Szkoły, szpitale, kamienice, działki, dotacje, szalety...
KOŚCIÓŁ BIERZE WSZYSTKO ! Str. 3, 13
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 11 (576) 24 MARCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Zniknął ksiądz. W biały dzień. Był i nagle „wyparował”. Reporterka „FiM” podążyła jego tropem i odkryła tło bulwersujących wydarzeń: wielkie pieniądze, jeszcze większe draństwa i najprawdziwszą mafię. Z tym że kościelną. ! Str. 6
! Str. 11
! Str. 7 ISSN 1509-460X
5
! Str. 14-1
2
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Biją Kaczyńskiego. Lecha. Po śmierci. A dokładniej mennica bije z 18-karatowego złota. 8 gramów, nominał 100 złotych, seria limitowana – 5 tysięcy sztuk. Nie dla wszystkich Wolaków wystarczy, więc nadzieja w tym, że może jeszcze Kaczyńskiego... dobiją. Gruchnęła sensacyjna wieść, że prezes PiS pisze książkę pod tytułem „Kod Kaczyńskich”. Kolportujący newsa dziennikarze najpewniej coś pokręcili albo słabo znają ortografię: przecież „kot” pisze się przez „t”. A w ogóle to nie prostszy i bardziej rynkowy byłby tytuł „Alik”? SLD chce zmian w kodeksie karnym. Tak zwana „obraza uczuć religijnych” już nie ma być ścigana z urzędu, tylko z oskarżenia prywatnego, a zagrożenie karą (obecnie 2 lata więzienia) ma zostać zmniejszone. To mniej więcej tak, jakby jakaś „postępowa” partia w Iranie domagała się karania przestępcy nie ucięciem ręki w łokciu, tylko w nadgarstku. Na ofiary tsunami w Japonii zbiera datki Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Uruchomił już w tym celu specjalne konto. Nie po raz pierwszy dowodzimy na tych łamach, że dla Caritasu im większe nieszczęście, tym większe szczęście. Caritas Archidiecezji Częstochowskiej rozpoczął w Środę Popielcową rozprowadzanie wśród wiernych 40 tys. skarbonek i dodatkowo 2 tys. wśród dzieci i młodzieży. Za 40 dni zbierze puszki i zajrzy do środka. Czyli w miejsce, gdzie nigdy nie zajrzał i nie zajrzy żaden urząd skarbowy. „Dzień dobry, tu Polska” – internetowa gazeta dla marynarzy pływających po morzach i oceanach – skrytykowała beatyfikację JPII, pisząc, że Papa był w chorym na AIDS świecie wrogiem prezerwatyw, za to przyjacielem księży pedofilów. Podniósł się po tym taki rwetes, że następną informację na ten temat rozpoczniemy zapewne słowami: nieistniejąca już gazeta internetowa dla... itd. Premiera dokumentalnego filmu o „Janie Pawle” – „Oszukałem was”. Ups! – przejęzyczenie... „Szukałem was”. Dziwisz – poproszony o popremierowy komentarz – odpowiedział dziennikarzom: „Brak słów!”. Wnosimy stąd, że niezadowolony kardynał odniósł się w ten sposób albo do niemej konwencji obrazu, albo zapomniał aparatu słuchowego. Każda szkoła i każda inna placówka oświatowa w województwie świętokrzyskim ma sobie wsadzić „jodłę papieską”. Gdzie? W ziemię. I w ten sposób uczci beatyfikację JPII. Tak nakazał świecki (?) kurator oświaty (?), świeckiego (?) państwa. Świeć, Panie, nad jego głupotą. Od wtorku na Fecebooku działa uruchomiony przez Watykan „półprofil” Jana Pawła II (www.facebook.com/vatican. johnpaul2). No i gdzie się spieszycie? Już coś chcielibyście Papie napisać? Może coś uszczypliwego? Nic z tego! Nie da się. Przecież napisaliśmy, że to półprofil – przyjmuje tylko komplementy. Plastikowa laleczka „Lolek” (więc może Lolita?), ubrana w filcowy szkolny mundurek i berecik, ma być rozdawana małym dzieciom urodzonym w roku śmierci papieża. Nie wszystkim. Tylko takim, które wykują na pamięć teksty o wybranym momencie z życia Papy, będą go rysować, a nawet współuczestniczyć w przygotowaniu książki ilustrującej życie Janka Pawełka. W założeniu pomysłodawców (Centrum JPII) projekt ma pokazać świeży obraz papieża nakreślony oczami pokolenia, które go nigdy nie widziało. Oj, może się Centrum zdziwić. „Kościół zaczyna dziś upodabniać się do kurnika, w którym ksiądz nie jest już pasterzem, ale jedynie hodowcą drobiu, pilnującym, żeby mu stadko nie pouciekało” – napisał „Przewodnik Katolicki”. Sami byśmy tego celniej nie ujęli. No, może zamiast „hodowca” napisalibyśmy „lis”. Jaś i Nel Rokitowie chcą na stałe przeprowadzić się do Włoch. Italiańcom jakoś udało się uniknąć migracji Albańczyków, cudem powstrzymali exodus Libijczyków, ale obawiamy się, że tym razem mogą okazać się bezradni. Podobno pierwsi przerażeni Włosi już uciekają do Libii. Skandal w Niemczech. Niebotyczny! Publiczna telewizja ZDF wyprodukowała serial „Wir sind Gott” („My jesteśmy Bogiem”). Rzecz traktuje o... dwójcy świętej. Inge i Renate (lesbijki!) stwarzają świat, a ponieważ najmniej udany jest człowiek, próbują go zmienić poprzez internet. „To najstraszniejsza forma bluźnierstwa” – zawył niemiecki Kościół i żąda głowy szefa stacji. Ten robi za męczennika wolności. Czy ta historia już się kiedyś nie wydarzyła?
Bitwa o Polskę iałkość intelektualna przedstawicieli polskiej prawicy i, niestety, również części lewicy polega na tym, że obce jest im rozumienie związków przyczynowo-skutkowych. Nie widzą też lub nie chcą widzieć następstw swoich decyzji w perspektywie dłuższej niż jedna kadencja. Z takim stylem uprawiania polityki i prowadzenia kampanii wyborczych pogodziło się – niestety – bardzo wielu Polaków. Nasz kraj stał się fenomenem pod względem występowania równocześnie dwóch fatalnych zjawisk – niskiej frekwencji wyborczej oraz braku jakiejkolwiek stabilności poglądów i opinii wyborców. Rodzima polityka stała się teatrem przebierających się w różne barwy kukiełek; teatrem, w którym na przykład sprawcy największej klęski gospodarczej i społecznej – panowie Buzek i Balcerowicz – chodzą dzisiaj w blasku chwały. W roku 1999 w sposób nieodpowiedzialny i bez debaty publicznej wdrożyli oni tak zwane wielkie reformy społeczne. Z ich skutkami borykamy się do dziś, a rachunki będą spłacać nasze wnuki. Mogło się tak stać, ponieważ Polska jest jedynym na świecie demokratycznym państwem, w którym nie funkcjonują procedury egzekucji odpowiedzialności za błędy. Leszek Miller, który za cenę mitycznego poparcia Kościoła dla integracji europejskiej przez kilka lat spełniał wszystkie żądania kleru, uchodzi dzisiaj za ideowego lewicowca. Wyborcy – pod dyktando manipulujących nimi mediów – zaczęli wybaczać błędy i nagradzać sprawców katastrof. Nieudaczny premier Buzek w 2004 r. zdobył rekordową liczbę głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a członkowie jego równie nieudacznego rządu z łatwością wygrywali wybory w 2001, 2005 i 2007 r., startując z list PO. Można także bezkarnie udawać kogoś, kim się nie jest, i tak za liberałów uważa się Stefana Niesiołowskiego czy Jarosława Gowina. Dlaczego? Bo agendy kościelne (Radio Maryja, Fronda, Chrystianitas) przesunęły społeczno-polityczną granicę tak daleko na prawo, że klerykał Niesiołowski – w zestawieniu z fundamentalnym fanatykiem i antysemitą Rydzykiem – faktycznie jawi się jako liberał. Część narodu zapomniała już o próbach budowania Polski PiS – anachronicznego, autorytarnego państwa opartego na rządach służb specjalnych, policji historycznej IPN i Kościoła. Ludzie bez poglądów godzą się na zawłaszczanie hasła Polski solidarnej przez fanatyków ogarniętych wizją totalnej kontroli obywateli. Jak inaczej wyjaśnić rosnące notowania PiS w sondażach? PiS-owcy – wespół ze środowiskiem oszołomów skupionych wokół „Gazety Polskiej” – już zacierają ręce i głośno snują plany powrotu do władzy. Lewica nie protestuje. A powinna krzyczeć, i to głośno, także na ulicach. A przede wszystkim zjednoczyć się w obliczu wielkiego zagrożenia. Już sam fakt niewyobrażalnej i jak dotąd bezkarnej grabieży dokonanej przez Komisję Majątkową powinien rozwinąć lewicowe sztandary. Ale nie rozwinie. Przynajmniej nie te SLD-owskie, bo to Sojusz przez 8 lat patronował Komisji, założonej zresztą w 1989 roku przez Mieczysława Rakowskiego. SLD musiałby więc protestować przeciwko sobie. Tymczasem ofensywa katonarodowców zbiega się w czasie z kolejną szansą na odnowienie oblicza tej ziemi. Jako opozycja wobec stałych i okresowych, dotkniętych demencją wyborców PiS-u wyrosło pokolenie Facebooka. Postępująca laicyzacja i otwarcie Polski na świat wytrąca z rąk biskupów legitymację do wpływania na decyzje państwa i samorządów. Jest to prawdziwa i nieuchronna ewolucja, początek budowy
M
nowoczesnego państwa. Państwa, w którym partie polityczne mają programy i są wierne ideom, politycy ponoszą odpowiedzialność, a wyborcy nie zmieniają poglądów co trzy tygodnie. Takie państwo można było zacząć budować już w 1989, 1991 czy 1993 roku. Wszystkie te szanse zaprzepaszczono z powodu destruktywnego wpływu Kościoła na państwo oraz bezkarności polityków katolików przez Kościół błogosławionych. W zamian za przywileje, poparcie z ambon, tysiące hektarów, budynków i skrzynie srebrników kler zafundował politykom i narodowi niepełnosprawny, patologiczny ustrój. Polski już jednak nie stać na dalsze kontynuowanie kościelnej demokracji, w której za ekstremum uchodzą nie wariaci jak Macierewicz czy polityczni chuligani jak Kamiński i Kempa, lecz ideowi racjonaliści, tacy jak Senyszyn czy Kopyciński. Klerykalizm hoduje bowiem niską frekwencję wyborczą i zmienność postaw. Według wszelkich badań postawy prodemokratyczne są znacznie słabsze u osób wierzących i praktykujących. I to jest właśnie klucz do polskiego piekiełka. Brak szacunku do demokracji powoduje, że polscy politycy tak łatwo wyślizgują się spod odpowiedzialności za swoje błędy. Ten brak szacunku powoduje, że szyld partyjny jest rzeczą pustą, umowną. Nikomu nie przeszkadza, że ktoś co roku zmienia partie albo że ekipa PJN latem ubiegłego roku popierała prezesa Jarosława, a już jesienią uznała go za człowieka zagrażającego demokracji... Te negatywne zjawiska ugruntowuje polityka historyczna (termin endemiczny polski), którą uprawia prawica przy biernej postawie lewicy. Jej wspólnym mianownikiem jest brak osobistej odpowiedzialności za własne czyny. Na przykład za klęskę powstania warszawskiego odpowiadają Stalin czy Churchill, a nie ci, którzy je wywołali. Powszechne jest szukanie usprawiedliwień dla głupich decyzji, bo „to byli patrioci” albo „gorliwi katolicy”. Wszystko daje się wytłumaczyć. A skoro tak, to również polityk może obiecywać jedno, a robić drugie. Kwaśniewski, który w kampanii wyborczej w 1995 r. obiecywał Polskę nieklerykalną, przez 10 lat swojej prezydentury skutecznie ją klerykalizował. I nadal cieszy się powszechnym zaufaniem. Skoro prezydent mógł oszukiwać, to dlaczego nie można oszukiwać młodzieży w szkołach, opowiadając jej jako fakty katolickie mity, na przykład że bez Jana Pawła II Polska nie odzyskałaby niepodległości. Można też na życzenie prawicy czcić tak zwanych żołnierzy wyklętych – tych, którzy odmówili udziału w odbudowie państwa i zabijali niewinnych ludzi. Mord jest czynem chwalebnym, natomiast dialog (np. Okrągły Stół) i robienie czegoś razem jest zdradą. Jeżeli tak, to po co robić coś razem? Niech robią to za mnie inni. A ci inni to biskupi – i tylko na to czekają. Ich zaś – jak słyszeliśmy – nie można rozliczać. Lekarstwa na polskie patologie są dwa: edukacja obywatelska – abyśmy byli w stanie odrzucić historyczne mity prawicy, oraz deklerykalizacja – abyśmy mieli niezależne elity. Te lekarstwa już działają, choć na razie miejscowo. Bez pracy u podstaw, bez odwagi cywilnej w otwieraniu Rodakom oczu, bez zaangażowania tysięcy Czytelników „FiM”, nauczycieli itp. – budowa nowoczesnego państwa będzie się przeciągała. Ale odwagi. W końcu odmienimy tę ziemię. Razem! JONASZ
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r. rzez kraj przetacza się fala likwidacji placówek oświatowych. Tuż za nią sunie fala pochłaniająca opustoszałe obiekty. A gdy szkoły już nie ma, to nagle okazuje się, że samorządy mają tyle wolnej gotówki, że stać je na rozdawanie nieruchomości. Mało tego: w kasie publicznej znajdują się nawet pieniądze na remonty i finansowe wspomaganie nowego użytkownika. Oczywiście pod warunkiem, że jest nim instytucja kościelna. Popatrzmy. ! Pilica (powiat zawierciański) – po zlikwidowaniu dwóch zbędnych szkół podstawowych (tzw. tysiąclatek) placówkę we wsi Kidów zgodził się wziąć Kościół: „Pan Burmistrz wyjaśnił, że Caritas Diecezji Kieleckiej jest zainteresowany kupnem przedmiotowej nieruchomości z przeznaczeniem na Dom Pomocy Społecznej przy zastosowaniu 95 proc. bonifikaty” – czytamy w protokole z odbytej 30 czerwca 2010 r. sesji Rady Miasta i Gminy. Radni klepnęli tę łaskawą ofertę bez żadnego głosu sprzeciwu i kilka miesięcy później sfinalizowano formalności. Nikt się nie zainteresował, ile Caritas będzie zarabiał na domu opieki, a jest to w tej chwili świetny interes. Za tę szkołę (z działką o pow. 5530 mkw.) gmina dostała od Caritasu niespełna 30 tys. zł. Drugą (we wsi Kocikowa), znajdującą się w zdecydowanie gorszym stanie, wystawiono na przetarg. Na początku stycznia została sprzedana za 300 tys. zł. Też z przeznaczeniem na dom opieki… ! Wola Łychowska (gmina Jasieniec, woj. mazowieckie) – po zlikwidowaniu szkoły proboszcz pobliskiej parafii rozpoczął starania o przejęcie obiektu w celu utworzenia tam ośrodka dziennego pobytu dla niepełnosprawnych. Radni Jasieńca przekazali obiekt Starostwu Powiatowemu w Grójcu (użyczenie na dziesięć lat), które ogłosiło konkurs ofert na prowadzenie ośrodka. Wygrał go Caritas Diecezji Warszawskiej. – Sprawa była przyklepana, więc nikt inny nie ośmielił się startować – wspomina urzędniczka starostwa. Koszt remontu (prawie 300 tys. zł) wziął na siebie Mazowiecki Urząd Wojewódzki, kilka złotych dorzucił Caritas. A gdy dawna szkoła była już piękna, ciepła i wygodna, urząd dokupił jeszcze (za 100 tys. zł) specjalnego busa do przewozu podopiecznych. Po uroczystym otwarciu i „pokropieniu” okazało się, że w okolicy brakuje niepełnosprawnych. Do dzisiaj na stronie internetowej powiatu wisi ogłoszenie, że placówka „nadal poszukuje uczestników”. Środków na pensje i utrzymanie kościelnego ośrodka nie brakuje, bo prowadzenie go jest tzw. zadaniem zleconym z zakresu administracji rządowej. Co będzie, gdy już skończy się okres użyczenia nieruchomości? – Caritas będzie to mógł wykupić za ułamek ceny i zrobić z nią, co zechce – wyjaśnia urzędniczka.
P
! Stary Wielisław (powiat kłodzki) – w tej urokliwej wsi nieopodal Polanicy-Zdroju świdnicki Caritas dostał budynek zlikwidowanej szkoły podstawowej (na zdjęciu) w celu utworzenia Warsztatów Terapii Zajęciowej. Odprawiona na tę okoliczność msza „była szczerym dziękczynieniem składanym Bogu za to piękne i jakże potrzebne dzieło, które powstało mimo wielu trudności proceduralnych i braku przychylności niektórych gremiów” – ogłosili kościelni biznesmeni. ! Blizno (woj. kujawsko-pomorskie) – w budynku byłej szkoły, tuż obok kryształowo czystego jeziora o tej samej co wieś nazwie, powstał Ośrodek Rekreacyjno-Szkoleniowy Diecezji Toruńskiej.
GORĄCY TEMAT " trzy miesiące później nieruchomość była już w łapach Caritasu (nieodpłatne użyczenie na 10 lat). „Zrobimy tu przedszkole, jadłodajnię, świetlicę dla dzieci i uniwersytet trzeciego wieku dla starszych” – pacyfikowali media wielebni. Ponieważ w okolicy brakuje tego rodzaju instytucji, samorządowcy nie wzięli za budynek ani grosza. W rzeczywistości uruchomiono tam jedynie jadłodajnię oraz teoretyczną (świecącą pustkami) świetlicę, po czym nazwano to „Centrum Charytatywnym”. Zaledwie pół roku po przecięciu wstążek i „pokropku” Rada Miasta zwróciła się do wielebnych z nieśmiałą prośbą, żeby zgodzili się oddać ten budynek w zamian za mniejszy, bo chciałaby tam
w Kijaszkowie”. Na wniosek burmistrza Marka Madeja sprawa spadła z porządku obrad, ale tylko dlatego, że Caritas nie był jeszcze gotowy do osiedlenia się w budynku. – Sprawa jest już klepnięta, pozostały jedynie drobne formalności. Gdy w maju ubiegłego roku występował u nas na sesji ksiądz dyrektor Wojciech Przybyła, zapewnił, że starostwo w Pile obiecało kasę na remont obiektu – mówi jeden z rajców. ! Leżenica (gm. Szydłowo, woj. wielkopolskie) – 13 lutego 2010 r. odbyło się tam uroczyste (!) przekazanie budynku byłej szkoły podstawowej na rzecz Centrum Charytatywno-Opiekuńczego Caritas w Pile. „Uroczystego przecięcia wstęgi dokonali m.in. Ordynariusz Diecezji
W czarne ręce
Kościół chętnie bierze szkoły, nie gardzi nawet publicznymi szaletami… ! Bobrówko (woj. lubuskie) – choć miejscowa parafia św. Antoniego ma obszerną i wygodną plebanię wraz z zapleczem katechetycznym, Parafialny Zespół Caritas wybrał sobie na siedzibę pomieszczenia zlikwidowanej szkoły podstawowej. ! Wałbrzych – miasto dało Caritasowi Diecezji Świdnickiej śliczny trzykondygnacyjny budynek (z działką o powierzchni 7,3 tys. mkw.) przy ul. gen. Andersa w dzielnicy Biały Kamień. Mieścił się tam wcześniej Zespół Szkół nr 9, a obiekt był w doskonałym stanie technicznym. Historia tej operacji doskonale ilustruje metodę przejmowania przez Kościół nieruchomości komunalnych: " w 2005 r. prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski (nadal urzędujący działacz PO) przekazał budynek darowizną na rzecz powiatu, który był organem prowadzącym szkołę; " po przeniesieniu szkoły w inne miejsce zarząd powiatu zwrócił darowiznę (aktem notarialnym z 31 lipca 2008 r.) poprzedniemu właścicielowi. Ówczesna wartość obiektu przekraczała 2 mln zł;
przenieść… Szkołę Podstawową nr 2, której uczniowie biegają z lekcji na lekcje po rozproszonych placówkach. – Obiekt na Andersa był już tak zdewastowany, że chciało się płakać. Popękane rury centralnego ogrzewania, zrujnowane łazienki, wybite okna, grzyb na ścianach… – wylicza były radny miejski. „Nie oddamy, bo nasze plany wcale się nie zmieniły” – odrzucił ofertę szef świdnickiego Caritasu ks. Radosław Kisiel. Przed kilkoma tygodniami uległ, biorąc zlikwidowany Zespół Szkół numer 8. Za przywrócenie budynku przy ul. Andersa do stanu świetności miasto zapłaci 4,8 mln zł! ! Kijaszkowo (gm. Wysoka, powiat pilski) – 21 grudnia 2010 r. Rada Miasta i Gminy miała rozpatrywać uchwałę o „wyrażeniu zgody na oddanie w trybie bezprzetargowym na podstawie umowy użyczenia, na okres 10 lat na rzecz Caritas Diecezji Bydgoskiej nieruchomości zabudowanej budynkiem byłej Samorządowej Szkoły Podstawowej
Koszalińsko-Kołobrzeskiej ks. bp Edward Dajczak, Starosta Pilski Tomasz Bugajski, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości – Poseł Stanisław Marcin Chmielewski, Senator RP – Mieczysław Augustyn…” – czytamy w kościelnym biuletynie. Panowie politycy (wszyscy z PO) bardzo się starali, żeby ładnie wypaść na zdjęciu z biskupem. ! Przedborów (powiat ostrzeszowski) – tamtejsza szkoła stała się Ośrodkiem Formacyjno-Rekolekcyjnym Diecezji Kaliskiej. ! Zieleniewo (gm. Bierzwnik, woj. zachodniopomorskie) – miejscowa parafia dostała od gminy za ułamek wartości (znany proceder z bonifikatami…) budynek szkoły, w którym już działa Ośrodek Wspierania Rodziny Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. Szkoła w pobliskim Kaszewie (gm. Krzęcin) trafiła w ręce Caritasu i pełni m.in. rolę kaplicy z regularnie odprawianymi nabożeństwami. ! Białystok – za ułamek wartości (80 proc. bonifikaty) miasto oddało byłą szkołę podstawową
3
przy ul. Kościelnej oraz blisko hektar gruntu w centrum miasta na siedzibę Zespołu Szkół Katolickich. Kuria dostała działkę (5 tys. mkw.) przy ul. Mickiewicza razem z budynkiem byłej szkoły włókienniczej (z 65-procentowym upustem). ! Karasiewo (powiat suwalski) – budynek dawnej szkoły podstawowej trafił nieodpłatnie w ręce Caritasu Archidiecezji Białostockiej. ! Dzierżoniów – obiekt zlikwidowanego Gimnazjum nr 2 wydzierżawiono na 25 lat i niemalże za darmo (100 zł czynszu miesięcznie) Zespołowi Szkół Sióstr Salezjanek, które za naukę każą sobie słono płacić. Burmistrz Marek Piorun (lewitujący wokół PiS) skłonił radnych, żeby dorzucić mniszkom w prezencie kapitalny remont za 230 tys. zł oraz dwa lokale mieszkalne usytuowane w budynku szkoły (zwolnione nieco później, a sprawę załatwiono aneksem do umowy). Gdy zakonnice już się zaaklimatyzowały, ratusz opłacił im dodatkowo remont instalacji elektrycznej. Faktura opiewała na 205 tys. zł. ! Nowe Racibory (gm. Sokoły, woj. podlaskie) – po zlikwidowaniu publicznej szkoły podstawowej radni gminy uchwalili przekazanie całej nieruchomości Caritasowi Diecezji Łomżyńskiej, który w zwolnionym budynku utworzył… niepubliczną szkołę podstawową. ! Brzeźno Lęborskie (powiat wejherowski) – miejscowa parafia św. Apostołów Piotra i Pawła otrzymała na własność (od radnych gminy Wysokie) budynek po zamkniętej szkole podstawowej. Wielebni zamierzają utworzyć w niej kaplicę i Centrum Charytatywne Caritas Diecezji Pelplińskiej. ! Lębork (woj. pomorskie) – gdy w tym mieście powstał Zespół Szkół Katolickich pozostający pod patronatem miejscowej parafii N.M.P. Królowej Polski, proboszcz nie musiał zawracać sobie głowy budową siedziby wyznaniowej placówki oświatowej, bowiem zarząd powiatu był tak miły, że oddał na ten cel budynek internatu Zespołu Szkół Ekonomicznych – zupełnie już lokalnej społeczności niepotrzebnego. ! ! ! Znamy dziesiątki podobnych przykładów i należy podkreślić, że nie są to jakieś „zwroty” dokonywane mocą orzeczeń Komisji Majątkowej, lecz absolutnie dobrowolne ofiary samorządowych „elyt”, składane na tacę kosztem podatników łożących niegdyś na budowę tych obiektów. A co będzie, gdy w Polsce zabraknie szkół? Okazuje się, że Kościół nie gardzi nawet kiblami! Oto w Legnicy wielebni zaproponowali, że chętnie przejmą od miasta nieczynny od kilku lat szalet publiczny, ogromny niczym schron atomowy. Miałby tam rzekomo powstać magazyn darów, ale miejsce jest po prostu idealne (blisko hektarowy skwer między blokami) na coś znacznie bardziej dochodowego… ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Rozdziewiczalnia Inicjacja seksualna to dla kobiety stresujące i nierzadko traumatyczne przeżycie. Może więc lepiej oddać się w ręce specjalisty? Szczęśliwie doczekaliśmy czasów, kiedy kupić można wszystko. Kilku młodych mężczyzn pokusiło się o starannie przygotowaną prowokację. Otóż panowie założyli profesjonalną firmę zajmującą się pozbawianiem cnoty panienek, które marzą o tym, aby pozbyć się zbędnego balastu, ale odpowiedniej sposobności jeszcze nie miały. Na stronie: rozdziewiczalnia.pl swoje usługi oferowało ośmiu żigolaków, rzekomo zaprawionych w seksualnych bojach. Jak zapewniano, są to pełną gębą profesjonaliści – wyróżniają się dobrymi manierami oraz doskonałą znajomością kobiecej psychiki. Na oko dwudziestoparoletni, każdy do obejrzenia na zdjęciach. Wśród nich Murzyn („Jeśli chcesz poczuć na sobie egzotyczny dotyk i czarne jak noc spojrzenie”) i hiszpański tancerz. Firma oferowała kilka gotowych scenariuszy pierwszego razu. Między innymi: Romantyczny wieczór przy świecach – „Nasz mężczyzna zabierze Cię na wspaniałą kolację, gdzie stopniowo będzie wprowadzał cię w atmosferę
narastającego uniesienia. Będzie muskał Twoje uszy pięknymi historiami i poezją”. Po kolacji – wizyta w hotelowym pokoju. Piknik pod wiszącą wierzbą – dla miłośniczek łona natury. „Nasz mężczyzna zadba o wygodę miejsca, byś mogła z poczuciem bezpieczeństwa ułożyć się wśród sekretnych traw”. Noc w klubie – „Alkohol pozwoli Ci wyluzować się i za dużo nie myśleć o niepotrzebnych tematach typu moralność”. Klientka mogła wymyślić własny scenariusz – żywcem wzięte pierdoły z harlequina lub jakiegoś „M jak miłość”. Cena – do uzgodnienia. Wstępny kosztorys – bezpłatny. Firma gwarantowała, że wszystko się uda, a jak się nie uda – będzie gratisowa powtórka. Co ciekawe, skorzystać
o raz pierwszy od dawna paranoiczny sposób widzenia świata awansował w Polsce do rangi jednej z podstawowych narodowych opowieści. Za kilka tygodni Polska jak długa i szeroka zanurzy się znów w żałobie smoleńskich obchodów. Refrenem znacznej ich części będzie opowieść o dzielnym prezydencie IV RP zamordowanym przez tandem Tusk-Putin za pomocą mgły generowanej przez specjalne urządzenia. Jakkolwiek głupio by to brzmiało, to w takie i podobne historie wierzy przynajmniej jedna czwarta Polaków, a człowiek stojący za propagowaniem spiskowej analizy wydarzeń w Smoleńsku omal nie został prezydentem kraju. Do obsługiwania tej paranoi powstał zresztą cały przemysł – gazety, książki i filmy. Jak to się dzieje, że brednie i pomówienia znajdują taki masowy posłuch? Jak dowcipnie zauważyła utalentowana pisarka Dorota Masłowska, „sytuacja ludzi głupich w Polsce ulega stałej poprawie”. Skąd taki awans głupoty, połączonej ze spiskomanią i paranoicznym poczuciem zagrożenia przez „obcych”? Dodam z przykrością, że skłonność do paranoi nie dotyczy tylko środowisk katoprawicowych oraz osób zupełnie nierozgarniętych. Niedawno dostaliśmy w naszej redakcji list od byłej Czytelniczki, która między wierszami przemyca sugestię, że wśród niektórych antyklerykałów mówi się o „Faktach i Mitach” jako piśmie powstałym z inicjatywy… Kościoła katolickiego. Chodzi o to, że niektórzy z naszych publicystów byli kiedyś teologami lub duchownymi, zatem niechybnie naszą gazetą steruje kler. Po co Kościół miałby stworzyć zwalczającą go gazetę, produkować donosy na samego siebie i robić sobie co tydzień tyle krzywdy w każdym nowym numerze „FiM”? Oto wielka tajemnica wiary paranoików! Niestety, nie był to pierwszy list tego
P
mogły też… niedziewice, które swój pierwszy raz uznają za nieważny. Całości dopełniały wpisy już obsłużonych. Na przykład: „Zanim trafiłam do Rozdziewiczalni, czułam się bezwartościowa. Zupełnie nie mogłam poczuć się kobietą”. W czasach wszechobecnej moralnej zgnilizny nowo otwartą, reklamującą się w internecie firmę potraktowano bardzo poważnie. Panowie dostali propozycje gazetowych wywiadów, a nawet wystąpienia w filmie o ich prostytucyjnym interesie. Pomysłodawcy projektu przyznali w końcu, że to „artystyczna mistyfikacja”. Chcieli sprawdzić, jak prowadzą się panny w katolickiej Polsce i co stało się z mitem uświęconego dziewictwa. Napisało do nich mnóstwo młodych kobiet – chętnych, aby iść na całość z facetami, których miały zobaczyć pierwszy raz na oczy i którym de facto miały za usługę zapłacić. Zgłaszali się też potencjalni rozdziewiczacze „do pracy”. Jak zauważyli twórcy strony, w Polsce istnieje wiele usług tego typu dla mężczyzn i nikogo to nie dziwi. „Kobieca seksualność wciąż konstruowana jest społecznie w sposób odmienny niż męska” – skomentowali. JUSTYNA CIEŚLAK
typu, a podobne pomówienia docierają do redakcji na temat niemal każdego, kto na niwie antyklerykalnej działa i szkodzi interesom Kościoła. Pomówić nas o związki z Kościołem to trochę tak, jakby oskarżyć Lutra o to, że kierował reformacją za pieniądze Rzymu, albo Żydom zasugerować, że przyczynili się do zwycięstw Hitlera. Choć ten ostatni pogląd słyszałem na własne uszy z ust pewnej starszej i gorliwej katoliczki, która przekonywała mnie, że gdyby nie Żydzi, to Polska wygrałaby starcie z Niemcami we wrześniu 1939 roku. Dlaczego Żydzi zwalczani już od lat przez Hitlera mieliby sami oddać się w jego łapy, pogrążając Polskę? Owa pani nie znała odpowiedzi na to pytanie, powiedziała mi tylko, że Żydzi źli są z natury, więc nic dziwnego, że i taką niegodziwość popełnili. Zatem zabili się własną ręką, bo źli są z natury… Ludzie są w stanie uwierzyć w każdą bzdurę, gdy są zagubieni i nie mają poczucia bezpieczeństwa, a ktoś sprytnie podsunie im łatwą i prostą odpowiedź na ważne dla nich pytania. Potrzebny jest do tego także pewien naiwny obraz świata, którego posiadanie niekoniecznie musi iść w parze z brakiem formalnego wykształcenia. Znam paranoików z najwyższymi tytułami naukowymi, ludzi zupełnie sprawnych umysłowo we własnych dziedzinach, ale kompletnie zagubionych w kwestiach ogólniejszej natury i w sprawach światopoglądowych. Do pewnego stopnia niewątpliwie paranoiczny sposób postrzegania świata wiąże się z wpływem czasów minionych, kiedy to strach przed podsłuchem, kapusiem, prowokacją i spiskiem nie był nieuzasadniony. Poza tym sam PRL także generował taką paranoję, przedstawiając się jako wieczna ofiara „imperialistycznych spisków”. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Żywotność paranoi
Prowincjałki Na dworcu w Kostrzynie nad Odrą wpadła pewna 23-letnia mieszkanka powiatu myśliborskiego, która z podróży do Niemiec przywiozła 71 kulek z heroiną. Wszystkie co do jednej upchnęła we własnym łonie. Z kolei w Terespolu celnicy zatrzymali 49-letnią Białorusinkę, która do Polski przywiozła 130 podrobionych zegarków renomowanych firm. Ta swój towar o wartości 195 tys. zł ukryła m.in. w jogurtach, bigosie, galaretce wołowej, termosie z herbatą i kanapkach z salami.
DOW-CIPNA
Drzwi do mieszkania 25-letniego Piotra T. pewnej nocy wyważyły dwie 16-latki. Wpadły bynajmniej nie towarzysko, ale po to, aby za pomocą kamienia i deski wybić mężczyźnie z głowy zaloty do jednej z nich. Piotr T. z życiem uszedł wyłącznie dzięki skutecznej interwencji własnej rodzicielki.
LOS NATRĘTA
37-letni Rafał B., korzystając z przepustki z zakładu karnego, jaką dostał za dobre sprawowanie, postanowił zobaczyć się z ukochaną Bernadetą. A że nie miał pieniędzy na bilet, pojechał do niej wozem strażackim, ukradzionym na tę doniosłą okazję z remizy w Lubieszowie. Po miesiącu wart 150 tysięcy złotych pojazd wytropili policjanci. Stał pod wiatą na posesji Bernadety. Już rozmontowany.
OGNISTA MIŁOŚĆ
Trzej mieszkańcy Człuchowa też demontowali. Przez pół roku ukradli m.in. 300 słupków ogrodzeniowych z terenu toru motocrossowego, gaśnice, drzwi z szafek, lampy oświetleniowe i rynny z miejskich pomieszczeń gospodarczych. Wykręcili nawet 90 śrub z linii kolejowej Człuchów–Szczecinek. Metalowe fanty oszacowano na 8 tys. zł. Za sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy kolejowej mogą posiedzieć nawet 8 lat.
TRZY MAGNESY
Zakonnica Aurelia, katechetka ze szkoły podstawowej w Górze Puławskiej, zaordynowała składkę. Każdy uczeń miał przynieść ofiarę na prezenty imieninowe dla proboszcza i diakona z lokalnej parafii. Rodzice dostali białej gorączki ze względu na przymus, a także dlatego, że ani jeden z księży w szkole nie uczy. Dyrektor tłumaczy, że jest bezradny, bo nad Aurelią władzę ma jedynie biskup. Opracowała WZ
SIOSTRA ZBIERA HARACZ
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Premier Tusk może myśleć już o innym zajęciu. Może zająć się prezentowaniem mody, bo ma ku temu warunki. Raczej męskiej mody, dla panów w średnim wieku. (Jarosław Kaczyński)
!!! Lewicę może zatrzymać tylko PJN. (posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska, PJN)
!!! Nie bójmy się tutaj opinii, że jesteśmy homofobami. (Czesław Ryszka, senator z PiS i publicysta katolicki na posiedzeniu Senatu)
!!! Państwo odpowiedzialne powinno popierać Kościół, który to pomaga mu dyscyplinować społeczeństwo. (Aleksander Gudzowaty)
!!! Komisja Majątkowa to nie jest Kościół. Kościół jako taki nie brał udziału w pracach wspomnianej komisji. (ks. Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny „Niedzieli”)
!!! Kościół się nie bogaci – kościół wzbogaca możliwości swojej pracy dla ludzi. (jw.)
!!! Ja nie myślę żadnej kary płacić, bo to było bezprawie (...). Oni nie powinni prześladować księży, ale jeszcze dziękować, że robią to, żeby naród był coraz lepszy, a przez to i państwo będzie lepiej funkcjonować. (Tadeusz Rydzyk, komentując decyzję sądu, który ukarał go za nielegalną zbiórkę pieniędzy)
!!! Ja miałem taki przypadek chyba ze „Słowikiem” czy z kimś. Ja w ogóle człowieka nie znałem i do dziś nie wiem, o co chodzi. Mógł mi podłożyć ktoś z biurokratów, przecież ja nie znałem tych ludzi (...). Nie miałem rozpoznania, więc patrzyłem, kto pod propozycjami się podpisał. Jeśli było dużo księży, i jeszcze trafił się biskup, to podpisywałem. (Lech Wałęsa, na pytanie, czym się kierował, podpisując ułaskawienia w czasie swojej prezydentury) Wybrali: AC, JC, RK
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
NA KLĘCZKACH
KROKODYLE ŁZY
BEZBOŻNI ATAKUJĄ
Episkopat Polski opublikował specjalny list z okazji beatyfikacji JPII. Biskupi zaangażowani zwykle po stronie PiS-u ubolewają w nim nad politycznymi podziałami (które sami współtworzyli!), oraz „chroniczną niechęcią, nieżyczliwością i nieposzanowaniem ludzi inaczej myślących”. Biją się w piersi, biadoląc przy tym: „(...) zbyt mało jednoznacznie piętnowaliśmy zło”. Biskupi niech nie piętnują zła, damy sobie bez ich pouczeń radę; wystarczy, że sami przestaną zło czynić, np. rozkradać Polskę. MaK
W „Fakcie” i „Super Expressie” powstała nowa maniera pisania o złodziejach plądrujących kościoły. Nazywa się ich „bezbożnikami”, sugerując tym samym ich niereligijny światopogląd. A przecież zdarzają się czasem przypadki okradania świątyń przez księży, którzy chcą spieniężyć zabytkowe części wyposażenia kościoła. I jak ich wtedy nazwać? Złodziejami „pobożnikami”? „Bożnikami”? MaK
ręka Dziwisza, dowodził, że ponoć niemal wszędzie na świecie księdza nazywa się „księdzem”, co zresztą nie jest prawdą. A od kiedyż to tytułowanie obcego mężczyzny „panem” uchodzi w Polsce za niegrzeczność? MaK
PIJANY JAK POLAK
Dzwonnika Papieskiego. Ale uwaga! – będą go mogli uzyskać „tylko ci, którzy dostąpią zaszczytu zwoływania na Mszę św. dzwonem Jan Paweł II Wielki”. Ile ów zaszczyt będzie kosztował – nie ujawniono. Przypuszczalnie jednak chętnych do dzwonienia na msze papieskim dzwonem, zwłaszcza wśród starosądeckich notabli, nie zabraknie. W każdym razie certyfikatem dzwonnika papieskiego będzie się można pochwalić w CV. AK
ZAKAZAĆ POCHODU!
JPODSTAWÓWKI
Już wspominaliśmy, że beatyfikacja JPII została zaplanowana na 1 maja po to, aby lewicowe Święto Pracy ukościelnić, czyli de facto zlikwidować. Są już tego pierwsze efekty. Redaktor naczelny „Przeglądu Konińskiego” Stanisław Piguła ogłosił, że „trudno sobie wyobrazić, aby w dniu beatyfikacji przeszedł przez Konin pochód”, i wezwał lewicowego (sic!) prezydenta miasta, aby nie wyrażał zgody na taki przemarsz. Poza tym gazeta Piguły ostro włączyła się w klerykalną licytację pomysłów, jak można by uświetnić w mieście kościelną imprezę związaną z beatyfikacją. MaK
Obok Rodzin Radia Maryja funkcjonują także całe rodziny szkół papieskich – na przykład na Podlasiu. W całym kraju liczba szkół nazwanych imieniem JPII przekroczyła już 1100! Być może taniej byłoby nazwać papieskim imieniem wszystkie szkoły państwowe i wprowadzić instytucję „drugiego imienia szkoły”, którą mogłaby być osoba inna niż amator kremówek. Poza oszczędnością przyniosłoby to większą przejrzystość w nazewnictwie. MaK
PODSTĘP Z IN VITRO Grupa senatorów z PiS, PO, PSL i PJN postanowiła podstępem wprowadzić zalecenia Kościoła katolickiego w sprawie in vitro, nawet bez uchwalania ustawy bioetycznej. Wpadli na pomysł wprowadzenia moratorium na tworzenie zarodków zapasowych, które podlegają mrożeniu, co jest zgodne z zaleceniami kleru, a co bardzo utrudniłoby procedurę in vitro z medycznego punktu widzenia. Moratorium obowiązywałoby do 2014 r., bo do tego czasu Sejm przegłosowałby zapewne ustawę bioetyczną. Senator Kazimierz Jaworski z PiS niezgodnie z prawdą twierdzi, że „dziś sytuacja jest tragiczna, zabija się istnienia ludzkie tysiącami, nie ma żadnych ograniczeń”. Tymczasem mrożenie zarodków nie ma nic wspólnego z zabijaniem, przeciwnie – przedłuża im życie, teoretycznie nawet w nieskończoność. MaK
PAN BISKUP Ksiądz Robert Nęcek, rzecznik prasowy archidiecezji krakowskiej, zaatakował na łamach „Rzeczpospolitej” posła SLD Sławomira Kopycińskiego za dobieranie się do interesów Kościoła, współpracę z tygodnikiem „Fakty i Mity” oraz nazwanie sekretarza episkopatu Stanisława Budzika „panem biskupem”. Ks. Nęcek, prawa
Piotr Lisiewicz – jeden z „najprawdziwszych Polaków” i publicysta „Gazety Polskiej” – przyszedł na rozprawę sądową pijany. Miał odpowiadać za zorganizowanie nielegalnej demonstracji przed rosyjską ambasadą. Lisiewicz i jego ultraprawicowa grupa „Naszość” pikietowali w obronie czeczeńskiego działacza Ahmeda Zakajewa. Gość znany z wyjątkowo prymitywnych i obraźliwych felietonów, tłumacząc swoją niedyspozycję, powiedział, że „spożył piwo Fortuna z Miłosławca, gdyż rządów Donalda Tuska nie da się przetrwać na trzeźwo”. Za bezczelne zachowanie sąd skazał oszołoma na 1,5 tys. zł grzywny, a za zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia – na kolejne 500 zł. ASz
DZWONNIK PAPIESKI W związku ze zbliżającym się terminem wyniesienia JPII na ołtarze Diecezjalne Centrum Pielgrzymowania w Starym Sączu na gwałt poszukuje fundatora pamiątki beatyfikacji. Ma nią być dzwonnica papieska dla dzwonu noszącego imię Jan Paweł II. Pośpiech w zgłaszaniu się sponsorów jest jak najbardziej pożądany, bowiem dzwon planowo winien zawisnąć jeszcze przed 1 maja. Po to, by jego głos mógł donośnie oznajmiać, że „za chwilę na Ołtarzu Papieskim będzie sprawowana Msza św.”. Co więcej – Centrum obiecuje okolicznym mieszkańcom, że dźwięk dzwonu ma być słyszalny nie tylko w dzień, ale i… w nocy, a to dlatego, że uroczystości w starosądeckim Centrum Pielgrzymowania odbywają się o różnych porach. W planach jest także wydawanie pamiątkowego Certyfikatu
PRZEGLĄD DUSZY Ksiądz Marian Ciesielski z Poznania sporządził artystyczno-religijną instalację, która wprowadziła w błąd część jego parafian. W ramach reklamy rekolekcji wielkopostnych ustawił na przykościelnym parkingu samochód, a pod nim ułożył manekin, który miał udawać mechanika. Na samochodzie dał napisy „Przegląd duszy”, „Duchowy tuning”. Zdezorientowani wierni, zaniepokojeni widokiem człowieka wystającego spod samochodu i nie odpowiadającego na pytania, wezwali pogotowie i policję. MaK
CIENKI WYSZYŃSKI EMIGRACJA W urugwajskim Punta del Este w posiadłości Jana Kobylańskiego – hojnego sponsora Radia Maryja – odbył się w miniony weekend 16 walny zjazd Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ). Z ramienia RM przybyli ojcowie Jacek Cydzik i Janusz Dyrek, a z PiS-u senatorowie Zbigniew Cichoń, Waldemar Kraska, Ryszard Bender i Czesław Ryszka. Kobylański wygłosił z tej okazji krótkie przemówienie ku pokrzepieniu prawych serc: „Chcemy, żeby była u nas w Polsce demokracja. Niech będzie tylu przedstawicieli Polaków katolików, ile nas jest w Polsce, a nie taka parodia, że dzisiaj w rządzie czy w parlamencie Polaków prawdziwych nawet nie ma 30 procent. Mamy pełne wiary przekonanie, że ten ruch tak ważny, który prowadzi Radio Maryja i TV Trwam, wpłynie na cały naród”. ASz
POST „FAKTU” Dziennik „Fakt”, który w swoich tekstach często posługuje się językiem i argumentacją kościelną niczym gazetka parafialna, instruował swoich czytelników w Środę Popielcową, jaki ma być ich jadłospis. A uczynił to w tekście o znamiennym tytule: „To w poście możesz jeść”. Zalecał więc płatki na mleku, ziemniaki ze śledziem i rybę wędzoną z chlebem. Zamieścił też obszerną wielkopostną wypowiedź księdza. Cóż, ksiądz każe, sługa musi… MaK
W Teatrze Polskim w Warszawie wystawiono sztukę „Polacy” opartą na cytatach z Gombrowicza i Wyszyńskiego. Celem spektaklu jest skonfrontowanie ze sobą dwóch różnych wizji Polski i polskości. Środowiska kościelne są zgorszone przedstawieniem, bo Wyszyński wypada w nim ponoć marnie i anachronicznie w zestawieniu z błyskotliwym Gombrowiczem. Trudno jednak winić teatr za poziom publikacji Wyszyńskiego. MaK
BŁYSKOTKI DLA OBLATÓW Nowo zainstalowaną w sanktuarium MB w Kodniu gablotę na wota reklamuje wśród parafian o. Stanisław Wódz, szczegółowo instruując, czym konkretnie powinno się ją zapełniać. „Zachęcamy – szczególnie wdowy – aby składać wota Matce Bożej. Może to być obrączka
5
ślubna, korale, kolczyki i inne cenne dla nas przedmioty. Niech one będą blisko Jezusa i jego Matki, jako nasza wdzięczność za miłość, szczęście, osoby, z którymi przeżyliśmy wiele lat i tajemnice naszego życia”. Wdowom – wiadomo – błyskotki już niepotrzebne, a dla kodeńskich ojców oblatów będą jak znalazł. („Cenne dla nas przedmioty” – nie „dla was”– to raczej nieprzypadkowe przejęzyczenie!). Coby osobiście dać należyty przykład owdowiałym parafiankom i zachęcić je do rozstania się z pamiątkową biżuterią, o. proboszcz na dobry zaczątek umieścił w gablocie swoje prywatne wota. Przynajmniej wreszcie do czegoś przydał się sprezentowany mu przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego medal za troskę o zabytki w Kodniu. AK
KSIĘŻOM NA RATUNEK Z błaganiem o zamawianie mszy zwrócił się do wiernych w liście pasterskim, odczytanym w parafiach diecezji opolskiej w niedzielę, 12 marca, ks. bp Andrzej Czaja. Wyraźny spadek liczby zamawianych mszy jest – zdaniem hierarchy – wynikiem braku należytego wartościowania dóbr duchowych w polskich domach. Konsekwencją takiego postępowania jest ponoć bieda… „Bywa, że rodzina chrześcijańska nie zamówi ani jednej Mszy św. w roku i jest to swoista forma wyboru biedy duchowej. Czyż naprawdę nie potrzebujemy Bożego błogosławieństwa, umocnienia łaską? Czy jest nam obojętny los naszych bliskich po śmierci?” – pisze w liście opolski biskup. Na samym zamawianiu mszy list się jednak nie kończy. Kapłan idzie bowiem dalej, dając bez ogródek do zrozumienia, że za mszę trzeba będzie zapłacić, chociaż ta… jest nie do kupienia. „Pamiętajcie, nie ma nic tak wartościowego jak zamówiona Msza św. Nie da się jej kupić, bo bezcenna jest Krew Chrystusa przelewana za tych, których polecamy Bogu. Natomiast datek, który składamy przy okazji zamówionej Mszy św., jest bardzo cenny, bo stanowi utrzymanie księdza”. BK
6
rzed Sądem Rejonowym w Toruniu zakończył się proces księdza kanonika Tadeusza P. (były proboszcz miejscowej parafii oraz wizytator katechetyczny kurii biskupiej). Na ławie oskarżonych zasiadła też Ewa P., przyjaciółka duchownego i matka ich 13-letniego dziecka. Sąd orzekł, że „wspólnie i w porozumieniu” dopuścili się sfałszowania zaświadczenia o zarobkach, którym ks. Tadeusz (będąc jeszcze proboszczem) posłużył się, składając w Banku Spółdzielczym w Chełmży wniosek o przyznanie 94 tys. zł kredytu. Wyrokiem z 4 marca 2011 r. (nieprawomocnym) oboje zainkasowali po 4 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata i grzywny: on – 1,5 tys. zł, ona – 3 tys. zł. Dla uściślenia dodajmy, że Ewa P. to osoba stosunkowo zamożna, bo obok pracy w charakterze nauczycielki prowadzi też dwie prężnie działające firmy, zaś ks. P. jest współwłaścicielem nieruchomych części jej majątku, choć – jak sam przyznaje – „zawsze za wszystko płaciła Ewa”. Czy faktycznie są winni? Odłóżmy tę kwestię na bok do czasu rozpatrzenia apelacji i zajmijmy się dzisiaj ciekawszym tłem sprawy… Okoliczności absolutnie bezspornych, a poprzedzających wybuch afery z domniemanym fałszerstwem (oskarżeni nie przyznali się do winy) jest zaledwie kilka: ! 22 lipca 2009 r. duchowny złożył w banku wniosek o kredyt z załączonym doń „Zaświadczeniem o zatrudnieniu i zarobkach” w wysokości 3,6 tys. zł, podpisanym nazwiskiem Katarzyny K. (sekretarka Wydziału Ekonomicznego kurii) oraz opatrzonym pieczęcią „Kuria Diecezjalna Toruńska”; ! Nazajutrz pracownica banku rutynowo zatelefonowała do „zakładu pracy”, żeby potwierdzić wiarygodność dokumentu. Efektem mętnych wyjaśnień Katarzyny K. była jednozdaniowa notatka zamieszczona na wniosku przez obsługującą go urzędniczkę: „Nie potwierdzono jednoznacznie treści wystawionego zaświadczenia”; ! Bank nie robił z tej sytuacji dramatu i poprosił wnioskodawcę o dodatkowe zabezpieczenie; ! Ewa P. poręczyła kredyt własnymi zarobkami i dwa dni później ks. Tadeusz P. otrzymał pieniądze; ! Przez trzy kolejne miesiące nic się nie działo, aż nagle – w poniedziałek 26 października 2009 r. – duchowny zniknął bez słowa pożegnania z wiernymi i rodziną, pozostawiwszy na plebanii cały swój dobytek, a w domu pełną narastającego niepokoju przyjaciółkę i rozpaczające za tatą 11-letnie wówczas dziecko. Ktoś widział, jak ks. Tadeusz w towarzystwie dwóch mężczyzn wsiadł około godz. 10 do samochodu, którym odjechał w siną dal. Parafia trzęsła się od powtarzanych przez media plotek, że uciekł, bo zdefraudował kasę przeznaczoną na budowę kościoła. Kuria twierdziła, że nic się nie stało, ponieważ
P
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA ks. P. sam poprosił o zwolnienie z zamiarem podjęcia długo odkładanego leczenia, więc ordynariusz bp Andrzej Suski (na zdjęciu) przychylił się do nalegań podwładnego. – Kłamali w żywe oczy! Tadeusz o niczym takim nie informował. Jeszcze w niedzielę wieczorem umawiał się z Ewą, że nazajutrz odbierze
parafii w Sadłowie koło Rypina, a biskup na urzędzie sufragana (w latach 1986–1992). Po przejściu na emeryturę kanonik zamieszkał w Toruniu, gdzie jego przyjaciel był już ordynariuszem. Krótko przed śmiercią poprosił: „Andrzej, przyrzeknij mi, że zaopiekujesz się Ewą i dzieckiem”. Obaj znali kulisy oraz
Kurialna bojówka wywiozła księdza z parafii i wtrąciła do prywatnego więzienia. Poszło oczywiście o pieniądze…
Porwany przez mafię dziecko ze szkoły, uzgadniali plany na przyszły tydzień… I nagle człowiek zapadł się pod ziemię: telefon wyłączony, zero kontaktu, a pytany o jego los kanclerz pali głupa! Wcześniej, ordynariusz dwu- czy trzykrotnie faktycznie z nim rozmawiał i proponował zmianę placówki, bowiem budowa świątyni przekracza jego siły. „Mamy dla księdza przygotowaną wygodną i spokojną parafię. Ze wszystkim, włącznie z witrażami w kościele” – przekonywał. – Tadeusz opowiadał nam o tych naciskach i nieustannych wizytach kurialistów. Był już kłębkiem nerwów, jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że może go spotkać jakaś krzywda, ponieważ Ewa była w doskonałych układach z biskupem, a nawet miała swoistą gwarancję bezpieczeństwa. Dopiero wiele miesięcy później dowiedzieliśmy się, że podczas owych rozmów usiłowali wymusić na księdzu pisemne oświadczenie, że cały majątek Ewy pochodzi z pieniędzy parafialnych. Gdy zaginął, byliśmy pewni, że znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie (o ile w ogóle żyje), więc po odczekaniu kilkunastu godzin na jakiś odzew postanowiliśmy zawiadomić policję – wspomina przyjaciel rodziny Ewy P. O co chodzi z tymi „swoistymi gwarancjami”? Okazuje się, że bp Suski był serdecznie zaprzyjaźniony z nieżyjącym księdzem kanonikiem Tymoteuszem Z., wujkiem Ewy. Obaj panowie pracowali niegdyś w diecezji płockiej: ks. Z. na probostwie
owoc jej związku z ks. Tadeuszem. Biskup Andrzej solennie przyrzekł… – Przez wiele lat Ewa miała otwarte drzwi do kurii, zapraszano ją na wszelkie prestiżowe uroczystości. Odnosiła nawet wrażenie, że pasterz próbuje nawiązać z nią intymną relację damsko-męską, ale trzymała go na dystans – podkreśla nasz rozmówca. ! ! ! Po nieudanej próbie uzyskania od kanclerza kurii ks. Andrzeja Nowickiego jakichś sensownych wyjaśnień o losie swojego partnera we wtorek 27 października Ewa P. wybrała się w towarzystwie prawnika do właściwego terytorialnie Komisariatu Policji Toruń-Rubinkowo, w celu złożenia zawiadomienia o zaginięciu ks. Tadeusza. Tam, o dziwo, już jakby na nią czekano, z gotową, uzgodnioną z kurią biskupią wersją. – Komendant komisariatu pan Jarosław Kolas zapewnił, że „zguba” jest w bezpiecznym miejscu. Gdzie? Wie, ale nie powie, bo Tadeusz stanowczo sobie nie życzy, aby to ujawniać. W ogóle nie chcieli przyjąć od Ewy zawiadomienia! „Pani nie ma żadnego tytułu prawnego do interesowania się losem księdza” – tłumaczyli. Zgodzili się zarejestrować sprawę dopiero po okazaniu aktu urodzenia dziecka. Podczas gorączkowych pertraktacji ktoś z komisariatu pozostawał w ciągłym kontakcie z kurią, bo komendantowi przyniesiono jeszcze ciepły
faks, w którym ksiądz kanclerz Nowicki zapewniał, że ks. Tadeusz P. przebywa na leczeniu i jest w tak ciężkim stanie, że każdy kontakt z osobami spoza personelu medycznego zagraża jego życiu. Ewa P. nie ustępowała: „Skoro lekarze zabraniają odwiedzin, ja się podporządkuję. Ale dziecko ma prawo wiedzieć, gdzie jest ojciec, więc żądam wskazania miejsca jego pobytu!”. Zrezygnowany komendant wysłał do kurii faks z pytaniem, w jakiej placówce medycznej ks. Tadeusz P. walczy o życie. Wielebni obiecali, że odpowiedzą w ciągu 2–3 godzin. Po upływie czterech wciąż milczeli i nie reagowali na żadne ponaglenia… Policja błyskawicznie zakończyła sprawę poszukiwań. „30 października 2009 r. około godz. 16 zaginiony nawiązał osobisty kontakt z funkcjonariuszem komendy wojewódzkiej na terenie kraju. Sporządził oświadczenie, w którym twierdzi, że nie jest osobą zaginioną i obecna sytuacja, w której się znajduje, nie stanowi zagrożenia dla jego życia lub bezpieczeństwa. Ze względów osobistych świadomie zerwał kontakt i życzy sobie, aby jego aktualne miejsce pobytu pozostało tylko do wiadomości Policji” – czytamy w piśmie mł. insp. Jarosława Kolasa. – W sobotę 31 października komendant zaprosił Ewę na komisariat i pokazał jej papier nadesłany z komendy wojewódzkiej w Gdańsku. Zawierał trzy zdania sporządzone na zwykłej maszynie do pisania: „W związku z poszukiwaniami wszczętymi na wniosek Kurii Biskupiej w Toruniu (sic!) oświadczam, że jestem zdrowy i nic mi nie zagraża. Nie życzę sobie żadnych kontaktów ze znajomymi i rodziną. Nie mam żadnych zobowiązań finansowych ani alimentów”. Widniał pod tym podpis Tadeusza, a w nagłówku umieszczono pieczątkę KWP, bez jakichkolwiek oznaczeń identyfikujących wewnętrzną jednostkę, w której rzekome oświadczenie przyjęto – relacjonuje nasz informator. Umierający nagle ozdrowiał? O wyjaśnienie tego cudu Ewa P. poprosiła Prokuraturę Rejonową Toruń Centrum-Zachód, składając 10 listopada 2009 r. zawiadomienie o „podejrzeniu przestępstwa polegającego na pozbawieniu wolności, zmuszeniu do określonego zachowania oraz uprowadzeniu” ojca jej dziecka przez osoby związane z kurią biskupią w Toruniu. I stał się wówczas drugi cud, bo prokuratura potrzebowała zaledwie kilku godzin, żeby dogłębnie zbadać sprawę oraz odmówić wszczęcia śledztwa. „Uzasadnienia tej decyzji nie ujawnię, żeby nie naruszyć ważnego interesu prywatnego. Mogę tylko powiedzieć, że powodem odmowy był brak danych potwierdzających popełnienia przestępstwa” – tłumaczył lokalnej gazecie prokurator Maciej Rybszleger. Jeszcze tego samego dnia (12 listopada) ukazał się pierwszy oficjalny komunikat podpisany
przez ks. Nowickiego: „Wobec bezpodstawnych pomówień, nagłośnionych w mediach, że ks. Tadeusz P(…) został uprowadzony i przetrzymywany wbrew własnej woli, Kuria Diecezjalna Toruńska oświadcza, że podjął on z własnej inicjatywy konieczne leczenie i nie życzy sobie w tym czasie żadnych kontaktów z osobami, które go poszukują. Jednoznaczną deklarację w tej sprawie złożył on osobiście w komendzie policji”. Trzecim cudem było nagłe olśnienie doznane przez świątobliwych mężów, którzy przypomnieli sobie lipcową historię z zaświadczeniem o zarobkach. Ks. Nowicki wysmażył elaborat oskarżający Ewę P. o najstraszniejsze bezeceństwa (malwersacje finansowe, oszustwa, szantaż, przejęcie kościelnego majątku), nie wyłączając też popełniania zbrodni („Ona dochodzi do celu po trupach” – twierdził kanclerz). Prokuratura bardzo się tym przejęła i zaangażowała najlepszych ludzi, żeby dowieść kurialnych racji. Niestety, wielomiesięczny wysiłek poszedł na marne, bo jedyne, co zdołano zarzucić podejrzanej, to wypełnienie blankietu… ! ! ! Dzisiaj już wiemy, że ks. Tadeusza P. wywiózł z plebanii Zbigniew O. wraz z mężczyzną, który przedstawił się duchownemu jako „były prokurator”. Co ciekawe: pan Zbigniew jest w Toruniu dyrektorem renomowanej szkoły, natomiast prywatnie dowodzi działającą przy kurii „Rodziną Serca Miłości Ukrzyżowanej” – delegaturą tajemniczej organizacji kierowanej na szczeblu ogólnopolskim przez ks. prałata Mariana Piątkowskiego, sprawującego z nadania Episkopatu funkcję naczelnego egzorcysty (!) kraju… Wiemy też, że księdza P. odtransportowano najpierw do zakonspirowanego obiektu w Krąpiewie pod Bydgoszczą, skąd po dwóch dniach został przerzucony do głównej siedziby Rodziny w Bąblińcu (woj. wielkopolskie), gdzie poddano go wielomiesięcznej intensywnej „terapii”, kontrolowanej przez przyjeżdżającego tam co jakiś czas ks. Nowickiego. Była tak skuteczna, że na przełomie kwietnia i maja 2010 r. ks. Tadeusza umieszczono w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu. Dopiero we wrześniu uzyskał, dzięki staraniom miejscowego proboszcza, względną swobodę: zamieszkał na plebanii oraz objął obowiązki kapelana szpitala. O motywach uprowadzenia, kościelnym więzieniu, stosowanych tam metodach oraz ciągu dalszym sprawy (prokuratura zdecydowała się wreszcie na wszczęcie śledztwa sygn. 4 Ds. 9/11 dot. uprowadzenia) napiszemy już za tydzień. Postaramy się też odpowiedzieć na pytanie, co bp Suski miał na myśli, mówiąc do Ewy P.: „Mogłaś przyjść do mnie, a nie na policję. Mogłaś być złotem oblana, ale nie chciałaś, więc teraz odejdź”… DOMINIKA NAGEL Współpr. S.T., N.D.
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r. iostra Izabela ma niespełna 40 lat, należy do znanego nieklauzurowego zakonu mającego swoją światową centralę (tzw. dom generalny) pod Warszawą. Pracowała do niedawna w dużym mieście podległym kościelnej jurysdykcji biskupa ełckiego Jerzego Mazura. Jej zgromadzenie prowadzi tam ośrodek charytatywno-opiekuńczy, ale s. Izabela z racji specjalistycznego wykształcenia uczyła także religii w publicznym gimnazjum. W ubiegłym roku z sobie tylko znanych powodów zaczęła ostro popijać. Kłuła ludzi w oczy chwiejnym krokiem, porażała oddechem... Władze zakonne dyskretnie wycofały katechetkę ze szkoły i w styczniu 2011 r. skierowały ją do szpitala psychiatrycznego w Lublinie (na zdjęciu) na leczenie odwykowe. Tam dopiero pokazała, jaką przeszła „formację”… Mówi pracownica Oddziału Terapii Uzależnienia od Alkoholu: – Traktowana była na pozór niczym zwykła pacjentka, więc mieszkała w czteroosobowej sali. Matka przełożona zabrała jej habit, ale wyraźnie odróżniała się od innych czarnym ubiorem. Także opieką z zewnątrz, bo miejscowi księża bez przerwy przynosili koleżance kilogramy wiktuałów ze znaczkiem Caritasu i często przyjeżdżała do niej jakaś nadzorczyni z zakonu. Ponieważ, niestety, nie udało się ukryć, kim jest pacjentka, ludzi tym bardziej szokowały inne, nie tylko alkoholowe „uzależnienia” s. Izabeli… Okazuje się, że mniszka trzymała w łóżku dużego, prawie metrowego misia ubranego w majteczki. Spała z nim, pieściła… Bywały noce, kiedy mieszkające z nią pacjentki musiały korzystać ze środków nasennych, żeby odizolować się od orgazmów przeżywanych przez świątobliwą niewiastę. – Pytałam ją, po cholerę to robi. „Jestem zoofilką, a poza tym nie marudźcie, bo w klasztorze też z nim spałam i jakoś nikomu
POLSKA PARAFIALNA
S
Zakonnice na dopingu Podczas pobytu w szpitalu mniszka trzymała w łóżku misia. Spała z nim, pieściła, doznawała orgazmów… nie przeszkadzało” – odparła. Miała także świra na punkcie prawdziwych facetów. Poderwała w szpitalu Jurka, alkoholika. Gdy wyszedł, spotykali się z samego rana w parku i obściskiwali w krzakach za kapliczką. Jak były walentynki, zniknęli na dłużej. Wróciła bardzo rozemocjonowana… Przymknęłabym na to wszystko oko, gdyby nie fakt, że ona strasznie wszystkim
dokuczała, a personel szpitalny nie reagował. Nagrywała potajemnie na dyktafon nasze rozmowy, donosiła, wszczynała kłótnie… Zrezygnowałam z terapii, bo już nie mogłam
wytrzymać – żali się Monika z Dęblina. – Miałem okazję przyglądać się pannie Izabeli przez kilka tygodni. Wyszedłem wcześniej niż ona, więc nie wiem, co się później działo. Wrażenia? Powiem otwarcie: jestem człowiekiem wierzącym i dla mnie to był horror, bo nawet wśród „cywilnych” dziewcząt nie spotkałem dotychczas takiej latawicy – zapewnia Marcin, świeżo zaleczony alkoholik spod Lublina. ! ! ! Problemy s. Izabeli nie są czymś incydentalnym: Głośny był onegdaj przypadek 45-letniej s. Ewy – benedyktynki z Krzeszowa (woj. dolnośląskie), która – wracając ciągnikiem rolniczym do domu – staranowała zaparkowanego przed klasztorem forda scorpio i rozwaliła bramę wjazdową. Była tak pijana (już
W klasztorze bywa
o godz. 14!), że nie zdołała dmuchnąć w alkotest, a badanie krwi wykazało w jej organizmie 3,6 promila. W najdalej idącej dyskrecji utrzymano natomiast kolejną wpadkę trunkowej niewiasty, odnotowaną dwa lata później, kiedy to z dwoma promilami usiadła za kółkiem i wylądowała samochodem (tym razem osobowym) w rowie… Dodajmy, że przy tej samej okazji wpadł również Sebastian K. – policjant z Kamiennej Góry – który domagał się od zakonnic kolejnej łapówki (dostał już 3 tys. zł na złagodzenie konsekwencji sprawy z traktorem). Tego siostry benedyktynki nie zdzierżyły i doniosły prokuraturze. A co dzieje się za murami klasztorów, których tajemnic strzeże klauzura? W Krakowie powoli wymiera (średnia wieku ponad 65 lat, połowę
7
załogi stanowią zniedołężniałe staruszki, zero świeżego narybku) zakon należący do najbogatszych w Polsce, a spadkobiercą jego majątku (tylko w nieruchomościach szacowanego na setki milionów złotych!) będzie kard. Stanisław Dziwisz lub jego następca. Mniszki są wprawdzie odizolowane od świata, ale wolno im, w bardzo ograniczonym zakresie, kontaktować się z najbliższymi. Oto co ujawniła nam krewna zakonnicy zachowującej zdolność postrzegania rzeczywistości: – Przeorysza co najmniej raz w tygodniu przyjmuje w klasztorze doktor … (tu nazwisko ściśle związanej z Kościołem specjalistki w dziedzinie psychiatrii – dop. red.). Ciocia jest jeszcze na chodzie i zobaczyła kiedyś przypadkowo plik recept pozostawionych przez tę lekarkę. Nie zapamiętała ich treści, więc mogę się jedynie domyślać, na jakie medykamenty zostały przepisane. Jest natomiast pewne, że albo na okrągło, albo ilekroć pojawia się jakiś problem w postaci nadmiernej akteż wesoło... tywności sióstr, niepożądane zachowania są natychmiast neutralizowane farmakologicznie. Pigułki podaje osobiście przeorysza lub jej nieformalna zastępczyni. Siostry leżą później całymi dniami w łóżku i nie potrafią nawet zwlec się na liturgię godzin (obowiązkowe modły – dop. red.). Jak temu zaradzić? Ciotka błagała, żebym zachowała dyskrecję, bo ją wykończą. Nie posiadając twardych dowodów, próbowałam anonimowo zainteresować sprawą policję, ale nie zauważyłyśmy żadnej reakcji. W ciągu ostatnich 10 lat liczba powołań do zakonów żeńskich spadła o połowę. Matka Joanna Olech, sekretarz Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonnych, twierdzi, że główną przyczyną tego okropnego stanu rzeczy jest antykościelna propaganda… ANNA TARCZYŃSKA
Wspomóż biednych i chorych Braci Antyklerykałów 1 PROCENTEM podatku
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
8
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Suwałki przyznały księdzu Jaremie Sykulskiemu rangę/godność /tytuł/urząd – czort wie jak to nazwać – moderator miasta Suwałki. Ksiądz Jarema to lokalny bonza. Jako „moderator miasta” przede wszystkim przemawia do ludu pracującego, święci, organizuje miejskie wigilie władz i mieszkańców, a w wolnych chwilach ugania się z dwururką po lesie i strzela. Ksiądz moderator pojawia się zwłaszcza tam, gdzie jest okazja, aby podkreślić nierozerwalny związek ramienia świeckiego z duchownym. I tak w trakcie obchodów 300-lecia kościoła w Suwałkach poprowadził te ramiona, aby dokonały symbolicznego przybicia 4 gwoździ do tablicy pamiątkowej. Pierwszy i najważniejszy gwóźdź wbił biskup. Drugi gwóźdź przytwierdził prezydent miasta, trzeci – przewodniczący lokalnego ciała uchwałodawczego, a czwarty – pan wójt gminy. Wydarzenie koncelebrowały władze świeckie i duchowne, a sprawozdanie znalazło się na stronach urzędowych. Ks. Jarema święci też taśmowo obiekty użyteczności publicznej, na przykład aquapark czy sztandary szkolne. Kiedy publicznemu przedszkolu uroczyście nadawano imię „Ojca Świętego”, Ksiądz moderator odczytał zgodę na ten
Katolickie pudrowanie flinty
Ksiądz Sykulski nad
doniosły akt z kurii biskupiej. Przy okazji dowiedziałem się, że polskie władze nie mają prawa sprzeciwu wobec takich dekretów
luż to przeróżnymi mądrościami na temat kobiet wsławili się kościelni mędrcy… Jeśli jednak ktoś naiwnie sądzi, że to było dawno, to czym prędzej powinien zapoznać się z przemyśleniami współczesnych „autorytetów”. Niby od średniowiecza minęło trochę czasu, ale niektórzy z nich wciąż widzą w kobiecie wcielenie diabła. „Emancypacja to słowo prawie diabelskie, pachnie zbrodnią – niszczeniem kobiecości. Dlatego, że ruchy te dążą do komunistycznej urawniłowki, co jest dziełem diabła, który chce zrównać stworzone przez Boga różnice. Jeśli kobieta utraci swą inność, przestanie być sobą, stanie się jakimś psychicznym dziwactwem (…). Zacząć rządzić – to byłoby pokusą kobiety. A ona ma mieć wpływ, a nie rządzić za pomocą wydawania decyzji. Tak robi Matka Boska. Od zarządzeń są mężczyźni” – twierdził zmarły niedawno o. Joachim Badeni, dominikański specjalista od kobiet, typowany na kandydata na ołtarze. Podobnego zdania jest węgierski bp Tihamer Toth („Małżeństwo chrześcijańskie”, Warszawa 2002): „(…) trzeźwego porządku i szczęścia rodziny nie można pogodzić z żadną formą fałszywych haseł emancypacji kobiet ani z emancypacją fizjologiczną, ani gospodarczą, ani społeczną. Emancypacja
I
biskupich; nie tylko nasączają Polskę imionami świętych (lub prawie świętych), ale i same legalizują te decyzje u lokalnego biskupa.
fizjologiczna głosi, że kobieta ma prawo wyrwać się spod zaszczytnego obowiązku żony i matki (...). Emancypacja gospodarcza twierdzi, że żona ma prawo prowadzić odrębną gospodarkę bez wiedzy męża i wbrew jego woli, nie troszcząc się o rodzinę (…). Emancypacja społeczna polega na tym, że kobieta powinna się zająć sprawami społecznymi, co naturalnie pociąga za sobą zaniedbywanie męża i dzieci (…). Naturalnie, chrześcijaństwo potępia takie stanowisko”.
„Propozycja nadania imienia Ojca Świętego Jana Pawła II Przedszkolu nr 3 w Suwałkach została pozytywnie zaopiniowana przez Diecezję
dlatego, że „kobieta z łatwością potrafi podsycać pożądliwość seksualizmu męskiego, grając świadomie na słabości jego pożądliwego spoglądania, nasuwając pożądliwe wyobrażenia, jeśli już nie wprost prowokując dotykanie i oczekiwane działanie”. I na dodatek: „(…) niektóre kobiety bywają bardzo łatwe, a może po prostu chętne do stawania się obiektem do oglądania, czy nawet obmacywania. Po tej linii układa się rozpętany obłęd urządzania konkursów i eliminacji Miss
Ełcką. Biskup Ełcki Jerzy Mazur nadał Dekretem Przedszkolu nr 3 w Suwałkach imię Ojca Świętego Jana Pawła II” – czytamy w informacji prasowej. Pasją księdza są polowania. Wraz z proboszczem Waldemarem Chachajem należy do lokalnego koła łowieckiego i obaj zapewniają odpowiednią oprawę duchową (sic!) tzw. polowaniom wigilijnym. Ze strony internetowej koła dowiadujemy się, że ksiądz Jarema jest dobrym strzelcem i zdobywa nawet tytuły „króla polowania”. Ciekaw jestem, co wielebny mówi nad zabitym przez siebie zwierzęciem? Wiadomo, strzelanie to adrenalinka i trybut dla naszej zwierzęcości. Jak można zakryć stułą tę nagą prawdę? Czy ksiądz mówi o uświęcającej ofierze, którą poniósł dzik ku chwale Pana? A może opowiada myśliwym, swoją ofiarą że Biblia wskazuje nam przykład idealnego Dawidowego oka w ciskaniu pocisków? Wprawdzie dzik czy zając to nie Goliat, ale może kompania księdza Jaremy, uganiając się po lesie, wyobraża sobie, że broni się przed Behemotem, który zagraża lokalnej społeczności... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl Fot. Historia Koła Hańcza
– przestrzega ks. Adam Martyna. I robi to nader perfidnie, poprzez „nieskromnie ubrane” i umalowane panie, które, przychodząc do kościoła, wodzą na pokuszenie niewinne męskie duszyczki. „Przecież ma jakiś powód, by się tak ubrać. Jaki? Czy chce zwrócić na siebie uwagę mężczyzn, a odwrócić ich od zajmowania się Panem Bogiem? (…) Jeżeli kobieta chce przykuwać w kościele uwagę innych swoją nieskromnością, grzeszy ciężko, bo naraża innych na nieskromne myśli i odwraca ich uwagę od modlitwy”. Również ojcowie paulini z Leśniowa na swojej stronie ostrzegają przed groźnym niebezpieczeństwem czyhającym na mężczyznę ze strony kobiety. „Czasami kobieta stara się przesłonić mężczyźnie obraz Boga. Wówczas serce mężczyzny traci wolność i mężność, a oboje tracą to, co najważniejsze, to, do czego zostali stworzeni, tracą miłość, w której uczestniczy również sam Bóg”. Tymczasem zadaniem kobiety jest „pozwolić mu na to, by mógł być wolnym człowiekiem, czyli takim, który swoje i jej życie układa według planu Pana Boga”. No i oczywiście winna swojego mężczyznę bezgranicznie podziwiać, za co w zamian czeka ją nagroda, bowiem „jeżeli mężczyzna uznaje uczucia żony, przyznaje jej prawo, by czuła to, co czuje”. AK
Diabeł tkwi w kobiecie Inny znawca niewieściej duszy, sercanin ks. Paweł Leks, w ogóle podaje w wątpliwość poczytalność kobiet: „Kobiety nie wytłumaczą się w oczach Bożych z grzechów cudzych, których stały się powodem przez sam swój strój i konsekwentnie: płynące stąd zachowanie. Są to grzechy wyzwalane przez świadomie dobierany, prowokacyjny sposób ubierania się w wyniku perfidnie dobieranego odsłaniania i charakterystycznie pomyślanego zasłaniania znamion swej kobiecości Owych grzechów cudzych może być w tej sytuacji setki, tysiące i miliony, ilekroć kobieta wystawia się jako żywy obiekt do oglądania na ekranach, w magazynach czasopism ilustrowanych i w kontaktach towarzyskich”. A wszystko
Piękności. Wielu lekarzy potwierdza, że owe „misski” są najlepszym, w pełni gotowym materiałem do uprawiania prostytucji – z wszelkimi tego konsekwencjami”. Ks. Leks pyta więc retorycznie: „Czy niemyślenie o tych wszystkich konsekwencjach grzechów cudzych zdoła zmniejszyć w oczach Bożych, ale i ludzkich – poczytalność nieprzeliczonych rzesz kobiet? Rzutuje to oczywiście również na ważność niejednej spowiedzi świętej sakramentalnej, chociażby tylko w postaci grzechów zatajonych”. Co gorsza, diabeł pod postacią kobiety potrafi kusić mężczyzn nie tylko na konkursach piękności czy z kart kolorowych magazynów. Czyni to nawet w kościele
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
9
Nie jestem barbarzyńcą „FiM” rozmawiają z Krzysztofem Matyjaszczykiem, prezydentem Częstochowy i byłym posłem SLD, który w ostatnich wyborach przebojem zdobył „duchową stolicę Polski”. – Polityka to Pana praca czy pasja? – Jedno i drugie, choć od chwili, kiedy zostałem prezydentem blisko ćwierćmilionowego miasta, polityka zeszła na dalszy plan. Teraz najważniejsza jest odpowiedzialność za decyzje mające bezpośrednie przełożenie na lokalną społeczność. – Jakim cudem zadeklarowany i praktykujący lewicowiec został prezydentem pod Jasną Górą? – To cud demokracji. Starałem się poznać problemy zwykłych ludzi, byłem otwarty na ich opinie. Wierzę, że dzięki temu 70 proc. głosujących oddało swój głos właśnie na mnie. – Co pan odziedziczył po słynnym poprzedniku? – Prezydentura Tadeusza Wrony, który naprawdę dobrze potrafił przekuwać swoje potknięcia w sukcesy i ukrywać się pod kościelną sutanną, to był dla miasta czas zmarnowanej szansy, charakteryzujący się m.in. kłopotami z pozyskiwaniem funduszy unijnych, brakiem wizji rozwoju miasta, brakiem inwestorów, no i uległością wobec kaprysów lokalnego kleru… Efektem jest ogromne bezrobocie i zadłużenie. – „Występując o referendum, radni z Klubu Lewicy poniżają mnie i deprecjonują, postawili mnie tym wnioskiem w jednym szeregu z oskarżonymi o gwałt i korupcję. To podłe” – tak były prezydent komentował inicjatywę referendum za jego odwołaniem. Pan czuł się podle? – Nie. Przed referendum stawialiśmy diagnozę. Teraz przeszliśmy do leczenia. Rządy ekipy Wrony nie przynosiły korzyści miastu, bo przecież trudno uznać za takie na przykład spowinowacenie Częstochowy z miastami maryjnymi Europy. Należało położyć kres jego nieprzemyślanym decyzjom, bo każdy kolejny rok oznaczał postępującą degradację. Częstochowianie potrzebowali impulsu do działania. Nie zgadzali się z realizowanymi przez Wronę
pomysłami, które – jak widać po stanie budżetu miejskiego – były katastrofalne. – Nie poddał się bez walki… – Żeby ratować swoją skórę, zarządził badania opinii publicznej sfinansowane za pieniądze z kasy miasta. Tylko że pytania w tej ankiecie sformułowane były nierzetelnie. Prezydent okazał się więc manipulatorem, który próbował prać mózgi częstochowian po to, aby się utrzymać na fotelu. Nawet to nie pomogło. – Pan deklaruje chęć bycia prezydentem wszystkich częstochowian. To chyba mało realne? – Na ile jest to realne, zależy od ludzi. Do nich należy ocena moich starań. Ja będę wsłuchiwał się w potrzeby różnych środowisk. W tym celu powołałem Biuro Inicjatyw Lokalnych i Konsultacji Społecznych przy Urzędzie Miasta. – Tymczasem środowiska ultrakatolickie obawiają się Pana rządów. Podobno jest pan wrogo nastawiony do Kościoła i samej Jasnej Góry. – Nie jestem barbarzyńcą i nie chcę walczyć z Kościołem. Przeciwnie – bardzo szanuję ludzi wierzących, a także Kościół jako instytucję. – Działalność urzędników pod wodzą poprzedniego prezydenta była, delikatnie mówiąc, prokościelna. Na czym będą polegały deklarowane przez pana inne niż dotąd relacje z Jasną Górą i kurią? – Na partnerstwie, i to w postawie wyprostowanej. Tylko takie relacje są zdrowe. W każdym ze swoich działań dążę do zgodnej współpracy ze wszystkimi środowiskami. Bez żadnego faworyzowania. Mam nadzieję, że taką samą odpowiedzialną postawę wykażą przedstawiciele Kościoła. – Jak ma wyglądać owo partnerstwo? – Trzeba sobie uświadomić, że oprócz potrzeb parafii czy kurii są też potrzeby miasta. Chodzi o to, by
pogodzić te potrzeby, by dojść do porozumienia w myśl dobrze znanej katolikom zasady „Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie”. Ona powinna regulować relację między samorządem i Kościołem. – Był Pan już z kurtuazyjną wizytą w klasztorze? – Nie byłem. Nawiasem mówiąc, nie otrzymałem zaproszenia… – A nagłośniony niedawno w mediach pomysł opodatkowania pielgrzymów naprawdę się Panu podobał? – W okresach szczytu pielgrzymkowego obowiązkiem władz Częstochowy jest zapewnienie wszystkim zwiedzającym godziwych warunków pobytu w mieście. Dotyczy to zwłaszcza porządku i czystości, właściwej opieki medycznej i warunków sanitarnych, a przede wszystkim bezpieczeństwa – także na drogach. To wiąże się z poważnymi kosztami. Pobyt 4 milionów gości to ogromny wysiłek organizacyjny i finansowy, a infrastruktura Częstochowy jest ciągle niezadowalająca. W tym kontekście należałoby rozumieć pomysł radnego Marka Balta. Na pewno należy szukać projektów, dzięki którym zyskałoby miasto i sam klasztor. Z opłaty typu klimatycznego można sfinansować promocję i poprawić infrastrukturę drogową, która będzie turystów i pielgrzymów zachęcała, a nie odstraszała od wizyty w Częstochowie. – „Szkodliwa antypromocja poszła w świat” – tak uważają pańscy oponenci. – Otwarcie debaty czy dyskusji nie jest antypromocją. A zmiana strategii miasta jest kluczowa dla jego rozwoju. Gdyby Częstochowa była miastem 25-tysięcznym, to w ślad za Lourdes czy Fatimą mielibyśmy szansę odnieść sukces. Wówczas moglibyśmy postawić na naszą częstochowską ikonę i uprawiać politykę zmierzającą do stworzenia miasta turystyczno-pielgrzymkowego. W sytuacji, kiedy Częstochowa ma 250 tys. mieszkańców, to jest złe założenie.
– Takie poglądy nie przysporzą Panu fanów wśród przedstawicieli kurii. Rzeczywiście wierzy Pan, że Częstochowa ma szansę stać się miastem przede wszystkim przemysłowo-akademickim? – Gdybym w to nie wierzył, nie podjąłbym wyzwania. Ludzie, wybierając Częstochowę, muszą mieć pewność, że tutaj można znaleźć dobrą uczelnię, pracę i mieszkanie w przyzwoitej cenie. Dlatego chcę zmienić wizerunek miasta – na bardziej przychylne dla inwestorów i dla młodych ludzi. Chcę, aby Częstochowa była ośrodkiem, w którym chce się mieszkać, uczyć, pracować i odpoczywać. – A co dziś miasto ma do zaoferowania poza Czarną Madonną? – Choćby kilka uczelni wyższych, tereny pod przyszłe inwestycje, wszystkie walory miasta średniej wielkości, bez wad metropolii, no i bliskie sąsiedztwo Jury. Już w granicach miasta są zalesione skały i ostańce nad Wartą. – „Nadszedł czas, aby politycy zaczęli zajmować się ludzkimi sprawami. Nie zapomnę o tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy” – takie obietnice ładnie brzmią w spotach wyborczych. Przekuwa je Pan w czyny? – Pomoc społeczna musi być udzielana kompleksowo i systemowo, dlatego szczególnym nadzorem zostały objęte takie jednostki jak Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej i Powiatowy Urząd Pracy. Robimy wszystko, żeby ściągnąć do Częstochowy inwestorów, bo lepiej zapobiegać, niż walczyć ze skutkami bezrobocia. Proponujemy im miejsca w atrakcyjnej lokalizacji, tereny pohutnicze, gdzie jest szansa na utworzenie specjalnej podstrefy ekonomicznej. – A jednak przeciwnicy zarzucają Panu brak pomysłów na rozwiązanie bolączek, brak konkretów, ogólniki…
– Zmiany już nastąpiły, inwestorzy chcą w Częstochowie budować. Trwają zaawansowane rozmowy m.in. z dużym inwestorem z Niemiec, który planuje budowę kompleksu wypoczynkowego. W miarę upływu czasu konkretów będzie coraz więcej. Już teraz znajdujemy oszczędności, zaczynając od samych siebie, czyli redukcji zatrudnienia w Urzędzie Miasta i jednostkach podległych. Ostatnio podjąłem decyzję o obniżeniu pensji prezesów i członków zarządów spółek miejskich. Zaczęliśmy zmiany w szkolnictwie, które zmniejszą deficyt budżetu, bo dotychczas największe zadłużenie samorządu generowały wydatki na edukację. Inaczej zarządzamy oświatą. Można też zaoszczędzić na festiwalu Gaude Mater, który nie musi być gorszy, będąc tańszym. I unikać tak chybionych inwestycji jak Muzeum Pielgrzymowania, które jest smutnym przykładem tego, jak poprzednie władze rozmijały się z potrzebami ludzi. Muzeum nie zainteresowało ani pątników, ani częstochowian i dziś świeci pustkami. – Skoro mowa o oszczędnościach… Rozliczając Wronę, napisaliśmy, że Częstochowa traci ok. 2 mln złotych rocznie, bo kościelne osoby prawne nie odprowadzają podatku od nieruchomości wykorzystywanych do działalności gospodarczej. Czy urzędnicy zaczną wreszcie owe należności egzekwować? – Dokładnie przyjrzę się tej sprawie. – A sejmowej ławy żal? – Nie żałuję decyzji podjętych z rozmysłem. Tu, w Częstochowie, jestem w stanie zrobić więcej dla miasta i mieszkańców, realizując przy tym swoje ambicje. A moje ambicje to być lubianym prezydentem dobrze zarządzanego miasta. – Przekonamy się za cztery lata, a dzisiaj życzymy powodzenia i dziękujemy za rozmowę. Rozmawiała WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Gospodarka, ideowość, racjonalizm Czy pisanie o społecznej gospodarce rynkowej jest krzewieniem mrzonek wypływających z ideowego zaczadzenia? A może przeciwnie – przejawem gospodarczego racjonalizmu? Do napisania poniższego tekstu sprowokował mnie Czytelnik, który na naszym forum internetowym zarzucił mi zbytnią ideowość, która jest groźna, bo zasłania gospodarczy racjonalizm. Poza tym Czytelnik nie sprecyzował, o jaką ideowość chodzi, choć domyślam się, że chyba o lewicową, bo zostałem przedstawiony jako lustrzane odbicie Korwin-Mikkego. Prawdę mówiąc, nie lubię pojęcia ideowości, a osobę ideową niekoniecznie uważam za jednostkę pozytywną. Przecież ideowi byli zapewne niektórzy inkwizytorzy i esesmani. I czynili różne okropne rzeczy – może ze wstrętem, ale „dla dobra sprawy”. Pluję na jakąkolwiek „sprawę”, nawet pozornie najwznioślejszą, jeśli po drodze do jej osiągnięcia mieliby polec ludzie, czy to dosłownie, czy w przenośni. Wolę ludzi pozornie bezideowych, ale otwartych na innych ludzi i ich potrzeby niż niektórych owładniętych obłędem ideowców. Moje dziennikarskie zainteresowanie życiem gospodarczym wypływa właśnie z tak rozumianej „bezideowości”, której celem niekoniecznie jest realizowanie jakichś ideologicznych celów, ale lepsze życie możliwie dużej części społeczeństwa. To dlatego bardzo cenię tzw. model skandynawski, ponieważ jest
on świetnym skrzyżowaniem gospodarczej racjonalności z realizacją postulatu, który lubię, bo wskazuje, że gospodarka ma służyć maksymalnemu dobrobytowi maksymalnej liczby ludzi. Odrzucam natomiast gospodarkę, której nadano parametry pozwalające na to, aby wąska grupa bogaciła się kosztem reszty, czyli sama konsumowała tort, jakim jest wypracowany przez wszystkich produkt krajowy brutto (PKB) danego kraju. Taki system uważam nie tylko za etycznie niedopuszczalny, ale również nieracjonalny, ponieważ prowadzi do gigantycznego marnotrawstwa ludzkiego potencjału. Zaniedbanie finansowe, edukacyjne i zdrowotne znacznej części społeczeństwa w takim systemie jest nie tylko niesprawiedliwe, ale także niszczycielskie dla całej gospodarki. Wykazały to badania, które przytaczałem na tych łamach, a także porównania rozmaitych systemów gospodarczych. System zbudowany dla szczęścia wąskich elit to najczęściej także wysokie bezrobocie, duża przestępczość, choroby cywilizacyjne, degradacja całych grup społecznych. To miałaby być gospodarka racjonalna ze społecznego punktu widzenia? Zdaję sobie sprawę, że pisanie takich rzeczy nie jest jeszcze w Polsce szczególnie popularne. W mediach
nadal bowiem dominuje neoliberalna szkoła gospodarczego myślenia. Ale to się na szczęście szybko zmienia. Dzisiaj nawet ci, którzy radośnie głosowali za OFE 11 lat temu (np. Tusk) pospiesznie zmieniają front, ratując budżet kraju przed zapaścią, a siebie – przed politycznym niebytem. Przytoczę jeszcze garść informacji świadczących o tym, że sam wzrost PKB nie generuje automatycznie dobrobytu całego społeczeństwa, co wmawia się nam od 20 lat. Potrzebna jest do tego jeszcze odpowiednia polityka społeczna (podatkowa, edukacyjna, mieszkaniowa, inwestycyjna, zdrowotna itp.). Pisałem o tym pod koniec stycznia („FiM” 4/2011), a ponieważ temat wzbudził spore zainteresowanie, wracam do niego z nowymi faktami i wydarzeniami. Otóż tak się składa, że wszystkie kraje, które objęła arabska rewolucja na północy Afryki (zwłaszcza Tunezja i Egipt) cieszyły się ostatnio wzrostem gospodarczym sięgającym nawet 5 procent rocznie. To lepiej niż gdziekolwiek w Europie poza… Białorusią. Jednak ludzie z jakiegoś powodu nie byli swoim dyktatorom wdzięczni za ów „cud gospodarczy”. Jednym z powodów były dramatyczne różnice w poziomie życia różnych grup społecznych oraz korupcja elit powiązanych z dyktaturami. Jest to potwierdzenie cytowanej przeze mnie tezy, że ważne jest nie tylko to, o ile wzrasta gospodarka, ale kto na tym korzysta. A korzyści mogą
Porady prawne Budowa parkingu Przed moim blokiem znajduje się niewykorzystany teren, który mógłby zostać przeznaczony na budowę miejsc parkingowych. Co powinienem zrobić, by móc wybudować tam parking? Czy istnieją jakieś przepisy określające wymogi techniczne takich parkingów – np. minimalna liczba miejsc, wielkość poszczególnych stanowisk czy odległość ich usytuowania od bloku? Budowa parkingu wiąże się ze spełnieniem wielu warunków stawianych przez prawo. Przede wszystkim decyzja o budowie parkingu należeć będzie do właściciela gruntu, przy którym stoi blok, a więc np. zarządów spółdzielni lub wspólnot reprezentujących interesy mieszkańców. Jeśli parking będzie przewidziany na więcej niż dziesięć miejsc, potrzebne jest również uzyskanie
pozwolenia na budowę od starosty, co wiąże się ze spełnieniem wymogów wskazanych w ustawie Prawo budowlane (tekst jednolity: DzU z 2010 r., nr 243, poz. 1623). Jeśli liczba miejsc nie przekroczy dziesięciu, wystarczy samo zgłoszenie. Należy także uwzględnić przepisy rozporządzenia ministra infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie (DzU z 2002 r., nr 75 poz. 690). W rozdziale drugim oraz trzecim minister określił warunki techniczne, jakie powinny być spełnione przy budowie parkingu. Na przykład inwestor musi zapewnić dojazd szeroki co najmniej na 3 metry od budynku mieszkalnego do drogi publicznej. Przy ustalaniu miejsc parkingowych należy również uwzględnić potrzeby osób niepełnosprawnych. Stanowiska postojowe powinny mieć co najmniej 2,3 metra szerokości oraz 5 metrów długości.
Odległość ich usytuowania od okien budynku mieszkalnego zależna jest od liczby miejsc parkingowych i wynosi od 7 metrów dla 4 miejsc parkingowych, do 10 metrów przy maksymalnej liczbie 60 stanowisk.
Odszkodowanie W zamieszkiwanym przeze mnie budynku miał miejsce pożar wywołany przez pracowników firmy dekarskiej naprawiającej dach. W wyniku tego zdarzenia poniosłem szkodę materialną. Firma przeprowadzająca remont nie była ubezpieczona, zatem wystąpiłem o wypłatę odszkodowania do towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym polisę wykupiła wspólnota mieszkaniowa wynajmująca ww. firmę do przeprowadzenia remontu. Ubezpieczyciel odmówił jednak wypłaty odszkodowania. Czy towarzystwo ubezpieczeniowe postąpiło słusznie?
być konsumowane rozmaicie... I tu jest pole do popisu dla właściwiej polityki społecznej. Innym powodem rewolty było masowe bezrobocie i beznadzieja dużej części młodzieży, która w żaden sposób nie korzystała z tego wzrostu. W „Forbes Polska”, który trudno byłoby posądzić o związki z jakąkolwiek lewicową ideowością, przypomniano ostatnio gwałtowny rozwój gospodarczy ZSRR z lat 50. i 60. XX wieku. Wówczas ojczyzna pseudokomunizmu święciła triumfy i rozwijała się szybciej niż USA. I to mimo raczej kiepskiego zarządzania. Amerykanie byli przerażeni tą gospodarczą ekspansją. Jednak wszyscy, którzy pamiętają ZSRR, wiedzą, że życie tam było wówczas bardzo ciężkie, a ludność biedowała, bo nie mogła skorzystać z tej realnej przecież gospodarczej prosperity. Większość owoców wzrostu przejmowało bowiem państwo i przeznaczało na rozwój przemysłu ciężkiego, a zwłaszcza zbrojeń i spektakularnego programu podboju kosmosu. A także na dotowanie zwolenników ZSRR na całym ówczesnym świecie. I tu znów kłania się teza, że ważne jest, kto tak naprawdę konsumuje, a nie tylko to, ile wyprodukowano do konsumpcji. Trzeci przykład na to, że suchy wzrost PKB nie musi być miernikiem realnego rozwoju społecznego, jest dosyć paradoksalny. Okazuje się czasem, że szybki wzrost PKB może być powodem… jego późniejszego spadku. Otóż gwałtowny
„rozwój gospodarczy” Irlandii i Hiszpanii z okresu tuż przed kryzysem wynikał m.in. z gigantycznego przeinwestowania budownictwa mieszkaniowego. Całe osiedla wznoszono pod wpływem bańki spekulacyjnej, choć musiało w końcu zabraknąć klientów na coraz to nowe mieszkania. Był taki moment około roku 2006, kiedy sama Hiszpania budowała więcej domów i mieszkań niż kilka wielkich europejskich krajów łącznie! Kiedy bańka inwestycyjna pękła, pozostały setki tysięcy pustych mieszkań i domów, niespłacone kredyty deweloperów, bankructwa firm i degrengolada PKB. Zatem ów wzrost może być czasem tylko atrapą prawdziwego rozwoju, wydmuszką, a nawet powodem upadku. I na koniec jeszcze jedna rzecz – na wpół humorystyczna. Okazuje się, że świetnie na wzrost PKB robią… rozwody i niektóre katastrofy naturalne. Rozpadające się małżeństwo zamiast jednego potrzebuje dwóch mieszkań, zamiast jednego – dwóch samochodów. Zamiast jechać razem na wczasy, jadą osobno, co jest droższe i pozwala więcej zarobić biurom podróży. Tylko co z fali rozwodów wynika dla społeczeństwa? Niekoniecznie przecież jest tak, że im więcej rozwodów, tym ludzie (dzieci!) są szczęśliwsi, i że zaspokajają więcej potrzeb itp. Jeśli powodzie zalewają mieszkania, a nie fabryki, to napędzają przemysł remontowy, drogowy, budowlany… Zatem czy będziemy szczęśliwsi i bogatsi, zatapiając się często albo rozwodząc? Oczywiście, że nie! Dlatego sam wzrost cyferek PKB, którym podniecają się w Polsce politycy i media, naprawdę niewiele mówi o prawdziwym życiu i stanie społeczeństwa oraz jednostek. ADAM CIOCH
W przedstawionej przez Pana sprawie zastosowanie znajduje przepis art. 429 kodeksu cywilnego. Reguluje on odpowiedzialność podmiotu za cudzy czyn, stanowiąc, że osoba, która powierza wykonanie czynności drugiej osobie, odpowiada za szkodę wyrządzoną przez sprawcę przy wykonywaniu tej czynności. Przesłanką odpowiedzialności takiej osoby jest jej własna wina przy wyborze osoby mającej wykonać zleconą czynność. Osoba zlecająca powinna bowiem zawsze dołożyć należytej staranności przy ocenie, czy wybrany ma wystarczające kwalifikacje do wykonania określonej czynności oraz czy na przykład nie wykazuje cech, przyzwyczajeń, procedur, które mogą narazić osoby trzecie na szkodę. Jednak nie zawsze dojdzie do powstania odpowiedzialności osoby powierzającej wykonanie pracy, bo są okoliczności, które zdejmują z niej tę odpowiedzialność: po pierwsze – wykazanie braku winy w wyborze, po drugie – wskazanie, że wykonanie czynności powierzył osobie, przedsiębiorstwu lub zakładowi, które w zakresie swej działalności zawodowej trudnią się wykonywaniem takich czynności.
Jeśli więc remontem, podczas którego doszło do wyrządzenia szkody, zajmowała się wykwalifikowana firma, a za taką można uznać firmę dekarską, wspólnota mieszkaniowa zwolniona jest z odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę. Towarzystwo ubezpieczeniowe poprzez umowę ubezpieczenia zobowiązuje się do wypłaty osobie trzeciej odszkodowania w przypadku, gdy za wyrządzenie szkody odpowiedzialność ponosi ubezpieczony. Jeżeli więc ubezpieczona wspólnota mieszkaniowa uwolniła się od odpowiedzialności, towarzystwo ubezpieczeniowe nie ma żadnych podstaw do wypłaty świadczenia. Wszelkich roszczeń odszkodowawczych dochodzić należy od firmy przeprowadzającej remont. ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r. od koniec lat 90. ubiegłego wieku w Polsce zaczęły powstawać pierwsze legalne duże firmy, które oferowały swoim klientom pomoc w windykacji należności. Dzisiaj zatrudniają one ponad 2 tysiące pracowników i zajmują się wierzytelnościami wartymi ponad 30 miliardów złotych. W pierwszych miesiącach 2011 roku zobowiązań niespłaconych w terminie było o ponad 68 proc. więcej niż w na początku roku 2010. Z ostatniego raportu Biura Informacji Gospodarczej wynika, że w I kwartale 2011 roku liczba osób, które z trudnością spłacają w terminie swoje długi lub czynią to z opóźnieniem, sięgnęła 2 milionów 40 tysięcy. Jeszcze nigdy od 1998 roku nie było tak wielu dłużników. O słabnącej kondycji finansowej obywateli może świadczyć także to, że rośnie liczba niespłacanych kredytów hipotecznych. A te należały jeszcze do niedawna do najpewniejszych. Jak wynika z badań firmy KRUK, w sytuacji kryzysu dłużnicy robili wszystko, aby hipoteki spłacać w terminie. Obok zachwiania się koniunktury gospodarczej i wzrostu bezrobocia do takiej sytuacji przyczyniły się same instytucje finansowe. Pożyczki wręcz rozdawano, upraszczając do minimum procedury bezpieczeństwa. Część ryzyka z tym związanego przerzucano na klientów, wprowadzając najróżniejsze poukrywane opłaty i prowizje. Podnosiło to znacznie koszt pożyczki. Gdy gospodarka zaczęła hamować, rozdęte koszty spłat kredytów zaczęły być odczuwalne. Państwo wyszło naprzeciw bankom i zliberalizowało regulacje dotyczące tworzenia rezerw na złe kredyty. Finansiści zaczęli je masowo sprzedawać w pakietach firmom windykacyjnym. Znacznie łatwiej jest także wierzycielom wpisywać informacje, że ktoś nie spłaca swoich zobowiązań, w rejestrach dłużników prowadzonych przez Biura Informacji Gospodarczej.
P
Na cudze nazwisko Niestety, na kontakt z firmą windykacyjną coraz częściej narażeni są także solidni dłużnicy, a nawet osoby, które nie mają żadnych zobowiązań. Po prostu w erze zbierania wierzytelności w pakiety nikt nie bawi się w ich detaliczne rozliczanie. Mogą się wśród nich znaleźć długi przedawnione, długi uregulowane, a także te wzięte przez oszustów na cudze dokumenty tożsamości. Złapany na początku marca tego roku w Dębicy przestępca od kilku lat żył z kredytów zaciąganych na cudze nazwiska. Policjanci znaleźli przy nim kilkanaście różnych dokumentów tożsamości. Ten oszust wpadł, ale na wolności pozostaje szajka, która dokonała bankowego przekrętu na ponad 3 miliony złotych. Po podszyciu się pod właściciela
POD PARAGRAFEM
przypadek dotyczy w szczególności faktur wystawianych przez firmy telekomunikacyjne, energetyczne i platformy telewizji cyfrowej.
jednego z rachunków bankowych przestępcy ogołocili konto ze środków i wykorzystali w pełni przyznany mu limit na karcie kredytowej. I na koniec zrobili dodatkowy debet na prawie milion złotych! W 2010 roku do policji trafiło 19 tysięcy informacji o próbach posługiwania się skradzionymi dokumentami tożsamości. Ujawniono także 30 tysięcy przypadków wykorzystania fałszywek – dowodów osobistych i paszportów.
Przedawnienie zobowiązań
Jak się bronić? Na początek radzimy, aby w razie utraty dokumentów tożsamości (dowód osobisty, paszport, prawo jazdy, legitymacja emeryta) natychmiast złożyć wniosek o ich zastrzeżenie nie tylko w najbliższej jednostce policji, ale także w oddziale banku. Dwanaście instytucji (między innymi Bank Pocztowy) oraz trzy sieci
Vademecum dłużnika Codziennie kilka tysięcy pracowników polskich firm windykacyjnych poluje na dłużników. Czego im nie wolno? Jakie mają uprawnienia? Oto krótki przewodnik. banków spółdzielczych (placówki zrzeszone w Banku Polskiej Spółdzielczości, Spółdzielczej Grupie Bankowej i Mazowieckim Banku Regionalnym) przyjmują takie wnioski niezależnie od tego, czy ktoś jest, czy też nie jest ich klientem.
Co może windykator? Niestety, nawet zachowując najwyższą rozwagę i pilność w płaceniu rachunków, możemy spotkać się z windykatorem. Na szczęście, wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, zakres jego uprawnień jest dość niewielki. Na początek musimy wyjaśnić, bo nie dla wszystkich jest to oczywiste, że windykatorzy nie mogą stosować przemocy pod żadną postacią. Nie mogą nam niczego zabrać. Gdyby podejmowali takie próby, poszkodowany ma prawo zawiadomić policję. Jedynym urzędnikiem państwowym, który może nam zabrać majątek, w tym nasze wynagrodzenie, jest komornik sądowy lub skarbowy. Działa on na polecenie sądu lub urzędu skarbowego. Niestety, część firm windykacyjnych o tym „zapomniała” i w listach do dłużników zamieszcza między innymi takie zdania: „Brak spłaty zadłużenia nosi znamiona przestępstwa”. Dowodzi to, że pracownikom firm windykacyjnych mylą się rodzaje zobowiązań. O braku wiedzy prawniczej ich pracowników mogą także świadczyć ostrzeżenia, że w razie naszego oporu wynajęci detektywi spiszą nasz majątek. W tym
11
celu odwiedzą naszych pracodawców, banki, oddziały ZUS, urzędy skarbowe. Na szczęście nie mają szans na zdobycie poszukiwanych przez siebie informacji. Prawo do domagania się takich danych mają wyłącznie sądy. I tylko sąd może nas zmusić do wyjawienia posiadanego przez nas majątku. Nikt inny. Nawet jeśli robi to urząd skarbowy, to zawsze mamy prawo odwołać się do ochrony sądu. Przebieg rozmowy z windykatorem zależy wyłącznie od nas. Jeśli zauważymy, że jest nastawiony ugodowo, możemy podjąć rozmowę w celu ustalenia, o jaki dług chodzi. Gdy będzie agresywny, odmówi podania niezbędnych informacji lub będzie nas szantażować, możemy rozmowę zakończyć. Może się zdarzyć, że windykator nie poprzestanie na tym i zacznie nas nachodzić w domu, łomotać do drzwi, czatować pod nimi albo o najdziwniejszych porach dzwonić na użytkowane przez nas numery telefonów. Takie zachowania są karalne. Jest to bowiem klasyczne naruszenie miru domowego. W takim przypadku możemy poprosić o pomoc policję. Z prawnej ochrony możemy także skorzystać, gdy windykator nachodzi nas w miejscu pracy, a także gdy jego wizyta w naszym domu się przeciąga, a gość nie chce sam wyjść. Firmy windykacyjne notorycznie i bezprawnie nazywają swoje działania postępowaniem egzekucyjnym. To pojęcie zgodnie z regułami prawa cywilnego przypisane jest wyłącznie
do działań sądu i komornika po nadaniu urzędowemu tytułowi egzekucyjnemu klauzuli wykonalności.
Strachy na Lachy Warto pamiętać, że prawo polskie zakazuje zastraszania i miotania gróźb karalnych. Jedyną rzeczą, którą w swojej perswazji mogą wykorzystać pracownicy firm windykacyjnych, jest poinformowanie nas o groźbie rozwiązania umowy na przykład przez bank, jeżeli jeszcze to nie nastąpiło, oraz o skierowaniu sprawy do sądu. W przypadku długów wobec banków mogą nas także postraszyć tak zwanym bankowym tytułem egzekucyjnym. Jest to pochodząca jeszcze z lat 40. ubiegłego wieku uproszczona procedura uznawania przez sąd roszczeń banków. Reguły prawa zwalniają bank od obowiązku przedkładania rozliczenia zobowiązania, którego dochodzi. Windykator nie może rozpowszechniać publicznie informacji o naszym zadłużeniu. Gdyby to robił (informował na przykład sąsiadów, naszych współpracowników), to mamy prawo wystąpić do prokuratury o wszczęcie postępowania. Jeśli windykator okaże się rozmowny, powinniśmy tak poprowadzić konwersację, aby uzyskać następujące informacje: kto jest naszym wierzycielem, z jakiego tytułu powstało zobowiązanie i kiedy, na jaką kwotę opiewa, jaką jej część stanowi kwota główna, a jaką odsetki, i od kiedy są one naliczane. Pozwoli to na zorientowanie się, czy przypadkiem firma windykacyjna nie domaga się od nas spłaty długów przedawnionych, nieistniejących lub w stosunku do których trwa postępowanie reklamacyjne. Ten ostatni
Co to znaczy, że dług jest przedawniony i dlaczego jest to tak ważne? W podręcznikach prawa cywilnego możemy przeczytać, że przedawnienie zobowiązania to czas, po upływie którego dłużnik może się skutecznie uchylić od uiszczenia należności. Oczywiście jeśli chce, może także spłacić swoje zobowiązanie. Polskie prawo zakłada generalnie, że dług przedawnia się, jeżeli wierzyciel przez rok (należności firm komunikacji miejskiej, kolei za przejazd bez biletu lub dokumentu poświadczającego prawo do ulgi), trzy lata (należności przedsiębiorcy od przedsiębiorcy, długi z tytułu czynszu, renty, z tytułu składek na ubezpieczenie komercyjne) lub dziesięć lat (wszystkie inne wierzytelności) nie zrobił nic, aby przypomnieć dłużnikowi o istnieniu zobowiązania. Jeśli wierzyciel podjął jakiekolwiek czynności dotyczące naszego długu przed sądem cywilnym, wysłał do nas pismo w tej sprawie, a my jego odbiór pokwitowaliśmy albo wdaliśmy się z nim w negocjacje, wówczas bieg czasu przedawnienia się przerywa i cała gra zaczyna się od początku. A co zrobić, jeżeli mamy pewność, że zobowiązanie uregulowaliśmy? Otóż musimy wyszukać w domu kopię potwierdzenia przelewu czy przyjęcia wpłaty w kasie firmy. Przechowujmy takie dokumenty przez dziesięć lat! Mogą nas one uratować od ponownej spłaty już uregulowanych długów. Strzeżmy także kopii wszelkich umów na świadczenie usług, aby w razie sporu móc porównać egzemplarz, którym dysponuje windykator, z posiadanym przez nas. Podmienienie przez nieuczciwego pracownika części lub całości umowy może wygenerować nieistniejący dług. W każdym przypadku, kiedy mamy wątpliwości co do okoliczności powstania zobowiązania, poprośmy windykatora o okazanie kopii dokumentów dotyczących długu. Gdy mamy wątpliwości co do autentyczności naszego podpisu lub innych danych, nie bójmy się o tym powiedzieć prokuratorowi. W sytuacji, gdy nasz dług jest oczywisty i otrzymamy ofertę ugody, nie odrzucajmy jej od razu. Warto przemyśleć jej zasady. Gdy okażą się dla nas dogodne, zawrzyjmy ją. Pamiętajmy jednak o jej przestrzeganiu. W razie wszelkich wątpliwości pomocą i radą służą powiatowi rzecznicy praw konsumenta oraz prawnicy zatrudnieni w delegaturach Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. MiC
12
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
RECENZJA „FiM”
filmie prof. Richarda Dawkinsa „Źródło wszelkiego zła” można zobaczyć tzw. „Hell-Houses” (domy piekielne), które są czymś w rodzaju chrześcijańskich teatrów religijnych, gdzie widzom pokazuje się na przykład aborcję i homoseksualizm jako straszne dzieło szatana. W Polsce tego rodzaju widowiska mają na razie charakter lokalnych przedstawień organizowanych przez niektóre parafie. Żeby zobaczyć na własne oczy, jak wygląda piekło, co to jest dzień sądu i jak bardzo Bóg jest miłosierny, udałem się do Rzeszowa na przedstawienie zorganizowane przez protestancki Kościół zielonoświątkowy, który – w odróżnieniu od Kościoła katolickiego – odrzuca kult Maryi, kładzie nacisk na przeżycia duchowe i obcowanie z Bogiem. Żeby zostać członkiem wspólnoty zielonoświątkowej należy „narodzić się na nowo”, tzn. uwierzyć i przyjąć Chrystusa do swojego serca. Raczej daleko mi do „ponownych narodzin”, ale interesowało mnie, jak twórcy spektaklu wyobrażają sobie grzesznika przed boskim sądem. Zdobycie biletu na takie przedstawienie to spory problem, bo informacji próżno szukać w internecie czy lokalnych mediach. A jednak jako rzekomy członek kościelnej wspólnoty dostałem zaproszenie na… sztukę teatralną pt. „Miejsce Sądu”. Jej reżyserem jest Richard Montez z Cornerstrone Productions. Uzbrojony w dyktafon i ogromną ciekawość udałem się we wskazane na bilecie miejsce, czyli do… jednego z rzeszowskich zespołów szkół. W budynku czekała już spora grupa ciekawych piekła osób w każdym wieku i z różnych środowisk. Widziałem trzyletnie dzieci i mocno siwych dziadków; były piękne dziewczyny i dziobaci mężczyźni. Po kilkunastu minutach oczekiwania wpuszczono nas na salę – do ręki dostałem ulotkę, a pani z plakietką „porządkowa” wskazała krzesełko. W oczekiwaniu na „Dzień Sądu” zagłębiłem się w lekturę: „Nikt nie lubi myśleć o śmierci, prawda? Ale jest to rzeczywistość, przed którą każdy człowiek musi stanąć. Biblia mówi: »A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd«”. Cytat jak cytat, ale dlaczego takie rzeczy czytają małe dzieci? Zanim zdołałem rozstrzygnąć ten problem, rozległ się gong. Głos zza kotary grzecznie poinformował widzów, że aktorami są wyłącznie zielonoświątkowi amatorzy, którzy grają za darmo. No i się zaczęło. Przedstawienie skomponowano na zasadzie „Opowieści wigilijnej” – złemu bohaterowi aniołowie pokazują obraz, który ma na celu nawrócić grzesznika. Na początek jesteśmy
W
Byłem w piekle! Straszenie wiernych jeziorem ognia, diabłami i innymi piekielnymi archaizmami wcale się nie skończyło. Są Kościoły, które wykorzystują strach wiernych przed szatanem i pokazują, jak piekło wygląda „naprawdę”. w szpitalu, gdzie zapracowany lekarz na OIOM-ie próbuje ratować ludzi po wypadkach. Nikogo jednak nie udaje się mu uratować. Same porażki. Dowiadujemy się ponadto, że żona pana doktora jest ciężko chora i prawdopodobnie długo nie pociągnie. Przy dzielnym, ale bezradnym lekarzu pilnie czuwają pielęgniarki, które co rusz przypominają mu o Biblii. Nawet jego żona zaczyna opowiadać o bożej łasce. Lekarz odrzuca jednak wszystkie religijne doktryny i ufa wyłącznie nauce i swojej wiedzy. Twierdzi, że Boga nie ma, a Biblia to same bzdury. Po nieudanej próbie ratowania topielca nasz bohater udaje się do swojego mieszkania, aby w spokoju napić się whisky. Jedna szklanka, druga szklanka, następna... i ululany pan doktor w końcu zasypia. A wtedy pojawia się zakapturzona postać i zabiera narąbanego lekarza przed „sąd ostateczny”. Jednak to nie medyk będzie sądzony – on ma się tylko przekonać, że Bóg istnieje, i dowiedzieć, co grozi za jego odrzucenie.
I w tym momencie akcja rusza z kopyta. Lekarz po kolei ogląda sąd nad swoimi zmarłymi pacjentami. Pierwsza wezwana dusza to fanka jakiejś grupy rockowej, dziewczyna ubrana w pończochy, bardzo krótkie spodenki i skórę. Jej strój sugeruje widzom, że z dobrym prowadzeniem nie miała nic wspólnego. Aniołowie pilnują, żeby dziewczyna słuchała uważnie poleceń Boga, którego zobaczyć nie można – słychać tylko głos Najwyższego. A ten prosi młódkę, aby powiedziała parę słów o swoim życiu, i pyta, czy wyznała już wszystkie grzechy. Dziewczyna posłusznie robi przegląd swojego żywota i wyznaje, że ostatnio gorąco się modliła. Bóg to potwierdził i wysłał dziewczę do niebiańskiej wieczności.
Czemu to ma służyć? A temu, by w naszych głowach powstało przekonanie, że nawet puszczalska baba może trafić do nieba za sprawą gorących przedśmiertnych modlitw. Czyli nawrócenia! Kolejnym nieboszczykiem przed „sądem ostatecznym” jest jakiś rockowy fan, który na jednym z koncertów po prostu się zaćpał na amen. Jeszcze jest na haju, bo aniołów pyta, czy mają jakąś flaszkę albo szluga. Całe swoje nędzne
życie ćpał i chlał, a do kościoła nie chodził wcale. Bóg pyta narkomana, dlaczego odrzucił jego syna Jezusa, a ćpun odpowiada bezczelnie,
że w żadne bajki o Jezusicku to on akurat nie wierzy. Grom wtedy spada z jasnego nieba, czyli scena robi się cała czerwona za sprawą reflektora, otwiera się podłoga (zapadnia), z której bucha ogień i wychodzą diabły, żeby zabrać niewiernego. Ten łkający i przerażony przeprasza za swoje grzechy, obiecuje, że już nigdy nic... i że już zawsze będzie czcił Jezusa. Niestety, Bóg przestaje go słuchać. Diabły porywają grzesznika i wrzucają do dziury w scenie. Obawiam się, że następnym lokatorem dziury, czyli piekła będę ja, bo ta infantylna farsa nie zrobiła na mnie pożądanego wrażenia. Całkiem odmiennie niż na pozostałych – widzowie są autentycznie przerażeni, a dzieci pochlipują. Jednak dla lekarza, czyli głównego bohatera spektaklu, wszystko to strachy na Lachy. Śmieje się z aniołów, z diabłów i czeka na następne dusze. No więc się pojawiają. Przed boskie oblicze przychodzi cała rodzina. Syn w celu popełnienia samobójstwa wszedł w nocy do garażu, uruchomił silnik samochodu i... odjazd. Ale nie samotnie. Razem z synem zaczadziła się cała rodzina. I wszyscy rządkiem trafili w „miejsce sądu”. Pierwsza w kolejce do rozmowy z Bogiem jest mamuśka. Chodziła do kościoła, modliła się żarliwie, więc raz dwa dostaje bilet do raju. Teraz córka (przypominam, że widzami są małe dzieci!). Dziewczyna szlocha rozdzierająco i przyznaje, że na początku ciężko było jej w cokolwiek uwierzyć, bo dziadek i wujek molestowali ją seksualnie, a ona bez przerwy czuła się „taka brudna”. Później dowiadujemy się, że zaszła w ciążę z dziadkiem, a ojciec upierał się przy aborcji. Ona jednak bardzo chciała urodzić dziecko i sprzeciwiła się tacie. Co robi Bóg? Oczywiście wybacza, bo „ta kobieta zdążyła narodzić się na nowo” przed śmiercią. Następny jest tatko. Tłumaczy, że namawiał swoją córkę do aborcji, bo... również w dzieciństwie był molestowany (sic!). No to co, wzrusza ramionami Bóg i za podżeganie do aborcji skazuje tatusia na ogień wiekuisty. Na oczach widzów znów otwierają się czeluście piekielne, czyli dziura w podłodze, i diabły zabierają łotra. Czas na synka skur...czysynka. Tu dla Boga sprawa jest bezdyskusyjna: samobójcę niech piekło pochłonie. I pochłonęło. To tylko niewielki ułamek atrakcji, jakie zafundowali nam realizatorzy spektaklu. Warta opisania jest jeszcze taka oto scena: przed obliczem boskim zjawia się kolejna rodzina. Wszyscy zginęli
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r. w wypadku samochodowym. Młode małżeństwo i dwójka dzieci. Malcy wrota niebios mają otwarte szeroko, więc czule i tylko na chwilkę żegnają się z rodzicami: każde dziecko przytula tatusia i mamusię mówiąc „kocham cię” itd. Sielski obrazek kochającej rodziny. Po dzieciach sąd nad tatusiem. Był bardzo wierzący, więc to tylko formalność. Mamusia już, już podąża za nim, ale... zamiast do nieba trafia do diabła! Bo „nie była tak bardzo wierząca, jak Bóg chciał”. Tu na szczęście darowano nam widoku min osieroconych w niebie dzieci. Ciekawe, czy będą tam szczęśliwe, wiedząc, że mamusia cierpi wieczne katusze? W końcu główny bohater, czyli lekarz, pyta anioła, dlaczego miłosierny Zbawca tak okrutnie karze ludzi, którzy nie byli źli za życia. W odpowiedzi słyszy, że „żeby iść do nieba, nie wystarczy być dobrym człowiekiem”. Ekstra, co? Lekarz nie daje za wygraną i pyta o jakieś pośrednie miejsce, coś, co może tych ludzi uratować. Rozeźlony anioł podaje niedowiarkowi kartkę z imionami jego małych dzieci i każe mu wybrać jedno z nich. To ono i tylko ono pójdzie do nieba, a reszta – do piekła. Taka ciekawa boska alternatywa i sprawiedliwość... Zrozpaczony medyk, by ratować swoje dzieci, sam ma ochotę rzucić się w diabelskie objęcia i... I tu właśnie następuje puenta całego przedstawienia. Anioł tłumaczy lekarzowi, że oto chciał zrobić to samo, co 2 tysiące lat temu zrobił Jezus, czyli umrzeć za grzechy swoich dzieci, a więc za nas wszystkich. Przedstawienie kończy się w momencie, kiedy Bóg wzywa kolejną duszę. Duszę żony lekarza. Ten zrozpaczony krzyczy, że ona jeszcze nie jest gotowa. Ale widzowie już rozumieją, że kobiecina będzie się w piekle smażyć po wsze czasy, bo choć była całkiem dobrym człowiekiem, to nie przyjęła Chrystusa do swojego serca. ! ! ! Kurtyna. Aplauz! Ocierający łzy widzowie na stojąco biją brawo, a ja zastanawiałem się – co to, do cholery, miało być? W czym ja brałem udział? W jakimś zbiorowym szaleństwie, amoku, rytuale? Jeszcze raz biorę do ręki ulotkę i czytam: „Na co dzień nie zastanawiasz się nad tak odległą przyszłością. Ale widać wcale nie musi być ona aż tak odległa. Jednak niezależnie od tego, kiedy to się stanie, musisz być gotowy na spotkanie z Bogiem. Mamy nadzieję, że dzisiaj mogłeś się przekonać, że na to szczególne spotkanie trzeba przygotować się wcześniej”. Nie wiem, czy jestem przygotowany, nie wiem nawet, gdzie koniec końców trafię. Ani gdzie trafią TFUrcy tego widowiska… Jednak mam nadzieję, że nie będę musiał spędzić z nimi wieczności, bo nawet dwie godziny to było zbyt wiele. ARIEL KOWALCZYK
POLSKA PARAFIALNA
13
Cudowna bezczelność Idealnym przykładem tytułowego cudu jest cierpiące na chroniczny brak gotówki województwo małopolskie, które otwarcie zapowiedziało, że choćby miało się zarżnąć, to odbudowę klasztoru franciszkanów w Alwerni sfinansuje. Według wstępnych szacunków, straty wywołane pożarem mogą sięgać nawet 19 (!) milionów złotych. Małopolskie pcha się do kościelnej Alwerni z ogromną forsą, znaczy się – ma jej pod dostatkiem. Na pewno pod dostatkiem? Postanowiliśmy to sprawdzić. ! ! ! Pod koniec ubiegłego roku Krakowski Szpital Specjalistyczny i oddział chirurgii klatki piersiowej w Specjalistycznym Szpitalu Chorób Płuc w Zakopanem poinformowały, że brakuje im pieniędzy na operacyjne leczenie raka płuc. W Krakowie mimo braku funduszy lekarze nadal operowali – i przez to zadłużyli się na 2 mln zł. W Zakopanem natomiast oddział chirurgii przekroczył budżet o ponad 3 mln zł. Trzeba będzie spłacić to z odsetkami. W grudniu 2010 roku w woj. małopolskim zapowiedziano budowę 15 boisk, tzw. „orlików”, na 2011 rok. Cienko, bo jak się to ma do 60, które powstały w minionym roku? A tak, że dramatycznie brakuje kasy. W rezultacie tylko co czwarta gmina ma dostać orlikowe dofinansowanie. Ale te pieniądze to pikuś w porównaniu ze stratami, jakie w minionym roku wyrządziła powódź w rzeczonym województwie. Poprzedni marszałek – Marek Nawara – mówił, że na samą tylko odbudowę dróg potrzebuje 283 mln zł! A ICH NI MA! Małopolska z własnych pieniędzy przeznaczyła na ten cel tylko 52 mln zł. „Zrezygnowaliśmy z części planowanych inwestycji i te środki przeznaczyliśmy na naprawy popowodziowe, ale więcej wolnych pieniędzy już nie mamy” – powiedział marszałek i rozłożył ręce. No, chyba że na odbudowę kościelnego majątku. Wtedy mamy – chciałoby się dodać. Stan zanieczyszczenia powietrza w Małopolsce pozostawia wiele do życzenia. W samym tylko „klimatycznym” Zakopanem zanieczyszczenie smogiem wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Należy wymienić przestarzałe piece, a węglowe kotłownie zamienić na bardziej
przyjazne środowisku pompy wodne czy gaz. A to kosztuje. Prywatnych osób oczywiście na to nie stać, a zarząd województwa, który powinien mieć środki na dofinansowanie takich inwestycji, pieniędzy dać nie chce, bo – jak twierdzi – NI MA! Agnieszka Sługocka – kierownik Biura Współpracy Europejskiej w Zakopanem – bezradnie zawodzi:
Pieniędzy brakuje również na odbudowę i naprawę cywilnych zabytków, dlatego, że są cywilne. W tym roku na popowodziową renowację kopca Kościuszki nie będzie ani grosza. A jeśli naprawy nie rozpoczną się natychmiast, zabytkowi grozi osunięcie zbocza i całkowite zamknięcie znikającego obiektu dla zwiedzających.
– Usłyszeliśmy nieoficjalnie w Urzędzie Marszałkowskim, że jesteśmy zbyt bogaci, by dostać takie dofinansowanie, choć nasze wnioski były dobrze przygotowane” – w tym przypadku chodziło o 4,9 mln złotych dotacji. Nie dostaliśmy nic. A jak mieli dostać, skoro małopolskie przoduje w Polsce w przekazywaniu kasy na dotacje dla kościołów i zakonów, głównie dotacji na modernizację systemów grzewczych, w tym m.in. najdroższych pomp wodnych, które współpracują z ogrzewaniem podłogowym. Też najdroższym inwestycyjnie.
Komitet kopca Kościuszki szacuje, że na renowację potrzebuje około 5 mln złotych i zapowiada, że jeśli te pieniądze szybko się nie znajdą, to straty niebawem sięgną nawet kilkunastu milionów. – Być może znajdą się jakieś rezerwy w MSWiA albo u ministra kultury – mówi Wanda Trojan z biura prasowego wojewody małopolskiego. Tymczasem członek zarządu województwa małopolskiego Witold Latusek, oznajmił, że część ewentualnie brakujących środków na odbudowę spalonego klasztoru franciszkanów również będzie pochodzić
z Ministerstwa Kultury. Zakład, że nie starczy na kopiec? Ale cóż, jak niknie kopiec Kościuszki, to władze z pewnością wybudują w to miejsce kopiec Jana Pawła II. No bo Kościuszko, tak po prawdzie, to lubił wypić. Wróćmy jeszcze na chwilę do skutków powodzi. W ubiegłym roku Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych podał, że wały przeciwpowodziowe na małopolskich rzekach zostały zerwane w 17 miejscach; przepompowni również powodziowa fala nie oszczędziła. Straty szacowano na grubo ponad 300 mln zł! Szacowane dotacje na naprawy i remonty? ZERO. Bo pieniędzy NI MA. Ale są na inne, z pewnością bardzo „pilne”, małopolskie dofinansowania: budowa Biblioteki Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie – 22 776 836,31 zł, adaptacja segmentu środkowego budynku Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie na bibliotekę i czytelnię – 6 020 863,00 zł, rewitalizacja, remont i zagospodarowanie terenu otoczenia budynku kościoła w Proszowicach oraz ochrona obiektu przed zagrożeniem budowlanym – 4 604 099,00 zł czy renowacja polichromii i dekoracji malarskich na parterze południowego skrzydła klasztoru franciszkanów w Krakowie w celu ich udostępnienia turystom – 1 121 068,23 zł. O innych, pomniejszych dotacjach, nawet nie wspomnimy. A wszystko to z budżetu marszałkowskiego urzędu, który z pustego musi klerowi nalać. Bo przecież pieniędzy w nim „NI MA”! MIŁOSZ WOROBIEC
14
POLSKA PARAFIALNA
laczego młoda na oko (a raczej na ucho) kobieta wypowiada słowa (można je znaleźć pod internetowym adresem http://www.sadistic.pl/sluchaczka-radia-maryja-o-seksie-vt69967.htm), które w pierwszej połowie XXI wieku nie tyle śmieszą, co szokują, a nawet przerażają? Tu już nie wszystko można składać na karb tradycyjnego wychowania, polskiej zaściankowości i skrajnego konserwatyzmu. W dobie, kiedy internet i setka kanałów w przeciętnym telewizorze przeorują i zmieniają świadomość, nie da się w ten sposób wszystkiego załatwić i wytłumaczyć. Gdzie zatem tryska źródełko polskiego ciemnogrodu i kołtunerii? Nie odkryjemy Ameryki, jeśli wskażemy na Kościół papieski. Jednak tym razem nie mamy na myśli wiekowego, dotkniętego demencją księdza plebana w Pcimiu czy innym Wygwizdowie, tylko przywołamy oficjalną doktrynę „nowoczesnego Kościoła”, wprowadzonego w trzecie tysiąclecie przez „postępowego” Jana Pawła II. Aby dokładnie zapoznać się z tą doktryną, z naprawdę aktualnymi wytycznymi Krk, udaliśmy się do księgarni archidiecezjalnej w Łodzi. W myśl humanistycznej zasady, że nic co ludzkie…, sprawom cielesności, erotyzmowi, a nawet seksowi poświęcono tam całkiem spory dział. Jest tu przedmiotowa literatura poradnikowa dla małżeństw, dla narzeczonych, dla tych, co to dopiero poszukują drugiej połówki, a nawet dla dzieci. Wybraliśmy po kilka pozycji przypisanych poszczególnym grupom docelowym i zabraliśmy się do lektury. A im dłużej czytaliśmy, tym bardziej umacnialiśmy się w przekonaniu, że bezkrytyczni czytelnicy „nowoczesnych” podręczników Krk mogą mówić o dużym szczęściu, jeśli jeszcze nie popadli w skrajne depresje czy manie prześladowcze. Wypisz, wymaluj – jak cytowana we wstępie młoda kobieta.
D
DZIECI Książeczek opowiadających najmłodszym o tym, „Skąd się biorą dzieci”, jest w kościelnej księgarni kilka, więc wybraliśmy typową i pod takim właśnie tytułem. Całość – zatwierdzona do druku i do rozpowszechniania przez Prowincję Pijarów w Krakowie
Katoseks Seks jest straszliwym złem. Wkradł się w życie człowieka, nie tylko do małżeństwa. Józef i Maryja nie uprawiali seksu – oto teza, która padła z anteny Radia Maryja. – jest bajecznie kolorowa, komiksowa i na oko nawet sympatyczna. Kilkuletnie dziecko, śledząc przygody tłustej panny „Owulki” i chuderlawego „Witka” (komórka jajowa i plemnik), dowiaduje się o ich trudnej i najeżonej przeszkodami drodze, której finałem jest wzajemne spotkanie i połączenie (tu nazywane łaskotaniem). Oczywiście o tym, z jakiego powodu, jakim sposobem i za czyją sprawą Witek dopadł Owulkę, nie ma ani słowa, ale dziełko byłoby i tak niesamowitym aktem postępu kościelnego nauczania, gdyby nie adresowane do KILKULETNICH dzieci mądrości, które są jakoby odpowiedziami na pytania najczęściej (sic!) przez nie zadawane. „Co to jest homoseksualizm? (…) homoseksualizm jest po prostu zaburzeniem psychicznym (z którego się można również wyleczyć); często jest to konsekwencja specyficznych warunków społecznych czy osobistych trudnych historii”. Jak widzicie, język w sam raz dla maluchów. A przesłanie jeszcze lepsze, nieprawdaż? No ale jakiś smarkacz mógłby przypadkiem zapytać, czy taki za przeproszeniem bezżenny ksiądz to przypadkiem nie gej. „Kim jest ksiądz albo zakonnik czy zakonnica? Ale jak w całym tym zamieszaniu kategorii seksualnych, od gejów do transseksualistów, określić tych, którzy decydują się nie wchodzić w związek małżeński i poświęcają swoje życie innym ludziom, tak jak księża oraz zakonnicy i zakonnice? Dlaczego nie zakładają rodziny? Prawdę mówiąc, również oni zakładają rodzinę. Rodzinę dosyć szczególną, rodzinę złożoną z wielu przybranych dzieci (…)”. Oczywiście że tak: w Irlandii, w USA, w Niemczech, w Polsce itd… Wielu tatusiów tych „rodzin” już siedzi za kratkami, a pozostali – mamy nadzieję – wkrótce do nich dołączą.
Ale ich miejsce zajmą inni. Chętni odpowiadać na pytanie, jak poniżej: „Co to jest masturbacja? Masturbacja wskazuje na skoncentrowanie się na samym sobie w pewnego rodzaju samozadowoleniu. To tak, jakby dążyć do przyjemności, patrząc na siebie w lustrze i (…) może skutkować rzeczywistym zaburzeniem osobowości. Tak więc masturbacja to problem przede wszystkim wewnętrzny i dlatego bardziej niż opinia lekarza przydatna może być rozmowa z księdzem”. Nie tyle kłamstwem w opisie terminu „masturbacja”, ale obrzydliwą sugestią zawartą w ostatnim zdaniu powinien zająć się prokurator. Może jeszcze i tym, jak dalece niebezpieczne teorie – ze społecznego punktu widzenia tolerancji – wtłaczane są do główek kilkulatków.
MŁODZIEŻ Następną książką, którą wzięliśmy do ręki jest „nowoczesny podręcznik” (tak reklamuje go Kościół) dla nastolatków pod tytułem „Miłość czy MIŁOŚĆ, czyli sztuka chodzenia ze sobą”, wydany i kolportowany oczywiście „za zgodą Władzy Duchownej”. Już na samym początku lektury rozłożyła nas na łopatki teza, od której wyjątków nie ma: „Współżycie pozamałżeńskie jest grzechem, ponieważ Bóg tak stwierdził”. I koniec kropka. Jeśliby jednak ktoś odważył się jeszcze z tym dyskutować, to ma na podorędziu piękne porównanie rodem z ciastkarni: „Jest chyba różnica pomiędzy delektowaniem się deserem w kawiarni, a jedzeniem na ulicy pączka kupionego w osiedlowym sklepie. Wprawdzie jeden i drugi ma smak, ale... chyba zgodzicie się, że różnica jest. Chyba przyjemniej rozkoszować się ulubionym ciastkiem, siedząc wygodnie
w fotelu, nie śpiesząc się nigdzie, niż jeść tego zwykłego pączka z reguły na stojąco i w pośpiechu, na dodatek szukając po kieszeniach chusteczki, bo lukier oblepia nam usta i ręce. Tak samo jest ze współżyciem”. Przeczytaliśmy ten fragment raz jeszcze i doszliśmy do wniosku, że autor musiał się naoglądać strasznie świńskich pornosów, bo porównania są cokolwiek obrazowo freudowskie. No dobrze, ale co w takim razie wolno robić na randkach? Ależ to proste: „(…) randki zapełniajcie pasjonującymi zajęciami: ciekawa wycieczka, wspólna praca w wolontariacie (…)”. Faktycznie – fascynujące. To już nawet pocałować się już nie wolno? Otóż nie: „(…) z całą pewnością także absolutnie negatywne są pocałunki. (…) bezwzględnie należy tego unikać. Oprócz tego pozostaje jednak cała gama gestów, które – przeżywane z właściwą intencją – są wyrazami miłości. Należy do nich spojrzenie (…). No i módlcie się razem na każdej randce. Za każdym razem, gdy przychodzi pokusa, modlić się np. aktem strzelistym: Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca Twego”. Hurra, wolno popatrzeć! I jeszcze modlić się strzeliście. Już widzimy, jak młodzież rezygnuje z pocałunków na rzecz spojrzeń. Kiedy już dojdzie do randki, „trzeba sobie wyznaczyć granice, bardzo konkretne, nawet je spisać”. Zatem kartki i ołówki w łapki, a te na kołderkę. I spisujcie, jaki gest będzie dobry, a jaki zły, bo „jeśli możecie z czystym sumieniem spojrzeć po jakimś geście w oczy Jezusowi, to (…) ten gest był dobry”. A czy wolno podczas chodzenia ze sobą albo w narzeczeństwie przespać się w jednym łóżku? Bo na przykład pojechaliśmy do znajomych. Głupie pytanie. Oczywiście, że nie, piszą autorzy, i tu akurat pokazują zadziwiającą znajomość realiów: „Po pierwsze, nie bardzo chce nam się wierzyć, że nie będziecie współżyć (…)”. He, he… „Po drugie (…) my pytamy: po co? Przede wszystkim się nie wyśpicie. Poza tym nie ma sensu spać razem, a potem zastanawiać się, czy przypadkiem to dotknięcie to nie był zbyt śmiały gest”.
Ale czasem dotknięcie jest aż nazbyt śmiałe i to nie ręka w nim uczestniczy. A co zrobić wtedy, gdy „nagle następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością i okazuje się, że... ukochana nie jest dziewicą”? „Początkowo nie dowierzamy, później, gdy stopniowo dociera do nas ta prawda, czujemy żal, wściekłość, rozczarowanie, a nawet bunt – jak to, Panie Boże?! To ja się tak staram, tak walczę, nabijam sobie głowę tym, że warto czekać, a teraz, kiedy stawiasz na mojej drodze tę drugą osobę, to okazuje się, że ona nie dochowała czystości? Czy Ty sobie, Panie Boże, żarty ze mnie robisz? Niektórzy nawet, rozczarowani tą sytuacją, zaczynają żałować, że sami czystość dochowali”. (Z jakiegoś powodu autorów nie interesuje sytuacja, w której okazuje się, że to akurat facet nie jest prawiczkiem). Niestety, autorzy nie dają facetowi gotowej recepty, jak koniec końców ma postąpić wobec takiego odkrycia. Między wierszami radzą dać sobie spokój z dziewczynami „(…) które rzeczywiście dobrowolnie dążą do kontaktów fizycznych. Przeważnie są to dziewczyny, które w domu miały jakieś problemy emocjonalne, które są świadkami rozpadu lub bardzo kiepskiego funkcjonowania małżeństwa swoich rodziców, które nie mają dobrych relacji z ojcem (…)”. Jednak proponują jeszcze raz sprawdzić „(…) czy to nie szatan cię podburza i chce zniszczyć wasze szczęście podsyłając ci te myśli?”. Jak nic szatan. Penisus. Furda jednak brak dziewictwa, bo może być jeszcze gorzej. Co zrobić, gdy na swojej drodze życia napotkamy – BOŻE ZACHOWAJ! – ateistę? Otóż to zadziwiająco proste. Musimy go reedukować. Jak w Korei Północnej: „Pokażmy, a nie tylko mówmy, czym jest bycie chrześcijaninem. Jakie to szczęście. Oczywiście, możemy czasem podyskutować (jeśli ta druga osoba zechce), możemy opowiedzieć jakąś przypowieść, możemy powiedzieć, że w takiej a takiej książce wyczytaliśmy, że..., podrzucić jakiś artykuł, pokazać jakiś portal katolicki (...). Nie ma nic złego w tym, by próbować swojego niewierzącego chłopaka czy dziewczynę delikatnie do wiary zachęcać”. A jeśli nasz ateista, jeżeli nasza ateistka nie daje się nawrócić? Co wtedy? „Związek z ateistą jako takim – choć trudny – jest w końcu możliwy, z wrogiem Kościoła – nie”.
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
W cytowanym podręczniku można znaleźć jeszcze takie oto mądrości (przypuszczamy, że cytujący je zostałby ukrzyżowany przez feministki): ! „Kobieta oczekuje, że mężczyzna będzie pełnił swoją naturalną rolę, to znaczy, że będzie przewodnikiem w związku. ! Kobieta pragnie, by mężczyzna wziął ster w swoje ręce i poprowadził ją w swojej mądrości przez skomplikowane ścieżki życia. ! Kobieta, której mężczyzna pozwala o wszystkim decydować, jest w głębi duszy sfrustrowana i podenerwowana”. Poza tym każdy młody człowiek powinien robić rachunek sumienia. CODZIENNIE! I odpowiadać sobie, a później księdzu na następujące pytania: ! czy świadomie i dobrowolnie dopuszczałem nieskromne myśli, wyobrażenia i pragnienia? ! czy zdobywanie wiedzy z dziedziny seksualnej (…) nie prowadzi mnie do rozbudzenia tej sfery życia? ! czy nie zdarzają mi się rozmowy, które doprowadzają do rozbudzenia pożądania? ! czy celowo nie poszukuję tego, co prowadzi do grzechów nieczystych (lektura, oglądanie filmów, czasopism lub stron internetowych o treści erotycznej)? ! czy świadomie i dobrowolnie nie podtrzymuję w pamięci nieskromnych myśli i obrazów? ! czy nie jestem dla innych powodem nieskromnych myśli i wyobrażeń przez sposób bycia, słowa oraz ubiór? ! czy nie rozbudzam pożądliwości przez pieszczoty i pocałunki, lub uczynki nieskromne dokonywane w samotności (samogwałt, czyli masturbacja, onanizm)? Ma się rozumieć, że odpowiedzi twierdzące na powyższe pytania mają wywołać u młodego człowieka poczucie nie tylko strasznego grzechu, ale i niższej własnej wartości, by nie powiedzieć: bezwartościowości w „idealnym świecie katolików”.
DOROŚLI „Co jest czym czego” – jak mawiał Kubuś Puchatek – dowiadujemy się z podręcznika: „Znaczenie aktu małżeńskiego”, wydanego przez Misjonarzy Krwi Chrystusa. Aby zawarte w nim mądrości brzmiały bardziej przekonująco, autor posługuje
się cytatami z „autentycznych” listów zagubionych kochanków, po czym „celnymi” konkluzjami prostuje ich ścieżki życia łóżkowego… „Pozwólcie, że przytoczę list, który napisała do mnie młoda kobieta, studentka. Jest ona głęboko wierzącą chrześcijanką, a mimo to współżyje ze swoim chłopakiem. Oto co pisze: Wciąż nie mogę się zdecydować, jak postąpić z Markiem. Wiem, że powinnam się z nim rozstać na jakiś czas, żeby jaśniej zobaczyć Boży plan dla swojego życia. Jestem w rozterce, bo nie wiem, jak mam mu powiedzieć, że przez jakiś czas nie mogę się z nim widywać. Nie wiem, jak długo potrwa, nim się dowiem, czy go kocham, czy nie. Nieodwołalność takiej decyzji budzi we mnie lęk. Wydaje mi się, że powinnam już teraz zdecydować, czy wyjdę za niego, czy też nie. Jeśli będę kontynuować ten związek, będzie to równoznaczne z powiedzeniem »tak«, jeśli zerwę, to jakbym powiedziała »nie«. Nie sądzę, by istniały inne możliwości. Obecnie nie czuję się gotowa, by zdecydować, ale też nie chcę go zranić. Wiem też, że sytuacja nie ulegnie poprawie, jeśli będę zwlekała z podjęciem decyzji”. No i teraz zobaczcie, co ma tej biednej, zastraszonej dziewczynie do powiedzenia katolicki seksuolog, naukowa sława Kościoła: „Zobaczcie, ile zamętu i niepewności bierze się stąd, że ludzie podejmują współżycie – akt o charakterze nieodwołalnym i nieodwracalnym – nie będąc gotowym na podjęcie decyzji o związaniu się z drugą osobą na całe życie (…). Bowiem akt małżeński jest formą adoracji Stwórcy. Możliwe, że panujące w tej dziedzinie zamieszanie jest w dużej mierze zawinione przez nas, chrześcijan, bo unikaliśmy poruszania tego tematu”. A przecież wszystko jest takie proste. Wszak już „(…) Święty Augustyn sformułował pojęcie grzechu przeciw naturze. Grzech ten obejmował: stosunki seksualne niemające na celu poczęcia, antykoncepcję, kontakty analne, oralne, dewiacje, masturbację, homoseksualizm, stosunek przerywany (…). Podkreślał ważność celibatu i dziewictwa (…). Chrześcijaństwo rozwijało się nadal, aby stać się jednym z największych nurtów religijnych współczesności i głosić bardzo dojrzałe i zgodne z prawdą o człowieku przekonania na temat jego cielesności”. Rzeczywiście bardzo dojrzałe. Tak dalece dojrzałe jak mądrości, które odnajdujemy w kolejnej książce pt.
„Rachunek sumienia małżonków chrześcijańskich”. Tu już nikt nie bawi się w eufemizmy i autorzy prosto z mostu walą, co jest dobre, a co złe w małżeństwie (proponujemy zwrócić uwagę na cudne słowo „nasieniarnia”. „W małżeństwie grzechem jest: ! nie czytać żadnych książek katolickich o małżeństwie ! nie dbać o emblematy religijne w mieszkaniu ! zapominać, że małżeństwo ma być jedną z dróg uświęcania się, a rodzina nasieniarnią miłości do Boga, do ludzi i do Ojczyzny ! lekceważyć ubezpieczającą i ubogacającą rolę »wspólnoty rodzin«, »Rodziny Rodzin« (grupy nieformalne małżeństw chrześcijańskich). W pożyciu małżeńskim grzechem jest: ! wyznawać i uprawiać autonomię (?) seksu ! nie szukać rady duszpasterstwa w sprawach moralnie wątpliwych ! stawać się źródłem pokus moralnie wątpliwych ! grozić rozwodem i podejmować kroki ku rozwodowi ! nie dziękować nigdy Bogu za radość życia i obcowania małżeńskiego. W rodzicielstwie grzechem jest: ! bez bardzo ważnych powodów wykluczać rodzicielstwo ! bez ważnych racji zwlekać z rodzeniem dzieci ! bez ważnych racji ograniczać do minimum ilość dzieci (1–2) ! nieodpowiedzialnie, bez ważnych powodów pozostawać przy jednym dziecku; ! źle wyrażać się o rodzinach wielodzietnych ! podejmować akty małżeńskie w stanie nietrzeźwym ! nie znać i jedynie nie stosować etycznych sposobów regulacji poczęć (wstrzemięźliwość okresowa – metoda termiczna) ! nosić w sobie i rozsiewać wokół uprzedzenia do tych metod ! nie akceptować z radością nawet dziecka »niechcianego« ! stosować w pożyciu nieetyczne środki regulacji poczęć (antykoncepcję mechaniczną, farmakologiczną, pigułki) ! dopuszczać zamiar zniszczenia poczętego dziecka ! aprobować i pochwalać takie zbrodnie
! w decyzjach pozytywnych i negatywnych (grzechem jest) kierować się wskazaniami i radami lekarza – a nie liczyć się z etyką katolicką. Powyższe zadanie wydaje się tak kuriozalne, że aż nieprawdopodobne, ale to, niestety, jeden z głównych imperatywów katolickiego nauczania o prokreacji. Kontynuacją tej myśli są też grzechy następne: ! w sytuacjach moralnie wątpliwych omijać duszpasterza i katolicką Poradnię Rodzinną ! w niepowodzeniach i pod ciężarem krzyżów buntować się przeciw Bogu i odmawiać Mu zaufania, zamiast zbliżać się do Ukrzyżowanego ! uważać siebie w dziedzinie wychowania za najwyższą i nieomylną instancję, lekceważąc wskazania pedagogiki, duszpasterzy i Ewangelii W wychowaniu dzieci i siebie grzechem jest: ! zaniedbywać wprowadzenie dziecka od lat najwcześniejszych w życie religijne (modlitwa, opowiadania religijne, kościół, katecheza) ! niedostatecznie podkreślać słowem i czynem, że Bóg i religia – to naprawdę najwyższe wartości ! nie posiadać w bibliotece i nie czytać żadnych książek ani czasopism religijnych ! zaniedbywać wypełnianie treściami religijnymi niedziel i świąt (poza Mszą św. – lektura Pisma św., nieszpory…) ! niedostatecznie ukazywać i wyjaśniać sens, wagę i religijne odniesienia (Niepokalana!) czystości przedmałżeńskiej i małżeńskiej ! pozwalać dzieciom na wyzbywanie się cnoty skromności i wstydliwości, które stoją na straży czystości (choćby nawet przez chodzenie po mieszkaniu w strojach nocnych i kąpielowych) ! nie podejmować rozmów na temat powołania do kapłaństwa i zakonu. Poza tym każda katoliczka powinna codziennie odpowiadać sobie na pytania: ! Czy troszczę się o skromność swego stroju tak w domu, jak i na zewnątrz? ! Czy unikam robienia zakupów w niedziele i święta, co przyczynia się do zmuszania innych do pracy w dni świąteczne? (co za ciekawa składnia – wynika z niej, że unikanie zakupów w niedzielę powoduje, że sklepy są tego dnia otwarte).
15
! Czy staram się czerpać przykład codziennego życia z Matki Bożej, najpiękniejszej z kobiet? ! Czy pomagam mojemu mężowi naprawiać popełnione przez niego błędy? ! Czy nie poszukuję doznań seksualnych w samotności? ! Kiedy pojawią się problemy moralne, czy konsultuję się z odpowiednim księdzem, czy też z jakąkolwiek osobą, nie zważając na jej kompetencje?” Tyle seksualne, katolickie podręczniki. Poza nimi istnieje jeszcze cała sfera katolickiego wychowania werbalnego. Oto katechetka w jednym z liceów w Białymstoku mówiła młodzieży, że „żona powinna oddawać się mężowi w ciszy i z pokorą, a każda kobieta, która czerpie przyjemność z seksu, będzie się smażyć w piekle”. Ta sama „specjalistka” opowiadała nadto, że zgwałcone dziewczyny same sobie są winne, a rodzina niepełna, czyli z jednym tylko rodzicem, to rodzina patologiczna. ! ! ! Czy ci wszyscy do kupy kretyni (nie bójmy się tego słowa) albo cwaniacy, którzy piszą i mówią podobne brednie, naprawdę w nie wierzą? Czy sami się tak zachowywali? Ależ skąd! Chodzi o wywołanie w nas nieustającego, wszechobecnego poczucia winy. Bo oni doskonale wiedzą, że instynkt jest silniejszy. I na to właśnie liczą. Uprawiamy seks tak czy inaczej, a potem – jak Kościół chce – musimy się tego wstydzić. Pokornymi ludźmi, pełnymi poczucia winy, znacznie łatwiej manipulować. Jesteś winny a więc musisz być ukarany. Sam sobie wyznacz pokutę lub my ci ją wyznaczymy. Bez ślubu seks jest śmiertelnym grzechem, a po ślubie tylko ciut mniejszym. O ile nie służy prokreacji. Jeśli nie służy, sam na siebie wydajesz wyrok. Popadasz we frustracje, depresje, fobie… I o to chodzi! Zamiast cieszyć się radością własnej seksualności, zapadasz się w rodzaj katatonicznej bezwładności i bezwolności. To dlatego Kościół katolicki od zarania tak bardzo interesował się ludzką seksualnością – od chwili, kiedy to pierwsi „prawdziwi chrześcijanie” zjedli ostatnie w Rzymie lwy. Cytowana na wstępnie kobieta boi się piekła, a tymczasem piekło już jest w niej. To oni je tam rozpalili. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI ościół wciąż kompromitują jego własne akta i dokumenty. Światło dzienne ujrzał właśnie list z 2003 roku autorstwa Timothy’ego Dolana – ówczesnego arcybiskupa Milwaukee i obecnego arcypasterza archidiecezji nowojorskiej.
Apteki bez „sumienia” K I
rlandzcy aptekarze nie będą już mogli terroryzować klientów swymi przekonaniami religijno-moralnymi.
Polscy katoliccy farmaceuci starają się właśnie o wprowadzenie klauzuli sumienia, która pozwoli im na niesprzedawanie środków medycznych zakazanych przez Kościół. Tymczasem w katolickiej do niedawna Irlandii wykonano ruch w stronę przeciwną: wedle najnowszych przepisów, wszyscy – niezależnie od swych prywatnych wierzeń – mają obowiązek sprzedawać środki zapobiegające ciąży (morning after pill). Jeśli akurat nie będą ich mieć w asortymencie, muszą poinformować klientów o najbliższej placówce, w której środki te można w danym momencie kupić. Jednocześnie władze wprowadziły
do sprzedaży bez recepty nowy środek (Norlevo), który nie dopuści do zajścia w ciążę, jeśli zażyje się go kilkanaście godzin po stosunku bez zabezpieczenia. Organizacja Pharmaceutical Society of Ireland poinformowała, że katoliccy właściciele aptek muszą dysponować środkami antyciążowymi. Nowe przepisy nie zezwalają na użycie klauzuli sumienia. Główna zasada nowego kodu postępowania brzmi: Działalność aptek musi być podporządkowana wymogom zabezpieczenia zdrowia i bezpieczeństwa pacjenta. Wszystko inne musi być tej pryncypialnej zasadzie podporządkowane. PZ
Kto dalej lama? P
rzedstawiciele chińskich władz postanowili bronić buddyjskich tradycji przed… buddystami.
Kolejny dalajlama, czyli religijny i polityczny przywódca głównego nurtu buddyzmu tybetańskiego, jest wybierany przez doświadczonych mnichów po śmierci jego poprzednika. Mnisi wędrują po Tybecie i przyglądają się małym chłopcom, aż odnajdą tego, który według nich jest kolejnym wcieleniem Buddy. Tak było do tej pory, ale obecny Dalajlama (przebywa na emigracji w Indiach) chciałby wskazać osobiście swojego następcę. Jako przywódca skłócony z władzami chińskimi
obawia się, że będą one wpływały na wybór jego następcy, jeśli zostanie przeprowadzony według dotychczasowych zasad. Partia komunistyczna w Chinach (teraz tak naprawdę wprowadza tam kapitalizm, a nie komunizm) dysponuje pełnią władzy oraz aparatem przymusu, którym może wywrzeć presję na mnichów poszukujących inkarnacji Buddy. Władze chińskie odrzucają innowacje Dalajlamy i domagają się szanowania przez niego buddyjskich tradycji. MaK
Watykan śmiercionośny ajwyższy sąd Włoch utrzymał w mocy wyrok przeciwko radiu Watykan i uznał rozgłośnię za winną pogwałcenia przepisów o dopuszczalnej mocy emisji fal elektromagnetycznych.
N
białaczki. Stwierdzono, że to skutek ekspozycji ludzi na promieniowanie elektromagnetyczne z Radia Watykan. Radio broniło się twierdzeniem, że przestrzega standardów emisji ustalonych przez UE. Nie uznało za stosowne dodać, że przestrzega, ale dopiero od niedawna. CS
gorycz zeświecczenia, hierarchowie wręczyli mu na pożegnanie 10 tys. dolarów. Jeszcze przez rok po aresztowaniu miał zapewnione ubezpieczenie zdrowotne i pensję na koszt wiernych. Laicyzacja nie miała zresztą charakteru karnego. W odpowiedzi na list abp. Dolana ówczesny
Co wiedział Ratzinger? Adresatem dokumentu jest kardynał Ratzinger, a treść korespondencji ujawnił adwokat Jeff Anderson. Dolan zwracał się do prefekta Kongregacji Doktryny Wiary z wnioskiem o zeświecczenie ks. Franklyna Beckera, wielokrotnego przestępcy seksualnego, który gwałcił dzieci od lat siedemdziesiątych. Nadawca uznał za stosowne wystąpić z taką inicjatywą dopiero dwa tygodnie po tym, jak Becker został aresztowany w Kalifornii, choć o jego poczynaniach dobrze wiedział o wiele wcześniej. Jako motyw swej prośby Dolan nie podaje troski o bezpieczeństwo dzieci, ale obawę, że „możliwy proces czyni prawdziwy skandal bardzo prawdopodobnym”. List kompromituje nie tylko zwierzchnika Kościoła w archidiecezji nowojorskiej, ale i obecnego papieża: Ratzinger wcale nie spieszył się z akcją eliminującą zagrożenie nieletnich. Becker został
Wykonywał posługę duchową do roku 2002 i zapewne czyniłby to do dziś, gdyby nie aresztowanie i oskarżenie. Wówczas dopiero pojawił się motyw, który zmusił liderów Kościoła do działania: strach przed skandalem. Aby osłodzić pedofilowi
sekretarz Ratzingera arcybiskup Amato odpowiedział, że to ksiądz Becker powinien zwrócić się z prośbą o wykluczenie ze stanu duchownego; jeśli tego nie uczyni, wniosek o laicyzację zostanie rozpatrzony odmownie. CS
abp Timothy Dolan
Walka o monopol Od ponad dwu dekad grupa katolików amerykańskich ze stanu Nebraska zamiast modlić się w kościele, zaszyła się w lasach, 12 km od miasta Omaha. Nazwali się Intercessors of the Lamb (Orędownicy Baranka) i prowadzili pustelnicze życie w skrajnym ubóstwie. Wyzbyli się pieniędzy i wszelkiej prywatnej własności – posiadali tylko odzienie. Ich liderem była 80letnia założycielka grupy, Nadine Brown. Przyjmowali prośby o modlitwy z całego świata, a składanych ofiar i funduszy ze sprzedaży książek i taśm – kwot idących w miliony dolarów – nie wydawali na własne potrzeby. Archidiecezja Omaha patrzyła na to coraz bardziej niechętnym okiem, mimo że Brown deklarowała, iż przestrzega nauki kościelnej i nie podejmuje żadnych akcji przeciw archidiecezji. W połowie października archidiecezja oficjalnie potępiła Intercessors of the Lamb, ostrzegła wiernych, by ignorowali Brown, a następnie
enedykt XVI ma dosyć ekspresowego trybu kreowania świętych. Jedną z ofiar nowej polityki jest Matka Teresa z Kalkuty. Papież podjął decyzję, że wymóg udokumentowania drugiego cudu (pierwszy konieczny był do beatyfikacji), który otwierałby drogę do kanonizacji mniszki Matki Teresy, nie zostanie anulowany. Ujawniła to zwierzchniczka zakonu, którym niegdyś zarządzała faworyta Jana Pawła II. To on po śmierci Teresy z Kalkuty w roku 1997 otworzył dla niej
B Sąd potwierdził, że Watykan musi zapłacić odszkodowanie mieszkańcom miasta Cesano (nieopodal Rzymu), które znalazło się na drodze transmisji fal radiowych. Sprawa zaczęła się w roku 2001, kiedy w tej okolicy stwierdzono znacznie więcej niewytłumaczalnych przypadków
zlaicyzowany dopiero półtora roku później, choć psycholodzy kościelni zdiagnozowali go jako pedofila już w roku 1983. Podkreślali, że schorzenie jest nieuleczalne i będzie molestował dzieci, jeśli tylko zyska taką sposobność. Miał ją jeszcze w kilku kolejnych parafiach.
wysłała do siedziby ugrupowania autobus, który zabrał 50 wyznawców. W akcji brali udział funkcjonariusze z biura szeryfa, bo archidiecezja złożyła zawiadomienie o popełnienie finansowych nieprawidłowości. Oskarżyła także liderkę, że terroryzuje psychicznie członków Intercessors of the Lamb. Archidiecezja utrzymuje, że Brown dobrowolnie podała się do dymisji, a Brown twierdzi, że została z obiektu wywieziona przemocą. Eksperci są zdania, że powodem rozłamu był zamiar przejęcia kontroli nad ugrupowaniem przez archidiecezję. „W miarę jak luźno związane z Kościołem katolickim ugrupowania religijne rosną w siłę, potęguje się zaniepokojenie hierarchii – stwierdza Lawrence Cunningham, profesor teologii z uniwersytetu katolickiego Notre Dame. – Kościół obawia się powstania sekt”. Brown przed laty wystąpiła z zakonu, a obecnie mieszka z grupką wyznawców na zamkniętym osiedlu. TN
Dziwisz się? drogę do ekspresowej beatyfikacji w roku 2003 i gdyby żył, dopilnowałby ekspresowości kanonizacji. Już pierwszy cud Matki Teresy wywołał nieprzyjemne reperkusje. Lekarze i inni komentatorzy stwierdzili, że rzekome cudowne wyleczenie z raka Moniki Besry dzięki modlitwom do Matki Teresy jest co najmniej podejrzane, a wyrazy uznania należą się raczej onkologom.
Ponadto spory odłam kleru katolickiego krzywo patrzył na sprint do świętości i otwarcie stwierdzał, że cud Besry nie został wystarczająco dokładnie przebadany. Historia z beatyfikacją Wojtyły wydaje się bardzo podobna i zastanawia w tym kontekście, dlaczego jej nie spowolniono. Czyżby chodziło o podbicie ceny pamiątek Dziwisza po Wojtyle? JF
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
Hej, sokoły!
Brać kapłańska nie szczędzi trudów, by nie stracić zainteresowania mediów. Dokładają przeto starań, by wprowadzać nowe, atrakcyjne wątki i spektakularne elementy do dziennikarskich relacji o ich życiu pozaołtarzowym. Ksiądz Bohdan Borowec urodził się w roku 1954 w Polsce, ale wybrał karierę w ukraińskim Kościele katolickim. W Winnipeg w Kanadzie obsługuje dwie parafie. Nieszczęście dopadło go nie tam, lecz na Hawajach, gdzie zażywał wypoczynku. Duchowny znalazł się pod kluczem, bo oskarżono go o porwanie i przemoc seksualną. 55-letnia niewiasta zarzuca mu, że dopuścił się na niej czynów nieobyczajnych i karalnych. Rzecz miała miejsce w małej ukraińskiej parafii katolickiej w Honolulu, którą ks. Bohdan wizytował. Podczas spotkania
z wiernymi niespodziewanie rzucił się na jedną z kobiet, wziął ją w niedźwiedzi uścisk i wpił się wargami w szyję. Ręce wielebnego nie próżnowały, eksplorując jej majtki, a palec badał głębokość przedziałka międzypośladkowego. – Był za silny, bym się mogła wyrwać – zeznała ofiara adoracji. Wciągnął ją do pokoju i zamknął drzwi, więc domyśliła się, że zasadnicza część erotycznej biesiady ma dopiero nastąpić. Do penetracji nie doszło, bo parafianie wezwali policję. 56-letni ks. Borowic siedzi w areszcie, gdyż hierarchowie jego Kościoła nie pospieszyli z uiszczeniem 75 tys. dolarów kaucji, co niewątpliwie natychmiast uczyniliby purpuraci z siostrzanego Kościoła rzymskokatolickiego... Barwne dokonania ks. Borowica efektownie przyćmił ks. Ignatius Kury – jego kolega z ukraińsko-bizantyjskiego Kościoła katolickiego
w stanie Ohio. Policja odkryła go w samochodzie, poza drogą. Kapłan leżał na tylnym siedzeniu w pozycji embrionalnej, nakryty płaszczem. Zapytany przez zatroskanych stróżów prawa czy dobrze się miewa, odparł, że przygotowuje się do występu w konkursie na pieśniarza amatora „American Idol”. Zamiast przyjąć wyjaśnienie duchownego do wiadomości, policjanci zaczęli go nękać testami na trzeźwość. Wyszło im, że organizm księdza jest nasączony alkoholem w ilości ponad 2-krotnie większej niż dopuszczalna dla kierowcy i w związku z tym zaprosili go do odwiedzenia komisariatu. Tam ks. Kury jął zachowywać się na tyle „irracjonalnie, agresywnie i werbalnie obraźliwie”, że załoga komisariatu postanowiła nakręcić film z kapłanem w roli głównej. Emisja 20-minutowego nagrania w żadnym wypadku nie jest nudna ani stereotypowa. Kury stronił od udzielania rutynowych odpowiedzi na standardowe pytania policjantów, ale i tak miał sporo do powiedzenia. Film otwiera scena, w której rozpina rozporek i pokazuje władzom, jakiego ptaka tam trzyma. Na ścieżce dźwiękowej towarzyszy temu odwołująca się do imperatywu miłości bliźniego kwestia: „Chcecie, żebym wam obciągnął? O to wam chodzi?”. Policjanci zapewnili, że mają inne pragnienia, wobec czego ks. Kury poinformował, że wygłosi „kazanie na górze”. Powtórka chrystusowego pierwowzoru była zwięzła. Sprowadzała się do żądania: „Zdejmijcie mi te jeb...ne kajdanki, bo dostaję od nich wysypki!” Na następną sekwencję filmu składało się oskarżenie, że jest traktowany jak Jeoffrey Dahmer, osławiony seryjny zabójca z Milwaukee. Ksiądz wzmocnił je groźbą, że za chwilę Oprah Winfrey „weźmie dupę w troki i przybędzie mu na odsiecz”. W finale projekcji ksiądz odśpiewał gliniarzom fragment hymnu amerykańskiego „Gwiaździsty sztandar” i udał się na spoczynek na pryczy. PIOTR ZAWODNY
Wesołe życie proboszcza Młodzi nie garną się latoś do seminariów, a zawód księdza wydaje im się mało ekscytujący i rozrywkowy. Ale uciechy można mieć, nie rezygnując z sutanny. Pokazuje to los 64-letniego ks. Antoine’a Videau. Ów francuski duszpasterz katolicki z Korsyki uchodził wśród owieczek za troskliwego kapłana, ale z uroków życia korzystał jak mało kto. W ciągu 20 lat posługi kościelnej zgromadził aż 4 mln dolarów. Zamiast gnieździć się na plebanii, rezydował w luksusowej willi, do której ponętne samiczki ustawiały się w kolejce. Woził je po Europie czerwonym ferrari i regularnie urządzał „pielgrzymki kulturowe” do Las Vegas oraz innych podobnych miejsc „świętych”. Dalej sądzicie, że życie księdza jest monotonne i skromne? To prawda – ks. Videau musiał w końcu za to zapłacić, jednak przedtem na 28 kontach bankowych przetrzymywał forsę zdefraudowaną ze skarbonek i tacy, oraz zarobioną na wynajmie urlopowiczom pokojów w żeńskim klasztorze. Kiedy zmarło się arcybiskupowi
17
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Luigiemu Arrighiemu, błyskawicznie wskoczył w rolę wykonawcy testamentu oraz dystrybutora jego finansowej spuścizny i zagospodarował dla siebie milion dolarów. Prokurator stwierdził, że ks. Videau „nie widział różnicy między dobrem i złem”. Cóż za absurd! Dlaczego taki hedonista miałby Las Vegas, ferrari, panienki itp. księgować po stronie zła? W maju 2010 r. sąd zalecił mu 2-letni wypoczynek w celi. Ale już w grudniu kapłan brykał na wolności i do kicia ani myśli wracać… Sąd apelacyjny, do którego wystąpił, ulitował się nad dolą sługi bożego i darował resztę kary... Nakazał oddanie forsy diecezji i rodzinie arcybiskupa i zarządził grzywnę – 1,3 mln euro. No cóż, pieniądze zawsze się gdzieś znajdą; najważniejsze, że zakazu pielgrzymek kulturowych ani troszczenia się o młode, jędrne owieczki sąd nie orzekł. Los księdza z Korsyki mógłby być umieszczany na reklamach seminariów. Frekwencja natychmiast by wzrosła. CS
Wyrok z importu yrok brzemienny w skutki potencjalnie niszczycielskie dla reputacji oraz finansów Kościoła wydała sędzia Josephine Tucker z okręgowego sądu federalnego w Los Angeles.
W
Uznała, że liczące 222 lata prawo dotyczące pozwów i skarg z zagranicy można zastosować w procesach przeciw Kościołowi katolickiemu. Decyzja dotyczy konkretnie sprawy księdza Nicholasa Aguilara Rivery, seryjnego pedofila, którego kardynałowie Norberto Rivera (Meksyk) i Roger Mahony (Los Angeles) przerzucali z jednej strony granicy na drugą, by uchronić przed odpowiedzialnością karną. Pedofil gwałcił
dziesiątki dzieci w obu krajach i jest oskarżony o przestępstwa seksualne przeciw 60 nieletnim. Prawo z 1789 roku umożliwia obcokrajowcom dostęp do amerykańskich sądów, jeśli nie mogą liczyć na sprawiedliwość we własnych krajach. Oznacza to, że sądy w USA, które wyleczyły się z uległości wobec sług bożych, będą mogły rozpatrywać sprawy pokrzywdzonych ofiar kleru z innych państw, na przykład Polski. PZ
Biskup pedofil o klubu hierarchów, którzy (oficjalnie) rozeszli się ze swymi naukami moralnymi, dołączył Holender Cornelius Schilder, który do roku 2009 był biskupem diecezji Ngongo w Kenii.
D
Oficjalnie powodem przedwczesnego odwołania był zły stan zdrowia. W tym aspekcie Kościół pobrał nauki od byłych dygnitarzy komunistycznych, którzy natychmiast zapadali na zdrowiu, gdy tylko grunt zaczynał im się palić pod nogami. Okazało się, że hierarcha holenderski nie miał żadnych problemów zdrowotnych, chyba że za takowe uznać niemożność okiełznania libido. Schilder został oskarżony przez 32-letniego członka szczepu Masajów, który twierdził, że biskup (wówczas ksiądz) gwałcił go, gdy był 14-letnim chłopcem. O przestępstwa seksualne oskarżył również innego holenderskiego duchownego, który już przeprowadził się do domu (piekła?) Pana. Obaj kapłani należeli do zakonu Mill Hill. Zwierzchnik zakonu, Fons Eppink, wyznał, że Schilder został ukarany przez Watykan zakazem sprawowania posługi duchowej. Odbyło się to ponoć w tajemnicy 18 miesięcy temu.
Cornelius Schilder
Biskup – poza tym że nie może owieczkom udzielać z ambony moralnych wytycznych – ma się dobrze i mieszka w klasztorze dla duchownych emerytów w miejscowości Oostenbeek, gdzie ma zapewniony wikt i opierunek. Żadne nieprzyjemności ze strony wymiaru sprawiedliwości nigdy go nie spotkały. JF
Ignorujcie Watykan! łynny szwajcarki teolog Hans Küng, któremu Watykan odebrał prawo nauczania teologii, opublikował nową książkę, w której nawołuje do nieposłuszeństwa wobec papieża.
S
Książka nosi znamienny tytuł „Czy Kościół można jeszcze uratować?” i jest apelem do biskupów, kapłanów oraz parafii na całym świecie, aby nie wykonywały „nierozsądnych rzymskich rozporządzeń”. Teolog uważa także, że apelowanie do Watykanu o reformy jest pozbawione sensu, bo nie ma tam żadnej woli zmian. Swoją wiarę w powodzenie nieposłuszeństwa teolog opiera na
sukcesach konsekwentnej postawy wiernych w krajach niemieckojęzycznych w obronie ministrantek. Przypomniał też, że biskupi niemieccy nieraz głosili poglądy sprzeczne z nauką Watykanu w sprawie traktowania rozwiedzionych. Hans Küng apeluje do biskupów, aby zrzucili brzemię strachu, nie lękali się więcej papieża i zaczęli konstruktywnie działać. PPr
18
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Usprawiedliwianie Jahwe Chciałbym odnieść się do artykułu pana Bolesława Parmy pt. „Sąd nad Kanaanem” („FiM” 9/2011). Gdybym nie znał autora artykułu, pomyślałbym, że napisał go naczelny „Frondy”… Tekst pana Parmy jest próbą rehabilitacji starotestamentowego demona-ludobójcy i krwiopijcy, zwanego Jahwe, który pod względem chęci zemsty, mordowania i niszczenia przewyższa wszystkie inne znane w świecie bóstwa. Pan Parma we wszystkich swoich artykułach próbuje udowodnić, że Jahwe to uosobienie miłości. W swoim zaślepieniu biblijnym nie różni się pod tym względem od egzegetów Kościoła katolickiego, którzy wszystko potrafią usprawiedliwić i dostosować do poglądów owej instytucji. Jak można czcić na kolanach to biblijne monstrum, którego pod względem okrucieństwa nie przewyższył nawet Hitler? Normalni ludzie potępiają wodza Trzeciej Rzeszy. Tymczasem chrześcijanie, katolicy i przede wszystkim Żydzi (!) modlą się do podobnego potwora, który jak nikt inny nadaje się pod sąd za wielokrotne i zmasowane zbrodnie przeciwko ludzkości. Teraz odniosę się do poszczególnych argumentów pana Parmy, które w jego oczach usprawiedliwiają okrucieństwo nad Kanaanem. 1. „Starożytne narody znane były z okrucieństwa”. Słusznie, brzmi to jak zarzut, tylko dlaczego większość wyznawców Jahwe wzorowała się na tych narodach i robi to do dnia dzisiejszego? 2. „Świat był, jest i zawsze będzie okrutny”. A skąd ludzie wierzący w Biblię czerpią owo okrucieństwo? Katolicy, bestialsko mordując innowierców, heretyków i „czarownice”, natchnienie czerpali właśnie z Biblii. Zabijano zawsze w imię Boga. A czy współcześni wyznawcy Jahwe nie są okrutni? 3. „Prawo Mojżeszowe nie zezwalało na okrucieństwo wobec kobiet”. To nieprawda. Okrutne kary, w tym kara śmierci przez ukamienowanie lub spalenie żywcem, groziły kobietom m.in. za kradzież, nieposłuszeństwo rodzicom, cudzołóstwo, spółkowanie w czasie menstruacji, prostytucję czy też za to, że nie krzyczały, kiedy były gwałcone. Te „przestępstwa” rozszerzały się też na kazirodztwo, homoseksualizm, seks ze zwierzętami, wiarę w innego Boga, wróżbiarstwo itd. Przy tym nawet zwykły gap mógł złapać za kamień i uśmiercić
an Marek Szenborn w felietonie „Księga dżungli” („FiM” nr 8) zastanawia się nad spadkiem czytelnictwa w Polsce. Oprócz przyczyn podanych przez Autora, chciałbym dodać jeszcze jedną: działalność w tej kwestii władzy politycznej. Jako przykład niech posłuży sprawa teleturnieju „Wielka gra”. Został on zlikwidowany przez prezesa TVP Wildsteina po 44 latach
P
sprawę polityczną. I z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że maczał w tym ręce sam Jarosław K. A teraz o skutkach. Eliminacje do „WG” odbywały się 3–4 razy w roku. Na każde przyjeżdżało po kilkaset osób. Te osoby, by przygotować się do eliminacji, musiały przeczytać minimum kilka książek, a jeśli zostały zakwalifikowane do rozgrywki przed kamerami
Psuje
skazaną. Pan Parma często w swoich artykułach powołuje się na Deschnera, szkoda tylko, że tym razem nie zajrzał do „Kryminalnej historii chrześcijaństwa”. 4. „Izraelici mieli prawo zaatakować przeciwnika dopiero wtedy, gdy ten odrzucił ich żądania”. Cóż to jest za argument?! Wobec tego Polacy nie powinni mieć urazy do Hitlera, ponieważ zaatakował on nasz kraj dopiero wtedy, gdy Polska odrzuciła jego ultimatum. A że Bóg był z nim, co podkreślał napis na pasach jego żołnierzy, Polska powinna była przyjąć jego żądania. Podobnie było z nawracaniem na katolicyzm: ochrzcij się, albo cię zabijemy. Karol Wielki, nawracając Sasów, postępował ściśle według tej zasady. Pan Parma krytykuje papiestwo, ale z drugiej strony usprawiedliwia jego metody. 5. „Lud Kanaanu był zdegenerowany moralnie”. Dla Jahwe jest to wystarczający powód, żeby ten lud wytępić. Wykroczenia w sferze seksualnej są dla niego najgorsze ze wszystkich możliwych, natomiast mordercy cieszą się jego szczególnymi łaskami, bo zabijają w jego imieniu. 6. „Kobiety i dzieci Kananejczyków były również winne, bo »Jaka matka, taka córka«”. Jezus zaś uczył, że dziecko nie ponosi odpowiedzialności za czyny swoich rodziców i odwrotnie. Widocznie Jezus nie uzgodnił tego wcześniej z Jahwe i wprowadził nas w błąd. 7. „Izraelici byli wykonawcami bożych wyroków. O tym były przekonane nawet okoliczne narody”. Katolicy też tak o sobie mówią. Kiedy Hitler doszedł do władzy w Niemczech, poparło go kilka okolicznych
narodów, a nawet papiestwo. Potem pan Adolf przystąpił z nimi wspólnie do wykonywania bożych wyroków. Wszak w swoich przemówieniach często powoływał się na boską opatrzność. 8. „Naród Kanaanu musiał poznać Jahwe za pomocą okrutnych metod, jako że czasy były okrutne”. No cóż, cała zbrodnicza działalność Kościoła katolickiego też miała miejsce w czasach okrutnych, tak samo jak II wojna światowa. Tak okrutnych, że nawet Jahwe odwrócił się od swoich obrzezanych czy też nienazistowskich wyznawców. Również Indianie w okresie konkwisty musieli poznać Jahwe w mało dyplomatycznych warunkach, jako że czasy były okrutne. 9. „Historia Kanaanu została spisana ku przestrodze”. Lepiej żeby to w ogóle nie zostało spisane, bo ludzie traktują to nie jako przestrogę tylko wzór do naśladowania. I najlepiej żeby nie było również Jahwe. Inne bóstwa, które on tak krwawo zwalczał, były ludziom dużo bardziej przyjazne. Gdy dany fragment Biblii nie pasuje do koncepcji pana Parmy, twierdzi on, że to najprawdopodobniej późniejszy dopisek redaktorów. Niech pan redaktor się zdecyduje, czy w końcu wierzy w całą Biblię, czy tylko wybiórczo. Pan Parma ma rację, że autorzy Biblii pisali zgodnie z ówczesną mentalnością, ale ta mentalność była zabobonna, bo „takie były czasy”. Żałosne jest, że człowiek XXI wieku hołduje starożytnym zabobonom, usprawiedliwia nimi zbrodnie i czci niezidentyfikowanego demona, dla którego zostały one popełnione. Jerzy Salamon, Karwodrza
nadawania. Wcześniej majstrował przy nim również poprzedni prezes Jan Dworak (nieregularne nadawanie, do tego w różnych porach), a to świadczy, że PO i PiS mają wspólne cele i wspólne dzieła (np. IPN, CBA, skokowe obniżanie podatków najlepiej zarabiającym). „Wielka gra” drażniła obu panów prezesów, chociaż zapewne z innych powodów. Myślę, że w przypadku Wildsteina „Wielka gra” miała niesłuszne pochodzenie i nie dawało jej się użyć do indoktrynacji antypeerelowskiej. To, że uczyła elegancji w zachowaniu i ubiorze, a także promowała wiedzę i pracowitość, nie miało dla pisuarów żadnego znaczenia. I jeszcze jedno – ponieważ na temat likwidacji tego teleturnieju zabierali głos niektórzy posłowie PiS-u, należy przypuszczać, że traktowali to jako
– to jeszcze kilkanaście następnych, a kilkadziesiąt przynajmniej przejrzeć. Ile książek było czytanych tylko z powodu „Wielkiej gry”? Przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy. Część z nich była kupowana, a więc dawała zyski wydawcom i księgarzom. To wszystko zostało zmarnowane, bo tak było na rękę politykom. Czym ten program zastąpiono? Rozrywkowym „300% normy”, czy panem Jankiem i jego… „Nie warto rozmawiać”. A może „Szkoda gadać”… Albo jakoś tak... T. Orzeł
Polski model w UE Mieszkałam 20 lat w Grecji. Tam zmienił się mój pogląd na polskie obyczaje, poglądy, zachowania... Grecja to kraj przyjazny obywatelom. Pójście do urzędu nie wywołuje stresu, bo urzędnicy są przyjaźnie nastawieni do petenta (w banku można pobrać pieniądze, nie mając przy sobie dowodu tożsamości, a zakupy pozostawione pod drzwiami sklepu odnajduje się w tym samym miejscu po dwóch godzinach – nikt ich nie ruszy). Ale te miliony Polaków z doświadczeniami cywilizacyjnymi Europy („FiM” 8/2011, tekst pt. „Z życia proroka”) nic nie zdziałają w Polsce. Wróciłam do Polski i w urzędzie słyszę: „Prawo unijne? Tu nic takiego nie ma. Tu jest Polska, a nie Unia! Prawo unijne dotyczy gospodarki, nie obywateli – jesteśmy w Polsce...”.
Prawo polskie rzeczywiście ma niewiele wspólnego z unijnym. I Polacy – politycy, media i Kościół – są z tego dumni, bo „zachowali tożsamość”. Ksenofobia, cwaniactwo, krętactwo i złodziejstwo to polski model patriotyzmu, a prawo jest konstruowane tak, aby zmuszało obywatela do jego omijania. W ten sposób ma się haka na każdego i każdy wie, że państwo to aparat ucisku. Państwo polskie jest wrogiem obywatela. Za to wymaga patriotyzmu – mamy je kochać bezwarunkowo, także za to, że jest i nas dręczy. Dobrym, europejskim słowem nie naprawimy tego kraju, bo wmawia się nam, że mamy być dumni z katolickiej ciemnoty i cwaniactwa. POLACY muszą różnić się od innych nacji – to nasz obowiązek, nasz patriotyzm... Różnić się głupotą i zacofaniem... B. Czaplińska
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
LISTY Śmierć JPII jak tsunami W sobotę, 12.03., pan red. Piotr Kraśko w telewizyjnych „Wiadomościach” użył następującego sformułowania: „Każdy naród ma swoją tragedię. Dla Polaków była to godzina 21.37, dla Japończyków – trzęsienie ziemi 11.03”. Rozumiem, że godzina 21.37 oznacza dla p. Kraśki godzinę zgonu papieża. Co trzeba mieć w głowie, żeby porównywać takie dwa wydarzenia? Czy w wyniku śmierci JPII nastąpił w Polsce jakiś kataklizm? Czy były inne ofiary śmiertelne, liczni ranni, zaginieni, wielkie straty materialne? Zapewniam p. Kraśkę (jeżeli tego nie pamięta), że nic takiego nie nastąpiło, a dla wielu ludzi w Polsce śmierć JPII była tylko jednym z doniesień medialnych. W naszym kraju żyją obok katolików ludzie innych wyznań, agnostycy, ateiści – nie są ich może dziesiątki milionów, ale jednak są. A to by się Japończycy zdziwili, gdyby usłyszeli „odkrywcze” stwierdzenie pana (pożal się Boże) redaktora. Oto do czego prowadzi uporczywa indoktrynacja katolicka w środowisku dziennikarskim. Wierna czytelniczka
Głupi czy gra? Ten nawiedzony Piotr Kraśko, tzw. dziennikarz TVP, to albo jakiś psychol, albo pomyliły mu się profile programów. W sobotnich wiadomościach w korespondencji z Tokio porównał tragedię w Japonii do tragedii, jaką w Polsce miała być śmierć białego Papy. Ten facet albo gra głupa, albo nim jest. W ostatnich latach Polskę nawiedzają też różne kataklizmy, trąby powietrzne, powodzie tysiąclecia (sam jestem jej ofiarą), a dla tego głąba śmierć stareńkiego przywódcy katolików była tragedią narodową. Pytam kierownictwo TVP, na jakiej podstawie płaci takiemu ignorantowi potężną kasę, bo chyba nie po to, by wygadywał takie brednie? Chyba że ma umowę z Rydzykiem na wynajęcie takiego „specjalisty”. A tak poza tym wszyscy inni zdrowi?! Markus z Paczkowa
Gdzie tu logika? Jeżeli Bóg istnieje i sprawuje nadzór nad ziemią, to ma ciekawy sposób wyrażania swojej „opatrzności”. Ostatni kataklizm w Japonii pokazuje, że w makabryczny sposób zabawia się tymi, których ponoć stworzył na wzór i podobieństwo swoje. W takim wypadku określanie go jako miłosiernego mija się z celem – to jest raczej barbarzyństwo. Osoby zdolne do racjonalnego myślenia powinny
SZKIEŁKO I OKO
zastanowić się, czy to, co prawi Kościół w swoich dogmatach o istnieniu Boga i jego wielkim miłosierdziu oraz sprawiedliwości, jest aby na pewno logiczne. Ja już ten aspekt zgłębiłem i zostałem antyklerykalnym ateistą. To, co wyprawia teraz kler – pedofilia, zachłanność, korupcja itp. – utwierdziło mnie w moim przekonaniu. Kościół przestał być dla mnie wiarygodny w tym, co głosi, a nawet uważam, że jest wielkim oszustem,
Prawdziwe zło
Polo(ko)nusy
Tylko religie narzucają ludziom poczucie winy. Religia zabrania, religia mówi: nie rób tego, bo to grzech; nie rób tego, bo to obraża boga; nie rób tego, bo sobie szkodzisz. A ja pytam, co jest złego w tym, że dziecko, poprzez swój naturalny popęd i instynkt, zaczyna się masturbować? Co jest złego w tym, że kobieta chce decydować
bo wykorzystuje wiernych do celów materialnych, do panowania nad ich duchowością, a wszystko poprzez straszenie karą boską oraz wirtualnym grzechem. Czas na racjonalne myślenie, a refleksja przyjdzie szybko. Józef F., Głogów
o tym, kiedy chce mieć dziecko? Co jest złego w seksie przedmałżeńskim? W końcu, co złego jest w tym, że ktoś chce być inny, że odrzuca tradycję i np. nie chodzi do kościoła? Co jest w tym wszystkim złego, skoro nie czyni się tym nikomu krzywdy, nikogo się do niczego nie zmusza i chce się być po prostu usatysfakcjonowanym z życia? Dlaczego to jest „grzech”? Ja uważam, że większym złem jest wywoływanie poczucia winy w małym dziecku tylko dlatego, że miało „czelność” się „dotykać”. Złem jest brak tolerancji, zawiść; fakt, że nie pozwala się innym na odmienność. Czy para homoseksualistów nie może być szczęśliwa tylko dlatego, że jest inna? Tomasz Wala
Przeczytałam artykuł redaktora naczelnego „Polo(ko)nusy”. Mieszkam za oceanem ponad 22 lata, czuję się więc w pełni predysponowana do wypowiedzenia swojej opinii. Otóż artykuł ten jest do bólu prawdziwy i tak bardzo oddaje sytuację Polonii polskiej, że trudno go nie skomentować. „Stara” Polonia (oczywiście, generalizuję) jest indoktrynowana (czy ktoś chce, czy nie chce) przez Kościół za pośrednictwem jego pracowników, a ci mają na uwadze tylko swoje interesy i żyją jak pączki w maśle. Czasem nawiedzają tych polonusów goście z Polski – kościelne i polityczne „orły” typu Rydzyk, Macierewicz, Fotyga... oraz jedyne istniejące tu polskie media typu Radio Maryja i TV Trwam. Polonia ta neguje wszystkie fakty i jest odporna na wszystkie logiczne argumenty; śmieszy tylko moich niepolskich przyjaciół, a nas wprowadza w zażenowanie. Pokolenia po nich zachowują się podobnie. Tak jak i Pan wierzę, że młodzi ludzie, którzy decydują się na pozostanie poza granicami Polski, to ludzie wykształceni, inteligentni, mający swoje poglądy na życie i otaczający ich świat, niepodatni na opinie katolickich mentorów, wciskających nauki rodem ze średniowiecza, i nie pozwolą ośmieszać nas, Polaków, żyjących poza granicami Polski. Maryla i przyjaciele z Kanady
Umiłowani! Każdy przyzwoity obywatel Rzeczypospolitej, szczególnie zatroskany o morale narodu, „dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub policję” – tak rzecze kodeks postępowania karnego (art. 304 par. 1). Pedofilia – przestępstwo określone w art. 200 par. l kodeksu karnego, który stanowi, że „kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12” – jest właśnie jednym z takich paskudztw ściganych „z urzędu” (niezależnie od woli pokrzywdzonego) i przedawniających się dopiero po upływie 15 lat. Nawet jeżeli sprawcą jest wielebny dewiant, czyli konsekrowany szaman rzymskokatolicki, bezprawnie prawem chroniony. Czy duchowieństwo katolickie w ogóle, a biskupów diecezjalnych w szczególności, można zaliczyć do kategorii przyzwoitych obywateli spełniających swoje społeczne obowiązki? Nie! Na blisko 120 udokumentowanych przypadków pedofilskich i innych sekswybryków kleru w Polsce w ostatniej dekadzie ani jeden przypadek nie był zgłoszony przez tak zwanego duszpasterza diecezjalnego. Ani jeden. Michał Ap
Krótka piłka Ja krótko do „Stałego czytelnika” zamieszkującego w Niemczech, lat 28 („FiM” 10/2011 – Listy), który twierdzi, że powróci do Polski, jak Rzym przestanie panować w RP: Panie niemiecki Polaku, ja mieszkałem na Zachodzie (USA) prawie 30 lat i powróciłem do Polski, by wyzwolić ją od dominacji kleru. Jak wykonam swoją pracę, czyli doprowadzę – razem z innymi – do wyrzucenia watykańczyków z Polski, to proszę już nie przyjeżdżać na gotowe. Pana robota zostanie wykonana przez innych, i to z dumą. Uważam, że Pan – z zapałem walczącego apostaty – jest w Polsce potrzebny teraz, a nie wtedy, kiedy będzie Pan jadł musztardę po obiedzie. Obiadu Panu nie podam. Amerykański Polak Eryk A. Kaminski
Do Marcina Nowaka W numerze 10/2011 „FiM” przeczytałem list Pana Nowaka „Do Ateistki III RP”. Jako ateista i drobny kapitalista chciałbym się do niego odnieść. Na wstępie chcę od razu powiedzieć, że w pełni się z Panem Marcinem zgadzam. Dwadzieścia lat przemian po komunie to porażka liberalnego, dzikiego nieludzkiego kapitalizmu. Totalna krytyka PRL przez Ateistkę jest niesprawiedliwa. Żyłem i wykształciłem się za komuny. Chciałoby się i dziś widzieć tyle troski państwa o obywatela. Kolonie dla dzieci, wczasy w ośrodkach zakładowych, pełne zatrudnienie, bezpłatne szkolnictwo i służba zdrowia, prawdziwie świeckie państwo, egalitaryzm. Dziś na to trzeba mieć pieniądze. Niestety, większość z nas ich nie ma. Doprowadził do tego dziki, darwinowski kapitalizm. Polski kapitalizm jest tylko dla rekinów, a my, drobne płotki, jesteśmy skazani na pożarcie.
19
To prawda – nie było za komuny wolności słowa. Co nam jednak po tej wolności, gdy nie ma pieniędzy na rachunki do zapłacenia?! A i dziś ta wolność jest mocno ograniczona przez przestrzeganie wartości katolickich w państwowych mediach. Chcę jednak powiedzieć, że wolę obecną sytuację. Szczególnie po wejściu Polski do UE. Nam potrzebny jest europejski kapitalizm z godziwą minimalną płacą i zabezpieczeniem socjalnym na wypadek bezrobocia. Uważam właśnie, że jedynym instrumentem ingerencji państwa w wolny rynek powinno być określenie płacy minimalnej. Nic więcej nie da się zrobić. I to jest dobre nawet dla kapitalistów, gdyż głupia konkurencja wykańcza i ludzi, i ich samych. Wiem to po mojej branży. Producenci wykańczają się sami w pogoni za tańszą produkcją i sprzedażą. „Nikt nie pobije naszych cen” – krzyczą reklamy firm. Tak, kosztem szarego pracownika! Media Markt znowu mają RACJĘ: „Tego powinni zabronić”! W.Sz., Trójmiasto
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
W sprzedaży jest książka Bolesława Parmy „Świat i Kościół w proroczej perspektywie” (240 str., cena – 28 zł, koszt przesyłki pokrywa dystrybutor) Zamówienia można składać na adres: 44-300 Wodzisław Śl. skr. poczt. 35 na e-mail:
[email protected] lub tel. kom.: 661 316 897
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
20
o podpisaniu Porozumień Sierpniowych w szeregach PZPR przyszedł długo wyczekiwany czas na zmiany kadrowe. 5 września ówczesny I sekretarz PZPR Edward Gierek dostał ataku serca i został przewieziony do szpitala w Aninie pod Warszawą. Sprawa choroby Gierka do dziś pozostaje zagadkowa, w każdym razie został on tam na polecenie Stanisława Kani (na zdjęciu po prawej) całkowicie odizolowany od świata przez pilnujących go funkcjonariuszy bezpieki – nie dopuszczano do niego nawet rodziny. W tym czasie w trybie pilnym odbyło się plenum KC PZPR, na którym Kania oświadczył, że rozmawiał z Gierkiem i ten ze względu na stan zdrowia zrzekł się funkcji przywódcy partii. Gierek twierdził, że takiej rozmowy nie było, a o swojej dymisji dowiedział się z radia. W każdym razie nowym I sekretarzem PZPR został Kania. Również w składzie Biura Politycznego dokonano istotnych zmian, usuwając wszystkich „gierkowców” i zastępując ich ludźmi związanymi z frakcją Kani. Okazało się również, jak silne były antagonizmy wewnątrz partii, którą narodowi przedstawiano jako monolit. Nowej ekipie nie wystarczyło wyrzucenie Gierka z partii i pozbawienie go wszystkich tytułów i przywilejów. Po wyjściu ze szpitala były przywódca kraju został przewieziony do ośrodka rządowego w Spale, gdzie nadal był internowany. W tym czasie nowa władza rozpoczęła przeciw niemu wielką kampanię oskarżeń, obwiniając go o spowodowanie kryzysu w kraju. Telewizja i prasa alarmowały o rzekomych malwersacjach i nadużyciach finansowych Gierka (jak się później okazało, wyssanych z palca) – posiadał rzekomo liczne nieruchomości, jego żona latała jakoby do fryzjera w Paryżu, a synowie w nielegalny sposób uzyskali tytuły naukowe. Zrozpaczony Gierek w rozmowie telefonicznej zwrócił się do Kani: „Chcecie walczyć ze mną, to walczcie, ale odczepcie się, do cholery, od mojej rodziny”, na co ten mu miał odpowiedzieć: „Towarzyszu Gierek, czy przypominacie sobie, jak wspólnie z Jaroszewiczem chcieliście mnie wykończyć? (...) teraz ja wam pokażę, jak się wykańcza. Będziecie mnie pamiętać aż do śmierci”. Jedną z metod „wykańczania” – już po odzyskaniu przez Gierka względnej wolności – było pozbawienie go praktycznie wszystkich finansowych świadczeń. Jednak Gierek dał swoim prześladowcom pstryczka w nos, gdyż wystąpił do władz belgijskich o przysługującą mu rentę górniczą (w belgijskich kopalniach przepracował 10 lat i nabawił się tam pylicy płuc). Oburzona władza potraktowała jako zdradę fakt, że były I sekretarz zwraca się do kapitalistów o „jałmużnę”. Niszczeniem Gierka zajął się doskonały specjalista w tej dziedzinie – przywrócony do łask Mieczysław Moczar, który zasłynął z antysemickich czystek podczas Marca ’68.
P
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (50)
Groźba interwencji W grudniu 1980 roku zachodnie media zaczęły informować, że lada chwila rozpocznie się w Polsce zbrojna interwencja państw Układu Warszawskiego. Prezydent Jimmy Carter, wskazując na bezprecedensową koncentrację wojsk radzieckich wzdłuż polskiej granicy, ostrzegł Moskwę, że zbrojna interwencja fatalnie odbije się na stosunkach amerykańsko-radzieckich. Teraz, wróciwszy na swoje stare stanowisko szefa NIK, mógł do woli wszystkich sprawdzać i kontrolować. Zważywszy, że nowej władzy zależało na pogrążeniu „gierkowców”, Moczar usadowił się na Śląsku i tam wszedł w bliższe relacje ze... związkowcami z jastrzębskiej „Solidarności”, której przewodził wtedy Jarosław Sienkiewicz. Solidarnościowcy ze Śląska, matecznika Gierka, mieli być doskonałym źródłem rewelacji dyskredytujących byłego pierwszego sekretarza partii. Ówczesny wiceminister górnictwa Wiesław Kiczan wspominał, że przyjechał wtedy do niego zastępca Moczara z listą 40 dyrektorów do natychmiastowego zwolnienia: „Nie zgodziłem się, bo nie podał powodów. Wykaz trafił do Żabińskiego (sekretarz wojewódzki PZPR w Katowicach – dop. PP), a od niego do Sienkiewicza. Potem »Solidarność« prześwietlała te osoby”. Takim superhakiem stał się dom Gierka w Ustroniu, który miał rzekomo pochodzić z nielegalnie zdobytych środków. Okazało się, że Gierek przysłał matce pieniądze z Belgii, a ona sfinansowała za to budowę domu w rodzinnej Dąbrowie Górniczej. Dom ten został później zburzony przez rozbudowującą się kopalnię Kazimierz-Juliusz, która wypłaciła rodzinie Gierków odszkodowanie. Właśnie dzięki tym środkom powstała nieruchomość w Ustroniu, na co Gierek miał wszystkie niezbędne dokumenty i przedstawił je badającym sprawę moczarowcom. Co ciekawe, o Gierku nie zapomnieli jego zagraniczni przyjaciele. Francuski ambasador – zgodnie z sugestią swojego prezydenta Giscarda d’Estaing – na jednym ze spotkań zwrócił się do przedstawicieli polskich władz: „Czy wy nie zdajecie sobie sprawy, że w ten sposób podcinacie korzenie systemu? We Francji gdybyśmy wyciągnęli na wierzch wszystkie grzechy byłego prezydenta,
niewątpliwie zniszczylibyśmy jego partię, ale przy okazji straciłby na tym image urzędu prezydenckiego i majestat Republiki Francuskiej”. Wielce niezręczna dla władz była również wizyta u Gierka byłego kanclerza RFN Helmuta Schmidta, zwłaszcza że Gierek wciąż przebywał w czymś w rodzaju aresztu domowego w Katowicach. Schmidt zaproponował Gierkowi przystąpienie do klubu przywódców państw – sygnatariuszy Konferencji Pokojowej w Helsinkach. Gierek chętnie przystał na tę propozycję, a pierwsze spotkanie tej grupy miało odbyć się w Nowym Jorku. Jednak nigdy tam nie dotarł, gdyż... odmówiono mu wydania paszportu. Trzeba przyznać, że PRL bardzo brutalnie obeszła się ze swoim byłym najbardziej zdolnym przywódcą. Po trudach internowania w stanie wojennym musiał opuścić wynajmowane mieszkanie w Katowicach i przeniósł się do wspomnianego Ustronia. Przez całe lata 80. władze nie dawały mu o sobie zapomnieć, wciąż przygotowując za pośrednictwem telewizji szereg ataków. Na pocieszenie jednak zostały mu częste objawy sympatii ze strony zwykłych ludzi, a w stanie wojennym pojawiały się gdzieniegdzie napisy na murach: „Gierek wracaj do koryta, lepszy złodziej niż bandyta”. Edward Gierek zmarł 29 lipca 2001 roku w szpitalu w Cieszynie w wieku 88 lat i po świeckim pogrzebie spoczął na cmentarzu w Sosnowcu-Środuli. Tymczasem w kraju trwał w najlepsze karnawał „Solidarności”. Jej przywódcy czuli się coraz mocniejsi, pewni siebie i jakby nie dostrzegali, że prawdziwe niebezpieczeństwo dla tej jeszcze nieopierzonej organizacji tkwiło nie w strukturach PZPR, lecz w Moskwie. A stamtąd zaczęły dochodzić coraz wyraźniejsze pomruki niezadowolenia. I nie chodziło bynajmniej tylko o zbrojną interwencję „wielkiego brata”, choć ten wariant był wielce prawdopodobny, ale
o spowodowanie paraliżu gospodarczego Polski, dla której ZSRR był najważniejszym partnerem handlowym („niepotrzebne tanki, gdy wystarczą banki!”). W tym okresie niemal całkowite zaopatrzenie naszego kraju w ropę naftową, gaz ziemny i rudę żelaza pochodziło z ZSRR, a przez długie miesiące, kiedy polska gospodarka ciągle strajkowała, wyłącznie Związek Radziecki udzielał Polsce niezbędnych kredytów i przysyłał nawet żywność, co pozwoliło w jakimś stopniu przetrwać ten ciężki okres. Jednak na Kremlu coraz częściej zaczęto mówić „dosyć!” i domagano się od polskich władz radykalnych rozwiązań. Za drastycznymi rozwiązaniami w Polsce opowiadali się zwłaszcza nasi pozostali sąsiedzi: przywódca Czechosłowacji Gustáv Husák oraz NRD – Erich Honecker. Chodziło o to, że w Czechosłowacji odczuwalne było pewne rozgoryczenie społeczeństwa, iż za podobne próby reform w 1968 roku do ich kraju wkroczyły wojska Układu Warszawskiego (w tym Polski), natomiast enerdowscy przywódcy jak ognia obawiali się wszelkich zmian w ramach obowiązujących doktryn, zdając sobie sprawę, iż ich państwo funkcjonuje tylko dzięki stacjonującej tam Armii Czerwonej. Jesienią 1980 roku Czechosłowacja i NRD uszczelniły granice, likwidując tzw. mały ruch graniczny, czyli możliwość poruszania się bez paszportu, oraz zarządziły koncentrację swoich wojsk przy granicy z naszym krajem. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza; polscy przywódcy przestrzegli nawet Moskwę, że jakakolwiek próba interwencji wojsk NRD (a więc niemieckich) w Polsce może być odebrana jako wielka prowokacja polityczna i mieć nieobliczalne skutki. Władza wystosowała też dramatyczne orędzie do społeczeństwa: „Ważą się losy narodu i kraju! Przedłużające się niepokoje doprowadzą
naszą ojczyznę do krawędzi gospodarczego i moralnego wyniszczenia...” Pewne jest, że już wówczas rozważano decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego, czyli załatwieniu problemu we własnym zakresie. Na początku grudnia 1980 roku odbyło się w Moskwie spotkanie przywódców państw UW, a głównym tematem było rozwiązanie problemu „polskiej herezji”. Większość szefów państw (z wyjątkiem przywódcy Węgier Jánosa Kádára oraz Rumunii – Nicolae Ceausescu), opowiadała się za zbrojną interwencją w Polsce. Oczywiście decydujące słowo należało do Leonida Breżniewa, dlatego bardzo ważna była jego rozmowa z I sekretarzem PZPR Stanisławem Kanią, który ze wszelkich sił zapewniał go, że polska władza panuje nad sytuacją, a ustrój w Polsce nie jest zagrożony. Na groźbę ewentualnej interwencji zbrojnej Kania odparł, że w Czechosłowacji w 1968 roku wojska UW wkroczyły rzekomo na prośbę czeskich komunistów, natomiast w Polsce ZSRR nigdy nie uzyska wewnętrznego wsparcia. Breżniew dodał wówczas przewrotnie, że na komitet powitalny wystarczyłoby chętnych. Ostatecznie na konferencji nie zapadły żadne wiążące ustalenia w sprawie udzielenia Polsce „bratniej pomocy”. Jednak żegnając się z polską delegacją, Breżniew powiedział: „My bratniej Polsce nie damy krzywdy zrobić, nie zostawimy jej w biedzie”. Słowa radzieckiego przywódcy oznaczały kolejną i być może już ostatnią przestrogę wobec Polski. W lutym 1981 roku nowym premierem rządu został generał Wojciech Jaruzelski, a jego zastępcą – Mieczysław Rakowski, redaktor naczelny „Polityki” uważany za liberała. Wybór Jaruzelskiego został przyjęty pozytywnie – zaufanie Polaków do munduru, jego arystokratyczne pochodzenie, wysoka kultura osobista przypadły do gustu również i części opozycji. Spodziewano się, że wojskowy zrobi porządek w gospodarce, że poprawi się zaopatrzenie. Objąwszy nową funkcję, Jaruzelski zwrócił się z apelem o 90 spokojnych dni – bez strajków i protestów. Przyszłość pokazała, że wcale nie był to okres spokojny. Wybór ten spotkał się z niechęcią Moskwy, która widziała w roli przywódców Polski partyjny „beton” (np. Stefana Olszowskiego i Tadeusza Grabskiego). Na początku marca 1981 roku kilkadziesiąt tysięcy czeskich, enerdowskich i radzieckich żołnierzy wkroczyło na terytorium Polski. Na szczęście nie była to jeszcze zbrojna interwencja mająca przywrócić prokremlowski ład, lecz niespodziewane manewry wojskowe – „Sojuz-80”, którymi przewodził naczelny dowódca UW marszałek Wiktor Kulikow. Oczywiście, tak duża liczba obcych żołnierzy, nie licząc stałych garnizonów armii radzieckiej na terenie Polski, musiała działać w charakterze straszaka na polskie władze i społeczeństwo. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (11)
O przykazaniach Pan Piotr pyta: „Czy oprócz biblijnego Dekalogu obowiązują nas jeszcze inne przykazania ważne dla naszego zbawienia, na przykład obowiązek składania dziesięciny? Poza tym jak w ogóle rozumieć stwierdzenie, że zbawienia dostępujemy niezależnie od uczynków zakonu? Czyżby uczynki były nieważne?”. Zacznę od tego, że według Biblii zbawienie jest Bożym darem. Apostoł Paweł napisał: „Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił” (Ef 2. 8–9). W innym miejscu dodaje: „Ale teraz niezależnie od zakonu objawiona została sprawiedliwość Boża (…) przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich wierzących. Nie ma bowiem różnicy, gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej, i są usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie” (Rz 3. 21–24). Jednakże z tekstów tych nie wynika – jak czasami możemy usłyszeć – że dobre uczynki i przestrzeganie przykazań Bożych nie mają znaczenia. Mówią nam one jedynie, że niezależnie od przestępstwa zakonu, czyli popełnionych grzechów, a nawet niezależnie od naszych uczynków (starań), zbawienie jest darem Bożym przez wiarę w Jezusa Chrystusa. O tym, że tak należy rozumieć pozorne sprzeczności pomiędzy zakonem a wiarą, świadczy następujące pytanie i odpowiedź apostoła: „Czy więc prawo unieważniamy przez wiarę? Wręcz przeciwnie, prawo utwierdzamy” (Rz 3. 31). Tego samego uczył również św. Jakub, gdy pisał: „Cóż to pomoże, bracia moi, jeśli ktoś mówi, że ma wiarę, a nie ma uczynków? Czy wiara może go zbawić? Jeśli brat albo siostra nie mają się w co przyodziać i brakuje im powszedniego chleba, a ktoś z was powiedziałby im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i nasyćcie, a nie dalibyście im tego, czego ciało potrzebuje, cóż to pomoże? Tak i wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie” (Jk 2. 14–17). A zatem – jak nieco dalej dodaje Jakub – również „wiara [Abrahama] współdziałała z uczynkami jego i przez uczynki stała się doskonała” (2. 22). Dlatego też „człowiek bywa usprawiedliwiony z uczynków, a nie jedynie z wiary” (2. 24). Co więcej, na ten fakt zwrócił uwagę również Chrystus, gdy mówił: „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 7. 21). Na innym zaś miejscu czytamy, że „wszelkie drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, zostaje wycięte i w ogień wrzucone” (Mt 3. 10).
Z powyższych tekstów wynika więc jednoznacznie, że jakkolwiek zbawienia od grzechów (Mt 1. 21) i ich skutków (Hbr 9. 28) dostępujemy z łaski przez wiarę, to jednak wiara bez posłuszeństwa i dobrych uczynków nie posiada żadnej wartości przed Bogiem. Ostatecznie okaże się to w dniu sądu, kiedy Chrystus powie: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany diabłu i jego aniołom. Albowiem łaknąłem, a nie daliście mi jeść, pragnąłem, a nie daliście mi pić. Byłem przychodniem, a nie przyjęliście mnie, byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie, byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie (…). Czegokolwiek [bowiem] nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, i mnie nie uczyniliście” (Mt 25. 41–43, 45). Innymi słowy: postępowanie zgodne z moralnymi przykazaniami Dekalogu to zaledwie minimum. Bowiem według nauki ap. Pawła „Jego [Bożym] dziełem jesteśmy, stworzeni do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Ef 2. 10). W chrześcijańskim podejściu do życia nie chodzi więc tylko o formalne [legalistyczne] dostosowanie się do pewnych norm moralnych, ale przede wszystkim o „wiarę, która jest czynna w miłości” (Ga 5. 6). Jezus powiedział przecież: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej (…) [a] bliźniego swego jak siebie samego” (Mt 22. 37, 39). Oczywiście Chrystus nie zniósł moralnych praw zakonu (Mt 5. 17). Powiedział bowiem, że nie wolno zmienić w nim „ani jednej joty, ani jednej kreski” (Mt 5. 18). Ponadto dodał: „Jeśli sprawiedliwość wasza nie będzie obfitsza niż sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mt 5. 20). Czy to jednak oznacza, że wierzących obowiązują wszystkie inne przykazania Prawa Pięcioksięgu łącznie z dziesięciną? Nie. Warto przypomnieć, że nie wszystkie przepisy prawa mojżeszowego miały charakter prawa moralnego i nie wszystkie nas obowiązują. Wiele z tych przepisów, jak na przykład prawo liturgiczne i rytualne, miało przecież charakter czasowy i tak też należy traktować dziesięcinę. Zobaczmy zresztą, co sama Biblia mówi na ten temat.
Otóż pierwszą o tym wzmiankę znajdujemy w Księdze Rodzaju, która mówi, że Abram dał dziesięcinę ze wszystkiego Melchizedekowi. Czytamy tam, że ów Melchizedek był zarówno królem Salemu, jak i „kapłanem Boga Najwyższego” (14. 18). Z tekstu tego wynika jednak, że Abram uczynił to dobrowolnie, z wdzięczności dla Boga za odniesione zwycięstwo, a nie z obowiązku. Podobnie było w przypadku Jakuba, który podczas ucieczki do Haranu przed swym bratem Ezawem miał sen – Bóg zapewnił go, że będzie go prowadził, błogosławił i chronił (Rdz 28. 10–15). W odpowiedzi
obcy przybysze, sieroty i wdowy (Pwt 14. 22–29). Generalnie jednak dziesięcina ustanowiona była ze względu na kapłanów i Lewitów (Ne 12. 44) i obowiązywała aż do czasu zburzenia świątyni w Jerozolimie w 70 r. po Chrystusie. Co ciekawe, na temat praktyki składania dziesięciny wypowiedział się również Jezus. Powiedział On: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i kopru, i z kminku, a zaniedbujecie tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać” (Mt 23. 23). Warto jednak zauważyć, że te ostre słowa skierowane zostały do Żydów, a konkretnie, do uczonych w Piśmie i faryzeuszy, którzy niby to skrupulatnie przestrzegali przepisów Prawa (por. Łk 18. 12), podczas gdy w rzeczywistości dalecy byli od sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności.
Mojżesz z Dekalogiem
na to Jakub złożył Bogu następujący ślub: „Ze wszystkiego, co mi dasz, będę ci dawał dokładnie dziesięcinę” (Rdz 28. 22). Dopiero wraz z zawarciem przymierza pod Górą Synaj, kiedy Izraelici zobowiązali się go przestrzegać (Wj 19. 5–8; 24. 3, 7), składanie dziesięciny zaczęto traktować jako obowiązek religijny (Kpł 27. 30–34). Sama więc dziesięcina „składana [była] w ofierze Bogu”, który z kolei dał ją jako dziedzictwo Lewitom i kapłanom (Lb 18. 21–28, por. Pwt 18. 1–5; 2 Krn 31. 5–6; Ne 10. 37–38; 12. 44). Jedynie podczas dorocznych świąt z dziesięcin mogli korzystać również
Dlaczego jednak Jezus położył taki nacisk na sprawiedliwość i pozostałe cnoty? Ponieważ według Biblii sam Bóg jest sprawiedliwy, miłosierny i wierny. Tego samego oczekuje więc od swego ludu (por. Mt 3. 15; 5. 6–7, 10, 17–20; 6. 33; 7. 21–23; Łk 1. 6). Ponieważ sprawiedliwość to oddanie każdemu – Bogu i bliźniemu – co mu się należy. Jezus powiedział: „Wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; taki jest bowiem zakon i prorocy” (Mt 7. 12) oraz: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (Mt 9. 13, por. 12. 7; Mi 6. 8). Apostoł Paweł zaś wyraził to następująco:
21
„Oddawajcie każdemu to, co mu się należy; komu podatek, podatek; komu cło, cło; komu bojaźń, bojaźń; komu cześć, cześć. Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej” (Rz 13. 7–8). Bowiem „czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie niesplamionym przez świat” (Jk 1. 27). Krótko mówiąc, aby uniknąć mylenia prawdziwej pobożności z zewnętrzną religijnością, należy zawsze pamiętać o zachowaniu proporcji pomiędzy tym, co jest naprawdę istotne, a tym, co jest drugorzędne. I tak też należy traktować starotestamentowe prawo dziesięciny. Z drugiej jednak strony warto podkreślić, że chociaż wyznawcy Chrystusa nie mają obowiązku składania dziesiątej części na cele religijne, mogą to oczywiście czynić, pod warunkiem że będzie to ich własna decyzja – w żaden sposób niewymuszona. Nie do pomyślenia jest bowiem, aby dziesięcina była warunkiem przynależności do społeczności chrześcijańskiej, warunkiem chrztu (np. ślubowania przed chrztem), czy też zobowiązywania wierzących w jakikolwiek inny sposób do oddawania jej, i to na dodatek w podpisanej kopercie, a nawet potrącania jej z pensji duchownych, co, niestety, praktykują niektóre wyznania. Jednakże jeśli wierzący z własnej woli odkłada dziesiątą część swoich dochodów, aby z tej kwoty udzielić na przykład pomocy naprawdę potrzebującym lub wesprzeć każdą dobrą inicjatywę swojej społeczności, to jest to coś zupełnie zrozumiałego. Zawsze jednak w takim przypadku należy pamiętać na słowa Jezusa: „Niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja” (Mt 6. 3) oraz słowa Pawła: „Każdy, tak jak sobie postanowił w sercu, nie z żalem albo z przymusu; gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor 9. 8). Reasumując, chociaż zbawienie jest darem łaski Bożej, mamy – jak powiedział Jezus – przestrzegać przykazań Bożych (Mt 19. 17) oraz wszystkiego, co On przykazał (Mt 28. 20). Prawo Boże i Duch Chrystusowy motywują nas bowiem zarówno do wiary, jak i „gorliwości w dobrych uczynkach” (Tt 2. 14). Innymi słowy: tam, gdzie jest żywa wiara, tam też zawsze są dobre uczynki. Dobre uczynki ożywiają bowiem naszą wiarę. „Bo jak ciało bez ducha jest martwe, tak i wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2. 26). Poza tym chociaż Chrystus nie nałożył na nas obowiązku dziesięciny, zachęca nas do czegoś większego – do całkowitego oddania, poświęcenia, dania Bogu wszystkiego, co mamy i czym jesteśmy (Łk 14. 33). „Gdy [więc] złożysz Bogu ślub, nie zwlekaj z wypełnieniem go, bo mu się głupcy nie podobają. Co ślubowałeś, to wypełnij! Lepiej nie składać ślubów, niż nie wypełnić tego, co się ślubowało” (Koh 5. 4–5). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (22)
Parcie na Wschód Polskie roszczenia do południowo-zachodniej Rusi mają tradycję sięgającą XI w., a ziemie wschodnie uparcie próbowali zdobyć kolejni Piastowie. W okresie rozbicia dzielnicowego Polski istniały stałe kontakty z pobliskimi księstwami ruskimi, takimi jak drohiczyńsko-brzeskie, halickie, włodzimierskie czy wołyńskie. Zwłaszcza książęta władający Małopolską dążyli do opanowania Rusi („FiM” 9/2011), rywalizując z ekspansją węgierską. Wielokrotnie mieszali się w sprawy wschodnie, wspierając w kniaziów ruskich w ich walkach między sobą. Ekspansywną politykę ruską Kazimierza Sprawiedliwego kontynuował jego syn Leszek Biały. Już jako młodzik w roku 1199 Leszek Biały wziął udział w wyprawie panów małopolskich na Ruś Halicką, gdzie właśnie zmarł książę Włodzimierz. Polacy wprowadzili na tron halicki zaprzyjaźnionego z dworem piastowskim księcia Romana. Wnet jednak doszło między Leszkiem a Romanem do konfliktu i w efekcie Rusini wkroczyli we włości księcia sandomierskiego. W bitwie, do której doszło w 1205 roku pod Zawichostem, Rusini zostali pokonani, a Roman poległ. Śmierć księcia, wobec małoletniości jego synów, umożliwiła polską ekspansję na osłabione, ale bogate
C
Księstwo Halicko-Włodzimierskie. Rozbicie dzielnicowe Rusi Kijowskiej oraz ekspansja mongolska (od początku trzeciego dziesięciolecia XIII w.) osłabiły politycznie państwo Rurykowiczów, ale jednocześnie Ruś Halicka przeżywała okres pomyślności gospodarczej, która była efektem jej położenia na szlaku wiodącym na wybrzeża Morza Czarnego. Wpływy na Rusi Halickiej otwierały przed feudałami polskimi widoki na nowe włości, a także opanowanie ważnych szlaków handlowych wiodących przez Ruś aż do bogatych kolonii genueńskich. Na Krymie leżała słynna kolonia Kaffa, w delcie Dunaju – Kilia i nad limanem Dniestru – Akerman (Białogród). Opanowanie Rusi zapowiadało również znaczne dochody dla skarbu królewskiego. Rozpoczął się długoletni okres walki o wpływy. Jako pretendent do halickiej sukcesji po Romanie wystąpił król węgierski Andrzej II, który przyjął tytuł króla halickiego. Toczone ze zmiennym szczęściem walki przerywane były kolejnymi aliansami polsko-węgierskimi, które przewidywały podział wpływów.
zy młody ateistyczny humanista powinien udawać wierzącego, aby nie sprawiać przykrości rodzi com? Wbrew pozorom nie jest to pyta nie pozbawione sensu. Po tekście sprzed dwóch tygodni („Bierzmowanie ateistów”) otrzymałem bardzo ciekawy i ważny list od jednego z naszych młodych Czytelników. Kwestia, którą porusza pan Mateusz, jest absolutnie podstawowa i dotyka życia każdego z nas. Chodzi mianowicie o to, na jak wielkie kompromisy powinniśmy iść z naszym otoczeniem, gdy chodzi o kwestię przekonań. Kiedy powinniśmy raczej milczeć o tym, co naprawdę myślimy, a kiedy głośno to wykrzyczeć? Czy warto się spierać o wszystko, czy może czasem pewne sprawy lepiej „odpuścić”? Chyba nie ma nikogo, kto nie zadawałby sobie tego rodzaju pytań. Pan Mateusz zaczyna od historii własnego bierzmowania. Jeśli dobrze zrozumiałem, to planował do niego nie iść, ale naciskali rodzice i nasz Czytelnik poszedł do szczerej spowiedzi. Ksiądz darował sobie przekonywanie go do katolicyzmu i całą teologiczną argumentację, natomiast postanowił odwołać się do rozsądku i dobrego serca nastolatka. Po pierwsze – zasugerował, że rezygnując z bierzmowania, Mateusz sprawi przykrość własnej matce, a poza tym zaszkodzi sobie, bo może kiedyś jego przyszła żona katoliczka będzie chciała ślubu kościelnego. No i nasz Czytelnik postanowił być
Przy corocznych wyprawach Leszka na Ruś doszło w 1214 r. do nowego kompromisu: na tron halicki miała być przeznaczona polsko węgierska para małżeńska – Kolman, królewicz węgierski, i Salomea, córka Leszka. Ten pomysł polityczny nie przetrwał jednak dłużej niż trzy lata. Węgrzy zdradzili, porozumieli się z Rusinami, a Leszek poniósł porażkę nie tylko na Rusi Halickiej – nie zdołał nawet utrzymać swojego wpływu we Włodzimierzu. A jednak ruskie nabytki terytorialne, chociaż okazały się nietrwałe, pozwoliły mu na umocnienie się w przygranicznej ziemi przemyskiej. Po Leszku Białym inicjatywę w kwestii ruskiej przejął jego brat Konrad, a później sukcesorzy Konrada z linii mazowieckiej. Książęta mazowieccy utrzymywali niemal nieprzerwanie przyjazne stosunki z Rusią. Niebezpieczeństwo ze strony Rusinów pojawiło się wtedy, gdy na tronie halickim zasiadł książę Lew, wspomagany przez część możnych małopolskich. Zgłosił on swoje pretensje do Krakowa i – uzyskawszy pomoc Tatarów, Jaćwingów i prawdopodobnie Mazowszan – wkroczył w 1280 r. do Małopolski. Szybka koncentracja wojsk Leszka Czarnego pod dowództwem kasztelana krakowskiego Warsza
mniej bojowy, aby „nie wbijać rodzicom kolejnych gwoździ do trumny”. Do bierzmowania przystąpił, a po kilku latach dokonał także… aktu apostazji. Zdaniem pana Mateusza, lepiej jest być mniej bezkompromisowym i pewne rzeczy realizować powoli, stopniowo, zwracając uwagę nie tylko na własne prawa, ale także na dobro innych osób.
oraz wojewodów krakowskiego i sandomierskiego umożliwiła odniesienie wielkiego zwycięstwa pod Goślicami. Leszek osobiście poprowadził wyprawę odwetową, która spustoszyła i złupiła ziemie ruskie od Brześcia do Lwowa. W początkach XIV w. po ziemie Rusi południowo-zachodniej starał się sięgnąć Władysław Łokietek. Umożliwiła to nowa sytuacja polityczna związana z bezpotomnym wygaśnięciem halicko-włodzimierskiej linii Rurykowiczów i przejęciem władzy w tej części Rusi przez urzędników chana tatarskiego. Łokietek porozumiał się z władcą Węgier
mamie przykrości”. Czasem niektórzy rodzice w bezwstydny sposób szantażują dzieci i budują w nich poczucie winy. Celują w tym zwłaszcza matki, które – statystycznie – mają chyba większe niż ojcowie problemy z dawaniem wolności swoim dzieciom. Bywa, że do końca życia próbują manipulować dziećmi poprzez demonstrowanie rzekomych
ŻYCIE PO RELIGII
Dylematy rodzinne Zanim zajmę stanowisko w tej sprawie, pragnę poczynić pewne zastrzeżenia. Po pierwsze, nie jestem zwolennikiem walenia głową w mur, męczeństwa oraz walki za wszelką cenę. Nie imponuje mi także ciągłe powiewanie całemu światu przed nosem własnymi prawami i realizowanie ich natychmiast choćby po trupach, w tym po trupie własnym. Jako wyznawca humanizmu ateistycznego mocno wierzę, że to, co robimy, powinno mieć na względzie przede wszystkim dobro ludzi (w tym własne), a nie czystość idei czy totalną bezkompromisowość. Idee mają służyć ludziom, rozwijać ich życie, a nie zamieniać je w piekło. Dla równowagi dodam jednak, że nie brałbym też bez zastrzeżeń zasady „nierobienia
cierpień, jakie sprawia im „nieposłuszeństwo” potomstwa. Jest to dosyć odrażająca gierka, bo ma na celu zniewolenie drugiego człowieka. Czasem trudno ją przejrzeć, bo ubrana jest w szaty manifestowanej ostentacyjnie miłości, troski i poświęcenia. Tymczasem mamy tylko jedno życie i musimy je urządzić tak, aby nie żałować w przyszłości, że żyliśmy według cudzych, a nie własnych pragnień. Co do porad księdza z opowieści pana Mateusza – mam mieszane uczucia. Zostaje dla mnie kwestią otwartą, czy rzeczywiście chodziło mu o to, by pomóc rozmówcy, czy raczej za wszelką cenę chciał go zatrzymać w Kościele. A może o jedno i drugie... Gdyby chciał naprawdę pomóc nastolatkowi, to mediowałby między nim a rodzicami.
Karolem Robertem i wysłał do papieża Jana XXII prośbę (z dnia 21 V 1323 r.) o ogłoszenie wyprawy krzyżowej przeciwko Tatarom. Przekonywał wówczas papieża, że właśnie Ruś Halicko-Włodzimierska stanowi „niepokonaną tarczę przeciwko okrutnemu ludowi Tatarów”. Prośba przyniosła formalny skutek w postaci przyznania odpustu uczestnikom walk. Do wspólnej wyprawy polsko-węgierskiej doszło w drugiej połowie 1323 roku (lub w pierwszej połowie 1324 roku), a jej wynikiem było osadzenie na tronie halicko-włodzimierskim księcia mazowieckiego Bolesława Trojdenowica – siostrzeńca ostatniej rodzimej dynastii ruskiej. Nowy kniaź przeszedł na prawosławie i przyjął imię Jerzy. W 1338 r. odbył się w Wyszehradzie zjazd panujących, w którym uczestniczyli: król polski, król węgierski, król czeski i książę Trojdenowic. Radzono m.in. nad kwestią rozgromienia opozycji bojarskiej na Rusi. Trojdenowic – na wypadek bezdzietnej śmierci – obiecał ziemie ruskie Kazimierzowi Wielkiemu. Z kolei Kazimierz przyrzekł tron polski węgierskim Andegawenom, gdyby nie pozostawił potomka męskiego – w zamian Węgry poparły roszczenia Polski do Rusi Halicko-Włodzimierskiej. Oczywiście układ ten mocno rozsierdził bojarów, a ofiarą padł Trojdenowic, który został otruty (7 IV 1340 r.). Kazimierz Wielki natychmiast podjął wyprawę na Ruś „po swoje”. ARTUR CECUŁA
Próbowałby załagodzić fanatyzm religijny rodziców, którzy nie chcieli najwyraźniej uznać prawa syna do własnego światopoglądu. Mógłby podnieść życie tej rodziny na wyższy poziom. Zamiast tego ksiądz dał chłopcu tylko szkołę oportunizmu i obłudy. Zatem jak ocenić decyzję pana Mateusza? Uważam, że najważniejsze jest to, że ostatecznie dopiął swego i żyje jako człowiek wolny. Możliwe, że rzeczywiście nie warto było kruszyć kopii o to bierzmowanie. Tak jak wspomniałem – nie jestem propagatorom heroizmu. Niech sobie chrześcijanie giną w paszczach lwów, jeśli chcą i muszą. My mamy chronić własne życie i własny spokój, zwłaszcza wtedy, gdy mamy naście lat i jesteśmy finansowo oraz mieszkaniowo zależni od rodziców. Jako humanista jestem moralnym relatywistą – uważam, że przy ocenie wartości etycznej danego czynu trzeba zawsze wziąć pod uwagę konkretną sytuację. To, co dobre w jednej sytuacji, może być szkodliwe w innej. Czasem rodzice bywają otwarci i mądrzy i wówczas można dyskutować, a czasem bywają nieustępliwi i porywczy, więc nie ma z kim rozmawiać. Trzeba czekać do dorosłości. A i wówczas być może niektórzy rodzice nie dojrzeją do tego, aby powiedzieć im całą prawdę o nas. Nie wszyscy ludzie zasługują na naszą szczerość i nie wszystkim nasza szczerość służy. Nawet – a może zwłaszcza wtedy – gdy są naszymi rodzicami. MAREK KRAK
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r. Jan XII uchodzi za najbardziej zdeprawowanego papieża w dziejach tej instytucji. Z drugiej jednak strony Jan XII był papieżem przełomowym: to on utworzył Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, to w wyniku jego polityki zakończył się okres tzw. pornokracji w Watykanie. Do tego wszystkiego należy dodać, że gdy obejmował urząd papieski, miał niespełna 18 lat. Kronikarze zgodnie przyznają, że sprawy wierzeń i religii w ścisłym sensie tego słowa niemal w ogóle go nie interesowały. Prawdopodobnie był ateistą. Ottaviano Théophylactes ze Spoleto urodził się około 937 roku jako syn księcia Rzymu Alberyka II ze Spoleto i jego przyrodniej siostry Aldy. Jego babką była sławna Marozja. Był wprawdzie dzieckiem „z nieprawego łoża”, ale dla członka potężnego rodu Teofilaktów nie stanowiło to żadnego utrudnienia. To przecież oni kształtowali święte prawa. W ten właśnie sposób Oktawian został papieżem. Była to ostatnia wola i ambicja jego ojca, który co prawda miał pod swoimi rządami kilku kolejnych papieży, lecz postanowił zjednoczyć w rodzinie zarówno władzę świecką w Rzymie, jak i duchowną. W roku 954, leżąc na łożu śmierci, Alberyk wezwał do siebie możnowładców rzymskich oraz urzędującego papieża Agapita II, aby złożyli uroczystą przysięgę, że po śmierci aktualnego papieża wybiorą na to stanowisko jego syna. Było to żądanie jawnie sprzeczne z dekretem papieża Symmacha (z 1 marca 499 roku), który zabraniał wyznaczania następcy papieża za jego życia. Ale cóż z tego? Kultura prawna średniowiecznego Rzymu była jedynie cieniem kultury antycznej. Alberyk wkrótce zmarł, a rok później także Agapit. Wola potężnego księcia została zrealizowana – jego syn zasiadł na tronie papieskim; był drugim papieżem w dziejach, który zmienił przy tym imię (pierwszy uczynił tak Jan II w 533 r.). Wyobraźmy sobie osiemnastoletniego chłopca awansowanego nagle na papieża. Chłopca, który sam nie dążył do objęcia tej funkcji, lecz dostał ją jako schedę ojcowską. Ten potomek książęcego rodu, pełen energii, witalności, poczucia mocy, jeszcze nie zdążył się w życiu wyszumieć i wybawić – w ogóle nie interesował się zaświatami, gdyż świat doczesny był dla niego łaskawy i przyjemny. Cóż on miał robić jako papież? Miał siedzieć nad brewiarzem i modlić się? Układać nowe dogmaty? Na pewno nie. Dlatego po prostu korzystał z życia – zabawiał się z kobietami, jeździł na polowania i urządzał imprezy („uczty”). Wcale nie był rozwiązły – był po prostu szczylem na papieskim tronie.
„Współczesne informacje źródłowe zgodne są co do tego, że nie interesował się sprawami duchowymi” (J.N.D. Kelly). Był w wieku, w którym do pełni życia i sił budziło się jego ciało. To ono wówczas dyktowało zainteresowania papieskie. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że chłopak nie był traktowany poważnie, że jego hulanki obniżały jego autorytet. Inni papieże nie byli przecież wiele bardziej „moralni”, choć siłą naturalnego porządku rzeczy, jako młodzieniec miał zapewne więcej wigoru seksualnego aniżeli zasuszeni starcy zasiadający na tronie papieskim.
OKIEM SCEPTYKA Niemal tysiąc lat! Bezpośrednio po konsekracji odbył się synod, który zajął się sprawami niemieckiego Kościoła i ułożył je zgodnie z pragnieniami świeżo upieczonego cesarza. Przede wszystkim podniesiono do rangi arcybiskupstwa Magdeburg, który uzyskał uprawnienia nadzoru nad chrystianizacją Słowian. Jedną z uchwał synodu było upomnienie udzielone… papieżowi za styl życia. Musiało to bardzo zaniepokoić Jana, który pewnie odebrał przyganę jako pokaz cesarskiej protekcjonalności: panie papieżu, bądź grzeczny, bo cię zwiniemy za niemoralność!
przestały się liczyć nawet hojne donacje Ottona. Papież poszedł na całość. Dogadał się nie tylko z synem Berengara, ale i z Madziarami. Był to doprawdy iście szatański sojusz: papież-ateusz sprzymierza się z poganami przeciwko czołowemu ówczesnemu krzyżowcowi chrześcijańskiemu! Sojusz z Madziarami rozwścieczył z kolei Ottona: byli to przecież najwięksi wrogowie królestwa niemieckiego. 1 listopada 963 r. Otton ponownie wkroczył do Rzymu, a Jan zrezygnował z oporu i wraz ze skarbcem ewakuował się do Tivoli. Swą złość cesarz wyładował na ludzie
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (28)
Papież apostata Niemniej jednak Oktawian bardzo poważnie traktował swój status. Był świadom, że stanowi ośrodek władzy. To do niego udawał się po radę Kościół hiszpański, pozostający pod presją muzułmańską, a on sam wspomagał materialnie opactwa Farfa oraz Subiaco. Bardzo szybko ujawnił się jednak jego brak doświadczenia, a nadto – młodzieńcza nadgorliwość. W 958 r. bezmyślnie zaatakował księstwa Kapui i Benewentu, chcąc powiększyć dominium Państwa Kościelnego, ale szybko został rozgromiony. Dwa lata później ziemie papieskie zostały zaatakowane przez Berengara z Ivrei, króla Italii w latach 950–963. To wydarzenie skłoniło Oktawiana do przełomu politycznego, którego konsekwencją było przeorientowanie papiestwa z rzymskiej arystokracji na mecenat niemieckich królów (obdarzonych cesarstwem). Zdając sobie sprawę z tego, że jego rzymskie siły są niewystarczające do tego, aby przeciwstawić się uzurpatorowi z Lombardii, wysłał poselstwo do króla niemieckiego Ottona I i zaproponował układ: tytuł cesarza rzymskiego w zamian za ochronę przed Berengarem. Otton usiłował w tym czasie ogniem i mieczem przekonać do katolicyzmu Słowian i Duńczyków, ale nie przeszkodziło mu to, żeby od 951 r. starać się o koronę cesarską jako król Italii. Propozycję Jana XII powitał więc z radością. Zobowiązał się przy tym nie ingerować w wewnętrzne sprawy Rzymu. W 961 r. Otton ruszył do Italii i bez oporu zajął Lombardię. 31 stycznia 962 r. pojawił się w Rzymie, a dwa dni później został namaszczony na cesarza. Papież ze swej strony złożył cesarzowi przysięgę wierności (!) i zobowiązał się nie wspierać Berengara. W ten sposób „rozpustny” 25-latek odnowił Święte Cesarstwo Rzymskie, które przetrwało aż do abdykacji cesarza Franciszka II w 1806 r.
Jan XII
Otton I
13 lutego cesarz wydał tzw. Dyplom ottoński (Diploma Ottonianum), który uroczyście potwierdzał donacje Pepina i Karola Wielkiego, dodając do nich dodatkowe posiadłości, dzięki którym papiestwo objęło teraz obszar około dwu trzecich Italii. Cesarz zobowiązywał się w dokumencie do obrony praw i posiadłości Kościoła, papież zaś miał swoim wojskiem wspomagać wyprawy cesarzy i składać im przysięgę wierności. Cesarze – zgodnie z Konstytucją rzymską Lotara – stali się suzerenami Państwa Kościelnego. Poukładawszy w Rzymie sprawy zgodnie z własną wolą, cesarz ruszył na Berengara. Tymczasem nieświęty ojciec doszedł do wniosku, że zrobił marny interes polityczny: przecież gdyby chciał nad sobą pana, który będzie go pouczał, to mógł mieć Berengara. Otton miał być protektorem, a tak sprawy ułożył, że został zwierzchnikiem Państwa Kościelnego. Oktawian zaczął się więc dogadywać się z wrogami Ottona, aby strząsnąć z siebie niewygodne panowanie. Nakazywanie mu, jak ma się zachowywać i jak żyć, musiało go mocno rozwścieczyć, bo
rzymskim, który został zmuszony do przysięgi, że nigdy żaden papież nie zostanie wybrany bez zgody cesarza. W Bazylice św. Piotra urządzono drugi synod wymierzony w „niemoralnego papieża”. Cesarz oskarżył wówczas Jana o wiarołomstwo i zdradę, a kler poświadczył zarzut niemoralności Jana XII. Akt oskarżenia przeciwko niemu przekazuje nam „Patrologia Latina”: „Ksiądz kardynał Piotr zeznał, że osobiście widział, jak Jan XII odprawiał mszę bez spożywania komunii świętej. Jan, biskup Narni, oraz Jan, kardynał diakon, wyznali, że osobiście widzieli, jak papież wyświęcił diakona w stajni, ale nie byli w stanie podać daty tego zdarzenia. Benedykt, kardynał diakon, wraz z innymi współdiakonami i księżmi, powiedzieli, że było im wiadomo o pobieraniu opłat za ordynowanie biskupów, w szczególności, że Jan XII wyświęcił na biskupa dziesięcioletniego chłopca w Todi... Zeznali także w sprawie cudzołóstwa, którego wprawdzie na oczy nie widzieli, ale wiedzieli o nim z całą pewnością: Jan XII dopuszczał się cudzołóstwa z wdową po Rainierze, ze Stefanią,
23
konkubiną swego ojca, z wdową Anną oraz z jego własną bratanicą – obracając tym samym święty pałac w dom publiczny. Mówiono, że brał jawny udział w polowaniach; że oślepił swojego spowiednika Benedykta, po czym ten zmarł; że zamordował Jana, kardynała subdiakona, po tym jak go wykastrował; że wzniecał pożary, chodził z mieczem, w hełmie i zbroi. Wszyscy, zarówno duchowni, jak i świeccy, oświadczyli, że Jan XII wznosił toasty na cześć diabła, a kiedy grał w kości, wzywał Jowisza, Wenus i inne demony. Powiedzieli wreszcie, że nie celebruje już antyfon, godzinek ani się nie żegna”. Synod trzykrotnie wzywał papieża do stawiennictwa przed swym „świętym obliczem”, ale Jan nie wierzył, że sprawiedliwość może tam być po jego stronie, więc odpowiadał groźbą ekskomuniki. 4 grudnia papież został oficjalnie złożony z urzędu, a synod poprosił grzecznie cesarza o to, aby zastąpił „apostatę” godnym następcą Chrystusa. Otton wskazał na Leona, wysokiego urzędnika Pałacu Laterańskiego, który jednak nie miał żadnych święceń. Propozycji nie głosowano, lecz poparto aklamacją. Ojcowie soborowi nie przejmowali się, że tymi machinacjami naruszali prawo kościelne, które wykluczało udział władzy świeckiej w sądzeniu papieża. Niemniej jednak lud Rzymu stanął po stronie „Kaliguli chrześcijaństwa”. 3 stycznia 964 r. wybuchł w mieście inspirowany przez Jana bunt, który jednak został krwawo przez cesarza stłumiony. Otton nie mógł jednak stale tkwić w Rzymie i chronić swojego papieża przed ludem. Kiedy tylko pod koniec stycznia wyjechał, już w lutym powrócił Jan i z łatwością przegnał Leona VIII. Obaj – według biografii katolickich – uchodzą dziś za legalnych papieży... Jan krwawo rozprawił się ze swoimi przeciwnikami, a na synodzie z 26 lutego unieważnił akty sądu cesarsko-biskupiego. Zabawa w kotka i myszkę z cesarzem trwała jednak dalej, bo Otton po raz trzeci skierował swe wojska na Rzym. Tym razem Jan, mając za sobą poparcie ludu, liczył, że uda mu się zawrzeć jakiś kompromis z cesarzem. Przezornie jednak ewakuował się do Kampanii, gdzie zmarł na atak serca lub udar. To zgon dość dziwny jak na dwudziestosiedmiolatka. Istnieje wersja, że Jan został zatłuczony przez zazdrosnego męża, który przyłapał go w łóżku ze swą żoną. Jan XII budzi pewną sympatię. Mało przejmował się promocją zaświatów, potrafił sprzymierzać się z poganami i miał poparcie ludu. A że uchodzi za najbardziej wszetecznego papieża wszech czasów, to przecież nic innego jak ocena mnichów kronikarzy, w których gestii leżało też lukrowanie wielu innych, znacznie gorszych pontifeksów. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Sztuka chorowania Chorować trzeba umieć. Jeśli wiemy, jak przebrnąć przez chorobę, możemy znacząco skrócić czas jej trwania i ustrzec się przed niepożądanymi powikłaniami. Nie oszukujmy się, prędzej czy później dopadnie nas wiosenna infekcja lub przeziębienie i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Żyjemy w środowisku zanieczyszczonym i te właśnie zanieczyszczenia wchłaniamy w siebie, oddychając spalinami czy spożywając pokarm nafaszerowany „chemią”. Nasz organizm zaopatrzony jest jednak w systemy usuwania ich z ustroju. Odbywa się to poprzez oddychanie, układ trawienno-wydalniczy i poprzez skórę. To właśnie pojawiające na niej wypryski i czyraki są pierwszym sygnałem, że organizm nie może sobie poradzić z nadmiarem toksyn. Jeśli nie zareagujemy na czas, możemy spodziewać się osłabienia sił obronnych organizmu. Pół biedy, kiedy będzie to przyczyną zwykłego kataru, gorzej, jeśli rozwinie się infekcja bakteryjna mogąca wywołać chociażby zapalenie płuc. Co więc zrobić, aby zminimalizować ryzyko? Zacznijmy od naszego postępowania podczas przeziębienia lub infekcji wirusowej. Pierwszą podstawową sprawą jest odpoczynek. Musimy pomóc naszemu systemowi immunologicznemu w zwalczeniu infekcji. Odpuśćmy sobie energochłonne zajęcia, zaszyjmy się
w ciepłym łóżku i ograniczmy aktywność do minimum. W zasadzie najlepiej byłoby przespać ten stan. Wspomniałem o ciepłym łóżku, bo zapewnienie sobie ciepła to kolejny ważny element terapii. W podwyższonej temperaturze naszego ciała leukocyty odpowiedzialne za walkę z intruzami są o wiele skuteczniejsze. To właśnie lekka gorączka aktywizuje je do intensywnego działania. Stan ten utrzymuje się mniej więcej do 38,5 stopni Celsjusza. Wiele osób popełnia poważny błąd, stosując środki farmakologiczne, żeby obniżyć temperaturę. Co prawda łagodzą one objawy chorobowe, ale zupełnie nie przyczyniają się do szybszego wyleczenia. Powiem więcej – one raczej maskują objawy i pomagają w miarę komfortowo funkcjonować. Niestety, w przyrodzie nic nie
ginie, więc „przechodzona” w ten sposób infekcja znów da o sobie znać, i to często w krótkim czasie. W dobie ogólnego pośpiechu, który charakteryzuje nasze czasy, mało kto pozwala sobie na takie prozaiczne rzeczy jak wyleżenie przeziębienia. To duży błąd. Właściwe postępowanie może nas uchronić przed częstymi nawrotami infekcji. Podniesiona temperatura ciała podczas choroby nie tylko aktywizuje limfocyty, ale powoduje także zwiększenie potliwości. I w tej sytuacji organizm na potęgę usuwa przez skórę toksyny. Należy wówczas znacząco podnieść ilość spożywanych płynów. Powinniśmy pić ciepłe (nie gorące ani nie zimne) herbatki lipowe z sokiem z malin lub czarnego bzu. Mają one właściwości napotne i przyspieszają proces wydalania toksyn z organizmu. Najlepiej jest leżeć,
szczelnie przykryć się w ciepłym łóżku i – kontrolując temperaturę – pocić się jak przysłowiowa mysz. Jeśli jednak temperatura zacznie wzrastać powyżej 39 st. C, nie ma rady – trzeba wziąć antybiotyk. Najprawdopodobniej doszło już do infekcji bakteryjnej i możemy sobie z nią nie poradzić domowymi sposobami. Dzieje się tak bardzo często właśnie w wyniku chodzenia na przykład do pracy w trakcie przeziębienia. Osłabieni atakującym nas wirusem, podniesioną temperaturą ciała i ogólnym wyczerpaniem, bardzo łatwo możemy stać się łupem chorobotwórczych bakterii. A jeśli nie daliśmy sobie rady z zazwyczaj mniej niebezpiecznym wirusem, to o walce z bakteriami możemy zapomnieć. Skończy się na antybiotykoterapii, a jeśli w trakcie jej stosowania dalej będziemy grać rolę nadgorliwego pracownika i biegać
po mieście, choroba skończy się zapewne w szpitalu. Plusem tej sytuacji jest fakt, że tam odpoczniemy na pewno – chociażby z uwagi na to, że bieganie z kroplówką nie jest już tak przyjemne. Kolejny element „dobrego chorowania” to odżywianie. Jest takie powiedzenie, że podczas choroby nie powinniśmy zbyt wiele jeść, gdyż karmimy chorobę. Jest w tym sporo racji. Podczas walki z infekcją nasz organizm mobilizuje wszystkie siły. Proces trawienia zostaje upośledzony, więc pokarm nie jest trawiony całkowicie, a to z kolei wywołuje procesy gnilne, wzdęcia i podobne sensacje. Układ trawienny staje się idealnym środowiskiem do rozmnażania bakterii i wirusów. Wskazana jest nawet jednodniowa głodówka, która odciąży układ trawienny i zintensyfikuje naszą walkę z chorobą. Absolutnie nie jest wskazane przyjmowanie podczas infekcji syntetycznych preparatów witaminowych, natomiast powinno się przyjmować mikstury z czosnku, cebuli i takie substancje antybakteryjne, które zawierają w sobie naturalne witaminy. Zarówno dietę odżywczą, jak i witaminy oraz preparaty mineralne możemy stosować profilaktycznie i dopiero po wyzdrowieniu. Organizm wraca wtedy do właściwego trybu działania i wręcz chłonie pożywne posiłki i suplementy mineralne, które zostają wykorzystane do odbudowy sił i systemu odpornościowego. Kolejną zaletą takiego postępowania jest pozwolenie, żeby organizm zwalczał niepożądanych gości, a nasze przeciwciała nauczyły się rozpoznawania nowych rodzajów intruzów, z którymi później z łatwością dadzą sobie radę. Mechanizm taki nie występuje podczas leczenia się antybiotykami, które „czyszczą” nasz organizm zarówno z chorobotwórczych intruzów, jak i z dobroczynnej, rodzimej flory bakteryjnej. ZENON ABRACHAMOWICZ
Naturalne preparaty dla ochrony przed infekcjami i do walki z nimi: Miodowy „Strażnik Teksasu” 300 g miodu, 5 łyżek propolisu, 5 czubatych łyżeczek zmielonego pyłku kwiatowego. Mieszamy wszystkie składniki i przyjmujemy 3 razy dziennie po łyżeczce do herbaty (najlepiej na pusty żołądek). Preparat trzymamy w lodówce w słoiku, chroniąc go przed światłem słonecznym. Przyjmowany w okresach podwyższonego ryzyka przeziębień skutecznie wzmocni naszą odporność i pomoże zapobiec chorobie. Wzmacniający aloes Liść aloesu myjemy i obieramy ze skórki (nie powinno się tego robić metalowym nożem), miąższ mieszamy z miodem w stosunku 1:1. Przechowujemy w lodówce a podajemy 2–3 razy dziennie po łyżeczce przez 3 tygodnie, aby wzmocnić odporność organizmu. Po tygodniu przerwy kurację należy powtórzyć. Syrop z cebuli 2 duże cebule obieramy, kroimy w plasterki i warstwami układamy w słoiku, przesypując cukrem (lub miodem), można też dodać kilka posiekanych ząbków czosnku. Po kilku godzinach syrop można zlać. Podajemy przy silnym kaszlu i bólu gardła kilka razy dziennie po jednej łyżce. Syrop można przechowywać w lodówce 1–2 dni. Cebulowe bordeaux Przelewamy butelkę białego wytrawnego wina do słoika. Dodajemy 3 średnie główki posiekanej cebuli i 10 dag miodu. Mieszamy wszystko razem i odstawiamy na tydzień, kilkakrotnie wstrząsając słoikiem. Po tym czasie przecedzamy i pijemy po ok. 50 g na noc. Nie ma lipy Dużą łyżkę kwiatów lipy lub 2 saszetki zalewamy wrzątkiem i odstawiamy. Dodajemy plaster cytryny i wypijamy gorący napój. Napar ten spowoduje, że po wskoczeniu do ciepłej pościeli wypocimy z siebie całą chorobę.
Miód z bąblami Zbieramy w maju pokrzywę, którą następnie przepuszczamy przez maszynkę do mięsa. Powstałą masę wyciskamy przez jałową gazę. Uzyskany sok mieszamy w proporcjach 6 do 4 z miodem. Do tak przygotowanej mieszanki możemy dodać jeszcze sok z kilku cytryn. Przechowujemy w ciemnym, chłodnym miejscu. Mieszanka owa doskonale leczy anemię i niedokrwistość. Poprawia skład krwi oraz wzmacnia odporność. Szczególnie jest polecana dla naszych milusińskich anemicznych niejadków. Podajemy ją rano, na czczo, rozpuszczając 2 łyżki stołowe preparatu w szklance letniej wody. Bursztynowa nalewka Drobne kawałki bursztynu zalewamy czystym spirytusem. Odstawiamy na 10 dni w ciepłe miejsce. Od czasu do czasu wstrząsamy. Po tym czasie nalewka jest gotowa. Po wyczerpaniu nalewki można pozostały w niej bursztyn rozdrobnić i powtórnie zalać. Należy go jednak zalewać tylko 2 razy. Nalewka ma wszechstronne zastosowanie. W przypadku zmęczenia lub bólu głowy należy natrzeć nią kark, nadgarstek i skronie. Zapobiegawczo przeciw grypie i przy dolegliwościach astmatycznych pijemy herbatę z trzema kroplami nalewki. Stosuje się ją także do nacierania klatki piersiowej, na korzonki i bóle reumatyczne. Zdaniem niektórych nalewka bursztynowa obniża ciśnienie tętnicze, wspomaga wydzielanie żółci, uspokaja, hamuje rozwój bakterii, ułatwia gojenie ran, aktywizuje układ immunologiczny, zapobiega tworzeniu się zmarszczek. Pomaga zwalczyć bakteryjne zapalenie przewodu pokarmowego, pospolite zatrucia i nieżyty. Ognista nalewka z czarnego bzu 5 dużych baldachowatych kwiatów zebranych wiosną zalewamy litrem białego wytrawnego wina i odstawiamy w ciemne miejsce na 3 tygodnie. Następnie przeciskamy przez gazę i zlewamy do ciemnych butelek. Pijemy po łyżce stołowej kilka razy dziennie przy przeziębieniach.
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Królik z kapelusza „Czuję się, jakbym rodzoną córkę oddał do domu publicznego” – powiedział Marek Król o tym, że „Wprost” wpadł w ręce Tomasza Lisa. Skoro tak, to ta córka ma ostatnio znacznie więcej klientów. Bo cokolwiek można powiedzieć o talentach Lisa, o tym, czy należy go cenić jako dziennikarza (a jeśli tak – to za co?), to tygodnik pod jego kierownictwem odbił się od dna, pod którym już nawet mułu nie było. I nie dość, że się odbił, to jeszcze na złość byłemu naczelnemu (i jego córce) ma się coraz lepiej. Tyleż barwnej, co plugawej metafory o własnej córce i burdelu użył Król w wywiadzie dla ultrakatolickiej „Frondy”. Jawi się w nim przede wszystkim jako ekspert od mediów zawłaszczonych przez obrzydliwych postkomuchów, a także jako demaskator, lustrator i pogromca tychże. Mówi m.in. tak: „Ludzi pokroju Lisa czy Olejnik interesuje zachowanie status quo w życiu zawodowym. Kto im to gwarantuje? Środowisko eseldowsko-platformersko-postunijne, które ma w mediach bardzo dużo do powiedzenia”. Jak przedstawicieli tego środowiska renegatów można rozpoznać? Jak ich wyłowić spośród innych „uczciwych” i katolickich dziennikarzy? To proste, trzeba sprawdzić, „(…) kim byli ich rodzice, to bardzo ważne. Ojciec Tomasza Lisa był wojskowym w okresie PRL (…). Zawsze strona mainstreamowa chciała wyciszyć rolę swoich rodziców (…). Brak sensownie przeprowadzonej lustracji będziemy odpokutowywać wiele lat”.
Tyle mniej więcej ma do powiedzenia (reszta to bełkot) chłoptaś, któremu zabrano zabawkę w postaci tygodnika. Pismo, które służyło mu za lejek pomocy podczas wchodzenia w sam środek d… Krzaklewskich, Kaczyńskich, Ziobrów i innych będących akurat u koryta prawicowych kacyków. Dziś Król bez ziemi, czyli bez „Wprost”, robi za męczennika systemu i łka, że trzeba było wcześniej zrobić lustrację. I to dwa pokolenia do tyłu. Może i trzeba było, ale skoro się kiedyś nie dało, to zróbmy to teraz, bo wszak lepiej późno niż wcale. ! ! ! Członek Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej stał się od 1979 roku towarzyszem Królem. Kariera w Polskiej Zjednoczonej… była jeszcze bardziej błyskotliwa. W roku 1989, w czasie, gdy tysiące osób rzucało legitymacjami, on został sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR. Od propagandy, czyli mówienia ludziom, że czarne jest białe… i odwrotnie (już wtedy coś go łączyło z Kaczyńskim). Po latach okaże się jeszcze, że Król został zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa. Pseudonim operacyjny „Adam”. A nie Konrad Wallenrod – patrzcie państwo. A teraz proponuję małą zabawę: przeczytajcie poniższy hipotetyczny teks. Hipotetyczny, bo w takiej akurat formie nigdy wcześniej on nie powstał „Klimat społeczny w Polsce (...) zaczyna być sprzyjający dla nowego, ewolucyjnego gatunku
działaczy społecznych, samodzielnie myślących, odważnych, a zarazem uległych wobec interesów socjalistycznego państwa. [Niestety] obecnie mamy zamrożone w kraju przez drobnych ciułaczy kilkadziesiąt miliardów złotych w obrastających kurzem telewizorach i zamrażarkach. Tego typu prymitywna tezauryzacja nie przynosi żadnego społecznego pożytku (…). Jeśli kogokolwiek tu obraziłem (…), to wyznawców kultu poczekalni, filozofii cmokającego kibica, którzy za wszelką cenę chcieliby stworzyć z tego kraju sakralny skansen z Chrystusem frasobliwym w herbie (...). Są także w naszym kraju i tacy, którzy nie mogą powrócić do Kościoła, bo nigdy w nim nie byli i dlatego nie mogli z niego odejść. Ja właśnie do tej być może niewielkiej grupy należę (…). Ubóstwo na naszych stołach jest wynikiem nie tyle kryzysu gospodarczego, co kryzysu umysłowego (…). Premier Jaruzelski mówił, że (...) bezrobocie, o którym marzą niektórzy, licząc być może na zasiłki i możliwość pracy na czarno, to także niebezpieczeństwo wzrostu patologii, groźne zarzewie nowych konfliktów społecznych (…). To, co ma się zdarzyć w najbliższym czasie, to nic innego jak zwykły koniec świata (…). W szkołach, jak mi doniesiono, uczniowie
trzymają w piórnikach wizerunki Matki Boskiej, co rzekomo ma zapewnić punkty preferencyjne na sądzie ostatecznym (...). Są oznaki wskazujące, że włączona zostanie stop-klatka świata. Jakież to są oznaki? Otóż jedne
25
źródła podają, że jest to podwójna blizna na wizerunku Matki Boskiej, która przedłuża się od policzka w kierunku szyi. Gdy dojdzie do serca, będzie koniec świata. Informacje z ostatniej chwili donoszą, że blizna jest już na wysokości obojczyka. Inni niezależni obserwatorzy poinformowali mnie o nieprzypadkowej zmianie w układzie palców Chrystusa na jednym z jego wizerunków (…). Na szczęście koncepcja uświęconej wstrzemięźliwości i samoograniczenia potrzeb (...) nie działa wstecz. Gdyby tak było, niemożliwy byłby cały czterdziestoletni dorobek Polski Ludowej i innych krajów realnego socjalizmu. O Związku Radzieckim już nie wspomnę”. Co to do cholery jest? – pytacie. Któż tak bezkrytycznie chwalił najgorszy okres PRL-u, czyli lata 80., i w sposób dość wulgarny kpił z tak zwanych wartości, z ludzi wierzących i ich najwyższych świętości – Maryi oraz jej Syna? Już wyjaśniam: wszystkie, literalnie wszystkie cytaty zostały zaczerpnięte z felietonów Marka Króla wydrukowanych na łamach „Wprost” w latach 1985 i 86. Prawda, że tyleż sprytny, co szokujący uskładał się z nich artykulik? Dziś były sekretarz PZPR jest ekspertem i sumieniem „Frondy”, podobnie jak inne pieszczochy tzw. komuny: Pietrzak, Wolski, Rymkiewicz. Są do bólu dyspozycyjni, na każde zawołanie redaktorów prawicowo-katolickich mediów stają w zwartym szeregu bojowników za „prawdę” i „wiarę”. Za „honor” i za „ojczyznę”. Dokładnie tak jak kiedyś każda kolejna władza może wyciągać ich z kapelusza. Jak królika. Albo Króla. MAREK SZENBORN
Błogosławieni wagarowicze Pierwszy dzień wiosny, jak każe szkolna tradycja, obchodzony jest przez uczniów jako Dzień Wagarowicza. Od kilku lat członkowie ciała pedagogicznego prześcigają się w pomysłach na zatrzymanie uczniów w szkole oraz w sposobach na przekonanie ich, że „uciekanie z lekcji wcale nie musi być największą atrakcją”. I tak na przykład w Szkole Podstawowej nr 49 im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Białymstoku świetną propozycją na pierwszy dzień wiosny jest bicie rekordów w „różnych nietypowych konkurencjach”. Jedna z nich polega na… „ułożeniu jak największej ilości wyrazów z liter wchodzących w skład wyrazów PRYMAS TYSIĄCLECIA” – na cześć patrona szkoły naturalnie. Dla odmiany mgr Edyta Binder z Publicznego Gimnazjum im. Jana Długosza w Dobraniu na portalach edukacyjnych zamieszcza swoją propozycję – scenariusz
przedstawienia dla uczniów gimnazjum oraz wyższych klas szkoły podstawowej. Wedle zapewnień autorki, ma ono stanowić „alternatywę dla wagarów w tym dniu”. Czy rzeczywiście? Oceńcie sami. Oto
zaraz po przebudzeniu Wagarowicza nr 1 zjawia się Diabeł, namawiając go do należytego uczczenia szkolnej tradycji: „Każdy dobrze szanujący się uczeń dobrze wie, że w taki dzień nie idzie się do szkoły”. Na takie diabelskie dictum z odsieczą przychodzi Anioł: „On cię kusi do złego (…). Idź do szkoły. To jasne, że tam ciekawie spędzisz czas, może nawet czegoś się nauczysz (…). Szkoła jest cool”. Następnie Diabeł z Aniołem walczą o duszę Wagarowicza nr 1. Ostatecznie, za podszeptem Diabła, Wagarowicz nr 1 wraz z Wagarowiczem nr 2 udają się na wagary. Po zajaraniu fajek z Kolegą i salwowaniu się ucieczką na ławkę przed pudelkiem Fi-Fi, szybko dochodzą do wniosku, że od wagarów znacznie ciekawsza jest… klasówka z matmy. Zapewne dlatego, że matematyczka jest nawiedzona i na dodatek gada jak katechetka: „Weźcie pióra, otwórzcie zeszyty swoje, albowiem będzie wam dana klasówka (…). Zaprawdę
powiadam wam, kto nie otworzy zeszytu i nie napisze, ten nie osiągnie szczęścia niebieskiego w następnej klasie”. Na szczęście na prośbę uczniów: „Błogosławieni, którzy poszli na wagary, albowiem im tylko dane oddychać świeżym powietrzem”, błyskawicznie zmienia zdanie: „Odłóżcie zeszyty i pióra, albowiem darowana będzie wam klasówka”. Na to wdzięczni uczniowie „wielbiąc ją”, chórem wołają: „Niech ci awans zawodowy lekki będzie!!!”. Finał tego „przezabawnego” spektaklu, mającego odwieść nastolatków od wagarów, jest równie sztampowy. Wagarowicz wygłasza kwestię: „Mimo że wiosna idzie i na dworze coraz ładniej, warto jednak chodzić do szkoły”, co Anioł potwierdza, robiąc gest „yes”. Nie namawiamy nikogo do uciekania ze szkoły, ale wobec niektórych z belferskich „alternatyw” dla Dnia Wagarowicza trudno nie przyznać racji tym, którzy poszli na wagary pooddychać świeżym powietrzem… Amen! AK
26
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
RACJONALIŚCI iersz Wojciecha Kawińskiego „Razem, oddzielnie, wspaniale” dowodzi, że niekiedy poeci mocno starszego pokolenia (ur. 1939) zachowują młodzieńczy wdzięk świeżości, natomiast młodzi gniewni robią za starych wk...
W
Okienko z wierszem Razem jesteśmy nie do pokonania Oddzielnie każdy z nas łudzi się że los go nie dotknie swym bezwzględnym ostrzem Razem tworzymy rodzinę wspólnotę ojczyznę świat Oddzielnie nienawidzimy braci i sióstr dźwigających ten sam ciężar idących w kierunku niewyraźnego bezmiaru Towarzyszą nam błazeńskie sztuczki łzy wielkie słowa (ich porażający banał) trupi zapach martwych ciemności lęk że sen może upodobnić się do prawdy
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Szatan w Komisji Majątkowej 666 spraw w Komisji Majątkowej zakończono oddaleniem kościelnych wniosków o zwrot majątku. To widomy znak szatana. Jak inaczej niż działaniem Lucyfera można wytłumaczyć, że Komisja nie uwzględniła wszystkich roszczeń świętej matki Kościoła? Jak mogła uznać za bezpodstawne jakiekolwiek wnioski składane w imieniu tego „reprezentanta Majestatu Boga” na ziemi? A tym bardziej akurat 666 wniosków?! Słusznych czy niesłusznych – to bez znaczenia. Ważne, że uświęconych. Łzami i krwią duchownych pozbawionych nie swojego majątku nie tylko przez nieludzki, komunistyczny reżim. Wszak i w XIX i na początku XX wieku wiele dóbr zabrał przenajświętszemu Kościołowi katolickiemu wrogi wszelkiej polskości parlament pruski. Na szczęście to akurat Komisja rozumiała. Dlatego bez szemrania dała klechom m.in. utraconą w 1810 roku siedzibę Zespołu Szkół Rolniczych w Lwówku Śląskim. W Braniewie zaś – pałac biskupów Potockich, budynek byłego kolegium jezuickiego i Basztę Harcerską, upaństwowione w 1912 r. Nie było też najmniejszego kłopotu z oddawaniem Kościołowi katolickiemu majątku należącego uprzednio do Kościoła luterańskiego. Była jednak sprawa, w której Rzeczpospolita, choć III, zachowywała się jak PRL. Bezczelnie uznawała wyrok Sądu Najwyższego z 1959 r. stanowiący, że polski Kościół nie jest następcą prawnym niemieckiego. Uniemożliwiało to masowe przejmowanie nieruchomości należących do Kościoła katolickiego III Rzeszy, które po wojnie
zostały przejęte przez Skarb Państwa. Worek obfitości otworzyła dopiero IV RP, robiąc porządek z tą jawną niesprawiedliwością. 29 marca 2006 roku Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu, pod światłym kierownictwem biskupa Wielgusa i wicepremiera Dorna, uznała stanowisko rządu wyrażone przez ministra Ziobrę, że „orzeczenie Sądu Najwyższego z 1959 roku w obecnym stanie prawnym nie ma mocy wiążącej”. 21 kwietnia 2006 roku Ziobro, w liście do bp. Wielgusa, postawił kropkę nad i: „Nie wnikając w skomplikowane zagadnienia, związane z materią merytoryczną (...), można stwierdzić, że wspomniana uchwała Sądu Najwyższego nie stanowi przeszkody do odmiennej wykładni przepisów tego dekretu przez Komisję Majątkową, a także przez sądy powszechne”. Ten szlachetny młodzian jak mało kto rozumiał znaczenie oddawania poniemieckiego majątku w ręce genetycznie patriotycznego polskiego kleru. PiS rósł w siłę, a kler żył coraz dostatniej, bo Komisji nie trzeba było trzeci raz powtarzać. Zaczęła bezprawne przekazywanie Kościołowi majątku na Ziemiach Odzyskanych, który przeszedł na własność Skarbu Państwa na mocy dekretu z dnia 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich. Było to oczywiście jawne naruszenie ustawy z dnia 17 maja 1989 roku o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej, na mocy której Komisja Majątkowa powstała i działała. Kto jednak przejmowałby się takimi drobiazgami. Najważniejsze, że sprzeczna z prawem interpretacja
umożliwiła łyknięcie majątku pozostającego wcześniej poza zasięgiem pazernych klechów. Prawem Ziobry, stanowiącym odmianę prawa kaduka, w 2007 roku Kongregacja Sióstr Miłosierdzia im. św. Karola Boromeusza z Trzebnicy przejęła budynek domu zdrojowego w Międzyzdrojach, a Misjonarze Świętej Rodziny – zamek Leśna w Szczytnej, skąd wyrzucili przebywających tam od lat niepełnosprawnych. Adwokat reprezentujący Kościół uznał, że leży to w interesie narodowym, a w dodatku nikomu nie szkodzi. To się bodajże nazywa katolickie miłosierdzie. Jeśli do tego dodać rozpatrywanie wniosków złożonych po terminie (czyli po 31 grudnia 1992 roku), przekręty przy wycenie zwracanego majątku, wreszcie inne najzwyklejsze kanty i pospolite łapownictwo, rysuje się obraz prawdziwej drogi przez mękę dwunastu sprawiedliwych z Komisji Majątkowej. Sześciu ze strony kościelnej i tyluż z rządowej. Choć tak się natrudzili, by wykiwać własne państwo i współziomków, nie uszczęśliwili matki Kościoła. 28 lutego 2011 roku, na zakończenie prac Komisji, reprezentant cierpiących w Polsce nędzę katolickich duchownych wyraził niezadowolenie, że tak mało majątku zwrócono. Raptem „ponad 65 tys. 537 ha i ponad 143,5 mln zł”. Oczywiście najciekawsze jest, ile ponad, ale akurat tego prędko się nie dowiemy, a najpewniej nigdy. Chyba że jakiś opętany przez szatana członek Komisji zacznie mówić, a egzorcyzmy nie pomogą... JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
Sąd nad Urbanem Wojewódzki Sąd Administracyjny w Lubuskiem zdecyduje, czy św. Urban może być patronem miasta. Rada Miasta Zielona Góra życzy sobie patronatu, ale RACJA Polskiej Lewicy – nie. I stawia kolejne blokady. Wśród miejskich rajców zapanowała zgoda – święty może, a wręcz powinien być patronem. Dlaczego? Jak argumentowali radni PO, święty Urban to patron wina, a Zielona Góra ma być kojarzona jako winiarskie zagłębie. Dla radnych PiS-u to po prostu święty i na dyskusję nie ma miejsca. Jest uchwała Rady Miejskiej z września 2010 roku, jest zgoda Watykanu. Ale nie ma zgody Marcina Targowickiego, lidera RACJI w Zielonej Górze. Uchwałę rady zaskarżył do sądu administracyjnego, bo nie zgadza się z jej treścią. Mówi, że ustanawianie patrona miasta przez przedstawicieli samorządu to nic innego jak proste łamanie zasady neutralności światopoglądowej państwa. A na to zgody być nie może. 9 marca sąd przystąpił do rozpatrywania sprawy. Zwolennicy uchwały i ogłoszenia Urbana patronem przystąpili do kontrofensywy. Skoro pod wnioskiem o taki patronat podpisało się dwa tysiące osób, to znaczy, że mieszkańcy tego właśni chcą. Czy rzeczywiście? Jak zauważa Targowicki, są jednak ludzie, którym taka decyzja nie pasuje. Chcą bowiem mieszkać w mieście, którego władza jest neutralna światopoglądowo i nie narzuca symboli jakiejkolwiek religii. Stąd wniosek do sądu. Na pierwszej rozprawie nie doszło do rozstrzygnięcia, czy miejska uchwała jest zgodna z prawem. Sąd odrzucił wniosek jej zwolenników o zakończenie sprawy. Rozpatrzenie wniosku Targowickiego jednak odroczył, by strona klerykalna miała możliwość złożenia odwołania. Jeśli takiego nie będzie – proces zostanie wznowiony. BP
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
Znaleziono na www.demotywatory.pl
Wraca facet z delegacji i zastaje w domu klasyczną sytuację: żonę z kochankiem. Kochanek zrywa się z łóżka, wpada do łazienki, zdejmuje z wieszaka ręcznik i obwiązuje nim biodra. W tym momencie rozwścieczony mąż wrzeszczy: „Nieee!!!” i wbiega za nim do łazienki. „Boże, on go zabije”, myśli żona i też rzuca się za nimi. Patrzy, a tam mąż szarpie za ręcznik, którym owinął się kochanek, i krzyczy: – Ten jest do twarzy... ! ! ! – No i jak moja metoda na bezsenność? – pyta lekarz. – Liczy pani? – Liczę. Wczoraj doliczyłam do 256 789! – I co? Zasnęła pani? – Nie. Musiałam już wstawać. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego 1) pełny w pełni, 2) pozdrowienie pracy, 3) trzeba go zabić, aby zmusić do myślenia, 4) co ma czcionka i garsonka?, 5) z kokonu do kuponu, 6) pomylony w uchu, 7) w gorsecie się gniecie, 8) to nie to samo, co pół litra, 9) długa i szeroka, od RPA do Maroka, 10) po nim fiołek, róża, bez, 11) szlachecki tusz, 12) z(a)głaskanie na śmierć, 13) nikt nie zaprzeczy, że to jest właśnie istota rzeczy, 14) działka, 15) co można zrobić z ikry z Tygrysem?, 16) tam się ciska byle co, 17) w czarnym turbanie w Afganistanie, 18) tchórz go ma, 19) co ma dziób i często kuka?, 20) na statku dach ten, 21) ta bluzka to miejsce dla lidera, 22) gdy się rozwinie, dam go dziewczynie, 23) prawie 60 sztuk – marzenie narkomana, 24) maniera pozera, 25) z kręcenia tym filmem wyniknie gafa, 26) miał ryby na piersiach, 27) co płynie w środku samuraja?, 28) o buzi niemiło, 29) tnie w niebiosach, 30) koleżanka Ani – ta, o której myślisz, 31) co ratownik ma na oku?, 32) naga waga, 33) brany przez źle traktowanych, 34) zielony przystrzyżony, 35) zagroda dla świniaka albo … niemowlaka, 36) kulawy pierwiastek, 37) bałwan ma ją w nosie, 38) wkłada pióra do wody, 39) w bandzie go otacza mir, 40) księżycowy wypiek, tyle że nie w pełni, 41) firmowy znak, 42) palone przez osoby uzależnione, 43) okrążenie przez oskrzydlenie, 44) charakterystyczna cecha połówki tygrysa, 45) zwiększa od razu ciśnienie gazu, 46) dźwiga sklepienie na swe utrapienie, 47) nie da posiedzieć, gdy idzie, 48) Bartek w koronie, 49) panował do odwilży, 50) próba bez aktorów.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Rozmawia dwóch przedstawicieli handlowych. – Stary, ty wiesz, jaką miałem wczoraj akcję? Nie chciało mi się pracować, więc wróciłem wcześniej do domu. Wchodzę, patrzę, a tam mój kierownik posuwa mi żonę! – No i co? I co? – Schowałem się. Mam nadzieję, że mnie nie widział! ! ! ! Po „udanej” randce... On: – To jak mam do ciebie w końcu mówić – kotku, misiu, piękna? Ona: – „Słonko”… On: – Dlaczego „słonko”? Ona: – Bo właśnie zaszłam! ! ! ! – Chodźmy pogratulować Mietkowi. Dziecko mu się urodziło… – A co ma? – Żytnią. ! ! ! – Panie kelner, jakie wino poleciłby pan do tego dania – wytrawne czy półwytrawne? – Pan jest z tą damą, która właśnie wychodziła do toalety? – Owszem. – Poleciłbym wódkę. ! ! ! Mąż do żony: – Kochanie, spełniło się twoje marzenie, by zamieszkać w droższym mieszkaniu. Od przyszłego miesiąca podnoszą nam czynsz.
34
45
34 69
1 56
64
9
74
50 70
44
39
2
21
13
71
10
7
3 3
12
8
9
17
40
44
46
53
15
42
43
49
37
16 48
41 38
17 47 54
8
33
4
30
19
1
43
45
33
29
25 72
6
16
23
73
36
67
37
2 49
60
19 27
61
30
26 28
12
11
25
58
52
13 63
18
18
6
59
39
36
46
66
14
20
51
62
35 11
15 50
31 65
5
38
10 35
40
32
5
28
4
7 55
27
24
32
48
47
41
20
22,24
21
26
14
31
22
57
29
23
42
68
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie. 1
2
22
23
33
34
56
57
3
4
5
6
7
24
25
26
27
28
35
36
37
38
39
58
59
60
61
62
8
9
10
11
12
13
29
30
31
32
40
41
42
43
44
63
64
65
66
67
14
45
68
15
16
17
18
19
20
21
46
47
48
49
50
51
52
53
69
70
71
72
73
74
54
55
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 9/2011: „Kto pije w ostatki, ten piękny i gładki”. Nagrody otrzymują: Zuzanna Hałas z Zamościa, Irena Kurpiel z Grudziądza, Jan Orchel z Gorlic. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Nowa świecka tradycja
Tegoroczny kalendarz „Terminarz biurowy” firmy GAL-PAP zapowiadał najkrótszy post w historii katolickiego świata. Jeden dzień i... dalej hulaj dusza! Fot. MarS
Czarny humor Dowódca: – Co mamy napisać na twoim nieśmiertelniku, żołnierzu: protestant, katolik czy żyd? Ateista: – Nic. Jestem niewierzący. Dowódca: – A gdybyś został ranny, kogo powinniśmy wezwać: pastora, księdza czy rabina? Ateista: – Wezwijcie lekarza!
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 11 (576) 18–24 III 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
! ! ! – Kiedy wybudowano Tesco w Świebodzinie? – 5 lat przed Chrystusem. ! ! ! Wchodzą dwie zakonnice do mięsnego: – Poproszę parówkę! Towarzyszka odciąga kupującą na bok: – Kup dwie, jedną zjemy!
atka natura wymyśliła miliony gatunków roślin i zwierząt. A człowiek dołożył kilka od siebie. ! Ze skrzyżowania serwala, leoparda i zwykłego dachowca narodziła się ashera – najdroższy kot na świecie. Brytyjczyk Simon Brodie, założyciel firmy Lifestyle Pets i „producent” ashery, chciał stworzyć kota idealnego. Ulubiona maskotka rosyjskich milionerów waży ok. 15 kg i wygląda jak mniejszy leopard, ale zachowuje się jak kot domowy. Zwierzątko kosztuje nawet... 125 tys. dolarów. W cenę wliczono roczną gwarancję zdrowia, abonament na 10 lat wizyt u psychologa zwierzęcego (na wypadek gdyby charakter kota okazał się bardziej dziki niż domowy) oraz klipsy na pazury, żeby meble nie ucierpiały. Ogromnego kociaka można nauczyć chodzenia na smyczy i mało który pies odważy się doń podejść. Firma oferuje także genetycznie zmodyfikowaną hipoalergiczną wersję kota – specjalnie dla alergików. ! Istnieje sporo psich ras hybrydowych, m.in. cockapoo – krzyżówka spaniela z pudlem, czy pudlolabrador – tak zwany labradoodle. Zdaniem hodowców, którzy tworzą tego typu rasy, mieszańce są zdrowe, poza tym można – z korzyścią dla człowieka – przewidzieć ich wygląd i charakter. Zdaniem kynologów,
M
CUDA-WIANKI
Ni pies, ni wydra twórcom nowych ras chodzi wyłącznie o zarobek – zawsze znajdą się chętni na oryginalnego pupila, innego od tych, które mają sąsiedzi. ! Lygrysy to dzieci lwa i tygrysicy. Są największymi kotami na świecie – ważą nawet pół tony. Natura nie ma już szans na „produkcję” takich kociaków, bowiem tygrysy i lwy nie zamieszkują wspólnych obszarów. Lygrysy rodzą się w prywatnych ogrodach zoologicznych, gdzie występują jako ciekawostka przyciągająca zwiedzających. Na wolności miałyby małe szanse na przeżycie – są zbyt ociężałe, żeby skutecznie polować.
! Odkąd wiadomo, że człowiek i szympans mają ponad 98 proc. jednakowych genów, pojawiają się sensacyjne doniesienia o możliwości stworzenia ludzko-małpiej hybrydy. Jako przykład podaje się Olivera – szympansa przywiezionego do Stanów w latach 70. ubiegłego wieku, atrakcję tamtejszych cyrków. Oliver – chociaż testy genetyczne wykazały, że jest w 100 proc. szympansem – chodził wyprostowany, miał ludzkie rysy twarzy i gestykulował jak człowiek. ! W wiosce Maboleni w Zimbabwe urodziło się stworzenie wyglądające na krzyżówkę człowieka i kozła. Tajemnicza istota – z głową przypominającą ludzką oraz koźlęcymi nogami i tułowiem – żyła kilka godzin. Mieszkańcy Maboleni z obawy przed klątwą spalili zwłoki. Na pamiątkę szczególnych narodzin pozostały zdjęcia. Gubernator prowincji, w której leży Maboleni, oświadczył, że stwór był rezultatem intymnego związku mężczyzny z kozą. Genetycy uspokoili miejscowych sodomitów: połączenie komórek ludzkich i zwierzęcych nie jest możliwe, a stworzenie było zmutowanym płodem kozła. JC