagejów jest policzkiem tym bardziej, dy of Mount że Ku-Klux-Klan demonstrował Carmel w Chiprzeciwko paradom gejowskim. cago. Homo„Podobnie jak jego poprzedseksualiści nik, kardynał Joseph Bermają przechonardin, George usiłuje dzić pod jego używać wpływów Koświątynią? Kieścioła do cofnięcia wydy wierni będą walczonych praw obywychodzić watelskich” – konstaz mszy? Mowy nie tują przedstawiciele orma! Stronę proganizacji gejowskich. boszcza wziął karKardynał Geordynał George i zage odmówił przeczął się domagać prosin i publicznie zmiany trasy, by świebronił swego pożo rozgrzeszeni nie równania, twierdząc, że Ku-Kluxzbrukali się bliskością -Klan w latach 40. grzeszników. Książę XX wieku demonKościoła udzielił w tej strował przeciw sprawie wywiadu rozgłokatolikom. śni FOX, tubie prawicy. TN Oświadczył, że „Nie będzie
Czesi szokują świeckością N
iemałą sensację wzbudziło opublikowanie przez oficjalne biuro statystyczne danych na temat przekonań światopoglądowych Czechów. katolicy wykazuje dramatyczNie jest żadną tajemnicą, że ny spadek – 10 lat temu katonasi południowi sąsiedzi są jednym licy stanowili jeszcze 27 proc. z najbardziej niereligijnych społeOznacza to stopnienie liczby wierczeństw na świecie. Jednak najnych w tym okresie o około świeższe dane pokazują, że proces 60 proc., co jest chyba rekordem laicyzacji ciągle trwa, i to w nieświata w kościelnej dezercji w czazwykle intensywnym tempie. sach współczesnych. Okazuje się, że zaledwie 10 proc. Jednocześnie 34 proc. CzeCzechów deklaruje przynależność chów deklaruje zupełną niewiarę, do Kościoła katolickiego, 4 proc. a aż 45 proc. nie chce zajmować należy do innego kościoła lub restanowiska w sprawie swojego ligii, a kolejne 7 proc. deklaruje światopoglądu, co prawdopodobwiarę bez określania przynależnie oznacza, że są obojętni reliności konfesyjnej. Zatem tylko gijnie lub w ogóle nie zadają sobie 21 proc. ludności przyznaje się pytań natury światopoglądowej. do jakiejkolwiek religijności. LiczMaK ba osób deklarujących się jako
Milion porzuci Kościół W
Niemczech 2,4 proc. dorosłych religijnych mieszkańców planuje zakończenie przynależności do jednego z wyznań chrześcijańskich. Według badań Instytutu Sinus wystąpień przewiduje się wśród w Heidelbergu około miliona kaewangelików, a nieco mniej – wśród tolików i protestantów jest zdecykatolików. 59 proc. Niemców dedowanych porzucić przynależność klaruje się jako osoby religijne. kościelną. Co ciekawe, więcej MaK
18
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Umiałki W dniu 5 stycznia 2012 r. pokazano w telewizji wywieszoną w aptece sporą kartkę z listą kilkunastu parametrów, które pacjent musi sprawdzić, żeby wiedział, czy jego recepta jest zgodna z odpowiednimi wymogami i czy w związku z tym może być zrealizowana. Przykład myślenia bolszewickiego w najczystszej postaci! Bo niby dlaczego pacjent ma to sprawdzać? Pacjent ma prawo do opieki, w tym do wystawienia mu recepty zgodnej z prawem. Płaci za to. Jeżeli recepta jest wadliwa, to po kieszeni powinien oberwać lekarz, a jeżeli to nie on ponosi winę, to konsekwencje polityczne powinien ponieść minister zdrowia. Jak można ludzi, którzy niekiedy są tak chorzy, że ledwo wiedzą, co się wokół nich dzieje, obciążać dodatkowymi kretyńskimi obowiązkami?! W Danii od kilku lat jest tak, że gdy wychodzę od lekarza (za wizytę
U
nie płacę), to on mnie uprzejmie pyta, w której aptece będę chciał wykupić (pobrać, jeżeli darmowe) lekarstwa. I to lekarz jednym naciśnięciem klawisza w komputerze wysyła receptę do wybranej apteki. Ale gdyby złożyło się tak, że zaszedłbym do innej, to po podaniu przeze mnie numeru PESEL pani farmaceutka natychmiast odnalazłaby moją receptę i wydała mi lekarstwa. Jak oni to robią? A co mnie to obchodzi?! Od tego są ministrowie i urzędnicy, a nie ja – pacjent. Jak pan Arłukowicz nie wie, to niech przyjedzie do Kopenhagi się przyuczyć.
słyszałam w mediach, że znana dziennikarka i jej mąż miliarder wygrali proces i otrzymają od jakiegoś kolorowego pisemka wysokie odszkodowanie za opublikowanie na ich temat nieprawdziwych informacji. Uzasadnienie postanowienia sądu zawierało takie sformułowanie: „Za naruszenie prestiżu osób znanych i majętnych”. W 1982 roku uległam poważnemu wypadkowi komunikacyjnemu. Miałam złamania kręgosłupa, nogi, ręki, żeber, łuku brwiowego i wstrząśnienie mózgu. Długo i mozolnie dochodziłam do pewnej sprawności. Na nowo uczyłam się mówić, pisać i chodzić. Po sześciu latach procesu z PZU, po dziesięciu latach od wypadku, otrzymałam w 1992 roku odszkodowanie w wysokości jednej dziesiątej straconego za ten okres wynagrodzenia. Z powodu szalejącej inflacji nastąpiła niebywała deprecjacja złotówki. Ciężar tej deprecjacji przerzucono na moje barki. Sąd, powołując się na zasady współżycia społecznego, dał wyraz nadzwyczajnej troski o interesy PZU. Monopolista PZU został oszczędzony również przez ministra sprawiedliwości i rzecznika praw obywatelskich, do których odwoływałam się z powodu bardzo krzywdzącego mnie wyroku. Obserwowałam po latach obrady komisji nadzwyczajnej Sejmu dotyczące PZU i dowiedziałam się, jak ówcześni prezesi przekazywali setki milionów złotych na własne konta za granicę. Czy to były czyny haniebne? Nie, bo według kodeksu moralności obowiązującego od przełomu tylko bycie biednym jest hańbą. Wracam myślami do Polski Ludowej. Mieszkałam na podlaskiej wsi, cztery kilometry od Bugu. Laski, piaski i karaski. Tak określano biedne, nadbużańskie tereny. Moja rodzina miała 5 hektarów ziemi ornej II i III klasy i 5 ha lasów i łąk. Byliśmy więc średniozamożni. Zapamiętałam to dokładnie, bo co kilka miesięcy wpadał do szkoły jakiś przedstawiciel władz
Nie jest oczywiście tak, że nasi urzędnicy i ministrowie nic nie potrafią. Wiemy, że dla siły przewodniej potrafią zrobić niemal wszystko. Potrafią też załatwić bezpłatne laptopy dla parlamentarzystów (zamiast, jak obiecano w kampanii wyborczej, dla szkolnej dziatwy) czy też 2 tys. biletów na mistrzostwa w piłce kopanej. Bolszewicy też uznali na samym początku rewolucji, że skoro ciężko po nocach pracują dla dobra ludu, to muszą mieć możliwość kupowania deficytowych towarów w specjalnych sklepach. I sobie to przegłosowali. Był to początek gnicia komunizmu, który, jak widać,
powiatowych czy gminnych i pytał kolejno dzieci, w jakich żyją warunkach. Najbiedniejszym przysługiwały skromne posiłki. To były pierwsze lata po wojnie. Pamiętam, jak na pytanie, co dzieci jadają na śniadanie, prawie wszystkie odpowiadały: kartofle z barszczem przez cały dzień (barszcz to były ugotowane białe buraki cukrowe). W 1953 roku znalazłam się w Warszawie. Zaczęłam chodzić do siódmej klasy. Po lekcjach do wieczora byłam w świetlicy. Podawano wszystkim codziennie gorący posiłek. W szkole był gabinet lekarski i dentystyczny. W średniej szkole najuboższe dzieci dostawały bezpłatnie zupy i zapomogi pieniężne.
w Polsce ma się całkiem dobrze, bo bilety dla wybranych będą zagwarantowane. Gdyby w Danii jakaś instytucja wpadła na pomysł załatwienia dla polityków biletów na te mistrzostwa, to następnego dnia po informacji o takim wyczynie jej szef już szukałby innej pracy. Duński minister czy poseł, który będzie miał ochotę wybrać się na mistrzostwa do Polski, sam będzie musiał sobie kupić bilet – na takich samych zasadach jak każdy inny Jensen czy Hansen. Wyjątkiem jest oczywiście sytuacja, gdy na przykład na pierwszy duński mecz zechce pojechać pani premier, która będzie wtedy osobą
W 1945 roku mój ojciec został zamordowany, a mama w wyniku szykanowania rodziny za jego przynależność do AK zostawiła gospodarstwo i kupiła dziurawy baraczek na Pradze. Warunki były straszne. Od razu zaczęła starać się o przydział mieszkania kwaterunkowego. Kierownik wydziału mieszkaniowego powiedział: Ma pani piątkę dzieci. Pani należy się mieszkanie, ale mamy długą kolejkę. Coś pani po cichutku podpowiem: proszę znaleźć sobie pustostan i się tam wprowadzić. Proszę się nie obawiać. Nie zastosujemy wobec pani rodziny siły. POLSKA LUDOWA DZIECI NA BRUK NIE WYRZUCA. Jednak nie
Głos oburzonej Były bezpłatne kolonie letnie i obozy zimowe. Był do dyspozycji dzieci z Warszawy Pałac Młodzieży. Dla uzdolnionych muzycznie – chór, ogniska muzyczne. Miałam mocne świadectwo dojrzałości, więc po egzaminach bez trudu dostałam się na matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. Większość studentów już po pierwszym semestrze otrzymywała stypendium. W 1958 roku to było 450 zł miesięcznie. Czasy były ciężkie, a jednak im dziecko było biedniejsze, tym większa była pomoc państwa. Moje warszawskie koleżanki mieszkały jak ja na Pradze w domach przeważnie zakwalifikowanych do rozbiórki. Kolejno przeprowadzały się do nowych, wygodnych jak na tamte czasy mieszkań. Mieszkania były kwaterunkowe, całkowicie za darmo. Pamiętam radość moich koleżanek ze swoich – po raz pierwszy w życiu własnych – pokoików. Zostałam kiedyś zaproszona przez nauczycielkę matematyki do jej nowo przyznanego mieszkania. Płakała ze szczęścia.
skorzystaliśmy z tej sugestii i po trzech latach oczekiwania otrzymaliśmy lepsze mieszkanie. Polska „Solidarna” nie ma z tym problemu. Dzieci są w obecnej Polsce w rodzinach bezdomnych i w rodzinach bezrobotnych. BEZDOMNOŚĆ i BEZROBOCIE – zjawiska nieznane w opluwanym dzisiaj przez elity solidarnościowe PRL-u. Jest wiele dzieci głodnych, poniżanych i pogardzanych. TO HAŃBA RZECZYPOSPOLITEJ. Niektórzy ludzie polityki i mediów zauważyli pewną prawidłowość. Spostrzegli mianowicie, że można być nawet miernotą w swoim zawodzie, ale jeśli siarczyście opluwa się dzisiaj PRL i uniżenie kłania hierarchom, to kariera zawodowa jest w zasięgu ręki. Czołowa dziennikarka TVN-u, pani Monika Olejnik, powiedziała w swoim programie, że PRL kojarzy jej się z wyrywaniem paznokci i octem na półkach. Ja przeżyłam cały PRL. Mam paznokcie i nie byłam karmiona octem. O poprzednim systemie mogę powiedzieć tak, jak ja go odbierałam. Był
oficjalną, więc bilet na mecz, samolot, opłata za hotel itp. będą zorganizowane oficjalnie via MSZ. Ale gdyby pani premier chciała wybrać się z mężem, to na wszelki wypadek (bo Duńczycy są bardzo na takie drobiazgi wyczuleni) za bilet lotniczy i bilet na stadion pan mąż zapłaci z własnej kieszeni. Jeśli śmiejemy się i drwimy z Korei Północnej, to zastanówmy się, czy nie śmiejemy się sami z siebie. Rozpacz i żal Koreańczyków po śmierci ukochanego przywódcy były takie same jak kilka lat temu w Polsce po śmierci Wojtyły. Też były łzy i płacz, a w Rzymie wiatr przewracał karty książki tak samo symbolicznie, jak w Korei w dniu pogrzebu niebo płakało śniegiem. Wspominam o Korei, bo pomysł z dwoma tysiącami biletów dla VIP-ów (albo obciążanie pacjentów obowiązkiem kontrolowania prawidłowości wystawianych recept) jest wypisz, wymaluj rodem z Korei Północnej. Bo już Europejczyk Łukaszenko pewnie by się na taki jawny bolszewizm nie odważył. Choćby dlatego, że ma świadomość, jak mu polscy piewcy praworządności patrzą na ręce... Włodzimierz Galant z Kopenhagi
zbrodniczy w stosunku do przeciwników politycznych, był niewydolny, utopijny, niedorzeczny w sferze gospodarczej, ale niezwykle szczodry i humanitarny wobec milionów dzieci, które wydobywał z nędzy i poniżenia jako spuścizny poprzednich epok i wojny. A inwestycja w rozwój dziecka jest najlepszą inwestycją. Gdybym miała zastosować taki sam skrót myślowy do scharakteryzowania obecnego systemu jak dziennikarka TVN-u w stosunku do poprzedniego, powiedziałabym tak: Mnie obecna „solidarna” Polska kojarzy się (jak posłowi Palikotowi) z wypasionymi brzuchami biskupów i z dziećmi, które płonęły jak pochodnie w baraku dla ubogich – dwanaścioro dzieci w Kamieniu Pomorskim. Dzisiaj biedna wielodzietna rodzina nie otrzyma mieszkania od państwa, bo państwo takich mieszkań nie buduje. Upycha się takie rodziny w różnych kontenerach i slumsach. Nieruchomości z 99-procentową bonifikatą przekazywane są kawalerom w purpurach i sutannach. To nie jedyna patologia systemu zubożająca obywateli. Podano w mediach, że majątek Kulczyka szacowany jest na 7 miliardów złotych. To oznaczałoby, że od początku III RP uzyskuje milion złotych dziennie. Przy tak dużych obszarach biedy, jaka jest w Polsce, zastanawia uchwalenie podatków w taki sposób, że to jest możliwe. Co to jest za prawo? A jeśli to nie jest zgodne z prawem, to co to jest za państwo? Ten majątek będzie, zgodnie z obecnym prawem, przekazany kiedyś potomstwu bez podatku. (Ja za założenie wody miejskiej do swego domu zapłaciłam 5 tys. zł, a państwu od tej usługi musiałam przekazać ponad tysiąc złotych podatku VAT). Cała potęga państwa, prawa i mediów stoi w III Rzeczypospolitej na straży prestiżu i interesów ludzi dobrze ustawionych i majętnych. Czy styropianowi herosi, którzy przeszli drogę przez mękę, aby unicestwić tamtą Polskę, są z tej obecnej Polski dumni? Krystyna Badurka-Rytel
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
LISTY Sekta smoleńska Każdego 10 dnia miesiąca na koniec mszy śpiewają: „Ojczyznę wolną racz nam dać, Panie”. Wojny nie ma już przeszło 60 lat! Powinni prosić o błogosławieństwo dla Polski, żeby kryzys został oddalony, oraz o powodzenie dla Tuska i rządu, żeby Duch Święty, w którego wierzą, obdarzył ich siłą w walce z kryzysem. Jeśli ci ludzie myślą, że Kaczyński jako premier byłby lepszy od Tuska, to bardzo się mylą. Człowiek ten tylko cynicznie krytykuje rząd, ale nie mówi, jak uchronić Polskę przed kryzysem. Jego niektóre pomysły (np. kara śmierci) są wręcz szkodliwe dla Polski. To człowiek starej daty. Jak Gomułka. Nie akceptuje nowoczesności: kont w banku, komórki, komputera, internetu itp. Jego życie toczy się za biurkiem, z długopisem w ręku, dlatego nie rozumie innych ludzi. Czytelnik, Dortmund
Lecz się sam! Nowy Rok Polacy przywitali w atmosferze wielkiego zamieszania związanego z wprowadzeniem rzutem na taśmę (za 6 minut 24.00) koślawej reformy finansowania leków. Autorka tej „reformy” cichaczem wycofała się na bezpieczny fotel marszałka Sejmu RP, a odpowiedzialnym za wprowadzenie został nowy minister zdrowia – Bartosz Arłukowicz. I on, moim zdaniem, polegnie w walce z klanem lekarzy i aptekarzy. Jakież on musiał przeżywać koszmary, bo jeszcze pół roku temu był przeciwny tej reformie, a teraz brnie, popierając ją i wycofując się co chwila z pewnych zapisów pod naporem lekarzy związkowych. Trwa zbędna mordęga ludzi chorych, którzy płacą za leki tyle, ile sobie życzy apteka. Nie znam podstaw reformy, ale mogę przypuszczać, że chodziło o zaoszczędzenie dużej kasy w budżecie państwa. Gdybym był na miejscu ministra Arłukowicza, to nie opublikowałbym tej reformy w wymaganym terminie i zaproponowałbym publiczną i partyjną dyskusję. Cóż by się stało, gdyby – poprawiona – weszła w życie za rok? Nic, ale minister pewnie straciłby stanowisko, zyskując publiczny poklask i uznanie. Można było zrobić tzw. małą reformę, na przykład podnosząc cenę najtańszych leków refundowanych z 3,20 zł na 5 czy 10 zł i rozbudowując listę o te pozycje, o które od lat dopominają się pacjenci. Cena 3,20 zł za jakikolwiek specyfik ratujący zdrowie lub życie jest nieporozumieniem i często te tanie leki nie są szanowane przez pacjentów. Jest jeszcze jedna kwestia – my, Polacy, nadużywamy wszelkich leków i wyczuły to wielkie koncerny, podsuwając nam specyfiki na każde schorzenie. Leki brane
w nadmiarze i źle ze sobą łączone powodują duże szkody. Należałoby przyjmować tylko te niezbędne, zmienić tryb życia na bardziej aktywny, zdrowiej i mniej jeść itp. Mam apel do pacjentów: ulżyjmy lekarzom i aptekarzom – organiczmy wizyty w aptece do niezbędnego minimum! Przy okazji możemy sporo zaoszczędzić. Takie jest jedno z moich postanowień noworocznych na 2012 rok. E.Sz., Ciechanów
SZKIEŁKO I OKO na wstępie prokurator wojskowy – sami sobie wymierzają sprawiedliwość. Ze sprawą odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów i prokuratorów przyjdzie teraz zmierzyć się ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu. Czy zechcą zlikwidować przywileje swoich podwładnych? Wyjściem może być stworzenie przy Rzeczniku Praw Obywatelskich wydziału, który będzie się zajmować tylko skargami obywatelskimi
(rocznik 1984) dostał 14 dni aresztu za głupotę i brak szacunku dla sądu, a nie za stan wojenny. Zdaje się, że mentalnie nadal ma 17 lat (tyle miał, gdy wprowadzono stan wojenny). Zupełnie załamała mnie pani sędzia, która jednoosobowo stwierdziła, że interwencja ze Wschodu nam nie groziła. Jasnowidzka jakaś! Przeciwnicy stanu wojennego ciągle powołują się na dokumenty z państw Układu Warszawskiego, a zupełnie ignorują dokumenty NATO. Czyżby pani sędzia bała się, że niektórzy mogą jej zarzucić kryptokomunizm? Tylko gdzie tu jest obiektywność prawa... henry
Tłusty piątek
Aparat (nie)sprawiedliwości Kiedy prokurator wojskowy strzela sobie w łeb z zamiarem pozbawienia się życia, bowiem nie może żyć w atmosferze korupcji i układów, to otrzymujemy dowód zdemoralizowania aparatu sprawiedliwości nie tylko szczebla wojskowego, ale i cywilnego. Gdy eksprezydent Kwaśniewski w 1997 roku podpisywał Konstytucję RP, nie miał chyba pojęcia, że tym aktem prawnym dokonuje podziału w narodzie. Dając przywileje określonym grupom zawodowym, sprawił, że poczuły się one nietykalne wobec prawa. Wykorzystują to sędziowie, prokuratorzy, posłowie, a nawet policjanci. Ci ostatni zresztą w najmniejszym stopniu korzystają z przywilejów. Bo czy ktoś słyszał, aby za błędny wyrok zmieniony przez organ II instancji lub Sąd Najwyższy sędzia wydający błędny wyrok został ukarany dyscyplinarnie? To samo pytanie dotyczy prokuratorów. Sprawa Olewnika i całego szeregu uchybień w postępowaniu bardzo jaskrawo nam to uświadamia. Jakże często sędziowie i prokuratorzy to jedna sitwa koleżeńska wzajemnie się wspierająca. To z myślą o wzmocnieniu ich więzi zawodowych stworzono prawo, w myśl którego błędną decyzję prokuratora rozpatruje jego sądowy kolega, a nie jego zwierzchnik wyższego szczebla. Z reguły sędzia podtrzymuje decyzję swego kolegi, a obywatel pozostaje bezradny. W Konstytucji RP zapisano, że sędziowie są niezawiśli, a nadto nieusuwalni. Trudno się dziwić, że czują się bezkarni. To samo dotyczy prokuratorów. Nie dziwi więc, że poziom ich moralności stale się obniża. Ci, którzy nie wytrzymują psychicznie, odchodzą z zawodu albo – tak jak wspomniany
oraz interwencjami z urzędu dotyczącymi właśnie nadużywania prawa, przy czym organ ten po stwierdzeniu nadużycia prawa przez sędziego lub prokuratora miałby prawo występować do ich naczelnego zwierzchnika o podjęcie sankcji dyscyplinarnych w stosunku do winnych takiego stanu. Tylko czy wpierw nie będzie konieczna poprawka do naszej konstytucji? R.K., Lubań
Francuscy ateiści od ponad 100 lat organizują wielkotygodniowe „tłuste piątki” i podczas tych biesiad, organizowanych najczęściej w restauracjach, jedzą różnego rodzaju mięsa. Ateiści z gdańskiego Ruchu Palikota chcą zorganizować podobną imprezę w jednej z restauracji (już jest zarezerwowana) i spotkać się 6 IV w „tłusty piątek”, podczas którego będziemy jeść schabowe, pieczyste, golonki itp. Każdy z biesiadników sam będzie płacił za zamówione potrawy. Na naszą imprezę zaprosimy przedstawicieli mediów. Namawiam inne osoby, stowarzyszenia i partie do organizowania podobnych imprez w tzw. Wielkim Tygodniu. Mam nadzieję, że tego rodzaju spotkania staną się w Polsce z roku na rok coraz bardziej popularne. Andrzej z RP
Stan rozdwojenia Znowu roztrząsany jest stan wojenny. Okazuje się, że wprowadzony został niezgodnie z obowiązującym wówczas prawem. Odwoływanie się do ówczesnego prawa jest niebezpieczne, bo może stworzyć precedens. Jeśli stan wojenny wprowadzono nielegalnie, to wszelkie strajki również były nielegalne. Czyli za śmierć strajkujących odpowiadają… organizatorzy strajków. A wszyscy, którzy dostali odszkodowanie za więzienie, również dostali je nielegalnie i powinni je zwrócić. Adam Słomka
Ambasador złej woli Zamiast obcinać emerytom emerytury, należałoby szukać oszczędności tam, gdzie pieniądze wyrzuca się w błoto. Oto jeden z przykładów: ambasada Polski w Watykanie. I przy okazji kilka pytań: 1. Ile kosztuje utrzymanie tej ambasady? Czy rząd wie ile? Może jego ekscelencja minister Rostowski wie? 2. Jaka jest miesięczna pensja ambasadora Watykanu? Pytanie istotne, jeśli brać pod uwagę „pensje”
19
emerytów i drastyczne podwyżki cen leków (sam płaciłem parę dni temu ponad 50 złotych więcej niż zwykle, wbrew bajkom ministra Arłukowicza). 3. Po co komu ta ambasada w Watykanie i na czym polega jej działalność? Przecież i tak Watykan rządzi polskim rządem. W Polsce kler czuje się jak u siebie w domu, po co więc jeszcze między Polską a Watykanem pośrednik w osobie Suchockiej? Czy to Polska potrzebuje ambasadora, czy Suchocka ma potrzebę bycia ambasadorem od zarabiania pieniędzy ZA NIC? Dopóki głupota będzie najważniejszą cnotą polskiego rządu skrajnych klerykałów wspomaganego przez skrajnie ukościelnioną cześć społeczeństwa, dopóty dziury w budżecie mają w Polsce przed sobą przyszłość. tewu
Do „Życzliwego” Chciałbym zająć stanowisko w sprawie listu zamieszczonego w „FiM” 2/2012. Czytelnik podpisujący się „Życzliwy Cz. K.” próbuje na łamach antyklerykalnej gazety wylewać swoje katolickie frustracje – jak to boli go, że sprzedawany swobodnie w kioskach tytuł „Fakty i Mity” obraża Jego Świętobliwość Ojca Przenajświętszego Dyrektora Rydzyka Tadeusza! Toć mamy wolność słowa, o której sam Tadeusz Rydzyk wespół z klerykalnymi, politycznymi przydupasami ostatnio krzyczy! Więc wolność tylko wtedy, kiedy na multipleksie cyfrowym znajdzie się miejsce dla mediów Rydzyka, a z „FiM” w kiosku już nie? Czytelnik pisze, że nie bierze „FiM” do rąk, bo trudno byłoby mu je domyć. I zapewnia, że tygodnika nie czyta. Toż to jasnowidz! Nie czyta, nie przegląda, a zna treści i krytykuje! Zatem poczytaj, imć „Życzliwy”, dowiedz się o ujawnianych draństwach Twoich guru w koloratkach i czarnych sukienkach, o pedofilach w sutannach. Bo bazujesz na jednym, mocno zakłamanym i zwichrowanym, kościelnym punkcie widzenia. I żadnym bogiem twarzy nie wycierajcie – Ty i Tobie podobni – i nie straszcie, bo wzbudzacie śmiech i politowanie! Paweł Krysiński
DNI EWOLUCJI WE WROCŁAWIU Stowarzyszenie Ateistyczne zaprasza czytelników „Faktów i Mitów” na kolejną imprezę. Dni Ewolucji to cykl wykładów, dyskusji oraz prezentacji, poświęcony tematyce związanej z szeroko rozumianą teorią ewolucji. W gremium prelegentów są m.in.: prof. dr hab. Bogusław Pawłowski (antropologia), prof. dr hab. Ludwik Tomiałojć (biologia), prof. Jerzy Lukierski (fizyka), dr Tomasz Witkowski (psychologia), dr Maciej Zatoński (medycyna), dr Radosław Czarnecki (filozofia, religioznawstwo), lic. Łukasz Banaszak (PWSZ im. Witelona w Legnicy) z wykładem „Wpływ ewolucjonizmu na ideę progresywizmu w naukach o wychowaniu”, lic. Monika Andryszak (PWSZ im. Witelona w Legnicy) – „Znaczenie i sens ewolucjonizmu w ponowoczesności”, lic. Kamil Błaszczyński (Uniwersytet Wrocławski) – „Ewolucjonizm w pedagogice ogólnej – egzemplifikacja”. Ponadto imprezie będą towarzyszyć projekcje filmów dokumentalnych. Wszystkie wykłady będą przygotowane w bardzo przystępny sposób. Impreza odbywać się będzie w następujących miejscach: 10 lutego, godz. 15.00, CWOP Sektor 3, ul. Legnicka 65 11 lutego, godz. 15.00, Księgarnia-Kawiarnia Falanster, ul. św. Antoniego 23 12 lutego, godz. 15.00, Klub ZUP, ul. Ruska 34 O szczegóły prosimy pytać pod adresem:
[email protected] oraz telefonicznie: 664 661 357 Organizatorzy
20
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
DYKTATURY XX WIEKU
Dynastia Kimów  Ciąg dalszy ze str. 12 A jednak więźniowie najbardziej obawiają się karceru. Cele karne mają zazwyczaj 60 centymetrów szerokości i 110 centymetrów wysokości. Dlatego osadzeni w środku ludzie nie mogą wyprostować nóg, wstać ani się położyć. Nie wolno też oprzeć się plecami o ścianę (…). Zazwyczaj więźniowie spędzają w karcerze od siedmiu do dziesięciu dni, na przykład za to, że mają plamkę na ubraniu albo nie nauczyli się na pamięć kolejnego przemówienia prezydenta bądź nie wyrobili wyśrubowanych, nierealnych norm (…). W listopadzie 1989 roku spędziłam tydzień w karnej celi za próbę ukrycia przed strażnikami źle uszytej koszuli przez 20-letnią więźniarkę. Dziewczynę także zaprowadzono do karceru i więcej jej nie widziałam”. Więźniowie poczytują za ogromne szczęście dzień, kiedy udaje im się złapać szczura w latrynie. Chwytają go gołymi rękami i jedzą żywe, surowe mięso. W obozie pracy mięso szczurów to jedyne źródło pożywnego białka. Cudowny smak szczurzego mięsa jest niezapomnianym przeżyciem dla ludzi wyczerpanych ciężką pracą fizyczną. Więźniowie muszą być niezwykle ostrożni, aby nie dać się złapać na gorącym uczynku. Jeżeli strażnicy przyłapią kogoś na jedzeniu szczurzego mięsa, czeka go śmierć. Hun Sik Kim była wykładowcą na politechnice w Phenianie. Została skazana na reedukację w obozie pracy, ponieważ zaproponowała skrócenie obowiązkowej pracy fizycznej studentów po to, aby mieli więcej czasu na naukę. „Cały miesiąc strażnicy bili mnie i kopali niczym worek (…). Więźniowie pracują po 16, 18 godzin dziennie. Na ścianach wiszą wszędzie skórzane pejcze. Strażnicy mają je cały czas pod ręką i codziennie, bez najmniejszego powodu batożą, kopią i maltretują kobiety. Funkcjonariusze obozowi cały czas noszą na twarzach maski, ponieważ od więźniów bije przeokropny odór. Więźniowie (mają prawo do dwóch kąpieli w roku) załatwiają potrzeby fizjologiczne na stanowisku pracy, ponieważ nie dostają pozwolenia na skorzystanie z latryny (…). Pewnego dnia, a było to na początku marca 1987 roku, zaprowadzono mnie do izby tortur. Na stole stał wielki kocioł wypełniony wodą, a obok niego niski drewniany stół z przymocowanymi kajdankami. Strażnicy powalili mnie na ziemię i przykuli do niego. Potem siłą włożyli
do ust specjalny lejek. Nie mogłam się bronić, gdy zaczęto mi wlewać wodę do gardła. Próbowałam oddychać nosem, aby się nie udusić. Z bólu i braku powietrza co chwilę traciłam przytomność, kiedy woda zaczęła wypełniać przegrody nosowe (…). Nie wiem, jak długo pojono mnie tą śmierdzącą cieczą. Kiedy odzyskałam przytomność, zobaczyłam, jak dwóch funkcjonariuszy skacze po desce położonej na moim obrzmiałym brzuchu, aby wydusić ze mnie nadmiar wody. Nie miałam pojęcia, ile wody we mnie wpompowano. Sączyła się z ust, nosa, odbytu i pochwy. Jak przez mgłę słyszałam czyjś głos: »Dlaczego ta szmata nie wstaje? Zdechła już?« (...). Zobaczyłam sześć kobiet tuż przed połogiem. Kazano im czekać na przyjście strażnika. W tym czasie trzy kobiety zaczęły rodzić na gołej, cementowej podłodze. To był straszny widok, gdy musiałam patrzeć, jak lekarz obozowy kopał rodzące. Gdy pierwsze z niemowląt przyszło na świat, lekarz zawołał: – Zabijcie je szybko! Bo niektóre niemowlęta zdołały przeżyć, choć matki dostały specjalne zastrzyki z trucizną, aby zabić płód. Pielęgniarki (także więźniarki), drżąc na całym ciele, zacisnęły ręce na dziecięcych szyjkach. Potem niemowlęta zawinięto w brudne płótno i wrzucono do wiadra”.
Lee Baek-lyong, lat 38, z obozu uciekł w maju 2000 r. Zanim do niego trafił (oskarżony o spisek, jak wielu innych; w ten sposób co kilka lat zmienia się ochronę dygnitarzy), był żołnierzem osobistej obstawy Kim Dzong Ila. „Codziennie musieliśmy przenieść 120 stosów pociętego drzewa z gór na pola. Po zakończeniu pracy nie dane nam było odpocząć. Gdy wracaliśmy do obozu, strażnicy kazali rozbierać się do majtek i klęczeć na ziemi. Potem bili nas drewnianymi kijami. Po 10 uderzeń dla każdego. Taka kara najgorsza była dla kobiet, którym najciężej było znieść to, że muszą obnażyć swoje piersi, zanim zaczęto je bić. Nie było nawet minimum warunków sanitarnych. Swoje odchody zawijaliśmy w liście i zakopywaliśmy w ziemi. Codzienna racja
~ ~ ~ Codzienną rutynę w północnokoreańskich obozach pracy stanowią publiczne egzekucje. Podczas egzekucji na dziedziniec więzienia wygania się wszystkich skazanych (tysiące mężczyzn i kobiet). Skazańców przywiązuje się do słupka w trzech miejscach: sznur opasuje piersi, pas i kolana. Sześciu strażników oddaje w klatkę piersiową po trzy strzały, czyli w sumie 18 kul. Po egzekucji wszyscy więźniowie muszą przemaszerować obok ciał ofiar i dokładnie im się przyjrzeć. Ofiarami egzekucji są więźniowie, którzy załamali się podczas tortur i poprosili o śmierć. Są też tacy, którzy dopuścili się kradzieży jedzenia albo na przykład płakali nad losem dzieci pozostawionych w domu bez opieki.
żywnościowa wynosiła od 100 do 150 gramów ryżu – w zależności od wykonywanej pracy i zbiorów w danym roku. Zupa składała się z paru suszonych liści kapusty bądź rzodkwi pływających w misce wody (…). Jeżeli ktoś został złapany na posiadaniu kryształków soli w kieszeni, konsekwencje były straszne. Uważano to za próbę ucieczki i karano egzekucją poprzez (…) zakopanie żywcem. Uderzali więźnia w głowę, aż padał nieprzytomny. Wtedy wrzucali go do dołu i szybko kazali zasypywać. Kiedyś widziałem, jak jednego z więźniów strażnicy zastrzelili, ponieważ nie ruszał łopatą tak szybko jak inni. Wrzucono go do tego samego dołu i przykryto ziemią”.
~ ~ ~ Więźniowie szukają roślin i polują na wszelkie ruszające się stworzenia, łącznie z żabami i szczurami. Wszystko, co żyje, jest jadalne. Jak na ironię, kurczaki, gęsi, które hoduje się dla władz więzienia, są regularnie karmione ziarnem. Więźniowie wydłubują ziarna z ich odchodów i jedzą je, żeby przeżyć. ~ ~ ~ Kang Chul-hwan – długoletni wyrok bez procesu sądowego. Aresztowany w wieku 9 lat i uwięziony wraz z babcią, ojcem, wujkiem i siostrą. Trafił do obozu koncentracyjnego dla dorosłych i dzieci: „Zajmowaliśmy się hodowlą królików zgodnie z ogólnokrajową kampanią pod tytułem: Siedmioletni Plan Pracy Dziecięcej dla Pozyskania Obcej Waluty. Tego ranka (…) było jeszcze zimno, bo to był luty. Gdy wszystkie dzieci się zgromadziły, dyrektor wygłosił długie przemówienie: »Drogi Przywódca jest tak wspaniałomyślny, że pozwala wszystkim odpocząć w dniu jego urodzin. I dla wszystkich dzieci ma prezenty. Wszystkie jesteście dziećmi przestępców. Lecz on w swoim miłosierdziu, wyższym niż niebo i głębszym niż morze, pozwala wam, dzieci przestępców, abyście wróciły na drogę szanowanych obywateli narodu koreańskiego poprzez odbudowanie rewolucyjnego ducha w waszych sercach. Musimy odwdzięczyć się jego wspaniałej osobie«. Dostaliśmy wtedy po kilka cukierków (…). Dzień urodzin Kim Ir Sena i dzień urodzin Kim Dzong Ila są wolne od pracy, ale trzeba wysiedzieć wiele godzin, słuchając ciągle tych samych przemówień. Ale to była rzadka okazja, żeby trochę się zdrzemnąć. Dlatego niektórzy opanowali umiejętność spania z otwartymi oczami, żeby nie narazić się strażnikom (...). Najbardziej szokujące w Korei Północnej jest okrucieństwo wobec kobiet i dzieci. Korea Północna stosuje okrutny system przymusowych rozwodów z przyczyn politycznych. Ci, którzy kochają swoje rodziny, muszą doświadczać strasznego gwałtu, gdy cała ich rodzina zostaje umieszczona w obozie za przestępstwo jednego z jej członków (...). W pewnym czasie więźniarki miały za zadanie wyprodukować setki
tysięcy koszy przeznaczonych na eksport do Rosji, podstawek pod donice i popielniczek – do Polski, swetrów – do Japonii. Kobiety wstawały o 5 rano i zaczynały pracę o 5.30. Po zakończeniu pracy musiały jeszcze zostawać na pogadanki polityczne, więc nie wychodziły przed 11 wieczorem. A jeszcze przygotowywały plany norm na kolejny dzień, podliczały dzienną produkcję oraz opracowywały plany zredukowanych racji żywności za niewykonanie normy (...). Północnokoreańska tajna policja przygotowuje roczne wyliczenia liczby osób, które muszą się znaleźć w więzieniu, ponieważ potrzebna jest siła robocza. Dlatego aresztują niewinnych ludzi pod pretekstem nielojalności wobec partii (...). Najgorszy jest jednak wszechobecny głód. Widziałem ludzi umierających z głodu na ulicy, rodziców zjadających własne dzieci. W mieście, z którego pochodzę, dwóch mężczyzn, ojciec i syn, z zimną krwią zamordowało 20-letnią córkę sąsiadów. Była nieco pulchniejsza od reszty. Więc porąbali ją na kawałki i wymienili na dwa worki ryżu”. ~ ~ ~ W Polsce, w Warszawie, jest ambasada Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Na jej oficjalnych stronach internetowych można przeczytać całkiem poważne artykuły, jak to po niedawnej śmierci „ukochanego przywódcy” Kim Dzong Ila natura rozpłakała się nienotowanymi w Korei opadami śniegu. W trzaskającym mrozie obywatele zdejmowali kurtki i płaszcze, by okryć przed nim wieńce i znicze. Z zimowego snu obudziły się też niedźwiedzie, które opuściły swoje gawry i płakały prawdziwymi, ludzkimi łzami. W ambasadzie wystawiono też na widok publiczny księgę kondolencyjną. Jej strony były kompletnie puste do czasu, aż z kwiatami pojawiła się grupa młodych Polaków. Po ich wizycie pozostał taki oto wpis: „Towarzyszu. Całe życie poświęciłeś obronie pokoju, niepodległości i suwerenności swej ludowej Ojczyzny. Pozostawiłeś po sobie kraj, w którym nie ma bezdomności, bezrobocia, marnotrawienia sił wytwórczych ani kryzysów kapitalizmu. Za całą drogę rewolucjonisty i męża stanu, jaką uczciwie przebyłeś, Komunistyczna Młodzież Polski oddaje cześć Twojej pamięci”. ~ ~ ~ W roku 2009 Watykan wystosował do rządu KRLD ostrą w tonie notę dyplomatyczną. Zażądał w niej kategorycznie natychmiastowego uwolnienia z obozów koncentracyjnych wszystkich… chrześcijan! MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK Źródła: Prof. Andrzej Rzepliński, „Korea Północna za zasłoną” „Suddeutsche Zeitung”, „Północnokoreański horror” Internetowe strony Amnesty International i inne
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Prawdziwe wartości Największym błędem Kościoła rzymskokatolickiego – prowadzącym do innych wypaczeń – jest przekonanie, że w sprawach dotyczących wiary ostatecznym autorytetem jest nie tyle Pismo Święte, co kościelna tradycja. Wiara w tzw. tradycję jest rażącym wypaczeniem chrześcijańskich wartości. „Wiedzę o tym – pisze ks. Marian Michalski – co jest, a co nie jest naprawdę nauką objawioną przez Chrystusa, czerpie katolik nie tyle z Pisma św., ile przede wszystkim z żywej tradycji Kościoła” („Refleksje na tematy religijne”, Warszawa 1957, s. 207). Mówi o tym również nowy Katechizm: „Tradycja święta i Pismo św. ściśle się z sobą łączą i komunikują… wypływając z tego samego źródła Bożego” (Pallottinum 1994, s. 33, pkt 80). „Wynika z tego, że Kościół (…) »osiąga pewność swoją co do wszystkich spraw objawionych nie przez samo Pismo św.«” (tamże, pkt 82). Twierdzi się nawet, że „Święta Tradycja słowo Boże przez Chrystusa Pana i Ducha Świętego [zostało] powierzone Apostołom…” (tamże, pkt 81). A jak jest naprawdę? Co mówi Biblia? Cóż, w świetle Pisma Świętego mamy tu do czynienia z wyraźnym zakłamaniem i dezinformacją. Jezus Chrystus bowiem – w odróżnieniu od katolickich ideologów – zawsze powoływał się na Pismo. Ono też było – zarówno dla niego, jak i apostołów – ostatecznym probierzem prawdy i autorytetem w sprawach wiary. Oto przykłady. Kuszony przez szatana Jezus zawsze odpowiadał mu słowami: „Napisano…” (Mt 4. 4, 7, 10). Do saduceuszów powiedział: „Błądzicie, nie znając Pism” (Mt 22. 29). Na pytanie uczonego w zakonie, co ma czynić, aby dostąpić zbawienia, odpowiedział: „Co napisano w zakonie? Jak czytasz?” (Łk 10. 26). Do rozczarowanych uczniów zdążających do Emaus rzekł: „O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy (…). I począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach” (Łk 24. 25, 27, por. J 5. 39, 46–47). Jak Jezus odnosił się do tradycji? Co odpowiedział na zarzut faryzeuszy i uczonych w Piśmie, że apostołowie nie przestrzegają tradycji? Oto jego słowa: „A dlaczego to wy przestępujecie przykazania Boże dla nauki waszej?”. Następnie dodał: „Lud ten czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie. Daremnie mi jednak cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi” (Mt 15. 2–3, 8–9).
I takie samo stanowisko zajmowali apostołowie. Święty Paweł napisał: „Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji (…), a nie na Chrystusie” (Kol 2. 8 BT). Podobnie apostoł Piotr stwierdził, że „trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi” (Dz 5. 29). Zatem chociaż Kościół katolicki naucza, że Pismo Święte „nie zawiera wszystkich prawd objawionych”, dodając, że „uzupełnieniem Pisma św. jest Tradycja, czyli Ustne Podanie” (ks. W. Kalinowski, „Dogmatyka katolicka”, Poznań 1954, s. 61), Chrystus, apostołowie i pierwsi chrześcijanie uważali, iż jest ono jedynym i wystarczającym źródłem objawienia Bożego. Potwierdzają to zresztą również inne wersety biblijne. Oto najważniejsze z nich: „Niczego nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i niczego z tego nie ujmiecie” (Pwt 4. 12, por. Prz 30. 6; Ap 22. 18–19); „Nie (…) przyszedłem rozwiązać zakonu albo proroków (…). Bo (…) dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z prawa” (Mt 5. 17–18, por. Mt 24. 35; J 10. 35). Niestety, Kościół rzymski bardzo szybko „zapomniał” o biblijnych korzeniach wiary i zaadaptował idee, zwyczaje i praktyki zupełnie obce Pismu Świętemu, wywodzące się bardzo często z pogańskiego otoczenia – na przykład oprócz wypaczonego kultu Boga w tzw. Trójcy Świętej oraz fałszywych dogmatów maryjnych papiestwo usankcjonowało również kult świętych (zmarłych) i ich wstawiennictwo. Twierdzi się zatem, że święci „utwierdzają cały Kościół w świętości… nieustannie wstawiają za nas u Ojca, ofiarując Mu zasługi, które zdobyli na ziemi…” (tamże, s. 235, pkt 956); że „obcowanie ze świętymi łączy nas z Chrystusem” (pkt 957), dlatego też „święta i zbawienna jest myśl modlić się za umarłych, aby byli od grzechów uwolnieni”, ponieważ „nasza modlitwa za zmarłych nie tylko może im pomóc, lecz także sprawia, że staje się skuteczne ich wstawiennictwo za nami” (pkt 958). A co mówi Biblia na ten temat? Przede wszystkim Biblia wyraźnie uczy, że jak istnieje tylko jeden Bóg, tak też istnieje tylko „jeden
pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2. 5). Twierdzenie, że winniśmy się modlić do świętych jako wystawienników jest więc sprzeczne z Pismem i słowami Chrystusa, który powiedział: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mt 11. 28). Tym bardziej że Chrystus wyraźnie powiedział też, do kogo należy się modlić: „A wy tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” (Mt 6. 9). Podkreślił również: „Nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (J 14. 6). Nie jest też prawdą, że zmarli święci utwierdzają Kościół w świętości. Tego bowiem dokonuje sam Bóg, który każdego, kto Go o to prosi,
(2)
rodzaju przejaw nekromancji, tak mocno potępianej przez Biblię jako obrzydliwość w oczach Boga (por. Pwt 18. 9–11; Kpł 19. 31). Krótko mówiąc, Biblia kategorycznie zakazuje jakichkolwiek kontaktów z umarłymi: „Czy lud nie ma się radzić swojego Boga? Czy ma się radzić umarłych w sprawie żywych?” (Iz 8. 19). Co więcej, Biblia mówi również, że „umarli nic nie wiedzą” (Koh 9. 5) i do czasu zmartwychwstania „nie mają udziału w niczym z tego, co się dzieje pod słońcem” (Koh 9. 6). Umarli nie mogą się więc wstawiać za żywymi. To czyni jedynie ten, który „sprawuje kapłaństwo nieprzechodnie”, który „może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują
Jezus czytający Biblię
utwierdza swą mocą (por. Ef 3. 16). Dlatego też wierzący mają „umacniać się w Panu i w potężnej mocy jego” (Ef 6. 10). Pismo mówi też, że jak „wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego” (Ef 1. 19), tak też „utwierdzeni jesteśmy wszelką mocą według potęgi chwały jego ku wszelkiej cierpliwości i wytrwałości, z radością dziękując Ojcu, który nas zdolnymi uczynił do uczestniczenia w dziedzictwie świętych w światłości” (Kol 1. 11–12, por. Hbr 4. 15). Poza tym to sami wierzący mają „pobudzać się do miłości i dobrych uczynków” oraz „dodawać sobie otuchy” (Hbr 10. 24–25) i dążyć do uświęcenia. To od nich samych zależy, w jakim stopniu „budują jedni drugich” (1 Tes 5. 11, por. Judy 20), a nie od zmarłych. Ponadto utwierdzenie w wierze i uświęcenie to także owoc posłuszeństwa (1 P 1. 22), a nie komunii z umarłymi. Z tych właśnie powodów wzywanie na pomoc umarłych oraz zachęta do nawiązywania kontaktów z nimi są absolutnie nie do przyjęcia. Tym bardziej że to również swego
do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi” (Hbr 7. 24–25, por. Rz 8. 34; 1 J 2. 1). W kwestii zbawienia nie liczą się również ofiarowane Bogu zasługi świętych, ponieważ – jak pisał ap. Paweł – „łaską zbawieni jesteśmy przez wiarę, i to nie z nas: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił” (Ef 2. 8–9). Dokonuje się ono w Chrystusie, „który siebie samego złożył jako okup za nas wszystkich” (1 Tm 2. 6). I jeszcze: „Mocą tej woli [Bożej] jesteśmy uświeceni przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze (…). Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni” (Hbr 10. 10, 14). Również nasze modlitwy nie są w stanie pomóc zmarłym, „aby byli uwolnieni od grzechów”. Bóg patrzy bowiem na serce człowieka (1 Sm 16. 7), zna doskonale każdego (Ps 139) i wie, komu będzie dane „wejść do Królestwa Niebios” (Mt 7. 21), a komu będzie musiał powiedzieć: „Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7. 23).
21
Nie da się Go oszukać, nie można też na Niego wpłynąć. Poza tym o zbawieniu i wiecznym losie tak naprawdę decydujemy my sami, i to teraz, za życia, bo przecież napisano: „Oto teraz jest czas łaski, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 6. 2). „Bóg (…) teraz wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali” (Dz 17. 30). Po śmierci nie będzie już takiej możliwości, ponieważ „postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9. 27). Skoro Biblia potępia kontaktowanie się z umarłymi i nie daje żadnych podstaw dla kultu świętych, a nawet aniołów (por. Dz 2. 34; 10. 25–26; 14. 11–15; Kol 2. 18; Ap 19. 10; 22. 8–9), to tym bardziej odrzucić należy również kult relikwii. Biblia nie zna bowiem czegoś podobnego. Nie do pomyślenia jest, aby czczono czyjeś martwe ciało lub jego cząstki. Przypomnijmy, że kiedy pewna niewiasta powiedziała do Jezusa: „Błogosławione łono, które cię nosiło, i piersi, które ssałeś”, on odpowiedział: „Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go” (Łk 11. 27–28). Postawa i słowa Jezusa są zatem najmocniejszym argumentem przeciwko tej praktyce, a także przeciwko ikonolatrii. Przypomnijmy, że konsekwencją bałwochwalczego kultu świętych i ich relikwii jest kult obrazów i figur, czyli kolejny fałszywy dogmat papieski, który został usankcjonowany na II soborze w Nicei (787 r.) i soborze trydenckim (1564 r.). Kościół naucza nawet, że to „Syn Boży, przyjmując ciało, zapoczątkował nową »ekonomię« obrazów” (KKK, s. 489, pkt 2131). A co mówi Biblia? Biblia kategorycznie zakazuje czynienia jakichkolwiek wizerunków dla celów kultowych. Drugie przykazanie Dekalogu mówi: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu (…). Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył” (Wj 20. 4–5 BT). Lekceważących to przykazanie Bóg nazywa tymi, którzy Go nienawidzą, przestrzegających zaś – tymi, którzy Go miłują. Pierwszych czeka zapowiadana kara, drugich – błogosławieństwo (Wj 20. 6). Łatwo można zauważyć, po której stronie znajduje się Kościół rzymski, który zniósł to przykazanie. Ani jeden tekst Pisma – zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu – nie potwierdza zatem tezy, jakoby Chrystus zapoczątkował nową ekonomię obrazów. Przeciwnie, cała Biblia sprzeciwia się wszelkim przejawom bałwochwalstwa (por. Dz 17. 16, 29; 19. 24–27; Rz 1. 23, 25; 1 Kor 10. 14). Przypisywanie więc Chrystusowi czegoś, czego nie postanowił, jest ze wszech miar karygodne i bluźniercze. Jedno jest pewne: gdyby Kościół papieski nie stawiał tradycji ponad Słowo Boże i gdyby nie zaadaptował idei, zwyczajów i praktyk obcych Pismu Świętemu, wywodzących się często z pogańskiego otoczenia, nigdy nie pogrążyłby się w takim bałwochwalstwie, w jakim się znajduje. Cdn. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (64)
Paskudna twarz wojny Nawet tak zwane wojny sprawiedliwe mają swoje straszne oblicze. Ogrom doznanych krzywd i chęć zemsty odbierają czasem rozum. I wypaczają sumienie. Drugą wojnę światową zwykło się postrzegać jako konfrontację sił dobra z siłami zła. Złymi w tej wojnie były Niemcy hitlerowskie oraz ich sojusznicy. Dobrymi – wyzwoliciele, czyli koalicja antyhitlerowska: alianci (przede wszystkim Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Kanada i Polska), a nawet Armia Czerwona. Fenomen wojny ma jednak to do siebie, że nie tylko ci źli, lecz także wszystkie strony konfliktu, zwykle dopuszczają się na niej niegodziwości. Wiele jest przykładów zbrodni wojennych popełnionych przez tych, którzy toczyli „wojnę sprawiedliwą”, „wojnę przeciwko wojnie”. Mając na uwadze II wojnę światową, wystarczy wspomnieć o alianckich nalotach na miasta niemieckie czy o bombach atomowych, które Amerykanie zrzucili na miasta japońskie Hiroszimę (6 sierpnia 1945 r.) i Nagasaki (9 sierpnia 1945 r.). Zwykle te ewidentne nadużycia – dokonywane z premedytacją zabójstwa cywili – usprawiedliwia się zbrodniami wojennymi strony przeciwnej, które były rzeczywiście nieproporcjonalnie większe. Niestety, jest pewne, że podczas II wojny światowej zbrodni wojennych, choć na wiele mniejszą
C
skalę, dopuszczali się również polscy żołnierze. Znane są relacje o rozstrzeliwaniu jeńców niemieckich we wrześniu 1939 r. (na przykład podczas bitwy nad Bzurą) i strzelaniu przez polskich pilotów z Dywizjonu 303 do zestrzelonych niemieckich lotników, ratujących się na spadochronach (a także o przelatywaniu obok skaczącego, by pęd powietrza splatał linki spadochronu). Polscy piloci, którzy przyznawali się do tych praktyk, usprawiedliwiali je chęcią rewanżu za wrzesień 1939 r. Najcięższy zarzut obciąża „pancerniaków” z 1 Dywizji Pancernej, dowodzonej przez generała Stanisława Maczka. Amerykański historyk Stephen E. Ambrose w książce „Obywatele w mundurach. 7 czerwca 1944 – 7 maja 1945 od plaż Normandii do Berlina” zamieścił relację kapitana armii amerykańskiej Laughlina Watersa, wedle której po bitwie pod Chambois w Normandii Polacy rozstrzelali 1300 jeńców niemieckich. A oto jej treść: „20 sierpnia [1944 r.] w Chambois doszło wreszcie do spotkania oddziałów amerykańskich i polskich. Kapitan Laughlin Waters był pierwszym, który potrząsnął dłonią
haryzmatyczna odmiana chrześcijaństwa obiecuje realnego Boga ujawniającego się w cudach. Koń czy się to manipulacją i rozmaitymi skandalami. Rozwiewają się złudzenia. W ostatnich tygodniach sporo piszemy o hipnotycznych pseudocudach i religijnych manipulatorach. Bardzo popularny w ostatnich dziesięcioleciach charyzmatyczny nurt chrześcijaństwa specjalizuje się – niestety – w tego rodzaju manipulacjach. Jest to rodzaj religijności, który obiecuje chrześcijaństwo „takie jak na początku”. A więc poważne traktowanie wiary ze strony wiernych, a ze strony Boga – „cuda i przejawy realnej mocy”. Tak się składa, że wśród listów, które ostatnio otrzymałem w sprawie niby-cudów, sporo jest relacji właśnie z tych środowisk. O nadużyciach finansowych (nawet płatne msze o uzdrowienia wśród katolickich charyzmatyków) i religijnych ekstrawagancjach wśród protestanckiej odmiany „cudownego” chrześcijaństwa. Szczególnie poruszył mnie list od byłego duchownego, który kwestionuje cuda naciągaczy. Pisze o przypadkach zaburzeń psychicznych, a nawet o samobójstwie wśród zmanipulowanych wiernych. Z własnych doświadczeń wiem, że istnieje nawet taki typ charyzmatycznego pastora,
Polaka, majora Zgorzelskiego, z 10. Pułku Strzelców Konnych. Zgorzelski miał duże wyczucie momentu historycznego. Waters zanotował: »(...) oświadczył, że nasze spotkanie jest pierwszym spotkaniem amerykańskich i polskich żołnierzy na polu bitwy«. Przez następnych kilka dni, jak zapisał Waters, »Niemcy atakowali z całą furią, na jaką ich było stać, gnani rozpaczliwym pragnieniem ucieczki«. Inni próbowali się poddać, wielu z powodzeniem. Zbyt wielu, to prawda. Ani Polacy, ani Amerykanie nie mieli warunków, żeby ich gdzieś umieścić. Waters urządził obóz dla jeńców wojennych w Chambois, ale był on przepełniony. Pewnego dnia pewien polski kapitan przyprowadził jednak jeszcze jakichś dwustu jeńców, chcąc ich przekazać Amerykanom.
który jest szczególnie predestynowany do odnoszenia religijnych sukcesów. Powinien być stanowczy i autorytarny, co wiernym daje poczucie bezpieczeństwa. Dobrze też, jeśli jest wysoki i muzykalny. Ciepły, męski głos
Tu są wasi jeńcy – powiedział. Nie chcę ich – odparł Waters. Ale ja ich muszę panu zostawić. Mam takie rozkazy [odparł polski kapitan]. Mimo to nie zgadzam się. Niech pan ich zabiera. (Waters otrzymał rozkaz, żeby przyjąć jeńców, ale powiedziano mu, że to ma być grupa tysiąca pięciuset żołnierzy; tych było zaledwie kilkuset). Mimo to muszę ich u pana zostawić [nalegał polski kapitan]. No dobrze, ale miał pan przyprowadzić tysiąc pięciuset jeńców. Gdzie oni są? Nie żyją. Zastrzeliliśmy ich. Zostało tylko tylu [odparł kapitan]. A dlaczego nie zastrzeliliście także tych? – dowiadywał się Waters. Po chwili poprawił się. – Nie możecie tego robić. [Na co kapitan] Owszem, możemy. Oni strzelali do moich rodaków. Wziął Watersa pod ramię i odprowadził na bok. Powiedział: – Kapitanie, nie możemy ich zastrzelić. Zabrakło nam amunicji”. Książka Ambrose’a, która stała się bestsellerem w Stanach Zjednoczonych, opowiada o losach zwykłych żołnierzy w ostatniej fazie II wojny światowej,
charyzmatyczne megakościoły wydają majątki na zatrudnianie sprawnych muzyków manipulatorów, którzy potrafią przyprawić wiernych o dreszcze religijnej rozkoszy. Pastorzy wiedzą, co robią – taka atmosfera
ŻYCIE PO RELIGII
Rozczarowanie i odpowiedni wzrost gwarantują pozytywne duchowe wibracje wśród pobożnych współwyznawczyń podczas nabożeństw i mogą nakręcać atmosferę sprzyjającą cudownościom, religijnym histeriom i proroctwom. Dobrze, jeśli taki zbór ma jeszcze zespół muzyczny grający z wprawą amerykańskie piosenki z nurtu praise and worship (chwytające za serce songi do znalezienia w internecie w dowolnej ilości), który będzie manipulował emocjami zgromadzonych. Odpowiednia oprawa muzyczna może nakręcić tak odlotową atmosferę (od porywającej, tanecznej radości po refleksyjne kawałki przyprawiające o łzy wzruszenia), że ludzie mają wrażenie, iż złapali pana Boga za nogi. Amerykańskie
sprawia, że ręce same sięgają do portfeli, a prowadzona „Duchem Świętym” dłoń chętnie podpisuje ofiarny czek. Przy mistrzach od przemysłu charyzmatycznego zza oceanu nasi polscy religijni showmani to ledwie marni czeladnicy. Na religijnych widowiskach ważne są tzw. świadectwa osób rozhisteryzowanych, które opowiadają o cudach, „jakie Pan im uczyni”, podkręcając pobożną atmosferę. Istotne są zwłaszcza opowieści o Bogu, który pomaga zaspokajać materialne potrzeby wiernych w odpowiedzi na ich ofiarność. I tu pojawia się ważne słowo – „dziesięcina”. Wiele manipulacyjnych kościołów wskrzesiło ten archaiczny zwyczaj opodatkowania się dla
a jej źródłem są wspomnienia, dzienniki i korespondencja do rodzin i przyjaciół. Autor, sumienny w docieraniu do źródeł, w żaden sposób nie skomentował ani nie ocenił zdarzenia z historii 1 Dywizji Pancernej, bo takie z założenia jest jego pisarstwo. Czy możliwe zatem, by Polacy po zwycięskiej bitwie wymordowali 1300 jeńców niemieckich? Jeśli tak było, to na Polakach ciąży jedna z największych jednorazowych alianckich zbrodni wojennych. Nie przesądzając o tym, jak było, bo na wojnie dzieją się różne rzeczy, „historia zaś – jak mawiał ponoć Napoleon – to uzgodniony zestaw kłamstw”, trzeba podkreślić, że nie istnieje żadna inna relacja, która potwierdzałaby wymordowanie przez Polaków 1300 jeńców. O wydarzeniu tym nie wspomniał ani generał Maczek, ani inni wyżsi dowódcy, nie ma również dowodów w postaci świadectw ocalałych jeńców niemieckich. Zarzut popełnienia owej zbrodni wywołał wielką bulwersację w szeregach polskich kombatantów z 1 Dywizji Pancernej. Jedynie generał Franciszek Skibiński, który od sierpnia 1944 r. do maja 1945 r. uczestniczył w kampanii w Zachodniej Europie, przyznał we wspomnieniach: „(…) kwestia jeńców w pewnym momencie wymknęła się nam spod kontroli”. Podał przy tym jednak inne okoliczności i miejsce zdarzenia niż kapitan Waters. Z relacji żołnierzy Maczka wiadomo natomiast, że Polacy sprawdzali Niemcom książeczki wojskowe – kto i gdzie walczył. SS-manów i żołnierzy mających zapisany udział w kampanii wrześniowej 1939 r. „rozwalano” często na miejscu. ARTUR CECUŁA
dobra miejscowej wspólnoty religijnej. Wspólnoty, czyli pastora, bo w tego rodzaju kościołach dawny protestancki dobry zwyczaj parafialnej (zborowej) demokracji zwykle już nie istnieje. Pastor zarządza zborem przy pomocy kompletnie uzależnionej od siebie rady starszych. Mówi się wiernym, że Bóg nie działa przez demokrację. Ale ciekawe, że działa przez samowolę pastora! Nurt charyzmatyczny, który miał być wielką nadzieją chrześcijaństwa, przyniósł wielkie rozczarowanie. Obiecywana realność Boga spełzła na prostackich sztuczkach i uzależnieniu od człowieka. W tych kościołach nie ma już nawet prawdziwej protestanckiej teologii, bo pastorzy są niedouczeni i manipulują Biblią dla doraźnych korzyści. Problem w tym, że żadne inne „prawdziwe” chrześcijaństwo tak naprawdę nie istnieje. Nowy Testament obiecywał właśnie żywego Boga wśród cudów i nie spełnił tej obietnicy. Istnieją albo legalistyczne wspólnoty okopane w martwym słowie Biblii, albo charyzmatyczne wydmuszki. No i jeszcze jest chrześcijaństwo progresywne, ale ono na własne życzenie odcięło się od swoich korzeni. I ono paradoksalnie jest najmniej szkodliwe, choć, niestety, w Polsce niemal nieobecne. MAREK KRAK
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r. Osiągnięcia Alfonsa Borgii (1378–1458) wyryły jego imię w annałach historii – w szczególności polskiej. Papież ten bowiem od początku polsko-krzyżackiej wojny trzynastoletniej zaangażował się przeciwko Polsce, okładając klątwą polskiego króla i jego poddanych. Antypolska polityka papieża miała szersze tło niż samo poparcie dla katolickiego zakonu rycerskiego. W owym czasie głównym projektem papieskim było namawianie całej chrześcijańskiej Europy do wojny z imperium osmańskim. Liderem tego projektu były Węgry. Ponieważ polski władca – zamiast ruszać na krucjatę – postanowił wykorzystać okazję
Jego głównym przeciwnikiem politycznym w kraju był wszechwładny biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki, który – jako legat papieski – namówił szlachtę polską do buntu przeciwko królowi, pomawiając go o wywiezienie na Litwę wielkich skarbów i zapasów broni. Był to w Kościele okres ostatniego antypapieża Feliksa V, za którym biskup krakowski początkowo się opowiadał. Polskiemu królowi udało się wówczas uzyskać od drugiego papieża zgodę na obsadzanie urzędów kościelnych i beneficjów – tego przywileju starannie strzegł także i w późniejszym okresie swego panowania, co zakończyło się dla niego pierwszą klątwą
OKIEM SCEPTYKA Doprowadziło to w 1478 r. do trzeciego już wyklęcia Kazimierza, tym razem za ingerencję w sprawy czeskie. Dekret klątwy uwalniał ponadto poddanych królewskich w Prusach od posłuszeństwa i pod groźbą kar nakazywał powrót pod władzę Krzyżaków. W „Polsce Jagiellonów” Paweł Jasienica pisze: „W początkach owego roku otrzymała Polska bardzo niebezpieczny cios. Rezydujący we Wrocławiu legat papieski, Baltazar z Piscii, ogłosił Kazimierza i Władysława Jagiellonów za wyklętych i wyłączonych z Kościoła szkodników, którzy przeszkadzają Maciejowi Korwinowi zwalczać
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (70)
Wrogowie Polski Kalikst III był pierwszym Borgią na tronie papieskim. Znanym również z tego, że na watykańskie salony wprowadził swojego bratanka, późniejszego papieża Aleksandra VI, ale przede wszystkim – z konsekwentnej wojny z Turkami. i zdobyć koronę węgierską dla swojego syna, papież uznał, że Polska stanowi przeszkodę w planach krucjatowych przeciwko Turkom. Inicjatorem powstania antykrzyżackiego był Związek Jaszczurczy, a następnie Związek Pruski, który utworzyło mieszczaństwo Chełmna, Gdańska i Torunia oraz drobne rycerstwo Ziemi Chełmińskiej, Pomorza Gdańskiego, Powiśla i Warmii. W 1450 r. legat papieski Ludwik de Silves wyklął członków Związku Jaszczurczego, ale król polski zaangażował się po stronie związku. Wówczas zbuntowane Prusy oddały się pod władzę Kazimierza Jagiellończyka. Rozpoczęła się wojna trzynastoletnia. Papiestwo uznało działania polskie za świętokradczy zabór własności kościelnej. 24 września 1455 r. Kalikst III wydał utrzymany w gwałtownym tonie dekret klątwy skierowany do członków Związku Pruskiego i jego popleczników, a więc i króla polskiego. Dekret postanawiał, że kto w ciągu 60 dni nie powróci pod władzę Zakonu, znajdzie się „pod klątwą”, a w konsekwencji utraci urzędy kościelne, posiadłości, przywileje szlacheckie i zostanie pozbawiony czci. A wtedy każdy prawy katolik może swobodnie zagarnąć jego dobra! Klątwa obejmowała także tych, którzy udzielali Związkowi poparcia i pomocy. Anatema została ponowiona w 1458 r. Z króla polskiego zdjął ją dopiero kolejny papież, który chciał skłonić go do ugody z Krzyżakami. Kazimierz Jagiellończyk od początku swego panowania prowadził twardą politykę wobec Kościoła.
papieską (od Mikołaja V). Mimo anatemy król nie zaprzestał samodzielnego obsadzania biskupów, a kolejni papieże (Pius II i Paweł II) poprzestawali na zatwierdzaniu jego wyborów. Drugą klątwę papieską Kazimierz Jagiellończyk otrzymał przy okazji wojny z krzyżakami. Jak wspomniałem, została ona zawieszona wobec króla i niektórych jego poddanych w listopadzie 1459 r. przez Piusa II. Miało to nakłonić króla do układania się z zakonem. Odpowiedź Kazimierza była zdecydowana: legaci papiescy, wysłani jako samozwańczy mediatorzy pomiędzy Polską a Zakonem Krzyżackim, zostali zawróceni znad granicy. Kazimierz zbyt dobrze pamiętał, po czyjej stronie w tym konflikcie stało papiestwo. Legat papieski Hieronim Lando odgrażał się zorganizowaniem krucjaty przeciwko Polsce, ale nie złamało to oporu Jagiellończyka. 3 czerwca 1460 r. papież cofnął zawieszenie klątwy i polski król zachował status wyklętego aż do końca wojny trzynastoletniej, szczęśliwie zakończonej dla Polski w 1466 r. Na traktacie pokojowym widniał także podpis legata papieskiego, lecz papież odmówił uznania pokoju. Rok później zdjął wieloletnią klątwę, niemniej brak jego akceptacji dla pokoju toruńskiego ułatwiał w kolejnych latach Zakonowi Krzyżackiemu ciągłe jego podważanie i intrygi przeciwko Polsce.
Turków. Krzyżacy oraz wszyscy mieszkańcy Prus zostali zwolnieni z przysiąg złożonych królowi. Rzym dotychczas nie zatwierdził traktatu toruńskiego, a teraz zamierzył go unicestwić. Papieżem był wówczas Sykstus IV. Polska nie przejęła się klątwą, rozciągającą się również na wszystkich zwolenników monarchy, a Kazimierz w sporach z klerem bywał z reguły twardy. 10 maja zjazd piotrkowski wysłał do Rzymu doktora praw i kanonika poznańskiego Jana Gosłupskiego, który znalazł właściwe argumenty. Można je w pewnym przybliżeniu określić jako groźbę zerwania z Rzymem i wprowadzenia w Polsce czegoś w rodzaju kościoła narodowego. Tak więc tylko krajowi biskupi mieliby prawo mianowania na urzędy duchowne, odwoływanie się do papieża zostałoby zabronione, a instancję rozstrzygającą stanowiłaby rada królewska. O żadnych kwestiach dotyczących samej
wiary mowy nie było i trzeba to uznać za charakterystyczny dla Polaków, czysto praktyczny, jak najściślej ziemski sposób traktowania zagadnień kościelnych”. Tak więc Kazimierz Jagiellończyk przez kilkanaście lat panował jako oficjalnie wyklęty monarcha i w niczym mu to nie przeszkadzało. Byliśmy u progu złotego wieku w dziejach Polski. Poprzednik Jagiellończyka, Władysław Warneńczyk, swój upadek „zawdzięczał” właśnie udziałowi w papieskich wojnach. Jasienica zauważył, że „Kazimierz Jagiellończyk potrafił złamać przewagę hierarchów Kościoła nad państwem polskim. Pętające Jagiełłę kompleksy neofity w jego młodszym synu już widać nie działały”. Trzeba jednocześnie podkreślić, że cała polityka papieska w okresie pontyfikatu Kaliksta III skoncentrowana była wokół prób organizowania europejskiej krucjaty przeciwko imperium osmańskiemu. Na początku pontyfikatu, w 1455 r., arcybiskup Florencji pisał: „Kalikst zobowiązał się w uroczystym dokumencie – którego kopię sam widziałem – do poświęcenia wszystkich swych sił, wspartych radą kardynałów, wojnie przeciwko Turkom i odbiciu Konstantynopola”. Kuria rzymska stała się sztabem generalnym planowanej wojny światowej.
Talerz z tarczą Kaliksta III
Polska, jak widzieliśmy, nie wykazywała zrozumienia dla świętego projektu i troszczyła się o swoje interesy. Również inni władcy europejscy nie byli skorzy do atakowania Turków. Kiedy okazało się, że wojowniczy papież nie może liczyć na żadnych sojuszników poza Węgrami, Kalikst postanowił samodzielnie stworzyć armię i wybudować flotę, żeby zaatakować wroga jednocześnie z lądu i od morza. Malarze i rzeźbiarze zatrudnieni jeszcze przez Mikołaja V zostali skierowani do malowania chorągwi wojennych i produkowania kul armatnich.
23
W sierpniu 1457 roku, po zwycięskiej bitwie morskiej z Turkami nieopodal Lesbos, papież zamówił u rzeźbiarza Andrei Guazzalottiego medalion ze swoim triumfalnym portretem i okalającym go napisem: „Zostałem wybrany, by wytępić nieprzyjaciół wiary”. Papieska obsesja krucjatowa po upadku Konstantynopola często przedstawiana jest jako obrona cywilizowanej Europy przed muzułmańską dziczą. W istocie jednak pod wieloma względami imperium osmańskie stało wyżej niż potęgi europejskie. Ogier Ghiselin de Busbecq, ambasador monarchii habsburskiej, w „Listach tureckich” wyrażał przekonanie, że społeczeństwa chrześcijańskie mogłyby się sporo nauczyć od Turków, którzy wytworzyli nie tylko autokrację, ale i merytokrację – nie liczyło się pochodzenie, ale osobiste kompetencje: „Nie zakładają, że dobre cechy mogą być przekazane przez urodzenie i przeniesione w drodze dziedziczenia, ale częściowo traktują je jako dar z nieba, częściowo jako wytwór dobrego szkolenia i ustawicznej pracy i pilności (...). Dlatego też Turcy osiągają powodzenie we wszystkich swych zamierzeniach i są rasą dominującą, która co dzień rozszerza granice swego panowania. Nasza metoda jest całkiem odmienna...”. „Metoda” Kaliksta III była jaskrawym zaprzeczeniem owych zasad. Główną regułą jego rządów był nepotyzm. Kardynałami uczynił trzech synów swojego rodzeństwa, przy czym dwóch z nich zostało książętami Kościoła, mając ledwie dwadzieścia parę lat. Jednym z nich był sławetny Rodrigo Borgia. Jeszcze w trakcie konklawe głównym atutem, który miał przesądzić o wyborze Kaliksta, był jego zaawansowany wiek, a ponadto... otwarte przyznawanie się do swoich „słabości”. „Zjednał sobie zebranych tym, że nie czynił tajemnicy ze swego aktywnego życia seksualnego ani posiadania nieślubnych dzieci” – pisał Gerard Noel. Imperium osmańskie, przeciwko któremu tak zapalił się papież, było też królestwem względnie tolerancyjnym. Żydzi sefardyjscy wygnani w 1492 r. z Hiszpanii znaleźli schronienie właśnie na terenie imperium. Tymczasem papież Marcin V w „Sedes apostolic” z 3 czerwca 1425 r. odnowił dawny nakaz noszenia przez Żydów w miejscach publicznych wyróżniającej opaski. 4 sierpnia 1442 r. papież Eugeniusz IV w „Dudum ad nostram audientiam” wydał zakaz zamieszkiwania w tym samym domu chrześcijan i Żydów oraz zakazał tym ostatnim pełnienia funkcji publicznych. 28 maja 1456 r. Kalikst III wydał bullę „Si ad reprimendos”, która potwierdzała wskazania poprzedniej bulli dotyczące odseparowywania Żydów od chrześcijan. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
D
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
okładnie tak jest w przypadku rokitnika (dekoracyjna roślina występująca od Bałtyku aż po Chiny). Myślę, że każdy z nas spotkał się z nim, nie podejrzewając nawet, jakie skarby w sobie kryje. Szczególnie ceniony jest w Rosji, gdzie nazywają go rosyjskim ananasem lub złotem Syberii. Rośnie na całym obszarze naszego kraju. Wyjątkowo obficie występuje na nadmorskich wydmach, tworząc tam gęste zarośla. Powszechnie spotkać go można w miejskich parkach oraz na klombach, ponieważ nadaje się do formowania żywopłotów. Wykorzystywany jest także do umacniania skarp i tworzenia pasów wiatrochronnych. Rokitnik osiąga od 5 do 8 m wysokości. Ma płytki, ale szeroki system korzeniowy. Interesujące jest to, że żyje w symbiozie z bakteriami promieniowcami, które – podobnie jak bakterie korzeniowe roślin motylkowych – mają zdolność wiązania azotu z powietrza. Daje to rokitnikowi zdolność przetrwania na glebach o bardzo niskiej jakości. Preferuje on podłoże przepuszczalne o odczynie obojętnym lub zasadowym. Nie toleruje natomiast stanowisk suchych, choć lubi dużo słońca – bez niego stopniowo usycha i przestaje owocować. W swoim naturalnym środowisku rośnie na wybrzeżach morskich i w bliskości rzek oraz innych zbiorników wodnych, czyli na terenach o wysokim poziomie wód gruntowych. Jest wyjątkowo odporny na mróz. Jego odmiany, które występują na Syberii, znoszą spadki temperatury nawet do 50 stopni Celsjusza.
Ponoć pieniądze leżą na ulicy, wystarczy się po nie schylić. Podobnie jest z wieloma leczniczymi roślinami. Trzeba nauczyć się je rozpoznawać, a okaże się, że zdrowie „rośnie” tuż obok.
Rokitnik – skarb pod ręką Roślina ta jest rozdzielnopłciowa (występują krzewy męskie i żeńskie). Aby doszło do zawiązania owoców, potrzebna jest więc obecność roślin obydwu płci. Jednak aby móc rozpoznać, czy mamy do czynienia z panem, czy z panią rokitnik, potrzeba co najmniej trzech lat życia sadzonki. Różnice w płci możemy łatwo rozpoznać: okazy męskie mają pąki skupione w grupy (wyglądem przypominają małe szyszki), a okazy żeńskie
– pojedyncze pąki. Małe, zielonkawożółte kwiaty rozkwitające w kwietniu są wiatropylne, dlatego na plantacjach rokitnika sadzi się je w odstępach dwumetrowych – optymalnych do wzajemnego zapylenia. Jeden krzew męski może zapylić od 6 do 8 żeńskich. Jeśli chcemy go posiadać we własnym ogrodzie, musimy pamiętać, że źle znosi przesadzanie i silne cięcie, konieczne jest natomiast usuwanie odrostów korzeniowych.
Napar z owoców rokitnika Składniki: suszone owoce 150 g miód 15 g woda 800 g Owoce zalewamy wrzącą wodą. Pozostawiamy pod przykryciem na 10–20 minut. Odcedzamy, schładzamy i dodajemy do smaku miód. Pijemy w dowolnych ilościach dla wzmocnienia odporności. Dżem Owoce rokitnika przebrać, umyć, wsypać do pojemnika, zmiksować (delikatnie i krótko) oraz przetrzeć przez sito. Przecier doprowadzić do wrzenia razem z dodanym do smaku cukrem i przelać do słoików. Zamknąć i pasteryzować około 20 minut w temperaturze około 80 st. C. Sok z rokitnika Przepuścić przygotowane owoce przez sokowirówkę, osłodzić do smaku, przelać do słoików i pasteryzować. Sok po pewnym czasie rozdziela się na płyn i galaretkę, dlatego tego typu przetwory lepiej przechowywać w słoikach niż w butelkach. Rokitnik w soku własnym Starannie umyte owoce ułożyć w idealnie czystych słoikach, nieco ugniatając, by wyprzeć powietrze. Pasteryzować około 20 minut w temperaturze około 80 st. C, bez cukru, a jeśli słodzić, to zwykle na 1 kg rokitnika daje się 40–50 dag cukru. Nalewka rokitnikowa Partyman Przebrać 2 kg owoców, umyć pod bieżącą wodą i wrzucić do 5-litrowego gąsiorka. Zalać spirytusem (2,5 l), zasypać cukrem (2 kg) i czekać, aż cukier „wyciągnie” sok z owoców. Można też gotowy sok wlać do butli, dolać wody i tyle wódki lub spirytusu, aby otrzymać nalewkę o żądanej mocy. Olej z rokitnika Zmiażdżyć świeże owoce drewnianym tłuczkiem, odcedzić sok i odstawić go na dobę w chłodne miejsce. Na powierzchni soku utworzy się warstwa tłuszczu. Należy delikatnie zebrać go łyżką i wlać do ciemnego, szklanego naczynia. Pić codziennie po jednej łyżce.
Rokitnik wyglądem przypomina krzaczaste gatunki wierzb. Rośnie powoli – kilkanaście centymetrów rocznie. W Polsce dojrzewa od połowy sierpnia do października, i to wtedy powinno się zbierać dojrzałe owoce. Z jednego krzewu pozyskamy – w zależności od odmiany i wieku rośliny – od 5 do 20 kg owoców. Ważne, by zbierać je w pełni dojrzałe, bo wtedy zawierają najwięcej substancji biologicznie aktywnych. Owoce rokitnika to pomarańczowe jagody wielkości owoców aronii. Są soczyste, aromatyczne, mają charakterystyczny kwaśno-cierpki smak i to właśnie one są tym „skarbem”, który skłonił mnie do napisania artykułu. W tych niewielkich owocach znajduje się zdumiewająca ilość dobroczynnych substancji. Zawierają flawonoidy, kwasy organiczne oraz aż 18 wolnych aminokwasów. Znajdziemy w nich także 24 pierwiastki chemiczne, m.in. azot, fosfor, żelazo, mangan, bor, wapń i krzem. Miąższ owoców i nasiona zawierają aż 12 proc. oleju bogatego w kwas palmitynowy i palmitynowo-olejowy. Kolejne bogactwa naturalne to moc witamin z grup: A (100 g świeżego miąższu zawiera do 10 mg witaminy A, czyli 100–200 dziennych dawek dla dorosłego człowieka), B1, B2, B6 (0,02–0,5 mg), C (100 g świeżego miąższu zawiera 900–1500 mg witaminy C), E (100 g świeżego miąższu zawiera 160 mg witaminy E) oraz F i P. Co więcej, witaminy C prawie wcale w nich nie ubywa nawet podczas przechowywania i przetwarzania, ponieważ owoce rokitnika nie zawierają niszczącego ją enzymu askorbinazy. Właściwości medyczne owoców, liści i kory rośliny znane są od starożytności i w wielu rejonach świata
wykorzystywane są po dzień dzisiejszy (Tybet i Chiny). Już starożytni medycy Grecji, Rzymu, Chin i Mongolii wysoko cenili jego lecznicze działanie. Napar z owoców stosowano na choroby skóry, wywar z nasion – jako środek przeczyszczający, wywar z liści i gałęzi – przy leczeniu biegunek. W medycynie tybetańskiej do dziś uważany jest za jeden z najbardziej uniwersalnych leków. Ciekawostką jest fakt, że podczas I wojny światowej jego suszone owoce zastępowały tabletki z witaminą C. Silne działanie prozdrowotne wykazuje też wyżej wymieniony olej rokitnikowy. Podawany rosyjskim kosmonautom podczas lotów orbitalnych dostarczał im witamin i podobno chronił przed skutkami promieniowania kosmicznego. Lista jego oddziaływania na ludzki organizm jest długa: wzmacnia system odpornościowy, działa przeciwmiażdżycowo, stymuluje procesy regeneracji u rekonwalescentów, także podczas radioterapii antynowotworowej. Ma też zastosowanie w przypadku dolegliwości skórnych, takich jak wrzody, odleżyny, oparzenia, odmrożenia. Przynosi także ulgę i przyspiesza gojenie poparzeń spowodowanych promieniami słonecznymi. Stosuje się go na trudno gojące się rany, stany zapalne skóry, grzybice, zapalenia pochwy i szyjki macicy, nadżerki oraz do płukania w stanach zapalnych jamy ustnej i gardła. Napary z liści wykorzystuje się zewnętrznie (przemywanie i okłady w schorzeniach skóry, a także – pomocniczo – leczenie gośćca) oraz wewnętrznie (stany zapalne przewodu pokarmowego, choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy). Na Wschodzie funkcjonuje też jako kosmetyk pielęgnujący cerę i pomagający w walce ze zmarszczkami. Nisko stężony olej z rokitnika podawany jest nawet w zastrzykach domięśniowych podczas kuracji regenerujących i w okresie rekonwalescencji. Najpopularniejszym zastosowaniem owoców rokitnika jest jego działanie uodparniające i wzmacniające przed wszelkimi przeziębieniami i infekcjami. Zawdzięczamy to wspomnianemu bogactwu witamin. Wystarczy, korzystając z niżej przedstawionych przepisów, zrobić sobie jeden ze smacznych przetworów i spożywać go przed cały okres słoty i chłodów. Na przykład ciepła herbata wzbogacona o sok z tego pożytecznego owocu będzie i smaczna (wspaniale zastępuje cytrynę), i bardzo zdrowa. Myślę, że to bardzo dużo jak na jedną roślinę. Jej wartość jest tym większa, że jeśli znajdziemy miejsce jej występowania lub zdecydujemy się na jej samodzielną uprawę, za darmo zaspokoi nasze zapotrzebowanie na niezbędne dla naszego zdrowia mikroelementy. To bardzo wiele, zważywszy na galopujące ceny w aptekach i wątpliwą jakość większości sprzedawanych w nich syntetycznych preparatów. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Lekarzu, lecz się sam A dokładniej – rozpocznij uzdrawianie służby zdrowia od samego siebie. Od razu i na samym wstępie chcę zastrzec, że daleki jestem od generalizowania sprawy. Znałem i znam wielu lekarzy z tak zwanym autentycznym powołaniem. Tych, co to przebrnęli przez lata piekielnych studiów, specjalizacji, a nierzadko i doktoratu, nie po to lub może raczej nie tylko po to, aby być ustawionym do końca życia, lecz po to, by służyć bliźnim autentyczną pomocą i widzieć w nich nie tylko kolejny przypadek patologii, ale przede wszystkim chorego człowieka. Jakkolwiek patetycznie to zabrzmiało, to przecież każdy z nas mógłby bez trudu wskazać takich właśnie „rycerzy Eskulapa”, ale… No właśnie, ALE… Bo widzieliśmy też wielu innych. Niestety, zbyt wielu. Ot, pierwszy z brzegu przykład, który przetestowałem na własnej skórze, i to dosłownie. Otóż bardzo niefajnie (nie wdawajmy się w szczegóły) porobiło mi się jednego razu ze skórą otulającą kostkę lewej nogi. No to pędem do lekarza. Rodzinnego. Ten dał skierowanie do specjalisty, a ten specjalista może mnie przyjąć… za trzy miesiące. Do tej pory to ja już nogi mogę nie mieć, kombinuję, i pukam do drzwi prywatnego gabinetu. Na drzwiach napisano, że „Profesor”, więc gdy pani pielęgniarka krzyknęła mi na dzień dobry cztery stówy, nawet nie dyskutowałem. Pan profesor też nie. Jakoś tak moją nogą niespecjalnie był zainteresowany. Obejrzał ją sobie z jednej strony, coś bąknął po łacinie, obejrzał z drugiej, sięgnął za siebie po pierwszą ulotkę z pokaźnego pliku i zaordynował: – Pan to kupi
i będzie smarował dwa razy dziennie. To doskonały bułgarski lek, więc powinien pomóc. W aptece pani magister skasowała mnie na 80 złotych za tubkę, w której było 2 cm sześcienne brunatnej mazi. Wystarczyło mi tej mazi na dwa dni, więc znów 8 dych, znów tubka i tak cztery razy. Niestety, z jakiegoś powodu moja noga nie tolerowała niczego bułgarskiego, bo spuchła jeszcze bardziej. Nic to, myślę sobie, może trzeba więcej tego świństwa nakładać… I idę piąty raz do apteki. Zaprzyjaźniona już pani magister przybliża przez dziurę w szkle usta do mojego ucha i szepcze konfidencjonalnie: – Po co pan to kupuje? – Jak to po co? Profesor kazali. I jeszcze mówili, że to świetne. – Może i jest świetne, ale identyczny polski lek kosztuje 6 złotych, bo to jest wyciąg z kwiatów konwalii. – Może ma inny skład? W odpowiedzi dostaję ulotkę i… I szlag mnie trafia z mety. No nie, nie daruję tego konowałowi jednemu – wściekam się i gnam do prywatnego gabinetu. W drzwiach pani pielęgniarka chce ode mnie kolejne cztery stówy, ale legitymacja prasowa przygważdża ją do fotela. Pana profesora też. – Przecież to jest taki sam lek, tylko ponad 13 razy tańszy! Dlaczego pan mnie oszukał?! – Zaraz tam oszukał… Panie redaktorze… Eeee… Przecież mógł pan zapytać w aptece, czy jest tańszy zamiennik.
Coraz więcej polskich szpitali szczyci się posiadaniem relikwii świętych potwierdzonych kościelnym certyfikatem autentyczności. W rankingu popularności największym wzięciem cieszą się krople krwi JPII oraz strzępki zakrwawionych bandaży św. ojca Pio. Tylko w grudniu ubiegłego roku papieskie relikwie w postaci kropli krwi, którą „zostało sztucznie pokropione płótno”, trafiły do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Elblągu oraz do Świętokrzyskiego Centrum Onkologii w Kielcach. To ostatnie ampułkę z krwią bł. JPII otrzymało w prezencie od kard. Stanisława Dziwisza, do tego ów „niezwykły dar” dla kieleckiego szpitala zabiegał osobiście jego dyrektor Stanisław Góźdź. Kilka miesięcy wcześniej o kroplę krwi bł. JPII wzbogacił się Szpital im. dra Józefa Babińskiego w Krakowie, już wcześniej wyposażony w relikwie św. brata Alberta i św. siostry Faustyny. Oficjalnie od 2007 roku patronem duchowym Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Płocku jest św. ojciec Pio. Stało się to za sprawą sprowadzenia na stałe jego relikwii do kaplicy szpitalnej. W metalowo-kryształowym
Taka mnie cholera wzięła, że nawet noga przestała boleć. Proszę. Co Profesor, to jednak Profesor. Reszta naszej rozmowy, a dokładniej mojego monologu, w którym dość mocno kwestionowałem jego pochodzenie oraz prowadzenie się jego matki, nie nadaje się do cytowania. Jakiś czas później dowiedziałem się, że „mój” profesorek jest członkiem Rady Konsultacyjnej przy Prezesie Agencji Oceny Technologii Medycznej. Co to oznacza? A to, że to on
opiniuje lekarstwa dopuszczane do sprzedaży. I do refundacji. Mało tego, idąc po nitce do kłębka, stwierdziłem, że ów uczony medyk tylko w jednym roku pięć razy uczestniczył w organizowanych przez firmy farmaceutyczne szkoleniach zagranicznych. W tym w Dubaju. No pewnie, że w Dubaju… Bo przecież nie w Sofii, choć lek był – jak już pisałem – bułgarski. Dzwonię do Ministerstwa Zdrowia. – Panie! – drę się do rzecznika. – Przecież to jest co najmniej konflikt interesów, a mnie się widzi, że nawet zwyczajna korupcja, kumoterstwo, draństwo i (takie) syństwo.
relikwiarzu przechowywany jest szczątek jednego z bandaży z zasuszonymi kroplami krwi, którymi święty rzekomo miał zasłaniać stygmaty na dłoniach. Posiadanie tej „autentycznej pamiątki” ma zapewniać lekarzom i pacjentom płockiego szpitala szczególne
– No może i jest – rzecznik zgadza się ze mną dość flegmatycznie – ale my tego nie weryfikujemy. – A kto weryfikuje? – Nikt! ~ ~ ~ Przykład drugi: Koleżance trzeba było ciupasem do szpitala na wycięcie „dorodnego” tłuszczaka. Termin? Za pół roku! – Marek, poradź coś! No ale co ja tu mogę, jak jest kolejka? Otóż mogę, bo słyszałem o pewnym sposobie, który postanowiłem na znajomej przetestować. – Martusiu, ordynatorem kliniki, o której marzysz, jest profesor (tu pada znane nazwisko). Ty, dziecko, idziesz do jego prywatnego gabinetu z jeszcze bardziej prywatną wizytą. Płacisz pięć stów i… – I? – I nic. Jeszcze nic, bo on wyznaczy ci drugą wizytę. Już tanią jak barszcz, bo tylko za trzy stówy, i wtedy dostaniesz skierowanie nawet na następny dzień – jak będziesz chciała. Taka jest u niego cena: osiem setek i jest łóżko. W dodatku będą koło ciebie skakać, bo jesteś od samego pana profesora ordynatora. A jemu kto na oddziale podskoczy? I tak się stało. Marta nie ma tłuszczaka i jest mi dozgonnie wdzięczna. Profesor ma osiemset złotych, a ja mam moralnego kaca. Czyli każdy coś dostał. Nie, nie każdy. Bo ile osób nie ma tych ośmiuset złotych? I czeka? A czasem się nie doczeka? Ile osób nie stać na wyciąg z jakiegoś bułgarskiego chabazia? Piszę to wszystko trochę żartobliwie, ale tak naprawdę nie ma się
Importowany z Włoch przez pracowników szpitala fragment bandaża z zaschniętymi kroplami krwi włoskiego stygmatyka umieszczony został w relikwiarzu w kształcie dłoni. Zdobycie relikwii w 2010 roku zaowocowało oficjalną zmianą nazwy publicznej lecznicy
Leczenie relikwią wstawiennictwo u świętego. Oprócz tego na ścianach szpitalnych zawieszono tabliczki z wyrytą modlitwą do św. ojca Pio. „Przyjęcie relikwii do naszego szpitala to zaszczyt i zobowiązanie. Zaszczyt, bo jesteśmy od tej chwili w pewien sposób miejscem świętym; zobowiązanie, bo za patrona duchowego naszego szpitala przyjmujemy wzór cnót i poświęceń” – w 2007 roku oświadczyła „Głosowi Ojca Pio” Danuta Tarka, wicedyrektor szpitala. Dwa lata później relikwie pierwszego stopnia św. ojca Pio zostały zainstalowane również w Wojewódzkim Szpitalu w Przemyślu.
na Wojewódzki Szpital im. św. Ojca Pio, a poświęconymi podobiznami świętego zostały udekorowane korytarze wszystkich oddziałów szpitalnych. Z okazji trzydziestopięciolecia do Szpitala Powiatowego w Staszowie z wielką fetą z udziałem władz powiatu, miasta oraz dyrekcji szpitala wprowadzono relikwie św. Joanny Beretty Molli. Jej relikwie posiada też od kilku lat Centrum Zdrowia Dziecka oraz szpital w Brzozowie. Sprowadzone do szpitala w Brzozowie relikwie św. Joanny ponoć szczególnie cieszą pracujących tam lekarzy,
25
z czego śmiać, bo to wszystko tak właśnie działa. A przecież bywa jeszcze dramatyczniej. Lata temu musiałem lekarzowi pogotowia włożyć do kieszeni fartucha tłusty zwitek banknotów, bo nie chciał mojej ukochanej babci zabrać do szpitala: – No i po co ją będziemy brać? To już koniec. Nie widać? Po powrocie z lecznicy babcia przeżyła jeszcze 10 lat. Kilka lat temu oczom własnym nie wierzyłem, kiedy ten sam lekarz pogotowia – teraz już kierownik przychodni lekarzy rodzinnych – użalał się nad katastrofą służby zdrowia. Nad wykorzystywaniem lekarzy przez NFZ i ministerstwo. Bardzo mu wierzyłem. Czy to wszystko są odosobnione przypadki? Żyję wystarczająco długo na tym świecie, bym mógł przytoczyć całą masę podobnych. I to z własnego doświadczenia. By złowróżbnie nie powiedzieć… z autopsji. I jakoś właśnie teraz to wszystko mi się przypomina. Teraz, gdy widzę i słyszę, jak to w konflikcie lekarze–ministerstwo, ministerstwo–NFZ, NFZ–lekarze jedynym zakładnikiem, jedynym poszkodowanym jesteśmy my, chorzy. Swoją drogą ciekawy jestem, ile osób od 1 stycznia zmarło, bo strajkujący lekarz nie przepisał potrzebnego leku, a jak przepisał, to farmaceuta nie honorował recepty, a jak już honorował, to bez refundacji, na co chorego nie było stać. Obawiam się, że gdy znów zadzwonię to Ministerstwa Zdrowia, to usłyszę: – No może i tak jest, ale my tego nie weryfikujemy. – A kto weryfikuje? – Nikt. MAREK SZENBORN PS Pod adresem
[email protected] czekam na Wasze „świadectwa” podobnych przypadków. Najwyższy czas to wszystko opisać, wydrukować i wysłać najwyższym decydentom z życzeniami „szczęśliwego” Nowego Roku.
a wstawiennictwo świętej ma im pomagać w stawianiu diagnozy chorób oraz chronić przed zespołem wypalenia zawodowego. Kolekcja relikwii pozyskanych przez polskie szpitale i obowiązkowo „potwierdzonych certyfikatem autentyczności” z roku na rok się powiększa. Dla przykładu: w szpitalu w Wołominie cały czas są wystawione i możliwe do adorowania relikwie bł. JPII oraz bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej wraz z imieniem św. Jana z Dukli zdobyło relikwie swojego patrona. Wojewódzki Specjalistyczny Szpital im. dr. Wł. Biegańskiego w Łodzi ma na stanie relikwie św. ojca Pio. Wojewódzki Szpital im. dr. J. Biziela w Bydgoszczy – relikwie św. ojca Pio i bł. Marii Karłowskiej. Szpital Miejski im. św. K. Boromeusza w Szczecinie – relikwie bł. ks. Karola Lamperta. Szpital w Sokółce – relikwie bł. ks. Michała Sopoćki. Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie – relikwie św. Rafała Kalinowskiego (fundatorami relikwiarza byli m.in. Lech i Maria Kaczyńscy). Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – relikwie św. Faustyny. AK
26
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Smoleńska zadyma
Pozorna metamorfoza premiera Tuska
I to było do przewidzenia! Gdy rząd ma kłopoty, gdy strajkują apteki i lekarze, gdy Polska wypada z komitetu stabilizacji euro, czyli traci pozycję w Unii, to co wówczas? Wówczas nie ma jak Smoleńsk! Zaraz więc jacyś eksperci ustalają sensacyjne informacje, że generała Błasika nie było w kokpicie samolotu w czasie katastrofy. I dawaj przez dzień, dwa, trzy; był, nie był, a kto był, a co robił, jak go nie było? Znawcy, publicyści, analitycy mielą od rana do wieczora, a Tusk... spokojnie szusuje na trasach, na urlopie. Przerwać wypoczynek, bo strajkują apteki? Wesprzeć Sikorskiego w negocjacjach? A po co? Wystarczy rzucić smoleńską mgłę i zadyma gotowa. I tak już od lat.
Od 1989 roku świecka władza, zarówno ustawodawcza, jak wykonawcza i sądownicza, jest wasalna wobec Kościoła. Słaba pociecha, że tylko katolickiego. Wprawdzie czasem władza ustępuje sutannowym nie we wszystkim i pod przymusem okoliczności, ale zazwyczaj chętnie i bez ociągania. Często wazeliniarstwo demonstrowane jest z własnej inicjatywy, bez jakiejkolwiek potrzeby, za to z niekłamanym zachwytem. Ponieważ taka postawa powoli przejada się społeczeństwu, gdzieś tak od pół roku czuły na sondaże premier Tusk udaje, że zrywa z tą świecką tradycją schyłkowej PRL i III RP. A przecież jeszcze nie tak dawno patronował Modlitewnym Dniom Skupienia swoich posłów. Były to, powtarzane rokrocznie, wiernopoddańcze hołdy składane kardynałowi Dziwiszowi przez Platformę Obywatelską. Z czasem okazało się, że Kościół łagiewnicki wcale nie jest tak odległy od toruńskiego. Kiedy w 2010 r. metropolita krakowski udostępnił Wawel tragicznie zmarłemu PiS-owskiemu lokatorowi Pałacu Prezydenckiego, miłość ochłódła, a wraz z nią osłabło pragnienie modlitewnego skupiania się. Nie tylko w Łagiewnikach. Kompletnym fiaskiem zakończyło się oddanie Sejmu pod opiekę Matki Boskiej Trybunalskiej, dokonane przez jedną z najbliższych współpracowniczek premiera Tuska – posłankę Radziszewską. Kopię obrazu przywieziono cichcem do Sejmu, ale nie bardzo wiedziano, co z nią zrobić. W końcu zawisła w martwocie sejmowej kaplicy. I wszelki słuch o klerykalnym incydencie zaginął. Więcej powodzenia miała PO w dawaniu budżetowych pieniędzy. Na prywatne, katolickie uczelnie, na Świątynię Opatrzności Bożej i różne inne kościelne zachcianki. Były
Ta sama metoda! Jak nie Smoleńsk, to kibole. Jak nie kibole, to dopalacze, pedofile... Kręć się, kręć, wrzeciono, wić się twoja nić… Czy jest jakieś wyjście z tego sposobu uprawiania polityki? Jest! Ujawniać ten mechanizm! Powtarzać znajomym, że tak się nie da usprawnić kraju, podnieść emerytur, stworzyć miejsc pracy. Z takim samym mozołem, jak oni rozpylają mgłę smoleńską, wywoływać inne tematy. Dzień w dzień walczyć z tym potworem. Można wprawdzie jeszcze liczyć na zmęczenie materiału, na wyczerpanie się ekipy Tuska, na kryzys, na konflikt: Schetyna i Komorowski przeciw Tuskowi… Ale gdzieś na końcu najlepiej liczyć na siebie… JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. pomorskie świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Paweł Bartkowiak
[email protected] Józef Ziółkowski
[email protected] Tomasz Zielonka
[email protected] Czesława Król
[email protected] Halina Krysiak
[email protected] Sławomir Mastek
[email protected] Tomasz Bazaliński
[email protected] Dariusz Lekki
[email protected] Andrzej Walas
[email protected] Krzysztof Stawicki
[email protected] Ziemowit Bujko
[email protected] Leszek Sikora
[email protected] Krzysztof Woźniakiewicz
[email protected] Ryszard Dąbrowski
[email protected]
tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 530 983 592 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 604 113 242 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 606 924 771 tel. 887 867 791 tel. 608 175 730 tel. 726 771 907
wicemarszałek sejmu Stefan Niesiołowski twierdził wręcz, że „najlepiej zainwestowane pieniądze to pieniądze wydane na Kościół”. Przez lata było to oficjalne stanowisko partii Tuska. Pozorna metamorfoza datuje się od kilku miesięcy. Jej pierwszym zwiastunem było wystąpienie Tuska podczas czerwcowej konwencji PO w Gdańsku. 11 czerwca premier powiedział: „Nie będziemy klęczeli przed księdzem, bo do klęczenia jest kościół – przed Bogiem”. Mimo pewnej nieporadności językowej przesłanie jest interesujące. Stanowi przyznanie, że do tej pory Platforma klęczała, a dopiero w przyszłości tego czynić nie będzie. Tusk nie sprecyzował, jak daleka będzie to przyszłość, ale i tak deklaracja przyćmiła przejście do PO posłanki Kluzik-Rostkowskiej. Jedni uznali słowa szefa Platformy za niezwykle odważne. Inni – za głupie. Prawda, jak zwykle, jest pośrodku. O dziwo, najbardziej podpasowały one radiomaryjnym. Ksiądz płk Sławomir Żarski powiedział: „Nie chcemy, aby ktokolwiek przed nami klękał, bo to jest ciężki grzech bałwochwalstwa (...). Zapraszamy, aby klęknąć razem z Kościołem przed świętością i godnością każdego ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, zapraszamy, aby klęknąć razem z nami przed zdrowiem człowieka, aby klęknąć razem z nami przy łóżku chorego, starego, samotnego i cierpiącego”. Księży apel nie pozostał bez echa. W lipcu posłowie PO głosowali przeciw liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, a za przekazaniem do drugiego czytania ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży. Przy pewnej dozie dobrej woli, także zamieszanie wokół wypisywania i wydawania lekarstw, zgodnie ze znowelizowaną ustawą o refundacji,
można uznać za sprzyjające klękaniu przy łóżku chorych i cierpiących, których dzięki pomysłom rządzącej partii będzie coraz więcej. Apogeum Tuskowego antyklerykalizmu nastąpiło 18 listopada 2011 roku. W sejmowym exposé premier oświadczył: „Potrzebna jest także dyskusja nad emerytalnym zabezpieczeniem duchownych, mówię o części finansowanej przez państwo za pomocą Funduszu Kościelnego. Uznajemy, że (...) duchowni powinni uczestniczyć w powszechnym systemie ubezpieczeń społecznych. Jeśli będzie to wymagało – nie jest to konieczność, ale gdyby się tak okazało – zmian w konkordacie, jesteśmy na to gotowi”. Gotowość nie trwała długo, bo ziemskie imperium Boga dokonało natychmiastowego kontrataku. Zgodziło się na likwidację Funduszu Kościelnego (ok. 80–90 mln zł), ale pod warunkiem, że dostanie kilkakrotnie więcej z dodatkowego odpisu 1 proc. podatku na Kościół. Początkowa, wyrażona ustami ministra Rostowskiego, stanowcza odmowa zaczęła się rozmydlać. Teraz rząd jest gotów wyrazić zgodę na odpis, tyle że nie dodatkowy, a w ramach już istniejącego na organizacje pożytku publicznego. Kościół wyrwie z budżetu kolejne kilkaset milionów złotych. Stracą pożyteczne, świeckie fundacje i stowarzyszenia. A premier Tusk, z cichym błogosławieństwem kleru, będzie rósł w siłę i mamił swój lud pozornymi metamorfozami. Z zapowiadanej likwidacji kościelnych przywilejów nic nie wyszło, bo nie miało wyjść. Pod tym względem Tusk jest nieodrodnym synem Kościoła. Tak jak biskupi, co innego mówi, co innego robi i śmieje się z durniów, którzy mu wierzą. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
PRZEKAŻ 1 PROCENT PODATKU NA FUNDACJĘ „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. NASZA FUNDACJA NIE MA ŻADNYCH KOSZTÓW WŁASNYCH. PRACUJĄ W NIEJ SPOŁECZNIE DZIENNIKARZE „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 KRS: 0000274691 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Gościu wysupłuje ostatnie złotówki przed kasą PKP. – Do Łodzi poproszę. A są jeszcze tańsze niż zwykły, zniżkowy, 2 klasa? – Są, ale trzeba umieć szczekać. ~ ~ ~ Rybacy z Władywostoku złowili wieloryba. Zmierzyli go i okazało się, że od ogona do głowy ma 25 m, a od głowy do ogona – 30 m. Zwrócili się do instytutu w Moskwie z zapytaniem, dlaczego tak jest. Po pewnym czasie przyszła odpowiedź, że na razie nie wiadomo dlaczego, ale nauka radziecka zna podobne przypadki. Na przykład poniedziałek od piątku dzielą cztery dni, a piątek od poniedziałku – tylko trzy.
23 3
1
2 Przychodzi facet do lekarza: – Panie doktorze, ostatnio dzieje się ze mną coś niedobrego. Mam czerwone genitalia i bardzo mnie swędzą. – Czy ma pan żonę? – Tak. – Współżyje pan z nią? – Tak. – Jak często? – Po każdym posiłku, w soboty i niedziele częściej. – A kontakty z innymi kobietami? – Tak, codziennie kilka razy. Albo sąsiadki, albo koleżanki z pracy… – Pana kłopoty wynikają ze zbyt intensywnego życia seksualnego i częstych zmian partnerek. – Bogu dzięki! Już myślałem, że to od onanizmu!
Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) daleki cel rzeki, 2) prosi się, by go skrócić, 3) marynarz z tuzem w oleju, 4) grzyb ze smarem, 5) welon też ma, 6) święty z białym koniem, 7) ustawiony w porządku, 8) bądź zdrów i omijaj ją z daleka, 9) niszczyciel, 10) sos z zup, 11) oddawane na cześć, 12) konie dla arcymistrza, 13) przez co się dmucha w koło?, 14) żłopie ropę, 15) od pięt się zaczyna, a na stropie kończy, 16) stare zegary i samowary, 17) ekspres do Stambułu, 18) przy parkiecie ją znajdziecie, 19) na co piwnicę się zamyka?, 20) ruch z ruchem, 21) dwaj tacy, co ukradli księżyc, 22) piernik z tetry, 23) ty i ja, 24) co ma do liturgicznych szat kat?, 25) do Częstochowy iść gotowy, 26) czyni złodzieja, 27) rozkradanie mienia bez sumienia, 28) kręci się na lodowisku, 29) kłaki z rąk, 30) to nie jest prawda, 31) kubeł zimnej wody, 32) noszono w obozie, i w upał, i na mrozie, 33) o zabawie na trawie, 34) telewizor we krwi, 35) kierunek bez perspektyw, 36) transparentne opakowania, 37) osły bez ogonów, 38) najmniejszy wśród tych dętych, 39) cizia z kocem, 40) trup w szafie, 41) podatek-dodatek, 42) ładnie, ale nieskładnie, 43) o włosach kosa, 44) opowiastka w obrazkach, 45) rum popija z matem, 46) przed wejściem do nieba, 47) paka kwaszeniaka, 48) naczynie z makiem, tak można rzec, 49) oferuje pańską skórkę, 50) składana na kolanach, 51) bajkowe jezioro, 52) zaludnia baśniowy świat, 53) badanie przez hodowanie, 54) irlandzki święty z krypty, 55) życie obce sybarycie, 56) PiS przy papugach w toalecie, 57) kościelna galeria, całkiem spora, 58) dobitnie powiedziane, 59) oryginał, nie kopia, 60) huzia na Józia.
6
58
7
11 42
8
16
38
20
48
25
5
17
26
32
30
42
2 56
12
46
45
57
51
41
56 30
39 49
32
25
41
26
35
45
10
49
28
58
15
36
40
50 44
53
55 46
44
48
52
8
28
18 59
39 22
43 17
47
29
35
24
9
31
52
19
55
31
38 36
27
34
37
23
15
34
13
14
33
20
10
50
53
7
16
14 18
22
6
11
37
1
21 24
9
60
13
51
19
5
4
12 47
29
21
4
27
3
54 54
40
57
12
13
14
15
16
17
28
29
30
31
32
33
48
49
59 60
43 33
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie
1
2
3
4
5
6
7
19
20
21
22
23
24
36
37
38
39
40
50
51
52
53
8
9
10
25
26
27
41
42
43
44
45
46
47
54
55
57
58
59
60
56
11
18
34
35
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 1/2012: „Od czasów Kopernika Ziemia krąży wokół Słońca”. Nagrody otrzymują: Victor Rei z Niemiec, Adam Świderek z Tomaszowa Mazowieckiego, Marek Sawicki z Wydmin. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 3 (620) 20–26 I 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
i wszystko jasne...
W
akcjach charytatywnych sprawdzają się gadżety należące do znanych i lubianych. Wierny fan kupi naprawdę wszystko! ~ Za 1200 funtów sprzedał się kawałek tortu z wesela księżnej Diany. Ciasto relikwię przez 27 lat przechowywała służąca królowej Elżbiety. Pieniądze przekazano na „dobry cel”. ~ Aktorka Scarlett Johansson wystąpiła w telewizyjnym show. A że była chora i zasmarkana, korzystała z chusteczki, której stacja NBC pozbyła się za 5 tys. dolarów. Na czyjejś obsesji także skorzystali potrzebujący. ~ Każdy pomaga jak umie. I czym umie... – pomyślała pewna chilijska prostytutka i na aukcji internetowej wystawiła... 27 godzin kopulacji z samą sobą. Pieniądze miały dostać głodne dzieci. I znalazł się szlachetny mężczyzna, który za charytatywny wielogodzinny numerek zapłacił 4 tys. dolarów. ~ Działająca w Szwecji organizacja Grupa Opiekuńcza Niepełnosprawność i Seksualność rekrutuje chętnych, którzy pomagają cieleśnie niedomagającym rodakom. I nie chodzi o pomoc w gotowaniu czy sprzątaniu, ale... masaż erotyczny lub wprost kopulację. Protesty przeciwników filantropijnej prostytucji na nic się zdały. Okazuje się, że intymny kontakt dopinguje do życia i zdrowienia. Organizację wspiera tamtejszy rząd.
CUDA-WIANKI
Pomoc specjalna ~ W Anglii hitem okazał się portal MyFreeImplants. Ogłaszają się kobiety, które marzą o powiększeniu cycków albo zmniejszeniu czegoś. Pokazują swoje zdjęcia; opisują, co chciałyby zmienić, i proszą o datki. Bogaci dżentelmeni – znudzeni ratowaniem lasów tropikalnych – inwestują w urodę rodaczek. Nie wiadomo, na jakie thank you może liczyć darczyńca, ale co roku wspomaganych jest kilkaset tysięcy dziewczyn. ~ Jedna z mieszkanek Nowego Jorku cały rok nosiła tę samą sukienkę. Żeby nie było nudno, dodawała
różne szaliki, koraliki i wrzucała swoje zdjęcia na strony www. Całą akcję rozgłosiła organizacja charytatywna, zbierając pieniądze za podziwianie jednokieckowej damy. ~ Kaskader Rocky Taylor na planie filmu „Życzenie śmierci 3” skakał z 12-metrowego budynku. Nie wyszło. Złamał miednicę i kręgosłup; musiał zrezygnować z zawodu. Ale... ćwierć wieku później 64-letni już śmiałek – na potrzeby organizacji charytatywnej – powtórzył niebezpieczny manewr. Tym razem się udało. Pieniądze dla potrzebujących też wpłynęły. ~ Los nie zawsze nagradza dobre chęci! Studentki brytyjskiego uniwersytetu w Portsmouth co roku pozowały do „Nagiego Kalendarza”. Zyski ze sprzedaży szły na fundacje pomagające. Zdjęcia – na golasa lub w bikini – były retuszowane, dzięki czemu dostarczały więcej wrażeń estetycznych niż erotycznych. W ubiegłym roku fotki, próbne i przed obróbką, trafiły na strony porno. Wiele dziewczyn filantropijną działalność przypłaciło załamaniem nerwowym. JC