Jako archeolog badał szczątki Tu-154. Macierewicz nie chce go w swojej komisji
POSEŁ PALIKOTA: OTO PRAWDA O SMOLEŃSKU Â Str. 14 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 5 (622) 9 LUTEGO 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 15
 Str. 11 ISSN 1509-460X
Po programie „Nietykalni”, w którym włoska telewizja La7 opisuje państwo najbardziej na świecie przeżarte oszustwami finansowymi, państwo, w którym 60 proc. budżetu mogą stanowić brudne pieniądze, trwa gorączkowe przeredagowywanie słowników. W najnowszych możemy już przeczytać: „Korupcja – patrz Watykan” i „Watykan – patrz korupcja”.
 Str. 9
 Str. 13
2
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Janusz Palikot zawiesił maskę Anonymousa na buzi pomnikowego Ronalda Reagana w Warszawie i zapowiedział, że to nie koniec tego rodzaju protestów przeciwko ACTA. Podobnie ma zostać udekorowany m.in. słynny posąg Chrystusa w Świebodzinie. Tylko kto tak wysoko wlezie… Po ostatnich skandalach z ACTA poparcie dla Ruchu Palikota (wśród osób młodych i bardzo młodych) wzrosło do 31 procent i uplasowało partię na pierwszym miejscu rankingu. „Naprzód, młodzieży świata…” albo – jak kto woli – „Razem, młodzi przyjaciele!”. Prawicowe media rozpływają się wprost w uznaniu dla błyskotliwości posła PiS Dziedziczaka, który konsekwentnie do posłanki RP Anny Grodzkiej zwraca się „proszę pana”. Nie dziwimy się zachwytom „Frondy” i „Gazety Polskiej” – wszak rzadko zdarza się, by ulubionego posła odnaleźć na kartach… Trylogii. To wszak o Dziedziczaku Onufry Zagłoba powiedział: „Cham chamem”. PiS zapowiedziało, że jak dojdzie do władzy, to postawi całą Krajową Radę Radiofonii i Telewizji przez Trybunałem Stanu. Wyroki zostaną wykonane nazajutrz po ich ogłoszeniu. Na stokach Cytadeli Warszawskiej. Koalicyjna sejmowa większość obroniła przed odwołaniem ministra zdrowia Arłukowicza. To ten sam minister, dla którego Tusk stworzył na wabia Ministerstwo ds. Wykluczonych. Ministerstwa już nie ma, za to wykluczonych jest coraz więcej. Czy ktoś rozliczy za to spadochroniarza z SLD? Wykluczone! Najpierw mieli zmienić Polskę, a po przegranych wyborach stać twardo na swoich pozycjach. Tymczasem rozpadły się wszystkie ich struktury terenowe – Poncyljusz gra na giełdzie, Jakubiak założyła własną firmę doradztwa finansowego, Kluzik-Rostkowska uciekła do PO. Ale jakby ich zapytać, to zgodnie odpowiedzą, że dla nich Polska Jest Najważniejsza. Inżynieria biochemiczna jest o krok od stworzenia tzw. pigułki moralności. Notoryczni gwałciciele, mordercy, bandyci po przyjęciu specyfiku (zgodnie z nakazem sądu) mieliby wytłumiony tzw. gen agresji i zła (coś jak przymusowa kastracja chemiczna pedofilów). Przeciwko pigułce ostro protestują stowarzyszenia katolickie. Nic dziwnego: wyobrażacie sobie księdza rozdającego po kolędzie pieniądze albo błogosławiącego in vitro?! Niektóre organizacje tzw. Rodzin Katyńskich (a jest ich kilka) wysunęły całkiem poważny postulat, aby ekshumować wszystkie ciała zabitych w Katyniu, Miednoje, Ostaszkowie, Charkowie itd., przewieźć je do Polski i tu pochować na jednym wielkim zbiorowym cmentarzu. A co z poległymi pod Monte Cassino, Tobrukiem, że o Warnie i Somosierze już nie wspomnimy?! W październiku do Częstochowy wyruszy Pierwsza Ogólnopolska Pielgrzymka Dziennikarzy na Jasną Górę. Redakcję „Faktów i Mitów” reprezentować będzie… pies z kulawą nogą. Dlaczego? Bo wył najciszej z tych, którzy otrzymali propozycję uczestnictwa. 650-lecie istnienia obchodzi watykańskie „kolegium angielskie”, czyli tak zwana szkoła męczenników. Nazwa pochodzi stąd, że jej absolwenci wyruszali nawracać anglikanów, którzy nawracani być nie chcieli i wysłanników papy skracali o głowę. Innymi słowy – nie mieli oni głowy do nauki. To nie kury pieją – to katolicy zachwycają się pogłoską, że w roku 2015 Benedykt XVI odwiedzi Polskę. I weźmie udział w podniosłych uroczystościach z okazji rocznicy katolickiego chrztu Polski. Swoją drogą w ciekawym kraju żyjemy. W takim, w którym okazją do najwystawniejszych fet są rocznice największych klęsk narodowych. Głupota ludzka i fanatyzm religijny nie znają granic. Czternastolatka z cywilizowanej Szwecji była przez lata bita i przypalana żywym ogniem przez ojca i macochę, bo… zamieszkał w niej diabeł. Szwedzki sąd już zapowiedział aresztowanym zwyrodnialcom, że zgotuje im prawdziwe piekło. Ksiądz Massimo Donghu z zabitej dechami wiochy na południu Włoch oświadczył swoim parafianom, że udaje się na rekolekcje, aby pościć i umartwiać się na chwałę Pana. Księdza uratowano z wraku rozbitego wycieczkowca „Costa Concordia”, na którym podróżował w dwuosobowym apartamencie – bynajmniej nie sam. W cudownym ocaleniu księdza Donghu wierni widzą boży palec. Jay Leno – gwiazda telewizji i jeden z najsłynniejszych komików świata – rewelacje na temat tego, że biskup Los Angeles Gabono Zavali ma dwójkę dzieci, skomentował słowami: „Ekscelencja był posłuszny zakazom Watykanu i nie używał prezerwatyw!”. Amerykańska Liga Katolicka żąda przykładnego ukarania… satyryka, nie biskupa.
Zasada 4K M
ająca niegdyś postępowe ambicje „Gazeta Wyborcza” w dobie kryzysu papierowego czytelnictwa musi nieźle kombinować, żeby pogłaskać jednych Czytelników, nie zrażając przy tym innych. W tym tonie „GW” zamieściła wielki artykuł na temat księżowskiej kolędy, zwanej według hierarchów „wizytą duszpasterską”, według prawa – próbą wyłudzenia, a według mnie – swoistym zaznaczeniem terenu. Swoistym, bo funkcję moczu pełni w tym przypadku tzw. woda święcona. W świecie przyrody ma to odpowiednik w życiu wielkich kotów, które notorycznie naruszają tereny łowieckie swoich pobratymców, dając im sygnał: ja tutaj rządzę! W swoim życiu przez trzy stycznie chodziłem po kolędzie jako ksiądz i coś o tym wiem. Rzecz sprowadza się do zebrania kasy i obecności w przestrzeni publiczno-prywatnej, czyli łażenia po ulicach i zaglądania (średnio na 4 minuty) do mieszkań. Oczywiście są księża o dobrych sercach, którzy próbują przy tej okazji kogoś poklepać po plecach, pocieszyć. Ale nawet na to nie wystarcza czasu i ci księża nad tym boleją. Poza tym poklepanie i kilka wytartych zdań za 50 zł... Na początek z artykułu dowiadujemy się, że kolęda jest ciężką, ale owocną pracą. Jeden z rozmówców „GW”, ksiądz Andrzej z Gdańska, mówi: „Istotą kolędy jest poświęcenie miejsc, w których na co dzień żyją wierni – to ważniejsze niż rozmowa z duchownym”. Czyli ksiądz zgadza się z moją tezą o znaczeniu terenu. Przyznaje też szczerze, że jako wikary zarabia na kolędzie 5–6 tys. zł. To możliwe. Jego proboszcz z całej zebranej puli weźmie, ile zechce, czyli co najmniej jeszcze raz tyle. Ksiądz Andrzej zwraca uwagę na uciążliwości podczas odwiedzania mieszkań: „(…) stęchlizna, fajki, choroba, mocz, koty, psy”. Inni księża chwalą się swoim taktownym zachowaniem… Ksiądz z Lublina mówi: „Staram się być łagodny jak gołąb i przebiegły jak wąż. Nie ewangelizuję wprost, ale rozmawiam (…). Trzeba dobierać słowa, uważać, by nie popaść w banał: »Bóg was kocha«”. Ksiądz twierdzi, że z zebranych pieniędzy daje komuś, kto naprawdę potrzebuje. Być może. Ale pytani przez autorów księża także ewidentnie rozmijają się z prawdą. Przekonują, że odwiedzają po 40 mieszkań dziennie, a jednak statystycznie wychodzi sto procent więcej. Ponoć w 10-tysięcznej parafii po każdej kolędzie zawieranych jest „zazwyczaj około dziesięciu” ślubów osób żyjących na słowo honoru… itp. Bajki. Księża opowiadają też bardziej wiarygodne ciekawostki, na przykład o tym, że w jednym domu na stole z wodą święconą stał laptop, z którego babcia z Ameryki pozdrawiała księdza przez Skype’a. Ksiądz Michał z Wejherowa w kopertach odnajduje papier toaletowy, obrazki pornograficzne i stare stówy. Opowiada też szczerze: „Niektórzy ludzie mają napisane na twarzy: wyjdź stąd jak najszybciej. Wtedy wychodzę. Nie gniewam się na nich za to, że nie lubią księży. Skoro sporo moich kolegów działa zgodnie z zasadą 4K »Kropnąć klienta i kropnąć kopertę«”. Wszyscy kapłani przyznają, że wierni zadają coraz śmielsze pytania, na przykład o wiarę księdza. Nie wiemy, niestety, czy pytają o pedofilię i Fundusz Kościelny. Po księżach wypowiadają się na łamach „GW” trzy kobiety przyjmujące i jedna nieprzyjmująca księdza w domu.
Anna (46 lat) otwiera księdzu drzwi. „Matka mi zawsze wpajała, że jak przychodzi ksiądz i święci mieszkanie, odpędza złe moce. Złe moce to pech prowokowany przez szatana. Wierzę w to” – wyznaje. Ksiądz co roku wpada do niej dosłownie na moment, choć Anna ma pięcioro dzieci (w wieku 22, 18, 14, 12, 7 lat) i jest ubogą wdową. Ksiądz nie rozmawia, nie poucza. „Może dlatego, że nigdy nie daję koperty z pieniędzmi” – mówi kobieta. Wie, że może liczyć tylko na błogosławieństwo. W domu jest wielka bieda. Mąż zginął tragicznie kilka lat temu i potrzeba było doraźnej pomocy. Poszła do księdza i pod zastaw przyznanego już kredytu z banku prosiła go o 500 zł pożyczki. Powiedział, że nie ma. Pomogła jej sąsiadka. Katarzyna, psycholożka z Gdańska, ma – pomimo wyższego wykształcenia – podobne przekonania: „Uważam, że tradycja jest ważnym elementem tożsamości, więc trzeba ją pielęgnować”. Ale na głowę dwie poprzednie bije naiwnością 27-letnia Agata, bezrobotna, samotna matka. Przez 12 lat wychowywała się w domu dziecka, obecnie ma czworo małych dzieci, z których troje zabrano jej z powodu biedy. Kiedy jest wigilia, bierze opłatek, idzie do kąta, gdzie są zdjęcia wszystkich pociech, i „dzieli się z nimi”, choć wie, że już nie wrócą, bo są w rodzinach adopcyjnych. Skąd ma siłę, by to znosić? „Księdza przyjmuję zawsze, bo jego wizyta daje mi poczucie bezpieczeństwa (…). Mam poczucie, że ci księża się mną opiekują” – tłumaczy. Zastanawiacie się pewnie, na czym polega takie „poczucie” i „opieka”… „Ksiądz pyta zawsze, z czego żyję, czy mam chłopa, ile mam dzieci i czy wszystkie są po jednym ojcu” – dodaje. Według niej te pytania są wyrazem troski. I może coś w tym jest, skoro państwo nie daje jej możliwości wychowywania własnych dzieci, a ksiądz – jedyny autorytet – poświęci choć parę minut na rozmowę. W sumie artykuł „Wyborczej” jest ciekawy. Ale czy tylko o to chodzi? Prasa, adresowana w tym wypadku do inteligencji i mieniąca się najbardziej opiniotwórczą w Polsce, w celu stworzenia w kontrowersyjnym temacie kolędy pozorów obiektywizmu publikuje różne opinie różnych ludzi. Tyle że nikt, nawet żaden z czterech autorów tekstu, nie poddaje krytyce samego archaicznego zjawiska kolędowania księży. Nie podważa sensu urzędniczych wizyt, które sprowadzają się do zebrania podatku pod presją społeczną (co powiedzą sąsiedzi) i wcale nierzadkim szantażem ze strony księdza: jak mnie nie przyjmują, to nie pójdę na ich pogrzeb. Właśnie na takiej krytyce powinna się skupić postępowa gazeta, zwłaszcza w dobie postępującej deklerykalizacji. Tymczasem bez komentarza pozostawia taką m.in. wypowiedź księdza Paśnika z Lublina: „Łatwiej jest schować się za drzwiami przed Panem Bogiem, niż powiedzieć mu wprost: »Nie, dziękuję«”. No cóż, skoro „GW” ma do czynienia z „Bogami” w sutannach… Nieźle kolędę podsumował ksiądz Plucik z Gliwic: „Idę z błogosławieństwem, taki jest sens kolędy”. A co daje błogosławieństwo katolickiego księdza? Wiadomo – nic. JONASZ
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r. Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin ma plan wyleczenia sądów. Pracownicy sądów zamawiają msze, żeby wyleczyć ministra... Pomysł Gowina polega na likwidacji 122 sądów rejonowych (z ogólnej liczby 321). Pod nóż pójdą placówki zatrudniające do 14 sędziów, które zostaną przekształcone w wydziały (cywilny, karny, rodzinny i nieletnich oraz ksiąg wieczystych) zamiejscowe innych, nieco większych sądów. Stosowne rozporządzenie chce podpisać w lutym, a „reformę” wprowadzić w życie z dniem 1 lipca 2012 r. Tak zwane konsultacje społeczne polegały na rozesłaniu pism z prośbą o opinię prezesów sądów okręgowych i apelacyjnych, w których obrębie funkcjonują wpisane na czarną listę najmniejsze rejonowe jednostki, oraz trzech turach wysłuchań żalów zainteresowanych prezydentów, burmistrzów i starostów. Ostatnia odbyła się 18 stycznia: – Gowin rozwodził się o potrzebie dialogu, ale kwestia wprowadzenia zmian była poza dyskusją, bo zostały już przyklepane. Czarował nas jedynie możliwością wpływu na ostateczną decyzję, pod który sąd będzie podlegał ten znoszony – mówi jeden z uczestników spotkania. Według zaskakująco zgodnej opinii prezesów i szeregowych sędziów oraz samorządowców tak nieprzemyślanego pomysłu dawno w Polsce nie było. Czy mają rację? Przyjrzyjmy się najpierw najważniejszym argumentom ministra uzasadniającego swój pomysł koniecznością: ~ rozwiązania problemu nadmiernego zbiurokratyzowania sądownictwa, czego przejawem jest podział na zbyt małe jednostki; ~ bardziej racjonalnego i elastycznego wykorzystania potencjału ludzkiego i zrównania sędziów w „obłożeniu” sprawami, poprzez stworzenie prezesom możliwości przerzucania ich do orzekania w wydziałach mających problemy kadrowe lub piętrzące się zaległości w rozpoznawaniu; ~ ułatwienia obywatelom dostępu do Temidy (skrócenie czasu oczekiwania na rozpatrzenie sprawy); ~ oszczędności. Ten ostatni argument jest szczególnie interesujący, bowiem według zapewnień Patrycji Loose, rzecznika prasowego ministra, wszyscy pracownicy administracyjni sądów przekształconych w wydziały zamiejscowe zmienią jedynie formalnego pracodawcę (nie wyklucza to wymuszonych przenosin do innych jednostek organizacyjnych) i nie będzie żadnych przeszkód w dalszym funkcjonowaniu agend typu biuro podawcze bądź kasa (to w ramach ułatwień dla obywateli), przewodniczący dotychczas istniejących wydziałów zachowają swoje stanowiska, zaś liczba etatów sędziowskich nie ulegnie zmianie. Jeśli zaś chodzi o „obłożenie”, jedynym podawanym przez Loose przykładem jest bliżej nieokreślony stołeczny sąd rejonowy (z 25 sędziami), do którego
wpływa co roku tyle spraw cywilnych, co do 38 innych razem wziętych, zatrudniających łącznie 73 sędziów. Podsumowując wizję ministerstwa: co piąty obywatel będzie szczęśliwy (w ostatnich dwóch latach bezpośredni lub pośredni kontakt z sądem miało zaledwie 20 proc. Polaków, a z tej grupy 73 proc. sporadyczny, czyli nie więcej niż trzy razy); sędziowie mobilni i po równo obciążeni; w rozwiązanych placówkach wymieni się jedynie szyld, a my wszyscy zaoszczędzimy ciężkie pieniądze na 244 sędziach, którzy stracą
GORĄCY TEMAT prezes Sądu Rejonowego w Żaganiu (tamże przewodniczący IV Wydziału Pracy), przewidzianego do przekształcenia w ekspozyturę sądu w Żarach. – Sąd nie powstaje, a tym bardziej nie powinien być znoszony na skutek arbitralnych i czasem nie do końca przemyślanych decyzji. Sądy powstają w miejscu faktycznego zapotrzebowania na ich istnienie – przypomina ministrowi prezes Jabłoński; ~ Jeśli chodzi o obłożenie, to poza wspomnianym wyżej pojedynczym przykładem resort sprawiedliwości nie przedstawił żadnych precyzyjnych kalkulacji ani danych statystycznych, co oznacza, że ich po prostu nie ma, i posługuje się
sędzia Maziarz i przypomina 1989 rok, kiedy to społeczeństwo i władza centralna wyjaśniły sobie, kto wie lepiej, co jest potrzebne na szczeblu lokalnym. Zwraca uwagę, że obecne konsultacje są pozorne, konsekwencje przedsięwzięcia nieznane społeczeństwu, a sposób wprowadzania zmian pomija pozycję samorządu terytorialnego; ~ Marzena Gawlińska-Dudzik, prezes sądu we Włodawie, nie dostrzega żadnej konsekwencji ani jakiejkolwiek logiki w forsowaniu przejęcia „jej” placówki (7 etatów sędziowskich) przez odległy o 90 km Lubartów (10 sędziów) położony w bezpośrednim sąsiedztwie Lublina. Zwraca uwagę na fakt, że
Małe jest brzydkie dodatek za pełnienie funkcji prezesa bądź wiceprezesa. Są to, niestety, iluzje. ~ Kwestia „szyldu” pociąga za sobą gigantyczne i niezaplanowane w tegorocznych budżetach sądów (!) koszty związane z wymianą urządzeń ewidencyjnych, tablic informacyjnych, wszystkich pieczęci, druków i kwestionariuszy, modyfikacją oprogramowania komputerowego, zerwaniem oraz ponownym zawieraniem umów (aneksów) z podmiotami zewnętrznymi, scalaniem archiwów i tworzeniem od podstaw jednolitych spisów... Dojdą do tego jeszcze dodatkowe koszty dojazdów sędziów i pracowników oddelegowywanych czasowo z wydziału zamiejscowego do rejonowej centrali, transportu akt, przesyłania korespondencji itp., że już nie wspomnimy o analogicznych sytuacjach dotyczących zespołów kuratorów i kancelarii komorniczych; ~ Oszczędności płacowe też są wątpliwe. – W chwili obecnej konieczne jest, by prezes oraz wiceprezes sądu pełnili jednocześnie funkcję przewodniczących wydziałów i otrzymują oni jeden, „wyższy” dodatek. Wysokość dodatków funkcyjnych w Sądzie Rejonowym w Żaganiu wynosi: dla prezesa – 1183 zł, dla wiceprezesa – 1087 zł, dla przewodniczących wydziałów – 1087 zł. Różnica może być określona jako wręcz symboliczna” – wylicza Paweł Jabłoński,
sloganami (prezesi sądów, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że dopiero po ogłoszeniu projektu rozporządzenia urzędnicy Gowina zaczęli się do nich dobijać o liczby). ~ ~ ~ Mamy przed sobą stertę dokumentów obrazujących opinie środowisk (prezesów, sędziów i pracowników administracyjnych Temidy, samorządów lokalnych) dotkniętych planowanymi zmianami, więc z konieczności przedstawimy tylko fragmenty wypowiedzi osób najbardziej reprezentatywnych: ~ Zdaniem Piotra Maziarza, prezesa sądu w Bochni, który przewidziano do przekształcenia w wydziały zamiejscowe brzeskiego SR, kryterium 14 etatów prowadzi do takich absurdalnych konsekwencji, że pozostaną na powierzchni niektóre sądy z obsadą liczniejszą od likwidowanych, a wpływem spraw podobnym. „Wyrównanie obciążeń jest możliwe i powinno nastąpić poprzez poszerzenie właściwości miejscowej niektórych sądów, co nie jest związane z wysokimi kosztami. Jednostki bowiem już istnieją. Nic się nie burzy, nie ma zamieszania, a tylko przekierowuje strumień spraw z danego terenu (gminy) do innego sądu. Realizacja przedmiotowej reformy oznacza dalszą stratę czasu i brak realnego zainteresowania rzeczywistymi problemami ze sprawnością postępowań sądowych” – przekonuje
bieżąca kontrola sprawowana z takiego dystansu będzie iluzoryczna. Mało tego: z braku własnego budżetu i konieczności zadowalania się tym, co skapnie z sądu macierzystego, nowe inwestycje zostaną zatrzymane, zaś to, co dotychczas wypracowano, popadnie niechybnie w ruinę. Szereg innych konsekwencji organizacyjnych sprawia, że ministerialny pomysł jest jej zdaniem karkołomny, a momentami wręcz „jawi się jako nonsens”; ~ Prezes Edyta Cieliszak (SR w liczącym sobie ponad 30 tys. mieszkańców Łukowie, przewidziany do przekształcenia w wydziały zamiejscowe 16-tysięcznego Radzynia Podlaskiego) akcentuje, że podstawowym kryterium ruchów reorganizacyjnych powinna być nie ilość etatów sędziowskich, o czym przecież nie decydują władze danego sądu, ale liczba wpływających spraw, oraz skuteczność i szybkość w ich rozpoznawaniu. „Rozumiemy, że niecelowe jest utrzymywanie tych, do których wpływa mało spraw. Nie należy jednak likwidować dobrze pracujących jednostek jedynie dlatego, że jest w nich mniej niż 15 etatów sędziowskich” – przekonuje sędzia Cieliszak. Na poparcie swoich tez prezentuje statystykę: w 2010 r. do Łukowa (trzynastu sędziów) wpłynęło 5010 spraw cywilnych, 6620 karnych oraz 2183 rodzinnych i nieletnich, a do Radzynia Podlaskiego (16 etatów) – odpowiednio: 5059, 5534
3
i 2041 spraw. „Proponowany projekt reorganizacji jest oparty na błędnym założeniu, że pracę sądów usprawni przekształcenie ich struktury przez skomplikowanie polegające na tym, że zamiast większej ilości sądów rejonowych o mniejszej obsadzie personalnej i prostej strukturze organizacyjnej pozostanie mniejsza ilość sądów o bardziej skomplikowanej strukturze organizacyjnej” – wywala kawę na ławę sędzia Cieliszak; ~ Anna Ostrowska, szefowa zaliczanego do najsprawniejszych Sądu Rejonowego w Gostyninie (10 sędziów, 2 referendarzy i 1 sędzia delegowany; w 2011 r. wpłynęło tam ponad 18 tys. spraw) mającego stać się filią Płocka ocenia, że decyzja ministra Gowina jest pozbawiona podstaw racjonalnych oraz prawnych. „Trudności w zarządzaniu, nadmierne zaległości i długi czas oczekiwania na rozpoznanie to problemy dużych, a nie małych sądów” – przypomina pani prezes. W jej przypadku dodatkową przesłanką świadczącą o oderwaniu Warszawy od rzeczywistości jest fakt, że niedawno Ministerstwo Sprawiedliwości uznawało potrzebę istnienia i rozbudowy siedziby SR w Gostyninie (podjęto szereg przedsięwzięć inwestycyjnych, których przerwanie wygeneruje potężne straty); ~ Siemianowice Śląskie mają stać się zamiejscową ekspozyturą Chorzowa, obejmującego już swoją właściwością także Świętochłowice i posiadającego aktualnie w jurysdykcji ponad 173 tys. osób. Beata Bergier, prezes przeznaczonej do kasacji jednostki, zauważa, że dodanie kolejnych 70 tys. mieszkańców Siemianowic sprawi, iż sądowi w Chorzowie będzie podlegało ponad 243 tys. osób, podczas gdy porównywalną liczbę mieszkańców mają Katowice, gdzie podzielono sąd na dwa mniejsze. „Likwidacja Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich nieuchronnie związana z ograniczeniem liczby pracowników będzie przyznaniem się do niegospodarności, albowiem w chwili obecnej trwają zaawansowane i kosztowne prace na budowie dodatkowego budynku, który byłby zbędny w przypadku przyjęcia proponowanego rozwiązania” – podkreśla sędzia Bergier. A co mogliby powiedzieć prezesi sądów w Drawsku Pomorskim i Sławnie, które staną się wydziałami zamiejscowymi „cudownie” ocalałego przed likwidacją Wałcza posiadającego zaledwie 11 etatów sędziowskich? Że ktoś w Warszawie oślepł, bo pani prezes jest małżonką Pawła Suskiego – posła PO poprzedniej i bieżącej kadencji? Na urzędowej stronie internetowej wpisanego na czarną listę pewnego sądu rejonowego w Małopolsce (lokalizację pomińmy) zamieszczono ogłoszenie, że przez trzy kolejne niedziele lutego odbędą się w miejscowym kościele specjalne msze o ratunek. W przypadku ministra Gowina jest to jakiś sposób... MARCIN KOS Współpr. T.S.
4
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Szczęścia chodzą parami Jak wytrwać w małżeństwie? Nie rozwodzić się! Banalnie prosta recepta na szczęście przywędrowała z Ameryki. Iris Krasnow jest dziennikarką. A przy okazji od 23 lat mężatką. Pisze poradniki o tym, jak żyć z mężczyzną i go nie zabić. Albo nie zabić siebie czy kogokolwiek innego. I dotrwać do złotych godów. Jak jest u nas, wiadomo. Nieudany związek to krzyż podarowany przez Zbawiciela. Sprawdzian świętości. Im gorzej, tym lepiej, bo większa nagroda, jak już będzie „po wszystkiemu”. Okazuje się, że w Ameryce – gdzie rozwodów coraz więcej, a ślubów coraz mniej – promuje się podobny heroizm. Na szczęście mniej Jezusowy, a bardziej zdroworozsądkowy. Wspomniana pani Krasnow napisała kilka bestsellerów na temat relacji międzyludzkich. Teraz opublikowała poradnik pt. „Sekretne życie żon: kobiety mówią, jak wytrwać w małżeństwie”. Autorka przepytała kilkaset mężatek z odpowiednio długim stażem i doszła do wniosku, że najszczęśliwsze były te mało uczepione – mężów i ich portfeli. Żadne kury domowe, ale żony, które olśniło: jeśli chcę być szczęśliwa, muszę się o to postarać. Sama! Czyli podróżować
(najlepiej z przyjaciółkami), pracować, kształcić się i... cudzołożyć. Krasnow cytuje Marilyn Chorwat – też Amerykankę, 77-letnią seksuolożkę – która podkreśla na swoich wykładach, że bajka o miłości i wierności aż po grób jest… „nieludzka i niemożliwa”. Ale mężatkom udzielającym się w „Sekretnym życiu” nie trzeba tego przypominać. Prawie każda ma coś za uszami.
Na przykład... niejaka Cynthia. Z rekordowym – jak na Zachód i w ogóle – ślubnym licznikiem. Całe 45 lat. „Odkryłam sekret szczęśliwego małżeństwa!” – zapewnia 68-latka – skoki w bok, ale bez seksu. Mniej więcej raz na dwa miesiące Cynthia umawia się z byłym narzeczonym. Takim z college’u. Też żonatym, który tak samo nie planuje życiowych rewolucji. Idą sobie do jego mercedesa i obściskują się. Dzięki potajemnym schadzkom Cynthia jest
Ostatnie tygodnie to wykwit autorytarnych inicjatyw władzy – ograniczających wolność, niekonsultowanych ze społeczeństwem, wprowadzających zamęt i niepokój. Niejednokrotnie na łamach „FiM” zastanawialiśmy się nad dziwną naturą polskiej demokracji, która opiera się na coraz bardziej wodzowskich, jednoosobowo zarządzanych partiach. Ta sprzeczność i napięcie muszą prędzej czy później doprowadzić bądź do usychania demokracji, bądź reform w systemie partyjnym. Gdy mowa o osłabianiu demokracji, to nie chodzi przy tym koniecznie o wprowadzenie jakiejś jawnej dyktatury – raczej o coraz bardziej zauważalne nieliczenie się ze społeczeństwem. Przywódcy partyjni nawykli do wodzowskich metod na swoim podwórku prędzej czy później mogą je przenieść na grunt ogólnospołeczny. Bo jak długo można żyć w rozdwojeniu? To trochę tak jak z coraz częstszym występowaniem przemocy w rodzinach, w których mężowie pracują w służbach mundurowych (czyli używających siły), bo metody reagowania wynikające z charakteru pracy bywają czasem przenoszone na grunt domowy. Nie można wykluczyć, że właśnie z tego powodu obserwujemy nakręcanie się autorytarnej mentalności w polityce. Najpierw okazało się, że na ustawie refundacyjnej najgorzej wyjdą pacjenci (zapłacą 300 mln więcej za leki), a bałagan zrobiony przez nieudaczników z Ministerstwa Zdrowia próbowano przerzucić na barki lekarzy i aptekarzy. Opór społeczny doprowadził do częściowego złagodzenia skutków nowych przepisów, ale istota „reformy” została na razie nienaruszona. Potem dowiedzieliśmy się, że za kilka miesięcy wejdą w życie przepisy dające Najwyższej Izbie Kontroli
radośniejsza, spokojniejsza i… ma większą ochotę na własnego męża. Kolejna z kobiet regularnie chadza z małżonkiem na spotkania tzw. swingersów (osoby uprawiające seks grupowy lub wymieniające się partnerami), praktykując przy tym swoistą formę wierności – tylko mąż doprowadza ją do orgazmów. Krasnow zaskoczyła liczba oszustw dokonywanych przez żony. Po co ślub w takim razie? – można zapytać, ale autorka podaje kilka powodów, dla których warto: finansowa stabilizacja, świadomość, że ktoś pomoże... Publikacja wpisuje się w amerykańską debatę na temat skutków rozwodów. Zdaniem Krasnow rozstanie to porażka. Poza drastycznymi przypadkami każde małżeństwo jest do uratowania. Jej rozmówczynie, które porzucały mężów dla kochanków, później żałowały. Po pewnym czasie każdy ogień gaśnie! – przypomina Amerykanka. Pozostaje jeszcze jedno… Poślubienie właściwej osoby. Na tyle pewnej, żeby sprawdziła się w niepewnych czasach. Jeśli nie można liczyć na współmałżonka, to znak, że wybór nie był właściwy. Ale… „jeśli już do tego doszło, zawsze możesz oddać się swojemu sekretnemu życiu” – doradza Krasnow. JUSTYNA CIEŚLAK
nowe uprawnienia. Urzędnicy NIK, jeśli zechcą, będą mogli zbierać informacje o naszym stanie zdrowia, wyznaniu, preferencjach seksualnych itp. prywatnych kwestiach. W jaki sposób ma to wzmocnić praworządność, której ustawowo strzeże NIK? Sama Izba Najwyższa twierdzi, że nie potrzebuje takich uprawnień i że nie zabiegała o nie. Politycy (głosowali za tym posłowie PO, PSL i SLD) umywają ręce i nie potrafią wyjaśnić, jak doszło do uchwalenia w 2010 roku tak skandalicznych przepisów. Ktokolwiek za tym stoi (być może tylko zwykły bałagan), to przyznawanie tego rodzaju uprawnień świadczy o autorytarnych ciągotkach władzy. To akurat nie ulega wątpliwości. W tym samym czasie gruchnęła wieść o umowie ACTA. Znów – nowe, kontrolne uprawnienia władzy, niejasne przepisy, skandaliczny tryb negocjacji, brak konsultacji ze społeczeństwem. No i masowe protesty, głównie młodzieży, która pojęła, że władza chce im ograniczyć dostęp do jedynej rzeczy, którą mają – do barwnego świata rozrywki i informacji. Ten wirtualny świat jest dla nich lekarstwem na świat realny, w którym już dawno wielu z nich pozbawiono nadziei i perspektyw. Pierwsza reakcja władzy na protesty była arogancka. Poseł Niesiołowski nazwał protestujących „idiotami”, zareagował w stylu z czasów gomułkowskich. Tak oto poseł, czyli człowiek wynajęty i zatrudniony przez wyborców, zwraca się do swoich chlebodawców. Ale czego właściwie można oczekiwać od polskiej półdemokracji, w której partie i ich wodzowie żyją sobie na koszt społeczeństwa, ale w coraz większym oderwaniu od społecznego mandatu?! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Polska wodzowska
Prowincjałki Parafianie ze Śremu znaleźli w swoich skrzynkach pocztowych list od proboszcza. Ostrzegał lojalnie, że w związku z tym, iż nie jest przyjmowany z wizytą kolędową, muszą się liczyć z konsekwencjami: „Aby przypadkiem po śmierci ktoś z bliskich nie żądał katolickiego pogrzebu. Bo ksiądz nie reprezentuje firmy pogrzebowej, tylko Kościół Jezusa Chrystusa, do którego przynależność jest przywilejem i zobowiązaniem”. To obecny papież nazywa się Jezus Chrystus?
DUŚPASTERZ
Burmistrz zadłużonego na 23 mln zł Miastka (woj. pomorskie) nie mógł spać po nocach. Ale nie z powodu faktycznie wielkich długów, tylko dlatego, że nie było w miasteczku miejsca, w którym można by się gromadzić z okazji ważnych rocznic. W końcu skrócił burmistrz swe męki i postanowił, że stanie w Miastku pomnik. Orła w koronie za circa 140 tys. zł.
ZASTAW SIĘ!
55-letni mieszkaniec Przybówki został zamordowany. Sprawcą – jak szybko ustalili policjanci – był kolega zmarłego, który przyszedł odebrać swoją czapkę i pokłócił się z gospodarzem. Właścicielowi czapki grozi dożywocie.
CZAPA
Dożywocie grozi też 72-latkowi z Preczowa, który usiłował zabić siekierą swoją 74-letnią żonę. Dzieło zniszczenia w porę przerwali policjanci. Na ich widok małżonek zabarykadował się w garażu, a kiedy sforsowali drzwi, rzucił się na mundurowych z siekierą i widłami.
TRZECIA MŁODOŚĆ
W szpitalu w Ostródzie na świat przyszedł noworodek. We krwi miał 1,7 promila alkoholu. Jego mama – 23-letnia Wioletta K. – ponad 3. Z kolei w okolicach Jasła 17-latka ukryła swoje nowo narodzone dziecko w fotelu rozkładanym. Kiedy noworodka znalazła matka dziewczyny, już nie żył.
PORÓD BEZBOLESNY
Około 300 dzieł sztuki wartych miliony euro znaleźli szczecińscy policjanci u Antoniego M., 92-letniego murarza ze Szczecina. Okazało się, że to malarstwo wczesnego renesansu i baroku niemieckiego. Najstarszy obraz pochodzi z 1532 roku. Paser czy kolekcjoner – to obecnie ustalają organa ścigania. Opracowała WZ
KOLEKCJONER
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Na tle działań niektórych przedstawicieli władzy Antoni Macierewicz staje się poważnym graczem, który wyróżnia się niezłomnością w dochodzeniu do prawdy i myśleniu o państwie jako wartości. (Mariusz Staniszewski, dziennik „Rzeczpospolita”)
Wymuszono zabranie głosu przez Tadeusza Rydzyka, który formalnie w ogóle nie jest zaproszony na posiedzenie komisji. Panuje tu bezprawie! (Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO, przewodnicząca Komisji Kultury i Środków Przekazu)
Musimy w Polsce bronić praw katolickiej większości wobec poczynań władzy. (ks. Tadeusz Rydzyk)
Europa będzie jeszcze dziękować Węgrom za premiera Orbana. (tygodnik katolicki „Gość Niedzielny”) Co nam po Polsce bez Boga?
(jw.)
W internecie człowiek jest bombardowany odpowiedziami na pytania, których nigdy sobie nie stawiał. (Benedykt XVI)
Jestem bardziej pisowska niż PiS. (Marzena Wróbel, posłanka Solidarnej Polski)
Rząd Polski i prezydent Polski wypowiedzieli wojnę Bogu. (ks. Piotr Natanek podczas kazania)
W Polsce jest sporo mądrych ludzi, ale jak widzą, że do sądu trafia pozew złożony przez dwuosobowe stowarzyszenie do walki z sektami, to też, tak jak ja, chcą stąd – że tak powiem – wypierdalać. (Dorota Doda Rabczewska skazana za obrazę uczuć religijnych) Wybrali AC, ASz, MarS
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
NA KLĘCZKACH kościół prawosławny powstanie tam, gdzie stał w 1935 r. katafalk z trumną Piłsudskiego. MaK
SUSKI NA DRZEWO! Agnieszka Kozłowska-Rajewicz z PO, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, zwróciła się do sejmowej Komisji Etyki o ukaranie posła Marka Suskiego za rasistowskie i homofobiczne wypowiedzi. Chodzi o porównanie związków partnerskich do zoofilii i nazwanie posła Johna Godsona „Murzynkiem”. Suski przeprosił i próbował tłumaczyć, że po prostu takie ma poczucie humoru, jednak nieugięta posłanka Kozłowska-Rajewicz stwierdziła, że „nawet jeżeli ktoś później przeprosi, to nie jest tak, że sprawy nie było. Sprawa się zdarzyła, a reakcja powinna być silna”. ASz
ŁAPY PRECZ OD RYDZA
ARCYBISKUP… PŁACI! Tysiąc złotych grzywny nałożył Sąd Rejonowy w Gdańsku na miejscową archidiecezję za niestawienie się w sądzie jej szefa – abpa Leszka Sławoja Głódzia. W sądzie toczy się proces o ujawnienie (a raczej odmowę ujawnienia) majątku przez archidiecezję. Domaga się tego II Urząd Skarbowy w Gdańsku. Chodzi o ciągle niezakończoną sprawę wielkiej afery Stella Maris. MaK
III RZESZA RYDZYKA
Kościół rozpętał tak wielką kampanię na rzecz wprowadzenia Telewizji Trwam na platformę cyfrową, że do akcji wmieszały się nawet niektóre samorządy. Radni miejscy Łap (woj. podlaskie) jednogłośnie przyjęli uchwałę (sic!) domagającą się cyfrowych przywilejów dla Rydzyka. Brak zgody na udział w platformie nazywają „naruszeniem praw katolickiej opinii publicznej”. Nie mieliśmy pojęcia, że reprezentuje ją akurat samorząd Łap! MaK
MNIEJ DO ZAKONU Aż o 70 proc. spadła liczba tzw. powołań do żeńskich zakonów w Polsce. Obecnie jest już tylko 355 nowicjuszek, czyli kandydatek na przyszłe zakonnice. To najgorszy wynik w całej tysiącletniej historii Kościoła nad Wisłą. Czyli co? Czyli jeszcze 355 zwiedzionym dziewczynom trzeba pokazać palcem to miejsce w Biblii, w którym jest mowa o miłości, macierzyństwie i radości życia. Kochani, mamy misję! Można uratować 335 dziewczyn! MarS
Kuria poznańska wytoczyła miastu proces o 6,5 miliona złotych odszkodowania za to, że w jednym z budynków należących obecnie do Kościoła mieści się publiczne VIII LO (pisaliśmy o tym w „FiM” 13/2009 – „Szkoła przetrwania”). Od 2007 roku budynek jest przez miasto użytkowany bezumownie. Władze miasta nie mają zamiaru dobrowolnie płacić czegokolwiek, lecz wyrzucają Kościołowi, że ten domaga się pieniędzy, jednocześnie korzystając z niskich opłat za użytkowanie innych miejskich budynków i otrzymując dopłaty do licznych remontów. Poznański ratusz liczył (jak wiele innych!) na wdzięczność Kościoła i zgrzeszył wielką naiwnością. MaK
DZIECI I RYBY…? Młodzieżowa rada miasta w Zielonej Górze przegłosowała wyrzucenie religii ze szkół! 20 delegatów młodzieży chciało usunięcia katechezy, 2 było przeciw, a 3 wstrzymało się od głosu. Na szczęście dla Kościoła głos młodzieży i jej postanowienia mają wymiar tylko symboliczny. Ale jakże przyszłościowy! MaK
ZAMIERZONA ŚLEPOTA Ewa Kusz – aktywistka katolicka (przewodnicząca Światowej Konferencji Instytutów Świeckich) i psychoterapeutka – uważa, że w Kościele w Polsce nie było jeszcze „poważnych skandali pedofilskich w mediach”. Żali się też, że władze kościelne nie mają dostatecznej wiedzy na temat wykorzystywania seksualnego nieletnich. Niestety, władze nie chcą wykorzystać materiałów „FiM”, które opublikowały kilkaset doskonale udokumentowanych doniesień na ten temat (niektóre bardzo drastyczne). A wiemy, że biskupi są w grupie naszych najwierniejszych czytelników. Wiedzą też więcej niż media, bo znają skalę zjawiska „od kuchni”. MaK
ARCYBEZCZELNI
ATEIŚCI PODNOSZĄ ŁBY „Nasz Dziennik” martwi się, że Komisja Europejska prowadzi dialog nie tylko z kościołami i religiami, ale także z organizacjami filozoficznymi ateistów i masonów. Dzieje się tak oczywiście (i na szczęście) zgodnie z postanowieniami traktatu lizbońskiego. Eksperci Rydzyka przyznają, że zgodnie z ustawodawstwem unijnym „ateiści i humaniści mają prawo być w pewnym stopniu prawnie uznawani”, ale przecież nie wolno ich stawiać na równi z Kościołem (anty)chrześcijańskim! MaK
ŁAPANKA DLA MARYI Pracownicy samorządowi powiatu wołomińskiego wybrali się z pielgrzymką na Jasną Górę. Po co? Aby – jak wyjaśnili urzędnicy – w akcie zawierzenia Niepokalanemu Sercu Maryi Królowej Polski oddać „Mateczce” w opiekę obecnych i przyszłych mieszkańców powiatu, wszystkie rodziny, instytucje, zakłady pracy, placówki oświatowo-wychowawcze, służbę zdrowia, a nawet parafie oraz ich duszpasterzy. Tak hurtowo i bez pytania o zdanie. WZ
PROCES STULECIA ZWIDY SMOLEŃSKIE
Ksiądz Tadeusz Rydzyk tłumaczył w Sejmie, że „przewaga opcji liberalno-lewicowej” doprowadzi do sytuacji, jaka była w Niemczech w czasach Adolfa Hitlera. Tam były „miliony odbiorników nastawionych tylko na jedną stację”. Coś nam to przypomina… Na przykład anteny pewnej telewizji ustawione w jednym kierunku i komórki z wielkim wyświetlaczem. MaK
CZARNE I ZAKOPANE Stolica Podhala była pierwszym miastem w Polsce, które wprowadziło dla rodziców opłatę za lekcje religii dzieci w przedszkolu („FiM”4/2012). Jednak po wściekłej reakcji miejscowych księży już się z tego wycofuje. Religia nie tylko będzie bezpłatna, bo katecheza będzie wliczona do tzw. podstawy programowej, ale wszystkim, którzy zapłacili za styczeń, zostaną zwrócone pieniądze. A mówią, że prawo nie działa wstecz – najwyraźniej Kościół jest w Polsce nie tylko ponad prawem, ale i ponad czasem. MaK
Marcin Kuberka, dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie”, zobaczył w najnowszym, przygłupim zresztą, filmie Romana Polańskiego „Rzeź” mnóstwo aluzji do… katastrofy smoleńskiej. Zdaniem recenzenta filmu w bójce chłopców, o której m.in. mówi film, jest odniesienie do niszczenia przez Rosjan wraku Tu-154, a jedna z bohaterek, grana przez Jodie Foster, „uporem i stylem bycia przypomina Ewę Stankiewicz” (reżyserka związana z wyznawcami religii smoleńskiej). Czy dziennikarzom Kaczyńskiego „Dziecko Rosemary” kojarzy się z historią narodzin Tuska? Wcale by nas to nie zaskoczyło… MaK
UKRYTA OPCJA ROSYJSKA Plany budowy polowej katedry prawosławnej w Warszawie („FiM” 3/2012) zaniepokoiły media prawicowe. Ale przecież nie z powodu marnotrawienia pieniędzy publicznych na klerykalne inwestycje. Doktor Józef Szaniawski (piewca płka Kulińskiego) na łamach „Niedzieli” wietrzy w tym „politykę historyczną prowadzoną w interesie Rosji”. A poza tym uważa, że to skandal, iż
16 tysięcy świadków (sic!) ma do przesłuchania sąd w Katowicach, przed którym toczy się sprawa Krzysztofa K., byłego wikarego tyskiej parafii. Ksiądz Krzysztof po tym, jak zrzucił sutannę, założył lipną firmę pożyczkową i nabił w butelkę 16 tysięcy braci i sióstr, wyłudzając od nich około 20 mln zł. WZ
5
BEATYFIKACJA POLITYCZNA W Wiedniu dokonano beatyfikacji Hildegardy Burjan, kobiety pochodzącej z żydowskiej rodziny, która przed stuleciem przeszła na katolicyzm w czasie ciężkiej choroby. Burjan pracowała następnie na rzecz ludzi niezamożnych, zwłaszcza służby domowej. Jej osoba ma zapewne przysłonić skandal katolickiego antysemityzmu w XX wieku, współudział ludzi Kościoła w Holocauście i być dobrym przykładem dla nawracania współczesnych żydów. MaK
ABORCYJNE PARADOKSY Najwięcej zabiegów aborcji jest w krajach, gdzie są one zakazane. Najgorzej jest w krajach nierozwiniętych i konserwatywnych. Od trzech dekad 20 proc. ciąż kończy się zabiegiem aborcji. Połowa nieplanowanych zajść to wynik zaniedbania użycia środków antykoncepcyjnych. 50 proc. owych niechcianych ciąż kończy się aborcjami. Kryminalizacja tych zabiegów prowadzi tylko do skazywania kobiet na niebezpieczne metody pozbywania się płodu – twierdzą specjaliści. Najmniej zabiegów przerwania ciąży wykonuje się w bezbożnej Europie Zachodniej – 12 na 1000 kobiet. W Europie Wschodniej jest ich znacznie więcej: 48 na 1000 kobiet. W roku 2008 z powodu chałupniczych skrobanek życie straciło 47 tys. kobiet, a 8,5 mln zostało okaleczonych. Tymczasem w warunkach szpitalnych „aborcja to bardzo prosta procedura medyczna – podkreśla dr Gilda Sedgh z nowojorskiego Guttmacher Institute. – Wszystkie te zgony i komplikacje są do uniknięcia”. CS
6
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA jaką ulicami miasta wiódł lokalny biskup Edward Frankowski, na osiedlu Młodynie postawiono krzyż. To był znak, że na ziemi, w którą został zatknięty, stanie niebawem kościół pw. bł. Jerzego Popiełuszki. Administratorem krzyża i ziemi biskup uczynił ks. Jerzego Warchoła. Zdziwiły się władze miasta, kiedy dotarła do nich ta nowina, bowiem żaden z przedstawicieli lokalnego Kościoła nie uznał za stosowne, aby pomysł budowy skonsultować z urzędnikami, a przede wszystkim z zarządcą miejskiego terenu – prezydentem Andrzejem Szlęzakiem. Ale z urzędnikami Krk lekko nie było. Sprawa nielegalnie postawionego krzyża przebyła wszystkie możliwe
Krzyż pański Władze Stalowej Woli wciąż próbują zdyscyplinować jednego księdza. Jeszcze tragikomedia czy już farsa?
O
Krzyż, który nielegalnie stanął na miejskim gruncie, już dawno przestał być symbolem wiary i stał się narzędziem walki o dominację pomiędzy władzą świecką a duchową. Za świecką stoją paragrafy, za duchową – modły. Przypomnijmy: w lutym 2009 roku podczas drogi krzyżowej,
tym, jaką mamoną obracają co obrotniejsi proboszczowie, przeciętnemu Kowalskiemu nawet się nie śniło. Może i lepiej, bo wspominając swoje ciężko zarobione dudki rzucane na tacę, miałby koszmary. Ksiądz proboszcz Marek Kasik jako włodarz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Turku dostał pod zarząd swoistą perełkę: „Wnętrze kościoła zdobi polichromia Józefa Mehoffera, wykonana w latach 1932–1937. Stacje drogi krzyżowej (poza jedną, która zginęła w latach okupacji niemieckiej), witraże w prezbiterium i bocznych kaplicach oraz stalle wykonane również wg projektu Mehoffera. W 1996 r. decyzją generalnego konserwatora zabytków kościół został zaliczony do szczególnie ważnych dóbr kultury, a w 1998 r. wpisano go do rejestru zabytków województwa konińskiego” – czytamy w historii parafii. Owe polichromie ksiądz Marek postanowił odnowić, czym zaskarbił sobie uczucia lokalnej władzy do tego stopnia, że został nawet wyróżniony przez burmistrza odznaczeniem Zasłużony dla miasta Turku. „Ciężar finansowania przyjęła Parafia NSPJ z ogromnym zaangażowaniem księdza proboszcza” – odnotowują parafialne kroniki, a my przecieramy oczy ze zdumienia, że znalazł się w końcu w Polsce ksiądz, który za kościelne, a nie za publiczne, postanowił coś dla Kościoła zrobić. Niestety, żaden cud się jednak nie zdarzył. Okazuje się bowiem, że nie jest ksiądz Marek wyjątkiem potwierdzającym regułę, a ciężar, jaki wziął na siebie, to gromadzenie
instancje, trafiła nawet na wokandę Naczelnego Sądu Administracyjnego. W końcu wyrok na krzyż zapadł jednoznaczny – jako samowola budowlana ma zostać rozebrany bądź przeniesiony w inne miejsce. Z osiedla Młodynie miał w każdym razie zniknąć do końca 2011 roku. Stoi nadal,
pieniędzy, a nie ich wykładanie. Kto zatem pomógł? „Z pomocą w tychże jakże kosztownych przedsięwzięciach związanych z ratowaniem tak cennego zabytku przyszły nam: Wojewódzki Konserwator Zabytków z Poznania, Starostwo Powiatowe w Turku, Urząd Miasta w Turku oraz zatroskani Parafianie” – czytamy dalej w parafialnych zapiskach. Pieniądze zbierał też Komitet Odnowy Polichromii Józefa Mehoffera, 700 tys. zł dało Ministerstwo Kultury, ale 70 proc. inwestycji sfinansowała
a Polacy katolicy bronią go niczym niepodległości. Pod krzyżem inicjowane są modły. Wypuszczeni przez księży ultrakatolicy chcieli też w specjalnej petycji przekonywać prezydenta, aby podjął dialog w sprawie wydzierżawienia Kościołowi na 10 lat 8 m2 terenu, na którym stoi krzyż. Taki był pomysł radnych PiS, którzy uznali, że należy podjąć uchwałę, aby krzyż zalegalizować. „Ta uchwała może być przełomowa. Nie doszło do kompromisu i porozumienia w tej sprawie, a jako radni musimy podjąć jakieś działania mediacyjne i godzące” – przekonywał Lucjusz Nadbereżny. Jego wysiłki poszły na marne, a pomysł w głosowaniu przepadł. Tymczasem Marian Pędlowski, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, nie ma z księdzem Warchołem lekko. Proboszcz permanentnie lekceważy prawomocne nakazy rozbiórki samowoli, za co został ukarany grzywną w wysokości 5 tys. zł, której oczywiście dobrowolnie wpłacić nie zamierza. – Do Urzędu Skarbowego w Stalowej Woli w dniu 5 stycznia 2012 roku przekazałem tytuł wykonawczy TYT-1 stosowany w egzekucji należności pieniężnych celem ściągnięcia nałożonej grzywny w celu przymuszenia. Do Sądu Rejonowego w Stalowej Woli skierowałem wniosek o ukaranie ks. Jerzego Warchoła za to, że pomimo zastosowania środków egzekucji administracyjnej nie stosuje się do wykonania obowiązku zawartego w ostatecznej decyzji administracyjnej – informuje Marian Pędlowski. Końca sprawy ciągle nie widać, bo księża uparli się, aby krzyż
pozostał na swoim miejscu „dla mieszkańców, którzy na co dzień otaczają go opieką i jest dla nich nadzieją”. W piśmie skierowanym do prezydenta Andrzeja Szlęzaka proszą o dialog i zakończenie konfliktu: „(...) Zdajemy sobie sprawę, że krzyż został postawiony bez administracyjnej zgody pana prezydenta jako formalnego właściciela terenu. Mamy nadzieję, że pan prezydent, szanując uczucia religijne mieszkańców i ich wolę, wyrazi zgodę na legalizację i lokalizację krzyża poprzez wydanie zgody na dzierżawę tego terenu. Zwracamy się o podjęcie dialogu w celu zażegnania sporu o poświęcony krzyż na os. Młodynie”. Prezydent Szlęzak odpowiada krótko: nie ulegnę. „Trzeba umieć rozdzielać pewne rzeczy. To, że się jest katolikiem, nie upoważnia nikogo do zamykania oczu na nieprawości, jakich dopuszcza się Kościół. Oni moralnie w moich oczach są pogrążeni” – mówi Szlęzak i zapewnia swoich wyborców, że wszystko, co robi, służy wyłącznie temu, aby pokazać, że „prawo to prawo, racja to racja, a wszyscy są równi”. ~ ~ ~ Obecnie inspektor poszukuje chętnego, który krzyż z miejskiej ziemi wyciągnie (zobowiązany do tego ks. Warchoł sprawę ignoruje – dop. red.) i przewiezie na teren parafii Opatrzności Bożej. Inspektor informuje, że jedna oferta od osoby prywatnej już wpłynęła. Termin przyjmowania zgłoszeń mija 15 lutego bieżącego roku. Może wśród Czytelników „FiM” znajdzie się bohater? WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
ogłosił przetarg ustny nieograniczony na sprzedaż nieruchomości gruntowej zabudowanej budynkiem mieszkalnym głównym, budynkiem mieszkalnym oficynowym oraz budynkiem gospodarczo-garażowym o pow. 0,0611 ha, położonej w centrum Turku, a należącej do parafii. „Przedmiotowa
Talenty księdza Marka Unia w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego 2007–2013. Odnowa zabytkowej polichromii trwała ponad 2 lata i kosztowała 5 milionów złotych. Biskup Wiesław Mering, który zjechał, aby ukończone dzieło wyświęcić, podwładnego docenił: „Bóg nie poskąpił talentów i umiejętności jednoczenia wokół siebie rozmaitych osób i instytucji ks. dziekanowi Markowi Kasikowi – proboszczowi parafii NSPJ w Turku” – pochwalił Mering, ustanawiając Kasika prałatem kustoszem Prześwietnej Kapituły Uniejowskiej. Okazuje się, że Bóg nie poskąpił księdzu Kasikowi także żyłki do interesów. W grudniu 2011 r., tuż po tym, jak hucznie wyświęcono odnowione polichromie, proboszcz Kasik
nieruchomość wchodzi w skład zabytkowego układu urbanistycznego miasta Turku oraz zespołu kościoła parafii pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nieruchomość wpisana jest w gminnej ewidencji zabytków” – czytamy w ogłoszeniu o przetargu. A z jego regulaminu dowiadujemy się, że chodzi o budynek mieszkalny główny o powierzchni zabudowy 139 m 2 i powierzchni użytkowej 125,98 m2 (łącznie z poddaszem użytkowym), budynek mieszkalny oficynowy o powierzchni zabudowy 109 m2 i powierzchni użytkowej 75,21 m2 oraz budynek gospodarczo-garażowy o powierzchni zabudowy 59 m2 i powierzchni użytkowej 42,03 m2. Cena wywoławcza nieruchomości wyniosła, bagatela, 990 tysięcy złotych. Kilka dni
po przetargu z księdzem Kasikiem skontaktował się incognito dziennikarz „FiM”, licząc na to, że „organistówka” – jak popularnie nazywają w mieście ten budynek – nie znalazła jeszcze nowego właściciela. Błąd. Przetarg, do którego stanął tylko jeden lokalny biznesmen chętny na parafialne włości, został rozstrzygnięty, a pieniądze – niemal okrągły milion – zdążyły już nawet zasilić konto parafii. Zapytaliśmy księdza Kasika o to, na co zostały przeznaczone i dlaczego o organistówce przypomniał sobie dopiero wówczas, gdy pieniądze na odnowę polichromii zdążyli już wyłożyć sponsorzy. – Nie będę odpowiadał na pytania – usłyszeliśmy w odpowiedzi. JULIA STACHURSKA
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
W niewielkiej wsi na Śląsku toczy się wielki bój o własność. Są pierwsze ofiary. W latach 50. XX w. dziadek Ilony Gajewskiej zgodził się, aby na jego gruncie, przy wiejskiej drodze i tuż pod oknami jego domu, powstała kapliczka. Ludzie ze wsi byli zachwyceni, bo mieli gdzie przychodzić na modły. Przez kolejne lata był spokój, rodzina Gajewskich kaplicą nie tylko się opiekowała, ale i nie miała nic przeciwko temu, żeby mieszkańcy wspólnymi siłami ją rozbudowywali. Sytuacja się zmieniła, kiedy w parafii nastał ksiądz Jacek Kawala. Wyraźnie uwierało go, że budynek oraz grunt nie należą do parafii, tylko do Gajewskich. W końcu postanowił kaplicę przejąć. „Działając w imieniu parafian z miejscowości Złożeniec, zwracam się z prośbą o przekazanie gruntu, na którym jest posadowiona kaplica. Przekazanie gruntu może być w formie darowizny lub sprzedaży na rzecz parafii rzymskokatolickiej w Strzegowej. Proszę o odpowiedź pisemną w ciągu 14 dni. Brak odpowiedzi w tym terminie będzie traktowany jako odmowa” – napisał proboszcz w 2007 r. Gajewscy pismo zignorowali. Zasugerowali za to proboszczowi, aby sobie kaplicę zabrał i postawił w takim miejscu, które ich życie uczyni znośnym (kaplica została zaopatrzona w głośnik, z którego każde słowo do dziś płynie wprost do dużego pokoju Gajewskich; nawet wówczas, gdy zamkną okna). Taka bezczelność nie pozostała bez odzewu. Pierwsza sprawa, jaką ksiądz Kawala wytoczył rodzinie Gajewskich, była o zasiedzenie. Mimo iż nie potrafił wykazać nawet tego, że to parafia była inwestorem, pierwszą instancję na lokalnym gruncie wygrał. Gajewscy od wyroku się odwołali, wskazując, że zgoda na posadowienie kapliczki, jaką wyraził ich przodek, nie jest bynajmniej równoznaczna z wyzbyciem się prawa własności gruntu, na którym ona stoi. Niezależny Sąd Okręgowy w Częstochowie uznał, że „zebrany w sprawie materiał dowodowy nie daje podstaw do przyjęcia, że wnioskodawca był samoistnym posiadaczem przedmiotu zasiedzenia”. Mówiąc wprost – ksiądz Kawala nie ma do kaplicy ani do gruntu, na którym ona stoi, żadnego prawa, a Gajewscy są ich właścicielami. No ale to przecież niemożliwe, żeby jedna rodzina stawiała się szeryfowi całej okolicy! ~ ~ ~ – Zostawcie w spokoju naszą kapliczkę – tymi słowami wita nas leciwa sąsiadka Gajewskich. Jest wyraźnie zdziwiona, kiedy dowiaduje się, że kapliczka nie jest „ich”, tylko – na mocy postanowienia niezawisłego sądu – sąsiadów. Tego bowiem ksiądz Kawala dokładnie swoim fanom nie wyjaśnił.
Bóg w dom
Ani jego, ani mieszkańców wsi wyrok nie zniechęcił. Wciąż przy budynku wykonywali prace szumnie określone mianem modernizacyjnych, naruszając tym samym prywatną własność, bo Gajewscy zgody na żadne roboty nie wyrazili, o czym zresztą poinformowali ks. Kawalę na piśmie. Ponieważ z żadnej strony nie udawało się przeciwnika osłabić, w końcu zwolennicy proboszcza posunęli się do czynów bardziej radykalnych. Pod osłoną nocy ktoś ściął rosnące na podwórku Gajewskich drzewo tak, że upadło na ogrodzenie (patrz fot. po prawej). Ksiądz Kawala natychmiast złożył na policji zawiadomienie o zniszczeniu mienia na szkodę… parafii. Konkretnie – murku oporowego przy kaplicy należącej do parafii rzymskokatolickiej w Strzegowej. Problem w tym, że zarówno to mienie, jak i sama kaplica według orzeczenia sądu należy do Gajewskich,
co przytomnie zauważył funkcjonariusz, odmawiając wszczęcia dochodzenia. O umorzeniu zdecydowała również prokuratura, bo przecież – jak doszli do wniosku śledczy – jeśli właściciel nie wnosi sprawy o zniszczenie mienia, to… sprawy nie ma. Postępowanie sprawdzające zostało więc umorzone, a prokurator od czynności odstąpił. Czy to koniec? Otóż nie. Na początku 2011 roku Gajewscy zostali wezwani na policję jako podejrzani w sprawie o… zniszczenie mienia w postaci murku oporowego przy kaplicy należącej do parafii rzymskokatolickiej w Strzegowej. – Ja w ogóle nie rozumiem tego zarzutu, bo nawet gdybyśmy rzeczywiście dokonali jakichś zniszczeń, to przecież mienia, które należy do nas, a nie do parafii – mówi Ilona Gajewska. To nie przeszkadzało sądowi w Zawierciu wydać wyroku w trybie nakazowym i skazać Gajewskich na grzywnę i odszkodowanie. Napisali sprzeciw. Sprawa jest w toku (kolejne jej odsłony przewidziano na 3 i 14 lutego br.).
~ ~ ~ Gajewscy doszli w końcu do wniosku, że aby odzyskać spokój, muszą się kaplicy ze swojej ziemi raz na zawsze pozbyć. Ponieważ budynek jest samowolą budowlaną, wystąpili do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Zawierciu z wnioskiem o rozbiórkę. Na odpowiedź czekali 7 miesięcy! Przyszła. Nieco niechlujna, bo zamiast o działce w Złożeńcu pan inspektor pisze o działce w Żarnowcu. No i oczywiście nie wyraża zgody na to, aby kaplicę rozebrać, bo – jak argumentuje – „nie stwarza realnego zagrożenia życia, mienia i środowiska, a nadto nie szpeci swym wyglądem otoczenia”. Odwołali się więc do Wojewódzkiego w Katowicach. Okazało się, że „organ I instancji nie mógł wydać decyzji w takim kształcie i treści, jak podjęta w niniejszej sprawie”. To znaczy, że pan inspektor Bugaj nie miał prawa usunięcia samowoli odmówić, a sprawę dostał do ponownego rozpatrzenia. Na kolejną decyzję Gajewscy czekają jak na razie czwarty miesiąc. Zapytaliśmy więc inspektora Bugaja, nad
7
czym się tak długo zastanawia. Do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie odpowiedział, tłumacząc się nawałem pracy… ~ ~ ~ W czasie gdy inspektor Bugaj prowadził swoje postępowanie, Ilona Gajewska postanowiła stawić czoła panu kościelnemu, który w najlepsze oporządzał teren wokół kaplicy. Zgodnie z orzeczeniem sądu należy on do Gajewskich, w związku z czym bez ich zgody nikt nie ma prawa na niego wchodzić. Po krótkiej pyskówce oberwała w tył głowy dwumetrową poziomicą. Straciła przytomność i ze stłuczeniem głowy, skręceniem kręgosłupa szyjnego, stłuczeniem stawu łokciowego oraz obu ud trafiła do szpitala w Zawierciu. Kiedy tylko ją stamtąd wypuścili, złożyła zawiadomienie o pobiciu. Sprawa trafiła do prokuratury, a wraz z nią… świadkowie domniemanego sprawcy. Za kościelnym stanęło pół wsi. Gajewska miała zeznania ojca oraz dowody, m.in. zdjęcia podważające prawdomówność niektórych świadków; wykazała również, że ich zeznania się wykluczają. W pierwszej instancji poległa. W drugiej – sąd uznał jej racje. Miało dojść do konfrontacji, ale kościelny wciąż przedkłada zwolnienia lekarskie. Na rozprawy się nie stawia, ale pogrzeby obsługuje, samochodem jeździ oraz… porządkuje teren wokół kaplicy. Iwona Gajewska pozostaje pod stałą opieką neurologa i ortopedy. ~ ~ ~ Wobec braku szans na porozumienie z księdzem Kawalą Gajewscy napisali do biskupa: „Szanowny Księże Biskupie. Ze strony księdza proboszcza są podejmowane działania, które noszą znamiona nadużywania prawa do korzystania z cudzej własności, np. zwielokrotniono nagłośnienie mszy, co uniemożliwia mieszkańcom normalną egzystencję. Ksiądz Biskup, jako zwierzchnik księdza proboszcza, zapewne znajdzie sposób, aby wyjaśnić mu, że w świetle ogólnie obowiązujących zasad współżycia społecznego poszanowanie cudzej własności jest normą powszechnie stosowaną i akceptowaną”. Biskup oczywiście nie widzi żadnych przeszkód, żeby kaplica stała jak stoi, a ksiądz ziemię zasiedział. Kaplica mogłaby stanąć na cmentarzu, takie zresztą kiedyś były plany. Czy nie byłoby miłosierniej budynek z gruntu Gajewskich zabrać i skończyć trwający od lat konflikt, który zamiast ku końcowi coraz bardziej się zaognia? O to zapytaliśmy księdza Kawalę. – Nie znam tej sprawy, jestem zagubiony – odpowiedział. Z księdza Kawali to jest w ogóle niezły jajcarz, biorąc pod uwagę, że najpierw zaproponował Gajewskim wykupienie ich gruntu za 1750 zł, a obecnie za bezumowne zeń korzystanie płaci im 10 zł na miesiąc… OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
8
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Rozmowy niedokończone W czerwcu 2010 roku ordynariusz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej bp Stefan Regmunt oraz biskup pomocniczy Paweł Socha zostali oficjalnie zawiadomieni przez mieszkającą w USA Katarzynę P. (mężatka, matka dwojga dzieci), że jeden z podległych im proboszczów dopuścił się przed laty w stosunku do niej wielokrotnych aktów pedofilskich, a współcześnie, już za obopólną zgodą, nawiązał z nią romans. Poczucie winy i perypetie rodzinne
który w inny sposób wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu („nie cudzołóż” – dop. red.) (...) z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego”. Tak powiada kościelne prawo (kan. 1395), formalnie bardziej restrykcyjne w kwestiach pedofilii niż polskie prawo świeckie, zamykające temat po przekroczeniu przez ofiarę granicy piętnastego roku życia.
W kościelnym postępowaniu karnym ofiarę księdza najpierw przywołuje się do rozumu, a jeśli stawia opór, kolejnym etapem jest szantaż... będące następstwem znajomości z ks. Mirosławem doprowadziły kobietę na skraj samobójstwa. Specjaliści zdołali ją wyprowadzić z ciężkiej depresji, zaś swoje notatki i obserwacje z sesji terapeutycznych opracowali w formie ekspertyzy, która również trafiła do rąk biskupów (por. „Wychowanie do (po)życia” – „FiM” 4/2012). Katarzyna nie chciała od nich wiele: deklarując gotowość przedstawienia pełnego materiału dowodowego o swoim „wychowaniu” do seksualnego wykorzystania w dzieciństwie i obecnym łamaniu celibatu przez duchownego, oczekiwała jedynie potwierdzenia, że wiedzą. Nie miała cienia wątpliwości, że skoro wiedzą, to z pewnością podobnym przypadkom zapobiegną. Tak napisała... Co powinien zrobić biskup? Kodeks prawa kanonicznego stawia sprawę jednoznacznie: „Ilekroć ordynariusz otrzyma przynajmniej prawdopodobną wiadomość o przestępstwie, powinien sam lub przez inną odpowiednią osobę ostrożnie zbadać fakty i okoliczności oraz poczytalność, chyba że takie dochodzenie wydaje się zupełnie zbędne” (kan. 1717). Że była to wiadomość o przestępstwach, nie ma wątpliwości, bowiem „duchowny,
A co bp Regmunt zrobił? „Odbyła się rozmowa z osobą wspomnianą w liście. W ocenie biskupa kwestia dotyczy zainteresowanych osób i one powinny ten problem rozwiązać” – wyjaśnił nam ustami swojego rzecznika prasowego ks. Andrzeja Sapiehy. Treści „rozmowy” ordynariusza z podwładnym nie znamy, ale potrafimy ją sobie wyobrazić na podstawie późniejszych wydarzeń. Zanim je odtworzymy, wróćmy na chwilę do USA... Katarzyna należała do wieloetnicznej parafii św. Jadwigi Śląskiej w Trenton (New Jersey), zarządzanej przez księży o polskich korzeniach. Łączyły ją z tym ośrodkiem bardzo ścisłe związki, których przez wzgląd na dobro rodziny nie opiszemy. Możemy jedynie ujawnić, że kariera zawodowa jej męża Marcina, a tym samym los rodziny z dwójką maleńkich dzieci, były całkowicie (podkreślmy: całkowicie!) uzależnione od proboszcza księdza kanonika dra Jacka Labinskiego (w Polsce znany jako Łabiński – na zdjęciu u góry po prawej). Labinski wywodzi się z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, a do USA
przyjechał dwa lata po wyświęceniu. Początkowo tułał się jako wikariusz, aż wreszcie uzyskał posadę proboszcza parafii Wszystkich Świętych w Burlington, skąd w 2004 r. trafił do Trenton, gdzie wypasa i strzyże „owce” do dzisiaj. Często wpada do Polski. A to po odbiór doktoratu na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego za epokowe odkrycie „Znaczenia studni w Księdze Rodzaju”, a to po godność kanonika konkatedry św. Jadwigi
Biskup Stefan Regmunt
w Zielonej Górze, odebraną z rąk bpa Adama Dyczkowskiego (poprzednik bpa Regmunta) za szczodry sponsoring, lub po prostu po to, żeby złożyć rewizytę i trochę pobalować z kolegami, wśród których znajdują się najgrubsze ryby diecezji. Tenże Labinski wezwał Katarzynę na rozmowę. Było to w końcu lipca 2010 r., czyli zaraz po otrzymaniu przez biskupów listu opisującego wyczyny ks. Mirosława oraz ekspertyzy psychologa klinicznego Georga Kapalki, składającego cały swój profesorski autorytet pod określeniem kapłana mianem „pedofila i psychopaty”. Kobietę coś tknęło i wzięła ze sobą dyktafon. Posiadamy pełne nagranie z ponadgodzinnego spotkania.
Oto kilka najciekawszych fragmentów (cyt. z zachowaniem stenograficznej dokładności): Labinski: – Musimy porozmawiać, bo dostałem prośbę z Polski, wiesz, o co chodzi dokładnie. Rozmawiałem z księdzem Mirkiem, on przysłał do mnie list. Wiem, że ty wysłałaś do biskupów listy. Czego ty chcesz? Katarzyna: – Ja nie chcę o tym rozmawiać. Może się ksiądz zapoznać z opinią mojego psychologa. Doktora Kapalki. – Kapałki?! Słuchaj, czemu ty księdza Mirka niszczysz? – Absolutnie nie chcę rozmawiać na ten temat. Katarzyna wybuchnęła płaczem i mimo początkowych oporów opowiedziała duszpasterzowi historię swojego molestowania w dzieciństwie oraz późniejszego uporczywego rozbijania jej małżeństwa przez ks. Mirosława. Proboszcz na przemian przekonywał (wielokrotnie powtarzając te same argumenty), a także groził, zapowiadając wyciągnięcie konsekwencji przekreślających karierę męża kobiety oraz ostrzegając Katarzynę przed kompromitacją. Mówił: – Przecież napisałaś do biskupów list, żeby usunąć go z parafii! Dalej czytał na głos wynurzenia kolegi: „Napisała do biskupa Stefana i Pawła, żeby usunąć mnie z parafii, bo czuje się skrzywdzona w wyniku relacji, jakie zaszły między nami...”; – O co ci chodzi? On uciął z tobą chirurgicznie, a ty chcesz go zniszczyć. Pisząc listy do biskupów, to go w takiej sytuacji stawiasz, żeby usunąć. Co ty chcesz osiągnąć, żeby go wyrzucili z kapłaństwa?! Z parafii?!”; Dalej Labinski czyta: „Dałem się wciągnąć w ten związek. Owszem, kochaliśmy się, ale nic między nami nie było. Zarzuty są bezzasadne, nigdy nikogo nie molestowałem...”. Z ciągu dalszego jasno wynika, że podejrzanego zapoznano z zeznaniem ofiary przed wszczęciem postępowania; – Znaczy, chcesz go wysadzić ze stołka. Oni jeszcze do mnie nie dzwonili, ale będą cię dalej ścigać o zeznania. To nie jest tylko kwestia przyznania się, że powiesz biskupowi pod biurkiem. To jest sprawa do prokuratora! Biskup ma obowiązek zawiadomić. Nie może do szuflady schować i niech się dzieje wola Boża. Zobaczysz, będziesz jeszcze więcej angażowana!; – Szkoda, że wcześniej nie przyszłaś do mnie skonsultować. Wszystko zbiegło się z nagonkami na księży. Jak Socha czy Stefan zadzwoni, to co ja mam powiedzieć? Czego ty chcesz? Ja się z Mirkiem dobrze znam, bo przecież obaj byliśmy razem w seminarium. Chwilę później Labinski nieopatrznie ujawnia, że już rozmawiał z diecezjalną centralą. – Socha sam powiedział: „Czy ja mogę oficjalnie zadzwonić, czy nie, należy do ordynariusza”. Katarzyna wybucha: – A może ze mną się skontaktują, to wszystko
dokładnie im opowiem? Przecież mają mój adres i telefon! – Oni muszą dopiero sprawdzić, rozpatrzyć. Socha ma mój numer, ale mówi, że ostateczna decyzja, czy może zadzwonić, należy do ordynariusza. Chce dzwonić, ale musi mieć zgodę Stefana (ordynariusza – przyp. red.). – Niechby go chociaż skierowali na jakieś rekolekcje. Nie chcę żadnych spraw, tylko żeby w diecezji wiedzieli, jakich mają księży. Żeby sprawę zbadali i powiedzieli mi otwarcie, co o tym myślą. Ja miałam odwagę wyznać wszystko rodzinie. – Powiedz wyraźnie, że nie chodzi ci o usunięcie go z parafii. Ja muszę wiedzieć! – Ale po co wplątują w to wszystko księdza? – Muszą, bo tu jesteś. Gdybyś była dalej w S(...), to co innego, ale jak jesteś tutaj, to ja muszę się angażować i teraz jestem między młotem a kowadłem. Mirek prosił, żebym rozmawiał z tobą i Marcinem, dlaczego chcesz go uziemić. – To jest moja osobista sprawa! – Nie tylko twoja, skoro chcesz, żeby go wyrzucili. Argumenty, którymi Labinski szantażował dalej Katarzynę, pomijamy, żeby nie zaszkodzić Marcinowi, a w konsekwencji – całej rodzinie. Nie mamy wszakże cienia obaw cywilno-prawnych, aby nazwać rzecz po imieniu: było to skurwysyństwo najwyższej klasy i jeśli uprawniony organ kościelny zwróci się do nas o dowody, chętnie je udostępnimy. Opowiedzieliśmy łódzkiemu prokuratorowi historię Katarzyny o wiele bardziej szczegółowo, niż wolno nam było napisać. Pokazaliśmy dokumenty, listy i liściki, zdjęcia, świadectwa i orzeczenia lekarskie... Czy można tym cokolwiek zrobić wielebnemu? – Gwałt, podstęp, nadużycie stosunku zależności lub wykorzystanie krytycznego położenia bezdyskusyjnie odpadają, ale jest realna szansa na paragraf o „braku zdolności do pokierowania swoim postępowaniem”. Kara to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Ksiądz współżył z nią także w okresie, gdy już leczyła się na depresję, a niektóre jej rodzaje są uznawane za chorobę psychiczną. Jeśli przedstawi dokumentację medyczną pozwalającą na przyjęcie, że była to faktycznie choroba, i choćby poszlaki, że partner zdawał sobie sprawę z jej stanu zdrowia, to bez dwóch zdań można zapolować na myśliwego. Pamiętajmy, że Polska to nie Ameryka, więc w sądzie zbyt dużo się nie ugra, ale wstydu będzie co niemiara – gwarantuje śledczy. Katarzyna porządkuje papiery; znalazła silne oparcie w SNAP (Survivors Network of those Abused by Priests) – amerykańskiej organizacji istniejącej od 24 lat i zrzeszającej już ponad 10 tys. ofiar molestowania przez księży. Wiemy, że ciąg dalszy nastąpi... DOMINIKA NAGEL Współpr. T.S.
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
O
dsunięty rzekomo od duszpasterstwa duchowny został 25 sierpnia 2009 r. inkardynowany do jedynej w tym kraju diecezji kiszyniowskiej. Wyjaśnijmy, że aby ów transfer doszedł do skutku, musiał go zatwierdzić miejscowy ordynariusz biskup Anton Cos¸a i biskup płocki Piotr Libera. Ten pierwszy najprawdopodobniej nie miał bladego pojęcia, kogo przyjmuje do swojej 30-osobowej obecnie drużyny (z dziewięcioma Polakami w składzie). Drugi doskonale wiedział, co robi, umożliwiając doszczętnie skompromitowanemu księdzu kanonikowi doktorowi teologii Dariuszowi K. (na zdjęciu trzeci z prawej) miękkie lądowanie w Bielcach (drugie co do wielkości miasto Mołdawii) na posadzie pomocnika ks. Jacka Pucia, proboszcza parafii Świętych Archaniołów. Zajmuje się obecnie tym, co lubi najbardziej, czyli pracą z młodzieżą. Zwłaszcza męską. Popatrzmy, jak do tego doszło... Fatalna dla diecezji passa zaczęła się 21 lipca 2006 r., kiedy to policjanci zatrzymali na plebanii parafii w Płońsku 30-letniego naonczas ks. Jarosława N., instruktora terapii zajęciowej w płockim Caritasie i prawą rękę ks. prałata Jerzego Zająca, dyrektora tej organizacji. Wielebnego zdradził komputer, więc nie miał co kręcić: przyznał się do posiadania i rozpowszechniania przez internet pornografii (co najmniej 364 pliki zdjęciowe) z udziałem dzieci (por. „Pasterze i etycy” – „FiM” 30/2006). Wyszedł na wolność za kaucją, a ówczesny ordynariusz biskup Stanisław Wielgus ukarał go 3 sierpnia „karą suspensy zabraniającej wykonywania wszystkich aktów władzy święceń”. W tym samym miesiącu biskup wprawił w osłupienie ludzi niezorientowanych, zwalniając nagle ks. Dariusza K. (rocznik 1961, święcenia kapłańskie w 1986 r.) z obowiązków dyrektora Papieskich Dzieł Misyjnych Diecezji Płockiej (PDM) i Diecezjalnego Referenta Duszpasterstwa Misyjnego, by zesłać go w trybie ekspresowym na kompletne zadupie. Został administratorem (nawet nie proboszczem!) mikroskopijnej, liczącej sobie około 400 „dusz”, parafii św. Zygmunta we wsi Królewo. Zanim wyjaśnimy, o co chodziło, przyjrzyjmy się dotychczasowej karierze kapłana uchodzącego za wschodzącą gwiazdę diecezji, a nawet całego Kościoła w Polsce... Ksiądz K. wystartował tradycyjnie – jako wikariusz. W latach 1988–1991 studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Następnie został wykładowcą historii Kościoła w płockim Niższym i Wyższym Seminarium Duchownym, a jednocześnie sprawował funkcje dyrektora PDM i dyrektora Biblioteki Diecezjalnej. Należy podkreślić, że w WSD nie tylko uczył, ale był także etatowym prefektem, czyli wychowawcą kleryków wchodzącym w skład ścisłego zarządu uczelni. Gdy w okolicach 1996–1997 roku do kurii zaczęły
POLSKA PARAFIALNA
Ksiądz na (s)eksport
Głównego „bohatera” głośnej afery obyczajowej związanej z molestowaniem seksualnym ministrantów oraz kleryków płockiego seminarium duchownego odnaleźliśmy na parafii... w Mołdawii. docierać sygnały, że ks. Dariusz K. molestuje podopiecznych, a nawet żyje z jednym na kocią łapę, poprzednik Wielgusa (bp Zygmunt Kamiński, arcybiskup metropolita szczecińsko-kamieński) odwołał go, ale tylko z posady prefekta i wykładowcy WSD, pozostawiając dostęp do „świeżego towaru” w niższym seminarium, czyli placówce licealnej. Wpadka nie zaszkodziła księdzu K. w karierze: w 1998 r. uzyskał stopień doktora teologii oraz nominację na bardzo ważne stanowisko sekretarza krajowego Papieskiej Unii Misyjnej. Gdy schowano go w Królewie, na łamach branżowego biuletynu tej organizacji przeczytaliśmy zdawkowe: „Ks. dr Dariusz K(...) po 8 latach sprawowania funkcji sekretarza krajowego Papieskiej Unii Misyjnej zakończył pracę w centrali krajowej PDM w Polsce. Dziękuję mu za jego kompetencje i wielką misyjną gorliwość oraz życzę wszelkiej pomyślności w nowych zadaniach – ks. Jan Piotrowski, dyrektor krajowy PDM”. Tylko ścisłe grono wtajemniczonych wiedziało, że księdza K. zadenuncjował rektor seminarium ks. Bogdan Czupryn, któremu jeden z kleryków wyznał, że był molestowany jeszcze podczas nauki w liceum, więc ordynariusz wolał usunąć recydywistę ze świecznika. 6 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podniósł Wielgusa do godności arcybiskupa i mianował go metropolitą warszawskim (do ingresu, jak wiadomo, nie doszło z powodu oskarżeń o współpracę z SB), a tymczasowy zarząd diecezją powierzył biskupowi pomocniczemu Romanowi Marcinkowskiemu (kolejny ordynariusz bp Piotr Libera, wówczas jeszcze sekretarz generalny Episkopatu, objął posadę w Płocku dopiero 31 maja 2007 r.). W okresie tego swoistego bezkrólewia wyszło za naszą sprawą („FiM” 10/2007) na jaw,
że mimo suspensy ks. Jarosław N. swobodnie sobie grasuje w sutannie, biorąc udział u publicznych uroczystościach, a kilku byłych seminarzystów zaczęło rozpowszechniać wieści o rui i porubstwie podczas wakacyjnych wypadów z księdzem K. do zakopiańskiej „Księżówki” (ośrodek rekolekcyjno-wypoczynkowy Episkopatu), o wyrzuceniu z roboty seminaryjnej sprzątaczki, gdy wydało się, że ks. K. opłaca za jej pośrednictwem czesne pewnemu ukochanemu klerykowi, o zmuszaniu do milczenia pod groźbą relegowania z WSD (watykańska instrukcja zabrania wyświęcania osób „wykazujących głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne”) i tym podobnych historiach... Gdy rzecz nagłośniły największe dzienniki i telewizja publiczna (w programie „Warto rozmawiać” jeden z księży opowiedział o diecezjalnym „lobby homoseksualnym”), bp Marcinkowski wszczął postępowanie wyjaśniające. Jego efektem były: natychmiastowa suspensa dla ks. Dariusza K. i ks. Ryszarda P. (diecezjalny duszpasterz ministrantów, na co dzień wikariusz parafii katedralnej i nauczyciel religii w Szkole Podstawowej nr 6) oraz – odroczona – dla przebywającego akurat w szpitalu księdza doktora teologii Cezarego B. (wikariusz parafii św. Tekli w Ciechanowie, diecezjalny referent Duszpasterstwa Harcerek i Harcerzy, kapelan okręgu mazowieckiego Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej). „Zgromadzone materiały dotyczące wspomnianych księży zostały przekazane do Prokuratury Rejonowej w Płocku. W wymiarze kościelnym sprawy zostaną przekazane do Kongregacji Nauki Wiary, która jest kompetentna do ich rozpatrzenia i rozstrzygnięcia. Osoby, które przez wymienionych duchownych zostały skrzywdzone lub czują się pokrzywdzone, Administrator Diecezji prosi o kontakt
i przeprasza je za wyrządzone im krzywdy” – ogłosił 9 marca 2007 roku ks. Kazimierz Dziadak, rzecznik prasowy diecezji. Ciąg dalszy wyglądał tak: ~ Grudzień 2007 – prokuratura umorzyła śledztwo „w sprawie” (czyli bez stawiania zarzutów osobom) molestowania nieletnich z tzw. wykorzystaniem stosunku zależności. „W toku postępowania nie ustalono, że dochodziło do sytuacji, w której mógł być wykorzystywany w ten sposób, że brak zgody (na seks – dop. red.) oznaczał będzie dla odmawiającego określone konsekwencje” – wyjaśniła prokurator Iwona Śmigielska-Kowalska, podkreślając, że stwierdzono „bardzo niewłaściwe zachowania” duchownych wobec młodzieży. Innymi słowy, potencjalnie pokrzywdzeni (dziesięciu ministrantów i kleryków, spośród których siedmiu złożyło wymagany wniosek o ściganie) bzykali się z opiekunami lub obmacywali dobrowolnie; ~ 7 stycznia 2008 r. – kanclerz kurii ks. Kazimierz Ziółkowski ogłosił radosną nowinę, że bp Libera powołał zespół celem „wstępnego rozeznawania odpowiedzialności osób duchownych podejrzanych o nadużycia moralne”. W jego skład weszli: psycholog ks. Marek Jarosz (wykładowca WSD) jako przewodniczący oraz ks. Mirosław Kosek (rektor WSD) i ks. Czesław Stolarczyk – proboszcz z Sochocina posiadający w diecezji licencję „osoby kompetentnej do rozeznawania
9
stanów opętania” (nie mylić z egzorcystą). „Poza oceną zachowań duchownych dokonaną w świetle polskiego prawa karnego nadużycia seksualne wobec osób nieletnich, których zaistnienie Prokuratura Okręgowa potwierdziła, należy ocenić również z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej. Dlatego pozostają one nadal przedmiotem postępowania prowadzonego przez kompetentne organa kościelne, zgodnie z normami etyki katolickiej i prawa kanonicznego” – wyjaśnił kanclerz; ~ 22 kwietnia 2008 r. – „Zespół ds. Nadużyć Moralnych Osób Duchownych zakończył prace związane z wyjaśnianiem oskarżeń o wykorzystanie seksualne osób nieletnich, formułowanych pod adresem niektórych duchownych. Zebrana dokumentacja została przekazana do Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie” – zakomunikowała kuria, wyrażając „gotowość do wyjaśnienia podobnych przypadków nadużyć, jeśli pojawiłyby się one w przyszłości”; ~ Lipiec 2008 – Watykan zarządził: w stosunku do trzech podejrzanych wszcząć procesy kanoniczne, a wobec czwartego (!) umorzyć postępowanie z powodu przedawnienia z jednoczesnym „ograniczeniem zakresu i form jego pracy duszpasterskiej”. Kim był ten „czwarty”, o którym nie wyszedł na zewnątrz najmniejszy przeciek? Nasz informator wskazuje na pewnego znanego prałata, u którego zwykł nocować abp Juliusz Paetz, odwiedzając Płock... Kościelne procesy świątobliwych molestantów są podobno bardzo odległą perspektywą, więc – zamiast bezproduktywnie oczekiwać na wyrok – ks. Dariusz K. znalazł schronienie w urokliwej Mołdawii. Dlaczego akurat tam, a nie w jakimś klasztorze o surowej regule? – Libera ma świetne układy z biskupem kiszyniowskim. W 2001 roku bardzo pięknie go ugoszczono, gdy przyjechał do Bielc na poświęcenie kamienia węgielnego pod budowę nowej świątyni, i od tego czasu pozostają w komitywie – tłumaczy nam płocki duchowny. Efekt? „Przyjazd mołdawskiej młodzieży do Polski (22 uczniów w wieku od 14 do 18 lat – dop. red.) zainicjował ks. dr Dariusz K(...), natomiast organizacją pobytu gości w naszym kraju zajął się proboszcz parafii...” – zanotował w 2010 r. kronikarz jednej ze szkół podstawowych województwa lubuskiego. Ksiądz Dariusz K. nie chciał rozmawiać z „FiM” na temat okoliczności jego przeniesienia do Mołdawii. ANNA TARCZYŃSKA
Odpowiedź Elżbiety Grzybowskiej (rzecznik prasowy diecezji płockiej): Prokuratura w Płocku umorzyła postępowanie w sprawie tego duchownego. Pomimo tej decyzji biskup skierował sprawę do Kongregacji Nauki Wiary. Kongregacja Nauki Wiary, w świetle obowiązującego prawodawstwa kościelnego, uznała ten casus za przedawniony. W związku z tym nie miał miejsca proces kanoniczny. Duchowny ten nie jest inkardynowany, ale oddelegowany do diecezji Kiszyniów. Formalnie jest księdzem diecezji płockiej. Biskup Kiszyniowa jest powiadomiony o sytuacji kanonicznej tego duchownego.
10
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Parkowanie na działce należącej do spółdzielni Do spółdzielni mieszkaniowej należą działki i każdy lokator danego bloku płaci podatek za swoją działkę. Jeśli działka jest duża, to swoje samochody (bez pozwolenia i za darmo) parkują na niej również mieszkańcy innych bloków. Jak temu zapobiec? Kto tu ma rację? Dodam, że spółdzielnia nie reaguje i pozwala na parkowanie. Jeżeli spółdzielnia nie reaguje i pozwala na takie zachowania, to właściwie nie ma tutaj rozwiązania, gdyż samo prawo takowego nie przewiduje. To bowiem spółdzielnia mieszkaniowa na mocy art. 27 ust. 2 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych sprawuje zarząd nieruchomościami wspólnymi, a prawdopodobnie taki status posiadają działki w opisanej przez Pana sytuacji. Wezwani funkcjonariusze Straży Miejskiej lub Policji nie będą mieli w takiej sytuacji podstaw do jakiejkolwiek reakcji, ponieważ w świetle prawa wspomniane działki nie są państwa odrębną własnością, lecz własnością wspólną spółdzielni – każdy jej członek, mieszkaniec bloku, lokator czy gość wymienionych ma prawo w tym miejscu zaparkować. Ponadto działki te, stanowiąc współwłasność spółdzielni, są w świetle prawa terenami prywatnymi, a więc nie mają na nich zastosowania przepisy ruchu drogowego. Jedyne rozwiązanie w omawianej kwestii może polegać na skłonieniu spółdzielni do powzięcia uchwały w sprawie wydzielenia miejsc parkingowych i sformułowania regulaminu takowych. Wtedy też w konkretnych miejscach mogliby parkować tylko posiadacze specjalnych identyfikatorów, a spółdzielnia zyskałaby prawo do usuwania samochodów takimi nieopatrzonych. Innym rozwiązaniem jest ustawienie przez spółdzielnię (również na mocy stosownej uchwały) szlabanów drogowych otwieranych za pomocą specjalnych kart magnetycznych, których posiadaczami byliby tylko mieszkańcy danego bloku.
Sprawy spadkowe Kilka tygodni temu zmarła moja matka. W najbliższym czasie zamierzam uregulować sprawy spadkowe. Czy w związku z tym powinnam wystąpić do sądu? Czy notariusz może wydać zaświadczenie, że jestem spadkobiercą?
W przypadku śmierci spadkodawcy pierwszym krokiem do uregulowania spraw spadkowych jest uzyskanie potwierdzenia tego, że jest się spadkobiercą. Na gruncie obowiązujących przepisów można w tym celu złożyć do sądu wniosek o stwierdzenie nabycia spadku albo też uzyskać notarialne potwierdzenie dziedziczenia. Ta druga możliwość istnieje w praktyce od dnia 2.10.2008 roku, kiedy to weszły w życie przepisy wprowadzające instytucję notarialnego poświadczenia dziedziczenia. Sporządzenie przez notariusza aktu poświadczenia dziedziczenia
Odpowiedzialność rodzeństwa za długi
stanowi jedynie alternatywny i równoległy środek prawny w stosunku do potwierdzania uprawnień spadkowych w drodze sądowej. Sporządzanie aktów poświadczenia dziedziczenia przez notariuszy jest o tyle wygodne dla spadkobierców, że mogą oni wybrać jakiegokolwiek notariusza, przy czym – korzystając z drogi sądowej – zmuszeni byliby do występowania przed sądem spadku. Podkreślenia wymaga, że notariusze mogą sporządzać akty poświadczenia dziedziczenia wyłącznie w przypadku, gdy zostanie złożony zgodny wniosek przez wszystkich uprawnionych spadkobierców. Natomiast w przypadku, gdy między spadkobiercami zaistnieje jakikolwiek spór w tym zakresie, konieczne jest przeprowadzenie postępowania sądowego o stwierdzenie nabycia spadku. Domniemywa się, że osoba, która uzyskała stwierdzenie nabycia spadku albo poświadczenie dziedziczenia, jest spadkobiercą. Podkreślić jednak trzeba, że stwierdzenie nabycia spadku oraz poświadczenie dziedziczenia nie może nastąpić przed upływem sześciu miesięcy od otwarcia spadku, chyba że wszyscy znani spadkobiercy złożyli już oświadczenia o przyjęciu lub o odrzuceniu spadku.
spłacać jego długi. Inaczej sytuacja się ma w przypadku zaległości czynszowych. Te są bowiem obowiązani spłacać wszyscy dorośli mieszkańcy danego lokalu. Sytuacja zmienia się diametralnie w przypadku śmierci dłużnika – w tym wypadku brata. W pierwszej kolejności po bracie dziedziczą jego małżonka i syn. Jeśli jednak zrzekną się oni spadku lub nie dożyją jego otwarcia, może się okazać, że to Państwo – rodzeństwo (zakładając, że Państwa rodzice nie żyją) – zostaniecie do niego powołani. Wtedy też, na podstawie art. 1015 Kodeksu cywilnego, w ciągu 6 miesięcy od dnia, w którym spadkobierca dowiedział się o tytule swojego powołania, należy złożyć oświadczenie o przyjęciu lub odrzuceniu spadku. W przypadku niezłożenia takowego następuje domniemanie, że spadek przyjęto. W Państwa sytuacji tylko ewentualne odrzucenie spadku pozwoli Państwu uchronić się od spłaty długów po zmarłym bracie. Dlatego też zalecałbym podjęcie właśnie takiej decyzji. Jak zaznaczono na wstępie – dopóki brat żyje, żadne z Państwa (rodzeństwa) nie będzie miało obowiązku spłacać zaciągniętych przez brata długów.
Mam dość liczne rodzeństwo. Wszyscy jesteśmy już emerytami. Jeden z braci, alkoholik, ustawicznie zaciąga długi. Jego syn odmówił ich spłaty, mówiąc, że mamy to zrobić my – rodzeństwo. Czy naprawdę tak jest? Czy długi brata musi spłacać jego rodzeństwo? Dopóki brat żyje, nie ma przepisu, który mówiłby, że Państwo – rodzeństwo dłużnika – mielibyście
Zwrot pobranego podatku Jakiś czas temu zmarł mój mąż, pozostawiając po sobie gospodarstwo rolne. Razem z synem odziedziczyliśmy to gospodarstwo w 1/2 części. Urząd skarbowy naliczył nam z tego tytułu podatek – po 3064 zł od każdego z nas. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak zapłacić te pieniądze. Jednocześnie odwołałam się od tej decyzji – najpierw do Urzędu Skarbowego, a następnie do Sądu Administracyjnego. Zanim Sąd podjął czynności, dostałam wezwanie po zwrot niesłusznie pobranego podatku od spadków i darowizn. Na pytanie, czy pieniądze syna również zostaną zwrócone, urzędniczka powiedziała, że nie, ponieważ powinno wpłynąć odrębne pismo w ciągu 14 dni od daty wydania decyzji. Jeżeli moje pieniądze były pobrane niesłusznie, to wydaje się, że mojego syna również. Jeśli tak, to jak je odzyskać? Nabycie w drodze spadku gospodarstwa rolnego zwolnione jest od podatku. Bez znaczenia przy tym jest pokrewieństwo lub jego brak pomiędzy spadkobiercą i spadkodawcą. Kwestię tę reguluje Ustawa o podatku od spadków i darowizn, zwalniając nabycie gospodarstw rolnych w rozumieniu przepisów o podatku rolnym. Żeby jednak nabyć prawo do takiego zwolnienia, konieczne jest, aby nabywca prowadził przedmiotowe gospodarstwo przez okres co najmniej 5 lat od dnia nabycia. Nie można zatem przez ten czas ani darować, ani sprzedać zarówno całości, jak i części nabytego w spadku gospodarstwa rolnego. Nie wszystkie części nieruchomości rolnej korzystają ze zwolnienia. Wyłączone są: a) budynki mieszkalne, b) budynki zajęte na cele specjalistycznego chowu i wylęgu drobiu lub specjalistycznej hodowli zwierząt wraz z urządzeniami i ze stadem hodowlanym, c) urządzenia do prowadzenia upraw specjalnych (szklarnie, inspekty, pieczarkarnie, chłodnie, przechowalnie owoców). Jeśli spełniła Pani powyższe przesłanki, Urząd Skarbowy uwzględnił Pani odwołanie. Odwołanie w sprawie administracyjnej składa się w terminie 14 dni od otrzymania decyzji do organu nadrzędnego wobec organu, który wydał decyzję. Pismo składa się za pośrednictwem organu, który wydał decyzję. Jeżeli jednak strona nie złożyła w odpowiednim terminie odwołania, nie wszystko zostało stracone. Zgodnie bowiem z artykułami 154 i 155 Kodeksu postępowania administracyjnego decyzja ostateczna (a więc taka, od której nie złożono odwołania w terminie) może być w każdym czasie uchylona lub zmieniona przez organ administracji publicznej, który
ją wydał, lub przez organ wyższego stopnia, jeśli przemawia za tym interes społeczny lub słuszny interes strony. Postępowanie w tej sprawie może nastąpić z urzędu lub na wniosek strony. Jeżeli zaś decyzja została wydana z rażącym naruszeniem prawa lub bez podstawy prawnej, organ na mocy art. 156 Kodeksu postępowania administracyjnego zobowiązany jest stwierdzić nieważność takiej decyzji. Organem stwierdzającym nieważność jest organ wyższego stopnia. Również to postępowanie można wszcząć zarówno z urzędu, jak i na wniosek strony.
Akt stanu cywilnego Jak należy rozumieć pojęcie miejsca urodzenia zawarte w dowodzie osobistym i aktach stanu cywilnego? Jaką nazwę należy wpisać we wniosku o wydanie dowodu osobistego, jeżeli nazwa miejscowości uległa zmianie? W świetle par. 14 Rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych i administracji z dnia 26 października 1998 r. w sprawie szczegółowych zasad sporządzania aktów stanu cywilnego, sposobu prowadzenia ksiąg stanu cywilnego, ich kontroli, przechowywania i zabezpieczania oraz wzorów aktów stanu cywilnego, ich odpisów, zaświadczeń i protokołów, nazwę miejscowości, w której nastąpiło zdarzenie mające wpływ na stan cywilny osoby i wymagające zarejestrowania, wpisuje się do odpisu aktu stanu cywilnego w brzmieniu aktualnie obowiązującym. Punkt trzeci tego paragrafu stanowi, że w razie zmiany nazwy miejscowości adnotację o tej zmianie wpisuje się w akcie stanu cywilnego w formie wzmianki dodatkowej, natomiast punkt czwarty – że na wniosek osoby zainteresowanej w odpisie skróconym aktu stanu cywilnego obok aktualnego brzmienia nazwy miejscowości wpisuje się w nawiasie nazwę miejscowości wpisaną w akcie w chwili jego sporządzenia. Do wniosku o wydanie dowodu osobistego, na podstawie ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych, załącza się skrócony odpis aktu urodzenia. W odpisie takim, na podstawie przepisów powołanych powyżej, każdorazowo zamieszczone zostanie aktualne brzmienie nazwy miejscowości wpisanej jako miejsce urodzenia, a więc w dowodzie osobistym znajdzie się każdorazowo aktualna nazwa miejscowości, która jest miejscem urodzenia danej osoby. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI po obecnym kursie walutowym. To jest bardzo optymistyczne założenie, które ma nas w sensie stricte księgowym uchronić przed przekroczeniem drugiego progu oszczędnościowego, bo to wiązałoby się z automatyczną podwyżką VAT, cięciami wydatków i tak dalej. Mówiąc ściślej, spowodowałoby to katastrofę finansów publicznych. Po trzecie, kreatywna księgowość. Mieliśmy przed rokiem głośny temat drugiego filaru ubezpieczeń. Odnoszę się do OFE bardzo negatywnie. Ten system już dawno powinien zostać zlikwidowany, ponieważ przynosi same straty. Zresztą wszystkie fundusze emerytalne w 2011 roku przyniosły straty. – Co w takim razie proponuje Pan rządowi? – Docelowo drugi filar powinien zostać zlikwidowany, z tym że to nie my mamy arbitralnie podejmować
poza inflacją. Minister sukcesem ogłosił, że zmniejsza deficyt budżetowy do 35 miliardów złotych. Jak to możliwe? Dziś, obniżając składki do OFE i zostawiając je w ZUS-ie, robi się czysty zabieg księgowy. 18 miliardów złotych zostaje elektronicznie zaksięgowane w ZUS-ie i nie jest przekazywane do OFE. Przecież to fikcja. To jest tak jak z funduszem drogowym. Wydzielono ten fundusz z finansów publicznych i nie uwzględnia się go w ogólnym deficycie, bo gdyby się, nie daj Boże, uwzględniło, to deficyt wynosiłby nie 35 miliardów, a 53 miliardy. – Były jeszcze zapowiedzi cięć, czyli oszczędności w administracji publicznej. – Kolejna fikcja. Pan minister pracownikom tych organów zamroził płace, ale z drugiej strony zagwarantował dla nich w budżecie
11
to od środy do piątku jest w stanie przeprowadzić trzy czytania uchwał i zakończyć je głosowaniami. Tak było przy ustawie o waloryzacji emerytur i rent czy chociażby w sprawie KRUS-u. – Macie pomysł, co zrobić za zaoszczędzone przez was pieniądze? – Chcemy przekazać te środki na specjalnie przez nas wymyśloną i stworzoną rezerwę celową o nazwie „Narodowy program wspierania przedsiębiorczości”. To zupełnie nowy pomysł, którego jeszcze w Sejmie nie było. Będziemy postulować, aby przeznaczyć te pieniądze na mikropożyczki, na opłaty ZUS-u, na realizację programu „Firma na próbę”. Te środki wspomagałyby młodych ludzi, którzy chcą rozpocząć działalność gospodarczą w Polsce, a dziś nie mogą tego zrobić, bo obciążenia
Budżet rozczarowań O nowym budżecie, wydatkach na Kościół katolicki, możliwych oszczędnościach i Ruchu Palikota „FiM” rozmawiają z posłem Sławomirem Kopycińskim. – Jak Pan ocenia budżet na rok 2012? – To budżet stagnacji. Nie rozwiązuje żadnych problemów, to tylko doraźne rozwiązanie na kolejny rok. Wprowadzono go na zasadzie „obyśmy przetrwali”. – A argumenty? – Założenia do budżetu przyjęte przez ministra Rostowskiego i premiera Tuska są nierealne. Na przykład inflacja zakładana na poziomie 2,8 proc. jest kompletnie niemożliwa. Wiadomo, że największy wpływ na inflację mają ceny. Jeżeli dziś cena paliwa szybuje w górę, to przede wszystkim przekłada się to na koszty transportu, a koszty transportu napędzają ceny wszystkiego. W związku z tym, widząc, co dzieje się na świecie z cenami ropy i znając kurs złotówki, założenie ministra finansów jest wzięte z księżyca.
Paliwo to idealny przykład, jak wartość polskiej waluty wpływa na cenę akcyzy. Po drugie, punktem wyjścia do konstrukcji tego budżetu był taki zamysł, z którym Ruch Palikota się zgadza – abyśmy nie przekroczyli 55-procentowego progu ostrożnościowego (graniczna wartość relacji kwoty państwowego długu publicznego do produktu krajowego brutto – dop. red.) Pan minister w założeniach do budżetu przyjął, że euro na koniec roku będzie po 4 złote. – A to niemożliwe? – Ależ oczywiście! To nierealne. Chciałem w tej sprawie z panem ministrem zawrzeć honorowy zakład o to, po ile będzie euro pod koniec roku. Według tego założenia przelicza się wartość długu publicznego w całości, czyli 832 mld zł, bo znakomita część tej kwoty jest liczona
tę decyzję, tylko każdy ubezpieczony powinien mieć prawo do określenia, czy chce wspomagać osłabienie kapitalistów, czy nie. Do drugiego filaru przekazujemy około 40 mld zł rocznie wraz z odsetkami od pożyczek, które zaciąga państwo. Od 1999 do 2010 roku z powodu konieczności przekazywania tych składek do OFE powstała prawie połowa długu publicznego. To podnosiła Platforma, to podnosił Rostowski, kiedy wprowadzaliśmy ustawę o ograniczeniu składek do OFE. – Czy ludzie w ogóle mają pojęcie, że za ich pieniądze są kupowane akcje prywatnych firm? – Właściwie to wszystko jedno, na co idą te pieniądze. Ważne, żeby przynosiły jakikolwiek dochód, który miałby się przekładać na późniejsze emerytury ubezpieczonych, a tak, niestety, nie jest. Drugi filar traci dla nas, generuje straty, a mimo to czerpie ogromne zyski ze składek, które są tam przekazywane. Po prostu żyje z prowizji. Kiedy poszczególny fundusz zalicza wpadkę na poziomie 6,6 proc. w skali roku, czyli daliśmy 100 złotych i straciliśmy 6,6 złotego, a w tym czasie pracownicy funduszu dostają jakieś horrendalne podwyżki, to przecież mówi samo za siebie. – Może zatem po prostu lepiej trzymać te pieniądze na prywatnych kontach? – Oczywiście. Mało tego… Lepiej byłoby je trzymać nawet w sienniku, bo nie byłoby żadnej straty
ponad 2 miliardy złotych na nagrody roczne. Czyli jak nie można dać podwyżki, to zastąpimy ją nagrodą. Stąd właśnie biorą się te gratyfikacje po 10–12 tysięcy złotych. Ruch Palikota nie może się z tym zgodzić. My, w przeciwieństwie do PiS-u, dostrzegamy trudną sytuację finansową państwa. Nie sama Platforma jest za wszystko odpowiedzialna. PiS też się nieźle do kłopotów przyłożył. Mam na myśli obniżkę składki rentowej, wprowadzenie niesprawiedliwych społecznie ulg prorodzinnych z becikowym włącznie i rezygnację z trzeciej stawki podatkowej. To są trzy decyzje, za którymi PO łącznie z PiS-em głosowały ręka w rękę. – Z mównicy sejmowej ogłosił Pan, że Ruch Palikota wygospodarował 2,8 miliarda złotych oszczędności. Jakim cudem? – To są pieniądze z administracji publicznej – spełnienie niewykonanej obietnicy Donalda Tuska, czyli taniego państwa. My chcemy wprowadzić te oszczędności. Chcemy zrezygnować ze wszystkich rocznych nagród, rezygnujemy z wydatków majątkowych na zakup mebli, samochodów czy limuzyn dla instytucji państwowych. Trzeba zlikwidować Fundusz Kościelny, wydatki na cele kultu religijnego oraz 6procentową ulgę na rzecz tegoż właśnie kultu w podatku dochodowym od osób fizycznych. – Myśli Pan, że to możliwe? – Oczywiście, że możliwe. Rząd już w tej kadencji pokazał, że jeżeli zależy mu na jakiejś ustawie,
podatkowe i ryzyko otworzenia nowej firmy są tak duże, że w przypadku fiaska „ryzykanci” nierzadko do końca życia zostają bankrutami. Nasz program ma być odrębny od dzisiejszych dofinansowań. Chcesz otworzyć firmę, masz dobry biznesplan, masz pomysł, ale nie masz pieniędzy? Mógłbyś zaryzykować, ale nie stać cię na początkowe opłacanie ZUS-u i podatków? Doskonale – państwo chce, a nawet musi ci w takiej sytuacji pomóc, czyli dać szansę otworzenia tej firmy na 6 miesięcy na próbę. W Wielkiej Brytanii istnieje już podobny system, gdzie przedsiębiorca próbuje przez pół roku wyjść na swoje, stać się samodzielny, a kiedy mu się nie uda, to zwija działalność. Państwo zaryzykowało i poniosło jakieś koszty. Oczywiście to będzie wcześniej weryfikowane, ktoś musi nad tym czuwać, oceniać. Dzisiaj nawet jak masz najlepszy pomysł, to stawiane przed tobą bariery niemal całkowicie cię wykluczają. – Pomysł świetny, ale co na to tzw. sejmowa większość? – Niestety, mimo wielu pozytywnych opinii podejrzewamy, że nie uda się nam go przeforsować. Dla rządzących ważniejsze jest utrzymanie pieniędzy na przykład w Funduszu Kościelnym, czyli ponad 94 miliony złotych przeznaczyć na ubezpieczenia społeczne, zdrowotne i rentowe dla duchownych.
 Ciąg dalszy na str. 25
12
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
FILM I CENZURA
Od kiedy narodziła się X Muza, znaleźli się też tacy, którzy z tego czy innego powodu chcieli ją kontrolować. Tak zwana cenzura prewencyjna, podnosząca larum jeszcze przed premierą filmu, działa w różnych krajach – zależnie od stanowiącego tam prawa i obyczajów. W USA na przykład cenzura jest całkowicie zabroniona przez Pierwszą Poprawkę, gwarantującą m.in. wolność słowa, prasy i religii. Tam film jako środek silnego oddziaływania został porównany do prasy i w ten sposób pozbawiony kontroli. Pozornie, bo migające na wielkim ekranie obrazy nadal prowokują do cenzurowania… W 1940 roku oberwało się Charliemu Chaplinowi za „Dyktatora”. Ten pierwszy pełnodźwiękowy film mistrza slapstickowych komedii był mało zawoalowaną satyrą na Hitlera, zaledwie jedną z dwóch amerykańskich, jakie powstały przed przystąpieniem USA do II wojny światowej. Obraz opowiada o Adenoidzie Hynklu, prostym żołnierzu, który zostaje dyktatorem kraju zwanego Tomanią. Ta postać z charakterystycznym wąsikiem rozbudowuje agresywną, antysemicką machinę wojenną.
Mimo że „Lista Schindlera” Stevena Spielberga powstała już w czasach, kiedy doskonale zdawano sobie sprawę, co to jest Holocaust,
mesjaszem. Kiedy obraz wchodził na ekrany w 1979 roku, jego twórcy wiedzieli, że wywoła on zamieszanie, więc reklamowali go między innymi hasłem: „Idź na film kontrowersyjny, świętokradczy i bluźnierczy. A jeśli akurat takiego nie będą grali, idź na »Żywot Briana«”. Poskutkowało. W Norwegii obraz był zabroniony przez rok od premiery, we Włoszech aż do 1991 roku, a Irlandia przez lata zachowywała film na liście zakazanych
Stop! klatka i tego filmu cenzura nie oszczędziła. Adaptacja „Arki Schindlera” – książki Thomasa Keneally’ego opartej na autentycznych wydarzeniach – jest opowieścią o niemieckim przedsiębiorcy, który postanawia zbić majątek, wykorzystując nową wojenną sytuację polityczną w Europie. W tym celu tytułowy
„Matka Joanna od Aniołów”
Zanim jednak produkcja w ogóle ujrzała światło dzienne, fabuła filmu wzbudziła ostre reakcje po obu stronach Atlantyku. Konsul generalny Niemiec, George Gyssling, ostrzegał, że jeśli doniesienia o planowanym projekcie Chaplina okażą się prawdziwe, doprowadzi to „do poważnych kłopotów i komplikacji”. Zanim jednak owe „delikatne sugestie” dotarły do Charliego, Hitler zdążył najechać Czechosłowację, rozpocząć wojnę i zbrodnie Holocaustu. O dziwo, także Wielka Brytania przyłączyła się do protestu. Nie, nie przeciwko Führerowi, tylko przeciw wyświetlaniu „Dyktatora”, aby… „nie doszło do obrazy” wodza III Rzeszy! W USA nastroje antychaplinowskie wcale nie były lepsze. Ludzie pisali listy, że aktor i reżyser obnaża swoje prywatne żale do Niemiec (Chaplina powszechnie uważano za Żyda), optując za tym, by rząd federalny zbadał owe motywacje Chaplina, dopóki „film nie ma jeszcze okazji, aby zantagonizować pewne rządy”…
ostrzyła na film pazury, i to – uwaga! – ze względu na krótką scenę seksu uprawianego przez dwoje ludzi. A to wszystko w kraju, gdzie na ulicach można kupić filmy z twardą pornografią, prostytucja nieletnich jest na porządku dziennym, a w klubach nocnych prezentowane są drastyczne pokazy erotyczne. Główny cenzor Tajlandii domagał się usunięcia z „Listy” wspomnianego aktu erotycznego, bo istniała jakoby obawa, że może wywierać
Schindler buduje w Krakowie fabrykę naczyń emaliowanych i zatrudnia w niej bardzo tanią siłę roboczą – Żydów z miejscowego getta. Kiedy jednak getto zostaje zlikwidowane, a Żydom grozi zastrzelenie na miejscu lub śmierć w obozach koncentracyjnych, biznesmen nagle zaczyna im współczuć i wykupuje niedawnych pracowników za pieniądze zarobione ich pracą. Zdjęcia filmu z afiszy domagano się nie tylko z powodów narodowych i politycznych, ale i… treści seksualnych. Na przykład malezyjska państwowa komisja cenzorska zakazała emisji filmu jako „żydowskiej propagandy”, twierdząc, że ukazuje „uprzywilejowaną pozycję i przedstawia cnoty tylko pewnej rasy”. Także Komitet Ogólnoświatowej Solidarności Muzułmanów określił „Listę Schindlera” jako „czystą propagandę syjonistyczną”, dodając, że „Żydzi zawsze starali się rozpowszechniać swe wpływy za pomocą kontrolowanych przez siebie mediów”. Także w Tajlandii cenzura
(1)
szkodliwy wpływ na biedaków, którzy po projekcji mogliby kogoś zgwałcić! Rok 1994 bezapelacyjnie należał do „Urodzonych morderców” Olivera Stone’a z genialnymi rolami Woody’ego Harrelsona i Juliette Lewis. Obraz jest opowieścią o parze seryjnych zabójców przemierzających Amerykę w morderczym amoku. Młodzi przestępcy paradoksalnie nie chcą pozostać anonimowi; przeciwnie – dbają, aby wszyscy poznali ich nazwiska i żeby nie minęła ich sława z powodu „Ostatnie tango w Paryżu” zbrodni. I co najważniejsze – cała Ameryka z ochotą się temu poddado wyświetlania. W USA, zwłaszcza je. W ilościach hurtowych powstana południu kraju, fanatycy religijni ją fankluby pary, telewizja komerprotestowali przeciw amerykańskiecyjna chce zrobić wywiad z mordermu dystrybutorowi „Żywota” – wycami, nawet policja jest podekscytwórni Warner Brothers – a grupę towana możliwością spotkania z najMonty Phytona nazywali poganami, sławniejszymi ludźmi w Ameryce. heretykami, bezbożnikami i sk…synaWbrew pozorom film nie zawiera mi. Jeszcze w 1996 roku za sprawą zbyt wielu drastycznych scen. Nafilmowych dialogów w monachijskiej strój morderstw ukazany jest nie wprost, ale poprzez gwałtowne ruchy bohaterów czy ton ich głosu. Purytańska krytyka nie pozostawiła jednak na obrazie suchej nitki, oskarżając twórców o „brutalność i naturalistyczne sceny jatek, szokujące obrazy, mocny język i dużą dawkę seksu”. Najbardziej przerażające jest to, że amerykańska młodzież w ogóle nie odebrała filmu jako satyry (ani na własne społeczeństwo, „Dyktator” ani na media, które za cenę rozgłosu i zysku proprokuraturze toczyło się śledztwo mują przemoc), ale jako instruktaż przeciw użytkownikowi portalu do… zabijania. Jak grzyby po deszza uprawianie propagandy antyżyczu wyrosły po premierze rzesze żąddowskiej. O co poszło konkretnie? nych krwi „urodzonych morderców”, „Precz z Judejskim Frontem Narowcale niekryjących swojej fascynadu! Niech żyje Narodowy Front Jucji filmem. dei!” – tak brzmiała umieszczona Legendarna brytyjska grupa w internecie kultowa sekwencja z filMonty Pythona nakręciła „Żywot mu, jak widać jednak mało zabawBriana”, świetną satyrę na wyznawna i mało zrozumiała dla niemiecców Chrystusa, którzy być może zbyt kiego wymiaru sprawiedliwości… pochopnie przyjęli jego nauki i – zaSkoro jesteśmy przy angielskim miast zacząć samodzielnie myśleć obrazoburczym filmie poruszającym – bezkrytycznie podążali za swoim
kwestie religii, warto podkreślić, że w Polsce podobne obrazy też poddawane były cenzurze, mimo że powstały w głębokim PRL-u. Weźmy chociażby sławną „Matkę Joannę od Aniołów” Jerzego Kawalerowicza, opowiadającą o przełożonej zakonnej rzekomo opętanej przez diabła. Jej egzorcysta postanawia siostrę uleczyć nawet za cenę grzechu śmiertelnego i nawiązuje nią romans. Księża gromili z ambon, Watykan szalał, żeby filmu nie pokazywać w Cannes, a obraz i tak wyświetlono. Co więcej – zdobył on „Srebrną Palmę”, do czego przyczynił się ~ Luis Bun uel („Piękność dnia”), zachwycony ekranizacją opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Kiedy Bernardo Bertolucci nakręcił „Ostatnie tango w Paryżu” obraz z miejsca otrzymał od cenzorów
najwyższą kategorię wiekową „X” (powyżej 18 roku życia) „wręczaną” z powodu seksu, nagości i… języka. Film jest opowieścią o niezwykłym związku erotycznym i emocjonalnym między młodą paryżanką Jeanne a Paulem, starszym od niej Amerykaninem na obczyźnie, pogrążonym w żałobie po śmierci żony. W filmie nie brak zresztą scen sadomachistycznych i perwersyjnych, jak choćby sławetna scena z masłem. Niestety, cenzura skupiła się wyłącznie na tym. Nie dopatrzyła się w „Tangu” dramatu jednostki samotnej i prawdziwego uczucia, które wyrosło z wyuzdanego seksu. W konsekwencji w latach 1972–1987 obraz był zabroniony we Włoszech, gdzie władze kraju w momencie premiery filmu postawiły zarzuty obsceniczności odtwórcom głównych ról – Marlonowi Brando i debiutującej dopiero co Marii Schneider – a także samemu Bertolucciemu i wytwórni United Artists. Reżyserowi filmu ponadto odebrano prawa obywatelskie na 5 lat i skazano go na 4 miesiące więzienia. Odtwórczyni głównej roli żeńskiej trafiła na kurację do psychiatryka i nigdy więcej nie odezwała się do Bertolucciego. PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
I
ch zdaniem skrajnie restrykcyjne prawo przynosi same zyski: narkomania jest pod kontrolą; prawo autorskie chroni twórców i biznesy. Przedsiębiorcy więc inwestują, zarabiają i płacą podatki. Gdy zliberalizujemy przepisy dotyczące używek i internetowego piractwa, gospodarka i społeczeństwo się rozpadną. Nie wierzą w to chyba sami propagatorzy takich rozwiązań.
Początki represji Za pierwszą nowożytną instytucję ochrony praw wydawniczych (i jednocześnie cenzury) uchodzą rozwiązania przyjęte w XVI wieku w Wenecji i Frankfurcie. Tamtejsi drukarze w zamian za ochronę przed kopiowaniem publikacji zgodzili się zrezygnować z rozpowszechniania „pism wywrotowych i niemoralnych”. Listy tychże przygotowywali urzędnicy. Współczesny model ochrony praw autorskich zapoczątkowali w XVIII wieku Brytyjczycy. Początkowo USA podchodziły sceptycznie do totalnej ochrony tych praw. Wszystko zmieniło się wraz z erą rewolucji informacyjnej lat 80. XX wieku. W 1989 roku Jacek Valenti – przewodniczący Amerykańskiego Stowarzyszenia Producentów Filmowych – ostrzegał kongresmanów, że „coraz popularniejsza kaseta wideo jest tym dla amerykańskich producentów i publiczności, czym dusiciel z Bostonu dla kobiety samej w domu. Bez specjalnej regulacji gospodarka się załamie”. Ale jakoś się nie załamała ani wtedy, ani w erze CD i DVD. ~ ~ ~ Według Krzysztofa Krajeńskiego – profesora kryminologii z Uniwersytetu Jagiellońskiego – pod koniec XIX wieku liderzy ówczesnych mocarstw zaczęli w bieżącej walce politycznej wykorzystywać zakazy dotyczące narkotyków. Bardzo szybko otrzymali wsparcie ze strony purytańskich prohibicjonistów, którzy kreowali się na spadkobierców abolicjonistów (zwolennicy zniesienia niewolnictwa). Głosili oni hasło „wyzwolenia świata spod reżymu środków odurzających”. Pod ich wpływem amerykański Kongres w 1912 roku zobowiązał republikańskiego prezydenta Williama Hovarda Tafta do promocji najbardziej drakońskiej wersji negocjowanej wtedy konwencji antyopiumowej. Ówcześni przywódcy europejscy zlekceważyli amerykańską propozycję i solidarnie odmówili ratyfikowania kuriozalnego aktu. Nie zraziło to konserwatystów amerykańskich przed kontynuowaniem akcji. Demokratycznego prezydenta Thomasa Wilsona namówili do włączenia do zapisów traktatu wersalskiego nakazu delegalizacji opium. Doprowadzili do sytuacji, w której do końca lat 40. XX wieku w Stanach Zjednoczonych do więzienia trafiali lekarze podający chorym morfinę. Kolejne fale zaostrzenia prawa narkotykowego w USA przypadają na lata 70., 80. i 90. ubiegłego wieku.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Republikańscy prezydenci – Nixon, Reagan i Bush senior – przepychali przez Kongres regulacje zaostrzające kary za samo posiadanie, i to na własny użytek, najdrobniejszej ilości wybranych środków odurzających. Utworzono przy tym kolejne rządowe agencje antynarkotykowe dysponujące miliardami dolarów. Amerykańskie regulacje stały się wtedy wzorem dla rządów wielu państw świata.
wnieśli do niej poprawkę zwalniającą od odpowiedzialności karnej osoby posiadające niewielkie ilości używek na własne potrzeby. Rząd koalicji AWS-UW w ramach kampanii „dostosowywania prawa polskiego do unijnego” przepchnął jednak przez parlament drakońską nowelizację ustawy narkotykowej. Na jej mocy posiadanie szczypty narkotyków traktowane było podobnie jak prowadzenie ich hurtowni.
Wojna z użytkownikami
Wszyscy przestępcami?
Wtedy to celem kampanii antynarkotykowych stały się nie same środki odurzające i ich dilerzy, ale także
W wielu społeczeństwach narasta od lat przekonanie, że drobne przestępstwa narkotykowe oraz
one olbrzymim kapitałem zarobionym na dragach, a inwestują również w rozpowszechnianie pirackich kopii filmów i muzyki. Ich jakość jest niekiedy lepsza niż jakość oryginałów. Niestety, przestępcy dodają do nich czasem pliki wykorzystywane do okradania bankowych rachunków. Wpinają one bez wiedzy właściciela zainfekowany komputer do wielkich sieci „stanowiących centrum nielegalnej gospodarki internetowej”. Analityk David Dagon z Georgia Institute of Technology twierdzi, że może to dotyczyć aż 11 proc. z 650 milionów komputerów mających dostęp do sieci.
Komputerroryści
Jak ze zwykłego człowieka zrobić przestępcę? Takie kursy mogą prowadzić polityczni konserwatyści walczący z narkomanią i tzw. piractwem komputerowym. użytkownicy. Prawo stało się niespójne. Otóż zdelegalizowano marihuanę, lekki narkotyk, którego szkodliwość – według analiz publikowanych od lat przez prestiżowe medyczne pismo „The Lancet” – jest niższa niż piwa, wódki czy zwykłego papierosa. Dopuszczono za to do sprzedaży leki nasenne zawierające silnie uzależniające syntetyczne barbiturany. A wszystko po to, aby walka z rodzącym się na Zachodzie na przełomie lat 60. i 70. XX wieku ruchem pacyfistycznym była łatwiejsza. Zdaniem Nixona totalna walka z używkami – poza alkoholem i papierosami – pozwoliła na „legalne i społecznie akceptowalne kontrolowanie osób niechętnych władzy”. Ówczesny szef FBI John Hoover w tajnych instrukcjach dla funkcjonariuszy pisał, że „zatrzymania na podstawie przepisów antynarkotykowych są najskuteczniejszą metodą gnębienia członków ruchu antywojennego i lewaków”. Co ciekawe, Polska aż do roku 1997 roku skutecznie broniła się przed przyjęciem absurdalnych regulacji antynarkotykowych, a i tu wprowadzono zakaz posiadania jakichkolwiek narkotyków bez ich rozróżniania na miękkie i twarde. Posłowie lewicy
piractwo komputerowe to błahostki. W 2010 roku aż 29 procent amerykańskich nastolatków uznało wymianę plików muzycznych za pośrednictwem serwisów społecznościowych za dopuszczalną bez żadnych ograniczeń. W Wielkiej Brytanii do kontaktu z różnymi narkotykami przyznało się w 2009 roku aż 60 procent studentów pierwszego roku. Pomimo drakońskich zakazów i restrykcyjnego prawa. Wojna z użytkownikami narkotyków oraz drobnymi piratami jest także nieskuteczna ekonomicznie. Wyroki wobec organizatorów siatek narkotykowych oraz osób zamieszczających w internecie hurtowe ilości kopii filmów, książek i muzyki należą do rzadkości, a przed sądem stają zazwyczaj płotki. Z badań amerykańskich kryminologów wynika, że zaostrzaniu prawa antynarkotykowego towarzyszył wzrost dostępności najcięższych rodzajów środków odurzających. W Nowym Jorku w latach 1986–1991 cena hurtowa grama kokainy spadła z 70–100 do 50–90 dolarów. Miejsce małych niewielkich lokalnych grup przestępczych zajęły brutalne i zhierarchizowane gangi. Dysponują
Zdaniem profesora Zygmunta Baumana zwolennicy restrykcyjnej polityki narkotykowej i antypirackiej doprowadzili w USA do głębokiego kryzysu więzi społecznych. W swojej pracy „Globalizacja” stawia on tezę o postępującej „utylizacji w amerykańskich więzieniach” tysięcy ludzi z niższych klas społecznych. Łatwiej jest ich skazać na więzienie, niż edukować i zapewnić możliwości zdobycia zwodu. Z analiz amerykańskiej Fundacji RAND wynika, że prewencja i leczenie osób uzależnionych od kokainy jest 10-krotnie tańsze od egzekwowania zakazów. Także regulacje dotyczące praw autorskich dewastują życie społeczne. Zniechęca się internautów do jednoczenia się wokół swojego hobby. Coraz więcej z nich działa na zasadzie „ściągam to, co mi potrzebne, niczego nie udostępniając”. W trakcie jednej z kampanii antypirackich rozbito w Polsce społeczność serwisu Napisy.org. Wokół niego grupowali się fani niszowych filmów produkowanych w rzadkich wersjach językowych. Organizatorzy serwisu zostali aresztowani. ~ ~ ~ Tymczasem kary za przestępstwa narkotykowe i komputerowe stają się coraz bardziej absurdalne. Zobaczmy, do czego to prowadzi w USA. Osobie złapanej na spożyciu kokainy grozi surowszy wyrok niż gwałcicielowi. Złodziej płyty CD
13
ze sklepu muzycznego w Kalifornii może zapłacić maksymalnie 1000 dolarów grzywny. Gdy skopiuje w domu jedną (!) płytę z sieci, może zabulić… 1,5 miliona kary. Studenci, którzy w ramach zaliczenia zajęć stworzyli wyszukiwarkę plików muzycznych, otrzymali od RIAA (amerykańskie zrzeszenie firm fonograficznych) pozew o zapłatę… 98 miliardów dolarów odszkodowania. Szefowie korporacji WorlCom za to, że fałszując dane finansowe, oszukali inwestorów oraz fundusze emerytalne na ponad 211 miliardów dolarów, zostali zobowiązani do wypłaty poszkodowanym kwoty zaledwie 750 milionów dolarów.
Wszechkontrola Towarzyszy temu zjawisko nazywane faktyczną prywatyzacją państwa. Coraz częściej duże agencje specjalizujące się w walce z przestępczością narkotykową i komputerową stają się wolne od kontroli przez parlamenty. Na dodatek zaczynają wynajmować do pomocy prywatne przedsiębiorstwa. I to one wykonują w imieniu państwa szereg uprawnień kontrolnych. Zbierają dane osobowe internautów, tworzą ich katalogi, organizują i kierują policyjnymi akcjami antypirackimi. Zaciekli obrońcy praw autorskich nie zauważyli, że dzisiaj wielu internautów to jednocześnie konsumenci i twórcy kultury. Do swoich dzieł wykorzystują oni inne dostępne treści, naruszając przy tym – często nieświadomie – czyjeś prawa autorskie. Sprawujący władzę mają więc idealny pretekst, aby jeszcze dogłębniej kontrolować całe grupy społeczne. I to wybierane w dowolny sposób. Czy jest wyjście z tej pułapki? Tak. Na przykład państwa skandynawskie oraz Holandia i Portugalia znacząco zliberalizowały przepisy antynarkotykowe. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Liczba osób uzależnionych znacząco spadła. W rezultacie kraje te przestały być atrakcyjnym miejscem działania zorganizowanych grup przestępczych, które nie inwestują w inne rodzaje przestępczej działalności. Praktykowana przez niektóre wydawnictwa oraz państwa (np. Norwegia) polityka uwalniania dostępu do plików z muzyką, filmami i całymi książkami przyniosła spore zyski. Dochody autorów wzrosły, bo zaczęli zarabiać na sprzedaży wielu dodatków (gadżety, reklama, koncerty, specjalne zamknięte serwisy internetowe). Zyskała na tym także nauka. MiC W tekście wykorzystałem opublikowaną w serwisie www.vagla.pl pracę Grzegorza Borka „Kryminalizacja jako metoda kontroli społecznej. Przykład prawnokarnej regulacji narkotyków i piractwa komputerowego”.
14
ZAMIAST SPOWIEDZI
Marek Poznański, poseł Ruchu Palikota, doktorant w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie, uczestnik badań archeologicznych miejsca katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154M, opowiada „FiM” o swojej pracy w Smoleńsku, uczestnictwie w Zespole Parlamentarnym Antoniego Macierewicza i ostracyzmie ze strony PiS-u. – Jak to się stało, że znalazł się Pan na miejscu katastrofy w Smoleńsku? – Jesienią 2010 roku pojechałem tam jako biegły prokuratury, archeolog. Przez dwa tygodnie uczestniczyłem w badaniach miejsca katastrofy tupolewa. Zabezpieczaliśmy i dokumentowaliśmy szczątki po katastrofie. Podczas pracy dużo rozmawialiśmy z Rosjanami, poznaliśmy ich pogląd na tę tragedię i zapewniam, że jest on inny, niż kreują media. – Co mówili? – Dziwili się polskim politykom, którzy robili zarzut z tego, że ciała ofiar zostały włożone do ruskich trumien. Rosjanie pytali, do jakich trumien miały trafić ciała? Do włoskich, angielskich? Docierały do nich informacje o oburzonych na Rosjan posłach, głównie z PiS-u, o wersji zamachu, sztucznej mgle itp. To naprawdę nie poprawiło naszych relacji. – O właśnie… Prawicowe media, zwłaszcza „Gazeta Polska”, przedstawiały Rosjan jako potwory, które obojętnie przechadzały się po miejscu katastrofy, cięły wrak, kradły zegarki i mataczyły. Faktycznie tak było? – Rosjanie całkiem inaczej emocjonalnie podchodzą do takich katastrof. Dla Rosjan wypadek to wypadek, jak każdy inny. Nie rozpaczają latami po ofiarach; zbytnio się nad tym nie rozczulają. – A co z zarzutami dobijania niektórych pasażerów? – Nie powinno być w tej sprawie żadnych spekulacji – czy ktoś przeżył, czy ktoś wyszedł z kabiny, której notabene w ogóle nie było. Media często przedstawiały silnik z oderwanym fragmentem poszycia jako dziób samolotu, w którym mógł ktoś przeżyć. To kompletna bzdura. Rosjanie dziwili się, jak w Polsce ktokolwiek może spekulować na temat pasażerów, którzy rzekomo mogliby jakimś cudem ocaleć. Fragmenty ofiar były wszędzie, także w odległości kilkudziesięciu metrów od wraku, nawet na pobliskich drzewach. Ciała znajdowano w takim stanie, że do ich przenoszenia używano specjalnych łopat. Nikt nie miał prawa przeżyć.
– Jakie błędy popełniła polska strona? – Przede wszystkim rzeczywiście nie powinniśmy oddać śledztwa w całości Rosjanom. Rozumiem, że ciężko było je zatrzymać u nas, ale uważam, że za mało o nie walczyliśmy. Mogliśmy w ostateczności zażądać wspólnego śledztwa, gdzie obydwie strony mają takie same kompetencje i prawa. Osobiście uważam, że w sprawie badania przyczyn katastrofy smoleńskiej nie jesteśmy
oprzeć swoich absurdalnych tez. Tylko fachowe przeprowadzenie śledztwa rozwiałoby ich złudzenia. – Co nowego może Pan wnieść do zespołu Macierewicza? – Chcę na bieżąco punktować prace zespołu. Świeżą sprawą jest opinia ekspertów ze Stanów Zjednoczonych, którzy twierdzą, że tupolew nie uderzył w brzozę. Zdążyłem już to zdementować. Zaprezentowałem zdjęcia, na których ewidentnie widać, że samolot uderzył nie tylko
– Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że ta brzoza zrobiła na mnie największe wrażenie. Nie byłem w stanie jej objąć. Stanąłem przed nią razem z prokuratorem i mnie zatkało. Nie widziałem wcześniej tak grubej brzozy. To olbrzymie drzewo. – Macierewicz pewnie nawet jej nie widział… – To jest kuriozum tego wszystkiego. Większość osób z tego zespołu, łącznie z ekspertami, nie było nigdy na miejscu katastrofy. Nie widzieli tych
Prawda i...
partnerem dla Rosjan. Jesteśmy dla nich petentem. – Czyli zgadza się Pan z PiS-em, że niepotrzebnie oddaliśmy śledztwo Rosjanom? – Tak! Ono powinno zostać w Polsce. – Słyszę w Pana wypowiedzi ton sugerujący, że strona rosyjska traktuje nas lekceważąco? – Niestety, tak. – Z czego to wynika? – Na pewno nie ze złośliwości. Mówiłem o tym, że tutaj raczej chodzi o ich mentalność. Dla nich nadal jest Bolszaja Rossija i malenkaja Polsza. – Jakie popełniono błędy w śledztwie? – Przede wszystkim niedostateczne zabezpieczenie wraku samolotu. Powinno się staranniej do tego podejść. Niedopatrzeń było dużo i one teraz procentują, bo gdyby wszystko zostało wykonane zgodnie z procedurami, to teraz ludzie tworzący różne teorie typu, że samolot nie uderzył w brzozę, nie mieliby na czym
w brzozę, ale i w inne przeszkody, również inne drzewa przed tą felerną brzozą. Szereg dorosłych drzew zostało ściętych przez ten samolot, ba, nawet mała sieć energetyczna została przez niego zerwana, a słup, na którym wisiały linie – zniszczony. Wymieniając dalej, widziałem ścięty w pionie duży świerk, topole. Zadałem więc pytanie, czy ci amerykańscy specjaliści brali pod uwagę inne przeszkody, które wpływały na destrukcję samolotu, bo chyba o nich zapomnieli, mówiąc wyłącznie o brzozie, a raczej o jej braku. – Dlaczego w takim razie ciągle mówi się o tej nieszczęsnej brzozie, a o innych przeszkodach ani słowa, skoro to takie oczywiste? – To, co mówię, nie pasuje do teorii, do ram, jakie sobie założył zespół parlamentarny pana Macierewicza. – A jednak znam takich polityków, którzy twierdzą, że ta brzoza to patyk, który nie mógł wpłynąć na lot tupolewa. Faktycznie to takie małe drzewko?
drzew, przeszkód, które pokonywał tupolew. Ich praca to takie gdybanie. Dziwi mnie, jak szanowani profesorowie mogą tworzyć teorie na odległość. – Kilka dni temu usłyszeliśmy, że archeolodzy wciąż znajdują tysiące fragmentów samolotu. Jak to się dzieje, że po ponad półtora roku od wypadku to miejsce nadal nie zostało właściwie zabezpieczone i przeszukane? – My zabezpieczaliśmy tylko te materiały, które były na powierzchni ziemi. Nie ruszaliśmy tego, co znajdowało się pod ziemią. Rosjanie wyrównywali teren spychaczem, co spowodowało przeniesienie niektórych szczątków. – Chyba nie powinni tego robić. – Jasne, że nie powinni. Jest mnóstwo metod archeologicznych, które z powodzeniem zastąpiłyby ten spychacz. Generalnie nasza praca, praca archeologów, została zmarginalizowana. Osobiście namierzałem powierzchniowo fragmenty samolotu, co w ogóle nie jest brane pod uwagę przez ekspertów posła Macierewicza.
Na podstawie znalezionych fragmentów, a znajdywaliśmy je w przeróżnych miejscach, można zrekonstruować tor lotu, co się działo w danym momencie z samolotem. Znaleźliśmy dużo przepalonych elementów, które wpadały do wirnika. Jak się samolot odwrócił, to wirnik był pod spodem. Te fragmenty się przepalały, topiły. Silnik pracował do ostatniego momentu uderzenia, więc można sobie wyobrazić, jak wyglądały ciała. To był blender! Niektórzy eksperci ze wspomnianego zespołu twierdzą, że oderwane skrzydło powinno upaść maksymalnie 12 metrów od brzozy, a wystarczy przecież wziąć kij i uderzyć nim w słup. Jego fragment znajdzie się kilkanaście metrów dalej; porównajmy to teraz do prędkości tupolewa i wielkości brzozy; tu nie powinno być żadnych sporów. – Mieliśmy kilka raportów w tej sprawie, powstały komisje. Kto według Pana jest najbliżej prawdy, o którą każdy walczy na swój sposób? – Uważam, że ekspertyzy i badania nie powinny być w żadnym stopniu upolitycznione, a niestety są w całości, i to po obu stronach – polskiej i rosyjskiej. Każdy chce coś przy tym ugrać. Najlepszym tego przykładem jestem ja. Nikt mnie nawet nie informuje, kiedy odbywają się kolejne posiedzenia zespołu Macierewicza. – A może Pan też chce coś ugrać? – Jakbym chciał, to wykorzystałbym swoją wiedzę wcześniej, a nie zrobiłem tego. Kiedy usłyszałem z ust prezesa Kaczyńskiego, że samolot powinien przeciąć tę brzozę jak zapałkę, że nie powinna zniszczyć skrzydła, a później poseł Macierewicz mówi, że samolot jednak w brzozę nie uderzył, to coś we mnie pękło. Jak długo można słuchać takich rzeczy?! – Jak przejawia się ten ostracyzm zespołu posła Macierewicza wobec Pana osoby? – Nie mają prawa nie dopuszczać mnie do prac zespołu, więc najzwyczajniej nie informują tak jak innych członków o jego posiedzeniach. To nadzwyczaj kulturalne… Pan Macierewicz powiedział, że polityka Ruchu Palikota nie jest spójna z ich polityką. Chodzi o obrażanie Lecha Kaczyńskiego. Ja przecież w żadnym momencie nie obraziłem byłego prezydenta. Gdybym faktycznie szedł w zaparte, jak mi to sugeruje prawica, to przecież nie popierałbym ich niektórych tez. Chcę być jak najbardziej obiektywny, ale z automatu jestem traktowany jak wróg. – Dlaczego doszło do tej katastrofy? – Podstawowym i największym błędem strony rosyjskiej było zezwolenie na lądowanie, a ze strony polskiej – podjęcie próby lądowania. To są dwa kardynalne błędy i dwa główne powody. Poza tym wciąż nie wiadomo, czy były wywierane naciski na pilotów i naciski na pracowników wieży kontrolnej. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
15
Nietykalni Watykan liczy zaledwie 825 obywateli, ale przy mikroskopijnej powierzchni kraiku (niecałe 0,5 km2) daje to całkiem pokaźną średnią zaludnienia: 1873 osoby na km2. Budżet stolicy Krk jest tajemnicą strzeżoną tak pilnie, że przez znawców Kościoła nie jest szacowany nawet w przybliżeniu. W ogóle nie istnieje coś takiego jak jednolity budżet.
Vigana i przeniesienie go na „zesłanie” do USA watykaniści odczytali jako karę za próbę przeciwstawienia się watykańskiej ośmiornicy, czyli infiltrującej kościelne państwo mafii – wewnętrznej i zewnętrznej. Żeby było jeszcze ciekawiej, arcybiskup Vigano podczas swojej służby w cieniu Benedykta był odpowiedzialny za wszelkie przetargi na prace związane
Pod takim tytułem telewizja włoska wyemitowała 25 stycznia program, który dowiódł, że Watykan – najmniejsze państewko świata – jest przeżarte korupcją. Ponad 60 procent jego budżetu to lewe pieniądze, którymi z pełną świadomością obracają biskupi, kardynałowie i inni dostojnicy „stolicy Pana Boga”. A to w takim celu, aby instytucjom kontrolnym (np. nadzorom bankowym) trudniej było prześwietlić finanse „boskiej centrali”. Wiadomo tylko, że Watykan co roku ogłasza (a raczej twierdzi, że ogłasza) saldo, które raz jest dodatnie, raz ujemne i waha się – w zależności od lat – plus minus 20 milionów dolarów. Skąd pieniądze? Przede wszystkim z turystów i pielgrzymów (około 7 milionów), którzy kupują koncesjonowane przez Watykańczyków pamiątki, odwiedzają słono kosztujące muzea oraz nabywają specjalnie tu tłoczone i bite rarytasy filatelistyczne i numizmatyczne. Niebagatelnym zastrzykiem finansowym jest też rodzaj współczesnego „świętopietrza”, czyli coroczna danina płacona Watykanowi przez Kościoły katolickie różnych państw. Polski Kościół – według nieoficjalnych szacunków – przelewa corocznie na konta watykańskie około 100 milionów złotych. Właśnie… konta. Jednym z pokaźnych źródeł dochodów Watykanu jest własna instytucja finansowa – Banco Vaticano. Nie ma bez mała dekady, aby światem finansów nie wstrząsała jakaś afera związana z tym bankiem. Nie dalej jak rok temu świat dowiedział się (dzięki publikacji „La Repubblica”) o powiązaniach watykańskiego banku z mafią i z praniem brudnych pieniędzy. Ujawniono też lipne subkonto w BV, na którym spoczywało 9 miliardów euro nieznanego pochodzenia, przeznaczonych jakoby na „dzieło ewangelizacji narodów”. Teraz mamy kolejny pasztet. Osią programu „Nietykalni”, wyemitowanego przez włoską telewizję La7, były listy arcybiskupa Carla Marii Vigana (na zdjęciu) – papieskiego nuncjusza w USA, a jeszcze niedawno sekretarza generalnego państwa watykańskiego – kierowane bezpośrednio do papieża Benedykta XVI. Pierwszy list pochodzi z roku 2009, ostatni – z jesieni roku ubiegłego. Co ciekawe, niedawne zdymisjonowanie
z prawidłowym funkcjonowaniem Watykanu – począwszy od robót publicznych (np. sprzątanie placu św. Piotra) po obsługę watykańskiego radia. Wiedział więc dużo (jeśli nie wszystko) i jego odsunięcie wywołało u wielu westchnienie ulgi. „Nigdy nie myślałem, że stanę w obliczu tak katastrofalnej sytuacji korupcyjnej – sytuacji, która znana jest w Watykanie nie tylko mnie, ale przecież i innym, jeśli nie wszystkim, członkom kurii” – pisze Vigano w jednym z listów do Papy. W innym dodaje: „Służby techniczne w Państwie Watykan to wewnętrzne królestwo powiązane od lat z tymi samymi dostawcami. Wyłoniono ich nie drogą przetargów, ale korupcyjnych układów, a oferują swoje usługi po dwu-, trzy-, a często czterokrotnie wyższych cenach niż należne”. Nadwyżki oczywiście miały być rozliczane pod stołem. Każdy następny list do Benedykta XVI to kolejne rewelacje: „Pieniądze Watykanu i zarządzanie nimi powierzono grupie bardzo podejrzanych bankierów, których inwestycje noszą znamiona operacji mafijnych. Ale nawet i te niejasne przepływy gotówki i sytuowanie wielkich lokat nie przyczyniają się do osiągania przez Państwo watykańskie spodziewanych zysków. Dzieje się tak dlatego, że powiązani z Kurią Rzymską bankierzy znacznie bardziej dbają o swoje własne i swoich mocodawców prywatne interesy niż o interes Kościoła”. Jednym z ewidentnych przykładów sprzeniewierzania pieniędzy stolicy Kościoła jest ogrodnictwo zarządzające i utrzymujące słynne watykańskie ogrody. Nie wiadomo, jakimi dokładnie pieniędzmi tam się obraca (choć z listu nuncjusza wynika, że i on, i adresat znają te kwoty), ale o skali zjawiska może świadczyć drobny przykład podany przez Vigana. Oto najsłynniejsza, podziwiana przez tysiące pielgrzymów i turystów świąteczna choinka, ta ustawiona zwyczajowo na placu św. Piotra, kosztowała
ostatnio (wraz dowozem, oświetleniem i przystrojeniem) 550 tysięcy euro! A realnie koszt tego przedsięwzięcia nie powinien przekroczyć 150 tysięcy euro. Nie inaczej było z bożonarodzeniową szopką, która kosztowała jakoby 220 tysięcy euro. Rzeczywista wartość, za którą można byłoby ją zamówić, to około 50 tysięcy. Ktoś się zatem nieźle obłowił. Kto? Papieski zesłaniec w USA sugeruje, że dziób swój w tej i podobnego typu forsie maczają ptaszki najbliższe papieżowi. W tym te o purpurowych piórkach. „Czy wasza świątobliwość zdaje sobie sprawę, że całkowite straty Watykanu związane z tak pojętą »gospodarnością« sięgają 60 procent budżetu?!” – rozpaczliwie alarmuje arcybiskup Carlo Vigano i znowu w kolejnych listach powraca do tajemniczych bankierów zamieszanych w korupcyjne układy. O kogo może chodzić? – zachodzą w głowę włoscy dziennikarze kanału La7 i próbują odpowiedzieć na to pytanie. Ich zdaniem chodzi m.in. o Pellegrina Capalda, prezesa państwowego Banku Rzymskiego. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu jest to zdecydowany faworyt rzymskiej kurii. Obecnie zarządza słynną winnicą świętego Grzegorza. Kolejne dziennikarskie typy to: Fratta Pasini, prezes Banco Popular, oraz Gotti Tedeschi, dyrektor działu depozytów i pożyczek w Sanpaolo IMI. Ten drugi to gigant włoskiej bankowości i ubezpieczeń – zatrudnia 44 tysiące pracowników i ma ponad 7 milionów klientów. Dziwnym trafem Tedeschi to także wykładowca papieskich uczelni, na przykład Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca w Mediolanie. Odpowiedź Watykanu na zarzuty włoskiej telewizji jest zdumiewająca i zapewne stanie się nowym przyczynkiem do historii walki o wolność słowa. Otóż stolica papiestwa w najmniejszym stopniu nie zaprzecza ani samemu faktowi wysyłania przez Vigana
alarmistycznych listów do papieża, ani nie neguje zawartych w nich faktów. W wydanym dla potrzeb mediów komunikacie czytamy natomiast: „Niektóre zarzuty – niezwykle poważne – jakie padły w programie, w szczególności pod adresem członków Komitetu Finansów i Zarządu Gubernatoratu Watykanu oraz Sekretariatu Stanu Jego Świątobliwości, zobowiązują tenże Sekretariat Stanu oraz Gubernatorat do wykorzystania wszystkich dróg, które uznają za stosowne, także prawnych, dla zagwarantowania dobrego imienia osób o nieposzlakowanej moralności i uznanego profesjonalizmu, lojalnie służących Kościołowi, papieżowi i dobru wspólnemu”. Czyli otoczenie papieża grozi włoskiej telewizji procesami. Za co? Dobre pytanie, skoro w innym komunikacie (Watykan gorączkowo wydał ich kilka) czytamy, że „Krytyka watykańskich finansów sformułowana przez arcybiskupa Carla Marię Vigana podyktowana była głęboką troską. Obecna działalność arcybiskupa Vigana ma niewątpliwie aspekty bardzo pozytywne i przyczynia się do oszczędności w naprawę trudnej sytuacji ekonomicznej”. Rozumiecie coś z tego? Dziennikarze, którzy przytaczają słowa Vigana, kłamią, i za to pretorianie Papy zaciągną ich przed oblicze sądu, natomiast sam Vigano mówi prawdę, bo to zatroskany arcybiskup jest. Jeśli nadal targają Wami rozterki, kto tu i z kogo próbuje robić idiotę, to wszelkie wątpliwości rozwieje ostatecznie oświadczenie papieskiego rzecznika Watykanu, księdza Federica Lombardiego, który podczas zwołanej konferencji prasowej był łaskaw powiedzieć: „Tak wielka dezinformacja nie może oczywiście przyćmić codziennej i spokojnej pracy w perspektywie coraz większej jawności wszystkich watykańskich instytucji. Nie można zapominać, że na czele rządu Kościoła stoi papież o głębokim i ostrożnym osądzie, którego postawa moralna,
będąca poza wszelkim podejrzeniem, gwarantuje spokój i ufność, jakiej słusznie oczekują ci, którzy pracują na służbie Kościoła, oraz wszyscy wierni”. Czyli Roma locuta, causa finita – Rzym powiedział, sprawa załatwiona? Miejmy nadzieję, że nie tym razem, bo włoscy dziennikarze – wspierani przez kolegów z BBC – zapowiadają wkrótce kolejne rewelacje, przy których te ogłoszone dotychczas to pikuś. Wszystko dokładnie opiszemy. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK REKLAMA
16
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Podpisywanie dziwnych aktów prawnych, na przykład takich jak ACTA, i przepisy niekorzystne dla zwykłych ludzi to m.in. skutek słabości demokratycznej władzy wobec potęgi globalnych korporacji. Globalizacja stworzyła ramy do bogacenia się korporacji na niespotykaną skalę. Dotąd firmy były na ogół zakorzenione w swojej ojczyźnie i mogły także inwestować za granicą, ale w ograniczonym zakresie. W ciągu ostatniego pokolenia w wyniku globalizacji upadły jednak liczne bariery celne i inwestycyjne, zwielokrotniając ilość potencjalnych klientów. Obroty i zyski wielkich koncernów ciągle rosną, a jednocześnie władza demokratyczna nie uległa zglobalizowaniu. Demokracja nadal opiera się na poszczególnych krajach, a rosnąca potęga korporacji, które dysponują gigantycznymi budżetami, nie ma po stronie demokratycznego przedstawicielstwa żadnej równoważnej siły. Mówiąc obrazowo, korporacje, które dysponują całymi agendami szpiegowskimi, a w krajach Trzeciego Świata nawet armiami, mogłyby kupić rząd i parlamenty wielu krajów i nawet nie zauważyć tego wydatku. Bywa, że wielkie firmy, na przykład słynna z działań w Iraku Blackwater, są nawet armiami w sensie dosłownym. Brak równowagi pomiędzy kapitałem a demokracją sprawia, że ta druga traci swoje znaczenie, przestaje być reprezentatywna i traci funkcje ochronne wobec ludności.
Ad ACTA Historia słynnego dokumentu ACTA (obszernie pisaliśmy o nim przed tygodniem) jest dobrym przykładem, jak działa system subtelnego, ale skutecznego lobbingu korporacji. Z prac nad dokumentem mającym chronić prawa autorskie, który ma ogromne znaczenie nie tylko dla korporacji, ale i zwykłych ludzi, wyłączono stronę społeczną, natomiast konsultowano się z komitetem doradczym złożonym z przedstawicieli wielkich korporacji amerykańskich. Zresztą nie byłoby to nawet konieczne, bo nie jest tajemnicą, że rząd USA i jego dyplomacja reprezentują tak czy inaczej interesy tych korporacji, a bywa, że wielkie firmy „delegują” swoich pracowników na wysokie stanowiska państwowe za oceanem. Henry Paulson, sekretarz stanu w administracji młodszego Busha, podjął się ratowania banków amerykańskich w roku 2008 dopiero wtedy, gdy okazało się, że klapą zagrożony jest gigantyczny bank Goldman Sachs, jego wieloletni pracodawca, ale nie zareagował wcześniej, gdy plajtowała konkurencja. Ze stajni Goldmana Sachsa wywodzi się także dwóch aktualnych premierów – Grecji i Włoch. Żeby było śmieszniej, szef rządu Grecji ratuje teraz
kraj z zadłużenia, które przed Unią pomagali przed laty ukrywać doradcy… Goldmana Sachsa. Tak mniej więcej wygląda zabawa w demokrację, gdy siła korporacyjnych
że korporacje nie robią takich rzeczy za darmo. Chodzi o zapewnienie sobie wpływu na stanowienie prawa. To dlatego m.in. prawo podatkowe za oceanem należy do najbardziej skomplikowanych na świecie. Liczy tysiące stron i zawiera mnóstwo zwolnień i wyjątków, często sformułowanych tak, aby dotyczyły tylko określonych firm. Dzięki tym prawnym zabawom niektóre korporacje niemal nie płacą podatków. W Europie uznano by to
który jest też jednocześnie szefem gigantycznej korporacji finansowej zajmującej się różnymi dziedzinami biznesu, głównie jednak usługami religijnymi, czyli – jak mówią niektórzy – „sprzedażą polis na życie wieczne”. W samym Rzymie mieliśmy do niedawna do czynienia z nie mniej interesującym zjawiskiem. Szef największej korporacji medialnej kraju, sojusznik Kościoła katolickiego i najbogatszy człowiek Europy,
Pod presją korporacji dinozaurów może rozdeptać miliony ludzi lub miliony ludzi uratować. Ich cechą jest także to, że nie mogą się przewrócić, bo ich upadek przygniótłby zbyt wiele ważnych osób, firm, a nawet całych krajów. Zatem mogą praktycznie robić, co chcą, mając pewność, że gdy nabroją, i tak zostaną uratowani – z kieszeni podatników. Wracając do dokumentu ACTA… Jego projekt dotarł do opinii publicznej dopiero po opublikowaniu go przez wyklinany portal WikiLeaks w 2008 roku. Natychmiast wzbudził wątpliwości i protesty. W 2010 roku po raz pierwszy oficjalnie opublikowano treść porozumienia – zostało ono skrytykowane przez organizacje społeczne w USA oraz prawników. Nie zaniechano jednak procesu jego ratyfikacji. Dlaczego? Dlaczego w Polsce nie konsultowano go z organizacjami konsumenckimi, z GIODO i ruchami społecznymi? Jedynym wyjaśnieniem jest skuteczny lobbing środowisk, które za wszelka cenę, także wolności w internecie, chcą bronić rozdętych pretensji do praw autorskich. Czyli głównie korporacji – producenckich, medialnych i zrzeszających twórców.
Zalegalizowana korupcja Z jakichś dziwnych względów mało mówi się w Polsce o praktyce rządzenia w najważniejszym kraju świata, czyli za oceanem. USA słyną ze stosunkowo niskiej korupcji, ale jest ona niska m.in. dlatego, że istnieje tam coś w rodzaju korupcji legalnej. Otóż korporacje mogą przelewać nawet wielomilionowe kwoty na konta wyborcze kandydatów poszczególnych partii oraz samych partii. Mogą także złożyć daninę na cele charytatywne w okręgu danego kandydata… Wiadomo,
Prezydent Sarkozy na jachcie miliardera Vincenta Bollore
za skandal, aferę korupcyjną, ale za oceanem nie ma skandalu, bo to jest… legalne. Na przykład Mitt Romney, członek Kościoła mormonów i główny kandydat republikanów (podarował na Kościół 2 mln dolarów w jednym tylko roku!), płaci zaledwie 14 proc. podatku – o wiele mniej niż zwykły Amerykanin, a jego zeznanie podatkowe jest tak skomplikowane z powodu ulg i odpisów, że liczy 550 stron. Zostaje jednak pytanie, kogo reprezentuje prezydent, kongresmen lub senator wybrany w takich okolicznościach. Zwykłych ludzi, kościół czy biznesowych lobbystów? I czy to jest jeszcze demokracja, nawet jeśli istnieje nadal formalna procedura wyborcza? Wiadomo, że wygrywa głównie ten, kto zebrał więcej pieniędzy na wybory, a pieniądze dają przede wszystkim korporacje i biznes. Więc jaki to jest właściwie ustrój polityczny? Krytyczni Amerykanie nazywają go złośliwie „korpokracją” – władzą korporacji.
Papa, Berlusconi i inni Specyficznym wydaniem korporacji jest Państwo Kościelne, które do połowy XIX wieku obejmowało całe środkowe Włochy, a obecnie – tylko Watykan. Jego władcą jest najwyższy kapłan katolicyzmu,
był jednocześnie szefem rządu. Pomiędzy tymi funkcjami istniało sprzężenie zwrotne – Silvio Berlusconi mógł zostać premierem, ponieważ był szefem korporacji medialnej, której oczywiście używał w kampanii wyborczej, a jego premierostwo wspomagało interesy korporacji. Dzięki władzy politycznej zapewnił sobie na czas urzędowania sądową nietykalność i nie mógł być skazany za oszustwa, jakich miał się dopuścić jako szef korporacji. Pewną odmianą berlusconizmu jest sarkozizm. Nicolas Sarkozy nie jest wprawdzie osobą bardzo majętną, ale jest powiązany setkami więzów z najbogatszymi ludźmi Francji. Bywa ojcem chrzestnym ich dzieci, wypoczywa na ich jachtach, a w zeszłym roku pojawili się świadkowie, którzy zeznają na temat powiązań środowiska politycznego prezydenta z Lilliane Bettencourt, właścicielką koncernu l’Oreal i najbogatszą kobietą na kontynencie. Chodzi m.in. o ewentualne nielegalne finansowanie kampanii wyborczej Sarkozy’ego w 2007 roku. We Francji było też sporo dyskusji na temat związków prezydenta z wydawcami popularnych gazet i z presją wywieraną na dziennikarzy, aby wspierali jego kandydaturę. Sarkozizm bywa też nazywany współczesną odmianą bonapartyzmu.
Media i władza Klasą samą dla siebie w walce politycznej za biznesowe pieniądze pozostaje imperium Ruperta Murdocha – australijsko-amerykańskiego potentata prasowego i telewizyjnego. Jego stacja Fox TV w USA prowadzi wieloletnią kampanię ataków (w tym pomówień i oszczerstw) wymierzoną w prezydenta Baracka Obamę i demokratów oraz ich wszelkie modernizacyjne projekty polityczne. Ta telewizja doprowadziła także do zsunięcia się partii republikańskiej z pozycji zdroworozsądkowych w odmęty szaleństw polityków skrajnej Tea Party, którzy wygrywają dzięki Fox TV i eliminują bardziej umiarkowanych kandydatów. Koncern Murdocha próbował współrządzić także Wielką Brytanią, uwodząc i trzymając w szachu polityków z lewicy i prawicy. W obecnym rządzie funkcję szefa od propagandy pełnił były pracownik imperium – Andrew Edward Coulson. Jednak jego kariera legła w gruzach wraz z upadkiem słynnej gazety Murdocha „News of the World”, oskarżonej o gigantyczną aferę podsłuchową. Coulson wylądował w areszcie, a sam Murdoch musiał się tłumaczyć przed specjalną komisją parlamentarną. Katastrofa imperium w Wielkiej Brytanii (sprowokowana przez śledztwo lewicowego dziennika „The Guardian”) będzie kosztować Murdocha prawdopodobnie 100 mln funtów odszkodowań wypłacanych w formie porozumień pozasądowych. W Polsce niewątpliwie największy wpływ na władzę miał koncern medialny Agora, wydający m.in. „Gazetę Wyborczą”. To on obalił m.in. rząd Leszka Millera, rozpętując słynną aferę Rywina. Ale też ta afera bardzo osłabiła pozycję koncernu, czyniąc z niemal wszechmocnej „Wyborczej” jedną z wielu gazet w kraju, choć niewątpliwie nadal najbardziej wpływową. Wobec dosyć przygnębiających faktów przedstawionych powyżej rodzi się pytanie, jak można ocalić i rozwijać demokrację w czasach finansowych dinozaurów. Mieliśmy tego lekcję kilka dni temu – nawet wielkie stwory boją się małych, ale licznych mrówek – rząd musiał się ugiąć pod wpływem masowych protestów w sprawie ACTA. Butny początkowo premier musiał spuścić z tonu, a los ustawy jest niemal przesądzony, bo trudno sobie wyobrazić, że ktokolwiek zaryzykuje jej ratyfikację w obecnym kształcie. Władza i koncerny boją się gniewu ludzi, gdyż ich władza jest pozbawiona mandatu społecznego. A w sprawie tego dokumentu nie ma żadnego, bo ciągnie się za nim smród kuluarowego spisku elit. Sprawa ACTA jest dobrą lekcją skutecznego oporu. MAREK KRAK
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
W
Australii trwa kuriozalna walka arcybiskupów: anglikańskiego Johna Hepwortha i katola Philipa Wilsona. Nie idzie bynajmniej o doktrynę wiary... Hepworth twierdzi, że przed 40 laty został zgwałcony przez trójkę duchownych katolickich. Wilson utrzymuje, że nic podobnego, że kolega z sąsiedniej wiary coś sobie uroił. Nie jest to przekonująca linia obrony, bo gdy abp Hepworth
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
senator Nick Xenophon. Wcześniej ostrzegał Kościół, by sam wyciągnął wobec niego konsekwencje. Hierarchowie ociągali się, a jednocześnie naciskali na parlamentarzystę, by siedział cicho. Kiedy zupa się wylała, abp Wilson najął prawnika Michaela Abbotta, by
Zgwałcony arcybiskup przed czterema laty wystąpił z oskarżeniami, archidiecezja Melbourne wypłaciła mu odszkodowanie. Dotyczyło ono jednak czynu dwu księży, którzy przekwaterowani zostali prawdopodobnie do Domu Pana Szatana. Trzeci gwałciciel, prałat Ian Dempsey, wciąż żyje i wskazuje owieczkom drogę do królestwa niebieskiego. We wrześniu zadenuncjował go po nazwisku członek parlamentu,
udowodnił, że Dempsey jest niewinny, co ten uczynił, bo w końcu brał za to pieniądze. Wilson oznajmił triumfalnie, że wobec tego nie ma o czym mówić: „Mr. Abbott stwierdził, że zarzuty abp. Hepwortha są bezpodstawne”. Sprawę można by zamknąć, gdyby nie to, że zgwałcony arcybiskup anglikański wciąż był nieukontentowany. Zawiadomił policję o przestępstwie: „Oficjalnie domagam
Opoka Kościoła Z
okazji 10 rocznicy ujawnienia skandalu przestępstw seksualnych amerykańskiego kleru w Bostonie odbyła się konferencja, na którą razem z ofiarami molestowania przybyli prawnicy, psychiatrzy, aktywiści i dziennikarze.
John Hepworth
się, by przeprowadzono w tej sprawie obiektywne śledztwo”. Ponadto dodał: „Nigdy nie było moją intencją wychodzenie z tą sprawą poza Kościół. Bardzo żałuję, że musiało do tego dojść”. Gorszący pojedynek dwu purpuratów – zgwałconego i niezgwałconego – będzie więc trwał, a perspektywy ekumenicznego pojednania dwu wiar chrześcijańskich w Australii wyglądają blado. ST
Przed sądem kanonicznym Katolicy w USA coraz częściej nie zgadzają się ze zdaniem personelu naziemnego i walczą o swoje. Wykorzystują do tego system prawa kościelnego. Bywa, że wygrywają. Liberalne ugrupowanie Future Church (Przyszłość Kościoła) umieściło w internecie przewodnik udzielający rad, jak wykorzystywać Kodeks prawa kanonicznego dla swych apelacji przeciw postanowieniom proboszczów i decyzjom biskupów. Nie wiadomo, ile jest takich spraw (dane są poufne), ale specjaliści z dziedziny prawa kanonicznego ujawniają, że wzrost jest znaczny. „Sądy świeckie jak ognia unikają mieszania się w spory między hierarchami a wiernymi; nie chcą tego tykać. Pozostaje więc prawo kanoniczne” – konstatuje prawnik Peter Borre. Nowy trend pojawia się w trudnym dla dostojników kościelnych momencie, kiedy usiłują odbudowywać zaufanie wiernych, zrujnowane ujawnieniem afer
Apartament rodziny Vasko w Robinson Township (USA) zagracony jest religijnymi rupieciami. Maryja – w betonie, kilkadziesiąt kilo wagi – już się nie zmieściła. Steven Vasko wystawił ją więc za okno. Tak wszedł w konflikt z samorządem osiedla, którego regulamin zakazuje składowania czegokolwiek w „przestrzeni publicznej”, a ta zaczynała się za oknem Vasków. To Maryja, ma stać – upierał się właściciel, ignorując monity wzywające go do usunięcia posągu. Wreszcie boża mama się ulotniła. Nie, nie została skradziona: samorząd stracił cierpliwość i bluźnierczo wywiózł ją nie wiadomo gdzie. Za to Vasko dostał rachunek na 4 tys. dol. Koszt
pedofilskich. Nie tylko wierni występują do kościelnych sądów przeciw przedstawicielom kleru. Zaczynają to robić nawet księża, którzy nie zgadzają się z postępowaniem przełożonych. Na przykład amerykańska zakonnica wytoczyła zwierzchniczce sprawę za ujawnienie jej poufnych informacji medycznych. Z sądów świeckich – to już naprawdę ewenement – zaczynają też korzystać biskupi. Armando Ochoa, biskup El Paso w Teksasie, wytoczył sprawę swemu księdzu, Michaelowi Rodriguezowi, który zdefraudował fundusze parafialne: datki z tacy trafiały na jego osobiste konto, a przeznaczał je na pomoc finansową dla brata i matki. Ksiądz Rodriguez ani myśli ukorzyć się przed zwierzchnikiem, któremu przysięgał bezwzględne posłuszeństwo. Publicznie zaprzeczył oskarżeniom biskupa, twierdząc, że hierarcha od dawna miał do niego wrogi stosunek, bo bronił nauki Kościoła w kwestii homoseksualizmu. TN
Problemy z Maryją wywózki, kara za pogwałcenie regulaminu plus odsetki. To gangsterstwo! – oburza się Vasko. Nie płaci. W odwecie samorząd zabiera mu miejsce parkingowe. Właściciel Maryi trwa w uporze. „Prześladowania religijne!” – oskarża. Żadna strona nie chce popuścić. „Złożyłem Maryi obietnicę i dotrzymam słowa” – deklaruje. Może obrońcy krzyża w Sejmie zrobią solidarnościową ściepę? Archidiecezja w Manili na Filipinach otworzyła nową stronę internetową i uroczyście zaprosiła
17
wiernych do wizytowania. W biuletynie archidiecezyjnym podała adres. Jakież było zaskoczenie wiernych, gdy po wyklikaniu go, na ekranie pokazała się witryna TV Maria. Ale zamiast mamy Chrystusa była fota faceta w damskiej bieliźnie z okazałym fiutem w stanie gotowości bojowej. Internetowcy z archidiecezji zrobili niepozorny, acz poważny błąd: strona kościelna to tvmaria.org, tymczasem wierni zostali skierowani na portal pornograficzny transwestytów – tvmaria.com. TN
Bill Donohue – prezes Ligi Katolickiej – nazwał ową konferencję spotkaniem żałosnych malkontentów i wiecznych ofiar, a katolików amerykańskich wezwał, by „spoglądali w przyszłość, a nie skupiali się na negatywach”. Reakcję na szokujący Raport Ryana obrazujący rozmiary przemocy seksualnej, fizycznej i psychicznej w Irlandii Donohue uznał za „histeryczną”. Wszystkiemu winni homoseksualiści – stwierdził. W kwietniu ubiegłego roku CatholicLeague wykupiła za kilkaset tysięcy dolarów całostronicowe ogłoszenie w „The New York Times”, które za kryzys obarczało winą media, oszustów i gejów. Donohue wielokrotnie był potępiany za brak elementarnej wrażliwości.
10 lat po ujawnieniu przestępstw księży lider archidiecezji bostońskiej kard. Sean Malley wydał oświadczenie, w którym mówi: „Nigdy nie przestaliśmy podkreślać, jak przykro nam z powodu skandalu, i wciąż błagamy o przebaczenie tych, którzy zostali tak boleśnie skrzywdzeni”. Ale Catholic League i Bill Donohue mają w Kościele fanów na wysokich stanowiskach. Na przykład Charles Chaput, znany z nieprzejednania arcybiskup Filadelfii, w swoim oświadczeniu stwierdza: „Liga Katolicka ma odwagę wypowiadać się szczerze i mocno w obronie Kościoła, kiedy jest to konieczne. Liga powinna znaleźć się na krótkiej liście organizacji, które katolicy powinni popierać”. PZ
Podżeganie z pobożności W
Wielkiej Brytanii odbywa się pierwszy proces za podżeganie do nienawiści z powodu orientacji seksualnej. Oskarżonymi są muzułmanie. W mieście Derby w Anglii piątka muzułmanów rozdawała przed meczetem i wrzucała do skrzynek pocztowych broszury zawierające religijne potępienie ludzi homoseksualnych, wezwanie do nawrócenia
(„Zmieńcie się lub spłońcie”) oraz zachętę do zabijania „grzeszników”. Prawo brytyjskie przewiduje karę do 7 lat więzienia za propagowanie mowy nienawiści. MaK
Benedykt pod ostrzałem S
tyczniowe wywody papieża, według którego homoseksualizm jest zagrożeniem dla ludzkości, sprowadziły na niego kłopotliwe kontrataki. Papież w przemówieniu do korpusu dyplomatycznego stwierdził, że rodziny jednopłciowe są „zagrożeniem godności ludzkiej oraz samej przyszłości ludzkości”. Takie ostre słowa wywołały stosowną burzę na całym świecie w mediach i środowiskach broniących praw człowieka. Najostrzej zareagowali Francuzi – Christine La Doare, przewodnicząca paryskiego Centrum LGBT, wydała specjalne oświadczenie, w którym deklaruje m.in. ewentualną pomoc papieżowi „w zaakceptowaniu homoseksualności, która może być jego własną,
jeśli wierzyć różnym świadectwom, w tym ostatniemu – Uty Ranke-Heinemann”. Rzeczywiście, ta słynna krytyczna wobec Watykanu teolog (koleżanka Ratzingera z dawnych lat) w ostatnich wywiadach dla mediów niemieckich robiła aluzje do seksualności obecnego papieża. MaK
18
CZYTELNICY DO PIÓR
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
Indeks ksiąg zakazanych Już od dłuższego czasu zbierałam się do napisania listu, ale ostateczną decyzję podjęłam po przeczytaniu artykułu „Czas apokalipsy” autorstwa Pana Marka Szenborna. Pan Marek wskazał mechanizm indoktrynacji dzieci i młodzieży funkcjonujący w polskich szkołach po 1989 roku, a wspierany gorliwie przez środowiska klerykalne, wydawnictwa edukacyjne oraz samych namaszczanych przez kolejne rządy twórców kilku wariantów podstawy programowej. Najbardziej poruszyły mnie i przeraziły słowa redaktora rubryki, że ci, którzy nadzorowali przemiany systemowe w polskiej szkole, byli – być może – niezwykle dalekowzroczni. W pewnym momencie swojej szkolnej kariery też zdałam sobie sprawę, że chyba tak właśnie się stało. Uczę od ponad 25 lat języka polskiego, w tym około 20 lat przypada na szkołę ponadgimnazjalną (zgodnie z obecną nomenklaturą; wcześniej gimnazjów nie było). Na moich oczach zmieniło się wiele ekip rządowych i dokonywały się kolejne eta- Erazm z py reformy oświatowej. Obserwowałam uważnie listę lektur w dawnym, czteroletnim liceum – było ich zbyt wiele, ale nauczyciel miał prawo, po zrealizowaniu podstawy programowej, dopasować ich liczbę oraz charakter do poziomu klasy. W programie gościły dzieła antyczne. Średniowiecze proponowało „Bogurodzicę” i „Legendę o św. Aleksym”, ale także Biernata z Lublina i Franciszka Villona, czyli przedstawicieli plebejskiego, prześmiewczego nurtu epoki. W renesansie nie wypadało pominąć epokowego, a nawet ponadepokowego dzieła A.F. Modrzewskiego „O poprawie Rzeczypospolitej”, którego dwie księgi – „O Kościele” i „O szkole” – nie mogły nawet ukazać się w pierwszym wydaniu w Polsce. Wydane zostały wraz z resztą dopiero trzy lata później, w 1554 roku w Bazylei. Kolejne polskie wydanie, ale pozbawione księgi „O Kościele”, miało miejsce w 1577 roku, po śmierci Modrzewskiego, a całościowe polskie wydanie to dopiero, jak na ironię, rok 1953. Rozdział „O Kościele” był niewątpliwie najbardziej kontrowersyjną księgą traktatu. Frycz domaga się w niej tolerancji religijnej i wolności sumienia, demokratyzacji organizacji kościelnej i niezależności Kościoła narodowego wobec papiestwa. Siebie samego
określa – za Erazmem z Rotterdamu – jako zwolennika irenizmu, czyli pokoju między poszczególnymi wyznaniami. W księdze V – „O szkole”
Rotterdamu
– przedstawił projekt doskonałej szkoły, krytykując współczesny mu system i tworząc wizję społeczeństwa jako ludzi wykształconych. Miał na uwadze podniesienie poziomu moralnego wszystkich obywateli, co było niezbędnym warunkiem przebudowy społecznego i politycznego ustroju Rzeczypospolitej szlacheckiej. Postulował wprowadzenie do wychowania szkolnego elementów świeckich w okresie, gdy kwestia wychowania i nauki pozostawała niemal całkowicie w rękach duchowieństwa. Według niego szkolnictwo powinno całkowicie podlegać państwu. Zmierzał do likwidacji monopolu Kościoła w tej dziedzinie i domagał się, aby część dochodów z dóbr kościelnych przeznaczyć na szkolnictwo państwowe. Celem nauki człowieka powinna być służba Bogu i ludziom. Traktat Modrzewskiego w XVII wieku znalazł się na stworzonym jako organ Świętej Inkwizycji indeksie ksiąg zakazanych i, niestety, poza krótkim okresem obecności w szkolnym programie za czasów PRL-u trwa na owym symbolicznym indeksie do dziś (mimo że ten oficjalnie nie istnieje od 1966 roku). Może dodatkową winę autora stanowił fakt sympatyzowania z arianami lub wyklętym przez Kościół katolickim duchownym,
poloniści powinni połoErazmem z Rotterdamu? Erazm, najżyć szczególny nacisk słynniejszy XVI-wieczny humanista, na promowanie epok baautor „Pochwały głupoty”, również roku i romantyzmu, czywskazywał potrzebę dokonania reli uświadamiać młodzieform w Kościele, powrót do źródeł ży, że życie jest marnowiary, czyli Biblii (czytanej w językach ścią, a Polska po okrenarodowych), odejście od dogmatów sie cierpień za „milioreligijnych ku człowiekowi. ny” zmartwychwstanie Cóż, Erazma, tak jak Modrzewjako arkadyjskie Sopliskiego, nie ma już od dawna w kocowo z „Pana Tadelejno przeredagowywanych usza”, co tak gorzko wersjach podstawy prograwyśmiał Witold Gommowej. Byli zbyt nowatorbrowicz w „Transscy wobec współczesnej, -Atlantyku”. polskiej, sarmacko-katolicZresztą sam Gomkiej zaściankowości? Czy browicz z jego satyrą po prostu skłoniliby szkolna polską, mentalną ną młodzież do zbędnego zaściankowość, na namyślenia? I to na dodatek szą ksenofobię i hosamodzielnego? O wiele mofobię, na kultywo- Andrzej Frycz Modrzewski wygodniej jest, gdy pańwanie wbrew logice spiskowych teostwo wychowuje podatnych epoki w ogóle nie ma – śladowo porii dziejów też poszedł w siną dal. na manipulację, odmóżzostała jakaś jedna satyra KrasickieJeszcze poprzednia lista lektur w czędżonych obywateli. go). W niepamięć już dawno poszedł ści obejmującej poziom rozszerzony Losy wyżej wspomnia„Kandyd”, zjadliwa, ale jakże prawzawierała „Trans-Atlantyk”, ale z nonych podzielił nasz rubaszdziwa, satyryczna powiastka filozowej już go wyrugowano. Amerykańny szlachcic, propagator jęficzna wolnomyślicielskiego Woltescy krytycy interpretowali tę powieść zyka polskiego w literatura. Nie wiem, czy wolno będzie nam jako dzieło buntu przeciw uciskom rze, niestety (dla klerykamówić o Kartezjuszu i jego racjopolitycznym, społecznym, światopołów), kalwin krytykujący nalistycznej koncepcji poznania, o emglądowym i płciowym, więc dla polkler i sejmową prywatę piryzmie Bacona, sensualizmie Locskiej oświaty stało się po prostu nieszlachty, Mikołaj Rej ka, wpływie reformacji na literaturę wygodne. z Nagłowic. Jego „Krótka i myśl filozoficzną następnych epok, Ale cóż, niewygodna okazała się rozprawa…” dawno straskoro i Luter, i Kalwin, oświecenioteż światła, społeczna i polityczna ciła rację bytu w szkole wi i renesansowi myśliciele, znaleźli myśl renesansowa, od przyszłego rośredniej, bo jak można głosię na indeksie ksiąg zakazanych. Poku niewygodny okazał się ariański śno mówić, że księża łupizostanie nam gloryfikować XVIIpoeta barokowy Wacław Potocki, li bez litości chłopów, że -wieczną kontrreformację i mitomabo występował przeciwko fanatyzmonie wypełniali powinności na J.Ch. Paska (tak, tak, bo Pasek wi katolików we fraszce „Kto mocduszpasterskich, lecząc kaca po wczezostał!)? niejszy, ten lepszy”, a pozostawiono śniejszym pijaństwie, że czerpali zyJan Zamoyski, którego sparapiewcę marności żywota człowieczeski z jarmarków odbywających się frazował Stanisław Staszic w „Uwago – Daniela Naborowskiego – oraz na terenie kościoła. Sprzedawali odgach nad życiem Jana Zamoyskiego”, żarliwie religijnego, choć wcześniej pusty za pieniądze, walczyli o ziempowiedział: „Takie będą Rzeczypoprawdopodobnie sympatyzującego skie zaszczyty, a maluczkich nakłaspolite, jakie ich młodzieży choniali do pełnego wyrzeczeń, wanie”. Jaką młodzież wychowamoralnego życia. my, jeżeli sfera wartości określoMoże i Rej nie był litenych w podstawie programowej ratem najwyższych lotów, ale zakłada promowanie haseł: woljako symbol walki o polski jęności, równości i braterstwa, zyk w czasach wszechobecnej a w spisie lektur żadne tym hałaciny powinien zasłużyć słom z okresu Wielkiej Rewona jakąkolwiek wzmiankę. lucji Francuskiej nie odpowiadaPoprzednia podstawa prograją? Program języka polskiego nie mowa dała mu chociaż miejzakłada nawet praktyki retoryczsce w gimnazjum. Ta, która nej, tylko teorię, ale po co uczyć już weszła w 2009 roku umiejętności logicznego argudo gimnazjów, a do szkół pomentowania swojego stanowiska nadgimnazjalnych wkroczy i logicznego myślenia? od przyszłego roku szkolneChciałabym wrócić do punkgo, przeraża mnie najbardziej. tu wyjścia – indoktrynacja nie Ona właśnie stanowi dla mnie skończyła się, trwa nadal, tylko świadectwo dalekowzrocznomy chyba coraz mniej to zauwaści wszechwładnych środowisk żamy, bo ten proces nieświadoklerykalnych i tego, jak sprytmie zaakceptowały już kolejne nie ludzie z nimi związani popokolenia. A od przyszłego rotrafią uśpić społeczną czuj- Mikołaj Rej ku religię, która nie sprawdza ność. Bo kogo z polityków tak się jako narzędzie duchowej manipuz innowiercami, Mikołaja Sępa-Szanaprawdę interesuje lista lektur w lilacji, częściowo zastąpią sklerykalizorzyńskiego. Źle widziany w szkole ceum i technikum? Kto jej się bliżej wane lekcje języka polskiego, do czeponadgimnazjalnej okazał się „Święprzygląda? A zgodnie z sugestiami go nas zresztą przygotowywano od lat. toszek” Moliera, wszyscy myśliciele jej autora, Sławomira Jacka ŻurA może taki właśnie był plan? E.N. oświecenia (właściwie oświecenia jako ka (profesor KUL-u), nauczyciele
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
LISTY Parlamentarne absurdy Czy demokratyczne jest to, że nie ma ustalonej kadencyjności posłów? Przecież są tacy, którzy na „świeczniku” są już wiele lat, bo uważają, że jest to dobra posada, bo uprzywilejowana, dobrze płatna i bez odpowiedzialności prawnej. Kadencyjność prezydenta RP jest ustalona. Pytam, czy parlamentarzysta jest wyższy rangą? Poza tym parlamentarzystów przewozi się w teczkach, a winni być znani przez wyborców. Na przykład pan Miller mieszka w Warszawie, a wybrany był w Gdyni. W taki sposób wybrany kandydat miałby wielki szacunek u wyborców. I na koniec wszyscy kandydaci winni przedstawić wyborcom datę i miejsce urodzenia, wykształcenie i narodowość oraz swój światopogląd. Wyborca musi wiedzieć, kogo wybiera. Trzymając się tej zasady, wzrośnie zarówno autorytet partii, jak i frekwencja wyborcza. Mam już 85 lat i życie w społeczeństwie nie jest mi obce. Przewodniczących winni wybierać wszyscy członkowie danej partii. Edmund Bor
Draństwo wolnorynkowe Czy jest na świecie państwo, które likwiduje szkoły i szpitale, bo przeszkadzają gospodarce wolnorynkowej jako nierentowne? To Polska wolnorynkowa. Państwo, z którego Polacy są dumni. Co to znaczy być Polakiem? To znaczy być dumnym, że się nim jest. I z czego jeszcze? Ano właśnie... Czy ktoś obliczył, ile szpitali i szkół zbudowano w PRL-u, a ile zlikwidowano w Polsce wolnorynkowej? Było gierkowe „tysiąc szkół na tysiąclecie”. I powstały szkoły. Nie było pieniędzy z Unii i Owsiaka z Orkiestrą, ale były priorytety – zdrowie ludzi i rozwój szkolnictwa. A jakie priorytety są dzisiaj? Dzisiaj Polska wolnorynkowa, która dostaje pieniądze z Unii, likwiduje szpitale i szkoły! Czy „Solidarności” w roku 1980 o to chodziło? Usłyszałem w telewizji informację o likwidowaniu kolejnej szkoły, i to nie ostatniej, ponieważ do likwidacji przewidziano około ośmiuset placówek (dane z telewizji). Protestują rodzice i uczniowie, ale władze nie mają pieniędzy na utrzymanie szkoły i młodzież będzie codziennie dojeżdżać dziesięć kilometrów w jedną stronę, i to samo w drugą. Troska władz o obskurantyzm, zagwarantowany likwidacją szkół i „ciężką” pracą zatrudnionych w służbie obcego państwa (Watykan) katechetów, wychodzi na wierzch jak słoma z butów.
I to się dzieje w kraju, w którym powstają imperia kościelne i domy parafialne piękniejsze od kościołów. I nikt nie pyta, skąd na to pieniądze. Ale kiedy trzeba na leczenie chorych dzieci, to państwo musi prosić o pomoc Orkiestrę Owsiaka, bo sam nie ma pieniędzy. tewu
Pani dyrektor Rydzyk Mam propozycję, aby pani Anna Grodzka broniła swojego sposobu mówienia o dyrektorze T. Rydzyku per „pan” w sposób następujący: „Będę mówiła do pana Rydzyka i o panu Rydzyku per „ojciec”, o ile pan Rydzyk (lub jeszcze lepiej któryś z biskupów) zapewni mnie, że w okresie PRL-u, gdy spotykał się z jakimś członkiem PZPR, to mówił do niego per »towarzyszu«”. Panowie biskupi mówili „panie sekretarzu” tak samo ostentacyjnie jak pani Grodzka mówi „pan dyrektor Rydzyk”, bo dla niej Tadeusz Rydzyk to przecież nie żaden ojciec ani brat. Określenie „towarzysz” obowiązywało członków PZPR w ich wzajemnych kontaktach, inni – np. księża, dziennikarze itd. – mogli używać tego zwrotu wedle własnego uznania. Ale nie musieli. Był to tytuł organizacyjny, korporacyjny, nieobowiązkowy dla osób spoza organizacji. Podobnie jest z określeniem „ojciec”, „brat” itd. w odniesieniu do tzw. osób duchownych. Do siebie mogą mówić „ojcze”, „bracie”, „matko”, „siostro” itd., ile tylko chcą. Mogą też wymagać, aby każdy (ale nie np. turysta, który zapłacił za bilet), kto wejdzie na ich podwórko – tj. do kościoła, klasztoru itd. – też używał tych zwrotów. Ale domaganie się, żeby w miejscu publicznym (Sejm) osoby niewierzące też używały tych komicznych, korporacyjnych przecież tytułów jest i śmieszne, i głupie. Tak głupie, że nawet najgłupsi partyjni towarzysze nigdy nie wpadli na pomysł domagania się, aby ludzie niestowarzyszeni w PZPR używali w stosunku do nich tytułu „towarzysz”.
SZKIEŁKO I OKO Księża i zakonnice, wychodząc z zakrystii i pojawiając się w miejscach publicznych, mediach itp., stają się normalnymi obywatelami, do których inni obywatele mogą zwracać się tak, jak uważają za słuszne. Zwrot „pan” do mężczyzny i „pani” do kobiety wydaje się oczywistością. Natomiast nieelegancko,
wręcz chamsko, byłoby mówić do księdza per „pani” tylko dlatego, że z uwagi na swoją służbową suknię wygląda na transwestytę. Tak samo chamsko jak mówić do pani Grodzkiej per „pan”. W kraju, w którym sędziowie nie trzęsą portkami przed panami w sukienkach, za takiego „pana” w stosunku do pani Grodzkiej właśnie pan Dziedziczak zostałby skazany na karę grzywny. W Polsce staje się bohaterem dla sobie podobnych. Tych samych, którzy zawyliby z oburzenia, gdyby pani Grodzka powiedziała do pana Rydzyka „proszę pani”, dlatego właśnie, że pan Rydzyk paraduje w sukienkach. Włodzimierz Galant Kopenhaga
Księża do pośredniaka! Papież B16 ma krytyczny stosunek wobec internetu – pewnie boi się, że ludzie zaczną szukać Boga w internecie, a nie w Kościele. Jeśli to nastąpi, to urząd papieski stanie się zbędny. W pośredniaku będą musieli im odpowiedzieć tak jak Ferdkowi Kiepskiemu: „W tym kraju nie ma pracy dla osób z waszym wykształceniem”. O rany, co ja bym dał, żeby tego doczekać, być może nawet dałbym na mszę w tej intencji. J.F.
Czerwona kartka Tuż przed kolędą na drzwiach swojego mieszkania wywiesiłem kartkę o treści: „Panowie w sukienkach, proszę nie pukać i nie dzwonić”. Na kartce nakleiłem rysunek z podobizną ojdyra z Torunia. Ministranci sfotografowali tę kartkę, widocznie,
żeby dołączyć do moich akt „bezbożnika”… Później pan proboszcz zrobił dopisek: „Podczas choroby i śmierci prosimy nie zmieniać zdania i nie dzwonić do panów w sukienkach”. Ale nie miał odwagi się podpisać. Na szczęście tylko 41 proc. społeczeństwa utożsamia się obecnie z tym Kościołem, biorąc udział w nabożeństwach niedzielnych. Ich gusła polegające na wyłudzaniu pieniędzy potrzebne są ludziom tak jak święcenie różnych obiektów, które później nie opierają się klęskom żywiołowym i ulegają zniszczeniu. Na szczęście koszt kremacji zwłok to około 600 zł, a pochówek w ziemi – 117 – i można godnie być pochowanym na cmentarzu komunalnym. Nie trzeba dawać zarabiać urzędnikom państwa watykańskiego. Jesteśmy jedynym krajem w UE, w którym nadal – mimo XXI wieku – Krk kolęduje, wyłudza pieniądze od swoich owieczek. Czas to zmienić. Zbigniew C. Świętochłowice
Praktykuję… odwagę! O tym, że istnieje taki tygodnik jak „FiM”, dowiedziałam się z telewizji, gdy pokazywano nowego posła – Pana R. Kotlińskiego. Byłam bardzo ciekawa, czy w takim bastionie PiS-u, jakim jest Podkarpacie, w ogóle będzie dostępna taka prasa, ale okazało się, że owszem. Kupiłam, przeczytałam i jestem ZACHWYCONA. Do tej pory żyłam (niestety) w nieświadomości, że istniejecie, ale teraz z niecierpliwością czekam na każdy kolejny numer. Cieszę się, że nie tylko ja jestem zagorzałą przeciwniczką kleru i nie tylko mnie wkurza mieszanie się księży do polityki. Jak już wcześniej wspomniałam, jestem z Podkarpacia, mieszkam na wsi, ale jestem osobą wykształconą (trzy fakultety) i dość dobrze sytuowaną. Jestem osobą wierzącą i praktykującą i raz w tygodniu uczęszczam do kościoła. A tam zamiast modlitwy i skupienia cotygodniowa agitacja w sprawie wpłat na KUL, seminarium, potrzeby kościoła i inne. Człowiek tylko niepotrzebnie się denerwuje. Ale ostatnio w kościele było trochę inaczej. Otóż w trakcie kazania mój dobrodziej (skąd takie idiotyczne określenie?) zaczął nagle mówić o tym, jak to on źle wychował swoje owieczki (!), bo wbiliśmy mu nóż prosto w serce. Okazało się, że moja wieś przoduje w gminie pod względem liczby głosów wyborczych oddanych na „Palikotów”. Zbulwersowane babki patrzyły jedna na drugą, a ja dawno się tak nie ubawiłam. No i tutaj muszę się pochwalić swoim osobistym sukcesem. Wiadomo, że kiedy mieszka się w pisowskim ciemnogrodzie, to nie zawsze można otwarcie wygłaszać
19
swoje poglądy, bo można stać się persona non grata lub wręcz stracić pracę. Ale kilka dni temu w pracy, gdy rozgorzała dyskusja na temat „Palikotów” i powolnej laicyzacji naszego społeczeństwa, ja odwróciłam się od monitora komputera i powiedziałam, że wierzę w Boga, a nie w księży. I niech ksiądz przed każdym wejściem na ambonę zrobi rachunek sumienia, zanim zacznie mi mówić, jak mam żyć (niestety, byłam tak zdenerwowana, że nie potrafię dokładnie przytoczyć mojej wypowiedzi). I zapadła grobowa cisza. A ja byłam DUMNA, że w końcu to powiedziałam, bo do tej pory nie odważyłam się tego zrobić. Z pozdrowieniami i w przekonaniu, że ruch antyklerykalny będzie zataczał coraz szersze kręgi. Czytelniczka z Podkarpacia
Kochana Justynko! Bardzo lubię czytać pani heretycki notatnik. Opisuje pani bezdenną głupotę z humorem, ale też z ironią. Chciałabym nawiązać do artykułu, w którym pisze pani o zbawiennym wpływie „obcowania z mężem” na zdrowie, a nawet życie kobiety. Do tej pory żyłam w nieświadomości, że mając takie lekarstwo pod ręką (jakkolwiek to rozumiemy…), mogę być zdrowa jak rzepa. Teraz po każdej aplikacji tego cudownego leku (nasienia) będę coraz zdrowsza, tak sobie obiecuję uroczyście! Widzę tu również rozwiązanie problemów p. Arłukowicza. Proponuję zatrudnić w służbie zdrowia cudownych „aplikatorów”. Odpadnie problem z receptami. Również w policji można by zatrudnić negocjatorów „aplikatorów”. Przypuśćmy, że pani z ewidentnym brakiem zbawiennej spermy chce skoczyć z dachu w celach samobójczych. Do akcji wkracza policyjny negocjator „aplikator”. Ratuje pani życie (i podreperowuje zdrowie), czyniąc z niej jednostkę wybitnie szczęśliwą. Tylko nie nagłaśniałabym zbyt tej metody, bo nam kobitki po dachach zaczęłyby chodzić stadnie. I tak rozważając, uśmiałam się setnie, co mi niewątpliwie wpłynęło na zdrowie. Janeczka REKLAMA
PRAWDZIWA EWANGELIA RELIGIA, KTÓRA MA SENS Bezpłatny kurs biblijny od: Bracia w Chrystusie, skr. 7 UP Poznań 45, filia 36 ul. Głogowska 179 60-130 Poznań
20
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
KĄCIK FILOZOFICZNY
„Co jest szkodliwsze niż jakikolwiek występek? – Litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe – chrześcijaństwo (…). Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co słabe, niskie, nieudane, stworzyło ideał ze sprzeciwiania się samozachowawczym instynktom silnego życia” (Fryderyk Nietzsche) W swym ostatnim artykule („FiM” 47/2011) przedstawiłem zarzuty Fryderyka Nietzschego wobec chrześcijaństwa. Ich istotą było pokazanie, że u źródeł nauk chrześcijańskich tkwi mściwa motywacja jednostek słabych wobec wartości, których im brak – takich na przykład jak siła, piękno, bogactwo. Wartości te zostają zlekceważone (jako ważne tylko w „tym doczesnym świecie”), zaś w dniu Sądu Ostatecznego wszyscy, wobec których chrześcijanie pałają zawiścią, dostaną w skórę od kochającego Ojca w niebie. W międzyczasie otrzymałem list Czytelnika, który starał się bronić chrześcijaństwa, twierdząc, że każdy może być zbawiony: nie tylko „ubodzy w duchu”, ale także bogacze i ci, którym się w życiu powiodło. Warunkiem zbawienia jest postępowanie nacechowane pokorą i miłością bliźniego. Kto te warunki spełnia niezależnie od swojej pozycji w świecie doczesnym, ten zostanie zbawiony… Tak argumentował Czytelnik. Czy takie argumenty są rozstrzygające? Co mógłby na to odpowiedzieć Fryderyk Nietzsche? Przede wszystkim samo pojęcie zbawienia jest wysoce podejrzane. Załóżmy na chwilę, że niebo nie jest odszkodowaniem dla życiowych miernot, zaś piekło nie jest obrazem wyimaginowanej zemsty na „bezbożnych”. Załóżmy więc, że Sąd Ostateczny dokonuje się sprawiedliwie i każdy dobry człowiek zostaje nagrodzony za swe cnotliwe życie. Nietzsche odsłaniał obłudę tkwiącą u podstaw takiej idei: „Wy chcecie być zapłaceni, wy cnotliwi! Chcecie zapłaty za swą cnotę, nieba za ziemię i wieczności za wasze dziś? (…). Kochacie swą cnotę, jak matka dziecię kocha, i któż słyszał kiedy, żeby matka za tę miłość opłacona być chciała?”1. Jeśli ktoś chce być człowiekiem moralnym, to nie potrzebuje do tego motywacji w postaci pośmiertnej nagrody. Weźmy zatem pośmiertne profity w nawias. Czy etyka chrześcijańska daje właściwy wzór dobrego postępowania? Z uwagi na rozległość zagadnień i nurtów w etyce chrześcijańskiej skupię się jedynie na cnocie miłości bliźniego oraz postawach pokrewnych: altruizmie, litości, pokorze, bezinteresowności. Pokora czy cierpliwość są – zdaniem Nietzschego – tzw. cnotami z konieczności. Oznacza to, że ktoś nie jest do jakiegoś czynu zdolny, ale by ulżyć swojemu
Fryderyk Nietzsche
egoistyczna! „Oto zaznaczona zasadnicza sprzeczność owej moralności, która teraz właśnie czci wielkiej zażywa: motywy tej moralności są sprzeczne z jej zasadą!”3. Postawą pokrewną altruizmowi jest litość. Jest to cnota bazująca na szantażu emocjonalnym: obnoszenie się z własnym cierpieniem budzi u szczęśliwych poczucie winy, którą chcą odkupić przez przyjęcie litościwej postawy. Cierpiący poza namacalną pomocą uzyskują dodatkową korzyść: mącą szczęście innych, a dzięki temu zmniejsza się kontrast z ich losem, znika poczucie, że inni mają lepiej: (…) czy żałosne jęki, okazywanie na zewnątrz nieszczęścia nie mają w gruncie na celu obecnym zadawać ból: współczucie, które ci okazują, jest o tyle
te najbardziej skrajne wypowiedzi, aby pokazać, o co tak naprawdę chodziło autorowi „Antychrysta”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że propaguje on postawę – wspólną zarówno faszyzmowi, jak i dzikiemu kapitalizmowi – którą można oddać wyrażeniem „śmierć frajerom”. Jednak jest to kwestia nieco bardziej złożona. Krytykując litość, starał się raczej pokazać, że jest to tkliwe, lecz bezproduktywne uczucie. To, że ktoś komuś współczuje, czyli stara się odczuć to samo cierpienie, które odczuwa drugi człowiek, wcale nie pomoże światu. Nietzsche stwierdza mniej więcej tyle: nie warto użalać się nad sobą ani nad innymi, lepiej po prostu wziąć się do działania. Litość – jako zarażanie się cierpieniem – jest szkodliwa, bo gdy ktoś zaczyna ją żywić, to zamiast jednego cierpiącego mamy już dwóch. Ale
Szkodliwa litość? poczuciu bezsilności, udaje, że ta bezsilność jest wynikiem jego swobodnego wyboru. Dla przykładu:
pociechą dla słabych i cierpiących, o ile z tego poznają, że posiadają przynajmniej jeszcze jedną władzę,
Można się nie zgadzać z poglądami Fryderyka Nietzschego, ale ich autorowi nie można odmówić wnikliwości i umiejętności detektywistycznych. pokora jest postawą ludzi, którzy po prostu nie mają powodów do dumy, zaś miłowanie nieprzyjaciół oznacza, że ktoś, kto najchętniej by się zemścił na wrogach, lecz nie starcza mu sił lub odwagi, udaje, jakoby wcale się nie chciał na nich mścić, jakoby wręcz ich „miłował”: „(…) niemożność zemsty zwie się niechceniem zemsty może nawet przebaczeniem (bo oni nie wiedzą, co czynią – my jedynie wiemy, co oni czynią!). Mówią też o »miłości dla wrogów swoich« i pocą się przy tym”2. Należy tu zaznaczyć, że Nietzsche nie odrzuca zdolności do wybaczania czy innych cnót jako takich. Wyznaje on pogląd zwany perspektywizmem: znaczenie danej opinii o wartościach zależy od tego, z jakiej perspektywy (przez kogo) jest ona wygłaszana. Gdy człowiek silny wstrzymuje się od zemsty, jest to zachowanie szlachetne, lecz człowiek słaby nawet nie ma się od czego powstrzymywać, bowiem nie jest zdolny do czynienia krzywdy. Podobnie analizuje Nietzsche problem altruizmu. Gdy ktoś, kto sam nie ma nic do stracenia, głosi wartość altruizmu, widać, że czyni to we własnym interesie. Sam na propagowaniu nic nie straci (skoro nic nie ma, nie może nic nikomu dać), a jedynie zyska, gdy przekona do altruizmu tych, którzy mają z czego obdarowywać. W ten sposób Nietzsche dochodzi do przewrotnej konkluzji: motywacja propagowania altruizmu jest
i temu kolejnemu ktoś powinien współczuć – i tak w nieskończoność, aż świat wypełni się tłumami zawodzących nad sobą nawzajem cierpiętników. Ponadto samo współczucie nijak nie poprawia sytuacji tego, komu się współczuje. Aby ją poprawić, lepiej zmobilizować kogoś do wysiłku, mówiąc „weź się w garść”, niż się nad nim użalać: „Wojna i męstwo uczyniły więcej wielkich rzeczy niż miłość bliźniego. Nie wasza litość, lecz waleczność wasza ratowała dotychczas w potrzebie będących”7. Jeśli postawi się komuś wysokie wymagania, przywraca mu to wiarę we własne
pomimo całej swojej słabości: władzę zadawania bólu4. Co więcej: litość osłabia silnych, zaraża ich cierpieniem, nad którym się pochylają. Człowiek silny, aby uczynić zadość moralnym wymaganiom chrześcijaństwa, musiałby też „wykastrować” się z własnej dumy i siły. Zdaniem Nietzschego człowiek nie powinien chcieć być zbawiony, gdyż nie powinien liczyć na nagrodę za dobre postępowanie. Nie powinien też postępować dobrze (w chrześcijańskim rozumieniu „dobra”), gdyż wartości chrześcijańskie są podszyte obłudą oraz szkodzą praktykującemu je człowiekowi. W swych najbardziej dosadnych sformułowaniach tezy Nietzschego brzmią wręcz złowrogo: „Litość krzyżuje na ogół prawo rozwoju, które jest prawem selekcji. Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci dojrzało5 (…). Nie ma nic niezdrowszego wśród naszej niezdrowej nowoczesności nad litość chrześcijańską”6. Celowo podaję Rogier van der Weyden – „Sąd Ostateczny”
siły, bowiem okazuje mu się w ten sposób zaufanie i wiarę w jego możliwości. Natomiast przesadna wyrozumiałość wpływa na spadek morale – powiedzenie o kimś: „to tylko człowiek” oznacza w zasadzie: „nie wymagajmy od niego za wiele, przecież on sobie nie poradzi”. Można dziwić się, dlaczego Nietzsche, krytykując takie cnoty jak współczucie, atakował przede wszystkim chrześcijaństwo: przecież również etyka buddyjska, a także etyki świeckie powstałe po oświeceniu przyznawały współczuciu wysoką rangę moralną. Jednak to chrześcijaństwo jako pierwsze (w kulturze europejskiej) nadało wysoką wartość krytykowanym tu postawom. W etosie greckim z czasów Homera czy Arystotelesa nie było miejsca na takie cnoty jak pokora czy litość, natomiast pozytywnie oceniano m.in. dumę i męstwo. Zdaniem Nietzschego, to wraz z nadejściem chrześcijaństwa – zarzewia buntu niewolników na polu moralności – wartości i cnoty dostojne, arystokratyczne, zaczęto przedstawiać jako wady, zaś na piedestał wartości wyniesiono żądania niezadowolonego plebsu. Współczesność dziedziczy efekty tego przewrotu w świecie wartości, czego przykładem jest przekonanie o równości ludzi: „Inne chrześcijańskie, nie mniej wariackie pojęcie, jeszcze znacznie głębiej weszło w krew nowoczesności: pojęcie »równości dusz wobec Boga«. Przedstawia ono prototyp wszelkich teorii o równych prawach”8. Dlatego można zasadnie pytać, czy broń, jaką Nietzsche chciał dobić chrześcijaństwo, nie trafia przy okazji w każdego, kto ceni sobie demokrację czy wrażliwość socjalną? Ale czy aby na pewno trafia celnie? Niemiecki filozof dobrze opisał spaczone formy pewnych cnót, ale czy to oznacza, że nie mają one form zdrowych i szczerych? Dla przykładu: czy z tego, że często współczucie to tylko zakłamany, ckliwy frazes, wynika, że jest tak zawsze? Filozofia powinna pozostawiać ludzi z pytaniami, co i ja – drogi Czytelniku – pragnę uczynić. PAWEŁ PARMA 1. F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, Kęty 2004, s. 69. 2. Tenże, Z genealogii moralności, Kraków 2003, s. 32. 3. Tenże, Wiedza radosna, Kraków 2003, s. 45. 4. Tenże, Ludzkie, arcyludzkie, Kraków 2004, s. 51. 5. Tenże, Antychryst, Kraków 2005, s. 11. 6. Tenże, Tako rzecze Zaratustra, dz. cyt., s. 36. 7. Tenże, Tako rzecze Zaratustra, dz. cyt., s. 36. 8. Tenże, Wola mocy, Kraków 2003, s. 140.
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Prawdziwe wartości Chociaż coraz więcej ludzi opuszcza Kościół rzymskokatolicki, to jednak wielu katolików nadal mocno jest z nim związanych i szczerze jest też przekonanych, że poza tą instytucja nie ma zbawienia. Wierzą, że Kościół rzymski i jego Magisterium to jedyny autorytatywny rzecznik i nauczyciel tzw. wartości oraz cnót chrześcijańskich. A jak to wygląda z biblijnego punktu widzenia i czy uwidacznia się to w życiu samych wiernych? Niestety, chociaż wśród katolików jest naprawdę wielu uczciwych ludzi, to większość, która opowiada się katolicyzmem, nie zna ani Pisma Świętego, ani nie żyje według jego kanonów. Gdzie leży przyczyna tego stanu rzeczy? Cóż, zazwyczaj przykład idzie z góry. Wiadomo bowiem, że bardzo często sami księża są zgorszeniem dla swoich wiernych. Wielu z nich w ogóle nie jest też zainteresowanych Biblią, a nawet utrudniają jej zrozumienie innym. Oficjalnie, co prawda, niby to zachęcają wiernych do czytania Pisma Świętego, ale w rzeczywistości wmawiają im, że Bóg powierzył objawienie biskupom i jedynie tzw. Magisterium Kościoła (hierarchia kościelna) posiada zdolność i prawo interpretacji Pisma Świętego. A to znaczy, że jakkolwiek katolicy mogą czytać Biblię, to i tak nie mogą przyjąć – często i zrozumieć – tego, czego ona naucza, bo nie pozwala im się rozumieć jej zgodnie z tym, co sama mówi. Skutek jest taki, że katolicy na ogół nie czytają Biblii i dlatego też nie wiedzą, czego tak naprawdę ona uczy. Trudno się zresztą temu dziwić i mieć żal do samych wiernych, no bo jak mają czytać książkę, o której słyszą, że jej zrozumienie nie jest takie proste albo że i tak nie mogą postępować zgodnie z duchem i literą Pisma, jeśli Kościół naucza inaczej. Ale na tym właśnie polega strategia Kościoła hierarchicznego. Hierarchom nie zależy bowiem tak naprawdę na tym, aby wierni dogłębnie poznali treść Pisma Świętego. Dlaczego? Odpowiedź może być tylko jedna: ponieważ to właśnie ta księga demaskuje Kościół rzymskokatolicki jako system odstępczy. Pismo Święte jest bowiem pożyteczne nie tylko do nauki – jak pisał Paweł – ale również „do wykrywania błędów” (2 Tm 3. 16), czyli demaskowania wszelkiego odstępstwa od wiary Jezusa (por. Jud 3; Ap 14. 12). Nie piszę tego, rzecz jasna, z powodu negatywnych uczuć do kogokolwiek, ale tylko dlatego, że Biblia zobowiązuje chrześcijan do tego,
żeby świadczyli nie tylko o tym, czego Bóg dokonał w ich życiu, ale również, aby głosili całą biblijną prawdę. Wyraźnie też zapowiada, że kto tego nie czyni, pociągnięty zostanie do odpowiedzialności (por. Ez 3. 18). Apostoł Paweł ujął to tak: „Dlatego oświadczam przed wami (…), że nie jestem winien niczyjej krwi; nie uchylałem się bowiem od zwiastowania wam całej woli Bożej” (Dz 20. 26–27, por. 18. 6). odobnie pisał do swojego ucznia Tymoteusza: „Zaklinam cię tedy przed Bogiem i Chrystusem Jezusem, który będzie sądził żywych i umarłych, na objawienie i Królestwo jego; głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tm 4. 1–4). Ze względu na powszechne kapłaństwo wszystkich wierzących (1 P 2. 5, 9) ta sama powinność spoczywa także na nich, bo w myśl słów Chrystusa „komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać” (Łk 12. 48). Innymi słowy, wierzący przede wszystkim mają „trzymać się prawowiernej nauki” (Tt 1. 9), „należycie wykładać słowo prawdy” (2 Tm 2. 15) oraz demaskować wszelkie odstępcze od Pisma nauki, wierzenia oraz zwyczaje. Powinni umieć jasno i wyraźnie wykazać różnice zachodzące pomiędzy Pismem Świętym a tradycją Kościoła. I temu może służyć m.in. poniższy wykaz niektórych wierzeń i zwyczajów sprzecznych z Biblią: II w. – Zapoczątkowano podział na kler i laików. Prezbiterów zaczęto nazywać kapłanami, chociaż Biblia mówi o powszechnym kapłaństwie wszystkich wierzących (1 P 2. 5, 9; Ap 1. 6; 5. 10); 313 r. – Upowszechniono czynienie znaku krzyża, chociaż Nowy Testament nie wspomina o tej praktyce ani jednym słowem;
(4)
321 r. – Cesarz Konstantyn wprowadził niedzielę w miejsce soboty, dekalogowego szabatu (Wj 20. 8–11); 325 r. – Sobór w Nicei zwołany przez cesarza Konstantyna ogłosił, że Jezus jest we wszystkim równy Bogu i „jednej z nim istoty”, chociaż sam Jezus wyraźnie nauczał, że istnieje tylko „jeden prawdziwy Bóg” (J 17. 3; 20. 17); 381 r. – Sobór w Konstantynopolu ogłosił, że Duch Święty jest Panem i ożywicielem – trzecią osobą bóstwa Trójcy Świętej, który wraz
787 r. – Sobór II w Nicei ostatecznie zdogmatyzował kult obrazów (figur) i przypieczętował w ten sposób usunięcie drugiego przykazania Dekalogu, zakazującego tworzenia wizerunków dla celów kultowych (Wj 20. 4–6); 993 r. – Jan XV zapoczątkował kanonizację „świętych”; 995 r. – Wprowadzono Wielki Post i post w piątki (por. Mt 6. 16–19); 1079 r. – Grzegorz VII wprowadził przymusowy celibat duchownych (por. Mt 8. 14; 1 Kor 9. 5–6; 1 Tm 3. 1–5; 4. 1–3);
z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę (por. J 5. 23; Ap 5. 12–14; 22. 1–4); IV w. – Wprowadzono czczenie aniołów, „świętych” i ich relikwii (por. Wj 20. 1–6; Ap 19. 10; 22. 8–9); IV w. – Stopniowo wprowadzano praktykę chrztu niemowląt; 394 r. – Wprowadzono codzienną celebrację mszy jako ofiary za grzechy (por. Hbr 9. 24–26; 10. 10–18); 431 r. – Sobór w Efezie ogłosił pierwszy dogmat maryjny, który wywyższył Marię do roli „Matki Boskiej”; V w. – Leon I, biskup Rzymu, jako pierwszy domagał się uznania go za głowę całego Kościoła (Mt 23. 8–10); 593 r. – Grzegorz I zapoczątkował doktrynę czyśćca, którą jako dogmat przyjęto na soborze florenckim w 1439 r. (por. Hbr 9. 27; 1 J 1. 9); 649 r. – Marcin I ogłosił dogmat o wiecznym dziewictwie Maryi (por. Mt 1. 25; 12. 46–50; 13. 55–56); 755/756 r. – Na podstawie sfałszowanej „donacji Konstantyna” król Franków – Pepin Mały – nadał doczesną władzę papieżom i powstało Państwo Kościelne (por. Mt 4. 8–10; J 18. 36);
1090 r. – Różaniec zapoczątkował Piotr Pustelnik, wzorujący się na pogańskich zwyczajach (por. Mt 6. 5–15); 1140 r. – Piotr Lombard, biskup Paryża, zdefiniował 7 sakramentów (por. 1 P 1. 3, 22–23); 1184 r. – Lucjusz III utworzył pierwszy projekt przyszłej Inkwizycji (policyjno-sądowa instytucja), która od 1204 r. zaczęła zwalczać innowierców, czyli tzw. heretyków (por. J 16. 1–4); 1115 r. – Innocenty III wprowadził na Soborze Laterańskim spowiedź uszną (por. Łk 18. 10–14) oraz ogłosił dogmat o przeistoczeniu (por. 1 Kor 11. 23–26; Hbr 10. 14–18); 1229 r. – Grzegorz IX zakazał świeckim czytania Biblii (por. 2 Tm 3. 15); 1264 r. – Urban IV ustanowił święto Bożego Ciała (Mt 15. 6–9); 1325 r. – Wprowadzono tiarę – potrójną koronę symbolizującą absolutną władzę biskupa Rzymu (por. J 5. 41–44); 1414 r. – Sobór w Konstancji odebrał ludowi kielich komunijny (por. Łk 22. 20); 1441 r. – Sobór Florencki wydał formalny zakaz obchodzenia soboty jako dnia świętego;
21
1545–1563 r. – Sobór Trydencki zrównał tradycję (podania ustne) z Biblią (por. Mt 15. 1–14; Mk 7. 6–9) i włączył do Pisma Świętego księgi apokryficzne (por. Pwt 4. 2; Prz 30. 5–6; Mt 5. 17–20); 1854 r. – Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP (por. Rz. 3. 23; 1 J 1. 8, 10); 1864 r. – Pius IX wydał encyklikę „Sylabus błędów”, w której potępił wolność religijną, sumienia, słowa, prasy i odkryć naukowych oraz ogłosił wyższość władzy papieskiej nad władzą świecką (Dn 7. 8, 19–25); 1870 r. – Ten sam Pius IX podczas I soboru watykańskiego ogłosił dogmat o nieomylności biskupa Rzymu (por. Mt 26. 69–75; Ga 2. 11–14); 1950 r. – Pius XII ogłosił dogmat o cielesnym wniebowzięciu Marii (por. J 3. 13; 1 Kor 15. 22–23, 50–52); 1965 r. – Paweł VI ogłosił Marię Matką Kościoła (por. Ef 4. 11–16). Jaką zatem wartość przedstawiają powyższe postanowienia Kościoła papieskiego? W świetle Pisma Świętego są niczym plewa (por. Jr 23. 28). I tak też w większości jest z tzw. wartościami chrześcijańskimi Kościoła, który narzucił je swoim wiernym i chciałby je narzucić innym. Chociaż bowiem Kościół rzymski mówi także o wartościach uniwersalnych – o wartości ludzkiego życia, godności człowieka, sprawiedliwości społecznej czy też o prawie do pracy i godziwej płacy – to jednak w minionych wiekach niewiele zrobił, aby te zasady wcielić w życie. Przeciwnie, prawie wszystko, co Kościół papieski czynił, było przeciwieństwem owych uniwersalnych wartości. Wiadomo przecież, że Kościół siał nienawiść i winien jest największych zbrodni przeciwko ludzkości, czego dowodzą chociażby wojny krzyżowe, historia Świętej Inkwizycji, polowania na „czarownice” i podboje kolonialne. Wiadomo też, że wszystkie owe zbrodnie popełniano z krzyżem w ręku, na szyi bądź na szatach. Czyż można się zatem dziwić, że ów łaciński krzyż tak źle kojarzy się wszystkim normalnie myślącym ludziom? Jedno jest pewne: chrześcijaństwo nie polega na ostentacyjnym uzewnętrznianiu swojej wiary, na chodzeniu od czasu do czasu do kościoła, obchodzeniu świąt kościelnych, ale na codziennym naśladowaniu Chrystusa (por. Łk 9. 23). Chrześcijan nie poznaje się też po jakichkolwiek symbolach (np. krzyż), lecz po owocach sprawiedliwości Chrystusowej. Takimi zaś owocami Ducha Chrystusowego są: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość” (Ga 5. 22–23). Jezus powiedział: „Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (J 13. 35). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (66)
Polskie Dachau Obóz w Berezie Kartuskiej utworzono m.in. jako narzędzie represji wobec mniejszości narodowych. Najwięcej było tam Ukraińców. Bereza Kartuska to miasto w południowo-zachodniej Białorusi w obwodzie brzeskim (ok. 100 km na wschód od Brześcia). W okresie międzywojennym Bereza była w granicach Polski. Tam też – na podstawie rozporządzenia prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Ignacego Mościckiego – rząd sanacyjny utworzył w 1934 r. obóz odosobnienia dla więźniów politycznych. Wśród około 16 tys. osób, które się przezeń przewinęły, liczną grupę stanowili przedstawiciele mniejszości narodowych. We wrześniu 1939 r. ponad połowę więźniów stanowili Ukraińcy. W granicach II Rzeczypospolitej znalazło się ich około 5 milionów. Choć na wschodnich terytoriach Polski Ukraińcy stanowili gdzieniegdzie przytłaczającą większość, i tak czuli się dyskryminowani. Fiaskiem zakończyły się nawet pertraktacje o utworzenie dla nich uniwersytetu we Lwowie. O ile w latach 1924 i 1925 istniało 2558 ukraińskich szkół powszechnych, o tyle w latach 1937–1938 zostało ich już tylko 461. Ukraińcy ostro przeciwstawili się programowi asymilacji narodowej i wszelkim próbom wynarodowienia. Od 1925 r. na terenie Polski działało Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (UNDO), najbardziej wpływowa partia ukraińska, zaś
P
w 1929 r. powstała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), która działała w konspiracji i prowadziła terrorystyczną działalność przeciwko Polsce. Nacjonaliści ukraińscy za główny cel stawiali sobie „usunięcie wszystkich najeźdźców z ziem ukraińskich” i utworzenie niepodległego państwa. Po obydwu stronach, polskiej i ukraińskiej, były ofiary śmiertelne, pobicia, niszczenie mienia. Władze sanacyjne wykorzystywały działalność ukraińskich grup nacjonalistycznych jako pretekst do przeprowadzania pacyfikacji na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Ekspedycje policyjno-wojskowe przybywały do wsi, zdzierały szyldy, demolowały wnętrza ukraińskich organizacji społecznych i kulturalnych, bibliotek, sklepów, spółdzielni oraz niszczyły portrety i posągi patriotów ukraińskich. Podczas rewizji domowych niszczono sprzęt, nierzadkie były też przypadki gwałtów dokonywanych na Ukrainkach. Także słynne „tulipany” nie należały do rzadkości – dziewczęta ukraińskie wieszano za nogi, a opadające spódnice przypominały tulipany. Oddziały pacyfikacyjne nakładały na ludność kontrybucje, wymierzały kary chłosty i zmuszały
róba poznania i zrozumienia siebie oraz świata jest zapewne jednym z najsensowniejszych celów, jakie można sformułować dla ludzkie go życia. Religia nie przybliża do jego osiągnięcia. Środowiska religijne, odwołując się do interwencji bogów w dzieje świata, w niczym nie przybliżają nas do zrozumienia tego, czym ten świat jest. Nie wypracowały żadnej wiarygodnej metody, dzięki której można by robić postępy na drodze poznania człowieka i jego otoczenia. Widać to na wielu smutnych przykładach. Czytałem ostatnio tekst ks. Marka Gancarczyka, redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”. Znalazłem tam wypowiedź przytoczoną za jego ulubionym pisarzem, brytyjskim ultrakonserwatystą Gilbertem Keithem Chestertonem: „(…) najważniejsze, co trzeba wiedzieć o drugim człowieku, to jego wizja wszechświata”. Jeśli to jest jedna z głównych mądrości życiowych ks. Gancarczyka, to szczerze mu współczuję. Otóż deklarowany przez kogoś światopogląd bardzo niewiele mówi o tym człowieku. Nie mówi przede wszystkim tego, jakim jest człowiekiem – czy jest kimś,
rady gminne do podejmowania uchwał o likwidacji wszelkich instytucji i stowarzyszeń ukraińskich na terenie gminy. Pacyfikacje te oczywiście nie sprzyjały normalizacji stosunków polsko-ukraińskich. W odpowiedzi OUN też wzmogła terror, a efektem było zamordowanie przez bojówkarzy ukraińskich posła Tadeusza Hołówki (1931 r.) i ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego (1934 r.). Obóz w Berezie Kartuskiej został utworzony jako narzędzie represji. Trzy dni po zabójstwie Pierackiego opublikowano rozporządzenie prezydenta RP o utworzeniu w Berezie obozu odosobnienia przeznaczonego dla terrorystów ukraińskich, przywódców organizacji o charakterze ekstremistycznym oraz więźniów politycznych. Decyzję o skierowaniu do obozu, wbrew obowiązującej konstytucji, podejmowały władze administracyjne na wniosek policji. Obiekt, który już wkrótce
z kim warto obcować, czy raczej kimś, kogo należy omijać szerokim łukiem. Gancarczyk powinien to wiedzieć, bo mówi o tym ewangelia. W scenie sądu ostatecznego deklaracje religijne schodzą na bok
po powstaniu był określany mianem obozu koncentracyjnego, nosił oficjalną nazwę „Miejsce Odosobnienia” i był przeznaczony dla osób, „których działalność lub postępowanie daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Wzorowany był na obozach niemieckich i sowieckich, a jego pomysłodawcę, premiera Leona Kozłowskiego, inspirowały odczyty Josepha Goebbelsa mówiące o wychowawczej roli obozów koncentracyjnych w III Rzeszy.
pomyłką życiową, która prowadzi na manowce. Religia, która tworzy podziały na „swoich” i obcych, przyczynia się do tej dezorientacji, a jej wyznawcy są bardziej niż inni ludzie narażeni na zwiedzenie pozorami.
ŻYCIE PO RELIGII
Chybianie celu wobec tego, co najważniejsze – stosunku do innych ludzi, zwłaszcza słabych i znajdujących się w potrzebie. To ten stosunek, konkretne decyzje i czyny miałyby być przedmiotem „sądu ostatecznego”, a nie jakaś „wizja wszechświata”. Ale naczelny „Gościa” nie musi takimi rzeczami się przejmować, bo księży obowiązuje nauka Kościoła, a nie ewangelia. Lubię ten ewangeliczny fragment nie z miłości do chrześcijaństwa, które niezbyt cenię, ale dlatego, że jest w nim – być może przez przypadek – coś głęboko humanistycznego. Według niego liczy się realne życie. Ocenianie ludzi według ich stosunku do wiary lub niewiary okazuje się poważną
Widziałem zbyt wiele w życiu, aby zbytnio podniecać się czyimiś deklaracjami światopoglądowymi. Cenię ogromnie humanizm ateistyczny, ale – jak to wielokrotnie pisałem – nie każdego ateistę czy agnostyka uważam za „brata” lub „siostrę”. Podejrzewam na podstawie różnych relacji i własnych obserwacji, że wśród biskupów katolickich jest spore grono ludzi niewierzących. Ale nie wynika z tego nic dobrego ani dla nich samych, ani dla tzw. wiernych. Dla nas, świeckich humanistów, także nic nie wynika, być może poza zażenowaniem. Ateizm nie wyklucza etycznego cynizmu, podobnie jak i wiara go nie wyklucza. Innymi słowy, bez
Pierwsza fala aresztowań Ukraińców trwała do wiosny 1936 r., a główną grupę stanowili wtedy komuniści biorący udział w wystąpieniach robotniczych. Jednak większość nacjonalistów ukraińskich tak jak i więźniów polskich niebawem zwolniono. Do drugiej fali aresztowań doszło w roku 1939 z obawy przed dywersją. We wrześniu 1939 r. w kacecie przebywało już 7 tys. osób: 4,5 tys. Ukraińców i 2 tys. Niemców, a wśród nich 360 kobiet. Więźniowie ukraińscy wywodzili się często z inteligencji, byli ludźmi wykształconymi i świadomymi swojej odrębności narodowej. Członkowie OUN stanowili w obozie najbardziej skonsolidowaną grupę; prowadzili tajne nauczanie z historii, literatury i języków obcych. Powstawała nawet ukraińska poezja obozowa. Regulamin więzienny Berezy Kartuskiej był bardzo surowy, gdyż celem obozu było psychiczne złamanie więźniów. Pobyt w obozie trwał w zasadzie trzy miesiące, ale bywał niejednokrotnie przedłużany do ponad roku. Po wojnie jeden z więźniów Berezy napisał: „Nie był on [obóz] miejscem zagłady, jakim była większość obozów hitlerowskich, ale był ośrodkiem wyrafinowanego terroru, przy pomocy bezprzykładnego bicia, katorżniczej pracy, ćwiczeń fizycznych przekraczających siły człowieka, nieustannego maltretowania pod względem fizycznym, jak i moralnym”. Bereza, zamiast osłabić, wzmogła ukraiński opór, a z więzionych tam nacjonalistów współdziałacze robili męczenników. Kacet przestał funkcjonować po wkroczeniu na te tereny wojsk radzieckich. ARTUR CECUŁA
głębokiego humanizmu ani rusz, niezależnie od wiary lub niewiary. Dezorientująca busola Gancarczyka doprowadziła do tego, że w jego tygodniku głoszono peany ku czci premiera Węgier, Victora Orbána: z powodu jego „wizji wszechświata”, czyli religijności nie tylko osobiście deklarowanej, ale także wtykanej w węgierską konstytucję i inne ustawy. Ksiądz naczelny podejrzewa, że Europa potępiła ostatnio rząd węgierski właśnie z powodów światopoglądowych. Bo Gancarczyk, wzorem innych katolickich konserwatystów w Polsce, widzi w Brukseli zapewne „masońsko-lewacką” ośmiornicę. Tak jakby w parlamencie europejskim największą frakcją nie była grupa chadecko-konserwatywna, a głównych skrzypiec w Unii nie grali: córka pastora Merkel, katolik Sarcozy i konserwatysta Cameron. I jakby w 20 krajach Unii nie rządziła prawica. Ale dla polskich ultraktolików to wszystko mało, oni wszędzie chcieliby widzieć klony orbano-kaczyńskie. I ta miłość do autorytaryzmu i nieprzejednania, którą uosabia skrajna prawica, obnaża ich rzeczywisty światopogląd. MAREK KRAK
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
C
hristopher Ryan i Cacilda Jethá przekonują, że wiele z tego, co uważamy za naturalną część ludzkich relacji, jest w rzeczywistości sprzeczne z naszą pierwotną naturą. Ścisła monogamia i zazdrość to ich zdaniem wynalazek związany z przejściem od zbieractwa do rolnictwa, za którym stała przede wszystkim troska o własność. Wynalazek zbyt młody, by trwale zmienić ludzką naturę, bo ta wciąż domaga się czegoś innego niż ciasny kaftan, w który próbują ją ubrać niektóre religie, w tym katolicyzm, oraz różne kultury.
Wyjście z raju Wyobraźmy sobie na chwilę, że wróciliśmy do czasów prehistorycznych. Ludzie, którzy nas otaczają, są już bardzo do nas podobni, a w zasadzie identyczni. Jednak nie odkryli jeszcze uprawy ziemi ani hodowli zwierząt. Żyją z tego, co upolują i nazbierają. Pozycja kobiety jako dostarczycielki większości potrzebnych do przeżycia kalorii jest co najmniej równa mężczyźnie. Nie ma też powodu, by tworzyć stałe związki, bo prosta logika korzyści skłania do życia w niewielkich grupach, które dzielą się wszystkim. Jaki sens ma w tych warunkach monogamia? Żaden. Raczej nie przywiązywano do niej wagi, co w pewnym stopniu potwierdzają obserwacje dokonane u naszych ewolucyjnych kuzynów: szympansów i bonobo. Ale także liczne przykłady zbierane przez antropologów w wielu miejscach niemal na całym świecie. Teraz porównajmy to ze znaną, zmitologizowaną wersją prehistorii człowieka, w której od samego początku, a więc od czasów pramatki i praojca, ludzie łączyli się w pary i tworzyli zgodne domowe stadła, złożone z mamy, taty, dziadków i gromadki dzieci. Wszyscy wspólnie uprawiali ziemię i w ramach tych rodzin dokonywało się dziedziczenie, a „cnota” kobiety była istotna, ponieważ mężczyzna chciał mieć pewność, że to, co zgromadzi, trafi do potomstwa noszącego jego geny. Która z tych wizji jest prawdziwa? Ryan i Jethá mówią, że obie. Z tym że istnienie pierwszej można liczyć w dziesiątkach lub setkach tysięcy lat, a ta druga jest wynalazkiem stosunkowo nowym, bo liczącym najwyżej 10 tysięcy lat. A ponieważ jest aktualny do dziś, rzutuje na to, w jaki sposób patrzymy na świat i postrzegamy naszą przeszłość. Idzie za tym przekonanie, że pierwsza wersja jest głębiej zakorzeniona w naszej naturze, a druga jest jedynie adaptacją do określonych warunków społecznych. Zwracają też uwagę, że przejście od jednej do drugiej formy ludzkiego życia niezwykle przypomina to, co opisano w opowieści o wyrzuceniu Adama i Ewy... z raju. Wówczas miała się pojawić regularna praca, zazdrość, ale też – a może przede wszystkim – „grzech”.
Seks u zarania Pornografia, pedofilia i rozwody „Listek figowy może przesłonić wiele rzeczy, ale nie przesłoni męskiej erekcji” – piszą autorzy. I podają szereg przykładów na to, że jesteśmy gatunkiem na wskroś seksualnym. Twierdzą – i w tym miejscu nie sposób nie przyznać im racji – że najlepszym dowodem znaczenia seksu dla ludzi jest to, że nawet dla tych, którzy go odrzucają i uważają, że są zdolni pokonać cielesność, to właśnie ona jest punktem odniesienia. Świadczy o tym
Niektórzy uważają, że dziecko rodzi się zdrowsze wówczas, gdy wielu mężczyzn „obdaruje” matkę swoim nasieniem. Co ciekawe – tego rodzaju wspólnoty nie są dysfunkcyjne. Dzieci mogą w nich bowiem liczyć na opiekę całej grupy i wskaźnik przeżywalności niemowląt jest znacznie wyższy niż tam, gdzie tata może być tylko jeden. Nie ma też sierot (za matki uznaje się często wszystkie kobiety, które karmiły dziecko) i w zasadzie nie rejestruje się zbrodni z zazdrości, bo brakuje powodów do zazdrości.
Jak kochali się ludzie prehistoryczni? Zupełnie inaczej niż my. Tak przynajmniej twierdzą autorzy bestsellerowego „Sex at Dawn”, który burzy wszystko to, czego nauczono nas o seksie. A już całkowicie rozbija cały fundament katolickiej nauki o „tych” sprawach. wszechobecność pornografii i rozwodów, których jedynym powodem jest chęć szukania nowych seksualnych partnerów; pedofilia w Kościele katolickim, za którą odpowiedzialni są przecież ludzie najgłośniej wypierający się własnej seksualności, a nawet plaga prostytucji w „cnotliwej” przecież wiktoriańskiej Anglii. Autorzy dowodzą także, że inne urządzenie „tych” spraw jest możliwe i dla wielu ludzi naturalne. W tym celu przytaczają szereg przykładów „grupowych małżeństw”, gdzie więzi polegają na tym, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety utrzymują więcej niż jedną relację seksualną, a jednocześnie potrafią budować stałe związki. Chodzi na przykład o przechodnie małżeństwa chińskich Mosuo, ale też o dziesiątki przykładów z innych części świata. Do najciekawszych należą z pewnością te plemiona (wcale nierzadkie), które wyznają wiarę we „wspólne ojcostwo”. Tego rodzaju wierzenie znajdujemy przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej, ale nie tylko. Wyznający je ludzie wierzą, że człowiek ma więcej niż jednego ojca i powstaje z połączenia nasienia wszystkich tych, którzy mieli stosunek z jego matką. Na przykład paragwajscy Ache mają aż cztery słowa na określenie różnych rodzajów ojca.
Stara-nowa seksualność? Para autorów podważa nie tylko sensowność ograniczeń narzucanych przez kulturę i religię, ale też standardowy model ewolucji, który uznaje panujący model relacji małżeńskich za najbardziej naturalny. Chodzi w nim mniej więcej o to, że partner zapewnia kobiecie zasoby w zamian za posiadanie jej na wyłączność, a jednocześnie szuka możliwie wielu okazji na przekazanie swoich genów. Z kolei kobieta wybiera mężczyznę, szukając przede wszystkim stabilności i pewności opieki nad dziećmi. Jednocześnie jednak szuka okazji, by znaleźć lepsze geny dla swojego potomstwa. Ta wersja może być ich zdaniem wynikiem „flinstonizacji”, a więc patrzenia na prehistorię przez pryzmat dzisiejszego świata. Wiele wskazuje bowiem, że przed „wyjściem z raju” i przejściem do osiadłego trybu życia ludzie żyli w niewielkich, bardzo egalitarnych wspólnotach, a seks z różnymi partnerami był w nich codziennością oraz – tak jak tam, gdzie
panuje wiara w „częściowe ojcostwo” – metodą na zacieśnianie społecznych więzi, budowanie zgodnej grupy i zapewnienie opieki potomstwu. Dzieci były w nich wychowywane wspólnie, więc hipoteza o decydującej roli „inwestycji” rodziców nie może być adekwatna i musi zostać ograniczona do czasów historycznych oraz kilku kultur. Jak zatem było? Jak w biblijnym raju. Bardziej prawdopodobne jest bowiem, że nasza natura formowała się w warunkach, w których nie znano wstydu ani grzechu. Nasi praprzodkowie akceptowali przygodny seks. Być może nawet uważano go za wartość i spoiwo społecznych relacji. U tak bliskich nam bonobo tak właśnie jest. Do tego prehistoryczne panie i ówcześni panowie byli pod względem seksualnym równi, a przedstawiciele obu płci mogli pozwolić sobie na kilku seksualnych partnerów. Czy to „zwierzęce” zachowanie? – pytają Ryan i Jethá, uprzedzając zarzut, którym lubią się posługiwać religijni fundamentaliści. A skąd! – zapewniają autorzy. – Wręcz przeciwnie. Tak bardzo skupione na seksie są bowiem tylko dwa znane gatunki. Ludzie i nasi najbliżsi kuzyni – bonobo. Dodają też, że reszta zwierząt uprawia seks zgodnie z nakazami Watykanu: niezbyt często, po cichu i tylko wtedy, gdy jest szansa na zapłodnienie. To właśnie rozbuchana seksualność, a nie „zdolność do wzniesienia się ponad potrzeby ciała”, ma być tym, co wyróżnia nas w świecie zwierząt. Natomiast to, co łączy nas z większością gatunków, to... naturalna niechęć do monogamii, która pojawiła się dopiero wtedy, gdy zmieniły się warunki społeczne. Przy czym wszystko to nie oznacza, że „monogamia”, która w tym wypadku musi być uznana za adaptację do konkretnych warunków społecznych, jest przeżytkiem. Chodzi raczej o to, że można podejść do niej z pewnym dystansem i uznać, iż niekoniecznie musi być bezwyjątkowa
23
i oczywista. A także że mamy pewną naturalną, uformowaną przez tysiąclecia ewolucji, skłonność do jej omijania, a zaprzeczanie temu faktowi niespecjalnie to zmienia, prowadząc przy tym do konfliktów oraz całego szeregu dysfunkcji. Mimo to „Sex at Dawn” nie jest zachętą do szalonego promiskuityzmu. Jest za to, nieco paradoksalnie, wezwaniem do nabrania dystansu do „tych” spraw. „Kiedy to tylko seks, to jest to właśnie seks. W takich wypadkach to nie miłość. Albo grzech. Albo patologia. Albo powód, by niszczyć rodzinę, która poza tym jest całkowicie szczęśliwa” – napisali Ryan i Jethá. Mówią, że jesteśmy na wskroś zmysłowi i seksualni. Oraz że niezgoda na ten fakt niczego nie zmienia. Dziś przecenianie seksu prowadzi do rozpadu często szczęśliwych małżeństw i rozwoju tzw. „seryjnej monogamii”, która polega na tym, że partnerzy biorą ślub, mają dzieci, a gdy się nudzą, pojawia się zdrada, po której następuje bolesny rozwód i zmiana partnera. Później wszystko się powtarza… ~ ~ ~ „Przeceniamy znaczenie seksu” – mówią autorzy „Sex at Dawn”. „Tak nie musi być” – dodają. Zwłaszcza, że już było inaczej. I zapewne znów będzie inaczej, bo zmieniają się warunki społeczne, a model rodziny i relacji seksualnej to wypadkowa natury i otoczenia. W wiktoriańskiej Anglii to połączenie spowodowało powstanie wentyla bezpieczeństwa w postaci tysięcy burdeli. Teraz rozwija seryjną monogamię. Jednak można pomyśleć o czymś innym – o trwałych związkach, które cieszą się seksem, ale nie przeceniają jego znaczenia i... nie uznają za powód do zakończenia relacji. Wołanie, by nabrać dystansu i – mówiąc kolokwialnie – nieco „wrzucić na luz” w „tych” sprawach, można potraktować z przymrużeniem oka jako głos dwójki rozwiązłych wariatów. Wszak to zaledwie jedna z wielu naukowych teorii i do tego wcale nie na pewno słuszna. Może Ryan i Jethá mają rację, a może nie. A może mają jej trochę. Ale z pewnością można zadać sobie pytanie, czy mają jej mniej niż owładnięci obsesją seksu celibatariusze, którzy nie potrafią spojrzeć na niego z dystansem. Wcale nie najgorzej brzmi wezwanie, by seksu nie stawiać ponad romantycznym związkiem, ale też się go nie wyrzekać; wystarczy nie składać erotyki na ołtarzu monogamii, bo wcale nie trzeba tego robić. Oczywiście w pewnych rozsądnych (co zapewne każdy z nas rozumie inaczej) granicach. Tym, którzy nie są w stanie zaakceptować myśli, że nasza natura jest inna niż nauczono nas, że jest, autorzy dedykują historię Galileusza i bronionej przez wieki wiary, iż to Słońce krąży wokół Ziemi. Niekiedy te teorie, które są najbardziej nie do pomyślenia, są najbardziej prawdziwe. KAROL BRZOSTOWSKI
24
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
na gorączkę, bóle głowy, mięśni, bóle menstruacyjne oraz bóle zęba. Mniejsze zastosowanie ma natomiast w terapii chorób reumatycznych. Polecana dawka leku dla dorosłych wynosi 1200–1800 mg na dobę.
Leki przeciwbólowe to najpopularniejsza dziś grupa medykamentów. Są dostępne powszechnie i bez recepty. Dla ich producentów to żyła złota, dla nas – możliwe przykre konsekwencje.
Diklofenak
Życie bez bólu Z reklam nie zawsze dowiemy się, jak dopasować lek do rodzaju bólu, który nam doskwiera. Nie dowiemy się z nich także, jakie są skutki uboczne ich nadużywania. Warto poszerzyć naszą wiedzę na ten temat, bo pozwoli nam to efektywnie korzystać z mnogości preparatów dostępnych nie tylko w aptekach, ale także w każdej budce z prasą i sklepie spożywczym. Ta grupa leków może być dla wielu osób zdradziecka. Ich szeroka dostępność sugeruje bowiem, że są one zupełnie nieszkodliwe. Nic bardziej mylnego. Ale zacznijmy od początku, czyli od mechanizmu powstawania bólu i metod jego uśmierzania. Za odczuwanie bólu odpowiedzialne są substancje o nazwie prostaglandyny. Nie jest to jednak ich jedyne zadanie, bo wywołują także wiele przeróżnych procesów przebiegających w naszym organizmie. Jedne z nich odpowiadają za odczuwanie bólu, który jest w istocie sygnałem ostrzegawczym informującym, że w naszym organizmie dzieje się coś niedobrego. Inne zaś chronią żołądek przed szkodliwym działaniem kwasu solnego, rozszerzają w miarę potrzeby naczynia krwionośne, obniżają ciśnienie i kontrolują krzepliwość krwi, a także działają ochronnie na nerki oraz stymulują naszą płodność. Za każde z wyżej wymienionych działań odpowiada „przypisany” mu niejako inny rodzaj prostaglandyny.
Największą grupą leków przeciwbólowych są niesteroidowe leki przeciwzapalne. Mają one za zadanie blokowanie procesu produkcji prostaglandyn, a jeśli nie ma substancji odpowiedzialnych za „sygnalizację ostrzegawczą”, nie ma i bólu. Niestety, oprócz hamowania bólu niesteroidowe leki przeciwzapalne zaburzają też produkcję prostaglandyn odpowiedzialnych za wszystkie inne procesy biochemiczne. Przy ich przewlekłym stosowaniu nasz żołądek zostaje pozbawiony naturalnej osłony i wystawiony na żrące działanie kwasu solnego. Zaburzona zostaje także praca leków obniżających ciśnienie, może dojść do uszkodzenia nerek oraz osłabienia płodności. Ponadto enzymy, które nie mogą już syntetyzować prostaglandyn, przerzucają się na produkcję tzw. leukotrienów (substancje, które silnie kurczą oskrzela i u części osób mogą spowodować atak astmy). Wiemy już, jak działają niesteroidowe leki przeciwzapalne. Teraz czas przyjrzeć się dostępnym na rynku preparatom.
Kwas acetylosalicylowy To najstarszy i najpopularniejszy niesteroidowy lek przeciwzapalny. Ma silne działanie przeciwbólowe, przeciwgorączkowe i przeciwzapalne. Jego skutki uboczne są jednak równie silne. Jest bardzo mało selektywny, więc blokuje produkcję większości prostaglandyn. Z tego też
powodu nie może być nadużywany przez dzieci poniżej 12 roku życia. Jego dodatkową wadą jest to, że przyczynia się do zwiększonego wydalania przez organizm witaminy C, dlatego należy ją suplementować (najlepiej w postaci naturalnej w owocach lub świeżych sokach). Za dużą zaletę tego leku uważa się jego działanie antyzakrzepowe, co ma zastosowanie przy profilaktyce zawału serca. Do tych celów stosuje się preparaty o mniejszej zawartości tej substancji niż w popularnej Aspirynie (np. Acard czy Polocard). Preparaty na bazie kwasu acetylosalicylowego stosuje się w przypadku bólów grypopodobnych, reumatycznych, bólów głowy i mięśni. Kategorycznie nie powinny być stosowane przez osoby z owrzodzeniem układu pokarmowego, osoby przyjmujące leki na obniżenie ciśnienia, osoby mające problemy z krzepliwością krwi, a także przez astmatyków.
Ibuprofen Jest to jeden z najbezpieczniejszych środków przeciwbólowych. Oprócz tego jest też środkiem o dużej skuteczności i sile działania. Wykazuje działanie selektywne, dzięki czemu skutki uboczne występują tylko w przypadku jego przedawkowania. Wśród nich (oprócz standartowych, przypisanych do niesteroidowych leków przeciwzapalnych) obserwuje się czasem zawroty głowy i senność. Poleca się go
Zwolennikom naturoterapii podaję kilka alternatywnych dla pastylek i maści przeciwbólowych medykamentów opartych na ziołach do samodzielnego przyrządzenia: Środek przeciwbólowy Moczymy na noc 1/2 łyżeczki suszonej kory wierzby w 2 szklankach zimnej wody. Rano powoli gotujemy ją na słabym ogniu przez 20 minut. Odcedzamy i wlewamy do termosu. Pijemy po 1/4 szklanki powoli, małymi łyczkami, w miarę potrzeb. Bolesne miesiączki 1 łyżkę suszonych liści maliny zalewamy 1 szklanką wrzącej wody. Zaparzamy pod przykryciem przez 15 minut. Odcedzamy, studzimy i słodzimy miodem. Pijemy ciepły napar kilkakrotnie w ciągu dnia. Na obolałe mięśnie Mieszamy 1/4 szklanki oliwy z oliwek i 1/4 spirytusu kamforowego. Stosujemy do masowania obolałych mięśni. Bóle reumatyczne 1/2 szklanki liści rozmarynu i 1/2 łyżeczki olejku goździkowego zalewamy szklanką oleju roślinnego. Łagodnie podgrzewamy przez 20 minut. Odcedzamy i przelewamy do butelki z ciemnego szkła. Używamy do nacierania.
Ma bardzo silne działanie hamujące produkcję prostaglandyn. Skutecznie hamuje ból, lecz wykazuje równie silne skutki uboczne (znajduje się np. w tabletkach Voltaren Acti). Można go stosować na bóle głowy oraz bóle menstruacyjne, ale najczęściej stosowany jest w przebiegu chorób reumatycznych, bólów stawów oraz kości. Dlatego preparaty na bazie diklofenaku wykorzystywane są w reumatoidalnym zapaleniu stawów i innych chorobach układowych tkanki łącznej, na przykład w zesztywniającym zapaleniu stawów kręgosłupa (ZZSK). Ze względu na silne skutki uboczne najczęściej stosuje się go zewnętrznie w postaci żelów i kremów przeciwbólowych oraz przeciwzapalnych. Popularnym preparatem zawierającym omawiany czynnik jest Voltaren Emulgel. Wskazaniem do jego stosowania są miejscowe bóle stawów, kości
czy stłuczenia. Czytelnikom polecam jego równie skuteczny, a przy tym o wiele tańszy zamiennik – maść Dikloziaja.
Etenzamid Zawiera go polecana w jednej z reklam przez „Goździkową” Etopiryna. W składzie tego preparatu mamy wyżej opisany kwas acetylosalicylowy oraz Etenzamid i kofeinę. Jest on wskazany przede wszystkim w leczeniu przeziębień i stanów grypopodobnych.
Naproxen To kolejna substancja wchodząca w skład opisywanej grupy leków. Jako tabletki powlekane Alevo stosuje się ją w leczeniu szeregu chorób reumatycznych, dny moczanowej, stanów zapalnych kaletek maziowych, a także w leczeniu nerwobólów, bólów migrenowych i bolesnych miesiączek. Jest silniejsza od Ibuprofenu, ale też wywołuje bardziej dokuczliwe skutki uboczne. Występuje również w postaci żelów do wmasowywania w miejsca dotknięte stanami zapalnymi.
Ketoprofen Warto o nim wspomnieć, chociaż w formie tabletek sprzedawany jest wyłącznie na receptę. Jest bardzo silny – podaje się go w przypadku tak
silnych bólów jak ataki kamicy żółciowej czy zapalenia trzustki. Niestety, brak selektywności w działaniu skutkuje intensywnymi skutkami ubocznymi. Jego postacie żelowe (np. Ketoprom, Ketopronil) są dostępne bez recepty i przynoszą ulgę w przypadkach silnego bólu po urazach, pourazowych bólach mięśni i schorzeniach reumatycznych. Czas na omówienie równie popularnych preparatów niebędących niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi. Skoro nimi nie są, nie wykazują całej gamy skutków ubocznych charakterystycznych dla tych pierwszych, ale ich przedawkowanie bywa równie niebezpieczne.
Paracetamol Jeden z najczęściej reklamowanych i kupowanych środków przeciwbólowych. Leki, które go zawierają, to Apap, Panadol, Paracetamol. Bez wątpienia jest słabszy od pierwszej grupy leków i nie wykazuje działania przeciwzapalnego, ale jednocześnie nie niesie ze sobą ich skutków ubocznych, a co za tym idzie – jest o wiele bezpieczniejszy. Uważać na niego powinny osoby z dysfunkcją wątroby oraz osoby nadużywające alkoholu. W połączeniu z paracetamolem tworzy on bowiem niezwykle hepatotoksyczną substancję niszczącą wątrobę. Pamiętajmy o tym, gdybyśmy nieopatrznie chcieli łyknąć go na kaca. Wskazaniem do jego stosowania są przede wszystkim bóle głowy, bóle menstruacyjne, bóle mięśni oraz objawowe leczenie przeziębień.
Pyralgina Stosunkowo silny środek, którego największą wadą jest to, że powoduje spadek ilości białych krwinek, co z kolei skutkuje obniżeniem odporności. Wprawdzie nie zniszczy nam układu pokarmowego, ale lepiej nie stosować go zbyt często, a najlepiej – wcale. Pomaga w bólach różnego rodzaju i – podobnie jak paracetamol – nie wykazuje działania przeciwzapalnego. Sięgając po jakiekolwiek leki przeciwbólowe, pamiętajmy, że to nie są cukierki, lecz środki mogące być przyczyną wielu skutków ubocznych oraz zatruć. Zawsze zapoznawajmy się z ulotką i zalecaną dawką dobową. Sprawdźmy też, z którymi lekami może nastąpić niekorzystne współoddziaływanie. Preparaty zaleca się popijać tylko czystą wodą, bo nawet zwykła herbata może wchodzić z nimi w niekorzystne interakcje. Absolutnie niedozwolone jest przyjmowanie wraz z nimi alkoholu oraz soku grejpfrutowego, który powoduje wzrost stężenia leku we krwi. Ograniczyć też należy spożywanie napojów bogatych w kofeinę. Upośledzenie wchłaniania substancji czynnych powoduje również błonnik, który spożywany równolegle z lekami będzie opóźniał i osłabiał ich działanie. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Doda z Salem Ani „Oburzonych”, ani nawet „Anonimowych” nie można było dostrzec w mokotowskim sądzie, gdy Temida w majestacie swojej nieomylności wydawała wyrok na Dodę. Czyli na polską demokrację, na wolność. Szkoda. Czy utożsamiam piosenkarkę Rabczewską z demokracją? Z obywatelskimi swobodami? Dziś tak. Chociaż nie bardzo wiem, co śpiewa (i po co?), nie śledzę kolorowych pisemek opisujących jej kolejne skandale i kochanków, nie wiem nawet, czy rozpoznałbym ją na ulicy. A jednak wyrok, jaki zapadł w jej sprawie, odbieram dokładnie tak samo jak werdykty zakapturzonych hiszpańskich mnichów podpalających setki lat temu stosy w Sewilli. Jakaż to bowiem tak naprawdę różnica, czy współczesny polski sędzia trzymał w ręku Kodeks karny, czy – jak jego antenat – osławiony „Młot na czarownice”? Tyleż sławny co niesławny art. 196 współczesnego Kodeksu karnego brzmi równie złowrogo jak fragment „Malleus maleficarum” Heinricha Kramera i Jacoba Springera. Czytamy w nim: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Fakt – nie podlega spaleniu na stosie, no ale w końcu przez tyle wieków dokonał się przecież jakiś cywilizacyjny postęp. Jednak niewielki, bo przeczytajmy uważnie ten skandaliczny passus raz jeszcze: „Kto obraża uczucia religijne innych osób…” itd. – zatem
mamy tu do czynienia z kwestią absolutnie uznaniową. Czyli nie kto kradnie, sprzeniewierza, oszukuje, tylko kto obraża. I do tego, aby owa „sto dziewięćdziesiątka szóstka” mogła być zastosowana, wystarczy tylko jedna jedyna osoba, która oświadczy: oto ja, Kowalska, czuję się obrażona; oto ja, Malinowski, czuję się obrażony. Tyle. Groteskowe? Takie byłoby, gdyby nie było piekielnie niebezpieczne. Oto na przykład ja, Marek S., nie mogę uwierzyć, nie chcę uwierzyć i za żadne skarby nie uwierzę w „zawsze dziewictwo” jakiejś tam Żydówki Miriam, która żyła w Palestynie dwa tysiące lat temu z okładem i w tym stanie permanentnego dziewictwa poczęła niemowlę płci męskiej o imieniu Jeszua. A teraz powiedzmy, że ktoś to akurat moje wyznanie niewiary przeczyta (kto wie, czy właśnie nie czyta?) – jakiś tam Nowak czy inny Kogut (to dżentelmeni, którzy oskarżyli Dodę) – i poczuje, że jego uczucia religijne zostały zbrukane. Poleci zatem do sądu, na przykład mokotowskiego, a sąd uzna, że mam iść do pierdla na dwa lata, bo wiara w dziewictwo Miriam jest moim (Polaka?) psim obowiązkiem. A jeśli przypadkiem w nieskalaną całość hymenu rzeczonej Żydówki akurat nie wierzę, to przynajmniej powinienem trzymać w tej materii język za zębami. Czyli milczeć. No i co? Czy w tym momencie ktoś jest w stanie zaprzeczyć, że oto jesteśmy świadkami klinicznego wprost zamachu na elementarną wolność słowa? Albo uwierzysz, że rozstąpiło się Morze Czerwone, Bóg przemawiał z palącego się krzaka, kobieta wzięła się z kości, a dinozaury
z Arki Noego, albo trafisz za kratki! Żartuję? Ani troszeczkę – przecież Dorota Doda Rabczewska została skazana w procesie karnym właśnie m.in. za dinozaury, w które na swoje nieszczęście wierzy. I to bardziej niż w Biblię. Gdyby było odwrotnie, pani sędzia oczyściłaby piosenkarkę z wszelkich zarzutów. Bo mówienie nonsensów nie jest w Polsce karane. Ba, okazuje się, że nawet jest chronione przez całe zastępy prokuratorów i sędziów. Ale mamy jeszcze i inny ciekawy aspekt całej tej strawy. Otóż i konstytucja, i inne liczne akty normatywne gwarantują Polakom równość wobec prawa. Czyli ja, ateista – aż boję się wypowiedzieć tę myśl – jestem takim samym obywatelem jak katolik, mormon czy nawet wyznawca voodoo. Zatem art. 196 Kodeksu karnego broni także moich interesów i praw. Innymi słowy, chroni moją niewiarę i prawo do niej. Zatem ktoś, kto wciska mi kit, że Ewa zjadła jabłko i w związku z tym każda kobieta musi rodzić w bólu, a ja muszę przez to chorować, obraża nie tylko elementarne poczucie logiki, ale także moje uczucia ateistycznego zdrowego rozsądku, że o akademickiej nauce już nie wspomnę. No, ale innego zdania jest mokotowska pani, która skądś wie, że autorzy Biblii nie pili wina (jak mi się wydaje, pili, o czym ta księga wielokrotnie mówi) oraz że nie palili żadnych ziół (choć środki halucynogenne są immanentną częścią wielu kultów). Mniej więcej w tym samym czasie kolega pani sędzi po sędziowskim fachu uznał natomiast, że niczyich uczuć nie obraża porównanie
Budżet rozczarowań Â Ciąg dalszy ze str. 11 – Wiemy, na co rząd będzie wydawał, ale na czymś musi przecież zarabiać i oszczędzać… – Nawet wiem, co się kroi. W tym roku czeka nas jedna wielka obława policyjna. Pan minister zagwarantował w budżecie, że z tytułu mandatów wpłynie do niego kwota 1,2 miliarda złotych. W tym celu wyda 200 milionów na zakup 300 fotoradarów. Tak wyglądają pomysły PO na łatanie dziury budżetowej w kontrze do naszego planu stworzenia programu wspierania przedsiębiorczości. To zbójowanie. Generalnie budżet skupi się na tym, żeby wydrapać ostatnie grosze z portfeli Polaków. – Czy prawdą jest, że w budżecie poza Funduszem Kościelnym znalazło się jeszcze sporo pieniędzy na cele religijne?
– Owszem, ale jest to wiedza szczegółowa, której z budżetu już się, niestety, nie da wyciągnąć. Przykładem może być MON i finansowanie wojskowych kościołów. – Co z zapowiadanym zespołem parlamentarnym do spraw nieprawidłowości w Komisji Majątkowej? Jest szansa na jego powołanie? – Nie ulega wątpliwości, że musimy coś zrobić w tej sprawie. Moim zdaniem Komisja Majątkowa to największy przekręt w finansowej historii Polski. Na razie zderzyliśmy się w tej sprawie ze ścianą, bo PO do spółki z PiS-em, znosząc Komisję Majątkową, uniemożliwiły wszystkim osobom poszkodowanym dochodzenie swoich praw przed sądem. Aby własnym przykładem udowodnić, że jest o co walczyć, zrzekłem się immunitetu, ponieważ niejaki mecenas Marek P. (dawny pełnomocnik Kościoła ds. odzyskiwania
gejów do zoofilów spółkujących z kozą. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że i jeden, i drugi sędzia nawet nie zauważył, że wydaje wyrok już nie w imieniu państwa demokratycznego, lecz teokratycznego. A takim państwem Polska w dużej mierze
majątków – przyp. red.) podał mnie do sądu, a ja z przyjemnością w tej sprawie wystąpię. Według niego rozpowszechniałem jakieś nieprawdziwe informacje. Żeby było śmieszniej P. powołuje się przy tym na „Fakty i Mity” i na inne media opisujące tę sprawę. Ja nie znalazłem w nich żadnych kłamstw i udowodnię to przed sądem. Sprawy Komisji Majątkowej trwają do tej pory. W samej Warszawie toczy się walka o odebranie przez Kościół budynku Uniwersytetu Warszawskiego czy Ministerstwa Finansów. Nikt nie ma wątpliwości, że w Komisji dochodziło do przestępstw. Niestety, nie wiemy, na jaką skalę, bo materiały są tajne. Na podstawie tajemnicy śledztwa dwukrotnie odmówiono mi do nich wglądu. – Przez swoje działania zyskał Pan wielu wrogów. Były sytuacje, kiedy „nieznani sprawcy” wybijali panu szyby i przebijali opony w samochodzie. Nadal to trwa? – Na szczęście nie. Zamontowałem monitoring i dzięki temu mam spokój. Na razie…
jest. I nic tu nie pomogą protesty przeciwko ACTA. Bo pani sędzia z Mokotowa i liczni jej koledzy mają swoje akta, swoje ich interpretacje i jakoś nie widać, aby cokolwiek ten fakt miało zmienić. MAREK SZENBORN
– Jak były poseł SLD czuje się w Ruchu Palikota? – Jestem ostatnią osobą, która powie cokolwiek złego o SLD jako formacji, bo nie o to chodzi. W Ruchu Palikota czuje się jak wśród najlepszych przyjaciół. W Sojuszu, mimo że mieliśmy wspólny program i wspólne – przynajmniej na papierze – poglądy, czułem się jak czyjś wróg. Większość czasu poświęcano w tej partii na jakieś wewnętrzne waśnie. W Ruchu Palikota ludzie się po prostu lubią, a w SLD – raczej wprost przeciwnie. Gdy o tym myślę, nasuwa mi się pytanie: kto z Sojuszu stanął po mojej stronie, kiedy wspólnie z „Faktami i Mitami” zajmowaliśmy się nieprawidłowościami w Kościele katolickim? Kiedy zaatakował mnie polski episkopat, twierdząc, że gdzieś tam się pomyliłem? Nawet że nakłamałem? Mam wrażenie, że w Sojuszu więcej osób przysięgało w duchu „tak mi dopomóż Bóg” niż w Platformie Obywatelskiej. Rozmawiał ŁUKASZ LIPIŃSKI
26
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Chrystus Polityczne getto w Świebodzinie
Tylko zapowiedzieliśmy, że nałożymy maskę Anonymousa na twarz Chrystusa w Świebodzinie, a już władza zarządziła policyjne patrole! Doprawdy, to nie jest kraj policyjny, ale kraj policji katolickiej! Cóż Chrystus mógłby mieć przeciw walce o wolność w internecie? Nic! Ale Episkopat już może mieć coś przeciw. I to łączy kler z Tuskiem – właśnie umiłowanie do kontroli. Wszędzie i każdego. W rzekomo wolnym kraju, w XXI wieku! Dzień wcześniej chcieliśmy nałożyć tę maskę na twarz Adama Mickiewicza w Krakowie, ale policja otoczyła pomnik takim kordonem, że nie mogliśmy podejść. Pomnik Mickiewicza – człowieka, który całe życie walczył o wolność. Doprawdy to prawdziwa ironia losu.
Władza generalnie reaguje nadimpulsywnie. Szwadrony policji, grupy antyterrorystyczne, prokuratura, i to o takie byle co! Jest w tym jakiś lęk władzy… Liczne podsłuchy, kontrola billingów, nowe uprawnienia NIK-u, ograniczenia w prawie o zgromadzeniach, a teraz ACTA. Za dużo tych autorytarnych inicjatyw! Czego się ta władza boi? Mam wrażenie, że po prostu boi się wolnych ludzi. To doprowadzi do realnej katastrofy, gdy odbędą się mistrzostwa Euro 2012. Nie zawsze i nie w każdej sprawie trzeba straszyć, bronić, zakazywać. Całe lata takiego stania z kijem doprowadziły do tego, że policja interweniuje, bo ktoś chce założyć na pomnik maskę. Nie ukraść, nie zniszczyć, tylko założyć papierową maskę… Litości!!! JANUSZ PALIKOT
Politycy wciąż wierzą Billowi Clintonowi, że liczy się gospodarka, a kto myśli inaczej, jest głupcem. Zapominają, że dla amerykańskiego prezydenta, którego ten slogan wyniósł na szczyt, naprawdę liczyły się pieniądze, władza i seks. Zwłaszcza oralny. Obywatele są stale przekonywani, że nie ma niczego ważniejszego niż tempo wzrostu gospodarczego. Rząd PO fetyszyzuje produkcję dokładnie tak, jak robiły to rządy PRL. Stąd bajdurzenie premiera Tuska o zielonej wyspie, którą nie jesteśmy i prędko nie będziemy, bo pod względem poziomu dochodów realnych, a w konsekwencji poziomu konsumpcji, mamy wieloletnie opóźnienie w stosunku do bogatych krajów UE. Iście marksistowska fascynacja produkcją jest widoczna na każdym kroku. W 2010 roku wyborcze billboardy Platformy miały hasło: „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty”, a także: „Budujmy Polskę”, „Budujmy szkoły”, „Budujmy drogi” i co tam komu przyszło do głowy. Trochę to przypominało akcję budowania sławojek w II RP, a trochę „budujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom” z powojennej piosenki Gozdawy i Stępnia. Polacy dali się Tuskowi nabrać dokładnie tak samo jak przed laty Bierutowi, kiedy też chcieli, by się mury pięły do góry. Koncentracja wysiłków, a przede wszystkim środków, na produkcji odsuwa na dalszy plan wiele istotnych problemów, choćby takich jak ochrona środowiska, a prawa człowieka spycha wręcz do politycznego getta. Wynika to z niezrozumienia istoty i ważności tych praw, a w Polsce dodatkowo ze strachu rządzących przed klerem, który uznaje tylko prawo naturalne, a stanowionego dla dobra człowieka boi się jak diabeł święconej wody.
Właśnie dlatego zarówno politycy PiS, jak i PO postanowili pozbawić Polaków ochrony, z jakiej korzystają obywatele państw członkowskich Unii, które wraz z traktatem reformującym przyjęły w całości Kartę praw podstawowych. Polska przystąpiła do protokołu brytyjskiego, ograniczającego stosowanie KPP. Premier Tusk zachował się w tej sprawie niczym ów kochaś z ludowej mądrości: „Przysięgał, jak sięgał, jak dostał, to przestał”. W kampanii wyborczej 2007 roku obiecywał przyjęcie KPP. Jak został premierem, od razu mu się odwidziało. Zaczął mówić głosem Kaczyńskich i Fotygi razem wziętych. Jest za to chwalony przez biskupów, a słupki poparcia nie maleją, więc niczego nie zmienia. Wobec podpisania przez polski rząd porozumienia ACTA znowu rykoszetem wraca sprawa protokołu brytyjskiego. Orzeczenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie SABAM przeciwko „Scarlet”, że „nie można narzucić operatorom internetu konieczności wprowadzenia filtrowania treści”, oznacza niezgodność ACTA z prawem unijnym. Uniemożliwia to wprowadzenie postulowanych w porozumieniu ograniczeń internetu, ale tylko w krajach, które przyjęły Kartę praw podstawowych. Polscy internauci są pozbawieni ochrony, gdyż premier Tusk ograniczył ich słuszne prawa, przyjmując – ze strachu przed klerem – protokół brytyjski. Oczywiście nie tylko w Polsce, ale w każdym państwie wyznaniowym, a także w państwach niedemokratycznych prawa człowieka są uważane za niebezpieczne i groźne. Niestety, nawet w krajach, w których prawa człowieka są fundamentem rozwoju, środki finansowe
na ich ochronę są zdecydowanie niższe od przeznaczanych na inne cele, gdyż ich zwrot jest trudno wymierny. Jest tu analogia do inwestowania w wychowanie i wykształcenie młodego pokolenia. Wszyscy przyznają, że należy, ale jak przychodzi do konstruowania i głosowania budżetu, doznają amnezji. Niewykluczone, że wynika to z nieświadomości istoty, kluczowego znaczenia i zakresu praw człowieka. Prawa te mają charakter nie tylko polityczny, ale też ekonomiczny i społeczny. Dotyczą godności, wolności, równości i solidarności. Łamaniem praw człowieka jest nierzetelny proces, tortury i kara śmierci, ale też brak pomocy społecznej i socjalnej, złe warunki pracy, niedostateczny dostęp do służby zdrowia i edukacji. Prawa człowieka łamie korupcja, zanieczyszczone środowisko i porozumienie ACTA. Także restrykcyjna ustawa antyaborcyjna i brak ustawy o związkach partnerskich. Toteż ostatecznym celem każdego działania we wszystkich sferach życia jest poprawa przestrzegania praw człowieka. Dlatego chociaż jestem profesorem nauk ekonomicznych, swoją działalność parlamentarną koncentruję wokół praw człowieka, które staram się wyrwać z politycznego getta. W ubiegłym tygodniu zostałam wiceprzewodniczącą stałej Podkomisji Praw Człowieka (DROI) Parlamentu Europejskiego. Otwiera to nowy rozdział mojej pracy. Dzięki funkcji wiceprzewodniczącej będę miała większy wpływ na kształtowanie unijnej polityki w zakresie przestrzegania praw człowieka, w tym zwłaszcza zwalczania tortur, kary śmierci, przemocy wobec kobiet i wykorzystywania dzieci. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
PRZEKAŻ 1 PROCENT PODATKU NA FUNDACJĘ „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. NASZA FUNDACJA NIE MA ŻADNYCH KOSZTÓW WŁASNYCH. PRACUJĄ W NIEJ SPOŁECZNIE DZIENNIKARZE „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 KRS: 0000274691 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
Wróżka mówi do klientki: – Mąż panią zdradza. – Chyba musiała pani odwrotnie rozłożyć karty. ~ ~ ~ Noc, zalany facet wraca do domu... Żona w przedpokoju: – Gdzieś był?! – Na szachach! – Gorzałą śmierdzisz! – A czym mam śmierdzieć?! SZACHAMI?!
Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie dwiema pierwszymi literami następnego 1) taniec na lodzie w samochodzie, 2) potrafi się znaleźć, 3) tam czeka pewna królewna, 4) szproty przyjmują zaloty, 5) złodziejski klucz, 6) ten typ tak ma – na wszystkim się zna, 7) do dmuchania w celu grania, 8) tam są carskie wrota, 9) opel sprzedaje te kwiaty na raty, 10) złota przy welonie, 11) klatki w kinie, 12) dziewczyna z koryta?, 13) metal w metalu, 14) wyrośnięte skrzypce, 15) odbiera barwy życiu po przepiciu, 16) wybieli plamę po tabace, 17) to, czego szukasz, jest w niej, 18) kosmiczna agencja, 19) mylona czasem z atłasem, 20) śniegu warta, 21) opłata z tasaka, 22) dynastyczne linie lotnicze, 23) atakuje, dusząc, 24) wychodzi przed orkiestrę, 25) ojczyzna Rosjanina, 26) w magazynku, 27) jak oni, to i drudzy, 28) spód w spódnicach, 29) zamiast łaty z ceraty, 30) nad nim słońce wschodzi, 31) tak właśnie robi większość, 32) powiedzenie w cenie, 33) wyścigowe auto z sera, 34) kara za cara, 35) od rozwiązania nie jest już sama, 36) niedużo, 37) jeździ do Rygi częściej niż inni, 38) tam wśród ubranek chowa się kochanek, 39) na brzuchu z braku ruchu, 40) składa się z rady, 41) jedną taką ledwo widać, dwie to polski szczyt wszystkiego, 42) wiozą z górki na pazurki, 43) franca niemiła, 44) kolumny bez głośników, 45) zwierzę przy komputerze, 46) dowcipy z brodą i... pejsami, 47) o nowej dziewczynie w rodzinie, 48) zakaz zbliżania dla drania, 49) rowerowa margaryna, 50) duża skala z komara, 51) pokręcona pora, 52) zawsze pod ręką, 53) ilość płynu z ust do ust, 54) anioły tuż-tuż, 55) sielankowi kosiarze, 56) kto musi uciekać, gdy kowal zawinił?, 57) szukał miliona na ekranie, 58) wśród „Psów”, 59) ślepy jak Angeles, 60) bzycząca złośnica, 61) karp na wolności, 62) zamiast z panem Michałem ślub, czekał na nią zimny grób, 63) razem z penatami w ognisku domowym, 64) wieś nad Popradem, niby współczesna, a jakby retro, 65) jednoślad, który zostawia dwa lub trzy ślady, 66) środowiskowy przedrostek, 67) czy w tej części Rosji mieszkają komicy?, 68) chorobotwórcze maleńkie B, 69) końskie danie na śniadanie.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Pewien facet miał 50-centymetrowy interes. Poszedł do czarownicy, a ta powiedziała mu, że ma iść do lasu – tam na środku jest kamień, a na nim siedzi żaba. Miał zadać jej takie pytanie, na które żabka odpowie „nie”, i wtedy interes skróci się o 10 cm. Poszedł więc i pyta: – Żabko, dasz mi buzi? Żabka na to: – Nie! Ubyło 10 cm. Facet już wraca, ale stwierdził, że 40 cm to jeszcze za dużo, więc znów pyta: – Żabko, dasz mi buzi? – Nie! Teraz facet wraca z penisem 30-centymetrowym. Pomyślał jednak, że 20 cm w zupełności wystarczy. Idzie więc jeszcze raz i pyta: – Żabko, dasz mi buzi? A żabka na to: – Nie, nie i jeszcze raz nie!!! ~ ~ ~ Jedzie sobie bogaty człowiek limuzyną, patrzy, a tu jakiś biedak wpiernicza trawę, aż mu się uszy trzęsą. Podjeżdża do niego bliżej i pyta: – Panie, dlaczego jesz pan trawę? – Aaaa... Głodny jestem i nie mam na jedzenie. – To wsiadaj pan, zabiorę pana do siebie. Ucieszony biedak pomyślał o rodzinie i pyta: – A mogę wziąć ze sobą dzieci? – No spoko, niech wsiadają. – A mogę wziąć ze sobą żonę? – Dobra, dobra, byle szybko. – A mogę wziąć ze sobą rodziców? – No, panie, tak wielkiego trawnika to ja nie mam.
53
62 1 19
1
40
38
61
10,64
11 69 12
14
13
36
65
29
15
54
68
35
22
67
51
59
15
44
10
27
24
16
4
17
24,50
43
33
30
18
34
19,38
32 18
6
47
13
22,42
23
21 39
31
30,49
41 26
45
47
48
8
29,56 3
46
2
7
43
31
28 57
44
20 11
28
9
5
55
20
7
52
60
37
17
23
35
5,37 6
8
58
16
27
4
9
25
26
36
45
3
2
63
46
66
32 49
21
48
41 25
12
34
14
33
40 42
39
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
11
12
13
14
15
16
17
36
37
38
39
40
41
42
18
19
43
44
45
20
21
22
23
46
47
48
49
24
25
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 3/2012: „Najprzyjemniejsze w miłości są początki, dlatego zaczyna się tyle razy”. Nagrody otrzymują: Romuald Wąsowicz z Grzybowa, Cezary Halicki z Białegostoku, Krzysztof Binarsch z Gniezna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 5 (622) 3–9 II 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Co na to Pruszków?
Rys. Tomasz Kapuściński
Gdzie my żyjemy...
Fot. Maciej M.
N
ic się nie układa? Jest źle i coraz gorzej? Zamiast szukać racjonalnych przyczyn nieszczęścia, niektórzy wierzą, że ktoś rzucił klątwę. ~ Rodzimy rynek wróżbiarski kwitnie. Bez problemu znajdziemy ogłoszenia wróżek i wróżów, którzy za kilka stówek zdejmą uroki z nas, naszej rodziny, firmy, a nawet z terenu pod zabudowę. Magiczne talenty kwestionuje Kościół katolicki, monopolista, specjalista od cudów wszelakich. „Nawet niecodzienne zdolności nie wystarczają do rzucania klątw. Do tego trzeba otworzyć się na zło!” – tłumaczy jezuita Aleksander Posacki, czołowy polski egzorcysta. ~ Kiedy ukraińskie dziennikarki opublikowały cennik usług religijnych i przedmiotów kultu, Cerkiew prawosłwana odpowiedziała… klątwą. W oficjalnym komunikacie obwieszczono: „Będą wznoszone modlitwy do Boga, aby zesłał biedy i choroby na pozbawione rozumu oszczerczynie Jezusa…”. ~ Według legendy ofiarą klątwy była hiszpańska królowa Maria Vittoria dal Pozzo. Ktoś uwziął się na XIX-wieczną Jej Wysokość i postanowił zepsuć ponoć najpiękniejszy dzień w życiu – ślub. Wesele się wprawdzie odbyło, ale problemy mieli wszyscy pomagający w przygotowaniach. Zaczęło się od krawcowej, która miała wyszykować białą suknię, ale
CUDA-WIANKI
Niech cię szlag! zmieniła zdanie i popełniła samobójstwo. Podczas ślubnej procesji zasłabł stajenny. Żeby nie robić zamieszania, reszta orszaku zostawiła go na drodze, gdzie umarł z powodu udaru słonecznego. Pochód weselny dotarł w końcu do kościoła, a tam... zamknięte! Kiedy wyważono drzwi, znaleziono odźwiernego spoczywającego w kałuży krwi – zginął poharatany przez żelazne tryby drzwi, które koniecznie chciał naprawić. ~ Timur Chromy był władcą Mongolii. Jak na średniowieczne standardy przystało, swoich wrogów wybijał tysiącami. A z odciętych głów budował okazałe piramidy – ku przestrodze. Zanim umarł, powiedział:
„W dniu, kiedy powstanę z grobu, świat się zatrzęsie!”. Timura odkopano 19 czerwca 1941 roku. Dwa dni później – na rozkaz Stalina – wyciągnięto z sarkofagu jego czaszkę. W czasie kolejnej doby hitlerowcy zaatakowali ZSRR. Odwrót Niemców zaczął się rzekomo w momencie, kiedy szczątki mongolskiego wodza znów trafiły do grobu. ~ W XVII wieku Indianie z plemienia Szawanezów postanowili pogonić białych panów. Potrzebni byli sojusznicy. Indiański wódz Tecumseh pogalopował więc do czerwonych pobratymców. W tym czasie osieroconych Szawanezów zaatakował William Harrison – gubernator Indiany. Tecumseh – zanim zginął – miał rzucić klątwę na niego i jego następców. W 1840 roku Harrison wygrał wybory prezydenckie. Miesiąc później umarł. Od tamtej pory aż 7 amerykańskich przywódców straciło życie przed końcem swojego urzędowania, m.in. Lincoln, Roosevelt i Kennedy. Klątwa miała zakończyć się na Reaganie, który przeżył zamach. Kula o kilka centymetrów ominęła serce. JC