Szkoła powinna uczyć dzieci, że korupcja jest zła, a uczy, że można...
KUPIĆ OCENĘ ZE SPRAWOWANIA Ü Str. 6
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 8 (207) 26 LUTEGO 2004 r. Cena 2,40 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 3
W
niedzielne popołudnie pół Polski zasiada przed telewizorami i ogląda wysłodzony serial „Na dobre i na złe”. Ten film z pogranicza science fiction niestety nijak się ma do rzeczywistości polskich szpitali. Bo tam najczęściej niepodzielnym władcą jest nie troskliwy, współczujący ordynator otoczony wianuszkiem kompetentnych pielęgniarek, lecz wirus zapalenia wątroby lub gronkowiec złocisty ordynujący śmierć pacjentów. Często jedynym efektem działania polskiej medycyny w walce z nim jest wypisanie aktu zgonu i małe trumienki... Tak było ostatnio w katowickim szpitalu. I tak będzie jeszcze nie raz!
Ü Str. 6
Być chrześcijaninem
Gdzie są pieniądze?!
Ludzie nazywający siebie chrześcijanami obiecywali innym niebo, ale często gotowali im piekło. Podczas krucjat żydzi mieli do wyboru: nawrócenie lub śmierć. Tych, którzy odmówili chrztu – mordowano. Odbierano im też dzieci i przekazywano do klasztorów. Oprawcy śpiewali przy tym pobożne pieśni i uchodzili za gorliwych wyznawców Chrystusa. Czy rzeczywiście byli godni tej nazwy? Co to znaczy być chrześcijaninem?
Józef Jędruch, prezes KFI Colloseum zatrzymany niedawno w Izraelu, dokonał prawdopodobnie masowych oszustw (większych niż Bagsik i Gąsiorowski) na kwotę około pół miliarda złotych. To wielki wyczyn. Przy takiej kwocie pół miliona złotych wyłudzone od gminy Ornontowice przy okazji zakupu przez Jędrucha pałacyku to pryszcz, ale świetnie obrazuje mechanizm działania jednego z największych polskich oszustów.
Ü Str. 16
Ü Str. 7
2
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y
Mendy
POLSKA Według najnowszych sondaży preferencji politycznych Polaków (PENTOR), aż 30 proc. wyborców chce oddać swój głos na Platformę Obywatelską; 18 na Samoobronę, a po 12 na koalicję SLD-UP i PiS. Sejm, rząd i premier cieszą się nadal powszechną niechęcią rodaków (w granicach 90 proc.), topnieje także gwałtownie popularność prezydenta (57 proc., rok temu około 80 proc.). Szefowie SLD za rok zmienią nazwę swojej partii i wypłyną jak Platforma po Unii Wolności. Premier zapowiedział ustąpienie w marcu z funkcji szefa SLD. Kandydować do spadku po nim zamierzają: Andrzej Celiński, Krzysztof Janik, Jerzy Szmajdziński i Jolanta Banach. Millerowi przybędzie teraz czasu na bardziej owocne premierowanie, a jego rezygnacja ma pomóc Sojuszowi w odzyskaniu wiarygodności. Kluczowe jest tu słowo „ma”, które w tłumaczeniu obecnego rządu znaczy: niedoczekanie wasze. Państwo straciło ok. 600 mln złotych na nadużyciach w firmie Tomasza Mamińskiego, posła partii emerytów i rencistów. Przez jego Agencję Celną Glob Investment przerzucono z Azji około 600 tirów z odzieżą bez uiszczenia cła lub za opłatę symboliczną. Gdyby każdy z 460 posłów przewalił 600 baniek, Skarb Państwa straciłby 276 miliardów złotych, czyli swoje półtoraroczne dochody. Ale tyle nie traci, więc się cieszmy! Oto jak wyglądają cięcia w administracji centralnej zapowiadane przez Hausnera: w grudniu z MSWiA zwolniono 5 osób, a 4 z nich przyjęto kilka tygodni później w tym samym resorcie na innych stanowiskach... Przepraszamy, to nie cięcia... To rząd walczy z bezrobociem... WARSZAWA Rozpadła się ostatecznie koalicja PO i PiS w stolicy. Według liderów tych partii, nie zapowiada to jeszcze zerwania współpracy w skali całego kraju. Z Kaczorami jeszcze nikt nigdy się nie dogadał – zawsze muszą być najmądrzejsi. Stawiamy flaszkę, że Rokita posunie chłopów z PSL, a może i Giertycha. W Sejmie doszło do żałosnego incydentu: poseł Mariusz Kamiński (znany z fascynacji zbrodniarzem Pinochetem) z PiS wymusił – wbrew parlamentarnym regułom – uczczenie pamięci kontrowersyjnego pułkownika Kuklińskiego minutą ciszy. Borowski, który przywoływał Kamińskiego do porządku, został zrugany przez Leppera i Kaczyńskiego. Ot, i mamy naturalną koalicję chłopsko-klerykalną. KRAKÓW Z sądu warszawskiego do Krakowa wróciła sprawa procesu o obrazę uczuć religijnych. Chodzi o plakat reklamujący film Milosa Formana „Skandalista Larry Flynt”. Plakat, którym zgorszyło się ponad 60 osób ze środowiska radiomaryjnego, przedstawia postać Chrystusa w ukrzyżowanej pozie (ale bez krzyża) na tle nagiego krocza kobiety. Dochodzenie w tej sprawie trwa już 5 lat! Czyżby wszystkie instancje sądów zaniemówiły na widok plakatu? GDAŃSK W kierowanej przez barona SLD Jędykiewicza spółce Energobudowa dokonywano przewałek księgowych. Właścicielem spółki jest gdyński Prokom. Sam Jędykiewicz oskarżany jest o wypranie w kościelnej spółce Stella Maris 2 mln złotych. Prokom (wielkie zamówienia państwowe), SLD i Kościół – oto kto w Polsce trzyma władzę! ONZ Watykan, który jak tylko może blokuje w świecie równouprawnienie mniejszości seksualnych, poniósł prestiżową porażkę na forum ONZ. Narody Zjednoczone postanowiły wprowadzić dla swoich pracowników równouprawnienie – ich partnerzy homoseksualni będą traktowani tak jak heteroseksualni – z prawem do ubezpieczenia i emerytury. Warunkiem takiego równouprawnienia jest jednak brak dyskryminacji w krajach pochodzenia pracowników. Czyli równouprawnieni będą np. Holendrzy, a już Polacy – nie. Na szczęście w katolickiej Polsce w ogóle nie ma homoseksualistów. FRANCJA Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu oddalił skargę Ruchu Autonomii Śląska. Autonomiści protestowali przeciwko odmowie rejestracji w naszym kraju narodowości śląskiej. Trybunał uznał, że problem jest wewnętrzną sprawą Polski i on sam nie jest w stanie stwierdzić, czy narodowość śląska istnieje, czy nie. Trzeba było posłuchać dwóch świadków: Polaka i Hanysa... USA John Jay College of Criminal Justice opracował na postawie rejestrów kościelnych i na zamówienie Konferencji Episkopatu Stanów Zjednoczonych raport na temat nadużyć seksualnych popełnionych przez duchownych wobec nieletnich. W ciągu ostatniego półwiecza udokumentowano 11 tys. takich oskarżeń – dotyczą 4450 księży, czyli 4 proc. z 110 tys. duchownych pracujących w tym czasie. Niby niewiele. Ale to Kościół sam decydował, jakie archiwa udostępnić... WIELKA BRYTANIA Rząd ma zamiar wprowadzić w miejsce nauki religii w szkołach publicznych przedmiot o nazwie „religia, filozofia i edukacja moralna”. W ramach tego przedmiotu w szkołach podstawowych i średnich będzie wykładany także ateizm, i to mimo faktu, że Zjednoczone Królestwo jest krajem oficjalnie protestanckim. A my jesteśmy krajem oficjalnie świeckim i pewnie dlatego zamiast wiedzy religioznawczej w państwowej szkole naucza się katolickich dogmatów. WŁOCHY Biskupi potępili „używanie języka religii w polityce”. To reakcja na zapewnienia składane przez samego premiera i jego doradcę, księdza Bozzo, jakoby do powstania partii Forza Italia Berlusconiego doszło dzięki „interwencji boskiej”. Teraz wiemy, dlaczego na sklep z wódką, która ogłupia, mówi się monopol... IRAK W potężnym zamachu samobójczym na polską bazę Camp Charlie w Hilli rany odniosło dwunastu polskich żołnierzy. Tymczasem amerykańskie konsorcjum Nour, które wygrało przetarg na uzbrojenie irackiej armii, prawdopodobnie było wspomagane przez miejscowego skorumpowanego polityka, Ahmeda Szalabiego. W zeszłym roku za pomoc w innym przetargu Szalabi wziął 2 mln dolarów łapówki od jednej z firm wchodzących w skład konsorcjum Nour. Polski Bumar chce zaskarżyć przetarg, tym bardziej że w tajemniczych okolicznościach komisji przetargowej zginęła część dokumentacji... Tak to jest, kiedy uczciwi Polacy zmuszeni są robić interesy z aferzystami z USA.
C
zasy są ciężkie jak cholera. Coraz trudniej zarobić – jednemu na bułkę z masłem, innemu na nowe bmw. Ponieważ większość życia spędzam w pracy, o mizerii Polaków przekonuję się głównie na dwa sposoby. Po pierwsze – wyglądając z okien redakcji na podwórkowy śmietnik monitorowany przez coraz większe zastępy ekologów z wózkami. Po drugie – przeglądając pocztę. Jak to doskonale wiedzą redaktorzy naczelni i wydawcy, część korespondencji redakcyjnej stanowią pozwy sądowe, niestety. Niektóre gazety mają nawet po kilkadziesiąt spraw, przeważnie o naruszenie dóbr osobistych. W demokracji to nieuniknione, ale obecnie – w dobie kryzysu i bezrobocia – staje się nawet więcej niż pewne. Tak bowiem się składa, że im mniej dóbr w kieszeni, tym częściej bywają one „naruszane”. „Fakty i Mity” – co widać po braku sprostowań w gazecie – mają zaledwie cztery sprawy. To najlepiej świadczy o rzetelności naszych dziennikarzy, tym bardziej że trzy spośród czterech pozwów przysłali nam zwykli... a właściwie niezwykli naciągacze. Nazywam podobne indywidua mendami, bo czepiają się uczciwych ludzi. Z braku lepszego zajęcia powinni raczej oczyszczać śmietniki, wolą jednak siąść sobie wygodnie w ciepłej chałupie i napisać pozew. Wykorzystują do swych przestępczych celów aparat sprawiedliwości powołany do ścigania takich jak oni, co woła już o pomstę do Kurczuka! Niestety, każdy pozew jest skrupulatnie badany przez sąd i Kotliński albo jego adwokaci posłusznie, ze zwieszonymi łbami, muszą stawiać się przed obliczem Temidy. Dopóki ta parodia prawa nie zakończy się oddaleniem powództwa (co nie jest wcale takie pewne, zwłaszcza gdy sędzią jest klerykał), ofiary oszusta same uchodzą za ciemiężycieli. Kilka takich spraw już wygraliśmy, ale kto nam zwróci stracony czas i nerwy? Co to za mendy i dlaczego zasłużyły na miano niezwykłych? Już wyjaśniam. Pierwsza fala tego typu pozwów spłynęła po naszym głośnym artykule o romansie Karola Wojtyły. Ponieważ dla wielu polskich katolików szef Kościoła jest obiektem kultu – wysyłali masowo do prokuratur zawiadomienia o popełnieniu przez nas przestępstwa obrazy uczuć religijnych. Zaznaczyć trzeba, że prawdziwość zawartych w artykule tez nie obchodziła ich w najmniejszym stopniu. Byli jednak i tacy, którzy wysłali pozwy do sądów cywilnych o... obrazę uczuć religijnych i naruszenie swoich dóbr osobistych jako katolika. A czego żądali? Kasy! Wyłącznie kasy, bo tylko ona mogła otrzeć ich łzy. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby domagać się od gazety przeproszenia Papy „posądzonego” przez nas o uleganie ludzkim odruchom, tj. miłość do kobiety. Obliczyli szybko, że na jednej obrazie można zarobić 8–10 tysięcy i o taką rekompensatę za utracone „dobra” wystąpili. Oczywiście wszyscy przegrali. Kiedyś pogodni ludzie socjalizmu cieszyli się jak dzieci, kiedy ich twarze znalazły się w „Trybunie Ludu”, „Sztandarze Młodych” czy „Kronice Filmowej”. To było dopiero przeżycie! Wycinek z gazety szczęśliwcy trzymali latami, pokazując dzieciom i wnukom. Pamiętam dokładnie, bo sam jako marny szkrab byłem dumny wielce, gdy ojciec pokazywał mi taką relikwię. Dzisiaj wygląda to tak – rzut okiem na gazetę i bieg na przełaj do sądu! Tak właśnie zachował się młody człowiek z Łodzi, członek jednego z katolickich stowarzyszeń, który zobaczył swoją podobiznę na okładce „FiM”. Dziennikarka wraz z fotografem, podczas publicznej, masowej imprezy standardowo zapytała go, czy można mu zrobić zdjęcie „do prasy”. Wychodzimy bowiem w redakcji z założenia, że prasa nie dzieli się na zdrową i zadżumioną. Pan Łukasz chętnie wyraził zgodę, którą obecnie
wycenia na 10 tysięcy złotych. W pozwie napisał oczywiście o „utraconych dobrach” i „obrażonych uczuciach religijnych”, domaga się też... sprostowania zdjęcia. Czy domagałby się tego od telewizji, gdyby ta pokazała przez przypadek jego „niepokalane” oblicze? A może operator kamery ma pytać każdego kibica (piłkarza) na meczu albo chłopa na dożynkach, czy może ich sfilmować i czy nie mają nic np. do TV Polsat? Jakie ciężkie muszą być czasy, skoro ludzie chcą dorobić nawet na swojej religii... Wszystkim naciągaczom odpuszczam po chrześcijańsku, choć dobrze wiedzą, co czynią. Cóż, mendy też chcą jeść. Nie zrozumiem jednak nigdy tych, którzy – mając ludzki szacunek, kredyt społecznego zaufania i zapewnione aż nazbyt godne utrzymanie – kradną i oszukują na potęgę, narażając przy tym wszystko, co osiągnęli, łącznie z honorem, a nawet własną wolność. Mam oczywiście na myśli naszych polskich posłów – wybrańców narodu, psia mać, którzy chcą z kolei zarobić na swoim publicznym stanowisku, znajomościach oraz immunitecie. To są dopiero mendy i to do kwadratu! Zamiast immunitetu, który sam w sobie jest kryminogenny i powinien być natychmiast zniesiony, osoby publiczne za popełnienie przestępstwa powinny być traktowane ze szczególnym rygorem. Po setkach afer z udziałem parlamentarzystów do tej pory największą dla nich karą było tymczasowe aresztowanie i... koniec kariery politycznej. Tylko księża mają w Polsce lepiej, bo ich za przestępstwo, np. za pedofilię, przenosi się zazwyczaj do innej parafii. W ogóle wielkim polskim fenomenem godnym badań socjologów i kryminologów jest nadzwyczajna skłonność do łamania prawa przez tych, którzy to prawo stanowią. Czyżby sama władza aż tak bardzo deprawowała? Czym kierują się wyborcy, głosując niezmiennie co cztery lata na łotrów spod ciemnej gwiazdy? Czy w Polsce brakuje uczciwych i kompetentnych ludzi? Chylę czoło przed posłami prawymi, którzy pracują w pocie czoła, a na dodatek zbierają cięgi za swoich kolegów łotrzyków, podobnie jak dobrzy księża za złych. Wszelkiego zła jest jednak na salonach władzy stanowczo za dużo. Za dużo jest też samej władzy. Gdyby to ode mnie zależało, natychmiast rozwiązałbym Senat, zaś liczbę posłów ograniczył do stu. Automatycznie ubyłoby aferzystów i warchołów, a przybyło kasy w budżecie. W Polsce na 100 000 obywateli przypada 170 przestępców. Wśród 1000 Polaków jest więc 1,7 przestępcy. Z prostego rachunku wynika, że w polskim Sejmie na 460 posłów, statystycznie rzecz biorąc, powinno zasiadać 0,8 oszusta, naciągacza i złodzieja łącznie, czyli niecały jeden zbir! A ilu ich tam siedzi? Chmary całe siedzą! Od początku obecnej kadencji wobec 36 (słownie: trzydziestu sześciu) posłów prokuratury wysunęły akty oskarżenia lub prowadziły postępowania sprawdzające na okoliczność popełnienia przez nich przestępstwa. Jak wielu „wybańcom narodu” udało się ukraść i nie wpaść? Ilu obronił immunitet? Co z tym złodziejskim fantem zrobić? Natychmiast odebrać immunitety sędziom, prokuratorom i parlamentarzystom; w ogóle wykreślić słowo „immunitet” ze słownika. Zaostrzyć w kpk kary dla osób zaufania publicznego (w tym dla księży) po uprzednim ustaleniu, komu wypada zaufać. To, że w Polsce jest kryzys i bezrobocie, nie może oznaczać pobłażania osobom łamiących prawo, choćby były ministrami, posłami albo miały uczucia religijne. JONASZ
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
F
irmy ubezpieczeniowe i biskupi mają wielki interes do zrobienia. Zyskają jedni i drudzy; straci – jak zwykle – państwo. A wszystko zaczęło się od feralnego cmentarza parafialnego w Dalikowie, gdzie spadający konar drzewa uczynił ze spacerującej tam dziewczynki kalekę do końca życia. Sąd w Łodzi orzekł 13 lutego 2001 r., że za wypadek odpowiedzialność ponosi zarządca cmentarza, czyli miejscowy proboszcz, i nakazał jednocześnie wypłatę zadośćuczynienia w kwocie 120 tys. zł., jednorazowego odszkodowania – 7 tys. i comiesięcznej renty stałej – 1450 zł. Dziś z karnymi odsetkami kasa urosła do ponad 400 tys. złotówek, a po papieskich włościach kręci się komornik. – Jak ognia należy się wystrzegać takich afer jak w Dalikowie! – grzmiał zarządca watykańskich dóbr, prymas Józef Glemp, na jednej z niedawnych nasiadówek Episkopatu Polski. Na samej kościelnej górze podjęto rewolucyjną decyzję. Zmienia ona zasady ubezpieczania kościelnego majątku. Do tej pory każdy proboszcz parafii (ten w Dalikowie miał to w d...) był zobowiązany do ubezpieczenia jej dóbr trwałych. Kontrolować to miały – za każdym razem – wizytacje biskupie, lecz te bardziej są zainteresowane przejmowaniem gotówkowego haraczu z terenu, aniżeli przeglądaniem papierzysk. Setki
U
trata jakiegokolwiek przywileju wywołuje w katolickim Kościele histerię. Tym większą, im większych dotyczy pieniędzy. Wiadomość, że wejście do Unii Europejskiej grozi utratą zwolnień celnych na towary sprowadzane spoza obszaru wspólnoty (głównie samochody i sprzęt komputerowy z Dalekiego Wschodu i USA), wstrząsnęła kat. Kościołem. Nie poprawiła biskupom humorów mglista
parafii w Katolandzie nie widziało agenta ubezpieczeniowego, co wychodzi na jaw, kiedy kościoły i plebanie odwiedzają złodzieje. Ileż to razy okradziony dobrodziej skarżył się mediom, że nie odzyska nawet złotówki, bo z braku wolnych środków nie mógł się ubezpieczyć!
orkiestrę wyskoczył postrach księży abp Stanisław Gądecki z Poznania. Rzecznik prasowy Kurii Metropolitalnej, ks. Bogusz Lewandowski, potwierdza, że są prowadzone rozmowy z dużą firmą ubezpieczeniową, ale teraz najważniejsza jest inwentaryzacja majątku i dokonanie je-
zapewne wielu proboszczów zgłosiło hurtem – jako obiekty zabytkowe – całkiem nowe plebanie czy garaże. Teraz państwo i samorząd mają, jak to się ładnie mówi, partycypować w kosztach ubezpieczenia tych dóbr. Przy okazji dorzuci się do wspólnego worka budynki parafialne, cmen-
3
korzystną umowę. WARTA z Poznania ma już pewne doświadczenie, bo ubezpiecza na terenie całej Polski jedno ze zgromadzeń zakonnych. – Za taki wielki interes należy się dla przedstawicieli kurii odpowiednia prowizja... – Surmacz zniżył głos w moim kierunku. Widzi
Ubezpieczenie od Kościoła
Nowa formuła ubezpieczeniowa Krk (o której „FiM” dowiedziały się jako pierwsze) brzmi: jedna polisa dla jednej diecezji! Już wprowadza się ją w życie. Na pierwszy ogień idzie gospodarna Wielkopolska. Przed
że Kościoły zachowają w Unii prawa nabyte przed przystąpieniem. Z kolei rzecznik Episkopatu, ks. Józef Kloch, wystosował specjalne oświadczenie, w którym podkreślił, że dotychczasowe ulgi dotyczyły wyłącznie instytucji prowadzących działalność charytatywną. Nie wyjaśnił, skąd wzięła się mnogość afer, a zwłaszcza ta najsłynniejsza w diecezji lubelskiej, gdzie na ławie oskarżonych zasiadło 18 księży handlujących bezcłowymi samochodami.
Czarna rozpacz zapowiedź wicepremiera Józefa Oleksego, że „ostateczne decyzje i ustalenia zapadną już wkrótce, podczas posiedzenia Komisji Wspólnej”. Na domiar złego z Ministerstwa Finansów zaczęły wyciekać pogłoski, że dostosowanie polskiego prawa do wymogów UE wymaga też zmian w konkordacie, który pośrednio (ustawą o stosunku państwa do Kościoła kat.) gwarantował do tej pory ulgi celne. Tego już Episkopat nie zdzierżył: – Nie ma najmniejszego powodu do renegocjacji konkordatu, jak również ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego – ostro zareagował ksiądz Remigiusz Sobański, członek komisji konkordatowej. Zauważył, że zapisy na temat ulg celnych znajdują się w ustawie i (w najgorszym przypadku) można co najwyżej rozważać jej zmianę. Ale i to – zdaniem Sobańskiego – wydaje się absolutnie zbędne z uwagi na postanowienia traktatu amsterdamskiego przewidującego,
GORĄCY TEMAT
Zdaniem ekspertów unijnych, poniesione ewentualnie straty celne Kościół z nawiązką zrekompensuje sobie w dopłatach do produkcji rolnej. Łatwo policzyć: mają już w łapach 160 tys. ha ziemi, co pomnożone przez 118 euro za hektar da 18,88 miliona euro rocznie! Wciąż nie będą płacić podatków od opłat za chrzty, śluby i pogrzeby. Utrzymają zwolnienia od opłat skarbowych, sądowych, podatkowych i notarialnych przy kupnie i sprzedaży wszelakiego mienia, jeśli transakcje nie będą związane z działalnością gospodarczą. Nikt nie zażąda również podatku od dochodów z tejże działalności, jeśli zostaną przeznaczone na cele kultowe, oświatowe lub charytatywne. Otrzyjcie więc łzy, chłopaki w sukienkach. Wiadomo, że każdego grosza szkoda, ale przecież jeszcze nie wymyślono na świecie takiego prawa, którego nie potrafilibyście nagiąć do własnych potrzeb. ANNA TARCZYŃSKA
go wyceny. Dopiero wtedy ma być wiadomo, ile archidiecezja zapłaci za ubezpieczenie. Drugą w kolejce diecezją jest Kalisz, gdzie również zainicjowano wstępne rozmowy z ubezpieczycielami. Dwie diecezje mają spełnić rolę królików doświadczalnych. Przy tym eksperymencie episkopat spróbuje bowiem określić, ile kasy może wydrzeć od państwa. Tak, tak – biednego polskiego państwa, bo w założeniu episkopatu stoi, że większą część sumy składek ubezpieczeniowych za ubezpieczenie majątków kościelnych płacić będzie polskie państwo, czyli my wszyscy. Sposób jest dziecinne prosty. Otóż – jak wiadomo – wcześniej zrobiono wiele, żeby jak najwięcej uświęconych przybytków wpisać do rejestru zabytków, co gwarantuje państwowe i samorządowe wielomilionowe dotacje na ich remonty. Z roztargnienia
tarze, domy katechetyczne, bo komu w ministerstwie lub radzie powiatowej czy miejskiej zechce się przecedzić ów majątek? Kto będzie chciał dyskutować albo odbierać księdzu, skoro każde dziecko wie, że księdzu trza DAĆ? Prawdopodobnie firmą, która ubezpieczy każdą poszczególną archidiecezję „jako całość”, będzie PZU. W oddziale poznańskim, zasłaniając się tajemnicą handlową, nie potwierdzono tego, ale też nie zaprzeczono. Bardziej rozmowni byli w WARCIE. Daniel Surmacz, reprezentujący naczelnika, Małgorzatę Pruszewicz, uniżenie zaprosił przedstawiciela kurii (w którego wcielił się reporter „FiM”) do negocjacji. Oczywiście, WARTA jest gotowa na „dzień dobry” udzielić wszystkich możliwych zniżek i uruchomić najlepszych ludzi, którzy przygotują
on wiele miłych możliwości: wczasy w ciepłych zakątkach globu, jakiś drobiazg w postaci pojazdu czterokołowego i inne takie. I tak to jeden głupi konar w Dalikowie przewrócił do góry nogami nie tylko Bogu ducha winną dziewczynkę, ale również ubezpieczeniowe dogmaty Krk. Już wiemy, że dla budżetu państwa lepiej było jednorazowo i szybko wypłacić 400 tys. zł poszkodowanej, wyręczając w tym „ubogiego” arcybiskupa Ziółka z Łodzi, aniżeli dać się wmanewrować w majstrowanie przy projekcie: jedna diecezja – jedna polisa – wspólne zabytki. Oj, będzie nas wszystkich ten cały majdan słono kosztował! Chyba... chyba że w PZU czy innej WARCIE można ubezpieczyć się od pazerności Kościoła. To by było coś, Panie Hausner! JAN KALINOWSKI Fot. Alex Wolf
GŁASKANIE JEŻA
Szkoła przetrwania Co dzień pół Polski zasiada przed telewizorem i z drżeniem serca obserwuje: przeżyją czy nie przeżyją... Zapadną na anemię lub galopujące suchoty, czy może jednak, niebożęta, jakoś dotrwają... Czy chodzi tu o tysiące rodzin ze śląskich familoków pozostawionych bez środków do życia? A może ludziskom żal d... ściska na widok niedożywionych dzieci z popegeerowskich ugorów, emerytów, rencistów lub tzw. ekologów grzebiących od rana do wieczora po śmietnikach? Nic z tych rzeczy. Polak telewidz ma teraz taki oto poważny dylemat i SMS-ową sondę: Czy dwaj posłowie – pp. Paweł Poncyliusz z PiS i Paweł Graś z PO – przeżyją miesiąc za 500 złotych? Pomysł obu panów wziął się z transparentów dźwiganych pod Sejmem przez demonstrujących. Napis na nich brzmiał: „Darmozjady do roboty za 500 złotych”. Vox populi, vox Dei – zakrzyknęli obaj parlamentarzyści i rozpoczęli jedną z najbardziej idiotycznych, a może raczej cynicznych akcji, jakie widziałem w życiu. Co więcej, temu kretyństwu sekundują media, ekscytując się, że taki nieboga Graś kupił w sklepie mortadelę, bo na szynkę westfalską, kawior i łososia akurat biedaka nie stać, a Poncyliusz poszedł do najtańszego fryzjera. Ciekawe, na jak marną fryzurkę zgodzi się żona Poncyliusza – mama dwojga dziatwy i trzeciego w drodze.
Czy ona (i latorośle) też pięćsetzłotową niedolę dzielą z głodującym tatą? Ależ skądże! Pan poseł i jego medialnie głodujący kolega przynoszą do domu poselską pensję (coś ok. 10 tys. złotych) i ich rodzinki obrastają tłuszczykiem i znieczulicą, a oni, nieboraki, wsuwają mortadelę, chudy serek i chlebek z przeceny. I to – UWAGA – aż cały miesiąc! Od rańca do wieczorańca. Zgroza! Porzygać się można. Tymczasem statystyki podają, że dzień w dzień blisko milion dzieci w Polsce nie przynosi do szkoły drugiego śniadania (nie zjadłszy wcześniej pierwszego), a na lekcjach dochodzi do zasłabnięć z głodu. Matka takiego „głodomora”, co to mortadelę widział raz przez szybę w mięsnym, najpewniej dałaby sobie palec u prawej ręki odrąbać, aby poselskie głodowe 500 złotych dostawać miesiąc w miesiąc i to na calutką, wielodzietną rodzinkę. Cóż więc obaj panowie Pawłowie posłowie chcą osiągnąć swoją udawaną ascezą? Ot, tylko szum medialny, reklamę nazwiska i westchnienia wzruszonych telewidzów: Och, jakie ludzkie paniska! Ludzkie? Policzmy: Poncyliusz i Graś mają do przehulania po pięć stów, czyli po ponad 16 złotych dziennie – tylko na żarcie (bo takie duperele jak czynsz, prąd, gaz, itp. głodówki nie obejmują). Cóż więc za to nieboracy mogą świątek, piątek kupić, aby przeżyć:
Śniadanko: 10 dag szynki – 1,5 zł, chleb – 1,5 zł, pół kostki masła – 1 zł, herbatka – 0,2 zł; Obiadek: schabowy – 2,0 zł, ziemniaki – 0,5 zł, surówka – 0,5 zł; Podwieczorek: pączek – 0,5 zł, kawa – 1 zł; Kolacyjka: 10 dag kiełbaski – 1 zł (chleb z herbatą i masło zostały z nawiązką ze śniadania) i jeszcze do popicia woda mineralna na nocnego kacora – 1 zł. Daje to razem całe 10 złotych i 70 groszy za bardzo przyzwoite dzienne wyżywienie (spełnia z naddatkiem normy kaloryczności dla dorosłego człowieka). Tylko czegoś tu jeszcze brakuje. Prasy oczywiście, aby cokolwiek chociaż wiedzieć o tym, że istnieje gdzieś inny świat – świat niepodobny do kuluarów i restauracji sejmowych, basenu w hotelu dla posłów, hotelowych pokojów z suto zakrapianymi imprezami; świat bez darmowych środków lokomocji, telefonów komórkowych i limuzyn z kierowcami. Najlepiej nadaje się do konstatacji tego faktu lektura „Faktów i Mitów”, więc dorzućmy do puli jeszcze 2,4 zł i wyjdzie nam wówczas całe 13 złotych i dziesięć groszy. Co zrobić z potężną zaoszczędzoną kwotą – prawie 3 złotych? I tu jest dylemat właśnie dla panów Poncyliusza i Grasia: piwko czy SZCZYTNY CEL CHARYTATYWNY? MAREK SZENBORN
4
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA unika świadczeń w tym zakresie. Triumfuje tzw. medycyna naturalna, która wywarła duży wpływ na położnictwo oraz opiekę nad noworodkiem. Coraz częściej lekarze zwlekają bądź odmawiają przeprowadzania cesarskiego cięcia podczas porodów mimo zdecydowanych wskazań. Stosują ryzykowną metodę Kristelera, ugniatając brzuchy kobiety i wy-
nie mają pokarmu, są zmuszane do karmienia. Nierzadko – gdy nie produkują pokarmu – są uznawane za wyrodne matki, zaś butelka ze smoczkiem szmuglowana na porodówki traktowana jest jak owoc zakazany. Działające od dziesięciu lat Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Rodzinnych, którego pierwszym przewodniczącym był Kazimierz
Medycyna i ideologia Na początku lat 90. ideologia wtargnęła w sferę medycyny. Lekarze aktywnie zaangażowali się w debatę na temat przerywania ciąży i już w 1991 r. na Nadzwyczajnym Zjeździe przyjęli kodeks etyki lekarskiej, który ograniczył prawo do aborcji dwa lata wcześniej niż uczynił to Sejm (1993 r.). We wszystkich sprawach związanych z płodnością, rozrodczością i macierzyństwem czy końcem życia (eutanazja) wielu lekarzy zaczęło się nagminnie kierować względami religijnymi i światopoglądowymi, ignorując najnowsze osiągnięcia medycyny oraz potrzeby i oczekiwania pacjentów. Lekarze coraz częściej odmawiają kobietom recepty na pigułkę antykoncepcyjną, skierowania na badania prenatalne czy na leczenie bezpłodności. Chociaż przy ostatniej zmianie kodeksu etyki lekarskiej (wrzesień 2003 r.) nie udało się tych ograniczeń formalnie zadekretować, to jednak w praktyce wielu lekarzy
ciskając z nich dzieci. W wielu przypadkach zwlekanie czy zaniechanie cesarskiego cięcia doprowadziło do kalectwa bądź śmierci noworodków. Opóźnianie porodów stanowi również poważne zagrożenie dla zdrowia kobiet. Rodzice wnoszą sprawy do sądów, ale nawet to nie powstrzymuje fanatyków porodów naturalnych przed podobnymi metodami. Nawet lekarze bardziej nowocześni częściowo ulegają podobnym tendencjom. Jeden z najbardziej znanych ginekologów warszawskich – szef kliniki ginekologiczno-położniczej – zapytany przez dziennikarza o opinię na temat odpowiedzialności lekarza za kalectwo dziecka spowodowane zwłoką z zastosowaniem cesarki, stanął w obronie lekarza, mówiąc, że „gdyby Bozia chciał, by dzieci wychodziły brzuchem, toby na brzuchu kobiety umieścił suwak”. Nawet karmienie piersią nie uniknęło ideologizacji. Choć niewątpliwie wskazane w większości przypadków, traktowane jest jak dogmat religijny i często nawet kobiety, które
Kapera, oraz Katolickie Stowarzyszenie Pielęgniarek i Położnych za główny cel stawiają sobie ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Jednocześnie ostrzegają przed korzystaniem z postępu medycyny, który dla nich oznacza wkraczanie w kompetencje Boga. Tymczasem lekarze, którzy ograniczają dostęp do niektórych procedur medycznych z powodów światopoglądowych i pozamedycznych, powinni ponieść konsekwencje przed sądami lekarskimi, ale wiadomo doskonale, że w Polsce pociągnięcie lekarzy do odpowiedzialności zawodowej graniczy z cudem. Podobne problemy mogą się w przyszłości nasilić w szpitalach katolickich, które zaczęły powstawać (na przykład szpital księdza Jankowskiego). Jeśli w okolicy będą inne szpitale, to zawsze będzie można sobie wybrać inny, ale jeśli będzie to jedyny szpital, to nie chciałabym być w skórze kobiety, która trafi tam na porodówkę... WANDA NOWICKA
A
pozmieniali sobie stare żony na młodsze. I tak w ciągu 14 lat wytworzyła się nowa klasa polityczna. Arystokracja PIENIĄDZA. Oni wszyscy są zobowiązani do składania oświadczeń podatkowych. Właśnie je czytam i oczy wychodzą
niewiarygodne! Taka duża?! Otóż składają się na nią zarobki kominowe, a te idą w dziesiątki tysięcy. Roczny średni zarobek po zapłaceniu podatków wynosi 19 tys. zł. Dla porównania, we Francji średni roczny zarobek (po odtrąceniu podatku) wynosi w przeliczeniu na złotówki 75 tys. zł, w Niemczech (gdzie średni podatek wynosi aż 42 proc.) – 90 tys. zł, w Hiszpanii – 60 tys. zł, w Szwajcarii – 163 tys. zł. Polskie rachunki za gaz, telefon, energię cieplną są najwyższe w Europie, a za energię elektryczną najwyższe na... całym globie. To wprost nie do wiary, ale przeciętna polska rodzina płaci rocznie za gaz, prąd, wodę, ogrzewanie i inne koszty wliczone w czynsz około 6000 zł rocznie, a to oznacza ponad 30 proc. rocznych zarobków. A jak bogaty jest polski prezydent? Mieszkanie w Warszawie o powierzchni 83,1 mkw., działka o pow. 2600 mkw. w gminie Góra Kalwaria, 370 akcji „Polisy Życie”, 6 akcji Banku Śląskiego oraz na kontach kasa w wysokości 1,2 mln złotych. Jak to zwykle w Polsce bywa – bogatsza od prezydenta jest jego żona. Rodzina Putinów mieszkająca w Moskwie jest o połowę biedniejsza od Kwaśniewskich z Warszawy. Milionerów (dolarowych) mamy mniej więcej tylu, co wielka Rosja. I co z tego? Ano najwyższa pora, proszę Państwa, nauczyć się żyć dumą i satysfakcją, bo inaczej toby człowiek zwariował. ANDRZEJ RODAN
miało być tak pięknie! Gierek obiecywał zbudować drugą Polskę, a Wałęsa drugą Japonię. Lechu tak cudnie opowiadał, że nowi politycy będą załatwiali sprawy nie dla siebie, ale dla nas wszystkich. Nawet piosenki śpiewano o tym nadchodzą-
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Bogatsi od Putina cym raju i tych herosach, którzy nam to załatwią, „o tych ludziach, którzy poczuli, że są wreszcie teraz u siebie, solidarni walczą o dzisiaj, i o przyszłość także dla ciebie”. Transformacja ustrojowa pod pewnymi względami potoczyła się ślepym torem. Ale nie dla wszystkich. Wygenerowano kastę bogoli; między nimi a resztą pospólstwa istnieje niebotyczna przepaść. I nawet nie chodzi mi o krezusów pokroju Kulczyka, Niemczyckiego, Gudzowatego, Solorza i innych. Nie chodzi mi też o tych, którzy własną inicjatywą, ryzykiem albo potem i ciężką pracą dorobili się jakiś tam majątków, ale właśnie o tych, których naród wybrał na swych reprezentantów. Parlamentarzyści – jeszcze nie tak dawno skromni gołodupcy, zwykli ludzie – zamienili bloki na wille, stare auta na nowe lukstorpedy, nauczyli się grać w tenisa, wynajęli bodyguardów,
mi z orbit. „Parlamentarzyści nie kłamią w swych oświadczeniach majątkowych” – stwierdza były minister skarbu, Wiesław Karczmarek. Sam ma dom o powierzchni 350 mkw., z 3,5-hektarową działką, oprócz tego mieszkanie, żaglówkę i peugeota. Poseł Jan Chaładaj (niedawno usunięty z SLD) dysponuje już czteromilionowym majątkiem, aczkolwiek nie przypominam sobie, aby prowadził jakieś duże biznesy, na których zarobił te 4 melony. Artur Balazs, jeszcze nie tak dawno powiatowy sekretarz PZPR, tam, gdzie psy szczekają dupami na dobranoc, ma już 240-hektarowe gospodarstwo, 200-metrowy dom, ponad 400 tysięcy dolarów i euro oszczędności, mieszkanie i dodatkowe 460 tys. zaskórniaków w złotówkach, że już nie wspomnę o samochodach i maszynach rolniczych. Średnia płaca miesięczna w Polsce brutto to 2,3 tys. zł. Powiecie – to
Prowincjałki Trzej łodzianie wpadli na pomysł, jak zarobić trochę szmalu. Postanowili ukraść... czołg z wojskowego terenu na łódzkim Brusie i sprzedać go na złom. Wzięli ze sobą hydrauliczny podnośnik, młot, piłę, wózek do transportu części. Już udało im się zdemontować jedną oś czołgu, załadować na wózek koło, ale hałasowali przy tym tak bardzo, że przydybał ich wartownik.
TRZEJ PANCERNI
W Zespole Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Jarosławiu odbywała się szkolna dyskoteka. Jeden z nauczycieli strzegł wejścia przed niepożądanymi gośćmi. Dziewiętnastoletni uczeń ZSTiO był tak zalany, że nauczyciel nie wpuścił go do środka. Uczeń poczuł się urażony, więc poszedł po starszego brata (21 l.). Młodzieńcy wrócili pod szkołę i skatowali belfra. Już im więcej nie podskoczy.
PRZEGIĄŁ I OBERWAŁ
Wiesław L. (62 l.) z Solca nad Wisłą (woj. mazowieckie) kochał psy, a one się do niego wyjątkowo garnęły. Podobno Wiesław specjalnie smarował się sierścią suki mającej cieczkę. Zwabiał czworonogi do swego domu i... zabijał. Mięso jadł, na kościach robił zupkę, a z reszty – psi smalec. Nikt mu tego nie mógł udowodnić, bo przecież psy nie mówią. W trakcie jednego z takich „obiadów”, kiedy siedział przy suto zastawionym stole, nakryła go policja. Teraz zabójca psów jest badany w szpitalu dla umysłowo chorych. Koreańczycy i Wietnamczycy też jedzą psinę, ale w psychiatryku ich nie zamykają.
MILCZENIE PSÓW
Artur G. (24 l.), mieszkaniec gminy Kodeń (woj. lubelskie) postanowił ukraść elementy kolorowe i sprzedać je na złom. Mógł na tej transakcji zarobić ok. 50 zł. Nie przewidział, że w stacji transformatorowej, do której wybrał się nocą na „urobek”, biegnie prąd o napięciu 15 tys. woltów. Jego zwęglone zwłoki odnaleziono rano.
NIE PRZEWIDZIAŁ
Łódzcy radni Władysław Androsow i Stanisław Januszewski (z ŁPO – prawica) chcą dodać do nazw łódzkich ulic ich nazwy z okresu okupacji hitlerowskiej. W ten sposób pragną uczcić... 60. rocznicę likwidacji łódzkiego getta. Obaj domagają się, żeby ich ideę wspomógł prezydent Kropiwnicki, dał im na to odpowiedni szmal oraz urzędników magistrackich do pomocy. I tak np. ulica Lutomierska miałaby nosić nazwę Hamburgerstrasse, a Piotrkowska – Adolf-Hitler-Strasse... Opracował A.R.
ADOLF HITLER W ŁODZI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE, UROJONE (...) Wolontariusze. Rokrocznie jest ich ok. 100 tys. Owsiak im schlebia, nazywa solą tej ziemi, organizuje im koncerty rockowe... A przecież to, co robią ci młodzi ludzie, to zwykła (...) żebranina wzmocniona elementami presji psychicznej i fizycznej. To bardzo złe wzorce. Gdyby Owsiak potrafił skłonić tych ludzi do prac społecznie użytecznych, gdyby zaprzągł ich do jakiegoś twórczego wysiłku, gdyby słowem ci wolontariusze zapracowali na sukces finansowy Orkiestry – chapeau bas!!! Ale oni tylko wyłudzają pieniądze. („Nasza Polska” 3/2004) ¶¶¶ Musimy poczekać na szczegóły. Żeby plan Hausnera nie przeżył transformacji hot-doga, który przestał być bułeczką z parówką, a stał się bułeczką z pieczarkami – przestrzegał Olechowski. Ależ to dokładnie tak jak z natarczywie reklamowaną przez pana Olechowskiego Unią Europejską. (...) W hot-dogu Olechowskiego trudno nawet mówić o jakichś pieczarkach, skoro istnienie samej suchej bułeczki stoi pod znakiem zapytania... („Nasz Dziennik” 24/2004) ¶¶¶ Dopóki gazety jak „Nasza Polska” będą skazane na śmierć przez zamilczenie, dopóki ludzie w rodzaju o. Rydzyka czy ks. Jankowskiego będą brudnymi metodami zwalczani w publicznych mediach (...) mówienie o III RP jako państwie prawa będzie kłamstwem. W USA można by w takich wypadkach wytoczyć proces, powołując się na I poprawkę do Konstytucji. Ale w Polsce nie ma nawet porządnej konstytucji. („Nasza Polska” 4/2004) ¶¶¶ Celem LPR jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w Polsce, a Liga ma przed sobą jedynie drogę od zwycięstwa do zwycięstwa. (...) LPR ma teraz kilkanaście procent poparcia, ale będzie miała 70 proc., bo jest jedyną partią, która ma program odbudowy Polski. (Roman Giertych, LPR, „Nowa Myśl Polska” 5/2004) ¶¶¶ Wszystkie gry budzące namiętności, takie, które wywołują zamieszanie, złość czy irytację, są dziełem diabła. (www.e.kai.pl) Wybrała O.H.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
NA KLĘCZKACH
CHRYSTUS STŁUKŁ MARYJĘ Wiceprezes Zarządu Głównego Ligi Polskich Rodzin, Sylwester Chruszcz, oprotestował wystawę Borre Larsena pt. „W norweskim lesie. Norweska sztuka ostatniej dekady” w warszawskiej „Zachęcie”. Dwa eksponaty obraziły jego uczucia religijne: ceramiczna figurka Chrystusa z rozłożonymi rękami, na które nawinięty jest motek wełny, oraz dzieło „Wybacz mi”. Figurka Jezusa stoi obok stłuczonej w połowie figurki Maryi. Według Chruszcza „wygląda to tak, jakby Chrystus stłukł Maryję”. Gorliwy poseł napisał nawet w tej sprawie do Ambasady Królestwa Norwegii w Polsce oraz do sponsorów wystawy. Zapowiedział też, że złoży doniesienie do prokuratury. PaS
SLD KLEROWI Lewicowy prezydent Elbląga Henryk Słonina podjął decyzję o finansowaniu jedynej w mieście szkoły katolickiej. Placówka – mimo sporego czesnego wpłacanego przez rodziców (350 zł miesięcznie) – jest zadłużona. Od września będzie już na garnuszku samorządu, choć nadal pozostanie pod zarządem słynącej z oszustw finansowych diecezji elbląskiej. Decyzja Słoniny wywołała wściekłość w mieście, bo nie jest tajemnicą, że do kościelnej szkoły chodzą dzieci tutejszych notabli. I ta informacja wyjaśnia wszystko: lewica hoduje sobie nowe kadry do nowej ewangelizacji. A.C.
ZAKONNIK ZAPRASZA...
LITR NA BIRET
...na studniówkę! To prawda. Idąc z duchem czasu i wpisując się w ogólnie panujący szał balowy, ojciec Jan Góra (na zdjęciu) postanowił zorganizować religijną studniówkę. Ten bal niezwykły odbędzie się w Poznaniu 22 lutego, czyli na... sto dni przed rozpoczęciem ogólnopolskiego spotkania młodych nad Jeziorem Lednickim. Co w programie? Proszę bardzo! Koncert siewców z Lednicy (cokolwiek to znaczy), nauka tańców lednickich, a dla odpoczynku – obowiązkowo – adoracja Najświętszego Sakramentu i koronka do Miłosierdzia Bożego. Po zabawie należy tylko z bijącym sercem odliczać dni do 29 maja. Wtedy dopiero będzie imprezka! OH
INKWIZYTOR MODLI... SZKI W październiku ub. roku policjantom nareszcie uzupełniono niezbędne wyposażenie o... modlitewniki. Oprócz tradycyjnych modlitw zawierają one „14 przykazań policjanta państwowej policji” z 1938 roku. Książeczki te – jako dar od kapelanów dla funkcjonariuszy – miały być rozesłane do komend wojewódzkich i rozdane policjantom za darmo, co głośno odtrąbiono w mediach. Niestety, księża kapelani rozmyślili się i funkcjonariusze muszą zapłacić po 7,5 zł. A może dla księży to jest właśnie „darmo”? ID
POWIAŁO GROZĄ Ta wiadomość jak grom z jasnego nieba spadła na osoby, z którymi kontaktował się dyrygent Polskich Słowików Wojciech K. Jest on zakażony wirusem HIV! – To nas przeraziło, bo wszyscy wiemy, o co dyrygent jest oskarżony – stwierdził jeden z pracowników szpitala. Zarażony HIV dyrygent przed rokiem trafił za kratki oskarżony o molestowanie seksualne nieletnich. Niedawno rozpoczął się jego proces. Dwa tygodnie temu znaleziono go w celi nieprzytomnego, wykonano badania krwi i... I w Poznaniu najważniejsze jest teraz pytanie: ile osób zdążył zarazić? Ile dzieci? RP
ludziska mu grożą. Plebanię wyposażył w cztery obronne psiska, ale że i to było mu za mało, więc teraz kupił broń palną, na którą ma pozwolenie, i straszy, że zastrzeli każdego, kto tylko się zbliży. Jest to jakiś pomysł... Księży, parafie i kościoły omijajmy z daleka! PaS
W Krzeszowie nad Sanem podczas lekcji religii w gimnazjum ksiądz Sławomir S. nie mógł sobie poradzić z jednym z uczniów. O pomoc poprosił więc czterech osiłków z tej samej klasy. Za zgodą i w obecności kapłana zlali oni kolegę na kwaśne jabłko, a kulminacją wymierzania sprawiedliwości było tzw. kręcenie wora. Skopany i sponiewierany Przemek S. wybiegł z klasy i chciał szukać ratunku u dyrektora szkoły. Nie zdążył! Księżowska ekipa dorwała gagatka, sprowadziła ponownie przed oblicze kapłana i kręcenie wora odbywało się nadal w najlepsze. Dyrekcja szkoły, z którą chcieliśmy w tej sprawie porozmawiać, jest nieuchwytna. A może to ksiądz Sławek przejął już funkcję dyrektora? RP
WYSTRZAŁOWY PROBOSZCZ Ks. Stanisław Dudek, 52-letni proboszcz nadnarwińskiej parafii w Bokinach, próbował bezczelnie wyrywać od ludzi pieniądze. Gdy 3 lata temu obejmował parafię, mało było mu wygód, więc kazał zapłacić parafianom 28 tys. zł za remont plebanii. Tak się rozochocił, że wkrótce zaplanował kolejne modernizacje i zbiórki, ale ludzie powiedzieli: nie! No to księżulo rozwiązał radę parafialną i zaczął narzekać, że
Ksiądz Stanisław Wójcik po ostrej popijawie pędził swoją toyotą przez Wawrzyce (Podkarpacie). Niestety, święty Krzysztof się zagapił, ksiądz nie wyrobił i trzasnął w dwa auta. Okazało się, że miał 2,5 promila (około litra wódki) alkoholu we krwi, czyli że był nawalony jak stodoła. Bezbożni policjanci zabrali stróżowi moralności prawo jazdy, który to błąd niechybnie wkrótce naprawi sąd. PaS
POMNIK POMNIKA W Miętnem koło Garwolina ogłoszono konkurs na projekt pomnika, poświęconego 20. rocznicy powrotu krzyży do klas szkolnych w tamtejszym Zespole Szkół Rolniczych. Pomnik ma upamiętniać prowadzoną w okresie od 19 grudnia 1983 do 7 kwietnia 1984 roku zwycięską walkę o krzyże. Zgodnie z założeniami Komitetu Budowy Krzyża-Pomnika w Miętnem, głównym elementem projektu powinien być krzyż usytuowany w centralnej części placu szkolnego i „wkomponowany w otoczenie szkoły”. Już za 20 lat w Miętnem będą mieli okazję wybudować rocznicowy obelisk upamiętniający obelisk upamiętniający powrót krzyży do szkoły. I tak dalej... A.K.
WIZYTÓWKI Dom Wydawniczy Rafael propaguje karty z deklaracją: „Jestem katolikiem – w razie zagrożenia mojego życia wezwij księdza”. Cena hurtowa (dla proboszczów) – tylko 10 groszy za sztukę! Karta ma praktyczny format karty bankowej, co pozwala nosić ją w portfelu, kieszeni lub torebce, czyli w miejscach, gdzie szybko zostanie znaleziona (np. podczas wypadku). Poza tym ma noszącemu przypominać, że jest katolikiem. W ofercie są też naklejki z identycznym napisem – po 5 groszy. Naszym zdaniem, podobne identyfikatory z napisem „Jestem księdzem katolickim” powinni nosić duchowni... Z ich zachowania nie zawsze to bowiem wynika. A.K.
BIEDNY MILIONER Zenon Kaczmarczyk, milioner z Siemianowic Śląskich i szef klubu radnych SLD w tym mieście, wywołał sensację, zgłaszając się po zasiłek dla bezrobotnych w miejscowym urzędzie pracy. W ubiegłym roku socjaldemokrata przepisał cały
swój majątek na żonę i synów. Oficjalnie utrzymuje się z 1400-złotowej diety radnego. Kaczmarczyka rozpoznali bezrobotni stojący w kolejce do pośredniaka i zawiadomili media. Biedaczyna z Siemianowic publicznie przeprosił za swoje nietaktowne zachowanie i obiecał przekazać pobrany zasiłek na cele charytatywne. Na pomoc dla ubogich milionerów? A.C
PEDOFIL TEŻ KSIĄDZ W Szwajcarii taki ksiądz Pawłowicz nie wyszedłby z więzienia do końca życia. Aż 56 proc. Szwajcarów opowiedziało się w referendum za wprowadzeniem kary dożywotniego internowania dla pedofilów. Ale i w Polsce coś się ruszyło – grupa posłów z SLD chce stworzyć rejestr skazanych za pedofilię. Obowiązywałby ich zakaz zbliżania się do dzieci, co wykluczałoby na przykład pracę w szkołach czy świetlicach. Pedofilów poddano by też przymusowemu leczeniu i psychoterapii. A tymczasem najwięcej pedofilów podróżuje sobie pomiędzy parafiami... PaS
ŚMIESZNI... POLACY Prezydent Vaclaw Klaus odmówił podpisania międzynarodowej umowy między Czechami a Watykanem. Dokument, zdaniem głowy państwa, daje zbyt dużo przywilejów papieskiemu Kościołowi. Klaus nie zgadza się na zapisy, że działalność Kościoła w Czechach rządzi się własnymi, kościelnymi prawami oraz że państwo odpowiada za zgodne z nauką Kościoła nauczanie religii katolickiej. Prezydent proponuje też, by zapis, że Kościół ma do czegoś prawo, zastąpić sformułowaniem „ma możność”. Jego sprzeciw wzbudziło również zobowiązanie państwa do uregulowania kwestii majątkowych z Kościołem. PaS
UKRADŁ SWÓJ WARSZTAT PRACY Karę 6 lat więzienia wymierzył czeski sąd proboszczowi z Dobrej za kradzież przedmiotów z kościoła. 51-letni Peter Chovanc zgarnął m.in. dwa ołtarze, ambonę i dzwon z XVI wieku. Za rzeczy warte łącznie ponad 5 mln koron (ok. 700 tys. zł) wziął od handlarzy 25 tys. koron (niecałe 4 tys. zł). Cóż za nieludzkie, restrykcyjne prawo – 6 lat za takie nic? Peter, czym prędzej proś o azyl w Polsce! PaS
5
BOZIA PRZEGRAŁA Z EURO Kościół katolicki w Niemczech trapi kryzys ekonomiczny. Po prostu maleją wpływy z podatku kościelnego, bo coraz mniej ludzi przyznaje się do wiary w papieża. Władze kościelne wdrożyły więc specjalny program naprawczy. Dzięki niemu Krk ma odzyskać płynność finansową. W archidiecezji berlińskiej (150 milionów euro długów) postanowiono najpierw pozbyć się sześciu najbardziej kosztownych świątyń („FiM” 7/2004). A teraz, UWAGA!, na rzeczonej liście znalazł się także... polski kościół pod wezwaniem św. Jana Kapistrana. Prawdziwi niemieccy Polacy katolicy nie mają ochoty nawet palcem kiwnąć, by uratować swoją parafię – największą w archidiecezji berlińskiej. MP
PISMO PRZEMOCY? Norweski biskup luterański chce zapomnieć o pewnym fragmencie Biblii. Odd Bondevik zabronił eksponowania w kościele w Alesund obrazu przedstawiającego Abrahama, który poświęca Izaaka. Dzieło Hakona Blekena przedstawia leżącego Izaaka, a nad nim rękę ojca uzbrojoną w nóż. Biskup argumentuje, że w czasach, gdy tak dużo jest przemocy w rodzinie, trudno będzie przesłanie obrazu wytłumaczyć dzieciom. PaS
PODKŁADAJĄ ŚWINIE Policja izraelska planuje umieścić w miejscach publicznych torby wypełnione świńskim tłuszczem, a to w celu zapobiegnięcia atakom terrorystycznym. Muzułmanie wierzą, że ten, kto dotknie przed śmiercią świni, nie pójdzie do nieba. Akcja policji ma już błogosławieństwo sądu rabinackiego (dla żydów spożywanie wieprzowiny też jest nieczystością), który w drodze wyjątku zgodził się na czynienie użytku z niekoszernego zwierzęcia. Ten prosty pomysł likwidacji plagi terroryzmu wywołał entuzjazm wśród części społeczności żydowskiej. Zapowiedziano już, że jeśli policja nie podejmie się tego zadania, to tysiące wolontariuszy wyruszą do centrów miast, by polewać podejrzanie zachowujących się Arabów ciekłym smalcem ze specjalnie przystosowanych karabinów. A.C.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Szkoły korupcji W polskich szkołach uczniowie mogą legalnie kupować oceny! Na razie tylko z zachowania... ale to już zawsze coś. – Łup, bęc! – Ałaaaa! Proszę paaaani! Tak wygląda przeciętna przerwa w polskiej szkole. Dawniej za taką bójkę dostawało się uwagę, a z tych na koniec semestru wychowawca wystawiał ocenę ze sprawowania. Obowiązująca dziś, znowelizowana ustawa o systemie oświaty, nieco sprawę skomplikowała... Otóż każda szkoła sama ustala tzw. wewnątrzszkolny system oceniania. Część szkół pozostała przy
starym, klasycznym sposobie, a około 40 proc. placówek przeszło na tzw. system punktowy. Jest on oparty na punktach dodatnich i ujemnych, które uczeń otrzymuje odpowiednio za „zachowania pozytywne i negatywne”. Na koniec semestru sumuje się punkty i na podstawie skali zatwierdzonej wcześniej przez radę pedagogiczną i radę rodziców skali wystawia delikwentowi ocenę. Fachowo nazywa się to „Regulamin ustalania ocen zachowania ucznia”. Niby jest on sprawiedliwy, bo wszystko widać czarno na białym i nic tu nie zależy od subiektywnej oceny wychowawcy. A jednak... nie do końca! Otóż punkty przyznawane są też za... przyniesienie czegoś do szkoły! Na przykład według punktacji stosowanej w Zespole Szkół w Damnicy
PRZYKŁADOWE LICZBY PUNKTÓW PRZYZNAWANE UCZNIOM W SP W DAMNICY. WIĘKSZOŚĆ SZKÓŁ STOSUJE WARTOŚCI ZBLIŻONE. ZACHOWANIA NEGATYWNE: 1. Przeszkadzanie na lekcji 2. Arogancja wobec nauczycieli 3. Brak przyborów szkolnych, obuwia zmiennego 4. Niszczenie mienia 5. Wagary (za każdą godzinę) 6. Udział w bójkach, wulgarne słownictwo 7. Postawa moralna
2–5 5–10 1–5 10–20 5 5–10 1–10
pkt pkt pkt pkt pkt pkt pkt
2–30 1–10 1–20 1–10 1–10 5 1–10
pkt pkt pkt pkt pkt pkt pkt
ZACHOWANIA POZYTYWNE: 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7.
Udział w konkursach i zawodach Pomoc w imprezach szkolnych etc. Pełnienie funkcji szkolnych (samorząd itd.) Wykonanie gazetki z własnych materiałów Praca i wkład rzeczowy dla klasy i szkoły Punktualność (za cały semestr) Postawa moralna
C
zy w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach Ligocie grasuje śmiercionośna bakteria? Odpowiedzi udzielą z pewnością kontrole prowadzone przez sanepid i prokuraturę. My już dziś odsłaniamy kulisy tajemniczego dramatu, jaki rozegrał się w śląskiej klinice. Dwie dziewczynki – Wiktoria i Julia – to bliźniaczki, które po urodzeniu przez cesarskie cięcie przeżyły zaledwie 10 dni. Ponieważ przyszły na świat w mającej dobrą opinię Klinice Neonatologii Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach Ligocie, nic nie zapowiadało tragedii, jaka się zdarzyła. Tym bardziej że podczas każdej wizyty najbliżsi powiadamiani byli przez lekarzy o dobrym stanie zdrowia noworodków. Gorzej było z ich matką, Moniką P., która zaraz po porodzie zaczęła się uskarżać na bóle brzucha. – Lekarze ignorowali to i tłumaczyli nadwrażliwością. Uważali, że za bardzo się nad sobą użala – opowiada nam Bożena S., matka Moniki. Po porodzie Monika karmiła swoje dzieci piersią. Ponieważ jednak z dnia na dzień zaczęła coraz bardziej puchnąć, przeniesiono ją na II Oddział Ginekologiczny. Głowa i brzuch dziewczyny przypominały olbrzymi balon. Dla znajomych, którzy ją odwiedzali, był to widok szokujący, tym bardziej że wcześniej była drobnej postury. Po tygodniu (sic!) doc. Michał N., ordynator ginekologii, poinformował matkę, że jej
koło Słupska za obrażenie nauczyciela uczeń otrzymuje 10 punktów ujemnych. Tyle samo punktów – z tym, że już dodatnich – otrzyma jednak za... przyniesienie do szkoły ryzy papieru do ksero czy doniczkowego kwiatka. Z godziny wagarów można wykupić się jeszcze taniej, bo trzema bateriami (sic!). Przelicznik jest więc mniej więcej taki – wyzwałeś belfra od złamanego k...sa: 40 zł! Godzina wagarów przy winku: 10 zł! – Nie ma możliwości, by największe łobuzy miały ocenę wzorową, gdyż znamy swoich uczniów i nie pozwolimy, by przyniesieniem czegoś do szkoły zmazali wszystkie swoje winy – mówi Andrzej Kordylas, dyrektor Zespołu Szkół w Damnicy. Owszem, na wsi nauczyciele znają swoich uczniów i są w stanie takie sytuacje wychwycić, ale w miastach, w szkołach molochach? – Na pewno zdarza się, że uczniowie, a raczej ich rodzice, kupują w ten sposób oceny! – mówi nam szczerze nauczycielka w jednej ze słupskich szkół gigantów, gdzie nawet pedagodzy nie znają się dobrze. Oceny w szkole do tej pory powinny być przede wszystkim sprawiedliwe, teraz będą również droższe lub tańsze. Tajemnicą poliszynela jest, iż ocenę wzorową z zachowania mają głównie dzieci rodziców z rodzin lepiej sytuowanych. Na dużo gorsze oceny „zasłużyły” dzieci biedne, głównie z byłych PGR-ów. Na dowód, iż coś tu bardzo, ale to bardzo nie gra, przedstawiamy dane liczbowe dotyczące ocen z zachowania za ostatni semestr w damnickiej podstawówce. W nawiasie liczba punktów potrzebna do zdobycia określonej oceny: wzorowe (190 pkt) 114 dobre (120–189 pkt) 43 poprawne (80–119 pkt) 18 nieodpowiednie (80 pkt) 10
córka ma gronkowca, a cały organizm jest zainfekowany i stan chorej jest bardzo ciężki. Po kilku kolejnych dniach, 23 stycznia br., Bożena S. przyszła zobaczyć, jaki jest stan noworodków. Pani doktor stwierdziła, że wszystko jest pod kontrolą, a dzieci przybierają na wadze i nie ma powodów do zmartwień. Wówczas babcia
Rozmowa z dr hab. prof. Ewą Bilińską-Suchanek, socjologiem, dyrektorem Instytutu Pedagogiki Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku – Pani Profesor, co Pani myśli o praktyce „kupowania ocen” w szkołach? – To jest okrutne wobec dzieci! Młodzież jest na drodze do dorosłości i w ten sposób wtłacza im się złe wzorce, zwyczaje pozoranctwa i oszukiwania, a nie uczciwości. Bycie dorosłym to bycie odpowiedzialnym, a nie tylko kupującym. Nawet w sytuacji, gdy ta odpowiedzialność niesie za sobą pewne koszty, należy ucznia nauczyć ich ponoszenia. Pozycja społeczna ucznia jest reprodukcją pozycji rodzica. Między dzieciakami w klasie interakcje są jednak zdrowsze niż między dorosłymi – każde kłamstwo i oszustwo jest szybko wykrywane i piętnowane. Trzeba tu także wspomnieć o rodzicach, którzy na takie praktyki pozwalają, bo taka postawa udziela się potem ich dzieciom. – A mimo to uczniowie starają się o te punkty. I nie zawsze uczciwie... – Tak, bo polska szkoła nie uczy dla umiejętności, tylko dla oceny. W tej sytuacji uczeń może prosić nauczyciela o przyznanie punktów np. za pomoc koleżance; tylko że ta pomoc nie wyniknie z potrzeby serca, a jedynie z chęci poprawienia oceny! Szkoła jest pierwszym selekcjonerem społecznym i powinna to wykorzystać dla dobra dziecka, a tymczasem przelicza się na punkty np. koleżeńskość... – Czy więc ten system ma same złe strony? – Na pewno powoduje pewne uaktywnienie ucznia, tylko że ono niekoniecznie wynika z jego postawy moralnej... rozm. AS Czyż liczba ocen wzorowych nie jest zaskakująco wysoka? – Rzeczywiście, od kiedy wprowadziliśmy nowy system oceniania, ta liczba zwiększyła się – przyznaje dyr. Kordylas. Czyżby polska młodzież nagle stała się idealna? Wątpliwe, patrząc choćby na ostatnie przypadki przemocy w szkołach. W pomorskim kuratorium (delegatura słupska) nikt oficjalnie wypowiadać się na ten temat nie chciał, jednak nieoficjalnie pracownicy przyznali, że rzeczywiście średnia ocen z zachowania znacząco wzrosła, przy pogarszającym się zachowaniu młodzieży. Przyznać jednakże trzeba, że są jeszcze mądrzy pedagodzy w tym kraju. W lęborskim Gimnazjum nr 1 system punktowy zastosowano na próbę w wybranych klasach i... zrezygnowano z niego jeszcze szybciej, niż
Dla rodziny był to prawdziwy horror. O śmierci bliźniaczek powiadomiono Biuro Praw Pacjenta przy Ministerstwie Zdrowia. Trzy dni po zgonie (26 stycznia br.) do akcji wkroczył sanepid, a dyrektor szpitala wstrzymał przyjęcia i odwiedziny na oddziałach klinicznym, noworodkowym i położniczym.
go wprowadzono. – Po prostu to się nie sprawdza – powiedział nam dyrektor placówki. Podobne kroki uczyniło wiele innych szkół na terenie całego kraju. Najciekawszą interpretację całego problemu podał nam jeden z dyrektorów (prosił o anonimowość) gimnazjum na Pomorzu: – Ten system stosują szkoły, gdzie uczniów ma się w dupie. No bo zobaczy Pan – nauczyciel ma tabelkę – wynika z niej, co wynika, i nawet nie ma o czym dyskutować. Należy się taka i taka ocena, i koniec, kropka. Po co pedagog ma sobie życie utrudniać? Ano właśnie – po co? Polska rozpoczyna walkę z korupcją, przynajmniej w deklaracjach. A my się zastanawiamy, co będzie, kiedy w dorosłe życie wejdzie pokolenie nauczone, że kupić można wszystko. ADAM SITO
je tak późno, bo czekano na wolne miejsca. Co do przebiegu leczenia – nie może nic powiedzieć ze względu na tajemnicę lekarską. W lutym matka zmarłych bliźniaczek została wypisana z kliniki. Sanepid wciąż bada zagrożenie epidemiologiczne; nie ma też jeszcze wyników sekcji
Na dobre i... na złe zapytała, czy fakt, że matka dzieci ma gronkowca, nie ma wpływu na dzieci. Słysząc informację o gronkowcu, zszokowana pani doktor dwukrotnie upewniała się, czy to prawda. – Ledwie dotarłam do domu, otrzymałam telefon, że stan noworodków jest krytyczny i odsyłają je na intensywną terapię do kliniki w Zabrzu i szpitala w Częstochowie – mówi Bożena S. Jeszcze tego samego dnia przed północą bliźniaczki zmarły. Jedna z dziewczynek zaledwie w godzinę po wywiezieniu z katowickiej kliniki, druga po trzech godzinach. Kiedy babcia odbierała zwłoki 10-dniowej wnuczki ze szpitala w Częstochowie, usłyszała od lekarza, że wszystkie jej organy były zainfekowane.
Chcąc skonfrontować opinie rodziny z opiniami lekarzy, poprosiliśmy o komentarz ordynatora doc. Michała N. opiekującego się matką zmarłych noworodków. Odmówił odpowiedzi, motywując to decyzją dyrektora szpitala, który wyznaczył do komunikowania się z prasą asystentkę ds. marketingu Monikę Puszer. Rzeczniczka poinformowała nas, że noworodki urodziły się z niewydolnością układu oddechowego i nerwowego. A na intensywną terapię, gdzie dysponują respiratorami, przewieziono
Fot. archiwum
6
zwłok noworodków. Także Prokuratura Rejonowa w Katowicach Centrum Zachód sprawdza, czy szpital naraził życie pacjentów i nieumyślnie spowodował śmierć noworodków. JAROSŁAW RUDZKI PS W tym samym czasie w katowickim szpitalu zmarło trzecie dziecko zarażone prawdopodobnie gronkowcem.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r. Po ekstradycji z Izraela do Polski Józefa Jędrucha, szefa Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum, prokuratorzy wciąż odkrywają nowe wątki przestępczej działalności biznesmena. My podrzucamy garść ustalonych przez nas faktów związanych ze sprzedażą pałacyku w Ornontowicach. Prokuratura Okręgowa w Katowicach zarzuca Józefowi J. z KFI Colloseum oszustwa na ponad 430 mln zł! W sumie pod lupę wzięto 29 osób. Przy takiej skali afery
POD CELĄ
7
UCZELNIA TO NIE WSZYSTKO...
Gdzie są pieniądze?! wyłudzenie od gminy Ornontowice prawie pół miliona złotych to pryszcz. Pokazuje jednak pomysłowość i bezczelność w działaniu Jędrucha. Przekrętu dokonano przy okazji zakupu przez Konsorcjum zespołu pałacowo-parkowego. Colloseum wprowadziło zarząd gminy w błąd, zapewniając o planach założenia w pałacyku wyższej uczelni, co otworzyło drogę do wszelakich zniżek. Zapytany przez nas wójt Ornontowic Kazimierz Adamczyk stwierdził, że nic nie wie o oszustwie (chyba że rżnie głupa). Trudno się dziwić. Z tajnych dokumentów, do których
dotarliśmy, wyłaniają się arcyciekawe kulisy tej transakcji. Kontrolerzy Regionalnej Izby Obrachunkowej z Katowic już w 2001 r. stwierdzili wiele nieprawidłowości podczas sprzedaży pałacyku. Oto fakty: zespół pałacowo-parkowy był własnością Skarbu Państwa. Kiedy jednak przejęciem włości zainteresował się szef KFI Colloseum Józef Jędruch, w ekspresowym tempie nieruchomości te przejęła gmina i natychmiast odsprzedała (po zaniżonej cenie) Colloseum. Ominięto wymagany przetarg, bo przecież we wsi będzie wyższa uczelnia! Nie było żadnej podstawy prawnej, by zamiast 984 tys. zł (jak wyliczono) Colloseum zapłaciło tylko 623 389 zł. Z wyjaśnień udzielonych do protokołu kontroli wynikało, że była to celowa i zamierzona działalność wójta. Zarząd gminy (z wójtem na czele) podpisany pod uchwałą powinien wiedzieć, że spółka nie spełniała warunków do sprzedaży bezprzetargowej. Na dodatek wójt zwolnił Colloseum z podatku. Kontrolerzy powoływali się na szereg naruszeń ustawy o samorządzie gminnym. Nie wzruszyło to jednak wójta, który w odpowiedzi na
Jędruch i jego drużyna Józef Jędruch sypie bez skrupułów. Opowiada zdumionym prokuratorom, jak to rozdawał na prawo i lewo kosztowne prezenty oraz łapóweczki. Na liście jego „przyjaciół” jest między innymi i Buzek, i były minister, balował bowiem Jędruch z politykami z pierwszych stron gazet. Jest też na tej liście niejaki Andrzej Lipko, postać niegdyś bardzo znana i wpływowa. Dziś Lipko wolałby wyprzeć się znajomości z Jędruchem. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że za Jędruchem ciągnie się potężny smród. Któż zresztą chciałby się znaleźć na prokuratorskiej liście ludzi powiązanych ciemnymi interesami ze złodziejem i hochsztaplerem?! Kim obecnie jest pan A. Lipko? Nieco zgorzkniałym i wypalonym facetem, ale kilka lat temu był gwiazdą pierwszej wielkości. Ma 52 lata, na początku lat 90. był szefem Komisji Krajowej Górnictwa NSZZ „Solidarność”. Panna „S” wyniosła go na ministerialny fotel – w 1991 r. został wiceministrem przemysłu. Dwa lata później dostał co prawda kopniaka, ale urządził się jako prezes prywatnej spółki. Przetrwał trudne chwile, by w czasach Buzka znów wypłynąć na szerokie wody. Został wiceprezesem, a następnie prezesem spółki Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. Szybko stał się człowiekiem wpływowym, od którego podpisu sporo zależało. Pamiętamy go między innymi jako gorącego zwolennika zbędnego i kosztownego gazociągu norweskiego. Lipko nie wypiera się, że dostał od Jędrucha porsche warte kilkaset tysięcy złotych. Gdy znalazł się w Warszawie, Jędruch sprezentował mu kolejny samochodzik – tym razem bmw 320, a potem opla astrę. Tym ostatnim pojazdem wyraźnie gardził, dlatego dał
go synkowi do nauki jazdy. Tatuś wspomina, że synuś bezustannie narzekał na słabe przyspieszenie... Jak wspomina Lipko, Jędruch był luzakiem, miał swobodny styl bycia, więc czasami robił ludziom różnorodne niespodzianki. Chociażby takie jak ta z porsche – opowiada dziennikarzom. Swojego dawnego kumpla nazywa „fajnym chłopem” i ubolewa, że skończył jako złodziej. Jędruch pogrąża też innych polityków. Fundacji Jerzego Buzka, gdy ten był premierem, ofiarował podobno 500 tysięcy złotych. Jadwiga Kurpisz – prezes Fundacji na rzecz Rodziny (Ludgardy i Jerzego Buzka) – twierdzi, iż od Jędrucha wpłynęło jedynie 100 tys. zł. Kiedy wyraziła zdziwienie z powodu tak cennego daru, Jędruch powiedział, że podoba mu się fundacja, dlatego jest taki hojny. Sam Buzek wypiera się jakiejkolwiek znajomości z Jędruchem. Kiedy firma Jędrucha – w czasach prosperity Colloseum – za friko nabywała polskie firmy, aferzysta brylował na salonach. Przyjmowali go najbardziej prominentni politycy: był na przykład jednym z gości superpremiera Maryjana Krzaklewskiego, gdy ten świętował 50. urodziny. Zapewne oprócz życzeń Jędruch podarował „wodzowi” jakiś drobny prezencik, ot, gadżecik, bo przecież wobec przyjaciół zawsze miał gest. Dziś solidaruch nie chce znać Jędrucha i nawet nie wie, jakim sposobem Lipko dostał się na wspomniane przyjęcie. Jędruch miał co prawda fantazję, ale niczego nie robił bezinteresownie. Gadżety miały procentować korzystnymi kontraktami. Zapewne dlatego katowicka prokuratura interesuje się teraz obdarowanymi. Być może już niedługo poznamy sporo smaczków związanych z męskimi przyjaźniami aferzysty. RP
Fot. Autor
zarzuty RIO wciąż nawoływał do cierpliwości, bo w Ornontowicach i tak powstanie wyższa uczelnia, „(...) co by tylko nie przeszkadzano w realizacji podjętych koncepcji ludziom młodym, wykazującym chęci do działania i tworzenia nowych miejsc pracy”, jak pisał wójt. Mimo tego wzruszającego apelu, Lucjan Kabaciński – ówczesny prezes RIO w Katowicach – dostał na biurko od swojego pracownika doniesienie do Prokuratury Rejonowej w Mikołowie. Oprócz sprzedaży pałacyku na liście nieprawidłowości pojawiło się kilka przetargów, poprzez które wójt spowodował znaczne szkody w budżecie
W
grudniu 2003 r. panowie Ujazdowski i Dorn (w imieniu swojego szefa Jarosława Kaczyńskiego) obiecali ujawnić wszystkich asystentów poselskich i senatorskich zatrudnionych przez parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości. Na stronie internetowej klubu PiS miały się znaleźć imiona i nazwiska oraz życiorysy wszystkich współpracowników.
gminy – według wyceny kontrolerów, wynoszą one ponad 700 tysięcy złotych. Co ciekawe: doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ornontowickich włodarzy utknęło jednak w biurku ówczesnego szefa RIO w Katowicach. Nic nie wyszło poza gabinet, bo – jak mówi nasz informator – w tym czasie (czerwiec 2001 r.) szef prokuratury apelacyjnej w Katowicach Jerzy H. (obecnie siedzi w areszcie pod zarzutem wyłudzenia na sumę dwóch milionów złotych) dążył do odwołania prezesa RIO. Zapraszamy katowicką prokuraturę do Ornontowic. B.K.
Nadzorujący struktury terenowe PiS Adam Lipiński na stronie internetowej klubu przyznaje się do jednej asystentki. Jest nią była dziennikarka „Nowego Państwa”, a potem „Wprost”, pani Agnieszka Katrynicz. Ten sam poseł na prywatnej stronie www wymienia aż czterech asystentów. Wiesław Walendziak oficjalnie nie ma żadnego współpracownika, ale na swojej stronie www chwali się dyrek-
Kacze kłamczuszki Gdy minęły dwa miesiące, postanowiliśmy sprawdzić prawdomówność pomagierów Kaczora. Posłowie PiS to parlamentarne orły. Spośród 43 tylko 13 zatrudnia asystentów i dyrektorów swoich biur. Pozostała trzydziestka jest całkowicie samowystarczalna. Czy aby na pewno? Oto kilka nazwisk posłów, którzy nie potrzebują asystentów: Wiesław Walendziak, Kazimierz Ujazdowski, Adam Bielan (rzecznik prasowy PiS), Artur Zawisza, Marian Piłka, Zbigniew Ziobro. Ten ostatni to musi być specjalista nad specjalistami. W trakcie prac komisji śledczej w sprawie Rywina sam stwierdził, że to asystent przygotowuje mu materiały.
torem biura, panem Markiem Wawrynem. Jest on wiceszefem Młodych Konserwatystów (młodzieżówka PiS). Udało nam się dotrzeć do utajnionego wykazu współpracowników Walendziaka. Znaleźliśmy tam aż 12 nazwisk, a wśród nich także żonę wspomnianego Marka Wawryna. Artur Zawisza na swojej stronie internetowej zachęca – „Polegaj jak na Zawiszy!”. Oficjalnie asystentów nie ma. I znów kolejny kłamczuszek, bo w jednym ze stołecznych ośrodków Opus Dei mieszka ich trzech. Chłopaki kłamią! A po co? Chyba z bezprawia i niesprawiedliwości. ELIZA BYSZEWSKA
8
SĄDY SĄDAMI, A SPRAWIEDLIWOŚĆ...?
Był trup w wodzie, teraz jest trup w szafie. Prokuratura próbuje ukryć przed opinią publiczną informacje o największym skandalu w historii wymiaru sprawiedliwości III Rzeczypospolitej. Śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Andrzeja Kreta, wiceprezesa Sądu Okręgowego w Rzeszowie, podczas popijawy zorganizowanej dla grupy najwyższych rangą sędziów w posiadłości Kazimierza Jakubczyka, biznesmena z kryminalną przeszłością i teraźniejszością, zostało po raz drugi umorzone. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Leszek Goławski, rzecznik prowadzącej postępowanie Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, oświadczył: – Zgromadzono 9 tomów akt, przesłuchano 60 świadków i nie ma już żadnych tajemnic. Sugestie czy podejrzenia, że 26 kwietnia 2002 roku sędzia mógł zostać w Hamerni zamordowany, są nieprawdziwe. Sędzia zasłabł i dlatego wpadł do stawu, w którym utonął. Ponieważ to właśnie „FiM” publikacjami „Przyszedł sędzia do mafii” oraz „Sprzysiężenie sędziów” (13, 14/2003) zdecydowanie przyczyniły się – zdaniem Jerzego Łankiewicza, sekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości – do wznowienia śledztwa, poprosiliśmy katowicką prokuraturę o wgląd w akta sprawy. Chcieliśmy się przekonać, co naprawdę wydarzyło się w Hamerni, gdzie, jak napisaliśmy przed niespełna rokiem, „(...) ponad wszelką wątpliwość obecni byli: prezes Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie Zbigniew Różański, wiceprezes Sądu Apelacyjnego
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
Utopiona sprawa Zbigniew Kallaus, prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie Tadeusz Pokrzywa, prezes Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu Edward Loryś, sędzia Sądu Najwyższego w Warszawie Józef Szewczyk, wiceprezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie Andrzej Kret oraz sędzia Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie Ryszard Kot”. W Wydziale II ds. Przestępczości Zorganizowanej zamiast 9 tomów akt pokazano nam... cieniutki skoroszyt. Kilkanaście dokumentów, wśród których jedynym istotnym było postanowienie o umorzeniu śledztwa. Żadnego zeznania świadka, żadnej ekspertyzy biegłego czy choćby protokołu z wizji lokalnej. Po prostu nic! Jak nas poinformował zastępca naczelnika Wydziału II, decyzję, że nic więcej nie zobaczymy, podjął osobiście szef prokuratury apelacyjnej Andrzej Jużków. Poszukaliśmy odpowiedzi na pytanie, cóż takiego pragnie prok. Jużków ukryć przed opinią publiczną. Znaleźliśmy, niestety, podstawy do twierdzenia, że mamy do czynienia z... próbą zatuszowania największego skandalu w historii wymiaru sprawiedliwości III Rzeczypospolitej! Przejdźmy do konkretów. Naszą uwagę zwrócił taki oto fakt: według ustaleń prokuratury, zatrudniony w Hamerni Mieczysław Marciniec usłyszał odgłosy „jakby ktoś bił rękami lub nogami o wodę”. Pobiegł w kierunku stawu i po kilku minutach, korzystając z roweru wodnego, jako pierwszy dotarł do topielca. Ciało unosiło się bezwładnie tuż pod powierzchnią wody, twarzą do góry, 5–7 metrów od brzegu. Tymczasem wyniki badań słynnych medyków sądowych (m.in. prof.
Leon Wachholz, prof. Albert Ponsold – patrz. rys.) oraz doświadczenie praktyka (ratownik WOPR z 23-letnim stażem) mówią, że powinno być całkiem inaczej: po utracie przytomności ciało od razu opada na dno i leży tam zwrócone do niego twarzą. To jest reguła. Idźmy dalej: zwłoki ekshumowano i powołany przez prokuratora biegły, dr Christian Jabłoński ze Śląskiej Akademii Medycznej, uznał, że „przyczyną zgonu było uduszenie przez utonięcie”. Ustalił, że sędzia Kret miał we krwi 2,3 promila alkoholu (co, uwzględniając jego gabaryty, równa się spożyciu co najmniej 0,75 l wódki), ale nie zdołał „odtworzyć samego mechanizmu tonięcia i towarzyszących mu okoliczności”.
Michalczyszynem, szefem prokuratury w Lubaczowie) protokół oględzin zwłok potraktował jako wiarygodny. A nie powinien, bo tamtej nocy Bury pisał protokół... pod dyktando! Oto fragment jego zeznań: „Wnioski, które znalazły się w treści proto-
Fazy tonięcia – źródło A. Ponsold
Fot. AT
Choć biegły szukał starannie, nie znalazł w ciele ofiary tzw. okrzemek, mikroskopijnych organizmów jednokomórkowych. A powinny tam być, jeśli do płuc sędziego Kreta dostał się choćby haust wody ze stawu i jeśli nauka nie zwariowała. Świadkowie, którzy widzieli ciało tuż po wyłowieniu, zgodnie twierdzili, że z ust topielca wydobywała się biała piana. O czym świadczyła? – Grzybek piany, zwany też grzybkiem topielczym, jest objawem najbardziej charakterystycznym w przypadku „świeżych” zwłok. Nie zawsze występuje, a jeśli już, to jest oznaką, że woda wdarła się do układu oddechowego – powiedział nam dr Jakub Trnka z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu. – Skoro wystąpił grzybek, powinny też być okrzemki? – Zdecydowanie tak! – A jeśli ich nie znaleziono, jak to rozumieć? – Hmm... Wydaje się to bardzo dziwne. Może zawiodła dokładność badań? A może jednak śmierć nie nastąpiła w wodzie... Nie mogę wyrazić kategorycznej opinii, nie znając akt sprawy. Fakt – biegły, wydając ekspertyzę, uwzględnia nie tylko to, co zobaczy pod mikroskopem. Dr Jabłoński sformułował werdykt o utonięciu m.in. dlatego, że podpisany przez Janusza Burego (chirurg przybyły na miejsce wypadku wraz z Janem
Różański ministra? A może Kot Różańskiego? ¤ „Sędzia Kret odprowadził mnie do samochodu. Był trzeźwy” – podkreślał sędzia Kallaus, relacjonując dziennikarzowi moment swojego wyjazdu z imprezy. W śledztwie ustalono, że była wówczas godz. 20. Dwie godziny później Kret miał we krwi 2,3 promila. „Byłem tam z wizytą kurtuazyjną i tylko przez chwilę” – zarzekał się innemu dziennikarzowi sędzia Loryś. Prokurator obliczył, że „chwila” trwała 4 godziny.
kołu, były uzgodnione z prokuratorem Michalczyszynem. Dotyczy to zwłaszcza tego, że zgon mężczyzny nastąpił w wyniku wypadku. Ten zapis w protokole został mi podyktowany przez prokuratora, a fragment o zadrapaniach na szyi denata dyktował, stwierdzając, że mają one charakter pośmiertny...”. Dla dr. Jabłońskiego oraz prowadzącego wznowione śledztwo prok. Marka Pasionka równie ważne były zeznania sędziów, występujących tym razem w roli świadków. „Prawdą jest, że ich relacje różnią się w wielu szczegółach co do miejsca i czasu zdarzenia, jak i samego przebiegu akcji ratowniczej...” – czytamy w udostępnionym nam uzasadnieniu postanowienia o umorzeniu śledztwa. Cóż, sędziowie też ludzie i mogli sobie chlapnąć. Niemniej, potraktowano ich zeznania jako bardzo wiarygodne. A w niezręcznych sytuacjach pamięć często sędziów zawodzi. Zestawmy kilka faktów: ¤ „W dniu 6 maja 2002 r. prezes Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie złożył Ministrowi Sprawiedliwości na piśmie wyjaśnienia, zapewniając, że nikt z uczestników spotkania nie znał właścicieli ośrodka” – poinformował marszałka sejmu, Marka Borowskiego, wspomniany na wstępie minister Jerzy Łankiewicz. Kilka dni po 6 maja okazało się, że sędzia Kot (organizator imprezy) jednak znał Jakubczyka, i to całkiem nieźle. Kto kogo okłamał? Łankiewicz Sejm? Prezes
¤ Kilka dni po tragedii sędzia Różański udzielił lokalnej prasie wywiadu. Padło pytanie: „Czy Jakubczyk był na spotkaniu sędziów?”. „Nie. Nie był gościem sędziego Kota” – odpowiedział prezes sądu. „Ale był na terenie ośrodka?” – dociekała reporterka. „Był u syna, który jest właścicielem obiektu” – zapewnił sędzia. I znowu głupio wyszło, bo śledztwo wykazało, że Krzysztofa Jakubczyka (syn Kazimierza) nie było wówczas w Hamerni. ¤ „To ośrodek w budowie i nie ma restauracji. Cały prowiant przywiozłem z Rzeszowa, gospodarze Hamerni tylko pomogli mi przygotować posiłek” – opowiadał rzeszowskiej gazecie sędzia Kot. „Organizator ogniska niczego w tym gospodarstwie nie zamówił” – akcentował prezes Różański. Prokuraturze natomiast wiadomo, że sędziowie przywieźli ze sobą 2 butelki wódki (po 0,75 l) i 2 butelki wina. Pili wszyscy poza Lorysiem: Kallaus – wino; pozostali – wódkę. Przypomnijmy, że sam tylko sędzia Kret skonsumował 0,75 l. Rachunek wystawiony przez Jakubczyka opiewał na 319 zł i nie było tam pozycji „alkohol”. „Przesłuchani świadkowie, policjanci oraz pracownicy pogotowia potwierdzają znaczny stopień nietrzeźwości uczestników przyjęcia” – podpatrzyliśmy w aktach sprawy. Skąd więc wzięli gorzałę, jeśli nie od Jakubczyka? Przejdźmy teraz do występującego w sprawie świadka incognito. W ubiegłorocznych publikacjach podkreślaliśmy, że sensacyjne fakty dotyczące okoliczności śmierci sędziego zostały kilka dni wcześniej zrelacjonowane kierownictwu Komendy Głównej Policji w tajnym raporcie Centralnego Biura Śledczego. Do inicjatywy skłoniły CBŚ rewelacje nowego świadka, którego istnienie sygnalizowaliśmy w tekście. Człowiek ten został przesłuchany w Katowicach 27 kwietnia 2003 r. W efekcie prokurator postanowił
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r. utajnić personalia świadka „bo zachodzi uzasadniona obawa zaistnienia niebezpieczeństwa dla jego życia lub zdrowia”) i wznowić śledztwo w sprawie zgonu sędziego Kreta. Tymczasem, na wspomnianej konferencji prasowej, prok. Goławski powiedział: – Świadek ten wiedzę o sprawie i okolicznościach śmierci sędziego czerpał z prasy oraz opowieści innych osób. Czyli co? Mamy uwierzyć, że jeden z najlepszych prokuratorów w kraju (jakim jest bez wątpienia Marek Pasionek) wszczyna szalenie kłopotliwe śledztwo na podstawia zeznań świadka powielającego plotki? A może w ogóle nie zapytał świadka, skąd wie? Każą nam też uwierzyć, że świadek wiedzę zaczerpnął z prasy. Kłopot w tym, że swoje zeznanie w CBŚ złożył co najmniej tydzień przed naszym pierwszym artykułem. Kłopot drugi: w jego zeznaniach są treści dotąd nie publikowane! Nikt nigdy nie napisał, że to sędzia Szewczyk – jak twierdzi świadek – miał „pilotować” w Warszawie korzystne dla Jakubczyka odwlekanie procesu aferzystów z „Kolmer Holding”. Nie mógł też przeczytać, a zeznał, że na przyjęciu w Hamerni pojawili się: niezwykle wpływowy na Podkarpaciu mecenas Andrzej Rakowski, obrońca Jakubczyka, oraz Mariusz Moskal, właściciel agencji towarzyskiej „Paradise”, wraz z personelem owej agencji... Dodajmy, że wszyscy zainteresowani stanowczo tym informacjom zaprzeczyli. W toku śledztwa wyszło wprawdzie na jaw, iż w przeszłości wynajmowano panienki z „Paradise” na imprezy w Hamerni, jednak prokurator nie zdołał potwierdzić, czy były tam również w dniu śmierci sędziego Kreta. Kłopotliwych materiałów jest w aktach umorzonego śledztwa znacznie więcej. Po sprawdzeniu billingów okazało się na przykład, że fatalnego wieczora i nazajutrz sędziowie przeprowadzili w sumie kilkaset rozmów telefonicznych. Bardzo wiele połączeń wykonywano z budek telefonicznych! Kto dzwonił do nich, tak starannie dbając o niepozostawienie śladów? – Tych oraz innych pobocznych wątków nie badaliśmy – nie były przedmiotem śledztwa. Miałem zweryfikować przesłanki sugerujące, że do śmierci sędziego Kreta przyczyniły się osoby trzecie. Tyle, i tylko tyle. Nie znalazłem dowodów podważających tezę o nieszczęśliwym wypadku, więc śledztwo zostało umorzone – powiedział nam prok. Pasionek. – A czy może pan choćby wyrazić opinię o profesjonalizmie prokuratora Michalczyszyna? – W aktach znajdują się materiały pozwalające uprawnionym organom na wyciąganie wniosków służbowych. Ja takim organem nie jestem. – Od zamknięcia śledztwa upłynęło już kilka tygodni. Czy jakiś organ, jak pan to określa, zaglądał do akt? – Nie. Wiadomo, tak ładnie zasychającej kupy lepiej nie ruszać. Będzie z tym jednak spory problem, bo my mamy całkiem inne zdanie, tudzież społeczną misję. ANNA TARCZYŃSKA JOANNA GAWŁOWSKA współpr. J.S.
Rozmowa z wicepremierem Markiem Polem – Jak i czy w ogóle zamierza Pan poprawić swój wizerunek w rządzie i mediach? – Moją rolą jest robienie tego, co do mnie należy. Nie zamierzam niczego zmieniać jedynie pod kątem potrzeb niektórych mediów, które i tak nie chcą widzieć 100 kilometrów autostrady pod Poznaniem, obwodnicy Sochaczewa czy drogi ekspresowej w rejonie Białobrzegów. A przecież tych obwodnic jest znacznie więcej, jak i modernizowanych dróg. Prędzej czy później do Polaków dotrze wiedza na temat rzeczywistych dokonań tego rządu.
A to POLska właśnie – Kiedy ruszy budowa tego odcinka autostrady? – W 2005 roku. Najważniejsze, że mamy dziś zupełnie inną sytuację, że są już pieniądze. – Jakim systemem będzie budowany ten odcinek? – Prawdopodobnie tradycyjnym, czyli z udziałem państwa. – Dużo mówi się o autostradach, mniej zaś o innych drogach, których praktycznie nikt nie buduje... – Jest szansa na zmianę tej sytuacji. W ciągu ostatnich dwóch lat przybyło 20 obwodnic, udało się też pięciokrotnie zwiększyć remonty dróg. Do 2001 roku remontowano rocznie średnio 200 km dróg krajowych, tymczasem w latach 2001–2003 wyremontowaliśmy ich aż 2 tys. z 18 tysięcy km. Jeśli nadal będziemy to robić
jest niepewność finansowa województw i możliwość przeznaczenia tych pieniędzy na inne cele. – Czy tak rozumiana prywatyzacja jest w ogóle możliwa? – Moim zdaniem – tak, choć będzie wymagała cierpliwości także ze strony tych, którzy staną się kontrahentami, bo na zarobek będą musieli nieco poczekać. – Dlaczego budownictwo mieszkaniowe będące tradycyjnym kołem zamachowym gospodarki ogranicza się w Polsce do sloganów; dlaczego nie traktuje się go jako zadania socjalnego państwa?
Robię swoje – Czy, wchodząc do rządu, miał Pan koncepcję kształtowania jednego z najważniejszych resortów, a jeśli tak – jak dziś ją Pan ocenia? – W grudniu 2001 r. został przygotowany program „Infrastruktura – klucz do rozwoju” obejmujący kilka najważniejszych zadań, dotyczących m.in. dróg, budownictwa mieszkaniowego i telekomunikacji. Jeśli idzie o drogi, planowaliśmy zbudowanie do 2005 roku około 550 km autostrad i takie przygotowanie frontu robót, by po 2005 r. powstawało 250 km autostrad rocznie. W tych 550 kilometrach przewidzieliśmy 140 km autostrad zmodernizowanych lub praktycznie zbudowanych od nowa. Oczywiście doszło do spowolnienia prac, bo np. obalenie ustawy winietowej oddaliło w czasie budowę odcinka autostrady Gdańsk–Grudziądz. – Dobra... dobra... do rzeczy. Panie Premierze, powiedzmy sobie otwarcie – czy jest Pan w stanie ruszyć budowę autostrad w naszym kraju? – Tak, chociaż oczywiście nie brakuje problemów. Ale też nie stoimy w miejscu, jak to niektórzy bezustannie sugerują. – „Nie brakuje problemów” to eufemizm. Dlaczego budowie odcinka A-1 od Gdańska towarzyszą tak wielkie perturbacje? Czy zastój wynika tylko z upadku ustawy winietowej? – Oczywiście, że zawiniły nie tylko winiety, a właściwie ich brak. Decyzje w sprawie budowy tej autostrady systemem komercyjnym zapadły już w 1997 roku. Ówczesny rząd przez cztery lata nie zrobił nic, by sfinansować inwestycję tak ważną przecież dla całej Polski. Dlaczego teraz jest taki hałas w tej sprawie? Bo jest to w gruncie rzeczy autostrada... polityczna. Aż trzech byłych ministrów poprzedniego rządu znajduje się we władzach Wybrzeża. Delikatnie mówiąc, są oni współodpowiedzialni za ten zastój, ale dziś robią dużo hałasu i stroją się w pióra jedynych walczących.
w takim tempie, koleiny staną się rzadkością. Obecnie w budowie znajduje się wiele odcinków dróg ekspresowych, a prace niejednokrotnie zaczęto od obwodnic (jak choćby w Białobrzegach), jako że są one najbardziej potrzebne ze względu na zatłoczenie miast i wypadki. – Dlaczego brakuje w Polsce polityki transportowej i komunikacyjnej? Czy stać nas na rezygnację z komunikacji zbiorowej? – Istnieje taka polityka i nie ma mowy o rezygnacji z komunikacji zbiorowej, ale nikogo siłą nie zmusi się dziś do korzystania np. z PKP. Kolejom musi się to opłacać, także ludzie powinni widzieć interes w przesiadce z samochodu do pociągu. Oczywiście w interesie państwa leży umiejętne sterowanie tymi sprawami, by lepiej wykorzystać możliwości PKP, np. dla odciążenia dróg czy ochrony środowiska. – Dlaczego wielkie aglomeracje w Polsce nie mogą się dogadać z PKP w celu wykorzystania infrastruktury kolejowej dla potrzeb komunikacji miejskiej? – Dogadują się coraz lepiej, m.in. w Warszawie i Poznaniu. W tym roku chcemy koleje regionalne powierzyć samorządom. – Czy to jest realne? – W każdym razie niełatwe, bo PKP to nadal państwo w państwie... – Czy istnieje jakaś wizja PKP? – Przyszłość PKP to infrastruktura w rękach państwa i operatorzy działający w interesie klienta. No i ważny element – konkurencja. – Ale kolej wymaga doinwestowania... – Dlatego niezbędna jest prywatyzacja, czyli znalezienie partnera gotowego do zainwestowania pieniędzy. Partnerzy muszą wziąć odpowiedzialność za przyszłość tego przewoźnika, by np. nie dopuścić do upadku PKP Cargo i pozbawienia pracy 60 tysięcy ludzi. Zmienia się już sytuacja w przewozach regionalnych – proponujemy samorządom ok. 540 mln zł dotacji, czyli znacznie więcej niż wcześniej. Największym zagrożeniem
– W ciągu ostatnich 15 lat traktowano je bardzo różnie. Na początku lat 90. wydawano na nie bardzo dużo z budżetu państwa, a efekty tego były kiepskie. Teraz mamy okres, gdy za sprawą polityków nie ma ulgi budowlanej dużej, nie ma ulg dla budujących pod wynajem itp. Mimo wszystko uważam, że w ciągu 2 lat ruszy budownictwo mieszkaniowe, bo staniały kredyty i widoczna jest koniunktura gospodarcza. Oczywiście, jest problem z budownictwem typowo socjalnym, ale kto za to ponosi odpowiedzialność? Przecież w wielu miastach samorządy sprzedają mieszkania komunalne i – zamiast przeznaczyć pieniądze na budowę mieszkań socjalnych – kierują je na inne cele. – Czy w Polsce musi być tak wysoki VAT na budownictwo? – Zmiana stawki wbrew wielu opiniom wynika z wymogów Unii Europejskiej. Odstępstwo może dotyczyć np. prac projektowych czy zakupu działki. Do 2007 roku w Polsce nadal będzie stawka 7-procentowa. Czy potem wzrośnie do 22 procent? Tak być nie musi, jeśli część budownictwa uzna się za społeczne. – A taki moloch jak resort infrastruktury, którym Pan kieruje, jest w ogóle sterowalny? – Oczywiście, że jest sterowalny. Taki model przyjęli też Niemcy, podobny wprowadzają Włosi, także duży resort mają Węgrzy. Dzisiejszego modelu nie można jednak porównywać do tego sprzed wielu lat, bo nie mamy nadzoru nad przedsiębiorstwami, nie ma działalności urzędniczo-regulacyjnej. Obecnie ministerstwo jest od realizacji polityki państwa.
9
– Pana zdaniem, celowe jest budowanie zbytecznych urzędów i instytucji, np. inspekcji transportu drogowego, która wypełnia obowiązki policji? – Mógłbym powiedzieć, że takie są wymogi unijne... Stukilkudziesięciu urzędników nałożyło kilkadziesiąt razy więcej kar za łamanie przepisów w transporcie drogowym niż policjanci w całym kraju. Dla państwa ważne jest coś innego – by ciężarówka nie niszczyła asfaltu, by kierowcy płacili za korzystanie z dróg, innymi słowy – by wypełniano normy. A ponadto – Inspekcja Transportu Drogowego zarabia na siebie z nawiązką. – Dlaczego Unia Pracy dysponująca do niedawna 5-procentowym elektoratem pozwoliła sobie na marginalizację w koalicji? Czy nie powinna zmierzać do usamodzielnienia się, choćby dla uzyskania bardziej wyrazistego charakteru lewicowego, np. w sytuacji, gdy premier rządu podejmuje różnorodne decyzje klerykalne? – Z pewnością nasz obraz jako partii lewicowej jest bardziej klarowny niż naszych partnerów, ale też nie chcemy nic robić „na siłę”. Chcielibyśmy być jeszcze bardziej wyraziści i mówimy o tym, ale we własnym gronie, nie za pośrednictwem mediów, jak to czynią inne partie. O trudnych sprawach, dotyczących także np. różnorodnych gestów, ustępstw czy ulg na rzecz Kościoła, rozmawiamy szczerze, choć nie przed kamerami telewizyjnymi. Z pewnością z punktu widzenia spektaklu politycznego czy medialnego, jest to mniej korzystne. Nie zgodziliśmy się na marginalizację w koalicji, o czym świadczy chociażby to, że mamy nadal 2,7-procentowy poziom poparcia zbliżony do tego, z którym przystępowaliśmy do koalicji. – Panie Premierze, jako szef PKPS bardzo tanio kupił Pan pałac w Milanówku należący do PKP, o czym pisaliśmy w poprzednim numerze „FiM”. Jak się robi takie transakcje? – Do tego obiektu PKP dokładały olbrzymie pieniądze, ponadto był on zadłużony. PKPS zdecydował się kupić ten obiekt, by nadal służył rencistom i emerytom. Oczywiście organizacje charytatywne mogą korzystać z możliwości nabycia tego typu obiektów za 1 procent wartości. Czy jest w tym coś złego? Przecież właśnie dzięki temu będzie to nadal dom starego kolejarza. – Czy Marek Pol przetrwa w rządzie i koalicji do końca kadencji? – To nie mnie oceniać. Ja robię swoje, wypełniam obowiązki, które do mnie należą, i staram się to robić najlepiej jak potrafię. Rozmawiał RYSZARD PORADOWSKI
Marek Pol – rocznik 1953, absolwent Politechniki Poznańskiej i Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, poseł X, II i IV kadencji, wicepremier i minister infrastruktury w rządzie Leszka Millera, szef Unii Pracy.
10
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Żurnaliści do psychiatryka Co się dzieje, kiedy dziennikarz pisze artykuły, a ich treści nie odpowiadają powiatowym kacykom? Wysyłają żurnalistę na badania psychiatryczne. Wiele wskazuje na to, że Jerzy Przybył, redaktor naczelny i wydawca „Ilustrowanego Tygodnika Powiatowego”, podzieli los szefa „Wieści Polickich” Andrzeja Marka, który już nosi przy sobie szczoteczkę do zębów i zdjęcia najbliższych, bowiem wysłano go prawomocnym wyrokiem na 3 miesiące za kratki. Przybył jest jeszcze na wolności, wojuje piórem z prowincjonalną kliką, ale pętla na jego szyi zaciska się coraz mocniej. Istniejący od 1999 r. tygodnik, ukazuje się w pięciu powiatach województw wielkopolskiego, łódzkiego i dolnośląskiego i nieźle daje popalić gliniarzom i urzędnikom. – Już mnie nie dziwi – mówi Przybył – że policjanci z Wieruszowa czy z Kępna oraz prokuratorzy i sędziowie zastanawiają się, kto mnie nasłał, by zakłócić im dotychczasowy anielski spokój i burzyć układy i układziki, w których wszystkim przez wiele lat tak dobrze się żyło. Władza broni się jednak jak może i zarzuca redakcję pozwami sądowymi
K
uprowadzili, chociaż później zeznawali, że to ja byłem agresywny i pozrzucałem im z głów czapki. Najpierw zawieziono mnie na komen-
(Przybył stawiał się w sądach jako oskarżony i świadek ponad 150 razy!), bo przecież każdy opublikowany materiał nie po myśli burmistrza czy komendanta jest naruszeniem ich dóbr osobistych. Kiedy sądy nie znajdują dowodów łamania prawa, potwierdzając w ten sposób solidną dziennikarską robotę, wtedy szuka
to twierdzi, że Kościół jest pamiętliwy? Zapomniał na przykład o swojej stołówce dla ubogich i nijak pamięci nie może sobie odświeżyć. Lat temu siedem Caritas przy parafii św. Jacka w Słupsku postanowił założyć jadłodajnię dla ubogich. Znaleziono w tym celu piwnicę przy ul. Niedziałkowskiego 7. Półtora roku kilku zapaleńców pod przewodem Leokadii Łuszcz remontowało pomieszczenie, by w końcu doprowadzić je do stanu jakiej takiej używalności. W końcu jadłodajnię pokropiono i zaczęła funkcjonować. W tym momencie jednak Kościół... zapomniał o swej stołówce i nie dawał na nią ani złotówki Wszystko spoczęło na głowie pani Leokadii zwanej panią Lodzią, która – nie czekając na panów w czarnych sukienkach – wzięła sprawy w swoje ręce. Podopiecznych stołówki jest mniej więcej 150 i przychodzą tu codziennie. Około południa ustawiają się w długie kolejki i czekają, czasem po kilka godzin, aż piekarnie dowiozą pieczywo. Otrzymują paczki z chlebem, bułkami i rogalami – dary piekarni „Pod Klonem” oraz kilku innych słupskich rzemieślników. – Od właściciela masarni w Wiklinie otrzymujemy dary mięsne, dlatego czasem możemy naszym podopiecznym dać troszkę smalcu w słoiczkach – chwali się pani Lodzia. – Niekiedy stołówka dostaje odpady warzywne z miejscowych spożywczaków. W stołówce poza szefową pracuje społecznie 8 osób. Żadna z nich nie bierze nawet złotówki zapłaty.
się innych haków. Pewnego dnia pod domem naczelnego zameldowało się trzech funkcjonariuszy z KPP w Kępnie. – Zachowywali się – informował później prokuratora dziennikarz – jakby byli pijani lub pod wpływem narkotyków. Nie dało się z nimi nawiązać żadnego słownego kontaktu. Wyprowadzili mnie, a raczej
– Wszystko, co mamy, rozdajemy ubogim. Sami nie zjemy, ale innym damy – mówią. Mimo iż na drzwiach jest tabliczka Caritasu, żadnego księdza nie było tu już od kilku ładnych lat. Pani Lodzia jest osobą bardzo wierzącą i mimo obojętności władz kościelnych nie zdejmie święconych oznaczeń. Na szczęście, mimo zupełnego braku zainteresowania ze strony kleru, nikt nie myśli o zamykaniu lokalu. Dzieje się tak również dzięki wsparciu Urzędu Miejskiego. „Paskudne komuchy” rządzące miastem wspomagają „działalność Kościoła na rzecz ubogich”! Rachunki i bieżące opłaty pokrywają wyłącznie dotacje słupskiego ratusza, a pani Lodzia (z zawodu księgowa) rozlicza się z ratuszem z każdego grosza, co innym Caritasom raczej się nie zdarza. Nie bądźmy jednak drobiazgowi. Przecież na słupskich sukienkowych ciążą poważniejsze wydatki niż problemy jakichś tam ubogich: nowa wieża na kościele Mariackim jest już prawie gotowa, do dokończenia jej brakuje jeszcze kilku tysiączków. Kuria diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej także głęboko w poszanowaniu ma wspieranie „swojej” stołówki. Co innego Caritas diecezjalny w Koszalinie – tam raz do roku odbywa się wielka uczta dla bezdomnych. Tylko że wtedy przyjeżdża telewizja i biskupi za pośrednictwem mediów mogą przed połową Polski zaprezentować swą „dobroczynność”. Chleba, słoniny i cebuli w ubogim pomieszczeniu u pani Lodzi nikt filmować nie będzie. ADAM SITO
Głodnego zagłodzić
dę w Kępnie. Nadal nikt nie potrafił odszukać żadnego dokumentu, który uprawniałby do zatrzymania mnie. Następnie zostałem skuty kajdankami i wsadzony do policyjnego poloneza. I nagle znalazłem się w Kaliszu w Specjalistycznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej „Konsylium”. Wtedy właśnie usłyszałem, że zostałem przywieziony przez konwój policyjny, bo wcześniej nie stawiałem się na badania psychiatryczne. Nigdy nie otrzymałem takiego wezwania. Ustaliłem później na podstawie dokumentów sądowych, że kępiński sędzia wraz z lekarzem psychiatrą sporządzali sobie „notatki lekarskie”, jakobym nie zgłaszał się na badania.
Prokurator Ryszard Olenderek z kaliskiej rejonówki sam zauważa, że „kiedy miały być wykonywane przedmiotowe badania, wysyłano do osób badanych powiadomienia pocztą zwykłą... Poradnia »Konsylium« nie prowadzi dokumentacji, w której odnotowywano by daty wpływu akt i terminy wzywania pacjentów na badania. Brak dowodu, że oskarżony (czyli Przybył – przyp. J.K.) otrzymał powiadomienie o terminie badań nie przesądza o tym, że lekarz Karol Sobierański poświadczył nieprawdę, telefonicznie powiadamiając sąd o niestawiennictwie oskarżonego...”. Cóż, fakt braku dowodu poświadczającego wezwanie dziennikarza na badanie pozostaje bezsporny. Poza tym, czy zawsze psychiatra Sobierański dzwoni do sądu, kiedy jego „wariaci” nie przychodzą na spotkanie? Przybył wariatem nie został i nie zapuszkowano go w zakładzie zamkniętym, chociaż badaniami nękano go kilkakrotnie. Skarżył się na to ciąganie go po „psychiatrykach”, ale ani Prokuratura Rejonowa w Kępnie, ani Okręgowa w Kaliszu nie chciały się zajmować sprawą. Następnie wydarzyły się rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r. Wydawnictwo Przybyła nagle stało się podejrzane o to, że używane w nim programy pochodzą z nielegalnych źródeł. Pojawili się więc stróże prawa z kartonami po telewizorach, a wraz z nimi ludzie z firm informatycznych. Zabierali komputery, płyty z oprogramowaniem, a wszystko akurat w dniu, kiedy nowy numer „ITP” składano do druku. – To był prawdziwy koszmar – wspomina Grzegorz Szymański, sekretarz redakcji. – Zarzuty się nie potwierdziły, ale o żadnym odszkodowaniu za numer, który się nie ukazał, nie było nawet mowy. Przybył ma kilka segregatorów z korespondencją. Często pisze ostro i dosadnie. Szef Prokuratury Okręgowej w Kaliszu Bogdan Stelmach ostrzega go: „(...) w przypadku ponownego podnoszenia obraźliwych kwestii wobec pracowników prokuratur tut. Okręgu zostanie podjęte przeciwko Panu postępowanie karne”. Inaczej jednak myślą policjanci w Komendzie Wojewódzkiej w Poznaniu. Podinspektor Stanisław Michlicki zauważył: „Z analizy całokształtu dokumentacji zgromadzonej w postępowaniach wyjaśniających, przeprowadzonych do Pana skarg przez Komendę Powiatową Policji w Kępnie, a w szczególności sposobu ich załatwiania, wynika, iż doszło w tym zakresie do szeregu uchybień. Wobec winnych stwierdzonych nieprawidłowości zostaną wyciągnięte stosowne wnioski służbowe i dyscyplinarne”. No cóż, ciekawe jest życie dziennikarza na prowincji, zwłaszcza gdy nie jest powiązany z lokalnymi sitwami. Jedno jest pewne: pogoniony ostatnio z TVN Tomasz Lis jest utożsamiany z tymi, którzy społecznie pilnują porządku. Lis może sobie nadal twierdzić, że w Polsce może być normalnie. Ciekawe, czy zmieniłby zdanie, gdyby nagle wysłano go na badania psychiatryczne... JAN KALINOWSKI Fot. Autor
K
rakowscy karmelici są być może bosi i świątobliwi, ale przemiana materii działa u nich prawidłowo. Produkty tej świętej przemiany wąchają co dzień mieszkańcy osiedla Prądnik Biały. – W was ostatnia nadzieja. Ratujcie nas przed karmelitami, którzy zalewają miasto swoim odchodami – zaalarmowali „FiM” mieszkańcy jednego z krakowskich osiedli. Wybraliśmy się tedy na wizję lokalną do królewsko-klerykalnego miasta Krakowa, gdzie przy ul. Glogera 5 mają swoją fortecę karmelici bosi (fot. 1). A tam zobaczyliśmy i poczuliśmy, że sprawa jest naprawdę mocno śmierdząca. Oto bowiem oszczędni i pomysłowi zakonnicy, miast płacić kasę za opróżnianie swojego szamba, odprowadzają ścieki poza mury klasztoru – wprost na... tory kolejowe. Służy im do tego celu gigantyczna rura. Z mniszych odchodów utworzyła się już spora rzeczka (fot. 2), której cuchnące i trujące wyziewy unoszą się nad okolicznymi domami i blokami. – Najgorzej jest w lecie, kiedy odór rozchodzi się po całym kilkutysięcznym osiedlu, a watahy much roznoszą zarazki. Proceder trwa już wiele lat. Niestety, nasze interwencje zawsze ginęły w zaciszu urzędowych gabinetów. Nie
Wstają skoro świt, biorą ze sobą łopaty i nadzieję. Łopaty nie zawodzą, zaś nadzieja często staje się płonna. Biedaszyby wpisały się na stałe w pejzaż dawnych górniczych miast i okręgów. Powstają nie tylko na Górnym, lecz przede wszystkim na Dolnym Śląsku, w obrębie Wałbrzycha i Nowej Rudy. W miastach tych rozmiar biedy jest największy, bezrobocie oficjalnie 30-procentowe, a w rzeczywistości o połowę większe, jeśli policzy się ludzi pozbawionych zasiłków oraz ich rodziny. Górnicy z dolnośląskich kopalń zostali potraktowani przez państwo jak nikomu niepotrzebne odpady. Nie wywalczyli sobie takich odpraw, jak ich koledzy z Górnego Śląska. Nie upomniały się o nich centrale związkowe. A po co? Przecież kolejne rządy, prawicowe i lewicowe, zapewniały o swojej głębokiej trosce w sprawie przekształcenia górniczego krajobrazu w turystyczne eldorado. Mamiono mieszkańców ideą powstania specjalnej strefy ekonomicznej, tumaniono świetlaną wizją przyszłej „Szwajcarii”. Na bezsensowne plany, konsultacje i programy wydano, a raczej zmarnowano, kilkaset milionów złotych. Co w zamian powstało? Wielkie gówno – jak mówią rozwścieczeni tubylcy – ogromne szambo i złodziejstwo. No i biedaszyby, w których pracuje do czterech tysięcy ludzi. Poprzedni lewicowy prezydent Wałbrzycha chciał nielegalne wydobycie w jakiś sposób ucywilizować, mówił nawet o zalegalizowaniu takiej formy zarobkowania, ale wszystko skończyło się na obietnicach. Tymczasem na „kopalinkach” coraz częściej dochodziło do tragedii. Ostatnio w wyborach do władz samorządowych uaktywnili się ludzie prawicy. Znów szermowano hasłami rychłej pracy dla kopaczy i zawodowego ich uaktywnienia. Na tej fali wyniesiony został na prezydencki stolec Wałbrzycha Piotr Kruczkowski, obalając związanego z SLD Stanisława Kuźniara – pewnego, zdawałoby się, faworyta wyborczego wyścigu. Znalazły się nawet jakieś pieniądze na prace interwencyjne, ale i one szybko się skończyły. Nastała zima i górnicy znów zaczęli wracać na zasypane wcześniej przez siebie biedaszyby
11
Kopią węgiel i groby
(zasypane w ramach owych interwencyjnych prac właśnie). Przecież musieli z czegoś żyć. Usytuowane w kilku punktach miasta urobiska znów zaczęły tętnić życiem. I śmiercią! W rodzinie M. nielegalnie fedrowali zarówno ojciec, jak i dwaj jego synowie – chłopy żonate, z rodzinami na utrzymaniu. Do biedaszybowego zagłębia na Sobięcinie mieli blisko, wystarczyło przejść kawałek ul. Sztygarską, by natknąć się na wydrążone w ziemi nory. Tutaj było w miarę spokojnie, policja rzadko zaglądała, bowiem uważała, że jeśli wydobycie odbywa się na terenie nadleśnictwa Boguszowa Gorc, to niech się kopidołami zajmuje leśniczy zarząd. 29-letni Adam M. był doświadczonym biedagórnikiem – w końcu od ubiegłego roku zarabiał tu na siebie, niepracującą żonę oraz małe dziecko. Zawsze te parę złotych można było przynieść do domu, żeby wystarczyło na zapchanie
żołądków. W sobotę, 31 stycznia, już od rana siedzieli z kolegą w swojej dziurze. Węgiel był, ale żeby się do niego dobrać, należało wydrążyć siedmiometrowy korytarz. Wcześniej miejsce oszalowali – wydawało się, że dostatecznie. Nie wzięli jednak pod uwagę skutków nagłej odwilży. Adam właśnie kopał, towarzysz odbierał wiaderko z węglem, gdy nagle prowizoryczny strop trzasnął i... kopiący znalazł się w gigantycznym, własnoręcznie wykopanym grobie. Na próżno kolega usiłował go ratować, na próżno wezwał ekipę ratunkową. Ta przyjechała błyskawicznie, jednak ciało kopacza wydobyto dopiero po trzech godzinach intensywnej akcji prowadzonej z wielkim ryzykiem. Trwają przygotowania do pochówku piątej ofiary biedaszybów. Piątej, ale na pewno nie ostatniej. JAN SZCZERKOWSKI Fot. Ryszard Wyszyński
2
Śmierdząca sprawa ma silnych na mnichów – skarży się Lucyna N. Kiedy osobiście zawiadomiła sanepid, odesłano ją z kwitkiem do Rady Dzielnicy, by tam szukała pomocy. Udała się więc pod wskazany adres i rozmawiała osobiście z wiceprzewodniczącym rady Kazimierzem Krajem. Specjalna komisja miejskich rajców przeprowadziła wizję lokalną 1
i na własne nosy przekonała się, że mieszkańcy mają rację. I co? I nic! Sprawa na kilka miesięcy ucichła. Ale pani Lucyna nie zamierzała dać za wygraną. Zaniepokojona milczeniem i wciąż świeżym gówienkiem serwowanym 24 godziny na dobę, zwróciła się ponownie o pomoc. Usłyszała wówczas w Radzie Dzielnicy, że sprawa jest
przekazana do Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta. Minęły miesiące, a zakonne ścieki, jak się wylewały poza klasztorne mury, tak się leją dalej. Sprawdziliśmy zatem fakty i okazało się, że żadna interwencja w sprawie karmelitów nie dotarła do krakowskiego Urzędu Miasta. Natomiast, jak nas poinformowała inspektor Ewa Krzemień, kilka dni temu w Wydziale Ochrony Środowiska pojawiła się skarga na mnichów, sprokurowana przez Polskie Koleje Państwowe, które nareszcie wkurzyły się na bezkarne wylewanie odpadów z szamba na torowisko. – Podczas inspekcji potwierdzono ten proceder. Również karmelici przyznali się do winy, tłumacząc się czasowo niesprawnym szambem – powiedziała nam inspektor Krzemień. Mnisi dostali kilka tygodni na
zlikwidowanie ścieku i wykazanie się rachunkami za opróżnianie szamba. W razie braku reakcji służby miejskie zatkają rurę ze ściekami i nałożą karę finansową na zakonników. Zobaczymy, czy tak się rzeczywiście stanie, bo sprawa śmierdzi coraz bardziej. Zaciągał się JAROSŁAW RUDZKI Fot. Autor
12
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
ZE ŚWIATA
Do burzliwych utarczek, ba... wojny podjazdowej niemal, doszło w środowisku edukacyjnym miasta Wichita w stanie Kansas w USA. Poszło o sztukę, o rzeźbę, a dokładniej o... penisa na biskupiej głowie. Zaczęło się od tego, że Washbun University ufundował sobie na trawce przed kampusem rzeźbę przedstawiającą biskupa w odzieniu służbowym. Niby rzecz godna błogosławieństwa, ale... Przy bliższych oględzinach statui delegaci diecezji spostrzegli ze zgrozą, iż mitra, którą ekscelencja ma na głowie, dziwnie przypomina fallusa. Jakby tego było mało, wykryli, że inskrypcja umieszczona na postumencie naśmiewa się – wedle ich interpretacji – ze świętego sakramentu. Zapłonęli gniewem. Władze szkolne nie podporządkowały się żądaniu, by natychmiast bluźnierstwo usunąć. Udawały, że nie wiedzą, o co chodzi, i freudowsko sugerowały, że każdy widzi to, o czym myśli. Kler odtrąbił więc nagonkę, w której pierwsze skrzypce miały grać szkoły parafialne. Zgodnie z instrukcją otrzymaną z góry, ich pryncypałowie oświadczyli, że nie wpuszczą na teren swych placówek osób rekrutujących uczniów na studia do zdeprawowanego Washburn University, a nauczyciele zostali zobowiązani, by nie pisali listów rekomendacyjnych uczniom wybierającym się po naukę do Washburn. Sprawa jest w gruncie rzeczy dość śliska, bo jakby się tak przyjrzeć wieżom kościelnym, to kształt niejednej też jest wiele mówiący. L.F.
GŁÓWKA NA ŁBIE
Wrogowie Kościoła oczerniają papieża, mówiąc, że nie przywiązuje należytej wagi do afery pedofilskiej wśród księży. Są to oszczerstwa! Widać to choćby na przykładzie jego wystąpienia 6 lutego w Kongregacji Doktryny Wiary, która jest odpowiedzialna za ściganie „przestępstw przeciw wierze”, „przeciw sakramentom” oraz „przeciwko obyczajom”. Pod tę ostatnią kategorię chyba, do cholery, podpada w Kościele gwałcenie dzieci?! Jan Paweł II napomniał funkcjonariuszy kongregacji, by „wyrokowali fair” wobec księży oskarżonych o przestępstwa seksualne. Wywiązując się z tego zalecenia, powinni pamiętać także o „potrzebie chronienia wiernych”... przed duszpasterzami. Papież zauważył ze smutkiem znaczny wzrost oskarżeń księży w ostatnich latach. Prawo kościelne – stwierdził naczelny duszpasterz katolicyzmu – gwarantuje oskarżonemu odpowiednią obronę, jak też „chroni interes wspólnego dobra”. Gdy istnieją dowody popełnienia przestępstwa, decydujące o winie władze kościelne „muszą koniecznie brać pod uwagę sprawiedliwą zasadę proporcjonalności winy i kary”. JPII dostrzegł także „potrzebę szczególnego chronienia ludzi Boga”. L.F.
INTERES CHRONIONY
Papież użalał się ostatnio nad losem dzieci chorych na AIDS. W Afryce wiele z nich rodzi się już zarażonych wirusem HIV, bo Kościół zakazuje stosowania kondomów. – Co złego te dzieci zrobiły, że muszą tak cierpieć? – ubolewał Papa. Ale zaraz dostarczył przekonywującej, jego zdaniem, odpowiedzi: – Z ludzkiego punktu widzenia to niełatwe, może nawet niemożliwe, odpowiedzieć na to trudne pytanie. Tylko wiara pozwala nam zrozumieć otchłań tego cierpienia. Godząc się na śmierć, nawet śmierć na krzyżu, Jezus wziął na siebie ludzkie cierpienia i rozjaśnił je światłem swego zmartwychwstania. Oddając swe życie, pokonał śmierć raz na zawsze. No i mamy pełną jasność. Mimo wszystko nie radzilibyśmy komukolwiek tłumaczyć to matkom umierających dzieci. Lepiej wcześniej przekonać inne, by absolutnie nie słuchały nauk kościelnych zakazujących używania prezerwatyw. L.F.
KONDOM ALBO ŻYCIE
Podczas uroczystości Światowego Dnia Konsekracji Życia, 31 stycznia, nuncjusz papieski w Kenii – arcybiskup Giovanni Tonnuci – przedstawił słuchaczom, wśród których licznie reprezentowani byli księża i zakonnice, swą diagnozę dotyczącą stanu Kościoła. Abp Tonnuci stwierdził, że do życia Kościoła wkradła się niemoralność; kler ulega zboczonym chuciom, na skutek czego uszczerbku doznaje wizerunek Kościoła: – Kiedy jakaś część ciała choruje, całe ciało cierpi. Nie ma miejsca na zło wśród duchowieństwa. Odpokutujcie i wracajcie do życia w czystości – zaapelował nuncjusz Tonnuci. Wszystko pięknie, tyle że Pismo Święte mówi również: „Jeśli któryś z twych członków grzeszy – odetnij go!”... TSZ
POKUTUJCIE I KASTRUJCIE
Dyrekcja szkoły podstawowej w Pittsburgu zidentyfikowała i surowo ukarała zdemoralizowaną osobniczkę, stanowiącą wielkie zagrożenie. Brandy McKeith (lat 7) za wypowiedzenie słowa „piekło” została zawieszona na tydzień w prawach ucznia. Oprócz standardowego znaczenia słowo „hell” ma także inne – używane w USA jako łagodne przekleństwo, słabsze niż „cholera”. „Kryminalistka” zeznała, że kiedy ostrzegała kolegę, że ten pójdzie do piekła za wzywanie Boga nadaremno (powiedział: „jak Boga kocham”), miała na myśli podstawowe znaczenie słowa hell. Dzieciaki przynoszą do szkoły pistolety, noże i narkotyki... A oni się martwią słowem „piekło”?! – głowią się rodzice Brandy. Jakby nie wiedzieli, że pogwałcenie któregoś z przykazań dekalogu to w szkole amerykańskiej występek straszniejszy niż co innego. No bo czy jest przykazanie: „Nie będziesz przynosił pistoletu do szkoły?” Czy wśród siedmiu grzechów głównych znajdziemy narkotyzowanie się? TSZ
Wielki pic o jeden cyc Amerykanie – naród odporny na mocne wrażenia. Codzienna porcja trupów przywożonych z Iraku nikogo specjalnie nie rusza. Masowe mordy w telewizji olewane są nawet przez posiadaczy mlecznych zębów. Można by pomyśleć, że nimi już nic nie wstrząśnie. Błąd! Jeden niepozorny cycek żeński wywołał w ułamku sekundy tornado, lawinę emocji. W przerwie finałowej rozgrywki Super Bowl, dziwacznej gry, której nikt poza Amerykanami nie pojmuje, z programem umilającym kibicom czas na stadionie wystąpili szansoniści. Wokalista Justin Timberlake pociągnął nagle za górną część serdaka śpiewającej z nim w duecie Janet Jackson. Wtedy to nastąpiło: milionom przyssanych do ekranów telewizyjnych ukazał się damski gruczoł mleczny, prawy, w całej swej przeciętnej okazałości. Z sutką! W Amerykę grom strzelił. Wieść, że Putin odpalił nuklearne rakiety w stronę superimperium nie wywołałby większych emocji. Rozpętało się piekło. W ciągu kilkunastu godzin komisja FCC nadzorująca media otrzymała 200 tys. telefonów od zszokowanych ze zgorszenia Amerykanów. Przewodniczący FCC Powell oskarżył artystów o „pogwałcenie świętego okresu czasu” (jakby szło o pierdnięcie podczas podniesienia) i wszczął oficjalne śledztwo. Również w siedzibie telewizji CBS, transmitującej mecz, nastał sądny dzień; spadła na nią lawina skarg widzów. Rozgrywka poszła w diabły; nikt nie
mówił o niczym innym, tylko o wstrząsającym incydencie, który Jackson usiłowała początkowo bagatelizować jako „defekt garderoby”.
D
Boże, ratuj Kościół!
waj kalifornijscy prawnicy – Tom Easto i Jonathan Levy – mówią, że wszystkie nieprzyjemności, jakich na razie Krk doświadczył, to bułka z masłem przy tym, co się teraz szykuje. W sądzie w stanie Missisipi trwa proces, w którym 5 stanów domaga się zwrotu skradzionych 750 mln dolców. Oskarżonym jest Martin Frankel, który działał przy pomocy trzech kardynałów, watykańskiego sekretarza stanu, trzech byłych nuncjuszy papieskich w USA oraz Banku Watykańskiego. – Watykan odwalił świetną robotę, tuszując i tłumiąc tę sprawę – mówią Easto i Levy – zwłaszcza że co najmniej dwóch kardynałów działających w spisku z Frankelem w celu wyłudzenia miliardów dolarów od
Rozkoszne poczucie przyzwoitości mieszkańców USA runęło na bruk jak World Trade Center. Boska opatrzność sprawiła, że głowa państwa ocaliła niewinność – Dablju wyznał, że zdrzemnął się przed telewizorem i uniknął dewastacji moralnej, bo niczego nie widział. Reszta narodu nie miała tego szczęścia. Adwokat jakiejś pobożnej białogłowy z Knoxville w stanie Tennessee wytoczył zbiorowy proces gorszycielom i sieci telewizyjnej, żądając milionów dolarów odszkodowania. Utrzymywał, że „ofiary doświadczyły wzburzenia, gniewu, zażenowania oraz poważnych obrażeń... Szefowie sieci NBC, obawiając się fali procesów o deprawację moralną, kazali natychmiast wyciąć kawałek z programu
amerykańskich firm ubezpieczeniowych wymienia się jako potencjalnych kandydatów na papieża. Ciągłego bólu głowy dostarcza też luminarzom Kościoła zagadkowe morderstwo watykańskiego finansisty Roberta Calviego, dokonane przed dwudziestu laty. Nowe fakty w tej sprawie właśnie wyszły na jaw we Włoszech i Wielkiej Brytanii dzięki uporowi Carla Calviego, syna zamordowanego bankiera. Fakty te wskazują na powiązania Kościoła z przestępcami. Nie koniec na tym. Od roku 1999 przez sądy przechodzi sprawa, która
dokumentalnego „Pogotowie ratunkowe”, bo w jednym z ujęć mignął biust 80-letniej pacjentki... W licznych produkcjach audiowizualnej kultury masowej, dostępnych nawet oseskom, mówi się w kółko o seksie oralnym, technikach homoseksualistów. Reklama viagry pokazuje rozpromienionego faceta; rozpromienionego, bo dzięki zażyciu tabletki stanął na sztorc i miał boski seks. Nawet porządna reklama pizzy nie obejdzie się bez golizny. Ale co innego mówić, co innego pokazać. Zwłaszcza gruczoły piersiowe są w moralności USA pod specjalnym nadzorem: wolno pokazywać ich fragmenty wyzierające z mniejszych lub większych (zależnie od pory emisji) dekoltów, ale SUTKI objęte są absolutnym embargiem! Raz jedyny udało się go telewizji przełamać, kiedy NBC puszczał „Listę Schindlera”. Spielberg się uparł i nie zgodził na cięcia, twierdząc, że Holokaust, który ukazuje produkcja, wstrząśnie widzem bardziej niż damski detal anatomiczny. Mylił się: posypały się gniewne protesty. Gdy Amerykanie mdleli ze zgorszenia po transmisji Super Bowlu, Anglicy, z których kraju purytańscy przodkowie mieszkańców USA wyemigrowali, tkwili przyspawani do ekranów, oglądając przez dwa tygodnie okazałe, napompowane silikonem cyce modelki Jordan, paradującej – w ramach reality show – po australijskiej dżungli. Protestacyjnych demonstracji nie odnotowano. TOMASZ WISZEWSKI
może stać się jeszcze większą miną. Ocalali z Holokaustu Żydzi, Ukraińcy i Serbowie wytoczyli grupowy proces przeciw Bankowi Watykańskiemu i zakonowi franciszkańskiemu o udział w akcji prania pieniędzy i przerzutu dóbr zagrabionych przez hitlerowców w kilku chorwackich obozach koncentracyjnych, gdzie w latach 1941– 1945 zabito ponad pół miliona Żydów, Cyganów i Serbów. Federalny sąd okręgowy oddalił sprawę z powodów formalnych. Odwołanie rozpatruje IX Sąd Apelacyjny, znany z odważnych decyzji. TOMASZ WISZEWSKI
SKAZANA NA PIEKŁO
M
imo że Kościół zmuszony był zapłacić setki milionów dolarów odszkodowań w Bostonie i w całych Stanach, nie uwolnił się od spuścizny skandalu przestępstw seksualnych kleru. Ta sytuacja nie ulegnie zmianie, dopóki biskupi nie pojmą, że zmiany systemowe są nieuniknione. Taka jest konkluzja panelu najwybitniejszych znawców problemów katolicyzmu w USA, który miał miejsce w bostońskim Wellesley College i w którym uczestniczyło 400 osób. „To rezultat nałogu władzy” – uważa ks. Thomas Doyle, współautor zignorowanego przez władze Kościoła
raportu-ostrzeżenia z roku 1980 traktującego o pedofilii duchownych. Z powodu troski o ich ofiary ten specjalista prawa kanonicznego złamał sobie kościelną karierę i relegowany został na kapelana bazy wojskowej w Niemczech. Dziennikarz Jason Berry, autor książki dotyczącej seksualnych dewiacji duchownych pt. „I nie wódź nas na pokuszenie”, sądzi, że hierarchia nie wykazuje gotowości do zmian: „Uważam, że odnosi się to szczególnie do papieża, stojącego nad grobem człowieka, który jest kompletnie ślepy na rozmiary i wymowę tego zjawiska”. TSZ
Nałóg władzy
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
K
ilka lat temu w Grenoble grupa muzułmańskich imigrantów z Wybrzeża Kości Słoniowej zażądała od francuskich władz zalegalizowania w tym kraju praktyki przymusowego obrzezania dziewcząt. Rozmiłowani w ojczystej tradycji czarnoskórzy obywatele domagali się ponadto, by zabiegi przeprowadzane były bezpłatnie w szpitalach
adwokatów islamizmu jako rzekome świadectwo obsesyjnej wrogości do religii. Mylą się jednak nasi tępiciele antyklerykalnych fobii. Przyjęty przez francuski parlament zakaz nie jest wyrazem niechęci do kościołów i religii. Oznacza natomiast opowiedzenie się po stronie wartości, na których przez stulecia budowano w Europie demokrację – po stronie wolności i równości, co w dzisiejszym
ZE ŚWIATA zakazu noszenia chust popiera aż 49 proc. muzułmanek, a sprzeciwia mu się tylko 43 proc. Coraz więcej młodych kobiet tego wyznania próbuje się uwolnić od dominacji swoich ojców i braci, coraz więcej domaga się emancypacji. To ta sama walka, jaką w Polsce toczymy o prawo kobiet do przerywania ciąży i wprowadzenie do szkół wiedzy o życiu seksualnym człowieka.
Półksiężyc z krzyżykiem Wśród wielu napięć i konfliktów, do jakich dochodzi w szkołach francuskich na tle religijnym, ważne miejsce zajmuje również spór o Holokaust. Islamiści odrzucają prawdę o zagładzie Żydów i nakazują dzieciom sabotowanie tych lekcji historii, na których jest mowa o hitlerowskim ludobójstwie. W Polsce nie pisze się o tym wcale lub pisze się tak ogólnikowo, że niepodobna domyślić się istoty problemu. W „Gazecie Wyborczej” z 10 lutego br. czytamy na przykład, że „(...) fundamentaliści kwestionują niektóre informacje historyczne”. Dlaczego autorzy, którzy z wielkim zapałem piętnują antysemickie wybryki Rydzyka lub Jankowskiego, z podobną energią nie krytykują antysemitów w łonie innych religii? Nie wiemy. Coraz trudniej jednak oprzeć się wrażeniu, że dla polskich publicystów z opiniotwórczej prasy wrogiem numer jeden jest każde dążenie do osłabienia pozycji duchowieństwa w życiu publicznym, bez względu na to, o jaki chodzi kraj, o jaką religię i jak ciężkie grzechy przeciwko wartościom demokratycznego świata, o który podobno walczyli. ANDRZEJ DOMINICZAK
publicznych, pod narkozą, co miało oszczędzić cierpień okaleczanym w okrutny sposób dzieciom. Ich żądania odrzucono, a sama praktyka pozostaje we Francji nielegalna do dziś. Gdyby o odmowie francuskiego rządu usłyszeli publicyści „Gazety Wyborczej”, uznaliby ją z pewnością za kolejny przykład „oświeceniowego szaleństwa” i „obłędnej wiary” w to, że państwo zawsze wie lepiej. Moraliści z tej formacji towarzyskiej wierzą bowiem niezłomnie, że w sporze między państwem a fundamentalistami islamskimi „lepiej wiedzą” ci drudzy, nawet wtedy, gdy państwo umacnia demokrację, a integryści głoszą jej moralną nędzę. Tej reakcji komentatorów „GW” domyślamy się po niechęci, z jaką przyjęli niedawną decyzję francuskiego Zgromadzenia Narodowego, które 499 głosami przeciwko 36 przyjęło ustawę zakazującą manifestowania przynależności religijnej w szkołach publicznych. Uczennice i uczniowie nie będą już mogli przychodzić na lekcje w muzułmańskich chustach, żydowskich kipach czy z dużymi krzyżami na piersiach. Nowe prawo ma stać na straży laickiego charakteru szkół, co oburza nadwiślańskich
świecie oznacza również prawo do wyboru lub odrzucenia wiary religijnej oraz równe prawo mężczyzn i kobiet do decydowania o swoim życiu. Nie mogą się z tym pogodzić muzułmańscy fanatycy. Dlatego noszone przez muzułmańskie dziew-
J
Dzwony biją na trwogę
uż sam tytuł książki zionie złowieszczą herezją: „Ślubowanie milczenia: Nadużycia władzy za pontyfikatu Jana Pawła II”. Atak na umiłowanego Rodaka?! Są kraje, gdzie słowa takie przechodzą ludziom przez gardło, a nawet trafiają na tytułową stronę książki (lada dzień ukaże się ona w USA). Jason Berry i Gerald Renner – autorzy tomiska (368 stron) – to doświadczeni, renomowani dziennikarze, od dziesięcioleci penetrujący sekrety Kościoła katolickiego. Książka na przykładzie dwóch karier: ks. Thomasa Doyle’a i zwierzchnika Legionu Chrystusa, Marciala Maciela Delgada, przedstawia trzymanie przez Kościół w tajemnicy pedofilii księży w ciągu ostatnich 20 lat. Ks. Doyle to przykład bezkompromisowej prawości. Wykładowca prawa kanonicznego w Catholic University of America i współpracownik papieskiego nuncjusza w USA. Przed 20 laty zaczęły doń docierać wieści o seksualnym molestowaniu dzieci przez księży. Postanowił, że nie będzie brał udziału, przeciwnie niż jego koledzy i przełożeni, w tuszowaniu przestępstw i chronieniu winnych. Efekt? Kościelna kariera ks. Doyle’a zakończyła się. Został zesłany do
częta chusty przestały być po prostu oznaką religijnej przynależności. Stały się symbolem podporządkowania kobiet i ważnym elementem politycznej ofensywy integryzmu islamskiego. Fundamentaliści, którzy każą dziewczętom osłaniać włosy, nie pozwalają im także uczestniczyć w zajęciach wychowania fizycznego, chodzić na basen lub słuchać o reprodukcji na lekcjach biologii. Nic dziwnego, że – mimo ogromnej presji religijnych aktywistów – wprowadzenie
bazy US Air Force jako kapelan. Dla kontrastu, by wykazać stosunek i mentalność Watykanu, Berry i Renner prezentują karierę ks. Maciela. Początki nie były łatwe: odrzuciło go sześć seminariów, a dwa, do których został przyjęty, czym prędzej się go pozbyły. Na szczęście miał w rodzinie dwu meksykańskich biskupów. Umożliwili mu przerabianie programu seminarium w domu, po czym wyświęcili go, mimo że „jego przygotowanie fachowe było znacznie skromniejsze niż przeciętnego księdza czy zakonnika”. Wkrótce pokazał lwi pazur. Miał wyjątkowe zdolności do robienia pieniędzy. Założył zakon Legion Chrystusa. Współpracownicy, podwładni i znajomi Maciela, z którymi przeprowadzali wywiady autorzy książki, mówią, że byli zszokowani sposobami prowadzenia zakonu. Kompetentni i uczciwi nauczyciele szkół zakonnych byli zastraszani i wyrzucani z pracy. Podobnie traktowano administrację. Panował terror i zamordyzm. Wreszcie ucho dzbana się urwało: ośmiu byłych absolwentów szkół
zakonu (byli to ludzie o nieposzlakowanej reputacji i dorobku: profesorowie, prawnicy, księża) wystąpiło przeciwko Macielowi z oskarżeniem o przemoc seksualną w przeszłości, gdy byli dziećmi. Ich niezależne od siebie relacje wiały horrorem. Gwałty, których dopuszczał się na nich w różnym czasie i miejscach czcigodny założyciel zakonu ze świetnymi układami w Watykanie, były zawsze, jak tłumaczył, zgodne z wolą... Boga. Kiedy jego sprawa dotarła do kard. Ratzingera, prawej ręki papieża i cerbera kościelnej ortodoksji, utknęła tam na zawsze. Maciel nigdy nie przestał być faworytem Jana Pawła II, nigdy nie poniósł żadnej kary, nie został odsunięty na bocznicę, czy choćby – jak Paetz – skłoniony do rezygnacji. „Kościół powinien przeczytać tę książkę” – zaczyna swą recenzję Tom Roberts, naczelny tygodnika „National Catholic Reporter”. My uważamy, że przede wszystkim powinni ją przeczytać wierni. TOMASZ WISZEWSKI
13
Lot do Boga C
o robią ludzie, których wiezie gdzieś samolot? Jedzą, dumają, kartkują kolorowe magazyny lub przysypiają: marnują cenne godziny, które mogliby wykorzystać na odnalezienie jedynie słusznej drogi życia. Co tam – życia! Zbawienia wiecznego! Do takich konkluzji doszedł pilot American Airlines. Gdy tylko jego samolot wzbił się w przestworza i wziął kurs z Los Angeles do Nowego Jorku, lotnik przystąpił do pracy ewangelizacyjnej. – Chrześcijanie, ręka do góry! – zarządził. Pasażerom, którzy nie podnieśli łapki, zalecił podjęcie rozmów z wiernymi, którzy do czasu lądowania muszą nawrócić ich na ścieżkę wiodącą ku judeochrześcijańskiemu Bogu. Gdyby potrzebowali porady duchowej od samego pilota, to nie ma sprawy – zobowiązał się. Niektórzy pasażerowie – słysząc, że facet, od którego zależy ich życie, nazywa niechrześcijan szaleńcami – zaczęli dzwonić z komórek do rodzin i żegnać się na zawsze. Stewardesy musiały włożyć sporo wysiłku, by ich przekonać, że aeroplan
nie został porwany i że o niestandardowym zachowaniu pilota powiadomiły już władze naziemne. Rzecznik American Airlines nie mógł pojąć, o co cały ten rwetes. – To się mieści w granicach odpowiedniego zachowania naszych pracowników w czasie służby – oświadczył, wyjaśniając, że pilot wrócił właśnie z tygodniowej pielgrzymki do Costa Rica i to ona niewątpliwie wywarła na nim niezatarte piętno. Czy ksiądz-lotnik zostanie jakoś ukarany? – Ooo, to już nie wasza sprawa! – rugnął pasażerów rzecznik linii. – My nigdy nie ujawnimy jego nazwiska ani tego, co go ewentualnie spotkało. Tajemnica służbowa! Na miejscu muzułmanów bylibyśmy zatroskani o co większe meczety... L.F.
Przedmiot: Biblia D
epartament edukacji w Georgii opracowywał program nauczania dla wyższych klas szkoły podstawowej i szkół średnich. Zatwierdzenie tego 800-stronnicowego dokumentu miało być formalnością, tymczasem nauczyciele odkryli, że coś tu nie gra... Z podręczników biologii wyeliminowano na przykład słowo „edukacja” i wyrzucono większość informacji o wieku Ziemi oraz naturalnej selekcji gatunków. – Wyrwali z podręczników główny komponent nauczania biologii i udawali, że nic się nie stało! – oświadczył kierownik wydziału biologicznego w Valdosta State University, doktor David Belcher. Jak się okazało, pracownicy departamentu usiłowali ukradkiem przemycić do programu szkolnego kreacjonizm. W obliczu powszechnego oburzenia nauczycieli kurator szkół stanowych
Kathy Fox wyjaśniła, że zrobiono tak, bo „pojęcie ewolucji wywołuje mnóstwo negatywnych reakcji”. – Ludzie nie lubią „tych wszystkich historii, że człowiek pochodzi od małpy” – wyjaśniła. Słowo „ewolucja” zostało zastąpione określeniem „stopniowe zmiany”; w innym miejscu ze zdania o „długiej historii Ziemi” wycięto wyraz „długa”. Tymczasem w Kalifornii religiofile wystąpili z propozycją zorganizowania referendum, którego celem byłoby uzupełnienie stanowej konstytucji nakazem nauczania treści Biblii w szkołach. T.W.
Wańka-wstańka B
ył sobie ksiądz. Patrick O’Shea się zwał, bo to się działo w Ameryce. Wielebny Patrick rządził parafią św. Cecylii w San Francisco i wszyscy byli szczęśliwi. Zwłaszcza ks. O’Shea, bo kariera układała mu się nad podziw: został doradcą abpa Johna Quinna, czyli prominentną figurą w archidiecezji. Potem nagle strzelił grom i idyllę szlag trafił. Karierę taką piękną i świątobliwą też. Okazało się, że duszpasterz jurność do późnych lat zachował i w wieku 62 lat oskarżono go o molestowanie seksualne dziewięciu ministrantów. Na tym gniew boży nie ustał. Wyszło też na jaw, że zdefraudował 260 tys. dolarów, które wierni kładli na tacę, sądząc, iż otwierają sobie wrota Królestwa Niebieskiego. W końcu sprawiedliwości stało się zadość i kapłan powitał rok 2000 za kratkami. Dwa lata później go wypuszczono, bo sędzia doszedł do
wniosku, że 224 zarzuty o przemoc seksualną uległy przedawnieniu. Ale pojawiło się trzech nowych chłopców, którzy zeznali: – Tak, to ten, to on nam to robił. Więc znów do kicia. Nie na długo wszelako. Tym razem Sąd Najwyższy znów zgłosił zastrzeżenia dotyczące przedawnienia. Nad ks. O’Shea wymiar sprawiedliwości pochylił się właśnie po raz kolejny. 4 lutego sąd skazał go na 4 lata odsiadki za nowo wykryte molestowanie i defraudację 187 tys. baksów. Znów wyjdzie za rok i znów go wsadzą, i znów... L.F.
14
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
ARTYKUŁ POLEMICZNY
12 lutego br. telewizja publiczna nadała reportaż poświęcony Ryszardowi Kuklińskiemu. Akcentowano bardzo mocno, że nie brał od swoich mocodawców srebrników, a szpiegował dla samej tylko idei.
„Bylić tu u mnie – kłamała Raab – ale wnet z miasta wyszli, przy zamykaniu bramy, gdy już było ciemno, nie wiem, gdzie się obrócili, puśćcie się za nimi prędko, pewna rzecz, że ich dogonicie; i tak zbyła sług królewskich, i zataiła posłów ludu Bożego”.
Apoteoza zdrady Piękny i szlachetny czyn zdrajcy! Szkoda, że realizatorzy tej propagandowej ramoty, której charakter przypominał styl „zaplutego karła reakcji” z lat 40. i 50. ubiegłego stulecia, nie powiedzieli, z czego żył Kukliński w USA już po ucieczce z Polski. Czyż nie był na łaskawym chlebie swoich mocodawców?! Polakom próbuje się narzucić przekonanie, że Kukliński jest bohaterem, który sprzedał swoją Ojczyznę nie agresywnemu ZSRR, ale pokojowo usposobionym Amerykanom. W każdym razie, jeżeli apologeci zdrajcy Kuklińskiego potrzebują moralnego wsparcia dla swojego „bohatera”, to znajdą je w Piśmie Świętym w Księdze Jozuego. Oto chrześcijański wzór pobożności i uświęconej zdrady – Raab, nierządnica, prostytutka nie byle jaka, która „z Judy idąc, dom Salomona książęcia i przedniego pana, który ją sobie za małżonkę wziął i z niej w piątym pokoleniu Dawida króla urodził”. Początki tej pobożnej dziwki są „złe, ale święty koniec: w ciemności pogańskiej będąc, a Boga prawego nie znając, była córką ciemności i złych uczynków; ale gdy jej serce prawda i światłość objaśniła, porzuciwszy sprośny żywot, godna się stała być jednym drogim kamieniem w domu Bożym.
Kiedy Raab dowiedziała się o cudach sprawionych w Egipcie przez Boga Izraelitów; kiedy usłyszała, że otworzył przed nimi wody, aby przeszli morze suchą stopą; i o zatopieniu armii faraona, „to słysząc niewiasta ona, i o innych zwycięstwach nad królmi, których granicami szedł lud on Boży, sprawę mając, uwierzyła w Boga jednego, którego on lud chwalił, mądrze sobie rozbierając, iż to jest prawy Bóg, a inni wszyscy bogowie fałszywi i próżni są”. Zanim Jozue przeprawił się przez Jordan do Ziemi Obiecanej, aby ją podbić, wysłał wpierw do nadgranicznego miasta Jerycho dwóch szpiegów, aby rozeznali obronne możliwości nieprzyjaciela. Przybywszy wieczorem do miasta, ukryli się w domu Raab, który jako dom „gościnny”*, zamykano późno w nocy. Król Jerycha dowiedział się jednak o agentach Izraelitów i nakazał ich poszukiwania. Żołnierze naszli również dom Raab, pytając o szpiegów.
585 r. – na synodzie w Macon zawzięcie spierano się o to, czy łacińskiego „homo” można używać w odniesieniu do kobiet, czy tylko i wyłącznie do mężczyzn.
Fot. PAP/CAF Radek Pietruszka
Kukliński, którego hańbę jego apologeci chcą przekuć na „patriotyzm”, sprzedał Polskę, cały Naród, który przecież nie był winien, że żył w takim, a nie innym systemie. My, nieświadomi niczego, żyjąc, jak żyć się dało, staliśmy się potencjalnym celem dla około 400 amerykańskich bomb
miejskich za złe wypełnianie obowiązków służbowych. 1229 r. – papież Grzegorz IX wydał zakaz czytania Biblii.
Śmiechu warte Porozumienia nie osiągnięto, ale ustalono, że zwłoki mężczyzny wolno pochować obok zwłok kobiety dopiero wówczas, gdy te ostatnie ulegną całkowitemu rozkładowi. 692 r. – sobór w Konstantynopolu obłożył ekskomuniką wszystkich chrześcijan noszących peruki. 995 r. – poślubiona przez dożę weneckiego Pietra Orseola grecka księżniczka Argillo została surowo skarcona przez księży za jedzenie widelcem. A gdy wkrótce zmarła, św. Bonawentura orzekł, że spotkała ją słuszna kara boska za tak przesadne wyrafinowanie. 1207 r. – od tego roku przez trzy następne wieki w Niderlandach stosowano karę pielgrzymki za rozmaite przewinienia. W drogę wysyłano m.in. urzędników
atomowych. Cel wskazał Kukliński. Gdyby doszło do najgorszego, dzisiaj nie miałby kto apoteozować jego zdrady! Ale narażając Naród na potencjalny atak, ten łotr schronił się bezpiecznie ze swoją rodziną u nieprzyjaciół! „A gdy mury upadły i miasto gubiono, wszystkie ludzie od małego do wielkiego zabijają, dwa oni mężowie stanęli u drzwi domu Raab, płacąc i oddając posługę jej, i iszcząc słowo i przysięgę swoje, aby żaden w domu jej zamkniony krzywdy i ubliżenia od ludu żoł-
1320 r. – w Awinionie biskup i legat papieski wytoczyli proces chrząszczom majowym pustoszącym kościelne pola. Kiedy pozwani, mimo wyznaczenia obrońcy z urzędu, nie stawili się na rozprawę, wyrok wydano zaocznie. Pod groźbą klątwy chrząszcze miały w ciągu trzech dni przenieść się na pole wyznaczone przez sąd biskupi. 1444 r. – św. Bernard ze Sieny myślał, myślał... i wymyślił, że lepiej, gdyby kobieta „obcowała” z własnym ojcem w normalnej pozycji, niż gdyby miała czynić to z własnym mężem w „sposób przeciwny naturze”. 1495 r. – oficjalnie odnotowano w Polsce pierwszy przypadek kiły. Dotyczył pątniczki, która zaraziła się nią podczas pielgrzymki do Rzymu.
nierskiego nie miał. A potem wszystkie, które w domu się naleźli, zdrowo i całe ze wszystką majętnością ich wyprowadzili, wedle rozkazania Jozuego, i postawili je przed obozem, osobne im miejsce dając”. Zdrajca Kukliński ma być wzorem dla Polaków, którzy dla jego
1523 r. – w Saint Trond (Belgia) jawnych i notorycznych cudzołożników wysyłano na pielgrzymkę do sanktuarium św. Marcina w Tours. Jeżeli to nie skutkowało rozstaniem kochanków, wyprawiano ich następnie do Santiago de Compostela. Zazwyczaj korzystali z okazji i nigdy do rodzinnego miasta nie wracali. 1633 r. – W Polsce wydano książkę ks. Wojciecha Dembołeckiego, w której ów uczony mąż starał się udowodnić, że w raju mówiło się... po polsku. 1650 r. – we Francji karmelita bosy o. Arnoux udzielił ślubu Madelaine Gasselin z... Jezusem. Pan młody osobiście się nie stawił, wobec czego na kontrakcie małżeńskim jako jego sekretarz podpisał się o. Arnoux. Ślub z Jezusem musiał być jednak unieważniony, ponieważ panna młoda okazała się mężatką. 1656 r. – w katedrze lwowskiej król Jan Kazimierz ogłosił Matkę Boską Królową Korony Polskiej
„zasług” mają go zachować we wdzięcznej pamięci. „Była ta Raab figurą i wzorem Kościoła Bożego (...) Takie sobie ta Raab za takimi sprawami swemi, miłosierdzie u Boga zasłużyła”. Bądźmy dumni ze zdrajcy! „Szczęśliwi rodzice i powinowaci tej nierządnicy” – powiada Skarga. Nie miał Kukliński naśladowców i w otoczeniu swoim nie znalazł pomocników. Poza nim, nikt nie rozpoznał „właściwego” pana, USA, gdyż podobnie jak Raab, „nie mając żadnego między sąsiady, kto by jej rozumu i rozmysłu pomagał, sama jedna potępić nierozum ziemi wszystkiej, i obywatelów onych, i niebaczność ich, iż się Panu swemu dobrowolnie nie poddali, i nie znali twórcy swego, zganić umiała”. Zanośmy modły do Kuklińskiego i oddawajmy cześć zdrajcy, bowiem czyn jego podobny do czynu Raab! A z krwi tej nierządnicy, zdaniem Skargi, „...urodzić się chciał wedle ciała (bo wedle Bóstwa początku nie ma) przedwieczny Bóg nasz Chrystus Jezus”. ¤ ¤ ¤ Cytaty pochodzą z Żywotów świętych Starego i Nowego Zakonu, na każdy dzień przez cały rok, wybranych z rozważnych pisarzów i doktorów kościelnych, których imiona wyżej są położone, część pierwsza, do których przydane są niektóre duchowne obroki i nauki przeciwko kacerstwom dzisiejszym... przez księdza Piotra Skargę (...) przebrane, uczynione i w język polski przełożone: za życia autora dziewięć razy, a po śmierci jego kilkakroć przedrukowane... w Wiedniu nakładem Księgarni OO. Mechitarzystów 1860 (t. I, s. 452–454). * Raab uprawiała tzw. prostytucję gościnną. BOGDAN MOTYL www.racjonalista.pl
i opiekunką kraju. Ponieważ miało to miejsce 1 kwietnia, należałoby akt ów potraktować jak prima aprilis. Niestety, zabrakło Polakom poczucia humoru. 1826 r. – Za „utrudnianie działania Opatrzności, która zamierzyła karać stworzenia na tych członkach, którymi zgrzeszyły”, Kościół potępił stosowanie prezerwatywy jako środka zapobiegającego chorobom wenerycznym. 1911 r. – papież Pius X postanowił zredukować liczbę świąt kościelnych do 7. Arcykatolickie ziemie polskie, które miały 25 dni świątecznych (Niemcy – 8; Francuzi i Belgowie – 7, a Szwajcarzy – 4), odważyła się nie przyjąć tej decyzji do wiadomości. 1983 r. – z kościoła w miejscowości Calcata we Włoszech skradziono srebrny relikwiarz z rzekomym napletkiem samego Jezusa. Parafianie utrzymywali, że kradzieży tej osobliwej relikwii dokonano na zlecenie władz z Rzymu, które nie aprobowały tego rodzaju kultu. A.K.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
HULAJ DUSZA...
Turoń z butlą smirnoffa Karnawał – po staropolsku zwany zapustami albo mięsopustem – w średniowiecznej Polsce obchodzono niezwykle hucznie, wesoło i suto, bo przede wszystkim pito i jedzono ponad miarę. Podobnie jak teraz. Kiedy po wsiach zaczęli chodzić ludzie poprzebierani za wilki, niedźwiedzie i turonie, wiadomo było, że zaczął się czas karnawału, a więc ogólnej zabawy. Białogłowy zakładały na twarze maski, tzw. „maszkary”, z brodami i wąsami, szlachta organizowała kuligi, magnaci wystawne uczty i bale. A pospólstwo? Biedota przebierała się za Żydów, Cyganów, a nawet za diabły, czarne kożuchy futrem na wierzch wywróciwszy. Bawiła się w karczmach, gdzie były tańce, hulanki, swawola, dużo trunków, żarcia i frantowskich piosenek. Takich jak ta z siedemnastowiecznego zbiorku sowizdrzalskiego. Mięsopusty, zapusty, Nie chcą państwo kapusty, Wolą sarny, jelenie I żubrowe pieczenie. Oj, jedzono ostro i pito ostro! I chłopi, i mieszczanie, i szlachta, i magnaci. Księża też dawali w szyję i brzucho, chociaż ks. Grzegorz z Żarnowca ogłosił, że karnawał to szaleństwo i zysk dla... diabła. Nikt się tym nie przejął, bo pobożność w karnawale nadzwyczaj chłodna była i nadal szły wiechcie z butów i drzazgi z podłogi. Krakowskie przekupki organizowały na miejskim rynku tzw. „comber”. Muzykanci grali, spijano trunki, jedzono smaczne potrawy, a przekupki, jak pisze Jędrzej Kitowicz („Opis obyczajów za panowania Augusta III”), „(...) w środku rynku, choćby
K
po największym błocie tańcowały, kogo tylko z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowi i hołyszowi dla jadła i łyku sami się narażali na złapanie”. W innych miastach jeszcze weselej było. Warszawskie bale karnawałowe organizowane przez magnatów i rajców miejskich przyćmiewały Paryż i Wenecję. Na jednym balu potrafiło szaleć w tańcach po kilkaset osób, a jedzenie było za
arnawałowe zabawy sytuuje się zazwy czaj między świętem Trzech Króli a śro dą popielcową. Od tej cezury są jednak wyjątki. W Meksyku inauguruje się je już 12 grudnia – w dodatku procesją ku czci Matki Boskiej z Guadelupe. A jeszcze wcześniej zaczyna się karnawał w Nadrenii (Niemcy) – dokładnie 11 listopada o 11.11. Okres hulanek w Bazylei (Szwajcaria) ma dla odmiany miejsce w czasie Wielkiego Postu i rozpoczyna się tradycyjną pobudką urządzaną mieszkańcom przez błaznów punktualnie o 4 rano w poniedziałek po środzie popielcowej. Stosunek hierarchii kościelnej do karnawałowego szaleństwa nigdy – oficjalnie – nie był specjalnie przychylny. Zakazy dotyczyły przede wszystkim masek i przebrań, odprawiania błazeńskich mszy, parodii instytucji i osobistości kościelnych oraz nadmiernej swobody obyczajowej. Narzucić pokutny charakter karnawałowi i zamienić taneczne korowody na publiczne biczowanie udało się jedynie – jednak na krótko (1490–1498) – Savonaroli we Florencji. I nikomu potem. Bawić się, jak wiadomo, najlepiej na cudzy koszt. W Rzymie w XIV i XV w. często jedynym źródłem finansowania chrześcijańskich szaleństw był haracz pobierany od Żydów. A od mniej więcej 1420 roku, za pontyfikatu Marcina V, kontrybucją na rzecz karnawału objęto już wszystkich Żydów z terenu Państwa Kościelnego. Stosowne
darmo (!). Wprawdzie na te uczty wydawano bilety, ale nie reglamentowano towarzystwa i obok szlachcica mógł się bawić mieszczanin. Przebieranki były w modzie i niekiedy mąż nie mógł rozpoznać żony w przebraniu wiejskiej dziewki. W Gdańsku cechy i gildie kupieckie wymyśliły gry i zabawy, które mogły zaćmić słynny wenecki karnawał. M. Bogucka w swej pracy „Życie codzienne w Gdańsku, wiek XVI–XVII” pisze: „Na jednej ulicy kuśnierze poprzebierani za
opłaty pobierano też od prostytutek. Oprócz tego wielką „atrakcją” karnawałów rzymskich około 1470 roku były wprowadzone przez Pawła II szydercze gonitwy Żydów i nierządnic. Bywało, że ich trasa biegła tuż przed papieskim pałacem.
Murzynów, ustrojeni w korony, ze światełkami na głowach i obręczami w rękach, na drugiej występowali, skacząc i pląsając, rzeźnicy potrząsający groźnie swymi toporami. Gdzie indziej jeszcze szyprowie prezentowali tradycyjny taniec marynarski z obnażonymi mieczami”. W innych polskich miastach (np. w Lublinie) słynne były karnawałowe zabawy organizowane przez czeladników. Uczestniczyły w nich nawet córki mistrzów cechowych, ale zasadą było, aby nie sterczały w kącie, tylko były stale obtańcowywane. Nawet te najbrzydsze. Jeśli któraś stała pod ścianą, czeladnicy płacili wysoką pieniężną karę. A co tańczono? Najmodniejszy był polonez, a z tańców skocznych najchętniej galara, taniec włoskiego pochodzenia. Krakowiak też był w modzie, a nawet mazur zwany „gonionym”. Tego ostatniego grali nie tylko na magnackich dworach, ale i w wiejskich karczmach. F. Schulz w książce „Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy i po Polsce w latach 1791–1793” pisze o tym tańcu, że „zmusza ciało do żywych, ciągle zmieniających się ruchów swobodnych, który od oczów wymaga ognia i życia, w twarzy wyrazu czułości i rozkoszy, głowom
co roku uczestniczy prawie milion cudzoziemców, zaledwie w niewielkim stopniu przypomina szalone osiemnastowieczne zabawy, kiedy ulice i place zapełniały się barwnym tłumem kuglarzy, akrobatów i kurtyzan. Nawet czas zabaw kończy się dziś „przepisowo” wiel-
15
nadaje ruchy stosowne: to dumnie są podniesione, to omdlałe i na ramiona opadające”. Oczywiście w chłopskich karczmach nie mogło zabraknąć skocznych obertasów, szuraków, sztajerów, no bo przecież „Kiej ostatki, to ostatki, niech tańcują wszystkie babki, niech się trzęsą babskie zadki”. A co pito? Gorzałka była na drugim miejscu, a najbardziej uznawanym napojem alkoholowym było piwo: łowickie, leszczyńskie, wareckie (głównie dla Warszawy), biłgorajskie, mławskie, wilanowskie, zaś z gdańskich piw – „Toppen Bier”. Ze Śląska sprowadzano piwo świdnickie. Za najwyborniejsze uchodziło piwo grodziskie. Z gorzałek najwyżej była ceniona okowita, tj. w 70 procentach spirytus. Wódki gatunkowe pędzono przy każdym dworze, ale najlepsze były te z Poznania, a – nade wszystko – z Gdańska („Złota wódka” i likier „der Lachs”). Do połowy XVII wieku popularnością wielką cieszył się sycony miód produkowany w Polsce, a także importowany miód węgierski. Do gardła lano z lubością wszelkie wiśniaki, dereniaki, maliniaki robione na owocach z ogrodów i lasów. Można sobie tylko wyobrazić, jak po tych wszystkich wynalazkach – zaledwie raz jeden destylowanych – bolała na drugi dzień głowa... A co jedzono? Wszelkie mięsiwa, jaja, dziczyznę, szynki, kiełbasy, pasztety, ozory wołowe, kapłony, kaczki, indyki, trufle, zawiesiste sosy, tłuszcze, galaretki mięsne, kiszki, zrazy, hultajskie bigosy, ciasta, torty. Stoły uginały się od dziesiątków potraw. Królowało łakomstwo i obżarstwo. Tak więc niewiele się zmieniło od tamtych czasów. Nadal balujemy w karnawale zgodnie z tradycją i obyczajem przodków naszych, bawimy się w przebierańców, jemy do woli (jeśli mamy co) i tylko wódka teraz bardziej strawna. ANDRZEJ RODAN
przyciągają organizowane w tzw. poniedziałek róż barwne korowody oraz osławiona babska noc, kiedy przed katedrą w Kolonii i na starówce w Duesseldorfie poprzebierane kobiety rozdają całusy napotkanym mężczyznom, obcinając im przy okazji krawaty.
Krótka historia karnawału Początki karnawału weneckiego sięgają XI wieku, a jego szczyt popularności i zarazem apogeum złej sławy przypada na XVIII wiek. Wenecja była wówczas europejską stolicą rozrywki, hazardu i rozpusty. Słynne maski weneckie pozwalały ukryć tożsamość i grzech, który poza karnawałem bywał jedynie niespełnionym marzeniem. Aby się zabawić, przybywali tu arystokraci i mieszczanie, którzy nierzadko trwonili całe fortuny. Nic dziwnego zatem, że karnawał wenecki trwał ponad pół roku, zaczynał się w pierwszą niedzielę października, a kończył dopiero w dzień Wniebowzięcia, obejmując adwent i Wielki Post. Kres temu położyła dopiero dokonana przez Napoleona likwidacja Republiki Weneckiej (1797). Karnawał wenecki został jednak zrekonstruowany w 1979 roku w celu przyciągnięcia turystów. I choć pozostaje największym w Europie spektaklem teatralnym, w którym
kim balem na placu św. Marka w przeddzień środy popielcowej. Innym spektakularnym widowiskiem jest karnawał na Lazurowym Wybrzeżu w Nicei (Francja). Składają się na niego defilady, pantomimy, platformy z żywymi obrazami, parady karykatur znanych osobistości, artystów i polityków oraz pokazy sztucznych ogni. A wszystko to przy dźwiękach orkiestr z całego świata. Reńska „piąta pora roku”, czyli najbardziej znany niemiecki karnawał, rozpoczyna się 11 listopada wyjściem na ulice miast tysięcy błaznów, arlekinów i innych przebierańców. Zwyczaj ten wywodzi się z początku XIX wieku, kiedy mieszkańcy w ten sposób protestowali przeciwko przyłączeniu Nadrenii do Prus. Tradycja z Kolonii przeniosła się do wielu innych miast – m.in. Duesseldorfu, Moguncji, Bonn, a nawet bawarskiego Monachium. Równie hucznie świętuje się nadreńskie ostatki. Rzesze zagranicznych turystów
Największy i najsłynniejszy współcześnie karnawał, a zarazem najbardziej komercyjna impreza rozrywkowa, odbywa się oczywiście w Brazylii – w Rio de Janeiro. Tradycja jego obchodów datuje się od 1641 roku – została przyniesiona ze Starego Kontynentu i na swój oryginalny sposób zaadaptowana przez miejscową ludność. Co roku na cztery dni i cztery noce poprzedzające Wielki Post przyciąga miliony turystów z całego świata, spragnionych niezapomnianych przeżyć. Kulminacja szaleństwa przypada na niedzielę i poniedziałek, kiedy to w paradzie na Sambodromo rywalizują miejskie szkoły samby. Karnawałowe stroje mogą być równie nieprzyzwoicie bogate, jak skąpe. Ale kiedy jedni się bawią, dziesiątki tysięcy brazylijskich katolików woli w tym czasie zbierać się w kościołach na codziennej modlitwie za tych, którzy popełniają grzechy. A.K.
16
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
CZUCIE I WIARA
Być chrześcijaninem Podczas wypraw krzyżowych Żydzi mogli wybierać: nawrócić się na chrześcijaństwo albo umrzeć. W 1492 roku wygnano ich z Hiszpanii. Gdyby jednak przyjęli chrzest, mogliby pozostać w kraju. W średniowieczu Żydów, którzy odmówili chrztu, topiono w rzekach. W Portugalii tysiące żydowskich dzieci przemocą odebrano rodzicom i oddano na wychowanie chrześcijanom. Wiele z tych dzieci znalazło się w klasztorach. Inkwizytor Jan Capistrano, zwany biczem na żydów, zachęcał do atakowania tych, którzy odmówili przyjęcia chrztu. W 1555 roku papież Paweł IV pozbawił Żydów, którzy nie zaakceptowali chrześcijaństwa, prawa handlowania. Przez wszystkie minione stulecia chrześcijanie usiłowali przemocą nawracać żydów. Zamiast służby miłości wyznawcy Chrystusa oferowali im nietolerancję i prześladowanie; dochodziło do pogromów, torturowania, bicia, wieszania, palenia na stosach. Chrześcijanie obiecywali niebo, a zgotowali im piekło na ziemi. Nie dziwmy się więc, że słowo „krucjata” ewangelizacyjna do dziś wywołuje opór i lęk. Nie dziwmy się, że z takim trudem dociera do żydów prawda o zbawieniu w Jezusie, najszlachetniejszym przedstawicielu ich narodu. Chrześcijanie podejmowali próby, aby żydzi znaleźli się wśród usprawiedliwionych, uświęconych i zbawionych przez obmycie krwią Jezusa, jednak jedyną krwią, która ich obmywała, była ich własna. Ci, którzy ich prześladowali, torturowali
P
i zabijali, byli zwykle uznawani za gorliwych chrześcijan, mających w szczególnej czci krzyż Pański. Ci ludzie śpiewali pobożne pieśni, dawali jałmużnę, regularnie uczęszczali do kościoła. Czy naprawdę byli chrześcijanami? Kto to jest chrześcijanin? Chrześcijanin to naśladowca Jezusa. Być chrześcijaninem to – mówiąc słowami pieśni – „(...) być takim jak Jezus”. A jaki był Jezus? Jak Jezus pozyskiwał ludzi do swego królestwa? Historia uczy, że życie, nauka i działalność misyjna tych, którzy przedstawiali się jako naśladowcy Jezusa, zasadniczo różniła się od postępowania ich Mistrza. Gdy Jezus starał się przy studni Jakuba pozyskać Samarytankę dla Królestwa Bożego, nie wymachiwał mieczem nad jej głową. Poprosił o wodę. W ten sposób okazał zaufanie do niej. To wywołało podobną reakcję u Samarytanki. Zbawiciel zwrócił uwagę na jej potrzeby duchowe. Przedstawił się jako ktoś, kto jest w stanie je zaspokoić. Jego propozycja została przyjęta (J 4. 13–15). Jezus, nawet gdy bywał odrzucany, nigdy nie używał przemocy. Gdy głosił ewangelię w synagodze w Nazarecie, w swoich rodzinnych stronach, ludzie zbuntowali się
rzychodzimy na świat obarczeni grzeszną naturą, chociaż nie jeste śmy temu winni. Ewangelia uczy, że będziemy winni tylko wtedy, gdy odrzucimy plan Boga mający rozwiązać ten problem. Ewangelia pełna jest opisów ludzi ułomnych: ślepców, paralityków, trędowatych, garbatych. Szli za Jezusem, bo potrzebowali uwolnienia. My jesteśmy w gorszej sytuacji. Fizyczna ułomność doskwiera, odczuwa się ją, pragnie od niej uwolnić, ale duchowe upośledzenie jest na tyle tragiczne, że trudno je nawet porównać z tym cielesnym. Nie boli i z reguły nie jesteśmy go świadomi. Kim jest ślepiec duchowy? To ten, który nie widzi, dokąd zmierza. Chodzi po krawędzi przepaści. Inni wokół widzą, że dąży do samodestrukcji, ale on sam nie dostrzega swej dramatycznej sytuacji. Ślepiec duchowy to również taki, który – próbując odnaleźć wyjście – niszczy wszystko, co znajduje się w jego zasięgu. Jesteśmy ślepcami, duchowymi paralitykami. Nie rozumiemy, co się dzieje wokół nas, ale łatwo wydajemy sądy. Gdy wydaje nam się, że nic nie idzie po naszej myśli, potrafimy wygrażać Bogu za Jego nieobecność. Nie ma niczego, czego Bóg nie mógłby uczynić dla człowieka, jeśli tylko ten mu na to pozwoli. Bóg nie może działać bez naszej zgody. Przed grobem Łazarza Jezus wydał polecenie: „Usuńcie ten kamień”. Po co to uczynił? Skoro miał moc, żeby wskrzesić umarłego, zapewne miał i moc, żeby odsunąć kamień. Kiedy z kolei przywracał wzrok ślepemu, polecił mu: „Idź i obmyj się w sadzawce Syloe”.
przeciwko Niemu, mówiąc: „Czyż ten nie jest synem Józefa?” (Łk 4. 22). Następnie „zawrzeli gniewem i powstawszy, wypchnęli go z miasta, i wywiedli go aż na szczyt góry (...), aby go w dół strącić” (Łk 4. 28, 29). Po opuszczeniu tego miasta Jezus nie mścił się na jego mieszkańcach. Później wrócił tam, by ponownie głosić ewangelię. Kiedy indziej Jezus i Jego uczniowie nie zostali przyjęci w pewnej samarytańskiej wiosce (Łk 9. 51–56). Wówczas dwaj uczniowie, Jakub i Jan, zaproponowali: „Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił?”. A Jezus zgromił ich: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście”. Jezus pozyskiwał ludzi nie przez ich potępianie, lecz poprzez obecność wśród nich – jako ktoś, kto pragnie ich dobra, kto zna ich problemy, kto szanuje godność każdej osoby. W kontaktach z nimi nie przeszkadzało Mu to, w co wierzą, ich pozycja społeczna, sposób dotychczasowego życia czy duchowe upadki. Gdy Jezus przemawiał do ludzi, nie był szorstki w obejściu, nigdy niepotrzebnie nie wypowiadał mocnych słów, nie ranił. Nigdy nie zabierał dzieci z rąk błędnie wierzących rodziców, nie gromadził zbrojnych, aby prześladować i zabijać tych, którzy Go odrzucili. W sposób nieustraszony mówił o hipokryzji i niesprawiedliwości, ale robił to głosem załamującym się od płaczu. Jezus przebywał wśród ludzi i czynił dobrze. Spotykał ich na ulicach, w domach, synagogach, nad
Czy woda albo błoto nałożone na oczy niewidzącego miały moc przywracania wzroku? Czy moc taką miał Jezus? Po co ten człowiek miał iść nad sadzawkę? Bo to był ludzki wkład w proces uzdrowienia. Niewidomy musiał uwierzyć i zaakceptować. Ale mógłby równie dobrze stwierdzić: „Panie, skoro to kuracja przy
Ślepcy użyciu gliny, to nie byłeś mi potrzebny”. On jednak nie dyskutował. Wymiar wiary sprawia, że ufa się Bogu często bez zrozumienia do końca wielu spraw. A co stałoby się, gdyby uzdrowiony paralityk po usłyszeniu słów Jezusa: „Wstań i idź” zaczął się zastanawiać: „Ja nie czuję się wcale uleczonym, jak mogę się więc podnieść?”. Byłby paralitykiem do końca swego życia. Ale on uwierzył, mimo że nie czuł się zdrowy, i podjął trud powstania. „Według wiary twojej niechaj ci się stanie” – mawiał Jezus do uzdrawianych ludzi. I tylko tyle mogło się wydarzyć w ich życiu, na ile w to wierzyli. I choć ślepiec z ewangelii jeszcze nie widział fizycznymi oczami, gdy zmierzał nad sadzawkę, to już przejrzał oczami duchowymi. Wiara jest ufnością, że to, co Bóg czyni lub na co pozwala, jest dla nas czymś najlepszym, choć na razie nie możemy jeszcze nic dostrzec.
jeziorami, podczas świąt. Był z nimi podczas codziennych zajęć. Interesował się ich problemami. Zaspokajał ich potrzeby, zdobywał zaufanie, a następnie mówił: „Pójdź za mną”. Czy o chrześcijanach można powiedzieć, że byli takiego „usposobienia, jakie było w Chrystusie” (Flp 2. 5), gdy represjonowali i wypędzali Żydów oraz palili ich synagogi? Czy Jezus skazywał Żydów na śmierć dlatego, że odmówili chrztu, albo wydawał dekrety zmuszające do uczęszczania na cotygodniowe nabożeństwa? Czy na tym polega podobieństwo do Mistrza, aby odbierać rodzicom dzieci albo narzucać ekonomiczne czy społeczne sankcje? Jak odnieść się do zbrodni holocaustu czy wciąż aktualnych postaw antysemickich, których przejawem są hasła typu Jude raus? Ile Ducha Chrystusowego jest w komitetach do spraw zwalczania „sekt”? Jeśli wypowiada się ideologiczną wojnę i zniesławia inaczej wierzących, to jesteśmy już tylko o krok od represji pochodzących z mroków średniowiecza. Synod w Orleanie w 538 roku zabronił w Wielki Tydzień pokazywać się Żydom na ulicach. Synod w Szabolcs w 1092 roku zabronił im pracy w niedzielę. Synod w Trullanic w 692 zabronił korzystania z usług lekarzy żydowskich. Synod w Toledo w 679 roku nakazał zamykać Żydów w gettach i palić ich książki religijne. Poeta Heinrich Heine zapowiedział: „Jeśli książki są palone, to znaczy, że zakończy się to paleniem ludzi”. Historia uczy i ostrzega. Jezus błogosławił miłosiernych i „pokój czyniących”. Niestety, w Jego imieniu torturowano, palono i mordowano tysiące żydów i chrześcijan. Jezus powiedział: „Nie sądźcie,
Czy może istnieć większa ślepota niż ślepota człowieka, który nie chce widzieć? Żyjemy w świecie sceptycyzmu i niewiary. Wszystko chcemy zanieść do laboratorium. Z drugiej strony poszukujemy duchowych doznań – jesteśmy skłonni ufać wszystkim, nawet obcym, ale jeśli tylko napotykamy jakąś deklarację biblijną, zatrzymujemy się i zaczynamy wątpić. „A chociaż tyle cudów dokonał wobec nich, nie wierzyli w niego”. Ten typ ludzi istniał też w czasach Jezusa. Duchowym zatwardziałym ślepcom Bóg nie może pomóc. Jesteśmy przecież wolni, by wierzyć lub wyśmiewać. Ale możemy też prosić, jak ten człowiek z ewangelii: „Panie, pomóż niedowiarstwu memu”. Kiedy pastor Alejandro Bullon przygotowywał się do kazania w jednym z południowoamerykańskich zborów, podszedł do niego młody chłopak i powiedział: „Pastorze, tam z tyłu, w ostatniej ławce, siedzi mężczyzna w niebieskiej marynarce. To mój ojciec. Jest ateistą, znalazł się tu dzisiaj, bo są moje urodziny i obiecał mi podarować to, o co go poproszę. Myślał, że poproszę go o samochód, ale ja poprosiłem, by przyszedł tu razem ze mną. I tak się tu znalazł, choć nie wykazuje żadnego zainteresowania sprawami duchowymi”. Podczas kazania mężczyzna ten robił wszystko, by zademonstrować, że nic go to nie obchodzi. Gdy pastor skierował zaproszenie do słuchających, by zainteresowali się Bogiem, ojciec tego chłopaka tylko nerwowo się kręcił. Po nabożeństwie pastor zauważył mężczyznę stojącego kilkaset metrów dalej. Płakał. Podszedł więc do niego i spytał: „Dlaczego
abyście nie byli sądzeni” (Mt 7. 1), tymczasem chrześcijanie nie byli w stanie zapomnieć o grzechu garstki przywódców żydowskich, którzy przyczynili się do śmierci Jezusa. Żydzi, jako naród, doznawali cierpień za zbrodnię, której nie popełnili. W Rameru, we Francji, rabin Jakub Tam został zasztyletowany. Otrzymał pięć ciosów w głowę jako karę za pięć ran zadanych Chrystusowi. Oto jak chrześcijanie wypełniali testament Mistrza z Nazaretu: „Jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski” (Mt 6. 14). Gdy Jego ręce i stopy przybito do krzyża, a na głowę wciśnięto cierniową koronę, wyszydzony i wzgardzony nie zapowiadał zemsty, nie oskarżał tłumu. Nie nawoływał do mordowania Żydów, poniżania ich w kazaniach i publikacjach, palenia ich synagog, wydawania dekretów przeciwko nim, lecz modlił się: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23. 34). Mimo że chrześcijaństwo tak często samo pozbawiało się blasku, to równocześnie kształtowało chrześcijan podobnych do Jezusa. Przez wieki wielu wyznawców Chrystusa było podobnych do swego Mistrza. Służyło innym, także Żydom, ryzykując własnym życiem. Jednak w zdecydowanej większości Kościół kształtował takich ludzi jak papież Paweł IV, który siłą wtrącał Żydów do gett; jak Piotr z Cluny, który błagał króla Ludwika VII, aby mordował Żydów; jak Tomasz de Torquemada, wielki hiszpański inkwizytor; jak Radulph, francuski mnich, który inspirował wystąpienia tłumów przeciwko Żydom. Czy prześladowcy inaczej wierzących byli naprawdę chrześcijanami? STANISŁAW NIMICZ
nie podniosłeś się w chwili wezwania?”. Odparł, że nie wierzy w Boga i uważa, że jest On wymysłem ludzi słabych, chcących ukryć swoją niezdolność zwyciężania trudności o własnych siłach. „Byłem biednym dzieckiem i sobie samemu wszystko zawdzięczam. Do czego jest mi więc potrzebny Bóg?” – dodał. „Skoro nie potrzebujesz Boga, dlaczego płaczesz?” – zapytał pastor. Tym obnażającym pytaniem musiał go rozzłościć, bo poirytowany mężczyzna wykrzyczał: „Po prostu mam ochotę płakać! Może nie mogę?!”. „Możesz – odpowiedział pastor. – Pamiętaj jednak, że wyszedłeś z rąk Boga i nigdy nie będziesz w pełni szczęśliwy, jeśli do Niego nie wrócisz. Możesz podbić cały świat, ale zawsze będziesz doświadczał poczucia pustki, która nie da ci spokoju”. I wtedy ten mężczyzna zdjął maskę. „Moja szansa już minęła. Nie podniosłem się w kaplicy” – oznajmił ze smutkiem. Kiedy pastor wyjaśnił mu, że to niczego nie wyklucza, mężczyzna zapytał: „Co więc mam zrobić?”. „Powiedz Jezusowi, że w Niego wierzysz. Tylko tyle”. Ten twardy i samodzielny z pozoru człowiek objął z całych sił pastora i poprosił: „Proszę, niech mi pan pomoże uwierzyć”. „Powiedz to Jemu” – odparł pastor, spoglądając w górę. I mężczyzna w niebieskiej marynarce podniósł wzrok ku niebu, wołając: „Boże, ja chcę w Ciebie wierzyć, ale nie umiem. Proszę, pomóż mi wierzyć”. Ten człowiek rozpoczął swój marsz ku sadzawce Syloe. Jego oczy otworzyły się na nowy wymiar życia. Decyzja należała tylko do niego. PAULINA STAROŚCIK
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
T
en odcinek rozważań nad Biblią nie będzie – wbrew pozorom – traktował o tym, że judeochrześcijański Bóg nakazywał mordować niewiernych. O tym wszyscy już od dawna wiedzą. Teraz naszą uwagę zwrócimy na fakt zamiłowania biblijnego bóstwa do krwi. Kiedy dziś słyszymy o krwawych ofiarach ze zwierząt, a tym bardziej ludzi, oburzamy się. I bardzo słusznie – oznacza to, że razi nas okrucieństwo. Z odrazą czytamy o satanistycznych czarnych mszach, o zarzynanych kogutach i ociekających krwią baranich łbach. Tym bardziej dziwi fakt entuzjazmu, jaki chrześcijanie – gorszący się przecież ekscesami satanistów (czy pseudosatanistów) – okazują własnemu, wcale nie mniej krwawemu bóstwu. Przecież cały starotestamentowy kult świątynny opierał się na zarzynaniu zwierząt. Strumienie krwi tysięcy baranów, kozłów, a nawet ptaków nie przestawały przez stulecia cieszyć oczu Jahwe. Nie był to żaden ludzki wymysł – działo się tak na jasno sprecyzowane żądanie samego Boga. Ta sama Biblia, która nakazuje zabijać, aby zmazać krwią ludzkie grzechy, twierdzi, że „Bóg nie ma upodobania w śmierci grzesznika”. Być może, ale z całą pewnością Bóg ma upodobanie w śmierci niewinnych niczemu zwierząt. Ktoś powie, że to było dawno, w Starym Testamencie, a w Nowym Bóg już niczego takiego od nas nie wymaga. Czyżby żydowski Bóg się ucywilizował, shumanizował? Zmienił mu się charakter? Bynajmniej. Mówi się, że śmierć Chrystusa na krzyżu jest dowodem wielkiego Bożego miłosierdzia:
SZKIEŁKO I OKO
„Bóg tak umiłował świat, że dał swojego Syna umiłowanego, aby każdy, kto w niego wierzy, nie umarł, ale miał życie wieczne”. Dobrze, może tak jest, ale śmierć Chrystusa jest także dowodem na zamiłowanie Boga do krwi i przemocy. Teologia chrześcijańska
W całej historii chrześcijaństwa setki tysięcy ludzi dało się zabić z rąk „niewiernych” lub „fałszywych braci” (innych chrześcijan) ku większej chwale Bożej. Wyparcie się wiary w obliczu śmierci było traktowane jak największy grzech, który niweczył
NIEŚWIĘTE PISMO
Zew krwi dowodzi, że nic nie mogło zaspokoić poczucia boskiej sprawiedliwości – tylko krew. Stąd potrzeba doprowadzenia do zamordowania Chrystusa – doskonałej ofiary, która zaspokoiła Boże poczucie sprawiedliwości. Bóg wydał swojego Syna na śmierć, mimo że ten błagał go o litość w ogrodzie Getsemane. Może to i dla kogoś piękne, ale dla mnie – przede wszystkim potwornie okrutne i straszne. Cóż to za charakter, który domaga się potwornego cierpienia i któremu tylko krew jest w stanie przynieść ulgę?! Jak nazywamy ludzi, którzy lubują się w oglądaniu krwi, w jej przelewaniu? Niech Czytelnik sam sobie na to pytanie odpowie. Na tym nie koniec przelewania krwi – chrześcijaństwo wymaga od swoich wyznawców gotowości do złożenia ofiary z własnego życia. Nazywamy to męczeństwem.
J
ednym z najbardziej atrakcyjnych atrybutów gorliwych środowisk religijnych jest poczucie wspólnoty. Z czasem jednak to, co tak bardzo pociągało w małych społecznościach, może stać się nieznośnym ciężarem. Atmosfera panująca w chrześcijańskich wspólnotach religijnych uderza każdego nowo przybyłego. Ciepłe relacje, życzliwe odnoszenie się do siebie, ujmująca gościn-
ŻYCIE PO RELIGII
Bracia ność, ostentacyjna wręcz serdeczność zwracają uwagę. Kontrastują one z tym, co można zobaczyć w „świecie”, czyli wszędzie poza daną wspólnotą religijną. Stanowią wstrząs dla tych wszystkich, którzy znają powierzchowność i bezduszność relacji panujących w środowiskach tradycyjnych, chociażby rzymskokatolickich. U bardziej krytycznych obserwatorów tego typu zachowania wzbudzają czujność, u mniej refleksyjnych powodują natychmiastowy zachwyt i entuzjazm. Jako osoba krytycznie nastawiona do fundamentalizmu religijnego nie chcę bynajmniej powiedzieć, że ta ciepła atmosfera jest jedynie przedstawieniem, grą obliczoną na pozyskanie nowych wyznawców. Bynajmniej. Jest to po prostu charakterystyczny dla tego środowiska styl bycia, dosyć sympatyczny i niewątpliwie przyjemny, szczególnie dla osób z zewnątrz. Utwierdza on wyznawców danej wspólnoty religijnej w przekonaniu o wyższości wobec wszystkich „innych”. W niewielkich grupach religijnych poczucie wybrania i wyjątkowości jest niezwykle silne i łączy się zazwyczaj z poczuciem wyższości. Gorliwi chrześcijanie wierzą mocno, że są wezwani do tzw. „miłości bliźniego”. Tę miłość należy okazywać na zewnątrz, stąd demonstrowanie powszechnej życzliwości. Owszem, dobrotliwe uśmiechy, poklepywanie po
szansę na zbawienie. I tak obłęd składania życia w ofierze bóstwu trwa aż do dziś. Kiedy słyszymy, że chrześcijaństwo jest najwznioślejszą z religii, a Bóg biblijny jest Bogiem miłości, miejmy na uwadze całą prawdę o tej religii. Nie mam tu na myśli tzw. wypaczeń, czyli mordów i nietolerancji, jakie znaczą historię kościołów, ale samą jej istotę, jej rdzeń. Myślę o charakterze bóstwa, charakterze takim, jakim je przedstawia tzw. Pismo Święte. Albo coś jest nie tak ze świętością tej księgi, albo z jej Bogiem. ALEKSANDRA FILIPOWICZ
plecach, uściski oraz okazywanie zainteresowania można stosunkowo łatwo wyćwiczyć, gorzej z prawdziwą życzliwością. Każdy, kto zna od wewnątrz religijne środowiska, wie, że trudno znaleźć na świecie bardziej rozplotkowane miejsca. Wiadomo też, że demonstrowana ostentacyjnie miłość małżeńska różnie wygląda po powrocie z nabożeństwa. Stąd m.in. częste przypadki odchodzenia ze zborów dzieci z religijnych rodzin – trudno im znieść obłudę obserwowaną od środka. W tego rodzaju rodzinach często panuje zresztą bezwzględny patriarchat – kobiety są uczone i zmuszane do cichości i posłuszeństwa, a mężczyźni w zamian do „miłowania żon”, czyli do niczego konkretnego. Kiedy jest się już członkiem kościoła, podlega się mniej lub bardziej rygorystycznym wymaganiom uznanym za wynikające z Biblii. Jeżeli z jakichś powodów odstaje się od reszty, jest się narażonym na przykre rozmowy ze „współbraćmi”, publiczne napiętnowanie albo – ostatecznie – wykluczenie. W niektórych środowiskach jest ono przestrzegane tak rygorystycznie, że zrywa się nawet najbliższe więzy rodzinne z „grzesznikiem”. Wszystko to oczywiście w imię miłości bliźniego, dla jego nawrócenia i zbawienia wiecznego. To, czym można podpaść, zależy od danego środowiska: może to być brak obowiązkowego nakrycia głowy u kobiety na nabożeństwie, zbyt „światowy” strój czy makijaż. Może to być nie dość gorliwe świętowanie szabatu, skąpstwo (dziesięciny!), zapalenie papierosa, wypicie lampki wina czy inna forma nieposłuszeństwa. Czasem w grę wchodzą sprawy znacznie bardziej poważne: rozwód, zdrada małżeńska, herezja, nieposłuszeństwo wobec przełożonych. Miłość „braci i sióstr” na ogół szybko się kończy, gdy ktoś decyduje się na opuszczenie wspólnoty. Zdarza się, że bywa nierozpoznawany na ulicy i pozostawiony samemu sobie. Jako „grzesznik” i „odstępca” jest nośnikiem groźnej choroby duszy, która może okazać się zaraźliwa – niewiernego należy więc unikać. I tak to kończy się „miłość bliźniego jak siebie samego”. MAREK KRAK
17
Rozmowa z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – W ostatnich tygodniach pożegnaliśmy kolejnego już, trzeciego w tym rządzie, ministra skarbu – Piotra Czyżewskiego. Okazał się zły, bo za wolno prywatyzował. Wybrano teraz osobę podobno bardziej właściwą i kompetentną – nauczyciela geografii, Zbigniewa Kaniewskiego... – Mnie zastanawia uzasadnienie dymisji ministra Czyżewskiego. Przecież celem lewicy nie powinna być pośpieszna prywatyzacja. To jest zupełnie absurdalne. Myślę, że wiele osób głosowało na SLD m.in. z nadzieją, że rządy lewicy doprowadzą do spowolnienia procesów prywatyzacyjnych. Ciągle mówi się o błę-
Fot. Krzysztof Krakowiak
– Na razie nad projektem dyskutowały połączone Komisje Polityki Społecznej i Zdrowia oraz Ustawodawstwa i Praworządności. Ja zaprosiłam na obrady przedstawicieli środowiska gejów i lesbijek, a prawicowa senator Liszcz zaprosiła przedstawicieli sekretariatu Episkopatu Polski: m.in. zakonnicę... – Co tam robili przedstawiciele Kościoła? Przecież ustawa nie ma nic wspólnego z kwestiami wyznaniowymi. Chyba że delegacja z Episkopatu reprezen-
OKIEM HUMANISTY (63)
Prawa lewica dach i nadużyciach przy błyskawicznym prywatyzowaniu przedsiębiorstw. Tak lekkomyślnie wyzbywamy się tego, co jest naszym wspólnym dobrem i dorobkiem pokoleń! – Dowodem jakości polskiej prywatyzacji jest fortuna najbogatszego z Polaków – Jana Kulczyka. Ten człowiek w ciągu 15 lat, zaczynając od miliona dolarów, dorobił się fortuny obliczanej na jeden miliard USD! Takich zysków nie daje nawet handel narkotykami. Tyle natomiast można było zarobić, uczestnicząc w polskiej prywatyzacji: kupować tanio, by po kilku latach okazało się, że firma w cudowny sposób nabrała wartości. O Kulczyku mówiło się zresztą przy okazji wymiany szefostwa w ministerstwie skarbu – Czyżewski za mało podobno kochał geniusz Kulczyka... – Jestem przekonana, że te wielkie fortuny, jakie powstały w ostatnich latach, powinny być skontrolowane. Wiele z nich jest podejrzanych, bo przecież ekonomia ma swoje prawa i nie sposób pojąć, jak w ciągu kilku lat można było aż tak pomnożyć majątek. Co do Jana Kulczyka, to wiele razy słyszałam pytanie o to, dlaczego ten pan jest często tak blisko premiera, nawet w przekazach telewizyjnych, skoro nie pełni żadnej funkcji państwowej. Bardzo mnie interesuje, jak wyjaśni się opisana w „FiM” sprawa ziemi zakupionej przez pana Kulczyka pod przyszłe lotnisko pod Warszawą. To jest rzecz wymagająca natychmiastowego zbadania, bo wykorzystywanie przez biznesmenów wiedzy uzyskanej od polityków jest czymś niedopuszczalnym. – Ostatnie dni to także Pani duży sukces: pod obrady parlamentu wszedł projekt ustawy o związkach partnerskich osób tej samej płci.
towała... mundurową część środowiska gejów. – Sama się zastanawiałam nad ich obecnością na sali obrad. Przecież mój projekt nie dotyczy w żaden sposób Kościoła i katolików – im nie wolno żyć w związkach homoseksualnych. Poza tym zdumiewa mnie, że zaproszono przedstawicieli tylko jednego Kościoła. Skoro ktoś chciał na sali obrad widzieć środowiska religijne, to należało zaprosić wszystkie związki wyznaniowe i przedstawicieli stowarzyszeń humanistycznych, świeckich. Czy niekatolicy są obywatelami drugiej kategorii!? – Dyskusja zapewne była gorąca... – Nawet bardzo. Reprezentanci Kościoła potępili projekt, uznali go za grzeszny i godzący w moralność. Prawicowi senatorowie domagali się odrzucenia ustawy już w pierwszym czytaniu. Ja prosiłam, aby projektu nie oceniać z punktu widzenia etyki i prawa naturalnego – bo są różne rodzaje etyki, potępiające lub akceptujące homoseksualizm. Świetnie wypadli reprezentanci środowisk gejów i lesbijek: ich wystąpienia zrobiły tak wielkie wrażenie, że jeden z obecnych tam senatorów SLD, który kiedyś odmówił mi podpisu popierającego ustawę, publicznie przeprosił mnie za to, przeprosił także obecnych tam przedstawicieli mniejszości i powiedział, że nie zdawał sobie dotąd sprawy z wagi tego problemu. – Mówiąc religijnym żargonem: dokonało się cudowne nawrócenie i wyznanie grzechów... – W każdym razie, dzięki poparciu wszystkich obecnych na sali lewicowych senatorów, mój projekt skierowano do dalszych prac, a kolejna dyskusja nad poprawionym już tekstem odbędzie się, jak przypuszczam, za miesiąc. Rozmawiał ADAM CIOCH
18
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
NASZA RACJA
Marek Szenborn: – Jakie były Twoje początki w RACJI, bo z tego, co wiem, możemy tu mówić albo o jakimś niesamowitym łucie szczęścia, albo wręcz o przeznaczeniu? Piotr Musiał: – Coś w tym jest. Od dawna byłem czytelnikiem „Faktów i Mitów” i w jednym z numerów zobaczyłem anons i ankietę rekrutującą członków do nowego ruchu antyklerykalnego, który w przyszłości miał stać się czymś większym
tzw. grupy inicjatywnej, mającej określić zręby przyszłej organizacji. – Chyba należy nam uwierzyć w cuda, bo Twoja ankieta została wybrana z ponad 10 tys. innych. – Bóg czuwał... (śmiech). Na spotkanie tzw. „ojców założycieli” zostałem wybrany spośród tysięcy kandydatów (w sumie do Łodzi przyjechała nas dziesiątka takich wybrańców) i już na dzień dobry mianowano mnie wiceszefem grupy założycielskiej partii.
– Niektórzy przychodzili szczęśliwi, że nareszcie są pośród ludzi podobnie myślących, ale byli i tacy, którym trzeba było tłumaczyć, że słowo antyklerykalizm zawarte w założeniach programowych naszego ruchu to nie jest walka z Kościołem, a już broń Boże z religią, tylko niegodzenie się na dominację pewnej uprzywilejowanej grupy ludzi nad milionami Polaków. Do znudzenia powtarzałem: Religia – proszę bardzo, Kościół – dlaczego nie... tylko na swo-
– Wszystko pro publico bono. Kiedy już jako tako zorganizowałem RACJĘ na Mazowszu, ruszyłem w Polskę, niosąc „dobrą nowinę”. – Tak robi się polityczne kariery. – Może i tak, ale uwierz, że kierował mną nie intratny stołeczek, tylko przyświecająca idea. Odwiedzałem miasta większe i mniejsze w całym kraju, spotykałem się z ludźmi, dyskutowałem... pewnie też i kłóciłem czasem, ale w ten sposób RACJA stała się strukturą ogólnopolską, posiadającą mocne oddziały wojewódzkie, powiatowe, a nawet gminne koła. – I w ten sposób zostałeś baronem partii wybranym na jej szefa przeważającą liczbą głosów na pierwszym zjeździe... Potem zapewne gabinet, długonoga sekretarka? – Baronem, mówisz? Takim baronem, co to z braku czasu musiał zrezygnować z intratnej pracy i niezłych pieniędzy, takim baronem, który pracuje siedem dni w tygodniu po kilkanaście godzin dziennie, baronem, który w RACJĘ włożył całe swoje oszczędności i... – ... i teraz zapewne pobiera z tego tytułu niezłe apanaże. – 800 złotych brutto miesięcznie. – Z tego, co wiem, sporą i całkiem prywatną kasę wpakował w RACJĘ Jonasz. – To prawda, bez jego pomocy, nie tylko materialnej, nie mielibyśmy szansy zaistnienia. To, że co tydzień mamy dla siebie całą stronę w jednym z największych polskich tygodników to rzecz bezcenna. Teraz, półtora roku od powstania, nareszcie jesteśmy już na swoim i można powiedzieć, że wyrośliśmy z pieluszek. – Krążą stugębne plotki, że doszło do rozdźwięku pomiędzy Tobą a Jonaszem... jakieś niesnaski. – Doszło! Mieliśmy różną koncepcję dalszego rozwoju RACJI. – I kto miał rację? – Obaj mieliśmy i po godzinach długich rozmów osiągnęliśmy porozumienie, które nazwałbym złotym środkiem. Opracowaliśmy dalszy plan, który w skrócie można określić tak: mamy pełną swobodę działania pod bacznym okiem naszego ojca chrzestnego. – Wtrąca się, krytykuje? – Przeciwnie, raczej pochwala to, co robimy. – Czyli osesek zmężniał i teraz – jak każda partia polityczna – będzie dążył do zdobycia władzy lub choćby jej przyczółka.
ROZMOWA Z PIOTREM MUSIAŁEM – PRZEWODNICZĄCYM APP RACJA
Chciał, bo Musiał – nawet nową partią polityczną na polskiej scenie. – I...? – I niewiele się zastanawiając, wypełniłem ją dokładnie i wysłałem pod wskazany adres, nie licząc dosłownie na nic. Ot, może na nową przygodę z grupą ludzi, z którą światopoglądowo jest mi po drodze. – Jednak przyznaj, że wcześniej Twoje sympatie polityczne różnymi szły meandrami. Był czas, gdy zaangażowałeś się nawet w działalność „Solidarności”, później byłeś zwolennikiem SLD. Skąd te zmiany sztandarów? – Z rozczarowań... z ciągłych rozczarowań, że ich hasła to tylko fasada... taki blichtr dla maluczkich, a tak naprawdę chodzi o własne, partykularne interesy wąskiej grupy ludzi, którzy na barkach ludzkiego entuzjazmu szukali intratnych synekur. Moja przygoda z „Solidarnością” to czynny udział w kampanii wyborczej Komitetów Obywatelskich „Solidarność” w wyborach 1989 r. Szybko jednak zrozumiałem, że nie ma dla mnie miejsca w „S” – chociażby z powodu jej bezkrytycznie ścisłych związków z Kościołem, bezkrytycznego wpatrzenia w osobę Karola Wojtyły. Natomiast rozczarowanie SLD... No cóż, w tym rozczarowaniu to obecnie chyba akurat nie jestem odosobniony. Wszystko, co miało być piękne, wzniosłe, dla ludzi i przez ludzi, okazało się kłamstwem i trampoliną dla krociowych biznesów wąskiej grupy. Miałem rację, dziś w setkach afer zbieramy pokłosie tej pseudolewicowej retoryki, a obawiam się, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. – I pojawił się pomysł na RACJĘ... – Właśnie. Jej przesłanie ideowe odpowiadało mi jak żadnej dotąd partii, więc przesłałem swoje CV, krótki opis doświadczeń i czekałem... I czułem, i marzyłem, że znajdę swoje miejsce w RACJI, choćby jako szeregowy członek. – A tu? – A tu otrzymałem list od Jonasza, zapraszający mnie do Łodzi na pierwsze, inauguracyjne spotkanie
– Teraz mam dla Ciebie sporą niespodziankę. Jeśli myślisz, że Wasz przyjazd na inauguracyjne spotkanie do Łodzi i późniejszy wybór do władz RACJI był przypadkiem, bo „Bóg czuwał”, to się raczej mylisz. Kto jak kto, ale Jonasz nie wierzy w przypadki, dlatego tysiące ankiet poddano najpierw ostrej weryfikacji, a później – już podczas dyskusji wybrańców, czyli „ojców założycieli” pilnie byliście monitorowani przez pewnego pana, o którym (bo chce zachować anonimowość) mogę powiedzieć tyle, że jest to wybitny naukowiec – doktor socjologii i psychologii. Jego ocena Waszych postaw, wypowiedzi, poziomu intelektualnego i moralnego może nie była dla Jonasza ostatecznie wiążąca, ale zapewne pomocna przy ustaleniu trzonu kadry powstającej partii. – Niesamowite... nic o tym nie wiedziałem. – No to już wiesz. To właśnie sugestia doktora Henryka P. sprawiła, że zostałeś jednym z trzech zastępców Jonasza. Jak z perspektywy czasu widzisz dobór pozostałej kadry RACJI? – Czas to wszystko weryfikował, ale z tej pierwszej łódzkiej dziesiątki „wybrańców” lwia część to nadal aktywni, wspaniali członkowie partii – później już demokratycznie wybrani przez I Kongres APP RACJA. Takich ideowców, cudownych, bezinteresownych, kochanych ludzi mamy już zresztą wielu od Bałtyku po Tatry. – Spora w tym Twoja zasługa, ale na razie wyjechałeś z Łodzi namaszczony na „pierwszego po Bogu” i co? – I skupiłem swoje działania na regionie mazowieckim – tym, który najlepiej znam. Początki to była praca organiczna, praca od podstaw. Jeździłem od miasta do miasta, od gminy do gminy i zakładałem partyjne koła, jednocześnie prowadząc szkolenia przyszłych liderów lokalnych. – Jaki był odzew, gdy pojawiałeś się w jakimś Pcimiu? Jak reagowali sympatycy partii?
im miejscu, w ściśle określonej sferze działania. Bez mieszania się do polityki, bez finansowego obdzierania biednego państwa ze skóry. – Toż to prawie postulaty Lutra, schizma, bezbożność... – Wiele środowisk ultraprawicowych, a nawet tych pseudolewicowych do dziś nas tak właśnie postrzega. Wielka w tym rola kościelnych mediów, których retoryka jest zawsze taka: Jonasz to wcielony diabeł i odszczepieniec, a RACJA ma w sobie pierwiastki satanizmu, sekciarstwa czy faszyzmu. Spotkałem się nawet z groźbą zamachu na swoje życie. – Przecież to straszne, ale i śmieszne zarazem! – Śmieszne, straszne i bolesne, a przy okazji odnoszące zamierzony efekt. Trudno się pozbyć raz przyklejonej łatki – choćby najbardziej nonsensownej, więc nasza praca na tzw. dole polega na cierpliwym tłumaczeniu, iż w założeniach programowych RACJI – jej swoistym manifeście – jasno jest zawarowane, że nie ma dla nas ludzi gorszych i lepszych, że mogą do ruchu wstępować wszyscy uczciwi, przyzwoici ludzie bez względu na wyznanie, światopogląd, status społeczny, rasę czy kolor skóry. – Katolicy także? – Ależ oczywiście. W szeregach RACJI katolicy stanowią bardzo dużą część, być może nawet ponad połowę – niektórzy nawet sumiennie praktykują. I bardzo dobrze, bo ci właśnie nadzwyczajnie szybko zrozumieli, że bycie katolikiem może oznaczać pozycję na kolanach, ale wyłącznie podczas praktyk religijnych, a nie jako służalcze credo życia. Zdziwisz się, gdy powiem, że mamy coraz więcej zwolenników spośród księży Krk – tych, którzy swoje posłannictwo widzą w służbie zwykłym ludziom, a nie w interesie tacy i nienasyconej kabzy biskupów. – Ambicje miałeś jednak większe.
– Niewątpliwie. W ostatnich wyborach samorządowych – w czasie gdy jeszcze w Polsce o RACJI pies z kulawą nogą nie słyszał – zebraliśmy grubo ponad 100 tysięcy głosów. Teraz, pomimo dalszej ciszy medialnej na nasz temat, jest już znacznie lepiej. Partia liczy kilkanaście tysięcy członków i zapewne znacznie, ale to znacznie więcej sympatyków. – No to policzmy optymistycznie: RACJA startuje w wyborach parlamentarnych jako samoistna siła polityczna i zdobywa... – Według moich obliczeń sprzed dwóch miesięcy – około 8 procent poparcia, teraz może nawet 10. – Wchodzi więc do Sejmu... – Oczywiście, choć po cichu już dziś mogę ci powiedzieć, że mamy w parlamencie co najmniej kilku posłów – że tak powiem: kryptoczłonków RACJI – wielkich naszych orędowników. – Piotrze, w najbliższą niedzielę w Warszawie odbędzie się II Kongres RACJI – partii, która – jeśli chodzi o liczbę członków – jest piątą, może szóstą siłą polityczną w Polsce, a jednak siłą, o której głucho w oficjalnych mediach, w sondażach... Nad czym będziecie radzić? – Właśnie nad tym między innymi. RACJA jest tendencyjnie pomijana i marginalizowana w relacjach medialnych. To trzeba niezwłocznie zmienić, bo całe rzesze Polaków myślących podobnie jak my nie mają pojęcia o istnieniu naszej partii. Mam nadzieję, że specjalne memorandum skierowane do KRRiTV i szefów największych mediów coś tu zmieni. Może już teraz trochę drgnęło, bo do obsługi kongresu akredytowało się wielu dziennikarzy i kilka stacji telewizyjnych. Sprecyzujemy też ostre stanowisko przeciwko zawłaszczaniu przez Kościół katolicki coraz większych obszarów wpływu na władze i ekonomię. Nasz protest dotyczyć będzie głównie uniżenie służalczej wobec kleru postawy prezydenta RP i rządu na czele z premierem. Zażądamy ponadto niezwłocznego wypowiedzenia konkordatu jako ustawy lokującej Polskę w roli lennika Watykanu i opowiemy się za prawem kobiet do aborcji – prawem z przyczyn społecznych. To tylko niektóre punkty naszych obrad, bo palących problemów do rozwiązania jest znacznie więcej. – Niedługo też wybory prezydenckie. Kto? – Jedynym kandydatem, jakiego dziś widzę w partii, jest Jonasz. I choć formalnie będzie musiała zadecydować o tym Rada Krajowa partii, to jest to tylko czysta formalność. Rozmawiał MAREK SZENBORN
SPOTKANIA APP RACJA Andrychów – 20.02, godz. 16, Lenartowicza 7, Klub Osiedlowy; Biłgoraj – 27.02, godz. 17, ul. Sitarska 10a, bar „U Regana”; Ciechanów – 23.02, godz. 17, ul. Rzeczkowska 13a; Jastrzębie Zdrój – 26.02, godz. 17, ul. Jasna, bar „Caro”, 0-601 158 289; Kraków – 26.02, godz. 17, ul. Podchorążych 3, restauracja „Draczna”; Legnica – 29.02, godz. 15, ul. Jordana 7, klubokawiarnia „Pod 7-ką” (dawny „Renesans”); Poznań – 23.02, godz. 18 ul. Taczaka 10, zebranie – Stare Miasto, Piątkowo, Winogrady; Poznań – 27.02, godz. 16, ul. Świt 34/36 restauracja „Słoneczna”; Puławy – 24.02, godz. 17, Klub Kulturalny „Amik”, ul. Skłodowskiej 4, spotkanie z senator Marią Szyszkowską. Temat: „Brak wolności światopoglądowej w Polsce”; Radom – 24.02, godz. 17, ul. Kozienicka 55, Pub „Hit”; Wrocław – 25.02, godz. 16, restauracja „Bankowa” przy ul. Dąbrowskiego 44.
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
LISTY Złodzieje pokrzywdzeni Kiedy przed rokiem redakcja „FiM” jako pierwsza zaczęła opisywać, co się dzieje w Stella Maris, inne media nabrały wody w usta. Również metropolita gdański udawał, że sprawa go nie dotyczy. Teraz, kiedy „trąbią” o niej wszystkie media, temat przybrał rozmiar ogólnopolski, a to za sprawą SLD oraz jego barona, niejakiego Jerzego J. Nie mogło oczywiście zabraknąć głosu metropolity gdańskiego. Zapytany przez dziennikarza Wiadomości onet.pl. abp Gocłowski wyraził zdumienie, iż tylu ludzi wykorzystało instytucje kościelne, by robić własne interesy z krzywdą dla Kościoła!!! Że w tej sprawie nie tylko należąca do jego archidiecezji Stella Maris, a jeszcze bardziej Kościół, są stroną pokrzywdzoną. Wypada w tym miejscu wyrazić metropolicie słowa solidarności i współczucia za to, iż zostało zszargane dobre imię Kościoła, że kładzie się to cieniem na nieposzlakowane imię samego metropolity oraz podległych mu kolegów i instytucji. Głos metropolity jest w tym momencie znamienny, bo nareszcie znalazł się ktoś (SLD i jego baron!), na kogo można zwalić winę (o tym nie było wiadomo w chwili, kiedy o aferze pisały „FiM”). M.D., Pruszków
się przyczynili, powinni ponosić ciężar ratowania Państwa i koszty jego ciągłego utrzymania. Czy tego problemu pan Roman Giertych i inni posłowie nie powinni poruszyć w Sejmie? Aż ciśnie się na usta hasło mojego przyjaciela: „Podatki od purpury na budżetu dziury”. Z tego obrazka społeczeństwo powinno wyciągnąć wnioski i z cierpliwością czekać na wybory prezydenckie i do Sejmu, do których to organów Antyklerykalna Partia Postępu RACJA wprowadzi swoich posłów. S.B., Kraków
Rekomendacja Piszę powodowany artykułem w regionalnym „Życiu Podkarpackim”, w którym zawarte są rozwa-
LISTY OD CZYTELNIKÓW z niewyobrażalną pogardą. Nie na darmo ów Pan stwierdził niegdyś: „Owieczkom należy się tylko dobre jedzenie i ochrona przed wilkami”. Sam znam kilkanaście osób, które z autopsji mogą potwierdzić, jaki to z Rachwała Judym. Dziwi mnie, że tak jaskrawe draństwo arcy-Michalika przechodzi bez większego echa poza Przemyślem. Nie zdziwi mnie jednak, kiedy po wyroku skazującym Rachwała, Michalik publicznie oświadczy, że o niczym nie wiedział. To znaczy nie wiedział o tym, o czym wiedziała od dawna większość mieszkańców Przemyśla. Uważam, że Michalik Józef posiada niezbędne kwalifikacje do pełnienia funkcji przewodniczącego Episkopatu Polski, jak najbardziej. Marek Ofiarski Przemyśl
Wnioski! Włączam TVP 1 i zaciekawiony słucham, co też ma do powiedzenia pan Roman Giertych. Proponuje m. in. zabrać bankom jednorazowo 50 proc. ich rocznego dochodu na ratowanie budżetu państwa. Nie mam nic przeciw takim rozwiązaniom i propozycjom, bo przecież lepiej zabrać połowę temu, kto osiąga dochód roczny np. 500 mln zł, niż emerytowi, który ciągle żyje na minusie, odebrać 5 złotych. Zastanawia mnie jednak amnezja i ślepota tego – fanatycznie zachowującego się przy różnych głosowaniach i dyskusjach w Sejmie – katolickiego posła. Nie dostrzega on, jak ciężkie miliardy złotych rocznie przepływają przez pazerne łapska urzędników firmy pod nazwą Krk, bez opodatkowania i poza wszelką dokumentacją finansową. Dlaczego nikt z rządzących ani mających wpływ na rząd (w tym Roman Giertych), nie dostrzega i nie porusza tego społecznego problemu. Dlaczego nikt nie przemówi do resztek sumienia tych ludzi (na stojąco, nie na kolanach) i nie wytłumaczy im, że razem z całym Narodem, do którego ubóstwa
żania na temat kandydatury „Pana na Przemyślu”, arcybiskupa Michalika Józefa, na przewodniczącego Episkopatu Polski. Jako mieszkaniec tego grodu potwierdzam, iż ten pan posiada wszystkie zalety większości arcy...ów, takie jak: zakłamanie, obłuda, pazerność na dobra materialne, arogancja i pogarda dla maluczkich. Ma więc ogromne szanse na awans i przewodniczenie „oazie wartości chrześcijańskich”, jaką jest episkopat. Jeden z przykładów. Parę miesięcy temu został aresztowany największy łapówkarz w Przemyślu, ordynator jednego z oddziałów w przemyskim szpitalu, niejaki Rachwał. „Pan na Przemyślu” wystosował list z prośbą o zwolnienie go z aresztu (wróble ćwierkają, że za niemałą kwotę), przedstawiając w nim łapownika jako (cytuję za „Życiem Podkarpackim”) „człowieka o nieposzlakowanej opinii” i „współczesnego Judyma” (!). Napisać tak w Przemyślu o Rachwale może tylko ktoś, kto jego mieszkańców traktuje
Świecki – na życzenie W numerze 4(203) z 23–29. 01.2004 r. przeczytałam artykuł „O świecki pochówek” red. Adama Ciocha. Trochę mnie zdziwiło to, że aby można było chować zmarłych według tzw. cywilnego ceremoniału, potrzebna jest decyzja parlamentarzystów. Możliwe, że w małych miejscowościach, gdzie nie ma zakładu pogrzebowego, trudniej jest zorganizować taki pochówek. Myślę jednak, że decyzja o charakterze pochówku – świecki czy wyznaniowy – zależy przede wszystkim od rodziny osoby zmarłej (również od niej samej, jeżeli zastrzeże to w swojej ostatniej woli). Zdaję sobie sprawę, że podjęcie takiej decyzji jest dosyć trudne w naszej polskiej rzeczywistości, jednak nie jest niemożliwe. Chcę przekazać własne doświadczenia na ten temat. Chociaż prawie cała moja i męża rodzina to katolicy praktykujący, my z mężem od początku
małżeństwa odeszliśmy od praktyk religijnych. Mimo to nie zostaliśmy odizolowani, przynajmniej od rodziny męża. Z moją rodziną bywało i jest różnie. Już dawno postanowiliśmy z mężem, że w razie śmierci któregoś z nas, chcemy być skremowani, a uroczystości pogrzebowe mają być świeckie. Miałam przykrą okazję dotrzymać postanowienia. 18 grudnia 2003 roku zmarł mój mąż. Przeprowadzenie ceremonii pogrzebowej powierzyłam jednej z firm pogrzebowych w naszym mieście (firma „Omnis” pana S. Protoklitowa). Wiedziałam już wcześniej, że firma ta organizuje świeckie ceremonie pogrzebowe. Mimo obaw, jak zareaguje rodzina i znajomi (rodzinę wcześniej uprzedziłam), ceremonia odbyła się według naszego postanowienia. Nikt nie był oburzony i nie padły żadne słowa potępienia (a miałam takie obawy). Cała ceremonia miała bardzo uroczystą oprawę. Nie była smutna, nie było przygnębiającego widoku trumny i nieboszczyka. Po pogrzebie wiele osób wyrażało swoją opinię o ceremonii i wszystkie były pozytywne. Nawet rodzina – szczególnie ze strony męża – nie miała zastrzeżeń. Moja rodzina nie komentowała. Wynika z tego, że wystarczy odrobina cywilnej odwagi, aby postąpić zgodnie ze swoimi przekonaniami. Myślę więc, że nie zależy to od decyzji parlamentarzystów, ale od cywilnej odwagi rodziny. Zdaję sobie sprawę, że w małym miasteczku trudniej jest przeciwstawić się lokalnej społeczności, a szczególnie proboszczowi. W dużym mieście jednak również żyje się w jakimś środowisku (sąsiedzi, rodzina, koledzy z pracy) i też jest ryzyko potępienia, odrzucenia. Ja też miałam obawy. Stwierdziłam jednak, że wolę być odsunięta przez środowisko, niż miałabym postąpić wbrew swoim zasadom, aby zadowolić innych. Myślę, że artykuł na temat świeckich ceremonii pogrzebowych mimo wszystko był potrzebny. Wiele osób nie wie nawet, że taka możliwość istnieje. Stała Czytelniczka z Gorzowa Wlkp.
Stare i dane Piszę do Was z Gdańska, zbulwersowany zachowaniem spółdzielni mieszkaniowej swojego osiedla (Osiedle Młodych, obecnie VII Dwór). Na tablicy ogłoszeniowej mojego bloku pojawiło się niespodziewanie ogłoszenie o treści: „Zapraszamy na uroczystą inaugurację nowej siedziby biura Spółdzielni przy ul. Rodakowskiego 3A
19
w Gdańsku Oliwie w dniu 13.02.2004 roku o godz. 12.00. Spotkanie rozpocznie uroczyste poświęcenie (starego – 40 lat) obiektu przez księdza arcybiskupa metropolitę gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego”. Tutaj następują podpisy członków zarządu spółdzielni. Administracja pracowała w tym obiekcie przez 25 lat, następnie odstąpiła go firmie szwalniczej, by ponownie powrócić do starego obiektu. Obecny zarząd (urzędujący pół roku) zarzucał poprzedniemu zarządowi niegospodarność i rozrzutność, zmuszając go do ustąpienia. Zaproszenie pana arcybiskupa na wyświęcenie starego obiektu woła o pomstę, zważywszy na wiek lokalu i lokatorów. Nie muszę chyba dodawać, że spółdzielnia cały czas zmaga się z problemami finansowymi, a jestem pewien, że pan arcybiskup nie robi nic za darmo. Blinky, Gdańsk
Jehowi precz W niedzielę zaraz po świętach w kościele w Pucku pojawił się pan w cywilu. Przez mikrofon przywitał zebranych i mówił, jakie niebezpieczeństwo nam grozi. Powiedział, że w Polsce istnieje 400 sekt, wymienił wśród nich świadków Jehowy i mówił, dlaczego do nich wstępują katolicy. Powiedział też, żeby z jehowymi nie rozmawiać. Gdyby ten pan wystąpił po mszy św., ludzie by wyszli, ale przed mszą wierni musieli go wysłuchać. Gdy przeczytałem „FiM” z dnia 22.01.2004 roku zrozumiałem, skąd był ten facet – z Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, na który to ośrodek pieniądze dał prezydent Gdańska, p. Adamowicz. Teraz będą oni jeździć po kościołach i bzdury opowiadać za nasze pieniądze. Paweł z Pucka
Kolęda w hotelu Przez kilka dni nocowałem w hotelu policyjnym w Nowej Hucie na osiedlu Złota Jesień 11 c. W dniu 15.01.2004 r. w szparze hotelowych drzwi znalazłem kartkę zapowiadającą kolędę. Jest to dowód na to, że nawet w hotelu czarni mogą człowieka dopaść. Każda okazja jest dobra do wyrwania paru złotych. Co z tego, że gość hotelowy nie z tej parafii. Skoro się do niej przyplątał, niech płaci za wizytę. Dowodem na „gospodarność” niech będzie fakt, że do zawiadomienia o wizycie księdza w 2004 r. użyto ulotki z roku 2002 „Boże Narodzenie 2002”. Muszę dodać, że takie kartki tkwiły we wszystkich drzwiach pokojów hotelowych. R. Wasiluk
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Anna Tarczyńska, Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (42) 630 72 33; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 lutego na drugi kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 lutego na drugi kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 lutego na drugi kwartał 2004 r. Cena 28,60 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
20
ŚWIĘTUSZENIE Nieszczęścia chodzą parami...
Czarny humor Kto to jest kawaler? To ktoś, kto codziennie do pracy przychodzi z innej strony... ¤¤¤ Dlaczego mleko zawiera tłuszcz? Żeby nie skrzypiało podczas dojenia. ¤¤¤ Po co produkuje się białą czekoladę? Żeby Murzynek też mógł się upieprzyć... ¤¤¤ Jaka jest różnica między weselem a pogrzebem? Na pogrzebie jest o jednego pijanego mniej. ¤¤¤ O której godzinie idzie do łóżka porządna dziewczyna? O szesnastej, bo o dwudziestej drugiej musi być w domu.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 8 (207) 20 – 26 II 2004 r.
JAJA JAK BIRETY
¤¤¤ Kiedy Eskimos wie, że zima jest naprawdę siarczysta? Jak mu się psy łamią na zakręcie. ¤¤¤ Co wspólnego mają pijana kobieta i fiat 126p? I jedno, i drugie wstyd prowadzić. ¤¤¤ Czym się różni papież od Boga? Bóg jest wszędzie, a papież już wszędzie był. ¤¤¤ Jakie kroki należy podjąć, gdy spotka się wściekłego psa? Jak najdłuższe. ¤¤¤ Jaki lekarz nie może poślubić swojej pacjentki? Weterynarz. ¤¤¤ Co odpowiada ksiądz na powitania młodzieży: „Sie ma” i „Cze”? Pochwa...
P
amiętacie Pinokia? Na wszelki wypadek przypominam, że był to taki psotny chłopiec z drewna, co jak kłamał, to nos robił mu się coraz dłuższy i dłuższy. A łgał jak z nut. Bajka bajką, ale każda epoka ma swoich Pinokiów, a w Polsce to od lat mamy na nich wręcz klęskę urodzaju. Pokażę wam jednego. Posłuchajcie, co jeszcze nie tak dawno mówił. Można się nieźle uśmiać... Ale będzie to trochę śmiech przez łzy. ¤ Władza musi oznaczać służbę społeczeństwu. ¤ Gospodarki i życia społecznego nie będziemy dźwigać kosztem najuboższych, bezrobotnych i bezradnych. Nie przez zwiększenie kontrastów w poziomie życia i różnic między ludźmi. Nie przez budowę wysp bogactwa w morzu biedy. ¤ Dotąd trudno było znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję, przykładów prywaty i kłótni o władzę. Tak być nie musi i tak nie będzie. Wiązać się to będzie z podniesieniem jakości rządzenia i wprowadzenia skutecznych mechanizmów antykorupcyjnych. ¤ Trzeba uratować państwo przed bankructwem poprzez stworzenie ożywienia gospodarczego, co przyniesie wymierne korzyści całemu społeczeństwu. ¤ Deficyt budżetowy nie może przekroczyć 40 miliardów złotych. ¤ Będzie mniej ministrów, dyrektorów, radnych, prezesów, mniej agencji. ¤ Dzieci z biednych rodzin będą dostawać wyprawki szkolne, zaś
Pinokio szkoły – środki na dożywianie dzieci. Sprawimy, aby żadne dziecko nie wychodziło ze szkoły głodne. ¤ Wprowadzimy procedury eliminujące nieuczciwy transfer zysków (np. hipermarketów) za granicę. ¤ Priorytetem rządu stanie się budowa autostrad. Rozwijać będziemy infrastrukturę – zwłaszcza sieci dróg i kolejnictwa. ¤ Obniżymy poziom bezrobocia. Przygotujemy rozwiązania prawne i zachęty ekonomiczne, które powinny ułatwić zatrudnianie absolwentów szkół i uczelni. ¤ Wzmocnimy odpowiedzialność rządu za politykę zdrowotną państwa. Naprawa służby zdrowia musi iść dalej. Musimy sprawić, by szczupłe środki przynosiły jak najlepsze efekty. ¤ Zaostrzeniu powinny ulec represje karne wobec przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej. Przestępcom wypowiadamy bezwzględną walkę bez względu na to, kim są. ¤ Doprowadzimy do zahamowania pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego i społecznego. Kraj potrzebuje naszego wysiłku. ¤¤¤ Czy ktoś się już domyśla, kim jest nasz współczesny Pinokio? Kto bezkarnie tyle nam naobiecywał,
nabajdurzył, nakłamał? Czyj nos powinien już od dawna rysować mahoniowe boazerie cyrku przy ul. Wiejskiej? Jeśli są jeszcze jakieś wątpliwości, to spieszę je rozwiać: oto najprawdziwsze cytaty zaczerpnięte z exposé wygłoszonego 25 października 2001 roku przez miłościwie nam panującego premiera Leszka Millera. Fakt, można się pośmiać, poczytać na głos rodzince, tylko... tylko że jak bumerang powraca Gogolowskie pytanie z „Rewizora”: „No i z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”. MarS