Siostra Marie Simon-Pierre nie miała parkinsona
CUD JP... II KATEGORII ! Str. 13 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 4 (569) 3 LUTEGO 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
! St
r. 14 -15
To nie są Murzyni, nawet nie Cyganie ani nie Żydzi. Jest znacznie gorzej – to Rosjanie od 20 lat mieszkający w Polsce. Po „Smoleńsku” kazano im ! Str. 3 wynosić się z Polski. Precz!
! Str. 16
! Str. 11
ISSN 1509-460X
! Str. 7
2
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY 34 procent respondentów TNS OBOP deklaruje, że nie ufa Kościołowi katolickiemu. To najgorszy dla Krk wynik w historii, czyli odkąd prowadzone są takie badania. Z kolei 75 procent Polaków uważa, że kler zdecydowanie za bardzo angażuje się w politykę. Niech no tylko księża wrócą z kolędy… Jarosław Kaczyński wnioskuje, by dziesiątki tysięcy polskich grobów z Katynia, Miednoje, Ostaszkowa, Charkowa, Starobielska i tym podobnych miejsc przenieść do Polski. Zatrudnienie dla kopaczy i przewoźników na lata. Ale gdzie to wszystko zwieźć? Najlepiej pod pałac na Krakowskim Przedmieściu. 3 lutego nie myśl ani nie mów o takich sprawach jak Smoleńsk, Katyń, MAK, Tupolew czy katastrofa. Na Facebooku ogłoszono bowiem jakże słuszny „Dzień bez Smoleńska”. Celem akcji, do której przystępują tysiące entuzjastów, jest wytchnienie. I pokazanie, że Polska jest normalnym krajem. To drugie zadanie postawiono trochę na wyrost. Ale 3 lutego jeszcze nie ma, więc po zakopiańskim upadku Małysza Palikot na blogu pyta: „Dlaczego Adam nie odszedł na drugi krąg? Na jakiej był ścieżce? Kto go naprowadzał? Czy Lepisto był trzeźwy? Czy to był lot cywilny? Czy mają tu zastosowanie zapisy konwencji chicagowskiej? Czy to był zamach?”. „Tata zamieszcza na naszej stronie internetowej różne rzeczy, także polityczne, a nie powinien. Mamy mu to za złe” – bronią się siostry Radwańskie po ujawnieniu, że chwalą w internecie film „Mgła”. Teraz już się wcale nie dziwimy, że Agnieszka Radwańska tak wyzywa ojca na korcie. Metropolici: katowicki Damian Zimoń, łódzki Władysław Ziółek, częstochowski Stanisław Nowak oraz biskup gliwicki Jan Wieczorek przechodzą na emeryturę. Kto zajmie ich miejsce? Papieski nuncjusz Migliore zastanawia się nad kandydatami. Episkopat wstrzymał oddech. Nazwiska następców pokażą bowiem, czy polski Kościół będzie zmierzać w stronę toruńską, czy łagiewnicką. Do sprawy wrócimy. Polskie Towarzystwo Humanistyczne chce, żeby rozum, tak jak uczucia religijne, znalazł się pod ochroną prawa. Karą za obrazę rozumu (np. głoszenie kreacjonizmu) mogłoby być powtórne zdawanie matury. No tak, ale który z polityków miałby przygotować projekt takiej ustawy? I ukręcić bicz na samego siebie? Koniec świata blisko. Na wyciągnięcie palca – chciałoby się powiedzieć. Konkretnie palca świętego Kandyda. Leży sobie ów święty w szklanym sarkofagu w Choroszczy (woj. podlaskie) i przez wieki podnosi palec środkowy prawej ręki. W geście uważanym za cokolwiek obelżywy. Legenda mówi, że jak tym palcem dotknie wieka, nastąpi kres wszystkiego. O ile ktoś wcześniej nie poczuje się dotknięty i nie da świętemu w pysk. 2 lutego do ramówki TVP1 trafi nowy, „świecki” program tzw. telewizji śniadaniowej. Blok emitowany od godziny 10.40 ma nosić nazwę „Opłatki śniadaniowe” – będzie na wskroś katolicki i pełen wartości. Czegoś podobnego nie ma nigdzie indziej w Europie. My, Polacy, to mamy szczęście! Niemal od 200 lat literaturoznawcy i wizjonerzy zastanawiają się, co Mickiewicz miał na myśli, pisząc o zbawicielu Polaków „(...) krew jego dawne bohatery, A imię jego będzie czterdzieści i cztery”. A Marian Cieniuch już wie. I napisał w swojej książce, że w określeniu: „Polak Karol Kardynał Wojtyła – Jan Paweł Drugi Papież” są dokładnie 44 litery. Proste? A jeszcze prostsza i jeszcze genialniejsza jest konstatacja, że w zdaniu: „»Fakty i Mity« tygodnik antyklerykalny Kotlińskiego” też są 44 litery! Swojego konta na Facebooku nie ma Benedykt XVI, więc ogłosił ostatnio, że „portale społecznościowe niosą zagrożenia”. Oj, żeby jeszcze Papa wiedział jakie... Bo Facebook to nie to samo co Facebóg. A teraz ciekawostka: z Benedyktem XVI można czasem spotkać się i pogadać (podobno autentycznie) na stronie www.pope2you.net. Władze Nepalu chcą w roku 2011 ściągnąć pod Mount Everest aż 200 tysięcy turystów... gejów! I udzielać im tam ślubów. Tego ani yeti, ani świat jeszcze nie widział. Franz Scharl – biskup Wiednia – czyścił buty przechodniom. Przed wejściem do Uniwersytetu Wiedeńskiego. Zarobione w ten sposób pieniądze obiecał przekazać na biedne dzieci w stolicy Austrii. W Polsce biskupi biednych dzieci nie dostrzegają (choć 3 miliony z nich nie dojada), a czyszczeniem ich butów PO-PiSują się politycy.
Siewcy wojen yznaczenie przez administrację kościelną daty beatyfikacji Jana Pawła II rozgrzewa środowiska klerykalne. Duchowni i ich świeckie sługusy podkreślają zasługi Wojtyły dla zachowania pokoju na świecie. Wmawiają nam, że Komitet Pokojowej Nagrody Nobla skompromitował się, odmawiając papieżowi Polakowi przyznania tego wyróżnienia. Ja zaś stawiam tezę, że w rzeczy samej papieże, nie wyłączając „naszego”, optują za wojnami i robią wiele, aby stan niepokoju na świecie podtrzymać. Świadomie wpisują się w ten sposób w scenariusze lobby militarnych oraz radykałów islamskich. Zaślepieni wiarą w „ojca świętego” nie dostrzegają tego, gdyż nie są w stanie łączyć faktów i zdarzeń. I to właśnie odróżnia ich od ludzi myślących racjonalnie. Ci ostatni potrafią umotywować każdą decyzję szerszym tłem – społecznym, politycznym, ekonomicznym. Dokładnie tak uczynił Komitet Pokojowej Nagrody Nobla, odmawiając JPII jej przyznania. Mądrzy ludzie widzieli bowiem jasno, jakie skutki dla świata niesie m.in. jego twarde stanowisko w sprawie kontroli narodzin. Przyjrzyjmy się tej sprawie bliżej. Z prognoz demografów wynika, że w 2025 roku na świecie będzie żyło ponad 8 miliardów ludzi. Tradycyjnie wzrost ten będzie się koncentrować w biednej Afryce, na Karaibach oraz w ubogich państwach Azji. Już obecnie – jak wynika z badań FAO (Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa) – przyrost liczby ludności jest tam większy niż możliwości miejscowych producentów żywności. Słabe, opóźnione technologicznie gospodarki, co sam obserwowałem w Kenii, nie są w stanie zaspokoić rosnącego zapotrzebowania na żywność. Za kilkanaście lat ludzie będą głodować na skalę dotąd niewyobrażalną, a głodni będą podatni nie tylko na choroby takie jak AIDS, ale także na propagandę, która za stan ich życia obarczy innych – sąsiadów, członków obcego plemienia, mieszkańców sąsiedniego państwa. Ewentualnie obywatele obrócą się przeciwko swojej władzy. To, co się stało w Tunezji, gdzie głodu nie ma, to nawet nie przedsmak tego, co nastąpi w innych krajach. Jak rozdzielić żywność, której wystarczy dla połowy społeczeństwa? Najprostszym sposobem jest wywołanie wojny – domowej lub z sąsiednim państwem. Zakup broni doszczętnie zuboży biednych, a zarobią znów najbogatsi. Od lat 70. do końca ubiegłego wieku 2/3 wojen na świecie toczyło się w Afryce. Wojna niesie nie tylko ofiary i pożogę, ale też rozpad systemów demokratycznych oraz kontroli społecznej; zwiększa się popularność autorytarnych reżimów wojskowych i radykałów religijnych (rekrutacja zamachowców samobójców). A dostęp do głowic atomowych to już coraz mniejszy problem. Co się może stać, jeśli już nie jedna Korea Płn., ale 10 czy 20 państw będzie szantażowało świat atomem? Oprócz braku żywności także malejący dostęp do wody pitnej będzie niósł ryzyko wojny i destabilizacji. Deficyt bieżącej wody to również ryzyko wybuchu pandemii najróżniejszych chorób zakaźnych, w tym cholery i gruźlicy. Przeniesienie chorób zakaźnych do Europy jest łatwe. Możemy wtedy stanąć przed takimi medycznymi wyzwaniami, jakich dotąd nie znaliśmy.
W
Miliony ludzi o niskich kwalifikacjach i nieznających języków – w obliczu głodu, wojny i chorób – podejmie próby emigracji do Europy. A ta nie jest na to gotowa. Unia wyda miliardy na bardzo kosztowną ochronę granic, o utrzymaniu i asymilacji emigrantów nie wspominając. Standard życia obywateli UE obniży się, co spowoduje falę protestów i niepokojów. Europa straci szansę na bycie jednym z liderów nowego świata. Wzrost liczby ludności w Afryce i Azji powoduje też wzrost emisji gazów, z tym że nie ludzkich. McCann i McCockey, dwaj specjaliści od rozwoju globalnego, w książce pt. „Lokalnie-globalnie” dowodzą, że około 23 procent światowej emisji gazów cieplarnianych zawdzięczamy wycince lasów w Afryce i Azji na tereny pod uprawy, których ciągle brakuje. W efekcie klimat nie tylko w tych rejonach uległ radykalnej zmianie. Coraz więcej ludzi jest narażonych na skutki powodzi i długotrwałych susz, co zmniejsza produkcję żywności i podnosi jej ceny. W roku 2010 za jednego dolara dziennie utrzymywało się 44 procent światowej populacji; w samej Afryce Subsacharyjskiej 57–66 procent. Kościół papieski, zwalczając prowadzone przez organizacje międzynarodowe oraz UE akcje na rzecz planowania rodzin i ograniczenia liczby ludności, m.in. poprzez antykoncepcję, powoduje zwiększenie cierpienia setek milionów ludzi. Papież, oficjalnie nawołując do pokoju, de facto popiera wojny i producentów broni. Czemu to czyni? Współcześni przywódcy Kościoła nie potrafią się przyznać, że ich doktryna zachęcająca do wielodzietności była błędem. Ponadto stan ciągłego niepokoju na świecie jest okazją, aby papież i dyplomaci Watykanu mogli prowadzić negocjacje i apelować o pokój, co niezwykle podnosi wiarygodność Kościoła w oczach maluczkich. Biedni i głodni są także wspaniałą maszynką do wyciskania pieniędzy od rządów i ludzi zamożnych – pod hasłami pomocy humanitarnej. Sami tylko Niemcy każdego roku – za pośrednictwem Kościołów, ewangelickiego i katolickiego – przekazują na ten cel około miliarda euro. W rzeczywistości większość tych kwot idzie na zakup działek i budowę infrastruktury Krk. To także sens istnienia i finansowania wielu misyjnych zgromadzeń zakonnych. I dlatego Jan Paweł II nie zasługiwał na Pokojową Nagrodę Nobla, a jego następcy do momentu, kiedy nie zmienią swojej postawy wobec planowania rodziny, nie mają szans na uznanie ze strony mądrych ludzi na świecie. Nauczanie Kościoła rzymskokatolickiego jest w istocie antyewangeliczne, antyludzkie i stanowi zagrożenie dla świata. Nie zmieni tego sączona jednocześnie watykańska propaganda miłości i pokoju, na którą łapie się ograniczona i niedouczona tłuszcza. I jak tu się dziwić papieżom i klerowi, że właśnie o powiększenie tej tłuszczy apelują! Oficjalnie Krk nie może jednak optować wyłącznie na rzecz pomnożenia własnych wiernych. W walce z ograniczeniem wielodzietności Watykańczycy za pontyfikatu JPII weszli więc w sojusz z radykałami islamskimi i dokładnie tak samo głosują na forum ONZ. To kolejna „wielka zasługa” przyszłego błogosławionego. Z powodu takich „zasług” zamiast dostać Nobla, trafi on na katolickie ołtarze. JONASZ
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. alina Sażniewa jest formalnie obywatelką Rosji. Ma 28 lat, z czego prawie 20 spędziła w Polsce. Przyjechała tu po raz pierwszy w 1988 r., jako pięcioletnie dziecko, gdy ojciec (cywil) zdobył pracę w administracji radzieckiej jednostki wojskowej stacjonującej w Jaworze (woj. dolnośląskie). – Kilka miesięcy później dołączyłyśmy ja i mama, a siostra przyszła na świat w Legnicy. Mam niesamowite wrażenia z tego przyjazdu. Wszystko było inne, bajkowe. Polska natychmiast stała się moim wymarzonym domem i już nigdy nawet nie wyobrażałam sobie innego – śmieje się Galina. Po likwidacji garnizonu jej rodzice próbowali zostać w naszym kraju na stałe (ona chodziła w tym czasie
G
którzy przebywali nielegalnie w Polsce od co najmniej 1 stycznia 1997 roku. Jeśli w tym okresie nastąpiły jakiekolwiek przerwy, to żadna z nich nie mogła być dłuższa niż 6 miesięcy i wszystkie łącznie nie mogły przekroczyć dziesięciu. Petenci musieli wskazać właściwemu wojewodzie adres lokalu mieszkalnego, w którym zamierzali przebywać, i przedstawić tytuł prawny do jego zajmowania, a także posiadać przyrzeczenie wydania zezwolenia na pracę, co dla zdecydowanej większości „nielegałów”, ze względu na ich status, było praktycznie nieosiągalne – wyjaśnia pracownik Urzędu do Spraw Cudzoziemców. Galina: – Mimo odmowy, z pełną świadomością odpowiedzialności postanowiłam pozostać w Polsce, bo przecież tu jest nasz dom
GORĄCY TEMAT – Zakratowane okna, stalowe drzwi z wizjerem, strażnicy. Mężowi odebrano do depozytu sznurówki, pasek do spodni, srebrny łańcuszek z krzyżykiem, obrączkę. Rozdzielili nas. Żenię zabrali do męskiej części, ja zostałam w pomieszczeniu dla matki z dzieckiem. Szok! Najbardziej bałam się spojrzenia i pytań syna. Już domyślał się, że to nie sanatorium i kojarzył strażników z policjantami. Zauważył ograniczenie swobody. Córeczka, wówczas niespełna dwuletnia, próbowała uciekać, ilekroć otwierano drzwi, by podać nam jedzenie albo zaprowadzić do toalety. Stawała przy zakratowanym oknie i krzyczała… A Dima? Nagle zauważyłam, że moje pięcioletnie maleństwo zachowuje się niczym dojrzały mężczyzna, który próbuje udźwignąć ciężar
terytorium RP w nieprzekraczalnym terminie do 9 kwietnia, skutkujący też blokadą przyjazdów (wpis do rejestru osób niepożądanych) na okres 1 roku; ! Jewgienij z Darią zostali skazani przez wojewodę dolnośląskiego na wydalenie (z trzyletnim embargiem na wjazd do Polski) w terminie 14 dni „po niezwłocznym zgłoszeniu się w macierzystej placówce dyplomatycznej w celu uzyskania dokumentu podróży na powrót do kraju pochodzenia”. Skąd wzięło się to zróżnicowanie represji? – Traf chciał, że mężowi zawieruszył się paszport i legitymował się wówczas tylko dowodem osobistym, dlatego potraktowano go bardziej surowo. Dima figurował w moich dokumentach, natomiast Dusia nie
Ludzie nielegalni W rozpalanej przez politycznych szaleńców gorączce posmoleńskiej rusofobii do aresztów trafiają już nawet kilkuletnie dzieci… do szkoły podstawowej), ale nie zdołali sforsować biurokratycznych barier i ostatecznie wyjechali do Rosji. Galina: – Byłam wówczas ciężko załamaną dwunastolatką. Jechaliśmy niby na chwilę. Mama z tatą mieli tylko pozałatwiać swoje sprawy, ale potrwało to prawie 5 lat. Nigdy nie przestałam marzyć o Polsce. Dokończyłam w tym czasie podstawówkę i zakochałam się w Żeni, chłopcu, który dzielił ze mną szkolną ławkę. Po latach został moim mężem… Wróciła w 1999 r., gdy ojciec podjął działalność gospodarczą i założył w Polsce własną firmę. Ukończyła liceum ogólnokształcące, a niedługo po maturze wyszła za Jewgienija. Poślubiła go w Rosji, dokąd musiała co jakiś czas podróżować, żeby uzyskać kolejną wizę. Zamieszkali we dwoje w Luboradzu pod „rodzinnym” Jaworem. On pracował jako budowlaniec, ona zajmowała się domem. W maju 2004 r. powiła Dymitra, a swoją ostatnią wyprawę po wizę odbyła (wraz z mężem) na początku 2007 r., gdy była już w ciąży po raz drugi. Przybyli z powrotem do Polski 1 marca tegoż roku i zgodnie z przepisami, powinni wyjechać po 60 dniach. Postanowili zostać. W sierpniu Galina urodziła Darię. Z początkiem 2008 r. poprosiła nasze państwo o zezwolenie na czasowy pobyt w oparciu o tzw. przepisy abolicyjne wprowadzone nowelizacją ustawy o cudzoziemcach. Otrzymała odmowę i niepodlegający dyskusji nakaz opuszczenia (wraz z niespełna 4-letnim wówczas synem i 9-miesięczną córką) terytorium RP w terminie siedmiu dni. – Kryteria abolicyjne były idiotyczne, bowiem dawały szansę jedynie tym,
i przyjaciele, Dusia była niemowlęciem, a Dima nie znał nawet języka rosyjskiego. Łudziłam się nadzieją, że zdołamy jakoś przeczekać do zapowiadanej kolejnej abolicji. Ta młoda kobieta ma talent oraz duszę artysty: w wolnych chwilach maluje, przygotowuje scenografie oraz gra w amatorskim zespole teatralnym. Nie wadzi nikomu, ale znalazł się ktoś „życzliwy” i 3 kwietnia 2009 r. funkcjonariusze Straży Granicznej „po uprzednim powzięciu informacji (czyt. anonimie – dop. red.) o nielegalnym pobycie cudzoziemców w miejscowości Luboradz” (tak zapisano w notatce służbowej), przyjechali po Sażniewów. Cała rodzina została zabrana do placówki SG w Lubawce (ok. 50 km od domu). W spisywanym przez Galinę pamiętniku pod datą 3 kwietnia figuruje taka oto notatka: „Jest późny wieczór. Dopiero zakończyły się przesłuchania i pobieranie odcisków palców, pozostał strach, niepewność, płacz… – Mamo, ja chcę do mojego domku – łka Dima. Pytają, czy mam w Rosji jakiś adres, dokąd mogłabym pojechać, gdy mnie deportują. Nie mam. Jedyny dom, jaki miałam, to ten, spod którego zabrano mnie z dziećmi i mężem. Jedyna prawda, jaką miałam, to taka, że nie miałam innego życia niż to w Polsce. Moją prawdą jest to, że moje dzieci nie znają języka rosyjskiego. Moją prawdą jest to, że jestem bardziej Polką niż Rosjanką…”. Nazajutrz przetransportowano Sażniewów pod konwojem do specjalnego Aresztu w Celu Wydalenia przy Oddziale Straży Granicznej w Lubaniu.
rzeczywistości oraz usiłuje zaopiemiała żadnego, oprócz świadectwa kować się mamą i siostrzyczką. Choć ze szpitala. Gdy po urodzeniu zwraw Lubawce rozpaczał, to w areszcałam się do ambasady Rosji w Warcie już o nic nie pytał, tylko oczy szawie o nadanie jej obywatelstwa miał strasznie poważne i smutne… i dopisanie do paszportu matki, spo– wspomina matka i żona. tkałam się z odmową. Urzędniczka Z jej pamiętnika, pod datą w Lubaniu przypisała ją ojcu… Chy4 kwietnia: „Dima powiedział: ba dla wygody – zauważa Galina. – Mamo, połóż się i trochę pośpij, a ja zaopiekuje się Dusią. Napięcie i zmęczenie sprawiło, że zdołałam zapaść w sen. Płytki, niespokojny, czujny. I prawie przez mgłę widziałam, jak nasz mały syn bawi się z jeszcze mniejszą siostrzyczką i osłania dłonią jej główkę, żeby nie uderzyła się o kant stołu. Jak do niej przemawia, jak daje jej do picia wodę z kubka. Zrozumiałam, że od momentu, gdy zatrzaśnięto za nami stalowe drzwi, mój syn już nigdy nie będzie tylko dzieckiem. Nigdy też nie zagoi się rana, którą pozostawił widok ojca za- Dusia i Dima na „smoleńskiej” ścieżce? kutego w kajdanki…”. Komendant oddziału SG wystą! ! ! pił z wnioskiem o umieszczenie roDramatyczne wydarzenia nie podziny w tzw. ośrodku strzeżonym, zostały bez wpływu na zdrowie dziegdzie miałaby oczekiwać na wydaleci. W orzeczeniu Powiatowego Cennie z Polski, ale Sąd Rejonowy w Lutrum Poradnictwa Psychologicznobaniu orzekł, że nie ma cienia powo-Pedagogicznego w Jaworze z 25 du, aby przetrzymywać ich do tego maja 2009 r. czytamy, że uczęszczasu pod kluczem, skoro wiadomo, czającemu wówczas do przedszkogdzie mieszkają i są łatwo osiągalni. la Dymitrowi (obecnie już w „zerówce”) trzeba bezwzględnie „zaEfektem dalszego postępowania pewnić akceptację i poczucie bezadministracyjnego (jego meandrów pieczeństwa, gdyż nagła zmiana sponie będziemy tu prezentować, żeby wodowana wyjazdem do Rosji monie zaciemniać istoty spraw) były że mieć istotny wpływ na jego hardwie decyzje: monijny rozwój psychofizyczny”. ! Galina z Dymitrem otrzymaO wiele gorzej było z Darią, u któli od komendanta SG w Lubaniu rej specjaliści stwierdzili poważne nakaz samodzielnego opuszczenia
3
zaburzenia (potwierdzone dwoma niezależnymi badaniami) o charakterze autystycznym, wymagające życiowej stabilności i nieprzerwanej terapii. W tym stanie rzeczy wobec wyczerpania się procedury odwoławczej po decyzjach z Lubania rodzina Sażniewów (wspierana przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej) zwróciła się do wojewody o tzw. pobyt tolerowany na terytorium RP. – Cudzoziemcowi udziela się takiej zgody m.in. wówczas, gdy jego wydalenie naruszałoby prawo do życia rodzinnego w rozumieniu konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności lub naruszałoby prawa dziecka (określone w konwencji o prawach dziecka) w stopniu istotnie zagrażającym jego rozwojowi psychofizycznemu. Znam historię Sażniewów i ten warunek wydaje się być u nich bezspornie spełniony, ale obawiam się, że w ich sprawie zaczynają odgrywać rolę zranione ambicje urzędników pragnących pokazać, kto tu rządzi, oraz (w ostatnich miesiącach to już nawet zwłaszcza) wyraźnie odczuwalna posmoleńska rusofobia – twierdzi oficer z Sudeckiego Oddziału SG. Od złożenia dokumentów o pobyt tolerowany minęło wiele miesięcy, ale wojewoda dolnośląski uparcie milczał. Galina: – Były takie dni, przechodzące w tygodnie, gdy walczyłam z panicznym strachem, kiedy nie mogłam wykonać najprostszych czynności i zaplanować następnego dnia. Gdy leżałam skulona w łóżku i tylko obowiązki matki kazały mi wstawać i walczyć z dniem powszednim, robiąc ze mnie maszynę, automat do gotowania, sprzątania oraz tulenia dzieci. Miałam wrażenie, że siedzę na tykającej bombie i już nic w moim życiu nie zależy ode mnie… Bomba wybuchła w grudniu 2010 roku. W przededniu świąt Bożego Narodzenia funkcjonariusze SG po raz kolejny zabrali Sażniewów z domu. Tym razem zostali osadzeni w Jeleniej Górze, ale tamtejszy sąd również odrzucił wniosek o przedłużenie izolacji. 20 stycznia byli przesłuchiwani w znanym nam już Lubaniu, gdzie rezyduje prowadząca ich sprawę urzędniczka z Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Zapowiedziała ona Galinie, że podobny scenariusz powtórzy się jeszcze nie raz. Dziennikarzowi „FiM” odmówiła udzielenia informacji, jakaż to paląca potrzeba nakazuje wsadzać za kraty dzieci o rosyjskobrzmiących imionach… Zakołataliśmy już do „serc i duszy” pana prezydenta, premiera, szefa Urzędu ds. Cudzoziemców, wojewody… Żebyśmy nie musieli dostarczać do kryminału paczek z mlekiem i elementarza dla Dimy i Dusi. Na stronie www.faktyimity.pl zamieszczamy apel w tej sprawie. Każdy czytelnik może złożyć pod nim swój podpis. DOMINIKA NAGEL
4
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Rozwodów nie będzie! Organizacje feministyczne, lewicowe, niekościelne po prostu przekonują, że człowiek ma prawo do szczęścia – czyli może na przykład zakończyć nieudany związek. Także małżeński. Nic bardziej mylnego! Spełnienie kobiety, według klerykałów, tkwi w absurdalnej wierności aż po grób, poniżeniu i zaciskaniu nóg, żeby przypadkiem nie pobłądzić... Katolikom broniącym się przed rozwodem dopomaga Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar”. Credo owego kółka wzajemnej adoracji (poza ołtarzowym „Co Bóg złączy, człowiek niech nie rozdziela”) brzmi: „W każdej sytuacji, nawet beznadziejnej, możliwe jest odrodzenie małżeństwa. Dla Boga bowiem nie ma rzeczy niemożliwych”. Upraszczając sprawę – kres miłości nie oznacza kresu małżeństwa. Fakt, że małżonek pije, bije i zdradza – też nie. Jak zdesperowana potrafi być Polka katoliczka? Polecam artykuł z ostatniego „Gościa Niedzielnego”, zatytułowany „Single z obrączką”. Pierwszą walczącą o związek sakramentalny jest Ewa, która swojego księcia poznała jako 17-latka. Potem było po bożemu – ślub i dzieci. Bajka skończyła się, kiedy u niemal 50-letniej głowy rodziny nastąpił proces, który mądrość ludowa określiła krótkim i trafnym: „Głowa siwieje, dupa szaleje”. Mężowskie szaleństwo
skończyło się nader efektownie – romansem z 18-letnią dzierlatką i zapowiedzią wyprowadzki z domu. „Któregoś dnia zjedli razem śniadanie, mąż poszedł do pracy, a na obiad dowiedziała się, że odchodzi”. Początkowo Ewa chciała iść na ugodę i zgodzić się na rozwód, ale... szczęśliwie trafiła na wspomnianą grupę Sychar. Na drugiej rozprawie, natchniona katechizmami, powiedziała, że sakrament małżeństwa jest świętością i nie chce, żeby mąż żył w grzechu. „Sąd patrzył jak na nienormalną”. Ostatecznie rozwód orzeczono bez zgody świętej połowicy, dodatkowo pouczonej, że jej postawa jest „niezgodna z zasadami współżycia”. Rozwódka Ewa wciąż uważa się za żonę, dumnie nosi obrączkę i decyzji sądu nie uznaje. Mąż kolejnej nabożnej desperatki, 46-letniej Aleksandry, pił, zaliczał, nie wracał na noc i ogólnie – jak to mówią – używał życia. Na koniec poinformował, że ma syna z inną kobietą. Kiedy wystąpił o rozwód, jako przyczynę małżeńskiej klęski podał różnicę charakterów. Od 5 lat
wantura smoleńska jest kolejnym czynnikiem, który pomaga zastygnąć podziałowi Polski na zwolenników paranoicznego PiS-u i ludzi głosujących na PO. Platforma jest silna siłą swoich politycznych wrogów, bo to właśnie ciągle groźny PiS zapewnia Tuskowi i jego kandydatom nie mniej niż 40 procent głosów. Słaby, a więc niewzbudzający lęków Kaczyński spowodowałby odpływ głosów z PO kilku, a może nawet kilkunastu procent dotychczasowych zwolenników z rozsądku. Większość tych, którzy nie zagłosowaliby już na partię Tuska, po prostu zostałaby w domu, bo i tak nie ma swojej reprezentacji politycznej. Teraz fatygują się oni do urn „dla ojczyzny ratowania” przez szaleństwem IV RP. Bez silnego Kaczyńskiego to pospolite ruszenie nie głosowałoby w ogóle, podobnie jak połowa Polaków, którzy na wybory po prostu od dawna już nie chodzą. Upadek SLD czasów Millera, a potem konflikt niegdysiejszych sojuszników – PO i PiS-u – zabetonował na dobre naszą scenę polityczną, czyniąc ją bardziej jeszcze odrażającą, cyniczną i niereprezentatywną, niż była do niedawna. Trudności we wdarciu się na salony władzy, jakie napotyka Palikot oraz PJN, i to mimo gigantycznego zainteresowania mediów ich inicjatywami, są dowodem na to, jak trudno jest ten beton rozkruszyć. I jedni, i drudzy w sondażach nie przekraczają zwykle 5 procent poparcia społecznego. Problem przecież nie w tym, że brakuje poparcia dla Palikotowych antyklerykalnych postulatów albo medialnej reklamy wysiłków stowarzyszenia Kluzik-Rostkowskiej. Problem
A
nasza orędowniczka miłości, członkini Sycharu, robi wszystko, żeby się nie rozwieść. Niedawno napisała mężowi, że wciąż go kocha. Dostała odpowiedź: „Daj mi rozwód!”. Kolejna para. Tym razem stroną wstrzymującą jest mężczyzna, aczkolwiek ze wszystkimi grzechami swoich poprzedników: hulaszczy tryb życia, zamiłowanie do procentów, wybujała aktywność podbrzusza. 37-letni Marek, kościelny neofita, przekonał swoją połowicę, że nie warto się z nim rozstawać. Żona Basia zgodziła się wrócić pod pewnymi warunkami: „Zero seksu, zero prasowania jego koszul”. Wciąż straszyła rozwodem. „Z różańcem podarowanym przez teściową Marek postanowił udać się do Medjugorie”. Tam modlił się o znak dla żony. I cóż się wydarzyło? Nie uwierzycie! „Na plecach Basi pojawiła się wysypka w kształcie litery M. Basia otwarła się na spowiedź, na przebaczenie”… Po czterech latach posuchy doszło do małżeńskiego zbliżenia, a w szafie pojawiły się wyprasowane koszule. Rozwodu nie będzie! JUSTYNA CIEŚLAK
polega raczej na braku wiary w ich powodzenie oraz na deficycie wiarygodności tych inicjatyw. Polska scena polityczna tkwi w marazmie i brakuje jej społecznej legitymizacji. Od dawna postulowaliśmy reformy, które mogłyby poprawić ten stan rzeczy. Żądaliśmy na przykład wprowadzenia 1-procentowego odpisu podatkowego na wskazaną przez siebie partię zamiast dotacji budżetowych, które rozleniwiają kilka największych partii i finansowo betonują status quo. Chcieliśmy także zakazu emitowania drogich i ogłupiających partyjnych spotów telewizyjnych w TV oraz likwidacji wyborczej akcji billboardowej. Te ostatnie nasze postulaty PO przejęła na chwilę jesienią, ale szybko o nich zapomniała. Przydałoby się zapewne także zniesienie (obniżenie) wysokiego 5-procentowego progu wyborczego dla partii w wyborach parlamentarnych. Nie ma go na przykład w Holandii, a przecież kraj ten jest świetnie i stabilnie zarządzany. Z kolei zupełne zniesienie dotacji budżetowych bez zastępczego finansowania (np. proponowanego przez nas), jak chciał tego Tusk, też nie jest wyjściem, bo popycha polską politykę jeszcze bardziej w stronę biznesowego lobbingu i korupcji. Partie w końcu gdzieś znajdą pieniądze – jak nie na stole, to pod stołem. PO to pewnie nie przeszkadza, ale ja jako obywatel nie chciałbym widzieć polityków już zupełnie chodzących na postronku wielkich koncernów. Wiem, że premier, sygnalizując zniesienie dotacji do partii, chciał ugrać coś na powszechnej i zrozumiałej w Polsce nienawiści do polityków, ale to jest zwykły populizm, a nie prawdziwa reforma. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Odbetonujmy się
Prowincjałki 30-latek ze Szczecinka postanowił zabić się z powodu baby. Wdrapał się na dach domu tej, która go nie chciała, założył pętlę na szyję i skoczył... Zahaczył przy tym nogą o dach, co sprawiło, że zawisł w dziwnej, poziomej pozycji. Podczas akcji ratunkowej policja odcięła mężczyznę, a ten, upadając na ziemię, doznał licznych obrażeń. Niedoszły samobójca pozwał komendę policji, bo uważa, że „nieprofesjonalnie odcięli go od stryczka”. Domaga się 60 tys. zł odszkodowania. „Jakby się kilka minut spóźnili, pozwu by nie było” – komentuje (z żalem?) uczestniczący w procesie mecenas.
NIEWDZIĘCZNIK
W Kocku (Lubelskie) doszło do śmiertelnego potrącenia pieszego – 28-letniego mężczyzny. Kierowca audi uciekł. Policja rozpoczęła poszukiwania i wkrótce mundurowi dotarli do sprawcy. Okazał się nim ich kolega z miejscowego komisariatu, 30-letni Tomasz K.
PO SŁUŻBIE
W ręce policji wpadł 20-letni mieszkaniec Lublina, który dokonał włamania do samochodu. W trakcie penetrowania wnętrza pojazdu rabuś niechcący zwolnił hamulec ręczny, a wtedy auto stoczyło się w dół ulicy i uderzyło w ścianę budynku. Na miejsce niezwłocznie przybyli mundurowi, którzy otoczyli włamywacza troskliwą opieką „na dołku”.
PARTACZ
20-latek z Radomia niszczył budynki w całej Polsce, malując na nich graffiti. Wandal wpadł przez zamiłowanie do uwieczniania swoich dzieł, a dowody policja znalazła w jego komputerze. Są to tysiące zdjęć zrobionych tuż po nocnych sesjach malarskich. Opracowali: JC, KC, MaK
AMATOR
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Tusk ma 96 ludzi na sumieniu, w sensie moralnym i politycznym. Nie powinien być nie tylko premierem, ale także posłem. Nie powinien uczestniczyć w życiu publicznym. Powinien resztę życia spędzić na ekspiacji za winy. (Jarosław Kaczyński)
!!! Premier Tusk posłał prezydenta Kaczyńskiego na pewną śmierć (...). Powinien przeprosić za to, co się stało, i podać się do dymisji, żeby nigdy więcej do takiej tragedii nie doszło. (Beata Gosiewska, wdowa po Przemysławie Gosiewskim)
!!! Naszego syna rzucono Rosjanom na pożarcie. (Jadwiga i Mieczysław Ziętkowie, rodzice Artura, tragicznie zmarłego nawigatora samolotu Tu-154)
!!! Jarosław Kaczyński sam poczuwa się do odpowiedzialności za śmierć brata. To on go wciągał do polityki, przymuszał do ostrego kursu przeciwko PO, przeciwko Rosji (...). On czuje to piętno w sobie i dlatego tak łatwo i nieustająco zrzuca winę na Tuska i Rosję. (Kazimierz Marcinkiewicz, były premier)
!!! Dla Kaczyńskiego „Smoleńsk” to przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, rozpisany na role scenariusz wyborczy. Spektakl reżyserowany przez PiS jest tandetny i krzykliwy, ale daje każdemu, nawet beztalenciu i głupkowi, ogromne możliwości ekspresji. (profesor Magdalena Środa, etyk)
!!! Ja uważam, że ten raport został napisany jeszcze przed zamachem. Bo z jego przecieków cytowali te MAK-owe tezy w 20 minut po upadku samolotu panowie Sikorski, Palikot, Niesiołowski i inni. (słuchaczka Radia Maryja)
!!! Data beatyfikacji jest kolejnym cudem Jana Pawła II. Od tego roku 1 maja będzie się już kojarzył z papieżem, a nie z lewicowym świętem. (ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”)
!!! Znam panią, u której zdiagnozowano chorobę Parkinsona dokładnie w dniu śmierci papieża, co rodzi oczywiście pewne skojarzenia. (Kinga Dunin, feministka i publicystka)
!!! Empatia wobec pokrzywdzonych przez Kościół dzieci w Polsce nie ma znaczenia. To jest interesujące i smutne. (Agnieszka Graff, amerykanistka) Wybrali: AC, JC, ASz
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
NA KLĘCZKACH
KTO MIECZEM WOJUJE… Stanisław Żelichowski z PSL oraz Tomasz Nałęcz zgodnie twierdzą, że PiS współpracuje z Rosją przeciwko Polsce. Roztropny poseł PSL powiedział: „Jest jakaś zmowa między PiS i Rosjanami, bo żeby wyjaśnić wszystko w kwestii katastrofy, to musi być silna pozycja Polski na arenie międzynarodowej (...). Jeżeli sami ośmieszamy tę pozycję, to kiedy mamy w kraju 38 mln zdań, to kto zechce do takiego kociołka przyjechać i nas tu godzić”. Natomiast prof. Nałęcz stwierdził: „Jedno z ugrupowań, konkretnie PiS, wykorzystuje tę sprawę otwarcie w kampanii wyborczej. Jak patrzę na amunicję, jaką PiS strzela do premiera, to w wielu przypadkach jest to amunicja, którą Rosjanie dostarczają”. ASz
UWAGA, NADCHODZI! W kraju wzbiera fala błogosławionej głupawki. Coraz więcej kościołów będzie nosić imię Jana Pawła II. W samej tylko archidiecezji poznańskiej powstaną trzy takie parafie. Swoisty rekord absurdu i bałwochwalstwa padnie w Jedlinie-Zdroju na Dolnym Śląsku. Tamtejszy proboszcz chce przemianowania swojego poewangelickiego kościoła ze świątyni „pod wezwaniem Trójcy świętej” na „błogosławionego Jana Pawła II”. Tak oto podwładny Wojtyła pośmiertnie wygryzie swojego zwierzchnika – Boga, i to we wszystkich trzech osobach! MaK
NOWE ŚWIĘTA Bokser Krzysztof Włodarczyk „Diablo” 2 kwietnia w Bydgoszczy ma bronić tytułu mistrza świata. Nie wiadomo, czy walka się odbędzie. Organizatorom przypomniało się, że tego dnia przypada – nieokrągła, ale zawsze – szósta rocznica śmierci JPII! „Czy w takim dniu można się okładać pięściami? O godz. 21.37, w pamiętnej chwili śmierci, gala będzie rozkręcona na całego!” – alarmują… urzędnicy bydgoskiego ratusza. W tak poważnej sprawie o opinię poproszono kurę biskupią. Jej rzecznik, ksiądz Sylwester Warzyński, upomniał rodaków, że „2 kwietnia zasługuje na to, by przeżywać go w specjalny sposób”, zwłaszcza w roku, kiedy świętować będziemy upragnioną od dawna beatyfikację. Z kolei Ryszard Frączek, radny Raciborza, zaprotestował przeciwko koncertowi zespołu Kult, który zaplanowano na 1 maja – „dzień wyniesienia na ołtarze”. Czy w wyżej wymienionych dniach małżonkom wolno będzie współżyć, a psom radośnie merdać ogonem? No bo o pochodzie 1-majowym możemy zapomnieć. JC
KRUCJATORZY
Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka zarekomendowała poprawkę PiS do projektu Prawa prywatnego międzynarodowego (Ppm), która określa małżeństwo wyłącznie jako związek mężczyzny i kobiety. Za poprawką dyskryminującą związki jednopłciowe było 14 posłów PiS i PO. Trzech innych posłów (oraz wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Wrona) było przeciw. Ppm to zbiór norm prawnych, które mają zastosowanie wówczas, gdy dane państwo ma do czynienia na przykład z małżeństwami zawartymi przez partnerów z różnych krajów lub podlegających jurysdykcji różnych systemów prawnych. Poprawka ma oczywiście na celu utrudnienie życia osobom, które zawarłyby związek partnerski w kraju, gdzie jest to możliwe. Dyskryminujący zapis powstał w komisji, której celem – jak wynika z samej nazwy – jest promocja praw człowieka... MaK
BOSKI GWAŁCICIEL Sąd Rejonowy w Częstochowie utrzymał wyrok sprzed 2 lat i orzekł, że ksiądz Krzysztof J., były proboszcz parafii pw. Najświętszej Marii Panny Częstochowskiej, jest winien gwałtu na 20-letniej kobiecie, i skazał go na 3 lata pozbawienia wolności. Duchowny od początku nie przyznawał się do winy, ale nie zaprzeczał, że współżył z wieloma kobietami, w tym z poszkodowaną. Skazana w tej sprawie została również przyjaciółka księdza, Ewa N., która – według zeznań świadków – miała nakłaniać pokrzywdzoną do odwołania zeznań. Dostała karę 6 miesięcy pozbawienia wolności, w zawieszeniu na 2 lata. Kuria Metropolitalna od sprawy się odcina. „Nie będziemy wypowiadać się na temat wyroku (…). Nie wiem, co dzieje się teraz z księdzem i nie wiem, co prawo kanoniczne mówi o kapłanie z wyrokiem skazującym” – powiedział ks. Andrzej Kuliberda, rzecznik prasowy Kurii. ASz
TAJEMNICA… KASY Proboszcz parafii z Opolszczyzny, która liczy niespełna 500 wiernych, zgromadził olbrzymią kwotę 2,5 mln złotych, ale nie płacił podatków odpowiednich dla takich przychodów. Księżulo tłumaczył, że pieniądze przekazał mu pewien biznesmen w zamian za przysługę sprzed kilku lat. Na pytania pracowników urzędu skarbowego na temat rzekomej transakcji, ksiądz odpowiedział: „(…) konieczne jest zachowanie tajemnicy sakramentalnej i zawodowej. To wyklucza możliwość odpowiedzi na wiele pytań, nawet gdy chodzi o moją obronę”. Bezbożni urzędnicy naliczyli karny podatek w wysokości 1,88 mln złotych, który powinien zostać zapłacony w ciągu 14 dni. Duchowny oczywiście twierdzi, że nie zapłaci, bo nie ma takich pieniędzy, a cała sprawa godzi w jego dobre imię. Nie wiadomo, jak to się skończy, ponieważ podniesiona przez proboszcza tajemnica spowiedzi jest – według Łukasza Woźniaka, asystenta prasowego opolskiej kurii – cały czas w mocy i „nic nigdy nie zwalnia z tej tajemnicy”. ASz
„PEDALSTWO” W URZĘDZIE Wielce pouczająca może być lektura biuletynów NSZZ „Solidarność” związanego z Kościołem. Otóż solidarnościowcy z poznańskiego magistratu mogli przeczytać ostatnio w swoim pisemku objaśnienie Marka Sieniawskiego, urzędnika i wiceprzewodniczącego lokalnej „S”, że „gej to bogaty pedał”. Sieniawski nie widział potrzeby przepraszania kogokolwiek, a jego przełożeni – karcenia go. Ciekawe, jak Sieniawski spojrzy teraz w twarz petentom swojego urzędu, z których niektórzy to przecież biedne lub bogate „pedały”. MaK
KATOLIK Z KATOLIKIEM Ewa Czaczkowska, katolicka dziennikarka „Rzeczpospolitej”, wygrała w sądzie proces z katolickim „Naszym Dziennikiem”. Rydzykowa gazeta zarzuciła dziennikarce, że ta kłamała i manipulowała, gdy pisała o powiązaniach arcybiskupa Wielgusa z SB. Działo się to w 2007 roku, gdy PiS, wykorzystując zaprzyjaźnione media, próbował nie dopuścić do objęcia przez Wielgusa stolca arcybiskupów warszawskich. Sąd nakazał „Naszemu Dziennikowi” przeproszenie Czaczkowskiej. Już to widzimy… MaK
5
NICI Z MĘCZEŃSTWA
„BRATANEK” PIS
W Kaliszu tamtejsza prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci kościelnego z bazyliki. Latem ubiegłego roku 88-latek został znaleziony we własnym mieszkaniu, powieszony na pasku. Miejscowy kler przekonywał (na czym to oni się nie znają!), że mężczyzna został zamordowany przez sprawców motywowanych nienawiścią do religii. Zdaniem prokuratury, nie było to jednak morderstwo, lecz samobójstwo. MaK
Prawicowy premier Węgier Victor Orban jest oskarżany przez całą Europę o tendencje półdyktatorskie, zwłaszcza o ograniczanie wolności prasy. Tymczasem w Polsce zyskał on dobre słowo ze strony ministra Mikołaja Dowgielewicza, a gorący apel do Węgrów o trwanie przy kontrowersyjnym premierze wystosowało środowisko zbliżone do PiS – Piotr Naimski, Krzysztof Czabański, Andrzej Zybertowicz itp. Najwyraźniej w twarzy Orbana odnajdują oni cechy bliźniacze Kaczyńskich i wierzą, że przewrót klerykalno-prawicowy, który nie do końca udał się w Polsce, powiedzie się na Węgrzech. MaK
KUL UKARANY Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II ma zapłacić 137 tys. zł kary za stosowanie niedozwolonych praktyk. Taka jest nieprawomocna decyzja Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Chodzi o pobieranie opłat od doktorantów KUL-u. Teoretycznie uniwersytet tego nie czynił, ale w praktyce – owszem. Poza tym KUL w umowach ze studentami zaocznymi wpisywał klauzulę o skreśleniu z listy tych, którzy terminowo nie wpłacą czesnego. W takim przypadku student nie odzyskałby już uiszczonych pieniędzy za niewykorzystane zajęcia. Sprawa trafiła do UOKiK po skardze jednej ze studentek teologii. KUL tłumaczył się, że… teologia jest kierunkiem wybitnie kościelnym, a on sam nie jest szkołą publiczną (ale kasę publiczną bierze!). Urząd jednak zauważył, że na KUL-u teologię studiują nie tylko duchowni, ale też osoby świeckie. Takie samo stanowisko przyjęło również Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Tym samym KUL-owskie praktyki zostały zaliczone do nieuczciwych. KC
IDĄC NA MSZĘ Adam W., 67-latek z warszawskiej Woli, został zatrzymany po tym, jak w drodze na mszę porysował nożem 10 samochodów. Świadkowie powiadomili policję, a ta przydybała parafianina przy wejściu do kościoła. MaK
HOMEOKASA Ponad tysiąc ochotników z całego świata (w tym kilkunastu Polaków) będzie na początku lutego testować na sobie tzw. leki homeopatyczne, przedawkowując je w wielkiej ilości. Chodzi o zdemaskowanie homeopatii jako metody pseudoleczniczej i wykazanie, że te środki choć nie czynią żadnej szkody, to nie przynoszą też żadnego pożytku – są jedynie sposobem zarabiania pieniędzy przez firmy farmaceutyczne. Pomysł próby powstał po tym, jak przedstawiciel koncernu Boots, producenta tych leków, przyznał przed brytyjską komisją parlamentarną, że nie ma naukowych dowodów potwierdzających skuteczność homeopatii. MaK
PARAFIALNY AGENT TOMEK Ogromne zdziwienie przeżyli parafianie z kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Białej Podlaskiej przy lekturze ogłoszeń parafialnych. Otóż okazuje się, że w budynku liceum katolickiego jest organizowane spotkanie ze słynnym agentem Tomkiem oraz byłymi pracownikami CBA. Organizatorem niecodziennego spotkania jest „smoleńskie” Stowarzyszenie Solidarni 2010. Czyżby organizowano nabór do służb rycerzy Kaczyńskiego wśród nastolatków? MaK
6
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Miary możliwości Pod znakiem wzrostu Jarosława Kaczyńskiego i wyburzania bloków mieszkalnych dla radości Kościoła minął kolejny tydzień. Przed Radą Etyki Mediów oraz Krajową Radą Radiofonii i Telewizji twardy orzech do zgryzienia. Otóż przedstawiciele PiS oburzyli się na TVN24 za to, że stacja wyemitowała materiał „skandaliczny i sprzeczny z dziennikarskimi zasadami”. Jaki? Ano taki, w którym Jarosław Kaczyński jawi się partyjnym kolegom jako człowiek niemówiący prawdy, agresywny i niepotrafiący prawidłowo formułować swoich poglądów. Poza tym autor materiału skupia się nie na tym, co prezes wygłasza, ale na podkreślaniu jego niskiego wzrostu oraz… charakterystycznego
chodu i mimiki. Tak przynajmniej rzecz całą ocenia rzecznik PiS Adam Hofman i zapowiada kolejny bojkot stacji przez niego i kolegów. Co na to internauci? ! Koń jaki jest, każdy widzi... („edi”); ! Nikt nam nie wmówi, że mlaskacz jest wysokim blondynem („kat”); ! Niech zbojkotują wszystkie stacje, to nie będą się ludzie denerwowali („rad”); ! To wspaniała wiadomość! Teraz będę mógł spokojnie oglądać telewizję! Brawo! („Kuba”);
! W lektyce go, PiS-owcy, nosić! Nikt się nie połapie, że niski! („Mieciu”); ! Yaro to istne ciacho. Nie dosyć, że wielgachny bysior, to jeszcze jaki figurny! („Walenty”); ! Prezes nie jest niski. On jest skompresowany („hunta”). U kościółkowych nie mniej nudno niż w polityce. W Lubinie odbyło się na przykład spotkanie biskupa Stefana Cichego z prezydentem miasta Robertem Raczyńskim. Co ustalono? Że najpóźniej za trzy lata władza wyburzy cztery znajdujące się w rynku bloki mieszkalne, żeby odsłonić… kościół Matki Boskiej Częstochowskiej: ! Biskupy, plebany i kleryki, wyjeżdżajcie do Afryki! („hypozar”);
! Budować kościoły z dala na kilometry od osiedli ludzkich („este”); ! Albo lepiej kościół przerobić na night club. Bo tak poza tym to już mało kto wierzy w te religijne kościelne bajeczki („darek”); ! Wyburzyć wszystko, a budować same kościoły („pokorj”); ! Rozbiórka kościołów odsłoni milionom Polaków widok na Europę, odsłoni horyzonty, przepędzi ciemnogród („vafancullo”); ! Odsłonić kościół, niech se Matka Boska popatrzy na ten cyrk („zgroza”). Centrum Jana Pawła II w Krakowie startuje z nowym projektem edukacyjnym dla księży. Będzie to szkolenie z in vitro, a dowiedzą się duchowni, jak postępować z owcami, które podążyły grzeszną drogą. „Ludzie często pytają o te kwestie,
REFLEKSJE POTEATRALNE
Między kulturą a nagą prawdą
Przekład: Barbara Grzegorzewska Scenografia: Marek Braun; Kostiumy: Dominika Skaza Grają: Ewa Sonneburg, Masza Bogucka, Jacek Łuczak, Jan W. Poradowski
Raczej mało realne jest, Szanowny Czytelniku, abyś dotarł do tekstu „Boga mordu” autorstwa współczesnej francuskiej dramatopisarki Yasminy Rezy, więc jeśli zdarzy Ci się okazja obejrzeć sztukę na deskach teatralnych, nie przegap tej możliwości. A w Łodzi jest właśnie okazja. W Teatrze Powszechnym 15 stycznia 2011 r. odbyła się premiera sztuki Yasminy Rezy w reżyserii Katarzyny Kalwat. Dzięki świetnemu prowadzeniu i mocno ekspresyjnej grze czworga aktorów przesłanie spektaklu po żadnym widzu nie powinno spłynąć jak woda po kaczce. No, chyba że potencjalny widz jest absolutnie i notorycznie pewien, że to nie o nim. Że o innych. Bo tylko on notorycznie ma absolutną rację i prawo do imputowania jej bliźnim… Taki widz niech raczej da sobie spokój, bo choć zaśmieje się parę razy, to raczej nie w tym miejscu, gdzie powinien…
Tytuł sztuki sugeruje, że jeśli nie o gangsterach rzecz będzie traktować, to może przynajmniej o kulisach polityki. Albo o wojnach dzikich plemion. Nic bardziej mylnego! To sztuka o ludziach współczesnych, jak najbardziej zwyczajnych, a do tego… „wysoko cywilizowanych” (tak, tak) i szalenie kulturalnych (ba!). Tak przynajmniej widzimy to na samym początku: ot, dzieci się pobiły, ale rodzice, jak przystało Europejczykom, chcą sprawę dogłębnie omówić i przedsięwziąć odpowiednie kroki – koniecznie w sposób wysoce kulturalny i pro publico bono. Zatem: dzień dobry, proszę bardzo, proszę spocząć, może ciasteczko, dziękujemy… i tym podobne reweranse, a ciut później jeszcze bardziej „politycznie”, bo to i negocjacje w sprawie zredagowania wspólnego oświadczenia o… następstwach szkolnej bijatyki. Ale później atmosfera się zagęszcza, słowa bombardują, a adwersarze zmieniają pozycje na froncie wojny. O ogładzie
również w konfesjonałach. Chcemy więc wyposażyć księży w argumenty, które trafią do współczesnego człowieka” – tak ideę szkoleń wyjaśnia ks. Zygmunt Kosowski, dyrektor Centrum JP II: ! Dalej sponsorujcie księży, dalej zgadzajcie się na straszenie was Bogiem. Gdyby czarni nie mieli na was zarobku, to na wszystko zgodziliby się, i nawet błogosławili wasze poczynanie, byle tylko coś spadło na tacę („wiezet”); ! Jestem w 100 proc. przekonany, że gdyby odpalić Kościołowi działkę za każde dziecko narodzone z in vitro, to migiem zmieniliby zdanie na ten temat. („Artur”); ! Spowiedź z in vitro? To żal z powodu posiadania potomstwa. A jak ma wyglądać zadośćuczynienie, czyli „naprawienie zła”? („adelix”); ! Do księży: ręce precz od macicy! („Dia”); ! Spowiedź z in vitro? A z pedofilstwa? („szczemirek”); ! Grzech to robić ludziom wodę z mózgu jak Krk („rozterka”). JULIA STACHURSKA
towarzyskiej nikt tak zupełnie nie zapomina; o nie, ona po prostu usuwa się w kąt i przeczekuje – najpierw starcie par rodzicielskich: Reille’ów i Houllie’ów, potem potyczkę słowną adwokata Reille’a z producentem spłuczek klozetowych Houllie’em, potem jeszcze sprzeczki międzymałżeńskie (mogą się kojarzyć z filmem „Kto się boi Virginii Woolf”), wojnę kobiet (Véronique i Anette), a także konflikt płci. Nawet krzesło fruwa w powietrzu… W pewnej chwili sponiewierana ogłada chwyta się ostatniej deski ratunku, czyli alkoholu, który ma zadziałać jak fajka pokoju, a działa jak zwykle… I wyłania się prawda. Ofiarą pada wizerunek człowieka cywilizowanego. A sztuka wcale się nie kończy, bo przecież my, Europejczycy, ludzie cywilizowani, ciągle gdzieś z kimś się spotykamy, w makro- albo mikroświecie, nad czymś dyskutujemy, o coś walczymy, negocjujemy, teoretycznie w imię prawdy i dla dobra ogólnego, a tak naprawdę mamy własne priorytety, słabości i fobie, których bronimy z zaciętością równą poczuciu własnej tak zwanej godności. I zbyt często – jeśli nie zadziała siła argumentów i dobrej woli – budzi się bóg mordu… IGA OLCZYK Fot. K.P.
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. otnisko w Powidzu – do lotu szkolnego na samolocie myśliwskim Su-22 wystartował zastępca dowódcy eskadry ppłk dypl. pil. Maciej G.; towarzyszył mu por. Arkadiusz M., który nie był już żółtodziobem. Warunki atmosferyczne były fatalne (chmury o podstawie ok. 100 m i grube na 200 m, widzialność ok. 1000 m), ale dowódca i kontrolerzy na ziemi byli świetnie wyszkoleni, więc nikt nie widział problemów. Tuż przed startem ppłk G. otrzymał wiadomość od ppor. Sebastiana O., który przed chwilą z najwyższym trudem wylądował, że widzialność wciąż się pogarsza, a z powodu silnego zamglenia w ogóle nie widział drogi startowej. W trakcie lotu ppłk. G. i por. M. warunki pogorszyły się do tego stopnia (spadły poniżej tzw. minimum lotniska), że kontroler zaczął konsultować się z lotniskiem zapasowym w Łasku, ale ostatecznie nie uczyniono niczego, żeby odesłać tam samolot. Gdy Su-22 podchodził do lądowania (w odległości około 1800 m od początku drogi startowej), „przestał być widoczny na ekranie stacji radiolokacyjnej. Uniemożliwiło to dalszą obserwację samolotu. Pomimo tego krl PAR (kontroler precyzyjnego podejścia – dop. red.) w dalszym ciągu, kierując się czasem i własnym doświadczeniem, przekazywał dalsze komendy dotyczące kursu i odległości, nieświadom faktu, że samolot zderzył się już z ziemią. Po braku odpowiedzi (!) na pytanie: Widzisz pas? polecił: Jeżeli nie widzisz, obroty… i nawet nabieraj do wysokości dwieście metrów” – czytamy w utajnionym sprawozdaniu specjalnej komisji badającej wypadek. Wydarzyło się to prawie 10 lat temu. Później mieliśmy powszechnie znaną katastrofę w Mirosławcu (samolot CASA i 20 ofiar śmiertelnych), gdzie kontrolerzy i piloci popełnili jeszcze bardziej koszmarne błędy, podobne jak w Smoleńsku… Czy w tych dwóch pierwszych przypadkach ktoś zarzucił kontrolerom, że uczestniczyli w spisku mającym na celu zamordowanie załogi Su-22 i CAS-y? – Pozostawmy na boku wersje lansowane przez idiotów, bo żaden szanujący się ekspert o uznanym w branży lotniczej dorobku nie kwestionuje, że w przypadku Smoleńska wina leży przede wszystkim po stronie załogi prezydenckiego Tu-154 i ewidentnych braków w jej szkoleniu – podkreśla płk K., dowódca jednej z formacji polskich Sił Powietrznych. ! ! ! Jak podnieść poziom wyszkolenia pilotów wojskowych do takiej perfekcji, żeby uniknąć podobnych tragedii w przyszłości? Recept jest wiele, ale wszystkie przebijają specjaliści z drużyny prezesa Jarosława Kaczyńskiego, którzy żądają wzmocnienia pracy wychowawczo-politycznej wśród pilotów i… wyparcia się wszystkiego: ! 19 stycznia 2011 r. podczas sejmowej debaty nad projektem ustawy o utworzeniu Akademii Lotniczej w miejsce dotychczasowej „Szkoły Orląt” poseł Giżyński (PiS) zaatakował:
L
„Czy w programie nauczania Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie znajduje się solidny, wielosemestralny kurs patriotycznej historii polskiego lotnictwa, a w programie Akademii Lotniczej taki kurs, jeszcze pogłębiony i wzmocniony, się znajdzie?”. Wywołany do tablicy podsekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej Zbigniew Włosowicz uspokoił wątpiących: „Do tego szkoła w Dęblinie zawsze przywiązywała dużą wagę. W problematyce dotyczącej tradycji, historii, poświęconych jest 180 godzin w ciągu 5 lat studiów”;
A TO POLSKA WŁAŚNIE – W Smoleńsku są dwie radiolatarnie: dalsza i bliższa. Emitują sygnały rozpoznawcze pozwalające pilotowi na określenie kierunku za pomocą pokładowego radiokompasu (ARK). To zwykłe radiostacje średniofalowe, takie same, jak na przykład ta w Raszynie, nadająca Program II Polskiego Radia, na którą można nastroić ARK, słuchać muzyki i do niej lecieć, przy czym radiolatarnie lotniskowe mają oczywiście niższe moce i krótsze anteny. Wyposażone są w tzw. radiomarkery promieniujące w górę sygnał pozwalający precyzyjnie określić moment
dane i chcieli tego uniknąć. Druga: wiemy, że tylko dowódca znał zadowalająco rosyjski i komunikował się z wieżą kontrolną, a ponieważ przy podejściu do lądowania sam miał pełne ręce roboty jako pierwszy pilot, nie był już w stanie wyręczać nawigatora, który nie umiał posługiwać się liczebnikami. – Z najnowszych danych przedstawionych przez stronę polską wynika, że podczas manewru lądowania, na tzw. wysokości decyzji (100 m, do których kontroler pozwolił się zniżyć) i w odległości ok. 2,4 km od progu pasa, z ust
Gorzki sMAK prawdy Jest prosty sposób, żeby zrzucić winę na Rosjan za Smoleńsk! Wystarczy uwierzyć w telepatię lub przyjąć, że to wieża się rozbiła, a nie samolot. ! „Gdy wczoraj (18 stycznia – dop. red.) uczestniczyłem w komisji sejmowej, to, nie będę mówił, z ust którego posła, usłyszałem, że polską racją stanu jest przerzucenie błędów na stronę rosyjską” – zdradził minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller (przewodniczący polskiej komisji badającej katastrofę prezydenckiego Tu-154), pomijając milczeniem nazwisko znanego PiS-owskiego oszołoma. Rozmawiamy dalej z płk. K.: – Słyszeliśmy i pisaliśmy o wielu błędach załogi Tu-154. Który z nich był rozstrzygający w ostatniej fazie lotu? – Wyjaśnię to nieprofesjonalnie, ale obrazowo. Lecieli nad dziurą (pofałdowany wąwóz) i z sobie tylko znanych powodów ustawili aparaturę mierzącą wysokość tak, że pokazywała odległość od dna tej dziury, podczas gdy faktyczna wysokość względem pasa startowego (znajdującego się na wzniesieniu) była dużo mniejsza. Gdy kapitan Protasiuk podjął decyzję „odchodzimy”, byli już tak nisko w stosunku do progu lotniska, że nie mieli żadnych szans. Wyjście ze zniżania, nabranie mocy… – na to potrzeba kilkunastu sekund, a Tu-154 nie jest samolotem myśliwskim, z czego pilot powinien sobie zdawać sprawę. – Nie jest żadną tajemnicą i nigdy nie było, że wyposażenie lotniska w Smoleńsku jest prymitywne (dwie radiolatarnie prowadzące, radiolokacyjny system lądowania RSL), więc żeby bezpiecznie tam wylądować, konieczna jest dobra widzialność, a w złych warunkach atmosferycznych trzeba być po prostu w czepku urodzonym. Proszę opowiedzieć o tych urządzeniach…
przelotu samolotu nad każdą z nich. Po minięciu „dalszej” radiokompas automatycznie przełącza się na odbiór sygnałów „bliższej”. Pilot kontynuuje zniżanie i jeśli nad „bliższą” lub tuż po przelocie nad nią jest na określonej przepisami wysokości, a mimo to nie widzi lotniska, daje obroty i przechodzi na następne zajście (tzn. ponawia próbę) lub ucieka na lotnisko zapasowe. Taki jest elementarz, ale nasze orły całkowicie go zlekceważyły lub ktoś im kazał go zlekceważyć. – A radiolokacyjny system lądowania… – Jest to radar podejścia do lądowania, kontrolujący odchylenie od osi pasa i wysokość w czasie zniżania. Jego operator podaje z ziemi odległość i zalecany kurs, a załoga obowiązkowo kwituje te informacje swoją wysokością odczytywaną z przyrządów pokładowych. Jak wiadomo, takich „pokwitowań” w Smoleńsku nie było. Co gorsza: załoga prawdopodobnie w ogóle nie znała rosyjskich procedur, skoro nie informowała kierownika lotów o wybranym sposobie podejścia do lądowania ani też nie zamówiła stacji radiolokacyjnej. – Czy da się odgadnąć, dlaczego nie kwitowali? – Są dwie możliwości. Jeśli świadomie przestawili wysokościomierz (a chyba musimy założyć, że wiedzieli, co robią…), to zdawali sobie też sprawę, że będą podawać błędne
dowódcy załogi padła komenda „odchodzimy”, co podobno obala wersję MAK, jakoby kapitan Protasiuk „chciał lądować za wszelką cenę”… – Bzdura! Czy chciał za wszelką cenę, nigdy się nie dowiemy, natomiast dane odczytane z przyrządów nie pozostawiają wątpliwości, że mieli wysokość rzeczywistą 60 m (liczoną od punktu na ziemi, nad którym w danym momencie przelatywali), a w stosunku do progu pasa było wówczas nie więcej niż 15 m. A poza tym: w lotnictwie mówienie co chcesz zrobić, a wykonanie, to są dwie różne historie. Pierwsza zarejestrowana czynność mogąca świadczyć o „odchodzeniu” (odłączenie autopilota) nastąpiła kilka sekund później, niż wypowiedziano to słowo. Wtedy już było po ptakach… – Rosyjski raport ilustruje rzeczywistość czy „zamówienie”? – Nie ulega wątpliwości, że pozostawia u naszych specjalistów od badania wypadków lotniczych uczucie niedosytu, bowiem w Polsce wszechstronnie analizuje się i prezentuje w takich sytuacjach zachowania zarówno kontrolerów, jak i załogi. Należy jednak pamiętać, że według przepisów (nie tylko rosyjskich) dotyczących lotów międzynarodowych, jeśli pilot ma pełną informację o braku warunków do lądowania, co udowodniono bezspornie, i mimo wszystko próbuje, wówczas
7
wyłącznie on ponosi konsekwencje takiej decyzji. Innymi słowy: skoro to nie wieża się rozpieprzyła, lecz samolot, kontrolerzy są zwolnieni z odpowiedzialności. Ich jedynym obowiązkiem było wówczas dopilnowanie, czy na kolizyjnym kursie nie znajduje się inny statek powietrzny, a płyta lotniska jest czysta. I tylko tyle! Nawiasem mówiąc, nie jest prawdą, że w raporcie nie ma oceny pracy kontrolerów. Jest, i to bardzo wnikliwa, wystarczy przeczytać cały dokument, a nie tylko rozdział o przyczynach katastrofy, na którą nie mieli oni – zdaniem MAK – żadnego wpływu. – Znając sytuację, mogli jednak zakazać lądowania. – Ależ zakazywali! I to siedem razy, podając załodze (momentami z dramatyczną wręcz intonacją) informację o widzialności poniżej minimum lotniska! Posłużę się jeszcze raz obrazem: gdy przy drodze stoi znak ostrzegawczy, to przecież on nie jest dla krów, tylko stanowi nakaz określonego zachowania się przez wykwalifikowanego kierowcę, który musi wiedzieć, jak w takiej sytuacji zareagować, i nie ma dla niego cienia usprawiedliwienia, jeśli się nie dostosuje, że już nie wspomnę o spowodowaniu wypadku. Zgadza się? Wracając teraz do Smoleńska: kontroler wie, że prezydenccy piloci mają „prawo jazdy”, czyli znają procedury oraz minimum lotniska (100 m podstawy chmur oraz 1000 m widzialności), bo inny wariant jest po prostu niewyobrażalny. Podaje załodze komunikaty o widzialności wynoszącej 400 m, przeplatając je alarmującymi informacjami, że „brak warunków do lądowania”. Cóż to jest, jeśli nie zakaz? Mieli z wieży uczyć naszych abecadła?! – Na konferencji prasowej polskiej komisji badającej katastrofę pokazano, że wieża w Smoleńsku nie była „sterylna”, skoro przebywał tam zastępca dowódcy bazy płk Nikołaj Krasnokutski, co mogło wywierać presję na kontrolerów. Rozmawiał z nimi, gdzieś telefonował, a nawet komunikował się z tupolewem… – Jeden raz się komunikował (pytał, ile mają paliwa), gdy byli jeszcze bardzo daleko od lotniska i nie brał żadnego bezpośredniego udziału w sprowadzaniu samolotu. Zarzut „niesterylnej wieży” jest chybiony, bo w raporcie MAK są dowody, że Krasnokutski został wyznaczony do nadzoru nad operacją i faktycznie go sprawował. A poza tym rozmowy między kontrolerami i telefoniczne toczone w bezpiecznej fazie lotu Tu-154 nie mają żadnego wpływu na samolot i decyzje pilotów. No, chyba że uwierzymy w telepatię… ANNA TARCZYŃSKA PS Gorzką prawdę o „kursie i ścieżce”, po której rzekomi spiskowcy ze Smoleńska z premedytacją podprowadzili, jak twierdzi prezes i jego macierewiczopodobni eksperci, samolot do katastrofy, ujawnimy już za tydzień...
8
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
Kościół w służbie biznesu Teoretycznie rolą Kościoła jest stawanie po stronie głodnych, wykluczonych i biednych. Faktycznie polski kler i laikat uprawia coś, co Kisiel nazywał „teologią zysku”. 21 lat temu wprowadzono w Polsce tzw. „plan Balcerowicza”, radykalną reformę rynkową, która miała nas przeprowadzić najkrótszą drogą z socjalizmu do kapitalizmu. Towarzyszył jej ogromny wzrost ubóstwa i społecznego wykluczenia. W pewnym momencie bez pracy pozostawało ponad 3 mln osób w wieku produkcyjnym, a płace realne spadły o ponad 30 proc. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji kler i laikat, który ma na ustach miłosierdzie i troskę o słabszych, staną po stronie wykluczonych i będą walczyć chociaż o złagodzenie negatywnych społecznych skutków reform. Nic bardziej mylnego – w Polsce zaczęto wówczas uprawiać teologię, która zapewnia uzasadnienie dla wyzysku. Jednocześnie zupełnie pomija pracowników i bezrobotnych, nakazując im, by godzili się z gospodarczą rzeczywistością i starali odnaleźć w niej swoje miejsce, bo rzekomo sami ponoszą całkowitą winę za sytuację, w której się znajdują. „W niewielkim stopniu, bo na miarę swych możliwości, Kościół towarzyszył reformie gospodarczej i wspomagał ją materialnie” – pisał w 1994 roku Tadeusz Pieronek w piśmie „Ład”. Chodziło mu przede wszystkim o niewielki zasięg pomocy charytatywnej dla najuboższych, którą zapewniał „biedny” kler. Biskup zapomniał o pomocy, której on i jego koledzy udzielali z ambon, przekonując ludzi, by nie buntowali się przeciw nowym, „koniecznym” zasadom życia gospodarczego. „Przeważało przekonanie, że nie należy hamować reform, nie powinno się utrudniać rządowi działań, których koniecznym skutkiem ubocznym było pogłębienie rozwarstwienia na bogatych i biednych” – przyznawał znany z „otwartości” biskup. Wraz z pojawieniem się „przekonania”, o którym mówił Pieronek, na początku lat 90. zaczęła się formować nowa wersja sojuszu tronu z ołtarzem. Kościół zapewniał ideologiczną legitymację rządom postsolidarnościowym, jednocześnie wspierając wdrażane przez ten rząd reformy, które z troską o „owieczki” miały naprawdę niewiele wspólnego. W czasie gdy zaczynało być widać dramatyczne efekty reformy Balcerowicza, publicysta Maciej Kozłowski w tekście „Na rozdrożu” – opublikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” – cieszył się (sic!), że spada produkcja
przemysłowa, a o bezrobociu pisał: „Jeśli mamy zmieniać gospodarkę, to ludzie muszą zmieniać miejsca pracy, toteż ilość osób, które w danym momencie straciły dotychczasowe miejsce pracy, a poszukują nowego, świadczy raczej o procesach pozytywnych w gospodarce”. Katoliccy publicyści podkreślali, że większość (lub co najmniej spora część) bezrobotnych to „cwaniaki”. A niektórzy z nich nie potrafili ukryć radości, że system społeczny się „znormalizuje” i ci, którzy na to zasługują (robotnicy?), znajdą się na swoim, czyli upośledzonym ekonomicznym miejscu. Jednocześnie formował się system ideologiczny, który deklaratywnie pozwalał godzić kapitalizm (i czerpać z kieszeni biznesmenów) z nakazem troski o najbiedniejszych. Szczególnie żywy był w środowiskach tzw. „Kościoła otwartego”, gdzie łączono „nowoczesny” liberalizm z nauką społeczną Kościoła. Człowiek, który bez dwóch zdań zasługuje na miano duszpasterza polskiego biznesu, dominikanin o. Maciej Zięba OP, pisał w „Znaku”, że liberalizm jest ze swej natury kruchy, jednak wartości chrześcijańskie mogą mu zapewnić podstawę, trwanie i spoistość. „Tym fundamentem naturalnym (dla liberalizmu – red.), chyba jednak organicznie z liberalizmem związanym, jest właśnie chrześcijaństwo” – pisał w 1990 roku. Moim zdaniem, w wolnym tłumaczeniu oznacza to, że rażąca niesprawiedliwość gospodarek budowanych na neoliberalną modłę musi prowadzić do społecznej dezintegracji i problemów. Jednak jest siła, która potrafi utrzymać ludzi w ryzach (oczywiście nie za darmo!) i jest nią Kościół katolicki. Jednocześnie zaczęto prowadzić apologię wolnorynkowego systemu gospodarczego, który w Polsce przybierał skrajną formę. „Przedsiębiorczość jest w swym głębszym znaczeniu cnotą zarówno intelektualną, jak i moralną” – pisał na łamach „Tygodnika Powszechnego” amerykański teolog Michael Novak. Polski kler czerpał z Novaka garściami. Szybko udało się wytłumaczyć, że kapitalizm (nawet tak
wykoślawiony, jak w Polsce lat 90.) i katolicyzm doskonale się uzupełniają. „Chrześcijanie przez pierwszych paręnaście stuleci nie rozumieli i nie cenili ekonomii. Zarazem jednak wiara, którą wyznawali, w ciągu tych parunastu stuleci radykalnie zmieniła samoświadomość jednostek i wykreowała instytucje, bez których powstanie demokratycznego kapitalizmu czy też ekonomii przedsiębiorczości byłoby absolutnie niemożliwe” – czytamy w artykule Macieja Zięby zamieszczonym w portalu Opoka. Współistnienie katolicyzmu oraz neoliberalizmu było i jest warunkowane przede wszystkim tym, że biznes ma to, co Kościół lubi najbardziej, czyli pieniądze.
zastanawia się, „jak dzisiejszych prawych, pobożnych, ale bardzo bogatych młodzieńców i dziewczęta przepchnąć przez to ucho”. „Czy posiadanie części danego nam świata może zatem być złe?” – pyta. Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musi się jednak najpierw rozprawić z tymi, którzy odnajdują w Ewangelii pochwałę ubóstwa i obawę przed nadmiernym bogaceniem. Robi to, podkreślając, że Jezus to nie żaden Che Guevara, i atakując „radykałów”, którzy chcieliby w chrześcijaństwie widzieć jakieś – nie daj Boże – rewolucyjne treści. „Radykalni interpretatorzy Ewangelii mają kłopot ze znalezieniem fragmentu potępiającego własność i bogactwo.
Michael
Z drugiej strony wpływ Kościoła na wiernych jest nie do pogardzenia dla licznych propagatorów nieograniczonej wolności gospodarczej. Kler był też gotowy dawać przedsiębiorcom uzasadnienie dla ich poczynań, które zdecydowanie zbyt często nie miały nic wspólnego z etyką czy poszanowaniem godności pracowników (która jest przecież centralną kategorią kościelnej nauki społecznej). Ta swoista symbioza spowodowała, że ideologia wyzysku doskonale się rozwinęła i wciąż ma się świetnie. Jej podstawy nie tak dawno w „Katolickim Piśmie Młodych” po raz kolejny wyłożył Piotr Dardziński, długoletni bliski współpracownik Macieja Zięby, a obecnie dyrektor warszawskiego Centrum Myśli Jana Pawła II. Jego wywody powinny zainteresować wszystkich, których ciekawi intelektualna ekwilibrystyka konieczna do połączenia Chrystusa z Balcerowiczem. To bowiem stanowi esencję wywodów. Dardziński, nawiązując do ewangelicznego cytatu o uchu igielnym,
Jezus Chrystus nie krytykował »bardzo bogatego młodzieńca« za to, że się dorobił” – pisze zawodowy katolik. „Po stoicku” podkreśla także znaczenie tego, by nie być niewolnikiem zgromadzonych dóbr i być gotowym podzielić się nimi w razie potrzeby. Aż chciałoby się odwołać do amerykańskiego reżysera Michaela Moore’a, który, chcąc pokazać, jak finansiści wykorzystują Boga, przerobił Ewangelię. „Co mam zrobić, by osiągnąć życie wieczne? – zapytał Jezusa młodzieniec. – Idź do przodu i maksymalizuj zyski – usłyszał w odpowiedzi”. W tekście Dardzińskiego nie brakuje oczywiście także (taka konwencja) odwołań do św. Tomasza i niepodważalnych opinii pochodzących z papieskich encyklik. „Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa: gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk, oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane, a odpowiadające im potrzeby ludzkie – zaspokojone”
– pisze za papieską Centesimus Annus. Czy jednak rzeczywiście „oznacza”… Swój tekst skierowany do młodych katolików dyrektor Centrum Myśli Jana Pawła II kończy szlachetnym apelem: „Po lekturze argumentów prezentowanych przez Kościół chyba nie wypada nie zostać bogatym młodzieńcem, wiernym prawu i przykazaniom”. Warto podkreślić, że nie chodzi tu nawet o zabawne w formie uzasadnianie tego, że wolno gromadzić dobra. Uderzające jest raczej rozłożenie akcentów, łączenie na siłę dwóch porządków, które tak trudno pogodzić. Wszak nie da się uznać, że polski neoliberalizm ma coś wspólnego z ewangelicznym nakazem miłości bliźniego. I nie chodzi tu nawet o obronę wolnego rynku – sam jestem jego zwolennikiem – ale obronę jego istniejącej w naszym kraju formy, która wspiera najbogatszych kosztem biedniejszych i klasy średniej. Chodzi też o niemal bezwarunkowe poparcie systemu, w którym nie rozwiązuje się problemów społecznych, a jedynie tworzy nowe. O twierdzenie, że prywatyzacja to prawda dana nam przez Boga i „chrzczenie” porządku społecznego, który uznaje za naturalne to, że w szkolnych ławkach siedzą głodne dzieci. Polski Kościół zapomniał o swoich owieczkach. Jego znacząca część skupiła się na obsługiwaniu klientów VIP i tłumaczeniu – poniekąd w ich imieniu – że system gospodarczy, z którym mamy do czynienia obecnie, jest jedyNovak nym możliwym. Nie można się dziwić. Wszak każde przedsiębiorstwo najbardziej dba o najzamożniejszych. Tak zwiększa się zyski, a przecież zysk jest „wskaźnikiem dobrego funkcjonowania” firmy, jaką bez wątpienia jest Kościół katolicki. Michael Moore w filmie „Capitalism. A love story”, który – niestety – nie był w Polsce zbyt szeroko dystrybuowany, wskazuje na wielką miłość Wall Street do Boga. Wśród wielu innych wątków pokazuje, w jaki sposób finansiści i publicyści ekonomiczni zaprzęgają religię (lub raczej tworzoną na ich potrzeby parareligijną ideologię) do uzasadniania niesprawiedliwego, wykorzystującego ludzi systemu gospodarczego. „Jakoś nie wierzę, że Chrystus przyszedł na ziemię, by dzwonić na nowojorskiej giełdzie” – mówi Moore w filmie. Ja też nie wierzę. Za to polski „Kościół otwarty” zdaje się wierzyć, że jego celem było przede wszystkim ciągnięcie za sznurek od dzwonka na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. yrokiem Sądu Okręgowego w Poznaniu z 11 stycznia 2010 r. tamtejsza parafia św. Jana Jerozolimskiego za Murami ma otrzymać od państwa 75,5 mln zł odszkodowania za kilkadziesiąt działek (w sumie ponad 15 ha zagospodarowanych obecnie przez kompleks sportowo-rekreacyjny na terenie tzw. Malty i bloki mieszkalne na osiedlu Warszawskim) wywłaszczonych w okresie wczesnego PRL-u. Sąd orzekł ponadto, że miasto ma przekazać wielebnym około 40 działek (łącznie prawie 8 ha) leżących w sąsiedztwie parafii, za które rekompensaty nie przyznał. Sprawa była początkowo wałkowana w Komisji Majątkowej, do której ówczesny proboszcz ks. Kazimierz Królak zwrócił się o zwrot niezagospodarowanych terenów oraz przyznanie rekompensaty za pozostałe, na których powstały już obiekty sportowe i budynki. W toku postępowania magistrat dogadał się z plebanem i mocą podpisanej 26 maja 2000 r. ugody w zamian za zwrot parku Świętojańskiego, gdzie znajdował się niegdyś cmentarz, parafia zrzekła się wszelkich pretensji wobec Poznania. Ponieważ w kwestii pozostałych roszczeń komisja nie zdołała uzgodnić stanowiska i zamknęła postępowanie, wielebni wystąpili na drogę sądową: ! Najpierw domagali się zwrotu gruntów wokół Jeziora Maltańskiego, a także… pod samym zbiornikiem! W 2003 r. poznański sąd orzekł, że w dalszym ciągu są one własnością kościelną, i nakazał oddać sporne terytorium oraz wypłacić z kasy miasta 2,7 mln zł za bezumowne ich wykorzystywanie przez społeczeństwo. Sprawa oparła się aż o Sąd Najwyższy, gdzie wyjaśniono kolegom z Poznania, że mocą obowiązującego prawa tereny zalane nie należą do właściciela gruntów, lecz właściciela wód. Sprawa krążyła po różnych instancjach i ostatecznie ks. Królakowi przyznano 252 tys. zł odszkodowania za korzystanie z gruntów suchych, stanowiących ok. 10 proc. obszaru, na który ostrzył sobie zęby. „Nie chcemy odbierać tych terenów społeczeństwu” – tłumaczył świątobliwy łaskawca, gdy w listopadzie 2004 r. wycofywał apelację. Zaraz później oznajmił, że w dalszym ciągu będzie się starał o odszkodowanie za przejęte przez miasto tereny… nie wyłączając dna jeziora; ! W 2005 r. ks. Królak zrobił, jak zapowiadał. Złożył pozew, żądając wypłacenia z kasy Poznania 5 mln zł jako rekompensaty za nacjonalizację ponad 22 ha gruntów, a jednocześnie rozpoczął eksmisję 700 osób (głównie emeryci i renciści) zamieszkujących należące do parafii ogródki działkowe na osiedlu Wolność. „Teren musi zostać oczyszczony, bo do spółki z miastem wybuduję osiedle. Koniec z darmowymi lokalami. Będą tu mieszkali
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
W
Złoty deszcz Wygląda na to, że rozwiązując Komisję Majątkową i decydując się na przekazanie roszczeń Kościoła sądom, nasze państwo wpadło z deszczu pod rynnę… tylko ci, którzy zapłacą” – wyjaśnił na łamach lokalnej prasy. Wydany przed kilkoma dniami werdykt (jeszcze nieprawomocny) Sądu Okręgowego w Poznaniu opiera się na wycenie biegłego, który obliczył, że kościelne niegdyś działki warte są 97,8 mln zł (zajęte pod budownictwo mieszkaniowe – 60 mln zł, kompleks sportowy i część jeziora – 19 mln zł, tereny zielone i parking – 18 mln zł z ogonkiem), bo… tyle parafia mogłaby uzyskać, gdyby nimi władała i zechciała komuś sprzedać. Godzi się w tym miejscu zauważyć, że gdyby tę ekspertyzę wykonywał jakiś specjalista pracujący dla Komisji Majątkowej, gdzie permanentnie zaniżano wartość gruntów, aby można było przekazać Kościołowi w zamian jak najwięcej, to ani chybi wyceniłby Maltę na kilka milionów złotych. Sąd zgodził się z opinią biegłego, a przyznanie parafii „zaledwie” 75,5 mln zł (z kasy państwa) uzasadnił tym, że resztę dostanie w naturze od miasta (wspomniane kilkadziesiąt działek komunalnych). A co z ugodą, w której kościelna osoba prawna zrzekła się za pieniądze wszelkich pretensji wobec Poznania? – Ksiądz proboszcz nie miał umocowania do zawarcia porozumienia, bowiem podjął decyzję dotyczącą mienia znacznej wartości bez wymaganej w takich sytuacjach zgody Watykanu, o czym stanowi prawo kanoniczne – stwierdziła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Zofia Lehmann. Tym samym w sądzie rzekomo świeckim postawiła prawo
kanoniczne ponad państwowym. Ministerstwo Finansów wyroku nie komentuje (?), natomiast władze Poznania zapowiadają apelację. Kwestionując prokościelną interpretację ugody z ks. Królakiem, podnoszą też fakt, że co najmniej pięć z przyznanych parafii działek nie należy do miasta, bowiem już dawno zostały wniesione aportem do spółki mającej zrealizować budowę hotelu na północnym brzegu Jeziora Maltańskiego – twierdzi wiceprezydent Mirosław Kruszyński. ! ! ! W 2007 r. parafia św. Andrzeja Apostoła w Olkuszu (woj. małopolskie, diec. sosnowiecka) wytoczyła gminie proces o prawie 2 mln zł tytułem zadośćuczynienia za „komunę”. Było tak: w 1975 r. parafia sprzedała Skarbowi Państwa działki o łącznej powierzchni 3,78 ha. Choć uczyniła to niejako pod przymusem, bo na podstawie ustawy o zasadach i trybie wywłaszczania nieruchomości, szczodre państwo zapłaciło proboszczowi tyle, ile sobie zażyczył (piętnaście razy więcej za metr kwadratowy, niż wynosiła wówczas średnia cena gruntu!!!). W styczniu 2004 r. wiceburmistrz Olkusza zawiadomił ówczesnego proboszcza ks. Stefana Rogulę (na zdjęciu pierwszy z prawej) o zamiarze sprzedaży niezagospodarowanych włości oraz pouczył go, że może ubiegać się o ich zwrot (art. 136 ustawy o gospodarce nieruchomościami: „(...) w razie powzięcia zamiaru użycia wywłaszczonej nieruchomości lub jej części na cel inny niż określony w decyzji o wywłaszczeniu właściwy organ zawiadamia poprzedniego właściciela
lub jego spadkobiercę o tym zamiarze, informując równocześnie o możliwości zwrotu wywłaszczonej nieruchomości”). Pleban nie omieszkał skorzystać z oferty. Uiścił 156 tys. zł zwaloryzowanego odszkodowania zainkasowanego w 1975 r. i tym sposobem odzyskał 2,53 ha ziemi. Idąc za ciosem, zażądał też pieniędzy (w kwocie ponad 1 mln 820 tys. zł) za pozostałe grunty, już zagospodarowane. Gmina oczywiście odmówiła i rozpoczęła się batalia przed obliczem krakowskiej Temidy. Sąd pierwszej instancji uznał powództwo za absolutnie słuszne i przyznał wielebnym 1,88 mln zł pomniejszone o 63,8 tys. zł (zwaloryzowane odszkodowanie), czyli praktycznie dokładnie tyle, ile chcieli, plus odsetki. W apelacji wyrok przyklepano, a że kasację sporządzał prawnik fajtłapa, Sąd Najwyższy oddalił ją jako „niezasadną merytorycznie”. – Rzecz tym bardziej skandaliczna, że istniała szansa na wygraną. Kilka lat wcześniej mieliśmy niemal identyczną sytuację, gdy o odszkodowanie za działkę obok byłych dóbr parafialnych ubiegały się poprzednie właścicielki i Sąd Najwyższy definitywnie oddalił ich powództwo – mówi olkuski radny. Niestety, mleko się rozlało i w samej końcówce grudnia 2010 roku gmina miała parafii zapłacić na cito (uwzględniając galopujące odsetki) prawie 2,5 mln zł. Radni pomajstrowali przy budżecie i wygospodarowali kwotę główną, a burmistrz Dariusz Rzepka zaczął żebrać u ks. Mieczysława Miarki (na zdjęciu pierwszy od lewej), nowego proboszcza św. Andrzeja Apostoła, i biskupa sosnowieckiego Grzegorza Kaszaka (w środku), żeby miłosiernie darowali miastu chociaż odsetki.
9
„Gmina Olkusz liczy na wzajemne ustępstwa w niniejszej sprawie ze względu na dotychczasowe dobre relacje, potwierdzone m.in. darowizną na rzecz parafii nieruchomości gminnych o łącznej powierzchni 1,85 ha o wartości 201 tys. złotych (według cen z 2001 r.) na poszerzenie cmentarza” – napisał w liście do ordynariusza, naiwnie mniemając, że Kościół zrezygnuje z kasy. „Nie mogę wyrazić zgody na spełnienie przez parafię pw. Św. Andrzeja Apostoła w Olkuszu przedstawionych w Pana piśmie oczekiwań Gminy Olkusz (spłacenie do końca 2010 r. kwoty głównej i kosztów sądowych w zamian za rezygnację z odsetek i wycofanie wniosku o wszczęcie egzekucji – dop. red.), gdyż ich spełnienie byłoby niezgodne z przepisami ustaw państwowych, prawa kanonicznego i zasadami sprawiedliwości społecznej” – zgasił wszelkie nadzieje biskup. – Dając naszemu proboszczowi i biskupowi palec, można się spodziewać, że urwą nam rękę wraz z tułowiem. My do nich wychodzimy z otwartymi rękoma, a oni biegają i szukają, co by tu jeszcze gminie wydrzeć – grzmiał na sesji lewicowy radny Janusz Dudkiewicz. Na czym ostatecznie stanęło? – Zapłaciliśmy pełną kwotę odszkodowania wraz z odsetkami. Parafia nie ustąpiła nawet na krok – przyznaje burmistrz Rzepka. – Skąd ten pośpiech? – Ich pełnomocnik bez uprzedniego wezwania zainicjował egzekucję komorniczą z dwóch nieruchomości, które gmina ma przeznaczone do sprzedaży. Nie chcieliśmy, żeby poszły za półdarmo, dlatego postanowiliśmy zapłacić gotówką. – Próbował się pan dogadać z biskupem Kaszakiem… – Owszem, ale dzisiaj widać, że jakiekolwiek porozumienie w kwestii ugody sprowadzającej się choćby do rezygnacji z odsetek było możliwe do czasu zapadnięcia wyroku w drugiej instancji. Wszelkie późniejsze rozmowy sprowadzały się do tego, że parafia oczekiwała wyłącznie takiego załatwienia sprawy, żeby roszczenia uregulować poprzez oddanie upatrzonych przez nią działek (wcześniej chciała je kupić w trybie bezprzetargowym), na co w żadnym wypadku nie mogliśmy się zgodzić, bowiem ich wartość rynkowa jest dużo wyższa niż 2,5 mln zł. – Żeby zapłacić odsetki i pokryć koszty sądowe, musieliśmy zrezygnować m.in. z budowy placów zabaw przy trzech szkołach podstawowych, zaplanowanej rewitalizacji starówki oraz drastycznie ograniczyć oczyszczanie miasta – dodaje radny. „Wielu ludzi, w różny sposób i przy różnych okazjach kalkuluje na temat wielkiego bogactwa parafii, jej zachłanności. Parafia niczego nikomu nie zabiera, dopomina się jedynie o swoje. Nie obciąża się podatników, żądając zwrotu swojego” – przekonuje mieszkańców Olkusza ks. Rogula… ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Kary za przestępstwa Mój problem jest czysto teoretyczny, ale może ta wiedza przyda się także innym czytelnikom. Zastanawia mnie, jakie kary są w polskim prawie przewidziane za przestępstwa. Czy można orzec karę 35 lat pozbawienia wolności? Czy karą jest pozbawienie praw publicznych? Gdzie można znaleźć informacje o karach za przestępstwa w polskim prawie? Większość regulacji dotyczących kar za przestępstwa znajduje się w ustawie z dnia 6 czerwca 1997 r. (Kodeks karny). Zgodnie z art. 32 powyższej ustawy, w polskim prawie karnym funkcjonują kary: grzywny, ograniczenia wolności, pozbawienia wolności, 25 lat pozbawienia wolności oraz dożywotniego pozbawienia wolności. Grzywnę wymierza się w stawkach dziennych, określając liczbę stawek dziennych oraz ich wysokość. Najniższa liczba stawek wynosi 10, zaś najwyższa – 360, o ile ustawa nie stanowi inaczej. Stawka dzienna nie może być niższa niż 10 złotych ani wyższa niż 2000 zł. Jeżeli ustawa nie stanowi inaczej, kara ograniczenia wolności trwa najkrócej 1 miesiąc, a najdłużej 12 miesięcy. Kara ograniczenia wolności wiąże się z niemożliwością zmiany miejsca zamieszkania bez zgody sądu, wykonywaniem wskazanej przez sąd pracy oraz z udzielaniem przez skazanego wyjaśnień dotyczących przebiegu odbywania kary. W czasie wykonywania tej kary sąd może oddać skazanego pod dozór kuratora lub osoby
godnej zaufania, stowarzyszenia bądź instytucji albo organizacji społecznej, do której działalności należy troska o wychowanie, zapobieganie demoralizacji lub pomoc skazanym. Kara pozbawienia wolności, w języku potocznym nazywana karą więzienia, może trwać najkrócej miesiąc, a najdłużej – 15 lat. Kara 25 lat pozbawienia wolności trwa – jak sama nazwa wskazuje – 25 lat. Kara dożywotniego pozbawienia wolności polega natomiast na dożywotnim pozbawieniu wolności – osadzeniu w zakładzie karnym. Z powyższego wynika, że nie jest możliwe orzeczenie kary 35 lat pozbawienia wolności. O pozbawieniu praw publicznych nie możemy powiedzieć, że jest to kara, gdyż ustawodawca ten rodzaj dolegliwości dla sprawcy przestępstwa umieścił w art. 39 k.k., stanowiącym katalog środków karnych. Zatem pozbawienie praw publicznych – poza takimi środkami jak utrata czynnego i biernego prawa wyborczego do organu władzy publicznej, organu samorządu zawodowego lub gospodarczego, utrata prawa do udziału w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości oraz do pełnienia funkcji w organach i instytucjach państwowych i samorządu terytorialnego lub zawodowego, jak również utrata posiadanego stopnia wojskowego i powrót do stopnia szeregowego – obejmuje ponadto utratę orderów, odznaczeń i tytułów honorowych oraz utratę zdolności do ich uzyskania w okresie trwania pozbawienia praw. Sąd może orzec pozbawienie praw publicznych w razie skazania na karę pozbawienia wolności na czas nie krótszy
„BYŁEM
od 3 lat za przestępstwo popełnione w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie.
Spłata długów współmałżonka Żona pod moją nieobecność zadłużyła się w bankach, łącznie z Providentem, na dość pokaźne sumy. Ja w tym czasie włóczyłem się po szpitalach. Żona brała pożyczki w jednym banku, a potem w drugim, aby spłacić pierwszy; dług narastał, a pieniędzy brakowało. W końcu banki odmówiły kolejnych pożyczek. Czy bank może zabrać żonie 730 zł emerytury? Ja postanowiłem pomóc żonie i zadłużyłem się w trzech bankach na sumę 35 tys. zł. Żona dwa banki spłaciła całkowicie, ale reszta pozostała i banki się upominają. Ja swoje raty płacę miesięcznie w łącznej wysokości 1260 zł, co przy mojej emeryturze 1570 zł jest pogromem. A gdzie czynsz, opłaty, leki? Czy banki mogą zabrać mi emeryturę na spłatę kredytów żony? Postępowanie egzekucyjne reguluje kodeks postępowania cywilnego. Zgodnie z nim zajęcia wierzytelności, tj. emerytury, dokonuje komornik poprzez przesłane do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zajęcie. W wyniku zajęcia ZUS obowiązany jest potrącić kwotę dozwoloną prawem i przekazać ją komornikowi. Ustawa o emeryturach i rentach reguluje kwestię maksymalnej kwoty, jaka może zostać potrącona z emerytury. Zgodnie z tą ustawą, komornik może zająć maksymalnie
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (0-42) 630-70-66
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
50 proc. emerytury na zaspokojenie należności innych niż alimentacyjne, a którą to kwotę potrąca ZUS i przekazuje do komornika. W przypadku emerytury Pańskiej żony komornik może zabrać połowę emerytury, jednakże z ograniczeniem wynikającym z art. 141 par. 1 pkt 1 litera c ustawy, który mówi, że emerytury i renty są wolne od potrąceń w części odpowiadającej 50 proc. kwoty najniższej emerytury lub renty po potrąceniu należności z tytułu należności innych niż alimentacyjne wraz z kosztami i opłatami egzekucyjnymi. Część świadczenia wolna od egzekucji/potrąceń, tzw. „kwota wolna”, odpowiada określonemu procentowo ułamkowi najniższej emerytury bądź renty. Wskazane procenty odnoszą się do emerytury przy uwzględnieniu wzrostów, zwiększeń, dodatków oraz innych świadczeń wypłacanych wraz z emeryturą na podstawie odrębnych regulacji (wyłączeniu podlegają jednak dodatki pielęgnacyjne, dodatki dla sierot zupełnych oraz świadczenia rodzinne). Obecnie najniższa emerytura wynosi 706,29 zł, a regulują ją przepisy zawarte w komunikacie Prezesa ZUS w sprawie kwoty najniższej emerytury i renty, dodatku pielęgnacyjnego i dodatku dla sierot zupełnych oraz kwot maksymalnych zmniejszeń emerytur i rent. Podsumowując, kwotę z emerytur brutto należy pomniejszyć o składki na ubezpieczenie i zaliczki. Od otrzymanej kwoty netto należy odjąć kwotę wolną od potrąceń – w tym przypadku 353,145 zł (tj. 50 proc. z kwoty najniższej emerytury – 706,29 zł). Wynik tego działania stanowi kwotę, która może zostać potrącona z tytułu sum egzekwowanych na mocy tytułów wykonawczych na pokrycie należności, o ile nie ma należności, które powinny zostać zaspokojone w pierwszej kolejności (np. z art. 139 ust. 1 pkt 5 ww. ustawy). Jeśli chodzi o zajęcie Pana emerytury przez komornika w celu spłaty kredytów zaciągniętych przez żonę, to zanim komornik zajmie emeryturę, bank musi uzyskać tytuł wykonawczy (klauzula wykonalności), który umożliwi komornikowi zajęcie Pana emerytury. Z przedstawionego przez Pana stanu faktycznego wynika, że żona zaciągnęła kredyty bez Pana zgody. Zgodnie z kodeksem rodzinnym i opiekuńczym, wierzyciel może żądać zaspokojenia z majątku wspólnego, jeżeli jeden małżonek zaciągnął zobowiązanie za zgodą drugiego małżonka. Podstawa prawna: Ustawa z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – DzU 1998 r., nr 162 poz. 1118; Kodeks postępowania cywilnego z dnia 17 listopada 1964 r. – DzU nr 43, poz. 296; Kodeks cywilny z dnia 23 kwietnia 1964 r. – DzU nr 16, poz. 93;
Kodeks rodzinny i opiekuńczy z dnia 25 lutego 1964 r. – DzU nr 9, poz. 59
Prawo do zachowku Zwracam się z prośbą o wyjaśnienie nurtującego mnie pytania, dotyczącego zachowku. Niecałe dwa miesiące temu zmarła moja ciocia. Była samotną wdową. Dzieci nie miała, jej rodzice nie żyją, a ze swoim bratem nie utrzymywała od czterdziestu lat żadnych stosunków rodzinnych. W chwili obecnej nie wiadomo, czy on żyje i gdzie się znajduje. Siostra cioci, a moja mama od dwóch lat nie żyje. Najbliższą rodziną, z jaką ciocia utrzymywała bardzo bliskie stosunki rodzinne, byłem ja i moja siostra. Chrześnica cioci (niezwiązana z naszą rodziną) sprowadziła notariusza do szpitala i tam został spisany akt notarialny. Do całości spadku, czyli mieszkania z pełnym wyposażeniem, działki ogrodowej i konta w banku, ciocia powołała właśnie tę swoją chrześnicę. Nadmieniam, że ww. spadkobierczyni mieszkała w tym samym mieście i przez okres około półtora miesiąca pobytu w szpitalu częściowo opiekowała się ciocią. A zatem prosiłbym o odpowiedź, czy ja i moja siostra możemy się ubiegać o zachowek, a jeżeli tak, to w jakiej części by się należał. Zgodnie z art. 991 par. 1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, do zachowku uprawnieni są zstępni, małżonek oraz rodzice spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy. Jest to zamknięty katalog podmiotów uprawnionych, a więc nie ma możliwości, aby ktokolwiek spoza tych osób mógł się ubiegać o zachowek. W związku z tym, że jest Pan synem siostry spadkodawczyni, nie należy pan do kręgu podmiotów uprawnionych do ubiegania się o zachowek po zmarłej. Z informacji, jakie Pan przekazał, wynika że zmarła była wdową i nie posiadała zstępnych, a jej rodzice już nie żyją. W związku z powyższym w przedmiotowym stanie faktycznym nie istnieją osoby uprawnione do zachowku. Z treści Pana listu można domniemywać, że na podstawie ważnego testamentu osobą powołaną do całego majątku po zmarłej jest chrześnica Pana cioci. Podstawa prawna: Ustawa z dnia 25 lutego 1964 – Kodeks rodzinny i opiekuńczy ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. d połowy lat 90. XX wieku rośnie w Polsce popularność kremacji. Z szacunków Polskiego Towarzystwa Funeralnego wynika, że 13 działających w naszym kraju krematoriów obsługuje już rocznie około 7 procent pogrzebów (ok. 25 tysięcy kremacji rocznie). Kościół katolicki był kiedyś zdecydowanym przeciwnikiem tej formy pochówku. Także dzisiaj nie przestaje mnożyć przeszkód. Jeszcze w 2008 roku na wstępną propozycję prawnej legalizacji przechowywania w domach urn biskup Tadeusz Pieronek odpowiedział: „Takie pomysły rodzą się w chorych głowach. Godność człowieka idzie wraz z nim na tamten świat i realizowanie tych pomysłów nie ma sensu”. Biskupi, poprzez swoich wiernych urzędników, lobbowali za maksymalnym opóźnieniem prac nad nową ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Urzędasom ponad rok zajęło przygotowanie dwupunktowego zarządzenia minister zdrowia Ewy Kopacz w sprawie powołania międzyresortowego zespołu ds. ustawy cmentarnej. Efektów jego pracy jeszcze nie widać. Warto przy tym pamiętać, że faktycznie do dzisiaj obowiązują regulacje cmentarne z czasów zaborów z pewnymi dodatkami organizacyjno-karnymi. Obowiązująca do dzisiaj ustawa cmentarna z 1959 roku opiera się bowiem na regulacji z 1932 roku, a ta ostatnia ograniczyła się do kodyfikacji zaborczych rozwiązań dotyczących pochówku zmarłych. Kościół do walki z kremacją używał jak dotąd argumentów historycznych i moralnych. Dowodził, że spopielenie zwłok jest odebraniem zmarłemu godności, jest sprzeczne z naturą, świadczy o uprzedmiotowieniu człowieka i jest wymysłem przemysłu zbrodni. Najważniejszym argumentem było jednak zdanie teologów, że nakaz grzebania ciał wynika z zalecenia samego Chrystusa, który „osobiście chciał być pogrzebany”. Kościelną wykładnię historii pogrzebów negują eksperci. Archeolodzy dowodzą, że kremacja znana była już w neolicie. Specjaliści od starożytności dodają, że nowożytna Europa taki sposób pochówku przejęła od starożytnych Greków. Oni z kolei wdrożyli go już tysiąc lat przed narodzinami Chrystusa. Kremację znali także Słowianie. Mimo to Kościół rzymski przez wieki ją negował, bo jego hierarchii kojarzyła się z demonstracją niewiary w życie pozagrobowe. W kodeksie prawa kanonicznego z 1917 roku znajdziemy wyraźny zakaz kremacji. Od lat 60. XX wieku, gdy na Zachodzie zaczęło masowo przybywać spopielarni i „chętnych” na spopielenie, hierarchia Krk – bojąc się utraty dużych dochodów – zaczęła zmieniać zdanie w tej sprawie. Papież Paweł VI „doznał objawienia” i ogłosił, że kremacja nie jest już sprzeczna z wiarą w zmartwychwstanie. Mimo to w 1977 roku Kongregacja Sakramentów i Kultu Bożego ponownie spisała w specjalnej
PATRZYMY IM NA RĘCE
O
Demokracja śmierci
Fot. MaHus
Koniec ubiegłego roku był niezwykle pracowity dla polskich biskupów katolickich. Pracowali nad nową instrukcją cmentarną, która ochroni ich najlepsze interesy. instrukcji wszystkie teologiczne uzasadnienia negujące kremację. Czytamy w niej, że „nie wydaje się stosowne, aby nad prochami celebrowano obrzędy, które mają na celu uczczenie zmarłego (…), chodzi bowiem o zachowanie prawdziwości i czytelności znaku liturgicznego. Prochy (…) wyrażają bowiem zniszczenie ciała ludzkiego oraz zaciemniają ideę snu w oczekiwaniu na zmartwychwstanie. Ponadto to ciału, a nie prochom oddaje się cześć w trakcie liturgii, ponieważ od czasu chrztu świętego stało się ono świątynią uświęconą przez Ducha Świętego”. Chodzi więc jak zwykle o zagranie na uczuciach i powierzchownych wrażeniach wiernych. Złośliwi opinię kongregacji wyjaśniają też ekonomicznym pragmatyzmem Kościoła. Kremacja wiąże się bowiem z koniecznością opracowania na nowo cmentarnych cenników. W państwach zeświecczonych część osób woli urnę przechowywać w domu lub prochy bliskich rozsypać. Prowadzi to do poważnego uszczerbku w kasie Kościoła, któremu odpada sprzedaż coraz droższych działek na groby, a także haracz od wartości pomnika. W Niemczech przychody katolickich zarządów cmentarzy w 2010 roku były niższe od tych z lat 70. ubiegłego wieku o ponad 30 procent. Dzisiaj, zdaniem publicystów liberalnej niemieckiej prasy, na odzyskanie przez Kościół katolicki cmentarnych wpływów nie ma już szans. Nie pomogła mu w tym nawet przeprowadzona w 1983 roku liberalizacja kodeksu prawa kanonicznego dotycząca kremacji. Od lat 90. Kościół w Polsce także musiał ustosunkować się do sprawy kremacji. Początkowo biskupi wszelkimi siłami zniechęcali Polaków do spopielania zwłok swoich bliskich. Padały opinie, że jest to
zwyczaj barbarzyński, że traktuje się człowieka jak przedmiot, który należy zutylizować. Biskup Edward Frankowski nazwał kremację kontynuacją zbrodni ludobójstwa w obozach koncentracyjnych. Kampania zniechęcania nic jednak nie dała i popularność kremacji rosła. Na początku XXI wieku kuria katowicka wydała wstępną instrukcję dotyczącą obrzędów pogrzebowych po spopieleniu. Zalecono w niej, aby proboszczowie wyrażali zgodę na pochowanie urny wyłącznie w trumnie i po wykupieniu przez osobę zainteresowaną placu na cmentarzu. Owa instrukcja była stosowana w większości diecezji, ale nie w całym Katolandzie. Wobec panującego zróżnicowania obrzędów pogrzebania urn z prochami Konferencja Episkopatu Polski zleciła opracowanie w 2010 r. jednolitej instrukcji wraz z teologicznym uzasadnieniem. W grudniu ubiegłego roku dodatek do „Obrzędów pogrzebu” został ukończony i rozesłany do wszystkich parafii. Możemy się z niego dowiedzieć, że „proboszcz nie może odmówić katolickiego pogrzebu w przypadku spopielenia zwłok zmarłego”. Komisja Liturgiczna Episkopatu Polski uznała jednak, że „obrzędy pogrzebowe z ostatnim pożegnaniem włącznie z udziałem rodziny i wspólnoty parafialnej (…) należy odprawić przed kremacją ciała, po czym należy zorganizować odrębną uroczystość złożenia urny w grobie lub kolumbarium z udziałem wyłącznie najbliższej rodziny bez zewnętrznej okazałości”. Obie te uroczystości są płatne osobno... Zakazano odprawienia mszy pogrzebowej po spopieleniu zwłok, Konferencja Episkopatu Polski uznała jednak, że w szczególnych przypadkach będzie to możliwe. Jakie są te
uzasadnione przypadki? Tego już zespół teologów nie rozwinął, wymieniając tylko przypadek spopielenia zwłok osób zmarłych za granicą. Zdaniem naszych rozmówców, Episkopat, wprowadzając ogólną formułkę „w uzasadnionych przypadkach”, wykazał się pragmatyzmem – umożliwił proboszczom wyznaczenie wyższych stawek za msze pogrzebowe odprawiane po spopieleniu zwłok. Nie uspokoiło to radykalnych konserwatystów katolickich, którzy w upowszechnieniu się kremacji widzą negację „chrześcijańskiej tradycji, którą Kościół usilnie zaleca”, gdyż tylko tradycyjny pochówek daje gwarancję, że grób stanie się „miejscem, które pełni rolę symbolu zmarłego, jest śladem przypominającym o jego trwaniu (…), a nawet (…) miejscem potencjalnych relikwii”. A nasz stosunek do ciała wyznacza „podejście do ludzkiej godności”. Nie przeszkadza im fakt, że zarządcy cmentarzy katolickich codziennie łamią prawo i lekceważą prawa rodzin i bliskich osób zmarłych. Z listów naszych czytelników oraz uzasadnień decyzji Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wynika, że wysokość opłat za grób oraz pochowanie bliskiej osoby zależy od widzimisię administratora. Regulaminy zawierające cenniki nie są publicznie dostępne. A powinny być! Warto przy tym przypomnieć, że – zgodnie z orzecznictwem Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – opłaty administracyjne za prawo do grobu muszą odpowiadać rzeczywistym kosztom utrzymania cmentarza, zaś pobieranie dodatkowej opłaty za pochówek na cmentarzu wyznaniowym osoby niewierzącej lub innowiercy jest zakazane. Tak samo zresztą jak narzucanie przez zarządcę cmentarza wybranego zakładu pogrzebowego lub nakładanie dodatkowych opłat w przypadku organizacji pogrzebu przez firmę inną niż przez niego wskazana.
11
Takie działania łamią regulacje antymonopolowe i o ochronie konsumentów. I to nie tylko polskie, ale także unijne. Jedynym organem władnym do wszczęcia stosownego postępowania jest Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów i działający w jej imieniu szefowie 9 delegatur Urzędu. Katoliccy proboszczowie robią wszystko, aby postępowanie maksymalnie opóźnić. Kontakty do Urzędu znajdziecie państwo na stronie www.uokik.gov.pl Bardzo wiele listów czytelników dotyczy kwestii prawa proboszcza do odmowy pochowania innowiercy lub niewierzącego na cmentarzu wyznaniowym. Otóż ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych w miejscowościach, w których nie ma nekropolii komunalnej, przewiduje, że zarządca cmentarza wyznaniowego nie ma prawa odmówić pochowania osoby innego wyznania lub ateisty. Nie może przy tym wyznaczać w sposób dyskryminujący miejsca na grób takich osób. Ustawodawca chciał w ten sposób uniknąć sytuacji, do jakich dochodziło przed 1939 rokiem, kiedy proboszczowie katoliccy zobligowani do pochowania agnostyków lub innowierców wyznaczali na ich groby miejsca pod płotem nekropolii lub w pobliżu śmietnika. Czy proboszcz może zakazać postawienia pomnika agnostykowi lub innowiercy? Prawo zakazuje takich praktyk. Nie może on także nie wpuścić na teren cmentarza osób, które mają przeprowadzić niekatolicką uroczystość pogrzebową (np. innowierczego duchownego lub świeckiego mistrza ceremonii). Co ważne, akt apostazji, wbrew temu, co opowiadają proboszczowie, nie oznacza utraty przez osoby, które go dokonały, prawa do miejsca w grobie rodzinnym. I to w żadnym przypadku. Zasadą jest, że opłaty za prawo do grobu wnosi się za okresy 20-letnie. Warto także wspomnieć, że proboszcz, który łamie ustawowe zakazy dotyczące pochówku innowierców, agnostyków oraz praw do miejsca w rodzinnym grobowcu, może trafić do aresztu na 30 dni oraz zapłacić pięć tysięcy złotych grzywny. Oskarżenie w tych sprawach może wnieść do sądu właściwa jednostka policji na podstawie zawiadomienia osób poszkodowanych. Co ciekawe, doradcy prawni „Solidarności”, za podszeptem Konferencji Episkopatu Polski, już w 1981 roku wspomniane wyżej regulacje uznali, za dyskryminujące Kościół katolicki. Zwolnienie zarządców cmentarzy wyznaniowych od zakazu dyskryminowania niekatolików oznaczałoby kłopoty dla budżetu państwa i samorządów. Większość gmin nie ma bowiem własnych cmentarzy komunalnych. Ich stworzenie jest kosztowne, a zakaz grzebania zwłok w miejscach do tego nieprzeznaczonych z powodów sanitarnych oczywiście nie może być uchylony. MiC
12
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
POD PARAGRAFEM
PKBajer Czym jest właściwie produkt krajowy brutto, czyli PKB, którego tajemnicze procenty wprawiają w podniecenie lub przyprawiają o załamanie polityków, ekonomistów i dziennikarzy? O czym mówi wskaźnik PKB, a co zataja? Produkt krajowy brutto (PKB) to sumaryczne zestawienie wartości dóbr wyprodukowanych przez wszystkie firmy operujące na terenie danego kraju, w określonym czasie. Zatem jeśli mówimy, że PKB Polski wzrósł w ubiegłym roku o ok. 3,7 proc., to znaczy, że o tyle wzrosła sprzedaż produktów i usług firm operujących na terenie Polski w porównaniu z rokiem poprzednim. PKB świadczy właśnie o tym i tylko o tym. Nic nie mówi na temat: jakie zyski/straty te firmy przyniosły lub czy zwiększyły zatrudnienie. Tym mniej ów wskaźnik świadczy o dochodach ludności oraz poziomie jej dobrobytu. Zakłada się, że gdy rośnie PKB, rosną również wszystkie pozytywne czynniki gospodarcze i społeczne (np. poziom dochodów i zatrudnienia), a spadają negatywne (np. bezrobocie). Ale tak naprawdę to założenie jest tylko domniemaniem.
Paradoksy PKB Dlaczego ten pozornie czysto ekonomiczny problem zajmuje łamy „Faktów i Mitów”? Tylko dlatego, że wzrost PKB jest uważany za cudowne remedium na wszystkie społeczne bolączki oraz jedyny cel gospodarki sam w sobie. Rządy w ostatnim 20-leciu w Polsce zachowywały się tak, jakby ich jedynym sensem istnienia było sprzyjanie wzrostowi PKB, który niejako samoistnie miał rozwiązać wszystkie potrzeby Polaków związane z dobrobytem, mieszkaniem i zatrudnieniem. Rządy i media popadły tym samym w zwodniczą iluzję, której gorzkie owoce właśnie konsumujemy. Otóż gospodarka nie istnieje po to, aby po prostu „się rozwijała”. Ona ma zapewniać najwyższy możliwy dobrobyt jak największej liczbie ludności. A sam wzrost PKB nie musi wcale, niestety, do tego celu prowadzić. Może za to służyć tylko do mydlenia oczu i odwracania uwagi społeczeństwa od istotnych problemów, którymi rządy nie mają ochoty się zająć. Jak to wykazaliśmy powyżej, wzrost PKB nie świadczy nawet o kondycji firm, nie mówiąc już o życiu obywateli. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której firma wprawdzie zwiększa sprzedaż, ale jednocześnie odnotowuje mniejszy zysk, ponieważ jest zmuszona na przykład obniżyć marże. Zatem pozorny wzrost firmowej produkcji może jednocześnie łączyć się z gorszą
kondycją finansową przedsiębiorstwa. Może, ale nie musi być powodem do radości i ogłaszania się „zieloną wyspą wzrostu”. Wzrost może zatem paradoksalnie oznaczać faktyczny spadkek dochodów. Ale to nie jedyny paradoks.
Wzrost, czyli spadek Jeszcze gorzej jest z przełożeniem wzrostu PKB na wzrost dochodów zwykłych obywateli. Załóżmy, że większa sprzedaż oznacza jednak na ogół większy zysk firm. Ale od tego do większych wypłat dla pracowników jest jeszcze daleka droga. One wcale nie muszą się zwiększyć. To zależy m.in. od sytuacji na rynku pracy i układu sił w przedsiębiorstwie. Więc jeśli PKB rośnie na przykład o 5 procent, to nie znaczy, że dochody większości wzrosły o tyle samo. Wzrost dochodów może być zerowy… Wiele także zależy od struktury społecznej danego społeczeństwa, bo jeśli dochody są rozłożone w miarę egalitarnie, to zwykle wzrost gospodarczy rozkłada się na wzrost dochodów większej liczby obywateli – jak w Skandynawii. Jeśli społeczeństwo ma strukturę bardzo pionową, to możliwe jest, że wzrost przechwycą wyższe klasy społeczne – właściciele firm i ich zarządcy – a zyski zostaną wydane na dobra luksusowe. Taka sytuacja występowała przez całe dekady w USA, gdzie wysoki przyrost PKB był niemal nieodczuwalny przez większą część społeczeństwa, a jego efekty gromadziła głównie elita finansowa. Między innymi to zjawisko jest odpowiedzialne za ostatni wielki kryzys finansowy. Wielu Amerykanów, aby ratować swój poziom życia, nadmiernie się zadłużało, co było na rękę owej sytej mniejszości, która dzięki temu miała komu pożyczać nadwyżki i dalej pomnażać zyski. W końcu system dotarł do granic swojej wytrzymałości i załamał się, gdy biedni nie dali rady spłacać już kredytów. To wstrząsnęło całą gospodarką. Tzw. wzrost gospodarczy nie musi oznaczać także wzrostu zatrudnienia. Przykładu nie trzeba szukać daleko – wzrost gospodarczy Polski w zeszłym roku był znaczący, a mimo to jednocześnie wzrosło bezrobocie. Jak to możliwe? Wzrost sprzedaży firm można osiągnąć, zwiększając
wydajność dotychczas zatrudnionych bez zatrudniania kolejnych osób. To naprawdę nie jest skomplikowane. Polska, która od 1992 roku właściwie nieprzerwanie doświadcza wzrostu PKB (choć o różnym natężeniu), miała przynajmniej dwa okresy, w których rosło jednocześnie bezrobocie. Raz, w okresie 1999–2003 (rząd Buzka-Balcerowicza, a później Millera), był to nawet wzrost dramatyczny – bo bezrobocie uległo podwojeniu. Zatem chlubienie się tego czy innego rządu wzrostem PKB jest czymś na wyrost. To, co jest celem gospodarki, to zapewnienie obywatelom dobrobytu, a nie „produkcja wzrostu”. Równie dobrze może on trafić do kieszeni garstki, a reszta, która także go wypracowała, obejdzie się smakiem. Sprawą rządu jest
sprawienie, aby z rozwoju gospodarczego skorzystali wszyscy.
Słodka recesja W 2009 roku, kiedy Polska stała się tzw. zieloną wyspą wzrostu PKB w Unii Europejskiej, nasi politycy chodzili dumni i bladzi, ponieważ kraj nie odnotował, jako bodaj jedyny, recesji, czyli spadku PKB. Okrzyknięto nawet, że Polska jest „najlepszą gospodarką Unii”, co słusznie mogło budzić uśmiech politowania. Dlaczego? Otóż, po pierwsze, wskaźnik spadku dynamiki produkcji był w Polsce większy niż w niektórych krajach, które zaliczyły recesję. Jeśli u nas ten wzrost zjechał z 5 procent do jednego, to znaczy, że spadł o 4 procent. Jeśli w krajach starej Unii (gdzie nam do ich rzeczywistych wskaźników!) wyjściowo był już niski (np. +1 proc.), a potem spadł do -1, to w sumie spadł o zaledwie o 2 procent. Zatem u nas dynamika spadku była większa. Poza tym
co to znaczy, że nasza gospodarka był „najlepsza w Unii”? Czy w owym roku 2009 żyło się w Polsce najlepiej w UE? Oczywiście, że nie – Polacy nadal wyjeżdżali do krajów o „złej” rzekomo gospodarce (np. do Wielkiej Brytanii, a nawet Islandii), bo tam ciągle było niższe bezrobocie i kilkakrotnie wyższe niż nad Wisłą zarobki. Właśnie przypadek Islandii jest wielce znaczący. Gdy w 2008 roku załamały się tam finanse i uznano ten kraj za pierwszą ofiarę kryzysu, to – o dziwo – nadal przyjeżdżali tam Polacy. Bo tamtejsze wzrastające bezrobocie i tak było nadal skromne w zestawieniu z polskim.
Kiedy pytałem znajomego lekarza pracującego we wschodniej Islandii, jak znosi kryzys, to usłyszałem od niego: „Mam się świetnie, dałby Bóg i u nas w Polsce kiedyś taki kryzys i taki poziom życia przy okazji niby-bankructwa”. Podobnie ma się sytuacja na przykład w Irlandii. Owszem, doświadcza ona bolesnej recesji, spadła liczba ofert pracy, ale ci Polacy, którzy ciągle ją mają, nadal chętnie tam pracują albo nie mniej chętnie żyją z zasiłków. Bo polska, rzekomo „najlepsza gospodarka w Unii”, nie ma im wiele do zaoferowania. Stan naszej gospodarki, która faktycznie doświadcza tzw. stałego wzrostu (z dna lub dołu można się piąć tylko do góry…), ukazuje jeszcze jeden paradoks wzrostu PKB. Nic ten wzrost nie mówi o tym, jaka naprawdę jest dana gospodarka. To znaczy, czy jest nowoczesna, innowacyjna i oparta na wiedzy, czy może jest zbudowana głównie na montowniach sprzętu wynalezionego gdzie indziej lub nieskomplikowanych usługach turystycznych.
Nie miejmy złudzeń! Cóż z tego, że nasza gospodarka rozwija się niby szybciej od niemieckiej, skoro nasi zachodni sąsiedzi są biurem projektowym świata i ojczyzną najlepszych technologii, a my mamy głównie do zaoferowania tanią siłę roboczą, dobrą do wykorzystania w nieskomplikowanych montowniach samochodów, pralek, telewizorów lub w centrach usług księgowych. Ile jest znanych na świecie współczesnych marek przemysłowych, które mają ojczyznę w Polsce? Obawiam się, że ani jedna. 9-milionowa Szwecja ma ich przynajmniej kilkanaście. Więc kiedy mówimy, że mamy „najlepszą gospodarkę w UE”, to uważajmy, abyśmy nie przyprawili kogoś o zajady ze śmiechu…
Potrzebne inne wskaźniki Jak dowiedliśmy powyżej, wskaźnik PKB to o wiele za mało, aby powiedzieć cokolwiek sensownego o stanie gospodarki danego kraju, a tym bardziej o poziomie życia jego mieszkańców. Obecnie coraz częściej używa się innych narzędzi – na przykład popularnego w ONZ wskaźnika rozwoju ludzkiego. Jest on średnią punktów, jakie dany kraj dostaje za PKB (ale za jego realny poziom, a nie wzrost), stan wykształcenia społeczeństwa oraz średnią długość życia mieszkańców. Obecnie w niektórych innych wskaźnikach dodaje się do tego poziom bezpieczeństwa w danym kraju oraz rozpiętość dochodów – im niższa, tym lepsza, bo pozwala lepiej się rozwijać większej liczbie mieszkańców. Są także wskaźniki, które starają się określić poziom szczęśliwości danego społeczeństwa. Zwykle wygrywają w nich Skandynawowie, a więc społeczeństwa, które z naturalnych przyczyn powinny być bardzo nieszczęśliwe – mają paskudnie chłodne zimy oraz długie i ciemne zimowe wieczory, a czasem wręcz noce polarne. Jednak dzięki protestanckiej i humanistycznej etyce oraz gospodarczym i społecznym sukcesom tzw. socjalizmu skandynawskiego (świetnie zbalansowana i egalitarna gospodarka rynkowa) udało się tam zbudować społeczeństwa doświadczające wielkiego poczucia bezpieczeństwa i zadowolenia życiowego. I jeszcze książkowy przykład tego, jak absurdalny może być wskaźnik PKB – Gwinea Równikowa. Dzięki odkryciu złóż ropy ma ona tzw. świetny wzrost gospodarczy oraz poziom dochodów na głowę porównywalny z Polską. Statystycznie, jak na Afrykę, to jest raj na ziemi. Ale tylko statystycznie, bo większość dochodów z ropy kradnie tamtejszy dyktator, a naród żyje w nędzy i strachu. Tak to bywa z cudownymi cyferkami wzrostu PKB i tzw. średnią statystyczną liczoną w myśl zasady, że stół (cztery nogi) i ja (dwie nogi) mamy średnio po trzy nogi… ADAM CIOCH
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. ieść o tym, że watykańska komisja medyczna potwierdziła po długich wahaniach cudowne uzdrowienie francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre, wywołała w Polsce żywy entuzjazm, tym bardziej że zbiegła się z ogłoszeniem daty beatyfikacji Jana Pawła II. Ten cud mniemany pomógł zakończyć najszybszy w historii proces beatyfikacyjny, który pozwoli wynieść na ołtarze polskiego papieża i przyczyni się do opóźnienia w Polsce procesów laicyzacyjnych, będących w toku od kilku już lat. Z tym większą irytacją przyjęto publikację w popularnym dzienniku francuskim „Le Parisien” artykułu, którego autorzy zasiali wątpliwość wobec cudotwórczych umiejętności zmarłego papieża. Redaktor Pochanke z TVN dała nawet do zrozumienia Francuzom, że nie znają się na cudach. Nie znają się tak dobrze jak specjaliści od wiary, czyli my, Polacy. Francuscy dziennikarze rozmawiali bowiem z neurologiem – Stephanem Thobois z centrum klinicznego w Lyonie – który powątpiewa w uzdrowienie zakonnicy z choroby Parkinsona. Doktor Thobois nie kwestionuje obecnego dobrego samopoczucia siostry Simon-Pierre, ale podaje w wątpliwość pierwotną diagnozę, jaką jej postawiono. To znaczy uważa, że badający jej schorzenie neurolog pomylił objawy choroby Parkinsona z inną chorobą mózgu. Kiedy objawy ustąpiły, ogłoszono niezwykłe uzdrowienie, tyle tylko, że nie było to uzdrowienie z tej nieuleczalnej choroby, o której się mówi.
MITY KOŚCIOŁA
13
W
Cudowna pomyłka? Watykan oficjalnie ogłosił cud, jaki rzekomo uczynił zza grobu Jan Paweł II. Zdaniem części środowiska medycznego, sprawa jest zwykłym nieporozumieniem. Thobois przyznaje, że współczesna medycyna zna przypadki występowania objawów zbliżonych do choroby Parkinsona, które jednak nie wynikają z tej choroby. Choroba Parkinsona to zabójcza niszczycielka układu nerwowego, bo prowadzi do nieodwracalnych zmian, które współczesna medycyna potrafi łagodzić i spowalniać, ale nie umie ich leczyć lub cofać. Lekarz przypomina, że często pierwsze objawy Parkinsona występują, gdy choroba zniszczyła już 40 procent neuronów, a potem jest już tylko coraz gorzej.
koro zdaniem francuskich medyków, „uzdrowiona” przez JPII zakonnica nie chorowała na Parkinsona (tekst powyżej), to co jej dolegało? Postanowiliśmy to sprawdzić. Wszystko wskazuje na to, że Marie Simon-Pierre cierpiała na tzw. zespół parkinsonowski, który dzięki podawaniu odpowiednich leków może ustąpić. Gdyby wcześniej całkowicie wykluczono chorobę Parkinsona i przeprowadzono dokładniejsze badania, to moglibyśmy założyć, że siostra Simon-Pierre cierpiała na przykład na boreliozę, która jest często mylona z parkinsonem. Jest to wielonarządowa choroba zakaźna wywoływana przez bakterie należące do krętków: Borrelia burgdorferi, Borrelia garinii, Borrelia afzelii, Borrelia japonica, przenoszona na człowieka i niektóre zwierzęta przez kleszcze z rodzaju Ixodes. Objawy tej choroby są bardzo zbliżone do parkinsona. Należą do nich m.in. zaburzenia pamięci, dolegliwości stawowe, zaburzenia czucia, zaburzenia psychiczne czy bóle mięśniowo-stawowe. Niestety, pacjenci, u których zdiagnozowano parkinsona, a w rzeczywistości chorują na boreliozę, przez podawanie niewłaściwych leków całkowicie tracą możliwość wyleczenia. Nie są to tylko nasze przypuszczenia, ale poparte twardymi dowodami opinie neurologów, z którymi rozmawialiśmy, lub z których pracami się zapoznaliśmy – na przykład profesora Andrzeja
S
Do objawów, które przypominają Parkinsona, ale potrafią się cofać, zaliczył Thobois m.in. drżenie rąk lub innych części ciała. Jego zdaniem, takie objawy mogą występować bez zniszczenia komórek nerwowych i kiedy ustępują, chory wygląda tak, jakby nigdy nie chorował, co przypomina casus siostry Simon-Pierre. Według neurologa, objawy parkinsonopodobne mogą być spowodowane na przykład przez jakieś zaburzenie psychologiczne i mogą zniknąć po jego ustąpieniu. Mogą się także pojawić pod wpływem
Szczeklika z Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Inna często mylona choroba to drżenie samoistne, które jest dużo mniej znane niż parkinson, choć występuje znacznie częściej. W samych Stanach Zjednoczonych szacuje się, że cierpi na nią około 10 mln osób. Jednym z głównych objawów samoistnego drżenia
leków zwanych neuroleptykami – wtedy znikają, gdy zaprzestaje się ich używania. Trzeba zaznaczyć, co pominęły wszystkie polskie media, że Stephane Thobois już nie pierwszy raz ostrzega przed religijno-entuzjastyczną oceną przypadku francuskiej zakonnicy. Robił to m.in. w 2007 roku na łamach francuskiego fachowego pisma „Cerveau & Psycho” – magazynu psychologiczno-neurologicznego. Media francuskie zwracają uwagę także na to, że sama „cudownie uzdrowiona” nie ułatwia oceny tego, co jej się przytrafiło. Jej nieco chaotyczne wypowiedzi dla mediów nie usuwają wątpliwości, czy trafna była pierwotna diagnoza, którą postawiono jej w 2001 roku.
Każdy z tych czynników może na przestrzeni lat występować osobno i często powoduje to trudność w postawieniu diagnozy. Internet pełny jest opowieści ludzi, którzy na rodzinnym i własnym przykładzie opowiadają o pomyłkach lekarskich. Pomyłkach, które niejednokrotnie doprowadziły do tragedii, ponieważ leki mające pomóc w złagodzeniu
Parkinson i inni jest obustronne, pozycyjne lub kinetyczne (nie spoczynkowe) drżenie kończyn górnych. Utrzymanie filiżanki kawy czy napisanie krótkiej notatki stanowi dla chorych nie lada problem. Chorobę można jednak łagodzić na wiele sposobów, na przykład przez zastosowanie środków uspokajających. Unikanie stresujących sytuacji i poprawa trybu życia również powinny pomóc. Drżenie samoistne jest chorobą dziedziczną. Czy ktoś z rodziny siostry Simon-Pierre cierpiał na tę dolegliwość? Tego nie wiemy. Warto również wymienić chorobę Wilsona, której najczęstszymi objawami są: drżenie rąk, wybiórczy apetyt na potrawy, zaburzenia w pisaniu, ślinotok, zachwiania równowagi, wzmożone napięcie mięśni, zaburzenia mowy i połykania, ruchy mimowolne.
objawów parkinsona często wywołują inne dolegliwości u osób, które nigdy nie cierpiały na tę chorobę. „Pacjentem jest moja babcia. Najprawdopodobniej choruje na neuroboreliozę. Wcześniej przez 6 lat była leczona na parkinsona. Następnie, któryś już z kolei neurolog (tym razem w Poznaniu), zamiast obmyślać kolejną kurację parkinsonową, zaczął się zastanawiać. Stwierdził porażenie nerwów obwodowych piszczelowych i strzałkowych (neuropatia) oraz zespół Parkinsona – czyli występowanie objawów analogicznych jak w chorobie Parkinsona, ale wywołanych czym innym. Po obejrzeniu babci, zbadaniu jej itp., lekarz stwierdził, że nie widzi żadnej konkretnej przyczyny takiego stanu babci. W związku z tym jedyne, co mu przychodzi na myśl, to borelioza, która
Czas na małe podsumowanie. Co wiemy na pewno lub niemal na pewno? Że istnieje pewna francuska zakonnica, twierdząca, iż miała zaburzenia neurologiczne, które jakiś lekarz zdiagnozował jako chorobę Parkinsona. Po czterech latach występowania objawy ustąpiły. Zakonnica twierdzi, że miało to związek z jej wcześniejszą modlitwą do Jana Pawła II. Na tej podstawie Kościół przyjmuje, że Jan Paweł II jest w niebie i czyni cuda. Dlatego zostanie on ogłoszony błogosławionym. Innymi słowy – cały udział Jana Pawła w tym dyskusyjnym cudzie (de facto poprawie stanu zdrowia o niejasnych przyczynach) sprowadza się do zapewnień pewnej zakonnicy. A co, jeśli „cud” sprawił ktoś inny, do kogo także modliła się chora mniszka, tylko już o tym nie pamięta, bo przecież była ciężko chora? Jaki zatem jest naprawdę dowód, że Wojtyła rządzi w niebie? MAREK KRAK
jest wg niego jedynym schorzeniem wyjaśniającym wszystkie występujące u babci objawy (inne przyczyny po badaniu wykluczył)” – opowiada historię użytkownik jednego z medycznych forów. „Mam 58 lat, a od 15 żyję z rozpoznaną chorobą Wilsona. Kiedy miałam 10 lat, umarł mój brat ze zdiagnozowaną chorobą Parkinsona – miał wówczas 22 lata. Dzisiaj wiem od genetyka, że to była choroba Wilsona pomylona z parkinsonem. Stosowanie leków na parkinsona przyspieszyło zgon mojego brata. Na początku mojej choroby objawy miałam identyczne jak u mojego brata i też przez dwa lata leczono mnie na parkinsona. Ja z racji pogarszającego się zdrowia sama uznałam, że już żadne leki mi nie pomogą, więc przestałam je brać i to uratowało mi życie” – podobnych historii są setki, a pomyłek w diagnozach jeszcze więcej. Idąc tropem francuskich neurologów, którzy są pewni, że choroba Parkinsona nigdy nie ustępuje i dzisiejsza medycyna nie zna na nią lekarstwa, możemy tylko domniemywać, na co tak naprawdę chorowała (choruje?) siostra Marie Simon-Pierre. Ale za to możemy być pewni, że choroba zakonnicy musiała być uleczalna, a o cudzie polskiego papieża nie ma mowy. Zresztą co to za cud, skoro Jan Paweł II dotykał milionów głów swoich owieczek, a udało mu się (rzekomo) uzdrowić tylko jedną… ARIEL KOWALCZYK
14
BEZ DOGMATÓW
Boski seks Udany seks kończy się orgazmem. Czyli szczytem rozkoszy. A stąd już tylko kilka kroków do Boga. W niektórych religiach zaledwie pół kroku.
Przez stulecia ojcowie wielkich religii monoteistycznych tłumaczyli i wskazywali drogę do pełnej jedności z Bogiem poprzez... absolutną abstynencję seksualną. Seks w kulturze Zachodu stanowił przez wiele wieków temat tabu i mógł być wykorzystywany wyłącznie w celach prokreacyjnych. Jednak na przełomie lat 60. i 70. XX wieku wybuchła tzw. rewolucja seksualna, która na zawsze zmieniła dotychczasową pruderyjną obyczajowość. Niestety, ta – wydawałoby się – potrzebna światu przemiana zaowocowała powstaniem wielu religijnych grup, które, wykorzystując ograniczany dotąd seks, wzbiły się na wyżyny popularności i skupiły w swoich kręgach coraz więcej wyznawców. Przyjrzeliśmy się kilku największym ogólnoświatowym sektom, dla których seksualne orgie są jedyną drogą do zbawienia ludzkiej duszy.
Niebiańskie orgie „Nigdy nie żyłem w celibacie. Jeśli ludzie w to wierzą, jest to tylko ich głupota. Zawsze kochałem kobiety – możliwe, że kobiety bardziej niż kogokolwiek innego. Spójrzcie na moją brodę, szybko zrobiła się siwa, bo żyłem tak intensywnie, że skompresowałem w pięćdziesięciu prawie dwieście lat życia” – mawiał Shree Rajneesh Bhagwan (fot. 1), założyciel ruchu religijnego Neo-Sannyas. Uczył on również swoich podopiecznych, aby „rozkoszowali się swoim ciałem i nie bali się potępienia. Religie, które uznają je za grzeszne, są fałszywe, gdyż nie po to Bóg stworzył przyjemność, żeby jej potem zakazać”. W sumie logiczne… Nauki, które zaczął głosić już w latach 60., bardzo podobały się dopiero raczkującemu ruchowi hipisowskiemu. Hipisi, przekazując sobie informacje
o wielkim mistrzu, chętnie pokonywali wiele kilometrów, żeby do niego dotrzeć. Bhagwan w założonym przez siebie „aśramie”, czyli czymś w rodzaju klasztoru, pustelni czy świątyni, z zadowoleniem przyjmował nowych gości. Tych było sporo, ponieważ na temat seksualnych nauk mistrza zdążyły już powstać legendy. Każdy nowo przybyły musiał przejść specjalny kurs teoretyczny, zanim pozwolono mu zamieszkać w upragnionym ośrodku religijnym. Kiedy już taki adept, czyli świeżo upieczony członek religijnego ruchu, mógł w pełni oddać się pokusom serwowanym przez Bhagwana, nierzadko się rozczarowywał, ponieważ praktyki stosowane przez guru były mocno ekstremalne, a jeszcze nie „oświecona” wówczas młodzież 2 miała spore problemy z przystosowaniem się do nowego świata. Jedna z pierwszych sesji w aśramie rzeczywiście mogła wyglądać przerażająco. Wszyscy nowi uczestnicy mieli obowiązek rozebrać się do naga, chodzić na czworakach i dotykać swoich ciał. Później przyłączali się do nich doświadczeni uczniowie Bhagwana, którzy mieli dużo więcej swobody. Każdy z nich miał prawo uprawiać seks z którąkolwiek kobietą, a one nie miały prawa odmawiać, gdyż czekała je za to kara. Chodziło o przełamanie wszystkich ograniczeń i lęków, jakie wpajano ludziom od urodzenia. Guru kazał swoim uczniom trenować również wiele nowych technik i pozycji seksualnych. Niebiańska sielanka Bhagwana (i jego uczniów w Indiach) nie mogła
Seks z Mojżeszem
3 trwać wiecznie. W końcu doniesieniami o orgiach seksualnych zainteresowały się media, a kilku brytyjskim dziennikarzom udało się sfilmować i zbadać sytuację w aśramie. Odkryli, że zaślepieni słowami swojego guru ludzie spali w ponad dwudziestoosobowych sypialniach, gdzie mieli nakaz uprawiania ze sobą seksu. Cały materiał opublikowało BBC, a sam Bhagwan zrozumiał, że musi uciec w bardziej liberalne prawnie rejony świata, aby praktykować swoje nauki. Tak znalazł się w USA w stanie Oregon. No i bardzo się przeliczył. Na początku jednak – nadal edukował. Chociaż – jak na Stany przystało – już nie za darmo. Od nowo rekrutowanych wyznawców pobierał
Kobiety należące do Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich
wysokie opłaty. Wielu oddawało mu całe majątki, aby tylko móc zamieszkać z bogiem seksu. Bhagwan stał się wkrótce milionerem i stworzył sieć hoteli i restauracji. W 1985 roku do amerykańskiej policji trafił donos na temat wykorzystywania narkotyków przez guru, a to dla poprawienia seksualnej formy. Bhagwan został aresztowany, ale nie udało się udowodnić mu winy. Zwolniony po wielu miesiącach z aresztu wyemigrował do Europy, ale i tu miejsca nie zagrzał, więc wrócił do Indii, gdzie zmarł. Jednak jego Kościół istnieje do tej pory, a wcale liczni wyznawcy – w przekonaniu, że wielki mistrz osiągnął nirwanę – nadal głoszą jego nauki.
Nieco podobna historia dotyczy Davida Berga (fot. 2), pierwotnie pastora baptystów, wybitnego znawcy Biblii, człowieka, który założył jedną z największych sekt – Dzieci Boga – w tej chwili zwaną Międzynarodową Rodziną. W Polsce istnieje pod nazwą Wspólnota Niezależnych Zgromadzeń Misyjnych Rodzina. David Berg ogłosił się prorokiem, używał różnych imion, takich jak Dawid Mojżesz, Król Dawid, Ojciec Dawid, Tata, Dziadek, a nawet... MO! – skrót od Mojżesz. Tego ostatniego używał najczęściej. Berg wraz ze swoją żoną podjął się ciężkiego wyzwania, jakim niewątpliwie było nawracanie na chrześcijaństwo trudnej młodzieży. Uczył, chrzcił i modlił się wspólnie z niepokornymi smarkaczami. Niestety, w jego życiu wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Zakochał się w jednej ze Sekta swoich uczennic. Ale nie przestał kochać żony. Pech. A może szczęście. Udało mu się przekonać obydwie kobiety, że jego miłość nie ma nic wspólnego ze zdradą i że bardzo je kocha. Żona i kochanka przestały w końcu o niego walczyć. Z tym że teraz z kolei on
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. dostrzegł problem, ponieważ jego dotychczasowa religia zabraniała takich trójkącików, nie mówiąc już o chrześcijańskiej moralności, jaką od wielu lat wpajał swoim podopiecznym. Ale od czego jest niezawodna Biblia! Żeby znaleźć uzasadnienie swojego zachowania, zaczął ponownie studiować Pismo Święte i... I po wnikliwych badaniach odkrył, że Jezus bezustannie mówił o miłości i miłowaniu, czyli bez żadnych wątpliwości miał na myśli niczym nieskrępowany seks pod każdą postacią. Od przemyśleń szybko przeszedł do czynów i bez większego trudu zmusił do łóżkowych zbliżeń niemal wszystkich swoich dotychczasowych podopiecznych, tworząc nowy kościół pod nazwą Rodzina Miłości. Wyznawców zjednoczył przez strach. Otóż straszył ich nieuniknioną apokalipsą, którą będą mogli przetrwać jedynie ludzie żyjący we wzajemnej miłości cielesnej. NIEUSTANNIE! Małżeństwom nowo przybyłym do jego sekty kazał wymieniać się partnerami, a gdy nie chciały tego robić, dając dobry przykład, udostępniał mężom wdzięki swojej żony i kochanki. Oczywiście Berg nigdy nie miał na myśli jedynie heteroseksualnej miłości.
szerzenia nauk Berga na całym świecie. Wszędzie i z każdym. Dzięki tym zabiegom sekta Rodzina Miłości zyskała w bardzo krótkim czasie tysiące wyznawców i przyczółki na całym świecie. Dawid Mojżesz twierdził, że „Bóg jest sexy” i tego samego żądał od swoich wyznawców. Jego rządy z biegiem lat były coraz bardziej autorytarne – kobietom rozkazywał nawet pozyskiwać nowych członków poprzez prostytucję. Pisał do swoich wyznawców tak: „Siostro w Chrystusie, jeśli uwierzyłaś Słowu, bramy nieba stoją przed tobą otworem, więc spal swój biustonosz. Bracie, jeśli uważasz swoje ciało za niegodne naczynie boskiego ducha – jesteś palantem”. W pewnym momencie swojej religijnej sielanki Berg przestał do końca panować nad coraz większą grupą rozentuzjazmowanych wyznawców. Kiedy ich liczba przekroczyła 30 tysięcy w samych tylko Stanach Zjednoczonych, przerażone rodziny „wiernych” zaczęły wymagać od władz stanowczych kroków wobec całego ugrupowania. Dawid Mojżesz, nie czekając na rozwój wydarzeń, roztropnie uciekł do Anglii, do miejscowości Bromley, gdzie w dalszym ciągu pozyskiwał nowych członków dla swojej sekty.
a Samarytan
Nakazywał kochać się wzajemnie zarówno mężczyznom, jak i kobietom. Ci, którzy spełniali jego największe zachcianki i nigdy nie odmawiali nawet najbardziej ekstremalnym pomysłom, byli mianowani na apostołów miłości. A to owocowało możliwością
4
Pewnego razu, natchniony przez jedną z podwładnych, wpadł na pomysł rekrutowania wyznawców na dyskotekach, gdzie bawiąca się młodzież nie czuła żadnych oporów obyczajowych, ale jednak nie chciała na dobre rozstać się z Bogiem. Guru raźno wziął się do działania i z najpiękniejszych wyznawczyń uczynił prostytutki, a te swoim wdziękami przyciągały nowych ludzi. Oczywiście, nie obyło się bez protestów. Bergowi zarzucano czerpanie zysków z nierządu, ale ten – niczym niewzruszony – mówił: „Kobiety nie są niczyją własnością – ani ojców, ani mężów. Należą jedynie do Boga i podlegają wybranemu przez niego przywódcy. Ponieważ ja nim jestem, mam prawo wydawania rozkazów, a one, jako żołnierki miłości, mają obowiązek je wykonywać”. Pieniądze, jakie owe „żołnierki” zdobywały dzięki prostytucji, musiały przekazywać swojemu guru. Zdarzało się i tak, że część z nich
odchodziła z Rodziny i zakładała swoje własne sekswspólnoty. W ostatnich latach życia, kiedy Berg już nie był seksualnie sprawny, wpadał na coraz bardziej ekstremalne pomysły. Uważał, że skoro dziewczynki w wieku 12, 13 lat są w stanie urodzić dziecko, to Bóg miał w tym jakiś plan, więc nakazał swoim wyznawcom sprowadzać do sekty jak największą liczbę dzieci. Dając przykład „poławiaczom”, uprawiał na ich oczach seks z nieletnią córką, a jednej z członkiń sekty nakazał uprawiać seks ze swoim kilkunastoletnim synem. W końcu (trochę późno!) Berg został oskarżony o pedofilię i do końca życia musiał się ukrywać. Zmarł w 1994 roku, ale jego sekta i wiele powstałych na jej przykładzie (również w Polsce) istnieje do dzisiaj.
15
Maharishi Mahesh Yogi – założyciel i guru ruchu Medytacja transcendentalna.
Zbawienie z nieletnimi Warto przytoczyć też historię Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich, który ponad 100 lat temu należał do Kościoła Mormonów, ale odłączył się od nich z powodu różnicy przekonań. Ostatnio liderem sekty był Warren Jeffs (fot. 3), który obecnie odsiaduje karę więzienia za kazirodztwo i pedofilię. 2 lata temu policja w stanie Teksas ewakuowała prawie 200 osób z gigantycznej świątyni. Dochodziło w niej do seksualnych orgii z udziałem dzieci. Kiedy na Ranczo Tęskniących za Syjonem (fot. 4) wtargnęli policjanci, ich oczom ukazała się olbrzymia, prawie siedmiohektarowa działka, na której znajdowały się domy, świątynia, ogrody, zbiornik na przechowywanie zboża i generator prądu. Wszystko zaplanowane w taki sposób, aby jak najbardziej ograniczyć opuszczanie terenu przez jego mieszkańców. Niektóre z urodzonych tam dzieci nigdy nie widziały zewnętrznego świata. „Moi rodzice byli członkami Fundamentalistycznego Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Pamiętam, jak ludzie patrzyli na mnie z pogardą, gdy przyjeżdżałyśmy do miasta w długich pastelowych sukniach. Czasami rzucali w nas kamieniami. Ale nie przejmowałam się. Był to dowód na to, że wszyscy ludzie ze świata zewnętrznego są źli” – wspomina Carolyn Jassom, była członkini sekty. „W wieku 18 lat marzyłam, żeby studiować medycynę, chciałam zostać pediatrą. Zapytałam proroka. Rozmawialiśmy. Powiedział, że mogę iść do szkoły, żeby zostać nauczycielką, ale zanim to zrobię, muszę wyjść za Merrila Jessopa”. Jej przyszły mąż miał ponad 50 lat, a ona niespełna 16. Wzięli ślub,
1
Dzieci Boga bo tak nakazał prorok. W tym Kościele tylko on mógł wybrać kobiecie męża – żadne małżeństwo nie powstało bez jego zgody. Bardzo młode dziewczyny były przekonywane, że to wola Boga, a Carolyn urodziła mężowi ośmioro dzieci, mieszkała razem z nimi oraz sześcioma innymi żonami męża i 47 (sic!) jego potomkami z różnych małżeństw. Mąż nie unikał przemocy, a jedynym ratunkiem przed nią był seks. Jedyne, co mogła zrobić, aby uchronić siebie i swoje dzieci przed karcącą ręką Jessopa, to w pełni oddać się tyranowi. Niestety, te makabryczne rytuały nie mają znacznego wpływu na całą społeczność. Po aresztowaniu Warrena Jeffsa, który w Stanach Zjednoczonych był obok Osamy bin Ladena w dziesiątce najbardziej poszukiwanych osób, sekta nadal działa, a jej członkowie wypowiadają się w mediach i proszą o pomoc w sporze
z amerykańskim prawem. „Największa krzywda, jakiej doznały te dzieci, to wywiezienie ich z rancza” – powiedziała jedna z członkiń grupy w programie telewizyjnym. „Ludzie są w stosunku do nas uprzedzeni. Mają przez to fałszywy obraz (…). Nie jestem maltretowana, nikt nie zrobił mi prania mózgu, jestem ludzką istotą, która posiada serce. Jestem szczęśliwa, prowadząc taki tryb życia. Ludzie ze świata zewnętrznego nas nie rozumieją, a my nie rozumiemy ich. Ja chcę tylko odzyskać moje dzieci. One także chcą wrócić do domu” – to tylko niektóre z wypowiedzi członkiń sekty, którym nie przychodzi nawet do głowy życie w wolnym świecie, pozbawionym jakichkolwiek wyimaginowanych rozkazów. ARIEL KOWALCZYK Bibliografia: The New York Times 16.09.1981 www.oshoword.com www.religioustolerance.org Focus Ekstra 7/8 2006
16
d 1997 roku obowiązuje u nas ustawa o ochronie zwierząt. Znęcanie się nad nimi nie jest już wykroczeniem, ale przestępstwem, za które – jeśli sprawca działał ze szczególnym okrucieństwem – grozi do 2 lat pozbawienia wolności. W Polsce najwyższego wyroku jeszcze nie było. Nie wiadomo, na jak makabryczną zbrodnię czekają sędziowie. Przypadkom okrucieństwa wobec zwierząt przykłada się etykietkę niskiej szkodliwości społecznej (bo żaden człowiek nie ucierpiał, no i w końcu... „to tylko pies”) i nawet najwymyślniejszych sadystów sąd karze niewielką grzywną, a rzadko odsiadką w „zawiasach”. Według policyjnych raportów, od 2002 roku w Polsce wzrasta liczba postępowań o znęcanie się nad zwierzętami. Zwłaszcza na wsiach, gdzie zwierzęta, zarówno te gospodarskie, jak i podwórkowe, traktuje się jak rzeczy. W ostatnich miesiącach informacje o zwyrodnialcach maltretujących i zabijających zwierzęta docierały do nas zewsząd. Oto przykłady człowieczeństwa w polskim wydaniu. Sprawy, których nie udało się ukryć. A ile się udało? ! ! ! Ta makabryczna zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. Trzej młodzi mężczyźni z Orawy (woj. małopolskie) „dla zabawy” przywiązali sukę husky linką holowniczą do samochodu i ciągnęli tak długo, aż psu odpadła głowa. Zwierzęciu nikt nie pomógł. Mieszkańcy wsi boją się zwyrodnialców, którzy mają już na koncie inne wykroczenia. Petycję o najwyższy wymiar kary dla trzech sadystów podpisało 150 tys. osób. Sąd dopatrzył się chyba jakichś okoliczności łagodzących, skoro zasądził tylko rok odsiadki dla właściciela psa i po 10 miesięcy dla jego kompanów. To i tak pierwszy w Polsce wyrok bezwzględnego więzienia za podobną zbrodnię. ! ! ! Na początku stycznia pijany 22-latek wszedł z psem na przejazd kolejowy. W ostatniej chwili uskoczył przed nadjeżdżającym pociągiem, zostawiając psa. Policjanci i prokuratorzy przyznają – trudno będzie udowodnić, że chłopak świadomie uśmiercił owczarka, skoro nie trzymał go na smyczy, nie przywiązał do szyn i nie wpychał przed lokomotywę. Wydał tylko komendę: zostań! W internecie pojawiła się kolejna petycja, tym razem skierowana do prezydenta Komorowskiego. „Zwracam się do Pana Prezydenta o zainteresowanie się sprawą bulwersującego zabicia psa na torach kolejowych przez swojego opiekuna (...). Nieukaranie sprawcy pokaże tylko tyle, że bestialstwo i sadyzm w naszym kraju w stosunku do zwierząt są poza prawną kontrolą” – apeluje Filip Barche, inspektor do spraw zwierząt. ! ! ! Także w styczniu w miejscowości Ścinawka Średnia (koło Kłodzka) na terenie ogródków działkowych
O
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE nieznany zwyrodnialec podpalił kojec, w którym znajdował się trzymany na łańcuchu pies. Zwierzę, mocno poparzone, cudem przeżyło (patrz foto). Leczenie Kuby będzie długie i kosztowne. ! ! ! Krowy trzymane w gnoju, spętane sznurkami, które wrosły już w skórę, bez jedzenia, wody i dostępu do światła – taką sytuację (kilka miesięcy po upomnieniu właściciela)
Gwiazdeczka (imię wymyślili opiekunowie z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, ze względu na czas, w którym pies do nich trafił) z połamanymi żebrami i łapą znalazła już nową, lepszą panią. ! ! ! Mieszkańcy Słupska litowali się nad zwierzętami (konie, osły, lamy i owce), które tworzyły tzw. żywą szopkę – coroczną atrakcję Polaków katolików.
zabicia tuż przed pochówkiem i nałożony na pysk kaganiec. Weterynarze dwie doby walczyli o jego życie. Nie udało się. ! ! ! Kiedy suka w gospodarstwie 52-letniego piotrkowianina oszczeniła się, ten skutecznie pozbył się problemu. Każdego z siedmiu szczeniaków uderzył kijem w głowę i zakopał. Policję zawiadomił sąsiad, przypadkowy świadek. Podobne
Uwaga! Zły człowiek!
Czują ból tak samo jak my, podobnie tęsknią, kochają i nienawidzą. I mają takie samo prawo do życia. ponownie zastali obrońcy zwierząt w jednym z noworudzkich gospodarstw. Tamtejsza EkoStraż wystosowała skargę na burmistrza Nowej Rudy za niedopełnienie obowiązków. ! ! ! Ostatnie Boże Narodzenie. Świąteczny obiad – zakrapiany dużą ilością procentowych trunków – u jednej z rodzin w Debrznie (woj. pomorskie) zakończył się wielką awanturą. Pijany 44-letni mężczyzna, chcąc jak najszybciej wyładować agresję, posłużył się psem. Złapał kundelka za tylne łapy i uderzał o ścianę, dopóki zwierzę nie umarło. Zwłoki psa wyrzucił za budynek. ! ! ! Po stresujących przygotowaniach do świąt Polaka katolika łatwo wyprowadzić z równowagi... Pewnie dlatego 35-letnia mieszkanka Braniewa (woj. warmińsko-mazurskie) wyrzuciła swojego psa przez okno. Zwierzę denerwowało ją, bo – głodne – domagało się jedzenia. Suczka przeżyła upadek z trzeciego piętra, bo na ulicy było dużo śniegu.
„Nie żądaliśmy rozebrania szopki – zapewniał komendant Straży Ochrony Zwierząt w Słupsku. – Było złożone przyrzeczenie, że na noc zwierzęta będą zabierane, bo wtedy są jedynie narażone na stres. Zwierzęta są zaczepiane przez pijaną młodzież wracającą z pubów. Dodatkowo doskwiera im śnieg i mróz”. Szopka zniknęła sprzed Ratusza z powodu przygotowań do nocy sylwestrowej. ! ! ! Grudzień. Policjanci odebrali gospodarzowi z Człopy (woj. zachodniopomorskie) sukę ze szczeniakami. „Opiekun” psów zostawił je na mrozie. Przykuta łańcuchem do budy suka, bez jedzenia i wody, miała się zająć sobą i swoimi dziećmi. Psy przeżyły dzięki sąsiadom. ! ! ! Strażnicy miejscy w Bytomiu w pobliżu torów kolejowych zauważyli wystające z ziemi psie łapy. Jak się okazało, należały do zakopanego żywcem amstafa. Zwierzę miało rany świadczące o nieudanej próbie
przypadki (uderzenie w głowę, topienie) są zresztą, głównie na wsi, codziennością. Na przykład w Osjakowie (woj. łódzkie) 56-latek utopił psa, wpychając jego głowę do wiadra z wodą. Wszystkiemu przyglądał się 8-letni syn mężczyzny. ! ! ! W Rudce koło Mińska Mazowieckiego mężczyzna zabił kota, uderzając nim o chodnik i ścianę bloku. Prokuratura umorzyła sprawę. „Mamy dowody w postaci zdjęć tego, co pozostało po kociaku, a mimo to zostaliśmy zlekceważeni” – opowiadali świadkowie zdarzenia. „Sprawa została umorzona wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa” – poinformował rzecznik tamtejszej prokuratury. „Nie mamy dokładnych statystyk dotyczących znęcania się nad zwierzętami, ale zdecydowana większość spraw jest przez prokuraturę umarzana” – podsumowali członkowie Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt.
! ! ! Kraków. 38-letniemu uczestnikowi mocno zakrapianej imprezy przeszkadzała w piciu obecność psa – młodego labradora. Wyrzucił zwierzę przez okno. Suczka, mimo upadku z trzeciego piętra, przeżyła. Z rozległymi obrażeniami trafiła do schroniska dla zwierząt. „Pijany byłem, a pies śmierdział” – usprawiedliwiał się debil. ! ! ! 12-letni mieszkaniec Nurca Stacji (woj. podlaskie) złapał bezdomnego psa, przywiązał, po czym okładał kijem i kamieniami. Dogorywające zwierzę zostawił uwiązane sznurkiem do krzaka. Dzieckiem zajął się sąd rodzinny. ! ! ! Dwóch mieszkańców Strzegomia urządziło sobie mecz. Zamiast piłki kopali zapakowanego w foliową torbę kota. Świadkowie wezwali policję. Widząc nadjeżdżający radiowóz, mężczyźni próbowali uciekać. Po drodze wyrzucili poranione zwierzę do kontenera ze śmieciami. Policjantom tłumaczyli, że chcieli się zabawić, a kot był pod ręką. ! ! ! Policjanci z Milicza (woj. dolnośląskie) zatrzymali 55-latka, który drewnianym kołkiem skatował swojego psa, po czym wepchnął go do foliowego worka i tak zostawił. Konającego psa nie udało się uratować. Opiekun zwierzęcia tłumaczył, że planuje przeprowadzkę i pies nie jest mu już potrzebny. ! ! ! W październiku pojawił się w internecie kilkuminutowy film zatytułowany „Kot kaskader”, który pokazuje, jak kilkuletni chłopczyk znęca się nad kotem, rzuca nim o ścianę i kręci, trzymając za głowę. Policjanci namierzyli autora nagrania, a okazał się nim 15-latek z Krakowa. Nad kotem znęcał się jego 3-letni brat. W mieszkaniu rodziny policjanci odnaleźli 4 koty i 2 psy. Wszystkie zwierzęta przekazano do schroniska. Decyzję o ukaraniu nastoletniego kamerzysty podejmie sąd dla nieletnich. Katarzyna Piekarska z SLD zapowiada, że w najbliższym czasie powstanie projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, który ma zaostrzyć kary za najokrutniejsze przypadki znęcania się. Posłanka uważa, że te obecnie wymierzane są „żenująco niskie”. Proponowane zmiany mają też dotyczyć zwierząt przeznaczanych na ubój. Pamiętajmy o jednym. Maltretowany pies czy kot nie wezwie policji, nie napisze petycji do prezydenta i nie poprosi o pomoc. Jako ludzie mamy obowiązek działać w ich imieniu. JUSTYNA CIEŚLAK Jeśli chcą Państwo pomóc w leczeniu ciężko poparzonego Kuby, prosimy o wpłaty na konto: Fundacja „Mrunio”, Bank PEKAO S.A. I Oddział w Kłodzku; Rachunek numer 85 1240 1965 1111 0010 1171 6801. Z dopiskiem: „Dla Kuby”.
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. Ameryce ateizm ostrożnie wypełza z ukrycia. Jego zwolennicy z radością konstatują, że w rozmiłowanym w Bogu kraju istnieją ludzie o podobnej skazie. Otwierają usta, eksponują swe hasła na billboardach. Tak. Jesteśmy. Nie wstydzimy się. I nie znikniemy – dają do zrozumienia.
W
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
ani nie da się przekonać, że ateizm powinien być bez potrzeby uznawany czy popierany przez rząd”. Zgoda, wiele się od tamtego czasu zmieniło, ale nie wszyscy to odczuwają. Na przykład Craig Scarberry, który po rozwodzie dzielił pół na pół z byłą połowicą opiekę nad trójką dzieci. Przez 4 lata, bo potem żona wniosła do sądu pozew
Piętno ateizmu Pierwszy szok, wstrząs i obrzydzenie już za Ameryką. Większość wierzących zaczyna tam powoli ateistów ignorować – choć oczywiście nie akceptować. Ot, jeszcze jedno wariactwo. Ale wciąż nie jest łatwo. Geje mają znacznie lżej, ale oni nie tak dawno temu też mieli jak Żydzi za okupacji. W nie tak odległej przeszłości George Bush senior, tata osobnika, który ściągnął na Stany wiele obecnych zgryzot, z namaszczeniem perorował: „Nie wiem, czy ateista może być uznawany za obywatela, ani czy można go uważać za patriotę. To jest boży naród”. A prawnik Białego Domu w liście z lutego 1989 roku objaśniał narodowi: „Jak wiecie, Prezydent jest człowiekiem religijnym, który nigdy nie poprze ateizmu
o drastyczne ograniczenie praw rodzicielskich i sąd się do wniosku przychylił. Powód (jedyny): ojciec jest agnostykiem. „Nie partycypuje w kształtowaniu religijnym dzieci tak jak matka – orzeczono. – Kiedy deklarował się jako chrześcijanin, komunikacja była bardziej efektywna”. Bezbożności nie toleruje się w siłach zbrojnych USA, choć według deklaracji są absolutnie świeckie. Żołnierze otrzymują do obligatoryjnego wypełnienia „kwestionariusz przydatności”. Bada się ją na czterech płaszczyznach: emocjonalnej, społecznej, rodzinnej i duchowej. W skali 1–5 mają określić swój stosunek do takich kwestii:
ączna wysokość odszkodowań dla ofiar molestowania przez kler w Irlandii jest szacowana na 1,8 mld euro. Zapłaci państwo. Pierwotnie Kościół miał dołożyć do rachunku nieco ponad 120 mln. Po wstrząsającym Raporcie Ryana zobowiązał się wypłacić kolejne 348 mln euro. Jednak do dziś przekazał na fundusz niewielką część kwoty. Do zapłacenia 128 mln euro Kościół zobowiązał się w 2002 roku. W ten sposób chciał przerzucić koszty odszkodowania na państwo. Jednak gdy w 2009 roku opublikowano Raport Ryana, zażądano, żeby udział Kościoła w odszkodowaniach był większy. Po targach stanęło na kolejnych 348 mln euro, co było i tak niewielką kwotą. Całkowitą wysokość odszkodowań szacuje się na 1,8 mld euro. Państwo chciało, żeby Kościół pokrył połowę rachunku, ten jednak odmówił i pieniądze będą się musiały znaleźć w budżecie pogrążonego w kryzysie kraju, który uznał swoją winę w tym, że nie reagował odpowiednio na kościelną pedofilię. Mimo obietnicy kler sabotuje wypłaty odszkodowań. W grudniu w irlandzkim parlamencie poseł Partii Pracy
Ł
„Czuję się powiązany z istotą wyższą”, „Moje życie ma znaczenie wykraczające poza doczesną egzystencję”, „Jestem osobą bardzo uduchowioną”. Sierżant Justin Griffith jest niestety agnostykiem, więc wystawił sobie same jedynki. Dostał negatywną ocenę. „Przydatność duchowa jest w pana przypadku dużym problemem”. „Pana życie może nie mieć sensu ani celu”. „Poprawa przydatności duchowej powinna być ważnym celem”. Z diagnozy wynikało jasno, że nie jest godzien umierać za ojczyznę, dopóki nie zacznie się gorliwie modlić i uczęszczać do kościoła. Dano mu numer telefonu specjalistki, która pospieszy z duchowym ratunkiem i sprawi, że będzie mógł zostać rozszarpany przez afgańską minę jako przykładny, wierzący, pobożny Amerykanin. Zarówno w przypadku ojca ateusza, jak i wojaka ateusza to, co ich spotkało, jest sprzeczne z konstytucyjną zasadą oddzielenia religii od państwa. Ale otwarte powoływanie się na to może tylko pogorszyć ich sytuację. Bo kraj może i jest teoretycznie świecki, ale modlić się trzeba. Bo inaczej otrzyma się nominację na komunistę i wroga. Niestety, polskie władze tak bardzo kochają Amerykę, że i w tym zboczeniu skwapliwie ją naśladują… CS
Ruairi Quinn zapytał, jak postępuje przekazywanie środków przez stronę kościelną. Wyszło na jaw, że kler nie wywiązał się jeszcze z pierwszej umowy, którą zawarto w 2002 roku. Tamten rachunek – mający zapewnić Kościołowi finansową bezkarność – opiewał na 128 mln euro, a do jego uregulowania wciąż brakuje 26 mln. – Mam nadzieję, że to nie jest próba wycofania się z ustaleń przez religijne kongregacje. Rząd musi teraz mocno naciskać na przyspieszenie tempa przekazywania środków, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę tragiczną sytuację ekonomiczną kraju – powiedział Quinn. Postępowanie irlandzkich zakonów – bo to one w większości są odpowiedzialne za wypłatę odszkodowań – jest w tym wypadku oburzające nie tylko dlatego, że kler przedkłada swój finansowy dobrobyt nad potrzebę zadośćuczynienia swoim ofiarom, ale także dlatego, że zachowuje się jak rasowy pasożyt, choć stan finansów publicznych jest w Irlandii tragiczny. Rząd podejmuje wiele bardzo niepopularnych działań oszczędnościowych, a poza tym „Zielona Wyspa” sięgnęła po miliardowe kredyty. KB
Pasożyt
elewizja irlandzka ujawniła dokument kompromitujący Watykan. Pochodzi on z czasów panowania polskiego „santo subito”. List z 1997 roku z adnotacją „ściśle tajne” opublikowała telewizja RTE. Jego autorem jest arcybiskup Luciano Storero, ówczesny nuncjusz apostolski w Irlandii, czyli oficjalny przedstawiciel Watykanu. Duchowny sugeruje w nim, aby biskupi irlandzcy nie ujawniali władzom świeckim przypadków molestowania seksualnego dzieci przez kler. Ambasador Watykanu twierdzi, że
T
Nakaz milczenia istnieją „poważne wątpliwości moralne i kanoniczne”, aby składać takie donosy do władz. Chodzi o to, że instrukcja Watykanu z czasów Jana XXIII nakazywała katolikom milczenie w sprawach przestępstw seksualnych kleru. Jest nie do pomyślenia, aby w tak ważnej sprawie Storero działał samowolnie, a więc bez wiedzy i zgody
swoich przełożonych, czyli m.in. Jana Pawła II. Zapewne dlatego biuro prasowe Watykanu nie chce komentować kompromitującej treści opublikowanego listu. A swoją drogą – „wątpliwości moralne” nakazują Watykańczykom ukrywanie przestępców, co wiele mówi o wypaczonej moralności propagowanej przez Kościół. MaK
17
Święta śmierć rchidiecezja Mexico City wzywa latynoskich katolików: nie wolno wierzyć w śmierć. Nie, nie tę, która nieuchronnie złoży każdemu kiedyś wizytę. Chodzi o św. Śmierć.
A
Religia śmierci to nowy rodzaj religijności w Meksyku. Wyobraża ją kościotrup z kosą. Archidiecezja ostrzega, że składanie jej hołdu to ulubiony rytuał mafii. Właśnie 4 stycznia aresztowano Davida Romo, jednego z liderów tego ruchu religijnego, wraz z ośmioma osobami. Są oskarżeni o kidnaping. Szacuje się, że święta Śmierć ma co najmniej 3 tys. otwartych wyznawców. Archidiecezja
ostrzega, że to „przesąd o diabolicznych konotacjach”, a lider sekty uosabia diabła i jest bardzo niebezpieczny. Problem w tym, jak przyznaje sam Kościół, że wielu prostych ludzi wierzy, iż św. Śmierć jest pełnowartościowym, oficjalnym świętym katolickim. Archidiecezja kładzie tę mylną wiarę na karb „kościelnego braku oddania sprawie ewangelizacji”. CS
Kościołowi już dziękujemy ie ustaje exodus Austriaków spod skrzydeł katolickiego Kościoła. Odpływ trwa od dłuższego czasu, ale zamiast słabnąć – wciąż przybiera na sile.
N
Sam Kościół ogłosił, że w minionym 2010 roku rozstała się z nim rekordowa liczba wiernych. Zwiększyła się o 39 proc. – do 87 400 osób. Główny powód: niekończący się skandal seksualny. W roku 2010 ponad tysiąc Austriaków skontaktowało się ze specjalnym numerem
telefonu, zgłaszając molestowanie seksualne w wykonaniu pana w habicie. W Austrii pozostało jeszcze – nie wiadomo, na jak długo – 5,5 mln wiernych. 66 proc. populacji kraju to katolicy – ok. 20 procent mniej niż jedno pokolenie temu. CS
Liche zyski Watykanu łośno reklamowane przez Watykan masowe nawrócenia anglikanów na katolicyzm mają właśnie swój pierwszy efekt, liczbowo bardzo skromny.
G
Na początku roku w katedrze westminsterskiej przyjęto do Kościoła katolickiego trzech byłych biskupów anglikańskich, dwie kobiety z ich rodzin i trzy zakonnice. W kolejce czeka jeszcze ponoć
kilkudziesięciu duchownych i wierni z dwudziestu parafii. W porównaniu z zapowiadanym kiedyś napływem setek tysięcy wiernych to bardzo skromna perspektywa. MaK
18
iszę do Państwa ze „świętych” Piekar Śląskich. Mam na imię Joanna i krótko opiszę moją małą wojnę z Kościołem. Mój syn Mateusz był przez 5 lat wzorowym ministrantem – aż do wiosny 2010 r. Wtedy to został wyrzucony ze służby za złodziejstwo. W mojej dzielnicy jest taki zwyczaj, że podczas kolędy ludzie wrzucają drobne do skarbonki i oprócz tego drobne dają jeszcze chłopcom do kieszeni. No i mój syn też dostał. Ponieważ kler chce mieć kontrolę nad każdym groszem, dlatego ks. Krzysztof, opiekun ministrantów, zrobił z mojego syna złodzieja. 8 marca poszłam na probostwo zapytać, dlaczego syn został wyrzucony. Tego dnia nie zapomnę do śmierci. Już na dzień dobry usłyszałam od klechy słowa: „Dziwię się, że pani przychodzi bronić swojego syna złodzieja”. Ponieważ jestem zażartą Ślązaczką i nie dam się obrażać, a do tego mam niewyparzoną buzię, rozpętało się piekło. On, widząc, że ja się go nie boję, wpadł w szał – słowo złodziej słyszałam odmieniane przez wszystkie przypadki. Była tak straszna awantura, że słyszała cała plebania, ale – co dziwne – nawet gdybyśmy się pozabijali, nikt by nie wszedł. Chyba żebym nie miała
P
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Jestem zażarta świadków. Dla mnie zwycięstwem tej bitwy było, że na końcu powiedziałam: „To wy jesteście złodzieje, bo nad wami nie ma nikt kontroli i władzy. Módlcie się, żeby stare baby żyły wiecznie, bo młodzi wam nie będą smarować!”. Za kilka dni napisałam list (podając moje dane) do biskupa Zimonia. Do dzisiaj nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Wściekłość we mnie siedzi przez cały czas. Po świętach przyszła kolęda – ksiądz niechętnie słuchał, co mam do powiedzenia, ale w pewnym momencie powiedziałam: „Jak
Kościół kradnie, każdy widzi”. Trzeba było zobaczyć, jak księdza wyrwało z krzesła – uciekał jak diabła od wody święconej. Zdołałam go zatrzymać w drzwiach i powiedziałam: „Życzę wam wszystkiego, co najgorsze, nienawidzę was z całego serca!”, a on uciekał jak pies z podkulonym ogonem. To tyle na temat mojej prywatnej wojny. Bardzo się cieszę, że jest taki tygodnik, czytam go od deski do deski od kwietnia 2010 r. Ja do kościoła nie chodzę od dawna, bo mi się tam po prostu nudzi. Nie mówią tam nic, czego bym już nie wiedziała. Mój syn chodzi do drugiej klasy gimnazjum, a w przyszłym roku ma bierzmowanie. Ogłosiłam mojej rodzinie, że po tym fakcie wypisuję się z tej sekty. Paradoksalnie w „FiM” czytałam, że to wcale nie taka prosta sprawa, a pisali o tym czytelnicy, którzy też chcieli odejść. Trudno, jeżeli będzie potrzeba, to znowu wyruszę na bój z kościelną sektą. Pozostaję z szacunkiem i życzę następnych udanych śledztw dziennikarskich. Joanna
Popielec wolny! W imieniu milionów Polaków domagam się, aby Środa Popielcowa była dniem wolnym od pracy! Koniecznie! Tak dłużej być nie może, aby po wtorkowym podkoziołku, czyli zakrapianych tańcach ostatniego dnia karnawału, iść nazajutrz skoro świt na kacu do roboty, i to jeszcze przeważnie z towarzyszącym… tupotem białych mew o pokład, jak śpiewał Wiesław Gołas. A ponadto katolicy powinni mieć czas na skupienie i posypanie skołatanej główki popiołem w kościele. A jak już posłowie uchwalą, aby popielcowa była dniem wolnym od pracy, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby… każda środa była odpoczynkowa dla upamiętnienia tej popielcowej. Tym bardziej, że to przecież połowa tygodnia i odpoczynek się należy! I tak będziemy pracować w poniedziałek i wtorek oraz czwartek
Pani pozna Pana Rozwiedziona, 60 l., 155 cm wzrostu, ciemne włosy i oczy, zmotoryzowana, pozna przyjaciela, kulturalnego Pana z okolic Ostrzeszowa, w wieku 60–70 lat, najlepiej również zmotoryzowanego, co ułatwi spotkanie. Woj. wielkopolskie (1/a/4) Ateistka, 80 l., wykształcenie wyższe medyczne, uczciwa, uczuciowa, z domkiem na wsi, pozna Pana w podobnym wieku, z wykształceniem średnim lub wyższym, uczciwego, może być inwalidą, w celu towarzyskim lub do wspólnego zamieszkania. Wrocław (2/a/4) 60-latka z Warszawy, pracująca, w separacji, bezdzietna, lubiąca świat i ludzi, pozna Pana, tylko wykształconego i inteligentnego, koniecznie
i piątek. W piątek na pół gwizdka, bo weekend się zaczyna. I tak ciągle zadziwiamy laicką Europę rozmaitymi świętymi głupotami, więc jedna więcej nie wpłynie znacząco na wizerunek Polski w cywilizowanym świecie. A zawsze katoliccy posłowie mogą argumentować, że to z korzyścią dla rodziny, bo mamusie i tatusiowie więcej czasu spędzą z dziećmi. Ha! Tak trzymać! A poza tym proponuję debatę sejmową na temat: czy po KAŻDYM jednym lub dwóch dniach świątecznych nie należy się nam jeden dzień odpoczynku? Co na to lekarze, zwłaszcza psycholodzy? Chodzi o to, aby „przyjść do siebie” po świętowaniu, bo jest to zajęcie bardzo męczące dla organizmu, zwłaszcza wątroby, no i zrobić generalne sprzątanie mieszkania po imprezie. Ateistka z Poznania
z Warszawy, wiek – w górę bez ograniczeń, może być stanu duchownego. Warszawa (3/a/4) Wdowa o dobrym i szczerym sercu, 72 lata, 170 cm wzrostu, ponoć młodo wyglądająca, puszysta ateistka, wykształcenie średnie, wszechstronne zainteresowania, własne mieszkanie, materialnie niezależna, pozna wolnego Pana bez nałogu alkoholowego, uczciwego niematerialistę, w celu towarzysko-matrymonialnym. Warszawa (4/a/4) Samotna, 168 cm wzrostu, ciekawa świata i ludzi, z poczuciem humoru, lubiąca taniec, książki psychologiczne i storczyki, już od marca mieszkanka Gdyni, pozna Pana z ciekawymi nałogami, pozytywnie nastawionego do życia, z sercem po lewej stronie, który w marcu czekałby na nią na peronie w Gdyni. Konin (5/a/4) Pan pozna Panią Emeryt, 67/176/85, wykształcenie wyższe techniczne, w trakcie rozwodu, poeta amator, pozna szczupłą Panią do 65 lat, inteligentną, zdecydowaną na wspólne życie. Toruń (1/b/4)
estem Waszym czytelnikiem od lat. Fajnie, że obnażacie prawdziwe oblicze Kościoła, lecz co do spraw duchowych – zastanawia mnie i śmieszy, dlaczego tzw. racjonaliści tyle wysiłku wkładają w próby przekonania świata, że nie istnieje świat ponadnaturalny. Nie słyszałem, by nauka, na której się opierają, ogłosiła światu jako pewnik, że coś takiego nie istnieje. Zarzucają ludziom religijnym brak samodzielnego myślenia, podążanie za duchownymi.
J
Hawking, a ja mam dla Was cytat twórcy fizyki kwantowej Maxa Plancka: „Wszelka materia powstaje i istnieje tylko dzięki własnej sile, która wprawia cząstki atomu w drgania i łączy je w najmniejszy system słoneczny atomu. Musimy za tę siłę przyjąć istnienie świadomego inteligentnego ducha. Duch jest praprzyczyną materii (...). Niewidzialny, nieśmiertelny duch jest prawdziwy. To Duch rozwinął ciało, a nie ciało Ducha...”. Jak widać, są naukowcy o różnym spojrzeniu, Drodzy Racjonaliści.
Czy racjonaliści mają rację? Zgoda. Ale czy racjonalista myśli samodzielnie, skoro zwykle czeka, co nauka powie? A naukowcy się kłócą, bo nauka jeszcze nie wszystko potrafi zbadać. Proszę, by nikt nie poczuł się urażony. To tylko jeden z punktów widzenia. Różnie można patrzeć na określony problem. Wrócę tu do artykułu Sz.P. A. Kowalczyka. Właśnie ostatnio czytałem o tych płaczących obrazach. Nie myślcie Państwo, że bronię katolickich wierzeń, ale chcę być obiektywny. W XX wieku, odnotowano 200 przypadków płaczących obrazów i figur itp. Jest też między innymi taka informacja: „W 1982 r w niewyjaśniony sposób zaczęła wydzielać olej przywieziona do Montrealu Izerska Ikona Matki Bożej. Jej autorem był mnich Chryzostom z góry Athos. Ikona płakała codziennie przez 16 lat. Badali ją naukowcy z Miami, ale nie potrafili wyjaśnić tego zjawiska”. Droga Redakcjo, cytujecie takich naukowców jak Dawkins czy
Tolerancyjny optymista, wolny od fobii i fanatyzmu religijnego, pozna samotną i kulturalną Panią do lat 60 z województwa lubuskiego, z telefonem stacjonarnym, w celu nawiązania przyjaźni erotycznej i intelektualnej. Niemcy (2/b/4) Kawaler, 37 lat, 175 cm wzrostu, bez nałogów, pozna Panią w podobnym wieku lub nieco młodszą, wrażliwą i otwartą, w celu matrymonialnym. Pani może być z dzieckiem. Woj. świętokrzyskie (3/b/4) Uczciwy 36-latek ze wsi szuka swojej drugiej połowy, do lat 37. Nie szukam rąk do pracy w gospodarstwie, zależy mi na założeniu szczęśliwej rodziny. Pani może mieć dziecko. Woj. mazowieckie (4/b/4) Samotny wdowiec, 70 lat, świeckie poglądy, zaprzyjaźni się z niezależną Panią do lat 65. Tylko z Krakowa (5/b/4) 69-letni emeryt pozna Panią w odpowiednim wieku o miłej aparycji, czytelniczkę „FiM”, wykształcenie i wyznanie – bez znaczenia. Białystok (6/b/4)
Ostatnio na topie jest działalność egzorcystów. Racjonaliści zbywają ten fakt ironicznym uśmiechem. Jestem ciekaw, czy wszyscy oni przestudiowali dogłębnie temat, na przykład czy zapoznali się z procedurami rozróżniania przypadków i z charakterystycznymi objawami wskazującymi na opętanie, zniewolenie itp., wreszcie wyczynami osób opętanych i testami przeprowadzanymi bez ich wiedzy. Proponuję zapoznać się z relacją włoskiego naukowca nominowanego do Nagrody Nobla. prof. Morabito, który zmienił pogląd radykalnie i uznał prawdziwość opętań. Nie tylko jemu opadła szczęka. Wielu psychiatrów także odsyła pacjentów do egzorcystów, bo dopiero później obserwowana jest poprawa zdrowia. Proszę więc wszystkiego nie zbywać cynicznym uśmieszkiem, bo jak powiedziała prof. Szyszkowska, „ateiści też nie mają monopolu naprawdę”. Robert
Samotny 70-latek, bez nałogów i zobowiązań, z wyższym wykształceniem i poczuciem humoru, pozna Panią do lat 60, szczupłą, niepalącą, w celu towarzysko-matrymonialnym. Kraków (7/b/4) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę (y), na którą (e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
LISTY Drugi krąg Nikt o inteligencji wyższej od rozwielitki i Macierewicza nie zarzuci Rosjanom, że w bezpośredni sposób przyczynili się do katastrofy pod Smoleńskiem. Gdyby nawet rosyjscy kontrolerzy leżeli w sztok pijani, to polski samolot nie musiał zakończyć swego lotu, uderzając w ziemię. Samolot miał do końca sprawne silniki, sprawne przyrządy pokładowe, którymi, niestety, nie umieli się odpowiednio posłużyć polscy piloci. O przewinach Rosjan można jedynie mówić w kategoriach: GDYBY. Gdyby kontrolerzy zabronili podejścia do lądowania, gdyby w ogóle nie pozwolili na skorzystanie z lotniska w Smoleńsku (odradzali już 2000 roku!), gdyby w swoim czasie go nie zbudowali… do wypadku by nie doszło. Ale można też w podobny sposób gdybać w odniesieniu do strony polskiej. Gdyby Lech Kaczyński był w pełni odpowiedzialnym człowiekiem, to nie narażałby życia 95 ludzi, i, znając doskonale sytuację, zdecydowałby o odejściu na inne lotnisko; gdyby generał Błasik nie dowodził polskim lotnictwem, a zajmował się hodowlą pieczarek; gdyby kapitan Protasiuk odpowiednio wcześniej został hydraulikiem, a nie pilotem; gdyby Lech Kaczyński przed fatalnym lądowaniem nie rozmawiał telefonicznie ze swoim bratem; gdyby braciom nie zależało tak bardzo, by nad grobami polskich oficerów kolejny raz dokopać Ruskim... To, że ci wszyscy zarażeni wirusem PiS rozumują jak pierwotniaki, mnie nie dziwi. Przykre, że wielu innych, zdawałoby się niegłupich polityków, a także dziennikarzy, nie reaguje na sygnał PULL UP i niebezpiecznie przekracza granice absurdu i śmieszności. Ryszard z Olecka
TU jest bezprawie Prokuratoria Generalna zaproponowała po 250 tys. zł dla małżonka, dzieci i rodziców ofiar Tu-154. Jeśli na takie materialne zadośćuczynienie zasługują ofiary wycieczki prezydenta, generałów, ministrów i biskupów na rusofobiczną imprezę plenerową do Katynia, to tym bardziej po te ćwierć miliona złotych należy wypłacić wszystkim małżonkom, dzieciom i rodzicom WSZYSTKICH innych ofiar katastrof i wypadków. Tragiczna śmierć jest przerwaniem życia człowieka bez względu na to, do jakiej grupy społecznej ten człowiek należy. Jakim prawem i na podstawie jakich wartości władający Polską oceniają i „wyceniają wartość życia” człowieka – na przykład ludzi jadących dostawczym mikrobusem do sezonowej pracy przy zbiorze jabłek, ludzi biednych
SZKIEŁKO I OKO
i bezrobotnych, jeśli biedni i bezrobotni są właśnie dzięki błędom i zaniedbaniom rządzących? Przecież ci biedni i bezrobotni – w przeciwieństwie do bogatych próżniaków na państwowych stanowiskach, finansowanych z pieniędzy podatników – zostawili „w spadku” swoim bliskim także biedę i bezrobocie. Kto zasugerował tę propozycję, jakże sprzeczną z konstytucją RP?
Afrykański przykład
Art. 32: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”. Jak można proponować takie absurdalne pomysły, beztrosko szastając społecznymi pieniędzmi? W Polsce w majestacie prawa dzieje się bezprawie, a powyższy przykład jest tego kolejnym dowodem. K.W.
Niech idą w PiS-du! Tylko kto to ma zrobić? Nie ma już Solidarności w narodzie. Został nam tylko jej symbol – Wałęsa z Matką Boską w klapie. Wałęsa o losie robotników dawno już zapomniał. Jemu jest dobrze. Na grzbiecie robotników doszedł do prezydentury. Teraz stał się gospodarczym liberałem. Kiedyś mieliśmy w Gdańsku ulicę Jedności Robotniczej, którą po obaleniu komuny przerobiono na Trakt św. Wojciecha. W tym kierunku poszły zmiany w Polsce. Komunizm został zastąpiony przez katolicyzm. Jedno i drugie dziadostwo. Czytelnik, Gdańsk
Opatrzność Nieszczęsny kpt. pil. Arkadiusz Protasiuk pamiętał NAUKI (starszych stopniem, od majora wzwyż, oficerów w koloratkach z Ordynariatu Polowego), że w sytuacjach skrajnie beznadziejnych nie należy już niczego robić, a jedynie zawierzyć się opatrzności Bożej. Jeśli się uda, to będzie cud i gloria, a jeżeli nie – to Bóg tak chciał, gdyż niezbadane są wyroki boskie, a z wolą nieba (wg Fredry) zawsze się zgadzać trzeba. Toteż nieszczęsny Arkadiusz zaprzestał robić cokolwiek i zaczął odliczać sekundy nicnierobienia. Ale opatrzności Bożej widocznie znudziło się to odliczanie i Bozia zrobiła myk. Samolotem potężnie huśtnęło! Generał Błasik, mimo że odkręcił już nakrętkę „małpki”, zawartości wypić nie zdążył, i dobrze! Gdyby zdążył się „zakurażować”, miałby już nie jakieś tam 0,6, a ponad jeden promil i nie pomogłyby żadne dodatkowe wyjaśnienia, oświadczenia, że nie pił, a jedynie na czczo zjadł kilka jabłek. Tak zakończył się lot i żywot buńczucznego człowieczka, zupełnie nieprzygotowanego do pełnienia swojej funkcji, oraz jego naiwnych pretorianów, których wziął ze sobą, ażeby nadać sobie splendoru.
Okazuje się, że można poprzez strajki i demonstracje obalić rząd. Dokonali tego Arabowie w Tunezji. Nie wiem tylko, na co my czekamy. Wszystko idzie w górę, ceny jak w Europie, a zarobki 4 razy mniejsze. Trzeba zrobić to, co w Tunezji – przepędzić różnych Tusków, Kaczorów i Napieralskich!
Jezus i zło Jezusa interesował tylko los Żydów. Inne nacje się dla niego nie liczyły. To dopiero po nim jego wyznawcy, szerząc katolicyzm mieczem, zrobili z tego katolicyzmu religię światową, wmawiając wiernym, że Jezus odkupił z grzechów całą ludzkość. Dobrze, że zostałem ateistą, więc z grzechami nie mam nic wspólnego. Co za ulga. Papież B16 powiedział kiedyś, ze Mahomet przyniósł światu samo zło. Po tej wypowiedzi jego kukły były palone w całym świecie muzułmańskim. Uważam, że można śmiało powiedzieć, iż Jezus przyniósł światu jeszcze więcej zła. Jako ateista poza tym wszystkim nie potrzebuję, by ktoś za mnie musiał umierać i cierpieć na krzyżu. Obejdzie się bez tego. A z Panem Bogiem policzę się na Sądzie Ostatecznym! W jego imieniu też działo się wiele zła w historii ludzkości.
Moim zdaniem najlepiej by było dla Niego (Boga), by nam, ateistom, nie wysyłał zaproszeń na ten Sąd. Wielka jest tajemnica niewiary. Amen. W.Sz., Pomorze
Holocaust zwierząt Chciałbym się odnieść do audycji radia „FiM” poświęconej znęcaniu się nad zwierzętami oraz wpływowi religii na wrażliwość ludzi wobec innych istot żywych. Doprawdy trudno o zachowanie stoickiego spokoju w obliczu okoliczności, które miały niedawno miejsce. Chodzi o zwyrodnialców bestialsko mordujących psy oraz niewyobrażalne cierpienia zwierząt, dla których swoistym „holocaustem” jest polska, katolicka wieś. Istnieją zupełnie bezkarni psychopaci, wobec których użycie pojęcia homo sapiens jest pomyłką i nie ma żadnego uzasadnienia. Należałoby ich izolować ewentualnie poddawać procesowi resocjalizacji, jak to ma miejsce w prawie karnym stosowanym powszechnie w odniesieniu do przestępstw i zabójstw popełnianych przez człowieka na człowieku. Proszę sobie wyobrazić psa przywiązanego do budy łańcuchem o długości nieprzekraczającej 120 cm, mającego do dyspozycji wybetonowany, zakratowany „karcer” o powierzchni 150 cm na 150 cm, a słota, przejmujący ziąb, wiatr czy mordercza spiekota, na które skazane jest to biedne zwierzę, absolutnie NIKOGO NIE OBCHODZI. Wszystkim tym, którzy tak chętnie i bez jakiejkolwiek refleksji wciąż trwają w porażająco kretyńskim przekonaniu i twierdzą, że pies jest po to, żeby pilnować włości, będąc uwiązanym na łańcuchu, proponuję zamianę ról. Niech apologeta psiego stróżowania założy sobie na szyję metrowy łańcuch o odpowiedniej wadze i przypnie się do betonowej ściany w upalny czy mroźny dzień. Poza tym aparat ruchowy psa nie został skonstruowany do żywota pogrążonych w bezruchu joginów.
19
Dlatego też te bestialsko dręczone psiaki są po prostu chore, ich kręgi szyjne z powodu łańcucha ulegają zwyrodnieniu, a wyraz ich oczu przepełnionych bólem i cierpieniem może rozerwać serce. Na zakończenie dodam, że dzięki mojej determinacji po interwencji na podwórzu polskiego wieśniaka – katolika i zwyrodnialca – udało mi się zmienić miejsce zameldowania bestialsko dręczonej psiny. O tym, że leciały za mną ciężkie przedmioty i równie ciężkie słowa oraz została przeprowadzona próba szturmu z dosyć pokaźną siekierą może już nie będę pisał w szczegółach. Zastanawia mnie i zdumiewa skandaliczna ignorancja organów prawa i brak stosownych działań czy orzekanie niskich kar dla zwyrodnialców. Przypomniał mi się także koń, który padł niedawno z wycieńczenia, bezwzględnie eksploatowany przez pozbawionych wyobraźni tatrzańskich autochtonów, którym pazerność na „dutki” odbiera nie tylko rozum, ale i człowieczeństwo. Niestety, w katolickiej mitologii zwierzę pełni jedynie rolę nic nieczującego przedmiotu, przeznaczonego wyłącznie do eksploatacji i zjedzenia, gdzie wysłużonym krowom czy koniom „dziękuje się” za służbę wycieczką do rzeźni. Natomiast dwa największe katolickie „święta miłości, przebaczenia i pojednania” toną w oceanie krwi mordowanych karpi i zwierząt tzw. hodowlanych. Marcin Nowak
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek zmiana! Realizując liczne prośby słuchaczy, emisję wtorkowego wydania Radia „FiM” przesuwamy na godzinę 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
Księga Jonasza Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 w dwóch tomach.
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
20
rzed tygodniem przedstawiliśmy przebieg dramatycznych wydarzeń na Mazowszu, gdzie robotnicy z Płocka, Ursusa, a w szczególności Radomia, w proteście przeciwko podwyżce cen żywności wzniecili bunty, paraliżując na kilkanaście godzin życie tych miast. Siła protestów zrobiła tak wielkie wrażenie na I sekretarzu KC PZPR Edwardzie Gierku, że postanowił wycofać się z decyzji o feralnych podwyżkach. Premier Piotr Jaroszewicz bezskutecznie próbował przekonać I sekretarza, że wycofanie się z powziętych decyzji skompromituje rząd, osłabi jego pozycję, ośmieli przeciwników, a także walnie przyczyni się do ekonomicznego krachu w gospodarce. Ponadto Jaroszewicz pod groźbą ustąpienia z funkcji premiera zażądał dymisji członka biura politycznego – Stanisława Kani oraz szefa MSW Stanisława Kowalczyka. Obwiniał ich o sprowokowanie wydarzeń radomskich, twierdząc, że ogniskiem zapalnym protestu był wydział specjalny Zakładów Mechanicznych Predom-Łucznik im. generała Waltera, który produkował broń dla wojska i był pod szczególną kontrolą Służby Bezpieczeństwa. Dlatego, zdaniem byłego premiera, bez przyzwolenia lub nawet inspiracji bezpieki, robotnicy tak specyficznego zakładu nie byliby w stanie wzniecić spektakularnych protestów. Również w Ursusie rozkręcenie przez robotników torów i zepchnięcie z nich lokomotywy nie było typowym zachowaniem strajkujących. Gierek ostatecznie nie zdecydował się na dymisję dwóch wspomnianych polityków, co zemściło się na nim srodze, gdyż po czterech latach, kiedy w wyniku strajków w sierpniu 1980 roku oraz powstania NSZZ „Solidarność” doszło do czystek w strukturach PZPR, Gierek z Jaroszewiczem zostali usunięci z partii, pozbawieni odznaczeń, a później internowani. O zakulisowych i nieczystych działaniach w tym okresie Jaroszewicz wspomina w swojej książce „Przerywam milczenie”. Z postacią premiera Jaroszewicza wiąże się również jedno z najbardziej zagadkowych morderstw ostatnich dziesięcioleci. Otóż w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. nieznani sprawcy wdarli się do domu małżeństwa Jaroszewiczów w Aninie, dokonując bestialskiego mordu na byłym premierze oraz jego żonie Alicji Solskiej (dziennikarka „Trybuny”). Solska została zastrzelona, natomiast były premier przez całą noc był torturowany i na końcu został uduszony. Sprawa jest o tyle zagadkowa, że z mieszkania nie zginęły żadne wartościowe przedmioty, a przeszukany został jedynie gabinet Jaroszewicza. Obecnie rozpowszechniona jest teza, że związek ze zbrodnią mogło mieć tajemnicze archiwum Jaroszewicza. W 1945 roku szef Głównego Zarządu Informacji Ludowego Wojska Polskiego (kontrwywiad) generał
P
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA Jerzy Fonkowicz wraz z pułkownikiem Piotrem Jaroszewiczem oraz Tadeuszem Steciem, który po wojnie był znanym przewodnikiem sudeckim i twórcą m.in. trasy „szlakiem zamków Piastowskich”, odkryli w miejscowości Radomierzyce tajne hitlerowskie archiwum, w którym miały być zawarte kompromitujące informacje na temat zachodnich polityków (współpraca z Gestapo). Dokumenty te szybko zabezpieczyło NKWD, jednak wspomniana trójka rzekomo ukryła część kompromitujących materiałów. Niemniej wszyscy trzej zostali zamordowani,
że sytuacja się poprawiła, a ludzie pracują normalnie, Gierek odparł mu: „Powiedzcie tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w dupie, i te wszystkie działania też mam w dupie. Zrobiliście taką rozróbę i chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę!”. Dalej było jeszcze gorzej, gdyż sfrustrowany Gierek zwołał telekonferencję z udziałem sekretarzy komitetów wojewódzkich i polecił im zorganizowanie społecznych masówek z poparciem dla polityki władzy oraz potępienia dla uczestników demonstracji. „Trzeba załodze tych
pod hasłem „Uczynimy wszystko, aby czynem odzyskać Wasze zaufanie, towarzyszu Gierek”. W tym czasie też rozpoczęły się polityczne represje wobec uczestników protestów. Kilkuset uczestników zajść w Płocku, Radomiu i Ursusie zostało aresztowanych lub ukaranych przez kolegia do spraw wykroczeń. Ostatecznie radomski sąd wskazał 25 uczestników zajść na kary 2–10 lat pozbawienia wolności. Jednak już po roku zostali oni objęci amnestią i wyszli na wolność. Po 1989 roku wszystkie wyroki w procesie radomskim zostały skasowane,
przeradzała się w coraz bardziej zorganizowane działania. Ostatecznie 22 września 1976 roku w mieszkaniu Anieli Steinberg zawiązano Komitet Obrony Robotników – słynny KOR. Jego filarami byli – Jan Józef Lipski (niezależny myśliciel socjalistyczny) oraz Jacek Kuroń; ponadto do KOR-u należeli m.in. Antoni Macierewicz, Jerzy Andrzejewski, Antoni Pajdak, Józef Rybicki, ks. Jan Zieja oraz Janusz Onyszkiewicz. Współpracował z nim także będący wtedy we Francji Adam Michnik. Celem organizacji było stworzenie pomocy prawnej
HISTORIA PRL (43)
Narodziny opozycji Czerwiec ’76 nieodwracalnie zmienił sytuację polityczną w Polsce – stał się katalizatorem powstania opozycji, która, działając na poły legalnie i coraz lepiej zorganizowana, współuczestniczyła w powstaniu „Solidarności”.
Spotkanie KOR
a przed śmiercią torturowani – po Jaroszewiczu, w styczniu 1993 roku, zginął T. Steć, a w 1997 roku J. Fonkowicz, natomiast część materiału dowodowego ze śledztwa została później wykradziona z akt policyjnych. Zakończenie robotniczych protestów na Mazowszu partyjna wierchuszka przyjęła z ulgą. Jednak Gierek wiedział, że przegrał: jego pozycja polityczna stała się dużo słabsza, a załamanie polityki gospodarczej kraju było tylko kwestią czasu. Wydarzenia te Stefan Kisielewski nazwał pierwszym dzwonem żałobnym dla gierkowskiej ekipy. W tych trudnych chwilach Gierek nie krył rozżalenia. Czuł się oszukany i upokorzony faktem, że pomimo tego, ile zrobił dla robotników, część z nich wystąpiła przeciw niemu. Najwyraźniej też stracił panowanie nad sobą i robił rzeczy, za które później przepraszał. Kiedy zadzwonił do niego Janusz Prokopiak – sekretarz wojewódzki PZPR z feralnego Radomia – z zapewnieniami,
czterdziestu paru zakładów, które strajkowały, powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi (...). Trzeba stworzyć atmosferę potępienia dla tych zakładów, to musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce!”– grzmiał rozżalony Gierek. Lokalne władze gorliwie wykonywały polecenie Gierka. Na stadionach i głównych placach miast gromadzono robotników i aktywistów partyjnych, tworzono typowe orwellowskie „seanse nienawiści”. Zebrani w groteskowy sposób, przypominający epokę socrealizmu, wyrażali poparcie dla „towarzysza Edwarda” i potępienie dla „warchołów” oraz „wichrzycieli” (tak oficjalna propaganda określała protestujących robotników), choć generalnie wszyscy cieszyli się z wstrzymania podwyżek. Szczególnie kontrowersyjny wymiar miał wiec w Radomiu, gdzie 35 tysięcy mieszkańców zgromadzonych na stadionie Radomiaka wzięło udział w masówce
a 15 skazanym sąd przyznał odszkodowanie w wysokości od 10 do 30 tysięcy złotych. Inną dotkliwą represją były wtedy masowe zwolnienia z pracy – w całej Polsce spotkało to kilka tysięcy ludzi. Zwalniani często otrzymywali tzw. „wilczy bilet”, który utrudniał im znalezienie innego zajęcia. Jeżeli w prowincjonalnym Radomiu udało się dość gładko przeprowadzić procesy sądowe i skazać robotników, to zgoła odmiennie wyglądał proces robotników Ursusa, oskarżonych o wykolejenie lokomotywy. Ich rozprawy toczyły się w czerwcu 1976 roku przed warszawskim sądem. Budynek sądu na Lesznie stał się miejscem spotkań ludzi z różnych kręgów opozycji. Robotników nieodpłatnie bronili znani adwokaci – Tadeusz de Virion, Jan Olszewski i Władysław Siła-Nowicki. Zaczęto organizować pomoc dla rodzin aresztowanych oraz dla robotników wyrzuconych z pracy. Program ten rozszerzono również na środowisko robotników radomskich i powoli spontaniczna akcja
i finansowej dla skazanych robotników oraz gromadzenie wszelkich informacji na temat zaistniałych w kraju represji. Środowisko KOR-u zrzeszało ludzi o różnych światopoglądach i życiorysach. Można tam było spotkać byłych członków PZPR, przedwojennych piłsudczyków oraz wolnomyślicieli i ortodoksyjnych katolików na czele z księdzem Janem Zieją. Jednak główny nurt organizacji był raczej lewicowy, a niekiedy i antyklerykalny. KOR krytykował episkopat za nacjonalizm i nietolerancję. W jednym z numerów KOR-owskiego „Biuletynu Informacyjnego” prymasa Stefana Wyszyńskiego nazwano „ajatollahem”. Zgoła inną rzeczą był fakt, że hierarchia kościelna, do tej pory uważana za jedyną quasi-opozycję antykomunistyczną, dość nieufnie powitała na polskiej scenie politycznego konkurenta. Tym bardziej nieufnie, że konkurent miał zabarwienie raczej lewicowe i wolnomyślicielskie. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (4)
O nietolerancji Chociaż sprawa m.in. wolności religijnej była jednym z głównych zagadnień omawianych podczas II Soboru Watykańskiego, w Polsce z tolerancją wobec innowierców wciąż nie jest najlepiej. Zanim jednak powiemy kilka słów o tym problemie, przypomnijmy najpierw, czym jest tolerancja. Według słownikowej definicji, tolerancja (łac. toleratio – znoszenie, wytrzymywanie) to „liberalizm w stosunku do cudzych, odmiennych od naszych, poglądów, wierzeń, wyrozumiałość dla czyjegoś odmiennego postępowania” („Słownik wyrazów obcych”, s. 864). Tak ujęta tolerancja, zgodnie z Powszechną deklaracją praw człowieka z 1948 r., w ustawodawstwie państwowym oznacza przyznanie wszystkim obywatelom „prawa do swobodnej zmiany wyznania lub przekonań oraz prawa głoszenia przekonań religijnych i innych, indywidualnie bądź grupowo, publicznie bądź prywatnie, poprzez nauczanie, praktykowanie, uprawianie kultu i przestrzeganie obyczajów” (Stanisław Jędrusiak, „Z problematyki nietolerancji i dyskryminacji” [w:] „Człowiek i światopogląd”, nr 11–12, 1989 r., s. 8). To znaczy, że nikt nie może być dyskryminowany lub uprzywilejowany ze względu na swą religię lub przekonania. Tym bardziej że wolność i tolerancja wynikają również z Ewangelii oraz powszechnego wśród wierzących przekonania, że Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo i obdarzył go taką właśnie wolnością. Zgodnie z przesłaniem Ewangelii, o poszanowaniu tego prawa świadczy przede wszystkim postawa i nauka Chrystusa. Na przykład gdy Jego uczniowie zabraniali pewnemu człowiekowi „wyganiać demony” tylko dlatego, że nie należał do ich grona, Jezus powiedział: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łk 9. 49–50). A kiedy chcieli ściągnąć ogień z nieba na niegościnnych Samarytan, Chrystus zgromił swoich uczniów i rzekł im: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować” (Łk 9. 55–56). Takie też przesłanie zawarte jest w przypowieści o pszenicy i kąkolu, w której na pytanie sług: „Czy chcesz, abyśmy poszli i wybrali go [kąkol]”, pada odpowiedź: „Pozwólcie obydwom róść razem aż do żniwa” (Mt 13. 28, 30). Chrystusowa zasada tolerancji najdobitniej wyrażona została również w jednym z największych ewangelicznych przykazań, które mówi: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście byli synami Ojca waszego, który
jest w niebie, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5. 44–45). W takim też duchu pierwsi chrześcijanie głosili ewangelię o Królestwie. Czynili to za pomocą Słowa Bożego, nigdy nie uciekając się do jakichkolwiek środków przymusu. Przeciwnie, w pierwszych wiekach to oni byli prześladowani za wiarę. Sytuacja zmieniła się dopiero po tzw. edykcie mediolańskim (313 r.). Wkrótce potem chrześcijaństwo stało się religią panującą w Cesarstwie Rzymskim. Od tego czasu to instytucja Kościoła rzymskiego, korzystając ze wsparcia władzy świeckiej, poczęła narzucać swoje przekonania i dogmaty całym narodom. Krk bezpardonowo zwalczał też wszelkie nurty dysydenckie. Dodajmy, że jeszcze w XIX wieku papieże: Grzegorz XVI w encyklice „Mirari vos” z 1832 r. i Pius IX w „Syllabusie” z 1864 r., ex cathedra potępiali idee tolerancji i wolności religijnej. Niestety, z pewnymi przejawami nietolerancji religijnej mamy do czynienia jeszcze dziś. Wciąż w niektórych rejonach Polski, szczególnie na wsi i w małych miasteczkach, niekatolicy spotykają się z uprzedzeniem i ostracyzmem. Dotyczy to nie tylko dzieci, które nie biorą udziału w katechezie (m.in. w przedszkolu!), ale również dorosłych. Niektórym trudno zaakceptować odmienność innych, szczególnie kiedy dotyczy ona sfery religijnej. Często w takich środowiskach można się spotkać z różnymi przytykami i epitetami. Zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś dopuszcza się apostazji i wstępuje do innej społeczności religijnej. W takim przypadku przypina mu się łatkę odszczepieńca, sekciarza, a nawet zdrajcy. Jeszcze do niedawna tych, którzy ośmielili się pozostawić katolicyzm i przystać do innej społeczności wyznaniowej, uważano za sprzedawczyków, a plotka głosiła, że wstąpili do sekty tylko dla pieniędzy, na przykład dla 10 tysięcy dolarów. Oprócz tego niedorzecznego zarzutu innowierców, m.in. świadków Jehowy, oskarża się o tzw. mieszanie krwi, czyli orgie seksualne. Nadal też tu i ówdzie wyzywa się ich od „kociarzy”. Bywa i tak, że kiedy ktoś z katolicyzmu przechodzi do innego wyznania, rodzina, aby go „nawrócić”, próbuje rozprawić się z nim siłą. Najczęściej stosuje presję i szantaż połączony z groźbą, że jeśli nie powróci
na łono Kościoła, to nie chce go więcej znać i widzieć na oczy. Znam przypadek, że rodzice sądownie eksmitowali z domu własnego syna z żoną i wnuczką, m.in. dlatego, że nie dali ochrzcić córki i nie chodzili do kościoła, chociaż sami rodzicie rzadko do niego zaglądali. W wielu innych znanych mi przypadkach rodzice, teściowie, mąż czy żona starali się zamknąć swoich bliskich w szpitalu psychiatrycznym. Pewien znany mi psychiatra stwierdził, że najczęściej to ich samych należałoby leczyć. Oczywiście, takie działanie to nic nowego, bo podobnie było już w przypadku Jezusa. Również Jego krewni chcieli go zamknąć, „mówili bowiem, że odszedł od zmysłów” (Mk 3. 21).
Niektórzy wyznawcy mniejszościowych wspólnot nawet nie przyznają się w pracy do tej przynależności w obawie przed dyskryminacją. Nasuwa się pytanie: skąd się bierze owo uprzedzenie, nietolerancja i nienawiść do innowierców i kto jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy? Chociaż można by tu wskazać wiele przyczyn, okazuje się, że najczęstszym źródłem nietolerancji jest religijny fanatyzm, do którego przyczyniają się sami duchowni. Skoro „ponad 50 proc. duchowieństwa jest »zarażone« ksenofobią, nacjonalizmem i wstydliwie skrywanym antysemityzmem” (o. Ludwik M. Wiśniewski, dominikanin, „List do nuncjusza”), to tyle samo podsyca również uprzedzenie do innowierców. Im to przecież wierni zawdzięczają przekonanie, że powinni „trzymać” się wiary ojców, bo jedynie katolicyzm to prawdziwa religia, a inni to heretycy i sekciarze. Przypomnijmy, że jeszcze przed II Soborem Watykańskim nazywano tak nawet prawosławnych i ewangelików – dopiero po soborze
Pius IX
Zdarza się też, że osoby o nieposzlakowanej opinii zostają złośliwie pomówione i oskarżone, na przykład o molestowanie nieletnich, mimo że nie ma na to żadnych dowodów. Najczęstszą formą dezaprobaty wobec tego, który chce żyć zgodnie z przesłaniem Ewangelii, jest próba ośmieszenia go. „Co z ciebie za facet, skoro nie wypijesz i nie zapalisz?” – wytykają koledzy. Czasami jednak, szczególnie w bezpośrednim sąsiedztwie, otoczenie przestaje odpowiadać na pozdrowienia swojej dawnej koleżanki (postawa ta jest dosyć typowa właśnie dla kobiet), a niektórzy potrafią nawet pogardliwie splunąć na jej widok. Dzieje się dokładnie tak, jak czytamy w Pierwszym Liście św. Piotra, że dopóki ktoś „spełnia zachcianki pogańskie, oddając się (…) pijaństwu, biesiadom, pijatykom i bezecnemu bałwochwalstwu” (4. 3), wszystko jest w porządku. Ale gdy tylko zaprzestaje „schodzić się razem z nimi na takie lekkomyślne rozpusty, zostaje oczerniony” (4. 4).
zaczęto nazywać ich „braćmi odłączonymi”. Jednak wiele innych wyznań, szczególnie te, które nie należą do Polskiej Rady Ekumenicznej, nadal oficjalnie uważa się za sekty. Podam dwa przykłady. Jedna z moich znajomych (sympatyczka adwentyzmu) opowiadała mi, że kiedy zapytała księdza, dlaczego Kościół postępuje wbrew II przykazaniu Dekalogu, które zabrania kultu wszelkich wizerunków (Wj 20. 4–6), zamiast odpowiedzi usłyszała: „A ile to lat pani się uczyła, aby mnie pouczać i podważać naukę Kościoła?”. Następnie dodał: „Lepiej niech się pani zajmie garami, zamiast Biblią”. Kiedy zaś po pewnym czasie rodzina wymogła na niej, aby razem z nimi poszła na probostwo, po krótkiej rozmowie proboszcz stwierdził, że „wszelka dyskusja z nią jest już daremna, bo śmierdzi od niej sekciarstwem”. Z kolei jej mąż powiedział: „Lepiej, żebyś poszła pod latarnię niż do tej sekty!”.
21
O innych moich znajomych, ludziach życzliwych i wcześniej zaangażowanych w lokalnym kościele, po tym jak przyłączyli się do ewangelicznej wspólnoty, ksiądz z ambony powiedział, że „lepiej byłoby, żeby pili i grzeszyli, ale chodzili do kościoła, niż żeby dopuścili się takiej zdrady i wstąpili do jakiejś sekty”. Niewątpliwie też istnienie „sekty” na terenie „swojej” parafii odbierają jako konkurencję, która może im uszczuplić dochody. O tym, że to głównie duchowni odpowiedzialni są za dzielenie Polaków na lepszych i gorszych, za niechęć i nietolerancję, a niekiedy nawet i pogardę wobec osób o odmiennych poglądach lub należących do innych wyznań, świadczą również niektóre audycje Radia Maryja, które „uczą fanatyzmu i niechęci, a nawet nienawiści do inaczej myślących” (o. Ludwik M. Wiśniewski, tamże). Zresztą wystarczy, że duchowni przestrzegają swoich wiernych, by nie wstępowali – jak to oni mówią – do księgarń sekciarskich i żeby nawet nie brali do ręki publikacji niekatolickich. Już w ten sposób usiłują zaszczepić w nich takie uprzedzenie. Tym bardziej że od dziecka wmawia się im, iż jedynie zbawczym i prawdziwym kościołem jest Kościół rzymskokatolicki. Poza tym niektórzy księża wprost mówią, że każde inne wyznanie, jeśli nawet nie jest do końca złe, to przecież jest wypaczone. Swoją drogą, czyż to nie dziwne, że ci sami duchowni, którzy tolerują zakłamanie, obłudę i wszelką niesprawiedliwość z pijaństwem włącznie, są tak nietolerancyjni i uprzedzeni wobec innowierców? Czyżby tak bardzo czuli się zagrożeni z ich strony? Dlaczego? Nikt przecież nie musi akceptować poglądów i wierzeń, które mu nie odpowiadają. Każdy jednak, jeśli chce się wypowiadać, i to krytycznie, o czyichś przekonaniach, najpierw powinien się z nimi dogłębnie zapoznać. A wtedy być może wypowiedziom takim towarzyszyć będzie większa powściągliwość i szacunek – zarówno do poglądów, jak i osób je prezentujących. Niestety, wielu księży woli patrzeć na wszystkich z góry i powielać stereotypy, że wszystkie inne religie to sekty, a prawdziwy Polak to katolik, ten zaś katolik, który zmienia przynależność wyznaniową, to odszczepieniec, którego należy potępić. A szkoda, bo taka postawa kłóci się z napomnieniem apostolskim, które zaleca, „abyśmy postępowali, jak przystoi na powołanie nasze, z wszelką pokorą i łagodnością, z cierpliwością, znosząc jedni drugich w miłości” (Ef 4. 1–2). Cóż, tak długo, jak ideał ten nie zostanie urzeczywistniony, pozostaje nam jeszcze przykład apostołów, o których św. Paweł pisał tak: „Spotwarzają nas, my błogosławimy; prześladują nas, my znosimy, złorzeczą nam, my się modlimy” (1 Kor 4. 12–13). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (15)
Haniebny sojusz Sprowadzony do Polski w 1226 r. zakon krzyżacki był sojusznikiem polskich krzyżowców, a koalicje polsko-krzyżackie przyspieszyły eksterminację Prusów. Niemiecki zakon rycerski pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, zwany potocznie krzyżackim, powstał w Palestynie w czasie III wyprawy krzyżowej. Po upadku Jerozolimy Krzyżacy, nazwani tak od czarnych krzyży na białych płaszczach, przebywali przez jakiś czas na Węgrzech, skąd jednak zostali wypędzeni, gdy usiłowali utworzyć tam własne państwo. W 1225 r. książę śląski Henryk Brodaty, potem protektor i główny sojusznik zakonu krzyżackiego w dziele podboju Prus, podsunął księciu mazowieckiemu Konradowi pomysł użycia zakonu do walki z Prusami. Podjęte w marcu 1226 r. rokowania w sprawie przeniesienia zakonu z Wenecji na ziemie Konrada uwieńczone zostały w 1228 r. nadaniem Krzyżakom ziemi chełmińskiej jako lenna. Jednakże od początku dążyli oni do podboju Prus dla siebie i do utworzenia samodzielnego państwa na terytoriach, które zamierzali podbić. Zwrócili się przeto o poparcie do cesarza Fryderyka II Hohenstaufa, a potem do papieża Grzegorza IX. Dokument cesarski nadał zakonowi krzyżackiemu Prusy (które były wszak niepodległym terytorium!) i przyznał mu prawo książąt
W
Rzeszy Niemieckiej. Kolejnym etapem realizacji krzyżackiego planu było przejęcie Prus i oddanie pod jurysdykcję papieską. W 1234 r. Krzyżacy podrobili „przywilej kruszwicki”, datowany na 1230 r. Na mocy tego dokumentu książę Konrad oddał rzekomo zakonowi – oprócz ziemi chełmińskiej – również ziemię pruską. Na tej fałszywej podstawie papież ogłosił Prusy swoim lennem (1243 r.), co zapewniło zakonowi własność terenów, które w przyszłości zdobędzie na Prusach, przyznanie mu prawa sądownictwa nad ludnością podbitą, władzę ustawodawczą, organizację administracji oraz prawo poboru myt i ceł, a więc pełnię władzy państwowej. Jednocześnie Krzyżacy zadbali o sprawną eliminację konkurencji poprzez inkorporację Rycerzy Chrystusowych z Dobrzynia – zakonu założonego przez biskupa Chrystiana, a powołanego do walki z Prusami. Wraz z przybyciem na ziemię chełmińską Krzyżacy rozpoczęli krwawy pochód na terytoria Prusów, znaczony pożarami i zgliszczami. Każdą zdobytą piędź ziemi silnie obwarowywali, zakładając zamki i strażnice jako punkty oparcia do dalszego podboju oraz ośrodki, które trzymałyby
wielu społecznościach prowa dzących intensywne życie reli gijne ludzie doświadczają in tensywnych, pozytywnych przeżyć. Tyle że niewiele mają one wspólnego z religią. W ubiegłym miesiącu czasopismo „American Sociological Review” ogłosiło wyniki badań nad poczuciem zadowolenia z życia, prowadzonych w zróżnicowanych grupach. Badane osoby zgrupowano według kryterium intensywności praktyk religijnych z innymi i liczby przyjaciół w kręgu swoich współwyznawców. Co ciekawe, to zadowolenie z życia bywa naprawdę duże tylko wówczas, gdy częste praktykowanie odbywa się w gronie 3–5 osób z kręgu tej samej wspólnoty i połączonych bliskimi więzami, czyli wyznających ten sam system wartości i wspierających się we wszystkich istotnych kwestiach. Okazuje się bowiem, że osoby bardzo praktykujące, ale samotne, czują się znacznie mniej szczęśliwe. Istnieje też inna zależność – osoby nieszczególnie praktykujące, ale mające przyjaciół o podobnych przekonaniach, deklarowały niezły wynik, jeśli chodzi o poziom poczucia zadowolenia z życia. No i trzecia zależność – osoby niepraktykujące i niemające przyjaciół były tak samo mało szczęśliwe, jak te gorliwe, i też samotne. Jaki stąd wniosek? O poczuciu szczególnego zadowolenia z życia decyduje poczucie
w jarzmie posłuszeństwa ludność podbitą, zamienioną w poddanych chłopów. Krzyżacy mieli sojuszników w polskim episkopacie, niektórych książętach piastowskich oraz we wpływowym zakonie dominikanów. Szczególnie energicznym propagatorem organizacji wypraw krzyżowych wspomagających Krzyżaków był arcybiskup gnieźnieński Pełka. Zarówno strona polska, jak i krzyżacka starały się o takie przedstawienie sprawy, by rozpowszechniać przesadzone, a często wręcz kłamliwe opinie o rzekomym straszliwym zagrożeniu ziem polskich przez „pogan”. Do spopularyzowania w Europie takiej koncepcji ogromnie przyczyniła się kuria papieska. „Wspomnijmy znaną bullę z 23 I 1232 r. skierowaną do dominikanów węgierskich, w której papież Grzegorz IX donosił, iż z listów biskupów, piszących wraz z kapitułami włocławskiego, mazowieckiego i wrocławskiego (…) dowiedział się, że pogańscy Prusowie zniszczyli ogniem… ponad 20 tys. (!) wsi położonych na pograniczu Prus, a także liczne kościoły i klasztory! Wielu wiernych, pisał dalej papież, znalazło schronienie w lasach, ale poganie »więcej niż 20 tys. chrześcijan oddali pod miecz i ukarali haniebną śmiercią«, nadto zaś ponad 5 tys. mieszkańców Mazowsza, Kujaw i Pomorza uprowadzili
silnych więzów z innymi, a nie nawrócenie, gorliwość czy teologia. Tym bardziej że bardzo podobne zależności wspólnoty i szczęścia jak wśród chrześcijan odkryto wśród żydów i mormonów (wyznawców innych religii nie objęto tym badaniem).
w niewolę, itd., itp. Próżno by przytaczać cały długi tekst papieskiego pisma [ale] ten przykład dostatecznie jasno obrazuje, jakie były rezultaty propagandy o straszliwych szkodach i krzywdach znoszonych przez Polaków ze strony Prusów, prowadzonej – jak wynika z pisma papieskiego – intensywnie przez biskupów polskich” (A. F. Grabski, „Polska w opinii obcych X–XIII w.”). Pierwsza polsko-krzyżacka wyprawa do Prus (Polacy przelewali krew w interesie zaborczych zakonników) nastąpiła najprawdopodobniej na początku 1234 r. Świadczy o tym przekaz „Rocznika kapituły krakowskiej”. Była to wyprawa z udziałem Konrada Mazowieckiego, Krzyżaków i prawdopodobnie krzyżowców z Niemiec. Mazowiecko-krzyżacka wyprawa spustoszyła ziemie pruskie, i to przy braku większego oporu ze strony „pogan”.
jako dowód, że są wspólnotą wybranych, społecznością Bożą, inną od „pogańskiego” otoczenia. I to z pewnością daje im autentyczne poczucie większego zadowolenia. Tyle że ich radość nie wypływa z teologii i Bożej łaski, ale z przyczyn natury socjologicznej.
ŻYCIE PO RELIGII
Szczęście w niesamotności Każdy, kto spędził więcej czasu w mniejszościowych społecznościach religijnych w Polsce, na przykład wśród zielonoświątkowców, adwentystów lub baptystów, przyzna, że panuje tam zupełnie inna atmosfera niż w środowiskach katolickich. Relacje międzyludzkie są głębsze, więzy silniejsze, ludzie są jacyś cieplejsi i milsi. Wielu sądzi, że wspólnoty te skupiają ludzi religijnie przeobrażonych w specyficzny, ewangeliczny sposób. Ale jeśli spojrzeć na wyniki przytoczonych amerykańskich badań, to widać, że przyczyna jest bardziej prozaiczna. Ludzie ci, żyjąc w katolickim morzu, są skupieni na swojej małej wspólnocie i okazują sobie wsparcie oraz serdeczność, niezbędne do tego, aby przetrwać. Ponadto podświadomie eskalują serdeczność
Czy płynie z powyższych zasad społecznych jakaś nauka dla świeckich humanistów? Ktoś porównał nas kiedyś do kotów, sugerując, że ateiści, podobnie jak te sympatyczne zwierzaki, nie lubią życia stadnego i chodzą swoimi ścieżkami. Humaniści są ponoć indywidualistami i nikt nigdy nie zrobi z nich „laickiego kościoła”. Nie bardzo podoba mi się ta wizja humanizmu jako „kociej”, indywidualistycznej wiary. Ludzie są w gruncie rzeczy istotami stadnymi, więc większość z nas tęskni do bliskich relacji oraz wsparcia innych ludzi na gruncie wspólnych przekonań światopoglądowych i moralnych. Do pewnego stopnia rozumiała tę potrzebę masoneria, proponując swoim członkom ekskluzywną
Po niej, najprawdopodobniej na przełomie stycznia i lutego 1235 r., miała miejsce kolejna wyprawa, w której u boku Krzyżaków stanęło aż pięciu (!) książąt piastowskich oraz dwóch władców pomorskich wraz z poddanymi wojskami. Byli to: Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i jego syn Henry II Pobożny, książę wielkopolski Władysław Odonic, Kazimierz Konradowic, władający Kujawami, a także Świętopełk gdański i jego brat Sambor lubiszewski. Znamienne jest to, że pod jednym sztandarem krucjaty stanęli władcy toczący ze sobą zażartą wojnę domową. W ich chwilowym zjednoczeniu się należy widzieć wielką siłę działań dyplomacji krzyżackiej, dominikanów i arcybiskupa Pełki, w którego posiadłości w Lucheniu nad Wartą zrodziła się idea krucjaty polsko-pomorsko-krzyżackiej. Wojsko chrześcijańskie posuwało się w głąb Prus, pustosząc, mordując i biorąc jeńców. Nad rzeką Dzierzgoń (ok. 35 km od Kwidzyna) doszło do wielkiej bitwy, która zakończyła się rzezią „pogan” broniących swojej ojczyzny. Poległo wówczas ponad 5 tys. Prusów, zaś zadowoleni z siebie krzyżowcy, wedle słów kronikarza krzyżackiego, „z radością, chwaląc łaskę Zbawiciela, powrócili do swoich krajów”. Zwycięstwo odniesione w 1235 r. dzięki polskiemu wsparciu stało się kluczem do krzyżackiego podboju Prus i ich dalszej ekspansji. ARTUR CECUŁA
wspólnotę braterską, wsparcie i poczucie bliskości. Masoneria jednak wydaje się w obecnych czasach dosyć archaiczna z różnych powodów, a świat humanistycznego ateizmu potrzebuje chyba odkrycia nowych form życia wspólnotowego. Nie myślę o żadnym „świeckim kościele”, bo taki kojarzyłby się z różnymi formami dominacji, zniewolenia i indoktrynacji. Myślę o jakichś nowych formach życia wspólnego, formach intensywniejszych jednak niż stowarzyszenia, które są zwykle bardzo formalne i zdystansowane wobec potrzeb emocjonalnych i życiowych swoich członków. Aby o tym dalej pisać, potrzebuję jednak, Drodzy Czytelnicy, Waszych głosów. Czy może ktoś z Was ma takie dobre doświadczenie życia w gronie przyjaciół podobnie odbierających świat? Jak organizujecie sobie taką wspólnotę? Czy jest raczej telefoniczna lub korespondencyjna, czy może widujecie się czasem? A może niektórzy z Was są zadowoleni ze swojej humanistycznej samotności? Może innym z kolei wystarcza życie w gronie rodziny, która podziela ten sam światopogląd? Zapewne część z Was nie ma dobrych doświadczeń z innymi humanistami, ale za to ma określone oczekiwania, którymi też warto się podzielić. Czekam zatem na Wasze listy i e-maile. MAREK KRAK
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r. ler nie zamierzał siedzieć w kruchcie i okadzać władzy świeckiej, lecz zaangażował się w rozgrywki i spiski polityczne, dążąc do uniezależnienia papiestwa od słabej władzy cesarskiej oraz uzyskania statusu mediatora i arbitra spraw politycznych. Papież zamierzał wykorzystać sytuację, że syn cesarza Ludwik Pobożny okazał się zbyt nieudolny, aby utrzymać jedność państwa, jednak nie udało mu się to, gdyż hierarchia nie do końca podzielała orientację polityczną swego zwierzchnika. Skutek był taki, że papież popadł w poważny konflikt z klerem frankijskim, a kościelny historyk
K
okazał się niewierny przysiędze posłuszeństwa złożonej Ludwikowi Pobożnemu, co stanowiło podstawę do ekskomuniki. Taki cios ze strony kleru początkowo zdruzgotał papieża. Znaczna część hierarchii kościelnej jednak zaangażowała się po stronie opozycji politycznej, czyli trzech zbuntowanych synów z pierwszego małżeństwa Ludwika Pobożnego. Wśród nich był arcybiskup Lyonu Agobard (769–840) – bardzo wpływowa postać za czasów Karola Wielkiego. Jak na owe czasy, był to chrześcijanin postępowy, bo potępiał barbarzyńskie próby ognia i wody w postępowaniach sądowych, wiarę w magiczne pochodzenie burz, a nawet
OKIEM SCEPTYKA o wycofanie się z politykowania. Stwierdził, że – owszem – miłuje pokój i jedność cesarstwa, ale jako następca świętego Piotra cieszy się najwyższym autorytetem, bowiem sprawuje pieczę nad duszami ludzkimi, a zatem – tak wywodził – ma władzę większą aniżeli cesarz i jest władny do osądzania go, samemu nie podlegając osądowi. W swej roli „najwyższego autorytetu” został wkrótce ośmieszony przez Lotara. Kiedy bowiem wojska cesarza i cesarskich synów stanęły naprzeciw siebie w Rotfeld, papież został wydelegowany do negocjacji z Ludwikiem Pobożnym. Wynegocjował kompromis, lecz synowie upokorzyli
Ponieważ zarówno jedno, jak i drugie stronnictwo spieszyło się z konsekracją, „zapomniano” o wystaraniu się o cesarskie zatwierdzenie, a po wszystkim nie wypadało wracać do zatwierdzania papieża. Od traktatu z Verdun z 843 r., który podzielił państwo frankijskie na trzy części, Państwo Kościelne leżało w wyłącznej domenie Lotara I, cesarza państwa środkowofrankijskiego, autora Konstytucji rzymskiej. Władca zobowiązał swojego syna Ludwika II, wicekróla Italii, do zorganizowania ekspedycji karnej na ziemie papieskie. W kampanii tej uczestniczył też arcybiskup Drogon z Metzu. Wojska cesarskie przez szereg dni
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (58)
Świętości po cenach rynkowych W okresie pontyfikatu Grzegorza IV (827–844) rozpoczął się demontaż imperium Karola Wielkiego. Przemoc i chrześcijaństwo okazały się zbyt słabymi budulcami, aby stworzyć drugie Imperium Romanum. ujął to poetycko jako „groźbę zerwania jedności z papieżem”. W istocie biskupi frankijscy byli bardziej dosadni i zagrozili papieżowi ni mniej ni więcej, tylko… ekskomuniką, czyli wywaleniem z Kościoła za stronnicze mieszanie się w ich wewnętrzną politykę dworską. Otóż papież wplątał się w szereg awantur dynastycznych wśród Franków. W pierwszych latach jego pontyfikatu posłuszeństwo wobec władzy świeckiej było pełne. Grzegorz został konsekrowany po łaskawym zatwierdzeniu przez legata cesarskiego – zgodnie zresztą z konstytucją Lotara I z 824 r. Pięć lat później rozpoczął się kolejny etap intrygi Kościoła rzymskiego, a celem było przejęcie bogactw italskiego opactwa Farfa. Sędziowie cesarscy znów rozstrzygnęli spór na niekorzyść Rzymu, a odwołanie papieża dwór frankijski odrzucił. W następnych latach Ludwik Pobożny – chcąc uszczęśliwić drugą żonę i spłodzonego z nią syna – doprowadził do całkowitej destabilizacji potęgi Franków i serii wojen domowych (przyczyniło się to później do powstania Francji, Niemiec i Włoch). Do skłóconej rodziny cesarskiej papież przybył wraz ze zbuntowanym synem cesarza, Lotarem. Nie uwierzono, że przybywa jako rozjemca i gołąbek pokoju. Większość biskupów frankijskich uznała jego zachowanie za skandalicznie stronnicze, bo
wiarę w czary. Był również przeciwnikiem czczenia obrazów, z czego wywiódł nawet zakaz kultu świętych. Niestety, był chory na zoologiczny antysemityzm: Żydów uważał za „synów ciemności” lub „synów Diabła”, opowiadał się za przymusowym chrzczeniem żydowskich dzieci, a także wszelkimi możliwymi aktami nietolerancji i przemocy wobec Żydów. Był autorem pierwszych w czasach Karolingów rozpraw antyżydowskich (m.in. De baptismo Judaicorum mancipiorum, De insolentia Judaeorum, De Judaicis superstitionibus). Niestety, w Kościele nie przyjęła się żadna z jego postępowych opinii, natomiast antysemityzm poważnie zaciążył nad całym późniejszym katolicyzmem. Kiedy Ludwik Pobożny wziął pod ochronę lyońskich Żydów, delegując specjalnego magister Judaicorum, aby bronił ich przed nietolerancją kleru, potężny arcybiskup napisał pamflet potępiający cesarza („O bezczelności Żydów”). Agobard zaangażował się więc w bunt po stronie synów cesarskich. Drugim wpływowym opozycjonistą był opat Wala z Korbei (ok. 755–836), kuzyn Karola Wielkiego oraz doradca Lotara i jego stronnik. Obaj wpływowi hierarchowie frankijscy pomogli papieżowi otrząsnąć się z groźby ekskomuniki i przejść do kontrataku. Za ich radą i wsparciem Grzegorz IV zdecydowanie odrzucił naciski pozostałych biskupów frankijskich
Bitwa morska pod Ostią
ojca bezwarunkowo, zamykając go na pewien czas w klasztorze. Urażony papież wrócił więc do Lateranu, złorzecząc na frankijskie „pola kłamstw” i żałując nieudolnego wdania się w konflikt sukcesyjny. W 834 r. Ludwik Pobożny odzyskał swój tron i wznowił stosunki z papieżem, chcąc oderwać go od Lotara. Wytargował też dymisję arcybiskupów Reims i Narbonne – Ebbo i Bartłomieja – którzy wzięli udział w upokorzeniu Ludwika. Za radą papieża lokalnie obchodzony dzień Wszystkich Świętych z 1 listopada został ustanowiony świętem ogólnopaństwowym i wszechkatolickim. Po śmierci Ludwika w 840 r. papież znów próbował zaangażować się w konflikt polityczny – tym razem pomiędzy synami zmarłego. Ponownie nic mu z tego nie wyszło. Zmarł w 844 roku. Od razu po jego śmierci odbyły się gwałtowne demonstracje ludu rzymskiego, który postanowił tym razem wyłonić swojego papieża. Zajęto Lateran i na kolejnego papieża wybrano diakona Jana, który został niezwłocznie intronizowany. Na reakcję arystokracji nie trzeba było długo czekać. Jej przedstawiciele wybrali swojego człowieka, który – jako Sergiusz II – zasiadł na tronie papieskim na trzy najbliższe lata. Wobec konkurencyjnego papieża zachował się litościwie: zamknął go w klasztorze (a mógł zabić, co mu doradzano!).
łupiły bez litości papieskie posiadłości, aż Sergiusz zdecydował się uroczyście i pokornie przyjąć w Rzymie wicekróla Ludwika. Zakończyło się to upokarzającym synodem (ok. dwudziestu biskupów italskich), na którym prowadzono długie badania i deliberacje o prawie Sergiusza do tytułu papieskiego. W końcu jego wybór został zatwierdzony, ale papież musiał złożyć – wraz z ludem rzymskim – uroczystą przysięgę na wierność cesarzowi Lotarowi. Musiał także zgodzić się na ustalenie zasady, że papieża elekta można konsekrować jedynie na rozkaz cesarza i w obecności jego przedstawiciela. 15 czerwca 844 r. papież koronował Ludwika II na króla Longobardów, namaszczając go i pasując mieczem. Upokarzające musiało być również zobowiązanie papieża do mianowania arcybiskupa Drogona wikariuszem apostolskim krajów leżących na północ od Alp. Drogonowi nie udało się jednak wymóc na papieżu przywrócenia zdymisjonowanych arcybiskupów Ebbo i Bartłomieja. Sergiusz odmówił też złożenia przysięgi wierności wobec wicekróla Ludwika II. Zastrzegł poza tym, że gdyby któryś z braci złamał się w wierze „w Trójcę uzgodnioną jedność” lub gdyby „wolał podążyć drogą niezgody”, wtedy zadba się o to, by go ukarać „wedle zasług, z pomocą Bożą i zgodnie z zasadami prawa kościelnego”.
23
Na tym zakończyły się osiągnięcia papieża Sergiusza na niwie politycznej. Swoim pontyfikatem wsławił się przede wszystkim jako twórca tradycji watykańskiego nepotyzmu i symonii. Kelly pisze o tym tak: „Będąc aktywnym budowniczym, uciekał się do wątpliwych metod zdobywania potrzebnych na ten cel funduszy”. J. Wierusz-Kowalski zauważa: „Po raz pierwszy w dziejach papiestwa kronikarze stwierdzają, że Sergiusz II wyraźnie faworyzował członków swojej rodziny, a swego brata wyświęcił na biskupa po otrzymaniu sowitej opłaty”. Jego pontyfikat był zdominowany przez jego brata – biskupa Benedykta z Albano – który zajął się prowadzeniem interesów papieskich. Bracia biskupi handlowali urzędami biskupimi po cenach rynkowych – bez zniżek i preferencji: kto dał więcej, ten miał. Sam Benedykt zakupił dla siebie u Franków stanowisko przedstawiciela cesarskiego w Rzymie. Radosna kompania handlowa poniosła znaczne straty w sierpniu 846 roku, kiedy u wybrzeży Tybru wylądowali muzułmańscy piraci. Saraceni zaatakowali najpierw Ostię, a następnie przedarli się w górę Tybru i weszli do Wiecznego Miasta, gdzie złupili Bazylikę św. Piotra oraz św. Pawła za Murami, zrabowali moc kosztowności, a wszystkich, którzy w porę nie zdołali uciec, zaciągnęli do niewoli – „również mieszkańców klasztorów, kobiety i mężczyzn” (Annales Xantenses). Rzymianie widzieli w tym bardzo wyraźną rękę opatrzności, która musiała posłużyć się niewiernymi, aby ukarać grzechy „Ojca Świętego” i jego brata biskupa. Cesarz Lotar miłościwie zarządził zbiórkę datków na odbudowę kościoła Świętego Piotra i sam wpłacił pokaźną darowiznę, natomiast spłukany „Namiestnik Chrystusa” parę miesięcy później zasnął nagle w Panu. Dziedzictwem tych pontyfikatów była m.in. eskalacja kościelnej nienawiści do Żydów (do jej kulminacji doszło w nowożytnym już, zeświecczonym i bardziej zbrodniczym antysemityzmie). Warto pamiętać, że antysemityzm ten od Karolingów rozwijał się w sporze z władzą świecką. W późniejszych wiekach bywało różnie: jedni władcy ulegali polityce antysemickiej Kościoła, inni ją zwalczali (np. nasz Kazimierz Wielki). Inne konsekwencje to wielowiekowe praktykowanie symonii i nepotyzmu, często z jeszcze większą otwartością niż za Grzegorza. W IX w. arcybiskup Agobard narzekał na „bezczelność Żydów”, którzy całkiem otwarcie – dzięki tolerancji cesarskiej – urągają swym istnieniem imieniu Pańskiemu. Czy arcybiskup miałby coś do powiedzenia o bezczelności „Wikariuszy Syna Bożego”, którzy niewątpliwie byli zbyt cwani, aby wierzyć w „bajkę o Chrystusie”? MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Przesilenie wiosenne Zbliża się czas, kiedy nasze osłabione zimą organizmy będą szczególnie narażone na infekcje, i to zarówno te bakteryjne, jak i wirusowe. Jak się przed nimi ustrzec? Gwałtowne zmiany pogody – wahania temperatury, skoki ciśnienia atmosferycznego, ekstremalne zjawiska atmosferyczne (słońce, deszcz i śnieg na zmianę) – choć typowe dla rozpoczynającej się wiosny, mogą być przyczyną pogarszania się naszego stanu fizycznego i psychicznego. Problemy mogą mieć osoby starsze, osłabione, ze schorzeniami sercowo-naczyniowymi, a także meteopaci i osoby ze skłonnościami do stanów depresyjnych. Zmiany w pogodzie mają także duży wpływ na nasze samopoczucie. W Wielkiej Brytanii problem ten traktuje się bardzo poważnie – meteorolodzy współpracują z lekarzami w klinikach i szpitalach, uprzedzając ich, że na przykład za trzy dni może pojawić się więcej pacjentów skarżących się na dolegliwości związane z sercem. Może trudno w to uwierzyć, ale na nasz nastrój i samopoczucie wpływa przede wszystkim światło, którego szczególnie zimą jest bardzo niewiele. Co prawda brak światła nie spowoduje śmierci, ale istotnie wpłynie na stan zdrowia i odporność. W okresie zimowym natężenie światła jest 2–3 razy mniejsze niż wiosną i prawie 100 razy niższe niż latem na plaży. Głównie z tego powodu jesteśmy smutni, rozdrażnieni, ospali i mamy problem ze skupieniem uwagi. Częściej też sięgamy po słodycze, tyjemy, brakuje nam motywacji do działania i wydaje nam się, że otacza nas szara, nudna rzeczywistość. Lekarze odkryli, że odczucia te związane są z szyszynką – częścią naszego mózgu. Produkuje ona melatoninę, nazywaną także hormonem snu. Nocą (ciemność) poziom tego hormonu jest najwyższy, dlatego organizm staje się senny i wymaga odpoczynku. Ilość wydzielanego hormonu zależy od dostępności światła. Latem, kiedy jest go dużo, szyszynka wydziela mniej melatoniny, a zimą więcej, dlatego czujemy się zmęczeni i senni jak podczas nocy. Stan ten nazwano sezonową chorobą afektywną. Kolejnym winowajcą częstych zachorowań podczas przesilenia zimowo-wiosennego jest brak witamin, które zostały zużyte zimą. Niebagatelną przyczyną jest też brak aktywności fizycznej powodujący mniejsze dotlenienie organizmu, co przekłada się na zwiększoną kumulację toksyn i innych śmieci zalegających w naszych organizmach. Ponadto przestawienie się organizmu z funkcjonowania zimowego na wiosenne jest kolejnym wyczerpującym zadaniem. Ulega wtedy zmianie skład krwi oraz zawartość
niektórych niezbędnych mikroelementów. W zimnych porach roku krew jest bardziej gęsta i ma w sobie więcej leukocytów zwalczających wirusy. Wyższa jest także zawartość białka. Mniej natomiast gromadzimy zimą wapnia, którego poziom trzeba na wiosnę intensywnie podnosić. Jak więc ustrzec się przed negatywnymi skutkami przesilenia lub wyeliminować je? Na początek warto zmienić sposób odżywiania. Aby wzmocnić organizm, musimy dostarczyć mu odpowiedniej ilości witamin i mikroelementów.
Przede wszystkim nie powinno zabraknąć wapnia i magnezu, a wręcz należy zwiększyć kilkakrotnie jego podaż. Podstawowym źródłem wapnia jest mleko i przetwory mleczne, które dostarczają ok. 80 proc. tego składnika. Znajduje się on również w kapuście, brukselce, brokułach i roślinach strączkowych oraz orzechach i migdałach. Magnez, zwany pierwiastkiem życia, tez jest niezbędny dla naszego funkcjonowania, a jego brak zwiększa nerwowość i utrudnia skupienie się. Występuje w kakao, orzechach, otrębach, rybach, bananach, szpinaku i kukurydzy. Uwaga! – wypłukiwany jest przez kawę. Codzienny posiłek wzbogaćmy też o warzywa i owoce, takie jak pomarańcze, banany, jabłka czy mandarynki. Poleca się również picie herbaty z sokiem malinowym i słodzenie miodem. Jednak na wiosnę zapotrzebowanie na te mikroelementy wzrasta tak gwałtownie, że możemy je dostarczać organizmowi w postaci suplementów zakupionych w aptece czy sklepie zielarskim. Doskonałym środkiem wzmacniającym organizm są samodzielnie przygotowywane soki warzywno-owocowe. Przygotowujemy je z dwóch
części marchwi, jednej części jabłek i jednego buraka. Ważne jest, aby sok taki wypić natychmiast po jego przygotowaniu. Gwarantuję, że regularne, codzienne wypicie przynajmniej pół litra takiego soku uchroni przed niepożądanymi infekcjami. A przy okazji również przed nowotworami! Inny naturalny sposób wzmacniania organizmu, tym razem rosyjski, to picie świeżego soku z brzozy. Chociaż można go dostać w sklepach ze zdrową żywnością czy nawet w hipermarketach, to jest stosunkowo drogi i do tego przeleżały. A przecież łatwo możemy go przygotować samemu. Na przedwiośniu
w drzewie, które jeszcze nie ma listków, wywiercamy mały otwór, w który wkładamy szklaną lub plastikową rurkę, a jej koniec umieszczamy w butelce. Zebrany sok natychmiast pijemy (przetrzymywany sfermentuje), a otwór w naszym dobroczyńcy kołkujemy kawałkiem gałęzi. W podniesieniu odporności i walce z infekcjami pomoże nam też jeżówka purpurowa, znana także pod łacińską nazwą echinacea. Jest to jeden z ważniejszych środków pobudzających system odpornościowy, stosowany w zachodniej medycynie zielarskiej. Jeżówkę używa się na wszystkie rodzaje zapaleń, a jest też szczególnie pomocna w leczeniu chronicznych infekcji, takich jak powirusowe zmęczenie organizmu. Jeżówkę purpurową stosuje się również przy odmrożeniach, przeziębieniu, grypie, problemach skórnych, w przypadku problemów z oddychaniem i jako płukankę na zapalenia gardła. Jako środek pobudzający system odpornościowy, jeżówkę purpurową powinno się przyjmować na początku
choroby trzy do czterech razy dziennie. Aby zabezpieczyć się przed przeziębieniem, wielu ludzi bierze tabletki lub kapsułki z jeżówki trzy razy dziennie w okresie od 6 do 8 tygodni. Po tym czasie wskazany jest „odpoczynek”, ponieważ możemy zmniejszyć jej siłę działania. Jeżówka w płynie jest zwykle stosowana w dawkach 3–4 ml trzy razy dziennie. Pożytecznymi preparatami regenerującymi organizm są wszelkie preparaty pszczele, m.in. mleczko pszczele, pyłek kwiatowy oraz propolis. Warto je stosować z powodu
zawartości wszystkich niezbędnych aminokwasów egzogennych, czyli takich, których organizm ludzki nie umie wytwarzać, tylko musi je przyjmować z pokarmem. Są one niezbędne do regeneracji i odbudowy komórkowej, mają silne działanie bakterioi grzybobójcze, więc wspomogą układ odpornościowy w walce z intruzami. Bogatym źródłem witamin i biopierwiastków są też kiełki roślin, dostępne już w hipermarketach. Są bardzo smaczne i można je stosować jako dodatek do kanapek czy innych potraw. Polecam ich spożywanie w przeciwieństwie do nowalijek, które nie zawsze są zdrowe (przyspieszacze!), a często wręcz same mogą powodować przykre dolegliwości. Najlepiej samemu hodować kiełki, wykorzystując powszechnie dostępne w handlu nasiona rzeżuchy, rzodkiewki, słonecznika czy soi. Przy zakupie należy sprawdzić, czy na torebce jest informacja o przeznaczeniu nasion na kiełki. W innym przypadku mogą być one zaprawione preparatami grzybobójczymi, co nie wyszłoby nikomu na zdrowie.
Pisząc o wzmacnianiu naszego organizmu, nie mogę nie wspomnieć o żeń-szeniu. Jest to roślina lecznicza znana na całym świecie, a w Chinach i Korei uważana wręcz za panaceum. W korzeniu żeń-szenia znajdują się liczne aktywne związki chemiczne, które oddziałują korzystnie na organizm człowieka. Przede wszystkim jest w nim dużo glikozydów saponinowych, które stymulują układ odpornościowy, zwiększają wydolność fizyczną i poprawiają odporność na stres. Żeń-szeń dostarcza również tzw. panaksanów, które regulują stężenie glukozy we krwi, i tzw. panaksynoli, wykazujących działanie przeciwzakrzepowe. Znajdziemy w nim też nieco witamin (B1, B2, C i E) oraz minerałów. Żeń-szeń tonizuje także układ nerwowy – zarówno środkowy, jak i obwodowy – co znajduje odbicie w poprawie nastroju i zmniejszeniu napięcia wewnętrznego. Tonizuje również napięcie naczyniowe, usprawniając w ten sposób krążenie. Rynek oferuje sporo preparatów zawierających go w swoim składzie. Ja stosowałem i z czystym sumieniem mogę polecić (nie tylko staruszkom) Geriavit, który rzeczywiście skutecznie i zauważalnie wzmocnił moją odporność. A skoro zaczniemy przyjmować preparaty, które poprawią naszą kondycję fizyczną, nie pozostanie nic innego jak zwiększyć aktywność fizyczną. Ruch nie tylko pozwoli pozbyć się zapasów tłuszczu z zimy, ale przede wszystkim oczyści organizm z toksyn i poprawi samopoczucie. Podstawą powinny być spacery, najlepiej codzienne i intensywne. Świeże powietrze powoduje obniżenie stężenia hormonów stresu i stanowi idealny sposób na zrzucenie kalorii. Możemy wybrać też opcję spacerów z kijkami, czyli popularny również w Polsce nordic walking. Rozwija on układ mięśniowy, kształtuje sylwetkę i jednocześnie odciąża kolana, stawy i kręgosłup. Dobre efekty przynosi również jogging, najlepiej poranny, zaraz po przebudzeniu i przed śniadaniem, kiedy organizm lepiej spala tkankę tłuszczową. Pamiętajmy o prawidłowym oddychaniu nosem oraz krótkich wdechach i dłuższym przytrzymaniu powietrza w płucach i przeponie. Można wybrać się na basen, który doda zdrowia, zrelaksuje i zapewni świetną zabawę. Pływanie modeluje sylwetkę, wspomaga odchudzanie, poprawia odporność organizmu oraz odciąża kręgosłup. Wyrabia również mięśnie, poprawia układ krążenia, zbawiennie wpływając na układ kostny. Wiosna to także wspaniały czas na wyciągnięcie z komórki roweru. Regularne z niego korzystanie usprawni nasz układ krążenia i zahartuje. Przesiadka na rower odseparuje nas też od licznych wirusów i bakterii krążących po autobusach i tramwajach. Jeżeli konsekwentnie zastosują się Państwo do powyższych zasad, przesilenie wiosenne będzie dla Państwa równie przyjemne jak każda inna pora roku. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Ile kosztuje śmierć? Tysiąc lat temu z kawałkiem państwo polskie zapłaciło za ciało św. Wojciecha wagą złota. Dziś znów ma kolejne ciała – w liczbie 96 – „do wykupienia”. Czy hurtem wyjdzie taniej? Nie wyjdzie. Rząd (ustami prokuratorii generalnej) zaproponował rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej po 250 tysięcy złotych – dla każdego: dla żony, dla wszystkich po kolei dzieci, a nawet dla każdego z rodziców zmarłych. Ze wstępnych szacunków wynika, że da to do kupy ponad 100 milionów złotych (liderem jest tu rodzina posła Putry zachowująca tatę we wdzięcznej pamięci za 2,5 miliona złotych.) Można też policzyć inaczej: łączną kwotę stu baniek podzielić przez liczbę podatników i wyjdzie, że każdy z nas da na ofiary Smoleńska mniej więcej 4 złote. Nie wiem, jak Wam, ale mnie się nie chce. Nie dlatego, że nie mam takiej kwoty, tylko z tego powodu, że nie mam ochoty na udział w kupowaniu przez rząd świętego spokoju oraz zaspokajaniu roszczeń grupy osób, którym te roszczenia się nie należą. Wyliczę najważniejsze przyczyny:
1. Lot Kaczyńskiego i jego świty nie był wizytą oficjalną w rozumieniu prawa międzynarodowego, a jedynie elementem prezydenckiej kampanii wyborczej i prezydenta widzimisię. W pracy, na pokładzie tupolewa, byli tylko piloci oraz stewardesy i tylko o odszkodowaniu dla ich rodzin można dywagować; 2. Wszyscy pasażerowie Tu-154 powinni być ubezpieczeni przez organizatora eskapady, czyli w tym przypadku Kancelarię Prezydenta (tak jak są ubezpieczeni np. pątnicy z pielgrzymki do Rzymu) – wówczas odszkodowania płaciłby ubezpieczyciel; 3. Wszystkie ofiary katastrofy pochowano na koszt państwa (łącznie z nagrobkami za 30 tysięcy złotych każdy); 4. Rodziny ofiar dostały od państwa po 40 tysięcy złotych zasiłku specjalnego (?), nazwanego pogrzebowym. Jakim prawem i sposobem, skoro stało się to, co opisałem w punkcie 3? 5. Każdemu dziecku każdej smoleńskiej ofiary przyznano po 2 tysiące złotych miesięcznej renty specjalnej (do dorosłości), a każdemu
ektura sprawozdań parafialnych daje wyobrażenie o skali inwigilacji, jakiej Polacy poddani są ze strony Kościoła, i powolnym obojętnieniu religijnym katolików. Osób zameldowanych na terenie parafii jest 7332, w tym „964 zameldowanych fikcyjnie przez babcie i dziadków, aby po śmierci wnukowie posiedli mieszkanie”, a faktycznie mieszka tu 6368 osób – donosi wszem wobec proboszcz parafii pw. Świętej Trójcy w Lubaniu w sprawozdaniu parafialnym za rok 2010. Duszpasterz doliczył się 5432 sztuk wiernych owieczek, 268 innowierców, agnostyków i ateistów, a różnej maści „indyferentów (obojętnych religijnie i praktycznych materialistów)” – aż 1387. Ogółem zobowiązanych do udziału we mszy – po skrupulatnym odliczeniu dzieci do lat 7, obłożnie chorych i pracujących za granicą – wyszło mu 4980 osób. I cóż z tego, kiedy liczba praktykujących, tj. obecnych na mszy w niedziele w tejże lubańskiej parafii wynosi zaledwie 1600 osób, czyli 32,08 proc. W ramach kolędy księżom udało się nawiedzić 1654 rodziny, czyli 66,1 proc. Trzeba przyznać, że to i tak całkiem niezły wynik. No bo w parafii pw. Ducha Świętego we Wrocławiu, liczącej 13 700 wiernych, co daje ok. 7 tysięcy rodzin, księdza chodzącego po kolędzie za próg wpuściło jedynie 53,43 proc. wiernych, 21,56 proc. – otworzyło mu drzwi tylko po to, by oświadczyć wielebnemu, że nie chce kolędy”, a 25,01 proc. mieszkań było zamkniętych. Powodów do optymizmu nie ma również proboszcz parafii pw. Podwyższenia Krzyża w Bytomiu. Podsumowując statystycznie życie parafii, stwierdza on, że z 6,5 tys. owieczek
L
owdowiałemu rodzicowi rodziny wielodzietnej dodatkowo po 4 tysiące zł miesięcznie. Co więcej, dzieci uczące się lub studiujące (zatem w zasadzie wszystkie) objęte zostaną wkrótce specjalnym programem stypendialnym. No i teraz jeszcze rząd zaproponował (w myśl zasady ciszej nad tą trumną) po 250 tysięcy złotych dla każdego bliższego i dalszego członka „smoleńskiej rodziny”. I jeszcze więcej – nie zamknął rodzinom ofiar możliwości dochodzenia innych roszczeń od państwa na drodze sądowej. Ale przecież nawet te skandalicznie i niewyobrażalnie duże dla przeciętnego człowieka pieniądze spotkały się z lekceważącą wzgardą obdarowanych. „Kwota 250 tysięcy złotych jest według mnie – pełnomocnika – w ogóle nie do przyjęcia” – oświadczył mec. Dubieniecki. Z kolei pełnomocnik Rogalski w imieniu swoich mandatantów uznał takie pieniądze za „śmiesznie małe”, a kolejny plenipotent, mec. Kownacki, powiedział: „Jeśli ofiara katastrofy pozostawiła na przykład żonę i trójkę dzieci,
to uzyska się milion złotych. To skandaliczne, żenująco niskie propozycje! Przecież do Katynia nie leciały przypadkowe osoby”. Rzeczywiście nieprzypadkowe, co w języku polskim oznacza, że równiejsze od innych, teoretycznie „równie równych”. Oto na przykład znacznie mniej równa jest rodzina Andrzeja Struja, bohaterskiego policjanta bestialsko zadźganego w Warszawie przez młodocianych bandytów. Akurat kończy się proces tych zwyrodnialców. Wygląda na to, że nie dostaną dożywocia. A co dostanie żona bohatera i jego dwie córki? 50 tysięcy złotych odszkodowania dostaną (na całą rodzinę). Piszę dostaną, bo kobieta i dzieci nie zobaczyły jeszcze złotówki, bowiem Komenda Główna Policji „szuka podstawy prawnej”… Nie mają też co liczyć Strujowie na jakieś stypendia, zasiłki specjalne czy dożywotnie renty. No, ale gdyby Andrzej Struj zginął w samolocie pod smoleńskim lotniskiem, a nie na stołecznej ulicy, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Bo w Polsce – jasna cholera – trzeba wiedzieć, gdzie umierać.
Letni w wierze TU KSIĄDZ Z KOLĘDĄ
do kościoła regularnie uczęszcza około 2050 wiernych. I tylko połowa parafian przyjmuje kapłana po kolędzie. Proboszcz parafii pod wezwaniem świętego Huberta w Zalesiu Górnym w sprawozdaniu za ubiegły rok w kategorii „niepokoje” wypunktował: „Zdarzają się wolne intencje mszalne w dni powszednie, co może znaczyć, że mało pamiętamy o swoich zmarłych w rocznice czy imieniny oraz mało pamiętamy o wypraszaniu łaski u Boga dla żyjących czy chorych. Nie wymodliliśmy nowych powołań z parafii.
Dziwi przyzwolenie rodziców na łatwe spotkania, wyjazdy, a potem związki dorastających dzieci. Rodzice letni w wierze akceptują związki na próbę – czy to nie obojętność wobec losu dzieci? (…). Niektórzy rodzice mało poważnie traktują lekcje religii swoich dzieci”. Prawdziwe rekordy olewactwa bije jednak parafia katedralna w centrum Łodzi. Tamże – na osiedlu wysokościowców, tzw. Manhatanie, gdzie mieszka wielu singli i obcokrajowców, przed księdzem z kolędą otwierają się co piętnaste drzwi!
25
Nie wiedziały tego ofiary (19 ciał) z busu, który roztrzaskał się koło Nowego Miasta nad Pilicą. Te jechały do nędznej pracy za nędzne pieniądze, a nie na słuchanie wojskowych orkiestr. Zatem ich rodziny dostały po… 2,5 tysiąca złotych od gminy Drzewica i drugie tyle od wojewody łódzkiego. Dobra kobiecina z tej wojewodziny. Prawie taka jak Tusk, który obiecał dorzucić faktycznym biedakom (a nie z reguły świetnie ustawionym „rodzinom smoleńskim”) po 20 tysięcy złotych, ale mu się wzięło i zapomniało. A co z rodzinami? Oczywiście Smoleńsk to straszna tragedia, oczywiście rodzin ofiar nie można zostawiać bez pomocy, ale kupowanie ich milczenia, ale zamykanie pieniędzmi ust histerycznie rozkrzyczanych wdów, obwiniających Ruskich, Tuskich i Komoruskich, uważam za zwykłe świństwo. A także niesprawiedliwość wobec rodziny zamordowanego policjanta, innych zamordowanych funkcjonariuszy, ofiar nadpilickiego busu, ofiar Halemby, hali w Chorzowie i wobec setek innych ofiar, które codziennie wypełniają policyjne statystyki, a przeniosły się na tamten świat, bo na przykład miały wypadek z powodu śliskiej nawierzchni lub dlatego, że na drodze (państwowej tak samo jak Tu-154) wyrosła dziura większa od ich samochodu. MAREK SZENBORN
Wiele parafii rozlicza swoich wiernych finansowo równie skrupulatnie jak urząd skarbowy. „W kopertach złożyliście 99 410 złotych. W pomoc włączyło się 460 domów na 1150, co stanowi 40 proc. parafian” – wyliczają księża z papieskiej (pierwsza po święceniach) parafii w Niegowici. „Parafia ma do spłacenia dług w wysokości 134 500 zł i spłatę kredytu przez osiem lat, na którą miesięcznie trzeba przewidzieć 14 tys. zł”– oświadcza dla odmiany proboszcz kościoła pw. Dziesięciu Tysięcy Męczenników w Niepołomicach, przy okazji wielce zasmucony faktem, że aż połowa owieczek z 5870-osobowego parafialnego stadka „nie spotyka się z Bogiem”. I nie owijając w bawełnę, informuje o poważnym manku w parafialnym budżecie: „Pozostaje więc otwarta sprawa finansowania dalszych prac remontowych. Odpowiedź na to jest w waszych sercach, w waszej hojności. Dotychczas przeciętnie na remont plebanii składaliście, Siostry i Bracia, około 6500, a na spłatę raty kredytu potrzebujemy miesięcznie około 14 000 zł. Dziękując za ofiarność, prosimy, o ile to możliwe, o większą ofiarność. Tych, którzy dotychczas pozostawali z boku, zachęcamy także do zaangażowania się”. W motywowaniu do większej hojności nie ustaje proboszcz Wojciech Chistowski z parafii pw. Bożego Ciała w Gdańsku-Morenie: „Przypomnę, że nasz kościół był zaprojektowany dla parafii 50-, 60-tysięcznej. Teraz jest nas ok. 14 tysięcy. To tak, jakby w czteroosobowej rodzinie, gdzie wszyscy pracują, trzej jej członkowie stracili pracę, a budowa domu i utrzymanie rodziny spoczęło teraz na jednej osobie”. Mimo to nie ukrywa, że bardzo chce – „jak Pan Bóg pozwoli” (tzn. jak parafianie się zmobilizują) – zakończyć budowę i dokonać konsekracji nowego kościoła późną jesienią. AK
26
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
RACJONALIŚCI uż kiedyś prezentowaliśmy w „Okienku” twórczość szesnastowiecznego poety Sebastiana Klonowica. Dziś – z inspiracji Pana Sławomira Hordejuka, naszego Czytelnika i niestrudzonego tropiciela antyklerykalnych tekstów – drukujemy kolejny fragment z dzieła Klonowica „Worek Judaszów”.
J
Okienko z wierszem Polak z przyrodzenia Ma ustawiczną chciwość do pielgrzymowania. Kiedy już przewie pewny gościniec do Rzyma, Nie zatrzyma go doma ni lato, ni zima. Zawsze mówi: wen dalej, mknie do Kompostele, Widzieć miasta, klasztory, szpitale i cele. Już się polscy pątnicy uprzykrzyli Włochom, Którzy się przypatrzyli naszych ludzi fochom. Jedzą wiele, często się upijają radzi, A jednego występek wielu naszych wadzi. Gdy się spiją, nie chcą się spokojnie zachować, Chce się im po ulicach po polsku gachować. Włoszkowie obaczywszy sprośne imbiraki, Nieczystym błotem na nich ciska jaki taki. I często z kilku łotrów szacują nas wszytkich, I tak się musim wstydzić ich przymiotów brzydkich. Którzy mają dukaty, bawią się z rozkoszą, Kosteryją do Polski i francę zanoszą. Jeśli dla nabożeństwa takowego chodzisz Do Włoch, do Hiszpanii, sam się, bracie, zwodzisz, Siedź raczej doma.
Dyskryminują wbrew własnemu zakazowi W grudniu 2010 r. Sejm uchwalił ustawę o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania. Nowe prawo w skrócie nazywano ustawą o zakazie dyskryminacji. Doniosły o tym wszystkie media. Co dziwne, żaden dziennikarz ani jednym słowem nie skomentował tak ważnej ustawy. Dlaczego? Wiadomo! Bo ustawa w swoim pierwszym artykule określa obszary i sposoby przeciwdziałania naruszeniom zasad równego traktowania ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną oraz wskazuje organy właściwe w tym zakresie. A więc określa, pod naciskiem UE, przymioty ludzkiej osobowości, które w większości są dyskryminowane przez Kościół rzymskokatolicki. Drugi artykuł tej ustawy postanawia, że stosuje się ją do osób fizycznych oraz do osób prawnych i jednostek organizacyjnych niebędących osobami prawnymi, którym ustawa przyznaje zdolność prawną. Zatem ustawa obowiązuje wszystkie organy władzy publicznej działające w Polsce. Od wójtów i rad gminnych poczynając, a na rządzie i Sejmie RP kończąc. Jeszcze jedna ważna kwestia, którą ustawa precyzuje, to określenie pojęcia dyskryminacji. Według art. 3.1 przez dyskryminację bezpośrednią rozumie się sytuację, w której osoba fizyczna ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną jest traktowana mniej korzystnie niż jest, była lub byłaby traktowana inna osoba w porównywalnej sytuacji. Mnie interesuje dyskryminacja ze względu na religię, wyznanie i światopogląd, bo jako ateista jestem postawiony w sytuacji mniej korzystnej aniżeli wierni Kościoła rzymskokatolickiego. Dlatego, że ci ostatni mają swoje symbole wiary, religii i swojego światopoglądu w większości organów władzy publicznej z Sejmem RP na czele, a ja swoich nie posiadam. A chciałbym, aby w Sejmie zamiast krzyża wisiał fioletowy bratek, bo to symbol ateistów. Zastanawia mnie, jak to jest możliwe, i czym wobec tego jest Nasza Wspólna Ojczyzna, skoro organ uchwalający przepisy ogólnie obowiązujące sam się do nich nie stosuje. Po ogłoszeniu tej ustawy i wejściu jej w życie w dniu 30 grudnia 2010 r. oczekiwałem, że marszałek Sejmu RP zarządzi usunięcie krzyża, symbolu wiary rzymskokatolickiej z Sejmu RP, aby wszyscy obywatele byli traktowani równoprawnie. W związku z tym, że tak się nie stało, ciśnie się pytanie: po co tę ustawę uchwalono? A wszystkich, którzy się czują dyskryminowani, wzywam do dochodzenia swoich praw przed sądami i prokuraturą, z powołaniem się na art. 194 Kodeksu karnego. Ja to zrobię. Za dyskryminację grozi grzywna, ograniczenie wolności albo pozbawienie wolności do lat 2. Stanisław Błąkała, Kraków
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Przegrana odpowiedź na MAK W związku z publikacją raportu MAK premier Tusk miał 19 stycznia 2011 r. przedstawić Sejmowi informację dotyczącą działań rządu zmierzających do ustalenia przyczyn i okoliczności smoleńskiej katastrofy. Zamiast rzetelnej informacji dał popis demagogii w najgorszym stylu. Wystąpienie Tuska to był jeden wielki bełkot. W dodatku nie na temat. Zauważyli to nawet posłowie PO. Zawsze chętni do wiernopoddańczego oklaskiwania swojego szefa, tym razem przerywali mu brawami tylko 5 razy. Mało jak na wystąpienie zawierające 3524 słowa. Pod tym względem lepsi byli PiS-owcy, którzy klaskali swojemu prezesowi 8 razy, ale podczas ponad czterokrotnie krótszego przemówienia (857 słów). Doprawdy, ciężka praca czeka przewodniczącego Klubu PO, Tomczykiewicza. Będzie musiał popracować nad POsłami, bo inaczej i Polacy mogą przestać Tuskowi klaskać. W wystąpieniu premier wyjaśnił swoje skromne możliwości w omawianej materii: „Ponieważ ja nie jestem oficerem śledczym, jestem premierem polskiego rządu, więc przez tych kilka miesięcy moim zadaniem było także dbać o wszystkie kompletne interesy państwa polskiego”. Zapewne ministrowie, w ślad za premierem, swoje podstawowe obowiązki traktują też jedynie jako dodatek do wyjaśniania smoleńskiej katastrofy. Wreszcie Polacy, choć mimochodem, poznali prawdziwą przyczynę bezczynności, zaniechań i złych posunięć rządu. Coś jednak robią (może niestety), bo „nikt nie miał prawa zawiesić działania państwa polskiego”. Że nikt nie miał takiego zamiaru, Tusk przezornie nie wspomniał. Dzielny premier już 10 kwietnia wiedział podobno, że musi „prowadzić te sprawy, jednocześnie mając na uwadze interes Polski, polską rację stanu, to znaczy konsekwentnie działać na rzecz polskiego bezpieczeństwa, polskiej silnej pozycji, a więc wygrać prawdę i równocześnie wygrać pokój. Wygrać to, co dla Polski tak bezcenne, również ze względu na sąsiedztwo, w jakim przyszło Polakom żyć”.
W działaniach premiera pomocna okazała się ludowa mądrość, że lepiej być pięknym, młodym, zdrowym i bogatym niż brzydkim, starym, chorym i biednym. W Tuskowej wersji brzmiało to tak: „Dla Polski lepiej znać prawdę i nie mieć wojny, niż nie znać prawdy i mieć wojnę”. Zaprawdę słuszne to i sprawiedliwe. W niegdysiejszych „Przekrojowych” myślach ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika mogłoby iść jako epokowe odkrycie tego ostatniego.
Nie obyło się bez momentów wzruszających, by nie powiedzieć: wyciskających łzy z ócz. Takich pod publiczność, czyli goszczących na posiedzeniu bliskich ofiar katastrofy: „Nie ukrywałem od pierwszych godzin tego, że mój i naszej ekipy plan był taki, aby żadne procedury, żadne zaniechania, żadna zwłoka nie doprowadziły do tego, ażeby choć godzinę dłużej niż potrzeba ciała naszych zmarłych przebywały tam, w Rosji, a nie tu, w ziemi ojczystej”. Na nic się zdały czułe słówka. Goście i z lewa, i z prawa debatę skrytykowali. Najwyraźniej nie docenili wkładu premiera w codzienną po 10 kwietnia 2010 r. walkę o to, by „polska demokracja i polskie państwo przetrwały bez większego szwanku (...), żeby państwo polskie funkcjonowało. To ważne z punktu widzenia milionów ludzi, ważne dla codziennego życia”. Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy, dlaczego 38-milionowe państwo miałoby nie przetrwać śmierci 96 osób. Nawet, jeśli to „strata także okrutna w sensie arytmetycznym”(?).
RACJA Polskiej Lewicy
Według premiera Tuska, nikt poza garstką osób nie chce poznać prawdy. To akurat rzeczywiście może być prawdą. Ze względu na niewątpliwe naciski nieżyjącego prezydenta na załogę samolotu jest ona niewygodna dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Stąd wściekłe ataki na raport MAK i premiera Tuska, że nie broni honoru Polski. Jednak także dla rządu, a zwłaszcza ministra Klicha, prawda jest zabójcza. Wszak to on odpowiada za organizację prezydenckiej wizyty, czyli między innymi za: ! skandaliczny wybór (zresztą taki sam jak kilka dni wcześniej dla premiera) lotniska nieczynnego od lat, nieposiadającego odpowiedniego sprzętu, niezakwalifikowanego do jakiejkolwiek kategorii lotnisk ICAO. Lotnisko to Rosjanie oficjalnie odradzali nam już w 2000 roku podczas specjalnie zwołanej konferencji; ! rezygnację z obecności na pokładzie rosyjskiego nawigatora (tzw. lider), co jest koniecznością w przypadku lotnisk, dla których nie ma map; ! zbyt późny, nie tylko o prezydenckie spóźnienie, ale w ogóle o kilka godzin wylot, w dodatku bez informacji o pogodzie na lotnisku docelowym; ! brak przygotowania lotnisk zapasowych (rzekomo zapasowe lotnisko w Witebsku było 10 kwietnia 2010 r. nieczynne); ! zły dobór załogi samolotu, wynikający z tragicznego stanu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego (to także wina rządu Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego). Jeśli dodać do tego kardynalne błędy pilotów zestresowanych naciskami, to niezależnie od błędów rosyjskich kontrolerów, tak podkreślane przez premiera Tuska „wygrywanie prawdy o Smoleńsku” może się okazać totalną przegraną. Zwłaszcza że odpowiedź na raport MAK była spóźniona o 24 godziny, co w dzisiejszych czasach oznacza wieczność. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl Wszystkie cytaty z wystąpienia premiera Tuska pochodzą z sejmowego stenogramu obrad.
www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15
Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Podczas rozprawy rozwodowej sędzia pyta (jeszcze) żonę: – Coś jednak musiało panią w nim fascynować, skoro pani za niego wyszła? Żona: – Faktycznie, ale już to wydałam... ! ! ! Żona do męża: – Kochanie, tak jak radziłeś, porozmawiałam z naszą dorastającą córką o seksie. – I jak? – Płonę z niecierpliwości, żeby wypróbować choć część z tego, czego się od niej dowiedziałam!
1
41 14
2 4 Znalezione na www.demotywatory.pl
Na ławce w parku siedzi staruszek i strasznie płacze. Podchodzi do niego przechodzień i pyta: – Dlaczego płaczesz? – Synu, mam 88 lat, dwa tygodnie temu ożeniłem się z najseksowniejszą laską w okolicy, ma 22 lata, 90/60/90, super gotuje, kochamy się kiedy chcę, wieczorem mi czyta... – No to o co chodzi? – Zapomniałem gdzie mieszkam!!! KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) wpadasz na nią, by pogadać, 2) zbój nad zbójami, 3) kobiety w jego wieku są warte grzechu, 4) zamiast biletów wielu w portfelu, 5) jest siwa i w wodzie się tapla, 6) choć leży na desce, gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze, 7) capa można za nią złapać, 8) błyszczy na parkiecie, choć nie umie tańczyć, 9) po tę księgę rabin sięgnie, 10) chodzenie w terenie, 11) niepoliczona mamona, 12) rodzaj prezentu dla klientów, 13) działa nagle, więc po diable, 14) to na nich sztuka nabywców szuka, 15) sąsiaduje z jawą, 16) gdy rada siada i gada, 17) trochę wstyd przegrać z nim, 18) srebrników garść przekonała go, że kiedy dają, to brać, 19) z muchą w środku jest wart więcej, 20) kwiat z siebie rad, 21) Japonka z gejem, 22) ma mieszkanie w jakimś stanie, 23) co filatelista przegląda dla i z relaksu?, 24) Harry, lecz nie Brudny, a lubiący czary, 25) ostatni na Litwie, 26) figi bez pestek, 27) gra na pieniądze, 28) armia laików, 29) jakie tajemnice można wyciągnąć z kanara?, 30) dla tych, co lubią jeść tłusto nawet groch z kapustą, 31) w kieliszku, do kawy, 32) bóg na Księżycu, 33) nijaki w odmianie, 34) zna się na kostkach i wyrostkach, 35) uszkodzenia efekt, 36) prawie 500 lat temu powiedział „nie” Kościołowi katolickiemu, 37) bezpańskiego ratlera zabiera, 38) głąb wraz z tłumem, 39) pies do kostek, 40) zagadkowy potwór, 41) tylu posłów, ilu trzeba, 42) mój pan, 43) ją cieć ma mieć, 44) ma koronę i nie może chodzić, w jesionce, 45) jakie ptaki mają raki?, 46) od do do do, 47) ten pierwszy raz, 48) do nurkowania w kuflu, 49) polowanie na ciapki, 50) uraz wyniesiony z matury, 51) rower, który przerósł rowerzystę, 52) rekordowa zachęta, 53) żołnierze w szpalerze, 54) jedno z tych czczych słów, 55) zębate, do rabatek, 56) czara Cezara i kozetka Łokietka, 57) między okiem a otokiem, 58) z kotem w bucie, 59) w nich szukaj pstrągów, a nie w zalewie, 60) auto, jakich sporo jeździ po Sapporo.
11
10 18 33
22
34 13
31
42
38
51
47
55
11
5
49
50 54
37
56 25
58
41
45
53
17
46
43 12
20
52
32
3
40
35
48
23
15
39
36
44
50
48 28
39
43
7 1
46
28
35 27
21
24
26
27
31
33
49
19
23
38
26
15
29
30
45
9
18
10
32
14
22
17 34
8
25
29
37
21
4
9
13 30
6
16
44
12 16
20
8
47
19
5
6
36
42
2 40
7
3
57
24
59
60
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie – wskazówkę dla inwestorów
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie - wskazówkę dla inwestorów. 1
2
3
4
5
17
18
19
20
21
32
33
34
35
36
44
45
46
47
48
6
7
8
9
10
11
22
23
24
25
26
27
37
38
39
40
41
42
43
49
50
12
28
13
29
14
30
15
16
!
31
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 3/2011: „Stoi na stacji lokomotywa, stoi i stoi, bo brak jej pary. I co pan na to, panie Cezary?”. Nagrody otrzymują: Wiesław Kondratowicz ze Zgierza, Stanisław Puckowski z Kłodzka, Alina Rutkowska z Jawora. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Niebo w gębie
Znalezione na www.allegrofun.pl
Humor Wchodzi facet na dyskotekę w Wołominie, a ochroniarz pyta: – Ma pan pistolet? – Nie. – A może ma pan nóż? – Nie. – Siekierę? – Nie.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 4 (569) 28 I – 3 II 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
– Kastecik? – Nie, nie mam nic. Ochroniarz rozbija butelkę, daje mu ubitą szyjkę i mówi: – Ja pieprzę! Weź pan chociaż to!... ! ! ! Wilk zjadł babcię, przebrał się w jej ubranie i położył się do jej łóżka... Ale nie wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim. Napalony dziadek zbliżał się wielkimi krokami...
ndianie wierzyli, że sny nawiedzające domowników powinny przejść przez „łapacz snów”. Specjalny amulet sporządzony z rzemienia, piór i różnych paciorków zatrzymywał nocne koszmary, a przepuszczał sny dobre i inspirujące. ! Niezwykły sen może odmienić całe życie. W 1965 roku Paul McCartney, lider legendarnej grupy The Beatles, obudził się nad ranem, słysząc jeszcze melodię ze snu. Zaraz zasiadł do pianina i odtworzył ją. Utwór zatytułowany „Yesterday” stał się jedną z najpopularniejszych piosenek na świecie. ! Niezwykła wizja senna uratowała ponoć życie samego Hitlera. Niestety... Kiedy podczas I wojny Adolf służył w niemieckiej armii, pewnej nocy zobaczył we śnie siebie przygniecionego ziemią i rozgrzanym żelazem. Tuż po przebudzeniu, przerażony, wybiegł z okopu. Kilka sekund później wybuch pocisku zabił jego śpiących towarzyszy. ! Brytyjscy żołnierze jako pierwsi opracowali technikę, która pozwala obejść się bez snu nawet 36 godzin. Pomocne okazały się maski na twarz, które imitowały promienie słoneczne i w ten sposób skutecznie rozbudzały.
I
CUDA-WIANKI
W objęciach Morfeusza ! Osoby cierpiące na seksomnię (tak zwany zespół Morfeusza), są w czasie snu seksualnie aktywne, a przy tym częściowo świadome, częściowo zaś pogrążone we śnie, podobnie jak lunatycy. Znane są liczne przypadki zarówno kobiet cierpiących na zespół Morfeusza, które nocami wymykały się z domu, aby zaznać perwersyjnych rozkoszy, jak i mężczyzn, którzy gwałcili swoje partnerki lub obce kobiety. Oczywiście, po przebudzeniu seksomniacy niczego nie pamiętają.
! Niemieccy naukowcy opracowali urządzenie, które zapobiega zasypianiu za kierownicą. Wynalazek wielkości pudełka zapałek monitoruje ruchy oka, kontrolując, czy kierowcy nie grozi niebezpieczna drzemka. ! W Australii wymyślono aparaturę, która ukołysze do snu tych, którzy mają problemy z zasypianiem. Urządzenie instaluje się za uchem. Stamtąd wysyła ono impulsy elektryczne, które pobudzają ośrodek równowagi w uchu środkowym, wywołując uczucie kołysania. Z przeprowadzonych badań wynika, że bujająca maszyneria pomogła wielu osobom, które leczyły się na bezsenność (67 proc.). ! W ciągu 5 minut po przebudzeniu zapominamy 50 proc. swoich snów. Po kolejnych 5 minutach – już 90 procent. ! Obecnie ok. 12 proc. ludzi śni tylko czarno-biało. Według badaczy, ta liczba znacznie zmniejszyła się dzięki kolorowej telewizji. ! Ssakiem, który potrzebuje najmniej snu, jest żyrafa. Zadowala się mniej więcej 2 godzinami snu dziennie, w dodatku – na raty. Śpi na stojąco. JC