Zgon bliźniaków w szpitalu we Włocławku to tylko wierzchołek góry lodowej
SZPITALE NAGŁEJ ŚMIERCI Str. 7
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
S
tr. 1
http://www.faktyimity.pl
1
Nr 6 (727) 13 LUTEGO 2014 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Str. 7, 25
Str. 12
Str. 3
ISSN 1509-460X
Str. 2-3
2
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y
Non possumus!
Ludzie Tuska, który „nie klęka przed księdzem”, rzucają miliony (nasze!) na tacę. Minister kultury przyznał tegoroczne dotacje. Najwięcej dostała Archidiecezja Warszawska, której wniosek oceniono najgorzej. 6 mln zł pójdzie na Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia, tj. na budowę nikomu (oprócz kleru) niepotrzebnej Świątyni Opatrzności Bożej. Czyli opieprz, jaki odebrał minister Zdrojewski od posłów PiS, poskutkował. Szwedzkie media donoszą, że w najbliższych latach w tym kraju powstanie ponad milion nowych miejsc pracy dostępnych także dla Polaków. To świetna wiadomość dla Tuska, bo „dzięki jego rządowi” spadnie bezrobocie. A zamiast płacić więcej zasiłków, pobudujemy jakąś nową, podniebną świątynię! Jan Dworak, szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zebrał się na odwagę i upomniał szefa Radia Maryja, aby ten nie nazywał ludzi homoseksualnych mianem „chorych”, bo jest to nieuprawnione i niezgodne z konstytucją. Prasa pisowska zaraz zakrzyknęła, że Dworak przekracza wszelkie granice. No pewnie, aby skrytykować Rydzyka, to nawet papież musiałby przekroczyć kilka granic. Telewizyjni związkowcy zapowiadają pierwszy strajk w historii TVP. 7 lutego w samo południe pracownicy „publicznej” na godzinę przerwą pracę, aby zaprotestować przeciw wyprowadzeniu do firmy zewnętrznej (w praktyce oznacza to zwolnienia z pracy) 550 twórców. TVP to rozsadnik klerykalizmu, ale czy w nowej firmie będzie normalniej? Tylko idei publicznej telewizji żal. Rząd polski wymyślił Nagrodę „Solidarności”, która ma być rodzajem „polskiego Nobla”. Będzie się ona wiązała z przyznaniem 1 mln euro osobie lub grupie osób, które zasłużyły się dla demokracji. 75 proc. tej kwoty to będzie pomoc charytatywna polskiego rządu, o której przeznaczeniu kandydat będzie mógł zdecydować. 50 tys. euro z nagrody ma być przeznaczone na podróż nagrodzonego po naszym kraju. To błąd, bo uhonorowany wnet odkryje, że Polska współczesna jest zaprzeczeniem ideałów „Solidarności”… Ksiądz Dariusz Oko, obecnie główny intelektualista polskiego Kościoła i czołowy teolog ginekologiczny, twierdzi, że Chrystus „mówił dosadnie”, a jego wypowiedzi w 40 proc. były groźbami. Zapomniał tylko dodać, że Chrystus groził niemal wyłącznie faryzeuszom, czyli religijnym konserwatystom. Takim ówczesnym Okom, Kempom i Rydzykom. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie oddalił skargę obywatela Chile, który zawarł w Wielkiej Brytanii związek partnerski z Polakiem. Obaj panowie chcieli zamieszkać w Gdańsku, więc Chilijczyk chciał tam kupić mieszkanie. Nie może tego zrobić, bo zdaniem sądu „nie wykazał związków z Polską”. A co jeszcze miałby zrobić, aby „związki wykazać”? Ożenić się z posłanką Pawłowicz? Ksiądz Zygmunt C., były proboszcz z parafii w Osiekach, dostał 2 lata i 3 miesiące więzienia za doprowadzenie do śmierci dwóch ministrantów w czasie wypadku. Potem złapano go, gdy prowadził po pijanemu. Czyli według sądu życie jednego człowieka „kosztuje” rok więzienia. Duchowny od lat nieskutecznie leczy się z alkoholizmu, a prawo do prowadzenia pojazdów zabrano mu zaledwie na 5 lat. Dziennik „Rzeczpospolita” smuci się z powodu rozmnożenia się „fałszywych księży” i zauważa: „Podszyć się pod kapłana było dziecinnie łatwo: wystarcza sutanna, aktorskie talenty i tupet”. Doprawy nikt zwięźlej i trafniej nie przedstawił istoty tego, co Kościół nazywa „powołaniem kapłańskim”. Sąd w Oławie potwierdził, że nieżyjący już ks. Waldemar Irek, były rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego, był ojcem trzyletniego obecnie chłopczyka. Spory majątek duchownego przypadnie więc temu dziecku, a nie kurii i rodzinie. Co za czasy – utytułowanemu księdzu sądownie udowodnić posiadanie dzieciaka. Przecież to jest jawne prześladowanie Kościoła! Czarny tydzień dla PiS-u i ziobrystów. Parlament Europejski ogromną większością głosów (394:176) przyjął rezolucję wzywającą wszystkie instytucje Unii do podjęcia działań w celu realnego zaprzestania dyskryminowania ludzi homoseksualnych i transpłciowych (LGBT) w Europie. Problem w tym, że ustanie takiego nękania pozbawi polską prawicę głównego zajęcia. Muszą wymyślić sobie jakiegoś nowego Żyda albo innego „dżędera” do bicia. Sądziliście, że skrajna prawica katolicka nie lubi muzułmanów? Zwłaszcza tych europejskich? Nie zawsze! We Francji na przykład obydwa środowiska działają solidarnie przeciwko… gender. Potwór Dżęder – nowa maskotka prawicy – staje się tym straszniejszy, im bliższe są wybory – europejskie, a we Francji i w Polsce także samorządowe. Po co Polska wysłała oddział wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej, wplątując kraj w kolejną egzotyczną wojnę? Właśnie się wyjaśniło! W tym kraju jest kilkudziesięciu polskich duchownych. A misjonarze watykańscy to oczko w głowie polskiego MSZ. To takie nasze kochane, wesołe „Gile”, „Gile”…
J
ak zatrzymać klerykalizację państwa – oto największa troska Czytelników „FiM”. Niektórzy sami sobie odpowiadają, że nic nie można zrobić, bo wszystko zależy od rządu i prezydenta, a jacy oni są – wiadomo. Rząd dysponuje przecież wieloma narzędziami – od wypowiedzenia konkordatu, po kontrole podatkowe w instytucjach kościelnych. Stojąca za nim większość parlamentarna może przyjąć wiele ustaw przywracających świeckość państwa. Choć zaznaczyć trzeba, że same ustawy nie zmienią układu sił w samorządach, mentalności, tradycji. Świeckiego państwa nie zbudują także sami posłowie Twojego Ruchu czy nieliczni ideowi działacze SLD. Kluczem do sukcesu jest tu oddolna praca NAS WSZYSTKICH. Nie pytaj więc: „Jak można zmienić ten kraj?”. Pytaj: „Jak ja mogę go zmienić?”. Ktoś powie: „A co może zwykły polski obywatel!”. Otóż może, i to całkiem sporo. Zacznijmy od kwestii symbolicznych. Jednym z przejawów klerykalizacji państwa jest przyjmowanie przez rady miast i gmin uchwał o oddaniu się pod opiekę jakiegoś świętego katolickiego, często nigdy nieistniejącego. Zwolennicy tych działań mówią, że to tylko gest. W rzeczywistości jest to przejaw ordynarnej klerykalizacji i dzielenia lokalnej społeczności. Duchowni katoliccy i ich świeckie pieski formułują przekaz: „My, katolicy, jesteśmy większością, a reszta won albo gęby na kłódkę”. Ów gest legitymizuje także wtrącanie się księży w funkcjonowanie samorządu. Jak można walczyć z tym bantustanem? Uchwały o oddaniu gminy/powiatu w ręce świętego poprzedzone są konsultacjami społecznymi. Niestety, zwykle biorą w nich udział wyłącznie klerykałowie, którzy przyklaskują takiej uchwale. Z reguły wygląda to tak, że rada gminy otrzymuje petycje od grup parafian, od rad parafialnych (czyt. proboszczów) czy lokalnych struktur „Solidarności”. Zwolennicy świeckiego państwa milczą. A powinni zgłaszać na piśmie negatywną opinię. Zakładać strony WWW czy profile na Facebooku propagujące opór, wyśmiewać lub alternatywnie proponować patronów racjonalistów i społeczników. Nawet jeżeli protest zostanie zlekceważony przez klerykalną radę, to powinniśmy poprosić wojewodę o skontrolowanie uchwały. A jeśli i to zawiedzie, możemy skarżyć uchwałę rady gminy do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Samodzielnie lub – jeszcze lepiej – jako grupa mieszkańców. Wsparcia trzeba szukać w regionalnych kołach partii lewicowych, kołach Czytelników „FiM” albo skrzyknąć się, zamieszczając w naszej gazecie ogłoszenie. Innym polem klerykalizacji są przedszkola i szkoły publiczne. Katecheci wymuszają – sami lub przez dyrekcję – oświadczenia od rodziców i uczniów niezainteresowanych lekcjami religii o wykreśleniu z nich dziecka. Czasem żądają nawet uzasadnienia! Robią to wbrew prawu, bo to zainteresowani mają obowiązek „prosić o organizację nauki religii”. Cel takiego postępowania? Napiętnować innowierców i ateistów oraz wywrzeć presję na tych, którzy się wahają. Kategorycznie należy odmawiać wypełniania takich kwestionariuszy. O złamaniu prawa informujemy radę rodziców oraz organ prowadzący. W przypadku przedszkoli, szkół
podstawowych i gimnazjów będzie to wójt, burmistrz lub prezydent miasta; dla szkół średnich – starosta. Należy także poprosić o interwencję kuratora oświaty. Kopię kierujcie do „FiM”. Poradzimy i nagłośnimy sprawę. Równie ważny jest nadzór nad statutami placówek oświatowych. Tam zawarte są informacje o ich patronie, podstawach wychowawczych, tradycji, do jakich się odwołują uczniowie, i sposobie organizacji pracy. Klerykalni rodzice podpuszczeni przez księży molestują dyrekcję, by wpisać do statutów odniesienia do Boga, tradycji chrześcijańskich, cudów kościelnego patrona. Wszystko to ma za zadanie zepchnąć na margines niekatolicką mniejszość. Klerykalny statut szkoły legitymizuje także panoszenie się w niej księży, organizację wycieczek do Częstochowy, wizytacje biskupa itp. No bo kto inny jest w stanie wskazać, co się kryje pod hasłami typu „duch nauczania Jana Pawła II” czy też „chrześcijańskie podstawy wychowania” (cytaty ze statutów). To statut szkoły publicznej może nakazać zbiorową modlitwę dzieci w stołówce czy obowiązkowe spędy uczniów z okazji jakiegoś ko ś c i e l n e g o święta. Statut przedszkola i szkoły uchwalają radni po wysłuchaniu uwag rady rodziców. To rzadka okazja do skutecznej deklerykalizacji szkoły. Co zrobić, gdy rada poprze klerykalny projekt stat u t u ? Tr z e b a spróbować zablokować jego przyjęcie na sesji rady miasta/ gminy/powiatu. Każdy obywatel (najlepiej grupa!) może zgłosić uwagi do rady lub komisji powołanej do pracy nad statutem. Gdy i tu polegniemy, można zwrócić się z pismem do wojewody o uznanie uchwały rady o nadaniu placówce takiego statutu za sprzeczną z prawem (szkoła publiczna powinna być świecka!). Można ją także zaskarżyć do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Dziennikarze „FiM” napiszą za Was wszelkie potrzebne pisma, dajcie nam tylko znać! Obywatele mogą blokować budowę nowych kościołów i kaplic. Gmina jest zobowiązana do opublikowania (zazwyczaj na tablicy ogłoszeń w urzędzie oraz w internetowym Biuletynie Informacji Publicznej urzędu) stosownej informacji. Warto także pilnować prac nad planem zagospodarowania przestrzennego. Każda nasza pisemna uwaga do niego musi być omówiona przez władze gminy. Co robić, gdy plan pozwala na postawienie kościoła? Należy doprowadzić do jego uchylenia przez wojewodę lub Wojewódzki Sąd Administracyjny. Gdyby to się nie udało (np. plan uchwalono dawno temu), możemy watykańską inwestycję zablokować za pomocą kruczków, jakie znajdziemy w prawie budowlanym. Otóż obok inwestora (kurii, parafii) stroną w postępowaniu o wydanie pozwolenia na postawienie kościoła/kaplicy są właściciele lub zarządcy nieruchomości znajdujących się w obszarze oddziaływania obiektu. Nie trzeba być bezpośrednim sąsiadem, wystarczy, że świątynia zasłoni słońce na naszej działce. Urząd ma wówczas obowiązek zawiadomić nas o planowanej budowie; mamy prawo złożyć sprzeciw wobec niej.
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
Ludgarda Buzek chrzci 20-letnią fregatę
3
Choć znaczenie 34-letniego „Pułaskiego” jest już tylko prestiżowe, a przydatność znikoma („Nieperspektywiczne systemy walki są sprawne w ograniczonym zakresie, z uwagi na ich wiek oraz dostępność części zamiennych” – przyznaje eufemistycznie MON, zastrzegając, iż przyprawiająca o zawrót głowy lista usterek tylko „nieznacznie obniża możliwości bojowe okrętu”), Siemoniak postanowił reanimować fregatę „celem zwiększenie potencjału bojowego i utrzymania w linii do roku 2025”, czyli na niespełna 10 lat, bowiem jednostka ma wrócić do służby na początku 2016 r. W grudniu 2011 r. ten sam Siemoniak zapewniał posłów z komisji obrony narodowej, że definitywnie zamknął program modernizacji fregat i pod żadnym pozorem nie będziemy już dłużej inwestować w złom. „Ze względu na wiek i stan techniczny tych
MON pudruje trupy MON zawarł umowę z rządem USA na realizację remontu fregaty rakietowej ORP „Pułaski”, za co zapłacimy 34 mln dolarów. Choć mieliśmy na to nie wydawać już ani centa więcej! Czy zbroimy się na wojnę? Wieloletni program modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP obciąży budżet państwa w latach 2014–2022 łączną kwotą 91,5 mld zł (odpowiednik 164 lat wypłat na zasiłki opiekuńcze lub 25 lat na zasiłki macierzyńskie, trzymając się wskaźników ZUS za 2012 r.) z czego 15,9 mld zł zostanie wydatkowane do końca roku 2016. Program ma na celu „zagwarantowanie wyższego poziomu unowocześnienia uzbrojenia i sprzętu wojskowego”, a osobisty nadzór nad kasą i sensem przedsięwzięć sprawuje minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak. Popatrzmy, jak gospodaruje on publicznymi pieniędzmi... „Pułaski” (w zamierzchłej przeszłości USS Clark) i jego siostrzany ORP „Kościuszko” (USS Wadsworth) Polska otrzymała od dobrodziejów amerykańskich w podarunku. Pierwszy – w 2000 r. (matką chrzestną została Ludgarda, żona ówczesnego premiera Jerzego Buzka), drugi – 2 lata później (ceremonia chrztu z udziałem Aleksandry, żony premiera Leszka Millera). Oba okręty weszły do służby w US Navy 9 maja 1980 r. i pochodzą z wyjątkowo nieudanej serii ponad 50 wyprodukowanych fregat typu Oliver Hazard Perry, które nasi sojusznicy masowo wycofywali z użytku. Dla fachowców nie stanowiło więc żadnej tajemnicy, że zostaliśmy uszczęśliwieni darami, ponieważ ów sprzęt może jedynie służyć do szkolenia i celów eksperymentalnych, a jego serwis i utylizacja będą niesłychanie kosztowne. Według ówczesnej tromtadrackiej wersji oficjalnej chodziło o bojowe wykorzystanie fregat w okresie przejściowym, tzn. między odesłaniem do hut wykorzystywanego dotychczas przez Marynarkę Wojenną złomu a wodowaniem nowych korwet wielozadaniowych typu Gawron, który to projekt ostatecznie upadł, pociągając za sobą na dno ponad 400 mln zł kosztów
( premier Donald Tusk ogłosił, że kadłub jedynego napoczętego „Gawrona” zostanie wykorzystany do budowy najdroższego na świecie patrolowca „Ślązak”, który podobno wejdzie do służby w 2016 roku). Ustaliliśmy, że towarzyszom amerykańskim udało się wcisnąć stare fregaty typu OHP także Bahrajnowi i Egiptowi. Turcja mimo wstępnej zgody zrezygnowała, Pakistan zdecydowanie odmówił, a Ukraina grzecznie podziękowała za ofertę „bezpłatnej pomocy humanitarnej”. Operacja transferu i przygotowania obu gratisowych okrętów do służby pod polską banderą (odtwarzanie resursów, zakup amunicji i agregatów, szkolenie załóg itp.) kosztowała nas 55,5 mln dolarów. W kolejnych latach 2005–2007 wydatki na utrzymanie ich sprawności wyniosły 9,4 mln dolarów (zakup części zamiennych – 1,5 mln dol., usługi serwisowe i naprawy – 7,5 mln dol., wymiana części – 0,4 mln dol.). W 2007 r. wydano ponadto 6,5 mln zł na doraźny lifting „Pułaskiego”, a trwający dwa lata (2008–2009) remont „Kościuszki” pochłonął 24,2 mln zł. Poniesione do końca 2013 r. wydatki towarzyszące (uposażenie załóg, paliwo, energia, wyżywienie) zamknęły się w zawrotnej kwocie 324 mln zł. Podsumowując: na obie fregaty poszło dotychczas prawie 70 mln dolarów i ponad 350 mln zł, choć ich teoretycznym zadaniem jest osłona transportu morskiego, zatem z pewnością nie to, czego w przypadku konfliktu zbrojnego możemy się spodziewać na Bałtyku, gdzie potrzebne byłyby wówczas niewielkie i zwinne okręty rakietowe.
Źródło: MW
Elementem klerykalizacji lokalnych społeczności jest niczym nieograniczone dotowanie przez samorządy instytucji Krk. Władze lokalne wiedzą, że budzi to coraz większy sprzeciw mieszkańców i dlatego ukrywają wydatki na kler w różnych dziwnych wydatkach budżetu, na przykład na sport czy tereny zielone. Z tym dziadostwem trzeba walczyć. Mamy prawo do przejrzystości lokalnych finansów oraz zgłaszania uwag obywatelskich do lokalnego budżetu. Włodarze muszą się do nich publiczne odnieść. W razie wątpliwości co do wydatków na Kościół piszmy do Prezesów Regionalnych Izb Obrachunkowych prośby o zbadanie sprawy. Pamiętajmy, że dotowanie kultu religijnego wprost z publicznego budżetu jest prawnie zabronione. W wielu samorządach o przeznaczeniu części budżetu decydują sami mieszkańcy (budżet obywatelski). Zgłaszajmy własne, laickie projekty, wyśmiewajmy te klerykalne na FB i stronie WWW naszego miasta. Możemy także wnosić do rady projekty uchwał, na przykład zakaz włączania mszy do obchodów święta gminy/miasta. Szczegóły dotyczące trybu wnoszenia takich projektów – liczby wymaganych podpisów mieszkańców, uzasadnień itp. – znajdziemy w opublikowanym na stronach lokalnego BIP-u statucie gminy i regulaminie jej rady. Trudna sytuacja finansowa zmusza samorządy do przekazywania prowadzenia szkół organizacjom społecznym. Jak dotąd – głównie Kościołowi papieskiemu. Ale laiccy rodzice mogą powołać własne stowarzyszenie i przejąć taką szkołę. Wystarczy do tego 15 osób i wpis do KRS. Takie stowarzyszenie może się stać lokalną oazą świeckiej normalności. Może ono także poza dotacjami od gminy aplikować o środki unijne oraz granty z funduszy szwajcarskich i norweskich. Do tej pory mistrzem w tej dziedzinie jest kler. Przoduje on także w wykorzystaniu (często niezgodnie z przeznaczeniem!) lokalnych funduszy na zwalczanie alkoholizmu. Ale tak być nie musi. Odmowa przyznania dotacji wymaga szczegółowego uzasadnienia. Prawnicy „FiM” pomogą Wam założyć stowarzyszenie, napiszą za Was wniosek… Tylko go złóżcie! Zwolennicy świeckiego państwa powinni także stanąć w szranki wyborcze do rad gmin. Poza 69 miastami na prawach powiatu nie będzie w nich list partyjnych. To szansa dla obywatelskich, laickich kandydatów. Wyobraźmy sobie, że ćwierć miliona dorosłych Czytelników „FiM” angażuje się w jakiś z wyżej wymienionych sposobów. Toż to będzie prawdziwa, oddolna, świecka rewolucja!!! Nie zawsze też chodzi w tym wszystkim o doraźne zwycięstwo. Czasem rzecz w tym, żeby namieszać, nabruździć, obrzydzić życie klerowi i klerykałom. Pokazać im należne miejsce w szeregu, czyli zrobić to, co oni – tyle że bezprawnie – próbują zrobić z nami. Gwarantuję Wam, że w toku takich publicznych przepychanek zmusimy do samodzielnego myślenia i wstrząśniemy rzeszami obywateli III RParafialnej, często Waszymi sąsiadami, którzy teraz stoją z boku i patrzą, ale już następnym razem – widząc Waszą determinację i odwagę – pójdą do boju razem z Wami. Po kilku takich akcjach Wasi radni dziesięć razy się zastanowią, zanim rzucą Wasze podatki „na tacę”. Krople drążą skały. Jeszcze 10–12 lat temu dzieci niechodzące na religię wytykano placami, dziś w większych miastach jest ich niemal tyle, co chodzących. Przyszłość jest nasza i nasze będzie zwycięstwo. Wspólnym działaniem możemy je przybliżyć w czasie. Pokażmy klerykałom, że to po naszej stronie są racja i logika, że potrafimy walczyć o respektowanie prawa i o normalność, że nie damy się zakrzyczeć. Nie pozwolimy! NON POSSUMUS! JONASZ
GORĄCY TEMAT
14 lat później: szczęśliwy powrót „Pułaskiego” z misji bojowej
okrętów, pochodzących z lat 80. ubiegłego wieku, poniesione na remont nakłady finansowe nie zapewniłyby osiągnięcia pożądanych zdolności operacyjnych. Zaoszczędzone pieniądze zostaną wydane w ramach programu modernizacji Marynarki Wojennej na inny sprzęt” – tłumaczył rzecznik MON Jacek Sońta. Dzisiaj resort przekonuje, że część z zarobionych 34 mln dol. Amerykanie zostawią w jakiejś polskiej stoczni i firmie zbrojeniowej – podwykonawcach remontu „Pułaskiego”, który będzie później „jak nowy”. – Nie mówmy o remoncie, lecz pudrowaniu trupa, bowiem za tę cenę nie da się wyposażyć korwety w nowoczesną broń i systemy dowodzenia – zapewnia nas oficer z Inspektoratu Uzbrojenia. W dniach 30–31 stycznia wizytował Polskę sekretarz obrony USA Chuck Hagel. Podczas rozmów z ministrem Siemoniakiem „poruszono wzajemną współpracę w zakresie obronności”, czyli co można jeszcze kupić od Ameryki za te miliardy z programu modernizacji... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Nie dławią w zarodku Już niedługo różnych europejskich pań Pawłowicz może być znacznie więcej. I to płci obojga. Wiadomo, że jak wszystko wolno, to tego wszystkiego może się odechcieć. Ot, ludzka przekora. Bywa, że feministki – kiedy wywalczą wszystko, co chcą – robią się świętsze od papieża. Przynajmniej na Zachodzie tak się dzieje. Często przytaczany przykład to Islandia. Kilka lat temu premierem została tam Johanna Sigurdardottir (kadencję zakończyła w zeszłym roku). Wojująca feministka i lesbijka na dodatek. Tamtejsi kościółkowi byli przerażeni, ale i tak wyszło z tego więcej dobrego niż złego. Dla nich! Pani premier, niedługo po tym jak objęła stanowisko, wprowadziła odpowiedzialność karną za korzystanie z usług prostytutek. Potem przyszła pora na striptizerki – już nie można się ślinić, patrząc na nie. Kiedy nad tym wszystkim głosowano, niemal połowa przedstawicieli narodu – żeby nie uczestniczyć w absurdzie – nie pojawiła się na sali obrad. Za to ci, którzy się pojawili, byli jednogłośnie „za” i przepis przyklepano. Tyle że w praktyce jest z tym tak jak u nas ze skrobankami. Niby nie można, ale można. Później w Islandii pojawiły się nawet tzw. ochotnicze patrole moralności. Podobne
do naszych patroli modlitewnych, czyli grup dewotek, które spacerują po ulicach, przystają, żeby odmówić różaniec, i idą dalej. Święte sufrażystki islandzkie przyjęły nazwę Wielka Siostra i patrolują internet. Udają na przykład prostytutki, żeby mężczyzn, którzy chcą zapłacić za skorzystanie z ich tyłków, oddać w karzące ręce sprawiedliwości. Ale te ręce wcale karać nie chcą… Nie zraża to walczących o cnotę! Już myślą o zakazie wydawania erotycznych gazetek. Zmienia się też w Wielkiej Brytanii, która prawo aborcyjne ma wybitnie tolerancyjne. Do ataku ruszył nawet „The Independent”, swojego czasu promowany przez Richarda Dawkinsa. Dziennikarze dziennika doszli do wniosku, że wśród emigrantów zbyt dużo jest tzw. aborcji selektywnych. Przyszłe matki sprawdzają, „co” się urodzi, a kiedy wiedzą, że nie „to”, co trzeba, decydują
się na zabieg. W przypadku matek emigracyjnych „to” najczęściej oznacza dziewczynkę. Stąd pomysł absurdalny, żeby nie zdradzać kobietom płci dziecka do czasu, aż na skrobankę będzie za późno. W Hiszpanii do 2010 r. było podobnie jak teraz u nas. Tyle że rozszerzono tam temat „zagrożenie zdrowia matki”. Mogło chodzić nie tylko o problemy z ciałem, ale jeszcze szeroko pojętym duchem. To dawało pole do popisu przekupnym psychiatrom i ich pomysłowym klientkom. Później zerwano z obłudą i można już było „na życzenie” – do 14 tygodnia. Trwało to aż do teraz. Obecny prawicowy rząd pod wodzą Mariano Rajoya już pracuje nad tym, żeby skrobanka była przestępstwem, za które karać się będzie i kobietę, i lekarza (gorzej niż u nas!). Deformacja płodu, choćby nie wiem jaka, żadną przeszkodą nie będzie – zapowiadają tamtejsi antyaborcjoniści. Nie jesteśmy w szaleństwie osamotnieni. JUSTYNA CIEŚLAK
Prow inc jałk i Na gościnne występy przyjechał do polskiego Cieszyna obywatel Czech. Wszedł do sklepu jubilerskiego i ukradł z niego paletę z biżuterią wartą 20 tysięcy złotych. Miał pecha, bo od jubilera wybiegł wprost pod koła nadjeżdżającego auta.
KTO SIĘ ŚPIESZY…
12 policjantów przekupił Radosław K. ze Skwierzyny, właściciel warsztatu samochodowego z pomocą drogową. Płacił im regularnie za przekazywanie informacji o wypadkach. Średnio po 100 zł za „cynk”. Przedsiębiorczy przedsiębiorca dostał 3,5 roku, policjanci za ujawnienie tajemnicy służbowej – od pół roku do 2 lat.
ŁOWCA BLACH
Kierowca audi wraz z pasażerką podążał ulicami Kielc. Podczas kontroli policjanci jego przebadali alkomatem, a pasażerkę… wyrzucili. Była nią bowiem półlitrowa butelka z wódką, którą 53-latek ze spokojem konsumował podczas jazdy.
JEGO DRUGA POŁÓWKA
W Baligrodzie małżonek wraz z trójką dzieci nadaremnie usiłował wejść do mieszkania, które od wewnątrz zamknęła połowica. Zadzwonił w końcu po policję. Policjanci do pomocy wezwali strażaków i ekipę pogotowia, a gdy wespół wyważyli w końcu drzwi, okazało się, że mateńka… kompletnie pijana śpi słodko w łóżku.
NA RATUNEK
38-latek z Ustronia zamknął pod kluczem swoją kochankę oraz kuratorkę sadową. Obu paniom groził poćwiartowaniem kuchennym tasakiem. Po godzinie kobiety uwolniła policja.
KOCHANEK
Niezadowolony z naprawy auta Grzegorz F., klient warsztatu samochodowego w Kurowie, wrócił tam z reklamacją. Aby jednak uniknąć zbędnych formalności, zabrał ze sobą pistolet, przystawił go mechanikowi do głowy i nacisnął spust. Na szczęście w magazynku nie było żadnej zabłąkanej kuli. Opracowała WZ
AUTORULETKA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Tegoroczna zima ma znamiona przełomowej. Doczekaliśmy się zjawisk społecznych, które jeszcze do niedawna nie mieściłyby się nam w głowach. Zanim jeszcze rozpoczęła się zima, bohaterem dnia w Hiszpanii stał się nasz rodak, który umarł w Sewilli z głodu jako pierwsza ofiara tego rodzaju śmierci po odzyskaniu demokracji przez ten kraj. Potem podobne wieści zagraniczne zaczęły mieszać się z doniesieniami z kraju. A to Polak zamarzł w Rzymie u drzwi do Papieskiego Uniwersytetu Urbanianum, to znów nasz pozbawiony schronienia rodak napadł na sklep w Szwecji, błagając, aby zamknięto go do więzienia. Inny podpalił się we włoskiej Ankonie, jeszcze inny umarł w niejasnych okolicznościach w ruderze zamieszkanej przez kilkunastu rodaków (sic!) w jednym z włoskich miast. Polacy – obok Romów – stali się królami unijnej bezdomności! Jeszcze 8–10 lat temu nie przyszłoby nam do głowy, że tak się stanie. Tymczasem w kraju nędza przejawia się w sposób dotąd niespotykany. W Szczecinie przed świętami znaleziono konającego z głodu człowieka w jego własnym mieszkaniu. We Wrocławiu wkrótce potem – bezdomnego zamurowano żywcem w pustostanie. Natomiast w ostatnich dniach w Koszalinie odkryto umierającego z głodu mężczyznę, który mieszkał na terenie ogródków działkowych w schronieniu przypominającym kształtem trumnę. Przez ostatnie dni żywił się głównie… śniegiem, a gdy konającego i błagającego o wodę znalazła straż miejska, ważył mniej niż 40 kg. Nieoglądana chyba od czasów wojny śmierć głodowa puka do drzwi Polski rządzonej przez wolnorynkowców.
Odkąd zauważyłem nasilanie się takich zjawisk, zacząłem zbierać podobne doniesienia. Coraz częściej mam wrażenie déjà vu. Polski kapitalizm utopijny zaczyna pod względem propagandowym przypominać różne odmiany stalinizmu. Ich piewcy też głosili, że szczęście powszechne niechybnie nadejdzie, ale trzeba wytrzymać kolejne „przekształcenia”: jeszcze więcej represji, trochę wywłaszczeń oraz kolektywizacji, jeszcze jedną kulturalną rewolucję i… będzie dobrze. Współcześni piewcy innego, też cudownego ponoć ustroju mówią – jeszcze więcej prywatyzacji, jeszcze więcej deregulacji, jeszcze więcej wolnego rynku, a nadejdzie jutrzenka szczęśliwości z pełnym zatrudnieniem i domkiem dla każdego. Jednak zamiast tego mniejszość pożera wzrost gospodarczy, a reszta ma w perspektywie kiepską pensję lub emigrację, mieszkanie w popereelowskich blokach (jeśli ma się szczęście), śmieciówki i coraz gorsze emerytury. Logika systemu jest nieubłagana. Wypchnięta z normalnego życia część społeczeństwa pogrąża się w patologiach, bezdomni – zwykle w alkoholizmie. Każdy rok przynosi coraz bardziej jaskrawe dowody rozpadu społecznego i coraz większe spustoszenie. W ciągu ledwie trzech lat bezdomność w kraju skoczyła w górę o 30 proc., a przecież ogromna część ludzi bez dachu nad głową po prostu uciekła z Polski. Zatem jak straszne muszą być rozmiary tego zjawiska w rzeczywistości! Przypomnijmy, że Polska jest prawdopodobnie jedynym krajem w Unii, w którym w zasadzie nie ma programu masowego taniego budownictwa. Nikt o tym nie myśli. Ale trudno myśleć o zwalczaniu ubóstwa, skoro ciągle prowadzimy jak nie wojnę o Smoleńsk, to walkę z gender. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Cena iluzji
Nam się wydaje, że jesteśmy ostatnią szansą dla białego człowieka. (prof. Krystyna Iglicka-Ogólska, kandydatka w wyborach do PE z partii Polska Razem Jarosława Gowina, koleżanka posła Johna Godsona…)
Czy współżycie do odbytu to miłość? (prof. Krystyna Pawłowicz, poseł PiS)
Na przykładzie arcybiskupa Skworca widać, że współpraca z SB nie ma większego wpływu na przebieg kariery kościelnej. (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski)
Podejście tzw. świata zachodniego do wydarzeń na Ukrainie jest pełne obłudy. Na ukraińskie władze chce się nałożyć sankcje finansowe, natomiast kiedy w Grecji policja brutalnie rozganiała protestujących ludzi, to rząd w Atenach otrzymał znaczne wsparcie pieniężne. (Bolesław K. Jaszczuk, publicysta)
Od 1962 roku płk Kukliński był nie tylko zwykłym oficerem Ludowego Wojska Polskiego, ale również agentem WSW. Donosił wojskowej bezpiece na kolegów. (Robert Walenciak, publicysta)
Millerowi i innym panom, którzy w białych koszulach i wyprasowanych garniturach potrafią z taką łatwością usprawiedliwiać tortury, dałbym podobną radę. Złapcie kogoś podejrzanego o przestępstwo (w końcu ci ludzie byli podejrzani, a nie skazani) i zróbcie z nim to, co usprawiedliwiacie. A potem wpuście filmik na YouTube. (Kinga Dunin, pisarka, publicystka)
Z pewnością Franciszek przeprowadza w Kościele zmiany, ale to tylko odnowa fasady, nie głęboka przebudowa. Zmiany, które przeprowadza, służą w istocie temu, by wszystko zostało po staremu. To wielki polityk, mistrz posługiwania się politycznymi gestami, inteligentny konserwatysta. (prof. Ruben Dri, argentyński filozof i teolog, były ksiądz) Wybrali: AC, PPr
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
NA KLĘCZKACH
O SPOKÓJ SUMIENIA Jak to traktować? Chyba jako groźbę. Arcybiskup Józef Michalik powiedział ostatnio: „Dopóki nie nawrócimy całej »Gazety Wyborczej« i wszystkich środowisk wrogich Kościołowi, nie możemy być spokojni”. Niestety, już parę razy Kościół w Polsce przywrócił sobie spokój, nawracając – zwykle groźbą lub ogniem – pogan, husytów, braci polskich, ateistów. Teraz biskupom odzyskanie spokoju może nastręczyć sporo problemów. Kilku milionów ludzi przecież tak łatwo nie spalą. MaK
– to środowisko, które ma absolutną obsesję na tle dziecięcego seksu. Oto cytat: „Dzieci nawzajem się gwałcą, masturbują nieraz cały dzień i przy posiłku”. Czy to jakiś pedofilski ideolog? Trudno powiedzieć. W każdym razie nazywa się Dariusz Oko i jest jezuitą. MaK
POLICJA OLANA
NIE DLA JPII
SENIORZY NA ZASIŁKU Zapowiadana od lat aktywizacja zawodowa bezrobotnych po 50 roku życia to farsa – tak wynika z kontroli NIK. Izba sprawdziła skuteczność programu 50+, realizowanego przez Ministerstwo Pracy oraz Polityki Społecznej. Odkryła, że w praktyce sprowadza się on do fundowania pracodawcom darmowej siły roboczej, bo „stażyści” wracają do pośredniaków zaraz po albo w najlepszym wypadku kilka tygodni po zakończeniu opłacanego przez państwo stażu. To samo dotyczy kursów: na 691 osób objętych szkoleniami zatrudnienie znalazło jedynie 40. MZB
ELEMENTARZ NIEZGODY Premier Donald Tusk zapowiedział, że już 1 września 2014 r. pierwszoklasiści dostaną darmowy podręcznik. Dodał, że rok później darmowe książki otrzymają dzieci chodzące do drugich i trzecich klas szkoły podstawowej. No i otworzył puszkę Pandory – natychmiast zaatakowali go malkontenci twierdzący, że rząd przeznaczył za małe środki na wydanie książki, a jednolity podręcznik skłóci społeczeństwo. Warto wspomnieć, że krytycy rzadko mówią o rodzicach wydających fortunę na książki do szkoły, a często o tym, że rządowy podręcznik będzie „za tani”. Czyżby to był efekt działalności lobby wydającego szkolne książki? MZB
GWAŁT NA ROZUMIE Środowiska antygenderowe jak mantrę powtarzają kłamstwa o tym, że „ideologia gender” i Unia Europejska każą dzieciom masturbować się od przedszkola. Ta wierutna bzdura żyje już własnym życiem i znajduje grono wyznawców także poza środowiskami kościelnymi. Badacze gender radzą tylko nie karać dzieci, które się masturbują. Ale od braku kar do nakazu masturbacji… No cóż, niektórzy i tak nie uchwycą różnicy
w Białymstoku. Dotacja wynosi pół miliona złotych. Ma być przeznaczona na odbudowę i renowację wieży po pożarze. Jest to jedyny obiekt w Białymstoku, który otrzymał wsparcie od Ministerstwa. Nie zdobyto natomiast pieniędzy choćby na remont elewacji ratusza. Wiadomo, są w tym kraju priorytety... ŁP
Polski klerykalizm jest pośmiewiskiem całego świata. Zdjęcie ukazujące księdza święcącego radiowozy Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy trafiło na popularny serwis Reddit.com, publikujący ciekawostki z całego świata. Fotka z ks. Kazimierzem Jandziszakiem chlapiącym wodą policyjne pojazdy stała się obiektem drwin internautów, którzy prześcigają się teraz w przerabianiu jej i dodawaniu podpisów. Po takich fotkach niektórzy odnoszą wrażenie, że w Polsce to Kościół rządzi Policją. I w zasadzie się nie mylą… ŁP
POZEW MU W OKO Robert Trybus, mieszkaniec Tychów, przygotowuje pozew przeciw ks. Dariuszowi Oko za wykład wygłoszony przez duchownego na spotkaniu w Pszczynie. Mężczyznę oburzyły słowa księdza, który przestrzegał w swoim wystąpieniu przed „genderystami” i homoseksualistami. Padały również oskarżenia wobec ateistów, którzy rzekomo mają zamiar „seksualizować” (cokolwiek to znaczy) dzieci, a zamiast wartości etycznych mają erotyczne. Oko mówił także, że „ateiści, jak to pokazują badania, są mniej moralni, mniej duchowi, bardziej zdolni do rzeczy złych i najgorszych, bardziej prymitywni, brutalni. Oni najbardziej poniżają godność człowieka”. ŁP
WIEŻA ZA WIARĘ Najwyższą dotację od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na renowację zabytków w województwie podlaskim otrzymała parafia św. Wojciecha
Radni Nowej Rudy odrzucili pomysł miejscowego księdza i części mieszkańców, by osiedle XXX-lecia „przechrzcić” na Jana Pawła II. Z inicjatywą zmiany nazwy wyszedł ks. Maciej Sroczyński, duchowny z dzielnicy Słupiec. Rada odrzuciła jego wniosek: „Ze względów finansowych związanych z administracyjną stroną przedsięwzięcia proponowana zmiana nie jest możliwa – stwierdził przewodniczący Rady Miasta Andrzej Behan. Wspomniane koszty wynikałyby głównie z przymusu wymiany dowodów osobistych i innych dokumentów. Dla kleru i świeckich wielbicieli Wojtyły to żadne argumenty; nie składają broni i zapowiadają, że będą walczyć dalej. ŁP
WROGIE PRZEJĘCIE W Olsztynie sprzedana zostanie tamtejsza świątynia garnizonowa. Nie może jej jednak kupić żaden grzeszny śmiertelnik, ponieważ wojewoda warmińsko-mazurski Marian Podziewski wyraził zgodę na sprzedaż owej nieruchomości z 99-procentową bonifikatą
miejscowej parafii. Dotychczasowa parafia wojskowa zamienia się po prostu w „cywilną”, a państwową nieruchomość wybudowaną za nasze podatki otrzymuje (w trybie bezprzetargowym) za bezcen we władanie kuria olsztyńska. ŁP
SŁODKA TRADYCJA Katolicki tygodnik „Gość Niedzielny” lansuje nową-starą tradycję – dziesięcinę na potrzeby Kościoła. Ten dawny podatek wymuszany na wiernych został w czasach nowożytnych zaniechany, ale wraca do Kościoła katolickiego okrężną drogą poprzez niektóre środowiska protestanckie, które go praktykują. Ponoć „wielu katolików dobrowolnie opodatkowuje się na Kościół, dając co dziesiątą zarobioną przez siebie złotówkę”. Życzymy dużo zdrowia. W dobie masowej laicyzacji pomysł może być ratunkiem dla ubożuchnego kleru. MaK
RADA PARAFIALNA Rada Miejska w Ełku ostentacyjnie zlekceważyła głosy miejscowych protestantów (metodyści i baptyści) oraz prawosławnych, którzy nie chcieli, aby Jan Paweł II został patronem ich miasta (por. str. 2). Poparła za to wniosek 4 tys. katolików, którzy domagali się panowania Wojtyły w mieście. Teraz tę kandydaturę mają zatwierdzić w Watykanie. Jak bowiem wiadomo, Ełk to miasto leżące w Państwie Kościelnym... MaK
MITY W „FAKCIE” Czy wiecie, że prezydentem piekła jest demon Walak (to
5
brzmi polsko!)? 1 lutego szatan obchodzi swoje urodziny, a owego dnia ludzkości nic nie grozi dzięki temu, że 53 świętych i błogosławionych powstrzymuje moce szatańskie. Skąd o tym wiadomo? Ano z „Faktu”, który donosi także, że na stałe żyją w piekle 72 demony. Skoro stan posiadania piekła jest taki skromny, rodzi się pytanie: kto opętał wszystkich prawicowych dziennikarzy i kogo codziennie wyganiają z tzw. opętanych tysiące egzorcystów? MaK
KOŚCIELNY BIG BROTHER Ksiadz Janusz Śmigiel, proboszcz kolegiaty w Środzie Wielkopolskiej, zamontował w kościele kamery. Wierni się buntują, bo nie chcą się modlić i spowiadać przed obiektywami. Nieoficjalnie mówią, że pomysł bardzo im się nie podoba. Kamery miały służyć jako bat na wandali. A może, ku uciesze wiernych, założyć monitoring na plebanii? PPr
IMPERIUM ZE SKŁADEK Stacja Rydzyka, dzięki koncesji, jaką otrzymała w lipcu ubiegłego roku, rozpocznie nadawanie na multipleksie w nocy z 14 na 15 lutego. Przy okazji na łamach „Naszego Dziennika” Rydzyk odparł zarzuty przeciwników zarzucających mu, że posiada „imperium”. „O tym, że mamy jakieś imperium, mówią ci, którzy rozgrabili Polskę” – twierdzi ten, który cichcem „zagospodarował” miliony złotych ze składek społecznych na ratowanie Stoczni Gdańskiej. MZ
6
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
POLSKA PARAFIALNA
Worek bez dna Jeśli z ust katolickich biskupów usłyszymy kiedyś, że już nie chcą więcej, bo im nie trzeba, to będzie zwiastun końca świata. Jak na razie taki koniec jednak nikomu nie grozi.
Klimat w samorządach jest do bólu prokościelny. Na przykład lubelscy radni pokłócili się dlatego, że jeden z nich – Tomasz Pitucha z PiS – w Strategii Rozwoju Kultury Lublina nie dopatrzył się słów dla rozwoju strategicznych, a mianowicie „Kościół” i „chrześcijaństwo”. Radni powiatowi z Biłgoraja zwołali natomiast specjalną sesję, bo chcieli wyrazić poparcie dla atakowanych zewsząd duchownych, przede wszystkim abpa Józefa Michalika oraz Henryka Hosera. Stanowisko, w którym radni bronią obydwu hierarchów, rzekomo atakowanych przez oszczercze media, zostało przyjęte przez aklamację. „Dziennikarze mętnego nurtu próbują oszukać społeczeństwo, przekazując mu ideologię gender, promocję praktyki in vitro i żądanie możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne oraz próbę uczynienia z Kościoła siedliska pedofilii” – zapisano w uzasadnieniu. Samorządowcy nie ograniczają się naturalnie do słów. A czyny – jak kraj długi i szeroki – wyglądają tak: Olszyna (woj. dolnośląskie). Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego stoi przed widmem zwrotu dotacji, jaką zainkasowała od lokalnego urzędu marszałkowskiego na remont poszycia dachu. Kłopot z tego tytułu mają wespół proboszcz ks. Jan Dochniak oraz burmistrz Leszek Lesko (gmina współfinansowała inwestycję). Chodzi o to, że chociaż prace zostały wykonane w terminie, to z rozliczeniem proboszcz się spóźnił. A że nie dysponuje obecnie kwotą, jaką winszuje sobie marszałek (70 tys. zł), burmistrz świeci oczami przed
W
ładzami województwa. Na razie w wszyscy grają na zwłokę. Koszęcin. Kościół NSPJ dostanie od gminy 150 tys. zł. Pieniądze proboszcz przeznaczy na dofinansowanie wkładu własnego w projekcie rewitalizacji świątyni (zaplanowano odnowienie placu kościelnego, budowę dzwonnicy oraz ogrodzenia). Radni księdzu dotację przyznali, a radny Edward Wieczorek twierdził nawet, że jako największy kościół w powiecie parafia NSPJ ma też największe potrzeby. Mimo że są w gminie miejscowości, w których na ulicach nie ma oświetlenia ani wodociągów. Warszawa. Parafia św. Augustyna dostała na konserwację elewacji frontowej 450 tys. zł. Lębork. Parafia NMP Królowej Polski w zainkasowała od zarządu powiatu 14 tys. zł na wymianę szyb na witraże. Gryfino. Proboszcz od Narodzenia NMP dostał pieniądze na remont dachu. Zrzucili się pospołu: Ministerstwo Kultury – 300 tys. zł; Urząd Miasta – 40 tys. zł; Elektrownia Dolna Odra – 25 tys. zł. Świdnica. Wbrew setkom głosów sprzeciwu, demonstracjom niezadowolenia przed katedrą oraz apelom kierowanym na ręce radnych miasto przekazało 200 tysięcy złotych na realizację sześciometrowych Szklanych Drzwi (Porta Santa), które mają ozdabiać pomnik Jana Pawła II znajdujący się na placu jego imienia.
spółcześni duszpasterze – zamiast kształcić się z zakresu homiletyki – rozwijają skrzydła w epistolarnej żebraninie. Giżycko, parafia Ducha Świętego Pocieszyciela. Tutejsi księża potrzebują rozbudować kaplicę cmentarną. Zaczynają od „fundamentów”, czyli biorą parafian pod włos: „Podczas pogrzebów chcemy czuwać przy ciałach naszych drogich zmarłych w pięknym otoczeniu. Wielu też zauważyło, że nasza dotychczasowa kaplica pogrzebowa jest mała i zwłaszcza w niepogodę utrudnia to udział w pożegnaniu tych, których życie zmienia się, lecz wierzymy, że się nie kończy. Inwestycja taka wymaga poniesienia nakładów, aby spełniała współczesne wymogi sanitarne i stanowiła miejsce godne pamięci i miłości, którą darzymy tych, z którymi, jak ufamy, spotkamy się w Domu Ojca”. Ile potrzeba – nie precyzują, podobnie jak terminu zakończenia budowy.
Jak powyższe ma się do art. 43 ustawy z 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej, który mówi, że dotowanie kościołów nie mieści się w grupie zadań własnych gminy, zaś
onserwator rozdzieli 200 tys. zł, k prezydent Białegostoku ma do podziału 1,2 mln zł, zaś marszałek województwa – 900 tys. zł. Zarząd województwa łódzkiego ma do podziału 1,5 mln zł; podkarpackiego – 2,5 mln zł; lubuskiego – milion.
inwestycje sakralne i kościelne powinny być finansowane ze środków własnych kościelnych osób prawnych, a więc parafii? Żyła złota to zabytki. W latach 2008–2013 tylko Ministerstwo Kultury przeznaczyło na renowację tych kościelnych 750 mln zł. Obecnie trwa nabór wniosków na kolejne prace konserwatorskie i restauratorskie. Pieniądze dzielą konserwatorzy zabytków, urzędy marszałkowskie i gminy. Jak co roku, najwięcej zainkasują parafie. A jest się o co bić. Oto na przykład toruński konserwator na zabytki przeznaczył 900 tys. zł; stołeczny – 7,8 mln zł. Na Podlasiu
Księża plują na Unię, ale po unijne miliony wyciągają łapki. Kościół w Karolinie (gmina Giby) słynie z tego, że przy okazji swych pobytów na Suwalszczyźnie modli się tam sam Bronisław Komorowski. Teraz świątynia doczeka się remontu. Pieniądze z unijnej dotacji (ponad 146 tys. zł) przyznał parafii zarząd województwa podlaskiego. Po 500 tys. zł dostaną także parafie w Rogawce, Werstoku, Juszkowym Gródku i Hodyszewie. Proboszcz z Ustki remontuje natomiast otoczenie i wnętrze swojego kościoła pw. Najświętszego Zbawiciela. Niemal milion złotych na ten cel ma z unijnej dotacji.
Płacić za to można dowolnie – na konto bankowe, na tacę dwa razy w tygodniu w kopercie ze stosownym dopiskiem albo w kancelarii. Śrem. Duchowni z parafii Najświętszego Serca Jezusa mają w zwyczaju przesyłać swoim poddanym imienne koperty,
Golin. Tutaj ksiądz wędrujący od drzwi do drzwi z kolędowaniem zabierał kasę, po czym zostawiał wiernym na pamiątkę kopertę, w której ma wylądować „dobrowolna ofiara na założenie ogrzewania w kościele parafialnym pw. Matki Boskiej Szkaplerznej w Golinie”. Kopertę należy wypełnić
Kto da więcej do których należy włożyć „daninę diecezjalną” (oddzielnie płaci się na potrzeby parafii i diecezji). Gniezno. Księża od Radzyma Gaudentego w czasie kolędy każą się po domach wozić, co wyrazili nader jednoznaczną dyspozycją: „Prosimy mieszkańców wiosek o przysłanie odpowiedniej liczby pojazdów”.
(są odpowiednie rubryki na dane osobowe), napełnić i położyć na tacy. Kutno. Proboszcz od Jadwigi Królowej – Piotr Dominiak – najpierw używa magii: „W wierze człowiek znajduje siłę i światło, by przetrwać nawet najtrudniejsze chwile. Tę moc czerpie z Boga (…). Bardzo ważnym miejscem, gdzie wyznajemy
Worka bez dna nie da się jednak zapełnić. Oto jak sytuację opisuje proboszcz od Apostołów Piotra i Pawła w Baczynie, a słowa swe kieruje do gości odwiedzających stronę internetową świątyni. Jako materiał wysoce poglądowy przytaczamy tę epistołę niemal w całości: „Jeśli zaglądasz tu z ciekawości lub potrzeby serca i towarzyszy Ci myśl o potrzebie podzielenia się modlitwą lub wsparciem materialnym na rzecz ochrony i zabezpieczenia naszego katolickiego narodowego dziedzictwa kulturowego oraz innych materialnych potrzeb Kościoła, możesz podzielić się »wdowim groszem«. Modlitwa oraz każdy nawet najdrobniejszy grosz mają teraz rangę i wagę złota. W miejscowościach i wsiach naszej parafii zamieszkują generalnie ludzie ubodzy i skromnie żyjący, i tylko dzięki wsparciu indywidualnych osób (i firm), które poczuły potrzebę i natchnione zostały troską o dbałość o nasze lokalne (wyjątkowo wartościowe) dziedzictwo, będzie możliwe dokonanie jakiegokolwiek postępu i zabezpieczenia przed dalszą degradacją techniczną, tych naszych – przecież wspólnych – obiektów sakralnych, w których niemal codziennie wspólnie przeżywamy emocje wynikające z wartości naszej wiary. Będziemy oczywiście starali się korzystać z dostępnego wsparcia w postaci np. dotacji, ale nawet w takiej sytuacji konieczne jest poniesienie tzw. wkładu własnego, zazwyczaj przekraczającego możliwości danej wsi, miejscowości, a nawet całej parafii. Na przykład ostatni pomysł remontu kościoła w Marwicach został zawieszony, gdyż planowany koszt w kwocie 500 000 zł wspomagany 70 proc. dotacji, wymagał pokrycia wkładu własnego na poziomie około 170 tys. zł. To są kwoty astronomiczne, biorąc pod uwagę możliwości finansowe mieszkańców naszej parafii”. No ale od czego są samorządy! WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
i umacniamy naszą wiarę, jest parafialna świątynia. Jest to szczególne miejsce, które wybrał sobie Pan”. Skoro tak, nie należy zapominać, że „organy kosztują 35 tys. zł, piszczałki ok. 45 tys. zł”. Radwanice. Tutejszy proboszcz od Najświętszej Maryi Panny Różańcowej przynajmniej nie wysila się na ckliwe historyjki, tylko cytuje wiernym kanon 222 Kodeksu prawa kanonicznego, który mówi jasno: „Wierni mają obowiązek zaradzić potrzebom Kościoła, aby posiadał środki konieczne do sprawowania kultu, prowadzenia dzieł apostolstwa oraz miłości, a także do tego, co jest konieczne do godziwego utrzymania szafarzy”. Do cytatu dodaje świstek, na którym każda rodzina ma zapisać, ile włożyła do koperty (podpisanej nazwiskiem) za dany rok kalendarzowy. JULIA STACHURSKA
[email protected]
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
Zrobieni na bank Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów od paru miesięcy prowadzi wielotorowe śledztwo, którego przedmiotem stali się polscy giganci finansowi. Specjaliści marketingowi i spece od reklamy przygotowują oferty bankowych produktów w taki sposób, aby do potencjalnego klienta docierały wyłącznie pozytywne informacje związane z „szybką” pożyczką, „wspaniałą” lokatą czy inną niepowtarzalnie „świetną” ofertą. Niestety, banki coraz częściej w ferworze zachwytu nad kolejnymi tysiącami osób zrobionych w balona zapominają, a raczej z premedytacją nie informują o ukrytych kosztach i zobowiązaniach, na które klienci muszą się godzić. W związku z tym podpisanie umowy z bankiem nierzadko kończy się ludzką tragedią. Nagromadzenie nieuczciwych praktyk i liczba oszukanych ludzi doprowadziły do tego, że największymi finansowymi krezusami na naszym rynku zajął się UOKiK i dotkliwie ukarał winowajców. Na pierwszy ogień poszedł bank PKO BP, który zastrzegł w swoich ofertach, że oprocentowanie jego pożyczek może ulegać zmianom, ale nie sprecyzował, w jakich sytuacjach
może dojść do tej zmiany ani jaka może być jej wysokość. Dzięki temu PKO BP miał możliwość podejmowania dowolnych decyzji o zmianie oprocentowania, a konsument nie mógł przewidzieć, kiedy ani o ile wzrośnie rata. Bank naruszył także obowiązki informacyjne. Przed zawarciem umowy każda instytucja finansowa musi przedstawić swojemu klientowi formularz zawierający m.in. dane o kosztach pożyczki. Dokument ten powinien być ważny przez taki czas, aby każdy mógł swobodnie porównać oferty. Formularze PKO BP były ważne tylko przez… jeden dzień, a to zdaniem UOKiK za krótko na podjęcie racjonalnej decyzji o wzięciu kredytu. Ponadto bank nie zawarł w nich informacji o opłatach za zaległości w spłacie rat ani o wysokości oprocentowania od zadłużenia przeterminowanego. Tym samym ograniczył prawa konsumentów do rzetelnej i pełnej informacji, w związku z czym PKO BP dostał karę w wysokości 29 mln zł!
Niedawna tragedia w szpitalu we Włocławku wzburzyła opinię publiczną, bo ofiarami drastycznych zaniedbań padło dwoje dzieci. Podobnych przykładów jest dużo więcej. Medycy z Włocławka nie zdołali doprowadzić do szczęśliwego porodu bliźniąt, bowiem zbyt późno zdecydowali się na wykonanie cesarskiego cięcia. Dyżurującym lekarzem był wówczas ordynator dr Waldemar U. Do czterech zgonów pod „patronatem” innych specjalistów doszło wcześniej (miejscowa prokuratura prowadzi trzy śledztwa pod kątem błędu w sztuce – jedna sprawa zakończyła się już wyrokiem skazującym na... grzywnę). Dziewczynka, która urodziła się Zespole Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Opolu z ciężkim niedotlenieniem mózgu spowodowanym owiniętą wokół szyi pępowiną będzie prawdopodobnie przez całe życie niepełnosprawna, bo mimo wskazań do cesarskiego cięcia lekarze uparli się na poród naturalny. Rodzice wystąpili do sądu o zadośćuczynienie. A szpital odparł im piórem swojego prawnika: „W pierwszej kolejności należy zadać pytanie, czy w obliczu tak dużego niedotlenienia, jakiego doznała powódka, w ogóle jest możliwe odczuwanie jakiegokolwiek cierpienia fizycznego czy psychicznego. Podnieść bowiem należy, iż w chwili obecnej mózg nie pracuje. Skoro zatem mózg nie pracuje, to nie ma pewności, czy powódka cokolwiek odczuwa, a jeśli odczuwa, to jakiego rodzaju są to odczucia”… Lekarka Szpitala Specjalistycznego w Chełmie pełniąca dyżur na pediatrycznej izbie przyjęć nie zgodziła się przyjąć 3,5-miesięcznego silnie gorączkującego niemowlaka płci męskiej, bo rodzice nie mieli skierowania. Gdyby dziecko przywiozło pogotowie, nie byłoby problemu,
Kolejnymi ofiarami Urzędu padły Bank Handlowy i Bank BPH, bowiem zawarcie z nimi umowy kredytowej groziło klientom nieświadomym wyrażeniem zgody na pobieranie bez ich wiedzy należących do nich pieniędzy. UOKiK stwierdził, że Bank Handlowy i Bank BPH działały niezgodnie z prawem, i nałożył na nie kary w łącznej wysokości 3,7 mln. Śledztwo wykazało, że oba banki nie wyodrębniły z umów określających warunki kredytu oświadczeń o udzieleniu im pełnomocnictw do pobierania pieniędzy z rachunków konsumentów (Bank BPH) oraz bezpośrednio od pracodawcy konsumenta (Bank Handlowy). W ten sposób BH zastrzegał sobie możliwość automatycznego ściągania rat pożyczki, natomiast BPH zabezpieczał spłaty przeterminowanego zadłużenia. Oświadczenia te były nieodwołalne i miały wygasać dopiero po całkowitej spłacie zobowiązań. Takie oświadczenie woli, które znajduje się w wielostronicowym wzorcu umownym, można bardzo łatwo przeoczyć. Zdaniem Urzędu bank powinien umożliwić konsumentowi udzielenie wyraźnej i świadomej zgody na dysponowanie swoimi pieniędzmi, wyodrębniając
PATRZYMY IM NA RĘCE oświadczenie w tej sprawie z treści wzorca umowy. UOKiK stwierdził też m.in., że Bank Handlowy zastrzegał, iż w okresie trwania umowy pożyczki jej oprocentowanie może być dowolnie zmienione m.in. z powodu każdej podwyżki stóp procentowych NBP. W rezultacie minimalna podwyżka stóp banku centralnego mogła być pretekstem do znacznego podwyższenia kosztów pożyczki przez Bank Handlowy (np. NBP podnosi stopy tylko o 0,5 proc., a oprocentowanie kredytu może wzrosnąć nawet o kilkanaście procent!). Tymczasem warunki ewentualnej zmiany oprocentowania powinny być jednoznacznie określone w umowie i proporcjonalne do czynników na nią wpływających, aby każdy mógł ocenić, czy zaciągnięcie kredytu mu się opłaca. Wysokość nałożonych kar to 2,8 mln zł na Bank Handlowy i 912 tys. zł na Bank BPH. Śledztwo UOKiK wykazało również, że pracownicy Getin Noble Bank i placówek z nim współpracujących (m.in. Open Finance) prowadzili ze swoimi klientami rozmowy na temat „ubezpieczeń na życie i dożycie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym” w taki sposób, aby wierzyli oni, że decydują się na bezpieczny produkt, dzięki któremu osiągną wysokie zyski. Proponowano im rozwiązanie rzekomo korzystniejsze od standardowych lokat terminowych. Zachęcając do nabycia produktu, odwoływano się do zysku i bezpieczeństwa. Klienci nie dostali jasnych informacji na temat
Chore zdrowie ale dyspozytorka odmówiła wysłania karetki, zalecając skorzystanie z pomocy ambulatoryjnej. Po długich korowodach chłopca ostatecznie przyjęto do szpitala jeszcze tego samego dnia. Okazało się, że jest w ciężkim stanie (sepsa) i trzeba go przewieźć do kliniki w Lublinie. Tam zmarł kilka godzin później. W Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego nie przeżyła porodu 32-latka. Gdy w domu poczuła się źle, rodzina wezwała pogotowie. Dyspozytor stwierdził, żeby wybrała się do placówki całodobowej opieki medycznej (akcja rozgrywała się w nocy). W tymże punkcie lekarka zaordynowała ciężarnej… wapno. Kobieta dotarła rano do szpitala. Przez kilka godzin była diagnozowana i przekazywana z oddziału na oddział, aż wreszcie zastosowano cesarskie cięcie. Dziecko żyje, matka zmarła, nie odzyskawszy przytomności. Okazało się, że miała krwotok do mózgu.
Do Szpitala Dziecięcego w Poznaniu nie przyjęto 3-letniego chłopca. Medyk z izby przyjęć odprawił dziecko, twierdząc, że powinno je przywieźć pogotowie lub należy okazać skierowanie od lekarza rodzinnego. W dokumentacji szpitalnej nawet nie odnotowano zdarzenia i dopiero nagrania z monitoringu pozwoliły odtworzyć jego przebieg. Ponieważ lekarz rodzinny nie widział konieczności hospitalizacji, rodzice zabrali dzieciaka do domu. Gdy jego stan się pogarszał, wezwali pogotowie. Mimo reanimacji chłopiec zmarł. Sekcja zwłok nie ustaliła przyczyny śmierci – opinię wyrażą biegli po zakończeniu badań histopatologicznych. Kilka przykładów z dziedziny administracyjnej: W Szpitalu Kieleckim św. Aleksandra nakłaniano pacjentkę, której ciąży nie udało się uratować, do wybrania dla martwego płodu płci oraz imienia, aby zorganizować pochówek.
7
ryzyka, jakie podejmują. Zawierając umowę, nie mieli świadomości, że jej wcześniejsze zerwanie może oznaczać utratę wszystkich oszczędności, a ponadto ich zysk uzależniony jest od ponoszonego ryzyka inwestycji, więc nie może być mowy o pewnych zarobkach. Podkreślanie wyłącznie korzyści, odwołanie do kwot, które zostałyby wypłacone po 15 latach oszczędzania, było prezentowane w oparciu o wyliczenia, tabele i wykresy. Oszukani klienci wskazywali, że dzięki analizom, danym oraz kalkulacjom wierzyli, iż podejmują racjonalną decyzję. Za nieuczciwie praktyki Getin Noble Bank został ukarany grzywną 5,6 mln zł. UOKiK przyjrzał się również materiałom reklamowym tego banku, które zdaniem Urzędu wprowadzały klientów w błąd, sugerując, że ich długoletnie produkty inwestycyjno-oszczędnościowe dają „100 proc. ochrony kapitału”, co nie jest prawdą, bo już sama wcześniejsza rezygnacja z umowy skutkowała utratą wszystkich oszczędności. W związku z tym bank dostał drugą karę w wysokości 1,1 mln zł. Każda osoba będąca w jakimkolwiek sporze z ukaranymi bankami może zgłosić się w tej sprawie do powiatowych i miejskich rzeczników praw konsumentów, gdzie otrzyma pomoc i niezbędne informacje do walki z bankiem. Kary nakładane przez urząd trafiają bezpośrednio do budżetu państwa. ŁUKASZ LIPIŃSKI Źródło: uokik.gov.pl
Lekarze twierdzą, że nie jest to jedyny przypadek, bowiem mimo braku podstaw prawnych są permanentnie zmuszani do wpisywania w dokumentach płci płodu, czyli poświadczania nieprawdy; Wojewódzki Szpital Zespolony w Białymstoku przenosi swój Oddział Neurologii i Pododdział Udarowy do budynków oddzielonych ulicą od Oddziału Intensywnej Terapii (obecnie przez ścianę), bo dyrekcja ma plan, żeby tzw. oddziały zabiegowe skupić w jednym miejscu i... 27 mln zł do wydania na jego realizację. – Pacjentom będzie grozić wielkie niebezpieczeństwo spowodowane brakiem zabezpieczenia anestezjologicznego – zwłaszcza w sytuacjach nagłego załamania czynności krążeniowo-oddechowej. Trzeba ich będzie wozić tunelem pod ulicą albo karetką, więc pomoc nadejdzie ze znacznym opóźnieniem. Oddział nie powinien funkcjonować bez podstawowej diagnostyki w obrębie tego samego budynku, bo transporty ludzi w ciężkim stanie spowodują wzrost powikłań i zgonów – tłumaczy neurolog z białostockiego szpitala; W styczniu weszły w życie nowe przepisy o finansowaniu neonatologii (dziedzina zajmująca się m.in. schorzeniami i wadami wrodzonymi dzieci w okresie noworodkowym). NFZ postanowił, że nie będzie już płacił szpitalom za niektóre dodatkowe badania, choć zdaniem lekarzy bywają bardzo ważne dla życia. Zarządzenie dotyczy również wcześniaków oraz noworodków z ciąż patologicznych, które Fundusz uznał za zdrowe. Nie mają z tym wszystkim na szczęście problemu kolejne ekipy rządowe korzystające z lecznic dla VIP-ów... MARCIN KOS
8
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
POD PARAGRAFEM
Jak się doi budżet Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Legnicy przewodzi obecnie Robert Burba. Kanclerzem został po tym, jak dotychczasowy szef – Jerzy Stefaniak – zainkasował dwa wyroki za działanie na szkodę szkoły. Kanclerz Stefaniak z uczelni wówczas nie odszedł. Został jedynie przeniesiony na fotel wicekanclerza. Degradacja była jednak czysto formalna, wykonywał bowiem wszystkie dotychczasowe obowiązki z wyjątkiem podpisywania dokumentów finansowych. Tego ostatniego zakazał mu Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w rzeczonym wyżej wyroku. A sprawa dotyczyła m.in. sprzedaży gruntów należących do uczelni (PWSZ dostała
służących osiągnięciu założonych celów” (art. 44). Pod tym kątem działalność PWSZ ocenili negatywnie. Niżej już nie można było, bo wykazano defraudację budżetowych pieniędzy. Oto przykłady: Szkoła zasilała budżet firmy Handlomix poprzez to, że wynajmowała od niej apartament (98,1 mkw. plus garaż) dla rektora PWSZ. Na ten zbytek tylko w ciągu dwóch lat wydano 92,4 tys. zł, a kontrolerzy NIK ustalili, że takie dogadzanie „nie było niezbędne do wykonywania zadań uczelni ani nie miało źródła w zobowiązaniach uczelni wobec rektora wynikających ze stosunku pracy”. Okazało się przy tym, że uczelnia nie prowadziła kontroli
Publiczne pieniądze można wydawać w Polsce wedle własnego uznania. Udowodniło to szefostwo legnickiej państwowej uczelni wyższej. I to nawet bez szczególnie przykrych konsekwencji. je od Skarbu Państwa pod budowę osiedla dla kadry). Ziemia warta 1,3 mln zł została sprzedana za 300 tys. zł. Szczęśliwym nabywcą okazała się firma Handlomix, niezwykle przez kanclerza Stefaniaka hołubiona. To ta spółka wygrywa niemal 100 proc. przetargów na inwestora zastępczego PWSZ, co oznacza, że jest odpowiedzialna za obsługę wszystkich spraw budowlanych i inwestycyjnych uczelni. Na temat mechanizmów funkcjonowania PWSZ pisaliśmy w „FiM” we wrześniu ubiegłego roku (nr 36/2013). Ujawniliśmy wówczas rażącą niegospodarność, nieuzasadnione wydatki i zdemaskowaliśmy panującą tam prywatę – zarówno przy zatrudnianiu, jak i przetargach. Opisywane przez nas kilka miesięcy temu nieprawidłowości potwierdziła kontrola NIK-u, której wyniki są dla władz szkoły miażdżące. Rozmijają się też z zapewnieniem Mirosława Szczypiorskiego, rzecznika prasowego uczelni, który w informacji dla „FiM” napisał: „Jako placówka państwowa Uczelnia nasza podlega wszelkim procedurom kontrolnym sprawowanym przez właściwe organa państwa, a ich ocena jest pozytywna”. Kontrolerzy badali gospodarowanie środkami publicznymi przez władze uczelni. Głównie to, czy realizowany jest kluczowy zapis ustawy o finansach publicznych, który mówi, że „wydatki publiczne powinny być dokonywane w sposób celowy i oszczędny, z zachowaniem zasad uzyskiwania najlepszych efektów z danych nakładów oraz optymalnego wykorzystywania metod i środków
częstotliwości użytkowania wynajmowanego mieszkania ani nie określiła zasad korzystania z niego. Nic dziwnego, wszak – jak ustaliliśmy – pan rektor nader rzadko korzystał z przywileju zamieszkiwania w luksusowym lokalu. Pytana o ów fenomen prorektor uczelni wyjaśniła: „Utrzymywanie lokalu w systemie ciągłym z ekonomicznego punktu widzenia jest tańsze niż pokrycie kosztów najmu w innej placówce usługowej, a ponadto w sytuacji nieprzewidzianej, okazjonalnej, PWSZ jest zawsze przygotowana, aby swoim gościom zapewnić komfortowe warunki pobytu”. Zauważyć w tym miejscu wypada, że gdyby na czas wizyt rektora, które następowały średnio dwa razy w miesiącu – co potwierdzają pracownicy – uczelnia wynajmowała komfortowy apartament w jednym z legnickich hoteli, zapłaciłaby nie blisko 100 tys., a 12 tys. zł! Nie wspominając o fakcie, który podkreślili kontrolerzy NIK, że PWSZ dysponuje akademikiem „z wyodrębnioną częścią asystencką posiadającą 3 pokoje jednoosobowe i 15 pokoi dwuosobowych, wszystkie z aneksami kuchennymi i łazienkami, które to pomieszczenia mogłyby być wykorzystywane jako pokoje gościnne”. Tymczasem rzecznik Szczypiorski zapewniał „FIM”, że „w budynku Domu Studenta Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Witelona w Legnicy nie ma mieszkań. Miejsca w pokojach wykorzystywane są w pełni przez studentów”. Juwenalia w latach 2010 i 2011 kosztowały 370,8 tys. zł. Problem w tym, że pieniądze trafiły do
realizatorów w trybie zamówienia z wolnej ręki, choć nie było przesłanek do jego zastosowania; W tym samym trybie powołano wykonawcę do wyburzenia i rekultywacji terenu pod budowę Kompleksu Rehabilitacyjno-Sportowego, najnowszego inwestycyjnego dziecka uczelni. Hołubiona przez uczelnię spółka Handlomix zarobiła 103,7 tys. zł, dodatkowo 242,8 tys. zł za zmiany w dokumentacji projektowej, no i jeszcze drobne 45,5 tys. zł brutto za utylizację foliowej geomembrany na miejskim wysypisku, usługę transportową oraz badanie gruntu pod kątem zawartości zanieczyszczeń. Co istotne – NIK obliguje uczelnię do podjęcia kroków prawnych w celu pociągnięcia spółki Handlomix do „odpowiedzialności odszkodowawczej z tytułu nienależytego wykonania zobowiązania w związku z pełnieniem funkcji inwestora zastępczego na wykonanie dokumentacji projektowych Kompleksu Rehabilitacyjno-Sportowego i Uczelnianego Centrum Innowacji i Wdrożeń poprzez niezapewnienie uczelni praw do dokonywania zmian w tych dokumentacjach”. Kolejne 203,2 tys. zł to straty poniesione w związku z nieuzasadnionym udziałem PWSZ w spółce Centrum Innowacyjno-Wdrożeniowe. Niezgodnie z prawem wydano kolejne 475,6 tys. zł – tym razem na usługi prawne, których wykonawcy zostali wybrani niezgodnie z trybem zamówień publicznych. Kontrolerzy znaleźli ponadto podwójne faktury oraz niezgodne z zapisami w umowach o stosunku pracy wypłaty na rzecz obsługujących uczelnię
rawników. Władze uczelni wyjaśp niają, że to w związku z czynnościami wymagającymi… wyjątkowych nakładów pracy, m.in. przy negocjacjach. Kontrolerzy NIK piłeczkę odbijają, twierdząc, że w umowie zapisano, iż zakres obowiązków prawnika przewidywał pomoc prawną oraz pomoc przy negocjacjach właśnie. Zagospodarowanie budynku D, czyli akademika (sama dokumentacja oraz zmiany później w niej wprowadzane kosztowały podatników łącznie 868,2 tys. zł). Wbrew prawu władze uczelni wydały 709,4 tys. zł brutto. Jakie jeszcze spostrzeżenia mieli kontrolerzy? Jerzy Stefaniak już po wyroku został zatrudniony jako zastępca kanclerza, mimo że nie było takiego stanowiska w statucie uczelni. To oznacza, że nie można było określić zakresu jego obowiązków. Mimo to na pensje dla wicekanclerza szkoła wydała w tym czasie ponad 162 tys. zł (wynagrodzenie zasadnicze 4,2 tys. zł brutto plus dodatek funkcyjny – 1,6 tys. zł brutto miesięcznie). Według rzecznika uczelni „zastępca kanclerza, podobnie jak pozostali członkowie kadry kierowniczej (w tym kanclerz, kwestor, kierownicy działów i ich zastępcy), ma zapewnione odpowiednie warunki pracy, stosownie do zajmowanego stanowiska. Dostosowany do stanowiska jest też zakres jego kompetencji”. Przy przebudowie akademika firma Handlomix „skupiła w swym ręku zarówno czynności związane z opracowaniem dokumentacji projektowej tego przedsięwzięcia, jak również – jako inwestor zastępczy
– czynności dotyczące sprawowania nadzoru nad prawidłowością tej dokumentacji”. Według uwag kontrolerów wskazuje to ewidentnie na konflikt interesów oraz słabość mechanizmów kontroli wewnątrz uczelni, a poza tym rodzi mechanizmy korupcjogenne. Uczelnia na niespełna 2 lata zatrudniała audytora wewnętrznego (zapłaciła mu 52,6 tys. zł), mimo że nie ma obowiązku prowadzenia audytu, co wynika z art. 274. W tym czasie zostały przeprowadzone ledwie trzy audyty. Pierwszy – dopiero osiem miesięcy po zatrudnieniu, zaś zakres obowiązków audytor dostał 19 miesięcy po zatrudnieniu… W świetle powyższych ustaleń o stanowisko po raz kolejny poprosiliśmy Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. – Po otrzymaniu sygnału o wyrażonych w wystąpieniu pokontrolnym NIK nieprawidłowościach w działaniach PWSZ w Legnicy, zwrócono się do rektora uczelni o przedstawienie wszelkich materiałów pokontrolnych. Poproszono o przedstawienie wyczerpujących wyjaśnień dotyczących działań podjętych po zakończeniu kontroli NIK. Po otrzymaniu niniejszych informacji możliwe będzie dokonanie analizy przedmiotowej sprawy i podjęcie ewentualnych działań o charakterze nadzorczym – informuje Sylwia Taha z biura prasowego MNiSW. A my jesteśmy gotowi postawić whisky przeciw oranżadzie, że w innych uczelniach w całym kraju jest podobnie. Nic dziwnego, że na oświatę brakuje pieniędzy… WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
P
ierwsza faza przygotowania do tej największej w dziejach Polski inwestycji będzie polegała na ustaleniu lokalizacji i zawarciu umowy na dostarczenie technologii dla pierwszej siłowni do końca 2016 r. Cała budowa miałaby ruszyć 3 lata później. Decyzja o powstaniu „atomu” w Polsce jest stricte polityczna, bowiem to rząd odpowiada za bezpieczeństwo energetyczne, tyle że ta odpowiedzialność to również obowiązek informacyjny. Tak niebotycznie droga i strategiczna inwestycja gwoli uczciwości powinna być poddana debacie społecznej, a takowej, niestety, zabrakło. Mimo wielu słusznych przesłanek przemawiających za budową elektrowni rząd działa w tym kierunku tak nieudolnie, że protestują wszyscy: od ekologów, poprzez opozycję, po ekonomistów. Ale po kolei.
PATRZYMY IM NA RĘCE
9
Do końca 2024 roku powstanie w Polsce pierwszy blok elektrowni atomowej. Według informacji z Programu Polskiej Energetyki Jądrowej przyjętego przez rząd w formie uchwały inwestycja będzie kosztować 40–60 mld zł.
Gigantyczne pieniądze Szacowany koszt budowy to maksymalnie 60 mld zł. Jednak doświadczenie uczy, że pierwsze kosztorysy mają się nijak do rzeczywistości i ostatecznie inwestycja będzie znacznie droższa. Mimo to już same orientacyjne 60 mld to ogromna kwota. Dwie największe spółki energetyczne w Polsce, czyli PGE oraz Tauron, warte są mniej więcej tyle, ile wstępnie ma kosztować budowa jednej elektrowni atomowej, więc nie może być mowy o tym, że te obie firmy wyłożą potrzebne pieniądze. W grę wchodzi zatem zagraniczna pożyczka, ale wówczas koszty budowy niewątpliwie wzrosną. Premier Węgier Viktor Orbán, ulubieniec polskiej prawicy – ku przerażeniu swoich kaczyńskopodobnych fanów znad Wisły – zbratał się niedawno z Władimirem Putinem, podpisując z rosyjską agencją jądrową „Rosatom” umowę, na mocy której postawi w swoim kraju elektrownie atomową. Jej koszt to równowartość 55,6 mld zł. Trochę taniej niż u nas, bo ma to być rozbudowa, a nie budowa od zera. Agencja Reutera podaje, że 80 proc. tej kwoty (42 mld zł) Węgrzy pożyczą od Rosjan i będą ją spłacać przez 30 lat. Niestety, nie ujawniono, ile tak naprawdę będzie ten kredyt kosztował. Według węgierskich mediów odsetki mogą sięgać nawet 100 proc., więc budowa będzie faktycznie kosztować około 110 mld zł! Zakładając optymistycznie, że nasi politycy załatwią nam promocyjne 50-procentowe koszty kredytu, to i tak na finiszu kwota budowy wyniosłaby aż 90 mld zł, czyli dwa razy więcej, niż wynosi zadłużenie wszystkich Polaków! To nie koniec. Tak olbrzymia inwestycja nie może powstawać z inicjatywy jednej partii czy jednego rządu. Budowa będzie trwała 10 lat, a więc w tym czasie będziemy mieli do czynienia zapewne z różnymi premierami i ministrami. To nie wróży niczego dobrego. W 1989 r.
Polska jądrowa po zmianach ekonomiczno-politycznych oraz wskutek powszechnego strachu wywołanego katastrofą w Czarnobylu przerwano budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu, przez co straciliśmy kilkaset milionów złotych. Czy przegrana PO kosztem PiS i całkowita zmiana polityki energetycznej wraz z kwestionowaniem umów kredytowych i technologicznych byłyby zupełną abstrakcją? Wręcz przeciwnie, łatwo sobie taki obrót spraw wyobrazić, a razem z nim gigantyczne straty i marnotrawstwo. Wracając do pieniędzy na tę budowę, to poza pożyczką istnieje również możliwość wpuszczenia do nas zagranicznego inwestora. Jednak i w tym wypadku pojawia się wiele niewiadomych. Nikt o zdrowych zmysłach nie zainwestuje przecież nawet złamanego euro, jeśli wcześniej nie zobaczy biznesplanu, który pokaże, że wkład finansowy prędzej czy później się zwróci. Czy znajdzie się śmiałek, który przewidzi koszty energii w Polsce za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat? To niemożliwe, więc realna ocena opłacalności inwestycji jest więcej niż abstrakcyjna. Do pozytywów za to należy dodać fakt, że energia z elektrowni jądrowych jest najtańsza. Skutkuje też ograniczeniem emisji dwutlenku węgla do atmosfery, co pozwoli uniknąć wielomilionowych unijnych kar za przekraczanie limitów gazów cieplarnianych.
Skażenie środowiska Przeciwnicy elektrowni atomowej zwykli podnosić fakt, że po katastrofie w japońskiej elektrowni
Fukushima Niemcy ogłosiły, że zamykają 8 swoich najstarszych elektrowni atomowych, a do 2022 r. zamkną kolejne 9, czyli… wszystkie. Już za 8 lat nasi sąsiedzi będą całkowicie pozbawieni energii jądrowej, choć pokrywała ona aż 25 proc. zapotrzebowania kraju. Sukcesywnie mają ją zastępować odnawialne źródła energii. Niemiecki plan jest mocno krytykowany i wielu specjalistów z dziedziny energetyki twierdzi, że prędzej czy później pomysł rezygnacji z atomu spali na panewce, a ekologiczna koncepcja szybko odejdzie w niebyt. Ale jeśli uda się to Niemcom, może udać się i nam, z tą różnicą, że my nie mamy pieniędzy, aby w tej kwestii eksperymentować i ewentualnie polec. Wielokrotnie słychać także zarzuty, że chce się zrobić z Polski drugą Ukrainę i Czarnobyl. Wówczas po katastrofie w obawie przed silnym promieniowaniem wyznaczono zamkniętą strefę buforową o powierzchni 2,5 tys. km2, a 9 proc. obszaru kraju zostało skażone. Polska również znalazła się wtedy pod wpływem radioaktywnej chmury, a liczne skażenia powodowane były przez izotopy jodu, telluru, rutenu, cezu. Aby zapobiec chorobom, podawano wówczas dzieciom tzw. jod stabilny w postaci płynu Lugola. Brzmi to strasznie, ale Czarnobyl od granic Polski oddalony jest o ponad pół tysiąca kilometrów, a dziś podobne czynne reaktory działają znacznie bliżej nas. Elektrownie w słowackich Bochunicach oraz czeskich Dukovanach są oddalone odpowiednio o 133 km i 119 km od naszych granic. W razie jakiejś katastrofy będziemy całkowicie bezbronni, więc
nawet jeśli elektrowni u siebie nie wybudujemy, to potencjalne zagrożenie ciągle jest. Biorąc pod uwagę aspekt ekologiczny, nie możemy także zapomnieć o wydobywaniu niezbędnego do działania elektrowni atomowej uranu. Przodownikiem w uranowym biznesie jest m.in. afrykański Niger. Skutki pozyskiwania tego pierwiastka są widoczne w ogromnej części tego kraju. Wiadomo już, że w niektórych rejonach za niecałe 40 lat zabraknie wody, która w ogromnych ilościach wykorzystywana jest do funkcjonowania kopalni. Wydobycie uranu to także bardzo poważne zanieczyszczenie środowiska. Portal Afryka.org podaje, że w listopadzie 2009 r. do kopalń w Nigrze dotarł zespół Greenpeace. „Poziom radioaktywności odnotowany przez pracowników organizacji znacznie przekroczył absolutne maksimum. Próbki piasku pobrane niedaleko kopalni Akokan wykazały 100-krotnie większą radioaktywność od dopuszczalnych norm, zaś na samych ulicach Akokan zależność ta cechowała się nawet na poziomie 500-pięciuset”. Afrykańczycy pracujący przy złożach uranu coraz częściej umierają przedwcześnie na choroby związane z napromieniowaniem. Prawdopodobnie Polska wzorem innych europejskich państw będzie wykorzystywała właśnie te kopalnie z Nigru. Składowanie odpadów radio aktywnych powstałych przy produkcji energii atomowej to kolejny problem, z którym nie wiadomo, jak sobie poradzimy. Wciąż nie wyznaczono miejsc, gdzie można byłoby je bezpiecznie umieszczać, ani funduszy, które by to finansowały.
Dalsze niewiadome Centrum informacyjne rządu podało, że „elektrownie jądrowe są najtańszym rozwiązaniem, ponieważ zapewniają najbardziej stabilny poziom dostaw i kosztów spośród technologii, które mogą znaleźć zastosowanie w warunkach polskich. Przygotowany program polskiej energetyki jądrowej uwzględnia zakres i strukturę organizacji działań niezbędnych do wdrożenia energetyki jądrowej, zapewnienia bezpiecznej i efektywnej eksploatacji jej obiektów, ich likwidacji po zakończeniu okresu eksploatacji oraz bezpiecznego postępowania z wypalonym paliwem jądrowym i odpadami promieniotwórczymi”. Jednak premier Donald Tusk powiedział niedawno, że priorytetem rządu są… łupki, węgiel jest również konieczny, a budowa elektrowni atomowej „będzie realizowana w miarę możliwości finansowych”. Wynika z tego tyle, że elektrownia jądrowa to trzeciorzędna sprawa dla naszego premiera. Z drugiej strony państwowa Polska Grupa Energetyczna dostała już 1,3 mld zł na przygotowania do budowy elektrowni (plany, kosztorysy, wybór technologii, inwestora itd.), a kolejne 252 mln zł wyda na badania środowiskowe. W grę wchodzi także zakup ponad 600 ha ziemi pod tę inwestycję. Łącznie rząd wyda na same przygotowania około 2 mld zł, więc kuriozalny jest już sam fakt, że premier nie traktuje tej budowy priorytetowo. Według ostatnich informacji pierwsza polska elektrownia atomowa ma powstać w Żarnowcu. ARIEL KOWALCZYK
10
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Rodzicielstwo nieodpowiedzialne Posłowie dwóch prawicowych klubów – Bezprawia i Nieprawości oraz Polski Solidarnej z Watykanem – skierowali do laski marszałkowskiej dwa projekty ustaw zmieniających przepisy Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego w celu wyeliminowania „zdarzających się obecnie przypadków, że dzieci są odbierane z ich naturalnych rodzin tylko dlatego, że rodzina żyje w biedzie”.
Prawica uważa, że trzymanie dzieci o chlebie i wodzie nie może być wyłączną przesłanką „odbierania dzieci”, a więc pozbawienia bądź zawieszenia władzy rodzicielskiej. Prawica troszczy się więc o dzieci tak bardzo, że gotowa jest je z tej miłości zagłodzić, byleby tylko ochronić „rodzinę”. Jestem niechętny obydwu tym pojęciom, a więc i prawicy, i tradycyjnej rodzinie. Z niechęci do prawicy nie muszę się tłumaczyć, gdyż nie jest to postawa rzadka. Dużo większe zdumienie może budzić moja niechęć skierowana ku rodzinie. Wyjaśnię zatem jej powody. Jestem zwolennikiem wolności wyboru. Dotyczy to różnych sfer życia, w tym również życia osobistego. Rodzina jako suma związków opartych na więzach krwi jest instytucją przymusową. Nikt nie ma możliwości wyboru członków rodziny. Niekiedy narzucone relacje mogą być przykre, o czym świadczy przykład ofiar działalności Doroty Kani, czołowej gwiazdy prawicowego ścierwojadztwa dziennikarskiego. Zaraz po tym jak Kania zaatakowała za „resortowe” związki rodzinne różne znane publicznie osoby, ujawniono, że ona sama była wychowywana przez macochę należącą
do PZPR. W desperackim akcie obrony Kania wyznała, że to zupełnie bez znaczenia, bo na jej wychowanie wpływ mieli mężczyźni. Zapewne więc macocha Kani była zamykana w szafie, kiedy mała Dorotka brykała po mieszkaniu… Gdyby Kania zabiła macochę, kiedy tylko ta pojawiła się w jej otoczeniu, dzisiaj mogłaby śmiało twierdzić, że czynnie walczyła z PZPR. Ponieważ postawiła na więzi rodzinne i odstąpiła od pozbawienia macochy życia, dzisiaj musi się tłumaczyć ze skażenia marksizmem. Dobitny to dowód na uciążliwość rodzinnych więzi. Współczesne, nuklearne społeczeństwo coraz rzadziej bazuje na rodzinnych więzach. Osobiste relacje wciąż mają znaczenie, ale już nie zawsze te budowane na więzach krwi. Dużo istotniejsze staje się to, z kim się przyjaźnimy albo z kim sypiamy. Przykład posła Piotra Szeligi, znanego patrioty i obrońcy krzyża, któremu podatnik finansował rendez-vous z prostytutką, pokazuje, jak istotne dla kształtowania się kariery mogą być relacje osobiste oparte na dobrowolności. Prawica uważa, że rodziny nie można „rozbijać” poprzez odebranie jej dzieci, a powodem odebrania
nie może być bieda. Jest też prawicy wstrętne wychowanie seksualne bachorów, gdyż mniema, że wychowanie seksualne w szkołach odkrywa przed dziećmi nowy, nieznany, lubo niebezpieczny świat. Obydwa te poglądy są mylne. Badania ujawnionych incydentów krzywdzenia dzieci (zrelacjonowane przez Monikę Sajkowską [w:] „Wykorzystywanie seksualne dzieci. Teoria, badania, praktyka”, Warszawa 2004, str. 17) pokazują „ścisły związek ubóstwa rodziny z większością form krzywdzenia dzieci”. Smutna prawda jest więc taka, że im rodzina jest biedniejsza, tym częściej dochodzi w niej do dziecięcych dramatów. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich czy nawet większości biednych rodzin. Niezależnie od tego, głoszenie tezy, że rodzice nie powinni tracić władzy rodzicielskiej, kiedy nie stać ich na wychowywanie dzieci, jest po prostu szkodliwe. Teza ta wpisuje się w debilny pogląd głoszony przez katolików, że skoro „dał Pan Bóg dzieci, to da i na dzieci”. Otóż
najczęściej nie da. Ludzie, którzy decydują się na posiadanie dzieci, powinni mieć pewność, że są w stanie – również ze względów materialnych – je wychować i dać im udane dzieciństwo. Samą miłością dziecko się nie naje ani się w nią nie ubierze. Jeśli zaś wskutek popędu dorośli ludzie „wpadają” w rodzicielstwo, bez refleksji nad swoimi możliwościami utrzymania i wychowania dzieci, to są nieodpowiedzialni i nie dojrzeli do rodzicielstwa. Litowanie się nad biednymi rodzinami wielodzietnymi wydaje mi się jakąś aberracją. Skoro rodzice nie są w stanie wybiec myślą w przyszłość o kilka lat i ogarnąć intelektualnie tego, że dzieci wymagają pieniędzy i że jak się pieniędzy nie ma, to funduje się dzieciom okropne dzieciństwo – stresy, kompleksy w szkole – to powinni być pozbawiani władzy rodzicielskiej, dzieci zaś powinny trafiać do rodziców, którzy mają mózg, a nie tylko narządy płciowe. Wbrew temu, co głosi prawica – ludzie biedni, którzy sprowadzili na świat gromadkę
TO IDZIE MŁODOŚĆ!
Omamieni memami W internecie powiało chłodem. Właściwie nastały siarczyste mrozy. A wszystko to przez minister Elżbietę Bieńkowską i jej specyficzny sposób kontaktu z mediami. I właśnie o tych burzliwych relacjach polityków z nowoczesnymi mediami chciałbym skreślić parę słów. Sieć stała się podstawowym źródłem wiedzy o świecie, mimo że jest to często wiedza niezweryfikowana lub celowo zakłamana. Rzetelność wymaga czasu, a ten w internecie nie jest po prostu pieniądzem – jest oficjalną walutą. Użytkownicy płacą tą walutą braną na kredyt kosztem innych zajęć i obowiązków. Magiczny skrót „www” jest przepustką do niezliczonej ilości światów. I jest to bilet w jedną stronę.
Można też pokusić się o stwierdzenie, że dzięki internetowi historia zatoczyła koło i powróciliśmy do obrazkowego opisywania rzeczywistości niczym ludy pierwotne skrobiące na ścianach jaskiń uproszczone wizualizacje tego, co im się przytrafiło. Znakomitą ilustracją tego zjawiska jest kariera słów wspomnianej na początku minister Bieńkowskiej: „Sorry, taki mamy klimat”. Po wpisaniu tej frazy w wyszukiwarkę zasypuje nas (nomen omen) lawina memów. Skute lodem drogi, ośnieżona toaleta w pociągu i przemarznięci pasażerowie – wszystko wina klimatu, tak jak do niedawna Tuska. Są też nawiązania do popkultury, na przykład do popularnej powieści i serialu fantasy „Gra
o tron”. Minister Bieńkowska ustylizowana na bohaterkę tej serii obwieszcza: „Nadchodzi zima”. Na jednym z obrazków widzimy również „naradę” premiera i pani wicepremier. Na decyzję o zmianach w Polsce pada z jej strony propozycja... rozpoczęcia od zmiany klimatu. Znalazła się także wspominkowa parafraza słynnych słów Cimoszewicza do powodzian. Teraz brzmią one tak: „Sorry, trzeba było się ubezpieczyć”. Cytat z Bieńkowskiej stał się obiegowym żartem, wytłumaczeniem praktycznie wszystkiego. To, co dla części społeczeństwa stanowi symbol arogancji władzy, jest hitem w świecie wirtualnym i inspiracją dla internetowych szyderców. Sława rzecz jasna potrwa krótko,
dzieci, raczej rzadko mogą być dobrymi rodzicami. Reprodukują bowiem własną biedę i przedstawiają fatalne wzorce osobowe dla dzieci: nieodpowiedzialność, brak zaradności, zależność od pomocy innych. W ten sposób wyrasta nowe pokolenie wiecznych klientów pomocy społecznej. Są wyjątki. W III RParafialnej bywają też przypadki biedy niezawinionej, a raczej zawinionej przez państwo, które woli wspomagać bogatych księży, zamiast dać szansę rozwoju własnym obywatelom. Jeśli zaś chodzi o wychowanie seksualne, to zdaniem fachowców dzieci rozpoczynające edukację seksualną są już „obeznane” z seksualnością. Brakuje im wiedzy (w tym o unikaniu niechcianej ciąży czy chorób przenoszonych drogą płciową), ale tematykę znają doskonale. Niestety, w wielu wypadkach jest to obeznanie z seksem „w bramie” lub seksem perwersyjno-przemocowym. Edukacja seksualna pozwala tymczasem na uzyskanie świadomości na temat swojej płciowości i seksualności. Jej brak to prosta droga do seksualnej eksploatacji. W tym kontekście walka kleru z edukacją seksualną nie dziwi – wszak pozbawia ona zboczeńców młodocianej „klienteli”. Polskie dzieci powinny być prawnie chronione przed prawicowymi pomysłami. Wszystko, co ma im do zaoferowania prawica, to bieda, dramat, wykorzystywanie seksualne i upodlenie. Najzabawniejsze, że właśnie prawicowi politycy najczęściej mamlają o „ochronie rodziny” i „trosce o małoletnich”. Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. JERZY DOLNICKI
bo już za chwilę pojawi się jakiś piesek, kotek, kaczor czy inna chytra baba z Radomia i zawładnie wyobraźnią internautów. Pani minister jednak, cokolwiek by zrobiła, w przestrzeni wirtualnej pozostanie niewolnicą jednej nieszczęsnej frazy. A może to jej sukces? Przecież większość ministrów pozostaje dla nas anonimowa, więc może warto było złożyć ofiarę z powagi urzędu na ołtarzu internetowej sławy? Faktem jest, że premierka wypowiedziała się chropowato, a jej imię w internetowej księdze żywota zapisane będzie z odpowiednią adnotacją. Net nie przebacza i jeńców nie bierze. Warto to mieć na uwadze, będąc osobą publiczną. Przestrzeń wirtualna lubuje się w linczach i wystawianiu na pośmiewisko, politycy zaś są grupą stającą pod pręgierzem. Wielu z nich ewidentnie „nie ogarnia” reguł funkcjonowania nowoczesnych mediów, czym sami kręcą bat na siebie. Może to i krzywdzące dla uroczej Pani Eli. Ale sorry, takie mamy czasy. ŁUKASZ PIOTROWICZ
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
POD PARAGRAFEM
O
d tygodni zalewacie nas Państwo pytaniami o nową ustawę działkową. Oto krótki przewod-
nik po niej. Zaczniemy od tego, czego w ustawie nie ma. W trakcie ponadpółrocznych prac nad nowym prawem posłowie PO i PiS opowiadali wiele o przekazaniu działkowcom grządek i altan w formie odrębnej własności. W listopadzie ubiegłego roku nagle ucichli. Powód był prosty. Przedłożone przez nich propozycje okazały się sprzeczne z polską konstytucją i traktatami międzynarodowymi (konwencja i pakty praw człowieka). Wiązały się także z poważnymi wydatkami ze strony działkowców na biegłych wyceniających grunt, altanę, notariusza i założenie księgi wieczystej. W skrajnym przypadku mogły one dochodzić do… 100 tysięcy złotych. Po zmasowanych społecznych protestach premier Tusk i prezes Kaczyński zdecydowali o wycofaniu uwłaszczeniowych rozwiązań. W nowej ustawie o pracowniczych ogrodach działkowych nie ma już ani słowa o uwłaszczeniu. Nie oznacza to jednak, że nie chroni ona praw posiadaczy działek. Posłowie zgodzili się bowiem na dość poważne – w porównaniu z dotychczasowymi przepisami – ograniczenie możliwości pozbawienia działkowca prawa do korzystania z altany. Zgodnie z nowym prawem może to nastąpić wyłącznie „w razie rozwiązania umowy za zgodą obu stron albo upływu terminu wypowiedzenia, udostępnienia przez działkowca altany innym osobom bez wiedzy władz Rodzinnego Ogrodu Działkowego, likwidacji Rodzinnego Ogrodu Działkowego lub jego części, na której znajduje się działka lub naruszania przez działkowca regulaminu”. Ten ostatni punkt obejmuje takie zachowania jak „niszczenie wspólnych instalacji wodociągowych, gazowych lub elektrycznych; zamieszkanie na pobyt stały w altanie lub prowadzenie w niej działalności gospodarczej czy też uciążliwej dla innych hodowli zwierząt lub ptactwa oraz zaleganie z opłatami przez ponad sześć miesięcy”. Decyzje władz ogrodu
K
Jak nie stracić działki pracowniczej? Czy można zostać działkowcem niezrzeszonym w żadnej organizacji? Co z uwłaszczeniem ogrodów? Czy miasto może zabrać działki bez odszkodowania?
Vademecum działkowicza
o pozbawieniu działkowca prawa do działki będą podlegać sądowej kontroli. Takie rozwiązanie wprowadzono po raz pierwszy w przeszło stuletniej historii Rodzinnych Ogrodów Działkowych. Udało się także wreszcie precyzyjnie uregulować kwestie dziedziczenia prawa do rodzinnego ogródka. I tak: gdy przysługiwało ono małżonkom, to w razie śmierci jednego z nich drugie przejmuje altanę automatycznie. Może się jednak zdarzyć, że grządka zapisana była tylko na żonę lub męża. Jeżeli drugi z małżonków chce nadal ją uprawiać, to powinien w ciągu sześciu miesięcy od śmierci współmałżonka przesłać na adres Rodzinnego Ogrodu Działkowego oświadczenie o przejęciu działki. W razie braku takiej woli mogą ją przejąć pozostali spadkobiercy (dzieci, rodzice, rodzeństwo, dalsi krewni) działkowca. Z przepisów ustawy wynika też, że takie samo prawo przysługuje osobom żyjącym w związku partnerskim. Prawo do działki można w dowolnym terminie odpłatnie scedować na dowolną osobę. Zgodnie z ustawą
otański powtarzał: „Oddajcie siebie innym, a będzie dobrze”. Ona uwierzyła w te słowa i przez ponad 20 lat służyła samotnym matkom z dziećmi, ofiarom przemocy domowej. Teraz sama potrzebuje pomocy. Halina Skrzypek. Zaczynała w czasach, gdy Marek Kotański zarażał ludzi swym zapałem i chęcią niesienia pomocy osobom zepchniętym na margines. Prowadziła ośrodki w Spale i Sobolewie. Ostatnio była kierowniczką Domu Samotnej Matki z Dzieckiem w Zopowych, ale za swoją pracę nigdy nie pobierała pensji. Kosztem własnego prywatnego życia urządzała, remontowała i doprowadzała do stanu używalności dzierżawione od ANR budynki po byłym PGR. Udało się. Dzięki uporowi, sile charakteru i ludziom dobrej woli. Z ruiny, którą zastała, stworzyła samofinansującą się placówkę – godziwe mieszkania dla ludzi. Zawsze powtarzała, że bezdomność nie upoważnia do nieróbstwa. Dlatego motywowała
odpowiednią umowę należy „sporządzić na piśmie z podpisami notarialnie poświadczonymi” i przesłać do zatwierdzenia władzom właściwego Rodzinnego Ogrodu Działkowego (ROD). Decyzję odmowną możemy zaskarżyć do sądu cywilnego. Jego kontroli podlegają także rozliczenia pomiędzy byłym działkowcem a Rodzinnym Ogrodem Działkowym, dotyczące postawionej przez niego altany, posadzonych drzewek i krzewów. Co ważne, prawo do działki nie jest już powiązane z obowiązkiem członkostwa w stowarzyszeniu prowadzącym dany ogród, czyli z lokalnym zrzeszeniem ani z Polskim Związkiem Działkowców. Nie oznacza to jednak zwolnienia działkowca, który wystąpił ze zrzeszenia ogrodowego, z obowiązku przestrzegania zarówno ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych, jak i regulaminu ROD, a także uiszczania wszystkich opłat ogrodowych. Część włodarzy polskich miast od ponad 20 lat prowadzi wojnę z Rodzinnymi Ogrodami Działkowymi. Tłumaczą, że „altany stojące
w centrach miast hamują ich rozwój” (wielkie parki i zabudowania kościelne im nie przeszkadzają…). Jak dotąd nie przedstawili na to żadnych dowodów. Niechęć urzędników do działkowców łatwo wyjaśnić. Otóż chodzi o pieniądze. Samorządy od kilku lat łatają dziury w budżecie wyprzedażą atrakcyjnych nieruchomości. Rodzinne Ogrody Działkowe to złote runo, bo mają pełną infrastrukturę (sieci wodociągowe, gazowe i elektryczne, drogi dojazdowe i wewnętrze). Nowe przepisy na szczęście ograniczają likwidacyjny zapał samorządów. Władze gmin, jeśli chcą przejąć ogródki, muszą bowiem wypłacić działkowcom pełne odszkodowanie za altany, drzewka i krzewy, przekazać odpowiedni teren zamienny (musi on być dobrze skomunikowany i wyposażony w sieć wodociągową czy elektryczną) oraz pomóc w przeprowadzce (np. zapewnić bezpłatny transport). Likwidacja ogrodu może nastąpić wyłącznie ze względu na realizację na ich terenie inwestycji publicznych od 1 listopada do 31 marca.
Aby złapać oddech mieszkańców do tego, aby nie załamywali rąk, ale zrobili coś ze swoim życiem. I robią. Halina Skrzypek nie była jednak ulubienicą władz Monaru, bo zawsze wprost i głośno mówiła o tym, co jej się w organizacji nie podoba, na przykład o tym, że co miesiąc ze swojego i tak szczupłego budżetu musi odprowadzać do centrali pół tysiąca złotych. W końcu zarząd postanowił, że do domu dla matek zostaną przeniesieni bezdomni mężczyźni z likwidowanej akurat placówki w Kędzierzynie-Koźlu, zaś mieszkanki miały się wyprowadzić w ciągu 3 dni. Halina Skrzypek walczyła o swe podopieczne do końca – aż została ze swojej funkcji odwołana. Załamała się, podupadła na zdrowiu, nie Halina Skrzypek jeszcze jako wytrzymało serce. Po operacji zamieszkała kierowniczka ośrodka w Zopowy
ch
11
Poza tym ustawodawca postawił działkowców przed wyborem. W ciągu najbliższego roku muszą się opowiedzieć, czy chcą pozostać w Polskim Związku Działkowców, czy wolą założyć własne stowarzyszenie ogrodowe. Decydować o tym będą na specjalnych zebraniach (bezwzględną większością głosów) działkowcy korzystający z działek w danym Rodzinnym Ogrodzie Działkowym. W przypadku braku quorum ROD pozostanie w strukturach Polskiego Związku Działkowców. Politycy PO i PiS namawiają posiadaczy altan do zakładania własnych organizacji. Zapominają powiedzieć im o pewnych drobiazgach. A są to: obowiązek rejestracji w Krajowym Rejestrze Sądowym. W zależności od obciążenia sądu może to trwać nawet rok. Przez rok organizacja działa w zawieszeniu. Część dostawców (np. wodociągi) może więc zażądać dodatkowych zabezpieczeń lub skrócić terminy płatności; wystąpienie przez organizację o nadanie numeru REGON i NIP; konieczność sporządzania pełnej dokumentacji podatkowej przez nową organizację. Może się to wiązać z zatrudnieniem księgowych lub zleceniem tych zadań niezależnej firmie rachunkowej. Samodzielne stowarzyszenie ogrodowe jest też zobligowane do przesyłania najbliższemu staroście corocznych sprawozdań ze swojej działalności. Uchybienie temu obowiązkowi może się skończyć zarządem komisarycznym, a nawet rozwiązaniem zrzeszenia przez sąd. Może się więc okazać, że koszty, jakie generuje samodzielne stowarzyszenie ogrodowe, są znacznie wyższe od związanych z przynależnością do Polskiego Związku Działkowców. Oferuje on za 35 procent ogólnej składki ogrodowej profesjonalną pomoc prawną, geodezyjną oraz organizacyjną w razie sporów z władzami samorządów. Ma też możliwość wynegocjowania niższych cen polis ubezpieczeniowych, gazu, energii elektrycznej, środków ochrony roślin, nasion czy sadzonek. MC
w maleńkim mieszkanku niedaleko ośrodka, w którym spędziła 10 lat. – Po 20 latach darmowej pracy mam 529 zł zasiłku, przyznany dodatek do leków – mówi z żalem. Jest pod opieką poradni chorób płuc. Powinna używać koncentratora tlenu, bo bez niego się dusi. Nie stać jej jednak na taki zakup. „Zwróciłam się do Centrum Pomocy Rodzinie w Głubczycach, odesłano mnie do NFZ w Opolu, stamtąd do kolejnych poradni. Czas oczekiwania na koncentrator to niemal rok, a ja ledwo oddycham. Dlatego proszę o pomoc” – pisze do „FiM” wychowanka „Kotana”. Każdego, kto zechciałby pomóc w zgromadzeniu środków potrzebnych na zakup koncentratora tlenu, w imieniu pani Haliny prosimy o wpłatę na konto Fundacji „W człowieku widzieć brata” (ING BANK ŚLĄSKI, nr konta 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291) z dopiskiem: Halina Skrzypek. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
12
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
POD PARAGRAFEM
Osiedle Przekręt Mieli mieć własne mieszkania, nową jakość życia i spokój płynący z zacisza domowego ogniska. No i faktycznie ich urządzono... Historia ponad 50 rodzin z podszczecińskiego Mierzyna rozpoczyna się w lipcu 1999 roku. Wtedy to przyjeżdżali oglądać plac budowy przy ulicy Topolowej, na którym deweloper Dariusz Steler stawiał ich osiedle. Koparki na plac wjechały trzy miesiące wcześniej, widać więc było ruch w interesie. Przyszli lokatorzy bez obaw wyjmowali oszczędności życia, likwidowali książeczki mieszkaniowe i zaciągali kredyty hipoteczne. Za swoje mieszkania (umowy, jakie zawierali z deweloperem, obejmowały wybudowanie, ustanowienie odrębnej własności lokalu oraz przeniesienie na ich rzecz prawa własności samodzielnych lokali mieszkalnych oraz gruntu) zapłacili z góry co do grosza. Łącznie – ponad 6,6 mln zł. No i się wprowadzili – mieszkania deweloper wydał ludziom jeszcze przed formalnym zakończeniem budowy i uzyskaniem pozwolenia na użytkowanie. Radość była ogromna. Ale krótka. Kiedy już bowiem osiadł kurz po porządkach, wyszły brudy rzeczywiste, których nie udało się usunąć do dziś. I tak: Jako że odbioru technicznego budynków nikt nigdy nie zrobił, wyszło na to, że mieszkają na placu budowy; Okazało się, że deweloper nie kupił ziemi, na której postawił bloki (z właścicielami zawarł jedynie umowę przedwstępną, z której nigdy się nie wywiązał), a choć sprzedał mieszkania, nigdy nie miał pozwolenia na ich budowę!; Postawił dwupiętrowe bloki w miejscu, w którym plan zagospodarowania przestrzennego przewidywał budownictwo jednorodzinne. Było to możliwe głównie dzięki koronkowej wręcz robocie przy fałszowaniu dokumentów i podpisów składanych pod dokumentacją budowlaną. Wszystko było tak misternie uplecione, że nawet banki, które zwykle rzetelnie weryfikują dokumenty, udzieliły ludziom kredytów. Spłacają je do dziś, choć nie mają do zajmowanych lokali żadnego tytułu prawnego. Kiedy zupa się wylała, wojewódzki inspektor nadzoru budowanego nakazał budynki – jako samowolę – wyburzyć. Tylko że wtedy już w blokach mieszkali ludzie.
W 2006 roku za taką liczbę przekrętów deweloper stanął przed sądem. Dostał 6,5 roku bezwzględnego pozbawienia wolności. Za niedopełnienie obowiązków oraz fałszowanie dokumentów zostali skazani urzędnicy gminni, a nawet notariusz. Mieszkańcy – jako że nie mieli tytułów prawnych do lokali, a jedyne spisaną ręcznie umowy z deweloperem – nie byli traktowani jako strona w żadnym procesie. Mogli tylko słuchać, przyglądać się i zastanawiać, co dalej z nimi będzie. Kiedy budowniczy ich osiedla odsiadywał swój wyrok za kratami, próbowali inwestycję zalegalizować sami. No, ale że nie byli właścicielami gruntu, każdy odsyłał ich z kwitkiem. A rok 2007 przyniósł nowe rewelacje. Ziemię pod ich blokami kupiła spółka Rama Management. Nowi właściciele zabrali się do porządków. Zaproponowali, że inwestycję dokończą, ale pod warunkiem, że każda rodzina dopłaci po 2 tys. zł za metr kwadratowy swojego M. Po tej dopłacie obiecali dać akty notarialne, w razie odmowy – zagrozili, że ich z mieszkań wy…ą, to znaczy usuną. – My już wtedy byliśmy zaprawieni w bojach, nie daliśmy się tak łatwo. Cwaniaki z Ramy kupili ziemię za 520 tys. zł i chcą przejąć nieruchomości, które są warte 8 mln zł – mówią dziś lokatorzy z Topolowej. Wtedy zaczęła się wojna. W pierwszej kolejności próbowali ludziom odłączyć gaz, później – wodę. A że się nie udało, spółka wymyśliła inny fortel, żeby się balastu pozbyć: w 2011 r. Rama Management przekazała nieruchomość gruntową firmie Unikat. Oczywiście w akcie notarialnym zapisano, że bez osób trzecich i ich mienia. Nad mieszkańcami zawisła realna groźba eksmisji. Przyszły już nawet pisma od komornika. – To był moment, kiedy mogliśmy zostać stąd wyrzuceni. Odwołaliśmy się i wtedy sąd dostrzegł, że na gruntach zakupionych przez Ramę nie hula wiatr, tylko mieszka ponad pół setki rodzin – mówią zdesperowani ludzie. Sąd wskazał wówczas, że „treść aktu notarialnego oraz postępowanie egzekucyjne miały na celu obejście przepisów prawa w zakresie eksmisji
poszczególnych mieszkańców z pominięciem ich praw”. Egzekucja komornicza spaliła na panewce, toteż nowi właściciele zaczęli przysyłać pisma nawołujące do zapłaty po 1000 zł na miesiąc za… bezumowne korzystanie z lokali. Później założyli mieszkańcom procesy cywilne za takież korzystanie z lokali. Tylko pięciorgu, ponieważ dane wspomnianych pięciu osób były na zażaleniu na egzekucję komorniczą. Pozostałych nie ruszyli, bo nawet nie znają ich nazwisk. Pierwszy proces już się odbył. Przegrali, bo nie potrafili udowodnić żadnego wydatku poniesionego na budynki. Nakłady ponoszą za to lokatorzy. Od czasu, gdy zamieszkali pod „własnym” dachem, na własną rękę wykańczali klatki schodowe, wymieniali drzwi wejściowe, żeby w ogóle nadawały się do użytku, montowali domofony i skrzynki elektryczne. Dalej był remont dachu, wymiana kominów wentylacyjnych, rur gazowych. Do dziś realizują inwestycje, dzięki którym mogą tu egzystować. – Te bloki wyglądają jak slumsy, bo nie wkładamy pieniędzy w kosmetykę, tylko w najpilniejsze remonty i naprawy. Nie wiemy, co będzie dalej. Wygraliśmy dwa procesy, ale to wcale nie znaczy, że zwyciężyliśmy. Te mieszkania nie są nasze. Nie możemy tego ani sprzedać, ani wynająć, ani nawet przekazać w spadku dzieciom, bo to ciągle plac budowy. Każdy nam tylko potrafi współczuć, ale nikt nam nie potrafi pomóc. W tej chwili sytuacja jest patowa. Zapłaciliśmy za te mieszkania, nie mamy aktów notarialnych, nie wiemy, co przyniesie przyszłość, kiedy dostaniemy kolejny wniosek o eksmisję. To jest cyrk, czasami trudno to nawet opowiedzieć… – machają rękami. Deweloper swoje odsiedział, lokatorzy też siedzą, tyle że na tykającej bombie. Budynek, w którym mieszkają, to wciąż formalnie plac budowy. Zmieni się to dopiero wówczas, gdy obecny właściciel uzyska pozwolenie na użytkowanie. Obecny właściciel bardziej jest jednak zainteresowany tym, aby się ich z lokali pozbyć. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Najgłośniejsze afery deweloperskie ostatnich lat W Krakowie lokatorzy oszukani przez dewelopera Leopard SA (blisko 500 osób na kwotę 100 mln zł przy realizacji trzech różnych inwestycji) zanim podpisali umowy, przedłożyli je prawnikom. Żaden nie dopatrzył się podwójnego dna, podpisali więc akty notarialne na budowę mieszkań. Deweloper dostał od ludzi pieniądze, zwykle oszczędności życia. Bloki zostały wybudowane, mieszkania jednak do lokatorów nie trafiły. Deweloper pod ich zastaw wziął bowiem pożyczkę (37,5 mln zł) na inne inwestycje. Niedługo później ogłosił upadłość. Jako że na przyszłych mieszkańców nie została przeniesiona własność, syndyk miał prawo mieszkania zlicytować. Mieszkańcy zostali z długami – swoimi i dewelopera. Założyli Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Deweloperów „Wierzbowa” i zaczęli walkę w sądzie. 52 domy miały stanąć w podkrakowskiej Lusinie. Zamiast tego szefowa spółki Bud-Mar usłyszała prokuratorskie zarzuty. Została oskarżona o oszustwo na kwotę 13 mln zł. Klienci sami musieli dokończyć budowę, a także spłacić długi dewelopera wobec podwykonawców oraz banku. W toku śledztwa prokuratura ustaliła, że gdy zaczynały się roboty, wysokość zobowiązań firmy przekraczała wartość jej majątku. Pieniądze, zdrowie i życie (trzy osoby popełniły samobójstwo, a jedna doznała wylewu i zmarła) kosztowała ludzi inwestycja realizowana przez łódzką firmę Galbex. Umowy na luksusowe mieszkania podpisywali lekarze, profesorowie i przedsiębiorcy. Prawie 100 osób straciło 7 mln złotych. W wyniku procesu oskarżeni właściciele firmy deweloperskiej zostali… uniewinnieni. Lokatorzy zostali na lodzie – bez pieniędzy i mieszkań. Klienci firm deweloperskich długo nie mieli żadnej ochrony. Dopiero w kwietniu 2012 roku zaczęła obowiązywać ustawa o ochronie praw nabywcy. Dotyczy ona przyszłych lokatorów mieszkań oraz domów jednorodzinnych. Wprowadzono takie formy ochrony jak rachunek powierniczy (pieniądze kupujących będą gromadzone na zamkniętych lub otwartych kontach. W przypadku rachunku zamkniętego środki wpłacone przez klienta trafią do dewelopera dopiero po ustanowieniu lub przeniesieniu na nabywcę prawa do nieruchomości. Wypłaty z rachunku otwartego mają się odbywać zgodnie z postępem prac na budowie). W prospekcie informacyjnym ma się znaleźć dokładny opis inwestycji, a umowy trzeba podpisywać w formie aktu notarialnego. Ustawa reguluje też prawa nabywców na wypadek upadłości dewelopera – pieniądze klientów stanowią odrębną masę upadłości, co oznacza, że syndyk nie może z nich pokryć długów dewelopera. Odzyskują je klienci i mogą na własną rękę dokończyć inwestycję. Czy nowa ustawa faktycznie dostatecznie chroni? Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła pod kątem troski o klientów niemal sto firm deweloperskich (pierwsza taka kontrola od czasu obowiązywania ustawy). Kontrolerzy przeanalizowali ponad 1200 umów i okazało się, że wątpliwości wzbudza co drugi zawarty w nich zapis. Deweloperzy nagminnie unikają konsekwencji za nieterminowe oddanie lokalu, wyłączają swoją odpowiedzialność za niewykonanie lub zmiany w wykonanu inwestycji, na przykład zmianę powierzchni lokalu, wady w wykonaniu czy zmiany w projekcie. Umowy są konstruowane nierzetelnie, najczęściej brakuje w nich harmonogramu prac oraz informacji o prawie do odstąpienia od umowy (a właśnie brak takich informacji daje klientowi możliwość bezpłatnego odstąpienia od umowy). OH
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE W międzyczasie prezydent awansował Żukowskiego (3 maja) na generała brygady, natomiast Sikorski mianował go szefem WSI pełną gębą. 14 lipca 2006 r. Jarosław Kaczyński zmienił Marcinkiewicza na posadzie premiera i przystąpił do finalizowania spraw. Już w pierwszym tygodniu urzędowania ustanowił: Macierewicza pełnomocnikiem ds. organizacji SKW, a Żukowskiego – pełnomocnikiem ds. organizacji SWW. Macierewicz został ponadto podsekretarzem stanu w MON „wykonującym zadania ministra” wobec WSI oraz przewodniczącym Komisji Weryfikacyjnej żołnierzy i pracowników tej formacji. Gdy Żukowski przestudiował ustawy o SKW i SWW, przypomniał sobie
Trwa wywołana przez Twój Ruch dyskusja o komisji śledczej do zbadania działalności Antoniego Macierewicza podczas demontażu Wojskowych Służb Informacyjnych oraz tworzenia na ich gruzach nowych struktur wywiadu i kontrwywiadu. Tej cennej inicjatywie nic bardziej nie szkodzi, jak głupstwa rozpowszechniane przez wielkonakładowe media. „Ujawniamy druzgocący audyt koordynatora ds. służb Zbigniewa Wassermanna. Poufny audyt stanu wojskowych służb specjalnych powstał w styczniu 2007 r. Ówczesny premier Jarosław Kaczyński otrzymał go 18 stycznia” – wstrząsnęła opinią publiczną „Gazeta Wyborcza”, powołując się na „tajny dokument” sporządzony przez nieboszczyka i jego anonimowych „ekspertów”. Tymczasem wewnątrz tekstu znajdujemy kilka banałów w postaci powszechnie już znanych wyczynów Macierewicza, który oczywiście pęka ze śmiechu i mówi: „Pokażcie mi chociaż jedną stronę tego niby-audytu”, bo doskonale wie, że niczego podobnego nie przeprowadzano. Również Radosław Sikorski (niegdyś minister obrony narodowej w rządzie PiS) podkreślił nazajutrz po publikacji, że dokument przywoływany przez gazetę nie był żadnym tajnym protokołem pokontrolnym, lecz jawną dla członków Rady Ministrów notatką „przeznaczoną do obiegu wewnętrznego”. A oto prawdziwa historia i jej tło... Bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy już od wczesnej politycznej młodości czuli się obserwowani. Zwłaszcza przez wojskowe służby specjalne. „Ja sobie nie wyobrażam, że w roku 1990 powstaje ugrupowanie Porozumienie Centrum, które rzuca hasło przyspieszenia zmian w Polsce, które z czasem rzuca hasło dekomunizacji, żeby to ugrupowanie nie było przedmiotem wręcz najazdu ze strony tych służb” – zwierzał się ze swoich imaginacji Lech, gdy został panem prezydentem. Podkreślał, że ktokolwiek jego twierdzenia podważa, „to mówi rzeczy nieprawdziwe w sposób oczywisty”. Także Jarosław, o 5 minut bardziej od Lecha doświadczony życiowo, nie miał cienia wątpliwości: „W Polsce jest jakaś potężna partia WSI. Chciałbym móc tę partię dokładnie poznać i zanalizować przyczyny działania ludzi zaciekle broniących instytucji szczególnie mocno podporządkowanej Związkowi Sowieckiemu”. Po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych i zaprzysiężeniu rządu Kazimierza Marcinkiewicza (31 października 2005 r.) Kaczyńscy niezwłocznie przystąpili do realizacji marzeń o odwecie za instynktownie odczuwane krzywdy. Przekuwaniem haseł ze sztandarów w czyn likwidacji znienawidzonej
przez bliźniaków instytucji i powołania nowego wywiadu oraz kontrwywiadu wojskowego mieli zająć się Wassermann z Sikorskim, w którego gestii pozostawał bezpośredni nadzór nad WSI. Najpierw (14 grudnia 2005 r.) Sikorski odwołał ze stanowiska szefa WSI gen. bryg. Marka Dukaczewskiego. „Żeby dać prezydentowi poczucie komfortu, odpowiedzialnym za WSI uczyniłem sekretarza stanu Aleksandra Szczygłę (sprawował tę funkcję od 23 grudnia 2005 r. do 2 sierpnia 2006 r. – dop. red.), człowieka prezydenta.
Kretowisko
Jego zadaniem była m.in. weryfikacja kadr. Zatem jeszcze przed likwidacją WSI przeszły gruntowną czystkę” – przyznał Sikorski w wywiadzie rzece „Strefa zdekomunizowana”. Dowodzenie WSI (formalnie z tytułem zastępcy ds. operacyjnych pełniącego obowiązki szefa) powierzył wskazanemu przez Wassermanna płk. Janowi Żukowskiemu. Kierował on kiedyś Biurem Bezpieczeństwa Wewnętrznego (BBW) WSI, gdzie wraz ze swoim zastępcą majorem Markiem Kwaskiem stworzył patologię. – Werbowali mnie do współpracy, szantażując zwłoką w wydaniu tzw. poświadczenia bezpieczeństwa wymaganego na stanowisku kierowniczym, które miałem objąć. „Podpiszesz zobowiązanie, to dostaniesz poświadczenie od ręki; nie podpiszesz – też dostaniesz, ale dopiero wtedy, gdy stanowisko przydzielą komuś innemu” – kusili. To był ich najbardziej znany numer – wspomina płk T.M. pracujący do niedawna w pewnej centralnej instytucji MON. Wcześniej, po objęciu w 2001 r. władzy przez SLD, minister obrony Jerzy Szmajdziński powołał specjalną komisję pod kierownictwem płk. Jana Oczkowskiego, powierzając jej zadanie sporządzenia bilansu otwarcia WSI po rządach AWS. Chodziło o to, żeby Dukaczewski wiedział, na czym stoi. Gdy okazało się, że bilans nieprawidłowości zwala z nóg, Żukowskiego i Kwaska wycofano do rezerwy
kadrowej, skąd niedługo później musieli odejść do cywila. Obaj przytulili się do ucha Wassermanna (wówczas był posłem opozycji i członkiem sejmowej komisji ds. służb specjalnych), a gdy PiS zaczął rozdawać karty, Żukowskiemu zapłacono powrotem do WSI (Kwasek został wkrótce jego zastępcą) z zadaniem przeprowadzenia tam wspomnianej „gruntownej czystki”, za co miał otrzymać w przyszłości ekstrapremię w postaci generalskiej gwiazdki i szefostwa kontrwywiadu. Żukowski z Kwaskiem pod parasolem Szczygły zajęli się „dziką” weryfikacją, a Wassermann pracował w rządzie nad regulacjami prawnymi. Ponieważ Sikorski (popierany przez Marcinkiewicza) jedynie pozorował współpracę, pragnąc utrzymać służby w strukturach wojska, do gry wkroczył zniecierpliwiony prezydent. Spacyfikował Radę Ministrów, składając 13 marca 2006 r. do laski marszałkowskiej pakiet „własnych” projektów zredagowanych przez Wassermanna. Dokumenty trafiły na szybką ścieżkę legislacyjną, a dzięki solidarnemu poparciu parlamentarzystów PO (tylko posłowie SLD i Bronisław Komorowski z PO głosowali „przeciw”) już 9 czerwca Lech Kaczyński podpisał ustawy o definitywnym zniesieniu WSI (z dniem 30 września 2006 r.) oraz powołaniu w jej miejsce służb kontrwywiadu (SKW) i wywiadu wojskowego (SWW).
znaną w armii zasadę, że na końcu rozstrzeliwuje się też pluton egzekucyjny... Został przez PiS wykolegowany, bo z mocy prawa nie mógł objąć dowodzenia w żadnej z tajnych służb. Przepisy wyraźnie zabraniały postawienia na ich czele osoby, która w czasach PRL działała w „organach bezpieczeństwa państwa”, zaś on przepracował ponad pięć lat w zaliczanej do tychże „organów” Wojskowej Służbie Wewnętrznej (odpowiednik SB w armii). Zaczął „uprzejmie donosić” (m.in. prezydentowi, premierowi, Wassermannowi, Sikorskiemu), że Macierewicz spowodował kompletny bajzel i zamiast organizować, zajmuje się poszukiwaniem haków w archiwach, wydaje ściśle tajne akta osobom nieuprawnionym, kanały łączności z agenturą są zablokowane, wiszący w weryfikacyjnej próżni żołnierze/pracownicy nie mają wstępu do biur i nie wiedzą, czy, gdzie oraz kiedy dostaną ewentualnie jakąś robotę... Na efekt nie musiał długo czekać: zarządzeniem z 15 września Jarosław Kaczyński odebrał Żukowskiemu pełnomocnictwo ds. SWW i powierzył tę rolę Witoldowi Marczukowi, serdecznemu koledze swojego brata. „Od wczoraj istnieje już pełne zabezpieczenie personalne, żeby 2 października nowe służby mogły zacząć funkcjonować” – bredził 20 września Macierewicz po wyjściu z posiedzenia sejmowej komisji ds. służb specjalnych, wysłuchującej go w sprawie „stanu organizacyjnego
13
i zabezpieczenia kadrowego realizacji zadań przypisanych SKW i SWW”. „Pragnę poinformować Pana Premiera, że proces przejmowania aktywów materialnych i operacyjnych po byłych WSI przeprowadzony został przez ministra Macierewicza nieudolnie i do dnia dzisiejszego się nie zakończył. (...) Jednocześnie informacje i raporty przekazywane przez SKW oceniane są przez Siły Zbrojne jako amatorskie, formułujące daleko idące tezy oparte na wątłej bazie informacyjnej i wprowadzające więcej zamieszania niż rzetelnej oceny. Otrzymujemy także szereg sygnałów od naszych sojuszników, głęboko zaniepokojonych faktem, iż w zaistniałej sytuacji polskie Siły Zbrojne są efektywnie pozbawione ochrony kontrwywiadowczej, co m.in. uniemożliwia wymianę informacji, planowanie i podejmowanie wspólnych przedsięwzięć w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego” – napisał 23 stycznia 2007 r. Sikorski do Kaczyńskiego, uzasadniając wniosek o odwołanie Macierewicza z funkcji szefa SKW, jako człowieka niebezpiecznego dla armii „w kontekście rozpoczynającej się misji polskich żołnierzy w Afganistanie”. Dwa tygodnie później Sikorski przestał być ministrem... „Odloty” Macierewicza i jego orłów opisywaliśmy wielokrotnie, więc tylko w skrócie przypomnijmy, że po rozwinięciu przez nich skrzydeł były jeszcze m.in. sprawy: Irak. 15 marca 2007 r. w polskiej bazie „Echo” kontrwywiad amerykański zatrzymał groźnego szpiega, a 14 naszych specjalistów dowodzonych przez płk. Zbigniewa R. dowiedziało się o tym dopiero po dwóch dniach i... całkiem przypadkowo, bo akurat któryś zobaczył, że sojusznicy przeszukują kontener mieszkalny irackiego tłumacza; Nangar Khel (Afganistan). Doszło tam do tragicznego incydentu, a przy okazji śledztwa wyszło na jaw, że SKW najwięcej czasu poświęcało… rozpracowywaniu dowództwa kontyngentu; Pakistan. Talibowie uprowadzili inżyniera Piotra Stańczaka, a po pięciu miesiącach zamordowali go, bo nie było już komu pertraktować z porywaczami, gdyż operacja mozolnego budowania siatki agenturalnej została zdekonspirowana raportem z likwidacji WSI, opublikowanym nakazem prezydenta Kaczyńskiego. – Jako szef kontrwywiadu wojskowego miałem wiele osiągnięć, że wymienię choćby dokonane na moje polecenie tłumaczenie i wydanie nakładem SKW książki „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji” byłego oficera KGB Anatolija Golicyna. To dzieło okazało się wprost nieocenione w procesie szkolenia funkcjonariuszy polskiego kontrwywiadu – podsumował swoje dokonania Macierewicz, gdy wreszcie udało się odebrać mu zabawki... ANNA TARCZYŃSKA
14
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Muza na bani Władysław Reymont, nasz literacki noblista, od wczesnej młodości lubił wódkę i zabawę. I poszczęściło mu się! W późniejszym życiu mógł nie pracować, pisać dla przyjemności, a i tak miał pieniądze na rozrywki. W 1900 r. jechał pociągiem, który zderzył się z innym. Było sporo rannych; Reymont między innymi. Miał złamane dwa żebra i nic poza tym, ale znajomy lekarz wydał mu zaświadczenie, że wskutek wypadku ucierpiała sprawność intelektualna jeszcze mało znanego pisarza. Czyli że nie będzie zdolny do pracy. Reymont dostał wysokie odszkodowanie i... mógł żyć tak, jak lubił. Był popularny wśród ówczesnej bohemy, bo nie tylko chętnie przesiadywał w knajpach, ale i fundował picie innym. Próbowała z tym walczyć jego niepijąca małżonka, ale nie odniosła większych sukcesów. Przed śmiercią autor „Chłopów” planował przerobić swój dworek na schronisko dla emerytowanych literatów. Wiedząc, czego najbardziej potrzebują, zawczasu przygotowywał dla nich piwniczkę z winem. Niestety, nie zostawił testamentu, naiwnie myśląc, że żona – jakby co – wszystkiego dopilnuje. Po jego śmierci Reymontowa sprzedała co mogła i drugi raz wyszła za mąż. O przytulisku dla pisarzy pijaków nawet nie pomyślała. Alkohol jest muzą artystów od zawsze. Zachowało się sporo anegdotek związanych z pijanymi pisarzami, malarzami, aktorami. Oto kilka z bardzo, bardzo wielu… Romuald Witkowski – malarz popularny w okresie dwudziestolecia międzywojennego – odwiedzał knajpy i kawiarnie w towarzystwie kaczki Leokadii prowadzanej na długiej, kolorowej wstążce. Z czasem zamienił kaczkę na indyczkę. Według zachowanych relacji jedna z jego wizyt w warszawskiej kawiarni wyglądała tak: Witkowski wszedł z indyczką, posadził ją na krześle obok i zamówił dwie kawy. Ptaszysko było niezadowolone i gulgało „gul, gul, gul”... – Marianno – powiedział malarz. – Ja cię rozumiem, ale nie denerwuj się. Ci, co tu siedzą wkoło nas, to też są ludzie. Brzydcy, bo brzydcy, i hałaśliwi, ale ludzie. Bądź grzeczna i wypij kawę, bo inaczej nie dostaniesz wódki. W innej restauracji, do której chadzał Witkowski, stało ogromne akwarium. Pływały w nim ryby przeznaczone na patelnię. Pewnego razu artysta – pijany – rozebrał się do naga i wskoczył do nich w celu popływania. Wezwano policjantów, z którymi Witkowski nie chciał rozmawiać, uparcie powtarzając, że
uszą przyjechać funkcjonariusze m jednostki rzecznej... Wymiar sprawiedliwości w końcu go ukarał. Nie za wybryki związane ze zwierzętami, ale za zakłócanie ciszy nocnej. Witkowski miał w zwyczaju – podczas pijackich powrotów do domu – wchodzić do mijanych kamienic i na korytarzu wydzierać się na cały głos: „Rodacy! Na Boga! Do broni! Wróg u bram miasta!”. A że wspomnienie wojny wciąż było żywe, wielu przerażonych lokatorów wybiegało z mieszkań. Stanisław Ignacy Witkiewicz – genialny malarz i pisarz – korzystał nie tylko z wódki, ale i z narkotyków. Większość życia spędził w Zakopanem. Zimą, kiedy włóczył się pijany z jakimś równie pijanym kolegą, a pieniądze na picie się kończyły, miał w zwyczaju tarzać towarzysza w śniegu, po czym – z udawanym przerażeniem – budził mieszkańców pobliskiego domu i błagał o pomoc. Mówił, że zobaczył na wpół zamarzniętego nieszczęśnika, którego trzeba jak najszybciej ogrzać, nakarmić i – oczywiście – dać mu wódki „ku zdrowotności”. Każda gospodyni litowała się i wpuszczała takiego biedaczynę do środka. Jego „wybawcę” również. „Niech Pan Bóg przebaczy tym wszystkim przyjaciołom Gałczyńskiego, co pijali z nim wódkę lub też bawili się widokiem pijanego” – pisał publicysta Jerzy Waldorff po śmierci 48-letniego Konstantego Ildefonsa. Picie było największą przyjemnością poety. Nie rezygnował z niego nawet po kolejnych zawałach. Któregoś razu Gałczyński pił w mieszkaniu swojego znajomego i nagle zapragnął szybko wyjść na zewnątrz. Przez okno, a byli na 5 piętrze. Kolegom w ostatniej chwili udało się wciągnąć go do środka. Sami się przy tym pokaleczyli. Uratowany Gałczyński – jak gdyby nigdy nic – poszedł spać. Następnego dnia jeden z jego wybawców wyjrzał przez okno, potem spojrzał na Konstantego i stwierdził: „Wysoko...”. – Wysoko – zgodził się poeta. – Dlatego w międzyczasie na pewno
nauczyłbym się fruwać. Tegoście pewnie nie wzięli pod uwagę... Do samego końca pił też kompozytor Karol Szymanowski. Śmiertelnie chory na gruźlicę często przebywał w alpejskich sanatoriach. Podczas jednego z takich pobytów przemycano dla niego butelki z wódką. Muzyk nie miał pomysłu na to, jak pozbywać się tych pustych, więc wyrzucał je przez okno – w ogromną
zaspę śniegu. Nie przewidział niespodziewanej odwilży, która górę śniegu zamieniła we wzgórze butelek. „Ja orzeł nad wami, wy karły pode mną” – lubił mawiać pijany Stefan Jaracz, jeden z najwybitniejszych aktorów XX wieku. Alkoholizm znacznie skomplikował jego karierę. Bywało, że przychodził na próby generalne, zataczając się, i przedstawienie trzeba było odwołać. Przed jednym z występów we Lwowie zażądał piwa. Kiedy przyniesiono mu kawę, obraził się, przebrał i wyszedł. Na scenie zastąpił go dubler. Przez jakiś czas Jaracz grywał w Teatrze Narodowym – m.in. w dramacie „Uciekła mi przepióreczka” Stefana Żeromskiego. Sam pisarz miał obawy co do zatrudniania aktora. Jak się potem okazało, słuszne. Podczas pierwszych kilku spektakli artysta schodził ze sceny kompletnie pijany, mimo że zaczynał trzeźwy. Zagadkę trzeba było rozwiązać. Krawcy co wieczór – zgodnie z poleceniem dyrektora – obszukiwali ubrania gwiazdora, ale nigdy niczego nie znaleźli. Wyjaśnienie okazało się
proste. Jaracz – którego do „Przepióreczki” nie trzeba było specjalnie charakteryzować – po pierwszym akcie, kiedy aktorzy szli do swoich garderób – schodził z publicznością do restauracji i tam naprędce pił wódkę. Zbigniew Cybulski miał wielkie problemy z odmówieniem kielicha... Pewnego razu w sopockim barze usnął w objęciach „babci klozetowej”. Otoczyło go kilku dziennikarzy, którzy długo zastanawiali się, czy to „ON”, czy nie „ON”... Cybulski ocknął się dzięki koleżance po fachu, która dramatycznie wykrzyknęła mu do ucha: „Chodź, masz zdjęcia!”. Aktor znany był z tego, że zawsze zjawiał się na planie filmowym, nawet po przepitej nocy. Co najwyżej, ile się tylko dało, opóźniał swoje wyjście z hotelu. Przed snem stawiał przy łóżku miskę z wodą. Kiedy rano budzono go pukaniem w drzwi, pluskał ręką w wodzie wołając: „Już się myję!”. I spał dalej. W latach 60. kultowym miejscem wśród warszawskich artystów był SPATiF (Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu). Wychodzący z lokalu miewali problem z powrotem do domu. Taksówki były wówczas dobrem deficytowym, zwłaszcza nocą. Wykorzystywali to kierowcy miejskich polewaczek nocami czyszczący ulice, którzy odpłatnie rozwozili imprezowiczów do domów. Dodatkową specjalnie płatną atrakcją – im bardziej pijani klienci, tym większe były szanse, że o to poproszą – było włączenie w czasie kursu urządzenia polewającego. Pod dom podjeżdżało się wówczas z odpowiednim fasonem. Aktorka Zofia Czerwińska wspominała jeden z takich kursów. Do polewaczki wsiadła z bardzo wówczas popularną piosenkarką Danutą Rinn. – Tylko niech pan leje! – poleciła „szoferowi”. – Nie będę lał! – odpowiedział. – Niech pan leje, tu jedzie sama pani Rinn! – przynaglała Czerwińska. – Ryn, nie Ryn, nie będę lał! – padła stanowcza odpowiedź. – Dlaczego? – dopytywały się panie. – Bo ja jestem szczotka... W 1961 r. w Łodzi kręcono film pt. „Drugi człowiek”, w którym
główną rolę grał Jan Machulski. Na planie wódka lała się strumieniami. „Nie mogli nam nałożyć charakteryzacji. Mieliśmy tak wysuszoną skórę, że odpadała. I koniec końców film był koszmarny” – wspominała Kika Lelicińska-Błochowiak, znana scenografka teatralna, która w filmie zagrała samą siebie. Janusz Minkiewicz, pisarz i satyryk, każde nocne tournée po barach kończył w dworcowym bufecie. Pewnego razu poznał tam kolejarza, który akurat skończył służbę. Panowie szybko się dogadali, wypili razem kilka wódek i postanowili zrobić psikusa pani Minkiewiczowej. Około 4 nad ranem poszli do domu pisarza. Jego żona spała już w najlepsze, kiedy kolejarz – w pełnym rynsztunku – zaświecił kobiecie lampką w oczy i powiedział: „Proszę bilety do kontroli”. Półprzytomna, oślepiona Minkiewiczowa przez chwilę uwierzyła, że jest w pociągu, i rzeczywiście zaczęła szukać biletów. Ireneusz Iredyński jako pisarz zadebiutował w 1955 r. Jego teksty były tłumaczone na całym świecie, co przynosiło konkretne zyski. Autor pieniądze najchętniej wydawał na napoje procentowe i kolejne kochanki. Nie pił tylko w czasie pisania. „Jeżeli musiał wyjść – opowiadała jego pasierbica – to miał przy sobie taką siatkę szmacianą i tam miał butelkę. I po prostu co jakiś czas popijał łyczka i utrzymywał poziom alkoholu na stałym poziomie”. Życie z nim nie należało do łatwych, ale i tak miał ogromne powodzenie. „Pewnego dnia wróciłem w nocy, a żony, chodzi o moją pierwszą żonę, nie było w domu. Poszedłem do Bristolu, zastałem ją tam z Iredyńskim. Kiedy zabierałem żonę do domu, Iredyński zapytał, czy może do nas wpaść i zabrać swoją szczoteczkę do zębów. Od razu znielubiłem jego i po trosze moją żonę” – wspominał Jerzy Urban. W latach 70. jedną z kobiet Iredyńskiego była Jadwiga Staniszkis, znana obecnie prawicowa czerwonoszminkowa publicystka. Zamieszkali w jej domu, w którym od tamtej pory odbywały się regularne libacje. Iredyński – co typowe dla alkoholików – cierpiał na manię prześladowczą i nieustannie podejrzewał swoją partnerkę o zdrady, za co karał ją... biciem smyczą lub pękiem kluczy. Stosował też wymyślne tortury psychiczne. Na przykład kiedy musiał wyjechać do Berlina... „Irek do mnie dzwonił co wieczór, podawał mi jakieś panie do telefonu, które do siebie zapraszał, po prostu dziwki, bo on się z nimi często nie mógł dogadać, nie znał żadnego języka, więc ja musiałam z nimi negocjować” – wspominała po latach Staniszkis. Z domu wyrzuciła go dopiero po 3 latach. JUSTYNA CIEŚLAK Korzystałam z książek: „Alkohol i muzy” Sławomira Kopra i „Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.” Andrzeja Klima
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
BEZ DOGMATÓW
Pobożność katolicka – oparta na niesamowitościach, objawieniach i cudach – przybiera czasem tak groteskowe formy, że wstydzi się ich sam Kościół. Kilka tygodni temu („FiM” 48/2013) pisaliśmy obszernie o zamienieniu się w religijną komedię słynnych objawień w bośniackim Medjugorie, gdzie rzekoma Maryja nie przestaje gadać i dokonywać „cudów” od dziesięcioleci, a miliony katolickich pielgrzymów zostały wystawione na pośmiewisko, ponieważ sama hierarchia kościelna odsunęła się od tego złotodajnego sanktuarium, gdy „Maryja” okazała się niedostatecznie katolicka. Ale Medjugorie to zaledwie wierzchołek góry lodowej cudowności, które rozpalają wyobraźnię i nadzieje katolików. Czasem wbrew intencjom kleru.
Królowa Saby Czy słyszeliście kiedykolwiek o „proroctwach królowej Saby”? Jeśli nie, to może dlatego, że wywodzicie się z mało dewocyjnego środowiska albo po prostu jesteście świeżej daty. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu był to hit straganowej katolickiej pobożności, nieustępujący popularności późniejszemu „Życiu po życiu” Raymonda Moody’ego. Te ostatnie historie opowiadają o przeżyciach towarzyszących śmierci klinicznej i odpowiednio zinterpretowane świetnie nadają się do utrwalania wiary w istnienie duszy nieśmiertelnej. Otóż „proroctwa królowej Saby” (lub „królowej Saby Michaldy”) były pobożną fałszywką podszywającą się pod rzekomą tajemniczą księgę sprzed 3 tysięcy lat! Już sam tytuł, który lud często nadawał temu „dziełu”, świadczy o ignorancji historycznej i religijnej środowiska, do którego trafiało. Nie istniała nigdy, nawet w literaturze, żadna „królowa Saba”. Co najwyżej „królowa z Saby”, starożytnego regionu na pograniczu Afryki i Azji. Jedna z władczyń tej krainy była ponoć miłośniczką mitycznej mądrości izraelskiego króla Salomona. Miała ona przybyć na dwór króla do Jerozolimy i przekazać mu swoje wizje. To „starożytne” proroctwo ma w rzeczywistości… około 100 lat. Jest fałszywką napisaną marną, jarmarczną polszczyzną, a jej sława nie wykracza poza granice Polski. Taki tandetny „kit” religijny zrobił jednak zdumiewającą karierę! W okresie międzywojennym pasjonowała się nim niemal cała Polska plebejska i katolicka, a tradycja nabożnego szacunku do tego „dzieła” przetrwała w starszym pokoleniu także w mojej rodzinie. Żywotność tych bzdur pomieszczonych aż w „trzech księgach” była tak wielka, że jeszcze w późnej Polsce Ludowej powielaczowe wydania „proroctw Saby” były chodliwym towarem m.in. na straganach (także
zakonnych) pod Jasną Górą, mimo że Kościół nigdy oficjalnie tych proroctw nie uznał, a nawet się od nich odcinał. To oczywiście nie przeszkadzało klerowi żerować na atmosferze grozy i strachu, jaką karmił się lud przez kilka pokoleń. Do dziś poważne opracowania „proroctw” są dostępne w internecie, podobnie jak sama książka, ciągle wznawiana i sprzedawana. Polska tandeta religijna, jak widać, ma się świetnie i jest starsza od niezliczonych pomników JPII. Z internetowych wpisów wynika zresztą, że te żenujące bajki mają ciągle spore grono wiernych wyznawców. A my się dziwimy masowej wierze w cuda smoleńskie! Oto kilka próbek stylu i treści „proroctw”, które emocjonowały miliony rodaków: Wiele złego powstanie, gdyż nikt nie będzie wiedział, do jakiego narodu należy ani jaką wiarę wyznaje. Słońce stanie się chłodniejsze, przestanie ludzi ogrzewać i cały rok będą oni musieli chodzić w futrach i kożuchach.
Dziwy
spod kruchty Wszystkie stworzenia, które żyją, poczną się krwią pocić, a księżyc i gwiazdy blaskiem czerwonym zalśnią. Ludzie nie pozostawią ani kawałka ziemi nieuprawnej, będą szczepić wino, sadzić chmiel, a pomimo to chleb będzie drogi. Wśród licznych dziwactw tego „proroctwa” jest i to, że Michalda bywa w tekście nazywana… Sybillą, a ta – jak wiadomo – nie ma wiele wspólnego z Afryką czy Azją, lecz należy do kultury greckiej. Ponadto nikogo nie dziwiło, że prorokini wiele mówi o cesarstwie rzymskim (niby) na tysiąc lat przed jego powstaniem, o papiestwie, duchowieństwie i innych sprawach, o których jej biedny słuchacz, król Salomon, nie mógł mieć żadnego pojęcia. No cóż, jak proroctwo to proroctwo.
Od morza do morza Czy sformułowanie o tym, że Węgry oraz „Polska z Rumunią wieczną połączą się unią”, coś Wam
mówi? A to, że „Warszawa środkiem ustali się świata” i „powstanie Polska od morza do morza”? O tym ostatnim słyszał chyba każdy, i nie tylko w kontekście propagandy Młodzieży Wszechpolskiej lub ONR. Przytoczone frazy to nic innego, jak słynna rymowana „Przepowiednia z Tęgoborza”, którą na pamięć znało przed ostatnią wojną, a zwłaszcza podczas jej trwania, co najmniej kilka milionów Polaków. Sam pamiętam fragmenty przekazywane w tradycji rodzinnej mylnie jako fragment „proroctwa królowej Saby”. No ale, zapytacie, o co chodzi z tym Tęgoborzem? Otóż prasa międzywojenna sugerowała, że niezwykle popularny utwór powstał jako efekt seansów spirytystycznych w pałacu w Tęgoborzu na przełomie XIX i XX wieku. Jednak badania literackie wskazują, że wiersz powstał w później, a wskazuje na to przede wszystkim jego treść. Przypisywano to „dzieło” także biskupowi Janowi Cieplakowi albo Agnieszce Pilchowej, zwanej Jasnowidzącą z Wisły. Ten ostatni trop może być
trafny, a „proroctwo” zapewne uległo pewnym przekształceniom, zanim poszło w Polskę w latach 30. XX wieku w ustalonej już wersji. Ten „proroczy” wiersz jest wart uwagi nie tylko ze względu na jego niesłychaną popularność, która trwała dłużej niż życie całego pokolenia. Jest on także świadectwem niesłychanej polskokatolickiej megalomanii, która chciała widzieć nasz kraj jako pępek całego świata. Cóż, nie bądźmy gołosłowni, oto kilka próbek: Bitna Białoruś, bujne Zaporoże, Pod polskie dążą sztandary. Sięga nasz orzeł aż po Czarne Morze Wracając na szlak swój prastary. Albo: Warszawa środkiem ustali się świata, Lecz Polski trzy są stolice. Dalekie błota porzuci Azjata, A smok odnowi swe lice. Ale to nie wszystko. Jeśli ktoś bardzo się postara, to znajdzie tam jeszcze aluzję do… No właśnie, do kogo?
15
Trzy rzeki świata dadzą trzy korony Pomazańcowi z Krakowa, Cztery na krańcach sojusznicze strony Przysięgi złożą mu słowa. Oczywiście – do Karola Wojtyły! To nie koniec narodowej megalomanii. Polska według tego wiersza jest przeznaczona do rządzenia. Wiadomo – naród panów! Węgier z Polakiem, gdy połączą dłonie, Trzy kraje razem z Rumunią. Przy majestatu polskiego tronie Wieczną połączą się unią. Rządzimy więc nie tylko południowymi i wschodnimi sąsiadami. Także bisurmany korzą się u polskich stóp: Krymski Tatar, gdy dojdzie do rzeki, Choć wiary swojej nie zmieni, Polski potężnej uprosi opieki I stanie się wierny tej ziemi. No i na końcu wielki finał w bardziej pobożnym stylu, ale z nieodłączną megalomanią: Powstanie Polska od morza do morza. Czekajcie na to pół wieku. Chronić nas będzie zawsze Łaska Boża, Więc cierp i módl się, człowieku. Można sobie wyobrazić, że taki nacjonalistyczny optymizm był w cenie w czasie wojennych upokorzeń, a i po wojnie musiał się cieszyć popularnością, bo w utworze są zarówno wątki antyniemieckie, jak i antyradzieckie. Można sobie jednak zadać pytanie, jak silna jest dawka megalomanii, która każe widzieć Polskę jako centrum świata, a sąsiednie narody kornie leżące u jej stóp. Ten rodzaj powszechnej pychy „od morza do morza” i narodowego narcyzmu do pewnego stopnia wyjaśnia niepowodzenia polskiej polityki zewnętrznej i wewnętrznej przed II wojną światową. Lekceważenie narodów wschodnioeuropejskich i przekonanie, że wszyscy sąsiedzi „dążą pod polskie sztandary”, skończyło się osamotnieniem oraz wojenną katastrofą. Ale najwyraźniej nikogo nie nauczyło to rozumu, skoro w czasie wojny i po niej wierszem tym mówiła niemal cała Polska. Warto też zauważyć, że rozwiązaniem bolączek, jak i zapowiedzią przyszłej chwały ma być nie tyle praca, nauka i wynalazczość, ile „cierpienie i modlitwa”. To do bólu katolickie widzenie świata, nawet jeśli cały wiersz ma – jak chciała międzywojenna prasa – okultystyczne pochodzenie. Jak widać, polska religijność, także zupełnie świeżej daty, ma w swej tradycji nie tylko katolickie treści, choć jej świat wyobrażeń jest utkany z materiałów dostarczonych przez Kościół – megalomanii, wybraństwa, posłannictwa, a także z przekonania, że świat duchowy to świat katolicki. Jednocześnie trudno ukryć, że jest to duchowość jak najbardziej tandetnej próby i jakości, schlebiająca najniższym gustom. MAREK KRAK
16
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
ZE ŚWIATA
MŁOTKIEM I BIBLIĄ Dzieło boże niejedno ma imię. Mieszkaniec stanu Oklahoma Mitchell Hummingbird postanowił działać dwutorowo.
Organy ścigania przybyły na odsiecz osobnikowi, z którym Hummingbird miał ostrą scysję. Zapewne chodziło o ważkie zagadnienia natury ideowej i religijnej, bo napastnik miał w jednej ręce młotek, w drugiej zaś Biblię, którą energicznie wymachiwał. Policjant wydobył pistolet i rozkazał Hummingbirdowi młotek odrzucić. Przeciwko Biblii nic nie miał, widać nie uznał jej za broń, co w wymiarze filozoficzno-religijnym może być naganne. Biblista odmówił stanowczo, więc został poczęstowany porcją prądu z paralizatora. Zamiast paść na glebę, złapał za kołnierz adwersarza i wyjaśnił funkcjonariuszowi, że „czyni dzieło boże”. Zapytał też, czy porcja elektryczności miała go zranić. Zanim kilka kolejnych porcji woltowych zmusiło pobożnego narwańca do zaprzestania „bożych działań”, zdążył jeszcze przyłożyć policjantowi młotkiem. Na komisariacie p. Hummingbird, który znajdował się pod wpływem jakiejś substancji, oświadczył, że usiłował „zbawić” bitego. ST
PORWANI DLA CHRYSTUSA Reżyserka Kate Logan pracuje nad dokumentalnym filmem „Kidnapped For Christ” (Porwani dla Chrystusa). I nie chodzi bynajmniej o wniebowzięcie wiernych… Film przedstawia los amerykańskich nastolatków, których bogobojni rodzice – wystraszeni wieściami o homoseksualnych skłonnościach dziatek – oddają na kurację odwykową. Komu? Kościołowi – komóż by innemu?! Dzieci były wywożone do Dominikany, bo tego, co z nimi robiono, nie wolno było praktykować w świetle prawa amerykańskiego. W Dominikanie nikt się sługom bożym nie wtrącał i placówki charakteryzowane jako „reformatorsko-ewangeliczne” o nazwie Escuela Karibe działały bez żadnych przeszkód. Reklamowano je jako chrześcijańskie internaty terapeutyczne, w których zboczonych nieletnich przekształca się w „zdrowych chrześcijańskich
dorosłych”. Film dotyczy głównie metod owego przekształcania. „Kiedy ujrzałam, co się naprawdę dzieje w Escuela Karibe, poczułam, że muszę to ujawnić, obnażyć prawdę o tym, co religijne szkoły robią w imię terapii” – mówi reżyserka. Rezydenci byli poddawani tak traumatycznym przeżyciom, że przez lata nie ośmielali się o nich mówić, nawet rodzicom. Niektórzy nigdy się na to nie zdobyli. Terapia polegała głównie na łamaniu ducha oporu i charakteru młodych ludzi – miała w nich utrwalić poczucie bezradności. Osiągano to przez mordercze prace fizyczne i ciągłe powtarzanie wersetów biblijnych. Wszelkie objawy nieposłuszeństwa były surowo karane – dodatkową pracą i biciem. Nikt tych metod nie ukrywał. Wszystko stoi opisane jak byk w stosownym podręczniku. Kate Logan obiecuje, że widz jej filmu będzie nieustannie szokowany. Głównie tym, że takie obozy koncentracyjne wciąż istnieją i nikt nie kiwnie palcem, by to zmienić. JF
FÜHRER Z DŻUNGLI Hitler rzekomo nie dokonał żywota w berlińskim bunkrze, tylko w ciepłej Brazylii.
Tam miał się ożenić z czarnoskórą kobietą, aby ukryć swoje rasistowskie poglądy. Za dowód ma posłużyć zdjęcie podstarzałego führera z żoną. W Brazylii nazywał się rzekomo Adolf Leipzig. W 1980 r. trafił do szpitala w Cuiaba, gdzie zdemaskowała go… polska zakonnica i zażądała natychmiastowego wyrzucenia z placówki. W odpowiedzi jakoby usłyszała, że pacjent ma pozostać, bo teraz „opiekuje się nim Watykan”. Takich rewelacji dostarcza niewydana jeszcze książka Simoni Renee Guerreiro Dias, brazylijskiej historyczki. ŁP
KAMIEŃ DLA GRODZKIEJ Mamy pomysł, co powinna zrobić posłanka Grodzka, jeśli chce poskromić swych adwersarzy z partii na kaczych łapach. Powinna na następne posiedzenie Sejmu przyjść z kamieniem. Oto dlaczego. Ostatnie posiedzenie rady miasta Shreveport w Luizjanie było
niezwyczajnie gorące. Wiązało się to z przyjęciem (na poprzednim spotkaniu miejskich włodarzy w grudniu 2013 r.) rozporządzenia o zakazie dyskryminacji, nawet na tle płci i orientacji seksualnej. Prawo wytrąciło z równowagi konserwatywnego radnego Rona Webba, który przyniósł Biblię jako dowód, że Pismo Święte uważa homoseksualizm za zboczenie. Na następnym zebraniu – 2 tygodnie później – pojawiła się Pamela Raintree, wprawdzie nie homoseksualistka, ale uosobienie złowrogiej ideologii gender. Pani Pamela zmieniła płeć na żeńską i na obrady przyniosła kamień. Kiedy Webb zaczął wykrzykiwać, wymachując Biblią, że wnosi o odrzucenie prawa o zakazie dyskryminacji, Raintree załatwiła go Biblią właśnie i kamieniem. Odczytała odpowiedni ustęp nakazujący zabijanie homoseksualistów i wręczyła radnemu kamień, aby udowodnił, że naprawdę przestrzega Biblii. Kilka minut później Ron Webb wycofał swój projekt ustawy unieważniającej poprzednią, zakazującą dyskryminacji. PZ
SIEDZENIE JAK PALENIE Lubicie sobie posiedzieć na kanapie? Macie siedzącą pracę? To wstańcie i używajcie dolnych kończyn jak najczęściej. Chyba że zamierzacie skrócić sobie życie. Taki apel można sformułować na podstawie wyników badań nowojorskich kardiologów z St. Luke’s-Roosevelt Hospital Center. Długie siedzenie w domu czy w pracy jest równie szkodliwe jak palenie papierosów, które znajdują się na pierwszym miejscu zagrożeń dla serca i naczyń wieńcowych. Permanentne trzymanie pupy na krześle owocuje nie tylko schorzeniami krążenia, ale poważnie zwiększa ryzyko otyłości, a ta pociąga za sobą cukrzycę, nowotwory i przedwczesną śmierć. Nie trzeba się katować w siłowni – zapewnia dr Dermont Phelan ze słynnej Cleveland Clinic. – Wystarczy spacer szybkim krokiem, niech będzie nawet 10 minut. W pracy można przejść się po biurze, nawet wyjście do toalety ma swoje walory zdrowotne. ST
TV NISZCZY MÓZG Wieść, że zbyt intensywne oglądanie telewizji nie jest zdrowe, to żadne objawienie. Ale żeby aż tak?! Nigdy dotąd nie badano wpływu TV na mózgi dzieci i młodzieży w wieku 5–18 lat. Uczynili to właśnie badacze z japońskiego Uniwersytetu Tohoku. Badane osoby oglądały do pięciu godzin telewizji dziennie. Wykryto prawidłowość, że im więcej telewizji, tym poważniejsze n ieprawidłowości
w mózgu. Stwierdzono to podczas prześwietleń rezonansem magnetycznym – telemaniacy mieli najgrubszą warstwę szarej materii w płatach czołowych. Zdawać by się mogło, że im więcej tkanki mózgowej, tym lepiej, ale z szarą materią jest jak z wagą ciała. Osoby o najwyższym ilorazie inteligencji mają najcieńszą warstwę szarej materii w płatach czołowych. Zbyt gruba warstwa prowadzi do upośledzenia inteligencji, szczególnie werbalnej. Zamiast pozwalać młodemu pokoleniu ślęczeć przed ekranem i głupieć, lepiej puszczać dzieciom muzykę klasyczną. Wedle naukowców z University of London poprawia to ich koncentrację i samodyscyplinę. Małoletni doskonalą swe walory umysłowe, gdy są wyeksponowani na muzykę Beethovena, Mozarta, Szostakowicza, Ravela czy Mendelsona. Szczególnie korzystne jest to w odniesieniu do dzieci w wieku 7–10 lat. Z kolei nauka gry na pianinie, flecie lub skrzypcach poprawia umiejętność szybkiego wychwytywania i poprawiania błędów. ST
NIEZDROWE LATANIE Pasażerowie po transkontynentalnym locie potrzebują co najmniej kilku dni, by dojść do siebie, przestawić się na nowy czas. Wcześniej odczuwa się nieprzyjemne skutki rozregulowania wewnętrznego zegara biologicznego: senność w dzień i bezsenność w nocy, brak apetytu, nudności, stany lękowe, skurcze żołądka, problemy z pamięcią. Ale to i tak nie wyczerpuje listy problemów, na jakie narażeni są ludzie pokonujący kilka stref czasowych w kilkanaście godzin. Brytyjscy naukowcy z Uniwersytetu Surrey stwierdzili, że przeskok w czasie zakłóca funkcjonowanie ponad tysiąca genów – wielu o krytycznym znaczeniu dla zdrowia i normalnego funkcjonowania. Organizm przyzwyczajony jest do stałego rytmu i aktywność poszczególnych genów rośnie i maleje w dzień lub w nocy. Także wiele ważnych lekarstw działa skutecznie tylko wtedy, gdy zażywa się je o określonej godzinie. Na przykład specyfiki zapobiegające wzrostowi cholesterolu działają najlepiej w nocy, bo wtedy aktywizuje się enzym, który mają dezaktywować. Podobny, szkodliwy wpływ na geny ma też praca na różnych zmianach. „Spanie o nieodpowiednich porach drastycznie zakłóca funkcjonowanie organizmu, rozregulowując geny, co prowadzi do negatywnych konsekwencji zdrowotnych” – przestrzega Steven Archer, autor studium badawczego, ekspert w dziedzinie chronobiologii. CS
POMPKI NA RAKA Zalety aktywności fizycznej są wszechstronne i niekwestionowane, lecz dotąd nie było wiadomo, że ćwiczenia, zwłaszcza ogólnorozwojowe, mogą uratować życie chorym na chorobę nowotworową.
W szkole medycznej Uniwersytetu Loyola w Chicago poddano badaniom ponad tysiąc pacjentów z rozpoznaniem raka w wieku 71 lat. Chorzy, którzy dzięki ćwiczeniom fizycznym spalają ponad 12 600 kalorii tygodniowo, mają o 48 proc. niższe ryzyko śmierci z powodu nowotworu. Zmniejsza się także ich ryzyko zgonu z powodu choroby serca. JF
HIGIENA ALBO ŻYCIE? Płukanie ust płynami odkażającymi staje się elementem codziennego rytuału higieny jamy ustnej coraz większej liczby ludzi. Szeroki wachlarz środków ma chronić przez próchnicą i innymi schorzeniami, unieszkodliwiać bakterie powodujące przykry zapach z ust. Same zalety. Niestety, wykryto właśnie jedną poważną wadę. Typowy składnik wielu płynów doustnych, związek chemiczny o nazwie chlorhexidine, który jest silnym antyseptykiem, przyczynia się do wzrostu ciśnienia tętniczego krwi. Zabija bakterie, które wydzielają związki azotu powodujące, że ściany naczyń rozluźniają się. Bez tych drobnoustrojów światło naczyń jest węższe, co powoduje wzrost ciśnienia – choroby, która zabija miliony ludzi, powodując ataki serca i udary mózgu. Chemikalia w płynach do ust zabijają 90 proc. dobroczynnych bakterii. Odkrycia dokonał zespół prof. Amrita Ahluwalia z University of London. „Codzienne zabijanie tych bakterii to katastrofa w sytuacji, gdy niewielka nawet zwyżka ciśnienia zwiększa śmiertelność ludzi – stwierdza profesor. – Nie mówimy ludziom, którzy cierpią na infekcje dziąseł lub zębów, by nie stosowali tych płynów, ale pytamy, po co używają ich inni ludzie”. Konkluzja brytyjskich naukowców została określona jako „szokująca”, bo przychodzi w chwili, gdy sprzedaż płynów do higieny jamy ustnej osiąga rekordowe rozmiary. PZ
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
ZE ŚWIATA
Feministka w habicie Z czym polskim katolikom kojarzy się mniszka? Zapewne z osobą nieco wycofaną, małomówną, tajemniczą. Fakt, że według popularnych w Polsce wierzeń widok zakonnicy ma przynosić pecha, znaczy, że nie kojarzy się ona z niczym dobrym. Raczej może z zamaskowaną przemocą i frustracją. A jeśli już taka siostra zakonna coś mówi, to oczekuje się, że będą to zdania jak z katechizmu. Tymczasem kiedy niejaka Teresa Forcades zabiera głos, to wypowiada zdania, które zwykle brzmią jak zaczerpnięte z dzieł Karola Marksa, a czasem jak z artykułów którejś z teoretyczek kolejnej fali feminizmu. Ta Hiszpanka, a raczej Katalonka, przypomina raczej słynne już w świecie amerykańskie zakonnice – niezależne, wściekłe na biskupów i Watykan, świetnie wykształcone, lewicowe oraz prospołeczne. Hierarchia katolicka jest wobec nich bezradna, trzyma je w Kościele trochę ze strachu przed utratą zakonnych majątków, trochę z powodu ogólnego lekceważenia dla płci żeńskiej. Bo co one właściwie mogą w instytucji, która kobiety ma za służące? Nawet jeśli mają doktorat…
O
Forcades przeszła nietypową drogę do zakonu i stąd może jej oryginalność na europejskim gruncie. Nie pochodzi – jak wiele mniszek – z biednej i głęboko religijnej rodziny. Jest córką niereligijnych rodziców ze stołecznej Barcelony. Nawróciła się w katolickiej szkole prywatnej, studiowała na wielu uczelniach, w tym na Harwardzie.
ościół nurty myślowe, i zapewK nia, że „dziwne jest bycie zakonnicą i niebycie feministką”. Co zatem daje połączenie marksizmu, feminizmu i – niech będzie – katolicyzmu? Nasza zakonnica stawia swojemu Kościołowi taką oto diagnozę: „To patriarchalna struktura wroga kobietom”. Jednocześnie grzecznie zapewnia o swoim
Czy można sobie wyobrazić działaczkę społeczną – skrzyżowanie Magdaleny Środy i Piotra Ikonowicza? I do tego katolicką zakonnicę… Jest lekarzem i specjalistką od zdrowia publicznego, a poza tym teolożką z doktoratem. No i mniszką benedyktynką, choć w to ostatnie doprawdy trudno uwierzyć. Ta zakonnica podważa bowiem wszystko, co jest drogie katolicyzmowi. Jest przede wszystkim wcieleniem tego okropnego „gender”, z którym teraz walczy polski episkopat i nie tylko on. Forcades uważa, że feminizm jest jedną z odmian teologii wyzwolenia, a więc łączy te dwa znienawidzone przez
rganizatorzy igrzysk olimpijskich odbywających się między 7 a 23 lutego w Soczi zastosowali bezprecedensowe środki bezpieczeństwa. Czy są powody do strachu podczas olimpiady? Takiej olimpiady w historii ruchu olimpijskiego jeszcze nie było. Soczi zmaga się z islamskimi ekstremistami, nieprzychylną kampanią środowisk homoseksualnych i polityczno-celebryckim bojkotem. Jakby tego było mało, na sąsiedniej Ukrainie w każdej chwili może wybuchnąć rewolucja. Rosyjski prezydent Władimir Putin liczył, że olimpiada tchnie w miasto i region nowe życie. Dlatego wpompował w nią ponad 50 mld dolarów. Zapowiadał, że impreza rozreklamuje Rosję na cały świat, przyciągnie 3,5 mln turystów rocznie i pomoże stworzyć aż 160 tys. miejsc pracy. Faktycznie, igrzyska zapewniły Soczi globalną sławę, ale czy wszystko będzie po myśli Putina? Worek z katastrofami rozpruł się w czerwcu 2013 r., kiedy to prezydent wydał ustawę zakazującą „propagowania homoseksualizmu wśród nieletnich”. O ile takie propagowanie w ogóle istnieje… Wprawdzie Putin zdobył w ten sposób plusa u rodaków – około 90 proc. Rosjan deklaruje konserwatywne poglądy lub zachowuje dystans wobec gejów – ale zaliczył też potężną wizerunkową wpadkę na Zachodzie. Homoseksualiści i obrońcy praw człowieka natychmiast oprotestowali kontrowersyjną
s zacunku dla „Magisterium Kościoła” i głosi poglądy jawnie sprzeczne z oficjalnym watykańskim nauczaniem. Sprawia wrażenie osoby autentycznie religijnej, nawet w pewnym sensie w duchu katolickim, a jednocześnie zachowuje się jak rewolucjonistka. Mówi na przykład, że „każda osoba należąca do Kościoła ma prawo myśleć, co tylko chce. Kościół to nie miejsce na policję umysłową”. Na ideologiczne barykady zabiera także flagę Katalonii, bo należy do działaczy niepodległościowych tego
bardzo lewicowego regionu Hiszpanii (dawniej był to słynny ośrodek anarchizmu). Zakonnica łączy katolickie nauczanie o prawie do życia płodu z postulatem oddania kobietom prawa do decydowania o losach powstającej właśnie ciąży. Uważa, że aborcja to rzecz niedobra, ale nikt nie może w tej sprawie decydować za kobietę. I jakby tego było mało – opowiada się za rozdawaniem wszystkim zainteresowanym tabletek wczesnoporonnych. W kwestiach zdrowotnych zasłynęła słynną awanturą o szczepionki przeciwko świńskiej grypie w czasie ogólnoświatowej histerii związanej z tą chorobą (2009 r.). Oskarżyła wówczas światowe koncerny farmaceutyczne o manipulowanie opinią publiczną i produkowanie preparatów o niesprawdzonym poziomie bezpieczeństwa, a nawet wątpliwej skuteczności. Zrobiła się z tego ogólnohiszpańska rozróba medialna, ale
ustawę. 27 noblistów opublikowało w brytyjskim dzienniku „The Independent” list otwarty wzywający Władimira Putina do szanowania praw gejów i lesbijek. Dodatkowo czołowi światowi politycy – na przykład prezydenci Barack Obama, Joachim Gauck (Niemcy) oraz François Hollande – postanowili zbojkotować ceremonię inaugurującą olimpiadę. Bronisław Komorowski także został w domu, ponieważ – jak twierdzi – z zasady nie jeździ na duże imprezy sportowe. Niezależnie od prawdziwych powodów Komorowski zachował się rozsądnie, bo
działa blisko 40 band skupiających około 600 bojowników. W ciągu ostatniego roku doszło tam do 34 zamachów, w których zginęły aż 263 osoby. Kaukascy terroryści dopiero się rozkręcają: nieznani sprawcy wysłali do Narodowych Komitetów Olimpijskich Austrii, Słowenii oraz Węgier listy przestrzegające przed zamachami w Soczi. Tuż przed imprezą inaugurującą igrzyska gruchnęła wieść, że w mieście ukrywają się terrorystki – samobójczynie zwane Czarnymi Wdowami. – Zamach w samym mieście jest oczywiście możliwy, ale ja bardziej obawiałbym się ataków poza
s ytuacja na Kaukazie jest bardzo napięta. Zaledwie miesiąc po gafie Putina, w lipcu 2013 r., „emir Kaukazu” Doku Umarow – były prezydent Czeczeńskiej Republiki Ikczerii – zaapelował o niedopuszczenie do przeprowadzenia igrzysk w Soczi na „szczątkach wielu zabitych przez Rosję muzułmanów, którzy zostali pogrzebani na naszej ziemi nad Morzem Czarnym”. Na dodatek przed olimpiadą Rosją wstrząsnęły trzy zamachy bombowe, w których zginęło 35 osób, a 77 odniosło rany. Do dziś nie wiadomo, kto za nie odpowiada: Umarow czy ktoś inny, bo Kaukaz jest areną nie jednego, a co najmniej trzech konfliktów: separatystycznego, religijnego i etnicznego. W regionie
Soczi – powiedział „FiM” dr Tomasz Aleksandrowicz, ekspert ds. terroryzmu w Collegium Civitas. Chodzi o to, że organizatorzy zamienili kurort w warowną twierdzę, której strzegą drony i okręty podwodne. Dookoła miasta powstała specjalna strefa, do której nie można przedostać się bez przepustki. Bezpieczeństwa strzeże 50 tys. policjantów, agentów w cywilu i żołnierzy mających dostęp do systemu obrony przeciwlotniczej. Rosjanie monitorują też wszelkie połączenia telefoniczne oraz czaty i komunikatory za pomocą nowego systemu szpiegowskiego stworzonego na potrzeby FSB. MKOl na czas igrzysk nawiązał
17
do dziś nie jest jasne, kto miał wówczas rację. Niedawno „Fronda” ze zgorszeniem doniosła, że siostra Forcades uważa miłość jednopłciową za jeden z przejawów boskiej miłości, wcale nie gorszy od wersji heteroseksualnej. Przypomniała przy okazji, że istnieją różne formy miłości, w tym miłość Ojca, Syna i Ducha Świętego, „która nie jest komplementarna”. Innymi słowy, jest mało podobna do tej heteroseksualnej… Jaką widzi dla siebie przyszłość w Kościele, który prawie zupełnie się z nią nie zgadza? W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zauważa, że nie jest zbyt natarczywie strofowana, bo jako kobieta jest lekceważona przez biskupów. A poza tym nieco złośliwie podkreśla, że odkąd Franciszek został papieżem, niektórzy sądzą, że poglądy przez nią głoszone stały się już normą i może dlatego zostawiają ją na razie w spokoju. MaK
ścisłą współpracę z Interpolem. Także Narodowe Komitety Olimpijskie podjęły własne środki bezpieczeństwa. „Fakty i Mity” dowiedziały się nieoficjalnie, że Polacy ograniczyli liczbę osób towarzyszących ekipie sportowców i poddali je solidnej weryfikacji. PKOl oficjalnie nie potwierdza tych informacji. – Gospodarze spodziewają się około 3000 sportowców z 80 państw i nie mamy informacji, aby ktokolwiek „drastycznie” ograniczał liczbę zawodników. Nawet nasz kraj deleguje na igrzyska rekordową liczbę sportowców: 59 osób. Tylu zawodników mieliśmy dotąd tylko w Innsbrucku w 1976 roku. W Vancouver cztery lata temu w ekipie było ich 47 – powiedział „FiM” Henryk Urbaś, rzecznik PKOl. – Żadnych specjalnych środków bezpieczeństwa nie stosujemy – dodał. Tyle że zdaniem dr. Aleksandrowicza sportowcy mogą nie wiedzieć o większości zabezpieczeń. Tym bardziej że Rosjanie na pewno zadbali o to, by osoby z zewnątrz, w tym potencjalni zamachowcy, nie wiedziały o wszelkich podjętych środkach bezpieczeństwa. – Wszystko może się zdarzyć; nie ma czegoś takiego jak stuprocentowe bezpieczeństwo – twierdzi dr Aleksandrowicz. Terroryści mogli sfałszować przepustki do miasta albo po prostu przekupić żołnierzy i przeniknąć do Soczi. Już wkrótce to się okaże… MZB
Olimpijski niepokój
18
CZYTELNICY DO PIÓR
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
Radykalizacja w toku „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – rzekł Jan Zamoyski.
D
rogi Łukaszu – ucieczka do szafy nie jest wyjściem ani eleganckim, ani dostatecznie dobrym w walce z czarnym „nachodźcą” domowego miru („Wizyta duszpas(t)erska” – „FiM” 4/2013). Wychowałem się w domu, w którym mojego ojca Kościół obchodził zgoła tyle co nic. Więc nie nawiedzał go swą skromną osobą, a podczas wizyt duśpasterskich znikał w magiczny sposób. W tej mierze akurat prym wiodła moja mama, dla której wszystko co kościelne było święte i niepodważalne. Od kilku lat – dzięki podrzucanym tu i ówdzie numerom „FiM” – moja kochana mama zmieniła nastawienie...
Wyjdźmy z szafy! Ponieważ nie śmiałem uciekać przed rodzicielką, poznałem i samo Pismo (tak, z dużej litery, bo to pismo arcyciekawe, jeśli się zagłębić i poznać kontekst), i historię kościoła (tak, z małej, bo ani z Pismem, ani z naukami Nauczyciela nie ma nic wspólnego). Kiedy więc uświęcał nasz dom przenajświętszy katabas i głaszcząc mnie po główce (wówczas około 14-nastoletniej) zagadywał o kwestie wiary, ja – w swojej naiwności – zadawałem mu pytania, na które albo nie potrafił, albo nie chciał odpowiedzieć szczerze. Ale trafił się nawet taki jeden, który coś bąknął o błędach ojców kościoła... Po 30 latach także drugi – o czym niżej. Po wielu latach – już we własnym domu, a żonę mam... miałem głęboko katolicką (tryb przeszły wynika także z lektury „FiM” przez moją najmilejszą, a nie z zamiany tejże na inny model...) – przyjąłem kolejnego proboszcza... Ze względu na żonę, dzieci i własną ciekawość od czasu do czasu bywam w lokalnej świątyni i słucham, co tam jest „trendy” i jakie pomysły rodzą się w główkach naszych pasterzy... Przyszedł więc proboszcz tuż po mszy dla dzieci (temat kazania: seks i biznes), obejrzał dom, pochwalił i rozmarzył się, że też by taki chciał (podobno wkrótce potem podobny córce postawił, ale to może tylko plotka wiejska...). Po wszystkim zapytał, jak nam się podobało kazanie... I tu mnie trafił. O biznesie wypowiedziałem się krótko, ale w kwestii seksu miałem zamiar być elokwentny... A że do dat pamięci nie mam, wspomniałem tylko, że pierwsi chrześcijanie nie mieli nic przeciwko, a Paweł nawet żądał, „aby biskup był mąż jednej żony”. Jednak ze względu na majątek Kościoła zakazano kapłanom zawierać małżeństwa na synodzie w roku... Tu głos zawiesiłem, bo, niestety, nie wiedziałem… Dokończył za mnie z głębokim westchnieniem – podał nawet datę i miejsce... Oni WIEDZĄ, znają historię! Co inteligentniejsi nawet ją rozumieją. Co odważniejsi jej nie przeczą. Kościół to nie tylko cwaniaccy biskupi dbający wyłącznie o własny prestiż. To w dużej mierze szeregowi kapłani, którym w tym całym zakłamaniu jest źle, ale boją się i wstydzą o tym mówić. Lepiej jest zadać garść naiwnych pytań, niż chować się w szafie. Oni albo się zawstydzą, albo zamyślą... Ale nigdy się nie obrażą (tak wynika z mojego czterdziestoletniego doświadczenia). To też są ludzie; często wcale nie głupi, czasami uczciwi, sporadycznie myślący samodzielnie, więc ucieczka przed konfrontacją i hejtowanie za ich plecami to nie jest rozwiązanie. Uczciwymi, spokojnymi rozmowami może nie przekonałem do końca, ale otworzyłem oczy mojej mamie, żonie i kilku kapłanom. Warto było. A „FiM” mocno mi w tym pomogły, w tym także artykuły osób bardzo głęboko wierzących (pozdrawiam Pana Parmę, którego długo nie rozumiałem, a którego teraz bardzo szanuję). Tak, jestem konformistą: ochrzciłem dzieci, z proboszczem dobrze żyję (bo to na szczęście ekonom, a nie pasterz), dzięki czemu mogę zdjęcia w kościele robić, mimo że nie jestem wzorcem cnót katolickich i papierów kurialnych do fotografowania nie mam. Robię w życiu to, co mi wygodne, ale robię to z głową. I z sercem. W zgodzie z sobą, a nie na złość komuś. Aleksander Augustyn
Jakiś czas temu przez media przeszła fala dyskusji na temat ruchów narodowych i ich rosnącego znaczenia. W całej tej debacie słusznie zauważono, że młodzi ludzie z braku perspektyw, kryzysu finansowego, niepewności zwracają się ku radykalizmowi i „prostym receptom”. To prawda, do tego należy jednak dodać fanatyzm religijny, który również zaczadził umysły wielu młodych, gotowych bronić „katolickiej tradycji” i „tożsamości” Polski. Dotyczy to nie tylko zwolenników różnej maści „brunatnych patriotów”, ale także wykształconych osób, które w swoich politycznych wyborach stawiają na przykład na PO. Jako ciekawostkę podam, że spotkałem kilku młodych „ateistów”, którzy byli gotowi bronić „naszych chrześcijańskich korzeni”, co jest samo w sobie absurdem. Do tego należy dodać ogromny wzrost nietolerancji i homofobii. To jednak jest tylko część problemu. Chciałbym zwrócić uwagę, że to właśnie ludzie młodzi są głównie wyznawcami radykalizmu wolnorynkowego. Odnoszą się oni z nienawiścią
do wszystkiego, co lewicowe, mimo że paradoksalnie to ruchy lewicowe walczą o tolerancję oraz o równe szanse w starcie życiowym. Niemniej to one stały się dziś obiektem nienawiści, co odczuł bez wątpienia także Ruch Palikota. Chcę tu jednak zaznaczyć, że jestem zwolennikiem „ucywilizowania” współczesnego kapitalizmu, a nie ideologicznej walki z nim.
Obawiam się, że mamy do czynienia z coraz większą radykalizacją młodych ludzi. Także przez wychowanie. Ktoś może powiedzieć, że wiara w niewidzialną rękę rynku przechodzi z wiekiem, ale moim zdaniem to jest bardzo kłamliwe stwierdzenie. Najlepszym przykładem jest tu Przemysław Wipler, który wywodzi się z kręgów Korwinowskich i mimo dojrzałości wiekowej dalej jest radykałem wolnorynkowym. Proszę mi
Od kilku dni nie włączam telewizora, bo boję się, że przypadkiem znowu zobaczę albo usłyszę gościa w sutannie, o którym można śmiało powiedzieć: „Oko Saurona”. Kto czytał Tolkiena, wie, czy epitet ten świadczy o sympatii, czy wręcz przeciwnie. Do dziś nie wiem, czy w kącikach ust księdza doktora była ślina z jadem czy piana z nienawiści... Tego niby-profesorskiego bełkotu nie tylko nie da się słuchać – on obraża poczucie piękna, tolerancji czy najzwyklejszej przyzwoitości. Oby wkrótce ktoś wreszcie odważył się pójść z tym do sądu. Facet w kiecce opluwa ateistów i homoseksualistów jako największych zwyrodnialców, zboczeńców i kwintesencję najgorszego zła na świecie. Ciągle przy tym „zapomina”, że ogromna liczba tych gejów pracuje u „pana B.” (Biskupa, bo przecież nie Boga), o pedofilach już nie mówiąc. Kiedy ksiądz Oko mówił o intymnym pożyciu osób homoseksualnych, to panie Sobecka, Kempa i Pawłowicz słuchały z takimi wypiekami na twarzy, że przykro to było oglądać. Ci ludzie sami się nakręcają perwersyjnymi szczegółami, chłoną je jak prawdę objawioną, a przed ogłupiałą publiką wrzeszczą, że to sodoma i gomora. To jest podła hipokryzja, zaglądać do łóżka innym i publicznie to opluwać, piętnować jako najgorsze zboczenie, a mimo to z lubością i wręcz perwersyjną przyjemnością słuchać o tym bez końca. Ksiądz Oko stwierdził, że „koniec przewodu pokarmowego nie do *TEGO* służy”, że to ohyda i zboczenie. Ale zdaje się znów zapomniał, że jego koledzy po fachu bardzo często posługiwali się tym „nieodpowiednim końcem” w swych pedofilskich
wierzyć, że takich „Wiplerów” jest wielu na tzw. dołach. Paradoksalnie to właśnie Janusz Korwin-Mikke i jego środowisko są największym wygranym, gdyż to ich idee zaczadziły sporą cześć młodzieży, która w przyszłości będzie decydować o dalszym kierunku, jaki obierze Polska. Dlatego tak bardzo dziwi mnie postulat Janusza Palikota o obniżeniu prawa wyborczego do 16 lat. Panie Januszu, oni w większości nie zagłosują na Pana, lecz na partie pokroju KNP Janusza Korwin-Mikkego! Z takimi postulatami jest Pan na dobrej drodze ku szybszej radykalizacji Sejmu. Bez wątpienia przyczyn takiego zaostrzania nastrojów jest wiele. Oprócz tych wspomnianych wcześniej winna obecnej sytuacji do pewnego stopnia jest także szkoła, która nie uczy myśleć. Na lekcjach historii prezentuje się Sienkiewiczowski obraz naszych dziejów, gdzie wszystko jest czarno-białe. Bez wątpienia winne też są po części media, które naginają rzeczywistość. Winni są także politycy podgrzewający negatywne emocje w imię swoich własnych interesów. Czas leci, a liczba młodych fanatyków bez wątpienia rośnie. Co będzie za lat kilkanaście? Czytelnik z Zabrza
kontaktach z chłopcami i jakoś się nie brzydzili. A ilu księży gwałciło małych chłopców, doprowadzając do ich strasznego okaleczenia? Czy wtedy nie przeszkadzała im „krew pomieszana z kałem” (cytat z wypowiedzi ks. Oko)? Czy nie przychodziła im wtedy do pustych głów myśl, że ranią i okaleczają te młodziutkie organy? Że to nie dorośli mężczyźni, których ciała są dojrzałe i sami decydują, co im sprawia przyjemność? Całe to towarzycho wzajemnej adoracji samo wymyśla podłe kłamstwa o szatańskiej ideologii gender, rozpowszechnia je i święcie w nie wierzy. W ich oczach widać też samouwielbienie i oni sami wręcz otaczają się aurą świętości. Jak usłyszałam Joachima Brudzińskiego, który sam siebie chyba próbował przekonać, że z Bogiem nikt nie wygrał, to pomyślałam: o którym bogu on mówi? Bo jeśli o katolickim (nie mylić z chrześcijańskim), to już kilka razy z nim wygrywał inny Bóg (właśnie chrześcijański), choćby odbierając mu wiernych podczas kolejnych tzw. schizm czy reformacji. A jeśli miał na myśli boga jako Absolut, czy jednego dla wszystkich religii lecz o różnych imionach, to również nie ma dobrych wiadomości, bo dawno wygrały z nim ewolucja, medycyna, humanizm, racjonalizm oraz wszelka nauka i rozum. A zresztą kij im w oko (nomen omen), niech sobie tropią i niszczą tego potwora dżęder, byle trzymali swe sadystyczne, obsceniczne, obrzydliwie kłamliwe opowiastki z daleka od zwykłych ludzi i ich dzieci. A do prawa świeckiego nie próbowali wciskać swej dewocyjno-dogmatycznej ciemnoty. Tereska z Jastrzębia
Oko Saurona
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
LISTY Trauma po sukience Zmasowany atak Kościoła na gender skłonił mnie do zastanowienia się nad ubiorem atakujących. Dla mnie to jest przezabawne, gdy mocno już starszy pan ustrojony w pierścionki, koronki, kilka warstw sukienek w przeróżnych kolorkach i ornamencikach, otoczony wianuszkiem równie fikuśnie odzianych ministrantów, dramatyzuje, że gdzieś w przedszkolu ubrano chłopca w sukienkę i to zaraz zniszczy katolicką cywilizację. Jednak największą „tajemnicą wiary” są dla mnie biskupie czapki. Dlaczego biskup podczas mszy co chwilę zmienia taką wielką na taką całkiem malutką i odwrotnie? Czy to coś w rodzaju znaków dymnych wysyłanych w górę do Pana Boga? Czy apostołowie, których ponoć biskupi są następcami, też nosili na głowach takie przedziwne „coś”? I też chodzili w tylu szatkach naraz? A tak w ogóle to czy Jezus i apostołowie mieli ministrantów? Dlaczego tylko księżom wolno ubierać siebie i zmuszać chłopców do ubierania sukienek? Gdy miałam jeszcze tzw. łaskę wiary, czyli wierzyłam, że zjadanie „ciała Boga” jest przyjmowaniem go do serca i zapewnia życie wieczne, posłałam syna do tzw. pierwszej komunii. Nasz proboszcz kategorycznie zabronił ubrania chłopców w garnitury – wolał chłopców w sukienkach. I teraz, gdy słyszę, jaka to potworna zbrodnia na psychice dziecka i na przyszłości całej cywilizacji, to jestem przerażona jeszcze bardziej niż pani posłanka Kempa! Mój biedny syn paradował przez miasto w sukience i z wielką świeczką w ręce! Uczyłam go, jak podnosić kieckę, żeby nie wyłożył się na schodach! Jak teraz mamy z tym żyć? Jak żyć, panie proboszczu?! Cała nadzieja w naszej dzielnej pani posłance Kempie, że zrobi wreszcie z tym gender porządek i że zacznie od miejsca, gdzie rozplenił się straszliwie, czyli od Kościoła, i porozbiera tam wszystkich mężczyzn – od ministrantów do papieża – z tych dziwacznych przyodziewków! Chłopcy „pierwszokomunijni” będą Pani bardzo wdzięczni, gdy będą mogli wystąpić w stroju bardziej męskim niż workowata alba do kostek. Najbardziej ucieszą się ministranci, bo noszenie cudacznych wdzianek (nawet przez kilkanaście lat!) musiało strasznie zrujnować ich psychikę. A baby trzeba ubrać w suknie (na krynolinie, a co!) od kostek po same uszy, żeby zakryć grzeszne ciała. A jak już nie będzie na świecie księży w sukienkach i feministek w spodniach, to dzieci będą się trzymać matczynych kiecek, zamiast lgnąć do księżowskich, i problem pedofilii zniknie z Kościoła. J.O.
Ogniem i mieczem Podobno nacjonaliści ukraińscy żądają od nas zwrotu Przemyśla. Za chwilę nasi narodowcy zażądają zwrotu przez Ukrainę Lwowa i mamy gotowy scenariusz na nową wersję „Ogniem i Mieczem”. Po głębszym zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że mógłbym przychylić się do żądań ukraińskich nacjonalistów w sprawie Przemyśla. Postawiłbym tylko warunek, że
oddajemy im Przemyśl, ale razem z abp. Michalikiem oraz jego diecezją przemyską. Jestem pewny, że po kilku latach Ukraińcy oddadzą nam z powrotem Przemyśl, a na dodatek od siebie jeszcze jakąś swoją przygraniczną mieścinę po to, żebyśmy z powrotem przyjęli od nich także Michalika. J.F.
Cud made in USA „Jeśli Schumacher obudzi się i będzie mógł samodzielnie chodzić, jeść czy ubierać się, będziemy mogli mówić o triumfie ludzkiej wytrzymałości” – napisał na swoim blogu lekarz z USA. Wygląda na to, że w Niemczech czy USA, choć nie brak tam ludzi religijnych, myśli się jednak racjonalnie i liczy się na ludzkie (własne) siły. W Polsce wypowiedź lekarza, a zwłaszcza druga jej część, brzmiałaby: „(…) będzie prawdziwym cudem”. Na Zachodzie ludzie liczą na siebie, dlatego lepiej im się powodzi. W Katolandzie w każdej sprawie liczy się na cud, dlatego jest tak, jak jest. Oto jaką krzywdę robią nam klechy swoim kleszym przepowiadaniem i propagowaniem chorej mentalności. Wacław Kwiatkowski Kraków
Otwórzcie kościoły! Jestem proboszczem małej parafii na Śląsku. Może to dziwne, że do Was piszę, ale to dlatego, iż wiem, że czyta Was wielu księży. Także takich, którzy dawno by rzucili tę pracę, gdyby mieli jakąś alternatywę… Ale o tym następnym razem. Dziś
SZKIEŁKO I OKO za Waszym pośrednictwem chcę zaapelować do moich braci kapłanów, a zwłaszcza proboszczów: otwierajcie drzwi kościołów dla bezdomnych! Wszyscy wiemy, że tej zimy zamarzły ich już setki. Wiem, że boicie się kradzieży i zniszczeń. Ja w mojej parafii bez trudu znalazłem kilku chłopa, którzy pilnują bezdomnych na zmianę w kościele, a ich „baby” dla wszystkich gotują. Ludzie mają poczucie, że robią coś dobrego, że wprowadzają
ewangelię w życie. Bracia kapłani, macie zapewne podgrzewane posadzki w swoich kościołach, dostaliśmy na nie pieniądze z Unii, czyli także od polskiego państwa. Na tych posadzkach chętnie spaliby biedni Polacy, obywatele tego państwa. Ale w moim dekanacie tylko ja otwieram kościół... Proszę Was, zróbcie to samo. Naprawdę warto! Proboszcz
Święta nad Białym Chciałabym odnieść się do listu Pana Jerzego Pałuchowskiego („FiM” 51–52/2013) poruszającego temat świeckich świąt, które można by obchodzić w ośrodku „Białe Źródła”. Pomysł ten również mnie od dawna nurtował, więc wypowiedź Pana Jerzego popieram
19
całym sercem. Ja na przykład nie chcę rezygnować z Wigilii i przygotowuję świąteczne potrawy, oddając jak dawni Słowianie hołd przyrodzie, przesileniu zimowemu i zwycięskiemu Słońcu, a na zielonych gałązkach świerku zamiast aniołków wieszam słoneczko. Myślę, że na turnusie świątecznym 24–31 grudnia dobrze by było wskrzesić zniszczone przez chrystianizację obyczaje i obrzędy Słowian czczących swoje bóstwa, przyrodę, przesilenie zimowe i Słońce. Można by skorzystać z pomocy etnografów, etnologów czy członków Partii Zielonych. Moglibyśmy wysłuchać referatów i obejrzeć filmy pokazujące obrzędy zimowych świąt, a wiem, że Zieloni, a także kilka stowarzyszeń Słowian odtwarzają i utrwalają te dawne zwyczaje. Także i my moglibyśmy „pobawić się” w ten sposób, włączając to do programu zimowego turnusu. Fajnie by było odtworzyć (choć mało tego zostało) to, co stanowi korzenie polskiej słowiańskiej kultury, a tym samym odrzucając to, co zostało nam siłą narzucone przez chrześcijaństwo. Wiesława Pietkiewicz
Pragnę by o Was zostało wspomnienie Choć krew Wasza będzie zapomniana.
Oczywiście popieramy. Ale może bardziej sprzyjającym czasem na taką imprezę byłaby słowiańska noc kupały (noc świętojańska), tj. przesilenie letnie z 21 na 22 czerwca? Będzie ciepło, a mając do dyspozycji naszą piękną plażę nad przeczystym jez. Białym, możemy się tam fajnie „pobawić”? Tym bardziej że archeolodzy wskazują to miejsce jako stanowisko do wykopalisk… Czekamy na dalsze głosy w tej sprawie. Redakcja
lefonujcie do nas podczas trwania
Wspomnienie (na bazie wiersza M. Jastruna „Dedykacja”) O członkach Ruchu Oporu w K.L. Auschwitz-Birkenau na 69 rocznicę wyzwolenia obozu Jeżeli kiedyś książkę napiszę, Która przez wielu będzie czytana
O was członkowie Ruchu Oporu, Na pozór drwiący z niebezpieczeństwa, Prości w uczuciach, oszczędni w mowie, I od własnego skromniejsi męstwa. Kiedyś po latach pamięć zaginie, I przejdzie w bezkresne zapomnienie Wtedy wiersz ten czytany przez kogoś Przywoła na chwilę o Was wspomnienie. O Was milczący bohaterowie, Więźniowie zagłady, niewoli totalnej, Wy już o tym nigdy się nie dowiecie, Jakież to życie smutne i feralne. Karol Tendera Były więzień K.L. Auschwitz Członek Obozowego Ruchu Oporu
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. Jak zwykle moż na nas słuchać w czwartki i piąt ki od godziny 12.00 do 13.30. Te audycji pod numer 695 761 842 i piszcie na Gadu-Gadu: 23105300 lub adres e-mail: radio@fakyimity.pl. Zapraszamy!
Nasz nowy portal! Zapraszamy do korzystania z nowe go multimedialnego portalu „Faktów i Mitów”. Najnowsze informacje z kraju i ze świata uzupełniane felie tonami naszych publicystów, artyku łami o ekologii, forum dyskusyjnym, omówieniami bieżących numerów „FiM” i gorącymi tematami naszych dziennikarzy – to wszystko pod sta łym adresem www.faktyimity.pl. Por tal działa także na telefonach komór kowych i tabletach.
Redakcja
20
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
ŻYDZI POLSCY (12)
Między październikiem a marcem Choć pierwszy sekretarz i premier składali deklaracje, że żydowska autonomia w Polsce nie jest zagrożona, to jednak nad Żydami, którzy prowadzili działalność społeczną, zaczęły się zbierać czarne chmury. II RP, z czego 20 tysięcy stanowili Przejawy antysemityzmu podczas Żydzi. Ale ich pojawienie się u nas październikowego przełomu zaponastręczało dodatkowe problemy. czątkowały kolejną falę emigracji, Osoby te bowiem zwykle bardzo słagdzie na przestrzeni kilku miesięcy nasz kraj opuściło przeszło 20 tysięcy bo mówiły po polsku – posługiwały obywateli żydowskiego pochodzenia. się głównie językiem rosyjskim lub Obawy Żydów co do ich przyszłości jidysz, co powodowało niechęć wobec w Polsce próbował uspokoić ówczesnich ze strony polskiego społeczeńny przywódca państwa Władysław stwa. Dlatego w większości traktowali Gomułka, pozbywając się z obozu oni Polskę jako czasowy przystanek władzy najbardziej antysemicko naprzed wyjazdem do Izraela. Główny ciężar zaopiekowastawionych polityków. W tym tonie było równia się przybyszami ze wschodu spadał nież exposé premiera na barki Towarzystwa Józefa Cyrankiewicza: Społeczno-Kultural„Rząd stać będzie niezłomnie na stanowisku nego Żydów w Polstrzeżenia równych praw sce. W tym celu orgai równych obowiązków nizowano więc obozy dla wszystkich obywaprzejściowe w Warszateli, niezależnie od ich wie, Śródborowie koło pochodzenia, narodoOtwocka (do dziś funkwości lub wyznania, cjonuje tam ośrodek i walczyć będzie stawczasowy TSKŻ-etu), we Wrocławiu i kilku nowczo z wszelkiego Józef Cy rankiewicz innych miejscowościach. rodzaju szowinistycznySporym ułatwieniem ze mi tendencjami, z antysemityzmem, strony polskich władz była zgoda na a także z próbami dyskryminacji i upowznowienie przez TSKŻ kontaktów śledzenia, wymierzonymi przeciwko ze Światowym Kongresem Żydów mniejszościom narodowym zamieszoraz z żydowskimi organizacjami chakującym Polskę. Wszelkie próby dyskryminacji i podważania w tym okresie rytatywnymi, takimi jak Joint czy Toobowiązujących praw w stosunku do warzystwo Szerzenia Pracy Zawodoludności żydowskiej, której Polska jest wej i Rolniczej wśród Żydów (ORT), od wieków Ojczyzną, spotkają się ze co zaowocowało dodatkowymi środzdecydowanym przeciwdziałaniem ze kami finansowymi, przeznaczanymi strony rządu i jego organów”. Dodatna pomoc tym ludziom. Inną rzeczą jest, że TSKŻ mógł również liczyć kowo partyjna wierchuszka wystosona największą hojność państwowych wała do struktur terenowych PZPR dotacji w porównaniu z innymi orw całym kraju specjalny okólnik, w którym między innymi czytamy: ganizacjami mniejszościowymi. Dla „Z całą mocą raz jeszcze podkreślamy przykładu – w 1960 roku otrzymał internacjonalistyczny charakter naszej z budżetu 2620 tys. zł, kiedy na przypartii. Nie ma i nie może mieć w niej kład Ukraińskie Towarzystwo Spomiejsca dla ludzi krzewiących poglądy łeczno-Kulturalne dostało 950 tys. zł, nacjonalistyczne, szowinistyczne i rasia rosyjski ośrodek – 722 tys. stowskie. Nie wolno tolerować w partii Liczne kontakty migracyjne mięludzi, którzy próbują zatruwać szeregi dzy Polską a Izraelem próbowała partyjne jadem nacjonalizmu i antykompilować strona rosyjska, gdyż Moskwa w tym czasie prowadziła semityzmu”. Dodatkowo władza podjuż polityczną wojnę z państwem żykreśliła prawo obywateli należących do mniejszości narodowych (oprócz dowskim. Oczywiście wpłynęło to na Żydów liczną grupą etniczną byli zmniejszenie wydawania przez polskie Niemcy, Białorusini oraz Ukraińcy) MSZ pozwoleń na wyjazdy, lecz nie do swobodnej nauki ich ojczystego zahamowało emigracji. Tutaj warto języka oraz do piastowania funkcji dodać, że około 1200 Żydów, którzy partyjnych i państwowych. wyjechali do Izraela, zdecydowało się Październikowy przełom spowona powrót do Polski – wśród nich znany pisarz Pesach Binecki oraz dował również renegocjację wszelMarek Edelman, który jednak od kich umów i wzajemnych kontaktów początku twierdził, że w Izraelu był z ZSRR. Jednym z takich uzgodnień tylko z wizytą. Wydarzeniem sporej była umowa repatriacyjna, w wyniku rangi było zagraniczne tournée Pańktórej do Polski mogło przyjechać około 250 tysięcy byłych obywateli stwowego Teatru Żydowskiego. Jego
Żydowski Dom Kultury im. Gersona Dua
artyści odwiedzili Belgię, Francję oraz Izrael i byli gorąco przyjmowani przez tamtejsze widownie. Dyrektorem teatru była znakomita aktorka Ida Kamińska, pierwsza kobieta zza żelaznej kurtyny, która otrzymała nominację do Oscara za najlepszą rolę żeńską. Doceniono ją za znakomitą kreację sklepikarki w czechosłowackim filmie „Sklep przy główniej ulicy”. Szczególnie ważny dla zespołu był występ w Izraelu, gdzie mogli się zaprezentować przed dawnymi rodakami, zrzeszonymi głównie w Federacji Żydów Polskich. Artystów z Polski gościł również izraelski prezydent Icchak Ben Cwi. Jak później wspominała Kamińska, prezydent „okazywał głębokie zrozumienie z powodów, dla których naszą działalność kulturalną wciąż prowadzimy w Polsce”. Według polskich służb wywiadowczych, oczywiście pilotujących całe żydowskie tournée, to „głębokie zrozumienie” nie było niczym innym, jak zachętą aktorów do emigracji, bo zdaniem propagatora syjonizmu, jakim był ówczesny prezydent Ben Cwi, prawdziwą ojczyną polskich Żydów jest Izrael, a w Polsce są tylko „nosicielami idei narodowej wśród żydostwa”. Z początkiem lat 60., po emigracyjnej fali października ’56 w Polsce zostało około 30 tysięcy Żydów. Jednak już w tym okresie mimo rządowych deklaracji w obozie władzy zaczęła do głosu dochodzić tzw. frakcja partyzantów skupiona wokół wiceministra MSW Mieczysława Moczara. Grupa ta, nazywana przez Żydów Czerwonym ONRem, zaczęła, mówiąc językiem przedwojennym, „odżydzać” Polskę. Początkowo zajęto się ambasadą Izraela Mieczysław w Warszawie. Jedną z pierwszych ofiar walki z „układem” był znany dziennikarz Henryk Holland – ojciec reżyserki Agnieszki Holland – który w grudniu 1961 roku, zagrożony aresztowaniem za współpracę z zachodnimi mediami, nie wytrzymał presji i podczas rewizji wyskoczył z okna swojego mieszkania na szóstym piętrze. Powoli zaczął się też odwrót od październikowych przemian. Oznaką tego była
chociażby likwidacja warszawskiego Klubu Krzywego Koła, popularnego miejsca kulturalnego na ówczesnej mapie stolicy, obfitującego w rozmaite ciekawe i nie zawsze politycznie dyskusje, a także niezwykle poczytnego i opiniotwórczego czasopisma „Po Prostu”, które odegrało wiodącą rolę w polityczno-społecznych przemianach 1956 roku. Warto nadmienić, że w tygodniku tym, który uchodził za pismo studentów i młodej inteligencji, publikowali między innymi Agnieszka Osiecka, Marek Hłasko, Jan Olszewski i Jerzy Urban. W odpowiedzi na politykę kulturalną rządu grupa trzydziestu czterech intelektualistów wystosowała list protestacyjny autorstwa Antoniego Słonimskiego (tzw. list 34) do premiera Józefa Cyrankiewicza, sprzeciwiając się między innymi cenzurze oraz limitom papieru na drukowanie książek i czasopism. Ponieważ jednak apel ten nie był jednolitym stanowiskiem ludzi pióra, szybko pojawił się inny list, sprzeciwiający się „kampanii oczerniającej Polskę”, sygnowany przez 600 nazwisk polskich literatów, w tym przyszłą noblistkę Wisławę Szymborską, Tadeusza Różewicza czy prezesa Związku Literatów Polskich Jarosława Iwaszkiewicza. I choć autorem „listu 34” był poeta żydowskiego pochodzenia, większość pisarzy Żydów podpisała się pod petycją piętnującą „szkalowanie polskiego rządu”. Nawet przewodniczący TSKŻ Hersz Smolar, działając pod dyktando partyjnej wierchuszki, naciskał na żydowskich pisarzy, członków ZLP, aby podpisali „list 600”. W grudniu 1961 roku odbył się IV Zjazd TSKŻ-etu. Na Moczar przewodniczącego ponownie wybrano Smolara, a jego zastępcami zostali Dawid Sfard i Szmuel Hurwicz. Jednak ze strony władz – głównie generałów Mieczysława Moczara i Kazimierza Witaszewskiego – nadszedł wyraźny sygnał, że partia już straciła zaufanie do tego zarządu i postulowano o zmiany kadrowe. TSKŻ potulnie spełnił tę sugestię i na nowego przewodniczącego wybrano Lejba Domba. Jak
pokazały powyższe wydarzenia, środowiska żydowskie nie były w stanie zdobyć się na żaden, nawet symboliczny gest sprzeciwu i spolegliwie spełniały zalecenia i sugestie władz, wierząc, że to posłuszeństwo zapewni im spokój oraz pozwoli zachować dotychczasową autonomię. Infiltracja środowisk żydowskich prowadzona przez aparat władzy wpłynęła na zapaść dotychczas dynamicznego rozwoju żydowskiej ulicy. TSKŻ – co rusz szargany groźbami o możliwości zawieszenia lub nawet zamknięcia organizacji – nie rozwijał swej działalności tak prężnie jak chociażby dziesięć lat wcześniej. Koncentrowano się głównie na działalności literackiej, skupionej głównie wokół wydawnictwa „Idisz Buch”, jedynego żydowskiego wydawcy w Polsce. Dzięki niemu wydano klasyków literatury żydowskiej, między innymi Mendla Mojchera, Lejba Pereca czy Izaaka Singera. Ukazywały się przekłady na jidysz literatury polskiej, na przykład Aleksandra Fredry, Adama Mickiewicza oraz Juliana Stryjkowskiego. Wychodziła również literatura dziecięca, na przykład wiersze Jana Brzechwy, Juliana Tuwima czy baśnie Lejba Olickiego. „Idisz Buch” opublikował również „Kroniki getta warszawskiego”, unikatowe dzieło Emanuela Ringelbluma, oparte na zachowanych bezpośrednich relacjach ginących ofiar getta. Kwestia literacka zawsze była bliska Żydom. Przed wojną, kiedy większość urzędów administracji publicznej była dla nich niedostępna, właśnie dzięki literaturze i prasie mieli swój wpływ na rzeczywistość. Za przykład mogą tu posłużyć redagowane przez Mieczysława Grydzewskiego „Wiadomości Literackie”, gdzie publikowała cała plejada wybitnych żydowskich ludzi pióra, na przykład Julian Tuwim, Jan Lechoń, Antoni Słonimski czy Bruno Schulz i towarzysząca temu środowisku grupa skamandrytów. W nurt ten wpisał się również tygodnik „Zwrotnica” pod batutą Tadeusza Peipera, współpracujący z tzw. Awangardą Krakowską. A także stricte żydowski dziennik „Nasz Przegląd” pod red. Jakuba Appenszlaka. Z kolei z powojennego grona pisarzy o żydowskich korzeniach, którzy na stałe weszli do kanonu literackiego, warto wymienić braci Kazimierza i Mariana Brandysów, Mieczysława Jastruna, Stanisława Lema, Artura Sandauera, Leopolda Tyrmanda czy tworzących na emigracji: Gustawa Herlinga-Grudzińskiego oraz noblistę Izaaka Singera. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r. Szanowny Panie. Czytuję Pańskie felietony od zawsze i doceniam Pańską działalność na niwie wyjaśniania zawiłości Biblii oraz poszerzania wiedzy na temat historii Kościoła. Zainteresował mnie ostatni felieton, do którego napisania zainspirowała Pana czytelniczka zarzucająca wywyższanie Żydów. W związku z tym interesuje mnie problem śmierci Jezusa. Kościół naucza, że bez śmierci i zmartwychwstania nie moglibyśmy być zbawieni, żylibyśmy w grzechu popełnionym przez prarodziców. Czy w związku z tym Judasz jest zbrodniarzem, czy narzędziem w rękach Boga; czy Żydzi przyczynili się do śmierci Boga, czy powinni być za to ukarani, czy też wykonywali Jego wolę? Przede wszystkim należy podkreślić, że nie wszyscy Żydzi żyjący w czasach Jezusa byli odpowiedzialni za Jego śmierć. Winę za tę zbrodnię głównie ponoszą przywódcy Izraela. Zapowiadając swoją śmierć, Jezus powiedział: ,,Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, musi być odrzucony przez starszych, arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie i musi być zabity” (Mk 8. 31, por. Mk 9. 31; 10. 33–34). Dalej czytamy, że ostatecznie decyzja ta zapadła, kiedy „wczesnym rankiem wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciwko Jezusowi, że trzeba go zabić. Związali go więc, odprowadzili i przekazali namiestnikowi Piłatowi” (Mt 27. 1–2). W związku z wielowiekowym obarczaniem winą Żydów za śmierć Chrystusa interesujące jest w tej sprawie obecne stanowisko Kościoła rzymskokatolickiego. W deklaracji soborowej (Vaticanum II) „Nostra aetate” czytamy: „A choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa, jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym. Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma Świętego. Niechże więc wszyscy dbają o to, aby w katechezie i głoszeniu słowa Bożego nie nauczali niczego, co by nie licowało z prawdą ewangeliczną i z duchem Chrystusowym”. Co więcej, ks. Michał Czajkowski pisze, że takie stanowisko Kościół zajmował znacznie wcześniej, bo już podczas soboru trydenckiego: „Chrześcijanie grzesznicy są bardziej winni śmierci Chrystusa w porównaniu z niektórymi Żydami, którzy w niej mieli udział: ci ostatni istotnie nie wiedzieli, co czynią, podczas gdy my wiemy to aż za dobrze” (pars I, cap. V, questio IX [w:] „Lud Przymierza”, Warszawa 1992, s. 124). Mało tego, ks. M. Czajkowski sprzeciwia się także obarczaniu wszystkich Żydów za śmierć Jezusa. Pisze: „Niektórzy jednak, powołując się na słowa Ewangelii św. Mateusza: »Jego krew na nas i na dzieci nasze« (Mt 27. 25), obwiniają Żydów za śmierć Chrystusa. Istotnie, wyrażenie to znaczy: przyjmujemy pełną
dpowiedzialność za tę śmierć. Wołał o to wszakże nie cały naród żydowski, lecz tylko podburzony tłum, zebrany przed pałacem Piłata. Nie można również zapominać, że także za tych ludzi, podobnie jak i za nas wszystkich modlił się Jezus na krzyżu: »Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią« (Łk 23. 34)” (tamże, s. 124).
OKIEM BIBLISTY
21
chrzcił was Duchem Świętym” (Mk 1. 7–8). Skoro prosty lud mu uwierzył i miał Jana za proroka (por. Mt 21. 23–32), dlaczego nie uczynili tego przywódcy? Dlaczego przynajmniej dokładniej nie zbadali Pism? Poza tym z Talmudu babilońskiego (różnych szkół rabinicznych) wyraźnie wynika, że rabini uwzględniali istnienie dwóch mesjaszów. Pierwszy to syn Józefa, którego powodem przyjścia było cierpienie i śmierć. Miał on – zgodnie z proroctwem Zachariasza (12. 10) – umrzeć w poniżeniu, przybity do drzewa. Drugi zaś to syn Dawida, który ma dopiero przyjść i przynieść światu pokój (Ps 2). Nie jest zatem tak, że przywódcy żydowscy żyjący w czasach Jezusa byli całkowicie pozbawieni wiedzy o tym, co Biblia mówi zarówno o poniżeniu (Iz 53), jak i wywyższeniu mesjasza (Dn 7. 13–14). O tym też, jak te dwa różne aspekty i fragmenty Biblii wyjaśniał rabin Joszua bar Levi, pisze w swojej książce Rachmiel Frydland:
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Wina i przebaczenie Poza tym – jak zauważył ks. Czajkowski – Pismo Święte łączy śmierć Jezusa z naszymi grzechami. Czytamy przecież, że „Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism” (1 Kor 15. 3) oraz że ,,grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom dla sprawiedliwości żyli” (1 P 2. 24). Czy to jednak oznacza, że Judasz i przywódcy żydowscy oraz niektórzy spośród Żydów, którzy z nimi współdziałali, byli narzędziami w rękach Bożych? Pozornie tak się może wydawać. Tak jednak nie jest. Chociaż bowiem Bóg przewidział (zna koniec na początku) i zapowiedział śmierć swego Pomazańca (Iz 53; Dn 9. 26), to jednak nie przeznacza On nikogo do zła. Przeciwnie, Bóg wzywa: „Przystańcie na drogach i patrzcie, pytajcie się o odwieczne ścieżki, która to jest droga do dobrego i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszej duszy!” (Jr 6. 16). Innymi słowy, do zbrodni tej nie musiało dojść, gdyby przywódcy żydowscy nie przedkładali swoich interesów nad wolę Boga oraz gdyby wybiórczo nie traktowali tekstów biblijnych, ale dokładniej je zbadali i wzięli pod uwagę wszystkie zapowiedzi mesjaniczne i przestrogi z nimi związane. Tym bardziej że zanim Jezus rozpoczął swoją działalność, Żydzi rzeczywiście oczekiwali mesjasza. Jego przyjście poprzedził też Jan Chrzciciel, który złożył o nim świadectwo, mówiąc: „Idzie za mną mocniejszy niż ja, któremu nie jestem godzien, schyliwszy się, rozwiązać rzemyka u sandałów jego. Ja chrzciłem was wodą, On zaś będzie
,,Pierwszy z nich mówi: »Oto na obłokach niebieskich przyszedł ktoś podobny do Syna Człowieczego« (Dn 7. 13); zaś drugi opisuje pokorę Mesjasza: »Oto twój król przychodzi (…) łagodny i jedzie na ośle« (Za 9. 9). Rabin wyjaśnił swą syntezę w następujący sposób: Jeśli będą godni, On przyjdzie na »obłokach niebieskich«; jeśli okażą się niegodni, przybędzie ,,łagodny, jadąc na ośle” („Co Żydzi wiedzą o Mesjaszu”, s. 17). W jakimś stopniu z wyjaśnieniem tym korespondują słowa Jezusa, który powiedział: „Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamieniujesz tych, którzy do ciebie byli posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wam dom wasz pusty zostanie. Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim” (Mt 23. 37–39). Nasuwa się jedynie pytanie: kiedy naród żydowski wypowie powyższe słowa i przyjmie przychodzącego Mesjasza? Pewną wskazówkę znajdujemy w Księdze Zachariasza, w której czytamy, że nastąpi to u kresu obecnych czasów, kiedy Mesjasz sam stanie w obronie Izraela przed narodami dążącymi do jego zniszczenia: „W owym dniu będę dążył do tego, aby zniszczyć wszystkie narody, które wyruszyły przeciwko Jeruzalemowi. Lecz na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalemu wyleję ducha łaski i błagania. Wtedy spojrzą na mnie, którego przebodli, i będą go opłakiwać, jak opłakuje się jedynaka, i będą gorzko biadać nad nim,
jak gorzko biadają nad pierworodnym (…). W owym dniu dom Dawida i mieszkańcy Jeruzalemu będą mieli źródło otwarte dla oczyszczenia z grzechu i nieczystości” (Za 12. 9–10; 13. 1). Obrazem zaś tego ostatecznego pojednania Mesjasza z Izraelem może być pojednanie Józefa z braćmi, który po ponad dwudziestoletnim pobycie w Egipcie dał się im poznać, mówiąc: „Jam jest Józef, brat wasz, którego sprzedaliście do Egiptu” (Rdz 45. 5). Jak bowiem on został sprzedany i w pewnym sensie skazany na śmierć, tak i Jezus został wydany w ręce wrogów i stracony. Jak braciom Józefa wydawało się, że Bóg jest przeciwko nim, tak też wielu Żydów całkowicie zwątpiło w Boga. Jak Józef dał się poznać braciom, tak też Jezus, żydowski Mesjasz, w odpowiednim czasie objawi się całemu Izraelowi, jak napisano: „Przyjdzie z Syjonu wybawiciel i odwróci bezbożność od Jakuba. A to będzie przymierze moje z nimi, gdy zgładzę grzechy ich” (Rz 11. 26–27, por. Iz 59. 20–21). W tym też „dniu”, kiedy Żydzi ujrzą tego, „którego przebodli” (Za 12. 10), Boży plan stanie się dla nich jasny i zrozumiały. W komentarzu Tory Pardes Lauder do słów: „Jam jest Józef” czytamy: „Widząc wiele nieszczęść dookoła, ludzie często stawiają pytanie: »Gdzie jest Bóg?«. Od chwili, kiedy bracia przybyli do Egiptu, aby kupić żywność, spotykało ich jedno nieszczęście po drugim. Bracia pytali jeden drugiego: »Dlaczego Bóg robi nam to wszystko?«. Trzy krótkie słowa: »Ja jestem Jesef«, były odpowiedzią na wszystkie
pytania. Jakby w błysku światła, sens wszystkich utrapień minionych dwudziestu dwóch lat stał się oślepiająco jasny. To samo zdarzy się w przyszłości, kiedy świat usłyszy słowa: »Ja jestem Haszem« i wszystkie zagadki historii zostaną natychmiast rozwiązane” (Kraków 2001, s. 284). Co więcej, jak sprzedanie Józefa przyniosło ratunek dla ówczesnego Egiptu i innych ludów, tak też „upadek” Izraela (Rz 11. 12), czyli wydanie i skazanie Jezusa na śmierć, stało się błogosławieństwem dla świata i stanie się nim ostatecznie także dla całego Izraela (Rz 11. 26). Stanie się tak, jak Józef powiedział do braci: „Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud” (Rdz 50. 20). Ewangelie pokazują bowiem Jezusa jako Mesjasza, który podobnie jak Józef pragnie ostatecznego pojednania i odkupienia całego Izraela. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy Żydzi bez wyjątku będą zbawieni ani że wszyscy, którzy przyczynili się do śmierci Jezusa, zostaną uniewinnieni. Warto jednak pamiętać, że nawet ci, którzy go wydali, działali w nieświadomości. Tak przynajmniej powiedział apostoł Piotr: „A teraz, bracia, wiem, że w nieświadomości działaliście, jak i wasi przełożeni” (Dz 3. 17). Poza tym skoro Józef przebaczył swoim braciom, czy nie może tego uczynić Ten, który uczył, aby przebaczać aż do „siedemdziesięciu siedmiu razy” (Mt 18. 22), i modlił się: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23. 34)? BOLESŁAW PARMA
22
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (79)
Poeta antyklerykał Arianin Wacław Potocki z Łużnej koło Biecza zaliczany jest do grona najwybitniejszych poetów staropolskich. Jego poezja przepojona była średnioszlacheckim antyklerykalizmem. Antytrynitaryzm w Polsce nie miał możnych protektorów, stanowił więc najsłabszy odłam ruchu reformacyjnego. Mimo to XVII-wieczne środowisko ariańskie wydało poetów, którzy w historii literatury staropolskiej zajmują miejsce bardzo poczesne. Wystarczy wspomnieć, że najwybitniejsi poeci baroku polskiego – Zbigniew Morsztyn, Wacław Potocki, Samuel Przypkowski i Olbrycht Karmanowski – rekrutowali się z grona braci polskich. Wcześniej arianie ze znaczniejszych poetów mogli poszczycić się Erazmem Otwinowskim (1526–1614) – podróżnikiem i dyplomatą, jednym z kuratorów słynnej Akademii Rakowskiej koło Kielc, który jako pierwszy w Europie przełożył poemat „Ogród różany” perskiego poety Saadiego. W połowie XVII w. wśród arian, którzy już wcześniej walnie przyczynili się do rozwoju polszczyzny poprzez pisanie traktatów religijno-filozoficznych oraz pięknych modlitw i pieśni, rozkwitała poezja. Wyróżniała się czystością języka, a w treści – zachowaniem dobrych tradycji Odrodzenia polskiego. Znaczna część poezji poświęcona była życiu społecznemu i jego krytyce. Znalazł w niej swój wyraz niepokój o los człowieka, któremu ciągle groziła albo wojna, albo
Z
nietolerancja wyznaniowa. I oczywiście antyklerykalizm, a przy tym racjonalistyczne przekonanie, że rozum wszystko zwycięży i że „cokolwiek sprzeciwia się rozumowi, jest fałszywe i niemożliwe”. Wacław Potocki urodził się około 1623 r. w Woli Łużańskiej pod Bieczem w ariańskiej rodzinie ziemiańskiej herbu Szreniawa. Wykształcenie zdobył prawdopodobnie w zborze ariańskim w Raciborsku. W 1638 r. w wieku 17 lat razem ze starszym bratem Janem walczył na Ukrainie. W 1648 r. ożenił się z arianką Katarzyną Morsztynówną, z którą żył w zgodzie i „w umiarkowanym dostatku”. Szczęśliwi małżonkowie doczekali się trójki dzieci. W tych latach Potocki walczył pod Beresteczkiem, a następnie – w czasie „potopu szwedzkiego” – przeciwko Szwedom i wojskom Jerzego II Rakoczego, choć początkowo planował opanowanie Biecza na rzecz króla szwedzkiego. Szybko zmienił
darza się, że okoliczności pozwalają nam spojrzeć życiu w twarz. Bez uników i bez środków znieczulających. Błogosławieni, którzy dzielnie zniosą ten widok. Historie takie jak mielona bez końca przez polskie media opowieść o życiu i zbrodniach Mariusza Trynkiewicza, gwałciciela, a zarazem zabójcy czwórki dzieci, mają wiele wymiarów. Można z nich zrobić na przykład materiał do szczucia ludzi na siebie, jak to czynią właśnie gazety mniej lub bardziej brukowe. Zasugerowały, że zbrodniarz ma się zatrzymać u znajomego w Rudzie Śląskiej, co spowodowało tam (według tych mediów) wybuch paniki i nastrój przygotowań do linczu. Wcześniej podobne nastroje medialnie krzesano w Piotrkowie, rodzinnym mieście tego człowieka. Obawiam się, że z rozbudzania takich emocji nie będziemy ani lepsi, ani mądrzejsi. Z pewnością także nie staniemy się bezpieczniejsi. Za to paru cwanych dziennikarzy i właścicieli ich miejsc pracy zgarnie sowitą premię za urządzanie tych brzydkich zabaw. Tę lekcję już ludzkość odrobiła tysiące razy w swojej historii. Wygląda na to, że ciągle odrabia ją na próżno… Szkoda, że głównie tak, czyli głupio i podle, jest eksploatowana historia Trynkiewicza.
jednak orientację, przechodząc na stronę króla Jana Kazimierza, i nawet wystawił własnym sumptem oddział, który liczył kilkudziesięciu ludzi. W maju 1657 r. uczestniczył w obronie Gorlic przed wojskami Rakoczego. Postępujący regres, zacofanie społeczne i gospodarcze Rzeczypospolitej szlacheckiej objawiło się między innymi nietolerancją i wygnaniem arian z Polski. Kiedy w 1658 r. konstytucja sejmowa nakazała szlachcie ariańskiej wyjazd z granic Rzeczypospolitej albo przejście na katolicyzm, wszyscy bracia Potoccy, w tym Wacław, oficjalnie przeszli na katolicyzm. Natomiast żony Wacława i Jana dalej wyznawały arianizm, co stało się przyczyną
Bo jest tu nad czym myśleć! Pewien znajomy, widząc po raz pierwszy film z procesu tego zabójcy, krzyknął: „Ależ on wygląda jak fajtłapa! Jak ostatnia ciamajda, a nie jak seryjny morderca!”. No właśnie… A jak wygląda zabójca zwyrodnialec? I kim on właściwie jest? Przeraża nas to, że wygląda raczej jak jeden z naszych sąsiadów, a nie jak
poważnych problemów. „Świat pijany jest bólem” – napisał o tej uchwale sejmowej Potocki w swoim wierszu „Niechaj śpi pijany”. Protestował przeciwko feudalnej i katolickiej rzeczywistości: „Diabeł na warcie, żeby nikt nie budził stoi. Grozi palcem z daleka, psów nawet popoi (…). Niechżeby który krzyknął jako ogar w borze – Heretyk! Zamurować na śmierć go w klasztorze abo ściąć, abo spalić (…)”. W dobie szalejącej kontrreformacji wiersze Potockiego przepojone były średnioszlacheckim antyklerykalizmem. Oświadczył w nich, że nie wierzy w cuda, a zakonnicy to szaleńcy i nieroby. Występował przeciwko dziesięcinom, rozszerzaniu dóbr duchownych i w ogóle księżemu wyzyskowi społeczeństwa – szlachty i nieszlachty. Smucił się, że „w księżą się Rzecz obróci samę Pospolita”. Rzeczowo krytykował ustrój feudalnej Rzeczypospolitej szlacheckiej, leniwość i nieużyteczność szlachty, którą porównywał z kozłami, i w myśl zasady wyrażonej w tytule jednego z wierszy („Ile niewolników, tyle nieprzyjaciół”) krytykował upodabniające się do niewolnictwa poddaństwo chłopów i utrzymywanie przez kler i szlachtę chłopstwa w ciemnocie. Kwestiom tym Potocki poświęcił szczególnie
przymusowo na przykład w Wehrmachcie, nie dziwiło nikogo, kto znał region i jego historię. I nikogo też specjalnie nie gorszyło. Ale czym innym jest jednostka frontowa, a czym innym oddział do zadań specjalnych. Bardzo często specjalnie zbrodniczych. Nieraz patrzyłem na tego tęgawego, sympatycznego pana i zastanawiałem się, co robił
ŻYCIE PO RELIGII
Opowieści z Koszmarnii ohater kryminalnego filmu. Bo jeśli wygląda b zwyczajnie, a nawet nieporadnie, to może się okazać, że zło – także to drastyczne – jest czymś w gruncie rzeczy banalnym, a nie szczególnym. Nie ma na sobie Kainowego piętna, ale wygląda zupełnie normalnie, codziennie, nudnie. Jak rozchodzone kapcie albo jakaś znoszona piżama. Pochodzę ze Śląska i mam już trochę lat. Zdarzyło mi się kiedyś usłyszeć, że mój bliski sąsiad służył w czasie ostatniej wojny w jednostce SS. To, że śląscy chłopcy służyli
w czasie wojny. Jakie rozkazy wykonywał? Rozstrzeliwał? Podpalał wioski na froncie wschodnim? Torturował? Może zresztą nie zrobił niczego złego, co jest równie prawdopodobne jak poprzednie ewentualności, bo mógł przecież pracować w kuchni lub poczcie polowej. W końcu zabrał swoje tajemnice do grobu, ale zapamiętałem, że nawet SS może mieć oblicze bardzo zwyczajne, dowcipne i pogodne. I takie historie są szansą, aby dotknąć tej strasznej prawdy, że drastyczne zło oraz
wiersze: „Do zelanta sine scientia”, „Do zakonników”, „Od umarłego dań”, „Na wyderkafy”, „Ujmowanie swawolnych posłów”, „Wolne kozy od pługu” i „Niechaj śpi pijany”. W 1662 r. wytoczono małżeństwu Potockich proces o kryptoarianizm, a w pozwie była mowa o tym, że Wacław „w zastępstwie ministra” wygłasza kazania, uczy zasad wiary ariańskiej w swoim majątku w Łużnej i raczy „do kościoła rzymsko-katolickiego tamże się znajdującego dla formy uczęszczać”. Następstwem tych oskarżeń był chrzest dwójki starszych dzieci Potockich. Poeta zaangażował się nawet w działalność obywatelską – został sędzią skarbowym województwa krakowskiego, podstarościm bieckim i uczestnikiem licznych sejmików. Choć przeszedł w wieku męskim na katolicyzm, zawsze jednak zachował sympatie ariańskie, pozostał obrońcą chłopów i tolerancji wyznaniowej, a wrogiem magnaterii i kleru. W 1675 r. ponownie oskarżono go o sprzyjanie arianom. W 1685 r. został wybrany przez sejmik na posła do biskupa krakowskiego. Chodziło o nadużycia, których dopuszczał się kler przy pobieraniu dziesięciny. Do końca życia pracował bez wytchnienia nad uporządkowaniem swojego olbrzymiego dorobku literackiego. Niewiele utworów Potockiego ujrzało światło dzienne za jego życia, dlatego nie zażywał sławy wielkiego poety. Jego twórczość – szczególnie fraszki z „Ogrodu nieplewionego” – dostarcza czytelnikowi wiele wiadomości na temat ówczesnej obyczajowości. Był jednym z najoryginalniejszych i najbardziej narodowych poetów staropolskich. Zmarł 9 lipca 1696 r. w ukochanej Łużnej. Pochowany został w podziemiach kościoła reformatów w Bieczu. ARTUR CECUŁA
przemoc są bliżej nas, niż często sądzimy. Bywają potwornie zawikłane, poplątane, a nawet w pewnym sensie dziedziczne. Przecież Trynkiewicz był także ofiarą przemocy seksualnej, a nie tylko jej późniejszym sprawcą. A z drugiej strony wiemy, że nie każda ofiara, a zapewne tylko mniejszość z nich, przekazuje okrucieństwo dalej. Nie zmienia to faktu, że zło – jak widać – przenosi się skutecznie na kolejne pokolenia, zaraża i zatacza szerokie kręgi. Dlatego sprawą absolutnie kluczową jest inwestowanie sił i środków – począwszy od szkoły, a skończywszy na terapiach dla dorosłych – na budowanie struktur, w których okrucieństwa będzie jak najmniej – od rodzin, przez relacje społeczne, polityczne czy gospodarcze. A także na niwelowanie skutków przemocy, która już miała miejsce. Podzielane przez sporą część społeczeństwa pragnienie zabijania takich ludzi jak Trynkiewicz jest zresztą, moim zdaniem, przede wszystkim próbą pociągnięcia tej fali przemocy dalej, replikowania jej w imię sprawiedliwości. To pragnienie dosyć naturalne, ale o godnych pożałowania skutkach, o czym świadczy cała historia ludzkości. MAREK KRAK
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
23
Z
arówno judaizm, jak i pogaństwo dobrze znały praktykę pielgrzymek. W judaizmie zwłaszcza świątynia jerozolimska ściągała z okazji świąt kalendarzowych, głównie Paschy, wielkie tłumy przybyłe nie tylko z najodleglejszych okolic Palestyny, ale również ze wszystkich obszarów diaspory. Jeśli chodzi o pogan, to odbywali pielgrzymki do wielu świątyń. Pytano tam wyrocznię o radę, oczekiwano uzdrowień, oddawano cześć domniemanym grobom herosów albo relikwiom cudotwórców. Do świątyń Asklepiosa czy świątyni Artemidy w Efezie wierzący lud, zawsze chciwy cudów, wędrował po leki i amulety, zaś tłum czarowników i wróżbitów uwijał się wokół sanktuariów, powołując się mniej lub bardziej wyraźnie na natchnienie, jakiego udzielał im bóg (lub bogini). Ta jedna z charakterystycznych form pobożności, jaką są pielgrzymki, rozwinęła się w chrześcijaństwie, począwszy od IV w. Od tego czasu tłumy napływają, i to nieraz z bardzo daleka, do sanktuariów poświęconych sławnym męczennikom, na przykład św. Menasowi w Abu Mena w Egipcie na zachód od Delty (patrz foto), siedmiu braciom Machabeuszom, św. Babylasowi w Antiochii, św. Janowi w Efezie, św. Demetriuszowi w Tesalonikach, św. Anastazji w Sirmium czy św. Kwirynowi w Siscii. Wybierano się na pielgrzymkę z myślą, że ów pobożny uczynek przyniesie jakąś doczesną korzyść – zwłaszcza troska o zdrowie była motywem szczególnie silnym i częstym. I tak na przykład w Efezie kościół św. Jana Ewangelisty przejął w pewien sposób dziedzictwo po świątyni Artemidy. W obu wypadkach przede wszystkim oczekiwano cudów. Wśród pielgrzymek chrześcijańskich szczególne znaczenie przypadło świętym miejscom w Palestynie, stanowiącym specjalną kategorię martyriów. Pierwsze z nich powstały w latach 30. IV w., a ich rozwój był bezpośrednim skutkiem prochrześcijańskiej polityki cesarza Konstantyna Wielkiego. Oczywiście od początku ośrodkiem zainteresowań była osoba Chrystusa. Pątnicy wędrują przede wszystkim jego śladami
Święci (5) nieświęci – w Jerozolimie jest to rotunda Anastasis nad grobem Chrystusa, sąsiadująca z nią bazylika na miejscu Kalwarii, bazylika Eleona na Górze Oliwnej oraz sanktuarium Wniebowstąpienia, a w Betlejem – Bazylika Narodzenia.
dalej – za relikwię zaczęto uważać wszystko to, czego święty dotykał za życia, na przykład strzępek jego szaty, a także wszystko to, co po jego śmierci mogło przez zetknięcie się albo sąsiedztwo napełnić się fluidem,
Pierwowzorem pielgrzymek chrześcijańskich były pielgrzymki pogańskie i żydowskie. Wyruszano również do osób już za życia otaczanych czcią. Cześć zaczęto okazywać również uczniom i prekursorom Chrystusa. Ważne etapy w planie wędrówki stanowiły groby patriarchów w Hebronie i królów w Betlejem oraz rozproszone po całej Palestynie groby sędziów i proroków. Ale nie tylko grobowce i śmiertelne szczątki świętych złożone w grobie stały się przedmiotem kultu podczas tychże pielgrzymek, bo również wszelkiego rodzaju relikwie, nawet najmniejsza cząstka czcigodnego ciała, otaczane były takimi samymi hołdami. Wyznawcy wierzący w ich cudowną moc posunęli się w swoich zabobonnych praktykach jeszcze
jaki rzekomo ma promieniować ze świętych szczątków. Tak bywało z oliwą, którą przelewano przez ściany relikwiarza i która spływała z nich już „uświęcona”. Często relikwią była odrobina pyłu, jaki osiadł na grobie. Nie ulega wątpliwości, że pielgrzymki, podobnie jak kult relikwii, stwarzały okazję do zabobonnych praktyk i świadczyły o upadku prostej, „czystej” wiary ewangelicznej. Wiele cennych informacji o pielgrzymkach i kulcie świętych miejsc, grobów i relikwii bezpośrednio z nimi związanych podaje „Podróż lub pielgrzymka do miejsc świętych” – dziennik podróży, jaką odbyła p ewna
z akonnica, Egeria, niegdyś bogata dama, która około 400 r. zwiedziła Palestynę, Syrię, Azję Mniejszą i Konstantynopol. Dokument ten opowiada między innymi o wielkiej namiętności do zbierania relikwii, jaką zapałali ówcześni chrześcijanie. W Jerozolimie, gdzie wierni defilowali przed rzekomym drzewem Krzyża Pańskiego, straż trzymali diakoni, ponieważ… ktoś zagłębił w relikwii zęby i w ten sposób ukradł mały kawałek świętego drewna. Specjalną kategorię pielgrzymów stanowili wszyscy, którzy udawali się do osób uważanych za wybitne i za życia już otaczanych czcią. Do tego ekskluzywnego grona należał przede wszystkim wielki samotnik, św. Antoni (ok. 253– 356), „ojciec mnichów”, zmarły jako przeszło stuletni starzec. Urodzony w Egipcie z chrześcijańskich rodziców był egipskim wieśniakiem o skr omnym pochodzeniu, właściwie niepiśmiennym. Żaden z wielu listów krążących pod jego imieniem nie jest autentyczny. Jego asceza i opinia świętości ściągały do niego wielu
uczniów i pielgrzymów szukających przykładu, rady, modlitwy i cudów. Zgoła inną opinię o św. Antonim i jemu podobnych mieli poganie IV stulecia, dla których mnich anachoreta jawił się jako szaleniec, ofiara mizantropii, człowiek, który zapomniał, że jest stworzony dla społeczeństwa i cywilizacji (takimi sformułowaniami posługiwał się cesarz Julian Apostata). Po śmierci osób wybitnych wsławione przez nich miejsca, a nade wszystko ich groby, nadal stanowiły cel pielgrzymek z tego samego powodu co święte miejsca czy relikwie męczenników. Przykładem może być grób św. Marcina z Tours, zmarłego w 397 r. Początkowo był on żołnierzem rzymskim, później pustelnikiem i ascetą, apostołem Galii. Czczono go jako cudotwórcę (martyrologium rzymskie przypisuje mu 3 przypadki wskrzeszenia umarłych). Jest jedną z pierwszych postaci w dziejach chrześcijaństwa, która nie musiała ponieść ofiary męczeństwa, aby zostać uznana za świętą. ARTUR CECUŁA
FUNDACJA „FiM”
Pod linkiem: www.bratbratu.pl/1procent znajduje się nasz darmowy program rozliczeniowy PIT 2013 Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”; ul. Zielona 15, 90-601 Łódź. ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291; KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
24
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Test obciążeń organizmu EAV, metoda dr. Volla czy biorezonans za pomocą aparatów Oberon, Mora lub BICOM to nazwy „cudownej terapii”, mającej w prosty i skuteczny sposób uwolnić nas od wszelkich chorób czy dolegliwości. Wpisując powyższe frazy w przeglądarkę internetową, zostaniemy wręcz zasypani ofertami setek gabinetów medycznych (tym procederem, niestety, często zajmują się dyplomowani lekarze!) oraz paramedycznych, proponujących nam za marne sto kilkadziesiąt złotych (na początek!) rozwiązanie naszych wszelkich problemów zdrowotnych. Dla tych, którzy w swojej naiwności postanowią
źródła światła przypominające lampki choinkowe. Aparat zostaje włączony, a diagnosta krok po kroku gmera badanemu w trzewiach różnymi częstotliwościami elektromagnetycznymi, szukając nieprawidłowych brzdąknięć. W niektórych metodach (np. Volla) kładzie na aparacie fiolki z różnymi eliksirami, które podpowiadają mu dobór najskuteczniejszej metody leczenia.
im zaufać, scenariusz takich terapii przedstawia się mniej więcej według poniższego opisu. Po telefonicznym zapisaniu się na wizytę pierwsze zdziwienie następuje, kiedy przyjedziemy pod wskazany adres. Zazwyczaj będzie to wynajęty niewielki, obskurny pokoik w bynajmniej nie prestiżowej części miasta. Kolejnym zaskoczeniem jest sprzęt używany do tego rodzaju terapii. Przepraszam, „sprzęt” to zbyt nobilitująca nazwa dla pudełka z wyświetlaczem, wyposażonego w dwa kable zakończone metalowymi rurkami, szumnie nazywanymi sensorami. Fachowcy, którzy skasowali już pewne grono osób, często tuningują swój sprzęt leciwym laptopem, na którego ekranie kolorowe animacje wykrywanych chorób mają dodatkowo spotęgować piorunujący efekt badania. W zależności od kreatywności „specjaliści” wkładają nam w dłonie lub na palce miedziane rurki – o, przepraszam! – sensory, połączone kablami z magiczną skrzynką, zakładają słuchawki na uszy, a nawet nakierowują na nasze czoło tajemnicze
Końcem igły dotyka w tym czasie na przykład wnętrza dłoni. A ozdrowieńcze metody to zawsze zmiana diety oraz zaordynowane przez „specjalistę” suplementy, które… „fachowiec” ten dystrybuuje. Są to zazwyczaj ogólnie dostępne preparaty ziołowe różniące się od tych sprzedawanych w sklepach zielarskich i aptekach wyłącznie ceną (ta proponowana przez badającego nas „majstra” jest kilkakrotnie wyższa). No, ale kto by tam biegał po sklepach, skoro ma pod ręką rekomendowane leki na wszystkie zdiagnozowane choroby. A jest co leczyć! Pacjent (dobrze, że nie denat) dowiaduje się, że właściwie to nie ma prawa już żyć, ponieważ liczbą toczących go poważnych chorób deklasuje wieloletniego więźnia obozu koncentracyjnego. Rozszczepienie rdzenia kręgowego oraz grzybica ogólnoustrojowa to wiosenny katar przy m.in. pięciu rodzajach nowotworu zdiagnozowanych w powyższym badaniu u mojego znajomego – dodam, że osoby całkowicie zdrowej, która skonfrontowała wyniki badań magiczną skrzynką z kompleksowymi testami wykonanymi na zlecenie
Oszukańcze terapie
REKLAMA
lekarza w klasycznej placówce zdrowia. Nie ma się jednak co martwić – ziołowe eliksiry, o ile wydamy na nie minimum 7–8 stów, postawią nas na nogi. Zioła to dość nowy pomysł na wydojenie pacjenta, bo jeszcze kilka lat temu wystarczyły same sesje z elektromagnetyczną skrzynką. Nie brakuje osób, które zrażone nieco wyglądem gabinetów terapeutycznych oraz ultranowoczesnych urządzeń medycznych kwestionują skuteczność takich terapii. Tutaj jednak natrafiają na zdecydowaną ripostę „specjalisty”, który przez telefon robi delikwentowi wykład o historii i wieloletniej tradycji leczenia biorezonansem. Słyszymy pseudonaukowy bełkot, że w ustroju ludzkim wytwarzane są fale (drgania) elektromagnetyczne odpowiedzialne za stan zdrowia i choroby. Można je według „specjalistów” zdiagnozować lub nawet wprost eliminować za pomocą wyżej wymienionej magicznej skrzyneczki. I wszystko byłoby cacy, gdyby rzeczywiście zostały udowodnione te fizjologiczne i patologiczne drgania elektromagnetyczne. Istnienia fal tego rodzaju nikomu, jak dotąd, nie udało się udowodnić. Mimo to wynalazcy leczenia metodą biorezonansu są przekonani, że… kiedyś, w przyszłości, ich obecność zostanie potwierdzona empirycznie. Wynalazcy owi to kolejny koronny dowód na prawdziwość tego pseudoleczenia – wszak są to NIEMCY! Skoro wymyślili i zastosowali to Niemcy – ci sami, którzy skonstruowali mercedesa-benza, bmw i rakietę V2 – to przecież nie mogą się mylić! Przyjrzyjmy się zatem tym wspaniałym odkrywcom. Terapia biorezonansowa została opracowana i przedstawiona światu w 1977 r. pod nazwą MORA (skrót od nazwisk jej twórców – Franza Morella i jego zięcia, inżyniera Ericha Rasche). Bazuje ona na efekcie uzyskanym przez Alberta Abramsa – lekarza hochsztaplera, który na początku XX wieku wprowadził na rynek wymyślone przez siebie urządzenia do diagnozy i leczenia chorób za pomocą wibracji. Jego osoba to zresztą materiał na osobny artykuł.
Błyskotliwą karierę cudotwórcy z San Francisco przerwało dochodzenie w sprawie śmierci źle zdiagnozowanego przez niego pacjenta. Udowodniło ono całkowity brak jakichkolwiek właściwości terapeutycznych opracowanych przez Abramsa urządzeń. Zostały mu postawione poważne zarzuty, których nie miał jednak okazji odeprzeć, ponieważ zmarł przed końcem procesu. Niestety, po śmierci Abramsa spore grono jego naśladowców, czując nosem grubą kasę, kontynuowało oszukańczy proceder „medyczny”. Zasada działania większości maszyn nie zmieniła się do dziś – zawierają one obwód mierzący rezystancję skórną, czyli aktywność elektrodermalną, działający w sposób podobny do obwodu w urządzeniu E-Meter stosowanego przez… – uwaga! – scjentologów. Co znamienne, Franz Morell, człowiek któremu „zawdzięczamy” ponowne odkrycie terapii Abramsa, był powiązany ze scjentologami – sektą, której działalność została zakazana w wielu krajach ze względu na wysoką szkodliwość społeczną. W krajowej literaturze medycznej opisywany był kilka lat temu przypadek pacjenta, u którego za pomocą diagnostyki biorezonansu odkryto poważne schorzenia – astmę oskrzelową, cukrzycę utajoną i toczeń układowy. Znamienne jest, że osobą diagnozującą był dyplomowany lekarz medycyny. Wstrząśnięty wynikami badań pacjent postanowił potwierdzić je klasycznymi metodami diagnostycznymi. Po wykonaniu szeregu specjalistycznych testów okazało się, że nie jest on dotknięty żadnym ze zdiagnozowanych wcześniej schorzeń. Zwrócił się on wówczas do miejscowej Okręgowej Izby Lekarskiej z prośbą o „przetestowanie przydatności diagnostycznej aparatu do biorezonansu magnetycznego”. Okręgowy Sąd Lekarski po wnikliwym dochodzeniu uznał lekarza wykonującego biorezonans za winnego wydania bezzasadnej diagnozy, niepopartej żadnymi potwierdzonymi naukowo metodami. Jeden z biegłych powołanych przez Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej – prof. dr hab. Zbigniew Gaciong, konsultant
krajowy w dziedzinie chorób wewnętrznych – tak oto ocenił wartość tzw. biorezonansu magnetycznego w terapii i diagnostyce: „Żaden podręcznik o uznanej renomie nawet nie wspomina o takiej metodzie, publikacje na jej temat ukazują się głównie w języku rosyjskim, w pismach niefunkcjonujących w poważnym obiegu naukowym. Nie przytaczają one ani jednego przykładu badań, które przeprowadzono by zgodnie z prawidłową metodologią nauk empirycznych, a które potwierdziłyby lub uwiarygodniły »biorezonans« jako metodę o wartości przewyższającej efekt placebo”. Nasuwa się pytanie: jeśli metoda biorezonansu jest zwykłym oszustwem, to dlaczego przetrwała tak długo i dlaczego wciąż cieszy się nieustającym, a nawet coraz to większym powodzeniem? Odpowiedź jest prosta – łatwo leczy się choroby wyimaginowane, wmówione. Pacjent przytłoczony druzgocącą diagnozą chce jak najszybciej podjąć skuteczne leczenie. Jest to klasyczny przykład zastosowania psychomanipulacji – dobić człowieka tak, aby stracił grunt pod nogami i podać „tonącemu” pomocną dłoń. Mało kto zdecyduje się potwierdzić diagnozę klasycznymi badaniami. Przecież każda minuta jest cenna, a leczenie należy podjąć już, w tej chwili! Podczas kolejnej wizyty dzięki kupionym u „specjalisty” preparatom ziołowym okaże się, że kilka chorób z długiej listy dolegliwości ustąpiło. Cóż za wspaniała wiadomość! Tylko głupiec przerwałby skuteczną terapię. Po kilku lub kilkunastu miesiącach pacjent „wyzdrowieje”, a terapeuta będzie bogatszy nawet o kilka tysięcy złotych. Oddając sprawiedliwość specjalistom od biorezonansu, trzeba przyznać, że ich porady dotyczące menu oraz zaordynowane zioła nie zaszkodzą, a często rzeczywiście wspomogą nasz organizm. Zbilansowana dieta, ograniczenie węglowodanów prostych, zwiększenie spożycia warzyw i kwasów tłuszczowych omega-3, a także takie preparaty ziołowe jak olejek oregano, vilcacora, chlorella, spirulina itp. mogą wyjść tylko na zdrowie, ale pod warunkiem, że pacjent nie cierpi na żadne poważne schorzenie. Niestety, często do gabinetów biorezonansu trafiają osoby poważnie chore, które z różnych przyczyn zrezygnowały z usług medycyny klasycznej. Niewątpliwie w dużej mierze jest to zasługa naszej „chorej” służby zdrowia, jednak manipulacja pacjentami przez osoby zajmujące się biorezonansem świadczy o braku jakiejkolwiek etyki tych ostatnich. Tym bardziej przeraża fakt, że są w ich szeregach dyplomowani lekarze. Informujemy, że w tej bulwersującej sprawie poseł Roman Kotliński złoży interpelację poselską. ZENON ABRACHAMOWICZ Bibliografia: „Plaga biorezonansu”, prof. Cz. Zychowicz; „Odpowiedzialność zawodowa” – artykuł z miesięcznika „PULS” Okręgowej Izby Lekarskiej, nr 1, styczeń 2007 r., Maria Boratyńska i Przemysław Konieczniak; wikipedia.pl
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Chorzy i chorsi Nie ma słowa „chorszy”, a bardzo by się przydało. Jeśli jednak zapisalibyśmy to przez „samo h”, czyli „horszy”, t o wyjdzie nam tak z ruska – „gorszy”. Zresztą nie przypadkiem, bo „gorszy” to etymologicznie właśnie taki, który ma się gorzej, a nie taki, który jest mniej wart. Dlatego mówimy „gorszyć” – sprawiać, że ludziom robi się gorzej. Niestety, nie wymyślono jeszcze takiego publicznego systemu ochrony zdrowia, który nie dzieliłby ludzi na lepszych i gorszych, jakkolwiek każdy z nich próbuje dzielić ich na chorych i „chorszych”, starając się o to, by ci ostatni szybciej uzyskali dostęp do leczenia. Trudności z zapewnieniem równego dostępu do świadczeń medycznych wynikają z wielu powodów, bo też wiele wymagań kryje się za postulatem wyrażonym w małym słówku „równy”. Bo „równy” znaczy traktujący wszystkich ubezpieczonych wedle tych samych, jasnych reguł, bez względu na dzielące ich różnice, na przykład takie jak wiek, płeć, miejsce zamieszkania, dochody oraz przyczyny złego stanu zdrowia. Oraz oczywiście „znajomości” i status społeczny. W odniesieniu do każdego z tych czynników równości (a raczej – w praktyce – nierówności) występują inne powody, dla których trudno jest osiągnąć akceptowalny standard.
W
Przyjrzyjmy się im po kolei. Najpierw wiek. Jak zmusić system, a więc i lekarzy, by ludzie starzy i schorowani byli traktowani z taką samą uwagą jak ciężko chore dzieci? Marne szanse – wszak w głębi duszy większość z nas uważa, że o dzieci troszczyć się trzeba bardziej. A co z płcią? Cóż, może i płeć nie ma takiego znaczenia, lecz w przypadku kobiet w ciąży nawet prawo (łącznie z konstytucją) gwarantuje pewne uprzywilejowanie. Większość z nas godzi się na nie i nie narzeka. Gorzej z miejscem zamieszkania. Wprawdzie nie ma już rejonizacji, ale w praktyce, jak mieszkasz na wschodzie kraju, masz dostęp do leczenia znacznie utrudniony w porównaniu z Warszawą, Śląskiem czy Krakowem. Trudno to zmienić, bo ważni lekarze mieszkają w dużych miastach i tam chcą budować wielkie i piękne kliniki, a minister nie śmie ich wyekspediować do Chełma lub Suwałk. Z dochodami sprawa jest prosta. Jeśli zarabiasz dużo, stać cię na korzystanie z niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej. I dałoby się to jeszcze znieść, gdyby system finansowania świadczeń nie wytwarzał patologicznej symbiozy między publicznym i niepublicznym sektorem w służbie zdrowia. Pacjenci „prywatni”, czyli płacący, przemieszczani
szystko dzieje się w sposób opisany w różnych religijnych przypowieściach. Najpierw diabeł kusi, a potem odbiera nam duszę, by na koniec wysłać do piekła. „Jestem w niebie”, śpiewa ochrypłym głosem Louis Armstrong, podczas gdy piękny młodzian pomyka wstęgą szos z superlaską u boku. A wszystko to można mieć za tyle i tyle miesięcznej raty. Kuszenie trwa. Nie pękaj, weź kredyt, mamy miniratę za maksipożyczkę. Używaj życia. Potem się będziesz martwił. Brak ci gotówki? Jest na to jeden sposób. Pożyczka i na dodatek kawa gratis. To wszystko w telewizji, w radiu, kiedy jedziesz samochodem, na billboardach. Tylko o spłatach nic nie mówią. Proces spłat i egzekucji należności ukrywa się przed klientem jak ubój w rzeźni przed amatorami wędliny. A to przecież ta sama korporacja, która robiła ci wodę z mózgu, żebyś się zadłużył, wynajmuje firmy windykacyjne, kieruje wnioski do sądów, napuszcza komorników. Windykatorzy dzwonią, wysyłają SMS-y, a nawet telegramy, a ich głównym zadaniem jest zawstydzić cię albo nastraszyć. A najlepiej i zawstydzić, i nastraszyć. Byłeś lekkomyślny, kupując samochód. Okazałeś się nieuczciwy. Wyłudziłeś kredyt, którego nie spłacasz. Nieładnie. Cóż z ciebie za człowiek! Uczciwi ludzie tak nie postępują. Taki zapędzony do
są do publicznych placówek, by tam wykonywać dla nich mniej opłacalne procedury, za to od ręki i lepiej. I odwrotnie – z placówek publicznych „przechwytywani” są do prywatnych gabinetów, co zapewnia im protekcję na czas pobytu w publicznym szpitalu. Tak wygląda dzisiaj „płatna protekcja”. A do tego
kąta klient nawet już nie pamięta, że ta sama firma, która go teraz dręczy, jeszcze niedawno go kusiła, namawiała wszelkimi sposobami, by się zadłużył, kupił, konsumował. Teraz już wie, że się pomylił. Nie jest i nigdy nie będzie tym przystojniakiem z reklamy Toyoty. Jest frajerem i nieudacznikiem. Żyje w rosnącym
dochodzi przecież zwykła protekcja, wynikająca ze znajomości i powiązań rodzinnych. Jeśli mamy w Polsce pół miliona pracowników lub byłych pracowników służby zdrowia i każdy z nich ma możliwość i chęć objęcia protekcją (lepszą czy gorszą) powiedzmy jakieś dziesięć osób, to przyjąwszy, że w połowie przypadków są to te same osoby (bo zawody medyczne często są rodzinne), uzyskujemy szacunkową liczbę dwóch i pół miliona obywateli (6,5 proc. populacji) o uprzywilejowanym dostępie do świadczeń medycznych z powodu protekcji. Do tego dochodzą
W telewizji są tylko diabły. Żaden anioł nie mówi o równi pochyłej, o procencie składanym. O tym, że ci od konsolidacji muszą na tym zarobić, że kradną innym klientów i w końcu zwiększają zwykle ich zadłużenie. Że karta kredytowa to pułapka, a dwie karty to dwie pułapki. Że spłacanie jednej karty
GŁOS OBURZONYCH
Już my ci pożyczymy! przerażeniu. Co będzie, jak się żona (mąż) dowie? Jak to powiedzieć dzieciom? Co zrobić, kiedy komornik zajmie pół pensji, która i tak przecież nie wystarczała. No i właśnie z tego powodu się zadłużył, że nie wystarczała. Niejeden odebrał już sobie życie… Masz kłopoty? Odzywa się znowu diabeł z pudełka. Nie przejmuj się, nasi doradcy finansowi wyciągną cię z kłopotu. Zbyt dużo rat? Za wysokie spłaty? Nie domyka ci się budżet? Rozwiązaniem jest nowy kredyt. Konsolidacyjny. Zamiast kilku rat będziesz płacił jedną. Zaoszczędzisz na odsetkach. No i coś niecoś możesz przy okazji dopożyczyć. Przecież idą święta, urlop. Rodzina spodziewa się, że jak co roku gdzieś wyjedziecie.
drugą, a drugiego kredytu trzecim w końcu może doprowadzić do licytacji domu, samochodu, całego dorobku życia. Nie, w telewizji nie pokazuje się egzekucji komorniczej, tylko propagandę sukcesu. Kto by w końcu chciał oglądać programy o tych, którzy ponieśli porażkę? Pokazuje się ludzi sukcesu. Zazwyczaj jednak porażka następuje. Gdy żona z dziećmi wyląduje – w dobrych układach – u ciotki, a ty zamieszkasz w jakiejś norze pod miastem, zobaczysz w telewizji miłych ludzi, którzy postanowili w trosce o twoje oszczędności dokapitalizować bank, który zdarł z ciebie ostatnią koszulę. Z jakich pieniędzy? No oczywiście z pieniędzy podatników, a więc również twoich. Obok
25
jeszcze różni „ważni”, cieszący się szczególnymi względami z racji swej wysokiej pozycji społecznej i zawodowej. Swoją drogą, w wielu przypadkach jest to uprzywilejowanie społecznie akceptowane. Większości z nas nie przeszkadza, że premier i biskup mają w szpitalu lepiej niż my. Jednak tym, co najbardziej różnicuje pacjentów pod względem ich dostępu do świadczeń medycznych, jest rodzaj choroby i dziedzina medycyny, z którą ich choroby się wiążą. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy z tych różnic, gdyż mamy skłonność do porównywania swojej sytuacji z sytuacją osób znajdujących się w podobnym jak my położeniu – na przykład chorych na podobne schorzenie. Tymczasem zachodzą ogromne różnice w sposobie traktowania różnych kategorii pacjentów przez państwo i system publicznej ochrony zdrowia. Są „lepsze” i „gorsze” działy medycyny, „lepsze” i „gorsze” choroby. Chorzy na serce mogą liczyć na lepszą opiekę niż cierpiący na choroby psychicznie. Schorowani ludzie w podeszłym wieku, wymagający opieki gerontologicznej, nie mają takiej obsługi systemowej jak diabetycy czy dzieci z wadami serca. Jak widać, walka o równość w medycynie musi się toczyć na wielu frontach. Dlatego tak trudno ją wygrać. JAN HARTMAN
tego, co z każdego nędznego zarobku zabiera ci bank rękami komornika, wpłacisz jeszcze do tego banku dofinansowanie ze swoich podatków, żeby ci, którym się udało i mają coś na koncie, a nie zablokowane lub puste konto, mogli spać spokojnie. Ale nawet tam na dnie piekła dopadną cię ludzie słuchawki i będą wyrażać wielkie zdziwienie, że zalegasz ze 136 ratą kredytu na mieszkanie, które ci już dawno zlicytowano! Bo licytacja była tak sprytnie przeprowadzona, że zarobił komornik, kupiec, a wierzyciel dostał jakieś ochłapy, które od razu „łyknął” na odsetki. Mimo że komornik odbiera połowę zarobków albo wszystko, jeżeli capnie jakieś dodatkowe zlecenie czy inną chałturę „o dzieło”, to twoje zadłużenie i tak stale rośnie. Jesteś, bracie, załatwiony. Rozkład pożycia małżeńskiego i rozpad rodziny dokonuje się niejako sam przez się, bo nie macie mieszkania. Rozwód jest kwestią czasu i tych kilkuset złotych, żeby go przeprowadzić. Nadszedł już czas najwyższy, abyś poszedł do psychiatry. I jeżeli jakimś cudem masz jeszcze ubezpieczenie zdrowotne, to najlepiej zrobisz, zapisując się na wizytę. Czekasz 6 miesięcy. Wizyta trwa 10 minut. To za mało, żeby cię przekonać, że warto dalej żyć. Im szybciej umrzesz, tym szybciej przestanie rosnąć twój dług… PIOTR IKONOWICZ
26
RACJONALIŚCI
Lęki Kościoła
Kościół bardzo się boi tego, że arcybiskup Wesołowski mógłby być sądzony poza Watykanem, tj. w Polsce lub Dominikanie. Moglibyśmy zbyt dużo dowiedzieć się o prawdziwym życiu hierarchów. Gdyby arcybiskup został poddany osądowi świeckiej sprawiedliwości, wówczas wiele tajemnic tego duchownego i tajemnic Kościoła przeniknęłoby do opinii publicznej. Tu nie chodzi o samego Wesołowskiego, ale o wielu dostojników Kościoła! Samo opublikowanie książki z listą gości arcybiskupa to już byłoby sensacyjne wydarzenie. Który z hierarchów Kościoła odwiedzał go w Dominikanie? Sławoj Głódź? Michalik? Hoser? To mogłaby być szokująca lista. Szokująca i rujnująca zarazem. Wówczas wszyscy ci ludzie musieliby odpowiadać na trudne pytania. A przecież można sobie wyobrazić, że to nie tylko kościelne środowiska z Polski lubiły jeździć na takie wakacje. Ogromna afera pedofilska obejmująca najważniejszych ludzi Kościoła mogłaby być gwoździem do trumny tej instytucji. Nie można wykluczyć, że sprawa Wesołowskiego mogłaby też rzucić nowe światło na osobę Karola Wojtyły i zakłócić proces kanonizacji. Wesołowski stał się więc zakładnikiem Kościoła i pewnie też jego szantażystą. Czy skończy w lochach Watykanu, czy raczej wyparuje jak Duch Święty? Oto jest pytanie!
Rząd Donalda Tuska odpowiedział właśnie na inny lęk Kościoła – strach przed kompromitacją. Hierarchowie boją się, że prestiżowa inwestycja episkopatu nie zostanie ukończona, bo Polacy nie chcą dawać na nią pieniędzy. Zatem Ministerstwo Kultury przeznaczyło 6 mln na Świątynię Opatrzności Bożej. Czegoś tak brzydkiego nawet MON nie powinien finansować, a co dopiero urząd zajmujący się ochroną i promocją kultury! Chyba że traktujemy tę budowlę jako obiekt kiczu. Jako sztukę kiczu, taką estetykę brzydoty – przez to, co brzydkie, widzimy, jakie mogłoby być coś, co byłoby piękne. Państwo w ogóle nie powinno finansować Kościoła, a już tym bardziej nowych budynków kościelnych, a w szczególności tak brzydkich. Fakt, że Zdrojewski miał być ministrem MON, nie oznacza, że obowiązują go poligonowe normy. Tusk chciał ukarać Zdrojewskiego za brak dyscypliny i zrobił go za karę ministrem kultury. Niestety, nie tylko ukarał ministra, ale też zeszpecił Polskę. Dla nas to wielka szkoda, ale dla biskupów – ogromna ulga. Prawda o tym, że naród nie chce dobrowolnie budować Świątyni Opatrzności, nadal pozostanie zakryta. Kolejnymi milionami publicznych złotówek. JANUSZ PALIKOT
Księga Jonasza Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 w dwóch tomach. RELAX NAD BIAŁYM Sp. z o.o.
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Raport Lunacek
W Polsce panuje seksizm i nie2010–2020; Unijne ramy dotyczące krajowych strategii integracji Rotolerancja dla odmienności. Dyskryminowane są – stanowiąmów do 2020 r. ce większość społeczeństwa – Katoprawica szkalowała raport kobiety i wszystkie mniejszości, Lunacek. Elektroniczna poczta euz wyjątkiem młodych, przystojroposłów była zasypywana apelanych, bogatych i zdrowych hetemi o jego odrzucenie. W ostatnich roseksualnych mężczyzn wyznadniach przed głosowaniem co minunia katolickiego. Duchowni są tę przychodził list. Posługiwano się wręcz hołubieni, choć ostatnio, prośbą i groźbą, a przede wszystkim na własną prośbę, coraz mniej. kłamstwami. Ze względu na mit o odwiecznej polskiej tolerancji obywatele III RP niechętnie przyznają się do braku akceptacji innych. Wyjątek stanowią osoby LGBTI. 83 proc. Polaków uważa homoseksualizm za nienormalny, a 25 proc., że nie powinno się go aprobować. Ulrike Lunacek 63 proc. nie chce, by Kuriozalny list napisała do mnie pary homoseksualne publicznie pokobieta podająca się za moją wykazywały swój sposób życia. 87 proc. nie zgadza się, by homoseksualiści borczynię. Przytaczam go poniżej, adoptowali dzieci. Tylko 36 proc. z zachowaniem oryginalnej pisowni. uznaje, że geje mogą wykonywać Szanowna Pani Poseł do Parlawszystkie zawody. Odsetek ten mentu Europejskiego, w odniesieniu do lesbijek jest nieco To ja wybrałam Panią do reprewyższy i wynosi 41 proc. Zwolennicy zentowania moich interesów w rzązawodowej segregacji nie chcą widzie RP jak i w Parlamencie Eurodzieć osób LGBTI zwłaszcza wśród pejskim. W związku z tym proszę pracujących z dziećmi i młodzieżą o dotrzymanie obietnicy danej mi oraz w ochronie zdrowia. jako wyborcy. W moim imieniu proTrudno się dziwić takim pogląszę walczyć o miejsca pracy dla Poladom, skoro z każdej ambony słychać, ków w Polsce, ochronę osób w podeże homoseksualizm to śmiertelny szłym wieku, które zniszczone pracą grzech, groźne zboczenie, a w najw PRL zasługują na godną starość, ochronę dzieci w biednych regiolepszym razie choroba, którą trzeba i można leczyć. Ksiądz Oko, czyli nach, ochronę przed uwłaszczeniem główny kościelny spec od homoseknaszego wspólnego majątku, który tym sposobem nie zwiększa dochodu su, nagminnie zrównuje gejów z penas wszystkich. dofilami i dodaje, że zazwyczaj są 4 lutego będzie Pani głosowała także zarażeni wirusem HIV. nad rezolucją znaną jako Raport W takiej atmosferze osoby Lunacek. Raport ten stanowi zadziLGBTI czują się zastraszane, gnębione, prześladowane. 57 proc. wiająco ordynarną propozycję aktynieheteroseksualnych Polaków odwistów ruchów LGBTI, aby zmienić znaczenie podstawowych praw człoczuwa niechęć otoczenia. Spośród krajów UE gorzej jest tylko w Bułwieka. Raport Lunacek nadużywa polityki antydyskryminacyjnej w celu garii, na Łotwie, Litwie i Węgrzech. uprzywilejowania niektórych obywaNajlepiej zaś w Szwecji, Holandii i Danii. teli ze względu na ich preferencje sekPonieważ w Unii brakuje komsualne. Raport, pod pozorem walpleksowego, jednolitego instrumenki z mową nienawiści i przestępstw z nią związanych, zakłada wolność tu politycznego na rzecz zwalczania zgromadzeń i wolność wypowiedzi dyskryminacji ze względu na oriendla gejowskich aktywistów przy jedtację seksualną i tożsamość płciową, europosłanka Lunacek napisała noczesnym zamykaniu ust krytykom w tej sprawie raport. Mądry, wywaruchu homoseksualnego i aktywizmu LGBTI. żony, wzywający Komisję do opraRaport Lunacek zakłada ogólcowania i wdrożenia strategii, która byłaby kolejnym, czwartym elemennoeuropejski mechanizm weta dla środowiska LGBTI: żadna przyszła tem działań na rzecz równych praw legislacja UE nie będzie mogła sprzewszystkich obywateli. Dotychczas realizowane są trzy: Strategia na ciwiać się osobistym interesom dziarzecz równości kobiet i mężczyzn łaczy homoseksualnych. Działaczy, 2010–2015; Europejska stratektórzy – póki co – stanowią drobną mniejszość w populacji. W skrócie, gia w sprawie niepełnosprawności
aktywiści LGBTI próbują uzyskać specjalne przywileje, wykorzystując strategię wiktymizacji i fałszywe odwołanie do powszechności „praw człowieka”. UE i państwa członkowskie muszą przestrzegać prawa UE, ale nie powinny tworzyć specjalnych uprawnień ze względu na zachowania seksualne małej grupy obywateli! Dlatego proszę o odrzucenie Raportu Lunacek. Z poważaniem Bożena Ratter W odpowiedzi napisałam: Szanowna Pani, Raport nie zawiera niczego, o czym Pani pisze. Radzę go przeczytać ze zrozumieniem, zamiast homofobicznego zacietrzewienia. Jeśli istotnie Pani na mnie głosowała, to znaczy, że nie znała Pani ani mnie, ani mojego programu wyborczego. Była w nim i jest nadal walka z wszelkiego rodzaju dyskryminacją, w tym osób LGBTI, za co otrzymałam m.in. Nagrodę Hiacynta. Zapewniam Panią, że 4 lutego 2014 r. poprę Raport w sprawie unijnego planu przeciwdziałania homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową. Równocześnie może być Pani spokojna, że walczę – o co Pani prosi – o miejsca pracy dla Polaków, ochronę osób w podeszłym wieku, ochronę dzieci w biednych regionach. Robię to równolegle z walką z dyskryminacją osób LGBTI, bo jedno nie wyklucza drugiego. W odróżnieniu od Pani, jestem przeciwna wszelkiej dyskryminacji. Serdecznie namawiam Panią do zastanowienia się nad swoją homofobią i ewentualnego leczenia, bo wszystkie fobie są na szczęście uleczalne. Joanna Senyszyn Wraz ze mną raport Lunacek poparło 394 europosłów. Tym samym został przyjęty przez Parlament Europejski. Raport nie daje żadnych przywilejów, a jedynie stanowi krok w kierunku likwidacji niezasłużonej dyskryminacji z powodu nieheteroseksualnej orientacji. Wszyscy jesteśmy tak samo pełnoprawnymi obywatelami i mamy prawo do takiej samej ochrony. Dyskryminacja osób LGBTI jest hańbą XXI w. Homofoby muszą to wreszcie zrozumieć i przestać siać fałszywą propagandę. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.natemat.pl senyszyn.eu
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Sklep monopolowy: – Fioletowe mohito proszę. – Przepraszam, co? – Denaturat, głąbie.
– Tato, to jest Ewelina. Będzie z nami mieszkać. – Ile czasu? – Godzinę, góra półtorej. Moja żona mówi, że mam dwie wady: 1. Że jej nie słucham; 2. I coś tam jeszcze mówiła... Polska reprezentacja w piłce nożnej jest jak jądra: biorą udział, ale nie wchodzą. – Pobawimy się w wóz strażacki? – Jak to się robi? – Moje palce to wóz strażacki, który jedzie w górę twoich nóg. Kiedy masz dość, mów: „Czerwone światło”. – OK. Zaczyna się zabawa, a ona po paru sekundach: – Czerwone światło! – Wozy strażackie nie zatrzymują się na światłach. Rozmawiają dwie aktorki: – Mój były reżyser mówił mi, że mam mu zaufać, to będę miała Oscara. – I co?! Masz go? – Tak, wkrótce pójdzie do szkoły…
54 54 Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego 1) da w terenie przedstawienie, 2) dogląda np. wielbłąda, 3) taką lubą można się pochwalić, 4) który z polskich królów pływał przez ocean?, 5) spodnie z baczkami, 6) stąd Raj już tuż-tuż, 7) dziurawe naczynia, 8) dla nich zadyma to ważniejsza rzecz niż mecz, 9) trzy kwadranse w budzie bez psa, 10) ciąży poddanym, 11) wsparcie dla wzroku w jednym oku, 12) plamy w kajecie, 13) kraj kociaków i bliźniaków, 14) z Goldem mamił lokatami, 15) tematyka świerszczyka, 16) o serdaku na wodniaku, 17) osłona w nasionach, 18) jest w każdej prawie zaprawie, 19) dyskietka, CD i DVD, 20) też mi sztuka!, 21) bywa zachmurzone, 22) typ spod ciemnej gwiazdy, 23) to dla niego kopią grób, 24) z tym ulepszeniem software da radę, 25) bielizna z Hadesu, 26) moczy wąsy w jeziorze, 27) piraci z Karaibów mieli jego skrzynię, 28) miara wzięta z raka, 29) pokręcone linie, z krzewów, 30) problem z głowy, 31) zadany jest przyczyną kłutej rany, 32) bez ładu i składu, 33) cyfra z łosiem, 34) mniejsza od elki, 35) piwo jak jeść daje, 36) dziesięć kabli w promilach, 37) rodzaj stryczka na koniczka, 38) świadczenie za samo istnienie, 39) ona ino udaje wino, 40) typ, którego bać się nie musisz, 41) super, hiper, 42) firmowi prawnicy, 43) alkoholowy napój jabłkowy, 44) z klamką lub bez, 45) na co oliwa wypływa?, 46) pies ogrodnika, 47) coś z koksu dla taternika, 48) żyrafa jak koń, 49) 3,14 niedopałka w laboratorium, 50) gody pod lustrem wody, 51) ciężki klucz włamywacza, 52) specjalista od wszystkiego, 53) niedaleko Słupska w chustce, 54) patrzą na piwo w butelkach z góry, 55) to w nim się kąpią panny z Lozanny, 56) pirenejowy raj podatkowy, 57) stary piernik, 58) koleżanka Aleksandra, 59) pocztówka dla piłkarza, 60) nacięcie na kiju do zrzucania winy.
11
40 40 47 47
22
33
60 60
9,55 9,55
10 10
9 9
10 10
46 46
88
41 41
48 48
20,59 20,59 21 21
58 58
52 52
1 1
22 22
19 19
39 39
7
18,457 18,45
49 49
34 34
2 2
66 31 31 15 15
14 14
42 42
17 17
8
30 8 30
35 35 16 16
38 38
51 51 24 24
23 23
3 3
77
13 13
56 56
44
55
55
12 12
11 11
33 33
44 66
53 53
32 32
57 57
25 25 44 44
50 50
43 43
26 26
27 27 37 37
36 36 29 29
28 28
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie - dokończenie scenki. Spotykają się dwaj koledzy: – Czemu nie przyszedłeś na mecz? – Byłem z synem w zoo. – I co?
-–
1 1
2 2
3 3
4 4
5 5
6 6
7 7
8 8
9 9
10 10
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 4/2014: „A nie mówiłem, że ze mną będzie ci jak w bajce”. Nagrody otrzymują: Larysa Benc z Poznania, Jerzy Kałucki z Gdańska, Wiesława Kleszcz z Tarnowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. Warunki prenumeraty: 1. Prenumerata redakcyjna – 52 zł za II kwartał 2014 r., 100 zł za II połowę 2014 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za II kwartał 2014 r., 100 zł za II połowę 2014 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Prenumerata elektroniczna: a) informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. b) www.egazety.pl 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 6 (727) 7–13 II 2014 r.
JAJA JAK BIRETY
Majtki nabożne
Fot. Internet
ŚWIĘTUSZENIE
Chronią dziewictwo czy ułatwiają poczęcie?
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Tusk pyta Angelę Merkel: – Ile u was, w Niemczech, zarabia przeciętny pracownik? – 1500 euro – odpowiada Angela. – A ile potrzebuje, żeby przeżyć? – 1000 euro. – To co robi z 500 euro? – G… mnie to obchodzi – mówi Merkel. – A ile u was, w Polsce, zarabia przeciętny pracownik?
– 1500 zł – mówi Tusk. – A ile potrzebuje, żeby przeżyć? – 2000 zł. – To skąd bierze 500 zł? Na to Tusk odpowiada: – A g… mnie to obchodzi. – Kochanie, jakie ty właściwie nosisz okulary? – Minusy – odpowiada mąż. – Czyli jak mnie widzisz? – Z bliska wyraźnie. – A z daleka? – A z daleka wyglądasz bardzo atrakcyjnie.
R
ozwija się nowa dziedzina nauki – zoofarmakognozja. Czyli wiedza o wykorzystywaniu przez zwierzęta roślin w celach leczniczych. Możemy się od nich sporo nauczyć – tak jak robili to nasi przodkowie. Myśliwy z Tanzanii złapał i zabił samicę jeżozwierza. Kiedy chciał wracać z łupem do swojej wioski, zobaczył kilka jeżozwierzątek. Mężczyzna ulitował się nad sierotami i zabrał je ze sobą. Zwierzęta trzymał w specjalnie wybudowanej zagrodzie. Niedługo potem w wiosce wybuchła epidemia krwawej biegunki, która dopadła także jeżozwierze. Jeden z nich uciekł z zagrody. Jego opiekun pobiegł za nim i zobaczył, że zwierzę wykopuje, a następnie zjada korzenie rośliny zwanej mulengele. Dotąd ludzie jej unikali w przekonaniu, że jest trująca, ale… zwierzęcy uciekinier wyzdrowiał. Mieszkańcy wioski wypróbowali więc tę samą kurację na sobie – też pomogło. I tak – opowiadali później – roślina trafiła do szałasowych apteczek. Kiedyś w Kenii biolodzy obserwowali ciężarną słonicę. Kiedy zbliżał się termin jej porodu, całymi dniami wyjadała liście z konkretnego gatunku drzew. Po kilku dobach urodziła zdrowe słoniątko. Badacze stwierdzili, że zawarte w nich substancje przyspieszają i ułatwiają poród także kobietom.
CUDA-WIANKI
Dzika apteka Kapucynki oliwkowe znalazły sposób na uciążliwe komary. Biorą do łap dwuparce – robale przypominające glisty – i pocierają nimi futerko. Te w odruchu obronnym wydzielają substancję, której skrzydlate upierdliwce nie znoszą. Orangutany na Borneo robią sobie lecznicze okłady. Zrywają liście roślin z rodzaju Commelina, przeżuwają, mieszają ze swoją śliną i tak powstałą papkę przykładają na obolałe miejsca. Rdzenni mieszkańcy Borneo robią to samo. Pawiany żyjące poniżej wodospadu na rzece Awash w Etiopii zjadają gorzkie owoce drzewa Balanites aegyptica. Wszędzie dookoła występuje ta sama roślina, ale inne małpiszony nie biorą jej nawet do pyska. Dlaczego? Tylko pawianom mieszkającym poniżej wodospadu dokuczają przywry – pasożyty roznoszone przez
wodne ślimaki. Roślinny antybiotyk pozwala im się z nimi uporać. Nawet niektóre bezkręgowce opanowały sztukę samoleczenia! Naukowcy przeprowadzili eksperyment z udziałem gąsienic ciem niedźwiedziówek. Niektóre osobniki były zdrowe, inne – zainfekowane jajami pasożytniczych błonkówek, których larwy od środka zżerają i uśmiercają gospodarza. Okazało się, że chore gąsienice jadły aż o 111 proc. więcej roślin zawierających związek chemiczny o nazwie pirolizydyna. Dzięki temu ich śmiertelność zmalała o 18 proc. Ten sam związek zdrowym osobnikom – przymusowo nim częstowanym – zdecydowanie szkodził. Także odkrycie kawy miało swój początek w obserwacji zwierząt. W Arabii zauważono, że ptaki dzióbiące owoce krzewów kawowych wpadają w nienaturalne podniecenie. „Magicznymi” ziarnami zainteresowali się ludzie – od zawsze zafascynowani używkami. JC