KSIĘŻA KOCHAJĄ 14-LLATKI Â Str. 3, 7
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 4 (621) 2 LUTEGO 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Winstona Smitha – bohatera słynnego „Roku 1984” – obserwuje i inwigiluje jego własny telewizor. Makabryczna, acz nierealna literacka wizja Orwella? Niekoniecznie. Po wprowadzeniu w życie wszystkich ustaleń ACTA Twój monitor i komputer mogą zamienić się w śledzącego Cię policjanta. Â Str. 10
-15
 Str. 14
 Str. 11
ISSN 1509-460X
 Str. 23
2
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Początki prac nad coraz bardziej kontrowersyjną umową ACTA (patrz tekst na str. 10) przypadają na rok 2007. Dziwnie zbiega się to z początkami światowego kryzysu. Może nie jest to dzieło przypadku, a rządom, bankom i korporacjom chodzi o zakneblowanie ust opinii publicznej? Historia zna takie próby, które skończyły się wściekłością tłumów skutkującą obalaniem całych systemów: 1789, 1917, 1956, 1980. Czy także 2012? Kompletną pomyłką nazwał bp Pieronek pomysł powołania do życia partii Polaków katolików o nazwie Błękitna Polska. „A patrząc, kto do tego się bierze, widzę kompletną klapę” – dodał biskup, mówiąc o Rydzyku. Małe pytanko: na jakie konto mamy przesłać księdzu ekscelencji honorarium za propagowanie idei „Faktów i Mitów”? KRRiT odmówiła wprowadzenia Telewizji Trwam na multipleks cyfrowy. W odpowiedzi Rydzyk oświadczył, że katolicy powinni zaniechać płacenia podatków. A w Kodeksie karnym jest sobie (a muzom?) art. 18, który brzmi: „Odpowiada za podżeganie, kto chce, aby inna osoba dokonywała czynu zabronionego…”. Za to grozi Rydzykowi nawet 5 lat więzienia. Odważy się jakiś prokurator? Piosenkarka Doda – wkurzona wyrokiem sądu skazującego ją na grzywnę za obrazę uczuć religijnych – oświadczyła, że raz na zawsze opuszcza Polskę. „To kraj, który ludziom obiecuje tylko zgnuśnienie” – powiedziała. Katolickie portale decyzję wokalistki skwitowały ironicznym stwierdzeniem, że „dla Polaków wyjazd Dody może być większym wstrząsem niż śmierć Jana Pawła II”. Prorocy! Oburzeni wychodzą na ulice miast, a tymczasem niezawodny „Super Express” donosi, że w Polsce objawił się pierwszy rumpolog, czyli wróżbita przepowiadający przyszłość z… pośladków. 53-letniemu Kazimierzowi Olszewskiemu wystarczy pokazać gołą d…, a on już ustali, „co jest czym czego”. Do rumpologa powinni w te pędy stawić się wszyscy ministrowie rządu Tuska! Jedno z katopolskich wydawnictw opublikowało wspomnienia małżeńskie. Tytuł: „Celibat pomógł mnie i mojej żonie zobaczyć, że jest jeszcze życie poza łóżkiem”. Czekamy na tom drugi świadectwa, tym razem alkoholików, pt. „Chwilowa abstynencja pozwoliła mnie i mojej żonie zobaczyć, że istnieje świat poza butelką”. Na trzydniowy karnawał do klasztoru w Tyńcu zapraszają tamtejsi benedyktyni. Żadnych zabaw, tylko medytacja. Cena za dobę (sam nocleg) 120 zł. Żadnych kredytów, tylko żywa gotówka. Ojcowie paulini zapraszają na nocne (z 27 na 28 stycznia) czuwanie modlitewne w intencji, aby Warszawa choć trochę politycznie przypominała Budapeszt. Chodzi o obecny bałagan nad Dunajem czy o rok 1956? O apostatach, czyli o takich, którzy chcą się wypisać z fanklubu Krk, kapucyn Marcin Radomski w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej powiedział: „To są nasi bracia szczególnej troski”. W zasadzie zakonnika rozumiemy – według doktryny jego religii wariatem jest każdy, kto choćby tylko próbuje samodzielnie myśleć. Cud! Cud! – rozkrzyczały się okołowatykańskie media włoskie (a za nimi polskie). Z katastrofy superwycieczkowca Concordia ocalała Madonna. A dokładniej – jej gipsowa figura. Przy okazji uratowało się jeszcze ok. 4 tys. luda. Ale to akurat normalka. „19 stycznia 2012 r. w świątyni sama się odnowiła i zaczęła płakać ikona Władimira Putina” – ogłosiła światu Matuszka Fotinja ze wsi Bolszaja Jelnia, założycielka Światowego Kościoła Władimira Władimirowicza. I świat zatrząsnął się ze śmiechu. A jak „Osservatore Romano” ogłosi, że krwawymi łzami płacze np. Madonna z Pampeluny, to nikt się nie śmieje. Z Rosją, z państwami skandynawskimi, nawet z Francją, życzą sobie poprawy stosunków Litwini indagowani w sondażu Prime Consulting. A z Polską? Z Polską chce najmniej, bo „aż” 1,8 proc. ankietowanych. A ktoś kiedyś pisał: „Litwo, ojczyzno moja…”. I my go nazywamy wieszczem? Niemiecki teolog i psychiatra (to wiele tłumaczy) Manfred Lütz skrytykował jogging (bieganie dla zdrowia), twierdząc, że oddala on od Boga. Czyżby chodziło o to, że Niebiański Staruszek po prostu nie jest w stanie nadążyć za truchtającymi po parku?
Poseł na posyłki P
ierwsze tygodnie pracy w Sejmie potwierdziły moje wcześniejsze przekonania i obawy, o których niegdyś pisałem. Polska to może już nie dziki, ale jednak chory kraj. Niezmiennie uważam, że głównym zadaniem wszystkich organów władzy powinna być odbudowa przekonania obywateli, że państwo polskie jest ich państwem. I to niezależnie od przekonań politycznych, wyznawanych wartości czy przynależności do kościołów. To dlatego posłowie RP chcą wyprowadzenia krzyża z Sejmu. Na początek jednak musimy naprawić system tworzenia prawa. Dzisiejsze regulacje są nieczytelne nie tylko dla obywateli, ale także dla osób je redagujących. Nawet sami wykonawcy prawa nie wiedzą, jak należy stosować przepisy. Skoro tak, to zjawiskiem powszechnym staje się ich nieprzestrzeganie. Za to wszystko odpowiadają parlamentarzyści, ale większość projektów ustaw, nad którymi pracujemy, to przedłożenia rządowe. Są one pełne niedoróbek i błędów… stworzonych w gabinetach ministerialnych. Rząd traktuje parlament jak automatyczną pralkę, ale na wypranie stosów brudów brakuje posłom czasu i wiedzy. Większość z nich to przecież zwyczajni ludzie, żadni tam eksperci. A jednak wymaga się od nich poprawiania, konstruowania i przedkładania projektów ustaw – często skomplikowanych oraz powiązanych z setkami innych regulacji. Trafiają one do sejmowych legislatorów, lecz jakość projektów jest tak mierna, a legislatorów tak niewielu, że nawet ci specjaliści nie mogą się połapać, o co chodziło projektodawcy. Efektem są takie buble jak ostatnia ustawa refundacyjna. Do tego dochodzi jeszcze upolitycznienie prac – z założenia merytorycznych. Jako członek Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji jestem świadkiem, jak jej wiceprzewodniczący z PiS dosłownie każdą debatę nad projektem Komisji tak prowadzi, aby w końcu doprowadzić do konkluzji, że Donald Tusk czegoś nie zrobił, o czymś zapomniał itp. Podobnie inny PiS-owiec całą dyskusję nad infrastrukturą drogową oparł na naczelnej tezie: Polska w zamyśle Niemiec, które rządzą UE i polskim rządem, ma być tylko tranzytem pomiędzy RFN i Rosją. I tylko dlatego, jego zdaniem, nie mamy (?) dróg z północy na południe, tylko z zachodu na wschód... Posłów jest za dużo. W takiej gromadzie każdy chce się wyróżnić. Najprostszym sposobem nie jest praca u podstaw, lecz polityczne awanturnictwo. I stąd zespoły ds. katastrofy smoleńskiej czy mnożenie dziwnych komisji śledczych. Powołuje się je po to, by kilku polityków mogło się popromować w telewizji. W bogatych Niemczech ponad 81 milionów obywateli wybiera 622 członków Bundestagu, a 39 milionów Polaków wybiera 460 posłów. Wystarczyłoby ich najwyżej 160, średnio po 10 na województwo. Tyle że to nie oni powinni tworzyć prawo. Poseł to przedstawiciel narodu, uosobienie narodowych oczekiwań wobec władzy wykonawczej. On – żyjący pośród swych wyborców – ma urzeczywistniać ich pragnienia, definiować je; wyznaczać cele i tworzyć raczej pomysły, a nie projekty. Te mieliby redagować od podstaw apolityczni, bezpartyjni fachowcy – legislatorzy i praktycy, koniecznie czerpiąc ze sprawdzonych już wzorów z innych państw. To także przywróciłoby równowagę pomiędzy Sejmem a rządem, który dziś dyktuje posłom swoje wizje prawa i sam sobie ustala reguły działania, wnosząc ponad 90 procent
projektów aktów, nad którymi pracują posłowie. Ze względu na ich niską jakość musimy je często w pośpiechu pisać od nowa, często nawet nie wiedząc, po co jakiś projekt mamy przyjąć. Dodatkowo rządowe konsultacje społeczne to zwykle parodia. W Danii czy Szwajcarii każdy projekt muszą przejrzeć związkowcy i pracodawcy, wytwórcy i konsumenci. Mają na to miesiące. U nas konsultacje istotnych regulacji trwają niekiedy kilka godzin, tj. jedną debatę. Oczywiście reprezentanci watykańskiego Kościoła mają znacznie więcej czasu na analizy. Konferencja Episkopatu Polski dostaje bowiem każdy projekt ustawy (chyba że jakiegoś sobie nie życzy) ze znacznym wyprzedzeniem. Zobowiązał się do tego rząd polski w ramach tzw. Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu – tworu powstałego bezprawnie i działającego poza wszelką kontrolą. To światowy ewenement i ewidentny przejaw państwa wyznaniowego. W naszym kraju kryzys i wojny na górze nie skończą się nigdy, jeśli nie oddzielimy polityki od tworzenia aktów prawnych. Polityka to określenie kierunków rozwoju kraju, województwa, powiatu, gminy, branży, edukacji, kultury, ochrony środowiska, zdrowia itp. Polityka stabilna pozwala planować na poziomie państwa i życia prywatnego każdego obywatela. Nikt nie boi się wówczas, że jakieś nowe regulacje podatkowe czy inne rozłożą inwestycję lub spowodują, że na przykład wybrane przez nas studia okażą się bezsensowne. Posłowie – oprócz wyznaczania kierunków – powinni także kontrolować rząd. Sejmowe komisje branżowe powinny stać się polem debaty z ministrami na temat, co się udało, a co nie wyszło i dlaczego. Może trzeba zmienić kierunek, inaczej rozłożyć akcenty? Zamiast politykierstwa i awantur – rzeczowa debata. Ktoś powie, że poseł może już dzisiaj kontrolować rządzących za pośrednictwem interpelacji i zapytań. Tak, to prawda. Te sposoby nie zastąpią jednak debaty. Bo konfrontacja opinii i stanowisk jest istotą polityki. Nie jest nią wymiana ciosów przed kamerą. Na dowód tego, że nie zmieniam zdania, przytoczę fragment swojego komentarza sprzed lat („FiM” 42/2009), kiedy nie byłem jeszcze posłem: „Skandynawowie zrozumieli, na czym polega polityka. Polityką nie jest wydawanie decyzji na dom mieszkalny – polityką jest określenie, jakie dzielnice będą mieszkalne. Minister nie zajmuje się tam pierdołami, tylko strategią. I to nie na czas od wyborów do wyborów, ale na wiele lat. Wie, że jak ustali z opozycją zasady postępowania, to nikt ich po wyborach nie wywróci. Sprawy bieżące załatwiają szefowie niezależnych agencji. Ci, pozbawieni jakiegokolwiek nacisku politycznego, działają przejrzyście, szybko i fachowo. Wspierają ich twórcy prawa. A prawo w Skandynawii czy Austrii piszą rządowi prawnicy po otrzymaniu od ministra wizji i celów, jakie mają być osiągnięte. Polityk określa, co chce osiągnąć (bo tym jest polityka), a resztą zajmują się eksperci. Niemal do istoty ustroju nowoczesnych państw należy stabilność kadr urzędniczych. U nas po wyborach zmienia się nawet sprzątaczki. W Skandynawii zmieniają się wyłącznie politycy, bo polityczne jest tylko to, co jest polityczne i wiąże się bezpośrednio z kreowaniem priorytetów państwa. Robota urzędnicza to robota urzędnicza. Efekty? W urzędach zostaje zachowana tak zwana pamięć instytucjonalna – kontakty, procedury; nowi się szybką uczą, bo mają od kogo. W Warszawie urzędników, którzy pracują dłużej niż 7 lat, jest ok. 10 procent”. JONASZ
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r. Tę historię powinni bardzo uważnie przeczytać rodzice wszystkich dzieci pilnie uczęszczających do kościoła... „Ksiądz Mirosław... (tu nazwisko pewnego znamienitego proboszcza z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej – dop. red.) jest pedofilem i psychopatą, który dalej zagraża społeczeństwu i może molestować kolejne ofiary. Polskie władze, zwłaszcza kościelne, powinny być o tym poinformowane, aby podjąć wszelkie konieczne kroki, żeby ochronić społeczeństwo przed realnym niebezpieczeństwem ze strony tego duchownego” – czytamy w konkluzji ekspertyzy
GORĄCY TEMAT
siebie to zadanie, poznał rodzinę Katarzyny i zdobył jej zaufanie. Rodzice byli wdzięczni, że dbał o ich córkę i modlił się za nią. Wkrótce okazało się, że wykorzystał tę sytuację do zaspokajania swoich potrzeb seksualnych”. Mimo choroby dziewczynka była bardzo zaangażowana w życie parafii, więc jej najbliższych absolutnie nie dziwiło, że spędza każdą wolną chwilę w kościele. Wikary tę sytuację wykorzystał... „Zapraszał ją do mieszkania na plebanii, gdzie przebywała z nim sam na sam, częstokroć do późnych godzin nocnych. Rodzice całkowicie ufali księdzu, więc nigdy nie kwestionowali tych wizyt. Początkowo oboje tylko rozmawiali na różne tematy i oglądali telewizję, ale ledwie tylko skończyła 15 lat, ks. Mirosław zaczął ją molestować seksualnie”.
Proboszcz znalazł Katarzynę w Filadelfii
Wychowanie do (po)życia z 1 maja 2010 r., dotyczącej jednej z ofiar plebana. Pod tym dokumentem podpisał się amerykański specjalista dr Georg M. Kapalka. Sporządził go po dwóch latach wyprowadzania z ciężkiej depresji 42-letniej Katarzyny P., którą „pedofil i psychopata” zaczął molestować seksualnie, gdy była jeszcze dzieckiem, a po dłuższej przerwie znowu nabrał na nią – już jako mężatkę i matkę – apetytu. Należy w tym miejscu podkreślić, że: ~ dr Kapalka nie jest żadnym leczącym dusze szarlatanem z wykształceniem teologicznym, lecz doświadczonym psychologiem klinicznym (praktykuje od 1985 r.), profesorem Uniwersytetu Monmouth, autorem pięciu podręczników i ponad stu publikacji naukowych; ~ od prawie dwóch lat ordynariusz Stefan Regmunt oraz biskup pomocniczy Paweł Socha wiedzą o wyczynach podwładnego, ale nie podjęli kroków w kierunku skutecznej ochrony potencjalnych ofiar ks. Mirosława, który wciąż cieszy się znakomitymi układami w diecezjalnej centrali i kieruje (z nominacji) jednym ze specjalistycznych duszpasterstw. Biskup Regmunt uznał, że nie będzie interweniował, bowiem przypadek Katarzyny P. jest sprawą między katem a ofiarą. Przyjrzyjmy się szczegółom (uwaga: wszystkie fragmenty wyróżnione kursywą są cytatami z ekspertyzy dr. Kapalki)... Ksiądz Mirosław poznał Kasię, gdy był świeżo wyświęconym wikariuszem parafii w Ś., ona zaś 14-letnim dzieckiem. Chorowała wówczas na serce i przygotowywała się do trudnej operacji. „Całkowicie polegała na księdzu, szukając u niego, jako katolickiego kapłana, oparcia psychicznego i duchowego. Ksiądz Mirosław przyjął na
Z ciągu dalszego ekspertyzy dowiadujemy się, że robił to metodycznie, żeby nie spłoszyć zwierzyny. Od wstępnego obejmowania i głaskania stopniowo przechodził do całowania oraz dotykania. Najpierw czynił to przez ubranie, a następnie po gołym ciele – obmacując piersi i wkładając rękę w majtki... Żeby złagodzić opór, poił ją alkoholem (najczęściej szampanem). Po intensywnej „rozgrzewce” zaspokajał się w finale onanizowaniem. Drastyczne szczegóły pomińmy... „Katarzyna przeżywała wielki konflikt wewnętrzny. Z jednej strony wiedziała, że robi źle, uczestnicząc w intymnych spotkaniach oraz pozwalając na takie traktowanie, ale z drugiej – czuła się wyróżniona. Ksiądz Mirosław przekonywał, że ma ona do spełnienia specjalną i wybitną rolę jako wybranka mogąca umożliwić kapłanowi zaspokojenie jego naturalnych męskich potrzeb. W sposób typowy dla pedofila uczył dziecko, aby zaakceptowało molestowanie, traktowało to jako dowód jego miłości oraz utrzymało specjalną intymną wieź pomiędzy nimi w najwyższym sekrecie”. Choć wspomnienia z dzieciństwa i młodości wyciskają z oczu łzy, Katarzyna nie boi się już mówić o swoich relacjach z „wychowawcą”. – To trwało cztery lata. Żyłam w stanie jakiegoś paraliżu doszczętnie obezwładniającego moją wolę. Nie pojmuję, dlaczego uległam, bo przecież wcześniej widziałam, co robił innej, trochę starszej dziewczynie działającej w oazie. Pamiętam, jak podczas ferii w Zakopanem dobierał się do niej w nocy i w niczym mu nie przeszkadzała moja obecność w pokoju. Po maturze wyjechałam na studia do Warszawy, więc nasze kontakty osłabły, ale wciąż nie dawał mi spokoju. Miał już na szczęście inną kochankę,
a później kolejne. Wiem, że jeszcze niedawno nagminnie stosował patent polegający na zapraszaniu na kolację dwóch dziewcząt, zazwyczaj z rodzin patologicznych. Jedna z nich była upatrzonym celem, druga robiła za przyzwoitkę – opowiada kobieta. „Gdy Katarzyna dojrzała do wieku pełnoletniości, zmieniła miejsce zamieszkania, ale ksiądz nieustannie komunikował jej, że spaja ich specjalna więź i jest wyróżnioną kobietą, która może dać kapłanowi dar zadowolenia cielesnego. Mówił, że on ją rozumie lepiej aniżeli jakikolwiek inny mężczyzna i zawsze będzie nad nią czuwał. Pomimo tego, że z czasem spotkała swojego przyszłego męża i wzięła z nim wkrótce ślub, wpływ księdza Mirosława trwał i nie pozwolił jej oddać się partnerowi emocjonalnie w takim stopniu, jaki występuje zazwyczaj w małżeństwach. Było to spowodowane uzależnieniem psychicznym od osoby księdza”. – Marcin, mój mąż, o niczym nie wiedział. Nie miał pojęcia również o tym, że w postanowieniu o wyjeździe na stałe do USA najważniejszym dla mnie powodem było pragnienie ucieczki przed księdzem. Zabrałam ze sobą mamę i starannie pozacierałam za sobą wszystkie ślady. Okazało się, że niedokładnie – mówi Katarzyna. „Pani P., mąż i dzieci osiedli w stanie Pensylwania. Początkowo kontakt z księdzem Mirosławem się urwał, ale w okresie następnych kilku lat znowu ją znalazł i zaczął nagabywać. Zabiegał o możliwość przyjazdu do USA, ażeby panią P. odwiedzić oraz wznowić stosunki. Zaczął wpływać na panią P., przekonując, że tylko on jest w stanie dać jej takie zrozumienie i poparcie, jakiego ona potrzebuje, oraz że zrobi to lepiej niż mąż”.
– Listy ze wspólnymi starymi zdjęciami, później telefony... Rozmawialiśmy niemal codziennie. Gdy otrzymał probostwo, namawiał, żebym wszystko rzuciła i wracała do Polski. Do niego. Nie ukrywam, że strasznie mi zamącił w głowie, ale na szczęście bezskutecznie. W kontakcie twarzą w twarz nie byłam już tak silna – przyznaje matka, żona i... kochanka. „Z czasem ksiądz Mirosław zaaranżował kilka wizyt w USA, podczas których (w latach 2005–2008) odbywał stosunki seksualne z panią P. Jej małżeństwo cierpiało, a mąż odkrył zdrady. Zerwała ona wówczas wszelkie związki z księdzem Mirosławem i zdecydowała się podjąć leczenie, aby odbudować psychikę i ratować zagrożone rozpadem małżeństwo”. – Pierwszy raz przyjechał pod pretekstem pociechy duchowej dla mojej nieuleczalnie chorej mamy. Nie ma sensu rozpamiętywać, jak i dlaczego wylądowaliśmy w łóżku, w każdym razie nawet mu później powieka nie drgnęła, gdy przebywał w towarzystwie Marcina. Tak się zaczęło, a stać go było na kolejne wypady do Ameryki. Tymczasem ja pękłam. Wpadłam przez to zakłamane życie w potworny dołek psychiczny i całe szczęście, że Marcin się domyślił, bo koniec mógł być tragiczny. Wszystko mężowi opowiedziałam, ale nie mogłam uwolnić się od poczucia winy za to, co jemu i dzieciom zrobiłam. Uzgodniliśmy, że pójdę do psychologa. Przez dwa lata doprowadzał mnie do równowagi psychicznej. „Pani P. zaczęła leczenie, aby zlokalizować przyczyny i powstrzymać rozwój głębokiej depresji, która wpływała na jej samopoczucie, ograniczyła życie i codzienne funkcjonowanie (częsty płacz, zaburzenia snu)
3
w stopniu tak poważnym, że była bliska popełnienia samobójstwa”. – Winiłam siebie, swój podły charakter, słabości, zakłamanie... Przecież jestem dorosła i wiedziałam, co robię. Przecież ksiądz mnie nie zgwałcił. Dopiero psycholog otworzył mi oczy, że zostałam ukształtowana w wieku 14–15 lat, gdy wikary Mirek wychowywał mnie, dogadzając sobie na plebanii, a później konsekwentnie trzymał na emocjonalnej smyczy. „Pani P. jest ofiarą wykorzystywania seksualnego. Jej rozwój został skrzywiony poprzez wpajanie przeświadczenia, że określone zachowanie jest dowodem miłości. Ksiądz Mirosław spowodował u niej bardzo głębokie i długotrwałe spustoszenia psychiczne. Objawy, dolegliwości oraz kłopoty psychiczne, emocjonalne i małżeńskie pani P. są efektem molestowania w okresie dziecięcym i wieloletniej późniejszej manipulacji” – napisał dr Kapalka w uzasadnieniu cytowanej na wstępie konkluzji. W czerwcu 2010 r. Grażyna wysłała do biskupów Regmunta i Sochy dwa odrębne, aczkolwiek niemal jednobrzmiące listy z załączonym werdyktem psychologa. Wiemy, że wpłynęły 17 czerwca do kurii i adresaci je przeczytali. Kobieta chciała od nich tylko jednego – odpowiedzi na pytanie, co zamierzają zrobić z informacją o skłonnościach podwładnego określonego przez amerykańskiego specjalistę mianem „pedofila i psychopaty”. Pięć miesięcy później z tą samą sprawą zwrócił się do ordynariusza „wciąż pełen wiary” mąż Marcin, deklarując gotowość „udzielenia dalszych informacji”. Żadne z małżonków nie otrzymało odpowiedzi. Dla nas bp Regmunt był nieco łaskawszy: „Odbyła się rozmowa z osobą wspomnianą w mailu pana P(...). W ocenie biskupa kwestia dotyczy zainteresowanych osób i one powinny ten problem rozwiązać” – rzekł ordynariusz ustami ks. Andrzeja Sapiehy, rzecznika prasowego kurii. I jeszcze stanowisko oskarżonego (zapis stenograficzny): „FiM”: – Księże proboszczu, można słówko? Ksiądz Mirosław: – OK, słucham? – Na wstępie chciałem uprzedzić, że jestem dziennikarzem „Faktów i Mitów”. Mogę kontynuować? – Dziękuję. Nie znajdziemy wspólnego tematu, ale życzę szczęść Boże! – Zatem tylko jedno: jeśli wyślemy księdzu pytania dotyczące pani P(...), będziemy mogli liczyć na odpowiedź czy szkoda czasu? – Szkoda czasu. Zdecydowanie! Panowie w sukienkach mniemają, że skoro pedofilia uległa już przedawnieniu, to można im skoczyć. W jak wielkim tkwią błędzie pokażemy za tydzień... DOMIKA NAGEL Współpr. T.S.
4
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Końskie zdrowie Sperma jest święta, sperma dobra jest... Kiedy się marnuje, Pan Bóg gniewa się – śpiewali ci z Monty Pythona. Jak Kościół zniechęca do prezerwatyw? Nie uwierzycie... Na portalu Rodzina katolicka pojawiły się brednie pt. „Znaczenie nasienia mężczyzny dla zdrowia kobiety”. Autor, niejaki Jerzy Matyjek, to 86-letni lekarz – wielki kibic kalendarzyków małżeńskich, a w latach 90. poseł z ZChN-u. Pan doktor powołuje się na odkrycia medyków katolików z… początków ubiegłego wieku. Pierwsza wojna światowa. Żołnierze leżą w okopach, a Maria Stopes, angielska doktorka, okupuje pacjentki, które przyznają się do stosunków przerywanych. Muszą siedzieć w jej gabinecie i opowiadać, jak im się żyje. I co? Panie będące w związkach, w których marnuje się nasienie, są sfrustrowane, mają lęki, depresję i „rozliczne niedomagania nerwicowe”. Można by pomyśleć, że bały się ciąży (w tych czasach pewnie jednej z wielu), ale nie! „Złe samopoczucie tych kobiet – podsumowała Stopes – jest następstwem pozbawiania ich dobroczynnego działania nasienia”. Od tamtej pory sprzeciwiała się używaniu prezerwatyw, dopomagając – dodajmy od siebie – rzeżączkom i innym syfom. Kolejne badania, które przywołuje eksposeł Matyjek, to już „światły”
rok 1929. Wtedy odbył się francuski kongres ginekologów i ustalono, że kobiety pozbawione wewnętrznych ejakulacji cierpią na ciele i umyśle. Na szczęście dolegliwości ustępują po wdrożeniu współżycia z pozostawianiem nasienia”. Dwa lata później, na kolejnym kongresie, sperma nauczyła się leczyć nowotwory piersi i macicy, więc zalecano ją profilaktycznie. W latach 40. plemniki umiały już wpływać na... „wzrost i dojrzewanie” macicy w przypadku jej niedorozwoju. Uznano również, że kobiety, które latami unikały nasienia, a potem wzięły i zmądrzały, najpewniej są już bezpłodne... A teraz najważniejsze. Nasienie powinno być mężowskie! Bo takie właśnie wytwarza substancje, które szykują w macicy miejsce dla potomka. Inaczej położnicy grozi tzw. rzucawka ciężarnych – drgawki i utraty przytomności, niekiedy prowadzące do śmierci; według dzisiejszych badań są one spowodowane problemami hormonalnymi, sercowymi lub genetycznymi. Dlatego najlepiej jeszcze kilka miesięcy po nocy poślubnej
Kościół prezentuje sam siebie jak ostatni bastion publicznej moralności. Jednocześnie we wszelkich sprawach etycznych jest trwale i rozpaczliwie bezużyteczny. Mit o Kościele jako fundamencie i skarbnicy moralności był przez lata podtrzymywany przez kler oraz konserwatystów. W tym niewierzących. Także w ostatnich latach polska prawica stale propaguje wiarę w niezbędność istnienia Kościoła. Robili to m.in. Jarosław Kaczyński, Jan Maria Rokita, a mistrzem w tej materii pozostaje Tomasz Terlikowski. Ten ostatni zasłynął debatą z jakimś czeskim hierarchą, w której dowodził, że może i Czesi nie potrzebują Kościoła, aby być etyczni, ale Polacy muszą go mieć koniecznie, bo Polska bez tego się zawali. Może jego Polska się zawali, może to Wszechpolska legnie w gruzach, ale żaden realnie istniejący kraj nie potrzebuje Kościoła katolickiego do normalnego funkcjonowania. Oczywiście każde społeczeństwo potrzebuje pewnych zasad. Tyle że one nie biorą się z kościelnej gadaniny, ale przede wszystkim z doświadczenia życiowego, a także z nawyków kulturowych i może też z ludzkiego genomu. Ostatnio w prasie katolickiej pojawiły się m.in. aluzje do rzekomych zasług Kościoła w zwalczaniu niewolnictwa. Biskup Grzegorz Ryś z Krakowa dowodził m.in., że ludzie wierzący „znieśli niewolnictwo, tyle że trzeba było na to czekać XIX wieków”. A więc Kościół nierychliwy, ale sprawiedliwy? Wolne żarty! W zniesieniu niewolnictwa nie ma zasług Kościoła papieskiego. Przeciwnie – nawet Biblia dostarcza więcej
wspomagać się „kalendarzykiem”, żeby sperma zrobiła co trzeba. Autor znalazł też nowsze przykłady na potwierdzenie swojej teorii. W latach 80. doktor P.G. Ney opisał przypadek pacjentki, która po trudnym porodzie „z powodu dolegliwości bólowych” unikała współżycia. „Nasilało się u niej przygnębienie, przestała dbać o dziecko, bywała brutalna, straciła apetyt”, aż... trafiła do psychiatryka. Przytomny lekarz zalecił mężowską penetrację z finałem w środku i... po sprawie. Pomyślicie, że uszczęśliwiła nie tyle sperma, co polepszenie stosunków z mężem, któremu celibat też pewnie nie służył... Nie! Pomogło nasienie – uważa doktor Ney, a za nim nasz Matyjek. Ale to jeszcze nic. Na początku XXI w. sperma potrafiła też... ocalić od samobójstwa. A tak. Amerykański psycholog Gordon Gallup przepytał ponad 200 dziewczyn na okoliczność używania gumek: czy często, czy rzadko, a może od czasu do czasu... Wyszło mu, że „kobiety nieotrzymujące nasienia” trzy razy częściej targały się na własne życie. Jakie będą spermowe badania Anno Domini 2012, które Kościół uzna za przydatne? Ja już się boję! Bo może okazać się na przykład, że każdy gwałciciel to jakiś… no, może nie lekarz, ale co najmniej bioenergoterapeuta! JUSTYNA CIEŚLAK
powodów do jego utrzymania niż do zniesienia. A w zniesieniu niewolnictwa mieli, owszem, zasługi pewni ludzie wierzący, tyle że byli to na ogół wierzący inaczej – bracia polscy, kwakrzy, niektórzy metodyści. Te dwie pierwsze grupy były zresztą przeklęte przez wszystkie główne Kościoły. Decydujące dla upadku tej zmurszałej i haniebnej instytucji zniewolenia było jednak oświecenie ze swoją ideą braterstwa. Tyle tylko, że Wiek Świateł wywodził tę ideę z masonerii i nowoczesnej filozofii, a nie z Ewangelii czy nauki Kościoła. Jak groteskowy był stosunek Kościoła do niewolnictwa, świadczy tekst z tygodnika „Niedziela” autorstwa Ewy Polak-Pałkiewicz. Ta katolicka publicystka rozczula się nad działalnością świętego Piotra Klawera. Ów hiszpański jezuita dawał prezenty nieszczęśnikom sprowadzanym z Afryki do Ameryki Łacińskiej oraz organizował dla nich coś w rodzaju religijnych przedstawień stworzonych po to, aby nakłonić ich do chrztu. I chrzcił ich tysiącami, choć z opisów Polak-Pałkiewiczowej można domniemywać, że wielu niewolników nie bardzo wiedziało, na co się decyduje ani o co w tym wszystkich chodzi. Przecież większość z nich była nawracana metodą ewangelizacji rysunkowej, bo między ewangelizowanymi a misjonarzem nie było dosłownie żadnego wspólnego języka. Autorka nie wysila się nawet nad refleksją nad tym, że niewolnictwo stanowiło część systemu katolickiego imperium hiszpańskiego. Zatem Kościół i jego wierni nie tylko nie zwalczali niewolnictwa, ale jeszcze ciągnęli z niego zyski. Przy czym kler swoje ofiary dodatkowo ograbiał z dotychczasowego światopoglądu. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Bezużyteczni
Prowincjałki Z bardzo bolącym gardłem stawiła się w izbie przyjęć elbląskiego szpitala pewna 22-latka. Lekarz kazał jej zdjąć majtki i usiąść na fotelu ginekologicznym. Niecodziennym badaniem zajmuje się obecnie prokurator.
GŁĘBOKIE GARDŁO
W Grzybowej Górze stanęła w ogniu stodoła. Gasić przyjechali pijani strażacy ochotnicy. Tak przynajmniej twierdzą oburzeni mieszkańcy. Poziomu alkoholu w ich krwi policja sprawdzić nie mogła, bo ochotnicy z miejsca pożaru uciekli.
WODA OGNISTA
Dariusz Leszczyński spod Włocławka został wezwany do zapłacenia alimentów – także tych zaległych. W sumie ok. 4 tys. zł plus odsetki. Problem w tym, że pan Dariusz dziecka nie ma, choć – jak przyznaje – bezskutecznie stara się o nie od 12 lat.
EGZEKUCJA
Kilkanaście (!) policyjnych patroli szukało radiowozu, który w nocy utknął w śnieżnej zaspie w okolicach Horyszewa Polskiego. Pechowi funkcjonariusze, którzy wracali właśnie z interwencji, stracili łączność z bazą. Koledzy wykopali ich z opresji dopiero bladym świtem.
ZASYPANI W AKCJI
W garażach i stodołach siedmiu rolników spod Lipna śledczy z CBŚ znaleźli 917,5 kg wysuszonego i pociętego tytoniu o wartości 267 tys. zł. W swój towar przedsiębiorczy wspólnicy zaopatrywali okolicznych mieszkańców. Grozi im za to do 2 lat więzienia.
NAROBILI DYMU
„Jestem pijany i siedzę w przydrożnym rowie. Pomóżcie!” – z takim apelem zadzwonił pewnej nocy na policję 25-letni obywatel Człuchowa. Biedak był bowiem tak pijany, że nie mógł o własnych siłach wyjść z rowu, na tyle jednak świadomy, żeby zawalczyć o życie.
ZIMNY S.O.S.
W przerobionym barku Michała P., 32-latka z Lublina, w blasku lampki i w chłodzie wentylatorów dojrzewało 18 sadzonek konopi indyjskich. Za mini „ogródeczek” grozi mu do 3 lat więzienia. Tyle samo może zainkasować pewna bezrobotna mieszkanka Prudnika. Ta – żeby zarobić na chleb – hodowlę założyła w szklarni na ogródkach działkowych. Opracowała WZ
KONOPIELKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie ulega wątpliwości, że umieszczenie krzyża łacińskiego na ścianie za fotelem marszałka, na której znajduje się też godło państwowe, w sali plenarnej obrad Sejmu, musi być zinterpretowane jako utożsamienie się naczelnego organu władzy ustawodawczej, a nawet całego państwa, z religią rzymskokatolicką, względnie z Kościołem katolickim. Taka lokalizacja symbolu religijnego oznacza promocję, wręcz rekomendację katolicyzmu przez naczelny organ władzy państwowej wobec obywateli. (dr Paweł Borecki, specjalista w zakresie prawa wyznaniowego)
Usunięcie poświęconego krzyża oznacza jego profanację i zbezczeszczenie. (bp Edward Frankowski)
Wrogość polskiej prawicy wobec Owsiaka i WOŚP nie jest incydentalnym wybrykiem. Jest wyrazem głęboko zakorzenionych charakterystyk psychologicznych prawicowości (…). Oni wierzą m.in., że każdy milion zebrany przez Owsiaka to milion zabrany Caritasowi. Nie akceptują hasła „Róbta, co chceta”, bo prawica nie wierzy w dobroć człowieka i nie ufa wyborom dokonywanym przez jednostkę. (prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog)
Chciałabym, aby w Polsce nastąpiły zmiany w sądach. Nie może być tak, żeby osoba kompletnie zaangażowana w Kościół katolicki, a z taką miałam do czynienia podczas procesu, orzekała w sprawie dotyczącej religii, gdyż oskarżony jest z góry skazany na porażkę, a cały przebieg sprawy bardziej przypomina mszę. (Dorota Rabczewska, Doda, piosenkarka)
Najłatwiej jest mi zaakceptować to, co jest umiarkowane, nieszkodliwe w sensie stwarzania zagrożeń, a więc w sumie Platformę Obywatelską. (senator Włodzimierz Cimoszewicz o swoim obecnym światopoglądzie politycznym) Wybrał AC
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
NA KLĘCZKACH
MEN-TALNOŚĆ KOŚCIOŁA Ministerstwo Edukacji Narodowej przyszło z odsieczą Kościołowi, któremu groziły zawirowania z lekcjami religii w przedszkolach. Według nowych przepisów religia nie wchodzi w skład pięciogodzinnej podstawy programowej w przedszkolach, zatem – według niektórych interpretacji – powinna być odpłatna, co oczywiście groziło masowym exodusem dzieci z zajęć. W Zakopanem już nawet kazano rodzicom za nie płacić („FiM” 3/2012), a w Myślenicach i Suchej Beskidzkiej decyzję o płaceniu rady miast wycofały dopiero po interwencji kurii (sic!). Teraz MEN jasno zdecydował, że lekcje religii – niezależnie od tego, kiedy się odbywają – mają być „bezpłatne”, czyli religijna indoktrynacja na koszt „bogatych” samorządów. Biedny kler odetchnął z ulgą. MaK
katolików, bo większość spraw sądowych dotyczy ochrony ich wartości. Biskup Tadeusz Pieronek natychmiast sprawę skomentował, twierdząc, że „ta niecywilizowana propozycja nie ma żadnych szans”. Szkoda, że hierarcha nie widzi cywilizacyjnego zacofania Polski właśnie w tym przepisie. Urażeni katolicy mogą dochodzić swoich praw z Kodeksu cywilnego i to powinno – tak jak w reszcie UE – wystarczyć. ASz
OCHRONA ZBIORU BAJEK
FUNDUSZ NA ŻĄDANIE Postulatom Ruchu Palikota (bez podania nazwy partii) arcybiskup Andrzej Dzięga poświęcił cały „list pasterski” odczytany w kościołach szczecińskich. Bronił w nim Komisji Majątkowej i żąda (!) utrzymania Funduszu Kościelnego (lub innej formy wspierania Kościoła przez państwo), a ujawnione przez media oszustwa przy „zwracaniu mienia” Kościołowi nazwał „pewnymi prowokacjami”. Dzięga zapewnił także, że księża płacą podatki od pensji w instytucjach, w których są zatrudnieni. Nie wątpimy – państwo utrzymuje znaczącą część kleru katolickiego (kapelani, katecheci itp.) i z wypłacanych pensji potrąca sobie podatki. To rzeczywiście wielki ciężar fiskalny dla księży i wyraz solidarności z resztą obywateli. MaK
NIECH TO PIERONEK! Ruch Palikota chce usunięcia z Kodeksu karnego art. 196, który mówi o karze za obrazę uczuć religijnych. Partia przygotowała już w tej sprawie nowelizację kk. Według posłów RP ten przepis faworyzuje
KSIĄDZ ZGWAŁCONY W Bielsku Podlaskim rozpoczął się proces prawosławnego duchownego Witalisa G., oskarżonego przez prokuraturę za przymuszenie niepełnosprawnej dziewczyny Marzeny O. do współżycia płciowego. Badania genetyczne jej dziecka potwierdziły ojcostwo księdza. Batiuszka twierdzi, że to on właściwie został przez dziewczynę zgwałcony, bo natarczywie nalegała na seks. MaK
SKAZANI NA KATOLICYZM
BOSKO NIELUDZCY Human Rights Watch, jedna z największych w świecie organizacji broniących praw człowieka, skrytykowała Polskę. Chodzi „o jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie”, która w naszym kraju ciągle obowiązuje. Zdaniem organizacji odmawianie mieszkańcom swobodnego dostępu do badań prenatalnych i legalnego przerywania ciąży jest wyrazem „okrutnego i nieludzkiego traktowania oraz naruszania prawa do prywatności i życia rodzinnego”. MaK
pieniędzy, m.in. na Telewizję Trwam. Dyrektor imperium medialnego Radia Maryja od miesięcy ostentacyjnie odmawia wykonania polecenia sądu. MaK
Michał Piróg – znany choreograf i juror – stanął w obronie Dody, skazanej za obrazę uczuć religijnych. Przypomnijmy, że piosenkarka wyrokiem sądu musi zapłacić 5 tys. zł za stwierdzenie, że autorzy Biblii „palili jakieś zioła i byli napruci winem”. Piróg odważnie nazwał wyrok „paranoją”. Powiedział też: „Jakichś kilkunastu kolesi na zlecenie nowo istniejącej firmy napisało zbiór bajek. Źle przetłumaczyli wstęp, potem nazmyślali, co im się po kilkuset latach wydawało, a teraz na ten zbiór opowiadań nic nie można powiedzieć”. Po tej wypowiedzi w katolickich mediach żądają zwiększenia sankcji za obrazę uczuć religijnych. ASz
NASZ JEDEN PROCENT! Autorski pomysł „Faktów i Mitów” sprzed lat, aby partii politycznych nie finansować z budżetu, ale z odpisów podatkowych poszczególnych obywateli, będzie realizowany przez Ruch Palikota. Partia przedstawiła projekt ustawy w tej sprawie. Naszym zdaniem takie rozwiązanie ułatwi kontrolę wyborców nad poczynaniami polityków i zwiąże partie ze społeczeństwem. MaK
KOMORNIK U RYDZKA Sąd w Toruniu zlecił komornikowi wyegzekwowanie od księdza Tadeusza Rydzyka 3,5 tys. zł grzywny i 1 tys. zł kosztów sądowych za zorganizowanie nielegalnej zbiórki
Zdaniem cytowanego przez „Frondę” ks. prof. Dariusza Walencika przy obecnym stanie prawnym nie jest możliwe wystąpienie w Polsce z Kościoła rzymskokatolickiego. Według jego opinii rozporządzenie episkopatu z roku 2008 zostało unieważnione w roku 2009 przez Benedykta XVI, który dokonał korekty prawa kanonicznego. Zatem polscy katolicy nie mają jak wystąpić z Kościoła, bo nie ma przepisów szczegółowych. Tym sposobem bycie katolikiem w Polsce stało się czymś w rodzaju kary dożywocia, orzekanej wkrótce po narodzeniu, podczas tzw. chrztu. MaK
OGRÓDEK PANA BOGA W Muszynie (woj. małopolskie) nie boją się kryzysu. Niebawem powstanie tam najprawdziwszy biblijny ogród! Proboszcz tamtejszej parafii – ks. Paweł Stabach – już zaciera ręce. „Zagospodarujemy kilka hektarów pustego pola, który otacza starą plebanię (…). To będzie nowa atrakcja kurortu oraz element przybliżający mieszkańcom i turystom miejsca związane z chrześcijaństwem” – mówi zadowolony. W ogrodzie będzie rzeka Jordan z miejscem chrztu Chrystusa, świątynia Salomona, winnica z Kany Galilejskiej, miejsce, gdzie szatan kusił Jezusa i w końcu gorejący krzew, w którym Bóg miał się objawić Mojżeszowi. Całość ma kosztować kilka milionów złotych. Ksiądz Stabach liczy na dotacje unijne do raju... Podatkowego na pewno. ASz
POLOWANIE NA KLERYKA Wyższe Seminarium Duchowne w Łodzi wobec dramatycznego spadku zainteresowania studiami
potencjalnych kandydatów do „kapłaństwa” postanowiło zaprząc do pomocy internet. Na Facebooku stworzono profil „Kościół w budowie. Wstęp wolny” reklamujący stan duchowny. Proponujemy raczej – „Kościół do rozbiórki. Chętni poszukiwani”. To właśnie hasło jest chyba bliższe prawdzie… MaK
WNIOSEK WYZNANIOWY W akademikach Uniwersytetu Łódzkiego i miejscowej politechniki pary mieszane płciowo mogą mieszkać ze sobą, o ile dostarczą dokument z urzędu stanu cywilnego o planowanej dacie ślubu lub… zaświadczenie z parafii o tym, że dali na zapowiedzi. Tak oto Kościół – na wniosek władz państwowych uczelni – pilnuje „właściwego prowadzenia się” dorosłych już osób. MaK
PARAFIA STAWIA Jedna z łódzkich gazet lokalnych opublikowała tekst o najdłuższych kursach, jakie mieli miejscowi taksówkarze. Okazało się, że najdalej pojechał ksiądz z grupą swoich znajomych – najpierw zażyczył sobie zawiezienia do Madrytu, a stamtąd – do portugalskiej Fatimy. W sumie: 8 tysięcy kilometrów. MaK
WIELKIE ŻARCIE Do nietypowej kradzieży doszło w kościele we wsi Okół (gmina Bałtów). Złodziej wtargnął do kościoła, otworzył tabernakulum i ukradł puszkę z konsekrowanymi hostiami. Niczego innego nie zabrał. W sumie zniknęło 100 hostii, czyli – jak twierdzi Kościół katolicki – 100 kompletnych „ciał Pana Jezusa”. Czyżby ktoś chciał przystępować do komunii na zasadzie „zrób to sam”? MaK
WYSYP ŁASK… W ramach wspierania polityki katolickiej płodności tygodnik „Niedziela” napisał entuzjastyczny tekst („Szczęście razy cztery”) o historii rodziny spod Częstochowy, w której urodziły się czworaczki. Na końcu zaś zamieścił numer konta parafii
5
(sic!), na które przyjmowane są wpłaty z pomocą dla rodziny. Okazuje się, że dzieci wymagają stałej pomocy medycznej i że rodzinie brakuje rzeczy codziennego użytku. I to jest to poczwórne szczęście?! MaK
SOLENNIE POKROPIENI W wielu publicznych placówkach oświatowych wizyty księdza po kolędzie na stałe zagościły w kalendarzu szkolnych imprez. „Zgodnie z tradycją gościliśmy księdza proboszcza na świątecznej kolędzie. Przedszkolaki, uczniowie Szkoły Podstawowej, a później Gimnazjum śpiewali kolędy oraz uczestniczyli we wspólnej modlitwie” – donosi Zespół Szkolno-Przedszkolny w Paniówkach. „Dziś przyjmowaliśmy w naszych progach księdza Piotra, który nawiedzał parafian w Bezwoli z duszpasterską wizytą – relacjonuje na swojej stronie Szkoła Podstawowa w Bezwoli. – Po modlitwie w każdej klasie, w każdym miejscu, w którym pracujemy dla dzieci, zostaliśmy solennie pokropieni (...). Błogosławieństwo z pewnością dodało nam ducha do dalszej solidnej pracy w nowym roku”. Podobne informacje znajdujemy na stronie publicznego Zespołu Kształcenia i Wychowania w Klukowej Hucie: „W szkole odbyła się kolęda. Ksiądz proboszcz poświęcił mury szkoły i pobłogosławił nam wszystkim”. Z kolei dyrekcja Gimnazjum nr 2 w Wodzisławiu Śląskim na zaplanowane odwiedziny duszpasterskie, czyli kolędę, zaprasza uczniów wraz z rodzicami. AK
ZWOLNIENIE KOLĘDOWE „Prosimy dyrektorów szkół o takie zorganizowanie lekcji, może nawet kosztem lekcji religii, aby dzieci, które mają danego dnia kolędę, mogły wcześniej pójść do domu, aby uczestniczyć w tym obrzędzie razem z całą rodziną” – apeluje z ambony proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Brańszczyku. Dzieciaki muszą bowiem zdążyć położyć przed księdzem na stole „ćwiczenia z lekcji religii i kontrolki obecności na Mszy św.”. AK
6
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Komedia kolędowa Szczegółowy przepis na to, jak dobrze odegrać komedię zwaną wizytą duszpasterską, podaje ks. Zbigniew Kulwikowski na stronie parafii pw. NSPJ w Żelistrzewie. „Kolęda to nie magia, czy podtrzymywanie reliktów przebrzmiałej pobożności” – poucza na wstępie. Kolęda ma „chronić dom od wszelkiego zła i nieszczęścia”, uświęcić i zjednoczyć rodziny oraz napełnić je łaską, miłością i pokojem. Niestety – ubolewa wielebny – wierni bardzo często nie są przygotowani do kolędy lub nie wykazują dobrej woli do „konstruktywnego wykorzystywania spotkania się ze swoim duszpasterzem, stawiania mądrych pytań i twórczych sugestii, przyjęcia lub przekazania różnych informacji duszpasterskich i życia religijnego czy omówienia problemów małżeńskich i rodzinnych”. Kapłani tymczasem podczas kolędy oczekują „twórczego dialogu z całą Familią,
D
umocnienia i pogłębienia znajomości oraz więzów przyjaźni. No i oczywiście kolęda ma także wymiar materialny, albowiem wierni składają ofiary pieniężne, jako wyraz swojej troski o potrzeby materialne swojej parafii i diecezji”.
naczynie ze święconą wodą i kropidło. Mogą stać również kwiaty, ale wyłącznie żywe! – zastrzega ksiądz reżyser. Przed przybyciem kapłana – głosi kolejny punkt instrukcji – wypada „spalić na rozgrzanej blasze (np. po konserwie) pyłek z bursztynu; gdy
Chodzenie po kolędzie to starannie zaaranżowany spektakl wedle ściśle określonego scenariusza i z wielebnym w roli głównej. Zgodnie ze scenariuszem przedstawienie kolędowe w parafii w Żelistrzewie rozpoczynać się winno od wyczekiwania na kapłana ze świecą przy furtce lub przed drzwiami przez ojca rodziny, a gdy go nie ma – przez matkę lub kogoś innego. Następnie po powitaniu z zapaloną świecą wprowadza się księdza do domu lub mieszkania. Tam, na stole nakrytym białym obrusem, ma się znaleźć krzyż, zapalone świece,
la inkasentów w czarnych sukienkach nastał okres żniw. Ponieważ urodzaj słabnie, obfitość plonów zależy od przygotowania frontu robót. Oto kilka obrazków z tegorocznej kolędy: Ksiądz prałat Jan Wierzbicki, proboszcz parafii św. Wojciecha (jedna z największych w Białymstoku), wydał specjalną instrukcję ostrzegawczo-wychowawczą. Na wstępie grozi, że niewpuszczenie poborcy do domu „będzie traktowane jako automatyczne »wyrażenie zgody« na rewanż w postaci odmowy udzielenia w przyszłości usług w postaci chrztu, ślubu, pogrzebu itp. każdemu osobnikowi zamieszkującemu pod adresem, który trafi na czarną listę”. Co zrobić, żeby nie podpaść w trakcie samej wizyty oraz rozmowy „o sprawach parafialnej wspólnoty i Ojczyzny” (czytaj: zeznania podatkowego pozorowanego koniecznością weryfikacji kartoteki parafialnej)? Do najważniejszych obowiązków gospodarzy należy przygotowanie scenografii. „Są takie rodziny, które ciągle pożyczają krzyż i świece (według księdza – obowiązkowe – dop. red.) od sąsiadów, nie mają też kropidła, wody święconej”, a przecież strudzeni wędrowcy „nie będą nosili ze sobą kropideł,
go nie ma, spalić lekko podsuszone igliwie świerku, sosny, modrzewia czy nawet wschodniego kadzidełka”. Chodzi zapewne o miłą atmosferę... Zgodnie z życzeniem wielebnego – psy i koty na czas kolędy koniecznie muszą zostać zamknięte w pomieszczeniach gospodarczych lub piwnicach, nigdy zaś w łazienkach czy sąsiednich pokojach, natomiast klatki z papużkami i kanarkami należy wynieść do innego pomieszczenia. Zwłaszcza
jak też i wody święconej” – uprzedza prałat, żeby później nie było pretensji. W podniosłym okresie wyczekiwania najmłodsi intensywnie uzupełniają bądź przepisują kwity świadczące o religijności („Dzieci niech przygotują zeszyty z religii, zaś młodzież maturalna – zaświadczenia o uczęszczaniu na katechezę”), zaś w dniu nawiedzenia mają
mówiące papugi, bo mogą przecież obrazić dostojnika. Domownicy winni witać księdza na baczność, czynnie uczestnicząc w modlitwach i śpiewaniu pieśni. Do tego zobowiązani są wystąpić w odświętnych kostiumach. „Nigdy nie wolno nabożeństwa kolędowego przeżywać tylko w skarpetkach – bez obuwia na nogach! Nigdy nie wolno nabożeństwa kolędowego przeżywać w laczkach, papciach ani dresach – ostrzega żelistrzewski duszpasterz – bo… ubiór świadczy o wiarygodności człowieka”. Ponadto przy kolędowym stole w żadnym wypadku nie należy stawiać głębokich niskich foteli, tylko zwykłe krzesła. Finałem wizyty jest pozostawienie przez kolędującego kapłana certyfikatu potwierdzającego przyjęcie kolędy i „przynależności do Kościoła”, to jest oznakowanie domu lub mieszkania napisem „K+M+B”. Jednak w parafii pw. św. Barbary w Łęcznej na tym komedia bynajmniej się nie kończy. Tamtejszemu proboszczowi przyjęcie księdza po kolędzie, czyli manifestacyjne pokazanie sąsiadom, że jest to mieszkanie katolika, nie wystarcza. Zgodnie z parafialnymi wytycznymi zakończenie kolęd indywidualnych w blokach ma wieńczyć zorganizowanie kolędy… zbiorowej. Po obchodzie poszczególnych rodzin wszyscy nawiedzeni przez duszpasterza mieszkańcy danej klatki powinni stawić się we wcześniej umówionym mieszkaniu na kolędę bis, czyli sąsiedzką konfrontację. Po przybyciu kapłana mają odśpiewać kolędy, wysłuchać wygłoszonej katechezy duszpasterza, „podzielić się swoim życiem”, przyjąć błogosławieństwo i podzielić się opłatkiem. Wiemy z innych parafii, że ten nowy zwyczaj kolędy podsumowującej, tj. zbiorowej, kończy czasami
Ponadto duchowny podkreśla, że chowanie się przed jego ludźmi do szafy może zostać zinterpretowane jako przekroczenie granic obrony koniecznej... Większość proboszczów zawiesiła na okres kolędy normalny rytm funkcjonowania zakładów pracy, jak to zrobił na przykład ks. Wojciech Tokarz z parafii Chrystusa Zbawiciela
Hej kolęda, kolęda... szlaban na wszelkie rozrywki („Nie pozwalajmy dzieciom czy młodzieży, by w czasie wizyty kolędowej wychodziły z domu: na basen, trening, naukę języka, do kolegi czy koleżanki”). W zakończeniu ks. Wierzbicki przypomina, że choć urzęduje w parafii dopiero pół roku, należy „tradycyjnie” przygotować posłańcom dwie koperty: „Jedną księdzu na kolędę, drugą – na kościół”. Ksiądz Czesław Majda z parafii św. Maksymiliana Kolbego we Wrocławiu przestrzega, że „jeżeli zdarzy się sytuacja, że nie mamy wody święconej, możemy poprosić księdza o jej poświęcenie. Nie wolno wlewać zwykłej wody i nie powiadomić o tym kapłana!”.
w Gdańsku, likwidując dwa popołudniowe nabożeństwa. Jego ministrantów obowiązuje w tym czasie specjalny regulamin. I tak: ~ W przypadku zadania przez parafian pytania o imię księdza kolędującego w danym miejscu ministranci udzielają dyplomatycznej odpowiedzi nieujawniającej tożsamości kapłana; ~ Ofiarę, którą ministranci otrzymują „do ręki”, zobowiązani są wrzucić do puszki (zamkniętej na klucz przechowywany przez najstarszego wiekiem idącego danego dnia na kolędę); ~ Ministrant, który zostanie złapany na kradzieży pieniędzy z puszki na tzw. gorącym uczynku, zostanie pozbawiony wszystkich kolęd.
wręczenie składkowego prezentu dla księdza dobrodzieja. Oczywiście poza datkami indywidualnymi. A dobre zwyczaje trzeba kultywować! Oto kilka innych praktycznych kolędowych informacji dla wiernych. „Do Kolędy powinniśmy się przygotować, by nie rozmawiać o polityce czy pogodzie, ale o sprawach zasadniczych i nurtujących parafian i rodzinę”; „Rodzina w czasie kolędy powinna dołożyć wszelkich starań, by być w komplecie i szczerze rozmawiać z kapłanem, ponieważ kapłana obowiązuje »tajemnica zawodowa«” (parafia pw. św. Katarzyny w Gogołowie). „Wbrew pozorom ksiądz nie idzie na przeszpiegi, kto z kim, jak, kiedy. Chce poznać bliżej, jako ten prawdziwy pasterz, swoje owieczki”; „Uwaga! Jeśli nalewamy wodę święconą na talerzyk, to nie wolno jej nam potem wylewać ot tak. Proponujemy wylać ją do kwiatka” (parafia pw. Nawrócenia św. Pawła w Solcu Kujawskim). „Zebrane na kolędzie informacje pozwalają rozeznać potrzeby ludzi. Kapłani odnotowują więc, czy rodzina żyje w związku sakramentalnym, w jakim wieku są dzieci, czy odnoszą sukcesy w szkole, czy uczestniczą w ruchach kościelnych, gdzie pracują domownicy, jak również zgony czy wyjazdy do pracy za granicę”. (parafia pw. św. Andrzeja Boboli w Białymstoku). „Na kolędzie można także zamawiać i rezerwować intencje mszalne (…). Na terenie parafii znajduje się bardzo dużo domków i daczy zamieszkanych przez cały rok (…). Bardzo chętnie odwiedzę i poświęcę te domy” (parafia pw. św. Maksymiliana Kolbego w Łubianie). AK
Duchowny przewidział również taką ewentualność, że nikogo nie złapie, a kasy będzie mniej, niż oczekiwał. Co wtedy? „Jeżeli zebrana kwota (w puszce – dop. red.) będzie niższa, niż wynikałoby to z obliczeń, ministrant zostanie osobiście obciążony wpłatą pieniędzy na Fundusz Ministrancki” – stanowi art. 26 Rozporządzenia w sprawie wizyt duszpasterskich. Parafia Ducha Świętego w Bydgoszczy prowadzona przez zakon pod tym samym wezwaniem – z proboszczem o. Markiem Karczewskim na czele – wprowadziła sensacyjną dla wiernych nowinkę w postaci nieprzyjmowania żadnych kopert. Czyżby mnisi zrezygnowali z kasy?! Okazuje się, że chodzi po prostu o zaawansowaną inwigilację, bo nie biorą tylko wziątek anonimowych, a podpisane imieniem i nazwiskiem – jak najbardziej (fot. powyżej). Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego twierdzi, że z winy mediów nagłaśniających „kontrowersje wokół koperty” trywializowany jest sens kolędy... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
7
Żołnierz dziewczynie nie skłamie? Duchowny wojskowy, nauczyciel religii, ulubieniec dzieci i młodzieży – taki człowiek stanie przed sądem za wykorzystywanie seksualne 14-latki! Ksiądz kapitan Jacek S. z parafii cywilno-wojskowej pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Marii Panny w Legionowie został zatrzymany pod zarzutem molestowania osoby poniżej 15 roku życia. Z zeznań pokrzywdzonej nastolatki (nazwijmy ją Kasia; dziś ma 18 lat) wynika, że duchowny „poderwał” ją 4 lata temu na zajęciach parafialnego chóru. Wygadany ksiądz w mundurze zrobił ogromne wrażenie na młodziutkiej dziewczynie i bez problemu owinął ją sobie dookoła palca. Ten chory związek trwał 4 lata. Poszkodowana opowiedziała prokuratorowi, że w wieku 17 lat zaszła z ks. Jackiem S. w ciążę. Oczywiście natychmiast powiadomiła kochanka o swoim brzemiennym stanie, a ten – zamiast dziewczynie pomóc – kazał ciążę niezwłocznie usunąć. Ksiądz okazał się „wielkoduszny” i za zabieg przeprowadzony w aborcyjnym podziemiu zapłacił z własnej kieszeni. Zakochana 17-latka dokonała aborcji w przekonaniu, że dzięki temu nie straci mężczyzny swojego życia (notabene – taki usłyszała warunek jego pozostania). Niestety, myliła się… Jacek S. – jak zeznała – niemal z dnia na dzień po zabiegu postanowił zakończyć związek. Najprawdopodobniej uważał, że nastoletnia miłość zwiędnie, gdy całkowicie zerwie kontakt z byłą kochanką. Przeliczył się, bo Kasia nie ustawała w wysiłkach, aby odzyskać jego względy. W końcu kategorycznie oświadczył, że to koniec, a zrozpaczona dziewczyna dowiedziała się, że „Jacuś” zostawił ją dla młodszej chórzystki. Podobno nie ma niczego bardziej niebezpiecznego niż wzgardzona
kobieta. Tak było i tym razem. Pierwszą złość wyładowała na samochodzie księdza. Porysowała mu lakier i przebiła opony. W odwecie księżulo – zamiast dwa razy pomyśleć – zawiadomił policję. I wtedy dziewczyna bez owijania w bawełnę opowiedziała funkcjonariuszom całą miłosną historię, a ci bez problemu zebrali dowody potwierdzające jej słowa i pozwalające na zatrzymanie i aresztowanie ks. Jacka S. Grozi mu nawet 12 lat więzienia. W Legionowie na wojskowym osiedlu przy ul. Zegrzyńskiej, gdzie duchowny mieszkał w służbowym mieszkaniu, wybuchł skandal. Jak zwykle w takich przypadkach, wydaje się, że obrońców Jacka S. jest znacznie więcej niż ludzi żądających dla niego kary. – Czasem bawił się z dzieciakami. Widać było, że je bardzo lubi, a one jego. Ale to porządny człowiek. Nie wierzę, że mógł zrobić coś takiego. Ta dziewczyna na pewno chce zarobić na odszkodowaniu. Ludzie mówią, że jest puszczalska. Nie wierzę w ani jedno jej słowo – słyszymy od sąsiadki oskarżonego. Kolejny sąsiad zapewnia nas, że te nastolatki, co to odwiedzały księdza, ubierały się tak wyzywająco, że nie ma co się chłopu dziwić (sic!). Tymczasem niedaleko Szkoły Podstawowej nr 8, gdzie oskarżony uczył religii, słychać zupełnie inne głosy. Według jednego z rodziców tegorocznego „pierwszokomunisty” plotki o upodobaniach S. od dawna krążyły po Legionowie. – Widziano go, jak spacerował w parku z dziewczynami z gimnazjum. Niektóre trzymał za rękę. Nie
słyszałem, co prawda, by interesowały go małe dzieci, ale za to nastolatki to już jak najbardziej. A i on podobał się dziewczynom. Młody, wysportowany, elokwentny. Mówiły o nim „ciacho”. Pytamy, dlaczego nikt nie reagował? W odpowiedzi słyszymy, że nie było wystarczających dowodów, a w ogóle to kto chciałby się narażać. Teraz nagle wszyscy liczą, że po zeznaniach 18-latki zgłosi się jeszcze kilka dziewczyn „zranionych” przez duchownego. Na razie Jacek S. wylądował w dwuosobowej celi z mężczyzną podejrzanym o znęcanie się nad rodziną. Skąd taki ekskluzywny jak na więzienne standardy pokoik? Funkcjonariusze z placówki, w której przebywa S., doskonale wiedzą, że pedofile za kratami są traktowani
Ktoś nas podsłu...chuje! Tajne służby posiadają zabawki pozwalające na niczym nieskrępowaną inwigilację obywateli... Znamy przypadki (pojedyncze, ale jednak), że ludzie dostają od przyjaciół SMS-y, których ci nie wysyłali, bądź dzwoni do nich kolega z telefonu stacjonarnego w Anglii, a na ekranie „komórki” wyświetla się nieznany numer krajowy. Powstają uzasadnione podejrzenia, że ktoś brzydko i nieudolnie się zabawia. Kim może być ów „ktoś”? Standardowa procedura podsłuchu telefonicznego polega na tym, że na żądanie podmiotu uprawnionego do stosowania techniki operacyjnej (Policja, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Żandarmeria Wojskowa,
Straż Graniczna, Biuro Ochrony Rządu, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Służba Wywiadu Wojskowego, Wywiad Skarbowy): ~ operator telefonii komórkowej przekierowuje rozmowy oraz SMS-y (przychodzące i wychodzące) inwigilowanego. W zależności od sieci, w której działa aparat, trafiają one do specjalnego urządzenia zainstalowanego w Komendzie Stołecznej Policji, skąd tzw. sztywnym łączem wysyłane są do zamawiającego podsłuch, bądź operator retransmituje je na wskazane przez tenże podmiot numery telefonów komórkowych podłączonych do specjalnych rejestratorów;
najgorzej ze wszystkich osadzonych. Często współwięźniowie znęcają się nad nimi, traktując ich tak, jak oni traktowali swoje młode ofiary. Więc postanowiono księdza chronić. I może dobrze, bo takim stuprocentowym pedofilem to on nie jest. Co na to wszystko Kościół? Ksiądz pułkownik Zbigniew Kępa, rzecznik Ordynariatu Polowego, napisał w komunikacie Kurii Polowej Wojska Polskiego, pod którą podlegał ksiądz kapitan Jacek S., że do czasu wyjaśnienia zarzutów S. zostaje zawieszony. „Po otrzymaniu informacji na temat powodów zatrzymania ks. Jacka S. z dniem 17 stycznia 2012 roku Kuria Polowa zawiesiła go w sprawowaniu wszelkich funkcji i urzędów w Ordynariacie Polowym, zgodnie ze wskazówką zawartą w Okólniku Kongregacji Doktryny Wiary z dnia 3 maja
~ w telefonii stacjonarnej rozmowy są kierowane od central do najbliższego policyjnego Wydziału Techniki Operacyjnej i dalej „rozsiewane” do zamawiających poza województwo lub zainteresowany sam dokonuje odsłuchu w wydzielonych pomieszczeniach WTO, a wskazane przez niego fragmenty są tedy zabezpieczone i stenograficznie spisane. Warto jeszcze dodać, że ogólnokrajowy zintegrowany system pozwala śledzić wszelkie ruchy użytkownika telefonu komórkowego. Jak? Bardzo prosto: operator wysyła SMS-em do zainteresowanej jednostki informację o bieżącym położeniu obserwowanego abonenta w czasie rzeczywistym oraz prowadzi bazę danych o jego przemieszczaniu się. Służby posiadają też system analityczny pozwalający na podstawie billingów stwierdzić, jakie kontakty nawiązuje – i z kim najczęściej – inwigilowany użytkownik telefonu. Stosowana w Polsce technologia najbardziej angażuje policję wykonującą wszelkie prace związane z instalacją, także dla agend
2011 roku. Ten całkowity zakaz jakiejkolwiek posługi w Ordynariacie Polowym obowiązuje ks. Jacka S. do czasu wyjaśnienia stawianych mu zarzutów. Wobec ks. Jacka S. zostanie niezwłocznie podjęte wstępne dochodzenie kanoniczne, zgodnie z kanonem 1717 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Po zakończeniu wspomnianego dochodzenia, kierując się przepisami zawartymi w motu proprio »Sacramentorum sanctitatis tutela«, wszystkie zebrane informacje zostaną przekazane Stolicy Apostolskiej” – czytamy w komunikacie. Poważna sprawa… Oskarżonych i skazanych za pedofilię duchownych katolickich w Polsce było w ostatniej dekadzie kilkudziesięciu. Ilu ich jest naprawdę? ŁUKASZ LIPIŃSKI
wojskowych. O niektórych niuansach rozmawiamy z osobą zajmującą się takimi sprawami „służbowo”. „FiM”: – Tylko policja wykonuje tę robotę? – Nieco inaczej działa ABW, która kwestie zamówień realizuje bezpośrednio u operatora. Pewną ciekawostką jest tu fakt, że osoby pracujące na centralach telefonii stacjonarnej i operatorów komórkowych są podwójnie rejestrowane w charakterze tzw. konsultantów, czyli posiadają teczkę w policji oraz w ABW. Innymi słowy, dwie służby korzystają równolegle z tych samych agentów, co normalnie nie występuje. Jeśli chodzi o wojsko, to dla nich policja tylko wykonuje instalacje i przekierowuje transmisję na wskazane stanowiska, gdzie już sami je obsługują. Mają tam bardzo dobre systemy rejestracji produkowane przez spółkę „S(...)” z Lublina.
 Ciąg dalszy na str. 8
8
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Mówienie owiec Skoro wiara bez uczynków jest martwa, trzeba działać. Z takiego założenia coraz częściej wychodzą wierni i jedno wiedzą na pewno: bezpowrotnie minęły czasy, kiedy księdza całowali po rękach i kłaniali mu się wpół. Parafia Ludziska to ostatnio synonim zwycięstwa ludu bożego nad proboszczem despotą. Ludziom w Ludziskach nie podobało się, że ksiądz traktuje ich jak poddanych, no i go pogonili. Wygrali uporem i solidarnością. Wygrali też z kurią (por. „FiM” 46/2011) i dali przykład innym, jak zwyciężać mają. ~ ~ ~ Pełni oburzenia wychodzili ludzie z kościoła rzeszowskich pijarów. Tym razem to nie ksiądz siał zgorszenie, ale zaproszona przezeń misjonarka Anna Krogulska ze Stowarzyszenia Misjonarzy Świeckich „Inkulturacja”. Misjonarka opowiadała dzieciom o tym, jakie męki przecierpiał Jezus, jak był bity, jak bicze rzymskie najpierw cięły skórę, wrzynały się głębiej, aż wyrywały ciało, obnażając rozcięte mięśnie. Paraliż kciuków, rozrywanie ścięgien, wymioty i wstrząsy, łamanie kości to kolejne etapy cierpień, opisywane przez Krogulską z fanatyczną skrupulatnością podczas niedzielnej mszy dla dzieci. Napięcia nie wytrzymali dorośli. Ksiądz proboszcz obiecał, że zgorszonych przeprosi. ~ ~ ~ Od kilku miesięcy narasta konflikt między parafianami a księdzem z podrzeszowskiej parafii. O tym, co myślą o poczynaniach nowego proboszcza, parafianie wypowiedzieli się najpierw na lokalnym forum. „W ciągu 2 miesięcy od przybycia 100 tys. zł już zdążyło wyparować. Miała być remontowana plebania, a okazuje się, że plebania jest za mała; trzeba rozbudować. Rady parafialnej nie ma, więc wolna amerykanka. Biedne babcie trza oskubać. Ksiądz
Stanisław powinien sam położyć się krzyżem i prosić o wybaczenie i więcej pokory dla swoich poprzedników, jak i parafian” – napisał internauta „pył”. Do niego dołączyli inni i tak powstała litania księżych grzechów. No bo już na samym początku kadencji
okazało się, że ksiądz Stanisław – zamiast dać się ludziom nieco poznać z lepszej strony – od razu zaczął prosić o kasę. A potrzeby miał niemałe: wymiana dywanów, szat liturgicznych, remont plebanii, na który rozdysponował już ponoć 110 tys. zł zostawione w kasie przez poprzednika. Dla owieczek nieprzyzwyczajonych do takich standardów rzecz była nie do przyjęcia. Tak jak cennik za sakramenty, zmiana godzin odprawiania mszy oraz wymóg, żeby każda rodzina zadeklarowała, jaką
 Ciąg dalszy ze str. 7 – Zetknęliśmy się niedawno z przypadkiem, że ktoś otrzymał SMS-a od osoby (wskazywał na to numer telefonu), która go nie wysyłała. Możliwe? – Zatelefonować i sprowokować rozmowę lub wysłać wiadomość tekstową z numeru telefonu będącego pod obserwacją jest bardzo łatwo, skoro mamy dostęp do łącza. – A można podsłuchiwać bez pomocy operatora, żeby dajmy na to uniknąć jakiejkolwiek kontroli? – Oczywiście. Wykorzystujemy wówczas takie sprytne samochodziki zastępujące BTS-y, czyli stacje bazowe. Wiem, że także SKW je posiada, bo robiło duże zakupy sprzętu oraz systemów rejestracji.
kwotę rocznie jest w stanie przeznaczyć na potrzeby swojego nowego księdza, to znaczy kościoła. No i się ludzie zbuntowali, i wypuścili w internecie balon ostrzegawczy. A proboszcz? – To są tylko jednostki, które tak mówią. Ja już tę sprawę komentowałem i więcej nie będę – mówi „FiM” ks. Stanisław. ~ ~ ~ Zofia J., przykładna parafianka, członek Stowarzyszenia Wspierania Powołań, chórzystka. Mieszka w sąsiedztwie jednej z bydgoskich parafii. Z okien swojego dużego pokoju obserwowała, jak z plebanii późnym wieczorem regularnie
wychodzi znajoma księdza proboszcza. – To jest coś, co mnie gorszy. Z tej plebanii to się taka burdelchata robiła, że już nie mogłam patrzeć. Ja nawet nie muszę szpiclować, wystarczy, że wyjrzę przez okno. To nie jest prywatny folwark księdza. Ja ten kościół też pomagałam budować – mówi pani Zofia. Nie podobało jej się też, że kościół jest zaniedbany, choć ofiary za msze bardzo wysokie. Mówi, że najpierw rozmawiała na ten temat
Ktoś nas podsłu...chuje – Jak działają? – Stosuje się aparaturę zwaną IMSI-Catcher. Najogólniej rzecz ujmując, jest ona mobilnym BTS-em, pośredniczącym między podsłuchiwanym a najbliższą stacją bazową. Nadaje jej sygnał, tylko mocniejszy, i ten konkretny numer zgłosi się do mobilnej zamiast do prawdziwej stacji. Wobec podsłuchiwanego „udaje” stację bazową, zaś ta „widzi” go jako telefon. Umożliwia podsłuch wszystkich rozmów prowadzonych w zasięgu urządzenia,
z proboszczem, a kiedy nic się nie zmieniło – napisała do biskupa Jana Tyrawy. Reakcji się nie doczekała. Tymczasem konflikt między Zofią a księdzem i jego znajomą narastał. Pewnego dnia J. nie utrzymała języka za zębami i zasugerowała, by ksiądz nie udzielał komunii swojej przyjaciółce, bo ta niemoralnie się prowadzi. No i trafiła pod sąd, obwiniona o to, że w kościele parafialnym w celu dokuczenia znajomej księdza złośliwie niepokoiła ją poprzez zaczepianie i używanie słów obraźliwych. J. do winy się nie przyznaje, a jednak w obliczu zeznań świadków, to znaczy kilku księży i samej pokrzywdzonej, została uznana za winną. W uzasadnieniu
wyroku sędzia napisał, że w czasie popełnienia wykroczenia miała ograniczoną zdolność rozpoznawania znaczenia czynu i kierowania postępowaniem. Z tym to pani Zofia zgodzić się nie może. W życiu prywatnym jest niezwykle aktywna – już jako rencistka ukończyła kursy językowe i komputerowe, bierze udział w zajęciach na uniwersytecie trzeciego wieku, wyjeżdża na szkolenia. Nie zamierza więc godzić się na to, aby ktoś uznawał ją za wariatkę. Nawet jeśli ten ktoś nosi sutannę. Dlatego nadal walczy o swoje dobre imię. – To jest sprawa, która
a nawet podszywanie się pod cudzy numer i prowadzenie z niego rozmów bądź wysyłanie wiadomości tekstowych. Wygodne, praktycznie niewykrywalne i zdejmujące z głowy kłopoty formalne związane z załatwianiem zgody sądu. – Całkowicie niewykrywalne? – W przeszłości były problemy z powodu błędu w naliczaniu kart prepaidowych. Przykładowo: podsłuchiwany rozmawiał z aparatu na kartę dziesięć minut, a na koncie ubywało mu tyle, co za dwie czy trzy minuty. Teraz jest już wszystko w porządku. Zdarzają się, niestety, przypadki, że IMSI-Catcher wymaga współpracy z operatorem, czyli gdzieś jakiś ślad zastaje. – Kiedy? – W mieście można użyć takiego fałszywego BTS-a bardzo blisko domu podsłuchi-
powinna być rozwiązana na szczeblu kościelnym. A w Kościele dzieje się źle – mówi. ~ ~ ~ Na Podkarpaciu hierarchia postanowiła rozmnożyć włości, tłumacząc się dynamicznym rozwojem pewnej miejscowości. W tym celu postawiono w Słocinie koło Rzeszowa blaszaną kaplicę pw. bł. ks. Władysława Findysza, a biskup Kazimierz Górny erygował nową parafię (trzecia w okolicy). Problem w tym, że wierni na ów zafundowany im przez kurię blaszak patrzeć nie chcą, a tym bardziej – modlić się w nim albo składać się na jego wyposażenie (już są o to proszeni), bo – jak mówią – mają swój kościół. Budowali go własnymi rękami i z nim są związani od pokoleń. Niektórzy napisali nawet pismo do kurii, żeby ich w świętym spokoju i granicach starej parafii zostawiła. Wkurzeni są tym bardziej, że sprawy nikt z nimi nie konsultował, a decyzję hierarchii oznajmiono im kilka dni przed faktem. ~ ~ ~ Skoro jesteśmy na Podkarpaciu, zajrzyjmy do Stalowej Woli. Tu prezydent miasta Andrzej Szlęzak (ten sam, który nie godził się na nielegalnie postawiony krzyż) zaczął szukać oszczędności i zdecydował się wyłączyć księżom prąd. „Odłączone zostało nielegalne oświetlenie, to, które odbywało się na koszt miasta. Miasto nie ma zamiaru dopłacać do oświetlania prywatnych posesji” – tłumaczy prezydent na łamach lokalnej prasy. Zapowiada przy tym, że w krótkim czasie zniknie iluminacja wszystkich obiektów, które do miasta nie należą, a czerpią opłacany przez miasto prąd – jego zdaniem to nic innego, tylko rasowa kradzież. Na podobną bezczelność polscy duchowni nie są przygotowani, toteż odezwały się pełne oburzenia głosy. „To oświetlenie służyło wszystkim mieszkańcom, a nie mnie. Ja nie chcę walki, tylko prowadzić ludzi do pana Boga” – oświadczył pogrążony w bólu ks. Marian Balicki, proboszcz od św. Floriana. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
wanego, bo samochód nie wzbudzi podejrzeń. Gdy teren jest odkryty, mamy problem. Żeby ustawić tzw. strefę, trzeba załatwić z operatorem osłabienie sygnału najbliższej stacji bazowej, żeby nasz był silniejszy mimo oddalenia od „celu”. Objawem możliwym do wychwycenia jest zanik dostępu do sieci telefonów niepodsłuchiwanych. Nie można się wówczas dodzwonić nawet na numery alarmowe ani odebrać żadnego połączenia. – Czy istnieje jakaś metoda komunikacji telefonicznej dająca gwarancję uniknięcia podsłuchu? – Na razie tylko telefonia internetowa z wykorzystaniem komunikatora Skype. Wszystkie inne są już złamane. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Z problemem bezpłodności, uznanej przez Światową Organizację Zdrowia za chorobę cywilizacyjną, mierzy się obecnie około 1,5 miliona par w Polsce. Koszt tylko jednej procedury to około 10 tys. zł. Jest to bariera finansowa dla wielu par nie do pokonania. Sytuację dodatkowo komplikuje brak uregulowań prawnych – ustawy bioetycznej. Kiedy więc urodzą się dzieci z in vitro finansowanego przez budżet państwa – nie wiadomo. Na razie rodzą się kolejne projekty ustaw. W Sejmie nowej kadencji są już dwa – autorstwa klubu SLD, a także Ruchu Palikota. Złożenie kolejnego zapowiada Małgorzata Kidawa-Błońska z PO. Do kontrataku zawsze gotowe są środowiska katolickie. „Ingerencja biotechnologiczna w życie człowieka powoduje jego deformację i w końcu śmierć. Stąd też zastosowanie tak radykalnych metod, jak zapłodnienie pozaustrojowe w laboratoriach, a więc typu właściwie hodowlanego, a nie charakterystycznego dla człowieka (…). Musimy zwiększyć opiekę nad tymi dziećmi, bo mogą później przeżywać różnego typu dramaty osobiste, pomóc im nie być ofiarami niefrasobliwości techników, którzy to czynią” – uważa abp Henryk Hoser, metropolita warszawsko-praski. O opiece, tyle że nad bezpłodnymi parami, pomyśleli włodarze Częstochowy. Troska o mieszkańców – tak swoją inicjatywę dofinansowania in vitro z pieniędzy miasta tłumaczy prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk (SLD). Kiedy ogłosił swój zamiar w listopadzie ubiegłego roku, zagotowały się środowiska katolickie (w ramach kontrataku w połowie stycznia Caritas otworzył w Częstochowie poradnię naprotechnologii). Ich przedstawiciele bacznie przysłuchiwali się sesjom Rady Miejskiej, na których dyskutowany był budżet, i zagłuszali radnych okrzykami: „Hańba, zdrada”. Opozycja ostrzegała, że to otwarcie furtki przed rewolucją kulturową, która obróci Polskę wniwecz. Głos dała również kuria. „Jest zastanawiające i budzi sprzeciw, że w dobie powszechnego kryzysu i potrzeby zaciskania pasa, kiedy brakuje środków na zapewnienie podstawowej opieki lekarskiej, pojawiają się politycy, którzy za wszelką cenę chcą dofinansowywać zabiegi in vitro, które są niepewne, kosztowne i nieetyczne” – napisał biskup w specjalnym oświadczeniu, zwracając przy okazji uwagę, że „ta technicznie nieodzowna selekcja związana jest z kolei z masowym uśmiercaniem »embrionów nadliczbowych«”.
Protestowali cierpliwie, ale bezskutecznie, bowiem do budżetu Częstochowy wpisano w końcu 110 tys. zł na dofinansowanie zabiegów in vitro. Matyjaszczyk powiedział „a” i uruchomił lawinę podobnych inicjatyw. I chociaż żadna nie skończyła
Radni z PiS-u napisali oficjalne pismo, w którym czarno na białym zamieścili swój protest dla tego typu rozwiązań, argumentując, że „badania in vitro niosą za sobą szereg wątpliwości moralnych, etycznych i wywołują niepotrzebne spory społeczne (…); dlaczego nie przeprowadzono dyskusji na temat wykorzystania środków finansowych na wsparcie rodzin, które chcą mieć potomstwo w ramach innych metod, np. naprotechnologii, która jest znacznie skuteczniejsza, a przede wszystkim naturalna, niebudząca tak
Prezydent Andrzej Nowakowski wydał w końcu oświadczenie, w którym zapewnił wszystkich zaniepokojonych, że w budżecie miasta Płocka na 2012 rok nie ma zapisów o finansowaniu zabiegów in vitro. Nie ma takich zapisów także w Krakowie, gdzie ideę forsował Grzegorz Gondek (SLD). Chodziło o zapewnienie na in vitro 100 tys. zł w budżecie miasta oraz 500 tys. zł w budżecie województwa. Poparcia wśród kolegów radnych Gondek, niestety, nie znalazł. Oparł się
In vitro, czyli sprawa polska się dla bezpłodnych par tak pomyślnie jak w Częstochowie, nie obyło się bez protestów ze strony środowisk katolickich oraz samej hierarchii. W płockim budżecie radni przyklepali dodatkowe 300 tys. zł z przeznaczeniem na profilaktykę zdrowotną. Arkadiusz Iwaniak z SLD twierdzi, że za kulisami dogadali się, iż pieniądze te będą przeznaczone m.in. na procedury in vitro. Profilaktycznie w projekcie uchwały na temat szatańskiej metody nie było jednak ani słowa. Dopiero podczas sesji, już po głosowaniu nad budżetem, radny Iwaniak, nie kryjąc radości, pochwalił prezydenta za postępowość, a radnych – za otwartość na potrzeby także bezpłodnych mieszkańców. Na to członkowie rady z sercem po prawej stronie zagotowali się z oburzenia, szczególnie kiedy wersję Iwaniaka potwierdził wiceprezydent miasta Cezary Lewandowski.
drastycznych emocji i kontrowersji etycznych”. Szturm na władzę przypuścił płocki biskup Piotr Libera: „300 tys. zł skierowano na coś, co nazwano zagadkowo programem profilaktycznym, na in vitro. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, co dla części płockiej Rady Miejskiej oznacza profilaktyka (…). Oto płocki test na otwartość. Czuję się tak, jakby ktoś chciał sprawdzać odporność naszego Kościoła i oczekiwał na choćby jego milczące przyzwolenie. Oświadczam – takiego przyzwolenia nie będzie! Ani na kpienie z sutanny, ani na obsceniczne zachowania, ani na wprowadzanie poprawek budżetowych tylnymi drzwiami w imię zabezpieczania nieistniejących ustaw, w imię testowania otwartości światopoglądowej naszych władz” – grzmiał z ambony w katedrze purpurat, a wierni obijali sobie dłonie w długich oklaskach.
pokusie także szczycący się postępowością Wrocław. Tu na rozwiązanie problemu bezpłodności potrzebna byłaby kwota około 2 mln zł w skali roku. Do choćby częściowego finansowania pozaustrojowego zapłodnienia przekonać chciał kolegów radny Leszek Cybulski (niezależny), który wyliczył, że skoro miasto może wydawać miliony na promocję miasta albo 1,3 mln zł na iluminacje świąteczne, to pieniądze na pomoc dla niepłodnych par znaleźć powinno tym bardziej. Sprawę zamknął prezydent Rafał Dutkiewicz: „Znam wiele rodzin, dla których metoda ta była zbawienna, i uważam, że państwo polskie powinno zająć się tą problematyką w sposób umożliwiający i ułatwiający stosowanie takich zabiegów. Jednak w Polsce obowiązuje pewien podział kompetencji, którego powinniśmy przestrzegać. Samorządy nie
Koszty związane z zapłodnieniem pozaustrojowym
podstawowe badania laboratoryjne
150 zł
ocena drożności jajowodów (refundowana przez NFZ)
monitorowanie dwóch cykli u kobiety
450 zł
badanie nasienia
inseminacja
180 zł
800 zł
stymulacja owulacji min.
1000 zł
zabieg in vitro, leki
ok.
10 tys. zł
9
są powołane do tego, by się tą problematyką zajmować”. W Gorzowie Wielkopolskim 200 tys. zł na in vitro chciał wyłuskać z budżetu radny Jerzy Wierchowicz (Nadzieja dla Gorzowa). Wraz z radnym Jerzym Synowcem złożył stosowną interpelację. Pomysł poległ, bowiem koledzy z rady nie wykazali zainteresowania: „Sprawa jest ważna, ale budzi dylematy etyczno-moralne” – opinię wielu wyraził Stefan Sejwa z PO. „W ogóle nie zamierzam nad tym dyskutować. Jako katolik nie zgadzam się na in vitro. Uważam, że to temat zastępczy” – tłumaczy Sebastian Pieńkowski z PiS. O finansowaniu in vitro dyskutowano też w Łodzi, gdzie lokalne SLD chciało na pozaustrojowe zapłodnienie przeznaczyć 150 tys. zł. „Jestem za in vitro. Myślę, że w interesie publicznym jest finansowanie tych zabiegów z podatków, ale na szczeblu centralnym. Samorządu nie stać, żeby pomóc wszystkim” – skomentował Tomasz Kacprzak (PO), przewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi, a poprawka Sojuszu w dyskusji nad budżetem na rok 2012 przepadła. Tak samo jak we Włocławku, choć tutaj układ sił w Radzie Miejskiej oraz lewicowy prezydent niemal gwarantował sukces pomysłu Krzysztofa Kakuckiego (SLD), by na in vitro wygospodarować 100 tys. zł z miejskiej kasy. Idea ta poległa również w Trójmieście, gdzie włodarze miast podważyli zasadność projektu, twierdząc, że samorządy nie mają uprawnień do finansowania czy choćby dofinansowywania świadczeń zdrowotnych (to akurat wygodny unik, skoro w Częstochowie sposób znaleźli). Nie lepiej poszło w Gnieźnie, gdzie radny Łukasz Naczas (SLD) doszukał się w miejskiej kasie 52 tys. zł, które można by przeznaczyć na wspomaganie pozaustrojowego zapłodnienia. „I tutaj nie chodzi o to, żeby finansować metodę in vitro na stałe ze środków samorządowych, tylko żeby dać impuls ustawodawcy do jak najszybszego wprowadzenia ustawy dotyczącej już całego kraju. Ze środków budżetowych centralnych trzeba to dofinansować” – przekonywał Naczas. Kolegom jego entuzjazm się nie udzielił. Co bardziej paraliżuje dyskusje nad pozaustrojowym zapłodnieniem – strach przed ostracyzmem społecznym czy wizja mąk piekielnych? Z pewnością nie pomagają takie wypowiedzi hierarchów jak słowo biskupa sosnowieckiego Grzegorza Kaszaka. „W tym przypadku możemy powtórzyć za Janem Pawłem II: odwrócili spojrzenie od prawdy, przekładając chęć zaistnienia, popularności nad życie ludzkie, które przecież jest niszczone w procedurze in vitro. Można by było te pieniądze przeznaczyć chociażby na leczenie bezpłodności, a tego metoda in vitro nie czyni” – przekonuje. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
10
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
ACTA – w założeniu umowa handlowa przeciwko podróbkom i piratom internetowym – to dokument tworzony w tajemnicy od prawie 5 lat. Prace nad nim rozpoczęły się w Stanach Zjednoczonych w 2007 roku, i to nie dzięki politykom, tylko firmom lobbującym za ściganiem i ostrzejszym karaniem komputerowych piratów oraz osób rozprowadzających podrobiony towar. Dokument jest, niestety, tak sformułowany, że nie precyzuje, kim jest komputerowy pirat, przez co na oścież otwiera drzwi przeróżnym jego interpretacjom. Może się zdarzyć i tak, że na podstawie ACTA będzie można ukarać zupełnie niewinne osoby. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, że przeglądamy stronę internetową w kraju, w którym pobieranie plików naruszających prawa autorskie jest zabronione. Ot, na przykład wchodzimy na amerykańską witrynę sportową. Wystarczy kilka minut spędzonych na oglądaniu zdjęć albo czytaniu treści (część z nich z pewnością podlega prawu ochrony własności autorskich) i stajemy się – według ACTA – piratami. Dzieje się tak, ponieważ przeglądarki internetowe zapisują na naszym dysku kopię strony, którą przeglądaliśmy. Grafiki, artykuły czy fotki z przeglądanych witryn – najczęściej bez wiedzy internauty – zostają na osobistym komputerze. Koszty wprowadzenia takich rygorystycznych i wieloznacznych przepisów będą ogromne, a w ramach ACTA można je będzie przenieść (naszym zdaniem z całą pewnością zostaną przeniesione) na dostawców internetu. Ci zaś owe koszty przeniosą oczywiście na nas. I tak drogi w Polsce internet może zdrożeć kilkakrotnie. Ale to przecież nie koniec, bo po głębszej
lekturze dokumentów ACTA dochodzimy do wniosku, że w imię walki z piractwem ustawodawca chce
że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż popularne serwisy, bez których wiele osób wprost nie wyobraża
zablokowanie dostępu do dowolnej witryny. Blogerom czy właścicielom małych stron internetowych przestałoby się opłacać ich prowadzenie, ba, to byłoby po prostu piekielnie niebezpieczne. „Gdyby wprowadzić odpowiedzialność po stronie przedsiębiorców internetowych za treści umieszczane przez użytkowników oraz obowiązek monitorowania tych treści, to nie tylko doprowadziłoby to do cenzury w Internecie, ale przede wszystkim sens biznesowy platform internetowych przestałby istnieć, co z kolei by skutkowało załamaniem gospodarki internetowej” – twierdzi absolutnie słusznie Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji.
www.wielki-bbrat.com Cenzura internetu, czyli osławiona ACTA, ograniczanie praw obywatelskich, ścisłe kontrole graniczne, brak mieszkań i pracy dla absolwentów oraz wciąż powiększająca się drożyzna mogą niedługo doprowadzić do wywrotki rządu Tuska. naruszać podstawowe prawa i prywatność niewinnych osób. Przez różnego rodzaju zakazy odwiedzania zagranicznych stron www ograniczy się (lub całkowicie zlikwiduje) na przykład dostęp wielu obywateli do tanich internetowych aptek, a więc do leków. A to już przestaje być problemem czysto administracyjnym i jurysdykcyjnym, bo w grę wchodzi ludzie życie! Po powyższej konstatacji błahostką już tylko wydaje się informacja,
sobie życia (np. YouTube), przestaną istnieć z dnia na dzień. A to z tego powodu, że lwia część filmików pojawiających się w serwisie nie będzie prawnie dostępna w poszczególnych lub we wszystkich krajach – sygnatariuszach ACTA. Zgodnie z nowym prawem także ewentualne omijanie zabezpieczeń przed wyświetlaniem filmów
w danym państwie będzie srogo karalne. Mało? No to dodajmy, że zgodnie z ACTA łamanie prawa to także „komercyjne działania dla bezpośredniej lub pośredniej korzyści ekonomicznej lub komercyjnej”. Co to oznacza? Ten zapis jest prawdopodobnie specjalnie tak niejasny, by umożliwić
To wprost nie do wiary, ale treści zamieszczane na witrynach internetowych będą mogły być usuwane bez wyroku sądu, jeśli tylko zostaną uznane za pirackie! Przez kogo? A tego to na razie ustawa nie precyzuje, co już samo w sobie jest kuriozum w całej historii prawa. Jednak takie obwarowania nie biorą się „z wilgoci” i najpewniej mają w założeniu doprowadzić do całkowitej inwigilacji oraz cenzury internetu. Przecież i to jednak nie wszystkie „przyjemności”, jakie gotuje nam ACTA. Oto kontrowersyjny dokument pozwala na działanie służb (jawnych i tajnych) innych krajów wobec internauty na przykład z Polski. Wobec zwykłego, Bogu ducha winnego, Kowalskiego, który jeszcze dziś (jeszcze!) uważa za niemożliwy fakt, że może interesować się nim na przykład FBI. Tym i innym służbom do skonfiskowania komputera nie będzie nawet potrzebne wysłuchanie drugiej strony (właściciela kompa). Jeśli zaś podejrzenia okażą się bezpodstawne, to sąd ewentualnie może wypłacić rekompensatę. Może, ale nie musi! Jeszcze jednym kuriozalnym przepisem, który niesie ze sobą ACTA, jest zezwolenie celnikom na swobodne zatrzymanie na granicy listów, paczek, a nawet naszego bagażu. Służby celne według własnego widzimisię będą mogły podejmować decyzję o konfiskacie lub zniszczeniu towaru ich zdaniem nieoryginalnego. Gdy rząd ogłosił, że Polska podpisze ten kontrowersyjny dokument, w internecie zawrzało. Liczne protesty zgromadziły na ulicach największych miast tysiące pikietujących. Polscy i zagraniczni hakerzy
od kilku dni skutecznie blokują rządowe strony internetowe. Hakerzy z grupy „Anonymous”, czyli „Anonimowi”, zapowiadają, że to dopiero początek wojny, a jeśli Polska podpisze ACTA, to ujawnią tajne rządowe dokumenty, które zdobyli dzięki cyberatakom. Najbliższe zatem dni mogą wywołać w Polsce niezłe trzęsienie ziemi. Do walki z rządem dołączyli także polscy hakerzy zwani z kolei „Polish underground”, którzy zablokowali stronę premiera Donalda Tuska. Napisali na niej, że „Tusk jest złym człowiekiem”, i zwrócili się do rządu z apelem „o postąpienie według woli obywateli i niepodpisywanie ustawy ACTA”. Nie obyło się także bez gróźb. „Mało wam było demonstracji 11 listopada, myślicie, że takie działania nie sprawią tego, iż ludzie wyjdą na ulice?” – napisali wściekli hakerzy. Protesty związane z cenzurowaniem internetu nie są jedynymi, z którymi w ostatnich miesiącach zmaga się polski, ale także każdy inny walczący z kryzysem rząd. Ludzie, którzy sprzeciwiają się obecnej polityce walki z kryzysem („ruch oburzonych”), organizują kolejne protesty i coraz głośniej dają o sobie znać. Uważają bowiem, że odbywa się ona niemal wyłącznie kosztem szarego obywatela, a nie bankowych potęg i grubych ryb z giełdy. Do niezadowolonych z polityki prowadzonej przez Donalda Tuska dołączyli kilka dni temu kierowcy, którzy na kilka godzin sparaliżowali pracę stacji benzynowych. Pomysłodawcy akcji słusznie twierdzą, że jeżdżenie samochodem staje się w Polsce luksusem i jak na nasze zarobki paliwo powinno kosztować nie więcej niż 3 zł. Można to porównać do Niemiec, gdzie – przy najniższej pensji w wysokości (w przeliczeniu) 5,5 tys. zł – litr oleju napędowego kosztuje 6,5 zł. A w Norwegii – przy pensji ponad 7 tys. zł – niespełna 7 zł. Oczywiście to państwo zarabia na podatkach od każdego litra, zarzynając przy okazji całą gospodarkę… Kolejne protesty, jakich może się spodziewać rząd, to akcje licznych zrzeszeń studentów, których członkowie po zdobyciu wykształcenia nie mogą w kraju znaleźć jakiejkolwiek pracy. Dołączają do nich młode małżeństwa bez szans na własne mieszkanie i z nikłą pomocą socjalną. Już przebąkują w internecie o wspólnych manifestacjach… Zdaniem wielu ekspertów cenzura internetu, drogie paliwo, bezrobocie i brak mieszkań to gwóźdź do trumny rządów PO. Tusk i spółka nie będą w stanie poradzić sobie z tymi problemami, więc wcześniejsze wybory są coraz bardziej realne. ARIEL KOWALCZYK
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Bizantyjska hojność Minister o władzy większej niż premier. Minister układający bez wiedzy i zgody szefów resortów ich plany finansowe. Któż to taki? To polityk zarządzający sprawami wyznaniowymi. Choć brzmi to niedorzecznie, jednym z licznych dowodów na taki stan rzeczy jest tajne porozumienie, które w dniu 16 grudnia 2008 roku zawarła delegacja ówczesnego MSWiA z Kościołem Katolickim Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego. Ministerstwo reprezentował m.in. sekretarz stanu Tomasz Siemoniak (od późnego lata 2011 roku minister obrony narodowej), a Kościół – biskup diecezji wrocławsko-gdańskiej Włodzimierz Juszczak.
Dziwny układ Dokument do dnia dzisiejszego nie został opublikowany w żadnym oficjalnym rządowym wydawnictwie. Na jego trop wpadliśmy, przeglądając prawosławne listy dyskusyjne. Według internautów ukraińska hierarchia greckokatolicka w rozmowach z rządem w Kijowie wielokrotnie używała argumentu, że „w Polsce Cerkiew będąca w łączności z Rzymem cieszy się specjalnymi względami i zawarła z rządem porozumienia w sprawie finansowania jej działalności”. Przedstawiciele polskiego MSWiA zobowiązali się do przekazania kuriom diecezjalnym, parafiom i innym jednostkom Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego minimum 10 milionów złotych – poza procedurami konkursowymi – między innymi na remonty poewangelickich świątyń, budowę ośrodków wypoczynkowych w Zamienicach oraz Białym Borze oraz organizację kościelnych zawodów sportowych i festiwali muzycznych. Lista ta w dowolnym momencie na wniosek strony kościelnej „może zostać poszerzona”. A co najważniejsze, porozumienie nie zawiera maksymalnego limitu dodatkowego finansowania jednostek Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego. Wbrew zasadom ustawy o finansach publicznych do dzisiaj nie zostało opublikowane zestawienie dotacji udzielonych już na mocy porozumienia. Narusza to także fundamentalną regułę, że każdy z ministrów samodzielnie odpowiada za budżet swojego resortu, czyli o dotacjach dla właścicieli obiektów zabytkowych decyduje minister kultury i dziedzictwa narodowego, a o wsparciu organizacji imprez sportowych rozstrzyga minister sportu i turystyki. Nigdzie natomiast nie znajdziemy uprawnień ministra zajmującego się sprawami
wyznań do współdecydowania o podziale środków.
Protekcja i pełnomocnictwa Porozumienie zawiera także niedopuszczalną obietnicę protekcji ze strony urzędników dla inicjatyw opisywanego Kościoła. Ma ona polegać na „udzieleniu przez ministra właściwego do spraw wyznań jednostkom Kościoła wsparcia merytorycznego podczas konkursów ogłaszanych przez inne właściwe instytucje”. Pod pojęciem „inne” ukrywają się na przykład dysponenci środków unijnych (inni ministrowie, rządowe agendy oraz zarządy województw). W Konstytucji RP czytamy tymczasem, że organy władzy zobowiązane są do „zachowania bezstronności w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Ustawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania z 17 maja 1989 roku przewiduje z kolei, że wszystkie kościoły i związki wyznaniowe są w Polsce równe, niezależnie od ich sytuacji prawnej. Co ważne, ani konkordat, ani ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w RP nie upoważniała przedstawicieli naszego kraju do zawarcia tak zredagowanego porozumienia. Pomijamy tutaj kwestię techniczną, czyli sprawę pełnomocnictw, jakie musieli otrzymać od swoich zwierzchników zarówno urzędnicy, jak i duchowni podpisujący porozumienie. Ze względu na wagę sprawy powinni oni okazać dokumenty zawierające wyraźne upoważnienia do zawarcia takiej umowy. W przypadku urzędników winna to być uchwała Rady Ministrów, zaś delegacja kościelna powinna okazać uchwałę Konferencji Episkopatu Polski albo poświadczony dekret Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich Stolicy Apostolskiej. Mimo naszych próśb i nalegań ministerstwo nie potrafi ustalić, czy podpisujący porozumienie urzędnicy oraz duchowni dysponowali pełnomocnictwami.
Koszmarny „wkład” Znawcy historii zwracają z kolei uwagę na fragment porozumienia, w którym przedstawiciele państwa polskiego uznali „znaczenie i wkład Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego w rozwój życia społecznego i kulturalnego Rzeczypospolitej Polskiej”.
Nie wiemy, czy według nich pod tym pojęciem mieści się także udział duchownych obrządku wschodniego w rzezi Polaków na Wołyniu. W pracach naukowych (między innymi Grzegorza Motyki) znajdziemy informację, że na początku lat 40. XX wieku „w cerkwiach w Gończym Brodzie, Nowej Dąbrowie i Starych Koszarach miejscowi księża greckokatoliccy święcili siekiery, noże, widły, którym zadawano śmierć”. Wzywali przy tym do „(…) wypełnienia polską krwią rzek i jezior, bo Ukraina musi być czysta jak łza”. W lipcu 1941 roku Andrzej Szeptycki, metropolita lwowski Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego, zarządził modły dziękczynne za… „wyzwolenie Ukrainy przez III Rzeszę”, a nawet objął religijny patronat nad bestialskimi jednostkami SS-Galizien. Jesienią 1944 roku Szeptycki wysłał też do Stalina list z „podziękowaniem za ponowne przyłączenie całej Ukrainy do ZSRR”… Jego podwładny, ksiądz Walnicki, swoim parafianom z miasteczka Jerzezwiany wyjaśniał, że „nawet gdyby krew polska płynęła rzekami, a łzy potokami, mają na nic nie zważać, oczyszczając (…) ukraińską ziemię”. Proboszcz z Wojniłowa domagał się, aby jego „wierni nie spoczęli, póki nie zniszczą wrogich korzeni łącznie z małymi dzieciątkami”. Ksiądz Pałahyckyj z Monasterzysk nie ograniczył się do propagandy, lecz 28 lutego 1944 roku sam stanął na czele bojówki Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która zamordowała m.in. polskich mieszkańców wsi Koraściatyn. Oświadczył przy tym, że „zabicie Lachów to nie grzech”, gdyż „kiedyś Święty Piotr zapyta o dobre uczynki, czyli między innymi o wyplenienie polskiego kąkolu”. Zdaniem urzędników realizacji porozumienia nie przeszkodzi zmiana układu politycznego, gdyż „dotychczasowa praktyka wskazuje, że nawet przy zmianie rządu decyzje kierunkowe podjęte przez poprzedników w zakresie (…) wyznań religijnych z reguły nie są zmieniane”. Taka klauzula zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, znacząco utrudni rozwiązanie umowy. Rodzi się więc pytanie, po co przedstawiciele ówczesnego MSWiA podpisali porozumienie tak skandaliczne i prawnie wątpliwe?
Rączka rączkę myje Nasze ustalenia wskazują, że była to cena zgody hierarchii Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego na zakończenie ciągnącego się od przeszło 100 lat sporu z Kościołem Prawosławnym o kilkanaście pounickich cerkwi położonych w południowo-wschodniej Polsce. Porozumienie rządu, Kościoła Katolickiego Obrządku Łacińskiego, Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Ukraińskiego oraz Kościoła Prawosławnego stało się podstawą przyjęcia przez posłów dodatkowej tzw. ustawy prawosławnej. Na mocy nowej regulacji sporne świątynie zostały podzielone pomiędzy zainteresowane grupy religijne. Po opublikowaniu ustawy w Dzienniku Ustaw hierarchia prawosławna wycofała z Trybunału w Strasburgu wielostronicową, dobrze
udokumentowaną skargę na państwo polskie. Pełnomocnicy Kościoła Prawosławnego postawili w niej liczne zarzuty, m.in. łamanie gwarancji wolności sumienia i wyznania, pozbawienie Cerkwi prawa własności i zmuszanie jej wiernych do katolickich praktyk religijnych. Dzięki manewrowi pełnomocników Kościoła prawosławnego rząd Donalda Tuska nie musiał składać wyjaśnień w sprawie gwałcenia podstawowych kanonów praw człowieka dotyczących kwestii wolności sumienia i wyznania. Zapytaliśmy pana ministra Tomasza Siemoniaka o powody i okoliczności podpisania przez niego tego porozumienia. Do chwili zamykania tego numeru „FiM” nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Minister Michał Boni, który odpowiada za sprawy wyznaniowe, obiecał natomiast wyjaśnienie owej sprawy. MiC
12
K
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
MITY KOŚCIOŁA
atoliccy lekarze uczeni w piśmie, „naukowcy” oraz oczywiście duchowni starają się wpływać na każdą sferę życia wiernych swojego Kościoła. Zaglądają do portfeli, domów, historii chorób, metryki, a nawet do korzeni rodzinnych, bo przecież jakiś pradziadek albo babcia mogli popierać antykościelny komunizm, a w najgorszym przypadku – mieć żydowskie koneksje. Jednak te wszystkie kwestie nie są w stanie przebić zainteresowania kościelnych tematem seksu. Taki „uczony” związany celibatem nie odmówi sobie zajrzenia wiernemu pod kołdrę. Hierarchowie pod pretekstem uzdrowienia duszy i na przykład wyleczenia bezpłodności (choć niekoniecznie) są w stanie zadawać wiernym najbardziej intymne pytania. Wielokrotnie pisaliśmy o przedmałżeńskiej spowiedzi, podczas której para musi zdawać relacje z doboru seksualnych pozycji, oralnych uciech, ewentualnych „trójkątów”, nie mówiąc o antykoncepcji czy masturbacji. Kościół katolicki organizuje warsztaty seksualne, przygotowuje pary do seksu po ślubie, leczy bezpłodność kuriozalną naprotechnologią i przede wszystkim publikuje artykuły, czasopisma i książki na ten temat. Ostatnio nasz redakcyjny zbiór podobnych „seksinstrukcji” powiększył się o opasłe, książkowe, specjalne wydanie katolickiej „Frondy” pt. „Życie seksualne katolików albo Adam i Ewa w poszukiwaniu aureoli”. Treść tego raportu to przede wszystkim marginalizacja i poniżanie kobiet, ale o tym później. Najpierw zajmijmy się wiedzą autora – księdza Roberta Skrzypczaka (mgr psychologii i dr teologii) – który ludzką seksualność opiera na nauczaniu „specjalisty” w tej dziedzinie – JPII: „Potężnym oparciem dla duchowości małżeńskiej jest teologia ciała zaproponowana Kościołowi przez Jana Pawła II. Jeszcze nigdy żaden zwierzchnik Kościoła nie poświęcił tak obszernego nauczania jednemu zagadnieniu”. Skąd u związanego celibatem Wojtyły znajomość teologii ciała i dlaczego poświęcił temu tematowi aż tyle miejsca? „Jan Paweł II przekonywał, że małżeństwo wcale nie jest w Kościele jakąś kategorią typu B. Stanowi ono jedną z dwóch dróg realizacji osoby poprzez dar z samej siebie: drogę konsekracji siebie w przyjęciu celibatu dla Królestwa Niebieskiego bądź drogę konsekracji siebie poprzez wierność małżeńską” – dowodzi ks. Skrzypczak. Według powyższego cytatu istnieją tylko dwie prawidłowe drogi katolika: małżeństwo albo kapłaństwo – i nie ma od tego odstępstw. Co do małżeństwa, to doktryny JPII i cytującego go autora książki zatrzymały się na przełomie XIX i XX w. „Dla zaszczytnego zadania wychowania dzieci warto nieraz poświęcić nawet własną zawodową karierę. Nie
wolno przy tej okazji zignorować pracy kobiet wewnątrz rodziny. »Trud każdej kobiety – pisał Jan Paweł II – związany z wydaniem na świat dziecka, z jego pielęgnowaniem, karmieniem, wychowaniem, zwłaszcza w pierwszych latach, jest tak wielki, że nie może mu dorównać żadna praca zawodowa«”. Zatem, drogie panie, zapomnijcie o jakiejkolwiek zawodowej karierze, ba, zapomnijcie o jakiejkolwiek pracy. Cały wasz potencjał powinien zostać w domu przy dzieciach, sprzątaniu, praniu, prasowaniu i… Jan Paweł II jedyny wie przy czym jeszcze. Ksiądz Skrzypczak wie też, że czasem małżeństwo może
Teologia obłędu mieć ochotę na małe bara-bara. „W sercu każdego mężczyzny i kobiety odzywa się pewien rodzaj tęsknoty za inną rzeczywistością. Sprawia ona, że seksualność, mimo iż często uwikłana jest w świadomość grzechu, jednocześnie kojarzy się z czymś wielkim i szlachetnym” – twierdzi.
W stanie pierwotnej niewinności, spoglądając na siebie, potrafili dostrzegać w częściach intymnych zaproszenie do pełnej komunii. Wzrok, który spoczywał na oznakach ich męskości i kobiecości, był czysty i szczery; narządy seksualne stanowiły w ich oczach istotny element zaproszenia do bycia ikoną Boga” – wyjaśnia. Nie do końca rozumiemy, co miał na myśli autor, mówiąc o zaproszeniu i ikonach, ale sugestia, że oglądanie partnera nago jest obecnie (tj. po grzechu pierworodnym) brudne, wydaje się cokolwiek
Dlaczego tak się dzieje? Otóż wszystkiemu „winni” są Adam i Ewa, choć „wina” nie jest tu najlepszym słowem. „Grzech pierworodny boleśnie zranił serce mężczyzny i kobiety, powodując radykalną zmianę w spostrzeganiu nawzajem swych ciał, zwłaszcza oznak ich seksualności.
– mówiąc tym samym katolickim językiem – „ohydna”. A jak to powinno wyglądać? „Wspaniale wyraża to doświadczenie biblijnych postaci Tobiasza i Sary, którzy – zanim połączyli się ze sobą seksualnie – wcześniej przez trzy noce po formalnych zaślubinach oddawali się wspólnej modlitwie”
Życie seksualne katolików, czyli know-how – jak TO robić, aby nie grzeszyć.
– tłumaczy ksiądz Skrzypczak. No i pięknie, ale w takim razie na miesiąc miodowy należałoby chyba wyjechać na rekolekcje. Wracając do 6 przykazania. Okazuje się, że można je bardzo łatwo złamać. „Należałoby wreszcie pokusić się o odpowiedź na pytanie – bez względu na to, jak absurdalnie może ono zabrzmieć – czy możliwe jest cudzołóstwo z własną żoną?”. I co? Możliwe czy nie? Oczywiście, że możliwe! „Skoro Jezus nie precyzuje, o jaką kobietę chodzi w przypadku pożądliwego spoglądania na nią przez mężczyznę, może więc chodzić o jakąkolwiek kobietę, a więc i o własną żonę. »Takiego cudzołóstwa w sercu – wyjaśniał Jan Paweł II – może dopuścić się mężczyzna również w stosunku do własnej żony, jeśli traktuje ją tylko jako przedmiot służący do zaspokojenia popędu«. Święty Augustyn dodawał: »Jeśli oboje są tacy, to ośmielam się twierdzić, że albo ona jest w pewien sposób nierządnicą męża, albo on jest cudzołożnikiem żony«”. Wniosek? W Kościele zgoda na seks jest, ale wyłącznie z góry zaplanowany, umotywowany i koniecznie prokreacyjny. Należy zapomnieć o spontaniczności i, co gorsza, przyjemności. Wszystko cały czas sprowadza się do poczucia winy wierzącego i ciążących na nim kar za nieposłuszeństwo. Najgorzej w tej kwestii znowu mają kobiety. Na kolejnych stronach książki czytamy: „»Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła« (Ef 5. 21–23); albo: »Żony, bądźcie poddane mężom, jak przystało w Panu« (Kol 3. 18). Żona była zobowiązana odpowiedzieć na każde żądanie współmałżonka pod sankcją
ciężkiego grzechu, bowiem w przypadku przeciwnym narażała go na ryzyko niepowściągliwości, a nawet zdrady”. Z jednej strony nie można żądać w łóżku czegokolwiek, a z drugiej – kobieta musi spełniać wszystkie zachcianki mężczyzny, bo inaczej zniechęcony rutyną przyprawi jej rogi u jakiejś tirówki, a winę i karę poniesie za to… ona – żona. Oczywiście zaraz wszyscy racjonalnie myślący podniosą rwetes, że żaden małżonek nigdy nie miałby problemów z seksem, gdyby w ukończonych przez niego szkołach były zajęcia z wychowania seksualnego. Otóż nic bardziej mylnego! W dalszej części książki znajduje się wywiad z Gabriele Kuby (kiedyś luteranka, teraz katoliczka; autorka takich książek jak „Harry Potter – dobry czy zły?” i „Rewolucja genderowa”). Kuby tłumaczy, że seksedukacja niesie ze sobą straszne rzeczy: „Już w szkole podstawowej dzieci są instruowane na temat antykoncepcji, a podręczniki do tych zajęć ocierają się o pornografię. Co więcej, treści te przenikają do innych przedmiotów. Na zajęciach matematyki liczy się liczbę orgazmów, a na biologii opowiada o tym, kto ile miał z kim stosunków seksualnych”. (Chętnie dowiemy się, gdzie pani Kuby widziała takie szkoły. A może sama pobierała w nich nauki? To by wiele tłumaczyło); „Niejednokrotnie dzieci same zgłaszają rodzicom, że nie chcą chodzić do szkoły, ponieważ doświadczają obrzydzenia wobec sposobu prezentacji tematyki seksualnej. Co więcej, spotkałam się nawet z przypadkiem zupełnego odrzucenia seksualności u dziewczyny, która przeszła przez edukację seksualną. To jest naprawdę głęboka rana w sercu. Rodzice nie mają żadnych narzędzi, by skutecznie przeciwstawiać się seksedukacji”. Podobne bzdury wygłaszał całkiem niedawno na antenie Radia Maryja redemptorysta o. Dariusz Drążek. Według niego w zapaterskiej Hiszpanii odbywała się rzekomo „nauka masturbacji w szkole na lekcjach obowiązkowych oraz propaganda i zachęcanie do współżycia przez dzieci i młodzież, zarówno z płcią przeciwną, jak i osobami tej samej płci, a nawet propagowanie zoofilii, czyli seksu ze zwierzętami”. Skąd się to wszystko bierze? Według autorów książki „ponosimy konsekwencje wolności, o którą walczono w 1968 roku”, przez co „ludzkość bliska jest obłędu”. ARIEL KOWALCZYK
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r. Na rynku księgarskim pojawiła się pozycja, która może zaciekawić wielu Czytelników „FiM”: „Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności, równości i szczęścia” (Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne) autorstwa dr Katarzyny Szumlewicz, myślicielki i krytyka kultury. Książka stanowi przegląd poglądów pedagogicznych najpopularniejszych filozofów społecznych od oświecenia do XX wieku. Wbrew pozorom nie jest to książka historyczna, bo – jak twierdzi autorka – przy pisaniu tej książki towarzyszyło jej uczucie, że omawia zagadnienia na wskroś współczesne. Bo czy nie jest do bólu współczesna (niestety!) taka oto charakterystyka osobowości ludzi o faszyzującym nastawieniu, sformułowana przez myślicieli szkoły frankfurckiej: „(…) trzymają się konwencji i myślą stereotypami, oceniają wszystko w kategoriach czarno-białych, postrzegają świat jako niezmienny i hierarchiczny, nienawidzą słabości, nie są zdolni do samokrytyki ani buntu, jedynym miernikiem wartości jest dla nich sukces, nie okazują współczucia, wielbią „silnych mężczyzn” i w ogóle władzę, szukają winnych i są pedantyczni”. Faszyzm niby przeszedł do historii, ale dysfunkcyjne rodziny, kulawa edukacja i chybione wychowanie wciąż powielają osobowości autorytarne, które zatruwają życie swoje i otoczenia, a czasem tworzą groźne organizacje i środowiska. Także nad Wisłą. Z tych między innymi względów wędrówka dr Szumlewicz przez historię i doktryny pedagogiczne nie jest przygodą zbieracza nobliwych zabytków edukacyjnych, ale raczej poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie o to, jak wychowywać, aby „stwarzać wszystkim ludziom warunki, które umożliwiają godne życie, autonomię, samorozwój, współdecydowanie
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Przygody z wychowaniem
Dziewczęta pod kontrolą patriarchatu i religii
Jak wychować dziecko i „wyzwolić je spod władzy świeckich i religijnych potęg”? Oto pytanie, które stoi przed wszystkimi antyklerykalnymi rodzicami i pedagogami. o losach społeczności, do której należą, oraz osiąganie szczęścia w wybrany przez siebie sposób”. Tak właśnie autorka rozumie pojęcie emancypacji, cenne także dla antyklerykałów. Bo czyż dążenie do świeckiego państwa, a więc także do świeckiego wychowania, nie jest emancypacją człowieka od klerykalizmu i religijnej przemocy? Dlatego właśnie w książce znajdziemy cały szereg nawiązań do myśli antyklerykalnej. Przy omawianiu mało znanego w Polsce myśliciela oświeceniowego Jeana Condorceta znajdziemy cały wykład o tym, że w szkole publicznej
Co jest nie tak w polskich rodzinach i polskim systemie wychowania, że tak bardzo boimy się siebie nawzajem? Ubiegłoroczne badania opinii społecznej dotyczące zaufania do innych potwierdzają, niestety, marny stan relacji międzyludzkich w Polsce. Według Diagnozy Społecznej 2011 tylko 13 proc. Polaków wierzy w dobre intencje innych ludzi i tyle samo zgadza się ze stwierdzeniem, że „innym ludziom można ufać”. Przypomnijmy, że w krajach skandynawskich wiarę w dobre nastawienie bliźnich i dobrą ich ocenę podziela kilkakrotnie większy odsetek ludności, bywa, że nawet ponad 60 procent. Z diagnozy wypływa jeszcze jeden niewesoły wniosek. Otóż ponad połowa Polaków wcale albo w niewielkim stopniu jest zainteresowana tym, czy inni użytkownicy transportu publicznego płacą za bilety albo czy oszukują przy podatkach. Pozornie kwestia płacenia nie ma wiele wspólnego z kwestią zaufania. Można by nawet powiedzieć, że skoro cudza nieuczciwość mnie nie obchodzi, to znaczy, że mam pozytywne nastawienie do bliźnich, w tym do owych nieuczciwych. Ale to tylko złudzenie. Kwestią kluczową jest fundamentalne poczucie wspólnoty. Zarówno brak zaufania,
nie należy uczyć dzieci religii. A u Jana Jakuba Rousseau, który postulował, aby dziecko „widziało własnym oczami i czuło własnym sercem” oraz kierowało się w życiu „tylko władzą rozumu”, znajdziemy takie oto zdanie: „(…) gdybym chciał doprowadzić dziecko do obłędu, zmusiłbym je do wyjaśnienia tego, co mówi, powtarzając katechizm”. Dlaczego zdaniem oświeceniowych myślicieli religia wpajana dziecku jest tak szkodliwa? Ponieważ „człowiek od najmłodszych lat przyzwyczaja się do przyjmowania wszystkiego bez dowodów, toteż gdy dorasta, żadne kłamstwo ani niedorzeczność, byle
jak i brak emocjonalnej reakcji na zachowania godzące w dobro wspólne pokazują skoncentrowanie na sobie samym i własnym życiu oraz brak mentalnej płaszczyzny do partnerskiej współpracy z innymi. Najgorsze jest to, że najwięcej obojętności na dobro wspólne jest wśród najmłodszych respondentów, tak jakby
zaprezentowane w aureoli wzniosłości lub tajemnicy, nie wywołuje u niego odruchu sprzeciwu. Oparta na autorytarnym mechanizmie religijność z konieczności przeradza się w zbiór szerzących nienawiść dogmatów”. Sam oświeceniowy postulat, aby wszystko oceniać przez pryzmat rozumu, ma już w sobie wielki potencjał obrazoburczości i antyklerykalizmu. Tak autorka streszcza ówczesne postulaty edukacyjne: „(…) zanim młodzieniec zacznie wierzyć, musi najpierw umieć wątpić”. Autorka, omawiając poglądy Immanuela Kanta, przywołuje jego krytykę powszechnego wychowywania ludzi do wiecznej „niepełnoletności”. To z tego powodu ludzie nie buntują się, gdy „oficer woła: »Nie myśleć! Ćwiczyć!«, radca finansowy: »Nie myśleć! Płacić!«, a ksiądz: »Nie myśleć! Wierzyć!«”. A wszystko
echa tej mentalności. Gdzie więc jest różnica? Chyba w stopniu zniewolenia chłopstwa tu i na Północy. Gdy w Szwecji chłopi mówili do króla per „ty”, u nas włościanie byli półniewolnikami zmuszanymi do czapkowania przed byle panem i plebanem. Mentalność niewolnicza – nieufna, lękliwa i zawistna
Nieufność nabyta 20 ostatnich lat treningu w kapitalistycznym wyścigu szczurów sprawiło, że pośród młodszych przedstawicieli społeczeństwa stworzyło się statystycznie mniej wspólnotowych więzów niż wśród starszych, którzy zdążyli mieć jakieś wcześniejsze, pozytywne doświadczenia z bliźnimi. I to w latach PRL! Niektórzy myśliciele jako powód tej wszechogarniającej nieufności wskazują kulturę chłopską, z której bezpośrednio lub pośrednio wyrasta większość Polaków. Ale to nie wyjaśnia zbyt wiele – Skandynawia, jak mało który region Europy, wyrasta właśnie z kultury chłopskiej. Słynna prostota i funkcjonalność produktów firmy IKEA to właśnie
– jest najwyraźniej kulturowo dziedziczona w kolejnych pokoleniach. Ale historia też nie wszystko wyjaśnia. Także praktykowanie demokracji ma tu wiele do rzeczy. W wielu krajach Europy Zachodniej ludzie czerpali mnóstwo dobrych doświadczeń ze współpracy z innymi ludźmi (prawdziwe związki zawodowe i autentyczne spółdzielnie, stowarzyszenia demokratyczne, protestanckie wspólnoty kościelne itp.), natomiast Polacy byli takich pozytywnych doświadczeń w zasadzie pozbawieni. I ostatnie 20 lat niewiele tu zmieniło, niestety. Pamiętam, jak w pewnym stowarzyszeniu lider kazał nazywać się „prezesem”, a na pytanie,
13
to sprowadza się do wołania: „Nie używać rozumu!”. Przykre jest to, że szydercze uwagi Kanta po 200 latach z okładem nic nie straciły na aktualności. Władzy, nawet tej niby-demokratycznej, jakoś dziwnie nie zależy na wyprowadzeniu ludzi ze stanu wiecznej niepełnoletności. Sporo miejsca w książce zajmują kwestie wychowania do pokoju oraz wychowania do równości płci i wyzwolenia kobiet. Dzięki autorce odkrywamy Mary Wollstonecraft, mało znaną w Polsce – poza środowiskami feministycznymi – Angielkę, jedną z pierwszych w historii (nie licząc starożytnej Hypatii) kobiet filozofek. W jej czasach (oświecenie) postulaty m.in. tak oczywistych dla nas szkół mieszanych płciowo zbywane były śmiechem. Podobnie jak pomysł pozostawienia dzieciom wyboru, jakiego rodzaju zabawkami chcą się bawić, czyli m.in. nieskazywania dziewczynek wyłącznie na lalki. Przypomnijmy, że w czasach Wollstonecraft kobiety nie miały nie tylko praw obywatelskich, ale także wielu podstawowych praw osobistych, takich jak możliwość pracy poza domem, równe prawo do dziedziczenia itp. W książce pojawia się jeszcze jeden wielki feminista – John Stuart Mill – współtwórca filozofii liberalnej i autor przełomowego dla równouprawnienia płci dzieła „Poddaństwo kobiet”. Mill zwraca uwagę m.in. na to, że brak równouprawnienia wypacza nie tylko kobiety, ale również mężczyzn, których niszczy nadmierna władza. Autorce „Emancypacji przez wychowanie” chodziło o „poddanie pewnych kwestii pod rozwagę i wywołanie ruchu myśli”. Zatem niech się stanie myślowa zawierucha przy najważniejszej kwestii życiowej – wychowaniu! ADAM CIOCH
dlaczego jego organizacja jest tak mało demokratyczna, odpowiadał: „Bo to jest moje stowarzyszenie autorskie, ja je wymyśliłem!”. Trudno w tych warunkach o zaufanie, a i działać się odechciewa. Ale tacy „prezesi” są przecież dziećmi swojego społeczeństwa i trudno, aby byli inni. Tylko zgodny społeczny opór (o który trudno właśnie z powodu słabej wspólnoty) może ich zreformować. Ufności wobec innych nie rozwija bynajmniej także polski kapitalizm. Z rozbawieniem przeczytałem wynurzenia jednego z autorów „Newsweeka Polska”, skądinąd miłośnika Balcerowicza, który utyskiwał na polskie sobkostwo i brak solidarności. Ale przecież obecny system zabija wszelką międzyludzką solidarność, na przykład na poziomie zakładów pracy. Firmy działają, a kariery często się toczą „po trupach” i nikt tego nie kwestionuje. Nikt też na przykład nie myśli o wprowadzeniu niemieckiego systemu pracowniczego współdecydowania w firmach, bo to rzekomo zbyt socjalistyczne. Ale dlatego m.in. nawet w kryzysie niemieckie firmy nie spieszą się do zwalniania, bo człowiek, dobry pracownik, jest uznawany raczej za wartość niż balast. I to jest wyraz prawdziwej solidarności, która wszystkim wychodzi na dobre. MaK
14
T
KULT JEDNOSTEK
ekst pt. „Jeżeli nie lękasz się pieśni” („FiM” 2/2012) – rzecz o Władysławie Broniewskim, a także o czasach wielu historycznych przełomów, w których przyszło poecie żyć – spotkał się z Waszym żywym zainteresowaniem. Bo oto wzgardzony dziś, skazywany na zapomnienie poeta objawił się jako osobowość barwna, niejednoznaczna, tragiczna, a przecież niekiedy i groteskowa. Zawsze jednak nadzwyczajnie utalentowana i twórcza. Niestety, Broniewski był osadzony w konkretnym miejscu i czasie, kiedy łamano kręgosłup jednostkom daleko twardszym i daleko bardziej bezkompromisowym niż on. Ciekawe jednak, że to właśnie Broniewskiego uważa się dziś za przykład serwilistycznego poety komucha – zupełnie jakby tylko on jeden pisał „Poematy o Stalinie”, jakby tylko on jeden chwalił Bolesława Bieruta, plan sześcioletni, wojnę z kułakami i reakcyjnym podziemiem. I tu słychać szyderczy chichot historii, bo tak się dziwnie składa, że całkiem spora liczba z tych, co wtedy wiele daliby za jeden wieczór z towarzyszem Broniewskim, za jeden przychylny uśmiech towarzysza Leona Kruczkowskiego, z tych, co to orgazmu dostaliby na sam widok Wandy Wasilewskiej (z przyczyn estetycznych było to raczej trudne), dziś odrywa kupony od swojej „kombatanckiej” przeszłości. Nie wszyscy, ale przecież wielu. Umówmy się zatem tak: my też nie będziemy bawić się w odkopywanie trupów. W wielu miejscach przy okazji cytowanych wierszy nie padną nazwiska ich autorów. Głównie z tego powodu, że nie moją rolą (ani prawem) jest roztrząsanie i ocenianie niełatwych ludzkich postaw i ich kontekstów – ku uciesze różnych „Gazet Polskich”. Są jednak przypadki, że aż mnie korci, bo dzisiejsi „styropianowi męczennicy” swoją przeszłość literacką mieli niekiedy cokolwiek mało heroiczną. Umówmy się zatem tak: jeśli ktoś z Czytelników już naprawdę nie wytrzyma z ciekawości, spod czyjego pióra wyszedł konkretny utwór, to wystarczy, że jego dowolną frazę przekopiuje sobie w wyszukiwarkę Google, a tam już będzie czekała gotowa odpowiedź. Do dzieła zatem… Początku socrealizmu jako kierunku w sztuce (literatura, film, teatr, plastyka, architektura, muzyka) należy szukać we wczesnych latach trzydziestych w ZSRR, choć „miłe” złego początki widać było tuż po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej 1917 roku. Jednak termin „realizm socjalistyczny” po raz pierwszy został użyty 23 maja 1932 roku we wstępniaku „Literaturnej Gazety”. Jako oficjalny (i jedyny) kierunek w sztuce proklamowano socrealizm dwa lata później – na zjeździe pisarzy radzieckich w Moskwie w roku 1934. To Maksym Gorki w płomiennym przemówieniu nakreślił wówczas nowe kierunki w sztuce: realistyczna forma plus socjalistyczna treść, a wszystko w całkowitej zgodzie z ideami marksizmu, leninizmu i oczywiście stalinizmu.
Literaci do piór
Kto w lot nie pojął, że „idzie nowe”, trafiał do łagru (Sołżenicyn, Mandelsztam), skąd wielu już nie wracało.
pogardy? To sam Marcin Wolski – obecnie dziennikarz „Gazety Polskiej”, Solidarny 2010, lokator namiotu na Krakowskim Przedmieściu,
„Niech żyje nam towarzysz Stalin, co usta słodsze ma od malin” – tak się kiedyś pisało zgodnie z obowiązującym kanonem socrealizmu. Kto pisał? Wszyscy. Wielcy, uznani, wybitni… Kto to czytał? Też wszyscy. Socrealizm dotarł do Polski – jak to się dziś obrazowo mówi – na rosyjskich bagnetach w roku 1945 i trwał w czystej formie do roku 1956, przeżywając Stalina i jego kult jednostki o trzy lata. Niektórzy badacze literatury ślady socjalistycznej twórczości odnajdują (całkiem nie bez racji) jeszcze w latach siedemdziesiątych. Trudno w to uwierzyć? No to mamy gotowy przykład: oto antyimperialistyczny wiersz z roku 1971 pt. „Stan Stanów” i proradziecka fraszka „Górą nasi”: Straszaki kolorowych filmów I wizje dwie koszmarne: Widmo komunizmu, Cień Murzynów… Kino grozy Czerwone i czarne Morfina Gangi Mordy Głód O prezydencka wdzięczna poza Wolność – statua, Martwy słup, Jak „MATER DOLAROSA”
~ ~ ~ Górą nasi na Wenus Wielbił i czcił ją Rzym i świat grecki, a kto ją zdobył? Związek Radziecki
Któż, ach któż, jest tym straszliwym autorem – komuchem godnym w wolnej ojczyźnie najwyższej
najbardziej zaprzysięgły tropiciel i łowca komuchów. Ale to się pozmieniało… ~ ~ ~ Wróćmy jednak ab ovo. Polski socrealizm miał z założenia pełnić funkcję propagandową dla nowego, zupełnie nieznanego nad Wisłą ustroju, który jakoś nie do końca chciał się tu zaszczepić. Dzieła sztuki (?) adresowane były do ludzi prostych i takich też ludzi opisywały. Pióra opiewały, a dłuta wykuwały nowego heroicznego bohatera, nowy podmiot liryczny: robotnika, szwaczkę, żołnierza, rolnika (z PGR-u) oraz ich wrogów klasowych: kułaka, burżuja, zaplutego karła reakcji. Jak dalece
trafiało to do przekonania, jak zapadało w pamięć, niech świadczy wydarzenie z początku lat 80. Oto kiedy podczas strajku w Stoczni jeden z negocjujących ministrów zwrócił się do Lecha Wałęsy, używając formuły „proszę pana”, usłyszał w odpowiedzi: „Panowie to w Londynie”. Ikonie „S” przez myśl nawet nie przeszło, że powtarza jeden z naczelnych sloganów socrealizmu. ~ ~ ~ Za historyczny początek polskiego socrealizmu uważa się przemówienie wygłoszone przez Bieruta 11 listopada 1947 roku: „Obowiązkiem twórcy, kształtującego duchową dziedzinę życia narodu jest wczuć się w tętno pracy mas ludowych, w ich tęsknotę i potrzeby, z ich wzruszeń i przeżyć czerpać natchnienie twórcze do własnego wysiłku, którego celem głównym i podstawowym winno być podniesienie i uszlachetnienie poziomu życia tych mas”. To był sygnał, że „idzie nowe” i że lepiej, bezpieczniej, a przede wszystkim bardziej opłacalnie być z władzą, a nie przeciw władzy. 22 stycznia 1949 roku podczas Zjazdu Literatów Polskich w Szczecinie Leon Kruczkowski (nowy przewodniczący) neguje cały (!) dotychczasowy dorobek polskiej literatury, określając go „bezwartościowym”, a główny ideolog socrealizmu – Włodzimierz Sokorski – krzyczy z trybuny: „Sztuka postępowa może być tylko i wyłącznie sztuką realizmu socjalistycznego. Wszelka inna pozycja
twórcy jest tylko świadomym lub nieświadomym staczaniem się na pozycję wyrodniejącej sztuki ginącego świata”. Czyli: kto nie z nami, ten przeciw nam. Wybór w powojennej Polsce, w tamtej rzeczywistości – przyznacie – dość marny. A właściwie brak wyboru. Konstanty Ildefons Gałczyński w niepozbawionym podtekstów wierszu pisał więc tak: Gdy cel człowieka przerasta, to go przerasta i dzieło i światłem przez pokolenia dzieło świeci jak gwiazda Cel jest: komunizm i naród, w pogodę i podczas burzy i wielki jest każdy człowiek co wielkiemu celowi służy. Wielkie są siły przyrody, lecz niezmierzone – człowieka. I społeczeństwo i morze ludzkiej woli podlega. Kto umie z siebie jak słońce ziemi dać światłość wszystką, ten właśnie jest bolszewikiem, ten właśnie jest komunistą. To są przyjazne ręce, to odsiecz w najgorszej biedzie, najwyższy rodzaj człowieka, człowiek co nie zawiedzie.
Ale przecież ten sam Gałczyński w nieznanym wierszu, za który raz-dwa trafiłby do kazamatów UB, pisał: Ambasadorskie gwiazdy, gorsy I cała Moskwa dama kier! Za sto tysięcy carskiej forsy Wydaje bal ZSRR. Rechocą żonki komisarzy, Strojne w paryskie, drogie kiecki. Krasnoarmiejców stu na straży Murem osłania bal sowiecki.
Innymi słowy istniały dwa nurty literatury: ten oficjalny i ten do szuflady. Dwa tygodnie temu przytoczyłem fragment wiersza Broniewskiego,
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r. za który to utwór o Stalinie krzyżuje się poetę do dziś. Ale o „wodzu postępowej ludzkości” pisali i inni, a ich bardzo znane nazwiska jakoś nie poznikały z podręczników. Pewnie i dobrze, ale gdzież tu sprawiedliwość? Mądrość Stalina rzeka szeroka, w ciężkich turbinach przetacza wody, płynąc wysiewa pszenicę w tundrach, zalesia stepy, stawia ogrody.
To gdzieś daleko, pewnie na Syberii, ale przecież i całkiem blisko, przecież i u nas: W Polsce szkoły i fabryki rosną, rośnie szczęście i socjalizm rośnie. Imię wodza pokoju – Stalina – ludzie nasi powtarzają z ufnością.
Nieprawdopodobne, ale jeden z największych poetów w całej historii polskiej poezji też „stracił dziewictwo”, pisząc: I zakwitniesz, zakwitniesz na strunach, Twórco ery, radziecki narodzie! Wieki dadzą ci rangę bajeczną: Epos – jakąś wszechludzką Bylinę, Z rewolucją, krasawicą wieczną, Z wiecznie żywym herosem Stalinem.
Z rytmiki tej strofy, ze sposobu rymowania nietrudno odgadnąć, kto to napisał. Co ciekawe, ale jakże znamienne dla rodaków, ci ludzie, ci poeci, którzy wtedy pisali takie strofy, stojąc w „awangardzie socjalizmu” – później, dużo później, z jeszcze większym zapałem stanęli w szeregach nowej rzeczywistości. W roku 1989, gdy przyszło tzw. „nowe”, pewien dżentelmen został wybrany w Rzeszowie wiceszefem Rady Miasta i dał się zapamiętać jako nieprzejednany wróg „komuchów” i wszelakich „komuszych” zaszłości. To on wytropił i pozmieniał wszystkie w grodzie nad Wisłokiem nazwy ulic, które choć trochę mogły kojarzyć się ze słusznie minioną przeszłością. Tymczasem ten sam jegomość dostał w roku 1952 Literacką Nagrodę im. Stalina (wtedy było to warte więcej niż szóstka w totka) za takie i podobne wiersze: Od tajgi, od tundry siwej, od gór i fabryk i sztolni, gdzie co dzień śpiew pracy wolnej jak morze bije przypływem, z pociągów pędzących przez mosty i z miast i z okrętów i zewsząd przez kraj nasz radosny śpieszą oddawane na Ciebie głosy. Na Ciebie, Stalinie, z chwastów i gąszczy kwitnące wydrzesz ogrody, Wodzu nasz wiecznie młody, Nasz przyjacielu najdroższy Niech się o Tobie pieśń rozkołysze jak wiosną szumią jabłonie w sadzie – głosem Ojczyzny do Rady Najwyższej gwiaździsty nasz wejdź kandydacie! Twoim imieniem gwiazdosiejnym w niebie nawołują się lotnicy nawzajem – na Ciebie, nasz miły, na Ciebie Ojczyzna głos swój oddaje.
Jak Wam się podoba imię „gwiazdosiejne”? Albo może rozbawi Was taka oto rozmowa żołnierzy w okopie? Wtem żołnierz czwarty, już z oddali, W bitewnym zgiełku, w huku bomb, Zawołał: „Patrzcie, z nami Stalin. Na samym przedzie – oto On”.
Na mnie – szczerze mówiąc – największe wrażenie robi wiersz z roku 1950 o uśmiechu Stalina. Jak to? To nie wiecie, że Stalin się uśmiechał? W takim razie poczytajcie: Bohaterowie węglowych nocy i soczystego blasku hut, bohaterowie stu lokomotyw, bohaterowie buraczanych pól, których po węgiel, nikiel i mleko, żelazo, ogień, wodę i chleb przez lat trzydzieści w kraju uśmiechu pędziły naprzód płonące serca, płonąca krew,
Śpij, majorze, świt niedaleko, widzisz: księżyc zaciąga wartę; szósty rok już nie śpi Bezpieka, strzegąc ziemi panom wydartej. (...) i przyszedł towarzysz Dzierżyński do towarzysza majora (...). Zazdroszczę wam nocy łódzkiej, tej na Piotrkowskiej, tej w oczach znajomej, ludzkiej, niespokojnej bezpieczniackiej troski.
~ ~ ~ z mojej ojczyzny chciałbym serdecznie zagadać do was, przyjaciele, i chciałbym długo gawędzić z wami, aż świt na niebie zacznie bieleć. Wiesz – rzekłby tęgi Wania – kołchoźnik i miły Iwan z Dynamo – wiesz, jakże tu, bracie, nie być radzieckim, kiedy sam Józef Wissarionowicz to nasze serce i nasza krew. Kombajn się zżyma, kombajn stalowy w tępym uporze zęby zacina – już żujesz, bracie, ziarenko zwątpienia, wtem nagle czujesz uśmiech Stalina. Wtedy naprawdę, o gawędzący, możemy wolą naszą ujarzmiać bieg syberyjskich, siwych rzek.
Major obudził się, stanął, zadzwonił, kazał wywołać, i znów padały pytania, i znów kłamała odpowiedź. (...) Notuj, majorze, notuj, szukaj, majorze, nici, żadna brunatna hołota nie powstrzyma naszego życia. Stary przed tobą wróg, szpieg i kret (...) Za nim wojen wodorowy mit, dolarami mu kieszeń dźwięczy, a za tobą jesteśmy my, nas, majorze, o wiele więcej.
Tobie, Towarzyszowi z Bezpieczeństwa, Poświęcam ten wiersz. Za twą miłość ogromną do ludzi I Twych nocy bezsennych niepokój – Za twą troskę o dzień nasz powszedni I walkę codzienną o pokój – Za Twą wierność niezłomną dla Partii, Za Twe serce – dla Partii bijące (...)
Brr… „dla partii BIJĄCE… serce”. Trochę się robi straszno – przyznacie. W roku 1953 umiera Stalin, ale to nie jest wcale koniec epoki socrealizmu. Wręcz przeciwnie. Odejście tego, co to „usta słodsze ma od malin”, owocuje niespotykaną dotąd w historii literatury liczbą panegiryków i trenów. Ciekawe, czy rozpoznacie to naprawdę znakomite pióro: Do pół masztu zwieszona flaga, flagę wiatr przedwiosenny targa. To nie wiatr, to szloch na wszystkich kontynentach i archipelagach. Umarł Stalin. (...) Jakby nagły grad zboża pogiął, jakby w biały dzień noc w okno. Dzisiaj słońce jest żałobną chorągwią. Umarł Stalin. (...) Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana, Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie. Broczy Wisła jak otwarta rana. lamentują potoki gruzińskie.
Ale wróg w tę noc jak w inne czyha. I wam w tę noc jak we wszystkie – czuwać. Na horyzoncie – socjalizm! Aby szybciej doń dotrzeć, dołóżmy: jedni – węgla serdecznego, drudzy – wierszy. A wam – nerwy napinać nocami, oczy wytężać dobrze i dłonią nieubłaganą dusić gada dywersji.
Skoro tak trzeba pisać – a trzeba, bo drogowskazem jest „Trybuna Ludu” – to inni poeci, wcale nie mniej znani, rzucają się do piór. Niespełna miesiąc później powstaje kolejny poemat o ubeku. Zwróćcie uwagę, że strudzonemu „bohaterowi” utworu w nagrodę za wzorową służbę przyśnił się sam… Feliks Dzierżyński:
Uczciliśmy Go przysięgą, Milionem wart stalinowskich. Płakaliśmy w Warszawie, Na Śląsku, na dumnym Helu, I przysięgaliśmy sprawie, I przysięgaliśmy dziełu. Uderzą jak erkaemy Nasze górnicze świdry. Odeszli Stalin i Lenin, Ale nigdy nie umrą. Wybuchnie jak dynamit Gniewna praca uparta, I Stalin będzie z nami – Sztandar, nauka, partia. Wybudujemy nad Wisłą Piękną, szczęśliwą ziemię. Wrogów zmieciemy. Przyszłość Nazwiemy jego imieniem. Była cisza werblem rozdarta Grzmiały salwy i dzwonił dzwon. Tłumiąc ból, co dusił nam gardła, Zaciśniętą wznieśliśmy dłoń.
Jakże łatwo, jak bardzo łatwo przychodzi nam, współczesnym, drwić z takich peanów. Jakże łatwo wzruszać ramionami, mówiąc o serwilizmie, oportunizmie, zwyczajnym włazidupstwie. Zanim jednak tego i owego brzuszysko ze śmiechu rozboli, zanim usta wykrzywi pogardliwy uśmieszek, przeczytajmy coś jeszcze: Wiem o Tobie Jesteś Widziałem w tłumie Twą twarz Ojca Patrzyłeś w moje chore oczy (…) Wiem o Tobie jesteś Wskazujesz mi drogę do jutra Zrywasz pęta z rąk Zdejmujesz ciszę z ust zapalasz prawdę w oczach Nauczyłem się kochać Każdy Twój uśmiech który jest wierszem rzuconym w ziemię jak Ziarno
Oto już gadka mknie sobie nocą od ust radzieckich do polskich ust, już świt na niebo łuną się wspina. I nagle, nagle czujemy, bracia, dobry, serdeczny uśmiech Stalina.
Nooo… faktycznie, niektórym ów uśmiech Stalina śnił się po nocach. Piszę o tym nie bez kozery, bo istnieje w polskiej poezji socrealistycznej cały rozdział nawet dziś raczej pomijany przez literaturoznawców. Trochę ze wstydu, trochę pewnie z bezradności. Jak tu bowiem opisać taką prawdę, że nawet wybitni poeci pisali wiersze na cześć oprawców z UB?! Całe poematy o konfidentach i agentach! Coś podobnego nieznane było nawet w ZSRR. A w Polsce? A w Polsce proszę bardzo: w pierwszym numerze „Trybuny Ludu” z roku 1950 publikuje swój utwór naprawdę wybitny poeta. Wiersz poświęcony funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa nosi tytuł „Czuwającym w noc noworoczną” i brzmi tak:
15
Straszne! Ciarki chodzą po plecach, gdy się czyta te słowa, a wyobraźnia podpowiada, co dokładnie się za nimi kryło: (…) zadzwonił, kazał wywołać, i znów padały pytania, i znów kłamała odpowiedź. (...) Notuj, majorze, notuj, szukaj, majorze, nici, żadna brunatna hołota nie powstrzyma naszego życia.
Czy jest jakieś usprawiedliwienie dla tych, którzy nazywali „brunatną hołotą” wszystkich inaczej myślących? Niektórzy historycy literatury dowodzą, że pisanie i drukowanie tego typu utworów (np. w „Trybunie Ludu”) dawało twórcom poczucie chwilowego względnego bezpieczeństwa, pozwalało zapomnieć o budzącej grozę bezpiece. Innymi słowy taką twórczość dyktował nie talent, ale zwykły strach. No bo przecież niczym innym nie można sobie wytłumaczyć powodu napisania przez znaną poetkę takiego oto tekstu:
W marcu 1953 roku doszło do swoistego wyścigu poetów, kto głośniej, kto bardziej rozdzierająco zapłacze po śmierci „jutrzenki ludzkości”. Dziś coś podobnego obserwujemy – i śmiejemy się z tego! – po śmierci Kim Dzong Ila, ale i wtedy, w Polsce, na pierwszej stronie „Żołnierza Wolności” bardzo znany poeta szlochał: Przyszło, za gardło ścisnęło, Mijały doby; Słuchaliśmy, nie rozumiejąc O śmierci, męce choroby; Słuchaliśmy do rozpaczy Bolejący i niemi Stalin. Duma dni naszych. Największy z ludzi na ziemi. Wrócił nam wolność. Był dla nas Najlepszym z przyjaciół. Nauczył nas męstwa i trwania Nawet w bólu i płaczu. Gdy wichry burzliwe wieją, Gdy w sercu spokoju nie ma, Idącą wiosną, nadzieją Palą się gwiazdy Kremla. W ich blasku jest uśmiech Jego I oczy pełne troski
Niezłe, prawda? I znów ten uśmiech Stalina… Ależ NIE! Nie Stalina tym razem. Toż to wiersz o Janie Pawle II autorstwa Jerzego Wolińskiego. A to? Jak Wam się to podoba? Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej. Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!
Albo to: Polska go nie pytała czy ma chęć umierać A on wiedział – że tego nie wolno wybierać Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy I ta którą w objęcia bierze car północy Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie I ta druga – ta którą wiozą na lawecie Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana Naszych najświętszych przodków tajemnicza rana
Broniewski, Gałczyński, Ważyk, Szymborska? Lata pięćdziesiąte? Socrealizm? Nic podobnego! To Wolski i Rymkiewicz. O Kaczyńskim. Rok 2011. I co? Naprawdę tak wiele się zmieniło? MAREK SZENBORN
16
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
ZE ŚWIATA
NIERÓWNE WSPIERANIE Zgodnie ze starą tradycją państwo wspiera główne kościoły i światopoglądy kraju dotacjami. Dostają je też ateiści.
Państwo belgijskie rocznie przeznacza 300 mln euro na wsparcie organizacji religijnych i filozoficznych. 85 proc. z tej kwoty przechwytuje Kościół papieski, 8 proc. – świeccy humaniści, reszta wędruje do ewangelików, muzułmanów, żydów, prawosławnych i anglikanów. Dotacje kierowane na rzecz Kościoła katolickiego są nieproporcjonalnie wysokie, bo tylko około 50 proc. Belgów uważa się obecnie za jego członków. Kościół zyskuje jednak – jak wszędzie – dzięki temu, że większość ludności była ochrzczona, nawet jeśli teraz nie chce mieć nic wspólnego z Watykanem i jego imperium. MaK
CICHY TRIUMF PORTUGALII Większość rządów świata obstaje przy surowym karaniu użytkowników narkotyków w przekonaniu, że taka polityka dowodzi dbałości o zdrowie obywateli. Istnieją jednak inne wzorce takiego dbania – wydaje się, że bardziej efektywne. W państwach o dużych wpływach religii na sferę świecką i daleko posuniętym konserwatyzmie obyczajowym, takich jak USA, politycy i parlamentarzyści prześcigają się w inicjowaniu drakońskich kar więzienia dla wszystkich, którzy zbliżą się na wyciągnięcie ręki do substancji o działaniu narkotycznym. Są przekonani, że w ten sposób chronią społeczeństwo. Żadnej litości; 5 albo 10 lat za skręta, czemu nie? Trzeba twardo, żadnego pobłażania! Nikt nie zwraca uwagi, że skutków (pozytywnych) takiej polityki nie ma żadnych. Ludzie jak ćpali, tak ćpają, płacą więcej, bardziej ryzykują. Ci, którzy wpadną, mają zniszczone życie, społeczeństwa płacą bajońskie pieniądze za trzymanie ich pod kluczem, jednocześnie fundusze na kuracje odwykowe są cięte w ramach koniecznych oszczędności... A można zupełnie inaczej. Jest na to ewidentny, niepodważalny przykład. W Portugalii od 1 lipca 2001 roku obowiązuje prawo dekryminalizujące narkotyki. Wszystkie – od marychy po heroinę i metamfetaminę. Dekryminalizacja nie jest równoznaczna
z legalizacją. Za posiadanie i zażywanie narkotyków orzeka się wprawdzie kary, ale wyłącznie administracyjne. Nie zostaje po nich ślad w kartotekach kryminalnych. Jednocześnie dilerzy narkotyków są traktowani bez pobłażania, a ich proceder jest wciąż przestępstwem zagrożonym więzieniem. Tak radykalne złagodzenie przepisów nie wywołało sprzeciwów moralistów. Tym bardziej że nie ma ku temu najmniejszych powodów ani przesłanek, bo nie ziścił się żaden ze scenariuszy, którymi 10 lat temu straszono – nie ma gwałtownego wzrostu narkomanii młodzieży, a kraj wcale nie stał się narkotyczną mekką. Przeciwnie. W Portugalii spożycie marihuany przez osoby powyżej 15 roku życia jest najniższe w Europie. Zmniejszyła się o połowę konsumpcja heroiny i innych silnych narkotyków. Dramatycznie skurczyła się też liczba patologii związanych z narkotykami: zgonów z przedawkowania, chorób wenerycznych, AIDS. Rząd portugalski pieniądze zaoszczędzone w więziennictwie może teraz inwestować w programy odwykowe. Jak to się dzieje, że reszta świata nie wyciąga z tego stosownych wniosków? Moraliści i konserwatyści czuwają, by osiągnięcie Portugalii nie było zbyt nagłaśniane, no bo jak to – przecież narkotyki to zło, nie wolno ustępować przed złem, nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, surowo, bezwzględnie... głupio. Ostatnio Richard Branson – miliarder i założyciel linii lotniczej Virgin Airlines – wezwał USA do zakończenia „wojny z narkotykami”: „Musimy skończyć z kryminalizowaniem używania narkotyków. Kuracje odwykowe powinny być ogólnie dostępne, także w więzieniach”. PZ
POLICJA ŚCIGA BARBIE Irańskie służby chroniące cnotę obywateli nękają „nieislamską lalkę”.
lalka Sara – perska konkurentka Barbie, zakrywająca sobie głowę po Bożemu. MaK
KREACJONIZM GO BACK Brytyjscy świeccy humaniści odnieśli sukces w walce o należyte nauczanie teorii ewolucji we wszystkich szkołach. Po wielu latach przepychanek środowiska naukowe i świeckie odniosły sukces nad kreacjonistami. Ministerstwo edukacji zagroziło wycofaniem rządowych dotacji szkołom, które propagują „pseudonaukowe teorie w miejsce nauk i teorii opartych na naukowych dowodach”. W Wielkiej Brytanii skrajne środowiska muzułmańskie i protestanckie próbowały od lat włączyć kreacjonizm do programu w szkołach prywatnych, subsydiowanych przez państwo. MaK
ŚMIERĆ JEST ZARAŹLIWA Następny dzień po śmierci może zabić najbliższą osobę zmarłego. Prawdopodobieństwo zawału serca u osoby pozostającej przy życiu wzrasta nazajutrz po zgonie bliskiego aż 21 razy.
Rząd Grecji, kraju, który zyskał światową sławę dzięki nonszalancji finansowej, postanowił przychylić nieba grupom obywateli dotąd niedocenianym przez bliźnich. Na listę schorzeń kwalifikujących do tytułu inwalidy i upoważniających do wypłaty renty inwalidzkiej wpisał właśnie takie przypadłości jak ekshibicjonizm, kleptomania, piromania, sadomasochizm, fetyszyzm i nałóg hazardu. Nie zapomniano o pedofilach. „Pedofilia to choroba. Nieuleczalna. Zatem chorym należy się opieka i dożywotnia renta” – wymyślił rząd Hellady, a ponieważ na jego budżet składa się ostatnio cała Europa, wychodzi na to, że także m.in. Polakom przyjdzie utrzymywać greckich zboczeńców. Jakbyśmy nie mieli swoich. Decyzję podjęto akurat wtedy, gdy obcięte zostały dotacje państwowe na ochronę zdrowia i pomoc socjalną, przez co poważnie spadły świadczenia na innych inwalidów, np. głuchych. Jeśli podczas wakacyjnej podróży do Grecji ktoś w parku pokaże wam ptaka, wyrwie torebkę lub podpali domek kempingowy, nie należy się unosić, lecz sięgnąć do portfela. By zgodnie z prawem udzielić pomocy inwalidzie. PZ
Jesteśmy o krok od skutecznego leczenia choroby Alzheimera oraz innych chorób pozbawiających pamięci – oświadczyli naukowcy z Uniwersytetu Baylor w Kanadzie. Początkowo udało się zidentyfikować u myszy laboratoryjnych gen, który obdarza je „superpamięcią” i cofa objawy schorzeń w rodzaju alzheimera. „Sądziliśmy, że powinno nam się udać dokonać tego samego u ludzi – stwierdziła dr Maura Costa-Mattioli. – I udało się”. Mózgi niektórych myszy i ludzi wydzielają substancję PKR wywołującą chorobę Alzheimera; nowo odkryty gen
Cox pił sobie spokojnie wódeczkę z colą, no i wyszedł zajarać. Szklankę z drinkiem zostawił na podłodze. Jak wrócił, jego 6-miesięczny labrador Max właśnie kończył chłeptać. Nie było co pić, więc Matthew poszedł uzupełnić zapas. Jakiś czas potem Max widziany był koło domu Coxa. Śpiewnie poszczekiwał, zataczał się, przewracał. Dobrzy ludzie zabrali psa do weterynarza, który wytrzeźwił go kroplówką, a potem doniósł na właściciela. Sędzia nie tylko zakazał Coxowi posiadania przez 3 lata najlepszego przyjaciela człowieka, ale jeszcze nazwał jego postępowanie „bezdenną głupotą”. Max został oddany abstynentom i poznaje uroki życia w trzeźwości. TN
KLĄTWA NIEBYŁA
RENTA PEDOFILSKA
ALZHEIMER ULECZALNY?
W kraju ajatollahów policja ostrzej zabrała się za to, czym mogą się bawić dzieci. Słynna lalka Barbie już od 10 lat jest w Iranie na indeksie, ale dotąd nie tępiono zbyt gorliwie jej sprzedaży. Nie tyle zresztą chodzi o sprzedaż, co o eksponowanie, bo to ono jest solą w oku strażników moralności. Na honorowym miejscu ma być w sklepach
blokuje ten proces. Nie tylko dochodzi do regeneracji zniszczeń, ale następuje spektakularna poprawa pamięci. Być może lekarstwo na Alzheimera jest tuż-tuż. ST
Taki wniosek wypływa z najnowszych badań kardiologów amerykańskich. Krytyczny jest nie tylko pierwszy dzień po (choć wtedy zagrożenie jest najwyższe), ale również pierwszy tydzień (prawdopodobieństwo sześciokrotnie przewyższa normę) i pierwszy miesiąc. Szok wywołany śmiercią najbliższej osoby, uczucie smutku i żalu, przyczyniają się do wydzielania dużych dawek hormonu stresu, podwyższenia ciśnienia krwi, szybszego rytmu serca i zwiększonej krzepliwości krwi. Osoby, które straciły najbliższego członka rodziny, cierpią ponadto na brak snu, zapominają zażywać lekarstwa, nie jedzą, bo nie mają apetytu. To wszystko pogarsza sytuację. Już wcześniej stwierdzono zagrożenia długofalowe. Owdowiali mają podwyższone o 53 proc. ryzyko przedwczesnej śmierci. Oczywiście pod warunkiem, że kochali partnera… JF
ROZPIJACZ ZWIERZĄT Matthew Coxowi nie wolno mieć psa. Przez 3 lata. Sąd skazał go na taki wyrok za rozpijanie zwierzęcia.
Nadzieja dla zatwardziałych wrogów Kościoła: ekskomunika jest odwracalna. I to bez pokuty. Co trzeba uczynić, żeby klątwę anulować? Nic nadzwyczajnego – żadnej pokuty, szczodrych ofiar pieniężnych na Kościół. Wystarczy, że odpowiednio duża liczba godnych szacunku ludzi publicznie, najlepiej w mediach, będzie powtarzać, że hierarcha, który ekskomunikę nałożył, jest idiotą i łajdakiem. Może być bardziej oględnie, lecz wydźwięk musi być właśnie taki. Dowiadujemy się o tym za sprawą siostry miłosierdzia Margaret McBride, dyrektorki szpitala katolickiego św. Józefa w Phoenix w Arizonie. W roku 2009 McBride uratowała życie młodej pacjentce. Ciężka dolegliwość, na którą cierpiała, oznaczała, że ciąża niemal na 100 procent ją zabije. Siostra wzięła na siebie odpowiedzialność i dała zgodę na zabieg aborcji. 21 grudnia 2010 roku biskup Phoenix Thomas Olmsted obłożył ją ekskomuniką i oświadczył, że jej szpital nie ma prawa dłużej nosić miana katolickiego, tak jak to miało miejsce przez 116 lat. Olmsted oświadczył, że placówka nie zapewnia pomocy „zgodnej z autentycznym nauczaniem moralnym Kościoła i jasne jest, że decyzja o aborcji pogwałciła zasadę równej godności dziecka i matki. Dziecko zostało zabite”. Gdyby więc płód w macicy zabił matkę, wszystko byłoby w największym porządku i w zgodzie z moralną nauką Krk. Minął rok i szpital św. Józefa wystosował oświadczenie, że „siostra Margaret spełniła warunki konieczne do unieważnienia ekskomuniki”. Co się stało? Czy własnoręcznie zabiła niedoszłą matkę pechowego płodu, wypełniając z opóźnieniem wyrok boży? Nie. Biskup wprawdzie odmawia udzielenia odpowiedzi na pytanie, co nastąpiło, że klątwę unieważnił, ale wiadomo, że powodem była permanentna krytyka kurii, i to przez wiernych. Rozumiemy, że hierarsze trudno wyznać publicznie: „Byłem głupim fanatykiem, a teraz trochę zmądrzałem”. CS
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
R
aymond Lahey, biskup diecezji Antigosh na kanadyjskiej Nowej Szkocji, zakończył swą posługę duchową i wskazywanie owieczkom drogi do królestwa niebieskiego we wrześniu 2009 roku. W areszcie. Celnikom na lotnisku w Ottawie strzeliło bezbożnie do głowy, by zapuścić żurawia do laptopa hierarchy
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
W maju ubiegłego roku prokurator eminencję zamknął. A 3 stycznia 2012 r. dobiegł końca jego proces. Lahey dostał karę 15 miesięcy więzienia, po czym… udał się do domu. Sędzia zawyrokował, by 8 miesięcy przedprocesowej odsiadki uznać za równoznaczne z karą 15 miesięcy w celi. Niestety, publika na sali sądowej nie wykazała się miłosierdziem
Prawie pedofil powracającego z azjatyckiej podróży. Odkryli nie zapisy kazań i rozprawy teologiczne, lecz 588 zdjęć pornograficznych dzieci i nastolatków, 63 filmy wideo z takimiż aktorami oraz kilka opowiadań o seksualnych niewolnikach. Materiały miały charakter sado-maso, przedstawiały przemoc i tortury, ale – jak na purpurata przystało – nie brakowało akcentów religijnych: kopulujący nadzy młodzieńcy mieli na sobie różańce, trzymali krucyfiksy. Potem na innych komputerach bpa Laheya znaleziono kolekcję 155 tys. fotek pornograficznych.
chrześcijańskim: podniósł się tumult, słychać było okrzyki: „Nie jesteś pedofilem, jesteś demonem, ty pierdolony idioto!”; „Ja jestem ofiarą pedofilii, muszę z tym żyć, a to jest pierdolony demon!”. Sędzia Kent Kirkland musiał się naprawdę napracować, by w sali rozpraw zapanował ład i porządek. W trakcie procesu biegły psychiatra uspokajał, że kościelny dostojnik jest tylko nałogowym konsumentem sadomasochistycznej pornografii, nie zaś, Boże broń, pedofilem, i nie ma ryzyka, że ponownie wkroczy na drogę przestępstwa. Do wyroku sceptycznie odnieśli się przedstawiciele organizacji obrony wykorzystywanych dzieci oraz naukowe autorytety, twierdząc, że 15-miesięczny wyrok nie odzwierciedla powagi przestępstwa. Lahey wyznał sędziemu, że zatrzymanie i aresztowanie przyjął jako „błogosławieństwo”, bo sam nie mógł sobie poradzić z namiętnością do gołych chłopców uprawiających seks. Teraz ostatnie słowo ma pryncypał upadłego biskupa, Benedykt: zeświecczy go czy okaże miłosierdzie podobnie jak sędzia? TN
Powołanie do zabiegania Książka Mary Johnson pt. „An Unquenchable Thirst” („Nieustające pragnienie”) daleko wykracza poza standard wspomnień zakonnicy. Choćby z tego powodu, że była ona członkinią zakonu Matki Teresy z Kalkuty i obserwowała działalność przełożonej. Johnson – funkcjonująca w zakonie jako siostra Donata – nie była typową zakonnicą Misjonarek Miłosierdzia. Urodziła się w wielodzietnej rodzinie fanatyków chrześcijańskich w Teksasie i była zaniedbywana przez rodziców, a otyłość nie pozwalała jej na dobre o sobie mniemanie. Wszystko zmieniło się, gdy w 1975 roku ujrzała na okładce „TIME” zdjęcie Matki Teresy. Poczuła boże powołanie. Przełożeni szybko się zorientowali, że jest inteligentna i szkoda byłoby trzymać ją w roli opiekunki zabiedzonych dzieci amerykańskich. Została wysłana do Rzymu na studia. Zamiast troszczyć się o biednych i chorych, uczyła się, nauczała, pisała rozprawy teologiczne i administrowała. Miała bystre oko i nie zamierzała go przymykać, widząc strategiczne machinacje i wcale nie świątobliwe
O Watykańczykach, obywatelach jedynego państwa jednopłciowego, mówi się ostatnimi czasy różne rzeczy. Niekoniecznie na klęczkach, ale dotąd nikt nie odmawiał im intelektu. Zwłaszcza jeśli idzie o najbliższe otoczenie papieża i jego samego. To wszak creme de la creme jajogłowia. Już sam fakt, że znaczną część terytorium ich kraju zajmuje biblioteka (1,6 mln książek, 180 tys. manuskryptów, 85 km regałów), o czymś przecież powinien świadczyć! Niekoniecznie. Jednym ze znaków firmowych obecnego pontyfikatu są komiczne, czasem kompromitujące gafy, na przykład niewiedza, że świeżo ułaskawiony biskup
poczynania przełożonych. Wyznaje podziw dla Matki Teresy, ale jednocześnie stwierdza, że szefowa już za życia zabiegała o swoje… wyniesienie na ołtarz. Dlatego robiła wszystko, by broń Boże nie podpaść, i gorliwie realizowała antyfeministyczną politykę samczego Kościoła, w którym kobiety są całkowicie bezwolne. Swą sławną przełożoną przedstawia jako osobę pracowitą, lecz traktującą swe siostry nie w sposób matczyny, lecz raczej biznesowy. Johnson przedstawia swe rozterki duchowe, wątpliwości co do istnienia Boga, dręczącą ją samotność, potrzebę ciepła i fizycznej intymności. Opisuje swe stosunki seksualne z innymi zakonnicami oraz incydent o cechach przestępstwa seksualnego, którego sprawca oraz jego poczynania były znane kierownictwu zakonu. Reakcji nie było. Życie zakonne siostry Donaty dobiegło końca, gdy wykryto jej romans z księdzem: ona została wyrzucona, on pozostał. W życiu świeckim Johnson wyszła za mąż i zaczęła pisać książki. Utraciła wiarę. Za mało modliła się do świętej szefowej? PZ
Richard Williamson, lefebrysta, konsekwentnie zaprzecza istnieniu komór gazowych w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. „W przyszłości my w Stolicy Apostolskiej
zostały na żywca zerżnięte z włoskiej edycji Wikipedii. Prawdopodobnie nikt ich nawet nie przeczytał, zaś przy nazwiskach figuruje informacja: „katolik”... Arcybiskupa Utrechtu Willema Jacobusa Eijka przedstawiono za Wikipedią jako osobę o „silnych tendencjach konserwatywnych, zwłaszcza w kwestiach aborcji i homoseksualizmu”. Lombardi, ponownie zakłopotany, usiłował wyjaśniać, że podjął decyzję użycia Wikipedii jako rozwiązania „tymczasowego, dyktowanego pośpiechem”. Pośpiech u funkcjonariuszy papieskich to dopiero nowa jakość… CS
Kardynałowie z Wikipedii musimy zwracać większą uwagę na źródła informacji” – obiecał w roku 2009 skonfundowany rzecznik watykański Federico Lombardi. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Podczas ogłaszania 22 nowych nominacji kardynalskich biuro Lombardiego rozdało dziennikarzom biografie świeżo upieczonych książąt Kościoła. Rychło okazało się, że rzecznik się zbytnio nie wysilił: biogramy
17
Straszna cena „czystości” T
abletki antykoncepcyjne dla zakonnic? Tylko z pozoru brzmi to niedorzecznie. antykoncepcyjnych, jest o 12 Zapobieganie ciąży to nie jeproc. wyższa niż tych, które je dyne działanie wyklętej przez Kozażywały. ściół pigułki. Katoliccy bioetycy Dr Lisa Flowers, ginekolog ze twierdzą, że siostry mogą ją zażyszkoły medycznej Emory Univerwać bez obawy o grzech ciężki i odsity, uważa, że są to dane warte nosić korzyści z jej terapeutyczgłębszego zastanowienia. Zwraca nych właściwości (m.in. zmniejsza uwagę na fakt, że zakonnice są rzaintensywność krwawień miesiączdziej badane pod kątem zagrożekowych). nia rakiem niż kobiety świeckie. Grudniowy numer brytyjskieTabletki antykoncepcyjne nie tylgo periodyku medycznego „Lanko chronią przed rakiem, ale cet” stwierdza, że zakonnice pozmniejszają bóle oraz dyskomfort winny mieć swobodę zażywania taprzed i w trakcie miesiączkowania. bletek antykoncepcyjnych, „by Medycy zrzeszeni w stowarzyuchronić się przed podwyższonym szeniach lekarzy katolickich oraz ryzykiem nowotworów, typowym przełożone zakonów kobiecych oddla kobiet, które nie rodziły dzienieśli się do wyniku badań z reci”. Zakonnice „płacą straszną cezerwą wynikającą z pobudek idenę za czystość”: wzrasta ich zagroologicznych. Często podkreślają żenie rakiem piersi, macicy i jajnawet, że tabletki antykoncepcyjników. Kobiety, które nigdy nie ne mogą powodować nowotwory. były w ciąży, mają zmieniony cykl Z wiarygodnych, świeckich badań miesiączkowy, co grozi chorobą noi danych amerykańskiego Natiowotworową i zagrożeniem śmiernal Cancer Institute wynika, że cią wyższym niż u ludzi prowadząsą to dane niepotwierdzone: niecych życie płciowe i posiadających które badania odnotowują wzrost potomstwo. Śmiertelność kobiet, zagrożenie, inne – nie. ST które nigdy nie brały tabletek
Manko w kościele K
evin McAuliffe był w diecezji Nevady czwarty po Bogu. No bo tak: po Wszechmogącym idzie papa Benedykt, za nim drepcze Pepe Joseph (biskup), a tuż za nim – McAuliffe! Wikariusz generalny. – że ksiądz się przyzna do wysyłaZ McAuliffe’em jest problem, nia sfałszowanych zestawień finanbo nade wszystko ukochał on kasysowych, a ja o podwędzeniu tych 660 na. Cóż, Las Vegas... Trudno żyć tys. dol. pary z ust nie puszczę. Jak bez grzechu, gdy wokół wszystko ksiądz przed rozprawą trochę gomruga, błyszczy i kusi. I szatan tówki zbierze, w ramach skruchy odzwiódł wikariusza na pokuszenie, da, sędzia też się zlituje. a Bóg nie obdarzył go łaską wygrywania. McAuliffe był ambitnym graWierni dowiedzieli się o poczem, więc nie zrażały go porażki. myśle ugody. Najpierw był szok. Ale Lecz to kosztowało. Z tacy, z funkoniecznie chcieli wiedzieć, na co duszu wotywnego, ze sklepu dieceprzeputał. Aaa, na hazard! No to zjalnego z upominkami, z kościelprzyszło współczucie i zrozumienie. nego funduszu misyjnego, a nawet W Nevadzie 6 proc. ludności to naz konta bankowego diecezji. Ani się łogowi gracze. Co tu mieć pretenwikariusz obejrzał, uzbierało się (rasje do biednego duchownego, skoczej ubyło) 660 tys. dol., zaś wielka ro nawet matki nagminnie zostawygrana – żeby się odkuć i wszystwiają dzieci zamknięte w samochoko akuratnie zwrócić – nie przydach i siedzą noc przy ruletce… Alchodziła... Przyszło za to FBI. Za głobo wracają do domu, zapomniawwę się złapał bepe Pepe – śledczy szy o pociechach w kasynowym niuchają wszędzie, pytania zadają, żłobku. Trudny teren... PZ nijak sprawy zatuszować. Zawiesił McAuliffe’a. Jednak bliźniemu pomóc trzeba w nieszczęściu, a pieniądze rzecz nabyta – wierni uzupełnią. Stanęło na tym, że wikariusz będzie musiał stanąć przed sądem. Ale adwokat diecezji wysmaży mu piękną obronę, będzie mówił o tragedii nałogu, o depresji, o lękach sługi bożego. Zanim jednak wikariusz znalazł się przed obliczem Temidy, stanął przed prokuratorem. Ludzkim człowiekiem, do tego wierzącym i… znającym zasadzki Nevady. Taki interes ubijemy – rzecze prokurator
18
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Szkoła przyjazna dziecku Jestem mamą dwójki dzieci. Stale borykam się z problemami nietolerancji, przymusowej indoktrynacji religijnej oraz zwyczajnej głupoty – najpierw w przedszkolu, a potem w szkole. Już w przedszkolu oburzyła mnie postawa wychowawczyni, która najpierw bez mojej zgody wysyłała moją córkę na religię, a następnie, kiedy córka już na religię nie chodziła, pozostawiła ją bez opieki, płaczącą, w czasie gdy inne dzieci miały katechezę (wiek około 3–4 lata!). To był czas, kiedy jeszcze chciałam moje ochrzczone dziecko posłać na religię, tylko uważałam, że jest na to zdecydowanie za wcześnie. Zaczęłam szukać jakiegoś wsparcia, rozwiązań prawnych. Wychowawczyni była zdziwiona, że to ja chcę decydować o takich rzeczach, skoro moje dziecko jest chętne. Znalazłam wsparcie – prawne i duchowe – na portalu Racjonalista. Ruszono tam wątek „W przedszkolu uczy się nietolerancji” i przyszło wiele listów ludzi różnych wyznań, którzy mają tego typu problemy. Podniosło mnie to na duchu, ale uznałam, że sprawa jest beznadziejna. Okazało się, że w szkole nie jest lepiej. Chodzenie na religię było dla córki niemałym stresem. Zachowania katechety odbiegające od wszelkich norm pedagogicznych (na przykład ośmieszanie jednego ucznia na tle klasy) były normą. W pewnym momencie córka poprosiła mnie, abym w kolejnym semestrze nie zapisywała jej na katechezę. Wtedy dopiero zaczęły się schody:
~ przymusowe okienka w czasie religii, podczas których dziecko nie miało się gdzie podziać (biblioteka zamknięta, na korytarzu nie ma krzesła, żeby odrobić lekcje, dyrektorka odmówiła dołączenia dziecka na tę godzinę do innej klasy); ~ obowiązkowe zaświadczenia o nieuczęszczaniu na religię; ~ napuszczanie innych dzieci na te, które nie chodzą na religię, że na przykład nie mają prawa obchodzić świąt Bożego Narodzenia (to pojawiało się przed każdymi świętami); ~ szczucie dzieci przy pomocy innych dzieci, na przykład w czasie jasełek („bo nie chodził na religię!”) maluchy śpiewały, wskazując paluszkami na chłopca, który grał w przedstawieniu łobuza... W związku z powyższym mam pewną propozycję. Gdyby czytelnicy „FiM” i słuchacze radia zechcieli podzielić się swoimi spostrzeżeniami z placówek oświatowych, do których uczęszczają ich dzieci, wnukowie, dzieci znajomych, moglibyśmy mieć zarysowaną mapę szkół i przedszkoli, które są bardziej otwarte, przyjazne dzieciom, tolerancyjne. A także tych nietolerancyjnych i sklerykalizowanych, przed którymi warto ostrzec. Rodzice, stojąc przed dylematem wyboru gimnazjum, liceum czy choćby przedszkola, wiedzieliby, co może ich czekać. Mogliśmy promować w jakiś sposób te pożądane placówki, coś na kształt kampanii „Firma przyjazna kobiecie”. Może warto? Justyna
Stonehenge. Nasz czytelnik Ryszard Hulim z synem Piotrem
Justinowa religijność O tym, że Justin Bieber – 17-letni Kanadyjczyk będący obecnie jednym z największych młodzieżowych idoli – jest głęboko wierzący, wiadomo nie od dziś. Ale on jest wierzący inaczej. Potwierdziło się to podczas jego niedawnego pobytu w Meksyku, gdzie spędzał ferie ze swoją dziewczyną. Na łydce lewej nogi można było podziwiać najnowszy tatuaż Justina – zafrasowanego Jezusa w cierniowej koronie. Dobrze, że Jezus nie znalazł się na pośladkach Justina, który powiedział niedawno w wywiadzie dla
S
„V Magazine”, iż nie należy do tych, którzy marnują swój czas na chodzenie do kościoła. Zamiast tego Justin zdecydowanie woli pomodlić się w samotności, gdzie w sposób niezakłócony może się zadumać i porozmawiać ze Stwórcą. Widać, że nie byłby to dobry fan toruńskiego pana dyrektora, bo taki sposób przeżywania wiary nie zapewnia dopływu gotówki dla urzędników Pana B. Justin nie stanowi wzorca pożądanego przez panów w sukienkach, bo przecież nikt nie uwierzy, że przebywając ze swoją
łuchałam waszej audycji na temat szczęścia. Wiele razy dyskutowałam na ten temat z osobami wierzącymi, które sugerowały, że nie mogę być szczęśliwa, bo nie wierzę w życie po śmierci. Wierzący twierdzili, że moje życie na ziemi nie ma żadnego sensu. Uważam, że jest wręcz odwrotnie! Życie wieczne nie jest dla mnie żadnym pocieszeniem, tylko jakimś koszmarem. NIE CHCĘ ŻYĆ WIECZNIE! Chcę żyć tu i teraz. Tu i teraz mam być człowiekiem i czynić dobro, sprawiając tym samym, że jestem szczęśliwa i zadowolona z mojego życia. Jako ateistka jestem w tej komfortowej sytuacji, że sama wybieram sobie autorytety, a nie akceptuję tych narzuconych z góry. Człowiek powinien pracować nad sobą całe życie. Wspaniale jest poznawać ludzi innych kultur, starać się ich zrozumieć, wyciągać dla siebie wnioski. Poznawanie relatywności faktów jest czymś najbardziej fascynującym. Nauczyłam się nie oceniać ludzi zbyt pochopnie. Wszystko jest względne. Zwyczajnie – dajmy ludziom żyć. Czuję się szczęśliwa, bo wiem, jak bardzo różnorodny jest ten świat. Rozmawialiście o ograniczeniach, którym poddawani są ludzie wierzący. Ateiści też podlegają ograniczeniom. Różnica polega na tym, że oni sami wybierają ograniczenia, które są w stanie zaakceptować. Nikt im nie może ich narzucić. I choćby z tego powodu czuję się bardziej swobodna niż na przykład przeciętny katolik. W dniu, w którym zaczęłam myśleć samodzielnie (zorientowałam się, że żaden ogień piekielny mi nie grozi), postanowiłam sama sobie wyznaczać granice, biorąc pod uwagę dobro lub ograniczenia innych ludzi. W tym momencie przychodzi mi na myśl spowiedź. Pamiętam dzień, w którym moja córka przygotowywała się
dziewczyną, rozmawia z nią o pszczółkach, motylkach i tym podobnych idiotyzmach, zalecanych przez księży dla osób w wieku i okresie przedmałżeńskim. Ale i to nie jest jeszcze najgorsze. Gorzej, że Justin, który ma na Twitterze aż 11 000 000 (jedenaście milionów!) fanów, może zarazić swoim typem religijności także setki tysięcy, a może i kilka milionów młodych… Polaków, co w niedalekiej przyszłości może zakończyć się totalnym krachem osławionej firmy biznesmenów nie z tego świata! W. Galant
do pierwszej spowiedzi. Moje 8-letnie wtedy dziecko przygotowało sobie listę swoich grzeszków i myślało, że gdy wyklepie je przed księdzem, dostanie stosowne rozgrzeszenie i papierek upoważniający do przystąpienia do I Komunii. Niestety (dla mojego dzieciątka), ja – ateistka – kazałam jej naprawić grzech przez przyznanie się do kłamstwa przed osobą, którą oszukała. Do dziś wspominamy tę moją ateistyczną metodę naprawienia grzechu. Co z tego, że katolik idzie do spowiedzi, klepie grzechy, dostaje rozgrzeszenie... i spokojnie idzie spać. Z ogromnym przejęciem słuchałam kiedyś pana, który dzwonił do Radia Maryja w sprawie swojego dziecka. I ten księżulo, kawaler zresztą, z niezmąconym spokojem wskazywał błędy ojca w kontaktach z dzieckiem... Pouczająca lekcja katolickiej manipulacji. Ale czy żałować takich naiwnych rodziców? Jakoś nie potrafię. Kolejny wątek – cierpienie jako droga do zbawienia. To ewidentny idiotyzm dla ubogich! Nikt z nas nie powinien cierpieć! Kto powiedział, że moje życie i moje szczęście jest mniej warte od szczęścia moich dzieci, męża, rodziców, rodzeństwa? Zawsze byłam przeciwna rodzicom wypruwającym sobie żyły po to, żeby ich dzieciom żyło się lepiej; matkom znoszącym przemoc domową, że to niby dla dobra dzieci. Każdy z nas ma swoje własne życie do przeżycia i każdy z nas ma prawo do osobistego szczęścia! To nie jest egoizm, tylko podstawowe prawo każdego człowieka. Jeśli będziemy się tego trzymać, możemy poznać smak szczęścia. Jeśli – zgodnie z katolickimi dogmatami – będziemy ograniczać sobie wszystko, co może dać nam szczęście lub choćby satysfakcję, będziemy zgorzkniali i pełni pretensji do ludzi i świata. Alicja
Rzecz o szczęściu
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
LISTY Plujcie sobie w twarz Donald odbiera wszystkim (proporcjonalnie najwięcej biednym), ale Donalda kochają wszyscy. Jak bardzo trzeba być ślepym, żeby pod wpływem ładnych słówek i tłumaczeń nie dostrzegać potrzeby reform? Tracą chorzy przez droższe leki, tracą lekarze i aptekarze przez gorsze przepisy, traci (już od wielu lat) służba zdrowia przez NFZ, który nie chce płacić za dodatkowo obsłużonych pacjentów. Tracą studenci przez drugi płatny kierunek i gorzej obliczane stypendia. Tracą emeryci i renciści, kiedyś poważani, teraz na skraju nędzy. Tracą nawet regionalne centra krwiodawstwa, o czym poinformowała mnie pracująca tam lekarka. Tylko najbogatsi i kler jakoś nie tracą. Ich kryzys nie obejmuje. Jak firma źle prosperuje, to nie traci pracodawca, tylko pracownik, bo ustawa antykryzysowa pozwala na jego większy wyzysk. Lecz Donald Wszystko na Odwrót Tusk wie, jak manipulować ludźmi. Biednym, przyzwyczajonym do trudnych warunków życia, powie, że muszą jeszcze trochę zacisnąć pasa. Bogatym, przyzwyczajonym do rozpinania pasa, żadnych przywilejów nie odbierze. Powie to w taki sposób, że wszyscy będą zadowoleni, mimo że większość będzie miała gorzej. Plujcie sobie w twarz, że znów wybraliście PO, bo wcale lepiej nie będzie. Oczywiście, można głosować na PO, bo za rządów PiS-u byłoby sto razy gorzej, ale to taki tok myślenia na skróty. Tymczasem Ruch Palikota przedstawia sobą alternatywę, wybiera nietuzinkowe rozwiązania i chciałby oszczędzać w inny sposób niż tylko na najbiedniejszych. Są na to sposoby, tylko trzeba trochę pomyśleć, a wiadomo, że jak się jest już tyle lat przy władzy, to myśleć się odechciewa. Jest szansa, żeby wymienić tych rozleniwionych nierobów na całkiem nową kadrę. Senat zamienić na grono ekspertów. Ciemnogród – na nowoczesne państwo. Według sondażów ulicznych zechciało się już pomyśleć 18 procentom Polaków. Poparcie dla Ruchu Palikota rośnie – jest szansa. Tomasz Wala
To są kpiny! Moim zdaniem słowo „kpiny” ma szansę zrobić w bieżącym roku w Polsce karierę. Kto wie, może nawet być słowem roku 2012. Zostało ono użyte przez drugą osobę w państwie. Pani marszałek nie podobała się kolejna akcja p. J. Palikota. Pan Palikot poprzez swoje odważne wystąpienia w środkach masowego przekazu zwraca uwagę na pilne problemy wymagające szybkiego rozwiązania. Udało mu się obronić honor młodej dziewczyny z lubelskiego, zastraszanej
przez stróża prawa, i doprowadzić do jego skazania. W tym celu posłużył się na konferencji wibratorem, co u wielu nieuświadomionych wywołało negatywne reakcje. Ci prawicowi wyborcy mają p. Januszowi za złe, że pokazał w telewizji towar, który można w Polsce legalnie kupić. Kpiną jest ogłoszenie przez nasz Sejm roku 2012 rokiem księdza Piotra Skargi. Kolejną kpiną jest tolerowanie bezprawia poprzez zawieszanie symboli religijnych w instytucjach
świeckiego państwa. Kpiną jest, że rzekomo problem pedofilii w Kościele wystąpił tylko w USA, Austrii, Niemczech, Holandii czy bardzo katolickiej Irlandii. Kpiną jest też to, że nieliczni skazani otrzymali śmiesznie niskie wyroki (często w zawiasach) bez finansowych odszkodowań na rzecz pokrzywdzonych… Lek
Znowu zamach?! PO jest zakamuflowaną opcją włoską. Kapitan statku wycieczkowego, który rozbił się u wybrzeży Italii, nazywa się Schettino, jest więc naszym Schetyną lub jego bliskim krewnym. Należy sprawdzić, czy czasami na rejs tym statkiem nie wybierał się Jarosław Kaczyński… Jeżeli tak, to można by uznać, że to była próba zamachu na niego. Donald z Władimirem zamachnęli się na Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem, a teraz prawdopodobnie Donald razem ze Schetyną próbowali zamachnąć się na samego Jarosława, który jako bardzo przenikliwy osobnik przewidział to i być może zrezygnował w ostatniej chwili z tego rejsu. Macierewicz jako śledczy PiS-u znowu będzie miał ręce pełne roboty, bo kapitan Schettino twierdzi, że tych skał, na które wpadł jego statek, nie powinno tam być, więc musiały zostać podrzucone, zapewne przez Ruskich. Nie wiem, czy fizycznie jest to możliwe, ale jeśli sztuczna mgła pod Smoleńskiem była możliwa, to i to staje się możliwe, przynajmniej dla Macierewicza. Moim zdaniem afera z tego będzie ogromna, a gdy Antek udowodni, że to wina Tuska, to obali jego rząd i całą PO, a PiS będzie rządził przez wieki, jak ród Kimów z Korei Północnej… Józef Frąszczak
SZKIEŁKO I OKO Przymus religijny Zastanawiałem się nieraz, dlaczego nasze władze, mając do wyboru obywateli, którzy nie chcą iść do nieba, oraz tych, którzy chcą się tam udać, wybierają tych drugich i ich preferują. Niedawno poseł Niesiołowski oświadczył, że pieniądze wydane na Kościół to najlepsza inwestycja. Owszem, poseł Niesiołowski walczył o wolną Polskę, więc ma prawo
do wolnych decyzji, z tym jednak zastrzeżeniem, że te decyzje powinny dotyczyć jego pieniędzy i ewentualnie tych obywateli, którzy taką deklarację złożą. Mnie nikt o zgodę nie pytał, a ja mam akurat zdanie przeciwne. Według mnie w obecnym systemie prawnym istnieje przymus wyznawania religii. Wprawdzie nie karny, ale finansowy. Z automatu pobiera się kasę z podatków ateistów, świadków Jehowy i pozostałych innowierców na finansowanie Kościoła katolickiego. Jedynym realnym i uczciwym wyjściem z tej sytuacji jest wprowadzenie podatku kościelnego. Powinno się przeliczyć wydatki z budżetu centralnego i samorządów lokalnych na Kościół, zebrać deklarację od chętnych, którzy chcą go utrzymywać, i na tej podstawie od nowa ustalić, jaki podatek mają płacić ochotnicy na jego utrzymanie. Sądzę, że nadszedł już czas na to, aby każdy żył na własny rachunek. Ten problem powinien być priorytetem dla Ruchu Palikota. Dotychczasowe rządy, nawet te „lewicowe”, nie zauważały problemu i teraz się drapią w głowę, dlaczego tracą poparcie w sondażach. Mam nadzieję, że Ruch Palikota dzięki inicjatywie w tej sprawie będzie szedł do przodu jak burza. Czytelnik
Nic Doda(ć), nic ująć Nie jestem wielkim fanem Dody (jej występy niemiłosiernie mnie wręcz bawią), ale w tym przypadku jej bronię. Otóż za swoją wypowiedź („Ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”) dostała karę grzywny w wysokości 5 tysięcy złotych na podstawie artykułu kk o obronie uczuć religijnych.
I rozumiem, że coś takiego mogło się wydarzyć na Bliskim Wschodzie, ale w środku cywilizowanej Europy? Przez takie procesy bliżej nam do Korei Północnej i Białorusi niż do Zachodu. Bo otóż wyobraźcie sobie, że Doda mówi coś takiego o autorach tekstów o Latającym Potworze Spaghetti i zostaje skazana. Poza tym czy ktoś słyszał w Polsce o obrazie uczuć innych niż katolickie? Był taki przypadek? W tym kraju nie można już powiedzieć, że Biblia to stek bzdur? Naprawdę nie można powiedzieć, że to wszystko w Biblii przeczy samo sobie i doktrynie katolickiej? Nie można powiedzieć w końcu, że wiele dogmatów jest idiotycznych, a sama wiara – płytka i niemająca nic wspólnego z zasadami chrześcijaństwa? Na szczęście zadawania sobie pytań nikt nie zabroni... Chyba. Jakiś pan na ulicy mówił, że nie wie, którym otworem z ciała dziecko się wydostało i jak Maryja została zapłodniona. Swoją drogą teraz to możliwe. In vitro, cesarka i ot, następna Maryja gotowa. I jeszcze jeden pomysł: Biblia śmierdzi. Oczywiście chodzi mi o mój egzemplarz, który… poplamiłem PRZEZ PRZYPADEK czymś brzydko pachnącym. Nie śmiałbym tak powiedzieć ogólnie o Biblii. Jeszcze bym musiał płacić grzywnę! Wszystkich śmiertelnie urażonych przepraszam, chociaż ja nic bym nie wskórał, gdyby ktoś obrażał książkę, której jestem fanem, i gdybym to ja tego kogoś podał do sądu. Albo załóżmy, że w Polsce mamy wyznawców Kościoła Jedi i ktoś, kto naśmiewa się z książek napisanych na podstawie scenariusza do filmu, zostaje skazany za obrazę uczuć religijnych. Ot, mówisz, że Jedi stworzyli jacyś napruci winem, i dostajesz 5 tys. zł kary. Na koniec proponuję prowokację. Ja powiem, że „ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”, mając niby na myśli teksty o Latającym Potworze Spaghetti, a jakiś jego wyznawca, będąc głęboko urażony, niech wytoczy mi sprawę w sądzie i powoła się na wyrok, jaki zapadł w sprawie Dody. Czy jest ktoś chętny? TW
Policja dla zwierząt W „Uwadze” TVN pokazano reportaż ze schroniska dla zwierząt w Korabiewicach. Widać, jak ułomne jest polskie prawo – Ustawa o ochronie zwierząt. Wolontariusze nie mogą zabrać chorego psa do lecznicy, bo trafiają na opór pionów: policyjnego, weterynaryjnego, samorządowego oraz zawiadującego schroniskiem. W USA policja dla zwierząt, jak tylko dostanie „cynk”, że jakiś obywatel źle traktuje zwierzęta, jedzie tam, powala delikwenta na glebę, skuwa go i wiezie przed oblicze sędziego. Pytamy rządzących, dlaczego u nas, w Polsce, nie ma policji dla zwierząt? Dlaczego nad schroniskiem w Korabiewicach trwa zmowa milczenia i zatajanie
19
sprawek, jakie mają tam miejsce? Słyszymy, że psy dostarczane do schroniska znikają, a fakt ten nie zostaje udokumentowany przez służby weterynaryjne. Co się dzieje z pieniędzmi łożonymi przez samorząd lokalny i różne organizacje społeczne na dostarczane do schroniska psy? Jeżeli pewna liczba psów zostaje cichcem unicestwiona, to pozostaje na ich utrzymanie jakaś suma pieniędzy. Pytamy CBA, czy może wyjaśnić, gdzie ta kasa poszła? J.C.
Nasza „oaza” Oaza „FiM” robi wielkie wrażenie. To miejsce i ten hotel – naprawdę BAJKA! Cieszy fakt, że będziemy mieli swoje miejsce spotkań, dyskusji, a przy okazji wypoczynku. Chyba naprawdę idzie nowe, skoro już nie tylko Rydzyk i Kościół mają swoje sanktuaria, oazy, domy rekolekcyjne, hotele. Antyklerykałowie też chcą tworzyć wspólnotę. Mam już na karku siedem krzyżyków i wiem, że najważniejsze w życiu jest zdrowie, a zaraz po nim – miłe towarzystwo życzliwych ludzi. Nie mogliśmy być z żoną na żadnym zlocie Czytelników „FiM”, ale był mój kuzyn i nie mógł się nachwalić atmosfery – on, który jest raczej odludkiem. Mam nadzieję, że tegoroczny zjazd będzie się odbywał już na ziemi wyłączonej z panowania panów sukienkowych. Ciekawe, czy będą tam przychodzić z kolędą? Stefan z Radomia
Drodzy „Oazowicze”! Dziękuję za tak gromki odzew i żywe zainteresowanie tematem oazy „FiM”. Chyba wypada mi przeprosić za hurraoptymistyczny, raczej życzeniowy, ton ostatniego komentarza. Choć przecież napisałem, że widoczny w tekście na wizualizacji hotel „to dopiero pieśń przyszłości” i wszystko uzależnione jest od kredytów. Tak też jest w istocie. Ośrodek wypoczynkowy to obecnie jedna z najmniej dochodowych inwestycji, więc z długoterminową pożyczką na jego budowę są w bankach wielkie problemy. Do tej pory wszystkie nam odmówiły. W tej chwili stoi 6 domków w stanie bardzo surowym, a ich wykończenie również ma sfinansować kredyt. Tak więc tegoroczny zjazd nad Jeziorem Białym stoi pod dużym znakiem zapytania. Ale wykluczony nie jest. Chcę natomiast uspokoić innych Czytelników, którzy pytają, czy będzie ich stać na pobyt w oazie „FiM”. Kochani, to przecież Wasza „oaza” – przez Was wymyślona, budowana dla Was i za Wasze pieniądze (głównie ze sprzedaży moich pięciu książek). Zarabiać będziemy na innych gościach, a Czytelnicy „FiM” będą obsługiwani po kosztach – macie na to moje słowo. Pozostaje kwestia, jak odróżnić „swego”, ale i na to są sposoby: prenumerata „FiM”, specjalne karty itp. JONASZ
20
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Tymczasem wiele przekazów na temat sakralnej prostytucji zachowało się ze starożytności. Herodot pisał o wielu świętych burdelach, które można było odwiedzić nad Tygrysem i Eufratem. Wiemy, że różne formy tego procederu miały miejsce w państwach starożytnych: Sumerze, Babilonie, Egipcie, Libanie i prekolumbijskiej Ameryce. A także w Grecji oraz Rzymie. Łączyło je to, że na ogół chodziło o rytuały związane z płodnością ziemi.
Przynajmniej raz w życiu Do jej najciekawszych, a zarazem najlepiej znanych wersji należą z pewnością rytuały na część sumeryjskiej Inany (później Isztar), która była boginią ziemi oraz miłości i płodności. „Radosne, wiosenne święto zmartwychwstania rozpoczynało się w świątyni od symbolicznego, publicznego stosunku najwyższej kapłanki z najwyższym kapłanem, na oczach zgromadzonych dziewcząt, kobiet i mężczyzn, którzy następnie czynili to samo między sobą” – pisał Zdzisław Wróbel w „Erotyzmie w religiach świata”. I dodawał, że w tym czasie także mężatki mogły się oddać miłości z mężczyzną innym niż własny małżonek. Musiały jedynie uważać, by nie doszło do zapłodnienia. Gdy Inana zmieniła się w Isztar (III tysiąclecie przed naszą erą), ewoluował także charakter świąt i radosną celebrację seksualności zamieniono w ofiarę. Jak? Należało się oddać tym, którzy nie budzili pożądania: chorym i brzydkim. Zdaniem Wróbla to zapewne wtedy zapoczątkowano zwyczaj, który nakazywał każdej kobiecie choć raz w życiu oddać się za pieniądze mężczyźnie, a opłatę oddać bogini, a raczej jej kapłanom. Podążające za tradycją panie przybywały do świątyni Isztar, gdzie czekały na chętnego na swoje wdzięki. Gdy taki pobożny klient się znalazł, dawał wybrance pieniądze i zabierał ją poza budynek. Tam odbywał z nią stosunek, a pieniądze wędrowały do kasy Isztar. Tak przynajmniej twierdzono przez lata, powołując się na Herodota. Dziś teorii dotyczących tego zwyczaju jest więcej, a niektórzy badacze odrzucają wiarę w jego istnienie. Inni jednak odnajdują dowody na to, że prostytucja w świątyniach Isztar miała charakter niekoniecznie jednorazowy – jej kapłani działali bowiem jak alfonsi, którzy wysyłali dziewczęta na ulice, a następnie odbierali im zarobek... na cele sakralne.
Biskup alfonsem Więcej wiadomo o praktykach katolickich dostojników, którzy wprawdzie nie wdrożyli prostytucji
Sakralna prostytucja to fenomen, o którym jedynie z trudem mogą pomyśleć ludzie przyzwyczajeni do pruderii Kościoła katolickiego. Jego ludzie, o ile mieli coś wspólnego z prostytucją, to raczej w roli stręczycieli i alfonsów. No i klientów, oczywiście.
z panieńskim. I bywało, że nieraz w gospodzie napotkano mnicha w kapturze z rumianą zakonnicą piwo pijącego. I bywało, że raz do gospody zajrzawszy panna więcej na klasztor nie powróciła”.
– Praktyka przetrwała prawie 500 lat i sfinansowała budowę wielu kościołów – podsumowali autorzy „Encyclopedia of Prostitution and Sex Work”. Pisząc o katolickich hierarchach i prostytucji, nie sposób też pominąć
Do klasztorów oddawano „zbędne” kobiety, które w innym wypadku trzeba było wyposażyć w wysoki posag i wydać za mąż lub utrzymywać, gdy nie znajdował się chętny kawaler. Kwestie ekonomiczne miały ogromny wpływ na rozwój tego
świątynnej, ale niekiedy nie brzydzili się – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – „czerpać korzyści z nierządu”. To nie może specjalnie dziwić, gdy weźmie się pod uwagę nauki niechętnych ciału scholastyków, którzy twierdzili, że prostytucja jest potrzebna,
Sprzedane dzieci
Alfonsi w koloratkach by chronić cnotę porządnych kobiet. Część duchownych wzięła to sobie głęboko do serca i z okresu bezpośrednio poprzedzającego reformację zachowały się przekazy na przykład o biskupach Strasburga i Mainz, którzy zorganizowali swoje własne burdele. Z których – dodajmy – chętnie korzystali podlegli im duchowni. A w Londynie biskup Winchesteru w 1161 roku zbudował całą dzielnicę czerwonych latarni. Wykorzystał
tego, co przed reformacją, a i po niej, odbywało się za zamkniętymi murami klasztorów, które nierzadko niczym nie różniły się od burdeli. „Zakonnice należą wyłącznie do mnichów, jeśli odda się która laikowi, idzie do więzienia. Wychodzą jawnie za mąż za mnichów, biorąc ślub wśród pijatyki. Bywałem nieraz na takich weselach” – cytował Masucciego Stanisław Wasylewski w swojej książce „Klasztor i kobieta”. I odwoływał się do innych źródeł, przytaczając osadzone w źródłach przekazy o niemieckich mniszkach trudniących się rajfurstwem i francuskich konwentach, w których można było spotkać „namiętnych przeorów, rozpasane ksienie, zgwałcone nowicjuszki”. Niewiele lepiej miało być też w Polsce. O tym jednak wiadomo niewiele, bo dzieło, które to opisywało – „O łotrowskim stanie obłudnych mnichów i mniszek” Marcina Chełmskiego – spłonęło na stosie. Wiemy jedynie, że istotnie w klasztorach różnie się działo, a inaczej być nie mogło, bo panny trafiały tam wcześnie i często nie W Indiach świątynnymi z własnej woli, tylko dlaprostytutkami są często tego, że rodzice chcieli zaniechciane córki oszczędzić na posagu i łatwo pozbyć się zbędnego dziecka. przyznane przez króla tereny dziNie dziwi więc, że odbywały się tam siejszej dzielnicy Southwark (nawszelkie swawole. Zdarzało się też, dal ma ona bardzo złą opinię, bo że niektóre mniszki „z poduszczenia stanowi centrum działania więkczartowskiego w miłości niepożądaszości obecnych w mieście gannej ku sobie żyły”. gów) na stworzenie całej sieci burNie brakowało miejsc, w których deli i innych przybytków rozrywpanny, gdy tylko mogły, uciekały ki, takich jak puby, teatry i... dood złożonych ślubów. Tak miało być my gry. Stanęło tam zresztą także na przykład w Żarnowcu, gdzie więkjedno z najstarszych na Wyspach szość sióstr sprzedała majątek klaszwięzień – tzw. „The Clink”. Zgodtoru i uciekła, a niektóre zostały i odnie z przywilejem nadanym przez dawały się „igraszkom”. Wasylewski Henryka II to biskup miał prapisał, że do brygidek gdańskich wo wydawać licencje prostytutkom „dniem i nocą, górą i dołem wchopracującym w jego włościach, a zydzą do klasztoru mężczyźni (…). Odski osiągane dzięki tej działalnowiedzał się wzajem klasztorek męski ści trafiały do kościelnej kasy.
rodzaju instytucji. A ich późniejszy upadek był między innymi wynikiem braku motywacji sióstr do pozostawania w stanie duchownym. Dziś – przynajmniej w świecie Zachodu – taki powód pozbywania się córek w zasadzie zniknął. Jednak nie wszędzie, bo na przykład w Indiach dziewczynki wciąż z takich powodów trafiają do zakonów, by następnie służyć jako niemal darmowa siła robocza w niemieckich szpitalach i parafiach. Ale nie jest tak jedynie u katolików. Antropolodzy zaobserwowali różne formy takiego procederu. Niektóre mają związek z religią i zobowiązują kobiety – a niekiedy także dzieci – do zaspokajania seksualnych potrzeb kapłanów lub/i wiernych. Jednym z przykładów jest zaobserwowany w Ghanie zwyczaj trokosi. Chodzi w nim o odkupienie win rodziny. W systemie wierzeń niektórych plemion zamieszkujących ten kraj popełnienie wykroczenia przeciw innemu członkowi grupy powoduje powstanie obowiązku rekompensaty za poniesione straty. I to nie tylko wobec rodziny pokrzywdzonego, ale też bogów, w imieniu których działa lokalny szaman. O ile odpłacenie człowiekowi jest na ogół prostą sprawą, o tyle bogowie są już znacznie bardziej wymagający. W niektórych wypadkach – o tym decyduje szaman – wymagają nawet poświęcenia jednego z członków rodziny. A mówiąc dokładniej – córki, która zostaje wysłana na służbę bogów, którą odbywa u ich kapłana. Taka dziewczyna jest nazywana trokosi, a szamani mają nawet po kilka takich kobiet na raz. Ich obowiązkiem jest dbanie o nich w dzień (obowiązek gotowania, prania i sprzątania) i w nocy, gdy muszą spełniać zachcianki seksualne, które na dodatek są uważane za święte. Na dodatek, gdy trokosi umiera, szaman może uznać, że wina nie została „odkupiona”, i zmienić w niewolnika inną kobietę z rodziny zmarłej. W tym wypadku trudno mówić o prostytucji, bo trokosi nie otrzymują za swoją pracę wynagrodzenia,
a nawet muszą się same wykarmić. Jest to raczej forma „świętego” niewolnictwa. Warto jeszcze wspomnieć, że zwyczaj został zdelegalizowany ponad 10 lat temu, jednak wciąż jest żywy i organizacje zajmujące się wyzwalaniem zniewolonych kobiet ciągle natrafiają na kolejne ofiary. Także w Indiach wciąż da się odnaleźć żywą praktykę świętej prostytucji. Szacuje się nawet, że 15 proc. prostytutek w tym kraju w jakiś sposób jest związanych z tradycją devadasi, a więc poślubiania młodych dziewcząt bogom. W kulturze Indii niezamężna dziewczyna była powodem do wstydu dla rodziny. Ponieważ z oczywistych powodów to się jednak zdarzało, ludzie musieli znaleźć metodę – podobną do klasztorów w Europie – na pozbycie się „balastu” w postaci córek. I znaleźli. Zaczęli robić z nich świątynne prostytutki. Kilkuletnie dziewczęta stawały się małżonkami bogów. Gdy przychodził czas, w którym powinny odbyć rytuał przejścia w dorosłość lub zamążpójścia, odbywały go – wraz ze skonsumowaniem związku – z pomocą specjalnych figurek. Jednak istotne było to, że kobiety trafiały na służbę do świątyń lub mężczyzn, którzy przekazywali datki na świątynie. Tam uczyły się tańczyć oraz wszystkiego tego, czego wymagano od nich w toku dalszej służby. Zakres usług seksualnych różnił się w zależności od regionu i zdarzały się miejsca, gdzie służki obowiązywał celibat. Jednak w wielu innych miały obowiązek oddawać się bogu, a raczej jego ziemskiemu przedstawicielowi, a także tym, których wskazał kapłan. Gdzieniedzie ich obowiązkiem było także zaspokajanie potrzeb biednych, co robiły za darmo lub za niewielkie sumy przekazane na świątynię. Od 1988 roku devadasi jest nielegalne. Jednak wciąż istnieje, choć na mniejszą skalę. ~ ~ ~ Można odnaleźć jeszcze wiele innych form religijnej prostytucji. Znano ją niemal w całym świecie antycznym. Sięgały po nią kultury, które musiały uporać się z problemami demograficznymi. Nie zawsze chodziło o seks – niekiedy kobiety odrzucone przez rodziny miały być jedynie tanią siłą roboczą, którą wykorzystywano niejako przy okazji. We wszystkich tych miejscach i kulturach da się jednak na ogół odnaleźć pewien wspólny mianownik – przypadki, w których mężczyzn zmuszano by do prostytucji i podobnych wyrzeczeń, są bardzo rzadkie. Na ogół to kobiety padały ofiarą religijnych przesądów i zwyczajów. To one musiały poświęcać wszystko dla „boga”. I robiły to, słuchając mężczyzn opowiadających legendy i mity. A właściwie – by być bliższym prawdy – robią to dalej... W niektórych miejscach zostają prostytutkami, a w innych pracują za darmo dla dobra swojej religii. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Prawdziwe wartości
(3)
Kościół katolicki naucza, że istnieje siedem sakramentów, które rzekomo ustanowił Chrystus. Każdy z nich jest świętym i łaski udzielającym środkiem niezbędnym do zbawienia. Ale czy to prawda? Prawda jest taka, że listę siedmiu sakramentów jako pierwszy sporządził biskup Paryża Piotr Lombardzki (zm. w 1160 r.), a ponieważ jego teologia miała wielu przeciwników, ich dogmatyczne ujęcie nastąpiło dopiero podczas soborów: IV laterańskiego (1215 r.), florenckiego (1439 r.) i trydenckiego (1545–1563). Wtedy to właśnie sakramenty uznano za środki zbawienia i uświęcenia oraz przyjęto, że trzy spośród nich – chrzest, bierzmowanie i kapłaństwo – wyciskają na duszy niezniszczalny, duchowy charakter. Porównajmy je jednak z Biblią. Chrzest. Kościół uczy, że „chrzest święty jest fundamentem całego życia chrześcijańskiego (…). Przez chrzest zostajemy wyzwoleni od grzechu i odrodzeni jako synowie Boży” (KKK, pkt 1213). „Dzieci, rodząc się z upadłą i skażoną grzechem pierworodnym naturą, również potrzebują nowego narodzenia w chrzcie, aby zostały wyzwolone z mocy ciemności” (pkt 1250). Dlatego też na przełomie III i IV wieku Kościół zaczął sporadycznie wprowadzać chrzest niemowląt. Biblia nie uczy jednak, aby chrzest sam w sobie wyzwalał z grzechu, z mocy ciemności i powodował nowe narodzenie. Tego wszystkiego dokonuje bowiem Bóg w Chrystusie i to dopiero wtedy, kiedy człowiek poznaje i przyjmuje Ewangelię oraz wydaje owoc godny nawrócenia (J 1. 12–13; 8. 36; 1 J 1. 7, 9; Mt 3. 8). Jezus powiedział: „Głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony” (Mk 16. 16, por. Dz 2. 38; 3. 19; 8. 29–38). Chrzcić można więc jedynie osoby w pełni świadome i wierzące. Jeśli ktoś zostanie potępiony, to tylko i wyłącznie z powodu nieprawości (Mt 7. 23) i niewiary, a nie dlatego, że nie został ochrzczony (Mk 16. 16; Łk 23. 39–43). Chrzest niemowląt nie znajduje więc potwierdzenia ani w Biblii, ani w historii pierwotnego chrześcijaństwa. Ksiądz Wacław Świerzawski pisze: „W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, zwłaszcza do czasów edyktu mediolańskiego (...), chrztu udzielano tylko ludziom dorosłym. Żądano od nich podstawowej decyzji opowiedzenia się za Chrystusem (…). Przygotowanie kandydata do chrztu – a więc nie jego rodziców, nie chrzestnych, ale jego samego – trwało trzy lata. Nauka kończąca się egzaminami połączona była
z praktyką pokuty, postu i modlitwy. Katechumen, jeszcze nie będąc ochrzczonym, już miał żyć jak chrześcijanin” (,, Chrzest”, 1983 r.). Bierzmowanie. Szafarzem tego sakramentu jest biskup, który namaszcza olejem osoby bierzmowane i wypowiada następujące słowa: „Znaczę cię znakiem krzyża i umacniam cię krzyżem zbawienia w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Według doktryny Kościoła w ten sposób wierni otrzymują pełnię i pieczęć Ducha Świętego oraz łaskę pomnażającą dary duchowe i gwarancję ściślejszego zjednoczenia z Chrystusem i Kościołem. Niestety, nauka ta pochodzi wyłącznie z tradycji kościelnej. Pismo mówi co prawda o napełnieniu mocą Ducha Świętego, ale w czasach apostolskich chrześcijanie otrzymywali ten dar tuż po nawróceniu i chrzcie (Dz 2. 38), a nie – jak to ma miejsce w Kościele katolickim – po wielu latach od daty chrztu. Biblia ani jednym słowem nie wspomina też o konieczności namaszczania olejem ani o czynieniu znaku krzyża (znak ten przyjęty został przez Kościół dopiero w IV wieku). Poza tym to nie apostołowie decydowali o duchowym obdarowaniu (por. Dz 10. 44), lecz „Bóg, który sprawia wszystko we wszystkich” (1 Kor 12. 6, por. Dz 11. 17–18). Krótko mówiąc, Bożych darów nie można otrzymać przez ceremonie kościelne, ale wyłącznie przez żywą wiarę i posłuszeństwo (Dz 5. 32; Łk 11. 13; J 7. 37–39). Eucharystia. W nowym Katechizmie czytamy: „W centrum celebracji Eucharystii jest chleb i wino, które (…) stają się Ciałem i Krwią Chrystusa” (pkt 1333). Według Kościoła eucharystia jest więc prawdziwą ofiarą ustanowioną przez Chrystusa. Zgodnie z tą doktryną jest to możliwe dzięki przeistoczeniu (transsubstancjacja). Uczy się, że Chrystus jest obecny w każdej cząstce eucharystii, a msza św. jest ofiarą (choć bezkrwawą), równą ofierze złożonej na Golgocie. Również te twierdzenia są jednak sprzeczne z nauką Chrystusa. Kiedy bowiem Jezus mówił o spożywaniu swojego ciała i piciu swojej krwi, wyjaśnił, że słów tych nie należy traktować literalnie: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” (J 6. 63). Poza tym Pismo wyraźnie mówi, że Chrystus
Chrzest niemowląt jest religijnym nadużyciem
„złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy i usiadł po prawicy Bożej” (Hbr 10. 12, por. 7. 27; 9. 24–28; 10. 10). Słowa Chrystusa: „Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje (…), to jest krew moja” (Mt 26. 54–56) rozumiano więc w pierwszych wiekach symbolicznie – jako pamiątkę śmierci Jezusa, zgodnie z jego słowami: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22. 19, por. 1 Kor 11. 25–26). Poza tym katolickie pojęcie „bezkrwawej ofiary” stoi w rażącej sprzeczności z biblijnym twierdzeniem, że „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia” (Hbr 9. 22), „gdyż to krew dokonuje przebłagania za życie” (Kpł 17. 11). Nie do przyjęcia jest również twierdzenie, że kapłani „mają władzę rozkazywania samemu Bogu” i że na ich słowa „zstępować będzie na ołtarze Bóg żywy” (kard. Stefan Wyszyński). Sam Jezus nie miał bowiem takiej władzy, bo podlegał rozkazom Boga i był Mu posłuszny aż do śmierci (J 5. 19, 30; 6. 38; 12. 49; Flp 2. 8). Spowiedź. Kościół głosi, że jeśli wierny nie „wyspowiada się ze wszystkich grzechów przynajmniej raz na rok przed własnym kapłanem (…), należy za życia odmówić mu wstępu do kościoła, a po śmierci pozbawić go chrześcijańskiego pogrzebu” (kard. P. Gasparri, „Katechizm katolicki”, s. 342–343). Naucza również, że taka tajemna spowiedź istniała już w czasach apostolskich. Biblia mówi jednak, że ostateczne rozgrzeszenie zawsze zależy od Boga. Jest też uwarunkowane, zgodnie z tym, co powiedział Jezus: „Ojcze nasz (…), odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt 6. 12, por. Łk 17. 3–4). Są więc przewinienia (grzechy), które mają być wyznane – „jedni drugim” (Jk 5. 16) – i takie, które musi rozpatrzyć lokalny zbór. Jeśli bowiem ktoś zgrzeszył
i nie reaguje na napomnienie „w cztery oczy”, a nawet na napomnienie dwóch/trzech osób, wtedy jego postępowanie i postawę ocenić ma wspólnota, która może „związać” lub „rozwiązać” stosunki braterskie z niepokutującym (Mt 18. 15–18, por. 1 Kor 5. 9–13; 2 Kor 2. 5–10). I tak też należy rozumieć słowa: „Którymkolwiek grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są zatrzymane” (J 20. 23). Pierwotny chrystianizm nie znał więc spowiedzi usznej. Wiadomo, że praktykę tę narzucono wiernym dopiero na soborze laterańskim IV (1215 r.), i to głównie po to, aby ułatwić hierarchom sprawowanie nad nimi kontroli. Kapłaństwo. Kościół uczy, że Chrystus ustanowił również kapłaństwo hierarchiczne. Twierdzi, że władza kapłańska polega m.in. na konsekrowaniu (sprawowanie eucharystii) oraz na udzielaniu sakramentów. Nowy Testament nie potwierdza jednak tej nauki. Jezus nie ustanowił bowiem kapłaństwa hierarchicznego. Powiedział natomiast: „Wy wszyscy jesteście braćmi” (Mt 23. 8, por. 1 P 5. 3). Czytamy co prawda, że „Bóg ustanowił (…) apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli” (1 Kor 12. 28, por. Ef 4. 11), ale nigdzie nie jest powiedziane, aby ustanowił kapłanów w katolickim znaczeniu. Czytamy również o starszych (biskupach) i diakonach (1 Tm 3. 1– 10, 12–15; Tt 1. 5–9) oraz o powszechnym kapłaństwie wszystkich wierzących (1 P 2. 9; Ap 1. 6; 5. 10), ale ani jednego słowa o kapłanach ofiarnikach. Krótko mówiąc, z biblijnego punktu widzenia katolickie kapłaństwo jest bezpodstawne i bezprawne. Jedynym bowiem pośrednikiem i Najwyższym Kapłanem – zgodnie z Pismem – jest Chrystus, który „nie sam
21
sobie nadał godność arcykapłana, lecz uczynił to Ten, który do niego powiedział: »Jesteś moim Synem (…). Tyś kapłanem na wieki według porządku Melchisedeka«” (Hbr 5. 5–10, por. Ps 2. 7; 110. 4). Małżeństwo. Również ten sakrament od samego początku budził wiele kontrowersji, bo instytucja małżeństwa istniała już od zarania ludzkości (Rdz 1. 27; 2. 24), a o zawarciu związku nie decydowali kapłani, ale małżonkowie. Wszystkie związki małżeńskie – niezależnie od wyznawanej religii lub światopoglądu – są tak samo ważne, chociaż zawarte są „tylko” w urzędzie stanu cywilnego. Przypomnijmy, że nawet w Kościele katolickim przez wiele stuleci nie zawierano ślubów kościelnych. Przyczyniła się do tego dopiero nauka o sakramentach. Skoro jednak każdy z siedmiu sakramentów jest uświęcającym środkiem łaski Bożej, to dlaczego tylko dwa z nich – kapłaństwa i małżeństwa – nawzajem się wykluczają? Czyż Biblia nie uczy, że „biskup ma być (…) mężem jednej żony” (1 Tm 3. 2)? Namaszczenie chorych. Kościół uczy, że namaszczenie ma gwarantować pokrzepienie oraz umocnienie duszy umierających, pomnożenie łaski uświęcającej, zgładzenie wszelkich grzechów, a w niektórych przypadkach nawet uzdrowienie, o ile jest to dla duszy zbawienne. Materią tego sakramentu jest poświęcony przez biskupa olej z drzewa oliwkowego, a szafarzem – kapłan (Jk 5. 14–16). Zauważmy jednak, że powyższy tekst w ogóle nie wspomina o kapłanach, jak to pokrętnie oddano w katolickich przekładach Biblii, lecz o starszych zboru. Po drugie – zadaniem starszych jest modlitwa o uzdrowienie chorego (w. 14–16), a nie przygotowanie go na śmierć. Po trzecie – Jakub zalecał, aby zarówno starsi, jak i chorzy wzajemnie wyznawali sobie grzechy, o ile ktoś z nich miał coś przeciwko komuś (w. 16). Katolicka dogmatyka nie dopuszcza zaś, aby kapłani wyznawali swoje przewinienia wobec wiernych, nawet jeśli przeciwko nim zgrzeszyli. Poza tym najgorsze w tym wszystkim jest to, że sakrament ten kolejny raz utwierdza chorego (często umierającego) i jego rodzinę w błędnym przekonaniu i złudnej nadziei na zbawienie w czyśćcu. Jaką zatem wartość przedstawia katolicka nauka o sakramentach? Nauka ta zawiera zupełnie „inną ewangelię” (2 Kor 11. 4). Nie ma ona potwierdzenia Biblii, tylko wynika z kościelnej tradycji. Doktryna ta zbudowana jest zatem na kruchym i, niestety, fałszywym fundamencie rażąco sprzecznym z Pismem. Nowy Testament nie uczy bowiem o siedmiu sakramentach, a jedynie o dwóch: chrzcie i Wieczerzy Pańskiej, które są o tyle symbolicznymi znakami łaski, o ile połączone są ze świadomą wiarą przyjmujących je. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (65)
Aneksja Zaolzia Polacy i Czesi nie raz sprzeniewierzali się legendarnemu braterstwu Czecha i Lecha. Źródłem antagonizmów była m.in. przynależność Śląska Cieszyńskiego. Na przekór udziałowi we wspólnocie słowiańskiej i bliskości językowej Polaków i Czechów stosunki wzajemne przeżywały wahania. Bywały w nich zatargi i wojny, bywały wzajemne oskarżenia o sprzeniewierzenie się prastaremu braterstwu. W latach 1003–1004 Czechy opanowane zostały przez Bolesława I Chrobrego, a ponieważ przybysze nie odznaczyli się taktem, wybuchło przeciwko nim powstanie. Polski władca ledwo zdołał ujść z życiem ze zbuntowanej Pragi. Spornym terytorium były tereny znajdujące się w dorzeczu górnej Odry. Posiadanie południowo-wschodniej części Śląska, tj. Śląska Cieszyńskiego, dawało kontrolę nad najdogodniejszym szlakiem handlowym wiodącym przez Morawy na ziemie polskie. W 990 r. Mieszko I zjednoczył państwo gnieźnieńskie ze Śląskiem oraz obszarami leżącymi nad Olzą i choć przez następne dwa wieki ziemie te były integralną częścią państwa polskiego, to toczyły się o nie walki z Czechami. W początkach rozbicia dzielnicowego Cieszyn z okolicą znalazł się wśród ziem, które przypadły Mieszkowi Plątonogiemu, a w wyniku dalszych podziałów powstało w 1291 r. Księstwo Cieszyńskie ze stolicą w Cieszynie. W 1526 r. – po dwóch wiekach przynależności do Polski
Ś
i okresie panowania czeskiego – Śląsk wraz z Czechami i piastowskim Śląskiem Cieszyńskim znalazł się w granicach monarchii Habsburskiej. Fatalnie w relacjach polsko-czeskich zapisało się współdziałanie Zygmunta III Wazy z blokiem habsbursko-papieskim i udzielenie mu pomocy w postaci oddziałów Lisowczyków, którzy przyczynili się do stłumienia powstania czeskiego w początkach wojny trzydziestoletniej i utrwalenia reakcji katolickiej na Śląsku. Po rozpadzie Austro-Węgier w 1918 r. i powstaniu niepodległych państw – Polski i Czechosłowacji – konflikt o Śląsk Cieszyński, Spisz i Orawę przybrał formę walki zbrojnej. Głównym jego powodem były czynniki ekonomiczne – bogate złoża węgla kamiennego, huty, fabryki i trasy komunikacyjne, w tym strategiczna dla Czechosłowacji linia kolejowa z Bogumina do Koszyc, łącząca wschód i zachód Czechosłowacji. Warszawa i Praga uzgodniły, że do czasu odpowiednich porozumień międzynarodowych obie strony nie wprowadzą na Śląsk Cieszyński swoich wojsk, jednak w styczniu 1919 r. sprowokowani Czesi, nie chcąc dopuścić do przeprowadzenia przez władze polskie wyborów do Sejmu na ziemi cieszyńskiej, wprowadzili tam wojska,
rodowiska religijne nie chcą przyjąć do wiadomości m.in. niezwy kłych uzdrowień, które dzieją się bez pobożnego kontekstu. Świeckie „cuda” psują im szyki. Czym jest tzw. cud w kontekście religijnym, wie każdy – to z nieba pochodzący dowód na prawdziwość tez głoszonych przez dany Kościół, wyznanie, duchownego lub proroka. A czym jest to samo wydarzenie wyjęte z pobożnej otoczki? Jest poważnym kłopotem dla duchownych, proroków, kościołów itp. Jeżeli cuda dzieją się u religijnej konkurencji, to zawsze możliwe jest takie oto wyjaśnienie: nasze cuda pochodzą od Boga, cuda u innych pochodzą od diabła. Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, wyjaśnienie takie głoszone bywa także we współczesnych czasach, nie utknęło, niestety, w tzw. mrokach średniowiecza. Wystarczy tylko poczytać, w co wierzą katoliccy egzorcyści. Oni uważają, że diabeł ma moc czynienia cudów i wszystkie cuda niekatolickie mają piekielne pochodzenie. Przytaczaliśmy takie świeże wypowiedzi katolickich znawców diabła w poprzednim numerze „FiM”.
które zajęły cały obszar dawnego Księstwa Cieszyńskiego aż po Wisłę. O przyszłości regionu zadecydował arbitraż Rady Ambasadorów wielkich mocarstw. 28 lipca 1920 r. Rada podzieliła ten obszar, rezygnując z plebiscytu i przyznając Czechosłowacji tereny na zachód od grzbietu pasma Czantoria i rzeki Olzy (stąd nazwa „Zaolzie”) – łącznie 1280 km kwadratowych zamieszkanych przez 295 tys. mieszkańców, a Polsce – wschodnią część terenu spornego – 1002 km kwadratowe ze 140 tys. mieszkańców. W Polsce skrytykowano tę decyzję jako nowy rozbiór kraju. W granicach Czechosłowacji pozostało blisko 140 tys. Polaków.
Diabelskie pochodzenie niezwykłych wydarzeń jest rozciągane daleko poza religijną konkurencję. Także świeccy cudotwórcy zaliczani są do czarciej gromady. W ramach listów na temat hipnozy napisała do mnie
Podział Śląska Cieszyńskiego stał się źródłem antagonizmów nie do przezwyciężenia; nadto ludność polska była szykanowana przez lokalne władze i organizacje czeskie, co było podłożem konfliktów, podsycanych po 1933 r. przez polską dyplomację. Niestety, w sytuacji zagrożenia Czechosłowacji przez Hitlera ślepota polityczna cechowała zarówno stronę czeską, jak i polską, udaremniając polsko-czeskie współdziałanie. Minister spraw zagranicznych Józef Beck błędnie sądził, że Hitler zadowoli się rozbiorem Czechosłowacji, pozostawiając Polskę w spokoju. Zakładał, że w przypadku rozbioru Czechosłowacji Polsce uda się odzyskać Zaolzie, a po oderwaniu się Słowacji jako pseudoniepodległego państewka roztoczyć nad nią rodzaj protektoratu polskiego. Prowadzona przez Wielką Brytanię i Francję polityka ustępstw wobec żądań Hitlera doprowadziła do układu
showmana działał diabeł. Szatan jest dla nich wygodnym koszem na śmieci, który pomaga prawowierną religijność zachować od wszelkich nieprzyjemnych wątpliwości. No i dać Bogu alibi (kiedyś pisaliśmy na naszych łamach,
ŻYCIE PO RELIGII
Cuda bezbożne pewna sceptyczka z Łodzi, która przeżyła „cudowne” uzdrowienie za pośrednictwem słynnego showmana Anatolija Kaszpirowskiego. Nasza Czytelniczka doświadczyła trwałego uwolnienia od przykrego bólu w palcach stopy po jednym z seansów telewizyjnych hipnotyzera. Co ciekawe, zmiana nastąpiła niezależnie od tego, że chora bynajmniej nie pokładała żadnej szczególnej nadziei w seansie ani niespecjalnie dowierzała umiejętnościom Kaszpirowskiego. Najwyraźniej zadziałała tu klasyczna hipnoza. Religijni krewni uzdrowionej twierdzili tymczasem, że przez
że szatan istnieje w głowach wierzących po to, aby Bóg mógł z tego dosyć paskudnego świata wyjść z czystymi rękoma jako jego stwórca i tzw. opatrzność). Diabeł jest więc taką wycieraczką dobrego Boga i miodem na skołatane dusze wiernych. Zawsze można na niego pokazać palcem, by zrzucić z siebie (i z Boga) choć część odpowiedzialności. Czytelniczka ze Szczecina zwraca uwagę na szkodliwą manipulację, jaka może towarzyszyć seansom hipnotycznym. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Hipnotyzerzy religijni i świeccy potrafią nawet wmówić
monachijskiego i rozbioru Czechosłowacji. Sytuację tę niechlubnie wykorzystała Polska, wbijając sąsiadowi nóż w plecy. W nocy z 30 września na 1 października 1938 r., tuż przed wkroczeniem wojsk niemieckich do Sudetów, ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Czechosłowacji wręczył tamtejszemu ministrowi spraw zagranicznych 24-godzinne ultimatum, domagając się natychmiastowego przekazania Polsce południowo-zachodniego pasa Śląska Cieszyńskiego. Rząd czeski był zmuszony uznać to żądanie, bo zdradzony w Monachium nie mógł nic innego uczynić. 2 października wojska polskie wkroczyły na Zaolzie, współuczestnicząc tym samym w rozbiorze Czechosłowacji. Zaanektowany obszar obejmował 906 km kwadratowych i liczył około 258 tys. mieszkańców. Oczywiście fakt przyłączenia Zaolzia do Polski jest inaczej oceniany przez badaczy czeskich i polskich. Nie zmienia to nieszczęsnego kontekstu, że agresja na Czechosłowację postawiła Polskę u boku hitlerowców. Była zarówno militarnym, jak i politycznym poparciem udzielonym Hitlerowi. Czechów na anektowanym obszarze nie potraktowano wyrozumiale – wszystkie czeskie organizacje zostały rozwiązane, a czeskie szkolnictwo zlikwidowano. Nie brakło napadów i pobić. Niechętnych do szybkiej polonizacji usuwano z pracy i wydalano za granicę. Wyrzucono w ten sposób około 20 tys. Czechów. Postępowanie władz polskich wobec ludności czeskiej niczym się, niestety, nie różniło od praktyk władz czeskich wobec ludności polskiej sprzed 1938 r. ARTUR CECUŁA
swoim ofiarom wspomnienia, trwale zniekształcając ich życie i obraz świata. Znane są przypadki wmówienia ludziom, że byli porywani przez UFO albo że zapraszali szatana do swego życia. W tym ostatnim specjalizują się hipnotyzerzy i egzorcyści. Nasza Czytelniczka sugeruje, że niektóre przypadki stygmatów mogą być efektem autohipnozy, spowodowania u siebie samego pewnych zjawisk natury fizjologicznej. Cykl tekstów na temat hipnozy wymaga pewnego podsumowania. Zjawisko zupełnie naturalne, jakim jest hipnoza, przenika się na różnych płaszczyznach ze światem religijnym. Bywa używane do manipulowania ludźmi, także za pomocą religijnych hipnotycznych widowisk, które mają produkować pseudocuda. Są one potrzebne do kreowania i pobudzania wiary, pozyskiwania pieniędzy i kontrolowania wiernych. Prawo i system edukacji powinny chronić ludzi przed tego rodzaju pułapkami. Niestety, w kraju takim jak Polska umysły dzieci kołysze się do snu za pomocą lekcji religii, zamiast zaszczepiać je wirusem krytycznego myślenia. MAREK KRAK
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
S
wemu ojcu tłumaczył się z własnych podbojów miłosnych w ten sposób: „Dobrze wiecie, jakim sami jesteście kogutem, a ja takoż nie eunuch ani też oziębły. Nie jestem również hipokrytą, który pragnie być uważany za lepszego, niż jest w rzeczywistości”. Tylko niektóre jego pikantne dzieła dotrwały do naszych czasów (ujawniono je dopiero w XIX w.). Jednym z nich jest komedia erotyczna „Chrysis” (1444 r.), opowiadająca o dwóch księżach – Diofanesie i Teobolusie – namiętnych gościach dwóch prostytutek – Chrysis i Cassiny. Księża nie mogą znieść,
do jej ciała, ukazując kształty jej piersi i bioder oraz ramiona (...). Jej uśmiech, słodki i skromny, wypełniał jej usta. Biust miała okazały, a jej piersi wyrastały po obu stronach jak dwa granaty. Pragnął je dotykać (...). Chwycił jej suknię; opierała się bez pragnienia skutecznego oporu, więc z łatwością pokonał go. Kochali się nienasycenie, jak wówczas, kiedy Tamar oddała się Amonowi. Żądze ich jedynie wzrosły (...). Rozmawiając, weszli do jej pokoju, gdzie spędzili taką noc, jak – wyobrażam sobie – kochankowie spędzają, od kiedy Parys porwał Helenę na swój statek. Noc tak słodka, że Mars i Wenus nie mogliby mieć lepszej razem. »Odnalazłem
OKIEM SCEPTYKA „najobrzydliwsze utwory, jakie wulgarna i sprośna wyobraźnia kiedykolwiek stworzyła”. Papież jednak czytywał takie kawałki do poduszki. Inspiracją treściową dla utworów erotycznych Piusa II były głównie jego osobiste doświadczenia. Nieobce było mu zdobywanie mężatek. Wiadomo o nim, że lubił przygody miłosne. Wielu z nich doświadczył w Szkocji, gdzie przebywał jako papieski przedstawiciel. Wtedy właśnie zaczął pisać dzieło swojego życia: wielką autobiografię w 13 tomach („Commentaries”). Dzieło to pierwszy raz zostało wydane wiek później przez kardynała będącego dalekim krewnym Piusa II. Zostało jednak
Czy tak pisze człowiek wierzący w życie pozagrobowe? Piccolomini – sterany lubieżnym życiem w służbie Kościoła – w końcu podupadł na zdrowiu i stracił swój potencjał seksualny. Katoliccy autorzy piszą, że wówczas nastąpiło nawrócenie papieża. W istocie jednak nie było to żadne nawrócenie, lecz zwykła impotencja, z której zwierzał się swoim znajomym. W liście do księdza, który protestował u niego w sprawie celibatu, pisał: „Oczywiście powiesz, patrzcie, jaki ten Eneasz jest surowy. Teraz zachwala mi cnotę, a całkiem inaczej przemawiał do mnie w Wiedniu i Neustadt. To prawda, ale lat przybywa,
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (71)
Pornobestsellery Watykanu Papież Jan Paweł II pisał moralizatorskie sztuki religijne. Znacznie ciekawszym dramaturgiem był w młodości papież Pius II (1458–1464). Kiedy wybierano go na głowę Kościoła, był autorem bestsellerów pornograficznych. że dziewczyny poza nimi mają jeszcze innych partnerów. W pierwszej scenie Diofanes prezentuje walory księżowskiej profesji: „Mamy bogactwa, zasoby, luksusy; rodzimy się, ale do jedzenia i picia; możemy spać i odpoczywać tyle, ile pragniemy. Żyjemy dla siebie; to inni żyją dla kogoś innego (...). Nie musimy brać sobie stałej żony (...), jeśli kochanka odpowiada naszym pragnieniom, wracamy do niej, jeśli jednak nie dbamy o nią, możemy po prostu udać się gdzie indziej”. Dalej jednak Diofanes prezentuje swoje wielkie pożądanie wobec Cassiny: „Mogę pozbawić się jedzenia i picia, ale nie seksu. Pragnę spać w ramionach mojej Cassiny, nawet jeśli cuchnie jak cap”. Choć dziewczyny sprawiają wrażenie zainteresowanych jedynie pieniędzmi księży, sztuka kończy się happy endem: prostytutki wyznają prawdziwą miłość do kapłanów i odtrącają młodzieńców. Warto podkreślić, że ta opowieść o prostytutkach i ich klientach nie ma charakteru moralizatorskiego, nie ma w niej również żadnych odniesień do religii. Jej autor był nieco wcześniej osobistym sekretarzem antypapieża Feliksa V. Kiedy jego erotyki stały się głośne i zyskał sławę jako poeta, pojednał się z papieżem Eugeniuszem IV. Największym hitem erotycznym Piusa II okazała się „Opowieść o dwojgu kochankach” z tego samego okresu. Była to jedna z najlepiej sprzedających się książek renesansu. Do końca XVI w. miała aż 37 wydań. Zacytujmy parę fragmentów papieskiego bestsellera: „Lukrecja miała na sobie lekką podomkę, która szczelnie przylegała
więcej, niż się spodziewałem. Jakby Diana pojawiła się przed Akteonem, gdy kąpała się nago wiosną. Czy może być coś piękniejszego i bielszego aniżeli twoje ciało? Jestem teraz wynagrodzony za wszystkie niebezpieczeństwa, na jakie się naraziłem. Czegóż ja bym nie zniósł dla ciebie? O, cudowny biust, najwyśmienitsze piersi! Czyż naprawdę dotykam cię, posiadłem cię, trzymam cię w swych ramionach? Gładkie ramiona, pachnące ciało, czy jesteś naprawdę moje? Teraz dobrze byłoby umrzeć z wciąż świeżym wspomnieniem, nim jakakolwiek przykrość nie zmąci go«”. Niebezpieczeństwa, o jakich mówi kochanek, były dość prozaicznej natury. Rzecz bowiem dotyczy uwiedzenia mężatki przez książęcego urzędnika. W okresie sukcesu powieści o namiętnej Lukrecji urodziła się córka Rodriga Borgii (późniejszego Aleksandra VI), która imię Lukrecja dostała być może przez sentyment ojca do tej popularnej bohaterki literackiej. Inspiracją literacką Eneasza Sylwiusza Piccolominiego (tak nazywał się naprawdę Pius II) był Gianfrancesco Poggio Bracciolini (1380–1459), sekretarz kilku papieży, który zasłynął serią lubieżnych opowiadań. Kiedy w XVI w. powstał oficjalny indeks ksiąg zakazanych, opowiadanka te zostały przedstawione do umieszczenia na indeksie. Wiek wcześniej lubowali się w nich kolejni papieże. Nie tylko bowiem Pius II uwielbiał ówczesną pornografię. Jego poprzednik Mikołaj V zlecił humaniście Francesco Filelfo stworzenie opowieści, które później pruderia określała jako
Pius II mianuje kardynałem swojego bratanka
ocenzurowane z fragmentów rzucających nazbyt złe światło na papieża. W 1988 r. ukazało się angielskie wydanie tego utworu pt. „Sekretne wspomnienia renesansowego papieża” i prawdopodobnie jest to już wersja nieocenzurowana. W każdym razie czytamy tam uwagę o szkockich dziewczętach: „Kobiety są tam uczciwe, czarujące i łatwe do zdobycia”. Plonem tego pobytu był syn, którego urodziła mu jedna ze Szkotek. Dziecko jednak zmarło młodo. Kolejnego potomka doczekał się w Strasburgu, gdzie przebywał z misją kościelną. Uwiódł wówczas niejaką Elizabeth, zamężną matkę pięcioletniej dziewczynki. Pod nieobecność swego męża pani powiła Piccolominiemu syna, z którego ten się ogromnie cieszył. Ojciec papieża nie podzielał jednak entuzjazmu syna. W odpowiedzi Eneasz pisał do niego: „Cóż bowiem słodszego ma ludzkość nad spłodzeniem istoty na własne podobieństwo i, dzięki temu, przedłużenie własnego rodu, pozostawienie czegoś po swojej śmierci? (...). Ja ze swej strony jestem zachwycony, że moje nasienie wydało owoc i jakaś część mnie przetrwa po mojej śmierci”.
śmierć się zbliża... Wenus mnie mierzi. Oczywiście siły we mnie słabną. Włos mi posiwiał, nerwy mam wysuszone, kości zmurszałe, ciało pokryte zmarszczkami. Żadnej kobiecie nie mogę służyć do rozkoszy i żadna mnie... Prawdziwie jest tak, że Wenus bardziej mnie unika niźli ja jej”. Jako impotent i papież Piccolomini całkowicie zmienił swój system wartości. Jego głównym pragnieniem i celem polityki stała się wielka wojna Europy z Turcją. Zabiegi wokół wywołania konfliktu nie spotkały się jednak ze zrozumieniem w Europie. Sfrustrowany papież pisał do Wenecjan: „Zbyt wiele kontaktów z Turkami uczyniło z Was przyjaciół mahometan i nie dla was już prawdziwa wiara (...). Cóż jednak prawo obchodzi rybę? Tak jak pomiędzy zwierzętami stworzenia morskie mają najmniejszą inteligencję, tak pomiędzy istotami ludzkimi Wenecjanie są najmniej sprawiedliwi i ludzcy, żyją bowiem z morza i życie spędzają w wodzie”. Swoim wojennym zapałem starał się zarazić również kardynałów, z których nie wszyscy podzielali jego
23
nową namiętność. Wojnę ujmował jako coś, co odnowi oblicze zgnuśniałego od luksusu Kościoła. Oto fragment przemowy papieża z tajnego konsystorza, który odbył się 23 września 1463 r.: „Powinniśmy być pośród Turków, tak jak dziś widzimy pogardzaną rasę żydowską pośród chrześcijan. Jeśli nie wytoczymy wojny, będziemy pohańbieni (...). Jesteśmy jak bankierzy, którzy stracili wiarygodność; nikt nam nie ufa. Duchowni stali się pośmiewiskiem, samo miano kapłana przynosi hańbę. Mówią, że żyjemy dla przyjemności, gromadzenia bogactwa, zaspokajania ambicji, siedzimy na tłustych mułach lub rasowych rumakach, rozkładamy poły naszych szat i obnosimy po mieście nasze tłuste gęby skryte pod czerwonymi kapeluszami i szerokimi kapturami; że hodujemy sfory psów myśliwskich, wydajemy wielkie sumy na aktorów i pasożytów, ale nie czynimy nic dla obrony naszej wiary. I nie wszystko jest kłamstwem. Wielu kardynałów i innych dworzan istotnie robi te wszystkie rzeczy i, prawdę mówiąc, luksus i rozrzutność naszej Kurii są wyjątkowe. Z tego powodu ludzie nas nienawidzą, i to tak bardzo, że nawet wówczas, gdy mówimy prawdę, nie chcą nas słuchać. Cóż więc zdaniem waszym musimy zrobić w obliczu takiej pogardy?”. Receptą oczywiście miało być rozpętanie wojny europejsko-tureckiej. Bardzo silne nastroje antypapieskie panowały w Niemczech. Papież ekskomunikował księcia Tyrolu, Zygmunta Habsburga, który popadł w konflikt z Mikołajem z Kuzy o ziemie w tyrolskich dolinach. Książę postanowił odwołać się od decyzji papieża do soboru. W tym samym czasie rozpoczął się konflikt papieża z arcybiskupem Moguncji, który opowiedział się po stronie husyckiego króla Czech, Jerzego z Podiebradów (1458–1471), który zamierzał zostać następcą Fryderyka III jako króla rzymskiego. Arcybiskup również złożył apelację do soboru, w konsekwencji czego papież złożył go z urzędu. Wrogość papieża wobec husyckiego króla była bezpardonowa, mimo że ten reprezentował bardzo umiarkowany nurt husytyzmu i dążył do ugody z Rzymem. Wszelkie te zabiegi były jednak zdecydowanie przez papieża odrzucane. Namiestnik nie chciał słyszeć o zatwierdzeniu tzw. kompaktatów, czyli porozumienia pomiędzy katolikami czeskimi a umiarkowanymi husytami. W odpowiedzi król Jerzy podważał pozycję papieską jako arbitra w świecie chrześcijańskim. Kiedy Pius II nie zdołał namówić żadnego króla do wojny, sam postanowił wyruszyć na niewiernych. Na czele grupki zapaleńców ruszył z „krucjatą” do Ankony, licząc, że zawstydzeni królowie w końcu do niego dołączą. Kiedy tak się nie stało, papież rozchorował się i zmarł. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Zawał to następstwo długotrwałego niedokrwienia mięśnia sercowego. Najczęściej jest ono spowodowane zmniejszeniem światła głównych arterii krwionośnych przez odkładające się złogi miażdżycowe. Kiedy na skutek wzmożonego wysiłku fizycznego, stresu czy jakiegokolwiek innego czynnika następuje oderwanie takiego złogu od ścianek naczynia krwionośnego, następuje całkowite lub częściowe zablokowanie przepływu krwi. Serce bez krwi obumiera i niezwykle istotna jest wtedy szybkość podjęcia leczenia.
Niepokojące objawy Symptomy zawału mogą mieć różny obraz kliniczny: od lekkich duszności po paraliżujący ból i utratę świadomości. Typowy zawał serca objawia się bólami, które nie mijają po zaprzestaniu wysiłku. Zresztą często nawet nasilają się podczas spoczynku. Mają one tępy, rozrywający charakter. Chory czuje ucisk, duszności i pieczenie w okolicach mostka lub po lewej stronie klatki piersiowej. Nie jest to jednak regułą. Czasami ból występuje z prawej strony klatki piersiowej lub w jamie brzusznej i może wskazywać na zawał ściany dolnej. Bóle mogą promieniować do lewego barku, ramienia, łokcia, a nawet dłoni, szyi, gardła, szczęki lub pleców. W niektórych przypadkach objawy mogą być nietypowe. Takie dolegliwości jak bóle brzucha, nudności, wymioty oraz złe samopoczucie nie powinny być bagatelizowane. Osoba w trakcie zawału może zamiast bólu również odczuwać duszność i uczucie ciężaru na klatce piersiowej. Jednocześnie obserwuje się gwałtowne osłabienie prowadzące do omdleń. Charakterystyczny jest także silny lęk przed śmiercią, którego następstwem jest „oblanie” zimnym potem. Co ciekawe, ciśnienie krwi może być wtedy zupełnie normalne. Tętno najczęściej jest przyspieszone, chociaż czasami może być wolniejsze od spoczynkowego. Nie należy bagatelizować długotrwałych (nawet słabych) bólów „dusznicowych”. Każda stracona minuta to kolejny kawałek obumarłego serca. Warto pamiętać o zasadzie „złotej godziny”. Osoby, które w ciągu owej godziny od rozpoczęcia bólu zawałowego zgłoszą się do szpitala lub na pogotowie, odniosą największe korzyści z leczenia. Możliwe jest wręcz zatrzymanie postępującego zawału, ewentualnie będzie on niewielki i nie wpłynie istotnie na nasze dalsze życie.
Bezcenne minuty Zawał rozwija się i dokonuje przez wiele godzin. Gdy zbagatelizujemy ww. symptomy, może dojść do całkowitego obumarcia dotkniętej nim części serca. Jest to proces
Zawał! I co dalej? nieodwracalny, dlatego w każdym przypadku, gdy spoczynkowy ból w klatce piersiowej trwa dłużej niż 15–20 minut, należy wezwać pogotowie ratunkowe. Jeśli uda się w odpowiednim czasie zareagować, zawał nie skomplikuje zanadto naszego dalszego życia. I tu dochodzimy do tytułowego pytania: i co dalej? Potraktujmy zawał jako swoistą cezurę w naszym dotychczasowym
powinny być proste i monoproduktowe, tzn. złożone z jednego produktu – na przykład z samej kaszy gryczanej – bez mięsa czy sosów. Niezwykle ważne jest jedzenie sporych ilości surowych lub gotowanych na parze jarzyn, owoców oraz picie soków warzywno-owocowych, najlepiej własnoręcznie przygotowywanych. Z mięsa w początkowej fazie rekonwalescencji można zrezygnować, ale nie dotyczy to ryb morskich. Należy ograniczyć spożywanie jajek. Ważne jest przy tym zapewnienie organizmowi przynajmniej 1,5 litra płynów dziennie. Generalnie najbardziej korzystna jest dieta śródziemnomorska. Należy systematycznie kontrolować wagę ciała – pamiętajmy, że im większa masa ciała, tym większą pracę musi wykonać serce, aby je całe zaopatrzyć w tlen. Zakazane jest palenie tytoniu oraz picie w dużych ilościach napojów bogatych w kofeinę. Alkohol w małych ilościach jest do przyjęcia, ale niech będzie to rzeczywiście symboliczna lampka czerwonego wina.
do granicy wyznaczonej za pomocą badania wysiłkowego EKG przez lekarza. Nie wolno doprowadzać do maksymalnego obciążenia fizycznego. Po lekkich i mało zaawansowanych zawałach stałe i systematyczne uprawianie sportu jest warunkiem prawie całkowitego powrotu do zdrowia. Jednak nawet osoby w lekki sposób doświadczone tym bardzo poważnym schorzeniem mogą zapomnieć o biciu swoich rekordów sportowych sprzed choroby. Generalnie zaleca się, aby wysiłek fizyczny był po zawale ograniczony o około 50 proc. w stosunku do czasów sprzed zachorowania. Jednak systematyczna, lekka aktywność fizyczna jest bardzo pożyteczna dla naszego układu wieńcowego. Może ona zapobiec postępowi zaburzeń kardiologicznych. Większość osób już po upływie 6–10 dni może rozpocząć codzienne spacery. Najlepiej w spokojnych i czystych „okolicznościach przyrody”. Zawsze i bezwzględnie należy stosować się do zaleceń lekarzy. Początkowo przechadzka winna być krótka – 300–500 metrów po płaskim terenie. Co tydzień można zwiększać dystans. Uprawiane lekkich sportów można zacząć po trzech, czterech tygodniach dobrego samopoczucia. Nie ma też powodów, aby w tym czasie nie uprawiać seksu. Jest to przecież także forma aktywności fizycznej, dodatkowo satysfakcjonująca dzięki bliskości z kochaną osobą. Lecz i tu również wskazany jest umiar i niewybieranie akrobatycznych pozycji z Kamasutry.
Bądź aktywny/a
Daj na luz!
Kolejnym elementem „powrotu do życia” jest aktywność fizyczna. W pierwszym okresie po zawale należy postępować zgodnie z zaleceniami fizjoterapeuty, który uczy chorych odpowiednich zestawów ćwiczeń. Z biegiem czasu powinno się zwiększać aktywność fizyczną. Kluczem do prawidłowego przebiegu rekonwalescencji jest systematyczność i powolna progresja wysiłku. Jeśli wydajność serca zmniejszyła się w wyniku silnego zawału lub kilku zawałów, to winniśmy poprzestać na lekkich ćwiczeniach wytrzymałościowych, wykonując je jedynie
Przedstawione wyżej sposoby odzyskania zdrowia, tj. dieta i aktywność fizyczna, mają na celu usprawnienie naszego układu krążenia, wzmocnienie mięśnia sercowego, pozbycie się złogów miażdżycowych oraz utrzymanie prawidłowej wagi ciała, co ma zapobiec nadmiernemu nadwyrężaniu naszej „pompki”. Zmniejszanie poziomu cholesterolu (przyczyna powstawania płytki miażdżycowej) we krwi powinno odbywać się zarówno poprzez stosowanie diety, jak i poprzez stosowanie leków z grupy statyn. Obecnie celem leczenia u chorych po zawale
powinna być ona lekkostrawna, żeby nie powodowała zaparć i wysiłku przy wypróżnianiu się. Posiłki powinno się spożywać regularnie o tych samych porach dnia. Należy też unikać przejadania się, mocno ograniczyć jedzenie tłustych i smażonych potraw, używać tylko olei roślinnych bogatych w kwasy omega-3, odrzucając tłuszcze zwierzęce. Do tego jeść tylko razowe pieczywo z pełnego przemiału. Posiłki
Jest jedną z głównych przyczyn zgonów we współczesnym świecie. Jak się bronić przed zawałem i czy można później wrócić do normalnego trybu życia? życiu. Dostaliśmy poważny sygnał ostrzegawczy od naszego organizmu. Bez wątpienia coś (???) było „nie tak” i należy zweryfikować nasz dotychczasowy tryb życia. Zależnie od złożoności i stopnia zaawansowania takiej „przygody” do normalnej fizycznej aktywności wraca się zazwyczaj po dwóch czy trzech miesiącach.
Po powrocie ze szpitala nie oczekujmy od siebie zbyt wiele. Nieodzowny będzie spokój i dużo odpoczynku. Trzeba pamiętać o tym, że wyczerpanie i utrata sił to naturalne konsekwencje przebytego stanu krytycznego. W pierwszych dniach po powrocie aktywność fizyczną powinno się ograniczyć do prostych prac domowych.
Dieta po Równie ważne jest zachowanie pogody ducha. Nie wolno poddawać się uczuciom przygnębienia czy zniechęcenia – pamiętajmy, że nasze emocje oddziałują również na ciało. Jedną z podstawowych zmian, którą trzeba koniecznie wprowadzić w życie, będzie staranne podejście do naszej codziennej diety. W pierwszym okresie po zawale
serca jest zmniejszenie stężenia cholesterolu całkowitego (poniżej 200 mg/dl). Kolejnym elementem w tej zdrowotnej układance jest praca zawodowa. Również i ona stanowi istotny element szybkiej i efektywnej rekonwalescencji. Jednak nie do każdej z nich będzie można wrócić. Nocne zmiany, duży wysiłek fizyczny i stres są niedopuszczalne. Praca powinna być źródłem satysfakcji. Dla osób w wieku emerytalnym dobrą alternatywą jest pielęgnacja ogródka działkowego. Ostatnim elementem nieodzownym dla powrotu do zdrowia po zawale jest krzepiący, regularny sen. Najkorzystniejszy jest ten, w który zapadamy około godziny 22. Przez pierwsze 2, a nawet 3 godziny odpoczywa wraz z całym organizmem mózg, a później już tylko samo ciało. Aby był spokojny i głęboki, pamiętajmy, aby na 3 godziny przed położeniem się do łóżka nic nie jeść. Serce możemy też wzmacniać naturalnymi preparatami ziołowymi. Po zawale najbardziej wartościowymi będą te, które zawierają głóg, bo działa on rozkurczowo na naczynia wieńcowe, zwiększając przepływ krwi. Głóg wzmacnia mięsień sercowy, poprawia jego ukrwienie, obniża ciśnienie krwi i łagodnie uspokaja. Stosuje się go w przewlekłej niewydolności wieńcowej oraz zaburzeniach rytmu serca. Można go parzyć, przyjmować jego wyciągi lub głogowe tabletki. Można też samodzielnie przygotować ziołową herbatkę, która oprócz głogu zawiera kilka ziół – m.in. uspokajających i wzmacniających: kwiaty i owoce głogu ziele krwawnika z korzeń waleriany z korzeń tataraku z korzeń rauwolfii żmijowej lub barwinek z z
– 10 g – 15 g – 10 g – 5g –
5g
Zioła zalać szklanką wrzącej wody i pozostawić przykryte na noc. Następnego dnia podgrzać. Pić 2 razy dziennie. I pamiętajmy – jak najmniej stresu! Chociaż wiem doskonale, że łatwiej to zalecić, niż wykonać… ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Lekarzu, lecz się sam Siedzę wpatrzony w ekran komputera, czytam kolejne e-maile i jestem wstrząśnięty. Nie… Słowo „wstrząśnięty” to w tym przypadku eufemizm. Jestem zdruzgotany! A ja, proszę Państwa, nie jestem egzaltowanym, efemerycznym facecikiem, którego byle co zwala z nóg. Wprost przeciwnie, ale to, co relacjonujecie, to już nawet nie jest horror. To jest… Nie, po prostu brak mi słów. Tydzień temu opisałem kilka swoich przygód z medycyną (jak się teraz okazuje – śmiesznie nieistotnych) i – postulując, aby lekarze rozpoczęli uzdrawianie służby zdrowia od samych siebie – poprosiłem o Wasze w tej materii „świadectwa” i zdanie. Artykuł ukazał się w „FiM” w piątek i mniej więcej od południa moja skrzynka e-mailowa
[email protected] zaczęła puchnąć. Wprost proporcjonalnie do głowy. W niedzielne przedpołudnie poszedłem na długi spacer, by ochłonąć, bo po prostu miałem dość. Czego dość i dlaczego? Oto kilka przykładów z Waszych listów (tu jednak przestrzegam Czytelników o słabszych nerwach: nie czytajcie tego dalej!). ~ ~ ~ Pani Alina ze Stalowej Woli opowiada o swoim synu, który uległ potwornemu wypadkowi motocyklowemu. O tragedii dowiedziała się, gdy dwudziestolatek był już w szpitalu. Roztrzęsionej, bliskiej szaleństwa matce jedynaka lekarz powiedział, że stan jest ciężki, ale dodał też: „Robimy, co w naszej mocy. Proszę być
dobrej myśli”. Pani Alina złapała się tej wątłej nitki nadziei, a lekarz złapał się koperty, w której było 10 tysięcy złotych. 5 tys. miała w domu, 5 dostała od brata. Była godzina 12 w południe. O 17 pielęgniarka poinformowała, że Jacek zmarł. Alina straciła przytomność. Odzyskała ją na OIOM-ie. Tym samym, gdzie jeszcze niedawno leżał jej syn. Nadeszła noc. Od kolejnej dyżurnej pielęgniarki dowiedziała się, że „od początku nie było najmniejszych szans, bo doszło do wymóżdżenia”. Co to znaczy? To dokładnie, że Jacka podtrzymywano sztucznie jako ewentualnego dawcę, bo karetka przywiozła do szpitala oddzielnie jego ciało, a oddzielnie mózg… w motocyklowym kasku. Była godzina 3.30 Alina straciła przytomność po raz drugi. ~ ~ ~ Marcin doznał udaru mózgu. To nie jest jakiś tam katar, a w tym przypadku to był udar do kwadratu. Co przez mgłę półświadomości usłyszał nasz Czytelnik, gdy na oddziale neurologii rodzina błagała o ratunek? „My tutaj, proszę państwa, nie leczymy z desperacji” – powiedziała pani ordynator, sugerując wprost, że oni to mogą zająć się ewentualnie kimś, kto rokuje jakąś nadzieję, a nie prawie trupem. Marcin zawziął się jednak i bezczelnie przeżył. Na złość doktor neurologii, która najpewniej albo właśnie zakończyła, albo dopiero rozpoczyna strajk protestacyjny przeciwko źle działającej służbie zdrowia.
~ ~ ~ Pan Kazimierz pisze w imieniu żony. Nowotwór. Resekcja macicy wraz z jajnikami. Ordynator onkologii nie zaszywa powłok wewnątrzbrzusznych. Mówi, że teraz nie ma czasu i zrobi to później. Później… wnętrzności wypadają kobiecie… pochwą! ~ ~ ~ „Trzęsą mi się ręce, gdy to piszę” – pani Irena z Raciborza, nawet stukając w klawiaturę komputera, nie może ukryć emocji i opowiada, że jej synek z nasilającymi się bólami głowy odsyłany był od Annasza do Kajfasza i najczęściej traktowany jak symulant, któremu nie chce się iść do szkoły. Kolejni lekarze najzwyczajniej wyrzucali go z gabinetów, nie szczędząc przy tym szyderstw albo nawet gróźb. W końcu jakiś „niedzisiejszy” medyk przyjrzał się chłopcu baczniej i… Tym razem nie doszło do tragedii. Natychmiastowa operacja wycięcia guza mózgu uratowała życie dziecka. „Ileż bólu i cierpienia zaoszczędziliby nam lekarze, gdyby chociaż próbowali pomóc – z sercem i zaangażowaniem!” – kończy swój list Czytelniczka. ~ ~ ~ Henryk ma zdiagnozowany nowotwór. I ma 62 lata. Brał leki, odwiedzał przychodnię
ROZWIĄZANIE KONKURSU
Rachunek sumień A
ni przez moment nie podejrzewaliśmy, że nasz świąteczny konkurs, w którego rozwiązaniu mieliście odpowiedzieć, ilu jest na świecie „przyzwoitych, miłych i dobrych księży”, przysporzy Wam aż tyle kłopotu. Cała rzecz była stosunkowo prosta, a haczyk polegał na tym, że w zadaniu celowo została podana znacznie większa niż potrzeba (a przez to zaciemniająca całość) liczba danych. Wszak już samo zdanie, brzmiące: „(…) z każdych dwóch księży dowolnie wskazanych, wybranych lub spotkanych co najmniej jeden jest niedobry”, zawiera rozwiązanie samo w sobie. Reszta jest nieważna. A owo rozwiązanie brzmi: ISTNIEJE TYLKO JEDEN JEDYNY DOBRY KSIĄDZ. Dlaczego? Bo gdyby było ich dwóch, to – znając złośliwość rzeczy „żywych” – mogłoby się przytrafić i tak, że akurat taką parę moglibyśmy spotkać. Rzecz, oczywiście,
mało prawdopodobna, ale z matematycznego punktu widzenia możliwa! Tymczasem niektórzy z Was przeprowadzili całe skomplikowane dowody matematyczne, pełne piętrowych układów równań i innych „bezeceństw” (patrz skan obok). Na szczęście wszystkie drogi prowadziły w tym przypadku do Rzymu, a więc rozwiązanie Pani Alicji Banasik jest po prostu świetne. Z liczby kilkuset prawidłowych odpowiedzi nasza sierotka Justyna (asystentka Jonasza) wylosowała pięciu szczęśliwców, którzy już od przyszłego tygodnia dostawać będą „do dom” roczną prenumeratę „FiM”. A są to: wspomniana pani Alicja Banasik oraz państwo Dariusz Śpiewak, Henryka Zaorska, Tytus (z Warszawy) oraz Andrzej Gorniewicz. Zarówno zwycięzcom, jak i wszystkim uczestnikom konkursu serdecznie dziękujemy. Redakcja
(2)
zgodnie z wyznaczonym harmonogramem wizyt, ale pewnego dnia od lekarza, który zapoznał się z wynikami kolejnych badań, usłyszał słowa: „Już nie trzeba, aby przyjmował pan lekarstwa, by chodził pan do przychodni, bo współczesna polska medycyna w pana przypadku stoi na stanowisku, że…”. Tu doktor zawiesił głos, ale i tak Henryk wiedział, że usłyszał wyrok. Zdołał tylko wykrztusić: „Współczesna polska medycyna czy współczesna polska minister zdrowia?”. Jednak lekarz nie był skory do wdawania się w dyskusję, a już na pewno do odpowiadania na tak kłopotliwe pytanie. „To jest przecież zwyczajna eutanazja” – przerażająco
25
konkluduje Henryk i trudno się z nim nie zgodzić. ~ ~ ~ Cóż… Ostatni weekend przy lekturze tych listów nie należał do najmilszych. A kolejne wciąż przychodzą. I bardzo dobrze, że przychodzą – w końcu sam o nie prosiłem. Nadchodzi jednak taki moment, kiedy przerażenie i przygnębienie przeradza się we wściekłość. W zimną furię. Przynajmniej ja tak jestem skonstruowany, a do owej furii doprowadza mnie bezradność. I te fatalne słowa, które powinny być wymazane ze słowników. Te słowa: „Cóż… Trudno”. Patrzyłem zatem w ekran komputera, czytałem Wasze e-maile i… Cóż, trudno? Otóż niekoniecznie! Niekoniecznie, bandyto jeden, biorący łapówki od zrozpaczonej matki martwego już syna; nic podobnego, draniu skazujący na śmierć kobietę, bo ci się nie chciało wziąć do łap chirurgicznych nici. Oto obiecuję Wam, że wszystkie e-maile (te, które przyszły, i te, które jeszcze nadejdą – o co bardzo proszę) starannie opracuję i przekażę Jonaszowi. Jestem właśnie świeżo po rozmowie z „naszym” posłem, który obiecał, że płazem tego nie puści. Mam nadzieję, że pani byłej minister Kopacz – jej poprzednikom i jej następcom – naprawdę zrobi się słabo przy lekturze Waszych listów. A potem… A potem mam nadzieję, że słabo się zrobi niektórym lekarzom. MAREK SZENBORN PS Przepraszam wszystkich fantastycznych, pełnych oddania lekarzy, że opisując powyższe przypadki, w ogóle używałem owego pięknego słowa LEKARZ.
26
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Trybunał Myśli rozczochrane i gwarowe Stanu dla Ziobry W 2007 roku PO obiecała swoim wyborcom, że nadużycia władzy IV RP nie będą zapomniane. Wszyscy odczytywaliśmy to podobnie – Ziobro pójdzie siedzieć i będzie wyeliminowany z życia publicznego. Przelana krew Barbary Blidy miała być ostatecznym gwarantem, że tak się stanie. Te same gwarancje jeszcze bardziej emocjonalnie oferował Ryszard Kalisz z SLD. I chwała Kaliszowi, że przygotował odpowiednie wnioski. A jednak ani PO, ani SLD nie poszły jego śladem. Czas więc na Ruch Palikota! Składamy wniosek i będziemy zbierać pod nim podpisy. Potrzebujemy aż 115 posłów, którzy podpiszą się pod wnioskiem o proces przed Trybunałem Stanu i mamy nadzieję, że będzie pod tym także podpis Donalda Tuska. Zobaczymy! Poza samą sprawiedliwością – Ziobrze się to należy – jest jeszcze inny powód, dla którego warto tak postąpić. Otóż polityka karania za wszystko, którą rozwinął Ziobro, to prawdziwa zmora w naszym kraju. W Polsce w zasadzie za wszystko można pójść do więzienia: za picie piwa i jazdę na rowerze,
za marihuanę, za wypadek samochodowy, za błędy skarbowe, za niezapłacone alimenty, za obrazę prezydenta, za obrazę uczuć religijnych i za wiele innych spraw. Generalnie przyjęło się, że jak rząd sobie nie radzi z jakimś problemem, to go delegalizuje i karze. To oczywiście nie przynosi żadnych efektów i niepożądane zjawiska utrzymują się latami, bez nadziei na zmianę. Dlatego tak ważne jest ukaranie ojca takiego myślenia – Ziobry. Tak aby każdy, kto populistycznie żąda nieproporcjonalnych kar, wielokrotnie się zastanowił. JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. pomorskie świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Paweł Bartkowiak
[email protected] Józef Ziółkowski
[email protected] Tomasz Zielonka
[email protected] Czesława Król
[email protected] Halina Krysiak
[email protected] Sławomir Mastek
[email protected] Tomasz Bazaliński
[email protected] Dariusz Lekki
[email protected] Andrzej Walas
[email protected] Krzysztof Stawicki
[email protected] Ziemowit Bujko
[email protected] Leszek Sikora
[email protected] Krzysztof Woźniakiewicz
[email protected] Ryszard Dąbrowski
[email protected]
tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111
Stanisław Jerzy Lec miał myśli nieuczesane. Pełne wdzięku i dowcipu, ale też zadumy nad ułomnościami świata i ludzi. Głębi ich treści dorównuje błyskotliwa forma. Mimo upływu lat wciąż zachwycają aktualnością. Współcześnie większość ma myśli rozczochrane. Zwłaszcza politycy. Nie żeby ich nie było stać na grzebień. Po prostu nie widzą potrzeby, żeby swoje myśli uładzać. Za komplement uważają samo uznanie, że w ogóle mają jakiekolwiek myśli. Poniekąd słusznie. Postpolityka sprawia, że aby zaistnieć, trzeba szokować. Stąd tak wiele wypowiedzi bezsensownych, ale kwiecistych, a także obrazoburczych i antagonizujących. To, że nic nieznaczących w treści, nie ma znaczenia. Liczy się jeden cel: zaistnieć w mediach. Nie ma takiej głupoty, której polityk by nie powiedział, byle tylko być cytowanym. Nieliczne wyjątki potwierdzają smutną regułę. Rodzicami i zarazem patronami nowej mody są media. Za atrakcyjne uznają tylko fakty ociekające krwią, wyciskające łzy lub sprzeczne z powszechnymi oczekiwaniami. Stąd szanse na zamieszczenie w papierowych i internetowych wydaniach ma informacja, że człowiek pogryzł psa, ale już nie odwrotna. Codzienność i banał mają wzięcie tylko w telenowelach. Tam wszystko musi być proste, acz pozornie skomplikowane, przewidywalne i mieć, choćby daleki, happy end. O wartościach chrześcijańskich nie wspominając. W polityce – przeciwnie. Liczy się atrakcyjna, zaskakująca forma. Treść nie jest w ogóle wymagana. Doskonale rozumie to premier Donald Tusk. Choć język polski, nawet literacki, nie jest mu całkiem
obcy, niekiedy lubi zaskoczyć wulgaryzmami, neologizmami lub gwarą. Niekoniecznie swoją, kaszubską, bo ta jest już oficjalnie uznanym językiem mniejszości. Taki to z Tuska premier wszystkich Polaków, że od czasu do czasu używa słów znanych tylko regionalnie, w niewielkich enklawach, a nawet i tam stosowanych wyłącznie w kontaktach prywatnych, w kręgach rodzinnych i sąsiedzkich. Oto, dziękując za pracę korpusowi polskiej prezydencji w UE, premier powiedział, że „oczywiście znalazło się kilku rodaków, którzy zawsze mękolą, że po co
ta prezydencja”. Mękolić to słowo w polszczyźnie nieznane. Występuje w gwarze wsi Uszew, położonej w górnym dorzeczu rzeki Uszwicy, na obszarze Pogórza Karpackiego, w powiecie brzeskim, w gminie Gnojnik, w województwie małopolskim. Wieś liczy około 1500 mieszkańców. Ma publiczne przedszkole, szkołę podstawową, bibliotekę oraz gimnazjum im. królowej Jadwigi, wiejski ośrodek zdrowia, kilkanaście zarejestrowanych firm i parafię pw. Świętego Floriana Męczennika. Uszwicką gwarę cechuje między innymi mazurzenie, czyli zastępowanie spółgłosek sz, rz, cz, dż spółgłoskami s, z, c, dz (np. copka, jesce, wiecór); wymiana a na o
(np. trowa, godo, prowda) i e na y (np. syr, rzyka); przejście kończącego wyraz ch w k (np. na renkak, w tyk butak), a także popularne wśród polityków stosowanie w miejsce ę i ą grupy głosek en i on/om (np. bendem, za stodołom, piontek). Słownik gwary wsi Uszew obejmuje kilkaset pozycji. Od ancykrys (drań) do żeniacka (ożenek). Mękolić oznacza nudzić, męczyć. Sympatie polityczne uszwian są zdecydowanie pro-PiS-owskie. W 2011 roku w wyborach do Sejmu wzięło udział 578 mieszkańców Uszwi z 1226 uprawnionych do głosowania, czyli 47 proc. Na PiS głosowało 332 wyborców (62,1 proc.), na PO – 118 (22,1 proc.), a na PSL – 38 (7,1 proc.). Ruch Palikota wybrało zaledwie 19 mieszkańców Uszwi (3,6 proc.), SLD – 17 (3,2 proc.), Prawicę – 5 (0,9 proc.), PJN – 4 (0,7 proc.), a PPP – 2 (0,4 proc.). Nie można wykluczyć, że czerpanie przez premiera Tuska z uszewskiej gwary ma cel polityczny i służy przypodobaniu się dotychczas PiS-owskim wyborcom. Wprawdzie uszowianie w rozmowach z osobami spoza swojego środowiska wstydzą się mówić gwarą, ale zapewne miło im słyszeć swojszczyznę z ust premiera. Gdyby premier chciał głębiej sięgnąć do ludowej skarbnicy języka mówionego uszwian, to zamiast porównywać ministrów do zderzaków, które w każdej chwili wymieni, mógłby powiedzieć, że ma rząd faleśny, bo ministry to bezmozeńce, niegramotne ciymroki, umecołki i miglance rozbradziarzone, co na cas nicego nie przyryktujom, ino kłapiom, laptajom i szklom prymirowi, coby galasa nie widzioł. Czy nie ładniej tak niż przypisywać ministrowi sprawiedliwości szajbę? Nawet jeśli Jarosław Gowin faktycznie ją ma. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
tel. 530 983 592 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 604 113 242
Zaproszenie Zarząd Krajowy RACJI PL ma zaszczyt zaprosić pana Romana Kotlińskiego, posła na Sejm RP, oraz Czytelników „Faktów i Mitów” na spotkanie na Rynku Głównym w Krakowie w dniu 18 lutego 2012 r. o godz. 12.00 przy płycie upamiętniającej złożenie przysięgi przez Tadeusza Kościuszkę. Zgromadzenie poświęcone jest inauguracji obchodów „DNIA PAMIĘCI OFIAR KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO”.
tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606
17 lutego 1600 roku watykańscy inkwizytorzy spalili na stosie największy umysł tamtych czasów, Giordana Bruna. Kaźń odbyła się na rzymskim placu Campo di Fiori. Na czele sądu inkwizycyjnego stał osobiście papież Klemens VIII. Niech kolejna rocznica męczeńskiej śmierci tego wielkiego człowieka nauki stanie się symbolem hołdu składanego przez nas milionom ofiar cierpień zadawanych przez wieki ludzkości przez zbrodniczy Kościół watykański.
tel. 606 924 771
Organizatorem manifestacji jest Małopolski Zarząd Wojewódzki RACJI Polskiej Lewicy z siedzibą w Krakowie.
tel. 887 867 791
Za Zarząd Krajowy przewodniczący RACJI PL Ryszard Dąbrowski
tel. 608 175 730 tel. 726 771 907
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r. – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Teściowa do swojego zięcia: – Skoro tak mnie nie lubisz, to po co masz moje zdjęcie na kominku? – Żeby dzieci nie zbliżały się do ognia. ~ ~ ~ – Jesteś dziewczyną z moich marzeń: piękna, dowcipna… – Pewnie chcesz mnie przelecieć? – I mądra!
GRAFFITI – MĄDROŚCI Z MURÓW: Bądź biseksualistą – w ten sposób podwajasz swoje szanse. Bezdomni do domu! Białowieska się puszcza. Boże, spraw, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce. Bóg też zaczynał od zera. Dawka większa niż życie. Diabeł nie śpi – z byle kim. Erazm z Rotterdamu, Tales z Miletu, Sedes z Bakelitu. Jaki Staś, taka Nel. Jak sobie pościelisz, to mnie zawołaj. Jedzcie tylko polskie ananasy. Kaszanka polskim kawiorem. Kocham Franię. Automat. Komar jest ssakiem. LOVE – Liga Obrony Vróbelka Elemelka. LSD – i tylko dwie kalorie. Mam straszny pociąg – konduktor. Nie pisać po murach. Dzielnicowy. Nie śpij, bo ci dziecko podrzucą. Pingwiny nie mogą latać, bo nie mają śmigieł. Prochy bierzesz, w proch się obrócisz.
1 3 7
Poziomo: 3) co gołąbek ma też w środku?, 5) ciągnie ją do świecy, 7) Kuba bez Fidela, 9) suma bez kazania, 11) dzieło życia, 13) owoc z pestką i okami, 15) ciężkie odcienie, 16) czeka, by ci pokazać zdjęcia z daleka, 18) tu kuka szukaj, 19) do tej meliny biega się na setkę, 21) planowy podrywacz, 22) wrona rozkojarzona, 23) przyjaciel Stasia i Nel, 25) dziewczyna w koralach, 26) uczciwy kant, 27) arabskie miasto z sanatorium, 29) zdradziecka przyprawa, 30) armata, którą Kmicic wysadził pod Jasną Górą, 31) imię śpiewaka od córki rybaka, 32) ogon cały w moskitach, 34) czy one w sumie nie są najważniejsze?, 35) przykazania na temat sprzedawania, 37) w Petersburgu się przelewa, 39) jakie jest piwko po pracy?, 40) powstaje z proszków do pieczenia, 42) Douglas starszy, 44) siedzi cicho pod miotłą, 45) pracuje piórem, 47) ryba z rzeki, 48) mają łuki, 50) na głowie denko z antenką, 52) auta jak dwóch muszkieterów, 53) to z nią lata dyplomata, 54) cienko śpiewa, 55) jak Wisła szeroka. Pionowo: 1) drze się z drzewa, 2) budzi strach w Malajach, 3) dla psa kiełbasa, 4) browar z puszczy, 5) jest coraz głupszy z roku na rok, 6) w koszu wybrani, 7) Indiana na ekranach, 8) słodka gałka z białka, 9) bagażowy z papieru, 10) depcze po piętach bardziej doświadczonym, 11) Biały w Waszyngtonie, 12) u boku ojca chrzestnego, 13) o pannie w sutannie, 14) cięta, w talii wcięta, 17) w Afganistanie czyhają na naszych zdrowie, 20) liczydła z Baku, 22) niezły numer, 24) z plusem elektrody, 26) samuraj z nimi, ale bez pana, 28) Baba z bajki, 29) jelenia słychać z oddalenia, 31) czyściutkie mają dziewczęta, 33) polska była dumna z Łosia, 34) o Wasylu w miłym stylu, 35) optymistyczny jacht Teligi, 36) mieszka w kraju przy Dunaju, 38) działka marszałka, 39) przyciąga męski wzrok jak nic, 40) platynowy blondyn, 41) seriami strzela w nieprzyjaciela, 43) żywi na morzu, 45) chociaż jest żelazny, to nie jest z żelaza, 46) trójka na piątkę, 49) po pepsi, 51) znacznie mniejsza od elki.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
11
D
15
T
4
J
R
39
R
N
Y
E
T
O 19
M
23
35
S
4
30
U
1
O
B
21
A
S
R
W
Ą
C
A
C
12
44
M
Y
S
Z
I
Ę
48
13
C
52
A
29
26 9
T
A
W
O
K
A
N
I
K
A
N
T
L
A
T
25
A
28
N
T
17 7
A
K
O
L
U
D
I
B
35
Y
O
W
S
P
I
L
I
T
C
I
W
Y
O
S
Y
L
T
45
23
49
54
A
21
40
Y
R
22
28
K
E
R 50
B
A
P
R
A
N
O
G
I
18 33
N
A
K
I 47
T
2
E M
15
51
E
I 55
O
40
38
A
A
A
37
T
34
11
38
A
24
A
R
S
41
W
17
46
A
O
33
T 42
K
3
14 6
A
E
41
53 5
G
37
S
E
E
I
36
42
M
N
32
A D
18
26
Y
10
31
22
R
O
19
16
29
I U
A
O
13
M
A
S
25
14
6
M
W
K
U
20
K
12 27
24
A
31
9
A
30
39
Z
20
27
8
E
16
B
Ć
B
R
A
34
5
Ż
10
K
O
A
Y
A
36
2
Ł
J
K
A
8
K
M
U
I
K
C
S
43
R
32
R
A
A
LLit itery z pól poól numerowanych w prawym hdolnym rogu utwdorzl ą rozwiązanie z tcyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Joanna Senyszyn)
K 1
21
A
N
D
Y
D
U
B
L
I
C
Z
E
2
22
3
23
4
24
5
25
6
26
7
27
J
8
Ę P
Ż
9
28
A
29
10
R
30
E T
11
31
B
12
I
32
Y I
13
33
Z
M
I
T
E
J
14
34
15
35
16
36
E
17
N
I
P
A
18
37
19
38
20
R
39
T
40
I
41
I
42
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 2/2012: „Lepsze jest wrogiem dobrego”. Nagrody otrzymują: Zofia Kosakowska z Nowogrodu Bobrzańskiego, Danuta Roguszka z Owińsk, Franciszek Cedrowski z Choczni. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Cudowny sposób na inflację
Humor – Tato, a kto to jest alkoholik? – Widzisz, synu, te cztery brzozy? Alkoholik widzi osiem. – Tato, ale tam są dwie... ~ ~ ~ Drżącym głosem córka wyznaje matce:
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 4 (621) 27 I – 2 II 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
Nic prostszego...
Fot. Marcin Zieliński
– Muszę ci coś powiedzieć... Jestem w ciąży! – Przeklęta smarkulo, nawet nie ukończyłaś jeszcze gimnazjum! Kim jest ojciec? – A skąd ja mogę wiedzieć? – odpowiada córka, płacząc, i dodaje: – To wszystko twoja wina, przecież nie pozwoliłaś mi mieć stałego chłopaka.
Z
ima sprzyja tzw. dołkom psychicznym. Częściej płaczemy, jemy i upijamy się. ~ Cliff Arnall, brytyjski psycholog, wyliczył, że najbardziej depresyjny dzień to przedostatni poniedziałek stycznia (już za nami!). W swoich rachunkach uwzględnił: długie noce, kiepskie nasłonecznienie, czas, który upłynął od Bożego Narodzenia, oraz świadomość, że nic nie wyszło z noworocznych postanowień. ~ Angielscy spece wprowadzili też termin Sunday Blues, czyli niedzielną depresję. To taka całodzienna reakcja nerwicowa na myśl o nadchodzącym tygodniu. Zamiast odpoczywać, próbujemy nadrobić zaległości – w pracy, nauce, sprzątaniu. I wkurzamy się, bo jutro poniedziałek. ~ Depresja czy użalanie nad sobą? Coraz częściej nie wiadomo. Według kalifornijskich ekspertów około 10 proc. młodych mężatek dopada syndrom depresji poślubnej. Wiąże się to ze spadkiem stresu i niektórych hormonów, które do granic możliwości wywindował ślub i przygotowania do niego. Chorują zwłaszcza romantyczki wychowane na Disneyowskich opowiastkach. Spodziewały się wiecznej szczęśliwości, a tu... nuda! I coraz więcej niepoetycznych problemów. ~ Kolejnym „wynalazkiem” naszych czasów jest depresja postadopcyjna. To problem małżeństw, które
CUDA-WIANKI
Lepiej być nie może – często po latach starań – adoptowały dziecko. Oczekują sielanki i próbują być idealnymi rodzicami. Niestety, życie wiele weryfikuje. ~ Psychiatra Paul Keedwell, autor książki „Jak przetrwał smutek”, twierdzi, że „doła” miewali już nasi praprzodkowie z epoki kamienia łupanego. To typowy stan emocjonalny, który... czasami się przydaje. Pacjenci Keedwella opowiadali, że przebyta depresja wzbogaciła ich wewnętrznie. Stali się wrażliwsi, bardziej współczujący i postanowili ulepszyć swoje życie – zmienić nielubianą pracę, zakończyć nieudany związek itp.
~ Brytyjscy psychiatrzy wymyślili, że pesymistom i innym frustratom najlepiej pomoże harówka na świeżym powietrzu. Zamiast psychotropów przepisują wyjazd do gospodarstwa rolnego, gdzie pacjenci karmią świnie i naprawiają traktory. ~ Jak poradzić sobie z wiecznie warczącym psem? Trzeba podać mu antydepresanty – informuje „The Daily Telegraph”. Agresywne zachowanie zwierząt wcale nie musi wynikać z ich charakteru – odkryli naukowcy, którzy przebadali psy oddane (z konieczności) pod opiekę treserów. W ich krwi było za mało serotoniny, tzw. hormonu szczęścia. ~ Wiele innych zwierząt cierpi na choroby spowodowane stresem. Samotność boleśnie znoszą na przykład papugi – wyrywają sobie pióra i żałośnie skrzeczą. Fretki pozbawione towarzystwa nie chcą jeść i chodzą osowiałe. Co ciekawe, depresyjne fretki świetnie „dogadują się” z przygnębionymi homosapiensami, stąd ich przydatność w zooterapii. JC