W obronie domu, dzieci i konkubiny...
KSIĄDZ STRASZY BRONIĄ! INDEKS 356441
! Str. 7
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 9 (574) 10 MARCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
5
! Str. 14-1
! Str. 3 ISSN 1509-460X
Zlikwidują 500 szkół – lecz żadnej katolickiej. Wyrzucą 3000 nauczycieli – ale ani jednego katechety. Samorządowa reforma oświaty ruszyła pełną parą. ! Str. 8
! Str. 13
2
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Program I TVParafialnej wyemitował we wtorek 2.03. debatę nt. Komisji Majątkowej. Prowadzili ją dwaj oddani Kościołowi dziennikarze: Ziemiec i Zając. Mimo bezczelnej manipulacji i odbierania głosu krytykom nadużyć Krk – w sondzie SMS-owej 76 proc. widzów opowiedziało się przeciwko odbieraniu przez Kościół swoich pradawnych włości, a 24 proc. Polaków było za łupieniem Polski. Tym, którzy twierdzą, że przyszła koalicja PiS-SLD jest zupełnie niemożliwa, spieszymy donieść, że telewizją publiczną po powrocie zdymisjonowanych prezesów Orła i Tejkowskiego znów zgodnie rządzą ludzie Kaczyńskiego i Napieralskiego. SLD zapowiada: do wyborów 2011 będziemy szli pod sztandarami dopuszczalności aborcji, refundowania in vitro, rejestracji związków partnerskich i wyrugowania katechezy ze szkół publicznych. Wierzyć czy nie? Ależ wierzyć! Przecież do wygranych wyborów 2001 Sojusz też szedł z hasłami dopuszczalności aborcji, usunięcia religii... itd. Po raz pierwszy obchodzono Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Prezydent złożył wieniec pod tablicą na murze więzienia mokotowskiego. „ŻW” to byli ci, którzy nie złożyli broni po roku 1945. I na przykład strzelali do chłopów, którzy brali ziemię z reformy rolnej. Do dziś w pamięci wielu Polaków „Ogień” czy „Łupaszko” zapisali się jako żołnierze... przeklęci. Tuż przed sesją Rady Miasta Szczecina aktywiści z Ruchu Poparcia Palikota powiesili w sali obrad – obok znajdującego się tam krzyża – inne symbole: gwiazdę Dawida, islamski półksiężyc, krzyż prawosławny oraz atom – znak ateistów. Nie wisiały długo. Fałszywe i niesłuszne znaki zdjęli radni z PiS i PO, a słuszny krzyż jak wisiał, tak wisi. Po tym jak poseł Błaszczak w szaleńczym gniewie opuścił studio Radia Zet, PiS rozważa bojkot wszystkich programów Moniki Olejnik. Pani redaktor śmiała bowiem bezczelnie zapytać szefa klubu partii Kaczyńskiego, co też prezes miał na myśli, ogłaszając, że PO dąży do anihilacji opozycji. To ewidentna złośliwość. Bo przecież nawet dziecko wie, że Kaczyński absolutnie nic nie miał na myśli. Jak zwykle zresztą. Geremek był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa – aż zapiały z zachwytu nad swoim odkryciem media katolickie. Dzień następny: Geremek jednak nie był żadnym tajnym agentem SB – zasmuciły się te same media, gdy obrzydliwe pomówienie zdementował IPN i widmo procesu o zniesławienie nieżyjącego profesora zawisło nad ich głową. Kato-Radziszewską, czyli pełnomocniczkę rządu ds. (nie)równego traktowania, katolicki Bóg ją opuścił. Chce ułatwić polskim gejom zawieranie związków partnerskich i małżeństw za granicą. W odpowiedzi środowiska katolickie zażądały, aby księża odmawiali udzielania minister komunii i spowiadania jej. Jarosław Kaczyński z towarzyszącą mu świtą pretorianów wybiera się do Rzymu na beatyfikację Wojtyły. Pociągiem… Na fasadzie Świątyni Opatrzności Bożej zawiśnie portret JPII. Jak przystało na wrodzoną skromność byłego Papy – będzie to coś urokliwego i dyskretnego, czyli… 1400 metrów kwadratowych. Po tym jak nieznani sprawcy sprofanowali kaplice w łódzkich szpitalach MSW i im. Biegańskiego arcybiskup Ziółek zarządził na 6 marca „nabożeństwa przebłagalne i wynagradzające Panu Bogu”. A kto wynagrodzi Polakom złodziejstwa Komisji Wspólnej? Kto będzie (prze) błagał o wybaczenie? „Wydaje mi się, że najgorszym kryzysem współczesnego małżeństwa jest to, co różni małżeństwo od św. Józefa i Maryi. Czyli seks. Józef i Maryja nie uprawiali seksu” – oto najnowsze re(we)lacje wypowiadane na antenie Radia Maryja. Stowarzyszenie Farmaceutów Katolickich domaga się możliwości odmowy sprzedaży środków antykoncepcyjnych. Jeśli takie prawo wejdzie w życie, w małych miejscowościach z jedną apteką może być nie lada problem. Chyba że SFK będzie rozprowadzać darmowe kalendarzyki, czyli watykańską ruletkę. I oczywiście brać na wychowanie tabuny dzieci. Al-Azhar – centralny ośrodek teologii islamskiej – oświadczył, że możliwy jest dialog świata muzułmańskiego z Watykanem, ale pod warunkiem, że papież przeprosi za wojny krzyżowe. Ultrakatolicka „Fronda” skomentowała to tak: „Wyprawy krzyżowe były w gruncie rzeczy aktem miłosierdzia względem braci w wierze, katolicy nie mają więc za co przepraszać”. Ależ oczywiście. Jakiś milion muzułmanów do dziś jest wdzięczny, że dzięki katolickiemu miłosierdziu dostał się w przyspieszonym tempie do islamskiego raju. Siedem ton (!) różańców wyprodukują ubogie kobiety z Quito – stolicy Ekwadoru. Koraliki „trafią do uczestników Światowych Dni Młodzieży w Madrycie i ich ubogacą”. O tym, czy produkcja paciorków ubogaciła jakoś ekwadorskie nędzarki, katolickie agencje milczą… Przeciwnicy eutanazji nareszcie mają fundamentalny argument. Steven Laureys ze szpitala uniwersyteckiego w belgijskim Liège przebadał 68 całkowicie sparaliżowanych pacjentów i wyszło mu, że większość z nich jest… szczęśliwa. A mniejszościom – jak wiadomo – prawa się nie należą.
Polo(ko)nusy dobie wciąż trwającego kryzysu świat, w tym Polska, z zazdrością spogląda na najbardziej dynamiczne gospodarki: Chin (od 25 lat rośnie w tempie powyżej 10 proc. rocznie) oraz Indii. To niewątpliwie zasługa sprawnych rządów, ciężkiej pracy, a także mentalności tamtych społeczeństw. Ale jest jeszcze trzeci czynnik – ponad 90 mln Chińczyków i 20 mln Hindusów żyje poza swoją rdzenną ojczyzną. Nawet za czasów ChRL rządy zachęcały Chińczyków mieszkających w świecie, by utrzymywali relacje z własnym państwem, inwestowali w nim, utrzymywali kontakty naukowe i kulturalne. Rząd w Pekinie zdawał sobie bowiem sprawę, że Chiny, aby mogły się rozwijać, muszą brać udział w wymianie idei, pomysłów i monitorować to, co się dzieje na świecie. A najlepszym źródłem informacji (nie tylko z uwagi na trudny język) są wspólnoty Chińczyków za granicą. Obok transferu myśli, technologii i kapitału z państw osiedlenia do ojczyzny diaspora ma jeszcze jedno zadanie do spełnienia. Jest nim budowa wizerunku kraju, z którego pochodzi. Bez udziału obywateli nawet najbardziej kosztowne projekty promocyjne nic nie dadzą. Liczy się bowiem kontakt z drugim człowiekiem. Polska z uwagi na swoją historię ma jedną z największych diaspor na świecie (piąta lub szósta pod względem liczebności) – około 20 milionów Polaków i osób mających polskie korzenie. To więcej niż diaspora irlandzka czy populacja żydowska poza Izraelem. Przy takim kapitale powinniśmy być zamożnym państwem z doskonałym wizerunkiem. W samym USA żyje ponad 10 mln Polaków. W Brazylii Polacy realizowali wielkie projekty (koleje, energetyka, wodociągi), w Chinach, Iraku i państwach Azji Środkowej nasi rodacy budowali sieci dróg, linie kolejowe itp. Te tradycje i kapitał zmarnowano. Dlaczego? Dlaczego państwo polskie nie ma korzyści ze swoich stęsknionych za ojcowizną rodaków? Dlaczego w USA Polak kojarzy się z kawałami o ludziach nierozgarniętych? Dlaczego działa tam więcej placówek naukowych zajmujących się Armenią czy Słowenią niż Polską? Dlaczego większość polonijnych mediów stanowi naszą antyreklamę? Dlaczego w wielu państwach organizacja polonijna kojarzy się ze zrzeszeniem antysemitów? Zbiorcza odpowiedź na te pytania brzmi: większość polonijnych liderów – czy to na Litwie, czy w USA – to fundamentaliści katoliccy. Wirus papieskiej ideologii pozbawia ich racjonalnego myślenia. Co roku dostają oni z budżetu III RP ponad 75 milionów złotych na najróżniejsze inicjatywy. Najróżniejsze, byle w ramach Kościoła katolickiego, który jest faktycznym reprezentantem interesów Polski. Stąd tak wielki uwiąd tychże interesów. Głównym beneficjentem Polonii stał się Tadeusz Rydzyk. Sieć Polskich Misji Katolickich czy parafii, w których „pracują” polscy duchowni, to jedna wielka platforma promująca toruńską rozgłośnię. Polscy dyplomaci – zamiast wspierać Polaków i ich oddolne, racjonalne inicjatywy – kierują ich do placówek kościelnych. I koło się zamyka. Na przykład w Niemczech zrzeszenie Polaków – profesorów niemieckojęzycznych uczelni – otrzymało wsparcie ze strony Ambasady RP w Berlinie w wysokości 2 tysięcy złotych… w ciągu 15 lat. Życie polonijne – poza zbieraniem kasy na Radio Maryja – koncentruje się na budowie pomników Jana Pawła II,
W
ofiar Katynia, a od wiosny 2010 roku – także ofiar smoleńskich. Jednocześnie najbogatsza Polonia w USA nie była w stanie przez 6 lat zebrać 2 milionów dolarów na pokrycie kosztów funkcjonowania dwóch polskich katedr uniwersyteckich. Dla społeczności ormiańskiej czy słoweńskiej jest to priorytet... Takie zachowanie Polaków w diasporze wynika m.in. z przekonania, że świat, w którym żyją, jest im wrogi, wiec obrażają się na niego. A skoro tak, to po co uczyć się języka państwa osiedlenia? W USA niektórzy Polacy żyjący tam od 30–40 lat nie mówią po angielsku. Ich życie toczy się wokół polskich firm, sklepów i instytucji. Tam dowiedzą się od miejscowych prelegentów, księży i gości z kraju o wielkim żydowskim spisku wymierzonym w niepodległość Polski oraz spisku agentów byłej SB. Szukanie krypto-Żydów stało się obsesją prasy polonijnej. Niemile widziane jest czytanie periodyków innych niż prawicowo-katolickie. Osoby, które zajmują się dystrybucją „FiM” – na przykład w Chicago – są szykanowane. Nie dziwi więc, że Polacy, którzy odnieśli sukces, unikają kontaktu z większością polonijną, skupioną wokół parafii i – mimo wspólnych modłów – ciągle kłócącą się między sobą. Do większych hucp należy zaliczyć tę pamiętną z Moskalem w USA albo ze składaniem pozwów do angielskich sądów, aby te ustaliły, kto jest prezydentem RP na uchodźstwie. W przeszłości ważniejsze było negowanie granicy wschodniej niż lobbowanie na rzecz pojednania z Niemcami i Rosją. Czczono polskiego rasistę Dmowskiego, a nie prezydenta Narutowicza. Nasz kraj może żyć bez „rodzimych” dolarów i funtów. Problem jednak w tym, że obraz Polaka modlącego się do papieża i świętych obrazów, niewykształconego antysemity żyjącego przeszłością i historycznymi urazami, przenosi się na obraz Polski. Państwa, którego Senat oraz dyplomaci uwiarygodniają żenującą działalność zrzeszeń Polaków na obczyźnie i patronują jej. A przecież mieliśmy w przeszłości dobre wzory. Instytut Literacki oraz redakcja paryskiej „Kultury” otwierały Polonię i kraj na idee, którymi żył świat zachodni; prof. Jan Karski i Czesław Miłosz rozsławiali imię Polski w USA, a polscy biznesmeni od lat 70. XX wieku inwestowali u nas, tworząc sieć tzw. firm polonijnych. Obecnie nadzieja w młodych Polakach, którzy wyjechali do pracy na Zachód po 2004 roku. Ci na ogół znają języki i akceptują życie w społeczeństwie wielokulturowym. Stronią też od przesiąkniętych kadzidłem polonijnych organizacji. Czy w imię obrony obciachowych tradycji (i mitu, jakoby Kościół papieski był nierozerwalnie związany z polskością) polski rząd i Senat pozwolą, aby wizerunek naszej ojczyzny kształtowały oszołomy, choć powinni to robić młodzi, wykształceni specjaliści? Problem w tym, że odsunięcie Krk od pośrednictwa na linii państwo–Polonia zburzyłoby propagandowy ład, zgodnie z którym Kościół jest Polakom niezbędny. A to oznaczałoby istną rewolucję kulturową. Jak wtedy wyjaśnić lata budowy państwa wyznaniowego i spełniania wszelkich zachcianek katolickich biskupów? Wyjęcie jednej cegiełki z konstrukcji, którą zbudowali politycy pod dyktando kleru, powoduje jej rozpad. Wolą więc nic nie robić. JONASZ
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. dniem 1 marca 2011 r. Komisja Majątkowa przestała formalnie istnieć, choć de facto nie działała już od kilku miesięcy. Zajmowała się ostatnio jedynie bilansem dokonań i porządkowaniem papierów, bo zgodnie z wymogami znoszącej ją ustawy, zobowiązana była (w nieprzekraczalnym terminie do 28 lutego 2011 r.) złożyć: ! sprawozdanie ze swojej ponad 20-letniej działalności (szefowi MSWiA, Sekretariatowi Konferencji Episkopatu oraz Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu); ! całą zgromadzoną dokumentację prowadzonych postępowań, zarówno rozstrzygniętych, jak i nierozpatrzonych przed dniem wejścia w życie ustawy (także ministrowi spraw wewnętrznych Jerzemu Millerowi). Sprawozdanie nie zostało jeszcze upublicznione (ma to niechybnie nastąpić, jak zapewnia sekretarz stanu w MSWiA Tomasz Siemoniak), ale
Z
„Co najwyżej pięć miliardów” – uściśla Katolicka Agencja Informacyjna, mnożąc hektary przez wziętą z sufitu średnią cenę 15 tys. zł (co daje prawie 1 mld zł) i dodając rzekome „ceny rynkowe” przez nikogo dotychczas nieoszacowanych budynków przekazanych Kościołowi (wycenione przez KAI na mniej więcej 4 mld zł). Wyjaśnijmy zatem, że oddawane przez Komisję grunty usytuowane były najczęściej w nadzwyczaj atrakcyjnych inwestycyjnie lub turystycznie miejscach (np. warszawska Białołęka, Kraków i okolice, Specjalna Strefa Ekonomiczna w Opolu, Zabrze, Świerklaniec itp.), a wspomniane 15 tys. zł to średnia cena (według danych GUS-u) najpodlejszego ugoru na odludziu pozbawionym dojazdu. Ziemia przejęta przez Kościół, ze względu na położenie i klasę, sprzedawana była później na pniu w cenach rzędu 40–50 tys. zł za hektar (w incydentalnych transakcjach dochodziła
GORĄCY TEMAT Równolegle z działalnością Komisji kwitło rozdawnictwo z innych źródeł. I tak: ! Zaraz po wejściu w życie Ustawy o stosunku państwa do Kościoła na własność tegoż holdingu przeszło automatycznie ponad 11 tys. ha gruntów (według danych oficjalnych), które pozostawały wówczas w jego władaniu. Liczba przejętych przy tej okazji nieruchomości zabudowanych jest nieznana. Później na mocy decyzji właściwych terytorialnie wojewodów wielebni dostali dodatkowo ok. 36 tys. ha na tzw. Ziemiach Zachodnich i Północnych w celu założenia lub poszerzenia gospodarstw rolnych. W kolejce po swój przydział oczekuje obecnie ponad 400 kościelnych osób prawnych; ! Na poziomie gmin (mocą Ustawy o gospodarce nieruchomościami) parafiom i różnym organizacjom przykościelnym ofiarowano (proceder ten zwie się dla niepoznaki sprzedażą z 99-procentową
Ko-M MISJI KONIEC Kościół wziął jak swoje co najmniej 122,5 tys. ha oraz prawie 7 tys. budynków i lokali użytkowych. Znaczną część tych dóbr zawdzięcza nieboszczce… już wiadomo, że spośród 3063 wniosków złożonych przez instytucje Kościoła katolickiego o zwrot majątków przejętych przez państwo w okresie zaborów i PRL-u... ! 1486 zakończyło się zawarciem ugody; ! w 990 przypadkach Komisja orzekła o przywróceniu własności bądź przyznaniu mienia zastępczego lub odszkodowania; ! 666 roszczeń oddalono (nieudokumentowane, bezzasadne, złożone po terminie itp.); ! w 136 sprawach nie uzgodniono orzeczenia (rozbieżność stanowisk strony kościelnej i rządowej powodowała, że wnioskodawcy pozostawała droga sądowa), a 216 w ogóle nie zdążono rozpatrzyć. Uwaga: suma rozstrzygnięć przekracza liczbę 3063, ponieważ w niektórych wnioskach zawartych było kilka roszczeń. ! Kościół otrzymał łącznie 65 tys. 537 ha gruntów (w tym 1,5 tys. ha lasów) oraz 143,5 mln zł odszkodowań (wcześniej Komisja przyznawała się do 61 tys. ha i 107,5 mln zł), a także 490 budynków (wraz z działkami) – przeważnie potężnych wielokondygnacyjnych obiektów. Ile to wszystko jest obecnie warte? Komisja nie jest w stanie podać choćby orientacyjnych danych (m.in. dlatego, że w sprawach zakończonych ugodą nie dokonywano żadnych operatów szacunkowych), ale strona kościelna już wie: „Kilka miliardów złotych” – twierdzi kościelny ekspert ks. prof. Dariusz Walencik.
nawet do 120 tys. zł – tyle zażądało Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia z Warszawy za posiadłość w Opolu), co oznacza, że jej łączna wartość wynosi minimum 3 mld zł. Godzi się w tym miejscu podkreślić fakt, że powyższe dane nie obejmują przypadków skrajnych, na przykład krakowskich cystersów, którzy za utracone posiadłości w Nowej Hucie dostali mienie zamienne według przelicznika 2 mln zł za hektar! Także dokonane przez KAI oszacowanie budynków (użytkowanych dotychczas m.in. przez przedszkola, szkoły, domy dziecka, domy pomocy społecznej, szpitale, zakłady opieki zdrowotnej, muzea, teatry, biblioteki, izbę skarbową, prokuraturę, sąd, operetkę, dworzec PKS czy nawet browar) na średnią kwotę 8,1 mln zł za obiekt jest silnie zaniżone. – Trzeba to przemnożyć co najmniej przez dwa. Przykładowo: podupadły zamek w Szczytnej oddany zamiennie Misjonarzom Świętej Rodziny ma wartość co najmniej 16 mln zł; kamienice w Krakowie nie schodzą poniżej dwudziestu dużych „baniek”, a w Olsztynie, Toruniu i Lublinie – średnio 14 mln zł za sztukę; ośrodek wypoczynkowy w Rybakach (też mienie zamienne) nad Jeziorem Łańskim – około 18 mln zł… – wylicza ekspert Agencji Nieruchomości Rolnych. Summa summarum: tylko od Komisji Majątkowej Kościół dostał w naturze i gotówce co najmniej 10 mld zł! Ale to przecież nie wszystko…
bonifikatą) w latach 2004–2010 ok. 6400 obiektów oraz prawie 10 tys. ha gruntów, zazwyczaj odrolnionych (por. „Spis(ek) majątkowy” – „FiM” 41/2010). Krótko mówiąc: w minionym dwudziestoleciu Kościół wziął jak swoje co najmniej 122,5 tys. ha ziemi oraz prawie 7 tys. budynków i lokali użytkowych! ! ! ! Podczas gdy Komisja Majątkowa odchodzi w zapomnienie, jej
Minister Miller: „Spokojnie, nie kwalifikujecie się pod korupcję”
Jeżeli chodzi o osoby spoza tego gremium – zarzuty usłyszało dwóch rzeczoznawców nieruchomości i kilku biznesmenów, którzy skupowali je od parafii lub zakonów. 21 lutego Szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Paweł Wojtunik zawiadomił Prokuratora Generalnego o podejrzeniu popełnienia przestępstw w 11 orzeczeniach Komisji. Jest to efekt kwerendy akt, podczas której agenci CBA wykryli przypadki: przekazywania nieruchomości instytucjom kościelnym mimo braku dokumentów potwierdzających prawo własności, zwrotu nieruchomości, które w myśl obowiązujących przepisów nie powinny zostać oddane, wydawania nielegalnych orzeczeń naruszających prawa nabyte osób trzecich, lipnych wycen przy przyznawaniu nieruchomości zamiennych i ustalania wysokości odszkodowań. „Jedenaście? To są zaledwie trzy promile spraw rozpatrywanych przez Komisję” – ucieszył się rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch.
Biskupi z Komisji Wspólnej już wiedzą, jakim cudem tyle dostali...
poczynaniami coraz bardziej intensywnie interesują się organa ścigania. Efekty dotychczasowych śledztw (w Warszawie i Gliwicach) nie powalają na kolana: za banalną nieprawidłowość w dokumentach śledczy postawili zarzuty czterem byłym członkom Komisji oraz osobie protokołującej posiedzenia, a jedynie adwokat Piotr P. jest podejrzany o łapówki w kwocie ok. 200 tys. zł (do sprawy słynnego Marka P., byłego funkcjonariusza SB występującego przed Komisją jako kościelny pełnomocnik, przejdziemy za chwilę).
3
„To tylko te sprawy, w których nie nastąpiło przedawnienie, a kwerendy jeszcze nie skończyliśmy” – ostudził go Wojtunik i przyznał, że osoby duchowne uczestniczące w pracach Komisji wywiną się najprawdopodobniej z zarzutów korupcyjnych, nie były bowiem funkcjonariuszami publicznymi („Jest to problem prawny bardzo złożony i kontrowersyjny” – zauważył szef CBA). A co słychać u wspomnianego, osamotnionego już Marka P.? Początkowo usłyszał cztery zarzuty, ale tylko jeden (korumpowanie
osoby pełniącej funkcję publiczną) łączył się bezpośrednio z działalnością Komisji. Pozostałe to pospolite oszustwa (popełnione na szkodę dwóch biznesmenów i krakowskich norbertanek), wycenione wówczas na mniej więcej 10 mln zł. Niedawno dołożono mu: ! „nadużycie zaufania” zakonu albertynek (ok. 28 mln zł) przy wykupie z ich rąk przekazanych przez Komisję nieruchomości w Zabrzu (posługiwał się sześciokrotnie zaniżoną wyceną, którą przedstawił Komisji jako pełnomocnik zakonu); ! ukrywanie przed skarbówką dochodów (co najmniej milion złotych honorarium otrzymanego za reprezentację od krakowskich norbertanek i cystersów). – Zarzuty trzeba dawkować, żeby sąd zgodził się przedłużyć areszt. Jaki będzie finał? Jest słaba nadzieja, że uda się przybić mu jeszcze korumpowanie tych biegłych, więc może dostanie trzy, cztery lata odsiadki. Żadnego większego majątku formalnie nie posiada, bo kasę wytransferował za granicę, a firmy oraz nieruchomości dawno przepisał na synów. W wielu sprawach jest dokładnie kryty, bo przecież wycen dokonywali uprawnieni rzeczoznawcy, a decyzje o zwrocie konkretnego majątku podejmowała Komisja. Że wskazywał nieruchomości, na które już miał przygotowanych kupców? To nie jest zabronione, podobnie jak i pośrednictwo w sprzedaży. „Czarni” również mają alibi, bo przecież – jak twierdzą – nie dawali mu kasy na łapówki, tylko płacili umówione honorarium. Najśmieszniejsze jest to, że gdy załatwiał im majątek według zaniżonej wyceny nieruchomości zamiennych, wszystko było w porządku. Dzisiaj niektórzy czują się brzydko oszukani, że sprzedawał później grunty za tę samą cenę, przez co dostali za mało gotówki – ironizuje zbliżony do śledztwa funkcjonariusz jednej ze specsłużb. Dodajmy w zakończeniu, że po naszej publikacji dotyczącej kluczowej roli biskupa płockiego Piotra Libery w aferze Marka P. (por. „Anioły i demony” – „FiM” 40/2010) do tzw. dziennikarskich śledztw ruszyły inne media (m.in. „Gazeta Wyborcza”). Wyszło im, że nie pomyliliśmy się ani na jotę… ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Zosie samosie Wpadki ciążowe – mniej lub bardziej zaplanowane – to popularny powód, dla którego dwoje nie zawsze bliskich sobie ludzi wędruje przed ołtarze. Według badań opublikowanych w brytyjskim „The Daily Mail”, aż 6 na 10 tamtejszych ubiegłorocznych mężatek wymusiło zaręczyny. Najczęściej posługiwały się argumentem ciąży (prawdziwej lub udawanej). Także w parafialnej Polsce, w czasach niby cywilizowanych, patent łapania „na dziecko” ma się całkiem dobrze. Zbliżające się ojcostwo zmusza do szybszego dorastania. Nawet średnio odpowiedzialny facet wie: i tak będzie płacił, a dodatkowo obciążą go wyrzuty sumienia, że gdzieś tam żyje niewinne dzieciątko z piętnem „wychowywane bez ojca”. Tworzy więc podstawową komórkę społeczną, pocieszając się starym jak świat „jakoś to będzie”. Sposób „na dziecko” praktykowany jest przez kilka grup kobiet, które łączy jedno – daleko posunięta desperacja. Po pierwsze – są to marzące o zamążpójściu panienki, którym jakoś się nie złożyło, więc „przypadkowo” zaciążają z tym, z kim się aktualnie spotykają i kogo uznają – z grubsza – za jaki taki materiał na męża. Grupa druga – kochanki żonatych i dzieciatych, czyli kobiety, którym
ubzdurało się, że ukochany marzy o tym, żeby się z taką „hajtnąć”, jest tylko zbyt wrażliwy, zbyt dobry i zbyt odpowiedzialny, żeby porzucić dotychczasowe życie. Ten typ desperatki, w poczuciu dziejowej misji (w imię miłości!), bierze to na siebie i podejmuje decyzję za nich dwoje. Kolejną grupą „łapaczek” są mężatki lub kobiety żyjące w stałych związkach, obdarzone supersilnym instynktem macierzyńskim, których partner – niekiedy z pobudek finansowych – nie ma ochoty na dziecko. Ewentualnie potomstwo ma być przyspieszoną terapią małżeńską, kiedy od dawna się nie układa.
ziwne mamy czasy... Za dyktatora uchodzi prezydent, który mataczy w wyborach i dręczy opozycję, a tymczasem monarcha, który wyborów w ogóle nie organizuje, uznawany jest za normalną i akceptowalną część rzeczywistości. Zamieszki w krajach arabskich, z których większość to dyktatury (z wyjątkiem Iraku i Libanu, choć i to z zastrzeżeniami), skłaniają do rozmyślań nad tym, czym właściwie jest władza autorytarna. Zauważyłem mianowicie, że pod wpływem mediów za dyktatorów skłonni jesteśmy uważać głównie przywódców państw pseudodemokratycznych. Chodzi o takie kraje, w których formalnie istnieje demokracja, a de facto prezydent, często wielokadencyjny, sprawuje władzę niemal absolutną. Mamy zatem lub mieliśmy dyktatorów na przykład na Białorusi, w Tunezji, Egipcie lub Libii. Kiedy w rozmowie wspomniałem pewnemu znajomemu, że jedna z najbardziej opresyjnych dyktatur na Bliskim Wschodzie panuje w Arabii Saudyjskiej, ten żachnął się – „ale przecież oni mają tam króla!”. To zabawne, że jeśli dyktatora nazywa się królem, a najlepiej królem z dynastii panującej od dawna, to staje się on znacznie bardziej sympatyczny. Traci nagle cechy władcy autorytarnego (nawet gdy ma więzienia pełne opozycjonistów), a zyskuje blask przedstawiciela odwiecznego, niemal boskiego porządku. Przeciw prezydentom dyktatorom można, a nawet wypada się buntować, natomiast przeciw monarchom buntowanie się często nie uchodzi, a może raczej uchodzi za niestosowne. Już widzę, jak ludzie oburzyliby się, gdyby w ich obecności na przykład Bolesława Chrobrego nazwano dyktatorem (choć był nim w istocie).
D
Zamożniejsze i zaradniejsze Polki odpowiadają na anonse panów ogłaszających się w internecie – takich, którzy za odpowiednie wynagrodzenie oferują swoją spermę. Studiując oferty takich panów, dowiadujemy się, że niektórzy „zapładniają naturalnie”, nawet… z uwzględnieniem zniżki, kiedy kobieta jest atrakcyjna. Powiedzmy jednak, że biologicznym ojcem dziecka ma być pan nie z ogłoszenia, ale mężczyzna znajomy, bliski nawet, jednak nie spieszący się do zapłodnienia… Na babskich portalach internetowych znajdziemy mnóstwo praktycznych rad typu: „Sperma na palec i głęboko do …”; „Przekłuj mu prezerwatywy albo powiedz, że bierzesz pigułki”; „Spróbuj na jeźdźca, a jak będzie dochodził, to dociśnij. Jak masz dużo siły, to przy klasycznej opleć go nogami” itp. Praktykowane jest również samozapładnianie się nasieniem z pozostawionych prezerwatyw. Na instynkt macierzyński nie ma mocnych! Samozapładniające się panie są specjalistkami także w samousprawiedliwianiu. Tłumaczą, że kobiety stworzone są do bycia matkami, a mężczyźni dziecko i tak pokochają – trzeba im tylko pomóc w podjęciu decyzji. JUSTYNA CIEŚLAK
Jak to – zaprotestowaliby – nasz poczciwy król był dyktatorem?! Władcy z polskiej pierwszej dynastii dysponowali ogromną władzą i większość z nich doprawdy nie była „poczciwa”. Z żądzy władzy gotowi byli oślepić lub otruć nawet (a może zwłaszcza) rodzonych braci. W tym kontekście stare powiedzenie, że „Polak Polakowi bratem” brzmi dosyć złowrogo. Przypominam o tym wszystkim w kontekście wydarzeń nad Morzem Śródziemnym, które, jeśli tak dalej pójdzie, wymiotą z tych okolic ostatnich dyktatorów. Zostanie tam tylko jeden władca absolutny, który wysunięcie postulatu demokracji w kierowanej przez siebie monarchii uważa nie tylko za śmieszność i fanaberię, ale nawet za grzech. On, w odróżnieniu od większości współczesnych dyktatorów, nawet nie próbuje imitować i udawać instytucji demokratycznych. On je wyniośle odrzuca jako sprzeczne z wolą Bożą, będąc przy tym w swoim królestwie najwyższą władzą ustawodawczą, wykonawczą oraz sądowniczą. I mimo to jest niemal wszędzie honorowany i przyjmowany z wielką pompą. Nikt też nie rozważa możliwości wprowadzenia sankcji przeciw jego monarchii. Chodzi o Watykan oczywiście. Warto przypomnieć, że ta ostatnia monarchia absolutna Europy zaistniała w obecnym kształcie tylko dzięki sojuszowi z inną dyktaturą – faszystowskimi Włochami Mussoliniego. W tym sensie jest jednym z reliktów ery faszyzmu. Można powiedzieć, że w Watykanie nie ma narodu, więc nie ma się komu buntować. Owszem, narodu nie ma, ale są poddani na całym świecie, którzy znoszą tę anachroniczną, poniżającą formę władzy. Jak długo jeszcze? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Ostatni cesarz
Prowincjałki Po superatrakcyjnej cenie 3 zł za litr można było kupić olej napędowy w Czersku niedaleko Tucholi. Amatorów nie brakowało, a interes kwitł. Szczególnie zadowoleni byli sprzedający, którzy lali klientom do kanistrów wodę, a ta nijak w olej zamienić się nie chciała.
LANIE WODY
Podejrzewany o utrzymywanie stosunków seksualnych z 14-latką Krzysztof K. został zatrzymany przez policjantów z Rabki. Konsekwencji swoich czynów wystraszył się na tyle, że usiłował przez okno uciec z poddasza komisariatu. Skacząc, złamał miednicę. Leczenie trwało pół roku. Rehabilitacja – 30 miesięcy. Teraz chce od policji miliona złotych zadośćuczynienia oraz dożywotniej renty, jako że stracił zdolność zarabiania na życie.
SKOK NA BAŃKĘ
Sporo kłopotów z prawem ma 26-letnia mieszkanka Bielska-Białej. A to przez fakt, że znieważyła miejsce spoczynku zmarłych, za co grożą jej 2 lata więzienia. Kobieta nie dewastowała nagrobków – wykorzystała je tylko jako tło do sesji zdjęciowej. Tyle że rozbieranej. Zdjęcia zamieściła w internecie.
NEKRO-FOTO-FILKA
Budowę krajowej siódemki na odcinku Miłomłyn-Małdyty skutecznie opóźniali trzej bracia z woj. warmińsko-mazurskiego, którzy regularnie spuszczali paliwo z maszyn pracujących przy budowie. W ciągu tylko jednego tygodnia utoczyli w ten sposób kilka tysięcy litrów. Wpadli przez przypadek, bo uciekając z miejsca kradzieży, utknęli w zaspie.
DOJENIE MASZYN
Z kościoła w Potulicach dwaj mieszkańcy powiatu nakielskiego wzięli sobie dzwon, który stał nieużywany w kościelnej krypcie. Był chyba niepotrzebny, bo o tym, że zniknął, proboszcz dowiedział się od policjantów. Ci przyszli się pochwalić, że dzwon odzyskali, tyle że… pocięty na kawałki. Opracowała WZ
DZWONÓW DOSTATEK
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Lech Kaczyński był wybitnym politykiem z zadatkami na męża stanu, niektóre jego koncepcje były genialne i starał się je realizować. Odszedł za wcześnie, zginął w sposób symboliczny, złożył swoje życie na ołtarzu ojczyzny, jak Kennedy czy gen. Sikorski. (Zbigniew Girzyński, PiS)
!!! Zdaje się, że najlepszym dzisiaj biznesem będzie handlowanie relikwiami Lecha Kaczyńskiego. Jakaś mała fabryka podrabiająca palce lub uszy Lecha Kaczyńskiego miałaby szansę dużo zarobić. (Janusz Palikot)
!!! Polityka nie powinna zaczynać się i kończyć w kościele.
(Leszek Miller)
!!! Jako człowiek niewierzący w jedno wierzę: jeśli ktoś na górze widzi oznaki pychy, to karze natychmiast. (Aleksander Kwaśniewski)
!!! Wszyscy czekali na powrót kardynała Dziwisza; myślano, że on będzie wielkim autorytetem – ja też na to liczyłem. A Dziwisz był autorytetem do czasu, gdy się pierwszy raz odezwał. I tak pękła bańka mydlana autorytetu kardynała Dziwisza. Wszyscy się spodziewali wielkiego „wow”, a usłyszeliśmy wypowiedzi na poziomie zaściankowego proboszcza. (Włodzimierz Czarzasty, szef Stowarzyszenia Ordynacka)
!!! Dyrektor szkoły kupuje 20 ławek i bierze proboszcza, który święci te ławki. A jak ten sam dyrektor szkoły kupi sobie krzesło do domu, to bierze księdza do jego poświęcenia? To jest śmieszne, zakłamane oraz zaściankowe. (jw.)
!!! Łatwość, z jaką konserwatywno-chrześcijańskie media podchwyciły śmierdzącą sugestię o agenturalności Geremka, świadczy jak najgorzej o stanie ich konserwatyzmu i chrześcijaństwa. (Jarosław Gugała, dziennikarz Polsatu)
!!! Wolałbym, żeby pomniki Lecha Kaczyńskiego nie były tak kiczowate jak pomniki Jana Pawła II. (Bogdan Zdrojewski, minister kultury z PO)
!!! Pomniki Chrystusa mają tylko przykryć proces słabnięcia polskiego Kościoła jako instytucji. (Jarosław Makowski, teolog) Wybrali: AC, OH, SH, ASz
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
NA KLĘCZKACH
TRZEŹWOŚĆ SMOLEŃSKA Okazuje się, że mimo zmasowanej propagandy PiS-u i części Kościoła społeczeństwo nie daje się nabrać na ich kłamstwa smoleńskie i teorie spiskowe. Winę za katastrofę chce widzieć w Rosjanach lub w Platformie tylko ok. 30 procent Polaków; jeszcze mniej – 25 procent – chciałoby głosować na Martę Kaczyńską, ponieważ jest córką Lecha. To w sumie tylu, ilu zwolenników miał i ma PiS. Czyli jakby zło konieczne. MaK
ROZWÓJ SCHODÓW
będzie orzekał w sprawach interesów Kościoła... Fakt, zależność finansowo-zawodowa jest w istocie pełną niezależnością! MaK
„WSTYD POLAKÓW”
ORDER ZA MISJE
MILCZENIE BARANÓW Własną pięścią uderzył się IPN oraz środowiska skrajnej prawicy. I to nie w piersi. Na nowo toczy się śledztwo w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa (zmarł w niejasnych okolicznościach w 1977 roku), który był przyjacielem publicysty Bronisława Wildsteina i jako domniemana ofiara milicji stanowił legendę prawicy. Okazało się, że grono specjalistów powołane przez IPN ustaliło, iż Pyjas nie zmarł w wyniku pobicia, lecz w efekcie upadku, co ustalił już zresztą biegły (prof. Zdzisław Marek) w czasach PRL-u, a co uznano wówczas za efekt SB-eckich manipulacji. Komunikat o opinii biegłych odebrał mowę środowiskom prawicowym, które jakby na własną prośbę (to IPN zarządził ekshumację) straciły bohatera. Nie słychać wyjaśnień, komentarzy, przeprosin. Wszak tylko niesłuszny biegły z czasów PRL stracił posadę. MaK
ZNAWCY BETONU Senat zamówił ekspertyzy w sprawie dyskutowanej ustawy o prawie prywatnym międzynarodowym. Jednym z punktów spornych jest kwestia tego, czy nowa ustawa nie spowoduje uznania na terenie Polski związków jednopłciowych zawartych za granicą. Autorem jednej z ekspertyz jest profesor Leszek Wiśniewski z PAN, który uczynił ze swojego tekstu prawdziwy manifest antygejowski. Napisał m.in., że według niego także pedofilia jest „orientacją seksualną”, „ofensywa homoseksualizmu nie ma nic wspólnego z prawami człowieka”, a „ruch homoseksualny nie powinien popierać samego siebie, lecz heteroseksualizm, ponieważ dzięki niemu homoseksualiści istnieją na świecie”. Z kolei profesor Janusz Rzepliński (uważa się za „konserwatystę liberalnego”), prezes Trybunału Konstytucyjnego, broni decyzji swojej instytucji o niewykluczaniu z obrad nad Komisją Majątkową sędziów powiązanych z Kościołem. Rzepliński dowodzi, że np. zatrudnienie jednego z sędziów w instytucji katolickiej nie ma związku z tym, jak on
drodze krzyżowej weźmie udział ostatni podręczny krucyfiks JPII. Przewidujemy rychłe licytowanie się polskich diecezji na kolekcje resztek po papieżu. Ale czy warto? Pierwsze miejsce przypadnie i tak Dziwiszowi z jego wampiryczną ampułką. MaK
Katolicki Klub im. św. Wojciecha z siedzibą w Łodzi postanowił wziąć w swoje ręce sprawę rzekomej legalizacji związków homoseksualnych w naszym kraju. Chodzi o odrzucenie przez posłów poprawki do ustawy Prawo prywatne międzynarodowe, mówiącej o uściśleniu, że małżeństwo to w Polsce wyłącznie związek kobiety i mężczyzny. Klub św. Wojciecha uważa, że „prawo (…) w obecnej postaci nie chroni Polski przed skutkami praw innych krajów, które dopuszczają związki homoseksualne. Ten głęboko oburzający fakt dokonał się w Ojczyźnie Papieża Jana Pawła II i jest powodem do wstydu Polaków! Tak sformułowane Prawo prywatne międzynarodowe nie może w Polsce obowiązywać!”. ASz
SAMORZĄD PARAFIALNY Gorączka beatyfikacyjna zaraża. I tak w Koninie powołano do istnienia komitet, który ma koordynować „obchody”. Miasto chce wyłożyć 10 tys. zł na specjalny koncert, a w całą akcję mają być zaangażowane szkoły. W ten sposób państwo i samorządy okazują się ledwie przybudówką do Kościoła, jego pomysłów i kalendarza liturgicznego. MaK
ŻĄDZA RELIKWII Archidiecezja poznańska stara się o relikwie JPII. Zapewne chodzi o jakieś przedmioty związane z Wojtyłą, bo Watykan zapowiedział, że w drodze wyjątku nie da przerobić ciała Wojtyły na pobożne paski. Na razie arcybiskup Gądecki zadowala się tym, że w najbliższej wielkopiątkowej
Prezydent Bolesław Komorowski odznaczył pośmiertnie Marka Rybińskiego, polskiego księdza zamordowanego ostatnio w Tunezji. Padł on prawdopodobnie ofiarą szantażu finansowego. Prezydent uhonorował zmarłego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w kształtowaniu postaw moralnych dzieci i młodzieży, za dawanie świadectwa miłości do człowieka oraz osiągnięcia misyjne”. Tak więc świeckie władze Polski honorują księdza za zasługi w krzewieniu rzymskiego katolicyzmu. Przecież takie ordery powinien przyznawać Watykan! MaK
ZIEMIEC NA MISJACH Dziennikarz TVP Krzysztof Ziemiec udał się do aresztu w Białołęce z filmem o Janie Pawle II. Chodzi o superprodukcję telewizji publicznej „Jan Paweł II. Szukałem was” – najdroższy film dokumentalny w historii polskich mediów, robiony przez 4 lata. Ziemiec pełni w nim funkcję narratora, a dokument był kręcony w wielu krajach świata, m.in. w Turcji i Maroku (sic!). Dziwi nas premiera filmu akurat za kratkami. Czyżby nikt z ludzi pozostających na wolności nie chciał tej kosztownej produkcji oglądać? MaK
PACIERZ CHWALEBNY Kilka dni temu na wspólnym pacierzu w bydgoskim Sanktuarium Nowych Męczenników spotkali się kibice, piłkarze, trenerzy i działacze klubu piłkarskiego Zawisza Bydgoszcz. Duszpasterski opiekun drużyny ks. prałat Józef Kubalewski podczas przemówienia podkreślił, że „w obliczu sporów między kibicami, często nagłaśnianych w mediach, należy podkreślić i tę drugą stronę medalu (…). Walki czy przepychanki są marginalną sprawą. Jest i taka grupa ludzi, którzy mają odwagę przyznawać się do Chrystusa”. Faktycznie, walki pseudokibiców są bardzo „marginalne”, zwłaszcza w Bydgoszczy, gdzie kilka miesięcy temu kibole podczas meczu zniszczyli świeżo wyremontowany stadion. ASz
Parafia świętego Jana Chrzciciela w Dysie (woj. lubelskie) otrzymała 430 tysięcy złotych z europejskiego funduszu Program Rozwoju Wsi i Terenów Wiejskich na remont kościelnych schodów zewnętrznych i chodników. Ta szokująca kwota stanowi aż 75 procent kosztów inwestycji. Żeby była jasność – to tylko jeden z tysięcy podobnych przypadków. Oto postęp na wsi w polskim wydaniu. MaK
ZASŁANIANIE BIBLIĄ Tadeusz L., którego oskarża się o zabójstwo córki swojej konkubiny oraz próbę zamordowania jej samej, nie przyznaje się do winy. Podczas procesu w Sądzie Okręgowym w Lublinie powołuje się na Biblię oraz „sąd Boży” i twierdzi, że kobiety… same nabiły się na nóż, który trzymał w ręku. Oskarżony wie, co robi. Demonstrowanie w Polsce ostentacyjnej religijności niejednemu już dobrze zrobiło. MaK
REKOLEKCJE SĄ SEXY Jak wydobyć z kobiety prawdziwą namiętność, miłość, oddanie i mądrość? „To cechy, które posiada każda kobieta, ale potrzebuje mężczyzny, aby je dopuścić do głosu i cieszyć się życiem” – twierdzi Wspólnota Lew Judy i zaprasza wszystkich prawdziwych mężczyzn (od lat 18) do udziału w warsztatach rekolekcyjnych pod hasłem „Uratować Piękną”. A ponieważ „uratować Piękną” może tylko „silny mężczyzna, który potrafi walczyć, kochać i marzyć”, uczestnicy rekolekcji mają zostać przeszkoleni w zakresie wydobywania z kobiet namiętności oraz przezwyciężania swoich „pokładów niemocy i lęku” w relacjach z kobietami. Wszystko, rzecz jasna, pod okiem wykwalifikowanych fachowców, czyli pani teolog, doradcy życia duchowego; pedagoga od wychowania seksualnego oraz jezuity – doktora teologii fundamentalnej i komentatora pielgrzymek papieskich. W ramach
5
pomocy naukowych potrzebne będzie Pismo Święte, coś do notowania oraz instrumenty: flet, trąbka, saksofon, gitara. Dwudniowy kurs katolickiego „wydobywania z kobiet namiętności” w trzynastowiecznym, prawdziwie średniowiecznym zamczysku koło Torunia, w którym – jak głosi reklama – niegdyś rezydowali prawdziwi mnisi i rycerze, kosztuje 140 zł. AK
BIEDNY JAK PAPA Benedykt XVI podczas modlitwy „Anioł Pański” w Watykanie powiedział: „Pan chce, byśmy wyraźnie zrozumieli, że nie można służyć dwóm panom: Bogu i bogactwu”. Czekamy aż pójdzie za ciosem i całe bogactwo Watykanu odda biednym (wartość watykańskich aktywów ocenia się na 11 bilionów dolarów!) W swoim przemówieniu powiedział również: „Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie, co będziemy jeść, co będziemy pić, czym będziemy się przyodziewać. Bo o to wszystko poganie zabiegają”. Tym samym człowiek, który dzięki nicnierobieniu może spełnić każdą swoją zachciankę, zamknął usta wszystkim głodującym na świecie, a najedzonych porównał do pogan… ASz
BAŁAMUCENIE NAUKI Watykan wraz z Włoską Agencją Kosmiczną będzie budował stronę internetową poświęconą kosmologii i… teologii. Kardynał Gianfranco Ravasi zapewnia, że chodzi „o zwalczanie bzdur, jakie opowiada się o rzekomo trudnych relacjach pomiędzy nauką, filozofią i teologią”. Inny duchowny związany z tą inicjatywą zapewnia, że Kościół chce „pomóc wiernym w zrozumieniu nauki, by nie traktowali naukowców jak wrogów”. To ciekawe, że istnieje tyle nieufności między wiernymi i nauką. I kto ją zasiał w sercach „wiernych”? Pomysłodawcy projektu szukają sponsorów, głównie w USA. Watykan nie zwykł przecież płacić rachunków – nawet za własną propagandę. MaK
6
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Po drugiej stronie Był księdzem. Jest ojcem, który przekonał się, że życie bez sutanny to nieustanna walka o byt. Robi wszystko, żeby jej nie przegrać.
aciej poszedł na księdza, bo uwierzył, że ma powołanie. Mówi, że pracował z entuzjazmem. W końcu od dziecka mu wpajano, że ksiądz to jest ktoś, a o duchownych w domu wyrażano się wyłącznie w superlatywach. No a poza tym spełnił przecież oczekiwania swojej matki, która o niczym tak bardzo nie marzyła, jak o tym, aby jednego z dwóch synów oddać Bogu. – Kapłaństwo nie jest złą drogą, ale kiedy się ją obiera, trzeba mieć stuprocentową pewność i kierować się własną wolą. Nastolatek – tak jak kiedyś ja – często wykonuje wolę innych – mówi. Przez cztery lata kapłanem był przykładnym. – Jak już człowiek jest w tym środowisku, robi to, co inni. Kryje, kogo trzeba kryć. Miałem naprawdę różnych kolegów. Jeden dostał nawet w prezencie samochód od arcybiskupa Paetza – wspomina. On sam jako kapłan wiódł wygodne życie. Miał dobrą parafię, pieniądze, dach nad głową, regularne posiłki. No i czas wolny. Często w nadmiarze. Pewnego dnia, żeby ten czas jakoś wypełnić, pojechał do kolegi proboszcza. Trafił akurat na towarzyską imprezę. Tam poznał Ją. Bratnią duszę. Kobietę, która wypełniła narastającą pustkę. Przez kolejny rok decydował, co zrobi ze swoim życiem. Bez Niej go sobie nie wyobrażał. Bez sutanny – owszem. Ona nigdy nie nalegała, aby sutannę zrzucił. Odszedł, bo tego chciał.
M
Jak mówi – aby żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Jeśli nawet miał pokusę, aby z dostatniego życia w kapłaństwie nie rezygnować, szybko doszedł do wniosku, że musi wybrać, bo gra na dwa fronty nie wchodzi w rachubę. Nie chciał spotykać się z Nią w ukryciu jak inni jego koledzy ze swoimi kobietami, nie chciał udawać kogoś, kim nie jest. Chciał natomiast, żeby jego dzieci mówiły do niego „tato”, a nie „wujku”. Dlatego postanowił odejść. Nikomu się ze swego zamiaru nie zwierzał. Nie stawił się nawet przed obliczem biskupa. Pewnego poranka po prostu spakował rzeczy i opuścił plebanię. Żeby ostatecznie zerwać z przeszłością, spalił sutannę, zdjęcia ze święceń, brewiarz i wszystko, co wiązało się z kapłaństwem. Nikt nie próbował się skontaktować się z nim, szukać, pytać ani dochodzić przyczyny. Tym bardziej rozbawił go fakt, że „swoi” odnaleźli go po kilkunastu miesiącach, żeby korespondencyjnie poinformować o nieuniknionych w tej sytuacji sankcjach – suspendowaniu. Ów list potraktował jak dobry żart. Tym bardziej że miał już wtedy realne problemy. Pierwszy rok po odejściu był niezwykle trudny. Po zrzuceniu sutanny poczuł, co znaczą troski i trudy dnia codziennego. Odsunęli się znajomi i rodzina. Dla nich jego decyzja była równoznaczna z końcem świata. Ich świata. Matka wstydziła się wyjść na ulicę, w końcu nawet wyjechała za granicę. Chciała, żeby ludzie zapomnieli i przestali gadać.
Mimo wsparcia żony ciężko było znaleźć nowe miejsce na ziemi. Przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. – Każdy, kto odchodzi z kapłaństwa, jest zagubiony. Znajduje się nagle w zupełnie innym świecie – takim, w którym nie ma niczego za darmo i nikt nic nie przyniesie. Nawet ci, którzy nie chcą siedzieć z założonymi rękoma, mają problem, żeby się w nim odnaleźć – mówi Maciej. W miasteczku, gdzie w końcu postanowili się osiedlić, ludzie od początku wiedzieli, że jest byłym księdzem. Mimo to został przyjęty ciepło. Na początku, owszem, była to pewna sensacja, ale większość – jak mówi Maciej – podeszła do tego z wyrozumiałością. Jako były ksiądz nie mógł do życiorysu wpisać zbyt wielu zawodowych osiągnięć. Jedyne, do czego miał kwalifikacje, to nauczanie katechezy, do którego przecież za żadne skarby nie dostałby misji kanonicznej. Trzeba było się doszkolić. Postawił na oświatę. Skończył studia podyplomowe. Pracę znalazł w lokalnej szkole. Dyrektor musiał podjąć niełatwą decyzję, czy zatrudnić byłego księdza. Ale zatrudnił, mimo że placówka – jak to w małej miejscowości bywa – jest mocno związana z parafią. Zniesienie celibatu, zgoda na to, aby duchowni mieli rodziny, to jest – według Macieja – ideał, do którego powinien dążyć Watykan. Bo doświadczenie życia rodzinnego jest bezcenne, zaś zachwalanie go przez panów, którzy nie mają o tym pojęcia,
nie wiedzą, że można nie przesypiać nocy, bo dziecko ma kolki, nie zdają sobie sprawy z tego, jak szybko dzieci wyrastają z ubrań, to nic innego jak opowiadanie frazesów. Maciej wzorowo realizuje naukę swojego Kościoła. Założył rodzinę, ma czworo dzieci. Najstarsze ma 11 lat, najmłodsze – 3. I dopiero jako ojciec przekonał się, jak trudno zadbać o to, aby nie chodziły głodne, aby nie czuły się gorsze od innych, żeby mogły jechać na wycieczkę, do miasta na basen, tak jak jeżdżą ich koledzy. Żeby nie trzeba było wybierać między kurtką a butami… Na jedzenie pieniądze być muszą, toteż brakuje ich na rachunki. Prąd, woda, gaz. Dług rośnie z miesiąca na miesiąc. Żona zajmuje się dziećmi i domem, a za nauczycielską pensję niełatwo utrzymać rodzinę. Kiedyś, gdy było naprawdę ciężko, starali się o zasiłek rodzinny z pomocy społecznej, ale dochód na członka rodziny okazał się za wysoki o 7 złotych.
Na co dzień nie narzeka, stara się być godnym dla życia przeciwnikiem. Zwykle łapał się czego mógł, żeby tylko trochę dorobić. Przychodzą jednak momenty zwątpienia, kiedy czuje się jak nieudacznik, któremu nic w życiu nie wychodzi. W jednej z takich chwil, mając w pamięci dobrobyt, jaki otaczał go w księżowskich czasach, postanowił się przełamać i poprosić o pomoc swoich byłych kolegów. Ich numery wybierał z nadzieją. Wcale nie prosił o jałmużnę. Raczej o pożyczkę, która pozwoli mu stanąć na nogi, opłacić zaległe rachunki i spokojnie pomyśleć o przyszłości. Bardzo – jak mówi – potrzebował światełka w tunelu. Szukał odpowiedzi, pocieszenia. „Takich telefonów jak twój, to ja odbieram dziesięć na dzień, wszyscy myślą, że ja coś mam” – słyszał w słuchawce obok tłumaczeń, że są przecież na dorobku, bo… dopiero co zostali proboszczami. – To były niezwykle poniżające rozmowy. Chociaż wprost żaden mi tego nie powiedział, dawali do zrozumienia, że mogłem przecież zostać i wieść dostatnie życie. Dziś jego rodzina najbardziej potrzebuje stabilizacji. A ta ostatnia wiąże się niestety z pieniędzmi. – Nie chcemy od nikogo nic za darmo, chcemy osiągnąć wszystko własną pracą. Szukaliśmy różnych możliwości zarobku. Pytaliśmy o pomoc w urzędach pracy, ale uzyskanie od nich dotacji graniczy z cudem – przekonuje. Korzystając z furtki, jaką otworzył prezydent Komorowski, podpisując ustawę żłobkową, chcieliby założyć żłobek. – Mamy przygotowanie pedagogiczne, brakuje – niestety – pieniędzy na rozruch. Szukam, staram się, kombinuję, ale w większości przypadków odbijam się od ściany. Po 11 latach od założenia rodziny stoję na skraju bankructwa. Nie wiem, co robić. Jak tak dalej pójdzie, to dzieci skończą w rodzinie zastępczej, bo nie będzie gdzie mieszkać i za co płacić rachunków. Czuję się jak nieudacznik życiowy, bo nie potrafię utrzymać rodziny – mówi Maciej. Czy żałuje swojej decyzji sprzed lat? – Mam wspaniałe dzieci, cudowną żonę i nie boleję nad tym, że zrezygnowałem z wygodnego życia w kapłaństwie. Po prostu życie ułożyło się teraz tak, a nie inaczej. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Cały czas żyję tą nadzieją. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. siądz Józef jest zawodowym duchownym katolickim z tytułem kanonika, zatrudnionym na posadzie proboszcza parafii w diecezji sandomierskiej. Sytuację ma niewesołą, bo kuria nie płaci „rozłąkowego”, natomiast jego przyjaciółka Bożena, wraz z dwójką uczących się jeszcze dzieci, mieszka w Kielcach (wszyscy noszą nazwisko świątobliwego męża, a pociechom wpisano w papierach, że tata ma na imię Józef), odległych od miejsca pracy ich jedynego żywiciela o 90 kilometrów z ogonkiem. Jeśli chodzi o życie rodzinne, uczciwie przyznajemy, że wielebny prowadzi się przykładnie, więc nie wyciągalibyśmy mu konkubiny i potomstwa, gdyby zadufany we własną potęgę nie wywoływał kompromitujących wojen, wobec których bezradny jest nawet biskup. A było tak: Bożena pracowała kiedyś jako pielęgniarka, a od kilkunastu lat zajmuje się wyłącznie domem. Status panny z dziećmi uprawniał ją do pobierania zasiłku z opieki społecznej. Miała stamtąd na suche bułki, zaś na masło i szyneczkę oraz luksusowe wakacje zarabiał ksiądz kanonik. W 1995 r. przybrała (wraz z dziećmi) jego nazwisko. Cała rodzina zamieszkiwała wówczas w blokach, gdzie on siłą rzeczy nocował nie częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu. W lokalnej społeczności uchodził za: ! będącego w ciągłych rozjazdach „partnera życiowego” kobiety; ! „dobrego wujka”, który otoczył troskliwą opieką bliskich swojego kuzyna alkoholika, dając jego dzieciom ojcostwo i własne nazwisko. Kiedy był kim? – To zależało od sytuacji, bo czasem mówili otwarcie, że są małżeństwem, a on pracuje w policji. W każdym razie dzieci zawsze wołały na niego „tato” – wspomina dawna sąsiadka Bożeny i ks. Józefa. Gdy dzieciaki podrosły i wypadało, żeby każde miało swój przestronny pokój, kobieta kupiła sobie w Kielcach dwupiętrową chałupę z działką. Dom doskonale położony, rzut beretem od centrum miasta. Wartość? Z pewnością ponad milion złotych. Z czego? No cóż, dotychczasowe lokum zachowała (mieszkanie poszło w arendę), więc jeśli nie trafiła głównej wygranej w totka, to raczej nie ma cienia wątpliwości, że na tę posiadłość zrzuciły się owieczki równo ostrzyżone przez ks. Józefa. Tak czy siak, on nie pozostawił po sobie żadnego śladu w akcie notarialnym, a urząd skarbowy nie zainteresował się, skąd bezrobotna kobieta (formalnie właścicielka połowy hacjendy, dwie pozostałe ćwiartki należą do niepracującego syna i córki) miała na to wszystko pieniądze. Gdy ksiądz kanonik Józef z przyjaciółką („żoną”, podopieczną) zamieszkał w nowym domu (fot. górna), na działce graniczącej z ich terytorium budował się akurat Tomasz G. Nie wchodzili sobie w drogę do czasu, aż G. przystąpił
K
POLSKA PARAFIALNA
Ksiądz terrorysta W parafii uchodzi za wzorowego proboszcza, a kilkadziesiąt kilometrów dalej za wzorowego... męża i ojca. do demontażu prowizorycznego ogrodzenia, które postawił, aby oszczędzić otoczeniu przykrego widoku frontu robót. Wielebny wezwał go wtedy „do płota” na rozmowę dyscyplinującą. Młody człowiek usłyszał, że rozbierając ogrodzenie, czyni rzecz straszną, bowiem „pozbawia małżonków intymności”, a tak na przyszłość, jeśli strzeli mu coś do głowy, żeby cokolwiek zrobić na swojej działce, to niech najpierw zapyta bardziej dojrzałego i doświadczonego sąsiada o radę. Tomasz G. jest człowiekiem nad wyraz bogobojnym (ma nawet w rodzinie znanego zakonnika), ale wówczas był całkiem nieświadom, z jak ważną personą rozmawia, więc puścił te uwagi mimo uszu. – Można by rzec, że właśnie wówczas rozpoczęła się wojna. Najpierw podjazdowa, poprzez nasyłanie G. rozmaitych kontroli na budowę, później otwarta, z udziałem policji, prokuratury i sądów. Doniesienia, wyroki… Mamy już w ich sprawach kilkadziesiąt kilogramów akt, a policja drugie tyle. Jako żywo „Sami swoi” i końca nie widać – śmieje się zaprzyjaźniony z „FiM” urzędnik sądowy. Z owych akt odtwarzamy przebieg najciekawszych wydarzeń... ! Gdy do Tomasza G. dotarły plotki, że „mąż” pani Bożeny jest bardzo wpływowym duchownym, zapytał go otwarcie, czy to prawda. Ks. Józef wyparł się kapłaństwa (!) i ostrzegł: „Szybko cię uciszę, jak będziesz za dużo gadał”. Młody człowiek postanowił sprawdzić rzecz naocznie i wybrał się w niedzielę na mszę do parafii, gdzie sąsiad miał urzędować. Widząc go w kościele, ks. Józef z najwyższym trudem przeprowadził religijne obrządki, a w późniejszej rozmowie na plebanii lojalnie uprzedził: „Dobrze się zastanów, co robisz, bo nie wiesz, z kim zadzierasz i w co się pakujesz”. ! Przez rok trwał względny spokój zburzony takim oto incydentem: po odprawieniu w sobotę porannej mszy ks. Józef przyjechał do domu swoim wypasionym audi (w parafii przemieszczał się wówczas zdezelowanym małym fiatem!). Jego sąsiad
krzątał się na podwórku. Mimo kilkumetrowej odległości kapłan popatrzył mu w oczy tak głęboko, jak nigdy dotąd, po czym wyjął z bagażnika myśliwską strzelbę. „Złamał” ją (wyglądało, jakby przeładowywał), raz jeszcze spojrzał znacząco na sąsiada i… schował broń z powrotem. G. zdrętwiał z przerażenia, a gdy zdołał ochłonąć, jeszcze tego samego dnia zawiadomił policję o przestępstwie. Twierdził, że jest w niebezpieczeństwie, bo ks. Józef jednoznacznie, acz milcząco, groził mu pozbawieniem życia, i kto wie, czy swojego zamiaru nie spełni! ! O incydencie z bronią Tomasz G. zawiadomił równolegle swojego kuzyna zakonnika i biskupa sandomierskiego Andrzeja Dzięgę (obecnie arcybiskup metropolita szczecińsko-kamieński). W obszernym liście do ordynariusza opisał drugie życia proboszcza oraz poprosił hierarchę, żeby wpłynął na podwładnego i pomógł w zażegnaniu konfliktu, zanim dojdzie do powszechnego zgorszenia lub nie daj Boże zabójstwa. Wkrótce otrzymał od biskupa przeprosiny za zachowanie ks. Józefa wraz z zapewnieniem, że teraz będzie już miał święty spokój. Ponieważ duchowny legitymował się zezwoleniem na posiadanie broni palnej, a żadnych świadków groźby popełnienia zbrodni nie było, kielecka prokuratura rejonowa umorzyła śledztwo. Tomasz G. nie odwoływał się od tej decyzji, uznawszy, że słowo biskupa gwarantuje mu bezpieczeństwo i wszelkie problemy z sąsiadem należą do przeszłości. Jakiś czas później wyszło na jaw, że również wspomniany wyżej zakonnik z rodziny Tomasza G. napisał do biskupa. Co mu opowiedział, nie wiemy, ale potrafimy sobie wyobrazić. A poniżej zamieszczamy fragmenty zachowanych w aktach sądu listów będących pokłosiem tegoż wystąpienia. Listów, które miały na celu spacyfikowanie lub zastraszenie duchownego zatroskanego o czystość w szeregach. ! Jako pierwsi napisali do zakonnika dwaj księża z diecezji radomskiej,
którzy raczej nie mogli go znać osobiście (inna diecezja). „Na bieżąco śledziliśmy zachowanie wielebnego księdza, który podjął się wzniosłego zadania niszczenia ks. Józefa. Chcemy cię, mały, nędzny człowieczyno, zapytać, kogo reprezentujesz w swoim zafałszowanym kapłaństwie? (…) Uważamy, że jako ksiądz masz jakiś móżdżek. Ty jednak, nędzniku, wykorzystałeś tytuł i pieczęć zasłużonych… (tu nazwa zakonu – dop. red.), aby pisać do biskupów i Prokuratury o rzeczach zmyślonych przez chorego kuzyna. Jesteś zanotowany w Prokuraturze z tego właśnie powodu oraz o naruszenie prawa do dobrego imienia. Oglądając twoje pisma u ks. Józefa, dochodzimy do wniosku, że ty, biedaczyno, czegoś się boisz (…). Ks. Józef, którego znamy od 30 lat, jest człowiekiem oddanym
Bożej sprawie i bardzo pokornym. Nigdy nie skrzywdziłby nikogo. Ty zachowałeś się jak pastuch, bo czytając twoje pisma, trudno o inną ocenę. Jeśli nie przeprosisz naszego przyjaciela, zrobimy wszystko, aby twoje wypociny znalazły się na biurku przełożonego w Rzymie, niech wie, na czym polega twoja praca jako proboszcza” – tak groził zakonnikowi emerytowany ks. kanonik Jan M. wraz z czynnym zawodowo ks. kanonikiem Janem P. (na zdjęciu powyżej), proboszczem i nauczycielem religii oraz kapelanem powiatowym strażaków. Zapytany przez nas o okoliczności wysmażenia listu ks. P. po kilku godzinach zastanowienia odparł:
7
– Kolega Józef prosił mnie, żebym w ogóle tej sprawy nie komentował, więc muszę dostosować się do jego życzenia. No cóż, mogę powiedzieć więc jedynie tyle, że o. M (…) powinien załatwić ją jak Polak z Polakiem, ale wyszło inaczej. ! Zakonnika zaatakowała następnie rada parafialna obsługująca ks. Józefa i ściśle z nim związana przez prowadzony wspólnie biznes (w ramach znanej „FiM” organizacji pożytku całkiem niepublicznego): „Jesteśmy zbulwersowani poczynaniami Ojca, które mają na celu oczernienie proboszcza naszej parafii ks. Józefa (…). Znamy całą sytuację i treść każdego paszkwilu napisanego przez Ojca na naszego proboszcza. Wiemy wszystko o Ojca poczynaniach, mamy bowiem kontakt z rodzinami w parafii… (tu nazwa placówki kierowanej przez zakonnika – dop. red.). Proszę się cieszyć awansem, bowiem nie potrwa on długo. Wprost nie do wiary, że osoba duchowna może być tak nikczemnym człowiekiem. Nie będziemy dłużej tolerowali waszego chamstwa. Wiemy dostatecznie dużo o Ojcu, aby pojechać do Rzymu i przedstawić to Generałowi. Jesteśmy gotowi na wszystko! Tym bardziej że jesteśmy w posiadaniu wszystkich Twoich pism wysłanych do naszego Pasterza; Jako Rada Parafialna ostrzegamy Ciebie i kuzyna w imieniu całej wspólnoty parafialnej”. ! Idąc za ciosem, rada napisała też do prowincjała zakonu: „Zwracamy się z prośbą o pomoc w sprawie o. M(…), który od ponad roku wyrządza naszemu księdzu proboszczowi wielkie zło, oczerniając go w oczach biskupa sandomierskiego. Jesteśmy zbulwersowani faktem, że osoba duchowna pisze faksy do Kurii, w których oczernia i podważa moralność naszego księdza, domagając się ukarania go. Jeszcze bardziej gorszy nas to, że brednie, których kopie posiadamy, są uwiarygodnione pieczęcią Waszego zacnego Zgromadzenia. Jako przedstawiciele całej parafii wybrani przez jej społeczność chcemy zapytać Ojca Prowincjała, jaką wartość jako człowiek i kapłan przedstawia o. M(…). Nasz proboszcz ksiądz Józef (…) jest człowiekiem szlachetnym i uczciwym. Nie pozwolimy, aby ktokolwiek go krzywdził! Ufamy, że Ojciec Prowincjał uczyni wszystko, aby o. M(…) naprawił swoje zło. Jeśli tego nie uczyni, zwrócimy się do Generała Zgromadzenia w Rzymie”. Jakim cudem dwaj księża z diecezji radomskiej oraz zaufani świeccy współpracownicy plebana poznali treść listów opatrzonych klauzulą sub secreto? W jaki sposób ks. Józef rewanżuje się dzisiaj Bogu ducha winnemu Tomaszowi G.? O tym napiszemy – być może – za miesiąc. Dokładnie tyle czasu dajemy kurii sandomierskiej na pozamiatanie brudów… ANNA TARCZYŃSKA Współpr. TS, DN
8
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
zkoły są likwidowane podobno z powodu małej liczby uczniów. Sęk w tym, że niektórych zamykanych placówek ten problem wcale nie dotknął, ale niewzruszeni urzędnicy wiedzą swoje. Wiceprezydent Łodzi Krzysztof Piątkowski z PiS zaproponował kilkanaście dni temu na sesji rady miejskiej listę szkół (19) do zlikwidowania. Między innymi do zamknięcia jest Szkoła Podstawowa nr 203 w dzielnicy Mileszki, bo „nie ma tam sali gimnastycznej i dzieci są zmuszone ćwiczyć na ciasnym korytarzu”. To prawda, ale placówka wiele razy dopominała się o wybudowanie sali gimnastycznej, jednak miasto – decyzją prezydenta Kropiwnickiego – wolało w tym samym czasie postawić waginalną fontannę za 16 mln złotych, nie mówiąc już o potwornie drogich pomnikach Wyszyńskiego czy św. Faustyny. Jednak najważniejszą, jak już wspomnieliśmy, przyczyną likwidacji szkół jest bardzo mała – według urzędników – liczba uczniów. I to właśnie wywołało największą wściekłość i wśród uczniów, i nauczycieli jak Polska długa i szeroka. Bo ten argument jest często kłamstwem. Na przykład przeznaczone do likwidacji łódzkie Liceum Ogólnokształcące nr 51 to placówka ze świetnym zapleczem i sporymi osiągnięciami. Rozmawialiśmy w tej sprawie z Krystyną Cichocką, nauczycielką matematyki z tej szkoły: – Mała liczba uczniów? To kompletna bzdura. Na jedno miejsce u nas przypada 1,3 osoby i to według oficjalnych statystyk. Dokładnie taki sam wskaźnik ma IV Liceum, czy to najbardziej prestiżowe – Kopernika. Ich jakoś nie chcą likwidować. – Co w takim razie przeszkadza urzędnikom? – Dorota Szafran (wicedyrektor wydziału edukacji UMŁ – przyp. red.) powiedziała, że szkoły zawodowe muszą być bardziej wyraziste, więc trzeba likwidować lub wygaszać licea z zespołów szkół. Co znaczy bardziej wyraziste – tego nie powiedziała. – Może chodzi o rozwój szkoły, dodatkowe zajęcia? – Gdyby faktycznie o to tej pani chodziło, to powinniśmy dostać główną nagrodę. W styczniu tego roku kuratorium przeprowadzało coś w rodzaju rankingu. Oceniali wiele czynników. Wypadliśmy świetnie. Dostaliśmy najwyższe noty. Szczególnie za świetne prowadzenie klasy policyjnej i turystyczno-hotelarskiej. Młodzież miała zajęcia z kryminalistyki i odbywała praktyki w dobrych łódzkich hotelach. Naprawdę nie wiemy, jaki tak naprawdę jest powód zniszczenia tego, na co tak długo pracowaliśmy wspólnie z rodzicami i uczniami. ! ! ! Problem likwidacji szkół dotknął również inne miasta. W Bytomiu
S
Szkolny błąd Zamykajmy szkoły, to oszczędzimy kasę! – zatarli ręce radni z kilkunastu miast i kilkudziesięciu gmin w Polsce. Nie dotyczy to jednak szkół katolickich. W Łodzi jedną tylko watykańską szkołę miasto dotuje kwotą 4,5 mln złotych rocznie. pod młotek idzie 8 placówek, m.in. liceum ekonomiczne, samochodówka, gimnazja nr 12 i 13. Dwie pierwsze – jak zapewniają mieszkańcy – rokrocznie są oblegane przez potencjalnych kandydatów na uczniów. Są to szkoły cieszące się od wielu pokoleń dużym zainteresowaniem – przede wszystkim ze względu na poziom nauczania. Jest on dużo wyższy niż w innych ościennych miastach. Nie bez znaczenia jest także bogate zaplecze dydaktyczne i świetnie wykwalifikowana kadra nauczycieli z wieloletnim doświadczeniem. Placówki te opuściło wielu specjalistów – dziś ludzi sukcesu, którym, dzięki temu, że wybrali właśnie te szkoły średnie, otworzyły się życiowe możliwości kariery zawodowej” – oto jeden z setek podobnych wpisów na internetowych forach. ! ! ! I w Bytomiu, i w Łodzi decyzje radnych spotkały się z falą protestów. W Łodzi doszło do tego, że miejscy urzędnicy zabarykadowali się w magistracie i wezwali do ochrony strażników miejskich. Nawet żaden interesant nie mógł dostać się do budynku. Nas wpuszczono
dopiero po okazaniu legitymacji dziennikarskich. ! ! ! W obronę szkół zaangażowali się lewicowi politycy. Dariusz Joński i Jarosław Berger z łódzkiego SLD mówią, że robią wszystko, aby pomóc zdesperowanym pracownikom „niepotrzebnych szkół”. Joński przekazał wojewodzie pismo, w którym prosi o wnikliwe zbadanie i unieważnienie uchwały Rady Miejskiej dotyczącej zdziesiątkowania łódzkich placówek edukacyjnych. O dziwo, wojewoda łódzki Jolanta Chełmińska obiecała, że sprawę dokładnie przestudiuje. – Za pośrednictwem „Faktów i Mitów” obiecuję wszystkim zainteresowanym, że jeszcze w tym tygodniu uruchomimy stronę internetową www.ratujmylodzkieszkoly.pl, gdzie razem z pracownikami placówek przeznaczonych do likwidacji, z rodzicami i uczniami będziemy zbierać podpisy przeciwko haniebnej decyzji rajców. Zapytaliśmy też wiceprezydenta Piątkowskiego o wyludnioną szkołę, której dyrektorką jest jego żona. Argumentowaliśmy, że ta akurat placówka ewidentnie powinna znaleźć się na jego liście, ale jakoś dziwnie nie potrafił udzielić nam na to odpowiedzi – powiedział „FiM” Joński. ! ! ! Zupełnie natomiast nie wiadomo, dlaczego nikt nie zabiera się za szkoły katolickie, choć takich jest przecież sporo i są dotowane przez państwo oraz samorządy. Tu dopiero
frekwencja pozostawia wiele do życzenia. Na przykład Katolicki Zespół Szkół w Łodzi. Na jego stronie internetowej możemy przeczytać, że w podstawówce Zespołu uczy się zaledwie 140 uczniów, a co do szkoły średniej, to 1 września 2007 r.(czyli 4 lata temu – przyp. red.) rozpoczęło działalność Katolickie Liceum Ogólnokształcące Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. Klasa liczy 11 osób. To cytat z oficjalnej witryny placówki. Oczywiście nikt nawet nie śmiał podnieść ręki na prawdziwie polską, bo katolicką „budę”, hojnie dotowaną z grodzkiego budżetu (udało nam się ustalić, że ponad 4,5 miliona złotych rok w rok). Z jednej strony
radni lamentują, że brakuje im pieniędzy na edukację, a z drugiej – wywalają kasę na kościelne inwestycje i szkolnictwo, którego forma edukacji cokolwiek rozmija się z pryncypiami świeckiego państwa. Oto w omawianym przez nas Zespole SPSK istnieje „Formacja Duchowa Uczniów” (cokolwiek to znaczy), w której dzieci i młodzież uczestniczą w „codziennej modlitwie wspólnoty szkolnej na sali gimnastycznej
(ewangelizacja przez krótkie rozważanie tematu tygodnia, np. pokora, dziecięctwo Boże dar, skrucha, wdzięczność, prawda)”, albo biorą „udział w zajęciach pozalekcyjnych, np. Klub Jana Pawła II, szkolne Koło Caritas”. Na to urzędnikom pieniędzy nie szkoda… ! ! ! Za uchwałami o likwidacji łódzkich szkół opowiedzieli się radni z PO i niektórzy z PiS; SLD był przeciw. Centrala partii Kaczyńskiego – rozwścieczona decyzjami swoich członków – rozwiązała lokalne struktury. Ale to nie koniec skandalu. W odwecie za utratę partyjnych przywilejów i rozpętanie afery w mediach rajcy postanowili prześwietlić protestujących nauczycieli. Sekretarz miasta Łodzi Barbara Mrozowska-Nieradko jest autorką kuriozalnego listu skierowanego do dyrektorów szkół, w którym pyta, czy w dniach 23 i 24 lutego 2011 r. wszyscy nauczyciele realizowali w szkole zajęcia zgodnie z tygodniowym planem nauczania”. Innymi słowy, urzędnicy chcą sprawdzić, kto podczas protestów zajmował się uczniami, a kto zawracał władzom d... niestosownymi okrzykami. Według wyliczeń Związku Nauczycielstwa Polskiego, podobny problem likwidacyjny jak w Łodzi i Bytomiu dotknął ponad 500 szkól w całej Polsce. Teraz wszystko leży w rękach wojewodów, którzy jako jedyni mogą unieważnić często bezsensowne uchwały rad miejskich i gminnych. ARIEL KOWALCZYK
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. edług definicji kościelnych, bierzmowanie jest tzw. sakramentem zatwierdzającym „dojrzałość chrześcijańską”, więc do rytualnego obrzędu może przystąpić tylko osoba „mająca używanie rozumu” i będąca „w pobliżu wieku rozeznania”… O co w tym wszystkim chodzi? Komisja Episkopatu ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ustanowiła dolną granicę tegoż wieku na 14–15 lat, co odpowiada okresowi pobierania edukacji na poziomie gimnazjalnym. Żeby zostać dopuszczonym do bierzmowania, młody człowiek musi zdać dwa egzaminy (parafialny i diecezjalny), podczas których badany jest stan jego wiedzy religijnej. Są to zazwyczaj pytania typu: „Podaj autorów Ewangelii” lub „Kto jako pierwszy Polak został wybrany na papieża i kiedy”, ale zdarzają się też parafie (ich liczby nie jesteśmy w stanie oszacować), gdzie wskaźnikiem „dojrzałości” jest słaba odporność na polityczną truciznę serwowaną przez agitatorów w sutannach… ! ! ! Ksiądz prałat Eugeniusz Filipski jest od 2009 r. proboszczem w Skorzewie koło Kościerzyny (diec. pelplińska), dokąd trafił po 23 latach sprawowania eksponowanej funkcji kustosza Sanktuarium Kalwaryjskiego w Wielu. W ramach przygotowań do bierzmowania uczniów skorzewskiego Publicznego Gimnazjum im. Jana Pawła II ks. Filipski opracował i przekazał młodzieży zestaw zagadnień, których znajomość i bezbłędna (z plebańskiego punktu widzenia) interpretacja warunkowała
W
POLSKA PARAFIALNA
Pochwała głupoty Są takie miejsca w Polsce, gdzie nawet o. Rydzyk miałby kłopot ze zdaniem egzaminu dopuszczającego do bierzmowania… szczęśliwe przebrnięcie przez egzamin na szczeblu parafialnym. Oto kilka wybranych pytań, opatrzonych komentarzami miejscowego pedagoga: ! „Dla nas, chrześcijan, Bóg, Kościół, Ojczyzna są najwyższymi wartościami. A dla liberałów i ateistów…”. – Żadna tam miłość czy przyzwoitość. Jedynie słuszną odpowiedzią było stwierdzenie, że dla tych niewiernych liczy się tylko mamona. ! „Którzy ludzie chcą usunąć religię z życia Unii Europejskiej, aby zaprowadzić wszędzie ateizm publiczny?”; – Jedno z dzieci napisało, że „nienormalni opętani przez diabła”. Taką wiedzę wyniosło z kościoła i lekcji religii… ! „Kto pierwszy zażądał usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego?”; – Tu należało dokopać przede wszystkim prezydentowi Komorowskiemu. ! „Po II wojnie światowej w Polsce panował do 1989 r. komunizm,
Biskup zatwierdza „dojrzałość chrześcijańską”
czyli PZPR. Co zrobili komuniści w Polsce: wyrzucili religię ze szkoły (1960 r.), wprowadzili aborcję, zlikwidowali szkoły katolickie, budynki zakonne zamieniali na magazyny lub urzędy, zabrali ziemie kościelne, zabraniali urzędnikom przyjmować sakramenty święte, wielu biskupów i kapłanów dostało się do więzienia (kard. Stefan Wyszyński)”; – Pan ksiądz sam skwapliwie umieścił w pytaniu odpowiedź, którą należało wykuć na pamięć i pod żadnym pozorem nie wprowadzać dodatkowych wątków, że na przykład komuna podniosła na nogi wiejską oświatę, a z organami bezpieczeństwa tajnie i czynnie współpracował co dziesiąty duchowny…
Pobożne spamowanie Przed rokiem Ośrodek Kultury i Formacji Chrześcijańskiej im. Służebnicy Bożej Anny Jenke, który mieści się w dawnym opactwie benedyktyńskim w Jarosławiu, rozpoczął remont domu rekolekcyjnego. Za nami ponad dwie trzecie zaplanowanych prac. Wypłaciliśmy za nie 2330 tys. zł – odzyskaliśmy z tego nieco ponad dwa mln zł (Ośrodek posiada status organizacji pożytku
publicznego) – informuje na swojej stronie i teraz prosi o pomoc w spłacie kredytu bankowego w wysokości 840 tys. zł. Pierwszą ratę – 210 tys. zł – musi uiścić do 31 marca, a w kasie ośrodka jest zaledwie 60 tys. zł, czyli w ciągu miesiąca należy jakoś zorganizować aż 150 tys. zł. Takie sumy przekraczają możliwości nas wszystkich tutaj obecnych, gdybyśmy całość mieli wyłożyć z własnych kieszeni
! „Aktualnie działacze jakich partii są wrogami Krzyża i Kościoła?”; ! „Czy zauważasz w telewizji ludzi nienawidzących Boga? A może spotykasz ich w swoim środowisku?”; – Na pierwszym miejscu dzieci musiały wymienić SLD, ocenę celującą gwarantowało zaś zadenuncjowanie choćby jednego kolegi lub sąsiada. ! „Jakie antydemonstracje urządzono w Warszawie, i to legalnie, za zgodą władz stolicy?”; ! „Podaj przykłady, że nawet sądy coraz częściej osądzają niesprawiedliwie katolików, zasłaniając się prawem unijnym”; ! „Którzy Polacy nie chcą dialogu z chrześcijanami, ale tylko chcą
– żali się dyrekcja komercyjnego (jedną z atrakcji ma być apartament w baszcie) ośrodka szkoleniowo-rekolekcyjnego. Ale zainspirowana sprytnym pomysłem sióstr benedyktynek, które na remont swojego klasztoru rozpisały po całej Polsce zbiórkę i w ciągu trzech tygodni przez internet zdołały uzbierać aż 200 tys. zł, postanowiła pójść w ich ślady. Stąd apel jarosławskiego Ośrodka: Pomóż, skopiuj i podaj dalej – czyli akcja intensywnego spamowania znajomych e-mailami z prośbą o wpłatę „choć parędziesięciu zł”: Pomóżcie i nam dotrzeć do jak największej liczby osób.
9
propagować ateistyczną ideologię Brukseli?”; – I cóż tu komentować! Z tak haniebną propagandą uprawianą na plastycznych jeszcze umysłach w życiu się nie zetknęłam… ! „Jaka jest treść okrzyków bojowych SLD pod adresem Kościoła katolickiego? Podaj 14 (sic! – dop. red.) przykładów”; – Z ciekawości sama przekopałam się przez internet i znalazłam zaledwie sześć haseł programowych lub wątków podnoszonych przez działaczy SLD, które spędzają „czarnym” sen z powiek. Obawiam się, że temu ostatniemu pytaniu nie podołałby nawet Rydzyk… Poprosiliśmy ks. Filipskiego o wyjaśnienie, w jakim celu mąci dzieciakom w głowach. – To są pytania badające znajomość prasy katolickiej. Osoba przystępująca do bierzmowania musi dać świadectwo światłego katolika, czyli musi znać rzeczywistość, która ją otacza na co dzień. Dziękuję, wszystkiego dobrego – uciął rozmowę pleban. A co na to kierownik placówki oświatowej, do której uczęszczają ofiary indoktrynacji? – Ksiądz proboszcz nie jest u nas zatrudniony, ale bywa na lekcjach religii, żeby skontrolować pracę katechetów. Zagadnienia egzaminacyjne do bierzmowania? Żaden z rodziców ani uczniów się nie poskarżył, więc ja nie muszę o takich sprawach wiedzieć, bo to są subtelne wiadomości, a zajęcia odbywają się poza szkołą – tłumaczy Jarosława Kiedrowska, dyrektorka gimnazjum w Skorzewie. ANNA TARCZYŃSKA
Waszych krewnych, przyjaciół i znajomych (…). Zaproście ich na naszą stronę internetową (…), która w tych dniach została zupełnie odnowiona i wyposażona w możliwość wpłat internetowych. Można też podać numer naszego konta i poprosić choć o kilkadziesiąt złotych. Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Oni niech podają tę naszą prośbę dalej. Zaangażujcie dzieci i wnuki, które w internecie czują się jak ryby w wodzie. Niech zrobią coś dobrego. A może ktoś na stronie jakiejś instytucji ma możność umieścić odnośnik do naszej strony… AK
Wspomóż biednych i chorych Braci Antyklerykałów 1 PROCENTEM podatku
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
10
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
iszecie Państwo o różnych loteriach i konkursach via SMS, których organizatorzy nie informują bądź celowo ukrywają regulamin „zabawy”, przez co naciągają niczego nieświadomych marzycieli o wielkiej wygranej. Oto kilka listów opisujących najbardziej typowe historie. Jednak zapewniamy, że wszystkie otrzymane od Państwa informacje posłużą nam w napisaniu zbiorczej skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Otrzymałem wiadomość: „Wyślij darmowego SMS-a – weźmiesz udział w loterii w losowaniu samochodu audi”. Wysłałem. Później na mój telefon przyszło dużo SMS-ów o treści potwierdzającej, że wygrałem. Nie odpisałem na ani jedną wiadomość. Ku memu zdziwieniu z konta mojej komórki zniknęło prawie 100 zł. Natychmiast udałem się do operatora z reklamacją. Tam dowiedziałem się, że za każdy SMS wysłany do mnie, płaciłem z własnej kieszeni! Musiałem zablokować komórkę. ! ! ! Dostawałem SMS-y o treści: „Gratulujemy! Otrzymujesz szanse na Audi. Nic nie musisz robić, uprawnienia zostały przyznane automatycznie. Audi czeka, ty jesteś coraz bliżej!”. Przychodziły z numeru 60400. SMS-y natychmiast kasowałem, gdyż w tego typu konkursach nie biorę udziału. Za każdy taki otrzymany SMS z mojego konta pobierana jest opłata w wysokości ponad 4 zł! A takie SMS-y dostawałem regularnie każdego dnia. Zorientowałem się tylko, dlatego, że mam telefon na kartę i po doładowaniu, po kilku dniach środków na moim koncie było zatrważająco mało. Obecnie nie dostaję podobnych wiadomości, ale wyłącznie dlatego, że na koncie jest poniżej 4 zł. A doładowuję za 5 zł. Tylko wówczas, gdy chcę zadzwonić. Chciałbym ostrzec innych i zapytać, jak się bronić przed takiego typu naciągaczami. ! ! ! Moja sprawa dotyczy loterii „Milion z Ery”. Dostałam rachunek na 176,80 zł, co mnie bardzo zdziwiło, bo płacę abonament w wysokości do 25 zł. Zadzwoniłam do biura obsługi klienta i dowiedziałam się,
P
Pusty śmiech „FiM” jako pierwsze medium opisało aferę SMS-ową. Liczba oszukanych osób jest ogromna. Po naszej publikacji (nr 6/11) na adres redakcji przyszły setki listów. że brałam udział w grze o milion Ery. Co prawda jestem ponad 10 lat w tej sieci, ale nigdy nie brałam udziału w żadnych grach, więc zaczęłam proces reklamacji. Ja nie brałam udziału w loterii, to loteria była w moim telefonie, czego nie byłam świadoma. Codziennie dostawałam SMS-y, o treści: „dziś masz szczęście” i ja te wiadomości kasowałam. To kasowanie kosztowało codziennie 4,88 zł, bo powinnam wysłać SMS „stop”. Oczywiście Era z tą grą o milion podobno nie ma nic wspólnego, tylko Mobil Formats, i tam kazali mi pisać reklamację. Ciekawą sprawą jest, że ww. gra o milion Ery jest przede wszystkim dla abonentów stałych, tzn. na abonament, nie na kartę. Teraz to wiem, bo taki abonent na kartę bardzo szybko zauważy ubywające
ak być prawdziwą kobietą? Katolicki portal Opoka służy w tej kwestii pomocą i serwuje garść porad pt. „Tylko dla kobiet. Jak przypodobać się mężowi?”. Pierwsze przykazanie dla katolickiej kobiety brzmi: „Doceniaj wszystko, co dla ciebie robi i mów mu o tym”. Przede wszystkim jednak „prawdziwa” kobieta musi znać swoje miejsce i życiowe powołanie, co dobitnie ilustrują kolejne przykazania: „Daj mu chwilę odpocząć po pracy, nawet jeśli oboje pracujecie”; „Jeśli jest zmęczony, zaakceptuj to”; „Kiedy wraca do domu w upalny dzień, przygotuj mu coś do picia”; „Wieczorem powitaj męża uśmiechem i, w miarę możliwości,
J
środki, natomiast takiego z umową można dobrze okroić z kasy, zanim będzie wystawiona faktura. Jak widać, loterii SMS-owych o bardzo niejasnych bądź ukrywanych zasadach jest bardzo dużo. Sprawdziliśmy, jak rzeczywiście wygląda opisany przez naszych Czytelników konkurs ERY. Na internetowej stronie ERY GSM widnieje taki zapis: Wysłanie SMS-a oznacza aktywację subskrypcji i zakup pakietu tapet na telefon, które można pobrać na portalu 100m.era.pl. Koszt dziennej zabawy to 4,92 zł brutto. I tu okazuje się, że poprzez zakupienie tapet na telefon zaczynamy udział w konkursie, i już samo to naraża nas na niemałe wydatki. Pomysł Ery polega bowiem na tym, że każe sobie płacić za SMS-y, które… wysyła do abonentów! Wystarczy, że wyślesz jedną wiadomość za kilka złotych, a uruchomisz lawinę drogich i bezsensownych wiadomości zwrotnych typu: Udało Ci się! Twój numer jest w dzisiejszym losowaniu miliona złotych od ERY&Heyah! By anulować swój udział ślij STOP MILION na numer 8007. Codzienny koszt udziału: 4,88 zł. Z tej wiadomości
dobrym humorem”; „Nie chciej go na siłę zmieniać”; „Jak chcesz powiedzieć coś ważnego mężowi, to poczekaj aż nie będzie zajęty i będzie mógł spokojnie cię wysłuchać”; „Nie
(2)
absolutnie nie wynika, że od tej chwili potencjalny gracz za każdy wysłany do niego (!!!) SMS będzie płacił prawie 5 zł. A jednak tak się dzieje. Liczba oszukanych osób rośnie lawinowo. Powstają kolejne strony internetowe zrzeszające poszkodowane osoby. Jedną z nich jest www.pozywamy-zbiorowo.pl. ! ! ! Na razie stała się rzecz niesłychana. Nasza publikacja „Pusty śmiech” zainteresowała piętnowaną w niej firmę „Internetq Poland” – organizatora loterii „Pusty SMS”, która – jak pisaliśmy – za swoją działalność została ukarana (prawie pół miliona). „IP” skontaktowała się z nami i zapewniła, że każdy związany z konkursem problem naszych Czytelników rozpatrzy indywidualnie. To już coś! Porozmawialiśmy zatem w tej sprawie z Anną Sarnacką z Biura Prasowego Internetq Poland sp. z o.o. – Z czego wynikała kara, którą nałożył na państwa UOKiK? – Kara wynikała z tego, że zdaniem konsumentów te SMS-y sugerowały wygraną. – Czy po postanowieniu UOKiK-u coś się zmieniło?
ci buty”. Jednocześnie żona powinna uwodzić: „Do miłości i gotowania podchodź z bezgranicznym oddaniem”; „Rozpieszczaj męża, nie dzieci”; „Ugotuj mu coś, co uwielbia”;
Być kobietą… podejmuj ważnych decyzji bez rozmowy z mężem”; „Nie przekładaj rzeczy na jego biurku”; „Uszanuj ważne dla niego przyzwyczajenia”; „Nie potępiaj jego metod wychowawczych”; „Wyprasuj mu koszulę, jeśli sobie z tym nie radzi. Może on wpadnie na to, żeby wyczyścić
„Pozwól mu o ciebie powalczyć, nie oddawaj mu się zbyt łatwo”; „Tylko dla niego zrób się na bóstwo”; „Jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, nie wzbraniaj się od seksu”. Równie nieskomplikowana jest kobieta z Opokowej instrukcji obsługi dla mężczyzn.
– Chcemy respektować interesy konsumentów, więc kiedy UOKiK stwierdził, że treść wiadomości sugerowała wygraną, zmieniliśmy zasady. Na przykład nie ma już mowy, że „wystarczy wysłać tylko jeden SMS”. Po pierwszym SMS-ie wysyłamy informacje, kto jest organizatorem konkursu i gdzie można znaleźć regulamin. Uruchomiliśmy również infolinię, ponieważ nie każdy ma dostęp do internetu. Jesteśmy do dyspozycji konsumentów od poniedziałku do piątku. – Po naszej publikacji dostaliśmy wiele listów, w których Czytelnicy twierdzą, że dostawali od państwa firmy dużo więcej SMS-ów, niż pozwala na to wasz własny regulamin. – Jeśli rzeczywiście tak się stało, to oczywiście bardzo chętnie sprawdzimy, z czego mogło to wynikać. – Czy w takim razie nasi Czytelnicy mogą liczyć na państwa pomoc w tej sprawie? Przekażemy państwu wszystkie listy, jakie dostaliśmy. – Jesteśmy do waszej dyspozycji. Zależy nam na konsumentach, więc sprawdzimy korespondencję i poziom intensywności udziału państwa Czytelników w loterii. ! ! ! Wszystkie kolejne listy z prośbą o interwencję w bulwersującej sprawie loterii „Pusty SMS” prosimy kierować na adres e-mailowy
[email protected]. W treści listu koniecznie muszą Państwo podać swoje imię i nazwisko oraz nr telefonu, który brał udział w konkursie. Każda sprawa naszego Czytelnika – jak zapewnia organizator „Internetq Poland” – zostanie indywidualnie rozpatrzona. Obiecujemy, że będziemy tego pilnować. Do sprawy wrócimy. ARIEL KOWALCZYK
Oto podstawowe wytyczne dla panów: „Gdy wrócisz z pracy, pocałuj żonę i okaż jej zainteresowanie”; „Zauważ, że dzisiaj ma włosy inaczej ułożone niż wczoraj”; „Mów jej, że jest piękna i że ją kochasz”; „Gdy przedstawi ci szkolną koleżankę, powiedz jej później (to znaczy żonie, nie koleżance), że wygląda dużo młodziej”; „Zrób żonie niespodziankę i umyj jej samochód”; „Śmiej się z jej dowcipów, jeśli są śmieszne”; „Chwal jej kuchnię (jeśli ci smakuje)”; „Podaruj jej czasem kwiaty”. No i najzabawniejsze – dobry mąż, czyli po katolicku pan i chlebodawca swej połowicy, powinien „zaproponować czasem żonie wolne 2 godziny”. A. K.
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porażenie biurokracją Przeszkody urzędowe stoją na drodze poprawy losu dziesiątek tysięcy chorych dzieci. Zatroskani rodzice nie mogą się przebić przez ścianę biurokratycznej niemocy. Przyjście na świat nowego człowieka otwiera dla rodziny nowy czas. Radość z narodzin, plany i marzenia niekiedy rozsypują się w pył, gdy lekarze wypowiadają słowa: mózgowe porażenie dziecięce. Szacuje się, że na tysiąc nowo narodzonych dzieci u dwojga, trojga zostaną rozpoznane jego objawy. Szanse na to, że dziecko będzie chodziło, skończy szkołę oraz rozpocznie samodzielne życie, są niewielkie. W „Medycynie Praktycznej” (międzynarodowe pismo dla lekarzy) czytamy, że specyfiką tej choroby jest to, iż nie ma ona precyzyjnej definicji, a samo jej rozpoznanie odbywa się poprzez narastanie podejrzenia choroby – nigdy od razu. Pod pojęciem mózgowego porażenia dziecięcego ukrywa się bowiem całe spektrum problemów: od zaburzeń ruchu i postawy związanych z uszkodzeniem lub zaburzeniem rozwojowym niedojrzałego mózgu, po zaburzenia pracy narządów zmysłów (słuch, smak, wzrok, zaburzenia uwagi), problemy neurologiczne (ataki padaczki, często lekoopornej) i zakłócenia rozwoju umysłowego. Zwykłe przeziębienie może być czasem dla tych chorych śmiertelne. Postawienie właściwej diagnozy utrudnia to, że każdy przypadek mózgowego porażenia dziecięcego jest inny. Bardzo często nie ma możliwości ustalenia, skąd ono się wzięło. W „Medycynie Praktycznej” czytamy, że badania obrazowe ośrodkowego układu nerwowego nie pozwalają jednoznacznie określić zmiany. Aby właściwie zdiagnozować, na co cierpi dziecko, niezbędne jest współdziałanie specjalistycznego zespołu lekarskiego pod przewodnictwem neurologa dziecięcego. Ze względu na charakter choroby oraz trudny dostęp do specjalistów pełna diagnoza mózgowego porażenia dziecięcego jest w Polsce stawiana często bardzo późno. Rodzice nie mogą przy tym liczyć na większą pomoc państwa. Aby zapewnić swoim dzieciom właściwą opiekę, muszą rezygnować z pracy zawodowej. Skazani są na długie i męczące dojazdy na rehabilitację, wizyty u specjalistów oraz specjalne przedszkola i szkoły. Sieć tak zwanych placówek integracyjnych jest bardzo niewielka. Samorządowcy nie wiedzą bowiem, że dziecko cierpiące na mózgowe porażenie dziecięce dzięki odpowiedniej rehabilitacji i edukacji może czasem skończyć wyższą uczelnię.
Przy biernej postawie urzędników udaje się to wyłącznie dzięki wielkiej determinacji rodziców. Od kilku lat proszą oni polityków o rozważenie możliwości wprowadzenia rozwiązań prawnych oraz organizacyjnych, które ułatwiłyby właściwą rehabilitację dzieci. Doświadczenia wielu państw świata pokazują, że to się po prostu opłaca. Na liście postulatów Stowarzyszenia rodziców dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym znajdziemy między innymi wprowadzenie instytucji asystenta dziecka niepełnosprawnego. Byłoby to prawne potwierdzenie roli, jaką w rzeczywistości, choć bez urzędowego papieru, pełni rodzic. Obowiązujące regulacje uniemożliwiają na przykład rodzicom przebywanie wraz z dzieckiem w przedszkolu czy szkole. Wprowadzenie owych przepisów nie byłoby wcale kosztowne dla budżetu. Wiązałoby się bowiem z odbiurokratyzowaniem i ujednoliceniem zasad wypłaty zasiłków oraz innej pomocy dla rodzin z dziećmi niepełnosprawnymi. W tym kryją się spore oszczędności. Z szacunków ekspertów zajmujących się administracją publiczną wynika, że aby wypłacić jedno becikowe, administracja rządowa i samorządowa musi wydać 200–250 złotych (koszty przelewów bankowych pomiędzy agendami, zbieranie i przetwarzanie danych, korespondencja, dodatkowe etaty dla księgowych i tym podobne). Rodzice dzieci z porażaniem mózgowym proszą także o uregulowanie sprawy dostępu do nowoczesnych metod leczenia i rehabilitacji. Zamiast finansować skuteczne, sprawdzone i ekonomicznie racjonalne terapie za pomocą tak zwanych pomp baklofenowych oraz toksyny otulinowej, biurokraci wolą wydać pieniądze na pozornie tańsze metody, z których rezygnuje świat. Jak już wyrażą zgodę na zastosowanie nowoczesnych metod, to poprzez narzucenie limitów dawek czy wieku zaprzepaszczają sens leczenia. Co ważne, w 2009 roku od ekspertów zajmujących się ekonomicznymi badaniami skuteczności różnych terapii dostali analizę powszechnego zastosowania programowalnych pomp baklofenowych. Wynika z niej, że taka terapia jest w ogólnym rozliczeniu tańsza od metod standardowych. Nie możemy także zapomnieć
o problemach z dostępem do współczesnych metod diagnostycznych – badań obrazowych, badań funkcjonalnych (diagnostyka laboratoryjna ruchu i chodu), bez których żadna sensowna terapia nie ma sensu. Na oko nie da się bowiem opracować wskazań do leczenia. Rodzice dzieci cierpiących na mózgowe porażenie dziecięce proszą także – wraz z lekarzami – o uruchomienie systemu Centralnego Rejestru Chorych z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym, (CRCMPD). Umożliwiłby on specjalistom monitorowanie losów klinicznych pacjentów z przedporodowym, okołoporodowym i wczesnodziecięcym uszkodzeniem tzw. górnego neuronu ruchowego, którego następstwa stanowią zespół objawów mózgowego porażenia dziecięcego. Jego celem jest zmniejszenie liczby chorych ze skrajnie nasilonymi zaburzeniami odżywienia, neurogennymi
na zawarte w nim dane – wyłącznie dla osób uprawnionych. Uprawnienia dostępu do systemu wydaje jego administrator (…). Funkcjonowanie rejestru uzależnione jest nie tylko od jego mechanizmów, ale i od danych, które do niego wprowadzają lekarze rodzinni – czyli osoby, które mogą rejestr zasilać i wykorzystywać”. Rzecznik dodał, że jego opracowanie kosztowało budżet państwa w 2008 roku 73 200 zł. Ponosi on także koszty jego bieżącego utrzymania (serwer, na którym jest zawieszony Centralny Rejestr i tym podobne). Według naszych informacji, coś, co zdaniem urzędników Ministerstwa Zdrowia uchodzi za Centralny Rejestr, jest tylko jego regionalną, wielkopolską mutacją. Po prostu w 2008 roku agenda resortu zdrowia – Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia – uruchomiła w województwie wielkopolskim na próbę
skrzywieniami kręgosłupa, zwichnięciami stawów biodrowych i cierpiących z powodu bólu somatycznego. Ponad połowa chorych należy do grupy o najwyższym stopniu upośledzenia funkcjonalnego, a niejednokrotnie również umysłowego. W takim przypadku ryzyko wystąpienia kosztownych w leczeniu powikłań porażenia jest niezwykle wysokie. Według analizy, którą przygotował profesor dr hab. med. Marek Jóźwiak z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, do najpoważniejszych problemów zalicza się zwichnięcia stawów biodrowych, boczne skrzywienia kręgosłupa, niedożywienie i odleżyny. A urzędnicy na to: o co wam chodzi? System przecież działa. Rzecznik ministra zdrowia Paweł Olechno wyjaśnił nam, że „Centralny Rejestr Chorych z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym (CRCMPD) funkcjonuje i jest dostępny – z uwagi
ów rejestr. Zapomniała tylko po zakończeniu testów uruchomić go w pełnej, ogólnopolskiej wersji. ! ! ! Podobnym blamażem może się skończyć największy przetarg w ramach programu informatyzacji ochrony zdrowia. Otóż Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia za zgodą Ministerstwa Zdrowia poinformowało w dniu 12 lutego, że zamierza kupić za 360 milionów złotych moduły tak zwanej Elektronicznej Platformy Gromadzenia, Analizy i Udostępniania Zasobów Cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych. Co w tłumaczeniu na język zrozumiały oznacza chęć zakupu systemów elektronicznej dokumentacji medycznej, w tym elektronicznej recepty. Rzecz w tym, że nie ma jeszcze żadnych przepisów regulujących jej funkcjonowanie. Ustawa o systemie informacji w ochronie zdrowia nie
11
została jeszcze przyjęta przez Sejm. Projekt przygotowany przez Ministerstwo Zdrowia zawiera, zdaniem ekspertów, wiele luk i nieścisłości. Wdrożenie tej propozycji grozi niekontrolowanym transferem naszych najbardziej intymnych danych do firm ubezpieczeniowych, banków, a nawet do… proboszczów. Oni staną się beneficjentami projektu, który współfinansuje UE. Realizacja tego projektu w takim kształcie, jak możemy przeczytać na listach dyskusyjnych prowadzonych przez specjalistów od medycznych baz danych, grozi tak zwanym podwójnym finansowaniem ze środków UE. Po prostu wcześniej części owej Elektronicznej Platformy zrealizowały z funduszy regionalnych niektóre samorządy wojewódzkie i kilka dużych miast. Niestety, nie zawsze udało się je skoordynować. W efekcie lekarze pracujący w jednym województwie nie będą mogli odczytać danych wpisanych przez medyków z innego regionu. Nasi rozmówcy zwracali także uwagę na chłodne stosunki pomiędzy Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia oraz Narodowym Funduszem Zdrowia. A bez dobrej współpracy pomiędzy tymi instytucjami realizacja tego projektu nie ma sensu. Według specjalistów, przetarg organizowano dość pospiesznie. Dowodem na to jest publikacja w dniu 16 lutego 2011 roku obszernego sprostowania do ogłoszenia przetargowego. Być może powodem pomyłek i opuszczeń w jego pierwszej wersji był brak wsparcia ze strony ekspertów dysponujących specjalistyczną wiedzą. Ich nabór ogłoszono dopiero 17 lutego 2011 roku. ! ! ! Naszym zdaniem, podobnie może się skończyć operacja wprowadzenia nowych dowodów osobistych. A bez nich nie ma co myśleć o możliwości załatwiania sporej części spraw urzędowych przez internet. Dzisiaj, mimo że mamy świetnych informatyków, pod tym względem zamykamy unijne rankingi. I dlatego UE dała się przekonać do sfinansowania wartych 370 mln zł nowych dowodów osobistych. Problem w tym, że ich terminowe wdrożenie jest bardzo wątpliwe. Większość przetargów ogłoszono z opóźnieniem, a część oferentów dostarczyła referencje budzące wątpliwości. Otwiera to drogę do niekończących się sporów i odwołań. Nowe dowody osobiste oraz Elektroniczna Platforma Gromadzenia, Analizy i Udostępniania Zasobów Cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych są ze sobą technicznie i organizacyjnie powiązane. Upadek jednego z tych projektów oznacza fiasko drugiego. Urzędnicy nie tracą optymizmu. Dla nich nie ma różnicy pomiędzy systemem, który nie działa, a takim, z którego możemy skorzystać. MiC
12
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Święty krzyż zwierząt Do zadań własnych każdej bez wyjątku gminy należy opieka nad bezdomnymi zwierzętami. Tak zapisano w ustawie. Teoretycznie, bo praktyka, na przykład w Świętokrzyskiem, jest inna. Mordownia, umieralnia, miejsce kaźni i potwornych cierpień, obóz zagłady – tak do niedawna mówiło się o miejskim schronisku w Dyminach pod Kielcami, które – choć przeznaczone dla około 100 zwierząt (liczba miejsc ledwie wystarczająca dla samego miasta Kielce) – obsługiwało 21 okolicznych gmin. Ta „obsługa” – co udowodnili obrońcy czworonogów – polegała na tym, że zwierzaki, które już znalazły się za bramą, umierały z głodu i chorób, zagryzały się nawzajem albo były poddawane często nieuzasadnionej eutanazji. – To, co dzieje się w kieleckim schronisku, to już nie jest niehumanitaryzm, ale zwykłe bestialstwo i działanie z premedytacją. Motto pracujących tam ludzi brzmi: „dobry pies to martwy pies” – mówiła „FiM” Elżbieta Kaczmarska ze Świętokrzyskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Owo bestialstwo, które opisywaliśmy w „FiM” (45, 49/2010), zakończyło się w listopadzie ubiegłego roku. Wówczas wobec potwierdzonych nieprawidłowości i udokumentowanej męczarni zwierząt Wiesław Wyszkowski, powiatowy inspektor weterynarii, podjął decyzję o wykreśleniu Dymin z rejestru schronisk, co oznacza, że nie można tam umieścić żadnego nowego czworonoga. Władze miasta zdecydowały natomiast o tymczasowym (do momentu rozstrzygnięcia konkursu na zarządcę schroniska) przekazaniu infrastruktury schroniska wraz ze znajdującymi się w nim na dzień zamknięcia zwierzętami pod opiekę Świętokrzyskiemu Towarzystwu Opieki nad Zwierzętami (w sprawie adopcji zwierząt ze schroniska w Dyminach można się kontaktować z Anitą Nawrocką, tel. 604 275 553). Jeśli znajdą się w budżecie Kielc środki na modernizację Dymin, a powiatowy inspektor weterynarii wyrazi zgodę, placówka powróci na listę schronisk. To jednak odległa przyszłość. Tymczasem dziś – dzięki całkowitej bezczynności władz samorządowych i ich wieloletnim zaniedbaniom w zakresie walki z bezdomnością zwierząt – województwo świętokrzyskie jako jedyne w Polsce nie ma na swoim terenie ani jednego (!) schroniska. Żeby można było mówić
o humanitarnym traktowaniu zwierząt, powinno być co najmniej jedno na powiat, a więc 13! Jak zatem władze radzą sobie z bezdomnymi czworonogami? Na przykład tak jak
w Starachowicach, gdzie jedynym sposobem na bezdomne zwierzęta – co wykazała kontrola NIK przeprowadzana w urzędzie miasta – było ich odławianie, a następnie uśmiercanie. W okresie od 2008 r. do pierwszego półrocza 2010 r. pozbyto się w ten sposób 99 proc. z niemal 400 wyłapanych zwierząt. Śledztwo w tej sprawie prowadzi obecnie lokalna prokuratura. Według obrońców zwierząt, podobne praktyki odbywają się w Jędrzejowie i Końskich. Za wieloletnie zaniedbania urzędnicze płacą jak na razie wyłącznie zwierzęta. Dopiero kiedy zupa się wylała, sprawą ich losu na swoim terenie zainteresowała się Bożentyna Pałka-Koruba (PO), wojewoda świętokrzyski, która z dniem 1 marca br. powołała pełnomocnika ds. ochrony zwierząt. Zamierza też rozliczyć lokalne samorządy z tego, jak rozwiązują problem. A problem jest, i z każdym dniem narasta. – W tej chwili mamy tu tysiące bezdomnych psów i kotów, których istnienia urzędnicy gminni nie zauważają, obarczając wolontariuszy ze stowarzyszeń i fundacji troską o ich los – mówią społecznicy, którzy bezustannie odbierają zgłoszenia o wałęsających się bezdomnych
psach, i chociaż robią wszystko, aby im pomóc, udaje się uratować zaledwie 10 proc. z nich. Pozostałe muszą sobie radzić same. Zwykle bywają rozjechane przez samochody, padają z głodu albo chorób. – Sytuacja jest rozpaczliwa. To jest kuriozum w XXI wieku i w kraju, który należy do Unii Europejskiej – alarmują przedstawiciele Stowarzyszenia Obrona Zwierząt.
proszą o nic więcej poza tym, żeby im w społecznej działalności nie przeszkadzać, przekonują się właśnie członkowie SOZ z woj. świętokrzyskiego. Oni – chcąc choć trochę poprawić dramatyczną sytuację – postanowili schronisko wybudować. Na własnej ziemi i za własne pieniądze. – Nigdy się nie łudziłam, że uda się dogadać z okolicznymi włodarzami w kwestii cywilizowanej opieki nad bezdomnymi zwierzętami, nie mówiąc już o przekonaniu ich do wybudowania schroniska. Dlatego zbieraliśmy pieniądze na własną inwestycję, żeby od nikogo nie być uzależnionym – mówi Agnieszka Lechowicz, prezes SOZ. W końcu – po kilku latach oszczędzania – funduszy zgromadzonych z darowizn oraz 1 procenta podatku wystarczyło na zakupienie odpowiednio położonych gruntów. Złożyli wniosek o warunki zabudowy dla przepełnionego zielenią schroniska, które ma pomieścić 50 psów i 10 kotów. Wydawać by się mogło, że teraz już nic nie staFot. MaHus nie na przeszkodzie w realizacji projektu. A jednak… wójt Według nich, w Polsce brakuje gminy Wodzisław, na terenie któnie tylko schronisk, ale także służb rej miałoby powstać schronisko, wyodpowiedzialnych za szybkie i hudania owych warunków odmówił. manitarne odławianie błąkających Dlaczego? się zwierząt, programów ich rejePowołuje się m.in. na protesty stracji i identyfikacji, szeroko zakromieszkańców, tylko że oni – jak jonych sterylizacji i kastracji, akcji uważają członkowie SOZ – nie wieadopcyjnych, polityki uświadamiadzą, przeciwko czemu protestują. nia mieszkańców o prawach zwieNie wiedzą, jak wygląda współczerząt… No a przede wszystkim – dosne schronisko prowadzone przez brej urzędniczej woli. ludzi, którzy kochają zwierzęta. NiO tym, że nie ma jej nawet gdy czegoś takiego nie widzieli. wtedy, kiedy obrońcy zwierząt nie
W telewizji widzą zwykle przykłady antyschronisk. Wójt swoją decyzję argumentuje też ekologią, tzn. tym, że teren ten leży na obszarach planowanych do objęcia ochroną przez program Natura 2000, on zaś uznał, że nasze schronisko jest bardzo szkodliwą inwestycją. To akurat argument mocno chybiony, biorąc pod uwagę, że przecież Stowarzyszenie Obrona Zwierząt jest organizacją pożytku publicznego, działającą właśnie w sferze ekologii i ochrony zwierząt oraz ochrony dziedzictwa przyrodniczego. W swoich szeregach skupia osoby szczególnie wyczulone na dobro przyrody. – W przeciwieństwie do szeroko rozpowszechnionych zachowań mieszkańców woj. świętokrzyskiego nie wywozimy śmieci do lasu (raczej je z lasów, pól i rowów zbieramy oraz segregujemy), nie wypalamy łąk, nie palimy tworzyw sztucznych, sadzimy drzewa, budujemy budki lęgowe dla ptaków. Zajmujemy się pomocą zwierzętom domowym, dzikim i gospodarskim. Posądzanie nas o planowanie działań szkodliwych dla naturalnego ekosystemu jest więc co najmniej nieporozumieniem – mówią członkowie stowarzyszenia i przypominają, że przecież niemal natychmiast po zakupie działki, na której planują budowę schroniska, skierowali do rady gminy wniosek o uznanie za pomnik przyrody rosnącej tam lipy. – Najłatwiej jest urzędnikowi powiedzieć „nie” w sytuacji, kiedy nie wie, jak dany temat ugryźć. Tylko że to jest skandal, kiedy na terenie województwa nie ma schronisk, kiedy brakuje ustawowej opieki nad zwierzętami, które gdzieś są wywożone i zabijane w niewyjaśnionych okolicznościach, a my jako wolontariusze za własne pieniądze, na własnej ziemi, własnym sumptem chcemy coś zrobić i już na samym początku tej długiej biurokratycznej drogi mówi nam się „NIE”. A przecież podsuwamy gminie pod nos gotowe rozwiązanie jej problemu i nie chcemy nic w zamian. Ja tego nie rozumiem – przyznaje Agnieszka Lechowicz. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Schroniska dla zwierząt w Polsce Województwo
dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warmińsko-mazurskie wielkopolskie zachodniopomorskie Ogółem
dane na 30.11.2010 r.
Ilość schronisk
Ilość miejsc dla psów i kotów w schroniskach wg szac. IW
Przeciętna ilość miejsc w schronisku
9 7 7 4 13 4 19 3 4 8 10 19 10 19 10 146
986 1020 1265 596 4706 1020 5186 234 620 1440 1250 4055 2080 3024 1366 28860
110 145 181 149 362 255 273 78 155 180 125 214 208 159 137 198
Liczba Ilość miejsc dla zwierząt mieszkańców w schroniskach w przeliczeniu w mln na 30 tys. mieszkańców
2,9 2,1 2,2 1,0 2,6 3,3 5,2 1,0 2,1 1,2 2,2 4,6 1,3 1,4 3,4 1,7 38,2
3,40 4,86 5,75 5,96 18,10 3,09 9,97 2,34 2,95 12,00 5,68 8,81 14,86 8,89 8,04 7,55
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. kandynawia, czyli tzw. kraje nordyckie, to 5 państw północnej Europy charakteryzujących się podobnymi językami (z wyjątkiem Finlandii), wspólną historią i zbliżoną kulturą (wyrosłą z luteranizmu), a obecnie także podobnymi wartościami społecznymi. Cechuje je również związany z położeniem geograficznym nieprzyjazny człowiekowi klimat: długie jesienno-zimowe wieczory czy wręcz noce polarne, chłód, do tego w Danii, Norwegii i Islandii przejmująca wilgoć i silne wichry, a na znacznych obszarach Szwecji, północnej Norwegii i w całej Finlandii także bardzo mroźne i długie zimy. Wydawałoby się, że życie, jakiego można by się tam spodziewać, będzie wypełnione biedą i zabarwione depresyjnymi nastrojami. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie, i to przynajmniej od dwóch pokoleń – kraje te przodują w rozwoju technologicznym i społecznym, a wskaźniki satysfakcji życiowej należą do najwyższych na świecie.
BEZ DOGMATÓW
Misjonarze z Polski
S
Rewolucja socjaldemokratyczna Cała Skandynawia, począwszy od Szwecji, została przeorana mentalnie przez ideologię tamtejszej socjaldemokracji. Była ona z jednej strony antyradziecka, a z drugiej bardzo krytyczna wobec USA. W polityce społeczno-gospodarczej stworzono model państwa zapewniającego pełne bezpieczeństwo socjalne obywateli oraz innowacyjną gospodarkę opartą na udziale własności prywatnej, spółdzielczej i państwowej. Obowiązkowe wysokie zarobki i świadczenia dla pracowników sprawiły, że firmy musiały się albo rozwijać, albo przebranżawiać, albo ginąć. Sprzyjało to innowacjom. Stworzono społeczeństwa bardzo egalitarne, gdzie wysokim podatkom towarzyszyły duże świadczenia dla wszystkich (także zamożnych). Jednocześnie wiązało się to z wysokim odsetkiem zatrudnionych, w tym kobiet. Kraje nordyckie bardzo szybko postawiły także na równouprawnienie kobiet oraz nowy, egalitarny model rodziny. Wcześnie przyswojono sobie hasła proekologiczne oraz wielki szacunek dla idei praw człowieka i pacyfizmu. Nie przeszkadzało to Szwecji w czasach zimnej wojny posiadać jedną z najlepszych armii w Europie. To wówczas kraj ten stał się ikoną krajów niezaangażowanych, trzecią drogą wśród dwóch zwaśnionych bloków militarnych. Wpływ nordyckiej ideologii socjaldemokratycznej objął całe tamtejsze społeczeństwa, w tym prawicę. Dzięki temu także tamtejsze partie konserwatywne, gdy są u władzy, konserwują socjaldemokratyczny de facto model państwa bezpieczeństwa socjalnego. Prawicowe korekty społeczno-gospodarcze są zwykle niewielkie i nie naruszają istoty systemu. Jedynie w Islandii długo rządząca prawica wprowadziła system
13
Szczęście podbiegunowe
Fot. Krzysztof Mitka
Jak to możliwe, że mieszkańcy krajów o teoretycznie najgorszych warunkach do życia zbudowali sobie świat najbardziej przyjazny? bardziej liberalny i nie skończyło się to dla tej wyspy zbyt szczęśliwie. Co ciekawe, wielokrotnie ogłaszano już śmierć skandynawskiego modelu. W Polsce słynął z takich deklaracji m.in. Janusz Korwin-Mikke. Mówiono, że Skandynawia zbankrutowała. A ponieważ bankructwo nigdy nie nastąpiło, to przestano wreszcie kłamać i sukcesy skandynawskie przypisano tamtejszej specyfice historyczno-kulturowej. Przykład skandynawski jest bowiem bardzo ciężki do zniesienia dla zwolenników fundamentalizmu rynkowego – samym swoim istnieniem zaprzecza lansowanym przez nich tezom. Dlatego na potrzeby propagandy Skandynawię trzeba albo zakłamać, albo zignorować. W Polsce to się do pewnego stopnia udało, ale w ostatnich latach Skandynawia jest znów popularna, jakby na przekór Korwin-Mikkemu i Balcerowiczom.
Zadowoleni z życia Bez rewolucji socjaldemokratycznej z połowy XX wieku nie byłoby cudu szczęśliwej Skandynawii. Według zeszłorocznego rankingu „Forbesa”, wśród 5 krajów, których mieszkańcy są najbardziej zadowoleni na świecie, aż 4 leżą w Skandynawii – to Dania, Finlandia, Norwegia i Szwecja. Piątym okazała się Holandia, która zresztą posiada system pod wieloma względami zbliżony do nordyckiego. Dania zajęła w tym rankingu pierwsze miejsce i takowe zajmuje
we wszystkich niemal pomiarach szczęśliwości. Jest lepsza od innych krajów skandynawskich z powodu najniższego bezrobocia i wysokości dochodów na głowę mieszkańca. Wśród przyczyn tego poczucia szczęścia wymienia się: wysoki standard dochodów przy dużej ich równości, dobry system edukacji publicznej, prawidłowo, sprawnie funkcjonującą służbę zdrowia i właściwe zabezpieczenie na starość. Do tego dochodzi jeszcze jedno – słynne skandynawskie umiłowanie prostoty i natury. Tamtejszy model wychowania nie nakierowuje młodych ludzi na wyścig szczurów i pogoń za coraz większymi pieniędzmi, lecz uczy zadowolenia z tego, co się ma, samoakceptacji oraz szukania zadowolenia z życia także poza sferą materialną. I to raczej nie w religii... Kraje nordyckie szczycą się także niską przestępczością, niewielkim odsetkiem więźniów, nowatorskim od pokoleń podejściem do wychowania młodzieży. Tamtejsza mentalność została także przeorana przez feminizm, ruch wyzwolenia gejów oraz empatię wobec zwierząt. To, co w Polsce uznaje się ze zgrozą za „cywilizację śmierci”, w Skandynawii pomaga budować dobrostan społeczny. Szwecja jest jednym z pierwszych krajów świata, który miał zostać dotknięty bombą demograficzną, czyli gwałtownie rosnącą liczbą osób w starszym wieku. Bomba nadeszła, ale nie eksplodowała. Nie tylko dlatego, że zaczęło się rodzić nieco więcej dzieci niż wcześniej i że zreformowano system emerytalny. Starszych ludzi przygotowuje się do czasu emerytury, uczy aktywnego spędzania czasu, przedłuża czas pracy dla tych zdrowych. Skumulowanie takich działań sprawia, że wzrost liczby emerytów nie okazał się katastrofą ani nie zadłużył budżetu. Przeciwnie, Szwecja jest jednym z najmniej zadłużonych krajów Europy.
Religia po skandynawsku Kraje nordyckie łączy luterańska tradycja i humanistyczna współczesność. Prowadzi to do zaskakujących dla nas kontrastów. W Skandynawii mamy największy odsetek ludzi niereligijnych na świecie. Jednocześnie niektóre z tamtejszych krajów (Dania, Norwegia) nie przeprowadziły do końca rozdziału Kościoła od państwa. Czy są to zatem kraje klerykalne? Wręcz przeciwnie. Luteranizm nie jest nurtem religijnym prowadzącym współcześnie do klerykalizacji życia publicznego. Tamtejszy protestantyzm zawsze był na usługach państwa i nigdy nie starał się nad nim panować – przeciwnie niż katolicyzm. Ta cecha została utrzymana podczas socjaldemokratycznej hegemonii, kiedy to lewica użyła Kościoła luterańskiego do budowania egalitarnego społeczeństwa. Dlatego socjaldemokratom nie spieszyło się do laicyzacji. Państwo dawało Kościołowi pieniądze, a jednocześnie wymagało, aby ten szanował system i władzę. Jest to nie do wyobrażenia w kraju katolickim, w którym kler chce rządzić politykami. Dlatego podawanie przez polskich prawicowców Norwegii jako pozytywnego przykładu państwa rzekomo prokościelnego i przy tym nowoczesnego jest żałosne. Tamtejszy Kościół państwowy akceptuje rzeczy, na które polski katolicyzm nigdy by się nie zgodził. Zlaicyzowanym Skandynawom tamtejszy „klerykalizm” zbytnio nie przeszkadzał, podobnie jak monarchia (jest w 3 krajach nordyckich). A to dlatego, że i jedno, i drugie nie miało większego znaczenia i wpływu na realne życie. Jednak po latach rozdział Kościoła i państwa przeprowadzono w Szwecji, a w Norwegii i Islandii proces ten nabiera tempa, m.in. z powodu wielkiego uwiądu parafii protestanckich.
W ostatnich miesiącach w polskich mediach pojawiły się pompatyczne teksty na temat rychłego nawrócenia Skandynawii na katolicyzm. Rzeczywiście Kościół katolicki w krajach nordyckich, zwłaszcza w Norwegii, przeżywa pewien renesans. Jest on związany jednak wyłącznie z jednym czynnikiem – potężną falą polskiej emigracji „za chlebem”, która w stosunkowo słabo zaludnionej Norwegii (4,7 mln mieszkańców) osiągnęła nawet liczbę 100 tys. osób. Nieliczne parafie katolickie, z niewielkimi kościółkami, zaczęły pękać w szwach. Kto widział na przykład katedrę rzymskokatolicką w Oslo, ten wie, że „matka norweskich kościołów katolickich” jest wielkości małego kościoła parafialnego w Polsce. Gdy w Oslo pojawiło się nagle o kilkanaście tysięcy Polaków więcej, to ten kościół oczywiście przestał wystarczać, nawet jeśli na mszę pofatygował się zaledwie co dziesiąty nowo przybyły rodak. Zaczęto więc rozbudowywać katolickie parafie (np. w Stavanger w południowo-zachodniej Norwegii – patrz zdjęcie). Ale jeśli ktoś twierdzi, że na miejscowych zrobiło to wrażenie i wywołało chęć przejścia na katolicyzm, to jest w błędzie. Za to u niektórych spowodowało to pewne rozbawienie. Słowo „nawrócenie”, którego używają polskie media w kontekście rzekomej katolickiej ekspansji na Północy, niesie ze sobą dwa przesłania. Religijne i etyczne. Człowiek nawrócony to nie tylko człowiek bardziej pobożny, ale także podobno bardziej moralny. Uważam, że ekspansja polskiej religijności katolickiej nie jest w stanie pogłębić u Skandynawów żadnego z tych dwóch aspektów. Polski katolicyzm jest płytki, bezrefleksyjny, obrzędowy. Nadwiślański kler katolicki bywa butny i powierzchowny. Polacy są de facto obojętni wobec wiary, o czym na tych łamach pisaliśmy wielokrotnie. Ta płycizna religijna nie jest w stanie niczym zaimponować tej mniejszości Skandynawów, która jest jeszcze wierząca. Bardziej konserwatywni z nich ocenią polskich katolików jako półniewierzących, a ci bardziej liberalni – jako mało etycznych, bo na przykład skłonnych do homofobii. Ze smutkiem trzeba też przyznać, że większość udowodnionych kradzieży w norweskich sklepach popełniają Polacy... Jeśli chodzi o aspekty moralne, to rzeczywiście chyba niczym nie zaimponujemy. Zresztą nigdzie w Europie nie mamy pod tym względem dobrej opinii. Co najwyżej niektórzy rodacy uchodzą za pracowitych, ale i Skandynawowie nie są leniami. Mają najwyższe wskaźniki zatrudnienia i opinię solidnych. Na czym miałoby zatem polegać „nawrócenie Skandynawii”? Na co niby mielibyśmy ją nawrócić? Co takiego miałaby pod polskim wpływem zyskać, czego dotąd nie ma? MAREK KRAK
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
Młot na czarownice pospólstwa, a ten żądałby dotrzymania obietnicy, wyrok śmierci wydać może inny sędzia, który przyrzeczenia wszak nie składał”.
urodzonej Heleny Scheuberin, którą oskarżono o sprowadzanie nagłej śmierci na parafian, Kramer zaczął wypytywać ją o szczegóły życia seksualnego, sędziowie nakazali mu zamilknąć i wynosić się z miasta. Cały proces uznano za nieważny, a wszystkie kobiety za całkowicie niewinne. W oficjalnym dokumencie miejscowej
naraża się na jego zemstę. Boska zemsta może dotknąć nie tylko jednostki, ale i ogół społeczności. Niekiedy cały naród. Ale tak naprawdę opętany był autor „Młota na czarownice”. Opętany przez fobie seksualne, obsesje i neurozy, największą przyjemność odnajdywał w opisywaniu krwi miesiączkowej,
Heinrich Kramer (1430–1505) urodził się w Alzacji. Wstąpił do zakonu dominikanów tylko po to, aby uzyskać status wędrownego inkwizytora. Jeździł od miasta do miasta, od wsi do wsi i… nigdy się nie mylił. Zawsze i wszędzie, gdzie się zatrzymał, odnajdował przynajmniej jedną czarownicę, a często nawet zmowę kilkudziesięciu „wiedźm”. Tak było w prawie stu miejscowościach diecezji Strasburg i kilkuset w Bazylei. Do dziś nie wiadomo, jakim sposobem Kramer wpłynął na Innocentego VIII, by ten wydał w roku 1484 bullę „Summis desiderantes”. „Nieomylny” papież stwierdził w niej, że „w niektórych niemieckich arcybiskupstwach czarownice poczyniły wielkie spustoszenia wśród ludzi, zwierząt i rolnych płodów, sprowadziły okropne choroby i sprawiły, że ziemia stała się bezpłodna”. Tego właśnie Kramerowi było potrzeba. Z papieską bullą niczym z listem polecającym udał się w roku 1485 do Innsbrucku i oskarżył o czary siedem kobiet powszechnie szanowanych i cenionych za ich mądrość. W okolicy zawrzało, więc arcyksiążę Zygmunt i miejscowy biskup Georg Golser coraz poważniej zaczęli obawiać się niepokojów społecznych, a tym samym osobistych kłopotów. Kiedy podczas publicznego procesu szlachetnie
władzy świeckiej i kościelnej ogłoszono, że Heinrich Kramer to, człowiek chory psychicznie, niebezpieczny i niepożądany na terenie diecezji. Książę oświadczył nawet, że w podległych mu włościach nikt dominikaninowi nie zagwarantuje bezpieczeństwa, co w praktyce oznaczało, iż zabicie szaleńca nie będzie ścigane prawem. Przerażony Kramer uciekł, ale poprzysiągł zemstę. W ciągu niecałego roku napisał traktat „Malleus Maleficarum” i wydał go drukiem w Spirze w roku 1486. Jako przedmowę umieszczono w księdze wspomnianą wcześniej bullę, co miało wskazywać na poparcie ze strony samego papieża. Autor dołączył też kilka sfałszowanych listów z wydziału teologii uniwersytetu w Kolonii, na dowód, że uczelnia w pełni popierała jego poglądy. A jakie były te poglądy? Otóż postrzegalnym, doczesnym światem rządzi Szatan. Władzę swą sprawuje poprzez Żydów, ale głównie przez kobiety. Kto nie ściga i nie karze czarownic, ten zdradza Boga, a tym samym
włosów łonowych, polucji, przyczyn impotencji, męskiego nasienia (analiza koloru i smaku), wielkości członków i zanikaniu penisów. Z całą pewnością można uznać „Młot…”
Od czasu wynalezienia druku dwie książki miały rzeczywisty i fatalny wpływ na dzieje ludzkości: „Mein Kampf” oraz „Malleus Maleficarum”. To zdanie zamieszczone w jednym z historycznych opracowań jest prawdziwe tylko w części. O ile bowiem katastrofa związana z książką Hitlera – choć kosztowała życie milionów – trwała kilka lat, to „Młot…” stymulował i pchał do szaleństwa ludzkie umysły przez wieki i tak naprawdę jego pokłosiem są współczesne egzorcyzmy. Autorami „Malleus Maleficarum” byli dwaj dominikanie – Jacob Sprenger i Heinrich Kramer. Ich dzieło posłało na stosy setki tysięcy ludzi i było drogowskazem postępowania Kościoła wobec milionów istnień (zwłaszcza w Nowym Świecie). Współcześni historycy coraz częściej twierdzą jednak, że współautor Sprenger to postać fikcyjna, a Kramer „stworzył” go po to, by uwiarygodnić swoją książkę jako pracę zespołową. Heinrich Kramer był głównym inkwizytorem w południowych Niemczech. Osobiście podpalił 220 stosów, a na śmierć skazał ok. 1000 „czarownic” i dwa razy tyle Żydów. Najprawdopodobniej cierpiał na chorobę psychiczną, która była konglomeratem rozdwojenia libido, fobii seksualnych i obłędnej nienawiści do kobiet. Twierdził, że ich „niepohamowany, zwierzęcy wprost popęd płciowy” wykorzystywany jest przez diabła do prześladowania wiernych (kobieta „jest bardziej cielesna niż mężczyzna, co jasno widać z wielu jej cielesnych obrzydlistw; wszelkie czarownictwo bierze się z cielesnej lubieżności, która u niewiast jest nienasycona”). To właśnie przez kobiety i za ich przyzwoleniem szatan rządzi światem. Już samo słowo kobieta, czyli femina, pochodzi – zdaniem mnicha dominikańskiego – od terminów fides (wiara) i minus (mniej). Czyli istota mniejszej wiary, a więc – w świetle wiary – podczłowiek. Inkwizytor Kramer nakazywał w „Młocie…”, by sędziowie pod żadnym pozorem nie orzekali wyroków całkowicie uniewinniających (nawet w przypadku ewidentnego braku winy), bo zawsze nowe dowody mogą być podstawą do wytoczenia oskarżonemu kolejnego procesu. Wyrok uniewinniający mógłby zatem sugerować, że sędziowie też są w zmowie z szatanem. Kolejne instrukcje pouczają sędziów i katów, że kobiecie można obiecać ocalenie życia za przyznanie się do czarownictwa i później słowa nie dotrzymać – „Bóg bowiem rozgrzesza każdą niegodziwość największą popełnioną po to, aby pognębić szatana. Gdyby jednak sprawa się wydała ogółowi
za średniowieczną książkę pornograficzną, a autora za seksualnego dewianta, który dziś byłby pensjonariuszem zakładu dla obłąkanych. Kramer
pisze bowiem tak: „Często widywano na polach i w lasach leżące na wznak czarownice, obnażone wyżej niż do pępka i zgodnie z naturą tej obrzydliwości poruszające gwałtownie odpowiednimi członkami, goleniami i udami, podczas gdy niewidoczne dla znajdujących się w pobliżu ludzi inkuby czyniły swoje na górze”. Według Kramera, wszystkie kobiety, bez wyjątku, są „nieuchronną karą, złem koniecznym, najohydniejszym plugastwem, naturalną pokusą, pociągającą katastrofą, niebezpieczeństwem w domu, smakowitym uszczerbkiem, złem natury pomalowanym w czyste kolory!”. ! ! ! „Malleus Maleficarum” odegrał przerażającą rolę w historii Europy. Przez kilka stuleci – przetłumaczony na kilkadziesiąt (!) języków – był podstawowym podręcznikiem sędziów i katów inkwizycji. Według ostrożnych szacunków, traktat ten splamiony jest krwią około miliona torturowanych i mordowanych ludzi – głównie kobiet. W języku polskim książka ukazała się w Krakowie w roku 1614 – pod tytułem „Młot na czarownice. Postępek zwierzchowny w czarach, także sposób uchronienia się od nich i lekarstwo na nie w dwóch częściach”. Tłumacz, Stanisław Ząbkowic, poucza: „Jeśli który błąd z umysłów ludzkich wykorzeniać, osobliwie ten, który twierdzi, że czary nic nie są, i przez nie ludzie żadnej szkody popadać nie mogą”. „Malleus Maleficarum” spopularyzował w Polsce wiarę w istnienie czarownic i już od ukazania się traktatu w naszym języku zapłonęły nad Wisłą stosy. A płonęły jeszcze w XVIII i XIX wieku. ! ! ! Oto autentyczne fragmenty polskiego tłumaczenia „Malleus Maleficarum” z roku 1614. Choć archaiczna polszczyzna utrudnia lekturę dzieła, cytaty podajemy w ich oryginalnym brzmieniu, żeby pokazać, jak wyglądał „naukowy” język Kościoła katolickiego z czasów… odrodzenia. Jeśli spróbujecie którykolwiek z oryginalnych akapitów przetłumaczyć na współczesną polszczyznę, zobaczycie, że meritum nic a nic się nie zmieniło.
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
! ! ! Trojacy są ludzie od Pana Boga uprzywilejowani, którym ten zły ród czarami swemi szkodzić nie może. Pierwszy są, którzy na sądach abo sprawiedliwości przeciwko im zasiadają, bądź też urząd jaki pospolity przeciwko im na sobie noszą. Drudzy którzy obrzędami i Ceremoniami kościelnymi siebie warują, to jest: kropieniem wody, i pożywaniem soli święconej, świecew dzień Gromniczny, i gałązek w Niedzielę Kwietniową poświęconych, używanie przystojne: ponieważ kościół te rzeczy dlatego święci, żeby moc szatańską skracały, o czym niżej będzie. Trzeci są, których Aniołowie Boży w obronie swej rozlicznymi i niewypowiedzianemi sposobami mają. ! ! ! O białychgłowach zaś, których szatan żądzami, rozkoszami cielesnymi do siebie pociąga, przygładów jest bardzo wiele. W czym osobliwie wiedzieć to potrzeba, iż jako szatan więcej pragnie i stara się kusić dobrych, a niżeli złych, […] tak też wszelkie panienki i dzieweczki świątobliwsze, bardziej zwieść usiłuje: czego nas rozum i doświadczenie uczy. Abowiem iż już złych opanował, a dobrych nic: dla tego barziej stara się pod swoję władzą pociągnąć sprawiedliwych, których nie ma, aniżeli złych których już osiągnął. Jako i xiążęta ziemskie, barziej powstają przeciwko tym, którzy im są przeciwni, aniżeli przeciwko inszym, którzy im podlegają. Doświadczenie, abowiem w miasteczku Rawensburgu z dwóch białogłów spalonych, jako się niżej pokaże przy opisaniu sposobu, który zachowują burze pobudzając. Jedna łaziebniczka między inszemi rzeczami do których się przyznała to też przydała, że od szatana wiele cierpiała, dlatego, żeby pannę jednę nabożną, córkę człowieka możnego […] zwiodła, takim sposobem, żeby ją w święto jakie do siebie wezwała, gdzieby z nią szatan w postaci młodzieńca mógł rozmawiać. Co acz częstokroć sprawić ważyła się, jednak zawsze skoro z panienką mówić poczęła, zaraz się ona krzyżem świętym przeżegnała. Czyniła to pewnie z natchnienia Anioła dobrego: żeby sprawy szatańskie wniwecz obróciła. Jest i druga panna w Biskupstwie Argentyńskim, która na spowiedzi przed jednym z naszych zeznała, iż czasu jednego w dzień Niedzielny, gdy się sama tylko w domu Ojca swego przechadzała, baba niektóra z miasta, przyszła ją nawiedzać, i między inszemi słowy nie uczciwemi, które mówiła, na koniec to rzekła, iż jeśli by się jej podobało, chciała ją doprowadzić na miejsce, gdzie mieszkają młodzieńcy obywatelom miasta onego nieznajomi. I gdy (rzecze panna) zezwoliłam, i za nią idąc do domu weszła, rzekła baba: oto po wschodzie do gmachu
górnego idziemy gdzie młodzieńcy mieszkają, ale strzeż, żebyś się nie żegnała. Co gdym uczynić obiecała, idąc za nią po wschodziech, tajemniem znak Krzyża na się włożyła. Za czym stało się, iż gdychmy na wierzch wschodów przyszły, i przed komorą obiedwie stanęły, ona baba ogromną twarzą, i sercem zajątrzonym obróciwszy się, i na mnie weźrzawszy rzekła: Przeklenctwo w tobie, czemuś się przeżegnała? Pódź z tąd do czarta, i takż bez szkody do domu wróciłam się. Stąd pokazuje się, jakich sztuk ten nieprzyjaciel na oszukanie dusz ludzkich zażywa. Na koniec namieniona łaziebniczka spalona powiedziała że takim sposobem […] była zwiedziona […] to jest: iż szatana w osobie ludzkiej podkała w drodze, gdy umysłem płodzenia wszeteczeństwa, szła miłośnika swego nawiedzić: z którym szatanem obyczajem ludzkim cieleśnie złączywszy się, spytał jej szatan, jeśliby go poznała, odpowiedziała ona, że go by najmniej nie zna: odpowiedział on. jestem szatan, i jeśli chcesz ku twojej lubości, zawsze mnie mieć będziesz, i nie opuszczę cię w wszelakich potrzebach twoich. Na co ona gdy zezwoliła, ośmnaście lat aż do końca żywota swego, onej brzydkości szatańskiej podlegała, z odstąpieniem, i zaprzeniem wiary dostatecznym. ! ! ! I tenci jest najwysszy stopień i najbrzydliwszy w sprawowaniu czar: drugie abowiem są rozmaite, insze szkody przynoszące, to jest, że grady i powietrza szkodliwe z piorunami i błyskawicami poruszają, niepłodność w ludziach i w bydle sprawują. Niemowiątka których nie pożerają (jako się wysszej opisało) szatanom ofiarują albo też zabijają. Ale to czynią dziateczkom nie krzczonym, te abowiem ktore pożerają, krzczone bywają, jako się pokaże, i to tylko za Bożym dopuszczeniem. Umieją też dziateczki blisko wody biegające, w wodę przed
oczyma rodziców ich, gdy żaden nie postrzeże wtrącać: konie pod ludźmi wściekłe czynić, z miejsca na miejsce przez powietrze tak rzeczą samą, jako i mniemaniem przebywać. Sędziów i inszych urzędników umysły żeby im nie szkodzili, odmieniać, milczenie sobie, i inszym na mękach będącym sprawować: na tych którzy je imają, strach i drżenie wielkie przepuszczać, rzeczy tajemne inszym objawiać, i niektóre przyszłe rzeczy gruntujące się na sprawach i przyczynach przyrodzonych, za nauką szatanską opowiedać. Rzeczy których nie masz, jako te które są pokazować: do miłości, abo nienawiści nieporządnej umysły ludzkie pobudzać; piorunem […] ludzi […] abo i bydło zabijać: władzą rodzajną, abo moc do sprawy małżeńskiej odejmować, poroniene sprawować. Dziateczki w żywocie matek ich tylko dotknieniem zwierzchownym zabijać: także też samym pojrzeniem, podczas bez dotknienia, ludzi i bydło czarami usidlić, i o śmierć przyprawić: dziateczki swoje własne szatanom ofiarować, i wszytkie szkodliwe rzeczy, które insze czarownice po trosze czynią, gdy Pan Bóg dla grzechów ludzkich dopuszcza, te najwyższym stopniu czarownice będące, sprawować umieją: lecz nie przeciwnym sposobem. ! ! ! Naprzód tedy wiedzieć potrzeba, iż sześcią sposobów czarownice ludziom szkodzić mogą, wyjąwszy sposoby, którymi
15
insze stworzenie zarażają. Pierwszy sposób jest, gdy nieporządną miłością mężczyznę ku białejgłowie, abo białągłowę ku mężczyźnie zapalają. Wtóry, gdy nienawiść, abo zazdrość ku komu sprawują. Trzeci, którym ludzi czarują, żeby moc rodzajną mężczyźnie ku białejgłowie, abo białagłowa ku mężczyźnie traciła: abo też inszymi sposobami poronienie sprawują. Czwarty, gdy w członku jakim człowiekowi szkodzą. Piąty, gdy o śmierć przyprawują. Szósty, gdy do szaleństwa przywodzą. Przy czym przyznać musim, iż w każdym inszym stworzeniu, wyjąwszy okręgi niebieskie, które dla przytomności Aniołów obracających także dla powszechnego dobra świata wszystkiego od czar wolne są prawdziwe choroby czynić mogą czarownice mocą szatana, która przechodzi wszelką moc przyrodzenia. ! ! ! Czarownice przeszkodę czynią w władzy rodzajnej, tak w ludziach obojej płci, jako i w bydle, a wszytko za Bożym dopuszczeniem. Przeszkoda ta bywa dwojaka, jedna wnętrzna, druga zwierzchowna. Wnętrzną przeszkodę dwojakim sposobem czynią. Pierwszy sposób, gdy władzę członka męskiego do rodzenia potrzebną zgoła odejmują. Czego nie ma żaden mieć za rzecz nie podobną, ponieważ i ruchomość przyrodzoną w każdym członku odjąć mogą. Drugi sposób gdy […] duchom do rodzenia potrzebnym ścieżki do wypuszczania nasienia służące zatykają […]. Zwierzchowną przeszkodę pod czas czynią, przez obrazki abo zadanie w pokarmie ziół pewnych, podczas insze zewnętrzne rzeczy, jako na przykład przez kurze jądra, i onym podobne. Wierzyć wszakże temu nie mamy, żeby niepotężność w mężczyźnie te rzeczy sprawowały, ale raczej skryta moc szatańska, ktorzy temu rzeczami czarownice mamiąc, jakoby one sprawowały, żeby ani mężczyzna sprawy małżeńskiej odprawować ani białagłowa począć mogła, sami to tajemnym sposobem sprawują. ! ! ! Podobną rzecz zwykł powiedać kapłan jeden uczciwy i uczony z klasztoru Spireńskiego: Dnia jednego, mówi, gdym spowiedzi słuchał, młodzieniec przystąpił i w spowiedzi swojej, że członek męski utracił, z wielkim żalem powiedał. Dziwując się ja, mówi Spowiednik, i słowom jego wiary nie dając, ponieważ człowiek łatwo wiarę dający, za lekkiego od mądrych bywa miany. Doznałem tego sam, obaczywszy gdy młodzieniec miejsce (szatę odchyliwszy) pokazał, że nie było nic. Przeto używszy dobrej rady, pytałem, jeśliby miał jaką białągłowę podejrzaną, któraby mu to czarami swymi sprawiła. Odpowiedział młodzieniec, że ma jedną podejrzaną, ale wyprowadziła się stąd, i mieszka w Wormatiey. Rozkazałem mu tedy, żeby jako naprędzej do Wormatiey szedł, i to prośbami, to obietnicami, przywrócenia członka u białejgłowy prosił. Uczynił według roskazania i wróciwszy się w krótkim czasie, dziękował mu bardzo; powiedając, że już dostał utraconego członka. Uwierzyłem mu tedy, wprzód wszakże dojrzawszy rzeczy samej. ! ! ! Powiedział albowiem człowiek niektóry, iż gdy członek męski zagubił i czarownicy jednej o przywrócenie go prosił. Rozkazała mu czarownica żeby na drzewo pewne wstąpił i z gniazda, w którym takowych członów było niemało, któryby mu się podobał wziąć pozwoliła. Gdy tedy on jeden najwiętszy między nimi obrawszy wziąć go chciał. Rzekła tedy czarownica: zaniechaj tego, albowiem to jest plebana jednego”. Powyższy fragment dowodzi, że i „Młot…” miał swoje humorystyczne akcenty. Przynajmniej z dzisiejszego punktu widzenia. Z tej samej perspektywy patrząc, skonstatować trzeba, że od XVII wieku zmienił się tylko język, a meritum pozostało dokładnie takie samo… Katolicka Agencja Informacyjna donosi oto, że w Niepokalanowie zakończył się 24 Ogólnopolski Zjazd Egzorcystów. Uczestniczyło w nim około 90 duchownych. Wśród uczestników zjazdu był znany demonolog o. Aleksander Posacki. Pytany o przyczynę zła, jezuita powiedział, że z jednej strony wiąże się ono z odchodzeniem ludzi od wiary i modlitwy, a z drugiej – mamy do czynienia z przemożnym wpływem Szatana na subkultury, media i internet. Ojciec Posacki podkreślił też, że istotą grzechu i satanizmu jest egoizm, wyuzdanie i bezwstydna cielesność. A zatem dawne miejsce Żydów i kobiet zastąpiły ich dawne grzechy. Zaiste, niewielka to zamiana. Od powstania „Malleus Maleficarum” minęło 525 lat. Jakże niewiele… MAREK SZENBORN
16
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
ZE ŚWIATA
POBOŻNE NIEUKI Podczas ostatniego orędzia o stanie państwa prezydent Obama ostrzegał, że Amerykanie pozostają w tyle za wieloma nacjami w wynikach z nauk ścisłych i przyrodniczych. Za 10 lat młodzi ludzie poszukujący pracy będą musieli wykazać się wiedzą daleko wykraczającą poza zakres szkoły średniej. Powagę sytuacji potwierdzają dane rządowe: w roku 2009 dwie trzecie czwartoklasistów amerykańskich nie było w stanie opanować programu z przedmiotów obowiązkowych, 70 proc. ośmioklasistów zawala testy, a spośród kończących szkołę średnią egzaminów nie zdaje 79 procent. Żeby mieć wyniki, nie tylko trzeba się przykładać, ale także mieć dobrych nauczycieli. Tymczasem dwójka naukowców z Penn State University wykryła, że tylko 28 proc. nauczycieli biologii w szkole średniej przyznaje się, że naucza teorii ewolucji. 13 proc. twierdzi, że uczy wyłącznie kreacjonizmu. Niedawno w Pensylwanii nauczyciel chemii i fizyki Tom Ritter wytoczył dystryktowi szkolnemu sprawę przed sądem, oskarżając tamtejsze władze o propagowanie w szkole teorii ewolucji, co jego zdaniem jest „nienaukowe” i „szerzy ateizm”. Ritter domaga się likwidacji publicznej edukacji. Nie jest osamotniony w swych poglądach. JF
DOŻYWOCIE DLA DZIECKA Ameryka jest rekordzistą w wielu dziedzinach. Konserwatyści lansują tezę, że jest krajem „wyjątkowym”.
Wyrok w sprawie 11-latka z Pensylwanii dowodzi, że USA są krajem absolutnie wyjątkowym. Amnesty International, która usiłuje interweniować, stwierdziła, że Jordan Brown jest najmłodszym na świecie więźniem z tak surowym wyrokiem – dożywocie bez prawa ułaskawienia. Jordan zastrzelił ciężarną przyjaciółkę swego ojca. Użył do tego karabinu taty. Prawo jego stanu należy do najbardziej bezwzględnych dla młodocianych. Wszyscy niepełnoletni, którzy popełniają morderstwo, są automatycznie sądzeni jak dorośli, jeśli sędzia nie
zadecyduje inaczej. W tym wypadku nie zadecydował, bo chłopak nie przyznał się do winy. Sędzia postanowił dać mu nauczkę. Matka zabitej jest zachwycona. W obliczu akcji protestacyjnych przeciw nieludzkiemu wyrokowi, jej rodzina utworzyła stronę internetową i walczy o to, by nie dopuścić do zmiany wyroku. „On wiedział, co robi!” – to argumentacja. Eksperci są nieco innego zdania, wskazując, że mózg dziecka rozwija się powoli i nawet 16-latek nie jest w pełni dojrzały. „To szokujący wyrok, zwłaszcza w kraju, który uważa się za postępowego obrońcę praw ludzkich” – konstatuje Susan Lee, dyrektor amerykańskiego oddziału Amnesty International. USA są jednym z dwu krajów świata, który odmówił ratyfikacji konwencji ONZ w sprawie praw dziecka. Drugim jest… Somalia. W Pensylwanii karę dożywocia odsiaduje 450 nieletnich, więcej niż w jakimkolwiek innym stanie. W USA – kraju szczycącym się największą na świecie liczbą obywateli za kratami – ponad 2500 osób odsiaduje kary za przestępstwa popełnione przed ukończeniem 18 roku życia. Żeby legalnie wypić w Stanach pierwsze piwo, należy ukończyć 21 lat. W roku 2005 Sąd Najwyższy USA wspaniałomyślnie zakazał skazywania nieletnich na kary śmierci, ale utrzymał w mocy prawo pozwalające skazać nieletniego na dożywocie za morderstwo. Pamiętajmy, że polska prawica marzy o skopiowaniu nad Wisłą surowego prawa jankeskiego... PZ
SEKS W NOWYM JORKU NY stawia na seks. Masowy, nawet ostry, ale bezpieczny. Miasto nie ogranicza się do deklaracji: w ciągu 5 lat władze rozdawały po 3 mln kondomów miesięcznie. Wykonajmy kilka prostych obliczeń matematycznych, a podziw dla jurności nowojorczyków wydatnie wzrośnie. „Pragniemy, by Nowy Jork był najbezpieczniejszym na świecie miastem do uprawiania seksu – deklaruje Monica Sweeney, przedstawicielka wydziału zdrowia i autorka podręcznika „Sens kondomu: Poradnik seksualnego przetrwania w nowym tysiącleciu”. – Wielu ludzi przyjeżdża do nas by uprawiać seks i chcemy, by praktykowali go bezpiecznie. Nie propagujemy seksu jako takiego; propagujemy seks bezpieczny. U nas i w całym kraju nastolatki i jeszcze młodsi współżyją seksualnie, nie zwracając uwagi na zabezpieczenie”. Z ostrym i bezkompromisowym potępieniem akcji pospieszyły archidiecezje nowojorska i brooklyńska. Pewnie – po co się bezkarnie nurzać w rozpuście, skoro można nurzać się przykładnie, a potem bezgrzesznie umrzeć. Zawszeć to szansa na ołtarz. JF
SPACER RATUJE MÓZG Do długiej listy korzyści, jakie przynosi aktywność fizyczna, nauka dopisuje nową.
Nie chodzi o forsowne sporty – wystarczy chodzić. Spacery hamują tempo rozwoju stanów patologicznych w mózgu, które z czasem doprowadzają do choroby Alzheimera, czyli ciężkiej demencji prowadzącej do zgonu. Chodzenie wpływa pozytywnie na zdrowie mózgu także osób zdrowych. „Liczba komórek ma krytyczne znaczenie – stwierdza autor studium, dr Cyrus Raji z Uniwersytetu w Pittsburghu. – Gdy komórki mózgu zaczynają obumierać, oznacza to stan patologiczny. Kiedy ich ilość utrzymuje się na normalnym poziomie, mózg jest zdrowy”. Ludzie, u których zdiagnozowano początki demencji, powinni chodzić co najmniej 8 km tygodniowo; zdrowi – 9-10 km. Spacery poprawiają odporność mózgu na zanikanie komórek. TN
Hospital wykryli, że mężczyźni, którzy zaczynają tracić włosy przed 20 rokiem życia mają dwukrotnie wyższe ryzyko zachorowania na nowotwór prostaty. Ten typ raka to najczęstszy (nie licząc raka skóry) nowotwór u mężczyzn – jest drugim w kolejności (po raku płuc) zabójcą. Łysienie po 30. i 40. nie powoduje wzrostu zagrożenia. Zarówno w przypadku raka prostaty, jak i łysienia istotną rolę odgrywają hormony płciowe. Co drugi mężczyzna traci włosy. Odkrycie powinno przyczynić się do spadku liczby zgonów, bo osoby wcześnie łysiejące będą (powinny być) częściej i skrupulatniej badane na okoliczność raka prostaty. Niestety, niedawno badacze wykryli, że badania na okoliczność raka prostaty u wszystkich mężczyzn po 50. powodują więcej szkody niż pożytku, bo testy (PSA) nie są w stanie odróżnić powoli rozwijającego się, znacznie mniej groźnego raka od jego bardzo agresywnej odmiany, wymagającej natychmiastowej interwencji. Przed kilkoma miesiącami stwierdzono, że mężczyźni, których palec wskazujący jest dłuższy od serdecznego, mają z kolei obniżone ryzyko nowotworu prostaty. TN
TOAST SPERMĄ Smaki zmieniają się jak gusta. Jeszcze niedawno modnym przysmakiem były baranie jądra, teraz amatorzy jedzenia o profilu seksualnym uczynili kolejny krok do przodu.
NIE ŁYSO CI?! Łysina może być niebawem zmorą przeszłości! I nie są to kolejne czcze zapewnienia producenta być może rewelacyjnego eliksiru. Tym razem o obiecującym odkryciu powiadamiają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Jak to czasem bywa, dokonali go przypadkiem. Testując, jak wpływa stres na czynności trawienne myszy, podano im hormon potęgujący stres. Myszy wyłysiały. Ludzie także łysieją ze zmartwień. Gdy z kolei łysym myszom zaaplikowano substancję asteressin-B, blokującą działanie hormonu stresu, po 3 miesiącach ze zdumieniem stwierdzono, że gryzonie odzyskały bujną sierść. Badacze byli zaskoczeni, że nastąpiło to tak szybko. Następne doświadczenia wykluczyły pomyłkę. Czy u ludzi będzie podobnie? Tego jeszcze nie wiadomo, ale w zasadzie efekt powinien być podobny. Perukarze mogą zacząć wpadać w panikę. PZ
ŁYSINA I RAK Jakby łysienie nie było dostatecznym nieszczęściem, naukowcy francuscy z Pompidou European
Trendy robi się końska sperma. Przynajmniej w Nowej Zelandii. Na Hokitika Wildfood – tamtejszych targach kulinarnych w Christchurch – była szlagierem. Sperma ogiera jest zdrowa, prawie nie ma cholesterolu i – jak zapewniają producenci – jest bezpieczna. Pobiera się ją za pomocą sztucznej pochwy. Klienci mogą sobie nawet wybrać ogiera, którego się dla nich zonanizuje. Z porcji spermy robi się napój energetyczny Powerhorse. Rzeczniczka targów zachwala koktajl spermowy jako „napój dla odważnych”. CS
CICHO! Hałas nie jest przyjemny, co więcej – jest szkodliwy dla zdrowia. Ale żeby aż do tego stopnia?
Duńscy badacze z Instytutu Epidemiologii Raka w Kopenhadze stwierdzili, że nawet 10-procentowy wzrost poziomu hałasu wzmaga ryzyko udaru mózgu o 14 proc. Głośnych dźwięków powinni się wystrzegać zwłaszcza ludzie powyżej 65 roku życia – u nich wzrost ryzyka wynosi 27 proc. Sprawa jest poważna, bo nie mówimy o ogłuszających rykach: zagrożenie wylewem rośnie przy hałasie powyżej 60 decybeli, a to poziom głośności normalnej rozmowy, o dzwonach kościelnych nie wspominając. Wcześniej w innych badaniach wykryto, że ekspozycja na hałas uliczny zwiększa ryzyko chorób krążenia i podnosi ciśnienie krwi. Hałas podnosi poziom hormonów stresu, które wywołują wyższe ciśnienie krwi, co z kolei grozi wylewem krwi do mózgu. CS
ZBAWIENNA ALERGIA Alergia – udręka współczesności. Dla cierpiących na którąś z jej odmian to często krzyż na całe życie. Okazuje się, że to nieszczęście może przynosić… korzyści. Rozpoznanie alergenu jest trudne, a czasem wręcz niemożliwe, leczenie bywa mało skuteczne, nie mówiąc już o kosztach. Ale alergia jako błogosławieństwo? Ratująca życie? Durnowate żarty! Badania Bridget McCarthy z Uniwersytetu Illinois w Chicago wykazały, że ludzie cierpiący na alergię rzadziej zapadają na raka mózgu. Jego najbardziej złośliwa i najbardziej typowa odmiana, glioma, stanowi często wyrok śmierci. W USA zapada na nią ponad 22 tys. ludzi rocznie, a ponad 13 tys. umiera. Okazuje się, im większa postać alergii dotyka jedną osobę, tym rzadziej ta osoba choruje na najbardziej złośliwą odmianę nowotworu. Nie ma znaczenia, na co ma się alergię – mówi dr McCarthy – wszystkie redukują ryzyko. Dlaczego? To pytanie wprawia zazwyczaj naukowców w zakłopotanie. Także w tym wypadku powody nie są dokładnie znane, przypuszcza się jednak, że chodzi o układ odpornościowy, którego histeryczna reakcja powoduje alergie. U alergików jest on prawdopodobnie bardziej uwrażliwiony na wychwytywanie i niszczenie komórek nowotworowych. Badacze skupiają się na poznaniu mechanizmu związku alergii i raka – to zadanie kluczowe dla opracowania nowych terapii. PZ
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. yba psuje się od głowy. Powiedzenie, z reguły trafnie oddające stan rzeczy, nie pasuje do Kościoła katolickiego. On się psuje jednocześnie od ogona i od głowy. Arcybiskupowi Monachium, kardynałowi Reinhardowi Marxowi, dobrał się do skóry „Die Welt”. Jednym z podwładnych księcia Marxa
R
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
chciał się pozbyć pedofila z parafii Zoetemer. Książę zorganizował więc kryminaliście przenosiny do parafii Amersfoort, której proboszcza ani wiernych nie poinformował oczywiście o upodobaniach molestanta – ten potem sam przyznał, że kardynał nie sprawdził, co się dalej działo. A działo się to, co przedtem. Rosła lista nieletnich ofiar. Kardynał
z lat 50., 60., 70. i 80. Ale Simonis kontynuuje tę linię obrony w XXI wieku. Między marcem a grudniem minionego roku zgłoszono 2 tys. raportów o molestowaniu seksualnym w Kościele holenderskim. Znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się czas, gdy na nadgarstkach niejednego księcia Kościoła
Woń kardynałów był wykładowca w elitarnej szkole katolickiej Cloister Ettal. Ofiary chcicy księdza belfra poskarżyły się w diecezji 5 kwietnia 2010 roku, a ta niezwłocznie powiadomiła o sprawie archidiecezję. Ale przez 3 miesiące nic się nie działo. Pedofil grasował, a Marx milczał, mimo że jednoznaczne wytyczne konferencji biskupów Niemiec zobowiązują do natychmiastowego działania, szczególnie zaś do poinformowania bezpośredniego otoczenia i przełożonych gagatka, żeby nie dopuścić do dalszej jego aktywności. Dopiero po 3 miesiącach zawiadomił policję. Dlaczego zwlekał? Czemu tak późno się ocknął? Z pobudek „politycznych” – odpowiada „Die Welt”; potrzebna mu była teczka na podwładnych. Kardynał miał bowiem zatarg z mnichem zarządzającym szkołą i z dyrektorem internatu. Kiedy zażądał ich rezygnacji, ci odwołali się do papieża i uzyskali rehabilitację. Wtedy Marx natychmiast posłał policji dossier z danymi wykładowcy pedofila. Kardynałowi wisiało, że następny uczeń może być zgwałcony lub molestowany w rezultacie opóźnienia – ważniejsze było kolekcjonowanie haków. Kardynał Ad Simonis był księciem archidiecezji Utrecht od roku 1983 do 2007. Przybiegł doń na skargę na podwładnego biskup Rotterdamu Philippe Baer, który
Simonis przerzucił więc sprawcę do kolejnej parafii – Eindhoven. Nie reagował, gdy rodzice poszkodowanych dzieci zanosili skargi bezpośrednio przed jego książęco-kościelne oblicze. W latach 1987–2008 sześcioro rodziców ofiar zawiadamiało policję, ale ta również była dziwnie powściągliwa. Hanneke Brunt, której syn został zgwałcony, mówi: „Simonis powiedział mi: »Takie rzeczy nie dzieją się w Kościele katolickim. My tego nie robimy«”. Inni potwierdzają, że nie otrzymali od Simonisa żadnej pomocy. Poszkodowany Erwin Meester konstatuje: „On z całą świadomością udzielał pedofilowi ochrony, którą powinien otaczać jego ofiary”. Wim Eijk, następca Simonisa na stanowisku arcybiskupa Utrechtu, w roku 2010 zakazał pedofilowi funkcjonować w roli księdza, a prokuratura zidentyfikowała „dziesiątki” jego ofiar. Simonis – indagowany, czemu na to pozwalał – niewinnie wybałusza oczęta zza drucianych okularów i wyjaśnia: „Psycholog powiedział, że jest bezpiecznie skierować go do następnej parafii”. W ubiegłym roku Simonis wywołał powszechne oburzenie swą wypowiedzią w programie telewizyjnym: „Myśmy nie wiedzieli”. W dodatku powtarzał tę kwestię po niemiecku, co Holendrom źle się kojarzy. To była typowa linia obrony Kościoła, gdy na jaw wychodziły setki afer
zacisną się kajdanki. Memento nadeszło właśnie z Filadelfii. Prokurator oskarżył ks. Williama Linna, najbliższego współpracownika kardynała Bevilaquy, sekretarza archidiecezji ds. kleru i dyrektora personelu, o spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa dzieci przez krycie i przemieszczanie pedofila. Wiadomość była szokująca, bo nigdy dotąd nie oskarżono kryminalnie kogoś na tak wysokim stanowisku w Kościele. Linn krył trójkę duchownych, którzy gwałcili ministrantów i przekazywali ich sobie do zabawy. Ława przysięgłych, która prowadzi śledztwo, konstatuje w raporcie: „Wiemy, że przez lata kard. Bevilaqua był dokładnie i na bieżąco informowany przez Linna, ale brak nam wystarczających dowodów na postawienie mu zarzutów – przynajmniej w tym momencie”. Raport ławy przysięgłych (tygodnik jezuicki „America” pisze, że po jego lekturze „żołądek się wywraca”) stwierdza też, że w archidiecezji wciąż działa ponad 30 aktywnych przestępców seksualnych. Jej obecny zwierzchnik, kard. Justin Rigali, odmówił komentarzy i opublikował krótkie oświadczenie, w którym rżnie głupa. Albo papieża wybierają debile, albo cyniczni kłamcy bez skrupułów. I bez sumienia, oczywiście. Doprawdy nie wiadomo, w którą ewentualność lepiej wierzyć... CS
Siostry chcą się kochać Emma Templeton, 44-letnia katolicka zakonnica zatrudniona jako kapelan w Henry Newman Catholic College w brytyjskim Birmingham, pięknie załatwiła Patricka Udomę, o rok od siebie starszego duchownego tego samego wyznania – poszła na policję i oskarżyła go o gwałt. Kapłan został aresztowany, w jego domu (stracił go później w następstwie wydarzeń) przeprowadzono rewizję, a do tego stracił pracę w St. Rose of Lima Catholic Church. „Moje życie zostało zdewastowane” – lamentuje Udoma. W trakcie intensywnych przesłuchań przyznał się wreszcie, że istotnie, miał pożycie z zakonnicą, ale o żadnej przemocy nie było mowy. Minęło 5 miesięcy… Przyszłość duchownego malowała się bardzo nieciekawie, ale na szczęście policja odkryła w telefonie siostrzyczki ponad 200 tekstów, w których wyznawała ona miłość swemu kochankowi. Nie brakło w nich pikantnych szczegółów, ale nie było mowy o jakimś gwałcie. Udomę wypuszczono, natomiast
aresztowano siostrę Templeton, która wyznała, że wszystko zmyśliła, bo ksiądz chciał ją porzucić. Najpierw go szantażowała, że mu zaszkodzi, potem poszła na policję. Teraz dostała 10 miesięcy, ale w zawieszeniu, więc może jakoś poskładać do kupy swe życie erotyczne. Mniej więcej w tym samym czasie na policję w Nowym Jorku i do szpitala zgłosiła się inna poturbowana zakonnica. – Zostałam brutalnie zgwałcona na ulicy. Dwumetrowy potwór złapał mnie za gardło, a gdy zemdlałam, wykorzystał mnie seksualnie – łkała. Gdy jedni policjanci ścigali potwora, inni maglowali siostrzyczkę, bo jej dramat podejrzanie im woniał. Wreszcie wyznała: wszystko zmyśliłam. Tzn. nie wszystko, tylko gwałt. Stosunek, na chodniku, jak najbardziej odbyła, ale z właścicielem pobliskiego sklepu. Potem się zawstydziła i zameldowała gwałt. Policja okazała się miłosierna: bożej służebnicy uszło płazem wprowadzenie władz w błąd. Zatem walcząc o zniesienie celibatu księży, nie można zapominać o potrzebach zakonnic! PZ
17
„Nie” dla beatyfikacji eksyk był pierwszy na długiej liście krajów, które odwiedził prawie święty globtroter. Ładnie mu się odwdzięcza za to wyróżnienie.
M
Właśnie w Meksyku w reakcji na beatyfikację Jana Pawła II powstało i funkcjonuje ugrupowanie Observatorio Eclesial. Organizuje ono ogólnoświatową akcję pod hasłem „Wezwanie do jasności”. Motywem jest sprzeciw wobec wynoszenia byłego papieża na ołtarz. Działacze katoliccy – a jakże – zarzucają mu przede wszystkim bliskie stosunki i protekcję udzielaną Marcialowi Macielowi, totalnie skompromitowanemu licznymi przestępstwami założycielowi zakonu Legion Chrystusa. Już tylko to, co mówią, wystarczy, by nie był kandydatem na świętego. Nie chciał widzieć jego czynów, ochraniał osobnika,
który od lat 50. do 90. skrzywdził mnóstwo nieletnich. Listy zarzutów Observatorio Eclesial nie wyczerpuje Maciel. Innym poważnym zarzutem jest zniszczenie teologii wyzwolenia. Jednym z duchownych reprezentujących ten nurt katolicyzmu, któremu papież zaszkodził, jest Ernesto Cardenal z Ameryki Środkowej. Dziś krytykuje beatyfikację i oskarża Jana Pawła II o chronienie pedofilów. Już 13 innych prominentnych teologów europejskich i latynoskich wyraziło solidarność z postulatami Observatorio Eclesial. Organizacja planuje sporządzenie „świadectwa sprzeciwu” wobec beatyfikacji. TW
Biedni zapłacą zterodniowa wizyta Benedykta na Wyspach Brytyjskich kosztowała podatników około 10 mln funtów, i to nie licząc pieniędzy wydanych na zapewnienie bezpieczeństwa.
C
Wyszło na jaw, że część tej kwoty – 1,85 mln – zabrano z funduszu na pomoc dla zagranicy. Brytyjscy parlamentarzyści zareagowali zdumieniem, a niektórzy oburzeniem i zażądali wyjaśnień. Za przeżycia religijne niewielkiej części Brytyjczyków zbiednieniem zapłacą ludzie Trzeciego Świata. Akurat w okresie, gdy ceny żywności pobiły wszelkie rekordy.
Oczywiście, koszty wypadu Benedykta do Albionu były niczym w porównaniu z kwotami, jakie płacono za organizację i zabezpieczenie religijnych bachanaliów, których nie żałował sobie Karol Wojtyła. Podczas pontyfikatu działał on bowiem jak odkurzacz wysysający pieniądze z budżetów wizytowanych, a często bardzo biednych krajów. JF
Brązowy medalik est wreszcie sukces na skalę światową! Jarosław Kaczyński może być dumny – naród go nie zawiódł. Moherowy naród, ten najcenniejszy...
J
Polska pokonała USA! Stwierdzają to sami Amerykanie, przyznając się do porażki. Prof. David Campbell z katolickiego uniwersytetu Notre Dame przeprowadził badania, z których wynika, że wyprzedziliśmy jego kraj – i to o trzy miejsca – w kategorii religijności społeczeństw na świecie. Jako kryterium oceny brano pod uwagę frekwencję w kościołach. Stany zajęły 7 miejsce, a nasz Katoland – trzecie. Niestety, pozostaje pewien niedosyt… Czemu nie pierwsze? Jak
to możliwe, aby ktoś był pobożniejszy od nas? Pobili nas tylko muzułmanie. Najreligijniej jest w Jordanii, a zaraz potem w w Indonezji. Między krajem, którego królową jest Matka Boska, a USA znajdują się Egipt, Brazylia oraz Indie. Dodatkowy dla pokolenia Kaczyńskich powód do dumy stanowi to, że Japonia (mieliśmy się stać jej dubletem!), pozostała daleko w tyle, na pozycji 16. Ameryka może mieć satysfakcję, że pobiła o jedno miejsce Iran. CS
18
lipcu 1980 roku władza wprowadziła podwyżki cen żywności w zakładowych stołówkach i bufetach oraz restauracjach. Ta decyzja rządu – podobnie jak wcześniejsze tego typu – wywołała szereg strajków w całym kraju. Edward Gierek, którego pozycja szefa Partii wisiała na włosku, nie był w stanie toczyć bojów z klasą robotniczą, zwłaszcza że istniało duże prawdopodobieństwo, iż część robotniczych protestów była inspirowana przez jego wrogów politycznych. Dlatego przyjął taktykę uników. Media, próbując bagatelizować problem, nie mówiły o strajkach, lecz eufemistycznie o przerwach w pracy. Dziesięć lat wcześniej strajkujące zakłady były obstawiane przez wojsko, a podczas ulicznych zamieszek milicja używała broni palnej; teraz delegaci rządowi jeździli do strajkujących zakładów i próbowali łagodzić nastroje, godząc się na większość postulatów. Nie było już mowy o jakichkolwiek represjach, zwłaszcza że w wielu zakładach strajki wybuchały powtórnie, gdy załoga nie otrzymała wynagrodzenia za okres wcześniejszych przestojów. Można więc stwierdzić, że w 1980 r. odwaga w Polsce bardzo staniała. Obecnie tym lipcowo-sierpniowym protestom przypisuje się cechy patriotyzmu i walki z systemem, jednak miały one charakter wyłącznie socjalny. Ostrożne żądania polityczne pojawiły się dopiero później. Gierek coraz bardziej tracił głowę, odczuwalny był również brak byłego premiera Piotra Jaroszewicza, który mimo wszystko miał określoną koncepcję gospodarki, a zarazem – przy trochę rozrzutnym Gierku – starał się być przysłowiowym „księgowym”. Pomysłem Gierka na ratowanie sytuacji było wprowadzenie podwyżek płacowych oraz rewaloryzacja rent i emerytur, które suma summarum miały obciążyć budżet państwa na kwotę dwudziestu miliardów złotych, natomiast wpływy z tych niewielkich podwyżek miały oscylować w granicach raptem dwóch miliardów złotych. Było to posunięcie zabójcze dla Skarbu Państwa, i tak przeciążonego ogromnymi inwestycjami oraz zagranicznymi kredytami. Mimo to Gierek naiwnie wierzył, że rozpoczęte inwestycje zaczną przynosić zyski i koniunktura gospodarcza się odwróci. Jednak ekonomiści bili na alarm, że bez drastycznych cięć budżetowych Polsce grozi paraliż gospodarczy. Tutaj trzeba przypomnieć, że do lat osiemdziesiątych w PRL w zasadzie nie było żadnych podwyżek cen, gdyż każde ich wprowadzenie skutkowało wielkimi protestami. Ta naiwna postawa Gierka musiała być wyraźnym sygnałem dla jego przeciwników politycznych – uznali, że przyszedł już czas na zmianę władzy w Polsce, bo w obecnym stanie grozi jej anarchia. Ale Gierka można było „wysadzić z siodła” jedynie przez sprowokowanie niepokojów społecznych.
W
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA 7 Sierpnia 1980 roku dyrekcja Stoczni Gdańskiej zwolniła dyscyplinarnie za kolportaż opozycyjnej prasy suwnicową Annę Walentynowicz. Życiorys tej kobiety był charakterystyczny dla wielu ówczesnych opozycjonistów. Pochodząca z nizin społecznych sierota, co w okresie PRL było dobrze widziane, z pasją włączyła się w budowę nowej Polski. Najpierw jako działaczka Związku Młodzieży Polskiej, z ramienia którego została delegatką na zjazd młodzieży socjalistycznej w Berlinie w 1951 roku, następnie jako przedstawicielka Stoczni Gdańskiej w propaństwowej Lidze Kobiet.
nastrojów włączył się Kościół – prymas Stefan Wyszyński w głoszonej homilii wezwał strajkujących do zachowania spokoju. Wielu robotników odebrało to tak, że Kościół stoi po stronie władzy, która szykowała się do decydujących rozgrywek. 15 sierpnia premier Edward Babiuch wygłosił telewizyjne orędzie, które było zarazem końcem jego politycznej kariery. Pozbawiony charyzmy premier zafundował domagającym się radykalnych zmian Polakom pustosłowie w stylu: „Nasz naród tylko w warunkach jedności i tylko poprzez pracę osiągał swoje cele (...). Nie szczędźmy wysiłku dla
dnia, w sobotę, delegacja stoczniowców udała się do metropolity gdańskiego Lecha Kaczmarka z prośbą o zgodę na odprawienie mszy na terenie stoczni, jednak biskup zaczekał na zgodę... wojewody gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego. Zgodę taką uzyskała w końcu A. Walentynowicz, więc biskup wydelegował do stoczni księdza Henryka Jankowskiego z parafii św. Brygidy, której administracyjnie Stocznia podlegała. Tak narodziła się legenda kapelana „Solidarności”. Wcześniej biskup poinstruował Jankowskiego, by w kazaniu wyzbył się treści prowokacyjnych.
HISTORIA PRL (47)
Sierpień ’80 Na przełomie lipca i sierpnia 1980 r. w Polsce miała miejsce największa akcja strajkowa powojennej Europy. Skala tych zdarzeń wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli.
Była wielokrotnie nagradzana – m.in. Złotym Krzyżem Zasługi. Na fali wydarzeń Grudnia ’70 zmieniła front i zaangażowała się w działalność opozycyjną. W Stoczni Gdańskiej pracowała od 1950 roku, była więc doskonale znana i szanowana przez ogół załogi, a fakt, że została zwolniona pięć miesięcy przed emeryturą, pozwala sądzić, że mogło chodzić o coś więcej niż tylko ukaranie niesfornej opozycjonistki. Wieść o losie suwnicowej szybko obiegła wszystkie wydziały tego potężnego zakładu. 14 sierpnia trzej stoczniowcy – Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prondziński – zaczęli organizować protest, a po paru godzinach kilka tysięcy robotników postanowiło przerwać pracę. O godz. 11 przez mur stoczni przeskoczył elektryk Lech Wałęsa, również zwolniony wcześniej z tego zakładu (Walentynowicz twierdziła, że został on przywieziony przez bezpiekę motorówką od strony Oksywia). Wyłoniony wówczas komitet strajkowy z Wałęsą na czele zażądał m.in. przywrócenia do pracy Walentynowicz i Wałęsy, wzniesienia pomnika pamięci ofiar Grudnia ’70, podwyższenia płac i zasiłków rodzinnych oraz lepszego zaopatrzenia sklepów. Stocznia Gdańska to już nie były przelewki… Wiedzieli o tym dobrze przedstawiciele władzy, gdyż właśnie tam zrodził się protest Grudnia ’70, który w konsekwencji doprowadził do upadku ekipy Władysława Gomułki. W łagodzenie
dobra Polski. Musimy wspólnie stawić czoło wyzwaniu chwili”. To wystąpienie skompromitowało rząd i tylko zaogniło sytuację, a wzorem Stoczni, która zyskiwała miano symbolu walki z władzą, szły inne zakłady w całym kraju. Jednak nieoczekiwanie cały protest mógł zakończyć sam Wałęsa, gdyż po spełnieniu pierwotnych postulatów (m.in. podwyżki o 1500 zł) podpisał z dyrektorem stoczni Klemensem Gniechem porozumienie i ogłosił przez radiowęzeł decyzję o zakończeniu strajku. Informacja ta spotkała się z zadowoleniem większej części załogi, jednak okazała się tragiczna dla przedstawicieli innych strajkujących zakładów, dla których postawa Stoczni Gdańskiej była podporą całego protestu – wiadomo było, że dopóty władza się będzie z nimi liczyć, dopóki strajkować będzie Stocznia. Zaczęto nawet mówić o zdradzie, a cztery kobiety: A. Walentynowicz, tramwajarka Henryka Krzywonos, która dzień wcześniej zainicjowała strajk gdańskiej komunikacji, pielęgniarka Alina Pieńkowska (żona Bogdana Borusewicza) oraz Ewa Osowska wręcz zablokowały bramy i nie chciały wypuścić robotników, domagając się od nich kontynuowania protestu. Ostatecznie pozostali w stoczni, niezbyt już liczni zwolennicy protestów, zdecydowali się wznowić strajk i w porozumieniu z delegacjami innych zakładów zawiązali Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Wałęsą na czele. Następnego
Po weekendzie do stoczni wrócili pozostali robotnicy i po pierwotnych perturbacjach przyłączyli się do strajku. Cały czas przybywały tam również delegacje robotnicze z innych strajkujących zakładów (do końca sierpnia było ich już 700). Każdy chciał stawiać władzy jakieś żądania, lecz ostatecznie z 1500 postulatów (!) wybrano 21. Najistotniejszy był jednak fakt, że wśród postulatów ekonomicznych po raz pierwszy pojawiły się postulaty polityczne, tj. zniesienie cenzury, zwolnienie wszystkich więźniów politycznych, a przede wszystkim legalizacja niezależnych od władzy Wolnych Związków Zawodowych, a to samo w sobie uderzało w obowiązujący w Polsce system prawny. Ponadto MKS zażądał od władz Gdańska wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu, co też stało się faktem. 18 sierpnia z orędziem do narodu wystąpił E. Gierek. Wystąpienie to było o niebo lepsze od wcześniejszego „popisu” Babiucha. Gierek przedstawił konkretny plan ratowania sytuacji: podwyżki cen żywności miały być zamrożone, obiecane podwyżki płac – utrzymane, i stopniowo miało objąć to pozostałe grupy zawodowe. A doraźną sytuację miał uratować import żywności. Do rozmów ze strajkującymi Gierek wysłał wicepremiera Tadeusza Pykę. Rząd doskonale wiedział, że jeśli uda mu się dogadać ze stoczniowcami, to reszta strajków wkrótce się załamie, dlatego Pyka zignorował MKS i rozmawiał tylko
z komitetem strajkowym stoczniowców. Godząc się szybko na większość postulatów ekonomicznych, zawarł z nimi wstępne porozumienie. Do zaprowadzenia spokoju brakowało więc tylko akceptacji warunków ugody przez Biuro Polityczne. Jednak nieoczekiwanie na wniosek Stanisława Kani rozmowy zostały zerwane, a Pyka został odwołany z funkcji wicepremiera. W konsekwencji doszło do zaostrzenia sytuacji, bezpieka aresztowała przywódców KOR – m.in. Jacka Kuronia i Adama Michnika – natomiast w strajkującym Szczecinie powstał analogiczny do gdańskiego MKS na czele z Marianem Jurczykiem, który wystosował 36 żądań. Tymczasem do Stoczni Gdańskiej przyjechali Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, którzy przywieźli list 64 intelektualistów solidaryzujących się ze strajkiem – z apelem, by powstrzymano się od rozwiązań siłowych. Na prośbę MKS zorganizowali oni komisję ekspertów, która odegrała ważną rolę w późniejszych negocjacjach. Nie ulega wątpliwości, że polityczne zniszczenie Pyki było ciosem wymierzonym w Gierka, który próbował jeszcze ratować swoją pozycję, szukając wsparcia w Episkopacie. Spotkanie Gierka z Wyszyńskim zaplanowano na 25 sierpnia w pałacu w Natolinie, a organizatorem tej rozmowy były służby podległe Kani. Chociaż zdawało się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, to po przybyciu na miejsce zainteresowani zastali pałac zamknięty na cztery spusty. Kontekstu tej sytuacji nie trzeba komentować. Ostatecznie do rozmowy doszło w rządowej willi w Klarysewie, lecz Wyszyński doskonale już wiedział, że Gierek jest politycznym trupem i ta rozmowa niczego już nie wniesie. Dlatego, żegnając się z nim, powiedział: „Panie Gierek, niech pan uważa na niektórych swoich współpracowników – niektórzy z nich są wobec pana bardzo nielojalni”. Źródła kościelne podawały również, jakoby Gierek miał szlochać w kardynalski rękaw, choć on temu zaprzeczał. Wkrótce też doszło do spotkania Wyszyńskiego z faktycznym przywódcą kraju – Stanisławem Kanią. Zaniepokojony rozwojem sytuacji prymas zapytał: „A jak tam nasi ościenni?”. Na co Kania odparł dyplomatycznie: „Martwią się nie mniej niż my”. Na drugi dzień podczas kazania na Jasnej Górze Wyszyński powiedział m.in.: „Praca, a nie bezczynność jest sprzymierzeńcem człowieka w jego życiu osobistym, w dobrobycie rodzinnym i domowym oraz w dobrobycie narodowym. Im sumienniej będziemy pracowali, tym mniej będziemy pożyczali”, a na koniec dodał: „Odpowiedzialność jest więc wspólna. Dlaczego? Bo wspólna jest i wina”. Na tę wypowiedź transmitowaną przez radio stoczniowcy odpowiedzieli gwizdami i niewybrednymi okrzykami. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
LISTY Bóg im odpłaci Jak można kłamać tak bezczelnie! W TVN właśnie usłyszałam, że Kościół w ramach działalności Komisji Majątkowej otrzymał majątek wartości 5 miliardów złotych. I jeszcze mgliście informowano, że „były jakieś nieprawidłowości”. Jakieś?! Przecież oficjalnie wiadomo („FiM” pisały o tym lata temu), że 5 miliardów to wycena Kościoła, a nieprawidłowości polegają głównie na tym, że kościelne wyceny są nieraz kilkanaście razy niższe od realnych. I w ten sposób Watykańczycy inkasowali kilkanaście razy więcej, niż im się… nie należy. A tak, nie należy, bo część tych „zwrotów” to pic na wodę – np. na podstawie zeznań proboszcza jako osoby zaufania publicznego. Jak można na podstawie aktualnych zeznań, i to osoby zainteresowanej, udowodnić, że coś było kościelne 200–300 lat temu?! Ja jednak mam nadzieję, że Bóg na niebie, w którego wierzę, odpłaci kiedyś tym złodziejom według ich zasług – za głodne polskie dzieci, zadłużone rodziny, samobójców, którzy nie mieli na chleb… Irena J., Bytom
Niepubliczni Zdaniem niektórych prawników, duchowni członkowie Komisji Majątkowej nie mogą odpowiadać za korupcję, bo nie byli oni funkcjonariuszami publicznymi. Całkowicie z tym się zgadzam, a jeżeli Trybunał Konstytucyjny to samo stanowisko podzieli, to przecież będzie oznaczało, że wszystkie decyzje podejmowane wspólnie z osobami duchownymi z mocy prawa są nieważne. Odpowiedzialność powinni ponieść funkcjonariusze publiczni, którzy dopuścili do podjęcia i uprawomocnienia tych decyzji. Natomiast cały majątek przekazany przez tę Komisję powinien zostać zwrócony prawowitym właścicielom wraz z odpowiednim odszkodowaniem. Stanisław Manturewicz Kołobrzeg
Katoland never ending story Miłościwie panujący nam rząd chce, jak widać, zapracować sobie na następne porcje cudów i w związku z tym włazi w d… urzędnikom Pana B. Ostatnio ruszyły mnie dwie sprawy. Pierwszą jest szybka likwidacja tzw. Komisji Majątkowej. Obecnie dzięki działaniom tej komisji Krk jest największym właścicielem ziemskim w kraju. Najczęstszy scenariusz był taki, że oddany majątek opylano jak najszybciej z dużym zyskiem. Co się działo z kasą? Jakoś nie widać setek noclegowni i jadłodajni dla
bezdomnych, które prowadzą Caritasy; innych działań pomocowych też jakby mało, a przecież Kościół z odzyskanego majątku ciągnie dużo więcej, niż zbiera Owsiak ze swoją Orkiestrą. No ale kościelne bunga bunga kosztują. Instytucja Komisji Majątkowej była kuriozum w naszym prawie, bo nie przysługiwało żadne odwołanie od jej decyzji, a teraz, po jej likwidacji, księża milionerzy mogą spać spokojnie – pokrzywdzeni będą pisać na Berdyczów.
Druga sprawa to list ministra „sprawiedliwości” (dla tego pana cudzysłów jest konieczny) do Episkopatu, gdzie posłusznie melduje on, że pedały i lesby w żadnym wypadku nie będą mogli w Polsce łączyć się legalnie w pary. Proponuję, aby pan mini-ster poszedł dalej – jedynym dopuszczalnym węzłem małżeńskim powinno być małżeństwo konkordatowe, a stosunki jednopłciowe karane z mocy prawa i – fuj, zboczeńców do obozów resocjalizacyjnych! Mając takich przedstawicieli narodu, nie boję się już Arabskiej Wiosny Ludów. Wystarczy tylko zamienić krzyże na półksiężyce i po kłopocie – przecież mentalnie jesteśmy braćmi w wierze… moherowej. Juliusz Sumorok
Mają nas za przygłupów Co jakiś czas któryś ze znanych prawicowych polityków namawia nas z telewizora, żebyśmy się znacznie aktywniej wzięli za dzieciorobienie. Jako powód podają, że za kilkanaście lat nie będzie miał kto zarabiać na nasze emerytury, bo społeczeństwo się starzeje, a nas – zamiast przybywać – ubywa. Ogarnia mnie pusty śmiech, gdy to słyszę, bo to samo od wieków powtarzają księża, tylko nieco inaczej to uzasadniają. Twierdzą mianowicie, że małżeństwa, które unikają potomstwa, używając środków antykoncepcyjnych, popełniają ciężki grzech przeciw Bogu, bowiem nakazał ci on w Biblii, byśmy się płodzili i zapełniali ziemię. Co rok to prorok! Taka opcja by im najbardziej pasowała. Można zatem odnieść wrażenie, że nasi prawicowi politycy podejmują ten temat na zamówienie biskupów (ja jestem o tym głęboko
SZKIEŁKO I OKO przekonany), gdyż ma się to nijak do polskiej rzeczywistości, która skrzeczy coraz głośniej. Państwo bowiem, a szczególnie rządząca od lat prawica, nie robi zgoła nic, by zatrzymać młodych ludzi wyjeżdżających za granicę w poszukiwaniu pracy. Zwłaszcza ci, którzy pokończyli studia (państwo ich wykształciło za nasze podatki) i, nie mając co ze sobą zrobić, wybierają Zachód. Zaczynając nawet od zmywaka, wielu z nich pnie się coraz wyżej i zarabia
na emerytury. Ale nie na nasze, lecz tych, którzy dali im tę pracę. Logiczne. Niektórzy z nich robią nawet kariery i z reguły nie wracają do Polski, po zasymilowaniu się z krajem, który zagwarantował im względną stabilizację. Czy zatem tylko po to Polacy mają się płodzić jak króliki (bo tego chce Kościół), żeby powiększać grono bezrobotnych w Polsce lub napędzać koniunkturę za granicą?! Nasi szanowni politycy! Przestańcie wreszcie pieprzyć te farmazony, bo robicie z siebie klasycznych durni. A jeśli już, to przynajmniej róbcie to przed kamerą w pozycji klęczącej, by społeczeństwo od razu wiedziało, z kim ma do czynienia. Wychowanie dziecka w normalnych warunkach do 18 roku życia kosztuje około pół miliona złotych. Więc Polacy to zauważyli i nauczyli się wreszcie liczyć. Witold Pater
Parodia nauczania Chciałbym się odnieść do incydentu w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie kilkoro uczniów sparodiowało papieża Wojtyłę, pokazując w satyryczny sposób jego wyniosłość i pychę. Za ten „wybryk” (pokazanie prawdy) zostali ukarani i o mało nie wyrzuceni ze szkoły. Pytam się, na jakiej podstawie! Przecież konstytucja każdemu z nas gwarantuje prawo wyrażania swojej wiary i religii. Podciągnięto to pod bzdurny przepis o obrażaniu uczuć religijnych, których to uczuć nikt do tej pory nie zdefiniował. Daje to pole do popisu różnym nawiedzonym oszołomom i Kościołowi, którzy szafują nimi na prawo i lewo. Zrozumiałbym jeszcze – nie poparł, ale zrozumiał – gdyby chodziło o obrazę Boga lub jakiegoś świętego, bez względu na wyznanie. Ale Wojtyła do tej pory nie jest świętym ani
nawet błogosławionym – jest i był zwykłym śmiertelnikiem, szefem organizacji międzynarodowej podobnej do ONZ czy UE, tylko o podłożu religijnym. Każdy ma prawo zarówno do jego chwalenia, jak i krytyki. Ten incydent pokazuje również, jak bezsensowne i miałkie jest nauczanie religii w szkołach przez niedouczonych katechetów. Przymus jej nauczania powoduje bunt u młodzieży, co prawdopodobnie miało miejsce także w Jastrzębiu-Zdroju. W ten sposób uczniowie chcieli wyrazić swoją dezaprobatę w kwestii jej nauczania – kler uzyskał skutek odwrotny od zamierzonego. Ten przykład pokazuje, że religię ze szkół powinno się jak najszybciej wyprowadzić, ponieważ nie jest akceptowana przez uczniów, a gros nauczycieli pomyliło swoje powołanie – zamiast iść do zakonu, wzięli się za nauczanie młodzieży i są bardziej święci od papieża. Kościół wszedł już w każdą sferę naszego życia, ba, trzyma nawet pieczę od poczęcia do śmierci poprzez ogromny wpływ na naszych ustawodawców, którzy odbierają kobietom prawo do badań prenatalnych, aborcji i in vitro. Kraje afrykańskie kolejno wyzwalają się ze swoich dyktatur. Czas, żebyśmy i my uwolnili się od dyktatu Watykanu. Józef F., Głogów
Czyj patriota? Wojtyła kreował się na wielkiego polskiego patriotę. Ale jak tylko został głową państwa Watykan, to usilnie zaczął dążyć do zawarcia konkordatu ze swą poprzednią ojczyzną. Konkordat okazał się niezwykle korzystny dla nowej ojczyzny Wojtyły, ale upokarzający i wyniszczający finansowo dla Polski. Kler dostał zielone światło do wtrącania się we wszystkie dziedziny państwa. Polska została zmuszona do płacenia Watykanowi ogromnych kontrybucji w pieniądzu i nieruchomościach. Czy zatem nie jest to dowód na kolaborowanie Wojtyły na rzecz obcego państwa i zdradę polskich interesów? Ze względu na uhonorowanie wielkiego wkładu Wojtyły w powiększanie bogactwa Watykanu były Ojciec Święty zostanie wkrótce przez kumpla wyniesiony na ołtarze, aby w przyszłości stać się naprawdę świętym, nawet jak Pan Bóg będzie miał zdanie odmienne. JB
19
Żywioł Polaków jest wieczna opozycja przeciw wszystkim, co stać będą przy sterze Rządu. Gdzie indziej opozycja bywa środkiem do dopięcia czegoś, tu jest ona celem. Opierając się Rządowi, byle się opierać. Na próżno w tej opozycji chciałbyś wynaleźć jakieś widoki polityczne”. Nic dodać nic ująć. Zenon
Kto rozwalił Christchurch? Pamiętam, że gdy w roku 1997 potężna powódź zniszczyła sporą część Polski, to okazało się, że był to znak, iż Panu B. nie podobają się postkomuniści. Ciekawe, kto i jak wyjaśni teraz, dlaczegóż to Pan B. zdemolował nowozelandzkie miasto Christchurch, od miejscowej katedry poczynając. „Ciemny lud” pewnie nie wie, ale miasta nazwa totalnie zniszczonego przez trzęsienie ziemi znaczy dokładnie „Kościół Chrystusowy”. A może Pan B. tak naprawdę nazywa się Pan Allach? Albo – jak to się czasem zdarza polskim posłom, gdy są niezbyt dysponowani – Pan B. przycisnął nie ten guzik. Tak czy inaczej, warto obserwować, jak ci dziennikarze, którzy normalnie nie przepuszczą nawet najbardziej błahej okazji, by do przekazywanych wiadomości wrzucić jakiś akcent religijny, tym razem zakłopotani milczą i nie tłumaczą na nasze nazwy miasta dotkniętego trzęsieniem ziemi. Bo a nuż „ciemny lud” zacząłby myśleć, że coś tu nie gra... W. Galant
Podziękowanie Bardzo serdecznie dziękuję prezesowi Fundacji „FiM” i redaktorowi naczelnemu tygodnika Romanowi Kotlińskiemu – Jonaszowi za pomoc finansową oraz za profesjonalne i szybkie jej przekazanie. Dzięki Fundacji będzie mi łatwiej pokonywać trudy życia. Cieszę się, że zyskałam przyjaciół, na których mogę liczyć w potrzebie. Jak mówi przysłowie: prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Pozdrawiam darczyńców z Fundacji i wrażliwych na ludzką biedę przyszłych dobrodziejów. Iwona Rajewska, Poznań
8 Marca... Żadnych zmian Patrzę daleko, a widzę blisko. Na jednym z czwartkowych obiadów ks. Krasicki mówił: „Łatwiej osłabić przekonanie dziesięciu rozumnych fraczkowych niż jednego prostaka z ogoloną głową na Alwarze wychowanego. W Polsce próżniak robi się mnichem, zabezpieczając sobie wszystkie wygody życia. We Francji próżniak ogłasza się filozofem i tego samego celu dopina.
...Babo Kochana! Przyjmij życzenia z samego rana Oraz westchnienia pełne zachwytów Od męskiej części „Faktów i Mitów”. Przez resztę roczku niech Ci się darzy Bo będzie lepiej. Można pomarzyć. Bo lepiej będzie. Może już jutro Zatem wybieraj: kolia czy futro? Wybieraj zatem: willa, toyota? Co? Chcesz, by czarnym pogonić kota? Nareszcie uśmiech Twą buzię zdobi. Pogonić czarnych? No to się robi!
20
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Nadzieja na wyzdrowienie albo poprawę życia. To wystarczyło, by ofiarowywać religijnym oszustom pieniądze, biżuterię i wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Doskonałym tego przykładem jest historia o Antonim Jaczewiczu, który mieszkał na szczycie Góry Witosławskiej na Kielecczyźnie. W czasach pogańskich znajdował się tu „święty gaj” otoczony wielowiekowymi, potężnymi dębami, a na środku palił się ogień. Nasi słowiańscy przodkowie przez długie stulecia uważali to miejsce za siedzibę swych bogów. Stan ten zmieniła interwencja katolickich benedyktynów, którzy postanowili ostatecznie wykorzenić z Góry Witosławskiej „straszne, plugawe i grzeszne” pogaństwo. Pierwszym krokiem było zbudowanie w XIV stuleciu drewnianej kaplicy na północno-wschodnim stoku wzniesienia. Po koniec maja 1708 roku w miasteczku Waśniów, położonym między Ostrowcem Świętokrzyskim a Nową Słupią, pojawił się Antoni Jaczewicz. Wcześniej działał jako zakonnik u krakowskich trynitarzy, ale z powodu pewnych wykroczeń i „niepoprawnego stylu życia” został skazany na karę uwięzienia w klasztornej celi. Po ucieczce i wydaleniu z zakonu pojawił się w niewielkim Waśniowie, gdzie udało mu się nakłonić tamtejszego dziedzica oraz plebana do wyrażenia zgody na założenie skromnej pustelni. Otrzymawszy od duchownego trzy stare obrazy, zbudował niewielką kapliczkę, w której umieścił własnoręcznie odrestaurowany obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Następnie, przebrany w stare łachmany, ruszył głosić po okolicy, że pewien pustelnik witosławski (czyli w istocie on sam) posiada moc odwracania chorób. Czynił to z pomocą „cudownego” wizerunku Maryi, który odnalazł po proroczym śnie. Do nagłośnienia owej cudowności skorzystał z najsprawniejszego bodaj z ówczesnych środków przekazu, czyli włóczęgów i żebraków. Rozpuścił przez nich wieść, że pewien uświęcony pustelnik może zatrzymać skutki zarazy. Ponieważ w tym czasie ziemie polskie zaczął paraliżować strach przed zbliżającą się epidemią, setki, a następnie tysiące osób ruszyło do oazy pustelnika. Przybyłym pielgrzymom Antoni oznajmiał, że został przysłany tu z Rzymu, aby móc odprawiać nabożeństwa dla odwrócenia moru. Wmawiał naiwnym, że tam, gdzie odnalazł (sic!) obraz Matki Boskiej Witosławskiej, znajdują się jeszcze… kawałki krzyża świętego oraz głowa kanonizowanego Jana Chrzciciela! Wedle jego zapewnień Matka Boża… opuściła swą siedzibę w Częstochowie i przeniosła się do niego
Święty szarlatan wraz ze św. Rozalią. Głosił również, że każdy, kto nie wysłuchał mszy niedzielnej w kościele, a odwiedził Górę Witosławską, zyska odpuszczenie grzechów. Kiedy zaś uznał, że danego dnia przybyło doń za mało katolików, groził: „Kto nie nawiedzi miejsca świętego, umrze wskutek powietrza morowego!”. Tysiące łatwowiernych ludzi mogło dowiedzieć się tu o zbliżającym się kataklizmie, którego widocznym efektem miało być zamknięcie bądź zniszczenie wielu kościołów. Załamanych i płaczących pocieszał słowami, by się nie martwili, gdyż w jego „uświęconej” pustelni zawsze będą odprawiane nabożeństwa. Przebieg nielegalnych nabożeństw znacząco różnił się od ustalonych zasad kościelnych. Zgromadzeni podczas wspólnego i wyłącznie płatnego przywileju udziału w litaniach i godzinkach mogli w każdej chwili usłyszeć z ust Jaczewicza pieśń: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Pani”. Na zakończenie „nabożeństwa” pustelnik wnosił wizerunek Matki Boskiej i ogłaszał odpust. Wszyscy uczestnicy musieli padać na twarz, on zaś wchodził między nich, dając obraz do ucałowania. Następnie zamykał malowidło, mówiąc, że tylko Maryja może zakończyć gniew Boży. Co pewien czas ukazywał przybyłym posiadaną moc egzorcyzmowania opętanych kobiet i wskrzeszania zmarłych, przedstawiając naiwnym pielgrzymom dramatyczne sceny. Tylko kilka wtajemniczonych osób wiedziało, że „szatańskie niewiasty” i osoby „zmartwychwstałe”… otrzymały wcześniej od Jaczewicza sowite wynagrodzenie. Pomysłowość pustelnika była znacznie większa. Za symboliczną opłatę każdy mógł dostąpić skropienia
„cudowną wodą”, a tym samym otrzymać odpuszczenie grzechów. W rzeczywistości Jaczewicz zmoczoną chustką delikatnie pocierał spód obrazu, po czym wyżymał ją nad głowami pielgrzymów. Dodatkowa opłata gwarantowała skuteczną ochronę przed chorobami, a to dzięki wypiciu specjalnego antidotum. Żeby je przygotować, Antoni wyciskał krople ze wspomnianej chustki do beczki z wodą i poił nią zebranych. Zaradny pustelnik potrafił nawet sprzedać pośrednikom ziemię ze „świętej góry”, i to w ilościach hurtowych, ci zaś handlowali nią z zyskiem w wielu okolicznych miejscowościach. Ponieważ Jaczewicz przekonywał, że Matka Boska Witosławska gniewa się na tych, którzy przychodzą z pustymi rękoma, pielgrzymi zjawiali się ze złotem, srebrem lub innymi darami. Mawiał, że kto nie ofiaruje datku bądź nie wierzy w ten obraz, nie uniknie gniewu Bożego, umrze niczym pies, a diabli zabiorą go na wieczne katusze do piekła. Jeszcze bardziej nietypowym pomysłem „świętego pustelnika” był sposób na pozyskiwanie kobiecych kosztowności. Jeśli zauważył na szyjach kobiet ładniejsze łańcuszki albo korale, prosił, by pozwoliły mu potrzeć biżuterię o obraz. Nieświadome, że wizerunek Matki Bożej posmarowany był klejem, traciły swe ozdoby już na zawsze. Po prostu spodobały się Maryi! Za zebrane przedmioty, kosztowności i pieniądze „uświęcony Antoni” wynajął służbę, wartowników i kazał zbudować wielki czworoboczny mur wysoki na ponad 3,5 m. Wewnątrz kompleksu, w jednym z budynków, w którym mieszkał pustelnik, nader często spożywano nadmierne ilości alkoholu, a skutki nocnych libacji wielokrotnie dawały mu
się we znaki. O dziwo, okoliczni chłopi, którzy widzieli, że biega on z dzwoneczkiem po polach, przewraca się i bełkocze, traktowali to jako rodzaj religijnej ekstazy! Zresztą sam „eremita”, powróciwszy do pełnej świadomości słów i czynów, potrafił budować swoją pozycję, odwołując się do uznanej w ludowych wyobrażeniach roli świętego pustelnika. Twierdził, że potrafi zamieniać wodę w wino, a siano w chleb. Nie musiał tego pokazywać. Wystarczyła bowiem krążąca po okolicy historia o tym, jak przybywszy pewnego razu po kweście do ubogiej kobiety, poprosił ją o coś do jedzenia. Ponieważ w spiżarni było pusto, Jacewicz nakazał postawić patelnię na ogniu. Pomodliwszy się, zaczął swą drewnianą laską mieszać w pustym naczyniu. I nagle pojawiła się tam jajecznica, a widok ten wywołał u kobiety niemały wstrząs. Gdy niewiasta wybiegła z krzykiem do swych sąsiadek, by opowiadać o „cudzie”, zadowolony z siebie pustelnik wracał na Górę Witosławską, trzymając w ręce wydrążoną laskę, lżejszą już o wagę wypuszczonych z niej jaj i masła. Władze diecezjalne ignorowały problem do czasu, aż wielokrotnie powtórzono im wieści o łamaniu zasad prowadzenia liturgii przez nieuprawnionego eremitę. Poważne zastrzeżenia budziły również kazania niezgodne z przyjętymi dogmatami oraz sposób pozyskiwania datków. Na początku polecono duchownym, aby starali się powstrzymać wiernych od udawania się na Górę Witosławską, a do Antoniego wysłano pisemny nakaz natychmiastowego zaprzestania działalności. Pustelnik nie tylko zlekceważył monit biskupi, ale jeszcze poturbował upominających go wikariuszy z Waśniowa.
Domyślając się, czym to grozi, wzmocnił warty i powiększył zapasy. Dzięki temu odparł kilka militarnych ekspedycji zorganizowanych przez duchowieństwo i okoliczną szlachtę. Zaczął nawet z najętą bandą napadać na pobliskie dwory i groził zniszczeniem kilku plebanii. Zrozpaczona szlachta dopiero po wielu tygodniach, późną jesienią 1708 roku, schwytała w końcu szalbierza i odstawiła go przed sąd biskupa krakowskiego, który nakazał wsadzić Jaczewicza do więzienia. Ten jednak wykorzystał fakt osłabienia dozoru podczas zarazy i uciekł wiosną 1709 roku. Po dłuższej włóczędze na powrót zjawił się na Górze Witosławskiej, głosząc, że przebywał u papieża, który tylko jego obdarzył zaufaniem. Mimo że na nowo próbował rozwinąć dawny ośrodek, już nigdy nie udało mu się uzyskać wcześniejszej popularności. Niebawem został ponownie schwytany i 11 grudnia 1711 roku stanął przed sądem biskupim. Kazimierz Łubieński uznał go za winnego i skazał na dożywotnie roboty w kajdanach w… twierdzy jasnogórskiej. Co ciekawe – kilkadziesiąt lat później przybył do Witosławic wojewoda podolski i starosta ruski Wacław Jazłowiecki, który polecił wznieść nową kaplicę. Był to czyn ekspiacyjny, albowiem fundator miał na sumieniu m.in. zabójstwo biskupa, który wypominał mu rozpustny żywot! Jazłowiecki przywdział strój eremity i zmienił kompleks Jaczewicza w odosobnioną pustelnię, rozdawszy wcześniej swoje mienie ubogim. Przebywał tam samotnie, pokutując i prowadząc ponoć świątobliwy tryb życia, a „cudowną” Matkę Boską Witosławską darzył szczególnym kultem. Po śmierci Jazłowieckiego w pustelni zamieszkała pewna kobieta. Kiedy i ona umarła, kaplica opustoszała. Dziś na Górze Witosławskiej nadal znajduje się drewniana i niemal zawsze zamknięta kaplica (patrz zdjęcie). Najstarsza jej część – prezbiterium – pochodzi z drugiej połowy XVIII wieku. Kilka metrów przed głównym wejściem do kaplicy znajduje się kamienny krzyż, z drugiej zaś strony jest ołtarz polowy, na którym odprawiane są odpustowe msze. Nieco dalej, w niewielkiej grocie zbudowanej z kamieni, można zobaczyć figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem pochodzącą z XVIII wieku. Stoi ona nad źródełkiem, z którego bije woda o rzekomo cudownych właściwościach. Nic dziwnego, że rokrocznie, podczas odpustu w Zielone Świątki, otwarta kaplica oraz pobliska polana zapełniają się ludźmi. Przybywają tu modlić się i pić „świętą” wodę. Można odnieść wrażenie, że czasy się zmieniają, ale wypaczona religijność wielu Polaków pozostała bez zmian. SZYMON WRZESIŃSKI Autor książek: „Tajemnice rycerzy” (2008), „Pomniki bólu i śmierci” (2009), „Kat w dawnej Polsce, na Śląsku i Pomorzu” (2010).
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (9)
Sąd nad Kanaanem Pan Roman K. pyta: „Dlaczego w Starym Testamencie jest tyle krwawych i bulwersujących scen? Czy nie świadczą one przeciwko Bogu, o Jego okrucieństwie, skoro pozwolił Izraelitom wytępić ludy Kanaanu, łącznie z kobietami i dziećmi? Czy sceny takie nie dyskredytują Boga oraz samej Biblii?”. Zacznijmy od tego, że starożytne narody w ogóle były znane z okrucieństwa. Oto na przykład, co o królu aramejskim Chazazelu powiedział prorok Elizeusz: „Wiem, jakie zło wyrządzisz synom izraelskim. Grody ich puścisz z dymem, młodzież ich pobijesz mieczem, niemowlętom ich roztrzaskasz głowy, a brzemiennym porozcinasz brzuchy” (2 Krl 8. 12). Świadczy o tym również dowód pozabiblijny, tzw. Stella Meszy z IX wieku przed Chrystusem, w której król Moabu opisał swoje wieloletnie zmagania z królestwem Izraela. Czytamy: „Ja jestem Mesza, syn Kemosza, król Moabu (…). A Omri zajmował kraj Medeby i [Izrael] i mieszkał tam w jego czasie i przez połowę życia jego syna [Achaba] przez czterdzieści lat. Lecz Kemosz [czyli Moabici] mieszkał tam przez mój czas (…). Ludzie Gada [izraelskie pokolenie Gada] zawsze mieszkali w kraju Atarot, a król Izraela zbudował dla nich Atarot; ale ja zaatakowałem miasto, zdobyłem je i wyniszczyłem całą ludność jako ofiarę całopalną dla Kemosza i Moabu. Zabrałem stamtąd Arela, ich wodza, i zawlokłem go przed Kemosza w Kerijjot, i osadziłem tam ludzi z Szaronu i ludzi z Maharit [Macharot]. I Kemosz mi powiedział: Idź, zabierz Nebo od Izraela! Wówczas poszedłem nocą i walczyłem przeciwko niemu od wschodu jutrzenki aż do południa, wziąłem je i zabiłem wszystkich, siedem tysięcy mężczyzn, chłopców, kobiet, dziewcząt i niewolnic, ponieważ wydałem ich na zniszczenie dla [boga] Asztar-Kemosza. I wziąłem stamtąd (sprzęty?) Jahwe i przyciągnąłem je przed Kemosza” (pl.wikipedia.org/StelaMeszy). Można powiedzieć, że pod tym względem niewiele się zmieniło. Świat bowiem zawsze był, jest i do samego końca pozostanie okrutny. Wracając zaś do starożytnego Izraela, należy jedynie zauważyć, że w przypadku wojny Prawo Mojżeszowe nie zezwalało na okrucieństwo wobec kobiet i dzieci. Co więcej, według tego prawa Izraelici mieli najpierw proponować pokój swoim nieprzyjaciołom, a dopiero po jego odrzuceniu mogli wroga zaatakować (Pwt 20. 10–20). Jak jednak wytłumaczyć, że to sam Bóg nakazał wytępić ludy Kanaanu? Co Biblia mówi na ten temat?
Otóż księga ta w wielu miejscach stwierdza, że ludy Kanaanu były całkowicie zdegenerowane moralnie. Zostały więc zniszczone ze względu na ich rozwiązłość. Czytamy bowiem, że dopuszczały się między innymi współżycia ze zwierzętami (Kpł 18. 23–29), składały swoje dzieci w ofierze bożkom (Pwt 12. 31; 18. 10l; Kpł 18. 21; 20. 2) oraz dopuszczały się wielu innych ohydnych praktyk okultystycznych, które Biblia kategorycznie potępia (Pwt 18. 9–14; 32. 16–17). Co więcej, według Biblii, Bóg dał tym narodom 400 lat na opamiętanie, ale zapowiedział też, że „przed tym czasem nie dopełni się wina Amorytów” (Rdz 15. 13–16). To znaczy, że „Bóg nie karze żadnego narodu aż do czasu, gdy jego miara grzechu się wypełni. Jest to przykład cierpliwości Boga, bo nawet najwięksi grzesznicy nie są karani, jeśli nie mieli wystarczającej okazji do nawrócenia” („Tora Pardes Lauder”, Księga pierwsza, s. 94). Dopiero więc po tym czasie, kiedy narody te nadal trwały w swych obrzydliwościach, skazane zostały na śmierć. Wtedy to, jako że ludy Kanaanu zostały obłożone klątwą (hebr. herem), zginęły również kobiety i dzieci (Pwt 7. 1–6; Joz 6. 17–21). Kobiety bowiem w oczach Boga Jahwe był winne w równym stopniu co mężczyźni: współżyły ze zwierzętami (Kpł 18. 23–24), uprawiały nierząd kultowy (1 Krl 14. 24) oraz składały swoje dzieci w ofierze demonom (Ps 106. 37–39). Jeśli zaś chodzi o dzieci, Biblia mówi: „Jaka matka – taka córka” (Ez 16. 44). Niestety, takie były wówczas poglądy i tak je zapisali autorzy biblijni. W tym przypadku – zważywszy na praktykowany od setek lat kult demonów – można jedynie mówić o jakimś szczególnym obciążeniu potomstwa, tym bardziej że już niemowlęta, a nawet dzieci jeszcze nienarodzone zwykle poświęcano Molochowi. Bliżej Biblia tego nie wyjaśnia, stwierdza jedynie: „Ziemia, do której wchodzicie, aby ją objąć w posiadanie, jest ziemią splugawioną obrzydliwościami ludów tej ziemi, którymi napełnili ją od krańca do krańca w swojej nieczystości” (Ezd 9. 11), „przeto ukarałem ją za jej winę i wyrzuciła ziemia swoich mieszkańców” (Kpł 18. 25). Według Biblii, Izraelici byli zatem jedynie wykonawcami Bożych wyroków, o czym – jak czytamy
– przekonane były nawet okoliczne narody. Oto fragment pieśni Mojżesza: „Łaską swoją wiodłeś lud, który wykupiłeś; prowadziłeś ich mocą swoją do siedziby twojej świętości. Usłyszały to narody i zadrżały; dreszcz przejął mieszkańców Filistei. Wtedy przerazili się książęta Edomu, drżenie ogarnęło władców Moabu, struchleli wszyscy mieszkańcy Kanaanu. Bojaźń i strach pada na nich; z powodu potęgi twego ramienia oniemieli jak głaz” (Wj 15. 13–16). Podobne wyznanie złożyła kananejska nierządnica Rahab: „Wiem,
nie tylko oni) uważali, że Bóg jest ostateczną przyczyną wszystkiego, a zatem również wojen. Przykładem takiego myślenia mogą być chociażby słowa Hioba: „Pan dał, Pan wziął” (Hi 1. 21) czy też Noemi, która po utracie męża i synów powiedziała: „Wszechmogący napoił mnie wielką goryczą” (Rut 1. 20) albo następujące stwierdzenie ap. Pawła: „Nie jest On [Bóg] daleko od każdego z nas. Albowiem w nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy” (Dz 17. 27–28). Z owym przypisywaniem prawie wszystkiego Bogu spotykamy się zresztą również dziś. Wciąż bowiem tu i ówdzie można jeszcze usłyszeć: „Bóg tak chciał” albo „Bóg go skarał” czy też „Bóg go zabrał”, podczas gdy w rzeczywistości to nie Bóg, lecz nasze decyzje i postępowanie przyczyniają się do niepotrzebnych cierpień i śmierci (por. Jr 2. 19; Ga 6. 7–8).
Upadek Jerycha – zagłada w imię Boże
że Pan dał wam tę ziemię, gdyż padł na nas strach przed wami i wszyscy mieszkańcy tej ziemi drżą przed wami. Słyszeliśmy bowiem, że Pan wysuszył przed wami wodę Morza Czerwonego, gdy wychodziliście z Egiptu” (Joz 2. 9–10). Krótko mówiąc, w ówczesnych czasach, kiedy wszystkie narody tak wielką wagę przywiązywały do opieki swoich bóstw (por. 2 Krl 18. 33–35), narody te miały poznać, że jedynie Jahwe jest Bogiem (2 Krl 19. 19). Metody, poprzez które to poznanie było im dane, były okrutne, tak jak ówczesne czasy. Kwestią otwartą pozostaje jednak, czy zawsze, ilekroć czytamy: „rzekł Bóg” czy „nakazał Bóg” w rzeczywistości tak było. Pamiętajmy, że w tamtych czasach istniała wyraźna tendencja przypisywania wszystkiego Bogu. Szczególnie Żydzi (choć
Jaki z tego płynie wniosek? Taki mianowicie, że jeśli jeszcze dziś niektórzy wszystko przypisują Bogu, trudno się dziwić, że czyniono tak w czasach starożytnych. Stąd też zawsze podczas lektury Biblii musimy uwzględnić ów czynnik ludzki. Chociaż bowiem autorzy biblijni pisali z natchnienia Boga, to jednak bardzo często wyrażali się o Nim na sposób ludzki, przypisując Mu niejako wszystko (także okrucieństwo), co w danym miejscu i czasie się zdarzyło. Poza tym należy również pamiętać, że nie dysponujemy pierwotnym tekstem ksiąg biblijnych. Wiele wskazuje na to, że przynajmniej niektóre księgi tzw. Starego Testamentu, w takiej postaci, w jakiej dziś są nam znane, zostały uzupełnione przez późniejszych redaktorów. Przykładem tego może być chociażby Pięcioksiąg
21
Mojżesza (Tora), którego objętość pierwotnie musiała być znacznie mniejsza. Co na to wskazuje? Przede wszystkim fakt, że cała Tora mieściła się na powierzchni jednego ołtarza. Czytamy: „W tym dniu, kiedy przeprawicie się przez Jordan do ziemi, którą daje ci Pan, Bóg twój, ustawisz sobie wielkie kamienie i pobielisz je wapnem, i wypiszesz na nich wszystkie słowa tego zakonu” (Pwt 27. 2–3). Ponieważ ołtarz składał się tylko z dwunastu kamieni, jest mało prawdopodobne, by Jozue zawarł na nim treść znanego nam Pięcioksięgu. Czytamy co prawda, że Jozue „sporządził na kamieniach odpis zakonu, jaki Mojżesz spisał wobec synów izraelskich” (Joz 8. 32), ale odpis ten musiał być znacznie krótszy od Pięcioksięgu. Wskazuje na to również fakt, że Księga Zakonu w całości była czytana na jednym zgromadzeniu (Wj 24. 4, 7). Było więc niemożliwością, żeby poza składaniem ofiar przeczytać jeszcze cały Pięcioksiąg. Poza tym niektóre miejscowości występujące w Pięcioksięgu nazywały się inaczej w czasach Mojżesza czy Abrama. Na przykład Abram nie mógł gonić wrogów aż do Dan (por. Rdz 14. 14), bo nazwę tę miasto otrzymało długo po śmierci Jozuego. Czytamy o tym w Księdze Sędziów: „Miastu temu nadali nazwę Dan od imienia ich ojca Dana, który się urodził Izraelowi. Poprzednio miasto to nazywało się Laisz” (Sdz 18. 29). Szczegół ten oczywiście nie podważa samego zdarzenia z życia patriarchy, ale wyraźnie świadczy o późniejszej redakcji Pięcioksięgu. Podobnie zresztą jak opis śmierci Mojżesza oraz porównanie go z innymi prorokami. Ze słów: „I nie powstał już w Izraelu prorok taki jak Mojżesz, z którym by Pan obcował tak bezpośrednio” (Pwt 34. 10) wynika bowiem, że porównanie to mógł napisać tylko ktoś, kto żył znacznie później. Te i inne argumenty przemawiają więc za tym, że Księga Zakonu (niewykluczone, że i Księga Jozuego oraz inne księgi historyczne) została uzupełniona przez późniejszych redaktorów, być może już przez Jozuego, a później przez Ezdrasza lub kogoś innego, którzy – w dobrej wierze – uczynili to, uwzględniwszy po prostu potrzeby społeczno-polityczne i kulturowe. I o tym nigdy nie należy zapominać, ponieważ zarówno ów kontekst historyczny, społeczny i kulturowy, jak i mentalność ówczesnych ludów nie jest obojętna podczas lektury Biblii – szczególnie wtedy, kiedy napotykamy tak trudne opisy jak te, które mówią na przykład o podboju Kanaanu. Poza tym – cokolwiek by powiedzieć o biblijnym sądzie nad Kananejczykami – warto również pamiętać, że „to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas” (1 Kor 10. 11). Co prawda apostoł Paweł, pisząc to, mówił o sądzie nad Izraelem, jednak historia Kanaanu również jest taką przestrogą. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (20)
Ekspansja na Ruś Perspektywa zaboru wielkich połaci ziem ruskich nęciła Polaków od początku naszej państwowości. Stopniowo cel ten realizowano. Stosunki polsko-ruskie za panowania Włodzimierza Wielkiego były bardzo przyjazne, a wyraz temu dało małżeństwo córki Bolesława Chrobrego ze Świętopełkiem, synem Włodzimierza. W relacjach polsko-ruskich pierwszym sporem terytorialnym były prawa do tzw. Grodów Czerwieńskich, tj. obszarów nad rzeką Huczwą. „Powieść minionych lat” – staroruski latopis opisujący dzieje państwa ruskiego od czasów najdawniejszych – przytacza pod rokiem 981 zapis o zajęciu przez Włodzimierza Przemyśla, Czerwienia i innych grodów. W 1018 roku ziemie te podbił na krótko Chrobry, lecz już w 1031 r. zostały odzyskane przez Rurykowiczów. Relacje polsko-ruskie ociepliły się jeszcze w dobie rozbicia dzielnicowego (zarówno w Polsce, jak i na Rusi), a bliskość Rurykowiczów i Piastów potwierdzają liczne małżeństwa dynastyczne. Szczególnie istotne było małżeństwo najmłodszej córki Bolesława Krzywoustego, Agnieszki, z księciem włodzimierskim Mścisławem, z którego przyszło na świat trzech synów. Jeden z nich, Roman, połączył swoje księstwo z Haliczem, i to nie bez polskiego wsparcia. I Bolesław Kędzierzawy, i Mieszko III Stary, i Kazimierz Sprawiedliwy mieli żony Rusinki.
K
Tereny południowo-zachodniej Rusi należały do najbardziej zamożnych i zaludnionych. Pozostające na krańcach obszaru etnicznie ruskiego, miały bardzo dobre warunki do gospodarczego rozwoju – zarówno ze względu na urodzajność ziem, jak i położenie na szlakach handlowych łączących Ruś z Polską i Węgrami. W okresie rozdrobnienia feudalnego na Rusi powstały dwa księstwa: halickie, z głównym grodem w Haliczu, i wołyńskie, z głównym grodem we Włodzimierzu. Oba te księstwa odgrywały w drugiej połowie XII w. znaczną rolę polityczną, a pod koniec XII w. utworzyły jedno Księstwo Halicko-Włodzimierskie. Walki wewnętrzne bojarów – feudałów ruskich – stwarzały sprzyjające warunki do ekspansji na tereny księstwa jego sąsiadów: Polski, Litwy i Węgier, a nawet Czech. W Polsce zainteresowani w opanowaniu Rusi Halicko-Włodzimierskiej byli przede wszystkim feudałowie małopolscy i miasta z Krakowem na czele. Mieszanie się w wewnętrzne sprawy Rusi zajmowało czołowe miejsce w polityce Kazimierza Sprawiedliwego. Około 1180 r. interweniował na Rusi, wspomagając Wasylka Jaropełkowicza, księcia drohiczyńsko-brzeskiego, w walkach
atolicyzm kształtuje specyficzny rodzaj osobowości u tzw. wier nych. Z kościelnej fabryki umysłów wychodzą istoty autorytarne, skłonne do dominacji i stosowania takich lub innych form przemocy. W jednym z ostatnich numerów największego katolickiego tygodnika „Gość Niedzielny” (z 27 lutego) znaleźliśmy kuriozalny tekst będący ilustracją kościelnej buty w świeckim wydaniu. W dziale „Pytanie o wychowanie” Izabela Paszkowska, katolicka nauczycielka i „matka 4 dzieci” (informacja o tym ostatnim ma być zapewne dowodem wychowawczych kompetencji autorki) udziela odpowiedzi na listy czytelników borykających się z rozmaitymi problemami pedagogicznymi. W liście, na który Paszkowska odpowiada, pewna zatroskana matka martwi się, że jej 15-letni syn zrezygnował z bierzmowania i oświadczył, iż „od dawna nie wierzy w Boga i jest ateistą”. Mało tego, chłopiec wyznał, że czuł się „zmuszany do chodzenia do kościoła i modlenia się”. Matka boi się, że syn zupełnie przestanie praktykować i odsunie się od rodziny. Nastolatek uważa się już za dorosłego i chce sam decydować o kwestiach światopoglądowych. Jaka jest odpowiedź „matki 4 dzieci”? Otóż Paszkowska wyraża ostentacyjne lekceważenie
o Brześć, toczonych z Włodzimierzem Wołodarowiczem, księciem mińskim. W krwawej bitwie nad Bugiem książę Wasylko pokonał z polską pomocą swego przeciwnika i zajął Brześć, ale utracił go powtórnie – utrzymał się jedynie na Podlasiu drohiczyńskim, i to tylko dzięki polskiej pomocy. W 1192 r. księstwem tym władał nieprzychylny Polakom książę ruski sprzymierzony z Jaćwingami, którego Kazimierz pokonał i wcielił jego królestwo do Polski. Wkrótce potem Kazimierz ponownie wyruszył na Brześć, aby osadzić w nim swojego stronnika – Mścisława. Oblężonemu miastu przybyli z pomocą Roman i Wsiewołod – siostrzeńcy Kazimierza chwilowo skłóceni ze swym wujem. Stoczoną wówczas bitwę barwnie opisał Wincenty Kadłubek. Według jego słów, nad szeregami polskimi, które rozbiły linię bojową przeciwnika, pojawił się znak zwycięstwa – orzeł. Jest to zarazem pierwsza wzmianka o orle jako znaku piastowskim (wizerunek nieokreślonego ptaka w koronie pojawia się już na denarach Bolesława Chrobrego. Interpretacja wizerunku jest przedmiotem licznych kontrowersji. Grono badaczy dostrzega w nim nie orła, lecz innego ptaka – prawdopodobnie jest to paw symbolizujący zmartwychwstanie i życie wieczne. Symbolikę tę należałoby łączyć z kultem
zarówno przekonań chłopca, jak i postawy jego rodziców. Przede wszystkim dosyć bezczelnie sugeruje zatroskanej matce, że jest matką nieco wyrodną: „Wcześniej musiało być wiele sygnałów, których Państwo nie zauważyliście” (a więc rodzice nie interesowali się dostatecznie dzieckiem), „w Waszej rodzinie
św. Wojciecha), a w symbolice tej mogło chodzić o porównanie armii polskiej do rzymskich legionów, które umieszczały wyobrażenia orłów na swych znakach bojowych. Gdy książę, osadzony przez Kazimierza w Brześciu, został otruty, polski władca podjął ponowną wyprawę i osadził tamże Romana. Ten sojusz z siostrzeńcem ułatwił Kazimierzowi podjęcie nowej interwencji – tym razem w księstwie halickim, bo kiedy i tam bojarzy otruli księcia osadzonego na tronie przez Kazimierza, tron przejął Roman. Tym samym wpływy polskie objęły odtąd cały pas księstw ruskich od Narwi i Biebrzy na północy, po Karpaty na południu. Walka ta, kontynuowana przez Leszka Białego i książąt z mazowieckiej linii Piastów, znalazła finał w opanowaniu tronu halicko-włodzimierskiego przez Bolesława (Jerzego) Trojdenowicza, Piasta.
Ale nie rodzice chłopca, lecz on sam jest główną ofiarą nauczycielki ukształtowanej przez katolicką dyktaturę sumień. Paszkowska kompletnie lekceważy jego punkt widzenia i nakazuje przymuszenie go do bierzmowania. Innymi słowy, „Gość Niedzielny” jej piórem zachęca do udzielania sakramentów
ŻYCIE PO RELIGII
Bierzmowanie ateistów sprawy zaszły już bardzo daleko” (dopuścili do poważnego kryzysu rodziny), „pewnie sprawdzała Pani tylko, czy syn chodzi na msze i na tym się troska o wychowanie religijne kończyła” (matka jest niekompetentna w sprawach wiary i naiwna), „syn z tymi niezwykle ważnymi problemami był sam” (rodzice nie okazywali dziecku troski). Tymczasem list opublikowany przy tekście nie daje podstaw do tak kategorycznych i aroganckich ocen. Na miejscu tej matki zrobiłbym Paszkowskiej niezłą awanturę, a redakcję ochrzaniłbym za publikowanie tekstów utrzymanych w skandalicznym tonie.
przemocą ludziom niewierzącym. Że są to niewierzący niepełnoletni, tym gorzej dla nich! Jak widać, dla ludzi Kościoła konstytucyjne zasady wolności sumienia są nic niewarte i watykańskiej agentury w Polsce w najmniejszym stopniu nie obowiązują. Paszkowska udziela rodzicom rady w trybie nakazowym – „Wasza decyzja jest prosta – syn idzie do bierzmowania, chodzi do kościoła, a przestanie w dniu 18 urodzin, jeśli nie zmądrzeje”. Innymi słowy, ateizm chłopca jest wyrazem jego głupoty, a jego poglądy i przekonania nie mają znaczenia. Dziwi mnie, że katolicka publicystka nie jest nic
Wielkie zainteresowanie schizmatycką Rusią wykazywał kler katolicki. Na ten czas i lata następne przypada wielka ofensywa katolicka na wschód – misje polskich dominikanów na Rusi Kijowskiej, próby ekspansji krzyżowej na ziemie Rusi północno-zachodniej, wreszcie usiłowania związania z katolicyzmem Rusi Halicko-Włodzimierskiej. Papiestwo traktowało Rusinów niemal na równi z poganami, a ziemie na nich zdobyte przejmowało „pod władzę i na własność św. Piotra”. Wciąż udzielało swojego poparcia Krzyżakom, Czechom, a nawet Danii i Szwecji, wzywając ich do walki z poganami i schizmatykami i ogłaszając coraz to nowe krucjaty. Na Wschodzie Polskę uważano za kraj należący do „Zachodu”, a w Polakach widziano przedstawicieli złowrogiej wiary łacińskiej – „łacinników”. Znalazło to swoje odzwierciedlenie zarówno w historiografii, jak i hagiografii ruskiej, inspirowanych przez potężne środowiska monasterów i hierarchię prawosławną. Szczególnie napiętnowali mnisi próby wszelkiego kontaktowania się z „łacinnikami” – bratania się, biesiadowania, stykania się z ich obyczajami itd. Świadectwem tego stosunku do Polaków jest napisane przez mnicha Nestora opowiadanie „O swjatych błażenych pierwych czernorizcach pieczerskych”, w którym znalazł się opis widzenia zakonnika Matwieja: diabeł w postaci Lacha wciska się do cerkwi, a gdy dotknie którego z mnichów rzuconym kwiatem, ten z osłabionym umysłem opuszcza cerkiew. Opowieść ta, i jej podobne, wyrażały przekonanie o złowrogim charakterze kontaktów z papieskimi łacinnikami i zgubnym wpływie ich wiary. ARTUR CECUŁA
a nic zatroskana o to, że przyjmowanie sakramentów w tym stanie ma właściwie charakter bluźnierczy. Widocznie chęć upodlenia i złamania ateisty jest silniejsza niż troska o to, czy upokorzony chłopiec na przykład „Pana Jezusa Eucharystycznego” po prostu nie wypluje ze złością. Autorka sugeruje zresztą, że nastolatek został namówiony do ateizmu przez kolegów – sądzi zapewne, że nie można być w tym wieku naprawdę niewierzącym. Dziwne natomiast, że można być wierzącym. Przyznam, że arogancki tekst Paszkowskiej czytałem z obrzydzeniem, a nawet zgrozą. Z troską też myślę o tym nieszczęsnym chłopcu, który przeżywa katusze we własnym domu, a rodzice zamiast pójść po rozum do własnej głowy, szukają porad u ludzi pokroju Paszkowskiej. To niesamowite, że w XXI wieku można być zmuszanym do wierzenia i można też w ogólnopolskiej gazecie bezkarnie publikować zachęty do łamania wolności przekonań. Lepiej teraz widać, z jakim bagażem boryka się ten kraj, w którym miliony ludzi mają umysły ukształtowane przez Kościół – tak jak nieszczęsna Paszkowska. I jeszcze jedno – katolickie bierzmowanie jest ponoć „sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej”. Cóż, jaki Kościół, taka i „dojrzałość”. MAREK KRAK
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r. rban VIII wprowadził wiele reform w Kościele – założył kolegium Kongregacji Propagandy Wiary w Rzymie, ogłosił nowy brewiarz rzymski, zawarł unię z Kościołem ormiańskim w Rzeczypospolitej, przyznał kardynałom tytuł eminencji, w 1633 r. doprowadził do skazania Galileusza, a w 1642 potępił jansenizm. Oprócz osobliwego stosunku do astrologii, którą Kościół obecnie gorliwie potępia, możemy wspomnieć o pewnych aspiracjach poetyckich Urbana, bo pieśni i przypowieści Starego i Nowego Testamentu przystosowywał on do miary wiersza Horacego.
U
świeckie; molestowanie sędziów kościelnych. Poza tymi jeszcze szereg innych „grzechów”, czyli czynności wymierzonych w interesy Kościoła i papiestwa. Urban VIII doprowadził też do zakończenia budowy Bazyliki św. Piotra w Rzymie i wzniósł letnią rezydencję papieską w Castel Gandolfo, w której do dziś wypoczywają „Wikariusze Chrystusa”. W Tivoli uruchomił wytwórnię broni, a pomieszczenia Biblioteki Watykańskiej adaptował na arsenał. Na zachodnim wybrzeżu Włoch, w Civitavecchia, wybudował olbrzymi port wojenny i umocnił Zamek św. Anioła, a obie warownie wyposażył w działa
OKIEM SCEPTYKA poprzez swego nuncjusza Mariusza Filonardiego (1636–1643), który zaczął oskarżać króla o popieranie innowierców. Senat zwrócił się wówczas do papieża o odwołanie nuncjusza, w wyniku czego Filonardi musiał opuścić Polskę. Papież ten był fanatycznym wyznawcą astrologii, która czasami bardzo mocno wpływała na jego decyzje i zachowania. Zawsze troszczył się o to, by uroczystości związane z inwestyturą jego krewnych odbywały się przy sprzyjającym znaku zodiaku. Mówił też, że jego własny wybór na papieża przypadł przy najdoskonalszej konfiguracji gwiazd, nieomal tak doskonałej jak ta, która
panującemu chrześcijańskiemu arystotelizmowi. Na swoim koncie miał dużo heretyckich mniemań, a religie ówczesne uważał tylko za aspekty postulowanej przez siebie religii naturalnej. Z punktu widzenia papieża, miał wszelako bardzo cenne atuty: napisał słynne Miasto słońca, gdzie przedstawił koncepcję państwa idealnego, którego obywatele są rządzeni przez mędrców i żyją zgodnie z porządkiem natury. Owa utopia miała w sobie wiele z katolicyzmu. Był to świat, w którym protestanccy odszczepieńcy mieli być nawróceni przez odrodzony katolicyzm. Najwyższym władcą miał być papież filozof. Wszystko
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (26)
Prześladowca Galileusza Maffeo Barberini, czyli Urban VIII (1623–1644), to papież, który z jednej strony potępił heliocentryzm Galileusza, z drugiej zaś był gorliwym wyznawcą astrologii. Znany był jednocześnie jako mecenas sztuki i jako nepotysta – kardynałami mianował dwóch bratanków: Franciszka i Lorenza Barberinich, swojego brata, Antonia Barberiniego, oraz siostrzeńca – Antonia Magolottiego. Trzej synowie innego brata papieża – Franciszek, Antoni i Tadeusz – pełnili funkcję kamerlingów. Kościołem rządził despotycznie – kiedy mu proponowano, by radził się w jakiejś sprawie kolegium kardynalskiego, mówił, że wie więcej niż wszyscy kardynałowie razem wzięci. Wenecjanie wycwanili się w osiąganiu swych celów u papieża, bo odkryli, że z zasady lubił się sprzeciwiać, więc najlepiej było wysuwać postulaty przeciwne do zamierzonych. Rzymski lud uchwalił pewnego razu, że nigdy więcej nie postawi już papieżowi żadnego pomnika (ach, dziś takie uchwały by się przydały ze strony polskiego ludu...), lecz Urban anulował to, mówiąc: „Uchwała ta nie może dotyczyć takiego papieża jak ja”. Wydał też dekret grożący ekskomuniką każdemu katolikowi, który… kichnąłby w kościele. Chodzi o bullę „In coena Domini” (1627), która zawiera wykaz wykroczeń kościelnych zagrożonych ekskomuniką. Jednym z takich przestępstw było piractwo, ale… tylko na papieskich wodach przybrzeżnych. Inne przewinienia: wprowadzanie nowych podatków i opłat za przejazd bez wymaganej zgody Stolicy Apostolskiej; sprzedaż broni i amunicji dla Saracenów, Turków lub innych wrogów chrześcijaństwa; odwoływanie się od wyroku orzeczenia sądu kościelnego do sądu świeckiego; pozywanie duchownych przed sądy
odlane ze spiżu zabranego z Panteonu. Pomijając aspekty religijne tego przedsięwzięcia, z kulturalnego punktu widzenia było to czyste barbarzyństwo. Papież kazał zerwać ozdoby upiększające Panteon od czasów starożytnych (świątynię poświęconą wszystkim bogom zbudował Agryppa w 25 r. p.n.e.) i w ten sposób jedna z najwspanialszych budowli z czasów starożytnego Rzymu utraciła wiele ze swojego pierwotnego charakteru. Na pontyfikat Urbana VIII przypadł największy konflikt między katolikami i protestantami – wojna trzydziestoletnia (1618–1648). „Z jednej i z drugiej strony straszliwe okrucieństwa były popełnione, ale generałowie katoliccy okazali się o wiele dzikszymi; istnieje mało czynów barbarzyństwa tak wstrętnych, jak pożar i rzeź Magdeburga przez Tillego. Nie tylko, że jezuici, doradcy cesarza Ferdynanda II, zażegli wojnę, ale po tylu spustoszeniach papież odmówił uznania pokoju roku 1648. W 1631 r. Urban VIII winszował Ferdynandowi II zburzenia Magdeburga i wyrażał nadzieję, że inne miasta buntownicze podzielą wkrótce ten sam los!” – pisze Reinach w „Historji powszechnej religij”. W odniesieniu do Polski prowadził Urban politykę destruktywną. Żądał mianowicie cofnięcia innowiercom wszelkich praw, zaprowadzenia jednej wiary – katolicyzmu, a więc – jak pisze Paweł Jasienica – dążył do „sprowokowania wojny domowej” („Rzeczpospolita Obojga Narodów”). Politykę tę realizowano zwłaszcza po ślubie króla Władysława IV Wazy z Cecylią Renatą Habsburżanką. Papież, przeciwnik Habsburgów, począł realizować politykę jątrzenia
Proces Galileusza
towarzyszyła narodzinom Zbawiciela… Kiedy w roku 1628 rozeszły się astrologiczne przepowiednie o jego rychłej śmierci, skrupulatnie zataił dokładną datę swych urodzin, by na przyszłość pokrzyżować podobne spekulacje. Przygotował w końcu bullę, w której pod karą śmierci i konfiskaty mienia zabraniał sporządzania horoskopów dotyczących jego i jego krewnych. Panicznie bał się zaćmień słońca, które miały zwiastować jego śmierć (słońce uczynił znakiem swojego pontyfikatu). „W 1628 roku papież miał szczęście. Zaćmienie przypadło na dzień Bożego Narodzenia, kiedy błogosławiona moc nowo narodzonego Jezusa triumfowała nad kosmicznym złem. Namiestnik Chrystusa był w tym dniu bezpieczny”. Kolejne jednak miało przypaść już w 1630 r., i to bynajmniej nie w dzień Narodzin Pańskich. Urban już na wiele miesięcy przedtem zamartwiał się owym złowrogim faktem. Na pomoc zdecydował się nawet wezwać Tommasa Campanellę (1568–1639), który w tym czasie – storturowany – przebywał w kościelnym więzieniu w Neapolu z wyrokiem trzydziestu lat. Ów braciszek fantasta był włoskim dominikaninem, filozofem przyrody i występował przeciwko
to – przeniknięte nadto symbolem słońca – musiało być wielce sugestywne dla Urbana. Jego wielka pycha, zespolona z panicznym strachem przed nadciągającym zaćmieniem, z pewnością mogła wyciszyć sprzeczność z dogmatem. Tym bardziej że Camapnella miał magiczną wiedzę w dziedzinie astrologii! Po wezwaniu przez papieża wiedział oczywiście, co należy w takiej sytuacji czynić. „Dymy związane z ceremoniałem wypełniły pałac na Kwirynale, pałac Barberinich w Castel Gandolfo i papieskie apartamenty w Watykanie. W magicznej komnacie zawieszono magiczny biały jedwab i skropiono różanym octem posadzkę. Urban i Campanella przywdziali białe suknie i zamknęli się w ciemnej komnacie, w której palono kadzidło z mirtu i wawrzynu. Rozległa się cicha muzyka, poświęcona dobroczynnym planetom Jowiszowi i Wenus, a prałaci pili, w zgodzie z astrologiczną sztuką, destylowany napój, by rozproszyć złe wpływy Marsa i Saturna. Przerażony papież skulił się w kącie, patrząc, jak Campanella tworzy sztuczny świat z kryształów i świec i przesuwa go w krąg, żeby doprowadzić do pomyślnej konfiguracji planet i gwiazd w horoskopie Urbana” (Reston). Szczęśliwie dla
23
Campanelli zabiegi okazały się całkowicie skuteczne – mrok zaćmienia nie objął Rzymu. W nagrodę dominikanin astrolog otrzymał od papieża rentę miesięczną w wysokości 15 koron. Na groteskę zakrawa więc fakt, że system heliocentryczny został potępiony przez papieża Słońce. Wprawdzie w Encyklopedii PWN z 2000 r. czytamy, że Galileusz został potępiony „mimo przychylności papieża Urbana VIII”, to jednak jest to całkowite zafałszowanie sprawy, bo sugeruje potępienie rzekomo wbrew papieżowi. Otóż zarówno Paweł V, papież z okresu pierwszego potępienia Galileusza (1616), jak i papież z okresu drugiego, czyli Urban VIII, zapewniali Galileusza w swoim czasie o sympatii dla niego. Kiedy Galileusz pierwszy raz urządził pokaz swojej lunety w Rzymie, Paweł V obiecał mu nawet wsparcie. Później jeszcze większe oznaki sympatii przejawiał wobec niego Urban VIII, jednak każdy z nich w chwili próby okazał się gnębicielem uczonego. To papież Paweł V, który mianował wcześniej członków komisji do zbadania sprawy Galileusza, bez wahania zatwierdził później jej ustalenia. Na posiedzeniu Inkwizycji z 25 lutego 1614 r. Paweł V oficjalnie polecił głównemu inkwizytorowi, św. Bellarminowi, wezwać w tej sprawie Galileusza i udzielić mu ostrzeżenia, iż nie może więcej nauczać ani bronić swojej teorii. Warto dodać, że także pierwszy papieski prześladowca nauki Kopernika był wyznawcą pseudonaukowej astrologii. Od kiedy posąg Madonny w papieskiej rezydencji w Subiaco zaczął ronić krwawe łzy, Paweł V radził się astrologów, bo bał się o swoje życie. Dziś „Madonny krwawo płaczące” interpretuje się z katolickim optymizmem jako lament nad złym i zsekularyzowanym światem, ale dawniej odczytywano te znaki jako zwiastuny rychłej śmierci papieża. Paweł V popadł w takie przerażenie i paranoję, że wyrzucił kucharza, w obawie, że ten zamierza go otruć, i wszczął śledztwo w poszukiwaniu zamachowców. Ukoili go dopiero rzymscy astrologowie – orzekli, że układ ciał niebieskich jest korzystny i nie ma się co Madonny obawiać. Urban VIII nie był bynajmniej przychylnie nastawiony do Galileusza, kiedy ten został oskarżony po raz drugi. Awantura wybuchła w roku 1632, kiedy Galileusz opublikował wreszcie dzieło swego życia – „Dialog o dwu najważniejszych układach świata: ptolemeuszowym i kopernikowym”. Papież wielokrotnie określał wówczas teorię Kopernika jako „wyuzdaną” i „powstałą w wyobraźni”, a bywało, że kiedy ktoś w jego obecności poruszał kwestię Galileusza, wpadał w gniew. Drugie postępowanie inkwizycyjne było prowadzone w uzgodnieniu z papieżem. Po śmierci Urbana VIII lud rzymski fetował radośnie na ulicach miasta. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Pachnąca terapia Nie wyleczy nas z najpoważniejszych chorób, ale bez wątpienia przyniesie ulgę zmęczonym i skołatanym nerwom. Odstresuje i rozluźni, czym przyczyni się do szybkiej regeneracji sił witalnych i wspomoże nasz układ odpornościowy w walce z wiosennymi infekcjami, zastępując kurację antybiotykową. Tym razem mowa będzie o aromaterapii. Jest to metoda naturalnej medycyny, która opiera się na zastosowaniu leczniczych właściwości roślin, a dokładniej – wykorzystaniu odpowiadających im olejków eterycznych, wprowadzanych do organizmu przez drogi oddechowe lub przez skórę. Często jest mylnie nazywana „leczeniem zapachami”, co zupełnie nie odzwierciedla istoty tej metody. Za jej dobroczynne działanie nie jest odpowiedzialny zmysł węchu, tylko absorpcja przez organizm lotnych olejków eterycznych. Aromaterapia pomaga łagodzić wiele dolegliwości fizycznych i psychicznych, a jej głównym celem jest przywracanie równowagi ciała i umysłu oraz wspomaganie i stymulowanie własnych, naturalnych sił obronnych organizmu. Terapia owa może uzupełniać inne metody leczenia, również niekonwencjonalne. Od dawnych czasów wielu farmaceutów i lekarzy stosowało praktykę aromaterapeutyczną w celu wspomagania procesu leczenia pacjenta. W ciągu wieków unowocześniano metodykę jej stosowania i odkrywano nowe substancje przydatne w terapii. Olejki eteryczne, które są podstawą tej metody leczenia, mają zdolność zwalczania mikroorganizmów, bakterii, wirusów i grzybów, dzięki czemu pozwalają organizmowi przywrócić i utrzymać stan równowagi stanowiący warunek zdrowia. Aromaterapia nie jest młoda. O tym, że była znana od tysiącleci, mogą świadczyć chociażby potwierdzone historycznie fakty wykorzystywania jej przez prymitywne kultury indiańskie w postaci przeróżnych kadzideł. Stosowano ją w starożytnych państwach i kulturach takich jak Babilon, Grecja, Rzym czy w średniowiecznej Europie, czego dowodem może być liczba zielarek spalonych na stosie pod pretekstem uprawiania czarów. W Chinach naturalne metody leczenia i aromaterapia są wciąż praktykowane i pielęgnowane. Zachowuje się przy tym bardzo stare tradycje, a receptury tworzenia lekarstw i olejków przekazuje z pokolenia na pokolenie. Najwcześniejsze przekazy pisane dotyczące ziół zawarto w Żółtej Księdze cesarskiej medycyny wewnętrznej, która powstała w I wieku p.n.e.
W erze nowożytnej pionierem w tej metodzie leczenia był legendarny arabski lekarz Abu Ali Ibn Sina, żyjący w latach 980–1037 n.e. Był osobistym medykiem kalifów bagdadzkich oraz naczelnym lekarzem szpitala w Bagdadzie. Oprócz medycyny zajmował się alchemią. Opisał 800 leczniczych gatunków roślin i opracował podręcznik do masażu, zawierający
dokładny opis technik bardzo podobnych do tych stosowanych we współczesnej medycynie sportowej. Wynalazł metodę stosowania wyciągów z ziół, pomocną przy leczeniu złamań kończyn i korygowaniu wad budowy ciała. Jego największą zasługą z punktu widzenia aromaterapii było jednak odkrycie metod destylacji olejków eterycznych. Kontynuatorem i propagatorem idei stosowania aromaterapii był Nicholas Culpeper. Chcąc udostępnić wiedzę na temat zastosowania roślin leczniczych zwykłym ludziom, przełożył starożytny podręcznik zielarski – łacińską Farmakopeję – na język angielski. Księga ta określana jest w języku potocznym jako Zielnik Culpepera. Oprócz opisów roślin i miejsc ich występowania zawiera szereg wskazówek na temat przygotowywania roślin do sporządzania naparów, maści czy masowania. Terminu aromaterapia zaś po raz pierwszy użył francuski aptekarz i chemik René Maurice Gattefosse, który opublikował książkę pod tym właśnie tytułem w 1928 roku.
Aromaterapię można stosować na kilka sposobów: jako kąpiele, masaże, kompresy oraz inhalacje. Najlepiej samemu sprawdzić, który z nich będzie dla nas najprzyjemniejszy, bo o to w tym między innymi chodzi. Przed każdym zabiegiem pamiętajmy, aby kroplą olejku, który mamy zamiar użyć, natrzeć skórę na ręku w celu sprawdzenia, czy nie mamy na niego alergii. Jeżeli w ciągu 12 godzin nie pojawi się zaczerwienienie, podrażnienie lub swędzenie, oznacza to, że możemy go stosować. Inhalacje to najpopularniejsza metoda stosowania aromaterapii. Polecana jest przy leczeniu schorzeń górnych dróg oddechowych, w stanach zapalnych, chorobach płuc,
trudnościach w oddychaniu. Bez problemu przeprowadzimy ją we własnym domu. Wystarczy dodać 5–10 kropli olejku do miski z gorącą wodą, pochylić twarz nad naczyniem, okryć głowę grubym ręcznikiem i wdychać powstające opary przez kilka minut. Po kilku minutach przerwy czynność powtarzamy, oczywiście podgrzewając wodę – najlepiej w naczyniu lub dolewając do niej wrzątku. Po kilku razach powinniśmy poczuć ulgę. Dodanie olejku do gorącej kąpieli sprawia, że jest on wchłaniany z parującej wody zarówno przez skórę, jak i przez płuca. Dodajemy niewielką ilość olejku (10–15 kropli lub według wskazań producenta danego olejku) na 1/3 wanny wypełnionej ciepłą wodą o temperaturze 36–38 °C. Wyższa temperatura wody jest niewskazana, gdyż może powodować osłabienia. Czas kąpieli to 10–15 minut. Nie stosujemy żadnych płynów do kąpieli gdyż związki chemiczne w nich zawarte mogą negatywnie reagować z olejkiem i obniżyć jego skuteczność. Należy unikać wystawiania skóry na promienie UV (w przypadku
używania olejków cytrusowych), ponieważ może się to skończyć trwałymi przebarwieniami. Kompresy są pośrednią formą stosowania olejków – pomiędzy kąpielą a okładami. Ręcznik, watę, gazę lub kawałek materiału z naturalnych składników zanurzamy w mieszaninie olejku z wodą w proporcji około 5 kropli olejku eterycznego na 100 ml ciepłej wody (38–40 °C). Przygotowany kompres przykładamy do skóry w wybranym miejscu i zostawiamy na kilkanaście minut. Kompresy ciepłe są polecane przy występowaniu bólów reumatycznych, mięśniowych lub artretycznych. Przy bólach głowy, nadwyrężeniach ścięgien lub stawów wskazane są natomiast kompresy zimne. Okłady z nierozcieńczonych olejków stosuje się na bolące miejsca pourazowe – wystarczy nalać kilka kropel olejku na cienką gazę. W przypadku problemów występujących w obrębie jamy ustnej można stosować płukanki. Do szklanki ciepłej wody dodajemy kilka kropel olejku i przeprowadzamy płukanie z odchyloną do tyłu głową. Efektywną metodą aromaterapii jest masaż. Wykonuje się go przy użyciu roztworu olejków eterycznych w olejach roślinnych (spożywczych). Do przyrządzania roztworu można stosować olej sojowy, słonecznikowy, kukurydziany lub oliwę z oliwek (najlepiej tłoczone na zimno). Nie należy natomiast stosować mieszanek olejowych typu olej uniwersalny, oraz olejów nieświeżych lub zawierających konserwanty. Masaż wykonujemy techniką delikatnego wklepywania i głaskania ciała, zawsze w kierunku serca. Prawidłowe wykonanie masażu powinno być poprzedzone kursem lub przynajmniej zapoznaniem się z podręcznikami dostępnymi na rynku. Bezpieczniejszy jest masaż miejscowy, czyli delikatne nacieranie bolących mięśni, stawów czy pleców roztworem olejku. Tu również obowiązuje zasada masowania w kierunku serca. Przed każdym masażem przygotowujemy świeży roztwór olejków. Przygotowując mieszaninę do masażu, używamy około 20–25 kropli olejków leczniczych na 50 ml oleju bazowego. Przygotowywany roztwór należy przechowywać w szczelnie zamkniętej szklanej buteleczce (nie plastikowej) w chłodnym i zaciemnionym miejscu. Przed użyciem należy go wstrząsnąć. Użycie odpowiednich olejków może pomóc nawet na niektóre problemy dermatologiczne, między innymi na grzybicę. Trzeba pamiętać, aby nie dopuszczać do kontaktu z oczami. Jeśli przypadkowo olejek dostanie się do oczu, należy szybko przemyć je mlekiem lub letnią wodą z mydłem, a następnie przepłukać dużą ilością zimnej wody.
Olejki i leczone przez nie dolegliwości Kaszel, katar, infekcje górnych dróg oddechowych: eukaliptusowy, sosnowy, z drzewa herbacianego, miętowy, rozmarynowy, goździkowy. Bóle głowy: miętowy, lawendowy, geraniowy, goździkowy, jałowcowy, eukaliptusowy. Cellulitis: cyprysowy, geraniowy, grejpfrutowy, jałowcowy, z kopru włoskiego. Nadpobudliwość, bezsenność, zdenerwowanie: lawendowy, geraniowy, sandałowy, melisowy, cytrynowy, jałowcowy. Zaburzenia seksualne, oziębłość: ylangowy, geraniowy, rozmarynowy, sandałowy. Bóle reumatyczne i mięśniobóle: rozmarynowy, sosnowy, goździkowy, eukaliptusowy. Otyłość: lawendowy, rozmarynowy, jałowcowy. Schorzenia skórne, trądzik, grzybica: z drzewa herbacianego, lawendowy, eukaliptusowy, geraniowy, jałowcowy, olej jojoba. Niskie ciśnienie, ospałość: eukaliptusowy, miętowy, z drzewa różanego, pichtowy. Łojotok, łupież tłusty: Rozmarynowy, paczulowy, drzewo herbaciane, geraniowy, olej jojoba. Łupież suchy: lawendowy, sandałowy, geraniowy, rozmarynowy, olej jojoba. Wypadanie włosów, łysienie: rozmarynowy, ylangowy, tymiankowy, geraniowy, olej jojoba. Przepracowanie, brak koncentracji, stres: rozmarynowy, lawendowy, cytrynowy. Obniżenie odporności organizmu: z drzewa herbacianego, sosnowy, tymiankowy, pichtowy, goździkowy. Zaburzenia gastryczne, wzdęcia, bóle żołądka: anyżowy, kminkowy, miętowy, z kopru włoskiego, jałowcowy. Nadmierna potliwość, nieprzyjemny zapach skóry: bergamotowy, cytrynowy, cyprysowy. Zniszczona skóra, zmarszczki: geraniowy, lawendowy, melisowy, drzewo różane, oleje pochodzenia roślinnego (np. oliwa z oliwek). Ukąszenia przez owady: eukaliptusowy, drzewo herbaciane, goździkowy, lawendowy. Zaburzenia cyklu menstruacyjnego: lawendowy, szałwiowy, cyprysowy, melisowy. Lęki, stany depresyjne: pomarańczowy, cytrynowy, lawendowy, mandarynkowy, melisowy, geraniowy.
Olejki możemy nabyć w sklepach zielarskich, drogeriach lub aptekach specjalizujących się w naturolecznictwie, a cena małej buteleczki (6–7 ml) to wydatek około 6 zł. Poza tymi wszystkimi leczniczymi dobrodziejstwami aromaterapii miłe może być jeszcze jedno – rozchodzący się od nas ładny zapach (np. drzewa herbacianego, cyprysu lub goździków) bez wątpienia spowoduje życzliwsze postrzeganie nas przez otoczenie. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Hajda na Tuska Chcecie Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, Kurskiego w Ministerstwie Skarbu, Macierewicza w MSWiA, Fotygi w dyplomacji, Brudzińskiego w BBN, Wróbel w Edukacji i Kempy jako marszałka Sejmu? To wcale nie jest sen wariata. Jest coś zdumiewającego w nas – Polakach. To ta genetycznie zakodowana chęć samozagłady, a może raczej potrzeba mesjanistyczno-masochistycznego cierpienia za miliony, czyli za średnią krajową od pierwszego do pierwszego. Jest jeszcze i zadziwiający brak pamięci. Patrzę na aktualne sondaże (także na wyniki przeszłych wyborów) i konstatuję, że połowa społeczeństwa nie ma żadnych skrystalizowanych opinii i sympatii politycznych. Liczy się tylko chwila i to, co akurat powiedzą media. Walimy w Tuska? No to walimy… Pierwsze wyraźne, wizerunkowe tąpnięcie Tuskowego rządu nastąpiło po wizycie premiera w Ameryce Łacińskiej. Prawicowe media wymyśliły złośliwą, ale jakże skuteczną zabawę w ośmieszanie odznaczenia przyznanego szefowi polskiego rządu. Do dziś – od „Frondy” począwszy, poprzez „Rzeczpospolitą”, po lewicowe
(niestety) portale – Tusk nazywany jest Słońcem Peru (najwyższe, najbardziej prestiżowe i najstarsze odznaczenie południowoamerykańskie). Ciekawe, co kolportujący chichot cynik Brudziński miałby do powiedzenia, gdyby Peruwiańczycy w podobny sposób żartowali sobie z Orderu Orła Białego. Ale to detal. Mniej śmiesznie zaczyna być wtedy, gdy przypomnimy sobie psy wieszane na rządzie Tuska za nicnierobienie w obliczu światowego kryzysu (Kaczyński, Gilowska). A należało, jak krzyczeli, dodrukować – wzorem na przykład Irlandii i USA – banknoty, zadłużyć się i ratować banki (jakoś tak mało polskie). Deficyt budżetu nie został jednak zwiększony, co uczyniło Polskę (choć na chwilę) „zieloną wyspą”. Teraz deficyt jest znacznie większy, więc mamy kolejny wrzask, że rząd szuka oszczędności i zadłuża Naród! I funduje mu przyszłą śmierć głodową. Ot, choćby poprzez majstrowanie przy OFE. Tak wrzeszczy Balcerowicz, współtwórca Funduszy, i uruchamia słynny zegar rosnącego zadłużenia. I Naród patrzy. I Naród potakuje. Tymczasem ekipa Tuska, wciąż oskarżana o szerzenie propagandy
rzedsiębiorstwo Lasy Państwowe potwierdza nasze doniesienia sprzed tygodnia, że przekazało Kościołowi ponad 3,6 tysiąca hektarów lasów. Bez żadnej wyceny! Po publikacji („FiM” 7/11) na temat przekazywania Kościołowi katolickiemu terenów leśnych niemal natychmiast odezwało się do nas przedsiębiorstwo Lasy Państwowe z prośbą o możliwość ustosunkowania się do artykułu. To godny pochwały, jakże rzadki refleks państwowej instytucji. Korzystając zatem z okazji, zadaliśmy rzecznikowi LP Annie Malinowskiej kilka pytań. – Jaki jest stosunek Lasów Państwowych do procederu przekazywania Kościołowi zalesionych terenów? Czy próbowaliście odmówić? – Lasy Państwowe wykonują swoje uprawnienia na podstawie przepisów ustawy i gospodarują majątkiem Skarbu Państwa na podstawie przepisów umożliwiających nieodpłatne i bezprzetargowe zbycie prawa własności Skarbu Państwa. Kościół katolicki i kościelne osoby prawne odzyskiwały nieruchomości od Skarbu Państwa na podstawie Ustawy z dnia 17 maja 1989 roku o stosunku Państwa do Kościoła. Lasy Państwowe zobowiązane są do respektowania prawomocnych orzeczeń dotyczących majątku Skarbu Państwa, wydawanych przez organy powołane ustawą. Przepisy ustawy nie przewidywały trybu odwoławczego od tych orzeczeń. Postępowania w sprawie zwrotu majątku Kościołowi katolickiemu i kościelnym osobom prawnym odbywały się na podstawie obowiązującego prawa, a nadleśnictwa brały w nim udział tylko jako uczestnik postępowania. Zaznaczyć należy, że
P
sukcesu, to za przeproszeniem dupki, a nie PR-owcy. Zamiast zwołać konferencję prasową i udowodnić, że jak na przykład szwajcarski frank akurat leci w dół, to zadłużenie Polski maleje wykładniczo (czego nie wykazuje Balcerowiczowy zegar), proponuje byłemu wicepremierowi i ministrowi finansów publiczną debatę. A ten debatę ma to głęboko w d…ebacie i pędzi do kolejnego programu kolejnej telewizji bronić Otwartych Funduszy. A jest ich obroną osobiście, i do tego prywatnie zainteresowany, o czym zresztą pisał na łamach „FiM” Adam Cioch. A pamiętacie, jak świat ogarnęła „straszna zaraza”? I jak Kopacz nie ugięła się przed presją koncernów farmaceutycznych i nie wydała milionów dolarów na diabła warte szczepionki? Przecież opozycja mało nie utopiła jej i rządu w plwocinach. Śp. rzecznik Kochanowski chciał nawet Kopaczową wsadzić do więzienia. Później, gdy okazało się, że miała rację, że epidemia to dęta lipa, że kraje Europy liczą finansowe straty, a komisja śledcza Unii szuka aferzystów, to w Polsce zapadła cisza. Nic. Żadnego: no głupia jesteś, Kopacz, ale akurat przypadkowo miałaś rację. Sorry, Winnetou...
I opozycja, i straszące pandemią media nabrały wody w usta. Jedynie Polsat coś tam prostował, ale już na przykład TVN szedł w zaparte – na zasadzie „a co by było, gdyby…”. Później przyszły powodzie, które okazały się kolejną wodą na kolejny młyn opozycji. Nagle, z dnia na dzień, okazało się, że rząd odpowiada za przerwane wały, od stuleci nieremontowane, za to, że ludzie stracili dorobek życia, i za to, że nie chce wypłacić powodzianom odszkodowań wyrównujących w stu procentach ich straty. Niestety, nikt w ekipie Tuska nie miał jaj Cimoszewicza i nie powiedział, że dobrze jest się ubezpieczyć, a przede wszystkim raczej nie budować domów na terenach zalewowych, bo to bywa niezdrowe. Niestety, obecny gabinet jest coraz bardziej zastraszony, czy raczej – jak by to powiedział psycholog – wycofany. Czarno na białym widać to po 10 kwietnia 2010 r. Katastrofa smoleńska była, jest i będzie wymarzonym przez PiS kijem do walenia w Platformę. Ciężka próba, jaką kraj przeszedł po tej traumie, zakończyła się sukcesem rządu, który zażegnał podsycany przez opozycję i całkiem przez to możliwy kryzys struktur państwa. Cokolwiek by mówić, Tusk w czasie tych przygnębiających dni zachował się jak mąż stanu – scalał i jednoczył to, co chciała rozpieprzyć wyjąca w radosnej żałobie ekipa Kaczyńskiego. No i w rezultacie okazało się, że
25
Tusk ma krew na rękach oraz piętno zdrajcy i ruskiego kolaboranta. Po drodze była jeszcze rozdmuchana do rozmiarów monstrualnych tzw. afera hazardowa. Opozycja chłeptała świeżą krew i nie było nikogo, kto przypomniałby choćby aresztowanie (po wyborach) ministra Lipca z PiS-owego rządu. No i po tym wszystkim niemała część chorego na amnezję narodu oświadcza ankieterom, że będzie głosować na Kaczyńskiego, na Macierewicza, na Brudzińskiego i na Kempę. I naprawdę tak zrobi, bo katoprawica ma w zanadrzu cios ostateczny, czyli raport komisji Millera. Już dziś z przecieków wiadomo, że za katastrofę smoleńską będzie on obciążał głównie stronę polską. Czyli rząd. Czyli Tuska, który – jak się okaże – własnymi niemal rękami zamordował 96 osób. Nie, ani Tusk, ani Schetyna, ani tym bardziej Gowin (brrr!) nie są chłopcami z mojej bajki. Wręcz przeciwnie. Jednak przez ostatnie trzy lata jakoś tak spałem względnie spokojnie, nie czerwieniłem się za wstydu i na przemian nie bladłem z oburzenia – całkiem inaczej niż za rządów Kazia M. i bliźniaków. Ale to się, niestety, wkrótce może zmienić, na co wiele wskazuje. Niemożliwe? A czy króciutka pamięć Polaków i nasza dziecięca wiara w nagłe metamorfozy omal nie sprawiła, że w Pałacu Prezydenckim mielibyśmy innego zgoła lokatora? Dużo brakowało? MAREK SZENBORN
Kościół poszedł w las (2) nadleśnictwa nigdy nie przekazywały Kościołowi majątku Skarbu Państwa bez wyroków sądów lub rozstrzygnięć Komisji Majątkowej. – Czy prezentowana przez nas tabela lasów przekazanych Kościołowi jest zgodna ze stanem faktycznym? – Tak. Informacja dotycząca nieruchomości przekazanych Kościołowi katolickiemu została zebrana z podstawowych danych z nadleśnictw, które bezpośrednio uczestniczyły w postępowaniach regulacyjnych. Kościołowi przekazano 3686,77 ha. – Dlaczego nie dokonano choćby przybliżonej wyceny tych terenów? Jak można przekazywać komuś w ramach rekompensaty cokolwiek, nie znając ceny zamiennika? – Już tłumaczę. Nieruchomości były przekazywane Kościołowi na podstawie art. 61 ust. 1 pkt 2, art. 61 ust. 2 pkt 1 oraz art. 63 ust. 2 pkt 2 Ustawy z dnia 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Przepisy te brzmią: Art. 61.1. Na wniosek kościelnych osób prawnych wszczyna się postępowanie, zwane dalej „postępowaniem regulacyjnym”, w przedmiocie przywrócenia im własności upaństwowionych nieruchomości lub ich części: 2) przejętych w toku wykonywania ustawy o dobrach martwej ręki, jeżeli nie wydzielono z nich należnych w myśl tej ustawy gospodarstw rolnych proboszczów. Z gruntów tych mogą być również wydzielone gospodarstwa rolne
do 50 ha dla poszczególnych diecezji, seminariów duchownych i domów zakonnych (…). W skład gospodarstw rolnych mogą wchodzić także grunty leśne stanowiące część składową przejętych uprzednio nieruchomości ziemskich. 2. Przedmiotem postępowania regulacyjnego może być również przekazanie własności nieruchomości lub ich części: 1) w celu przywrócenia w nich sprawowania kultu religijnego lub działalności kościelnych. Wynika z tego, że Lasy Państwowe nie były inicjatorem postępowań regulacyjnych. LP nie były członkami Komisji Majątkowych, w związku z tym nie miały wpływu na ich orzeczenia. Należy także zauważyć, że to Komisja Majątkowa orzekała w sprawach regulacyjnych i ona poddawała ocenie materiały. W postępowaniach tych nie zobowiązywano Lasów Państwowych do określania wartości gruntów, wobec których Kościół występował z roszczeniem. Zauważmy także, że obecnie bezprzedmiotowe jest oszacowywanie wartości nieruchomości zwróconych przez Lasy Państwowe Kościołowi katolickiemu, bo zdecydowana większość tych nieruchomości leśnych została zwrócona w latach 1989–2000. – Czy proceder przekazywania lasów będzie trwał dalej? – Nie jesteśmy decydentem w tej sprawie i trudno nam jest wypowiadać się na temat ewentualnych dalszych roszczeń.
– Czy Lasy Państwowe mają jakąkolwiek kontrolę nad tym, co się dzieje z lasami po ich przekazaniu? To znaczy, czy nowemu właścicielowi (Kościołowi) wolno dokonać tamże wycinki lub w ogóle zmienić przeznaczenie terenu? – Kościół, odzyskując majątek, staje się jego właścicielem i może postępować ze swoją własnością zgodnie ze swoją wolą i obowiązującymi przepisami prawa. – Czy zdarza się, że LP przekazują innym podmiotom (poza Kościołem rzymskokatolickim) tereny leśne na własność, na przykład w ramach odszkodowań? – Nie, w żadnym innym wypadku. Lasy Państwowe gospodarują majątkiem Skarbu Państwa. Przepisy te nie przewidują możliwości nieodpłatnego zbycia nieruchomości. – Jakie budynki i zabudowania znajdują się na niektórych przekazanych Kościołowi obszarach leśnych? – Lasy Państwowe wykonywały orzeczenia Komisji Majątkowej, jeśli ta uznała, że dany grunt musimy zwrócić niezależnie od tego, co się na nim znajduje. – Uściślijmy. Zatem niezależnie od tego, czy w lesie znajduje się willa z basenem, czy drewniana szopa, ich wartość nie jest brana pod uwagę przy przekazywaniu lasu? – Dokładnie tak. ARIEL KOWALCZYK, MarS
26
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
RACJONALIŚCI
iekawy wiersz jeszcze ciekawszego poety – „Spowiedź powszechna”. Autor, Stefan Gołębiowski, był nauczycielem w seminarium duchownym, a także posłem na Sejm w czasach PRL. Poeta, krytyk literacki... Podarował społeczności Bieżunia, gdzie się urodził, cały swój majątek, m.in. dom z kompletnym wyposażeniem i ogrodem oraz wielki księgozbiór.
C
Okienko z wierszem Czy kto dobrze pracował czy kto pracę udawał to się wcale nie liczy kto u steru ten winny za długi nie ma innych ci co protestowali i nigdy nie mówili tak bo negacją żyli ci się liczą i mają rację nawet bez racji biją się w cudze piersi jakby własnych nie mieli zgoda nie ma znaczenia tylko w niezgodzie zgoda burzenie bez budowy nie ma czasu przeszłego nie ma czasu przyszłego jest tylko teraźniejszy panujący wszechwładnie w sobie samym skłócony.
Legalna decyzja nielegalna Komisja Majątkowa zakończyła swoją działalność. Ale wyjaśnianie jej mrocznych tajemnic dopiero się zaczyna. CBA kwestionuje 11 orzeczeń Komisji, a poseł Sławomir Kopyciński twierdzi, że prokurator powinien zająć się wszystkimi. Wśród spraw kontrowersyjnych jest ta o przekazaniu Kościołowi terenów w warszawskiej Białołęce. „Dlaczego Prokuratura Okręgowa w Warszawie, choć jest w posiadaniu opinii, że grunt w Białołęce został oddany zakonowi elżbietanek po znacznie zaniżonej cenie, nie zamierza składać wniosku o unieważnienie orzeczenia Komisji Majątkowej?” – to pytanie stołecznej prokuraturze zadają działacze RACJI Polskiej Lewicy. Zdaniem Krzysztofa Mrozia z warszawskiego koła partii zapowiedź braku reakcji jest co najmniej niezrozumiała i przedwczesna. Wiadomo, że śledztwo ma się zakończyć dopiero w czerwcu, tymczasem już teraz padają zapowiedzi, że wniosku o unieważnienie decyzji Komisji nie będzie. Prokuratura Okręgowa w Warszawie bada sprawę przekazania elżbietankom gruntów w Białołęce, ponieważ według biegłych wycena oddanego gruntu była znacznie zaniżona. A to oznacza, że zakonnice mogły dostać dużo za dużo. Zdaniem pełnomocnika zakonu, grunt był wart nieco ponad 30 mln zł, tymczasem władze warszawskiej dzielnicy od początku krzyczały, że to rozbój w biały dzień, bo teren jest wart więcej niż 200 mln! Tyle że nikt ich nie słuchał. BP
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Odcienie prawdy Są ludzie, którzy jeśli w ogóle współpracują, to w specyficznym znaczeniu tego słowa. Jako TW Bolek, Delegat, Filozof, Grey, Henryk, Ketman, Santa Cruz, Znak. Ujawnieni z zasady zaprzeczają. Twierdzą, że może i byli zarejestrowani, ale bez zgody, a nawet wiedzy. Jeśli nie mogą iść w zaparte, bo zachowały się jakieś sygnowane przez nich notatki czy, co gorsza, pokwitowania odbioru pieniędzy, bagatelizują sprawę. Niczym Lech Wałęsa, który bez cienia wstydu, a wręcz z dumą oświadczył: „W tamtym czasie wszyscy podpisywali, i ja też podpisałem. Podpisałem nie z myślą, że kiedykolwiek przejdę na tamtą stronę, że zdradzę, tylko z myślą jak was ograć”. Wbrew opinii byłego prezydenta, na szczęście nie wszyscy zobowiązywali się do donoszenia, choć akurat spośród tzw. moralnych autorytetów – wielu. Nic dziwnego, że jak diabeł święconej wody boją się prawdy, która faktycznie wyzwala, ale głównie od dobrego imienia i wizerunku. Najskuteczniejszym, ale i najmniej atrakcyjnym rozwiązaniem jest śmierć. W Polsce o nieboszczykach mówi się dobrze albo wcale. Wyjątek stanowi obsmarowanie księcia Kościoła, a zarazem filozofa Życińskiego przez „Frondę”. Najprzyjemniejsze dla wątpliwych autorytetów jest brązowienie, które stało się już swoistą normą. Wyłamywanie się z niej jest wręcz źle widziane, gdyż stanowi zagrożenie. Jeśli nawet nie powszechne, to przynajmniej dla innych pretendentów do roli moralnych autorytetów i ich środowisk. Bardzo pomocna jest w tym teologia moralna, choć akurat w tym
kontekście jej nazwa brzmi zabawnie. Stworzyła bowiem cudowne rozróżnienie kategorii prawdy, które pozwala bez grzechu unikać jej ujawniania. To podział na tzw. prawdę należną i nienależną. Człowiek ma obowiązek mówienia prawdy tylko tym, którym się ona należy. Zaprzeczeniem prawdy należnej jest kłamstwo, a nienależnej – jedynie fałszomówstwo, które ponoć grzechem nie jest. Stąd prawdy nienależnej po prostu nie ujawniamy, bo i po co! Jeden z księży (www.ksluco.blog.onet.pl) podaje następujący przykład: Podczas okupacji Niemiec pyta Polaka, czy ukrywa jakiegoś Żyda. Wiadomo, że szuka go tylko po to, aby zabić. Mamy tu jaskrawy przykład prawdy „nienależnej”. Albo coś bardziej współczesnego: ukrywanie przed ojcem alkoholikiem, że w domu zostały jakieś pieniądze, które potrzebne są na jedzenie, a wiadomo, że on wydałby je na alkohol. W takich przypadkach nie ma w ogóle mowy o grzechu, gdyż nie mamy obowiązku „oddać” takiej prawdy. Jeszcze bardziej aktualny jest następujący dowcip – żona mówi do męża: – Słyszałam, że Kowalska ma kochanka. – To jej sprawa – odpowiada mąż. – Ale to podobno ty jesteś jej kochankiem! – krzyczy żona. – To moja sprawa – rzecze mąż. – Przecież jestem twoją żoną! – Cóż, to twoja sprawa – kończy niewierny. W życiu publicznym jest dokładnie tak jak w prywatnym. Do społeczeństwa ma przedostać się jedynie prawda należna. Dwory świeckich i kościelnych władców robią wszystko, żeby była lukrująca. Zwłaszcza pierwsze znacznie się zmieniły. Królów zostało niewielu, i bez realnej władzy.
„BYŁEM
Zastąpili ich prezydenci, premierzy, szefowie partii. Odpowiedzialni bynajmniej nie przed historią, ale przed mediami, które lubią to i owo ujawniać. Toteż tylko najbardziej rozbestwieni władzą i pieniędzmi, jak Berlusconi, urządzają bunga-bunga na wzór orgii cezarów. Reszta boi się zanadto podpaść, żeby nie przepaść w kolejnych wyborach. Zdecydowanie większa stabilizacja i bezkarność jest w Kościele. Od dwóch tysięcy lat nie tylko papież znaczy więcej niż Bóg. Także biskupi, a w Polsce nawet proboszczowie. Dlatego w 1989 roku od premiera Rakowskiego Episkopat dostał Komisję Majątkową, a od ministra Kiszczaka – teczki SB. Kler śmiało i bezkompromisowo opowiadał się za lustracją, dopóki nie zaczęły wyciekać informacje o agenturalnej przeszłości urzędników Pana Boga. Sutannowi kapusie nie spodziewali się, że odniesienia do nich są w tak wielu aktach, a przede wszystkim, że znajdzie się ks. Isakowicz-Zaleski, który z lustracyjnym obłędem w oczach dobierze się do kolegów po fachu i ujawni prawdę nienależną owieczkom. Zgodnie z papieską instrukcją, której Jan Paweł II bynajmniej nie uchylił, nienależna nikomu, a już zwłaszcza organom ścigania, jest prawda o księżej pedofilii. Z kolei ukrywanie finansowych przekrętów to norma konieczna, gdyż podstawę potęgi Kościoła stanowi kasa. Jak duża, jest prawdą nienależną, co się rozumie samo przez się. W końcu ludzi najbardziej drażni cudze bogactwo. Zdecydowanie bardziej niż współpraca, która czasami do niego także prowadzi. JOANNA SENYSZYN
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (0-42) 630-70-66
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
Dlaczego blondynce nie przysługuje przerwa na kawę w pracy? Ponieważ jest to nieopłacalne. Po przerwie trzeba ją ponownie przyuczać do zawodu... " " " Rozmawiają dwie koleżanki: – Nie wiem, co w tamtych czasach kobiety widziały w mężczyznach... – W tamtych czasach to znaczy kiedy? – Zanim wynaleziono pieniądze... " " " Rozmowa dwóch kolegów: – Słyszałem, że są w sprzedaży takie szkła, przez które wszystko wydaje się piękniejsze, nawet własna żona... – Znam je już od lat. Są dobre, tylko stale trzeba je napełniać.. " " " Siedzi dwóch kolesi w barze. Sączą drinki. Nagle jeden, zaglądając w szklankę, mówi: – Patrz, stary, pierwszy raz widzę kostkę lodu z dziurką! Na to drugi ze stoickim spokojem odpowiada: – To ty mało w życiu widziałeś... Ja z taką żyję od 15 lat! KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) raz jej śmierć ! to nie jesień polska, złota ! w leśnej mało co się rusza 2) mniejsze być nie może ! nastrojowy poeta, a nie byle wierszokleta ! nim pędzą kasztany 3) izba z piernika ! kraj w menu ! z rana wyciskana 4) chłopak wśród kucharek ! co czujesz, gdy traktor pije? ! niszczą coś stale 5) klocki z własnym landem ! gdy jest od popytu wyższa, zwykle cena będzie niższa ! gruby banknotów to spora kasiora 6) bierze się do gotowania w zegarku ! kwiat w 80 proc. podobny do kalii ! kolor dzwonka ! tylko kaganiec cię uchroni, gdy ten pies zechce cię dogonić 7) nieustępliwy nie cofnie się na nią ! czy w tym mieście Japończycy chodzą na bosaka? ! lekkie puknięcie, a w zderzaku… 8) taki szacunek zwykle kosztuje ! beczułka z węgrzynem albo innym dobrym winem ! głuchy w lesie Pionowo: A) przynosi szczęście w parze z guzikiem ! szef drzew B) gdy było i nie ma ! ciastko w rozporku ! z takich naczyń księża pobierają płace C) może dzięki niemu nam się Euro uda ! zawrzyj ją, bo na proces zdrowia szkoda ! ani ty, ani ja D) żelastwo w słomie ! gdy będą z czegoś, to się nie uda ! zakładka z podręcznika krawczyka E) muza z kartami ! przyjechała z Czech ! filozof na krawędzi F) po kontakcie z tą hiszpanką można zachorować ! ten owad ma bardzo istotną nazwę ! powstanie z ław przeciw powodzi G) choć jest krzywy, prosto strzela ! Luizjana lub Indiana ! bywają za wysokie na zwykłe nogi H) są kontaktowe ! podpalił pędzlem żyrafę z oddali ! oboje go potrzebują do wydania dźwięku I) kraj z lamusa ! proch na zdrowie ! mokrego raczej nie trawi
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Rżewski tańczy z damą na balu, w pewnej chwili dama pyta kokieteryjnie: – Nie sądzi pan, poruczniku, że mam zbyt głęboki dekolt? Rżewski zapuszcza żurawia. – Pani ma włosy na piersiach, madam? – Co też pan, poruczniku! – wykrzyknęła dama z przerażeniem. – W takim razie za głęboki. " " " Adwokat pyta swojego klienta: – Dlaczego chce się pan rozwieść? – Bo moja żona cały czas szwenda się po knajpach! – Pije? – Nie, łazi za mną! " " " – Dlaczego masz taką nieszczęśliwą minę? – Moja żona wyjeżdża na tydzień do swojej matki. – I z tego powodu jesteś taki ponury? – Muszę, bo inaczej nie wyjedzie. " " " Pięcioletnia dziewczynka mówi do mamy: – Mamusiu, mówiłaś mi kiedyś, że aniołki mają skrzydełka i latają. To prawda? – Tak, córeczko. A czemu pytasz? – Bo słyszałam, jak wczoraj tatuś mówił do niani: „Mój ty aniołku”. Kiedy ona poleci? – Jeszcze dziś, córeczko. " " " Młody szejk na porodówce ogląda przez szybę noworodki leżące w ogromnej sali. Pielęgniarka pyta go: – Wasza Wysokość, które z nich jest pańskie? – Pierwsze dwa rzędy.
A 1
B
C
D
14 3
F
G
H
I
10
2
27
2
22
18 24
3
20
4
13
12
17
30
5
26
5 6
15
16
25
4
9
21
1
23
8
29
8
19
6 7
E
28
31
7
11
L itery zzpponumerowanych onumerowanych pól pól utwutworzą orzą rozwrozwiązanie. iązanie Litery
1
2
3
16 17 18
4
5
6
7
8
19 20 21 22 23 24
9 10 25
11 12 13 14 15 26 27 28 29 30 31
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 7/2011: „Sztuczna inteligencja jest niczym przy prawdziwej głupocie”. Nagrody otrzymują: Małgorzata Ganzel z Jasienicy, Beata Pokorska z Tuszyna, Bożena Słoniewska-Kmieć z Łodzi. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Czapki z głów
Znaleziono na www.glosrydzyka.blox.pl
Czarny humor Wiejski proboszcz daje się ogolić lokalnemu golibrodzie. Ten przez swoją niezdarność zacina księdza kilkakrotnie. W końcu czarny nie wytrzymuje: – Mój synu, i tak to właśnie wygląda, gdy się non stop chleje! Fryzjer potakuje: – Zgadza się, proszę księdza, skóra się robi przez to taka porowata... ! ! ! Zagorzały katolik dzwoni do córki studiującej na Zachodzie.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 9 (574) 4–10 III 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
– Cześć córeczko, co słychać? – Zostałam prostytutką. – Co?! Jak mogłaś?! Ty szmato, ty k.. o, ty... – Ależ tato! Ty wiesz, ile ja mam teraz kasy? Będę wam przysyłać pieniądze. Mam studia opłacone już do końca. Kupiłam piękne, duże mieszkanie. Jeżdżę jaguarem. Brata zapraszam do mnie na wakacje... – Czekaj, czekaj... To mówisz, że kim zostałaś? – Prostytutką. – Aaa, przepraszam. A ja zrozumiałem, że... protestantką.
ajpopularniejsze polskie słowo zaczyna się na „k”, kończy na „a”, służy do wyrażenia wszelkich stanów emocjonalnych i można je ulokować w każdym zdaniu. ! Wieki temu przed każdą bitwą do dobrego tonu należało słowne obrażenie przeciwnika. „Kronika Galla Anonima” informuje, że w roku 1018 przed starciem Polaków z Rusią Kijowską po dwóch stronach Bugu ustawili się wojownicy z przeciwnych drużyn. Książę Bolesław nakazał zabicie wołów i urządzenie biesiady przed walką. Kiedy nasi wojowie oprawiali w rzece mięso, Rusini – z drugiego brzegu – wykrzykiwali do nich i obrażali ich. Według kroniki, Polacy w odpowiedzi obrzucili ich mięsem – „brudy z wnętrzności i odpadki rzucali im przed oczy ku ich zniewadze”. Kto wie, może dzięki podobnym historiom przetrwał do naszych czasów zwrot „rzucać mięsem”... ! W okresie renesansu popularnym wulgaryzmem było u nas słowo „kiep” oznaczające kobiecy srom, odpowiednik dzisiejszej „cipy”. Za czasów panowania Jana III Sobieskiego jego przeciwnicy mówili o królu „kiep”. Przyłapani na tym, tłumaczyli, że to skrót oznaczający „Król Ian Europy Pan”. Dzisiejszą pozostałością „kiepa” jest określenie „kiepski”. ! Jeszcze w XVII wieku określenie „kobieta” uważane było za obraźliwe. Oznaczało służącą, świniarkę,
N
CUDA-WIANKI
K...a mać! a użyte w odpowiednim kontekście – nierządnicę. Prawdopodobnie wywodzi się ono od słowa kob, czyli chlew – w tamtych czasach to kobiety zajmowały się świniami. Dopiero w XIX wieku weszło do powszechnego użycia i zastąpiło oficjalną „niewiastę” i „białogłowę”. ! Językoznawca Jerzy Bralczyk wyliczył, że w języku polskim funkcjonuje pięć podstawowych wulgaryzmów: „chuj”, „pizda”, „jebać”, pierdolić” i używana w charakterze przecinka – „kurwa”. Reszta nieprzyzwoitego nazewnictwa to kombinacje i wyrazy utworzone od tej piątki i związki frazeologiczne z ich udziałem.
! Oto przykłady oryginalnych tworów językowych odnotowane w słownikach wulgaryzmów: rozchujniacz – osoba o niebywałych zdolnościach; kurwica – stan najwyższego zdenerwowania; w pizdę jeża! – coś niesamowitego; rozdupi mi ryj – nie może być!; ciulej mi gałę! – nie masz racji. ! Najpopularniejszy w Polsce wulgaryzm pochodzi być może od łacińskiego curva, czyli „krzywy”. Z reguły epitet „krzywy” wzbudza nieprzychylne emocje. Inne źródła podają, że „kurwa” wywodzi się z prasłowiańskiego kurb – kogut, kurbva – kura. Prostytutkę określano więc mianem kury. Słowo ma długą, 500-letnią historię i zawsze oznaczało kobietę lekkich obyczajów. ! Amerykańscy malediktolodzy (specjaliści od przekleństw) obliczyli, że w latach 20. i 30. w kinie nie używano wulgaryzmów, w latach 60. na jeden film przypadało 1,6 przekleństwa, a u progu lat 90. – już 100. ! 17 grudnia obchodzimy Dzień bez Przekleństw. Zdaniem językoznawców, święto wymyślono po to, żeby usprawiedliwić nadużywanie wulgaryzmów w pozostałe dni. JC