POLSKA FINANSUJE KATOLICKIE MISJE Â Str. 11
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 8 (520) 25 LUTEGO 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
ZNIKNĘŁA PODSTAWA BEATYFIKACJI JPII! Nad beatyfikacją Jana Pawła II zawisło straszne niebezpieczeństwo! Cudownie ponoć – za Jego sprawą – ozdrowiała zakonnica zachorowała ponownie. Gdy 19 grudnia 2009 r. Benedykt XVI podpisywał dekret o heroiczności cnót JPII, podstawę dokumentu stanowił absolutnie niezbędny proceduralnie cud w postaci powrotu do zdrowia (rzekomo niewytłumaczalnego medycznie) 48-letniej dziś francuskiej zakonnicy Marie-Simon Pierre (na zdjęciu) cierpiącej na chorobę Parkinsona. To właśnie jej przypadek został wyselekcjonowany przez postulatora procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomira Odera spośród setek innych rzekomych „łask uzdrowienia”. Komisja teologów watykańskiej Kongregacji ds. Kanonizacyjnych przypieczętowała wybór s. MarieSimon, uznając, że ewidentnym dowodem cudu, tudzież „cudownego zbiegu okoliczności”, było to, że: 1 – świątobliwa niewiasta cierpiała na tę samą chorobę co JPII; 2 – jej koleżanki z zakonu zainicjowały gremialne modły o zdrowie nazajutrz po otwarciu jego procesu beatyfikacyjnego, a dolegliwości ustąpiły dokładnie dwa miesiące po śmierci papy. Okazało się, niestety, że wielebni mędrcy zatwierdzili cud mniemany. Albo... nasz rodak stracił w niebie posadę boskiego pośrednika, ewentualnie samodzielnego uzdrowiciela. – Jest straszny dramat, bo przed kilkoma dniami zakonnica zaczęła odczuwać ostry nawrót choroby. Sprawę objęto najściślejszą tajemnicą, a przełożona zakonu otrzymała polecenie ukrycia siostry Marie-Simon do czasu przygotowania jakiejś sensownej argumentacji teologicznej – ujawnia, mimo ryzyka ekskomuniki, nasz człowiek w Watykanie. A.T.
 Str. 7
ISSN 1509-460X
 Str. 3
2
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Sondy na katolickim portalu internetowym www.ekai.pl robią się coraz ciekawsze. Oto aż 30 proc. katolickich respondentów oświadczyło, że w Wielkim Poście nie przestrzega żadnych ograniczeń ani nie składa sobie postanowień. Zaledwie 17 proc. oświadczyło, że powstrzymuje się od picia alkoholu, a 19 proc. – że odstawia słodycze. FIFA wydała piłkarzom absolutny zakaz manifestowania na boisku swoich przekonań religijnych (pod groźbą czerwonej kartki). No to kto się musiał odezwać? Oczywiście Polak. Niejaki Marek Citko (kiedyś kopacz piłki), który wysłał do federacji piłkarskiej ostry protest. Kultowy program dla dzieci „Teleranek” spadł z anteny tylko raz – pamiętnego 13 grudnia 1981 roku. Teraz też spadnie, ale już na zawsze. TVP nie ma nań pieniędzy. Koszt wyprodukowania odcinka to 15 tysięcy złotych. Tyle co pensja jednego z dyrektorów „publicznej telewizji”, a pracuje ich na Woronicza 482! Portal Nasza-klasa jest zaiste demokratyczny. Każdy może założyć tam profil. Nawet grupa o nazwie Kill Cops Terror Gang tak oto reklamująca swoje działanie: „Policjantów należy szlachtować jak świnie idące na ubój”. I to nikomu z N-k nie przeszkadza. A profil „FiM” przeszkadzał jak cholera! „Łubu-dubu, łubu-dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu! Niech żyje nam!”. Odszedł autor tych słów – Jerzy Turek – ale jego tekst z „Misia” pozostanie nieśmiertelny. Pieszczoch PRL-u i gwiazda Radia Maryja Jerzy Robert Nowak pisze książkę. Nawet dwutomową. Jej kręgosłupem będzie „Lista zdrajców Polski”. Przykłady? Mazowiecki, Wałęsa, Buzek, Tusk, Kuroń, Herbert i tak dalej. Jak wymieni wszystkich drobnym druczkiem, to jest szansa, że zmieści się ze 38 milionów Polaków. Oprócz dwóch: Roberta Nowaka i Tadeusza Rydzyka. Rydzykowi jako tzw. nadawcy społecznemu nie wolno emitować w Radyju żadnych reklam. Pod groźbą natychmiastowej utraty koncesji. W praktyce jest z tego (w RM) dużo śmiechu. „Drodzy przyjaciele (...) polecam pismo katolickie »W naszej rodzinie«. Ono powinno się znaleźć w każdym domu” – zachwalał ojciec dyrektor produkt, którego jest prywatnym wydawcą. Do czego to doszło – zgadzamy się z Antonim Macierewiczem! Dżentelmen ten rwącym głosem błagał słuchaczy Radia Maryja, by głosowali na Lecha Kaczyńskiego, bo jeśli nie dojdzie do reelekcji, to PiS jako formacja polityczna odejdzie w niebyt. Raz na zawsze. I tak nam dopomóż Bóg! 24,6 miliona złotych dostali z Unii Europejskiej (via Urząd Marszałkowski) rzeszowscy bernardyni. Ojczulkowie ci radzą sobie tak rezolutnie, że nie zdziwimy się, jeśli wkrótce wykupią Urząd Marszałkowski i sami zaczną przyznawać (sobie) dalsze dotacje. „Szatan nie jest leniem” – pod takim hasłem obradowało 100 egzorcystów. Nie w X wieku, lecz w XXI, i nie w Etiopii, tylko w Europie. No, może bez przesady – w Niepokalanowie. Uczestnicy konferencji uznali, że najskuteczniejszym antidotum na Złego jest Zawsze Dziewica. A nie czosnek? Dziwne... Jedyne w Polsce pismo katolickie pozbawione jadu i agresji – „Tygodnik Powszechny” – ma spore kłopoty. Naczelny zwrócił się wprost do czytelników o finansowe wsparcie gazety, bo tylko to może ją uratować. Cóż, nie będziemy podpowiadać red. Bonieckiemu ogłoszenia zbiórki na upadające stocznie. Ksiądz Marek Bernacki z Rybnika ogłosił, że czytelnicy sagi „Zmierzch”, głównie dziewczęta (także widzowie filmów nakręconych na jej podstawie), niechybnie wpadną w łapska demonów i powstępują do sekt. Byłby to tylko śmiech na sali, gdyby miejscowe władze oświatowe nie rozpoczęły natychmiast cyklu szkoleń dla nauczycieli, jak ochronić dzieci przed „Zmierzchem”. Może by ktoś w Rybniku zapalił po prostu światło! „Kobiety muszą mieć kontrolę nad swoimi prawami seksualnymi i rozrodczymi, szczególnie dzięki zapewnieniu łatwego dostępu do środków antykoncepcyjnych i możliwości aborcji” – brzmi najnowsza rezolucja Parlamentu Europejskiego. Teraz Żydzi i masoni czekają na transport wymiocin z katolickiej Polski. Synod protestanckich biskupów Holandii w Zierikzee orzekł właśnie, że pastor Hendrikse – autor głośnej książki „Wierząc w Boga, który nie istnieje. Manifest ateistycznego pastora” – nie musi się ze swojej niewiary tłumaczyć, bo to wyłącznie jego sprawa. I słusznie, podobnie uważa polski episkopat. „Historia kondomów” – pod takim tytułem zorganizowano w Nowym Jorku wielką wystawę. Najstarsze eksponaty mają 1000 lat. Na najnowszym namalowano podobiznę Baracka Obamy. Aktywiści ekologiczni grożą śmiercią amerykańskiemu łyżwiarzowi figurowemu Johnny’emu Weirowi, jeśli ten wystąpi na igrzyskach w kostiumie z przyszytym kawałkiem lisiego ogonka. I tu jest pewna przesada, bo oczywiste byłoby: ogon za ogon. Ale żeby zaraz życie?
Żyj pozytywnie! M
ówi się: nieszczęścia chodzą parami; urodził się pod złą gwiazdą; siedem lat nieszczęścia; los się odwrócił itp. To kłamstwa! Nie ma nic takiego jak pasma nieszczęść i nie ma urodzonych pechowców. Dlaczego jednak często po jednym pechu zaraz jest następny? Bo wierzymy, że drugi pech „do pary” przyjdzie, że skoro „na wozie” się skończyło, to teraz przyszedł czas na „pod wozem”. A kiedy już w to uwierzymy, osłabiamy nasze racjonalne myślenie, wolę walki i zaangażowanie, popełniamy błędy i w ten sposób sami jesteśmy autorami kolejnego nieszczęścia. Oto zaledwie jedna z setek oczywistych, ale jakże nieuświadomionych prawd filozofii sukcesu, o której pisałem tydzień temu. Prawdę mówiąc, myślałem, że moc oddziaływania na podświadomość w celu pokonywania życiowych zakrętów i osiągania zamierzonych celów jest znana szerszemu ogółowi. Reakcja na mój komentarz raczej temu przeczy. Wielkie możliwości naszych umysłów są nieznane lub ignorowane. O dziwo, wątpiących nie brakuje także wśród czytelników głęboko wierzących, którzy jednak słów Jezusa o tym, że wiara góry przenosi, nie odnoszą do codziennego życia, tego poza relacjami z sacrum. I robią błąd. Jak wspomniałem przed tygodniem, literatura dotycząca tematu naszych rozważań jest przebogata. Aby więc zaoszczędzić Wam kupowania kilkunastu książek, po prostu zacytuję najtrafniejsze – moim zdaniem – porady zaczerpnięte z dwóch wolumenów. Ale zacznę od pytania, które 26 lat temu zadał mojej klasie II LO wychowawca: – Jak myślicie, do kogo należy świat? – Świat należy do odważnych! – odpowiedzieliśmy chórem. – Nie, świat należy do upartych – odparł mądry nauczyciel. Każdy z nas może powiedzieć, że się nie mylił. Cierpliwość i upór to jedne z najważniejszych, ale dziś, niestety, coraz rzadszych wśród młodzieży cech charakteru. Bez nich nie osiągniemy zamierzonych celów, nawet jeśli uwierzymy w ich realizację. Tak więc głęboka wiara w swój sukces (aż do wyobrażania sobie jego owoców) oraz upór to dwie podstawy powodzenia we wszelkich życiowych sprawach. Propagatorzy pozytywnego myślenia zalecają powtarzanie sobie w myślach lub werbalnie mantr, najlepiej wieczorem przed snem lub rano po przebudzeniu. Każdy może ułożyć swoje własne powiedzenia, a mogą one wyglądać na przykład tak: „We wszystkim kieruje mną nieskończona mądrość. Cieszę się pełnią zdrowia, a w moim ciele i duchu działa prawo harmonii. Piękno, miłość, spokój i dostatek są na zawsze moim udziałem” („Potęga podświadomości”). Ale można też bardziej prozaicznie, na przykład: „Jestem dzieckiem szczęścia, wszystko jest na dobrej drodze, pokonam wszelkie przeszkody”; „Mój sukces to kwestia czasu, będę wytrwały i konsekwentny, więc wszystko się uda” itp. A oto inne porady zaczerpnięte z książki „Żyj pozytywnie”, które dobrze jest sobie często powtarzać. Może są banalne. Ale prawdziwe! z Nie zmienisz świata, ale możesz zmienić siebie i własne życie z Odróżniaj problemy rzeczywiste od tych, które takimi się wydają
z Nie przywiązuj się zbytnio do swoich problemów, bo jeszcze cię polubią! z Są problemy większe i mniejsze, ale sytuacja nigdy nie jest na tyle beznadziejna, aby nie była bez wyjścia z Jeśli tylko zachowasz wewnętrzną równowagę i obiektywizm, poradzisz sobie w każdych okolicznościach z Nie możesz pozwolić sobie na brak działania, bo twoje życie przejdzie obok ciebie z Spójrz na swoje problemy z dystansu z Nie jesteś pępkiem świata z Człowiek jest tyle wart, ile jest wart jego charakter z Kieruj się rozumem, panuj nad wolą i uczuciami z Ty masz rządzić emocjami, a nie emocje tobą – zdrowy rozsądek jest lepszym doradcą niż gniew z Człowiek, który mierzy wysoko, zazwyczaj ten cel osiąga, jeśli tylko zdecyduje się na wszystkie wyrzeczenia, jakie są potrzebne do realizacji określonego celu z Każda pozytywna myśl posuwa cię o krok do przodu, każda negatywna powoduje, że o dwa kroki się cofasz z Nie trać czasu na głupoty! z Nie przestawaj stawiać sobie cele z Im więcej możliwości zdecydujesz się wykorzystać, tym więcej pojawi się przed tobą nowych z Wykorzystaj to, co jest w tobie najlepsze z Wszystko, co robisz, wykonuj najlepiej jak potrafisz z To, że się czymś martwisz, nie zmieni biegu wypadków z Wszystko może ci wyjść na dobre z Człowiek zazwyczaj jest mocniejszy, niż mu się wydaje z Nie wolno żyć przeszłością z Tylko dwie sprawy są naprawdę ważne: życie i śmierć z Nigdy nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu z Nie obwiniaj nikogo i niczego, a w szczególności siebie z Nie rozczulaj się nad sobą! z Nie zrażaj się, jeśli coś ci nie wychodzi, nie idzie po twojej myśli. Jeżeli wiesz, do czego dążysz, a cel, jaki stawisz przed sobą, jest możliwy do osiągnięcia, osiągniesz go z pewnością, niezależnie od tego, ile błędnych działań go poprzedzi z Jeśli uwierzysz, że życie jest ciężkie i marne, jesteś stracony! z Gdy wszystko idzie nie tak, jak powinno, dbaj o to, by nie przygasła w tobie nadzieja, że najlepsze jeszcze przed tobą. Zawsze możesz mieć pewność, że sytuacja się zmieni, otworzą się przed tobą nowe możliwości, wcześniej czy później minie całe zło, które pogrąża cię w smutku z Każde niepowodzenie ma swój koniec, każdy smutek ma swój kres z Twoje szczęście nie zależy od innych z Niektóre sprawy potrzebują czasu, a kiedy odpowiedni moment nadchodzi, wyjaśniają się same lub stają się o wiele łatwiejsze z Czerp siłę i mądrość ze swoich niepowodzeń z Przeciwności losu to także jego dar z Dobre samopoczucie jest stanem naturalnym z Marzenia są po to, by się spełniały z Dla miłości nie ma przeszkód! I jeszcze: „Nigdy się nie poddawaj. Nigdy. Nigdy. Nigdy” (Churchill); „Ten, kto nie przywyknie do przezwyciężania małych przeszkód, nie pokona i większej” (Gogol); „Jeśli nawet niebo zmęczyło się błękitem, nie gaś nigdy światła nadziei” (Bob Dylan) JONASZ
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
W
miasteczku Iwieniec na Białorusi milicja wyprowadziła z Domu Polskiego kilku działaczy Związku Polaków na Białorusi (wedle tamtejszego prawa o stowarzyszeniach – nieistniejącego) liczącego niespełna 800 członków i dowodzonego przez bizneswoman Andżelikę Borys (dalej ZPB-B), celem umożliwienia komornikowi zabezpieczenia obiektu oraz przekazania go (zgodnie z orzeczeniem sądu) prawowitemu właścicielowi, czyli innemu Związkowi Polaków na Białorusi, zrzeszającemu prawie 10 tys. osób i kierowanemu przez biznesmena Stanisława Siemaszkę (ZPB-S). Ten niechlubny podział istnieje od 2005 roku. Po eksmisji ZPB-B w Warszawie zawrzało, bowiem jest on u nas uznawany za jedynie słuszną organizację i z żadnymi innymi Polakami nikt
istotniejszy jest fakt, że trwający już od kilku lat ostry konflikt między naszymi rodakami żyjącymi na Białorusi wywołała i wciąż podgrzewa Warszawa, cynicznie dzieląc ich na „prawdziwych” (dających otwarcie wyraz nienawiści do prezydenta Łukaszenki) i „pseudo-Polaków” (ugodowych wobec władz). Według oficjalnych danych, na Białorusi żyje ok. 396 tys. Polaków, spośród których tylko co ósmy uznaje język polski za swój ojczysty. Stanowią trzecią pod względem liczebności (3,9 proc. ogółu populacji) grupę narodową po Białorusinach i Rosjanach, a najliczniej zamieszkują graniczącą z Polską Grodzieńszczyznę (w liczbie ok. 294 tys. stanowią niemal czwartą część wszystkich mieszkańców obwodu). „Ciągle daje się zauważyć słabość inteligencji zdolnej do w pełni świadomego i kreatywnego utożsamienia się
GORĄCY TEMAT nowego szefa potomka wojskowych osadników – dr. Tadeusza Kruczkowskiego, historyka i wykładowcę Uniwersytetu Grodzieńskiego. Kruczkowski regularnie przyjeżdżał do Polski, biorąc m.in. udział w posiedzeniach Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy Senacie RP (został nawet wybrany na sekretarza rady), ale wkrótce stał się ojczyźnie niemiły. Jego fundamentalnym, z punktu widzenia Warszawy, grzechem było odcięcie się od jakichkolwiek zaangażowań politycznych – Nie interesuje mnie żadna opcja ani partia opozycyjna, bo zamierzam zajmować się wyłącznie sprawami Polaków – oświadczył Kruczkowski po uzyskaniu nominacji, co po kilku latach urzędowania zrobiło z niego w naszym kraju „agenta KGB”, któremu mocodawcy powierzyli zdławienie wszelkich przejawów polskości na Białorusi.
– Po udanej interwencji na Ukrainie jacyś mędrcy w naszym MSZ-ecie oraz Agencji Wywiadu wymyślili, że nadarza się niepowtarzalna okazja, żeby zrobić kuku Łukaszence. Zaangażować ZPB w zakazaną tamtejszym prawem walkę polityczną i wepchnąć ich w ramiona narodowców z opozycji. Pierwszym strzałem miała być wymiana nazbyt ugodowego szefa ZPB na kogoś w pełni dyspozycyjnego wobec Warszawy. Wytypowano Borys, faworytę ostro skonfliktowanego z Kruczkowskim Gowina, który z tylnego fotela cały czas pociągał za sznurki – wspomina pracujący niegdyś na kierunku wschodnim oficer Wojskowych Służb Informacyjnych. W latach 2004–2005 nasza ambasada w Mińsku była nafaszerowana ludźmi związanymi ze specsłużbami – wymieńmy chociażby reprezentujących wywiad podpułkownika
walki politycznej z Łukaszenką, Białorusini zaczęli w nim postrzegać współpracownika wywiadu, bo przecież zawodowy dyplomata nigdy by sobie na podobne cymbalstwo nie pozwolił. Czy słusznie podejrzewali? Jego późniejsza kariera zdaje się wskazywać, że było w tym coś na rzeczy... – zauważa nasz rozmówca. W marcu 2005 r. obradujący w Grodnie VI Zjazd ZPB wybrał Borys na nową szefową związku. Otrzymała 152 głosy, a Kruczkowski 116. Stracił szanse, gdy wprowadzona bocznym wejściem na obrady studentka Julia Lewsza fałszywie oskarżyła go o gwałt (po trzech miesiącach została skazana za pomówienie). Karty się jednak odwróciły, gdy skrupulatni białoruscy urzędnicy zakwestionowali wybór Borys i nakazali powtórzenie zjazdu, ponieważ 145 delegatów zostało wybranych z naruszeniem prawa. – Ta decyzja miała oczywiście podłoże polityczne, bowiem władze uznały, że ZPB przechodzi do czynnej opozycji wobec rządu. Ale faktycznie były też liczne nieprawidłowości formalne, dlatego wraz ze „starym” zarządem zaskarżyliśmy prawomocność uchwał zjazdu, który został powtórzony w sierpniu 2005 r. w Wołkowysku. Postanowiłem nie Pawła R. i majora Sławomira P., ubiegać się już o wybór na kolejną pułkownika Marka S. z WSI, czy kadencję, a przewodniczącym został majora Krzysztofa O. z ABW. emerytowany nauczyciel Józef ŁuczBezpośrednią „opieką” nad wyboranik, którego we wrześniu 2009 r. zami w ZPB zajął się jednak charge stąpił Siemaszko. Borys odmówiła d’affaires Marek Bućko. Jak traim jakiejkolwiek współpracy i od fił do dyplomacji? tej pory zaczęły funkcjonować dwa związki (ZPB-S i ZPB-B – dop. red.). Andżelika posmakowała dużych pieniędzy, więc nie chciała dzielić się otrzymywanymi teraz z Polski milionami – zauważa Kruczkowski. I dodaje: – Ja w zasadzie zakończyłem swoją działalność w związku, a w podzięce od Macierzy dostałem zakaz wjazdu do Polski. W uzasadnieniu decyzji napisano, że mógłbym „spowodować zagrożenie dla obronności lub bezpieczeństwa państwa lub ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego albo naruTadeusz Kruczkowski szyć interes Rzeczypospolitej Polskiej”. W jaki sposób? Chyba tylko mówieniem – Przyszedł z Polskiego Radia, czyli właściwie z ulicy, za czasów rząprawdy, która do zwykłych ludzi du Buzka, a jego jedynymi kwalifinie dociera. kacjami były silne związki z prawiJakiej prawdy? O kulisach dziacą i biegła znajomość języka (Bućłalności ZPB-B, płynącej doń z Polko jest z wykształcenia rusycystą). ski rzece pieniędzy oraz dziwnych W ambasadzie zajmował się kontakorganizacjach zarządzających jej kotami z organizacjami polonijnymi rytem i podsycających wojnę propai opozycją. Gdy w październiku 2004 gandową z Białorusią napiszemy już roku podczas tajnego spotkania za tydzień... ANNA TARCZYŃSKA w Baranowiczach namawiał
[email protected] sów do zjednoczenia się i czynnej
Raport mniejszości Ostry konflikt między naszymi rodakami żyjącymi na Białorusi wywołała i wciąż podgrzewa Warszawa. tu nawet nie chce rozmawiać. Zwłaszcza z takimi, którzy – wzorem działaczy ZPB-S – unikają wylewania kubłów pomyj na głowę Aleksandra Łukaszenki, legalnie wybranego prezydenta państwa, w którym przyszło im żyć, uczyć się i pracować. W odpowiedzi na akcję w Iwieńcu: ~ prezydent Lech Kaczyński natychmiast wystosował specjalne zaproszenie dla Borys i grupy współpracujących z nią prawicowo-katolickich aktywistów w celu „udzielenia wsparcia i omówienia sytuacji mniejszości polskiej na Białorusi”; ~ premier Donald Tusk zapowiedział, że Siergiej Martynow, szef białoruskiego MSZ, „podczas wizyty w Polsce nie usłyszy nic przyjemnego”; ~ 12 lutego minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przeprowadził ze swoim białoruskim odpowiednikiem „szczerą i otwartą rozmowę” na temat sytuacji w Iwieńcu, apelując o legalizację ZPB-B jako jedynie prawdziwej „reprezentacji mniejszości polskiej”; ~ 14 lutego grupa zwolenników Borys zorganizowała pod siedzibą ZPB-S w Grodnie „manifestację patriotyczną”, w której uczestniczyło „ponad 300 osób” (tak sprawozdaje Andrzej Poczobut, prezes Rady Naczelnej ZPB-B i korespondent „Gazety Wyborczej”, choć my doliczyliśmy się co najwyżej setki demonstrantów). Ale mniejsza o banalne deklaracje i rachunkowe detale. O wiele
z narodowością polską. Wśród Polaków na Grodzieńszczyźnie jest dość liczna grupa ludzi wykształconych, posiadających tytuły naukowe, jednakże tylko nieznaczna część z nich uczestniczy w życiu mniejszości polskiej” – ubolewa MSZ w „Raporcie o sytuacji Polonii i Polaków za granicą” w 2009 r. 10 sierpnia 1988 r. kilkunastu naszych rodaków zawiązało w Grodnie Polskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe im. Adama Mickiewicza, przekształcone 16 czerwca 1990 r. w Związek Polaków na Białorusi, jedyną wówczas dużą organizację reprezentującą interesy naszych rodaków. Sprężyną całej operacji i pierwszym przewodniczącym ZPB był Tadeusz Gawin, który po kilkunastu latach służby w radzieckim KGB został działaczem tzw. opozycji demokratycznej, gdy władzę na Białorusi objął prezydent Łukaszenko (w okresie 1987–1991 Gawin sprawował funkcję szefa łączności jednostki wojskowej stacjonującej w Grodnie, a na emeryturę odszedł w lipcu 1991 r. w stopniu podpułkownika; jego żona jest córką generała Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji). Zamierzając aktywnie włączyć się w kampanię prezydencką na rzecz rywalizującego z Łukaszenką prawicowego polityka Siemiona Domasza, Gawin zrezygnował z kierowania związkiem (zachował funkcję honorowego przewodniczącego), a 18 listopada 2000 r. delegaci na V Nadzwyczajnym Zjeździe ZPB wybrali na
Jego niezauważonym sukcesem było natomiast to, że twardo trzymając się deklaracji, zapewnił ZPB kilka lat względnej – jak na tamtejsze warunki – swobody. Nikt nikogo z lokali związkowych nie wyrzucał, działalności kulturalno-oświatowej nie zabraniał ani też na milicję nie wzywał. – Największym problemem były pieniądze. Zatrudnialiśmy 38 osób, a pomoc z Polski wynosiła ok. 350 tys. zł rocznie. Na wszystko. Od wypłaty pensji dla pracowników poczynając, na kosztach utrzymania placówek kończąc – podkreśla Kruczkowski. Aż wreszcie na Ukrainie wybuchła „pomarańczowa rewolucja”, czyli trwająca ponad dwa miesiące (listopad 2004–styczeń 2005) akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa, w którą polscy politycy byli tak bardzo zaangażowani, że o mały włos nie doprowadziliśmy sąsiadów do wojny domowej. Skończyło się jednak szczęśliwie, a na fotelu prezydenta zasiadł Wiktor Juszczenko, człowiek tak bardzo antyrosyjski, że wkrótce został kumplem naszego Lecha Kaczyńskiego, choć ostatecznie wystrychnął go na dudka, nadając w styczniu 2010 r. członkom zbrodniczej organizacji OUN/UPA status kombatantów, a ich przywódcy – Stepanowi Banderze – tytuł Bohatera Ukrainy.
3
4
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Porady na zdrady Na rynku wydawniczym debiutuje pierwszy profesjonalny poradnik dla pań, które albo zostały zdradzone, albo myślą, że zostały zdradzone, albo chcą wkroczyć na sądową ścieżkę i zarobić... Na swojej wierności i mężowskiej niewierności. Co tam, panie, w monogamii? Weźmy jedną z nowszych opinii, wygłoszoną przez eksperta w temacie. Według profesora Bogusława Pawłowskiego, antropologa pracującego na Uniwersytecie Wrocławskim, jesteśmy genetycznie zaprogramowani na poligamię. Znaczy się – ludzka samica wiąże się z pantoflarzem, który zaopiekuje się dzieciątkami radośnie poczętymi z nieodpowiedzialnym, za to ponętnym macho. A samcowi jest wszystko jedno – chce zaliczyć jak największą liczbę bab. Jak takiego upilnować? Zdaniem profesora, kreujemy się na monogamistki i monogamistów, ponieważ tak wypada, a społeczeństwo nie akceptuje odstępstwa od norm. Także tych w praktyce nieprzestrzeganych. Stąd potrzeba publikacji takich jak wspomniana na wstępie.
R
Tytuł: „Porady na zdrady. Kłamcy zdradzają, a zdrajcy kłamią, czyli podstawy detektywistyki dla żon i narzeczonych”. Autorzy: Iwona Konieczna, dziennikarka śledcza; Marcin Popowski, detektyw, specjalista od rozwodów i sądowego podziału majątku. Wszak wiadomo – głównym zajęciem prywatnych detektywów jest śledzenie niewiernych małżonków. W książce znajdziemy listę cech potencjalnych zdrajców, zobrazowane okoliczności, które szczególnie sprzyjają skokom w bok, i poradnictwo – co robić, żeby partnerowi nie chciało się w bok skakać. A przynajmniej nie tak prędko. Autorzy wyjaśniają, jak wyjść na swoje, kiedy pożycie oficjalnie się rozpadnie. Tłumaczą, jak zdobyć
zeczywistość czasów PRL jest obecnie na potęgę zakłamywana. Polska Ludowa widziana w mediach wydaje się krajem zupełnie innym niż ten, w którym żyło wielu z nas. Głupawa odmiana antykomunizmu, która dominuje w większości polskich środków masowego przekazu, szczególnie obficie tryska w okolicach zbliżonych do PiS. Jest to środowisko zakompleksionych frustratów i jako takie stanowi niemal idealne współczesne ucieleśnienie przysłowiowego polskiego kołtuna. PRL był oczywiście dyktaturą i tym bardziej zasługuje na krytyczną ocenę. Ale w tysiącletnim ciągu polskich dziejów, składającym się niemal wyłącznie z rozmaitych form dyktatur, ta PRL-owska wydaje się być stosunkowo mało brutalna, gospodarczo dosyć pomyślna, a jeśli chodzi o emancypację niższych warstw społeczeństwa – wręcz rewelacyjna w porównaniu z I i II Rzecząpospolitą. Tymczasem telewizja publiczna, „Rzeczpospolita” czy „Nasz Dziennik” malują obraz PRL tak wykrzywiony i zdeformowany, że z trudem można zobaczyć w nim kraj, który większość z czytelników „FiM” ma we własnych wspomnieniach. Celem tej zmasowanej propagandy jest zresztą wyrwanie tych wspomnień z umysłów odbiorców i umieszczenie na ich miejscu karykatury tamtych czasów. Przysłowiowe już puste półki z roku 1981 według tych zakłamanych przekazów zdają się wypełniać całe 40-lecie PRL. Ale nie to jest w tych przekazach najgorsze. W ostatnich tygodniach znalazłem na przykład wyjątkowo podły tekst „Rzeczpospolitej” na temat wyzwolenia przez Armię Czerwoną (teraz się mówi przez „Sowietów” albo „bolszewików”) obozu w Auschwitz. Autor najwyraźniej dostał w redakcji nakaz napisania czegoś kompromitującego dla ZSRR na tę okazję. I wił się jak piskorz, aby czerwonoarmistów – czyli ludzi, którzy
„fanty”, które przydadzą się w sądzie. Wszystko z uwzględnieniem polskich przepisów. A przyznać trzeba, że szykowanie się do ostatecznego, sądowego starcia z niewiernym małżonkiem przypomina już wyprawę na wojnę. Do dyspozycji mamy: lokalizator GPS z mikrofonem, czyli urządzenie służące do monitorowania trasy przejazdu samochodem, które wysyła SMS-y informujące, gdzie przebywa nasze autko wraz z zawartością; niewielkie, dyskretne cacko monitorujące komputer, które zapisuje wszystkie odwiedzane strony, wysłane e-maile, hasła, rozmowy prowadzone na komunikatorach internetowych itd.; zestawy podsłuchowe „słyszące” na odległość kilkuset metrów do zainstalowania w gniazdkach kontaktowych; podsłuchy podrzucane (jak sama nazwa wskazuje, podrzuca się je w wybrane miejsce i już działają); minikamery ukryte w długopisach; testery na obecność spermy na bieliźnie... Itp., itd. Podobno od miłości do nienawiści jeden krok. Dobrze, że po latach poświęceń jest szansa odegrać się na niewdzięcznym pasożycie i puścić go z torbami. A później kolejnego... i kolejnego... JUSTYNA CIEŚLAK
uratowali szybką akcją 7 tysięcy niedobitków z obozu (większość wypędzono do Rzeszy, resztę hitlerowcy chcieli rozstrzelać, ale nie zdążyli) – zohydzić, tyle że nie bardzo miał do tego podstawy. Zrobił w każdym razie co mógł. Zatem dał odpowiedni tytuł: „Auschwitz: obojętność wyzwolicieli”, a następnie wyeksponował większymi literami w tekście fragment wyznania jednej z więźniarek: „Błagaliśmy Sowietów (a jakże – „Sowietów”!), aby dali nam choć kawałek mięsa, ale oni rzucali tylko kości w śnieg”. Chodzi o to, aby człowiek kartkujący gazetę, a niemający czasu na wnikliwe czytanie (czyli zapewne większość czytelników) odniósł wrażenie, że żołnierze radzieccy byli bezdusznymi potworami. Autorowi udało się chyba ze 3 świadectwa negatywne znaleźć – choćby to o braku mięsa. Tyle tylko, że z wszelkich innych, bardziej obiektywnych, relacji o wyzwoleniu (np. z „Gazety Wyborczej”) dowiemy się, że dawanie mięsa wygłodniałym ludziom było dla nich zabójcze – rozsadzało im wnętrzności. Ale o tym nie dowiemy się z „Rzepy”, bo celem tej gazety było zohydzenie wyzwolicieli i narysowanie ich karykatury, a nie dochodzenie do prawdy. Dziennik związany z partią Kaczyńskich odbicie miasta Oświęcimia z rąk hitlerowców nazywa „regularną okupacją bolszewicką”. To trochę tak, jakby napisać, że „po wylądowaniu aliantów w Normandii region ten znalazł się pod regularną okupacją angielsko-amerykańską”. Wszystko można tak wykręcić i zakłamać, że historia stanie się stekiem niezrozumiałych i absurdalnych bzdur. W tym samym numerze „Rzepy” czytam, że usunięcie resztek po feudalizmie w latach 1944–1945, czyli reforma rolna, która wreszcie zlikwidowała nędzę na wsi, „była bezsensowną akcją PKWN, która zniszczyła majątki ziemiańskie”. Ręce opadają. ADAM CIOCH
Prowincjałki Za dobre serce nawet 5 lat w więzieniu może spędzić pracownica składu opałowego z Legnicy. Kobieta dobijała targu z tamtejszymi podopiecznymi MOPS-u, którzy zjawiali się z talonami na węgiel, ale zamiast opału woleli gotówkę (gorzałkę?). Dostawali połowę należnej kwoty. Drugą połowę „dobrodziejka” inkasowała za fatygę. Węgiel, który tym sposobem pozostawał na składzie, sprzedawała bardziej chętnym.
GOTÓWKA NA ROZGRZEWKĘ
Jerzy M., 71-latek z Chełmna, dostał do odsiadki 5 lat za pobicie dwóch sąsiadów. Pierwszemu – za to, że jakoby nieuczciwie rozlicza się z pieniędzy wydawanych na zakupy Jerzego – połamał nawet kości czaszki. Drugi oberwał tak solidnie, że nie rozpoznała go rodzona żona. Jerzy M. jest niewidomy, a do tego uznany za niezdolnego do samodzielnej egzystencji...
NINJA?
Trzy pary spodni dżinsowych, 4 pary legginsów, 4 podkoszulki, 2 bluzy z kapturem oraz kilka par majtek i 2 biustonosze – to wszystko (warte w sumie około 2 tys. zł) miała na sobie 49-latka ze Słupska, kiedy opuszczała lokalne centrum handlowe. I pewnie cieszyłaby się łupem do dziś, gdyby nie fakt, że niecodziennie przyodziana poszła „na zakupy” do innego marketu. Tam „pikającą” klientką zajęli się ochroniarze.
NA CEBULĘ
Ks. Ryszard Dominik, wieloletni proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Kłodzku, miał marzenie. Chciał, aby po śmierci pochowano go przy kościele. Gdy umarł, jego następca wystąpił o pozwolenie do miejscowego sanepidu. Zgody na pochówek w centrum dużego osiedla nie otrzymał, ale swojego poprzednika w niedozwolonym miejscu i tak pochował. Bo – jak wyjaśnia – taką decyzję podjął biskup.
WŁADZA NADRZĘDNA
Policja uratowała we Włocławku pijanego mężczyznę płynącego na rzecznej krze. Krzyczącego wniebogłosy pechowca zauważył mężczyzna spacerujący nad rzeką. Uratowany mors nie był w stanie wyjaśnić, jak i dlaczego znalazł się na rzece. Wybrali: WZ, MaK
ROZBITEK NA WIŚLE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Mojego zwycięstwa w wyborach prezydenckich sobie nie wyobrażam. Lech jest znacznie lepszy ode mnie. On odnajduje się znakomicie w sferze stosunków międzynarodowych, na salonach dyplomatycznych... (Jarosław Kaczyński)
RZECZY POSPOLITE
Nie wierzę w jakiekolwiek gwałty w Samoobronie. W takim układzie dlaczego ja zostałam ominięta? (Renata Beger)
Zdroje głupoty
PSL był, jest i będzie. Mówiąc inaczej, PSL trwał, trwa i trwa mać. (Eugeniusz Kłopotek, poseł PSL)
Bóg widzi każdą pułapkę, która grozi człowiekowi i za pośrednictwem Kościoła pokazuje właściwą drogę. Żeby nią iść, nie musimy jej zaraz rozumieć. Musimy w zaufaniu podać rękę przewodnikowi. (Franciszek Kucharczak, „Gość Niedzielny”)
Narasta kampania nienawiści wobec Instytutu Pamięci Narodowej, prowadzona przez rząd PO-PSL. Może to doprowadzić do innej formy orwellizmu, czyli systemu perfidnej tyranii. Ucierpi na tym niestety Kościół. Układ ekskomunistyczny pod egidą Tuska jest bliski tego celu. (Marek Baterowicz, „Przegląd Katolicki” z Australii)
Jesteście oblubieńcami narodu. (abp Stanisław Nowak do parlamentarzystów pielgrzymujących na Jasną Górę)
Tu chodzi już o dosłowne zrzucanie krzyży ze szkolnych ścian, z przydrożnych kaplic, a może nawet kościołów, aby ten symbol chrześcijaństwa nie górował w naszym krajobrazie. Być może dalszym zamiarem jest zepchnięcie chrześcijan do podziemi, katakumb. Wbrew wszystkiemu musimy głosić Chrystusową naukę o krzyżu, iść krzyżowi na ratunek. (kardynał Stanisław Nagy)
My nie mamy czarcich ogonów.
(Jarosław Kaczyński) Wybrali: AC, JC, PP
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
NA KLĘCZKACH
WĄTPLIWY AMBASADOR (CD.) Jak pisaliśmy 2 tygodnie temu (6/2010), honorowy tytuł Ambasadora Województwa Lubelskiego otrzymał w tym roku Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II. Uroczystą galę nadania godności odbębniono w miejscowej filharmonii 6 lutego. Jako że nasza publikacja ukazała się dzień wcześniej – w organizującym całą imprezę Urzędzie Marszałkowskim zapanowała, delikatnie mówiąc, nerwowa atmosfera, bo wyniki obrad kapituły decydującej o wyróżnieniach są absolutnie utajnione do chwili ich ogłoszenia właśnie na gali. Wszczęto wewnętrzne dochodzenie, kto „Faktom i Mitom” puścił farbę. Urzędniczym śledczym życzymy powodzenia. Dzień przed galą pod gmachem KUL-u miała miejsce pikieta środowisk Kresowiaków, które po raz kolejny wyraziły swój sprzeciw wobec decyzji władz uczelni o przyznaniu doktoratu honoris causa ustępującemu ukraińskiemu prezydentowi Wiktorowi Juszczence. Chodzi o nadanie przezeń tytułu bohatera narodowego Ukrainy Stepanowi Banderze – inicjatorowi rzezi na Polakach zamieszkujących Wołyń i Podole. Pod budynkiem uniwersytetu umieszczono transparent i ustawiono w kształcie krzyża płonące znicze. Jednak o fakcie nikt nie śmiał pisnąć, bo tytuł Ambasadora odbierał sam JM rektor KUL ks. prof. Stanisław Wilk, a na sali zasiadali też inni kościelni dostojnicy. KC
ARCYLOJALNY Według Macieja Sobieraja z lubelskiego IPN-u, emerytowany arcybiskup lubelski Bolesław Pylak był tajnym współpracownikiem SB. Uważano go za jedną z najlepszych wtyk w episkopacie. Jeden z duchownych nie miał wątpliwości co do roli arcybiskupa: „Jest bardziej lojalny niż Jaruzelski”... Oczywiście – wobec władzy i rządu PRL. IPN wydał właśnie publikację na ten temat. Wynika z niej, że hierarcha pierwszy raz poszedł na współpracę we wrześniu 1959 roku, „na zasadzie dobrowolnej”, pod pseudonimem Teolog. Swoją lojalność potwierdził w 1980 roku, kiedy wyrzucił z kościoła Świętego Ducha młodzież głodującą w akcie solidarności z robotnikami Wybrzeża. PPr
do Parlamentu Europejskiego. Kolejnym argumentem jest popularność grupy „NIE krzyżom w polskich szkołach publicznych”, jaką na początku lutego tego roku założyli na światowym portalu Facebook sympatycy Socjaldemokracji Polskiej. Jej twórcom marzy się, aby w polskim prawie oświatowym obok przestrzegania konstytucyjnej zasady świeckości państwa pojawił się zakaz agitacji religijnej w szkołach publicznych. W ciągu 2 tygodni akces do antyklerykalnej grupy zgłosiło 7 tysięcy osób. Jest to rekord wśród polskich internetowych grup politycznych. MiC
FOBIA PIS-OWSKA
Szczególną troską o dzieci wykazują się posłowie PiS. Opracowali projekt ustawy, która ma uniemożliwić tzw. nielegalne adopcje. Chodzi o sytuacje, w których kobieta rodząca niechciane dziecko zrzeka się praw rodzicielskich na korzyść mężczyzny, który oświadcza, że jest jego ojcem. Dotąd nie trzeba było w takich wypadkach robić testu DNA określającego ojcostwo, podobnie jak nie trzeba go robić, gdy dziecko rodzi się w ramach małżeństwa, bo zakłada się, że ojcem jest mąż. Dziennik „Rzeczpospolita” przeprowadził niedawno nagonkę medialną, sugerując, że dzięki tej procedurze naturalnymi ojcami dzieci mogą się ogłosić... geje będący w zmowie z matkami rezygnującymi z wychowywania dzieci. PiS postanowił zatem dmuchać na zimne i namawia PO do wsparcia projektu. Wiceszef Klubu Parlamentarnego PO, Grzegorz Dolniak, obiecuje przyjrzeć się inicjatywie. MaK
PIĘTASZEK NIE DLA KATOLIZACJI! Liderzy polskiej lewicy mają niemały kłopot. Doradcy opowiadają im, że obrona świeckości państwa jest zbyt ryzykowna. Innego zdania są wyborcy. Dowodem jest poparcie, jakie w Małopolsce i woj. świętokrzyskim zdobyła profesor Joanna Senyszyn w ubiegłorocznych wyborach
Gromy straszliwe spadają na głowę posła PiS Stasia Piętę. Pracownia Różnorodności – jedno ze stowarzyszeń skupiających mniejszości seksualne – zapowiada podjęcie przeciw niemu kroków prawnych, jeśli poseł nie przeprosi za swoje homofobiczne wypowiedzi. W październiku 2009 r. poseł w tekście sejmowej interpelacji zawarł
całą masę inwektyw pod adresem gejów i lesbijek, nazywając ich m.in. „środowiskiem zboczeńców seksualnych”, a parady równości – „marszami zboczeńców”. Porównał też homoseksualizm do nekrofilii, zoofilii i pedofilii. Pięta, jak na PiS-owskiego eleganta przystało, powiedział, że „pozostawi pismo bez dalszego biegu”, czyli że nikogo za nic nie przeprosi. MaK
DIABLI NADALI Misja telewizji publicznej to slogan, w którym od 20 lat akcent pada na słowo „misja”. 12 lutego do programu „Wywiad kuriera”, produkowanego przez oddział warszawski TVP, zaproszono ks. dr. Wiesława Jankowskiego i franciszkanina o. Marka Wódkę. Prezenterka ze śmiertelnie poważną miną zagaiła temat rozmowy, którym były... egzorcyzmy. Goście z troską w głosie opowiadali o objawach opętania. Jednym z nich – według rozmówców – jest fakt zrzucania ze ścian świętych obrazków i krzyży. Żaden z księży nie zająknął się, że owa czynność jest niczym innym jak wypełnieniem... przykazania Bożego (Wj 20. 4). Za to z chęcią opowiadali o tym, jak kapłani rozpoznają obecność demona w ludzkim ciele (m.in. po tym, że nawiedzony człowiek przemawia „językami, których nie powinien znać”). Tak naprawdę nie chodzi o żaden język, tylko niezrozumiały, wariacki bełkot. o.P.
MODŁY DO ŚW. LOLKA Sondażownia Mareco Polska zrobiła wśród Polaków badania na temat stosunku do JPII. Okazuje się, że 40 proc. ankietowanych (czyli mniej więcej tyle, ilu w Polsce jest regularnie praktykujących katolików) twierdzi, że modli się do zmarłego papieża. Niestety nie wiadomo, na ile modlitw nieboszczyk udzielił pozytywnej odpowiedzi. Nie wiadomo także, do kogo modlili się, zanim zmarł Karol Wojtyła, i czy temu komuś nie jest teraz przykro. MaK
RELIGIA SIĘ KOŃCZY? Dlaczego Polacy odchodzą od religii katolickiej? Przede wszystkim przez „ideologię postmodernizmu” i „masowość cywilizacji”, które sprawiają, że „niewiara już nikogo nie dziwi” – ustalili zgodnie duszpasterze z archidiecezji białostockiej podczas lutowej konferencji na temat „Współczesne zagrożenia wiary od zewnątrz”. Jako pozostałe przyczyny coraz powszechniejszego wśród Polaków „indywidualizmu
antykościelnego” białostoccy księża wymienili szkodliwość (!) nauczania religii w szkołach, demoralizujący styl prowadzenia katechez, masowość duszpasterstwa skazującą na anonimowość, krótkie i nacechowane materializmem wizyty kolędowe oraz... „churchializm”, czyli możliwość przystępowania do poszczególnych sakramentów w różnych parafiach. Za zadanie niecierpiące zwłoki uznano jednak konieczność „budzenia nadziei” wśród osób pracujących za granicą, bo one są szczególnie podatne na porzucenie wiary, a dodatkowo zarażają tym swoje rodziny. Skutecznie przeciwdziałać temu miałoby – zdaniem księży – wprowadzenie obowiązku „meldowania się” polskich emigrantów w parafiach ich zamieszkania za granicą. AK
PODATEK WATYKAŃSKI Pogarszająca się sytuacja finansowa parafii, a czasem zwykła chciwość popycha duchownych do prób wprowadzenia terroru finansowego. I tak ks. Władysław Hnatczuk z Bartoszyc w województwie warmińsko-mazurskim wprowadził specjalne roczne i miesięczne podatki dla parafian. Osoby należące do rodzin, które ich nie uiszczają, nie otrzymują żadnych zaświadczeń z kancelarii parafialnej. Proboszcz wysyła do opornych nawet specjalnych windykatorów, którzy domagają się zapłaty zaległości. MaK
ŁUK WROŚNIĘTY 10 lat temu w parku miejskim w Suchowoli (województwo podlaskie) umieszczono metalową konstrukcję z krzyżem zwaną łukiem papieskim. Była ona częścią ołtarza na spotkaniu z JPII na lotnisku w Krywlanach. Po decyzji Trybunału w Strasburgu dotyczącej usunięcia krzyży z włoskich szkół publicznych mieszkaniec Suchowoli, pan Eryk Kamiński, zażądał od władz miasta usunięcia z parku łuku papieskiego. Burmistrz miasta Jerzy Omielan bagatelizuje sprawę i sugeruje, że łuk nie zniknie z miasta, bo „wrósł w krajobraz”, a poza tym został włączony do
5
herbu Suchowoli, dzięki czemu „nie można go już postrzegać tylko w kontekście religijnym”. MaK
NASIENIARNIA MIŁOŚCI Katolik, który staje się „źródłem pokus” dla własnego męża lub własnej żony, „wyznaje i uprawia autonomię seksu”, nie zachowuje „rytmu i opanowania, aby w zbliżeniach »iść wspólnym krokiem«”, czym prędzej powinien stawić się u krat konfesjonału. Bo grzeszy okrutnie! Lista możliwych grzechów popełnianych przez małżonków katolickich, zamieszczona na stronie zamojskiego Duszpasterstwa Rodzin, na tym się oczywiście nie kończy. Grzeszą również wszyscy ci, którzy, zapominają, że rodzina powinna być „nasieniarnią miłości”, nie zamawiają mszy w rocznice ślubu, nie modlą się i nie pokutują za grzechy małżonka, lekceważą odmawianie modlitwy przed posiłkami, nie czytają żadnych książek katolickich o małżeństwie oraz nie szukają rady duszpasterza w sprawach „moralnie wątpliwych”. W stosunku do dzieci poważnymi grzechami popełnianymi przez katolickich rodziców jest m.in. pozwalanie im „na wyzbywanie się cnoty skromności i wstydliwości, które stoją na straży czystości (choćby nawet przez chodzenie po mieszkaniu w strojach nocnych i kąpielowych)” i udzielanie im zgody na „wyjazdy we dwoje, autostop, wczasy, wojaże zagraniczne bez odpowiedniego zabezpieczenia moralnego”. Mojżesz, a pewnie i sam Pan Bóg, wpadłby w kompleksy wobec takiej listy przykazań. AK
DZIECI W OFIERZE W Nepalu władze aresztowały 4 osoby podejrzane o złożenie dziecka w ofierze. Chodzi o religijny zabobon zwalczany od czasów dominacji brytyjskiej, ale ciągle jeszcze występujący na Półwyspie Indyjskim, który każe rytualnie mordować dzieci dla osiągnięcia szczęścia materialnego. W tym wypadku poderżnięto gardło porwanej 8-latce, aby zapewnić lokalnemu przedsiębiorcy powodzenie w interesach. MaK
6
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu Boje o krzyże, czekolada homoseksualna i zakaz lepienia bałwana – oto Polska właśnie. Wciąż mamy kryzys. Dotknął on także polskie zakony i seminaria duchowne. Jak poinformowała Krajowa Rada Duszpasterstwa Powołań – w ciągu ostatnich lat liczba kandydatów do zakonów męskich spadła o jedną czwartą (w ubiegłym roku zgłosiło się zaledwie 653 chętnych, rok wcześniej – 708, zaś 2 lata temu – 797). Jak kraj długi i szeroki – potrzeba narybku. Toteż zaczęli duchowni korzystać z dobrodziejstw świeckich technik public relations. Po salwatorianach, którzy swoje rekolekcje powołaniowe reklamowali hasłem: „Mam talent – mogę zostać świętym” („FiM” 7/2010), do ataku ruszyli inni. Na przykład michalici chcą się wraz ze swoimi przyszłymi współbraćmi „wspinać na szczyty codzienności”, zaś klerycy z diecezji świdnickiej – stylizowani na piłkarzy – informują młodych, że „grają o najwyższą stawkę”. Czy ten trud zostanie nagrodzony? ~ Czy warto poświęcać życie zakłamanej instytucji bojącej się wolności słowa jak diabeł święconej wody? („pogadaniec”); ~ Brakuje braciszków nowicjuszy do uprawiania ogródków i chodzenia po prośbie z miseczką? Szkoda, że Gutenberg wymyślił prasę drukarską – mogliby tracić wzrok, przepisując manuskrypty („leszek567”); ~ A kto utrzymuje te budynki zakonów i budynki seminariów, w których „studiuje” po 5 chętnych? Czas by się wziąć za porządne rozliczenie tej działalności Krk. Niech czarni nie stroją sobie żartów ze społeczeństwa polskiego i niech rząd się wreszcie weźmie za te przekręty („mandaryna1”);
C
~ Czarna mafia się sypie. To dobrze. Ludzie powoli nabierają rozumu. Za ileś lat znacjonalizuje się ich dobra, wyłudzone od państwa i ludzi, ziemie rozdzieli wśród małorolnych, a w pałacach panów biskupów (np. taki pałacyk Flaszki-Głódzia w Bobrówce) urządzi np. domy samotnych matek („onepiotrek”); ~ A nie obiecują wpisania do życiorysu niepokalanego poczęcia?! Co za niedopatrzenie! Przecież mógłby się ktoś skusić! („wieprzowinapozydowsku”). Przy okazji pojawiło się też kilka konstruktywnych propozycji: ~ Fucha twojego życia. Spokój, zero stresu, wikt i opierunek plus zapobiegliwa gosposia na plebanii. Nie daj się zwieść mirażom świata biznesu. Chodź do nas, men in black. Tak trzeba się reklamować („aloha”); ~ Czyś ty dresiarz czy niecnota, zostań księdzem, to fajna robota (xnonorx); ~ A nie można by tak jak to w PRL-u było z wojskiem? Zrobić poprawkę do konkordatu i wszyscy do zakonu („katolik”); ~ Urzędy pracy powinny robić 2-tygodniowe kursy noszenia habitu oraz obsługi tacy ręcznej wiklinowej, a następnie przymusowo wcielać do tego fachu pod groźbą utraty kuroniówki („gość). O Polsce znowu głośno. Tym razem za sprawą posła PO Dariusza Lipińskiego, który w Radzie Europy dopytuje o granice swobód religijnych. „Jak daleko można się posunąć w obronie praw mniejszości religijnych, by jednocześnie nie pogwałcać wartości akceptowanych przez większość społeczeństwa?” – zastanawia się Lipiński, a z nim cały kontynent. Nie jest wykluczone, że efektem aktywności polskiego polityka będzie nie tylko odwołanie zakazu, ale i... ograniczenie kompetencji trybunału w Strasburgu. Werdykt Wielkiej Izby Trybunału za kilka miesięcy. Głosy internautów – już dziś:
ud w Sokółce to przy tym mały pikuś. Kobieta z Łomży twierdzi, że założyła stronę internetową, ponieważ kazał jej to zrobić... Jezus. A ona na tej stronie przemawia głosem samego Boga. Pani Mieczysława twierdzi, że nie walczy mieczem ani nie szuka ludzkiej sławy, jednak prowadzi walkę duchową, i to ze wszystkich swoich sił. A potem dodaje: tym, który wyraźnie domagał się od niej otwarcia strony w internecie, był... sam Pan Jezus! Dla tych mocno uduchowionych strona może okazać się drogowskazem w podejmowaniu najważniejszych życiowych decyzji. Na swojej stronie umieszcza pani Mieczysława fragmenty swoich dialogów z Jezusem. Zadaje Zbawcy pytania i przytacza Jego odpowiedzi.
~ Kiedy wprowadzano religię i krzyże do szkół, motywowano to tym, że poprawi się moralność i etyka uczniów. Poprawiła się? Dzisiejsze gimnazja, które utworzył rząd AWS popierany przez pana Lipińskiego, są wylęgarnią grubiaństwa, przemocy i pospolitego chamstwa. Wieszanie krzyży wszędzie, gdzie tylko popadnie, desakralizuje ten symbol i dziwne, że pan Lipiński tego nie widzi. Może chodzi tylko o zwykłe zaznaczenie swojej obecności? O zaznaczenie terenu? („makoshika”); ~ Czy Kościół katolicki dokłada się do utrzymania szkół państwowych? Nie. To w takim razie w szkole państwowej powinno wisieć tylko godło państwowe. („nestor poznański”); ~ Nie licytujmy się, kto ma prawo do ostentacji religijnej, a kto nie. Niech symbole zostaną w sercach wyznawców i świątyniach. W miejscach publicznych są wyrazem pychy. Żyjmy skromnie i w zgodzie. Bez rywalizacji, kto lepiej wierzy. Krzyż
I tak na przykład na pytanie o to, jak się leczyć, „Pan” odpowiada tak: Nie potrzeba im brać żadnych proszków. W każdym lekarstwie jest jakiś składnik szkodzący na inne organy.
źle wyeksponowany może stać się kneblem. Bierzmy to pod uwagę („Paweł”); ~ Poseł Lipiński już raczej jest przegrany w PO w Poznaniu i Wielkopolsce w sensie szans na kierowniczą funkcję, więc wypróbowanym sposobem polskich polityków chce się ratować, podlizując się Kościołowi... Żenujące, panie pośle. Pod tymi wszechobecnymi w Polsce krzyżami dzieje się tyle krzywdy i łajdactw... Może mniej krzyży, a więcej dobra? Pomyślałby pan może nad tym? („Eco_osholom”). O potędze wiary przekonują się w Pomorskiem. Zabawy, bale przebierańców, dyskoteki, kuligi, projekcje filmów, konkurs na lepienie bałwana – o tym wszystkim mogą zapomnieć najmłodsi mieszkańcy gminy Potęgowo, którzy właśnie rozpoczęli ferie zimowe. Powód? Podczas Wielkiego Postu nie może być mowy o zabawie – zdecydowała dyrekcja Gminnego Ośrodka Kultury. Losem uczniów potęgowskich szkół nie przejął się i w żaden sposób nie zdyscyplinował swoich nawiedzonych podwładnych wójt Jerzy Awchimieni. Mają więc dzieciaki lekcję wychowania obywatelskiego na temat rozdziału państwa od Kościoła: ~ Należy też zadbać o to, żeby dzieci uczyły się, że ziemia jest płaska i że ksiądz dobrodziej jest władzą ostateczną („Mario”); ~ Jaki post? Postu już od kilku lat nie ma. Kościół zniósł ten obyczaj, nawet w telewizji mówili. XXI wiek, a my dalej zaścianek („gość”); ~ Zawsze mogą w tym czasie wypastować podłogi u dobrodzieja! Mogą w gminie założyć młodzieżowe kółko różańcowe. Mogą zacząć malować w ciszy jajca na Wielkanoc („mores”); ~ Co wy chcecie, zima jest! Bałwany w gminie Potęgowo rządzą („głossss”). Z kolei beztroski klimat walentynek popsuł katolikom producent czekolady Milka. Poszło o konkurs „Powiedz to z Milką”, w którym zwycięskie życzenia walentynkowe firma eksponuje na wskazanym przez laureata przystanku autobusowym. We Wrocławiu największe szanse
A co z palącym problemem bezrobocia? Rozpacz Mnie ogarnia o ludzi poszukujących pracy, a będzie jeszcze gorzej. Tak rządzi obecny rząd w Polsce – nie dba o ludzi ani jak im
O mój Jezu... Niech nie zmuszają was do profilaktycznego pobierania, bo to wszystko jest chemia działająca szkodliwie na coś innego. Używajcie profilaktycznie naturalnych witamin i antybiotyków, które są w owocach i warzywach: cytryny i czosnek.
pomóc. Dbają tylko o siebie, swoje majątki i kłócą się między sobą. Premiera nie obchodzą ludzie. Gdybym został waszym Królem, to niechybnie wszyscy malwersanci i nieuczciwie pracujący zostaliby wykryci – twierdzi Jezus, który nie ukrywa swojej niechęci do rządu PO.
na wyróżnienie miało miłosne wyznanie Patryka („Damianku, jesteś moim skarbem, wschodem słońca, mym natchnieniem, kocham cię od 4 lat coraz mocniej”). Użytkownicy konserwatywnego portalu Fronda.pl widzą w tym propagandę homoseksualizmu. No i się zaczęło: ~ Przestanę jeść czekoladę milkę... I czuję się urażona tym, że producent mojej ulubionej czekolady promuje homoseksualizm („tradycjonalistka”); ~ Tu nie chodzi o jakieś wyznanie. Tutaj chodzi o propagowanie dewiacji w miejscach publicznych poprzez ukazywanie jej w sposób atrakcyjny. Takie praktyki powinny być zakazane („gandalf”); ~ Proponuję słodycze firmy Ferrero, ich obecny właściciel Michele Ferrero jest katolikiem, który co rok pielgrzymuje do jakiegoś sanktuarium (czy gdzieś, nie pamiętam dokładnie) podziękować Maryi za udane interesy („inhonorus”); To ostatnie jest dwuznaczne, ale trzeba przyznać, że znalazły się na Frondzie również jasno oświecone głosy: ~ Jeśli dwóch chłopaków się kocha, to wszystkiego, co najlepsze dla nich, „I love Milka”, amen („PJHarvey”); ~ To jest spisek żydowsko-masońsko-libertyńsko-homogenizowany przeciwko polako-katoliko-hetero-konserwatom („rott319”); ~ Czy to oznacza, że jeśli zjadłem tabliczkę (no, powiedzmy że pół) czekolady Milka, niechybnie czeka mnie teraz gejostwo?! („beetlejuice”); ~ Rozumiem, że katolicy muszą mieć zawsze wroga, żeby móc z kimś walczyć, jestem w stanie to tolerować. Nie podoba wam się ta „homopropaganda”, wasza sprawa. Mnie za to nie podoba się katolicka propaganda... I się tak ciągle zastanawiam, czytając te komentarze, kto dał „prawdziwym katolikom” licencję na prawdę. Nie można nikomu zabronić kochać, tylko dlatego, że według was to jest nienormalna miłość. Katolicki to nie jedyny i nie najlepszy sposób życia i myślę, że czas zaakceptować to, że inni mają prawo mieć inne poglądy („santos1988”). JULIA STACHURSKA
Ale nie tylko podpowiedzi Jezusa są tak ważne. Otóż od lutego on sam pomaga jej pisać, bo kobieta ma 63 lata i obsługa laptopa to dla niej nowość. Od lutego bieżącego roku Pan Jezus nanosi poprawki na swojej „stronie”. Co jest ważne dla Niego i dla nas, Pan Jezus pisze innym drukiem, bo ja umiem pisać tylko najzwyklejszym pismem. Nauczyłam się niedawno pogrubiać litery i pismem pochyłym, aby odróżnić słowo Pana Jezusa. Jesteśmy ciekawi, co by odpowiedział Pan, gdyby zapytać o afery seksualne w Kościele... Ale ci bardziej uduchowieni sami mogą sprawdzić, jak odpowiada Jezus za sprawą pani Mieczysławy – wystarczy wejść na jej stronę internetową http://echochrystusakrola.net/. PPr
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r. Dwie staruszki podarowały Caritasowi Archidiecezji Warszawskiej swoją posiadłość – działkę o powierzchni ponad 6 tys. metrów kwadratowych, a na niej duży dom. Następnie wicedyrektor Caritasu sprzedała darowiznę... sobie. Za ułamek jej wartości. Gdyby siostry – panie Halina i Helena, które przepisały akt własności na Caritas – dowiedziały się o tym gigantycznym przekręcie, pewnie jeszcze raz by umarły, tym razem na atak serca. Miały bowiem marzenie. Takie, aby ich posiadłość we wsi Liwki na Podlasiu (6600 mkw.), w skład której wchodził duży dom, służyła po ich śmierci biednym ludziom. Na przykład samotnym matkom. Taki postawiły warunek darowizny. „Świetny pomysł!” – zakrzyknął w roku 2003 Caritas ustami swojej wicedyrektor Barbary Czarnockiej. I czekał na śmierć miłych, naiwnych pań. Nie za długo.
W
POLSKA PARAFIALNA
D.O.M. Caritas Archidiecezji Warszawskiej
Z akt Sądu Rejonowego wynika, że już w roku 2006 kościelna instytucja charytatywna uznała, iż żadne samotne matki jej nie interesują, a domy dla nich tym bardziej, i sprzedała darowiznę. Dziennikarze TVN, którzy wpadli na trop tego skandalu (brawo!), przecierali oczy ze zdumienia, gdy zobaczyli akt notarialny kupna-sprzedaży. Otóż 6,6 tys. metrów kwadratowych ziemi i duży dom okazały się warte... no nie zgadniecie, ile... 10 tysięcy złotych! A ile posiadłość warta jest naprawdę? Gdyby grunt zamienić na działki budowlane, co byłoby formalnością, bo i tak stoi na nim budynek, to (jak twierdzą eksperci)
Watykanie odbyła się narada papieża z biskupami irlandzkimi na temat „seksualnych nadużyć duchownych wobec nieletnich”. W kolejce czekają polscy hierarchowie... Ksiądz Robert Sz. z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej stanie wkrótce po raz trzeci przed Sądem Rejonowym w Słupsku. Będzie oskarżony wciąż o to samo, czyli uprawianie tzw. pedofilii internetowej („Kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, przechowuje lub posiada albo rozpowszechnia lub publicznie prezentuje treści pornograficzne z udziałem małoletniego albo treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”). Czyżby ten zaledwie 33-letni duchowny był już zgniłym recydywistą? Tego wykluczyć nie możemy, ale problem tkwi w czym innym. Okazuje się, że chociaż od schwytania go przez policję upłynęło 2 lata – przestępca w sutannie wciąż grasuje na wolności i szczyci się statusem niekaranego, bo pomimo dwukrotnego już wyroku skazującego sąd odwoławczy każdorazowo uchylał orzeczenie (m.in. z powodu banalnych niedociągnięć proceduralnych) i cofał sprawę do ponownego rozpoznania. W tym samym czasie oskarżony – z wydatną pomocą dwóch biskupów – jak gdyby nigdy nic podjął pracę w szkole, gdzie w przerwach między kolejnymi procesami nauczał dzieciaki religii! Ksiądz Sz. wpadł w policyjną sieć 27 marca 2007 r. podczas ogólnopolskiej obławy na amatorów pornografii z udziałem dzieci (por. „Oaza dla pedofila” – „FiM” 16/2007). Miał wówczas zaledwie 31 lat (z czego trzy spędzone w kapłaństwie) i sprawował funkcję kapelana szpitala MSWiA w Koszalinie, co było o tyle dziwne, że duchowni w tym wieku są z reguły wikariuszami na parafiach
można by śmiało mówić o kwocie stukrotnie wyższej, czyli milionie. Jeszcze większe było zdumienie dziennikarzy, gdy zobaczyli, kto jest szczęśliwym nabywcą. Okazała się nim... Barbara Czarnocka – wicedyrektor Caritasu. Sprzedającym zaś był ksiądz Mirosław Jaworski – naczelny szef charytatywnej kościelnej firmy – ówczesny bezpośredni przełożony pani Basi (a może, jak ćwierkają wróbelki... ktoś znacznie bliższy). Sprzedał i został wyrzucony z Caritasu na zbity pysk, ale bynajmniej nie za ten skandal. Co to, to nie. Za takie sprawy to w tej firmie można tylko awansować. Wypieprzono go za inne grzeszki, o których wiele razy pisaliśmy.
i zajmują się tzw. duszpasterstwem oraz katechizacją małolatów. Dlaczego bp Kazimierz Nycz – ówczesny ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski (obecnie złotousty arcybiskup metropolita warszawski) – oddelegował ks. Roberta do chorych? – Coraz głośniej mówiło się w diecezji, że ten młody człowiek ma skłonności do dzieci. Biskup bał się skandalu, więc skierował go tam, gdzie nie miał kontaktu z najmłodszymi. Okazało się to czystą iluzją, bo przecież nikt go nie kontrolował i wiadomo było, że w wolnych chwilach wciąż kontaktuje się z dziećmi. No, ale wtedy ordynariusz był już
W obdarowaniu księżowskiej kumpeli fortuną obecny dyrektor firmy, ksiądz Zbigniew Zembrzuski, nie widzi niczego zdrożnego. Wręcz przeciwnie, mówi o tym tak: – Po trzech latach od darowizny dyrektor podjął decyzję, żeby sprzedać nieruchomość. Był tam dom, który ulegał degradacji. Uzyskał zgodę swoich przełożonych, i w świetle prawa transakcja została przeprowadzona. Kwota została przeznaczona na cele charytatywne – nie widzę tu niczego niemoralnego. – A dlaczego posiadłość sprzedano za kwotę już nie śmiesznie, tylko skandalicznie niską? – dopytują dziennikarze. – Bo dom niszczał i trzeba było się spieszyć – bez mrugnięcia oka oznajmia dyrektor Caritasu i na kolejne pytanie, czy nie widzi niczego niemoralnego w fakcie, że wiceszefowa jego firmy za 10 tysięcy złotych stała się z dnia na dzień milionerką, odpowiada, że nie widzi. – W świetle prawa wszystko jest w najlepszym porządku – kończy rozmowę. Jesteśmy tego samego zdania. Wszystko jest w porządku... Zwłaszcza w świetle kościelnego prawa zbójeckiego. Więcej światła na skandal rzuca Krzysztof, anonimowy, były pracownik Caritasu, który mówi:
Prokuratura zaskarżyła ten wyrok, a sąd odwoławczy uznał jej racje i w drugim procesie ksiądz Sz. dostał już okrągłe 2 lata odsiadki. Tym razem apelację wniosła obrona i znowu okazało się, że postępowanie trzeba powtórzyć. Dlaczego? – Podczas pierwszej apelacji sąd odwoławczy wskazał, że do pełnej oceny materiału dowodowego konieczne jest uzyskanie opinii dwóch biegłych. Specjalisty z dziedziny pediatrii, mogącego ocenić przybliżony wiek dzieci na zabezpieczonych w komputerze księdza zdjęciach i filmach, oraz seksuologa, który powinien ocenić każdy dowód z osobna, czy jest
tylko erotyką, czy już pornografią, bowiem sąd pierwszej instancji potraktował tę kwestię zbyt ogólnie – wyjaśnia sędzia Danuta Jastrzębska, rzecznik Sądu Okręgowego w Słupsku. Co było dalej? – W drugim procesie sąd uzyskał opinię biegłego dotyczącą wieku dzieci, ale pominął wskazówkę dotyczącą ewentualnego rozgraniczenia erotyki od pornografii, co obrona skutecznie podniosła w apelacji. I właśnie stąd trzeci proces, którego terminu nie można jeszcze określić – odpowiada sędzia Jastrzębska. – To jest po prostu gorący kartofel podrzucony z powrotem pierwszej instancji, bo u nas skazanie księdza to nie jest takie hop-siup. Wszak sąd ma prawo do swobodnej oceny dowodów i nie musi wywalać w błoto publicznych pieniędzy, żeby zasięgnąć opinii biegłego, czy dana fotka (spośród kilkuset) jest pornografią, skoro rzecz potrafi bezbłędnie określić nawet student pierwszego roku prawa. Wszystko zmierza ku temu, żeby w Słupsku zabrakło sędziów, którzy będą mogli
– Zacząłem pracować w Caritasie Archidiecezji Warszawskiej trzy lata temu. Szybko okazało się, że moje wyobrażenie o organizacji jest mylne. Jest to instytucja nastawiona wyłącznie na bogacenie się wąskiej grupki ludzi. To rodzinne bogacenie się. I tylko o to tak naprawdę im chodzi. Reportaż TVN o opisanym skandalu można znaleźć w internecie pod adresem: http://uwaga.onet.pl/151041,reportaze,zamiast_domu_dla_samotnych_matek_prywatna_posiadlosc_wiceszefowej_warszawskiej_caritas,wideo_detal.html. O fakcie, że Caritas jest szemraną instytucją nastawioną wyłącznie na bogacenie się nie tyle nawet Kościoła, co koterii związanych z nim osób, pisaliśmy wielokrotnie. Także i o tym, że nie raczy rozliczać się z darowizn, a jeśli już to robi, to okazuje się, że ponad 70 proc. pozyskanych środków to obsługa jego kosztów własnych. Dajecie złotówkę, a z tego na biednych (np. na Haiti) idzie zaledwie 30 groszy! Bardzo dobrze, że pomału fakt ten dostrzegają i inne media. Nawet takie jak TVN, które od jakiegoś czasu robią się coraz bardziej prokościelne. Takie Hołowniowate. JOANNA GAWŁOWSKA
w tej sprawie orzekać – komentuje kolejne okrążenie prokurator. A co ks. Sz. porabia w oczekiwaniu na ostateczny werdykt? Jak niedawno ujawniliśmy („Misja pedofila” – „FiM” 43/2009), za protekcją biskupa koszalińsko-kołobrzeskiego Edwarda Dajczaka znalazł schronienie w diecezji ełckiej, której ordynariusz – bp Jerzy Mazur – dał wielebnemu przestępcy tzw. misję kanoniczną nauczania religii w Społecznym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym im. Marion Dönhoff w Mikołajkach, zabraniając przy tym (dla zachowania konspiracji) wykazywania go na stronie internetowej parafii. I wszystko było w zasadzie lege artis... – Przecież wyrok jest jeszcze nieprawomocny – obruszył się na wątpliwości „FiM” (wyrażone przed drugą apelacją) ksiądz kanonik doktor teologii Jerzy Szorc, proboszcz parafii Matki Bożej Różańcowej w Mikołajkach. W Polsce istnieje 41 diecezji plus Ordynariat Wojskowy. Tylko bp Dajczak ma w gronie podopiecznych czterech „licencjonowanych” pedofilów (księża: Józef K., opisany wyżej Robert Sz., Jerzy U. i Zbigniew R.), którym w każdym momencie możemy wystawić absolutnie gwarantowany „certyfikat”, oraz pięciu, w stosunku do których mamy wiarygodne poszlaki. Statystycznie rzecz ujmując, we wszystkich diecezjach dzieciom zagraża co najmniej 160, a prawdopodobnie grubo ponad 350 czynnych (tych z inklinacjami jest znacznie więcej) zboczeńców w sutannach. W dniach 15–16 lutego odbyła się w Watykanie pod przewodnictwem papieża Benedykta XVI nadzwyczajna narada z biskupami na temat „seksualnych nadużyć duchownych wobec nieletnich” w Irlandii. Kiedy szef Krk wezwie na dywanik polskich hierarchów? ANNA TARCZYŃSKA
Do dwóch lat sztuka chyba myślami w Warszawie... – wyjaśnił nasz informator zbliżony do kurii koszalińsko-kołobrzeskiej. W komputerze wielebnego biegli znaleźli taką kolekcję zdjęć i filmów (m.in. ściągniętych z internetu oraz rozsyłanych innym amatorom dziecięcych wdzięków), że trzeba było mieć doprawdy mocne nerwy, by móc je oglądać. – Twierdził, że tylko je gromadził i wymieniał z innymi, a dzieci osobiście nie krzywdził, ale niektóre filmy najprawdopodobniej on sam nakręcał, choć nie zdołaliśmy mu tego udowodnić – podkreśla prokurator ze Słupska. W pierwszym procesie świątobliwy amator dziecięcych wdzięków zainkasował rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata (oskarżyciel domagał się 2,5 roku bezwzględnego pozbawienia wolności) oraz 26 tys. zł grzywny, której jednak płacić nie musiał, bowiem zaliczono mu ją na poczet ponad 2 miesięcy spędzonych w areszcie.
7
8
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Z
a dawnych, jeszcze lepszych dla Krk czasów ledwie księża skończyli zbieranie po domach tradycyjnej daniny kolędowej, a już wraz z nastaniem pierwszych dni wielkiego postu rozpoczynali inkasowanie tzw. spowiednego, czyli opłaty za obowiązkową spowiedź wielkanocną. Ponieważ spowiedne liczone było od każdej owieczki z osobna, w sumie nierzadko wynosiło więcej niż ofiara kolędowa płacona od rodziny. Co więcej, swego czasu nawet posypanie głów popiołem przez księdza nie odbywało się za darmo. „Ksiądz za feniga sypie każdemu odrobinę popiołu na głowę” – tak w XVI wieku rozpoczynającą się w środę popielcową katolicką „wielką maskaradę” wyśmiewał Sebastian Franck, nawrócony na protestantyzm niemiecki eksksiądz katolicki.
czasie przebywali poza domem, choćby na emigracji. W 1918 roku, wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, część księży postanowiła zerwać z narzuconym przez zaborców systemem spowiedzi „na kartki”. I zamiast kartek przy ołtarzu lub zakrystii wykładali księgi, do których parafianie po odbyciu spowiedzi i przyjęciu komunii sami mieli się wpisywać. „Jest to szczyt niepraktyczności, pozatem nie należy oddawać się złudzeniu, żeby w ten sposób kontrola przybliżony chociaż do rzeczywistości oddawała obraz” – oburzał się w 1920 roku przeciw takim księgom ks. Józef Prądzyński na łamach „Wiadomości dla Duchowieństwa”. Według jego zaleceń, kartki powinien kościelny lub organista dostarczyć parafianom na kilka tygodni przed Wielkanocą, a zadaniem księży było kontrolowanie – „które wypływa
Cena spowiedzi
W archidiecezji pomorskiej w XVIII wieku każdy penitent zobowiązany był uiścić księdzu spowiedne w wysokości 4 groszy (około 6 groszy kosztowała kura), a za udzielenie komunii św. – 4 szelągi. Za każde dziecko po pierwszej komunii płacono jak za osobę dorosłą – 4 grosze za spowiedź i 4 szelągi za komunię, a za każde dziecko przed pierwszą komunią, które jeszcze nie mogło przystępować do spowiedzi, proboszcz inkasował po 4 grosze. Ponadto od każdej gospodyni życzył sobie dodatkowo 20 jajek. Spowiedne księdzu katolickiemu musieli płacić również mieszkający na terenie jego parafii... żydzi i protestanci, którzy ukończyli piętnasty rok życia. W czasie zaborów pobór spowiednego na ziemiach polskich przybrał postać ściśle respektowanego systemu kartkowego. Wraz z rozpoczęciem wielkiego postu od domu do domu chodził organista lub kościelny i najzwyczajniej w świecie sprzedawał parafianom kartki do spowiedzi wielkanocnej. Wszystko było skrupulatnie odnotowywane w księdze parafialnej. Kartki należało wykupić nawet dla tych, którzy w tym
logicznie z kar, jakie Kościół nakłada” – tych, którzy obowiązku katolickiego nie dopełniają. I zapewniał, że „do kontroli tej przyzwyczajają się parafianie łatwo – także tzw. inteligenci – jeżeli corocznie rzeczowo i spokojnie wyłoży się powody i cel jej, jeżeli się wytrwale czuwa nad praktycznem wykonaniem przepisu”. A wobec opornych duszpasterze „mają szerokie pole pomysłów i inicjatywy. Osobiste odwiedzenie, list – ile możności, ręcznie napisany – napominanie niedbałych z ambony, polecanie codziennym modłom...”. Na koniec ks. Prądzyński musiał jednak przyznać, że nieraz i te środki okazywały się nieskuteczne – „przykry to nieraz obowiązek, mianowicie, jeżeli trzeba stosować kary przez Kościół św. przewidziane, ale obowiązek, i to nie tylko w miastach konieczny, doba obecna i w parafiach wiejskich wiele zmieniła”. Wspomnieć należy, że kupczenie zbawieniem jest ostro potępione przez Jezusa i jego uczniów, którzy w tym przypadku postępowali według biblijnej zasady: „darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”. Ale kogo to w Kościele obchodzi... AK
Karnawał to kar nawał „Ojczyzny naszej ukochanej nie zmogą bolszewickie bandy (...), flotylle aeroplanów, nie zduszą gazy trujące zachodnich wrogów... Obroni się!” – pisał w 1925 roku „Gość Niedzielny”. Cóż straszniejszego wówczas mogło zagrażać niepodległej Polsce? Nie uwierzycie! Otóż, według tegoż tygodnika, najgroźniejszym wrogiem, który wtedy czyhał na nasz kraj i lud katolicki był... karnawał. „Karnawałowy Moloch toczy się przez Polskę i rokrocznie porywa sobie ofiary. Karnawałowy szał unosi tysiące naszych dzieci, uczniów i uczennic... Nowoczesne tańce i powojenne zepsucie poziom zabaw obniżyły do niepoznania. Dla mnóstwa młodzieży stało się ideałem dojść do doskonałości w ekscentrycznych, dziwacznych, obrzydliwych nieraz ruchach nóg i całego ciała (...). Burzą się namiętności, napinają się już, już do pęknięcia młode, niewytrzymałe nerwy, płyną strumieniem grzechy, ciężkie grzechy myśli, pragnienia, czynu...” – straszył tygodnik dla ludu katolickiego. I pomstował, że oto „giną czyste, może dotąd niewinne, nieskażone serca, a młode ciała i organizmy starzeją się przedwcześnie w wykradzionych spoczynkowi nocach, w dusznej atmosferze sal balowych, w obfitych alkoholowych libacjach...”. Co ciekawe, młodym duszom i ciałom ani trochę szkodzić nie miało spędzanie ostatkowych dni i nocy w zatęchłej atmosferze kościołów na odprawianiu czterdziestogodzinnej pokuty (przez dwa dni po 13 godzin i trzeciego – 14, lub dla
A
odmiany 40 godzin non stop) za karnawałowe grzechy „nieczystości i pijaństwa”. Oczywiście – popełniane przez innych. Grozą redaktorów napawał za to fakt, że „ludzie z ulicy wchodzą do pierwszej lepszej kawiarni czy cukierni i puszczają się nagle, w najzwyklejszy roboczy dzień w beztroskie, godzinne pląsy, przy dźwiękach huczącej muzyki”. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że odzew polskich biskupów „przebrzmiał i zginął – zgłuszony murzyńską muzyką!”.
u sodalicyjnego ołtarza (...) staniemy na straży przed tym wrogiem i nie damy naszej Polski, nie damy!”. Mobilizowano wszystkich członków Ligi Katolickiej do zachowania szczególnej czujności, zwłaszcza w ostatnich dniach karnawału. Ci do walki z niemoralnością mieli ruszać uzbrojeni przez redakcję w następujące wskazówki: „Kobieta dekoltująca się nad miarę lub nosząca suknię tak przezroczystą, że przez nią wszystko widać, popełnia czyn nierządny i może być karaną w myśl par. 183 kod. kar.,
Wobec ogromu niebezpieczeństw czyhających na katolicką Polskę w sezonie karnawałowym Anno Domini 1925 „Gość Niedzielny” wzywał więc na swoich łamach młodzież, „by stopami zaryć się w ziemię i zdzierżyć, a nie puścić Molocha do naszych szkół, do naszych domów, do naszych organizacji młodzieńczych (...). My, cośmy rycerską służbę ślubowali
który postanawia: kto czynem nierządnym wywołuje publiczne zgorszenie, ulega karze więzienia do dwóch lat lub grzywnie; obok kary więzienia można orzec utratę praw czci obywatelskiej. Do istoty czynu z par. 183 kod. kar. wystarcza, jeżeli tylko jedna osoba się zgorszyła, a po stronie sprawczyni dolus eventualis”. AK
utorzy katolickiego portalu Adonai nie kryją zdziwienia nawałem listów od kobiet, które „wzdychają w ukryciu albo i całkiem jawnie do własnego proboszcza lub wikariusza”, oraz pytaniami, „co zrobić, by ksiądz przestał być księdzem, by zrzucił sutannę”. Wszystkim zakochanym w księżach absolutnie zakazują informowania o tym obiektów swoich westchnień, by nie powodować u nich niepotrzebnie wyrzutów sumienia. I radzą: „Koniecznie trzeba rozluźnić kontakty – na ile tylko to możliwe: jeśli to ksiądz z parafii, to możesz przez jakiś czas chodzić na Msze św. gdzie indziej, jeśli pomagasz w czymś w kościele, to trochę mniej się angażować. Po prostu unikać sytuacji, gdzie może dojść do spotkania. Oczywiście czasem jest tak, że całkiem spotkania nie unikniemy, na przykład jeśli jest to ksiądz katecheta czy opiekun grupy oazowej. Trudno bowiem przestać chodzić na religię. Wtedy pilnować, by kontakty nie wykraczały poza to, na co nie mamy wpływu”. Najskuteczniejszym sposobem na odkochanie ma być zajęcie się czymś absorbującym, na przykład „jakąś pracą na rzecz potrzebujących – tylko koniecznie w innym kościele!” oraz modlitwą. Inną opcją jest poproszenie księdza, by zechciał zostać naszym kierownikiem duchowym. „Tylko i z tym trzeba ostrożnie, jeśli
osoba danego księdza bardzo cię pociąga” – ostrzegają operatorzy portalu Adonai – bo oprócz niebezpieczeństwa zakochania (także ze strony księdza) istnieje duże ryzyko, „że osoba księdza przesłoni ci Boga. Że zaczniesz podziwiać cechy księdza, że to on będzie twoją wyrocznią i nie będziesz na jego słowa patrzeć jak na słowa Boga, tylko jego własne. Że to będzie taki kult księdza”. Z pytaniami od zakochanych w księdzu zmaga się również ks. Adam udzielający odpowiedzi na portalu Jezus. Zakochana od 3 lat w księdzu Izabela, pyta, czy powinna mu o tym powiedzieć? Ks. Adam zdecydowanie odradza, bo to „brzmi jak zaproszenie do odwzajemnienia. A nawet gdybyś nie miała takich intencji, to po co go obciążać? Dla jego dobra i dla Twojego staraj się go unikać i nie myśleć o nim. Poproś Boga o innego kandydata na męża (...). Nie tylko księża są na świecie. Powodzenia w budowaniu dobrej przyszłości, bez kosztowania »zakazanego owocu«”. Agnieszce odpowiada krótko: „Jak się ktoś zakocha w duchownym, to niech się stara »odkochać« i nie mówić mu o swoich uczuciach do niego”. Za to Justynę, która odważyła się wyznać swoją miłość księdzu, pociesza, że „zakochać się w księdzu to nie grzech (to nie jest całkiem zależne od człowieka, to nie wybór, ale odczucie, uczucie)”. AK
Zakochać się w księdzu to nie grzech
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
T
chórzliwa wobec kleru polska klasa polityczna ma zwyczaj konsultować wszelkie projekty ustaw z przedstawicielami Episkopatu. Byłoby to do pewnego stopnia zrozumiałe, gdyby sprawa dotyczyła tylko kwestii wyznaniowych. Problem w tym, że dotyczy wszelkich spraw, które Kościół życzy sobie kontrolować. Także spraw rodzinnych. Z logicznego punktu widzenia, nie ma powodów, aby przepisy dotyczące rodzin konsultować z wąskim gronem starych kawalerów, wybranych na swoje stanowiska niedemokratycznie i rządzących autorytarnie, reprezentujących w dodatku interesy obcego państwa. Ale nie o logikę tu przecież chodzi, lecz o władzę, czyli o pieniądze. Władzę i pieniądze owych butnych i wrzaskliwych starych kawalerów.
Kościół domowy Stosunek Kościoła do rodziny jest niespójny i wewnętrznie sprzeczny – jak cała jego doktryna. Z jednej strony w nauce kościelnej istnieje silny motyw deprecjonujący życie rodzinne, a wynoszący pod niebiosa celibat, życie w zakonnych wspólnotach i dziewictwo. Większość katolickich świętych to zakonnicy, księża, biskupi i rozmaite dziewice, a ludzi żyjących w małżeństwie jest niewielu. Wiele do myślenia daje także rozkład władzy w Kościele – rządzą mężczyźni pozostający w celibacie, a poddanymi są wszystkie kobiety i mężczyźni żonaci. Z drugiej strony Kościół lansuje wyidealizowaną i oderwaną od rzeczywistości wizję katolickiej rodziny: jest to wspólnota sakramentalna, z męską głową stadła na czele, chroniona przed ingerencją społeczeństwa (ale nie kleru), wielodzietna, pozbawiona takich problemów jak rozwód, konflikt czy przemoc. Dzieci przychodzą tam na świat wyłącznie poprzez stosunki płciowe (żadnych in vitro!), a seks nie może być oderwany od ciągłego cyklu płodzenia i rodzenia. Zdaniem Kościoła, żadna inna forma bliskich relacji międzyludzkich nie ma prawa do określania się mianem rodziny. Dlaczego? Bo Kościół tak powiedział! Taki model rodziny mijający się z doświadczeniem dnia codziennego oraz rzeczywistymi możliwościami i potrzebami ludzi Kościół próbuje uczynić prawnie obowiązującym w Polsce. Dzięki usłużnej prawicy i tchórzliwej lewicy parlamentarnej mamy system prawny zakazujący aborcji, deprecjonujący coraz powszechniejsze konkubinaty, utrudniający rozwody, krępujący instytucje państwowe, gdy trzeba interweniować w patologicznych środowiskach, chroniąc słabszych przed przemocą i życiową degradacją. Wszystko to jest tak wymyślone, aby nie zaspokajać realnych
BEZ DOGMATÓW
potrzeb ludzi, lecz chronić dobrostan biskupów i utrzymać przy życiu katolicką mitologię rodzinną. Rzeczywistość jest tymczasem taka, że każdy może sobie napłodzić tyle dzieci, ile dusza zapragnie. Na koszt państwa, czyli nasz. No bo przecież nie kleru, który do tego płodzenia dopinguje. Płodzić do woli mogą osoby zupełnie nieradzące sobie nawet z własnym życiem, a roszczące sobie prawo do powoływania do życia nowych istnień ludzkich. Na przykład ludzie
Kościół i ci, którzy traktują go poważnie, mogą oczywiście powyższe ignorować i nie zajmować się rzeczywistością, tylko kontynuowaniem tradycji bezmyślności i posłuszeństwa wobec tzw. pism świętych, które każą „rozmnażać się i zaludniać ziemię” już dawno przeludnioną. Nie mogą sobie jednak na to pozwolić ludzie wrażliwi etycznie oraz instytucje państwa i samorządu. Te ostatnie istnieją po to m.in., aby minimalizować cierpienie. Także to wynikłe
Ludzi związanych z klerem boli zapewne to, że nazwa ustawy obnaża wyidealizowane sanktuarium rodziny katolickiej, które jakże często bywa miejscem przemocy i cierpienia. Według danych OBOP, do aktów przemocy dochodzi mniej lub bardziej systematycznie w 50 proc. rodzin, czyli w polskim przypadku niemal w połowie rodzin katolickich. Ale o tym cicho sza – nie wolno mówić, a już na pewno nie wolno mówić w nazwie ustawy. Zdaniem PiS-owców, powinna ona
9
czyli żeby – przynajmniej w gminach, gdzie decydujący głos ma wójt z plebanem – nigdy nie powstały. A więc w większości gmin. Kler boi się także, że „zwiększeniu ulegnie liczba dzieci zabieranych z rodzin biologicznych”. Jakąż to cudowną magię Kościół odkrył nagle w biologii, że uważa, iż lepiej, aby dziecko było maltretowane i głodowało, niż żeby zagrożeniu uległa jedność „biologicznej rodziny”? Jako pedagog brałem przed laty udział w pracy z dziećmi z rodzin
Płodzić po ludzku Kościół próbuje ingerować w modernizowane właśnie prawo o zwalczaniu przemocy w rodzinie. Troska o dobro dziecka może polec w walce z katolickimi mitami.
spętani nałogami, cierpiący na zaburzenia psychiczne, psychopaci, osoby z różnych powodów niedojrzałe do samodzielnego życia, a tym bardziej do brania odpowiedzialności za życie cudze.
Nadya Suleman – samotna matka 14-orga dzieci (w tym ośmioraczków) „kocha rodzić”
Płodzić, płodzić, płodzić Ale to przecież nie wszystko – płodzenie dzieci nawet w tak zwanych normalnych środowiskach następuje często z przyczyn mało chwalebnych: ciąża może być wynikiem nieszczęśliwego przypadku, może służyć do szantażu małżeńskiego, a posiadanie dziecka ma czasem komuś coś udowadniać... Na przykład że ktoś jest „normalną kobietą”, że „też potrafi”, albo że nie jest gejem czy lesbijką (choć wie, że jest)... Więc ktoś taki też się ożeni lub wyjdzie za mąż i rozmnoży jak wszyscy inni. Jeszcze częściej dzieci po prostu się ma, bo „wszyscy je mają”. A że ktoś mały i bezbronny na mocy decyzji o jego urodzeniu będzie musiał przeżyć kilkadziesiąt lat w znoju, chorobach, rozczarowaniach i smutkach, by na końcu umrzeć, to już rzadko bywa przedmiotem refleksji. I na ogół nie bywa brane pod uwagę przy decyzji o zostaniu ojcem lub matką. Ogromnie ważny jest też aspekt ekologiczny lekkomyślnego rozmnażania, o którym pisał ostatnio redaktor naczelny „FiM” (6/2010).
z bezmyślnego płodzenia i przemocy rodzinnej. W tym kontekście rząd postanowił udoskonalić obecne przepisy w ten sposób, żeby zapewniły większą ochronę dzieciom zagrożonym przemocą. Przewidziano nową instytucję gminnych zespołów interdyscyplinarnych, które monitorowałyby sytuację w rodzinach zagrożonych zjawiskami patologicznymi. Pracownik socjalny w porozumieniu z policją i rodziną mógłby na wzór niemiecki w trybie natychmiastowym zabrać czasowo dziecko z domu rodzinnego, gdyby było one realnie zagrożone przemocą. O jego dalszych losach decydowałby oczywiście sąd, podobnie jak ma to miejsce obecnie. O takich rozwiązaniach nie chcą słyszeć eksperci Episkopatu i przykruchtowi politycy. Już sama nazwa „ustawy o przemocy w rodzinie” budzi ich sprzeciw. Dlaczego „w rodzinie”? Poseł PiS Piotr Stanke twierdzi histerycznie, że „przemoc jest wszędzie, a tu mamy do czynienia z sugestią, że jej eskalacja następuje w rodzinie”.
nosić nazwę „ustawy o zapobieganiu przemocy”. Ale przecież nie chodzi tutaj o przemoc uliczną, szkolną ani stadionową, tylko właśnie o tę, do której dochodzi w rodzinach. Bo nie idzie nawet ogólnie o przemoc domową; przemocy można doświadczyć w domu także podczas napadu rabunkowego, a nie o to przecież chodzi ustawodawcy. Dla ludzi Kościoła każdy słowny wybieg jest dobry, byle ukryć tę prawdę, że rodzina katolicka zbudowana na autorytarnych wartościach dominacji bardzo często jest miejscem przemocy.
Biologia ponad wszystko W projekcie nowego aktu prawnego dla kleru bolesna jest także większa łatwość, z jaką przedstawiciele państwa będą mogli ingerować w przypadku zaistnienia przemocy. Chodzi o zabieranie dzieci przez pracowników oraz monitorowanie osób zagrożonych patologią przez specjalne zespoły. Kościół chce wymusić, aby tworzenie tych zespołów nie było obowiązkowe,
patologicznych i o niczym innym wówczas nie marzyłem, tylko o tym, aby mogły one uciec jak najdalej od swojej upiornej „biologicznej rodziny”. Poza poniżeniem, niedożywieniem i nienawiścią niczego z niej nie wynosiły. Nie zapomnę zapewne nigdy dwóch bliźniaków, wychudzonych i zaniedbanych pod każdym względem, którzy opowiadali, że snem, który ich nawiedzał regularnie przez wiele tygodni, były wyobrażenia o tym, że jedzą. Jedzą wreszcie do syta! Wbrew pozorom nie były to dzieci z Etiopii ani Sudanu, ale z Częstopo prostu chowy, miasta leżącego u stóp Najświętszej Panienki; nie w XIX wieku, ale Anno Domini 1995. Niejakie wyobrażenie o mentalności i intencjach środowisk przykruchtowych, które tak zaciekle bronią nietykalności „biologicznej rodziny”, daje wypowiedź posła PSL Mieczysława Kasprzaka: „To bardzo delikatna materia i niewskazane jest wkraczanie z butami pod dach danej rodziny”. Boi się on mianowicie, aby nie traktowano jako przemocy „niektórych przejawów władzy rodzicielskiej”. Pan poseł nie zdradził w wypowiedzi dla „Naszego Dziennika”, jakie to przejawy władzy należy traktować delikatnie i z wyrozumiałością – bicie dziecka pięścią po twarzy, obrzucanie wyzwiskami czy może karne zabieranie jedzenia? Przed rządem Tuska stoi kolejny trudny egzamin. Czy da się zastraszyć ofensywie, która chce bronić kościelnych mitów, czy jasno stanie po stronie dziecka i jego praw do normalnego życia bez strachu i przemocy? Wybór jest jasny – albo biskupi, albo dzieci. Ciekawe, kogo pozwoli wybrać polityka wszechmiłości prowadzona przez PO... ADAM CIOCH
10
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne W sierpniu tego roku zawarłem umowę najmu lokalu mieszkalnego. Mieszkanie ma 30 metrów kwadratowych, jest bardzo ładne (wyremontowane w maju), położone w centrum, ale w dosyć niebezpiecznej okolicy. Z początku otoczenie, w jakim znajduje się mieszkanie, nie przeszkadzało mi – plusy związane z jego wyglądem i bliskością do centrum skutecznie odwracały moją uwagę od faktu, że jest ono położone w bardzo niebezpiecznej okolicy. Niedawno jednak fakt ten stał się dokuczliwy. Od jakiegoś czasu boję się wychodzić z mieszkania, ponieważ miejscowy element zauważył, że pojawiłem się na osiedlu i podejrzani osobnicy zaczęli mnie dręczyć. Już dwukrotnie zostałem pobity, a pieniądze zabrano mi kilkakrotnie. Wychodząc z domu, boję się mieć cokolwiek przy sobie. Szczerze powiedziawszy to nawet boję się, że wkrótce ktoś będzie chciał włamać się do mojego mieszkania. Nie chcę już dłużej mieszkać w tej okolicy. Powiedziałem to właścicielowi mieszkania, opowiadając o wspomnianych okolicznościach, ale on tylko stwierdził, że umowa najmu zawarta została na okres 12 miesięcy i nie da się wypowiedzieć jej wcześniej Co mogę zrobić? Nie chcę dłużej mieszkać w tej okolicy, a nie stać mnie na płacenie czynszu w kolejnym mieszkaniu. Pomocy! W przedmiotowym przypadku mamy do czynienia z umową najmu lokalu mieszkalnego. Umowa ta jest przedmiotem regulacji art. 680 i nast. kodeksu cywilnego. Już na wstępie należy zauważyć, że zawierając umowę najmu, w szczególności trzeba zwrócić uwagę, na jaki czas ma być zawarta i na możliwości jej wypowiedzenia. W razie braku uregulowania tych kwestii w samej umowie, obowiązują terminy ustawowe wymienione w przepisach kodeksu cywilnego dotyczących umowy najmu a także umowy najmu lokalu. Podstawową i najważniejszą zasadą ustanowioną w przepisach przez ustawodawcę jest to, że umowy najmu zawartej na czas oznaczony nie da się wypowiedzieć przed terminem jej wygaśnięcia za wyjątkiem sytuacji, w której wystąpią szczególne okoliczności wymienione w umowie. Tak więc umowa zawarta na czas oznaczony zapewnia bezpieczeństwo najemcy w zakresie czasu trwania stosunku najmu, równocześnie odbierając mu możliwość elastycznego jego traktowania. Dlatego też, jeżeli nie jesteśmy pewni, jak długo będziemy chcieli mieszkać w wynajmowanym lokalu, powinniśmy zdecydować się na zawarcie umowy najmu na czas
nieokreślony. To zwiększa pole manewru w zakresie możliwości wypowiedzenia tego stosunku. W przedstawionej sytuacji od razu rzuca się w oczy fakt zawarcia umowy na czas oznaczony, co z punktu widzenia najemcy w tym przypadku ma ogromne znaczenie. Jak zostało już wspomniane, możliwość wcześniejszego wypowiedzenia takiego rodzaju umowy jest bardzo ograniczona, a w pewnych sytuacjach wręcz niemożliwa. W zasadzie jedynym przypadkiem, w którym można wystąpić z takiego stosunku przed upłynięciem okresu wskazanego w umowie, jest zaistnienie szczególnych okoliczności, które strony w niej przewidziały. Zawarcie w umowie najmu klauzuli umożliwiającej takie rozwiązanie nie jest obligatoryjne. Zakładając, że w przedmiotowej umowie nie występuje taka klauzula, stwierdzamy, iż odstąpienie od niej przed terminem jej wygaśnięcia w drodze złożenia jednostronnego oświadczenia woli nie będzie możliwe. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 – Kodeks cywilny ~ ~ ~ W 1979 roku ukończyłem 3letnią Przyzakładową Szkołę Zawodową. Czy wlicza się ona do lat pracy potrzebnych do uzyskania emerytury? Zgodnie z art. 5 ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych przy ustalaniu prawa do emerytury i renty i obliczaniu ich wysokości uwzględnia się okresy składkowe i nieskładkowe. Jeżeli nauka w szkole wiązała się z zatrudnieniem w zakładzie, przy którym była szkoła, z którego wynikał również obowiązek ubezpieczenia, to okres tego zatrudnienia może być uznany za okres składkowy. Co do zasady jednak okresy nauki nie są uwzględniane przy ustalaniu prawa do emerytury. Wyjątek stanowią: okres nauki w szkole wyższej na jednym kierunku, pod warunkiem ukończenia tej nauki w wymiarze określonym w programie studiów; okres studiów doktoranckich i aspirantury naukowej w wymiarze określonym w decyzji o ich utworzeniu; asystenckie studia przygotowawcze; dokształcanie zawodowe lekarzy w klinikach akademii medycznych i oddziałach instytutów naukowych w charakterze wolontariusza – w granicach do 1 roku. Są one traktowane jako okresy nieskładkowe.
Podstawa prawna: ustawa z dnia 17 grudnia 1998 roku o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (DzU 09.153.1227 j.t.) ~ ~ ~ Jesteśmy bezdzietnym małżeństwem. Sporządziliśmy własnoręcznie testament, wyrażając wolę, że w przypadku śmierci jednego z nas drugie dziedziczy wszystko. Nasi rodzice nie żyją. Mamy jedynie rodzeństwo. Prosimy o odpowiedź na pytanie, czy w razie śmierci któregoś z nas, cokolwiek należy się rodzeństwu mojemu lub żony?
Czy testament sporządzony własnoręcznie jest ważny, czy też wymaga szczególnej formy? Stosownie do treści art. 942 kodeksu cywilnego, testament może zawierać rozrządzenia tylko jednego spadkodawcy. Z opisanego przez Państwa stanu faktycznego wynika, że sporządzili Państwo jeden testament pisemny zawierający wolę obojga małżonków. W świetle powołanego powyżej przepisu, taki testament jest nieważny. Aby doprowadzić do sytuacji, w której małżonkowie będą dziedziczyć wzajemnie po sobie, każdy z nich powinien sporządzić własnoręcznie testament, wskazując drugiego ze współmałżonków jako jedynego spadkobiercę. Zgodnie z art. 926 par. 1 kodeksu cywilnego, powołanie do spadku wynikać może z ustawy lub z testamentu. Jeżeli istnieje ważny testament, w przypadku śmierci spadkodawcy dochodzi do spadkobrania testamentowego. Jedną z form testamentu jest testament własnoręczny. Dla jego ważności, art. 949 par. 1 kodeksu cywilnego wymaga, aby spadkodawca sporządził go w całości pismem ręcznym, podpisał i opatrzył datą. Przy tym brak daty nie pociąga za sobą nieważności testamentu, jeżeli nie wywołuje wątpliwości co do zdolności spadkodawcy do sporządzenia testamentu, treści testamentu lub co do wzajemnego stosunku kilku testamentów. Należy także pamiętać, aby w razie skreśleń lub poprawek umieszczać
obok nich własnoręczny podpis. To samo dotyczy sytuacji, gdy testator uzupełnia treść sporządzonego już testamentu. Niedopełnienie tego warunku powoduje, że postanowienia takie nie będą brane pod uwagę. Kodeks cywilny nie wprowadza żadnych wymagań co do formy podpisu. Należy zatem przyjąć, że może to być podpis zawierający pełne imię i nazwisko testatora albo jedynie pierwszą literę imienia oraz pełne nazwisko. W opisanym przez Państwa stanie faktycznym, aby doszło do dziedziczenia przez drugiego małżonka, każde z Państwa powinno sporządzić własnoręczny testament, wskazując w nim małżonka jako jedynego spadkobiercę. Testament taki wyłączy dziedziczenie ustawowe. Rodzeństwo nie będzie uprawnione także do dochodzenia roszczenia o zachowek, gdyż nie należy do kręgu podmiotów uprawnionych wskazanych w art. 991 kodeksu cywilnego. Powołany przepis wymienia bowiem jedynie zstępnych, małżonków oraz rodziców spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy jako podmioty, którym przysługuje roszczenie o zachowek. Podstawa prawna: Kodeks cywilny (ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – DzU nr 16, poz. 93 z późniejszymi zmianami) ~ ~ ~ W 1935 roku moi rodzice rozpoczęli dzierżawę działki, na której postawili dom. Umówili się ustnie z właścicielem, że będą mu płacili roczny czynsz odpowiadający równowartości 1,5 kwintala żyta rocznie. Właściciel działki zmarł w 1960 roku. Mimo to moi rodzice nadal dzierżawili działkę do chwili swojej śmierci w 1982 roku. Po śmierci rodziców w ich domu zamieszkiwał brat, który zmarł w 2008 roku. W księdze wieczystej zapisano, że działka znajduje się w posiadaniu samoistnym bez tytułu własności. Proszę o odpowiedź, czy nastąpiło już zasiedzenie wskazanej działki? W drodze zasiedzenia można nabyć własność nieruchomości, jeżeli spełnione są przesłanki określone w art. 172 kodeksu cywilnego. Po pierwsze, konieczne jest tzw. posiadanie samoistne nieruchomości. W przypadku zasiedzenia, posiadanie to nie może być oparte na tytule prawnym pochodzącym od innej osoby (np. wynajmującego czy wydzierżawiającego). Posiadacz musi władać rzeczą tak jak właściciel, ale bez tytułu prawnego. W sytuacji opisanej przez Pana, rodzice władali nieruchomością na podstawie umowy dzierżawy. Płacąc właścicielowi czynsz, uznawali jednocześnie jego prawo własności. Tak więc,
posiadaczem samoistnym w dalszym ciągu pozostawał wydzierżawiający właściciel nieruchomości. Dopiero po śmierci rzeczywistego właściciela w 1960 roku, jeżeli rodzice zachowywali się w sposób widoczny jak właściciele działki, na przykład uprawiali rolę i zbierali plony, płacili podatki, rozbudowywali budynki lub ubezpieczali je, opowiadali sąsiadom i znajomym, że ziemia należy do nich – wówczas można uznać, że stali się posiadaczami samoistnymi i od tej daty można liczyć bieg terminów zasiedzenia. Drugą przesłanką nabycia własności nieruchomości w drodze zasiedzenia jest upływ wskazanego w kodeksie cywilnym terminu, przy czym jego długość zależy od dobrej lub złej wiary posiadacza samoistnego. Obecnie art. 172 par. 1 i 2 kc wskazują termin 20-letni w przypadku posiadaczy w dobrej wierze oraz 30 lat w stosunku do posiadacza w złej wierze. Należy jednak wziąć pod uwagę, że terminy te uległy wydłużeniu na skutek nowelizacji kodeksu cywilnego ustawą z dnia 28 lipca 1990 roku. Do dnia 1 października 1990 roku obowiązywały krótsze terminy zasiedzenia, które wynosiły odpowiednio 10 i 20 lat. W złej wierze jest posiadacz, który wie, że nie przysługuje mu prawo własności lub przy dołożeniu należytej staranności powinien był wiedzieć, że prawo własności służy komuś innemu. We wskazanym stanie faktycznym Pana rodzice wiedzieli, że użytkują działkę będącą własnością innej osoby. Tak więc, w ich przypadku zastosowanie znajdzie dłuższy, 20 letni termin liczony od dnia śmierci właściciela. Reasumując, Pana rodzice stali się posiadaczami samoistnymi w roku 1960. Nie wskazano, kiedy zmarł poprzedni właściciel. Jeżeli miało to miejsce przed dniem 1 października 1960 r., Pana rodzice – ponieważ byli posiadaczami w złej wierze przy zastosowaniu wcześniej obowiązujących terminów, nabyli własność przedmiotowej działki w 1980 roku. Jeżeli jednak śmierć poprzedniego właściciela miała miejsce po dniu 1 października 1960 r., własność nieruchomości przez zasiedzenie nabył w 1990 r. Pana brat, który mógł zaliczyć sobie okres posiadania samoistnego Pana rodziców na mocy art. 176 par. 1 i 2 kc. Samo zasiedzenie następuje z mocy prawa, należy jednak uzyskać jeszcze sądowe stwierdzenie nabycia własności przez zasiedzenie. W tym celu należy złożyć wniosek o stwierdzenie nabycia własności nieruchomości w drodze zasiedzenia. Wniosek taki składa się w sądzie rejonowym miejsca położenia nieruchomości. Z wnioskiem może wystąpić każdy zainteresowany. Opłata od wniosku wynosi 2 tys. zł. Podstawa prawna: Kodeks cywilny (ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – DzU nr 16, poz. 93 z późniejszymi zmianami) Opracował MECENAS
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
P
olska, podobnie jak inne państwa Unii Europejskiej, uczestniczy w programie międzynarodowej pomocy ubogim państwom. Jej podstawowe formy to: działania na rzecz znoszenia barier celnych w wymianie gospodarczej (w UE są to między innymi zwolnienia celne i redukcje opłat, preferencje importowe), promocja inwestycji (rządowe poręczenia kredytów inwestycyjnych), organizacja szkoleń i seminariów dla pracowników tamtejszej administracji, szkolnictwa czy lekarzy. Jej ważnym elementem są także akcje stypendialne. W Polsce w jednym worku o nazwie polska pomoc znalazły się działania na rzecz rozwoju ubogich państw i pomoc humanitarna. Zwolennicy takiego połączenia twierdzą, że przynosi to spore oszczędności (ograniczenie biurokracji i kosztów zarządzania). Nie zauważają jednak, że cele i formy pomocy rozwojowej i humanitarnej są odmienne. Pomoc w rozwoju ma bowiem charakter długoterminowej inwestycji w dwustronne relacje. Najlepszym przykładem takich rozwiązań są Niemcy. W latach 60. ubiegłego wieku tamtejszy rząd przekazał Izraelowi za darmo bardzo drogie specjalistyczne maszyny budowlane. RFN na swój koszt przeszkoliła także kadry, które miały je obsługiwać. Darowizna bardzo szybko się zwróciła, gdyż Izrael zaczął kupować w niemieckich firmach części zapasowe, a po latach nowe i droższe maszyny. Podobnych przykładów są tysiące. Najpopularniejszą formą wsparcia rozwoju są stypendia. Korzyści z nich odnoszą zarówno obdarowani, jak i darczyńca. Ten ostatni w ten sposób buduje sobie za granicą lobby. Polska w niesłusznych latach 60.–80. ubiegłego wieku była jednym z większych fundatorów stypendiów dla studentów z państw Azji i Afryki. O tym, że to się opłacało, przekonali się w XXI wieku m.in. nasi producenci leków. Wietnamscy urzędnicy zajmujący się rejestracją leków zablokowali naszym specyfikom dostęp do azjatyckiego rynku (ponad 500 milionów konsumentów). Szefowie firm – zamiast wydawać tysiące dolarów na procesy sądowe – postanowili poprosić o pomoc wietnamskich absolwentów polskich uczelni. I ich interwencja okazała się skuteczna. Liczba polskich misjonarzy Stan na dzień 20.06.2008 r. Kontynent Afryka Ameryka Płd. i Środkowa Ameryka Pn. Oceania Azja i Azja Mniejsza
11
z promocją praw obywatelskich oraz demokracji realizowało bardzo bliskie Kościołowi Małopolskie Towarzystwo Oświatowe (dwie dotacje na łączną kwotę ponad pół miliona złotych). Pracowników władz lokalnych na Ukrainie polscy księża z Caritasu Diecezji Warszawsko-Praskiej już po raz drugi uczyli, co to jest demokracja lokalna (koszt: ponad 250 tys. zł). Okazuje się także, że duchowni z Polski „znają się” na zwalczaniu chorób zakaźnych i dlatego Centrum Animacji Misyjnej Zgromadzenia Księży Werbistów dostało pół miliona złotych na kampanię zwalczania malarii w Angoli. Salezjański Wolontariat Misyjny „Młodzi światu” łyknął 1 mln 695 tys. zł na organizację szkolnictwa powszechnego w Zambii, Tanzanii i RPA. Centrum Misji Afrykańskich w prezencie od budżetu państwa dostało za drobne 89 tysięcy złotych
Misje państwowe Ingerencja w wewnętrzne sprawy sąsiadów i promocja katolickich misjonarzy – tak możemy podsumować polską pomoc zagraniczną. Prawica od początku lat 90. XX w. wstrzymała projekt stypendiów na uczelniach medycznych i technicznych dla obywateli państw rozwijających się. W zamian za to uczyliśmy Ukraińców, Białorusinów, Kazachów polskiego prawa (najpopularniejszy fundowany kierunek studiów wśród cudzoziemców z byłego ZSRR w latach 1991–1996). Do dobrze zorganizowanych projektów stypendialnych powrócił rząd Włodzimierza Cimoszewicza, tworząc w 1996 roku fundację „Wiedzieć jak”. Bardzo szybko stała się ona cenionym partnerem zachodnich instytucji. Fundację zlikwidował rząd Kazimierza Marcinkiewicza. Wtedy to bowiem MSZ postanowił sam decydować, kto i w jaki sposób będzie wydawał środki przeznaczone przez Polskę na pomoc zagraniczną. Eksperci za filar nowego modelu rozdziału środków finansowych uznają porozumienie zawarte 6 czerwca 2007 roku pomiędzy ówczesną szefową naszej dyplomacji Anną Fotygą a... bp. tarnowskim Wiktorem Skworcem przewodniczącym Komisji ds. razem Misji Konferencji Episkopatu Polski. Na jego 922 mocy rząd RP zobowiązał się do „szczególnego 814 wykorzystania aktywności Komisji ds. Misji dla 14 realizacji polskiego programu pomocy zagra70 nicznej finansowanego z budżetu państwa”. In284 nymi słowy, polski MSZ
zagwarantował Episkopatowi stałe dofinansowanie polskich misjonarzy. Dodatkowo z budżetu państwa mają oni w całości finansowane składki emerytalno-rentowe, a wielu z nich korzysta także z polskich paszportów dyplomatycznych. Pierwszego roku obowiązywania porozumienia Kościół nie zaliczył do udanych. Prawie 2/3 projektów przygotowanych przez jego krajowe instytucje komisje konkursowe MSZ odrzuciły z powodu braków formalnych, błędów i sprzeczności w dokumentacji oraz zawyżania kosztów przedsięwzięć. Znacznie lepiej szło za to wykorzystanie tak zwanego programu „małych grantów”, prowadzonego przez polskie ambasady. W 2008 roku w grupie 64 projektów sfinansowanych przez nasze placówki w Afryce i Azji 48 dotyczyło inwestycji w katolickie misje (samochody, komputery, kserokopiarki, agregaty prądotwórcze itp). W roku następnym było już znacznie lepiej (czyli gorzej). Naszym zdaniem, był to efekt spotkania premiera z biskupem Wiktorem Skworcem. Przyprowadził on ze sobą grupę polskich misjonarzy, którzy pożalili się szefowi rządu na trudne warunki pracy. W odpowiedzi usłyszeli od Tuska, że są „najlepszymi polskimi ambasadorami” i w każdym miejscu na świecie „ich sposób wypełniania misji budzi szacunek i uznanie”.
I MSZ w ramach konkursu „promocji wiedzy o Polsce” zlecił prawicowym i kościelnym placówkom (ich projekty kosztowały nas ponad 350 tysięcy złotych) organizację seminarium dla młodzieży szkolnej i studenckiej (dom spotkań ojców jezuitów) oraz wystawy o polskiej transformacji (Towarzystwo im. bł. Edyty Stein). Ponad 60 proc. budżetu rządowego programu pt. „Wolontariat polska pomoc 2009” (560 tys. zł.) szef polskiej dyplomacji Sikorski podzielił pomiędzy Salezjański Wolontariat Misyjny „Młodzi światu”
Oddział we Wrocławiu (pogadanki medyczne dla dzieci ulicy w Peru i Boliwii oraz pomoc dla szkół w Ghanie), należący do zakonu jezuitów Dom Spotkań im. Angelusa Silesiusa (na poprawę zarządzania jezuicką placówką w Nigrze) oraz Stowarzyszenie Misji Afrykańskich (na organizację w Tanzanii konkursu matematycznego). Na Białorusi i w Gruzji na zlecenie rządu RP projekty związane
sieć zbiorników na wodę pitną w kompleksie seminarium duchownego w Tanzanii (mieści się tam także zakonne centrum administracyjne). Szkoła Jarosława Gowina (Wyższa Szkoła Europejska) na organizację turnieju szermierczego dla Palestyńczyków dostała ponad 248 tysięcy złotych. Zespół jezuickiego Domu Spotkań im. Angelusa Silesiusa w ocenie MSZ gromadzi wyjątkowych fachowców, bowiem obok wspomnianej dotacji na projekty wsparcia wolontariuszy otrzymał za zadanie koordynację pracy dolnośląskich organizacji społecznych prowadzących działalność za granicą (koszt 126 tysięcy złotych). Programy polskiej pomocy międzynarodowej wzbogacają inicjatywy, które wprost należy nazwać ingerencją w wewnętrzne sprawy innych państw. I tak Fundacja Wolność i Demokracja założona i prowadzona przez byłych asystentów premiera Jarosława Kaczyńskiego dostała z budżetu MSZ w 2009 roku po raz trzeci ponad 200 tys. zł na prowadzenie rejestru represji politycznych na Białorusi. Polskie ambasady w Mińsku i Wilnie w latach 2008–2009 finansowały platformy internetowe opozycyjnych wobec prezydenta Łukaszenki partii politycznych, stowarzyszeń i mediów. Z państw UE na takie wsparcie zdecydowali się tylko dyplomaci RP. Wsparcie dla 2104 polskich katolickich misjonarzy oraz ingerencja w wewnętrzne sprawy Białorusi to model polskiej pomocy dla zagranicy. MiC Fot.MaHus
12
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Naród po obróbce
(1)
Profesor Mirosław Karwat, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, bada różne metody oddziaływania przez polityków na społeczeństwo, m.in. manipulację, perswazję, demagogię, oraz związki pomiędzy kulturą masową a życiem politycznym. Napisał m.in.: „O demagogii”, „Złośliwą dyskredytację”, „Teorię prowokacji”, „Sztukę manipulacji politycznej”. – Nie jest żadną tajemnicą, że od lat wszelkie badania opinii publicznej wskazują, że większość Polaków trwale popiera lewicowe rozwiązania społeczne – na przykład udział państwa w wyrównywaniu szans. Mniej więcej połowa mieszkańców naszego kraju ma także poglądy lewicowo-liberalne w sprawach światopoglądowych. Chodzi na przykład o wolność wyboru aborcji czy legalizację eutanazji. A jakieś 8 lat temu prawie połowa Polaków popierała SLD i inne partie lewicowe. Co się stało w naszym kraju, że teraz 80 procent wyborców głosuje na partie mniej lub bardziej prawicowe i konserwatywne? Czy ludzie głosują wbrew swoim poglądom? – To dziwne na pierwszy rzut oka zjawisko występuje nie tylko w Polsce. Dotyczy ono także innych krajów, zwłaszcza wyżej rozwiniętych. Bo w krajach zacofanych namiętności ideologiczne są nadal żywe, istnieje ciągle społeczna potrzeba samookreślenia się i identyfikacji. Ale to jest zrozumiałe – te kraje się przekształcają, mają jasno określonych wrogów, na przykład byłych kolonizatorów lub nieproszonych hegemonów, muszą rozstrzygnąć dylematy cywilizacyjne i ustrojowe. I tam, na przykład w krajach muzułmańskich, dochodzi do powtórnego rozkwitu ideologii. Ale nie dotyczy to już tygrysów azjatyckich, gdzie mocno wkroczył Zachód nie tylko ze swoją technologią, ale także z menedżerskim, pragmatycznym sposobem myślenia. Widać tam, podobnie jak na Zachodzie czy w Polsce, że i partie, i media tracą swój ideowy charakter. W mediach bezideowi rozmawiają z bezideowymi. To nie znaczy, że ludzie nie mają już żadnych poglądów. Nie czują jednak potrzeby systematyzacji, zachowania ciągłości ani spójności tych poglądów. – To znaczy, że ludzie mają teraz w głowach taki trochę groch z kapustą? – Kiedyś było tak, że ludzie dążyli do tego, żeby ich poglądy były jednoznaczne i tworzyły pewien system, starali się być konsekwentni.
Niespójność, eklektyzm to były zarzuty dyskwalifikujące. Jeśli czyjeś poglądy były niespójne, to posądzano go albo o brak inteligencji, albo o oportunizm, albo krętactwo. Wymóg racjonalizmu i konsekwencji wiązał wszystkich. Już użyte słownictwo było informacją, czy ktoś jest z lewicy czy z prawicy, czy wyznaje poglądy laickie, czy należy do dewotów lub klerykałów. Wybór słów mógł być podświadomy, ale tak czy inaczej działał jak okazanie legitymacji. – Było wiadomo, kto kim jest i czego należy się spodziewać... – Dokładnie tak. A gdyby teraz w telewizji wysiadła wizja i słyszelibyśmy tylko głosy polityków, to czasem trudno byłoby zgadnąć, kto do jakiej partii należy. Słychać tylko okrągłe słówka, frazesy, a nawet bełkot. Wszyscy powołują się na te same wartości i tradycje, a jedyne spory to spory o personalia, skandale i licytacja, „kto kogo”. Dokonała się jałowa uniformizacja języka polityków. A to wpływ marketingu, który wyparł skupienie na meritum i logiczną argumentację. – Co się stało w ciągu tych 8 lat, że wszystko tak się zmieniło? Przecież pół Polski nie wymarło w tym czasie. Poza tym jesteśmy dużym narodem, którym trudno chyba gwałtownie manipulować. – Dużym narodem z długimi, ponadstuletnimi tradycjami głównych ideologii. A skoro nie wszyscy, którzy mieli zwyczaj spójnego myślenia, w tym czasie umarli, to znaczy, że w nich coś umarło. Umarły pewne potrzeby, pewne przyzwyczajenia. – Ale dlaczego? – Pod wpływem kultury masowej, przede wszystkim telewizji. A dokładniej mówiąc, pod wpływem komercjalizacji wszystkich dziedzin życia, włącznie z edukacją, komunikacją, grą polityczną. Kto chce się utrzymać, ten musi łowić ryby wszystko jedno w jakiej (choćby i w mętnej) wodzie i wszystko jedno jakie ryby. Ma być ich jak najwięcej. Każda się nadaje, tu nie ma miejsca na wybrzydzanie. Tak się podchodzi do klientów, publiczności, wyborców. Specjaliści od marketingu
i politycy, którzy korzystają z ich usług, nie patrzą już na diagnozy wyborcze według kryteriów „gdzie są wasi, gdzie są nasi” – z punktu widzenia interesów i poglądów, które sami mieliby reprezentować. Jeszcze niedawno polityk miał obowiązek myśleć w takich kategoriach. Dzisiaj już mu właściwie nie wolno tak myśleć. On patrzy tylko na to, ilu ludzi i gdzie jest do złapania w jego sieci. To jest sposób myślenia łapiducha, obwoźnego sprzedawcy albo takiego artysty, któremu jest wszystko jedno, dla jakiej publiczności wystąpi. – A ludzie to kupują przy urnie wyborczej, bo tego chcą, bo nie mają innego wyjścia, czy może dlatego, że są tak skutecznie manipulowani? – Myślę, że w grę wchodzą wszystkie te trzy czynniki. Najpierw trzeba jednak zrewidować pewne przyzwyczajenia, które mieli ludzie lewicy oraz niektórzy prawdziwi liberałowie, gdy tacy liberałowie jeszcze istnieli: nie jest tak, że ludzie w swej masie mają wyrobione poglądy, mają trwałą świadomość polityczną. Nigdy tak nie było. Ludzie o sprecyzowanych poglądach zawsze stanowili mniejszość. Nawet wtedy, gdy wielkie radykalne partie lewicowe robiły wiele, aby człowiek prosty nie był prostakiem i aby przestał być tym prostym człowiekiem. Faktem jest, że zrobiono wiele i z milionów analfabetów i półanalfabetów uczyniono konsumentów kultury, także wysokiej. Rozbudzono świadomość bardzo wielu ludzi.
– No ale to już przeszłość. – To prawda, teraz część lewicy nawet się tego wstydzi, choć było to jej wielkie osiągnięcie. Lewica zmarnowała ten kapitał nieudolnym rządzeniem i oportunizmem. Na początku minionego dwudziestolecia z powodu kryzysu gospodarczego i zmian społeczno-politycznych bardzo osłabł dostęp do kultury, spadło czytelnictwo dobrej literatury, zbankrutowało wiele dobrych czasopism, jakość produkcji telewizyjnej też się obniżyła, wszędzie weszła niewybredna rozrywka. To nie mogło pozostać bez wpływu na sposób myślenia dużej części społeczeństwa. Od tamtej pory wprawdzie nastąpiło w pewnych dziedzinach odrodzenie, na przykład w życiu teatralnym, ale minęło 15 lat, zanim odzyskano publiczność, która zniknęła kiedyś niemal z dnia na dzień. – Ale może to przesada. Jest wolność, jest multum stacji telewizyjnych, pluralizm... – Proszę popatrzeć, co jest w tych stacjach, tych najbardziej oglądanych. Ogłupiające seriale z podkładanym śmiechem, teleturnieje i „tańce z gwiazdami”. Nawet w programach informacyjnych TVN i telewizji publicznej przekazywanie wiadomości polega na kilkakrotnym powtarzaniu tego samego zdania przez kolejne osoby. Lektorzy zza ekranu tłumaczą nam nawet to, co i tak widzimy na ekranie. Widza traktuje się jak kompletnego debila. Skretynienie jest zakładane planowo. – No i tu pojawia się pytanie – media są coraz głupsze, bo
ludzie są coraz głupsi i media muszą się dostosować, czy też może przeciwnie – ludzie głupieją pod wpływem mediów? – Czy przyczyną jest lenistwo większości? Może to, że ludziom, zwłaszcza tym zdolniejszym, nie daje się możliwości rozwoju, programów i lektur, które by ich rozwijały. Następuje równanie wszystkich w dół, do tych najbardziej prymitywnych. Proszę zauważyć, że program w TV i radiu jest teraz posiekany na kawałki. Jak możemy oczekiwać od ludzi, że będą myśleli w sposób logiczny i ciągły, skoro nawet informacje, z którymi mają do czynienia, są fragmentaryczną sieczką? Ludzie są chowani od 20 lat w takiej atmosferze, jakby byli nadpobudliwymi dziećmi, które nie są w stanie skupić się przez kilka minut nad jedną rzeczą. A przecież nie chorujemy wszyscy na ADHD! To dotyczy nawet inteligencji. Studenci już nie potrafią słuchać i notować, a wykładowcy prowadzić wykładów – ratują się multimediami. Zanika sztuka retoryki. Wykłady muszą być prowadzone za pomocą rzutnika, bo ani studenci nie potrafią słuchać, ani profesorowie mówić. – Chyba typowym przykładem tego, co się dzieje, jest współczesny program radiowy... – Wygląda to mniej więcej tak: muzyczka, ble, ble, ble, anegdotka, ble, ble, ble, muzyczka, dykteryjka, muzyczka, dowcipasek, jakiś telefon od słuchacza na temat albo nie na temat, muzyczka, jakaś wiadomość, muzyczka i tak dalej. Podobnie jest w telewizji. Filmy są tak poprzedzielane reklamami, że nawet po scenach poruszających lub tragicznych mamy zaraz hałaśliwą, głupawą reklamę. Z żoną od paru lat powtarzamy ten sam eksperyment: mówimy sobie – skupmy się, bo zaraz będzie prognoza pogody. Po czym po jej emisji okazuje się, że żadne z nas nie pamięta treści prognozy, bo jest ona tak zmontowana, że bardziej rzucają się w oczy stroje spikerki oraz nazwa firmy, która ją ubrała, niż sama treść przekazu. – Jesteśmy więc pokoleniem o mentalności zupełnie innej od poprzednich, bo zmienionej przez kulturę masową. – A politykom to odpowiada, gdy wyborcy nie potrafiący myśleć w sposób logiczny i ciągły, nie zadają zbyt wielu pytań. Nie pytają też o przeszłość, czyli o niewypełnione obietnice i zygzaki w poglądach. Inną z przyczyn jest to, co nazwano kulturą fragmentu. Wszystko jest fragmentem, zapowiedzią, wyciągiem, ekstraktem. Tylko nie ma żadnej większej całości, w którą miałoby się to ułożyć. O popularności Tuska, cudach PO i o tym, jak się bronić przed manipulacją ze strony mediów i polityki – w drugiej części rozmowy, za tydzień. Rozmawiał ADAM CIOCH
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
P
odczas II wojny światowej NKWD skrzętnie czyściło zaanektowane tereny, usuwając głównie przedstawicieli grup społecznych najbardziej świadomych politycznie i narodowo. Na początku wojny w głąb Rosji, na Syberię, do Kazachstanu, do Kraju Krasnojarskiego, Ałtajskiego, obwodu nowosybirskiego, na stepy i do tajgi, wywieziono cztery transporty Polaków: 10 lutego 1940 r. – osadników cywilnych i wojskowych oraz pracowników służb ochrony lasów; 13 kwietnia 1940 r. – rodziny internowanych oficerów, urzędników państwowych, policjantów, nauczycieli, aktywistów politycznych i przedstawicieli ziemiaństwa; 29 czerwca 1940 r. – bieżeńców, uciekinierów spod okupacji niemieckiej, głównie Żydów; 20 czerwca 1941 r. – rodziny i osoby związane ze wszystkimi deportowanymi wcześniej grupami ludności.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Smutne refleksje towarzyszą z tej okazji sybirakom: – Ilu z nas wróciło do ojczyzny, ilu zostało tam, w tajdze, nie wiadomo. Trudno znaleźć te liczby w publikacjach. Część deportowanych wybrała emigrację i przez Persję, Bliski Wschód, a nawet Afrykę trafiła do różnych krajów świata – wspomina Leopold Baszak. On do Polski wrócił, tu dożył starości, i zastanawia się nad jednym – jak politycy mogą wymierającej garstce sybiraków spojrzeć w oczy i powiedzieć: „Jesteśmy w porządku – uczyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy, aby wam na koniec życia ulżyć w ciężkiej doli”... Rozmowy z Federacją Rosyjską na temat odszkodowań dla Polaków represjonowanych w ZSRR trwają od 1993 roku i nie przynoszą żadnych efektów. Z tego powodu – jak informują przedstawiciele Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej
Archipelag gułag Z rewolwerem enkawudzisty przy głowie ojciec podpisał dokument, że to z dobrej i nieprzymuszonej woli będziemy przesiedleni w inne miejsce. Była sobota i mama tylko co chleb do pieca wsadziła, a więc i tego nie było na drogę. Takie wspomnienia mają sybiracy. Ludzie, którzy wciąż czekają na zadośćuczynienie. W sumie wysiedlono nawet 1,5 mln ludzi (dziś żyje około 40 tys. z nich). Wywlekani nocą z łóżek po kilka tygodni spędzali w podróży w bydlęcych wagonach – przerażone matki, płaczące dzieci, bezsilni mężczyźni. Towarzyszył im głód, choroby, przenikliwy mróz albo nieznośny upał. Ci, którzy przetrwali morderczą podróż, zaczynali życie na nieludzkiej ziemi. Życie pełne lęku, upokorzeń, pracy ponad siły, głodu i wszechobecnej śmierci. Przeżyli nieliczni, do Polski wróciła zaledwie garstka. Ich bliscy (poza symbolicznymiwyjątkami) nie mają w kazachskich stepach grobów, mogił, miejsc pamięci. „Sybiracy to ludzie w podeszłym wieku, schorowani, często samotni. Zdarza się, że w tygodniu są dwa, trzy pogrzeby represjonowanych przez stalinowski system” – mówi Stefania Myślicka, prezes Ogólnopolskiej Federacji Stowarzyszeń Sybirackich. Właśnie dlatego, że czas nagli, tak dla nich ważne jest to, aby ktoś wreszcie pochylił się nad ich losem i postawił kropkę nad „i”. Niedawno (10 lutego br.) minęła 70 rocznica pierwszej wywózki.
13
– wiele osób złożyło skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wszystkie skierowane do Strasburga sprawy są w toku. Pewne zadośćuczynienie od państwa polskiego miała gwarantować ustawa, której projekt w lutym 2009 roku przygotowała kancelaria Lecha Kaczyńskiego we współpracy ze Związkiem Sybiraków. Na mocy jej zapisów, represjonowanym w latach 1939–1956 (m.in. tym, którzy swoim działaniem nie godzili w suwerenność swojego kraju oraz nie korzystali z żadnych uprawnień) przysługiwałyby tzw. świadczenia substytucyjne wypłacane z budżetu państwa. 400 zł za każdy pełny miesiąc zsyłki, choć nie więcej niż 30 tys. zł. Na takie wieści tysiące serc zabiło szybciej, a w zbolałych spojrzeniach pojawiła się nadzieja. „Państwo polskie ma za zadanie zapobiec takiej sytuacji, iż wszelkie sposoby zadośćuczynienia staną się bezprzedmiotowe, gdyż nie będą już żyły osoby, które owe odszkodowania mogłyby otrzymać” – uzasadniał wówczas podsekretarz kancelarii Prezydenta RP Andrzej Duda.
„Wysokość świadczenia na pewno nie zrekompensuje całkowicie poniesionych krzywd i nie wymaże z pamięci tych osób traumatycznych przeżyć, ale z pewnością przyczyni się do zwiększenia odczucia sprawiedliwości społecznej” – argumentował z kolei Waldemar Andzel (PiS). Przedstawiciele wszystkich klubów idei przyklaskiwali, bijąc polityczną pianę, toteż prezydencki projekt po pierwszym czytaniu (30 czerwca 2009 r.) trafił do odpowiedniej komisji. I tam utknął na amen. A sybiracy czekają cierpliwie i walczą z płynącym nieubłaganie czasem. Jest jednak coś, czego mają pod dostatkiem. – Przed wstąpieniem do Związku Sybiraków zapewniano mnie, że będzie to organizacja apolityczna i niewyznaniowa. Od kilku lat działalność mojego koła skupia się wokół Kościoła katolickiego – pielgrzymki do Lichenia, Częstochowy, na msze i inne kościelne uroczystości. Dlaczego zakłada się, że każdy sybirak to katolik, a władze związku aplikują nam coraz to nowe uciechy duchowe? Moja uwaga, że wolałabym pójść do teatru, gdyby ktoś mi kupił bilet, przeszła bez echa – mówi Anna S. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
~ Rano obudziłem się i stwierdziłem, że ojca nie ma w izbie. Poszedłem zobaczyć, jak oprawia kozę. Zajrzałem do szopy i zdziwiłem się, koza stała w niej i spokojnie spoglądała na mnie. Poszedłem po śladach pozostawionych w śniegu i zobaczyłem, że za chatą ojciec obdziera ze skóry psa. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nareszcie wpadł w sidła. Ojciec kazał mi pozacierać ślady na śniegu przy płocie i aż do drogi. Zrobiłem to najlepiej, jak umiałem (...). Mięso z tej zdobyczy było wykorzystane dokładnie, nawet wszystkie kostki zostały pooblizywane. Najwydajniejsze było sporządzenie galarety. Pomimo że nie było do niej żadnych przypraw ani warzyw, a soli było w niej jak na lekarstwo, to i tak smakowała jak najlepszy w świecie rarytas (Z. Fedus, „Na oceanie bezprawia”); ~ Polacy pracowali przy wyrębie lasu (niepełnoletni przy obcinaniu i paleniu gałęzi) narzędziami tradycyjnymi – siekierką i piłą ręczną. Praca trwała codziennie po 12 godzin, bez względu na pogodę, nawet w siarczyste mrozy dochodzące do -50° C. Do pracy szło się rano o godzinie szóstej, a wracało o osiemnastej. W czasie pracy do lasu raz w ciągu dnia dostarczano zupę (pachlopkę) i wrzątek (kipiatok). Pracującym wyznaczano normę wyrębu drewna, za niewykonanie normy karano całonocnym aresztem, do którego prowadzono prosto z lasu. Było to bardzo ciasne pomieszczenie, katałaszka, w którym nie było miejsca, aby usiąść, nie mówiąc już o leżeniu. Po spędzonej w ten sposób nocy prosto z aresztu goniono do pracy w lesie (J. Musur, „Wspomnienia”); ~ Jechaliśmy przez sześć tygodni. Wartownicy raz dziennie otwierali wagony, żebyśmy mogli sobie nabrać gorącej wody i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W czasie podróży ludzie umierali i rodziły się dzieci. Na terenach Związku Radzieckiego przy dużych mrozach w wagonach ludziom przymarzały głowy do desek, a zmarłych wyrzucano z wagonów. Po sześciu tygodniach dojechaliśmy na miejsce przeznaczenia w tajgę syberyjską, gdzie mrozy dochodziły do minus 60° C. Rozładowano nas na Uczastku 84 w drewnianych dziurawych barakach. Umieszczono w nich po kilkadziesiąt rodzin. Po dwóch dniach organizacyjnych wypędzono wszystkich nadających się do pracy do wyrębu lasów. Była to praca bardzo ciężka. Do tego były normy, które trzeba było wypracować, gdyż inaczej nie otrzymało się chleba. Wielokrotnie nie jedliśmy chleba przez 20–30 dni. Z owsianych otrąb piekliśmy placki, podkradając owies zwierzętom („Czas straszliwej kaźni” – wspomnienia Edwarda Drozda); ~ W tajgach nie było żadnych środków czystości, mydeł, proszków. Praliśmy w takim ługu z popiołu. Za to jedynym środkiem na wszy była „wszawobudka” – tak mówiliśmy. To taka mała budka, gdzie paliło się ogień w kamiennym piecu i rozwieszaliśmy nasze ubrania nad parą. Wszy spadały z tych ubrań, ale i tak zawsze pełno ich było za kołnierzem. Ale głód był jeszcze gorszy... Tylko gałuszki nam dawali, takie kluski z żytniej mąki na wodzie. Jak kto pierwszy rano wstał, to pokrzyw spod płotu narwał i zawsze jakaś zupina była. Bo nic innego tam nie było. Żeby dziecku mleka dać, to ani nawet! Mojego malutkiego brata Zbyszka tymi gałuszkami karmiliśmy. Nóżki i rączki to miał krzywe, chude jak patyczki, a brzuch wydęty jak balon. Boże mój, że to dziecko przeżyło, to cud. Bo takie dzieci i niemowlęta bardzo umierały. Rzadko zdarzało się, że jakieś przeżyło („A myślałam... że już stamtąd nie wrócę” – wspomnienia Bronisławy Jewchuty).
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
Czy dziś można wyobrazić sobie Polskę bez Wrocławia, Szczecina, miedziowego zagłębia lubińsko-głogowskiego albo pięknych Sudetów? A taką właśnie Polskę wyobrażali sobie na konferencji w Poczdamie panowie Churchill i Truman. W lipcu 1945 roku w Poczdamie doszło do niezwykle istotnej dla Polski konferencji. Jak wiadomo, pół roku wcześniej w Jałcie trzech przywódców ówczesnego świata usankcjonowało utratę na rzecz ZSRR przeszło 184 tys. km2 polskich Kresów Wschodnich, w zamian za co Polska miała otrzymać znaczący przyrost terytorialny kosztem pokonanych Niemiec. I właśnie w Poczdamie miało się to rozstrzygnąć. Niestety, układ sił w stosunku do Jałty zmienił się na niekorzyść sprawy polskiej. Gospodarz konferencji – prezydent Stanów Zjednoczonych Truman, który zastąpił zmarłego przed dwoma miesiącami Roosevelta, podbudowany prestiżowym sukcesem posiadania przez armię amerykańską bomby atomowej, nie zamierzał już bardzo liczyć się ze zdaniem Stalina. Zresztą jego uwagę zaprzątała polityka ogólnoświatowa, a zwłaszcza wojna z Japonią, dlatego w sprawie Polski zdał się bardziej na swego brytyjskiego kolegę. Angielski premier Churchill, zdając sobie sprawę, że przegrał już batalię o przyszły ustrój Polski, nie zamierzał iść na większe ustępstwa terytorialne kosztem Niemiec, podejrzewając, że w przyszłości zachodnia granica Polski może być strefą dominacji sowieckiej w Europie. Paradoksalnie więc obrońcami sprawy polskiej w Poczdamie byli Stalin i Mołotow. Już na początku obrad Churchill oświadczył, że granica winna się opierać na linii Odry, ale bez Wrocławia i Szczecina. Wobec tak postawionej sprawy Stalin zaproponował zaproszenie polskiej delegacji, by ona przedłożyła swoje racje. Do Poczdamu przyjechały najwyższe polskie władze z prezydentem Bierutem oraz Gomułką i Mikołajczykiem na czele. Ponadto stronę rządową wsparła również grupa wybitnych profesorów, którzy w przygotowanym memoriale mieli w naukowy sposób dowieść polskich racji. Na początku polscy dyplomaci zaczęli się odwoływać do szeroko rozumianego poczucia sprawiedliwości i postawy Polski, która jako pierwsza od początku wojny konsekwentnie walczyła z Hitlerem. Udowadniano, że to będzie pierwszy przypadek w historii, kiedy członek zwycięskiej koalicji (w sumie jej czwarta siła) wyjdzie z wojny jako kraj przegrany i uboższy o swoje ziemie. Jednak przebiegły dyplomata Churchill zbił te argumenty, powołując się na aspekt
HISTORIA PRL (10)
Szli na zachód osadnicy...
Wielka trójka z Poczdamu – Attlee, Truman, Stalin demograficzny – zaznaczył, że Polska dostaje więcej, niż traci, skoro ok. czterech milionów Polaków wysiedlonych ze wschodu zajmie tereny, z których wyrzuci się przeszło jedenaście milionów Niemców. Wtedy swoje racje przedłożyła polska delegacja naukowców pod kierownictwem profesorów Akademii Górniczej w Krakowie Walerego Goetla i doc. W. Leszczyńskiego, która udowadniała, że aby naród polski, przy obecnej wielkości szacowanej na ok. 25 mln. obywateli z dość dynamicznym przyrostem naturalnym oraz rolniczej specyfice ludności, mógł się prawidłowo rozwijać, powierzchnia Polski musi mieć minimum 300 tys. km2. Następnie, aby zapewnić pokój w Europie, nowa granica między Polską a Niemcami winna wspierać się na naturalnych czynnikach, najlepiej na rzekach, bez żadnych stref, enklaw i ewentualnych kwestii spornych, jakimi były na przykład Wolne Miasto Gdańsk czy Prusy Wschodnie. Wystąpienie to, choć bardzo życzliwie przyjęte, nie spowodowało przełomu w rokowaniach, gdyż o tych kwestiach zaczęły decydować czynniki polityczne niezależne od Polski. Nieoczekiwanie też doszło do sporego rezonansu wewnątrz polskiej delegacji, gdy wyszło na jaw, że wicepremier Mikołajczyk, wykorzystując swoje znajomości w kręgach brytyjskiej dyplomacji, zasugerował Anglikom, by swą ewentualną zgodę co do polskiej
granicy uzależnili od kilku kwestii dotyczących wewnętrznych spraw Polski, takich jak wolne wybory, zniesienie cenzury oraz zabezpieczenie interesów Kościoła. Gdy Gomułka się o tym dowiedział, wpadł we wściekłość, atakując Mikołajczyka, że w tak istotnym momencie dla losów kraju i na niezwykle trudnym etapie rokowań bardziej dba o interesy partyjne. Jednak całą sprawę załatwił Bierut, kiedy brytyjski minister spraw zagranicznych Bevin przedstawił stronie polskiej opracowane wspólnie z Mikołajczykiem postulaty – on je zaaprobował, jednak jedynie w formie ustnej. Mimo wszystko spowodowało to rozdźwięk i brak zaufania śród członków polskiej delegacji, a przedłużanie się konferencji spowodowane brakiem ustępstw ze strony Churchilla skłoniło polskich dyplomatów do zrewidowania całej koncepcji. Postanowiono, że w pewnych okolicznościach dopuszczalna będzie rezygnacja z granicy na Nysie Łużyckiej i przesunięcie jej na wschód na linię Bobru lub Kwisy. Jednak wciąż przeciwny tym kompromisom był Gomułka, który stale powtarzał, że bez znacznego przyrostu terytorialnego Polska będzie krajem słabym i bez perspektyw. Jak się okazało, upór się opłacił. Churchill swą nieprzejednaną postawą w rokowaniach chciał sobie zaskarbić głosy konserwatywnych wyborców na Wyspach (w Wielkiej Brytanii odbywały się
właśnie wybory parlamentarne). Jednak wygrała Partia Pracy i nowym premierem został laburzysta Clement Attlee, który szybko zastąpił w Poczdamie Churchilla. Pojawiła się wreszcie szansa na przełamanie impasu, co nie było możliwe przy Churchillu, który później pisał we wspomnieniach, że prędzej był w stanie zerwać konferencję, niż zgodzić się na ustępstwa wobec Polski. Równocześnie swoje stanowisko zmienił też Truman, który nie chciał już przedłużać rozmów, będąc myślami przy wojnie z Japonią (za kilka dni miały spaść bomby na Hiroszimę i Nagasaki). Ostatecznie 1 sierpnia trzech przywódców uchwaliło, że tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, a także część Prus Wschodnich, zostaną oddane pod zarząd państwa polskiego i nie mogą być uważane za część radzieckiej strefy okupacyjnej. Tak pokaźna strata terytorialna stanowiła ogromny szok dla Niemców. Utrata większości Prus – politycznej kolebki współczesnych Niemiec – oraz Wrocławia, który obok Berlina i Monachium był największym i najważniejszym niemieckim miastem (niczym Lwów dla Polski) od razu spowodowała wśród Niemców silny rewizjonizm, który później idealnie wpisał się w obraz zimnej wojny. W sprawę minimalizowania klęski poczdamskiej włączyli się nawet niemieccy komuniści, którzy jako jedyni przedstawiciele
narodu mieli jakiś posłuch u Stalina. Wykorzystano zapis w traktacie, że Polsce mają przypaść ziemie na wschód od Odry. Dlatego lider niemieckich komunistów, Otto Grotewohl, przedstawił projekt, by centrum Szczecina wraz z portem, które leży na zachodnim brzegu Odry uczynić wolnym miastem, czymś na wzór przedwojennego Gdańska. Oczywiście zaraz zareagował polski rząd, który – idąc za wzorem Czechów – chcąc zdyskontować stanowisko Niemców, rozszerzył swe roszczenia na całą wyspę Uznam i Rugię. Wielką kampanię rozpoczął również marszałek Rola-Żymierski, który argumentował, że granica polsko-niemiecka będzie w przyszłości granicą całej Słowiańszczyzny. Jednak Stalin postanowił szybko ten spór uregulować, zwłaszcza że Europa coraz wyraźniej zaczęła się dzielić na dwa przeciwstawne bloki. Dlatego gdy powstawała NRD, jej przywódcy zostali zmuszeni do uznania granicy z Polską zbliżonej do obecnego stanu. Regulował to układ zgorzelecki podpisany w 1950 roku (pewne korekty przeprowadzano jeszcze wiele razy). Poważniejszy problem był z będącym w gestii aliantów zachodnich RFN-em, gdyż kolejni kanclerze, począwszy od Konrada Adenauera, negowali polską granicę zachodnią. Przełom nastąpił dopiero w 1970 roku, kiedy rządy objął socjalista Willy Brandt (laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1971 r.), który wreszcie zerwał z polityką swych poprzedników, doprowadzając do nawiązania wzajemnych stosunków z Polską i uznania polskiej granicy zachodniej. Jak trudna to była dla Niemców decyzja, niech świadczy fakt, że niemiecki parlament (Bundestag) ratyfikował ten układ dopiero po półtorarocznej debacie i raptem przy dziesięciu głosach przewagi. Jednak układ ten przy pewnej interpretacji mógł kiedyś, w przyszłości, nie obowiązywać zjednoczonych Niemiec. Na szczęście rząd Tadeusza Mazowieckiego wprowadził kwestię uznania polskiej granicy zachodniej jako jeden z warunków zgody na zjednoczenie obu państw niemieckich. Tak więc kolejny (i oby ostateczny) układ graniczny, po 55 latach zmagań, podpisali 14 listopada 1990 r w Warszawie ministrowie zagraniczni obu państw – zmarły niedawno Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher. Wkrótce po konferencji w Poczdamie rozpadła się koalicja antyhitlerowska, a Europa została przedzielona żelazną kurtyną, wchodząc w okres zimnej wojny. Jedną z pierwszych jej oznak było kwestionowanie przez dyplomację amerykańską polskiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej (jako pierwszy zanegował je Watykan). Pogłębiło to nieufność rządu polskiego do dawnych sojuszników. W kraju zaś zaczęto budować politykę opartą na potencjalnym zagrożeniu ze strony zachodniego rewizjonizmu. Niestety, zaczęły też wkraczać w każdą sferę życia publicznego stalinowskie wzorce państwa totalitarnego. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
T
akie są prognozy najbardziej wpływowych włoskich mediów, które pokrótce streścimy. Przypomnijmy fakty. Brazylia. Dziewięcioletnia (!) dziewczynka została brutalnie zgwałcona. Przez własnego ojczyma. Dziecko zaszło w ciążę, a badania prenatalne wykazały, że płód był bliźniaczy. Przez ultrakatolicki kraj przetoczyła się narodowa dyskusja, „co dalej”. Rodzina, prawnicy i lekarze nie mieli wątpliwości: aborcja. To konstatacja nie tylko moralna, ale i medyczna, bowiem prawdopodobieństwo, że dziewczynka przeżyje ciążę i poród, było mniejsze niż 20 procent. Zabieg wykonano i wówczas zaczęła się makabry część druga. Oto brazylijski biskup José Cardoso Sobrinho nałożył ekskomunikę na lekarzy, którzy uratowali życie dziecka, i na rodzinę dziewczynki, bo ta za takim rozwiązaniem optowała. Jakimś cudem klątwa nie objęła małej Sabriny. Taki to z ekscelencji Sobrinha przyzwoity biskupek... Dostojnik posunął się nawet do tego, że wszystkich odpowiedzialnych za zabieg nazwał „bestiami” i „mordercami”. „Podwójnymi”! Pisaliśmy o tej makabrycznej sprawie niecały rok temu. Także o tym, że niemal wszystkie (nawet prawicowe) media nowoczesnego świata potępiły postawę południowoamerykańskiego biskupa i oczekiwały zdecydowanego stanowiska Watykanu. Gazety francuskie i niemieckie poszły nawet tak daleko, że żądały dymisji hierarchy. Nic takiego oczywiście nie nastąpiło, ale pojawiło się maleńkie światełko w tunelu. Oto w prowatykańskim dzienniku „L’Osservatore Romano” ukazał się 15 marca 2009 roku artykuł przewodniczącego bardzo ważnej Papieskiej
W
ARCYbiskup
ostatnich tygodniach opinia publiczna za Zachodzie z niemałym zdumieniem obserwowała pojawienie się w starych krajach demokratycznych nowego rodzaju uchodźców lub kandydatów na nich. Po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej władze USA udzieliły azylu politycznego obywatelom... RFN. Uchodźcy – 8-osobowa rodzina Romeików – pojechali do USA i poprosili o azyl polityczny, bo władze Niemiec nie zgadzają się na to, aby rodzice nie posyłali swoich dzieci do szkoły, lecz uczyli je w domu. Niemieckie prawo w odróżnieniu od amerykańskiego (i np. polskiego) nie przewiduje zastąpienia nauki w szkole edukacją domową, nie licząc wyjątkowych przypadków dzieci ciężko chorych. Tymczasem dzieci Romeików są zupełnie zdrowe, więc mimo nalegań rodziców władze nie chciały się zgodzić na edukację domową. Romeikowie są wyznawcami jednego ze skrajnych odłamów ewangelicznego protestantyzmu i wierzą, że cały świat, w tym szkoły, są w mocy szatana. Dlatego chcą uchronić swoje latorośle przed „antychrześcijańską propagandą”.
W najbliższych tygodniach w Watykanie polecą głowy. Zdegradowani zostaną biskupi i kardynałowie (być może nawet kard. Tarcisia Bertonego), którzy wykazali ludzki odruch wobec zgwałconego dziecka. Akademii Życia. Abp Salvatore Fisichella, jak się okazało – nadzwyczaj przyzwoity człowiek, napisał tak: „(...) Przypadek brazylijskiej dziewczynki został upubliczniony w prasie, ponieważ arcybiskup Recife pospieszył się z ogłoszeniem ekskomuniki osób, które pomogły w przerwaniu ciąży. To straszne! Zanim pomyślano o ekskomunice, trzeba było obronić, pocałować i przytulić dziewczynkę z tym człowieczeństwem, którego my, ludzie Kościoła powinniśmy być głosicielami i nauczycielami. Ale nie jesteśmy i tak się jednak nie stało”. Przecieracie oczy ze zdumienia? A jednak... A jednak i za spiżową bramą są ludzie, z którymi chętnie spotkalibyśmy się w rzymskiej kafejce. I podali im dłoń. Przyzwoitość i zwykłe, ludzkie współczucie to nie jest jednak towar w Watykanie szczególnie poszukiwany. Ale o tym za chwilę. W cytowanym tekście Fisichella napisał jeszcze takie słowa: „Ze względu na bardzo młody wiek i stan zdrowia dziewczynki jej życie było w poważnym niebezpieczeństwie wywołanym ciążą. Co robić w takim wypadku? Decyzja trudna dla lekarza i dla samego prawa moralnego. Wybory takie jak ten pojawiają się każdego
Wobec nieustępliwości władz szkolnych rodzice zaprzestali posyłania dzieci do szkoły. Kiedy władze odpowiedziały najazdem policji na dom, Romeikowie w odwecie pozwali władze do sądu, ale bezskutecznie. W tej
dnia, a sumienie lekarza znajduje się sam na sam wobec obowiązku powzięcia decyzji, co najlepiej należałoby zrobić”. W ostatnim akapicie artykułu Fisichella posuwa się do czynu niespotykanego w historii współczesnego papiestwa. Oto – potępiając Watykan – zwraca się bezpośrednio do brazylijskiej dziewczynki słowami, które zawiązały pętlę na jego szyi: „Moje dziecko. Kochamy cię i jesteśmy po twojej stronie (...). To inne osoby zasługują na ekskomunikę i nadzieję na nasze ewentualne przebaczenie, a nie ci, którzy pozwolili ci żyć”. Wspaniałe słowa wspaniałego człowieka, który z jakichś zupełnie nieznanych nam powodów wybrał karierę księcia katolickiego Kościoła. No i zgotował sobie straszny los. Bo Benedykt (tak jak jego poprzednik) bez trudu wybacza seksualnym zwyrodnialcom w sutannach, ale nie konfratrom, którzy „fałszują” w jednobrzmiącym chórze potępienia wszystkiego tego, co nie jest dokładnie zgodne z obowiązującą doktryną. Arcybiskup Salvatore Fisichella w najbliższym czasie – w najlepszym przypadku – zostanie zeświecczony, a w najgorszym – umieszczony w zakonie o ostrej regule. To taki rodzaj więzienia dla schizmatyków. Z doniesień włoskiej prasy wynika, że restrykcje dotkną także i tych hierarchów, którzy mają czelność zgadzać się z szefem Papieskiej Akademii Życia. W niełaskę popadł watykański sekretarz stanu Tarcisio Bertone – przyjaciel Fisichelli (podobno artykuł w „L’Osservatore Romano” został napisany z jego inspiracji.)
do poznania innych punktów widzenia oznaczałaby uznanie, że dziecko jest własnością i narzędziem w rękach rodziców. W USA żyją w takiej izolacji 2 mln dzieci, które w imię prawa rodziców do wyboru edukacji dla swoich
Nowi azylanci sytuacji sprzedali majątek i wyjechali do USA, gdzie zaopiekowali się nimi ultrakonserwatyści promujący edukację domową. Sędzia orzekający w sprawach imigracyjnych przyznał całej rodzinie azyl, twierdząc, że władze Niemiec pozbawiają Romeików podstawowych praw ludzkich. Być może rzeczywiście władze Niemiec pozbawiają rodziców części ich praw, ale przecież robią to w imię praw ich własnych dzieci. Wszak każde dziecko ma prawo do swobodnej edukacji oraz do poznania świata i ludzi myślących inaczej niż własna rodzina i parafia. Zgoda na więzienie dzieci w domu rodzinnym i kościele oraz pozbawienie ich okazji
pociech, pozbawiono szansy na normalne życie i rozwój. We Włoszech tymczasem głośno o kandydatach na emigrantów z powodów wręcz przeciwnych niż te, dla których Romeikowie opuścili Niemcy. Francesco Zanardi i Manuel Incorvaia to para gejów, która domaga się legalizacji we Włoszech rejestrowanych związków partnerskich. Istnieją one od dawna niemal we wszystkich krajach Europy Zachodniej i gdzieniegdzie na Wschodzie. We Włoszech debata na ten temat utknęła w martwym punkcie. Lewicy nie udało się dokonać legalizacji konkubinatów, a rządząca prawica, pod wpływem Kościoła, nie ma zamiaru zająć się tą kwestią.
15
„Musimy coś z tym skandalem zrobić” – tak świadkowie relacjonują wypowiedź Benedykta, po tym jak dowiedział się o niesubordynacji poddanych. No i zrobiono. Komunikat Watykanu opublikowany kilkanaście dni temu jest jasny. Jego autor, pisząc pod dyktando Benedykta, nie bawił się w eufemizmy. W tym samym „L’Osservatore Romano” zdumieni katolicy czytali bowiem, że: „Pseudowspółczucie, często przywoływane na korzyść ludzi czyniących takie zło jak aborcja, prowadzi do skandalu. Zachęca się w ten sposób innych do popełniania ciężkich grzechów. Skandal to pierwsza rzecz, której trzeba uniknąć. Pseudowspółczucie prowadzi również do herezji, do rozdarcia w Kościele, ponieważ zachęca wiernych do oddalania się od sedna sprawy, do negocjacji tego, czego się nie negocjuje w doktrynie Kościoła: obowiązku szanowania niewinnego życia. Pseudowspółczucie wzmacnia skręt w kierunku »tyranii relatywizmu«, który obserwuje się u niektórych pasterzy lub teologów. Wreszcie pseudowspółczucie może zaprowadzić do sytuacji, w której doktryna Kościoła i naturalna moralność okazałyby się rezultatem procedury konsensusu i formułowałyby się w kompromisie”. Jeśli po przeczytaniu tych słów macie wrażenie, że pisał je jakiś skończony drań (pod dyktando innych skończonych drani), człowiek pozbawiony wyższych uczuć, to macie rację. Tak czy inaczej, Watykan – w obawie przed precedensem w swojej sztandarowej batalii o walkę z aborcją – zaostrza kurs i dni kilku ważnych dostojników są policzone. Po raz pierwszy nam ich szkoda. Zwłaszcza jednego. Nazywa się Salvatore Fisichella. Panie i panowie: czapki z głów przed tym dżentelmenem! MAREK SZENBORN
Obydwaj panowie jako obywatele UE mogliby bez trudu przenieść się na przykład do Hiszpanii i tam zawrzeć nie tylko legalny związek partnerski, ale nawet małżeństwo. Ale nie o to protestującym chodzi. Postanowili zwrócić uwagę mediów i parlamentu własnego kraju na temat nierozwiązanych problemów nad Tybrem. Rozpoczęli strajk głodowy w tej sprawie i napisali list do ambasady Hiszpanii z prośbą o azyl polityczny. Chcą w ten sposób upokorzyć Berlusconiego. Na razie nagłaśnianie protestu nie idzie najlepiej w ich własnej ojczyźnie. Włoscy parlamentarzyści z wyjątkiem trzech zlekceważyli protest, a jeśli chodzi o media, to owszem, pisze się o Zanardim i Incorvai w innych krajach Europy, a nawet w USA, ale w samych Włoszech kontrolę nad ogromną częścią prasy i telewizji sprawuje Berlusconi i jego krewni, a im nie zależy na pokazywaniu Italii jako kraju nietolerancyjnego i bezdusznego. W końcu Włochy to już niemal prywatne ranczo jednego człowieka i nie wypada pracownikom koncernów medialnych Berlusconiego pokazywać bałaganu, jaki wkradł się do gospodarstwa szefa. ANDRZEJ PODRUCZNY
16
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
ZE ŚWIATA
WALKA Z ABORCJĄ Krucjata antyaborcyjna dotarła do Moskwy. Inspirowani przez Cerkiew prawosławną posłowie do Dumy postulują pozostawienie prawa do aborcji tylko w przypadku gwałtu i zagrożenia dla życia matki. Zwolennicy praw kobiet twierdzą jednak, że ustawa nie ma jakichkolwiek szans na uchwalenie. Przypominają także, że nieco wcześniej dziwaczna koalicja prawosławno-komunistyczna ustrzeliła w Dumie prawo propagujące wychowanie seksualne, czyli de facto prawo skutkujące obniżeniem liczby aborcji. MaK
ZABITY MODLITWĄ Małżeństwo ze stanu Oregon zostało przez sąd obarczone odpowiedzialnością za spowodowanie śmierci swego 16-letniego syna.
DUŻO CUDÓW MAO Poniższą historyjkę dedykujemy wszystkim miłośnikom cudów. Osobliwie zaś tym, którzy wierzą w nadprzyrodzone moce świętych obrazów. Podróżujący Chińczycy od kilkunastu lat mają zwyczaj zabierania ze sobą w drogę – obok zwykłych talizmanów religijnych (buddyjskich, taoistycznych, chrześcijańskich) – także wizerunków Mao Zedonga. I nie ma to nic wspólnego z wiarą w moc Komunistycznej Partii Chin lub w siłę rażenia maoizmu. Chodzi o to, że na początku lat 90. pewien kierowca uszedł z życiem z poważnego wypadku drogowego w prowincji Guangdong. Jego ciężarówka uległa zupełnemu zniszczeniu, a on przeżył. I ocalał także przewożony w kabinie ciężarówki... portret towarzysza Mao. Wieść o „cudzie” z Guangdong rozeszła się lotem błyskawicy po całym kraju i popyt na wizerunek twórcy komunistycznych Chin znacząco wzrósł. Życie dostarczyło kolejnych przykładów cudów towarzysza Mao, bo od czasu do czasu ktoś ocalał w pobliżu świętego wizerunku i obraz był jeszcze bardziej łaskami słynący. Negatywnych przypadków nie brano pod uwagę... I tak oto wielki chiński przywódca polityczny i myśliciel, a także bezwzględny, krwawy dyktator stał się pośmiertnie ludowym świątkiem czyniącym cuda. Chyba nie przypuszczał, że spotka go taki haniebny koniec. MaK
sygnały, potrzebujemy nowego podejścia” – mówi Davies. Sugeruje poszukiwania na Antarktydzie, na pustyniach, w okolicach wulkanów i słonych jezior. Są to miejsca o nietypowym środowisku naturalnym, gdzie „zwykłe” ziemskie życie nie daje sobie rady. Są natomiast szanse na odkrycie mikrobów pochodzących ze wszechświata. Prof. Davies nie jest osamotniony w swym podejściu do zagadnienia. Felissa Wolfe-Simon z US Geological Survey bada hipotezę, że arszenik z okolic Mono Lake w Kalifornii może dawać podstawy życia dla innych jego form. Na konferencji mówiło się nie tylko o pozaziemskich mikrobach. Paleobiolog prof. Simon Conway Morris z Cambridge University uważa, że wyobrażenia przybyszy z kosmosu przedstawione w filmach „Gwiezdne wojny” czy „Star Trek” mogą być całkiem realistyczne. Jego zdaniem, życie w kosmosie jest możliwe na planetach podobnych do naszej, więc egzystujące tam organizmy mogą mieć podobną budowę anatomiczną i biochemiczną. „Trudno sobie wyobrazić, by rozwój życia pozaziemskiego nie był oparty na zasadach darwinizmu” – twierdzi Morris. Istoty pozaziemskie nie tylko mogą nas przypominać wyglądem, ale mogą być wyposażone w podobne przywary, takie jak chciwość, skłonność do gwałtowności, eksploatacji, religijności... Jeśli nas odwiedzą, to niekoniecznie musi być to misja pokojowa: mogą szukać nowego miejsca do życia albo wody, paliw i minerałów. JF
rozważali ewentualność „cudownego poczęcia”... Ogromne podobieństwo niemowlaka do ojca wyjaśniło jednak sprawę. Rezultat tego zdumiewającego „zbiegu zbiegów okoliczności” jest dziś dorosłym mężczyzną imieniem Silber, który przytomnie robi kasę na niezwyczajnym stylu swego poczęcia. Napisał książkę pt. „Jak zajść w ciążę”, a jego wypowiedzi świadczą, że zaglądał do literatury fachowej. Stwierdza m.in., że żywotność plemników w sprzyjających warunkach sprawia, iż przewidywania miesiączki, owulacji i cała kalendarzykowa żonglerka datami to poczynania bezsensowne. Swoją drogą, gdyby jego matka zrobiła sobie w odpowiednim czasie odpowiednią reklamę religijną, dziś mógłby ją otaczać kult drugiej Madonny. Też czarnej. JF
Szukanie kosmitów to poważny biznes – urzędowo zajmuje się tym organizacja Search for Extra-Terrestial (SETI), radary przeczesują niebo w poszukiwaniu sygnału, astronomowie celują teleskopami w odległe galaktyki. Tymczasem...
Z nowatorską reklamą wystąpiła właścicielka restauracji w Toronto, Mildred Temple Kitchen. Zachwalając swój interes w internecie, poleca seks w toaletach.
Tymczasem profesor fizyki z Arizona University Paul Davies na posiedzeniu brytyjskiego Royal Society przekonuje, że największe szanse na odkrycie dowodów życia pozaziemskiego zapewniają poszukiwania na Ziemi. Mówi to poważnym słuchaczom: ekspertom z NASA, European Space Agency i Office for Outer Space Affairs ONZ, którzy zebrali się na konferencji poświęconej SETI. „Musimy rozstać się z myślą, że kosmici przesyłają nam jakieś
DZIEWICA ORALNA Maryja zawsze dziewica nie jest jedyną, której przysługuje ta godność. Przypadek zapłodnienia bez stosunku opisał brytyjski periodyk dla ginekologów. 15-letnia dziewczyna zamieszkała w afrykańskim Lesotho i pracowała tam w barze. Zgłosiła się w roku 1988 do szpitala z bólami porodowymi. Lekarze bardzo się zdziwili: na skutek wrodzonej wady rozwojowej pacjentka pozbawiona była pochwy. W wyniku cesarskiego cięcia urodził się syn. Dochodzenie wykazało, że ta sama dziewczyna została przyjęta do szpitala 278 dni wcześniej z ranami kłutymi żołądka, które lekarze zszyli. Bezpośrednio przedtem uprawiała seks oralny (jedyny, który mogła praktykować) ze swoim chłopakiem, na czym nakrył ją były kochanek i w nerwach dziabnął nożem. Ponieważ miała pusty żołądek, kwasy nie wydzielały się intensywnie i plemniki – nieznoszące kwaśnego środowiska – przetrwały. Przez dziury w ścianach żołądka przedostały się do jamy brzusznej i niektóre z nich dotarły do jaja. Lekarze byli tak zdumieni, że infiltracja plemników – które okazały się niebywale żywotne – zbiegła się z przekłuciem żołądka oraz pierwszą owulacją, że początkowo
GRUBASY W GÓRY! Bez torturowania się spartańską dietą, bez znoju ćwiczeń fizycznych, można efektywnie zrzucić wagę – zapewniają lekarze niemieccy.
MIŁOŚĆ NA SEDESIE
OBCY Jeff i Marci Beagley pozwolili, by ich syn Neil zmarł na banalne schorzenie dróg moczowych. Zamiast zaprowadzić chłopaka do lekarza, usiłowali zwalczać bakterie odprawianiem modłów. Chory – od maleńkości poddawany religijnemu praniu mózgu – nie oponował. Interwencja lekarska doprowadziłaby do jego szybkiego i całkowitego uzdrowienia, ale... uzdrowić miał Bóg. Dał jednak plamę. Beagleyowie są wyznawcami Kościoła Followers of Christ Church (naśladowcy Chrystusa). Wedle jego nauczania, medycyna jest wyklęta, a walkę z chorobami i wypadkami prowadzi się za pomocą pacierza. Niepowodzenia tej metody, nawet śmierć dziecka, nie dają absolutnie do myślenia wyznawcom. Cztery miesiące wcześniej młody kuzyn Neila umarł, bo zawiodła terapia modlitewna. Rodzice, Carl i Raylene Worthington, woleli obserwować agonię dziecka, niż zadzwonić po pogotowie. Neil, nauczany w domu, totalnie izolowany od świata zewnętrznego i indoktrynowany, podzielił jego los. Wyrok może orzekać do 10 lat więzienia, ale rodzice – jako niekarani – dostaną przypuszczalnie kilkanaście miesięcy. Z pewnością niczego się nie nauczą i nie wyciągną żadnych wniosków. TW
wywołuje depresję, czy też osoby w depresji częściej spędzają życie w internecie. Nałóg internetowy jest dwukrotnie częstszy niż uzależnienie od hazardu. CS
„Czy myśleliście kiedyś, by robić to w ubikacji? Zajrzyjcie do naszych seksownych toalet” – zachwala. Okazją do reklamy były walentynki, „Weekend of big love”. Kiedy dwu konsumentów wejdzie do tej samej kabiny, lampka przed nią mruga dwukrotnie. Właścicielka zapewnia, że wynajmuje specjalną sprzątaczkę, by pomieszczenie było cały czas czyste. Co na to wydział zdrowia? Dopóki seks nie odbywa się w kuchni i toalety są higieniczne, nie mamy nic przeciwko temu – zapewnia przedstawiciel. Restauracja informuje, że kondomy trzeba przynieść własne. TN
DEPRESJA INTERNETOWA Psycholodzy z brytyjskiego University of Leeds wykryli, że między długotrwałym surfowaniem w internecie a depresją istnieje silny związek. Obserwuje się to zwłaszcza u osób najdłużej przylepionych do komputera: depresję stwierdza się u nich pięciokrotnie częściej. Przeciętny wiek takich nałogowych internautów to... 21 lat. Jak dotąd nie udało się tylko dociec jednego: czy to ślęczenie przed komputerem
Trzeba na urlop wyjechać nie nad morze, lecz w góry. Im wyższe, tym lepsze. Spokojnie: nie potrzeba się na nie wspinać. Wystarczy spędzić tydzień na dużej wysokości. Badacze z Monachium wysłali 20 mężczyzn z nadwagą na szczyt najwyższego masywu w niemieckich Alpach – Zugspitze i zostawili ich tam (w schronisku) na tydzień. Żadnych zmian w diecie, żadnych męczących wycieczek. A mimo to wszyscy stracili po kilka kilogramów. Jedli mniej, bo mieli mniejszy apetyt. Metabolizm uległ przyspieszeniu, ciśnienie krwi spadło. To wpływ wysokości. Brak apetytu to pierwszy symptom choroby wysokościowej. Kiedy badani powrócili do Monachium, nie nabrali z powrotem wagi. Planuje się powtórzenie eksperymentu na jeszcze większej wysokości, na szczycie w Alpach włoskich. PZ
120 LAT! Już niedługo będziemy mieli te same problemy, ale trwające o wiele dłużej. Dzięki zdobyczom nauki dożyjemy bowiem niemal bankowo stu lat. Uczeni gotowi są to ziścić za 3 lata. To przełom – mówią. Udało się odkryć w organizmie człowieka trzy supergeny, które zapewniają właścicielom długowieczność. Dwa stymulują produkcję „dobrego” cholesterolu, trzeci zapobiega cukrzycy i chorobie Alzheimera. Ludzie urodzeni z owymi genami mają 20 razy większe prawdopodobieństwo przeżyć okrągły wiek. W ich przypadku szansa dożycia setki ma się jak 1 do 500; w przypadku innych ludzi – jak 1 do 10 tys. Ryzyko, że obdarzeni supergenami zapadną na demencję czy sklerozę, jest o 80 proc. mniejsze. Genetycznie upośledzeni mają więc szansę. Badacze obiecują, że za 3 lata powinni być w stanie wyprodukować lek naśladujący działanie cudownych supergenów. CS
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
S
pecjaliści od medycyny paliatywnej mają konkurencję: prominenci Kościoła katolickiego wiedzą lepiej, jak postępować z umierającymi pacjentami, więc nie szczędzą wskazówek. Biskupi Anglii i Walii wydali nawet specjalny poradnik w tej sprawie.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
śnie lub półprzytomni, ich śmierć przestaje być dobra. „Rzadkie są przypadki, gdy ból nie może być kontrolowany bez usypiania” – oznajmiają z autorytetem profesorów medycyny. To jest oczywiście parawan; biskupi widzą, że ludzie żyjący w nowoczesnych społeczeństwach, nawet
straciło atrakcyjność i hierarchowie wiedzą, że muszą się uciekać do wybiegów – takich jak opowieści o dobrej śmierci. Nie tracą jednak czujności, bo wiedzą, że podawanie dużych dawek środków narkotycznych, na przykład w ostatnim okresie choroby nowotworowej, może niebezpiecznie zbliżyć się do wyklętej
Poradnik dobrej śmierci Wspominają wprawdzie, że nieuśmierzony ból powoduje „znaczne cierpienia fizyczne, emocjonalne i duchowe”, ale ze środkami przeciwbólowymi nie wolno broń Boże przesadzać, bo wówczas chorzy „zostają ograbieni z możliwości dobrej śmierci”. Cóż to takiego? „Pogodzenie się ze wszystkimi, powiedzenie do widzenia”. Gdy w ostatnich dniach życia pacjenci są – pod wpływem leków – pogrążeni we
jeśli są wierzący, nie kwapią się przyjmować do wiadomości namaszczonych pogadanek o wartości oraz oczyszczających walorach bólu i cierpienia, o zbliżeniu się w ten sposób do Chrystusa itd. Otwarte promowanie takich poglądów
eutanazji, czyli cywilizacji śmierci. Dobrze jest trochę pocierpieć jak święty Wojtyła. Bóg to ceni, ale nie można tego wprost powiedzieć, bo odbiorcy są niewyrobieni i skażeni kulturą konsumpcyjną, która na ból oferuje środki farmakologiczne, a nie spirytualne. Poradnik biskupów brytyjskich zawiera passus absolutnie kuriozalny. „Ludzie pacierza, czyli wiary” – podkreślają hierarchowie – odczuwają „olbrzymie wsparcie”, jeśli personel medyczny modli się z nimi albo czyta im wersety biblijne. PZ
17
Papież kontra Brytyjczycy B
enedykt XVI naraził się Brytyjczykom. Wezwał brytyjskich hierarchów, by „z misyjnym zapałem” przeciwstawiali się wprowadzeniu w życie nowej ustawy o równości. Wystąpienie Benedykta XVI spotkało się w Wielkiej Brytanii z falą ostrej krytyki, zwłaszcza ze strony lewicy i mediów. Narodowe Stowarzyszenie Świeckie (NSS) zapowiedziało protesty „na dużą skalę” przeciw finansowaniu przez państwo planowanej na wrzesień wizyty papieża w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że przeciwników tej wizyty jest coraz więcej. „Właśnie zaczęliśmy zbierać w internecie podpisy w tej sprawie. Jest tylu chętnych, że padł nam serwer”– mówił Stewart Ware z NSS i poinformował, że NSS tworzy obecnie
koalicję organizacji bojkotujących wizytę papieża. „Wejdą do niej grupy laickie, feministyczne, gejowskie i lesbijskie działające na rzecz planowania rodziny i swobody dokonywania aborcji, a także skupiające ofiary nadużyć seksualnych księży” – powiedział. Podobne zdanie mają również katolicy. „Jako katolik jestem zatrwożony postawą papieża. Przywódcy religijni powinni zwalczać nierówności, a nie je wspierać” – powiedział poseł Partii Pracy Stephen Hughes, cytowany przez BBC. PPr
Koledzy Dziwisza E
yal Golasa z Maccabi Hajfa nazywany jest nadzieją izraelskiej piłki. Tego 19-letniego piłkarza kupił słynny rzymski klub Lazio.
Chadecy zdradzają Kościół W XIX wieku Kościół wymyślił chrześcijańską demokrację, aby była partią pilnującą jego interesów w demokratyzującej się polityce. W XXI wieku dawne polityczne ramię kleru nie chce już słuchać dyrektyw z kruchty. Chrześcijańskie demokracje – centrowe, konserwatywne partie związane z Kościołem – odcisnęły ogromne piętno na historii m.in. takich krajów jak Niemcy czy Włochy. Jednak włoską chadecję zniszczyły afery korupcyjne, a niemiecka powoli przechodzi na liberalne pozycje w gospodarce i sprawach światopoglądowych. Kiedy partie chadeckie są już u władzy, przestają planować zamachy na osiągnięcia lewicy. Na przykład w Niemczech nie zlikwidowały legalnych związków par jednopłciowych. Mało tego – w CDU istnieje specjalna platforma dla polityków gejów i lesbijek, a Kościół może na tę ewolucję patrzeć tylko z bezsilną złością. Nie może obrazić się na chadecję, bo ona
C
huck Norris, znany aktor o kamiennej twarzy, wkroczył w wiek zaawansowany. Tłuczenie bliźnich piętami po szczękach nie wchodzi już w rachubę. Były karateka zdecydował, że zostanie dostojnikiem religijnym. Ot tak, z półobrotu... Najpierw lansował kaznodzieję Mike’a Huckabee, który ubiegał się (klęska, Bogu dzięki) o prezydenturę USA, potem zaczął dzielić się z innymi skarbnicą swego obtłuczonego rozumu. Jął publikować wywody i – choć to może określenie na wyrost – przemyślenia w konserwatywnym blogu noszącym dowcipny tytuł Human Events (Zdarzenia ludzkie). Przed świętami gwiazdor karate i ekranu ujawnił taką prawdę: Jezus Chrystus byłby jedną z wielu
ciągle jednak załatwia dla niego niektóre interesy, a poza tym jest już zbyt słaby, aby stworzyć dla niej jakąś bardziej prawowierną konkurencję. Z kolei chadecja nie może sobie pozwolić na szczególną wierność doktrynie Kościoła, bo po prostu straci wyborców. Kolejnego przykładu rozchodzenia się dróg chadecji i Kościoła dostarczył w ostatnich dniach Luksemburg. To do niedawna jeszcze katolickie państwo postanowiło wprowadzić świeckie śluby jednopłciowe. Z pomysłem wystąpili tamtejsi Zieloni i Partia Demokratyczna. Luksemburska chadecja, czyli Ludowa Partia Chrześcijańsko-Socjalna, nie protestuje i nie ma zamiaru sprzeciwiać się nowemu ustawodawstwu. Za nic ma zalecenia Watykanu, który popycha katolickich polityków do aktywnego sprzeciwiania się rozwiązaniom prawnym niezgodnym z linią Kościoła. Najprawdopodobniej więc latem Wielkie Księstwo Luksemburga będzie szóstym europejskim krajem z legalnymi małżeństwami jednopłciowymi. MaK
Wielebny Norris „wielkich dusz wymazanych z historii”, gdyby promowany przez prezydenta Obamę i Partię Demokratyczną projekt reformy systemu ubezpieczeniowego istniał przed dwoma tysiącami lat w Betlejem. „Co uczyniłaby Maryja, gdyby miała ubezpieczenie Obamy? – zastanawia się Chuck. – Czy młoda, biedna nastolatka nie zapragnęłaby uniknąć wyśmiewania, ostracyzmu, prześladowań, a może i ukamienowania z powodu zajścia w ciążę bez ślubu? Czy nie skorzystałaby z funduszy oferowanych przez Obamę na
aborcję?”. I kończy Norris dramatycznym zapytaniem: Czy Obama stanie się drugim Herodem? Warto zauważyć, że autor „Zdarzeń ludzkich” niechcący rzuca podejrzane światło na okoliczności narodzin Jezusa. Nieletnia, niezamężna – zachodzi w ciążę... A stolarz Józef? Czy w dzisiejszej nomenklaturze nie należałoby go nazwać pedofilem? Skoro już przeszłość zestawiamy z dniem dzisiejszym... PZ
Przeciwko transferowi protestuje grupa fanatycznych włoskich kibiców, znanych ze swoich rasistowskich i... watykańskich upodobań. Fani oświadczyli, że „chcą drużyny czystej rasowo”. Dlatego zdecydowanie protestują przeciwko ostatniemu transferowi. Klub Lazio jest znany z tego, że ma grupy faszystowskich kibiców. Podczas derbów
Rzymu wywiesili oni ogromne transparenty przeciw AS Roma: „Drużyna czarnuchów, trybuny Żydów” i „Waszą ojczyzną Auschwitz, waszymi domami piece”. A w siedzibie klubu kibica, którą zajęła policja, na poczesnym miejscu stało popiersie Benita Mussoliniego. Wielkim fanem drużyny Lazio jest kardynał Stanisław Dziwisz... PPr
Zakupy bezgotówkowe N
iedawno pewien brytyjski ksiądz zalecał wiernym kradzieże w supermarketach, jeśli nie mają pieniędzy na zakupy. Nie wiadomo jeszcze, czy parafianie poszli w jego ślady, ale towarzysz po fachu z USA – jak najbardziej. Steven Poole – 41-letni katolicki kapłan z West City w stanie Illinois – uznał, że reinterpretacja przykazań odnosi się także do niego. Składał w końcu śluby ubóstwa... Udał się do domu towarowego Walmart, ulubionego miejsca zakupów biedoty w USA, i wybrał potrzebne mu produkty. Pojemnik masła za 3,22 dol. oraz
pokrycie na sofę za 60 dolarów uznał za towary zwolnione z zapłaty. Rozochocony sukcesem ponownie ruszył między stoiska. Z materaca za 145 dol. odlepił nalepkę z ceną oraz kodem i zamienił ją na nalepkę opiewającą na 31 dol. Tym razem wpadł. W jego kieszeni znaleziono jeszcze akumulatory do laptopa. CS
18
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
W obronie dzieci Irlandią wstrząsnęła afera, w którą zamieszani byli liczni księża i sam Kościół. W ośrodkach wychowawczych prowadzonych przez duchownych dochodziło do bicia, gwałtów i innych przestępstw seksualnych, a nawet do sprzedawania dzieci pedofilom. Dlaczego te szokujące odkrycia nie kazały wzmóc czujności w katolickiej Polsce? Dlaczego rodzice, opiekunowie, ośrodki opieki społecznej, kuratorzy, nauczyciele, dyrektorzy szkół i wszyscy, którzy mają (albo powinni mieć) na względzie dobro dzieci, nie zmniejszyli swojego zaufania do instytucji związanych z Kościołem, w których kontakty z dziećmi i młodzieżą mają osoby duchowne? A dlaczego powinni? – może ktoś spytać. Już odpowiadam, ale najpierw zastrzeżenie: to nie jest akt oskarżenia ani dowód w sprawie o molestowanie dzieci. To jest dobry argument, by księża w Polsce – zamiast cieszyć się zaufaniem większym niż „zwykli” ludzie – byli traktowani z większą niż inni podejrzliwością. Fakty pokazują, że wśród księży dewiacje seksualne zdarzają się znacznie częściej niż w całej populacji ludzkiej. Tę właśnie tezę stawiam i to jej konsekwencją jest owo wezwanie do zwiększonej ostrożności i nieufności. Posłużmy się przykładem. Panuje chyba powszechna (choć nie wiem, czy poparta badaniami naukowymi) zgoda, że moda lub balet (albo dowolny inny rodzaj tańca) jakoś przyciąga mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych. Nie oceniam tego w żaden sposób, ale chodzi właśnie o to, że o ile w całym społeczeństwie gejów jest x proc., o tyle wśród stylistów i tancerzy jest to, powiedzmy, 3x proc. A oto jeszcze jeden przykład – bardziej jaskrawy i wymagający mniejszego wyczulenia na poprawność polityczną: w całej ludzkiej populacji mężczyzn jest około 50 proc., natomiast w populacji górników – prawdopodobnie blisko 100 proc. To jest fakt i nie ma sensu z nim polemizować – grupy społeczne różnią się występującym w nich rozkładem cech, nierzadko wykazując drastyczne zaburzenie proporcji w stosunku do ogółu ludzi. Na czym opieram twierdzenie, że zawód duchownego przyciąga lub formuje osoby o patologicznych skłonnościach seksualnych? Oczywiście na tym, że wiąże się z nim niebezpieczne z punktu widzenia psychologii hamowanie naturalnych odruchów i popędów – przynajmniej w tych kościołach, które nakładają na duchownych obowiązek celibatu. Ale nie tylko. Jest też ważniejszy powód i mocniejszy argument.
W latach 70. psycholog Philip Zimbardo przeprowadził na Uniwersytecie Stanford słynny eksperyment więzienny. Wytypował grupę studentów – najzwyklejszych, w jak najmniejszym stopniu odbiegających od normy – podzielił ich na dwie grupy i przydzielił zadania: jedna grupa miała grać rolę więźniów, druga – strażników. Na potrzeby doświadczenia przerobiono zwykłe piwnice na więzienie z celami, karcerem i pomieszczeniem dla strażników. „Więźniów” ubrano jak więźniów, „strażników” wyposażono w pałki, kajdanki i ciemne okulary. I zaczęło się. Już po kilku dniach sytuacja zaczęła stawać się groźna. Jeden z „więźniów” przeszedł załamanie nerwowe, a „strażnicy” okazali się kanaliami. Znęcali się nad kolegami, stosowali wyszukane kary, zamykali ich w izolatce... Eksperyment trzeba było przerwać, ponieważ zupełnie wymknął się spod kontroli!
Z obu tych sytuacji wynika pewien wniosek: niezależnie od tego, z jakimi jednostkami mamy do czynienia, w określonych sytuacjach będą się one zachowywać w określony sposób. Kiedy stworzy się do tego warunki studentom, staną się brutalnymi strażnikami; kiedy się to umożliwi strażnikom, staną się oprawcami. Na podobnej zasadzie działali skądinąd zwykli, „dobrzy” Niemcy w III Rzeszy albo Rosjanie w sowieckiej Rosji. Tak też działali kapo w obozach koncentracyjnych i... księża w irlandzkich przytułkach i internatach. Z tym że u tych ostatnich dodatkowo wymusza się zachowania sprzeczne z naturą. Ryzyko patologii jest więc zwielokrotnione! Zimbardo mówi jasno: problemem nie są pojedyncze „czarne owce” czy „zgniłe jabłka” – problemem jest sytuacja, system, hierarchia i zwierzchnicy. Te wszystkie czynniki tworzą niebezpieczną mieszankę prowadzącą do niepohamowanej agresji, skłonności do okrucieństwa, zaniku wyczulenia na krzywdę ludzką albo karalnych zachowań seksualnych. Czy istnieje jakiś powód, dla którego księża nie mieliby działać w Polsce tak samo jak w Irlandii?! Przeciwnie. O tamtej sytuacji pisze się tak: „Jedną z funkcji, jaką pełnił kościół w Irlandii, był klub. Był to narodowy
„A poza tym będziesz miał za sobą potężną instytucję, która będzie cię chroniła za wszelką cenę, która wymanewruje cię z każdej niebezpiecznej sytuacji. Gdy tylko pojawią się kłopoty albo rozejdzie się wiadomość, że rodzice powinni strzec przed tobą swoje dzieci, zostaniesz przeniesiony na nowe tereny łowieckie. A chroniąca cię instytucja, jej hierarchia, będzie budziła respekt i lęk wszędzie – od policji po władze państwowe. W ten sposób będziesz mógł zaspokajać swoje zachcianki – i pozostawać
które znamy z mediów, wskazują, że zaczyna nam się ukazywać wierzchołek góry lodowej... Przypomnę: zło kwitnie tam, gdzie ma do tego dobre warunki. A nie da się ukryć, że w polskim Kościele takowe ma, i to podwójnie. Skoro kwitło w Irlandii, najprawdopodobniej kwitnie i tutaj. Skoro studenci zamienili się w oprawców, nie jest niczym zaskakującym, że to samo stało się ze strażnikami z Abu Ghraib. Skoro duchowni w Irlandii traktowali dzieci jak obiekty służące zaspokajaniu ich chorych popędów, nie ma powodów przypuszczać, że w Polsce jest inaczej. Podobne warunki rodzą podobne zachowania – to fakt potwierdzony w badaniach i eksperymentach. Nie wolno nam go ignorować!
Philip Zimbardo
Dzieci pracujące w Irlandii
Kilkadziesiąt lat później Zimbardo uczestniczył w procesie żołnierzy z Abu Ghraib, którzy w czasie tzw. wojny z terroryzmem dopuścili się bestialstwa na arabskich więźniach, torturując ich, nękając psychicznie, zmuszając do symulowania stosunków seksualnych i innych czynności, które szczególnie dla muzułmanów były wyjątkową zniewagą i hańbą. Również tutaj najzwyklejsi młodzi żołnierze, wśród których były nawet kobiety, okazali się zwyrodnialcami pozbawionymi hamulców, wrażliwości i elementarnej empatii.
klub pedofilów (...). Jeżeli masz takie chore inklinacje, Kościół jest dla ciebie właściwym miejscem. Nie tylko ułatwi ci dostęp do chłopców lub dziewczynek, lecz także zapewni zaufanie ze strony łatwowiernych rodzin i dzieci, pełnych bojaźni bożej. A to znaczy, że raczej nie będą ci groziły żadne dochodzenia czy skargi”. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, czy aby na pewno w tych sprawach zachodzą między obydwoma krajami różnice, powinien pozbyć się złudzeń, odpowiadając sobie na pytanie, czy tego samego nie można napisać o Kościele w Polsce. Oto dalszy ciąg:
bezkarny” (Cytaty za tygodnikiem „Forum” nr 49/2009, „Dzień smutku i wstydu”). Czy nie takie właśnie miejsce zajmuje w polskim społeczeństwie i polityce Kościół? Czy nie budzi ocierającego się o lęk respektu u wszystkich, od zwykłych obywateli po głowę państwa? Czy nie znamy praktyk przenoszenia (ukrywania) podejrzanych księży do innych parafii i tuszowania spraw, które powinny zakończyć się (w przypadku każdego obywatela niebędącego księdzem na pewno by się zakończyły) więzieniem? Takie pytania można mnożyć. A odpowiedzi,
Dlatego właśnie twierdzę, że w Polsce dzieje się to samo, co w Irlandii. Nie widać powodów, dla których miałoby być inaczej, a dopóki ich nie ma, wszyscy powinniśmy patrzeć Kościołowi na – niestety, nie tylko... – ręce i nie lekceważyć żadnych, ale to absolutnie żadnych sygnałów, że dochodzi do nadużyć i ciężkich przestępstw, na ujawnienie których Irlandia czekała 50 lat... Ile będziemy czekać my? Nie uspokajajmy się myślą, że dzieci konfabulują, nie przyjmujmy zaświadczeń o niewinności wystawianych przez kolegów „po fachu” podejrzanych księży, dociekajmy, skąd wziął się w parafii nowy katecheta, który ma prowadzić lekcje religii albo inne zajęcia z dziećmi. Niech przynajmniej tyle dobrego wyniknie z tragedii irlandzkich dzieci, że skończymy z bezkarnością rodzimych pedofilów w sutannach. A w najlepszym wypadku – jeśli jeszcze do patologii na tę skalę nie doszło – że zadbamy o to, by nie stało się to nigdy. Dla dobra naszych, polskich dzieci. Andrzej Eldrycz
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
LISTY Kto komu pomaga Bardzo mi się nie podoba, kiedy nasza „lewica” bierze udział w balach charytatywnych lub innych tego typu przedsięwzięciach, bo to dowód, że stosuje te same metody, co kapitaliści – przecież to ten sam sposób wspierania biednych, jaki stosują bogacze. O ile się orientuję, szef lewicy niemieckiej Oskar Lafontaine nie bierze udziału w takich balach, ale maszeruje razem z protestującymi lewicowcami. Czy ktoś widział, aby nasi lewicowcy szli w takich marszach? Za to tym niemieckim z wyborów na wybory słupki rosną. 24.01.2010 r. o godzinie 18.20 w wiadomościach TVN Kraków ksiądz z Caritasu chwalił się pomocą: „Zakończyliśmy pomoc rodzinom poszkodowanym po zawaleniu hali w Katowicach” (wystawa gołębi). Z tego, co się orientuję, to najwięcej pomogła Fundacja Rodzin Górniczych. „Fakty i Mity” pisały, że rady parafialne są w bardzo niewielu kościołach, więc te pieniądze, które zbierane są w kościołach, liczy zapewne tylko proboszcz. I kto go sprawdzi... Czytelnik
Muszę przyznać, że miejscowi kapłani od lat intensywnie pracują na taką opinię. Jestem oficjalnym apostatą. Przynajmniej tak wynika z okazanych mi dokumentów. Księżulo publicznie wnosił do mnie pretensje, że zwracam się do niego (bo go znam) pozdrowieniem „Dzień dobry”. Chodziło o to, że rzekomo nie okazuję mu szacunku.
którzy spowodują, że posłuszeństwo wobec Kościoła i spełnianie życzeń kleru dobiegnie końca. Jednocześnie mam nadzieję, że kończy się czas budowania prawicowych partii poprzez budowę państwa kościelnego kosztem lokalnego podatnika. Wtedy więcej pieniędzy samorządy przeznaczą na potrzeby lokalne. Budowanie autorytetu polegające na
Od znajomych katolików świeckich docierają do mnie różnego typu sygnały o tym, że tego i tamtego księdza przeniesiono, odwołano itp., itd. Na próby uzyskania jakiejś konkretniejszej informacji reakcją jest milczenie. Nie wiem, czy nie szykuje się jakaś paskudniejsza sprawa, którą usiłuje się właśnie zamieść pod dywan. Chodzi o region tarnowski. Krzysztof Ciuruś
spełnianiu zachcianek i fanaberii kleru jest niezgodne z Konstytucją RP. I jest zwykłym świństwem wobec wyborców. Łamanie prawa przez naszych obecnych decydentów daje zły przykład. Prawo powinno być respektowane przez wszystkich, a prawda – także i ta, która ,,kole w aureolę” – znana była całemu społeczeństwu, które płaci podatki. Marian Kozak RACJA, Siedlce
Haki i egzorcyści Kilka dni temu TVN pokazała kilkudziesięciu młodych i starszych kapłanów egzorcystów z rękoma złożonymi w modlitewnym uniesieniu. Po czym jeden z nich, człowiek już starszy, ale wyglądający na normalnego – tłumaczył do kamery, że kładzie na ciało „obłąkanego” stułę i wtedy wie, czy wewnątrz tego biedaka gnieździ się DIABEŁ... Mamy więc w XXI wieku powtórkę średniowiecza. Haki braci Kaczyńskich również przypominają średniowieczną Świętą Inkwizycję. Jednak dawniej hak wbijano w ciało i szarpano obwinionego, zadając mu fizyczne tortury. Teraz bracia Kaczyńscy zamierzają eliminować przeciwników politycznych humanitarnie, bezkrwawo. Wystarczy publicznie rzucić sfabrykowane oskarżenia lub zagrozić ujawnieniem „haków” i – zanim faceci z obcych partii udowodnią kłamstwa – już będą poza liczącymi się kandydatami na nowe stołki. Wiadomo, że bez poparcia książąt Kościoła nie da się tego osiągnąć, a uskuteczniają to już katolickie media. Lewico! Kiedy się zjednoczysz i z Polską RACJĄ zaczniesz tworzyć podwaliny pod państwo świeckie? Sympatyk lewicy
„Belentula”... ...to powszechnie używane w moim rejonie pogardliwe określenie księży, „bo to się ino belenta, belenta, no i ch... robi!”.
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Władza się broni W ostatnim numerze „FiM” (nr 7) czytelnik, pan Lech Kołodziejczyk, poruszył temat zachowania się służb porządkowych wobec różnorakich protestów. Ze swojej strony dodałbym do tego jeszcze wydarzenie z 30 stycznia 1972 roku, znane jako „krwawa niedziela”, „kiedy to w Derry w Irlandii Północnej żołnierze brytyjscy z 1. Regimentu Spadochroniarzy zabili 13 uczestników (czternasty zmarł wkrótce potem w wyniku odniesionych ran) pokojowego marszu protestacyjnego przeciwko prawu umożliwiającemu internowanie każdego Irlandczyka podejrzanego o terroryzm” (cyt. za: Wikipedia). Trzeba uzmysłowić antykomunistycznym fanatykom, że każda władza, nawet ta z krajów liberalnej demokracji, gotowa jest w obronie porządku publicznego użyć broni wobec protestujących, nawet gdy to nie jest uzasadnione – jak w przypadku wymienionej przeze mnie „krwawej niedzieli”. Piotr Robecki
Partia ateistów Chciałbym zabrać głos w dyskusji o ateistach, jaka odbyła się w „Życiu po religii” Marka Kraka.
Chcę powiedzieć, że nie jestem za szerzeniem ateizmu metodami typowymi dla katolików, czyli na siłę. W Polsce jednak takiej dyskusji światopoglądowej nie ma. Katolicyzm zawłaszczył sobie całą przestrzeń publiczną. Mnie jako ateiście wystarczyłoby, żeby państwo było świeckie i nie opowiadało się za żadną ze stron. Politycy natomiast powinni być bezstronni we wszelkich dyskusjach światopoglądowych. Ich rolą jest to, by państwo dobrze funkcjonowało. Jak jest w Polsce, wszyscy widzimy. Moim zdaniem panuje katolicki terror. W Gdańsku mamy grupę ateistyczną. Spotykamy się i dyskutujemy na różne tematy. Stworzyliśmy projekt Partii Ateistycznej BEZ BOGA. Ma to służyć jedynie szerzeniu racjonalnego myślenia o państwie, by nie tylko politykom i klerowi żyło się lepiej. Wzorem dla nas są państwa skandynawskie. Zapraszamy czytelników „FiM” do odwiedzenia naszej strony internetowej: www.bezboga.pl Waldemar Szydłowski Gdańsk
Pocztowa kariera Opis początków kariery pocztowej bohaterów artykułu „Oczyszczalnia ścieków” („FiM” 3/2010), panów Józefa Błaszczecia i Dariusza Bolesławskiego, może być pewnym uzupełnieniem artykułu „Ludzie, zejdźcie z drogi...” („FiM” 5/2010). Obaj panowie pojawili się w Rejonowym Urzędzie Poczty w Częstochowie po wygranych przez AWS wyborach w 1997 r., gdy Pocztę Polską otrzymało w łupie politycznym Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe.
Żaden nigdy przedtem nie pracował na poczcie, ale nie było to oczywiście żadną przeszkodą. Zresztą w całym kraju obejmowali stanowiska w PP ludzie nigdy przedtem niezwiązani z tym przedsiębiorstwem, z dyrektorem generalnym PP włącznie. P. Błaszczeć został w Częstochowie dyrektorem RUP – przedsiębiorstwa liczącego wtedy ponad 1700 osób, chociaż o pracy pocztowej nie miał zielonego pojęcia. P. Bolesławski natomiast, jak na pocztowego ignoranta przystało, zajął specjalnie dla niego utworzony etat „doradcy”, a po półrocznym doradzaniu objął stanowisko zastępcy dyrektora RUP. Żeby to było możliwe, zetchaenowscy spadochroniarze przesunęli dotychczasowego zastępcę na inne stanowisko i pozwolili mu – łaskawcy – przetrwać do emerytury. To Dariusz Bolesławski, nie oglądając się na konstytucję, jako pierwszy (gdy tymczasowo kierował RUP-em) zobowiązał na piśmie kierowników komórek organizacyjnych do sporządzania list pracowników biorących udział w „pielgrzymce ludzi pracy”. Listy te służyły m.in. do zbierania pieniędzy „na ofiarę”. A tak przy okazji, początkowo w jednej „pielgrzymce” z okazji Dnia Łącznościowca brali wspólnie udział pracownicy PP i TP SA, ale szybko prawdziwa władza doszła do wniosku, że co dwie „pielgrzymki”, to nie jedna i od tej pory i Poczta, i Telekomunikacja chadzają osobno. Jeśli więc nalot spadochroniarzy na PP odbywał się w całym kraju, to nie jest niczym zaskakującym obecny stan Poczty. Tym bardziej że zrobili oni wszystko, by zatrudnić jak najwięcej swojaków, również „fachowców”. R. Śpiewak
Zamów prenumeratę „Faktów i Mitów”na Poczcie Polskiej Zapraszamy Czytelników „Faktów i Mitów” do skorzystania z możliwości zamówienia prenumeraty za pośrednictwem Poczty Polskiej. Prenumeraty realizowane będą od kwietnia 2010 roku po dokonaniu przedpłaty: 50,70 zł na II kwartał, 154,20 zł na pozostałe trzy kwartały. Zaprenumerowane egzemplarze będą doręczane pod wskazany adres bez dodatkowych opłat na terenie całego kraju.
Zamówienie Przedpłaty na prenumeratę przyjmowane są: we wszystkich urzędach pocztowych na terenie całego kraju, u listonoszy, za pośrednictwem witryny internetowej www.poczta-polska.pl/prenumerata.
Terminy przyjmowania przedpłat
Wybory dla odważnych Małymi, lecz szybkimi krokami zbliżają się wybory samorządowe. Będziemy wybierać ludzi z najbliższego otoczenia, obdarzając ich społecznym zaufaniem i ufając, że pieniądze z naszych podatków nie będą marnowane. Myślę, że nadchodzi czas dla odważnych ludzi,
19
W urzędach pocztowych właściwych dla miejsca zamieszkania lub siedziby prenumeratora przedpłaty przyjmowane są do końca lutego 2010 roku. We wszystkich urzędach pocztowych bez względu na miejsce zamieszkania (siedzibę) prenumeratora oraz przez internet przedpłaty przyjmowane są do 25 lutego 2010 roku.
Serdecznie zapraszamy!
20
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (45)
Piraci na Bałtyku Pogańscy Słowianie nadbałtyccy wiedli życie żeglarzy i kupców. Wojny z Niemcami, Duńczykami i Polakami przeistoczyły ich w groźnych piratów. Podstawą rozwoju żeglugi morskiej na Bałtyku stały się wyprawy wikingów oraz Słowian. Umiejętność żeglugi i sposób konstruowania łodzi były wynikiem wielusetletnich doświadczeń zdobywanych na niezliczonych wyspach, w zatokach, na jeziorach i rzekach Skandynawii oraz Pomorza, gdzie życie bez żeglugi i rybołówstwa było nie do pomyślenia. Dokumentują to znaleziska czółen w grobach i rozbitych łodzi na morskim wybrzeżu. Początkowo istniały nad morzem osady rybackie i zwykłe grody. W wyniku rozkwitu handlu w ciągu IX w. zaczęły wokół nich powstawać miasta portowe, które stały się ośrodkami szerokiej wymiany towarowej. Niektóre z tych centrów uzyskały znaczną niezależność wobec sąsiednich księstw słowiańskich i stały się samodzielnymi republikami miejskimi opanowanymi przez warstwę bogatych kupców. Pomyślnie rozwijające się miasta pomorskie opierały się na handlu, zaś podstawowym jego przedmiotem były przewożone na statkach słowiańskich produkty rolne, które wymieniano ze Skandynawami na broń, ozdoby, monety oraz srebro. Stanowienie praw należało do rady starszych oraz, choć w mniejszym stopniu, do wieców
W
ludowych. Czynnikiem jednoczącym Słowian nadbałtyckich była rodzima religia, silnie związana z morzem jako siedzibą bóstw. Centrum duchowym była wyspa Rugia z chramem Świętowita w Arkonie. Duże znaczenie miała grupa portów u ujścia Odry, chroniona wyspami Wolin i Uznam. Najstarszą metryką cieszył się Wolin (Wineta), czyli Jomsburg z zachodnich kronik i północnych sag. Należał on do terytorium plemienia Wolinian i był jednym z najludniejszych i najbogatszych portów na Bałtyku, bo liczył około 10 tys. mieszkańców. Wzbudzał podziw, a zachwytu nad nim nie krył m.in. Adam z Bremy (XI w.), pisząc tak: „Było to z pewnością miasto największe ze wszystkich, jakie ma Europa, zamieszkane przez Słowian przemieszanych z innymi narodami, Grekami i barbarzyńcami. Również przybyłym Sasom pozwolono tam mieszkać, jeśli tylko przez czas swego pobytu nie okazywali, że są chrześcijanami (...). Nie można było znaleźć ludu godniejszego i lepszego pod względem obyczajów i gościnności. Miasto owo, opływające w towary ze wszystkich stron, dostarczało przeróżnych rzeczy, przyjemnych i wspaniałych”. Port wyposażony był w latarnię morską,
polskim internecie, chyba po raz pierwszy w historii, pojawiła się strona stworzona przez byłego ewangelicznego chrześcijanina. Jej celem jest pomoc w uwolnieniu się od religii wszystkim, którzy sobie tego życzą. Stronę www.bog.zafriko.pl – stworzoną przez anonimowego czytelnika „FiM” – przeglądałem z niemałym wzruszeniem. Kiedy kilka lat temu powstawał cykl „Życie po religii”, a moim pierwszym celem była pomoc dla ludzi poszukujących, często po różnych ciężkich religijnych przejściach, myślałem zwłaszcza o takich, którzy żyją w izolacji, w osamotnieniu, pozbawieni towarzystwa ludzi, z którymi mogliby podzielić się swoimi przeżyciami. I pozbawieni otoczenia, które potrafiłoby ich zrozumieć. Cykl miał dodawać im otuchy. Z przyjemnością odkryłem, że wspomniana strona stawia sobie podobny cel, choć może nie deklaruje tego wprost, tylko między wierszami. Drugim powodem wzruszenia było odkrycie, że autor strony ma drogę życiową zbliżoną do mojej. Wychował się w środowisku katolickim, później zetknął się z ruchami odnowy religijnej, a następnie porzucił Kościół rzymskokatolicki, aby przyłączyć się do ewangelicznego nurtu chrześcijaństwa. Tak się składa, że była to, tak jak i w moim przypadku,
jedyną w tym czasie konstrukcję tego typu wśród Słowian. Kolejnym nadbałtyckim miastem słowiańskim o dużym znaczeniu był Szczecin, zwany „matką miast”. Był on na zmianę – raz niezawisły, raz zależny od książąt polskich czy pomorskich. Rozpościerał się na trzech pagórkach; na najwyższym z nich, w miejscu późniejszego grodu średniowiecznego, stała świątynia Trzygłowa i siedziba książęca. Ważnymi portami były też Kamień Pomorski, Kołobrzeg i Gdańsk. W Kamieniu Pomorskim powstał w X w. gród stanowiący część systemu obronnego wolińskiego miasta-państwa. W XII w. był on stolicą księcia pomorskiego Warcisława I. W Kołobrzegu gród powstał w połowie IX w., a źródłem jego życia gospodarczego, podobnie jak w Kamieniu Pomorskim, były zbieractwo jantaru i eksploatacja źródeł słonych. Na wschodzie większym ośrodkiem nadbałtyckim był wówczas Gdańsk. W X–XI wieku liczył około tysiąca mieszkańców, którzy żyli w chatach zrębowych ustawionych wzdłuż uliczek. Gród obwarowany był wałem drewniano-ziemnym, a w XII w., gdy należał do samodzielnego
charyzmatyczna jego gałąź. W przytaczanych więc przykładach i wspomnieniach odnalazłem w dużej mierze samego siebie oraz moje własne przeżycia i rozterki. Pomiędzy mną a autorem jest m.in. taka różnica, że on był chrześcijaninem dłużej niż ja i był chyba bardziej gorliwy. Nie chodzi o to, że ja brałem w tamtych czasach
księcia, rozrósł się znacznie i stał ważnym ośrodkiem wytwórczości i handlu międzynarodowego. Słowianie nadbałtyccy byli dobrymi żeglarzami. A skoro wiemy, że udało im się jeszcze stworzyć sieć obronnych i rozwijających handel portów, to staje się jasne, dlaczego wikingowie nawet w okresie największej ekspansji nie opanowali południowych wybrzeży Bałtyku. W X wieku Ibrahim ibn Jakub pisał o rejsach naszych przodków do Rusów, Konstantynopola, a być może i na Atlantyk, bo wspomniał, że niekiedy łodzie słowiańskie rozbijały się o góry lodowe. Łodzie te podobne były do łodzi wikingów i wcale nie ustępowały im pod względem technicznym. Były wprawdzie trudniejsze w manewrowaniu, lecz zachowywały się stabilniej na wzburzonym morzu. Łodzie wojenne mogły zabierać do 44 ludzi i jednego konia.
Zresztą przy poszczególnych programach są zwykle przekierowania do kolejnych podstron. I tak, jeśli ktoś chce, może spędzać całe dnie na oglądaniu filmów i wykładów o tematyce ateistyczno-humanistycznej. Poszczególne działy strony www.bog.zafriko.pl są poświęcone m.in. Biblii, cudom, ewolucji, kreacjonizmowi, moralności i piekłu.
ŻYCIE PO RELIGII
Świadectwo odwrócenia religię mniej poważnie, ale nie mogę o sobie powiedzieć, tak jak on, że „mam na koncie kilka charyzmatycznych cudów”. W cuda, owszem, głęboko wierzyłem, ale nie pamiętam, abym jakichś dokonał... Strona obejmuje kilka rozdziałów, w których autor rozprawia się z podstawowymi wierzeniami ewangelicznego chrześcijaństwa. Niemal każdy rozdział zawiera także odnośniki do dostępnych w internecie programów ateistycznych poświęconych rozmaitym zagadnieniom. Te odnośniki stanowią ogromną wartość tej strony, ponieważ pozwalają czytelnikowi poszerzyć znacząco swoją wiedzę.
Jest też bardzo ciekawy dział poświęcony temu, jak powstają kulty religijne i jak ich pierwotne przesłanie ulega zafałszowaniu. Autor porusza także ciekawą kwestię tzw. świadectwa naocznych świadków, którzy widzieli Chrystusa, oraz tego, że wielu z nich oddało życie za to, co głosili. Jest to problem zwykle bardzo ważny dla chrześcijan i przytaczany na korzyść autentyczności biblijnego przesłania. Ponadto autor stara się odpowiedzieć na istotne dla chrześcijan kwestie – czy będzie można kiedykolwiek w sposób zgodny z prawidłami nauki udowodnić lub obalić
Słowianie początkowo nie zajmowali się piractwem. Do radykalnej zmiany pod tym względem doszło w drugiej połowie XI i w ciągu XII w. Po wyczerpujących walkach z Niemcami, Duńczykami i Polakami, którzy rywalizowali ze sobą o Pomorze, Słowianie nadbałtyccy – zagrożeni na lądzie stałym z trzech stron – zmuszeni byli uciec w morze i utrzymywać się z rabunku. Niektóre porty, na przykład Wolin, stały się groźnymi gniazdami pirackimi. Słowiańskich piratów nazywano „chąśnikami”. „Chąsa” była określeniem odwetowo-łupieżczej wyprawy, liczącej nieraz setki łodzi. Chąśnicy rekrutujący się z Wolinian, Wieletów, Obodrzyców i Ranów przejęli schedę po wikingach, których dominacja na Bałtyku skończyła się wraz z klęską w 1066 r. pod Stamford Bridge. Panowanie Słowian na Bałtyku trwało ponad sto lat. W tym czasie słowiańskie łodzie siały postrach na duńskich, szwedzkich i saskich wybrzeżach. Załamanie przyszło w 1157 roku. Wtedy to opodal wybrzeży norweskich burza zatopiła wielką flotyllę słowiańską liczącą 1500 łodzi. Kolejnym ciosem był upadek Arkony – bastionu słowiańskiego piractwa i zarazem ostoi pogańszczyzny – w 1168 roku. Kres działalności wojennej Słowian nadbałtyckich przypadł na 1184 r., kiedy to koło wyspy Koos Duńczycy zatopili flotę księcia szczecińskiego Bogusława. Był to koniec słowiańskiej potęgi morskiej. ARTUR CECUŁA
hipotezę o istnieniu Boga, oraz czy Bóg jako duch rzeczywiście nie może być obiektem dociekań naukowych (tak twierdzą chrześcijanie). W rozdziale o kreacjonizmie, dowodząc naukowej nierzetelności tego poglądu na świat, autor zauważa trafnie, że zwolennicy wiary w stworzenie świata nie mają żadnych racjonalnych dowodów na prawdziwość swoich twierdzeń. Jedyne, czym zajmują się kreacjoniści, to zbieranie (lichych zresztą) argumentów na niekorzyść teorii ewolucji. Sami na uzasadnienie własnych twierdzeń nie mają niczego. A przecież nawet gdyby udało się jakimś cudem obalić teorię ewolucji, to jeszcze nie znaczy, że kreacjoniści mają rację. Na tej samej zasadzie, na jakiej na przykład fałszywość islamu nie oznacza automatycznie prawdziwości chrześcijaństwa. Świetny jest także rozdział o cudach – z filmem brytyjskiego showmana Derrena Browna, który zajmuje się demaskowaniem trików stosowanych przez charyzmatycznych cudotwórców oraz „specjalistów” od rozmawiania ze zmarłymi. Brownowi udało się nawet za pomocą dotyku „wyleczyć” ateistów z ich niewiary. Bardzo pouczająca historia o ludzkiej podatności na manipulację i hipnozę stosowaną przez wielu duchownych. MAREK KRAK
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
W
awel, wzgórze wapienne na lewym brzegu Wisły i zarazem najstarsza część Krakowa, to miejsce szczególne w dziejach Polski i świadomości narodu polskiego. Od około VIII wieku istniał tutaj potężny gród, zapewne z podgrodziem obronnym – stolica państwa Wiślan. Od końca X w. Wawel był jedną z rezydencji królewskich, a od 1320 r. – miejscem koronacji królów Polski. Katedra na Wawelu to również wielki historyczny cmentarz, „polski panteon”, gdzie obok grobów monarszych pochowano członków rodzin królewskich, bohaterów i wieszczów narodowych oraz biskupów. Niektórzy twierdzą, że pomiędzy katedrą wawelską a Zamkiem Królewskim (pod kaplicą św. Gerona) znajduje się jeden z siedmiu czakramów, „gruczołów Ziemi” – rozrzuconych po świecie. Miejsce, gdzie znajduje się czakram, nigdy nie ulegnie zagładzie, gdyż tworzy rodzaj genius loci, czyli opiekuńczej siły. W katedrze św. Stanisława i św. Wacława spoczywa łącznie 19 królów – od Władysława Łokietka do Augusta II Mocnego. Pośród nich znajduje się sarkofag Kazimierza Jagiellończyka (1427–1492) – władcy Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kiedy 70-letni i niemający wciąż synów Władysław Jagiełło żenił się (po raz czwarty już), mało kto przypuszczał, że doczeka się jeszcze męskiego potomka. Jednakże 53-letnia różnica wieku między nim a 17-letnią Zofią Holszańską nie okazała się przeszkodą i 3 lata później król cieszył się dwoma męskimi potomkami: Władysławem i Kazimierzem. Po śmierci Władysława Warneńczyka tron Polski objął Kazimierz, zwany Jagiellończykiem. To ten władca kilkaset lat po śmierci dał początek polskiej wersji legendy o klątwie faraona Tutanchamona. Groby królów na Wawelu wielokrotnie w przeszłości badano i porządkowano. Do czasu otwarcia grobu Kazimierza Jagiellończyka nie zdarzyło się nic wyjątkowego. Prace remontowe i konserwatorskie w kaplicy Świętokrzyskiej, zwanej też Jagiellońską, trwały od 1972 do 1973 r., wtedy też podjęto decyzję o otwarciu grobu monarchy. Zgodę wydał gospodarz katedry – arcybiskup metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła. Otwarcie poprzedziły studia badawcze, którym przewodził Stanisław Kozieł – ówczesny szef Pracowni Archeologicznej Kierownictwa Odnowienia Zamku Królewskiego na Wawelu. Na grobowiec natrafiono w podziemiach kaplicy. Był zasypany kamieniami i zniszczony. Niemal całe jego wnętrze wypełniał ułożony warstwami miąższ z dzikiego kamienia wapiennego i większych detali architektonicznych, spojonych twardą zaprawą wapienno-piaskową. W warstwach miąższu ujawniono dużo gotyckich, renesansowych i wczesnobarokowych szczegółów architektonicznych
i rzeźbiarskich oraz ułamków z różnych gatunków piaskowca i wapienia, a także z czerwonego i czarnego marmuru. Najpierw natrafiono na szkielet żony Kazimierza Jagiellończyka, Elżbiety Rakuszanki, oraz szczątki dwóch córek pary królewskiej. Podczas drugiego etapu prac dotarto do krypty króla. Było to rankiem 7 maja 1973 r. Znaleziono pozostałości tylko jednej trumny i kości niemal kompletnego szkieletu dorosłej osoby. Insygnia królewskie nie pozostawiały wątpliwości, że natrafiono na grób Kazimierza Jagiellończyka – monarchy jednego z najpotężniejszych państw XV-wiecznej Europy.
PRZEMILCZANA HISTORIA grobowca faraona przez Howarda Cartera w 1922 r. „Niechaj śmierć na rączych skrzydłach dosięgnie tego, kto naruszy spokój faraona” – głosił napis w jego grobowcu. Przypominano też o klątwach, jakie słowiańscy wodzowie rzucali na śmiałków zakłócających ich wieczny sen. Przysłowie łacińskie pytało retorycznie: „Czyż nie wiesz, że ręce królów sięgają daleko?”. Jednym z badaczy przemawiało to do wyobraźni, inni naśmiewali się z wiary w zabobony, która nie przystoi pracy naukowej. Niemniej jednak, kierując się jakby tymi przeczuciami, podczas prac starano się zachować wszelkie możliwe środki ostrożności,
Piątek 1974 r., niespełna rok od otwarcia krypty. Nie był obecny przy otwieraniu grobu Kazimierza Jagiellończyka, wiadomo jednak, że przychodził tam później. Miał 49 lat. Całe jego życie zawodowe było związane z Wawelem. To samo powiedzieć można o jego przyjacielu, głównym specjaliście do spraw konserwacji Wawelu, dr. inż. Stefanie Walczym. Przez cały czas asystował pracom w podziemnej kaplicy. Zapamiętano go jako badacza humanistę, który dystyngowanym krokiem, z szarmanckimi ukłonami przemierzał okolice zamku i katedry. Był estetą. Ze śmiechem mówiono, że po każdym naciśnięciu
Polski Tutanchamon W 1973 roku zespół naukowców otworzył na Wawelu grobowiec króla Kazimierza Jagiellończyka. Seria nagłych zgonów badaczy zrodziła plotkę o „klątwie Jagiellończyka”. To, co ukazało się oczom badaczy, nie olśniło, delikatnie mówiąc, blaskiem bogactw. Uderzająca była marność pochówku. Trumnę wykonano z wydrążonego pnia, zaś zestaw regaliów (symbole władzy monarszej) stanowiły w większości atrapy. Na czaszce władcy odnaleziono duży płat skórzanego diademu-korony, a równie skromne były resztki berła z drewnianym trzonkiem oraz jabłka królewskiego. Z tkwiącego pionowo obok czaszki fragmentu niezdobnego miecza zachowała się tylko rękojeść z resztkami okładziny oraz część żelaznej głowni, rozwarstwionej przez korozję. Badacze mieli nadzieję, że chociaż ostróg nie zrobiono ze skóry, jednak okazało się, że królowi nie założono butów. Zwłoki włożono do trumny bez bielizny i ubrania, zaledwie skąpo okrywając je płaszczem z wzorzystego altembasu przetykanego srebrną nicią. Z piaszczystego wypełniska trumny udało się jeszcze wydobyć złoty pierścień z niewielkim turkusowym oczkiem o nerkowatym kształcie. Tkwił on między kośćmi palców rąk. Prace badawcze prowadzone były w atmosferze naukowego podniecenia i euforii. W końcu nie każdemu archeologowi, historykowi czy mikrobiologowi dane jest badać grobowiec wielkiego władcy po blisko 500 latach od pochówku. Niektórym z badaczy udzielał się dziwny niepokój. Każdy słyszał o „klątwie Tutanchamona” i nagłych zgonach brytyjskich archeologów po otwarciu
Grobowiec Kazimierza Jagiellończyka
jakie stosuje się w badaniach tego rodzaju obiektów archeologicznych. Do zespołu dołączył prof. Bolesław Smyk, wybitny mikrobiolog z Krakowskiej Akademii Rolniczej, który podjął się mikroskopowej obserwacji mikroflory wnętrza krypty króla Kazimierza i jej zawartości. Wszystkie wyjmowane w toku eksploracji obiekty były spryskiwane środkami dezynfekcyjnymi. Pomimo zachowania środków ostrożności „klątwa Jagiellończyka” – tak jak ta w Egipcie – zaczęła zbierać żniwo. Niespodziewanie zaczęli umierać ci, którzy byli najbliżej zawartości grobowca. Ludzie w pełni sił, w średnim wieku. Były to osoby całym sercem i pasją oddane pracom renowacyjnym i historycznym wawelskiego grodu. Pierwszym z czarnej serii był urodzony we Lwowie architekt Feliks Dańczak. Zmarł na wylew w Wielki
klamki mył ręce. Śmierć zabrała go nagle – w czerwcu 1974 r. Miał 53 lata. Stwierdzono ogólny wylew, z ciężkimi perforacjami. Trzecią ofiarą „klątwy” był inż. Kazimierz Hurlak, który z Walczym współpracował. Bardzo przeżył jego śmierć. By oderwać się od smutnych refleksji, wyjechał z rodziną na Wybrzeże. Tam, w Kołobrzegu, w sierpniu przyszła gwałtowna śmierć. Za miesiąc miał obchodzić 54 urodziny. Gdy nadeszła tragiczna wieść znad morza, na pracowników wawelskich, którzy uczestniczyli w otwieraniu i badaniu królewskich szczątków, padł strach. Coraz głośniej zaczęto mówić o „klątwie Jagiellończyka”. Pytano się nawzajem, kto będzie następny. Czwarta ofiara „klątwy” zmarła w maju 1975 roku. Był nią inż. Jan Myrlak. Miał zlecony nadzór techniczny nad robotami w kaplicy Świętokrzyskiej.
21
Spędzał w niej więcej czasu, niż nakazywał mu to jego etat. Pasjonował się badaniami. Był szczupły i wysportowany. Lekarze mówili o nim, że ma „końskie zdrowie”. Nie uznawał tramwajów, wszędzie chodził pieszo. W rozmowach z żoną i przyjaciółmi mówił żartem, że to on jest „następny w kolejce”. Zmarł nagle o 6 rano na rękach swojej żony. Miał niespełna 52 lata. Przyczyną zgonu było pęknięcie tętniaka. Nie były to, niestety, jedyne ofiary „klątwy”. W ciągu 10 lat zmarło w sumie 15 osób, które wcześniej były zaangażowane w badaniach nad grobowcem „polskiego Tutanchamona”. Inne osoby miały poważne kłopoty ze zdrowiem. Dla świata nauki wielką stratą była śmierć uczonego, prof. Rudolfa Kozłowskiego. Jego wynalazki w zakresie technologii konserwacji są do dziś wykorzystywane na Wawelu. Był piątą ofiarą „klątwy”. Padł rażony zawałem serca, gdy... po raz trzeci czyścił miecz wyjęty z grobu Jagiellończyka. Anomalie zdrowotne towarzyszyły członkom ekipy od początku prac. W komorze grobowej czuli się osłabieni, cierpieli na zawroty głowy, a nawet na zaburzenia świadomości. Prof. Smyk już podczas pierwszego tam pobytu odczuwał silne bóle głowy połączone z osłabieniem pracy serca. Następnego dnia wystąpiły u niego zaburzenia stanu równowagi (dręczyły go jeszcze przez pięć lat). Dołączyła do tego bezsenność. Podobną reakcję obserwował u innych członków zespołu. Między bajki włóżmy teorię klątwy. Pozostaje więc inne wyjaśnienie serii nagłych zgonów badaczy. Dziś z dużym prawdopodobieństwem przyjmuje się, że winne wszystkiemu były mykotoksyny, czyli metabolity wtórne grzybów. Prof. Smykowi udało się ożywić ze stanu anabiozy wiele wyjętych z grobowca, a nieznanych nauce szczepów bakterii i grzybów. Był to pierwszy w świecie przypadek ożywienia mikrobów po tak długim okresie życia w stanie utajonym. Z kości kolanowej króla wyodrębnił grzyb-pleśń o nazwie Aspergillus flavus, czyli kropidlaka żółtego (złocistego), wytwarzającego groźne substancje chorobotwórcze. Ten niezwykle agresywny mikroorganizm może wywoływać zawały serca, wylewy krwi i kilkanaście odmian nowotworów. Jego metabolity dostają się do żywych organizmów m.in. przez drogi oddechowe (źródłem mykotoksyn mogą być też skażone grzybami pleśniowymi ziarno i produkty zbożowe, np. mąka). Była to więc klątwa morderczych grzybów roznoszących się w powietrzu. Otwarte pozostaje pytanie, czy kropidlak żółty dostał się do trumny polskiego króla przypadkowo, czy też został w niej umieszczony celowo. Mógł być sposobem zabezpieczania doczesnych szczątków przed rabusiami grobów, których należało ukarać. ARTUR CECUŁA
22
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (13)
Kościół wielogłowy Od początku XII wieku do drugiego soboru laterańskiego w roku 1139 Kościół rzymskokatolicki doliczył się aż sześciu antypapieży. Rzadko jednak przypomina się o tym, że nie wszyscy – z punktu widzenia ówczesnych procedur prawnych – zasługiwali na to określenie. W tamtym czasie o wyborze papieży nie decydował ani Kościół hierarchiczny, czyli kardynałowie, którzy od 1059 roku formalnie wywalczyli sobie to prawo, ani nawet Duch Święty, jak się to próbuje wmówić wiernym, ale bogate rody Frangipanich i Pierleonich. Tak na przykład było z wyborem biskupa Lamberta, który przewodził Kościołowi jako Honoriusz II (1124–1130) oraz Grzegorza Papareschiego, czyli Innocentego II (1130–1143). Obaj zostali wybrani z pominięciem ówczesnych norm prawnych dzięki poparciu wspomnianego klanu Frangipanich. Otóż po śmierci papieża Kaliksta II (1119–1124) kardynałowie wybrali na papieża Teobalda, ale ten – już jako Celestyn II (1124) – został napadnięty przez wysłanników stronnictwa Frangipanich i następnego dnia... zrezygnował z tiary na rzecz ich kandydata – wspomnianego wyżej Lamberta. Sam został wpisany na listę antypapieży. Nowy konflikt wybuchł wtedy, gdy po śmierci Honoriusza II kilku kardynałów trzymających z klanem Frangipanich podstępnie – nocą i pod nieobecność większości kardynałów – wybrało na papieża ich kandydata, Innocentego II. Stronnictwo Pierleonich nie uznało tego bezprawnego wyboru i większością głosów kardynalskich w parę godzin później, zgodnie z nakazami prawa, wybrało na papieża Piotra Pierleoniego, czyli Anakleta II (1130–1138). Na tym tle doszło do schizmy w Rzymie, która trwała osiem lat. Ponieważ Anakleta poparli nawet niektórzy kardynałowie z obozu Frangipanich, stronnictwo Pierleonich zmusiło Innocentego II do opuszczenia Rzymu i szukania schronienia we Francji. Początkowo więc Anaklet II miał poparcie we Włoszech i w innych krajach z Polską włącznie, tym bardziej że popierała go zarówno arystokracja rzymska, jak i duchowni. Był bowiem wcześniej mnichem klasztoru z Cluny, następnie otrzymał godność kardynała i legata papieskiego w Anglii, a ponadto był znany z nieposzlakowanych obyczajów. Po pewnym jednak czasie Innocenty II, który nie szczędził oskarżeń pod adresem swojego przeciwnika, wykorzystał fakt, że Anaklet II miał żydowskie pochodzenie
w Sens w 1140 r. doprowadził właśnie Bernard z Clairvaux. Ten sam opat klasztoru w Clairvaux był również zaciekłym wrogiem Arnolda z Brescii, który w znacznym stopniu podzielał poglądy Abelarda. Powołując się na Nowy Testament, kwestionował m.in. augustyńską naukę o grzechu pierworodnym, sakramenty (zwłaszcza małżeństwo), chrzest dzieci, spowiedź oraz potrzebę istnienia urzędu kapłańskiego – i zwalczał dominację kleru w sferze publicznej (świeckiej). Ponadto występował przeciwko korupcji duchowieństwa i wzywał je do dobrowolnego ubóstwa oraz powrotu do ewangelicznych zasad. Krótko mówiąc, Arnold z Brescii walczył
i sprzeciwiał się celibatowi. Rzucił więc klątwę na niego i na wszystkich żonatych księży. Ponadto zdobył poparcie Bernarda z Clairvaux (1090–1153), który również był zagorzałym antysemitą. Bernard „pozyskał dla Innocentego II biskupa Norberta z Magdeburga, ten zaś starał się wpłynąć na króla Niemiec, Lotara III” (Jean Mathieu-Rosay, „Prawdziwe dzieje papieży”, s. 191). Dzięki ich wpływom Innocenty II zdobył poparcie Francji, Anglii, Hiszpanii oraz Niemiec i w 1133 r. z pomocą armii niemieckiej wkroczył do Rzymu, gdzie 4 czerwca – w dowód wdzięczności – nadał koronę cesarską Lotarowi. Był to jednak krótkotrwały sukces, bo kiedy tylko cesarz opuścił Rzym, Innocenty na powrót musiał uciekać ze stolicy. Powrócił dopiero pod koniec 1137 r. – na krótko przed śmiercią Anakleta II, który umarł w styczniu 1138 r. Wprawdzie stronnictwo Pierleonich na miejsce zmarłego papieża wysunęło Grzegorza, znanego też jako Wiktor IV (1138), ale ten pod wpływem Bernarda z Clairvaux po dwóch miesiącach poddał się władzy Innocentego II. Aby ostatecznie zakończyć schizmę, wkrótce po objęciu władzy Innocenty zwołał w 1139 r. drugi sobór laterański, na którym przede wszystkim doprowadził do potępienia Anakleta II, uznając go za antypapieża (chociaż za takiego powinno się uważać właśnie Innocentego). Sobór kolejny raz wypowiedział się przeciwko symonii i tym, którzy dzięki niej otrzymali urząd. Potwier- Święty Bernard z Clairvaux dził też obowiązek celibatu duchownych oraz wiele innych postao zreformowanie Kościoła i państwa, nowień poprzedniego soboru. Główgłosząc, że droga do Boga stoi otwonym przedmiotem obrad soborowych rem dla wszystkich ludzi bez wzglębył jednak pontyfikat Anakleta. Dladu na ich przynależność religijną tego, poza potępieniem jego samei nie jest ani nie może być ogranigo, ogłoszono również surowe kary czona przez Kościół. Jego największym przeciwnikiem dla jego zwolenników i potępiono był wspomniany już Bernard, załonaukę Arnolda z Brescii (około życiel klasztoru cystersów w Cla1100–1155), włoskiego mnicha irvaux, który nazywany jest też i ucznia Piotra Abelarda (1079–1141) „ostatnim z ojców Kościoła”. Ponie– jednego z najbardziej błyskotliwych waż był doradcą biskupów, papieży filozofów i teologów średniowiecza. i książąt, miał znaczący wpływ na Przypomnijmy, że Abelard został całą politykę kościelną – m.in. we oskarżony o herezję m.in. z powoFrancji, gdzie przez pewien czas du odmiennego rozumienia odkuprzebywał Arnold. Będąc fanatyczpieńczej śmierci Jezusa Chrystusa. nym zwolennikiem bezwzględnego Do jego zaś potępienia na synodzie
autorytetu papieskiego Kościoła, uważał, że tylko ten Kościół posiada pełnię darów Chrystusowych niezbędnych do zbawienia. Dlatego też głosił, że wszyscy powinni bezwarunkowo trzymać się katolickiej nauki i porządku. Kto bowiem pozostaje poza Kościołem, zasługuje na najsurowsze potępienie jako kacerz. Bernard z Clairvaux nie tylko więc stanął w roku 1130 po stronie Innocentego II, występując przeciwko Anakletowi II, ale poparł również kolejnego kandydata na papieża – Bernarda Paganellego, mnicha cysterskiego i swego ucznia zarazem, który przyjął imię Eugeniusz III (1145–1153). Mając potężny wpływ oraz poparcie nowego papieża, Bernard zorganizował drugą wyprawę krzyżową, która rozpoczęła się w 1147 r. Krucjata ta zakończyła się jednak sromotną klęską krzyżowców. Porażka owa nie zniechęciła go jednak. Korzystając z pomocy „ramienia świeckiego”, w dalszym ciągu próbował ukrócić działalność
Arnolda z Brescii. Doprowadził nawet do skazania go na banicję, ale ten powrócił do Rzymu i przyłączył się do niezadowolonej, zbuntowanej ludności, która miała już dość papieskich rządów i ich nieszczęsnych konsekwencji. W ten sposób Arnold został ideologicznym przywódcą rewolucji, która wystąpiła „przeciw świeckim rządom papieża i kurii rzymskiej. Zwycięscy rewolucjoniści powołali senat i dokonali wyboru patrycjusza, powierzając mu władzę wykonawczą w mieście” (Jan W. Kowalski, „Chrześcijaństwo średniowieczne XI–XV wiek”, s. 82).
Papieżom, których popierał opat z Clairvaux, nie było więc dane zbyt długo cieszyć się tak przez nich pożądaną władzą. Innocenty II zmarł bowiem w niesławie, a Eugeniusz III „cały pontyfikat spędził poza Rzymem, opanowanym przez buntowników i kierowanym przez Arnolda z Brescii” (J.W. Kowalski, „Poczet papieży”, s. 95). Daremne też były wysiłki Bernarda z Clairvaux, aby pomóc papieżowi Eugeniuszowi III powrócić na tron papieski, bo chociaż ten powrócił do stolicy w 1153 r., to i tak wkrótce zmarł. Dopiero papież Hadrian IV (1154–1159) położył kres władzy Arnolda w Rzymie, bo kiedy obłożył stolicę interdyktem, lud zwrócił się przeciwko dotychczasowemu przywódcy. Ponadto Hadrian ściągnął do pomocy króla niemieckiego Fryderyka I Rudobrodego (Barbarossa), a ten rozprawił się z przeciwnikami. „(...) najpierw z miastami lombardzkimi, które w dążeniu do wolności występowały i przeciwko cesarzom, podbija większość ich, dostaje w swoje ręce zbiegłego z Rzymu Arnolda z Brescii, w Pawii wkłada na głowę żelazną koronę królów lombardzkich, po czym rusza do wiecznego miasta, któremu wydaje Arnolda” (ks. Józef Umiński, „Historia Kościoła”, t. 1, s. 380). W ten sposób przywódca zbuntowanych mas został przekazany sądom papieskim, które skazały go na powieszenie. Jego ciało spalono, a prochy wrzucono do Tybru, „aby – jak dodaje ks. Umiński – nie doszło do kultu ze strony chorobliwych jego zwolenników i czcicieli” (tamże). Już z powyższych słów wynika, że Arnold z Brescii, chociaż został wyklęty przez papieża i skazany na powieszenie, miał gorących zwolenników nawet po śmierci (tzw. arnoldyści przyłączyli się później do albigensów). Człowiek ten odznaczał się nie tylko surowością życia, ale dał się poznać przede wszystkim jako prawdziwy bojownik o wolność i prawdę, a więc wartości zwalczane przez żądny władzy Kościół papieski, który nigdy nie był zdolny panować inaczej, jak uciekając się do oszustw i przemocy. Oto dlaczego tak wielu papieży, którzy po nim nastali, z Innocentym II na czele, zostało przez Rzymian znienawidzonych, podczas gdy Arnold z Brescii na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich, którzy opowiadają się za ewangeliczno-demokratycznym ładem społecznym. On sam był bowiem człowiekiem, który walczył z feudalno-papieskim systemem wyzysku, dając przykład tak zacnym ruchom religijno-społecznym jak albigensi i waldensi, wymordowanym później przez wojska papieskie. Krew wielu tysięcy z nich na zawsze pozostanie plamą na rzymskim Kościele. BOLESŁAW PARMA
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
A
dmirał sir William Penn (ojciec) nienawidził kwakierstwa, ale właśnie dzięki jego wielkiemu majątkowi, w którego posiadanie weszli kwakrowie po jego śmierci, udało się im uzyskać pewną niezależność. Ku czci ich suwerena obszar należący do kwakrów nazwano Pensylwanią. Ze względu na styl rządów, jakie zaprowadził tam Wiliam Penn (syn), rzeczoną kwakierską krainę można uznać za jeden z ważniejszych fundamentów państwowości Stanów Zjednoczonych, a w szczególności konstytucji USA. Podzielając ogólną sympatię dla kwakierstwa ze strony takich wolnomyślicielskich krytyków religii jak Wolter czy Salomon Reinach, zacznijmy od niepozornych początków tego wyznania:
ściśle wyroku sędziego. Ale ci, którzy go smagali, zdziwili się niepomiernie, kiedy delikwent poprosił ich o jeszcze kilka rózeg dla dobra swojej duszy. Panowie oprawcy nie dali sobie tego dwa razy powtarzać, Fox otrzymał podwójną porcję, za którą serdecznie podziękowawszy, jął wygłaszać kazanie. Odpowiedziano zrazu drwinami, ale potem słuchano go; entuzjazm jest chorobą zaraźliwą, za czym i nasz kaznodzieja przekonał wielu, a ci, od których dostał cięgi, stali się jego pierwszymi uczniami”. „Objawienia”, które rodziły mu się w mózgu, były dlań ważniejsze niż Biblia. Martwe słowo Boga musiało podporządkować się słowu żywemu. W roku 1647 jedna z jego ekstaz religijnych trwała jakoby 14 dni. Wyszedł z niej już kwakrem.
PRZEMILCZANA HISTORIA Nie bez przyczyny jednak kwakrowie stawali się nader często celem kpin „porządnych” mieszczuchów, gdyż częstokroć ich „msze” wyglądały jak zalegalizowane szaleństwo. Oddajmy znów głos Wolterowi, który wziął udział w takim nabożeństwie: „Cisza trwała kwadrans. Wreszcie jeden z mężczyzn powstał, zdjął kapelusz i westchnąwszy parę razy, wygłosił częściowo ustami, a częściowo przez nos, rodzaj kazania będącego stekiem banialuk zaczerpniętych, jak mniemał, z Nowego Testamentu, których ani on, ani jego współwyznawcy nie rozumieli wcale. Kiedy mówca, strojąc najróżniejsze grymasy, zakończył swój piękny monolog, i kiedy wierni, już to zbudowani, już to ogłupieni, rozeszli się do
zależy już od temperamentu osoby, w której rozbłysła „iskra Boża”. Dla mnie to bardziej swoiste autoterapie niż „nabożeństwa”. W dzisiejszych zestresowanych społeczeństwach już trudno jest się z tego śmiać. Nie takie rzeczy dzieją się na różnorakich „kursach rozwoju osobowości” czy innych spotkaniach quasi-terapeutycznych. Zestresowana urzędniczka, która w ramach odstresowania grupowego wydziera się ile sił w płucach, nie śmieszy dziś tak, jak niegdyś śmieszyli kwakrowie, choć zewnętrznie może się to wydawać nie mniej śmieszne. Przy całej sympatii dla liberalizmu czy wręcz progresywizmu społecznego kwakierstwa, dla ich zasług w kwestii zniesienia niewolnictwa, trzeba powiedzieć, że nie jest
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (41)
Ewangelia zmiany Kwakrowie skończyliby zapewne jak całe mnóstwo radykalnych sekt, których żar świeci intensywnie, lecz krótko, gdyby nie przypadek – William Penn, jeden z wczesnych liderów Towarzystwa Przyjaciół, miał bardzo zamożnego ojca, także Williama. „W czasach, kiedy kilka sekt nękało Wielką Brytanię wojnami domowymi, podejmowanymi w imię Boga, niejaki Jerzy Fox, urodzony w hrabstwie Leicester, syn tkacza, postanowił wygłaszać kazania jako prawdziwy apostoł, gdyż miał, we własnym mniemaniu, odpowiednie po temu warunki: nie znał sztuki czytania i pisania” – zaczyna złośliwie Wolter. „Był to dwudziestopięcioletni młodzieniec nienagannych obyczajów i płonący świętym ogniem szaleństwa. Ubierał się od stóp do głów w skórę. Wędrował od wioski do wioski, występując ostro przeciw wojnie i klerowi. Gdyby gromił tylko wojaków, nie potrzebowałby lękać się niczego, ale ponieważ napastował księży – wtrącono go zaraz do więzienia. Zawiedziono go do Darby przed oblicze sędziego pokoju. Fox nie zdjął przed sędzią swojej skórzanej czapki. Woźny trzasnął go siarczyście w gębę, powiadając: »Nie wiesz, nędzniku, że przed panem sędzią głowę odkrywać należy?«. Fox nadstawił drugi policzek, prosząc woźnego, żeby był łaskaw w imię miłości Boga zniewagę powtórzyć. Sędzia z Darby zażądał, aby Fox złożył przed badaniem przysięgę. »Wiedz, mój przyjacielu, powiedział Fox do sędziego, że nigdy nie biorę imienia Pana Boga nadaremno«. Sędzia rozwścieczony odezwaniem się tak poufałym – Fox pozwiedzał mu: ty – odesłał biedaka do miejscowego domu wariatów i kazał wymierzyć mu bicze. Jerzy Fox, chwaląc Boga, poszedł do szpitala wariatów, gdzie nie omieszkano wykonać
Nauczał, że ma w sobie tego samego Ducha, który wskrzesił Jezusa. W latach 50. XVII wieku jego mistyczne enuncjacje odebrano jak bluźniercze, w wyniku czego kilkakrotnie lądował w więzieniu. Rok później poczuł w sobie obecność wewnętrznego ognia. Wyszedł wówczas boso na ulice Lichfield, zawodząc potępieńczo w przekonaniu, że brodzi po kostki we krwi. „Psychopatyczne skłonności” Foksa, jak podsumował go dwudziestowieczny psycholog religii J.B. Pratt, wyznaczyły jednak cechy charakterystyczne kwakierstwa, które przy całym swoim ascetycznym stylu życia nie dostrzegało niczego zdrożnego w tym, żeby na przykład nabożna białogłowa naraz zaczęła spacerować nago ulicami miasta, jeśli tak jej każe „wewnętrzne objawienie”. Jak przekazują kroniki, iluminacja pewnej kwakierki skłoniła ją do wejścia nago do kaplicy Whitehall w celu „protestu”. Inny kwakier, William Sympson, przez trzy lata chadzał nago nie tylko po Londynie, ale i po angielskich wioseczkach. Samo określenie „kwakier” początkowo miało wymowę wyłącznie kpiącą, gdyż odnosiło się do egzaltowanego sposobu przeżywania uniesień religijnych (ang. quakers – drżący). Można tu znaleźć analogię do nazywania wiary zielonoświątkowców czy świadków Jehowy „kocią wiarą” przez katolicką masę, która sama nie ma do siebie dystansu i nie dostrzega komizmu własnej celebry.
„William Penn paktuje z Indianami” – obraz Benjamina Westa
domów, spytałem mojego kwakra, jak to się dzieje, że najmędrsi z nich takie brednie ścierpieć mogą. »Musimy je tolerować, odparł mi na to, gdyż nie możemy wiedzieć, czy ten, kto wstaje, żeby przemawiać, jest opętany szaleństwem, czy też natchniony przez Ducha Świętego; nie mając tej pewności wysłuchujemy wszystkich cierpliwie, dozwalamy zabierać głos nawet kobietom. Bywa, że natchnienie ogarnia parę naszych dewotek jednocześnie, i wtedy dopiero świątynia Pańska napełnia się prawdziwym wrzaskiem«”. Polska grupa kwakierska z Poznania tak opisuje swe nabożeństwa: „Nasze nabożeństwa odbywają się w milczeniu, pod przewodnictwem Ducha Bożego (...). Raz na tydzień schodzimy się na ustaloną godzinę do prywatnego domu, wynajętej sali albo do specjalnego domu spotkań. Podczas spotkania, które zwykle trwa około godziny, otwieramy się, każdy na swój sposób”. Wygląda to więc tak, że grupa milczy, dopóki ktoś nie poczuje głosu wewnętrznego lub innej iluminacji. To, co dzieje się później,
prawdą, jak utrzymują to na przykład polscy kwakrowie, że wyznanie to od początku protestowało przeciwko niewolnictwu. Patriarcha George Fox usprawiedliwiał bowiem niewolnictwo, tak jak większość protestantów w owym czasie. Ich stanowisko uległo radykalnej zmianie ok. 1688 roku. Z czasem konsekwentnie zakazywali swoim wiernym udziału w handlu niewolnikami. Dzięki swojemu podejściu do dyktatu wewnętrznego objawienia umacniali koncepcję „postępującego objawienia”, która zaczęła utożsamiać postawę chrześcijańską z dążeniem do przemian. Był to teologiczny fundament ich kampanii przeciwko niewolnictwu. Nieco mniej udana, aczkolwiek też raczej pozytywna była ich polityka penitencjarna, o której dziś uczą się studenci prawa na całym świecie. Wychodząc z założenia, że żaden człowiek nie jest skazany na potępienie, każdy bowiem nosi w sobie iskrę Bożą, którą jedynie trzeba odpowiednio zapalić, chcieli przestępcom dać możliwość poprawy,
23
rozwijając nie tylko koncepcje resocjalizacyjne, ale i własny – uważany za pierwszy na świecie – system penitencjarny, zwany celkowym. Uważali, że jak odizoluje się złego człowieka na odpowiednio długi czas, dając mu jedynie Biblię, to ma on bardzo duże szanse na wewnętrzną przemianę i poprawę. Samotne miesiące z Biblią kończyły się na ogół wariactwem, ale idea izolacji groźnych przestępców od drobnych jest do dziś kluczowa. Kwakierstwo – niezależnie od oświeceniowych intelektualistów – przyczyniło się również do ogólnej liberalizacji polityki karnej. „Karta Penna” (1682) utrzymywała wprawdzie karę śmierci, ale zasadniczo ją ograniczała. Wprowadzała także możliwość zamiany kar cielesnych i więzienia na ciężką pracę. Niestety, Stany Zjednoczone – ze swymi napchanymi więzieniami – nie poszły w tym zakresie kwakierską drogą. Współcześni kwakrzy, których jest około 350 tysięcy, są w większości pacyfistami i chętnie angażują się w działalność społeczną. W 1947 roku, w uznaniu dla ich zaangażowania na rzecz pacyfizmu, społeczności kwakrów przyznano Pokojową Nagrodę Nobla. Współczesna postępowość kwakrów przejawia się m.in. w ich zaangażowaniu na rzecz prawa do aborcji oraz małżeństw homoseksualnych. Kwakrowie już od lat 60. XX wieku uznają związki jednopłciowe. W ostatnich latach poszli krok dalej, uznając te związki za równoprawne małżeństwu. W uzasadnieniu napisali: „Dar duchowej jedności w małżeństwach tej samej płci jest równie silny i bezcenny dla naszej społeczności, jak w małżeństwach płci przeciwnych”. Postanowiono też, że do kwakierskiej „Wiary i Praktyki”, czyli księgi chrześcijańskiej dyscypliny, zostanie wprowadzona celebracja dla małżeństw gejów i lesbijek, która będzie je traktować tak jak małżeństwa heteroseksualne. Trudno oczywiście oczekiwać, aby chór głosów wewnętrznych zawsze przemawiał jednolicie i harmonijnie, toteż spotyka się dziś różne odmiany kwakierstwa: obok „biblijnych” oraz „mistycznych” są grupy prawdziwie liberalne religijnie, chętnie odwołujące się do etykiety „uniwersalizmu”, które od kwakra nie wymagają nawet uważania się za chrześcijanina. Wspólnota poznańska pisze: „Pierwsi przyjaciele (tak nazywają siebie kwakrzy – przyp. red.) byli wszyscy chrześcijanami. Wierzyli przy tym, że Bóg zbawia dobrych i duchowo przebudzonych ludzi niezależnie od tego, jaką wyznają religię. Także dziś jest wśród przyjaciół wielu chrześcijan, ale są też kwakrzy buddyści, kwakrzy żydzi, poganie, taoiści, a nawet niewierzący. Bycie przyjacielem to nie kwestia wiary, tylko charakteru, duchowej uważności i ufania Wewnętrznemu Światłu”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Vilcacora - Koci pazur „Twój „Twój układ układ immunologiczny immunologiczny stanowi stanowi powierzchnię powierzchnię oddzielającą oddzielającą cię cię od od środowiska. środowiska. Jeśli Jeśli jest jest zdrowy zdrowy ii właściwie właściwie spełnia spełnia swoje swoje zadanie, zadanie, styczność z zarazkami nie wywołuje zakażeń, styczność z zarazkami nie wywołuje zakażeń, zz alergenami alergenami –– reakcji reakcji alergicznych, alergicznych, zz czynnikami czynnikami rakotwórczymi rakotwórczymi –– raka. raka. Zdrowy Zdrowy układ układ immunologiczny immunologiczny to to podstawa podstawa dobrego dobrego zdrowia” zdrowia” (dr Andrew Weil, „Health and Healing”, (dr Andrew Weil, „Health and Healing”, 1988). 1988).
U
ña de gato (koci pazur) rośnie w górach nad peruwiańską Amazonką. Aby osiągnąć dojrzałość, roślina potrzebuje ponad 20 lat. Rozdrobnione zioło i proszek z kociego pazura wytwarza się z wewnętrznej strony kory lub korzenia rośliny pnącej Uncaria tomentosa. Poniżej zamieszczam streszczenie fragmentów relacji Phillipa N. Steinberga*, dyplomowanego konsultanta ds. żywienia: „W lipcu 1993 r. odbyłem bardzo interesującą rozmowę telefoniczną. Mężczyzna, który nazywał się Timothy Eaton, zadzwonił z zapytaniem, czy znam pewne zioło lecznicze z Peru o nazwie Uncaria tomentosa – po angielsku cat’s claw. Kiedy odpowiedziałem, że nigdy o nim nie słyszałem, mówił dalej o laboratorium w Niemczech, które wyprodukowało farmaceutyk z wyciągu z tej tajemniczej rośliny. Ów lek stosowano z dobrymi wynikami w Austrii i w Niemczech w leczeniu AIDS i raka. Powiedział mi, że jako misjonarz miał niejednokrotnie okazję latać nad peruwiańską Amazonkę. Dzięki tym podróżom dowiedział się o Uncaria tomentosa, której miejscowi Indianie z plemienia Aszaninków używają od dawnych czasów jako tradycyjnego leku. Ponieważ od ponad 20 lat działam w branży produktów naturalnych i medycyny naturalnej, wypowiedź Eatona zaintrygowała mnie. Powiedziałem mu, że sprawdzę, czy to zioło importuje się do Stanów Zjednoczonych. Ku mojemu zdziwieniu żadna z hurtowni ziół nigdy nie słyszała o Uncaria tomentosa.
Co więcej, w informatorach nie natrafiono na żadną wzmiankę o niej. W końcu pewna firma prowadząca sprzedaż ziół paczkowanych poleciła mi doktora Brenta Davisa jako człowieka, który mógł znać koci pazur. To był strzał w dziesiątkę! Nie tylko znał on Uncaria tomentosa, ale i zajmował się nią od 1988 r., a swoje doświadczenia opisał w znakomitym artykule pt. »Nowe zioło światowej klasy w kinezjologii stosowanej«. Ze względu na szczególną właściwość czyszczenia jelit, dr Davis polecał ją jako »środek udrożniający«. Zioło to pomaga pacjentom cierpiącym na wiele różnych dolegliwości ze strony żołądka i jelit, łącznie z chorobą Leśniowskiego-Crohna, zapaleniem uchyłka, zespołem przeciekającego jelita, wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, żylakami odbytu, przetokami, zapaleniem żołądka, chorobą wrzodową, pasożytami oraz zaburzeniami równowagi flory jelitowej. Lektura artykułu Davisa jeszcze bardziej zachęciła mnie do zebrania wszelkich możliwych wiadomości na temat tej niezwykłej rośliny. Znalazłem ponad dwadzieścia różnych wzmianek i artykułów poświęconych Uncaria tomentosa i drugiemu gatunkowi, znanemu jako Uncaria guianensis.
W wyniku badań ustaliłem, że Uncaria tomentosa jest drzewiastą rośliną pnącą, która przyczepia się do drzew rosnących w górach w peruwiańskich lasach deszczowych, a pnąc się, osiąga długość ponad trzydziestu metrów. Od setek lat Indianie z miejscowych plemion sporządzają wyciąg wodny w postaci odwaru z wewnętrznej strony jej kory i korzenia. Według ich przekazów, stosuje się ją jako lek na nowotwory oraz inne poważne choroby. W 1978 r. 78-letni peruwiański plantator don Luis został odesłany do domu przez swojego lekarza i »skazany na śmierć« po tym, jak wykryto u niego raka płuc. Jeden z synów, będąc w rozpaczy, udał się po pomoc do starej indiańskiej czarownicy. Poleciła mu, aby podawał ojcu odwar przygotowany z Uncaria tomentosa. Don Luis pił napój kilka razy dziennie przez sześć miesięcy, a następnie poszedł do lekarza. Ten mocno się zdziwił, że pacjent nie tylko żył, ale i nowotwór w płucach – jak wykazały przeprowadzone na nowo badania – zniknął całkowicie. Don Luis dożył w stosunkowo dobrym zdrowiu wieku 90 lat i zmarł ze starości. Przeprowadzona po śmierci sekcja zwłok nie wykazała żadnych śladów raka w jego ciele. Od czasu tego udokumentowanego wyzdrowienia Uncaria tomentosa jest dostępna w całej Ameryce Południowej – zarówno w postaci rozdrobnionej kory, jak i kapsułek.
Stosuje się ją w leczeniu raka, zapalenia stawu, zapalenia żołądka oraz zaburzeń hormonalnych u kobiet. Badania rozpoczęte w latach 70. XX wieku i prowadzone do dnia dzisiejszego w Peru, Austrii, Niemczech, Anglii, na Węgrzech i we Włoszech sugerują, że Uncaria tomentosa może być przydatna także w leczeniu zapalenia torebki maziowej, reumatyzmu, opryszczki narządów płciowych, półpaśca, alergii, wrzodów, drożdżycy układowej wywołanej przez Candida albicans, cukrzycy, liszaja rumieniowatego, zespołu zmęczenia przewlekłego, zespołu napięcia przedmiesiączkowego, nieregularnych cykli miesiączkowych, zatrucia substancjami toksycznymi środowiska, licznych dolegliwości ze strony trzewiów i jelit, depresji organicznej oraz w leczeniu
osób zakażonych wirusem HIV. W swoim artykule z 1992 r. dr Davis stwierdza, że Uncaria tomentosa wykazuje zdolność pokonywania poważnych rozstrojów jelit, wobec których wszystkie inne dostępne środki są nieskuteczne.
Dzięki wzmacnianiu układu immunologicznego Uncaria tomentosa nadaje się do stosowania przez każdego. W lipcu 1989 r. austriacki naukowiec Klaus Keplinger otrzymał amerykański patent nr 4.844.901, a w lipcu 1990 r. – drugi patent nr 4.940.725. Objaśniają one sposób, w jaki dr Keplinger wyodrębnił z korzenia Uncaria tomentosa sześć alkaloidów indolonowych, udowadniając przy tym, że cztery z nich nadają się do nieswoistego pobudzania układu immunologicznego. Według jego badań, te cztery alkaloidy wyraźnie wzmagają proces fagocytozy (zdolność atakowania, pochłaniania i trawienia szkodliwych drobnoustrojów, materii obcej i resztek przez krwinki białe i makrofagi). Obydwa patenty wskazują na izopteropodynę, czyli izomer A, jako alkaloid najbardziej aktywny pod względem odpornościowym. Poza nim i trzema innymi alkaloidem pobudzającym mechanizmy obronne organizmu jest również rynchofilina. Badania nad nią przeprowadzono w szkole Tradycyjnej Medycyny Chińskiej w Szanghaju. Wyniki wykazały, że rynchofilina ma zdolność hamowania agregacji płytek krwi oraz zakrzepicy, co sprawia, że może być przydatna w zapobieganiu zawałowi serca i zmniejszaniu ryzyka tej choroby. Dzieje się to poprzez obniżanie ciśnienia krwi, zwiększanie krążenia oraz hamowanie zarówno osadzania się płytek na ścianach tętnic, jak i tworzenia zakrzepów w mózgu, sercu, tętnicach. Doktor Keplinger, kierownik Immodalu (laboratorium w Austrii), wytworzył z wyciągu z korzenia Uncaria tomentosa farmaceutyk o nazwie Krallendorn. O sukcesach w leczeniu alergii, zapalenia oskrzeli, opryszczki narządów płciowych oraz półpaśca za pomocą tego ekstraktu pisano w artykułach, ale najbardziej pasjonująca była informacja o pomyślnych wynikach terapii raka i AIDS. Okazuje się, że dr Keplinger zdołał cofnąć rozwój tych chorób u większości swoich pacjentów, stosując Krallendorn sam albo w połączeniu z AZT. Ustalił również, że przyjmowanie go w trakcie leczenia raka skutecznie zmniejsza nieprzyjemne działania uboczne zarówno AZT, jak i radioterapii”. Więcej o dobroczynnym działaniu „kociego pazura” za tydzień. MIŁOSZ WOŹNIAK *Autor przedstawionej relacji jest absolwentem Amerykańskiego Instytutu Żywienia, był też właścicielem i kierownikiem kilku sklepów z żywnością ekologiczną i produktami naturalnymi. Obecnie p. Steinberg pracuje jako konsultant w przemyśle produktów naturalnych oraz jako autor zajmujący się tematyką żywienia oraz zdrowia holistycznego.
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
M
ałym, nawet trzyletnim dzieciom zupełnie nie szkodzi (a nawet służy) oglądanie makabrycznych zdjęć rozczłonkowanych płodów – napisała katolicka pani psycholog. To kolejny dowód na poparcie tezy prof. Dawkinsa, że Boga nie ma. Albo w najlepszym przypadku śpi. Chodzi o niesławną, podróżującą po polskich miastach wystawę „Wybierz życie”. 14 billboardów z naturalistycznymi zdjęciami pokrojonych płodów, zestawionymi ze zdjęciami skatowanych zwłok ofiar ludobójstwa – wszędzie, gdzie się pojawi, budzi kontrowersje: poparcie skrajnych katooszołomów i sprzeciw normalnych ludzi, którzy nie chcą, aby ich dzieci oglądały podobną makabrę. Poza tym wszystkim wystawa jest wielką manipulacją, gdyż dominują na niej zdjęcia ukształtowanych płodów, których nikt na świecie nie abortuje (najczęściej prawną granicą jest trzeci miesiąc ciąży). W sprawie legalności (lub nie) ekspozycji wystawianej zawsze w najbardziej ruchliwych miejscach centrów miast wypowiadały się już różne – właściwe dla miejsca zdarzenia – sądy, wydając sprzeczne wyroki. Jedne zakazywały epatowania przypadkowych przechodniów jatką, inne nie widziały w krwawych płodach niczego niestosownego. Aby kwestię raz na zawsze zamknąć (oczywiście po swojej myśli), katolicy skupieni wokół środowiska „Frondy” opłacili ekspertyzę psychologiczną. Jej autorka, niejaka Beata Rusiecka, dała zleceniodawcom dokładnie to, czego oczekiwali. Jeśli czytając pracę pani psycholog, będziecie przecierać oczy ze zdumienia i zniesmaczenia, to miejcie w pamięci, że ten wybitny naukowiec jest członkiem (tak się reklamuje) Międzynarodowego Instytutu Badań i Terapii Strat Ciąży
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Psychol-o og i Przemocy wobec Dziecka. Co to takiego? A diabli jedyni wiedzą i o czymś takim słyszeli. No może jeszcze frondowi katotalibowie – co na jedno wychodzi. Przyjrzyjmy się zatem pracy panienki Beatki, osoby uważającej się za naukowca: „Wystawa przedstawia zdjęcia ukazujące ciała abortowanych dzieci w wieku od 9 do 24 tygodnia życia prenatalnego oraz ciała zamordowanych dorosłych i dzieci poza kontekstem aborcji. Obrazy w sposób realistyczny ukazują szczątki martwego ciała ludzkiego, oddzielonego od reszty ciała lub uszkodzonego. Zniszczone ciało ludzkie, umieszczone na dłoni, wskazuje na niewielkie rozmiary tego ciała, co jednoznacznie wskazuje na to, że są to ciała dzieci. Komentarz oraz niektóre zdjęcia przekazują informację, iż dzieci te zostały zabite przez zbrodniarza oraz jednoznacznie przedstawia ich śmierć jako zło”. Na razie od biedy możemy się zgodzić, ale już za chwilę czytamy, że: „Biorąc pod uwagę rozwój myślenia, uwagi, pamięci dziecka do trzeciego roku życia, należy stwierdzić, że nie rozumie ono, czym jest martwe ciało i śmierć. Reakcje dzieci do trzeciego roku życia na zdjęcia martwych ciał zależą wyłącznie od reakcji rodziców. Przypuszczać należy, iż dla małych dzieci zdjęcia będą niezrozumiałe, przez co mało interesujące. Oglądanie zdjęć nie stanowi urazu, ponieważ uraz występuje tylko wówczas, gdy w subiektywnym odczuciu podmiotu zagrożone jest jego życie lub zdrowie, albo życie i zdrowie innych osób (...)”.
Przekładając to na język zrozumiały: wystawa nie jest dla małego dziecka szkodliwa, bo nie jest ono w stanie jej zrozumieć. Ciekawa koncepcja. Gdy pójdziemy tym tropem myślenia, pokazywanie malcom ciężkiej pornografii też nie jest niczym złym. Jest obojętne, bo malcy i tak nic z tego wiedzieć nie będą. Idźmy dalej, ale przed tym dalej zalecam łyk nerwosolu:
No i mamy samo sedno: ikona katolików – płód – zostaje sprowadzona do roli owada albo gryzonia. A w ogóle to niech się dzieciaki przyzwyczajają do śmierci, do koszmaru i makabry od najmłodszych lat, bo: „Baśnie, w których występuje nagła śmierć, na przykład przez odrąbanie głowy czarownicy, połknięcie przez wilka, pożarcie przez smoka,
„Dzieci w wieku przedszkolnym oczekują prawdziwych i rzetelnych odpowiedzi. Jednak ich uwaga i ciekawość zaspokojona zostaje dość szybko. Odpowiedzi nie muszą być więc obszerne czy bardzo szczegółowe (...). Mogą otrzymać odpowiedź, że są to martwe ciała dzieci. Dalsze pytania dziecka mogłyby potoczyć się w kierunku dociekania, co to znaczy »martwe« lub dlaczego tak wyglądają. Co można tłumaczyć na przykładzie znanym dziecku, na przykład dziecko mogło mieć kontakt z martwym pająkiem, muchą, chomikiem”.
nie powodują koszmarów i urazowych doświadczeń u normalnie rozwijających się dzieci”. Pani psycholog dla poparcia swoich tez posłużyła się wiwisekcją, czyli doświadczeniem na żywym organizmie siedmioletniej dziewczynki, której pokazała makabryczne fotki i pilnie przyglądała się reakcji. „Dziewczynka ogląda wszystkie zdjęcia kilkakrotnie. Jest spokojna, ciekawa. Gdy dorosły chce zabrać zdjęcia po pierwszym przeglądzie, delikatnie je przytrzymuje i ogląda jeszcze raz. Jednakowo uważna przy zdjęciu dziecka zabitego w Afryce, jak
25
i w wyniku aborcji. Dopytuje o przyczyny śmierci. Dziecko następnie pochwaliło wystawę, bo »ktoś, kto zabija te dzieci, może przyjść, zobaczyć i więcej tego nie robić«”. Brr... Oto aktualna i oficjalna wykładnia pedagogiki w katolickim kraju. A co o tym mówi wykładnia nieco mniej katolicka, czyli akademicka? Zapytaliśmy o to psychologa z uniwersytetu rzeszowskiego, doktora Henryka Pietrzaka, który po lekturze pracy magister Rusieckiej nie ukrywał oburzenia: „Ta pani wyciągnęła ze swoich obserwacji zupełnie błędne wnioski. Po co epatować maleńkie dzieci okrucieństwem, skoro one i tak – jak twierdzi Rusiecka – niczego nie rozumieją? Sztuka dla sztuki? Badaczka, jeśli tak można ją nazwać, opisuje reakcje jednego dziecka, a to jest żadna próba! Poza tym skąd wie, jak obraz poćwiartowanych płodów i ludzi wpłynie na życie dziewczynki w przyszłości? Czy na przykład nie powróci trauma sennych koszmarów? Albo czy w sposób drastyczny nie zostanie obniżony próg wrażliwości siedmiolatki? Reasumując – diagnoza przedstawiona w opracowaniu na temat wystawy „Wybierz życie” jest całkowicie błędna, a nawet szkodliwa. Ale tak to już jest, gdy prowadzi się badania i oczekuje wyników pod z góry założoną tezę”. Tyle doktor Pietrzak, a ja jestem jeszcze winny Czytelnikom wyjaśnienie, po co w ogóle pani Rusiecka tak ciężko się napracowała. Otóż jej ekspertyza ma być koronnym argumentem dla sądu ostatniej instancji, aby dopuścił wystawę do powszechnego eksponowania na ulicach największych polskich miast – tam, gdzie jeszcze jej nie było... MAREK SZENBORN Fot. WHO BE
26
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
RACJONALIŚCI
„S
cena balkonowa” to uroczy, choć smutny wiersz Andrzeja Bursy. Zobaczcie, jak mogłoby być pięknie, gdyby nie ten Anioł. Gdyby nie celibat...
Okienko z wierszem Kleryk Józef ma wesołe oczy ciemne Siostra Klara ma dziewiętnastą wiosnę Na dziedzińcu seminarium w dzień wiosenny Kleryk Józef zobaczył ją z okna A dzień dobry... dzień dobry siostro Klaro Ach przelękłam się księże Józefie Kwiecień mamy upalny nie do wiary Ano cóż grzeje słoneczko pięknie Rzeka targa złotą rdzą szuwaru Wierzgający obłok przy niej czeka Śnieżny jaśmin mroczne ścieżki zasłał Klaro... Wąski liść wikliny srebrem drga Józefie... Kleryk Józef ma bary syna ludu Siostra Klara uśmiechem go obdarza Ale stanął pośrodku podwórza Anioł z mieczem płonącym na straży
Ogłoszenie RACJA PL organizuje na Rynku Głównym Krakowa, przy pomniku Adama Mickiewicza, obchody Dnia Pamięci Ofiar Kościoła Rzymskokatolickiego, na które 20.02.2010 r. (sobota) o godz. 11 zaprasza mieszkańców Krakowa, młodzież szkolną, studentów, partie polityczne i organizacje społeczne, lewicowych kandydatów na urząd prezydenta RP, posłów SLD i senatorów, radnych Rady Miasta Krakowa, czytelników „FiM” oraz wyborców prof. Joanny Senyszyn, która zapowiedziała swój udział w obchodach. W programie: wystąpienia przybliżające historię i prawdziwe oblicze Krk, rozdawanie gazety „Fakty i Mity” oraz ulotek. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Zaproszenie W piątek 26 lutego o godz. 16 w sali konferencyjnej Elbląskiego Centrum Społecznego Młodych Socjalistów im. Ireny Sendlerowej przy ul. Grunwaldzkiej 2 wyświetlony zostanie film pt. „Podziemne państwo kobiet”. Po nim odbędzie się debata z udziałem Anny Olszewskiej, dyrektora Ośrodka Pomocy Ofiarom Przestępstw, oraz posłanki Izabeli Jarugi-Nowackiej, która objęła patronat nad spotkaniem. „Podziemne państwo kobiet” to obraz polskiej rzeczywistości, w której ustawa antyaborcyjna funkcjonuje tylko na papierze. Po raz pierwszy w Polsce na publiczną opowieść o osobistym doświadczeniu zdecydowały się kobiety, które dokonały nielegalnej aborcji. Ich głos sprowadza się do jednego – do oskarżenia społeczeństwa o hipokryzję wyrażającą się w akceptowaniu ustawy, która nie działa. Wstęp na spotkanie jest wolny, jednak ze względu na ograniczoną ilość miejsc należy zgłosić się wcześniej po bezpłatną wejściówkę. Dodatkowe informacje w ECS przy ul. Grunwaldzkiej 2 lub pod numerem tel. 55 237 10 44 codziennie od poniedziałku do piątku w godz. 11–17. Młodzi Socjaliści, Elbląg
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kościół przez różne k Kościół to zbiór wiernych, instytucja i budynek. W Polsce w pierwszym znaczeniu praktycznie nie występuje. Wprawdzie wielu wiernych łudzi się, że jest Kościołem, ale duchowni podzielają tę opinię jedynie werbalnie. W praktyce traktują wiernych instrumentalnie. Jako dostawców kasy i bezpłatnej siły roboczej. Owieczki nie są partnerami w życiu parafii, a duchowni nie są dla nich przewodnikami stada. Są wilkami w owczej skórze. W wielu diecezjach zaledwie co piąty zdeklarowany katolik identyfikuje się ze swoją parafią. Najgorzej pod tym względem jest w diecezji łódzkiej (23 proc.), szczecińsko-kamieńskiej (22 proc.), poznańskiej (20 proc.) i gdańskiej (18 proc.). Z badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika także, że nawet praktykujący, ideowi katolicy, którzy na co dzień współpracują ze swoimi proboszczami, nie mają dobrej opinii o urzędnikach Pana Boga. 40 proc. uważa, że księża „są chciwi i lekceważą wiernych”. 26 proc. zna księży żyjących w konkubinacie. Denerwują ich sprzeczne poglądy polskich biskupów. Chcieliby busoli, a dostają medialny szum. Zwłaszcza w sprawie Radia Maryja, poglądów politycznych i stosunku do lustracji. Prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej interpretuje te wyniki jako wyraz antyklerykalizmu. „Widać, że nawet wśród bardzo zaangażowanych katolików niechęć do duchowieństwa jest głęboko zakodowana”. Biskup Pieronek, zamiast zadumać się nad negatywną oceną siebie i swoich kolegów po fachu, podchodzi do wyników badań bardzo lekko. „Kiedy ktoś przytoczył opinię, że co czwarty ksiądz ma kochankę, odliczyliśmy ze znajomymi duchownymi do czterech i wypadło na mnie... A mówiąc poważnie, to myślę, że takie twierdzenie to poważna przesada”. W przypadku Pieronka z pewnością. On znajduje przyjemność w bezczelnych, szkalujących wypowiedziach. W Polsce wszystko uchodzi mu na sucho, bo klerowi wolno więcej, a nawet wszystko. Rozbestwiony bezkarnością, rozszerzył zakres krytyki – z lewicy, feministek i ateistów – na Żydów.
I wreszcie trafiła kosa na kamień. Nie pomogło wypieranie się. Po ostatnim popisie, że „Szoah jest wymysłem żydowskim” wykorzystywanym „jako broń propagandowa, w celu osiągnięcia nieuzasadnionych często korzyści”, musiał prostować i przepraszać. Przyszło mu to z dużym trudem. Najpierw zaprzeczył i tłumaczył, że wywiad nie był autoryzowany, a „autor rozmowy nie zrozumiał słów albo dopowiedział”. Przyciśnięty do muru, postraszony odtworzeniem taśm z nagraniem, zaczął śpiewać inaczej: „Na miły Bóg, kto o zdrowych zmysłach mógłby powiedzieć, że Żydzi wymyślili Szoah?”. Ponieważ uznanie się za niespełna rozumu nie wystarczyło,
postraszony sądem, uznał w końcu, że to „niefortunne zdanie, wynik jakiegoś skrótu myślowego” nie wyraża jego poglądów. I przeprosił wszystkich, którzy mogliby poczuć się obrażeni jego stwierdzeniami, oraz redaktora portalu, którego posądził o manipulację. Teraz kolej na przeproszenie lewicy. Kościół jako instytucja coraz większej liczbie Polaków kojarzy się z bogactwem, bezczelnością, bezideowością, bezdusznością i bezkarnością. Zwłaszcza fioletowi urzędnicy Pana Boga są postrzegani jako dobrze opłacana kasta, która kręci. Lody i nie tylko. Oczywiście bezkarnie, bo księża za jedyny godny siebie uważają Sąd Ostateczny. Powszechnego unikają jak ognia piekielnego. Polski wymiar sprawiedliwości jest z tego zadowolony, bo jego przedstawiciele mają a to dzieci do ochrzczenia, a to rodziców do pochowania, a to kościelny ślub do wzięcia. Obchodzą się więc z klerem jak ze śmierdzącym jajkiem. Przy takich samych zarzutach (pedofilia,
molestowanie seksualne, przemoc, jazda po spożyciu, wyłudzenia, oszustwa) biało-czerwoni siedzą w areszcie, a czarni na plebaniach lub w biskupich pałacach. Wystarczy zestawić nazwiska Łyżwiński i Paetz czy Pęczak i Gocłowski, aby zadumać się nad meandrami sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Klerykalnej. Nawet Trybunał Konstytucyjny gwałci konstytucję, byle dogodzić Kościołowi. Według najwyższych w RP sędziów, ocena z religii może być na świadectwie, a tym samym wliczana do średniej. Tak widzą konstytucję. Oczami zamglonymi przez dym z kadzidła. Zaprawdę, niegodne to i niesprawiedliwe, niesłuszne, ale dla kleru zbawienne. Na plus trzeba policzyć duchownym, że idą z duchem czasu. Za sanacji nie odmawiali pacierza i wódki. W PRL – współpracy ze służbami. W III RP rozszerzyli ten katalog. Głównie o kasę i seks. We wszystkich formach. Prawnie zakazanych nie wyłączając. Aż dziw, że jest coraz mniej powołań. Najwyraźniej, wbrew rozpowszechnionym opiniom, młodzież jest ideowa i nie chce mieć nic wspólnego z czarną kastą, która robi Boga z mamony. Wprawdzie wielu wiernych jest za zwrotem Kościołowi zabranego majątku, ale to wynik oszukańczej, kościelnej propagandy. Wierni nie wiedzą, że Kościół dostał już więcej, niż kiedykolwiek PRL mu bezprawnie zabrała, i że oddawanie odbywa się z naruszeniem prawa. Komisja Majątkowa uznaje nawet absurdalne, nieudokumentowane i oszukańcze wnioski. Daje, bo taki ma imperatyw niemoralny, ale kategoryczny. Tylko kościół jako budynek niczego złego nie robi. Wszak nie jest winien, że kasa z unijnych funduszy strukturalnych najszerszym strumieniem płynie właśnie na remont obiektów sakralnych. Decydują o tym polscy urzędnicy rozpatrujący wnioski. Uzależnieni od kleru. Ciężko chorzy na „clerosis multiplex”. Po polsku – klerykalizacja rozsiana. Po wszystkich partiach, urzędach, szkołach, wsiach i miastach. Prawicowe rządy szczepionki na tę epidemię nie kupią, bo nie kochają strasburskiego Trybunału. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r. 1
Ś W 79
2
10 13
P
Ł
U
O
T
42
R Z
28
G
Y 25
R
2
U 29
A
O
B
B 44
O
30
S
D
N
35
13
L
6
E
80
I
E
A 55
K
22
W N
I
78
E 53
E
51
N
86
T
N
N
I
E
M A
43
R
E
83
P
49
D
I
A
T
Ó
24
A
55
T
L
11
G O
A
I
Z
67
C
Y
60
Z
77
I
4
B
M
I
E
R
C
A
D
41
R
I
A
A
17
G 59
S
42
N
T Y
O
R A
34
Z
8
U
M
31
U M 32
P
45
R
U
58
R
L N
T
K
E E
47
34
O
K
14
Y
L
E
18
C
41
J
Z
P
T
K 52
T
A
R
A
52
7
21
R
E
5
R
U
N 63
G
S
D
L 60
R
U
H
61
76
I
M
A
N
33
40
A
75
15
T
U M 73
25
16
I
N
81
R
54
57
R
I
E
72
A
U
63
C
Y
E
M
I 46
E
O
N
K
E
61
39
Ę
N
U M
27
A
9
I
85
I
R
E
L
K
K
K
A
3
12
I 15
24
Y
F
A
R
D
10
19
I
32
66
N
K
D
R
E
P
38
21
28
49
A
Ś
T
26
R
R
A
S
S
C
P
E
L
8
I
N
B
R
48
E
39
E
Z
A
L
A
E
K
44
C
A
65
B
C
N O
A
D
45
Ó
62
50
Z
H
57
Z
O
W R
43
D
36
K
T
A
56
71
I
37
E
A
27
47
84
23
7
A
I
B
29
C
N
A
I 18
D
P A
S
A
I
O 59
J
Z
33
O
M
E
A
46
S L
P
S
C
50
A
16
1
6
A N
E
R
38
19
O
11
L 14
Y
H
62
N
U
Z
P
E
54
C
35
A
J
C
Ł 37
E
D 48
A
26
D
R
22
R
31
Ą 36
A
E
64
Ż Z
I
K
9
E
A
C 12
C
40
Z
O Z
23
5
O
74
T 69
4
Ł
W
S
O
53
30
S
I
17
N
82
56
T
O
A
68
M O
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) jasny przekrój, 5) leżącego nie przystoi, 9) choroba ze spodu, 10) tamuje oddech, 11) do jedzenia wraz z gajowym, 13) dzieli sąsiadów, 14) strzela z buzi, 15) nie tam, gdzie Rzym, 17) ostro atletów dopinguje, 18) z piękną w parze, 20) atmosfera, gdy strach zżera, 21) Niemiec walczący na piechotę, 22) tabliczka bez numeru, 25) nie panuje tylko nad sobą, 26) kasa na bobasa, 27) nie jest szejkiem, a ma ropę, 29) między polanami, 32) konwencja inna niż genewska, 35) jamki rosnące na łące, 36) trudno się od tej myśli uwolnić, 39) kluczyki do mercedesa lub uścisk ręki prezesa, 43) brudny w kinie, 44) w tym zakładzie dba się o formę, 46) mówi, ile powietrza jest we wnętrzach, 47) napis końcowy, 50) czy wiesz, co wypływa z książki Orzeszkowej?, 52) prywatny lub państwowy, wycinek stadionu, 53) trzyma się ściany, ale nie pijany, 54) mały z żołędzi, 55) takie samo drzewo, 57) bramka bez słupków, 58) kiedy słyszę stale fale, 59) fujara, ofiara, 60) pragnie rządzić światem, będąc i sędzią, i katem, 61) wewnątrz mazurskiej bryndzy, 62) z uszkami, 63) siła pędzącej z góry fury. Pionowo: 1) może trafić kaczkę w locie, 2) jaki bałwan nie boi się wiosny?, 3) fort stworzony do obrony, 4) lubi być sam na sam, 5) panów i panie zjada na śniadanie, 6) ogrodzenie z lisa, 7) tragarz komputerowy, 8) nowelek nie pisze, 10) na co się bajki opowiada?, 12) robienie loda, 13) robisz pod nim z konieczności, 16) współpracuje ze stemplem, 17) stopień z szablą w dłoni, 19) ulubiony kwiat kapitana Nemo, 22) zakłóca spanie, 23) rzuca kalumnie, 24) znajdziesz go w niejednym garnku, 27) rozciąga klatkę, 28) grają drużyny z jednej gminy, 30) czasu – gryzie nieustannie, 31) licho, nie dobre, 33) metal w witrażu, 34) wesoły pierwiastek, 36) ni to chłopak, ni dziewczyna, a oboje przypomina, 37) wędlina z głowy, 38) dobra rada dla rewolucjonistów, 40) do kapeli go wzięli, 41) magia na oku, 42) kawał z ławki, 45) sprzedawca prochów, 46) niscy się za to obrażają, 48) walizki nosi, gdy go poprosisz, 49) Miasto kobiet jest jego, 51) piecza człowiecza, 52) kolebka Kasztelana, 56) widoczny znak świętości, 58) bura łże.
S
B
20
3
A
D
D
70
I
51
R
Znaleziono na www.writeonit.org
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
K J
20
A
58
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Ryszard Czarnecki)
L
1
18
U
D
Z
Y
C
H
2
19
Z
28
47
I
56
75
4
I
5
E
6
K
21
22
D
Z
Ó
R
Z
W
Y
N E
7
T
23
25
O M
C
H
O W
A
N
I
N
A
T
Y
C
H
N
I
Ś
L
I
48
76
30
49
31
32
50
58
77
U
24
8
D
57
W Y 74
20
29
W Y 46
3
51
59
E
78
79
33
52
60
80
53
61
81
34
54
I
9
26
35
E
L
Ą
I
E
Ś
L
K
T
Ó
R
E
B
L
E
10
11
S
12
13
I
14
Ę
N
15
16
17
Y
27
36
37
38
39
I
D
40
41
O
42
B
43
R
44
E
45
55
62
63
M
82
83
64
84
65
85
66
Z
67
Y
68
Z
69
D O 70
71
M U 72
73
86
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 6/2010: „Spróbuj przez jakiś czas żyć bez seksu, alkoholu i papierosów, a zobaczysz, że to będzie najgorszy kwadrans w twoim życiu”. Nagrody otrzymują: Ewa Kasierska z Poznania, Adam Sikora z Zielonej Góry, Jarosław Lisiecki z Kłecka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 50,70 zł za drugi kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 50,70 zł za drugi kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 8 (520) 19 – 25 II 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Pamiątki po Kropie
Święta Faustyna Kowalska, patronka Łodzi
Rys. Tomasz Kapuściński
Ukrzyżowany Urząd Miasta Łodzi
Fot. MaHus
J
aki jest najlepszy sposób na to, żeby o tobie pamiętali? Dorób się fortuny i spisz oryginalny testament. ~ Charles Vance Millar, kanadyjski prawnik i inwestor znany z oryginalnych pomysłów, zapisał w testamencie pokaźną sumkę dla anonimowej wówczas mieszkanki Toronto, która w ciągu 10 lat od jego śmierci urodzi najwięcej dzieci. Wyścig o kasę zakończył się w 1938 r. Aż 9 pań powiło po 9 bobasów. Każda dostała „becikowe” – 125 tys. dolarów. ~ Portugalski krezus Luis Carlos de Noronha da Camara kilkanaście lat przed śmiercią, w obecności adwokatów, na chybił trafił wybrał z książki telefonicznej 70 nazwisk. Wylosowani szczęśliwcy zostali spadkobiercami jego fortuny. ~ Milionerka Leona Helmsley, właścicielka sieci nowojorskich hoteli nazywana „królową skąpstwa”, 12 milionów dolarów w funduszu powierniczym zapisała przyjacielowi – uroczemu... maltańczykowi. Pieniędzmi – wcale nie psimi! – zarządza brat zmarłej, biedniejszy od czworonoga o całe dwa melony. Po śmierci pies ma być pochowany obok Helmsley i jej męża w mauzoleum wartym 1,4 miliona dolarów. ~ Sandra West, naftowa dziedziczka, zażyczyła sobie, aby ją pochowano w aucie Ferrari 330 America,
CUDA-WIANKI
Nie wszystek umrę wartym setki tysięcy dolarów. Kiedy auto wraz z szanowną nieboszczką trafiło pod ziemię, zalano je grubą warstwą betonu, żeby odstraszyć miłośników luksusowych samochodów. ~ Chinka Nina Wang, uznawana za jedną z najbogatszych kobiet Azji, fortunę wynoszącą 4,2 miliarda dol. postanowiła podarować Tony’emu Chanowi – specjaliście od feng shui, który w zamian za zapisek w testamencie obiecał jej... życie wieczne. Chińskiego sądu nie interesowała duchowa przyszłość pani Wang ani jej ostatnia wola. Po jej śmierci majątek trafił do instytucji charytatywnych. ~ Adwokat T.M. Zink, milioner, nie lubił kobiet. Kiepsko układały się też jego kontakty z żoną i córką. Pierwszą wydziedziczył, drugiej co nieco zapisał, ale
resztę majątku przeznaczył na pewien seksistowski projekt. 75 lat po jego śmierci, czyli w 2005 roku, miała powstać Bezkobieca Biblioteka Zinka. Pozbawiona książek napisanych przez kobiety i zakazująca paniom wstępu. Ambitny projekt szlag trafił. Córka pana Zinka wniosła sprawę do sądu i zgarnęła ojcowską sukcesję. ~ John Bowman – garbarz, który się dorobił – do tego stopnia wierzył w życie pozagrobowe, że rychło po śmierci planował odwiedzić ziemski padół. Kiedy nadszedł jego koniec, pozostał spory majątek. Zgodnie z testamentowym zapisem, przeznaczono go na utrzymanie posiadłości i służby, która co noc przygotowywała posiłki na wypadek, gdyby pan Bowman, jego zmarła żona i zmarłe córki zechcieli wpaść z wizytą już po zmartwychwstaniu. Ostatnią wolę zmarłego wypełniano prawie 60 lat. JC