Zgwałcony 13-latek, molestowana 15-latka
DZIECI – OFIARY KSIĘZY
 Str. 3, 13
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 4 (516) 28 STYCZNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Coraz wyższy i grubszy mur nieufności odgradza wiernych od Kościoła. Ksiądz Piotr Kalinowski z Wągrowca metaforę tę potraktował dosłownie i... zamurował ludzi! Â Str. 9
 Str. 25
 Str. 7 ISSN 1509-460X
 Str. 22
2
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY „Lech Kaczyński, niestety, nie zmienia swoich poglądów. Był za zabijaniem nienarodzonych (...) i nadal za nim jest”, więc osobiście odpowiada za śmierć ok. 500 dzieci rocznie – demaskuje bezbożną głowę państwa Tomasz Terlikowski z ultrakatolickiej „Frondy”. Wniosek? Katolikowi pod żadnym pozorem nie wolno na niego głosować. Heroda jednego... O około 70 proc. zmniejszone zostały budżety redakcji katolickich w centrali i regionalnych oddziałach TVP, więc właściwie przestały one istnieć. Najprawdopodobniej z anteny zdjęte zostanie „Ziarno”. Bo nie ma już czego i za co siać. „Jesteśmy świadkami wprowadzania do przestrzeni publicznej zwrotów prymitywnych i obraźliwych, niegodnych chrześcijanina i Polaka” – alarmuje Episkopat Polski. Zapewne ma na uwadze „ujadające kundelki” Glempa, „kwas solny dla feministek” Pieronka, „czarownicę” oraz „szambo i perfumerię” Rydzyka i wiele innych określeń, tak pełnych miłosierdzia. Smutny koniec świętego Pociągu Papieskiego. Uroczyście poświęcony przez Dziwisza miał po wsze czasy kursować pomiędzy Krakowem a Wadowicami, ale zamiast pątników woził powietrze. Teraz – odarty doszczętnie z papieskich symboli i pozbawiony ekranów emitujących obrazy papieskich pielgrzymek – jeździ na trasie Kraków–Bielsko-Biała. I tylko wymalowany na nim skrót PKP przypomina, że chodziło o Polskie Koleje Papieskie. Kolejna klęska Kościoła w Częstochowie. Kler zażądał od radnych, by w tym 300-tysięcznym mieście ograniczyli liczbę punktów handlowych sprzedających alkohol do 80. To równałoby się de facto prohibicji. Radni głosowali i... zwiększyli liczbę alkoholowych koncesji. Sutannowców zamurowało! Na antenie Radia Maryja tata dyrektor zdradził, że kiedy był małym Tadziem, wcale nie marzył o karierze księdza, tylko lekarza lub inżyniera. Ale się rozmyślił. Cóż za dramat – polska medycyna i polska myśl techniczna z tej straty do dziś nie mogą się otrząsnąć. Objazdowy cyrk „Rydzyk” zakończył tournée po Ameryce Północnej. Wszędzie za spotkanie z ojdyrem Polonusi musieli sporo wybulić. Drinki na imprezie opłatkowej kosztowały od 9 do 35 dolarów. No i bilet wstępu 50 baksów, i jeszcze koperta – najlepiej gruba. Mówi się, że toruńska gwiazda przywiezie zza oceanu ponad pół miliona dolarów. Wraca, nie zahaczając o Haiti, bo tam podobno brzydko pachnie. „Szczęśliwej drogi, już czas. Życzą parafianie” – wieniec pogrzebowy wraz z szarfą z takim napisem dostał Mirosław C. – proboszcz parafii Czarże (koło Bydgoszczy). I powiadomił policję, że lęka się o życie. Bynajmniej nie pośmiertne. Miłość parafian pleban zaskarbił sobie, zamieniwszy się w nienasyconego poborcę podatkowego. „Jak On mógł nam to zrobić? Boga nie ma!” – krzyczał na gruzach stolicy Port-au-Prince Haitańczyk Remi Polevard, który w wyniku trzęsienia ziemi stracił pięcioro dzieci. Rozpacz mężczyzny via BBC pokazano we wszystkich serwisach. – Jak on może tak bluźnić?! – dziwili się polscy katolicy na portalu „Frondy”. Skandal w amerykańskiej armii. Wykryto, że na broni żołnierzy walczących w Afganistanie wygrawerowane są fabrycznie miniaturowe cytaty z Biblii (np. o jasności chwały bożej). Wszystko dla jasności właśnie. Aby Afgańczycy wiedzieli, który dokładnie Bóg każe ich zabijać. Szkoccy benedyktyni produkują na masową skalę mocne (ponad 15 proc. alk.) wino „Buckfast”. Ma ono tę dziwną właściwość, że powoduje agresję. Policja policzyła, że pod wpływem tego trunku tylko w ciągu ostatnich lat popełniono ponad 5 tysięcy przestępstw. I dodatkowo 114 poprzez rozbicie na głowach ofiar butelki „Buckfasta”. Pustej. Na wieść o takich sukcesach zakonnicy podwoili produkcję. 120 tysięcy funtów odszkodowania od British Airways żąda pracowniczka linii Nadia Eweida. Za to, że kierownictwo BA na 3 miesiące zawiesiło ją w obowiązkach pracowniczych, bo nosiła niedozwolony symbol religii – krzyżyk. Raczej nie wygra. U nas – za bezprawnie zawieszony krzyżyk – trzeba by zawiesić w pracy cały Sejm. I niech później każdy poseł dochodzi „sprawiedliwości” w sądzie. Wyszedł z więzienia i tuż za bramą ogłosił, że jest „wiekuistym Chrystusem”, co „udowodni za pomocą dokumentów”. Zapowiedział też bliski koniec świata, podczas którego to on będzie sądził żywych i umarłych. Ali Agca. Za wywiad żąda 2 milionów dolarów, za prawo do wydania, a później sfilmowania książki, którą napisze – wielokrotnie więcej. Jeśli taki z niego Chrystus i pisarz jak zamachowiec, to umrze śmiercią męczeńską. Z głodu. Apokaliptyczne trzęsienie ziemi na Haiti sprowokowało sławnego pastora Pata Robertsona z USA. „Haitańczycy byli pod butem Francuzów i wtedy podpisali pakt z diabłem. Powiedzieli: będziemy ci służyć, jeśli nas uwolnisz... No i diabeł powiedział: OK, ubijamy interes. Od tego czasu Haitańczycy są przeklęci i to się objawia raz po raz” – oświadczył Pat. Czyżby czytał o naszym Twardowskim? Milion dolarów – tyle Brad Pitt i Angelina Jolie przekazali ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti. To nic wobec pomocy, jaką zaproponowała Wspólnota „Iskra Bożego Miłosierdzia”, która nawołuje, by Polacy wspólnie modlili się za Haitańczyków. Ci ponoć popłakali się z wdzięczności.
Kulbaty N
ie ma dnia, abym nie dziękował własnemu rozsądkowi za to, że nie jestem już księdzem. Ale są momenty, że radość ta przybiera formę euforii. Na przykład wtedy, gdy czytam artykuły Kulbata. Kulbat Waldemar jest księdzem, doktorem nauk humanistycznych, wykładowcą katolickiej nauki społecznej, socjologii religii, prałatem, duszpasterzem dziennikarzy oraz autorem setek artykułów, w których pisze nieopisane wprost głupoty. To znaczy wielu było apologetów Kościoła, którzy podobne głupoty przed nim już pisali, głównie podczas kontrreformacji w XVI wieku, ale Kulbat pisze tak samo 500 lat później! I na tym polega jego fenomen. W swoim najnowszym artykule na łamach „Niedzieli” pt. „Refleksje po wyroku” Kulbat cieszy się z dożywocia zasądzonego dwóm 19-letnim mordercom z Łodzi. Gorszy się przy tym, że obrońcy zwyrodnialców „próbowali powoływać się na ich młody wiek czy trudności życiowe”, a jest to – według Kulbata – głupota, „gdyż decyzja o danym czynie przechodzi przez osobowość człowieka i okolicznością łagodzącą nie mogą być jakiekolwiek uwarunkowania zewnętrzne. Psychologia sądowa głosi coś zupełnie przeciwnego, dlatego powyższe zdanie należy traktować jako przełom w tej dziedzinie. Dalej Kulbat informuje, skąd się biorą młodociani zbrodniarze. Ano biorą się z: wulgarnej muzyki, dyskotek z alkoholem, gier komputerowych, i w końcu – z oglądania scen zabijania w kinach i TV. Ale przecież – słusznie zauważa ks. doktor – ci degeneraci chodzili do polskiej szkoły! Cóż z tego – wyjaśnia zaraz – skoro w naszych szkołach „na przerwach panuje ustawiczny hałas, nieopisany wrzask, ryk, a dzieci i młodzież trudno jest uspokoić na lekcji?”. A co ze szkolną katechezą, na którą – jak to sprawdził dziennikarz „FiM” – chodzili obaj mordercy? Czyż ona nie powinna na nich jakoś pozytywnie wpłynąć? Nie ma takiej szansy! – przekonuje Kulbat, ponieważ „kształtowanie wrażliwości sumienia, współczucia, miłości bliźniego przez rodziców, katechetów i Kościół, jest nieustannie podważane i wyszydzane przez postępowe media”. I tu właśnie tkwi główna „przyczyna tragedii”. Jakby ktoś nie wiedział... Zgoda, że w polskiej szkole panuje brak dyscypliny i „ryk” i nie zmienią tego nawet mundurki szkolne. Sam uczyłem w szkole przez 3 lata, a teraz mam dwóch synów nastolatków i robię co mogę, by chronić ich przed złymi bodźcami – choćby brutalnością na ekranie. Ale takie otoczenie naszych dzieci jest faktem i raczej go nie zmienimy. Podobnie, jak nie załatwimy problemu samym potępieniem złoczyńców (Jezus potępiał grzech, a nie grzeszników, księże Kulbacie). Albo obsobaczaniem tych, którzy krytykują obecność religii w szkole. To dopiero numer! To zupełnie tak, jakby za masowe mordy dokonywane przez ludzi Kościoła w średniowieczu obarczać winą tych, którzy m.in. z tego powodu Kościół wówczas krytykowali. A może także i tych, którzy spłonęli za to żywcem na stosach?! Wychowanie młodego pokolenia to wielki zbiorowy obowiązek – państwa, rodziców i (podobno) Kościoła. Problemy tkwią w tym, że państwo nie ma na to pomysłów i pieniędzy, rodzice nie mają czasu, a Kościół ma wszystko, tylko nie ma chęci, bo kieruje się innymi (szeleszczącymi) priorytetami. To właśnie m.in. wskaźniki przestępczości wśród młodocianych wykazują, że katecheza w szkole poniosła totalną klęskę. Zamiast wychowywać do etycznego postępowania, uczy wymyślonych formułek i bajek. Księża uczący w szkole ani myślą zmierzyć się z demoralizacją młodego człowieka. To wymaga pewnego powołania, poświęcenia
i miłości bliźniego, a tych akurat wartości jest w Krk jak na lekarstwo. Tymczasem armia 17 tys. katechetów i cały Kościół ze swoimi pełnymi kontami, salami, ośrodkami itp. mogliby zrobić naprawdę bardzo dużo. Księża, jako osoby luźniej związane ze szkołą i mające potencjalny autorytet, powinni być pierwszymi pedagogami, do których młodzież zwraca się z prośbą o pomoc i radę. Tak się jednak nie dzieje. Katecheci stali się narzędziem katolickiej indoktrynacji i m.in. dlatego ich autorytet upadł. Państwo polskie płaci miliardy za zajęcia, które nic nie wnoszą. Nie ma za to środków na porządne programy prewencji i wyrywania młodych ze środowisk patologicznych. Nie ma pieniędzy na dodatkowe lekcje języków obcych czy wreszcie na etykę, która mogłaby realnie pomóc. Ciekawe, jak ks. Kulbat wytłumaczy wzrost przestępczości wśród nieletnich, jaki ma miejsce w Polsce od 1990 roku – roku wprowadzenia religii do publicznych szkół? W 1985 roku w PRL wszczęto 35 tysięcy spraw karnych przeciw nieletnim, w 1995 – w III RP – było ich już ponad 44 tys., a w 2007 r. – 70 tys. A do jakiego rodzaju cudów zaliczyć fakt, że w państwach, w których dominują protestanci lub niewierzący, skala przestępczości jest dużo mniejsza? W niemal ateistycznej, a w dodatku pełnej imigrantów Danii w latach 1995–2005 liczba zabójstw i pobić wyniosła łącznie 43 tysiące, a w Polsce w tej samej dziesięciolatce zanotowano ponad 500 tysięcy takich przypadków! Jeśli chodzi o włamania: Dania – 30 tysięcy, Polska – 600 tys. Nie lepiej od Katolandu jest w katolickich Włoszech. 97 proc. recydywistów i najgroźniejszych bandytów w polskich więzieniach deklaruje się jako wierzący katolicy. Co ciekawe, więźniowie, którzy podczas odbywania kary wiążą się ze wspólnotami protestanckimi, niezmiernie rzadko wracają na drogę przestępstwa. Odwrotnie niż katolicy. Może dlatego katoliccy kapelani więzienni od ponad 12 lat domagają się wyrzucenia – jak to oni nazywają – „protestanckich sekt” z więzień. Dla myślących Polaków jasne jest, że Kościół rzymskokatolicki odgrywa rolę demoralizującą. Składa się na to wiele czynników: 1. Bezkarność duchownych. 2. Spowiedź, która deprecjonuje poczucie odpowiedzialności za swoje czyny 3. Duchowni pokazują, że bogactwo nie bierze się z uczciwej pracy, że można wciskać kit, nie płacić od tego podatków i uchodzić za autorytety. 4. Kler uczy młodych materializmu ponad wszystko, także kosztem poniżania ubogich (ich skromne śluby, pogrzeby itp.) czy popierania polityków, o ile ci dogadzają Kościołowi. 5. Kler uczy obłudy i hipokryzji (głoszenie ubóstwa i czystości) itd. Pojmowanie wychowania dla ludzi pokroju ks. Kulbata zatrzymało się na poziomie średniowiecza. Kościół nie głosi: „Uczmy młodzież korzystać ze środków masowej komunikacji”, lecz: „Środki są złe, postęp jest zły, ludzie są źli”. I kompletnie nic z tego narzekania nie wynika. Różne Kulbaty – którym z powodu odrzucenia ich jałowych pouczeń pozostaje tylko wylewanie frustracji w paranoicznych artykułach – tęsknią za państwową cenzurą, a może i publiczną chłostą. Tyle że te czasy już nigdy nie wrócą. Zamiast więc na okrągło pouczać i potępiać, mogliby pochylić się nad biednymi ludźmi odrzuconymi na margines życia, bo to właśnie stąd bierze się większość przestępstw. Idealną okazją do tego jest coroczna kolęda... Niestety, ludzie pokroju księdza Kulbata nie są w stanie krytycznie spojrzeć na swój własny Kościół, nie potrafią przyznać, że służąc mu, przegrali swoje własne życie. I życie pokoleń Polaków, którzy im uwierzyli. JONASZ
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
P
rokuratura Rejonowa w Kołobrzegu dostała z początkiem roku twardy orzech do zgryzienia, bowiem właśnie wpłynęło do niej oficjalne zawiadomienie o serii ciężkich przestępstw obyczajowych popełnionych przez kapłana wielce zasłużonego dla diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. – Sprawa jest wyjątkowo obrzydliwa, bo dotyczy pedofilii i znanego na naszym terenie 46letniego księdza Zbigniewa R., który – działając czynem ciągłym – w okresie listopad 2000 r.–kwiecień 2001 r. miał dopuszczać się
– bpa Edwarda Dajczaka – wychwalali go pod niebiosa. W czerwcu 2008 r. pleban raptownie „podupadł na zdrowiu”, co spowodowało konieczność pilnego wyjazdu z Kołobrzegu „na leczenie”. Zniknął bez słowa pożegnania z wiernymi. Biskup Dajczak przysłał na jego miejsce ks. Janusza Rajkowskiego i niby wszystko wróciło do normy. Tylko niektórzy ministranci oraz wychowankowie byłego proboszcza wciąż jeszcze nie mogą otrząsnąć się z szoku... Adam (imię zmienione) miał 13 lat i był uczniem szóstej klasy szkoły podstawowej, gdy w listopadzie
GORĄCY TEMAT dzieciak nie wytrzymał napięcia i zeznał w obecności psychologa o wszystkim, co spotkało go dotychczas na plebanii. Ciało pedagogiczne (oba nazwiska znane redakcji) w trybie alarmowym wezwało do szkoły matkę chłopca. „Postawiono mnie na środku gabinetu i, zalewając się łzami, w obecności mamy powtórzyłem to, co wcześniej opowiedziałem. Mama zabrała mnie do domu i już nigdy więcej nie wracała do tej sprawy. Przestała chodzić do kościoła. Gdy zapytałem dlaczego, odpowiedziała, że przeze mnie” – spowiada się Adam biskupowi.
i ten z pewnością nie pozwoliłby zrobić krzywdy swojemu wychowankowi z tak błahego powodu. Gdy Werno był jeszcze proboszczem parafii w Świdwinie oraz diecezjalnym referentem ds. powołań, osobiście nadzorował formację kandydującego dopiero do seminarium Zbigniewa R. i wystawił mu list polecający. Tymczasem już na jego pierwszej po wyświęceniu parafii w Ustce wyszło na jaw, że ma niebezpieczne skłonności seksualne, co jakoś nie przeszkodziło mu w dalszej karierze. Analizując jej nagłe załamanie, trudno oprzeć się wrażeniu, że biskup Dajczak dostał mocnego
Tanie dranie Gdy bestia uchodząca za kapłański wzór do naśladowania masturbowała się, klęczący przed nią dzieciak musiał cierpliwie czekać na „finał”. Dopiero wówczas wielebny pozwalał chłopcu odejść, żeby umył twarz... przestępstw z art. 200 par. 1 kodeksu karnego („Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12” – dop. red.). Ofiarą jest były ministrant, późniejszy kleryk seminarium duchownego. Twierdzi, że jako dziecko został wielokrotnie wykorzystany seksualnie przez księdza. Ta historia stawia też w fatalnym świetle tutejsze władze kościelne, a w jeszcze gorszym wychowawców seminarium – ujawnia kulisy śledztwa kołobrzeski prokurator. Ksiądz Zbigniew R. był do niedawna pieszczochem biskupów i proboszczem parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu. Objął tę funkcję w 1998 r. z nominacji ówczesnego ordynariusza Mariana Gołębiewskiego (aktualnie – arcybiskup wrocławski), mając zaledwie 9 lat stażu w zawodzie. Wielebny tak bardzo zasłużył się dla diecezji budową od podstaw nowej świątyni, że niemal nie schodził z łamów tygodnika „Gość Niedzielny”. Podejmował też na plebanii kościelnych hierarchów oraz lokalnych polityków i występował z prelekcją w Radiu Maryja. Ale wyjątkowo starannie przykładał się do pracy z narybkiem. Organizował parafialnym ministrantom zajęcia pozalekcyjne, wyjeżdżał z nimi na zimowiska, niektórych chłopców wspomagał finansowo... Krótko mówiąc: uchodził za kapłański wzór do naśladowania, a kolejni ordynariusze w osobach abpa Gołębiewskiego, abpa Kazimierza Nycza (od 2007 r. metropolita warszawski) i obecnego
2000 r. po raz pierwszy zetknął się osobiście z ks. Zbigniewem. „Zaczepił mnie na cmentarzu w Kołobrzegu i zapytał, dokąd idę. Odpowiedziałem, że do autobusu, bo wracam do domu. Zaproponował, że mnie podwiezie, tylko po drodze zostawi na plebanii stułę, bo wraca właśnie z pogrzebu. Wiedziony dziecięcą ufnością zgodziłem się bez wahania. Na plebanii usiadł w kącie mieszkania i kazał się zbliżyć. W jednej dłoni trzymał papierosa, a drugą ujął moją dłoń i masował nią swoje krocze. Nawet mi wówczas przez myśl nie przeszło, że robię coś złego. Odwiózł mnie później do domu i kazał przyjść za dwa dni” – napisał Adam w oświadczeniu z 20 listopada 2009 r. skierowanym do bpa Dajczaka. Ciąg dalszy zawartej w owym dokumencie relacji o pedofilskich wyczynach ks. Zbigniewa R. pomijamy z dwóch powodów: ~ Szczegóły są nazbyt drastyczne (np. wzmianka „gdy masturbował się, musiałem uklęknąć i czekać. Wytrysku dokonał na moją twarz, a później kazał mi iść się umyć” jest jedną z niewielu nadających się do publikacji); ~ Mamy na względzie dobro śledztwa, zakładając w swojej naiwności, że ordynariusz nie uprzedził już podwładnego, jakimi dowodami (w tym również świadkami) dysponuje ofiara jego zboczonych zachcianek. Po czterech miesiącach deprawacji – w kwietniu 2001 r. – mały Adaś wpadł w tarapaty. Wezwany przez dyrektorkę na rozmowę dyscyplinującą,
Zachowanie bogobojnej matki łatwo zrozumieć, ale jak nazwać postawę bogobojnej dyrektorki szkoły i biegającej w każdą niedzielę do kościoła pani psycholog? – Po prostu brakuje mi cenzuralnych słów! Gdyby nawet z jakichś powodów nie dowierzały dziecku, miały zasmarkany obowiązek zawiadomić nas o sprawie. Tymczasem wszystko zamieciono pod dywan, a tani drań w sutannie zapłacił chłopcu za milczenie 500 zł – irytuje się prokurator. Adam był tak mocno związany z Kościołem, że – mimo nękającej go traumy – wstąpił w 2008 roku do Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. Zanim wszakże otrzymał indeks, w czerwcu odbył specjalne rekolekcje ignacjańskie pod kierunkiem znanego „FiM” jezuity z Centrum Formacji Duchowej w Gdyni, któremu podczas spowiedzi wyznał o dramatycznych doświadczeniach z dzieciństwa. Krótko po wyszeptanej w konfesjonale tajemnicy ks. Zbigniew został nagle odwołany przez biskupa z funkcji proboszcza. – Na użytek księży i tylko do ich wiadomości obowiązywała wersja, że miał kochanka, z którym trochę przeholował, trzymając go na plebanii. Mnie osobiście wydawało się to zbyt mało wiarygodne jako przyczyna zdjęcia ze stanowiska, bo ks. Zbigniew był oczkiem w głowie biskupa Tadeusza Werny
kopa. Z dobrze poinformowanego źródła słyszałem, że przeraził się wówczas sygnałem o wiszącej mu nad głową aferze pedofilskiej. Czy sygnał mógł pochodzić od spowiednika Adama? No cóż, zbieg dat jest bardzo wymowny, a tajemnica spowiedzi jest pojęciem względnym... – zauważa koszaliński proboszcz. – Zbyszek miał ponadto silny układ w Watykanie, gdzie jego serdecznym kolegą z jednego seminaryjnego rocznika był prałat Grzegorz Kaszak, ówczesny sekretarz Papieskiej Rady ds. Rodziny, a od roku biskup sosnowiecki. Miał też plecy w kurii, bo kumplował się z księdzem kanclerzem Wacławem Łukaszem. On również wywodził się z tego samego rocznika i wyświęcono go razem ze Zbyszkiem – dodaje duchowny zbliżony do kurii koszalińsko-kołobrzeskiej. Gdy ks. Zbigniew R. już zniknął z Kołobrzegu (widywany był m.in. w Świnoujściu oraz w posiadającym kościelne imprimatur lubelskim ośrodku „Odwaga”, specjalizującym się w „uzdrawianiu z homoseksualizmu”), Adam rozpoczął naukę w seminarium. Podczas jednej z pierwszych rozmów formacyjnych (na tzw. kursie wstępnym) wyznał swojemu ojcu duchownemu ks. Piotrowi Wietesce, że był w dzieciństwie molestowany seksualnie. „Nie powiedziałem wówczas, kto mnie molestował. Gdy udałem się
3
na kolejną rozmowę, ojciec duchowny zapytał, czy to był ks. R. Potwierdziłem. Później powiedział mi, że był niedawno w Kołobrzegu „taki dobry chłopak, ks. Adam Sobczyk” (wyświęcony w 1995 r. – dop. red.), który odszedł z kapłaństwa, nie mogąc patrzeć na postępowanie R. i brak reakcji biskupów” – zapisał Adam w swoim pamiętniku. Pismem z 28 grudnia 2009 r. zwróciliśmy się do ks. Dariusza Jaślarza – rzecznika kurii koszalińsko-kołobrzeskiej – oraz do kanclerza ks. Wacława Łukasza z pytaniami: 1. Czy o zarzutach dot. ks. Zbigniewa R. jego przełożeni zawiadomili organa ścigania? 2. Czy kuria podjęła jakieś staranie w kierunku ustalenia liczby i zidentyfikowania innych ewentualnych ofiar aktów pedofilskich oraz czy udzielono im pomocy psychologicznej? 15 stycznia 2010 r. wielebny Jaślarz poinformował nas w rozmowie telefonicznej, że z „FiM” nie ma życzenia korespondować i żebyśmy nawet nie łudzili się nadzieją na jakąkolwiek rzeczową odpowiedź. Tego samego dnia rozmawialiśmy też z ks. Zbigniewem R., prosząc o ustosunkowanie się do oskarżeń Adama. – Ten pan wypisuje bzdury, bowiem nic na mnie nie ma. Jestem nadal czynnym kapłanem i ksiądz biskup Dajczak nie sformułował pod moim adresem żadnego zarzutu, a tym bardziej obyczajowego. Z resztą pytań proszę zwracać się do władz kościelnych – uciął ks. R. Skoro tak, to pokażemy jeszcze ciąg dalszy historii. Tym razem będzie o innych ofiarach ks. Zbigniewa R. oraz niewiarygodnym wprost horrorze przeżytym przez Adama w seminarium i o wymuszaniu na nim „listów do kata”. A gdy już chłopak znalazł się na bruku, pewien bardzo znany w Polsce kapłan napisał do biskupa Dajczaka: „Zbrodnia (molestowania seksualnego – dop. red.) dokonała się w ważnym momencie dojrzewania dziecka. A teraz, drugi raz został skrzywdzony przez wychowawcę Seminarium Duchownego. O ironio, ten wypadek z życia dziecka ma być szantażem, jakiego użyje ks. prefekt Jarosław Kodzia: „Jeśli powiesz, że cię wypędziłem, to ja ogłoszę publicznie o zdarzeniu z twojego życia”. Może Kościół Koszaliński poczuje się do odpowiedzialności i uczyni jakieś zadośćuczynienie za haniebny czyn na bezbronnym dziecku? Chyba macie na tyle wiary, by mieć świadomość odpowiedzialności za los ludzi?”. Wyszło na jaw, że Kościół ani się nie poczuwa, a i wiara jest mu obca. Ale o tym za tydzień... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Bogowie są szaleni Kilka lat temu młoda kobieta, będąc w ciąży, dowiedziała się o czerniaku złośliwym. Nie zgodziła się na chemioterapię. Umarła wkrótce po urodzeniu syna. Po pogrzebie 27-letniej Anny Radosz zaczął się cyrk. Zmarłą chciano wynieść na ołtarze. Wbrew woli rodziny i przyjaciół, którzy zapewniali, że dziewczyna była normalna – „dobra, ale nie święta”. Od stycznia bieżącego roku internauci mogą oglądać półgodzinny film o nowej polskiej bohaterce. 31-letnia Basia najpierw dowiedziała się o ciąży, a zaraz po tym o nowotworze złośliwym. „Otwarta na Pana Boga, któremu pozwoliła się prowadzić”, nie posłuchała rady lekarzy, którzy doradzali aborcję. Umarła tuż po narodzinach syna. Historia niewątpliwie dramatyczna. I pozostałaby taką bez natrętnej kościelnej ideologii. Ale bez niej obyć się nie może. Historię Basi zekranizowali Maciej Bodasiński i Leszek Dokowicz. Obaj związani ze środowiskiem katolickiej „Frondy”. Na swoim koncie mają wiele produkcji – chociażby „Egzorcyzmy Annelise Michel” (historia chorej psychicznie Niemki, którą kościelni szamani uznali
za opętaną i egzorcyzmowali, dopóki nie umarła), nagrodzone na Katolickim Festiwalu Filmowym w Niepokalanowie. Wracając do filmu: przez pół godziny osierocony mąż, rodzice i przyjaciele nieżyjącej kobiety przekonują siebie i nas, że jest w tym wszystkim sens. Boża logika. Nie może być inaczej: dziecko poczęte w czasie małżeńskiej pielgrzymki do Rzymu, wymodlone przy papieskich grobach. Później napotkanie lekarki „o symbolicznym nazwisku Lampka”, która oświeciła ich, że nowotwór można leczyć nawet w stanie błogosławionym. Jak się okazało, bezskutecznie. Mnóstwo frazesów: o tym, że Pan Bóg miał swój plan, że nieżyjąca była tak doskonała, że Stwórca potrzebował jej już teraz, o intencjach nie do pojęcia i krzyżach, które są do nas dostosowane, bo dostajemy taki, jaki uniesiemy. O tym,
że w życiu nie chodzi o życie, tylko o odpowiednio uświęconą śmierć. Powolne i bolesne umieranie kobiety porównuje się ze stacjami drogi krzyżowej lub z agonią JPII – na zmianę. Oglądających zapewnia się, że Basia z wysokości nieba modli się za wszystkie ciężarne i chore, aby zawsze wybierały życie nienarodzonych. Poszukiwani są wolontariusze, którzy będą dokument rozpowszechniać i tłumaczyć na inne języki. Twórcy planują promocję na festiwalach filmowych. Historia Basi ma być wzorem dla Polek. Żeby wiedziały, że taka postawa nie jest wyborem, ale obowiązkiem każdej przyzwoitej kobiety. I nie miały wątpliwości, że ich życie jest o niebo mniej ważne od tego dopiero co napoczętego. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Pan Adam, mieszkaniec Łodzi, od sierpnia ub.r. mieszka w starym wartburgu. Kiedy losem mężczyzny zainteresowała się lokalna prasa, urzędnicy stanęli na głowie, żeby znaleźć dla niego mieszkanie socjalne. I znaleźli. Dwupokojowe, blisko centrum, do tego wyremontowane. Bezdomny, który w nowym lokum miałby zamieszkać wraz z matką, propozycję odrzucił, bo – jak stwierdził – jest za małe i nieustawne. Roszczeniowy bezdomny przyznaje, że... czeka na kolejną propozycję.
NIE MA JAK WARTBURG
Pewien 15-latek ze Słupska ubił z sąsiadem interes. Za okrągłe 50 zł kupił od niego starego volkswagena. Zaprosił 10-letniego brata i jego kolegę i ruszyli w miasto sprawdzać możliwości maszyny. Pewnie jeździliby spokojnie do dziś, ale zanadto poniosła ich fantazja i zaczęli „palić gumy” na parkingu przed marketem. Dobrą zabawę małolatom przerwali policjanci.
RAJDOWCY
Rafał K. z Jeświłów w województwie podlaskim ukradł autobus, bo był zbyt pijany, aby dojść z dyskoteki do domu pieszo. Przy 2,8 promila alkoholu we krwi przejechał autobusem kilka kilometrów, zanim zatrzymała go policja.
TAAAKA FURA
W Hrubieszowie w województwie lubelskim nastolatek wpadł do sklepu i grożąc scyzorykiem, zażądał wydania dwóch paczek pierogów, papierosów i karty na doładowanie do telefonu komórkowego. Chciał jeszcze pieniędzy, ale kasa chwilowo była pusta. Uciekającego ze zdobyczą desperata pojmała miejscowa policja.
DESPERAT
Kierowca przewożący owoce z Grecji usłyszał już na terenie Polski dziwne dźwięki dochodzące z naczepy. Wezwał na pomoc policjantów i otworzył ciężarówkę. Okazało się, że poza owocami wiózł z Grecji na gapę trzech Afgańczyków, nielegalnych emigrantów.
OWOCE EGZOTYCZNE
Na komisariat w Makowie Mazowieckim zadzwonił młody człowiek i powiedział, że jest napadniętym przez zbirów zakonnikiem. Okazało się, że mnichem nie jest, choć habit ma, bo kupił go na targu. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ma skłonność do przebierania się w duchowne kiecki. Może to taka nowa, specyficznie polska skłonność – sacrotranswestytyzm? Opracowali: WZ, MaK
PRZYSZYWANY BRAT
P
artia Kaczyńskich przystąpiła do przedwyborczej ofensywy, mnożąc coraz głupsze pomysły. Potrzebna będzie kolejna mobilizacja, aby tę falę kołtuństwa odeprzeć. Strasznie to smutne, że polskie życie polityczne ugrzęzło w ślepym zaułku, z którego nie widać na razie wyjścia. Od 5 lat nie ma żadnej alternatywy poza autorytarną kleroprawicą (PiS), prawicą hazardową (PO) i pajacolewicą (SLD). Tej ostatniej zresztą nawet w najlepszych snach nie zapowiada się powrót do władzy. Chyba że kiedyś w roli przystawki do osłabionego PO. Patrząc na to polityczne zakleszczenie, w którym trudno znaleźć jakiś sensowny wybór, każdy z nas jest kuszony, aby odrzucić to wszystko w cholerę i odwrócić się plecami do tego politycznego cyrku. Przecież nic nas z tymi dziwnymi ludźmi nie łączy! Jest to reakcja naturalna i w gruncie rzeczy najłatwiejsza. Tylko że nie sposób odwrócić się od własnego portfela, zakładu pracy, emerytury, wreszcie od przyszłości własnych dzieci. A cyrk na Wiejskiej ma ogromny wpływ na te wszystkie sprawy fundamentalne dla życia każdego z nas. Możemy od tego próbować uciec w prywatność, ale wówczas tym boleśniej zostaniemy przez narastające problemy ugodzeni. W ostatnich dniach PiS stara się przykuć uwagę mediów inicjatywami, które mają Polskę uczynić pośmiewiskiem Europy i świata. W ramach debaty „w obronie krzyża” w Senacie pojawił się pomysł wystąpienia Polski spod jurysdykcji Trybunału w Strasburgu. Oznaczałoby to wystąpienie naszego kraju z Rady Europy, instytucji skupiającej prawie wszystkie kraje Europy (o 20 krajów więcej niż liczy Unia Europejska), a troszczącej się o przestrzeganie praw człowieka i utrwalanie demokracji na naszym kontynencie. Sugestie takie ogłosili publicznie senatorowie PiS, a wsparł je propagandowo europoseł Migalski z tej samej partii, twierdząc, że lepiej
odejść z Rady, niż „być zmuszonym do zdejmowania symboli męki Chrystusa”. Dodajmy, że do Rady nie należą tylko dwa autorytarne kraje Europy – Białoruś i Watykan. I to w tym doborowym towarzystwie PiS chciałby izolować nasz kraj. W tym samym czasie PiS ogłosił chęć poddania pod głosowanie w Sejmie projektu swojej „Konstytucji IV RP”. Zdaniem specjalistów od prawa konstytucyjnego, przyjęcie tego dokumentu cofnęłoby Polskę o jakieś 80 lat, do czasów międzywojennych. PiSokonstytucja umocniłaby klerykalizację naszego kraju oraz ograniczyła demokrację. Obecność krzyża w budynkach publicznych zalegalizowano by konstytucyjnie, a ustawa zasadnicza zawierałaby odniesienie do Boga. Ale to nie wszystko – nawet współpracownik Lecha Kaczyńskiego Paweł Wypych zauważył, że zawierałaby ona przesłankę, na mocy której należałoby w Polsce zdelegalizować rozwody! Raz na zawsze zakazano by w Polsce legalizacji kiedykolwiek w przyszłości (sic!) konkubinatów, nieważne: jedno- czy dwupłciowych oraz zadekretowano by oczywiście „ochronę życia od poczęcia”. Z państwa wyznaniowego stalibyśmy się więc krajem wprost katolickim. Projekt pozbawiony jest zakazu dyskryminacji i zasady, że Polska „jest demokratycznym państwem prawnym” oraz przepisu stanowiącego, że państwo zachowuje neutralność w sprawach światopoglądowych. PiSokonstytucja obdarzyłaby większą władzą prezydenta, zburzyłaby także w znacznej mierze trójpodział władzy, dając prezydentowi władzę nad sędziami, a rządowi – nad prokuratorami. PiS nie pozostawia nam wyjścia – trzeba ogłosić mobilizację przy wszelkich najbliższych wyborach i zagłosować na nie-PiS, czyli innych kandydatów, w obronie własnej. Udało się pozbyć Wrony z Częstochowy, Kropiwnickiego z Łodzi, uda się, jak wierzę, powstrzymać oszołomów z PiS-u. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Spisienie
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Jerzy Kropiwnicki wygrał, bo większość mieszkańców Łodzi nie poszła jednak na wybory. (Jarosław Kaczyński)
Lewica nie może znieść, że prezydent miasta był pomysłodawcą przywrócenia dnia wolnego w święto Trzech Króli, że za moich rządów Jan Paweł II przyjął tytuł honorowego obywatela Łodzi, że święta Faustyna została patronką miasta, a sama Łódź straciła gębę czerwonej i stała się normalnym katolickim polskim miastem. (Jerzy Kropiwnicki)
Nie wypada mnie krytykować. (Jerzy Kropiwnicki – w odpowiedzi na zarzuty o chaos zimowy w Łodzi)
Donald Tusk nie powinien startować w wyborach prezydenckich, dlatego że rządzenie idzie mu na trzy plus. Powinien nadal być premierem, żeby poprawić się na cztery w tej klasie do pięciu. (Lech Wałęsa)
Ci wszyscy, którzy mówią, że ktoś chciałby podnieść rękę na Jarosława Kaczyńskiego, muszą wiedzieć, że Jacek Kurski tę rękę im odrąbie. (Jacek Kurski)
Macie problemy z porozumieniem się nawet z rodziną w Polsce, bo oni są pod wpływem tamtych mediów. Nie wiem, czy byście wytrzymali, ale ci ludzie chodzący do kościoła, nieraz przystępujący do komunii, tak są głupi, że przechodzi ludzkie pojęcie. I tak zazdrośni, tak źli. (o. Tadeusz Rydzyk podczas spotkania z wiernymi w USA) Wybrali: AC, OH, MarS, RK
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
NA KLĘCZKACH
GŁÓDŹ W DOM Zgodnie z wytycznymi (por. „FiM” 3/2010), w sobotę, 16 stycznia br. na purpurowy dywanik (a więc tak zwane spotkanie opłatkowe) do metropolity Głódzia zjechali pomorscy samorządowcy. Było podniośle: „Dziękuję za zaproszenie w imieniu całej rodziny samorządowej. Dobrze, że praca duszpasterska księdza arcybiskupa przekracza granice sakralne” – deklarował marszałek Jan Kozłowski, a inni potakiwali. Panowie połamali się opłatkiem, wysłuchali wskazówek i rozjechali się – każdy do swojej parafii. „Jestem bardzo zadowolony. W przyszłym roku chcę zaprosić także służby mundurowe” – zapowiedział Głódź. WZ
znęcania się przez nią nad jedną z pensjonariuszek. Mniszka biła staruszkę po głowie i szarpała ją za włosy. MaK
Do parafian zgorszonych kazaniem należy nawet wiele pań określanych zwykle mianem „moherów”. Idzie nowe? MaK
GROSZE NA TACY
PO KOLĘDZIE – PO KOPERCIE
WŁADZA NAJWYŻSZA U metropolity krakowskiego, kardynała Dziwisza, bawiła delegacja TVP, która zapewniała arcybiskupa o potrzebie utrzymania abonamentu i w ogóle telewizji publicznej. Kardynał ze zrozumieniem odniósł się do potrzeby uratowania mediów publicznych (czyli katolickich). No, ludzie z TVP wiedzą, gdzie jest rzeczywisty ośrodek władzy w tym kraju. MaK
KACZA PIĘTA Poseł PiS Stanisław Pięta, który dzięki nagonkom wymierzonym w gejów lansuje się na Wojciecha Wierzejskiego Kaczyńskich, wezwał księży katolickich do potępienia ministra Zdrojewskiego z PO. Pięta zarzuca mu poparcie dla idei wystawienia w Muzeum Narodowym dzieł homoseksualnych twórców kultury: „Warto, by parafianie dowiedzieli się, że minister, który deklaruje poparcie dla wartości, akceptuje propagandę homoseksualną”. MaK
W PROCH SIĘ ROZRZUCISZ Ministerstwo Zdrowia przygotowuje oczekiwaną przez wiele osób ustawę zezwalającą na rozsypywanie lub zabieranie do domu prochów zmarłych krewnych. Obecne przepisy pozwalają jedynie na pochówek popiołów na cmentarzu lub zatopienie ich w morzu. Jednak projekt budzi sprzeciw Kościoła. Jak twierdzi ks. Jacek Nowak, sekretarz Komisji Kultu Bożego przy Episkopacie, „musi być grób, bo grób wiąże się ze zmartwychwstaniem. Nie może być zgody na rozsypywanie prochów w ogródkach”. Księdzu chodzi chyba o to, że kiedyś prochy mogą się nie pozbierać do kupy. MaK
ZARZUTY DLA ZAKONNICY Zakonnica z Domu Pomocy Społecznej w Studzienicznej usłyszała zarzuty prokuratorskie z powodu
Owieczki z parafii w Czernikowie uwzięły się na proboszcza i od kilku tygodni na tacę rzucają mu groszowe nominały. „(...) na tacy znalazły się: 10 monet po 1 groszu, 12 po 2 grosze, kilkanaście po 5 groszy. Powtarza się to od kilku niedziel – żali się w ogłoszeniach duszpasterskich proboszcz ks. dr Piotr Siołkowski. I za wszelką cenę stara się przemówić parafianom do rozsądku: „Ci, którzy wrzucają takie nominały, szkodzą tylko i wyłącznie parafii. Księża utrzymują się z ofiar za pogrzeby, śluby, chrzty i intencje mszalne, natomiast ofiary na tacę są w całości przeznaczone na utrzymanie i opłacanie wydatków parafialnych. A opłaty są niemałe, choćby wspomnieć, że za III i IV kwartał 2009 r. parafia musi jeszcze zapłacić 1800 zł na Kurię we Włocławku i 2100 zł na Wyższe Seminarium Duchowne. To wszystko trzeba uzbierać na tacę”. AK
RYCHTUJĄ TACZKI W miejscowości Czarże w województwie kujawsko-pomorskim rozpala się bunt parafian. Od pół roku mają oni nowego proboszcza Mirosława C., którego oskarżają o pazerność, arogancję i szarganie pamięci szanowanego przez mieszkańców poprzednika. Jak twierdzi miejscowy sołtys, ludzie rozważają coraz popularniejszą taczkową wersję zakończenia „posługi” proboszcza. MaK
BUNT MOHERÓW W Suchowoli na Podlasiu doszło do zgrzytów pomiędzy księdzem, a niektórymi wiernymi. Jak donoszą nasi Czytelnicy, podczas kazania w „Owsiakową” niedzielę duchowny ostro zaatakował WOŚP. W kościele rozległy się szmery niezadowolenia – niektóre osoby wyszły, a część pozostałych po mszy głośno krytykowała poglądy księdza.
Czym zachęcić wiernych do hojniejszego „ubogacania” kościoła podczas kolędy? Sposobem najpowszechniej stosowanym przez proboszczów jest podawanie do publicznej wiadomości, kto ile włożył do koperty. I to nie tylko poprzez wyczytywanie z ambony, ale coraz częściej... w internecie. I tak na internetowej stronie parafii w Niedźwiadnej proboszcz informuje: „W związku z wizytą duszpasterską rodzin, ofiarę na wsparcie prowadzonych remontów złożyły następujące osoby...” – tu z imienia i nazwiska (na cały świat!) wymienia zarówno owieczki, które ofiarowały po 500, 400, 300, 200 czy choćby 100 zł, jak i tych kilku „desperatów”, którzy „wysmrodzili” jedynie 50 czy 30 zł. Inny pomysł na większą ofiarność ma proboszcz parafii MB Fatimskiej w Warszawie. „Już od trzech lat zostawiamy w każdej rodzinie kopertę – w tym roku ze zdjęciem V Stacji Drogi Krzyżowej (Szymon pomaga nieść krzyż P. Jezusowi). Koszt tych dwóch figur to 31.000 zł bez cokołu, który jest już obłożony granitem i opłacony” – instruuje proboszcz swoje owieczki. AK
BYLE DO WIOSNY „Macie piękne i dobrze prowadzone gospodarstwa, potrzeba jeszcze opieki z nieba nad nimi. Będzie to okazja do integracji mieszkańców, spotkania rodzinnego i świętowania” – informuje swoje owieczki przy okazji chodzenia po kolędzie proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Dulsku. I choć do wiosny jeszcze daleko, już w styczniu zapowiada: „Zamierzam w tym roku na wiosnę zorganizować poświęcenie pól w każdej wsi, wg kolejności podczas wizyty duszpasterskiej. Spotkamy się na mszy św. przy figurze, którą odprawię za mieszkańców tej wsi i o błogosławieństwo Boże dla rolników”. Ciekawe, czy cena za poświęcenie od hektara, czy co łaska? AK
SZOKUJĄCA SZTUKA W katowickim Teatrze Korez wystawiono sztukę pt. „Wściekły pies”, historię opowiadającą o księdzu zmagającym się z homoseksualizmem. Rozdarty między miłością do Boga a skłonnością do mężczyzn szuka zaspokojenia w nocnych klubach dla gejów.
Aktor, Kamil Frey, który wcielił się w rolę księdza homoseksualisty, stanął przed ludźmi i wyznał: Mieszkam w Polsce, mam 33 lata, jestem kapłanem, jestem homoseksualistą, jestem zarażony wirusem HIV. Odważna sztuka wzbudziła szacunek publiczności. Okazuje się, że to, co Kościół tak ukrywa – homoseksualizm duchownych – może być przyjęte ze zrozumieniem. Ale do tego trzeba prawdy, która – jak wiadomo – ma nas wyzwolić. PPr
MSZA WYZWOLEŃCZA Władze centralne, lokalne i media zwykle pomijają milczeniem hucznie niegdyś obchodzone rocznice wyzwolenia poszczególnych miejscowości przez Armię Czerwoną w latach 1944–1945. Od tej reguły są wszakże wyjątki. Władze Tomaszowa Mazowieckiego zamówiły na tę 65 rocznicę wyzwolenia... mszę. Nie wiadomo, jak interpretować to posunięcie. Jako wyznanie wiary, że Stalinem kierowała Boska Opatrzność? MaK
MOJŻESZ NA WAGĘ Szefostwo jednego z krakowskich hipermarketów zafundowało swym klientom nie lada gratkę. Otóż z koszy z ubraniami na wagę można było wygrzebać ładne białe ręczniki z jeszcze ładniejszym niebieskim haftem przedstawiającym gwiazdę Dawida oraz menorę, czyli siedmioramienny świecznik. W tym wypadku zadziwiająca jest kulturowa ułomność kierownictwa sklepu, które zapewne nie wie, że gwiazda Dawida pełni w judaizmie taką samą rolę, jak krzyż w chrześcijaństwie, a ponadto znajduje się na państwowej fladze Izraela. Drugi symbol, menora, występuje w kulturze judaizmu od trzech tysięcy lat i symbolizuje krzew gorejący, który zobaczył Mojżesz na górze Synaj. Swego oburzenia nie kryje Tadeusz Jakubowicz, przewodniczący żydowskiej gminy wyznaniowej w Krakowie, który zapowiedział interwencję w tej sprawie. Dyrekcja sieci Real obiecała wycofanie ze sprzedaży feralnych ręczników. PP
5
SKLEP UKRZYŻOWANY Wiemy już, że otwarcie nowej kaplicy lub kościoła może zrujnować okoliczny handel, bo wiąże się z zakazem sprzedaży alkoholu. Okazuje się, że dotyczy to także samych krzyży. Ich postawienie także ma wymiar antyalkoholowy. Właściciel sklepu w szczecińskich Podjuchach stoczył całą batalię o koncesję na alkohol, bo w jego pobliżu postawiono krzyż, zresztą nielegalnie. Dopiero uznanie tego krzyża przez radę miasta za pamiątkowy, a nie religijny, uratowało sklepikarza. Teraz już lepiej wiemy, co znaczy stare powiedzenie o tym, że „stawia się krzyżyk” na kimś lub na czymś. MaK
WATYKAN MĄCI Pod koniec stycznia br. Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy ma głosować nad dwoma raportami. Jeden domaga się ogólnoeuropejskiego prawa do antykoncepcji i aborcji, a drugi optuje za zakończeniem dyskryminacji Europejczyków ze względu na orientację seksualną. Przeciwko obydwu raportom bardzo energicznie wystąpił Watykan. Na korzyść raportów lobbują natomiast europejskie środowiska humanistyczne i lewicowe. MaK
NIE CHCĄ BISKUPA Decyzja papieża podzieliła hiszpański Kościół po tym, jak mianował on w listopadzie 2009 r. biskupa José Ignacio Munillę nowym ordynariuszem hiszpańskiej diecezji San Sebastian. Ingresowi nowego biskupa towarzyszyła masa protestów diecezjalnego duchowieństwa. Aż 7 duchownych diecezjalnej Rady Kapłanów podało się do dymisji, a prawie 80 procent kleru podpisało w grudniu 2009 r. protest przeciwko papieskiej decyzji. Biskup Munilla jest przez wielu traktowany jak zdrajca – to Baskijczyk kojarzony z konserwatywnym skrzydłem episkopatu, które sprzeciwia się secesyjnym tendencjom jego rodaków. PPr
6
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
S
– czytnik linii papilarnych ustawioeks łatwiej uprawiać, niż ny przy wejściu do świątyni. Każo nim rozmawiać. W Poldy uczeń ma obowiązek przykładać sce tym trudniej, że każda doń palec przed i po mszy. Chopróba kończy się co najdzi księdzu Sowie o wiarygodne stamniej zadęciem ze strony Kościotystyki, ilu gimnazjalistów przygoła. Lajtowe „wychowanie do życia towujących się do bierzmowania zaw rodzinie” (przedmiot obligatoryjlicza kolejne nabożeństwa, różańny dla gimnazjalistów i licealistów, ce, nowenny... O dziwo, postępoo ile nie złożą pisemnej rezygnacji), wość duchownego internautów nie choć w większości placówek prowazachwyciła: dzone przez katechetów i według katolickiego systemu wartości, to ~ Ciekawe, komu te odciski z damimo wszystko i tak za dużo dla nymi sprzedadzą („maniek”); obrońców moralności. No i nieza~ No i macie katotaliban. Jak wodny „Nasz Dziennik” wpadł wy tam w tej Polsce możecie żyć? na trop kolejnej afery. „Ministerstwo („krytyk”); Edukacji cichaczem »legalizuje« obligatoryjną seksedukację w szkołach” Z kraju napływają – alarmuje gazeta. A przecież natakie wieści, że uka seksu jest grzechem! W czym nie wiadomo, czy się rzecz? Otóż na posiedzeniu Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki śmiać, czy płakać... i Młodzieży okazało się, że w ministerstwie brakuje statystyk dotyczących liczby uczniów, którzy rezygnują z „rodzinnej” edukacji. Braki nie na żarty szokują Artura Górskiego (PiS): „Moim zdaniem, w tym przypadku z góry zostało przyjęte, że jeśli ten przedmiot jest obowiązkowy, to musi tak być. Założono, że rezygnacje ~ Tyle techniki, a do koszyka z udziału w tych lekcjach będą incypo staremu. A dlaczego by nie nowodentalne, dlatego nie przewidziano cześnie – z podatku, deklarowanego prowadzenia specjalnej statystyki i rejestrowanego, w pełni widocznego w tym zakresie. Zastanawiam się, czy dla wiernych w internecie? („jo”); rząd nie próbuje dążyć do tego, że~ Wiara oparta głównie na szanby ten przedmiot był całkowicie obotażu, pełnej kontroli i niedowierzawiązkowy, a pozostawiona klauzula niu swoim wiernym. Gratuluję! („wiejest tylko martwym prawem” – tłurzący”); maczy swoim pobratymcom na łamach „ND”. Nie podzielają tego świętego oburzenia internauci: ~ Po cichu to wprowadzono religię do szkół. Miała być nauczana za darmo, ale nasz zachłanny kler wyłudza od państwa za naukę horroru miliardy złotych! To jeden z cudów, który zostanie wpisany na konto JP2 (KMK); ~ Nie chcemy, by rosły kolejne pokolenia seksualnych analfabetów, homofobów, kołtunów („inna lepsza Polska”); ~ To co? Ma być dalej kit o bocianach i kapuście? (o5); ~ Skoro można uczyć o Bogu, który nie istnieje, to pożądana wydaje się nauka o tym, co istnieje („om mani”); ~ I bardzo dobrze. Wreszcie młodzi ludzie moArtur Górski – wielka nadzieja białych że będą podchodzić do seksu z pomysłem i rozwagą. Część zacznie używać wreszcie pre~ Wygląda na to, że sami księzerwatyw i mniej będzie chętnych ża nie wierzą w prawdomówność kado pracy w takim chociażby „Naszym tolika w czasie spowiedzi. SprawdzoDzienniku” (Jack 1791). na metoda inwigilacji i donosicielKiedy poseł Górski z przerażestwa zapewni trwałość kleszej władzy niem odkrywał piętę achillesową pol(„jeszcze katolik”); skiego systemu edukacji, ksiądz ~ I jeszcze alkomat, narkotest i baGrzegorz Sowa, wikary parafii pw. dania ginekologiczne („zulu gula”); Jadwigi Śląskiej w Gryfowie, mon~ Kościół ma za dużo pieniędzy, tował elektronicznego pastucha skoro stać ich na takie czytniki. Nie
Jolanta Szczypińska – niedoszła pani...
Trybuna(ł) ludu byłoby lepiej pomóc biednym czy chorym parafianom? („magra”); ~ Czekam na elektronicznego księdza. Może będzie bardziej ludzki („wierna”); ~ Chyba tego księdza zdrowo kopnęło wysokie napięcie z czytnika linii, nie sądzicie? („bisku-p”); I dla wszystkich wątpiących: Ja jestem z Gryfowa. Naprawdę mamy ten czytnik („uczennica”). A co „kopnęło” i zabolało księdza Jana Folcika, proboszcza od Matki Bożej Szkaplerznej ze Stalowej Woli? Mimo że usłużni kościółkowi radni wygospodarowali i przyklepali na remont drzwi i organów 120 tys. zł (50 tys. zł kosztem modernizacji dawnej siedziby Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Rozwadowie, 70 tys. zł z funduszy przeznaczonych na modernizację zespołu pałacowo-parkowego w Charzewicach) – prezydent Andrzej Szlęzak (ten sam, który obronił miejską ziemię przed watykańskim krzyżem) oznajmił, że tej sumy na konto parafii nie przeleje. Dlaczego? „Bo przecież mają pieniądze na remont. Zapłaciliśmy za grunt parafii 250 czy nawet 270 tysięcy złotych. Kiedy go kupowaliśmy, Kościół nas policzył dosłownie do ostatniego grosika, a teraz jeszcze rękę wyciągają? To oburzające
podejście!” – wyjaśnił, nie kryjąc irytacji. Ksiądz proboszcz Folcik nad ignorancją władzy załamuje ręce. Ze stalowej woli swojego włodarza zadowoleni są mieszkańcy: ~ Brawo, Panie Prezydencie, tak trzymać! (derek); ~ To jest gość! Ma jądra! Gratuluję, Panie Prezydencie. Trzeba mieć odwagę i dać odpór czarnej zarazie! Pan pierwszy miał odwagę się sprzeciwić, w tej nadwiślańskiej kolonii Watykanu, dalej zwanej (przez przypadek) Rzeczpospolitą (gość); ~ Jestem pod ogromnym wrażeniem. Gratuluję miastu takiego prezydenta (goście); ~ Ciągle mało, mało i mało, a wy mieliście w posłannictwie „paść owce, a nie doić”. Prezydent z klasą! (cool); ~ A dlaczego nic nie daje kuria z Sandomierza? Przecież to Kurii majątek jest, a księża tylko sobie kasiorkę niezłą łupią i nie odprowadzają podatku (Markus); ~ Boże, jak dobrze, że mamy Szlęzaka! (frank_owski). Pojawiły się – i to wcale nie pojedyncze – propozycje od spragnionego twardej władzy narodu: Panie Prezydencie Miasta, proszę rozważyć start w wyborach prezydenckich naszego kraju. Zagłosowałbym z całą pewnością na Pana. Takiego przywódcy nam potrzeba („gość”). Kampanię wyborczą rozpoczęło gdańskie PiS. Andrzej Jaworski, Jolanta Szczypińska, Zbigniew Kozak oraz Hanna Foltyn-Kubicka wobec przegranej Ryszarda Nowaka – przewodniczącego Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami, pogromcy sekt i szatana – postanowili, że tym razem oni poczują się obrażeni faktem, iż trzy lata temu lider zespołu Behemoth Adam „Nergal” Darski podarł egzemplarz Biblii na jednym ze swoich koncertów.
Z tej okazji złożyli doniesienie do prokuratury, informując przy okazji, że w tekstach Behemotha szerzona jest nienawiść religijna, zaś sam wokalista nazywa Kościół zbrodniczą sektą. Na okoliczność doniesienia zwołano nawet specjalną konferencję prasową, podczas której brylowała poseł Szczypińska: „Mówimy NIE obrazie naszych chrześcijańskich wartości i symboli. Powołując się na wolność słowa i swobodę wypowiedzi, pseudoartyści nie mogą bezkarnie obrażać naszej wiary katolickiej”. Sądząc po reakcjach internautów, politycy uzyskali efekt odwrotny do zamierzonego: ~ Mam pytanie do pomorskich posłów PiS: Czy zainteresowali się losem osób niepełnosprawnych na swoim terenie? Czy te osoby godnie żyją? Warto się tym zająć, a nie szerzeniem fanatyzmu religijnego! (cyklop 76); ~ Ciekawe, czy kiedyś ostrą reakcję posłów PiS wywoła obraz polskich dzieci żebrzących pod marketami o parę groszy na chleb? Czy wzruszą ich losy bezdomnych sypiających w kanałach grzewczych? Czy zainteresują ich ludzie, którzy nie mogą wyciągnąć od pracodawców swojego wynagrodzenia w bankrutujących firmach? Czy zrobią coś dla ofiar firm ubezpieczeniowych niewypłacających miesiącami odszkodowań za wypadki drogowe? Czy już nie ma w naszym kraju czym się zajmować? (oburzony obywatel); ~ Płacimy w podatkach za tę parodię (jaro); ~ Zamiast atakować myśl wolną, uczyńcie coś dla głodnych i bezdomnych wespół z wielebnymi. Tak będzie lepiej. Po bożemu (Pangog); ~ Politycy mają uczucia?! Czyżby wybory się zbliżały? (fhkjcj). JULIA STACHURSKA
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Szkoła nietolerancji W publicznej placówce oświatowej rozpalono stos dla „czarownicy” niesłusznego wyznania. Zapałkami bawili się dyrektorka szkoły i szef gminnego samorządu. Proboszcz dmuchał, żeby nie zgasło... Kościelec – wieś położona niespełna 10 km od Legnicy – znajduje się w obszarze administracyjnym gminy Krotoszyce, pod nadzorem ideologicznym ks. Jana Bryi, proboszcza parafii Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Małuszowie. W Kościelcu funkcjonuje publiczna Szkoła Podstawowa im. H. Sienkiewicza, a jej dyrektorka – 54-letnia magister Emilia Janiszak – pobiera z tego tytułu od gminy prawie 6 tys. zł miesięcznie. Funkcję katechetki tudzież oka i ucha plebana z Małuszowa sprawuje niejaka Janina Puciato, absolwentka Zespołu Szkół Budowlanych w Legnicy na kierunku budownictwo ogólne. Do owej szkoły uczęszczają dzieci z okolicznych wiosek, w tym m.in. z Janowic Dużych, dokąd przed kilkoma laty sprowadziła się z Legnicy rodzina Kazimierza i Barbary Dąbrowskich – wyznawców (absolutnie prywatnie) Kościoła zielonoświątkowego (drugi pod względem wielkości Kościół protestancki w Polsce). Dąbrowscy mają dziwną i całkiem niezrozumiałą dla wielu katolików manię – starają się żyć na co dzień zgodnie z nakazami wiary, czyli – najkrócej rzecz ujmując – przyzwoicie, dzięki czemu pan Kazimierz szybko zdobył serca tubylców i w 2006 r. został radnym gminnym. Barbara natomiast z oddaniem troszczy się o dzieci z najbiedniejszych rodzin. Mając w swoim domu duże pomieszczenie, przekształciła je na ogólnodostępną świetlicę, kilkakrotnie zorganizowała
małolatom pikniki, wspólne grillowanie, załatwiała pomoc materialną, paczki świąteczne itp. „Czarne” wpadło w panikę, zorientowawszy się, że ktoś grasuje na poletku charytatywnym i gromadzi duszyczki bez aprobaty nadzorcy ideologicznego. Gdy śledztwo wykazało, że Dąbrowscy nie są – jak początkowo podejrzewano – zwykłymi ateistami (tych dałoby się jeszcze strawić), lecz zielonoświątkowcami, aktyw parafialny postawił diagnozę o śmiertelnym zagrożeniu dla jedynie słusznego wyznania. Katechetka Puciato rozpoczęła w szkole kampanię edukacyjną, grożąc dzieciom, że nie dostaną w kościele opłatka, jeśli będą nadal odwiedzać Dąbrowskich, a magister Janiszak wezwała przed swoje oblicze wszystkich rodziców. Zebranie odbyło się w szkole. Obok dyrektorki i katechetki w prezydium zasiadł oczywiście ks. Bryja oraz – co było już pewną nie- Od spodzianką – przewodniczący Rady Gminy Krotoszyce Zbigniew Kądziołka. – Na zebranie przyszło zaledwie troje rodziców z Janowic oraz ok. 40 osób z innych wiosek, których rzecz kompletnie nie dotyczyła, bo nawet nie znali Dąbrowskich. Naradę zagaiła dyrektorka szkoły, twierdząc, że zwołała ją na żądanie niewymienionych z nazwiska (!) „zaniepokojonych rodziców”, zbulwersowanych rzekomym nakłanianiem przez panią Barbarę cudzych dzieci do zmiany
Prawo prasowe jest nieubłagane: na żądanie zainteresowanego redaktor naczelny ma obowiązek opublikowania sprostowania, zaś jego tekst nie może być komentowany w tym samym numerze. Konsekwencją owego stanu rzeczy jest sytuacja, w której np. przez tydzień „wisi” na naszych łamach pod szyldem sprostowania zmanipulowany lub kompletnie fałszywy komunikat, a dziennikarz – choć zbiera cięgi – musi czekać. Z klinicznym tego przykładem zetknęliśmy się po artykule „Darzbór” (46/2009), kiedy to Zygmunt Karasiński z Białej Podlaskiej (adwokat i lokalny działacz Platformy Obywatelskiej) poczuł się zraniony dwuzdaniową wzmianką na swój temat. Po opublikowaniu przed tygodniem nadesłanego przezeń sprostowania („FiM” 3/2010, str. 26), przedstawiamy poniższy materiał pozwalający na ocenę, czy istotnie nasz tekst zawierał „nieprawdziwe i nieścisłe fakty”,
wyznania. Następnie głos zabrał Kądziołka. Powiedział, że Dąbrowski powinien zostać pozbawiony mandatu radnego, ponieważ „cicho siedział, ukrywając, że jest innowiercą”, przez co brzydko oszukał nieświadomych wyborców, a nasz proboszcz tylko dolewał oliwy do ognia, przekonując, że kto zadaje się z „tymi ludźmi”, jest zdrajcą religii. Atmosfera była straszna. Klasyczne polowanie na czarownice i gdyby tylko ktoś rzucił hasło, zebrani z pewnością ukamienowaliby
sektą kupującą sobie wiernych za cukierka. Jakim prawem w ogóle dopuszczono do tego zebrania księdza?! Padały liczne zarzuty, ale nikt nie potrafił wskazać choćby jednego konkretu. Wszyscy tylko „słyszeli”. W pewnym momencie temperatura była już tak wysoka, że faktycznie mogło nawet dojść do linczu. Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego ten stos dla mnie – „czarownicy” z legalnego Kościoła – rozpalono w publicznej polskiej szkole? – pyta Barbara Dąbrowska.
prawej: Klęk, Kądziołka, Janiszak, Bryja
panią Dąbrowską – zauważa nauczyciel z Kościelca. – Czułam się okropnie. Nigdy nie pomyślałabym, że w świeckiej szkole może dojść do takiej agresji, zainspirowanej w gruncie rzeczy przez dyrektorkę i przedstawiciela władz gminy, „zaniepokojonego” perwersjami odbywającymi się podobno w naszym domu. Że już nie wspomnę o proboszczu, który wymyśla odwiedzającym nas od zdrajców wiary, a mój Kościół nazywa
Magister Janiszak absolutnie nie poczuwała się do winy: – Rzeczywiście atmosfera była przykra, ale przecież nie mogłam jej przewidzieć. Spotkanie musiałam zorganizować, bo życzyli sobie tego rodzice. Że nie dotyczyło spraw szkolnych? No, faktycznie... – przyznała w rozmowie z Barbarą. – Szkoła nie była organizatorem, a jedynie użyczyła pomieszczenia. Na prośbę rodziców – tłumaczy „FiM” wicedyrektorka Jolanta Klęk.
Darzbór (epilog) jak to określił pan mecenas, czy może to on nagina rzeczywistość do własnych wyobrażeń. ~ „Adwokat Stefan K. oprócz licznych funkcji w różnych organizacjach był też prezesem Okręgowego Sądu Łowieckiego w Białej Podlaskiej...” – napisaliśmy, aby uwypuklić szczególny obowiązek przestrzegania przez Stefana K. prawa (także łowieckiego), w kontekście wydarzenia, o którym za chwilę. W sprostowaniu czytamy: „Nie jest prawdą, wbrew twierdzenia autora, że jestem byłym prezesem Okręgowego Sądu Łowieckiego w Białej Podlaskiej, bowiem tę funkcję od daty wyboru sprawuję nadal”. Odpowiadamy: nie byłoby problemu, gdyby wykształcony prawnik umiał odróżnić formę
„były” (przymiotnik) oznaczającą cechę aktualną, od formy „był” (czasownik), oznaczającą czas przeszły, w jakim zaszły wydarzenia, bądź przed sformułowaniem zarzutu poradził się nauczyciela języka polskiego; ~ w drugim zdaniu napisaliśmy, że nasz adwersarz „zastrzelił lisa w sezonie ochronnym, co groziło mu karą pozbawienia wolności...”. Według prawa łowieckiego, do 5 lat więzienia. A w sprostowaniu pana mecenasa: „Nie jest ścisła i prawdziwa informacja, że zastrzeliłem lisa w sezonie ochronnym, bowiem lis był pozyskany na podstawie zezwolenia wynikającego z decyzji Ministra Środowiska z 12 stycznia 2007 roku, nr decyzji DLOPiK-L-g-T-6713/01/07ab zezwalającej na odstrzał lisów w ilości 8 sztuk na 100 km”.
7
Dlaczego więc zebranie otwierała jej szefowa? – Nie wiem. Pani dyrektor do końca stycznie pozostaje na zwolnieniu lekarskim, proszę ją zapytać, gdy wróci do pracy – odpowiada. 19 grudnia 2009 r. w domu Dąbrowskich odbyła się kolacja wigilijna dla najbiedniejszych mieszkańców Janowic. Z zaproszenia skorzystały 43 osoby. Każda wyszła ze specjalnie przygotowaną paczką świąteczną. Pleban z Małuszowa ograniczył się do modłów o zbawienie swoich parafian... – Tu jest mnóstwo biednych ludzi, którzy uciekają w alkohol, i jeszcze biedniejszych dzieci, które nie mają przed sobą żadnych perspektyw. Chcieliśmy się nimi zaopiekować i pokazać, że można żyć godnie, normalnie. Załatwiłam też paczki Miejskiemu Ośrodkowi Pomocy Społecznej w Legnicy. Mogłam ściągnąć ich z Niemiec dużo więcej i proponowałam okolicznym sołtysom pomoc materialną dla wszystkich potrzebujących (niezależnie od wyznania), ale podobno nie mieli czasu, żeby się tym zająć – wzdycha Barbara. Incydent w Kościelcu nie wziął się z powietrza. – Dyrektorka na okrągło organizuje imprezy religijne, zmuszając tym samym nauczycieli do uczestnictwa pod pretekstem opieki nad dziećmi. Nie pójdziesz, to od razu „na dywanik”. Na własne oczy widziałem koleżankę sterczącą 4 grudnia na siarczystym mrozie pod kościołem, bo akurat odbywały się tam rekolekcje dla naszych uczniów, a dziewczyna jest z jakiegoś innego wyznania i – jak mi później tłumaczyła – nie miała życzenia wysłuchiwać bredni tutejszego plebana. Takie są na wsiach standardy w dziedzinie tolerancji i wolności światopoglądowej, a „czarne” jest w tych kwestiach bezwzględne – podkreśla nauczyciel. ANNA TARCZYŃSKA
Tymczasem to nasza informacja jest absolutnie ścisła i prawdziwa, a pan mecenas opowiada głupstwa, ponieważ: 1 – zastrzelił nieszczęsne zwierzę 24 czerwca 2007 r., czyli ponad wszelką wątpliwość w ustanowionym rozporządzeniem ministra środowiska okresie ochronnym (od 31 marca do 1 lipca); 2 – przywoływana przez niego w sprostowaniu decyzja (w posiadaniu „FiM”) faktycznie „zezwala Inspekcji Weterynaryjnej na odstrzał lisów w okresie ochronnym”, ale tylko „do celów badań naukowych” i „w związku z prowadzeniem akcji szczepień przeciwko wściekliźnie”. Żeby nie przedłużać: myśliwy byłby czysty, gdyby dostarczył zwłoki rudzielca do badań, co zostałoby odnotowane w rejestrze Powiatowego Inspektoratu Weterynarii, a z pewnością nie jest, bo sprawdziliśmy! DOMINIKA NAGEL
8
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
– Panie Profesorze, gratulujemy wyboru na przewodniczącego Krajowej Rady Osób Bezwyznaniowych. Jakie stowarzyszenia są członkami nowej organizacji i jakie cele sobie stawiacie? – Austriacka Krajowa Rada Osób Bezwyznaniowych została niedawno założona przez już istniejące stowarzyszenia skupiające agnostyków, ateistów i wolnomyślicieli. Chcieliśmy połączyć wysiłki. Nasza rada chce zaprosić do współpracy wszystkie osoby pozostające poza związkami wyznaniowymi i Kościołami; wszystkich, którzy mają humanistyczne, prospołeczne i demokratyczne poglądy – po to, by reprezentować je w Austrii. Naszym głównym celem jest promowanie świeckości, a zwłaszcza pełnego rozdziału państwa i religii. Chcemy zapobiegać temu, aby religie, kościoły i sekty w jakikolwiek sposób ingerowały w życie obywateli bezwyznaniowych. Chcemy także w kwestiach praktycznych wspomagać osoby opuszczające organizacje religijne i pomagać poprzez udzielanie porad tym, którzy z powodu religii mają problemy psychiczne lub prawne. – Ilu bezwyznaniowców jest w Austrii i jaka jest ich sytuacja? – W Austrii jest obecnie około 1,8 mln osób nienależących do żadnej organizacji religijnej lub Kościoła, co przy populacji 8,4 miliona stanowi 21 proc. ludności kraju. Ta grupa społeczna odnotowuje gwałtowny wzrost liczebny, bo rocznie przybywa ok. 100 tys. takich osób. I tak wielka część społeczeństwa była dotąd pozbawiona swojej reprezentacji. – Czy w Austrii istnieje problem krzyży wiszących w budynkach publicznych? – W chwili obecnej odbywa się wielka ogólnonarodowa debata na temat krucyfiksów wiszących w szkołach i przedszkolach. Ma ona związek z wyrokiem Trybunału w Strasburgu z 2009 roku, który orzekł, że obecność symboli religijnych w szkołach publicznych sprzeciwia się prawu rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i prawu dzieci do wolności religijnej. W Austrii obecność krzyża w klasach jest obowiązkowa, jeśli więcej niż połowa uczniów w danej grupie należy do Kościoła rzymskokatolickiego. Obecnie toczą się w naszym kraju procesy prawne, których celem jest zniesienie prawa o szkolnych krucyfiksach, i nasza organizacja oczywiście wspiera te procesy. Przeprowadziłem badania nad tym, jaki jest skład wyznaniowy typowej austriackiej klasy szkolnej z 25 uczniami, wśród dzieci i młodzieży poniżej 16 roku życia. Statystycznie w takiej klasie jest 16 katolików, jeden chrześcijanin należący do innego kościoła (najczęściej protestant lub prawosławny), jeden muzułmanin i 7 osób nienależących do żadnej religii. Jednocześnie tylko jeden
Hiperprzestrzeń bez Boga Rozmowa z profesorem Heinzem Oberhummerem, fizykiem teoretycznym, wykładowcą Instytutu Atomu Uniwersytetu Technicznego w Wiedniu, popularyzatorem nauki, pisarzem oraz działaczem humanistycznym.
z tych 16 katolików chodzi w niedzielę do kościoła. To znaczy, że 15 osób zostało zapisanych do Kościoła rzymskokatolickiego przez swoich rodziców, ale teraz nie chce mieć z nim nic wspólnego. Podsumowując moje badania – wygląda to tak, że wiszący krzyż ma jakieś znaczenie średnio tylko dla jednego ucznia (na 25) w klasie! – Austria bardzo długo była bastionem katolicyzmu w Europie. Jaka jest obecnie sytuacja Kościoła? Czy Austriacy zrezygnowali już z wierności katolicyzmowi? – Z całą pewnością można powiedzieć, że Austria, tak jak i Polska, jest wciąż bastionem katolicyzmu. Ale właśnie opublikowano dane za 2009 rok na temat osób, które opuściły Kościół i są to dane dla
hierarchii wstrząsające. W ciągu zaledwie jednego roku odeszło 50 tys. osób i ta wysoka liczba odejść utrzymuje się od lat. Po raz pierwszy w historii Austria jest krajem, w którym liczba katolików spadła poniżej 2/3 mieszkańców. – Jest Pan fizykiem, popularyzatorem nauki, ale także działaczem humanistycznym. Czy to, że wiedza o Pana światopoglądzie jest publicznie dostępna, było kiedykolwiek przyczyną Pana dyskryminacji? – Osobiście nigdy mnie taka poważna dyskryminacja nie spotkała. Niemniej istnieje dyskryminacja ogólnego rodzaju wobec osób bezwyznaniowych w Austrii. Na przykład w kodeksie karnym istnieje ciągle prawo potępiające bluźnierstwo. Nawet jeśli jest ono rzadko stosowane, to można trafić teoretycznie na 6 miesięcy do więzienia, jeśli urazi się jakiś kościół lub religię. Ponadto istnieje mnóstwo przywilejów dla kościołów, takich jak finansowy udział państwa w nauczaniu religii, przywileje podatkowe i tym podobne. To bezpośrednie i pośrednie przekazywanie pieniędzy dla kościołów kosztuje Austrię 2,5 miliarda euro rocznie i jest
ono ponoszone także przez osoby bezwyznaniowe. – Z punktu widzenia współczesnej nauki, czy istnieje uzasadnione pytanie o praprzyczynę wszystkiego? Determinizm (jeśli takowy istnieje) można odnieść na przykład do Wielkiego Wybuchu, jak tego chcą „bardziej oświeceni” kreacjoniści, zwolennicy tzw. Inteligentnego Projektu? – Tak zwany Inteligentny Projekt, jest niczym innym tylko bardziej intelektualnie rozwiniętym kreacjonizmem. Największy problem z Inteligentnym Projektem polega moim zdaniem na tym, że on sugeruje, iż istnieje boski, nadprzyrodzony byt, mogący interweniować we wszechświat, naturę i ludzkość. Z punktu widzenia współczesnej nauki nie ma absolutnie żadnych dowodów na poparcie takiego założenia. – Czy zgodzi się Pan z twierdzeniem, że religia jest immanentnie związana z pewnym, dość wczesnym etapem rozwoju każdej cywilizacji (wszędzie, także we wszechświecie) i służy do zrozumienia, do objaśnienia złożoności świata?
– Tak, zawsze istniały wierzenia w bogów i religie po to, aby zrozumieć przyrodę. Na przykład w pierwotnych stadiach rozwoju cywilizacyjnego błyskawica i grzmot były po prostu przypisywane istotom nadprzyrodzonym, bogom. Tymczasem obecnie możemy je po prostu wyjaśnić jako zjawisko elektromagnetyczne. W taki właśnie sposób religie są demistyfikowane coraz bardziej przez naukę. – Czy im bardziej ta złożoność zostaje przez naukę wyjaśniana, tym bardziej Bóg, bogowie stają się niepotrzebni? – Na pewno nauka poszerza coraz bardziej horyzonty ludzkości. To powoduje, że bogowie są coraz silniej spychani do odwrotu. Na przykład nasze coraz większe zrozumienie tego, co wydarzyło się podczas Wielkiego Wybuchu, powoduje, że nauka wkracza na obszar dotąd zarezerwowany wyłącznie dla religii i wiary. Z punktu widzenia nowoczesnej nauki takie stworzenie świata, jakie opisano w Biblii, nie jest niczym więcej, jak tylko przeterminowanym mitem. – A czy nie może być i tak, że skłonność do religii zapisana jest w naszych genach? Albo odpowiada za nią jakiś ośrodek w mózgu i potrzeba nie tyle postępu wiedzy, co milionów lat ewolucji, by ośrodek ten uległ atrofii? – Ten temat jest jednym z najbardziej ekscytujących przedmiotów badań współczesnej neurobiologii: dlaczego ludzie są religijni? Czy religijność była jakąś zaletą podczas ewolucji człowieka? To, czy istnieją geny odpowiedzialne za religijność, jest przedmiotem badań i hipoteza ta wydaje się dosyć kontrowersyjna. Wygląda na to, że z samej skłonności człowieka do wiary religijnej nie ma żadnych ewolucyjnych korzyści. Religijność mogła być produktem ubocznym ewolucji. Na przykład udowodniono, że ludzie religijni mają więcej dzieci niż niereligijni. I to mogłaby być ta ewolucyjna zaleta bycia religijnym. Współczesne badania pokazują także inny ciekawy związek. Ludzie religijni są znacznie bardziej bojaźliwi i poddani władzy. – A może udowodniona zostanie kiedyś bardzo elegancka „teoria strun” i to właśnie owa supersymetria okaże się owym „bogiem” tłumaczącym wszystko? Co Pan o tym myśli? – Nie wydaje mi się, aby nasze badania naukowe mogły nas doprowadzić do wynalezienia końcowej Teorii Wszystkiego. Wielu kosmologów woli teraz raczej teorię Hiperprzestrzeni – czyli tezę o równoległym istnieniu różnych wszechświatów, w której znany nam wszechświat byłby po prostu jednym z wielu. Rozmawiali: ADAM CIOCH MAREK SZENBORN
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
W
ągrowiec. Niewiele ponad 25 tys. mieszkańców, cztery kościoły. Ten najważniejszy – położony niemal w samym centrum – to parafia św. Jakuba Apostoła. Fara. Zawiaduje nią ksiądz kanonik honorowy kapituły św. Jerzego, dziekan Piotr Kalinowski. Kapłan to doświadczony, więc nikt mu wyżej najniższego guzika od sutanny nie podskoczy. No i jest też ksiądz dziekan wybitnym moralizatorem. Ale czyny – jak wiadomo – są trudniejsze od słów.
Żywcem zamurowani Nawet najpiękniejszych. Potwierdza tę teorię życie, które na co dzień toczy się w Wągrowcu. Kilkadziesiąt metrów od fary stoją obok siebie trzy administrowane przez proboszcza kamienice – jedna prześlicznie wyremontowana, z pomalowaną na bladoróżowo nową elewacją, jak spod igły (na zdjęciu poniżej). Do tak przygotowanej siedziby niedawno sprowadziły się cztery zakonnice. Druga kamienica to popękana, totalna rudera, która w każdej chwili grozi zawaleniem, o czym lojalne informuje żółta ostrzegawcza tabliczka zawieszona tu kilka lat temu przez inspektora budowlanego. Wciąż – mimo zagrożenia – mieszkają tu ludzie. Bo nie mają gdzie pójść. Jest jeszcze trzeci budynek – w podwórzu. Niewielki, parterowy. Tutaj od ponad 10 lat mieszka Henryk Dolacki z żoną i dziećmi. Do niedawna mieli swobodny dojazd do swego lokum... Tuż przed świętami – z okazji których ksiądz Piotr głosił: „Najważniejsza jest radość z przyjścia na świat naszego zbawiciela Jezusa Chrystusa i pamięć o tamtych wydarzeniach. W tym okresie, jak mawiał Jan Paweł II, jeszcze szerzej otwórzmy drzwi Chrystusowi i zaprośmy go
J
Komu ufać, jak nie księdzu? – te słowa nader często słyszymy od załamanych i rozgoryczonych parafian. do naszych serc, do naszych rodzin. Aby jego nauka była żywa nie tylko w tym świątecznym okresie, ale przez cały rok”. Dolaccy dostali od niego niecodzienny prezent. Betonowy parkan. Niemal 50-metrowe dwupokojowe mieszkanie otrzymał pan Henryk od poprzedniego proboszcza. Nie była to żadna jałmużna. Dolackiego – jak opowiada – od małego ciągnęło do kościoła. Ministrantem został, zanim jeszcze przystąpił do pierwszej komunii. W domu szykowali go na księdza, ale ostatecznie zamiast do seminarium trafił do wojska. Mimo to przez całe życie służył swojej parafii. Był do wszystkiego – jak trzeba było przystroić na święta, stroił, jak coś naprawić – naprawiał. Sprzątał, remontował, z dumą nosił sztandary w procesjach. Zawsze na każde zawołanie i zawsze za Bóg zapłać.
uż nie ogłosi święta Trzech Króli. Już nie pojedzie do Malezji na koszt podatników. Nic więcej nie da w prezencie Kościołowi, a do miejskiego strażnika nie powie: „Gdzie masz, ch.. u, czapkę? I już niczego nie spieprzy. Ciekawe, jak się musi czuć facet, za odwołaniem którego z funkcji prezydenta miasta głosowało 95 procent wyborców? Ile trzeba mieć w sobie buty, arogancji, chamstwa i beztalencia, by zapracować na taki wynik? Na taką zbiorową niechęć? Nie pomogła nawet nagła szpitalna niemoc obliczona na wywołanie współczucia. Nie dla stylu, w jakim uprawiał prezydenturę Kropiwnicki, powiedziało 127 874 łodzian. Zwolenników znalazł 4951. Krewni i znajomi królika? Człowiek, który w swoich podwładnych wzbudzał paniczny strach i odrazę, z dnia na dzień stał się staruszkiem, którego miejsce jest teraz na parkowej ławeczce. Do kościółka
W końcu śp. prałat Heliodor Grabias postanowił się wiernemu parafianinowi odwdzięczyć. Dał mu dach nad głową. Był człowiekiem honorowym, więc stanęło na dżentelmeńskiej umowie. Bez papierów, na słowo. Pieniędzy nie wziął żadnych, bo wiedział, że w domu Dolackich się nie przelewa. Gwarantował, że w lokum będą mieszkać spokojnie do końca życia. Ich sytuacja zmieniła się w roku 2001, kiedy farę objął kanonik Kalinowski. Najpierw podpisał z lokatorami umowę na czas nieokreślony. Ustalił też czynsz. Przez kilka lat był względny spokój, mimo że stosunki Dolackich z ks. Piotrem systematycznie stawały się coraz chłodniejsze. W końcu, w październiku ub.r., zjawił się w ich mieszkaniu z nową umową. Tym razem na rok. Bez wypowiedzenia. Przy okazji podniósł czynsz niemal o 150 proc. To był jednak dopiero początek zmian. Proboszcz Kalinowski postanowił bowiem cztery siostrzyczki (lokatorki sąsiedniej kamienicy) od reszty świata odgrodzić dwumetrowym betonowym parkanem. Nie zawracał sobie głowy takimi drobiazgami jak zapewnienie innym lokatorom dojazdu do posesji. Parkan stanął. Bramy w nim nie ma.
Teraz Dolaccy mają tylko jedną drogę – przejście przez wąski korytarz kamienicy grożącej zawaleniem... Mogą się jeszcze wyprowadzić, tylko że nie mają dokąd. – Zostaliśmy pozbawieni możliwości korzystania z naszego mieszkania. Nie ma bramy wjazdowej, więc jak dowieźć opał, wywieźć śmieci? Nic tu przecież nie dojedzie. A co, jeśli wybuchnie pożar? – zastanawiają się Dolaccy. Nie pomogły ani prośby, ani groźby. Bo księdzu najwyraźniej zależy na oczyszczeniu parafialnych włości.
Który następny? teraz pewnie łaził nie będzie, bo mu się już nie opłaca. Napoleon mawiał: „Od wzniosłości do śmieszności jeden tylko krok”. W łódzkim ratuszu ledwie skrywana radość urzędników. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak byli traktowani na co dzień, skoro pan prezydent publicznie odważył się nawymyślać strażnikowi od ch.. ów. Zatelefonowaliśmy zupełnie anonimowo, jako „łodzianie”, do Urzędu Miasta Łodzi i pogratulowaliśmy odwołania „Kropy”: – Bardzo się cieszymy – oświadczyliśmy. – Nawet nie wiecie, jak bardzo my się cieszymy! – padła odpowiedź z drugiej strony. Ale my radujemy się z czegoś jeszcze. I nie ukrywamy satysfakcji. Dwa lata temu
Jarosław Kaczyński krzyczał przed całą Polską, że PiS przegrało wybory przez „front, na czele którego stały »Fakty i Mity«”. Rzadko bo rzadko, ale akurat w tym aspekcie z panem prezesem się zgadzamy. Faktycznie, zrobiliśmy wszystko, aby tak się stało i dopiero wówczas niektórzy politycy zaczęli wierzyć w naszą siłę sprawczą. Drugi raz w podobne przedsięwzięcie zaangażowaliśmy się w Częstochowie. I prezydent Wrona – gdy wyliczyliśmy w sążnistych artykułach jego „zasługi” – padł w referendum jak stówa po wypłacie. A nam pod Jasną Górą sprzedaż wzrosła dwukrotnie... Trzecim miał wątpliwe szczęście być Jerzy Kropiwnicki. Nasza zmasowana akcja
– Dom należy do parafii, ale my jesteśmy przecież jej częścią. Nie możemy nawet marzyć o zmianie mieszkania, o czym ksiądz doskonale wie. Dlatego traktujemy otaczający nas betonowy parkan jako sposób na szczególne udręczenie i dużą dozę sadyzmu z jego strony – twierdzą załamani najemcy. Za tym betonowym parkanem czują się jak w więzieniu. Co z tego, że z widokiem na kościół i kawałek nieba... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
uświadamiająca łodzianom, kogo tak naprawdę mają za prezydenta (w połączeniu z innymi akcjami, m.in. zbieraniem podpisów w redakcji i w mieście, we współpracy z RACJĄ PL), zaowocowała wyrwaniem stołka spod jego czterech liter. Jest tu jeszcze jeden powód do radości. Oto Kropiwnicki jest (raczej już był) pupilkiem kleru, a ten z ambon robił wszystko, by nikt nie śmiał zrobić mu krzywdy. Także kruchtowa łódzka „Solidarność” oraz PiS na głowie (Kaczyńskiego) stawali, aby referendum się nie udało. Jak myślicie, czy nas tu, w „FiM”, może cieszyć coś bardziej niż dramatyczna porażka Kościoła i partii braci K. za jednym zamachem? Ta satysfakcja nie sprawi jednak, że spoczniemy na laurach. Właśnie się zastanawiamy, kto następny do golenia! REDAKCJA
10
Z
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
POD PARAGRAFEM
akład Ubezpieczeń Społecznych zaprzestał wydawania legitymacji ubezpieczeniowych. Nasze prawo do bezpłatnego lecznictwa potwierdzają teraz wystawiane przez pracodawców druki ZUS-RMUA. Swoją decyzją prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zniósł tajemnicę zarobków, które z kwitów RMUA będzie mógł wyczytać nie tylko lekarz, ale i pielęgniarka, sekretarka w przychodni, rejestratorka oraz kierowca karetki. Od pierwszego stycznia 2010 roku nie płacimy za dowód osobisty. Nie jest ważne, czy jest to nasz pierwszy, czy kolejny dokument tożsamości. Uproszczono reguły przyznawania świadczenia pielęgnacyjnego. Kwota 520 złotych miesięcznie przysługuje osobie, która jest zdolna do pracy, a musi z niej zrezygnować lub zamknąć działalność gospodarczą, aby zająć się: ~ dzieckiem z orzeczoną niepełnosprawnością i wskazaniem konieczności stałej lub długotrwałej opieki; ~ osobą z orzeczonym znacznym stopniem niepełnosprawności (małżonek, rodzic, inna osoba, nad którą mamy obowiązek opieki). Państwo polskie będzie opłacać także składki (emerytalno-rentowe i zdrowotne) za osoby otrzymujące świadczenie pielęgnacyjne. Od stycznia 2010 r. okres, na jaki zostanie ono przyznane, zależeć będzie od czasu, na jaki orzeczono stopień niepełnosprawności osoby podlegającej opiece. Świadczenia nie otrzyma: 1 – osoba sprawująca opiekę, która wcześniej otrzymała prawo do emerytury, renty, zasiłku stałego, nauczycielskiego świadczenia kompensacyjnego, zasiłku przedemerytalnego lub świadczenia przedemerytalnego; 2 – osoba, która wymaga opieki pozostaje w związku małżeńskim lub została umieszczona w obcej rodzinie zastępczej lub też przebywa w domu pomocy społecznej, szkole z internatem, specjalnym ośrodku szkolno-wychowawczym. Nie dotyczy to pobytów w szpitalach; 3 – osoba, która otrzymała przed reformą emerytalną prawo do wcześniejszej emerytury z tytułu opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem; 4 – osoba, której członek rodziny pracuje za granicą i otrzymuje na mocy tamtejszych przepisów świadczenie na rehabilitację dziecka (osoby podlegającej opiece). Aby otrzymać świadczenie, trzeba do odpowiedniej komórki urzędu gminy (miasta) dostarczyć: ~ wypełniony wniosek o ustalenie prawa do świadczenia pielęgnacyjnego;
~ dowód osobisty lub inny dokument ze zdjęciem potwierdzający tożsamość; ~ w przypadku dziecka wymagającego opieki odpis skrócony aktu urodzenia; ~ orzeczenie o niepełnosprawności łącznie ze wskazaniami,
legitymuje się orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności; ~ osobie, która ukończyła 75 lat. Wniosek należy złożyć w urzędzie gminy (miasta) wraz z orzeczeniem o stopniu niepełnosprawności wraz z odpowiednimi wskazaniami.
Z zasiłkiem rodzinnym związane są dodatki (wyprawki szkolne, dla rodzin wielodzietnych lub samotnych rodziców, na edukację i rehabilitację dzieci niepełnosprawnych, a także na czas urlopu wychowaczego). Ustawodawca zmienił także reguły urlopów macierzyńskich.
Niezbędnik petenta... o konieczności stałej lub długotrwałej opieki lub pomocy innej osoby w związku ze znacznie ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji; ~ w przypadku, gdy osoba potrzebująca opieki ma więcej niż 16 lat, w orzeczeniu o znacznym stopniu niepełnosprawności powinna być także umieszczona klauzula o całkowitej niezdolności do pracy i samodzielnej egzystencji.
Od stycznia znacznie trudniej będzie otrzymać becikowe. Ustawodawca uzależnił jego wypłatę od tego, czy mama dziecka była od 10 tygodnia ciąży pod stałą opieką lekarską. Bez zaświadczenia o tym nie ma szans na otrzymanie 1000 złotych. Gdy dochody na członka rodziny nie przekraczają kwoty 504 złotych miesięcznie (jeśli członkiem rodziny jest osoba niepełnosprawna, kwota ta wynosi 583 zł), można wystąpić do gminy o wypłatę specjalnego dodatku
Na życzenie matki nowo urodzonego dziecka urlop macierzyński oraz związany z nim zasiłek przysługiwać będzie dodatkowo w wymiarze 2 tygodni w przypadku urodzenia jednego dziecka lub 3 tygodni w przypadku urodzenia większej liczby dzieci podczas jednego porodu. Mamy, które rezygnują z urlopów wychowawczych i wracają do pracy na niepełny etat, nie muszą się bać jej utraty. Ustawodawca podtrzymał bowiem roczny zakaz rozwiązania umowy o pracę. Tatusiowie otrzymali prawo do tygodniowego urlopu ojcowskiego. Panowie mają prawo do niego w ciągu pierwszego roku życia dziecka. Nie jest możliwe, aby rodzice skorzystali z urlopów
Orzeczenia o stopniu niepełnosprawności wydają powiatowe zespoły do spraw orzekania o niepełnosprawności. Świadczenie pielęgnacyjne nie jest tożsame z zasiłkiem pielęgnacyjnym, które może otrzymać osoba wymagająca opieki. To odrębne świadczenie. Wynosi ono 153 złote miesięcznie i przysługuje: ~ niepełnosprawnemu dziecku; ~ osobie niepełnosprawnej w wieku powyżej 16 roku życia, legitymującej się orzeczeniem o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności, jeżeli niepełnosprawność powstała przed ukończeniem przez nią 21 lat; ~ osobie niepełnosprawnej w wieku powyżej 16 roku życia, jeżeli
do powszechnego becikowego w wysokości 1000 złotych. W przypadku, gdy dochody na 1 osobę w rodzinie nie przekraczają 504 zł miesięcznie (583 złotych w przypadku rodzin z osobą niepełnosprawną), państwo wypłaca także zasiłek rodzinny. Jego wysokość zależy od wieku dziecka i wynosi 68 zł do piątego roku jego życia, 91 zł na dziecko w wieku 5–18 lat, a rodzice maturzysty lub studenta dostaną 98 złotych. Niestety, ustawodawca zapomniał, że pełne studia magisterskie trwają 5 lat i ograniczył do 21 lat wiek dziecka, na które przysługuje zasiłek rodzinny. Nie dotyczy to studentów niepełnosprawnych. Ich rodzice będą dostawać zasiłek rodzinny do ukończenia przez nich 24 lat.
macierzyńskiego i ojcowskiego w tym samym czasie. W podatkach też czekają nas zmiany. Po wprowadzeniu miesięcznego rozliczania ulgi termin przyjścia na świat nowego członka rodziny wpływa na jej wysokość. Im później się dziecko urodzi, tym mniejsza bonifikata – na dziecko urodzone w grudniu 2009 roku przysługiwać będzie odliczenie w kwocie 92,67 złotych. Jeśli nowy członek rodziny pojawił się w styczniu 2009 r., rodzice mogą odliczyć z tytułu ulgi rodzinnej 1112,04 zł. Odliczamy ją od podatku. Druga pod względem atrakcyjności jest ulga internetowa, którą odliczamy od dochodu. Ustawodawca po raz kolejny zamroził jej wysokość
...czyli jak poruszać się w gąszczu przepisów zmienionych od 1 stycznia i nie zbłądzić. Jak nie utonąć w powodzi ustaw i jeszcze wyjść na swoje.
na poziomie 760 złotych. Dla osób płacących za internet więcej niż 760 złotych rocznie rozwiązaniem jest możliwość przejęcia części wydatków przez osobę, z którą wspólnie mieszkamy (małżonek, dziecko, partner, dziadek, wnuczek, siostra lub brat). W takim przypadku musimy zadbać o umieszczenie na fakturze imion i nazwisk wszystkich, którzy będą korzystali z ulgi internetowej. Po latach sporów służby skarbowe jednoznacznie orzekły, że prawo do odliczania kosztów dostępu do sieci mają także osoby korzystające z mobilnego internetu. Z ulgi internetowej nie mogą skorzystać klienci operatorów, którzy na fakturach nie wyliczyli odrębnie usługi dostępu do sieci. Narodowy Fundusz Zdrowia ograniczył od stycznia 2010 roku dostęp do części badań specjalistycznych (rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa, usg. doplerowskie naczyń). Skierowania nie dostaniemy już od lekarza rodzinnego, ale wyłącznie od lekarza specjalisty. Rząd podjął decyzję o podwyżce minimalnej pensji, która od stycznia 2010 roku wynosić będzie 1317 zł brutto. Wraz z nią wzrosły kwoty minimalnych zasiłków chorobowych i dodatki za pracę w nocy. Osoby, które straciły pracę, dostaną wyższy zasiłek dla bezrobotnych. Przez pierwsze 3 miesiące będzie to 717 zł, potem 563 zł. Czas wypłaty zasiłku to pół roku. Bezrobotni mieszkający w powiatach o wysokim bezrobociu (tam, gdzie stopa bezrobocia przekracza półtora razy przeciętną w kraju) oraz mający więcej niż 50 lat i ponad 20-letni staż pracy będą otrzymywać zasiłek przez rok. Od pierwszego marca wzrosną o 4,1 procent emerytury, renty oraz dodatki do nich. Ustawodawca wprowadził także korzystne rozwiązanie dla pracujących na umowach-zleceniach. Od stycznia 2010 r. wszyscy zleceniobiorcy, także ci, którzy wykonują zlecenie poza siedzibą zleceniodawcy lub miejscem prowadzenia jego działalności i podlegają obowiązkowym lub dobrowolnym składkom emerytalnym i rentowym, będą objęci ubezpieczeniem wypadkowym. Dzięki temu w przypadku choroby będącej skutkiem wypadku przy pracy lub choroby zawodowej nie pozostaną bez środków do życia – otrzymają z ZUS zasiłek chorobowy. Nadal taniej będzie można przekształcić spółdzielcze lokatorskie mieszkania w lokale własnościowe, a te ostatnie – w odrębną własność z nabyciem udziałów w gruncie i powierzchniach wspólnych (klatki schodowe, strychy). Na rozpatrzenie wniosku możemy czekać aż do pół roku. MiC
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Pralnie mózgów Dzieciom wszystko można wmówić. Istnienie Baby-Jagi, krasnoludków i Boga. O tym, jak indoktrynować kilkuletnich malców, mówi najnowszy kościelny podręcznik dla księży. Mam przed sobą dwa wydawnictwa. Pierwsze pochodzi z roku 1951 i nazywa się „Rodzina i Szkoła”. To periodyk dla nauczycieli i rodziców. W grudniowym numerze sprzed prawie 60 lat uczy, jak sprawić, by dzieci przestały wierzyć w Świętego Mikołaja. I jeszcze dodatkowo można upiec inną pieczeń na tym samym ogniu. Autor (jakiś Nowak, niech mu ziemia...) poucza, że w klasie, a jeszcze lepiej podczas szkolnego apelu, dyrektor powinien zapytać najmłodsze dzieci: „Wierzycie, że Święty Mikołaj przynosi wam prezenty?” Oczywiście wszyscy chórem odpowiedzą, że tak. Wówczas należy poprosić, aby dzieci głośno powtórzyły kilka razy: „Święty Mikołaju, przynieś nam cukierki!”. Powtarzają, ale nic się nie dzieje, więc prowadzący mówi szyderczo, że nie należy wierzyć w takie głupstwa, bo żadnych świętych nie ma. „A teraz powtórzycie trzy razy – wujku Józefie (Stalinie) spraw, by Dziadek Mróz przyniósł nam cukierki!” – poleca prowadzący. I w momencie, gdy dzieci skandują zasłyszaną kwestię, otwierają się nagle drzwi i wchodzi woźny, pchając wózek ze słodyczami. Autor poucza jeszcze, by całą akcję starannie przygotować i zsynchronizować. Przerażające czasy. Ale na szczęście minione – ktoś powie. Ktoś, kto nie trzyma w ręku – tak jak ja – książeczki drugiej. Nosi ona tytuł „Scenariusze homilii na msze święte z udziałem dzieci”. Dzieło napisane przez księdza Włodzimierza Mocydlarza pełnymi garściami czerpie z doświadczeń pedagogiki stalinowskiej. Doktryna Makarenki w najczystszej postaci. Z tym, że Stalin został zastąpiony Bogiem, a Bierut – Jezusem. Reszta bez zmian. Podręcznik ks. Mocydlarza skierowany jest do księży. To tak zwane gotowce. Scenariusze 63 lekcji religii lub nabożeństw dla najmłodszych dzieci. Każda lekcja na oddzielnej kartce, aby księżulo mógł ją sobie wsadzić do kieszeni sutanny. I niczego, broń Boże, nie pokręcić. Autor we wstępie przestrzega: „Dziecko, tym bardziej małe, nie jest w stanie skupić swej uwagi na dłuższy czas tak jak osoba dorosła (chociażby 5–20 min). Dlatego też rekwizyty mają na celu zainteresować, zająć percepcję dziecka, zadziałać
na zmysły, pobudzić wyobraźnię, by natychmiast przenieść jego uwagę na główny temat, na Boga”. No, przynajmniej towarzysz ksiądz (tak jak jego poprzednik – towarzysz Nowak) nie ukrywa przed konfratrami swoich prawdziwych intencji. Przyjrzyjmy się zatem kilku przykładowym mszom-lekcjom księdza Mocydlarza. Do każdej wykorzystuje on liczne rekwizyty i tzw. psychodramę, co jest tylko bardziej elegancką nazwą psychomanipulacji. Czytając, pamiętajcie, że chodzi o maluchy w wieku 4–7 lat. Lekcja 1 „Czuwanie, oczekiwanie Rekwizyty: – lampiony, roratka. Akcja: wyciemnić kościół. Zapalić lampiony: mówić o Mszy świętej roratniej, o nastroju, o ciemności i światłości, o tym, jaka jest symbolika lamp, które dzieci przynoszą na tę Mszę. Pokazać, że Jan Chrzciciel był taką lampą, która oświetliła wszystkim drogę do Chrystusa”. To dokładny cytat z książki. Potem następują didaskalia, które objaśniają, że należy pokazać dzieciom, iż bez oświetlenia nie będą mogły się poruszać, a gdy ciemność rozjaśni lampion – czyli Chrystus – wszystko stanie się proste. Faktycznie proste. A konkluzja jeszcze prostsza: kto nie jest chrześcijaninem... Albo gorzej: kto jest niewierzący, jest ciemniakiem. Czyli w sam raz ktoś taki jak autor felietonu, który czytacie. Lekcja 2 „Oczyszczenie, sakrament pojednania. Temat: Robienie porządków. Pytanie: Czy malutki Pan Jezus dałby radę przejść do nas po wyboistej drodze? Czy mógłby przebywać u nas w gościnie w nieposprzątanym domu? Rekwizyt: odkurzacz”. Na co komu podczas nabożeństwa odkurzacz? Otóż dzieci mają odpowiedzieć księdzu na następujące pytania: „Do czego służy odkurzacz? Jak się nim posługiwać? Dlaczego on działa? Skąd czerpie swą moc? Co wymaga odkurzania w naszym życiu? (nasze serca brudne od grzechu). Co może służyć za taki odkurzacz w naszym życiu? (spowiedź). Skąd czerpiemy moc do tego, by skutecznie wyczyścić, odkurzyć serca? Kto daje tę moc, tę energię, tę łaskę? (Jezus). Czy sami damy radę? (Jeżeli tak, to dlaczego do tej pory jeszcze jest w nas bałagan?).
Kto nam przeszkadza w kontakcie z Panem Jezusem? Zły, patrząc na to, goreje, zgrzyta zębami, z zazdrości sinieje” Wydawać by się mogło, że to pytania dla jakichś idiotów. Niewykluczone, bo... Zwróćcie uwagę, że w nawiasach znajdują się odpowiedzi na niektóre TRUDNE! kwestie. Jak widać, autor nie ma zbyt wiele wiary w inteligencję nie tyle dzieci, co swoich czytelników, czyli księży. Stąd w pytaniu: „Kto daje tę moc, tę energię?”, musiał podpowiedzieć sutannowemu, że chodzi o Jezusa, a nie na przykład o księżowską gospodynię.
jak laleczka, z którą można się pobawić; pudełko słodyczy. Pytanie: Proszę, czy któreś z dzieci weźmie od „diabełka” lizaczki, które on proponuje? Czy da się mu odmówić? Akcja dziewczynki. Jeżeli dzieci pójdą po lizaki, to zapytać: dlaczego dałyście się skusić? A jeżeli nie, to niech wyobrażą sobie, że jednak jakieś dziecko dało się skusić... Pytanie: Gdyby diabeł stanął przed nami, taki jaki jest: okropny, odrażający, przeraźliwie brzydki, tak jak wielu o nim mówi; z rogami i kopytami i długim ogonem – czy wtedy dalibyśmy się skusić?
Jak dalece może posunąć się pranie dziecięcych mózgów, pokazuje lekcja trzecia. Proszę zwrócić uwagę, że dziecku przypisuje się tu rolę rekwizytu. Można też odnieść całkiem uprawnione wrażenie, że autor ma do niego cokolwiek mało normalny stosunek. Skoro pisze o „pociągającym” wyglądzie kilkuletniego dziecka... Lekcja 3 „Pokusa, uleganie i rodzaje pokus, walka ze złem, rachunek sumienia. Rekwizyty: dziewczynka przebrana za „diabełka” – tak jak go przedstawiają media, a więc: niewinny, słodziutki (dziewczynka też musi mieć buźkę słodziutką, wygląd miły, wręcz pociągający), nieszkodliwy, zabawny,
Pamiętajcie przy tym, że św. Paweł mówi o nim, że może on przybierać wygląd taki, jaki chce – nawet może udawać anioła! CO TO JEST POKUSA? – gdy ktoś namawia cię do złego i przedstawia to jako coś dobrego. Jakim pokusom ulegamy najczęściej? (ciągłe gadanie, powtarzanie brzydkich słów, przezwiska, niesłuchanie rodziców, łakomstwo na słodycze, oglądanie telewizji całymi godzinami, ciągłe siedzenie przed komputerem, obmawianie koleżanek i kolegów, zabieranie im ładnych zabawek, naciąganie rodziców na kupowanie niepotrzebnych zabawek, wylegiwanie się w łóżku zamiast wstać do kościoła, grymaszenie przy jedzeniu itp.)”.
Zauważcie, że autor nawet przez moment nie zastanawia się, do jak głębokiej stygmatyzacji w środowisku przedszkolnym może doprowadzić dziecko rola diabła, od którego nie wolno brać cukierków. Wujek Stalin przynajmniej słodycze dawał. No i to wzbudzenie nienawiści do diabła poprzez niechęć do koleżanki. Następnie jest lekcja o darach. Ksiądz Mocydlarz zakłada różne rodzaje jej zakończenia. W zależności od bystrości dzieci. I prowadzącego. Lekcja 4 „Dzisiaj dzieci będą się przechwalać (poprosić dużą liczbę dzieci przed ołtarz). Co kto potrafi – co umie robić? Dzieci mogą i powinny wymienić wiele umiejętności i zdolności, jakie tylko posiadają, można im nawet podsuwać pomysły. Poprosić drugą grupę dzieci przed ołtarz i zapytać: Słyszeliście, co tamte dzieci, wasi koledzy i koleżanki, potrafią – powiedzcie mi: od kogo to wszystko otrzymały i po co to mają, czemu to ma służyć, dlaczego tyle rzeczy umieją robić? Jeżeli stwierdzą, że to trudne pytanie i żadne z dzieci nie odpowie – trzeba podsumować: Widzicie, jak łatwo jest się chwalić, łatwo powiedzieć, co się umie, ale trudno wykorzystać to dla dobrych celów”. Należy jednak za wszelką cenę próbować choć jedno dziecko doprowadzić do poprawnej odpowiedzi, że wszystko, co umieją, zawdzięczają Panu Bogu albo Jezusowi. W ostateczności Maryi. No bo przecież nie rodzicom czy naturze. Książka księdza Włodzimierza Mocydlarza liczy 200 stron (plus płyta DVD). Na każdej kilka sposobów indoktrynacji, kilka rodzajów prania kilkuletnich mózgów. Poprzez zabawę, psychodramę, nawet sport. Mózg dziecka jest jak gąbka i jak plastelina. Doskonale wiedzieli i wiedzą o tym „pedagodzy” idący na pasku totalitaryzmów. Faszyzmu, stalinizmu, papizmu... Można z małym człowiekiem zrobić w zasadzie wszystko i ulepić każdego. Świętego i zwyrodnialca. Albo jednego i drugiego w jednej osobowości. Aż dziw bierze, że w kraju, gdzie nadal stosowane są takie wzorce pedagogiczne, coraz więcej młodych ludzi szerzej otwiera oczy i coraz szerszym łukiem omija swoich koryfeuszy w sutannach. I ich nauki. Wygląda na to, że ten system edukacji zaczyna podlegać podobnej erozji jak tamten z wydawnictwa „Rodzina i Szkoła” z roku 1951. I to jest pocieszająca konkluzja po mało pocieszającej lekturze kościelnego podręcznika psychomanipulacji. MAREK SZENBORN
12
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Działka polityczna Nie wolno narkotyków posiadać, zażywać ani nimi handlować. Polska ustawa antynarkotykowa jest jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie, zaś polski rynek narkotykowy... kwitnie. Ze statystyk wynika, że o wiele więcej wyroków zapada za posiadanie nawet drobnych ilości narkotyków niż za handel nimi (60 proc. skazanych to nie żadne grube ryby narkobiznesu, ale zwyczajni palacze trawki, zaś 80 proc. w chwili zatrzymania miało przy sobie znikome ilości narkotyku). Według danych Komendy Głównej Policji, w 2008 roku odnotowano ponad 30,5 tys. przestępstw związanych z posiadaniem narkotyków, zabezpieczono 355,6 kg amfetaminy, 459,8 kg marihuany, 114,2 kg haszyszu, 78,6 kg heroiny, 321 sztuk LSD i ponad 609 tys. sztuk ecstasy. To kropla w morzu zalewających kraj środków odurzających. Wymiar sprawiedliwości przyznaje, że przegrywa walkę z narkotykami. Te są wszędzie, także w szkołach. W Dobrym Mieście 14latek uprawiał konopie indyjskie w domu. W doniczce na oknie. W Oławie marihuanę sprzedawał uczniom właściciel szkolnego sklepiku. W Chełmie wśród dilerów rozprowadzających „towar” w tamtejszych szkołach znalazło się kilku uczniów. Podobnych przypadków w skali kraju są tysiące, a młodzież nie ukrywa, że jedyną barierą w dostępie do narkotyków jest obecnie... brak pieniędzy. Badania przeprowadzone w szkołach na Lubelszczyźnie pokazały, że najłatwiej zaopatrzyć się w marihuanę; próbował jej co dwudziesty uczeń szkoły podstawowej, zaś dla niemal 85 proc. pytanych była ona pierwszym narkotykiem. 19 proc. uczniów zna dilerów, inni (niemal 60 proc.) dostają pierwszą działkę od kolegów. Powody brania: chęć dobrej zabawy, ciekawość, poprawa samopoczucia. „Polska polityka narkotykowa jest nie tylko nieskuteczna, ale też szkodliwa” – uważa prof. Wiktor Osiatyński. Powód? Radykalne prawo nie tylko nie ogranicza użycia narkotyków, ale też nie przyczynia się do skutecznego ścigania dilerów, zaś z uzależnionych robi przestępców, bo to oni, a nie handlarze, zapełniają więzienne cele. Brakuje też profilaktyki i terapii na poziomie europejskim. Dlatego potrzeba zmian.
Kolaż MaHus Według Instytutu Spraw Publicznych, tylko realizacja art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (za posiadanie każdej ilości środków odurzających grozi kara pozbawienia wolności) w 2008 roku kosztowała Skarb Państwa co najmniej 80 milionów złotych oraz 204 tysiące dni roboczych. Funkcjonariusze policji i wymiaru sprawiedliwości spędzili je nad realizacją zapisu, który – zdaniem 51 proc. policjantów, 66 proc. prokuratorów, 46 proc. sędziów i 58 proc. kuratorów sądowych – nie powoduje zmniejszenia używania narkotyków i nie jest skutecznym narzędziem w walce z handlem nimi. Jak twierdzi Katarzyna Malinowska-Sempruch, dyrektor programu Światowej Polityki Narkotykowej – chociaż wydajemy ogromne pieniądze na ściganie i aresztowanie, to spożycie marihuany kształtuje się niemal na takim samym poziomie, jak na przykład w Holandii, gdzie jest ona legalna. Z kolei według opinii Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – represje karne stosowane w stosunku do konsumentów stanowią początek wykluczenia społecznego, a nawet demoralizacji. Zwolennicy niekarania za posiadanie narkotyków na własny użytek zwracają uwagę na fakt, że takie rozwiązanie legislacyjne nie tylko poprawiłoby jakość i tak krążącego na rynku „towaru”, ale również skończyłoby się zapełnianie więzień palaczami skrętów. Polskie Ministerstwo Sprawiedliwości rzeczywiście bije się w piersi. „Większość spraw o przestępstwa z art. 62 ust. 1 lub 2 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii dotyczy posiadania dwóch środków, a mianowicie marihuany oraz amfetaminy, przy czym znaczna ich część to sprawy posiadania bardzo niewielkich ilości przeznaczonych
ewidentnie na cele własnej konsumpcji. W wielu takich sprawach, które w Polsce kończą się wyrokami skazującymi, chodzi o ilości środków, które w innych krajach UE są prawnie tolerowane i umożliwiają stosowanie oportunizmu ścigania” – zauważają autorzy nowelizacji. Dostrzegają również, że „w Polsce sprawy te angażują sporą ilość czasu, sił i środków policji, prokuratury oraz sądów, a równocześnie można mieć zasadnicze wątpliwości co do korzyści, jakie przynoszą one z punktu widzenia zasadniczego celu stosowania represji karnej w obszarze przeciwdziałania narkomanii, tj. redukcji rozmiarów nielegalnej podaży środków odurzających i substancji psychotropowych (redukcja rozmiarów popytu to przede wszystkim, aczkolwiek nie wyłącznie, zadanie profilaktyki, leczenia, rehabilitacji i readaptacji)”. Konsekwencją jest projekt ustawy o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii oraz niektórych innych ustaw, przyjęty przez Radę Ministrów w dniu 24 listopada 2009 roku. Zakłada on m.in.: możliwość umorzenia postępowania karnego za posiadanie nieznacznej ilości narkotyków (musi jednak wystąpić brak wyraźnego zagrożenia dla dóbr prawnych osób trzecich); stworzenie instrumentów prawnych, które umożliwią sprawniejsze ściganie handlarzy narkotyków; warunkowe zawieszenie postępowania i kierowanie osób uzależnionych na terapię zamiast do zakładów karnych. Kiedy jednak wieloletnie bicie piany przerodzi się w dobrze napisaną ustawę – nie wiadomo. Bo w Polsce – co udowodniły badania przeprowadzone przez prof. Krzysztofa Krajewskiego, kierownika Katedry Kryminologii Uniwersytetu Jagiellońskiego – dyskusja na temat za i przeciw kryminalizacji posiadania środków odurzających toczy
się bardzo często w kategoriach teoretyczno-abstrakcyjnych i ideologicznych, w oderwaniu od jakichkolwiek danych empirycznych dotyczących praktycznego funkcjonowania
przepisów w praktyce, ich konsekwencji i zdolności do osiągnięcia zakładanych celów... OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Na temat polskiej polityki narkotykowej „FiM” rozmawiają z MARKIEM BALICKIM, posłem oraz byłym ministrem zdrowia – Jak ocenia Pan polskie prawo? – Obecnie obowiązująca w Polsce ustawa wymaga zmian polegających na odejściu od represyjnego modelu, gdzie położony jest nacisk na karanie, włącznie z karaniem za posiadanie niewielkich ilości na własny użytek. – Powinniśmy pójść w ślady Czechów? – Czesi rozwiązali problem dość radykalnie jak na europejskie regulacje, ale to jest zarazem racjonalne posunięcie (od stycznia 2010 r. Czesi mogą legalnie posiadać do: 1,5 grama heroiny, 1 grama kokainy, 2 gramów metamfetaminy, 15 gramów marihuany, 4 tabletek ecstasy, 5 tabletek LSD – dop. red.). – Polscy politycy zdają się nie podzielać tej opinii. Prace nad nowelizacją ustawy trwają u nas kolejny rok i nic nie zapowiada ich rychłego końca... – Tego typu decyzje zbyt często służą do zbijania kapitału politycznego. Dla większości społeczeństwa – niedotkniętej tym problemem – narkotyki mają posmak obcości, tajemniczości, stanowią większe zagrożenie niż na przykład alkohol. Ludzie boją się narkotyków, a z tego lęku korzystają politycy. Opowiadają się za zaostrzeniem kar i w ten sposób zyskują żelazny elektorat. – Zezwolenie na posiadanie niewielkich ilości nie spowodowałoby nagłego rozpasania społeczeństwa? – Po 2000 roku, a więc od czasu, kiedy zaczęła obowiązywać obecna ustawa, problem narkomanii wciąż rośnie, co oznacza, że zaostrzanie represji nie ma żadnego pozytywnego wpływu na ograniczenie konsumpcji. Skoro po narkotyki – mimo grożących kar – sięga coraz więcej osób, to znak, że nie tędy droga. – Jakie wobec tego jest dobre rozwiązanie? – Między innymi dekryminalizacja posiadania małych ilości narkotyków na własny użytek. Obecnie policja – zamiast łapać bandytów – wyłapuje przygodnych palaczy marihuany, którzy następnie trafiają do więzienia, poszerzając grono przestępców. Dobre wyjście to mądra (a więc wiarygodna) profilaktyka oraz edukacja, a także programy redukcji szkód. – Przeciwnicy podobnych rozwiązań uważają, że niekaranie to forma promocji narkotyków. – To już problem tych ludzi. Ja mówię o faktach, a nie o ideologii, bo przecież świat wolny od narkotyków to utopia. A najgorsza rzecz, jaką moglibyśmy zrobić, to wtłoczyć ideologię do regulacji prawnych dotyczących faktycznego problemu społecznego.
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
K
siądz kanonik Mirosław B., pseudonim Kogut (na zdjęciach), ma prawie 50 lat i jest proboszczem pewnej parafii nieopodal Gdyni. Z nominacji abpa Sławoja Leszka Głódzia pełni też od niedawna funkcję dyrektora ds. budownictwa sakralnego w kurii biskupiej, co oznacza, że kanonik ma plecy, poważanie i sroce spod ogona nie wypadł. Cokolwiek by jednak o jego talentach powiedzieć, to bezsporny wydaje się fakt, że całą swoją przyszłość zawdzięcza umiejętności bezbłędnego liczenia do piętnastu... Marta (imię zmienione) jest uczennicą gimnazjum, a natura obdarzyła ją urodą co najmniej niebanalną. W sobotę 5 grudnia 2009 r. dziewczyna liczyła sobie 15 lat i kilka dni, czyli – w świetle kodeksu karnego – w pełni nadawała się już do bezkarnego seksualnego skonsumowania. „Kogut” skrupulatnie prowadzi kartotekę parafialną i o urodzinach najbardziej apetycznych gimnazjalistek doskonale pamiętał, a pewnie nie dawały mu one zasnąć w długie jesienne wieczory. Tym bardziej że niespecjalnie mógł się na nie napatrzeć w szkole, odkąd w 2007 r. odsunięto go od nauczania religii za pobicie ucznia podczas kolonii. Gdy 4 grudnia Marta wybrała się do obowiązkowej (w ramach procedury poprzedzającej bierzmowanie) piątkowej spowiedzi, „Kogut” dyżurował w konfesjonale. Spełniał tę powinność z niekłamaną przyjemnością, bo przecież wyznania buzujących hormonami małolatek to dla duchownego po prostu sam miód. Ciężko dysząc, wysłuchał zwierzeń dziewczyny, po czym zaproponował, żeby przyszła do niego na plebanię, gdzie bez urzędowego entourage’u porozmawiają o tym, o czym każda nastolatka wiedzieć powinna. – Masz tu, Martusiu, karteczkę z numerem 6016513(…). To moja prywatna komórka. Koniecznie zadzwoń i umówimy się na konkretną godzinę, ale najlepiej tak pod wieczór, żebyśmy mogli spokojnie pogawędzić o twoich problemach – nalegał, wymierzając penitentce kilka „zdrowasiek” pokuty. Należy w tym miejscu podkreślić, że jeśli chodzi o fizjonomię, to „Kogut” jest okazem typowego proboszcza. Tłusty, obleśny... Krótko mówiąc, z pewnością nie jest facetem, o którym marzą dorastające dziewczęta i wierzymy Marcie bez zastrzeżeń, gdy zapewnia nas, że bez jakichkolwiek obaw zatelefonowała nazajutrz do swojego duszpasterza. Umówili się, że wpadnie do niego na rozmowę jeszcze tego samego dnia po południu.
POLSKA PARAFIALNA
13
Szatan, nie Kogut Proboszcz upił i molestował seksualnie 15-latkę. Broniąc się przed zarzutami, publicznie zdradził tajemnicę spowiedzi. Abp Głódź wysłał go za to na urlop wypoczynkowy... – Poszła bez mojej wiedzy i zgody. Wyraźnie zakazałam jej „ponadnormatywnych” wizyt w kościele, bo już wydawało mi się, że przesadza z tymi przygotowaniami do bierzmowania – podkreśla w rozmowie z „FiM” matka Marty. „Kogut” podjął dziewczynę czym chata bogata. Dla rozluźnienia atmosfery zaproponował
do tatusia”) i posadził na kolanach. – Zaczął mnie obmacywać, obejmował, próbował całować. Wyrywałam się, ale nie puszczał. Prawie krzyczałam, że nie chcę i żeby mi tego nie robił. Dopiero wówczas dał spokój i zdołałam się uwolnić. Wyszliśmy z plebanii razem i poszłam prosto do domu – zezna później
drinka. Nie odmówiła. Czuła się dowartościowana, że traktuje ją niczym dorosłą. Po pierwszym drinku był kolejny. Ostry: pół wódy, pół soku. Gdy okazało się, że w barku zabrakło już soku, nalał jej czystej gorzały. Pili równo, więc po trzecim „okrążeniu” wielebny był zaledwie na rauszu, a Marta już nieźle wstawiona. Przyciągnął ją do siebie („Chodź, kochanie,
Marta w prokuraturze w obecności biegłego psychologa. – Córka wróciła pijana, więc dopiero nazajutrz opowiedziała mi o incydencie. Natychmiast udałam się do Komendy Miejskiej Policji w Gdyni i złożyłam zawiadomienie o przestępstwie. Muszę przyznać, że zajęli się sprawą bardzo profesjonalnie, bowiem zabezpieczyli pisane do córki SMS-y i billingi rozmów
telefonicznych. Już po kilku dniach Marta została przesłuchana w Prokuraturze Rejonowej w Wejherowie, a krótko później napastnikowi przedstawiono zarzuty – relacjonuje matka. Gdy biegły psycholog – powołany 9 grudnia przez śledczych „na okoliczność posiadania zdolności zapamiętywania i odtwarzania spostrzeżeń oraz skłonności do konfabulacji” – orzekł, że Marta jest absolutnie wiarygodna i jej relacja odpowiada faktycznemu przebiegowi wydarzeń na plebanii, „Kogut” stał się podejrzanym. Z akt śledztwa 3 Ds. 149/09 dowiadujemy się, że postawiono mu zarzuty: ~ doprowadzenia małoletniego poprzez nadużycie zaufania „do poddania się innej czynności seksualnej” (art. 199 par. 3 kk z zagrożeniem karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5); ~ „rozpijania małoletniego poprzez dostarczenie mu napoju alkoholowego i nakłaniania do spożycia” (art. 208 kk z górnym pułapem 2 lat pozbawienia wolności). Prokuratura nie wnioskowała o areszt, ustanawiając jedynie dozór policyjny i nakazując wpłatę 10 tys. zł poręczenia majątkowego. Afera z molestowaniem odbiła się głośnym echem w okolicy. Indagowany przez lokalne media „Kogut”
oświadczył, że padł ofiarą spisku (jakżeby inaczej!), ponieważ Marta sama prosiła go o spotkanie i przyszła na plebanię już pijana, a on chciał jej tylko pomóc, bowiem dziewczyna myślała od pewnego czasu o samobójstwie. – Mówiąc otwarcie, to właśnie za owo tłumaczenie powinien dostać dożywocie. Wiem, że Marta cierpiała przed rokiem na depresję i faktycznie pojawiły się u niej myśli samobójcze. Wiem ponad wszelką wątpliwość, że zwierzyła się z nich wówczas księdzu proboszczowi podczas spowiedzi. Haniebnie ujawniając dzisiaj tę tajemnicę w obronie swojej niegodziwości, dopuścił się najstraszniejszego przestępstwa, bo „spowiednik, który narusza bezpośrednio tajemnicę sakramentalną, podlega ekskomunice” – cytuje nam kanon 1388 kodeksu prawa kanonicznego znajomy duchowny z Gdyni. A jakie sankcje wobec „Koguta” wyciągnął jego patron abp Głódź? – Z dniem 16 stycznia udzielił mu miesięcznego urlopu. Na czas śledztwa, żeby się biedaczek nie stresował – dodaje kapłan. Gdy 18 stycznia nasz dziennikarz rozmawiał telefonicznie z plebanem, okazało się, że człowiek faktycznie jest bardzo zestresowany... – Nie udzielę wam żadnej informacji ani odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie – rzucił w słuchawkę ks. Mirosław, zaszokowany, że odnaleźliśmy go na wywczasach... ANNA TARCZYŃSKA
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (6)
Dwie Polski Kiedy na wyzwolonym wschodnim skrawku Polski PKWN zaprowadzał nową władzę, w niedalekiej Warszawie rozgrywał się ostatni akt dramatu Armii Krajowej i polskiego rządu emigracyjnego. 21 lipca 1944 roku w Moskwie w wyniku porozumienia przedstawicieli Krajowej Rady Narodowej z polskimi komunistami przebywającymi w ZSRR, i oczywiście przy błogosławieństwie Stalina, utworzono Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego z E. Osóbką-Morawskim i W. Wasilewską na czele . Miał on pełnić funkcję rządu obok parlamentarnej władzy, którą uosabiała KRN. Ważniejsze resorty Komitetu objęli: A. Witos (brat Wincentego) – rolnictwo, gen. M. Rola-Żymierski – obronę narodową oraz S. Radkiewicz – bezpieczeństwo publiczne. Do końca lipca PKWN przebywał w Moskwie. W tym czasie ustalono granicę z ZSRR – opartą na linii Curzona, jednak z odchyleniami na korzyść Polski w rejonie Białegostoku, Przemyśla i puszczy Białowieskiej oraz ustalono wstępnie, że przyszła granica zachodnia winna wspierać się na Odrze i Nysie Łużyckiej ze Szczecinem po polskiej stronie. W polityce zagranicznej nawiązano oficjalne stosunki dyplomatyczne z Czechosłowacją i Jugosławią. Stalin wysłał też depeszę do Churchilla, w której informował brytyjskiego przywódcę o zmianach, jakie zaszły w obozie polskiej lewicy: „Jeszcze nie mogę uznać PKWN za rząd, ale jest możliwe, że w przyszłości będzie on służył za rdzeń dla utworzenia przyszłego rządu w Polsce”. Był to klasyczny wybieg radzieckiego przywódcy, który wprawdzie nie wykluczał jeszcze jakiegoś porozumienia z polskim rządem w Londynie (zwłaszcza że na sierpień zaplanowano wizytę premiera Mikołajczyka w Moskwie), jednak zadał rządowi emigracyjnemu niemalże cios nokautujący. Powstanie PKWN-u zainicjowało rewolucyjną zmianę w wizerunku polskiej sceny politycznej, przenosząc jej środek ciężkości z Londynu do Lublina. Od tej pory nikt już nie mówił o rekonstrukcji rządu emigracyjnego, lecz o ewentualnym rozszerzeniu PKWN-u o „londyńczyków”. Z początkiem sierpnia, po ustaleniu z dowództwem Armii Czerwonej szczegółów dotyczących przekazania władzy na terenach wyzwolonych, PKWN zainstalował się w Lublinie, który do lutego 1945 r. był stolicą kraju. Tereny tzw. Polski lubelskiej miały obszar 80 tys. km kw. i były zamieszkane przez ok. 5 mln osób. Większość mieszkańców z radością powitała wkraczającą Armię Czerwoną wraz z kościuszkowcami, zwłaszcza że jeszcze kilka miesięcy wcześniej
tereny wschodniej Lubelszczyzny były tragiczną areną mordów dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów. Dziś często powiela się slogan, że żołnierze radzieccy dokonywali wielu poważnych wykroczeń na wyzwalanych terenach. Owszem, takie rzeczy miały miejsce, jednak były z całą surowością ścigane przez NKWD, gdyż radzieckiej propagandzie zależało na jak najlepszym wizerunku jako „wyzwolicieli bratniego narodu polskiego”. Niestety, dużo gorzej ten problem wyglądał na terenach polskich włączonych bezpośrednio do Rzeszy, gdzie Rosjanie częstokroć nie rozróżniali zamieszkałych tam Polaków od Niemców, stosując bezwzględnie wojenne prawo zwycięzców. W ten sposób setki Ślązaczek zgwałcono, a niektóre potem zabito. Władza lewicowa, przed którą pierwszy raz w historii Polski stała szansa sprawowania rządów, obejmowała swe obowiązki w niezwykle ciężkim okresie. Kraj został okrutnie doświadczony przez wojnę. Społeczeństwo, pomimo niewątpliwego wzrostu zaufania wobec nowej ekipy, było wciąż podzielone, zwłaszcza że na tych obszarach nadal działały silne odziały AK i NSZ, które sabotowały poczynania nowego rządu. Ponadto w Polsce lubelskiej stacjonowało wtedy ok. 2,5 miliona czerwonoarmistów, których należało wyżywić. Choć w swym programie PKWN nawiązywał do tradycji II RP, był rządem po części rewolucyjnym, dlatego wiele sektorów państwowych, jak chociażby resort bezpieczeństwa czy sądownictwa, musiano budować od podstaw. Zresztą cała gospodarka wyglądała katastrofalnie, brakowało dosłownie wszystkiego. Dziś może się to wydawać zabawne, ale wtedy skarb państwa mieścił się w niewielkiej walizce kierownika resortu gospodarki narodowej i finansów – Jana Hanemana. Jednak przez lata
PRL-u udało się wypracować taki majątek narodowy, że dziś kolejne rządy funkcjonują głównie dzięki jego wyprzedaży, by ratować budżet. Formalnie najwyższą władzą zwierzchnią była Krajowa Rada Narodowa (sejm), która 15 sierpnia 1945 r. zainaugurowała obrady plenarne w wolnej Polsce. Pierwszy jej dekret stanowił o likwidacji wszelkich zarządzeń wprowadzonych przez okupantów – na przykład granatowej policji. Przywrócono przedwojenny podział administracyjny. Wprowadzono również szereg istotnych reform, takich jak zmiana systemu finansów, gdzie w miejsce trzech obowiązujących walut: złotych okupacyjnych
(młynarek), rubli i marek niemieckich wprowadzono polskie złote z początku drukowane w Moskwie (bierutki). Uwieńczeniem tej reformy było utworzenie w styczniu 1945 roku NBP, który całkowicie przejął emisję środków płatniczych w Polsce. Wreszcie przeprowadzono najbardziej kojarzoną z tym okresem reformę rolną. Bynajmniej nie była to koncepcja PKWN-u. Z podobnym zamiarem gruntownej reformy polskiej wsi noszono się już na początku II RP, jednak sanacyjna dyktatura położyła kres tym planom. Reforma polegała na nacjonalizacji gospodarstw powyżej
100 ha. Ziemię otrzymywał Państwowy Fundusz Ziemi, który przekazywał ją chłopom, tworząc pięciohektarowe gospodarstwa. Akcja ta spotkała się z ostrym sprzeciwem środowisk londyńskich oraz Kościoła, którego jednak, z przyczyn propagandowych (by uniknąć wrogiej agitacji w kościołach), na razie nie objęła. Delegatura rządu emigracyjnego wydała zakaz przystępowania chłopów do tej reformy. Nierzadko niesubordynację karano śmiercią – tylko w pierwszych dwóch miesiącach odnotowano zabicie przez zbrojne podziemie ok. 300 chłopów. AK starała się również sabotować poczynania reformy poprzez wprowadzanie tzw. kretów do prac komisji PFZ. Doprowadziło to do zdecydowanej reakcji ze strony władz – KRN uchwaliła dekret rozwiązujący tajne organizacje wojskowe na terenach wyzwolonych. Uderzał on głównie w AK i NSZ, a także ustawę o ochronie państwa, na mocy której ścigano wszelkie wykroczenia przeciwko władzy. Wprowadzono również wojskowy kodeks karny, a w celu pilnowania porządku utworzono Milicję Obywatelską. KRN za wszelką cenę chciała uniknąć eskalacji konfliktu, gdyż wojna domowa w Polsce w przededniu konferencji pokojowej wielkich mocarstw mogła wpłynąć niekorzystnie na przyznanie jej ziem zachodnich, skoro nawet na tak małym obszarze dochodziłoby do tak wielu sporów. Ostatecznie dzięki reformie przeszło 110 tys. rodzin chłopskich otrzymało ziemię, zupełnie też wywłaszczona została wysoce uprzywilejowana w II RP warstwa ziemiańska. Obszarnikom przyznawano dożywotnią rentę w wysokości pensji urzędnika VI kategorii. Samą reformę krytykował Stalin. Jego zdaniem, była przeprowadzana zbyt łagodnie, bez metod rewolucyjnych, a po drugie, radziecki przywódca preferował model kolektywizacji rolnictwa, czyli tworzenia wielkich państwowych kombinatów rolnych. Przejawem i symbolem tej idei w ZSRR były kościoły i cerkwie zamienione w magazyny. KRN jednak zdecydowała się pójść własną drogą. Zgodnie z deklaracjami, Polska lubelska postawiła na wielki rozwój w dziedzinie kulturalno-oświatowej. Zaczęto organizować powszechne szkolnictwo, w Lublinie utworzono Uniwersytet im. Marii Skłodowskiej,
powstała spółdzielnia wydawnicza „Czytelnik”, zajmującą się propagowaniem i rozpowszechnianiem literatury i prasy. Reaktywowano Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych (TUR) oraz Związek Literatów Polskich, na czele którego stanął J. Przyboś, uruchomiono radio i prasę. Jednym z bardziej znanych czasopism było „Odrodzenie” pod redakcją Jerzego Borejszy. Pismo to poruszało tematykę kulturalno-polityczną, a pisywali w nim: Jacek Bocheński, Mieczysław Jastrun, Julian Przyboś, Adam Ważyk i wielu innych. Młode państwo otrzymywało też wsparcie zza oceanu, ze strony wydawanego w USA tygodnika „Nowa Polska” pod red. J. Tuwima i wybitnego ekonomisty Oskara Langego. W czasie gdy powstawała Polska Lubelska, powoli wychodząc z wojennej pożogi, po drugiej stronie Wisły, niczym w zupełnie innym kraju, wciąż trwała okupacja hitlerowska, zaś rząd londyński, zaskoczony obrotem sprawy, rzucając wszystko na jedną kartę, postanowił zagrać va banque. Powstanie warszawskie dziś, obok zbrodni katyńskiej (i pewnie zamachu na JPII), uchodzi za ikonę i relikwię historii Polski. Wybitnie też, będąc największą hekatombą w dziejach Polski z silnym akcentem antyrosyjskim, pasuje prawicy jako wzorzec narodowej martyrologii. Pierwotnie milionowa Warszawa nie była brana pod uwagę jako teren akcji „Burza”, jednak wcześniejsze niepowodzenia AK na wschodzie oraz ofensywa Armii Czerwonej i powstanie PKWN-u skłoniły rząd w Londynie do zmiany decyzji. Nie przygotowano się jednak należycie do tak karkołomnego przedsięwzięcia. Zabrakło też pośród polityków i przedstawicieli rządu emigracyjnego wielkiego człowieka na te trudne czasy. Decyzję o wybuchu walk w Warszawie podjęto w tajemnicy przed alianckimi sojusznikami, co skutkowało m.in. tym, że akowcy nie mieli oficjalnego statusu żołnierzy, przez co Niemcy mordowali ich jak zwykłych bandytów (zostali uznani za wojska koalicji dopiero po przeszło miesiącu walk). Nie zadbano, by miasto opuściła możliwie największa liczba osób cywilnych. Pomiędzy poszczególnymi obwodami AK nie zapewniono łączności (można było przeprowadzić linie kanałami), co skutkowało nieskoordynowaniem walk. Niejasna też była funkcja dowódcza, gdyż decydujące głosy mieli komendant AK Tadeusz Bór-Komorowski, delegat rządu Jan Jankowski i faktyczny dowódca – płk Antoni Chruściel, ps. Monter, co prowadziło do wielu sporów kompetencyjnych. Zupełnie też zawiódł wywiad AK, który nie był w stanie prawidłowo ocenić ruchów wojsk sowieckich twierdził, że lada dzień wkroczą one do Warszawy. O skutkach powstania oraz dalszych poczynaniach Polski lubelskiej napiszemy w następnym odcinku. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
P
olska transformacja ustrojowa przełomu lat 80. i 90. nie podlega krytyce. Według większości dziennikarzy i telewizyjnych ekspertów, była wielkim sukcesem. Tak po prostu. Jedynie niewielu zdolnych do krytycznego myślenia zauważa ogromne i niepotrzebne koszty społeczne przedsięwzięcia. Zdobywa się także na podważanie mitów, którymi obrosła transformacyjna legenda. Zdaniem apologetów (inaczej o nich nie można powiedzieć), autorzy przemian dokonali koniecznych reform i dzięki nim stworzyli środkowoeuropejskiego tygrysa gospodarczego. Dzięki ich „heroicznym” wysiłkom powstało prawdziwie wolnorynkowe (sic!) społeczeństwo, osiągnęliśmy wzrost gospodarczy i – to już absurd – możemy dziś cieszyć się przywilejem życia w „najlepszej gospodarce świata”. A jak było naprawdę? Źle. W 2003 roku CBOS zapytał Polaków o to, czy przemiany przyniosły ludziom więcej strat, czy korzyści. 48 proc. pytanych odpowiedziało, że „więcej strat” lub „same straty”. Przeciwnego zdania było zaledwie 21 proc. Jednocześnie większość mówiła, że mimo wszystko warto było zmieniać ustrój. Dziwne? Nie do końca. Gdy ankieter pyta o życie ludzi, ci odpowiadają, korzystając z własnego doświadczenia. Kiedy pyta o ustrój, posiłkują się schematami dostarczonymi przez propagandę sukcesu. Nie tylko było źle, ale mogło być jeszcze gorzej. „Uratowała” nas zmiana polityki, do której doszło w 1993 roku. Przez moment było lepiej. Dziś pozytywne efekty zmiany, mimo że wynikały z całkowicie odmiennej filozofii, są błędnie uznawane ze efekty „terapii szokowej”.
„Polska potrzebuje bezrobocia” W 1989 roku Stanisław Gomułka, jeden z twórców reformy, napisał: „Polska (...) potrzebuje bezrobocia, by stworzyć konkurencyjne rynki pracy o większej mobilności”. Wkrótce Polacy mieli się przekonać, że to nie makabryczny żart. Już w 1995 roku 70 proc. pytanych uważało brak pracy za największy problem, z jakim boryka się kraj. A był to już moment, kiedy – dzięki działaniom koalicji SLD-PSL – sytuacja się ustabilizowała. Gomułka mógł powiedzieć coś takiego, ponieważ ekonomiści skupieni wokół Balcerowicza mogli wówczas powiedzieć wszystko. Liderzy „Solidarności” kompletnie nie znali się na gospodarce. Do tego byli zachłyśnięci władzą, którą dostali, więc tym chętniej zdali się na ekspertów. Ci zaś przekonywali, że ekonomia to nauka ścisła, która dysponuje tylko jedną receptą. Kiedy Jeffrey Sachs, wówczas wyznawca radykalnego liberalizmu, chciał przedstawić Wałęsie plan „skoku do gospodarki rynkowej”, ten podobno powiedział: „Ja tu nie przyszedłem dla abstrakcyjnej dyskusji”. Jacek Kuroń opowiadał: „Nikt z tych ludzi,
poza młodzieżą szkolną, nie rozumiał gospodarki rynkowej, kapitalizmu. Oni mi tylko tłumaczyli, że (...) gdybym im więcej płacił, to wszystko byłoby dobrze”. A sam Mazowiecki swoją niekompetencję udowodnił, kiedy opowiadał, że szuka „swojego Erharda”, a więc człowieka, który stworzy w Polsce społeczną gospodarkę rynkową (dziś jest to jeden z wielu pustych zapisów konstytucji). W końcu dał sobie podsunąć ekonomistę, reprezentującego zaprzeczenie tej idei. Prof. Tadeusz Kowalik napisał, że Mazowiecki „szukał wzoru w Bonn, a podsunięto mu recepty z Chicago i Waszyngtonu”.
bez sprawdzania, czy jest w nim woda”. Chciano przede wszystkim rozregulować rynek, sprywatyzować co się da i pozwolić upaść „niewydolnym” firmom państwowym. Zwalczając inflację, starano się także ograniczyć popyt konsumpcyjny. Mówiąc po ludzku – ograniczyć dochody ludności. Do tego wykorzystano między innymi legendarny POPIWEK. Te radykalne zmiany miały w szybkim tempie doprowadzić do poprawy sytuacji gospodarczej i pozwolić utonąć tym, którzy sobie nie radzą. Planowano, że szokowa terapia pozwoli zbić inflację do jednocyfrowego
i to tylko przejściowo. Z drugiej strony, prof. Tadeusz Kowalik w swojej monografii „www.POLSKATRANSFORMACJA.pl” przytacza artykuł Stanisława Gomułki, w którym szacowano, że wzrost gospodarczy w całej dekadzie będzie olbrzymi, ale bezrobocie pozostanie na niezwykle wysokim poziomie. W 1990 roku miało to być aż ponad 25 proc., a po 10 latach – 16 procent. Kowalik zwraca uwagę, że autor uważał, iż 16 proc. ludzi bez pracy to nie jest liczba „rażąco nadmierna”... W każdym razie efekty były przerażające. Już w pierwszym roku milion
Szok bez terapii Minęła 20 rocznica wprowadzenia w Polsce tzw. planu Balcerowicza i wszędzie pojawiają się peany na cześć „największego polskiego ekonomisty”. Ich autorzy ignorują rzeczywistość i nie chcą widzieć, że terapia szokowa stworzyła kraj, w którym ludzie nie chcą żyć. Przekonuje o tym największa w historii emigracja.
W końcu zwyciężyły recepty, które w krajach Ameryki Łacińskiej przyniosły biedę, wykluczenie, nierówności i represje. Dzięki całkowitej niekompetencji solidarnościowych liderów neoliberałowie, którzy stanęli na czele Ministerstwa Finansów, dostali całkowicie wolną rękę. W razie wątpliwości mogli mówić, że „nie ma innej alternatywy”. Politycy im wierzyli. Kuroń tłumaczył to ludziom. A ludzie wierzyli „swoim” elitom. Żeby budować liberalną utopię, trzeba było najpierw wyczyścić grunt z naleciałości poprzedniego ustroju. Przeprowadzić coś, co nazwano „konstruktywną destrukcją”. Stary świat nie miał się zmieniać. Miał zniknąć. Burzenie starego ładu miało przebiegać szokowo. Nowy – zgodnie z neoliberalną ideologią – miał się zbudować sam. Dlatego zaniedbano tworzenia instytucji, które są konieczne dla sprawnego działania gospodarki rynkowej. W ogóle zaniedbano państwo, które traktowano jako wroga rynku. To zemściło się między innymi niewydolnością służb kontrolnych, pomocy społecznej i – o czym liberałowie powinni pomyśleć – słabością sądownictwa gospodarczego. Nie wspominając o promowaniu łamiących prawo i ludzką godność przedsiębiorców oszustów. Stąd tyle afer w tamtym czasie. W założeniach rządu dotyczących reformy, opublikowanych na łamach „Rzeczpospolitej” w październiku 1989 r., napisano: „Musi to nastąpić szybko, za pomocą działań radykalnych, aby jak najprędzej skrócić uciążliwy dla społeczeństwa okres przejściowy”. Mówiąc słowami autora reform, miał to być „skok do basenu
poziomu już w 1990 roku – PKB miało spaść zaledwie o 3 proc., produkcja przemysłowa o 5 proc., a płace zaledwie o kilka procent.
Nie padają Było „nieco” gorzej. W 1990 roku inflacja wyniosła prawie 600 procent. PKB spadł w pierwszym roku realizacji planu o 11 proc., a w drugim – o 7 procent. Produkcja przemysłowa zmniejszyła się o 25 procent. Po pierwszym miesiącu działania liberalnych radykałów spadła prawie o 1/3! Spadek płac był podobny. I to tylko w miastach, bo rolnicy, czyli ponad 30 proc. społeczeństwa, stracili ok. połowę dochodów. Warto przy tym zwrócić uwagę, że spadek produkcji był proporcjonalny do spadku popytu konsumpcyjnego. Ograniczając dochody ludności, ograniczono produkcję. To z kolei zmniejszyło zatrudnienie. Znów spadły więc dochody ludności i popyt. Itd. Najgorsze było jednak bezrobocie, które wkrótce stało się – i pozostaje do dziś – największą plagą nowego ustroju. Nie wiadomo właściwie, jak bardzo miało ono wzrosnąć. Oficjalnie mówiono o 400 tys. bezrobotnych,
Polaków pozostał bez pracy. Po trzech latach były to już 3 mln ludzi. W Polsce narodziło się nowe zjawisko – samobójstwa z przyczyn bytowych. Kowalik pisze: „Do chwili wejścia do UE przeciętna stopa bezrobocia wynosiła około 16 procent. I co w tej liczbie jest najbardziej bolesne, wręcz porażające, to fakt, że odbyło się to zgodnie z wizją głównych kreatorów nowego ładu”. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Podobnie kiedy mówi: „Nawet brawurowy Plan Sześcioletni (w dużym stopniu narzucony przez Stalina) zwycięsko wytrzymałby porównanie z planem Balcerowicza”. Jednocześnie starano się zmieniać strukturę własności. W związku z tym przedsiębiorstwa państwowe miały planowo „padać”. Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu, głównym powodem nie była jednak ich niewydolność. „Pomagano” im bowiem aktywnie na przykład poprzez promowanie „prywatnej inicjatywy” w systemie podatkowym. Mówiąc krótko, zwolennicy wolnego rynku psuli go, zmuszając firmy do nieuczciwej konkurencji, a wszystko po to, by zrealizować swoje liberalne idee. Tadeusz Mazowiecki po latach wspominał: „Waldemar
15
Kuczyński powiedział do mnie: co jest, powinny już padać, a nie padają!”.
Wyrzuceni na śmietnik Przy okazji „sukcesu” transformacji miliony Polaków zdolnych do pracy uznano za niepotrzebne. Dotyczyło to gorzej wykształconych lub nieradzących sobie w hiperrywalizacyjnej rzeczywistości mieszkańców miast oraz tysięcy ludzi żyjących w miejscowościach, w których kiedyś były PGR-y. Po ich likwidacji były w Polsce miejscowości, gdzie bezrobocie sięgało 70 procent. Stworzono całą klasę ludzi, którzy nie mieli żadnych szans – nawet na przekwalifikowanie. A przecież to rządzący zmarnowali szansę na stworzenie nowoczesnych, wielkotowarowych gospodarstw rolnych. Dziś – dzięki emigracji – widać jak fałszywe jest założenie o nieudolności ludzi mieszkających w tych wsiach i miasteczkach. Na Wyspy przeniosły się niemal całe miejscowości z Warmii i Mazur oraz innych miejsc tzw. „Polski B”. Kiedy dostali tę jedną szansę, potrafili zbudować sobie życie nawet w anglosaskim kapitalizmie. We własnym kraju nie dostali żadnej szansy. I jeszcze wmawiano im, że sami są sobie winni. Trzeba podkreślić, że olbrzymią rolę w budowie pogardy dla „zwykłego człowieka”, którego zdradziła „Solidarność”, odegrał Kościół. Zwłaszcza jego „inteligencka” odnoga. To księża i biskupi zaliczający się do tzw. „kościoła otwartego” ochrzcili w Polsce dziki kapitalizm. To jeden z wielkich polskiego Kościoła, Józef Tischner, rozpropagował pogardliwe i nieprawdziwe pojęcie „homo sovieticus”. To oni pozwolili, by ludzie, którzy nie odnaleźli się w nowej, paskudnej i skrajnie rywalizacyjnej rzeczywistości, zostali wyrzuceni na śmietnik życia i historii. Tymczasem sami na zmianie ustroju najwięcej skorzystali.
Co by było, gdyby Ważne jest także pytanie: co by było, gdyby Balcerowicz mógł kontynuować swój radykalny eksperyment? Czy byłoby lepiej, tak jak chcą zwolennicy szkoły chicagowskiej? Czy może – w co naprawdę trudno uwierzyć – jeszcze gorzej? Dziś bilans reformy ratuje to, że media przypisują jej autorom sukcesy Kołodki. Próbkę tego, do czego mogło dojść, dały nam lata rządów AWS. Jednak prawdziwa odpowiedź na pytanie – co by było gdyby? – tkwi gdzie indziej. „Mimo ścisłego przestrzegania doktryny szkoły chicagowskiej gospodarka przeżyła załamanie; zadłużenie osiągnęło kolosalne rozmiary, w kraju ponownie pojawiła się hiperinflacja, a bezrobocie wynosiło 30 proc.”. Mimo podobieństw cytat ten nie dotyczy Polski. To charakterystyka Chile po 9 latach działania radykalnych liberałów. U nas mogło być podobnie. Zwłaszcza że i tam – tak jak nad Wisłą –równocześnie gwałtownie rosły majątki najbogatszych i zwiększał się zasięg biedy. Więcej o tym już wkrótce. KAROL BRZOSTOWSKI
16
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
ZE ŚWIATA
AMNESTIA DLA MAFII Premier Silvio Berlusconi, za którym ciągną się niewyjaśnione afery finansowe, zrobił wspaniały prezent światu przestępczemu. Z którym zresztą od dawna jest kojarzony.
chirurgii plastycznej mają być traktowane tak jak reklamy alkoholu, czyli mogą być emitowane po godzinie 22. Podobnie mają być traktowane reklamy sugerujące, że osoby otyłe lub mające wady wyglądu są źle odbierane społecznie. Okazuje się, że połowa dzieci będących na diecie odchudzającej w ogóle nie ma powodów do utraty wagi. A zbyteczne odchudzanie to już pierwszy krok w stronę anoreksji. Ciekawe, czy polski parlament wystąpi w obronie dzieci zagrożonych chorobą, czy poprzestanie jedynie na obronie krzyża. MaK
KRAJE RAJE
Powiązany z Kościołem prawicowy rząd Włoch podsumowuje właśnie pierwszy etap legalizacji pieniędzy o niejasnym pochodzeniu. Każdy obywatel Włoch mógł zalegalizować do końca ubiegłego roku dowolną kwotę pieniędzy, jeśli tylko zapłacił niski, 5-procentowy podatek od deklarowanych sum, które wcześniej nie przeszły przez legalny system podatkowy. Dzięki temu przywilejowi zalegalizowano 95 miliardów euro, a rząd pozyskał prawie 5 miliardów dodatkowych wpływów podatkowych. Krytycy Berlusconiego twierdzą, że był to bezprecedensowy prezent dla mafii oraz zły sygnał dla wszystkich Włochów. W ten sposób rząd zapala zielone światło dla przekrętów, dając do zrozumienia, że prędzej czy później zamiast sprawiedliwości przyjdzie ułaskawienie. MaK
SOCJALIŚCI PRZECIW ANOREKSJI Zmiany kulturowe, jakie wprowadzają w życie rządzący Hiszpanią socjaliści, obejmują nie tylko kwestie praw kobiet i mniejszości seksualnych oraz deklerykalizacji. Ludzie Zapatery chcą właśnie uderzyć w przemysł i reklamy nakręcające obłęd odchudzania. Sprawa nie jest bynajmniej marginalna i dotyczy milionów osób – zwłaszcza młodych – we wszystkich krajach wysoko rozwiniętych. Wbrew obiegowym opiniom, nie dotyczy także wyłącznie kobiet. Co piąty anorektyk to chłopiec lub mężczyzna. Według szacunków, w samej Hiszpanii na anoreksję cierpi ok. 500 tysięcy osób. Ponieważ zapadają na nią coraz młodsze dzieci (nawet ośmioletnie!), rząd Zapatery postanowił działać. Policja ma teraz prawo blokować strony, które udzielają dzieciom niebezpiecznych porad w zakresie odchudzania, na przykład jak udawać przed rodzicami, że jada się posiłki. Rocznie blokuje się 350 takich stron. Przygotowywane są także nowe rozwiązania prawne. Reklamy środków odchudzających, kosmetyków wyszczuplających oraz zabiegów
Magazyn „International Living” po raz 30 z rzędu opublikował listę krajów, w których się najlepiej żyje. Po raz piąty zwyciężyła Francja. Następne miejsca na liście liczącej 194 państwa zajęły Szwajcaria, Niemcy i Nowa Zelandia. Stany Zjednoczone obsunęły się z trzeciego miejsca na siódme, Brytyjczyków zaszokowało ich 25 miejsce: za Węgrami, Litwą i Czechami! Polska zajęła miejsce 34. W konkursie brano pod uwagę koszty utrzymania, kulturę, rozrywkę, klimat, bezpieczeństwo itp. W przypadku Francji podkreśla się najlepsze ubezpieczenia zdrowotne, długie wakacje, pogodę, wyborną kuchnię i wina, a także niską przestępczość. W przypadku Niemiec atrybutem są niektóre szlaki w górach Harzu, po których można chodzić bez ubrania. Duński socjolog opracował własną listę najszczęśliwszych społeczeństw świata. Tu czempion jest zaskakujący: Kostaryka. Na drugim miejscu, co nie dziwi, uplasowali się Duńczycy. Świetny wynik Kostaryki potwierdzają także inne sondaże. Jedną z głównych przyczyn jest przypuszczalnie to, że w roku 1949 kraj ten zrezygnował z posiadania wojska: rozwiązał siły zbrojne, a pieniądze przeznaczył na edukację, co zaowocowało poprawą sytuacji gospodarczej i zamożnością społeczeństwa. JF
ONYSZKO W MĘSKIM UŚCISKU Arkadiusz Onyszko, polski bramkarz o europejskiej, choć niechlubnej sławie, skarży się, że padł ofiarą międzynarodowego spisku gejowskiego. Onyszkę wyrzucono z piłkarskiej ligi duńskiej po serii skandali. Najpierw pobił żonę, a kiedy mu to jakoś wybaczono, wydał książkę z silnymi antygejowskimi akcentami. Jego klub uznał, że Onyszko przynosi mu hańbę, bo takie poglądy mogą mieć zły wpływ na młodzież związaną z drużyną. W Skandynawii nikt go już nie chciał i piłkarz ubiegał się o pracę w drugoligowym angielskim klubie w Plymouth. Jak twierdzi, jego angaż zablokowano jednak w ostatniej chwili z powodu sprzeciwu
wpływowego polityka, podobno geja. Teraz Onyszko chce wrócić na ojczyzny łono i zatrudnić się w Odrze Wodzisław. Kampania przeciw Homofobii zapowiada jednak protesty i sugeruje, aby piłkarz szukał szczęścia w Zimbabwe lub Ugandzie, gdzie podobne poglądy są publicznie pochwalane. MaK
DZIECI OFIARNE W Ugandzie wraca moda na religijne ofiary z ludzi. Najlepiej nadają się do tego dzieci, bo pozwalają się złapać i się nie bronią... Krew i wypatroszone narządy noszone są do szamanów, aby u duchów wymodlili dla ofiarodawców prosperity. Liczba ofiar z dzieci ostatnio gwałtownie wzrosła: w ubiegłym roku wykryto 26 przypadków, rok wcześniej tylko kilka. Lecz to zaledwie niewielka część ofiar, bo odnotowano około 130 zaginięć dzieci. Jeden z czarowników ujawnił, że jego „klient” zabił na ofiarę 70 ludzi, w tym własnego syna. JF
MATKA BOSKA INDYJSKA Nastoletnie dziewczę w Indiach odebrało katolickiej Matce Boskiej monopol na płacz krwawymi łzami.
Twinkle Dwivedi, indyjska czternastolatka, nie ma łatwego życia. Gdy płacze, z jej oczu płyną łzy pomieszane z krwią. Z tego powodu musiała przestać chodzić do szkoły, gdzie wzbudzała sensację. Co gorsza – była podejrzewana o to, że ma kontakty z diabłem. Na razie medycyna nie potrafi wyjaśnić jej przypadku. My nie możemy wyjść ze zdumienia, że dotąd żaden religijny hochsztapler nie „podpiął się” pod to niecodzienne zjawisko. Przecież mógłby to być świetny dowód na to, że ten lub tamten bóg jest „prawdziwy”, albo że dana religia ma nadprzyrodzone wsparcie. W Polsce łzy Twinkle wierni katolicy zbieraliby do menzurki i trzymali w tabernakulum, a na miejscu jej chałupy niechybnie (niczym w Sokółce) powstałoby sanktuarium. Ach, te zacofane Indie... MaK
ANTYCIAŁA ANTYRAKOWE Amerykańscy badacze wykryli antyciała, które ścigają i niszczą komórki nowotworu prostaty i są w stanie unicestwić chorobę nawet w zaawansowanym stadium.
Na razie u myszy... Antyciała F77 po wstrzyknięciu łączą się z tkankami pierwotnego guza w 97 proc. i z tkankami guzów będących efektem przerzutów – w 85 proc. Identyfikują tkankę rakową nawet wtedy, gdy rak uznany jest za nieuleczalny. To dzieło naukowców z Uniwersytetu Pensylwanii. „Antyciała inicjują śmierć komórek rakowych, efektywnie zapobiegają rozrostowi nowotworu, nie niszcząc zdrowej tkanki” – stwierdzają. Rak prostaty jest drugim po nowotworze płuc najczęstszym rakiem u mężczyzn. Corocznie umiera nań pół miliona ludzi na świecie. Przeżycie 5 lat po wystąpieniu przerzutów udaje się 34 proc. pacjentów. CS
PALENIE POMAGA? Pisanie o negatywnych skutkach rzucenia palenia brzmi kuriozalnie. Tymczasem... Naukowcy ze szkoły medycznej John Hopkins University twierdzą, że osoby, które rzuciły palenie zwiększają o 80–90 proc. ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 2. Wykazały to badania 11 tys. osób na przestrzeni 9 lat. Zagrożenie utrzymuje się kilka lat po zakończeniu palenia. Natomiast osoby, które palą, mają ryzyko podwyższone (w stosunku do niepalących) o 31 proc. Wzrost zagrożenia spowodowany jest typowym dla byłych palaczy tyciem – średnio o 4 kg. Ci, którzy tyją najbardziej, najczęściej chorują na cukrzycę. Osoby, które rozstały się z paleniem, powinny zjadać niskokaloryczną żywność w małych porcjach i ćwiczyć. Już 30 minut spaceru szybkim krokiem przynosi wymierne korzyści. TN
SAMOBÓJCZY BRAK SNU Późne zasypianie grozi śmiercią. Samobójczą. Nastolatkom. Taka jest kwintesencja badań zespołu Jamesa Gangwischa z Columbia University. Powszechnie sądzi się, że nastolatki nie potrzebują tyle snu, co mniejsze dzieci – mówi Gangwisch – To nieprawda. Żeby normalnie funkcjonować, muszą spać 9 godzin. Nie jest to łatwe do wyegzekwowania, bo albo nałogowo grają w gry komputerowe, albo obsesyjnie sprawdzają pocztę internetową lub wysyłają wiadomości telefonem komórkowym. W USA 54 proc. rodziców twierdzi, że młodzi ludzie chodzą spać o 22 lub wcześniej. 25 procent zasypia o północy lub później. Tymczasem okazuje się, że nastolatki kładące się spać około północy narażają się na większe ryzyko depresji o 24 proc. i o 20 proc. częściej miewają myśli samobójcze niż rówieśnicy wysypiający się. Ci, którzy kładą się spać jeszcze później, mają o 71 proc. wyższe zagrożenie depresją i o 48 proc. bardziej prawdopodobne jest u nich wystąpienie myśli samobójczych. CS
ZGUBIONE RARYTASY Wśród smutnych realiów podróży lotniczych oprócz katastrof i opóźnień jest jeszcze problem zagubionego bagażu. Zazwyczaj, prędzej czy później, znajduje się on po obleceniu kilku kontynentów. Znacznie rzadsze są przypadki, że walizki są, a właściciela brakuje. Osierocony bagaż wędruje w USA do centralnej przechowalni w Scottsboro w Arizonie. Oprócz banalnych przedmiotów znalezionych w walizkach, po które nikt się nie zgłosił, trafiają tam również nie lada rodzynki. Na przykład takie: Mumia sokoła i skurczona czaszka, pamiętające czasy faraonów – co najmniej rok 1500 przed naszą erą. Znaleziono je w walizce od Gucciego i sprzedano muzeum na aukcji Christie’s. Mniej wiekowa, lecz wciąż zabytkowa była XVIII-wieczna zbroja rycerska. Większe problemy były z żywym grzechotnikiem oraz... elektronicznym systemem naprowadzania rakiet wartym ćwierć miliona dolarów. Podarowano go marynarce wojennej USA. Do właściciela – agencji kosmicznej NASA – wróciła kamera stanowiąca element wyposażenia promu kosmicznego, o której ktoś w samolocie zapomniał. Jakiś muzyk łatwo pogodził się ze stratą skrzypiec z roku 1770... Pewnie fałszowały. W dziale jubilerskim przechowalni uwagę zwraca znaleziony w skarpetce 5,8-karatowy brylant oprawiony w platynę, a także szmaragd wielkości 41 karatów. PZ
NIE DLA PAŃ Czytelniczki, proszę tego nie czytać. Nie ma sensu się denerwować. Niemieccy badacze dostarczyli naukowych dowodów na to, że kobiety nie umieją parkować.
Przeprowadzone testy wykazały, że zaparkowanie audi A6 zajmuje im o 20 sekund więcej niż samcom, a w dodatku samochód nie stoi równo. Mężczyznom zaleca się, by nie robili z tej informacji użytku, czyniąc złośliwości. Rozgoryczenie feministek wywołuje też informacja, że do wniosku o wyższości panów doszedł zespół pod kierunkiem kobiety, dr Claudii Wolf. Zastrzega ona jednak, że wynik absolutnie nie znaczy, że kobiety wszystko robią gorzej. PZ
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
Z
a oceanem skandal. Barbarzyńskie prawo, które ma zostać wprowadzone w jednym z krajów afrykańskich, zostało zainspirowane przez chrześcijańskich działaczy z USA. Tak jak pisaliśmy kilka tygodni temu („FiM” 50/2009), w Ugandzie ma być wprowadzone drakońskie prawo antygejowskie. Za stosunki
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
byli zapraszani przez zamożne Kościoły ewangeliczne w USA. Aż wreszcie wybuchła bomba. „New York Times” przeprowadził wnikliwe śledztwo dziennikarskie i okazało się, że Afrykańczyków nie tylko inspirowano do nienawiści wobec gejów w USA, ale że sami Amerykanie organizowali kampanie antyhomoseksualne w Afryce. Ci
w stolicy Ugandy, Kampali, wystąpili: Caleb Lee Brundidge z Międzynarodowej Fundacji Uzdrowienia (jej założyciele głoszą, że „Jezus uzdrawia homoseksualistów”) i Don Schmierer, członek Exodus International – organizacji skupiającej „nawróconych gejów i lesbijki”. Głęboko bogobojni panowie dali Afrykańczykom prawdziwy popis
Ewangelia nienawiści homoseksualne miałoby grozić dożywocie, gejom i lesbijkom chorym na AIDS – sądowy wyrok śmierci, a każdy obywatel zostałby obciążony obowiązkiem donoszenia na swoich homoseksualnych znajomych. Za brak doniesienia będzie grozić kara do 7 lat więzienia. Ten zdumiewający projekt ustawy został oprotestowany przez większość cywilizowanych krajów świata oraz organizacje broniące praw człowieka. Wielu komentatorów sugerowało, że niehumanitarny projekt wynika z cywilizacyjnego zapóźnienia Afryki oraz gier tamtejszych polityków, którzy – dla własnej korzyści – chcą sterować nienawiścią i uprzedzeniami żyjącej w nędzy ludności. Ale od samego początku było też wiadomo, że pewne tropy prowadzą od głęboko religijnych polityków ugandyjskich stojących za projektem drakońskiej ustawy do prominentnych działaczy chrześcijańskich w Ameryce. Afrykańscy politycy
znani są nawet z nazwiska. Chodzi o Scotta Lively’ego (na zdjęciu), szefa organizacji Bronić Rodziny
(Defend the Family) oraz Służba Zachowania Prawdy (Abinding Truth Ministries). Jest on autorem książki „Różowa Swastyka” w której dowodzi, że nazizm został stworzony przez... gejów, a wysoki poziom agresji tej ideologii wynika właśnie z homoseksualnych skłonności jej twórców. Napisał też podręcznik pt. „Jak nie dopuścić, aby wasze dziecko zostało zwerbowane przez homoseksualistów”. Obok Lively’ego na konferencji
mowy nienawiści i języka pomówień. Ugandyjczycy dowiedzieli się, że „homoseksualiści tak naprawdę nie interesują się seksualnie dorosłymi”, lecz są „groźnymi gwałcicielami dzieci”. Że są jak „drapieżnicy” i stanowią obcy element w kulturze afrykańskiej. Nic dziwnego, że w dwa miesiące po takim teatrze nienawiści Uganda postanowiła się bronić przed tymi potworami w ludzkich skórach – odpowiedzią było sformułowanie wyżej wspomnianego drakońskiego prawa antygejowskiego. Fundamentaliści chrześcijańscy – zarówno katoliccy, jak i protestanccy – chcieliby wprowadzenia wszędzie „biblijnego szariatu”, za pomocą którego mogliby rozprawić się ze swoimi wrogami niczym średniowieczna inkwizycja. Jedno co im przeszkadza, to jeszcze jako tako funkcjonująca demokracja i społeczny opór. Tam gdzie są one słabe i gdzie ludność z braku wykształcenia jest podatna na manipulację, próbuje się takie pomysły realizować. MAREK KRAK
Ojciec chrzestny prawicy W hiszpańskiej Partii Ludowej powiązanej blisko z Kościołem i Opus Dei wybuchł skandal korupcyjny sięgający szczytów władzy. Centralna postać skandalu nazywa się Francisco Correa i jest hiszpańskim multimilionerem oraz przyjacielem i dobroczyńcą biskupów. 30 należących do niego firm robi interesy m.in. z państwem hiszpańskim oraz samorządami. Trzeba trafu, że akurat z tymi, w których rządzi prawica. Correa siedzi teraz w więzieniu, a przeciwko niemu prowadzone jest wielowątkowe śledztwo w sprawie korupcji, w którą
F
ederalny sąd apelacyjny w Kalifornii odrzucił odwołanie od wyroku sądu niższej instancji w sprawie pieniędzy ofiar hitleryzmu, zdeponowanych i przechowywanych do dziś w banku watykańskim. Chodzi o miliony dolarów zrabowane przez kolaborujących z faszystowskimi ustaszami w Chorwacji. Sąd uznał, że oskarżony bank jest instytucją suwerennego
zamieszanych jest kilkudziesięciu polityków opozycyjnej Partii Ludowej. Sprawy zaszły wysoko, bo interesy z Correą robił zięć samego José Marii Aznara, byłego prawicowego premiera Hiszpanii, który gardłował w obronie „wartości”. Biznesmen w zamian za ustawione, lukratywne kontrakty dawał politykom prawicy cenne prezenty: garnitury, limuzyny, zegarki (za 25 tys. euro), a nawet płacił za usługi luksusowych prostytutek. Domyślamy się tylko, że z paniami tymi politycy przykościelnej partii uprawiali seks wyłącznie „po bożemu”. MaK
Watykan bezkarny państwa watykańskiego i jako taki nie może być postawiony w stan oskarżenia w USA. W roku 1999 wpłynęła do sądu sprawa w imieniu setek tysięcy byłych więźniów – Serbów, Żydów, Cyganów i Ukraińców – ocalałych z obozów koncentracyjnych.
Domagali się oni, by Watykan ujawnił aktualny stan posiadania, żądali zwrotu pieniędzy i zadośćuczynienia. Nierozpatrzona pozostaje druga tego typu sprawa, w której o zagarnięcie pieniędzy ofiar hitleryzmu oskarża się zakon franciszkanów. CS
17
Religia lego A
merykanie coraz częściej traktują religię w sposób, jaki można nazwać rekreacyjno-degustacyjno-koktajlowym. Opublikowane właśnie rezultaty badań pokazują, że Jankesi mają coraz większą skłonność do mieszania wierzeń i przyrządzania sobie z nich duchowych koktajli. Jedna trzecia społeczeństwa USA uczęszcza – regularnie bądź okazjonalnie – do kościołów różnych wyznań. Co czwarty Amerykanin wierzy w reinkarnację, co jest charakterystyczne dla wyznawców buddyzmu i hinduizmu. 16 proc. sądzi, że inna osoba może skutecznie wypowiadać zaklęcia i rzucić zły urok. Dotąd było to typowe tylko dla wiar afrykańskich, islamu i judaizmu. Co trzeci Amerykanin twierdzi, że doświadczył kontaktu ze zmarłym. W roku 1996 było takich ludzi 18 proc. Co piąta osoba w Stanach utrzymuje, że widziała ducha. Katolicy, których duchowy przywódca reklamuje, że tylko jego religia gwarantuje wniebowstąpienie, uczestniczą w obrządkach
innych religii (co piąty katolik). Liderzy chrześcijaństwa są skonfundowani tymi alarmującymi aktami duchowej dezercji, zwłaszcza zainteresowaniem religiami wschodnimi i New Age. Są także zaniepokojeni modą na astrologię i reinkarnację. Dr Michael Lindsay, socjolog zajmujący się religią na Uniwersytecie Rice w Houston, mówi: „Przysposabiamy sobie religię do własnych gustów, tak jak Iphone”. Podobną opinię wyraża inny socjolog, Scott Thumma z Hartford Institute of Religious Research: „Konstruujemy swe wierzenia jak klocki lego. Prawdopodobnie kultura masowa oraz internet mają na nas większy wpływ niż kaznodzieje”. CS
Niesubordynacja W
USA trwa zaciekła walka o zreformowanie systemu opieki zdrowotnej. Do Partii Republikańskiej, broniącej ogromnych dochodów wspierających ją finansowo wielkich korporacji, dołączyli biskupi amerykańscy. Bardzo aktywnie lobbowali za utrąceniem reformy, której inicjatorem jest prezydent Obama i która ma zapewnić ubezpieczenie przynajmniej części z 47 mln Amerykanów nieposiadających go. Biskupi potępiają całą reformę tylko dlatego, że jej część stanowi finansowanie legalnych w USA zabiegów przerywania ciąży. Doszło jednak do znaczącej niesubordynacji. Posłuszeństwo episkopatowi wypowiedziały zarządy katolickich szpitali, które
oświadczyły publicznie, że akceptują projekt zaaprobowany przez Senat USA. Również znaczna część wykładowców uczelni katolickich przychylnie wypowiedziała się na temat projektu. Kolejnej gorzkiej pigułki liderom amerykańskiego kleru dostarczył opublikowany w Wigilię sondaż Gallupa. Wykazuje on bardzo radykalny wzrost liczby ludzi w USA, którzy twierdzą, że religia nie ma dla nich żadnego znaczenia, jest „przestarzała i staroświecka”. TN
Rosnąca nieufność O
pinie Amerykanów o uczciwości i etyce kleru katolickiego od 32 lat nie były tak złe – pokazuje ostatni sondaż Gallupa.
Zaledwie połowa indagowanych ma pozytywne zdanie na ten temat. Tylko między rokiem 2008 i 2009 notowania księży spadły z 56 do 50 proc. pozytywnych opinii. Jest to niewątpliwie pokłosie ujawnienia skandalu przemocy seksualnej. Największym zaufaniem spośród przedstawicieli 22 zawodów cieszą się w USA pielęgniarki: w ich uczciwość i zasady etyczne wierzy 83 proc. ludzi. Jeszcze gorzej od duchownych wypadli bankierzy (19 proc. zaufania) i brokerzy giełdowi (9 proc.). PZ
18
Z
ainteresowanie Czytelników „FiM” naszym konkursem, w którym pomysłodawcy najlepszego pomysłu na biznes obiecywaliśmy pomoc w uzyskaniu dotacji, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Propozycje spływały z całej Polski, a nawet z Londynu (dzięki, Stanisław!). Spodziewaliśmy się dwóch typów zgłoszeń: „Mam pomysł na biznes, a nie mam na niego kasy...” oraz „Wiem, jak pomóc mojej małej ojczyźnie (miejscowość, gmina, powiat), ale nie mam z kim w samorządzie o tym rozmawiać”. Jednak kreatywność Czytelników przerosła nasze oczekiwania. Oto najciekawsze z nadesłanych zgłoszeń. Do grupy typowo „biznesowej” śmiało można zaliczyć pomysły na: ~ firmę zajmującą się automatami sprzedającymi przekąski (sprzedaż vendingova); ~ mobilną klinikę weterynaryjną dla dużych zwierząt gospodarskich; ~ zakład produkujący zdrową żywność według tradycyjnych receptur regionalnych; ~ nadmorski pensjonat; ~ gospodarstwo agroturystyczne w górach; ~ sieć sklepów specjalistycznych z rajstopami; ~ sieć pralni samoobsługowych; ~ lokal gastronomiczny; ~ serwis maszyn rolniczych; ~ firmę promocyjną działającą w oparciu o świetlne billboardy wykonane w technologii LED; ~ specjalistyczny zakład kamieniarski. Pomysły łączące w sobie działalność biznesową i działalność pro publico bono to: ~ dom opieki dla osób starszych; ~ elektrownia wiatrowa; ~ ośrodek opieki dla emerytowanych rolników; ~ internetowy ekoprzewodnik. Kilka pomysłów zdecydowanie mieści się w kategorii dobro wspólne, a wśród nich:
P
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
roces integracyjny coraz bardziej się udoskonala i z każdym rokiem jesteśmy bliżej autentycznego zjednoczenia, czyli konsolidacji całej Europy. Jest jednak jedno ALE. Mamy wspólny hymn, flagę i walutę. Problemem jest tylko przyjęcie wspólnego dla Europy języka, o co od wielu lat toczą się zażarte spory. Bez umożliwienia wszystkim ludziom Europy łatwego porozumiewania się ze sobą za pomocą łatwego i neutralnego języka narody europejskie pozostaną sobie obce i nigdy do końca się nie zintegrują. Jak te sprawy aktualnie się przedstawiają? Obecnie w Parlamencie Europejskim na zasadach rzekomej równorzędności używa się prawie 40 języków, ponieważ obok języków państw członkowskich dopuszczone są też języki niektórych mniejszości narodowych. Mimo tej równorzędności są języki „równiejsze”, takie jak francuski, niemiecki, hiszpański i włoski. A „najrówniejszym” jest język angielski. O „rzekomej” równorzędności wszystkich języków europejskich najlepiej świadczy fakt, że kiedy zawierana jest jakaś umowa, przykładowo w języku polskim i angielskim, to obowiązujący jest wyłącznie tekst angielski, a polski stanowi tylko ozdobnik. Ten niezwykle skomplikowany (ze względu na tłumaczenia i koszty) problem językowy usiłuje się jakoś
~ monografia Puszczy Iłżeckiej; ~ obserwatorium astronomiczne (docelowo Planetarium z rozbudowaną częścią edukacyjną); ~ monografia „Z dziejów Secemina i okolic”; ~ opracowanie nowej metodologii nauczania matematyki. I wiele innych. Jak widać z powyższej wyliczanki, pomysły przedstawiliście, Drodzy Czytelnicy, naprawdę zacne, często łączące interes własny z rozwojem społeczności lokalnej.
wodnosamolotu Seabird SP 100 – podobno jedne z tańszych na rynku) daje wkład własny na poziomie 75 tysięcy euro. Nie jest to mało, a kredyt nie jest w takiej sytuacji najlepszym z możliwych rozwiązań. Warto jednak się nad zagadnieniem pochylić – skoro udaje się na świecie, czemu nie u nas? 2. Ośrodek rehabilitacyjny i adaptacyjny dla osób opuszczających zakłady karne – pomysł spodobał się nam z kilku powodów: stanowił rzadko w polskiej praktyce spotykany „projekt zintegrowany”, bo ośrodek pomocy
KONKURS ROZSTRZYGNIĘTY!
Pomożecie – pomożemy Do ścisłego finału zakwalifikowały się następujące 3 pomysły, które wymieniam w przypadkowej kolejności z krótkim uzasadnieniem wyboru: 1. Firma oferująca loty czarterowe w oparciu o wodnosamoloty. Pomysł jest ciekawy i wyjątkowo odważny jak na polskie warunki (chociaż tego typu firmy z powodzeniem działają w USA i Kanadzie). Ze wszystkich zgłoszonych na konkurs zdecydowanie najbardziej „odlotowy”. Na pierwszy rzut oka, z punktu widzenia biznesowego, widzę dwa niebezpieczeństwa – uzyskanie koncesji na działalność oraz środków na wkład własny. Nawet przy największym farcie należy spodziewać się, że dofinansowanie tego typu działalności nie przekroczy 75 procent wartości inwestycji, co przy kosztach zakupu minimum 5 maszyn po 57 tysięcy euro sztuka (wg cennika polskiego dystrybutora
rozwiązać. W kwietniu 2004 r. w Parlamencie UE przeprowadzano głosowanie nad wyborem języka wspólnego dla Europy. Pod głosowanie poddano niektóre języki narodowe, które uzyskały bardzo nieznaczną ilość głosów. Tylko za językiem esperanto opowiedziało się najwięcej, bo aż 43 proc. eurodeputowanych. O popularności języka esperanto świadczą też sondaże przeprowadzone na stronach internetowych
współpracowałby ściśle z hospicjum oraz punktem wydawania posiłków i noclegownią dla osób bezdomnych i głodnych. Nie bez znaczenia jest to, kto jest autorem tego pomysłu – po przeczytaniu zgłoszenia można przypuszczać, że Chrześcijańska Wspólnota Kościołów Zielonoświątkowych wie, czym jest posłannictwo społeczne oraz dobroczynność. Poza tym warto sprawdzić, czy nie dałoby się z pożytkiem wykorzystać pieniędzy z Programu Inicjatywy Wspólnotowej EQUEL oraz Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. 3. Kolejny wyróżniony pomysł to Młodzieżowy Klub Sportowy w małej miejscowości w Polsce wschodniej. Tego typu przedsięwzięcia wymagają znacznie mniejszych nakładów niż osławione rządowe Orliki, a przynoszą zazwyczaj znacznie więcej wymiernych sukcesów sportowych. Oczywistym przykładem niech będą Ludowe Zespoły Sportowe – kluby,
Ta stronnicza komisja przedstawiła główny wniosek: wszyscy Europejczycy, aby się ze sobą komunikować, powinni całe życie uczyć się języków obcych i naukę tę traktować jako zajęcia rekreacyjne... Najistotniejszym jednak postulatem tej komisji jest postawienie Józefa Konrada Korzeniowskiego za wzór godny naśladowania – dla niego językiem ojczystym był polski, lecz podróżując po świecie,
z których wyszła większość naszych mistrzów kolarstwa szosowego i górskiego, zawodników podnoszenia ciężarów i innych sportów siłowych. Niestety, działania takich klubów opierają się na pasjonatach, często angażujących prywatne pieniądze, i nie mają zwykle długiego żywota. Skoro państwo stać na utrzymywanie bezużytecznego PZPN-u, to może znajdzie się trochę kasy dla promocji sportu na terenach wykluczonych? W najbliższych dniach skontaktujemy się z autorami powyższych pomysłów i ustalimy, czy podtrzymują swój udział w konkursie oraz jaki jest zakres oczekiwanej przez nich pomocy. Wówczas niezwłocznie weźmiemy się do zdobycia kasy na realizację ich zbożnych pomysłów. Nie oznacza to, że autorzy pozostałych pomysłów zostaną pozostawieni samym sobie. Jeżeli będzie zainteresowanie Czytelników, w kolejnych artykułach postaram się opisać drogę, jaką należy odbyć dla pozyskania środków unijnych lub innych środków zewnętrznych na dofinansowanie większości nadesłanych propozycji. Właśnie rozpoczął się decydujący rok dla – jak to się w unijnym slangu określa – perspektywy finansowej 2007–2013. Wszyscy zajmujący się unijnymi pieniędzmi doskonale wiedzą, że Unia nie daje szansy dwa razy. Bieżący okres finansowania zdecyduje nie tylko o skokowym postępie cywilizacyjnym naszego kraju w najbliższych latach, ale także o wielkości środków, jakie z programów pomocowych dostaniemy do wykorzystania w latach 2013–2020. Na dziś nie wygląda to najlepiej, więc rząd będzie musiał znacznie przyspieszyć wydawanie i rozliczanie unijnych dotacji. A my spróbujemy sprawić, aby na tym przyspieszeniu skorzystali także nasi Czytelnicy. JERZY SERAFIN
minister kultury Zdzisław Podkański chciałby, aby i Polska dołączyła do grupy państw uprzywilejowanych. Na forum europejskiej debaty obywateli proponuje on, by język polski reprezentował kraje słowiańskie i zaliczony został jako szósty dominujący w Europie. Aby taką dominację utrzymać, szerzy się mit o rzekomej powszechności języka angielskiego. Jest to kłamstwo, bowiem językiem angielskim
Język europejski (www. freewels. com/international-languages), gdzie opowiedziało się za nim aż 70 proc. respondentów. Te wyniki wywołały panikę w bardzo silnym lobby angielskojęzycznym. Żeby zniwelować te przychylne esperantu głosy, Leonardo Orban – komisarz Unii Europejskiej do spraw wielojęzyczności – forsuje utopijną koncepcję o rzekomych urokach i walorach wielojęzyczności. Aby tę koncepcję uwiarygodnić, powołał specjalną komisję, w skład której weszli przedstawiciele „British Council”, „Instytutu Goethego” i „Ośrodka upowszechniania kultury i języka francuskiego”, a więc instytucji zainteresowanych upowszechnianiem swoich języków narodowych.
posługiwał się dominującym wówczas językiem francuskim, a tworzył piękne dzieła literackie w języku angielskim, bo ten język traktował jako własny. A zatem wszyscy Europejczycy język angielski powinni też przyjąć jako język WŁASNY. Taki wniosek wyraźnie wychodzi naprzeciw hegemonistycznym dążeniom Wielkiej Brytanii, która poprzez dominację swojego języka od dziesięcioleci zapewnia sobie wpływy polityczne, ekonomiczne i kulturalne, a więc niemal kolonialnie uzależnia Europę. O taką samą dominację rywalizują z Anglią – chociaż mało skutecznie – Niemcy i Francja, a nawet Hiszpania i Włochy. Były polski
w Europie posługuje się tylko znikoma ilość ludzi, którzy opanowali ten język w stopniu znikomym. Zasięg języka angielskiego w świecie też się kurczy, ponieważ większość byłych krajów kolonialnych przechodzi na języki narodowe. Wybitny językoznawca Claude Piron, znawca wielu języków i tłumacz w ONZ, wydał druzgocącą opinię o języku angielskim jako bardzo trudnym w mowie i piśmie, wieloznacznym. Uważa, że nawet wieloletnia nauka nie daje gwarancji dobrego opanowania angielszczyzny. Na taki luksus mogą sobie pozwolić tylko bardzo nieliczni. Jakim problemem na świecie jest dominacja języka angielskiego,
najlepiej świadczy przykładowy incydent, jaki wydarzył się we wrześniu 2007 roku na kanadyjskim lotnisku w Vancouver, gdzie Polak Robert Dziekański został zamordowany przez policjantów tylko dlatego, że nie znał angielskiego i nie potrafił się z nimi porozumieć. Na forum komisarza UE do spraw wielojęzyczności Leonarda Orbana (http://forums. rc. europa. eu/multlingualism. languages-for-young-people) w temacie „Znaczenie języków obcych”, wypowiedziało się już ponad 760 osób z całej Europy i przeważają tam wypowiedzi opowiadające się za esperantem. Idea esperanta jako najłatwiejszego języka oraz wprowadzenie go do szkół jeszcze bardziej dominuje na innych międzynarodowych stronach tej debaty. Szczególnie w takich krajach jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Nawet Anglicy, którzy bardzo nie lubią uczyć się języków obcych, właśnie esperanta – o dziwo – chętnie by się uczyli. Jeśli nadal obojętnie będziemy się przyglądać próbom narzucenia Europie dominacji języka angielskiego, a nawet nieopatrznie i bezkrytycznie go wspierać, to w niedalekiej przyszłości podzielić możemy los narodu indiańskiego, który dzisiaj posługuje się tylko angielskim, hiszpańskim i portugalskim, ale własnego już nie zna. Kazimierz Krzyżak
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
LISTY Oświadczenie Oświadczenie Izby Wydawców Prasy w sprawie oskarżania dziennikarzy o ujawnienie tajemnicy państwowej Postawienie zarzutów złamania prawa (poprzez naruszenie art. 241 kk) dziennikarzom Krzysztofowi Skórzyńskiemu z telewizji TVN 24 i Mariuszowi Gierszewskiemu z Radia Zet, a wcześniej oskarżenie pod tym samym zarzutem red. Marka Szenborna z tygodnika „Fakty i Mity”, stanowi zagrożenie dla wolności słowa i może być odebrane jako próba zniechęcenia dziennikarzy, wydawców i nadawców do wypełniania przez nich jednego z podstawowych zadań stojących przez mediami w demokratycznym państwie: sprawowania społecznej kontroli nad poczynaniami władzy. Głęboki niepokój budzi fakt, iż prokuratura występuje przeciwko tym, którzy mają prawo i obowiązek informowania społeczeństwa o ważnych dla niego sprawach. Działania takie, podobnie jak obserwowana w ostatnich latach częsta praktyka stosowania wobec dziennikarzy i wydawców procedur karnych w sprawach o zniesławienie, dostarczają dowodów na nadmiar ingerencji państwa w swobodę wypowiedzi prasowej. Skalę tego zjawiska i jego skutki ukazuje m.in. przygotowany przez Helsińską Fundację Praw Człowieka i Izbę Wydawców Prasy raport opublikowany w listopadzie ub. roku. Czuwanie przez wymiar sprawiedliwości nad przestrzeganiem prawa – obowiązującego oczywiście wszystkich obywateli, także dziennikarzy – nie może się zamieniać w wykorzystywanie przepisów prawa do pozbawiania obywateli prawa dostępu do informacji o działaniach władz i krępowania wolności mediów wbrew społecznemu interesowi. Zarząd Izby Wydawców Prasy Warszawa, 14 stycznia 2010 r.
W obronie krzyża Jeżeli symbole religijne mają mieć rangę co najmniej porównywalną z konstytucyjnymi symbolami narodowymi, to istotne jest ustawowe uregulowanie podstawowych kwestii związanych z urzędowym zawieszaniem krzyży, chociażby takich jak: gabaryty krucyfiksu, jego barwa, materiał, z jakiego może zostać wykonany, tło, na jakim może zostać zawieszony, no i jednolity wizerunek ukrzyżowanego. A propos usytuowania: czy jego miejsce będzie z lewej, czy z prawej strony godła RP, a może nad nim? A w jakiej odległości? Należy również określić postępowanie w sytuacjach kryzysowych, na przykład gdy przeciąg w pomieszczeniu zwali na glebę symbol, albo symbol osrają muchy.
Zacni Parlamentarzyści RP, do pracy! A może zrobić w tej sprawie referendum lub powołać specjalną komisję sejmową? Będzie o czym debatować i moralizować w okresie wyborczym, a media będą miały z czego żyć. Jednocześnie należy już podjąć decyzje, aby na przykład miejscowość Krzyż zmieniła nazwę, Krzyżańscy i Krzyżanowscy przyjęli nazwiska rodowe małżonek bądź osób towarzyszących, ordery nadawać tylko owalne, krzyżówkę (kaczkę) zmienić na jarosławkę, kość krzyżową nazwać przydupną, zabronić drukować krzyżówek, itd. Obyśmy zdrowi byli! A. Miller, Warszawa
LISTY OD CZYTELNIKÓW ściśle tajne. Pozostaje mieć nadzieję, że państwowa pomoc nie zostanie „przepuszczona” przez Caritas, bo wtedy nikt już nigdy się nie dowie, czy ze skromnych 50 tys. dol. na Haiti dotarło aż 5 tys. dol., czy może jedynie nędzne kilkaset dolarów, które oczywiście zostaną przekazane jakiejś haitańskiej parafii, w dodatku w świetle kamer. Włodzimierz Galant Kopenhaga
Okrągły stół lewicy Nasza lewica jest rozbita na frakcje, z których każda z osobna, włącznie z SLD, jest mało znaczącym ugrupowaniem na scenie politycznej.
światopoglądową, rozdział państwa od Kościoła, ukrócenie rozpasania się kleru itp. To jest właśnie z założenia elektorat lewicy – prawica nie ma do niego dostępu. To jest nisza, która musi być zagospodarowana. Ten elektorat rośnie, ale jest dziś pasywny, nie bierze udziału w wyborach, bo nie ma dla niego oferty. Czas z nią wyjść! W takiej koalicji nieodzowna jest partia RACJA PL. SLD utracił wiarygodność, ponieważ – po pierwszych krzykach kleru i prawicy – wycofał się rakiem z tego, co wcześniej głosił. RACJA PL przywróci wiarygodność lewicy, ponieważ te sprawy ma na pierwszym miejscu w swoim programie i ufam, że będzie je konsekwentnie realizowała, lecz jako samodzielny byt jest
Modny pośrednik Telewizja pokazuje skutki trzęsienia ziemi na Haiti. Zawalone domy i dziesiątki tysięcy ofiar. Świat idzie z pomocą. Pomyślałem, że zaraz pojawi się w TVP numer konta Caritasu. I faktycznie. A obok konta ksiądz z Caritasu. Pięknie wyglądał ten ksiądz. Nic, tylko podziwiali. Po prostu krzyk ostatniej mody. Nawet okularów miał najnowszy model... Jakiż to piękny eufemizm! Zamiast powiedzieć, ze Caritas PROSI o pieniądze dla siebie, TVP mówi, że Caritas POMAGA ofiarom powodzi, suszy, katastrofy, wypadku, choroby, trzęsienia ziemi... I zawsze, kiedy POMAGA, pojawia się w telewizji numer konta. Pieniądze idą do ofiar poprzez pośrednika. A pośrednik też człowiek, swoje musi wziąć. Owsiak rozlicza się z pieniędzy zebranych od ludzi. Ile otrzymał, ile i na co wydał. Caritas tego nie robi, choć zbiera wielokrotnie więcej. Nigdy nie wiadomo, ile zebrał na pomoc ofiarom i jaki procent z tego, co zebrał, przeznaczył na pomoc. I wszystko niby jest w porządku. tewu
Pomoc dla Haiti W tym samym dniu, kiedy polski rząd poinformował, że na pomoc poszkodowanym w trzęsieniu ziemi na Haiti przeznacza 50 tys. dolarów, rząd duński ogłosił, że na początek przeznacza na ten sam cel 10 mln koron. 50 tys. dol. to ok. 140 tys. złotych. 10 mln koron to ok. 5,1 mln złotych. Dania jest ok. 7,5 razy mniejsza, ale nie ma się o co czepiać. Duńczycy mogą sobie na taką hojność pozwolić, bo, w przeciwieństwie do władz polskich, nie mają na utrzymaniu armii czarnych pasożytów, na którą każdego roku idzie od 5 do 10 miliardów zł. Jak zwykle w tego typu sytuacjach, do walki o kasę ruszył także Caritas, który dla zachęty deklaruje, że ze swoich funduszy przekaże Haitańczykom 30 tys. euro. Czy, ile, i ew. komu faktycznie Caritas da, nikt nie będzie wiedział, gdyż finanse tej wzorującej się na najlepszych włoskich tradycjach organizacji są
Moim zdaniem, konieczne jest powołanie tzw. okrągłego stołu lewicy, do którego przystąpią wszystkie odłamy lewicy pragnące utworzenia koalicji wyborczej na wybory parlamentarne. Do nich zaliczam SLD, SdPl, RACJĘ PL, związki zawodowe OPZZ i ZNP oraz pozostałe organizacje lewicowe, którym na sercu leży dobro wspólne. Zdaję sobie sprawę, że główną przeszkodą w powołaniu takiego stołu będą wybujałe ambicje poszczególnych liderów partyjnych, dlatego inicjatorami tego powinny być osoby o poglądach lewicowych, ale niezwiązane z żadną partią. Proponuję, żeby patronat nad tym dziełem objęli redaktorzy naczelni największych lewicowych gazet – Jerzy Urban z „Nie” oraz Roman Kotliński „Jonasz” z „Faktów i Mitów”. To pozwoli poszczególnym ugrupowaniom aby były traktowane na równi z innymi, bez dominacji poszczególnych partii. Tam dopiero powinien być wypracowany kompromis programowy, który później będzie konsekwentnie realizowany, oraz opracowane parytety, które będą obowiązywać podczas układania list wyborczych. Lewica musi także obrać nowy kierunek w dotarciu do elektoratu, na którego poparcie chce liczyć. Na sprawach socjalnych dużo już nie ugra, te zagadnienia ujęły w swoich programach partie prawicowe, najwięcej PiS, a są one dziś silniejsze od lewicy. Lewica musi zwrócić się do elektoratu, który ceni sobie wolność
za słaba. W koalicji – owszem. Jeżeli lewica chce być w przyszłości alternatywą dla prawicy, musi brać pod uwagę zagadnienia, które przedstawiłem. Stagnacja trwa za długo. Józef Frąszczak, Głogów
Misje dolarowe Oglądając kilka dni temu polską telewizję katolicką, w niektórych kręgach uchodzącą za państwową, w pewnym momencie po reklamach zobaczyłem ogłoszenie: „Wspomóż polskich misjonarzy pracujących w krajach Trzeciego Świata”. I do tego oczywiście numer konta, na które trzeba wpłacać kasę. Przemogę się i nie będę dalej pisał „po łacinie”... Przywołam tylko z pamięci jeden lub dwa artykuły z „FiM”, z których dowiedziałem się, że większa część kwot przyznawanych Polonii przez polski senat idzie na potrzeby rzymskokatolickich parafii (głównie na wschodzie), w których pracują polscy księża. No cóż, to rzeczywiście pomoc dla Polaków (proboszczów i wikarych), choć faktycznie pracują oni dla obcego państwa. A przy okazji coś na temat tego „Trzeciego Świata”, gdzie, przymierając głodem i smrodem, trudzą się „nasi chłopcy” w sutannach. Pytam grzecznie: dlaczego najwięcej polskich misjonarzy, na przykład chrystusowców („dolarowców”) pracuje w USA? Czyżby to był kraj pogański?! Czy
19
może dlatego, że taca jest w kolorze zielonym? To właśnie ich mamy wspomagać? A w takim Haiti (w Bangladeszu pewnie też) nie ma w ogóle polskich misjonarzy i parafii! Ciekawe, prawda...? Rafał Z., Kutno
Czarny bolszewizm Parę dni temu pochowałem teścia. Chcieliśmy go pochować godnie i daliśmy wyraźne instrukcje w zakładzie pogrzebowym. Trumna miała stanąć na legarach obłożona kwiatami. Natomiast wszelkie czynności ze spuszczaniem trumny i zamykaniem grobu miały być przeprowadzone, kiedy uczestnicy ceremonii już się oddalą. W Częstochowie praktykowane jest sprzedawanie przez zarząd cmentarza grobowców na dwa ciała. Jest to betonowy silos, w którym po złożeniu pierwszej trumny robi się nad nią strop żelbetowy, na który stawia się potem drugą trumnę. Zastrzegłem w zakładzie pogrzebowym, aby schowanie i betonowanie trumny zaczęto dopiero po odejściu wszystkich zgromadzonych, bo byłem kiedyś na takim pogrzebie, podczas którego umorusany robotnik na oczach zrozpaczonej rodziny szalował, zbroił i betonował. Widok był okropny. Jakaż była moja konsternacja, gdy po przybyciu na cmentarz zastaliśmy otwartą mogiłę, nad nią robotnika w niebieskim waciaku i gumofilcach, a przy nim hałdę desek, łopaty i taczkę z betonem. Na dodatek ów robotnik usługiwał kapłanowi podczas pogrzebu. Większość niewtajemniczonych uczestników pogrzebu pytała, kiedy zacznie się betonowanie, które w pobożnej Częstochowie zastępuje zasypywanie grobu. Niektórzy wydawali się zawiedzeni, że ominie ich widowisko tak atrakcyjne... Następnego dnia zrobiłem okropną awanturę zakładowi pogrzebowemu za zmarnowany pogrzeb. Odpowiedziano mi, że to nie ich wina, tylko efekt zwyczajów panujących na cmentarzu. Nie było mi dane wysłuchać przeprosin, tylko pouczenia, że tak jest tu przyjęte... Sądzę, że w każdej innej firmie sprawa byłaby załatwiona od ręki, ale na tym cmentarzu zarządcą był oczywiście ksiądz katolicki. Moja teściowa nie doczekała się przeprosin. Nie przeprosił, ale za to z naciskiem obstawał, aby tytułowano go księdzem, co ja konsekwentnie pomijałem, bo nie rozumiem, czemu ma to służyć. Być może ksiądz to jakaś trzecia płeć? I na dodatek nie przyszedłem do niego na mszę czy do spowiedzi, tylko z pretensjami i po przeprosiny! Kler funduje nam reżim miłości, czarny bolszewizm i zwyczaje ze swoich rodzinnych wiosek. Duchowni zabierają nam wolność wyboru i tylko patrzeć, jak podpalą stosy. W. Krzysztoszek
20
KORZENIE POLSKI (41)
Złoto Północy Bursztyn stanowił rodzaj słowiańskiego złota i pełnił ważną rolę w wymianie towarowej. Ponadto uważano go za kamień magiczny. Minerałem, który zachwycał ludy starożytne, a najbardziej Celtów, Greków i Rzymian, był bursztyn. Ten niezwykły kamień to substancja organiczna – skamieniała (kopalna) żywica drzew iglastych sprzed ok. 40 milionów lat (pochodzi z utworów trzeciorzędowych). Jego powstanie wciąż stanowi tajemnicę, bo nie wyjaśniono jeszcze, dlaczego drzewa tak intensywnie wówczas żywicowały. Istnieje jednak kilka hipotez. Przyczyną mogło być zarówno nagłe ocieplenie klimatu, jak i procesy wulkaniczne, choroby drzew lub obecność szkodników. Starożytni mieli na temat powstania bursztynu własne teorie. W Grecji znany był mit, że to łzy sióstr Faetona, syna Heliosa, wylane po jego tragicznej śmierci w nurtach Eridanos, spłynąwszy do rzeki, stały się bryłkami bursztynu. Choć występuje w kilku rejonach Ziemi, najwięcej bursztynu wydobywano u południowych wybrzeży Morza Bałtyckiego, dokąd prowadziły z wielu krajów Europy – w tym z Grecji i Rzymu – szlaki bursztynowe. Słowiańska nazwa bursztynu to jantar. Prawdopodobnie przejęta została od Litwinów, ci zaś zapożyczyli ją od Fenicjan, u których jain-itar oznaczał żywicę morską. W języku
J
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
NASI OKUPANCI
litewskim gintaras oznaczał amulet chroniący od złego. Gen tar występował również w języku Prusów, choć Prusowie rzadko robili i nosili ozdoby z bursztynu. Być może, posiadając go w nadmiarze, bardziej cenili przedmioty, które mogli otrzymać w zamian za surowiec bursztynowy. Słowianie mieli własny mit na temat pochodzenia bursztynu. Wierzyli, że na dnie Bałtyku, w okolicach Półwyspu Helskiego, znajdował się niegdyś jantarowy pałac królowej Juraty, córki boga Peruna. Była ona dobrą królową, ale nigdy nie zaznała miłości. Pewnego razu opuściła swój pałac, usłyszawszy od syren o rybaku imieniem Kastytis, który łowił wiele ryb. Zobaczywszy go, zakochała się, a że była to miłość odwzajemniona, obydwoje zamieszkali w jantarowym pałacu na dnie morza. Gdy o mezaliansie tym dowiedział się Perun, wpadł we wściekłość. Cisnął piorunem, tak że cały pałac rozsypał się w gruzy. Rybak zginął, a Jurata, przykuta łańcuchami do skały, do dziś opłakuje śmierć ukochanego. Znajdowany na plażach jantar pochodzi ze zniszczonego pałacu, tudzież z łez Juraty – czystych i przejrzystych, takich samych, jaka była ich miłość...
ednym z podstawowych zarzutów, jakie świat religijny stawia ate istom, jest obok niemoralności – posądzenie o zarozumiałość. Skąd macie pewność, że Boga nie ma, przecież nie możecie tego dowieść?! – zdają się wołać wierzący. Natknąłem się ostatnio w internecie na tekst dosyć ostro atakujący ateizm. Atak przyszedł z pozycji agnostycznych, z których przecież w Polsce stosunkowo rzadko krytykuje się niewierzących. Wspomniany tekst za motto ma następującą wypowiedź Carla Sagana, zmarłego 13 lat temu wielkiego amerykańskiego astrofizyka i popularyzatora nauki: „Ateistą jest ten, kto jest pewien, że Bóg nie istnieje, ktoś, kto posiada niewątpliwe świadectwa przeciwko istnieniu Boga. Ja nie znam świadectw tego rodzaju. Pewność co do istnienia Boga i pewność co do jego nieistnienia wydają mi się dwoma ekstremami śmiałości sądu w sprawie, która jest najeżona tyloma wątpliwościami, że powinna zniechęcać do śmiałości sądów”. Od siebie już dodam, że Sagan często zaprzeczał, jakoby był ateistą, mówiąc nie bez ironii: „Ateista to człowiek, który musi wiedzieć znacznie więcej, niż ja wiem”. Uczony ten nie był jednak człowiekiem religijnym w popularnym tego słowa znaczeniu, nie wierzył w istnienie osobowego Boga.
Słowianie nadali bursztynowi szerokie zastosowanie. Ze względu na dostępność powszechne było wykonywanie z niego wisiorków, naszyjników i bransolet. Miały one walor estetyczny, ale pełniły też rolę amuletów; noszono je w celach magicznych i energetyzujących – wierzono, że bursztyn przynosi szczęście ich właścicielom. Noszenie ozdób bursztynowych wzmacniało wiarę w siebie, dodawało pewności i aktywności. Bursztyn miał dla Słowian także znaczenie sakralne. Stosowano go w rytuałach płodności i oczyszczania. Uważano, że pomaga osiągnąć odmienne stany świadomości i potęguje zdolność jasnowidzenia. Sproszkowany i spalany podczas rytuałów miał odpędzać negatywną energię i chronić przed złymi mocami. Świetlisty, połyskliwy bursztyn mógł też uczestniczyć w kulcie solarnym jako jego ważny element. Bardzo wcześnie odkryto właściwości lecznicze bursztynu (dziś bursztyn stanowi główny składnik niektórych leków homeopatycznych). W celach leczniczych stosowano nalewki bursztynowe, a także maści i balsamy. Medycyna ludowa znalazła dla nich wielorakie zastosowanie. Szczególnie korzystne miało być działanie bursztynu przy reumatyzmie, przeziębieniu, chorobach gardła, żołądka, niedomaganiach układu nerwowego i serca. Sproszkowany bursztyn pity z zimną wodą stosowano w celu zatrzymania krwotoków wewnętrznych
Był sceptykiem, wolnomyślicielem i agnostykiem, choć w pewnym, dosyć długim okresie swojego życia zdradzał zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi i niektórymi aspektami nauk Wschodu. Czy miał rację, krytykując ateizm za nadmierną pewność siebie? No bo czy można dowieść, że Boga nie ma?
i jako środek wspomagający zrastanie się kości. Maścią smarowano rany. Pocieranie kawałkiem bursztynu skroni, czoła, karku czy splotu słonecznego miało działać przeciwbólowo. Bursztyn był też „niezawodnym” środkiem sprawdzającym zachowanie cnoty dziewiczej. Gdy panna cnotę utraciła, natychmiast wypity wywar zwracała. „Magiczny kamień” Słowian pełnił istotną rolę w wymianie towarowej. Był przedmiotem handlu i rodzajem pieniądza czy też „słowiańskim złotem” („złoto Północy”). W początkach naszej ery bursztyn stał się ważnym czynnikiem we wzajemnych kontaktach między cywilizacją rzymską a ludami środkowoeuropejskiego Barbaricum, wśród których istotną rolę odgrywały plemiona zamieszkujące obszar ziem
dowodów na istnienie Zeusa albo Posejdona. Po prostu nie wierzymy w ich istnienie, bo nie mamy powodu, aby sobie nimi zaprzątać głowę. Zatem współcześni chrześcijanie i muzułmanie powiedzą, że wobec problemu istnienia Zeusa są raczej ateistami niż agnostykami. I nikt nie nazwie tego
ŻYCIE PO RELIGII
Los pyszałków Oczywiście, nie sposób tego dokonać. Tyle że nie ma potrzeby, aby to udowadniać. Myślę, że ironiczne wypowiedzi Sagana na temat niewierzących są efektem pewnego nieporozumienia. Przecież w ateizmie nie chodzi o jakąś absolutną pewność, że Boga nie ma. Ja też nie mam takiej pewności, ale nie mam też jakiejkolwiek niepewności co do tego, że Boga nie ma. Uważam, że go nie ma, bo nic nie wskazuje na to, aby miał istnieć. I samo to upoważnia mnie do bycia ateistą. Cała historia z dzieleniem włosa na czworo wobec stopnia pewności co do nieistnienia Boga jest zwykłym zawracaniem głowy i stratą prądu. Przecież nikt z wierzących lub niewierzących nie zajmuje się szukaniem
pyszałkowatością. Dokładnie tak samo jest z moim stosunkiem do istnienia biblijnego Jahwe. Nie zawracam sobie nim głowy, odkąd pojąłem, że Biblia, czyli jedyny fundament, który upoważnia do sensownego myślenia o tym chrześcijańsko-żydowskim bogu, jest niewiarygodna jako źródło wiedzy o rzeczywistości. Jeżeli chcecie, to mój stosunek do Jahwe możecie uznać za pyszałkowatość, ale zanim to zrobicie, proszę, pomyślcie o Waszym stosunku do Kriszny, Allacha, Peruna i Hermesa. Czy aby na pewno jest inny niż mój stosunek do Boga chrześcijan? Czy zatem nie istnieją zarozumiali ateiści? Ależ oczywiście, że istnieją. Znam przynajmniej dwie kategorie takowych, i żadna
polskich między Bałtykiem a Sudetami i Karpatami Zachodnimi. Kupcy, którzy wyruszali na północ po bursztyn, zaopatrywali się w rozmaite towary wymienne, które mogłyby się spodobać „barbarzyńcom”. Oprócz pieniędzy były to wełny, wyroby metalowe, ceramika, ozdoby, tkaniny i wino. Najsłynniejszym szlakiem handlowym był szlak bursztynowy, wiodący znad Bałtyku do Akwilei. W handlu wewnętrznym i zewnętrznym Słowianie częściej wymieniali towar za towar. Nie znaczy to, że nie znali pieniędzy i ich wartości. Monety arabskie, rzymskie i zachodnioeuropejskie pozostawiali kupcy w zamian za skóry, futra, wosk, niewolników (Słowianie sami byli towarem na eksport) i bursztyn właśnie. Stąd też w odkopanych cmentarzach słowiańskich, w wykopaliskach starych osad ludzkich (na przykład „skarb w Połańcu”) odnajdywane są liczne monety z importu. Słowianie przedchrześcijańscy sami monet nie bili. W okresie panowania nad Bałtykiem zakonu krzyżackiego handel bursztynem i związane z tym koncesje stały się prawem wielkiego mistrza (ostatnio w jego rolę próbował się wcielić prałat Jankowski...). Na Pomorzu Zachodnim był to monopol państwowy, regulowany prawem. Zgodnie z nim, każdy bursztyn znaleziony czy wyłowiony musiał być przekazany do kantoru. Funkcjonował nawet specjalny „sąd bursztynowy”, który srogo karał za łamanie prawa o bursztynie. ARTUR CECUŁA
z nich nie wiąże się z faktem ich niewiary w bogów. Pierwsza kategoria to ci, którzy twierdzą, że mają dowody na to, że bogów nie ma. Mam wrażenie, że takie twierdzenie wypływa z zarozumiałego oderwania od rzeczywistości. Jeśli się mylę, to poproszę o przysłanie takich dowodów – chętnie je opublikujemy na łamach „FiM”. Druga kategoria pyszałkowatych ateistów, dosyć często spotykana, to ci, którzy sądzą, że są kimś lepszym od wierzących tylko dlatego, że nie wierzą. Postawa niewiary sama w sobie jest, moim zdaniem, intelektualnie trafniejsza od postawy wiary, ale nie czyni ona jeszcze nikogo bardziej moralnym lub w jakimkolwiek innym sensie lepszym. Jednak nawet gdyby ateista był kimś lepszym, to nie ma powodów, aby ową „lepszość” przypisywać sobie jako zasługę i nią się chełpić. Trafniejsza ocena rzeczywistości, jaką jest ateizm, może wynikać ze splotu czynników, na które mamy w gruncie rzeczy niewielki wpływ: wychowania, naszej budowy genetycznej, dziejów życia, przypadkowego doboru naszych lektur, środowisk, w których żyliśmy, podwórek, na których (lub nie!) bawiliśmy się, szkół, które skończyliśmy lub ludzi, których spotkaliśmy. Nie ma tu, jak widać, powodów do wynoszenia się ponad innych. MAREK KRAK
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
W
izytacja duszpasterska, czyli tak zwana kolęda, od zawsze wywoływała kontrowersje. Od początku jej kultywowania nawiedzenie domów przez księży wiązało się bowiem z poborem daniny. Od przełomu XIV i XV wieku kolędę dodatkowo „wzbogacono” o kontrolę pobożności, wgląd w pożycie rodziny, a zwłaszcza tępienie „praktyk heretyckich”. Ponieważ i pobór kasy, i kontrola rodziły szereg nadużyć, pierwsze próby oficjalnego uregulowania stawek kolędowych i określenie celów wizytacji duszpasterskich Kościół podjął już w XIV wieku. W 1320 roku biskup krakowski Nanker ustalił trzy stawki kolędowe składane w zależności od zamożności rodziny. Najwyższa wynosiła dwa grosze (1 grosz kosztowała kura), średnia – grosz, a najniższa – pół grosza. Daninę kolędową składali jednak tylko chłopi i mieszczanie, nie płaciła jej natomiast szlachta, od której oczekiwano grubszej gotówki, a zwłaszcza nadań majątkowych. Już w 1359 roku biskup krakowski Bodzanta nakazał duchownym, aby w przypadku biedoty zadowalali się tym, co kto da, nie dopominając się o ofiarę. W roku 1601 biskup krakowski Bernard Maciejowski wydał szczegółową instrukcję kolędową „Epistola pastoralis”. Głównym celem kolędy miała być odtąd kontrola, czy parafianie żyją zgodnie z nakazami Kościoła. Ponadto ksiądz, chodząc po kolędzie, miał dokonywać spisu parafian, sprawdzać znajomość modlitw, wypytywać o obyczaje i ganić wiernych. I dopiero po dokonaniu „posiewu duchownego” wolno mu było zebrać „żniwo doczesne”, czyli przyjąć podarki kolędowe. Tym, którzy „dobrowolną” ofiarę chętnie
K
MITY KOŚCIOŁA
Ksiądz w dom...
Kolęda w Łodzi, wiek XXI
składali, obiecywano, że w czwórnasób będą wynagrodzeni. Zdania na temat „dobrowolności” ofiar wciąż jednak pozostawały podzielone. Wprawdzie w 1623 roku synod warmiński zabronił księżom przyjmowania ofiar podczas kolędy, ale dla odmiany synod chełmiński w 1624 roku zdecydował, że ofiara stanowi integralny składnik kolędy. We wzorowanych na instrukcji Maciejowskiego listach pasterskich w ramach kolędy biskupi zobowiązywali proboszczów do sporządzania spisów parafian, innowierców oraz nierządnic, cudzołożników i przestępców. Z kolei na synodzie w 1936 roku postanowiono, że obowiązkiem duchownych jest
armelici bosi to zakon słynący z rygorystycznej reguły. Trafić za klasztorne kraty było łatwo, ale już wydostać się – równie trudno jak ze słynnego więzienia w Alcatraz. Do historii przeszły tyleż słynne, co tragiczne w skutkach próby ucieczki z karmelu kleryka Damazego Zbyszewskiego i zakonnicy Barbary Ubryk. W 1782 r. z klasztoru karmelitów bosych w Wiśniczu uciekł kleryk Damazy Zbyszewski. Na swoje nieszczęście schronienia poszukał w jednym z klasztorów bernardynów, którzy – zapewne kierując się miłosierdziem – wkrótce wydali go karmelitom. Za karę nieszczęśnik został zamknięty w Wiśniczu w wilgotnej celi bez posłania oraz skazany na post i chłostę, którą co tydzień osobiście wymierzał mu przeor o. Szymon. Po kilkumiesięcznej katordze w listopadzie 1782 r. Zbyszewski ponownie podjął próbę ucieczki. Schwytany, broniąc się, skaleczył przeora nożem w rękę, a o. Chryzostoma w nos. Za karę przeor przykuł go łańcuchem do posadzki w nieogrzewanej celi bez okna, skazując na post co drugi dzień i 25 „ostrych postronków” dwa razy w tygodniu. Po niespełna miesiącu takiego traktowania 6 grudnia 1782 r. kleryk Damazy zmarł w wieku 31 lat.
Fot. WHO BE nawiedzanie domów parafian, jednak nie wolno im żądać jakichkolwiek ofiar, a celem wizyt ma być przyjrzenie się życiu religijnemu, udzielanie wskazówek duchowych oraz... zachęta do dobroczynności dla Krk. Mimo różnych oficjalnych postanowień władz kościelnych, w praktyce danina kolędowa było obowiązkiem każdego, a egzekwowanie jej aż do czasów zaborów bywało bardzo skrupulatne. Na zwlekających z uiszczeniem kolędy proboszcz miał prawo nałożyć sankcje kościelne. Wiernym zalegającym z datkiem plebani odmawiali komunii wielkanocnej oraz posług duszpasterskich. W zapiskach sądowych diecezji
W tydzień później wieść o jego śmierci dotarła zarówno do władz duchownych, jak i świeckich. Chociaż władze zakonne upierały się, że Zbyszewski zmarł na atak apopleksji, na podstawie sekcji zwłok jednoznacznie ustalono, że śmierć kleryka nastąpiła wskutek wyniszczenia organizmu przez post, zimno i bicie. Ówczesny biskup tarnowski Jan de Duval pozbawił ojca Szymona funkcji
gnieźnieńskiej zachowała się skarga z końca XV wieku złożona przez szlachcica Trzebińskiego z Kociszewa na plebana z Łobudzic, który nie chciał mu święcić na Wielkanoc pokarmów. Na co pleban ripostował, że „nie święci”, ponieważ z okazji kolędy nie otrzymuje od rzeczonego „żadnych pożytków”. Nie tylko jednak katolicy zobowiązani byli płacić księdzu kolędę. Dotyczyło to także... innowierców zamieszkujących na terenie parafii. W zachowanych instrukcjach kolędowych wielokrotnie pojawia się napomnienie, by chodząc po kolędzie duchowni nie pomijali domów różnowierców. Z tego „przywileju”
Równie tragiczna była historia Anny Ubryk, czyli siostry Barbary Teresy od św. Stanisława – zakonnicy z klasztoru karmelitanek bosych w Krakowie. Podobnie jak w przypadku kleryka Damazego jej próba ucieczki z zakonu w 1848 roku zakończyła się zamknięciem w ciemnej i zimnej celi. Z tą różnicą, że o głodzie i chłodzie udało jej się jakimś cudem przeżyć aż 21 lat. Po wpłynięciu 20 lipca 1869 roku
Ucieczki z karmelu przeora, zakazał mu opuszczania klasztoru oraz nakazał posty. Oburzony tak wyjątkowo łagodną karą cesarz Józef II rozkazał wszczęcie przeciwko o. Szymonowi dochodzenia karnego. W wyniku śledztwa byłego przeora karmelitów bosych w Wiśniczu Jerzego Niesiołowskiego uznano za winnego zbrodni z premedytacją i skazano na 3 lata więzienia klasztornego z jednym postem tygodniowo. Przy okazji, też z polecenia władz austriackich, w 1783 roku klasztor karmelitów w Wiśniczu skasowano.
do sądu krakowskiego anonimowego zgłoszenia o mniszce przetrzymywanej w nieludzkich warunkach w klasztorze przy ul. Wesołej już następnego dnia do zakonnej klauzury wkroczyła komisja policyjno-sądowa. W ciasnej celi z zamurowanym oknem, bez pieca, pośród nieczystości i fekaliów znaleziono nagą, brudną i potwornie wychudzoną kobietę. Na wniosek lekarzy siostrę Barbarę przewieziono do szpitala dla obłąkanych, a przeoryszę Marię Wężyk i jej poprzedniczkę Maurycję Josaph aresztowano.
21
księża oczywiście nader skwapliwie korzystali, pociągając do płacenia kolędy rusinów (grekokatolików), schizmatyków (prawosławnych), protestantów i żydów. Na Pomorzu w 1756 roku z okazji tzw. kolędy proboszcz katolickiej parafii Walichnowy od każdej dysydenckiej (luterańskiej) i menonickiej rodziny pobierał ustaloną kwotę. Od rodziny z czeladzią należało się księdzu 12 groszy, a od tzw. komornika mieszkającego w jednej izbie z żoną – 6 groszy. Począwszy od XV wieku, liczne są przykłady pobierania kolęd, a raczej haraczów, od żydów, zwłaszcza w większych miastach. W 1462 roku rektor szkoły św. Mikołaja w Kaliszu zaskarżył do tamtejszego sądu kościelnego wszystkich żydów kaliskich, domagając się wypłacenia mu zaległej kolędy z roku bieżącego oraz trzech lat wstecz. Rzecz jasna, „kolędowanie” nie zawsze było dla księży bezpieczne. W 1610 roku w Gnieźnie franciszkanie podczas kolędy zostali napadnięci przez pospólstwo, w wyniku czego jeden ksiądz okulał, a jedna sutanna uległa przedziurawieniu. Jeszcze większy problem stanowiła konkurencja. W 1436 roku biskup Zbigniew Oleśnicki napominał zakony żebracze, że nie wolno im nawiedzać domów w celu zbierania kolędy, bo to stanowi uprawnienia wyłącznie parafialne. W 1481 roku rektor kościoła w Wojciechowie poskarżył się do archidiakona lubelskiego na ministra tegoż kościoła, który zagarnął mu kolędę z dwóch lat. A w latach międzywojennych proboszcz w Żegocinie w celu wyeliminowania świeckiej konkurencji w czasie swojego „kolędowania” zabronił na terenie swojej parafii przyjmowania i wynagradzania kolędników chodzących z szopką. AK
Nagłośnione przez prasę znęcanie się karmelitanek nad jedną z sióstr wywołało największą w dziejach klerykalnego Krakowa manifestację antyklerykalną. W nocy z 24 na 25 lipca sześciotysięczny tłum ruszył w kierunku klasztoru karmelitek, demolując po drodze kościoły i klasztory. Aby uchronić karmelitanki przed linczem, władze zmuszone były wezwać na pomoc policję i wojsko. Solidaryzujący się z tłumem szwadron huzarów i kompania piechoty interweniowały jednak dopiero w momencie, gdy tłum zaczął wyważać drzwi do klasztoru. Siostrzyczkom ani aresztowanym przeoryszom ostatecznie więc włos z głowy nie spadł. Wprawdzie akta sprawy liczyły kilkadziesiąt tomów, a lekarze zgodnie orzekli, że przetrzymywanie przez tyle lat w tak nieludzkich warunkach nawet osoby w pełni zdrowej musiało doprowadzić do choroby psychicznej, ale Anny Ubryk jako osoby chorej psychicznie nie chroniła ustawa karna, mówiąca o zbrodni gwałtu publicznego. Sąd więc już w listopadzie 1869 roku umorzył śledztwo. Anna Ubryk resztę życia spędziła w zakładzie dla obłąkanych, gdzie zmarła w 1898 roku w wieku 81 lat. AK
22
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (9)
Obrazoburcy Trwające przez długie stulecia spory chrystologiczne doprowadziły Kościół do nowego konfliktu o obrazy, który trwał ponad sto lat. Spójrzmy, jak do tego doszło. Zacznijmy od przypomnienia, że przez pierwsze trzy wieki chrześcijanie stronili od sporządzania jakichkolwiek wizerunków Boga, Jezusa lub świętych. Przyczyną tego stanu rzeczy było drugie przykazanie Dekalogu, które wyraźnie zakazuje kultu wizerunków: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie (...). Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył” (Wj 20. 4–5, BT). Chrześcijanie wierzyli po prostu, że przykazania, które Mojżesz dostał od Boga na górze Synaj, obowiązują ich w takim samym stopniu, co żydów. Dali temu zresztą wyraz również w Nowym Testamencie, w którym czytamy, że „bóstwo nie jest podobne do złota albo srebra, albo do kamienia, wytworu sztuki i ludzkiego umysłu” (Dz 17. 29, por. 19. 26; Rz 2. 23). Pierwsi chrześcijanie zajmowali zatem negatywne stanowisko wobec wszelkich pogańskich wierzeń i form, z kultem wizerunków włącznie, ponieważ – jak pisał ap. Paweł – utożsamiali je z oddawaniem czci demonom (1 Kor 10. 19–20). Pierwsze symbole używane przez chrześcijan pojawiły się jednakże już w III wieku. Należały do nich: gołąb, ryba, statek i kotwica. Przyjęli też pogański symbol pasterza niosącego owieczkę, który został wykorzystany do przedstawienia Dobrego Pasterza – Chrystusa. Z czasem oprócz tych symboli pojawiły się pierwsze malowidła, które przedstawiały różne sceny biblijne, głównie starotestamentowe. Jak podaje Henry Chadwick, „najstarszym znanym przykładem kościoła z takimi malowidłami na ścianach jest pochodzący z III wieku kościół w Dura nad Eufratem, gdzie zbudowany w I wieku n.e. dom prywatny w 232 roku przystosowany został na chrześcijański użytek” („Kościół w epoce wczesnego chrześcijaństwa”, s. 279). Prawdziwy przełom w kulcie obrazów nastąpił jednak dopiero wraz z tzw. edyktem mediolańskim (gwarancja wolności dla chrześcijan) oraz legendarną wizją cesarza Konstantyna, który podobno ujrzał na niebie świecący krzyż z napisem greckim: „En toúto nika (łac. – In hoc signo vinces”), czyli „Pod tym znakiem zwyciężysz”, a upaństwowienie chrześcijaństwa ułatwiło przeniknięcie pogańskich wierzeń do wnętrza struktur chrześcijańskich. Od tego bowiem czasu coraz większa liczba pogan zaczęła przyjmować chrześcijaństwo,
chronić przed najazdem niewiernych, piorunami (do dziś m.in. w Małopolsce i na Podlasiu!) itp. Doprowadziło to do tego, że lud wprost ubóstwiał obrazy: całował je, ozdabiał, zapalał przed nimi świece i modlił się do nich. Ten zabobonny, antybiblijny kult krzewili szczególnie niewykształceni mnisi, którzy nie tylko umieszczali emblematy krzyża na budynkach klasztornych, ale – jak niegdyś pogańscy wytwórcy świątynek Artemidy (Dz 19) – z produkcji obrazów uczynili dobrze prosperujący interes.
że papież Grzegorz II (715–731) wezwał nawet swoich poddanych i sprzymierzeńców do walki z cesarzem. Nie tylko zakazał płacenia mu podatków, ale też postanowił pozbawić go władzy i wprowadzić na jego miejsce nowego cesarza w osobie Kosmasa. Plany jego zostały zniweczone. Co więcej, zbrojna konfrontacja spowodowała, że papiestwo utraciło posiadłości południowoitalskie. Sprzeciw Rzymu na niewiele się zdał. Również kolejny cesarz, Konstantyn V Kopronim (741–776), był przeciwnikiem ikonolatrii. Kazał nawet pozamykać klasztory (fabryki obrazów i fałszywych relikwii) i zamienić je na koszary. Następnie zaś, w roku 754, zwołał sobór w Hierea, w którym uczestniczyło około 380 biskupów. Jak podają źródła historyczne, prawie wszyscy biskupi podpisali obrazoburcze edykty Leona III i potępili kult obrazów jako dzieło szatańskie i bałwochwalstwo.
wnosząc doń swoje wierzenia, symbole i znaki, a sami chrześcijanie odstąpili już od niektórych zasad biblijnych albo je pozmieniali. Chociaż początkowo same malowidła wykorzystywano głównie jako ozdoby i środek do nauczania, to jednak stopniowo pod wpływem ożywionego kultu (za sprawą pogańskich praktyk) pojawiła się tendencja, by czcić również obrazy, głównie – jak tłumaczono – ze względu na to, kogo one przedstawiają. Mimo tak wyraźnie sprzecznej z Biblią tendencji, wciąż wielu chrześcijan sprzeciwiało się tym praktykom. Przypomnijmy, że wśród nich byli również wcześni ojcowie Kościoła oraz biskupi: Tertulian (ok. 160–220), Orygenes (ok. 185–254), Klemens Aleksandryjski (ok. 160–216), Euzebiusz z Cezarei (ok. 265–339), a również Epifaniusz z Salaminy (ok. 315–403). Wszyscy oni odnosili się z dezaprobatą do kultu obrazów. Na przykład kiedy Jezus z uczniami, sztuka wczesnochrześcijańska zwalczający chrześcijaństwo Oto postanowienie soboru: Celsus „wyśmiewał je, m.in. wywoTrudno się zatem dziwić, że ten ,, Jedyną dopuszczalną figurą człodząc: „Cóż to za religia, która nie stan rzeczy w końcu zrodził sprzewieczeństwa Chrystusa jest chleb i wima ani swoich świątyń, ani podociw. Tym bardziej że przeciwko obno w Świętej Wieczerzy. Tę, a nie żadbizn bogów, ani szat i naczyń liturrazom (ikonom), figurom i krzyżom ną inną formę, ten, a nie żaden ingicznych!”, Orygenes odpowiadał występowali nie tylko niektórzy ny typ wybrał On, aby przedstawiały w sposób znamienny, nasuwający wiechrześcijanie, ale również muzułmaJego wcielenie. Nakazał, aby był łale refleksji i świetnie ujmujący istotę nie, z kalifem Jazidem II (719/20) many chleb, ale nie przedstawienie antycznego chrześcijaństwa: „To prawna czele. W 723 r. nakazał on usuw ludzkiej formie, aby w ten sposób da, nic z tego nie posiadamy. Ale nanięcie obrazów ze wszystkich kościonie mogło powstać bałwochwalstwo... szymi świątyniami są nasze serca, połów państwa arabskiego. Krótko móChrześcijaństwo odrzuciło pogaństwo dobiznami Boga – wiara, a szatami wiąc, jedni i drudzy zarzucali Kow całości: nie tylko ofiary pogańskie, i naczyniami liturgicznymi – nasze ściołowi odstępstwo od wiary pralecz także pogański kult obrazów. Mauczynki”” (Aleksander Krawczuk, ojców. Prawdopodobnie więc m.in. jąc oparcie w Piśmie Świętym i w oj„Kronika Rzymu i Cesarstwa Rzymz tego powodu, a również z powocach, ogłaszamy jednomyślnie (...), skiego”, s. 248). du trzęsienia ziemi w południowej że każde podobieństwo wykonane z jaNiestety, chociaż wielu wybitnych Egei w 726 r., które potraktowano kiegokolwiek materiału i jakiegokolprzedstawicieli antycznego chrzejako karę boską za bałwochwalczy wiek koloru złą sztuką malarzy pościjaństwa, z synodem w Elwirze (306 kult obrazów, cesarz bizantyjski Lewinno być odrzucone, usunięte i wyroku) na czele, starało się jak tylko on III Izauryjczyk (717–741) zaklęte z Kościoła chrześcijańskiego” mogło zapobiec szerzącemu się bałrządził najpierw usunięcie wszelkich (w: Tony Lane,,, Wiara – rozum wochwalstwu, pod koniec IV wieku wizerunków kultowych i zakazał ich – doświadczenie”). krzyże oraz obrazy Chrystusa i święwytwarzania, a następnie – w roCo więcej, w rezultacie decyzji tych były już w powszechnym użyciu. ku 730 – kolejnym edyktem nakasoborowych ikonoklaści zwrócili się zał całkowite ich zniszczenie. W następstwie tego niczym nienie tylko przeciwko obrazom, ale Ten konflikt (nazywany ikonoskrępowany rozwój kultu wizeruntakże przeciwko relikwiom, a naklazmem) nie zakończył się jednak ków szybko doprowadził do wielu wet modlitwom do świętych, których na wydanych edyktach cesarskich. wypaczeń. Twierdzono na przykład, konsekwencją był kult obrazów. Dlaczego? Ponieważ edykty te zroże niektóre obrazy... spadły wprost Ten stan rzeczy trwał aż do zwodziły sprzeciw zarówno mnichów, jak z nieba i leczą chorych oraz przyłania w roku 787 kolejnego soboru i papiestwa. Rzym papieski bowiem wracają życie umarłym. Kler zadbał w Nicei. Inicjatorką była cesarzowa nie tylko był obrońcą dochodowych również o to, aby obrazy zaczęły móIrena, małżonka cesarza Leona IV, obrazów, ale dążył również do prywić i krwawić. Wiernym wmówioktóra sprzyjała kultowi obrazów matu politycznego. Dość wspomnieć, no nawet, że święte obrazy mogą
i działała w porozumieniu z papieżem Hadrianem I (772–790). To właśnie ona – jak pisze Chadwick – „silną ręką skłoniła drugi sobór nicejski (787) do oficjalnego potępienia ikonoklastów” (tamże, s. 284). Na soborze tym potępiono zatem zarówno postanowienia poprzedniego soboru (nie po raz pierwszy i ostatni), jak i ustalono nowy dogmat, który głosi: ,,(...) Orzekamy z całą dokładnością i zgodnie, że przedmiotem kultu nie tylko powinny być wizerunki drogocennego i ożywiającego Krzyża, ale tak samo czcigodne i święte obrazy malowane, ułożone w mozaikę lub innym sposobem wykonane, które ze czcią umieszcza się w kościołach, na sprzęcie liturgicznym czy na szatach, na ścianach czy na desce, w domach czy przy drogach z wyobrażeniem Pana naszego Jezusa Chrystusa, Boga i Zbawcy, świętej Bogarodzicy, godnych czci Aniołów oraz wszystkich świętych i świątobliwych mężów” („Brewiarium fidei”, s. 523). Ponieważ nie wszyscy zgodzili się ze sprzecznym z Biblią postanowieniem soboru (do dziś odrzucają je wszystkie wspólnoty ewangeliczno-protestanckie), po dojściu do władzy Leona V Armeńczyka (813–820) w roku 813 wybuchł nowy konflikt i opozycja na powrót zakazała kultu obrazów. Dopiero Teodora, regentka cesarstwa, w imieniu syna Michała III złożyła z urzędu patriarchę Konstantynopola – przeciwnika obrazów – i usankcjonowała dogmat nicejski o czci obrazów poprzez ustanowienie 11 marca 843 roku święta Ortodoksji (jest ono wciąż celebrowane w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu jako triumf prawosławia). Dodajmy, że dogmat ten potwierdziły również kolejne sobory: konstantynopolitański IV (869) i trydencki (1563), które jednocześnie potępiły jako heretyków tych, którzy chcieliby zwalczać kult obrazów. W ten oto sposób interes oraz „pobożność” ludowa mająca pogańskie korzenie (Jer 10. 2–5) odniosły zwycięstwo nad racjonalizmem i biblijnym przesłaniem, które nie tylko zakazuje kultu obrazów, ale również uczy, że Boga należy „czcić w duchu i w prawdzie” (J 4. 24). Dodajmy, że Biblia zabrania również tworzenia obrazów człowieka dla celów kultowych (Rz 1. 25). Potępia więc wszelką bałwochwalczą obrzędowość, na przykład ubieranie i koronowanie obrazów i figur. Krótko mówiąc, przestrzega przed bałwochwalstwem (1 Kor 10. 14), tak powszechnym i wciąż podsycanym przez kler m.in. w dzisiejszej Polsce. Jak głosił ap. Paweł – ci, którzy się go dopuszczają, Królestwa Bożego nie odziedziczą (1 Kor 6. 9). BOLESŁAW PARMA
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
K
orzenie hutteryzmu tkwią w Tyrolu i Szwajcarii – w XVI-wiecznym anabaptyzmie, któremu kształt nadał Jakub Hutter. Od innych anabaptystycznych odłamów – takich jak mennonici czy amisze – hutteryci wyróżniali się izolacjonizmem. Swoje gminy, które zwą koloniami, traktowali jak arkę Noego na oceanie grzechu – ona też była samowystarczalna i szczelnie zamknięta. W podobny sposób prowadzili swoje kolonie. Dziś poszli już na pewne kompromisy, ale trzeba przyznać, że jak na przeciętne standardy chrześcijańskich denominacji są to kompromisy zdumiewająco niewielkie. O założycielu wyznania, Jakubie Hutterze, wiemy dziś bardzo niewiele. Pewne jest, że w Pradze został mistrzem kapelusznictwa. Jego druh – Michael Ebner z Hörschwang – w czasie przesłuchania w 1532 r. zeznał do protokołu, że Hutter zabronił mu chodzić do kościoła, na co ten chętnie przystał, „wszelako Chrystus nakazał wznosić świątynie, ale miał przy tym na myśli jedynie czyste ludzkie serca”... Z zapisu wypowiedzi Ebnera wynika, że nauka Pawła Apostoła i nauka Jakuba Huttera to jedno i to samo. Poza tym sakrament ołtarza nic dla niego nie znaczy, wszystko to dla niego marność; msza i każda służba u ołtarza odprawiana przez kapłanów to bałwochwalstwo. Chrzczenie dzieci niczemu nie służy, albowiem chrzest wyprzedzać musi wiara. Cesarz, król i wszyscy ci, którzy się nie nawrócą i nie przyłączą do ich bractwa, pozostaną prawdziwymi poganami... Zwolennicy poglądów Huttera chrzcili się ponownie i porzucali praktyki kościelne. Byli to głównie rzemieślnicy i chłopi. Hutter nie zostawił jednak po sobie żadnych pism. Mentalność miał widać bardziej rzemieślnika aniżeli teoretyka. Idąc za wzorem pierwszych chrześcijan, wzywał do niestosowania przemocy i chciał, żeby komunia miała postać zwykłego dziękczynnego posiłku z chlebem i winem, a więc odcinał się od katolickiej magii rytualnej z magicznym zamienianiem chleba w ciało Chrystusa. Pewnego razu Hutter zakpił z księdza, który trzymał opłatek nad chorym i mamrotał modlitwy, próbując zaklinać chorobę: „Przecież on dobrze wie, że trzyma w ręku jedynie kawałek chleba!”. Prostota jego przekazu trafiała do wielu w biskupstwie Brixen – po kilku latach miał już Hutter kilkuset wyznawców. Pierwsza gmina hutteriańska powstała w Welsbergu, gdzie jej założyciel sam chrzcił nowych wiernych. Jego sukces zaniepokoił władze kościelno-państwowe i w 1529 r. kurator z Welsbergu, Christoph Herbst, usiłował aresztować „kusiciela”, któremu jednak udało się umknąć. Rozpoczął tym samym działalność ściganego listami gończymi banity i wyrzutka, a w końcu musiał przekroczyć Alpy i szukać
Chór hutterytów
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (37)
Płodni uczniowie Hutteryci to jeden z niewielu odłamów chrześcijańskich, które po 500 latach dziejów w ostatnim wieku zdołali pomnożyć liczbę wyznawców ponad stukrotnie. Zasługą jest siła lędźwi hutteriańskich kobiet, z których każda rodzi po 10 dzieci, a są i takie, które dobijają do 16 ciąż, wydatnie zwiększając zastępy zbawionych. przystani u nienękanych braci morawskich, którzy zaoferowali „świętym z Tyrolu” bezpieczne schronienie. Wkrótce potem gminy hutteriańskie zaczęły emigrować na Morawy, doprowadzając do radykalizacji tamtejszych anabaptystów. 11 sierpnia 1533 r. Hutter mianowany został przeorem Auspitz. Rozwinął wtedy w gminach morawskich bezkompromisową wspólnotę dóbr, pragnąc urzeczywistnić „prachrześcijański komunizm”, zgodnie z tekstem Dziejów Apostolskich (4. 32–37). Kładł też mocny nacisk na ścisłe przestrzeganie ustalonych reguł. W efekcie zrezygnowano w gminie z katolickiego opróżniania „zbiorniczka na grzechy” przy konfesjonale. Za grzechy ponosi się odpowiedzialność – uczył Hutter. Kiedy więc u jednego z kaznodziejów odkryto 24 guldeny, został on wyklęty za nieprzestrzeganie zasady zakazu posiadania prywatnej własności. Taka polityka organizacyjna nie mogła przysparzać hutterianom mas wiernych, ale choć nie mogli wyjść z reformacji zwycięsko, to nie ponieśli też klęski. Wkrótce jednak i na Morawach skończyła się tolerancja dla anabaptystów. Krwawe wydarzenia w Münsterze skłoniły Ferdynanda I do podjęcia w 1535 r. niekorzystnej dla nich decyzji: „(...) żaden baptysta, pod groźbą kary i popadnięcia w niełaskę na Morawach tolerowany być dłużej nie może”. Kronika Huttera następująco relacjonuje dalsze wydarzenia: „Tak więc wziął Jakob Hutter swój tobołek na plecy, to samo uczynili jego pomocnicy, a także wszyscy bracia i siostry, oraz ich dzieci, i ruszyli parami
za Jakobem Hutterem, swym pasterzem, omijając gromadę bezbożnych, niegodziwych zbójów”. Nie znalazłszy pomysłu na dalszą emigrację, hutteryci wrócili do rodzimego Tyrolu. W połowie sierpnia 1535 r. kurator Michelsburga został zaalarmowany, że przegnany herezjarcha znów udziela chrztów na podzamczu. Tym razem Święta Inkwizycja nie pozwoliła mu się wymknąć i 30 listopada na przejściu celnym w Klausen został schwytany wraz ze swą brzemienną żoną Katarzyną. Kronikarz tak relacjonuje dalsze wydarzenia: „Gdy zadali mu już wiele cierpień i bólu, nie szczędząc męczarni, i mimo to nie zdołali złamać jego ducha i zmusić do porzucenia prawdy (...), wtedy klechy w swym złym, żądnym zemsty zapale próbowali przepędzić z niego diabła – kazali posadzić go w lodowatej wodzie, a potem zaprowadzić do ciepłej izby i wychłostać. Zranili go też na ciele, do ran nalali gorzałki, przyłożyli ogień i zapalili. Ponieważ jednak niezłomnie i prawdziwie po bohatersku trwał on w swej wierze, wytrzymawszy tak wiele tyranii, został skazany przez uczniów Kajfasza i Piłata, czyli położony żywcem na stosie i spalony. Wydarzyło się to około Matki Boskiej Gromnicznej w piątek przed pierwszym tygodniem postu w roku Pańskim 1536”. A działo się to w Innsbrucku. Odtąd też dochodziło do licznych egzekucji hutterytów w okolicach Pustertal, Etschtal i Innsbrucku. Zanim jednak wszyscy tyrolscy hutteryci zostali tam wytępieni, niektórym udało się uciec, by mnożyć się na obszarach bardziej sprzyjających. Najpierw w Czechach (do 1622 r.), następnie
na Węgrzech (do 1685 r.), na Słowacji i w Transylwanii, gdzie w ciągu dalszych 150 lat wyprodukowali mnóstwo doniosłej literatury religijnej, a jeszcze później – na Ukrainie. Przychylne sobie warunki znaleźli także na terenach polskich. Jak pisze w „Europie XVI wieku” Richard Mackenny, „w Gdańsku przydatność ekonomiczna [handel wysokiej jakości wyrobami włókienniczymi] współbraci hutterytów z Moraw przeważyła nad niechęcią do ich wyznania”. Przede wszystkim jednak zajmowali się wówczas uprawą roli, hodowlą bydła i drobiu. Około 1599 r. mieli już około 100 tzw. kolonii (hutteryckie gminy), z których każda zrzeszała średnio 25 wyznawców. Ponieważ hutteryci odmawiali pełnienia służby wojskowej, w roku 1871 władze carskie zmusiły ich do emigracji. W liczbie 443 osób przenieśli się do USA, w nadziei na odnalezienie tam oazy pokoju. Kierowali się zapewnieniem prezydenta Ulyssesa Granta, że Stany Zjednoczone nie zamierzają angażować się w żadną wojnę „w ciągu co najmniej pięćdziesięciu lat”. Osiedli w Południowej Dakocie, Minnesocie i Wisconsin. Wojna wymagająca powszechnej mobilizacji wybuchła jednak wcześniej i hutteryci – wbrew obietnicy Granta – zostali objęci obowiązkiem poborowym. Kiedy zaczęli odmawiać zaciągnięcia się do armii, powołując się na swoją religię, tolerancja się skończyła. Zaczęli trafiać do więzienia, a nawet poddawano ich torturom. Chcąc nie chcąc, znów musieli zwijać tobołki, szukając kolejnego portu, przy którym mogliby zacumować swoją smutną arkę. Około 250 hutterytów przekroczyło wówczas granicę z Kanadą, uzyskując od władz gwarancję, że w zamian za zrzeczenie się praw wyborczych nie będą powoływani do wojska. W roku 1918 powstały w Kanadzie 3 kolonie hutteryckie, a w roku 1939 było ich już 9. W latach 30., kiedy
23
w USA prawnie zagwarantowano możliwość odmowy służby wojskowej z powodów religijnych, część z nich powróciła do USA. Podobnie jak w XVI-wiecznym Gdańsku, zniechęcającą dziwaczność swoich zasad potrafili niwelować wynikami ekonomicznymi. W latach 70. XX w. naukowcy z University of Manitoba stwierdzili, że chociaż koloniści stanowią zaledwie 6 proc. ogółu rolników prowincji i uprawiają tylko 1,6 całkowitego areału, to aż 25 proc. jaj, świń i indyków dostarczają właśnie oni. W 2004 r. istniało 483 kolonie hutteryckie na całym świecie, z czego 347 w Kanadzie, 134 w USA, po jednej w Japonii i Nigerii. Społeczność hutterycka cechuje się dynamicznym przyrostem naturalnym. Ostatnie dane – z marca 2004 r. – wskazują ich liczebność na 49 tys. wiernych. Hutterytki w wieku pomiędzy 40 i 44 rokiem życia rodzą więcej dzieci niż amerykańskie dwudziestolatki. Ten wzrost populacji hutteryckiej niejednokrotnie niepokoił władze i dlatego w 1942 r. kanadyjska prowincja Alberta prawnie ograniczyła możliwość kupowania ziemi przez hutterytów (ten przepis, jako sprzeczny z zasadą równości wobec prawa, został odwołany w 1973 r.). Dziś z wyglądu bardzo przypominają amiszów: kobiety noszą proste, perkalowe, najczęściej szare lub czarne suknie do kostek i chustki na głowach, mężczyźni kapelusze (zapewne na pamiątkę swego patriarchy kapelusznika), koszule bez kołnierzyka, a zgrzebne spodnie utrzymują na szelkach. Jak wszyscy anabaptyści są pacyfistami, nie chcą się asymilować i zachowują swój dawny język i obyczaje. Różnica polega na tym, że korzystają ze wszystkich nowinek technicznych, choć w ograniczonym stopniu: np. używają telefonów komórkowych, ale nie telewizorów (uważają je za źródło deprawacji); korzystają z komputerów, ale wyłącznie do celów edukacyjnych, handlowych i reklamowych. Dzieci posyłają do szkół publicznych, ale ich edukacja kończy się w 15 roku życia. Kolonia hutterycka nie może liczyć więcej niż 150 dorosłych. Gdy osiągnie podobną liczebność, wydziela się około 70-osobową grupę osadniczą dla stworzenia nowej kolonii. Po wiekach tułaczki wydaje się, że odnaleźli wreszcie swoją ziemię obiecaną w Kanadzie. Mają też skuteczny sposób na rozwój (czy raczej rozród!) swego wyznania. Pomiędzy nieustającą pracą i modlitwą giną jednak wszelkie radośniejsze wzloty życia i człowieczeństwa. Na zewnątrz ratują ich wyniki ekonomiczne. Jest to wyznanie poniekąd paradoksalne, bo stawiając na ascetyczny komunizm, tak zgrabnie wpasowało się w system... kapitalistyczny. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Natura w walce z rakiem Czy to możliwe, żeby skuteczne lekarstwo na raka istniało już od wielu lat i było w zasięgu ręki każdego z nas?
K
ilka lat temu australijskie media doniosły, że naukowcy w Londynie odkryli „naturalny system produkujący cyjanek potasu, wytwarzany przez rośliny”, którego zadaniem byłoby lokalizowanie i niszczenie komórek rakowych u ludzi. Roślinne źródło cyjanku aktywnie niszczącego komórki rakowe, to KCN zawarty przede wszystkim w pestkach moreli, czyli źródle zniesławionej i zakazanej witaminy B17 Laetrile. Nie jest to wcale nowe odkrycie, ale tylko lekko zmodyfikowana wersja pracy sławnego biochemika Ernsta Krebsa, który 40 lat wcześniej zidentyfikował i wyodrębnił witaminę B17.
Doktor Ernst Krebs
Krebs i jego współpracownicy zaatakowani zostali przez AMA (American Medical Association) i międzynarodowe kompanie farmaceutyczne. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Tak też jest i w tym przypadku. Witamina B17
nie może zostać opatentowana, co w połączeniu z łatwością dostępu do niej z naturalnych źródeł stwarza zagrożenie spadku zysków, głównie na lekach antyrakowych, wielkich koncernów farmaceutycznych. Jeśli wiedza o dobroczynnych właściwościach Laetrile stałaby się ogólnie dostępna, przemysł farmakologiczny poniósłby olbrzymie straty z tytułu zaniechania chemioterapii (choć na razie do tego jeszcze nikogo nie namawiamy). Wszystko to przyczyniło się do gigantycznej akcji mającej na celu dezinformację i nastraszenie ludzi trującymi właściwościami produktów zawierających Laetrile. Zapewne wielu z nas słyszało ostrzeżenia przed zjadaniem pestek owoców zawierających trujący cyjanek potasu. Całkowicie natomiast pomijane są dowody skuteczności działania B17 w terapii przeciwko wszystkim rodzajom raka. Lecznicze działanie B17 opisano już w egipskich papirusach sprzed 5 tys. lat, proponując użycie wody migdałowej do leczenia raka skóry. Podobne zapiski o stosowaniu gorzkich migdałów pochodzą z Chin sprzed 4500 lat. W nowożytnej medycynie pierwsze informacje o tym, że B17 skutecznie leczy raka, pojawiły się ponad 50 lat temu. Jej gorącym propagatorem był wspomniany wcześniej biochemik dr Ernest Krebs. Szacuje się, że od tego czasu około 100 tys. chorych na raka wyleczonych zostało Laetrile. Skuteczne działanie B17 udowodniono w niezależnych badaniach w ponad 20 krajach, zarówno w przypadku ludzi, jak i zwierząt. Skuteczność wyleczeń sięga ponad 90 proc., ale pod warunkiem, że pacjent wcześniej nie został osłabiony naświetlaniem czy tzw. chemią. Jednym z najbardziej znanych współczesnych
ośrodków leczących Laetrile jest meksykańska klinika dra Ernesta Contrerasa Rodrigueza. Wieloletnie badania dra Krebsa wskazują na fakt, że rak – oprócz uwarunkowań genetycznych – jest po prostu skutkiem niedoboru witaminy B17, już dawno temu usuniętej z naszych wysoko przetworzonych, „cywilizowanych” diet. Krebs postuluje, że tzw. „czynniki rakotwórcze” są skutkiem niedoboru witaminy B17. Wiarygodność twierdzenia dra Krebsa ilustrować może przykład niedoboru witaminy C, czyli szkorbut. Podobnie jak z rakiem, nie istnieje żadne wcześniejsze ostrzeżenie o szkorbucie; organizm nie sygnalizuje niczym, że ciału zaczyna brakować zapasów witaminy C. W bardzo krótkim czasie osoba zupełnie zdrowa może zachorować. Leczenie szkorbutu przebiega również gwałtownie. W ciągu kilku dni (a czasami godzin) stosowania wysokich dawek witaminy C szkorbut zanika, pojawiając się ponownie tylko wtedy, gdy zapasy witaminy ponownie spadną poniżej pewnego poziomu. Tak więc, jeśli Ernst Krebs ma rację, alternatywne metody leczenia (Essiac, tlen i terapie elektromagnetyczne) skazane są na wątpliwe efekty. W przypadku raka zastąpienie utraconej witaminy B17 w naszych dietach mogłoby przyczynić się do większej efektywności innych metod leczenia albo też zupełnie je zastąpić. Witaminę B17 Laetrile dr Krebs ekstrahował z pestek moreli, a następnie syntetyzował w formę
krystaliczną przy użyciu własnego, unikatowego procesu. Wtedy amerykańskie stowarzyszenie farmakologiczne zaczęło bombardować media opowieścią o nieszczęsnym małżeństwie, które zatruło się po zjedzeniu surowych pestek moreli w San Francisco. Opowieść dostała się na czołówki wszystkich gazet w USA, chociaż kilku podejrzliwym dziennikarzom, którzy usiłowali ustalić tożsamość nieszczęsnej pary, nigdy się to nie udało, pomimo uporczywych wysiłków. Nacisk ze strony lobby farmakologicznego trwał. Od tego momentu spożywanie pestek moreli lub B17 Laetrile stało się jednoznaczne z popełnianiem samobójstwa. Tymczasem już w latach 50. dr Ernst Krebs udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że B17 była zupełnie nieszkodliwa dla ludzi. Po przetestowaniu witaminy na zwierzętach napełnił dużą strzykawkę skoncentrowaną dawką Laetrile, którą następnie wstrzyknął sobie w ramie. Przeżył i nadal żyje, ciesząc się dobrym zdrowiem. Dlaczego? Otóż witamina jest nieszkodliwa dla zdrowych tkanek z bardzo prostego powodu: każda molekuła B17 zawiera jedną jednostkę cyjanku, jedną jednostkę benzaldehydu i dwie jednostki glukozy. Molekuła jest niczym szczelnie zamknięta konserwa. Żeby cyjanek mógł stać
się niebezpieczny, trzeba najpierw otworzyć naszą konserwę (molekułę). Dokonać tego może tylko enzym, zwany beta-glucosidase, który jest obecny w całym ciele ludzkim w śladowych ilościach, natomiast jego ilość znacznie wzrasta tylko w jednym miejscu – w komórkach rakowych. Cyjanek jest więc uwalniany tylko w miejscu, gdzie znajduje się rak, całkowicie niszcząc komórki rakowe, a benzaldehyd uwalnia się w tym samym czasie. Benzaldehyd jest śmiertelnie niebezpieczną trucizną, która wówczas działa łącznie z cyjankiem, wytwarzając truciznę sto razy silniejszą, niż każdy z nich z osobna. A co z bezpieczeństwem zdrowych komórek? Otóż inny enzym, rhodanese, zawsze obecny w zdrowych komórkach w większych ilościach niż uwalniający cyjanek enzym beta-glucosidase, ma zdolność zupełnego rozdrobnienia i przetworzenia – zarówno cyjanku, jak i benzaldehydu – w produkty korzystne dla zdrowia. Komórki rakowe nie zawierają w ogóle rodanezu, a więc ich los jest przesądzony. Co zatem mamy jeść, żeby pozbyć się komórek rakowych, nasycając jednocześnie nasz organizm zbawienną witaminą B17? Najwięcej Laetrile zawierają jądra pestek moreli, brzoskwiń, śliwek, czereśni, wiśni, jabłek i gruszek. Aby zapobiec nowotworom, wystarczy zjadać tyle pestek lub ich jąder, ile ich występuje w zjedzonych przez nas owocach. Jeśli jemy dziennie sześć śliwek, powinniśmy profilaktycznie jeść 6 jąder pestek z takiej samej ilości owoców. Podczas rozwiniętej postaci choroby nowotworowej liczba ta powinna wzrosnąć nawet do trzydziestu sześciu. Powinniśmy wzbogacić naszą dietę w kaszę jaglaną oraz wszelkie odmiany jagód, borówek i dzikiego bzu. Radzimy jednak terapię taką wpierw omówić z lekarzem onkologiem. Od jego uznania zależy, czy powinniśmy spróbować takiej diety przed chemią, albo być może zamiast chemii. Wysokie stężenie witaminy B17 otrzymywane jest także przez jedzenie naturalnych produktów spożywczych w ich surowym lub kiełkującym stadium. Nie oznacza to jednak, że umiarkowane gotowanie i inne ingerowanie zniszczy dobroczynną witaminę. Wystarczy poddawać przygotowywane posiłki krótkiej obróbce termicznej wzorowanej na kuchni chińskiej, a możemy być pewni, że nie ominie nas dobroczynne działanie Laetrile. Czytelnikom, którzy chcieliby dogłębnie przestudiować historię witaminy B17, polecam książkę Edwarda Griffina „Świat bez raka”. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Proces... ...Kafki rozpoczyna się od słów: „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”. Wiele razy analizowałem tę powieść, lecz nigdy do głowy mi nie przyszło, że Józef K. to kiedyś może być Marek S., czyli ja. „Proces” to opowieść o systemie państwa, wobec którego pojedynczy człowiek staje się bezradny. Jest zaszczuty i odarty z godności. Nie może się bronić, bo tak naprawdę nie wie, o co jest oskarżony. Tym tylko różnię się od Józefa K., że jeszcze nie zostałem aresztowany. Jeszcze nie, choć grożą mi 2 lata więzienia. Ale podobnie jak K. niczego złego nie zrobiłem i na dobrą sprawę nie wiem, dlaczego prokuratura chce mnie zapuszkować. Anna Szklarczyk – zapamiętajcie to nazwisko. Jeszcze do niedawna asesor prokuratury rejonowej w Siemianowicach Śląskich, dziś już prokurator całą gębą. Myślałem, że takie numery w drodze do kariery można było robić tylko za Ziobry. Wcześniej może za Andrieja Wyszyńskiego. To pani Szklarczyk podpisała się pod aktem oskarżenia, obiecując wcześniej, że jeśli wskażę, kim jest dziennikarz posługujący się w „FiM” pseudonimem Anna Tarczyńska, sprawa zostanie z urzędu umorzona. No to wskazałem. Na siebie. Teraz z lustra patrzy na mnie twarz skończonego kretyna. O co jestem oskarżony? O to, że napisałem prawdę. Oficjalna wersja prokuratury kolportowana w mediach brzmiała, że motywem zabójstwa księdza z Blachowni był rabunek. Sprostowałem te bajki (mające jak zwykle chronić dobre imię Kościoła), dowodząc, że proboszcz został zabity przez młodocianego
kochanka, z którym współżył od lat. Potem go zostawił dla młodszego chłopca. Wybuchł skandal, a ktoś bardzo ważny – ktoś, kto ma wielki pierścień na palcu (przyjdzie czas, napiszę, kto to taki) – zażądał głowy autora przecieku. Nie znaleziono go, więc z braku laku mój czerep musiał wystarczyć. Stoję więc 13 stycznia na sądowym korytarzu i czekam na proces. I wyrok. Aż tu nagle pojawiają się kamery, światła, dziennikarze. Następnego dnia o sprawie dzięki mediom usłyszała cała Polska. Zawodowa solidarność dziennikarzy? Raczej nie. Okazuje się, że dokładnie w tym samym czasie i za to samo (ujawnienie tajemnicy śledztwa) ścigany jest dziennikarz TVN 24 i Radia Zet. Szczerze współczuję, ale tylko dzięki takiemu splotowi przypadków ktoś dostrzegł próbę kneblowania ust dziennikarzowi „FiM”. Niestety, n i g d y wcześniej liczne podobne próby prześladowania naszej gazety nie spotkały się ze śladowym potępieniem czy choćby zainteresowaniem innych (poza tygodnikiem „NIE”) mediów. Gdzieś na dnie kiełkuje jednak we mnie nadzieja, że coś się może zmienia... Że nie demonizuję sprawy, niech świadczy artykuł w „Press” – miesięczniku i portalu dla dziennikarzy. Napisał on tak:
N
iemal półtora wieku temu, 22 stycznia, wybuchło powstanie styczniowe. Dziś Krk wysławia bohaterstwo księży powstańców – Stanisława Brzóski oraz Antoniego Mackiewicza dowodzącego oddziałem na Żmudzi...
„Marek Szenborn, zastępca redaktora naczelnego tygodnika »Fakty i Mity«, stanął wczoraj przed łódzkim sądem za ujawnienie tajemnicy ze śledztwa. Prokuratura postawiła mu zarzuty z art. 241 kodeksu karnego – na podstawie tego samego artykułu krakowska prokuratura postawiła zarzuty dziennikarzom TVN 24 i Radia Zet. W wrześniu 2008 roku Szenborn zamieścił w »Faktach i Mitach« tekst »Troska ze szczególnym okrucieństwem«, w którym opisał sprawę zabójstwa proboszcza
z podczęstochowskiej Blachowni. Prowadząca śledztwo prokuratura w Siemianowicach Śląskich uznała, że zabójca, 18-letni były ministrant, kierował się motywem rabunkowym. Dziennikarz podważał w tekście te ustalenia (...). – Przekonam się, czy dziennikarz w Polsce może być skazany za mówienie prawdy – mówi Szenborn. Proces został utajniony.
spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanej”, opublikowanego 23 stycznia 1863 roku. Dość wspomnieć, że list Kajsiewicza, który wzywał księży i szlachtę – członków tajnego Centralnego Komitetu Narodowego – do zaniechania spisków,
Zdaniem Wiktora Świetlika, dyrektora Centrum Monitoringu Wolności Prasy, dotychczas prokuratury rzadko ścigały dziennikarzy za upublicznianie informacji ze śledztwa, czyli z art. 241 kk. – To groźne zjawisko. Prokuratury chcą zniechęcić dziennikarzy do pełnienia ich podstawowej funkcji, jaką jest informowanie społeczeństwa. Są już tego efekty, kolejni dziennikarze śledczy wycofują się z zawodu – mówi Świetlik. Adwokat Artur Wdowczyk komentuje: – Prokuratury nie szukają winnych przecieku, tylko atakują dziennikarzy, którzy wypełniają swój obowiązek. Tylko że dziennikarzom łatwiej jest zamknąć usta, niż pociągnąć do odpowiedzialności polityków czy prokuratorów chronionych immunitetem. Zdaniem Wdowczyka każdy taki zarzut wobec dziennikarza powinien być nagłośniony, żeby wymusić zmiany w prawie. Sęk w tym, że o sprawie Szenborna opinia publiczna usłyszała dopiero wtedy, gdy staje on już przed sądem. Sprawa Skórzyńskiego i Gierszewskiego stała się głośna od razu. – Trudno się temu dziwić, bo Skórzyński i Gierszewski są dziennikarzami jednych z najważniejszych polskich mediów, cieszących się dużym zaufaniem społecznym. Jednak każda próba ograniczania wolności słowa jest jednakowo oburzająca – zauważa Wiktor Świetlik”. Nic dodać, nic ująć. Co stanie się później? Obawiam się, że zostanę skazany i dostanę jakiś wyrok w zawieszeniu (mam nadzieję), co zaplanowano
rewolucji, zwłaszcza że taka masa księży do Komitetu się przyłączyła. Byłaby to przy tym hańba dla naszego Kościoła, że tak nisko upadł. Dziś, dzięki odezwom księży w Poznańskiem i w Warszawie, Kościół polski zrzucił z siebie solidarność z rewolucją. Rząd przekonał się,
Księża a powstanie styczniowe A przecież obaj księża w czasach powstania byli bezwzględnie potępiani zarówno przez Watykan, jak i polską hierarchię kościelną. Za szerzenie „szatańskiej rewolucji”, łamanie praw kościelnych i psucie interesów papieskich. Jednocześnie coraz częściej zbywa się milczeniem działalność zmartwychwstańca ks. Hieronima Kajsiewicza, autora sławnego listu otwartego „Do braci księży grzesznie
uznano wówczas za zdradę narodową, a władze powstańcze wprost potraktowały jego autora za „moskiewskiego sługę”. Tymczasem święcie przekonany o „zbawiennym” znaczeniu listu Kajsiewicza dla interesów Kościoła był zmartwychwstaniec ks. Julian Feliński, który w lutym 1863 roku pisał: „Gdyby nikt się u nas z księży przeciw Komitetowi nie odezwał, Moskale łatwo by wnieść mogli, że katolicyzm jest podżegaczem
iż tylko rozprzężenie dyscypliny kościelnej wywołało ruch rewolucyjny pomiędzy księżmi, i dlatego gotów jest teraz sprawę Kościoła popierać”. W podobnym tonie u cara w sprawie „grzesznie spiskujących” Polaków próbował interweniować w kwietniu 1863 roku papież Pius IX, zwracając się doń z gorącym apelem: „Niechaj wiernym wolno będzie wyznawać wiarę, a wtedy przekona się Wasza
25
jako memento dla innych dziennikarzy. W ten sposób polski wymiar sprawiedliwości da wszystkim żurnalistom czytelny komunikat: dzisiaj on, jutro ty, wstrętny pismaku, i każdy inny, który się odważy! Izba Wydawców Prasy widzi to identycznie, bo w swoim oświadczeniu podkreśla: „(...) oskarżenie red. Marka Szenborna z tygodnika »Fakty i Mity« stanowi zagrożenie dla wolności słowa i może być odebrane jako próba zniechęcenia dziennikarzy, wydawców i nadawców do wypełniania przez nich jednego z podstawowych zadań stojących przed mediami w demokratycznym państwie: sprawowania społecznej kontroli nad poczynaniami władzy. Głęboki niepokój budzi fakt, iż prokuratura występuje przeciwko tym, którzy mają prawo i obowiązek informowania społeczeństwa o ważnych dla niego sprawach”. Następna rozprawa – 9 lutego. Z więzienia ma być przewieziony do sądu zabójca księdza. I ma zeznawać jako świadek. Zdumiony – zapytałem wysoki sąd, na jaką okoliczność, bo przecież nikt nie zarzuca mi napisania nieprawdy. Przeciwnie, to za prawdę stoję właśnie przed wysokim sądem. Ale sędzia też nie wiedział. Przesłuchania zażądała prokuratura. Zapowiada się proces stulecia. Mam nadzieję, że nie skończę w jakimś kamieniołomie jak bohater Kafki. Z ostatnią myślą Józefa K., że umiera jak pies. Bo ja mogę polec jak pies, ale... gończy! Nic to, jakoś wszystko przecież przeżyję i dla poprawy humoru dorwę kolejnego zboczeńca w sutannie. Obiecuję! Przyjrzę się też bliżej przebiegowi kariery Anny Szklarczyk – wschodzącej gwiazdy prokuratury. Na razie dziękuję setkom mniej lub bardziej anonimowych osób, które na portalach internetowych, w licznych telefonach, e-mailach i SMS-ach dodawały mi otuchy i deklarowały solidarność. Ze mną. Z gazetą. Ze sprawą, o którą walczymy. MAREK SZENBORN
Cesarska Mość, że głównym powodem ciągłych politycznych rozruchów w Polsce jest ucisk religii”. Wokół udziału duchowieństwa w powstaniu styczniowym narosło wiele mitów. O masowym zaangażowaniu przez kler w powstanie i poparcie reform społecznych zbyt łatwo i jednoznacznie zwykło się wnioskować na podstawie represji (zesłania, grzywny, sekwestr majątków), jakie po upadku powstania dotknęły Kościół. Szacuje się, że dotyczyły one jednej czwartej duchowieństwa, prawie 30 księży rozstrzelano lub powieszono, blisko 100 skazano na katorgę. Represje dotknęły jednak duchowieństwo często całkowicie niezależnie od tego, czy popierali powstanie, czy też nie. Wielu księży na przykład zostało skazanych jedynie za sam fakt odczytania manifestu powstańczego, mimo że zostali do tego pod groźbą kary śmierci zmuszeni przez powstańców, a podczas następnych mszy wszystko stanowczo odwoływali. AK
26
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
RACJONALIŚCI
O
budziliście się kiedyś o czwartej nad ranem? Jak Wisława Szymborska? Bezsensowne pytanie – każdy się kiedyś o czwartej obudził. I jeszcze nieraz obudzi. Aż do ostatniego razu.
Okienko z wierszem Godzina z nocy na dzień. Godzina z boku na bok. Godzina dla trzydziestoletnich. Godzina uprzątnięta pod kogutów pianie. Godzina, kiedy ziemia zapiera nas. Godzina, kiedy wieje od wygasłych gwiazd. Godzina a-czy-po-nas-nic-nie-pozostanie. Godzina pusta. Głucha, czcza. Dno wszystkich innych godzin. Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem. Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem – pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta, o ile mamy dalej żyć.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko–pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Teresa JAKUBOWSKA przewodnicząca partii RACJA Polskiej Lewicy zaprasza sympatyków i członków partii na spotkanie otwarte w sobotę, 6 lutego 2010 r. o godz. 11 w siedzibie SLD w LUBLINIE ul. Beliniaków 7
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Filia komisji śledczej Uzależnienie Trybunału Konstytucyjnego od polityków i kleru jest widoczne gołym okiem. Coraz więcej orzeczeń wynika nie z badania zgodności z konstytucją zaskarżonych do TK aktów prawnych, ale z polityko- i biskupobojności części jego sędziów, którzy służalczością wobec nowych panów zastępują brak kompetencji i opozycyjnej przeszłości. Wybrani przez partie polityczne, pobłogosławieni na usłaną złotówkami drogę życia, zmieniają Trybunał w sejmową komisję śledczą. W jej najgorszym wydaniu. W potyczce o zgodność z konstytucją obniżenia emerytur pracownikom służb specjalnych PRL i członkom WRON popis dało zwłaszcza dwoje sędziów. Andrzej Rzepliński i Teresa Liszcz. W czasie posiedzenia nie stali na straży prawa. Konstytucja nie krępowała ich myślenia ani wypowiedzi. Interesowały ich wyłącznie oceny historyczne i polityczne. Uznali, że odpowiedzialność zbiorowa jest uzasadniona, a nawet wskazana. Jako swoista kara za grzechy. Rzepliński, niczym prokurator, wygłosił mowę oskarżycielską przeciw PRL i jej służbom. Długo rozwodził się też nad zbrodniczością WRON. Teresa Liszcz była zainteresowana, czy SB mogłaby sprawnie funkcjonować bez sekretarek, maszynistek i kierowców. Odpowiedź posła Widackiego, że nie mogłaby także bez zatrudnionych
w elektrowniach, gazowniach i wodociągach, wywołała jej wściekłość. Warto przyjrzeć się bliżej tym strażnikom praworządności. Swoje noty biograficzne zamieszczone na stronie Trybunału przykroili na miarę nowej rzeczywistości. Jest w nich prawda, ale bynajmniej nie cała. W ramach autocenzury, Rzepliński wykastrował się z przynależności do PZPR i funkcji sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Najwyraźniej nie chce pamiętać, że nie wstawiał się za swoim uczelnianym kolegą, Andrzejem Celińskim, wyrzuconym z pracy za polityczne zaangażowanie w KOR. Wtedy bardziej się opłacało nie należeć do zacnego grona obrońców praw człowieka. Brak też wzmianki, że Rzepliński jest współautorem ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Trudno się dziwić. Sędziemu Trybunału Konstytucyjnego nie wypada przyznawać się do spłodzenia, sprzecznego z konstytucją knota legislacyjnego. Z kolei Teresa Liszcz zapomniała, że jako członek Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, czyli przybudówki PZPR, była obywatelką do tego stopnia lojalną, że 19 grudnia 1981 r. postanowiła dać to organom bezpieczeństwa na piśmie. W formie lojalki. Do Sejmu kontraktowego dostała się z ramienia ZSL. Najwyraźniej miała już
dość lojalności i z naczelnych władz Stronnictwa gładko przeszła do Porozumienia Centrum, które założyła razem z Kaczorami. Oprócz opisanej dwójki, jeszcze pięciu sędziów TK poparło ustawę sprzeczną z konstytucją i z umowami międzynarodowymi. Ustawę niesprawiedliwą, która lekarzom i pielęgniarkom zatrudnionym w szpitalach MSWiA daje niższe emerytury niż mordercom księdza Popiełuszki. Ustawę represyjną, krzywdzącą ludzi, wprowadzającą domniemanie winy. Sędziowie ci wykazali mniej zdrowego rozsądku niż posłowie PiS, którzy, popierając bezprawny projekt PO, wskazywali, że najpierw trzeba jednak zmienić konstytucję. Najwyraźniej nie spodziewali się, że aż połowa sędziów będzie tak dyspozycyjna. Gdyby nie grypa (ponoć trybunalska odmiana świńskiej), która dopadła piętnastego sędziego, zamiast patu i kompromitującego odroczenia wyroku na czas nieokreślony, mielibyśmy rozstrzygnięcie. Możliwe, że hańbiące bardziej niż zwłoka, ale dające szansę skutecznej skargi do Strasburga. Podobno wyrok będzie wydany, gdy odejdą sędziowie przeciwni ustawie. Czy wtedy da się jeszcze komuś wmówić, że orzeczenia nie są polityczne, a Trybunał jest Konstytucyjny? JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
W hołdzie walczącym o Polskę O wkroczeniu 17 stycznia 1945 roku do zrujnowanej Warszawy żołnierzy radzieckich i Ludowego Wojska Polskiego wielu najchętniej zapomniałoby. Bo mimo że stolicę udało się odbić, dokonali tego wojskowi mający na mundurach symbole uważane dziś za niepoprawne politycznie. Działacze warszawskiej RACJI PL nie zapomnieli jednak o bohaterach, którzy przelali krew za Polskę. 17 stycznia, z okazji 65 rocznicy wyzwolenia Warszawy, przedstawiciele partii pojawili się przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Irena Brzezińska, Joanna Gajda, Antoni Ryszka, Krzysztof Mróź i Kazimierz Dąbrowski, czyli delegacja RACJI, złożyli wiązankę Fot. Autor kwiatów. Chcieli tym gestem upamiętnić wszystkich żołnierzy, którzy wówczas walczyli o wolną stolicę, wolną Polskę, – niezależnie od pochodzenia. Na szczęście przed grobem nie zabrakło też przedstawicieli najwyższych władz Polski, m.in. Prezydenta i Sejmu RP. Działacze RACJI PL w tym samym dniu odwiedzili też Cmentarz Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich, gdzie razem z innymi delegacjami złożyli wieniec w hołdzie setkom tysięcy żołnierzy radzieckich, którzy polegli na ziemiach polskich w latach 1944–1945. DP
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
Jaka jest różnica między zającem zwykłym a latającym? – Latający ma na plecach orła. ~ ~ ~ – Chłopcy, już mi więcej nie nalewajcie. Już jestem taka, jak wam trzeba... ~ ~ ~ Czym różnią się polskie i chińskie nastolatki? Polki mówią: – Kup mi spodnie, to zrobię ci loda. A Chinki: – Kup mi loda, to zrobię ci spodnie... ~ ~ ~ W dzisiejszym świecie nienawidzę dwóch rzeczy: kiedy k*rwy śpiewają o miłości i kiedy politycy demonstracyjnie odwiedzają kościoły. ~ ~ ~ – Jaki jest efekt zbyt długiego oglądania „M jak miłość”? – Mroczki przed oczami. ~ ~ ~ Wielka Promocja PKP – jedziesz dwa razy dłużej za tę samą cenę! ~ ~ ~ W tym kraju tak szybko zmieniają się układy, że zwykły obywatel nie jest pewien, czy dał łapówkę właściwej osobie!
I nie ma się z czego śmiać...
Fot. C.G.
KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką
1
Wirowo: 1) wysila się, by sobie przypomnieć, 2) trzyma się, malując, 3) mamy po studiach, 4) do smażenia chrustu, 5) tam się kręci, 6) Indianie w harcówce, 7) gra do kawy, 8) ucieka, gdy kadłub przecieka, 9) wyspa kobiet, 10) zakrzywiony w pytaniu, 11) ciasto z bakteriami, 12) białego boją się wodniacy, 13) opieka w kuchni, 14) zakręcony szatan na ustach żeglarzy, 15) trójdźwięki z piosenki, 16) wielkie, zielone, w środku czerwone, 17) wyjaśni, co się śni, 18) trawa jak drzewo, 19) nie na niby broń na ryby, 20) może połknąć haczyk z klejem, 21) fajansowy lub prasowy, 22) linia wkoło, 23) prawie jak mistrz z krzyżem na plecach, 24) dziewica w nagrodę, 25) nie da się go policzyć, 26) stoją na polu i nie pracują, 27) okres węglowy, 28) pulsuje w kosmosie, 29)... nasz pan, 30) postury Waligóry, 31) coś na kształt przedsionka, 32) niedzielna wymiana przez plebana wyklinana, 33) o fiacie gracie, 34) w piersi wzbiera, gdy coś doskwiera, 35) po kropce, 36) cześć, mówi nerwus, 37) nie dość, że wieje, to jeszcze latem przynosi deszcze, 38) figura Elżbietki wilczura, 39) z niej robi się ciemno, 40) odcień, który ledwo widać, 41) góry niedaleko Ruhry, 42) jąder przemiana, 43) czasem jest z tyłu, a z przodu muzeum, 44) pluszak z uszami i dwiema nutkami, 45) gdy brak ciągu w wodociągu, 46) znany z bitwy z końcem szyn, 47) ty, mnie lub ja, ciebie, 48) mogą się zdarzyć na wyprzedaży, 49) służy do zawijania, lecz nie papier i nie złotko, 50) ręki podanie na powitanie, 51) zebrane, wydane, 52) zadanie dla policji albo fotografa, 53) dziewczyna z wina, 54) nie rdzewieje ze starości, 55) w hełmie z rogami, 56) znak z nami, 57) tak się zwracała Baśka do Michała, 58) bryka dla dostojnika, 59) na szyi stuła, na głowie..., 60) niedoświadczona łódka.
58
2 4
66
7
51
11
20
4
12
33
15
68
40
37
33
42
14
29
47 51
52
58
2
3
4
14
15
16
17
24
25
26
27
5
18
28
41
45
31
34
54 62
47
57
56
50
55
49 53
56
59
63
53
32 39
10
49 21
32
25
37
26
48
24
20
44
2
36
5
40 69
43
28
23
36
39
18
55
22
31 35
11
24
27
64
16
19
23
43
3
38
46
41
15
13
27
7
34
48
18
54
46
10
35
30
12
52 38
44
50
6
14
22 26
60
6
8
21
45
67
5
13 17
19
57
3
9
17
25 29
1
8
16 28
65
59 42
60
61 9
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie
1
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
30
6
7
8
9
10
19
20
21
22
23
29
30
31
32
33
11
34
12
13
35
36
37
38
39
40
41
48
49
50
51
52
53
54
59
60
61
62
63
64
65
42
43
44
55
56
57
58
66
67
68
69
45
46
47
Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 45,50 zł za pierwszy kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za pierwszy kwartał (184,50 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Dwaj królowie
Nie tylko katolicy pasą swoich kapłanów...
Czarny humor Odnoszę wrażenie, że głowa naszego państwa jest równocześnie członkiem PiS-u, prawą ręką Radia Maryja i wstaje codziennie lewą nogą... ~ ~ ~ Czym się różni zabawa „w pomidora” od zabawy „w Kaczyńskiego”? Zasady ogólnie są takie same, ale zamiast „pomidor!” mówisz „veto!” i robisz naburmuszoną minę.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 4 (516) 22 – 28 I 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
N
a aukcjach internetowych można kupić prawie wszystko. Oto kilka przykładów z licytacji rodzimych i zagranicznych. Kurs picia wódki reklamowało dwóch studentów Politechniki Gdańskiej. „Ucząc się od mistrzów, nie dość, że dostaniesz wspaniały certyfikat ukończenia kursu, to jeszcze pokażesz się na salonach i bez najmniejszego problemu przepijesz wszystkich” – zachęcali. Dla kursantów wspomnianych wyżej „szkoleń” jest nowość: miska na wymioty. „Bardzo wytrzymała, pojemna, idealna na imprezy. Duża średnica ułatwia trafienie do środka”. A więc jak na imprezę, to tylko z własną miską! Pamiątki po eksnarzeczonych: „Pierścionek – białe złoto z 7 brylantami – kupiony 1,5 roku temu w salonie jubilerskim. Noszony był tylko przez 5 miesięcy, po czym pindę przyłapałem na zdradzie. Zdzira straszna była, jak się później okazało. Chwała Bogu, że tak to się skończyło. Jest w bardzo dobrym stanie. Widocznie częściej go zdejmowała, niż nosiła. Żadna kobieta się nie zorientuje, że był używany”. Butelki i słoiki, wprawdzie puste, ale odpowiednio zareklamowane: „1000 ml idealnej, bezbarwnej próżni wraz z opakowaniem w postaci najwyższej jakości szklanego, gustownego słoika z zielonym dekielkiem. Po wykorzystaniu próżni
CUDA-WIANKI
Kup pan zjawę! słoik może być użyty na przykład do zakiszenia ogórków”; „Świeżutkie powietrze z okolic Krynicy Górskiej. Nowe, nigdy niewdychane”. Członkowie rodziny: w Essex we wschodniej Anglii 10-latka handlowała swoją 61-letnią babcią. „Towar” został zareklamowany jako zrzędliwy i denerwujący, ale chętny do przytulania i rozwiązywania krzyżówek. Cena przekroczyła już 2 tys. funtów, kiedy ofertę wycofano – handel ludźmi
jest niezgodny z regulaminem aukcji. „Sprzedam dziecko, bo za dużo płacze. Cena wywoławcza: 1 euro” – takie ogłoszenie zamieściła niemiecka para, która chciała opchnąć swojego 7-miesięcznego syna. Nie pomogło tłumaczenie, że informacja była głupim żartem. Rodziców aresztowano. Aukcje możliwe tylko w Ameryce: słoik z... duchem – zjawą własnoręcznie złapaną na cmentarzu – wystawił na sprzedaż mieszkaniec Arkansas. Chciał 99 dolarów, a skończyło się na... 51 tysiącach! Kanapkę z wizerunkiem Matki Boskiej sprzedała mieszkanka Florydy; za chlebek, na którym po opieczeniu ukazała się plama przypominająca święte oblicze, wzięła... 28 tys. dolarów. Na innej amerykańskiej grzance objawił się sam Barack Obama – jeszcze jako prezydent elekt. Cudowne zjawisko licytowano jako „tost nadziei”. Chips przypominający mitrę papieża przehandlowała rodzina z Massachusetts. Papieski chrupek za 1209 dol. kupił salon gry – ten sam, który wcześniej nabył kanapkę z Maryją. JC