RAPORT: POLSKIE DZIECI NAJBIEDNIEJSZE W EUROPIE ! Str. 10 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 5 (517) 4 LUTEGO 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
„Siać, siać, siać” – swoją życiową dewizę ojciec Tadeusz Rydzyk realizował, jak co roku w styczniu, za oceanem. Żniwa okazały się… bolesne. Suchej nitki na redemptoryście nie pozostawili nawet bogobojni Polonusi! ! Str. 6
! Str. 12
! Str. 7 ISSN 1509-460X
! Str. 14
2
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY „Popatrzmy, dlaczego Radio Maryja jest atakowane. Ja jeszcze się ustosunkuję do tego, co było w Toronto i w Chicago. Bo tam był taki człowiek. Mamy jego zdjęcia, myślę, że trzeba to opublikować w „Naszym Dzienniku”, niech ludzie widzą” – wściekał się Rydzyk, telefonując do Radia Maryja prosto z Kanady. Poszło o to, że ktoś tatkę nagrywał, ktoś fotografował, a później ktoś to publikował w prasie, na przykład wypowiedź, że Polacy w kraju są głupi. Tato! „Taki człowiek” to był człowiek „FiM”. Jego zdjęcia na 6 str. „FiM”. Łyso? „Szoah (zagłada) to żydowski wymysł i broń propagandowa” – powiedział portalowi Pontifex.Roma bp Pieronek. Kiedy zrobiła się chryja, oświadczył, że nic takiego nie mówił. Lewicowa ponoć „Krytyka Polityczna” ma nowego, etatowego dziennikarza. Został nim skrajnie prawicowy Cezary Michalski. Tak, tak... ten sam były wicenaczelny i komentator „Dziennika”, publicysta „Frondy”, wielki promotor Cejrowskiego. Dotychczas periodyk Sierakowskiego dość mocno wspierał się na dwóch lewych nogach. Teraz będzie miał trzecią. Pomiędzy. Mieszkańcy Radzymina są najszybsi na świecie! Nie czekając na beatyfikację, już wybudowali kościół pod wezwaniem Jana Pawła II. Pierwsze propozycje poświęcenia świątyni polskiemu papieżowi padły w Radzyminie 15 lat temu. Wówczas Wojtyła byłby uznany za pierwszego świętego za życia. Pewien Żyd z Nazaretu mógłby o tym tylko pomarzyć. Gdzie możesz mieć polskiego papieża? W sercu. To jasne. Ale i w kiblu też. Kafelki z podobizną JPII zamierza produkować firma Ceramika Paradyż. Na kafelku JPII będzie się modlić do Maryi. W tle niebieskie chmurki i napis „Totus Tuus”. Aha, jeszcze drobny detal: papież nie będzie stał na rykowisku. Po niesłychanym horrorze, czyli meczu polskich piłkarzy ręcznych ze Słowenią na Mistrzostwach Europy, do polskiego bramkarza, który łapał piłki nie do złapania, SMS-a wysłał kapelan sportowców ks. Edward: „Widziałem cuda” – napisał. Są takie chwile, że miliony wydawane rocznie na zastępy kapelanów przestają się liczyć... Kilkumiesięczny synek katoredaktora Terlikowskiego jest mądry. Sam redaktor to zaobserwował, kiedy karmił bobasa. Ten od małego ma wstręt do gumek. Na razie do smoczków, a później... wiadomo do czego. „Nie ma jak naturalnie, i on już to rozumie” – cieszy się na swoim blogu naczelny „Frondy”. „Ku.. wa”, „zajeb.. te i „h. j” – napisał ksiądz katecheta na szkolnej tablicy jednego z gimnazjów w Lublinie. Smarkaczy zamurowało, później ich rodziców. „Chciałem pokazać dzieciom, czym różnią się wulgaryzmy od grzechu wymawiania imienia Pana Boga nadaremno” – tłumaczył ksiądz. Tak czy owak, nauczyciel jest z niego do d.. y, bo słowo „ch. j” pisze się przez „ch”. Anna Sz. z Wolina miała w zwyczaju publicznie wymyślać swojemu sąsiadowi od pedałów. Została za to skazana przez sąd na wypłacenie odszkodowania i przeprosiny. Ale sąd kolejnej instancji podał wyrok w wątpliwość i zażądał od językoznawców, by sprawdzili, czy słowo „pedał” jest obraźliwe. Skąd, dla producentów rowerów na pewno nie jest. Tak jak dla meteorologów nie jest obraźliwe nazwanie sędziego „tumanem”. Albo dla glacjologów – „bałwan”. Muzeum Miasta Łodzi już cieszy się z tłumów zwiedzających, które wkrótce niechybnie się pojawią. A będzie co oglądać, bowiem wyeksponowana zostanie czapka i szarfa byłego już Kropiwnickiego! Co ludzie mają w sobie takiego, że lubią oglądać okropności, truchła i mumie? I łupież... Słowaccy duchowni (wyłączeni z Krk) domagają się od Watykanu pośmiertnej ekskomuniki JPII, bo „jego pontyfikat przesiąknięty był kłamstwem i heretyckim duchem Asyżu”. „Nie przyjmujcie od tych duchownych sakramentów” – apelują z kolei do wiernych biskupi papiescy. Teraz wierni nie wiedzą, komu wierzyć. 27 stycznia – włoska premiera książki ks. Odera „Dlatego jest święty. Prawdziwy Jan Paweł II”. Postulator procesu beatyfikacyjnego przytacza w niej nieznany dokument na dowód świętości Papy: podpisaną przez niego rezygnację z urzędu w przypadku długotrwałej, nieuleczalnej choroby. Faktycznie dowód. Tylko na co? Na niedotrzymanie słowa! Pierwszą potrzebą dla Haiti jest odbudowa katedry Notre Dame w Port-au-Prince – uznali francuscy biskupi i zachęcają wiernych do hojnych datków. Koszty nie powinny być zbyt wysokie. Do budowy świątyni można użyć gruzu z rozwalonych domów biedaków. Czego najbardziej potrzeba w zrujnowanym, przymierającym głodem Haiti? Biblii potrzeba! Najlepiej elektronicznej. Urządzenia zasilane fotoogniwami, czytające Biblię w języku kreolskim, dostarczane są z USA na wyspę w tysiącach sztuk. Ciekawe, czy na przykład ze 100 takich aparatów da się sklecić jakiś daszek nad głową. Grubo ponad stu Rosjan (w tym 50 dzieci) z ciężkim zatruciem trafiło do szpitala po wypiciu wody święconej w cerkwi w Irkucku. I stał się cud – na razie... nikt nie zmarł! „Legion” w reż. Scotta Stewarta to kolejna hollywoodzka produkcja, która wstrząsnęła biskupami. Film opowiada o tym, że Bóg stracił wiarę w ludzi i postanowił ich wyniszczyć (co już ponoć w historii miało miejsce). Watykan orzekł, że oglądanie filmu jest grzechem. Tym bardziej zapraszamy na jego kwietniową premierę w Polsce.
PiStytucja iedawno pisałem o lewicy i o tym, że w stadium rozdrobnienia (lewica pozaparlamentarna) i ułomności (SLD) nie ma ona żadnych szans na sprawowanie władzy. Tymczasem PiS zwyżkujące w sondażach musi budzić niepokój, a ponowne głosowanie postępowych Polaków na kandydatów PO może już nie mieć charakteru pospolitego ruszenia. Na to też zapewne liczą Kaczyńscy. Ostatnio wysmażyli oni projekt konstytucji IV RP, który można uznać za dzieło szaleńca. Można. W kręgu podejrzeń powinna jednak znaleźć się teza, że bliźniacy postawili wszystko na jedną kartę i chcą zdobyć władzę rękami Platformy. Powołany przez Tuska zespół ekspertów ds. zmian w konstytucji musi wziąć pod uwagę debilny (nie tylko z punktu widzenia interesów państwa) projekt PiS. Nie można wykluczyć, że Kaczyńscy bardzo liczą na to, że ich dzieło spodoba się Platformie, póki ta – zadufana w sobie – nie zacznie uwzględniać porażki w wyborach prezydenckich. Projekt PiS, który zakłada de facto dyktaturę prezydencką, robiłby wówczas za podrzuconą świnię. Dlaczego? Ponieważ PO musi zakładać dużo gorszy układ dla siebie w przyszłym sejmie. W takiej sytuacji perspektywa kontynuacji jej rządów, ale już z prezydenckiego pałacu, jest nie tylko kusząca, ale może się okazać jedynym wyjściem. Załóżmy, że wciąż obecnie silna Platforma poparłaby bliźniaczy projekt, i ten przeszedłby w głosowaniu choćby w okrojonej wersji. Przecież na jesieni kandydat PiS na białym koniu mógłby jakimś cudem wygrać. Przy czym w zakres słowa „cud” wchodzi tu m.in. powszechna agitacja z ambon. Ponadto Kaczory niewątpliwie mają nadzieję na zaostrzenie kryzysu, a być może już uzgodnili ze Śniadkową „Solidarnością” scenariusz strajków i protestów, które ruszą na wiosnę. W ciągu prawie 10 miesięcy wiele może się zmienić, a poparcie dla PO stopnieć wraz z zimowym śniegiem. Zwycięstwo kandydata PiS jest co najmniej niewykluczone – tym bardziej jeśli PiSowskie watahy wystawią w wyborach jastrzębia Ziobrę zamiast kaczki dziwaczki. A to jest niemal pewne. Tak więc jest się czego bać... Kiedy przeczytałem projekt konstytucji IV RP, włosy stanęły mi na karku. Przyszły prezydent dyktator będzie powoływał własnego premiera i ministrów, wydawał dekrety z mocą ustaw, ręcznie sterował prokuraturą, odwoływał i mianował sędziów wedle własnego widzimisię. Pośrednio lub bezpośrednio wszystko będzie mu podlegało. Zniknąć miałaby na przykład Krajowa Rada Sądownictwa, którą zastąpiłaby fasadowa Rada do spraw Sądownictwa. W art. 148 projektu PiS czytamy: „1. Przewodniczącym Rady do spraw Sądownictwa jest z urzędu Prezydent Rzeczypospolitej, a jego zastępcami są z urzędu Prezes Sądu Najwyższego, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego i Minister Sprawiedliwości. 2. W skład Rady do spraw Sądownictwa wchodzą ponadto: 1) cztery osoby powołane przez Prezydenta Rzeczypospolitej oraz po dwie osoby powołane przez Sejm i Senat (...), 2) cztery osoby powołane przez Ministra Sprawiedliwości spośród sędziów (...)”. Tak więc spośród 16 osób z Rady większość byłaby ludźmi pałacu. Premier byłby wykonawcą poleceń, a właściwie chłopcem na posyłki, na przykład do podstawienia samolotu. Każdy prezydent z ramienia PiS gwarantuje nam wojnę lub co najmniej stan wyjątkowy. O tym
N
ostatnim jest w projekcie bardzo wiele. Na przykład art. 184 pkt 2: „W przypadkach niecierpiących zwłoki stan wojny ogłasza Prezydent Rzeczypospolitej na wniosek Prezesa Rady Ministrów”. Art. 185: „Prezydent Rzeczypospolitej na wniosek Rady Ministrów wprowadza, w drodze rozporządzenia wydanego na podstawie ustawy, stan wojenny na części albo na całym terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, jeżeli Rzeczpospolita jest w stanie wojny lub stan wojenny jest konieczny ze względu na zewnętrzne zagrożenie bezpieczeństwa państwa”. Chyba nie trzeba dodawać, kto decyduje o tym, że zagrożenie wystąpiło, na przykład ze strony... jednorękich bandytów. W takim przypadku władzę nad wojskiem sprawuje Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, którego oczywiście powołuje i odwołuje Wódz Naczelny – prezydent. A jeśliby jednak w Sejmie podniosły się jakieś samobójcze głosy oponentów, jest art. 188: „W razie przeszkód w działaniu Sejmu w czasie stanu wojennego lub stanu wyjątkowego Prezydent Rzeczypospolitej może wydawać, w zakresie niezbędnym do funkcjonowania państwa, rozporządzenia z mocą ustawy z pominięciem wymagań określonych w art. 62 ust. 1 i 2. W razie konieczności rozporządzenie z mocą ustawy może także zawierać zgodę na ratyfikacje lub wypowiedzenie umowy międzynarodowej oraz ustalać prowizorium budżetowe”. Ale jest w projekcie PiS ktoś jeszcze od prezydenta potężniejszy. To katolicki Bóg, który prezydenta namaszcza i do którego PiStytucja odwołuje się bez przerwy niczym pewien typ wariata, który musi słyszeć ciągłe zapewnienia o swej normalności, aby jako tako funkcjonować. Bóg, który wybrał na swego proroka Jarosława Kaczyńskiego, zapewnia w projekcie PiS, że aborcja, in vitro, a nawet tzw. „inseminacja” są obrzydliwe i niedopuszczalne. Jeśli wybory wygra na przykład Ziobro, z pewnością tekę połączonych ministerstw: pamięci narodowej, spraw wewnętrznych i więziennictwa obejmie Mariusz Kamiński. Natomiast IPN dokończy wreszcie lustrację do poziomu szwagierki sąsiadki pracownicy biurowej MO. Wreszcie zaaresztować będzie można wszystkich za wszystko. Ostatnie niezależne media zejdą do podziemia, „Fakty i Mity” do lochów, a w parlamencie będą się uczyć pieśni na cześć Wodza. Jemu nikt nie podskoczy, bo i nie będzie miał okazji. Prezydenta – „Ojca Narodu” – wybierze się bowiem tylko raz. Później wyda on dekret z mocą ustawy likwidujący wybory. I w ten sposób wszyscy zawiśniemy za Ziobro. Jest możliwe, że tak właśnie Kaczyńscy zaplanowali swoje słodkie emeryturki. Jesień ich życia będzie osładzać im myśl, że Polska z taką konstytucją znajdzie się wreszcie poza Unią Europejską i NATO. Cała nadzieja w tym, że polscy decydenci znajdą wówczas schronienie na Białorusi. JONASZ
UWAGA! Na 99 proc. w marcu ruszy antyklerykalne radio „FiM”.
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. ubiegłym tygodniu ujawniliśmy zbrodnię popełnioną na 13-letnim chłopcu Adamie (imię zmienione) przez 46-letniego dziś ks. Zbigniewa R., pieszczocha koszalińsko-kołobrzeskich biskupów i do niedawna proboszcza parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu. Zapowiedzieliśmy ciąg dalszy. Oto on... Adam był tak mocno związany z Kościołem, że mimo dramatycznych doświadczeń z dzieciństwa (efekt wielomiesięcznego wykorzystywania seksualnego i gwałtów dokonywanych przez ks. Zbigniewa R.) po maturze postanowił wstąpić do Wyższego Seminarium
W
regulaminów, integracji między alumnami, ale przede wszystkim – wnikliwej obserwacji i przesłuchań przez wychowawców. Rozmawiając podczas tychże przygotowań z ojcem duchownym WSD ks. Piotrem W., wyznał, że był w dzieciństwie molestowany seksualnie przez księdza. Niedopytywany o szczegóły nie ujawnił wówczas nazwiska sprawcy, ale w toku kolejnej pogawędki ks. W. – niczym jakiś wizjoner – trafił bez pudła, pytając, czy ów łotr to ks. Zbigniew R. Adam oczywiście potwierdził, a jedyną reakcją ojca duchownego było ubolewanie, że przez rzeczonego proboszcza rzucił już sutannę „taki dobry chłopak ks. Adam Sobczyk” (wikariusz parafii św.
GORĄCY TEMAT U Adama badanie wykazało m.in. znaczną kontrolę uczuć, złe nastroje, wyobcowanie i zaniżoną samoocenę. Przełożeni nakazali mu terapię. Chcąc kontynuować studia, musiał wybrać konkretnego specjalistę, regularnie przyjeżdżającego do seminarium w Koszalinie aż z Elbląga. A kto to finansował? Okazuje się, że kierownictwo WSD uregulowało należność tylko za dwa seanse terapeutyczne, bo za resztę każdorazowo (160 zł) płacił już Adam! „Pan (...) zgłosił się na terapię w listopadzie 2008 r., będąc studentem pierwszego roku Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. Powodem jego zgłoszenia, jak podał, były trudności w nawiązaniu
wrażenia gwałconego 13-latka. Pisał regularnie i w obawie przed wścibstwem innych kleryków oraz księży oddawał je na przechowanie ks. W. Swoją tajemnicę powierzył jeszcze jednej osobie – zaprzyjaźnionemu alumnowi z tego samego roku. W drugiej połowie listopada 2008 r. Adam zachorował. Gdy leżał w infirmerii (seminaryjna sala szpitalna), odwiedził go ks. K. Kleryk pragnął rozmowy z ojcem duchownym, ale że ten był akurat nieobecny, wielebny zaproponował młodzieńcowi, żeby wyznał mu wszystko, co go trapi. Jak na świętej spowiedzi, bo on nikomu nic nie powie. Adam pękł i opowiedział. Absolutnie o wszystkim...
Tanie dranie
(2)
Co robi biskup na wieść, że podległy mu proboszcz gwałcił 13-latka? Wysyła ofiarę na psychoterapię. Oczywiście na jej koszt. Duchownego w Koszalinie. W czerwcu 2008 r. odbył specjalne rekolekcje w jezuickim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni. Opowiedział tam spowiednikowi o swoich doświadczeniach, a po zakończeniu rekolekcji napisał 27 czerwca do świątobliwego pedofila: „Czuję radość, słysząc, że zabrali księdza i wyszła wreszcie na jaw prawda. Czuję się tak szczęśliwy, bo po tylu latach wyspowiadałem się generalnie i powiedziałem, co ksiądz mi zrobił. Tyle lat to we mnie siedziało. Idę w tym roku do seminarium. Będę się modlił za księdza o zrozumienie grzechu. Jako kapłan rozgrzeszał ksiądz ludzi, niech teraz Bóg w łaskawości swojej udzieli księdzu przebaczenia”. Zgodnie z regułami obowiązującymi w seminariach duchownych, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego Adam zaliczył tzw. kurs wstępny, czyli trwający 2, 3 tygodnie okres intensywnego przyswajania obowiązujących na uczelni
Wojciecha w latach 1999–2002, przeniesiony później na stanowisko dyrektora diecezjalnej bursy dla chłopców w Szczecinku, obecnie mieszka i pracuje w Anglii), który nie mógł już patrzeć na seksualne wyczyny swojego pryncypała przy braku jakiejkolwiek reakcji biskupów. Należy w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że rozmowy Adama z ks. W. nie miały charakteru konfesyjnego i nie były objęte tajemnicą spowiedzi. Czy biskup ordynariusz Edward Dajczak (zdjęcie dolne) dowiedział się zatem o paskudnych przestępstwach swojego podwładnego? – Bezwarunkowo powinien, a znając układy wewnątrzseminaryjne, jestem przekonany, że ta wiedza dotarła do niego! Tym bardziej że sam papież Benedykt XVI ogłosił zero tolerancji dla pedofilów, a Watykan (ustami prefekta Kongregacji ds. Duchowieństwa kard. Claudia Hummesa) dał nawet biskupom zielone światło w odwoływaniu się do cywilnego wymiaru sprawiedliwości – zauważa proboszcz z Koszalina. – Ks. W. poinformował biskupa o tym kleryku pod koniec października 2008 r., gdy jechali razem do Warszawy, żeby uczestniczyć w obronie doktoratu ks. Jarosława K. (prefekt WSD – dop. red.) na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Szef zapytał wówczas: „I co zrobiłeś, Piotruś, z tym fantem?”. W. odparł, że wysłał „fant” na terapię, a biskup Dajczak pochwalił go, że wybrał najlepsze z możliwych rozwiązań – twierdzi osoba zbliżona do koszalińskiego WSD. Tuż po rozpoczęciu roku akademickiego alumni I roku poddawani są testom psychologicznym.
Sztab koszalińskiego WSD
poprawnych relacji interpersonalnych zarówno z rówieśnikami, jak i osobami od niego starszymi (...). Spotkania terapeutyczne trwały do czerwca 2009 r., odbywały się w systemie dwie sesje raz w miesiącu. W czasie spotkań ujawnił się problem dotyczący molestowania seksualnego. Pan (...) jako uczeń szkoły podstawowej doświadczył przemocy seksualnej. To traumatyczne przeżycie miało ważny wpływ na dalszy rozwój emocjonalny uczestnika terapii. Praca terapeutyczna była nakierowana między innymi na przepracowanie traumy związanej z naruszeniem jego granic psychologicznych. Pan (...) przestał kontynuować pracę terapeutyczną, nie uzasadniając przyczyn takiego stanu rzeczy ” – czytamy w oświadczeniu z 21 grudnia 2009 roku podpisanym przez psychologa Lucynę P., zaufaną specjalistkę pracującą dla Kościoła, której jakże łatwe do wyobrażenia poglądy i metody „leczenia” można znaleźć w publikacji pt. „Wyzwolenie w Chrystusie jako zasada działań pastoralnych wobec osób o orientacji homoseksualnej”. Jedną z form terapeutycznych stosowanych wobec Adama były „listy do kata”. Musiał w nich przywoływać wszystkie zapamiętane
– Domyślałem się, w czym rzecz, bo widziałem wyniki twojego testu psychologicznego – przyznał prefekt. Gdy Adam ujawnił mu, co napisał w czerwcu 2008 r. do ks. Zbigniewa R., usłyszał od seminaryjnego wychowawcy: – Nie miałeś najmniejszego prawa i bardzo źle zrobiłeś, osądzając kapłana! Przecież on przy końcu życia wezwie miłosiernego Boga i będzie zbawiony. Powinieneś milczeć i nikomu nic nie mówić o molestowaniu! Wkrótce odbyła się w seminarium Rada Zarządu. Po jej zakończeniu ojciec duchowny ostrzegł Adama: – Ks. K. poruszył temat twojej osoby. Że popełniłeś poważny błąd, dzieląc się tajemnicą z innym klerykiem. Podczas jednej z późniejszych rozmów prefekt powie wychowankowi: – Odejdź od nas, bo będziesz takim samym pedofilem, jak ks. Zbigniew R. Mogę ci to udowodnić literaturą i poglądami wybitnych naukowców. Po pierwszym roku studiów koszalińscy seminarzyści odbywali obowiązkowe praktyki w Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci prowadzonym przez Zgromadzenie Braci Szkolnych w Przytocku (powiat słupski). Była to znakomita okazja do
3
wypitki i innych swawoli, ale Adam był już wówczas tak zasadniczy, że powtórzył ks. W. in extenso słowa potwornie skacowanego M. skarżącego się kolegom, że „nie mógł przyjąć komunii, bo by ją wyrzygał”. – Faktycznie tak było. Chłopcy dawali sobie ostro w szyję, a P. jeździł z pracownicą DPS-u po wódę aż do Polanowa. Nawet dyrektor domu nie wytrzymał i poinformował o sprawie rektora (ks. Dariusza Jastrzębia – dop. red.). Adam niepotrzebnie się wychylił, bo chyba nie wiedział, że kapuje na osobistych ulubieńców księdza prefekta, dwie gwiazdy prowadzonego przez niego chóru seminaryjnego – podkreśla nasz rozmówca. Po powrocie z praktyk prefekt WSD zakomunikował Adamowi, że nie widzi go w kapłaństwie, więc byłoby dobrze, żeby wyniósł się zaraz i dobrowolnie: – Wiem, że pójdziesz i powiesz, że to K. cię wyrzucił, ale będę musiał wówczas ujawnić księdzu rektorowi wydarzenia z twojego dzieciństwa – przestrzegł. Kleryk w swojej naiwności pomyślał, że może rektor jest z innej bandy. Poszedł doń na rozmowę i opowiedział, jak bardzo pragnie zostać księdzem, choć zmaga się ze wspomnieniami gwałtów popełnianych w zaciszu plebanii przez ks. Zbigniewa R., konsekrowanej spermy rozmazywanej na dziecięcej twarzy, szantażem... Ks. Jastrząb zapewnił Adama, że nie da mu zrobić żadnej krzywdy, byleby tylko trzymał się wytycznych dotyczących dalszej formacji duchowej oraz trzymał buzię na kłódkę. Chwilę później ks. K. nakazał krnąbrnemu klerykowi pakować manatki i wynosić się precz. Ten jednak nie posłuchał... – To było 27 października 2009 roku. Dokładnie pamiętam tę datę. Ksiądz prefekt zwołał zebranie wszystkich alumnów drugiego roku. Powiedział: „Jest wśród was zdrajca, Judasz, który was krzyżuje. Ta osoba z pewnością nie będzie księdzem. Odprawiłem dzisiaj rano drogę krzyżową i przy rozważaniu jedenastej stacji zrozumiałem, że on was krzyżuje. Ta osoba nie chce dłużej być z wami na roku, domyślacie się, o kogo chodzi”. Dokonał klasycznego linczu – wspomina uczestnik spotkania. Adam nie wytrzymał ciśnienia i jeszcze tego samego dnia odszedł, sprawiając niewymowną ulgę koszalińsko-kołobrzeskim biskupom i kierownictwu tamtejszego seminarium duchownego. Nie przewidzieli wszakże następstw. Także tego, że za Adamem stanie murem kapłan cieszący się w Polsce opinią, o jakiej hierarchowie mogą co najwyżej marzyć, a dziennikarze „FiM” dotrą do innych ofiar ks. Zbigniewa R. Ciąg dalszy przedstawimy za tydzień i to jeszcze wcale nie będzie koniec kłopotów biskupa Dajczaka i jego podkomendnych... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Z życia cichodajki Jak to mówią, żadna praca nie hańbi, ale każda męczy. Zima pełną gębą. Wieje, pada, zimno jak cholera, gospodarka po kolana w śniegu. A radzić sobie trzeba. Jak donosi „Super Express”, w czasie zimowego kryzysu tirówki pracujące przy trasie Płonia–Szczecin, uzbrojone w łopaty... same odśnieżają część pobocza i wjazd do lasu. Ich wysiłki spostrzegł przypadkowy kierowca i – ogromnie wzruszony – zrobił paniom kilka zdjęć, po czym zadzwonił do Radia Szczecin, żeby o wszystkim opowiedzieć. Dobry przykład tym razem poszedł z dołu. Nic dziwnego, że losem przydrożnych dziewcząt, zwanych strażniczkami lasu, zainteresował się świat polityki. Niejaka Maria Zuba, posłanka PiS-u, oficjalnie rozpoczęła krucjatę przeciw nierządowi. Wszystko przez superodkrywcze badania prowadzone wśród „inkryminowanych”. Z nich to wynika, że przeciętna tirówka traci cnotę jako 16-latka, solidnie popija i ma trzech klientów dziennie. Nie wiadomo, czy akcja się powiedzie. Przeciętny obywatel myśli sobie: są ważniejsze problemy niż taka przeciętna tirówka, którą można co najwyżej... opodatkować, żeby korzyści były ogólnospołeczne.
Noworocznych ciekawostek związanych z córami Koryntu ciąg dalszy. Brytyjski „The Times” sprawdził, jak rozkładają się siły wśród europejskich prostytutek. Zwłaszcza po tym, jak kolejne państwa zasiliły szeregi Unii Europejskiej, a niewiasty pracujące w owym niechwalebnym fachu rozjechały się po całym kontynencie. I tak... Anno Domini 2009 przodowały panie z Rumunii (12 proc. wśród wszystkich europejskich prostytutek), drugie miejsce (9 proc. wkładu własnego) – Rosjanki, tuż za nimi, z 8-procentowym wynikiem, podążają mieszkanki Bułgarii. Nasze rodaczki uplasowały się na 7 miejscu. Z 4-procentowym wynikiem. W prostytucyjnej sztafecie jest z nami coraz gorzej. Na szczęście. Kurtyzany tzw. wyjezdne nie wiedzą pewnie, ile mogą zarobić, nie przekraczając ojczystej granicy. Pewną mieszkanką Śląska zainteresował się rodzimy urząd
ościół szturmuje przestrzeń publiczną i prawo, aby wyznaczać standardy i wytwarzać nawyki. Ludzie, którzy dają się na to nabrać, uważają klerykalny świat za naturalny, jedyny istniejący. W jednym z ogólnopolskich dzienników ukazał się zbiór wypowiedzi różnych osób na temat obecności krzyża w miejscach publicznych. Wypowiedzieli się uczniowie, nauczyciele, rodzice, pracownicy szaletów miejskich, urzędnicy, ale także ludzie z grup społecznych mniej szanowanych, takich jak więźniowie, duchowni i politycy. Ich przemyślenia były rozmaite, od bardzo rozsądnych po zdumiewające, jak wypowiedź człowieka skazanego za kilka zabójstw, słynnego „Ciola”. Wyznał on, że wiara i krzyż pozwalają mu... przebaczyć sędziom, którzy jego, niewinnego człowieka, skazali, i dają mu siłę do tego, aby nie wydawał władzom swoich grypsujących przyjaciół oraz nie współpracował z administracją i więzienną policją. Trzeba przyznać, że są to dosyć niezwykłe owoce wiary. „Ciolo” przyjął niedawno w kiciu sakrament bierzmowania, wzruszając do łez kapelana więziennego. Zatem wypowiedzi „Ciola” pochodzą zapewne prosto z natchnienia Ducha Świętego, który w nim teraz przez sakrament działa... Jego wyznania odnotowuję na potrzeby przyszłego procesu beatyfikacyjnego. W końcu teraz jest moda na wynoszenie na ołtarze znanych Polaków. Ale nie tajniki katolickiej duszy „Ciola” (skazany za 6 morderstw na dwa dożywocia + 25 lat więzienia) najbardziej mnie zaintrygowały. Wiele do myślenia dała wypowiedź pani Ewy Dumkiewicz-Sprawki, dyrektora Wydziału Oświaty i Wychowania Urzędu Miasta w Lublinie. Pani ta pełni swoją funkcję od 15 lat, czyli od zawsze w cieniu ciemnie panującego w III RP Kościoła
K
skarbowy. I nic dziwnego. Owa dama w ciągu kilku lat przepuściła... 14 mln złotych. Chociaż legalną pracą się nie zhańbiła. Inspektorom urzędu skarbowego, którzy przymusili ją do złożenia wizyty, szczerze jak na spowiedzi wyznała, że zarobiła... na dupie. 14 baniek?! – słusznie zdziwili się panowie inspektorzy. Rozpoczęli śledztwo, które... innego źródła dochodu, poza wskazanym, nie odsłoniło. Biuraliści nie uwierzyli w seksualne możliwości Ślązaczki i wlepili jej karę – podatek w wysokości 2,3 mln złotych. Jednak fama poszła. Polskie matki nadal powtarzają córkom, że muszą się uczyć, żeby coś osiągnąć, ale... już jakby z mniejszym przekonaniem. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki W Siedlcach dwaj nastoletni napastnicy pozbawili wracającego z kolędy kapłana 1500 złotych utargu. Sprawą zajęli się natychmiast najbardziej doświadczeni policjanci pionu kryminalnego. Kapusiom gwarantują anonimowość. Mimo to kasy jak dotąd nie odzyskali.
ANTYKOLĘDNICY
Przez bite 3 godziny gorące modły do Najświętszego Sakramentu wznosili białostoccy wierni w ramach przebłagania za zaproszenie do miasta satanistycznego KAT-a. Informuje o tym na swojej stronie parafia Miłosierdzia Bożego. Zespół zagrał z okazji XVIII Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
KATOWANIE
Narobił się po pachy Zbigniew Lubawy, sołtys Dębna Polskiego. W ramach protestu wobec polityki samorządowej, którą prowadzą miejscowi radni, ulepił przed swoim domem jedenaście... bałwanów. Każdego elegancko ubrał i przyozdobił. Zainteresowanie śniegowymi symbolami samorządowców jest tak duże, że sołtys zaprasza na otwartą wystawę. Czynna do pierwszych roztopów.
BAŁWANY
Rozwój i Przyszłość – taką nazwę nosi komitet wyborczy, który wywindował 47-letniego Ryszarda Ć. na stanowisko radnego gminy Turek. Ludzie bardzo pana radnego szanowali – do czasu gdy w towarzystwie czterech kolegów (na szczęście nie tych z sali obrad) napadł z bronią w ręku na kierowcę dostawczego auta. Przy radnym, który rocznie zarabia prawie 50 tys. zł, policjanci znaleźli kominiarkę, składany nóż, petardy i naboje do karabinka sportowego.
OBSTAWA
W Łodzi 51-letnia kobieta została zatrzymana, gdy chciała wnieść do aresztu śledczego... paczkę z marihuaną. Kobieta wybrała się w odwiedziny do syna, a paczkę wręczył jej podobno przed budynkiem aresztu jakiś mężczyzna, który prosił o dostarczenie jej za kraty. No i paczka trafiła za kraty – razem z pechową dostarczycielką.
MATCZYNA TROSKA
Do pracy w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy wrócił lekarz, którego zwolniono dyscyplinarnie za mało wybredne epitety pod adresem pacjentów. W dokumentach szpitalnych o starszej kobiecie z problemami żołądkowymi, trawiennymi i biegunką pisał na przykład, że to „stara srająca baba”, natomiast o mężczyźnie, którego uratowano po próbie samobójczej, miał podobno stwierdzić: „Idiota – nałykał się barbituranów. Może byłoby lepiej, żeby zdechł”. Lekarzowi nie zdołał stawić czoła ani NFZ, ani rzecznik praw pacjenta w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy. Medyk bowiem, po zwolnieniu z pracy za niewłaściwą postawę etyczną, skierował sprawę do sądu. I wygrał. Opracowali: WZ, MaK, ZK
LEKARZ Z POWOŁANIA
katolickiego. I przyznaje: „Nie zdarzyło się, byśmy otworzyli jakąś nową szkołę bez krzyża. Kończy się budowa, obiekt jest przekazywany dyrekcji. Następuje uroczyste otwarcie, ksiądz święci budynek, a delegacje młodzieży wieszają krzyże. To oczywisty proces. Krzyż jest naturalnym elementem każdej inwestycji oświatowej. A gdyby go nie było? A jakby tak ze ściany ściągnąć godło?”. Proszę, jakie to wszystko oczywiste. I zgodne z naturą. Miasto buduje, ksiądz święci, młodzież wiesza. Można powiedzieć, że tak było zawsze i taki jest porządek pochodzący od Boga. Tylko ludzie mający źle w głowie kwestionują takie kanony postępowania. I wichrzyciele. Albo anarchiści, którzy i godła nie uszanują. Pani dyrektor z lubelskiego urzędu miasta nawet przez myśl nie przejdzie, że mogłoby być inaczej. Może lepiej. Wyobrażam sobie, że w czasach jeszcze przecież nie tak odległych były osoby, które uważały – z prostotą duszy podobną do pani Dumkiewicz-Sprawki – że jest rzeczą oczywistą, że kobieta nie ma praw wyborczych i nie pracuje zawodowo. Czyż nie do pracy w domu powołał ją Bóg? Przecież to oczywiste! Tak było od zawsze i przez stulecia. Dla wielu ludzi było też naturalne, że w niektórych krajach niebiali mieszkańcy nie mogli siadać na pewnych miejscach w autobusie, nie korzystali też z toalet przeznaczonych dla rasy najwyższej. Przecież to oczywiste, że każdy naturalnie odnajduje właściwe sobie miejsce... Kościół tak urabia sobie polityków i urzędników, aby – ustalając schematy działań – meblowali umysły takich Dumkiewicz-Sprawek, których przecież w każdym społeczeństwie nie brakuje. Później one działają i myślą według tego, co „naturalne i oczywiste”. I biada wichrzycielom! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
To, co oczywiste
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Dlaczego dyrektor Muzeum Narodowego ogranicza się tylko do „dzieł” odnoszących się do homoseksualizmu, dlaczego chce dyskryminować twórczość nekrofilów, pedofilów i zoofilów? Homoseksualizm jest dewiacją podobną do każdej z powyższych. (poseł Stanisław Pięta, PiS, o wystawie nt. wątków homoseksualnych w polskiej sztuce)
!!! Gdybyśmy chcieli usunąć ze sztuki wszystkie wątki homoseksualne, musielibyśmy zamknąć Muzeum Watykańskie. (Bogdan Zdrojewski, minister kultury)
!!! Prezydentowi Łodzi, Jerzemu Kropiwnickiemu, zaszkodziły sukcesy, które odnosił. (Igor Janke, prawicowy komentator, publicysta „Rzeczpospolitej”)
!!! Można się kochać bez „wchodzenia” w kobietę, gdy w łożu małżeńskim dochodzi do pieszczot. I jeżeli pojawi się wytrysk poza drogami rodnymi, to jest jakies zdarzenie, które... no... zdarzyło się nam. Natomiast, jeżeli będziemy poszukiwali zaspokojenia seksualnego poza złożeniem nasienia w drogach rodnych kobiety, to jest to ewidentnie grzech. (fragment pogadanki z Radia Maryja)
!!! Chciałem, żeby było dalej. Tata źle się modlił o dobry wiatr dla mnie. (Klimek Murańka – nadzieja naszych skoków narciarskich) Wybrali: AC, OH, MarS
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
NA KLĘCZKACH
PROCES Pierwszy raz w dziejach polskich mediów archidiecezjalna kuria zamierza sądzić się z gazetą. „Wyborczą” konkretnie, a chodzi o kurię poznańską. Bo „Gazeta”, pisząc o pazerności Kościoła w kontekście szkolnego budynku, za wynajem którego Krk zażądał od miasta 2 mln zł czynszu (pisaliśmy o tym pierwsi), „naruszyła dobre imię Kościoła”. Nie znamy wyroku, jaki zapadnie w polskim sądzie, ale już wiemy, co orzeknie Trybunał w Strasburgu: po pierwsze – dziennikarze „GW” napisali prawdę, a po drugie – dobre imię to Kościół katolicki bezpowrotnie utracił wkrótce po Wielkiej Nocy! MarS
w taki oto sposób: „Propaganda komunistyczna łączyła jego postać jedynie z wyjazdem z kraju we wrześniu 1939 roku, insynuując, że zostawił Naród. A to nieprawda”. Jak to nieprawda?! W ucieczce z kraju kardynał nie dał się wyprzedzić rządowi ani naczelnemu wodzowi. Zwiał 3 dni przed nimi. o.P.
CO ZA ULGA!
POBOŻNA I OBŁUDNA
KUR(I)ATORIUM „Kuratorium” i „kuria” brzmią podobnie. Więc chyba nic w tym dziwnego, że w katolickim kraju świeckie Kuratorium Oświaty w Lublinie zawiera porozumienie o współpracy z Rozgłośnią Archidiecezji Lubelskiej. Jaki jest cel porozumienia podpisanego w styczniu na czas nieokreślony przez lubelskiego kuratora oświaty Krzysztofa Babisza? Na stronie internetowej kuratorium w Lublinie czytamy, że ma to być „współpraca w dziedzinie wspomagania działań wychowawczych szkół i placówek w celu kształtowania i budowy właściwych relacji i postaw między uczniami, nauczycielami i rodzicami. Kuratorium zobowiązało się do współpracy m.in. w zakresie: promowania podejmowanych działań rozgłośni o tematyce wychowawczej, patronowania i upowszechniania przykładów »dobrych praktyk« w działalności edukacyjno-wychowawczej oraz współorganizowania audycji dla nauczycieli i wychowawców”. W zamian należąca do lubelskiej kurii stacja radiowa obiecuje emitować programy informacyjne „służące budowaniu poprawnych relacji między uczniami, nauczycielami i rodzicami” oraz umożliwiać nauczycielom i uczniom prezentowanie „na falach rozgłośni” materiałów o tematyce wychowawczej. AK
UCIECZKA KINOWA? Jak w Katolandzie wygląda polemika z niewygodnymi dla kleru faktami? Wystarczy wtrącić mimochodem, że „propaganda komunistyczna” miała na jakiś temat podobne zdanie. Nawet najświętsza prawda nie ostoi się po obrzuceniu jej podobnymi „inwektywami”. Do zwolenników tego rodzaju erystyki dołączył Paweł Woldan, kościółkowy scenarzysta, reżyser, twórca m.in. „Prymasa w Komańczy”. 21 stycznia w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” filmowiec bronił skompromitowanego prymasa Hlonda
w miejscowym domu kultury wielki „bal opłatkowy”. Za 60 zł od osoby parafianie i parafianki mieli okazję potańczyć o suchym..., a przy okazji wesprzeć remont kościoła. Jeszcze skromniejszą propozycją kusi swoich wiernych parafia w Bodzentynie. W ostatnią sobotę stycznia zaprasza na „opłatek parafialny” urządzony w tamtejszej szkole. Wstęp – tylko 40 zł od pary. AK
Jak zmniejszyć płacony fiskusowi podatek? Ano na przykład odliczając sobie od podatku... datki rzucane księdzu na nieopodatkowaną tacę. „Przypominamy, że ci, którzy chcieli w tym roku odpisać od podstawy podatku w urzędzie skarbowym kwotę ofiarowaną na cele kultu religijnego, niech przez kolejne dwie niedziele, czyli 13 i 10 złożą na tacę informację – kto, z jakiej ulicy i jaka kwota została złożona na tacę w 2009 r. Można odpisać do 6 proc. podstawy podatku” – tak do ulżenia fiskusowi w grudniowych ogłoszeniach zachęcał wiernych proboszcz parafii pw. Trójcy Przenajświętszej w Mielcu. AK
EWANGELICY GÓRĄ W Aleksandrowie Łódzkim parafia ewangelicka odzyskała sądownie cmentarz zarządzany od 1945 roku przez parafie katolickie. Od lat 60. katolicy korzystali z cmentarza na prawach umowy dzierżawnej, ale nigdy nie zapłacili za to czynszu. Od 1998 r. ewangelicy usiłują odzyskać swój teren, a w 2004 roku przygotowali pozew sądowy. W końcu sąd wydał wyrok na ich korzyść. Okazuje się, że są jeszcze w Polsce sądy, które papieskich się nie boją. MaK
NIECH ŻYJE BAL! Wigilia była wprawdzie miesiąc temu, ale w wielu parafiach „sezon opłatkowy” wciąż trwa w najlepsze. Parafia w Odrzykoniu zorganizowała dla swoich owieczek
Skandal finansowo-obyczajowy, który wstrząsnął ostatnio Irlandią Północną, ma także swoje religijne tło. W tym najpobożniejszym i najniebezpieczniejszym regionie Europy Zachodniej żona premiera, deputowana miejscowego parlamentu, zdefraudowała publiczne pieniądze, aby pożyczyć je 19-letniemu kochankowi. 59-letnia Iris Robinson przekazała w sumie swojemu chłopczykowi 25 tysięcy funtów, które przedsiębiorczy młodzian zainwestował w otwarcie własnej kawiarni. Wcześniej pani Robinson słynęła z cytowania Biblii przy każdej okazji. Telewizja BBC przypomniała widzom, że parlamentarzystka nazywała w mediach homoseksualizm obrzydliwością i twierdziła, że samo myślenie o tych sprawach przyprawia ją o mdłości i chorobę. Robinson sugerowała także z obłudną troską, że „homoseksualista – tak jak zabójca – może naprawić swoje postępowanie, oddając się Chrystusowi”. Teraz dziennikarze BBC przeczytali pani Robinson w rewanżu kilka cytatów z Biblii na temat tego, jaki los powinien spotkać cudzołożników... MaK
LULANIE KOŚCIOŁA Lewicowy prezydent Brazylii Lula Inácio da Silva w ostatnim roku swego urzędowania szykuje Kościołowi niemiłe niespodzianki. Ten niezwykle popularny polityk doprowadził do wielkiego rozwoju kraju, wyrwał z nędzy miliony ludzi, uniezależnił się politycznie od USA i uczynił z Brazylii regionalne mocarstwo. Najmocniejsze uderzenie, prawdziwą rewolucję kulturalną, zostawił jednak na koniec. Ofensywa legislacyjna obejmuje 27 ustaw, m.in. liberalizację aborcji, legalizację małżeństw jednopłciowych, prawny zakaz bicia dzieci (w kraju, gdzie fizyczna agresja jest chlebem powszednim), opodatkowanie największych fortun i wspieranie bezrolnych chłopów w ich walce o ziemię. Na protesty Kościoła Lula odpowiada tak: „Nikt nie odbierze mi zdrowego rozsądku i nie sprowadzi mnie ani na milimetr z drogi, którą zaczął podążać kraj”. MaK
5
KOŚCIÓŁ ZMIENNY JEST
EUTANAZJA W SZKOCJI
Katolicko-prawicowa opozycja w Hiszpanii domaga się ogłoszenia ogólnonarodowego referendum w sprawie aborcji. W Madrycie nowe prawo liberalizujące aborcję czeka już tylko na przegłosowanie przez lewicowy senat, co prawdopodobnie będzie czystą formalnością. Tymczasem środowiska katolickie zebrały ponad milion podpisów pod projektem referendum w tej sprawie. Rzecz jest o tyle zabawna, że kiedy w Polsce w latach 90. lewica domagała się referendum w sprawie zniesienia zakazu aborcji, Kościół i prawica twierdzili, że „przypadkowe społeczeństwo” nie ma prawa głosu w tak ważnej sprawie. MaK
Szkocka deputowana Margo McDonald, która cierpi na chorobę Parkinsona, mimo sprzeciwu największych kościołów kraju – reformowanego i katolickiego – zgłosiła projekt legalizujący eutanazję. Nowe prawo ma poparcie większości Szkotów. McDonald argumentuje, że skoro ludzie mają prawo do życia, powinni mieć też prawo do śmierci. MaK
JEZUS PAKER
KATOLICY KONTRA WATYKAN Według najnowszego sondażu, rośnie liczba belgijskich katolików niezadowolonych z celibatu. Zniesienia obowiązku bezżeństwa domaga się 3 na 4 tamtejszych katolików. W sąsiedniej Francji, gdzie brak księży z powodu celibatu jest bardziej odczuwalny niż w Belgii, są regiony, gdzie jeden duchowny obsługuje – czy może raczej próbuje obsłużyć – 60 kościołów! MaK
BISKUPKA PRZECIW WOJNIE
W Bremie powstał nowy chrześcijański klub sportowy. Pod szyldem zielonoświątkowców. Przy klubie uruchomiono komercyjne fitness i siłownię. Aby zachęcić klientów do odwiedzania przybytku, właściciele biznesu reklamują go nietuzinkową kampanią promocyjną. Na plakatach jest krzyż, a na nim wisi ktoś podobny do Pudzianowskiego i łamie... biblijne kanony. Całość obliczona była na propagandowy skandal, czyli rozgłos. A tymczasem katolicy oświadczyli, że z teologicznego punktu widzenia nie można nic zarzucić wymowie grafiki, która ukazuje, że Jezus Chrystus zwycięża śmierć. W Polsce pomysłodawców plakatu ukrzyżowano by tuż obok Chrystusa. I jeszcze przypiekano. MarS
Niemieckich polityków zbulwersowała wypowiedź Margot Kaessmann – przewodniczącej Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech. W ostrych słowach skrytykowała ona wojnę w Afganistanie: „Długo ukrywano przed nami, że żołnierze będą zabijać także cywili”. Dodała, że potrzebni są ludzie, którzy sprzeciwiają się wojnie i przemocy oraz mają odwagę mówić o alternatywnym rozwiązaniu. Politycy natychmiast zarzucili jej populizm: „Pani Kaessmann nie powinna zapominać o tym, że Bundeswehra jest w Afganistanie z nadania Narodów Zjednoczonych” – powiedział niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble. Z kolei Ulrich Kirsch, przewodniczący Związku Bundeswehry, ma do niej żal, gdyż jej poprzednik zawsze popierał udział niemieckich żołnierzy w misjach zagranicznych. MaK
6
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu T
Floryda, Kanada, Chicago, Detroit, New Britain... – tam ostatnio buszował ojciec Tadeusz Rydzyk. Przez kilkanaście dni siał, siał, siał...
Fot. faktychicago.com
o znaczy zanęcał leszcze projektem kościoła „Polonia In Tertio Millennio”, który ma powstać w Toruniu, opowiadał o postępie prac przy odwiertach geotermalnych, szukał wspólników i inwestorów chętnych do grzebania w ziemi. Innymi słowy – zachęcał do finansowego wspierania swoich mrzonek i zbierał wypchane dolarami koperty. Za pooglądanie tatki na żywo trzeba było zapłacić 35 dolarów (w Chicago, gdzie na obiad w restauracji Lone Tree Manor stawiło się ponad 400 osób) albo 45 dolarów (w Toronto). Goście usłyszeli o wyjątkowości Radia Maryja, o „cudzie jego istnienia”. „Rodzina Radia Maryja to jest fenomen. Nie wiem, czy wy to państwo czujecie. Kto słucha Radia Maryja, to czy on jest w Toronto, w Zielonej Górze, czy w Chicago, czy gdzieś w Oszawie, czy w Koziej Wólce, wszędzie jak się spotykamy z tymi ludźmi, z miejsca jest wspólny język i z miejsca ci ludzie czują. To jest fenomen” – zagadywał do kotleta. Nad Wisłą opłatkowy wypad tatki nie spotkał się ze zrozumieniem. Postanowiliśmy jednak dla odmiany sprawdzić, co na ten temat sądzą bogobojni ponoć Polonusi – internauci zza oceanu: ! Przecież normalne, że każdy ksiądz z Polski przylatuje do Chicago po kasę. A po co innego można przyjechać? (BartoszK.); ! Teraz zbiera od naiwnych Polonusów, bo już moherowe berety w Polsce ze starości skurczyły się i nic lub bardzo mało da się z nich wycisnąć (Krysytyna); ! Nie dawajcie sobie robić wody w mózgu, ten facet naprawdę ma manię żebrania dla siebie i swojej głupoty (Anna); ! Ta okropna kreatura zrobi wszystko, aby dostać trochę dolarów, i tylko kasa, tylko kasa ją zaspokoi. Nic dla ludzi, którzy są w potrzebie (Jolanta); ! A czego on szukał w Chicago, kasy? Ojciec dyrektor to oszust i materialista, tylko babki moherowe mogą w niego tak wierzyć i oddawać mu całą kasę i nie mieć za co żyć (Chicagowiak); ! Przyjechał po nowe auto (Hubert); ! Słyszałem, że Rydzyk ma dostać Nagrodę Nobla! Za sterowanie ciemnej masy falami radiowymi (Piotr Sumper); ! Ja do Polski po kasę nie jeżdżę, więc niech ten dyrektor, z bożej
łaski dziennikarz, w Polsce zbiera kasę. Dopóki nie wchodzi do mojego domu, jest OK. Mnie Rydzyk w USA niepotrzebny. Jego radio też (Polak z USA). Znalazły się też słowa uznania: Człowiek, który wykorzystuje Radio Maryja do przekazania swoich poglądów do ludzi starszych i podjudzania ich do nienawiści do każdego, kto nie jest fanatyckim katolikiem oraz twórca Moherowych Beretów, elitarnego oddziału starszych pań, które stoją murem za nim i są mu oddane. Muszę przyznać, że jest geniuszem, że potrafił to zrobić i utrzymać się na swoim stanowisku przez tyle lat (Mateusz). Rozmowy tatki przez ocean przyćmiły nawet dyskutowany od dawna, a sfinalizowany w ostatnim tygodniu powrót na łono SLD Leszka Millera, polityka, który – jak się okazuje – nigdy nie kończy, oraz Józefa Oleksego. Panowie mają nawet dostać wspólne
biuro. Miller, który w międzyczasie poznawał kulisy pracy w Samoobronie, wyznał dziennikarzom, że wystąpienie z SLD było życiowym błędem, a partia jest ważniejsza niż urojone krzywdy, ambicje czy prestiż. Oleksy nie ukrywał zadowolenia, bo w nowym biurze byłych premierów będzie też miejsce pamięci z trofeami pamiętającymi świetność partii. A co elektorat sądzi o „wielkich” powrotach? ! Lewica nie broni laickości kraju. Sprzymierza się z Kościołem (detektyw Monk); ! To zmierzch lewicy. Szkoda, bo zdrowa lewica bardzo byłaby wskazana w obecnych uwarunkowaniach (miron); ! Widocznie Miller chce dobrze skończyć (komuch arek); ! Panowie Miller i Oleksy! Cieszę się i gratulacje! Z waszych biur tylko parę kroków do knajpy na Foksal. Jak sie urządzicie, to stawiam po flaszce (fizyczny);
! Jaka to lewica? To są najwyżej liberalne „lewusy”! Choćby nawet robili sobie makijaże, balejaże, botoksy i operacje plastyczne, to i tak nikt nie nabierze się na ich „lewicowość” (akk). W homoseksualne tarapaty popadł natomiast PiS-owski poseł Stanisław Pięta. Chodzi oczywiście o jego protest związany z planami zorganizowania w Muzeum Narodowym w Warszawie wystawy „Ars Homo Erotica”. W swej walce nie gardzi żadną bronią – napisał już list, w którym zobligował wrocławskich duchownych do potępiania z ambony ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, oraz interpelację, w której porównał homoseksualizm do nekrofilii, pedofilii i zoofilii. „Obecny dyrektor ze świątyni sztuki chce uczynić wychodek. Muzeum jest utrzymywane ze środków społeczeństwa i nie może być narzędziem demoralizacji społeczeństwa w rękach marginalnej, wyizolowanej grupy” – uważa poseł Pięta, wspierany przez klubowego kolegę Zbigniewa Girzyńskiego. Aby „rozjaśnić” posłowi światopogląd, środowiska gejowskie rozpoczęły akcję zasypywania polityka SMS-ami. Poseł mógł w nich przeczytać m.in.: „Ty ch..., nie podskakuj”, „Pięta gejów popamięta!”, „Jesteś wielkim ch...”. „Pederaści nie mogą się czuć bezkarnie, a obrażanie uczuć religijnych Polaków w żaden sposób nie może
być tolerowane” – żalił się poseł na łamach „Naszego Dziennika”, zapewniając przy tym, że absolutnie się nie boi. Zawiadomienie do prokuratury już jednak przygotował i nie może się doczekać aktu oskarżenia. Kwestię dyskutowali też internauci (z premedytacją pomijamy wszystkie uwagi typu: „Geje do gazu!”): ! Czy wypowiadane przez geja „Ty wielki ch...” to obelga czy komplement? (mitch); ! A Pięta odpisuje im z oburzeniem: tylko nie wielki, tylko nie wielki! (niewielki); ! Ciekaw jestem, czy niektórzy ważni ludzie PiS-u też pszą do Pięty... (kiepełe); ! Zauważyliście? Członkowie PiS znają się jak nikt na homoseksualizmie. Nie mówią o biedzie, bezrobociu, nie martwią ich wyjazdy z kraju młodych, wykształconych ludzi, bo się na tym nie znają i nie interesuje ich to. Może ci biedni i bezrobotni powinni zostać gejami, żeby natychmiast zainteresował sie nimi Pięta i jemu podobni (malina_1); ! Wolę mieć za sąsiada geja niż księdza. Gej nie ruszy moich dzieci, a ksiądz? (matka wariatka); ! KATOLICY! Nie tępcie homoseksualistów, bo zniszczycie w 98 proc. tzw. duchowieństwo katolickie. I kto wtedy będzie was nauczał tzw. moralności? No kto? (etyk); ! To kto tu jest prześladowany w końcu? Geje czy hetero? Bo się pogubiłam (Jadzia). JULIA STACHURSKA
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. od szyldem „Brat Albert” działa w Polsce kilkadziesiąt organizacji zajmujących się – przynajmniej teoretycznie – ludźmi bezdomnymi. Owych instytucji jest już tak wiele, że nawet wytrawni dziennikarze mylą pojęcia i po głośnym skandalu z przehandlowaniem przez jedną z nich nieruchomości przyznanych przez Komisję Majątkową (o szczegółach za chwilę), inna musiała wydać następujące oświadczenie: „Artykuł »Nowa afera z gruntami Kościoła« zamieszczony w »Rzeczpospolitej« nie dotyczy naszego Towarzystwa [Pomocy im. św. Brata Alberta]. Nasze Towarzystwo istnieje od 2 listopada 1981 r., ma siedzibę we Wrocławiu i w swojej historii nie występowało o żadne rekompensaty za utratę mienia. Autorka nie podaje prawidłowej nazwy stowarzyszenia, o którym pisze, lecz używa wymiennie dwu innych nazw, z których jedna jest nazwą naszego Towarzystwa. Po raz kolejny musimy wyjaśniać, że nie jesteśmy wielbłądem”. Żeby zatem nikt już więcej nazw nie mylił (wśród organizacji, którym patronuje br. Albert jest m.in. wspaniale pracująca, której przewodzi ks. Isakowicz-Zaleski), przedstawiamy poniżej dwóch ważnych graczy działających na rynku pomocy bezdomnym – tego najbardziej znanego oraz tego pragnącego pozostać w cieniu Krakowa, ale za to najbogatszego... Zacznijmy od wspomnianego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta („niezależnej katolickiej organizacji dobroczynnej” stawiającej sobie za cel „niesienie pomocy osobom bezdomnym i ubogim, w tym niepełnosprawnym, w duchu Patrona, św. Brata Alberta” – czytamy w statucie), firmy o zasięgu ogólnopolskim i bez wątpienia największej oraz najbardziej znanej (zrzesza 2900 członków i wolontariuszy działających w 60 kołach terenowych, spośród których 11 posiada samodzielną osobowość prawną). Towarzystwo szczyci się obecnie prowadzeniem 77 placówek (schronisk – jedno z nich na zdjęciu, hosteli, noclegowni i ogrzewalni) dla ok. 3 tys. osób (głównie mężczyzn), 15 jadłodajni wydających średnio po ok. 200 posiłków dziennie, 5 łaźni oraz 15 punktów wydawania odzieży i żywności. Oprócz spania i jedzenia podopieczni mają jeszcze zapewnioną stałą „posługę religijną”, a w okresie letnim – także pielgrzymki. Ponieważ Towarzystwo jest również największym beneficjentem środków publicznych wypłacanych na rzecz bezdomnych, popatrzmy, jak obraca naszymi pieniędzmi i czego dorobiło się w ostatnich kilku latach. W okresie 2005–2008 (sprawozdania za rok 2009 jeszcze nie ujawniono) Towarzystwo uzyskiwało przychody gotówkowe w kwocie: ! 2005 – 23,6 mln zł, w tym ponad 10 mln zł z budżetów państwa
P
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Nawet w najmroźniejszym mrozie człowiekowi zrobi się gorąco, kiedy popatrzy, jak przykościelne organizacje zagospodarowują publiczne środki przekazywane na rzecz bezdomnych.
U Brata Alberta za piecem i samorządów lokalnych oraz 4,7 mln zł z tytułu obowiązkowych odpłatności wnoszonych przez podopiecznych, plus 870 tys. zł refundacji kosztów działalności placówek; ! 2006 – 25,4 mln zł (12,7 mln zł ze środków publicznych, 4,7 mln zł od pensjonariuszy, w ramach refundacji wpłynęło 1,3 mln zł); ! 2007 – 25,4 mln zł (w tym 12,8 mln zł – publiczne, 3,7 mln zł – odpłatności i 2,3 mln zł – refundacje); ! 2008 – 21,4 mln zł (11,5 mln zł – środki publiczne, 4 mln zł – odpłatności i 1,5 mln zł – refundacje). Jaka część tych pieniędzy trafia – zgodnie z przeznaczeniem – na utrzymanie bezdomnych przy życiu oraz stworzenie części z nich jakichś perspektyw? Według stanu na koniec 2008 r., Towarzystwo zatrudniało na etatach 289 osób, z czego co trzecia zajmowała stanowiska kierownicze bądź czysto biurowe. Na płace i ich pochodne wydano w sumie 8 mln 885 tys. zł (w tym 257,3 tys. zł na premie i nagrody pieniężne), czyli aż 41,5 proc. wszystkich przychodów! Oczywiście płace i premie pobierają także osoby duchowne, gdyż świeccy są przeważnie wolontariuszami. A dla duchownych pensja u Alberta jest tylko dodatkiem do poborów z parafii.... Należy podkreślić, że owe proporcje są w Towarzystwie pewnym standardem, bowiem bardzo podobna sytuacja występowała w latach wcześniejszych. I tak: w 2005 r. zatrudniano 424 osoby (119 na etatach biurowych) kosztem 9 mln zł
(ponad 38 proc. przychodów). Rok później, mimo wyraźnego wzrostu kadry (469 osób), poniesione na jej rzecz wydatki spadły do 7,52 mln zł (30 proc. przychodów), ale już w 2007 r. na zatrudnienie 487 osób (139 za biurkiem) wydano 10,4 mln zł (41 proc. przychodów). Stan kasy i majątek Towarzystwa wprawdzie nie powala na kolana, jeśli porównać je na przykład z multimilionerami z Caritasu, ale biedy nie mają, skoro w ostatnim dniu grudnia 2008 r. na lokatach bankowych „pracowało” ponad 3 mln zł, wartość posiadanych aktywów (wliczając nieruchomość kupioną za 464 tys. zł) oszacowano na 7 mln zł (netto), a pieniędzy wystarczyło jeszcze na osiemnaście pielgrzymek (w największej – do Sanktuarium św. Brata Alberta w Krakowie – wzięło udział 1050 osób, w tym zaledwie 505 bezdomnych) i na uroczystą „peregrynację Różańca św. i Relikwii św. Patronów” zorganizowaną celem „ożywienia życia duchowego w kołach i placówkach” (o czym czytamy w dorocznym sprawozdaniu Towarzystwa). Dwukrotnie odbyły się ponadto dni religijnego skupienia w Częstochowie (dla 134 pracowników), a 13 księży kapelanów debatowało w Krakowie na koszt firmy. Wcześniej było całkiem podobnie: ! Rok 2005 zamknięto kwotą 2,8 mln zł na lokatach i majątkiem oszacowanym na 8,6 mln zł (zainwestowano w kolejną nieruchomość nabytą za 539 tys. zł). Zorganizowano 20 pielgrzymek, dni
skupienia na Jasnej Górze dla 156 pracowników oraz kilkudniową naradę w Krakowie, w której wzięło udział 15 kapelanów; ! W końcu 2006 r. Towarzystwo posiadało 3,2 mln zł na kontach i majątek oszacowany na prawie 6,4 mln zł. Część kasy poszła na 21 pielgrzymek i jasnogórskie dni skupienia z udziałem 177 pracowników. W krakowskiej imprezie dla kapelanów uczestniczyło tym razem 19 księży i 9 osób świeckich; ! 31 grudnia 2007 r. mieli na lokatach 3,8 mln zł i majątek o wartości ponad 7,8 mln zł, a za sobą 22 pielgrzymki, dwukrotne dni skupienia (dla 151 osób) i tradycyjną naradę 13 kapelanów w Krakowie. Podsumowując: choć charytatywne dokonania firmy są bezsporne, to jest też wręcz pewne, że publiczne pieniądze przeznaczone na bezdomnych można byłoby wydać O NIEBO lepiej, gdyby na Towarzystwie charytatywnym nie kładł się cień Kościoła... Wspomnianą na wstępie organizacją zamieszaną w aferę z gruntami jest Towarzystwo Pomocy dla Bezdomnych im. Brata Alberta działające przy krakowskim zakonie albertynek – agenda stricte kościelna (osobowość prawną uzyskała w listopadzie 1992 r. z nadania ówczesnego szefa Urzędu Rady Ministrów Jana Marii Rokity), podległa metropolicie krakowskiemu kard. Stanisławowi Dziwiszowi. W statucie organizacji czytamy, że jej celem jest „spełnianie charytatywnej działalności przez niesienie pomocy Zgromadzeniu Sióstr Albertynek (sic! – dop. red.) w jego celach i zadaniach”,
7
a z materiałów informacyjnych dowiadujemy się, że „wszystkie środki materialne i darowizny Towarzystwo w całości przeznacza na działalność charytatywno-opiekuńczą”. Drobny problem tkwi w tym, że tylko władze kościelne i świątobliwe niewiasty oraz prezes ich Towarzystwa adwokat Ryszard Kryj-Radziszewski (były prokurator) wiedzą, ile i na co przeznaczają pieniędzy. Od pewnego czasu wiadomo natomiast, że zdobywają je metodami absolutnie standardowymi dla Kościoła... Protoplasta Towarzystwa posiadał przed wojną 130 ha gruntów we wsi Rząska, tuż przy granicy administracyjnej Krakowa. Na podstawie tzw. ustawy o dobrach martwej ręki w 1950 r. ziemię tę przejęło państwo. Za demokracji zakonnice odzyskały część majątku (w naturze i gotówce), ale rościły sobie jeszcze pretensje do 69 ha, które wynajęty przez zakon specjalista Karol Sz. ze Starostwa Powiatowego w Pszczynie wycenił na 200–300 mln zł (dokładna kwota pozostaje tajemnicą). Komisja Majątkowa sięgnęła więc do zasobów Skarbu Państwa i dała Towarzystwu „jako równowartość”... 1455 ha w pięknych lokalizacjach Małopolski oraz Śląska, choć wolnorynkowa wartość tychże gruntów szacowana jest w sumie na... 2–2,5 miliarda złotych! Dla ilustracji: ! Zdaniem prowadzącej śledztwo Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, tylko dwie działki w Zabrzu (14 ha w Rokitnicy na obszarze przeznaczonym pod budowę 8 tys. mieszkań wraz z infrastrukturą i terenami rekreacyjnymi oraz 44 ha w Mikulczycach, częściowo odrolnione pod zabudowę mieszkaniową) – wycenione na 7 mln zł – warte są co najmniej 40 mln zł; ! 157 ha gruntów rolnych przejętych przez Towarzystwo w Orzechu (gm. Świerklaniec) i wycenionych na 3,2 mln zł (2 zł za metr ślicznie położonych lasów i łąk) stanowi faktycznie majątek o równowartości ok. 45 mln zł. A gdy Towarzystwo zaczęło błyskawicznie spieniężać otrzymane od Komisji Majątkowej prezenty (prokuratura ma poważne wątpliwości, czy organizacja jest prawowitym spadkobiercą właścicieli ziemi w Rząsce), prezes Kryj-Radziszewski tłumaczył w telewizji: – Prowadzenie działalności rolniczej celem pozyskiwania żywności dla ubogich jest dzisiaj z naszego punktu widzenia mało ekonomiczne. Żeby można było wspierać działalność charytatywną, należało pozyskać środki, skoro nie możemy sami prowadzić działalności wprost. I jest to doprawdy wspaniała wiadomość dla polskich bezdomnych. Kto jeszcze nie zamarzł, niech natychmiast wyrusza do Krakowa, gdzie w siedzibie Towarzystwa przy ul. Woronicza 10 będzie miał jak u Brata Alberta za piecem... ANNA TARCZYŃSKA
8
owarzystwa ubezpieczeniowe zarabiają wówczas, kiedy odszkodowań nie wypłacają. Jak to działa – pytamy agenta jednej z największych w Polsce firm. Wyobraźmy sobie, że w wypadku komunikacyjnym jest dziesięciu poszkodowanych, którzy zwracają się do firmy ubezpieczeniowej po pieniądze. Każdy z nich dostaje na przykład po 5 tysięcy złotych (ale tak naprawdę powinni dostać po 15 tys.). Połowa weźmie te 5 tysięcy i nawet nie będzie dociekać, że należy się więcej. Pozostali uznają, że to za mało i napiszą kolejne pisma. Dostają odpowiedź, że więcej im się nie należy, a jak się nie podoba – mogą wystąpić do sądu. Z tych pięciu robi to jeden, najwyżej dwóch. Firma i tak wyjdzie na swoje. Część społeczeństwa w ogóle nie wie, że po wypadku należy się odszkodowanie! Dlatego coraz więcej rodaków – uwodzonych przez agentów kancelarii odszkodowawczych – godzi się na ich usługi. W ostatnich latach popularność tego typu kancelarii oszałamiająco rośnie. Ludzie uważają, że sami sobie z towarzystwem ubezpieczeniowym nie poradzą (są zresztą w owym przekonaniu utrzymywani przez kancelarie odszkodowawcze, o czym świadczą rady typu: „Nie wierzcie ubezpieczycielom, że właściwie wyliczyli Waszą szkodę”), toteż angażują pośredników. Problem w tym, że ci, których zadaniem jest poszkodowanego klienta chronić – wyzyskują go po raz drugi. Technik pozyskiwania zarówno klientów, jak i informatorów
T
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Podwójne ofiary Ofiara wypadku, najlepiej komunikacyjnego, poważne obrażenia, perspektywa długiego leczenia i rehabilitacji – to wystarczy, aby zapewnić spokojny byt agentom kancelarii odszkodowawczych oraz ich tajnym współpracownikom. agenci uczą się na szkoleniach. Na liście kontaktów figurują lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci, a nawet policjanci czy strażacy. Innymi słowy – wszyscy ci, którzy wiedzą coś na temat potencjalnego klienta. Stanowią pierwsze ogniwo skorumpowanego łańcucha. Wynagradzani prowizyjnie. W konsekwencji zadowoleni są wszyscy. Oprócz tych najbardziej zainteresowanych, czyli... ofiar wypadków. – Nie o to mi chodzi, żeby straszyć ludzi, ale o to, żeby ich ostrzec przed błędem, który sama popełniłam – pani Emilia uśmiecha się słabo. W pokoju, w którym rozmawiamy, mnóstwo zdjęć z podróży. Nie chowa ich, bo przywołują wspomnienia. Czasy, kiedy nie była przykuta do wózka. Z wypadku niewiele pamięta. Światła, huk i trzask. Do szpitala trafiła w ciężkim stanie – m.in. złamany w dwóch miejscach kręgosłup, przebite płuco,
połamane żebra, wybite zęby. Lekarz radził rodzinie, żeby przygotowała się na najgorsze. On też zasugerował kontakt z profesjonalną firmą zajmującą się odzyskiwaniem pieniędzy z ubezpieczenia sprawcy. Żeby było na rehabilitację. Wkrótce przy szpitalnym łóżku pani Emilii zjawił się pracownik kancelarii w towarzystwie notariusza. Zapewniali o doświadczeniu, solidności i szybkim tempie działania. Wiedziała, że nie będzie jej stać na kosztowne leczenie. Podpisała umowę pośrednictwa. Pani Emilia w szpitalu walkę o życie wygrała. Wtedy nie miała pojęcia, że czeka ją jeszcze bój o przetrwanie. Okazało się bowiem, że firma „profesjonalnie dochodząca odszkodowań” nie dość, że nagle straciła zapał do pracy, to w dodatku zupełnie zmieniła oblicze. A los złapanej już w sieć klientki przestał być priorytetem. Mijały długie tygodnie, a żadnych rezultatów nie było (miesiąc zajęło profesjonalistom gromadzenie dokumentacji medycznej). Nie pojawiły się też na koncie kobiety obiecywane pieniądze na rehabilitację. W końcu – wobec braku efektów i wyjaśnień – postanowiła umowę wypowiedzieć.
I tu zaczęły się kłopoty. Dostała pismo z pytaniem, czy jest pewna swojej decyzji („zmuszeni będziemy do wyciągnięcia stosownych konsekwencji”). W tym samym piśmie została poinformowana, że otrzyma na konto zaliczkę zadośćuczynienia. – To był ochłap. Kilka tysięcy złotych dla zamydlenia oczu. Do tego w szóstym miesiącu działalności tej firmy na moją rzecz. Jeszcze raz uprzejmie podziękowałam za współpracę – relacjonuje kobieta. No, ale to już była płachta na byka. W kolejnej korespondencji – zamiast oczekiwanej dokumentacji sprawy i zwrotu pełnomocnictw – otrzymała pozew do sądu, a w nim m.in. kwotę, którą winna jest swoim dobroczyńcom. Jak policzoną? Trudno uwierzyć, ale jest to procent od przypuszczalnej (!) sumy, jaką mogliby uzyskać, gdyby nie była tak bezczelna i nie zerwała umowy! Wyszło tego prawie 10 tysięcy zł. Tytułem kary zapisanej w jednym z punktów umowy: 30 proc. plus 22 proc. VAT wartości hipotetycznego, bo ustalonego przez kancelarię, a nie faktycznie przyznanego przez ubezpieczyciela odszkodowania. – Uwierzyliśmy, że wszystko odbędzie się profesjonalnie i nie spodziewaliśmy się jakichkolwiek problemów. To zaufanie nas zgubiło. Dziś czujemy się oszukani. Przedstawicieli tej firmy stać na to, żeby kluczyć. My nie mamy na to ani pieniędzy, ani zdrowia. Przeżywamy teraz podwójny dramat i nie wiemy, kiedy on się skończy – mówi mąż Emilii. Sprawa odszkodowania jest przedmiotem postępowania sądowego. Pozwaną jest pani Emilia. Za to, że nie wywiązała się z umowy. Dziś – zamiast spokojnie wracać do zdrowia – walczy ze swoimi „dobroczyńcami”. Ma szanse, bo nawet lokalny rzecznik konsumentów doszukał się w podpisanej przez nią
umowie klauzul abuzywnych, a więc niedozwolonych w polskim prawie. Właśnie owe klauzule to pułapka, w którą łapie się większość klientów. Umowy są nafaszerowane zapisami, które jawnie godzą w ich interes. Oto na co należy zwracać szczególną uwagę: ! wysokość prowizji – firmy odzyskujące za nas odszkodowania naliczają od 15 do 40 proc. uzyskanej kwoty (plus VAT). Dodatkowo, jeśli uda się uzyskać dla klienta rentę – inkasują 4–6 pełnych jej wypłat, co oznacza, że jeśli poszkodowany dostanie świadczenie tylko na kilka miesięcy, to w ogóle jej nie zobaczy. Klienci są także zobligowani do pokrywania ewentualnych kosztów sądowych (gaża adwokata, opłaty za ekspertyzy itp.); ! sprawa wypowiedzenia umowy – zwykle zleceniobiorca, czyli firma, może to zrobić w każdej chwili, i to bez żadnej odpowiedzialności względem klienta. Zleceniodawca okupuje tę decyzję karą, a więc prowizją, która stanowi procent od hipotetycznego (bo nieodzyskanego) odszkodowania, musi także pokryć poniesione przez firmę koszty; ! samodzielne działanie poszkodowanego – kancelarie odszkodowawcze ograniczają swoich klientów w ten sposób, że nie dopuszczają możliwości, aby bez ich wiedzy czy zgody kontaktowali się z ubezpieczycielem bądź prowadzili jakiekolwiek działania (np. konsultacje z inną kancelarią) w swojej sprawie; ! ugoda – w większości umów widnieją zapisy, które umożliwiają kancelarii zawarcie ugody bez wiedzy klienta. W konsekwencji – bez względu na to, czy ten ostatni jest zadowolony z wyników ich pracy – zamykają mu drogę do dalszych roszczeń; ! termin na wywiązanie się z zobowiązań – to poszkodowanemu zależy na czasie. Firmy odszkodowawcze nie ograniczają się zwykle żadnym terminem. Umowy są poza tym skonstruowane w ten sposób, że nie nakładają na zleceniobiorcę żadnej odpowiedzialności za nieudolne prowadzenie sprawy. W konsekwencji klient opłaca koszty nawet wówczas, jeśli nic w jego sprawie nie zostało zrobione. Przez kancelarie przechodzi ok. 40 proc. odszkodowań (każdego roku jest to grubo ponad 3 mld zł!). Jak wyliczyła Polska Izba Ubezpieczeń, przychody kancelarii (jest ich ponad 300) to 250–500 mln zł rocznie. Nie wszystkie dorabiają się na ludzkiej krzywdzie. Według rzecznika praw ubezpieczonych, niektórzy biorą niskie prowizje i zapewniają profesjonalną opiekę prawną. Większość jednak bezkompromisowo żeruje na nieszczęściu, a w większości przypadków cierpi interes poszkodowanego lub bliskich mu osób. Dobra wiadomość jest taka, że Ministerstwo Finansów pracuje nad okiełznaniem rozpasanego i szemranego rynku biur odszkodowawczych. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. MaHus
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. ostępność i jakość usług oraz przepływy finansowe w latach 2006–2008 (III kwartał) zbadała Najwyższa Izba Kontroli. Pod lupę wzięto 50 jednostek organizacyjnych, w tym Dyrekcję Generalną, Centrum Informatyki, Centrum Poczty i jego 14 oddziałów regionalnych, 17 oddziałów rejonowych i 8 węzłów ekspedycyjno-rozdzielczych. Kontrola zdemaskowała nieprawidłowości finansowe na łączną kwotę 356,2 mln zł! Wyszło też czarno na białym to, że obowiązujące obecnie w tej instytucji standardy to m.in. niedotrzymywanie terminów doręczeń. W żadnym (!) ze skontrolowanych oddziałów nie wywiązywano się z terminów doręczania wszystkich rodzajów przesyłek pocztowych (tego dotyczy 98 proc. skarg klientów, zaś ponad 27 proc. instytucji właśnie z tego powodu zrezygnowało z usług Poczty Polskiej). Nie wpływa pozytywnie na wizerunek pocztowego giganta pogarszający się stan zabezpieczenia przesyłek – brak monitoringu oraz technicznego zabezpieczenia obiektów sprawia, że giną przekazy pieniężne, paczki oraz listy. W 2006 r. odnotowano 41,1 tys. takich przypadków, w 2007 r. – już 49,4 tys., a do września 2008 r. – 43,9 tys. Wykrywalność osób odpowiedzialnych za takie sytuacje jest bliska zeru, a co za tym idzie – Poczta Polska odszkodowania płaci z własnych środków. A są to kwoty niemałe: rok 2006 – 4,2 mln zł; 2007 – 5,5 mln zł, zaś do września 2008 r. – 4,3 mln zł. Dlaczego stoimy w gigantycznych kolejkach, dzierżąc w dłoni awizo, które zamiast przesyłki listonosz zostawia w skrzynce, nawet jeśli adresat jest w domu? Otóż oprócz cyklicznej redukcji pracowników (w 2009 r. zwolniono około 2 tys. osób, a na niektórych stanowiskach obciążenie pracą przekracza 120 proc.), coraz mniej jest urzędów pocztowych (zgodnie z ustawą, powinno działać nieprzerwanie 8240 placówek, a działa niespełna 8 tysięcy), ograniczany jest czas ich pracy, nienajlepiej jest też z organizacją. Okazuje się, że są gminy, w których nie ma ani jednej poczty! Maleje też liczba tych otwartych w soboty (z 4272 w 2006 r. do 3930 we wrześniu 2008 r.) oraz całodobowych. Problem jest nawet ze skrzynkami pocztowymi. W ciągu dwóch lat zlikwidowano ich ponad dwa tysiące (w 2006 r. było 57 361, a w końcu 2007 r. pozostało 55 108). Są w Polsce takie gminy, których mieszkańcy nie mają gdzie wrzucić listu z powodu... braku skrzynki (np. 15 gmin wiejskich z 51 miejscowościami na terenie oddziału regionalnego w Krakowie). Nie ma też zarząd Poczty Polskiej specjalnych zdolności menedżerskich. Według kontrolerów, położono wszystkie kluczowe inwestycje, których zadaniem była poprawa
CO BY TU JESZCZE SPIEPRZYĆ
9
D
Ludzie, zejdźcie z drogi... Zaginione listy, zniszczone paczki, kolejki niczym za mięsem w czasach PRL-u, ciągłe podwyżki cen za nieefektywne usługi. To obraz Poczty Polskiej XXI wieku. sytuacji i zwiększenie satysfakcji klientów. Chodzi o działania bardzo ważne dla rozwoju Poczty – takie jak budowa zautomatyzowanych węzłów ekspedycyjno-rozdzielczych (WER), gdzie przesyłki są sortowane i wysyłane dalej. Niewłaściwe planowanie i realizowanie, opóźnienia i niekonsekwencja działań kierownictwa na wszystkich etapach tej inwestycji wygenerowały dodatkowe koszty. Co więcej – w niektórych nowo oddanych WER (np. w Lisim Ogonie k. Bydgoszczy, Pruszczu Gdańskim i Wrocławiu) w ogóle nie zainstalowano maszyn sortujących, w innych (Warszawa, Kraków, Katowice, Poznań i Łódź) nie wymieniono starych urządzeń, co w rezultacie doprowadziło do konieczności ręcznego sortowania korespondencji, zwiększało koszty, mnożyło błędy i... wydłużało czas wysyłek. Dobrze nie wypadły również wyniki kontroli informatyzacji. W latach 2006–2007 stan zinformatyzowania placówek pocztowych znacznie się
pogorszył, zaś funkcjonujące systemy informatyczne nie były w pełni bezpieczne. Jednocześnie opóźniano prace nad Zintegrowanym Systemem Informatycznym i nie wykorzystywano wszystkich pieniędzy przeznaczonych na ten cel (zrealizowano tylko 35,6 proc. planowanych nakładów inwestycyjnych). Poczta Polska okazała się natomiast szczodra i łaskawa dla wykonawców inwestycji informatycznych, nie zabezpieczając przy tym własnych interesów. Godziła się na przykład na płacenie kontrahentowi za usługę niezakończoną. Z kolei w 7 z 10 zbadanych umów zawartych na kwotę 251,7 mln zł nie przestrzegano trybu ustawy o zamówieniach publicznych, co – według NIK – nosi znamiona mechanizmów korupcjogennych! Swoistym balastem okazały się zbędne nieruchomości – pustostany po zlikwidowanych urzędach pocztowych i zaniechanej działalności socjalnej – niewykorzystywane już do celów statutowych. Nierealizowanie planów ich sprzedaży (środki uzyskane w ten sposób mogły znacznie podbudować pocztowy budżet) to łącznie 11 mln 31 tys. 600 zł strat. Wobec takiego zarządzania przestaje dziwić, że od kilku lat firma ciągle jest na minusie (ponad 144 mln zł straty w 2008 r., nawet 215 mln zł w 2009 r.). Zdaniem NIK, najbardziej przyczyniły się do tego następujące czynniki: złe zarządzanie, nieracjonalne zatrudnienie, nierentowna współpraca z Bankiem Pocztowym,
niekorzystne powiązania kapitałowe z innymi spółkami prawa handlowego oraz niekorzystne rozliczenia z firmami wykonującymi usługi. Sama Poczta Polska sterowana przez sympatyzującego z PO Andrzeja Polakowskiego jakością własnych usług się wprost zachłystuje. Co kwartał prowadzi badania wewnętrzne (tzn. bada samą siebie), a tak zwana wyrywkowa kontrola prawidłowości polega na tym, że wybrańcy dostają od listonosza kwestionariusz, w którym mają ocenić usługę, z jakiej niedawno korzystali. Jeśli respondent
z powodu niechęci bądź braku czasu wypełnionej kartki nie wrzuci do skrzynki (a to ponad 90 proc. przypadków), Poczta uznaje, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku. Nic zatem dziwnego, że wyniki badań wewnętrznych dotyczących terminowości (z połowy ub. roku) są wprost oszałamiające. Chwali się Poczta Polska m.in. tym, że szybkość doręczeń listów osiągnęła najlepszą od czterech, a paczek pocztowych ekonomicznych – od pięciu lat... OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. MaHus
Według danych Urzędu Komunikacji Elektronicznej, w 2008 roku, poza Pocztą Polską do rejestru operatorów pocztowych były wpisane 182 podmioty (stan na koniec 2008 roku), przy czym aktywną działalność prowadziło około 100 spośród nich. Żaden na razie nie stanowi poważnej konkurencji, gdyż Poczta jest jedynym podmiotem dysponującym infrastrukturą konieczną do świadczenia usług o charakterze powszechnym (w 2008 roku przedsiębiorstwo zrealizowało w obrocie krajowym i zagranicznym prawie 2,5 mld usług pocztowych, co przełożyło się na ponad 4,9 mld zł przychodu, w tym ponad 1,9 mld usług powszechnych, które wygenerowały prawie 4,5 mld zł przychodu). Zgodnie z unijną dyrektywą pocztową, 31 grudnia 2010 r. większość państw członkowskich ma znieść monopol publicznego operatora usług pocztowych. W Polsce nastąpi to po 31 grudnia 2012 r. Obowiązujące obecnie ograniczenia w prawie pocztowym powodują, że Poczta Polska jako jedyna może dostarczać korespondencję, która waży poniżej 50 gramów bez pobierania dodatkowej opłaty. W związku z tym działające na rynku prywatne firmy doręczeniowe dodatkowo obciążają przyjmowane przesyłki (w przeciwnym wypadku musiałyby pobierać opłatę 2,5 razy wyższą niż Poczta Polska). Eksperci przewidują, że jeśli w łonie Poczty Polskiej, zatrudniającej dziś około 100 tysięcy osób, nie nastąpi rewolucja, po 2013 r. przestanie się liczyć na rynku usług pocztowych.
10
rzez 20 lat polskich przemian za politykę społeczną odpowiadało 14 ministrów oraz kilkudziesięciu wiceministrów. Wiele ich dobrych pomysłów blokowali ministrowie finansów. Był to także czas dziwnych eksperymentów, za które płaciły dzieci. Za pomysł najkosztowniejszy dla bezpieczeństwa socjalnego eksperci uważają zabieg likwidacji funduszu alimentacyjnego przeprowadzony za czasów Leszka Millera. Nie przyniósł on faktycznie żadnych korzyści dla budżetu państwa, za to do wielu polskich rodzin wprowadził poczucie niepewności. Znacznie większe i liczniejsze „zasługi” w demontażu systemu polityki społecznej odnotowała prawica. Uważa ona – podobnie jak rzymskokatoliccy biskupi – że aktywność państwa powinna ograniczać się do promocji zwiększania przyrostu naturalnego i dożywiania żebraków. Działania polityków skupiły się wobec tego na ograniczeniu dostępu do środków antykoncepcyjnych, edukacji seksualnej oraz odebraniu kobietom prawa do decydowania o macierzyństwie. Zwiększono też koszty rozwodów (w 1990 r. liczbę sądów uprawnionych do rozpatrywania tego typu spraw zmniejszono z ponad 250 do 45), co spowodowało wzrost liczby mniej stabilnych związków nieformalnych, a także zniechęciło kobiety do pracy zawodowej (masowa likwidacja przedszkoli, wzrost opłat za nie). Polityka społeczna – jak przeczytamy w leksykonie politologicznym – to „przyjęty i realizowany przez władzę publiczną i organizacje pozarządowe zespół długofalowych działań na rzecz zaspokajania potrzeb i rozwiązywania problemów społecznych. Składają się na nią programy w zakresie demografii, edukacji, ochrony zdrowia, mieszkalnictwa, zatrudnienia i kształtowania dochodów ludności, a także systemy zabezpieczenia społecznego, prewencja, zapobieganie patologiom oraz działania w zakresie ochrony środowiska i transportu (między innymi preferencje dla komunikacji publicznej oraz eliminacja hałasu)”. Wszystko po to, aby obywatele mający gwarancję pomocy w razie nieszczęścia – kształcili się, budowali swoje kariery, konsumowali, bo to napędza również rozwój gospodarczy. O tym, czy w danym państwie jest prowadzona spójna polityka społeczna, mówią nam dwa czynniki. Pierwszy – tak zwany współczynnik Giniego – pokazuje, jak bardzo dane społeczeństwo jest rozwarstwione pod względem materialnym. Im bliższy jest wartości liczby 1, tym wyraźniejsze są bieguny bogactwa i nędzy. W takich państwach nie występuje klasa średnia (drobni przedsiębiorcy, eksperci, dobrze zarabiający robotnicy kwalifikowani). A właśnie ta klasa jest ostoją demokracji i dobrobytu narodu. Rządy państw UE od ponad 40 lat robią wszystko, aby czynnik Giniego nie był wysoki i nie
P
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE narastał. Polskie rządy uważają inaczej i od wskaźnika 0,290 w 1990 roku poszybowaliśmy w 2009 r. do poziomu 0,344. Znacznie mniej rozwarstwione od nas są społeczeństwa Szwecji, Niemiec, Francji, Hiszpanii, Danii, Czech, Finlandii, Belgii, a nawet Słowacji. Niebezpieczeństwo wynikające z rozwarstwienia
wyłącznie osoby o najwyższych dochodach. I znowu kłam ich stwierdzeniom zadają badania wspomnianego Instytutu. Okazuje się, że świadczenia z pomocy społecznej i zasiłki rodzinne nie odgrywają w budżetach rodzinnych większej roli. Mieszczą się bowiem w przedziale od 0,3 proc. do niespełna 10 procent
! łatwość wejścia w konflikt z prawem i brak barier środowiskowych przed popełnianiem przestępstw; ! zły stan zdrowia; ! szybkie popadanie w uzależniania (alkohol, papierosy), ! bardzo złe warunki mieszkaniowe i brak szans na ich poprawę.
Slumsy po polsku Co piąte polskie dziecko żyje w ubóstwie, a system pomocy społecznej faktycznie nie istnieje – to jedna z największych patologii w Europie. Tak wyglądają osiągnięcia narodowej, liberalnej prawicy.
społecznego dostrzegł rząd Chin, któremu udało się w latach 2006–2008 obniżyć wskaźnik Giniego z 0,422 do 0,400. Drugim wskaźnikiem jest liczba ubogich dzieci. Po 20 latach budowy demokracji Polska osiągnęła latem 2009 roku poziom zbliżony do Meksyku. U nas w biedzie żyje 21,5 proc. dzieci. W Meksyku, który w zasadzie nie ma centralnego rządu, odsetek biednych dzieci sięgnął 22,2 procent. Gorzej z 33 państw świata badanych przez ekspertów OECD jest tylko w Turcji. Tam w biedzie żyje 24,6 proc. małych obywateli. Najlepsi są Skandynawowie – odsetek biednych dzieci wynosi od 2,7 procent w Danii do 4,2 w Finlandii. W USA – uznawanym przez ekspertów za państwo z dość ograniczoną polityką społeczną – odnotowano 20,6 procent biednych maluchów. Jeszcze bardziej szokujące są wyniki analiz dr Bożeny Kołaczek z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. Badała ona wiek osób zagrożonych ubóstwem biologicznym. Okazało się, że dzieci i nastolatki stanowiły prawie 35 proc. populacji. Jest to wskaźnik najwyższy w Europie! Politycy tłumaczą, że nie jest tak źle, bowiem mamy system pomocy społecznej, w tym zasiłki (becikowe) oraz ulgę prorodzinną w podatku dochodowym, z której w całości mogą skorzystać
dochodu. Znacznie większą rolę odgrywa za to pomoc rzeczowa oferowana przez świeckie organizacje społeczne, znajomych i bliskich. W przypadku rodzin niepełnych zaspokaja ona od 8 do 9 proc. potrzeb. Lekceważenie problemu biedy wśród dzieci i nastolatków niesie za sobą niezwykle groźne konsekwencje społeczne. Jak wynika z badań zespołu profesor Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, należą do nich: ! zagrożenie biedą i wykluczeniem społecznym w przyszłości, co prowadzi do narastania dziedziczenia biedy; ! bardzo niskie osiągnięcia edukacyjne, pomimo formalnego realizowania obowiązku szkolnego; ! kończenie edukacji na poziomie gimnazjum, często w placówkach specjalnych bez względu na praktyczny poziom intelektualny dziecka; ! niechęć do zdobywania nowych umiejętności, co przy braku dostępu do komputera i internetu powoduje, że podejmują one pracę na czarno za niskie wynagrodzenie. Tacy ludzie nie płacą ani podatków, ani składek na ZUS, ani ubezpieczenia zdrowotnego; ! wczesne rodzicielstwo, co prowadzi do szybkiego porzucenia szkoły;
Zwłaszcza te ostatnie są związane niskimi dochodami, co z kolei wynika z niskich kwalifikacji. W generowaniu polskiej biedy i patologii prym wiedzie Łódź. Jak zauważają socjologowie, miasto niby się rozwija, następuje ruch ludności, ale niektóre dzielnice aglomeracji wyglądają tak, jakby się tam czas zatrzymał – bieda utrwala się. Badacze stwierdzili, że władze miasta nie dysponują informacjami o stanie mieszkań, o liczbie dzieci korzystających z dożywiania, o tym, gdzie mieszkają osoby korzystające z pomocy społecznej. Urzędników nie zastanowiło przy tym, że na przykład połowa łódzkich dzieci otrzymujących obiad w szkole mieszka w dzielnicach, w których także 10 lat temu stopa biedy wśród małolatów była najwyższa w mieście. Do żadnej refleksji nie skłoniła taka oto informacja: połowa dzieci korzystających z dożywiania uczęszczała do 19 z 89 szkół podstawowych. Do wspólnej pracy miejskich urzędników odpowiedzialnych za edukację, zdrowie, politykę społeczną nie skłonił raport dwóch szkół. W jednej 53 procent uczniów potrzebowało bezpłatnego obiadu, a w drugiej do takiej pomocy kwalifikowało się 49,5 procent uczniów. A oznacza to, że rejony tych podstawówek to slumsy i enklawy biedy.
Miasto, którym przez ostatnie 8 lat rządził Jerzy Kropiwnicki (były minister pracy i polityki społecznej w rządzie Jana Olszewskiego) nie wykazało żadnego zainteresowania wynikami jedynych badań zespołu pani profesor Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej, finansowanych ze środków Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. A szkoda, bo na przykład łódzka prawica – tak hojna dla Kościoła – dowiedziałaby się z nich choćby tego, że 15 procent młodych łodzian nie ma co najmniej jednej z następujących rzeczy: własnego biurka, wc w domu, dostępu do internetu w domu, nie chodzi na kontrole do dentysty, nie może w domu przyjmować kolegów z klasy. 10 procent żaliło się ankieterom, że mieszka z rodziną w jednym pokoju bez ciepłej wody i nie ma własnego łóżka (zdaniem analityków OECD, Polska bije rekord, jeżeli chodzi o przeciętne zagęszczenie mieszkań). Takie warunki powodują, że mali łodzianie cierpią na chroniczne zapalenia górnych dróg oddechowych, a zagrzybione mieszkania wpływają na wzrost liczby alergii. Niewłaściwe leczenie i brak profilaktyki (brak pieniędzy) powoduje, że często muszą być hospitalizowani w specjalistycznych szpitalach. Łódzcy urzędnicy nie zauważyli także odnotowywanego od 2006 roku wzrostu liczby osób korzystających ze świadczeń pochodzących z pomocy społecznej. W Polsce i województwie łódzkim ich odsetek spadał, a w samej Łodzi rósł. Według ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, wśród nowych klientów MOPS-u przeważają ludzie młodzi, bez wykształcenia, bez legalnej pracy, ale za to z dziećmi na utrzymaniu. Nieodpowiedzialni samorządowcy nie narobiliby tylu szkód, gdyby państwo miało politykę społeczną. W państwach skandynawskich współpracują ze sobą pracownicy ochrony zdrowia (lekarze rodzinni i pielęgniarki środowiskowe), opiekunowie i nauczyciele (rozbudowana sieć przedszkoli), pracownicy socjalni, energetycy (ci o groźbie odłączenia prądu obok zainteresowanego informują także pomoc społeczną) i lokalne władze nadzoru budowlanego (rejestr mieszkań niespełniających warunków bytowych (w Polsce – zdaniem OECD – około 35 procent mieszkań wymaga natychmiastowego remontu generalnego). Państwowe zasiłki są odrębnie dedykowane dla każdego: inną pomoc dostanie rodzina z dziećmi, a inną osoba starsza. Pieniądze wydawane są racjonalnie i efektywnie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że poziom dydaktyczny polskich szkół jest – zdaniem OECD – jednym z wyższych w Europie. Biedne i głodne dziecko nie ma jednak siły ani zapału do nauki. Stać nas na to? MiC Fot. MaHus W tekście wykorzystałem materiały z konferencji Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
Nieważne, jak jesteś bystry, inteligentny i oczytany. Jeżeli podpadniesz, to znaczy, jeśli będziesz egzekwował należne ci prawa, akademickie młyny „sprawiedliwości” przemielą cię na miazgę. Co jakiś czas wybucha nowa akademicka afera. Wykładowcy notorycznie opuszczają zajęcia, bo pracują na kilku etatach (rekordzista zgromadził ich dziewięć!), Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów regularnie wytyka nieprawidłowości w umowach, jakie żacy podpisują z uczelniami (np. „zaocznym” zajęcia przypadają w środku tygodnia). Nie należą do rzadkości także sytuacje, w których uczelnia pokazuje żakom, kto jest górą. „Nie ma większego grzechu, jak oszukać młodego człowieka” – przekonywał swoich kolegów prof. Tomasz Borecki podczas XII Krajowej Konferencji Parlamentu Studentów RP. Życie pokazuje, że nie wszyscy uważnie słuchali. Ustawa o szkolnictwie wyższym nakłada na uczelnie obowiązek dbałości o proces dydaktyczny. Składa się na niego m.in. prawidłowa organizacja kształcenia, właściwy pod każdym względem dobór kadry nauczycieli akademickich oraz kształtowanie poprawnych stosunków między uczelnią, jej kadrą a studentami. Te stosunki psują się zazwyczaj wtedy, gdy trafi się student na tyle uparty, żeby dochodzić swoich praw lub konsekwentnie udowadniać nieprawidłowości. Wówczas staje się wrogiem, któremu wszelkimi możliwymi sposobami należy
wskazać miejsce w szeregu. Jak przekonała się Małgorzata ze Śląska – nie popłaca także indywidualizm. Nawet jeśli na ów indywidualizm zezwala regulamin. Rok akademicki 1996/1997. Małgorzata zaczyna studia dzienne magisterskie na jakże nowatorskich i szczycących się otwartością na studenta Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Matematyczno-Przyrodniczych (MISMaP) na Uniwersytecie Warszawskim. Atrakcyjna to forma edukacji, bo – zgodnie z regulaminem – student sam ustala program nauczania, sam też decyduje, jakie przedmioty chce w danym roku akademickim zaliczyć. Małgorzata studentką była sumienną, z wysoką średnią. Jedyne, co przeszkadzało w planowym ich zakończeniu, to zdrowie. Kilka razy była na urlopie, a kiedy już wyszła na prostą, postanowiła naukę – zgodnie z przysługującym jej prawem – przyspieszyć. Jako że studia z definicji są indywidualne, nie spodziewała się żadnych problemów. Jako kierunek docelowy wybrała biologię. Plan studiów, jaki zaproponowała, został przez władze uczelni zaakceptowany. Nie na długo. Administracyjny bałagan albo wrodzona niechęć pedagogicznego ciała do indywidualizmu doprowadziły do sytuacji, w której kontynuowanie nauki
PATRZYMY IM NA RĘCE
oraz możliwość pisania pracy magisterskiej Małgorzaty uzależniono od dodatkowej zgody dziekana. Taką zgodę uzyskała. Na piśmie. To było 30 sierpnia 2001 r. Ze zgodą w ręku poszła do promotora. Ustaliła temat. Mijały miesiące ale z promotorem umówić się nie zdołała. Zwodził, odwoływał, przekładał spotkania. Aż w końcu – po niemal roku przepychanek – dowiedziała się, że zmieniły się reguły. To znaczy, że teraz – chociaż jest studentką jednolitych studiów magisterskich – musi zrobić licencjat, a następnie (wciąż będąc studentką studiów magisterskich!) przejść ponowną rekrutację i dostać się na... studia magisterskie uzupełniające. – Władze uczelni zignorowały nie tylko regulamin MISMaP, ale również ustawę o szkolnictwie wyższym, i wyjaśniają, że zmiany wiążą się z tym, że wydział biologii wprowadził studia dwustopniowe. Tyle że MISMaP to zupełnie inna instytucja – z własnym regulaminem, a poza tym prawo ma to do siebie, że nie powinno działać wstecz – twierdzi Małgorzata. Napisała skargę. Prorektor ją uznał, ale... i tak nie umożliwiono jej kontynuowania nauki. Tak długo wykłócała się o swoje prawa, aż w końcu została skreślona z listy studentów. Oficjalnie – za niezrealizowanie programu. Tę decyzję zaskarżyła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Wygrała. Prorektor ds. studenckich UW do woli sądu jakoby się przychylił. Jakoby, bo niedługo później ponownie skreślono ją z listy studentów.
Obecnie sprawa niedoszłej magister biologii leży w prokuraturze. I czeka. – To jest środowisko, któremu się wierzy, dlatego czują się bezkarni. A powszechne przyzwolenie na łamanie prawa powoduje, że trudno z takiego pata wybrnąć – ani sąd, ani prokuratura, ani ministerstwo nie są w stanie wyegzekwować sprawiedliwości – podsumowuje Małgorzata. „Studiuje” już ponad 14 lat! I końca nie widać. Anna była studentką pierwszego roku fizyki na Politechnice Warszawskiej. Jeden semestr. Nie dlatego, że była niezdolna. Dlatego, że ośmieliła się wytknąć jednemu z asystentów oszustwa przy wystawianiu ocen końcowych. W wyniku tej ruletki ćwiczenia zaliczali ci, co to prawie na nich nie bywali. Pracowici dostawali niskie noty. Anna postanowiła sprawę zgłosić opiekunowi roku. Zalecił milczenie, uprzedzając, że w przeciwnym razie na egzaminie zawsze może dostać pytanie, na które nie będzie znała odpowiedzi... Kolejny semestr zaczął się koszmarnie – zaniżanie ocen, uniemożliwianie ćwiczeń laboratoryjnych itd. W końcu mobbing przybrał takie rozmiary, że zmieniła uczelnię. Studia skończyła z wyróżnieniem. – W Polsce te problemy są „wyciszane” przez środowiska akademickie, tak jakby nie istniały. Z kolei ludzi pokrzywdzonych oraz tych, którzy nie należą do zmowy milczenia i mają odwagę mówić o tych sprawach – zastrasza się lub próbuje wykończyć psychicznie. Jaki jest
11
powód szykan? Nie wiem. Być może sama przyjemność szkodzenia komuś. Nie znajduję innego wytłumaczenia dla nienormalności – mówi Anna. Do biura rzecznika praw studenta Roberta Pawłowskiego każdego roku trafia kilka tysięcy podobnych historii. Bezkarność władz uczelni ma zmienić inicjatywa angażowania się (w sprawach dyscyplinarnych noszących znamiona lub mogących wywołać wrażenie nieuzasadnionych represji) po stronie obwinionego studenta poprzez przydzielanie mu obrońcy. Chodzi o to – jak tłumaczy rzecznik – by sprawiedliwości stało się zadość, a uczelnia wiedziała, że swe zarzuty musi poddać fachowej weryfikacji. „Najtrudniej oceniać etyczno-moralny aspekt problemu kontaktów student–uczelnia. Nie wszystkie, nawet najlepsze rozwiązania prawne przyczynią się do poprawy sytuacji. Najwięcej zależy od osobowości nauczycieli akademickich, ich stosunku do studentów, a także wspólnych działań kadry i władz uczelni na rzecz budowania dobrego wizerunku szkoły wyższej” – tak w 2005 roku napisał Tadeusz Szulc, ówczesny sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu, w odpowiedzi na interpelację poseł Anny Sobeckiej w sprawie nieprawidłowości w funkcjonowaniu uczelni wyższych oraz niewłaściwego traktowania studentów. Jak widać, ów wizerunek nie bardzo się od tego czasu poprawił. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. MaHus
12
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI francuskiej. Jakiż tam był ferment intelektualny! Tylko marzyć w dzisiejszej Polsce o takim zniewoleniu! – Dzisiejsza Polska to kraj właściwie jednej religii i jednego języka. Świat, z którego Pani przyjechała, był inny. Co się wynosi z wielokulturowej rodziny? – Wielokulturowość właśnie. Otwartość na innych, na ludzką różnorodność. Moi rodzice byli niemieckojęzyczni, bo chodzili do szkół austriackich. Czerniowce, w których się urodziłam, były kiedyś stolicą regionu Bukowina leżącego na pograniczu rumuńsko-ukraińskim, na obrzeżach cesarstwa Habsburgów, na styku trzech imperiów. Czerniowce składały się z samych mniejszości narodowych. Nie mówiło się o tolerancji... – Bo tolerancja była powietrzem, którym się oddychało?
Kocham świat – Można teraz usłyszeć, że wiele Pani koleżanek i kolegów ze świata artystycznego, których piękne kariery pamiętamy jeszcze z czasów PRL-u, było wówczas... prześladowanych i dyskryminowanych. Tak przynajmniej skarżą się w mediach. Jeden z artystów nazwał się nawet „sierotą pojałtańską”, strasznie poszkodowaną przez los i tzw. komunizm. Czy Pani też tak się wówczas czuła? – Wręcz przeciwnie, miałam się bardzo dobrze. Uważam, że jeśli ktoś miał wówczas talent, to łatwiej było ten talent rozwinąć niż teraz. Wyłuskiwali go specjaliści i jego kariera toczyła się niejako naturalnym biegiem rzeczy. Nie trzeba było szczególnego, prywatnego wsparcia, znajomości i wielkich pieniędzy. Obecnie biorę czasem udział w jury festiwali i konkursów, gdzie występują młodzi, czasem bardzo utalentowani ludzie. Jest mi ich żal, bo mam świadomość, że większość z nich nie będzie miała szansy się wybić. – Jak to? W „czasach zniewolenia” łatwiej było się rozwinąć niż teraz? – Tak, wiele osób teraz mówi o rzekomym zniewoleniu, bo tak jest modnie i tak wypada mówić. Jest zapotrzebowanie na dyskredytowanie PRL-u. Ale takie stawianie sprawy jest nieuczciwe. Na promowanie kultury, w tym kultury wysokiej, szły ogromne pieniądze ze strony państwa. Mówienie o „sierotach pojałtańskich” jest żałosne. Ja też jestem
niby taką sierotą, „wygnaną” przez wojnę z rodzinnej Bukowiny w Rumunii, kraju, który przegrał wojnę. Pochodzę z rodziny polsko-rumuńskiej, z wielokulturowego świata, którego już nie ma. Ojciec postanowił osiedlić się w Polsce w 1947 roku, w zniszczonym Wrocławiu. Miałam 13 lat, nie było lekko, tym bardziej że nie znałam języka polskiego, którym nie mówiło się w domu. W szkołach rumuńskich byłam prymuską, cudownym dzieckiem, a tu nie umiałam napisać kilku słów bez błędu ortograficznego, bo język polski był dla mnie czymś nowym, nieznanym. Jednak osiągnęłam swój cel, także dzięki warunkom, jakie stworzono w ówczesnej Polsce. Zawsze chciałam występować na scenie, uwielbiałam muzykę, od dziecka grałam na skrzypcach. Udało mi się zrealizować wszystkie zamierzenia. – Obecna propaganda przedstawia PRL wyłącznie jako czarną dziurę, zmarnowane lata... – To jest krzywdzące, niesprawiedliwe i smutne. Te ciągłe rozliczenia, wyciąganie rzekomych agentów, publiczne osądzanie nawet własnych krewnych. Tamte czasy były bardzo twórcze. Ówczesne piwnice studenckie były ewenementem w skali światowej, tyle było w nas radości życia, ciekawości świata. Siedzieliśmy w tych piwnicach w czarnych swetrach... – Egzystencjalizm! – Tak, przy tanich papierosach i tanim winie, bo takie były czasy. Ale o czym rozmawialiśmy!? O światowej literaturze, o poezji, o piosence
Chrystusa w komunii, bo jako ufne dziecko wierzyłam księdzu. A tymczasem omal nie udławiłam się opłatkiem: byłam osłabiona postem i bez śliny w ustach. Miały być chóry anielskie, tak to sobie wyobrażałam, a mnie omal nie zemdliło. – I to był początek wątpliwości? – Tak. Kiedy miałam 13 lat, poszłam do spowiedzi drugi raz w życiu, już we Wrocławiu. Wątłą, niewinną nastolatkę ksiądz natarczywie wypytywał o „grzech nieczystości”. Nie bardzo wiedziałam wówczas, co to jest ta „nieczystość”. Nie rozumiałam dokładnie, o co mu chodzi, ale wyczułam, że o coś paskudnego. Nigdy potem nie poszłam już do spowiedzi. – A strach przed śmiercią? – Znam śmierć. Kiedy miałam 33 lata chciałam zakończyć życie.
Joanna Rawik – aktorka, pieśniarka, publicystka, pisarka. Wykonywane przez nią pieśni, np. „Romantyczność” („Kocham świat”), „Po co nam to było”, „Nie chodź tą ulicą”, cieszyły się dużą popularnością. Obecnie występuje z monodramami oraz recitalami. Publikowała teksty dziennikarskie i felietony poświęcone kulturze na łamach „Twojego Stylu”, „Trybuny”, „Dziś”, „Forum Klubowego”. Jest także popularyzatorką osoby i twórczości Edith Piaf. – Tak! Ludzie szanowali się wzajemnie. Wszyscy z konieczności mówili kilkoma językami: Ukraińcy, Żydzi, Rumuni, Niemcy, Polacy. W czasie wojny mieszkaliśmy w Sibiu (Siedmiogród), który też był wieloetniczny. – Czy tęskni Pani do ojczystej Rumunii? – Już od lat nie. Ojczyzna nie jest miejscem na mapie. To czas i ludzie; oni tworzą określoną rzeczywistość. A tam już nie ma tych ludzi, którzy byli za moich lat. Moją duchową ojczyzną stał się Paryż i kultura francuska. To miejsce moich duchowych narodzin. Ogromnie ważna jest dla mnie twórczość Alberta Camus, ale także rumuńsko-francuski filozof Emil Cioran, syn popa, którego żona była ateistką. – Pochodzi Pani z katolickiej rodziny? – Tak, ale ojciec był przede wszystkim naukowcem, zoologiem. Jako małe dziecko znałam muzea przyrodnicze, mieliśmy w domu liczne encyklopedie. Nigdy nie wierzyłam, że bocian przynosi dzieci. Od początku wiedziałam, co to jest życie. Dzięki ojcu najpierw poznałam blisko świat przyrody. Katolicyzm? Byłam bystrym dzieckiem i już wtedy to wszystko mi do siebie nie pasowało: przyroda – las, wiewiórka, niedźwiedź, ulewa, powódź i Pan Jezus w komunii, spowiedź i to, co głosił Kościół. Czułam, że coś tu nie gra. Już w przeddzień Pierwszej Komunii Świętej strasznie mnie wyposzczono. Chciałam bardzo przeżyć to zstąpienie
Popełniłam samobójstwo, które na szczęście się nie udało. To wydarzenie było skutkiem dramatycznej miłości, z którą nie potrafiłam sobie poradzić. Byłam w głębokiej depresji z powodu toksycznego, choć wspaniałego związku. Przeżyłam wówczas śmierć kliniczną. Ludzie mówią o świetlistym tunelu. Niczego takiego nie widziałam. Zapadamy się w ciemność, w czarną dziurę. I koniec. – I to doświadczenie popchnęło Panią w stronę wiary? – Bynajmniej. Ale śmierć kliniczna zmieniła nieco moją osobowość. Kiedyś miałam naturę bardziej refleksyjną, melancholijną, troszkę mroczną, tak jakbym charakter odziedziczyła po ojcu. Teraz mam bardziej pogodne usposobienie, bardziej po matce. Co do spraw światopoglądowych, to niemal od dziecka jestem ateistką, racjonalistką. – Z czego ateistka i racjonalistka czerpie nadzieję i siłę do życia? – Z umiłowania życia i świata. Ja naprawdę kocham świat, nie tylko w piosence. Oczywiście, mam takie wieczory, kiedy gryzę ściany w bezsilnej rozpaczy. Ale rano biorę prysznic, oblewam się perfumami, ubieram w miarę estetycznie i wychodzę radosna na świat, bo co świat obchodzi, że ja mam problemy? Każdy je ma. – Bóg nie jest Pani naprawdę potrzebny? – Muszę jedną sprawę doprecyzować. Jestem ateistką, ale jednocześnie nią nie jestem. Moim Bogiem jest muzyka. Uświadomiłam to sobie
jako młoda dziewczyna we Wrocławiu. Poszłam do katedry, aby nie robić mamie przykrości, że nie chodzę do kościoła. Wtedy w katedrze profesor Oćwieja grał na organach Bacha. Mój ulubiony myśliciel Cioran twierdził, że gdyby nie Jan Sebastian Bach, Bóg wyglądałby znacznie gorzej jako instytucja. Muzyka ma wiele wspólnego z matematyką, cały wszechświat jest oparty na prawach matematycznych. A jeśli chodzi o religię – koncertowałam w ubiegłym roku w Izraelu. Pojechałam pod Ścianę Płaczu – bardzo lubię to miejsce, to jest dla mnie jedyna prawdziwa świątynia. Każdy spotyka tam to, co chce – Boga, Absolut, samego siebie. Przeszłam przez mnóstwo kontroli, żeby się tam dostać i uświadomiłam sobie, że jest coraz gorzej, coraz mniej bezpiecznie. Jerozolima jest kolebką trzech wielkich religii, one tu siedzą i wzajemnie się nienawidzą, gardzą sobą, zabijają się. Ta nienawiść to wielka kompromitacja religii. – Wielu ludzi wierzących uważa, że życie ateistów jest pozbawione sensu. Bo skoro nie ma Boga... – Życie bez sensu? Może to zabrzmi nieskromnie, ale uważam, że moja duchowość jest dużo głębsza od duchowości bardzo wielu ludzi wierzących, w tym licznych duchownych. Wiara religijna bywa często nader powierzchowna, prymitywna. Bo kto się garnie do religii i Kościoła? Często ci, którzy są słabi psychicznie i rozpaczliwie szukają oparcia w stadzie, w bajkowym Bogu. Od dziecka byłam indywidualistką, miałam silne poczucie własnej odrębności. Nie jest to powód do chełpienia się, to nie jest moja zasługa. Może to zapis mojego kodu genetycznego? Te modlitwy, klepanie w kółko tego samego! Przecież to nic nie wnosi do życia, tym bardziej ducha. Nie wierzę nawet w to, że wielu ludzi określających się jako wierzący, naprawdę wierzy. A już zupełnie wątpię w wiarę duchownych. Im wyższa hierarchia, tym więcej cynizmu. Być duchownym w Polsce to bardzo dobry fach. – A jak się czuje ateistka w kraju wyznaniowym? Tu trzeba być Polakiem katolikiem, aby nie być uważanym za gorszego, za obcego. – Wiem, że jest taka presja, ale nie dbam o to. Na szczęście nie mam do czynienia z tak zwanymi „prawdziwymi Polakami”, prawicowymi fanatykami, i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Tego rodzaju ludzie nie mieszczą się w moim świecie, w tym, co kocham i cenię. Ostatnio taksówkarz – Arab – wiózł mnie na lotnisko w Paryżu. Gdy dowiedział się, że jestem z Polski, zaczął coś mówić o Bogu. Przerwałam mu i poprosiłam, żeby się nie wysilał, bo jestem ateistką. Nie mieściło mu się to w głowie: Polka i ateistka, niekatoliczka! To smutne, że tak na nas patrzą. Bardzo niemiła przygoda. Rozmawiał ADAM CIOCH Fot. Archiwum JR
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
ŚMIAĆ SIĘ CZY PŁAKAĆ?
13
Najgłupsza gazeta świata Śledząc doniesienia o opłatku zamienionym w serce Jezusa, czyli o cudzie w Sokółce (i inne podobne bzdury), zastanawialiśmy się, czy jest na całym „bożym” świecie głupsza gazeta niż „Fakt”. Otóż jest! Nazywa się „Weekly Word News” („Cotygodniowe wiadomości ze świata”). Tygodnik wydawany jest od 30 lat przez koncern American Media (taki amerykański Axel Springer) i ma miliony czytelników. W wydaniu papierowym i w internecie. Redakcja sama określa się jako bardzo konserwatywna i chrześcijańska, zatem do dziś „WWN” ukazuje się w niezmiennie czarno-białej szacie graficznej. Dla przeciętnego polskiego czytelnika jest nie do pomyślenia, że ludzie o zdrowych zmysłach, potrafiący lepiej lub gorzej sklecać podstawowe zdania i liczyć do dziesięciu, mogą czytać podobne brednie jak te, którymi amerykańska redakcja karmi swoich odbiorców. Dość powiedzieć, że na porządku dziennym są w „WWN” całkiem poważne doniesienia o potajemnym związku Hillary Clinton z kosmitą, a nawet o homoseksualnym, płomiennym romansie Saddama Husajna z Osamą bin Ladenem, po którym para wzięła gejowski ślub w... Paryżu. Gdyby nie kłótnia nowożeńców, Husajn nigdy nie wróciłby do Iraku i nie zostałby tam przez Amerykanów złapany. Całkiem niedawno ukazał się też fotoreportaż z ukrzyżowania Chrystusa. Jakim sposobem? Otóż dziennikarze „WWN” odnaleźli zdjęcia zrobione prymitywnym aparatem fotograficznym przez antycznego palestyńskiego wynalazcę w 33 roku naszej ery. Ciekawe, prawda? „World Weekly News” reklamuje się sloganem: „Nic oprócz prawdy!” i według badań ankietowych,
Szokujący raport Int erpolu zdumiał królewską rodzinę... KSIĘŻNA DIANA ŻY JE! Dochodzi do zdrow ia we francuskim klasztorze po wypadku, w którym zginął jej ukochany.
grubo ponad milion Amerykanów święcie w to wierzy. Nie do pojęcia? A do pojęcia jest to, że pewnie z milion Polaków w XXI wieku, w środku Europy, równie bezkrytycznie wierzy w zamianę hostii we fragment mięśnia serca i to takiego sprzed 2 tysięcy lat? Pooglądajcie kilkanaście okładek „WWN”, pośmiejcie się i zgódźcie z tym, że „Fakt”, ADAM I EWA ODNALEZ IENI! a nawet „Nowe PERFEKCYJNIE ZACHOWANI W IRACKIEJ PU STYNI! Ateny” księdza Jak aktualnie wyg lądają pierwsi Chmielowskiego Wymiary ludzie? Ewy to 34-2636 to przy amerykańskim tygodniku krynica wszelkiej wiedzy i mądrości. Wiem, że to trudno przechodzi przez gardło, ale to FAKT! MAREK SZENBORN
O WE WRAKU UFO ZNALEZION ! ÓW GEJ ÓW MIT KOS objęciu! Umarli w ostatnim miłosnym
DZIŁA ANIOŁA KOBIETA URO
Szokujące odkrycie! Bóg zmienił zdanie. 10 ZAGUBIONYCH PRZYKAZAŃ . Jakie są Jego oryginalne praw a? Kto je otrzymał przed Mojżesz em? Dlaczego Bóg napisał nowe przy kazania?
ADAM&ED Pierwszymi ludźmi była gejowska para!
OSAMA ZATRUDNIA SKLONOWANEGO HITLERA! TYLKO U NAS! PIERWSZE ZDJĘCIA Z PIEKŁA! W Arkansas myśli wy polujący na kaczki schwytał Hitlera! Rybia telepatia. Ni e uwierzysz w to, co myślą!
TYLKO U NAS! PIE RWSZE ZDJĘCIA NIEBA! Cudowne dziecko st worzone z części za miennych !
MONROE MARYLIN ! NO ŻYWĄ ZNALEZIO tami ko raulikiem Żyje z 34 anym hyd w to ry e m i e nd! w Clevela
Wielkanocny prezent od Jezusa: WYCIECZKA PO NIEBIE! EKSKLUZYWNE ZDJĘCIA!
Ant ych ryst jest tuta j! Jez us nadchodzi, by go powstrzyma ć! Chłopiec zrobił z ukochanej cioc i robota! ANIOŁ ŚMIERCI ODWIEDZA ZIEMIĘ. Jak dowiedzieć się, czy jesteś na jego liście? Dokąd pójdzie najpierw?
14
MITY I RZECZYWISTOŚĆ
Tragedia Lizbony Trzęsienie ziemi w Lizbonie 1 listopada 1755 r. było jednym z najstraszliwszych w historii pisanej. I mocno nadwyrężyło wiarę w dobroczynność Bożej opatrzności. Trzęsienia ziemi należą do najtragiczniejszych katastrof naturalnych. Tylko wielkie epidemie i klęski głodu pochłaniają więcej ofiar. Energia fal sejsmicznych trzęsienia o magnitudzie powyżej 8 stopni w skali Richtera odpowiada energii wybuchu kilku megaton trotylu, tj. średniej bomby wodorowej. Jedno z najtragiczniejszych trzęsień ziemi, jakie nawiedziło Europę, nastąpiło 28 grudnia 1908 r. w okolicach Mesyny we Włoszech. Pochłonęło około 100 tys. ofiar. Ale właśnie trzęsienie ziemi w 1755 r. z epicentrum w Lizbonie uznaje się za najsilniejsze w historii ludzkości i ocenia na 9 stopni. Wstrząs, w sensie dosłownym, ale i psychologicznym, odczuwany był na dużym obszarze świata. Był słoneczny sobotni poranek 1 listopada 1755 roku. Nikt z mieszkańców Lizbony nie przypuszczał, że stolica – symbol portugalskiej potęgi kolonialnej – za chwilę przestanie istnieć. A że był to dzień świąteczny, ludzie tłumnie ruszyli z rana do kościołów i kaplic, wypełniając je po brzegi. Nie wiedzieli, że czeka ich tam śmierć pod gruzami lub w płomieniach. Trzęsienie ziemi rozpoczęło się o godzinie 9.40, zaś
obliczu wielkich katastrof i wstrząsów politycznych bezradni ludzie spoglądają w stronę proroctw i przepowiedni, próbując dostrzec w nich jakiś porządek ponad chaosem, który panuje w świecie. Choć współczesna nauka nie wskazuje żadnych sposobów, które mogły służyć przepowiadaniu przyszłości, ludzie ciągle potrzebują czegoś, co przyniosłoby im poczucie bezpieczeństwa poprzez świadomość, że wszystko, co istotne, zostało przez kogoś „przepowiedziane”. Świadomość, że świat działa według jakiegoś planu, przynosi poczucie ukojenia. W swoim patrzeniu w przyszłość chrześcijanie odwołują się do Biblii, katolicy do przepowiedni fatimskich, wyznawcy rozmaitych kultów odwołują się do swoich czarowników i proroków. Ludzie mniej pobożni, ale za to zabobonni, odwołują się do proroctw niejakiego Nostradamusa.
W
ruchy tektoniczne wyczuwalne były od 6 do 150 minut (2,5 godziny!), w zależności od miejsca. A oto relacja naocznego, choć nieznanego z nazwiska świadka, zachowana w liście do „Wielmożnego Pana Radcy Ruffiera, wybitnego kupca w Strassburgu”: „Właśnie pierwszego tego miesiąca przeglądałem rankiem moje niektóre rachunki w kantorze (…). Nagle usłyszałem straszny huk, wybiegłem na dwór, by zobaczyć, co się stało, i razem z innymi ludźmi dostałem się szczęśliwie na podwórze, skąd roztaczał się widok na całe miasto. Ach, wielki Boże! Jakże smutny przedstawiał się nam obraz! Ziemia podnosiła się na kilka łokci i opadała. Domy waliły się wokoło z okropnym trzaskiem. Kościół i klasztor
karmelitów, znajdujący się na górze nad nami, chwiał się na prawo i na lewo, i obawialiśmy się, że lada chwila zostaniemy zasypani albo żywcem pod ziemią pogrzebani. Słońce się zaćmiło (...). Byliśmy zupełnie przekonani, że nadszedł Sąd Ostateczny (...). A gdy się uspokoiło, zaczęliśmy uciekać (...) na wielki plac (...). Siedzieliśmy tam blisko 3 godziny, w liczbie blisko 4 tysięcy ludzi, niektórzy tylko w bieliźnie, inni zupełnie nadzy; śmierć malowała się na każdym obliczu, niektórzy ranni wzywali miłosierdzia Bożego (...). Nastąpiło nowe trzęsienie ziemi, trwające około 7 minut (...). Ta kara Wszechmocnego, na którą zasłużyliśmy naszymi grzechami, nie wyjdzie mi nigdy z pamięci; odtąd wezmę się z większą gorliwością do szukania zbawienia. (...) wspaniałe miasto, najbogatsze w Europie, liczące 500 000 mieszkańców, stało się kupą gruzów (...). Nasze tak piękne kościoły, że piękniejszych i wspanialszych
nie ma nawet w Rzymie, i wszystkie klasztory są zburzone; z 20 000 duchownych połowa zginęła pod gruzami (...)”. Żywioł zostawił po sobie zniszczoną Lizbonę oraz zrujnowaną większą część południowego wybrzeża Portugalii. Dzieła zniszczenia dopełniły potężne fale tsunami (do 20 metrów wysokości) oraz szalejące pożary. Po południu, po kolejnych wstrząsach wtórnych i falach tsunami, Lizbona podzielona była na dwie części. Od strony oceanu tonęła, a od strony lądu – płonęła. Pożoga trwała pięć dni. Zniszczeniu uległo ok. 85 procent zabudowy miasta. Przepadł cały jego dorobek kulturalny. Liczbę ofiar oszacowano na 90 tys. Król Portugalii Józef I ocalał, ale nabawił się klaustrofobii. Zagłada Lizbony wywołała sensację na skalę europejską. Dzięki markizowi Pombalowi szybko odbudowano miasto, jednak w znaczeniu społecznym i ideologicznym skutki
trzęsienia były dalekosiężne. Z jednej strony wzbudziło ono trwożny podziw dla sił natury i przyczyniło się do narodzin podstaw sejsmografii, z drugiej zaś – zainspirowało komentarze o charakterze moralnym i religijno-filozoficznym. Lizbona była w owym czasie katolicką stolicą państwa o wielkich tradycjach, mocno zaangażowaną w katolizację swoich kolonii. W samej Portugalii doliczono się ponad 200 tys. zakonników i zakonnic skupionych w 538 klasztorach (według spisu z 1750 r.). W okresie przemian związanych z oświeceniem kraj ten postrzegany był jako jeden z najbardziej zacofanych na kontynencie. Właściwie tylko brazylijskie złoto dźwigało państwo, w którym niezbyt liczne społeczeństwo (około 3 milionów mieszkańców) utrzymywało gromady bezczynnej szlachty i duchowieństwa, czyli warstwę bogatych i uprzywilejowanych – relatywnie najliczniejszą wśród krajów europejskich. Fakt
Hokus-p pokus, Nostradamus Michel de Nostredame, czyli Nostradamus był XVI-wiecznym lekarzem południowofrancuskim, ale także astrologiem, handlarzem i przede wszystkim wizjonerem. Jest znany z wydanych w połowie XVI wieku przepowiedni, które są rymowanymi czterowierszami zgrupowanymi po 100 – w tak zwane centurie. Wszystkich przepowiedni napisanych XVI-wieczną francuszczyzną w dosyć niejasny sposób jest w sumie ponad 900. Nostradamus był sławny już za swego życia, a Katarzyna Medycejska – ówczesna królowa Francji, równie zresztą mroczna jak przepowiednie astrologa – uczyniła go swoim doradcą i wypłacała regularną pensję. Kariera wizjonera wzięła się stąd, że jeden z jego czterowierszy uznano za trafione proroctwo
zapowiadające śmierć Henryka II, męża Katarzyny, w turnieju rycerskim. Nostradamus był nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. Renesans był pod niektórymi względami jeszcze bardziej „ciemnym” okresem w dziejach myśli ludzkiej niż średniowiecze. Wprawdzie kwitła wówczas sztuka i literatura oraz bardziej interesowano się człowiekiem, a mniej Bogiem niż w poprzedniej epoce, ale jednocześnie wierzono na masową skalę w zabobony i kwitła pseudowiedza zwana astrologią. To wtedy, a nie w średniowieczu, na masową skalę zaczęto polować na czarownice. Dopiero pod koniec XVI odkrycie przez Francisa Bacona metody naukowej wprowadziło do myślenia nieco porządku i dało początek współczesnej nauce.
Problem z przepowiedniami Nostradamusa polega na tym, że za ich pomocą nie sposób czegokolwiek przewidzieć. Zwykle jest tak, że dochodzi na świecie do jakiegoś dramatycznego wydarzenia, a wówczas wyznawcy francuskiego astrologa wynajdują jedną z tysiąca przepowiedni i twierdzą, że pasuje ona jak ulał do tego, co się akurat wydarzyło. Jest to zatem zawsze proroctwo post factum. „Pasuje” ono do wydarzenia w ten sposób, że łączy je z nim jakiś pojedynczy zwrot, aluzja lub cyfra. Resztę treści czterowiersza twórczo interpretuje się lub po prostu tak naciąga, aby „wszystko się zgadzało”. Tym sposobem Nostradamus „przepowiedział” Hitlera (a dokładnie „Histera”), wybuch bomb atomowych
w Hiroszimie i Nagasaki, zamach na Kennedy’ego, a nawet wydarzenia z 11 września 2001 w Nowym Jorku. Jedyną przepowiednią, za pomocą której próbowano zapowiedzieć wydarzenie, które jeszcze nie miało miejsca, było nadejście „Księcia Strachu” (Antychrysta?) w lipcu 1999. Uznano, że będzie to jakieś niezwykłe wydarzenie, być może koniec świata. W wielu krajach wykupiono żywność ze sklepów, bywało, że odwoływano nawet imprezy przewidziane na ten miesiąc. Jak wiadomo, koniec świata nie nadszedł. Wówczas niektórzy wyznawcy Nostradamusa zaczęli sugerować, że proroctwo zostało źle przetłumaczone z języka francuskiego, albo że data została źle odczytana.
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. wystąpienia trzęsienia ziemi w Lizbonie i zagłady tak wielu ważnych obiektów sakralnych (wraz z wiernymi, i to w dzień Wszystkich Świętych!) wzmógł polemikę z Kościołem i osłabił jego siłę. Przyczynił się też do osłabienia Portugalii na arenie międzynarodowej oraz zakwestionowania jej polityki kolonialnej. Tragedia Lizbony nadwyrężyła jednocześnie nienaruszalność doktryny o Bożej opiece nad wiernymi i duchownymi. Najdonioślejszy był głos myślicieli walczących z zabobonami i fanatyzmem religijnym. Według Woltera, to, co się stało w Lizbonie, było najlepszym dowodem, że Bóg nie istnieje, a w każdym razie z pewnością nie jest on taki, o jakim się mówi w Kościele – tj. karzący za zło i nagradzający za dobro. Swoje poglądy Wolter przedstawił w awanturniczej powiastce filozoficznej pt. „Kandyd” (1759 r.). Dowcipny Kandyd, przemierzając świat, doświadcza, jak mylne było przekonanie jego nauczyciela, Panglossa, że jest to „najlepszy z możliwych światów” (Leibniz). Na końcu decyduje się na uprawianie „własnego ogródka”, czyli na ulepszanie świata poprzez działalność praktyczną. Inni poszukiwali zrozumienia w Biblii. Wielu uznało to wydarzenie za wypełnienie przepowiedzianego znaku czasu. Adwentyści utożsamili je z proroctwem z Księgi Objawienia, gdzie mowa jest o tym, że po otworzeniu w niebie szóstej pieczęci było wielkie trzęsienie ziemi (Obj 6. 12). Przyjęli, że do tego momentu w historii ludzkości trzęsienie to było największą naturalną katastrofą od czasów potopu za dni Noego. Według rozmaitych szacunków, 1 listopada 1755 r. trzęsła się powierzchnia ziemi czterokrotnie przewyższająca rozmiarami obszar Europy. Wstrząsy zanotowano także w Polsce i na Ukrainie. ARTUR CECUŁA
Raz też w historii przepowiednia Nostradamusa wywołała rzeczywiste skutki polityczne. W wizje astrologa wierzyli bardzo hitlerowcy. Kiedy zaatakowali Francję, rozrzucali nad tym krajem ulotki z wierszem Nostradamusa, który miał zapowiadać zwycięstwa niejakiego „Histera”. Ponoć ta propaganda spotęgowała panikę Francuzów i przyspieszyła ich klęskę. Niektóry badacze porównują przepowiednie Nostradamusa do ruletki, w której stale obstawia się ten sam numer. Wygrana jest pewna, jeśli ma się dostatecznie dużo czasu na ciągłe prowadzenie gry. Tak wynika z rachunku prawdopodobieństwa. Tak też jest z tego rodzaju „przepowiedniami” – ponieważ są niejasne i jest ich dużo, to od czasu do czasu „coś się trafia”. Jakieś wydarzenie odpowiada jakiemuś fragmentowi czterowiersza i wtedy ogłasza się światu, że „proroctwo się spełniło”. Kto naiwny, niech wierzy. MAREK KRAK
15
Historyczna Hispaniola odkryta przez Krzysztofa Kolumba w 1492 roku podzielona jest pomiędzy dwa państwa: Haiti i Dominikanę. Z Haiti kojarzy się złowrogo brzmiące voodoo. Czym jest voodoo i czy jest się czego bać? Dlaczego akurat w Haiti? Skąd wzięła się tajemnicza lalka i szpilki? Dlaczego mylimy hoodoo z voodoo? Po podbiciu wyspy przez Hiszpanów Indianie, jej rdzenni mieszkańcy, zostali wytępieni. Na ich miejsce sprowadzono czarnych niewolników z Afryki Zachodniej. Szybko narzucono im katolicyzm, jednak plan całkowitego skatoliczenia nie powiódł się.
Dobry Bóg i zombie Niewolnicy przybyli z własnymi rdzennymi wierzeniami i włączyli do nich elementy katolicyzmu. Tak powstało voodoo – religia, która oparła się kolonistom hiszpańskim, a potem francuskim. Co więcej, uważa się, że to właśnie voodoo przyczyniło się do rewolucji haitańskiej w latach 1797–1804. Dziś haitańskie voodoo jest religią państwową obok katolicyzmu i protestantyzmu. W języku wyznawców – plemienia Fulanów z Afryki Zachodniej – voodoo znaczy „duch” i jest religią monoteistyczną, zakładającą wiarę we wszechmogącego Boga Bon Dieu (Dobry Bóg) oraz w życie pozagrobowe przodków. Bon Dieu jest stwórcą wszystkiego, lecz nie angażuje się w losy ludzi. Jest nieosiągalny, dlatego wyznawcy nie zwracają się do niego o pomoc. Zwracają się natomiast do panteonu bóstw nazywanych loa, co znaczy duchowy przewodnik. Loa – utożsamiani z katolickimi świętymi – obdarzeni są ogromną mocą. Najważniejszy z bogów, Papa Legba – strażnik granicy między światem żywych i umarłych – jest „odpowiednikiem” św. Piotra; Damballa – bóg wąż i twórca kosmosu – utożsamiany jest ze św. Patrykiem; Maman Brigitte – opiekunka cmentarzy i grobów – ze św. Brygidą, a Ogun – bóg wojny – ze św. Jakubem Starszym. Poza bóstwami są jeszcze duchy śmierci – Guede – przywracające do życia zmarłych i zamieszkujące w ożywionych zwłokach. Oficjalnie voodoo nie powinno krzywdzić. Ma pomóc w osiąganiu szczęścia, poznawaniu przyszłości, przyciąganiu miłości i uzdrawianiu. Nie do końca tak jednak jest, o czym później.
Ceremonia religijna odbywa się w świątyni zwanej hounfour, w której urzęduje najwyższy rangą kapłan houngan lub kapłanka mambo. Pośrodku nawy znajduje się miejsce do kontaktów z duchami oraz udekorowany butelkami i lalkami ołtarz, na którym składa się bóstwu ofiarę w postaci kury, gęsi czy owcy. Zanim zacznie się ceremonia, wyznawcy ucztują. Następnie modlą się podobnie jak katolicy, śpiewają po francusku przy akompaniamencie
bębnów i wymieniają imiona poszczególnych loa. Na posadzce rysują kredą veve – symbol przywoływanego bóstwa. Tańczą w rytm powtarzanych dźwięków. Podczas ekstazy bóstwa wnikają ponoć do ciał wiernych (jednego lub wielu). Powszechnie mówi się, że ktoś taki jest koniem ujeżdżanym przez loa – człowiek opętany przez wspomnianego Damballa wije się niczym wąż i wydaje niezrozumiałe odgłosy, a opętany przez Maman Brigitte przeklina oraz pije ogromne ilości rumu z chilli. Po wszystkim, o świcie, kapłan
kładzie się spać, a uczestnicy wracają do swoich domostw. Tajemniczy rytuał łączy ofiarę i opętanie; wszystko to zaś wraz z ekstatycznym tańcem w rytmie bębnów wzbudza niezwykłą ciekawość oraz przerażenie obserwujących. Słynne są także laleczki do rzucania klątw. Rytuał rzucania klątwy za sprawą magicznych figurek znany był już w starożytnym Egipcie za czasów faraona Ramzesa III oraz w starożytnej Grecji. Rytuał polega na tym, że czarownik wypełnia wnętrze lalki słomą lub watą i wkłada do środka paznokcie lub włosy ofiary. Tak przygotowane wnętrze zaszywa białą nitką. Czarną stosuje się do zawiązania wokół szyi. Szpilki wbija się w 9 punktów zaznaczonych na lalce. Ofiara ma odczuwać wtedy ból w miejscach nakłuć. Lalka voodoo nie może bezinteresownie ranić – ona ma skrzywdzić kogoś, kto czyni zło. Druga ważna zasada dotyczy odwracalności klątwy, czyli że wszystko może się odwrócić przeciw temu, kto żąda zemsty. Motyw lalki jest na Haiti dość popularny. W voodoo istnieje osoba bokora – tego, który „służy loa obiema rękami” i ma prawo posługiwać się zarówno czarną magią, jak i tą nieszkodliwą. Potrafi jednak sprowadzić nieszczęścia, choroby oraz kalectwo na daną osobę. Wedle wierzeń, potrafi również stworzyć kreaturę zwaną zombie. Używa do tego celu naparu lub eliksiru zawierającego truciznę z ryby – słynnej rozdymki. W ten sposób tworzy sobie uległego służącego wykonującego rozkazy. Rodziny zmarłych – w obawie przed przeistoczeniem ich bliskich w zombie – czasami przebijają zwłoki kołkiem lub odrąbują mu ręce i nogi.
W niektórych regionach, ot, chociażby w Luizjanie, voodoo zostało zastąpione przez hoodoo. Podstawowa różnica między nimi polega na tym, że voodoo jest religią, a hoodoo to zbiór magicznych praktyk i wierzeń ludowych przywiezionych z Afryki, które zawierają w sobie elementy chrześcijańskie i żydowskie. Hoodoo umożliwia człowiekowi dostęp do ponadnaturalnych mocy, aby mógł osiągnąć szczęście w codziennym życiu, miłości, ale także służy złym celom – pomaga się na kimś zemścić. Do czarów używa się ziół, minerałów, czegoś, co należy do ofiary, oraz niektórych części zwierząt. Obecnie kapłani coraz częściej nadużywają swojej władzy, pobierając coraz wyższe opłaty od bogatych klientów z zagranicy, którzy chcą załatwić swoje z kimś porachunki. Kult voodoo umiera wskutek zwykłej, ludzkiej chciwości. Mambo i houngar kiedyś byli traktowani z najwyższym szacunkiem, a dziś jest to coraz popularniejsza profesja, która pozwala dostatnio żyć. MARTA DUDZIAK
16
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
ZE ŚWIATA
PEDOFILIA EKSPORTOWA Epidemia przestępstw seksualnych kleru katolickiego w Irlandii przelewa się do USA.
z funduszy federalnych. Żądają również, by lekarze, pielęgniarki, aptekarze itd. mogli odmówić wykonania usługi sprzecznej z prywatnymi wierzeniami religijnymi, jeśli nawet miałoby to wyrządzić szkodę zainteresowanemu. „Żądamy, abyście głosowali przeciw ustawie, jeśli nasze kryteria nie zostaną do niej wpisane” – tak mają pisać katolicy. Zapis o finansowaniu aborcji jest integralną częścią ustawy, która zapewni ubezpieczenie 30 z 47 mln Amerykanów, dotychczas tego ubezpieczenia pozbawionych. Szacuje się, że corocznie z powodu jego braku w USA umiera 30 tys. ludzi. Wszystko to schodzi na dalszy plan wobec zamiaru zakazania aborcji i antykoncepcji. PZ
PRAWO(NIE)SŁAWNI
Ugrupowanie Bishops Accountability, rejestrujące winnych duchownych oraz ich czyny w Stanach, otworzyło w swych aktach internetowych osobną sekcję, w której umieszcza nazwiska księży irlandzkich, którzy byli przez biskupów przenoszeni za ocean, gdy ich przestępstw nie udawało się dłużej taić. Jak dotąd, wykryto 74 przestępstwa irlandzkich duchownych w USA. Na liście są dziesiątki nazwisk. Na schodach katedry św. Piotra i Pawła w Providence odbyła się konferencja prasowa zorganizowana przez Jeffreya Thomasa i Helen McGonigle, których – jako sześcioletnie dzieci – gwałcił ks. Brendan Smyth. Biskup irlandzki przeniósł go do parafii w stanie Rhode Island po serii przestępstw seksualnych w Irlandii. Gwałcił również siostrę Helen McGonigle, która zmarła, przedawkowawszy środki antydepresyjne. Ofiarami ks. Smytha w USA padło czworo innych dzieci. W sumie został oskarżony o 91 przestępstw seksualnych. Ofiary Smytha domagają się od biskupa Providence ujawnienia, co znajduje się w aktach diecezji dotyczących tego oraz innych duchownych przeniesionych z Irlandii. Władze kościelne wiedziały o przestępczym zboczeniu seksualnym ks. Smytha od lat 40. Kiedy nie było już gdzie go przenosić w Irlandii, został wysłany do USA, gdzie zaliczył dwie parafie i kolejne ofiary. TN
ŚMIERĆ LEPSZA OD SKROBANKI Konferencja biskupów USA rozpętała masową akcję, która może wykoleić reformę ubezpieczeń zdrowotnych w USA. Hierarchowie rozesłali biuletyny do diecezji USA, nakazując, by wierni we wszystkich parafiach otrzymali wzór listu, który mają doręczyć swym kongresmanom. W liście purpuraci domagają się, by zabiegu przerywania ciąży – który jest w USA legalny – nie wolno było finansować
Do konfliktów o cerkwie pomiędzy unitami i prawosławnymi zdążyliśmy już przywyknąć. Ale na Ukrainie dochodzi także do wojen wśród samych prawosławnych. Po upadku ZSRR największe wyznanie chrześcijańskie Ukrainy, Kościół prawosławny, rozpadło się na trzy konkurujące ze sobą Kościoły: wspólnotę najstarszą, zależną od patriarchatu moskiewskiego, Kościół patriarchatu kijowskiego oraz odłam, który przyjął nazwę „autokefalicznego”. Na międzynarodowej arenie prawosławnej za kanoniczny uznawany jest tylko ten pierwszy. Od 20 lat wspólnoty te, liczące w sumie ponad 30 mln wiernych, zaciekle walczą między sobą o wyznawców, kościoły, majątki i klasztory. W wolnych chwilach wojują także z zależnymi od Watykanu unitami, uznawanymi przez prawosławnych za zdrajców i odszczepieńców. Ostatnio w okolicach Tarnopola miał miejsce jeden z kolejnych aktów wojny między prawosławnymi. We wsi Musorowce miejscowi prawosławni postanowili wznieść świątynię. Cerkiew zbudowano, ale zanim oddano ją do użytku, miejscowi podzieli się na dwie grupy. Jedna chciała, aby cerkiew podlegała Moskwie, a druga – patriarchatowi w Kijowie. W czasie nabożeństwa skupiającego zwolenników Moskwy świątynię otoczyli wyznawcy patriarchy kijowskiego i próbowali wedrzeć się do budynku. Napierali na drzwi główne i boczne, w końcu rozbili okna i zaczęli wrzucać do środka gwoździe, petardy, deski i płonące szmaty. Było kilku rannych, jedną osobę trzeba było reanimować. Tak oto zwolennicy prawosławia okazują sobie miłość braterską. MaK
NSZZ KSIĘŻY W Anglii powołano do życia związek zawodowy duchownych – Unite. Otwarty jest nie tylko dla anglikanów: zapisują się doń kapłani katoliccy, rabini, imamowie. Unite liczy już ponad 2500 członków. Co ciekawe, są wśród nich również
hierarchowie: czterech biskupów, w tym jeden określany jako bardzo prominentny. Związek uruchomił specjalną gorącą linię dla księży prześladowanych przez biskupów. Założyciele twierdzą, że sekowanie kleru przez kościelnych liderów jest zjawiskiem nagminnym. Duchowni mogą też zwracać się do związku z prośbą o ochronę przed wiernymi. W Kościele anglikańskim problemem jest molestowanie seksualne duchownych płci żeńskiej, co władze skrzętnie ukrywają. CS
DOŻYWOCIE ZA GOLIZNĘ Chodzenie bez ubrania może oznaczać dla Brytyjczyka Stephena Gougha spędzenie reszty życia w więzieniu. To nie tyle objaw szokującej pruderii wymiaru sprawiedliwości, co dowód bezsilności sędziów.
ARESZT ZA SEKS Przebywająca w Dubaju para Brytyjczyków, która zgłosiła gwałt, została aresztowana za seks... pozamałżeński. Kobieta – 23-letnia Brytyjka, która razem ze swoim chłopakiem przyjechała do Dubaju świętować Nowy Rok, nie spodziewała się, że jej wakacje zamienią się w prawdziwy koszmar. Została zgwałcona w hotelowej toalecie przez jednego z kelnerów. Kiedy zgłosiła się na policję, aresztowano ją razem z partnerem, a oskarżenie o gwałt uznano za bezpodstawne. – Nie znaleźliśmy dowodów gwałtu. Para została jednak oskarżona o uprawianie pozamałżeńskiego seksu. Prawo jest takie samo dla wszystkich, ale jeśli szybko się pobiorą, sąd może anulować sprawę – stwierdził wiceszef dubajskiej policji Chamis al Muzina. PPr
HERBATA I RAK PŁUC
Gough jest nałogowym ekshibicjonistą. Wypuszczono go w grudniu z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za niemoralne obnażanie się. Pierwsze, co uczynił w ciągu 10 sekund na wolności, to zrzucenie ubrania. Policjanci, którzy się tego spodziewali, zapuszkowali go natychmiast z powrotem. Stephen Gough jest znany z tego, że notorycznie chodzi po kraju bez odzieży. Żadne kary ani perswazje nie skutkują. Powiedziano mu więc, że jeśli nie zmieni swego postępowania, spędzi resztę żywota za kratkami, bo będzie z miejsca aresztowany, gdy tylko się rozbierze. A rozbiera się od razu po przekroczeniu bramy więzienia. Jak dotąd, spędził w kiciu 7 lat za ekshibicjonizm. Groźba dożywocia nie zrobiła na Angliku żadnego wrażenia: odrzucił ofertę wypuszczenia na wolność pod warunkiem, że zacznie używać ubrań. Jeśli kara dożywocia ma być konsekwencją kilku chwil wolności i nagości – oświadczył – to trudno, niech tak będzie. W sądzie bronił się sam. Był, oczywiście, bez ubrania. Należy wyrazić szacunek wobec wierności przekonań 50-latka. Zwłaszcza, że jego pasja ma miejsce w kraju znanym z zimnego klimatu. PZ
Wciąż nie widać końca listy korzyści, jakie przynosi picie zielonej herbaty. Badacze z Uniwersytetu Medycznego na Tajwanie dopisali właśnie najnowszą: zielona herbata chroni przed rakiem płuc. Niepalący, którzy jej nie piją, mają – w porównaniu z tymi, którzy piją szklankę dziennie – pięciokrotnie zwiększone ryzyko zachorowania na ten wyjątkowo groźny nowotwór. U palaczy niepijących zielonej herbaty ryzyko rośnie 12-krotnie. Naukowcy zastrzegają, że nie wystarczy zacząć pić herbatę – należy też rzucić palenie. Dym tytoniowy zawiera 80 kancerogennych chemikaliów. Swoje działanie zielona herbata zawdzięcza specjalnym antyutleniaczom – polifenolom. JF
W xanthohumol najbogatsze są piwa gorzkie, zawierające najwięcej chmielu, z gatunkiem brytyjskim India Pale Ale na czele. Organizacja Alcohol Concern rekomenduje: kobiety powinny poprzestać na dwóch, najwyżej trzech półlitrowych butelkach dziennie, natomiast mężczyźni mogą sobie pozwolić na trzy lub cztery. Jak na nasze rozeznanie, to i tak dużo. Przypuszczalnie xanthohumol uda się wydzielić i wyprodukować w formie tabletki. JF
PIWO ZA KREW W bankach krwi w USA przyjęło się, że krwiodawcy po oddaniu krwi dostają sok pomarańczowy. Zwyczaj ten postanowił zmodernizować bank w Tacoma w stanie Washington. Każdy, kto ma ukończone 21 lat i odda pint (0,55 litra) krwi, otrzyma kupon na pint piwa. „To zabawny sposób pozyskania nowych dawców, a przy tym napędzenia klientów barom” – ideę programu „Pint for pint” wyjaśnia dyrektor Jamie Perna. Honorowi piwosze będą musieli odczekać 4 godziny po oddaniu krwi, by uzupełnić brak płynów i procentów w organizmie. ST
ZBAWIENNE BURAKI Nadciśnienie tętnicze to „cichy zabójca”. Poważna choroba ogromnej liczby ludzi nie objawia się symptomami, ale bez farmakologicznej interwencji może skończyć się zawałem serca. Na szczęście są buraki.
MAŁE WIELKIE PIWKO Dla przedstawicieli starszej generacji Polaków picie piwa nie licuje z elegancją i dobrym smakiem. A powinno... ze zdrowiem! Ludzie, którzy nie nadużywają alkoholu, pijają go dla smaku i wartości zdrowotnych, wolą sięgać po wino jako towarzysko nobilitujące. Okazuje się jednak, że złocisto-pienisty trunek ma niebagatelne wartości lecznicze, jeśli nie jest tankowany w ilościach przemysłowych. W Niemieckim Centrum Badań nad Rakiem w Heidelbergu odkryto, że piwo zawiera komponent zapobiegający nowotworom piersi i prostaty. Molekuła pochodzi z chmielu. Nosi nazwę xanthohumol i blokuje nadmierne wydzielanie testosteronu i estrogenu. Naukowcy wiedzieli już wcześniej, że substancja zawarta w chmielu blokuje estrogen, ale że podobnie działa na testosteron, dowiedzieli się dopiero teraz. Oprócz tego zapobiega wydzielaniu się proteiny PSA, która umożliwia rozprzestrzenianie się raka w organizmie chorych na nowotwór prostaty.
Magazyn medyczny „Hypertension” („Nadciśnienie”) opisuje wyniki studium medycznego przeprowadzonego w London School of Medicine. Wynika z niego, że ciśnienie można obniżyć w naturalny sposób, pijąc sok z buraków. Szklanka soku dziennie da w rezultacie obniżenie ciśnienia o 10 punktów. Jedyne skutki uboczne to różowawy kał i mocz. Buraki zawierają ponadto związki redukujące niebezpieczeństwo zakrzepów, leczące zapalenia, poprawiające trawienie. Powodują zwiększenie w organizmie komórek CD8, które zwalczają komórki rakowe jelita grubego. Sok z buraków w ogóle ma działanie antyrakowe. Zmniejsza poziom cholesterolu o 30–40 proc. a jednocześnie podwyższa poziom „dobrego” cholesterolu HDL. CS
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
ZE ŚWIATA
17
Jaka firma, takie zakąski Internet zmienił świat. Wyszukiwarka Google zmieniła internet. Przeniesione wprost z uczelni metody zarządzania oraz umiejętność rozbudzenia kreatywności pracowników pozwoliły dwóm młodym naukowcom zarobić miliardy dolarów. Zarabiają, bo w kraju, gdzie pracownik to tylko „siła robocza” – dbają o swoich ludzi. Najpopularniejsza strona internetowa świata to dzieło Larry’ego Page’a i Sergeya Brina – młodych doktorantów, którzy tworząc biznes, mieli odwagę iść na przekór większości trendów rządzących w branży. Inaczej niż wszyscy zbudowali swoją stronę, inaczej zarabiają pieniądze i – co najciekawsze – inaczej zarządzają pracą.
Google Guys
„cytowalność”. Im częściej coś jest wykorzystywane, tym bardziej jest przydatne. Uznali, że podobny system można zastosować w sieci. Larry stworzył algorytm – „PageRank” – który pozycję strony w wynikach uzależnia od liczby linków, które do niej prowadzą. Mechanizm zadziałał rewelacyjnie. Obaj mieli szczęście, że studiowali na Stanford, który bardzo chętnie pomaga swoim pracownikom rejestrować patenty i finansuje ich „biznesowe” projekty w zamian za niewielki udział w sukcesie przedsięwzięcia. Dzięki wsparciu uniwersytetu mogli prowadzić badania i rozbudowywać wyszukiwarkę. Wkrótce
Larry i Sergey dzielą wspólne inżynierskie pasje. Są zdolni i do szaleństwa zakochani w informatyce. Mają jednak różne osobowości. Urodzony w Rosji Brin to ekstrawertyk. Licencjat zdobył w wieku 19 lat. Od razu po nim poszedł na studia doktoranckie w Stanford, gdzie spotkał cichego i spokojnego Larry’ego. Połączyła ich miłość do komputerów i zainteresowanie metodami poszukiwania danych. Pierwszy komputer w domu Page’a stanął już w 1978 roku. „Był wielki, kosztował masę pieniędzy – niemal nie dojadaliśmy po takim wydatku – ale był” – opowiadał Page. Brin swoją komputerową przygodę rozpoczynał od gier na słynnym Commodore 64. Badania, które założyciele Google prowadzili na uczelni, dotyczyły przede wszystkim eksploracji danych. Zespół brał udział w projekcie, w którym testowano istniejące wyszukiwarki. Wyniki, które osiągali młodzi naukowcy, nie były zadowalające. Mechanizmy były wówczas niedoskonałe. Najpopularniejsze na rynku strony nie potrafiły znaleźć nawet samych siebie. Wyniki, które można było uzyskać, w żaden sposób nie wskazywały, Larry Page które strony bardziej odpowiadają zapytaniu lub są popularniejpowstała też nazwa projektu. „Gusze wśród internautów. Problemem gol to taki termin matematyczny. To było także to, że firmy mogły sobie bardzo duża liczba, jedynka z setką kupić wysokie miejsce w wynikach zer. Wpadliśmy na pomysł, że wławyszukiwania. śnie tak nazwiemy naszą wyszukiwarkę, tylko nie byliśmy pewni, jak to się pisze. No i w rezultacie zroGoogol biliśmy błąd ortograficzny. Powinno być g-o-o-g-o-l, a nie g-o-o-g-l-e. Na Doktoranci zajęli się opracoszczęście większość ludzi nie ma waniem własnego mechanizmu wyo tym pojęcia” – opowiadał Page. szukiwania. Sięgnęli po to, co znaGoogle potrzebowała do pracy li najlepiej – zwyczaje panujące dużej mocy obliczeniowej. Brin i Paw świecie nauki. Tam ważność odge rozwiązywali – i do dziś to robią krycia lub treści określa się poprzez
Sergey Brin
– ten problem dzięki łączeniu możliwości wielu tanich „pecetów”. Kiedy pracowali na Stanford, „pożyczali” je z różnych miejsc na uczelni. Dzięki wewnętrznej sieci namierzali nieużywane komputery i włączali je do projektu „Google”. „Uważaliśmy, że skoro nikt się po nie zgłasza następnego dnia, to chyba nie są nikomu potrzebne” – mówił Brin. W tym czasie opracowali logo i stronę główną. Będący dziś jednym z najbardziej rozpoznawanych logotypów świata napis „Google” powstał w prostym programie graficznym i przy użyciu jedynie kolorów podstawowych. Strona wyszukiwarki – na tle innych portali, które atakowały ilością reklam, kolorów i animowanych elementów – niemal raziła prostotą. „Sukces Google pokazuje, jak błędne jest przekonanie, że lubujemy się w wymyślnych efektach” – mówił Dennis Allison.Początkowo wyszukiwarka była dostępna tylko dla studentów Stanford.
biznesu. Dzięki protekcji jednego z profesorów Stanforda otrzymali od jednego z inwestorów z Doliny Krzemowej czek na 100 tys. dolarów. Pieniądze wpłynęły do nich bez umowy. Inwestor po prostu im zaufał. Znacząca kwota pozwoliła im rozwijać projekt. Cieszyli się przede wszystkim, że mogą ulepszać wyszukiwarkę. „Staramy się nie traktować Google jako maszynki do robienia pieniędzy” – mówił później Brin. I rzeczywiście – skupienie się na jakości było największą siłą firmy, która – wchodząc na rynek z gotowym produktem – mogła dyktować warunki. Larry i Sergey wzięli dziekanki. Na biuro wynajęli garaż (oczywiście!). W tym garażu powstała oryginalna kultura organizacyjna Google. Tam też zaczęło działać motto firmy: „Nie czyń zła”. Brin i Page, młodzi naukowcy i dzieci akademików, postanowili do swojego biznesu przenieść porządki z uczelni. Firma rozrastała się dzięki kreatywności pracowników, w świadomy sposób rozbudzanej przez założycieli. A rosła szybko. Brin i Page dokapitalizowali się 25 milionami dolarów, biorąc dwóch wspólników, ale zachowali kontrolę nad firmą. Podpisali kontrakty z gigantami Yahoo!, AOL i ASK. W 2004 roku weszli na giełdę. Aukcja zakończyła się sukcesem. Oferta publiczna przyniosła 1,67 mld dolarów.
„Nie czyń zła”
Tajemnicą sukcesu spółki jest kultura organizacyjna nastawiona na maksymalne wykorzystanie potencjału pracowników. „Preferujemy niewielkie zespoły, zwykle są to trzy osoby” – mówi Brin. Jednocześnie, co przynosi doskonałe efekty, pracownicy dostali możliwość wykorzystywania 20 proc. swojego czasu pracy na dowolne projekty, czyli na pracę twórczą.
W tym okresie Brin i Page chcieli sprzedać swój patent ówczesnemu liderowi rynku wyszukiwarek. Chcieli za niego milion dolarów. Uzyskana kwota miała umożliwić im spokojne pisanie doktoratów. Jednak AltaVista zlekceważyła ofertę. Z konieczności dwaj młodzi naukowcy zabrali się do robienia
Jak u mamy
Dzięki temu powstało między innymi Google News. „Ludzie są produktywni, kiedy wierzą, że pracują nad czymś ważnym albo nad czymś, co sami wymyślili. Nad czymś, co wzbudza ich entuzjazm. Ta strategia zakłada, że pomysły rodzą się »na dole«, a nie »na górze«. Inaczej kierownictwo dostaje tylko to, o co poprosi – opowiada Krishna Bharat, autor pomysłu News. Założyciele firmy dbają o swoich ludzi. Na miejscu w firmie jest dentysta, myjnia samochodowa i legendarna stołówka. Ankiety przeprowadzane w firmie pokazały, że 9 na 10 osób zapytanych, co najbardziej lubią w pracy, odpowiadało, że jedzenie. Brin i Page w ogłoszeniach o pracę piszą: „Może trudno w to uwierzyć, ale istnieje jednak coś takiego jak darmowy lunch. Wiemy, że tak jest, bo raczymy się nimi każdego dnia. Są pyszne i zdrowe, a przygotowuje je osoba, która dba o nas nie gorzej niż rodzona matka”. Kucharz Charlie co tydzień organizował imprezę pod hasłem: „Dzięki Bogu, już piątek”. Brin i Page tak go polubili, że dali mu możliwość zakupu opcji na akcję spółki. Dzięki temu już po miliardowym debiucie, mógł otworzyć kilka własnych restauracji. Słynna kultura organizacyjna oraz umiejętność wykreowania wizerunku firmy, którego głównym elementem jest hasło „Nie czyń zła!”, pozwoliło wyszukiwarce Google przyciągać najlepszych inżynierów w branży. Na liście Fortune firma kilkakrotnie pojawiała się wśród „najlepszych miejsc do pracy”. Zdystansowała nawet Microsoft. Kiedy patrzy się z perspektywy kraju, w którym pracownik wciąż ma „siedzieć cicho i zap....”, łatwo zorientować się, dlaczego tylko nieliczne polskie firmy odnoszą za granicą sukcesy. KAROL BRZOSTOWSKI
18
owstanie warszawskie to obok walk o Stalingrad najdłuższa i najkrwawsza bitwa miejska drugiej wojny światowej. Jej mimowolnym uczestnikiem było prawie milion mieszkańców stolicy. Nie sposób nie dostrzec, że za wzniosłymi hasłami o moralnym zwycięstwie, desperackim ratowaniu suwerenności i krzykiem sprzeciwu wobec polityki światowych mocarstw kryje się osobista tragedia 200 tysięcy ofiar tego zrywu i bezpowrotne zniszczenie pięknego, wielkiego miasta z kilkusetletnim dorobkiem polskiej kultury. W tym miejscu nie zamierzam wdawać się w dywagacje o słuszności tej decyzji, bo żeby prawidłowo ocenić czyjąś postawę, należy uwzględnić miejsce, czas i okoliczności, w których decyzje te podejmowano. Faktem jest, że ludność (zwłaszcza młodzież) Warszawy pałała rządzą odwetu na hitlerowcach, jednak rolą przywódców narodu jest umiejętne panowanie nad nastrojami społecznymi oraz podejmowanie decyzji racjonalnych, których konsekwencje są przewidywalne i jak najlepsze z punktu widzenia obywateli. Dziś część odpowiedzialności próbuje się zrzucić na prowokację komunistyczną, czyli prowadzone przez Związek Patriotów Polskich Radio „Kościuszko”, które wzywało „synów Warszawy” do walki z okupantem. Tyle że środowiska promoskiewskie cały czas nakłaniały społeczeństwo do walki z Niemcami, więc ludzie już poniekąd „oswoili” się z tymi odezwami. W tym wypadku chodziło jednak o wsparcie Armii Ludowej, która szykowała się do akcji zbrojnej równolegle z nadciągającą ofensywą Armii Czerwonej. Powstanie było największą bitwą zbrojną AK, zaś dla rządu emigracyjnego w Londynie – decydującą i ostateczną próbą zmiany sytuacji geopolitycznej Polski. Można więc było oczekiwać lepszego przygotowania do tej rozstrzygającej konfrontacji. Wątpliwym usprawiedliwieniem może być fakt, że nie było jednomyślności w związku z włączeniem Warszawy do akcji „Burza” i na ten temat wśród polityków związanych z obozem londyńskim trwały nieustanne spory. Przeciwnikami powstania w stolicy byli m.in. generałowie Anders i Sosnkowski. Jednak ten wariant od początku wojny był jedną z opcji i przynajmniej z tego tytułu struktury AK winny się były lepiej doń przygotować. Decyzję o wybuchu powstania podjął komendant AK Tadeusz Bór-Komorowski, na którego przemożny wpływ mieli jego zastępcy – gen. Okulicki, ps. Niedźwiadek, i gen. Pełczyński. Okulicki, który niedawno przybył z Londynu, zapewniał Bora, że zaraz po wybuchu walk Brytyjczycy przyjdą powstaniu z pomocą. Było to wierutne kłamstwo, gdyż w sondażach przeprowadzonych przez ambasadora Raczyńskiego brytyjscy sztabowcy stanowczo zapowiedzieli, że wszelkie tego
P
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA typu akcje należy prowadzić w uzgodnieniu z Moskwą. Okulicki posunął się też do szantażu, wmawiając Borowi, że jeśli stchórzy, będzie żył z piętnem kunktatora niczym gen. Skrzynecki, dyktator powstania listopadowego. Najwyraźniej górę wzięły też osobiste ambicje polityczne na tle rywalizacji londyńsko-warszawskiej, widoczne zwłaszcza u Okulickiego, który miał na koncie jeszcze inne grzechy (pisaliśmy o nich wcześniej).
próbowali jeszcze ataku od południa i utworzyli nawet na lewym brzegu Wisły przyczółek warecko-magnuszewski. Tam jednak, niedaleko miejscowości Studzianki, starli się z dywizją pancerną „Hermann Göring”, która powstrzymała radziecką ofensywę. Rosjanie, wyczerpani sześćsetkilometrowym marszem, wstrzymali natarcie, choć na pewno jakiś wpływ na ich decyzję mógł mieć wybuch powstania. Faktycznie więc było ono na rękę
HISTORIA PRL (7)
Powstanie warszawskie
do beznadziejnie przygotowanej operacji „Market Garden” w Holandii, gdzie poniosła ciężkie straty. Zaszokowany obrotem sprawy Bór-Komorowski załamał się nerwowo i niemal całe powstanie spędził w zaciemnionym pokoju. W powstaniu brała udział również Armia Ludowa sformowana w batalion „czwartaków” pod dow. mjra Bolesława Kowalskiego. Choć dowództwo AL potępiło powstanie prowadzone bez współpracy z Armią
Dwa miesiące dramatycznej, krwawej walki, która w utopijnej nadziei rządu emigracyjnego miała zmienić oblicze tej ziemi, a okazała się gwoździem do jej trumny. Równie ważny był odpowiedni moment wybuchu walk. Racjonalnie myślący korpus oficerski AK był zgodny, że dopóki Rosjanie nie rozpoczną ofensywy na Warszawę, akowcy nie mają prawa wszczynać walk; mówiono też o konieczności przynajmniej taktycznej współpracy z Armią Czerwoną, jednak głosy te zostały zagłuszone przez zacietrzewienie wspomnianej trójki dowódczej. Sztab AK, do którego docierały różne, często nieprawdopodobne informacje o ruchach wojsk sowieckich, działał w niesamowitym napięciu. Ostatecznie płk Chruściel, ps. Monter – predestynowany do objęcia dowództwa nad wojskami powstańczymi – postanowił sam zorientować się w sytuacji. Wsiadł w tramwaj, pojechał na Pragę (wschodnia dzielnica Warszawy) i tam od przygodnie spotkanych osób (sic!) usłyszał zapewnienia, że do miasta wkroczyli już Rosjanie. Ten meldunek przesądził o wybuchu walk w dniu 1 sierpnia. Pewne wahania miał jeszcze delegat rządu J. Jankowski, który próbował dociekać, co będzie, jeśli te informacje się nie potwierdzą... W odpowiedzi usłyszał od Pełczyńskiego, że wtedy Niemcy najwyżej „wyrżną miasto”... Jak się okazało, wybór momentu powstania okazał się ze wszech miar fatalny. Pod koniec lipca front białoruski Armii Czerwonej – podczas próby zdobycia Warszawy z marszu – został powstrzymany pod Radzyminem. Rosjanie
zarówno Stalinowi, jak i... Niemcom. Ci mieli czas na przegrupowanie wojsk wzdłuż linii Wisły i skierowanie części jednostek frontowych do pacyfikacji Warszawy. Mimo początkowych sukcesów wynikłych z zaskoczenia już po kilku dniach powstańcy ostatecznie utracili inicjatywę. Niemcy opanowali główne arterie miasta i w konsekwentny oraz niezwykle brutalny sposób likwidowali kolejne punkty oporu. Tylko jednego dnia na Woli rozstrzelano 40 tysięcy warszawiaków! Zaskoczone niekorzystnym obrotem sytuacji dowództwo AK oskarżyło radziecki rząd, że celowo wstrzymał ofensywę, by zniszczyć przeciwników politycznych rękami Niemców. Osiągnęli tyle, że radziecki minister spraw zagranicznych Andrzej Wyszyński (krewny prymasa Wyszyńskiego) zakazał samolotom aliantów z zaopatrzeniem dla powstańców korzystania z lotnisk na terenach kontrolowanych przez armię radziecką. Dowódcy powstania liczyli nie tylko na rzeczową pomoc Londynu, ale przede wszystkim na uznanie AK jako oficjalnych wojsk koalicji, co zapewniłoby im prawa jeńców i wstrzymało egzekucje schwytanych akowców i ludności cywilnej (prawa te uzyskali dopiero po miesiącu powstania). Liczono również na przysłanie z Wielkiej Brytanii znakomicie wyszkolonej brygady spadochronowej gen. Sosabowskiego. Ostatecznie jednostka ta została skierowana
Czerwoną, to jednak taktycznie podporządkowało się Chruścielowi. 26 sierpnia, przy ul. Freta 16, od niemieckiej bomby zginął cały sztab AL. Na początku września ruszył wyczekiwany front Armii Czerwonej i wyzwolona została lewobrzeżna część Warszawy. Dowódca I Armii WP gen. Zygmunt Berling – wbrew stanowisku radzieckiego dowództwa – postanowił przyjść z pomocą walczącej stolicy. Dwie polskie dywizje wsparte ogniem 700 dział i moździerzy sforsowały Wisłę, tworząc dwa przyczółki na Czerniakowie i Żoliborzu. Jednak powstańcy byli już odepchnięci od Wisły i nie udało się połączenie sił. Kościuszkowcy – mimo ogromnego bohaterstwa i poświęcenia – nie mieli doświadczenia walki w mieście, co skutkowało wielkimi stratami w ich szeregach. Po kilku dniach, gdy straty sięgały prawie 5 tysięcy zabitych, Berling postanowił ewakuować przyczółki z powrotem na Pragę, a cała akcja kosztowała go także utratę stanowiska. Swoją funkcję utracił również zwierzchnik polskiej armii na zachodzie – gen. T. Sosnkowski – który w niewybredny sposób atakował aliantów za brak pomocy powstaniu. Bór-Komorowski wkrótce złożył kapitulację na ręce kata powstania – Ericha von dem Bach-Zelewskiego – człowieka o polskich korzeniach, którego po śmierci rodziców wychowywał polski ksiądz. Po likwidacji powstania i wyprowadzeniu ludności z miasta, Niemcy
rozpoczęli barbarzyńskie i zupełnie bezsensowne z militarnego punktu widzenia bombardowanie i wyburzanie opustoszałej Warszawy. Do końca 1944 roku na prawobrzeżnej części miasta zniszczono ponad 90 procent zabudowań. Wtedy też prasa niemiecka zakomunikowała, iż od tej pory już na zawsze Warszawa będzie stanowić jedynie punkt geograficzny. Niewątpliwie chodziło o nauczkę dla innych ewentualnych akcji powstańczych. Upadek powstania stanowił faktyczny kres znaczenia i działalności rządu emigracyjnego oraz AK. Komorowski przed pójściem do niewoli na swego następcę mianował Okulickiego, który na nowo próbował wzbudzić zapał wśród żołnierzy, forsując tezę, iż wkrótce wybuchnie wojna między ZSRR a aliantami i sprawa polska znowu nabierze większego znaczenia. Jednak rząd emigracyjny nie uznał kandydatury Okulickiego, obwiniając „Niedźwiadka” o sprowokowanie wybuchu powstania w niewłaściwym momencie; w dodatku wstrzymano finansowanie AK. Ostatecznie Okulicki 19 stycznia 1945 roku rozwiązał tę najsłynniejszą armię podziemną okupowanej Europy, zwalniając żołnierzy z przysięgi. Bardziej wtajemniczonych akowców nakłoniono do wstąpienia do stworzonej na tę okoliczność organizacji NIE (Niepodległość), oficjalnie już skierowanej przeciwko ZSRR i PKWN. Ponadto z organizacji wyodrębniły się ponownie Narodowe Siły Zbrojne, które na krótko weszły nawet w operacyjne przymierze z Niemcami. Do dymisji podał się premier rządu emigracyjnego Stanisław Mikołajczyk, który po dwóch nieudanych wizytach w Moskwie, gdzie na własne oczy widział uległość Churchila wobec Stalina, zrozumiał, że chcąc utrzymać się w politycznej grze, należy iść na jakiś kompromis z radzieckim przywódcą. Takich opinii absolutnie nie podzielała reszta rządu. Następcą Mikołajczyka został Tomasz Arciszewski, przedstawiciel prawicowego skrzydła PPS-u, który już na początku urzędowania na łamach „Sunday Times” powiedział: „Nie chcemy rozszerzać granic na zachód tak, aby wchłonąć 10 mln Niemców. Nie chcemy Wrocławia i Szczecina”. Wypowiedź ta spotkała się dużym oburzeniem w kraju, a także spowodowała znaczny spadek notowań nowego gabinetu u aliantów. Pogłębiająca się degrengolada obozu londyńskiego powodowała automatyczny wzrost prestiżu PKWN-u, który nawiązał stosunki dyplomatyczne z Czechosłowacją, Francją i Jugosławią. Wreszcie dekretem KRN-u z dnia 31 grudnia 1944 r. przekształcono PKWN w Rząd Tymczasowy Rzeczypospolitej Polskiej z premierem Edwardem Osóbką-Morawskim i zastępcą Władysławem Gomułką. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
LISTY Biednemu chrust w oczy Widziałem w TV, jak w okolicy Birczy leśnicy łapią w lesie starszych ludzi zbierających chrust na opał. W tym porąbanym kraju strach jest żyć! Ani leśnicy, ani sędzia nie doszli do wniosku, że zbierając chrust w lesie, zabieramy pożywkę dla różnej maści robactwa, głównie szkodników, które później niszczą zdrowe drzewa. Skoro leśnicy nie radzą sobie z uprzątnięciem lasów z tzw. martwej tkanki, to należy zmienić prawo na zezwalające zbieranie chrustu w lasach należących do państwa. Za 11 zł uszczerbku na majątku sędzia dał pokazówkę praworządności, zasądzając ok. 260 zł kary dla starszych i biednych ludzi. Tam, gdzie gangsterzy szabrują kraj na miliardy – sędziego brak! Dlaczego to leśnicy nie wnoszą do sądu spraw dotyczących przekrętów i chachmęcenia przy obrocie za bezcen drewnem pochodzącym m.in. z wiatrołomów, z których to bali powstają jak grzyby po deszczu tzw. hubertówki dla zaprzyjaźnionych myśliwych i innych zacnych gości? Gdybym był na miejscu rzeczonego sędziego, to pochwaliłbym tych starszych ludzi za proekologiczne podejście do ochrony zasobów leśnych w kraju i wystąpiłbym do posłów o zmianę ułomnego prawa. Jan Ciosek, Gryfice
Dwie Kempy W październiku ubiegłego roku włączyłem przez nieuwagę Telewizję TRWAM i zatrzymałem się na chwilę, bo występująca w niej osoba płci żeńskiej kogoś mi przypominała. Siedziała pokornie naprzeciw młodego dygnitarza w sutannie i czołobitnie opowiadała mu coś od rzeczy. Kempa czy nie Kempa? – pomyślałem sobie. Ale chyba nie Kempa, bo za grzeczna jak na Kempę. Miałem wrażenie, że lada moment padnie na kolana, żeby wielebnemu ucałować stopy. Ale to była naprawdę Kempa, tyle że w skórze pokornego aniołka. Druga Kempa pojawiła się kilka dni temu w TVP Info jako członek komisji śledczej. Tym razem nie miałem wątpliwości. Ptaka można rozpoznać po piórach, jak mówi pewne węgierskie powiedzenie. Wykorzystała komisję jako pole zażartej walki PiS-u o władzę i dających się omamić wyborców. Nie liczyła się ze słowami. Była agresywna. – Kto ten dokument doręczył przewodniczącemu, gdzie i kiedy?!! – krzyczała w żarliwym uniesieniu. Wyzwała przewodniczącego komisji od listonosza. Przekroczyła granice przyzwoitości, bo jako członek PiS-u i wielbicielka ojca Rydzyka ma do tego prawo. Wielogodzinna kłótnia o duperele
zepchnęła z pola widzenia szanownej komisji sprawę, do której wyjaśnienia została powołana. Drzewiecki nie przyszedł na przesłuchanie – skandal tysiąclecia. A Ziobro też nie przyszedł i... PiS zrobił zadymę w Sejmie. Ciekawi mnie, czy komisja zbada również przekręty PiS-u, o których mówił Chlebowski, czytając raport CBA. Ależ nie! Nigdy w życiu! Komisja jest od tego, żeby rozprawić się z PO w związku z wyborami w przyszłym roku.
Nie jestem zwolennikiem ani jednej, ani drugiej partii i bardzo bym sie ucieszył, gdyby obie przegrały w wyborach i zeszły raz na zawsze ze sceny politycznej. Jest jednak jeden szczegół, którym PiS różni się od PO: to stopień warcholstwa. Po trupach do celu – to jest metoda PiS-u. Wbrew logice, przyzwoitości i obiektywizmowi. Aż wstyd, że Polski nie stać na rządy mądrych ludzi, o czym marzył Tuwim. Pomarzyć można. tewu
Po co te komisje? A gdyby tak powołać komisję do spraw powiązań prezydenta i polityków PiS-u z członkami mafii watykańskiej, która wlazła z butami do instytucji państwa i do łóżka każdego Polaka (bo wkrótce w Polsce każdy będzie musiał być katolikiem)? Czy wyciąg krzesełkowy Sobiesiaka w Zieleńcu kosztuje Polskę więcej niż budowa Świątyni Opatrzności i tarczy rakietowej? Zastanówmy się nad proporcjami. Niestety, w pracach komisji śledczych nie ma żadnego wartościowania faktów i ich skutków, nie jest przestrzegana hierarchia wartości. To, co istotne, jest mniej ważne od dupereli. Po co więc te wszystkie komisje? Czytelnik
Godło z Matką Boską W ostatnim numerze „FiM” pan Miller z Warszawy chciał się dowiedzieć, czy symbole religijne są już traktowane na równi z konstytucyjnymi
LISTY OD CZYTELNIKÓW symbolami narodowymi. Otóż, Szanowny Panie, one są już traktowane jako jedyne symbole narodowe. Dnia 19 stycznia br. odwiedziłem Bank Spółdzielczy w podbiałostockiej miejscowości Kleosin. Oczekiwanie w kolejce urozmaicałem sobie podziwianiem nieciekawej architektury wnętrza i na jednej ze ścian w eksponowanym miejscu zobaczyłem oczywiście krzyż, a pod nim obrazek Marii z Dzieciątkiem. Pomyślałem, że sam krzyż to już za mało. Ale to, co pomyślałem, nie
znajdując na żadnej ze ścian orła w koronie, nie nadaje się do druku. Tak więc nie wiem, czy pański list, utrzymany w tonie humorystycznym, nie jest przypadkowo czarnym scenariuszem? Proszę zauważyć, jak świetnie pasuje tu słowo „czarnym”. Wojtek Szóstko
Znajomi „Pędzącego Królika” Szkodę można wyrządzić „działaniem” lub „zaniechaniem działania”. Wczoraj (21.01.2010 r.) pan Chlebowski zeznał przed sejmową komisją, że nie mógł pomóc p. Sobiesiakowi chociażby dlatego, że projekt ustawy nie został przedstawiony pod obrady rządu. Również dlatego, że nie debatowali nad nim posłowie w komisjach. Czy aby na pewno nie działał w ten sposób na szkodę Polski? Skoro od ponad 2 lat miały być wprowadzone dopłaty podatkowe od „jednorękich bandytów”, a p. Chlebowski skutecznie to blokował, to działał dla dobra p. Sobiesiaka, a nie dla dobra Polski, jak to próbował przedstawić. „Zaniechał” działania propaństwowego, a zatem działał na szkodę Polski i Polaków. W moim odczuciu w aferę zamieszani są najwyżsi urzędnicy państwowi z premierem Tuskiem na czele. Zakaz gier hazardowych (dla nowych koncesjonariuszy) wprowadzono szybko, ale „przedsiębiorcy”, którzy już koncesję posiadają (na 5 lat), mogą ten interes nadal prowadzić. Prawda jest taka, że
koncesję posiadają „tylko swoi”, którzy w ten sposób przez 5 lat nie będą mieli konkurencji. Też bym tak chciał, ale nie jestem „znajomym króliczka”. Edward z Gniezna
Zmolestowane Pani Monika Robaszkiewicz z dumą ogłosiła swoje zwycięstwo w walce ze „starszymi” – mamą i babcią – o niechrzczenie jej synka Kamilka („FiM” 2/2010). Może za wcześnie... Mnie też wydawało się, że spełniona została moja wyraźnie wyrażana wola niepoddawania moich córek żadnym gusłom zwanym sakramentami (chrzest, komunia, bierzmowanie) oraz nieposyłania na religię i do kościoła. Moja żona też jest niewierząca i miałem wrażenie, że się ze mną zgadza, ale po wielu latach okazało się, że obie córki, już dawno dorosłe, zostały cichcem ochrzczone i małżonka o tym wiedziała! Po prostu babunia, moja teściowa niesławnej pamięci, zaprowadziła moje kilkuletnie córki do „kościółka” i z księżulkiem temat załatwiła. Zmolestowane dziewczynki milczały przez lata jak grób, żyjąc w poczuciu winy i nieszczerości wobec ojca. Dla mnie to taka sama trauma, jak gdyby zostały wykorzystane seksualnie i zabroniono by im o tym pod groźbą komukolwiek mówić! Zostałem totalnie olany jako głowa rodziny. Teraz jest mi to obojętne, bo obie córki i tak są niewierzące i uważają, że jakakolwiek wiara obraża inteligencję człowieka wykształconego, jego wiedzę i wysiłek jego nauczycieli. A więc mój wpływ i wychowanie w szacunku dla nauki wydały owoce. Jedyną korzyścią, jaką z chrztu odniosła starsza córka, było to, że wychodząc za mąż za chłopaka wierzącego, z głęboko dewocyjnej rodziny (starszy brat to ksiądz, często pokazujący się w telewizji, przy tym bogaty, a jakże!), i biorąc kościelny ślub, mogła jeden papierek załatwić w parafii bez upokarzających ceremonii (a i tak chodziła do kancelarii kilka razy i nie bez „ofiary”). I przed takim obrotem sprawy chciałbym Panią Monikę przestrzec, póki, mam nadzieję, jeszcze czas. Jacek August
Na lewo bez nadziei To, co proponuje Józef Frąszczak („FiM” 4/2010), na pierwszy rzut oka wydaje się sensowne. Mam wrażenie jednak, że wspólna dyskusja rozmaitych lewicowych partii przy jednym stole zakończyłaby się praniem starych brudów. Animozje by pozostały. Rozczłonkowaną lewicę mógłby skonsolidować kandydat na prezydenta w jesiennych wyborach. Może taki się jeszcze pojawi? Ci, co już wystartowali, nie rokują nadziei! Wiesław Szymczak
19
Film z Jonaszem Postanowiłem napisać do Redakcji po obejrzeniu na wp.pl filmu z udziałem Jonasza. Choć do tej pory nie byłem czytelnikiem Waszego pisma, uważam, ze ten film powinien być emitowany przynajmniej codziennie przed każdym serwisem informacyjnym, aby może w ten sposób uświadomić tej polskiej „rydzykowni” działanie Kościoła katolickiego. Piszę nie bez powodu. Jestem byłym klerykiem niższego seminarium duchownego w Świdnicy. Mam wiele uwag i spostrzeżeń i chętnie się nimi podzielę. Czytelnik
ZAPRASZAMY WSZYSTKICH CHĘTNYCH DO OBEJRZENIA WYWIADU Z JONASZEM NA STRONĘ WWW.WP.PL (TELEWIZJA WP) LUB NA PORTAL „FiM”. REDAKCJA
REKLAMA Autor Henryk Dudor Na 320 stronach książki JEZUS GŁOSICIELEM DOBREJ NOWINY I ZAŁOŻYCIELEM SEKTY NAZAREJCZYKÓW ujawnia prawdę o życiu Jezusa skrzętnie ukrywaną przez Kościół do dzisiejszego dnia Cena: 30 zł plus koszt wysyłki Zamówienia: Listownie: Urząd pocztowy 87-100 Toruń ul. Łysakowskiego 18, skr. poczt. 36 Telefonicznie: (0-56) 645 10 51 Tel. kom. 0509 279 472
20
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (42)
Strój słowiański W archeologii odzież i strój rekonstruuje się zazwyczaj, analizując obrządek pogrzebowy. W przypadku Słowian jest to utrudnione. Słowianie palili swoich zmarłych, wskutek czego odzież ulegała zniszczeniu wraz z ciałem. Starając się jakoś zaradzić temu brakowi świadectw materialnych, badacze łączą informacje pozyskane z różnych źródeł – archeologicznych, pisanych oraz analiz etnograficznych. Przypuszcza się, że istotny wpływ na strój Słowian wywarło ich długotrwałe sąsiedztwo z indoirańskimi ludami koczowniczymi, czyli Sarmatami i Scytami. Na określenie odzieży używano dawniej nazw „odziew” (następnie „przyodziewek”) i „szata”, zaś słowo „ubrać” oznaczało coś innego niż dziś, bo – „sprzątnąć” („zebrać”). Podstawowym surowcem do wyrobu odzieży były tkaniny lniane. Z lnu pozyskiwano płótno i nici. W mniejszym zakresie ubrania szyto z sukna wyrabianego z wełny, albo z filcu (wełna i sierść zwierząt). Odzież zimową wykonywano także z wełny oraz ze skór, w tym także futrzane czapki (w letnie upały nakładano na głowy kapelusze ze słomy). Około X w. na ziemiach polskich pojawił się jedwab, jednak na stroje takie mogli sobie pozwolić tylko nieliczni, zdobiąc je dodatkowo złotymi lub srebrnymi haftami.
R
W jednym z najwcześniejszych źródeł pisanych odnoszących się do Słowian, autorstwa Prokopiusza z Cezarei (490 – 562), znajduje się fragment dotyczący słowiańskiego stroju: „Stając do walki, na ogół pieszo idą na nieprzyjaciela, mając w ręku tarczę i oszczep, pancerza natomiast nigdy nie wdziewają. Niektórzy nie mają koszuli ani płaszcza, lecz jedynie długie spodnie podkasane aż do kroku i tak stają do walki z wrogiem”. Z informacji tej wynika, że Słowianie znali długie spodnie, koszule i płaszcze, a chociaż część z nich w boju nie była w pełni odziana, to wcale nie znaczy, że nie nosili takiej odzieży na co dzień. Wojownicy, którzy wpadali w rodzaj bitewnego szału, często walczyli obnażeni. Na Słowiańszczyźnie na strój męski składały się spodnie (zwane „gaciami” od „gacenia, czyli osłaniania ciała, albo też „nogawicami”) o stosunkowo wąskich nogawkach, przewiązywane krajką lub rzemieniem, długa koszula oraz sukmana będąca rodzajem grubszej koszuli wierzchniej. Spodnie dotarły na ziemie polskie prawdopodobnie za pośrednictwem Celtów lub Scytów. Od XI w. pojawiły się też szarawary (hajdawery),
eligia, zwłaszcza zorganizowana, istnieje dzięki nieustannemu powtarzaniu i wpajaniu prawd wiary kolejnym pokoleniom oraz systemowi presji rodzinnych, środowiskowych, a czasem t a k ż e p a ń s t w o w y c h . M a m y d o czynienia również z pewnymi nawykami w myśleniu, które sprawiają, że wiara może przetrwać. Dostałem ostatnio bardzo ciekawy i charakterystyczny zarazem list. Pan Jarosław ze wschodniej części kraju zapoznał mnie z historią, którą uważa za niezwykłą, w pewnym sensie wręcz za nadprzyrodzoną. Jeszcze w czasach PRL-u pan Jarosław pracował w ekipie budowlanej. Do jego zadań należało m.in. obsługiwanie windy towarowej, za pomocą której wciągał na wyższe kondygnacje materiały potrzebne na budowie. Z windy korzystali także pracownicy budowy, a choć było to formalnie zabronione, robili to stale, nawet kilka razy dziennie. Tablica zabraniająca przewozu ludzi była bardzo dobrze widoczna, ale – jak to w Polsce często bywa – nikt nie zawracał sobie głowy takimi głupstwami jak zakazy. Pewnego dnia pan Jarosław znów miał swoich kolegów – wygodnie już w windzie usadowionych – wwieźć na górę, aż tu nagle napis zabraniający używania dźwigu do przewozu osób niemal skoczył mu do oczu: nagle wyjątkowo jasno uświadomił sobie jego znaczenie i ogarnął go jakiś
czyli bufiaste spodnie, zbierane pod kolanami, a poniżej nich obwiązane krzyżującymi się taśmami. Jeśli idzie o obuwie, to na co dzień uboga ludność chodziła boso lub w łapciach z odpornego na zamoczenie łyka, czyli cienkich pasów kory młodych drzew. Znano także obuwie skórzane, o czym świadczą wykopaliska wczesnośredniowieczne, na przykład z Opola-Ostrówka. Robiono je ze skóry bydlęcej, koziej lub owczej, rzadziej świńskiej. Zamożniejsi nosili trzewiki, często finezyjnie haftowane, z kilku kawałków skóry. Kobiety wkładały koszulę i tzw. zapaskę, czyli rodzaj długiej spódnicy, sięgającej ziemi. Była ona podtrzymywana krajką, czyli paskiem plecionym z wełny (często podwieszano do niej sakiewki lub inne drobiazgi). Do tego dochodził fartuszek okrywający biodra. W średniowieczu kolor białej sukni oznaczał żałobę (biel także w kulturze Wschodu jest symbolem żałoby). Słowiańscy mężczyźni nosili z reguły brody i długie włosy, które były oznaką ludzi wolnych. Na czoła zakładali przepaski. U kobiet natomiast uczesanie i nakrycie głowy było związane z ich stanem cywilnym. Mężatka miała włosy upięte,
niezwykły lęk. Oświadczył kolegom, że muszą wejść na wyższe kondygnacje piechotą. Mimo protestów i przekleństw z ich strony nie śmiał uruchomić dla nich windy. Pracownicy poszli w końcu pieszo, a pan Jarosław załadował potrzebne materiały na dźwig i uruchomił go. Kiedy materiały
okryte zawojem, czyli chustką. Zawoje były najczęściej koloru białego – stąd wzięło się określenie „białogłowy” (inną nazwą było słowo „podwiki” – od podwijki). Panny nosiły włosy rozpuszczone lub splecione w kosy (warkocze) i najczęściej obwiązywały głowę wełnianymi wstążkami, krajkami lub czółkami. Elementami stroju były ozdoby, m.in. biżuteria wykonywana z brązu, rzadziej ze złota i srebra. Stosowano również szkło, kamienie szlachetne oraz bursztyn. Ozdoby miały nie tylko walor estetyczny, ale podkreślały rangę osoby; pełniły również rolę amuletów. Istotne znaczenie wśród słowiańskich ozdób miały kabłączki skroniowe, najpopularniejsza ozdoba Słowianek. Były to wykonane z metalu zausznice, noszone na ogół
niecodziennych wydarzeń. Ponieważ jesteśmy zanurzeni na co dzień w religijnej kulturze, nasze myśli w takich sytuacjach biegną często ku nadprzyrodzonym wyjaśnieniom. Taki mamy nawyk, tak robią ludzie wokół nas, tak też często wytresowano nas od dzieciństwa – nawet jeśli sami nie jesteśmy szczególnie religijni.
ŻYCIE PO RELIGII
Cuda bez cudów osiągnęły oczekiwany poziom, lina ciągnąca windę urwała się z hukiem. Cała zawartość podnoszonej platformy spadła wraz z nią na dół. W związku z powyższą historią pan Jarosław zadaje mi następujące pytania: kto lub co ostrzegło go przed zbliżającym się wypadkiem i dlaczego nie zwracał uwagi na ostrzegawczy napis aż do momentu, w którym jego interwencja uratowała życie lub zdrowie kolegów? Na koniec nasz Czytelnik pyta: „Jeżeli dobry Bóg nie istnieje, to kto mnie ostrzegł?”. Pan Jarosław zaznacza przy okazji, że jest osobą „uwolnioną od wszelkiej religii”. Sądzę, że sprawa nie jest błaha i prędzej czy później każdy z nas usłyszy o podobnych historiach albo sam doświadczy jakichś
Zatem w związku z historią pana Jarosława nasuwają się dwa racjonalne wyjaśnienia. Jest możliwe, że przed tym wypadkiem pan Jarosław słyszał gdzieś o wypadkach wind towarowych, ale zapomniał, że o tym usłyszał. Został w nim tylko nieokreślony lęk. Z jakichś przyczyn wzmógł się on przypadkowo tuż przed samą awarią dźwigu. Jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że winda owego dnia pracowała inaczej niż zwykle, może wydawała nieco inne dźwięki lub na inny sposób zachowywała się niecodziennie. Pan Jarosław, mając za sobą lata doświadczeń w pracy, wyczuł różnicę, choć jej sobie racjonalnie nie uświadamiał. Pojawił się w nim pozornie irracjonalny lęk. Tego rodzaju wrażenia i lęki
na tekstylnej przepasce zawiniętej wokół głowy. Najczęściej miały kształt litery S. Kabłączki były zwykle odlewane, ale zdarzały się także egzemplarze ze splecionych ze sobą drutów lub puste w środku. Popularnością cieszyły się również bransolety, pierścienie, wisiorki i kolczyki. Słowianki nosiły kolie składające się z paciorków szklanych, metali szlachetnych bądź z bursztynu. Rozpowszechnione były wisiorki w kształcie półksiężyca oraz dzwoneczków. Półksiężyc symbolizował płodność i macierzyństwo. Noszono też emblematy bóstw. Były nimi na przykład belemnity, czyli piorunowe strzałki – symbol Peruna. Sądzono, że powstają one w miejscu, gdzie piorun uderzy w ziemię. Wisiorki z młotem były symbolem siły, podobnie jak miniaturowe toporki noszone na szyi. Na tle innych ludów Słowianie wyróżniali się prostotą – także w ubiorze. Dotyczy to szczególnie okresu wczesnej kultury słowiańskiej. Chociaż okoliczne ludy nosiły złoto, srebro i kosztowne tkaniny, to Słowianie preferowali „modę na biedę”. Wojowie nie zdobili nawet rękojeści mieczy. Możliwe, że krył się za tym pewien zamysł. Prostota dawała większą gwarancję przetrwania. Po co było narażać życie, nosząc kosztowną szatę? Łowców niewolników i zwykłych band grabieżczych nie brakowało. Bezpieczniej było przewiązać się sznurem konopnym. Był to styl skrajnie nieatrakcyjny, ale skuteczny. ARTUR CECUŁA
często się nam przytrafiają. Na przykład intuicyjnie nie ufamy jakimś osobom, bo wyczuwamy w ich zachowaniu coś niepokojącego, ale nie potrafimy tego nazwać. Często życie później potwierdza słuszność naszego niepokoju. Mózg ludzki jest komputerem znacznie bardziej zaawansowanym i skomplikowanym, niż nam się to wydaje, i analizuje nadchodzące doń bodźce często poza kontrolą naszej świadomości. Nie można też wykluczyć, że opisana historia była zbiegiem okoliczności, pozornym „cudem” – takim jak wygranie szóstki w totolotka albo uratowanie się jednej osoby z samolotu, który wpadł do morza (co wydarzyło się przed rokiem na Komorach). Są to wydarzenia niezwykle rzadkie, ale statystycznie prawdopodobne i niekłócące się z racjonalnym obrazem świata. Po prostu to, co częste, uważamy za naturalne, a to, co statystycznie rzadkie – za „cudowne”. Bo przecież sugerowanie, że Bóg jest miłosierny, bo ocalił jedną dziewczynkę, a zabił 200 pozostałych pasażerów samolotu, zakrawa na makabryczny żart. A przy tym wnioskowanie, że to dobry Bóg wybrał nas i ocalił od wypadku, na który zapracowaliśmy swoją lekkomyślnością, natomiast pozwala codziennie ginąć innym ludziom w podobnych sytuacjach, chyba nie świadczy o naszym dostatecznie krytycznym stosunku do nas samych? MAREK KRAK
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. omu IPN wystawił ten edytorski pomnik? Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu (na zdjęciu z prawej), nieudolnemu wodzowi naczelnemu z września 1939 roku, który pozostawił po sobie niesławną pamięć, a oprócz tego chciał kolaborować z Hitlerem. Samych portretów Wodza jest w książce ponad 160! – malarskich, fotograficznych i rzeźbiarskich. Na ilustracjach: ordery, jakie otrzymał, buławy, szable, bagnety, kordelasy, a nawet buty oficerki oraz specjalny przyrząd, czyli tzw. „piesek” do ich zdejmowania. Są liczne dyplomy Rydza, jego przemówienia oraz spora antologia poświęconych mu wierszy. Oczywiście, wobec ogromnej przewagi armii niemieckiej Rydz-Śmigły był skazany na porażkę i ostatecznie można mu zapomnieć fakt opuszczenia armii w nocy z 17 na 18 września, a więc tuż po dokonaniu agresji przez Armię Czerwoną. Są jednak sprawy, których Rydzowi zapomnieć ani wybaczyć nie można. Książka pomnik o nich nie wspomina. IPN – powołana ponoć do odkłamywania historii – zataja bowiem, że marszałek chciał się dopuścił zwyczajnej zdrady i rozpocząć kolaborację z III Rzeszą. Nie zdążył, bo te usiłowania uniemożliwił mu polski ruch oporu. W roku 1939, po ucieczce z Polski, Rydz-Śmigły nie udał się do Francji, gdzie tworzyła się armia polska pod wodzą gen. Władysława Sikorskiego, lecz został internowany w Rumunii. Śmigły zresztą uważał Sikorskiego za wroga. Ponadto w nowym wojsku powszechnie krytykowano dawnego wodza naczelnego, obarczając go winą za klęskę wrześniową. W 1940 roku, gdy upadła Francja, a Wielka Brytania z trudem walczyła o przetrwanie, coraz większą aktywność zaczęły wykazywać środowiska skrajnej prawicy polskiej,
K
IPN czci zdrajcę
W ramach uczczenia 70-lecia wybuchu II wojny światowej Instytut Pamięci Narodowej wyprodukował monumentalną książkę pomnik. Okazałego albumu wydanego z tak ogromnym pietyzmem i na tak drogim papierze nie ma ani Kościuszko, ani Piłsudski. które nie miały nic przeciwko dogadaniu się z Hitlerem. Odrodzona Polska pod niemieckim butem miała pójść drogą państw o ograniczonej suwerenności i kolaborujących z III Rzeszą. Była to droga Francji Pétaina, Węgier Miklósa Horthyego, Słowacji księdza Josefa Tisy, Rumunii rządzonej przez Iona Antonescu i Finlandii oraz Norwegii, gdzie do władzy doszli faszyści Vidkuna Quislinga. Skrajnie prawicowy nacjonalizm był zresztą od dawna bliski Śmigłemu. To on przecież był pomysłodawcą powołania Obozu Zjednoczenia Narodowego, który dążył do faszyzacji Polski. Z Rumunii Śmigły przedostał się na Węgry, a w październiku 1941 roku powrócił do kraju, gotów do odegrania roli polskiego Quislinga.
iedy 2 lutego 1925 roku, w dniu Matki Boskiej Gromnicznej, weszło w życie wydane przez Prezydenta Rzeczypospolitej rozporządzenie o zniesieniu ośmiu świąt kościelnych (skasowanych przez Watykan już w 1918 roku), w Polsce wynikło niemałe zamieszanie. „W roku bieżącym rozpoczynamy kampanię przeciw lenistwu! Nigdzie, w żadnym państwie, nie ma tylu świąt, ile ich obchodziła dotąd Polska. Każdy zdrowo myślący obywatel zrozumie, że dzień, w którym zamiera praca na obszarze całego państwa, jest stratą kolosalną dla majątku narodowego. (...) nie możemy pozwalać sobie nadal na lenistwo, świętować możemy o tyle tylko, o ile chodzi bądź o wyraźny nakaz religii, bądź o konieczny odpoczynek po tygodniowej pracy. Więc bez sarkania, bez grymasów pracujmy w nadchodzący poniedziałek. Wszystkie urzędy, biura, fabryki, szkoły itd. będą dnia tego czynne, pracą manifestując zrozumienie interesów własnego Państwa” – wzywał 1 lutego 1925 roku „Dziennik Białostocki”
K
BEZ DOGMATÓW
Był to okres, gdy armie niemieckie zbliżały się do Moskwy i ludzie związani ze Śmigłym uznali, że nadszedł czas, by otwarcie postawić na hitlerowców. W Warszawie działał wówczas Związek Walki Zbrojnej pod dowództwem Stefana Grota-Roweckiego, organizacja zdecydowanie antyhitlerowska, związana z emigracyjnym rządem gen. Sikorskiego. Była jednak i druga organizacja militarna – „Muszkieterowie” – prowadząca co najmniej podejrzaną działalność i lawirująca między aliantami a hitlerowcami. Śmigły wracał do Warszawy z gotową koncepcją nawiązania współpracy z władzami niemieckimi i dokonania w polskim ruchu oporu swoistego zamachu stanu. Kontrolę nad wszystkimi jednostkami mieli
przejąć ludzie Śmigłego, usuwając oficerów wiernych Sikorskiemu. Zaczęto już nawet mianować przyszłych wojewodów. Dalszym krokiem miało być utworzenie oddziałów polskich, które u boku hitlerowców walczyłyby przeciw Związkowi Radzieckiemu. Tak jak oddziały włoskie, rumuńskie, węgierskie i słowackie... O tym wszystkim nie ma ani słowa w książce IPN, autorstwa Wiesława Jana Wysockiego. Można jedynie przeczytać, że Śmigły-Rydz „31 października jest już w Warszawie, gdzie nawiązuje kontakt z Komendantem Głównym ZWZ gen. Stefanem Grotem-Roweckim”. Dalej czytamy, że jego plany „przekreśla niespodziewana śmierć; według uznanej wersji Śmigły umiera 2 grudnia 1941 roku, a 6 grudnia zostaje pochowany na warszawskich Powązkach
21
jako Adam Zawisza (kwatera 139), jednakże pobyt w Warszawie, data i okoliczności śmierci i pogrzebu nie zostały do końca wyjaśnione, co po dziś dzień wywołuje różnego rodzaju spekulacje” (z zawartego w książce „Życiorysu oficjalnego”). A któż ma obowiązek wyjaśniania spraw ważnych dla historii Polski, jeśli nie Instytut Pamięci Narodowej, który przecież dostaje na to ponad 210 milionów złotych rocznie?! Jednak IPN poprzestaje na wystawieniu Śmigłemu edytorskiego pomnika, by „docenić jego rolę dziejową, pozycję w życiu politycznym i w środowisku wojskowym, a także jego miejsce w naszej kulturze i świadomości historycznej”. Wbrew temu, co głosi się „w niektórych środowiskach politycznych” (ze wstępu zatytułowanego „Słowo o Drugim Marszałku”). To prawda, że nie są znane wszystkie szczegóły dotyczące tej niezmiernie delikatnej sprawy. Wyrok na Rydza-Śmigłego musiał być ściśle tajny, bo ujawnienie faktu, że marszałka trzeba było skazać za planowanie zdrady i kolaborację, a nawet sojusz z okupantem, oznaczał międzynarodową kompromitację Polski. Wiadomo jednak wystarczająco wiele. Zachowały się rozkazy i raporty gen. Grota-Roweckiego dotyczące „Muszkieterów” i ich szefa, a także relacja Jadwigi Sosnkowskiej, żony gen. K. Sosnkowskiego, o wyroku śmierci na Rydza, podpisanym przez gen. W. Sikorskiego. Wyrok nie został jednak wykonany. Marszałka uwięziono w zakonspirowanym przez ZWZ otwockim szpitalu, gdzie zmarł na gruźlicę w sierpniu 1942 roku. Mieliśmy wystarczającego pecha, że ktoś taki jak Edward Rydz-Śmigły dowodził polskim wojskiem w godzinie ciężkiej próby, a potem chciał zniżyć się do zdrady. Człowiek ten nie zasłużył na pomnik – nawet edytorski. Ale czy Polacy nie zasłużyli sobie na rzetelną informację o losach nieszczęsnego marszałka? JANUSZ CHRZANOWSKI
W obronie MB Gromnicznej „Goniec Częstochowski” tymczasem bronił autorytetu prezydenta Wojciechowskiego – „wiernego i przykładnego katolika”, który „na Jasnej Górze korzył się u stóp Najświętszej Maryi Panny”, argumentując, że „jako pierwszy strażnik państwa, jako pierwszy odpowiedzialny obywatel kraju, musiał wyjść z tego założenia, że jeżeli sam Ojciec Święty, Kardynałowie i Biskupi polscy zezwalają na pracę w tych dniach, w których poprzednio świętowaliśmy, będzie to zgodne z wolą Kościoła i wyjdzie na pożytek Ojczyźnie i Narodowi”. Mimo to „zdegradowanie” kościelnego święta wywołało szereg protestów, liczne komentarze pod adresem prezydenta i papieża, a tu i ówdzie doszło nawet do ekscesów. „W szkołach panowała praca niemal normalna (...) wśród kupiectwa rozłam. Jedni
pootwierali swe składy i sklepy – drudzy trzymali je przez cały dzień zamknięte. Piekarze targowali cały dzień, natomiast rzeźnicy co do jednego czcili uroczyście i przykładnie M.B. Gromniczną wstrzymaniem się od zarobku. W sądach panował więcej niż normalny tłok interesantów, spieszących z wnioskami przeciw niepłacącym dłużnikom... W fabrykach i warsztatach praca do południa kulała, gdyż mnóstwo robotników pospieszyło do kościołów. Od południa za to niemal wszędzie wszystko powróciło do codziennej zwykłej normy. Z codziennych pism polskich obydwa bydgoskie organy nie wyszły” – donosiła „Gazeta Bydgoska”. W Warszawie i Łodzi doszło do „zajść, które przypisać należy źle pojmowanej gorliwości religijnej”. W Łodzi grupa wyrostków usiłowała zmusić kupców do zamknięcia sklepów,
wskutek czego interweniowała policja, aresztując 15 młodych ludzi i kilku pijanych. Na szczęście obyło się bez zburzenia i zrabowania sklepów. W Warszawie natomiast, jak donosiły ówczesne dzienniki, wydarzyła się „niewielka utarczka w dzielnicy żydowskiej, gdzie znalazło się dwóch ciężko rannych”. Decyzja o skasowaniu świąt, choć oficjalnie otrzymała błogosławieństwo Episkopatu, szczególnie nie przypadła do gustu księżom. „Szerokie masy społeczeństwa, zwłaszcza klas pracujących, wolały raczej wyrzec się zarobku dziennego aniżeli święcenia tradycyjnej uroczystości” – argumentował Związek Kapłanów Unitas i żądał od posłów przywrócenia wolnego od pracy święta MB Gromnicznej. Co też wkrótce sejm przegłosował, „licząc się z opinią całego narodu”. AK
22
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (10)
Walka o władzę Przeniesienie w 330 r. stolicy Cesarstwa z Rzymu do Bizancjum przez cesarza Konstantyna, podział Cesarstwa w 395 r. na wschodnie i zachodnie, różnice kulturowe, językowe oraz spory doktrynalne i ciągła rywalizacja pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem o prymat w Kościele – oto główne przyczyny wielkiej schizmy. Podział między Wschodem a Zachodem był owocem wielowiekowych nieporozumień i walk o władzę. Do pierwszej poważnej schizmy doszło 25 grudnia 858 roku, kiedy patriarchą Konstantynopola został Focjusz (ok. 820–891) – były sekretarz cesarskiej kancelarii. Główną zaś przyczyną rozdźwięku, oprócz jego nominacji, była formuła filioque („i od Syna”), która powstała w VI wieku w Hiszpanii, gdzie też została zatwierdzona na synodzie w Toledo w 589 r. Formułę tę dodano bowiem do nicejskiego symbolu wiary. Co prawda, początkowo dodatek ten nie był uznawany ani w Kościele wschodnim, ani zachodnim, jednak cesarz Karol Wielki (742–814) polecił swoim teologom formułę tę teologicznie uzasadnić, a następnie wprowadzić ją do modlitw mszalnych. W ten oto sposób Credo nicejskie z dodatkiem filioque zaczęto śpiewać w wielu kościołach, co wywołało sprzeciw mnichów i biskupów Wschodu z Focjuszem na czele. Chociaż papieże Hadrian I (772–795) i Leon III (795–816) nie popierali inicjatywy teologów hiszpańskich oraz nadgorliwości religijnej Karola Wielkiego, czyli wprowadzenia tej formuły do symbolu wiary ustalonego na soborach w Nicei (325 r.) i w Konstantynopolu (381 r.), na niewiele się to zdało, bo i tak została ona przyjęta na synodach w Cividale (796 r.) i Akwizgranie (809 r.), a ostatecznie do liturgii włączył ją papież Benedykt VIII w 1014 roku. Ponieważ doktryna Kościoła wschodniego opiera się głównie na Biblii oraz prawdach wiary określonych podczas pierwszych siedmiu soborów powszechnych, a filioque próbowano wprowadzić również na Wschodzie, patriarcha Konstantynopola Focjusz w roku 867 oskarżył papieża Mikołaja I (858–867) i Kościół rzymski o sfałszowanie nicejsko-konstantynopolitańskiego symbolu wiary. Tym bardziej że w formule tej patriarcha upatrywał pewnej odmiany modalizmu. W odwecie Rzym zajął jednak stanowisko nieugięte i oskarżył Kościół wschodni o arianizm. Twierdził bowiem, że zasada, iż Duch Święty
w historii Kościoła. Poparły one bowiem roszczenia papiestwa bardziej niż cokolwiek innego w historii tej instytucji. Wracając do Focjusza: kiedy tylko ten wszechstronnie wykształcony urzędnik i nauczyciel teologii zajął miejsce Ignacego – protegowanego cesarzowej Teodory, a zdymisjonowanego przez cesarza Michała III (842–867) – Mikołaj I pierwszy odmówił uznania go za patriarchę. Uważał – podobnie jak i inni przeciwnicy Focjusza – za niedopuszczalne, aby Focjusz jako człowiek świecki, który w tydzień otrzymał święcenia, został wyniesiony do godności patriarchy.
Focjusz został zmuszony ustąpić z urzędu, który na powrót przyznano Ignacemu, a cesarz nawiązał stosunki z Rzymem. W tych nowych, sprzyjających dla Rzymu okolicznościach w 869 r. zwołano kolejny sobór w Konstantynopolu, uznany przez Zachód za ósmy sobór powszechny. Ks. Józef Umiński pisze: „W porozumieniu z papieżem Hadrianem II odbył Bazyli w latach 869–870 nowy sobór powszechny w Konstantynopolu, na którym rzucono anatemę na Focjusza i jego zwolenników, duchownych mu oddanych usunięto ze stanowisk, ogłoszono, że Focjusz nie jest i nie był nigdy biskupem, że zatem dokonane przezeń święcenia i konsekracje należy uważać za niebyłe i raz jeszcze potępiono obrazoburstwo, wyjaśniając naukę katolicką pod tym względem. Już po zamknięciu soboru, mimo protestu legatów papieskich, ogłoszono przyznanie Bułgarii Konstantynopolowi, skutkiem czego powstał
pochodzi jedynie z Ojca, a nie również z Jezusa Chrystusa, zawiera pewne resztki poglądu o podporządkowaniu Syna Ojcu. Warto dodać, że Kościół prawosławny do dzisiaj naucza, iż Bóg Ojciec jest jedynym źródłem i Syna, i Ducha Świętego. Podstawą zaś tej wykładni są słowa z Ewangelii Jana: „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca wychodzi, złoży świadectwo o mnie” (J 15. 26). Nie tylko jednak spór o formułę filioque doprowadził do tak poważnego kryzysu w Kościele, ale przede wszystkim ingerencja papieża Mikołaja I w samo ustanowienie patriarchy Konstantynopola. Wynikało to z roszczeń papieża do panowania nad całym Kościołem. Papież uważał bowiem, że biskup rzymski ma pełną władzę nad biskupami całego Kościoła (jako pierwszy papież nosił koronę). Twierdził, że „władza wszystkich innych biskupów na Wschodzie i Zachodzie pochodzi od papieża, który ma prawo sądzić każdego duchownego według swego uznania. Nie mniej silnie Mikołaj podkreślał nadrzędność władzy papieskiej nad wła- Wejście krzyżowców do Konstantynopola, rok 1204 dzą świecką. Cały pontyfiA kiedy synod konstantynopokat Mikołaja I był jednym pasmem nowy zatarg z Rzymem, w czasie któlitański (861 r.), w którym uczestzmagań i walk, by zasady te przerego patriarcha Ignacy umarł (ok. 877 niczyli również legaci papiescy, poprowadzić w praktyce. W tym celu roku)” („Historia Kościoła” t. I, s. 316). twierdził nominację cesarza, papież wykorzystał Dekretały Pseudo-IzydoWkrótce po tych wydarzeniach nadal sprzeciwiał się tej decyzji ra, które uzasadniały jego prawa inFocjusz powrócił do łask cesarza, i w 863 r. zwołał synod rzymski, któgerencji w sprawy całego Kościoła” który w 878 r. nominował go na pary uznał ją za nieważną. (Jan W. Kowalski, „Poczet patriarchę Konstantynopola. Nominapieży”, s. 67). Dodajmy, że te włację tę uznał również nowy papież W tej sytuacji Wschód potrakśnie fałszywe dekrety kościelne ukaJan VIII (872–882), potrzebował tował stanowisko Rzymu jako przezały się w 857 r. i zawierały „kombowiem wsparcia Bizancjum przejaw niedopuszczalnej ingerencji papilacje prawdziwych i fałszywych dociwko Saracenom. W 879 r. zwołapieża w sprawy Kościoła wschodkumentów papieskich, soborowych no też nowy sobór, któremu przeniego. Dlatego też w 867 r. na koi synodalnych, które miały świadczyć wodniczył sam Focjusz. Podczas oblejnym synodzie konstantynopolio przywilejach należnych hierarchii rad, w których uczestniczyli również tańskim Focjusz oraz biskupi Alekkościelnej. Celem tego zbioru było legaci papiescy, przede wszystkim sandrii, Jerozolimy i Antiochii odstworzenie podstawy prawnej do popotępiono poprzedni sobór oraz powiedzieli klątwą rzuconą na palitycznych i majątkowych postulatów uchwalono, aby każda ze stron szapieża. Klątwa nie dosięgła jednak episkopalnych. Później papiestwo wynowała różnorodność zwyczajów biskupa Rzymu, ponieważ w międzykorzystało Dekretały Pseudo-Izydora w Kościele wschodnim i zachodczasie zmarł. Z kolei cesarz Mido uzasadnienia własnych roszczeń” nim. Sobór ten, chociaż na krótko chał III został zamordowany przez (tamże, s. 65). Dekrety te uważa się uspokoił skonfliktowane strony swojego następcę – Bazylego I za największą mistyfikację literacką (Kościół rzymski nie uznaje go (867–886). W rezultacie również
za sobór powszechny), nie uchronił jednak Kościoła przed wielką schizmą. Trzeba bowiem pamiętać, że najważniejszym powodem nieporozumień i rozłamu w Kościele były nie tyle same spory doktrynalne, ile rywalizacja pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem o wpływy i władzę – m.in. w Bułgarii. Nieporozumienia z powodu ciągłych roszczeń papiestwa, dążeń do jurysdykcji nad Kościołem i nowymi terytoriami objętymi misją nawracania narodów na swoją własną wiarę oraz wzajemne oskarżenia o herezje osiągnęły apogeum w 1054 roku. Do zaostrzenia stosunków między Wschodem a Zachodem doszło bowiem, kiedy kardynał Humbert – wysłannik papieża Leona IX (1049–1054) – zażądał od patriarchy Michała Cerulariusza (1043–1058) podporządkowania się papieżowi, twierdząc, że tylko on ma władzę nad całym Kościołem. W tej sytuacji doszło do kolejnych kłótni i zniewag. W rezultacie w dniu 16 lipca 1054 r. na ołtarzu bazyliki Hagia Sophia kardynał Humbert rzucił klątwę na patriarchę Cerulariusza i jego zwolenników. W odpowiedzi Michał i jego zwolennicy 24 lipca spalili bullę zawierającą wiele inwektyw pod adresem patriarchy i potępili legatów papieskich, a więc i samego papieża. W ten oto sposób zerwano pozorną jedność, czyli powszechność Kościoła. Fakt ten został później przypieczętowany splądrowaniem Konstantynopola przez armię papieża Innocentego III (1198–1216) podczas czwartej wyprawy krzyżowej. W 1204 roku krzyżowcy podbili bowiem i złupili Konstantynopol, a następnie założyli tam Cesarstwo Łacińskie, które przetrwało jedynie do 1261 roku. Dodajmy, że przepaść pomiędzy obu Kościołami powiększyła się jeszcze bardziej, kiedy przez ponad 50 dni Turcy oblegali Konstantynopol. Zdobyli go 29 maja 1453 r., a Zachód pozostał obojętny. W efekcie cesarstwo bizantyjskie przestało istnieć, a prawosławni znaleźli oparcie jedynie w Rosji. Fakt zerwania jedności kościelnej ma więc doniosłe znaczenie. Świadczy bowiem nie tylko o nieporozumieniach wynikających z różnic w sprawach obyczajów, kultury, języka i doktryny, ale przede wszystkim o wygórowanych ambicjach i złej woli hierarchów kościelnych. Warto zatem pamiętać, że główną przyczyną przepaści pomiędzy obu Kościołami były – obok różnic doktrynalnych – roszczenia papieży do panowania nad całym Kościołem. O ile bowiem w Kościele wschodnim wszyscy biskupi są sobie równi, o tyle biskupi Rzymu zwykli uważać się za jedynych panów całego Kościoła, a nieuznawanie ich władzy zawsze równoznaczne było z potępieniem. BOLESŁAW PARMA
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r. am, gdzie inni chrześcijanie łagodzą anachronizmy Biblii wymyślnymi alegoriami, świadkowie zachowują radykalną „wierność literze Biblii”, którą uznają za summę myśli religijnej, społecznej i naukowej człowieka. Obecnie jesteśmy na znacznie wyższym poziomie cywilizacyjnym niż wówczas, kiedy tworzono większość mitów religijnych, nie wyłączając pism biblijnych. W rezultacie także same wierzenia ewoluują w kierunku uznawania Biblii za mitologię (nie szkodząc przy tym samej wierze). Dla świadków Jehowy czas stanął – wszelkie opisy
T
system skłóconych religii. Możemy też przewidzieć, co się stanie z potężnymi organizacjami politycznymi, które zdają się kierować losami świata. Ba, potrafimy nawet przepowiedzieć, jaki będzie koniec »boga tego świata«, Szatana, który »zaślepił umysły niewierzących«, posługując się mnóstwem religii odciągających ludzi od prawdziwego Boga, Jehowy. W jakim celu to uczynił? »Aby im nie świeciło światło ewangelii o chwale Chrystusa, który jest obrazem Boga«”. O swojej konkurencji piszą tak: „Religie zostaną uznane za winne rozpusty duchowej (...). Pora więc usłuchać nakazu anioła i opuścić
PRZEMILCZANA HISTORIA pod adresem ludzi, którym się nie podobały jego nauki. W Ewangelii znajduje się dużo takich wzmianek o piekle. Najpierw, naturalnie, dobrze nam znany tekst odnoszący się do grzechu „przeciwko Duchowi Świętemu”: „Ale kto by mówił przeciwko Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”. Powtarza się to parokrotnie. (Zobacz ponadto Mt 11. 23, Iz 14. 13–15), Mt 25. 41–46, Łk 16. 23, 2 P 2. 10). W niektórych przekładach nie wspomniano o mękach, ale w Wujkowym piekło jest jasno określone: „Aby męczeni byli” (Ap 14. 10; 20. 10–15 i in.).
Kiedy to nastanie? Miało nastać już w roku 1914. Wtedy miał się skończyć świat, a Chrystus miał powrócić na ziemię. Ostatecznie nic z tego nie wyszło – niebiosa jak na złość milczały okrutnie. Szybko przesunięto więc datę końca na 1915, ale też nic... Podobnie było w 1918, 1925... Z czasem świadkowie stali się bardziej ostrożni. Uznali, że spodziewany „koniec” nie nadszedł, ale nadeszły „czasy końcowe”. Ostateczne rozwiązanie miało się dokonać jeszcze później – ustalono nawet kolejne daty (1975 czy 2000), ale choć one również nie przyniosły spodziewanych spektakularnych
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (38)
Kościół wydawnictwo Świadkowie Jehowy należą do tzw. nurtu badackiego zaliczanego do wyznań millenarystycznych. Ruch, którego odłam przekształcił się w „świadków Jehowy”, został zapoczątkowany przez Charlesa T. Russella w 1872 r. w Pensylwanii (USA). biblijne, nawet najbardziej niedorzeczne, nazywają oni „sprawozdaniem”, „relacją” albo „historycznym doniesieniem [np. o Abrahamie]”. „Sprawozdanie biblijne donosi...” – mówią, a potem opisują „historię” Adama i Ewy. Biblia występuje u nich również jako źródło inspirujące naukowców, a piszą m.in. tak: „Księga Przypowieści 4,23 ukazała rolę ludzkiego serca na 2200 lat przedtem, zanim W. Harvey opublikował swe odkrycia dotyczące krążenia krwi. Chociaż więc Biblia nie jest podręcznikiem naukowym, to gdy porusza kwestie mające związek z nauką, znacznie wyprzedza swe czasy znajomością tematu” („Człowiek poszukuje Boga”, 1994, Watch Tower Bible And Track Society Of Pennsylvania, s. 341). Pozostaje nam uznać, że przed nauką jeszcze wiele pracy, gdyż daleko jej do wielu tez biblijnych. Bulwersujące są ich zapowiedzi bliskiej apokalipsy – Armagedonu, a także (od lat 40. XX w.) zakaz transfuzji krwi. Odrzucają przeżywanie religii jako czegoś emocjonalnego, oderwanego od rozumu (co jest, że się przewrotnie wyrażę, zupełnie racjonalne), w zamian zaś proponują „nabywanie dokładnej wiedzy o Bogu”. I chociaż odrzucają Trójcę, wiedzą swoje: „Ma on osobowość, rodzaj oraz imię” („Człowiek poszukuje Boga”, s. 360). Odrzucają współczesną „poprawność polityczną” w sferze religii, czyli dialog ekumeniczny. W przeciwieństwie do papieża, świadkowie nie udają, że są tolerancyjni. Czytamy dalej w cytowanej już przeze mnie książeczce: „Dzięki proroctwom tak wiarygodnego Boga możemy się dowiedzieć, jaka przyszłość czeka ogólnoświatowy
szatańskie imperium religii fałszywej, a przyłączyć się do czystego wielbienia Jehowy”. Reklamują nowy wspaniały świat idyllicznej sielanki na ziemi, która nastanie, „gdy się wypełnią dni”. Wówczas skończy się tolerancja dla innowierców: „W tym nowym świecie każdemu zostanie dana możliwość zdecydowania już w doskonałych warunkach, czy chce oddawać cześć prawdziwemu Bogu, Jehowie, czy też postradać życie jako Jego przeciwnik. Będzie tam rzeczywiście istnieć tylko jedna religia, jedna forma wielbienia. Wszyscy zjednoczą się w oddawaniu wyłącznej czci miłościwemu Stwórcy”. Ciekawym elementem ich kultu jest przede wszystkim brak nauki o piekle, co nie jest bez znaczenia zwłaszcza dla niewierzących, którzy mają dość obwieszczeń różnych proroków, zapowiadających, że w razie nieposłuszeństwa czekają ich najokropniejsze męki, i to przez całą wieczność. Świadkowie dają nam spokój, pozwalają na wieczność zasnąć... Z drugiej strony może to jednak irytować w kontekście ich zapewnień o wierności Biblii. W każdym razie niewierność Biblii zarzuca im większość innych wyznań chrześcijańskich. Krytycy świadków Jehowy dowodzą, że początkowo judaizm istotnie nie znał nauki o piekle, lecz z czasem przeniknęła ona do Starego Testamentu. Nowy Testament uznaje naukę o piekle i wyraża to dość jednoznacznie. Według głównych kościołów, sam Chrystus był gorliwym wyznawcą mąk piekielnych i mówił: „Wężowie, rodzaju jaszczurczy, i jakoż będziecie mogli ujść przed sądem dnia piekielnego?” Był to zwrot
Charles T. Russell
Świadkowie zdobywają wielu nowych wyznawców skuszonych barwnymi opowieściami o arkadii, która wkrótce stanie się ich niewątpliwym udziałem. W gruncie rzeczy, paradoksalnie ci, którzy głoszą bezwartościowość doczesnych przyjemności, marność ziemskich rozkoszy – pragną ich. Głoszą jednak ich nicość, gdyż nie mogą dostać ich w takiej ilości, jakiej pożądają. Zapowiadają więc, że jeśli się do nich przyłączysz, będziesz wśród wybranych Jehowy, którym niedługo da on to, czego pragną – ziemską rozkosz i radość. Mówią: „Biblia zapowiada, że wkrótce nastanie na ziemi era pokoju i sprawiedliwości, kiedy to cała rodzina będzie miała własne piękne mieszkanie, a cała ludzkość będzie już na zawsze cieszyć się życiem w doskonałym zdrowiu” („Człowiek poszukuje Boga”, s. 114).
efektów, to jednak świadkowie jeszcze bardziej umocnili się w wierze. Następne planowane armagedony stały się – zawsze zgodnie z „dowodem biblijnym” – upadkami moralności, etyki, etc. Niektórzy chrześcijanie z wielkim sercem okazywanym innowiercom wierzą w apokatastazę, czyli zbawienie powszechne, nawet diabła. U świadków jest przeciwnie – pociąg do nowego wspaniałego świata ma ograniczoną liczbę miejsc. Jest I i II klasa. Zbawionych w niebie ma być dokładnie 144 tysiące, reszta (II klasa) ma cieszyć się życiem na nowej ziemi. Piszą o tym tak: „W roku 1935 Świadkowie dokładniej zrozumieli kwestię niebiańskiej klasy Królestwa”. Być może chodziło o ponaglenie potencjalnych zbawionych do żywszego zasilania ich elitarnych szeregów. Otóż w roku 1931 liczyły one niecałe 50 tysięcy, toteż nie
23
było jeszcze podstaw mniemać, że prędko przekroczą zapowiadaną liczbę. Z drugiej strony była to zachęta – wstępujcie, gdyż pozostało jedynie 100 tysięcy arystokratycznych posad w przyszłym Królestwie Jezusowym. Apel poskutkował. W roku 1943 było ich już 126 tys., a trzy lata później – 176 tys. Reszta, czyli druga klasa mieszkańców Królestwa, musiała zadowolić się już pośledniejszymi rolami w Domu Pana. Lecz i tak jest o co walczyć: „W myśl pierwotnego zamysłu Jehowy nasza planeta miała być czystym, pełnym harmonii rajskim parkiem (...). W tym nowym świecie ustanie wyzysk człowieka i zwierząt. Zniknie przemoc i rozlew krwi. Nie będzie tam bezdomnych, głodujących ani uciemiężonych (...). Słowo Boże oznajmia: »Wybudują domy i będą w nich mieszkać, będą zakładać winnice i spożywać ich owoce. Nie pobudują, by kto inny zamieszkał, nie będą sadzić, by kto inny spożywał. Bo podobny do długich lat drzewa będzie wiek mojego ludu. Tego, co uczyniły ich ręce, niech używają moi wybrani (...). Wilk i jagnię będą się paść zgodnie, a lew będzie jadł siano niby wół, wąż zaś będzie miał proch za pokarm. Nie będą wyrządzać krzywdy ani sprawiać zagłady na całej mojej świętej górze«”. Obrazki raju, jaki głoszą, często są pełne pięknych, soczystych owoców. To reklama nieskrępowanej konsumpcji. Typowy widok raju – umarli wygrzebują się z grobów i w odświętnych garniturach i garsonkach całują swoje dzieci. W tle arkadia i spokój. „Zmartwychwstanie Jezusa stanowi dla ludzkości rękojmię jeszcze innego błogosławieństwa – wskrzeszenia umarłych. On sam przywrócił życie Łazarzowi, co było zapowiedzią przyszłego zmartwychwstania na rozległą skalę... Jakąż radość sprawi ponowne witanie się z bliskimi, którzy prawdopodobnie powrócą do życia w kolejności pokoleń!”. Do tej pory nadzieja ta skusiła już ponad 7 mln ludzi na całym świecie. W Polsce – ok. 130 tys. W roku 1989 Świadkowie Jehowy – znużeni wieloma wyrokami karnymi za nielegalną działalność – złożyli w Polsce wniosek o rejestrację. Powód był m.in. taki, że w statucie kierownictwo ujawniło tylko swoją strukturę, a ogóle nie została opisana struktura terenowa. Władze państwowe, które powinny odrzucić taki statut, uznały w końcu, że lepszy rydz niż nic. Duży ruch nie może działać nielegalnie. Związek jest więc wpisany do rejestru z fragmentarycznym jedynie ujawnieniem swojej organizacji. Został wpisany jako „Strażnica – Towarzystwo Biblijne i Traktatowe – Zarejestrowany Związek Wyznania Świadków Jehowy”. Jest w Polsce trzecim co do wielkości związkiem wyznaniowym – po Kościele katolickim i Kościele prawosławnym. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Antyrakowa terapia (1) dra Gersona
„Tym jesteś, co zjadasz”. Zrozumienie tej zasady i zastosowanie jej w codziennym życiu może być zbawienne dla naszego organizmu. ydzień temu przedstawiłem Państwu korzyści wynikające z odkrycia i stosowania witaminy B17. Tym razem pragnę przybliżyć osobę dra Gersona i jego terapię, a raczej dietę prowadzącą do oczyszczenia i uzdrowienia organizmu z nieuleczalnych chorób. Początki terapii dra Gersona sięgają lat 20. ubiegłego wieku. Wówczas to młody żydowski lekarz, gnębiony uporczywymi migrenami bez szans wyleczenia się konwencjonalnymi metodami, postanowił sam znaleźć odpowiedź na nurtujący go problem. Odnalazł m.in. artykuł opisujący, w jaki sposób kobieta cierpiąca na migreny została z nich wyleczona poprzez zmianę diety. Jego nauczyciele nie wspominali nawet, że przewlekłe choroby mogą być związane z dietą. Skłonny do eksperymentów postanowił siebie samego posłużyć sobie jako królik doświadczalny. Porzucił normalny sposób odżywiania i spróbował kilku różnych diet. Minęło trochę czasu, zanim odkrył wolną od soli wegetariańską dietę, która pozwoliła mu pozbyć się bólu i nudności migrenowych. Wtedy postanowił włączyć tę „dietę migrenową” do swojej praktyki lekarskiej. Otwarcie oświadczał pacjentom, że – zgodnie z wiedzą medyczną – nie ma lekarstwa na migreny, lecz mówił również, że sam na nie cierpiał do czasu, aż nie zmienił diety, i proponował im to samo. Jakiś czas później wszyscy zgłaszali ustąpienie objawów choroby. Przełomem okazał się przypadek pacjenta, który dzięki terapii dra Gersona wraz z uporczywą migreną pozbył się przy okazji gruźlicy skóry. Wieść o jego niezwykłych sukcesach dotarła do znanego specjalisty
T
w dziedzinie gruźlicy, dra Ferdynanda Sauerbrucha, który w ramach eksperymentu wysłał do dra Gersona 450 pacjentów chorych na gruźlicę skóry. Dieta nie tylko wstrzymała proces chorobowy, ale wyleczyła 446 z nich.
Maks Gerson
Rewelacyjne wyniki terapii zachęciły Maksa Gersona do zajęcia się pacjentami z innymi przewlekłymi schorzeniami. Zaczął od gruźlicy płuc i okazało się, że choroba cofała się, a nawet ustępowała zupełnie. Co więcej, chorzy pozbywali się także innych dolegliwości, co mogłoby wskazywać na holistyczne właściwości terapii dra Gersona. W 1928 r. została uzdrowiona kobieta chora na raka przewodów żółciowych i od tej pory doktor skupił się na leczeniu nowotworów. Kolejne przypadki okazały się jednak niepowodzeniem, co skłoniło go do dogłębnej analizy różnych przypadków raka. Odkrył ciekawą prawidłowość. Otóż pacjenci chorzy na choroby
chroniczne mieli wątrobę zniszczoną i słabą, natomiast pacjenci chorujący na raka mieli wątrobę toksyczną. Gerson odkrył także, że pacjenci z nowotworem nie mogą całkowicie strawić pożywienia, w szczególności przyswoić tłuszczy. Te niestrawione resztki były absorbowane przez tkankę nowotworową, która rosła na ich bazie. Ponadto dr Gerson jako pierwszy opisał charakterystyczny dla raka zespół wyniszczenia tkanek, w którym komórka traci potas, następnie absorbuje sód, a później nabiera zbyt dużo wody. W takiej komórce wytwarzanie energii, synteza białek i metabolizm tłuszczy są zahamowane. Jednym z zasadniczych celów terapii jest odbudowanie zasobów potasu w komórkach. Na bazie tych odkryć kontynuował pracę nad swoją nowatorską metodą leczenia; przez lata prób i błędów, gromadzenia bezpośrednich doświadczeń z chorymi, opracował terapię, która działała nawet na śmiertelnie (według lekarzy) chorych pacjentów. W latach 40. Stany Zjednoczone wydały wojnę chorobom nowotworowym. W 1946 roku Gersonowi udało się przedłożyć Komisji Senackiej kilkustronicowy dokument będący materiałem dowodowym potwierdzającym skuteczność jego metody, poparty również przesłuchaniem
pięciu świadków – osób w zaawansowanym stadium raka, w konsekwencji wyleczonych. Niestety, starania spełzły na niczym. Lobby farmaceutyczne niechętne Gersonowi było zbyt silne i jego metoda nie znalazła się w gronie usankcjonowanych metod leczenia raka w USA. Córka dra Gersona, Charlotte, w swojej najnowszej książce pisze, że materiały dowodowe dostarczone przez jej ojca Kongresowi zostały usunięte z oficjalnych dokumentów – wbrew wszelkim regułom zabraniającym takich praktyk. Czy to kolejny przykład na przedkładanie czyichś interesów ponad zdrowie pacjentów? Na czym polega dieta dra Gersona? Odpowiedzią terapii Gersona na niedobory składników odżywczych będące w konsekwencji przyczynami chorób jest podanie pacjentowi maksymalnej ilości możliwie najlepszego pożywienia. Jednakże poważnie chorzy pacjenci często nie są w stanie jeść zbyt dużo. Ich apetyt i trawienie nie są dobre i to samo dotyczy wypróżniania. Rozwiązaniem jest podawanie soków. Prawie każdy pacjent jest w stanie wypić co godzinę świeżo (!) przygotowaną szklankę soku. W ten sposób organizm ma zapewnione stałe dostawy pokarmu. Pacjent stosujący pełną kurację otrzymuje codziennie 13 porcji świeżo przygotowanych soków. Soki te przygotowywane są w ściśle określony sposób – najpierw warzywa i owoce przeciskane są przez wolnoobrotowy rozdrabniacz, w wyniku czego otrzymywana jest pulpa, z której następnie za pomocą prasy wyciskany jest sok. Sok należy wypić natychmiast po przygotowaniu. Terapia Gersona uzupełnia
niedobory wszystkich witamin, minerałów, enzymów i innych składników pokarmowych przez spożywanie świeżych, organicznie (!) wyhodowanych owoców, warzyw i soków. Toksyczne resztki są eliminowane przez bezpieczną i skuteczną detoksykację. Naturalna obrona organizmu jest silnie pobudzana. Uszkodzone czy zniszczone tkanki i układy ulegają regeneracji. Przez okres 6–12 tygodni zaleca się dietę ograniczoną wyłącznie do owoców, liści i warzyw w postaci wyciskanych soków lub sałatek – w zależności od schorzenia spożywanych w postaci naturalnej, albo duszonych w sosie własnym. Dopuszcza się również spożywanie ziemniaków, potraw z płatków owsianych, chleba żytniego bezsolnego, zupy Hipokratesa. Nie należy solić, tylko wszystko jeść świeże i nieprzyprawione. Po tym okresie można włączyć białko zwierzęce w postaci chudego sera (bez soli) lub naturalnego jogurtu. Zupa Hipokratesa Składniki: Jeden średni seler korzeniowy (lepszy jest seler pastewny), jeśli jeszcze ich nie ma, zastąpić 3–4 zewnętrznymi pędami selera naciowego (wewnętrzne pędy zużyć do surówek, sałatki ziemniaczanej), jeden średni korzeń pietruszki (o płaskich listkach, „niekędzierzawych”) lub pasternaku, dwa małe pory (lub zamiast nich – 2 małe cebule), kilka ząbków czosnku, trochę zielonej pietruszki (nie za dużo, 1/2 małego pęczka – kwasy aromatyczne i sód), 70 dag lub więcej pomidorów (zimą można bez pomidorów), 50 dag ziemniaków. Nie obierać jarzyn, wymyć, wyszorować i grubo pokrajać. Zalać wodą w garnku 2-litrowym tak, aby tylko pokryła jarzyny, na dużym ogniu doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień i gotować powoli przez 2,5 do 3 godzin, po czym partiami przepuścić przez młynek do potraw, maszynkę do mięsa lub zmiksować. Nie powinno się zostawiać włókien. Przed przepuszczeniem przez młynek rozgnieść ubijakiem do ziemniaków. Niektórzy przepuszczają najpierw (albo wyłącznie) przez blender. Zupę zhomogenizować, póki jest gorąca – jak najszybciej po zdjęciu z ognia. Schłodzona będzie miała niedobrą gumiastą konsystencję i smak. Można przechowywać w lodówce nie dłużej niż 2 dni, podgrzać za każdym razem pożądaną ilość. Zupę umieścić w lodówce dopiero po ostudzeniu do temperatury pokojowej, w przeciwnym razie się skwasi. Podane ilości pomidorów i cebuli można zwiększać lub zmniejszać. Cebulę pokrajaną w drobną kostkę można zbrązowić najpierw na brytfance w piekarniku bez tłuszczu – zupa przybierze wtedy smak cebulowej francuskiej. Za tydzień opiszemy dokładne zalecenia dra Gersona oraz dodatkowe zabiegi konieczne do przeprowadzenia właściwej terapii antyrakowej. dr ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Kim Dzong Kacz Human Rights Watch – słynna organizacja zajmująca się monitorowaniem przestrzegania praw człowieka w różnych rejonach świata – opublikowała właśnie coroczny, tradycyjny już raport. I tradycyjnie dostało się w nim Polsce. Nie za darmo. Co o naszym kraju napisano, można się domyślić po histerycznej reakcji katoprawicy. Na wieść o zawartości raportu miłujący bliźniego swego redaktor Rafał Ziemkiewicz nazwał HRW „bandą maniaków”. Co to takiego Human Rights Watch? To powstała w roku 1988 ogólnie szanowana, prestiżowa, niezależna organizacja ponadpaństwowa i ponadrządowa. Jej działalność to nieustanne monitorowanie wolności słowa i przekonań, walka o prawa obywatela, także do uczciwego procesu i ewentualnego azylu politycznego, o prawa kobiet, dzieci, mniejszości religijnych, etnicznych, ateistów, gejów, lesbijek itd. Walka o prawa wszystkich poniewieranych. Trudno znaleźć coś takiego w działalności HRW, co mogłoby denerwować jakiegokolwiek przyzwoitego człowieka pod dowolną szerokością i długością geograficzną. A jednak pewną grupę żyjącą wokół punktu o współrzędnych 52.259°N i 21.020°E denerwuje jak cholera. No tak, ale to nie są przyzwoici ludzie. Nawet by się pewnie obrazili za podobne określenie. Wypowiedziane z ust tych przyzwoitych. Cóż takiego w corocznym raporcie napisała o Polsce Human Rights Watch? Oto fragment dotyczący naszego kraju: „Polsce dawno minął ustanowiony przez Komisję Europejską i Europejski Trybunał Praw Człowieka
termin wdrożenia dyrektyw Unii Europejskiej w sprawie zapobiegania dyskryminacji płci i ochrony przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. Co prawda istnieje przy polskim rządzie, i niestety pod jego kontrolą, Biuro Pełnomocnika ds. Równego Traktowania, ale brak mu autonomii, autorytetu, niezależności oraz mandatu prawnego, by pomagać indywidualnej ofierze dyskryminacji. Niestety, postulaty Human Rights Watch, by stworzyć w Polce niezależny organ antydyskryminacyjny, pozostały bez odpowiedzi. Co prawda w sierpniu 2009 roku polski sąd ukarał za »mowę nienawiści« kobietę, która publicznie obrażała osoby o odmiennej orientacji seksualnej, ale dyskryminacja gejów i lesbijek jest w Polsce nadal poważnym problemem”. HRW chodzi o słynną sprawę pewnej katoliczki, która prześladowała swojego sąsiada, nazywając go w miejscach publicznych „pedałem”. Niestety, tuż po opublikowaniu raportu sąd wyższej instancji uchylił skazujący ją wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. W dalszej części raportu czytamy: „Polska ma nadal prawo aborcyjne należące do najbardziej restrykcyjnych w Europie. Niestety, dostęp do antykoncepcji i do badań prenatalnych jest ograniczony. Polskie kobiety – co podkreśla nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych – napotykają na istotne bariery w dostępie do legalnej aborcji i innych usług zdrowia reprodukcyjnego”. Tyle streszczenie akapitów raportu dotyczących Polski. W zasadzie nic, o czym sami byśmy nie wiedzieli, nie doświadczali codziennie i na każdym kroku. Może poza
owin do psychiatry! – postuluje wiceprzewodnicząca Klubu Poselskiego Lewica Izabela Jaruga-Nowacka. Słowa byłej wicepremier padły 23 stycznia w trakcie zorganizowanej przez SLD w hotelu „Europa” w Lublinie konferencji „Medyczne i społeczne aspekty in vitro”. Właśnie wtedy Jaruga-Nowacka, odnosząc się do prac tzw. zespołu posła PO Jarosława Gowina (zajmuje się przygotowaniem projektu ustawy regulującej procedurę leczenia bezpłodności przez in vitro) i jego stwierdzenia, że „słyszy głosy embrionów”, rzekła: – Na jego miejscu poszłabym do psychiatry. Ale on wolał o wszystkim opowiedzieć w telewizji. Zdaniem parlamentarzystki Lewicy, debata o zapładnianiu pozaustrojowym jest tak naprawdę dyskusją o kształcie i przyszłości Polski. – Nie możemy być skansenem Europy – przekonywała Jaruga-Nowacka. Przypomniała, że Rzeczpospolita Polska do chwili obecnej nie ratyfikowała Europejskiej karty bioetycznej, za czym są nawet – według niej
G
usytuowaniem przez HRW naszego kraju na szarym europejskim końcu obywatelskich demokracji. Jednak te konstatacje – zdawałoby się, że oczywiste – wywołały wściekłość w mediach katolickich. No bo co nam tu jacyś obcy będą pluć w twarz. Już my to sami najlepiej robimy. „Ta organizacja to banda maniaków, której opracowania nie mają żadnej obiektywnej wartości informacyjnej. Nie warto sobie nią zawracać głowy” – wściekł się na łamach „Rzeczpospolitej” niezawodny w takich okolicznościach redaktor Rafał Ziemkiewicz. „Ten raport wpisuje się w obecną tendencję, w której prawa człowieka, o które walczyłem w czasach komunizmu, są passé” – dołączył do chóru wyjców Zbigniew Romaszewski. Należy z jego głosu wyciągnąć zatem taki wniosek, że prawa, o które walczył senator PiS, to prawo do wyszydzania gejów i zamieniania kobiet w żywe inkubatory. Przesadzam? Nic a nic, bo dalej senator prawi tak: „Obecnie liczą się przede wszystkim wydumane prawa mniejszości. (...). Na ich podstawie można zakazywać wieszania krzyży w szkołach. A opieranie legalności aborcji na prawach człowieka to zwykłe brednie”. I kto to mówi? Kto mówi o „wydumanych prawach mniejszości?”. Sztandarowa postać Komitetu Obrony Robotników. Niestety, ten pan już dawno ideały KOR zamienił na zawartość KOR-yta. Wracając do Human Rights Watch – otóż organizacja ta nie poprzestaje na sporządzaniu raportów.
Kiedy jej członkowie naprawdę mocno zdenerwują się skandalicznym łamaniem praw człowieka, piszą listy do przywódców konkretnych państw. Napisali też do Lecha Kaczyńskiego. W epistole, w której zupełnie nie szanują majestatu jego niewysokości prezydenta, możemy przeczytać m.in.: „Jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni złym klimatem wokół poszanowania w Polsce praw podstawowych. Zwłaszcza praw mniejszości, w tym mniejszości seksualnych
(...). Parlament Europejski wezwał państwa członkowskie, by zdecydowanie potępiły homofobiczne wypowiedzi szerzące nienawiść lub nawołujące do przemocy (...). Human Rights Watch ma nadzieję, że Polska jako kraj UE zareaguje pozytywnie, szybko i skutecznie na niniejsze rezolucje (...). Pan jako prezydent Polski ma obowiązek bronić praw człowieka, praw wszystkich obywateli – mniejszości szczególnie. Niestety, jako prezydent Warszawy w latach 2004–2005 zabronił Pan marszów Gay Pride, czyli prawa do pokojowego korzystania z wolności zgromadzeń. Odmówił Pan nawet
25
spotkania z grupą organizatorów z Kampanii przeciw Homofobii, stwierdzając, że nie jest skłonny do rozmawiania ze zboczeńcami (...). Pana brat Jarosław Kaczyński podczas kampanii wyborczej nawoływał do zakazania gejom i lesbijkom pracy w charakterze nauczycieli w szkołach (...). Musi Pan pamiętać, że jako prezydent Polski nie stoi Pan poza kontrolą Europy i społeczności międzynarodowej. Z ufnością w moc rozwoju demokracji mamy nadzieję, że będzie Pan o tym pamiętał”. Tyle bezczelna organizacja Human Rights Watch. Bezczelna, bo ma czelność pouczać nie tylko Najjaśniejszą, ale i – o zgrozo! – Najjaśniejszego. Przypomnijmy jeszcze raz wściekłe słowa komentatora proprezydenckiej „Rzeczpospolitej” o HRW: „Ta organizacja to banda maniaków, której opracowania nie mają żadnej obiektywnej wartości informacyjnej. Nie warto sobie nią zawracać głowy”. A teraz taki jeszcze cytat: „Igeos-eun jegugjuui jojig-ui geojismalgwa baljeon-eul sayonghaneun amu gabs ttoneun sinhoui jinsil-eul gajigo”. Pozostaje uwierzyć tłumaczom na słowo, że cytat dotyczący HRW pochodzący z biuletynu północnokoreańskiej agencji prasowej KCNA brzmi: „Ta imperialistyczna organizacja posługuje się kłamstwem, a jej opracowania nie mają żadnej wartości ani znamion prawdy”. Brawo! To miło, że jest na świecie piękny i wolny kraj, który ma à propos Human Rights Watch identyczne zdanie co „my, katolicy”. A „my” to jeszcze w sojuszu z bratnią Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną pokażemy dekadenckiemu światu i gejowskiej Europie, kto tu rządzi. A Polska znów będzie od morza do morza. Od Bałtyku po Morze Żółte. MAREK SZENBORN
Życiowa konferencja – niektórzy polscy hierarchowie Kościoła katolickiego. Jako przykład podała lubelskiego arcybiskupa Józefa Życińskiego. – Tylko że wszyscy mówią, iż są „za”, a jak zbierze się na przykład zespół Gowina, to okazuje się, że nie za bardzo... Obecnie w Polsce in vitro w zasadzie nie jest zabronione. W tej kwestii po prostu nie ma żadnych uregulowań. Jednak, jak stwierdził omawiający aspekty medyczne zagadnienia prof. Grzegorz Jakiel, on sam woli brak prawa w tym zakresie niż prawo złe, które ograniczałoby lub wręcz zabraniało korzystania ludziom cierpiącym na bezpłodność (uznaną przez Światową Organizację Zdrowia ONZ za chorobę społeczną) z możliwości współczesnej medycyny. Jakiel wie, co mówi. Jeszcze kilka lat temu kierował Kliniką Rozrodczości i Andrologii
Szpitala Klinicznego w Lublinie. Leczył tam chorych na bezpłodność najnowocześniejszymi i sprawdzonymi metodami, czyli m.in. poprzez zapładnianie pozaustrojowe in vitro. – O mały włos nie poszedłem przez to do więzienia – wspomina profesor. Działalność Jakiela z jednej strony była solą w oku środowiskom kościelnym, z drugiej – lekarzom z prywatnych klinik, w których in vitro stosuje się, inkasując za to od pacjentów ciężkie pieniądze. Klinikę Jakiela i pracującą w nim doświadczoną kadrę rozpędzono w końcu na cztery wiatry, a sam profesor udał się na „emigrację” do Warszawy, gdzie objął kierownictwo I Kliniki Położnictwa i Ginekologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. – Już teraz ludzie, którzy się leczą, boją się pokazywać swoje twarze. Brakuje tylko
tego, aby ich dzieci nazywano tworami Frankensteina – uczulała poseł Jaruga-Nowacka. Zastrzegła: – My nikogo nie chcemy do in vitro zmuszać, my tylko chcemy dać ludziom prawo do niego. To nie politycy z ław parlamentarnych powinni decydować za pacjentów i lekarzy, jaki sposób leczenia jest lepszy i skuteczniejszy! Przygotowująca konferencję od strony merytorycznej doktor Anna Maria Jabłońska-Chmielewska z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie uważa, że kwestia zapładniania pozaustrojowego w Polsce jest kolejnym przykładem na to, że jeśli się o czymś głośno nie mówi, to nie ma żadnego problemu. – Tymczasem problem jest i dotyczy on naprawdę wielu ludzi, którzy chcą mieć dziecko, ale z różnych powodów nie mogą. KAZIMIERZ CIUCIURKA
26
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
RACJONALIŚCI amiętacie obraz Pietera Bruegla „Upadek Ikara”? Ikar spada w morskie odmęty, ale nikt tego nie zauważa. W podobnym klimacie, w podobnej poetyce napisana jest „Piosenka o końcu świata” Czesława Miłosza.
P
Okienko z wierszem W dzień końca świata Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, Rybak naprawia błyszczącą sieć. Skaczą w morzu wesołe delfiny, Młode wróble czepiają się rynny I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć. W dzień końca świata Kobiety idą polem pod parasolkami, Pijak zasypia na brzegu trawnika, Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa, Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa I noc gwiaździstą odmyka. A którzy czekali błyskawic i gromów, Są zawiedzeni. A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, Nie wierzą, że staje się już. Dopóki słońce i księżyc są w górze, Dopóki trzmiel nawiedza różę, Dopóki dzieci różowe się rodzą, Nikt nie wierzy, że staje się już. Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem, Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie, Powiada przewiązując pomidory: Innego końca świata nie będzie, Innego końca świata nie będzie.
ZAPROSZENIE Teresa JAKUBOWSKA, przewodnicząca partii RACJA Polskiej Lewicy, zaprasza sympatyków i członków partii na spotkanie otwarte, które odbędzie się w sobotę, 6 lutego 2010 roku, o godz. 11, w siedzibie SLD w LUBLINIE, ul. Beliniaków 7
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach zaprasza na spotkanie organizowane w klubie LECH przy ul. B. Chrobrego 4 w dniu 1.02.2010 r. (poniedziałek) o godz. 17 Tematy: 1 Referendum w sprawie boiska 7.02.2010 r 2 Zapoznanie członków i sympatyków koła z kandydatem na prezydenta Siedlec i kandydatami na radnych w zbliżających się wyborach Samorządowych Marian Kozak, RACJA Siedlce
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Taniec z krzyżami Krzyże w państwowych szkołach wiszą nielegalnie. To jawne łamanie prawa i kpina z konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Obowiązkiem rządu jest wydanie rozporządzenia nakazującego ich usunięcie ze ścian. Zrozumienie tego logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego przekracza możliwości intelektualne polityków PO, PiS, PSL i Ryszarda Kalisza. Słynny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu uważają za rozstrzygnięcie jednostkowej sprawy. Nie pojmują, że to milowy krok w walce o świeckość państwa i ustanowienie relacji państwo–Kościół nienaruszających praw człowieka. Skierowane przeze mnie do premiera Tuska ustne wezwanie do wydania rozporządzeń ustanawiających świeckość polskiej szkoły pozostało bez odpowiedzi. Trudno bowiem za takową uznać kompromitujące, aroganckie słowa Pawła Grasia: „Bzdurnych pomysłów nie komentuję”. W dodatku ten dozorca, dorabiający w wolnych chwilach jako rzecznik rządu PO-PSL nie ujawnił, czy mówi w imieniu własnym, czy premiera. Od odpowiedzi na pisemną interpelację premier się nie wywinie, choć wić się będzie z pewnością. Czeka nas ciekawe przedstawienie. Zwłaszcza że biskupi i wybory blisko, a prawa człowieka to dla PO termin odległy o lata świetlne. Poniżej interpelacja przesłana bezpośrednio do premiera Tuska. Bruksela, 25.01.2010 Prof. dr hab. Joanna Senyszyn Posłanka do Parlamentu Europejskiego Pan Donald Tusk Prezes Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej Szanowny Panie Premierze! 3 listopada 2009 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie „Lautsi przeciwko Włochom” wydał wyrok dotyczący obecności krzyża w klasach szkoły państwowej. Skarżąca, pani Soile Lautsi, zarzuciła Republice Włoskiej, że obecność krzyża w klasach szkoły państwowej jest ingerencją niezgodną z ideą wolności przekonań i wyznawanej religii oraz narusza prawo do wychowywania i nauczania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami religijnymi i filozoficznymi.
ETPC zgodził się ze skarżącą, nakazał usunięcie krzyży i zasądził odszkodowanie w wysokości 5 tys. euro. Wyrok wydany w tej konkretnej, jednostkowej sprawie ma wymiar uniwersalny. Wskazuje nieunikniony, uwzględniający prawa człowieka, kierunek ewolucji stosunków państwo–Kościół. Panie Premierze! W polskich szkołach również naruszana jest zasada rozdziału Kościoła i państwa. W szkołach państwowych w klasach wiszą krzyże. Nie ma lekcji etyki ani religioznawstwa. Odbywa się wyłącznie katecheza. Uczniowie są zmuszeni do uczestnictwa w lekcjach religii, gdyż – zwłaszcza w środowisku wiejskim i w mniejszych miastach – boją się
ujawnić światopogląd inny niż katolicki. Szkoła nie zapewnia im prawdziwego wyboru, a poprzez umieszczanie oceny z religii na świadectwie stygmatyzuje na całe życie. Wszystkie uroczystości szkolne zaczynają się mszą. Na czas rekolekcji na trzy dni zawieszane są zajęcia, a nauczycieli wysyła się z uczniami do kościoła, by tam sprawowali nad nimi opiekę. Tym samym nauczyciele są zmuszani, często wbrew woli, do uczestniczenia w rekolekcjach. Polska szkoła nie promuje tolerancji, równości ani wolności. Jest miejscem jawnej indoktrynacji i narzucania światopoglądu religii panującej. Jak wielu obywateli Rzeczypospolitej, nie zgadzam się na taką szkołę. Zwracam się do Pana Premiera o wydanie odpowiednich rozporządzeń nadających szkole świecki charakter, zgodny z Konstytucją RP oraz z konkordatem zawartym między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską.
Polska, jako członek Wspólnoty Europejskiej, szanujący jej idee i prawa, winna odnieść się do przesłania wynikającego z wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Ekspozycja symbolu jednego wyznania w szkolnych klasach ogranicza prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz narusza wolność religijną uczniów. Dotychczasowy brak jakiejkolwiek reakcji rządu RP oznacza zgodę na łamanie prawa oraz uchylanie się od wypełnienia ciążącego na państwie obowiązku przestrzegania neutralności światopoglądowej w wykonywaniu funkcji publicznych, a zwłaszcza w dziedzinie edukacji. Ekspozycja jednego lub kilku symboli religijnych nie może być uzasadniana prośbą rodziców. Poszanowanie przekonań rodziców w dziedzinie wychowania powinno uwzględniać poszanowanie przekonań wszystkich, ale równocześnie nie może zmuszać do ich ujawniania, bo jest to sprzeczne z Konstytucją RP. Państwo ma obowiązek zapewnić neutralność światopoglądową w państwowych placówkach edukacyjnych, gdzie obecność na lekcjach jest wymagana bez względu na wyznanie. Neutralność wyznaniowa Państwa Polskiego, równouprawnienie wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych, wolność sumienia i religii, prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami zostały wyrażone i zapisane w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i obowiązkiem Premiera Rządu RP jest poszanowanie i stosowanie tych praw zasadniczych. Nie bez znaczenia jest również fakt, że brak jednoznacznego stanowiska rządu w tej sprawie naraża budżet państwa na wypłatę w przyszłości wysokich odszkodowań. Jest bardzo prawdopodobne, że wielu rodziców, a także pełnoletnich uczniów, po wyczerpaniu krajowej drogi administracyjnej i sądowej, wystąpi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z żądaniami odszkodowawczymi i za kilka lat je uzyska. Nie ma Pan prawa narażać budżetu państwa na takie wydatki. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
Znalezione na www.joemonster.org KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) potrafi wiele znieść, 4) niezdrowo dopinguje, 8) chudzielec w Watykanie, 9) podbite oczy w Peru, 11) jedno z dziesięciu, 13) zebra w mieście, 15) kto nawarzył, niech wypije, 16) śródziemnomorski opatrunek, 17) jednostka złota, 19) co generał ma na nodze?, 20) ma ciepłą posadę, 21) luba przynosząca chwałę, 23) trzy kasztany, każdy zgrzany, 26) w przerwie między pozycjami wchodzi na antenę, 28) na dachu nowego gmachu, 31) w lecie potrafi przypiec, 33) świadczy o czymś, 34) miejsce kapitału, 36) niby jest miękki, a włosy wyrywa, 37) taki znak wodny łatwo podrobić, 38) kartki z inwentaryzacji, 40) korale równe skale, 41) wygrał, choć nikt w niego nie wierzył, 42) z kurkami, lecz nie grzybiarz i nie kogut, 44) kurtka z lamparta, 45) uczta z diabłem. Pionowo: 2) marcowi zalotnicy, 3) cień rumaka, 5) w baku w cadillacu, 6) duchowny jak wielbłąd, 7) jest taki mały, że można wcale nie mówić o nim w konfesjonale, 10) róży nieduży, 12) słowa, gdyś ślubował, 14) jedna z dwóch części do-by, 15) w Egipcie biją go zgodnie z prawem, 16) uroczystość w galaktyce, 18) specjalista od fugowania, 20) kapa odwrotnie położona, 22) król na zmywaku, 24) jakie drzewo, taki klin, jaki on, taki syn, 25) mówiąc z nią o ukochanej, nie zdradzam żadnych sekretów, 26) pan fachman, 27) bezkarnie niszczy morski brzeg, 28) drugi w kościele, 29) księżycowa aureola, 30) nic nie powie nad trumną, bo jest pod nią, 32) opon ton, 35) karty Mustafy, 37) paruje w każdej temperaturze, 39) od do, 41) pół kilo w portfelu, 43) dziewczyna z Jordanii.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Ksiądz w trakcie kazania zachęca, by wierni zaczęli rzucać większe datki na tacę, bo kościół wymaga remontu. W tym momencie wstaje znana w okolicy prostytutka i kładzie księdzu 10 tys. zł. Ksiądz spogląda na pakuneczek i mówi: – Chociaż naprawdę są potrzebne środki na remont kościoła, to nie mogę, córko, wziąć od ciebie tych brudnych pieniędzy. W tym momencie dało się słyszeć męski głos z tylnych ławek: – Niech ksiądz bierze! To przecież nasze pieniądze! ! ! ! – Ktoś mi ukradł rower – skarży się pastorowi ksiądz. – Wiem, jak go możesz odzyskać. Jutro w czasie mszy wymień dziesięć przykazań, a kiedy dojdziesz do „nie kradnij”, jeden z parafian na pewno się zaczerwieni. W poniedziałek pastor spotkał się z księdzem i spytał: – Czy wyjaśniła się sprawa z rowerem? – Tak, zrobiłem, jak mi poradziłeś, ale kiedy doszedłem do „nie cudzołóż”, przypomniałem sobie, gdzie go postawiłem... ! ! ! Dziadek wstydził się iść do apteki po viagrę, więc poprosił wnuczka. Wnuczek kupił ją za 100 zł. Przyszedł do dziadka, a ten dał mu 1000 zł. – Ależ dziadku, viagra kosztowała 100 zł. – Wiem, wnuczku, ale pozostałe 900 zł dopłaciła babcia. ! ! ! Baca siedzi przed chałupą i całuje się po rękach. Przechodzący turysta pyta: – Baco, co wy robicie? – A to je właśnie gra wstępna. Zara się bede onanizował. ! ! ! – Tato! Tato! – wołają dzieci. – Możemy sprzedać trochę twoich butelek po wódce i piwie i kupić chleb? – Jasne... Ech... – rozrzewnił się ojciec. – Co wy byście, dzieci, jadły, gdyby nie ja... ! ! ! Nie powinno się o nikim mówić tłuścioch. Lepiej jest powiedzieć nadwagoamerykanin. ! ! ! Gdy mężczyźnie źle – szuka żony. Gdy mężczyźnie dobrze – żona szuka jego. ! ! ! Oni żyli długo i szczęśliwie. Szczęśliwie przez pierwszy miesiąc, potem jeszcze długo, bo 50 lat. 1
2
7
8
11 17
1
13
12 7
14
18
16
15
8
24
23
22
10
6 9
26
29
28
27
36
30 35
34
33
32
11
20
3
31
10
9
19
21
25
6
5
4
3 2
38
37
40
39 43
42
41
4
45
44
5
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
1
9
2
10
3
4
5
6
7
8
11
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 3/2010: „Siała baba mak, bo lubiła kompot”. Nagrody otrzymują: Roman Hudzik z Pabianic, Marek Wojtasiewicz z Kielc, Józefa Sorokosz z Koniówek. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 45,50 zł za pierwszy kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za pierwszy kwartał (184,50 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Nie po bożemu!
Fot. www.demotywatory.pl
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 5 (517) 29 I – 4 II 2010 r.
JAJA JAK BIRETY łatwia życie, zapewnia komfort i pobudza męską wyobraźnię – biustonosz. Oto kilka ciekawostek związanych z tym urokliwym elementem damskiej garderoby. ! Biustonosze nosiły już mieszkanki starożytnej Sparty. Materiałowe przepaski, zwane apodesmos, miały osłaniać piersi w czasie zawodów sportowych. ! W 1889 r. francuska gorseciarka Herminie Cadolle wymyśliła prototyp dzisiejszego stanika. Nazwała go le bien-être, czyli „dobre samopoczucie”. Zamiast – jak gorsety – ściskać biust od dołu, podtrzymywał go dzięki ramiączkom. ! W roku 1907 magazyn „Vogue” jako pierwszy użył terminu określającego biustonosze – brassiere, w skrócie bra. Słowo pochodzące z języka francuskiego oznaczało „ramię”. ! 6 lat później Mary Phelps Jacob z Nowego Jorku opatentowała biustonosz przypominający ten współczesny. Gorsety zastąpiono dwiema jedwabnymi chustkami i wstążką. Pani Jacob odsprzedała patent firmie Warner Brothers Corset Company, która w ciągu trzech następnych dekad zarobiła na nim 15 milionów dolarów. ! Podczas I wojny światowej Bernard Baruch, amerykański przemysłowiec i polityk, poprosił kobiety o niekupowanie tej części garderoby.
U
CUDA-WIANKI
Stanikowe ABC Z zaoszczędzonych drutów otrzymano 28 tys. ton stali, którą wykorzystano do zbudowania okrętu wojennego. ! Na cześć aktorki Brigitte Bardot biustonosze wzmocnione fiszbinami i unoszące piersi nazwano „bardotkami”. ! Najdroższy biustonosz świata – wysadzany szlachetnymi kamieniami – kosztował 15 mln dolarów. ! Kursty Groves, brytyjska inżynier technologii, skonstruowała biustonosz wykrywający zaburzenia w rytmie pracy serca, z wbudowanym bezprzewodowym telefonem i GPS-em. ! W Japonii uszyto tzw. biustonosz ekologiczny. Wmontowano w niego baterie słoneczne, którymi można na przykład doładować telefon. ! Firma Triumph stworzyła stanik antynikotynowy. Wytwarza on specjalny zapach zmniejszający ochotę na palenie. Działa nie tylko na swoją właścicielkę, ale i osoby przebywające w jej bliskim towarzystwie. ! Jeden z japońskich sklepów z bielizną specjalizuje się w sprzedaży staników dla transwestytów.
! W Hongkongu powstał kierunek studiów poświęcony produkcji nowych modeli biustonoszy. ! Osiem na dziesięć kobiet nosi źle dobrany rozmiar stanika. ! Zdaniem niezawodnych amerykańskich uczonych, noszenie zbyt obcisłych biustonoszy jest częstą przyczyną kobiecej migreny. ! Na Cyprze, w ramach kampanii w walce z rakiem piersi, utworzono najdłuższy stanikowy łańcuch. Złączono ze sobą 114 tys. biustonoszy. Po rozciągnięciu łańcuch miał długość 111 km. ! 30 maja obchodzimy Międzynarodowy Dzień bez Stanika... ! ...i warto go zdjąć od czasu do czasu: amerykańska badaczka Karen Weatherby udowodniła, że codzienne patrzenie na kobiece piersi znacznie poprawia zdrowie mężczyzn. Wystarczy 10 minut intensywnego podziwiania dziennie, aby zmniejszyć ryzyko zawału o połowę. ! Australijczyk Thomas Vogel trafił do Księgi rekordów Guinnessa po tym, jak w ciągu jednej minuty rozpiął 56 staników. Wyczyn transmitowała australijska telewizja. JC