MOLESTOWANIE W KLASZTORZE Â Str. 12 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 6 (571) 17 LUTEGO 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
„Kat obciął jej włosy, wylał na głowę alkohol i podpalił. Położył jej siarkę pod pachami i na plecach i zapalił ją, następnie zmiażdżył jej palce rąk w imadle, potem łydki i całe nogi...”. Prezentujemy autentyczne XVI- i XVII-wieczne dokumenty z tortur i palenia „czarownic” – setek tysięcy niewinnych kobiet zamordowanych przez Kościół. Â Str. 14-15
 Str. 3
 Str. 9 ISSN 1509-460X
 Str. 8
2
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY 1 marca będziemy obchodzić nowe święto państwowe – Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, czyli takich, co to walczyli z komuną w pierwszych latach po wojnie. Ot, na przykład „Kurasia” vel „Ognia”, który ludziom języki wyrywał obcęgami. Bo były czerwone. Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej rozpoczną się 10 kwietnia o godzinie 8.41 i potrwają… TYDZIEŃ. „Solidarni 2010”, „Rodziny smoleńskie” i „Gazeta Polska” zapowiadają, że na Krakowskim Przedmieściu znów zgromadzi się co najmniej 100 tysięcy ludzi. I będzie nowy krzyż. I stara nienawiść, i „Tu jest Polska”, i Ruscy, Tuscy i Komoruscy. I powtórka z rozrywki. I wstyd. Polscy prawicowi parlamentarzyści (głównie z PiS) ślubowali na Jasnej Górze wierność krzyżowi, Chrystusowi i Ewangelii – wszystko w wersji watykańskiej. Zgodnie z Konstytucją powinni być wierni Narodowi i Państwu. Ale w państwie wyznaniowym tak już bywa. „Jan Paweł II powinien być patronem bezpłodnych małżeństw” – uważa ks. Sławomir Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego. „Nie, JPII powinien być patronem jedności” – polemizuje kard. Stanisław Dziwisz, który wie jeszcze więcej. A pedofile to co? Nadal będą bez duchowego przewodnika? Na Gdańskiej Zaspie mszę odprawił JPII, więc dla upamiętnienia – jak wszędzie – postawiono tu pomnik Papy. Skoro jest pomnik, to nie może być w pobliżu ogródka jordanowskiego, bo to nie uchodzi – zawyrokowały władze i dziecięcy plac zabaw zlikwidowały. Gdańska Zaspa musi być dumna! Władze Gdańska chcą uhonorować pamięć ks. Jankowskiego, nazywając skwer przy kościele św. Brygidy jego imieniem. W planach jest też pomnik. Proponujemy srebrnego mercedesa klasy S. Wysadzany brylantami złoto-srebrny pierścień z wizerunkiem M.B. Częstochowskiej, należący niegdyś do prymasa Stefana Wyszyńskiego, buchnął ktoś z wystawy w bazylice prymasowskiej w Gnieźnie. Wartość łupu – ponad 30 tysięcy złotych. Prezydent Gniezna z pieniędzy publicznych wyznaczył nagrodę – herb miasta wykonany ze szczerego złota dla osoby, która pomoże odzyskać „bezcenną pamiątkę”. Co na to obecny władca pierścienia? Dwa i pół roku, ale bez efektu, trwa już proces księdza Stanisława K. z parafii w Hłudnie (woj. podkarpackie), oskarżonego o doprowadzenie 13-letniego ministranta Bartka do samobójstwa (znęcanie się psychiczne i fizyczne; pisaliśmy o tym wielokrotnie). Zapowiada się rekord Guinnessa – Norymberga trwała znacznie krócej. Wojciech Cejrowski jeździ po USA, a swoje objazdowe show reklamuje tak: „Cejrowski to obecnie najpopularniejszy w Polsce podróżnik, a także dziennikarz polityczny i obyczajowy. Zapraszamy do zobaczenia tego unikalnego człowieka, o którym mówi cała Polska!”. Bilet – 25 dolców. Cóż, wypieprzyli „Boso przez świat” z TVP, „Pocztówkę dźwiękową” z Trójki, „cała Polska” przestała mówić, to trza wyjechać za chlebem, panie. Watykan wyda wkrótce książkę „o używaniu prezerwatyw” (sic!). Tak podał w komunikacie. Czyżby to miało znaczyć, że dogmaty zaczynają być nareszcie rozciągliwe i plastyczne jak lateks? Oby! Kiedy Benedykt XVI był jeszcze zwykłym Josephem Ratzingerem, ofiarował swoje organy do transplantacji. Ale po przeprowadzce do Watykanu Papie się odmieniło. Teraz żadnych organów – ani kościelnych, ani tym bardziej własnych podrobów – nikomu już nie da. Może nie chce być sprzedawany potem na Allegro? Jesus hates Obama (Jezus nienawidzi Obamy) – na maskotkach Zbawiciela z takim napisem chce się wzbogacić niejaki Richard Belfry. I chyba mu się udało, bo wpadł na pomysł, żeby produkt wypromować reklamą podczas SuperBowl (sekunda reklamy – 100 tysięcy dolarów). Wiedział, że organizator odmówi, ale o sprawie (i laleczkach) zrobiło się głośno w całych Stanach. Za darmochę. W wypożyczalni filmów religijnych w Reading (Ohio) stoi Madonna. I płacze. Może nad marnością dzieł tam zgromadzonych? Nie wiadomo, ale i tak waliły tłumy. A przy okazji wypożyczalnia zarabiała krocie. Kiedy zainteresowanie zaczęło ciut słabnąć, cwany biznesmen ogłosił, że ma jeszcze na zapleczu figurę Jezusa, który… też roni łzy. Małżonkowie Herbert i Catherin Schaible uznali, że ich choremu na zapalanie płuc dziecku nic nie pomoże lekarz, za to wiele da modlitwa. Efekt – do przewidzenia. Wyrok dla rodziców już nie: dozór. „Skoro oni uważają, że świat wokół jest spiskiem szatana, to wyrok więzienia tylko by ich utwierdził w tych poglądach” – uzasadnił swoją decyzję sąd. Cóż, państwo Schaible mają jeszcze szóstkę dzieci, zatem wiele okazji na zmaganie się z diabłem.
Zaprzaństwo N
ie wiem, czy z przekonania, wyrachowania, czy z poPolska szkoła – zamiast wkuwania – powinna uczyć umiewodu konwenansów PO i SLD nie protestują głośno jętności weryfikacji informacji; zamiast wiary w fałszywe, przeciw paranoi wokół katastrofy w Smoleńsku, która jest watykańskie autorytety – uczyć samodzielności i wyobraźrzekomo najważniejszym wydarzeniem w dziejach Polski. ni, czyli podstaw życiowego sukcesu. Młodzi boją się mieć Mam nadzieję, że to z wyrachowania – aby jeszcze bardziej własne zdanie, wolą żyć z dnia na dzień, są zachowawczy. ośmieszyć PiS w oczach zdrowej części społeczeństwa. Sko- Polacy mają zdolności – są na przykład świetnymi informaro ofiar chwilowo nie można wskrzesić z martwych, może tykami; szkoła jednak gubi ich po drodze. Współczesny świat warto zająć się aktualnymi sprawami i pomyśleć o żyjących? wymaga od nas ciągłego uczenia się, zdobywania nowych Gdzie są na przykład debaty na temat naszej prezyden- umiejętności. Zachód, Chiny czy Rosja stawiają na mobilcji w Unii: co chcemy przeforsować, jakie mamy pomysły ność, możliwość dokształcania i studiowania w późniejszym na UE w czasach kryzysu, jak pogłębić solidarność europej- wieku. Obywatel USA przeprowadza się średnio 6 razy ską? Prawie nic nie robi się w sferze planowania (mow życiu. Nie boi się zmieniać zawodu nawet że to jakiś uraz po PRL?), jak ma wyglądać Polska po 40., bo przed nim jeszcze ćwierć wieku za 10, 20, 40 lat. Tu nie chodzi tylko o wizję przyszłoaktywności zawodowej. ści. Od tych planów zależą wszak decyzje, które podejLudzie żyją i będą żyć coraz dłużej. I to też mowane są dzisiaj, a dotyczą edukacji, systemu ochrojest jedna z szans dla Polski. Mamy świetnych ny zdrowia, architektury, komunikacji itp. W norrehabilitantów i lekarzy specjalistów, a nasze malnych krajach, gdzie katastrofy lotnicze bada pielęgniarki są cenione w Europie. Ale nie maprokuratura i znawcy tematu, politycy wraz z plamy pomysłu i planu, jak wykorzystać ten potennistami wyznaczają strategie rozwoju nawet na 50 cjał. Dziś w Belgii czy Danii ochrona zdrowia lat do przodu. U nas dość ciekawy, choć konprzynosi ok. 10 procent PKB i jest to tendencja wzrotrowersyjny raport Polska 2030 Michała Bostowa. Inne polskie atuty to naukowcy, wynalazniego przeszedł bez echa. W tej beznadziei cy, kinematografia (animacja!), zdrowa żywność, do planowania zabrał się wreszcie Komitet położenie między Zachodem a Rosją. Kołem zaPrognoz Polskiej Akademii Nauk, który machowym turystyki powinna stać się piękna przyprzedstawił projekt „Polska 2050 plus”, roda, bliskość bogatych Niemców zakochanych pod patronatem prezesa NBP prof. Belw podróżach i miejsca pamięci Holokaustu. ki oraz prezydenta Komorowskiego. Jak to wszystko poukładać, aby w 2050 roUczestniczyłem w tej debacie. ku Polska była silnym i zamożnym państwem? Przez 2 dni ekonomiści, prawnicy, soNie dokonają tego na pewno absolwenci szkół, cjologowie, klimatolodzy, specjaliści którzy byli świadkami czołobitności dyrektora wood energetyki oraz demografowie i pebec księdza katechety lub jeśli wkładano im dagodzy zastanawiali się, co może zado głów, że czerwona gwiazda to odpowiednik swapewnić Polsce trwały rozwój, gdzie tkwią styki, a Rosja była, jest i będzie naszym wrogiem (takie nasze szanse i jakie są zagrożenia. Prelegenci zwracali uwa- poglądy prezentował młody dziennikarz TVP podczas semigę na połączone naczynia, na przykład edukacji i demogra- narium polsko-rosyjskiego). Każdy dobry plan rozbije się już fii. Zgodnie orzekliśmy, że polska szkoła nie przygotowuje u źródeł – w szkole. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich do życia we współczesnym świecie. Jej dotychczasowe re- młodzieży chowanie”. Bez gruntownej reformy tego chowaformy ograniczały się jedynie do zmian szyldów i mundur- nia nie ma szans na pozytywne zmiany i świetlaną przyszłość ków oraz dzielenia i łączenia placówek w imię oszczędno- kraju. Pozytywne zmiany przeprowadzone dzisiaj w edukacji ści. Rodzima szkoła przedstawia niespójny obraz świata. zaowocują za kilkanaście lat. Nasze dzieci muszą poznać W kuźni wiedzy i oświecenia lansuje się mity religijne (tre- prawdziwą historię państwa i Kościoła, muszą mieć szansę ści antyklerykalne w tym komentarzu to głównie moje wła- wszechstronnego rozwoju, weryfikowania informacji, wybosne przemyślenia po debacie…), z których wynika, że Bóg ru. Nie zapewni im tego polska szkoła z watykańską katedecyduje o wszystkim, kieruje prawami natury i całym na- chezą i jej „podręcznikami” pełnymi bajek. Kościół oczywiszym życiem. Dezawuuje to wiedzę i poznanie, zabija inicja- ście cieszy się z obecnego stanu rzeczy i jest to największe tywę jednostek. Uczniowie wkuwają gotowe formułki. Ścią- zaprzaństwo w dziejach państwa polskiego. W końcu im ganie i plagiaty, aby tylko zaliczyć i zapomnieć, stały się mniej zaufania między ludźmi, im dzieci mniej świadome, normą także w szkołach wyższych. Niestety, głupie regula- a przy tym bardziej zahukane i niesamodzielne, tym lepszy cje egzaminacyjne same do tego zmuszają. Prowadzi to grunt do siania indoktrynacji, do straszenia katolickim Bodo wpojenia szkodliwych wzorców w życiu społecznym. Po- giem i piekłem. Takie społeczeństwo nie osiągnie sukcesu. wszechny brak uczciwości powoduje, że nie ufamy sobie na- Każdy dzień bez reformy szkolnictwa to dzień zaprzepaszwzajem: nie ufamy pracodawcy, a on nam; my nie ufamy czonych szans. A zmarnowany czas i zaprzepaszczone władzy, ustawodawca nie ufa obywatelom, więc tworzy co- szanse nie wrócą. Najwyższa pora na zmiany. Tylko kto je raz bardziej szczegółowe regulacje; my nie ufamy ustawo- przeprowadzi? JONASZ dawcy, więc robimy wszystko, aby je ominąć. W efekcie rosną koszty życia i prowadzenia biznesu. A to przekłada się na demografię. W sytuacji powszechnej nieufności boimy się o swoją przyszłość. W coraz późniejszym wieku zakładamy rodziny i odkładamy decyzję o dzieciach na „lepsze” czasy. Prawicowi populiści Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 myślą, że becikowym zachęcą Polki do rodzew dwóch tomach. nia dzieci. Badania wskazują, że o wiele lepsze skutki przynoszą instytucje wsparcia dla rodziców: żłobki, przedszkola, elastyczny czas pracy i regulacje kodeksu pracy, elektroniczne rejestracje u lekarza itp. Przekonanie, że władzy i drugiemu człowiekowi można zaufać, ma istotWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. ny wpływ na demografię.
Księga Jonasza
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
U
trzymywanym w ścisłej tajemnicy postanowieniem z 4 lutego 2011 r. Sąd Rejonowy w Grójcu aresztował na 3 miesiące ks. Piotra D. (61 l.), byłego proboszcza parafii św. Ducha we wsi Werdun (archidiecezja warszawska), kościelnego emeryta zażywającego ostatnio uroków życia. Podejrzewany jest o pedofilię. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Grójcu, która już w 2007 r. zdołała doprowadzić do skazania tegoż plebana za molestowanie seksualne ucznia („Dwa lata, jak dla brata” – „FiM” 47/2007). Przypomnijmy… Chłopiec miał 9 lat i uczęszczał do Szkoły Podstawowej w Suchostrudze, gdzie ks. Piotr D. był katechetą. Proboszcz często organizował najmłodszym uczniom „zajęcia pozalekcyjne”, ale najchętniej poświęcał swój czas temu jednemu, przy każdej nadarzającej się okazji ucząc go anatomii i przeprowadzając doświadczenia mające uprzytomnić malcowi, co może zdziałać męska ręka w dziecięcych majtkach... Tak było aż do późnego lata 2006 roku, kiedy to 12-letni już chłopiec zaczął rozumieć, w co bawi się duszpasterz. Wiosną 2007 r. chłopak został ostro sponiewierany przez księdza Piotra podczas lekcji religii – katecheta rzucił nim o ścianę i wyszarpał za uszy, tłumacząc to później swoją „nadmierną reakcją na wyzywające zachowanie”. Uczeń przestał chodzić do szkoły. Początkowo nie chciał ujawnić rodzicom przyczyn wagarowania, aż wreszcie wyznał, czego doświadczał w zaciszu plebanii. 16 sierpnia 2007 roku proboszcz został tymczasowo aresztowany, zaś miesiąc później do sądu w Grójcu wpłynął akt oskarżenia. Ksiądz D. przyznał się do winy, więc proces ograniczono do jednej rozprawy. Wyrokiem z 31 października 2007 r. zainkasował 2 lata bezwzględnej odsiadki (prokurator wnioskował o 4), a ponieważ sąd uchylił środek zapobiegawczy, świątobliwy pedofil jeszcze tego samego dnia wyszedł na wolność. Dlaczego wymierzono mu dokładnie dwa lata, a nie – dajmy na to – dwa i pół? – To nie był przypadek, lecz wymowny sygnał, że jeśli znajdzie bystrych lekarzy i Kościół pomoże, to w ogóle nie trafi do więzienia. Kodeks karny wykonawczy powiada, że sąd odracza wykonanie kary pozbawienia wolności w wypadku „choroby psychicznej lub innej ciężkiej choroby uniemożliwiającej wykonywanie tej kary, do czasu ustania przeszkody”. Jeżeli odroczenie wykonania kary poniżej 2 lat trwało co najmniej jeden rok, można warunkowo zawiesić jej wykonanie. Chodzi więc teraz o jakąś dobrą chorobę i wsparcie ze strony hierarchii kościelnej, mającej – o czym nie wszyscy wiedzą – niebagatelne wpływy w sądownictwie – tłumaczył nam emerytowany warszawski sędzia. Faktycznie, zaraz po wyjściu z kryminału ks. Piotr D. zaniemógł
i dostał zakwaterowanie w archidiecezjalnym Domu Opiekuńczo-Leczniczym Opatrzności Bożej w Pilaszkowie nieopodal Warszawy. Wygodny pokój z łazienką i telefonem, czuła opieka pielęgniarska, masaże, hydroterapia, piękny park wokół... – zdecydowanie wygodniej tam było niż w więzieniu. Nasze przewidywania okazały się niestety prorocze, bo gdy sprawa przycichła, Sąd Okręgowy w Radomiu zlitował się nad schorowanym (jak wynikało z dokumentacji medycznej) kapłanem pedofilem i warunkowo zawiesił mu wykonanie kary na 5 lat. – Nawet na papierze nie miał żadnej poważnej dolegliwości, której nie można byłoby leczyć w warunkach więziennych – podkreśla prokurator z Grójca.
GORĄCE TEMATY rozstaniu. Nazajutrz został zatrzymany przez policję, a z dniem 1 września tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Odzyskał wolność już 16 listopada 2006 r. za osobistym poręczeniem biskupa pomocniczego Jana Wątroby (areszt zamieniono na dozór policyjny z zakazem opuszczania kraju), po czym szefowie ukryli go w klasztorze. Proces plebana rozpoczął się w maju 2007 r. i trwał półtora roku. W mowie końcowej prokurator domagał się dla oskarżonego pięciu lat więzienia, obrona wnosiła o uniewinnienie (ks. J. przyznał się do współżycia z poszkodowaną, ale utrzymywał, że jej nie zgwałcił). We wrześniu 2008 r. częstochowski Sąd Rejonowy orzekł: trzy lata bezwzględnej odsiadki! „Złamanie celibatu nie niszczy święceń kapłańskich. Jeśli po odbyciu
i za przyzwoleniem biskupów od co najmniej dwóch lat swobodnie sobie grasuje po sąsiednich diecezjach, odprawia tam msze, spowiada, a nawet udziela brudnymi łapami komunii… ~ ~ ~ Ksiądz Piotr T., były proboszcz z Dębnicy koło Człuchowa (woj. pomorskie, diecezja pelplińska), zasłynął w 2006 r. z molestowania seksualnego ministrantów, pojenia ich alkoholem, udostępniania narkotyków czy wreszcie spektakularnej ucieczki z 15-latkiem, którego namawiał do samobójstwa (por. „Proboszcz na gigancie” – „FiM” 21/2006). Wielebny dostał za całokształt cztery lata więzienia i jest już wolny, bo dzięki niefrasobliwości (a może nieznajomości prawa?) organów ścigania odpadł mu zarzut
Orły Temidy Pedofile, gwałciciele, zabójcy, terroryści… Jednym słowem – duszpasterze.
Ksiądz J. jako wschodząca gwiazda (u boku abpa Nowaka)...
Efekt? – Dosyć szybko ozdrowiał i został w tym Pilaszkowie kapelanem. Wkrótce dopuścił się kolejnych czynów pedofilskich, bo choć miał sądowy zakaz kontaktu z małoletnimi, to permanentnie go łamał. Mamy w tej chwili dwie nowe ofiary (także rozpijania), a przy okazji śledztwa wyszły również na jaw przestępstwa popełnione przez niego jeszcze przed sierpniem 2007 roku. Ile dzieci faktycznie stało się ofiarami, Bóg raczy wiedzieć. Podejrzewam, że dziesiątki! Sąd w Radomiu (za ten zdumiewający wyrok) i prokuratura okręgowa (za odstąpienie od wniesienia kasacji) powinny zapaść się ze wstydu pod ziemię – dodaje nasz rozmówca. ~ ~ ~ Ks. Krzysztof J. był wschodzącą gwiazdą archidiecezji częstochowskiej i ulubieńcem metropolity abpa Stanisława Nowaka, gdy w 1995 roku (w wieku zaledwie 32 lat, po ośmiu latach w zawodzie) został w „świętym mieście” proboszczem prestiżowej parafii Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej. Jego kariera załamała się 29 sierpnia 2006 r., kiedy to pobił i zgwałcił na plebanii swoją dotychczasową partnerkę seksualną, która przyszła zakomunikować mu o definitywnym
kary będzie chciał być kapłanem, musi się o to zwrócić do ordynariusza, który zdecyduje, czy go przyjąć. Musi też odbyć pokutę i długie rekolekcje” – opowiadał lokalnej prasie częstochowski biskup pomocniczy Antoni Długosz. W apelacji wyrok uchylono z powodu drobnych uchybień formalnych i przekazano sprawę do ponownego rozpoznania. Drugi proces znowu trwał ponad rok. „20 stycznia 2011 r. Sąd Rejonowy ogłosił wyrok i skazał oskarżonego Krzysztofa J. na 3 lata pozbawienia wolności, co wskazuje jednoznacznie, że chodziło tutaj o sprawę o dużej wadze i skomplikowanym stanie faktycznym” – tłumaczy rzecznik prasowy sędzia Bogusław Zając. Orzeczenie nie jest prawomocne, więc ani chybi ks. Krzysztof J. długo jeszcze nie pójdzie siedzieć. A gdzież znajduje się ten klasztor, w którego zimnej celi gwałciciel odbywa rzekomą pokutę, oczekując na ostateczny werdykt? – Nie wiem – ucina rozmowę ks. Andrzej Kuliberda, rzecznik prasowy częstochowskiej kurii. My natomiast wiemy (mamy także twarde dowody w postaci powyższych zdjęć), że ks. Krzysztof J. zapuścił dla niepoznaki brodę
...i dzisiaj, rzekomo w klasztorze
najcięższego kalibru, jakim było usiłowanie zabójstwa. Popatrzmy, jak się wywinął: W maju 2009 r. Sąd Okręgowy w Słupsku skazał księdza T. za nakłanianie małoletniego Dawida W. do samobójstwa (tę sprawę wyłączono do odrębnego rozpoznania) na 3,5 roku więzienia. Prokuraturę wyrok zadowolił, ale obrona wniosła apelację. W drugiej instancji okazało się, że oskarżyciel zastosował, a sąd przyklepał błędną kwalifikację prawną czynu, bowiem duchowny powinien być sądzony za usiłowanie zabójstwa (zagrożone karą od 8 lat wzwyż). „Skoro ofiara jest małoletnia lub niepoczytalna, nie może być mowy o nakłanianiu do samobójstwa” – orzekł Sąd Apelacyjny w Gdańsku i uchylił wyrok oraz cofnął sprawę do ponownego rozpoznania, wraz z całą listą wskazówek, jakie uchybienia należy jeszcze usunąć. Dopiero wówczas (sic!) biegli psychiatrzy przebadali ofiarę i wydali opinię, że chłopiec jest nie tylko małoletni, lecz również niepoczytalny. Upraszczając: nakłanianie upadło, bowiem ks. Piotr T. popełnił w istocie zbrodnię usiłowania zabójstwa. Ile za to dostał? Nic! Sprawę umorzono, ponieważ apelację złożyła tylko
3
obrona, więc zgodnie z prawem sąd nie mógł już orzec wyroku na niekorzyść oskarżonego. ~ ~ ~ Przyjrzyjmy się jeszcze kapłanom oczekującym w kolejce po wyrok: ~ ks. Zbigniew R. jako proboszcz parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu molestował seksualnie 13-letniego chłopca. Pedofilskie wyczyny plebana opisaliśmy w trzyodcinkowym cyklu pt. „Tanie dranie” (4, 5, 6/2010), uzupełnionym później o dodatkowe szczegóły sprawy („Nie lękajcie się” – 19/2010). Akt oskarżenia (zarzuty obejmują deprawowanie jeszcze jednego dziecka) wpłynął już do kołobrzeskiego Sądu Rejonowego i wkrótce powinien rozpocząć się proces. Ksiądz R. został już zwolniony z aresztu po wpłaceniu 20 tys. zł kaucji i będzie odpowiadał z wolnej stopy. W śledztwie twierdził, że to dzieci proponowały mu seks za pieniądze. Pytany przez biegłych, kiedy odbył pierwszy stosunek homoseksualny, wyjaśnił: „Zaraz po uzyskaniu święceń kapłańskich”. Okazało się ponadto, że gdy jedna z ofiar poinformowała ordynariusza bpa Edwarda Dajczaka o zbrodniczych praktykach pedofilskich duchownego, hierarcha, zamiast zaalarmować organa ścigania, wezwał ks. Zbigniewa R. i uprzedzał go o możliwych kłopotach – ujawnił prokuratorowi podejrzany; ~ ks. Józef B. – wikariusz parafii NMP Królowej Rodzin w Białymstoku – zajmował się też nauczaniem religii w gimnazjum i sprawowaniem funkcji kapelana harcerzy. Ciążą na nim zarzuty prowadzenia samochodu w stanie upojenia alkoholowego (1,65 promila) oraz znieważenia i czynnej napaści na próbujących go wylegitymować policjantów („Nie wiecie, z kim macie do czynienia. Załatwię was, będziecie zwolnieni z pracy” – groził w pijanym widzie, tłukąc ich pięściami po twarzy); ~ szosowy zabójca ks. Sławomir W. do niedawna był wikariuszem parafii w Dziadkowicach (diec. drohiczyńska). Miał we krwi 3,17 promila alkoholu, gdy spowodował tragiczny w skutkach wypadek (osiem osób ciężko okaleczonych, jedna z nich po kilku dniach zmarła). Wielebny stanął przed Sądem Rejonowym w Siemiatyczach. Odpowiada z wolnej stopy, bo prokuratura zadowoliła się poręczeniem majątkowym w kwocie 50 tys. zł. „Poszkodowanych chciałbym bardzo przeprosić i żałuję tego, co się stało. Odprawiałem msze święte za zmarłego i pozostałych. Modliłem się za ich rodziny” – powiedział podczas inauguracyjnej rozprawy, proponując dobrowolne poddanie się karze 2 lat pozbawienia wolności (wiadomo, o co chodzi…) i argumentując, że on również odniósł w wypadku obrażenia, więc czeka go jeszcze rehabilitacja. Sprzeciw oskarżyciela wobec tej jakże łaskawej oferty wymusił kontynuację procesu. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Ciążowa ruletka Od czasu do czasu warto przypomnieć naszym rodaczkom, że życie dopiero poczęte jest o niebo ważniejsze od nich samych. Jedną z kościelnych świętych, którą podtyka się pod nos wszystkim jawnogrzesznicom, jest Joanna Beretta Molla. Wyniesiona już na ołtarze Włoszka pod koniec drugiego miesiąca ciąży dowiedziała się o nowotworze macicy. Mimo że lekarze zalecali aborcję, Joanna – realizując świętą powinność kobiety – ciążę donosiła i umarła tuż po porodzie. Osierociła troje dzieci. Wieść gminna niesie, że kiedy w Wielki Piątek 1962 roku trafiła na oddział położniczy, głośno oznajmiła: „Jestem gotowa na wszystko, czego Bóg będzie chciał”. O przykładnej – zdaniem obrońców życia poczętego – decyzji dowiedział się Watykan. Później znalazło się kilka kobiet, którym przytrafiły się porody z komplikacjami i – jak zapewniały – przeżyły dzięki modlitwie do Molli, której samej przeżyć się nie udało. Nasz santo subito ogłosił jej beatyfikację, a później – kanonizację. Relikwiami po nieboszczce szczyci się kilkanaście polskich parafii.
Przekonanie, że każda kobieta w takiej sytuacji powinna okazać podobny heroizm, w katolickiej Polsce ma się całkiem dobrze. Na jednym z popularnych portali internetowych pojawił się poruszający artykuł (pochwalony przez ultrakatolicką „Frondę”) pt. „Urodziłam dziecko, choć radzili mi aborcję”. Poznajemy kilka młodych Polek, które, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zdecydowały się rodzić w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium raka. To kobiety, które zrezygnowały z chemii, żeby zaszkodzić sobie, ale nie płodowi, i do skutku szukały lekarza,
który im na to pozwoli. Z tekstu przebija hurraoptymistyczny wniosek – nie warto poddawać się szpitalnej presji, bo... może się udać. „Wraz z dzieckiem rodzi się największa motywacja do życia” – czytamy. O krok do wniosku, że ciąża wyleczy raka... Tymczasem, zdaniem onkologów, są nowotwory, których zwalczanie w czasie ciąży jest niewskazane, bo zagraża życiu i zdrowiu kobiety. W bardziej zaawansowanych stadiach raka leczenie należy zacząć od chemioterapii, co prowadzić może do ciężkich uszkodzeń płodu. Na szczęście opisywane historie dobrze się skończyły – dzieci urodziły się zdrowe, a ich mamy poddano dalszemu leczeniu. Można jednak znaleźć dziesiątki przypadków, kiedy kobiety identyczną decyzję przypłaciły życiem, ale... chwytliwsze okazuje się epatowanie nieśmiertelną „matką Polką”. Takie przedstawienie tematu to woda na młyn dla fanatycznych antyaborcjonistów, którzy mogą potem przekonywać, że wiara i opatrzność silniejsze są niż medycyna. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki We wsi Kłucko (woj. świętokrzyskie) sensacja. 37-letni Dariusz Misztal wrócił do domu bez nosa. Przed wiejskim sklepem spożywczym odgryzł mu go sąsiad, z którym – jak przyznaje pan Dariusz – nigdy się specjalnie nie lubił. Sąsiad nos na szczęście wypluł, a chirurdzy podjęli się rekonstrukcji.
KRÓTKO I PO MĘSKU
Na sklep w Sieradzu (woj. łódzkie) napadło trzech nastolatków. Był nóż, kominiarki, sterroryzowanie ekspedientki i ucieczka. Niepoważny okazał się łup, bo chłopcy – zamiast upragnionej gotówki – wynieśli ze sklepu samą kasę fiskalną. Szuflada im wypadła. Kilka godzin później wpadli w ręce policji.
NAPAD
Stróże prawa z Podhala przy okazji rutynowej rewizji znaleźli w chałupie w Białym Dunajcu reklamówkę, a w niej kilkaset tysięcy prawdziwych dolarów. Właściciele reklamówki wyjaśnili, że pieniądze trzymają w domu, bo nie ufają bankom. Sprawę fortuny prześwietlają już pracownicy skarbówki.
SKARPETA
Z dopiero co oddanej do użytku toalety dla petentów w budynku starostwa powiatowego w Kędzierzynie-Koźlu zniknęły wszystkie metalowe elementy. Ostały się za to muszle klozetowe, bo… złodziej już wcześniej wyniósł muszle z budynku urzędu miasta i tych ze starostwa już nie potrzebował. Opracowała WZ
CHCE KIBLOWAĆ?
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE W kokpicie prezydenckiego samolotu zawsze gościło wiele osób, ale nigdy to nie doprowadziło do katastrofy. (Joachim Brudziński, poseł PiS)
W tym stanie rzeczy należy to towarzystwo jak najszybciej rozgonić i powołać fachowców. (Lech Wałęsa o IPN)
Nikt nie powinien odmawiać prezesowi. (Ryszard Czarnecki, europoseł PiS)
P
olskie szkoły i przedszkola są przepełnione ideologią religii panującej. Świętowanie kościelnych uroczystości jest tam czasem bardziej gorliwe niż w parafiach. Rok 2011, luty. Jedno z publicznych przedszkoli w dużym mieście na Śląsku. Dziadkowie udają się na nieco spóźnioną uroczystość z okazji ich święta. Idą podekscytowani, bo przedszkolaki przygotowały dla nich specjalny program. Któż nie chce obejrzeć śpiewającego lub recytującego wnusia? Jednak im dłużej trwa uroczystość, tym szybciej uśmiech zadowolenia znika z twarzy gości… Dziadkowie, czytelnicy „FiM”, są coraz bardziej zakłopotani, wręcz zażenowani. Okazuje się, że przedszkolna akademia z okazji Dnia Babci i Dziadka to po prostu katolickie jasełka: recytacje pobożnych kwestii oraz śpiewanie kolęd. Tylko na koniec dzieci zaśpiewały po jednej okolicznościowej piosence. Reszta to był religijny występ, którego nie powstydziłaby się żadna katolicka placówka. Z tą może różnicą, że tam okres Bożego Narodzenia trwa znacznie krócej… W tej historii nie chodzi bynajmniej o to tylko, że dziadków po prostu zlekceważono i upokorzono, wtapiając niezdarnie ich święto w kościelną imprezę zrobioną na świeckim gruncie. Wnuk naszych Czytelników nie jest katolikiem, a rodzice nie wysyłają go na religię. To znaczy tak im się przynajmniej do niedawna wydawało, bo okazuje się, że w przedszkolu wszystko może być religią, nawet święto babć i dziadków. Dziecko nakłoniono do recytowania religijnych
kwestii, z którymi się pewnie nie zgadza, i których zapewne nie rozumie. A to już nie pierwsza taka historia. Jakiś czas temu rodzice interweniowali, bo wychowawczyni chciała chłopca zmobilizować do modlitwy. Innym razem prowadzono go na religię wbrew woli rodziców. To trochę dużo łamania prawa i sumienia jak na jedno przedszkole i jedno dziecko. Dziadkowie chłopca zauważyli, że on powoli uczy się ukrywać to, że rodzina ma inny światopogląd niż dominujący. System jest tak skonstruowany, że najbliżsi nie mogą dziecka uchronić przed wpadnięciem w tryby kościelnej indoktrynacji. To jest ogromnie frustrujące i upokarzające, bo we własnym kraju są traktowani jak mniejszość, którą trzeba upokorzyć, zindoktrynować, przekabacić. Ta specyficzna katolicka krucjata dziecięca, w której w pewnym sensie porywa się dzieci rodzicom, aby zrobić z nich „dobrych katolików”, przypomina mi czasy, kiedy Kościół zabierał dzieci z żydowskich rodzin, aby wychować ich „na ludzi”. Także czasy ZSRR, kiedy wbrew woli rodziców wtłaczano dzieciom do głów ideologiczną papkę. Owszem, do pionierów i Komsomołu można było nie należeć, ale biada tym wszystkim, którzy nie należeli! Byli napiętnowani nawet przez sam sposób ubierania się, bo nie nosili charakterystycznych chust i mundurków. Pięknej wolności doczekaliśmy się po czasach „komunistycznego zniewolenia”. Ci, którzy wpuścili religię do szkół, a zwłaszcza do przedszkoli, powinni zapaść się ze wstydu pod ziemię. Tę ziemię! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Krucjata dziecięca
Elastyczność bywa oznaką rozumu, a ten jest jednym z darów Ducha Świętego. (Szymon Hołownia o przyjaźni JP z dyktatorami)
Zniesienie celibatu nie jest drogą do zwiększenia liczby kapłanów. Byłoby natomiast redukowaniem Kościoła katolickiego do roli jednego z odłamów Kościoła protestanckiego. (ks. Marek Drzewiecki, krajowy duszpasterz powołań)
Berlusconi w swym grzechu przynajmniej nie obrażał prawa naturalnego, ale podążał za naturą. (arcybiskup Arduino Bertoldo w obronie premiera Włoch)
Korzystając z nauk katolickich, można powiedzieć, że bardziej naturalne z seksualnego punktu widzenia są te zachowania, które prowadzą do prokreacji. Ale przecież gwałt i kazirodztwo mają charakter prokreatywny, a celibat i – dajmy na to masturbacja – nie, czy to więc znaczy, że gwałt jest bardziej zgodny z prawem naturalnym niż masturbacja? (profesor Magdalena Środa, etyk)
Nie ma innego zawodu, z którego – przy moich niewielkich uzdolnieniach – mógłbym utrzymać się na poziomie. (Michel Gondry, reżyser filmowy, o powodach zostania artystą)
Nurt antykatolicki dostrzegam w drugim programie TVP, gdzie wpływy ma SLD, a programy satyryczne pełne są ironizowania i kpin z Kościoła. (abp Stanisław Gądecki)
Realizowanie wizji Kościoła „otwartego” powoduje, że staje się otwarty, aby z niego wyjść. (ks. prof. Waldemar Chrostowski, konserwatywny biblista)
Człowiek, który się modli, widzi świat w całości, przestrzega praw Bożych i praw człowieka. (abp Henryk Hoser) Wybrali: AC, PPr, SH
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
NA KLĘCZKACH
BUDZIK DLA POLSKI
DOSTAJĄ, NIE DBAJĄ
Biskup Stanisław Budzik, sekretarz Episkopatu Polski, był ostatnio łaskaw wskazać kierunki dla polskiej dyplomacji. Przypomniał, że „Polska ma pewne wartości, których powinna bronić” i zapowiedział, że „biskupi będą zabiegać”, aby głównym motywem polskiej prezydencji w Unii była „obrona wolności religijnej i polityka prorodzinna”. MaK
Trwa walka o skansen na Woli Justowskiej w Krakowie. O jego likwidację występuje parafia. Przeciw są obrońcy zabytków. Tymczasem utworzenie skansenu umożliwiło w 1951 roku powołanie parafii poprzez przeniesienie tam zabytkowego kościoła z Komorowic. Zabytek spłonął w wyniku podpalenia w 1978 roku. Taki sam los spotkał jego wierną rekonstrukcję. Parafianie wraz z proboszczem uczestniczą w staraniach o rozpoczęcie w tym miejscu budowy nowego, wielkiego, murowanego kościoła. Ksiądz chce też murowanej plebanii oraz parkingu, ale do tego trzeba by zlikwidować cały skansen, bo nie ma sensu budować w jego środku nowoczesnej zabudowy. Zupełnie inaczej sprawę widzi Mikołaj Kornecki, przewodniczący Obywatelskiego Komitetu Ratowania Krakowa: „Idea skansenu zrodziła się w 1927 r. Został utworzony po wojnie na terenie Skarbu Państwa. Ponieważ parafia przejęła ziemię i zabytek, powinna o nie dbać”. Tymczasem po obu pożarach okazało się, że w hydrantach nie było wody, a drewniana świątynia została zakonserwowana… ropą. Tak oto Kościół, niczym pisklę kukułki, niszczy gniazdo, które je gościnnie przyjęło. PPr
ŻYWIĄ I BRONIĄ Zapewne z podpuszczenia Kościoła (patrz wyżej) dyplomacja prawicowych rządów Polski, Włoch i Węgier walczyła na forum ministrów spraw zagranicznych UE o przyjęcie rezolucji w sprawie prześladowania chrześcijan na świecie. Pomysł nie spotkał się jednak ze zrozumieniem większości unijnych ministrów (nawet katolicka Irlandia była przeciw), którzy nie bardzo rozumieli, dlaczego mają bronić akurat i wyłącznie chrześcijan. Chętni byli natomiast do uchwalenia rezolucji przeciwko prześladowaniom wszelkich „grup i mniejszości religijnych”. Na taki pomysł nie chcieli się jednak zgodzić Polacy i Włosi, którzy wycofali projekt rezolucji. Jak widać, wcale nie chodziło o los prześladowanych, tylko wskazanie, że cierpią wyłącznie katolicy. MaK
JEDNYM GŁOSEM 4 lutego 2011 r. posłowie zajęli się m.in. sprawozdaniem Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka dotyczącym projektu ustawy Prawo prywatne międzynarodowe. Chodzi o regulacje ważne dla związków ludzi mających różne obywatelstwa. W trakcie debaty deputowani PiS zgłosili poprawkę, która miała określić, że małżeństwo w Polsce to związek wyłącznie kobiety i mężczyzny (mówi już o tym konstytucja). Rzecz w tym, aby za wszelką cenę skomplikować życie ludziom, którzy za granicą zawrą związek partnerski z obywatelem innego kraju i zechcą osiąść w Polsce. Wyniki głosowania zdumiały nie tylko samych pomysłodawców poprawki, ale całą prawicową część społeczeństwa. Aż 210 posłów ją odrzuciło (w tym większość PO i cała lewica), a za jej przyjęciem głosowało 209 osób. Portale katolickie zaczęły publikować „listy hańby”, z nazwiskami posłów, którym „nie zależy na dobru rodziny, a jeśli deklarują katolicyzm, to jest on psu na budę warty”. Tak określił to portal Fronda. Więcej o tej niespodziance legislacyjnej napiszemy za tydzień. ASz
RODZINA NA SWOIM Radiomaryjno-debilna Liga Polskich Rodzin niemal zniknęła już z krajowej sceny politycznej, ale smród po niej pozostał. Chodzi
m.in. o 2 mln złotych, które zniknęły z kasy partii. Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo i na razie postawiła dwa zarzuty sfałszowania dokumentów Waldemarowi S. – bliskiemu współpracownikowi Romana Giertycha, dawnego szefa LPR. MaK
KATOLICKI APOSTATA
BEATYFIKACJA SAMORZĄDOWA Polskie samorządy aktywnie włączą się w kościelną imprezę, jaką jest beatyfikacja Jana Pawła II. Łódź na przykład wyśle do Watykanu specjalną delegację, ponieważ 8 lat temu ogłoszono Wojtyłę honorowym obywatelem miasta (chyba za to, że po jego wizycie w „Unionteksie” ten ogromny zakład padł na pysk). W wielu miastach władze ustawią wielkie telebimy z transmisją watykańskich uroczystości. W Sosnowcu miejscowy biskup razem z marszałkiem województwa śląskiego zorganizują wielki koncert ku czci papieża. W tak specyficzny sposób samorządy realizują konstytucyjną zasadę neutralności światopoglądowej państwa. MaK
JAK MIENIE, TO ICH
Janusz Palikot – były poseł PO, a w tej chwili szeregowy członek swojego Ruchu Poparcia – zadeklarował, że w najbliższej przyszłości będzie wspierał i namawiał ludzi do składania aktu apostazji. „Za dwa tygodnie rozpoczniemy z dwiema bardzo znanymi osobami występowanie z Kościoła katolickiego. Chcemy wspierać ludzi, którzy są na to zdecydowani, a którzy nie są pewni prawnej ścieżki, jak tego dokonać” – obiecuje polityk. Sam jednak nie deklaruje jednoznacznie, że opuści Kościół katolicki. „Nie wykluczam tego. Nie podjąłem decyzji, jestem ochrzczony. Nie ode mnie się zacznie”. Palikot powinien przypomnieć sobie stare porzekadło: „Lekarzu, ulecz się sam”. ASz
KORONKA ZA PALIKOTA Znany katolicki ekstremista Tomasz Terlikowski postanowił pomóc bliźniemu swemu. Owym bliźnim okazał się sam Janusz Palikot, który – według naczelnego „Frondy” – potrzebuje pomocy. Terlikowski postanowił zorganizować modlitwę w intencji byłego posła PO. „Nie jest przecież naszym celem, by ktokolwiek trafił do piekła. Módlmy się zatem za Palikota i za ludzi, których chce zwodzić, wytrwale i szczerze, bo to w sumie biedny człowiek (…). Potrzebna jest mu zatem wolność, którą może dać tylko Bóg, a nie media, sława czy ruch poparcia (a w zasadzie wyparcia rozumu, wiary, prawdy)” – zachęca Terlikowski. ASz
Ksiądz Stanisław Bogdanowicz, proboszcz bazyliki Mariackiej w Gdańsku, nie chce zwrócić Muzeum Narodowemu w Warszawie unikatowych arcydzieł średniowiecznych, które zostały wypożyczone kilkanaście lat temu. Dzieła sztuki pierwotnie znajdowały się w tym kościele, ale po wojnie na mocy prawa zostały przejęte przez państwo jako mienie poniemieckie. Proboszcz uważa, że należą się one Kościołowi i zapowiada ich obronę nawet z użyciem koktajli Mołotowa. Muzeum Narodowe zdecydowało się pozwać proboszcza do sądu. MaK
DOWÓD KATOLIKA Na Śląsku policja zlikwidowała wielką drukarnię fałszywych dokumentów. Tajni drukarze produkowali prawie wszystko – od świadectw maturalnych, po paszporty i książeczki sanepidu. Co ciekawe – w ofercie były także lewe katolickie świadectwa chrztu i bierzmowania. Fakt ich seryjnej produkcji daje wyobrażenie o tym, co jest niezbędne do życia w państwie wyznaniowym. MaK
MONOPOL CMENTARNY Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wszczął postępowanie przeciwko proboszczowi z Chełmży i jednemu z lokalnych przedsiębiorców. Chodzi o praktyki monopolistyczne i windowanie cen na cmentarzu przez przedsiębiorczy tandem. Wykopanie grobu kosztuje tam ok. 1500 złotych, czyli dwukrotnie więcej niż w okolicznych miejscowościach. Podobne praktyki mają miejsce w setkach innych parafii. MaK
WALENTY IMPOTENT Walentynki – jeszcze do niedawna krytykowane przez kościelne autorytety jako pogański obyczaj – po długiej batalii zostały „skatolicyzowane” i w wielu parafiach przerobione nawet na Dzień Czystości Przedmałżeńskiej. Na przykład w Ostrołęce, gdzie tegoroczne kościelne „Debaty walentynkowe” pt. „Bez seksu przed ślubem” patronatem honorowym objął sam prezydent Janusz Kotowski (z PiS). Na tym jednak nie koniec. Teraz przyszła kolej na wmówienie owieczkom, że walentynki, zanim stały się świętem wszystkich zakochanych, pierwotnie miały chrześcijański charakter. „Aby przywrócić chrześcijański wymiar wylansowanego obecnie z powodów merkantylnych Dnia Zakochanych, zapraszamy tego dnia na godz. 18 do naszej pięknej świątyni” – ogłasza proboszcz parafii pw. Jana Chrzciciela w Choroszczy. I proponuje niemerkantylnie wszystkim
5
małżeństwom oraz zakochanym udział w walentynkowej mszy i odnowienie ślubnych sakramentów, symboliczne wręczenie żonom przez mężów czerwonych róż oraz poświęcenie obrączek ślubnych i pierścionków zaręczynowych. AK
10 MILIONÓW PROCENT NORMY! „Szatan przygotował plan zniszczenia ludzkości, a nawet całego globu” i na dodatek „w Polsce zdaje się również jakby decydujący głos posiadał” – obwieścił blog „Królowa Pokoju”. Miało temu zapobiec odmówienie do końca 2010 roku 10 milionów zdrowasiek w intencjach Matki Bożej z Medjugorie. Niestety, internauci z całego świata zawiedli sromotnie i do 31 grudnia ub. roku zdołali zadeklarować odklepanie zaledwie 141 647 zdrowasiek. Dziwnym zbiegiem okoliczności koniec świata nie nastąpił, a ziemia wciąż się kręci. To jednak ani trochę nie zniechęciło organizatora zdrowaśkowej akcji, który przedłużył jej termin do 25 czerwca br. i obiecał wszystkim uczestnikom zawiezienie ich deklaracji do Medjugorie w 30 rocznicę objawień. Aby tym razem wykonać milionowy plan, zarządzono pełną mobilizację. I tak jedna z internautek deklaruje, że od 1 do 23 stycznia odmówiła 1100 i nadal odmawia jedną część różańca dziennie. Inna agituje czytelników bloga do modlitewnego zrywu: „Kto ma czas, nie pracuje, a może jest emerytem, niech postara się codziennie odmówić w intencjach Królowej Pokoju cały różaniec, tj. 200 Zdrowaś Maryjo”. AK
POWSTANIE TEOLOGÓW W Niemczech 144 profesorów teologii katolickiej (co trzeci tam pracujący) wystosowało oficjalny list otwarty do władz Kościoła. W obliczu katastrofy przestępstw pedofilskich niemiecka profesura katolicka domaga się od Watykanu radykalnych reform – zniesienia celibatu, demokratyzacji struktur kościelnych, kapłaństwa kobiet, akceptacji dla rozwiedzionych i związków jednopłciowych. Teolodzy przestrzegają, że dalsze milczenie w sprawie kryzysu Kościoła oznaczałoby „ciszę cmentarną”. MaK
6
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Co tam, panie, w polityce? Ano, nadszedł czas rozliczeń. A na tapecie m.in. eutanazja posłanki Muchy, finał cypryjskich wyczynów Karskiego i Zbonikowskiego oraz cyrkowe popisy Dorna. Partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej znalazła sobie rzecznika na Podhalu. 73-letnia góralka z Zakopanego, gaździna Maria Gruszka, założycielka Stowarzyszenia Obrony Praw Obywateli Powiatu Tatrzańskiego, pod niebiosa wychwala zalety PJN i w ogóle kobiet w polityce. „Politycy mężczyźni nie zajmują się już Polską, tylko swoimi interesami, dlatego powinni sobie już odpocząć, a sprawy Polski powinny wziąć w swoje ręce kobiety” – zawyrokowała Gruszka, namawiając przy okazji pobratymców, aby gremialnie popierali ugrupowanie Kluzik. Niektórych górali może i przekona, ale z wieloma internautami się nie udało: ~ To prawda, babciu, że chłopy mają swoje interesy, ale baby mają pochwy, i to też jest niedobrze („seksuolog”); ~ Ta pani niech pierogi lepi, a nie do polityki się pcha („haha”);
P
~ Cienko przędzie ten PJN, jeżeli wspiera go taki elektorat. Młodzi gdzie? Na zmywakach, panocku („baca”); ~ Czyja to babcia: Migalskiego czy Kluzikowej? („123”); ~ A może pani góralka wybierze się nad morze pooddychać jodowym powietrzem, coby kapecke zmądrzała („góral”); ~ PJN sięgnęło dna. Teraz czekam na poparcie Kononowicza („zabójca”). Zdecydowanie spadły notowania pięknej posłanki PO Joanny Muchy. Po tym, jak chlapnęła w wywiadzie, że starsi ludzie wizyty u lekarza traktują jako swojego rodzaju rozrywkę i że nie ma sensu operowania 85-latka, bo się nie zrehabilituje. No i oberwało się posłance, bo wyszło na to, że odmawia seniorom lekarskiej pomocy. Mucha się kaja: „Sytuacja wynikła w pełni
iętnowanie głupoty w szeregach policji to główny cel plebiscytu, który już od kilku lat gości na Internetowym Forum Policyjnym. Dotąd doceniono m.in. grudziądzkiego komendanta Janusza Brodzińskiego, który instruował młodych policjantów, aby ściągali buty podczas interwencji domowych (Złota Pała 2006); zastępcę KPP w Wołominie, który całkiem serio żądał od przewodników pisemnych wyjaśnień, dlaczego psy służbowe szczekają w kojcach (ZP 2007); Macieja Karczyńskiego, rzecznika prasowego komendanta wojewódzkiego policji ze Szczecina, za to, że wyjaśniając, dlaczego w jednostce nie ma komputerów, stwierdził, iż policjanci ich nie potrzebują, bo mają nowoczesne maszyny do pisania (ZP 2008). Laureatem Złotej Pały 2009 został z kolei komendant główny Andrzej Matejuk za cytowanie złotych myśli Billa Gatesa. „Mając mniej, zróbmy więcej” – stwierdził on, komentując fakt, że policjanci przez ponad rok nie otrzymywali należnych im świadczeń. A kto w tym roku stanął w szranki w walce o Złotą Pałę? Kierownictwo Komendy Powiatowej w Świebodzinie – za to, że tuż po wprowadzeniu nowego umundurowania nakazało funkcjonariuszom przywdziewanie żółtych kamizelek podczas codziennej służby patrolowej. Po co więc było wydawać pieniądze na śliczne mundury? – zastanawiają się forumowicze. Docenili też Mariusza Sokołowskiego, rzecznika prasowego KGP. A ściślej – jego złoty język. Szczególnie zaś mądre wypowiedzi, które – niestety – nijak się mają do codzienności na polskich komisariatach: „Od dawna nie prowadzimy statystyk mandatów. Nikt tego nie zlicza, bo to nie jest miernik
z mojego błędu, który polegał na tym, że trudny i bardzo wymagający wywiad został przeze mnie autoryzowany przez telefon, w wielkim pośpiechu, bez poświęcenia mu odpowiedniej uwagi. W związku z tym w tekście znalazły się przeinaczenia moich słów”. Oponenci z PiS i SLD mają używanie, a internauci podzielili się na dwa obozy: ~ W sumie prawdę powiedziała. Cholera mnie bierze. Idę do lekarza, a przede mną 30 starych bab i trzech dziadków („kapelan”); ~ Dokładnie, jest tak, jak pani Mucha powiedziała. Przychodzę do lekarza, siedzą babcie i głośno rejwerują, która z nich jest bardziej chora. Od samego słuchania można się rozchorować („protoplex”); ~ Co NATO wszystko Bartoszewski (89 lat), Wajda (85 lat), Kutz (82 lata)? Według Muchy nie warto ich już leczyć, chyba że tutaj Mucha zrobi wyjątek („donek”); ~ O ile dożyję starości, to będę takim starym dziadem uprzykrzającym życie – tak dla „rozrywki” – grubej barmance, a nie lekarzowi („ilpadrino”).
oceny policjanta i jednostki” oraz: „Byli przełożeni, którzy wyznaczali policjantom, ile mandatów mają nałożyć. Ale walczyliśmy z takim podejściem. Dziś nikt nie ma prawa rozliczać za liczbę mandatów”. No i ostatnie: „Komenda główna nie rozlicza komend wojewódzkich z liczby wystawionych mandatów. Dla nas ważne jest, żeby w danym rejonie było bezpiecznie. Nakładanie mandatów dla statystyki nie prowadzi do niczego dobrego. A jeśli taka sytuacja miała miejsce, to jest ona dla mnie kuriozalna”.
Nie ma lekko także Ludwik Dorn. A to za sprawą wpadki w Sejmie, jaką zaliczył w grudniu ubiegłego roku. Dorn do spożycia się nie przyznaje, zaś przed Komisją Etyki Poselskiej, która analizuje jego przypadek, po prostu się nie stawił: ~ Czy PiS to Pijani i Sprawiedliwi? („Lysol”); ~ Może po prostu zdążył skonsumować śniadanie. Typu Błasikowego („bła”); ~ Święty Franciszek jakby w tym Sejmie był, też by pił („dar61”); ~ Dorn, Karski z kolegą rajdowcem, Ela „coś tam, coś tam” Kruk, zasoby małpek – trochę się tego nazbierało („erte”); ~ W tych kręgach małpki i psychotropy to dzień powszedni („chory”). Wyczynami Karola Karskiego i Łukasza Zbonikowskiego także zajmie się Komisja Etyki Poselskiej. Obydwaj posłowie PiS podczas podróży służbowej w 2008 r. popili się w hotelu na Cyprze i zdemolowali hotelowe wózki golfowe (zgodnie z orzeczeniem cypryjskiego sądu, mają zapłacić hotelowi ponad
Mazowieckiego. Dlatego, że pijany chłopina w zamian za uniknięcie mandatu za jazdę rowerem pod wpływem zaoferował funkcjonariuszom dwie krówki i czekoladę. Za próbę skorumpowania stróżów prawa grozi mu do 10 lat więzienia. Do Złotej Pały nominowani zostali poza tym: komendant główny policji – za polecenie, aby list premiera Donalda Tuska do policjantów rozprowadzić za potwierdzeniem odbioru; inspektor Janusz Figiel, komendant miejski z Wałbrzycha, który nakazał sprzątaczce
Złota Pała 2010 Że wypowiedzi Sokołowskiego nie przystają do rzeczywistości, potwierdza przykład kierownika ogniwa patrolowo-interwencyjnego w Białogardzie (również nominowany). Ten uważa, że „istotą pracy policjanta jest zapewnienie porządku. Jeśli przez kilka dni nie wypisze mandatu, to mamy prawo podejrzewać, że się obija”. Nie mogło w ścisłej czołówce zabraknąć policjantów, którzy skierowali do prokuratury (!) sprawę przeciwko Leszkowi T. z Mińska
dezynfekować cifem radiowóz, w którym dzień wcześniej policjanci przewozili mężczyznę ze świerzbem. Wyróżnieni nominacją zostali także: zastępca komendanta Komisariatu Policji Tarnów-Zachód za pisemne przypomnienie swojej kadrze dowódczej, że pierwszoplanowym celem nadzoru jest nadzór; Andrzej Baranowski, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku za wypowiedź: „To nieszczęśliwe nieporozumienie. Kartka
11 tys. euro). Wniosek do KEP złożyła PO, która chce, aby panowie posłowie zostali ukarani naganą za pokalanie wizerunku polskiego Sejmu: ~ Moczymordy Wy moje. Całkiem spory klubik można by było już w PiS-ie wyłonić („graf”); ~ A ja wierzę, że Karski był trzeźwy jak Błasik i Seta Dorn. Wszystko to działanie obcego wywiadu. Jak nasz najjaśniejszy J.K. będzie premierem, to odpowiednie specsłużby się tym zajmą („wierzący”); ~ Jeżeli rozbijali meleksa z polskim hymnem na ustach, to całe zajście można zaliczyć do rozsławiania jedynie słusznej partii za granicami kraju („pijus”); ~ Uczcie się, Polaki, tak się bawi Żoliborska yntelygencja („Jan”). Nie bacząc na toczące się obrady Sejmu, posłowie, głównie z PiS, pojechali 2 lutego br. na Jasną Górę z doroczną pielgrzymką parlamentarzystów. Sparaliżowali tym samym pracę izby. ~ Posłowie robią to samo w klasztorze co w Sejmie: modlą się o własne interesy („bajadera”); ~ To im już kaplica w Sejmie nie wystarcza? Pora rozgonić to towarzystwo na wzór Tunezji czy Egiptu („Jerzy”); ~ Bo 2 luty to powinien być dzień wolny od pracy. Dla wszystkich! („balcer”). JULIA STACHURSKA
została zawieszona pomyłkowo i wisiała tam tylko przez chwilę. Nikt do komendy nie musi ze sobą nosić papieru toaletowego”. Tłumaczył się w ten sposób z lapidarnego komunikatu, który został umieszczony w policyjnym wychodku: „Proszę korzystać z własnego papieru toaletowego!”. Użytkownicy IFP wyróżnili też jedną ze swoich koleżanek o nicku „agatka001”, która chciała zasięgnąć rady, jak bronić się przed ewentualnym wyrzuceniem z pracy. A miała ją jakoby stracić za to, że podczas kursu specjalistycznego jeden z wykładowców przebadał grupę alkomatem. No i wyszło, że niemal wszyscy są po spożyciu: „Jak do tego podejść, mieliśmy wszystko pozaliczane, czy może nam grozić wyrzucenie z pracy, bo papiery poszły do jednostek (…) potraktowali nas jak śmieci, tym bardziej że już był taki przypadek, że kiedyś inny kurs dmuchał na protokół i pozostał (…). W protokołach podaliśmy, że piliśmy wcześniej amol, bo tak było. Zatruliśmy się jedzeniem. Jak się bronić?”. No i na koniec komendant katowickiej szkoły policyjnej, który zaordynował, że konieczne w resorcie zaciskanie pasa nie ominie także szkolnego miasteczka treningowego. I tak podczas ćwiczeń samochodowych pościgów policjanci – żeby oszczędzić benzynę – szkolili głównie mięśnie, pchając samochody biorące udział w „akcji”. „W miasteczku treningowym katowickiej szkoły policji trzeba oszczędzać, więc policjanci goniący auto bandytów (też przez nich pchane) ruszają w pościg pchanym radiowozem” – wytłumaczył komendant. Filmik z niecodziennego szkolenia zrobił furorę w internecie, a pan komendant został bezapelacyjnym laureatem Złotej Pały 2010. Gratulujemy! WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
H
istoria Galiny Sażniewej, obywatelki Rosji, która żyje w naszym kraju od ponad 20 lat (od pewnego czasu wraz z mężem Jewgienijem oraz ich urodzonymi w Polsce dziećmi: trzyletnią Darią i niespełna siedmioletnim Dymitrem – na zdjęciu), wywołała poruszenie budzące nadzieję na pomyślny finał w postaci przyznania im prawa do tzw. pobytu tolerowanego. Nadzieję, że Rzeczpospolita już nigdy nie zamknie tych maleńkich dzieci wraz z rodzicami za kratami specjalnego Aresztu w Celu Wydalenia, jak to nie jeden raz bywało… Nasza publikacja („Ludzie nielegalni” – „FiM” 4/2011) spotkała się z natychmiastową reakcją rzecznika praw dziecka Marka Michalaka; bardzo też wzięła ją sobie do serca Małgorzata Woźniak, rzeczniczka prasowa MSWiA. Wiemy nieoficjalnie, że również inni adresaci redakcyjnego apelu o takie rozwikłanie problemu, żeby uszanować prawo i dać ludziom szansę na spokojne życie, nie zastosowali zwyczajowej spychotechniki, czyli odsyłania go „do rozpatrzenia i udzielenia odpowiedzi” prowadzącym sprawę urzędnikom niskiego szczebla. Rzecz niby drobna, ale cieszy, bowiem niektórzy biurokraci dawali już wyraz bezduszności i mogą być zainteresowani utrzymaniem wcześniej podjętych decyzji. A przypomnijmy, że sprawa jest z gatunku
I
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Ludzie legalni? Za kilkanaście dni będzie już wiadomo, czy „tam dom mój, gdzie serce moje”… życie lub śmierć, bo Sażniewowie do cna związali się z Polską i praktycznie nie mają dokąd wracać. Co gorsza, Dima i Dusza nie znają języka rosyjskiego, zaś wydarzenia ostatnich tygodni ciężko odbiły się na ich zdrowiu! Nie organizujemy ani nie propagujemy żadnych tandetnych demonstracji. Dyskretnie rozmawiamy i przekonujemy. Zamieszczoną w internecie petycję do najwyższych władz państwa oraz ludzi, w których kompetencji leży los Sażniewów, w ciągu zaledwie kilku dni poparło prawie 500 osób, w tym ponad trzydziestu ręczących za Galinę głową mieszkańców jej rodzinnego już niejako Jawora i artyści z tamtejszej Pracowni Teatralnej Poczekalnia. Podpisów z każdym dniem przybywa. Oto kilka opinii najbardziej, naszym zdaniem, reprezentatywnych: ~ Dziwny kraj. Dla zysków potrafi dać paszport sportowcowi, który nawet nie mówi po polsku. Zamykanie dzieci w areszcie poniża nas w opinii światowej. Jestem całym
nternetowy portal randkowy to świetny biznes, bo reklamodawcy dosłownie przepychają się łokciami. Taka kura złotojajeczna musiała zainteresować Kościół katolicki. Poza oczywistymi na katolickich portalach towarzyskich ogłoszeniami zbłąkanych i samotnych duszyczek typu: „30-letni katolik pozna miłą i przede wszystkim wierzącą panią, w celu spędzenia wspólnych chwil w Bogu” (czyli w łóżku?) lub: „Oblubienica Jezusa pozna partnera w celu przeżywania wspólnych religijnych uniesień” (czyli wielokrotnych orgazmów?) istnieje wiele porad i instrukcji dla przyszłych prawdziwie katolickich związków. Znakomicie. Zatem, nie czekając ani chwili, zarejestrowaliśmy się na największym w Polsce portalu tego typu. Każą kliknąć, więc klikamy, i naszym oczom ukazuje się konieczna do wypełnienia ankieta. No to zaczynamy! Wpisujemy wyznanie – ateizm, antykoncepcja – tak, seks przed ślubem – chętnie, rozwód – niestety, czy uczestniczę we Mszy św.? – za żadne skarby... itd. Wyrzucono nas? Ależ skąd! Bezbożny komputer zarejestrował nas na portalu dla katolików. Może w myśl zasady o przejściu ilości w jakość? Niestety, ze względu na taki psi życiorys ^te-a ^te nikt nie chciał się z nami spotkać te `-te ani nawet porozmawiać. Poszukiwania z naszej strony kogoś o podobnym światopoglądzie też spaliły na panewce, bo okazało się, że opcja szukania to już zaawansowana funkcja, która kosztuje – bagatela – 99 złotych! Czyli nieprawda, że miłość jest za darmo. Wracając do porad, a takich jest tu multum… W końcu katolik ma prawo, a nawet
sercem za pozytywnym załatwieniem sprawy Galiny (Zdzisław Sadyś z Poznania; ~ Przemogę się i złożę w parafii tzw. intencję (pierwszy raz w życiu), aby Duch Św. oświecił tych urzędników i rusofobów poza kolejnością (Katarzyna Krzyżanowska, Wrocław); ~ Każdy człowiek ma prawo szukać swojego miejsca i szczęścia na ziemi. Wierzę, że Pan Prezydent to człowiek honoru – mój Prezydent... (Tomasz Putczyński, Konin); ~ Znam Halinkę od lat, chodziłam z nią do szkoły. Tylko ona miała w klasie szóstkę z wypracowań na lekcjach polskiego. Co za kraj, wstyd mi… (Alicja Kościk, Jawor); ~ Porządny człowiek jest na wagę złota i jego pochodzenie powinno być sprawą drugorzędną (Wojciech Szóstko, Zalesiany);
obowiązek wskazywać drogę zbłąkanej owieczce. A co katolika interesuje najbardziej? Sprawdziliśmy, że onanizm. Czy onanizm jest czymś złym? Na pewno tak. Osłabia on wolę i pozostawia niepokój wewnętrzny (…). Częste uprawianie masturbacji odwraca uwagę od innych zainteresowań, może utrudniać koncentrację, a przez to naukę, prowadzi też do zamykania się w sobie. Faktem jest, że po każdym akcie onanistycznym młody człowiek ma poczucie niesmaku i winy, czuje się gorszy i postanawia tego więcej nie robić, a gdy po pewnym czasie ulega ponownie,
~ Popieram. Każdy powinien mieszkać tam, gdzie chce, bo tam dom mój, gdzie serce moje (Wiesław Strzemecki, Nowy Jork – USA); ~ Jestem za, ponieważ jestem obywatelem świata, gdzie pomimo niewyobrażalnych odległości, nie ma granic ludzkich uczuć (Ryszard Saltarski, Jankowo Gdańskie); ~ Wyrzucenie tych ludzi będzie oznaką najgorszej odmiany rasizmu
i to był moment, gdy zaczęły się naprawiać także kłopoty związane z seksem. Dla mnie Chrystus po prostu załatwia wszystko i wątpię, czy ktokolwiek z młodych zdoła zachować czystość bez Chrystusa. Na wielu miejscach Biblia zapewnia, że Jezus Chrystus pomaga, strzeże, da sposób na odparcie pokusy. Maryja też ma na tym polu spore zasługi: Kiedy już myślisz, że nie wytrzymasz, że to (onanizm) jest silniejsze od ciebie, to pomyśl o Marii Matce Bożej. Ona na pewno ci pomoże. No, to już zakrawa na perwersję, przy której niejeden Freud by się pożywił.
Seks z Jezusem jego niezadowolenie z siebie rośnie – przekonuje portal katolicki adonai. pl. No dobrze, a co zrobić, gdy ulegamy tym „aktom” bardzo często? Pewien ksiądz radził, aby powiedzieć sobie wtedy: wytrzymam jeszcze 5 minut, i czymś się zająć. Po upływie tego czasu postanowić odłożenie tej sprawy na dalsze 5 minut. Ciekawe, czy to działa… Dla uwiarygodnienia wymienionych wyżej wywodów podany jest autentyczny przykład młodego onanisty, któremu udało się „wyrwać ze szpon nałogu”. To znaczy sam Chrystus go wyrwał. Tak wyznał pewien młody chłopak, Adam: Podzielę się jeszcze jednym doświadczeniem. Kiedyś miałem dość duże problemy z tego zakresu, aż do momentu, kiedy mój brat opowiadał mi o Jezusie trochę inaczej, z pozycji osobistego przeżycia przyjaźni z Jezusem. Wtedy przeżyłem żywe nawrócenie
Na osoby płci przeciwnej patrz z czystością, a nie pożądliwie. Nie rozbieraj ich wzrokiem. Jeśli to dla Ciebie zbyt duża pokusa, to po prostu zamknij oczy albo odwróć głowę. Jak długo można chodzić z zamkniętymi oczami? Odłóżmy na bok porady seksualne i zajmijmy się wychowaniem oraz stylem ubierania się przyszłych randkowiczów i prawdziwych katolików. Współczesny Kościół niewiele mówi o stosownym stroju, a szkoda, bo niekiedy by się przydało. Wokół coraz więcej bowiem dziewczyn i kobiet, które ubierają się w stylu co nieco „burdelowym”. Gdyby w takim stylu ubierały się na dyskoteki, to jeszcze bym mógł to pojąć, ale owe niewiasty ubierają się tak do szkoły, do pracy, a nawet do kościoła. Znajomy opowiadał, jak to podczas Mszy św. obfitych kształtów blondynka, robiąc nabożny przyklęk, odsłoniła przed nim stringi
7
urzędników (Beata Drapała, Lubartów); ~ Żona zalewa się łzami, córki zamierzają organizować zbiórkę podpisów w szkole. Ja na razie daję głos tutaj (Marian Makowski, Białystok); ~ Walczyliśmy o godność człowieka, ale nie potrafimy jej uszanować w stosunku do obcokrajowców, a szczególnie Rosjan (Teresa Jaskulska, Ruda Malenicka). – Po przeczytaniu artykułu i petycji rozpłakałam się. Wszystkim bardzo dziękuję. Nie przypuszczałam, że w ludziach jest taka siła, przyjaźń. Na co dzień staram się nie rozklejać, bo nie pozwala mi na to odpowiedzialność za Dimę i Duszę. Dla nich jest ważne, żeby mieć spokojny dom, bezpieczne dzieciństwo. Kradnę czas. Każdą minutę, bo tych szczęśliwych chwil, które jeszcze mogę dać moim maluchom, nikt i nigdy im nie odbierze… – mówi Galina. Kwestia „pobytu tolerowanego” Sażniewów w Polsce być może rozstrzygnie się już 21 lutego, bo wojewoda dolnośląski Aleksander Skorupa (PO) obiecał, że wtedy podejmie decyzję, czy zostaną, czy znowu trzeba będzie ich zamknąć… DOMINIKA NAGEL
i pół pośladków. Tego rodzaju sytuacje nie są tylko kwestią zgorszenia, ale także kwestią estetycznego niesmaku – poucza oburzony jezuita Dariusz Kowalczyk – wytrawny – nie wiedzieć skąd – znawca „stylu burdelowego”. Oczywiście, wśród setek stron z poradami nie może zabraknąć tej z pewnością dla młodego rodzica najważniejszej. Jak wytłumaczyć dziecku, skąd się wzięło na świecie? Dr medycyny Kinga Wiśniewska-Roszkowska spieszy z pomocą wszystkim rodzicom zakłopotanym pytaniami smarkaczy: Już 4-, 6-letni malec, ciekawy świata, może pytać rodziców, skąd się biorą dzieci (…). Katecheza przed pierwszą spowiedzią, omawiając VI przykazanie (cudzołóstwo), może i powinna dawać to podstawowe uświadomienie w sposób najprostszy i ogólnikowy, ale zawsze całościowy, czyli łącząc w tym przekazie sprawy cielesne z duchowymi według praw i przykazań Bożych (…). Kochając się, rodzice zawierają ślub w kościele i potem, jako małżeństwo, nieraz okazują sobie miłość nie tylko przez uściski i pocałunki, ale i przez ścisłe złączenie swych ciał, przy którym plemniki, w tzw. nasieniu przechodzą od mężczyzny do kobiety. Takie cielesne złączenie nazywamy pożyciem płciowym i według prawa Bożego jest to dozwolone tylko w małżeństwie. Poza małżeństwem taki stosunek jest zawsze ciężkim grzechem, właśnie tym cudzołożeniem, którego zabrania VI i IX przykazanie. Pięknie. Tylko co powiedzieć dzieciom, które przyszły na świat w związkach nieformalnych (a niedługo będzie ich większość)? Zapewne prawdę – że są potomkami cudzołożników. ARIEL KOWALCZYK
8
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Pusty śmiech „Pora na Ciebie! Wygraj ogromną gotówkę w loterii pusty SMS!”. W taki mniej więcej sposób zachęca do udziału w konkursie jedna z najpopularniejszych gier SMS-owych w Polsce. No i się wygrywa. Na fujarkach. Osób oszukanych przez firmę Internetq Poland, organizatora loterii „Pusty SMS”, są setki. Ich liczba rośnie lawinowo, ponieważ sprytne marketingowe zagrywki pracowników firmy działają na podświadomość niemal każdego. „Po prostu wyślij pusty SMS pod darmowy nr… i nic więcej” – takimi sloganami zachęca nas do udziału w grze prezenter telewizyjny Zygmunt Chajzer. Skoro ten SMS jest całkowicie darmowy, to nic nie tracę! – myśli złapany w sidła loterii potencjalny gracz. Niestety, nawet nie wie, jak dramatycznie się myli. Swoją przygodę z konkursem i firmą Internetq Poland, która w 2009 roku wygenerowała przychód w wysokości prawie 44 mln złotych (sic!), zgodziła się opowiedzieć „FiM” pani Czesława Król z Gorzowa Wlkp. Swoją wojnę z przedstawicielami loterii toczy już prawie rok, a sprawa trafiła w końcu do prokuratury. – W 2010 roku, na przełomie marca i kwietnia, zaczęły się reklamy, na których znane z telewizji postacie zapewniały, że czeka na mnie ogromna gotówka, a na dodatek, aby ją wygrać, nie potrzebuję żadnego wkładu własnego. W spotach uczestniczyli również wcześniejsi zwycięzcy, którzy zachwalali loterię i prezentowali wygrane. – Cóż… Nie ukrywam, że skusiłam się i wysłałam pustego SMS-a pod wskazany numer. Natychmiast zaczęłam dostawać mnóstwo odpowiedzi zachęcających mnie do dalszego udziału w konkursie. – Jak często dostawała pani te wiadomości? Do kilkunastu dziennie. Ich treść była dla mnie niesamowita, na przykład: „PRZECIEŻ NAPISANE
WPROST – decyzja o przekazaniu 20 000 zł zapadła! PRZELEW ZOSTANIE WYKONANY! Wyślij ODBIÓR na nr…” albo: „Żarty sobie robisz? Powtarzamy, że UZGODNIONO wytypowany nr (tutaj mój numer telefonu). Proszę wysłać KONIEC na nr…”, „POWIEDZ, CZŁOWIEKU, O CO CI CHODZI? PRZECIEŻ ODBIÓR PIENIĘDZY BEZPŁATNY! Brakuje tylko jednego SMS-a. Pieniądze będą wydane. Wyślij SMS na nr…”. Wiadomości przychodziły w środku nocy i z samego rana, dostawałam je całą dobę, a ich treść z biegiem czasu była coraz bardziej dla mnie optymistyczna. Oczywiście na każdą wiadomość musiałam, według jej treści, natychmiast odpowiedzieć SMS-em. I ciągle czytałam, że już mam te pieniądze, że już je wygrałam. E-liściki dostawałam od prezesa firmy, pani księgowej, od jakiejś Krystyny, od zarządu. Wszyscy zapewniali mnie, że kasa już na mnie czeka, że banknoty są zapakowane, dokumenty podpisane, a sam prezes loterii wypatruje mojej wiadomości, bo chce już wysyłać mi pieniądze. Takich tekstów zarchiwizowałam 130, a było ich oczywiście dużo więcej. Na samym początku odpisywałam na każdy; niestety, one nie były już darmowe. Jeden kosztował prawie pięć złotych, ale jak miałam nie odpisywać, skoro byłam pewna zadeklarowanej oficjalnie i poświadczonej wygranej, która zresztą cały czas rosła. Najpierw było 10 tysięcy złotych, później 20 tys. zł i tak dalej. – Odpisywała pani bez przerwy?
– W końcu, po licznych zapewnieniach i mojej już znacznie szczuplejszej nadziei, zaczęłam odpisywać, że jeśli nie dostanę natychmiast moich pieniędzy, to będę się ich prawnie domagać. W końcu przestałam im odpowiadać, ale oni wciąż bombardowali mnie wiadomościami o każdej porze dnia i nocy. Teraz treść wiadomości brzmiała mniej więcej tak: „Człowieku, czy nie zdajesz sobie sprawy, że wygrałeś? Naprawdę nie chcesz tych pieniędzy?”. – W końcu miara się przebrała? – Napisałam skargę do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Zarzuciłam im, że nie przestrzegają przepisów o „Kontroli działalności reklamowej”, zawartych na ich stronie internetowej. Dostałam odpowiedź od Anny Szydłowskiej (dyrektor Departamentu Prezydialnego KRRiT – przyp. red.), w której napisała, że w zasadzie mam rację i nie jestem pierwszą osobą, która zgłasza ten problem. A dalej już były banialuki: że oni, czyli Krajowa Rada, zażądali od Telewizji Polskiej wyjaśnień, a telewizja odpowiedziała, że to jest loteria, czyli konkurs, a wszelkie konkursy nie są objęte zakazem reklamowania, i że – zgodnie z ustawą o prawie prasowym – nadawca nie ponosi odpowiedzialności za treść itd. W końcu, już naprawdę wściekła, napisałam do samych przekręciarzy, czyli do firmy Internetq Poland. Oświadczyłam, że – po moich obliczeniach – są mi winni 70 tysięcy złotych. Chciałam sprawę załatwić polubownie i zażądałam wypłaty na moje konto 50 tysięcy złotych. Opisując wszystkie perypetie,
zaznaczyłam, że jeśli nie dostanę należnych pieniędzy, natychmiast skieruję sprawę do sądu, a wtedy zażądam minimum 150 tysięcy. Powołałam się w moim liście na Konstytucję RP, wskazałam na ewidentne oszustwa z ich strony, a także molestowanie psychiczne i moralne. Odpowiedź otrzymałam od radcy prawnego Internetq Poland, Beaty Małkowskiej-Łaszczyńskiej, która napisała, że to ja kłamię i że oni mogą zgodnie ze swoim regulaminem wysyłać abonentowi maksimum do pięciu SMS-ów, a ich treść wyraźnie mówi o losowaniu. Oczywiście natychmiast odpisałam, że wszystkie wiadomości mam zapisane w pamięci telefonu i bez trudu udowodnię, gdzie potrzeba, że dostawałam po 15 SMS-ów dziennie i w żadnym z nich nie było marnego słowa o jakimkolwiek losowaniu. Na to dostałam ostateczną odpowiedź, że reklamacji nie uwzględniają i... koniec. Z ich strony zapadła cisza, pomimo że jeszcze dwukrotnie wysłałam do nich wezwanie do zapłaty. Postanowiłam walczyć dalej. I choć w UOKiK-u w Gorzowie, mówiąc kolokwialnie, olali mnie, to już w ich odpowiedniku w Poznaniu oświadczyli, że po prostu z nieba im spadłam, bo właśnie prowadzą śledztwo w tej sprawie i chcieliby, abym świadczyła przeciwko firmie Internetq Poland. Oczywiście zgodziłam się, ale na razie nic się w tej kwestii (przynajmniej dla mnie) nie dzieje. Chociaż... po jakimś czasie dowiedziałam się, że decyzją UOKiK z 21 grudnia 2010 r. firma Internetq Poland została ukarana kwotą niespełna
pół miliona złotych, ale odwołała się do sądu, więc sprawa nadal jest w toku. A ja...? Ja czekam na rozwój wydarzeń, z pewnością pozwę tę firmę i odzyskam moje, przecież legalnie wygrane, pieniądze. Jak będzie trzeba, to napiszę do Strasburga. Nie poddam się. ~ ~ ~ W piśmie Jarosława Krügera, dyrektora delegatury UOKiK w Poznaniu, czytamy: „Na podstawie art. 106 ust. 1 pkt 4 ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, w związku z naruszeniem zakazu, o którym mowa w art. 24 ust 1 i 2 pkt 3 ww. ustawy w zakresie opisanym w pkt I sentencji decyzji, nakłada się na Internetq Poland Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie karę pieniężną w wysokości 499 650 zł (słownie: czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy sześćset pięćdziesiąt złotych), płatną do budżetu państwa (…). Warunkiem uczestnictwa w loterii było przesłanie swojego zgłoszenia w formie wiadomości SMS na odpłatny numer 74500 (koszt 4 zł + 22% VAT) lub inny numer wskazany przez Spółkę w materiałach promocyjnych (pkt III. 1 Regulaminu loterii). Spółka wprowadziła też możliwość nieodpłatnej rejestracji uczestnika w loterii poprzez wysłanie przez uczestnika wiadomości SMS na numer 8043, przy czym, zgodnie z pkt III. 6 Regulaminu, wysłanie nieodpłatnej wiadomości na ww. numer nie było tożsame z przystąpieniem do loterii i nie uprawniało do udziału w losowaniu nagród, a skutkowało jedynie rejestracją uczestnika (a tym samym pozyskaniem przez Spółkę jego numeru telefonu) i możliwością uzyskania informacji na temat loterii. ~ ~ ~ Jak widać, firma faktycznie została ukarana kwotą prawie pół miliona zł i chyba będzie musiała tę kwotę zapłacić, ale przecież nie rzeczywiście poszkodowanym, tylko bezimiennemu Skarbowi Państwa. To raz. A dwa to pusty śmiech, który nas ogarnia, gdy patrzymy na wysokość kary za przekręty na pustych SMS-ach. Firma generująca 44 mln zł rocznie ma najpewniej takie kary w d... dużej mierze wpisane w ryzyko i w koszty działalności. Sprawę firmy Internetq Poland będziemy monitorować. Bohaterka naszej publikacji, pani Czesława Król, rozważa złożenie pozwu zbiorowego, więc udostępniła redakcji swój numer telefonu. Wszystkich poszkodowanych przez ww. firmę (i innych SMS-owych oszustów) prosimy o mejlowy kontakt z redakcją. (
[email protected]). ARIEL KOWALCZYK
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
Siłaczki Macierzyństwo w polskich realiach może się okazać zadaniem ponad siły samotnej kobiety. Matki chwytają się więc każdej deski ratunku. W Polsce co czwarte dziecko wychowuje się bez ojca, a liczba rozbitych rodzin wzrasta lawinowo (tylko przez dwie ostatnie dekady zwiększyła się o połowę). System nie jest na to gotowy. Brak nie tylko pomocy socjalnej, ale i logistycznej. Bo co ma zrobić młoda samotna mama, która po urlopie macierzyńskim chciałaby wrócić do pracy, skoro znalezienie miejsca w żłobku graniczy z cudem? (Parlament właśnie zatwierdził nowe rozwiązania prawne, które mają zwiększyć liczbę żłobków). Jednak samotne matki mierzą się nie tylko z przeciwnościami, jakie gotują ustawy i urzędnicy. Nierzadko muszą stawić czoła także stereotypowi. Takiemu, który mówi, że jak samotna, to znaczy, że zaliczyła wpadkę z przygodnym partnerem, który w dodatku nie uznał za stosowne, aby się nią i dzieckiem opiekować. Skoro nie uznał, to znaczy, że niewarta. Jak chłop pije, bije i urządza awantury, też powinna wytrzymać, bo przecież tak jest po katolicku, to znaczy najlepiej. A jak wygląda to samotne życie, w którym z jakichś powodów brakuje silnego ramienia? Jak to jest być samotną matką w katolickim kraju, w którym księża ciągle namawiają do posiadania jak najliczniejszego potomstwa? Bożena, mieszkanka biednego regionu o wysokim stopniu bezrobocia, postanowiła poruszyć sumienia polityków. Zaczęła od samego premiera Donalda Tuska jako tego, który tak mocno akcentuje swoją prorodzinną postawę. „Panie Premierze, sama już nie umiem stawiać czoła przeciwnościom. Może w chwilach radosnych spotkań z rodziną i przyjaciółmi pomyśli Pan o tragicznej sytuacji polskiej kobiety – matki…” – rozpoczęła swój błagalny list dyktowany bezsilnością i desperacją. Dalej napisała, że czuje się poniżona przez kraj, w którym żyje: „Dochodzę do wniosku, że ja i moje dzieci jesteśmy niepotrzebni. Poważnie rozważam możliwość zwrócenia się do sądu o eutanazję. Nie widzę sensu w tym poniżeniu, a nie chcę dawać zadowolenia szydercom i pracy współczującym pracownikom socjalnym. Nie chcę odbierać sobie życia, ale skoro mam żyć w beznadziei i leczyć się na depresję sytuacyjną, to wolę, aby mnie uśpiono jak chore zwierzę”… Sama wychowuje pięcioro dzieci. Za samotną matkę została jednak uznana dopiero wówczas, kiedy zmarł mąż. Dla Bożeny to kuriozum, bo mąż nigdy się dziećmi
nie interesował, nie płacił też alimentów. Żeby pensji nie zajął komornik, pracował na czarno. W testamencie zostawił więc dzieciom brak możliwości ubiegania się o rentę. Bożena próbowała w ZUS-ie uzyskać tzw. rentę specjalną. Ale prezes jej nie przyznał. – Wszystko, na co mogę liczyć, to ok. 350 zł miesięcznie tytułem zasiłków rodzinnych. Jak za to przeżyć i wysłać do szkoły dzieci? Każdego miesiąca staję przed dylematem, czy wydać te pieniądze na jedzenie, czy na świadczenia. Przykro mi, że państwo polskie nie szanuje kobiety – mówi rozżalona. Bo za swoją tragiczną – jak ją nazywa – sytuację wini system oraz bezduszne przepisy. Nigdy nie chciała być pasożytem żerującym na tym, co państwowe. W miarę możliwości stara się dokształcać, zdobywać nowe uprawnienia. Jako hipoterapeutka zamierzała otworzyć własną działalność. – Nie dostałam dofinansowania z urzędu pracy, bo – jak argumentowano – nie mam zabezpieczenia finansowego. Właśnie sytuacja finansowa zmusiła ją do zamieszkania w wiejskim siedlisku w warunkach – jak o nich mówi – średniowiecznych. Małe gospodarstwo rolne ledwo trzyma ją na powierzchni. Niczego nie jest pewna, nawet tego, czy któregoś dnia nie odbiorą jej dzieci za to, że nie jest w stanie zapewnić im właściwych warunków. Ma wrażenie, że znalazła się w błędnym kole. Brak pracy (bezrobocie), zasiłków (bo się nie należą), dotacji (bo nie stać jej na wkład własny)… – To niebywałe, aby kraj pretendujący do miana cywilizowanego tak poniewierał kobietami – mówi. Odpowiedź z Kancelarii Premiera przyszła. Bożena dowiedziała się z niej, że pomocy może szukać w opiece społecznej albo urzędzie pracy. Eureka! – Kobiety w tym państwie to siłaczki walczące z wiatrakami. Jednorazowa pomoc nic tu nie da, potrzebne są gruntowne zmiany systemowe. Mnie chodziło o zwrócenie uwagi na trudną sytuację samotnej matki. Otrzymałam propozycję zostania żebraczką, a chcę chyba niewiele – żyć godnie. ~ ~ ~ Iwona przez pierwsze lata od porodu żyła na skraju bankructwa. Ojciec jej syna alimentów nie płaci, bo wyjechał za granicę. Nie mogła pójść do pracy, bo nie miał
kto zaopiekować się dzieckiem. Nie mogła zatrudnić opiekunki, bo nie miała na nią pieniędzy. Wyplątała się ze swojego błędnego koła dopiero wówczas, gdy jej syn mógł pójść do przedszkola. Do tego czasu wyprzedała niemal wszystko, co miała cennego, i zadłużyła się. Życie na piątym biegu to dla niej norma. Nie można zwolnić, bo przecież ktoś musi posprzątać, ugotować, zawieźć i odebrać małego z przedszkola, pójść z nim do lekarza. No i wreszcie – praca. Pierwszą straciła. Za niedyspozycyjność. W tej obecnej jeszcze nie podpadła tak bardzo, żeby chcieli ją zwolnić, ale jest na najlepszej drodze. Prawdziwego heroizmu wymaga od niej niepokazywanie dziecku zatroskanej twarzy, spędzanie z nim każdej wolnej chwili, pokonywanie zmęczenia.
Nocami, kiedy myśli nie pozwalają zasnąć, szuka wsparcia u takich jak ona. Na forach internetowych są ich setki. To jedyne miejsce, gdzie Iwona czuje się akceptowana. Państwowi urzędnicy na jej bolączki są nieczuli. Państwowe instytucje nie mają programów wsparcia. Na forach zdarzają się oczywiście tacy, co to usłużnie zauważają, że „mogła uważać, komu daje d…y”, ale zdecydowana większość – tak jak ona – poszukuje tu wsparcia i dobrego słowa. ~ Wszystko tak drożeje z dnia na dzień, że już nie daję rady – zaczyna „bezia34”. Żyję z samych alimentów i rodzinnego. Jak ktoś wie, jak zarobić, siedząc w domu, to proszę o pomoc. Jest wiele ogłoszeń i próbowałam już dużo, ale to wszystko oszuści i naciągacze. Wynajmuję mieszkanie, jest mi ciężko i boję się,
„BYŁEM
że jak już nie dam rady, to gdzie pójdę z dziećmi? Chcę uczciwie zarobić, nie boję się pracy. Poratujcie, jak możecie. ~ Tak się złożyło, że sama wychowuję mojego dwuletniego synka... To trudne i ciężkie zadanie. Jeśli któraś z Was jest w podobnej sytuacji i chciałaby się podzielić swoimi myślami, radami, jak stawiać czoło przeciwnościom losu, jak walczyć o swoje... – zaprasza „skromnisia”. Iwona na forum pisze o tym, jak udało się jej przetrwać kolejny dzień, nie spóźnić do pracy mimo korków i pójść z synkiem do figloraju. Na koniec zerka jeszcze na najnowsze wiadomości z kraju. Ale o losie samotnych matek, które każdego dnia walczą, nikt jakoś dyskutować nie chce… WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (0-42) 630-70-66
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
10
G
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
POD PARAGRAFEM
dy w 2007 roku władzę obejmowała ekipa Donalda Tuska, wielu ekspertów zajmujących się polityką wyznaniową miało nadzieję na przywrócenie ładu konstytucyjnego w relacjach państwa z kościołami, związkami wyznaniowymi oraz organizacjami laickimi. Państwo zobowiązało się bowiem w konstytucji w 1997 r. do zapewnienia każdemu prawa „do wyznawania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania (…) swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie” przy zachowaniu zasady, że nie wolno nikogo zmuszać „do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Jest to powtórzenie zasad zawartych w Powszechnej deklaracji praw człowieka, Międzynarodowym pakcie praw obywatelskich i politycznych oraz Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Zgodnie z konstytucją stały się one częścią polskiego porządku prawnego. Niestety, ani konstytucja, ani akty prawa międzynarodowego nie przeszkodziły polskim politykom w budowaniu przez 20 lat państwa wyznaniowego. Taką tezę – poza nielicznymi odważnymi działaczami lewicy oraz „Faktami i Mitami” – głosi Jacek Sobczak, profesor prawa i sędzia Sądu Najwyższego. Co jest wyróżnikiem państwa wyznaniowego? Współcześni badacze stawiają na pierwszym miejscu praktykę działania władz oraz regulacje prawne (często drobne i rozproszone), które faktycznie uprzywilejowują wybraną organizację religijną. Jednym z wyznaczników są finanse. W Polsce duchowni katoliccy płacą niski podatek dochodowy (proboszcz bardzo dużej parafii w zamożnej aglomeracji miejskiej, zarabiający 30–40 tys. miesięcznie, zapłaci w 2011 roku roczny podatek w wysokości 5496 złotych, i to niezależnie od realnych dochodów. Tyle samo zapłaci Jan Kowalski otrzymujący 2,5-tysięczną pensję netto), zaś składki ZUS opłaca im państwo za pośrednictwem Funduszu Kościelnego (80 proc.; w przypadku duchownych ze zgromadzeń kontemplacyjnych oraz misjonarzy – 100 proc.). To ostatnie rozwiązanie oznacza, że Polska bezpośrednio wspiera światową działalność misyjną Kościoła katolickiego jako całości. Spółki należące do parafii, kurii czy zakonów zostały zwolnione z podatku dochodowego pod warunkiem przekazania całego zysku między innymi na cele kultu religijnego. Jest to jedna z form pośredniego wsparcia organizacji tegoż kultu kosztem budżetu państwa. Podatnicy przekazujący darowizny na ten cel mają prawo do limitowanego odpisania ich od dochodu. Podatnik przekazujący datek na prowadzoną przez Kościół katolicki działalność charytatywno-opiekuńczą może swoje zobowiązanie
wobec państwa zredukować do zera. W tym przypadku nie obowiązują bowiem żadne limity odliczeń od dochodu, co jest ewenementem w skali światowej. Najczęściej wygląda to tak, że podatnik zawiera ze znajomym duchownym nieformalną umowę, na mocy której przelana na konto kościelnej instytucji kwota darowizny wraca do podatnika. Ksiądz za fatygę otrzymuje prowizję. Taka praktyka nie spodobała się sędziom Naczelnego Sądu Administracyjnego, którzy uznali, że urzędnicy skarbowi mają prawo badać przeznaczenie darowizn. Przeciwko temu wystąpiło… Ministerstwo Finansów nawiedzonego ministra Rostowskiego. Według jego prawników przeprowadzenie takiego badania jest niemożliwe ze względu na formę kościelnej dokumentacji finansowej i zwyczaje. Padają przy tym argumenty (sic!), że Kościół i duchowni zwolnieni są z obowiązku prowadzenia rejestru otrzymanych
do manipulowania opinią zarówno wiernych, jak i osób zmuszonych przez władze do udziału w podobnych ceremoniach. Zazwyczaj chodzi o to, żeby przestraszyć, pokazać małość człowieka i potęgę Kościoła. Przy tym coraz trudniej jest
pokrywają koszty działania pięciu prywatnych uczelni należących do Kościoła katolickiego. Nie możemy zapomnieć, że status czterech z nich jest dość dziwny, bo państwo – w drodze nieprzewidzianego przez konstytucję aktu prawnego, czyli umowy pomiędzy rządem a Konferencją Episkopatu Polski – uznało dyplomy, tytuły i doktoraty
W sidłach Kościoła Kościelne uczelnie widma na utrzymaniu państwa, nielegalni kapelani w państwowych instytucjach, uroczystości państwowe będące dodatkiem do mszy… Państwo wyznaniowe – tak oceniają Polskę niezależni specjaliści. wpłat z tytułu sakramentów, pogrzebów, sprzedaży dewocjonaliów, opłatków i tym podobnych. Świeckie organizacje muszą się rozliczyć z każdej otrzymanej złotówki i każdego bochenka chleba, ich sprawozdania finansowe są jawne, a za niesporządzanie ich grożą surowe kary oraz utrata przywilejów organizacji pożytku publicznego. Kościelne zrzeszenia w praktyce nie muszą publikować sprawozdań – bez żadnych konsekwencji. Państwo wyznaniowe nie tylko dotuje pośrednio lub bezpośrednio organizację nabożeństw, ale wręcz zmusza do udziału w nich. Zdaniem profesora Jacka Sobczaka, świeckie uroczystości państwowe i samorządowe wyginęły. Są za to… msze. Państwowy z nazwy pogrzeb pary prezydenckiej zamienił się w uroczystość czysto religijną. Bez duchownego – kontynuuje ów profesor – nie może się obyć nawet rozpoczęcie roku szkolnego w publicznej szkole. Osoby niewierzące lub innowiercy są przy tym – wbrew prawu międzynarodowemu oraz konstytucji – zmuszani do udziału w katolickich obrzędach. Profesor Iwona Masaka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zauważa, że m.in. muzyczna oprawa takich nabożeństw jest wykorzystywana przez Kościół katolicki
uwolnić się od religijnego przekazu propagandowego. Ot, choćby osoby mieszkające lub pracujące w pobliżu katolickich świątyń są zmuszane przez proboszczów do wysłuchiwania mszy za pośrednictwem systemu zewnętrznych głośników. Dzieje się to przy biernej postawie urzędników państwowych. Osoby, które odważą się zadrzeć w tej sprawie z proboszczem, są piętnowane w komunikatach parafialnych. W państwie wyznaniowym regułą jest to, że wszelkie publiczne instytucje i branże mają swoich etatowych kapelanów. Na państwowym wikcie jest także prawie 32 tys. katechetów. W Polsce część kapelanów (w policji, straży pożarnej, straży granicznej i służbie celnej) pracuje nielegalnie. Otóż ich ustanowienia nie przewiduje ani konkordat, ani ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego, ani ustawy regulujące funkcjonowanie tych służb. Państwo wyznaniowe pokrywa także koszty kształcenia przyszłych kadr wybranej organizacji religijnej. W Polsce rząd z budżetu państwa utrzymuje sieć katolickich seminariów duchownych działających teoretycznie jako placówki wydziałów teologicznych sześciu publicznych uniwersytetów. Podatnicy płacą także na jeden państwowy, ale wyznaniowy uniwersytet (UKSW) oraz
przyznawane przez Papieski Wydział Teologiczny we Wrocławiu, Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie, Wydział Filozoficzny Towarzystwa Jezusowego w Krakowie oraz Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie. Tymczasem – według wspomnianego już profesora Sobczaka – oba papieskie wydziały teologiczne oraz dawny wydział jezuicki przekształcony w Wyższą Szkołę Filozoficzno-Pedagogiczną „Ignatianum” – zgodnie z prawem kanonicznym – nie istnieją. Jakie więc placówki uznało państwo polskie? Oto wielka tajemnica Kościoła. Rząd Donalda Tuska twórczo rozwinął regułę pokrywania ze środków publicznych kosztów budowy nowych świątyń. Ukrywa się je pod hasłami inwestycji w muzea (w taki sposób powstaje Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie oraz kompleks Centrum Jana Pawła II w Krakowie-Łagiewnikach) oraz realizacji przez samorząd potrzeb mieszkańców, ze szczególnym uwzględnieniem miejscowości uzdrowiskowych lub mających duże szpitale (bieszczadzka gmina Solina). Cechą państwa wyznaniowego jest również to, że władza wspiera przekaz propagandowy jednej religii. Według profesora Sobczaka, w Polsce i szkoła, i publiczna telewizja lansują mit, że Kościół katolicki szedł zawsze w parze z narodem. Fałszowaniu historii służą także liczne finansowane z budżetu państwa kościelne muzea (np. muzeum w domu rodzinnym Jana Pawła II w Wadowicach). Ostatnią taką placówką jest Muzeum Ordynariatu
Polowego (część Muzeum Historii Miasta Stołecznego Warszawy), na które budżet miasta przeznaczył ok. 5 mln zł. Kolejną cechą państwa wyznaniowego jest różnicowanie pozycji prawnej wspólnot religijnych i wolnomyślicielskich. Państwo polskie podzieliło je na: Kościół katolicki, którego status prawny reguluje umowa międzynarodowa (konkordat) i specjalna ustawa, 11 wyznań, które działają na podstawie odrębnych ustaw, 157 wyznań działających na podstawie wpisu do rejestru oraz trzy, wobec których stosuje się akty prawne pochodzące jeszcze z lat 30. XX wieku. O tym, czy w rejestrze pojawi się nowa wspólnota religijna, decydują urzędnicy, a nie wola wiernych. Od 13 lat mniejszościowe kościoły i związki wyznaniowe nie mogą się doczekać wypełnienia przez rząd konstytucyjnej obietnicy uregulowania ich statusu prawnego. Niektóre z nich nie mogą bez tego prowadzić normalnej działalności. Na przykład muzułmanie – zgodnie z obowiązującą, choć przedwojenną ustawą – muszą wybrać swojego zwierzchnika w… Wilnie, a należący do tradycji żydowskiej karaimi – w litewskich Nowych Trokach. Wobec bezczynności MSWiA, którego szef reprezentuje w tej sprawie premiera, władze 9 niezależnych Kościołów protestanckich zapowiedziały złożenie skargi na bezczynność rządu do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. W tym samym czasie rząd przy okazji prac nad likwidacją Komisji Majątkowej zgodził się na wprowadzenie nowego zwyczaju legislacyjnego. Na jego mocy przyjęcie dowolnego aktu prawnego dotyczącego misji Kościoła katolickiego będzie musiało zostać poprzedzone zawarciem przez rząd specjalnej umowy z Konferencją Episkopatu Polski. Duchowni sami ustalą zakres swoich uprawnień. Po nowelizacjach ustaw za czasów rządów PO państwo ma prawo zbierać informacje na temat wyznania, światopoglądu i przynależności organizacyjnej Polaków. Takie rejestry mogą prowadzić między innymi policja, ABW i CBA. Złośliwi twierdzą, że nasi politycy pobierali lekcje rządzenia u władców państw Azji Centralnej. Tam także wszyscy obywatele – bez względu na wyznanie – formalnie są równi. W praktyce tylko wyznawcy islamu mogą liczyć na przychylność władz. Być może celem tych lekcji było wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej? Bruksela bowiem na pierwszym miejscu stawia prawa człowieka. MiC W tekście wykorzystałem materiały z seminarium Instytutu Nauk Prawnych PAN oraz konferencji Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie były one autoryzowane.
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Zmierzch ery cyborgów? Mimo że Polską rządzi postsolidarnościowa prawica, zmienia się mentalność oraz język polityków i słabnie presja fundamentalizmu rynkowego. Po latach polityka wraca z ekstremistycznych manowców do centrum. Przyszła odwilż. Od czasu, kiedy pod koniec 1989 roku przewagę w środowisku solidarnościowym zdobyli rynkowi fundamentaliści reprezentowani przez Leszka Balcerowicza, ten nurt polityczny wydawał się nierozerwalnie skażony pseudorynkowym ekstremizmem, który powodował m.in. gwałtowny podział społeczeństwa na wygranych i przegranych. Wydawało się, że nic i nikt tego nie zmieni. Świat zmieniał myślenie, od tego rodzaju ekstremizmu odcinali się po kolei wielcy światowi ekonomiści i myśliciele społeczni (Stiglitz, Krugman, Fukuyama, Soros), a nad Wisłą wszystko zostało jakby po staremu. Aż budżet – zadławiony nieudaną ideologiczną reformą emerytur sprzed 12 lat – dobrnął do konstytucyjnej granicy 55 procent zadłużenia w stosunku do PKB. Polski fundamentalizm rozbił sobie głowę w zderzeniu z rzeczywistością. Żeby było zabawniej – ten próg 55 procent wstawili do konstytucji właśnie fundamentaliści.
D
Politycy Platformy pojęli, że nie uratują budżetu starymi metodami, czyli wyłącznie zaciskając pasa najbiedniejszym. Straciliby wówczas władzę. Trzeba więc było sięgnąć do kieszeni środowisk finansowych i przykręcić strumień pieniędzy płynących do OFE. Ten ruch jednak był poprzedzony pewną pracą myślową wykonaną przez środowiska skupione wokół PO. Jan Krzysztof Bielecki (na zdjęciu), przyjaciel i najbliższy doradca premiera Tuska, jest polskim politykiem, który najwięcej czasu spędził poza granicami kraju. 10letni pobyt w Wielkiej Brytanii sprawił, że nabrał trochę dystansu do nadwiślańskiego umysłowego grajdołu. Zaczął dostrzegać wady pochopnej prywatyzacji oraz utraty przez Polskę niemal wszystkich banków, i to za niewielkie pieniądze. W ostatnich dniach przyznał także, że obniżka podatków (pomysł PiS zrealizowany przez PO) dla najbogatszych sprzed 2 lat była pochopna. Chce się odróżnić od takich osób jak Leszek
obrze jest pomagać potrzebującym. Gorzej, gdy złotówka wrzucona w kapelusz żebraka ma zastąpić tysiące złotych potrzebne na wyrwanie go z bezdomności. Dobroczynność, czyli dobrowolne pomaganie ludziom potrzebującym, sama w sobie jest sprawą szlachetną, a często także niezbędną, aby uratować niejedną osobę przed śmiercią, głodem, chłodem, chorobą. Czasem jednak dobroczynność ma być tylko protezą prawdziwego rozwiązywania problemów społecznych, czasem plastrem na wyrzut sumienia spowodowany egoizmem, jeszcze innym razem przykrywką dla niezbyt szlachetnych interesów. Wiedzą o tym m.in. różne kościelne organizacje żyjące z „pomagania biednym”. Tak się składa, że przełom starego i nowego roku jest w Polsce okresem wyjątkowo silnej aktywności dobroczynnej. Atmosfera świąt Bożego Narodzenia nastraja sentymentalnie i sprzyja organizowaniu charytatywnych wigilijek. Później jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która dzięki wsparciu mediów stała się ogólnonarodowym świętem dobroczynności. Potem przychodzi czas na karnawałowe bale charytatywne. Zacznę od tych ostatnich. Szczęśliwie owe bale cieszą się jakby coraz mniejszą popularnością. Przyznam szczerze, że przyjmuję to z pewną ulgą. Ponieważ uważam, że tego rodzaju imprezy raczej kompromitują piękną ideę pomagania bliźniemu. Bo czy nie ma czegoś odrażającego w tym, że członkowie
Balcerowicz i od paru innych nieprzemakalnych doktrynerów zwanych „liberalnymi cyborgami”. Bielecki mówi o sobie – „liberał pragmatyczny”, czyli taki, który liczy się z realiami. Nawiasem mówiąc, Bielecki jest też antyklerykałem. Podobną drogę przeszedł Jacek Rostowski, minister finansów, były bliski współpracownik Balcerowicza. To Rostowski stał się jednym z głównych wrogów OFE i wspierał pionierkę walki z nimi – minister Jolantę Fedak. Celnie też punktował ostatnio Balcerowicza, ośmieszając jego doktrynerską zajadłość. Jeszcze pół roku temu wydawało się, że Rostowski i Fedak przegrają zderzenie z lobby ubezpieczeniowym, ale udało im się przekonać Tuska. A może przekonały go finansowe fakty – pistolet dziury budżetowej przyłożony do głowy. Ciekawy raport opublikował na temat OFE także Główny Urząd Statystyczny, atakując założenia nieudanej reformy. Ale nie tylko ewolucje umysłowe polityków świadczą o tym, że coś się w Polsce zmienia. Niemal w całej polskiej prasie po erze dyktatury „liberalnych cyborgów” nastąpiła odwilż. Wreszcie publikuje się różne opinie, jest jakaś
finansowych, politycznych i medialnych elit, czyli środowisk odpowiedzialnych za niesprawiedliwy system społeczny w naszym kraju, robią sobie luksusowe zabawy, a niejako przy okazji zbierają na przysłowiowe „biedne dzieci”? Żałosne jest to, że politycy, którzy współtworzą swoimi decyzjami nędzę, potem w blasku fleszy chwalą się wrzuceniem
debata gospodarcza. Na przykład Andrzej Bratkowski, członek Rady Polityki Pieniężnej, kiedyś doradca Balcerowicza i wiceprezes NBP, w dużym tekście o reformie emerytalnej z 1999 roku nie zostawia na niej suchej nitki, a tezy Balcerowicza, który wściekle atakuje rząd, nazywa po prostu „bzdurami”. To jest rzecz nie do pojęcia jeszcze 2 lata temu! Bratkowski nie jest przy tym odosobniony. Bardzo ciekawy jest głos Bogusława Grabowskiego, byłego szefa jednego z Otwartych Funduszy
wielkie kwoty zebrane przez WOŚP, kilkadziesiąt milionów złotych, to kropla w morzu potrzeb polskiej ochrony zdrowia. To zaledwie 1 procent wszystkich wydatków na sprzęt medyczny w Polsce, a te wydatki na sprzęt (z wszelkich źródeł) to ledwie 10 procent wszystkich pieniędzy na całe leczenie. Zatem akcja Owsiaka, choć szlachetna
i godna wsparcia, nie ma właściwie wielkiego znaczenia dla stanu ochrony zdrowia w naszym kraju. Niebezpieczne byłoby zatem ugruntowanie złudzenia, że wrzucenie do puszki 4 zamiast 2 złotych dokona przełomu. Choć z drugiej strony oczywiście liczy się każdy ofiarowany grosz i każde ludzkie życie! Ale przełomu na skalę masową dokonać mogą tylko wielkie działania na szczeblu parlamentu i rządu. Obawiam się natomiast tego, że władze mogą lekceważyć problem zakupu sprzętu i zrzucać go na barki działaczy charytatywnych. Byłaby to dla chorych ewentualność jak najgorsza i opłakana w skutkach. I tu dochodzimy do sedna problemu dobroczynności. Uważam, że pod żadnym pozorem nie można dopuszczać do sytuacji, aby zastępowała ona normalne działania państwa. Kraje skandynawskie nie opierają się na dobroczynności, ale na solidarnym systemie społecznym, gdzie ludzie nie są skazani
Emerytalnych, PTE Skarbiec-Emerytura. Jako specjalista w tej dziedzinie – teoretyk i praktyk – nazywa on system OFE „pseudooszczędzaniem z kredytu” i określa go jako „szkodliwy”. W podobnym duchu wypowiada się profesor Jerzy Żyżyński, były doradca prezesa NBP, który pewne antyrządowe tezy Balcerowicza nazywa dezinformacją, wyśmiewa pogląd, że w OFE są „prawdziwe pieniądze” i dowodzi, że są one nie mniej wirtualne niż zapisy księgowe naszych oszczędności w ZUS. Cieszę się, jako dziennikarz od lat zwalczający pseudorynkowy fundamentalizm, że sprawy w Polsce idą w kierunku jakby bardziej prospołecznym. Ale nie chcę, żeby moje sądy były pochopne. Aby dokonać oceny ewolucji PO, poczekam jeszcze rok i zobaczę, co Platforma zrobi po wygranych wyborach – czy aby jej społeczna wrażliwość nie ulegnie nagłemu przytępieniu. Tym bardziej że jest owa wrażliwość późnej daty i raczej słabej próby. Bielecki, obok wielu mądrych rzeczy, rzucił ostatnio także i takie wyznanie, że wśród głównych błędów wczesnego polskiego kapitalizmu było „wypłacanie zasiłków ludziom, którzy nigdy nie pracowali”. Naprawdę to był największy błąd? A bezduszne, wręcz bestialskie potraktowanie setek tysięcy ludzi, chociażby w przymusowo i bezsensownie likwidowanych PGR-ach? ADAM CIOCH Współpraca M.Ch.
na akt łaski „dobroczyńców”, tylko korzystają z należnych im praw socjalnych, poprzez sieć rozmaitych zabezpieczeń. To wszystko oczywiście kosztuje. Zatem albo tworzy się normalne państwo, które daje poczucie bezpieczeństwa i chroni godność wszystkich, ale jest kosztowne, albo buduje się system pozornie tańszy, w którym jest mnóstwo niezaspokojonych potrzeb. Liczy się w tym systemie na łaskę dobroczyńców, która zwykle jest nieadekwatna do potrzeb. Taki model odbiera także godność ludziom potrzebującym (a każdy z nas może stać się owym potrzebującym), ponieważ skazuje ich na korzystanie z czyjejś dobrej woli, czyjegoś aktu łaski. W tej drugiej wersji otwiera się też pole do popisu dla rozmaitych pobożnych „dobrodziejów”, caritasów itp., którzy sami siebie świetnie karmią przy obsługiwaniu biedy wyprodukowanej przez niewydolny system. I na koniec ciekawostka. Niewiele osób wie, że kraje skandynawskie, które wewnętrznie obywają się w zasadzie bez dobroczynności, są wielkimi darczyńcami, jeżeli chodzi o pomoc międzynarodową. Z podatków Szwedów i Duńczyków finansowane są bardzo hojnie programy edukacyjne i inne w krajach Trzeciego Świata. I Skandynawowie cieszą się, że mogą sensownie pomóc innym, przy okazji zaskarbiając sobie wdzięczność i sympatię na całym świecie, co świetnie przydaje się później w międzynarodowym handlu i polityce. Bo dobroczynność nie zawsze musi być bezinteresowna, ale zawsze powinna być skuteczna. MAREK KRAK
Dylematy dobroczynności paru groszy do skarbonki dla ofiar swoich często błędnych decyzji i zaniechań. Jest to bodaj najbardziej odrażająca forma „dobroczynności”. Podobna do sytuacji, w której wielka stacja telewizyjna POLSAT organizuje zbiórkę na chore dzieci, podczas gdy jej właściciel podatki płaci w raju podatkowym. A przecież m.in. z tego powodu brakuje publicznych pieniędzy dla owych chorych… Cieszę się natomiast ogromnie z sukcesu, jaki stał się udziałem Wielkiej Orkiestry Owsiaka. Wspaniałe jest to, że potrafi on zmobilizować tak wielu ludzi i że ta impreza odbywa się pod zupełnie świeckimi hasłami, stanowiąc jakby antidotum na kościelną „pomoc ubogim” i na jej faktyczny monopol. Imponuje skala społeczno-Owsiakowej mobilizacji w kraju takim jak nasz – coraz bardziej biernym i uciekającym w prywatność. Jednak wielki sukces Orkiestry może też prowadzić do pewnych nieporozumień. Otóż niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że
11
12
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
P
arafia franciszkanów w Katowicach-Panewnikach ma wyjątkowe szczęście do zboczeńców. Choć mieści się tam również kuria prowincjalna i wyższe seminarium duchowne, a cały kompleks ma status sanktuarium maryjnego, to przed kilkoma laty brat Dominik (w cywilu Czesław Z.) zdołał zorganizować w klasztorze dom schadzek, gdzie udostępniał kolegom 14-letniego chłopca dowożonego z miasta na pedofilskie seanse (por. „Orgia na plebanii” – „FiM” 6/2001). Ostatnimi zaś czasy pewien blisko związany z franciszkanami fałszywy biznesmen w zakonnych pomieszczeniach molestował młode kobiety szukające pracy! Monika ma dwadzieścia kilka lat, studiuje, zarabia jako wykwalifikowana opiekunka dzieci, ale żadnej uczciwej pracy się nie boi. Kiedy na jednym z portali internetowych zamieściła ogłoszenie, już nazajutrz zatelefonował do niej mężczyzna pilnie potrzebujący niani dla synka. W celu omówienia warunków zatrudnienia zaproponował spotkanie przed bazyliką w Panewnikach. – Pojechałam bez cienia obawy, bo nawet przez chwilę nie pomyślałam, że w takim miejscu i o takiej porze (samo południe) może mi cokolwiek zagrażać. Przedstawił się jako Kamil Wiśniewski, a wyglądał na 25–30 lat. Ciemny blondyn, krótko ścięte włosy, wzrost ok. 1,75 metra. Jego znakiem rozpoznawczym były trzęsące się ręce. Wziął z portierni klucze i zaprosił mnie do „fody” (Franciszkański Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego – dop. red.); widać było, że jest tam zadomowiony. Po krótkiej wymianie zdań zaproponował mi posadę kelnerki w katowickiej restauracji Panorama, gdzie – jak zapewniał – jest menedżerem. Stwierdził, że jako niania mogłabym pracować u niego trzy godziny dziennie, więc zarobię grosze, a w Panoramie da mi 1600 zł na rękę plus napiwki i premie. Zgodziłam się bez namysłu, choć zastrzegł, że będę jeszcze musiała przejść „odpowiednie szkolenie”. W trakcie rozmowy do „fody” zajrzał ojciec Adrian. Tak mi się przedstawił (o. Adrian Pledziewicz, duszpasterz akademicki i opiekun FOD-y, na zdjęciu obok – dop. red.). Obaj panowie chwilę rozmawiali o szczegółach organizowanej przez parafię wycieczki, a gdy mnich wyszedł, przenieśliśmy się do sali obok. Przeżyłam tam piekło… – mówi Monika. Pierwsza lekcja w ramach wspomnianego „szkolenia” polegała na ćwiczeniu sposobu poruszania się kelnerki, a pan menedżer musiał ją oczywiście dotykać, żeby pokazać, jak stawiać stopy, poruszać kolanami i biodrami, wypiąć pierś… Krótko mówiąc, bezceremonialnie Monikę obmacywał.
Sanktuarium schadzek Za przyzwoleniem zakonników na terenie klasztoru działa oszust molestujący seksualnie dziewczęta… Poczuła lęk. Wpadła w przerażenie, gdy zaobserwowała, że „instruktor” zaczyna się przez spodnie onanizować.
– Chciałam uciec i gorączkowo myślałam, jak się stamtąd wydostać. Krzyczeć? Obawiałam się, że jeśli uczynię nieostrożny ruch, okażę strach lub spanikuję, to może mi zrobić większą krzywdę. Na szczęście do „fody” ponownie zajrzał o. Adrian.
– Wyszliśmy razem na zewnątrz, a on pyta: „Jak ci się ten mężczyzna przedstawił?”. Wybuchnęłam płaczem… Okazało się, że zboczeniec użył fałszywego nazwiska (pełne personalia zamieszkałego w Katowicach i widocznego na górnym zdjęciu 25-letniego Mateusza W., są już znane „FiM”), zaś o. Adrian był doskonale zorientowany, że kościelne zaangażowanie oszusta stanowi przykrywkę dla sprowadzania i molestowania naiwnych dziewcząt. Monika nie była pierwszą ofiarą, co zresztą potwierdził zakonnik. – Ojciec Adrian przyznał, że władze zakonu od dawna wiedziały o tym zboczeńcu, ponieważ już rok wcześniej jedna z dziewczyn zgłaszała, że była molestowana na terenie parafii przez mężczyznę podającego się za Kamila W. Twierdził, że czekali na jego kolejny krok, aby zdobyć twarde dowody i zgłosić sprawę prokuraturze. Kompletne brednie! Wyszło
na to, że byłam dla nich królikiem doświadczalnym. Nie mogłam pojąć, dlaczego pozwolił, żebym została z nim sam na sam! Chciałam pójść na policję, ale o. Adrian przekonywał, że nie potraktują mnie tam poważnie. Solennie obiecał, że jak tylko wróci jego przełożony, to natychmiast zawiadomią prokuraturę. Odczekałam tydzień i zadzwoniłam do klasztoru, żeby dopytać, co się dzieje. Usłyszałam: „Byliśmy na policji, ale powiedzieli nam, że lepiej tego nie rozgrzebywać, jeśli nie chcemy mieć telewizji na głowie”. Monika znalazła inną ofiarę Mateusza W. i obie kobiety postanowiły rozmówić się z o. Adrianem. Opowiadał im niewarte powtarzania bajki i mydlił oczy, mówiąc o zaufaniu wobec policji… – Wyraźnie przestraszył się faktu, że pokrzywdzonych jest więcej. Ostrzegł, że jeśli same zdecydujemy się zawiadomić policję, to absolutnie nie pozwala na podanie jego danych. Prosto ze spotkania pojechałyśmy na komisariat w Ligocie. Wyszło na jaw, że nikt im sprawy nie zgłaszał, czyli duchowny nas okłamał. Przez godzinę opowiadałyśmy, co się stało – bez najmniejszego efektu. Policjanci orzekli, że nic z tym fantem nie mogą zrobić, ponieważ nie zostałyśmy zgwałcone, a poza tym to może
być grubsza sprawa, bo facet na pewno nie działa w pojedynkę Trzasnęłam drzwiami i wyszłyśmy. Rzeczywistość jest taka, że na terenie klasztoru działa za aprobatą zakonników zboczony oszust podający się za pracodawcę oraz wykorzystujący seksualnie dziewczyny, i trzeba czekać, aż którąś z nich zgwałci! A co ma do powiedzenia ojciec Adrian? – Mam dużo znajomych w policji i prokuraturze. Po konsultacjach postanowiliśmy nigdzie tej sprawy nie zgłaszać, żeby media nas nie rozdeptały. Jestem od niedawna duszpasterzem akademickim, a Mateusza W. już zastałem, gdy tu przyszedłem. On był wykorzystywany do różnych drobnych prac wokół klasztoru, a ja wszedłem w sytuację, która trwała od dłuższego czasu. Rozmawiałem z tymi molestowanymi paniami i zostawiłem im wolną rękę. Odciąłem się od sprawy – wyjaśnił zakonnik naszemu dziennikarzowi. No cóż, pozostaje nam zatem już tylko czekać na gwałt… ANNA TARCZYŃSKA PS Artykuł (wraz z posiadanymi materiałami źródłowymi) przekazaliśmy przed publikacją KWP w Katowicach.
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
POLSKIE ORŁY
HISTORIA PRL (45)
Złota era sportu Aby mieć pełny obraz dziejów Polski w latach 70. ubiegłego stulecia, trzeba wspomnieć o sporcie, dla którego był to bez wątpienia najlepszy okres w całej dotychczasowej historii. Ta wspaniała przygoda zaczęła się od mocnego uderzenia, czyli złotego medalu olimpijskiego w skokach narciarskich, który 11 lutego 1972 roku zdobył 19-latek z Zakopanego – Wojciech Fortuna. Młody sportowiec do kadry olimpijskiej w Sapporo dostał się w ostatniej chwili w wyniku kontuzji odniesionej przez innego skoczka, Józefa Przybyłę. Złoty medal Fortuny był aż do ubiegłorocznego sukcesu Justyny Kowalczyk najcenniejszym medalem zimowych igrzysk olimpijskich wywalczonym przez polskich sportowców. Sztuki tej nie udało się dokonać nawet Adamowi Małyszowi. Kilka miesięcy po igrzyskach w Sapporo odbyła się letnia olimpiada w Monachium, na której, niestety, cieniem położył się terrorystyczny zamach, którego dokonała palestyńska organizacja Czarny Wrzesień. Terroryści wdarli się do wioski olimpijskiej, skąd uprowadzili jedenastu izraelskich sportowców. W wyniku fatalnie przygotowanej operacji odbicia zakładników na monachijskim lotnisku, do której wyznaczono szeregowych niemieckich policjantów, osaczeni terroryści zdążyli wymordować wszystkich izraelskich sportowców. Pomimo tej tragedii MKOl zdecydował o kontynuacji igrzysk – w myśl zasady show must go on (przedstawienie musi trwać). Zakończyły się one sporym sukcesem polskich sportowców, którzy zdobyli w sumie 21 medali, w tym siedem złotych, i zajęli siódmą lokatę w klasyfikacji medalowej. W Monachium oprócz złotych medali w sportach indywidualnych – Władysława Komara w lekkiej atletyce, Zygmunta Smalcerza w podnoszeniu ciężarów i Jana Szepańskiego w boksie – polski sport odniósł sukcesy w grach drużynowych, które zwykle były naszą słabą stroną. Złoty medal zdobyła reprezentacja florecistów oraz piłkarze, którzy po kolejnych sukcesach przeszli do historii jako „orły Górskiego”.
Właśnie sukces piłkarzy został w kraju przyjęty najgoręcej i oczywiście wykorzystany propagandowo. Z reprezentacją afiszowali się m.in. przywódca państwa Edward Gierek, premier Piotr Jaroszewicz oraz przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński. Żeby podnieść rangę sukcesu – 10 września, czyli dzień olimpijskiego finału, ogłoszono w Polsce Dniem Piłkarza. Wydarzenie to dobitnie pokazuje, jak władza i społeczeństwo były spragnione międzynarodowych i spektakularnych sukcesów, zwłaszcza że olimpijskie rozgrywki piłkarskie dopuszczały do uczestnictwa tylko sportowców amatorów i nie były najważniejszą imprezą futbolową na świecie, zostając daleko w tyle za mistrzostwami świata. Sportowcy z państw socjalistycznych, którzy z reguły byli zatrudnieni na fikcyjnych etatach w zakładach pracy, oficjalnie uprawiali sport amatorski, dlatego olimpijskie rozgrywki piłkarskie nazywano mistrzostwami krajów demokracji ludowej. Obecnie, gdy sport amatorski praktycznie przestał istnieć, MKOl rozwiązał ten problem, stosując cenzus wieku i dopuszczając do igrzysk jedynie piłkarzy, którzy nie ukończyli 23 roku życia. W latach 70. piłka nożna była sportem numer jeden w Polsce – sam Edward Gierek, związany ze Śląskiem, gdzie futbol jest niezwykle popularny, był oddanym kibicem piłkarskim. Zanim przyszła era „orłów Górskiego”, to właśnie Górnik Zabrze elektryzował serca kibiców – w 1971 roku doszedł aż do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie na wiedeńskim Praterze uległ Manchesterowi City. Do tej pory jest to największy sukces polskiej piłki klubowej. W Chorzowie natomiast powstał stadion śląski, który stał się symbolem reprezentacyjnych sukcesów. Tam przy frekwencji stu tysięcy widzów polscy piłkarze wygrywali z Anglią, Holandią czy ZSRR.
17 października 1973 roku na londyńskim stadionie Wembley odbył się jeden z najważniejszych meczów w historii polskiej piłki – po niezwykle dramatycznej grze i wspaniałych popisach bramkarskich Jana Tomaszewskiego oraz bramce zdobytej przez Jana Domarskiego Polacy wywalczyli upragniony remis, który drugi raz w historii dał polskiej reprezentacji prawo startu w najważniejszej futbolowej imprezie na świecie. X Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej (1974 r.) odbyły się, podobnie jak wcześniejsza olimpiada, w Republice Federalnej Niemiec. Polska reprezentacja pojechała tam w charakterze przysłowiowego „kopciuszka”, jednak wkrótce została uznana za rewelację turnieju i drużynę grającą najładniej. Polacy z kwitkiem odprawiali kolejnych rywali, w tym utytułowanych Włochów, Szwedów czy Argentyńczyków, by ulec dopiero gospodarzom imprezy na zalanym po deszczu boisku we Frankfurcie. Jednak w meczu o trzecie miejsce, dzięki bramce Grzegorza Laty, udało się pokonać faworyzowaną Brazylię. Sukces ten zrobił w Polsce oszałamiające wrażenie, tysiące ludzi wyległo na ulice Warszawy by powitać swoich bohaterów. Nawet Edward Gierek przerwał urlop w Dubrowniku i wrócił do Polski, aby uczestniczyć w uroczystościach. Piłkarze paradowali po stolicy w odkrytym autokarze, wzbudzając wszędzie entuzjazm. Oprócz srebrnego medalu (taki przysługiwał na mundialu po złotym i pozłacanym – przyp. PP) kapitan drużyny Kazimierz Deyna mógł poszczycić się uznaniem go za jednego z trzech najlepszych graczy turnieju, natomiast Grzegorz Lato został królem strzelców mistrzostw. Piłkarze po powrocie z Niemiec stali się idolami społeczeństwa oraz ulubieńcami władzy; przyznawano im rozmaite odznaczenia państwowe i zapraszano na różne imprezy. Nie trzeba też
dodawać, jak ten sukces, wywalczony na boiskach Niemiec, wpłynął na podniesienie morale i poprawę nastrojów społecznych, zwłaszcza że działo się to u szczytu koniunktury gospodarczej w Polsce i największej popularności Edwarda Gierka. Inną bardzo popularną imprezą sportową w PRL był coroczny Wyścig Pokoju organizowany od 1948 roku przez Polskę i Czechosłowację. Później do tego grona dołączyła NRD, a pod koniec – ZSRR. Te majowe zawody kolarskie na ulicach polskich miast cieszyły się wielkim zainteresowaniem kibiców, zwłaszcza w latach 70., kiedy Ryszard Szurkowski czterokrotnie wygrywał wyścig; raz ta sztuka udała się też Stanisławowi Szoździe. W 1976 roku w Montrealu odbyła się kolejna olimpiada, która okazała się najlepszą w dziejach polskiego sportu. Nasi sportowcy zdobyli w sumie 26 medali, w tym 7 złotych, które były dziełem m.in. polskiej biegaczki – Ireny Szewińskiej, skoczka wzwyż – Jacka Wszoły oraz prowadzonej przez Huberta Wagnera drużyny siatkarzy. Sukces siatkarzy miał dodatkowy smaczek, gdyż pokonali oni w pamiętnym finale olimpijskim drużynę ZSRR. Warto też dodać, że drużyna Wagnera dwa lata wcześniej wywalczyła w Meksyku mistrzostwo świata. Wygranie przez siatkarzy olimpiady to do tej pory największy sukces polskich sportów drużynowych, podobnie jak 6 miejsce w klasyfikacji medalowej, które przypadło polskim olimpijczykom w Montrealu. Dla porównania – na ostatnich igrzyskach w Pekinie reprezentanci Polski zdobyli 10 medali i zajęli dwudziestą pozycję w rankingu. Jako ciekawostkę warto dodać, że srebrny medal, który piłkarze zdobyli w Montrealu przyjęto w kraju jako porażkę (sic!) i w konsekwencji spowodowało to dymisję trenera Kazimierza Górskiego. Jego następcą został młody i ambitny Jacek Gmoch,
13
przed którym postawiono zadanie wygrania mistrzostw świata w 1978 roku w Argentynie. Reprezentacja Polski jedyny raz w historii jechała tam jako faworyt turnieju. Niestety, polscy piłkarze zachowywali się po gwiazdorsku, a trener Gmoch nie potrafił znaleźć wspólnego języka z drużyną. Prawdziwy pech przytrafił się też Kazimierzowi Deynie, który w swoim setnym występie w reprezentacji (przeciwko Argentynie – zwycięzcy tego turnieju) nie wykorzystał rzutu karnego. Ostatecznie Polska została sklasyfikowana w pierwszej dziesiątce drużyn, ale poza strefą medalową. Dziś, w czasach mizerii polskiego sportu, można pokusić się o pytanie, gdzie tkwiła tajemnica tamtych sukcesów. Czy akurat w latach 70. pojawiło się pokolenie wyjątkowo utalentowanych sportowców, czy też może istotna była promocja sportu? Z drugiej strony okres ten cechował skokowy rozwój gospodarczy i poprawa warunków życia społeczeństwa. Setki powstałych w tym okresie zakładów tworzyło swoje kluby sportowe – najczęściej były to jednosekcyjne kluby piłkarskie, ale z wszechstronnym programem szkolenia dzieci i młodzieży. Jednak większe przedsiębiorstwa zwykle tworzyły wielosekcyjne kluby sportowe z bogatą infrastrukturą. Trzon ówczesnej myśli szkoleniowej opierał się zwykle na szkoleniu zawodników już od najmłodszych lat. Powstawały szkółki sportowe oraz szkoły mistrzostwa sportowego. Dziś menedżerowie drużyn piłkarskich jeżdżą po całym świecie w poszukiwaniu sportowych talentów, które w większości okazują się „niewypałami”, a wtedy nabór odbywał się wyłącznie na krajowym podwórku, zaś kluby bazowały na swoich wychowankach. Kiedy sytuacja gospodarcza w Polsce zaczęła się pogarszać, skończyły się także sukcesy sportowe. Na kolejnej olimpiadzie w 1980 roku w Moskwie Polska zdobyła rekordową ilość 32 medali, ale tylko 3 były złote, co dało jej w rankingu medalowym dziesiątą lokatę. Jednak do historii polskiego sportu te igrzyska przeszły dzięki skoczkowi o tyczce Władysławowi Kozakiewiczowi. Niechętnej mu radzieckiej publiczności, która wspierała jego głównego rywala Konstantina Wołkowa, Kozakiewicz pokazał charakterystyczny gest zgiętej ręki, czyli tzw. „wała”. Niestety, igrzyska te odbywały się w cieniu wielkiej polityki. Wiele państw, w tym takie sportowe potęgi jak USA, RFN czy Kanada, w proteście przeciwko inwazji ZSRR na Afganistan zbojkotowało zawody. Nie było też sportowców z Chin, które z zupełnie innych względów ignorowały światowe uroczystości. W odpowiedzi kraje socjalistyczne, w tym Polska, nie wzięły udziału w kolejnej olimpiadzie – w Los Angeles. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
14
P
MITY KOŚCIOŁA
aństwo niemieckie (od Austrii, Śląska i Sudetów po wschodnie tereny Francji) składało się z grubo ponad 300 autonomicznych minipaństewek, które razem tworzyły Święte Cesarstwo Rzymskie. Znakomitą większością z nich rządzili biskupi i arcybiskupi (sami mianowali się książętami), których władza ustawodawcza i wykonawcza sprawiała, że de facto były to organizmy stricte teokratyczne, bo jedyne prawo stanowili edyktami i ustawami interpretatorzy Biblii. Poniżej przedstawiamy wybór fragmentów autentycznych dokumentów-zapisków (przetłumaczone na język polski) z tamtego okresu. Kaci i sędziowie kazali skrybom dokładnie spisywać w stosownych protokołach przebieg tortur, procesu i wykonania wyroku. Ta przerażająca niemiecka dokładność, wręcz skrupulatność, pozwala nam dziś zajrzeć w dusze diabłów, których tak wytrwale oskarżyciele poszukiwali. Diabłów w ludzkiej skórze. Diabłów w szatach inkwizytorów! ~ ~ ~ Pierwsze skrzypce w ściganiu „czarownic” grali jezuici. W wydanej w roku 1599 książce „Disqusitionum Magicarum Libri Sex” (Traktat księży o magii), która była swoistym podręcznikiem dla łowców czarownic, czytamy m.in.: „Sędziowie są zobowiązani, pod groźbą grzechu śmiertelnego, skazywać na śmierć czarownice, które przyznały się do winy. Każdy, kto jest przeciwny karze śmierci, jest tym samym podejrzany o tajny współudział w czarach. Nikt nie może namawiać sędziów, aby zaprzestali egzekucji. Co więcej, dowodem na uprawianie czarów jest obrona czarownic albo twierdzenie, że to, co opowiadają, jest zwykłym oszustwem albo złudzeniem”. A co z dziećmi, co z małymi dziewczynkami, które też oskarżano o czary, torturowano i palono? „Bóg nie jest ani okrutny, ani niesprawiedliwy, ponieważ przez sam fakt grzechu pierworodnego dzieci już zasługują na śmierć” – czytamy w książce. Postanowienia te wykonywano nader skrupulatnie. Kronikarz z WolfenbUttel w Brunszwiku pisze: „Spalono tak dużo osób, iż miejsce egzekucji wyglądało jak wielkie miasto złożone z ogromnej liczby stosów (…). W Nysie na Śląsku, gdzie było mało drzew, a więc drewna, kat zapragnął przypodobać się miejscowemu biskupowi, więc wybudował specjalny piec, w którym tylko w jednym 1591 roku upiekł na śmierć 42 czarownice. W sumie w ciągu czterech lat spalił w nim ok. 150 osób. W tym nawet oskarżone o czary dwuletnie dziewczynki. Inny kat (Ross) szczególnie upodobał sobie wkłuwanie rozżarzonych do białości rożnów w różne otwory kobiecego ciała. Czarownice były w czasie takich badań podwieszone za ręce do sufitu lochu. W latach 1603–1606 zabił w ten sposób – albo poprzez spalenie – co najmniej 300 czarownic”. Torturowanie i palenie kobiet stało się zjawiskiem masowym i uprawianym na taką skalę, że w końcu niektórzy przywódcy minipaństw zwrócili się
nieśmiało do dostojnych kościelnych uniwersytetów o rozsądzenie, czy tortury, procesy i stosy są miłe Bogu i prawu. Uniwersytet w Kolonii odpowiedział, że nie, ale sprawę przesądziły uniwersytety we Freiburgu i w Ingolstadt, oświadczając, że jak najbardziej. ~ ~ ~ Benedyktyńskie opactwo św. Maximina do dziś posiada dokładny rejestr z lat 1587–1594 dotyczący spalenia 306 „czarownic”, które podczas wymyślnych tortur oskarżyły o czary dalsze 1500 osób; te, pochwycone i poddane badaniom, wskazały następne i… I tak dwie wioski w okolicy Trewiru znikły z mapy, a w dwóch następnych ocalały tylko dwie kobiety. W jednym z dokumentów czytamy: „Jako że ciągnący się od wielu lat nieurodzaj wywołały czarownice na polecenie diabła, cały kraj powstał, aby je wytępić. To popierało wielu urzędujących, którzy spodziewali się znaleźć bogactwa w prochach ofiar. Nie został prawie nikt, kto nie byłby skalany podejrzeniem o tę zbrodnię. W międzyczasie bogacili się notariusze, kopiści i właściciele karczmy. Kat jeździł na koniu pełnej krwi, jak szlachta dworska, a ubierał się w złoto i srebro. Jego żona porównywała swoje bogate stroje z sukniami wielkich dam. Dzieci skazanych i ukaranych zsyłano na wygnanie, a ich majątki konfiskowano. Oracz i kupiec wina przestali wykonywać swoje prace”. ~ ~ ~ Przejmującym świadectwem tego, co przeżywały ofiary, są ich listy – grypsy przemycane z więzień, a przechwycone przez oprawców. Do dziś można je odnaleźć w sądowych archiwach. Oto w Quedlinburgu w Saksonii uwięziona została urodziwa Rebeka Lemp, która do swojego męża napisała taki oto list: „Mój drogi, ukochany mężu, nie troskaj się. Zostałam oskarżona o tysiące zarzutów. Mówię ci – jestem niewinna – albo niech przybędzie z piekła tysiąc demonów i rozszarpie mnie na kawałki. Niech mnie zetrą na proch albo pokroją na tysiąc kawałków, nie przyznam się do niczego. Więc nie martw się. W moim sumieniu i w mojej duszy jestem niewinna. Czy będę torturowana? Nie wierzę w to, bo przecież nie jestem niczemu winna. Mój mężu, jeśli byłabym winna czemukolwiek, niech Bóg odrzuci mnie na zawsze sprzed swoich oczu. Jeśli mi nie uwierzą, to Wszechmogący Bóg, który wie o wszystkim, sprawi cud, aby mi uwierzyli. W innym razie, jeśli będę musiała trwać w tym strachu, nie ma Boga w niebie. Nie odwracaj się ode mnie. Ty wiesz, że jestem niewinna. Na Boga, nie zostawiaj mnie w tym bólu, który mnie dławi”. A jednak została poddana torturom. Pięć razy rozpalonym żelazem i łamaniem kości. W końcu… przyznała się, że jest czarownicą. Udało się jej napisać jeszcze jeden list do męża:
W imię Ojca i W środkowej i zachodniej Europie w XVI i XVII wieku torturowano w najokrutniejszy sposób co najmniej 300 tysięcy „czarownic”, a spalono żywcem ponad 250 tysięcy. W niektórych regionach dzisiejszych Niemiec, Austrii i Polski spalono wszystkie kobiety! „Wybrańcu mojego serca, czy muszę od ciebie odejść, choć jestem całkowicie niewinna? Jeśli tak, to niech przez całą wieczność wznoszą się do Boga moje wyrzuty. Oni zmuszają mnie tu do składania zeznań. Niestety, niestety, moje biedne dzieci są już sierotami. Mężu, przyślij mi coś (truciznę – przyp. red.), żebym mogła umrzeć, albo będę musiała wyzionąć ducha w katuszach. Torturowali mnie tak bardzo, ale ja jestem niewinna, jak Bóg w niebie. Jak Bóg może pozwolić na coś takiego? Dlaczego Bóg mnie nie słyszy?”.
Ale Bóg pozwalał i krzyków nie słyszał. Mąż Rebeki wysłał do katów i sędziów list, w którym błagał: „Nie ma na świecie osoby – mówię to z najgłębszym przekonaniem – która mogłaby utrzymywać, że moja żona kiedykolwiek wyrządziła komuś jakąś krzywdę lub zło, ani też kogoś, kto miał najmniejsze wobec niej podejrzenia. Dlatego w imieniu swoim i drogich małych dzieci pokornie proszę was, na miłość Boga i Sądu Ostatecznego, na którym sam Jezus Chrystus będzie naszym sędzią, i błagam Was, w których objawia się mądrość i należycie wykonywana władza, abyście okazali przychylność mojej drogiej żonie i uwolnili ją”. Po przechwyceniu tych grypsów sędziowie zarządzili dalsze torturowanie Rebeki. W końcu tzw. „diabelskie znamię” – dowód na niechybne obcowanie z Belzebubem – odnaleziono wewnątrz jej krocza; tak odczytano układ
jej warg sromowych... 9 września 1590 roku Rebekę Lamp publicznie spalono na stosie. Nie mogła na nim ustać, bo miała połamane wszystkie kości nóg. ~ ~ ~ Zdarzyła się jednak niewiasta – podobno jedna jedyna – która pokonała swoich oprawców. Nazywała się Maria Hollin i była właścicielką oberży w Nurydlingen. Spędziła 11 miesięcy w cuchnącym i lodowatym lochu. Była torturowana w najwymyślniejszy sposób przez 65 nocy (najwyższa w historii zanotowana liczba tortur, które ofiara przeżyła) i… nie powiedziała nic. Nie oskarżyła nikogo i trwała w uporze, że jest niewinna. W końcu została uwolniona. Bynajmniej nie z powodu „niewinności”, lecz z powodu rosnącego gniewu lokalnej społeczności, którego zaczęli obawiać się tchórzliwi oprawcy. ~ ~ ~ W miasteczku Schongau (Bawaria) miejscowy kat Jorg Abriel dorobił się majątku na ujawnianiu czarownic. Dostawał od miasta 2 floreny (1 floren = 16,5 dol. z 1990 r.) za dogłębne przebadanie kobiecego ciała na okoliczność obecności „diabelskiego znamienia”. Jeden jedyny raz niczego nie znalazł, choć nagie ciało pięknej dziewczyny oglądał dokładnie przez kilka nocy. W końcu podsądna i tak spłonęła na stosie, bo, jak oświadczył, „cała wyglądała na czarownicę”. Za egzekucję policzył sobie 8 florenów (1 floren = 1 złoty polski z tamtego okresu.). ~ ~ ~ W Alpach, w Werden Fels, spalono w 1590 roku 49 „czarownic”. Za ich torturowanie, egzekucje i uwolnienie miasta od diabła kat policzył sobie 4 tysiące florenów. Pieniądze te musieli zebrać mieszkańcy grodu, w tym wszyscy mężowie i rodzice straconych kobiet. W końcu lokalna społeczność napisała błagalny list do biskupa o zaprzestanie procesów, bo w okolicy wkrótce zabraknie kobiet. Niezamężnych już prawie nie było. ~ ~ ~ W Bambergu biskup Johan Gottfried von Aschausen rozkazał spalić
ponad 300 „czarownic”. W jednym tylko 1617 roku spalono ich 102. Jeszcze „wydajniejszy” był jego następca – biskup Gottfried Johann Georg II Fuchs von Dornheim. Wraz ze swoim pomocnikiem – wikariuszem generalnym, biskupem sufraganem Friedrichem Furynerem – torturował i spalił 600 kobiet. Jednak nie do pobicia w tym makabrycznym rankingu był Strasburg, gdzie zamęczono i spalono 5 tysięcy „czarownic”. ~ ~ ~ Jak wyglądały tortury? Opowiada o tym zachowany protokół pierwszego dnia przesłuchań młodej kobiety oskarżonej o czary w miasteczku Prossneck. W roku 1629 dokument sporządził urzędowo obserwujący tortury miejski skryba: 1. Kat związał jej ręce, obciął włosy i położył na stelażu. Wylał na jej głowę alkohol i podpalił, wypalając jej włosy, aż do korzeni. 2. Położył pasy siarki pod jej pachami i na plecach i podpalił je. 3. Związał jej ręce za plecami i podciągnął ją pod sam sufit. 4. Pozostawił ją tak wiszącą na 3 lub 4 godziny, podczas gdy sam udał się na śniadanie. 5. Kiedy wrócił, polał alkoholem jej plecy i podpalił. 6. Przymocował do jej ciała wielkie ciężary i ponownie podciągnął pod sam sufit. Potem położył ją z powrotem na stelażu i przyłożył do jej ciała deskę najeżoną ostrymi szpikulcami. Poprawiwszy ją w ten sposób, ponownie podciągnął ją pod sam sufit. 7. Następnie miażdżył jej kciuki i duże palce u nóg w imadle, a potem przeplótł jej pod ramionami kij i powiesił w takiej pozycji na kwadrans, aż zemdlała parę razy. 8. Potem miażdżył jej łydki i nogi w imadle, zawsze przeplatając tortury pytaniami. 9. Potem wychłostał ją rzemiennym pejczem, aż jej koszula nasiąkła krwią. 10. Jeszcze raz miażdżył jej palce w imadle i pozostawił ją w tym śmiertelnym bólu na katowskim stołku od godziny 10 do 13, podczas gdy on sam i inni urzędnicy udali się na posiłek. Po południu przyszedł urzędnik, który potępił tak bezlitosne metody. Ale oni wychłostali ją znowu w przerażający sposób. W ten sposób zakończył się pierwszy dzień torturowania. ~ ~ ~ W roku 1590 na tronie jednego z landów zasiadł Maksymilian I Bawarski. Gdy był jeszcze dzieckiem wychowywanym przez jezuitów w Ingolstadt, z prawdziwą przyjemnością oglądał torturowanie „czarownic”, którego to widoku zakonnicy mu nie szczędzili. No i wyhodowali potwora. Panował 54 lata i nie było dnia, w którym nie obmyślałby nowych sposobów polowania na „czarownice” i torturowania ich. Wprowadził też nowe prawa. Na przykład osoby
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
i Syna... sprzeciwiające się torturom i stosom automatycznie wykluczane były ze społeczności chrześcijańskiej. Zdemaskowanie kogoś przez torturowaną „czarownicę” było dowodem winy wskazanej osoby, podobnie jak lęk i przerażenie podejrzanego wobec grożących mu tortur. Maksymilian wydał też zakaz odwoływania zeznań składanych przez osoby torturowane. Wszystkie nowe prawa skodyfikował w napisanej przez siebie książce „Instrukcja na temat czarów”. Jak przerażający był to demon, niech świadczy fakt, że gdy w miejscowości Ingolstadt doszło do jakże rzadkiego uniewinnienia oskarżonej o czary kobiety i jej dzieci, Maksymilian interweniował osobiście, nakazując powtórzenie tortur i zarządzając stos. Tylko z jego osobistych wyroków w Rezler spalono ponad 2 tysiące „czarownic”, a w dwóch innych biskupstwach – w Augsburgu i we Freising – kolejne 4 tysiące. W trzytysięcznym Offenburgu w Baden jezuici wydali prawo, że każdy, kto nie przystąpi do spowiedzi wielkanocnej, automatycznie trafi do więzienia. A do jakiego stopnia może posunąć się cynizm i znieczulica, niech świadczy list, który ksiądz o nazwisku Duren napisał do swojego zwierzchnika – księcia biskupa Wernera von Salm: „Nie pisałem tak długo, ponieważ absolutnie nic niezwykłego się nie działo, może z wyjątkiem tego, że w Bonn zaczęto palić czarownice (…). Zamieszane w sprawę musi być już co najmniej pół miasta, bo aresztujemy tu i palimy nawet profesorów i studentów (…). Kanclerz i jego żona oraz żona prywatnego sekretarza księcia zostali już ujęci i straceni. W przededniu święta Matki Boskiej (7 września) stracono tu dziewczynę 17-letnią, która była znana jako najpiękniejsza w mieście. Dzieci trzy- i czteroletnie mają demony za towarzyszy. Uczniowie i chłopcy szlachetnego pochodzenia – dziesięcioletni i jedenastoletni – giną paleni na stosie. Podsumowując, sprawy są w godnym politowania stanie i nikt nie wie, z jakimi ludźmi można rozmawiać i się zadawać. Kogo opanował diabeł”. ~ ~ ~ W szesnasto- i siedemnastowiecznej Europie tortury, procesy i palenie „czarownic” stały się dochodowym przemysłem, na którym bogaciły się całe warstwy społeczne. A dorabiały się na podziale skonfiskowanych majątków ofiar. Miejscowi biskupi, łowcy „czarownic”, kaci, ich pomocnicy, sędziowie, pisarze sądowi, strażnicy, duchowni dający ostatnie namaszczenie skazańcom, a nawet chłopi wyrąbujący las na stosy czy miejscowi oberżyści – wszyscy uczestniczyli w podziale łupów.
Oto oficjalny cennik wynagradzania kata miasta Bonn – dokument, który do dziś zachował się w miejskich archiwach (1 talar = 16,5 dol. z 1990 roku. 1. Rozdzieranie i ćwiartowanie żywcem skazańca przy użyciu 4 koni – 5 talarów 26 albusów 2. Ćwiartowanie żywcem – 4 talary 3. Lina potrzebna do tego celu – 1 talar 4. Rozwieszenie ćwierci w czterech rogach, potrzebna lina, gwoździe, łańcuchy oraz łączny transport – 5 talarów 26 albusów 5. Ścięcie i spalenie. Wszystkie koszty łącznie – 26 talarów 6. Potrzebna lina oraz przygotowanie i podpalenie stosu – 2 talary 7. Uduszenie i spalenie – 4 talary 8. Lina, przygotowanie i podpalenie stosu – 2 talary 9. Spalenie żywcem – 4 talary 10. Lina oraz przygotowanie i podpalenie stosu – 2 talary 11. Łamanie kołem, żywcem – 4 talary 12. Lina i łańcuchy potrzebne do tej procedury – 2 talary 13. Poskładanie ciała przywiązanego do koła – 2 talary 52 albusy 14. Wyłącznie ścięcie – 2 talary 52 albusy 15. Potrzebna do tego celu lina oraz płachta do przykrycia twarzy – 1 talar 16. Wykopanie dołu i usunięcie zwłok – 1 talar 26 albusów 17. Ścięcie głowy i przymocowanie ciała do koła – 4 talary 18. Potrzebna lina, łańcuchy i płótno – 2 talary 19. Odcięcie ręki lub kilku palców oraz ścięcie głowy, wszystkie koszty łącznie – 3 talary 26 albusów 20. To samo, łącznie z przypaleniem gorącym żelazem – 1 talar 26 albusów 21. Potrzebna lina i płótno – 1 talar 26 albusów 22. Ścięcie głowy i umieszczenie jej na palu – 3 talary 26 albusów 23. Ścięcie głowy, przymocowanie ciała do koła oraz zatknięcie głowy na palu, łączny koszt – 5 talarów 24. Potrzebna lina i łańcuchy – 2 talary 25. Powieszenie – 2 talary 52 albusy 26. Lina, gwoździe i łańcuchy potrzebne do tego celu – 26 albusów 27. Ściskanie przestępcy rozżarzonymi do czerwoności szczypcami przed właściwą egzekucją, poza wspomnianą powyżej opłatą za powieszenie. Każde zastosowanie – 26 albusów 28. Wycięcie języka w całości lub częściowo i następnie wypalenie ust rozżarzonym żelazem – 5 talarów 29. Używanie w trakcie tej procedury liny, szczypiec i noża – 2 talary 30. Przybicie do szubienicy, wycięcie języka bądź odrąbanie ręki – 1 talar 26 albusów 31. Zdjęcie, wyciągnięcie ciała i wykopanie dołu, aby złożyć zwłoki kogoś, kto sam się powiesił, utopił lub odebrał sobie życie w jakikolwiek inny sposób – 2 talary
32. Wypędzenie człowieka z miasta – 52 albusy 33. Wychłostanie w więzieniu, łącznie z biczem – 1 talar 34. Pobicie – 52 albusy 35. Umieszczenie w dybach – 52 albusy 36. Umieszczenie w dybach oraz wychłostanie, łącznie z liną i biczem – 1 talar 26 albusów 37. Umieszczenie w dybach i wychłostanie, łącznie z węglem, liną i biczem oraz maścią do piętnowania – 2 talary 38. Skontrolowanie więźnia po wypaleniu mu piętna – 20 albusów 39. Przystawienie drabiny do szubienicy bez względu na to, ile osób tego dnia będzie powieszonych – 2 talary. Powyższy cennik nie obejmuje kar dodatkowych, jakie spotykały skazańca tuż przed egzekucją. Za wyrwanie kobiecie piersi rozżarzonymi szczypcami lub wyrwanie mężczyźnie genitaliów kat liczył sobie osobną opłatę, która wynikała z odrębnej umowy. Na przykład kat z Baden za wyrwanie kobiecie jednej piersi policzył sobie aż 10 talarów! Wobec takich apanaży i perspektywy błyskawicznego wzbogacenia się
powstała w XVI wieku profesja wędrownych sędziów i katów. Nigel Cawthorne w swojej „Historii prześladowań” opisuje przypadek jednego z nich: „W 1631 roku Franz Buirmann, wędrowny sędzia specjalizujący się w procesach czarownic, na służbie księcia arcybiskupa i Kolonii, pojawił się w niedużym miasteczku Rheinberg. Postawił w stan oskarżenia parę znaczących postaci życia miejskiego, zarzucając im uprawianie czarów i konfiskując ich majątki. Jedną z nich była bogata wdowa Christine BOffgen, powszechnie lubiana i szanowana do tego stopnia, że pięciu z siedmiu biegłych sądowych odmówiło udziału w postępowaniu. Frau BOffgen zawiązano na oczach przepaskę, poddano egzorcyzmom, rozebrano, ogolono i pokłuto, a następnie tak długo stosowano imadło do ściskania nóg, aż przyznała się do winy. Zdjęta ze stołu tortur odwołała swoje zeznania, więc torturowano ją dalej. Odmówiła podania nazwisk swoich wspólników i czwartego dnia tortur zmarła (msze za spokój jej duszy, a właściwie za spokój sumienia oprawców i biernych członków lokalnej
15
społeczności, odprawia się w kościele św. Jerzego w Rheinbach do dziś – przyp. red.). Wypchawszy kieszenie pieniędzmi z majątku Frau BOffgen, Buirmann zaczął zalecać się do jednej mieszkanki miasteczka, ale został odtrącony. Wobec tego aresztował jej siostrę, Frau Peller, żonę nadwornego biegłego, i rozpoczął tortury. Kiedy jej mąż zaprotestował, Buirmann wyrzucił go z sali sądowej. Kobieta została poddana egzorcyzmom, rozebrana, ogolona i obszukana w najbardziej intymnych miejscach, w trakcie czego pomocnik kata ją zgwałcił. Aby stłumić krzyki, »sędzia« Buirmann wepchnął jej w usta brudną chustkę. Kiedy zapytano ją o wspólników, zaczęła wymieniać tyle osób, że nawet żądny krwi Buirmann nakazał, aby przestano je spisywać. Uznana za winną uprawiania czarów spłonęła żywcem w szopie z suchej słomy, co było preferowanym, oszczędnościowym sposobem egzekucji w Nadrenii”. I na koniec jeszcze jeden list z niechętnie ujawnianych niemieckich archiwów. W sierpniu 1629 roku kanclerz księcia biskupa Wurzburga pisze do swojego mocodawcy tak: „Tydzień temu spalono 19-letnią dziewczynę, o której wszędzie mówiono, że jest najpiękniejsza w całym mieście, i powszechnie uważano ją za dziewicę o niezwykłej skromności i czystości. Za siedem czy osiem dni pójdą za nią inne, najlepsze i najpiękniejsze osoby. Ludzie ci kroczą w świeżych szatach żałobnych, niezrażeni śmiercią, bez śladu strachu przed płomieniami. I tak oto, wielu, przeciw którym nikt nigdy nie powiedział złego słowa, płonie na stosach za wyrzeczenie się Boga i uczestnictwo w tańcach czarownic. Trzy setki dzieci w wieku 3, 4 lat jest podejrzanych o cielesne stosunki z diabłem. Widziałem 7-letnie dzieci wydawane na śmierć (…). Choć dzieje się tak wiele cudownych i przerażających rzeczy, nie ma wątpliwości co do tego, że w miejscu znanym jako Fraw-Rengberg diabeł we własnej osobie prowadził zebranie z 8 tysiącami wyznawców i odprawiał mszę dla nich wszystkich, i rozdawał swoim wiernym (to jest czarownicom) skórę rzepy i obierzyny w miejsce Świętej Eucharystii. Drżę na myśl o tych ohydnych, najokrutniejszych i szkaradnych bluźnierstwach”. Szaleństwo trwało dalej. W imię Ojca i Syna, w imię Maryi i wszystkich świętych, i z błogosławieństwem papieży. Ostatnią z 250 tysięcy „czarownic” straconych na terenie ówczesnych landów Wielkiego Cesarstwa była Anna Maria Schwagel, którą zamordowano w „oświeconym” już przecież świecie 11 kwietnia 1775 roku. Ostatnią czarownicą spaloną w Europie na stosie była Barbara Zdunk. Spłonęła w Reszlu – na dzisiejszych terenach Polski – 21 sierpnia 1811 roku! Ale to już inna opowieść. MAREK SZENBORN Bibliografia: 1. Nigel Carthorn „History of a Persecution” 2. Karlheinz Deschner „Eine kritische Kirchengeschichte” 3. Karlheinz Deschner „Krzyż Pański z kościołem” 4. Dokumenty źródłowe
16
Geje w Biblii i BBC S
łynna „Biblia Króla Jakuba”, wydana 400 lat temu z aprobatą angielskiego króla Jakuba I, ceniona jest z powodu wybitnego tłumaczenia dzieła przez 47 najwybitniejszych znawców Biblii. Tłumaczenie to wciąż pozostaje najpoczytniejszą wersją w języku angielskim. Dla uczczenia czterechsetnej rocznicy publikacji 4 program radiowy BBC poświęcił Biblii audycję. Jak to BBC – rzeczowo, bez czołobitności. W literackim programie dramaturg Howard Brenton mówił o „jedynym opisanym w Biblii przypadku homoseksualizmu”. Z treści jasno wynika, że Dawid, żydowski bohater
ze Starego Testamentu, który ukatrupił Goliata, zakochany był w synu króla Saula, Jonatanie. „Dla czytelnika świeckiego jasne jest, że ich historia ma homoseksualny charakter”. Ugrupowania religijno-konserwatywne wyraziły oburzenie taką interpretacją stosunków Dawida i Jonatana; stwierdzono, że dyrekcja BBC jest kontrolowana przez homoseksualistów… PZ
Błasik to pestka P
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
ZE ŚWIATA
W
styczniu na Zielonej Wyspie weszła w życie ustawa, która pozwala parom homoseksualnym rejestrować związki partnerskie. Nowe prawo jest efektem zmian społecznej świadomości, które dokonały się w ciągu ostatnich 20 lat na Zielonej Wyspie. Jeszcze niedawno wpływu irlandzkiego Kościoła katolickiego na prawo nie dało się porównać z niczym innym w całym zachodnim świecie. Dosłownie traktowane katolickie nakazy i zakazy były tam w całości inkorporowane do porządku prawnego. Do tego wszystko działo się z poparciem społeczeństwa wychowywanego przez katolickie przedszkola, szkoły i uczelnie. Wystarczy wspomnieć, że jeszcze w latach 80. Irlandczycy w referendum odrzucili proponowaną poprawkę do konstytucji, która
Zielona Wyspa miała umożliwić rozwody. Te przepisy ostatecznie zniesiono w 1995 roku, jednak za legalizacją rozwodów zagłosowało zaledwie 50,28 proc. z tych, którzy wrzucili kartę do urny. Stosunki homoseksualne, dotąd karane więzieniem, dopuszczono zaledwie 2 lata wcześniej. Dziś, choć minęło raptem 15 lat, to wszystko brzmi tak, jakby pochodziło z zupełnie innej epoki. Za sprawą kolejnych afer pedofilskich oraz ujawnienia tego, w jaki sposób Kościół zawłaszczył państwo, społeczne postawy w Irlandii uległy całkowitej zmianie. W lecie tego roku irlandzki parlament przegłosował ustawę o związkach partnerskich, która
ijani piloci odrzutowców pasażerskich przestają być ewenementem. Nie jest to też specjalność Rosjan...
Kilka razy złapano załogę amerykańską, gdy na bani zmierzała do samolotu, by ująć stery fortecy przewożącej kilkuset ludzi. Na lotnisku Heathrow funkcjonariusze bezpieczeństwa zatrzymali w sztok pijanego pilota amerykańskiego. George La Perle (49 lat) nie wiedział nawet, dokąd ma lecieć. W kabinie na odlot oczekiwało 241 pasażerów, a La Perle miał ponad cztery razy
więcej alkoholu w organizmie niż pozwalają przepisy. Poprzedniego wieczora wypiłem kilka piw – wyjaśnił. Wsadzono go na 6 miesięcy, ale jak wyjdzie, to poleci. Z pracy. Co gorsza – w odrzutowcach USA przestano serwować darmowe drinki, a pasażerom straszno na trzeźwo odbyć lot, gdy wiedzą, że mogą być w rękach faceta, który ma w czubie. JF
Zbrodnia i kara S
iostrzeniec 65-letniej Amerykanki Miriam Smith zostawił ciotce na przechowanie swego psa, rocznego pitbulla o imieniu Diamond. Gdy zgłosił się po odbiór, nie mógł znaleźć czworonoga. Po dłuższych poszukiwaniach spostrzegł w ogrodzie funkcjonariusza, który badał kopiec zeschłej trawy. Okazało się, że ukryto tam nadpalone, śmierdzące benzyną zwłoki Diamonda, z kablem elektrycznym zaciśniętym na szyi. Co się stało? Ciocia wróciła wcześniej do domu i skonstatowała, że pies zajęty był
Biblią; ze świętej księgi została kupa strzępów. Pobożna niewiasta była przekonana, że w zwierzę wcielił się diabeł i postanowiła go przykładnie ukarać. Powiesiła na drzewie, a następnie podlała benzyną i podpaliła. Za walkę z szatanem może dostać do 5 lat. CS
Pierdziel M
arc Higgins, 21-letni Amerykanin, podźgał cztery osoby spośród swoich kolegów i koleżanek. Jedna osoba zmarła. Dlaczego to zrobił? Higgins powiedział policji, że nie znosi, gdy ktoś czyni mu uwagi na temat głośnego puszczania bąków (a uwielbiał to robić). Tak właśnie stało się na party w mieszkaniu znajomych – Higgins, oburzony z powody czynionych mu
wymówek, wybiegł, a po 45 minutach powrócił z trzema nożami, by zacząć jatkę. Dźgał na ślepo – kogo popadło. Ofiarą śmiertelną stał się jego kolega. Morał z tego taki, że słysząc bąka, lepiej zatkać nos i obłudnie życzyć zdrowia. CS
nadaje zarejestrowanym parom homoseksualnym przywileje socjalne i podatkowe zbliżone do praw małżeństw. Nowe prawo weszło w życie 1 stycznia 2011 roku. Wczesną wiosną można spodziewać się swoistego weselnego karnawału. Co niezwykle ważne, wszystko rozegrało się przy pełnym poparciu irlandzkiego społeczeństwa, któremu nie przeszkadzał nawet „wyssany z mlekiem matki” katolicyzm. We wrześniu 2010 roku „Irish Times” opublikował wyniki sondażu na temat poparcia dla homoseksualnych małżeństw. Za było 67 proc. Irlandczyków, a prawie połowa uznała, że takie małżeństwa powinny mieć też prawo do adoptowania dzieci. Okazało się, że Irlandczycy powszechnie odrzucają także inne fundamenty katolickiej etyki: 79 proc. ankietowanych uznało, że nie ma nic złego w seksie przedmałżeńskim, a 57 proc. uznało, że wspólne mieszkanie przed ślubem służy trwałości małżeństwa. Wszystko to w kraju, gdzie 15 lat wcześniej połowa dorosłych nie chciała się zgodzić na możliwość rozwodów! Kler jest załamany… Jeżeli takie rzeczy są możliwe w Irlandii, gdzie wpływ Kościoła na państwo był nieporównanie większy niż u nas, to są możliwe także w Polsce. Być może wcześniej, niż się spodziewamy. KB
Ptasi prorok Ptasia grypa nie unicestwiła ludzkości, jest więc inny ptasi temat. Tajemniczy. A jak się okazuje – także proroczy. Zaczęło się w Arkansas – ptaki leciały z nieba… martwe. Było ich 5 tysięcy. Potem ptasiotrupi deszcz objawił się w Luizjanie (500 sztuk). Gdy już sądzono, że zjawisko (złowróżbne, tak stoi w Biblii) dotyczy tylko Ameryki, niebiosa plunęły ptasimi zwłokami w Szwecji. Potem skrzydlaci denaci znów pojawili się w USA: ponad sto spadło w Kalifornii. Co się dzieje? – zachodzili w głowę wszyscy. Były różne hipotezy, m.in. taka, że ptactwo pada ofiarą noworocznego ostrzału nieba fajerwerkami. Od huku głupieje, zderza się z czym popadnie i nieszczęście gotowe. Ale nie. Wyjaśnienie groźnego fenomenu przyniósł dopiero prorok. Prorok nosi spódnicę, bo jest przedstawicielem religii protestanckiej, a ta nie zastrzega wyświęceń tylko dla posiadaczy penisów. Pani prorok zwie się Cindy Jacobs, jest fundamentalistką (czyt. fanatyczką) i wspólnie z mężem w roku 1985 założyła rodzinny biznes pod nazwą Generals International. Religijny biznes. Ponadto należy do Apostolskiej Rady Starszyzny Proroków, co już budzi wielki szacunek i posłuch. Cindy wyjawiła ciżbie, że zdechłe ptaki są znakami od Boga. W ten sposób Wszechmogący objawia swe nieukontentowanie odwołaniem zakazu jawnej służby gejów w siłach zbrojnych USA. Przedtem było tak, że gej mógł się przebrać w mundur, jeśli trzymał jęzor za
zębami i udawał woja hetero; teraz może powiedzieć otwarcie: a mnie kręcą chłopaki, i co? I Boga to bardzo rozjuszyło, więc przyszedł znak, a wkrótce przyjdzie kara. Można by się zadumać, czemu Bóg mści się, ukatrupiając biedne ptaszyska, ale lepiej nie zadawać takich pytań głośno, bo a nuż zacznie nam spuszczać na głowę samoloty, i co wtedy? Więc niech już będą ptaki. „Kiedy naród podejmuje decyzje wbrew boskim pryncypiom, natura zaczyna do nas przemawiać – huraganami, powodziami” – prawi Cindy Jacobs. Teraz ptakami, i to lepsze od tsunami, więc dziękujmy Stwórcy miłosiernemu! Prorok Jacobs to uzdolniona osoba, wszechstronna, taki religijny da Vinci. W roku 2008 prowadziła masowe seanse egzorcyzmów, lecząc ludność opętaną przez nałogi, pornografię, lubieżność, pedalstwo i inne zboczenia. W listopadzie w Teksasie przedwyborczo agitowała Latynosów, obiecując, że jeśli zagłosują na kandydatów zwalczających śluby homo, to Pan w nagrodę obdarzy ich ustawą imigracyjną i pociotkowie dostaną legalny pobyt. Kłopot w tym, że i ze ślubami gejów, i z planami ustawy imigracyjnej sympatyzuje bardzo Antychryst Obama, ale Bóg nie takie zawiłości rozwiązywał. Biblia Króla Jakuba, wersja Pisma Świętego faworyzowana przez fundamentalistów, oprócz homoseksualizmu zakazuje także noszenia złota, tatuaży, strzyżenia bród, rozwodów, jadania skorupiaków i ubierania się w pewne materiały. Prorok Cindy będzie miała ręce pełne roboty. CS
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
D
la księży, których Bóg łaskawie nie pozbawił popędu płciowego, nastały ciężkie czasy. Wierni, zamiast spuszczać pokornie wzrok, taksują podejrzliwie: nie obłapisz ministranta, nie ściągniesz małolata na plebanię? Nawet gospodynie są pod obserwacją.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
erotyczno-wizualne i zgromadził 21 tys. zdjęć małolatów, które ściągnął z internetu. Wpadł. Mnich benedyktyński ks. Mark Gruber, wykładowca na amerykańskim Saint Vincent College, w obawie przed dekonspiracją unikał wojaży w internecie, a podniecające materiały organizował sobie sam.
że… padł ofiarą pornonałogu. Został odstawiony na kurację. Wielebny Michael Krenik z kościoła w Chanhassen w Minneapolis – pomny smutnego losu kolegów porno-internautów – trzymał się z dala od komputera i ministrantów. 53-letni kapłan sądził, że chuć zaspokoi bezpiecznie w parku. Niestety, tajniacy
W niewoli popędu Dziennikarze zatracili wszelką bojaźń bożą, a słudzy boży cierpią katusze, rozpięci między imperatywem celibatu a głosem libido. Co robić? Wydawało się, że bezpiecznym i dyskretnym rozwiązaniem jest ucieczka w pornografię i autoerotyzm. Lecz i tu na kapłanów zastawiono sidła, zwłaszcza na tych, którzy do osiągnięcia stanu podniecenia potrzebują wizerunków niepełnoletnich. Komputery zawirusowane przez surfowanie po pornoportalach często oddawane są do naprawy, a stamtąd trafiają w ręce policji. Służby graniczne lustrują laptopy duchownych powracających z pielgrzymek seksualnych do Azji. 52-letni ksiądz hiszpański z Vilafames miał wyjątkowo duże potrzeby
P
Robił chłopaczkom zdjęcia do swej erotycznej kolekcji. Niestety, również wpadł. Początkowo ks. Gruber się nie poddawał – jego adwokat twierdził, że fotki porno służyły za pomoce naukowe używane przez kapłana dla studentów, którym wykładał antropologię. Gruber oskarżył nawet swą uczelnię, że go wydała. Odzyskał jednak zmysły i oskarżenie wycofał. Ks. Keith LeBlanc z Haverville w Pensylwanii miał silne potrzeby erotyczne, ale nie miał funduszy na ich zaspokojenie. Pożyczał więc po trochu z tacy. Nawet się nie obejrzał, jak zrobiło się z tego 83 tys. dolarów... Były jeszcze kościelne karty kredytowe. Dla usprawiedliwienia postępków ks. LeBlanc wyznał,
o 1989 roku Kościół papieski w Polsce usiłował zająć miejsce PZPR jako przewodniej siły narodu, co mu się zresztą w znacznym stopniu udało. Teraz jego śladami idzie rosyjskie prawosławie. Podobnie jak niegdyś partia komunistyczna, Kościół chce wydawać polecenia regulujące te sfery życia ludzi, które traktują oni jako prywatne. Jeden z liderów prawosławia, Wsiewołod Czaplin, zażądał właśnie wprowadzenia w Rosji przepisów regulujących sposób ubierania się obywateli. Mężczyznom chce zakazać noszenia podkoszulków, krótkich spodni i strojów treningowych, a kobiety miałyby się pożegnać przede wszystkim z minispódniczkami. „Błędem jest wierzyć, że kobieta powinna sama decydować, co ma na siebie włożyć, w czym pokazywać się w miejscu publicznym i w pracy. Jeśli ubiera się jak prostytutka, koledzy muszą mieć prawo jej to powiedzieć. Co więcej, jeśli ubiera się nieprzyzwoicie, jest na prostej drodze do nieszczęścia, krótkotrwałego małżeństwa, serii rozwodów, zrujnowanego życia dzieci oraz szaleństwa”. Do Czaplina rączo dołączyło z wyrazami poparcia i solidarności Stowarzyszenie Islamskie, postulując
zorganizowali obławę, bo ludzie skarżyli się, że widok parkowych kopulacji pogarsza im komfort spacerów. Tę listę można by uzupełniać bez końca. Cóż mają robić duchowni, których organizm nie chce przyjąć do wiadomości, że świat doznań seksualnych to dla nich świat zamknięty na kłódkę? Dla większości z nich nawet anulowanie celibatu nie załatwia sprawy, bo ich organizm nie żony się domaga, lecz kogoś młodego, męskiego... I nie na stałe – Boże broń! Wyjściem, teoretycznie, byłoby zgilotynowanie libido, czyli sterylizacja. Ale i tego Kościół przecież zabronił! Podobnie jak masturbacji! Może by więc papież pospieszył cierpiącym podwładnym z jakąś konkretną pomocą?! CS
wprowadzenie obowiązku noszenia kwefu. Muzułmanie stanowią 20 procent populacji Rosji. Niedawno Czaplin wywołał powszechne oburzenie stwierdzeniem, że ofiary gwałtów same są sobie winne, bo ubierają się prowokująco w minispódniczki. Rosjan szlag trafił. Cerkiew, podobnie jak Kościół katolicki, ma rosnące ambicje polityczne, wypowiada się w różnych sprawach i żąda, by jej woli stało się zadość. Zmusiła do usunięcia z Muzeum Sacharowa eksponatów, które uznała za świętokradcze. W zeszłym roku wymogła na władzach ukaranie wysokimi grzywnami dwu kustoszy, bo wystawili niekonwencjonalne wizerunki Chrystusa. Jednak sakralizacja życia publicznego, czyli zdominowanie go przez religię, raczej Rosji nie zagraża. Bredzenie Czaplina nazwano „absurdem”. Masza Lachman, redaktor pisma „Pro et Contra”, oświadczyła, że Cerkiew ma więcej sukcesów w rewindykowaniu dóbr materialnych niż zdobywaniu dusz: „Rosjanie czują szacunek wobec niej jako tradycyjnej instytucji, ale nie traktują jej jako władzy moralnej dyktującej im, jak żyć”. CS
Cerkiew i mini
W
Niemczech bezprecedensowy atak na celibat nastąpił ze strony polityków. Bardzo katolickich polityków. Dziesięciu znanych i bardzo pobożnych działaczy CDU i CSU wystosowało list do niemieckich biskupów. Apelują o wyświęcanie na księży żonatych mężczyzn, bo celibat doprowadził do wyginięcia tamtejszych duchownych. 30 lat temu było ich 25 tysięcy, teraz pozostało o 10 tysięcy mniej. To dramatyczny spadek, który sprawi, że już wkrótce w dwóch na trzy parafie nie będzie żadnego księdza. Już teraz
Ratunek w żeniaczce w wielu kościołach w niedzielę nie odprawia się mszy – nie dlatego, że zupełnie zniknęli wierni, ale dlatego, że nie ma już w okolicy żadnego księdza. Nawet import kleru z Polski, Afryki i Indii nie pomaga, choć bez niego byłoby tragicznie. Poza problemem braku kleru nasila się nad Renem także exodus wiernych. Zeszły rok był rekordowy – z parafialnych rejestrów znikło
ćwierć miliona katolików!!! W ciągu 20 lat z Krk w Niemczech odeszło 3 miliony ludzi, ale proces ten bardzo przyspiesza. Na list polityków ostro zareagował kardynał Walter Brandmueller. Zasugerował, że „list obraża Chrystusa” i że politycy – świeccy katolicy nie powinni się „wtrącać w wewnętrzne sprawy Kościoła”. Wiadomo – Kościół – to po prostu kler… MaK
17
Trzęsienie ziemi W
ygląda na to, że haitańska katastrofa sejsmiczna sprzed roku oznaczała także stoczenie się w przepaść tamtejszego katolicyzmu. Haiti, podobnie jak związane z kulturą katolicką kraje półkuli zachodniej, oświadczało od dziesięcioleci stopniowego odpływu wiernych do chrześcijańskich wspólnot ewangelicznych (baptyści, zielonoświątkowcy, adwentyści), świadków Jehowy lub mormonów. Na miejscu był jeszcze typowo haitański problem dla Kościoła – kult voodoo, ze swoimi obrzędami i kapłanami. Większość mieszkańców kraju była de facto dwuwyznaniowa, bo łączyła katolicyzm z miejscową religią okultystyczną. Jednak monstrualnych rozmiarów trzęsienie ziemi stało się cezurą w historii Kościoła katolickiego w tym kraju. W ramach olbrzymiej akcji pomocy, bardzo zresztą popularnej w USA, na wyspę przyleciały tysiące misjonarzy różnych wyznań z pomocą humanitarną, a przy okazji z radykalnym nauczaniem wymierzonym w odstępczy katolicyzm i voodoo. Te dwa wyznania obwiniono o sprowadzenie na kraj kary boskiej, czyli trzęsienia ziemi. Voodoo, jako „religię satanistyczną”,
uznano za bezpośrednią przyczynę katastrofy, a Kościołowi zarzucono współsprawstwo, bo synkretyczne bałwochwalstwo swoich wiernych tolerował, a nawet popierał. Kościół stał się także łatwym celem ataków z powodów natury symbolicznej – podczas wstrząsów sejsmicznych zniszczeniu uległa katedra, a arcybiskup Port-au-Prince spektakularnie wypadł z okna. Protestanccy misjonarze uznali to za dowód odwrócenia się Boga od „bałwochwalczej religii”. Efekt bezprecedensowej akcji misyjnej jest taki, że podczas gdy jeszcze kilka lat temu do katolicyzmu przyznawało się 75 proc. Haitańczyków, to obecnie czyni to zaledwie 45 proc. Zmiana ta przyszła tym łatwiej, że misjonarze nie przybywali zwykle z pustymi rękoma, a mieszkańcom i tak biednego, a na dodatek kompletnie zdewastowanego kraju brakowało wszystkiego. W ten oto sposób Haiti stało się pierwszym katolickim krajem kontynentu amerykańskiego, w którym Kościół utracił większość wiernych. MaK
Podatek totalny C
hęć zaprzęgnięcia wszystkich obywateli do finansowania Kościoła to marzenie nie tylko polskich duchownych.
W Baszkirii, autonomicznej republice należącej do Rosji, a zamieszkanej przez znaczącą liczbę muzułmanów, wielki mufti, czyli islamski przywódca, wpadł na pomysł, który ma zakończyć finansowe problemy związków wyznaniowych. Chce wprowadzić specyficzną formę podatku kościelnego, który płaciliby wszyscy, nie tylko wierzący. Byłby on przeznaczony na budowę meczetów i cerkwi.
Pomysł spotkał się z protestami niewierzących. Duchowny sugeruje, że ateiści nie powinni narzekać, bo każdy lubi patrzeć na piękne budynki, a „braku paru rubli w portfelu nikt nie zauważy”. Przypomniało nam to argumentację Glempa, który – mobilizując społeczeństwo do finansowania warszawskiej Świątyni Opatrzności – rzucił hasło: „Cały naród po złotówce”. Baszkirski mufti i polscy biskupi musieli studiować na tej samej uczelni… MaK
18
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Przebudźmy się! Zupełnie nie rozumiem żadnego z aspektów debaty nad tzw. „tragedią smoleńską”. Uważam ją za kompletnie oderwaną od rzeczywistości. To, że rozbił się samolot, jest faktem niezaprzeczalnym. To, że zginęli ludzie, jest tragedią dla ich rodzin i chwilową stratą (?) dla polityki. Chwilową, bo nie ma obecnie w świecie polityki osób niezastąpionych, o niepodważalnym autorytecie, ani też jednostek dysponujących wiedzą nie do odzyskania. Największa strata dla kraju to czas, który jest w tej chwili poświęcany na wzajemne obwinianie się, a powinien zostać poświęcony na ratowanie gospodarki o sztucznie podkręcanych wskaźnikach. Po to poszliśmy do urn! Od roztrząsania wszelakich zdarzeń losowych, nawet w przypadku zamachów czy wybuchającej mgły, są wyspecjalizowane struktury, a nie posłowie czy dziennikarze. Co przeciętnemu Polakowi daje wiedza na temat tamtych wydarzeń? Nic! Zupełnie nic poza samym faktem jej posiadania. A i to niewiele daje, bo każdy, niezależnie od uzyskanej informacji, ma na ten temat własną opinię. To tylko igrzyska, które nikomu nic nie dają. W każdym razie chleba z tego nie będzie, tylko same straty. Mam okazję obserwować debaty sejmowe i włos mi się jeży. Nie w wyniku podenerwowania tonem i treścią rozmów. Z dnia na dzień marnotrawiony jest czas wyborców i pieniądze podatników na pojedynki słowne prowadzące donikąd i wypowiedzi kończone autorytatywnym: „taka jest prawda!”. Spory na temat procedur i procedur sprawdzania procedur są jak żywcem wyjęte z „Rejsu”. Zadaję więc sobie jedno pytanie: gdzie się podziali Polacy?! Gdzie są ci ludzie, którzy po serii
O
d 10 kwietnia 2010 r. szaleje w Polsce „Cyrk Narodowy Smoleński”, a właściwie kontynuacja „Cyrku Braci Kaczyńskich”, który funkcjonował prawie 5 lat. Ten cały wrzask i cynizm mają zagłuszyć to, że megalomania, małostkowość i zwyczajna głupota Kaczyńskich doprowadziła do śmierci wielu ludzi. Mam nadzieję, że
powinni napis ten umieścić na drzwiach swoich mieszkań. Ogłaszanie człowieka świętym, czyniącym cuda, jest kpiną z nauki w ogóle, ale w szczególności kpiną z nauki płynącej z ewangelii. To Kościół katolicki, który stworzył sam siebie, wymyślił te bzdury, wbrew Dekalogowi. Ponieważ ten właśnie Kościół służy tylko mamonie.
Cyrki narodowe!
podwyżek wychodzą na ulicę?! Gdzie jest nasze poszanowanie własnej wartości?! Czy seriale i debaty-zapchajdziury wyprały w nas resztki niegdysiejszego honoru? Państwo odbiera szanse młodym na godne życie, 3 miliony dzieci nie dojada, rządy nie wywiązują się z obietnic wyborczych, z roku na rok pogłębiają się dysproporcje majątkowe pomiędzy bogatymi i biednymi, a my siedzimy i, żując lichy obiadek, deliberujemy nad tym, czy był to wypadek, czy atak kosmitów. Wiedza na ten temat nie zapłaci za nas czynszu. Nie naleje nam do baku drogiego paliwa, byśmy dojechali drogą upstrzoną dziurami do nisko płatnej pracy w firmie będącej na krawędzi przetrwania. Kto chce, niech siedzi przed ekranem telewizora i bawi się w specjalistę od katastrof lotniczych bądź psychologa postaci
serialowych, ale apeluję do wszystkich, w których pozostała choćby drobna iskra rozsądku i energii. Czas coś z tym zrobić! Kiedyś nie było telefonów komórkowych, a jakoś to wychodziło, więc tym bardziej powinno się udać teraz. Niezależnie od orientacji politycznej lecimy jednym samolotem, który zwie się POLSKA. Już wystarczająco długo ta podróż odbywa się we mgle, w mdłym oparze polityki. Już zbyt długo stery samolotu dzierżą niekompetentni piloci po korespondencyjnych kursach oblatywaczy, którzy zdają się nie dostrzegać mgły i podają pasażerom jedynie odczyty wskaźników, choć sami nie są pewni, w którym miejscu się znajdują. Nikt z nas nie chce, by ten lot zakończył się bolesnym spotkaniem z twardym gruntem. Walczmy więc o nas samych! Dawid Waszkiewicz
jeszcze za mojego życia „bohatera” wyprowadzą z Wawelu. Szykuje się nowy cyrk narodowy – „JPII – Reaktywacja”! Wiem, że żyjemy w państwie wyznaniowym, ale dla przyzwoitości trzeba by było zachować przynajmniej jakieś pozory. Uduchowione miny redaktorów, reporterów i innych „światłych” ludzi ogłaszających wyznaczenie daty uroczystości beatyfikujących Wojtyłę (ciekawe, czy Bóg o tym wie) każą się zastanawiać, czy to naprawdę XXI wiek. Na pasku informacyjnym w państwowej telewizji pojawiły się napisy: „Na to czekaliśmy!”. To wielkie nadużycie! O ile wiem, to kilka milionów ludzi oczekuje raczej na jakąkolwiek pracę, a 3 miliony dzieci na regularne posiłki. Jeżeli redaktorzy na to czekali, to
Jeżeli ktoś naprawdę jest wierzący, ten musi też wierzyć w Sąd Ostateczny. A tam nie będzie się można tłumaczyć: „nic nie wiedziałem”. „Nie wiedziałem, że świętym jest tylko Bóg, że popełniałem grzechy śmiertelne”. Tak będą mogli się tłumaczyć tylko ludzie średniowiecza, kiedy czytanie czy posiadanie Biblii było karane. Katolicy – módlcie się nadal do obrazów, figurek, do swojego idola, a na pewno spotkacie się z nim i całymi tabunami „świętych” w… zupełnie innym miejscu, niż przypuszczacie. Wielu z tych „świętych” to zwyczajne bandziory! Gdyby komuś z tzw. katolików wydawało się, że Kościół katolicki służy też Bogu, to mam pytanie – kto i do kogo powiedział: „Nie możecie służyć jednocześnie Bogu i mamonie”. Marek Ofiarski
Europa się sypie Przeczytałem jak zwykle ciekawy artykuł Pana Marka Kraka „Imperium kontratakuje”, tym razem dotyczący spraw gospodarczych. Konsekwencje tego, że większość towarów sprzedawanych w Europie jest produkowana w krajach o głodowych zarobkach, odczuwam na własnej skórze. Jestem drobnym producentem, który walczy o przetrwanie na europejskim rynku. Nie jesteśmy w stanie konkurować z Chinami, Indiami, Azją, skoro zarobki są tam wielokrotnie niższe, a poza tym nie ma żadnych rad pracowniczych. Jaka jest sytuacja w Europie, każdy wie – kryzys. Wszystkie kraje mają duży deficyt budżetowy, a idą za tym cięcia socjalne podejmowane przez rządy poszczególnych krajów. Nie odbywa się to oczywiście bez protestów społecznych. Na całe szczęście tylko Polska jest „zieloną wyspą” szczęścia wyłączoną z kryzysu. 1500 zł na rękę, kołki w zęby, tempo 22!
Liberałowie z PO powinni dostać po mordzie za tę ich „drugą Irlandię”. Kilku moich kolegów z branży, nie mając po plajcie innego wyjścia, podjęło działalność gospodarczą w Londynie – przy myciu garów. Pan Marek Krak zakończył artykuł stwierdzeniem: „(…) stoi przed nami wielka niewiadoma, będzie bardzo ciekawie, choć niekoniecznie wesoło”! A będzie jeszcze gorzej! I nie trzeba tu być żadnym prorokiem. Skoro politycy z UE nie widzą problemu ani w zalewaniu rynku europejskiego tanimi towarami z Azji, ani i w tym, że w Europie nie opłaca się produkować, bo za drogo, to pozostaje czekać na następne kraje, które pójdą w ślady Grecji. Wiadomo – mamy globalizację. Świat zrobił się mały. Ktoś powinien jednak ponosić odpowiedzialność za taką politykę. Co to za globalizacja, gdy w Europie robotnik zarabia minimum 1500 euro na rękę, a w Bangladeszu może 100 euro. Finał takiej polityki ogólnoświatowej będzie „mało wesoły” dla Europy. W.Sz.
Lata 30. XIX wieku. Pan Krzysztof Ryś z Małżonką na Wyspie Księcia Edwarda (Kanada) pokazują jeden z wczesnych numerów „FiM”.
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
LISTY Pomnik dla biskupa Dnia 23.01.2011 roku w Radiu Maryja odbyła się audycja z okazji 60-lecia uwięzienia bp. Kaczmarka. Mówiono, jaki to był dobry, prawy człowiek i biskup. Ubolewano, że był więziony, torturowany, zaś księdza prof. Świderskiego pomawiano o to, że był na usługach SB. Biskupowi Kaczmarkowi za zasługi dla ojczyzny i bohaterstwo postawiono w Kielcach pomnik i uznano go za męczennika. Jak tak można? Kiedy poszedłem na emeryturę i przeczytałem książkę prof. Świderskiego „Oglądały oczy moje”, wszystko stało się jasne. Moja ocena biskupa Kaczmarka jest negatywna. Był to karierowicz i szuja. Ja, człowiek dzisiaj 82-letni, patrzę trzeźwo i nie rozumiem, jak w czasie okupacji niemieckiej biskup mógł w tak niegodziwie postępować. Ludzie w tym czasie ciężko pracowali, ginęli, a biskup bawił się i knuł podejrzenia wobec prof. Świderskiego. Doprowadził do tego, że ksiądz Świderski po 39 latach kapłaństwa zrzucił sutannę i odszedł z Kościoła. Takim ludziom jak bp Kaczmarek pomników się nie stawia. Oj, ciemny jest ten polski ludek, z władzami na czele. Mieczysław Czaja, Gniezno
Beatyfikacja obrońcy ogierów Według księdza Sławomira Odera, postulatora procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, Ojciec Święty po beatyfikacji może być patronem bezpłodnych małżeństw – informuje „Dziennik Polski”. W jego opinii papieżowi najczęściej przypisywano łaskę, jaką są narodziny dzieci w małżeństwach uważanych za bezpłodne. Kardynał Dziwisz uważa natomiast, że Jan Paweł II może stać się patronem „odzyskanej wolności, jedności i solidarności”. Mówił o tym podczas styczniowej mszy św. sprawowanej w bazylice katedralnej w Tarnowie z okazji 225 rocznicy powstania tej diecezji. Powyższych słów nie sposób nazwać inaczej, jak laniem w banię! To taki wyścig między klechami – wymyślić totalny absurd, który się przyjmie! Komu bowiem ci watykańscy janczarzy, wyjałowieni z poczucia prawdy i zwykłej ludzkiej przyzwoitości oraz uczciwości, wciskają tę ciemnotę? Chyba tylko ludziom ślepym i głuchym na wynaturzenia, jakich dopuszczały się na całym świecie i przez całe lata na tysiącach dzieci jurne, watykańskie ogiery, których JPII nakazywał biskupom bronić niczym niepodległości. Do grona tej ciemnoty kwalifikuje się cała nasza zakłamana prawica oraz jej zwolennicy, u których zaćma mózgów
SZKIEŁKO I OKO
poczyniła nieodwracalny postęp. Cały świat normalnych ludzi wie, mówi i pisze o tych zwyrodnialcach i ich… „patronie” – JPII, a ci dwaj u góry z maniakalnym uporem jadą na pełnych obrotach, racząc nas tymi bzdurami niczym mały Kazio z ostatniej ławki. Jest to ewidentny dowód na nieistnienie Boga (trudno o lepszy), o czym oni doskonale wiedzą. Plotą w kółko te fantasmagoryjne banialuki, bo nie czują przed NIM strachu. Gdyby bowiem
niewierzących uważam za bardzo dobry. Myślę, że ateiści nie tylko nie są indywidualistami, ale wręcz pragną kontaktu z innymi logicznie i racjonalnie myślącymi ludźmi. Dyskusja i wymiana poglądów, pomysłów i spostrzeżeń, a nawet zwykła rozmowa w gronie osób o podobnych poglądach to jest to, czego nam brakuje. Mieszkam w Katowicach i sądzę, że jest tu mnóstwo osób, które myślą podobnie. Pan Tomasz Wala w ostatnim numerze podsunął
Bóg istniał, to spuściłby na tych pleciugów w czarnych kieckach nie 10, jak swego czasu na Egipt, ale przynajmniej ze 100 podobnych plag, żeby reszta ich kolesiów po fachu zrozumiała wreszcie, że nie należy iść tą drogą, i odszczekała raz na zawsze wszelkie bzdety i niedorzeczności, którymi przez blisko 2 tysiące lat Kościół rzymskokatolicki karmił swoje owieczki i robi to nadal, by ciągnąć szmal od maluczkich ludzików (ja ich tak nazywam). Ci brzuchaci „dobrodzieje” kpią sobie bowiem z nich w żywe oczy, podobnie jak papież Leon X (XV/XVI w.), który w czasie swojego pontyfikatu zasłynął słowami: „Ile korzyści przyniosła Nam i naszym ludziom bajeczka o Chrystusie, wiadomo!” Żeby przeczytać więcej o tym papieżu, wystarczy wejść w Google i wpisać hasło – Leon X. Jestem na 100 proc. pewien, że ww. ludziki nie skorzystają z mojej propozycji, podobnie jak swego czasu jedna z moich znajomych (aż wstyd się przyznać, że ma się takich znajomych), gdy pożyczyłem jej książkę autorstwa Jonasza „Byłem księdzem”. Zapytała swojego proboszcza, czy może ją przeczytać, na co ten odpowiedział jej, że może, ale on osobiście jej to odradza. Mogłem jedynie popatrzeć na nią z politowaniem, gdy mi to przekazywała, zwracając nieprzeczytaną książkę. Witold Pater
dobry pomysł z domami kultury – pójdę w tym kierunku i spróbuję zorganizować takie spotkanie. A niechby przyszły i 2 osoby – od czegoś trzeba zacząć! Janusz Skowronek, Katowice
Warto rozmawiać! Witam i pozdrawiam całą redakcję „FiM”. Nie będę pisał, jaką jesteście pożyteczną gazetą, bo każdy rozumny człowiek o tym wie. Piszę do Was, ponieważ pomysł pana Marka Kraka o organizowaniu się ateistów, humanistów, ludzi
Ruszcie głową Witam, to znowu ja, zażarta Ślązaczka. Tak czytam sobie te wszystkie artykuły o „dochodach” Kościoła i dochodzę do wniosku, że Kościół powinien zajmować czołowe miejsce na liście najbogatszych magazynu „Forbes”. Sumy, które są wymieniane w tych artykułach, przyprawiają o zawrót głowy. Czy nikt nie pomyślał, ile chorych dzieci mogłoby być wyleczonych? Szczególnie dzieci z rzadkimi chorobami, których – zdaniem bezdusznych urzędników z Narodowego Funduszu Zdrowia – nie opłaca się leczyć. A każdy szczególnie chory człowiek chce żyć tak jak ci urzędnicy. Te pieniądze dla klechów są z budżetu państwa, ale budżet państwa to podatnicy. A mnie nikt nie zapytał, czy zgadzam się, aby mój podatek szedł na zachcianki Kościoła. Nie, nie zgadzam się i stanowczo protestuję! Ktoś musi się w końcu obudzić – trzeba klechom zabrać wszystko i puścić ich z torbami, w samych majtkach, bo w swoje czarne sukienki i tak się już nie mieszczą. W przeciwnym razie to Polacy pójdą z torbami, i nawet bez majtek. A co, jak przestanie płynąć szeroki strumień pieniędzy? Czy zastanowił się ktoś, po co później sięgnie Kościół? A może po władzę? Władza ta byłaby gorsza od komunizmu i totalitaryzmu razem wziętych. Więc, panowie na stołeczkach, ruszcie w końcu głową w tym temacie. Joanna
Prawa Murphy’ego Od kiedy pamiętam, pracuję w handlu. Kłamię zawodowo, można powiedzieć. Czas spędzony na próbach sprzedaży artykułów z różnych branż nauczył mnie paru rzeczy: ~ Prawdopodobieństwo sprzedaży poszukiwanego towaru z zyskiem maleje wraz z przedłużającym się terminem jego dostawy; ~ Ilość odebranych telefonów w sprawie jednego produktu jest odwrotnie proporcjonalna do możliwości jego sprzedaży; ~ Ilość pieniędzy zarobionych na poszukiwanym towarze, który kupiłeś w okazyjnej cenie, jest pierwiastkiem z żądań odszkodowawczych klientów, którym go sprzedałeś; ~ Im milszy jest kupujący, tym gorszym jest płatnikiem; ~ Kiedy zagwarantujesz termin dostawy, na pewno coś się schrzani; ~ Im mniej kupuje klient, tym więcej stwarza problemów. I może jeszcze kilka rzeczy z życia codziennego: ~ Im więcej śmieci masz do wyrzucenia, tym mniej miejsca w śmietniku. ~ W pierwszej kolejności tłuką się naczynia ważne dla któregoś z domowników. ~ Jeżeli masz ochotę coś przekąsić, na pewno nie masz tego w domu. Dawid Waszkiewicz
Matka Teresa Na Waszej stronie internetowej obejrzałam film o Matce Teresie z Kalkuty. Mam dziwne odczucia. Nigdy nie myślałam inaczej o tej postaci, jak o świętej, ale teraz uważam, że to bardzo tragiczna postać. Potrafię zrozumieć, że w latach 50., 60. nie można było mówić o problemach psychicznych, zwłaszcza wśród duchownych czy zakonnic. Ale dlaczego nikt nie pomógł tej nieszczęśliwej, rozchwianej emocjonalnie, rozdartej na dwoje kobiecie? Przecież prawie całe jej życie to walka nie o Boga i biednych, ale o swoje życie. Bóg i biedni to tylko środki do celu, jakim dla niej było utrzymanie życia, którym nie mogła rozporządzać. Dzisiaj każdy, kto ma psychiczne kłopoty, idzie do psychiatry, bierze tabletki, chodzi na terapię. A spowiednik? Czy tajemnica spowiedzi
19
jest tak święta, że woli skazać człowieka na otchłań bólu i braku nadziei, zamiast uruchomić profesjonalną pomoc i uratować? Czy dla księży stworzenie boże, jakim jest podobno człowiek, nie jest warte wszelkiej możliwej pomocy, zwłaszcza jeśli prosi o tę pomoc? Teraz wiem, dlaczego Matka Teresa została świętą – ona mimo „opętania” przez otchłań, ból i ciemność do końca mówiła, że służy Bogu, i nie popełniła samobójstwa. Nikt inny na jej miejscu nie czekałby na to, co przyniesie los, tylko zakończyłby żywot w psychiatryku lub na cmentarzu. Film naprawdę mnie poruszył. Jeśli tylko możliwie wielu ludzi go obejrzy i jeśli w każdym poruszy jakąś ukrytą myśl, to świat może stanie się lepszy. Może człowiek odrzuci niebezpieczne pęta religii, jakiejkolwiek, chociażby po to, by godnie i pięknie przeżyć swoje życie? Bo po to właśnie życie zostało nam dane, żebyśmy je przeżyli tu i teraz, mądrze i szczęśliwie, byśmy po sobie zostawili świat lepszym. A nie po to, żebyśmy całe życie straszliwie cierpieli tylko dlatego, że to jest miłe jakiemuś psychopatycznemu Bogu i że za te cierpienia dostaniemy nagrodę w NIBYLANDII, gdzie nikt nie był i skąd nikt jeszcze nie wrócił. Tereska z Jastrzębia
Pasożyt dekady W felietonie „Jego portret” („FiM” 5/2011) Pan Redaktor Marek Szenborn na podstawie wnikliwej analizy opartej na naukowych opracowaniach psychologiczno-pedagogicznych i w konfrontacji z realiami daje niezwykle rzetelną ocenę zachowań najbardziej negatywnego bohatera ostatniej dekady. I chyba tylko zdziwienie, że taka osobowość funkcjonuje jeszcze na scenie politycznej powoduje, iż Pan Redaktor nie dostrzega bądź celowo przemilcza oczywistą prawdę biologiczną, że pasożyty bytują tylko kosztem zdrowych organizmów. Zapomina również o starym porzekadle, które mówi, że gówno zawsze wypływa na wierzch. I warto w tym miejscu zauważyć za Markiem Grechutą, że „teatr to dziwny, teatr jedyny, w nim przedstawienie wieczne trwa”. A. Miller, Warszawa
Wioleta Pawlik Nowacka zaprasza do udziału w Marszu (nie)Milczenia – „Stop przemocy wobec zwierząt”. Marsz odbędzie się 13 lutego (niedziela) o godz. 13 – jednocześnie w Łodzi, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku, Lublinie, Opolu i Kaliszu pod wspólnym logo. Szczegóły na stronie: www.marszniemilczenia.wordpress.com. ŁÓDŹ – ul. Piotrkowska (odcinek pomiędzy pl. Wolności a ul. Próchnika); GDAŃSK – Cinema City „Krewetka”, ul. Karmelicka; KRAKÓW – ul. Floriańska (Planty) przy Barbakanie; POZNAŃ – skrzyżowanie ulic Półwiejskiej i Krakowskiej; LUBLIN – plac Litewski; OPOLE – dworzec PKP; KALISZ – Złoty Róg.
20
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Pieprzno i szafranno W styczniu 1646 roku odbył się ślub ponad 50-letniego Stanisława Koniecpolskiego i młodziutkiej Zofii Opalińskiej. Dwa miesiące później hetman zmarł. Przyczyną zgonu było przedawkowanie afrodyzjaków, które magnat przyjmował, żeby zaspokoić potrzeby swoje i 16-letniej żony. Aptekarz przygotował mu różne środki stosowane dla zwiększenia potencji, jednak prawdopodobnie nie ostrzegł „pacjenta”, że zażyte naraz mogą mieć fatalne konsekwencje dla zdrowia. Sławny hetman faszerował się więc lekami mającymi pobudzać erekcję i... przesadził. Nie wiemy, czy pomogły mu w małżeńskim łożu, pewne jest natomiast – potwierdzają to wiarygodne przekazy – że wpędziły go do grobu. Koniecpolski nie był jedyną ofiarą nadużywania afrodyzjaków przez polską szlachtę, bo panowie bracia chętnie sięgali po środki „uczynek małżeński wzmacniające”. Zachowały się przekazy o tych, którzy za zbytnią ochotę na seks zapłacili wysoką cenę. Wśród nich są wymieniani nawet znani magnaci. Jednym z nich był na przykład Szczęsny Potocki, u którego po śmierci odkryto „gnijące nerki, co wedle zdania lekarzów pochodziło od zbytniego zażywania cukierków, diabolinami zwanych, do sprawy lubieżnej pobudzających”.
Sarmacka viagra Wiara w moc afrodyzjaków była w dawnej Polsce szeroko rozpowszechniona. Pisali o nich autorzy większości zielników i poradników medycznych. Mężczyźni, zwłaszcza starsi, chętnie sięgali po warzywa, grzyby i zioła, które miały do „uczynków małżeńskich pobudzać”. Było z czego wybierać. Zbigniew Kuchowicz w swojej „Miłości staropolskiej” przytacza ogromną gamę środków, które sarmatom miały zastępować viagrę. To, z czego można było skorzystać, zależało przede wszystkim od zasobności portfela kochanka. Zamożniejsi sięgali przede wszystkim po importowane afrodyzjaki. Za bardzo skuteczne uważano trufle i egzotyczne przyprawy, wśród których królowały szafran i pieprz. Ważną rolę odgrywały też imbir, szparagi, jaja na miękko i marcepany. Arentino pisał o starszych wiekiem kochankach: „Ale te namiętne pyszałki pokładają całą nadzieję w pieprzu, truflach, jarmużu i kordiałach sprowadzanych z Francji. I takie świństwa łykają masami, nadziewając się nimi, jak chłop winogronem”. Niewątpliwie skuteczną, choć dość ryzykowną metodą, było sięganie po hiszpańską muchę, którą podobno zażywał i król Stanisław August Poniatowski. Sproszkowane
kantarydy dodawano do różnych potraw. Między innymi do specjalnie przygotowanych „czekolad zdrowia”. Biedniejszym pozostawały do dyspozycji jedynie rodzime środki. Jednak i tych nie brakowało. Uważano, że pobudzające działanie mają między innymi: cebula, rzodkiew, pietruszka, gorczyca, świeża rzepa i kuczmerka. Zbawiennie działały także seler i nasiona pokrzyw. Te drugie zachwalano, pisząc: „pokrzywa w winie uwarzona pobudza i wzmacnia uczynek męski ku żonie, i zasię także żony ku mężowi”. Zupełnie inną kategorię środków zwiększających męską potencję stanowiły jądra zwierząt, które symbolicznie wiązano ze sprawnością seksualną. Element diety, który dziś wiążemy przede wszystkim z Dalekim Wschodem (np. Chińczycy, gdy chcą poprawić potencję, jedzą jelenie penisy), często gościł u sarmatów szukających rozwiązania łóżkowych problemów. Na talerzu lądowały więc sproszkowane (lub w bardziej skrajnej wersji – surowe) królicze jądra. Delektowano się też narządami byków, niedźwiedzi, ogierów, zajęcy i kogutów. Większość z tych środków oczywiście nie mogła pomóc, ale bez wątpienia u wielu „pacjentów” występował efekt placebo. Wierzyli, że takie afrodyzjaki działają nie gorzej niż dzisiejsza viagra, więc tak właśnie działały. Niektóre z nich – na przykład hiszpańskie muchy – działały rzeczywiście niezawodnie, ale bywały niebezpieczne dla zdrowia.
Od Bachusa do Wenery Doceniano też rolę wina, odpowiedniej atmosfery i bogatej w białko diety. Szlachta lubowała się w „imprezach” i doskonałych trunkach. Nie bez powodu Daniel Naborowski pisał: „Kiepska miłość o głodzie,/Nie chce się giąć po wodzie,/Ale po dobrym winie/Dogodzi się dziewczynie”. A ludowa mądrość głosiła: „Zaloty nie smakują, gdy postne czasy panują, zła bowiem miłość o głodzie – nie chce się i wojewodzie”. Kochankowie byli przekonani, że wartościowa dieta sprzyja seksualnej potencji. Nie tylko zresztą kochankowie – także i ci, którym nie w smak była nadmierna swoboda obyczajowa
szlacheckiej braci. Andrzej Frycz Modrzewski, nieprzejednany przeciwnik „rozwiązłości”, podkreślał, że alkohol skłania do „niedozwolonych spraw Wenery”. Wiedzieli o tym – zapewne na ogół z własnego doświadczenia – i biskupi, którzy świadomi doskonałej diety znaczącej części kleru, a jednocześnie przekonani o jej pobudzającym działaniu, ostrzegali duchownych, by ci unikali obżarstwa. Syreniusz pisał, że prałaci: „z rozkoszniejszych potraw i trunków do jurności cielesnej bywają częstokroć wzbudzeni”. Kler zresztą, zwłaszcza od czasu kontrreformacji, nie tylko sprzeciwiał się afrodyzjakom, ale także propagował środki mające uśmierzyć seksualne popędy. Zalecenia były na ogół zabawne i dotyczyły przede wszystkim kobiet. Na przykład damy, które cierpiały z powodu
„nadmiernej cielesnej chuci”, powinny się były w okolicy narządów płciowych okładać… gałązkami wierzby. Podobnie miały działać gałązki tego drzewa włożone do łóżka. Właściwości pomagające powstrzymywać od grzechu przypisywano także chrzanowi, zimnym kąpielom, piciu wody i bromu oraz sałacie. Z tej ostatniej śmiano się jednak i wskazywano na to, jak jej zielone liście służą królikom. Te metody były stosowane przede wszystkim przez duchownych, którzy ze względu na ograniczenia musieli wystrzegać się wszelkich seksualnych kontaktów. Kościół zresztą zalecał przede wszystkim umartwianie i – chyba na przekór lubiącej dobrze zjeść szlachcie – post. Pomagać miała także ciężka praca. W skrajnych przypadkach sięgano po biczowanie i inne formy umartwiania nieczystego i splamionego grzechem ciała. Oczywiście, takie metody nie spotykały się z powszechną chęcią naśladowania, choć trzeba przyznać,
że część szlachty stosowała recepty zbliżone do kościelnych. Tyle tylko, że… w odmiennym celu. Uważano bowiem, że odpowiednie smaganie ciała pobudza do aktywności seksualnej. Zdarzało się nawet, że w tym celu mężczyźni stawali nago na mrozie, a kobietom kazali, by okładały ich pokrzywami.
Seks z diabłem Afrodyzjaki były domeną mężczyzn. Kościół ich nie popierał, jednak, jak zawsze, w stosunku do męskiej seksualności miał więcej wyrozumiałości niż do kobiecej. Magia miłosna, po którą sięgała płeć piękna, nie mogła liczyć na wyrozumiałość i potrafiła zakończyć się na stosie. Mimo niebezpieczeństw kobiety chętnie korzystały z zaklęć miłosnych. Ich celem było przede wszystkim zdobycie lub utrzymanie miłości ukochanego mężczyzny,
a niekiedy odwrócenie jego uwagi od konkurentki. Forma tych czarów oraz wiara w ich działanie były w Polsce nawet powszechniejsze niż w krajach zachodniej Europy. Podstawowym środkiem, po który sięgano, były różne lubczyki, paproć i szalej. Jak wszędzie na świecie wierzono też w wyjątkową moc ludzkiej krwi, w tym krwi menstruacyjnej, która rzekomo miała wyjątkowe właściwości. Większość z tych ziół, a także krew, preparowano w odpowiedni sposób i podawano kochankowi. W niektórych regionach wierzono też w moc innych wydzielin ludzkiego ciała lub na przykład znoszonej bielizny, która – spalona i sproszkowana – trafiała na stół wybranych mężczyzn. Wszystkim tym metodom musiały towarzyszyć właściwe zaklęcia. Zdarzały się i nagie tańce wokół ogniska, pod którym zakopano przeznaczone do magicznego zastosowania kości lub zioła.
O tym, jak z nich korzystać, informowały znachorki i czarownice. Kobiety zamiast jąder spożywały serca, przede wszystkim gołębie. Nie gardziły także oczami. Kobiety jadły je często na surowo lub sproszkowane podawały mężczyznom. W cenie były także przedmioty związane z kościelną liturgią. Do zdobycia miłości mogła służyć na przykład woda wykorzystana w czasie chrztu lub kawałki materiałów używanych w kościele. Skuteczny miał być wosk z kościelnych świec, jednak tylko pod warunkiem, że będzie stosowany w… czwartek. Bywało, że stosowanie tych zaklęć prowadziło do tragedii. Bohdan Baranowski opisał historię Anny Droszowskiej i Jana Wężyka, którzy drogo zapłacili za wiarę w skuteczność miłosnej magii. Kobieta zakochała się w młodym i zamożnym paniczu. Ten początkowo odwzajemniał uczucie, jednak po pewnym czasie znudził się niezbyt zamożną szlachcianką i zwrócił uwagę na inną. Zdesperowana Anna udała się po pomoc do znachorki, która zaczęła przygotowywać dla niej miłosne specyfiki. Młoda szlachcianka zaczęła podawać Janowi napoje i proszki. Dodawała je do jedzenia. Skutek ich stosowania był opłakany – Jan wkrótce zmarł. Donosiciele poinformowali rodzinę o zabiegach Droszowskiej. Szybko aresztowano ją i 10 innych „czarownic”. Niektóre z nich pod wpływem tortur przyznały się, że diabeł pomagał im przyrządzić napoje, a one uprawiały z nim seks. Trzy trafiły na stos. Nie wiemy, co się stało z nieszczęśliwie zakochaną Anną. Kościół przez lata walczył i z miłosną magią, i afrodyzjakami. Z tą pierwszą nie mógł sobie poradzić. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro sam propaguje sposób myślenia, który sprzyja wierze w różne magiczne i nadprzyrodzone sztuczki. Sprawę załatwił dopiero rozwój nauki i upowszechnienie edukacji. Środki pobudzające ku „uczynkom małżeńskim” mają się doskonale do dziś i – mimo sprzeciwu wielebnych – funkcjonują na całym świecie. I tu, jak zawsze, gdy kler pakuje się „do łóżka”, niemal nikt nie traktuje poważnie czczego moralizowania, które często zwraca się przeciw wielebnym. Nie da się przecież zaprzeczyć, że jednym z powodów postępującego upadku tej instytucji jest właśnie bzdurny stosunek funkcyjnych katolików do seksu. KAROL BRZOSTOWSKI Więcej informacji na temat afrodyzjaków oraz magii miłosnej można znaleźć w „Miłości staropolskiej” Zbigniewa Kuchowicza oraz niektórych książkach Bohdana Baranowskiego.
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
21
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOSCI (6)
O wiarygodności Nowego Testamentu (1) Pan Jan S. z okolic Wałbrzycha pisze: „Od dawna dręczy mnie szereg pytań: 1. Czy w literaturze światowej istnieje podobny zapis do czterech Ewangelii, które powstały od 40 do 200 lat po śmierci Chrystusa? 2. Czy istnieje jakikolwiek wiarygodny dokument o życiu Chrystusa z okresu Jego działalności? 3. Kiedy powstały pozostałe pisma apostolskie i czy zachowały się ich oryginały, a jeśli nie, to jaka jest wiarygodność tekstów zachowanych? 4. Jaka jest wiarygodność Piątej Ewangelii i dlaczego Kościół ją ukrywa?”. Zacznijmy od tego, że postać Jezusa poznać można przede wszystkim na podstawie Ewangelii kanonicznych i pozostałych pism Nowego Testamentu. Istnieje jednak cały szereg ewangelii i innych pism apokryficznych, które również mówią o Jego działalności. Nie zostały jednak włączone do kanonu, ponieważ większość z nich powstała później niż ewangelie nowotestamentowe. Przypomnijmy, że spośród około 50 pism znalezionych w 1945 r. w Nag Hammadi (Górny Egipt) jedynie Ewangelia Tomasza i Ewangelia Prawdy pochodzą z około 140 roku. Pozostałe zaś, na przykład Ewangelia Filipa czy Ewangelia Marii Magdaleny, pochodzą z przełomu II i III wieku po Chrystusie, a jeszcze inne – z wieków późniejszych. Pisma te nie zostały włączone do kanonu NT również dlatego, że zawierają wiele informacji historycznie mało wiarygodnych, a nawet sprzecznych z przesłaniem Nowego Testamentu. Wizerunek Jezusa w tekstach z Nag Hammadi i podobnych pismach różni się zasadniczo od jego biblijnego obrazu. Gnostyczne ewangelie przedstawiają bowiem Chrystusa nie tyle jako Odkupiciela, co jako Objawiciela, który udziela gnozy (wiedza), aby przebudzić pogrążonych w letargu niewiedzy. Nie interesuje ich zatem Jezus historyczny – ani Jego życie i śmierć, ani Jego zmartwychwstanie. Ponadto Ewangelie kanoniczne oraz pozostałe pisma NT powstały nie w II wieku, jak niektórzy utrzymują, ale w okresie od 60 r. n.e. do 100 r. n.e. W sprawie ich dokładnego datowania nie ma co prawda zgodności, jednak na ogół wszyscy poważni badacze przyjmują, że miało to miejsce właśnie wtedy. Większość egzegetów katolickich określa daty powstania pism NT w następujący sposób: Ewangelia Marka – między 60 a 70 r., Mateusza – około 80 r., Łukasza – między 60 a 70 r., Jana – ok. 100 r., Dzieje Apostolskie – między 60 a 70 r., List
do Rzymian – ok. 58 r., I i II List do Koryntian – 56/57 r., List do Galacjan – 55/56 r., Listy do Efezjan, Filipian i Kolosan – między 61 a 63 rokiem, I i II List do Tesaloniczan – 50/51 r., I List do Tymoteusza – między 63 a 67 r., II List do Tymoteusza – 67 r., List do Tytusa – 65/66 r., List do Filemona – między 61 a 63 r., List do Hebrajczyków – 67 r., List Jakuba – 61/62 r., I List Piotra – 63/64 r., II List Piotra – między 64 a 67 r., trzy Listy Jana – między 90 a 100 r., List Judy – między 62 a 67 r., Apokalipsa – między 96 a 100 rokiem. Daty te w niewielkim stopniu różnią się od ujęć protestanckich. Na przykład prof. Frederick Fyvie Bruce (1910–1990), wybitny znawca zagadnień nowotestamentowych, skłaniał się ku wcześniejszemu datowaniu niektórych pism Nowego Testamentu. Odrzucał również zarzut, jakoby niektóre listy Pawłowe nie zostały napisane przez niego. Uważał, że apostoł Paweł był autorem wszystkich trzynastu listów. O tym, że wszystkie Ewangelie i pozostałe pisma tworzące NT powstały w I wieku n. e., oraz że były znane, czytane i cieszyły się dużym autorytetem, zanim zostały ujęte w kanon, świadczą nie tylko listy apostolskie (por. Kol 4. 16; 1 Tes 5. 27; 2 Tes 3. 14; 2 P 3. 15–16), ale również takie dokumenty jak list Polikarpa, nauczyciela Ireneusza, który, pisząc do Filipian (ok. 110 r. po Chr.), odwoływał się do czterech Ewangelii, Dziejów Apostolskich oraz 13 innych pism późniejszego Nowego Testamentu; listy Ignacego Antiocheńskiego (z ok. 108 r. po Chr.), które zawierają cytaty bądź odniesienia do wszystkich czterech Ewangelii, Dziejów Apostolskich oraz 19 listów apostolskich; list Klemensa Rzymskiego do Koryntian (ok. 96 r.), który wymienia ewangelie synoptyczne i osiem innych pism NT; pisma Papiasza z Hierapolis (70–140), który w swym pięciotomowym traktacie powołuje się na Ewangelie kanoniczne i inne
pisma; „Apologia pierwsza” Justyna Męczennika (100–165), która wspomina o chrzcie i kuszeniu Jezusa oraz ustanowieniu Wieczerzy Pańskiej; pisma Ireneusza, a szczególnie Adversus haereses z około 180 r., w których wymienia wszystkie Ewangelie kanoniczne i prawie wszystkie pisma NT; manuskrypt zwany Fragmentem Muratoriego z 190 r., który wspomina Ewangelię Łukasza (jako trzecią) oraz Ewangelię Jana, Dzieje Apostolskie, trzynaście Listów Pawła, List Judy, dwa Listy Jana i Apokalipsę Jana; wreszcie świadectwa Klemensa Aleksandryjskiego (150–215), Tertuliana (155–220) i Orygenesa (185–254), które pokrywają się z wcześniejszymi świadectwami.
Pewne sprawy trzeba jednak uściślić. Otóż Papiasz uważał, że Mateusz spisał jedynie „mowy (logia) Jezusa”. Rzeczywisty autor, czyli ostateczny redaktor tej Ewangelii, jest nam więc nieznany. Ks. Józef Kudasiewicz pisze: „Według tradycji Kościoła Mateusz jest autorem pierwszej Ewangelii napisanej w języku aramejskim. Kanoniczna, dostępna nam Ewangelia według Mateusza, jak wskazuje analiza wewnętrzna dzieła, nie jest jednak zwykłym tłumaczeniem oryginału aramejskiego, lecz adaptacją i głęboko sięgającą przeróbką z wykorzystaniem innych źródeł; głęboko przemyślana i przepracowana struktura dzieła, jego bogactwa teologiczne w dużej mierze pochodzą od ostatniego redaktora.
Etiopski Nowy Testament jest bardziej obszerny niż katolicki
Zatem mimo że na skutek prześladowań wyznawców Chrystusa i niszczenia ich pism nie zachował się ani jeden oryginał pism nowotestamentowych, badacze dysponują ww. świadectwami oraz ponad 5 tysiącami późniejszych manuskryptów, które zawierają fragmenty pism apostolskich, a nawet pełny Nowy Testament. Jeśli chodzi o autorstwo Ewangelii, według wczesnochrześcijańskiej tradycji, autorami pierwszej i czwartej Ewangelii byli apostołowie Mateusz i Jan (por. J 19. 35), drugą Ewangelię – według Papiasza – napisał Marek, współpracownik Pawła i Piotra (Dz 12. 12, 25; 13. 13; 15. 37–50; Kol 4. 10; 2 Tm 4. 11; 1 P 5. 13), natomiast trzecią Ewangelię i Dzieje Apostolskie napisał Łukasz (por. Łk 1. 1–4; Dz 1. 1), towarzysz apostoła Pawła (Kol 4. 14; Flm 24), na co też wskazuje kilkakrotne użycie przez niego pierwszej osoby liczby mnogiej w Dziejach Apostolskich (por. Dz 1. 1; 16. 10–17; 20. 5–15; 21. 1–18; 27. 1–28. 16).
Tym ostatnim redaktorem nie był już Mateusz” („Biblia, historia, nauka”, s. 301). Podobnie przedstawia się sprawa z powstaniem Ewangelii Jana. Przyjmuje się, że apostoł Jan był tylko w części twórcą tej Ewangelii, a ostatecznym redaktorem był ktoś z jego uczniów, a nawet grupa uczniów. Kościoły chrześcijańskie różnią się też między sobą, jeśli chodzi o liczbę ksiąg Nowego Testamentu. Na przykład Kościół syryjski za kanoniczne uznaje Diatessaron Tacjana (z ok. 160 r.), czyli „Harmonię czterech Ewangelii”, oraz apokryficzny List Pawła do Koryntian. Odrzuca natomiast II List Piotra, II i III List Jana, List Judy i Apokalipsę Jana. Z kolei Koptowie do NT włączyli I i II List Klemensa Rzymskiego oraz Konstytucje apostolskie (8 ksiąg), a niektórzy również List Barnaby i Pasterz Hermasa. Podobnie Kościół etiopski do NT zaliczył Listy Klemensa, Konstytucje apostolskie i Pasterz Hermasa.
Natomiast Ormianie do Kanonu NT zaliczyli dodatkowo apokryficzny List Pawła do Koryntian oraz dwa Listy Koryntian do Pawła. Warto przypomnieć, że na przykład ebionici – chrześcijanie pochodzenia żydowskiego – od samego początku, czyli od czasów apostolskich, posługiwali się tylko Ewangelią Mateusza. Z kolei Marcjon (85–170) przyjął jedynie skróconą przez siebie Ewangelię Łukasza i dziesięć niepełnych listów apostoła Pawła. Poza tym przez długi czas wśród chrześcijan istniały wątpliwości dotyczące Listu do Hebrajczyków, Listu Jakuba, II Listu Piotra oraz II i III Listu Jana. Autorstwo dwóch ostatnich kwestionuje się jeszcze dziś, m.in. dlatego, że napisane zostały przez „prezbitera”, czyli „starszego”, a nie przez apostoła Jana. Powstaje zatem pytanie: jak ustosunkować się do pism nowotestamentowych, skoro nie dysponujemy ich oryginałami? Czy można im zaufać? Cóż, na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Zaufanie bowiem tym prastarym źródłom zależy przede wszystkim od osobistego poznania, zbadania i doświadczenia ich mocy. Ewangelia Chrystusowa jest przecież „mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rz 1. 16). Kto zatem doświadczył jej mocy, nie ma wątpliwości, że zawierają one „słowa, które darzą życiem” (Dz 5. 20). Poza tym – mimo niedoskonałości tłumaczeń i przeróbek pewnych tekstów Nowego Testamentu, o czym oczywiście nigdy nie wolno zapominać podczas egzegezy danego fragmentu – warto pamiętać, że treść zawarta w tychże pismach (NT) przekazana została przez naocznych świadków (por. Łk 1. 1–4; J 20. 30–31). Nie posiadamy więc wiarygodniejszego opisu życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, niż podają to właśnie te pisma. Ponadto, skoro nie kwestionujemy autentyczności starożytnych dzieł, chociaż również nie dysponujemy ani jednym ich oryginałem, dlaczego mielibyśmy kwestionować wartość pism nowotestamentowych? Czyż nie są one o wiele bardziej potwierdzone w starożytnych rękopisach niż inne dzieła? Oto co apostoł Paweł – broniąc się przed niesłusznymi zarzutami – powiedział do króla Agryppy: „O sprawach tych wie przecież król, do którego też mówię śmiało, gdyż jestem przekonany, że nic z tych rzeczy nie uszło jego uwagi, bo też nie działo się to w jakimś zakątku” (Dz 26. 26). A co z Piątą Ewangelią? O tym w następnej części. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (17)
Powstanie w Prusach Książę pomorski Świętopełk jako pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwo, jakie stwarzało państwo krzyżackie nad Wisłą. Wsparł więc wielkie powstanie Prusów. Zwycięstwo nad rzeką Dzierzgoń odniesione w 1235 r. przez koalicję polsko-pomorsko-krzyżacką otworzyło zakonowi drogę do podboju Prus. Było ono jednocześnie zwieńczeniem przypadającej na lata 1230–1234 intensywnej antypruskiej propagandy krucjatowej episkopatu polskiego, Krzyżaków i papieża Grzegorza IX. W konieczność nawracania Prusów ogniem i mieczem wierzyli może jedynie rycerze zachodnioeuropejscy, ale najbardziej zainteresowani, a więc książęta polscy, biskupi i sami Krzyżacy, mieli na uwadze przede wszystkim cele polityczne, czyli opanowanie ziem pruskich i przyłączenie ich do posiadanych już włości. Na przełomie 1235 i 1236 r. oraz w lutym 1236 r. wyszły jeszcze dwie papieskie bulle podżegające do krucjaty przeciwko Prusom, jednak – mimo starań dominikanów i arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki – nie doszło w najbliższych latach do wspólnej polsko-krzyżackiej wyprawy. Papiestwo traktowało Polskę jak swego rodzaju bastion katolicyzmu przeciwko północno-wschodnim poganom i schizmatykom. Nie ulega jednak wątpliwości, że Polska znajdowała się pod tym względem raczej na drugim planie – na pierwszym był
W
zakon krzyżacki, który cieszył się pełnym zaufaniem kurii, bo lepiej potrafił propagować swoje zasługi. Dlatego to właśnie Krzyżacy w większym stopniu stanowili w opinii kurialnej owo „przedmurze chrześcijaństwa” na Wschodzie. Szybko też ujawniły się polityczne aspiracje zakonu, czyli plany zagarnięcia dla siebie Prus i Pomorza Gdańskiego. W efekcie doprowadziło to do konfliktu interesów z sąsiednimi książętami kujawsko-mazowieckimi, a przede wszystkim z najgroźniejszym rywalem zakonu – księciem Świętopełkiem gdańskim. Książę ów, mimo że wsparł Krzyżaków nad Dzierzgoniem, jako pierwszy zrozumiał zagrożenie, jakie i dla państwa, i dla Pomorza stwarzała obecność zakonu krzyżackiego nad Wisłą. Dlatego dyplomacja krzyżacka wspierała i inspirowała wrogów Świętopełka, żeby osłabić jego pozycję na Pomorzu i przejąć kontrolę nad żeglugą wiślaną. Świętopełk, chociaż był chrześcijaninem, wszedł wówczas w sojusz z pogańskimi Prusami i neofitami pruskimi, którzy byli niechętni Krzyżakom. Na otwartą konfrontację Krzyżacy zdecydowali się w 1242 r. Przeciwko Świętopełkowi wystąpili wtedy
iedza ludzka ma niewątpliwie charakter ograniczony. Dlaczego jednak, gdy nie potrafimy jakiegoś zjawiska wyjaśnić, doszukiwać się w nim od razu cudu i działania bogów? Kiedy w styczniu br. kilkakrotnie duże gromady ptaków w różnych miejscach świata spadały na ziemię martwe, obserwatorzy mieli dwa wyjścia. Uznać niezwykłe zjawisko za cud lub starać się znaleźć jego naturalne przyczyny. Możliwe jednak, że z jakichś powodów przyczyn nie udałoby się ustalić. Czy to znaczy, że był to cud? A może po prostu dowód naszej (chwilowej?) niewiedzy? Pomysł, aby zapychać „cudem” wszystkie dziury w naszej wiedzy, zwłaszcza te, które robią wielkie wrażenie i są efektowne, wydaje mi się żałosny. Schlebia on oczywiście wierzącym, którzy potrzebują ciągłego dostarczania dowodów, że mają jednak rację. A ponadto jest świadectwem niechęci do wykonania pracy umysłowej, do znoszenia niewygody, jaką jest niepewność, wątpliwości, a czasem także dosyć długotrwały brak satysfakcjonującej odpowiedzi. Więc ogłasza się, że to był cud, i kropka! To naprawdę łatwo powiedzieć. Jednak Bóg, który nagradzałby taką leniwą i łatwowierną postawę, nie byłby chyba godzien wielkiego szacunku. Piszę o tym w kontekście małej debaty światopoglądowej, jaka wywiązała się na łamach
wraz z nimi książęta i biskupi polscy, a więc: Konrad Mazowiecki z synami, książę kujawski Kazimierz, biskup kujawski Michał, synowie Władysława Odonica – książęta Przemysł I i Bolesław Pobożny – oraz młodsi bracia Świętopełka – Sambor i Racibor. Świętopełk znalazł się w wyjątkowo trudnym położeniu. Stracił Sartowice, Wyszogród i Nakło, a nawet – na mocy zawartego rozejmu – oddał Krzyżakom jako zakładnika swojego syna Mściwoja. Kiedy wydawało się, że już nic nie będzie w stanie Świętopełka ocalić, w Prusach wybuchło antykrzyżackie powstanie. Było to największe powstanie Prusów – trwało kilka lat (1243–1248) i silnie zachwiało państwem krzyżackim. Prusowie
naszego tygodnika przed dwoma tygodniami. Zaczęło się od opublikowania listu pana Roberta, który zastanawia się, „czy racjonaliści mają rację”, a później była odpowiedź innego Czytelnika oraz mój tekst na ten temat. Listów jednak otrzymaliśmy więcej, niż
uzyskali pomoc od Świętopełka, jednakże pomoc ta nie mogła zaważyć na losach nierównej walki, zwłaszcza że zakonowi pospieszyli na pomoc niektórzy książęta piastowscy. W krytycznym momencie w rękach zakonu pozostało jedynie pięć miast: Elbląg, Toruń, Bałga, Chełmno i Radzyń. Powiadomiony o powstaniu papież Innocenty IV, w piśmie z 23 IX 1243 r., wezwał dominikanów w Czechach, Danii, Niemczech, Norwegii, Szwecji, Polsce i na Pomorzu do głoszenia krucjaty antypruskiej i nakłaniania feudałów do udziału w wojnie. Na ziemiach polskich papieskie wezwanie zaadresowane było głównie do dominikanów diecezji krakowskiej i wrocławskiej, którzy w kolejnych pismach otrzymali szereg instrukcji krucjatowych. W bulli wydanej w 1244 r. (lub 1245 r.) papież upoważnił biskupa krakowskiego Prandotę do udzielenia odpustów księciu krakowskiemu i jego rycerstwu w zamian za udział w wyprawie przeciw Prusom. Innocenty wezwał jednocześnie do wytrwałości i posłuszeństwa zakonowi krzyżackiemu. Polscy rycerze zaangażowali się po stronie zakonu do tego stopnia, że niektórzy
sprawy na głowie, które inny Czytelnik, pan Artur, nazywa „retorycznym trikiem”. Warto zwrócić uwagę, że ten sam trik użyty w stosunku do wierzących sprawiłby, iż nie mogliby oni wyznawać jakiekolwiek religii, która ogranicza liczbę bogów, na przykład
ŻYCIE PO RELIGII
Dowody bez dowodów byliśmy w stanie opublikować. Dlatego pozwolę sobie na przytoczenie kilku ciekawych fragmentów niektórych z nich. Czytelnik podpisujący się pseudonimem The FireCrow zwraca uwagę, że myślenie, iż ateizm jest niemożliwy, bo nie ma dowodów na nieistnienie Boga (co sugerował pan Robert), jest typowym „dowodem z braku dowodów”. Wymyśla się jakąś teorię, powołuje do istnienia w myślach jakiś byt, a potem krzyczy się do otoczenia: „Spróbujcie udowodnić, że to, co sobie wymyśliłem, nie istnieje! Nie potraficie? Zatem jeśli twierdzicie, że to, co sobie umyśliłem, nie istnieje, to jesteście zarozumialcami i pyszałkami, bo nie macie na to nieistnienie dowodów”. To jest typowe stawianie
chrześcijaństwa lub islamu. Dlaczego? Bo jaki mają dowód chrześcijanie, że nie istnieje Zeus, Asztarte lub Baal? Skoro nie mają dowodów (a nie mają!), to decydowanie się przez nich na wyznawanie religii monoteistycznej jest czystą zarozumiałością, lekkomyślnym wybraniem czegoś, czego nie potrafią dowieść. Tak, wiem, że to tylko taki żałosny trik retoryczny z mojej strony, ale przecież ten trik jest na co dzień stosowany wobec ateistów zarówno przez wierzących, jak i agnostyków. Pan Artur przypomina, że „skoro nauka nie potrafi jeszcze wyjaśnić czegoś, co pretenduje do miana cudownego, to nie znaczy, że można wypełnić tę lukę teoriami o zerowej dowodliwości”. Dodaje następnie, że „kiedyś wykazywano
z nich zrywali ze świeckim życiem, przywdziewali krzyżacki habit, czynili uroczyste śluby walki z poganami i niewiernymi i, podobnie jak ich koledzy w Europie Zachodniej, wstępowali w szeregi Krzyżaków. Kontrowersje budziło postępowanie Świętopełka gdańskiego, który władał chrześcijańskim Pomorzem i od początku wspierał wojska pruskie – w szczególności ich schrystianizowaną część. Papież bezskutecznie potępiał księcia gdańskiego i wzywał do zaprzestania współdziałania z Prusami i Litwinami na szkodę Krzyżaków. Jednocześnie w innym piśmie wzywał zakon i wspierających go krzyżowców do walki ze sprzyjającymi poganom „chrześcijanami jedynie z nazwy”. Z dokumentów wynika, że papież starał się nakłonić Świętopełka do zmiany polityki głównie za pomocą sankcji kościelnych i nacisków dyplomatycznych. Proklamowanie przezeń krucjaty antypomorskiej pozostaje dyskusyjne. Krzyżacy natomiast do tego stopnia nadużywali haseł krucjatowych wobec księcia pomorskiego, że wywołało to nawet oburzenie Rzymu. Zimą na przełomie roku 1245 i 1246 nastąpił kolejny atak połączonych sił krzyżacko-kujawskich (wspieranych nawet przez austriackich krzyżowców) na Pomorze. Świętopełk był jednak zbyt silny – w odwecie najechał Kujawy, ale starcia te nie wpłynęły na rozstrzygnięcie wojny o Pomorze. Konflikt krzyżacko-piastowsko-pomorski ustał chwilowo w październiku 1247 r. po zawarciu rozejmu na Kowalowym Ostrowie. W rezultacie Świętopełk zgodził się odstąpić Krzyżakom należące do Pomorza tereny na wschodnim brzegu Wisły. ARTUR CECUŁA
rzekomo nieomylne symptomy potwierdzające istnienie wilkołaków i upiorów, a nauka, będąc jeszcze na marnym poziomie, rozkładała ręce. Dziś zostały one opisane i sklasyfikowane jako połączenie zachowań ludzkiego organizmu i nieznanych jeszcze wtedy nauce jednostek chorobowych, np. likantropii czy liszajca”. Ten sam autor wytyka także irracjonalistom niekonsekwencję: wylewają na niechętną ich tezom naukę wiadra pomyj, ale „jeśli jakiś przedstawiciel nauki z powodów nieodgadnionych przyznaje im rację, to dalejże go wychwalać, że szanowany profesor, że nominowany do Nobla był, i że w ogóle, taki mądry i wspaniały”. I na koniec pan Artur przypomina, że „wszystko, cokolwiek jest prawdą niekwestionowaną i rzeczywistą, zawdzięczamy nauce. I jeżeli kiedykolwiek zjawiska nadprzyrodzone przejdą powtarzalny proces badawczy z pozytywnym skutkiem, to właśnie nauka będzie tym ciałem, które ogłosi to światu, kolejny raz udowadniając, że jest jedyną, pod której auspicjami, i za pomocą narzędzi której, można dokonać przemiany prawdy domniemanej w rzeczywistą”. Z mojej strony mogę dodać tylko tyle, że czuję się wielkim szczęściarzem, iż mamy tak przenikliwych Czytelników. Jeszcze raz w imieniu redakcji dziękuję wszystkim za listy i udział w debacie. MAREK KRAK
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
N
ajnowsza ekranizacja legendy o papieżycy Joannie jedynie częściowo spełnia tę rolę – pobudza zainteresowanie widzów historią papiestwa, ale jednak ukazuje tę historię w krzywym zwierciadle. I to nie dlatego, że przedstawia legendę o papieżycy jako tzw. przemilczaną czy ukrytą historię (co może być najwyżej przedmiotem dość głębokiej wiary historycznej), ale dlatego, że, nawiązując do historycznego kontekstu i autentycznych postaci, czyni to nieudolnie: papieża, który znany jest jako ojciec watykańskiego nepotyzmu i gorliwy symonista, przedstawia się jako postać kryształową; antypapieża, który dziewicą orleańską wprawdzie nie był, ale zwyczajnie
aczkolwiek wybór scenarzysty, aby związać papieżycę z pontyfikatem Sergiusza II, wydaje mi się lepszym rozwiązaniem, gdyż to właśnie jego pontyfikat poprzedzony był wyborem ludowego antypapieża Jana, o którym prawie nic nie wiadomo. Z Liber Pontificalis wiadomo tylko, że po zgonie papieża Grzegorza IV 25 stycznia 844 r. lud Rzymu wszczął masowe protesty i demonstracje i ogłosił jego następcą jakiegoś diakona Jana. Manifestujący wtargnęli na Lateran i intronizowali tam swojego papieża. Oczywiście wkrótce arystokracja i tak usadziła na tronie papieskim swojego kandydata, Sergiusza, który jednak darował życie „ludowemu papieżowi”, o którym zupełnie nic nie wiemy.
OKIEM SCEPTYKA rękopis grecki, który zawierał schemat hellenistycznego automatu do otwierania drzwi, wykorzystującego energię wodną. Razem z utalentowanym hrabią Geroldem bawili się później w konstruowanie takich automatów. Tę wiedzę i umiejętność wykorzystała po latach – już jako doradca papieża – do oszołomienia prostych wojaków cesarskich „cudem boskim” na zawołanie Jego Świątobliwości Sergiusza. To bardzo ważny motyw filmu, gdyż doskonale pokazuje prawdziwą przepaść cywilizacyjną, jaka dzieliła świat starożytnej Grecji od średniowiecza. Kinematografia niejednokrotnie pokazywała „czarowanie” ludu przez kapłanów egipskich za pomocą wiedzy, ale
generowanym przez ciągły strumień wody. Ten człowiek – ewenement na tronie papieskim – przez swoją wiedzę naukową, którą umiał przekuwać na technikę, nader często był oskarżany o paktowanie z diabłem, a w średniowieczu owiany był czarną legendą. Powyższy ważny wątek filmu stanowi twórcze rozwinięcie prawdziwego wydarzenia – w trakcie najazdu Ludwika na Rzym papież wykorzystał zbieg okoliczności, kiedy wojak cesarski padł niespodziewanie w konwulsjach na stopniach Bazyliki św. Piotra. Papież umiejętnie przekuł to w cud i wlał strach w serca żołnierzy. Niemniej jednak wydarzenie to, choć pomogło papieżowi, nie miało
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (23)
Papież pozłacany Nieocenione znaczenie dla edukacji publicznej w zakresie historii Kościoła ma kinematografia. Dzieje Kościoła i papiestwa są tak barwne, tak pikantne i sensacyjne, że zasługują na niejeden scenariusz. zepsutym przez władzę watykańską człowiekiem, choć bardziej uczonym niż zwykli papieże, ukazuje się jako esencję zła; i wreszcie mądrego cesarza, autora praw antyklerykalnych, przedstawia się jako żałosną postać z przerostem ambicji. Jest to film zrealizowany z rozmachem i wysokobudżetowy, więc zapewne dotrze do wielu odbiorców, ale żeby legenda o papieżycy nie ingerowała negatywnie w historię, należy dopisać sprostowanie dla widzów. Film „Die Papstin” („Papieżyca” – obecnie w sprzedaży w Polsce na płytach DVD), w reżyserii Sönke Wortmanna, to wprawdzie produkcja europejska (niemiecko-brytyjsko-włosko-hiszpańska), ale opiera się na amerykańskim bestsellerze „Papieżyca Joanna”, autorstwa Donny Woolfolk Cross (polskie wydanie powieści ukaże się w tym miesiącu). Zarówno film, jak i książka opowiadają losy legendarnej papieżycy, jednak umieszczają ją na tle historycznym, w którym pojawiają się realne postaci z historii papiestwa. W filmie kontekst historyczny sięga czasami aż po detale (papież Sergiusz II naprawdę cierpiał na podagrę), ale z drugiej strony niektóre rzeczy są przeinaczone lub domagają się także innego spojrzenia. Zarówno książka, jak i film wkomponowują pontyfikat Joanny w okres panowania papieża Leona IV (847–855): na początku (film) lub końcu (książka). W książce Joanna obejmuje stołek papieski po papieżu Leonie IV, w filmie – po Sergiuszu II. Historyczna legenda umieszcza papieżycę po Leonie IV,
Sergiusz II został ukazany w filmie jako złożony podagrą orędownik sierot. Leczony skutecznie przez medyka Jana Anglikusa (vel Joanna), stał się jego/jej protektorem i awansował jego/ją na swego kanclerza. Ukazany jest jako człowiek prawy, który w wyniku choroby oddaje zarząd swoimi sprawami łajdakowi Anastazemu. Ten myśli jedynie o pieniądzach. Przyjmuje łapówkę w zamian za zgodę na likwidację kościelnego sierocińca i jego zamianę na ekskluzywny hotel dla pielgrzymów. Z Liber Pontificalis wiemy jednak, że papież Sergiusz nie był niewiniątkiem i sam prowadził inwestycje budowlane, które bynajmniej nie polegały na wznoszeniu sierocińców – inwestował głównie w Bazylikę św. Jana na Lateranie. Bardzo ciekawym wątkiem filmu o papieżycy jest konflikt papieża Sergiusza z cesarzem Lotarem, który wynikł na tle niezgodnego z prawem pominięcia zatwierdzenia wyboru papieża przez cesarza. Tak jak widzimy na filmie, wojska cesarskie najechały wówczas ziemie papieskie i bezlitośnie je łupiły. Nieprawdą jest jedynie to, że prowadził je sam cesarz. W istocie kompanią karną przeciw papieżowi dowodził syn Lotara (późniejszy cesarz Ludwik II) w asyście jednego z głównych dostojników Kościoła frankijskiego. Wedle reżysera zwycięstwo papieża było całkowite, a wszystko dzięki cudownej sztuczce przyszłej papieżycy. To jeden z najlepszych motywów filmu: Joanna w młodości opanowała grekę. Po latach na jakimś targu staroci nabyła za bezcen
John Goodman jako Sergiusz II w filmie „Papieżyca”
nie zajmowała się pokazaniem, że technika starożytnej Grecji – sprzed narodzenia Chrystusa – była dla późniejszych chrześcijan nie tylko nieznana, ale i niewyobrażalna: maszyny i automaty, które starożytni Grecy konstruowali w III w. p.n.e., dla ludzi średniowiecznych mogły być co najwyżej cudami boskimi. Na przykład termoskop, który uruchamiał fontannę wodną pod wpływem ciepła słonecznego. Istniała także inna wersja tego mechanizmu: kapłan zapalał na ołtarzu ogień, a specjalny automat pod jego wpływem wylewał na ołtarz libację – święty napój boga. Film pokazuje sprytne zastosowanie tej wiedzy w papieskim sprawowaniu władzy. W istocie to, co przypisano papieżycy Joannie, praktykował nieco później mnich Gerbert z Aurillac, który zasiadł na tronie papieskim jako Sylwester II (999–1003) i twórczo rozwijał wiedzę pozyskaną od Arabów – skonstruował liczydło („liczydło Gerberta”), wynalazł mechaniczny zegar wahadłowy i instrumenty astronomiczne, a także stworzył ponoć pierwsze organy zasilane ciśnieniem
aż tak kluczowego znaczenia i nie przyniosło upokorzenia najeźdźcy. Wszak musiał się później poddać przewlekłemu badaniu legalności wyboru, upokarzającemu autorytet „Ojca Świętego”: była to cesarska zemsta za brak zatwierdzenia. Ostatecznie synod orzekł legalność wyboru, ale papież przyrzekł, że „Namiestnicy Chrystusa” nie będą więcej zapominać o cesarskiej legalizacji. W rzeczywistości to cesarz triumfował, a nie papież – odwrotnie, niż pokazano to w filmie. W filmie Sergiusz umiera otruty przez antypapieża Anastazego. Z historii wiemy jedynie, że umarł nagle w 847 r. Anastazy zajął na krótko stołek papieski dopiero po śmierci Leona IV, w 855 r., więc raczej nie maczał palców w zejściu ojca papieskiego nepotyzmu. Znany jest dziś jako Anastazy Bibliotekarz i wpisywany na listę antypapieży. Był związany z synem Lotara, cesarzem Ludwikiem II, i jako kandydat frakcji procesarskiej, która nie zatwierdziła początkowo wyboru papieża Benedykta III, objął swoją funkcję pomimo ciążącej nań ekskomuniki.
23
Film Wortmanna przedstawia go jako esencję zła: oprawcę sierot i intryganta posuwającego się do mordu, szykującego się na urząd papieski w następstwie gasnącego Sergiusza. Historyczny Anastazy faktycznie był człowiekiem chorym na władzę oraz zamieszanym w szereg spisków i skandali, niemniej jednak wiadomo o nim również, że był człowiekiem ponadprzeciętnie wykształconym i zdolnym. Papież Leon widział w Anastazym groźnego konkurenta i zorganizował cztery synody, które go ekskomunikowały, wyklęły i zdegradowały (rok 850 i 853). Po śmierci Leona IV i unieważnieniu elekcji Benedykta Anastazy siłą zajął Lateran i wtrącił Benedykta do więzienia. Nakazał ściągnięcie z portalu Bazyliki św. Piotra obrazów przedstawiających synody, które go potępiły. Ponieważ jednak pousuwał przy okazji jakieś „święte obrazy”, w Rzymie wybuchły rozruchy, które na trzy dni pogrążyły miasto w anarchii. Anastazy znów został zdegradowany i odszedł w cień. Swoją wiedzę potrafił jednak przekuć w oręż, a swoje więzienie – klasztor Santa Maria na Zatybrzu – zamienić w pałac (został później mianowany opatem tegoż przybytku). Następcy Benedykta uznali umiejętności wyklętego Anastazego, który awansował na wysokiego doradcę papieskiego odpowiedzialnego za sprawy bizantyjskie. Wiadomo, że mając dostęp do archiwów papieskich, wyczyścił je z obciążających go dokumentów. Na początku pontyfikatu Hadriana II, w 868 r., Anastazy został wplątany w swój największy skandal: jego brat zgwałcił i zamordował córkę papieża, a Anastazy odpowiadał za współudział w zbrodni. Po roku jednak papież ogłosił koniec żałoby i przywrócił Anastasiusa do pełni łask. W filmie dodatkowo obciąża się go zemstą na Joannie: po jej śmierci, będąc rzekomo autorem najważniejszego źródła o pontyfikatach papieży Liber Pontificalis, celowo pominął papieżycę i skazał ją na zapomnienie. Współcześni badacze uznają, że to jednak nie on był autorem tej księgi. Jego autorstwa są co najwyżej biografie Mikołaja I i Hadriana II. Jak widać, całkiem sporo tych sprostowań i uzupełnień historycznych do filmu o papieżycy. Mimo to przekaz historyczny filmu uważam za ciekawy i wartościowy, a przede wszystkim rozniecający zainteresowanie tą barwną epoką w historii papiestwa: jesteśmy wszak u progu sławetnej pornokracji, czyli rządów kurtyzan w Watykanie. Jeśli ktoś nie lubi historii ani legend, powinien obejrzeć „Papieżycę” dla sceny, w której biskupi toczą „naukowy” spór z Jej Świątobliwością w tytułowym przedmiocie: o niekorzystnym wpływie nauczania kobiet na wielkość ich łon. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Wiosenne kłopoty żołądka Wiosna to pora roku, kiedy osoby cierpiące na wrzody żołądka lub dwunastnicy mogą spodziewać się nasilenia objawów tych przykrych dolegliwości. Wrzód trawienny to mała rana umiejscowiona w błonie śluzowej żołądka, dwunastnicy lub dolnego odcinka przełyku. Większość z nich powstaje właśnie w dwunastnicy, czyli na odcinku jelit położonym bezpośrednio za żołądkiem. O chorobie mówimy dopiero wtedy, kiedy rany powodują dolegliwości lub powikłania, gdyż bardzo często wrzody występują bezobjawowo. Jeśli już wystąpią dolegliwości, to zwykle przybierają postać bólów przypominających silne uczucie głodu lub palenia i pieczenia, które chory odczuwa najczęściej w środkowej części brzucha powyżej pępka. Bóle pojawiają się zwykle pomiędzy posiłkami lub w środku nocy. Choroba wrzodowa bywa też czasem przyczyną przykrego uczucia pełności lub rozpierania po posiłkach, a nawet wymiotów. Charakterystyczne dla owrzodzenia dwunastnicy jest ustępowanie lub zmniejszenie się dolegliwości po spożyciu niewielkiego nawet posiłku. Jeśli wrzód położony jest na tylnej ścianie dwunastnicy, to ból może pojawiać się z tyłu, w okolicy kręgosłupa piersiowego. Jeśli natomiast mamy wrzód żołądka, wówczas bóle pojawiają się zazwyczaj po spożyciu posiłku złożonego z produktów niewskazanych przy tego rodzaju schorzeniach (będzie o nich mowa niżej). W jaki sposób powstają te niechciane „miny z opóźnionym zapłonem”? Otóż w żołądku produkowane są substancje o kwaśnym pH, które trawią białko – to kwas solny i enzym zwany pepsyną. Wytwarzane w nadmiernych ilościach przyczyniają się do zniszczenia błony śluzowej, która jest naturalną ochroną żołądka lub dwunastnicy przed żrącym działaniem kwasów i enzymów trawiennych. Błonę pokrywa dodatkowo zasadowy śluz – neutralizujący kwasy. Czasem wrzody mogą też powstawać wskutek długotrwałego przyjmowania niektórych leków. Wśród nich na pierwszym miejscu należy wymienić leki zawierające w swoim składzie kwas salicylowy, czyli chociażby popularną aspirynę i podobne środki przeciwbólowe. Zawsze przed zażyciem jakiegoś leku, który zawiera salicylaty, należy napić się herbatki rumiankowej. Rumianek zawiera bowiem bisabolol – substancję, która doskonale chroni błonę śluzową żołądka. Nie oznacza to jednak, że te leki, choć mają szkodliwy wpływ na śluzówkę żołądka, wywołują wrzody u każdego pacjenta, który je zażywa. Skłonność do wrzodów możemy również odziedziczyć – u 50 proc.
osób choroba występuje rodzinnie. Większe skłonności do niej mają też osoby z grupą krwi 0 (30–40 proc.). Cofanie żółci do żołądka to kolejna przyczyna schorzenia. Gdy układ pokarmowy źle pracuje, żółć (jest również enzymem trawiennym) z dwunastnicy przenosi się do żołądka i uszkadza jego ścianki. Za czynniki przyczyniające się do rozwoju wrzodów uważa się także stres, palenie, alkohol oraz ostre przyprawy. Chociaż wszystkie one mogą istotnie przyczyniać się do rozwoju choroby, to od pewnego czasu wiadomo, że główny winowajca to bakteria nazwana Helicobacter pylori. Posiada ona właściwości pozwalające na przeżycie w ekstremalnie niekorzystnych warunkach panujących w żołądku i dwunastnicy. Jest obecna u 90 proc. pacjentów z chorobą wrzodową dwunastnicy i u 80 proc. z chorobą wrzodową żołądka. Przenosi się drogą pokarmową lub podczas tak przyjemnej czynności, jaką jest pocałunek. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że w krajach rozwijających się bakterią tą zainfekowanych jest ok. 70 proc. ludzi. W Polsce, niestety, aż 80 procent z nas jest jej nosicielami, ale choruje na szczęście zaledwie jedna czwarta. Większość cierpiących to ludzie młodzi i w średnim wieku, zwykle dużo pracujący. Coraz częściej trafiają się wśród nich nastolatki i dzieci. U prawie każdego zarażonego rozwija się – zazwyczaj bezobjawowo – zapalenie błony śluzowej żołądka różnego stopnia. Obecność feralnej bakterii w naszym organizmie możemy potwierdzić, wykonując test przeprowadzany w odpowiednich placówkach po skierowaniu przez lekarza pierwszego kontaktu. Możemy też zrobić go na własną rękę, kupując w aptece gotowy zestaw do jego przeprowadzenia. Koszt testu zakupionego w aptece to, w zależności od producenta i rodzaju, kwota pomiędzy 20 a 35 zł (np. Diago – HP). Badanie w przychodni kosztuje natomiast około 40 zł. Jeżeli jako czynnik odpowiedzialny za powstanie choroby wrzodowej wskazano Helicobacter pylori, to leczenie oparte będzie na stosowaniu antybiotyków. Obecnie powszechnie stosuje się metodę leczenia, która polega na łączeniu tej grupy leków ze środkami zmniejszającymi wydzielanie kwasu żołądkowego. Ta nowoczesna kuracja trwa zaledwie od 1 do 2 tygodni, co jest stanowi duży postęp w porównaniu z wielomiesięczną terapią stosowaną do tej pory.
Znaczną ulgę przynoszą pacjentom stosowane od lat preparaty zobojętniające działanie kwasu żołądkowego, sprzedawane zazwyczaj bez recepty, takie jak Ranigast czy Bioprazol. Dzięki postępom w leczeniu farmakologicznym obecnie najczęściej można się obyć bez zabiegu chirurgicznego. Jest on jednak konieczny w przypadku powikłań choroby: krwotoku, niedrożności czy perforacji (przedziurawienie) wrzodu. Jeśli chodzi o naturalne sposoby łagodzenia dolegliwości wrzodowych, to nieocenione jest siemię lniane. Napar z niego ma bardzo dobre właściwości ochraniające błonę śluzową przewodu pokarmowego. Wpływa też korzystnie na procesy jej samoregeneracji, izolując uszkodzone
przerwie ich ścianę – spowodować krwawienie lub krwotok. Przewlekłe krwawienie z małych ranek doprowadza zazwyczaj do niedokrwistości z powodu niedoboru żelaza. Blizny gojących się wrzodów mogą z kolei prowadzić do niedrożności wejścia do dwunastnicy – w efekcie częściowo strawiony pokarm nie może opuścić żołądka i nie zostanie całkowicie strawiony. Inną poważną komplikacją jest perforacja ściany żołądka, czyli jego przedziurawienie spowodowane trawiącym działaniem kwasu solnego na osłabione przez wrzód kolejne warstwy ściany. Wtedy kwaśna zawartość żołądka wylewa się do jamy otrzewnej i powoduje jej zapalenie, co może prowadzić do śmierci. Jeżeli, mając chorobę wrzodową,
Wrzód powstały w wyniku nadżerki peptynowej
tkanki od agresywnych kwasów i enzymów trawiennych. Wystarczy 3 razy dziennie wypić po pół szklanki świeżego naparu przygotowanego z łyżeczki siemienia. Medycyna ludowa od dawna zna też lecznicze działanie liści kapusty i soku z niej. Profilaktyczne wypicie szklanki soku ze świeżej (nie kiszonej!) kapusty uchroni nas przed tą chorobą. Taką dawkę soku należy podzielić na cztery porcje i pić między posiłkami. Dobrze jest też spróbować soku z ziemniaków. Zawarte w nim substancje kleiste podobnie jak siemię lniane tworzą powłokę ochronną na błonie śluzowej żołądka i jelit, dzięki czemu ułatwiają procesy lecznicze. Dzienna dawka to sok pozyskany ze średniej wielkości ziemniaka. Sam wrzód nie jest zjawiskiem groźnym, groźne natomiast mogą być powikłania, i to z możliwością śmierci włącznie. Każdy wrzód może uszkodzić naczynia krwionośne, a gdy
zauważymy u siebie objawy powikłań takie jak czarne stolce (świadczące o zawartości w nich krwi), krwawe wymioty lub symptomy wskazujące na wstrząs, a więc: osłabienie, zimną, spoconą skórę, spadek ciśnienia, a także silny ból brzucha, (który staje się też twardy), natychmiast zgłośmy się na pogotowie lub wezwijmy je. Jeżeli mamy podejrzenie, że możemy być dziedzicznie obciążeni ryzykiem wrzodów, powinniśmy wdrożyć w życie odpowiednie zasady dietetyczne minimalizujące ich powstanie. A oto one: 1. Podstawą jest zapewnienie odpowiedniej kaloryczności posiłków, zwiększenie ich liczby z jednoczesnym zmniejszeniem objętości (5, 6 posiłków dziennie spożywanych co 2, 3 godziny) oraz unikanie potraw, napojów i używek zwiększających wydzielanie soku żołądkowego. 2. Należy dążyć do uregulowania pór posiłków, żeby wydzielanie soku żołądkowego następowało w ściśle
określonych i jednakowych porach dnia, a małe, regularnie spożywane posiłki wpływały zobojętniająco na zawartość żołądka. 3. Posiłki powinny być spożywane w spokojnej atmosferze, bez pośpiechu i bez rozpraszania się, na przykład podczas oglądania telewizji, oraz ze zwróceniem uwagi na bardzo dokładne przeżuwanie potraw (niektóre źródła mówią wręcz o 50-krotnym przeżuciu każdej porcji pokarmu). Papka pokarmowa, która powstaje z dobrze rozdrobnionych kęsów pokarmowych, jest znacznie mniej obciążająca dla uszkodzonej chorobą błony śluzowej żołądka i dwunastnicy. 4. Wskazane jest unikanie mocnej kawy, herbaty, kakao oraz alkoholu. Wszystkie te używki powodują zwiększenie wydzielania kwasu żołądkowego, co przyczynia się do dalszego uszkadzania już zniszczonej błony śluzowej. Palenie tytoniu powoduje również upośledzenie ukrwienia narządów wewnętrznych, w tym żołądka, co opóźnia gojenie się jego ran. 5. Należy unikać nadmiernego spożycia tłuszczów zwierzęcych (zwłaszcza poddanych obróbce termicznej), ponieważ ich nadmiar w diecie może opóźniać opróżnianie żołądka i nasilać dolegliwości spowodowane zaleganiem w nim ciężkostrawnej treści pokarmowej. Niezbędną energię powinno się uzyskiwać poprzez spożywanie białka w postaci gotowanych lub duszonych mięs indyczych, kurzych, ryb i jajek. Zadanie to spełnią także węglowodany zawarte w kaszach, makaronach czy ryżu. 6. Ważne jest też ograniczenie spożywania produktów intensywnie pobudzających perystaltykę żołądka, takich jak fasola, groch, kapusta czy papryka oraz tłuszczów i potraw smażonych. Na skutek spożywania tych potraw powstają gazy, co może nasilać bóle, zwłaszcza w ostrym okresie choroby. 7. Wszystkie ostre przyprawy nasilają wydzielanie soku żołądkowego. Z tego powodu należy zrezygnować z pieprzu, octu, musztardy, chili, papryki, chrzanu i marynat. Wskazane są łagodne przyprawy korzenne, takie jak wanilia i cynamon, lub ziołowe – kminek czy koperek. 8. Świeże warzywa i owoce zastępujemy wyciśniętymi z nich sokami. Zawarte w nich witaminy A i C chronią błonę śluzową przewodu pokarmowego. 9. Spożywane potrawy powinny być ciepłe – nigdy zimne czy gorące. 10. Trzeba uważnie obserwować swój organizm i wyciągać wnioski dotyczące spożywanych przez nas potraw, aby ustalić, co nam szkodzi, a co możemy jeść bez obawy wystąpienia boleści. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
J
ak dalece Kościół nadal obawia się Darwina i jego koncepcji, niech świadczy fakt, że słynna ewolucjonistyczna „Naga małpa” Morrisa została zakazana, a jej egzemplarze publicznie palono. W drugiej połowie XX wieku! Mija właśnie rocznica urodzin jednego z największych uczonych w dziejach świata. Nazywał się Charles Robert Darwin. Przyszedł na świat dwa wieki temu i od początku wzbudzał ostre reakcje. Najpierw ze strony ojca, który pisał doń w liście, że jest zakałą, nieukiem i przyniesie wstyd rodzinie (skąd my to znamy?), potem rówieśników – studentów, bo cytował na każdym kroku Biblię jako źródło wszechwiedzy; jeszcze później kolegów naukowców, przy których określał Pismo jako zbiór nonsensownych, ale groźnych dla wiedzy bajeczek. Twórca teorii ewolucji bał się jednak swoich odkryć – z jednej strony zdawał sobie sprawę z ich doniosłości, ale z drugiej świadom był ich konsekwencji. Połowa XIX wieku to nie był dobry czas na negowanie biblijnych dogmatów (na dobrą sprawę nigdy w historii nie wiały pomyślne ku temu wiatry), więc Darwin w swoim słynnym dziele „O powstawaniu gatunków...” – opublikowanym 22 listopada 1859 roku – nie wspomina o możliwej ewolucji człowieka z istot niższego rodzaju. To znaczy wspomina, ale tylko w jednym zdaniu, zaznaczając, że ta koncepcja wymaga dalszych dogłębnych badań dla przedstawienia jej w „pełniejszym świetle”. Ale i to jedno jedyne zdanie wystarczyło, żeby na uczonego posypały się gromy. „Jak to, człowiek pochodzi od małpy? To nie Bóg nas stworzył? Panu Darwinowi jego książkę (wydrukowano 1250 egzemplarzy) pisał diabeł” – donosiła prasa, cytując licznych antagonistów uczonego i jeszcze liczniejszych anglikańskich duchownych. A przecież ani we wspomnianym dziele, ani w późniejszych nie ma najmniejszej wzmianki o małpim rodowodzie ludzkości. Jest tylko o tym, że współczesny człek i współczesny małpiszon kiedyś tam, w zamierzchłych czasach, mieli wspólnego przodka.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Naga małpa Dzisiaj, po 150 latach od wydania wiekopomnego dzieła, jego treść nadal wydaje się niektórym niepojęta, zagmatwana i podejrzana. A nie powinna być. Całość teorii ewolucji można znaleźć już w jej wstępie (nie trzeba czytać całej książki). Darwin napisał w nim tak: „Ponieważ w każdym gatunku rodzi się dużo więcej osobników, niż może przeżyć, i ponieważ w związku z tym narasta pomiędzy nimi walka o byt, osobnik, który pod wpływem skomplikowanych i nieraz zmiennych warunków zmieni się nieznacznie, lecz w sposób korzystny dla siebie, będzie miał więcej szans na przeżycie i w ten sposób ulegnie działaniu doboru naturalnego. Na zasadzie zaś wszechobecnego prawa dziedziczności każda taka odmiana będzie dążyć do przekazania potomstwu swej nowej, zmienionej postaci”. Ot i cały darwinizm w pigułce. Jasny, prosty, zrozumiały... Nie dla wszystkich jednak, więc uczony – o czym wspominaliśmy – łagodził trzęsienie ziemi, którego się spodziewał, kończąc swoje dzieło słowami: „Wzniosły zaiste jest to pogląd, że Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko, i że gdy planeta nasza, podlegając ścisłym prawom ciążenia, dokonywała swych obrotów, z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż się jeszcze rozwija, nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu”. Tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że Darwina za teorię „O powstawaniu gatunków...” całkiem nie spalono na ówczesnym stosie nienawiści lub nie ukamienowano obelgami. Otóż uwagę od diabelskiego dzieła odwróciła słynna religijna publikacja „Essays and Reviews”– jeszcze bardziej diaboliczna. Dowodzono
w niej, że żadnych cudów nie ma. A gdyby nawet przypadkiem były, to łamałyby prawa Boga. Zatem każda wiara w cuda jest w gruncie rzeczy przejawem ateizmu. Coś takiego do dziś powinno być lekturą obowiązkową Watykanu. W późniejszych pracach Karol Darwin porzucił całkowicie strach przed konsekwencjami swoich naukowych ustaleń i pisał wprost, że ludzie są zwierzętami i bez względu na kolor skóry, religię czy pochodzenie są sobie równi. Pisał na przykład: „(...) człowiek ze wszystkimi swoimi szlachetnymi przymiotami, ze
współczuciem, jakie odczuwa wobec najbardziej poniżonych, z życzliwością, jaką ogarnia nie tylko innych ludzi, ale też najniższe żyjące istoty, z całym swoim intelektem, który czyni go podobnym bogom i którym zdołał przeniknąć zasady ruchu i budowę Układu Słonecznego – będąc obdarzony całą tą wielką władzą – wciąż nosi w swojej cielesności niewymazywalne piętno swojego niskiego pochodzenia (...)”. Piękne słowa wspaniałego humanisty. Humanisty, który coraz bardziej oddalał się od Boga (od dawna zresztą nazywał go naturą), i który
25
prawdziwy kryzys religijnej tożsamości przeżył w chwili śmierci swojej ukochanej dziesięcioletniej córki Annie. Po tej tragedii całkowicie zaprzestał chodzenia do kościoła – podczas niedzielnej mszy udawał się na demonstracyjny spacer. „Nie widzę w niczym żadnej koncepcji boskiego planu. Nie znajduję działań Boga, patrząc się na wszechobecny ból i cierpienie” – pisał i dawał przykład owadów Ichneunionides, które wstrzykniętym jadem paraliżują gąsienice, aby mogły być pokarmem dla owadzich larw. „Jaka Opatrzność, jaka inteligentna siła sprawcza mogłaby wymyślić podobną makabrę? – pytał i dodawał, że „religia to tylko plemienna strategia przetrwania”. W roku 1915 ukazał się artykuł „The Lady Hope story”, w którym triumfalnie ogłoszono, że Karol Darwin na łożu śmierci nawrócił się na chrześcijaństwo. Rodzina uczonego publicznie i gniewnie zaprotestowała przeciwko takiemu twierdzeniu, nazywając je wierutną bzdurą. A jednak Darwina spotkało po śmierci coś znacznie gorszego niż „powtórne ochrzczenie”. Oto jego teorię ewolucji (słowo teoria jest tu fatalnym nieporozumieniem, bowiem ewolucjonizm został wielokrotnie naukowo udowodniony ponad wszelką wątpliwość) wzięli na warsztat ludzie głoszący teorię o wyższości rasy. Tak powstała eugenika – nauka twierdząca, że poprzez współczucie dla słabszych, pomaganie im w przetrwaniu, leczenie ich i żywienie wypacza się dobór naturalny. Prawo do życia i potomstwa mają jedynie osobnicy najlepiej przystosowani, najdoskonalsi, niosący najbardziej wartościowe cechy. Ciekawe, że po 130 latach od śmierci uczonego są osobnicy gotowi dać się zabić za twierdzenie, iż eugenika to koncepcja ze wszech miar słuszna i dla ludzkości pożyteczna. Są też i tacy, którzy życie by oddali za udowodnienie, że Karol Darwin fundamentalnie się mylił, że to Bóg itd... Co ciekawe, i ci pierwsi, i ci drudzy to najczęściej ci sami ludzie! MAREK SZENBORN
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 e-mail:
[email protected]
26
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
RACJONALIŚCI
S
tanisław Węgrzecki (1765–1845) – prezydent Warszawy – pisał jakże aktualne teksty. Aktualne? Dwieście lat temu? – zapytacie. Ano sprawdźmy.
Okienko z wierszem Ustąpcie słodkie Muzy z Parnasu Oświaty, Gdy jędze ciemnogrodzkie na rozkaz Platona, Otworzywszy gardziele, jak niegdyś przed laty Smorgoński z Pacanowskim zakonem, Porozumiawszy się z Acheronem Chce pozbawić słońca ziemię, By zaślepić ludzkie plemię. Ach! Groźno-potężny watykański olbrzymie! Ty, co wskrzeszasz umarłych na żywych zagładę, Wskrzesiłeś jezuitów, których samo imię Cechuje najotwartszą dla oświaty zdradę. Ich to podszepty nas dziś zgubiły, Gdy przeciw nam Ciemnogród wzburzyły! Ci nadmuchacze przesądów, Zaczarowali serca rządów, Już im znów monarchowie powierzają szkoły, Odmiatają fabryki nowej literatów, Chcą, żeby tresowali pod ich jarzmo woły, A resztę formowali choć na reformatów.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Fatalna taktyka Tuska Notowania PO idą w dół. Głównie za sprawą nowej taktyki Tuska. Zdecydowanie gorszej dla wizerunku partii, rządu i samego premiera. Za to lepszej, bo łagodnej, dla jego totumfackich. Do tej pory Tusk stosował swoistą modyfikację stalinowskiej zasady „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. Brzmiała prosto i jasno: „Jest problem, jest winny”. Premier rzucał na pożarcie swoich ministrów, posłów, senatorów, byle tylko platformerskie sanie pędziły w górę wyborczych słupków.
swój chłop, brat łata, co to peruwiańską czapeczkę włoży, parowóz popchnie, w piłkę zagra, butelkę wina obciągnie, zatańczy jak Marcinkiewicz, pobawi się z wnukiem jak prawdziwy dziadek. Z drugiej – zdecydowany szef, który opieprzy na przeciwpowodziowych wałach i nie tylko, a jak trzeba, to i wypieprzy ze stanowiska. Jednym słowem człowiek do tańca i oczywiście różańca, ale też do wypitki i wybitki. Już nawet nie wash and go, a premier orkiestra: pięć, dziesięć, piętnaście w jednym.
Zguba liberalnej oświaty, Zwrot rzeczy jak bywało przed laty, To jezuicka metoda, O! Jakaż ludzkości szkoda...
UWAGA, mieszkańcy OLEŚNICY k. Wrocławia! Zapraszam sympatyków partii RACJA na spotkanie w piątek, 18 lutego 2011 r., o godz. 18.30 ul. 11 Listopada 3 m. 7 Arkadiusz Pabis
[email protected] tel.: 781 285 725
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Fot. MaHus
Niektóre ofiary były uzasadnione, inne niekoniecznie. Starych kumpli (Drzewiecki) premier wyrzucał z bólem serca i pewną taką opieszałością. Potencjalnych konkurentów (Piskorski, Rokita, Schetyna) kastrował z niedostatecznie skrywaną radością. Oczywiście radykalne kroki podejmował tylko w dwóch przypadkach – gdy tak mu było wygodnie lub gdy afera była na tyle głośna, że nie dało się jej zamieść pod dywan. W Polskę szedł jednoznaczny przekaz: sprawom nie ukręca się łba. Już raczej sprawcom. Polacy, którzy cenią demokrację, ale kochają też dyktatorów (vide Piłsudski), dobrze przyjmowali Tuska twardziela. Z jednej strony
I nagle Tusk zmiękł. Broni ministra Klicha jak lwica małych. A przecież jeszcze 19 stycznia 2011 r., w sejmowym wystąpieniu, odnosząc się do raportu MAK i informując o polskich pracach na rzecz wyjaśnienia przyczyn smoleńskiej katastrofy, premier powiedział wyraźnie, że „niektórzy urzędnicy państwowi ze względu na zakres odpowiedzialności też być może nie byliby zainteresowani całą prawdą”. Nie ulega wątpliwości, że minister obrony narodowej jest pierwszym, choć wcale nie jedynym z tych urzędników. Ciąży na nim odpowiedzialność za liczne nieprawidłowości w organizacji prezydenckiej wizyty w Katyniu 10 kwietnia 2010 r.
Jego resort nie wyciągnął żadnych wniosków choćby z bliźniaczo podobnej – jak się potem okazało – katastrofy CAS-y pod Mirosławcem w 2008 r. Zresztą i Smoleńsk niczego nikogo nie nauczył. 26 kwietnia 2010 r. doszło do kolejnego, skandalicznego naruszenia procedur lotniczych, łamania przepisów i regulaminów. Lecący po ministra Sikorskiego samolot 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wylądował na zamkniętym lotnisku w Bydgoszczy. I po chwili wystartował do Luksemburga. Już z ministrem na pokładzie. W dokumentach lotu lądowanie w Bydgoszczy zakwalifikowano podobno jako „przygodne”. Prezydent Komorowski, jeszcze jako prosty poseł, usankcjonował brawurę polskich pilotów. W grudniu 2002 roku z dumą powiedział, że „polski lotnik poleci nawet na drzwiach od stodoły”. Nie tylko Smoleńsk i Mirosławiec pokazały, że – niestety – nie zawsze cało wyląduje. Powiedzonko przyniosło Komorowskiemu drugie miejsce w plebiscycie „Srebrne usta”. Skutki tak niefrasobliwego podejścia będą pokutować jeszcze długo. Z wystąpienia premiera Tuska w debacie o odwołanie ministra obrony narodowej (3.02.2011 r.) wynika, że paradoksalnie właśnie aspekt smoleński jest przyczyną zarówno obecnej, jak i wcześniejszej obrony Klicha. Premier wyraźnie oświadczył, że nie przyjął dymisji, bo nie chciał dawać Rosji argumentów przemawiających za jakąkolwiek polską odpowiedzialnością. Na nic się to zdało. MAK argumenty ma i bez tego. Premier Tusk i jego Platforma tracą, bo strach jest złym doradcą. A Polacy nie lubią podszytych tchórzem. Nawet jeśli udają liska chytruska. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Pamiętamy o ofiarach Kościoła 17 lutego 1600 roku w Rzymie spalono na stosie wybitnego myśliciela Giordana Bruna. Chcemy upamiętnić rocznicę tego religijnego morderstwa. Śmierć Bruna stała się symbolem wielu innych ofiar, jakie przez wieki traciły życie na życzenie duchowieństwa. Po 400 latach od śmierci Bruna antyklerykałowie w Polsce ogłosili Dzień Pamięci Ofiar Kościoła. Co roku w lutym na krakowskim Rynku Głównym działacze RACJI Polskiej Lewicy zapalają znicze ofiarom Kościoła. W taki sposób można dziś uhonorować tych, którzy ginęli z rąk inkwizytorów, wspieranych przez Kościół hitlerowców, przestępców drogowych w sutannach i innych spod znaku KrK. „Społeczeństwo ma dość ciągłych kłamstw o świętości Kościoła, kłaniania się w pas jego hierarchom, całowania po rękach, padania przed nimi na kolana. Czym Kościół w Polsce zasłużył sobie na przywileje, jakimi obdarzyło go biedne państwo polskie?” – mówił do zebranych podczas poprzednich obchodów Stanisław Błąkała, działacz RACJI z Krakowa i główny orędownik ogłoszenia Dnia Pamięci. Tegoroczne obchody Dnia Pamięci odbędą się 19 LUTEGO o godz. 12 na Rynku Głównym w Krakowie, przy pomniku A. Mickiewicza. Serdecznie zapraszamy mieszkańców Krakowa, młodzież szkolną i studentów, Czytelników „Faktów i Mitów”, organizacje lewicowe i wszystkich ludzi o niezależnych umysłach, a także osoby duchowne – księży i zakonnice. BP
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
– Dlaczego Polska jest krajem błogosławionym? Czy dlatego, że będzie miała błogosławionego papieża? – Nie, dlatego, że polski prezydent spadł z nieba. ~ ~ ~ Powtarzający się temat pracy maturalnej z języka polskiego: „Wskaż, kto jest twoim największym autorytetem, i uzasadnij, dlaczego jest to Jan Paweł II”. 1 8
Z
12
K
A L
I
21
O
23
24
G W
65
O
I
N
54
D
D
32
Z
I
O 35
T
O
70
Ś
68
E
C
37
48
O
O
44
52
51
A
71
R
29
N
I
I 2
18
K
37
R
A
N
N
I
15
O A
E
B
85
22
25
E
P
O
33
G
J
I
L
T
11
S
89
20
U
27
N
S
A
A L
81
K
W
B
A
R
U
75
A
39
4
61
S
T
K
68
64
R
R
11
G
A
A
W
W
16
I K
A
R
N 27 35
G
49
N
T
I
57
W S
K
A
K
S
Z
A
S
E
S
O
I A
J
74
I
E
28
M
U
U
E
43
K
R
K 74
T
N
K
6
I
U
31
A
40
R
20
U
R
Y
I
30
79
U
65
55 84
Z
56
77
66
O
72
K
41 38
N
A
36
A Ż
B
52
C
9
A
J
A 53
67
66
W
N
A
A
A
59
N
T
J
T E
67
N
29
42 78
K
O K
Z A
S Z
H
J
63
T
R
Y
A
N
Ą B
22
Z
A
I
Y C
72
21
E
Z
N
Ó
W
S
D
Z
39
Ż
O
Z
28
I
T 51
K
R
A 79
W
Ł
69
82
T
R
R
P
8
76
U
Z
60
41
14
O N
E
C
K 56
T
64
N
50
18
B
Ł
N
58
K
I Z
N
63
K
53
J
71
23
50
I
R
D
C
O 78
E
R
45
73
55
A
49
A
W
58
O
C
T
62
W
I
O
57
M
61
7
48
O
A T
K 47
E
G
75
S
46
A
A
A
43
T
W 70
E
S
N 60
T
N M
13
Y
Z
87
5
T
A
A
31
33
86
K
26
Ż
G
12
A
19
Z
K
T
B D
7
F
A
62
O
A
A
38
A
77
E
30
69
L
U
L
C
6
A
R O
A
I
A
47
U
S
O
1
E
Ó
25
K
F
34
A
L
G
P
13 19
46
U
E
N
B
A
O 10
I
P
W
A
O W
W G
P
83
N
Z
E
24
59
Y
M
40
D
45
H Ł
3
R
88
5
S
R
R
Z
E
76
4
T
O
Ż
L
36
M
A 44
D
3
Z
10
D
Ę
O
B 42
15
N
O
O
34
54
73
17
S
A
I
I
2
O
S 14
S
E
32
O
E
16
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) cudzym bawić się nie godzi, 5) bombowa akcja, 8) jeden z zygzaków na szlaku, 10) za co w Indiach wszystko kupię?, 11) co, poza posagiem, dobra partia mieć musi?, 14) krowa w tym kraju ma jak w raju, 15) puszczanie pary, z ust, 16) od taty łapać kury uczy się, 18) handluje kradzionymi kanapkami, z serem, 19) nad morzem prawie pustka, 21) zjedz ją, to odżyjesz, 22) nagroda nie byle jaka, 23) półtora wieku Anglicy ją bili, ale już dawno z tym skończyli, 25) ojciec bombowej laski, 26) mowa środowiskowa, 29) wybuchowy grymas, 30) kiedy nią zakręcisz, to uzyskasz gola, 32) przypomina odważnik w ilorazie, 33) stąd siedem dziewcząt, 34) wnętrza głowy fotografia, 38) co wartościowego ma w sobie Maryna?, 42) złoty w centrum, 43) nie drużba i nie pan młody, 44) swoją miotłą się zachwyca, 49) święta od stosów i tortur, 54) lipa, którą trudno wykorzenić, 56) kantujący gitarzysta, 57) co dzierżą premierzy rządów?, 58) co robi magik?, 59) niepełny materiał budowlany, 63) każdy szelest myszy słyszy, 65) szczęściarz bez niego wyjdzie z katastrofy, 68) smaczliwka, znacznie większa niż śliwka, 69) gdy się darzy u gospodarzy, 70) rasowa tkanina ścienna, 71) „Na co mi szkoła?” – bez przerwy woła, 72) przywdział zbroję i pod Troję ruszył, aby toczyć boje, 73) pieścidełka ośmiornicy, 74) jeden z pięciu w kopie, 75) zaproszenie na pocztę, 76) tę boginię Grecy mieli z głowy, 77) najbardziej znany niejadek, 78) włada polami z szybami, 79) na co idzie dziad po prośbie? Pionowo: 1) ojcowie w sukienkach, 2) umie prześwietlić bez rentgena, 3) po niej pacjent ma otwarty umysł, 4) jest na wszystko, 5) nerwowa specjalizacja, 6) coś dla fanów wyrzynania, 7) co nosi dziarski gość na ramieniu?, 8) co robi tama na rzece, poza tym, że stoi?, 9) skrzynia do mokrej roboty, 12) najbardziej miękki befsztyk świata, 13) to i urodę posiadają panny młode, 17) broni swojej idei, 20) najpierw sąd jej kazał wstać, by tuż potem kazać siedzieć, 23) czekając na niego w teatrze, musisz być cierpliwy, 24) zwrot szczególny, i to jak, bo ani przez rufę, ani przez sztag, 27) na co spoglądasz, widząc wielbłąda?, 28) to tam w ścianie rzeźba stanie, 29) dwa razy po pięć kabli, 31) pierwsza u Greków, 35) nie gada do dziada, 36) ma wielu kawalerów, 37) jak z niego sypać można, 39) wymieszane smaki, 40) bywają karne, choć nie posłuszne, 41) ślepy nie zabija, 44) swoją rolę dobrze zna, 45) z bosmana na kapitana, 46) ma zajęcie przy prezydencie, 47) w cenie w CNN-ie, 48) niby koniak, a nie koniak, 49) po nim można odbyć staż, 50) uwielbia grać w brydża z dziadkiem, 51) wypada robić tak, jak on każe, 52) dom, w którym mieszka wuj Tom, 53) lektura znana, wśród numerantek i dewiantek, 55) na starcie, 56) ma korzenie, koronę i tylko jeden ząb, 60) poświęcisz ją bez księdza, 61) handlowe spotkania na terenie Poznania, 62) zbiór niebieskich ciał, 64) pływak jest w nim urodzony, 65) śpiewa się przy fokach, 66) często miewa szlaban, 67) tym mała dziewczynka może pociągać.
17
9
A
K
E
D
E
W
K
O
R
A
C
26
S
K
80
Y
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
N
1
I
2
P
R
A
L
C
Z
T
O
19
39
55
72
20
40
56
73
E
M
3
Z
21
Y
22
E
41
E
57
K J
58
74
4
A
C
H
T
E
23
42
A
59
U
75
5
24
M O
25
43
N
60
Ż
76
I
N
6
61
7
I
D
Z
E
O
S
I
26
44
27
45
A
77
28
46
N
62
L
8
63
E
78
K
79
C
P
9
N
I
E
M
29
47
30
80
81
Z
12
E
13
C
14
I
O
G
O
D
Z
I
Y
J
Ś
C
I
P
R
Z
E
32
66
82
50
67
83
P
15
D 49
65
A
11
31
W
64
R
U
48
A K
10
33
51
68
84
52
69
85
S
34
53
70
86
16
35
17
36
18
37
Y
38
N
54
E A
71
87
D
88
A
89
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 4/2011: „Inwestuj w alkohol! Gdzie dostaniesz czterdzieści procent?”. Nagrody otrzymują: Bogdan Szczepański z Węgorzewa, Aleksander Jażdżejewski z Warszawy, Dawid Masiak z Czerska. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Czarny humor Zakonnica stoi przy drodze i zatrzymuje samochody. Chce dostać się do klasztoru. Po jakimś czasie zatrzymuje się nowy mercedes, a za kierownicą siedzi młoda, elegancka kobieta. Zakonnica wsiada i podziwia wnętrze luksusowego auta: – Ładny samochód... – To od kochanka – odpowiada kobieta. – Śliczną ma pani biżuterię… Mąż podarował? – Nie, to od innego kochanka.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 6 (571) 11–17 II 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Dieta cud
Zakonnica przez chwilę milczy, ale widząc futro na siedzeniu z tyłu, mówi: – Ładne futro. Kupiła pani... – Nie, to od trzeciego kochanka – odpowiada kobieta. Przez resztę drogi zakonnica już nic nie mówi, tylko rozmyśla. Podjeżdżają pod klasztor, zakonnica wysiada i idzie do swojej celi. Zamyka się w niej i duma. Wtem słychać cichutkie pukanie do drzwi: – Siostro Łucjo, to ja, ksiądz Marek... Niech siostra mnie wpuści... Zakonnica wybucha: – Niech sobie ksiądz te bombonierki w dupę wsadzi!
D
zieci odchowane, kredyty spłacone, czasu od cholery i trochę. Życie zaczyna się na emeryturze! ~ Z wiekiem stajemy się coraz zdrowsi psychicznie – zapewniają naukowcy z University of Stanford. „Seniorzy lepiej sobie radzą z problemami, nie cierpią z powodu niezrealizowanych ambicji, łatwiej panują nad emocjami i stresem, unikają kłopotliwych sytuacji, bo nabrali już do życia dystansu” – twierdzi prof. Lauren Carstensen. ~ Jak zapewniają seksuolodzy, erotyczna emerytura nie istnieje. Z raportu na temat życia płciowego Polaków wynika, że 41 proc. emerytów po 65 roku życia uprawia regularny seks, a co czwarty mężczyzna po 70. jest w pełni sprawny seksualnie. Starsze osoby są coraz bardziej otwarte na sprawy erotyki i nie martwią się o niechcianą ciążę. ~ Brytyjska fundacja Women’s Institute zajmująca się problemami kobiet organizuje kursy dla emerytek, które pragną mieć udane życie seksualne. Poradnictwo obejmuje takie zagadnienia jak seks z panem cierpiącym na artretyzm, tudzież z zawałowcem. Instytut lansuje kochanie się w miejscach innych niż sypialnia, a jako sposób na podniecenie sędziwego kochanka poleca seniorkom... przebranie się w strój francuskiej pokojówki.
CUDA-WIANKI
Wesołe życie staruszka ~ Najlepszy wiek na ojcostwo? Po 90. oczywiście! „To wspaniałe być najstarszym ojcem świata” – cieszył się 94-letni Hindus Ramjit Raghav, kiedy w ubiegłym roku urodził mu się pierwszy potomek. Mężczyzna zapewnia, że świetną kondycję zawdzięcza diecie: trzy litry mleka koziego dziennie, do tego pół kilograma migdałów oraz pół kilograma popularnego w Indiach masła ghee. ~ Najstarszą aktywną zawodowo modelką jest 82-letnia Daphne Selfe. Do zawodu powróciła
kilkanaście lat temu. Zalicza wybiegi u słynnych projektantów, a jej największym atutem są długie, naturalnie siwe włosy. ~ W brytyjskim Blackley powstał pierwszy plac zabaw dla emerytów. Urządzenia zapewniają świetną zabawę, a przy okazji – nieforsujące ćwiczenia. ~ Najstarszą przyznającą się do swojej profesji prostytutką jest 83-letnia Brytyjka Sheila Voge. Starsza pani odkryła swoje powołanie 3 lata temu, niedługo po śmierci męża. Nie narzeka na brak klientów, także tych w wieku wnuczków. „Uwielbiam swoją pracę. Potrafię dać mężczyznom seks, jakiego jeszcze nie przeżyli. Będę pracować jeszcze przez wiele lat!” – oświadczyła w wywiadzie dla „The Sun”. ~ W Meksyku otwarto pierwszy na świecie dom spokojnej starości dla emerytowanych prostytutek. Panie, które pracowały w tym fachu, częściej niż inni seniorzy nie mają rodziny i przyjaciół. W takim przytulisku mogą liczyć na opiekę, życzliwość i liczne towarzystwo koleżanek o tej samej profesji. JC