Czy maturzyści z Jastrzębia pójdą do więzienia, bo...
ZAŻARTOWALI Z PAPIEŻA Â Str. 7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 8 (573) 3 MARCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 14-15
-11 Â Str. 10
 Str. 3
ISSN 1509-460X
 Str. 9
2
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Rosjanie ćwiartowali żywe jeszcze ofiary katastrofy smoleńskiej, aby pozyskać organy do transplantacji. Oto najnowsza makabra lansowana na antenie Radia Maryja. Że też nikt nie chce organów Rydzyka. Ani piszczałkowych, ani żadnych innych. Czterometrowy pomnik Lecha Kaczyńskiego może stanąć na skwerze imienia Lecha Kaczyńskiego w Świd(r?)nicy. Powstał już społeczny komitet budowy na czele z radnym PiS. Jednak mimo że komitet jest „społeczny”, to świdniczanie są mocno aspołeczni. Bo protestują. Jak usłyszą, że alternatywą jest kolejny pomnik JPII, raz-dwa zmienią zdanie. „Beatyfikacja JPII to próba reanimacji skompromitowanego katolicyzmu poprzez gloryfikację człowieka o dwuznacznym życiorysie”. Zdaniem satanisty Nergala? Nie, zdaniem byłego jezuity, ks. prof. Obirka. Będzie ciało JPII wystawione na widok publiczny czy nie będzie? Potną Wojtyłę na relikwie czy nie potną? A jeśli wystawią, to czy to przystoi? A jeżeli pokroją, to na ile kawałków i kto je dostanie? Oto tematy zajmujące od wielu dni polskie media. Ale te jakoś dziwnie zamilkły w kwestii liczby polskich pielgrzymów na „beatyfikację tysiąclecia”. Z zapowiadanych wcześniej 2 milionów chętnych jest na razie mniej niż 300 tysięcy. „Sprawy, jakie mam teraz w swoim środowisku, omadlam razem z nim. Po prostu rozmawiam z nim, tak jak teraz z państwem. Położyłam sobie jego zdjęcie i po prostu mówię: prowadź, a on prowadzi” – tyle słuchaczka Radia Maryja. O JPII? A nie! O Gosiewskim! Kult Przemysława Edgara (patrona Wolaków?) eskaluje. Kolejna beatyfikacja wkrótce. Poseł Kalisz potwierdził nasze wcześniejsze doniesienia, że trwają zakulisowe pertraktacje na temat koalicji SLD-PiS. Jeśli do tego dojdzie, to ja opuszczę partię – powiedział poseł i dodał, że jest zwierzęciem politycznym. Pytanie tylko: lwem, lisem czy tchórzem. Jarosław Kaczyński pisze bloga. W internecie. Tym obrzydliwym miejscu, gdzie się „pije piwsko i ogląda pornosy”. Podnieceni internauci z wypiekami na twarzach czytali pierwszy wpis prezesa: Patriotyzm to lojalność wobec własnego narodu... Polityczni blogerzy: Palikot, Senyszyn i Migalski są chorzy z zawiści, że na coś równie genialnego nie wpadli. Lubelski kurator oświaty Krzysztof Babisz (PO) w specjalnym okólniku zachęcał dyrektorów szkół, aby podległa im młodzież podążyła za trumną arcybiskupa Życińskiego. Dyrektorzy „zachętę” słusznie zrozumieli jako rozkaz i wygonili dziatwę na pogrzeb. A ryb, o dziwo, na nim nie było. Ciekawe dlaczego… Wszak – podobnie jak dzieci – głosu nie mają. We wtorek o północy wyemitowany został w TVP1 ostatni program Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. Autor pochwalił się „Frondzie”, że złożył władzom „publicznej” projekt kolejnego autorskiego programu. „Szkoda gadać”? Albo „Dość pieprzenia”... czy coś w tym rodzaju. P
W kwietniu w Warszawie otwarta zostanie pierwsza w Polsce restauracja, w której serwowane będzie psie mięso. Właściciel – Wietnamczyk Jakub Pham – chce „surowiec” pozyskiwać ze... schronisk dla zwierząt! „Nie bądźmy rasistami. Czym się różni pies od świni?” – dowcipkuje Pham. Może nie wiemy, ale wolelibyśmy zjeść akurat tego obleśnego Azjatę niż poczciwego psa. Straszne trzęsienie ziemi (6,3 w skali Richtera) powaliło Nową Zelandię. Kataklizm kompletnie zrównał z ziemią miasto Christchurch (Kościół Chrystusa) i zabił wielu jego mieszkańców. To tak à propos patronów miast… 160 księży i diakonów archidiecezji Fryburg podpisało się pod apelem 140 niemieckich profesorów teologii, którzy domagają się zniesienia celibatu, wyświęcania kobiet, wyboru biskupów przez wiernych i poluzowania chrześcijańskich zasad moralnych. „Nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami palcem ich tknąć nie chcecie”. Kto to powiedział? Sześciu na dziesięciu Francuzów to ludzie niewierzący. Ale to nie koniec złych dla Kościoła wieści. Nawet spośród tych wierzących jedna trzecia nie wierzy w Boga, tylko w jakieś coś. No to gdzie się podziali francuscy katolicy? Będąc w Paryżu, zajrzyjcie do olbrzymiej katedry Notre Dame. Tam w zapomnianej bocznej nawie odnajdziecie małą grupkę... „Jezus z Nazaretu” – tom drugi. Najnowsza książka Benedykta XVI trafi wkrótce do księgarń. Wyobrażacie sobie te tłumy, te listy kolejkowe, te czarnorynkowe ceny?
Racz nam wrócić... O
d czasu do czasu piszą do „FiM” antyklerykałowie, którzy zarzucają nam antyklerykalizm. Oto fragment jednego listu: „(…) jednak fakt, że jestem profesorem na państwowej uczelni, niczego nie zmienia. Sceptyczny wobec Kościoła byłem od kiedy tylko pamiętam. Ze wszystkich cudowności wierzyłem tylko w Świętego Mikołaja, a i to niedługo. Jako humanista i zwolennik chronienia dziedzictwa kulturowego z jednym wszelako aspektem Państwa działalności nie mogę się zgodzić. Chodzi o wyrażaną na łamach »FiM« krytykę dotowania z budżetu państwa remontów i konserwacji zabytków sakralnych. Człowiek kulturalny nie dzieli zabytków na lepsze i gorsze. Choć sam do kościoła nie chodzę, jestem przekonany, że nasz kraj bez zabytkowych świątyń katolickich byłby o wiele uboższy. Tak się po prostu nie godzi (…)”. W 2003 roku wyjawiłem w Komentarzu naczelnego swoją wizję: budynki kościołów opustoszeją i będą – jak na zachodzie Europy – zamieniane na sale sportowe i gimnastyczne. „FiM”, aby dać dobry początek, chciało nawet w tym celu kupić świątynię w Dalikowie, która powinna być (ale nie była) licytowana na poczet odszkodowania dla dziewczynki przygniecionej przez konar cmentarnego drzewa (do tej sprawy wkrótce wrócimy). Po tym artykule napisał do nas pewien Polak katolik, który bez ceregieli zarzucił nam bolszewickie barbarzyństwo, bo rzekomo chcemy na gruzach kościołów budować kołchozy. Wyjaśniam po raz drugi: nie kołchozy, tylko (głównie) obiekty sportowe, i nie na gruzach, tylko przejmując narodowe dobro na rzecz narodu, który je ufundował. Jestem przekonany, że za kilkanaście lat załatwimy tę sprawę poprzez referendum. A teraz wróćmy do ochrony „naszego” dziedzictwa kulturowego. Nasz sprzeciw wobec finansowania z publicznych pieniędzy odnowy i utrzymania zabytków użytkowanych obecnie przez instytucje Kościoła watykańskiego wynika z troski o budżet polskiego państwa i zachowanie elementarnych zasad sprawiedliwości. Chodzi też o racjonalne i humanitarne priorytety. Bo czyż można lekką ręką przekazywać rocznie miliardy na złocenia aniołków (a przy okazji nierzadko klamek na plebaniach), renowację starych świątków, osuszanie murów czy miedziowanie wież – mając jednocześnie świadomość, że 3 miliony polskich dzieci nie dojada, a tysiące kierowców ginie na drogach z powodu złych nawierzchni? Prawda jest taka, że państwo, sponsorując remonty kościelnych zabytków, inwestuje środki publiczne w prywatny majątek komercyjnej firmy. Zależność jest prosta – odnowiony, nowocześnie ocieplany (np. za pomocą pomp ciepła) kościół ściąga więcej bywalców watykańskich imprez. Klienci są usatysfakcjonowani oprawą mszy, ślubu, pogrzebu, a tym samym bardziej skorzy do ofiarności. Tym bardziej że do danin państwowych i unijnych (Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, firmy z udziałem Skarbu Państwa, wojewódzcy konserwatorzy zabytków, sejmiki wojewódzkie, starostwa powiatowe) swoje dokładają też najbliższe proboszczowskim sercom gminy. W sumie jest tego kilka miliardów złotych rocznie (sumaryczne kwoty są nie do oszacowania), a efekty widzimy gołym okiem – nad wioskami wyciosanymi z kamieni i gliny, nad dachami krytymi rakotwórczym eternitem górują błyszczące w słońcu, kryte miedzią wieże wypacykowanych kościołów i klasztorów. Tylko jakiś ksiądz niedojda lub alkoholik nie potrafi sobie załatwić dotacji lub całkowitego finansowania czego tylko chce, łącznie z kościelnymi organami i własnym garażem.
Cały ten proceder kwitnie przy oficjalnie obowiązującej zasadzie: pieniądze publiczne idą na cele publiczne i publiczną własność. Samorządom nie wolno pokrywać kosztów remontów prywatnych, zabytkowych kamienic, a konserwatorom nie wystarcza pieniędzy na takie dotacje, bo wszystko zabiera firma Krk. Ot, weźmy znaną ze swojej brzydoty i biedy Łódź, gdzie niejeden kwartał domów wygląda jak plan filmu wojennego. Większość wolnych środków miasto przeznacza na dopieszczanie kościołów – niedawno na przykład proboszczowi parafii M. B. Zwycięskiej przyśnił się inny kąt dachu wcale nie zabytkowego kościoła. Rozebrano i przebudowano wielką budowlę na koszt łodzian. Bo od czego jest samorząd, jeśli nie od spełniania plebańskich marzeń i snów? Takich przykładów w skali kraju są tysiące każdego roku! W ten sposób wspierane są interesy najbogatszej w kraju instytucji, która ani myśli dzielić się zyskami czy podatkami z biednym, zadłużonym państwem. Wręcz przeciwnie: wyłudza i grabi przy tej i każdej innej okazji. Taka polityka jest także sprzeczna z zasadą sprawiedliwości, którą propaguje m.in. sam Kościół, a także narusza państwową (pilnowaną zwłaszcza w UE) zasadę równości wszystkich wobec prawa. Wnioski świeckich właścicieli obiektów zabytkowych są odrzucane, bo… są świeckie. Wymaga się przy tym od nich wysokiego wkładu własnego i nie zwalnia się ich z obowiązków podatkowych. Watykańczykom pokrywa się koszty utrzymania ich majątku, a prywatnym właścicielom zabytków (często o wiele cenniejszych niż świątynie) mówi się: to wasz problem. Państwo wskazuje w ten sposób swój priorytet: wspieranie siły i propagandy jednej instytucji. Tak, wspieranie propagandy, i to także wizualnie, bo kwitnący, odnowiony kościół, zwyczajowo górujący nad całą okolicą, stwarza wrażenie, że dana miejscowość staje się dodatkiem do miejscowej parafii. To katolicka instytucja jest najważniejsza. A już najmniej ważny jest malutki człowieczek ginący w olbrzymiej świątyni. Czy komuś tak małemu przyjdzie do głowy zbuntować się przeciw czarnej władzy? Zabytkowe świątynie kształtują przekaz: Kościół rzymskokatolicki był w Polsce od wieków, dominował i dominuje, bez niego nie byłoby scalonego społeczeństwa i tradycji. Jeżeli tak, to może słuszne jest dotowanie jego dzieł, tak zrośniętych z narodem… Rzecz w tym, że Kościół rzymski tak naprawdę został nam, Polakom, narzucony, a decyzja o jego przyjęciu była wyłącznie decyzją polityczną i z wiarą nie miała wiele wspólnego. Większość Polaków czci i wspiera instytucję, której krwawi żołdacy zniszczyli naszą własną, słowiańską tradycję i kulturę. Czemu wciąż żywić pasożyta, który zawsze dbał tylko o własne interesy kosztem Polski i Polaków? Dlaczego w XV i XVI wieku oraz w czasach II Rzeczypospolitej niszczyliśmy zabytkowe cerkwie oraz prawosławne cmentarze? Bo to był znak obcej dominacji? To dlaczego jednocześnie chronimy, troszczymy się o pamięć rzymskiej dominacji nad nami – Słowianami? Gdzie tu logika?! Niech urzędnicy Watykanu sami utrzymują dobra, w których mieszkają, żyją i na których zarabiają, podobnie jak fabrykant odnawia i konserwuje swoje fabryki. Natomiast fakt, że Polska nic z tych ogromnych watykańskich dóbr i interesów nie ma – poza ogromnymi wydatkami – pozwoli nam je kiedyś odzyskać. JONASZ
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
N
owy szef Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego bp Stanisław Guzdek oznajmił, że przygotowuje reformę swojej firmy i przystąpi do stopniowego „wygaszania” działalności niektórych parafii garnizonowych, w miarę jak ich proboszczowie będą osiągali wiek emerytalny. Ta sensacyjna deklaracja, podana przed kilkoma dniami przez „Gazetę Wyborczą” i cytowana później przez inne media, ma wartość papieru, na którym ją zapisano… Obecny problem z ordynariatem (abstrahując od dawno już rozstrzelanej przez tę formację konstytucyjnej zasady świeckości państwa) sprowadza się do dwóch kwestii: Podczas gdy jednostki wojskowe „chudną” Pierwsza to utrzymywanie przez lub całkiem znikają, inwestycje w parafie podatników monstrualnie rozdętej garnizonowe nabrały gwałtownego rozpędu. struktury (93 parafie garnizonowe, ponad 150 kapelanów-żołnierzy zawodowych i ok. 20 tzw. kapelanów pomocniczych zatrudnionych na etatach cywilnych pracowników wojska), która kosztuje nas ponad 20 mln zł rocznie. A przecież po reformie armii każdy „zawodowy szeregowy, tak samo jak zawodowy pułkownik, gdy będzie chciał, pomaszeruje w niedzielę do kościoła i nie ma co liczyć, że będzie rwał się w tygodniu do spotkania z kapelanem”, co zauważył już w 2009 r. gen. dyw. Bogusław Pacek (były komendant główny Żandarmerii Wojskowej, obecnie doradca mini- Na zbiórce karnie stawili się najważniejsi w okolicy wojskowi... stra Bogdana Klicha). Podtej diecezji od podszewki” – mówi bp kreślił też, że po skasowaniu służ– No właśnie, ludzi wymiotło, ale Guzdek dla tygodnika „Polska Zbrojby zasadniczej kapelani mają pojest parafia erygowana jeszcze za czana” (nr 8/2011), w autoryzowanym ważny kłopot z uzasadnieniem swosów „Flaszki” Głódzia. Poborowym wywiadzie, który zadaje kłam przyjego funkcjonowania w koszarach oraz kadrze zawodowej wystarczała wołanym na wstępie „rewelacjom”. i mogą być przydatni żołnierzom jewcześniej izba modlitwy w bazie i kaA teraz popatrzmy, co biskup dynie na misjach; plica u żandarmów, ale „czarnym” robi… Druga to finansowanie parafii było mało i załatwili sobie w zarząoraz opływających w dostatki kadzie infrastruktury działkę na tere12 lutego odwiedził parafię garpelanów (na ogół z gażą pułkowninie wojskowym. Natychmiast ją obnizonową św. Michała Archanioła ków) w miejscowościach, gdzie zlisikali, postawiwszy wypasioną plew Mińsku Mazowieckim, dowodzokwidowano garnizony lub pozostabanię. Później wzięli się za budowę ną przez proboszcza ks. płk. Andrzewiono zaledwie śladową ich obsakościoła, ale ta ciągnie się już od 10 ja Molendowskiego (jest też dziedę (np. Biała Podlaska, Gdańsk, Hel, lat i po kilku zmianach projektu kanem Żandarmerii Wojskowej) Jelenia Góra, Łódź, Olsztyn, Piła, wciąż jest na etapie parteru. Nie ma i wspomaganą przez wikarych: ks. Sopot, Żary). wiernych, bo nawet na najważniejppłk. Piotra Kowalczyka oraz ks. Czy możliwe jest odcięcie ich szych „oficjałkach” pojawia się w poppor. Marcina Czeropskiego. Choć od budżetowego koryta? rywach zaledwie kilkunastu wojskowizyta miała charakter absolutnie nie„Słyszę, że jest to konieczne. Nie wych (zazwyczaj samych dygnitarzy), oficjalny, na zbiórce karnie stawili się uchylam się od decyzji, ale chciałwięc nie ma kasy na dokończenie. wszyscy najważniejsi w okolicy wojbym wcześniej te parafie odwiedzić Guzdek rzekomo obiecał, że wygoskowi w osobach płk. Roberta Koi przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. spodaruje jakieś środki, ale pozaka (dowódca 23. Bazy Lotnictwa Nie chcę opierać się tylko na opinieważ brakuje też rąk do pracy, obaTaktycznego stacjonującej we wsi Barniach z zewnątrz, choć trudno mi je wiam się, że będą do niej zmuszani cząca) oraz dwóch żandarmów z sazignorować. Trzeba wszystko przeżołnierze, jak to za Głódzia bywamego Mińska: płk. Dariusza Bogacanalizować, żeby decyzje były rzeło… – mówi oficer z Mińska. kiego z Oddziału Specjalnego i płk. czywiście przemyślane i odpowiedzialZ komunikatu zamieszczonego Wiesława Chrzanowskiego z Cenne. Na pewno będą podejmowane na stronie internetowej parafii dotrum Szkolenia tej formacji. kolegialnie. Istnieją gremia, które mawiadujemy się, że podczas rzeczoNiewielu, bo w mieście Mińsku ją służyć mi pomocą: rada konsulnej wizyty biskup polowy zapoznał żadnego regularnego wojska już torów, księża dziekani, rada kapłańw zasadzie nie ma, a gdyby zebrać się ze stanem prac budowanego koska. Chcę także wysłuchać opinii księdo kupy wszystkich żołnierzy z caścioła garnizonowego. Interesował się ży, którzy pracują w terenie, od 20 łej gminy, to spokojnie można byzarówno projektem, jak i stroną finanlat są w ordynariacie i znają realia łoby ich zmieścić w zakrystii. sową, a po zwiedzeniu rozbabranej
GORĄCY TEMAT
Biskupie manewry
budowy odbyło się na plebanii „robocze spotkanie” z wymienionymi wyżej dowódcami. Patrząc im znacząco w oczy (szczególnie głęboko płk. Kozakowi), biskup oraz kapelani „w niezwykle serdecznej atmosferze dzielili się sprawami i bolączkami” związanymi z koniecznością ostrego przyspieszenia inwestycji. O żadnym „wygaszaniu” nie było mowy, zaś oberkapelan ostrzegł, że przyjedzie ponownie we wrześniu, aby osobiście sprawdzić postęp robót… ~ ~ ~ Przenieśmy się teraz do Wesołej, gdzie stacjonuje 1. Warszawska Brygada Pancerna im. Tadeusza Kościuszki. – Dawno temu, kiedy Kościół właził tylnymi drzwiami gdzie tylko się dało, jeden z magazynów przekwalifikowano na kaplicę, żeby
3
zapewnić „opiekę duchową” żołnierzom z poboru. Choć mieszkająca na osiedlu kadra miała do najbliższego kościoła kilkaset metrów, Głódź utworzył parafię wojskową. Kaplica latami funkcjonowała jak należy, ale gdy tylko stało się jasne, że służba zasadnicza zostanie zniesiona i liczebność Brygady radykalnie zmaleje, na należącym do miasta terenie byłego basenu osiedlowego (tuż za ogrodzeniem jednostki) zaczęto nagle budować kościół z wkomponowaną weń plebanią, która zajmuje jedną trzecią (!) całości obiektu. Inwestycję sponsorował ordynariat, czyli podatnicy, a żołnierze ostro tam zasuwali (fot. dolna), więc po zaledwie 18 miesiącach zapięto ją na ostatni guzik. Pełen bajer: marmury, kontrole dostępu do pomieszczeń… Wszystko dla dwóch kapelanów: proboszcza ks. ppłk. Piotra Majki (ma za uszami m.in. wyłudzenie mieszkania służbowego od Wojskowej Administracji Mieszkaniowej) oraz wikarego ks. kpt. Tomasza Szeflińskiego. Teraz najciekawsze: choć kościół stoi na terenie miejskim, traktowany jest jako budynek koszarowy, czyli energia elektryczna, ogrzewanie oraz inne media są ciągnięte z jednostki. Ludziom ręce opadają od tego złodziejstwa. Myśleliśmy, że zapadniemy się pod ziemię ze wstydu, gdy 10 lutego bp Guzdek odwiedził Brygadę, a pełniący obowiązki dowódcy płk Janusz Wiatr składał meldunek, jakby tamten był jego przełożonym! Była mowa o dalszych inwestycjach w świątynię i pan biskup nawet się nie zająknął o jakimś „wygaszaniu” – zapewnia sztabowiec z Wesołej. A może ktoś się przejęzyczył i chodzi o „wyciszenie”? ANNA TARCZYŃSKA
Żołnierze na parafialnym „poligonie”
4
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Jak wybaczyć niedziewicy Katarzyna i Tomasz Jaroszowie od 7 lat są małżeństwem wyszkolonym przez księży, wspólnie prowadzą portal katolicki www.adonai.pl, a w wolnych chwilach piszą podręczniki umoralniające. Książka „Miłość czy MIŁOŚĆ, czyli sztuka chodzenia ze sobą” to kompendium wiedzy dla młodych katolików, a traktuje o tym, jak w czystości, godności i bojaźni bożej przeżyć okres przedmałżeński. Jeden z intrygujących rozdziałów dedykowany jest mężczyznom, którym trafiła się tknięta już narzeczona. Tytuł: „A gdy ona nie jest już dziewicą...”. Zdaniem autorów, panowie, nawet zakochani, mają ogromny problem z zaakceptowaniem faktu, że przyszła żona pierwszy raz ma już za sobą, a im nie będzie dane przeprowadzić poślubnej krwawej defloracji. Narzeczony, do którego dociera brutalna prawda, „czuje ból, żal, wściekłość, rozczarowanie, a nawet bunt – jak to, Panie Boże?! Czy Ty sobie, Panie Boże, żarty ze mnie robisz?!”. Żeby w ogóle można było myśleć o wybaczeniu nierządnicy, musi ona spełnić kilka warunków. Po pierwsze – sama powinna przyznać się do występku. Po drugie – żałować przedślubnego seksu
D
i zaręczyć, że był to błąd młodości, który już „okupiła łzami, cierpieniem i dawno odpokutowała”. Mężczyzna powinien zerwać znajomość, jeśli wie, że nie potrafi wybaczyć, „bo ta zadra urośnie do belki, na której ciągle będziemy krzyżować naszą ukochaną”. Wówczas pożycie małżeńskie od początku będzie nieudane, a mąż obsesyjnie porównywać się będzie do poprzednika(ów) i nie po chrześcijańsku nienawidzić go, nawet jeśli ten pozostanie nieznany. Kto wie, że nie wybaczy – niech odejdzie. Dzięki temu dziewczyna ma szanse poznać kogoś, kto będzie „na tyle silny, że poniesie ten ciężar”. Załóżmy, że bohaterski chłopak zdecydował się okazać nierządnicy miłosierdzie. „Mimo najszczerszego wybaczenia w naszej świadomości może
opatrywanie się wśród polskich biskupów frakcji konserwatywnej i liberalnej jest naiwnością. Wśród nich mamy do czynienia tylko z różnymi kolorami betonu. Po śmierci arcybiskupa Józefa Życińskiego przeczytałem na stronie pewnej organizacji lewicowej, że ten hierarcha „był postrzegany jako kościelny liberał i kapłan o poglądach często odbiegających od oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego. Tym samym przysparzał sobie wrogów w instytucji, którą reprezentował”. Wprawdzie autorzy tej wypowiedzi nie przesądzają, czy był on faktycznie liberałem, czy nie, ale w pewnym sensie przychylają się do tego rodzaju opinii, bo dalej sugerują, że mógł on zostać za swój rzekomo buntowniczy stosunek do własnego Kościoła… skrytobójczo zgładzony. Myślę, że kwestia rzekomego liberalizmu arcybiskupa jest nieporozumieniem. Życiński był klasycznym katolickim konserwatystą, zatroskanym przede wszystkim o pozycję swojego Kościoła oraz jego interesy i nigdy nie kwestionował w czymkolwiek watykańskiej doktryny. Nie sądzę, aby ktokolwiek mógł podać przykład na to, że jego „poglądy odbiegały od oficjalnego stanowiska Kościoła”. Mało tego, mogę podać przykład tego, że Życiński bywał bezwzględny jak każdy inny polski biskup – za pomocą szantażu wymusił na pewnej lubelskiej szkole prywatnej niezatrudnianie wykładowcy, którego poglądy i publiczna działalność godziły w kościelne interesy. Szkoła ze strachu przed sekowaniem przez kler potulnie przystała na dyktat arcybiskupa i zrezygnowała ze swoich planów. Taki to był liberał, czyli człowiek wolność miłujący. Oczywiście Życiński różnił się od średniej polskiej episkopatowej, bo był oczytany, elokwentny i inteligentny
tkwić to »coś«, bo – jak mówią chłopcy – umarło marzenie o dziewicy”. Niemożliwe jest, aby z dnia na dzień zaakceptować tę sytuację. Po każdej stracie obowiązuje okres żałoby. Trzeba przez niego przejść. To czas, żeby „oswoić się z tą myślą oraz pomyśleć, jak dalej żyć”. Warto też – na pociechę – wypisać na karteczce wszystkie zalety naszej niedziewicy, które mimo wszystko czynią z niej dobrą kandydatkę na żonę. Koronnym pocieszeniem dla chłopaków jest obalenie mitu na temat wyczekiwanej nocy poślubnej. „Defloracja, czyli przerwanie błony dziewiczej, wcale nie jest taka prosta i nieraz nieźle się muszą małżonkowie namęczyć, żeby tego dokonać”. Dziewica instynktownie broni się przed współżyciem, a początkujący mąż nie jest w stanie utrzymać wzwodu. Kobieta czuje „rozrywający ból” – „pochwa nieprzywykła do stosunku jest wąska i obkurczona, wejście do niej zamknięte. Czasem w ogóle nie można tego nawet namierzyć. O orgazmie kobiety to w ogóle można zapomnieć”. Często dopiero po kilku miesiącach udaje się odbyć stosunek. Czy jest czego żałować? JUSTYNA CIEŚLAK
– w odróżnieniu od wielu innych hierarchów, których doktoraty są warte tyle, ile magisteria niektórych dawnych sekretarzy KC PZPR. Cenił też bardziej wyrafinowany konserwatyzm. Brzydził się antysemityzmem i nacjonalizmem w radiomaryjnym wydaniu, z niejednoznacznych też pobudek zwalczał kościelną lustrację. Na tym tle dochodziło do kontrowersji wewnątrz katolickiej prawicy świeckiej i hierarchicznej, ale uznanie jego postawy za liberalizm czy wręcz herezję to nieporozumienie. On po prostu innymi sposobami chciał w Polsce umacniać dominację Kościoła, bo metody radiomaryjne uważał za niewłaściwe i nieskuteczne. Na koniec podam nieco cytatów z wywiadu, którego profesor Stanisław Obirek (były jezuita) udzielił tygodnikowi „Angora”. Rzucają one trochę światła na stosunki panujące wewnątrz episkopatu, o którym mówi on jako o „najbardziej solidarnym związku zawodowym w Polsce”. Zdaniem profesora, człowieka świetnie orientującego się w stosunkach panujących wewnątrz Krk, mówienie o Kościele łagiewnickim – jako o bardziej postępowym i toruńskim – jako konserwatywnym jest nietrafne (podobnie pisał Jonasz w swoim komentarzu kilka lat temu). Uważa on, że wprawdzie biskupi są bardzo podzieleni, ale jednocześnie spaja ich „niechęć do świata i demokracji”. Stawia on także tezę, że być może Rydzyk jest twórcą koncernu medialnego Radia Maryja jedynie na zamówienie, a prawdziwymi jego ojcami są tacy biskupi jak Ryczan, Stefanek, Frankowski i Lepa. Według oceny Obirka, z RM sympatyzuje połowa episkopatu, a stosunki panujące w Polsce na linii hierarchia–wierni to „skansen” i „katolicyzm feudalny”. W tym kontekście trudno w episkopacie o liberałów, tylko czasem może się trafić mniej typowy konserwatysta. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Odcienie betonu
Prowincjałki Taki przydomek zyskał w swojej wsi 40-letni Andrzej S., po tym jak zgubił pantofel, a dokładnie – rozdeptany adidas, podczas włamania na plebanię w okolicach Gorzkowa na Lubelszczyźnie. Skaleczył proboszcza na marne 250 zł i 10 euro. Policja odnalazła „Kopciuszka”, idąc tropem buta, ale ksiądz całej kasy nie odzyskał, bo zanim rabuś trafił do aresztu, część zdążył już przepić.
KOPCIUSZEK
Zamiast ciułać drobnicę, trzej zbieracze złomu z Kamiennej Góry (woj. dolnośląskie) poszli na całego – zaopatrzeni w palniki, butle gazowe i wózki do transportu demontowali metalowy wiadukt. Pracę przerwali im policjanci.
O JEDEN MOST…
Gospodarzowi z Bądków (woj. pomorskie) pewnej nocy zniknęło ze stodoły 900 kilogramów siana. Inspiratorem kradzieży okazał się 37-latek, który uzyskane ze sprzedaży siana „siano” przeznaczył na imprezę urodzinową.
SIANO NA SIANO
W Kolonii Księżostany trzej bracia raczyli się alkoholem. Biesiadę przerwał najmłodszy z rodzeństwa, który najpierw się awanturował, a w końcu siekierą odciął bratu wskazujący palec. Grozi mu za to do 10 lat więzienia.
JAK BRAT Z BRATEM
Za siekierę chwycił także Michał B. z Pozezdrza (woj. warmińsko-mazurskie). Poirytowany z powodu nieodśnieżonych chodników zaatakował… pługopiaskarkę oraz drzwi garażu w lokalnym urzędzie gminy. Za zniszczenie mienia grozi mu do 5 lat odsiadki. Opracowała WZ
WYŁADOWANIE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Stworzony przez ojca Rydzyka koncern medialny wciąż stanowi duchową, ideową i polityczną bazę poglądów nazywanych przez Jana Pawła II po prostu grzesznymi. (prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog)
Raś i Graś mówią o tym, gdzie by sobie wyobrażali miejsce dla tak silnej i reformatorskiej osobowości jak Jarosław Gowin. (poseł Jarosław Gowin o sobie)
Dlaczego w szkole nie ma wychowania seksualnego? Wie pan, że gdy byłem w szkole, to myśmy sobie sami zorganizowali takie lekcje? Wiedziałem, co to są tabletki dopochwowe. Wiedziałem, co to jest prezerwatywa. Czy stałem się przez to zboczeńcem? (Grzegorz Napieralski, SLD)
Boję się, że majowa beatyfikacja będzie odbierana tak, że wszyscy, którzy otarli się o papieża, będą teraz występować z wyżyn znajomych i kolegów błogosławionego. To nie otwarcie Jana Pawła II na inne religie będzie kołem zamachowym jego kultu, ale przaśny polski katolicyzm – propagowany jako ten, który wydał najwybitniejszego syna naszej ziemi. (prof. Stanisław Obirek, były jezuita)
O tym, że to właśnie Rober Kubica otrzymał relikwie, zadecydowała na pewno dramaturgia wypadku. W przypadkach krańcowych, sytuacjach, w których zagrożone jest życie lub zdrowie, takie relikwie mogą pomóc. (ks. Wiesław Niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych)
Można powiedzieć, że rodzina obecnie ginie. Ale nie zawsze tak było. Kiedy byłam dziewczynką, nie było prawa do rozwodu. Można powiedzieć, że rodzina była zabezpieczona przez prawo państwowe. (Wanda Półtawska, przyjaciółka Jana Pawła II)
Na nich nie można mówić geje, tylko pedały. (bp Luis Bambaren, były przewodniczący Episkopatu Peru, o homoseksualistach)
Mogę grzeszyć, bo mogę się wyspowiadać i oczyścić z winy – to prawosławnych i nas, katolików, różni od protestantów, którzy się muszą pilnować, bo wszystkie grzechy noszą przez całe życie. W przekonaniu katolików cel może uświęcać środki. Przecież mafię tworzyli głęboko wierzący katolicy. Kościół katolicki buduje specyficzną kulturę, w której zasady mogą być przestrzegane lub nie. Ludzie należący do kultury katolickiej na ogół sobie nie ufają i w takich krajach nie przyjmuje się instytucja służby publicznej. (prof. Paolo Mancini, medioznawca, politolog) Wybrali: AC, PPr
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
KOMISJA DO SĄDU! Trybunał Konstytucyjny ma 8 marca ogłosić, czy kościelno-rządowa Komisja Majątkowa była tworem zgodnym z polską ustawą zasadniczą. Od orzeczenia Trybunału zależy, czy instytucje poszkodowane przez złodziejskie decyzje Komisji będą mogły dochodzić swoich praw przed sądami. Aby tak się stało, orzeczenie musiałoby nie tylko stwierdzać niekonstytucyjność Komisji, ale także umożliwić dochodzenie roszczeń. Wyrok zostanie wydany w pełnym składzie Trybunału, a wśród sędziów są przynajmniej 3 osoby ściśle powiązane z Kościołem rzymskokatolickim, których jednak nie wyłączono z orzekania. Tymczasem CBA złożyło doniesienia o 11 kolejnych nadużyciach popełnionych przez Komisję. Co ciekawe, zdaniem niektórych prawników, duchowni członkowie Komisji nie będą mogli odpowiadać za korupcję, ponieważ… nie byli funkcjonariuszami publicznymi. MaK
zmarłych synów Ziemi Tarnowskiej” oraz program słowno-muzyczny. Tablica na pamiątkę pierwszej rocznicy nawiedzenia sanktuarium przez tragicznie zmarłego prezydenta Kaczyńskiego zostanie wmurowana przy bazylice – nomen omen – mniejszej. AK
WZIĘLI SIĘ ZA ZAKUTE ŁBY
MĄDRZY PO SZKODZIE SLD złożył projekt ustawy w sprawie likwidacji Funduszu Kościelnego, którego autorem jest poseł Sławomir Kopyciński. Wiceprzewodnicząca Sojuszu Katarzyna Piekarska twierdzi, że Fundusz działający od 1950 roku (jako rekompensata za przejęte przez państwo majątki Kościoła) powinno się natychmiast rozwiązać. „Nie ma dzisiaj najmniejszej podstawy ku temu, by on dalej funkcjonował i aby państwo płaciło na emerytury prawie 20 tysięcy duchownych” – powiedziała Piekarska. Budżet państwa co roku przekazuje ponad 90 mln złotych na FK. Warto jednak przypomnieć, że kiedy SLD był u władzy, zamiast zmniejszyć (lub zlikwidować) Fundusz, zwiększył przeznaczane nań środki. ASz
KACZYŃSKI TU BYŁ Imponująco rozwija się kult Lecha Kaczyńskiego. Na 27 lutego w Tuchowie zaplanowano oficjalne uroczystości mające na celu uczczenie pierwszej rocznicy wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w tamtejszym Sanktuarium Pani Ziemi Tarnowskiej. Organizatorzy imprezy to posłowie na Sejm RP – Barbara Marianowska i Michał Wojtkiewicz (oboje z PiS), starosta tarnowski Mieczysław Kras, burmistrz Tuchowa Mariusz Ryś oraz przełożony tuchowskich redemptorystów o. Kazimierz Pelczarski. W programie: msza pod przewodnictwem biskupa Wiktora Skworca w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej, odsłonięcie i poświęcenie tablicy upamiętniającej Lecha Kaczyńskiego, jego żonę i „tragicznie
Polscy Rycerze Kolumba (arcykatolickie i arcykonserwatywno-betonowe bractwo) spod znaku PiS pokłócili się z polskimi Rycerzami Kolumba spod znaku PO. Poszło o związki partnerskie gejów. Gdy już tylko włos dzielił „kolumbijczyków” od patriotycznego mordobicia, na arenę dziejów wkroczyło amerykańskie szefostwo bractwa i rozpędziło polskich Rycerzy na cztery wiatry. Rozpędzeni mocno teraz żałują, że ich były już patron kiedykolwiek odkrył Amerykę. MarS
PRAWY DO LEWEGO Według badania opinii publicznej przeprowadzonego przez sondażownię Homo Homini, aż 55 procent Polaków życzyłoby sobie, aby krajem rządziła koalicja PO-SLD (ewentualnie z udziałem PSL). Powrotu PO-PiS-u pragnie 8 procent pytanych, a egzotycznej współpracy SLD-PiS życzy sobie 7 procent Polaków. MaK
PALIKOT W LUSTRZE Według sondażu PBS DGA, nawet 3,5 proc. badanych chciałoby oddać głos na Ruch Poparcia Palikota. W niektórych regionach (np. w miastach woj. kujawsko-pomorskiego) i kategoriach wiekowych wyborców (do lat 24) Palikot może liczyć nawet na 10 procent głosów. Na jego Ruch wyraźnie częściej chcą głosować mężczyźni niż kobiety. Nie podoba się Janusz? MaK
5
NA KLĘCZKACH
Z LEGUTKĄ KRUCHUTKO Profesora Ryszarda Legutkę, konserwatywnego filozofa, podporę intelektualną PiS, można będzie podać do sądu za nazwanie wrocławskich licealistów walczących o świeckość szkoły „rozwydrzonymi i rozpuszczonymi przez rodziców smarkaczami”. Dwa polskie sądy orzekły, że europoseł Legutko nie jest chroniony immunitetem parlamentarnym w tej sprawie i licealiści mogą go zaskarżyć w sądzie cywilnym. Arogancki profesor ma też kłopoty w Brukseli. Brytyjscy konserwatyści nie chcą go na przewodniczącego frakcji Europejskich Demokratów i Konserwatystów (za Michała Kamińskiego, który podał się do dymisji). Prasa brytyjska donosi, że konserwatyści są zdegustowani wypowiedziami Legutki na temat homoseksualistów i nie mają zamiaru wstydzić się za niego, jak wstydzili się już za Kamińskiego, gdy w Wielkiej Brytanii zacytowano w mediach jego ordynarne wypowiedzi sprzed lat. MaK
Warto przypomnieć, że w ostatnich wyborach prezydenckich ponad 400 tys. Polaków oddało głos na Korwin-Mikkego. ASz
oraz kilka osób odbyło generalną spowiedź z całego życia. AK
NIEATRAKCYJNY KAROL
Po zabójstwie polskiego księdza w Tunisie oraz próbie podpalenia budynków przy rozrywkowej ulicy miasta (zapewne przez fanatyków religijnych) 15 tysięcy Tunezyjczyków domagało się zachowania świeckiego charakteru państwa oraz demonstrowało swój sprzeciw wobec terroryzmu islamskiego. Manifestację młodzież zorganizowała pod hasłem „Religia jest sprawą prywatną!”. MaK
Natychmiast po ogłoszeniu beatyfikacji papieża każda parafia miała ambicje wysłać swoje owieczki w długi majowy weekend na pielgrzymkę do Rzymu. Straszono, by się spieszyć z decyzją, bo liczba miejsc ograniczona, tymczasem w wielu parafiach nie miejsc zabrakło, ale zainteresowanych imprezą. „Z powodu braku odpowiedniej ilości chętnych na pielgrzymkę autokarową do Rzymu na beatyfikację Sługi Bożego Jana Pawła II podany termin został odwołany” – informuje wiernych parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kluczborku. Z tych samych przyczyn z zaplanowanej parafialnej pielgrzymki do Rzymu na beatyfikację zmuszona jest zrezygnować parafia pw. św. Mikołaja w Chrzanowie. Identycznie jest w parafii pw. NMP Królowej Polski w Bielsku-Białej: „Bardzo mało osób zgłosiło się na beatyfikację Sługi Bożego Jana Pawła II, dlatego jesteśmy zmuszeni odwołać tę pielgrzymkę”. AK
OJCIEC – OJCU Okazuje się, że nie wszyscy duchowni mówią jednym głosem, dzięki czemu „Ojciec Dyrektor” ma coraz więcej wrogów, i to we własnej, kościelnej wspólnocie. Choć wszyscy duchowni chcą silnego Kościoła, inaczej postrzegają drogę do swego panowania nad wiernymi. Ostatnio na temat imperium Rydzyka wypowiedział się dominikanin o. Paweł Gużyński. „Nieraz np. siostrom zakonnym w ramach pokuty zakazuję słuchania Radia Maryja, żeby nie zastępowało im osobistego życia duchowego (…). Apeluję do Radia Maryja: nie odbierajcie staruszkom szczęśliwej i pogodnej starości przez wpędzanie ich w lęki przed zewsząd nadchodzącą zagładą oraz złem czającym się w każdym kącie, którego profil zdradza pochodzenie! Starość ma dość swoich dolegliwości” – powiedział o. Gużyński. ASz
POTENCJALNY MORDERCA? Janusz Korwin-Mikke w swoim blogu odniósł się do brutalnego morderstwa w Hiszpanii, gdzie mężczyzna – rzekomo po „kursie równości” – zabił swoją partnerkę. „Jakże ja świetnie rozumiem tego faceta. Jakby mi kazano chodzić na kurs równości, gdzie wbijano by mi do głowy oczywiste kłamstwa o równouprawnieniu, to wychodziłbym z zimną żądzą mordu na sprawczyni tego nieszczęścia. Jedni potrafią opanować swoją agresję – inni nie potrafią”.
PAPIESKIE ZNAKI Proboszcz parafii pw. św. Edmunda Bojanowskiego w Warszawie proponuje parafianom postrzegać wyniesienie na ołtarze Jana Pawła II w „kontekście wydarzeń związanych z Bożym Miłosierdziem”. A te wydarzenia to: „22.02.1931 – objawienia w Płocku; 10.04.2010 – katastrofa smoleńska; 28.05.1981 – śmierć Stefana Kardynała Wyszyńskiego, Prymasa Polski; 1.05.2011 – beatyfikacja w Niedzielę Miłosierdzia Bożego”. Co wspólnego ma katastrofa smoleńska z papieżem, trudno zgadnąć. Jak dotąd w podzięce za wyniesienie na ołtarze JPII 40 parafian podjęło się duchowej adopcji dziecka poczętego
MY ZA „MURZYNAMI”
BRAT PIT Tygodnik „Gość Niedzielny” dołączył ostatnio do swojego wydania płytkę CD z programem do wypełniania PIT-ów. Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale po uzupełnieniu wszystkich danych natrafiliśmy na mały problem. Otóż program nie tyle sugeruje, co… sam wpisuje do naszego rozliczenia fundację, na którą trzeba oddać 1 proc. podatku. Nie trzeba chyba dodawać, że chodzi o fundację kościelną, a konkretnie „Fundację Służby Rodzinie. Nadzieja”. Bez wpisania jej nazwy dokumentu nie wydrukujemy. Fundacja zajmuje się m.in. promocją naprotechnologii i budową żywej szopki przy łódzkiej archikatedrze. Najwidoczniej według „GN” te cele są ważniejsze niż np. chore dzieci… ASz
SKAZANI NA TORTURY Dwóch nieletnich chłopców przyłapano na okradaniu swoich rówieśników, więc sąd w Mestre koło Wenecji bardzo przykładnie ich ukarał. Na pewno żaden ze złodziejaszków nie spodziewał się tak dotkliwej kary, bo prawomocnym wyrokiem obydwaj zostali skazani na uczęszczanie przez okrągły rok na… niedzielne msze. W czasie „pokuty” muszą także zasłużyć na przebaczenie okradanych. AS
6
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Seks „na krzyż” Jak się bezgrzesznie całować, jak za pomocą testu sprawdzić, czy to prawdziwie katolicka miłość, jak chodzić ze sobą „misyjnie”, co robić, by nie nudzić się na randkach, a nawet – jak się kochać w pozycji „na krzyż”... Odpowiedzi na te i wiele równie ciekawych pytań dostarczają katolickie portale internetowe. Ale na początek warto wiedzieć, że ta prawdziwa miłość jest zarezerwowana tylko dla katolików. „Najmocniej i najbardziej radośnie zakochują się ludzie szlachetni i zaprzyjaźnieni z Bogiem, gdyż noszą w sobie i chronią wrażliwość, subtelność i czułość trudno osiągalną dla innych ludzi” – informuje katolicki portal Adonai. Niestety – jak twierdzą tamtejsze autorytety – przebywanie zakochanych sam na sam ze sobą może być bardzo groźne, a „najbardziej niebezpieczna sytuacja jest wtedy, gdy jedna ze stron wręcz żąda od drugiej osoby zerwania więzi z Bogiem i z rodziną”. Przede wszystkim na samym wstępie swojej znajomości, drodzy zakochani, powinniście poświęcić trochę czasu na „sprawdzenie założeń”, czyli ustalić: „Czy chcecie mieć dzieci? Jak szybko? Ile? Czy żona będzie pracować? Kto będzie przewodził rodzinie? Jak ważną rolę odegrają w waszym małżeństwie sprawy duchowe?”. Żadna szczęśliwa katolicka kobieta nigdy nie powinna się zakochać w „mężczyźnie, który choćby raz w życiu potrzebował
W
prezerwatywy”. A jak pielęgnować miłość, by nie umarła i się rozwijała? Najważniejsze, żeby nie nudzić się na randce, a to proste, bo przecież „świetnym sposobem na randkę” jest… modlitwa, najlepiej „o jakiś dar dla przyszłego małżeństwa”. Nie mniej kompetentne w temacie miłości są również Siostry Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo. Na swojej stronie podpowiadają, „jak rozpoznać, że naprawdę kochamy”. W tym celu proponują zakochanym zrobić sobie „trzydziestodniowy test na miłość”. Ów niezawodny „sprawdzian miłości pomiędzy chłopakiem i dziewczyną” jest bardzo prosty i polega na tym, by „nie dotykać siebie przez trzydzieści dni”. Jednak potem nadal niewiele można, bo – jak autorytatywnie stwierdzają zakonnice – „współżycie po miesięcznej znajomości jest znakiem osobowej niedojrzałości i duchowej płycizny”. Równocześnie w celu ustalenia, czy to aby na pewno ta prawdziwa miłość, zakochani muszą sobie odpowiedzieć na następujące pytania: „Czy oboje znacie Jezusa? (…); Jak oceniłbyś swoją wiarę w skali od 1 do 10?; Czy twój chłopak lub dziewczyna ma taką
edług kościelnych pedagogów, zadaniem rodziców jest nieuświadamianie seksualne dzieci oraz pilnowanie nauczycieli, czy są wystarczająco katoliccy i prawicowi. „We współczesnej szkole pod pozorem neutralności światopoglądowej dzieci poddawane są ideologizacji, z której zazwyczaj nie zdają sobie sprawy rodzice” – twierdzi katolicki aktywista Dariusz Zalewski, inicjator internetowej akcji „Stop indoktrynacji szkolnej!”. Akcja ma „charakter wirusowy” i polega na kolportażu e-booka pt. „Antypedagogika i inne herezje”. Zalewski z wykształcenia jest pedagogiem, publikuje m.in. w „Naszym Dzienniku” oraz na swoim blogu „Edukacja klasyczna w XXI wieku”, gdzie zajmuje się popularyzacją ideałów katolickiej pedagogiki. Jednak od samej akcji zdecydowanie ciekawszy jest właśnie ów prowadzony przez Zalewskiego blog. Katoliccy rodzice znajdą w nim szereg pożytecznych wskazówek dotyczących „poprawnego” wychowywania katolickiego dziecka – począwszy od przepisów na usypianie, poprzez konkretne wskazówki, jak wychować dzieciaka na „duchowego twardziela”, a skończywszy na edukacji seksualnej oraz praktycznych sposobach rozpoznawania niekatolickiego światopoglądu nauczycieli. Zacznijmy od najskuteczniejszej metody na uśpienie malucha. A to banalnie proste – wystarczy przed snem poczytać dziecku „jakieś wyciszające, spokojne historie, mogą to być opowieści biblijne czy krótkie lekcje katechizmu”.
samą więź z Bogiem?; Czy chodzicie razem do kościoła?; Czy Jezus Chrystus jest na pierwszym miejscu twojej miłości do drugiej osoby?”. I wtedy wszystko staje się jasne. No, ale co w sytuacji, kiedy ukochany lub ukochana nie wierzy bądź nie praktykuje? Na to siostrzyczki też mają pomysł. „Spróbuj pomóc im poznać Chrystusa” – podpowiadają, i taki związek nazywają… „chodzeniem misyjnym”. Dla odmiany Ruch Czystych Serc serwuje zakochanym przepis na „bezgrzeszne całowanie”. Wedle teorii, pocałunek z miłości powinien przebiegać „muśnięciowo” i nie może „prowadzić do pobudzenia seksualnego”. I tylko takie całowanie wywyższa, ubogaca, stawia na piedestale i niesie „wielką radość i przyjemność niemającą żadnego wymiaru grzeszności”. Na stronie ojców paulinów z sanktuarium w Leśniowie można przeczytać, że sprawdzianem miłości ma być „opanowanie przez narzeczoną potrzeby czułości i chęci prowokowania narzeczonego do pieszczot o charakterze seksualnym; naturalna u kobiety potrzeba czułości jest przez mężczyznę
Zgodnie z wytycznymi pedagogiki Zalewskiego, katolickie dziecko już od najmłodszych lat powinno być wychowywane na „duchowego twardziela”. Aby wyhodować taką istotę, konieczne jest zwalczanie w katolickiej dziecinie wszelkich przejawów „miękkości psychicznej”. W praktyce służy temu „odpowiednia motywacja religijna” i wytrenowanie w stałym zadawaniu sobie pytania: „czy nie mamy grzechów, za które powinniśmy odpokutowywać” oraz przyzwyczajanie do dyskomfortu i niewygód, na przykład przez mycie w chłodniejszej wodzie.
często rozumiana jako chęć oddania się i pobudza go do dalszego szukania doznań seksualnych”. Bo też w miłości najważniejsze okazują się „czyny miłości”, czyli „pomaganie sobie w drodze do doskonałości, w szukaniu Królestwa Bożego, we wzajemnym uświęcaniu”. Konsekwentnie więc na swojej stronie paulini radzą cementować miłość – na przykład poprzez wspólne zaangażowanie się w działalność religijną lub polityczną... Jeszcze bardziej konkretny w temacie miłości jest krakowski sercanin o. Paweł Leks. Ten starszy pan w zakonnym habicie jest zdeklarowanym wrogiem praktykowania „pocałunku głębokiego”: „Taki sposób całowania powinien być wyeliminowany – zarówno w małżeństwie, jak tym bardziej
XXI wieku twierdzi, że „wszelkie spekulacje na tematy seksualne rozbudzają ciekawość, wyobrażenia, i tym samym budzą zmysłowe życie człowieka. Informacja wiąże się zawsze z pojawieniem się pokusy”. Stąd „prawdziwe wychowanie seksualne”, zdaniem Zalewskiego, nie może opierać się na „uświadomieniu”, ale na… ascezie. Katolicka edukacja seksualna ma się zatem dokonywać poprzez „hartowanie ciała, właściwe odżywianie, walkę z lenistwem, strzeżenie oczu i uszu przed deprawującymi obrazami oraz dbanie o głęboki, duchowy związek
światopogląd nauczyciela? Czy jest praktykującym katolikiem, czy agnostykiem? A może ateistą i nihilistą?”. W tej kwestii należy zacząć od zorientowania się, kto sprawuje władzę w gminie i powiecie, bo „jeśli rządzą ugrupowania lewicowe czy liberalne (i to od kilku kadencji), to możemy spodziewać się obsady szkół »ich ludźmi« (…). Stąd często dominuje w nich typowo lewicowy »profil osobowościowy«”. Następnie już „przy pierwszym kontakcie z daną szkołą zorientujemy się, czy w jej programie są akcenty patriotyczne, religijne (np. okresowa Msza z okazji świąt kościelnych i państwowych). Te elementy mogą nam dużo powiedzieć o tym, czego możemy się spodziewać”. Po poznaniu wychowawców i nauczycieli poszczególnych przedmiotów katolicki rodzic winien porozmawiać z nimi osobiście, „podpytując dyskretnie o ich poglądy na wychowanie, a może także w aktualnych kwestiach politycznych czy religijnych”. Najlepiej jednak wychowawców „rozpoznać” po czynach: „Podpytujmy dzieci, co pan/pani mówił/a, jak interpretował/a dane tematy, komentował/a sprawy ogólne itd.”. A jeśli tylko pojawią się jakiekolwiek podejrzenia, że nauczyciel może stanowić źródło „demoralizacji” dla katolickiego dziecka, wtedy trzeba bezwzględnie interweniować, „biegając na skargi do różnych instytucji kontrolujących placówki oświatowe”. Bo w końcu „katolicki rodzic powinien mieć prawo, by takiego pedagoga odsunąć od nauczania swojego syna lub córki”. Poza tym wszyscy zdrowi… AK
Chów katolickiego twardziela Ponadto dla „wzmocnienia ducha” kategorycznie należy zwalczać w dziecku wszelkie przejawy grymaszenia przy jedzeniu oraz stale zachęcać je do modlitwy oraz „polecania danego problemu Panu Bogu”. Przy okazji znajduje ten edukator bajecznie prostą receptę na wagary i tzw. fobie szkolne – podobno „zniesienie albo przynajmniej ograniczenie obowiązku szkolnego automatycznie rozwiązałoby te problemy”… Bezpardonowo rozprawia się również z „zabobonem edukacji seksualnej”. Na blogu Zalewskiego czytamy: „Propaganda edukacji seksualnej opiera się na głębokim zakłamaniu. Sugeruje się, jakoby wychowanie do życia płciowego opierało się na dostarczeniu młodzieży odpowiedniej porcji informacji”. Nic bardziej mylnego! Nasz twórca katolickiej edukacji na miarę
z Bogiem połączony z życiem sakramentalnym”. A żeby katoliccy rodzice nie pogubili się w „wychowaniu płciowym” swoich dzieci, podaje im 8 prostych zasad klasycznej edukacji seksualnej: unikaj rozpieszczania, hartuj, odżywiaj racjonalnie, strzeż przed demoralizacją, zwalczaj lenistwo, planuj dzień, ostrzegaj przed zagrożeniami i nade wszystko nie zaniedbuj środków nadprzyrodzonych, „które pełnią najważniejszą rolę we wspieraniu właściwego wychowania płciowego”, czyli „regularnej modlitwy, częstej spowiedzi, udziału we Mszy Świętej oraz regularnej Komunii dzieci, ale i rodziców”. Cóż jednak z tego, kiedy na wychowane w katolickim duchu i nieuświadomione seksualnie dziecię w państwowej szkole i tak czyha nauczyciel bezbożnik! „Jak rozpoznać
wśród partnerstw niezwiązanych ślubem małżeńskim. Takie całowanie z językiem w ustach wiąże się z zasady z zamierzonym pobudzeniem, często dodatkowo zwielokrotnianym przez dotyk”. Tymczasem prawdziwie katolicki pocałunek nie powinien mieć „nic wspólnego z seksualizmem”, a wzorcowy całus ma być subtelny jak „pocałunki wymieniane między matką a dzieckiem oraz ojcem a dzieckiem”. Po sakramentalnym ślubie przychodzi jednak pora na prawdziwie katolicki seks. I to niekoniecznie w pozycji misjonarskiej. Tu katolickim małżeństwom „wrażliwym emocjonalnie” i „pragnącym przeżyć współżycie głębiej” benedyktyn o. Karol Meissner gorąco poleca kochanie się w „nieupokarzającej kobiety” oraz „pozwalającej na dowolne przedłużanie współżycia płciowego” pozycji nomen omen… „na krzyż”. Polega ona na tym, że „żona, leżąc na plecach, podkurcza nogi, zbliżając kolana do piersi. To silne podkurczenie nóg otwiera dostęp do pochwy. Mąż, leżąc na boku, umieszcza członek w pochwie, a następnie żona opuszcza swoje nogi na jego biodra. W ten sposób oboje małżonkowie pozostają całkowicie rozluźnieni, w pełnym zbliżeniu przy niezmniejszonej swobodzie ruchów. Liczne małżeństwa korzystające z takiego ułożenia podają, że lepiej się czują, gdy żona, pozostawiając na biodrze męża jedną tylko nogę, drugą umieszcza między jego udami. Takie ułożenie, nazywane przez niektóre małżeństwa ułożeniem na krzyż, sprawia, że zbliżenie małżonków jest jeszcze ściślejsze”. Znajomość rzeczy u bezżennego benedyktyna robi wrażenie… AK
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
N
iespełna 100-tysięczne Jastrzębie-Zdrój od kilkunastu dni żyje „aferą” wywołaną przez sześciu uczniów miejscowej szkoły. Cóż za przestępstwo popełnili? Otóż zorganizowali fikcyjną pielgrzymkę papieża – jeden z nich przebrał się za głowę Kościoła, a reszta za jego ochroniarzy i w odkrytym samochodzie imitującym papamobile jechali ulicami Jastrzębia. „Sztuczny” Papa pozdrawiał z auta zdziwionych przechodniów i kierowców, a całość uczniowie oczywiście nagrali i umieścili na YouTube. Niektórzy z tych uczniów chodzą do Zespołu Szkół nr 5 im. Jana Pawła II i właśnie ten nieszczęsny patronat miał niemały wpływ na konsekwencje, jakie dotykają licealistów. Co prawda przerażeni, a bogobojni nauczyciele kazali filmik natychmiast usunąć z sieci, jednak nie wzięli pod uwagę tak zwanego „efektu Streisand”, który polega na tym, że próby cenzurowania filmów czy zdjęć w sieci obligują internautów do rozpowszechniania „zakazanych” materiałów wśród jak największej liczby odbiorców. W 2009 roku działanie tego zjawiska odczuła na własnej skórze stacja TVN, kiedy chciała zakazać publikacji nagrania, w którym Kamil Durczok klnie jak szewc tuż przed programem „Fakty”. No i stało się. Nagła, niesłychana wprost popularność filmu jastrzębskich licealistów uruchomiła
G
POLSKA PARAFIALNA
7
Czy kilku licealistów zostanie z wilczym biletem usuniętych ze szkoły i stanie przed sądem za zamieszczenie żartobliwego filmiku w internecie? To możliwe.
Wilczy papamobilet dyrekcję szkoły, kuratorium i policję. Ta pierwsza na dzień dobry obniżyła uczniom oceny ze sprawowania i zawiesiła w niektórych szkolnych prawach. Nie mogą na przykład wyjeżdżać na wycieczki ani uczestniczyć w imprezach. Kuratorium idzie dalej. Już zaczęło inwigilację godzin wychowawczych i zapowiada, że będzie lustrować dobór tematów omawianych na lekcjach! Policja natomiast sprawdza, czy doszło do złamania prawa. Jeśli uda się jej udowodnić, że „zbrodnia” ta obraża uczucia religijne, to uczniom będzie grozić kara grzywny lub kara więzienia nawet do dwóch lat. – W tej chwili podjęte są czynności sprawdzające, czy zostało
dy w grę wchodzą pieniądze, to na pozór miłe i przepełnione miłosierdziem zakonnice potrafią zmrozić ludziom krew w żyłach… Przed dziewięcioma laty Sejmik Województwa Śląskiego podjął uchwałę, żeby zamknąć toczony przed Komisją Majątkową spór z rezydującą w Opolu prowincją Zgromadzenia Sióstr Szkolnych de Notre Dame, która domagała się rekompensaty za upaństwowione po wojnie posiadłości. Mocą zawartej wówczas ugody: ~ mniszkom oddano (z zastrzeżeniem, że na cele edukacyjne!) nieruchomość przy ul. Królowej Bony w centrum Gliwic, gdzie mieściły się dotychczas dwa prowadzone przez samorząd kolegia kształcące nauczycieli; ~ ustalono warunki czasowego odpłatnego wykorzystywania obiektu przez uczelnie i harmonogram ich wyprowadzki. Gwoli ścisłości dodajmy, że wcześniejszą decyzją Komisji zakon otrzymał w Gliwicach nieruchomość zabudowaną o pow. 0,6 ha (położoną w bezpośrednim sąsiedztwie najnowszej zdobyczy) w celu prowadzenia bursy szkolnej dla dziewcząt. Kolegia wyniosły się do innych siedzib i z dniem 27 listopada 2004 roku zakonnice objęły obiekt w niepodzielne władanie. Wkrótce okazało się, że ich jedynym zamiarem „edukacyjnym” było danie nauczki pozostałej w budynku pięcioosobowej rodzinie Marii B., która od 1991 r. zamieszkiwała tzw. służbówkę (w związku z pracą na portierni kolegium nauczycielskiego) oraz nie wykazywała zamiaru wyprowadzenia się stamtąd.
popełnione przestępstwo polegające na obrazie uczuć religijnych. Konieczne jest znalezienie osób, których wartości religijne zostały znieważone. Do tej pory jeszcze nikt taki się do nas nie zgłosił – powiedziała „FiM” mł. asp. Inez Biernacka, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Jastrzębiu-Zdroju. „Chłopcy nadal są uczniami szkoły. Nie zostali zawieszeni, tylko ograniczeni w prawach ucznia do czasu wyjaśnienia sprawy przez odpowiednie organy. Są załamani, jest im bardzo przykro. Przepraszali. Nigdy wcześniej nie dali się poznać z żadnej złej strony” – powiedziała z kolei Barbara Gadowska – dyrektor ZSP nr 5 im. JPII. Te ciepłe (tak mogłoby
– Żyliśmy z renty męża i mojej pensji portierki, więc przy uczących się jeszcze dzieciach oraz bardzo wysokich kosztach kardiologicznego leczenia najmłodszej córki nie było żadnych szans na wynajęcie jakiegoś innego mieszkania – wspomina Maria. Mniszki postanowiły ją do tego zachęcić… Zaczęły delikatnie: po natychmiastowym odcięciu centralnego ogrzewania (tuż przed zimą!) pismem z 20 stycznia 2005 r. radna prowincjalna zakonu s. Teresa Orzeł wezwała
się wydawać) słowa jednak nie przeszkodziły pani dyrektor, aby natychmiast donieść o sprawie kuratorium. Nie wszyscy z bohaterów filmiku chodzą do tej samej szkoły. Część z nich uczęszcza do Zespołu Szkół nr 2 im. Wojciecha Korfantego i ich placówka nie zarządziła wobec nich żadnych kar. Żaden z „aktorów” żartobliwego filmu oczywiście nie miał zamiaru nikogo obrazić, zresztą na końcu nagrania jest o tym mowa: „Ten film nie ma na celu urazy wiary chrześcijańskiej”. Opinia publiczna i media bardzo różnie traktują tę sprawę. Na szczęście w większości ludzie podchodzą do niej jak do zwykłego
– Biznesmen podpisał z nimi umowę przedwstępną, po czym dosyć szybko przystąpił do prac porządkowych i rozbiórkowych, choć formalnie był tylko „użytkownikiem” nieruchomości, Komisja Majątkowa bowiem przekazała ją zakonowi na cele edukacyjne. Obecnie wszelkie roboty wstrzymano, a siostrzyczki liżą czekoladę przez szybę, ponieważ rozgłos wokół Komisji przyblokował możliwość szybkiego załatwienia interesu, zaś skandal z B. dodatkowo sprawę
utrudnia – wyjaśnia nasz człowiek w gliwickim magistracie. Historia faktycznie urosła już do rangi skandalu, bo kolejnym w tej sytuacji posunięciem zakonnic było odcięcie B. dopływu wody (bez wiedzy Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, czyli nielegalnie, zdemontowały licznik) oraz doniesienie do władz, że niebożęta mogą się zatruć czadem, skoro instalacja wentylacyjna jest niesprawna, lub rozniecić z brudu jakąś epidemię. Efektem przeprowadzonych kontroli (sanepid i Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego) było stwierdzenie, że świątobliwe niewiasty nie prowadziły wymaganej prawem dokumentacji – m.in. książki obiektu budowlanego wraz z protokołami jego okresowych kontroli. W tej niezręcznej
ARIEL KOWALCZYK
sytuacji sprawę natychmiast wyciszono, zaś mniszki zaoferowały B. układ: choć zapewnienie dachu nad głową jest zasmarkanym obowiązkiem gminy, my – w porywie miłosierdzia – załatwimy wam na trzy lata (i ani dnia dłużej!) kompletnie umeblowane mieszkanie z czynszem w kwocie 282 zł (nie licząc prądu, gazu, wody oraz ogrzewania), jeśli natychmiast się stąd wyniesiecie. – Odrzuciłam ofertę, bo niby co miałam zrobić z własnymi meblami i sprzętem kuchennym? Gdzie miałabym pójść po trzech latach? Zakonnice mogłyby wyrzucić nas na bruk, bo mój status jako osoby wynajmującej byłby nieporównywalnie słabszy niż dotychczas, bo teraz podlegam ustawie o ochronie praw lokatorów – zauważa Maria. W jej mieszkaniu (na zdjęciu) panuje rześki chłód (w porywach do 10 stopni Celsjusza), w kranach susza, a pannom z Notre Dame pozostał już do odcięcia tylko prąd. Jeszcze się na to nie zdecydowały, ale kto wie… „W naszej ocenie prawną odpowiedzialność za obecny stan rzeczy ponosi Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego, który w 2004 roku zobowiązał się do przekazania na rzecz Zgromadzenia budynku przy ul. Królowej Bony 13 bez jakichkolwiek osób trzecich” – czytamy w oświadczeniu matki Joanity (przełożona prowincjalna Zgromadzenia), która ubolewa, że B. odmawiają „minimalnej choćby współpracy” i nie chcą przyjąć pomocy zakonu… DOMINIKA NAGEL
Szkoła przetrwania kobietę do „podjęcia niezwłocznych kroków celem pozyskania innego lokalu mieszkalnego”, przypominając jednocześnie, że chłód nikogo nie zwalnia od obowiązku terminowego wpłacania czynszu na wskazane konto. B. zainstalowali sobie w mieszkaniu piec węglowy oraz grzecznie płacili (od 2002 r. oczekują w kolejce na przydział z zasobów komunalnych), więc zakonnice przez kilka lat zadowalały się regularnym dopływem nieopodatkowanej kasy i nie eskalowały represji. Sytuacja uległa radykalnej zmianie, gdy świątobliwe niewiasty zwąchały się z prywatnym inwestorem Tadeuszem W., który obiecał im okrągłą sumkę (według nieoficjalnych danych, chodzi o kwotę ponad 10 mln zł) za sprzedaż budynku, po załatwieniu zmiany jego przeznaczenia na apartamentowiec.
dowcipu, internet bowiem pełen jest zdecydowanie dużo bardziej obrazoburczych treści niż (naszym zdaniem całkiem niezły) żart licealistów. Jeden z portali informacyjnych zamieścił nawet dowcipną sondę z pytaniami do internautów: czy chłopcy powinni być publicznie wychłostani, pójść na kolanach do Częstochowy, czy może trzeba im ogolić głowy. Niestety, zdarzają się również wyjątki. Popularny krajowy brukowiec historię uczniów z Jastrzębia okrasił tytułem „Tak pajace drwią z papieża”, a z tekstu możemy się po raz miliardowy dowiedzieć, jakim to wielkim autorytetem dla Polaków jest Papa, i że zachowanie chłopców to skandal! Zobaczymy, jak wielki, bowiem Jonasz, naczelny „FiM”, zapowiedział, że gdyby rzeczywiście uczniów postawiono przed sądem (co w tym kraju nie jest wykluczone), to do ich obrony uruchomiona zostanie jedna z najlepszych kancelarii prawniczych w Polsce, obsługująca na co dzień naszą redakcję.
8
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Straż... się bać Rzeczywistość, jaką znamy z filmów Barei, wcale nie przeminęła. Współcześnie o poziom absurdu dbają miejscy strażnicy. Według oceny Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, straż miejska na przestrzeni ostatnich lat systematycznie się rozwija. Rzeczywiście, formacja utrzymywana z budżetu miast (np. Łódź wyda w 2011 r. na strażników 27 mln zł, Inowrocław – 2 mln, Płock – 4 mln zł) liczy obecnie ponad 11 tysięcy osób. To dwa razy więcej niż w 1994 roku! Strażnicy w lokalnych społecznościach budzą jednak ogromne kontrowersje. Przede wszystkim dlatego, że zwykle są tam, gdzie nie trzeba, a poza tym nie posiadają wielu uprawnień, w związku z czym podczas interwencji wzywają na pomoc policję. Wciąż pojawiają się więc głosy, że zamiast inwestować w parapolicję, lepiej dołożyć środków tej pełnowartościowej. Dyskusja nad sensem utrzymywania wciąż rozrastającej się armii strażników miejskich ganiających babcie handlujące czosnkiem albo wtykających za wycieraczki samochodów mandaty za złe parkowanie zaowocowała zmianami, ale tylko w przepisach dotyczących kompetencji strażników. I tak od 2009 roku mają m.in. prawo do rewizji zatrzymanych i jazdy na interwencję na sygnale (pod warunkiem wszakże, że uczestniczą w akcji związanej z ratowaniem życia lub zdrowia ludzkiego). Mogą poza tym rejestrować wykroczenia za pomocą fotoradarów (po wcześniejszym porozumieniu z policją) i posługiwać się paralizatorem bez pozwolenia na broń. Jak informuje Departament Analiz i Nadzoru MSWiA, straż miejska doskonale wpisuje się w zadania związane z zapewnieniem porządku publicznego. Nader często przekonują się o tym obywatele.
wrodzone jest pod stałą opieką lekarzy specjalistów z Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Plaskota wraz z córką regularnie zgłasza się z nią na wizyty kontrolne. Tak też było 27 stycznia br. Spod Kielc, gdzie mieszkają, do Międzylesia przyjechali z samego rana. – Postawiłem samochód na parkingu, gdzie stało już kilka innych aut. Na chodniku, poza jezdnią. Około 15 centymetrów
I tak w Szczecinie strażnicy wymyślili chytry sposób, jak nauczyć ludzi respektowania przepisów. Z ukrycia polują na przechodniów i wlepiają mandaty tym, którzy zamiast przechodzić po pasach, wybierają utartą ścieżkę na skróty; w okolicach Białogardu, na drodze za miastem, strażnicy zaczajali się na kierowców z radarem fotografującym auta… z tyłu. W związku z tym do komendanta straży napisał właściciel auta, którego poproszono o podanie danych: „Zdaję sobie sprawę, że w społeczeństwie zanikają rozmaite zawody – kapelusznika, połykacza ognia, kołodzieja... i tym bardziej godną dostrzeżenia jest Wasza dbałość o tradycję. Przywrócenie społeczeństwu dawno zapomnianej postaci zbója przydrożnego, który za miastem, pod lasem, grabił podróżnych, jest ze wszech miar godne uznania. Podkreślenia wymaga Wasz takt i delikatność – przecież mo- Fot. MaHus glibyście dodatkowo gwałcić i wymaski wystawało poza wewnętrzną rywać ludziom złote zęby, a Wy zalinię przejścia dla pieszych – opoledwie robicie zdjęcia fotoradarem wiada pan Szymon. Przejście było od tyłu”. szerokie, więc z grzechu zajęcia swoZ kolei w Łodzi strażnicy w ten im autem kilkunastu centymetrów sposób dbali o bezpieczeństwo szybko się rozgrzeszył. na drogach, że w centrum miasta Około południa okazało się, że poruszali się z prędkością 20 kilosamochód Plaskoty z miejsca parkometrów na godzinę, skutecznie tym wania zniknął. Przyznaje, że zdziwił samym blokując ruch na ulicy z zasię, iż znalazł się amator na 12-letkazem wyprzedzania. niego opla. Od przypadkowego „Straż spełnia służebną rolę woprzechodnia dowiedział się jednak, bec społeczności lokalnej, wykonuże za zniknięcie auta odpowiedzialjąc swe zadania z poszanowaniem ni są nie złodzieje, tylko miejscy godności i praw obywateli” – tak strażnicy. Ci ostatni przez telefon zapisano w ustawie o strażach gminrozmawiać nie chcieli. Kazali przynych, która czasami nijak ma się jechać. – W kieszeni miałem tyldo rzeczywistości… ko 100 złotych, ale nie było wyjścia, 18-miesięczna wnuczka Szymomusiałem ratować wnuczkę, tym na Plaskoty ze względu na wady
Poziom zatrudnienia w straży miejskiej i gminnej w latach 1994–2009 10957 10212 9755 10000
9456 8993
9000
8518
8000
7725
7382
7757
7974
6893
6697
7000
7795
bardziej że w samochodzie zostało jej ubranie i jedzenie. Wezwałem taksówkę i pojechałem – opowiada Plaskota. Na miejscu dowiedział się, że za odholowanie nieprawidłowo zaparkowanego samochodu musi zapłacić 388 zł. Wyjaśnił stołecznym strażnikom miejskim, że zasadności ich decyzji nie podważa, ale – biorąc pod uwagę, że po opłaceniu
taksówki zostało mu kilkanaście złotych – uprzejmie prosi o skredytowanie należności. No ale wtedy się okazało, że aby odebrać samochód, musi okazać dowód wpłaty. Innej możliwości nie ma. Pertraktacje trwały długo. Plaskota prosił, błagał, negocjował, a nawet płakał. Mówił o 18-miesięcznej chorej wnuczce, którą przecież trzeba wkrótce nakarmić, o tym, że w samochodzie oprócz jedzenia są też kurtki córki i wnuczki, więc nawet jakby chciały, nie mogą ze szpitala wyjść, a w końcu – że skoro nie jest groźnym przestępcą, to może uda się znaleźć jakieś humanitarne wyjście z sytuacji. – Byłem zrozpaczony, wbity w ziemię. W żaden sposób nie dało się tych ludzi przekonać. W końcu zaproponowali mi, żebym wyszedł na ulicę, to może ktoś mi pożyczy potrzebną kwotę – mówi Szymon Plaskota. W końcu zaczął prosić, aby – skoro nie chcą jemu – pomogli chociaż wnuczce. Żeby zawieźli jej ubranie i jedzenie. Na te prośby miejscy strażnicy porządku też pozostali nieczuli. Zdesperowany, zapłakany człowiek pozostawiony samemu sobie
zadzwonił do rzecznika praw dziecka. Chodziło mu o to – jak mówi – aby ktoś zadziałał. Żeby wnuczka nie została na noc na szpitalnym korytarzu. Dowiedział się, że takimi rzeczami się nie zajmują. – Zostałem sam, bez pomocy, pieniędzy, możliwości dostarczenia jedzenia głodnemu dziecku, bez możliwości powrotu do domu. A wszystko w majestacie prawa – opowiada pan Szymon. Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł taksówkarz, który zasugerował wizytę w banku. Tam udało się Plaskocie wypłacić potrzebną kwotę. – A przecież gdybym nie miał przy sobie dowodu osobistego albo pieniędzy na koncie, nie wyjechałbym stamtąd – mówi rozżalony. Plaskota napisał skargę. Wysłał ją do Hanny Gronkiewicz-Waltz, do prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz Rzecznika Praw Obywatelskich. Wysłał, bo chciałby, aby ktoś mu wyjaśnił, jak to możliwe, że bezradny rencista i niewinne 18-miesięczne dziecko w samym sercu katolickiego kraju zostają pozostawieni na pastwę losu. Z punktu widzenia straży miejskiej miasta stołecznego Warszawy wszystko odbyło się zgodnie z przepisami i procedurą. Otóż Szymon Plaskota zaparkował w strefie znaku B-36 (zakaz zatrzymywania się) z tabliczką T-24 (odholowanie samochodu na koszt właściciela). Zgodnie z przepisami (art. 130a Prawa o ruchu drogowym), samochód został odholowany na koszt właściciela. Zgodnie z procedurą, zostały naliczone koszty za holowanie samochodu (360 zł za holowanie plus 28 za rozpoczętą dobę postoju samochodu na parkingu). A podstawę do odbioru pojazdu z parkingu stanowi zezwolenie, które strażnik może wydać po okazaniu przez właściciela pojazdu dowodu uiszczenia opłaty (można jej dokonać na poczcie lub w banku) – tłumaczy Katarzyna Dobrowolska z zespołu prasowego. Co, jeśli pieniędzy nie ma? Tego najwyraźniej paragrafy nie uwzględniają. No a poza tym miał jednak Plaskota szczęście w nieszczęściu, bo – jak wyjaśnia Dobrowolska – nie został przecież ukarany żadnym mandatem za popełnione wykroczenie, miał pokryć jedynie koszt usunięcia pojazdu. To dlatego, że strażnicy wzięli pod uwagę okoliczności, a więc chore dziecko, i udzielili mu tylko pouczenia… Nie ma co, Plaskota zapamięta tę lekcję do końca życia. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
6283 6000
5551
5000 1994
1995
1996
1997
1999
2000
2001
2002
2003
2004
2005
2006
2007
2008
2009
Według ostatniego raportu (za rok 2009) o efektach działalności straży miejskiej, powołano ją w co piątej polskiej gminie. Na terenie kraju były 553 oddziały (tylko w ostatnich pięciu latach nastąpił wzrost o 117 oddziałów), w których pracowało niemal 10 tysięcy strażników oraz ponad 1200 pracowników administracyjnych (tylko w latach 2008–2009 przybyło aż 746 strażników)
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
B
yły naczelnik Wydziału Techniki Operacyjnej Komendy Stołecznej Policji Mariusz K. oraz jego zastępca Jarosław N. trafili za kratki. Ten pierwszy zdołał przed kilkoma miesiącami ewakuować się na emeryturę, drugi natomiast pozostawał do chwili aresztowania czynnym policjantem, aczkolwiek nie pełnił już żadnej funkcji kierowniczej. Są oni podejrzewani o zawiązanie korupcyjnego układu (w okresie od 2008 do 2010 r.) z uchodzącym za biznesmena oszustem. Śledztwo prowadzi warszawska Prokuratura Apelacyjna. Jest tak tajne, jak wydział, którym dowodzili obaj podejrzani. Zarzuty usłyszeli również trzej podlegli im funkcjonariusze, ale ponieważ chodzi o czyny znacznie lżejszego kalibru (tzw. przestępstwa urzędnicze polegające na „korygowaniu” służbowych dokumentów stosownie do potrzeb), zostali po przesłuchaniu zwolnieni do domów. Zanim przejdziemy do istoty sprawy, wyjaśnijmy, że istniejące na szczeblu każdej komendy wojewódzkiej wydziały techniki operacyjnej (usytuowane w pionie kryminalnym) nie są żadną „elitą policyjną”, jak zwykło się je w mediach określać dla podniesienia gawiedzi ciśnienia. Ludzie tam pracujący zajmują się przede wszystkim żmudną obserwacją (bezpośrednią lub poprzez tzw. „podrzutki” z zastosowaniem GPS i lokalizatorów GSM), instalacją oraz eksploatacją podglądów i podsłuchów (m.in. w lokalach i pojazdach), tajnym nadzorowaniem przesyłek pocztowych oraz organizowaniem „pułapek i zasadzek technicznych”. Ze zrozumiałych względów (chodzi głównie o twarze funkcjonariuszy i używane przez nich pojazdy) takie wydziały mają kilka starannie zamaskowanych siedzib poza komendą (fikcyjne biura, magazyny, hurtownie, obiekty upozorowane na wojskowe itp.), a w centrali urzędują co najwyżej ich szefowie. WTO różni się od innych jednostek tym, że ma zdecydowanie większą pulę środków i swobodę w wydatkach z tzw. funduszu operacyjnego (służy zazwyczaj do obsługi agentury, czyli honorariów, pokrywania kosztów zlecanych do wykonania zadań, opłat za wynajmowane lokale kontaktowe itp.), może bowiem z niego korzystać, dokonując zakupów z „wolnej ręki”. Przykładowo: gdy wydziałowi potrzebny jest
podsłuch
W WTO nie ma lekko...
pojazdy bowiem uchodziły na papierze za nowe. Nadwyżką solidarnie się dzielili, a dla przykrycia regularnych kontaktów szemrany biznesmen udostępnił wydziałowi swoje prywatne mieszkanie. – Był formalnie zarejestrowany jako właściciel Lokalu Operacyjnego, co w praktyce oznacza, że jeśli zainteresowała się nim jakaś jednostka policyjna prowadząca sprawę jego przestępstw gospodarczych, to taka informacja natychmiast trafiała do WTO. Czy go ostrzegali? Trudno powiedzieć, ale na pewno wiedzieli z wyprzedzeniem. Nawiasem
9
tkwi w śmierdzących układach służb z zaopatrującymi je bezprzetargowo firmami, których przedstawiciele bywają, bawią się i piją na organizowanych przez nie wiadomo kogo bankietach dla funkcjonariuszy operacyjnych. Przykład? Proszę, oto zdjęcia z kolacji podczas dwudniowej narady zorganizowanej dla policjantów z wydziałów techniki Komendy Głównej oraz kilku wojewódzkich. Za tę kolację płacili symboliczne 20 zł od osoby, a stoły uginały się od żarcia i butelek, średnio półtora litra gorzały na głowę. Jakim cudem? Podobno była to…
Zakupy (s)kontrolowane Tajna operacja zepsuła się od łba... ukręconego śledztwu w sprawie układów z biznesmenami, którzy zaopatrywali policję w sprzęt szpiegowski. A uprzedzaliśmy… jakiś konkretny samochód lub mieszkanie, to nie ogłasza się w tym celu przetargu, lecz po prostu wyjmuje gotówkę z sejfu (po zatwierdzeniu wniosku przez komendanta wojewódzkiego) i kupuje auto bądź chałupę na funkcjonariusza wyposażonego w dokumenty legalizacyjne, ukrywające jego prawdziwą tożsamość. O podobnych praktykach – w kabaretowym, niestety, wymiarze – było niedawno głośno przy okazji sprawy „agenta Tomka” z Centralnego Biura Antykorupcyjnego, który czarował swoje ofiary luksusowym porsche, garsonierą i wypchanym portfelem… – Ze sprzętem jest nieco inaczej, bo w Warszawie mamy Wydział Techniki Specjalnej zajmujący się zaopatrzeniem i projektowaniem różnych szpiegowskich gadżetów, ale gdy potrzeba czegoś na cito, nie ma żadnego problemu z zakupem, a cena też nie gra roli – tłumaczy oficer z WTO. ~ ~ ~ Mariusza K. i Jarosława N. wsypał 41-letni Artur E. – Facet był większościowym udziałowcem spółki prowadzącej m.in. sklepy internetowe, których klienci wpłacali zaliczki, lecz nie otrzymywali zamówionego towaru, na ogół sprzętu elektronicznego. Parał się też, na identycznej zasadzie,
podgląd
sprowadzaniem samochodów z zagranicy. Jego ekipa złupiła ludzi na prawie 5 milionów złotych. Wpadł w kwietniu ubiegłego roku, ale w bardzo niejasnych okolicznościach został wówczas natychmiast wypuszczony, bo naczelnik prowadzącego sprawę wydziału zniechęcał prokuraturę do wydania wniosku o tymczasowe aresztowanie podejrzanego. Artur E. pozostawał już wówczas pod obserwacją Biura Spraw Wewnętrznych („policja” w policji – dop. red.), ponieważ w toku śledztwa o oszustwa i przy okazji poszukiwań tegoż delikwenta wyszły na jaw jego kontakty oraz spotkania z wysokimi rangą funkcjonariuszami ze „stołecznej”. Kil- Gangsterzy ka dni później został ponownie zatrzymany, ale tym razem trafił już do pudła. No i po kilku miesiącach zaczął śpiewać… – wzdycha nasz sympatyk pracujący w komendzie stołecznej. Technologia przekrętu była banalna: panowie oficerowie z WTO kupowali od Artura E. na potrzeby służbowe używane luksusowe samochody i mocno przy tym przepłacali,
mówiąc, już latem 2008 roku było o Arturze E. bardzo głośno i wystarczyło wrzucić do wyszukiwarki internetowej nazwisko, żeby przekonać się, że ten człowiek balansuje na krawędzi i lada moment trafi do kryminału – podkreśla policjant. Przecieki ze śledztwa w sprawie konszachtów oszusta z policyjnymi dygnitarzami wskazują, że kłopoty mogą też mieć niektórzy warszawscy komendanci, którzy kupowali lub sprzedawali za pośrednictwem Artura E. swoje prywatne samochody. Najpoważniejszym wszakże
i „filantropi”...
wątkiem wydaje się niemal pewny już fakt, że ów „biznesmen” sprowadzał z zagranicy profesjonalny sprzęt szpiegowski także dla innych specsłużb! – Na podobnej zasadzie, czyli ostro zawyżając cenę. Ale nie to jest w danym przypadku najważniejsze, bo straty są stosunkowo niewielkie – rzędu stu tysięcy złotych. Problem
„specjalna promocja”, załatwiona przez obecnych na tejże kolacji biznesmenów zaopatrujących służby w sprzęt techniki specjalnej! Sprawy Artura E. nie dało się zatuszować, był bowiem pospolitym oszustem. Znam inne i bardzo podobne, które BSW wespół z prokuraturą zamiotły pod dywan ze względu na tajemnicę – twierdzi osoba, która zna kulisy śledztwa. Ba, my też kilka znamy… ~ ~ ~ „Tajne zakupy tajnego sprzętu do tajnego szpiegowania to wyborna metoda na tajny przekręt” – tym niemal wszystko mówiącym stwierdzeniem rozpoczynał się artykuł, w którym przed czterema laty ujawniliśmy praktyki pewnego wydziału Komendy Głównej Policji, rezydującego w dyskretnym obiekcie na warszawskiej Woli (dokładny adres znany redakcji), a zajmującego się zaopatrywaniem centrali i jednostek wojewódzkich w urządzenia pozwalające podsłuchiwać, podglądać, śledzić korespondencję elektroniczną, czytać SMS-y i robić obywatelom różne inne brzydkie psikusy (por. „Techniki niespecjalne” – „FiM” 11/2007). Rzecz dotyczyła wielomilionowego nadużycia polegającego na zakupie od zaprzyjaźnionej firmy sprzętu w cenie dziesięciokrotnie zawyżonej w stosunku do jego realnej wartości. Co było dalej? – Siedem osób odpowiedzialnych za te układy i transakcje szybko odeszło na emeryturę, a śledztwu ukręcono łeb. Dzisiaj okazuje się, że jeden z prowadzących tę sprawę wysokich rangą funkcjonariuszy BSW, od kilku miesięcy emeryt, sam jest umoczony w sprzedawanie tajemnic – ujawnia nasz informator. ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
T
o jedno z podstawowych haseł narodowej prawicy. Jej działacze snują opowieści o naszych zasobach gazu łupkowego, które według ich „analiz” mogą sięgać bilionów metrów sześciennych. Przekonują, że owo bogactwo pozwoli Polsce na całkowite uniezależnienie się od dostaw z Rosji. A co to takiego ów gaz łupkowy? To typ gazu ziemnego, który jest produktem gnicia przez miliony lat szczątków roślin, planktonu i zwierząt przykrytych grubą warstwą osadów. Proces ten postępował dzięki długotrwałemu podgrzewaniu ciepłem naszej planety, co umożliwiło naturalny podział owego kompostu na ciężkie i lekkie frakcje ropy naftowej oraz gazu. Gaz unosił się dopóty, dopóki nie trafił na nieprzepuszczalne skały. Tak powstały tradycyjne złoża tego paliwa. Niekiedy jednak gaz pozostawał pomiędzy porami skał, i to jest właśnie ten niekonwencjonalny, zwany łupkowym. Problem w tym, że owe skały mają twardość betonu zbrojonego. Po raz pierwszy próby wydobycia takiego gazu podjęto w 1821 roku, jednak koszty, jakie się z tym wiązały, okazały się zbyt wielkie – odkryte złoża szybko zamknięto. Od lat 80. ubiegłego wieku do pomysłu wydobywania gazu łupkowego powracają Amerykanie. Dzięki specjalnym programom ulg inwestycyjnych oraz grantów z budżetu federalnego szereg małych i średnich firm prowadziło prace nad jego przemysłowym wykorzystaniem. Prawica opowiada przy tym, że dało to Amerykanom samowystarczalność energetyczną. To kłamstwo. Stany Zjednoczone stały się znaczącym graczem na rynku gazu wyłącznie dzięki uruchomieniu przemysłowego wydobycia dwóch innych typów tego paliwa – tak zwanego gazu zaciśniętego, pozyskiwanego ze szczelin w nieprzepuszczalnych warstwach piaskowca, oraz metanu, pochodzącego z pokładów węgla kamiennego. W Polsce na razie przemysłowe pozyskiwanie gazu z tych złóż nie jest planowane. Pierwszą pułapką związaną z wydobyciem gazu łupkowego jest towarzyszące temu procesowi olbrzymie
Zdewastowane środowisko naturalne, brak wody pitnej, przeciążone sieci energetyczne i miliardy złotych z publicznych pieniędzy wyrzucone w błoto – oto cena, jaką możemy zapłacić za propagandowe akcje pod hasłem „Polska gazowym Kuwejtem Europy”.
Gazowe bąki zużycie wody i energii elektrycznej. Aby dostać się do jego zasobów ukrytych w skale, konieczne jest wytworzenie sieci sztucznych spękań litej warstwy. Do tego celu służą wiercenia sięgające trzech kilometrów w głąb ziemi, a także w poziomie na odległość do 900 metrów od szybu. Żeby wykorzystać złoże, trzeba stawiać wieże wiertnicze co kilometr. Jedna z nich kosztuje ok. 60 milionów złotych. Ale to dopiero początek operacji. Otóż wraz z coraz bardziej zagłębiającym się wiertłem w powstającą dziurę wtłaczana jest woda pod ciśnieniem sięgającym 600 atmosfer. Jak już powstanie odpowiednia liczba szczelin, do wtłaczanej wody dodaje się piasek. Jest on wciskany w powstałe pęknięcia, aby zapobiec ruchom tektonicznym skał i zamknięciu się powstałych dziur. Do wody i piasku dodaje się często najprzeróżniejsze toksyczne środki chemiczne, aby otwory jeszcze bardziej uszczelnić. Gdy wytworzy się w nich odpowiednia sieć splątanych
włókien, odwiert gotowy jest do eksploatacji. Etap wstępny trwa zazwyczaj 4 miesiące. Przez ten czas do otworów wtłacza się… 11 milionów litrów wody i 100 ton piasku wraz ze środkami chemicznymi. Nie możemy zapomnieć, że już dzisiaj w niektórych regionach Polski dostępne i tanie miejsca czerpania dobrej jakości wody pitnej są ograniczone. A tu dojdą jeszcze wodochłonne gazowe szyby wypełnione chemią... Wodę przed wtłoczeniem do odwiertu trzeba na dodatek odpowiednio podgrzać, a do tego potrzebna jest energia elektryczna i wydajna sieć przesyłowa. Z tym jednak Polska ma poważny problem, bo ponad 3/4 energetycznych instalacji przesyłowych wysokiej mocy wymaga szybkiej wymiany. Bez tego grożą nam regularne wyłączenia zasilania. Zdaniem znawców tematu, z którymi rozmawialiśmy, w razie awarii sprzedawcy energii elektrycznej – mając do wyboru wstrzymanie jej dostaw do mieszkań lub firm wydobywczych – wybiorą odcięcie od prądu
Gwałt na parytetach Ustawa uchwalona na trzy tygodnie i fikcyjna przymusowa kastracja pedofilów – oto dzieło posłów obecnej kadencji. Organizacje kobiece od kilku lat szukały sposobu na zwiększenie liczby pań zasiadających w parlamencie i radach gmin, powiatów oraz sejmikach wojewódzkich. Z badań socjologów i politologów wynikało bowiem, że kobiety są umieszczane na gorszych miejscach list wyborczych, a partie wyznaczają im bardzo niskie limity środków
na kampanię. Wszystko przez to, że ich męscy konkurenci ponoć boją się ambitnych, dobrze wykształconych kobiet. Jednym z rozwiązań, które z powodzeniem zastosowano w państwach skandynawskich, jest tak zwana zasada kwot: komisja wyborcza nie zarejestruje listy, jeżeli nie znajdzie się na niej odpowiednia liczba kobiet na pierwszych miejscach. Od 2008 roku nad polskim projektem parytetu pracowało liczne grono prawników konstytucjonalistów.
Przygotowany przez nich projekt poparło ponad 150 tysięcy Polek i Polaków. Konserwatyści dowodzili, że jest on sprzeczny z konstytucją i prawami człowieka. Co chwila domagali się ekspertyz i analiz. Ostatecznie na początku stycznia 2011 r. większością 241 głosów Sejm uchwalił parytety. Profesor Magdalena Fuszara nazwała to największym zwycięstwem politycznym kobiet od 1918 roku. Ale było to zwycięstwo pyrrusowe. Otóż trzy godziny później posłowie – tym razem jednogłośnie
tych pierwszych, bo urządzenia wydobywcze są bardzo czułe na skoki i przerwy w zasilaniu. Nad firmami energetycznymi wisi więc groźba wypłaty olbrzymich odszkodowań. Zwykły Kowalski w takich wypadkach może liczyć wyłącznie na niewielką obniżkę wysokości rachunków za prąd. W tym celu musi wypełnić masę dokumentów i udowodnić, że to zakład energetyczny wyłączył prąd z własnej winy. Oprócz stabilnych dostaw energii firmy wydobywające gaz łupkowy potrzebują magazynów-zbiorników na ciecz wypompowywaną wraz z gazem z odwiertu. Jest to mieszanka chemikaliów oraz rozpuszczonych soli mineralnych bardzo silnie korodujących, więc nie nadaje się do powtórnego wtłoczenia. Średnio jeden odwiert produkuje 3–3,5 miliona litrów toksycznej zupy, z którą nie ma co zrobić. Dla porównania: wyrafinowana przydomowa oczyszczalnia ścieków ma wydajność do tysiąca litrów na dobę. Ostatecznie pogazowe ścieki albo się magazynuje
– przyjęli ustawę, która znacząco… ograniczyła parytety. Kodeks wyborczy poparty przez 430 parlamentarzystów z PO, PiS, PSL, SLD, PJN i pozostałych kół zezwala, aby szefowie partii politycznych nie wpuszczali kobiet na listy kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, sejmików wojewódzkich oraz większości rad gmin. Kodeks wyborczy wszedł w życie trzy tygodnie po uchwaleniu ustawy parytetowej. Jedno prawo wykluczyło drugie. Parlamentarna gra z ustawą parytetową przypomniała ekspertom, co posłowie zrobili w listopadzie 2009 roku z kodeksem karnym. Otóż zgodzili się na wprowadzenie obowiązkowej kastracji pedofilów.
w otwartych sztucznych zbiornikach (największe z użytkowanych w Kanadzie mają wielkość ponad 600 boisk piłkarskich), albo za duże pieniądze wtłacza do szybów nieczynnych kopalni. W przypadku tego ostatniego rozwiązania koszty dozoru i zabezpieczenia składowisk ponosi państwo. O wpływie zbiorników na przyrodę przekonali się w 2008 roku Kanadyjczycy. Otóż dla stada 1800 dzikich kaczek wodowanie na jednym z nich okazało się śmiertelne – wszystkie padły po kontakcie z płynem ze zbiornika. Nie jest to koniec rachunków, jakie wiążą się z eksploatacją złóż gazu łupkowego. Musimy do nich dodać zdewastowane drogi lokalne w miejscowościach, gdzie są odwierty. Każdy z nich obsługiwany jest przeciętnie przez sto ciężkich samochodów ciężarowych, cystern, dźwigów i tym podobnych maszyn. A jedno złoże to kilka, a nawet kilkanaście odwiertów. Niestety, nie można oszacować globalnych zysków z wydobycia gazu łupkowego. Każde złoże, a nawet odwiert, ma inną strukturę skał i wydajność. Średnio licząc, na przygotowanie przemysłowego wykorzystania jednego złoża trzeba wyłożyć od 1 do 5 miliardów złotych (odwierty, instalacje tłoczące wodę i odbierające gaz, zbiorniki na ścieki). Zwrócą się one tylko wtedy, gdy jego wydajność nie będzie niższa niż 80–100 miliardów metrów sześciennych. Nikt jednak nie może tego zagwarantować. Z analiz firm doradczych wynika też, że wydobycie może być opłacalne wtedy, gdy firma prowadząca wiercenia dostanie za 1 metr sześcienny gazu 0,70–0,90 złotych. Dzisiaj zwykły Kowalski za 1 metr sześcienny gazu ziemnego płaci końcowemu dostawcy około złotówki. Mieści się w tym i cena paliwa, i koszty bieżącego zarządzania siecią. Wprowadzenie w Polsce gazu łupkowego na skalę przemysłową oznaczać więc musi znaczące podwyżki cen. Dodatkowo podawanie jakichkolwiek dat rozpoczęcia przemysłowego wydobycia gazu łupkowego nie jest możliwe. Rzecz w tym, że pomiędzy próbnymi odwiertami
Towarzyszyła temu poprawka podnosząca kary dla gwałcicieli dzieci. Zgodnie z nowym brzmieniem artykułu 197 ustęp 3, mogą oni trafić do zakładu karnego nawet na 15 lat. Posłowie jednomyślnie poparli nowe regulacje. I tylko profesor Jan Widacki ze Stronnictwa Demokratycznego miał wątpliwości. Zauważył otóż, że Sejm tak naprawdę nie zaostrzył kary dla osób, które wykorzystują seksualnie dzieci. Parlamentarzyści zapomnieli bowiem zmienić artykuł 200 kodeksu karnego i pozostawili stare widełki kary pozbawienia wolności za te ohydne przestępstwa (od 2 do 12 lat więzienia). Są one ścigane z oskarżenia publicznego, czyli prokuratura, aby wszcząć śledztwo w takiej
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r. a wpięciem instalacji w sieć przesyłową mija 10–14 lat. W tym czasie miliardy złotych wyrzuca się (dosłownie) w błoto. Dodatkowo tak naprawdę nie wiemy, ile tego gazu mamy. Amerykańskie firmy doradcze oszacowały nasze złoża na 1,4–3 bilionów metrów sześciennych, co zaspokajałoby roczny popyt na gaz przez 100–200 lat. Geolodzy są znacznie bardziej ostrożni i mówią, że możemy dysponować około 150 miliardami metrów gazu. Po prostu nasze łupki pochodzą z innego niż amerykańskie okresu geologicznego i są mniej wydajne. Entuzjaści gazu łupkowego, niezrażeni, powtarzają hasło o bilionach metrów gazu. Rzecz w tym, że owa opowieść stanowi fantastyczne alibi dla amerykańskich koncernów gazowych, które rozpoczęły prace poszukiwawcze w Polsce, na Węgrzech i w Niemczech. Jeżeli nawet skończą się one niepowodzeniem, to firmy nie poniosą większych strat. A kurs ich akcji na światowych giełdach i tak wzrósł. Koszty prac odliczą sobie w całości od podatku, a część rachunków opłaci im amerykański podatnik. W odróżnieniu od polskich firm, które koszty prac będą musiały sfinansować same. Politycy katolickiej prawicy chcą także, aby część prac pokrył budżet państwa. I to bez żadnej gwarancji sukcesu czy opłacalności. Znamienne jest, że Chińczycy, którzy starają się bardzo szybko przetransferować do siebie wszystkie technologiczne nowości, w sprawie gazu łupkowego zachowują daleko idącą wstrzemięźliwość. Warto przy tym pamiętać, że w latach 1990–1996 kilka amerykańskich firm prowadziło u nas prace rozpoznawcze nad wykorzystaniem metanu znajdującego się w złożach węgla. Zakończyły je, gdy okazało się, że pomimo zwolnień podatkowych i grantów jego przemysłowe wydobycie nie rokuje nadziei na zyski. O tym wszystkim zapominają ci, którzy mówią o Polsce jako gazowym Kuwejcie Europy. Chyba że marzą im się brunatne, pozbawione życia pustynie naznaczone gazowymi instalacjami. MiC
sprawie, nie musi czekać na wniosek ofiary. W przypadku zgwałcenia niezbędne jest złożenie przez ofiarę wniosku o ściganie. Dziecko samo takiego wniosku złożyć nie może. Mogą to uczynić rodzice, ale muszą przejść przez wiele biurokratycznych przeszkód. Prokuratorzy wybierają więc za podstawę śledztwa, a potem aktu oskarżenia pozostawiony bez zmian artykuł 200 kodeksu karnego, a nie znowelizowany artykuł 197 paragraf 3 kodeksu karnego. Nic także nie wyszło z przymusowej kastracji sprawców przestępstw pedofilskich. W wyniku wadliwej redakcji odpowiedniego artykułu kodeksu karnego sądy nie mogą jej orzec. MiC
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Brak pożycia intymnego a rozwód Szanowna Redakcjo, zwracam się z nurtującym mnie pytaniem, które jest powodem mojej wieloletniej frustracji i rozterek małżeńskich. Ja i moja żona prawie od początku małżeństwa (a jesteśmy małżonkami od ponad 12 lat) w zasadzie nie prowadzimy pożycia małżeńskiego. Brak porozumienia na tej płaszczyźnie spowodowany jest ciągłą niechęcią i oziębłością ze strony mojej żony. Czy w tej sytuacji istnieją podstawy prawne, abym wystąpił o rozwód? Obowiązujące przepisy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego mówią, że podstawą do orzeczenia rozwodu jest sytuacja, kiedy między małżonkami nastąpił zupełny i trwały rozkład pożycia na trzech płaszczyznach: fizycznej, duchowej i gospodarczej. Zgodnie z interpretacją tego pojęcia przyjętą przez Sąd Najwyższy, ustanie wspólnoty fizycznej lub gospodarczej może w konkretnym przypadku nie stanowić objawu rozkładu pożycia małżeńskiego, jeżeli wynika ono z okoliczności niezależnych od małżonków lub z ich zgodnej woli uzasadnionej okolicznościami życiowymi, na przykład chorobą małżonka, pracą zarobkową jednego z małżonków poza granicami kraju itp. Brak natomiast wspólnoty duchowej między małżonkami będzie zawsze objawem rozkładu pożycia. Dla stwierdzenia, że między małżonkami brak jest wspólnoty duchowej, nie jest konieczne stwierdzenie wrogich relacji między nimi – wystarczy, że więź nie wygląda tak, jak winna wyglądać duchowa wspólnota między małżonkami. Rozkład pożycia jest zupełny, gdy nie istnieje między małżonkami ani więź duchowa, ani fizyczna, ani gospodarcza. Należy jednak wskazać, że o zupełnym rozkładzie pożycia można mówić również wtedy, gdy między małżonkami pozostała jedynie więź gospodarcza – wspólne gospodarstwo domowe – spowodowana względami ekonomicznymi bądź koniecznością, na przykład ze względu na brak możliwości wyprowadzenia się ze wspólnego lokum, mimo rozkładu pożycia na pozostałych dwóch płaszczyznach. Jeżeli natomiast jedyną więzią łączącą małżonków są, nawet sporadyczne, kontakty fizyczne, przyjmuje się, że rozkład pożycia nie jest zupełny. Trwałość rozkładu pożycia przejawia się w tym, że w sposób obiektywny można stwierdzić, iż odbudowanie więzi małżeńskich jest bezwzględnie wyłączone. Przez samą okoliczność „oziębłości” Pana małżonki nie ma pan zatem podstaw do wniesienia
pozwu rozwodowego, chyba że wykaże pan zupełny i trwały rozpad pozostałych więzi małżeńskich.
Długi po zmarłym małżonku Szanowna Redakcjo, chciałabym się dowiedzieć, czy istnieje taka możliwość prawna, abym ja wraz z moimi dziećmi nie odpowiadała za długi mojego zmarłego męża, który przed śmiercią zaciągnął kilka pożyczek, tzw. chwilówek, bez mojej zgody. Ich łączna wartość wynosi kilkanaście tysięcy złotych. Nie stać nas na ich spłatę, proszę więc o podpowiedź, co dalej robić.
o przyjęciu lub odrzuceniu spadku rozpoczyna się dla spadkobiercy ustawowego od dnia, w którym dowiedział się on o wyłączeniu spadkobierców testamentowych od dziedziczenia, tak jakby nie dożyli otwarcia spadku, bądź też dowiedział się o nieważności testamentu. Brak oświadczenia spadkobiercy w powyższym terminie sześciomiesięcznym jest co do zasady jednoznaczny z prostym przyjęciem spadku, chyba że spadkobierca jest osobą o ograniczonej zdolności do czynności prawnych (np. niepełnoletnią), osobą, co do której istnieją przesłanki do jej całkowitego ubezwłasnowolnienia lub spadek przypada osobie prawnej. W takich sytuacjach prawo traktuje brak reakcji spadkobiercy jako przyjęcie spadku z dobrodziejstwem inwentarza.
Zmiana testamentu
Zgodnie z postanowieniami kodeksu cywilnego, spadkobierca ma następujące możliwości działania: po pierwsze – może spadek przyjąć wprost, co oznacza przyjęcie zarówno wszelkich korzyści, jak i długów spadkowych; po drugie – może spadek odrzucić, co oznacza stan, jakby w ogóle nie był spadkobiercą, albo może spadek przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Ostatnia możliwość jest szczególnie przydatna w sytuacji, gdy spadkobierca nie wie, jaka jest tak naprawdę wartość długów spadkodawcy i nie chce jednocześnie spadku odrzucać. Podkreślić jednak należy, że spadkobiercy mają możliwość wyboru jednej z powyższych opcji tylko przez określony czas po śmierci spadkodawcy. Zgodnie z kodeksem cywilnym, oświadczenie o przyjęciu lub o odrzuceniu spadku może być złożone w ciągu sześciu miesięcy od dnia, w którym spadkobierca dowiedział się o tytule swego powołania, czyli w zasadzie od momentu, w którym dowiedział się o śmierci spadkodawcy, o ile wtedy wiedział o łączącym go ze zmarłym pokrewieństwie, które uzasadnia powołanie do dziedziczenia w pierwszej kolejności. Jeżeli spadkodawca pozostawił testament, to bieg terminu do złożenia oświadczenia
Czy w sytuacji, gdy spadkodawca sporządził testament w formie notarialnej, po otwarciu spadku, czyli po śmierci spadkodawcy, jest jeszcze możliwość jego zmiany, na przykład dopisania istniejącego długu, który ma obciążać spadkobierców? W odpowiedzi na przedstawione pytanie wskazać należy, że testament notarialny (tak samo jak testament sporządzony w innej formie) może być w każdej chwili zmieniony lub odwołany z zastrzeżeniem, że zmian lub spisania nowego testamentu musi dokonać sam testator (czyli spadkodawca). Odwołanie testamentu może nastąpić bądź w ten sposób, że spadkodawca sporządzi nowy testament, bądź też w ten sposób, że w zamiarze odwołania testament zniszczy lub pozbawi go cech, od których zależy jego ważność, bądź wreszcie w ten sposób, że dokona w testamencie zmian, z których wynika wola odwołania jego postanowień. Jeżeli spadkodawca sporządził nowy testament, nie zaznaczywszy w nim, że poprzedni odwołuje, ulegają odwołaniu tylko te postanowienia poprzedniego testamentu, których nie można pogodzić z treścią nowego testamentu. Ponadto sporządzić i odwołać testament może tylko osoba mająca pełną zdolność do czynności prawnych. Nie ma zatem możliwości zmiany testamentu po śmierci spadkodawcy, ponieważ przeczyłoby to samej idei instytucji testamentu i spisania ostatniej woli testatora, jeżeli mogłaby ona być po jego śmierci dowolnie zmieniona. Jeżeli natomiast chodzi o długi spadkowe pozostawione przez spadkodawcę, to, zgodnie z postanowieniami kodeksu cywilnego, wchodzą one z mocy ustawy do masy
11
spadkowej. Przyjmując zatem spadek wprost, spadkobierca nabywa zarówno prawa, jak i zobowiązania spadkodawcy, czyli również zobowiązania z tytułu kredytu bankowego.
Umowa o dzieło Przeprowadzam w domu remont, ale „fachowiec”, którego wynająłem do wyremontowania ścian, robi to niestarannie i bardzo wolno. Nie podpisaliśmy żadnej umowy. Kiedy ustalaliśmy, co ma być wykonane, odniosłem wrażenie, że jest to osoba kompetentna, która zna się na rzeczy. Ustaliliśmy, że ma on zerwać starą farbę, położyć tynk gipsowy oraz pomalować ściany. Zlecając remont, zaznaczyłem, że musi się skończyć do zaplanowanego dnia mojej przeprowadzki do remontowanego domu. Co można zrobić, jeśli fachowiec nie jest w stanie wywiązać się z warunków umowy tylko z własnej winy? Zawarł Pan skutecznie umowę (o dzieło), dla której nie wymaga się żadnej szczególnej formy. Polski ustawodawca przewidział kilka rozwiązań chroniących podmioty będące w Pana sytuacji. Zaznaczę tylko, że zgodnie z kodeksem cywilnym, stronami tej umowy są zamawiający oraz przyjmujący zamówienie. Jednym z obowiązków przyjmującego zamówienie, a więc „fachowca”, jest wykonanie dzieła w sposób właściwy i we właściwym czasie. Sposób wykonania określa umowa, a przyjmujący zamówienie nie jest poza tym obowiązany stosować się do wskazówek dawanych przez zamawiającego. Jeżeli przyjmujący zamówienie wykonuje dzieło w sposób wadliwy albo sprzeczny z umową, zamawiający może wezwać go do zmiany sposobu wykonania i wyznaczyć mu w tym celu odpowiedni termin. Po bezskutecznym upływie wyznaczonego terminu zamawiający może od umowy odstąpić albo powierzyć poprawienie lub dalsze wykonanie dzieła innej osobie na koszt i niebezpieczeństwo przyjmującego zamówienie. Termin wykonania dzieła określa umowa – tak jak w Pana sytuacji. Jeśli przyjmujący zamówienie opóźnia się z rozpoczęciem lub wykończeniem dzieła tak dalece, że nie jest prawdopodobne, żeby zdołał je ukończyć w czasie umówionym, może Pan bez wyznaczenia terminu dodatkowego odstąpić od umowy jeszcze przed upływem terminu do wykonania dzieła. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
12
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
POD PARAGRAFEM
języka u źródła – ów „język”, czyli Marek Matysek, rzecznik prasowy Polskiego Związku Łowieckiego, mocno nas zaskoczył swoją wiarygodnością.
i nie będzie protestować. Teoretycznie, bo poszczególni myśliwi wpadli we wściekłość i dają temu wyraz na forach internetowych. Niektórzy z nich piszą, że nowe prawo prawem, ale oni i tak będą mieli sprawiedliwość po swojej stronie. Czyli psa na muszce. ~ ~ ~ Oto kilka historii, które myśliwi nazywają wypadkami przy pracy. „Szedłem za psami, nagle usłyszałem strzał, skowyt, a potem jeszcze
– Te statystyki nie są doszacowane, ponieważ często wilki atakują i zjadają psy, które wcześniej zagryzły na przykład sarnę. Wtedy ich nie liczymy (sic!) – oświadczył, pozostawiając nas w niewiedzy, w jaki sposób myśliwi odróżniają sarnę zagryzioną przez psa od takiej, którą życia pozbawił wilk. Ale jednak pan rzecznik przyznał ze smutkiem, że jeśli wejdzie w życie nowe prawo, to PZŁ dostosuje się do niego
drugi strzał, jakby tamten pan chciał dobić mojego przyjaciela (…). Przestraszony pobiegłem w stronę domu, do mamy i oboje poszliśmy zobaczyć, co się tak właściwie stało (…). Zobaczyliśmy, że Dżolo (kundelek – przyp. red.) leży nieżywy, a na drzewie siedzi myśliwy ze strzelbą. Miał taką ambonkę wykonaną z drewna i związaną sznurkami”. Rodzice zrozpaczonego chłopca, który był świadkiem zabicia jego pieska (mierzył ledwie 30 cm),
Licencja na zabijanie Czy kot domowy jest w stanie upolować dorosłego jelenia? Według polskich myśliwych – bez problemu. Art. 33a pkt 3 ustawy o ochronie praw zwierząt brzmi: „Zdziczałe psy i koty przebywające bez opieki i dozoru człowieka na terenie obwodów łowieckich w odległości większej niż 200 m od zabudowań mieszkalnych i stanowiące zagrożenie dla zwierząt dziko żyjących, w tym zwierząt łownych, mogą być zwalczane przez dzierżawców lub zarządców obwodów łowieckich”. Art. 33 ust. 4 pozwala myśliwym w całej Polsce na bezkarne strzelanie do psów i kotów. Dzikich albo wyglądających na dzikie. Kilkanaście dni temu Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt pod wodzą posłanki PO Joanny Muchy postanowił skreślić raz na zawsze nieludzki przepis, przez który giną tysiące niekoniecznie bezdomnych czworonogów. Zespół złożył projekt nowelizacji ustawy, który przewiduje między innymi „zakaz strzelania przez myśliwych do błąkających się psów, podwyższenie kar za znęcanie się
W
nad zwierzęciem, zakaz stałego trzymania psów na łańcuchu lub w sposób, który powodowałby cierpienie”. Niestety, humanitarna i wydawałoby się konieczna poprawka bardzo nie spodobała się myśliwym, którzy grzmią, że to „zamach na nich samych”. Do tej pory było pięknie. Wystarczyło kilka przesłanek żeby bezkarnie mogli zabić niewinne zwierzę, a pomagał na przykład taki zapis: „(...) pies czy kot muszą być bez opieki i wykazywać oznaki zdziczenia”. Jak rozpoznać „oznaki zdziczenia”, ustawa już nie mówi, więc panuje tu całkowita dowolność – a ta dowolność to często zwykła żądza krwi. Myśliwi muszą niby przestrzegać też zasady 200 metrów, ale przecież nikt z metrówką w kieszeni nie chodzi. Głównymi argumentami łowców są rzekome straty, na jakie narażają ich bezdomne zwierzęta. Wyliczają, że w ostatnich latach dzikie psy i… koty wyrządziły szkody szacowane na prawie 370 mln złotych, zabiły około 1848 (sic!) jeleni, 775 danieli oraz 62 tysiące saren. Skąd mają te kosmiczne dane, jak to policzyli – nie wiadomo. Nie wiadomo także, w jaki sposób na przykład kot jest w stanie zabić ważącego blisko pół tony jelenia… Jednak daliśmy statystykom pewien kredyt zaufania i zasięgnęliśmy
Polsce od lat żyją, pracują, wychowują dzieci. Według urzędników i przepisów Polakami jednak nie są. Wspomnienia Ukrainy, jakie zachowały się w pamięci tych, którzy zdecydowali się uciekać w poszukiwaniu lepszego życia, są traumatyczne. Głód, skrajna bieda, sklepy oblegane przez dziesiątki zdesperowanych ludzi. Wizja powrotu do kraju, z którym nic ich już nie łączy, jest jak najczarniejszy koszmar. Jednak – jak się okazuje – wielu musi stawić jej czoło. Irena Kobiec do Polski przyjechała wraz z synem w 1996 roku. Syn miał wówczas 6 lat i był wpisany do paszportu matki. Irena trzy lata później wyszła za mąż za Polaka. I choć w kwietniu 2010 r. dostała polskie obywatelstwo, nie ma powodów do świętowania. Spokojne życie skończyło się w 2007 r., wraz z datą ważności ukraińskiego paszportu Ireny. – Chciałam przedłużyć pobyt synowi, ale w urzędzie wojewódzkim nie przyjęto wniosku ze względu na nieważność mojego paszportu. A ja nie miałam możliwości wyrobienia nowego na Ukrainie. Nie było mowy o jakimś wyjeździe, przecież nie mam tam nie tylko majątku, ale też meldunku ani rodziny – mówi Irena. Prosiła o pomoc konsulat, ale brak zameldowania oraz numeru identyfikacyjnego na Ukrainie zamykał i tę drogę. Nie ustępowała. Wydeptywała ścieżki w kolejnych urzędach, aż nieoczekiwanie wyrosła kolejna przeszkoda. Jej syn skończył 18 lat. Jako człowiek w świetle polskiego prawa dorosły powinien
mieć własny paszport. Tyle że – z tych samych powodów co matka – na to akurat nie ma szans. Kobiecowie nie należą do ludzi zamożnych, w domu się nie przelewa. Syn Ireny, aby ich trochę odciążyć, wyprowadził się z domu i chciał się usamodzielnić. – Nie skarżył się, nie opowiadał, jakie ma trudności i problemy. Dowiedziałam się od jego kolegów, że
– jest dziś ich ojczyzną. Tutaj – w Opalenicy niedaleko Poznania – mają dom, pracują i wychowują synów. Młodszy, Wiktor, dziś 20-latek, urodził się już w lepszej, jak im się wówczas wydawało, rzeczywistości. W Polsce. Starszy, Jerzy, jest absolwentem Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie. I chociaż w paszport mają wbite, że są obywatelami Ukrainy, dla nich to już obcy kraj.
Wypędzani nie chciał nas obarczać swoimi kłopotami. Często zatrudniał się nielegalnie, a nieuczciwi pracodawcy, wiedząc, że jest nielegalnym imigrantem, nie wypłacali mu pensji. Mieszkał w Polsce w ukryciu i strachu przed wydaleniem z państwa, z którym wiąże całe swoje życie – opowiada zrozpaczona matka. W końcu postanowił zakończyć życie banity. Od stycznia br. przebywa w ośrodku dla uchodźców. Czeka na decyzję szefa Urzędu ds. Cudzoziemców, którego poprosił o zgodę na pobyt tolerowany (forma ochrony, dzięki której mógłby legalnie przebywać na terytorium Polski po tym, jak odmówiono mu nadania statusu uchodźcy). ~ ~ ~ Irena i Wasyl Szapowałowowie formalnie są obywatelami Ukrainy. Od ponad 20 lat żyją jednak w Polsce i to ona – jak mówią
W 2004 roku Szapowałowowie skorzystali z możliwości uzyskania karty pobytu, jaką dawały ówczesne przepisy abolicyjne nielegalnym imigrantom, którzy postanowią się ujawnić. Wówczas Wasyl wystąpił o zezwolenie na zamieszkanie; zamierzał też rozpocząć działalność gospodarczą. Postępowanie dotyczące legalizacji pobytu nie zakończyło się dla Szapowałowów szczęśliwie. Irena i Wasyl z pisma urzędu wojewódzkiego wyczytali, że na legalizację pobytu nie mają co liczyć, bo – zdaniem urzędników – nie mają niezbędnych środków finansowych na pokrycie kosztów pobytu na terytorium Polski, natomiast prowadzona przez nich działalność gospodarcza nie przynosi korzyści polskiej gospodarce, czego wymaga od nich ustawa. Nie spełniają poza tym innych określonych w niej warunków.
zgłosili sprawę policji, a ta, niestety, odmówiła wszczęcia postępowania. Każda następna historia jest bardziej przerażająca od poprzedniej. „Kule świstały, a psy biegające koło dzieci padały na śnieg (…). Myśliwy zrobił sobie coś na wzór safari, bo do psów strzelał zza samochodu (…). Po pierwszym strzale dzieci uciekły do domu. Psy doczołgały się później. Nodi był lżej postrzelony. Za Żabą wnętrzności ciągnęły się po ziemi. Strasznie cierpiała. A jak zadzwoniłam do myśliwych, żeby się zlitowali i przyjechali ją dobić, to powiedzieli, że to nie ich sprawa”. Organy ścigania sprawcy oficjalnie nie ustaliły, chociaż świadkowie tej masakry podali policji dane zabójcy (sic!). „Bawiłam się z psami. Orson pobiegł do rowu przecinającego łąkę, by napić się wody. Wtedy usłyszałam strzał (…). Pobiegłam wzdłuż rowu i przeżyłam szok. Mój Orson w kałuży krwi (…). Z lasu wyszedł człowiek ze strzelbą na ramieniu. Powiedział, że pies był kłusujący, więc trzeba było go zastrzelić”. Do zabójstwa Orsona doszło około 150 metrów od domu. Myśliwy nie poniósł żadnych konsekwencji. ~ ~ ~ Dzięki zespołowi posłanki Muchy bezkarne zabijanie psów i kotów może się raz na zawsze skończyć. Lada dzień Sejm zacznie głosowanie nad nowelizacją ustawy, która ma bardzo duże szanse na wejście w życie, ponieważ niezadowolenie ludzi i protesty w całej Polsce z pewnością będą miały wpływ na głos każdego posła. ARIEL KOWALCZYK
W listopadzie 2010 r. szef Urzędu ds. Cudzoziemców, do którego się odwołali, stwierdził, że chociaż „rodzina przebywa w Polsce od wielu lat i tu skoncentrowało się jej centrum życiowe, musi zostać deportowana”. I nieważne jest, że nie są pasożytami, mają własną firmę, płacą podatki, składki zdrowotne i niczego oprócz gwarancji spokojnego życia od urzędników nie oczekują. – Ci ludzie są traktowani jak uchodźcy, którzy ledwo co przekroczyli granicę i nie mają tu żadnych korzeni. A przecież tutaj mają swój dom, prowadzą firmę – mówi Tomasz Wala, mieszkaniec miasta poruszony losem Szapowałowów. Wraz z końcem 2010 r. Szapowałowom upłynął termin legalnego pobytu w Polsce (uprawomocniły się decyzje szefa Urzędu ds. Cudzoziemców o odmowie wydania im zezwolenia na zamieszkanie w Polsce). To dlatego komendant Straży Granicznej w Poznaniu-Ławicy złożył do wojewody wielkopolskiego wnioski w sprawie wydalenia Ireny, Wasyla i ich starszego syna Jerzego z Polski. Młodszy otrzymał kartę pobytu, bo jako student wyższej uczelni, zgodnie ze znowelizowanymi przepisami, nie ma obecnie obowiązku wykazywania stałego źródła utrzymania. Jak informuje rzecznik wojewody wielkopolskiego, nie zapadła jeszcze decyzja w sprawie deportacji. Rozpoczęło się natomiast postępowanie dowodowe, które wykaże, czy zachodzą przesłanki do udzielenia zgody na pobyt tolerowany. JULIA STACHURSKA
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
D
ruga już fala drożyzny – po tej, jaka przewaliła się przez świat w latach 2007–2008 – kosztowała jak dotąd życie kilkuset osób oraz spowodowała upadek rządów w Tunezji i Egipcie. Dyktatorów można stosunkowo łatwo obalić, ale czy da się zapobiec trwałej drożyźnie i rozpaczy ludzi biednych, czyli większości mieszkańców naszej planety? Naprzemienne lub równoległe klęski suszy i powodzi oraz kosztowne zabawy giełdowych spekulantów spędzają sen z powiek politykom i zwykłym ludziom oraz przywodzą na myśl pytania o granice rozwoju demograficznego i ekonomicznego całej planety. Czy już dotarliśmy do kresu możliwości rozwoju i teraz czeka nas globalna degrengolada?
Drożyzna – część pierwsza Pierwsza fala globalnej drożyzny dręczyła świat w przededniu światowego kryzysu. Cena benzyny osiągnęła historyczne dolarowe apogeum (150 dol. za baryłkę) latem 2008 roku, choć trzeba przyznać, że w wielu krajach świata (w tym w Polsce), z powodu zmiany kursu dolara, jest ona wyższa obecnie – po przeliczeniu na waluty lokalne. Nieco wcześniej cenowe maksimum osiągnęły produkty spożywcze – najpierw nabiał, a później zboża. W 40 krajach świata doszło do rozruchów głodowych, bo dla najbiedniejszych z biednych koszty wyżywienia stanowią nawet 80 procent wszystkich wydatków. W ich sytuacji skok cen na przykład o 30 procent oznacza głód i życiową katastrofę. Pierwsza fala rozruchów zakończyła się śmiercią niemal tysiąca osób, ale zajścia uspokoiły się w 2008 roku po dobrych zbiorach. Później kryzys obniżył zapotrzebowanie na biopaliwa i więcej zasobów zostało przeznaczonych na wyżywienie. Podobnie było z rekordowymi cenami surowców, w tym ropy naftowej – kryzys zniwelował ich ceny. Pierwsza fala drożyzny żywnościowej miała kilka przyczyn, z których wszystkie odnoszą się także do obecnej fali. Należy do nich stały wzrost liczby ludności (populacja świata powiększa się corocznie o ok. 70 mln ludzi) przy zmniejszającym się areale użytków rolnych i kurczących się zasobach ryb poławianych w morzach i oceanach. Kolejnym czynnikiem jest gwałtowny, skokowy wzrost produkcji biopaliw, zwłaszcza w USA, Brazylii (dwaj najwięksi eksporterzy żywności) oraz Unii Europejskiej, które zajmują pola wykorzystywane dotąd do produkcji żywności. Wzrost zapotrzebowania na mięso i nabiał w rosnącej klasie średniej Chin i Indii oraz niektórych innych krajów rozwijających się także należy do istotnych czynników nakręcających koniunkturę żywnościową. Do tego należy dodać zmniejszające się zapasy żywności w Unii, która restrukturyzuje swoją politykę rolną, oraz
Plagi XXI wieku Paskudnie droga benzyna, kosztowny opał, rosnące ceny żywności, a wkrótce także ubrań. Czy to tylko chwilowe zamieszanie, czy może chleb codzienny (coraz droższy) XXI wieku? klęski żywiołowe związane z zaburzeniami klimatycznymi. Jeżeli chodzi o surowce, to głównym czynnikiem wzrostu ich cen jest rozwój gospodarczy krajów tzw. Trzeciego Świata. I pozostaje jeszcze jeden czynnik – niezwykle ważny, podstawowy, ale trudny do oszacowania – sztuczne bańki spekulacyjne nakręcane przez graczy giełdowych.
A to byli spekulanci Po światowej zapaści gospodarczej z lat 2008–2009 pierwsze ruszyły w górę ceny surowców. Jedną z przyczyn jest szybki powrót Chin na drogę wzrostu produkcji przemysłowej. Ale nie tylko chiński cud gospodarczy stoi za rekordowymi cenami na przykład metali kolorowych. Wzrost zapotrzebowania jest sygnałem dla graczy giełdowych, że warto inwestować w dany dział surowców. Inwestorzy na największych giełdach są tak potężni, że ich interwencje potrafią kilkakrotnie przebić efekt wzrostu cen, jaki wywołałoby samo naturalne zapotrzebowanie przemysłu. To samo dotyczy także podstawowych produktów żywnościowych. Spekulacje prowadzi się bowiem nie tylko na złocie, ropie i miedzi, ale także na zbożu, cukrze, herbacie, kawie i innych surowcach spożywczych. Eksperci obliczają, że tylko 1/3 pieniędzy funkcjonujących na rynkach świata nakręca realną gospodarkę, czyli inwestowana jest w rozwój przemysłu, usług i rolnictwa. Większość światowych zasobów finansowych służy do zabaw
(czyt. przewałek) spekulacyjnych, których skutki są zwykle opłakane dla gospodarki, a w przypadku manipulacji cen żywnością – zabójcze dla milionów ludzi na świecie. Jak potężne podmioty są zaangażowane w grę na zwyżkę cen, niech świadczy zdumiewający przykład z końca ubiegłego roku. Otóż w pewnym momencie jeden (sic!) inwestor wykupił na londyńskiej giełdzie 90 procent całych światowych zapasów miedzi. W tym samym czasie inny pojedynczy inwestor kontrolował w zależności od dnia 50–80 procent bieżących dostaw niklu i cynku. Jeżeli chodzi o zabawy miedzią, to podejrzewano o spekulacyjną interwencję bank JP Morgan, ale giełda nie ujawniła jego nazwy, zaś sam podejrzany odmówił komentarza. Dlaczego podaję ten przykład? Otóż od lat 70. XX wieku neoliberalizm – czyli sposób gospodarowania, który większość światowego bogactwa skupił w ręku garstki zwycięzców globalizacji, głównie szefów korporacji – doprowadził do sytuacji, w której losy ludzkości są zależne od bardzo wąskiego grona ludzi. Proces ten doprowadził do powstania finansowych gigantów, których obroty są większe od budżetów całych państw, a ich upadek może oznaczać krach gospodarek niejednego kraju. Widzieliśmy to w czasie kryzysu w 2008 roku. Modelowy upadek przeżyła Islandia, której waluta i gospodarka załamała się w ciągu tygodnia po krachu raptem 3 banków. Ratunkiem dla świata mógłby być urzędowy zakaz tworzenia gigantów
i ich administracyjny podział, ale rządy i społeczeństwa okazały się za słabe, aby wymusić to na korporacjach. Otwarte pozostaje pytanie – czy żyjemy jeszcze w demokracji, skoro cenami, produkcją i być może rządami sterują zdalnie gigantyczne i nieliczne dinozaury? I jeśli tak jest, to czym w takim razie jest wolny rynek, w jakim znaczeniu jest on jeszcze wolny i dla kogo? I skoro ostatni kryzys nie nauczył świata zbyt wiele, to czy czeka nas kolejny, nie mniej dotkliwy?
2011 – wielka niewiadoma Ten rok zaczął się od arabskiej „zimy ludów”. Miejsce politycznej eksplozji nie jest przypadkowe. Od lata zeszłego roku (wielka susza na terenach dawnego ZSRR i pożary w Rosji) drożeje pszenica, kluczowe zboże spożywcze. Jej największymi importerami na świecie są kraje arabskie, a zwłaszcza 80-milionowy Egipt, który musi sprowadzać aż połowę niezbędnej żywności. Co ciekawe, kraje, w których upadły rządy, cieszyły się dużym wzrostem PKB, który po raz kolejny okazał się chybionym wskaźnikiem sukcesów gospodarczych. Prawda jest taka, że gros śmietanki ze wzrostu produkcji trafiało na konta skorumpowanych, brutalnych władz i ich rodzin, a obydwa kraje są zaludnione przez tłumy nieźle wykształconej młodzieży pozostającej bez pracy lub żyjącej z pokątnego handlu. To prędzej czy później musiało doprowadzić do eksplozji, a zapłonem okazała się drożejąca gwałtownie żywność. Nie jest przypadkiem, że rewoltę w Tunezji rozpoczęło samospalenie wykształconego młodego człowieka, żyjącego
13
z drobnego handlu, który na dodatek uniemożliwiła bezduszna, reżimowa policja. Jego historia była symbolem absurdów i niesprawiedliwości całego systemu. Arabskie rewolucje poprzedziła w ubiegłym roku seria katastrof pogodowych na zdumiewającą skalę i w niezwykłym natężeniu. Susze w pasie Ukraina–Rosja–Kazachstan (jeden ze zbożowych spichlerzy świata), powodzie w Europie Środkowej, Pakistanie i Australii. Z powodu złej pogody nawet warzywa w Azji nie urodziły się w wystarczającej ilości, co doprowadziło do drożyzny kapuścianej (Korea Południowa), paprykowej (Indonezja) i cebulowej (Indie). Tak się składa, że są to rośliny o podstawowym znaczeniu w tamtejszych gospodarstwach domowych. W zamożnej Korei cena główki kapusty sięgnęła nawet równowartości 40 zł za sztukę (sic!), a za warzywami dotowanymi przez rząd ustawiły się gigantyczne kolejki. Lepsze zbiory zbóż spodziewane w tym roku na przykład w UE mogą nie zniwelować przewidywanych kłopotów. W Chinach – które są światowym potentatem w produkcji nie tylko ryżu, ale i pszenicy – trwa największa od stuleci susza. Prawdopodobnie zniszczy ona zbiory w północno-wschodniej części kraju. Wieści o tym powodują energiczne działania spekulantów oraz panikę rządów, które gorączkowo robią zapasy i dodatkowo windują ceny, aby zdążyć przed wielkimi zbożowymi zakupami, jakich prawdopodobnie będzie musiał dokonać rząd Chin. Ale drożejąca żywność to nie wszystko. Rekordy biją również ceny bawełny, której zbiory także nieszczególnie się udały przed rokiem. Producenci zapowiadają już podwyżki cen ubrań nawet o 10–20 procent.
Zamiast epilogu Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na zadane na wstępie pytania, bo obecną gorączkę cenową mogą nagle zastopować lepsze zbiory w tej innej części świata lub kryzys gospodarczy. A także, a może przede wszystkim, zmiana nastrojów na giełdach. Jednak, przyjmując wszelkie zasady ostrożności, można niestety założyć, że tanio już było. Będzie raczej drogo, chyba że ludzkość osiągnie jakiś kolejny przełom technologiczny w rolnictwie i przemyśle. Pewną ulgę mogłoby także przynieść zahamowanie przyrostu ludności, ale na to na razie się nie zanosi. Bardzo dbają o to różne religie, które wciąż potrzebują nowych wyznawców. A nie ma przecież bardziej oddanych zwolenników niż zbałamucone od małego dzieci z religijnych rodzin. Pozyskiwanie dorosłych bywa drogie i niepewne, werbowanie dzieci jest bezpieczne i tanie. Pamiętajmy o tym, gdy tankujemy na stacjach i kupujemy coraz droższe pieczywo. ADAM CIOCH
14
LUDZIE SĄ DOBRZY
Apetyt na Nathan Constantine, autor „Historii kanibalizmu”, cytuje wypowiedź wodza Maorysów, który – odpowiadając na pytanie o kanibalizm – mówi: Ryby jedzą ryby, psy jedzą psy, ptaki jedzą ptaki. Nawet bogowie zjadają się nawzajem. Dlaczego więc ludzie nie mieliby się zjadać?
D
la Europejczyków, którzy w XVI wieku przybyli do Ameryki Południowej, powszechność kanibalizmu wśród mieszkających tam Indian była szokująca. Podobnie reagowali kolonizatorzy, którzy dotarli do Oceanii i Afryki. Dominikanin Bartolomé de Las Casas, XVI-wieczny obrońca praw Indian, przekonywał wówczas, że ludożerstwo to naturalna faza rozwoju, przez którą przechodziły wszystkie społeczności. W wielu kulturach wiąże się z wiarą, że gdy zje się ciało człowieka, przejmuje się jego moc. Zresztą, podobne przekonanie przetrwało w chrześcijaństwie – w symbolicznej konsumpcji ciała i krwi Chrystusa podczas nabożeństw. Na Nowej Gwinei i Wyspie Wielkanocnej nekrofagia (zjadanie zwłok) stanowiła rodzaj zemsty na pokonanym przeciwniku. Za to członkowie plemienia Fore z Papui-Nowej Gwinei jeszcze w latach 50. XX w. jedli ciała nieboszczyków z najbliższej rodziny, okazując im w ten sposób… pośmiertny szacunek. Do znanych przypadków kanibalizmu doszło na początku XIX wieku na terenie dzisiejszego państwa Lesotho (południowa Afryka). Kiedy zapanował tam głód, miejscowe plemiona zaczęły polować na sąsiadów, a za największy przysmak uznawano
Issei Sagawa
kobiety i dzieci. Schwytanym ofiarom łamano nogi, żeby nie mogły uciec – w ten sposób tworzono specyficzne „żywe spiżarnie”. W późniejszych czasach ludożercami okazywali się ludzie cywilizowani. Najczęściej chodziło o sytuacje ekstremalne, na przykład podczas wielkiego głodu na Ukrainie w latach 30. ubiegłego wieku. Znanym przypadkiem współczesnego kanibalizmu jest też historia, która w 1972 roku przytrafiła się urugwajskiej drużynie rugby. Samolot, którym zawodnicy lecieli na mecz do Chile, rozbił się w Andach. Przez 72 dni czekali na pomoc. Ci, którzy przeżyli, zawdzięczają to jedzeniu ciał zmarłych kolegów. Obecnie kanibalizm to temat tabu, niemniej zjawisko istnieje nadal. W Chinach, gdzie przeprowadza się ok. 13 milionów aborcji rocznie, sprzedawane są ludzkie płody. Traktuje się je tam jako afrodyzjak i potrawę zdrowotną „zapewniającą silniejsze ciało i gładszą skórę”. Im dojrzalszy płód (trafiają się nawet 7-, 8-miesięczne), tym większa jego wartość, zwłaszcza jeśli dziecko miało być chłopcem. Współcześni kanibale to najczęściej psychopatyczni mordercy, dla których posmakowanie ludzkiego mięsa stanowi zakazaną przyjemność lub sposób na osiągnięcie seksualnej rozkoszy. Oto sylwetki kilku ludojadów żyjących w XX i XXI wieku. Japończyk Issei Sagawa od dziecka był brzydki i chorowity. Chociaż czuł się gorszy od innych, fascynowały go tylko piękne, koniecznie wysokie dziewczyny z Zachodu. Marzył, żeby posiąść taką kobietę i całkowicie uzależnić
...i jego ofiara
od siebie. Niespełnione fantazje o seksie przerodziły się w chore pragnienie zjadania pięknego kobiecego ciała. Młodzieńcze żądze ziściły się, kiedy Sagawa miał 32 lata. Studiował wówczas na paryskiej Sorbonie. Tam poznał Renée Hartevelt, 25-letnią Holenderkę, podobnie jak on studentkę literatury francuskiej. Dziewczyna była nie tylko piękna, ale i inteligentna. Poprosił ją o pomoc w nauce języka niemieckiego, kusząc wysokim zarobkiem. Renée zgodziła się, a po pewnym czasie polubiła brzydkiego Japończyka, który okazywał jej szczególne zainteresowanie – prawił komplementy, pisał listy miłosne, zapraszał na tańce. 11 czerwca 1981 roku Sagawa zaprosił ją do swojego domu i nagrywał, kiedy na głos czytała utwory jego ulubionych niemieckich pisarzy. Wtedy podszedł do niej i strzelił w tył głowy. Świadomość, że zabił człowieka, przeraziła go. W pierwszej chwili chciał zadzwonić na policję i przyznać się do popełnienia morderstwa, ale podniecenie wynikające z bliskiej obecności kobiecego ciała wzięło górę. Sagawa chwycił nóż, odciął sutek z lewej piersi dziewczyny i zjadł go. Tym samym nożem zaczął rozczłonkowywać ciało. Kilka kawałków usmażył i zjadł z musztardą. Zmasakrowane zwłoki wciąż go podniecały, więc kilkakrotnie uprawiał z nimi seks lub masturbował się odciętą ręką.
Armin Meiwes
Sagawa dwa dni rozkoszował się martwym ciałem kobiety. Wciąż na nowo odtwarzał z taśmy głos Renée i zjadał kolejne jej części, a majtek ofiary używał jako serwetki do otarcia ust. Kiedy w jego mieszkaniu pojawiły się ogromne muchy, zrozumiał, że to już koniec. Porąbał resztę zwłok na kawałki, spakował do dwóch walizek i zostawił w parku. Przez kilka następnych dni jadł kawałki ludzkiego mięsa, które zostawił w lodówce. Potem do jego drzwi zapukali policjanci. Mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie przeczytał mnóstwo książek o kanibalizmie i coraz chętniej opowiadał o tym, co zrobił. W 1984 roku bogaty ojciec zapłacił za przeniesienie go do szpitala psychiatrycznego w Tokio, ale tam Issei spędził tylko 15 miesięcy i dzięki rodzinnym koneksjom wyszedł na wolność. Najlepsi prawnicy, wynajęci za ogromne pieniądze, udowodnili, że jest całkowicie niepoczytalny, więc nie może zostać ukarany. Przeszkodą w udowodnieniu mu winy był też rzekomy brak odpowiedniej dokumentacji, której nie przysłano z francuskiego szpitala. Psychopatyczny morderca do dziś cieszy się wolnością. W swoim kraju stał się idolem. Występował w filmach erotycznych, Rolling Stones napisali o nim utwór „Too much blood”, a japoński dramatopisarz Juro Kara opublikował książkę „Listy od Sagawy”, która została obsypana nagrodami. „Publiczność zrobiła ze mnie ojca chrzestnego ludożerstwa; jestem z tego powodu bardzo zadowolony” – cieszy się Sagawa i wciąż chętnie opowiada o zbrodni z przeszłości. Oto fragment wywiadu, opublikowany w japońskiej „Vice”: – Czy poprzez zjedzenie ludzkiego mięsa chciałeś wyzwolić się z dręczących cię kompleksów? – Podchodzisz do tego zbyt intelektualnie. To po
prostu taki fetysz. Poza tym bardziej niż opychać się jej mięsem, chciałem wgryźć się w nią i zjeść go tylko trochę. Kiedy normalnemu mężczyźnie podoba się jakaś dziewczyna, pragnie widywać się z nią jak najczęściej, być
Andriej Czikatiło
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
człowieka
jak najbliżej niej, czuć jej zapach i całować ją. Dla mnie przedłużeniem tych pragnień jest zjedzenie jej ciała. Ludziom oczywiście ciężko to zrozumieć. Jeszcze raz podkreślam, że choć pragnę jeść mięso danej dziewczyny, to niekoniecznie chcę ją przy tym uśmiercić. Kiedy jest martwa, staje się po prostu ciałem – „rzeczą”. Gdyby to było możliwe, najchętniej jadłbym ją żywcem. W pełni zgadzam się z Georges’em Bataille’em, który twierdził, że kanibalizm zaczyna się od pocałunku. Uważam, że u źródła obu czynności leży ten sam instynkt, potrzeba „spróbowania” innego człowieka, choć to zapewne odosobniona opinia. – Czy nadal masz kanibalistyczne skłonności? – Jak najbardziej. Najsilniej odczuwam je w okolicach czerwca, kiedy kobiety noszą lżejsze ubrania i odsłaniają więcej gołego ciała. Na przykład dzisiaj, idąc do metra, zobaczyłem dziewczynę z naprawdę ładnym tyłeczkiem. Kiedy widzę
takie rzeczy, marzę o tym, żeby zjeść jeszcze kogoś, zanim umrę. Tym razem chciałbym zjeść Japonkę. Może jestem egoistą, ale gdyby udało mi się tego dokonać, mógłbym się spokojnie poddać karze śmierci przez zgilotynowanie, powieszenie czy cokolwiek innego. Panuje powszechne przeświadczenie, że ludzkie mięso jest niesmaczne, ale to kłamstwo rozpowszechniane po to, by nie pękło kolejne tabu. Jestem pewien, że gdyby ludzie przekonali się, jak jest naprawdę, mężczyźni zaczęliby jeść kobiety. – Czy chciałbyś coś przekazać dziewczynom z całego świata, które będą czytać ten artykuł? – Oczywiście: jeśli któraś z nich będzie chciała mnie zabić, niech się zgłasza. Z tym że musi być piękna. To byłaby dla mnie idealna śmierć. Jako alternatywę dopuszczam śmierć przez utopienie w kobiecej ślinie. Czy to nie byłoby cudowne, być w niej zanurzonym od stóp do głowy? Jestem tchórzliwy, dlatego nie jestem w stanie zabić się sam, mimo że zabiłem inną osobę. Śmierć z rąk kobiety byłaby dla mnie drogą odkupienia. ~ ~ ~ Jeden z najsłynniejszych nowożytnych kanibali to obywatel byłego Związku Radzieckiego, Andriej Czikatiło z Rostowa, który w latach 1978–1990 zabił i częściowo zjadł 53 osoby. Był wzorowym członkiem komunistycznej partii, nauczycielem, mężem i ojcem. Urodził się w latach 30. na Ukrainie. Jako 5-latek usłyszał historię o swoim kuzynie, którego w okresie wielkiego głodu sąsiedzi porwali i zjedli. Makabryczna opowiastka wywarła na chłopcu ogromne wrażenie i przez późniejsze lata fascynowała go i podniecała. W czasie drugiej wojny światowej był świadkiem okrutnych zbrodni hitlerowskich. Fantazjował wówczas o zabijaniu niemieckich żołnierzy. Dodatkowy negatywny wpływ miała na niego matka, która pod nieobecność ojca walczącego na froncie biła go i upokarzała. Jako nastolatek był chorobliwie nieśmiały. Z przyszłą żoną poznała go siostra. Miał ogromne problemy z małżeńskim pożyciem, a każdy stosunek wywoływał u niego ogromny stres. Pierwszej zbrodni dokonał w wieku 40 lat. Ofiarą była 9-letnia dziewczynka, którą Czikatiło zgwałcił i zamordował. O zabójstwo oskarżono później 25-letniego Aleksandra Krawczenkę, który miał już na koncie zgwałcenie 17-latki. Skazano go na śmierć w 1981 roku. Jako nauczyciel Czikatiło niejednokrotnie molestował i bił swoich uczniów, jednak jako czołowy partyjny aktywista pozostawał bezkarny. Kiedy jednak zmusił jednego ze swoich uczniów do seksu oralnego, wydalono go ze szkoły. Innych konsekwencji nie poniósł. Przez kolejne lata bezkarnie
usmażyć go z solą, pieprzem i czosnkiem. Informatyk zaprowadził mocno krwawiącego Brandesa do wanny, poderżnął mu gardło i zostawił na jakiś czas, żeby ten wykrwawił się i umarł. W tym czasie początkujący kanibal czytał książkę. Ciało swojej ofiary Meiwes profesjonalnie rozporcjował i schował do zamrażalnika. Stanowiło podstawę jego diety przez następnych kilka miesięcy. Mordercę aresztowano dopiero w grudniu 2002 roku, kiedy szukał kolejnego desperata do zjedzenia. Ostatecznym dowodem zbrodni była taśma wideo z nagranym morderstwem. Nagranie – ze względu na szczególną drastyczność – nie zostało upublicznione. Wiele osób, które pracowały przy skazaniu Meiwesa i były zmuszone obejrzeć film, szukało później pomocy u psychiatrów. Sprawa wywołała społeczną dyskusję: czy można karać za morderstwo, jeśli ofiara sama chciała być ofiarą i aktywnie uczestniczyła w pozbawieniu siebie życia? Ostatecznie w 2006 roku sąd skazał Meiwesa na dożywocie. Zdecydował argument, że Brandes miał problemy psychiczne i był częściowo niepoczytalny, a że morderca wciąż fantazjował na temat jedzenia ludzkiego
gwałcił i mordował. Z powodu problemów ze wzwodem nie zawsze udawało mu się odbyć stosunek, a to wywoływało u niego dodatkową wściekłość. Najczęściej zjadał macice i moszny swoich ofiar. Rosjan nie informowano o seryjnym mordercy. Władze ZSRR głosiły, że takie zbrodnie możliwe są tylko na Zachodzie. Kiedy wieść o mordercy kanibalu przedostała się do opinii publicznej, celowo rozpuszczano najdziwniejsze plotki o mordujących wrogach Związku Radzieckiego, a nawet o... grasowaniu wilkołaków. Czikatiłę aresztowano dopiero w 1990 roku. W czasie rozpraw sądowych trzymano go nawet w metalowej klatce ze względu na zagrożenie linczem. Jego żona do ostatniej chwili nie dowierzała, że mąż impotent zabijał, żeby gwałcić. W 1994 roku wykonano na nim wyrok śmierci. Przed egzekucją powiedział: „Teraz mój mózg powinien zostać zabrany i zbadany, kawałek po kawałku, aby już nigdy nie było nikogo takiego”. ~ ~ ~ Armin Meiwes, informatyk z Rotenburga (w Niemczech znany jako Der Metzgermeister – mistrz masarski), był zwyczajnym obywatelem, ale tylko do czasu, kiedy w internecie zamieścił ogłoszenie: „Poszukiwany młody, dobrze zbudowany mężczyzna, pragnący zostać zamordowanym i zjedzonym”. Zamieszczoną w sieci ofertę internauci traktowali jako żart. Jednak nie wszyscy. W marcu 2001 roku na anons odpowiedział 43-letni inżynier Bernd Jürgen Brandes, biseksualista, od dziecka zmagający się z depresją i silnym pragnieniem samounicestwienia, zdecydowany na to, żeby jak najszybciej zakończyć życie. Do spotkania dwóch mężczyzn doszło w domu Meiwesa. Przez cały czas włączona była kamera wideo. Zjadanie – zgodnie z życzeniem żywej jeszcze ofiary – zaczęło się od penisa. Meiwes próbował go odgryźć, a ponieważ organ okazał się zbyt twardy, użył ostrego noża do mięsa. Obaj mężczyźni chcieli zjeść ten fragment ciała na surowo, w końcu jednak Meiwes zdecydował się Wielki głód na Ukrainie
15
ciała, istniało realne prawdopodobieństwo, że znów kogoś zabije. Oskarżony nie wykazywał skruchy. Przebieg wydarzeń opisywał spokojnie i rzeczowo, czasami uśmiechał się. W czasie procesu zeznał, że już jako chłopiec wyobrażał sobie, iż zabija i zjada kolegów. W czasie tych fantazji odczuwał podniecenie seksualne. Informatyk z Rotenburga stał się medialną ciekawostką, choć – zważywszy na to, że nie ma możliwości publicznych wystąpień – mniejszą niż Japończyk Sagawa. Zainspirował kilka zespołów heavymetalowych, a Niemiec Rosa von Praunheim nakręcił o nim film pt. „Twoje serce w moim mózgu”, zaprezentowany na Festiwalu Filmowym w Montrealu. JUSTYNA CIEŚLAK
16
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
ZE ŚWIATA
O
statnie miesiące były czasem dalszej walki środowisk mniejszości seksualnych (oznaczane zwykle skrótem LGBT) o swoje prawa. Tak się składa, że zwykle na przeszkodzie stoją im środowiska religijne i konserwatywne, głównie islamskie, chrześcijańskie czy żydowskie. Jednak niesprawiedliwością byłoby sugerowanie, że dotyczy to wszystkich ludzi religijnych. Istnieją kościoły, które nie tylko mozolnie wprowadzają równouprawnienie na własnym podwórku, ale także wspierają prawa LGBT na gruncie ogólnospołecznym.
Krzyż i tęcza
Pastor i jego mąż Ewangelicki Kościół Niemiec (EKD) – jeden z największych kościołów protestanckich świata – zezwolił na współzamieszkiwanie homoseksualnych partnerów pastorów i pastorek na plebaniach. Do tej pory utrzymywano pełną hipokryzji sytuację, w której tolerowano gejów i lesbijki na posadach duchownych, ale zabraniano im współzamieszkiwać z partnerami na terenie parafii. Sprawę rozstrzygnięto wreszcie na poziomie krajowym (EKD jest federacją kościołów regionalnych), bo na przykład w Nadrenii i Hesji już od dawna była zgoda na takie współzamieszkiwanie. Przy okazji warto przypomnieć, że w niektórych ewangelickich kościołach krajowych w Niemczech istnieje obrzęd błogosławienia par jednopłciowych (np. w Kościele Berlina i Brandenburgii). Podobne obyczaje istnieją także w kościołach skandynawskich (i wielu innych na całym świecie), a luterańskim biskupem Sztokholmu jest lesbijka żyjąca z kobietą w jawnym związku, aprobowanym przez wiernych tamtejszej diecezji. W Norwegii jedna z ewangelickich pań pełniących funkcję biskupa ma zwyczaj uczestniczyć w paradach równości – nie z powodu własnej orientacji tym razem, ale żeby udzielić kościelnego wsparcia dla realizacji praw człowieka. Jednak warto zaznaczyć, że nie wszystkim taki stan rzeczy się podoba. Ośmiu biskupów z konserwatywnego południa Niemiec (Badenia-Wirtembergia) zaprotestowało przeciwko współzamieszkiwaniu par jednopłciowych na plebaniach i nazwało decyzję EKD „odchodzeniem od zasad biblijnych”. Zwolennicy zmian wyjaśnili, że „wszystko zależy od interpretacji”.
Krucjaty krzyżem sterowane W Ugandzie, kraju o zdecydowanej większości chrześcijańskiej, wprawdzie udało się udaremnić drakońskie prawo antygejowskie, które za stosunki seksualne w obrębie tej samej płci miało karać wieloletnim więzieniem, a nawet śmiercią, ale nadal trwa tam kampania nienawiści. Media w USA ujawniły, że
Napięcia pomiędzy religijnym fundamentalizmem a prawami człowieka znajdują ujście w parlamentach, salach sądowych i kościelnych konsystorzach. Czasem też prowadzą do zbrodni. jej sponsorami są amerykańscy fundamentaliści protestanccy, którzy finansują ugandyjskich radykałów. Skoro prawo nie skazuje na razie gejów na szafot, niektórzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Ugandyjski dziennik „Rolling Stone” opublikował zdjęcia 100 domniemanych „najważniejszych homoseksualistów” oraz ich adresy, a nad nimi dał tytuł: „Powiesić ich!”. W tekście komentującym zdjęcia postawiono kuriozalną tezę, że wymienione osoby chcą do 2012 roku zwerbować milion ugandyjskich dzieci dla jednopłciowego seksu. W efekcie publikacji i nagonki zamordowano Davida Kato, najbardziej znanego działacza LGBT w Ugandzie, pobito 3 osoby, a jedną zmuszono do zmiany miejsca zamieszkania. Część z pomówionych wygrała jednak proces w sądzie, który skazał gazetę na przeprosiny, kary pieniężne oraz zakaz publikowania homofobicznych zdjęć i innych materiałów.
Buziak przeciw homofobii Przed katedrą w peruwiańskiej Limie nie pierwszy raz zorganizowano akcję znaną z wielu zakątków świata – „Całowanie przeciw homofobii”. Chodzi o zbieranie par tej samej lub odmiennej płci (internet) i publiczne całowanie się (w parach, ale wszyscy zebrani jednocześnie) jako wyraz wolności i sprzeciw wobec nietolerancji. Tym razem o akcji dowiedział się arcybiskup Limy i wysłał przeciw „całuśnikom” siły policji. Doszło do przepychanek, a kiedy na pomoc całującym się nadbiegli lewicowi
studenci, policja użyła pałek i gazu łzawiącego. Byli ranni. Do dziś nie wiadomo, jakimi przesłankami prawnymi (nie licząc zgorszenia arcybiskupa) kierowała się policja, gdy zabraniała ludziom całowania się w centralnym punkcie stolicy.
Pobożne sumienie hotelarzy… Ciekawy precedens sądowy na linii religijni konserwatyści–mniejszości seksualne miał miejsce w Wielkiej Brytanii. Jeden z tamtejszych sądów przyznał parze gejów w sumie 3,6 tys. funtów odszkodowania za odesłanie z kwitkiem z hotelu prowadzonego przez małżeństwo religijnych fundamentalistów. Otóż właściciele nie chcieli się zgodzić na wynajęcie parze jednego pokoju i tłumaczyli to swoimi przekonaniami religijnymi, czyli chęcią niedopuszczenia do zaistnienia grzechu pod chrześcijańskim dachem. Ponieważ klienci nie chcieli zaakceptować dwóch oddzielnych pokoi, uniemożliwiono im nocleg. Poniżeni panowie skierowali przeciwko hotelarzom pozew z prawa antydyskryminacyjnego, które zabrania nierównego traktowania w działalności biznesowej. Wszak hotel nie jest domem prywatnym, lecz instytucją świadczącą usługi publiczne. Sąd niedoszłym gościom hotelowym przyznał odszkodowanie, chociaż właściciele hotelu twierdzili, że zmiana zasad naruszyłaby ich wolność religijną. Koszty procesu (45 tys. funtów) pokrył hotelarzom Instytut Chrześcijański – konserwatywna organizacja religijna. Pobożni biznesmeni zapowiedzieli apelację, choć obserwatorzy mówią, że ich szanse są marne,
kraju wprowadzić związków lub małżeństw jednopłciowych (tak jest w Urugwaju, Argentynie, a nawet w biednym i zacofanym Ekwadorze), to rząd zdecydował się bardziej chronić pary jednopłciowe pozostające w faktycznych konkubinatach. Ustanowiono tam emerytury dla wdów i wdowców, którzy są w stanie udowodnić, że pozostawali w związku partnerskim z osobą tej samej płci. Rząd powołał się na „konstytucyjne prawo każdego obywatela do godnego życia”. Ponadto brazylijski Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości uznał, że pary jednopłciowe mają prawo do takich samych ubezpieczeń społecznych w firmach państwowych i prywatnych. Proces emancypacji LGBT w Brazylii przebiega nie bez sprzeciwu środowisk katolickich i części protestanckich. To one, szantażując przed wyborami prezydenta Lulę wypowiedzeniem wojny światopoglądowej, zmusiły go do wycofania projektu legalizacji związków partnerskich, który miał być głosowany przed rokiem.
Teraz Polska?
bo prawo brytyjskie bardzo restrykcyjnie traktuje tego typu sytuacje i orzeka zwykle na korzyść dyskryminowanych. Władze brytyjskie, poza troską o równość, nie chcą dopuścić do powstania społecznego piekła w wielokulturowym kraju i przywrócenia czasów dawno minionych, gdy na restauracjach i hotelach angielskiej prowincji wisiały ponoć czasem takie oto napisy: „Psom, Irlandczykom i czarnym wstęp wzbroniony”.
…i urzędników W kanadyjskiej prowincji Saskatchewan sąd apelacyjny odmówił baptyście, pracownikowi urzędu stanu cywilnego, prawa do odmowy asystowania przy ślubie jednopłciowym. W całej Kanadzie istnieje pełne równouprawnienie małżeństw jednoi dwupłciowych, ale niektóre stany dopuszczają prawo urzędników do odmawiania uczestniczenia w ceremoniach homoseksualnych, jeśli miałoby to być niezgodne z ich przekonaniami religijnymi. Sądy w Saskatchewan – a jest to region jak na Kanadę stosunkowo konserwatywny – nie były jednak tak wyrozumiałe dla urzędników i orzekły, że skoro ktoś zdecydował się na pracę w instytucji publicznej, to musi w całości akceptować obowiązujące w kraju prawo. Sąd skazał także urzędnika na zapłacenie poszkodowanym kary w wysokości 2500 dolarów.
Bez ślubu, ale z emeryturą W Brazylii od 9 lat rządzi z sukcesem lewica, ale choć nie udało się w tym konserwatywnym i religijnym
A nad Wisłą dzięki prawicowym fanatykom spod znaku Krk zabezpieczenie prawne gejów i lesbijek jest nawet gorsze niż w Brazylii, Ekwadorze i Południowej Afryce. Osiem lat temu projekt legalizujący związki partnerskie tej samej płci autorstwa senator Marii Szyszkowskiej przegłosowano wprawdzie w Senacie (i to dwukrotnie), ale marszałkowi Cimoszewiczowi i szefom SLD nie starczyło odwagi i/lub przyzwoitości, aby przeprowadzić go przed Sejm. Potem była prawicowo-katolicka rewolucja POPiS-u i Giertycha, więc o takich sprawach zapomniano na lata. Dopiero w ostatnich tygodniach SLD znów przedstawiło projekt ustawy o konkubinatach (w tym jednopłciowych), ale nie wiadomo, czy i z jakim skutkiem trafi on pod głosowanie. Po tym wieloletnim regresie są jednak pewne sygnały zmian. Świadczą o tym opisywane przez nas dzieje ustawy o prawie prywatnym międzynarodowym, do którego nie włączono postulowanej przez PiS (i Kościół) wstawki o tym, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety. Wprawdzie mówi o tym konstytucja, ale zwykle życzenia Kościoła w tym względzie spełniano z nawiązką. Druga sprawa to reakcje na homofobiczne popisy posła PO Roberta Węgrzyna. Oto po raz pierwszy ukarano posła prawicy za tego rodzaju wypowiedź, i to w partii, w której marszałek Stefan Niesiołowski zwykł dotąd bezkarnie obrzucać gejów i lesbijki dowolną ilością błota. Widać, że idzie nowe i epoka lodowcowa czasów pogardy z IV RP odchodzi powoli w przeszłość. MAREK KRAK Fot. WHO BE
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
K
ościół – poszczególne diecezje i archidiecezje, zwłaszcza w USA – od roku 2002, kiedy afera pedofilska wyszła w Bostonie na światło dzienne, zapłacił już grubo ponad miliard dolarów. Dotąd jednak Watykan robił wszystko, żeby wywołać wrażenie, że to nie jego wina.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
w której zaleca się biskupom bronienie tajności akt. Ponieważ adwokaci, dziennikarze i aktywiści nie zaprzestają poszukiwań, coraz to nowe dokumenty będą wychodzić na światło dzienne. Watykan może kontratakować, tłumacząc, że każdy z listów jest niewłaściwie rozumiany, ale ta praktyka szybko zabrnie
Alternatywy Watykanu Kościół globalny – jako ziemska, nieomylna ambasada Boga – jest rzekomo niewinny, bo z definicji nie mógł uczynić nic złego. Z tej linii obrony niewiele już zostało. Dwa listy Watykanu – jeden do biskupów irlandzkich z roku 1997 i drugi do biskupa Manuela Morena w Arizonie – zalecające łagodność wobec winnych przestępstw seksualnych i zakazujące współpracy ze świeckim wymiarem sprawiedliwości – stanowią corpus delicti. Takiego dowodu od dawna szukali adwokaci reprezentujący ofiary Kościoła, którzy usiłują dowieść, że polityka tej instytucji była sterowana odgórnie, i dlatego Watykan musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności. O alternatywie, przed jaką stoi Kościół, pisze w „National Catholic Reporter” jeden z najlepszych jego znawców – watykański korespondent, Amerykanin John Allen. Jeśli ktoś wierzy, że skończy się na dwu listach kompromitujących Watykan, które zostały ujawnione ostatnio, to jest w błędzie – stwierdza. „Archiwa diecezjalne na całym świecie są niewątpliwie pełne podobnej korespondencji z Rzymu,
w ślepą uliczkę, bo dowody są niezaprzeczalne”. Inna możliwość, sugeruje autor, to spojrzenie prawdzie w oczy i wyznanie prawdy, która brzmi tak: do bardzo niedawna w Kościele obowiązywała strategia odmawiania współpracy z władzami, bazująca na przeświadczeniu, że utrzymanie niezależności Kościoła od sfery cywilnej jest najważniejsze, że należy bronić dobrego imienia oskarżanych duchownych oraz prawa biskupów do poufnej komunikacji z podwładnymi. Dopiero w ciągu ostatniej dekady – podkreśla Allen – zaczęto w Kościele brać pod uwagę dobro i interes ofiar, najczęściej dzieci, oraz wymóg, że sprawiedliwości powinno stać się zadość. „Trzeba wyznać, że do niedawna kooperacja z wymiarem sprawiedliwości była aberracją, a tajenie przestępstw – normą. Ujawnienie tej prawdy nie uchroni hierarchów przed trudnymi pytaniami, ale przynajmniej złagodzi impet przyszłych negatywnych rewelacji”. Początkowo Watykan lansował tezę, że krycie przestępców
seksualnych było lokalną decyzją ich biskupów. Jeszcze w liście papieża do biskupów irlandzkich z końca 2010 roku komentatorzy dostrzegli echa tej strategii. Obecnie, po tym, jak oba listy ujrzały światło dzienne, Watykan stosuje jeszcze bardziej wykrętną taktykę. Indagowany, czemu nie zawiadamiano policji, watykański rzecznik mówi, że prawo kanoniczne tego nie zabrania... Daje w takim razie do zrozumienia, że jest to problem biskupów. Ale Kościół irlandzki, który pozostaje od dawna pod ogromną presją, ripostuje, wskazując, że listy są dowodem, iż tamtejsi biskupi mieli związane ręce; chcieli – ale nie mogli. A przecież w dossier przeciw Kościołowi jest jeszcze list z roku 2001, w którym ówczesny prefekt Kongregacji Kleru, kard. Dario Castrillon Hoyos, gratuluje francuskiemu biskupowi, że nie zadenuncjował księdza pedofila policji. Rodzi się pokusa, żeby z niego i podobnych mu betonowych konserwatystów uczynić kozła ofiarnego. Jest to jednak niebezpieczna gra – Hoyos wspomniał już, że… szef, JPII, zaakceptował jego list. Co jeszcze powie przyparty do muru i pozbawiony pomocy swoich? W eseju włoskiego dziennikarza Andrei Tornellego znajduje się konstatacja, że kard. Hoyos i jego poglądy nie były w Watykanie żadnym ewenementem – to była norma, strategia zwalczania zarzutów tolerowania przestępstw seksualnych przez całe lata 90. i aż do śmierci Wojtyły. W ten sposób myślano zresztą nie tylko w Watykanie – na przykład latynoamerykańscy twardogłowi hierarchowie nie kryli się z publicznym wyrażaniem identycznych opinii. CS
17
Arcyprzekręty S
łowenia nie słynie ze skandali. Nudną atmosferę dobrobytu i sprawnego zarządzania gospodarką ożywiają jednak katoliccy hierarchowie. Maribor to drugie co do wielkości miasto tego katolickiego, ale mocno zeświecczonego kraju. Tamtejsze arcybiskupstwo sprokurowało megaaferę finansową na skalę rzadko spotykaną w Europie. Chodzi o chybione inwestycje i defraudacje pieniędzy Kościoła. Arcybiskup Franc Kramberger podał się do dymisji po tym, jak ujawniono, że lokalny Kościół
właściwie zbankrutował pod ciężarem 800 mln euro długów. Kwota ta stanowi 2 procent PKB maleńkiej Słowenii i jest trzykrotnie wyższa od oficjalnych rocznych wpływów budżetowych Watykanu. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że kontrolowana przez Kościół tamtejsza stacja telewizyjna nadawała programy pornograficzne… MaK
Odstępczy Francuzi F
rancja, zwana „najstarszą córą” Kościoła, nie chce mieć nic wspólnego ze swoją „matką”.
Opublikowany niedawno sondaż na temat przekonań światopoglądowych Francuzów nie pozostawia złudzeń: dawna ostoja katolicyzmu w Europie nie jest już krajem katolickim w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Już tylko 36 proc. Francuzów uważa się za wierzących. W tej liczbie są jednak
nie tylko katolicy, ale także kilka procent muzułmanów, protestantów i innych. 34 proc. ludności przyznaje się do zupełnej niewiary, a 30 nie wie, czy wierzy, czy nie. Wśród tych ostatnich 2/3 zastanawia się czasem nad kwestiami religii, wiary lub niewiary, a reszta nawet nie zadaje sobie takich pytań. MaK
Spowiedź u dewianta W
ierni warczą na swego biskupa. Biskup, jak to biskup, broni swego księdza. Nie chodzi tym razem o niedozwolony seks, tylko o spowiedź.
Ciernie beatyfikacyjne „Niektórzy kwestionują tempo beatyfikacji Jana Pawła II” – pod takim tytułem niezależny amerykański tygodnik katolicki „National Catholic Reporter” publikuje wywiady z kilkunastoma prominentnymi katolikami. Nie są to wypowiedzi osób wrogich ani nawet nieprzyjaznych polskiemu papieżowi, ale z tych opinii – utrzymanych z reguły w dyplomatycznym i pojednawczym stylu – przebija krytycyzm. Jezuita John Martin, autor książki „Moje życie ze świętymi”, stwierdza, że istnieje coś takiego jak „mądrość zwlekania”, jeżeli idzie o kreowanie świętych. Prezes Krajowej Federacji Rad Księży ks. Richard Vega mówi, że właśnie wychodzą na jaw nowe fakty, które wskazują, jak JPII odnosił się do sprawy Marciala Maciela. „Inspirują one do baczniejszego przyjrzenia się życiu papieża, zadania wielu dodatkowych pytań, co umożliwiłby 5-letni okres karencji. Czas pozwala na ujrzenie spraw w innym świetle i z innej perspektywy”. Mniej ostrożna w wyrażaniu opinii jest mniszka benedyktynka, siostra Joan Chittister. „Postawa JPII wobec przemocy seksualnej księży reprezentuje
klerykalizm najgorszego rodzaju – mówi. – Kościół powinien mieć przynajmniej tyle szacunku dla skrzywdzonych przez siebie ludzi, żeby dać wystarczająco dużo czasu na odpowiedź na pytanie, czy beatyfikacja jest uzasadniona”. Anthony Padovano, profesor teologii w Ramapo College w Mahwah w stanie New Jersey uważa, że „sposób, w jaki papież sprawował władzę, daje zły przykład jak na kogoś, kogo życie ma być wzorcem dla innych. Casus Jana Pawła jest wyjątkowo rozczarowujący. Nie powinien być prezentowany jako model dla innych chrześcijan”. Z kolei zakonnica Theresa Kane uważa, że męczennicy Kościoła, jak zamordowany arcybiskup salwadorski Oscar Remero, powinni mieć pierwszeństwo. Beatyfikację JPII określa jako „cokolwiek przedwczesną”. Kenneth Woodward, dziennikarz „Newsweeka” i autor książki „Kreowanie świętych: jak Kościół katolicki decyduje, kto, kiedy i dlaczego, a kto nie” nie owija w bawełnę, twierdząc, że JPII „zniszczył katolicką hierarchię swymi dyrektywami wymagającymi akceptacji zakazu ordynacji kobiet i celibatu księży, które uznał za warunki awansu w Kościele”. CS
Rzecz dzieje się w diecezji St. Petersburg na Florydzie. Rodzice dzieci uczęszczających do katolickiej szkoły św. Judy rozsierdzili się na Josepha Waltersa – nauczyciela, a zarazem proboszcza katedry. Latorośle powiadomiły ich, że podczas spowiedzi kapłan natarczywie dopytywał się co sprośnego oglądają oraz czy i jak się onanizują. Rodzice napisali zbiorowy list ze skargą do biskupa Roberta Lyncha, prosząc go o spotkanie,
żeby przedyskutować zachowanie księdza. Hierarcha oświadczył, żeby sobie spotkanie z głowy wybili, bo nie będzie „dyskutował o niczym, co miało miejsce podczas spowiedzi”. Ks. Walters przeszedł zaś do ataku – oskarżył rodziców swych uczniów, że „usiłują go zniszczyć”. Biskup poparł go, sugerując, że może to być spisek. Morał z tego taki, jak zawsze: sukienkowa solidarność jest niepodważalna. CS
18
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
K
ilka miesięcy temu przez kraj przetoczył się protest przeciwko zawłaszczeniu Lasów Państwowych. O co chodziło? Otóż rząd podstępnie zamierzał przejąć i następnie wyprzedać nasze wspólne dobro – klejnot, jakim niechybnie Lasy Państwowe są. Niecne zamiary rządu w porę wykryli i jasno je zinterpretowali najwybitniejsi znawcy leśnictwa (m.in. najwybitniejszy minister wszech czasów Szyszko), a prawdę tę oczywistą uwiarygodniły media okołorydzykowe, więc nie podlegała ona żadnej dyskusji. Brać leśna jak kraj długi i szeroki w obronie firmy i ojczyzny stanęła murem niczym monolit zwartym
wprost z epoki kamienia łupanego, zwany SILP-em, nadal nam będzie „pomagał” w pracy. Trzeba się nim będzie nadal oficjalnie zachwycać i „łatać”, pakując weń kolejne dziesiątki milionów. Nie uznano też za słuszne inwestowania w Zakłady Usług Leśnych. Nad mizerią pracowników ZUL-i przechodzą do porządku dziennego i czułe na krzywdę społeczną związki oraz kierownictwo. A przecież przez lata „obcinania” stawek ów Fundusz Leśny został z kniei dosłownie wyniesiony na grzbietach tych ludzi. Krótkowzrocznie przeoczono wzrost kosztów, które niesie kryzys, i fakt otwarcia rynku pracy w Niemczech. Odczujemy to już wkrótce.
Las rąk (za wyjątkiem jednej czarnej owcy w mojej skromnej osobie). Petycje, pikiety, oflagowanie, zbieranie podpisów, apele z ambon. Mobilizacja i organizacja godne podziwu, zatem i wiktoria błyskotliwa. A są też i sukcesy pośrednie. Musi wszak cieszyć powszechne i „świadome” opowiedzenie się za nacjonalizacją całej rzeszy prywatnych właścicieli lasów. Osobiste ich deklaracje udokumentowane danymi osobowymi i podpisami mogą się przydać w słusznej oczywiście sprawie. Szczególnie też cieszą nobilitujące własność państwową pienia pochwalne powszechnie wygłaszane z ambon Kościoła katolickiego. Paradoksalnie, cudownym jakimś zrządzeniem państwo jawi się tu nam jako wróg nacjonalizacji, a największym jej zwolennikiem i niezłomnym obrońcą okazał się jeden z największych posiadaczy lasów, czyli Krk (dzięki gminom i Komisji Majątkowej). W naszej cudownej ojczyźnie nic jednak dziwić nas nie powinno... Tu przecie nawet związki zawodowe są prawicowe. Ileż to ważkich słów padło, przepełnionych troską o dobro nasze wspólne. Ludzi lasu można by postawić jako wzorowy przykład społeczności obywatelskiej. Gdyby nie pewne „ale”... Otóż jako się rzekło, odniesiono zwycięstwo. Fundusz Leśny został obroniony! I zaczęło się gorączkowe grosza wydawanie. Ważne jest, by środki zgromadzone na Funduszu Leśnym wydać, bo wrogie nam państwo może grabieżczy swój atak ponowić. Cele oczywiście są słuszne i niezbędne. Priorytetem jest budowa dróg i fundusz nagród. Bo trud służby nagrodzonym być musi. W pośpiechu nie pomyślano, niestety, o niezbędnym systemie informatycznym z prawdziwego zdarzenia. Zatem koszmarny gniot
Jeżeli przypomnimy, że w obronie państwowej własności walczą te same siły i pod tymi samymi sztandarami, pod którymi ok. 20 lat temu gardłowano za powszechnym uwłaszczeniem Lasów Państwowych, jeżeli dodamy, że ci sami troskliwi obrońcy cyklicznie postulują o nowe przywileje, m.in. po to, by odchodzącym na emeryturę leśnikom wypłacać po ok. 150 tys. zł w ramach rekompensaty za krzywdę, jaką jest ponoć bezpłatne korzystanie z mieszkań służbowych, to czyż może dziwić drobiazg zbierania po kilkadziesiąt złotych od łebka na wynagrodzenie księżom ich trudu uświadamiania wiernych? Widać w tej społeczności nawet „altruizm” wymaga zadośćuczynienia. Bo tu mamona bogiem jest jedynym. Cóż... Oczywistą oczywistością jest, że Lasy Państwowe to jedyny gwarant zachowania terenów leśnych i prowadzenia nań właściwej gospodarki. A jako dowód służy historia „firmy”, która liczy sobie już ponad 85 lat. Obecnie PGL LP zarządza lasami na podstawie Ustawy o lasach i w oparciu o statut PGL LP (czy obowiązujący, skoro nieogłoszony w żadnym urzędowym publikatorze?). A cóż było przedtem? Ludzie lasu to wykształcona i świadoma część społeczeństwa, po cóż więc w sedno problemu aż tak się zagłębiać... 85 lat to bez mała wiek cały! Zaiste szmat czasu... Szczególnie z perspektywy lasu, wszak wiek rębności dla sosny to ok. 100 lat właśnie. Właśnie pospiesznie przejadamy grosz (publiczny) gromadzony przez lata... Bo po nas choćby potop! To swoiste pojmowanie dobra wspólnego musi zastanowić... Głupota to zwykła, czy sabotaż? Swoistą moralnością leśnych ludzi zaniepokojon Jerzy Myślicki
Z życia proroka Przeczytałam artykuł red. Adama Ciocha pt. „Potrzebni prorocy”. I od razu doszłam do wniosku, że… sama jestem prorokiem! Otóż autor pisze w nim tak: „Potrzebni są raczej ludzie, którzy głośno i odważnie będą demaskować wszelkie formy rzeczywistej opresji – światopoglądowej, społecznej i domowej, którzy wskażą i nazwą różne formy dominacji niesprawiedliwości, rozwiążą pęta wykluczenia”. No i doszłam do wniosku, że pod ten paragraf podpadam. Nie będę zanudzać czytelników moim życiorysem, ale wytłumaczę się krótko, zanim napiszę o innych prorokach dnia codziennego. Jestem z zawodu tłumaczką, a co z tym związane – z zamiłowaniem przybliżam ludziom (czy to w pracy, czy w kontaktach osobistych) inne kultury, religie, światopogląd, demaskuję, jak pisze red. Cioch, niektóre zachowania, sposoby myślenia itd. Zdarza się, że moim odbiorcom podoba się moje spojrzenie na życie i przyjmują je za swoje albo chociaż daje im ono do myślenia. Rozwiązywanie pęt wykluczenia także stanowi część mojej osobistej filozofii życiowej i staram się wprowadzać je w czyn. Obecnie jestem zaangażowana w projekt tłumaczenia książeczek dla dzieci, które poruszają temat homorodzicielstwa. Drugim moim wielkim planem jest przetłumaczenie książek dla dzieci i młodzieży, ukazujących im w sposób neutralny (a nie w odniesieniu do katolicyzmu) i pozbawiony osądzania różne współczesne religie oraz życie ich wyznawców (jeśli czyta mnie jakiś zainteresowany wydawca, będę wdzięczna za kontakt). Ot, taki wiatr odnowy w skostniałym społeczeństwie mi się marzy. A skąd wieje ten wiatr? No właśnie, gdy dłużej się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że takie rzeczy przychodzą mi do głowy właśnie dzięki temu, że jest ona wolna od polskich schematów myślowych, polskiego strachu przed innością, przeradzającego się w nietolerancję, jeśli nie w nienawiść. To zaś dzięki temu, że w Polsce nie mieszkam już od kilku ładnych lat i mogłam się od tego wszystkiego wyzwolić; dlatego, że na co dzień spotykam się z zupełnie innymi sposobami myślenia i funkcjonowania. I wcale nie trzeba być tłumaczem, filozofem czy kulturoznawcą. To samo zauważa i mówi zdecydowana większość moich znajomych, polskich emigrantów. Nie potrafimy, a może raczej nie mamy ochoty przestawić się z powrotem na zacofany polski świat i system życia, więc wnosimy do Polski swój – ten, który urobiliśmy sobie, mieszając polskie
korzenie z tym, co spodobało nam się w kraju przez nas wybranym. Tu przychodzą mi do głowy dwa inne artykuły z „Faktów i Mitów”. Jeden z nich to „Trzecia droga” (notabene – po francusku „trzecia droga” to biseksualizm) red. Marka Kraka, który opisuje sąsiadkę, do której nikt nigdy nie przychodzi, bo nie wpuszcza ona ludzi do środka przez nieufność i z obawy przed krytyką. Gdy przyjechałam do Paryża, zaszokowała mnie ilość domofonów na kod, bez możliwości zadzwonienia do mieszkańców. Mówiłam wtedy: „Jak się z kimś nie umówisz, to nie wpadniesz ot tak, przechodząc, bo musisz znać kod każdego ze znajomych”. Fakt, w Paryżu rzadko wpada się „ot tak”. Ale za to każdy Francuz gotów jest przemierzyć kilkaset kilometrów w piątek po pracy, żeby spędzić weekend z przyjaciółmi i wrócić w nocy z niedzieli na
poniedziałek. Wiem, co mówię, sama tak robię. Tymczasem wypad z Gdańska do Łodzi był dla mojej rodziny zawsze co najmniej tygodniowym wyjazdem wakacyjnym. Poza tym ludzie traktują się na Zachodzie ze znacznie większym zrozumieniem. Nie mogę już wprost strawić polskiego krytykanctwa! Niemal każda dyskusja kończy się gorącym wytykaniem błędów bliźnich (bez okoliczności łagodzących), a stosunki ludzkie pozostają w zależności, którą francuska psychologia określa mianem „dający-dający”. Nie zadzwonię, żeby złożyć życzenia imieninowe koleżance, bo ona nie zrobiła tego w imieniny mojego męża – przykład autentyczny. Koleżanka była akurat w trakcie rozwodu, z dwojgiem małych dzieci na ręku. Myślisz, babo, że nie miała nic innego na głowie jak imieniny twojego chłopa?! Kolejny artykuł, który bardzo mnie wzruszył i zastanowił, był autorstwa red. Barbary Chybalskiej – „Kobiety w klatce”. Tak, nas – Polki katoliczki – wychowano do służenia innym, a przynajmniej do życia dla innych – męża, dzieci, starszego pokolenia (opieka nad nimi równa się niejednokrotnie z wyborem między rodziną założoną a rodziną „wyjściową”) itd. Nie żebym
uważała, że jest coś złego w pomaganiu innym. Wśród francuskich koleżanek przechodzę jednak stopniową metamorfozę, poniekąd bolesną, bo mam wrażenie zapierania się wartości, w które wierzyłam przez cały początek swojej młodości. Jednak jasną stroną tak krytykowanego u nas zachodniego indywidualizmu jest znacznie wyższe mniemanie o sobie tutejszych kobiet, a co za tym idzie – większy szacunek ich partnerów i szczęśliwsze związki. No właśnie, my – emigranci – obserwujemy tego typu różnice kulturowe i zupełnie spontanicznie przenosimy je na grunt polski, przyjeżdżając na wakacje do domów rodzinnych, rozmawiając ze znajomymi, reagując w „zachodni” sposób w polskich sytuacjach
(moja rodzina nauczyła się na przykład mówić „miłego dnia” po kilku pobytach w Paryżu). Emigrantów polskich liczy się obecnie już w milionach. Wyobraźcie sobie, że każdy z nich przywozi ze sobą jakąś odnowę, jakiś powiew różnic i tolerancji, które powoli, powoli przenikają do polskiego społeczeństwa (zwłaszcza młodego). Czasem wystarczy tylko tyle. Inni coś napiszą, opublikują, poudzielają się na forach internetowych, wystąpią w telewizji, zasiewając w ten sposób ziarno przemian u większej rzeszy odbiorców. Tak, myślę, że prorokiem (a raczej jednym z nich) współczesnej Polski jest Polonia. Ta część Polonii, która zauważała coś niewłaściwego w swoim kraju, która następnie z ulgą przyjęła różnice dostrzeżone w nowym miejscu życia, przesiąkła nimi i przekazała rodakom pozostałym na miejscu. Sama Biblia mówi przecież: „Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”. Ale kilka milionów drobnych proroków dnia codziennego, przybywających z zewnątrz, którzy nie zerwali przecież ze swoim krajem rodzinnym, może się Polsce bardzo przydać. Agnieszka Świrniak, Paryż
[email protected]
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
LISTY Prawo selekcji Słuchanie władców naszego narodu przyprawia mnie już o najgorsze z możliwych doznań. Nie mogę zrozumieć, jak można być tak bezczelnym. Politycy publicznie plują w twarz zdecydowanej większości ludzi, którzy oddali swój głos na „człowieka godnego zaufania” i zaraz potem dowiedzieli się, że w Sejmie utrzymują darmozjada, który do kolejnych wyborów nie chce mieć z hołotą nic wspólnego. W czasach, gdy społeczeństwo często przymiera głodem, gdy ceny wszelkich produktów każdego dnia idą w górę, gdy przestaje wystarczać już na opłacenie rachunków, gdy ludzi nie stać na wykupienie recepty od lekarza, gdy zabiera się nam zasiłek pogrzebowy – rząd postanawia ze ściągniętych od ludzi podatków lekką rączką przekazać członkom rodzin dwu katastrof po 250 tys. zł. Dodam, że cała akcja związana z pogrzebami (plus pomniki) również została sfinansowana z naszych pieniędzy. Pytam więc, co z tymi, którzy nie mieli szczęścia być bliżej tzw. elity. Dlaczego 250 tys. zł nie należy się matce pięciorga dzieci, której mąż jadący do pracy rowerem został śmiertelnie potrącony? Dlaczego 250 tys. zł nie należy się rodzinom 18 ofiar, które jechały w jednym busie, żeby zbierać owoce? Przecież ci ludzie nie jechali na wycieczkę do Katynia za nasze pieniądze, tylko pragnęli zarobić choćby na minimum egzystencji własnych rodzin. Dlaczego tym zmarłym nie należy się pomnik na Krakowskim Przedmieściu? Dlaczego za publiczne pieniądze nie należy się feta w rocznicę ich śmierci? Pytam, Panie Premierze: KTO DAŁ PANU PRAWO SELEKCJI? Zastanawiam się, w którym miejscu kończy się bezkarność „wybrańców narodu”. Dlaczego wybrańcy gnębią wyborców uciskiem, a nie potrafią odebrać naszego majątku narodowego zagrabionego przez watykańskich okupantów? Jak to jest, że ludzie, wydawałoby się wykształceni, boją się garstki obżartych wieprzów w czerwonych sukienkach, podczas gdy miliony rodaków głoduje? Czy nie nadszedł już czas, żebyśmy upomnieli się sami o sprawiedliwość? tw papież
Prezydent kleru Mój dom w Suchowoli leży około 800 metrów od Okopów, gdzie urodził się Alfons (znany jako Jerzy) Popiełuszko. Ostatnio przyjechał do Suchowoli prezydent Komorowski, żeby wręczyć order matce Alfonsa na jej setne urodziny. Jak mnie ochrona poinformowała, Komorowski miał przyjechać tylko do Okopów, lecz został na mszy. Jaki to prezydent, który jeździ po Polsce na msze? ŻADEN!!!
To nie mój prezydent. To prezydent kleru. To prezydent mamony, którą raczy czarnych, okradając społeczeństwo kraju, gdzie nieszczęśliwie się urodziłem. Jaki ten kraj ogłupiony! Po jakiego groma potrzebny jest order dla matki Popiełuszki? Czym ona się tak wyróżniła i co ona reprezentuje? Polska jeszcze zginie, póki my żyjemy, bo zginie od swojej głupoty. Eryk A. Kaminski
Przydupasy W kraju bieda aż piszczy, na nic nie wystarcza. Ludzie mieszkają w przedwojennych ruderach grożących zawaleniem lub, w najlepszym wypadku, chorobą z wilgoci
SZKIEŁKO I OKO w temacie jest Kościół. Buta, arogancja, niewyczerpany apetyt Krk nie ma granic. Mam nadzieję, że doczekam czasu, gdy przydupasy kleru zostaną rozliczeni zgodnie ze swoimi dokonaniami. Wojtek Szóstko, Białystok (poprawnie: Czarnystok)
Stalin za mgłą Moim zdaniem, katastrofą smoleńską powinien się już zająć IPN – jako zbrodnią stalinowską. Otóż gdyby Stalin nie wymordował polskich oficerów w Katyniu, nie byłoby sprawy i zbrodni katyńskiej. To z kolei nie dałoby powodu do lotu naszych elit politycznych z prezydentem Kaczyńskim na czele
wersji zbrodniczej i zamachowej działalności Stalina nawet po jego śmierci? Mam nadzieję, że tak. Józef F., Głogów
To idzie młodość! Niektórzy politycy sprawdzają się lepiej jako gwiazdy kabaretów. Jeszcze gorzej, że i dziennikarze, jako obrońcy wyimaginowanych wartości, w tym kabarecie usiłują odgrywać wiodącą rolę. A tak normalnie „w tym kraju to nie ma myśleć komu” (cyt. Ferdynand Kiepski). Młodzi ludzie z Jastrzębia, którzy parodiowali szopkę z papieżem, winni zostać uhonorowani nagrodą twórczą, chociażby za europejskie bycie i widzenie świata, za znajomość historii, za niechęć do kultu jednostki, za demaskowanie niekompetentnej władzy, która ponownie chce ocenzurować dzień powszedni. Młodzi ludzie, zapewne niezbyt świadomie, chcieli się ująć za racją narodu wolnego, racjonalnego, mającego demokratyczne prawa. A. Miller, Warszawa
Cierniste krzewy Kilka dni temu, po prawie 3 latach związku, rzuciła mnie dziewczyna, ponieważ chciałem w przyszłości dokonać apostazji i dodatkowo ośmieliłem się wyrazić swoją niechęć do naszego santo subito JP2. Okazało się zresztą, że od pewnego czasu i tak już kręciła na boku z jednym katolikiem. Myślę, że nie wymaga to żadnego komentarza, dlatego chciałem tylko za Waszym pośrednictwem, na Waszych łamach, pozdrowić wszystkich katolików. Michał Włodarczyk i przeciągów. Powodzianie są pozostawieni sami. Kolej leży, nie będzie nowych dróg, a stare się rozsypują. Miejsce w przedszkolu dla pociechy najlepiej zamówić zaraz po poczęciu, służba zdrowia, coraz bardziej okrajana, cienko pierdzi, emerytury już niedługo będą luksusem, na kulturę i szkolnictwo nakłady coraz mniejsze… i można by tak jeszcze długo. Jednak w kraju jest grupa, która ma się świetnie. Mam na uwadze kler, wobec którego rządzący na wszelkim szczeblu są wyjątkowo ulegli. Klechom wolno o wiele więcej niż przeciętnemu Kowalskiemu. Dotyczy to wszystkich dziedzin życia. To, że reprezentują inny kraj i dbają o jego interesy kosztem obywateli, nie wadzi w żaden sposób decydentom na górze i dole. Jak nazwać takie działania władz? Myślałem, że naszym krajem rządzą nieudacznicy, którzy myślą tylko o własnych tykach. Doszedłem jednak do wniosku, że to są dywersanci i kolaboranci, i jako tacy powinni być napiętnowani i osądzeni. Bo kto działa na korzyść obcego kraju kosztem własnego? I to jakim kosztem? Nawet lewica dostaje sraczki, gdy
do Katynia przez Smoleńsk. Katastrofy by wówczas nie było. Zatem to Stalin jest głównym winowajcą owej katastrofy, a że jego zbrodnie bada właśnie IPN, to ichni prokuratorzy powinni się za to zabrać. Przychylam się również do poglądu PiS i ich zwolenników o zamachu na prezydenta Kaczyńskiego, tylko adresat tego zamachu jest inny. To nie Putin i Tusk go przeprowadzili, tylko pogrobowiec Stalin. Gruzin i zwolennik ZSRR. Lech Kaczyński swoją „bohaterską” osobą uniemożliwił prawdopodobną aneksję Gruzji przez Rosję podczas ostatniego konfliktu, a to mogłoby być początkiem restytucji ZSRR – ukochanego dziecka Stalina. Jak z tego wynika, Stalin jest niebezpieczny nawet po śmierci (wpływ zmarłych na żyjących jest zgodny z katolicką doktryną), należy go ekshumować i przebić osinowym kołkiem, żeby więcej nam nie paskudził i nie przeprowadzał innych zamachów. Szkoda, że Lech Kaczyński nie miał za patrona JP2, tak jak Kubica. Wyszedłby z tej katastrofy pokiereszowany, ale żywy, tak jak nasz rajdowiec. Czy PiS i jego zwolennicy przychylą się do mojej
Poznajmy się! Redaktor M. Krak zaproponował, aby Czytelnicy „FiM” samoorganizowali się w niewielkie, lokalne grupy/kluby towarzysko-dyskusyjne.
19
Od paru lat należę do takiej kilkuosobowej, nieformalnej grupy humanistycznej. Niektórzy z nas działają w RACJI PL, inni są aktywistami stowarzyszenia Ruch Poparcia Palikota, a wszystkich nas łączy czytanie tygodnika „Fakty i Mity”. Raz na jakiś czas dzwonimy do siebie lub mejlujemy i ustalamy termin spotkania w pubie czy pizzerii lub spotykamy się w domach. Takie spotkania dają mi wsparcie emocjonalne i przyjemność przebywania z osobami o podobnym światopoglądzie. Zawsze po zakończeniu takiego spotkania bierzemy trochę ulotek lub gazet i wspólnie rozdajemy je na ulicy lub wrzucamy mieszkańcom do euroskrzynek na listy. Tym sposobem łączymy przyjemność wspólnego przebywania z agitacyjną pracą humanistyczną u tzw. podstaw. Wszystkim Czytelnikom gorąco polecam ten sprawdzony sposób samorealizacji i aktywności, a w nawiązaniu kontaktów pomocna może być m.in rubryka „Poznajmy się”, zamieszczana w „FiM”, oraz telefony i mejle kontaktowe, które działacze RACJI PL zamieszczają w tygodniku i na swojej stronie www.racja.org.pl. Andrzej
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
20
W
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
ydarzenia Czerwca ’76 można oceniać w dwójnasób. Oficjalna wykładnia historii mówi, że były to spontaniczne wystąpienia robotników przeciwko dyktaturze PZPR. Kiedy jednak zagłębić się w kulisy tego problemu, to ewidentnie nasuwa się wniosek, że wydarzenia te były klasyczną prowokacją polityczną inspirowaną przez służby specjalne PRL i miały na celu zmianę przywództwa w kraju. Tak czy inaczej po tych wydarzeniach dni Edwarda Gierka, piastującego najważniejszy urząd w kraju, były już policzone. Wielokrotne postępowanie wbrew sugestiom Kremla, czy wręcz spory z Leonidem Breżniewem marginalizowały jego dotychczas silną pozycję w Moskwie. W kraju po wyborze Wojtyły na papieża znacznie umocniła się pozycja Kościoła i coraz większe znaczenie zyskiwała opozycja, wobec której Gierek nie bardzo wiedział, jak postępować. 17 września 1979 roku, w czterdziestą rocznicę agresji ZSRR na Polskę, przywódca KPN Leszek Moczulski zorganizował przed warszawskim Grobem Nieznanego Żołnierza od dawna zapowiadaną manifestację antyradziecką. Edward Gierek natomiast, ku osłupieniu radykalniejszej części aktywu PZPR, która domagała się niedopuszczenia do uroczystości godzącej bezpośrednio w coraz bardziej napięte stosunki z Moskwą, polecił wszystkim jednostkom milicji wycofanie się z okolic placu Zwycięstwa. Gierek również odgórnie zlecał wypuszczanie na wolność aresztowanych opozycjonistów – na przykład Mirosława Chojeckiego, twórcy podziemnego wydawnictwa, lub wielu członków KOR. Oczywiście w tym miejscu wypadałoby pochwalić Gierka za znaczną liberalizację systemu, gdyby nie fakt, że nie szły za tym żadne głębsze plany reformatorskie. Gierek miał do wyboru dwie opcje – albo spróbować dogadać się z opozycją i dopuścić ją do współrządzenia krajem, jak to miało miejsce przy Okrągłym Stole, albo zdecydować się na drastyczne rozwiązanie, co zresztą się stało za sprawą wprowadzenia stanu wojennego, jednak już bez udziału Gierka. Ostatecznie Gierek nie zdecydował się na żaden z tych wariantów i, chowając głowę w piasek, powoli tracił kontrolę nad sytuacją w kraju. Jednak to kunktatorstwo doprowadziło do tego, że opozycja zbyt pochopnie uwierzyła w słabość PZPR. Z drugiej zaś strony, coraz bardziej zwierali szyki polityczni przeciwnicy Gierka, tacy jak generał Wojciech Jaruzelski oraz Stanisław Kania, którzy byli tym groźniejsi, że w praktyce sterowali resortami siłowymi w państwie. Generał Jaruzelski po odsunięciu od władzy Władysława Gomułki zwietrzył swoją szansę i – awansowany przez Gierka w 1973 roku na generała armii – konsekwentnie czyścił przedpole, usuwając z wojska lub marginalizując swoich przeciwników.
Kiedy Gierek zorientował się, że ma w jego osobie potężnego rywala, było już za późno. W ostatniej chwili zablokował wprawdzie, wbrew sugestii Kremla, awans Jaruzelskiego na marszałka, jednak nie zdołał go już odwołać z funkcji zwierzchnika sił zbrojnych, a sam Jaruzelski nie zapomniał mu tej zniewagi. Inną szarą eminencją w tym okresie był Stanisław Kania, członek Biura Politycznego – ścisłego kierownictwa Partii, któremu podlegał rząd. Początkowo był on marginalizowany przez Gierka, który traktował go jak typowego aparatczyka. Jednak bardzo się przeliczył, gdyż Kania okazał się wyjątkowo
zajął Edward Babiuch, nazywany „małym Edziem”, któremu zamarzyło się odegranie niezależnej roli w wielkiej polityce. Dymisja premiera Jaroszewicza oraz bardzo niekorzystne dla Gierka zmiany w Biurze Politycznym stanowiły w zasadzie kres jego rządów. Pełnił on wprawdzie jeszcze funkcję pierwszego sekretarza PZPR, jednak był już otoczony politycznymi wrogami, którzy w każdej chwili mogli go usunąć. Jednak jeszcze przez jakiś czas chcieli go mieć w charakterze kozła ofiarnego. W tym miejscu warto dodać, że w pierwszym półroczu 1980 roku, kiedy jeszcze działał opracowany przez Jaroszewicza tzw.
Doprowadziło to do sytuacji, w której problemem przestało być zdobywanie pieniędzy, a zaczęło nim być zdobywanie towarów. Na przykład dwuletni samochód sprzedawany na giełdzie kosztował więcej niż taki sam nowy w salonie. Aby w ogóle kupić nowy, trzeba było mieć specjalny talon. Pewnym rozwiązaniem były sklepy komercyjne, gdzie był dostępny szerszy asortyment towarów, ale w wyższych cenach; one jednak w konsekwencji także stały się pretekstem do strajków. W lipcu 1980 r. Krajowy Zarząd Spółdzielni Spożywców „Społem”, który zaopatrywał restauracje oraz stołówki pracownicze, wprowadził
HISTORIA PRL (47)
Upadek Gierka Pod koniec lat 70., w wyniku narastającego kryzysu polityczno-gospodarczego, w pozornie spójnym kolektywie kierownictwa PZPR dało się zauważyć pierwsze poważne pęknięcia.
sprytnym i przebiegłym politykiem. Zdołał podporządkować sobie szefa MSW Stanisława Kowalczyka i w praktyce kierować resortami siłowymi. Jednak najniebezpieczniejszy dla Gierka okazał się polityczny sojusz Kani z Jaruzelskim, który trwał do czasu, gdy obaj panowie skupili w swoich rękach władzę w kraju. Polska scena polityczna zaczęła więc dążyć ku przesileniu i w konsekwencji – odsunięciu Edwarda Gierka od władzy. Na VIII Zjeździe PZPR w marcu 1980 roku, przy biernej postawie pierwszego sekretarza PZPR, zdymisjonowano premiera Piotra Jaroszewicza – rzekomo za spowodowanie kryzysu w kraju. Gierek próbował jeszcze zmienić układ sił, proponując premierostwo generałowi Jaruzelskiemu. Wiązałoby się to z ustąpieniem przez niego z funkcji zwierzchnika sił zbrojnych, jednak Jaruzelski w mig odczytał ten podstęp i wykręcił się rzekomym brakiem kompetencji, choć po roku, w okresie stanu wojennego, kiedy nie musiał już rozstawać się z armią, bez większych ceregieli objął urząd prezesa Rady Ministrów. Ostatecznie miejsce Jaroszewicza
manewr gospodarczy, Polska wreszcie (od 1974 roku, kiedy osiągnięto szczyt koniunktury gospodarczej) uzyskała pół miliarda dolarów nadwyżki w handlu zagranicznym, a zadłużenie kraju na koniec 1980 roku wynosiło 20 miliardów dolarów. Natomiast rząd III RP tylko do 2003 roku w wyniku prywatyzacji przedsiębiorstw powstałych w epoce Gierka uzyskał przeszło 40 miliardów dolarów dochodu. Obecnie, kiedy pokutuje przekonanie, że to Gierek jest sprawcą zadłużenia Polski, dług publiczny wyniósł (na rok 2010) 275 miliardów dolarów. W dekadę lat 80. Polska wkroczyła z poważnymi problemami ekonomicznymi. Konieczność spłacania kredytów zagranicznych oraz kontynuowania rozpoczętych inwestycji wymagała prowadzenia polityki zaciskania pasa, na którą jednak nie było przyzwolenia społecznego – każda próba podwyżek cen żywności kończyła się ogólnonarodową awanturą. Państwo – jako w zasadzie jedyny pracodawca i podmiot gospodarczy – było więc zobligowane do utrzymywania stałych wynagrodzeń i sztywnych cen bez względu na koniunkturę.
podwyżki cen żywności. Na to tylko czekała opozycja. Tradycyjnie bowiem wywołało to robotnicze protesty w zasadzie w całej Polsce – tzw. „strajki o kaszankę”. Robotnicy, pomni Czerwca ’76, uwierzyli w magiczną moc strajku jako antidotum na wszelkie zło, dzięki któremu można wszystko wywalczyć – w myśl popularnych wtedy powiedzeń: „Jak nie staniesz, nie dostaniesz” lub: „ Czy się leży, czy się stoi, partia płaci, bo się boi”. Przy okazji nadarzyła się też okazja do rozprawy z nielubianym przez załogę kierownictwem zakładów – wielu dyrektorów, sekretarzy rad zakładowych lub kierowników opuściło swoje miejsca pracy... na taczkach. Uaktywnił się również Komitet Obrony Robotników, a przy ul. Mickiewicza na warszawskim Żoliborzu, w prywatnym mieszkaniu Jacka Kuronia, powstało centrum prasowe i sztab dowodzenia. Dzwonili tam KOR-owcy z całego kraju z informacjami, gdzie i dlaczego wybuchł strajk, a współpracownicy Kuronia informowali o tym korespondentów zachodnich mediów i już po chwili wiadomości te, z odpowiednią oprawą, stawały się dostępne dla ogółu
społeczeństwa na antenie Radia Wolna Europa lub Głosu Ameryki. W tym przypadku, gdy zna się realia PRL, można postawić pytanie, dlaczego w mieszkaniu Kuronia po prostu nie wyłączono telefonu… Doszło więc do paradoksalnej sytuacji, kiedy nie wypadało w Polsce nie strajkować. A do „stojących” zakładów przyjeżdżali przedstawiciele władzy, którzy godzili się na większość postulatów, w tym również na wypłatę wynagrodzeń za okres przestojów, i wręcz prosili o przerwanie strajku. Polsce groził prawdziwy chaos i paraliż gospodarczy, w sklepach brakowało wszystkiego, bo nie mogło być niczego, skoro większa część przemysłu strajkowała. Oczywiście za wszystko obrywała władza – po części słusznie, skoro ustawowo posiadała monopol rządzenia i ogłosiła się „przewodnią siłą narodu”. Gierek, aby ratować „tonący okręt”, w porozumieniu z rządem ograniczył zakres podwyżek cen oraz zapowiedział na kolejny rok podwyżkę płac, co generalnie trochę uspokoiło nastroje społeczne. Jednak cena ustępstw była wysoka, gdyż znacznie przewyższyła ewentualne zyski budżetowe, które spodziewano się osiągnąć w wyniku tych niewielkich podwyżek. Gdy wydawało się, że sytuacja jest przynajmniej na razie opanowana, niespodziewanie silne protesty wybuchły na Lubelszczyźnie – głównie w Zakładach Lotniczych w Świdniku oraz lubelskim okręgu PKP, gdzie kolejarze zatrzymali pociągi i przyspawali koła lokomotyw do szyn. W ten sposób m.in. na kilka dni unieruchomili tranzyt kolejowy między ZSRR a Polską i przy okazji zablokowali zaopatrzenie dla półmilionowej armii radzieckiej stacjonującej w Polsce i NRD. Sprawa zrobiła się polityczna i było wiadomo, że Moskwa zażąda wyjaśnień. Tak dobrze zorganizowany protest, przeprowadzony na tak dużą skalę, kiedy nie było jeszcze NSZZ „Solidarność” – zwłaszcza w strategicznej i na wpół zmilitaryzowanej gałęzi gospodarki, jaką w PRL była kolej – musiał budzić szereg spekulacji. Trudno coś wyrokować, kiedy materiały na ten temat znajdują się wciąż w zamkniętych archiwach, niemniej wielce wymowny może być fakt, że zaraz po upadku Gierka i objęciu władzy przez Stanisława Kanię pierwszy sekretarz KW PZPR w Lublinie – Władysław Kruk – został dokooptowany do składu Biura Politycznego. Wydarzenia lubelskie miały ostatecznie pogrążyć Gierka oraz skompromitować Babiucha jako nieudolnego premiera. W tym czasie Gierek po pozornym uspokojeniu się sytuacji pojechał do Moskwy, żeby spotkać się z polskimi olimpijczykami oraz na planowany urlop na Krym. Jednak wypoczynek przerwał niespodziewany telefon od premiera, który zaniepokojony informował go, że właśnie „stanęła Stocznia Gdańska”. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r. Nasz Czytelnik, pan Sławomir, pisze: „Wiele kościołów chrześcijańskich uważa, że Jezus Chrystus jest Bogiem. A jak jest naprawdę? Co mówi Biblia o Bogu i jak interpretować słowa, które głoszą, że Boga nikt nigdy nie widział (J 1. 18; 1 J 4. 12; 1 Tm 6. 16)?”. Biblijna odpowiedź na to pytanie jest następująca: istnieje tylko jeden Bóg w absolutnym tego słowa znaczeniu. Mówi o tym słynne wyznanie wiary Szema Israel, czyli „Słuchaj, Izraelu! Pan [Jahwe] jest Bogiem naszym, Pan jedynie!” (Pwt 6. 4). Potwierdza to też wiele innych tekstów Biblii hebrajskiej, np: „Niech wiedzą, że Ty jedynie, który masz imię Jahwe, Jesteś Najwyższym ponad całym światem” (Ps 83. 19); „Ja jestem Pan [Jahwe] i nie ma innego, oprócz mnie nie ma Boga” (Iz 45. 5). Powyższe świadectwo Pism hebrajskich potwierdza również Nowy Testament. Jezus podkreślał przecież, że wiara w „jedynego prawdziwego Boga” (J 17. 3) jest pierwszym i największym przykazaniem (por. Mk 12. 29; Mt 22. 38). On i Jego uczniowie wierzyli zatem, „że nie ma żadnego innego Boga oprócz Jednego”. Mówili: „Bo chociaż nawet są tak zwani bogowie, czy to na niebie, czy na ziemi, i dlatego jest wielu bogów i panów, wszakże dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec, z którego pochodzi wszystko” (1 Kor 8. 4–6). Żydzi wierni byli zatem biblijnemu monoteizmowi, a Jezus wyraźnie o tym mówił i podkreślał swoją zależność od Boga. Kiedy niektórzy Żydzi zarzucili Mu, że przypisuje sobie prerogatywy należne jedynie Bogu oraz że rości sobie prawo do pozycji równej Bogu (por J 5. 18), Jezus wyraźnie zaprzeczył tym oskarżeniom i powiedział: „Nie może Syn sam od siebie nic czynić, tylko to, co widzi, że Ojciec czyni” (J 5. 19, por. Mt 20. 23; 24. 36). Przy innej zaś okazji dodał: „Ojciec większy jest niż Ja” (J 14. 28) oraz że Ojciec jest „jedynym prawdziwym Bogiem” (J 17. 3). Podkreślił to również po swoim zmartwychwstaniu, kiedy powiedział: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego” (J 20. 17). Identyczne stanowisko zajmował również apostoł Paweł, który nie tylko widział różnicę pomiędzy Bogiem a Jezusem, ale również podkreślał, że Bóg jest Głową (1 Kor 11. 3) i Bogiem Chrystusa (Ef 1. 3), a Jezus pozostanie mu poddany przez całą wieczność (1 Kor 15. 27–28). „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2. 5).
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (8)
Bóg Biblii Takie jest świadectwo całej Biblii, która głosi, że jest tylko jeden Bóg – Jahwe – który ostatecznie będzie królem całej ziemi (por. Za 14. 9; Iz 43. 11; Oz 13. 4). Ale czy Pisma hebrajskie nie utożsamiają Jezusa Chrystusa z Bogiem Jahwe? Przeciwnie. Począwszy od Pięcioksięgu, Biblia wyraźnie uczy, że zapowiadany Mesjasz jest kimś innym niż Bóg Jahwe. Na przykład Mojżesz mówił o nim jako o proroku Jahwe (Pwt 18. 15–19). W Księdze Izajasza natomiast przedstawiony został jako sługa Jahwe: „Oto sługa mój, którego popieram, mój wybrany, którego ukochała moja dusza. Natchnąłem go moim duchem, aby nadał narodom
przykład w hebrajskim tekście Biblii nazwani zostali Abraham (Rdz 23. 6), Mojżesz (Wj 7. 1), sędziowie Izraela (Wj 22. 28) oraz synowie Najwyższego (Ps 8. 6; 97. 7, por. z Hbr 1. 6; 2. 7). W jednym z psalmów czytamy: „Bóg wstaje w zgromadzeniu Bożym, pośród bogów sprawuje sąd. Jak długo sądzić będziecie niesprawiedliwie i stawać po stronie bezbożnych (…). Rzekłem: Wyście bogami i wy wszyscy jesteście synami Najwyższego” (Ps 82. 1, 6). I na ten też fakt zwrócił uwagę Jezus, gdy bronił się przed stawianymi Mu zarzutami bluźnierstwa. Powiedział: „Czyż w zakonie waszym nie jest napisane: »Ja rzekłem: Bogami
rodzajnika (theos). Użycie słowa Bóg dla kogoś innego niż Bóg Najwyższy nie było więc czymś nadzwyczajnym, co przeczyłoby monoteizmowi i stawiałoby tego kogoś na równym z Bogiem poziomie. Dlatego też Filon Aleksandryjski może powiedzieć, że stworzony przez Boga Logos jest Bogiem, ale tylko jakby relatywnie, dla nas niedoskonałych, nie w sensie absolutnym (…). Przy względności i wieloznaczności słowa Bóg określenie nim Syna Bożego nie musiało jeszcze oznaczać zrównania Go z Ojcem ani zakładać współwieczności Ojca i Syna” („Trójca Święta, Tertulian – przeciw Prakseaszowi, Hipolit – Przeciw Noetosowi”). O tym, że Jezus nie jest identyczny z Bogiem, świadczą również teksty przytoczone na wstępie, które mówią, że „Boga nikt nigdy nie widział” (J 1. 18; 1 J 4. 12), bo „Jedyny, który ma nieśmiertelność, mieszka w światłości niedostępnej [i] nikt z ludzi [Go] nie widział i widzieć nie może” (1 Tm 6. 16, por. 1. 17).
Wiara w Trójcę stała się inspiracją dla twórców groteskowych, choć pobożnych dzieł
prawo (...). Ja, Pan [Jahwe], powołałem cię w sprawiedliwości i ująłem cię za rękę, strzegę cię i uczynię cię pośrednikiem przymierza z ludem, światłością dla narodów, abyś otworzył ślepym oczy, wyprowadził więźniów z zamknięcia, z więzienia tych, którzy siedzą w ciemności” (Iz 42. 1, 6–7, por. 49. 6–7; 53. 1, 10–12; 61. 1; Dn 9. 25–26). Podobnie też mówią Psalmy, które rozróżniają Boga i Jego Pomazańca (Ps 2. 2, 4–8; 110. 1–4). Jednak czy Jezus nie został nazwany Bogiem, na przykład w Ewangelii Jana (J 1. 1, 18)? Został, to prawda, lecz nie w sensie absolutnym. Przypomnijmy, że już w Pismach hebrajskich określenie elohim odnosiło się zarówno do Boga, jak i do aniołów oraz ludzi. Tak na
jesteście«? Jeśli nazwał bogami tych, których doszło słowo Boże (a Pismo nie może być naruszone), do mnie, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, wy mówicie: Bluźnisz, dlatego, że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?” (J 10. 34–36). Nie tylko zresztą w języku hebrajskim słowo „Bóg” ma wiele znaczeń. Dotyczy to również języka greckiego, co też potwierdza ks. Henryk Pietras, który pisze: „Sam termin Bóg nie był zresztą jednoznaczny ani w Biblii, ani w potocznym języku greckim. W Nowym Testamencie znaczenie tego słowa było determinowane rodzajnikiem. W J 1. 1 Bóg w sensie Boga Ojca występuje z rodzajnikiem (ho theos), a na określenie Słowa, które było Bogiem – bez
Można co prawda powołać się na pewne teksty, które zdają się sugerować, że niektórzy ludzie widzieli Boga, jednak nawet do Mojżesza wyraźnie powiedziano: „Nie możesz oglądać oblicza mojego, gdyż nie może mnie człowiek oglądać i pozostać przy życiu” (Wj 33. 20, por. Pwt 4. 15). Jak zatem rozumieć stwierdzenie, że Bóg „rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz” (Wj 33. 11)? Komentarz Tory tłumaczy to tak, że Mojżesz rozmawiał z Bogiem bez pośrednika. Czytamy: „Słowo panin – twarz w języku hebrajskim – jest homonimem; większość jego różnych znaczeń ma charakter przenośni (…). Słowo panin wskazuje często na obecność i istnienie jakiejś osoby – porównaj: Moja twarz (panaj) pójdzie
21
(Szemot 33: 14). W takim samym znaczeniu słowo to zostało użyte w wersecie: »I Bóg rozmawiał z Mojżesz twarzą w twarz« (Szemot 33: 11), to znaczy, że obaj byli obecni, bez żadnego pośrednika pomiędzy sobą” („Tora Pardes Lauder”, t. II, s. 378). Jak widać, przytoczone powyżej wyjaśnienia pokazują, że tradycyjne wyobrażenia o Bogu, szczególnie o „Bogu w Trójcy Świętej”, niewiele mają wspólnego z tym, co czytamy w Biblii. Judaizm bowiem zawsze miał charakter monoteistyczny, a Jezus i apostołowie byli przecież prawowiernymi żydami. Jezus więc nigdy nie uważał siebie za Boga w absolutnym tego słowa znaczeniu. Gdyby Jezus był wcielonym Bogiem, to Jego życie byłoby przecież w Jego własnych rękach i nie musiałby się modlić: „Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako ja chcę, ale jako Ty (…). Jeśli nie może mnie ten kielich minąć, żebym go pił, niech się stanie wola twoja” (Mt 26. 39, 42). Dlaczego nie musiałby się w ten sposób modlić? Ponieważ Jego wola byłaby identyczna z wolą Boga. Poza tym nie wołałby też: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mk 15. 34). Jaką więc pozycję, według Biblii, zajmuje Jezus? Wyjątkową, bo jest On drugim po Bogu. Zasiada przecież po Jego prawicy (por. Ps 110. 1; Hbr 1. 3). Czytamy, że „Bóg wielce go wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią, i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca” (Flp 2. 9–11). I na powyższym stwierdzeniu właściwie powinniśmy zakończyć nasze dociekania dotyczące Boga i Chrystusa. Apostoł Paweł pisał bowiem, żeby „nie rozumieć więcej ponad to, co napisano” (1 Kor 4. 6), ponieważ Biblia wyraźnie ostrzega: „Nie dodawaj nic do jego [Boga] słów, aby cię nie zganił i nie uznał za kłamcę” (Prz 30. 6). Innymi słowy, mówiąc o Bogu, powinniśmy się nie tylko wystrzegać „dodawania” do Biblii lub „odejmowania” z niej czegokolwiek, ale również wszelkich zależności od filozofii stoickiej, platońskiej, neoplatońskiej oraz wszelkich innych koncepcji pogańskich, które przyczyniły się do powstania dogmatu Trójcy Świętej. Wszystkie owe religijno-filozoficzne pojęcia i tak bowiem nie są w stanie wyrazić istoty Boga i nikogo do Niego przybliżyć. Poza tym – jak powiedział Jezus, „co ponad to jest, to jest od złego” (Mt 5. 37). Krótko mówiąc, dla wierzących jedno powinno być ważne: aby ich wiara była wiarą Jezusa i apostołów, czyli aby powrócić do tego, co głosił Jezus i apostołowie. Poza tym wystarczy wierzyć, że Jezus wraz z Bogiem ma udział we „czci i chwale, i w mocy” (Ap 5. 13, por. J 5. 23), bo „Panem i Chrystusem uczynił go Bóg” (Dz 2. 36). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (19)
Wojny przeciw niepokornym Polska dzielnicowa wspierała szereg papieskich inicjatyw krucjatowych, skierowanych także przeciw chrześcijanom. Był to wkład orężny i finansowy. Jak wiadomo, chrzest piastowskiego dworu panującego, który odbył się w 966 r., oznaczał podporządkowanie się papiestwu i początek realizacji na ziemiach polskich kościelnych planów imperialnych w trzech wymiarach: politycznym, gospodarczym i duchowym. Przede wszystkim klerowi chodziło o podporządkowanie polskiej władzy świeckiej. Proces ten powiódł się, choć dochodziło do wielu napięć, które wynikały z rozbieżności celów politycznych papiestwa i państwa polskiego. Papiestwo wszelkimi sposobami starało się wciągnąć Polskę w realizację ideologii, która zakładała panowanie papieży nad całym światem. W słynnym dyktacie Grzegorza VII z 1075 r. czytamy między innymi: „Wszyscy książęta mają całować stopy papieża” (art. IX), „Nikomu nie wolno papieża sądzić” (art. XIX), „Kościół rzymski nigdy nie błądził i nigdy nie zbłądzi” (art. XXII) oraz: „Papież ma prawo zwalniania poddanych z wierności [dla władzy państwowej]” (art. XXVII). W konflikcie potęg uniwersalnych po stronie papieża stanął Bolesław II Śmiały, którego wyprawy wojenne przeciw cesarzowi pomogły w umocnieniu papieskiego stanowiska.
N
W realizacji swoich imperialnych planów papiestwo sięgało po broń krucjaty i ogłaszało coraz to nowe wyprawy krzyżowe przeciw poganom, innowiercom, heretykom oraz przeciwnikom politycznym. Niemal zawsze była to polityka sprzeczna z interesami Polski. Interesujący jest fakt, że Polaków, którzy wyswobodzili się z zależności od cesarstwa, nie entuzjazmowała bynajmniej idea zależności od papiestwa i z czasem zwierzchność ta stała się mocno niepopularna. Pretensje papieskie do zwierzchnictwa nad Polską nie byłyby groźne, gdyby papież nie posiadał potężnych narzędzi do ich realizacji. Chodziło głównie o polskich biskupów, którzy dążyli do zdobycia potęgi gospodarczej i politycznej oraz nakłaniali do obrony papieskich interesów. Jednym z typowych przedstawicieli tej części wyższego duchowieństwa polskiego, która sama siebie uważała za agenturę papiestwa, był arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz. 145 lat po synodzie w Clermont (1095 r.), na którym ogłoszona została pierwsza krucjata do Ziemi Świętej, papież wypowiedział świętą wojnę głowie katolickiego świata feudalnego. Te same symbole krzyżowe, pod którymi zdobywano
auka bada powoli dziedzinę ży cia, która była eksploatowana przez religię oraz zwolenników „nadprzyrodzoności” – intuicję. Miała ona być dowodem na istnienie niema terialnej duszy, a jest dowodem na nie zwykłość naszego mózgu. Przed kilkoma miesiącami pisałem w ramach naszego racjonalistycznego cyklu na temat intuicji. Zasugerowałem, że może ona być po prostu dowodem na pozaświadome funkcjonowanie naszych „szarych komórek”, które analizują, oceniają i przewidują poza naszą świadomością. W wyniku tej pracy doświadczamy odczuć, które na przykład ostrzegają przed niebezpieczeństwami, a o których świadomie nie myślimy. Intuicja może nas też wprowadzać w błąd, o czym zwykle nie chcemy później pamiętać. Miło mi było w związku z powyższym przeczytać ostatnio w internecie wywiad z profesorem Rafałem Ohmem, który zajmuje się psychologią perswazji, emocji i podświadomości. Okazuje się, że nauka bada wytrwale kwestię intuicji. Profesor Ohme wyjaśnia, że intuicja bardzo się przydaje w ocenach holistycznych, przy ocenie relacji z ludźmi, ale zawodzi przy analitycznych kalkulacjach i w rachunku prawdopodobieństwa. Ta ocena relacji z ludźmi to na przykład uczucie niepokoju przy kimś, kogo nasza intuicja ocenia jako nieszczerego.
Jerozolimę, miały teraz zdobić wojska koalicji antycesarskiej. Wiadomo, że głoszenie krzyża przeciwko ekskomunikowanemu dwukrotnie cesarzowi Fryderykowi II Hohenstaufowi objęło także Europę Środkową i zmierzało do stworzenia węgiersko-bawarsko-czesko-polskiej koalicji propapieskiej. Polska miała być jej pewnym ogniwem. Gwarantowała to dominująca pozycja arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki, który zdołał pozyskać do obozu antycesarskiego księcia Henryka Pobożnego. Z zachowanych dokumentów jasno wynika, że papieskie plany wojny z wykorzystaniem Polski pojawiły się w ramach kontaktów dyplomacji papieskiej z dworem wrocławskim i katedrą gnieźnieńską. Plany te spaliły jednak na panewce. Ostatecznie cesarzowi udało się sparaliżować koalicję wymierzoną przeciwko niemu, a najazd mongolski na Europę Środkową oraz śmierć Henryka Pobożnego i Grzegorza IX w 1241 r. zamknęły ten etap papiesko-cesarskiego konfliktu. Kolejny papież, Innocenty IV, ponownie wezwał świat do antycesarskiej krucjaty.
Według profesora, mózg zazwyczaj nas informuje, że ktoś kłamie. Problem w tym, że nasza świadomość nie zawsze odczytuje ten komunikat. W ogóle nasz układ nerwowy (nie tylko mózg) wysyła nam mnóstwo komunikatów, których nie potrafimy odczytać,
Spaleniem mostów do porozumienia była detronizacja cesarza przez I Sobór Lyoński w 1245 r. Zapiski „Rocznika kapituły poznańskiej” i „Rocznika kapituły krakowskiej” poświadczają fakt pobierania przez kolektora papieskiego opłaty na wojnę z Fryderykiem. Była to piąta część trzyletnich dochodów Kościoła polskiego. Formowaniu oddziałów w służbie papieskiej przeszkodziła sytuacja polityczna Polski, tj. niedawny najazd mongolski oraz udział książąt piastowskich w tłumieniu powstania w Prusach, które było wspierane przez księcia pomorskiego Świętopełka.
Badaniami tego rodzaju sygnałów ciała zajmuje się m.in. portugalsko-amerykański badacz Antonio Rosa Damasio. Dysponuje on najnowszą aparaturą pomiarową, która analizuje sygnały wysyłane nam przez unerwienie różnych organów naszego ciała.
ŻYCIE PO RELIGII
Powrót intuicji bo żyjemy w zbytnim pośpiechu. Istnieją na przykład proprioreceptory, które wyściełają nasze organy wewnętrzne i wysyłają nam sygnały. Stąd na przykład pochodzi słynne mrowienie w żołądku przeżywane podczas pewnych stanów emocjonalnych. Ciało za pomocą takich sygnałów pomaga nam dokonać wyboru, gdy rozważamy jakąś alternatywę – wspiera jedną ewentualność, a inne odradza. Po prostu czujemy czasem w środku, że czegoś nie powinniśmy robić. Ze swojej strony chcę zauważyć, że wierzący skłonni są ten „wewnętrzny głos” naszego ciała brać za mowę Ducha Świętego lub medytacyjne oświecenie. W kościołach i środowiskach charyzmatycznych są oni do tego zresztą intensywnie zachęcani.
A skąd nasze ciało czerpie swoją mądrość i na podstawie jakich przesłanek wysyła do nas sygnały, które przed czymś ostrzegają lub do czegoś zachęcają? Jedno jest pewne – nie ma to nic wspólnego z mistycyzmem. Mózg działa nieustannie i analizuje twarze otaczających nas osób. Nad pewnymi mięśniami twarzy ludzie potrafią zapanować, ale nad innymi nie. Jeżeli chcą się świadomie (choć niekoniecznie szczerze) uśmiechnąć, uruchamiany jest mięsień wokół ust. Ale ludzie nie potrafią zapanować na przykład nad mięśniami wokół oczu. Cudzy, wypracowany, czyli czasem także nieszczery uśmiech, potrafimy więc podświadomie odczytać jako pewne zaburzenie mięśni twarzy i wówczas nasz mózg wysyła do nas ostrzegawczy sygnał. Wiemy, że z kimś „jest coś nie tak”,
Papiestwo nie zapominało jednocześnie o budowaniu swojego bastionu w Ziemi Świętej. Głoszenie nowej, szóstej z kolei krucjaty lewantyńskiej polecił papież franciszkanom i zadekretował pobór podatku – dwudziestnicy krucjatowej. W bulli z 13 września 1245 r. zaznaczył, że głoszenie wyprawy do Ziemi Świętej w miejscach, gdzie głoszone są już krucjaty do Prus i Liwonii (a więc dotyczyło to Polski) w żadnym razie nie może być zastąpione głoszeniem tych drugich, lecz ma się odbywać równolegle. Polska miała zatem znosić ciężar wspierania aż 3 krucjat jednocześnie! Jednak i w tym przypadku zniszczone wojnami państwo nie uchyliło się od uregulowania specjalnego podatku. Był to już kolejny polski, tym razem tylko finansowy, wkład w krucjaty do Ziemi Świętej. Inna równoległa inicjatywa krzyżowa, w którą Polska wniosła swój wkład, to krucjata na odsiecz Cesarstwu Łacińskiemu, które zostało zbudowane na gruzach spustoszonego przez katolików prawosławnego Bizancjum. Było to państwo powstałe w efekcie IV wyprawy krzyżowej, po zdobyciu Konstantynopola. Istniało w latach 1204–1261. W bullach kierowanych do Polski prowadzenie kampanii wsparcia Cesarstwa Łacińskiego powierzone zostało dominikanom. Obok kolekty środków finansowych i gromadzenia na ten cel zasobów z zapisów testamentowych podejmowano prawdopodobnie próby rekrutacji ochotników. W zamian kler udzielał odpustów. ARTUR CECUŁA
choć nie wiemy dokładnie, co, ani dlaczego. Odczytujemy to wrażenie jako głos naszej intuicji. Inna ciekawa sprawa to deprywacja sensoryczna, o której także wspomina Ohme. Chodzi o eksperyment, w którym odcina się mózg od wszelkich bodźców zewnętrznych – obrazów, głosów, innych doznań. Okazuje się, że mózg nie może bez nich wytrzymać i… sam sobie wytwarza takie bodźce – na przykład głosy lub wizje. To rodzaj halucynacji, ale są to złudzenia powstałe z przyczyn innych niż chemiczne. Zauważmy, że te eksperymenty rzucają nowe światło na przeżycia mistyków i wizjonerów religijnych. Przecież osoby oddające się medytacji lub modlitwie odcinają się od wszelkich bodźców (zamykanie się w pokojach modlitewnych, samotniach, klasztorach). Można im zatem wierzyć, kiedy mówią, że „widziały i słyszały” różne rzeczy – zwykle te, które podpowiada im kultura, w jakiej żyją. Widzą więc Matkę Boską, Chrystusa, słyszą głosy Boga (bogów) lub świętych. Przeżywają to wszystko „naprawdę” – to znaczy ich mózg rzeczywiście takie obrazy generuje, ale nie ma to nic wspólnego z obiektywną rzeczywistością. Ludzie ci niekonieczne więc muszą być oszustami, co nie zmienia faktu, że zwodzą siebie oraz słuchaczy/czytelników swoich opowieści. Opowiadają o rzeczywistości, która jest tylko ich rzeczywistością mózgową i niczym więcej. MAREK KRAK
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
M
omentem przełomowym w historii papiestwa był upadek Karola Grubego – cesarza z łaski papieża Jana VIII, który za swe gry polityczne został wyeliminowany uderzeniem obucha w głowę. Papież, nie cesarz. Karol upadł mniej drastycznie. Cesarz Gruby był mocny w wierze (kronikarze opisywali go jako „bardzo chrześcijańskiego księcia, bogobojnego, gorliwie wypełniającego rozkazy Kościoła, szczodrego, gorliwego w modlitwie, zawsze gotowego do wychwalania Boga”), ale za słaby na polu walki. Przyczyną chaosu stał się brak odpowiedniej polityki prorodzinnej. Zamiast własnej żony cesarz zapłodnił bowiem swą kochankę, której imienia historia nie ocaliła. Jego żona zaś,
przywiezione do Rzymu, lecz pochowane w opactwie Nonantula, historycy przypuszczają, że papież nie umarł śmiercią naturalną. Ot, kolejny trup polityczny. Pontyfikat Hadriana trwał zaledwie 15 miesięcy i prawie nic nie wiadomo o jakichkolwiek nabożnych, niepolitycznych działaniach papieża. A jednak 2 czerwca 1891 roku „Stolica Apostolska” kanonizowała „Ojca Świętego”. Po upływie tysiąca lat! Była to prawdopodobnie kanonizacja polityczna: Hadrian wprawdzie nie był bojownikiem cnót, ale wiadomo, że po abdykacji Grubego Włochy i papiestwo pogrążyły się w chaosie. Próbując ratować cesarza, papież Hadrian wykonywał „świętą” robotę, bo w interesie papieskiej korporacji.
OKIEM SCEPTYKA Papież Jan IX (898–900) zmagał się z konsekwencjami „trupiego synodu”. Na tronie papieskim został osadzony siłą przez frakcję formozjańską, która starała się odkręcić postanowienia świętych instytucji w stosunku do nieszczęsnego Formozusa z Porto. W tym samym czasie frakcja antyformozjańska wybrała na papieża biskupa Sergiusza z Caere. Biskup został jednak przegnany przez króla Italii Lamberta ze Spoleto. Jan IX zorganizował synod rzymski, który unieważnił proces papieża Formozusa i spalił (niestety!) jego akta. Nie można było zrobić czystki totalnej i pozbyć się wszystkich biskupów, którzy podpisali się pod wyrokiem na Formozusa, dlatego przebaczono tym, którzy podpisali lojalki i oświadczyli, że wcześniej działali
papież miał być wybierany przez biskupów i duchowieństwo na prośbę senatu i ludu, a konsekracja mogła się odbyć tylko w obecności legata cesarskiego. Synod postanowił ponadto, że nie należy w przyszłości prowadzić kolejnych sądów nad zmarłymi. Naturalnie, w późniejszych wiekach Kościół chętnie łamał te święte postanowienia, kiedy było to w interesie instytucji. Z najnowszej historii można przywołać choćby wybielanie kościelnych kolaborantów i zbrodniarzy wojennych, takich jak bp Gregorij Rozman ze Słowenii. Kościół słoweński złożył wniosek o sądową rehabilitację tego przyjaciela nazistów tuż przed wizytą Jana Pawła II w tym kraju – był to więc prezent dla papieża Polaka.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (25)
Bóg woli sprytniejszych U schyłku IX w. papiestwo stanęło w obliczu kryzysu. W wyniku machinacji politycznych znalazło się bez silnego świeckiego ramienia. Stołek papieski przechodził z rąk do rąk przy całkowitej dezorientacji Ducha Świętego. Ryszarda Szwabska, została wkrótce oskarżona o romans z biskupem Liutwardem. Być może była to zemsta zdradzonej na niewiernym mężu, jakkolwiek niebiosa poświadczyły niewinność i jej, i biskupa. Potraktowano ją mianowicie rozpalonym żelazem, a rany goiły się dobrze, co, wedle ówczesnych standardów prawno-religijnych, stanowiło orzeczenie Boga o niewinności. Nie jest przy tym zaskakujące, że próbie ognia poddano nie biskupa, tylko niewiastę… Rozgoryczona cesarzowa postanowiła jednak po całej tej sprawie zostać mniszką, a Kościół ogłosił ją świętą. Gruby zaś został z bękartem, czyli bez legalnego następcy tronu. Jego dalszą politykę zdominowało usiłowanie legalizacji małego Bernarda, ale na drodze stanęło grono hierarchów katolickich. Papież Hadrian III (884–885) nie był jednak fanatykiem „wartości chrześcijańskich” i jeszcze przed faktycznym rozpadem małżeństwa cesarskiego obiecał Karolowi legalizację syna z nieprawego łoża, w zamian za pomoc w eliminacji wrogów wewnętrznych w Państwie Kościelnym. Sprawę miano załatwić na sejmie w Wormacji, gdzie papież udał się na zaproszenie cesarza i gdzie miał usunąć biskupów zasilających szeregi opozycji cesarskiej. Znów interweniowało niebo – Bogu spodobało się wezwać Hadriana do siebie, gdy ten był w drodze na sejm wormacki. Tym samym obalony został układ cesarsko-papieski. Ze względu jednak na podejrzane okoliczności pochówku zwłok papieskich, które nigdy nie zostały
Poza układem na rzecz bękarta, święty Hadrian ma jeszcze udokumentowane dwa inne akty władzy: nakaz oślepienia Jerzego z Awentynu, wysokiego urzędnika Pałacu Laterańskiego, który był wrogiem papieża Jana VIII; a ponadto: nakaz chłosty i wleczenia nago ulicami miasta rzymskiej arystokratki – zapewne z jakiegoś rodu stanowiącego opozycję polityczną dla frakcji papieży Jana i Hadriana. „Święty”, jak widać, powinien zostać patronem bezwzględności i zbożnej wendetty. Gorliwie wypełniający rozkazy Kościoła Karol Gruby naturalnie nie mógł mieć ambicji moralnych wyższych aniżeli „Ojciec Święty” Hadrian. W 882 r. zmusił do przyjęcia chrześcijaństwa jednego z przywódców wikingów, Godfryda, a trzy lata później, w obawie przed jego buntem, zastawił nań pułapkę i zamordował go. Sam został zmuszony do abdykacji już za pontyfikatu Stefana V (885–891). Jan Wierusz Kowalski pisze: „Dzieje papiestwa w tym okresie przedstawiają jedno pasmo gwałtów, intryg i morderstw (...). Przez tron papieski przewinęło się w ciągu jednego stulecia około trzydziestu papieży, z których co trzeci zmarł śmiercią gwałtowną lub w okolicznościach nieznanych”. Papież Bonifacy VIII był synem biskupa Hadriana. W przeszłości był dwukrotnie degradowany w Kościele za niemoralność. Wywalony ze stanu kapłańskiego, miał swój wielki powrót – od razu na stanowisko papieża (11 kwietnia 896 r.). Zdecydował głos wzburzonej ulicy. Zmarł po dwóch tygodniach męczony podagrą.
pod przymusem. Biskupa Sergiusza, który próbował zostać papieżem, oraz pięciu jego najbliższych współpracowników nie tylko pozbawiono urzędów, ale i wyjęto spod prawa. Każdy mógł ich zabić legalnie i bezgrzesznie. Przywrócono prawomocność wszystkich święceń, jakich udzielił Formozus, z wyjątkiem namaszczenia na cesarza Arnulfa z Karyntii, króla wschodnich Franków (ówczesny Kościół hołubił już nowego cesarza, Lamberta ze Spoleto, choć Arnulf dogorywał jeszcze w Niemczech). Wiele dalszych kanonów wzywa do niezwłocznego zwrotu „odebranych” papieżowi nieruchomości oraz praw i grozi ekskomuniką wobec uchylających się od płacenia dziesięciny. Nawiązano wreszcie do dawnej Konstytucji Rzymskiej Lotara I z 824 r.:
Usunięty w 898 r. siłą z Lateranu antypapież Sergiusz powrócił triumfalnie – już jako legalny, bo nieobalony papież Sergiusz III – w styczniu 904 r. Jego niebanalnym dokonaniem jest zamordowanie aż dwóch papieży: Leona V oraz Krzysztofa. Leon V (903–904) to papież zagadka. Był zwykłym księdzem parafialnym, na dodatek spoza Rzymu, i nikt nie wie, jakim cudem udało mu się wśliznąć na stołek świętego Piotra. Trzeba się zadowolić wyjaśnieniem, że w tym okresie zdarzały się różne dziwne rzeczy w Państwie Kościelnym. Władzę sprawował przez miesiąc, po którym obalił go jego kapelan nadworny Krzysztof, który zamknął papieża w więzieniu i sam zasiadł na czcigodnym tronie.
23
Krzysztof po przeprowadzeniu udanego zamachu stanu w Państwie Kościelnym aż przez cztery miesiące cieszył się władzą – do czasu, aż na Rzym ruszył antypapież Sergiusz, który wykorzystał rozłam we frakcji formozjańskiej (zarówno Leon V, jak i Krzysztof byli z tego samego stronnictwa politycznego). Łatwo podbił miasto, poturbował Krzysztofa, odział go w szaty mnisze i zamknął w klasztorze-więzieniu, razem z jego ofiarą, Leonem V. Obaj papieże mieli w więzieniu kilka tygodni na wzajemne pretensje, po czym, w akcie – jak powiadają kronikarze – „litości” (więźniowie przebywali w pożałowania godnych warunkach) wielebny Sergiusz III nakazał obu udusić. Wendetta została dokonana! Sergiusz, zaliczany do legalnych papieży, datował swój pontyfikat od 897 roku, unieważniając pontyfikaty równie legalnych papieży: Jana IX, Benedykta IV, Leona V oraz Krzysztofa. Ten ostatni jest dziś zaliczany do grona antypapieży, choć przez całe średniowiecze uznawany był za papieża legalnego. Z drugiej strony wspomniany Bonifacy VI jest dziś uznawany za legalnego papieża, choć synod rzymski zwołany przez papieża Jana IX w 898 r. wyraził ubolewanie z powodu niekanonicznych praktyk przy jego wyborze, a synod z Rawenny (900 r). nakazał wykreślić go z listy „ojców świętych”. Czy mniej papieski był niewyklęty kardynał Krzysztof, który obalił słabego papieża, zarzucając mu, że nie jest w stanie należycie pełnić urzędu, niż papież suspendowany z kapłaństwa za niemoralność, który sprawował urząd jedynie przez dwa tygodnie? A może był bardziej papieski, bo miał tatę biskupa? Przyczyn takiego stanu rzeczy należy zapewne upatrywać w chaosie, jaki dotknął wówczas papiestwo. Chaosie tak wielkim, że do dziś Kościół nie potrafi sensownie uporządkować listy swoich papieży. Oficjalnie wiemy, że dziś władzę sprawuje 264. „Namiestnik Chrystusa”. Nieoficjalnie wiadomo, że było ich ponad trzystu. Listy antypapieży, jakie krążą, też trudno uznać za wyczerpujące. Nie jest z pewnością tak, że lista papieży to lista tych, którzy zostali wybrani legalnie, a antypapieże to uzurpatorzy. Nie da się jednoznacznie powiedzieć, kto został wybrany legalnie, a kto nie, skoro zasady elekcji papieskiej wielokrotnie zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najczęściej decydowała siła – kościelny „Duch Święty” najwyraźniej preferuje zwycięzców. W samym Kościele wielokrotnie istniały wzajemnie zwalczające się frakcje, które nie były w stanie wyłonić kompromisowego kandydata. Wówczas często lała się krew. Dzisiejszy Kościół jednych uzurpatorów uznał za legalnych, a innych za nielegalnych. I tak w rzeczywistości wygląda „nieprzerwana sukcesja apostolska namiestników Chrystusa”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Podczas poszukiwania nowych alternatywnych metod leczenia natknąłem się na informację o tak zwanym MMS, czyli miracle mineral suplement (cudowny suplement mineralny). I chociaż nieufnie odnoszę się do wszystkiego, co z natury „cudowne”, postanowiłem przyjrzeć się bliżej owemu specyfikowi. Zbieranie informacji o nim rozpocząłem od forów internetowych, gdzie zwykli ludzie, rozczarowani rodzimą służbą zdrowia, wymieniają się informacjami o naturalnych i niekonwencjonalnych metodach leczenia. W zdecydowanej większości wpisy (mam nadzieję, że nie producentów i dystrybutorów…) o stosowaniu MMS były pozytywne. Wiele osób regularnie zażywających ten preparat uznało, że poprawił się po nim ich stan zdrowia. Nie brakuje także głosów sceptycznych, aczkolwiek zazwyczaj są to opinie osób, które nie miały z nim bezpośredniej styczności. Przejdźmy zatem do rzeczy. Wynalazcą MMS jest Jim Humble – inżynier elektronik i informatyk, który wziął udział w wyprawie do dżungli amazońskiej. Podczas wyprawy kilka osób z ekspedycji zachorowało na malarię. Jej objawy nasilały się tak szybko i były tak intensywne, że Humble podjął decyzję o próbie leczenia chorych stabilizowanym tlenem, o którym wiedział, że ma właściwości bakterio-, grzybo- i wirusobójcze. O dziwo, objawy malarii zaczęły ustępować, a w ciągu trzech dni zniknęły zupełnie. Zaintrygowany tym faktem Humble zaczął eksperymentować z leczniczymi właściwościami stabilizowanego tlenu. Kilka lat badań i eksperymentów doprowadziło do odkrycia, że swoje cudowne właściwości tlen zawdzięczał dwutlenkowi chloru. To owa substancja, która ma silnie utleniające właściwości, powodowała gwałtowny spadek ilości wirusów i innych patogenów w ustroju. Dalsze badania doprowadziły go do wynalezienia sposobu na wytwarzanie obecnej postaci preparatu MMS. Dowodem na jego skuteczność jest podobno fakt, że udało się dzięki niemu pomóc ponad 75 tysiącom ludzi w wielu krajach Afryki – m.in. w Ugandzie i Malawi – cierpiącym nie tylko na przypadki malarii, ale także żółtaczki czy raka. Od ponad stu lat dwutlenek chloru stosowany jest w szpitalach i laboratoriach jako środek dezynfekujący
Cudowny lek?
Jim Humble – wynalazca MMS
do czyszczenia podłóg, ławek i narzędzi medycznych. Żaden z chorobotwórczych drobnoustrojów nie jest w stanie go pokonać i żadna z chorób, zarówno o podłożu bakteryjnym, jak i wirusowym, nie zdołała się na niego uodpornić. Czynniki utleniające, które stanowią jego kluczową właściwość, są związkami chemicznymi chętnie akceptującymi elektrony od „dawców elektronów”. Zdobywają je poprzez reakcje chemiczne. Jest to bardzo istotne, wszystkie bowiem czynniki patogenne są dawcami elektronów. Dwutlenek chloru jest niezwykle lotny, co ma kluczowe znaczenie dla jego skuteczności w walce z patogenami. MMS składa się z 28 proc. chlorku sodowego i wody destylowanej, z których to dopiero po dodaniu aktywatora tworzy się właściwa, lecznicza substancja – dwutlenek chloru. Aktywatorem powodującym przemianę chemiczną może być ocet winny, sok z cytryny czy 10-procentowy roztwór kwasku cytrynowego. Musi on być zmieszany z MMS przed spożyciem. Organizm ludzki traktuje dwutlenek chloru podobnie jak tlen. Dostawszy się do żołądka, przenika on przez jego ścianki, a skoro czerwone krwinki nie są w stanie odróżnić od siebie tych dwóch związków, zostaje on potraktowany właśnie jak tlen i jest transportowany w różne części ciała – tam, gdzie zwykle tlen dociera wraz z krwią. Naturalne pH ludzkiego organizmu ma wartość 7. W takich warunkach, a dodatkowo przy braku światła, dwutlenek chloru przez kilka minut nie wchodzi w reakcje. Ogólnie rzecz biorąc, chorobotwórcze drobnoustroje są organizmami beztlenowymi i mają inne cechy niż pożyteczne bakterie tlenowe. Jak już wcześniej wspomniałem, czerwone krwinki chętnie przejmują cząsteczki dwutlenku chloru. Te z kolei, napotkawszy komórki zaatakowane przez patogeny, na przykład wirus malarii, rozpoznają je na podstawie niższego niż krew pH i od razu zaczynają je niszczyć.
Jeśli dwutlenek chloru nie spotka na swojej drodze patogenów i nie dojdzie do swoistej detonacji, utraci nieco swoją utleniającą moc. To jednak pozwala mu na połączenie się z niezwykle ważną substancją, która wykorzystuje nasz system immunologiczny do wytwarzania kwasu chlorowodorowego. Związek ten ma właściwości niszczące patogeny, „złe” komórki, a nawet komórki nowotworowe. Kwas chlorowodorowy ma tak duże znaczenie, bo jego brak prowadzi do zjawiska zwanego w medycynie peroksydazą krwinek białych. Wiele osób jest dotkniętych przypadłościami, w przypadku których organizm potrzebuje dużej ilości kwasu chlorowodorowego. MMS w istotny sposób ułatwia powstawanie i zwiększa jego ilość w ustroju. Bardzo istotne jest także to, że dwutlenek chloru ma 100-krotnie więcej energii, aby działać w sposób, w jaki działa tlen, a ponadto nie szkodzi zdrowym komórkom. Nawiasem mówiąc, osoba zupełnie zdrowa, nieposiadająca w swoim organizmie patogenów o kwasowości niższej aniżeli 7 pH, może nie obawiać się absolutnie żadnych efektów ubocznych spożycia dwutlenku chloru. Jedyną reakcją organizmu będzie zwiększona ilość zmagazynowanego kwasu chlorowodorowego, co jest akurat zjawiskiem pozytywnym. MMS reaguje z metalami, dlatego należy używać szklanych naczyń do aktywowania i tworzenia roztworów, a suplementację – potasem, jodem, magnezem, cynkiem czy innymi pierwiastkami – stosować 4–5godzin po jego zażyciu.
PIERWSZE UŻYCIE: Najlepiej stosować wieczorem przed snem. Dorośli: 3 krople + 15 kropli soku z cytryny + 75 ml wody Nastolatki: 2 krople + 10 kropli soku z cytryny + 50 ml wody Dzieci: 1 kropla + 5 kropli soku z cytryny + 25 ml wody
DAWKOWANIE: Profilaktyka: 1 kropla MMS na każde 10 kg wagi/dzień; Leczenie: 2 krople na każde 10 kg wagi/dzień
PRZYGOTOWANIE: Do odmierzonej ilości kropli MMS dodaj sok z cytryny w proporcji 1:5, odczekaj trzy minuty, dodaj wodę (25–100 ml), zamieszaj i wypij. Jeżeli smak jest trudny do zaakceptowania, możesz wlać teraz trochę świeżo wyciśniętego soku z jabłka (absolutnie nie z kartonu lub butelki).
RÓŻNE WARIANTY UŻYCIA: Pierwsze użycie: 1–3 kropli. Przy każdym następnym przyjmowaniu zwiększamy ilość preparatu o 1–2 kropli, maksymalnie do 2 kropli na każde 10 kilogramów wagi. W stanach ostrych można stosować przez 3 dni dawkę optymalną 1–3 razy dziennie, następnie zrobić 1–3 dni przerwy i jeżeli problem (grypa, zatrucie itp.) nie ustąpił, powtórzyć przez 1–3 dni dawkę ekstremalną. W stanach przewlekłych zaleca się stosować dawkę optymalną 1 raz dziennie, w cyklach 1–2 tygodni stosowania i 1–2 tygodni przerwy. Polecane jest stosownie jednocześnie lub przemiennie jodku potasu. Jeżeli wystąpi gwałtowne oczyszczenie (biegunka lub wymioty), można zażyć węgiel aktywny, który zwiąże uwolnione toksyny. Zrobić 2–3 dni przerwy, a przy ponownym rozpoczęciu kuracji zacząć od dawki, która wywołała efekt przeczyszczający. Obserwując reakcje organizmu, znajdziemy dla siebie właściwy rytm stosowania oraz optymalne dawki. Gdy ustali się dla siebie właściwą dawkę, należy ją stosować
w przyszłości od pierwszego dnia kuracji. W stanach gdy organizm jest bardzo zanieczyszczony i zniszczony, na przykład przez nowotwory, mogą występować silne reakcje oczyszczenia (pieczenie, mdłości, wymioty, biegunka), nawet przy optymalnych czy małych dawkach. Należy wtedy dawkę dobową, na przykład 6 kropli, podzielić na dwie lub trzy części (np. po 3 lub 2 krople) i stosować w odstępach co 6, 8 lub 12 godzin. Jeszcze kilka ważnych słów o sokach owocowych. Mogą one zastąpić wodę, o ile są to soki świeżo wyciśnięte. Nie należy używać soków zakupionych w sklepie, bo zatrzymują one produkcję dwutlenku chloru, podobnie jak każda substancja z dodaną syntetyczną witaminą C (kwas askorbinowy) jako środkiem konserwującym. Osoby, które mają zamiar stosować powyższą kurację, przestrzega się, że towarzyszące jej mdłości są normalnym zjawiskiem powiązanym z oczyszczaniem organizmu z patogenów i z tego powodu nie należy przerywać kuracji. Czy faktycznie jest to remedium na trapiące nas choroby? Twórca metody jest przekonany, że tak. W swojej książce powołuje się na testy, jakie wykonywał sam oraz rządy państw afrykańskich. I tak w 2006 roku Jim Humble w Malawi (Afryka Wschodnia) podał swój preparat chorym na malarię w jednym z więzień, czym spowodował cofnięcie się objawów u 100 proc. chorych. Kilka miesięcy później rząd owej republiki przeprowadził rzekomo kolejną, również udaną próbę z MMS. Jeśli jest to prawda, rewelacyjne są wyniki eksperymentu przeprowadzonego w małej prywatnej klinice w Ugandzie. Tam w 2004 roku w ciągu kilku miesięcy dożylnie podawano MMS kilkudziesięciu osobom chorym na AIDS. Humble twierdzi, że większość z nich po jego kuracji wróciła do zdrowia, rodzin i pracy. Niestety, dalsze próby musiały zostać przerwane z powodu braku funduszy. Oczywiście firmy farmaceutyczne nie są zainteresowane takimi badaniami, gdyż mogłoby się okazać, że MMS może zastąpić dziesiątki innych leków i kuracji… Jeżeli jesteście Państwo zainteresowani przedstawioną przeze mnie kuracją, powinniście dokładniej zapoznać się z nią, szukając odpowiedzi na nurtujące Was pytania w książce Jima Humble’a „Przełom. Cudowny suplement mineralny”. Wracając do samego preparatu – można go kupić zarówno jako gotowy produkt (w internetowych sklepach, w cenie około 65 zł), jak i zrobić samemu, co kosztuje znacznie mniej. Dokładną instrukcję jego przygotowania znajdą Państwo w książce lub w internecie. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Księga w dżungli 56 procent Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku żadnej książki, a w ostatnim miesiącu nie przeczytało nawet trzech stron maszynopisu lub tekstu komputerowego. To katastrofa. I dramat w porównaniu z innymi nacjami. Na przykład w Czechach notuje się czytelnictwo na poziomie 80, a we Francji i w Niemczech – 60 procent. W Europie, nigdzie poza Polską, bo nawet w Rumunii i Albanii (dla nas już raczej nie „nawet”), odsetek tzw. osób czytających nie spadł poniżej 50 proc. Ale to nie koniec szokujących wiadomości, jakie przynosi sondaż TNS OBOP przeprowadzony na zlecenie Biblioteki Narodowej. Okazuje się, że aż 25 procent osób z wyższym wykształceniem nie czyta literalnie niczego. Żyjemy w kraju, gdzie można z powodzeniem być lekarzem i nie dokształcać się; prawnikiem – i nie studiować zmian w kodeksach, urzędnikiem – i nie znać najnowszych korekt w przepisach; nauczycielem... No tak, nauczycielem można jak najbardziej, i to są właśnie takiego nauczania efekty. Jak dramatyczna jest to zmiana na gorsze, niech świadczy fakt, że jeszcze 10 lat temu 99 procent absolwentów wyższych uczelni deklarowało przeczytanie przynajmniej jednej książki rocznie. I tu mamy do czynienia z jakąś koszmarną sztafetą narodowego jełopienia. Okazuje się, że licealiści czytają znacznie mniej niż gimnazjaliści, studenci zaś
J
mniej – i to zauważalnie – niż licealiści. Dlaczego? Bo o ile szkoły średniej można nie skończyć (np. wylatując z niej za złe wyniki w nauce), to już żadnego takiego zjawiska nie widać na wyższych uczelniach. Ich władzom zależy na jak największej liczbie żaków, bo od niej zależą państwowe dotacje (o niemałych opłatach czynionych przez samego studenta już nie wspomnę). Widać to ze statystyk. W roku 1989 mieliśmy 200 tysięcy studentów – dziś ponad 2 miliony. A odsetek czytających dramatycznie spada z roku na rok. Są tacy, którzy przyczyn owego stanu rzeczy upatrują w tzw. zerwaniu „ciągu pokoleniowego”. Poniechaniu zwyczaju, że dziadkowie rodzicom, a rodzice dzieciom przekazywali nawyk czytania książek. Miałoby takie tłumaczenie ręce i nogi, gdyby nie fakt, że grupą osób najmniej czytających są emeryci i renciści. Czyli to właśnie pokolenie, które pochłaniało literaturę jeszcze w latach 60. i 70. Dziś ci ludzie wolą usiąść przed telewizorem. I nie zajrzą broń Boże do internetu w komputerze wnuczka, bo – co zaskakujące – to internauci przodują w polskim czytelnictwie książek. A co to znaczy przodują? Czy jest się z czego cieszyć? Otóż w Polsce za mola książkowego uważa się kogoś, kto przeczytał rocznie 6 książek (jedną na dwa miesiące). Tych jest 12 procent. A takich, którzy przeczytali 10 i więcej pozycji już tylko 4 procent. Na drugim
ak „w sposób zewnętrzny upamiętnić” beatyfikację JPII – zastanawiają się władze i parafie. Z okazji beatyfikacji Jana Pawła II – honorowego obywatela miasta i gminy Pleszew – urząd „papieskiego miasta” postanowił zorganizować autokarową pielgrzymkę do Watykanu dla 70 osób. Pełny koszt przejazdu (wyjazd 29 kwietnia, powrót 2 maja) wraz z jednym noclegiem, dwoma posiłkami oraz koszulkami i czapeczkami umożliwiającymi identyfikację miejskiej pielgrzymki wyceniono na 780 zł. Zapisy są organizowane w miejskim wydziale promocji i komunikacji społecznej w Pleszewie. Wycieczkę dla mieszkańców gminy na beatyfikację swojego honorowego obywatela zaplanował również burmistrz Strzyżowa. Przewidywany koszt pielgrzymki (29 kwietnia–3 maja) to około 1000 zł. Oprócz uczestnictwa w beatyfikacji planowane jest dodatkowo złożenie wizyt w partnerskich miastach we Włoszech i Austrii. W Nowym Targu na parterze tamtejszego ratusza w celu uczczenia wyniesienia na ołtarze JPII już wkrótce powstanie sala papieska. Mieścić się w niej będzie stała ekspozycja pamiątek po honorowym i świętym obywatelu miasta. A różnych pamiątek z papieskich spotkań z władzami miasta i oficjalnych delegacji przez lata pontyfikatu uzbierało się sporo. Władze
biegunie – znacznie obszerniejszym – są rodacy, którzy przeczytali przez rok mniej niż trzy strony gazety lub maszynopisu (także w internecie). Tych mamy całe 25 proc. Katolickie portale szokujący sondaż skomentowały tak, że statystyczne czytelnictwo w Polsce wyglądałoby jeszcze gorzej, gdyby nie lektura Biblii i innych świętych ksiąg. Już, już chciałem się roześmiać, ale nagle pomyślałem, że to, niestety, może być prawda. Wszak respondentów sondażu nikt nie pytał, co czytają – czy to słownik, czy encyklopedia, poradnik akwarysty, czy... Pismo Święte. Inny komentarz na ten temat znajdujemy na portalach ultraprawicowych. Na przykład „Salon24” napisał: Nikt nie pokwapił się zapytać, po co książki w ogóle czytać? (...). „Intelektualiści”, szczególnie lewicowi, (...) nie są po prostu w stanie zrozumieć, że ktoś chce żyć w sposób inny, aniżeli żyją oni. Bzdura? Nic podobnego. To typowo prawicowy pogląd znany od dawien dawna. Maluczkim nie należy mieszać w głowach książkami, bo jeszcze jakaś głupota im się w tych głowach zalęgnie. Taka doktryna
przyświecała na przykład Kościołowi katolickiemu przez kilka wieków i świetnie się sprawdzała. Ale wróćmy do powodów dramatycznego upadku czytelnictwa. Gdyby przyczyną była wszechobecna „kultura obrazkowa” i łatwa papka serwowana przez telewizję, to podobne zjawisko obserwowalibyśmy (jeszcze bardziej nasilone) w całej Europie. Tymczasem tak wcale nie jest. Europa czyta, a nasi południowi sąsiedzi wprost się zaczytują. No więc co się, u diabła, z nami, Polakami, dzieje? Ciekawe obserwacje poczynili socjologowie, którzy
mapę wstecznego, polskiego analfabetyzmu nałożyli na ekonomiczną mapę Polski. I okazało się, że obszary o najniższym odsetku czytelnictwa dokładnie pokrywają się z mapą społecznego wykluczenia. Nie czytają mieszkańcy popegeerowskich wsi i małych miasteczek, bezrobotni, emeryci i ogólnie osoby starsze. Więcej czytają natomiast ludzie lepiej sytuowani, mieszkańcy dużych miast, przedsiębiorcy. Ale ta konstatacja nie tłumaczy faktu, że nawet wśród ludzi wykształconych odsetek
Święte rozwolnienie planują ponadto wydanie drukiem wszystkich kazań i rekolekcji biskupa i kardynała Karola Wojtyły, wygłoszonych w Nowym Targu. W Urzędzie Miejskim w Łomiankach z inicjatywy burmistrza uroczyście została wyłożona złota księga pamiątkowa, w której obywatele mają zamieszczać wpisy „w podzięce dla Ojca Świętego Benedykta XVI za decyzję o beatyfikacji Papieża Polaka Jana Pawła II”. Księga następnie ma zostać przekazana Benedyktowi XVI jako dar łomiankowskiej społeczności. Przy czym, jak podkreśla na swojej stronie Urząd Miasta w Łomiankach, „warto zaznaczyć, że burmistrz Łomianek wystąpił z tą inicjatywą jako pierwszy”. Publiczne Gimnazjum nr 2 w Ludźmierzu ogłosiło – pod patronatem tamtejszego proboszcza – konkurs dla rodzin z terenu parafii na pracę wspomnieniową pt. „Jan Paweł II w życiu mojej rodziny” lub „Jan Paweł na Podhalu – rodzinne wspomnienia”. Prace mają mieć formę plakatu (format A0) i być wyklejanką-kolażem ze zdjęć, rysunków i tekstu lub rysunkiem na szkle, płaskorzeźbą czy linorytem.
Tymczasem Towarzystwu Przyjaciół Ziemi Bakałarzewskiej zamarzyło się usypanie kopca papieskiego w pobliżu drogi wojewódzkiej. „Beatyfikacja naszego Rodaka stanowi bodziec do wzmożonych prac przy tworzeniu Kopca. Osoby posiadające koparki, spychy, tury i inne urządzenia wykorzystywane w pracach ziemnych prosimy o pomoc w tym przedsięwzięciu. Wspólnie uczcijmy naszego Papieża, stwórzmy punkt widokowy i jednocześnie wypromujmy Bakałarzewo” – z takim gorącym apelem zwraca się Towarzystwo do lokalnej społeczności. Ale przedbeatyfikacyjna mobilizacja trwa przede wszystkim w parafiach. Ks. Marian na stronie parafii pw. Świętego Krzyża w Lublinie wzywa wiernych: „Z chwilą ogłoszenia uroczystej beatyfikacji Jana Pawła II Kościół w Polsce może oficjalnie oddawać mu cześć, modlić się przed Jego obrazami, budować nowe świątynie pod jego imieniem. Jego liczne pomniki pobudowane ku jego czci od tej chwili będą miały charakter sakralny, przed którymi wierni nie tylko będą składać wiązanki
25
czytających jest i tak makabrycznie mizerny. Najniższy w Europie. W Radiu „FiM” jeden ze słuchaczy stwierdził, że upadek czytelnictwa to efekt rosnących cen książek. Mogłaby to być prawda, gdybyśmy jednocześnie obserwowali wzrost czytelnictwa w bibliotekach. A tam też jest zapaść. Moim zdaniem pies pogrzebany jest gdzie indziej. Otóż w Polsce istnieje społeczne przyzwolenie na nieczytanie, a co za tym idzie – na zawężone postrzeganie rzeczywistości. U nas bez najmniejszego trudu politykiem (posłem, ministrem, prezydentem) może zostać kompletny ignorant i idiota; dziennikarz może popełniać elementarne błędy gramatyczne, a nauczyciel miewa kłopoty ze zrozumieniem instrukcji działania pilota do telewizora. Bo w wyścigu szczurów liczy się zajęcie możliwie najlepszej niszy i okopanie się tamże. Horyzonty szersze niż nisza to zbędna strata energii, a niekiedy nawet przeszkoda. Biadając w telewizyjnej debacie (TVN24) nad raportem Biblioteki Narodowej, uczone głowy skonstatowały optymistycznie, że mimo wszystko przyszłe prawdziwe elity narodu będą się wywodzić z warstw społecznych, dla których książka jest koniecznym do życia pokarmem, czyli z owych 12 procent czytającego narodu. Nie zaś z kręgu rodaków, którzy na widok książki dostają alergii. Pięknie, pomyślałem. Tylko kto mi da gwarancję, że nie będzie odwrotnie? Bo na razie wszystko na to wskazuje. MAREK SZENBORN
kwiatów, ale modlić się za jego wstawiennictwem, uznając go za patrona dzisiejszego Kościoła przeżywającego trudne czasy inwazji laickich prądów relatywizmu, konsumizmu czy hedonizmu”. Proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Kamionce ledwie 16 stycznia nieśmiało zaproponował „może też pokusilibyśmy się o postawienie jakiegoś pomnika papieża przy kościele”, a już na początku lutego zapowiada wędrówki radnych parafialnych od domu do domu po prośbie o fundusze na inwestycję. „Pierwszą inwestycją będzie zbudowanie pomnika papieża Jana Pawła II przed naszym kościołem. Została przez radnych zatwierdzona wersja pomnika i miejsce usytuowania. Można zobaczyć wizualizację na plakacie w kruchcie kościoła. Będzie to hołd naszej parafii dla naszego wielkiego rodaka i znak dla przyszłych pokoleń, że my właśnie byliśmy pokoleniem Jana Pawła II i mieliśmy szczęście ubogacać się jego osobowością i nauczaniem. Pomnik będzie poświecony w dniu beatyfikacji 1 maja”. O godny pomnik dla idola katolików doprasza się także proboszcz parafii pw. Narodzenia NMP w Żywcu. Godny, bo ten, który już się znajduje przy dzwonnicy, „był przejściowy, został podarowany w ostatnich dniach życia Papieża, nie był planowany na tak dużą przestrzeń” i w związku z tym powinien zostać przeniesiony w inne miejsce. AK
26
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
RACJONALIŚCI
D
wa miesiące po świętach, a tu Andrzeja Poniedzielskiego wiersz świąteczny? Otóż niezupełnie o świętach „Karp” traktuje. A na pewno nie przede wszystkim!
Okienko z wierszem W telewizji zapłaconej przez świąteczny hipermarket Wymyślono, że odbędzie się na żywo (jeszcze) wywiad z karpiem. Gdy włączono już kamery, komputery i tak dalej Karp na wizji się ukazał, po czym nie powiedział nic. Nic, no wcale. A w dodatku wszystko w karpiu: ogon, płetwy, skrzela, głowa – Cały karp niósł jakby propozycję, by go gdzieś tam pocałować. Ależ dramat, ależ blamaż, ale przedświąteczna klęska – Telewizji ulubionej oglądalność spadła niżej pępka. Krok po kroku, krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku Idą święta. A nocą już w dzienniku w dziale „O tym, co nas szarpie” Powiedziano, że się odbył pierwszy w świecie (i udany) wywiad z karpiem. A karp życzył ludziom zdrowia, szczęścia oraz innych rzeczy, Znaczy – karp nie mówił tego, ale też i nie zaprzeczył. Krok po kroku, krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku Idą święta, idą święta. Bądź nam karpiu i ze sto lat w stawie, sprawie, czy na stole, Boś już nie jedynie świąt, a nadziei nam symbolem. W beznadziei słów paplanych tak codziennie w świętym szale Już nadzieja tylko w tych, co mówią mało, albo wcale.
Pamięci ofiar Kościoła
Fot. Autor
W sobotę 19 lutego u stóp pomnika Mickiewicza na krakowskim Rynku Głównym zgromadziło się kilkadziesiąt osób, głównie członków i sympatyków Racji PL oraz Czytelników „FiM”, aby uczcić pamięć ofiar Kościoła katolickiego. Termin uroczystości nie był przypadkowy, gdyż 17 lutego 1600 roku został spalony na stosie, z rozkazu papieża Klemensa VIII, wybitny uczony tamtych czasów – Giordano Bruno. Uroczystość rozpoczął wiceprzewodniczący lokalnego oddziału RACJI – Stanisław Błąkała, który nawiązał do zbrodni Kościoła katolickiego, począwszy od wspomnianego Bruna, by później przejść do spraw bieżących i przedstawić obecną sytuację w Polsce. Mówił o potężnym wpływie kleru i bojaźliwych politykach oraz trudnej sytuacji niekatolików. Błąkała zachęcił również zebranych do czytania tygodnika „Fakty i Mity”, który jako pierwszy w Polsce podjął walkę z dominacją Kościoła. Następnie głos zabrała owacyjnie przyjęta europoseł Joanna Senyszyn, która przybliżyła zebranym swoją działalność w Parlamencie Europejskim, m.in. uczestnictwo w komisjach ochrony zwierząt oraz na rzecz świeckiej polityki, a także wspomniała o swej działalności publicystycznej w tygodniku „ Fakty i Mity”. Nawiązała również do pierwszomajowej beatyfikacji JPII, czyli próby podstępnego zawładnięcia przez kler świeckim świętem ludzi pracy. Po niej wystąpił szef małopolskiej RACJI Zbigniew Skarżyński, który zacytował wiersz Marcina Kwieka pt. „Giordano Bruno”. Podkreślił także, jak ważne jest przypominanie społeczeństwu o ciemnych kartach Kościoła w sytuacji, kiedy szkoła oraz oficjalne media spuściły na ten temat zasłonę milczenia. Po oficjalnych przemówieniach wszyscy zaczęli skandować hasła: „Wolna szkoła, religia do Kościoła!”, „Kościół z narodem, naród z torbami!” czy „Państwo socjalne, nie klerykalne!”. Każdy mógł również otrzymać egzemplarz „FiM” oraz ulotki programowe RACJI. Po manifestacji spora część uczestników udała się do jednego z pobliskich lokali, gdzie w miłej i przyjaznej atmosferze, której ton nadawał Tadeusz Kępka z RACJI Jaworzno, przybyli goście mogli porozmawiać i podzielić się spostrzeżeniami z działaczami RACJI. PAWEŁ PETRYKA
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Rodzina Kaczyńskich Motto: Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest – lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies. Gdzieś między rodziną Połanieckich a Addamsów, choć zdecydowanie bliżej tej ostatniej, plasuje się rodzina Kaczyńskich. Trzy, a właściwie nawet cztery jej pokolenia znane są szerszej publiczności. Bez wątpienia najciekawszą osobowością jest seniorka rodu, Jadwiga z Jasiewiczów Kaczyńska (ur. 31.12.1926 r.), obdarzona nadprzyrodzoną zdolnością przebywania w kilku miejscach równocześnie. Ta – według synów – bohaterka powstania warszawskiego była poza stolicą nie tylko w czasie jego trwania, ale i przez całą okupację. Jeszcze przed wybuchem wojny, z obawy, by nie zaraziła się od ojca gruźlicą, została wysłana wraz z siostrą do rodzinnych Starachowic, skąd do Warszawy przyjechała dopiero po wyzwoleniu. W 1947 roku Jadwiga, wówczas studentka polonistyki, podczas karnawałowego balu na Politechnice Warszawskiej poznaje inżyniera Rajmunda Kaczyńskiego (1.09. 1922–17.04.2005). Faktycznego uczestnika powstania, który, choć ranny w pierwszej jego godzinie, dzielnie walczył do końca, za co otrzymał Krzyż Walecznych i order Virtuti Militari. W odróżnieniu od kolegów z AK, w czasach stalinowskich raczej prześladowanych, Rajmund potrafi się ustawić w nowej rzeczywistości. Pracuje na kilku etatach, w tym w zakładach zbrojeniowych, prowadzi dwuletnie dokształty dla funkcjonariuszy PZPR na tzw. Sorbonie przy Politechnice Warszawskiej, załatwia piękne, duże, zajmujące całe piętro mieszkanie na Żoliborzu. Pod względem doskonałego radzenia sobie z życiem za komuny Jadwiga nie ustępuje Rajmundowi. Pasują do siebie i PRL jak ulał. W 1948 roku, po krótkim narzeczeństwie, biorą ślub, a 18.06.1949 r. zostają szczęśliwymi rodzicami. Wtedy jeszcze nie wiedzą, że najsłynniejszych bliźniaków wszystkich powojennych Polsk. Od PRL, przez III i IV RP, na Rzeczypospolitej Posmoleńskiej kończąc. Przynajmniej na razie. W 1961 roku Jarek i Leszek zostają aktorami. Mimo woli, acz z woli matki, żądnej sławy i pragnącej poprzez sukces synów realizować własne, niespełnione ambicje. Złośliwi twierdzą, że wychodziła im
role w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Na taką wersję wskazywałaby konieczność podkładania małym bohaterom głosu aktorek Danuty Mancewicz i Marii Janeckiej. Film odnosi niebywały sukces, a bracia na kilka lat zostają Jackiem i Plackiem. Związane z tym wyobcowanie z rówieśniczego środowiska jeszcze bardziej wiąże ich ze sobą i z matką. Zwłaszcza że zapracowany ojciec jest w domu rzadkim gościem i coraz bardziej się oddala. W przenośni, ale i dosłownie. Do Libii. Po latach Lech powie, że właśnie udział w filmie popchnął go do polityki. Wielce ryzykowne twierdzenie, gdyż wcielili się z bratem w postaci leniwe, okrutne i bezwzględne, które pragną mieć wszystko bez najmniejszego wysiłku, pracę uznają za najokropniejszy wymysł ludzkości, a zło cenią bardziej niż dobro. Coś w tym jest. Mimo jednojajowej jedności, matrymonialne losy braci toczą się odmiennie. Jarosław pozostaje singlem. Pasuje do niego zarówno motto felietonu z piosenki Starszych Panów, jak i cytat z „Rodziny Połanieckich”: „Starokawalerstwo, jeśli nie zawsze, to najczęściej jest ukrytą tragedią”. Rzadsze stają się jego kontakty z ukochanym bratem oraz przebywanie w domu z matką. Lech żeni się w 1978 roku z poznaną dwa lata wcześniej Marią Mackiewicz (21.08 1942–10.04. 2010), ekonomistką pracującą naukowo w Instytucie Morskim. 22 czerwca 1980 roku rodzi się ich jedyna córka, Marta. Maria Kaczyńska prowadzi dom i dorabia. Jako korepetytorka i tłumaczka, gdyż zna dobrze kilka języków obcych. Także w karierze naukowej oraz liczbie zaliczonych urzędów i rządowych posad Lech wyprzedza Jarosława o kilka długości. Mimo to, zostawszy prezydentem, melduje bratu „wykonanie zadania”. W rodzinie Kaczyńskich formalny autorytet i władza nie pokrywają się z rzeczywistymi. Lech słucha brata i radzi się go w każdej sprawie. Telefony się grzeją. Polska się trzęsie. Trochę ze śmiechu, ale bardziej ze strachu, bo Jarosław Kaczyński wprowadza terror IV RP. Razem z Ziobrą za motto swoich rządów przyjmuje piosenkę z czołówki Rodziny Addamsów: „Żyjemy własnym życiem, budzimy was o świcie”. Ściślej – o 6 rano. Łomotem do drzwi. Każdy jest podejrzany. Polacy mają dość. Premier Kaczyński sam się podkłada, skracając kadencję Sejmu. Chce pełni władzy,
dostaje kopa. W 2007 roku wyborcy zabierają babciom dowody i głosują na PO. Premierem zostaje Donald Tusk. W prezydenckim pałacu wciąż urzęduje Lech Kaczyński. Na stałe połączony telefonicznie z Jarosławem. Coraz bardziej skonfliktowany z całym światem. Wyjąwszy Gruzję. Ciągłe awanturki z premierem Tuskiem, nieporadność i liczne gafy (wtedy jeszcze wydawało się niemożliwe, że następca będzie ich robił więcej) są powodem nasilających się kpin. Polacy odliczają dni do końca kadencji. Szykuje się spektakularna porażka przy próbie reelekcji. Tragiczna katastrofa pod Smoleńskiem, 10 kwietnia 2010 roku, w której ginie 96 osób, w tym prezydent Kaczyński, zmienia wszystko. Z fatalnego prezydenta, którego większość miała dość, czyni narodowego bohatera. Dla niektórych – na stałe. Lech Kaczyński ma coraz to nowe place, skwery, szkoły swojego imienia i awantury o pomniki. Jest o nim głośniej i lepiej niż kiedykolwiek za życia. Uroczystości pogrzebowe po raz drugi wprowadzają na scenę polityczną córkę prezydenta, Martę Kaczyńską. Pierwszy raz zaistniała w 2005 roku na wyborczych billboardach ojca. Byli niczym nowa święta rodzina. Lech Kaczyński z małżonką, córką, zięciem i wnuczką. Katolicko-prawicowy ideał. Prezentował się znacznie lepiej niż samotny, bezimienny prezydent Tusk i premier z Krakowa. Małżeństwo Marty z Piotrem Smuniewskim nie przetrwało miłosnych manewrów Marcina Dubienieckiego. Na pogrzebie ojca Marta była już z drugim mężem i dwiema córeczkami. W dalszym ciągu jako wzór katolickiej rodziny. Wizerunek córki w ciężkiej żałobie nieco psuły pogodne zdjęcia i wywiady w tabloidach o miłości z Marcinem. Znacznie bardziej zakupiony przez niego za odszkodowanie po teściach porsche 911 carrera S. Od samego początku Marcin Dubieniecki wykorzystuje smoleńską katastrofę, żeby zaistnieć w polityce. Chce daleko zajechać na micie teścia. Marzy mu się wszystko. Parlament polski i europejski, ministerialne teki, premierostwo, może prezydentura. Podczas ślubu nie wykazał jednak rewolucyjnej czujności i nosi swoje nazwisko. Ale rodzina Dubienieckich to temat na inny felieton. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Pewna para w średnim wieku, mieszkająca w północnej części USA, zatęskniła w środku mroźnej zimy do ciepła i zdecydowała się pojechać na Florydę i mieszkać w tym hotelu, w którym spędziła noc poślubną 20 lat wcześniej. Mąż miał dłuższy urlop i pojechał dzień wcześniej. Po zameldowaniu się w recepcji odkrył, że w pokoju jest komputer i postanowił wysłać mejla do żony. Niestety, pomylił się o jedną literę. Mejl znalazł się w ten sposób w Houston u wdowy po pastorze, która właśnie wróciła do domu z pogrzebu męża i chciała sprawdzić, czy w poczcie elektronicznej są jakieś kondolencje od rodziny i przyjaciół. Jej syn znalazł ją zemdloną przed komputerem i przeczytał na ekranie: Do: Moja ukochana żona Temat: Jestem już na miejscu. Wiem, że jesteś zdziwiona otrzymaniem wiadomości ode mnie. Teraz mają tu komputery i wolno wysłać mejla do najbliższych. Właśnie się zameldowałem. Wszystko jest przygotowane na Twoje przybycie jutro. Cieszę się na spotkanie. Mam nadzieję, że Twoja podróż będzie równie bezproblemowa jak moja. PS Tu na dole jest naprawdę gorąco.
1
Ż
1
2
E
Ó 10
B
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) kanciarz, który dawno stracił duszę, 5) w menu dodatki, 9) raz na nim, raz pod nim, 10) „Miej litość, Panie!”, 11) prawdziwa kopia w muzeum broni, 13) rybak lubi pełną mieć, 14) męski u poety, 15) w Japonii to się pije, 17) mimo że nie ma ucha i ma tylko jedną rączkę, nie ma co liczyć na rentę, 18) kochane, na smyczy prowadzane, 20) prawdziwe imię Ojca Chrzestnego, 21) nie musi być stary, żeby nie mieć pary, 22) gdy się na kacu biega, aby znaleźć klina, 25) za nim wyślesz list lub paczkę, 26) bryka bez takiego koła wygląda jak goła, 27) duży słów i gadaj zdrów, 29) ryba z lawą, 32) na stacji lana do nissana, 35) oczywisty dla służbisty, 36) bywa nerwowy, 39) co czeka przyszłego sędziego?, 43) rośnie w przepaści, 44) zachowanie świni w powszechnej opinii, 46) gdzie kochanków sześć, tam trzeba dowieść, 47) pomieszana robotnica lokomotywę może przestawić, 50) gdy wietrzyk lekko dmucha do ucha, 52) duże tchórze, 53) patrzy wilkiem na swego samca, 54) pytał, czy mu pomożemy, 55) jaka zabawka wraca jak czkawka?, 57) mocarny władca, 58) urwany, gdy aktor pijany, 59) okaz na pokaz, 60) zabawa z bawełną, 61) pijany z widłami, 62) miał nos na kłamstwo wyczulony, 63) nierówne bicie. P i o n o w o : 1) w człeku się burzy, gdy ktoś go wkurzy, 2) rzymska dywizja, 3) można w nim coś skryć na piersi, 4) maszyna do obrzucania, 5) z niego się strzela podczas wesela, 6) możesz to zrobić z zamkniętymi oczami, 7) ją dla kochanka zrzucała Rzymianka, 8) słodki w wazonie, 10) tam rak rybą, 12) cukierki z klamerki, 13) oznacza puszczanie się w pojedynkę, 16) wymieszana nalewka, 17) smaczny zawijas, 19) stał przed Zagłobą, 22) fach ma taki, kto robi przetaki, 23) wódka po szkole, 24) gdy obcy w tłumie odnaleźć się nie umie, 27) nie je, nie pije, a chodzi i bije, 28) idzie w górę na wyścigach, 30) co ma cztery rogi i wykrzywia nogi?, 31) liryczna waluta, 33) farbowany spryciarz, 34) tego ptaka dasz do wody, 36) to tu jelenie gaszą pragnienie, 37) dwie trójki na szynach, 38) wyrzucanie ziarna w błoto, 40) śmiała pochwała damskiego ciała, 41) cicho tam, 42) mądre zdanie wprost z… z amfory, 45) obrót wraz z NIK-iem jest muzycznym ozdobnikiem, 46) wtedy panna młoda wreszcie wianek traci, 48) dobra braci, 49) przechodnia cieszy do następnych zawodów, 51) jaki pan w środku ćpa?, 52) lekkością nie grzeszy, w przeciwieństwie do pepeszy, 56) z wałem, chroni przed ostrzałem, 58) nie pokażesz jej bez kciuka.
13
S
I
8
E
A
Ć
M
A
12 26
O
L
P
34
O
14
R
S
I
E
L
K 36
W
S
T
O
4
D
39
R
R
Z
25
Ń
O
18
Ó 55
3
O
36
56
J
O
59
E
E
S
P
B
O
13
R
P
A
49
N
G
I
O
5
A
O
J
C
A
F
N
10
15
E
L
I
S
33
C
Y
E
K
A
N
2
29
S
U
R
W
A
58
F
O
I 11
42
A
7
O R
R
N
I
40
F
T
K
N
A
U
R
E T
37
S
O
K
W
41
R
52
G 34
I 40
S
I
K 33
E
L
L
T
J
31
M
E
16
N
E
K
D
Y
E
Y
C
R
I
R
N
R T
K
R
U U
K
A
19
N
O W
A
35
A
L
12 9
S
24
P
63
O
Y 15
21
39
E
60
I
T
K
Z I
I
R
C
I
8
K
I
A
R
T 61
I
A
54
W
K
22
30
N
E
46
A
T
I
B
A C
24
M
A
57
N
O
A
T
E
32
O
E
48
R
27
B
N
I
N
Ó
7
U
S
N
28
W
G O
I
A
L
Z
T
26
P
E
A I
U
I
P
O 62
G
28
D
N
S
A
Z
O
R
41
6
A
A
43
Ć
K
K
16
I
A
45
A
S
20
A
O
W
P
23
Ł
W
18
W O 47
53
U
U
M
L
E
38
E W
A
Y
6
A
B
T T
Z A
R
E
A
11
14
Z
51
I
Ó
E
27
S
I
W
Z
A
Ą
S
W
E
R
38
9
I
S
21
O
T 35
M
P
I
A
A
O 50
N
19
5
O
R
A W
R
44
32
22
I 37
D
N
D 31
N
N
S
A
I 30
O 17
4
K
A
L
B
A 29
A
I 17
Z A
G
O
Y
25
A
R
R
3
A
E
Z
20
J
Ł
L
23
Y Z
L
M
E
G
M
I
A
LLitery itery zz pól pól ponumerowanych ponumerowanych w rawym d olnym rrogu ogu uutworzą tworzą rrozwiązanie. ozwiązanie w pprawym dolnym
Ż
1
B
14
A
27
Y Y
2
15
J
T
3
Ł
O
W
S
16
28
4
17
29
A
5
W
S
Y
D
18
T
30
K
31
A
6
19
32
P
20
O
7
21
O
33
B
8
Y
9
M
I
10
11
M
I
N
A
Ć
P
O W
I
A
22
34
23
35
24
36
25
37
Ł
O
D
A
12
13
26
38
39
40
Ć
41
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 6/2011: „Nie mam nic przeciwko przychodzeniu do pracy, ale te osiem godzin czekania na wyjście to już lekka przesada”. Nagrody otrzymują: Krzysztof Jasion z Baborowa, Marian Węzik z Kamieńszczyzny, Mariusz Jakacki z Kryrów. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 8 (573) 25 II – 3 III 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Reklama żałoby
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. A.K.
W
intymnym świecie braci mniejszych istnieją rzeczy, o których nam, ludziom, nawet się nie śniło. ~ Najbardziej intensywne pożycie mają chyba małpy bonobo. Kopulują: na powitanie, pożegnanie, żeby załagodzić konflikt itp. Całują się, uprawiają miłość francuską, nieobce są im zachowania homoseksualne. Dzięki tej nieustającej orgii żyją w przyjaźni i rzadko kiedy obserwuje się u nich agresywne zachowanie. ~ Delfiny kopulują kilka razy dziennie, choć ich stosunki nie trwają dłużej niż 12 sekund. Samce delfinów mają tak silny popęd, że przypadkowym obiektem ich chuci bywają nawet żółwie. ~ Wiele gatunków zwierząt masturbuje się, a niektóre gatunki gryzoni i torbaczy uprawiają seks oralny same ze sobą. Zwierzęcy samogwałt to – zdaniem niektórych naukowców – naturalne rozładowanie napięcia seksualnego, kiedy nie ma sposobności do odbycia stosunku; zdaniem innych – samce pozbywają się w ten sposób starej spermy i pobudzają wytwarzanie świeżej, w której plemniki są bardziej żywotne. ~ U azjatyckich nietoperzy z gatunku Cynopterus sphinx podczas stosunku samice wyginają się i pobudzają językiem podstawę penisa samca, dzięki czemu akt seksualny trwa dłużej.
CUDA WIANKI
Seks animals ~ Dumnym posiadaczem największego na świecie penisa jest wieloryb błękitny – jego przyrodzenie ma około 2,4 metra (przy długości ciała około 30 m). ~ Najdłuższego penisa w stosunku do własnego ciała mają pąkle – morskie skorupiaki. Te kilkucentymetrowe zwierzątka mają męskie narządy kopulacyjne 40 razy dłuższe od samych siebie! Statystyczny mężczyzna, według tej samej miary, mógłby się pochwalić 70-metrowym penisem. ~ Najdłuższe plemniki świata zaobserwowano w nasieniu muszki owocowej Drosophila bifurca. Mają one długość 6 centymetrów, czyli 20 razy większą niż długość ciała samca. ~ Rekord w długości trwania stosunku należy do ryb głębinowych z grupy matronicowatych. Samice tego gatunku osiągają długość 1,2 metra, a samce – zaledwie kilkanaście centymetrów.
Zważywszy na te dysproporcje, w głębinach oceanicznych trudno im się odnaleźć. Kiedy więc samiec napotka samicę, na stałe przysysa się do jej ciała i rozpoczyna pasożytniczy tryb życia. Jego narządy wewnętrzne powoli się uwsteczniają i pozostają tylko męskie organy. Ich pierwszy stosunek trwa więc do końca życia. ~ Samce wielu gatunków zwierząt dbają o to, żeby samicy zaraz po stosunku nie zapłodnił żaden konkurent. Niektóre gatunki węży wstrzykują do wnętrza samicy specjalny żel, który zatyka jej drogi płciowe i na jakiś czas uniemożliwia kolejną kopulację. Z kolei penis chrząszcza strąkowca czteroplamistego pokryty jest sztywnymi, twardymi kolcami, w związku z czym większość samic jest zdolna przeżyć tylko jeden stosunek w życiu. JC