Z tytułu fikcyjnych i faktycznych darowizn na Kościół
PRZEPADŁO 6,3 MILIARDA ZŁOTYCH! Â Str. 25 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 12 (577) 31 MARCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
„W Polsce mamy do czynienia z groźnym obliczem zafałszowanej religii”.
 Str. 11
 Str. 3 ISSN 1509-460X
5
 Str. 14-1
2
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Zaskakujący dla laickiej Europy werdykt Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu dopuszcza obecność krzyża w szkołach. W uzasadnieniu orzeczenia czytamy, że krzyż jest co prawda symbolem religijnym, ale niegroźnym, bo „pasywnym”. Ten sam Trybunał uznał niedawno islamskie chusty za „silnie indoktrynujące”, czyli groźne. Wiele europejskich prawniczych sław uznało taką wykładnię za skandaliczną. My do krzyża nic nie mamy, byle nim kler nie znaczył nie swojego terenu. Pomimo gaf prezydenta Komorowskiego jego popularność rośnie. Jest liderem rankingu CBOS-u (ufa mu aż 69 proc. Polaków). Na drugim biegunie jest Jarosław Kaczyński, któremu nie ufa 55 proc. narodu. W wywiadzie dla „Rzepy” prezio PiS oświadczył: „Jestem całkowitym przeciwstawieństwem tego pana”. Trzeba przyznać, że tym razem nie kłamał. Cztery manifestacje (na 30, 20, 6 i 15 tysięcy osób) odbędą się w Warszawie 10 kwietnia. Wszystkie zostały zgłoszone do Urzędu Miasta przez PiS. Całość zaplanowano tak, by po zakończeniu się jednej manifestacji jej miejsce na Krakowskim Przedmieściu zajmowała następna, czyli… robota na 4 zmiany. Kaczej partii chodzi o to, by pokazać „spontaniczny gniew ludu”. „A to dureń jeden” – powiedział Dziwisz. Patrząc w lustro? Otóż nie. Słowami takimi określił prezydenta RP, gdy ten oświadczył, że nie widzi potrzeby pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Za ujawnioną właśnie obrazę głowy państwa kardynał posiedzi teraz ładne kilka lat. Na Franciszkańskiej 3. Adam Małysz oświadczył, że dość ma już smoleńskiej afery, bo Kaczyński nic tylko kwiatki składa pod Pałacem Prezydenckim, jakby nie mógł na Wawelu, i non stop szuka winnych. „Dla mnie to jest śmieszne” – oświadczył najlepszy skoczek w historii, a potem usłyszał od prezesa PiS, że niech się zajmuje skokami, a nie polityką. No i naród tego Kaczorowi nie daruje. No i Kaczor przegra na jesieni wybory. Niedawno informowaliśmy, że niejaki Bączek – szef doradców zespołu Macierewicza – znalazł na płocie swojego domu martwą wiewiórkę i uznał to za groźbę w stylu końskiej głowy w „Ojcu chrzestnym”. Sytuacja jest rozwojowa, bo teraz z kolei szef biura Macierewiczowego zespołu, Misiewicz, oświadczył, że w okolicach północy, w okolicach jego domu krąży czarny mercedes (nie wołga), który to samochód chce go zastraszyć. Nie wiemy, co biorą Bączek i Misiewicz, ale powinni zmienić dilera. Macierewicz jest niezłomny jak Leonidas i podobnie jak ów spartański bohater nie dba o zaszczyty, tylko walczy i szykuje smoleńską krucjatę – napisał z uwielbieniem ultraprawicowy „Salon24”. Mamy mieszane uczucia: z jednej strony wierzymy, że zjawi się w końcu jakiś Kserkses, z drugiej – martwimy się o jego życie, bo moherów jest u nas ciut więcej niż 300. „Antyklerykalizm to ekstremizm, a jak wiadomo, wszystkie ekstremizmy są niepotrzebne, a nawet niebezpieczne”. No i kto to powiedział? Pieronek? Glemp? Otóż taką złotą myśl wydalił z siebie Aleksander Kwaśniewski! Okazuje się, że wykładowca jezuickiego uniwersytetu w USA już nie ma serca po lewej stronie. Chyba nigdy go tam nie miał. A gdzie ma? W portfelu. A lewicowy elektorat od dawna w dupie. Biskupowi Szladze „wymskło” się, że lekarz leczący francuską zakonnicę Marie Simon-Pierre zajadów ze śmiechu dostał, gdy usłyszał, że jego pacjentka ozdrowiała za wstawiennictwem Jana Pawła II. Zajady zanikły lekarzowi po czterech dniach. Cud? Jan Maria Rokita zapowiada, że wróci do polityki. Chyba jednak nie liniami Lufthansy przez Niemcy, bo tam prawdopodobnie miałby międzylądowanie. Na ścianach niemal wszystkich pomieszczeń dydaktycznych Uniwersytetu Rzeszowskiego zawisły pewnej nocy krzyże. Rektor UR nie ma pojęcia, skąd się tam wzięły, bezradnie ręce rozkłada dziekan, a nawet nocny stróż. A my wiemy. Cud! Najzwyczajniejszy cud! „Podział na duchownych i wiernych urósł w Polsce do kolosalnych rozmiarów”. Mamy więc do czynienia z totalną klerykalizacją Kościoła, totalnym brakiem komunikacji: księża–parafianie” – oświadczył coraz bardziej zaciekły krytyk Kościoła, ojciec Ludwik Wiśniewski. Katolicki portal fronda.pl odpowiedział na krytykę z właściwą sobie nabożną miłością: „Zamknij ryj!”. 1,7 promila alkoholu we krwi. Brawurowa, wręcz filmowa ucieczka przed policją, później nieskuteczna na szczęście próba pobicia gliniarzy i bardzo skuteczne nawymyślanie im od gestapowców oraz grożenie, że wylecą z pracy na zbity pysk. Za takie „menu” sąd w Białymstoku wymierzył oskarżonemu raptem 14 miesięcy więzienia. No bo jest księdzem. Jednak widząc groźną minę podsądnego, sąd czym prędzej dodał, że oczywiście w zawieszeniu. A nie przeprosił go! Ot, Temida schodzi na psy. Kontrolerzy Urzędu Kontroli Skarbowej zacierają ręce. Takiej fali donosów Polaków na Polaków jeszcze nie było. Donosimy na sąsiada, gdy kupił nowy telewizor, i na własnego szefa, że żyje ponad stan, a nawet na „rodzoną” żonę i męża. W USA ponad 80 procent (!) donosów do urzędu imigracyjnego napisano po polsku. Cóż – w katolickim kraju spowiedź święta rzecz. Tylko coś nie tak z tą miłością bliźniego.
Wysoka Kultura K
iedy tak obserwuję ludzi, a zwłaszcza rodaków, to myślę sobie, że są dwa rodzaje kultury: Wysoka Kultura i niska kultura, a także – analogicznie – Antykultura i antykultura. Zacznijmy od tej ostatniej. Ostatnio błysnęli w niej dwaj byli kandydaci na najwyższy urząd w państwie, w tym jeden zwycięski. Pisałem już kiedyś o pożądanych przymiotach prezydenta RP. Znajomość ortografii naturalnie się w nich mieści. Poza tym są też byki i Byki, a to, co zrobili dwaj panowie, zdecydowanie można nazwać Wielkimi Buhajami. Po prostó wstyt do buló. Ale wpadkę całą nazwałbym co najwyżej antykulturą przez małe „a”, podobnie jak trzymanie noża w lewej ręce, picie białego wina w szerokim kieliszku, niepodanie płaszcza żonie, dłubanie w nosie, plucie na chodniku, pisanie SMS-ów w towarzystwie czy odejście od stołu ze słowami: idę się załatwić (tak może powiedzieć dziecko w szkole), zamiast: idę do toalety itp. Bywa, że ktoś pilnie przestrzega zasad savoir-vivre’u i umie się zachować w każdej sytuacji, ale na Kulturę przez duże „K” już go nie stać. Nazwiemy go li tylko człowiekiem zachowującym się kulturalnie. Jednocześnie ktoś taki może być ostatnią mendą, żeby nie obrazić świnie. Powierzchowna kultura, taka tylko na pokaz, nie wyklucza bowiem hołdowania Antykulturze, a nawet często idzie z nią w parze. Cóż zatem nazywam Antykulturą przez duże „A”? Otóż właśnie wróciłem ze spaceru w podmiejskim, zresztą pięknym lesie. Pięknym – jeśli ma się dość wyobraźni, by nie widzieć stosów śmieci, które odkrył topniejący śnieg. Uważam, że jeśli ktoś celowo wywozi worki śmieci do lasu, jest Chamem. Przez duże „Ch”, żeby nie było wątpliwości. Podobnie jak ten, który sika do publicznego basenu, myje samochód w rzece czy jeziorze, wylewa szambo obok czyjegoś domu (miałem taki problem z dwoma sąsiadami) itp. Nie mówiąc o oczernianiu ludzi lub męczeniu zwierząt. Ale już szczytem Antykultury jest obłuda połączona z bezczelnością i złodziejstwem, w czym przodują biskupi katoliccy oraz część polityków. Osobiście o wiele bardziej szanuję kieszonkowców, którzy są pewnego rodzaju artystami, od złodzieja bezczelnego, który pożycza pieniądze, a potem przez lata całe (lub w ogóle) nie oddaje, choć ma z czego. A cóż powiedzieć o złodziejach, którzy kradną na naszych oczach? I to kradną miliardy? Nie ma większego zaprzaństwa niż kreować samego siebie na wyrocznię moralności, zastępcę Boga na ziemi; dzierżyć samozwańczo mandat do oceniania, rozgrzeszania, wyznaczania pokuty (kary!) innym, podczas gdy samemu ma się o wiele więcej za uszami. Pół biedy, jeśli duchowny hipokryta ma kobietę, mężczyznę czy pociąg do kielicha,
choć oficjalnie jest prawiczkiem i abstynentem. Niestety, księża, a zwłaszcza biskupi i ich komisje, ograbiają własny, w większości biedny naród, w majestacie prawa lub bezprawia – zależnie od okoliczności. Grabią w białych rękawiczkach, mając pełną świadomość, że góry pieniędzy ukradzione przez nich z budżetu państwa i samorządów pójdą na cele inne niż dokarmianie 3 milionów głodnych polskich dzieci czy budowa nowych lub naprawa dziurawych, wąskich dróg. I wcale ich nie obchodzi cały nasz zadłużony, niedoinwestowany kraj. Antykulturze hołdują też – a może głównie – politycy, którzy oddają klerowi nasz wspólny, narodowy majątek i w ogóle bronią interesów watykańskich kosztem polskich. To także zdrada stanu, ale dopóki zdrajcy będą wybierani na następne kadencje, nikt ich nie osądzi. Na drugim biegunie są ludzie kulturalni przez wielkie „K” – jednostki najbardziej wartościowe, najbardziej przez społeczeństwo pożądane. To ci, którzy nie uprawiają kultury na pokaz, ale są nią przeniknięci. Nie krzywdzą przyrody – roślin, zwierząt i innych ludzi. Biorą prysznic przed kąpielą w publicznym basenie, nie sikają do niego i mają wielkie wyrzuty sumienia, gdy zrobią to w morzu, choć przecież nikt nie widział. Wolą wrzucić pustą butelkę do bagażnika i wieźć ją 300 kilometrów do domu, zamiast pozostawić nad wodą czy w lesie. Nie kradną i nie głosują na złodziei. Sami chętniej dają, niż biorą. Są odważni, bezkompromisowi, poświęcają swój czas lub pieniądze dla idei. Do Ludzi Wysokiej Kultury niewątpliwie zaliczają się Czytelnicy „Faktów i Mitów”. Jako 11-letnia redakcja po prostu wiemy, że właśnie tacy Ludzie nas czytają. Jesteśmy z tego dumni. Jesteśmy dumni z Was i dziękujemy, że czynnie pomagacie nam w naszej wspólnej przecież misji – przekazujecie dalej „FiM” lub informacje w nich wyczytane, otwieracie oczy okłamywanym rodakom, roznosicie ulotki itp. Kilkuset z czytających te słowa zasiliło konto naszej Fundacji różnymi kwotami; są pierwsze przekazy 1 procenta podatku PIT, jedna pani chce przepisać mieszkanie... Dzięki Wam, Kochani, mogliśmy już pomóc kilkudziesięciu starszym, słabym, biednym, chorym lub samotnym bliźnim. Są wśród nich Czytelnicy „FiM”, są też bohaterowie naszych publikacji. Warunkiem uzyskania pomocy jest naprawdę ciężka sytuacja życiowa, którą weryfikujemy, gdyż pieniędzy i środków nie wystarczy dla wszystkich. Fundacja, której mam zaszczyt być prezesem, chce również wybudować centrum hipoterapii i dogoterapii pod Gostyninem. Wspólnie pokazujemy, że bycie humanistą i antyklerykałem oznacza również bycie Człowiekiem Wysokiej Kultury. JONASZ
Wspomóż biednych i chorych Braci Antyklerykałów 1 PROCENTEM podatku
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź (siedziba przeniesiona z Włocławka) ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
U
chodzący za multimilionera o. Tadeusz Rydzyk jest nędzarzem. Nie ma żadnych dochodów, mieszka w jakiejś służbówce poza klasztorem, więc siłą rzeczy jada okazjonalnie, a po upadku PiS ma już w Polsce tak przechlapane, że musi jeździć na żebry aż do Ameryki… Ta dramatyczna sytuacja ma jednak swoje dobre strony dla władcy radiomaryjnego imperium, bo wszelkie jego długi są praktycznie nieściągalne. „Nie zapłacę, bo nie mam skąd. Nie mam pensji ani nic! Tak że ja… najwyżej mnie zamkną. Ogłoszę wtedy, kiedy będę miał iść do więzienia” – łkał podczas spotkania Rodziny Radia Maryja, mówiąc o wyroku skazującym go na 3,5 tys. grzywny za nielegalną zbiórkę publiczną na rzecz biznesów prowadzonych przez Fundację Lux Veritatis (stanowi ona osobistą własność o. Tadeusza i o. Jana Króla – głównego księgowego imperium). Zdawać by się mogło, że wobec powtarzanych od lat deklaracji zakonnika o trapiącej go biedzie tylko szaleniec zaangażuje poważny kapitał we wspólne z nim interesy. Okazuje się jednak, że ryzykantów mających wszystkie klepki pod sufitem, nie brakuje… ~ ~ ~ O tym, że SKOK Stefczyka (największa z central zrzeszonych w parabankowym systemie Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, kierowanym przez grupkę koleżeńską tworzącą Kasę Krajową) wspiera finansowo o. dyrektora, wiadomo nie od dzisiaj. Układ jest prosty: rydzykowe media elektroniczne nadają rozmaite kryptoreklamy (koncesja nie zezwala na jawną propagandę handlową), a „Stefczyk” daje w zamian preferencyjne usługi dla członków Rodziny (np. bezpłatne przelewy) lub żywą gotówkę (prowizja na rzecz Lux Veritatis od każdego nowego klienta, który powie na dzień dobry, że usłyszał o kasie w Radiu Maryja). Wpływy są systematyczne, ale mają zasadniczą wadę: pieniądze zaledwie kapią. Ojciec Tadeusz znalazł jednak sposób, żeby zamienić je w rwący strumień…
GORĄCY TEMAT
3
Pułapka na lisy Centrala SKOK powierzyła oszczędności swoich depozytariuszy dyrektorowi Radia Maryja…
Ojciec Król
Przed rokiem ujawniliśmy („FiM” 19/2010), że do nowej formuły finansowania imperium przymierza się SKOK Holding S.a.r.l. z siedzibą w Luksemburgu, do którego Kasa Krajowa wyprowadziła (w obliczu zagrożenia ustawowymi regulacjami ograniczającymi jej wpływy w systemie) ok. 70 mln euro i większościowe udziały we wszystkich spółkach-córkach. Przypomnijmy: sprawa dotyczyła wejścia holdingu w Geotermię Toruń, ta zaś miała znosić złote jajka z gorącej wody, do której bezskutecznie usiłował dowiercić się o. Tadeusz na terenie swojej posesji przy ul. Starotoruńskiej, topiąc w tym interesie ponad 25 mln zł. Dwa miesiące po naszej publikacji sprawę nagłośniła „Polityka”, a rzecznik Kasy Krajowej Andrzej Dunajski tłumaczył, że kooperacja z o. Rydzykiem jest „doskonałym
przedsięwzięciem ekonomiczno-biznesowym”, mającym na celu wspieranie ekologii. Dotarliśmy do kolejnych dokumentów obnażających kulisy tego „ekologicznego” układu – jego jedynym efektem (według stanu na połowę marca 2011 r.) jest potężny zastrzyk finansowy zaaplikowany o. Rydzykowi oraz włączenie do Rodziny RM nieświadomych adopcji depozytariuszy, którzy trzymają w Kasach swoje oszczędności. Popatrzmy: ~ 11 lutego 2010 r. zarząd SKOK Holding – reprezentowany przez Grzegorza Bireckiego (niegdyś bliski współpracownik braci Kaczyńskich) i Grzegorza Buczkowskiego – podjął uchwałę o nabyciu udziałów i wprowadzeniu do Geotermii dwóch swoich ludzi: Adama Mellera na funkcję wiceprezesa zarządu i Tomasza Bagińskiego do rady nadzorczej. Dokładnie tego samego dnia ojciec Rydzyk zebrał się z ojcem Królem na posiedzeniu zarządu Lux Veritatis, żeby podpisać decyzję o dokooptowaniu do rady nadzorczej Geotermii własnej ekipy w osobach ojca Grzegorza Moja (zaufany towarzysz wypraw wakacyjnych ojca dyrektora) oraz Piotra Długosza (zakopiański biznesmen związany z PiS-em);
Na żebrach w Ameryce trzeba pić i śpiewać...
~ Nazajutrz (12 lutego) o. Król odwiedził Bireckiego w sopockiej siedzibie Kasy Krajowej, po czym razem udali się do miejscowego rejenta, aby w imieniu Lux Veritatis i SKOK Holding podpisać akt notarialny o podniesieniu kapitału Geotermii do 5 mln zł, poprzez wpłacenie na jej konto (gotówką!) kwoty 4 mln 950 tys. zł. Co istotne: SKOK zgodził się na powierzenie ludziom o. Rydzyka pełnej kontroli nad tymi pieniędzmi poprzez oddanie Fundacji 90 proc. udziałów w spółce. Która ze stron wyłożyła kasę na podwyższenie kapitału? – To jest, niestety, tajemnica handlowa, ale mogę was zapewnić, że nie Rydzyk, który lizał wówczas rany po ciężkiej porażce finansowej poniesionej na wierceniach i miał kolosalne rachunki do zapłacenia – ujawnia prezes jednej ze SKOK-owskich central; ~ Wkrótce okazało się, że gotówki znowu zabrakło i 30 czerwca o. Rydzyk spotkał się z Bireckim na Zgromadzeniu Wspólników Geotermii, by podjąć jednogłośnie uchwałę o „zaciągnięciu przez Zarząd zobowiązania o wartości przekraczającej 3 mln zł”. Z zatwierdzonego przy tej okazji sprawozdania finansowego spółki za 2009
roku dowiadujemy się, że firma była już praktycznie „krzakiem”, bowiem w kasie miała zaledwie 47,5 tys. zł (pozostałość po poprzednim kapitale założycielskim w kwocie 50 tys. zł) i systematycznie generowała straty, uzyskując 47,97 zł przychodu za cenę prawie 20 tys. zł kosztów. – Nakłady będą prawdopodobnie jeszcze wyższe, bo w umowie z rydzykami znalazła się klauzula o prognozowanym wpompowaniu w Geotermię kwoty 30 mln zł – podkreśla nasz informator. ~ ~ ~ Wiedząc, że o. Rydzyk ma potężnego inwestora i gotówkę na kontynuowanie zawieszonych robót, pojechaliśmy do Torunia, żeby przekonać się, kiedy wreszcie będzie można skorzystać z tych wszystkich elektrowni, całorocznych basenów i zakładów balneologicznych, które publicznie obiecywał, żebrząc u słuchaczy o wsparcie wierceń oraz usiłując wyłudzić od państwa dotację w kwocie 27,3 mln zł. Zobaczyliśmy ruiny, chwasty, kilkadziesiąt zużytych prezerwatyw (tuż obok „wodotrysku” znajduje się bursa Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej), a w ściętych lodem basenach... lisy. Usiłowały coś złowić, ale wpadły w pułapkę i zdechły… ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Na językach Nasze rodaczki słyną na świecie z urody. Ostatnio też z maltretowania… muzułmanów. Lejb Fogelman, popularny bywalec warszawskich salonów, jest właścicielem znanej kancelarii, która pomaga co bogatszym polskim gwiazdorom. Poza występami w telewizji, znany jest z tego, że w liceum uczęszczał do tej samej klasy co bracia Kaczyńscy, i czasami o nich opowiada. Żyd, urodzony w Polsce, który przez większość swojego życia mieszkał w Stanach, a potem wrócił i... docenił polskie panie! Jak twierdzi Fogelman, Stwórca – z sobie tylko znanych powodów – cztery piąte najwspanialszych kobiet ulokował w kraju nad Wisłą, pozostałą jedną piątą rozrzucając po świecie. Polskie kobiety to dla niego współczesne Marilyn Monroe – piękne i wyzwolone. Co więcej, doświadczone poprzednim ustrojem, są życiowo zaradne, ale zachowały – unikatową w XXI wieku – kobiecość. Jego gazetowo-radiowe wypowiedzi zbulwersowały męską część narodu. Fogelman twierdzi bowiem, że Polacy do pięt rodaczkom nie dorastają, a one – widząc nieudolność swoich
mężczyzn – mniej już od nich wymagają i traktują jak dzieci. Na internetowych forach rozgorzała gorąca dyskusja. Polscy mężczyźni poradzili sobie z krytyką, gremialnie wypominając Fogelmanowi jego… żydowskie pochodzenie. Rodaczkom zarzucili, że na pewno rozkładają nogi przed każdym cudzoziemcem – stąd te pochwały. Słowa Fogelmana potwierdziły niejako same zainteresowane. Dziennik „Metro” przeprowadził ostatnio ankietę wśród mieszkanek największych
miast z zapytaniem, co drażni je u polskich mężczyzn. Panie uznały, że ich rodacy są zaniedbani, brudni, leniwi, mało romantyczni i nie poświęcają im wystarczająco dużo uwagi. Jeszcze coś à propos Polek i cudzoziemców. W przypadku związków Polka plus muzułmanin przyzwyczajeni jesteśmy do jednego łzawego scenariusza: ona – głupia i zakochana, po ślubie, w kraju męża, traktowana jak najgorszy wycieruch, cudem ucieka i wraca do kraju albo jedzie po nią jakiś detektyw Rutkowski. Okazuje się, że nie zawsze! Zwłaszcza, kiedy egzotyczne małżeństwo mieszka sobie w Polsce. W rodzimej prasie ukazał się wstrząsający reportaż pt. „Byłem niewolnikiem żony”, czyli opowieść Egipcjanina, który poślubił Polkę. Sprawą niejakiego Abdullaha zainteresowała się już prokuratura. Żonie Polce zarzucono: stosowanie gróźb z powodu przynależności rasowej, zakaz modlitwy zgodnej z wyznaniem, bicie, zmuszanie do pracy, pozbawienie środków do życia, wyszydzanie, dręczenie głodem, wyganianie zimą z domu, zmuszanie do picia alkoholu i… oglądania jej seksu z kochankiem. Afrykański mąż nie mógł wrócić do ojczyzny i opowiedzieć, jak nim baba pomiatała. Pomogli mu obcy ludzie. Pracuje teraz w barze, uczęszcza na psychoterapię, wciąż wierzy, że spotka jeszcze dobrą kobietę. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Na policję w Radziejowie przyszła mocno wstawiona obywatelka, aby zameldować, że została zgwałcona. Prawdopodobnie, ponieważ – jak tłumaczyła – najpierw chciała się chędożyć, a później się rozmyśliła. Sprawcą miał być ktoś wysoko postawiony. Kto – tego zdradzić nie chciała.
PRAWIE GWAŁT
46-letni rolnik z Radzynia Podlaskiego za 2 tysiące złotych zakupił krowę z udokumentowaną w papierach półroczną ciążą. Kiedy po kilku dniach skonstatował, że krasula jak na cielną coś za chuda, zażądał od sprzedawcy zwrotu pieniędzy. Ale były właściciel fikcyjnie zapłodnionej krowy nie chce o tym słyszeć. Zasadność reklamacji bada teraz lokalna policja.
PRAWIE W CIĄŻY
Dobrowolnie poddał się karze kierowca ciężarówki, który pod Nową Wsią skopał samochód osobowy. A to dlatego, że ten zaparkowany był przy drodze i uniemożliwiał mu przejazd. Dzieło zniszczenia właściciel skopanego auta oszacował na 900 zł.
JAK CZOŁG
Wieczorową porą, z dwójką dzieci (2 i 4 lata) i ponad 2 promilami we krwi wybrała się na spacer po Czańcu pewna młoda mama. Dziećmi – bez butów i kurtek – zajęli się przechodnie. Nieprzytomną mamą – policjanci.
MATKA JEST JEDNA
Niemal 400 par używanych butów zgromadził 27-latek przez półtora roku okradania prywatnych domów w Jasienicy i Jaworzu. Twierdzi, że obuwie kolekcjonował na handel. Za rzadko spotykane umiłowanie butów grozi mu do 5 lat więzienia. Opracowała WZ
BUT-IK
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Każdy, kto ceni Jana Pawła II, niech robi to w ciszy. Komorowski i Tusk nie powinni jechać na beatyfikację, bo tą wizytą zacierają granicę między państwem a Kościołem. (Janusz Palikot)
P
olskie elity polityczne uważają najwyraźniej, że młodzieży – zamiast pracy i mieszkań – powinny wystarczyć: powstanie warszawskie, Katyń, Smoleńsk, beatyfikacja JPII oraz mgliste opowiastki o cudotwórczym wzroście gospodarczym. W ostatnich dniach media zostały zalane informacjami o marnej sytuacji życiowej najmłodszej części polskich dorosłych – ludzi w wieku 18–25 lat. Ukuto nawet szczególne ich określenie – „stracone pokolenie”. Zamieszanie wokół nich wykorzystał już czołowy polski frustracjożerca Jarosław Kaczyński, który zwrócił się do młodzieży ze specjalnym przesłaniem. Człowiek z takim talentem żywiący się niezadowoleniem Polaków postanowił łowić do swojej sieci także najmłodszy narybek. Dane statystyczne są nieubłagane – w ciągu zaledwie 4 lat bezrobocie wśród ludzi wchodzących w dorosłość wzrosło prawie o 70 procent, osiągając poziom 500 tysięcy. Co trzeci z nich ma dyplom wyższej uczelni, co dodatkowo obnaża miraż wyższego wykształcenia jako panaceum na bolączki rynku pracy. W mediach pojawiły się reportaże na temat młodych, zrozpaczonych ludzi, którzy latami pracują na czarno, na tzw. śmieciowych umowach o pracę, i wykonują prace poniżej kwalifikacji, często bez szans na stały etat. Sami siebie nazywają czasem „kundlami rynku pracy”, bo nikt ich nie chce i nie ceni. Nie mają doświadczenia i przegrywają już na starcie. Dramatyczna sytuacja młodych ma swoje liczne przyczyny, a wśród nich najważniejszą – obojętność polskich elit politycznych wobec potrzeb społecznych i ekonomiczną niekompetencję. Przez dwa ostatnie dziesięciolecia
wierzono, że sam wzrost gospodarczy załatwi wszystkie problemy społeczne. Nie załatwił. Polska gospodarka jest dosyć nietypowa – trzeba wzrostu rzędu 4,5–5 procent, aby bezrobocie zaczęło spadać. W Europie zwykle spada przy znacznie niższych wartościach, i to bez pomocy masowej emigracji za granicę. Poza tym 5-procentowy wzrost nie jest czymś codziennym; w wielu krajach bardzo rzadko występuje, a mimo to mają one stopę bezrobocia niższą od naszej. Ponadto u nas rekordowa liczba pracowników pozbawiona jest stałej umowy o pracę, co odbiera nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale także prawo do kredytów – zwłaszcza mieszkaniowych. Kilka dni temu zadumałem się nad wypowiedzią wybitnego polskiego urbanisty, profesora Tadeusza Markowskiego, który przypomniał, że w Szwecji zapis o standardzie mieszkań socjalnych włączono do konstytucji. Pomyślałem, że do konstytucji każdy naród wpisuje to, co dla niego najważniejsze, a w każdym razie to, co jest najważniejsze dla jego elit politycznych. Szwedzi wpisali sobie mieszkania socjalne, bo prawo do własnego kąta do życia to dla nich podstawa. A my? My zapisaliśmy na przykład informację, że trzeba uchwalić konkordat (co my z tego mamy jako społeczeństwo?!), oraz to, że dług publiczny nie może przekroczyć 60 procent PKB, nawet jeśli ratowanie się przed przekroczeniem tego progu miałoby zadławić gospodarkę i puścić z torbami kilkaset tysięcy osób. W ojczyźnie JPII potrzeby ludzi nie miały i nie mają zrozumienia u elit. No chyba że chodzi o potrzeby właśnie tych elit. ADAM CIOCH
Dziwisz był zawsze dupkiem – cóż, taki już los specjalisty od nocnika Jana Pawła II. (jw.)
Arcybiskup Michalik uważa, że „Tygodnik Powszechny” jest najbardziej szkodliwą rzeczą w polskim Kościele. Podejrzewam, że to czasem arcybiskup szkodzi Kościołowi, ale tego publicznie nie mówię (…). Myślę, że antyklerykałowie mają trochę racji. Są oni przeciwnikami księżowskiej kasty, przywilejów. (ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”)
RZECZY POSPOLITE
Strach być chrześcijaninem w Europie. (Łukasz Sianożęcki, „Nasz Dziennik”)
Stracone pokolenie?
Fakt samego życia, żywej komórki, żyjącego człowieka to już wystarczający dowód na istnienie Boga. (ks. Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny tygodnika „Niedziela”)
Pan poseł Niesiołowski już dawno przestał się orientować w tym, co dzieje się na świecie, i działa według jednej zasady: krzycz, bo biją naszych. (profesor Magdalena Środa, etyk)
Antysemickie nastroje przed wojną były kształtowane przede wszystkim przez Kościół i endecję (…). Hierarchia kościelna była niema i głucha wobec zagłady polskich Żydów. (Jan Tomasz Gross, historyk)
Polonia amerykańska wydaje się być jakby „zapeklowana” w antysemityzmie, ale nie tylko, bo głosi także treści rasistowskie. Z tego powodu prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward J. Moskal był persona non grata w Waszyngtonie. (jw.)
Popatrzcie, co się dzieje w Japonii. Chodzi o immanentną bezbożność, o brak świadomości tego, że nie żyjesz sam, o brak umiejętności samoograniczania się. I ciągłe eksploatowanie i degradowanie naszego otoczenia prowadzi do tego, że Pan Bóg mówi: No co wy wyrabiacie? I zsyła na biednych Japończyków 9-stopniowe trzęsienie ziemi połączone z tsunami i reaktorem. (Nikita Michałkow, rosyjski reżyser) Wybrali: AC, ASz, PPr
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
NA KLĘCZKACH
KATOCENZURA PIS W czasie prac na ustawą medialną w Senacie PiS próbował wprowadzić do dokumentu poprawki, które utrwaliłyby kościelną kontrolę nad mediami publicznymi. Otóż proponowano, aby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji miała prawo zdejmować programy, które „nie szanują przekonań religijnych odbiorców”, co mogłoby oznaczać, że nie będzie możliwa jakakolwiek krytyka Kościoła i wierzeń religijnych. Na szczęście PiS-owski pomysł z cenzurą nie przeszedł w głosowaniu. MaK
CARITAS I JAPOŃCZYCY
Lech Kaczyński, Instytut Jana Pawła II powołał do istnienia marszałek województwa mazowieckiego. Teraz ma powstać jeszcze multimedialne Muzeum Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Katolicka „Niedziela” jest oczywiście zachwycona: „Prawdziwym fenomenem jest fakt, że wszystkie miejskie i kościelne instytucje doskonale ze sobą współpracują, aby uczcić i zapamiętać Papieża Polaka”. Cóż, Warszawa jest jedyną stolicą Europy pozbawioną obwodnicy, i jednocześnie jedyną, która tak gorliwie i kosztownie czci zmarłego dyktatora Watykanu. Ale to kwestia priorytetów. MaK
NOCE I DNIE Z KLERYKAMI
Katolicki Caritas w Japonii zapowiedział, że będzie wyłącznie psychologicznie wspierał ofiary katastrofy, które „same mają dość środków materialnych”. Tymczasem Caritas w Polsce rozpoczął zbiórkę pieniędzy w kraju. Rodzi się zatem pytanie: jak bardzo kosztowni będą katoliccy psycholodzy używani do tej akcji, skoro podjęto aż międzynarodową zbiórkę na ich rzecz? MaK
AKCJA KATOLICKA Środowiska fundamentalistów katolickich szykują kolejną ofensywę ustawodawczą, która ma zupełnie zakazać aborcji. Chodzi o „obywatelski projekt”, który zakazuje usuwania ciąży będącej wynikiem gwałtu lub w sytuacji, w której płód jest trwale uszkodzony. Litościwi katolicy pozostawili tylko możliwość „działań mogących szkodzić płodowi, gdy ratowane jest życie matki”. Znając jednak troskę środowisk kościelnych o „życie nienarodzone”, można obawiać się, że wahania lekarzy i presja wywierana na kobietę byłyby tak silne, że doszłoby do niepotrzebnych zgonów. Pozostaje mieć nadzieję, że projekt oszołomów nie zostanie zatwierdzony przez Sejm. MaK
WOJTYŁA TOTALNY Warszawę dotknęła plaga rozmnażania się instytucji upamiętniających dokonania Jana Pawła II. Centrum Myśli Jana Pawła II założył
Archidiecezja łódzka od lat jest dotknięta dotkliwym brakiem tzw. powołań. W ciągu ostatnich 5 lat o połowę spadła liczba chętnych do katolickiego kapłaństwa, a sama Łódź jest bodaj pierwszym dużym miastem w Polsce, w którym w ostatnim 10-leciu nie wzrosła liczba księży (w całym kraju przybyło ich 1000). Aby kryzysowi zaradzić, postanowiono zorganizować nietypową akcję – chętni młodzi mężczyźni będą mogli spędzić 2 dni i 2 noce w gmachu seminarium (począwszy od 25 marca), uczestnicząc w życiu kleryków. Czy także w nocnym życiu? MaK
REKO-LEKCJE W lubelskim Zespole Szkół nr 4 w nowatorski sposób zrealizowano zbliżenie szkoły publicznej i Kościoła. Na czas rekolekcji wielkopostnych kościół po prostu przeniósł się do szkoły, bo zajęcia duszpasterskie odbyły się na sali gimnastycznej. Katecheci, ksiądz i dyrektor są zachwyceni, ale niektórzy uczniowie i rodzice – niekoniecznie (skontaktowali się z nami). Jedno jest pewne – przekształcanie szkoły w kościół z pewnością pomnaża frekwencję na rekolekcjach. I o to pewnie chodziło. MaK
BISKUP PRZED SĄDEM We Wrocławiu nie lada sensacja. W Sądzie Okręgowym odbywa się proces biskupa katolickiego i jego syna. Obaj panowie są oskarżeni o defraudację 4 mln złotych z kasy jednej z parafii. Chodzi o biskupa Wiesława S. – seniora jednej z diecezji Kościoła Polskokatolickiego. Na S. doniesienie o defraudacji złożyła Rada Synodalna Kościoła, do którego należy. Skąd tak ogromna kwota znalazła się w kasie parafii niewielkiego związku wyznaniowego? MaK
PROCESJA 1-MAJOWA
Grossa, autora „Złotych żniw”. Na Wyspie Słodowej we Wrocławiu zebrało się około 30 narodowców, którzy tłumaczyli, że podobne imprezy organizują od kilku lat: „Za każdym razem topimy marzannę, symbolizującą osobę, która naszym zdaniem szkodzi Polsce. Była już Erika Steinbach, był prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Tym razem to Jan Tomasz Gross, który pisze kłamstwa o Polakach”. ASz
HARACZ ZA NIEWIERNEGO
W Koninie trwają zmagania o znaczeniu ogólnopolskim – chodzi o to, czy beatyfikacja JPII zlikwiduje obchody 1 Maja. Walczą o to tubylczy klerykałowie, wytwarzając presję, aby środowiska lewicowe i pracownicze zrezygnowały ze swoich tradycji na rzecz katolickich obchodów („FiM” 11/2011). Jak na razie konińska lewica i związkowcy obstają przy swoim pochodzie, choć uzasadnienia powodów jego organizacji bywają kuriozalne. Na przykład posłanka SLD Elżbieta Streker-Dembińska tłumaczyła, że pochód 1-majowy „będzie formą uczczenia beatyfikacji”. Może zatem uczestnicy pójdą pod hasłem „Niech się święci Karol Wojtyła!”? MaK
TERAZ MU ŁYSO… Prawdziwą sensację zareklamował swoim wiernym na początku marca, ks. Witold Batycki, proboszcz parafii pw. św. Marii Magdaleny w Biłgoraju. W szóstą rocznicę śmierci papieża obiecał wiernym czuwanie przy... włosach z głowy Jana Pawła II. 2 kwietnia, specjalnie na parafialne rekolekcje wielkopostne i tylko na cztery doby, papieskie włosy miały przybyć do Biłgoraja umieszczone w relikwiarzu wykonanym według projektu ks. Batyckiego. Niestety, wścibscy dziennikarze zaczęli się dopytywać w kurii zamojsko-lubaczowskiej, w jaki sposób i skąd ksiądz zdołał pozyskać relikwie. I okazało się, że fakt rzekomego posiadania przez ks. Batyckiego papieskich włosów wprawił kurię w wielką konsternację. Oficjalnie bowiem o pamiątki po JPII parafie zabiegać będą mogły w Watykanie dopiero po pierwszomajowej uroczystości beatyfikacji. Niespodziewanie tak szumnie zapowiadane kwietniowe czuwanie przy papieskich włosach ks. Batycki odwołał. AK
UTOPILI GROSSA Wrocławscy członkowie Młodzieży Wszechpolskiej uczcili zakończenie zimy utopieniem marzanny, która symbolizowała… Jana Tomasza
Proboszcz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Morasku usiłuje wzruszyć swoje owieczki faktem, że każdy niepraktykujący kosztuje go aż... 1 zł 55 groszy. „W roku 2011 danina diecezjalna, obliczana od wszystkich mieszkańców parafii (podkreślenie w oryginale) wynosić będzie 1,55 zł od osoby. Ponieważ część parafian to osoby niepraktykujące (systematycznie praktykuje ok. 1/3) – lecz również za nich musimy odprowadzić daninę – ufamy, że zrozumienie wiernych praktykujących pozwoli nam sprostać zobowiązaniu”. Daninę od praktykujących i niepraktykujących parafie składają na rzecz archidiecezji, ale też składają ją księża w postaci podatku dochodowego w urzędach skarbowych; tyle że, niestety, w symbolicznej wysokości. Czyżby przez niepraktykujących i niekatolików parafii w Morasku groziło bankructwo? AK
MORDERCA Z ZASADAMI Małopolscy narodowcy wywieszają plakaty z podobizną Eligiusza Niewiadomskiego – zabójcy pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza. W ich mniemaniu Niewiadomski jest bohaterem. Na plakacie trzyma w ręce pistolet, a obok widnieje hasło: „Człowiek zasad”… W ten sposób małopolscy działacze Narodowego Odrodzenia Polski rozpoczęli kampanię „na rzecz
5
propagowania bohatera polskiego ruchu narodowego”. Bartosz Biernat – małopolski koordynator NOP – stwierdził: „W Polsce powojennej stworzono wizerunek Niewiadomskiego jako szaleńca. A to był, jak zaznaczamy na plakatach, człowiek zasad, którego patriotyzm przejawił się w czynach”. Dla narodowej, klerykalnej prawicy „człowiek zasad” to skrajny antysemita i rasista oraz gorąco wierzący katolik. A owe „czyny” to morderstwo! PPr
KIERUNEK IZRAEL Pewna opolska studentka skutecznie zaprotestowała przeciwko zorganizowaniu debaty członków ONR (organizacja faszyzująca) w Młodzieżowym Domu Kultury i ponosi teraz konsekwencje swoich działań. Skrajnie prawicowa organizacja chciała debatować na temat zeszłorocznego Marszu Niepodległości, a studentka Sabina Złotorowicz swój sprzeciw wyraziła na Facebooku. Tam odnaleźli ją narodowcy i groźbami próbują „przywołać do porządku” ludzi popierających dziewczynę: Jak wam się nie podoba w Polsce i nie pozwalacie narodowcom na debatę, to droga wolna. Kierunek dla was na wschód lub zachód. A może Izrael? ASz
PAPA NON GRATA Jesienna wizyta B16 w Niemczech przysparza trosk jej organizatorom. Część deputowanych niemieckiego parlamentu już zapowiada ostentacyjny bojkot papieża podczas jego odwiedzin w Bundestagu. To ci, którzy nie chcą, aby trybuna parlamentarna została udostępniona jednemu z przywódców religijnych. Twierdzą, że jest to „złamanie zasady rozdziału Kościoła i państwa”. Kłopot jest także z miejscem na mszę. Rozważany jest Stadion Olimpijski, tak jak podczas wizyty JPII w 1996 roku, ale są obawy, że będzie straszył pustymi krzesłami (74 tys. miejsc), jeśli nie zapełnią go pielgrzymi z Polski. MaK
6
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Z(a)bytki Przedstawiciele Kościoła nader często zabytki traktują jak własność prywatną, w głębokim poważaniu mając świeckie paragrafy. I nic dziwnego, skoro pozostają bezkarni. W lutym 2011 r. ksiądz Wiesław Gutowski, proboszcz parafii św. Bartłomieja w Płocku, zameldował na policji, że na internetowej aukcji wyśledził pozłacany krzyż, który pięć lat temu zniknął mu z kościoła. Krzyż zabytkowy, wotywny, ufundowany w XIX w. przez… cara Mikołaja I. Funkcjonariusze trop natychmiast podjęli. Bez trudu dotarli do antykwariusza z Wielkopolski, który wyjaśnił, że krzyż zakupił od nieznajomego mężczyzny. Policja już-już zamykała akta sprawy, a Jarosław Dąbrowski, naczelnik wydziału kryminalnego w Płocku, zapewniał z dumą, że odnaleziony krzyż to niemal na 100 proc. zaginiony zabytek. I właśnie od tej chwili wokół sprawy zaczęło się robić tajemniczo. Ksiądz proboszcz Gutowski kwestii krzyża z aukcji komentować już więcej nie chciał, zaczął natomiast mocno powątpiewać w jego autentyczność. Kuria też nabrała wody w usta, a wszyscy zasłaniali się tzw. dobrem śledztwa. Wkrótce parafianie dowiedzieli się od swoich duszpasterzy, że ksiądz proboszcz niepotrzebnie narobił rabanu, bo podarek od cara Mikołaja spokojnie spoczywa w kościele. Gdzie? Ano miejsce owego spoczynku zna wyłącznie były proboszcz Jan Cegłowski, który zresztą specjalnie na okoliczność wskazania wotum przyjechał aż z Brazylii, gdzie od niemal trzech lat był na misjach. A przyjechał rzeczywiście, tyle że… z carskim wotum w torbie. – Prawdopodobnie były proboszcz zabrał krzyż w ramach odprawy za lata przepracowane w parafii – mówi nieoficjalnie jeden z płockich funkcjonariuszy. Oficjalnie – jak
R
informuje rzecznik płockiej policji Piotr Jeleniewicz – śledztwo zostało umorzone z powodu braku czynu przestępczego. Jak było naprawdę, tego się płoccy wierni nie dowiedzą. Tym bardziej że ostatecznie krzyż do parafii wrócił, a kuria sprawę załatwiła lakonicznym komunikatem, w którym poinformowała, że od lipca 2008 roku krzyż znajdował się w posiadaniu ks. Jana. A że nie powinien – to jakoś nikogo nie obchodzi. Ustawa o ochronie zabytków mówi jasno, że opieka nad nimi wymaga od właściciela między innymi dokumentowania, prowadzenia prac konserwatorskich, restauratorskich, utrzymywania zabytku w jak najlepszym stanie, korzystanie z niego w sposób zapewniający trwałe zachowanie jego wartości. Na zabytki będące własnością Krk łoży szczodrze państwo polskie. A oto jak wygląda praktyka ostatnich lat: ~ Mocnego wciąż nie ma na Stanisława Bogdanowicza, proboszcza gdańskiej bazyliki. Ten konsekwentnie wypina się na konserwatorów, którym przyszedł do głowy pomysł oceniania stanu unikatowych średniowiecznych dzieł sztuki, niemal 20 lat temu przekazanych bazylice w depozyt (m.in. tablice Dziesięciorga Przykazań czy rzeźbę
enowacja kościelnych zabytków to studnia bez dna, w której każdego roku toną miliony budżetowych złotych. Kościół, choć bogaty, nie myśli remontować za swoje. Niemal każdy grosz wyrywa od parafian, sponsorów, a wreszcie – z budżetu UE i państwa. Jak kraj długi i szeroki pięknieje więc kościelne mienie. Także w Małopolsce – niezwykle w zabytki bogatej. Od 2008 r. środki na renowację pozyskiwać można w ramach konkursu Ochrona zabytków Małopolski. Funduje budżet województwa małopolskiego, ale także Ministerstwo Kultury, Fundusz Ochrony Środowiska, Wojewódzki Konserwator Zabytków. Tylko małopolski samorząd w latach 1999–2010 przekazał na
Pięknej Madonny z 1410 r., które znajdują się pod prawną i merytoryczną opieką Muzeum Narodowego w Warszawie). Chociaż umowa wygasła 7 lat temu, a od ponad dziesięciu żaden przedstawiciel państwowych służb konserwatorskich nie miał okazji rzetelnie zbadać dzieł, ksiądz proboszcz uznał, że nie ma potrzeby, aby konserwatorzy kąty mu przeglądali i postraszył ich kohortami wściekłych
parafian. Urzędnicy skapitulowali. Mogliby co prawda bazylikę wziąć szturmem, ale – przez wzgląd na „Najświętszy Sakrament” – nie chcą; ~ Z kościoła Najświętszego Zbawiciela w Ustce zniknęły nie tylko pająkowate żyrandole i modele żaglowców, z których najstarszy pochodził z XVIII wieku, ale również historyczny ołtarz z XV w. wraz z amboną. Ks. Ryszard Teinert, były proboszcz parafii, dziś emeryt,
zabytki 33 882 762 zł. Projekt budżetu na rok 2011 zakłada na ten cel kolejne 3,5 mln zł. A kto dostaje? Niemal 100 procent dotacji zgarniają podmioty kościelne. Bo chociaż obowiązki świeccy i duchowni właściciele
wyjaśnił, że w 1977 r. ołtarz usunął, jako że biskup zalecił dostosować wnętrze kościoła do potrzeb posoborowej liturgii. Ołtarz i ambona trafiły więc do piwnicy, a ostatecznie pewnej mroźnej zimy zostały… spalone w piecu centralnego ogrzewania!; ~ 300-kilogramowy sprawny dzwon z 1821 r. sprzedał handlarzowi złomu duchowny zarządzający kaplicą niedaleko Mławy. Zabytku się pozbył, bo robił akurat porządki w parafialnej piwnicy; ~ „Wolnoć, Tomku, w swoim domku” – z takiego założenia wyszedł zapewne Józef Turkiel, proboszcz parafii Najświętszej Marii
Panny Wspomożenia Wiernych w Miastku, który bez pozwolenia ze starostwa (co w przypadku remontowania zabytków jest obligatoryjne) i bez zgody konserwatora odmalował elewację barokowego kościoła; ~ Były wikary z Witoszowa Dolnego niedaleko Świdnicy na aukcji internetowej sprzedawał XVIII-wieczną figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Tę samą, która trzy lata wcześniej w tajemniczych okolicznościach zniknęła z tamtejszego wczesnogotyckiego kościoła (wraz
na terenie Małopolski. Ponad 90 proc. beneficjentów to podmioty kościelne. Wśród nich parafia Matki Bożej Pocieszenia w Wierzchosławicach – 250 tys. zł, parafia pw. śś. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza
Małopolskiego. Tu dotacje przyznano m.in. Zgromadzeniu Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu – 100 tys. zł; klaryskom ze Starego Sącza – 120 tys. zł; parafii pw. Grobu Chrystusa i św. Jakuba Apostoła Młodszego w Miechowie – 140 tys. zł i parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Lipnicy Murowanej – 110 tys. zł. Ponad 5 mln zł przeznaczył z kolei Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Krakowie. Z tej puli zaczerpnęli m.in.: parafia pw. Narodzenia NMP w Czchowie – 90 tys. zł; parafia pw. św. Stanisława z Raby Wyżnej – 100 tys. zł; parafia pw. Macierzyństwa NMP z Dziekanowic – 100 tys. zł. Ciąg dalszy – niestety – nastąpi. WZ
Kup pan cegłę! zabytków mają takie same, szanse na państwowe pieniądze – już nie. W samym 2009 r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Programu Dziedzictwo Kulturowe Priorytet 1 Ochrona zabytków Nabór 1 przyznało niemal 5 mln zł dotacji na 25 zadań realizowanych
w Nidku – 100 tys. zł; parafia św. Józefa w Sękowej – 600 tys. zł, klasztor Ojców Dominikanów w Krakowie – 230 tys. zł na instalację systemów sygnalizacji pożaru oraz oddymiania klatki schodowej. W tym samym roku niemal 8 mln złotych przelał na kościelne konta Sejmik Województwa
z nią kilkanaście innych rzeźb i figurek). Zabytkową rzeźbę wycenił na 15 tys. zł; ~ Proboszcz od Wniebowzięcia NMP w Żarach zaczął demontować metalowy secesyjny płot okalający kościół. Zamiast zabytkowego ogrodzenia oczom wiernych ukazała się tania siatka; ~ Witold Pękalski, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sosnowcu, na ścianach zabytkowego kościoła powiesił siedem granitowych tablic wotywnych. Całkiem współczesnych. Kiedy na dysharmonię i działanie niezgodne z obowiązującym prawem zwrócił duchownemu uwagę konserwator zabytków, usłyszał, że skoro pieniędzy na renowację nie daje, to niech się zabytkiem nie interesuje. ~ Wierni kościoła parafialnego w Starym Zamościu nie mogą wybaczyć swojemu proboszczowi ignorancji, z jaką traktuje zabytkowy kościół, w którym przyszło mu pracować. Wytykają mu wprost dewastację i szabrownictwo. Bo odkąd nastał na parafii, wyparowały z niej nie tylko obrazy i kielichy z XVIII i XIX wieku, ale również kryształowy żyrandol, świeczniki i lichtarze. – Zniszczył zabytkową balustradę z kutej stali przy ołtarzu głównym i ornamenty wokół drzwi i okien, a także rzeźbione elementy na chrzcielnicy – wyliczają parafianie. Sprawę zgłosili w prokuraturze, ale ta śledztwo umorzyła. Starali się zainteresować kurię – bez skutku. – W czasie II wojny światowej Niemcy nie zniszczyli kościoła tak, jak zrobił to proboszcz. On się niczego i nikogo nie boi. Brak mu świadomości narodowej. Remonty i renowacje, których dokonuje, pozostawiają po sobie barbarzyńskie zniszczenia – mówią rozżaleni. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
W
poniedziałek 26 października 2009 r. ksiądz kanonik Tadeusz P., proboszcz parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Toruniu, zniknął bez słowa pożegnania z wiernymi, a nawet z najbliższą rodziną („FiM” 11/2011). Ktoś widział, jak około godz. 10 wyszedł z plebanii w towarzystwie dwóch mężczyzn, wsiadł do samochodu i odjechał w siną dal. Miasto trzęsło się od plotek, że uciekł. Jak było w istocie? Proboszcza odwiedził tego dnia Zbigniew O. wraz z mężczyzną, który przedstawił się jako „były prokurator”. Jego nazwiska nie znamy, ale wiemy, że obaj panowie są członkami toruńskiej ekspozytury Rodziny Serca Miłości Ukrzyżowanej, organizacji o zasięgu ogólnopolskim, kierowanej przez ks. prałata Mariana Piątkowskiego sprawującego z nadania Episkopatu funkcję naczelnego egzorcysty kraju. Zbigniew O. jest w Toruniu dyrektorem szkoły. O tym, że dowodzi lokalną Rodziną, wiedzą tylko jego „krewni” i ludzie znający rozkład sił w diecezjalnej centrali. Ks. Tadeusz P. zaliczał się do zorientowanych, bo obok zajęć parafialnych sprawował w kurii ważną funkcję wizytatora katechetycznego. Nie miał cienia wątpliwości, że nieproszeni goście wykonują specjalną misję, więc gdy okazali mu dekret (z podpisem i pieczęcią biskupa ordynariusza Andrzeja Suskiego – na zdjęciu) zawierający rozkaz natychmiastowej ewakuacji z parafii, posłusznie się wszelkim ich życzeniom podporządkował. „Szybko, szybko! Proszę nic ze sobą nie zabierać, bo lada chwila może tu przyjść policja. Telefon komórkowy rekwirujemy, żeby nie można było księdza zlokalizować. I absolutnie żadnych kontaktów!” – ponaglali. „Były prokurator” przekonywał, że tylko natychmiastowy wyjazd i ukrycie (z zachowaniem tajemnicy nawet przed najbliższymi) może zapobiec wtrąceniu go do aresztu oraz perspektywie spędzenia za kratkami co najmniej kilku lat. Uwierzył. Już od lipca żył w ciągłym lęku, bo ubiegając się o duży kredyt, dostarczył Bankowi Spółdzielczemu w Chełmży co najmniej wątpliwe zaświadczenie z kurii o zatrudnieniu i zarobkach – rzekomy wystawca nie chciał go autoryzować w rozmowie z urzędniczką weryfikującą papiery. Ponieważ co do istoty zaświadczenie nie zawierało nieprawdy, bank przeszedł nad tą sytuacją do porządku, zadowalając się inną formą zabezpieczenia udzielonego kredytu, ale kuria miała już bat na proboszcza. – Trudno powiedzieć, czy osobiście sfałszował, czy tylko posłużył się kwitem spreparowanym przez kogoś innego. Ta pierwsza ewentualność wydaje się o tyle nieprawdopodobna, że w zaświadczeniu stało czarno na białym, że wyraża zgodę na sprawdzenie u wystawcy wszystkich danych, co potwierdził własnoręcznym podpisem. Jedno jest wszakże pewne: miał
świadomość, że był ogniwem przestępstwa, bo zaniósł dokument do banku. Tkwił w stanie permanentnego zagrożenia, a kuria umiejętnie te obawy rozgrywała – mówi J.S., prawnik zaprzyjaźniony z ks. Tadeuszem P. W jakim celu? Przypomnijmy: duchowny pozostawał w nieformalnym związku, którego owocem było dziecko. Jego przyjaciółka Ewa P. to osoba stosunkowo zamożna, bo obok pracy w charakterze nauczycielki prowadzi dwie prężnie działające firmy. Ks. P. jest współwłaścicielem nieruchomych części jej majątku, choć nigdy nie ukrywał, że „zawsze za wszystko płaciła Ewa”. – Wspierała pożyczkami także prowadzoną przez Tadeusza budowę kościoła parafialnego. Ponieważ miała świetne układy z biskupem Suskim, zaoferowała mu pewną dosyć skomplikowaną operację, dzięki której można by było uzyskać dofinansowanie ze środków unijnych. Gdy zdradziła jej tajniki, wyszło przy okazji na jaw, że Tadeusz jest posiadaczem, przynajmniej na papierze, pokaźnego
POLSKA PARAFIALNA za pośrednictwem strażnika polecenie natychmiastowego wyjazdu do Gdańska i zgłoszenia się tam na policję. Nie powiedział, gdzie konkretnie ma się udać i po co. Tę informację przekazał tylko „opiekunowi”, który go zawiózł. Była to najprawdopodobniej komenda wojewódzka, bo jej gmach idealnie pasował do opisu. Na policję, skoro był rzekomo poszukiwany? – Według przedstawionej Tadeuszowi wersji, właśnie dlatego wybrali ościenne województwo, bo w kujawsko-pomorskim mógłby zostać zatrzymany – tłumaczy J.S. Ks. P. pojechał do Gdańska 30 października. Konwojent z Krąpiewa doprowadził go
dyskretnie położona (pod lasem, z dala od ruchliwych arterii), mieszka w niej zazwyczaj 12, 14 osób. Ich „bratem przełożonym” jest Krzysztof S. firmujący też swoim nazwiskiem gospodarstwo rolne, które… korzysta z pomocy publicznej, przyznawanej co roku decyzjami burmistrza Miasta i Gminy Oborniki. Ks. Tadeusz dostał w Bąblińcu swój pokój oraz
„Wyrok nie podlega apelacji...”
Porwany przez mafię
(2)
W kościelnym więzieniu wyrok odsiaduje się aż do odwołania lub odkrycia tajemnicy przez najbliższych skazańca… majątku. Zaczęli go szarpać, żeby zrzekł się tych dóbr na rzecz diecezji oraz podpisał oświadczenie, że część Ewy też niby należy do Kościoła, bowiem pochodzi z pieniędzy parafialnych. W tle nagabywań pojawiała się kwestia tego nieszczęsnego zaświadczenia, że niby „my księdza ze wszystkich sił chronimy przed aresztowaniem, ale różnie może być…” – podkreśla nasz rozmówca. ~ ~ ~ Po opuszczeniu plebanii konwojenci z Rodziny zawieźli ks. Tadeusza P. do Krąpiewa nieopodal Bydgoszczy. Kompletnie zdezorientowany pamiętał później jedynie tyle, że umieszczono go w opustoszałym obiekcie wyglądającym na dawny klasztor lub pałacyk. – Nic więcej nie umiał powiedzieć. Ktoś go pilnował i dostarczał jedzenie. Nawiasem mówiąc, nie musieli go trzymać pod kluczem, bowiem był przekonany, że jedyną dla tej sytuacji alternatywą jest więzienie. Niewiarygodne? Też mu początkowo nie dowierzałem. Zmieniłem zdanie, gdy uprzytomniłem sobie, jak silnie był związany z dzieckiem… W Toruniu lokalne media codziennie zajmowały się nieznanym losem proboszcza, zaś Ewa P. złożyła na policji zawiadomienie o zaginięciu ojca swojego dziecka. Co w tej sytuacji zrobiła kuria? – Ksiądz kanclerz Andrzej Nowicki przekazał Tadeuszowi
do jakiegoś gabinetu i wycofał się na korytarz. Policjant już czekał. Doskonale wiedział, o co chodzi, bo po wylegitymowaniu dał duchownemu do podpisu papier z kilkuzdaniową deklaracją, że jest zdrowy i bezpieczny, nie ma wobec nikogo żadnych zobowiązań oraz nie życzy sobie, aby ujawniano komuś miejsce jego pobytu. – W tym pokoju był jeszcze jeden funkcjonariusz. Tadeusz zostawił mu numer telefonu do Ewy. Prosił, żeby poinformował ją, co się z nim dzieje. Że z rozkazu biskupa musiał wyjechać oraz nie wolno mu się w żaden sposób kontaktować z najbliższymi. Jeszcze tego samego dnia do Ewy P. faktycznie zadzwonił policjant, ale z Torunia. Był nim komendant komisariatu, który wezwał kobietę, żeby poinformować o zakończeniu poszukiwań, ponieważ jej przyjaciel „nawiązał osobisty kontakt z funkcjonariuszem komendy wojewódzkiej na terenie kraju i sporządził oświadczenie, że nie jest osobą zaginioną”. Po wizycie w Gdańsku ks. P. został odtransportowany z powrotem do Krąpiewa. Nazajutrz ktoś zawiózł go do Torunia. Tam jedynie przesiadł się do innego samochodu, by w towarzystwie znanego nam już Zbigniewa O. i jego małżonki Ewy pojechać prosto do Bąblińca (woj. wielkopolskie), gdzie Rodzina ma swoją kwaterę główną. Hacjenda jest
zakaz wychodzenia poza podwórze. Krzysztof S. zapoznał go z regulaminem i rozpoczęła się „resocjalizacja”. Reguły były proste: pobudka o 4 rano, a później ciężka praca fizyczna przeplatana modlitwami i pogadankami ideologicznymi. Przydzielono mu roboty w oborze i noszenie węgla. Był pod ciągłym nadzorem, bez dostępu do gazet, telewizora i zamykanego na klucz telefonu. Mógł co najwyżej porozmawiać z patrzącymi nań wilkiem nawiedzonymi „krewniakami”, traktującymi go niczym trędowatego. Nie wiedział, że Ewa P. złożyła 10 listopada 2009 r. w prokuraturze zawiadomienie o uprowadzeniu, a śledczy odrzucili zgłoszenie, posiłkując się kwitem, który podpisał w Gdańsku. Nie znał też oficjalnego komunikatu z 12 listopada, w którym kuria ogłosiła, że „podjął z własnej inicjatywy konieczne leczenie i nie życzy sobie w tym czasie żadnych kontaktów z osobami, które go poszukują”, co rzekomo dobrowolnie zadeklarował podczas wizyty w komendzie. – Mniej więcej w tym samym czasie Zbigniew O. przywiózł kolejny dekret ordynariusza. Papier dostał do ręki przełożony. Odczytał Tadeuszowi, kazał podpisać i zabrał z powrotem, żeby nie zostawiać śladów. Co w nim było? Biskup Suski skazywał go na pobyt w dotychczasowym miejscu odosobnienia aż do odwołania, w celu przygotowania się do „nowych zadań duszpasterskich”. Bezterminowy wyrok bez prawa apelacji. Pod koniec listopada 2009 r. w Bąblińcu pojawił się ks. Nowicki.
7
Przekazał Krzysztofowi S. tajne instrukcje biskupa, a ks. Tadeuszowi P. nowinę, że musi pozostać pod ochroną Rodziny co najmniej do przyszłorocznych wakacji, bo wciąż wisi nad nim groźba zamknięcia w najprawdziwszym świeckim kryminale. Tym bardziej że sprawa stała się rozwojowa i już nie chodzi o banalne zaświadczenie, lecz miliony złotych… – Kanclerz ujawnił (według Tadeusza – z niekłamaną satysfakcją), że złożył w prokuraturze donos na Ewę. Twierdził, że kuria zdobyła twarde dowody, jakoby jej majątek pochodził z oszustw, szantażu i zaboru kościelnego mienia. „Coś nam się wydaje, że pani Ewuni jest już coraz mniej w tym mieszkanku”, śmiał się, mówiąc o jej lokum na toruńskiej Starówce. Ks. Tadeusz zaczął odczuwać ostre dolegliwości sercowe, ale „resocjalizacji” nie przerwano. Gdy w styczniu 2010 r. „brat przełożony” postanowił zawieźć go do „rodzinnej” lekarki (na przedmieściach Poznania), badanie EKG wykazało, że przeszedł zawał. Terapię zaordynował mu Krzysztof S., ograniczając zakres obowiązków do... wywożenia gnoju z obory. ~ ~ ~ Ewa P. kontynuowała poszukiwania konkubenta, zlecając to zadanie firmie detektywistycznej. Oprócz względów emocjonalnych miała też powody czysto biznesowe, bowiem ks. Tadeusz P. był formalnym współwłaścicielem posiadanych przez nią nieruchomości oraz figurował w papierach jako partner nowej poważnej inwestycji, w którą wpompowała już prawie pół miliona złotych, a nie mogła zrobić żadnego kolejnego kroku bez jego podpisu. W połowie kwietnia 2010 r. kobieta dostała od pewnego kurialisty sygnał, że w wywiezieniu przyjaciela z pewnością maczał palce Zbigniew O. Zatelefonowała do szefa toruńskiej Rodziny, żądając wyjaśnień. Był tak oszołomiony, że nie zaprzeczył. Zaproponował spotkanie, ale nazajutrz je odwołał. „Jeśli uważa pani, że zrobiłem coś złego, proszę udać się do prokuratury” – oznajmił. Tymczasem w Bąblińcu aż się zagotowało. „Musimy cię natychmiast stąd wywieźć, bo źli ludzie są na twoim tropie” – panikował Krzysztof S. – Zawieźli kompletnie już oderwanego od rzeczywistości człowieka na dworzec, zapakowali do pociągu i bez żadnego nadzoru wysłali do szpitala psychiatrycznego w Świeciu. Dwukrotnie odwiedził go tam kanclerz, nakłaniając Tadeusza do zgody na umówienie mu wizyty w prokuraturze w sprawie fałszywego zaświadczenia – ujawnia prawnik J.S. „Tłumaczył mi, że tylko w ten sposób śledztwo zostanie zamknięte, a dziennikarze nie będą już mieli o czym pisać” – powie ks. P. w ostatnim słowie zakończonego przed trzema tygodniami procesu. Ciąg dalszy nastąpi… DOMINIKA NAGEL
8
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Na Kaczyńskich czapka gore Lech Kaczyński ustanowił rekord Polski w tempie ułaskawienia. Rzecz dotyczyła kolegi i wspólnika zięcia pana prezydenta… Złodziej usiłuje odwrócić od siebie uwagę, wrzeszcząc: „Łapaj złodzieja!”. Tą sprawdzoną w środowiskach kryminalnych metodą posłużyli się Mariusz Błaszczak i Adam Hofman, dwaj prominentni działacze PiS (odpowiednio szef klubu parlamentarnego oraz rzecznik partii), którzy na konferencji prasowej zwołanej w Sejmie 10 marca zażądali, aby prezydent Bronisław Komorowski natychmiast wytłumaczył się z podejrzanie wysokiej liczby ułaskawień (52 w ciągu siedmiu miesięcy urzędowania). Uroczyście ogłosili, że w celu uniemożliwienia głowie państwa dokonywania machlojek w przyszłości – ich partia wystąpi z projektem aktów prawnych regulujących stosowanie prawa łaski, bowiem obecne zasady „oparte są wyłącznie na konstytucji i wewnętrznych zarządzeniach prezydenta”. „Punktem odniesienia nowych przepisów będą wysokie standardy panujące w kancelarii świętej pamięci profesora Lecha Kaczyńskiego” – przekonywali.
C
Ich wystąpienie było efektem głośnej sprawy ułaskawienia 37-letniego Adama S., kolegi i wspólnika Marcina Dubienieckiego (zięć prezydenta Kaczyńskiego), która – zdaniem ludzi znających się choć trochę na obowiązujących procedurach – wygląda na ewidentny przekręt z udziałem najbliższych współpracowników teścia! Popatrzmy na kalendarium: ~ Adam S. został skazany 15 maja 2008 r. na rok i 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz 30 tys. zł grzywny za oszustwa na szkodę Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Wyrok zapadł bez procesu, w trybie dobrowolnego poddania się karze uzgodnionej z prokuraturą; ~ 5 lutego 2009 r. do Kancelarii Prezydenta wpłynął wniosek o ułaskawienie Adama S., a już 24 lutego podsekretarz stanu Andrzej Duda (wcześniej wice-Ziobro w Ministerstwie Sprawiedliwości, a w ostatnich
o naszemu niszczejącemu, zaniedbanemu miastu jest najbardziej potrzebne? Oczywiście dzwon! Bo dzięki niemu będzie czym dzwonić na trwogę! – oto jeden z wielu podobnych wpisów na łódzkim forum internetowym. O co chodzi? Zacznijmy ab ovo. Sto lat temu bez mała katoliccy mieszkańcy Łodzi sfinansowali tamtejszej katedrze „Zygmunta” – wielki i bogato rzeźbiony dzwon (1,7 metra wysokości i 2 m średnicy!). Było to wotum za ponowną koronację Matki Boskiej Jasnogórskiej na królową Polski, które miało zostać wizytówką miasta. Podczas I wojny światowej Niemcy już, już chcieli przetopić mosiężny dzwon na armatę, ale łodzianie zaproponowali, że dadzą im tyle metalu, ile waży obiekt, czyli – bagatela – ponad 6 ton! Jakimś cudem udało się zebrać potrzebny złom i Niemcy odstąpili od zniszczenia owego wotum wdzięczności. Dwadzieścia pięć lat później inni Niemcy nie poszli już na żaden układ. W 1943 roku zdjęli dzwon z katedralnej wieży, wywieźli poza granice miasta i słuch o nim zaginął. Wyparował. Także z ludzkiej pamięci. Z ludzkiej, co jednak nie znaczy, że z pamięci abp. Ziółka i jego ludzi. Wyżej wymienione towarzystwo dostało już (zwłaszcza za kadencji prezydenta Kropiwnickiego) w Łodzi wszystko, o czym tylko marzyło, więc zaczęło szukać w przeszłości… I teraz zamarzyło, aby „Zygmunt” znów dzwonił. Nad brudnymi i rozwalającymi się łódzkimi kamienicami, na których remonty nie ma grosza. Ziółkowy koncept podchwycili niektórzy okołokościółkowi dziennikarze. Na przykład Jacek Grudzień, lokalny dziennikarz TVP3 i Radia Łódź, oświadczył, że „dzwon z łódzkiej katedry budował jedność mieszkańców miasta.
wyborach kandydat PiS na prezydenta Krakowa) wystąpił do ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Czumy o informację dotyczącą przestępstw popełnionych przez skazanego. Po otrzymaniu żądanych materiałów szef Kancelarii Piotr Kownacki pismem z 8 maja poinformował Czumę, że prezydent wydał polecenie o wszczęciu postępowania ułaskawieniowego z urzędu i nie życzy sobie opinii sądu (Kownacki wyraźnie to zaznaczył!) wyrokującego w sprawie petenta. Jedyną konieczną w tej sytuacji podkładką było stanowisko rzeczonego prokuratora, który stanął okoniem i 22 maja „nie dostrzegał żadnych przesłanek przemawiających za wydaniem aktu łaski”, ale wykonując swą powinność, przesłał głowie państwa wszystkie akta; ~ 9 czerwca 2009 r. „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, wbrew negatywnemu wnioskowi Prokuratora Generalnego, zastosował prawo łaski” wobec kolegi swojego zięcia „poprzez skrócenie okresu warunkowego zawieszenia wykonania kary pozbawienia wolności do 1 roku i zarządzenie zatarcia skazania (…), mając na uwadze względy społeczne
Składali się na niego nie tylko katolicy i Polacy, ale także ludzie innych narodów i religii. Z łódzkiego Zygmunta wszyscy byli dumni”. Pięknie. Nie dodał tylko Grudzień, ile ta zabawa ma kosztować. A ma. Ponad 500 tysięcy złotych! „Mam pomysła! Lokalny biznes! – wykrzyknął przebudzony w środku nocy arcybiskup. – Tak jak przed wojną, tak i teraz fabrykanci powinni wspomagać miasto, a przede wszystkim taką szczytną inicjatywę”. Ale, o dziwo, współcześni „fabrykanci” olali sponsoring. Kuria więc zwróciła swe oczy w stronę niebożątek. O tak, dzieci w szkołach na okrągło dają
i humanitarne” – czytamy w archiwalnym komunikacie oznaczonym sygn. PU. 117-10-09. W końcowej fazie owej procedury (15 maja 2009 r., czyli wówczas, gdy ułaskawienie już praktycznie klepnięto) Dubieniecki i Adam S. podpisali w Gdańsku umowę notarialną Rep. A 3235/2009 o zawiązaniu swojej pierwszej spółki Nord-Meat Gdynia. Będą później współwłaścicielami jeszcze kilku innych biznesów… Jak wytłumaczyć ten cudowny zbieg dat i okoliczności? Kownacki twierdzi, że nie dotykał ułaskawień, ponieważ Duda „bezpośrednio szedł do prezydenta w tych sprawach”. Wywołany do tablicy Duda zapadł na amnezję i za żadne skarby nie może sobie przypomnieć historii Adama S. A na czym ów cud polegał? – Nie chodzi o samą łaskę, ale nieprawdopodobnie szybkie tempo załatwienia sprawy, bezspornie świadczące o tym, że ktoś z kancelarii cały czas ją pilotował. W normalnym trybie skazany składa wniosek do sądu, bo jeśli napisze bezpośrednio do prezydenta, to straci czas, ponieważ trafi ona bez rozpoznawania
do prokuratora generalnego, który nadaje jej właściwy bieg. Tylko w wyjątkowych, nie cierpiących zwłoki przypadkach zdarza się, że prokurator pomija sąd i przedkłada dokumentację bezpośrednio głowie państwa. Pan Kaczyński zainicjował taką właśnie procedurę w stosunku do 18 osób (ze względu na nagłą śmierć nie wszystkie zdążył doprowadzić do końca) na ponad 1800 wniosków, które wpłynęły za jego kadencji. Tylko w czterech przypadkach zdecydował się na ułaskawienie, nie zasięgając opinii sądu i mimo negatywnego stanowiska prokuratora generalnego. Dotyczyły one nośnej medialnie sprawy trzech zabójców, uczestników linczu we Włodowie, oraz nikomu rzekomo nieznanego, przypadkowego Adama S. Te głosy partyjnych propagandzistów o zwykłym zbiegu okoliczności są po prostu kpiną z inteligencji Polaków, a wytykanie Komorowskiemu 52 ułaskawionych jest haniebną nieuczciwością, bo każda z tych spraw wpłynęła jeszcze w okresie urzędowania jego poprzednika i miała pozytywne opinie sądu i prokuratora generalnego – podkreśla łódzki sędzia. ANNA TARCZYŃSKA
archikatedry św. Stanisława Kostki, pana Janusza Moosa – dyrektora Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, pana Piotra Machlańskiego – pełnomocnika dyrektora ŁCDiKP do spraw regionalnych, panią Agnieszkę Zalewską – przedstawiciela Banku Zachodniego WBK S.A., dr. inż. Tomasza Wojtatowicza – zastępcę
Dzwon na trwogę na zbiórki Caritasu, to i na dzwon dadzą. A jak nie, to się przyciśnie ich rodziców. W celu przyciskania dzieci stworzono specjalne dzwony-skarbonki (jeden wielki i kilka mniejszych odmian), które podróżują po państwowych placówkach oświatowych w całych mieście (patrz zdjęcia). Niestety, znakomita większość ich dyrektorów zamiast powiedzieć „wynocha ze świeckiej szkoły”, robi wiele, aby podlizać się władzy duchownej. Na internetowej stronie XXIII LO czytamy na przykład taki oto wpis: W setną rocznicę ufundowania Zygmunta dla miasta wśród łodzian narodził się pomysł, by przywrócić bijące serce Łodzi. Gospodarzem uroczystości była pani dyrektor Jolanta Swiryd, która zaprosiła zacnych gości: wicedyrektor Wydziału Wspierania Edukacji z Łódzkiego Kuratorium Oświaty panią Hannę Miszewską-Pawlak, księdza prałata Ireneusza Kuleszę – proboszcza
dyrektora Instytutu Fizyki Politechniki Łódzkiej, panią Alicję Juśkiewicz – redaktor Radia Łódź oraz panią Mariolę Gadomską – przewodniczącą Rady Rodziców XXIII Liceum Ogólnokształcącego. Punktem kulminacyjnym spotkania w naszej szkole było symboliczne odsłonięcie repliki dzwonu „Zygmunta” – skarbonki – przez proboszcza archikatedry św. Stanisława Kostki w Łodzi. Czyżby zatem w tym dzwoniącym szaleństwie uczestniczyła cała śmietanka pracowników łódzkiej edukacji? Skądinąd wiemy, że nie, ale kto się wychyli, wychyli… kielich gorzkiego Ziółka. A skarbonki wędrują w kółko od szkoły do szkoły. Każde odwiedziny określane są jako „uroczyste przekazanie” i „wielkie święto” – tak jakby to była najświętsza relikwia, a nie chamska skarbonka do wyłudzeń. W prasie i lokalnej telewizji można pooglądać twarzyczki zachwyconych malców wrzucających
do dzwonu-skarbonki swoje grosiki. Papierowe... Zgrzytania zębów rodziców (telefonują do redakcji „FiM”) nie słychać. W lokalnych serwisach informacyjnych mogliśmy usłyszeć z ust dyrektora jednego z łódzkich gimnazjów, że zbieranie pieniędzy na rzecz budowy dzwonu to „zaszczyt dla uczniów i dla szkoły”. Dyrektor zapewniał też, że „razem odbudujemy skradzione serce Łodzi”. Jakoś nam się do tej pory wydawało, że „sercem Łodzi” jest umierająca z braku funduszy ulica Piotrkowska. Ale nie. Już nie jest. I pewnie długo nie będzie. Są ważniejsze potrzeby. Dzwon! Oby dzwonił na trwogę. ARIEL KOWALCZYK
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r. – Czym miałby być ten dojrzały katolicyzm, o którego poszukiwaniu pisze Pan w swojej książce? – Książka i tytuł wyrosły z moich osobistych doświadczeń. Doświadczyłem głównie katolicyzmu niedojrzałego, nierefleksyjnego, bezkrytycznego, opartego na powtarzaniu wyuczonych formuł, na autorytecie i autorytaryzmie. Dojrzały katolicyzm to jest forma wiary, która bierze odpowiedzialność za swoje przekonania religijne. Stać ją na luksus refleksji nad tym, co zostało w takiej czy innej formie przekazane. To jest też zresztą wymóg dojrzałego człowieczeństwa – wiem, w co wierzę i jestem gotów zdać sprawę z tego, w co wierzę, jak mówi apostoł Piotr w swoim liście. Człowiek dojrzały ma argumenty pozwalające mu bronić swoich przekonań religijnych. Powinny być to argumenty racjonalne – niezależnie od tego, że wydaje się to sprzeczne z tym, co się z wiarą zwykle kojarzy. Mój katolicyzm pozwala mi na takie racjonalne wytłumaczenie. – Właśnie, mówi Pan – „mój katolicyzm”. A ja mam wątpliwości co do tego, czy jest Pan jeszcze katolikiem. Pisze Pan, że zachowuje „przyjazny dystans do doktryny katolickiej”. Na ile katolik może zachować dystans wobec katolicyzmu? Osią rzymskiego katolicyzmu jest posłuszeństwo papieżowi – kto nie jest posłuszny, ten nie jest katolikiem. Na czym wobec tego polega Pana związek z Kościołem? – Mój katolicyzm to jest katolicyzm hermeneutyczny. – Czyli jaki? – Racjonalny, poszukujący zrozumienia. To jest katolicyzm, który ma 2000 lat i podlegał ogromnym zmianom. Zmianom tym podlegało również papiestwo. – Katolicyzm nie bardzo się do tych zmian przyznaje. Raczej usiłuje sprawiać wrażenie, że od początku był taki jak teraz. – Takie wrażenie próbuje sprawiać tzw. Nauczycielski Urząd Kościoła, czyli biskupi. Ale jak się czyta, tak jak ja to robię od kilkudziesięciu lat, teologów, historyków teologii, to u nich tego przekonania o niezmienności nie ma. Najpoważniejsi teologowie mają najpoważniejszy problem z doktryną – tutaj wpisuję się nurt krytyczny refleksji nad katolicyzmem. Uważam, tak jak wielu innych teologów, że jednym z najbardziej kłopotliwych dogmatów jest dogmat o nieomylności papieskiej. Nawet jeśli zastosujemy bardzo subtelne wyjaśnienia, na czym miałaby polegać ta nieomylność (ma zastosowanie tylko w określonych sytuacjach, tylko przy orzeczeniach w kwestiach wiary i moralności), to i tak uważam, że jest to dogmat niepotrzebny. – Ale to, co Pan przed chwilą powiedział, jest niezgodne z wiarą katolicką. – No dobrze, ale w takim razie możemy odwrócić problem mojej
ZAMIAST SPOWIEDZI
9
Umysł wyzwolony O wierze, niewierze, herezji, poszukiwaniach własnej drogi życia, rozmawiamy z prof. Stanisławem Obirkiem, teologiem, antropologiem kultury, wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego, byłym kapłanem jezuitą, redaktorem czasopisma „Open Theology”. Profesor jest autorem m.in. wydanej ostatnio książki „Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu”. prawowierności i zapytać tak: na ile polski katolicyzm jest zgodny z katolicyzmem rozumianym jako wyznanie wyrastające z nauki Jezusa Chrystusa? Tutaj mam większe wątpliwości niż niejeden katolik może mieć wobec tego, w co ja wierzę. Polski katolicyzm jest bardzo odległą od oryginału formą praktykowania chrześcijaństwa. Mam wrażenie, że ma więcej wspólnego z jakimiś pogańskimi wierzeniami ludów słowiańskich niż… – Boję się, że ci nasi Czytelnicy, którzy sympatyzują z religią słowiańską, obrażą się na taką sugestię… – To może sprecyzuję: polski katolicyzm to bardziej forma religijności związana z minionymi czasami, feudalizmem, ale także systemem komunistycznym… – Chce Pan powiedzieć, że współczesny katolicyzm przyjął pewne komunistyczne założenia? – W tym sensie, że najpierw wierzono, iż najważniejszy jest autorytet pana i króla, a w komunizmie – pierwszego sekretarza. I w jednym i w drugim systemie nie kwestionowano autorytetów. Polski katolicyzm jest bardzo zanurzony w historię w tym złym sensie. Nie odkleił się od autorytarnych form myślenia, a czasem nawet totalitarnych. Nie daje możliwości, aby pytać „dlaczego?”. To nie ma z prawdziwym chrześcijaństwem nic wspólnego. Nowy Testament oswaja nas z ciągłym pytaniem: ludzie stale pytają o coś Jezusa i Jezus też zadaje pytania. Wiara jest oparta na poszukiwaniu, na kwestionowaniu, na dochodzeniu do prawdy, czasem na błądzeniu. A polski katolicyzm jest autorytarną formą myślenia, a właściwie autorytarną formą niemyślenia. – Mówi Pan o 2000 lat katolicyzmu, o nauce Jezusa Chrystusa. Ale czy to nie jest tak, że Kościół przynajmniej dwukrotnie radykalnie zerwał z nauką Chrystusa? Raz w erze Konstantyna,
kiedy zerwano z wiarą, że królestwo Jezusa nie jest z tego świata, a cesarze stali się sponsorami Kościoła. A drugie zerwanie było wtedy, gdy papieże ogłosili się panami całego Kościoła. Co katolicyzm ma dzisiaj wspólnego z Jezusem z Nazaretu? – Nie odkrywa Pan Ameryki. Podobnie mówili chrześcijanie, którzy się z tą ewolucją nie godzili. Ten nurt tak zwanej herezji został wyprodukowany przez Kościół, to był nurt sprzeciwu wobec tych roszczeń, wobec tych nowych, niezgodnych z Ewangelią adaptacji Kościoła do świata. Konstantyn dokonał upolitycznienia religii. Podporządkował sobie Kościół w sposób łagodny i wymiernie korzystny dla urzędników kościelnych – zwłaszcza biskupów. Bo biskupi i księża stali się po prostu urzędnikami cesarskimi. A urzędnik bronił oczywiście swojego suwerena, który mu zapewniał uprzywilejowaną pozycję. Ale byli ludzie, którzy się temu sprzeciwiali. – Waldensi? – Tak, w średniowieczu na przykład waldensi, bo świętego Franciszka Kościół sobie oswoił. I byli ci ludzie skutecznie mordowani, o ile nie udało im się schować lub uciec. To byli tacy ludzie jak Piotr Waldo – oni chcieli nawiązać do oryginalnego źródła chrześcijaństwa, do Ewangelii. Rzeczywiście, doszło w Kościele do wielkiego zafałszowania, powiedziałbym nawet, że czegoś więcej niż zerwania. Zrobiono to pod pozorem wierności Chrystusowi, wierności wezwaniu: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. – A czy ten fragment Ewangelii nie był przypadkiem później wtrącony przez redaktorów? – Tak, to jest późniejszy dopisek, bo nie wiadomo do końca, czy to powiedział Jezus. I jeśli już powiedział, to był to Jezus zmartwychwstały, no i tu też nie wiemy, co dokładnie powiedział.
– To chyba niewiele wiemy na pewno, jeśli chodzi o początki chrześcijaństwa… – W ogóle oparcie ewangelizacji na metodach mało ewangelicznych, to jest nie tylko zerwanie – to jest zafałszowanie. Właściwie to zafałszowanie Ewangelii trwało do soboru watykańskiego II. – No właśnie, w Pana książce nie ma jednoznacznej oceny tego, czym był ten sobór. Tradycjonaliści mówią, że to była zdrada; reformatorzy, że przeciwnie – powrót do źródeł wiary. – Bo to nie jest jasne Nie wiadomo, jakie były intencje. Czy miał to być szczery powrót do prawdziwej wiary, czy tylko makijaż. – Makijaż? Może mistyfikacja? – Makijaż, który miałby groźne oblicze zafałszowanej religii podać w bardziej zjadliwej formie. – A może to było trochę jedno i drugie? – Jestem przekonany, że w zamyśle tych, którzy pisali dokumenty soborowe – Congara, Rahnera, Künga, von Balthasara, Ratzingera jeszcze wtedy – to miało być zerwanie z przeszłością, radykalna reforma, powrót do źródeł. Ci ludzie myśleli tak – albo zrywamy z tą feudalną przeszłością, absolutystycznymi roszczeniami, albo przestaniemy istnieć, staniemy się sektą. W ich intencji to było zerwanie. Natomiast w intencji papieża i biskupów to był tylko taki lifting, nowy makijaż. Myśleli tak – musimy się otworzyć, musimy się więcej uśmiechać, musimy zmieniać PR, bo inaczej nam się nie uda. – Jak Pan ocenia efekty soboru, pomijając już intencje jego twórców? – W Polsce sobór został po prostu przemilczany. Między latami 60. a współczesnością, czyli między Wyszyńskim, Glempem a Michalikiem jest ciągłość. Nie ma żadnego zerwania. Nawet nie zmienił się język. To
jest ciągle ten sam język nakazowo-lękowy. Nie ma rozmowy, bo hierarchia się boi, że wszelkie kwestionowanie wszystko rozwali. Zgadzam się z diagnozą, że od momentu, w którym Konstantyn został szefem Kościoła – bo on nie tylko zwoływał sobory, ale był też arbitrem pomiędzy różnymi partiami biskupów – mamy do czynienia z zafałszowaniem Ewangelii. Od kilkudziesięciu lat w Kościele są próby powrotu do źródeł, ale bardzo nieśmiałe. I one nie wszędzie się udają. – Zabawne jest to, że Konstantyn – głowa Kościoła – nie był nawet ochrzczony… – Owszem, ochrzcił się na łożu śmierci, aby pójść prosto do nieba, co było wyrazem magicznego myślenia. – Mówi Pan w podtytule książki o „dojrzałym katolicyzmie”. To mi nie daje spokoju. Bo dojrzałość to jest zdolność do stania na własnych nogach, umiejętność wzięcia odpowiedzialności za siebie i za innych. A katolicyzm wydaje mi się formą zdziecinnienia, bo polega na oddaniu życia w cudze ręce – w ręce urzędników Kościoła, którzy mi mówią, co jest dobre, a co złe. Kościół mówi o sumieniu, ale kto żył według sumienia, ten lądował na stosie. Katolicyzm to niedopuszczenie człowieka do dojrzałości – po to, aby nim sterować. – Rzeczywiście, to jest poważny problem. Rozsądek nakazywałby po powiedzeniu „A”, czyli opowiedzeniu się za autonomicznym rozumem, powiedzieć także „B”, czyli odrzucić autorytarne formy kierowania moim sumieniem. – Czyli odrzucić katolicyzm? – Owszem. Ale ja uzurpuję sobie prawo do powiedzenia, że istnieje jeszcze trzecie rozwiązanie... Druga część wywiadu – za tydzień. Rozmawiał ADAM CIOCH
10
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
POD PARAGRAFEM
W
ostatnich tygodniach rząd bardzo przyspieszył prace nad wprowadzeniem reformy funduszy emerytalnych. Najpierw z pomocą SLD koalicja rządowa obroniła projekt przed storpedowaniem go przez PiS. Później wprowadzono go do błyskawicznych prac legislacyjnych, które zapewne zakończą się przegłosowaniem tego, co zaplanował Tusk. A chodzi o to, aby o 2/3 zredukować kwoty przekazywane do OFE. Ma to ograniczyć namnażanie się długów państwa spowodowanych wadliwą reformą emerytalną, którą zrealizowano 12 lat temu. W trakcie prac legislacyjnych odbyła się też od dawna oczekiwana debata publiczna pomiędzy ministrem finansów Jackiem Rostowskim a Leszkiem Balcerowiczem, który grał w niej rolę ekonomisty zatroskanego o pieniądze obywateli i rozwój kraju. Po obejrzeniu dyskusji łatwo rozumieć, dlaczego Balcerowicz tak długo unikał starcia na wizji. Po prostu słusznie podejrzewał, że to starcie przegra. Balcerowicz mniej więcej od połowy debaty był coraz bardziej sfrustrowany. Nie tylko dlatego, że miał raczej słabe argumenty, ale też z tego powodu, że jego rozmówca był lepszy w stosowaniu chwytów propagandowych. Rostowski traktował Balcerowicza protekcjonalnie („Leszku, po raz czwarty nie potrafisz wytłumaczyć telewidzom Twoich racji”; „Leszku,
Dwie OFErty W publicznej dyskusji Balcerowicz–Rostowski na temat OFE ważniejsze było to, czego nieco skołowanym telewidzom nie powiedziano, od tego, co powiedziano. przyszedłeś na tę debatę nieprzygotowany”) i zadawał celne i efektowne razy. Na przykład wtedy, gdy wskazał na zachwalany przez Balcerowicza absurd słowackich rozwiązań lub wypomniał mu, że reformę wprowadzano tylko na podstawie chilijskich doświadczeń (pisaliśmy o tym jako pierwsi siedem lat temu), które jak pięść do nosa pasowały do możliwości polskich. Balcerowicz miał okazje, aby także celnie zaatakować Rostowskiego, ale zabrakło mu albo wiary w możliwość własnej wygranej, albo sprytu i tupetu, które nieustannie demonstrował jego przeciwnik. Dość powiedzieć, że wypadł mizernie, a jeśli w sondażach przyznawano mu często zwycięstwo w tej dyskusji, to raczej z powodu niechęci respondentów do rządowego projektu reform niż z powodu rzeczywistych wrażeń z samej debaty. Ponadto zupełnie zawiedli dziennikarze prowadzący debatę, a zwłaszcza red. Baczyński – naczelny „Polityki”. Sens takich pojedynków
jest zresztą dyskusyjny, bo często wygrywa w nich nie ten, kto ma rację i lepsze pomysły, ale człowiek bardziej arogancki, obdarzony tupetem czy aktorsko utalentowany. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że emerytalna reforma autorstwa Balcerowicza jest obciążona kilkoma poważnymi wadami, których projektowane poprawki obecnego rządu nie znoszą. Pierwsza i podstawowa to kwestia stopy zastąpienia. Obecnie wynosi ona 60 procent (emeryt średnio dostaje jako pierwszą emeryturę 60 procent średniej pensji z ostatnich lat). Po reformie Balcerowicza najpierw miało to być 40 procent (o 1/3 mniej niż teraz), a teraz okazuje się, że tylko 30 procent (a więc o połowę mniej niż obecnie!). Rodzi się podstawowe pytanie – skoro nie zmniejszono nam składek, a świadczenia dostaniemy znacznie mniejsze, to co się dzieje z naszymi pieniędzmi?! Dlaczego ci, którzy będą mieli emerytury z OFE,
Porady prawne Służebność przesyłu Pod moją działką przebiegają przewody elektryczne, które wkopane zostały przez zakład energetyczny w celu doprowadzenia prądu do mojego sąsiada. Zastanawiam się, czy z tego tytułu przysługuje mi jakieś odszkodowanie i w jaki sposób mogę je uzyskać. Jeśli zakład energetyczny planuje przeprowadzenie przez prywatną nieruchomość sieci przesyłowych lub takie urządzenia już się tam znajdują, właścicielowi działki przysługuje z tego tytułu wynagrodzenie. Najkorzystniejszym rozwiązaniem w celu uregulowania sytuacji prawnej jest zawarcie z zakładem umowy o służebność przesyłu. Powinna być ona sporządzona przez notariusza. W umowie tej strony określają szczegółowy zakres czynności, których może dokonać zakład w stosunku do prywatnej nieruchomości w celu instalacji i utrzymania urządzeń przesyłowych. Właścicielowi nieruchomości za ustanowienie służebności może przysługiwać wynagrodzenie, którego wysokość i zasady wypłaty będą ustalone w umowie. Element ten nie jest jednak obligatoryjny, a więc strony mogą umówić się na ustanowienie nieodpłatnej służebności. Jeśli przewody
od dawna znajdują się na terenie nieruchomości, w umowie tej można również ustalić zasady i wysokość wynagrodzenia za okres wcześniejszy. Jeśli zakład nie wyraża zgody na zawarcie powyższej umowy, sprawę można skierować do sądu, który na mocy orzeczenia ustanowi służebność przesyłu i jednocześnie określi wysokość wynagrodzenia dla właściciela. Roszczeń o wynagrodzenie można również dochodzić poza umową o ustanowienie służebności przesyłu. Jeśli zakład korzystał z prywatnej nieruchomości, mimo że nie zawarł w tym przedmiocie żadnej umowy z właścicielem, traktowany jest jak posiadacz samoistny w złej wierze. Oznacza to, że za bezumowne korzystanie z cudzej rzeczy musi zapłacić właścicielowi wynagrodzenie. Na takim stanowisku stanął również Sąd Najwyższy, dając temu wyraz m.in. w wyroku z dnia 25.02.2004 r., sygn. akt II CK 32/03. Zapłaty można jednak żądać tylko do 10 lat wstecz – tyle bowiem wynosi okres przedawnienia roszczenia. Prócz wynagrodzenia zakład musi również wypłacić odszkodowanie, jeśli w wyniku umieszczenia linii przesyłowych doszło do pogorszenia gruntu, a także zwrócić właścicielowi wartość zbiorów, których ten nie uzyskał
na skutek umieszczenia tam urządzeń przesyłowych.
Kasacja Proszę o wyjaśnienie terminu „kasacja”. Czy w Sądzie Najwyższym jest konieczna obecność wnoszącego skargę, czy też prawnika, a może obydwu tych osób? Czy możliwe jest zwolnienie od kosztów? „Kasacja”, czyli skarga kasacyjna zaliczana jest do tzw. nadzwyczajnych środków zaskarżenia i przysługuje ona stronie, Prokuratorowi Generalnemu, Rzecznikowi Praw Obywatelskich lub Rzecznikowi Praw Dziecka od wydanego przez sąd drugiej instancji prawomocnego wyroku lub postanowienia w przedmiocie odrzucenia pozwu albo umorzenia postępowania – kończących postępowanie w sprawie. Jednak nie w każdej sprawie zakończonej prawomocnym wyrokiem sądu drugiej instancji będzie możliwe wniesienie skargi kasacyjnej. Zgodnie z art. 3982 kodeksu postępowania cywilnego skarga kasacyjna jest niedopuszczalna w sprawach o prawa majątkowe, w których wartość przedmiotu zaskarżenia jest niższa niż pięćdziesiąt tysięcy złotych, w sprawach gospodarczych – niższa niż siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych, a w sprawach
mają zostać ograbieni w ten sposób?! Dlaczego my teraz opłacamy relatywnie (bardzo relatywnie!) wysokie emerytury naszych poprzedników, aby potem dostać w zamian marne grosze? Niech więc Balcerowicz nie stroi się w piórka obrońcy naszych oszczędności, bo reformę wprowadził po to, aby zmniejszyć, a nie zwiększyć nasze emerytury. Druga kwestia to problem kobiet – w obecnym stanie systemu są one wielkimi przegranymi. Większość z nich będzie nędzarkami skazanymi na życie z pomocy społecznej, bo będą dostawać najniższe świadczenia. Winien tu jest system (przechodzą na emerytury wcześniej niż mężczyźni) i… macierzyństwo. System nie premiuje poświęceń dla społeczeństwa, lecz sumę składek. A tych się nie odkłada także w czasie urlopów wychowawczych. Podczas debaty nikt się o tym nawet nie zająknął. I ostatnia sprawa – nikt nie zapytał Balcerowicza o związki jego fundacji z bankami będącymi właścicielami OFE. Wydaje mi się, że to jest podstawowa informacja, którą powinni otrzymać telewidzowie, aby wiedzieli, kto jest kim na ekranie.
Bo Rostowski przedstawiał racje rządu, a co do Balcerowicza, to nie bardzo wiadomo, w jakim charakterze tam występował. Obrońcy własnych reform, szefa jednej z fundacji, lobbysty OFE, zatroskanego obywatela czy znanego ekonomisty? I jest jeszcze jedno ważne i niezadane pytanie. Dlaczego żaden rozwinięty gospodarczo kraj świata (poza Szwecją) nie wprowadził u siebie systemu podobnego do naszego (czyli de facto – chilijskiego)? Sama Szwecja zrobiła to zresztą w bardzo ograniczonym zakresie, a na tamtejszych funduszach spoczywa o wiele większa odpowiedzialność. Dlaczego kraje zachodnie, które kryzys demograficzny dopadnie szybciej, podążają inną drogą, a nie naśladują Polski? Dlaczego nie mówi się o alternatywnych rozwiązaniach? I dlaczego ubezpieczonym nie daje się szansy na całkowite wyjście z OFE i przejście do ZUS-u? Czy nie dlatego, aby bronić interesów finansowych korporacji kosztem wolności i kieszeni emerytów? Chociaż osobiście uważam, że projekt rządu w sprawie OFE jest krokiem we właściwym kierunku (ogranicza namnażanie długu), to jednak jest posunięciem niewystarczającym, bo nie daje prawdziwego wyboru i nie załatwia podstawowej kwestii – problemu przyszłych biedaemerytur. Do sprawy wrócimy. ADAM CIOCH
z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych – niższa niż dziesięć tysięcy złotych. W sprawach z zakresu ubezpieczeń społecznych skarga kasacyjna przysługuje niezależnie od wartości przedmiotu zaskarżenia w sprawach o przyznanie i o wstrzymanie emerytury lub renty oraz o objęcie obowiązkiem ubezpieczenia społecznego. Skarga kasacyjna przysługuje niezależnie od wartości przedmiotu zaskarżenia także w sprawach o odszkodowanie z tytułu szkody wyrządzonej przez wydanie prawomocnego orzeczenia niezgodnego z prawem. Ponadto nie jest możliwe wniesienie skargi kasacyjnej w sprawach: 1) o rozwód, separację, alimenty, czynsz najmu lub dzierżawy oraz o naruszenie posiadania; 2) dotyczących kar porządkowych, świadectwa pracy i roszczeń z tym związanych oraz o deputaty lub ich ekwiwalent; 3) rozpoznanych w postępowaniu uproszczonym; 4) od wyroku ustalającego nieistnienie małżeństwa lub orzekającego unieważnienie małżeństwa, jeżeli choćby jedna ze stron po uprawomocnieniu się wyroku zawarła związek małżeński. W postępowaniu przed Sądem Najwyższym obowiązuje zastępstwo stron przez adwokatów lub radców prawnych. Zastępstwo to dotyczy także czynności procesowych związanych z postępowaniem przed Sądem Najwyższym, podejmowanych przed sądem niższej instancji.
Obowiązku tego nie stosuje się w postępowaniu o zwolnienie od kosztów sądowych oraz o ustanowienie adwokata lub radcy prawnego oraz gdy stroną, jej organem, jej przedstawicielem ustawowym lub pełnomocnikiem jest sędzia, prokurator, notariusz albo profesor lub doktor habilitowany nauk prawnych, a także gdy stroną, jej organem lub jej przedstawicielem ustawowym jest adwokat, radca prawny lub radca Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Z zasady postępowanie przed Sądem Najwyższym odbywa się na posiedzeniu niejawnym, zatem strony oraz ich pełnomocnicy nie uczestniczą w tym posiedzeniu. Rozprawa przed Sądem Najwyższym odbywa się wtedy, gdy w sprawie występuje istotne zagadnienie prawne, a skarżący złożył w skardze kasacyjnej wniosek o jej rozpoznanie na rozprawie. W przypadku skierowania sprawy na rozprawę co do zasady obecność stron oraz ich pełnomocników jest obowiązkowa. Zwolnienie od kosztów odbywa się przed Sądem Najwyższym na takich samych zasadach jak przed sądami I i II instancji. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
P
olitycy i ludzie nauki od dłuższego czasu szukają przyczyn niskich notowań większości polskich uczelni w światowych rankingach. Ich uwaga skupia się na skromnych wydatkach budżetu państwa na naukę i badania. Umknęła im za to rzecz bardzo istotna – cicha postępująca klerykalizacja polskiego życia naukowego oraz głoszenie pod pozorem nauki treści ideologicznych zalecanych przez Watykan. Przykładem mogą być tak zwane listy czasopism punktowanych. Zgodnie z informacjami, jakie opublikowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, znajdują się na nich najlepsze krajowe i zagraniczne periodyki naukowe, a naukowcy, którzy w nich publikują, dostają punkty za każdy większy tekst. Im więcej ich zbiorą, tym więcej pieniędzy z budżetu państwa dostanie zakład, katedra, instytut, wydział i uczelnia, na której pracują. Problem w tym, że na owej liście jest coraz więcej czasopism redagowanych przez klerykałów, gdzie publikowane są treści wcale nie naukowe, a często jawnie kłamliwe. Jednym z nich jest kwartalnik „Życie i Płodność”, którego wydawcą jest założona przez grupę lekarzy fundacja o tej samej nazwie oraz Międzywydziałowe Centrum Bioetyki Uniwersytetu im. Jana Pawła II w Krakowie. Z założenia ma to być niezależne forum debaty medyków i filozofów o „kontrowersyjnych w ujęciu etyczno-moralnym tematach, z którymi każdy lekarz praktyk spotyka się niemal na co dzień, szczególnie przy stole operacyjnym”. Jego wiodący autor – profesor dr habilitowany Stanisław Marian Gabryś z wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego – poddał analizie między innymi metody badania nasienia oraz stosunek lekarzy do stosowania prezerwatyw. Swoje zainteresowanie autor tłumaczy tak: „Niestety, w Polsce nie mamy żadnej uczelni katolickiej nauczającej medycyny, a zatem – w jaki sposób, od kogo kandydat na studenta, student, czy specjalizujący się w ginekologii i położnictwie lekarz ma się dowiedzieć, jakie winno być jego postępowanie, aby nie naruszało chrześcijańskich norm etyczno-moralnych? Tej wiedzy nie ma w profesjonalnych podręcznikach i poza zajęciami w ramach podstaw filozofii czy humanistycznego ujęcia zagadnień medycznych tej problematyki student czy specjalizujący się w ginekologii i położnictwie nie usłyszy od nauczycieli akademickich”. Po takim wstępie dodaje roztropnie: „(…) nauka była, jest i winna być jedna, bowiem nauka jest prawdą i można ją udowodnić. Osobiście jestem zwolennikiem medycyny naukowej, a medycyna, jeśli ma być nauką, musi być oparta na dowodach naukowych”. Jednak w przypadku badań nasienia nauka nie odpowiedziała na pytanie, jak je „etycznie” pobierać. Profesor Gabryś
zwraca uwagę, że wszystkie dotąd stosowane metody pozyskania spermy do analiz są wadliwe etycznie. Chodzi oczywiście o masturbację, którą Kościół katolicki uważa za grzech ciężki. Zdaniem profesora w obliczu tego grzechu jedynym wyjściem jest… zaprzestanie eksperymentów nad poprawą jakości nasienia przy leczeniu bezpłodności. Wystarczy bowiem,
A TO POLSKA WŁAŚNIE można oszukiwać pacjentów i radzić im stosowanie gumek. Czy to nie dziwne, że 99,9 proc. lekarzy w normalnych krajach jest innego zdania? Naukowy (zdaniem pani minister Barbary Kudryckiej) kwartalnik „Życie i Płodność” stał się także platformą promocji klerykalnych prawników. Jednym z częstszych gości tego pisma jest doktor prawa cywilnego Leszek Bosek.
Doktor Bosek pisze, że prawników na manowce sprowadził artykuł ustawy antyaborcyjnej, na mocy którego „osoby objęte ubezpieczeniem społecznym i osoby uprawnione na podstawie odrębnych przepisów do bezpłatnej opieki leczniczej mają prawo do bezpłatnego przerwania
Restrykcyjna polska ustawa antyaborcyjna jest zbyt mało radykalna, a ateiści szykanują wierzących – oto tezy wygłaszane na świeckich publicznych uczelniach oraz publikowane w czasopismach honorowanych przez resort nauki.
11
aby sądy traktowały „dziecko poczęte” jak przedmiot. Odszkodowania, które muszą płacić lekarze (w rzeczywistości unikalne przypadki!) stają się karą za działania służące ratowaniu życia i zdrowia człowieka w fazie prenatalnej – przekonuje doktor Bosek. Jest to według niego działanie sprzeczne nie tylko z dogmatyką prawa odszkodowawczego, ale także z konstytucyjną gwarancją ochrony godności człowieka. Doktor Bosek przestrzega, że doprowadzi to do sytuacji, w której „(…) przeciętny lekarz, pod presją sankcji odszkodowawczych, wszelkie wątpliwości diagnostyczne – które w diagnostyce prenatalnej są przecież czymś naturalnym – będzie rozstrzygał na niekorzyść dziecka. Unicestwione dziecko nie będzie bowiem zagrożeniem w sądzie, a zirytowani rodzice w towarzystwie dziennikarzy owszem. Sądy mogą więc wymusić
Wiedza nadprzyrodzona zdaniem profesora Stanisława Gabrysia, „skupić się na baczniejszej obserwacji cyklu i naturalnych metodach rozpoznawania płodności”. Odpowiada to, zdaniem autora, naturze człowieka, gdyż „stwórca był (…) rozrzutny, jeśli chodzi o męską komórkę rozrodczą, bowiem proces prokreacji u człowieka (…) zakłada ogromne marnotrawstwo męskich komórek rozrodczych. Z dziesiątków milionów zostaje jedna. Reszta ulega unicestwieniu. A zatem, idąc tym tokiem rozumowania, nasuwa się (…) refleksja: Czy rzeczywiście jest sens walki o każdy plemnik?”. Rezygnacja ze szczegółowej diagnozy stanu nasienia ma zapobiec złu, jakim jest zapłodnienie in vitro. Szczególnie w przypadkach, kiedy mężczyzna nie posiada w swoim nasieniu komórek rozrodczych. Dla takich par Gabryś ma jedną, „naukową” radę: adopcję dziecka. Ostrzega bezpłodnych rodziców przed podszeptami ludzi, którzy powiedzą: „Pomogę wam (…) – użyjmy nasienia innego mężczyzny!”. Bardzo ciekawa jest ocena spirali wewnątrzmacicznej, jaką sporządził wrocławski ekspert. Według niego, jej działanie jest „ponad wszelką wątpliwość działaniem aborcyjnym – i tylko jako takie może być rozpatrywane, co do tego nie ma żadnej dyskusji”. Nieważne, że zupełnie co innego przeczytamy w zagranicznych i krajowych podręcznikach medycznych, bo i tak spirala jest „ze wszelkich punktów medycznych naganna i stosowana być nie powinna”. To samo dotyczy prezerwatywy. Profesor Gabryś odkrył, że jej użycie nie redukuje „możliwości zakażenia wirusem nabytego spadku odporności”, czyli HIV. Nie
Ten wykładowca z Uniwersytetu Warszawskiego jest także doradcą Sejmu RP oraz zasiada w Sądzie Polubownym przy Komisji Nadzoru Finansowego. W jego tekstach oraz wykładach powtarza się następująca teza: „Dramatyczna niemoc polskiego parlamentu w kwestiach bioetycznych jest związana (…) z małą aktywnością środowisk społecznych (tu katolickich – przyp. red.). Bezczynność parlamentu prowadzi do tego, że miejsce władzy zwierzchniej w Polsce zajmuje nie Naród i jego reprezentanci: posłowie i senatorowie (…), ale niedemokratycznie wyłaniani urzędnicy i sędziowie. Prowadzi to do ugruntowania się zasady, że lekarz lub zakład opieki zdrowotnej ponosi odpowiedzialność odszkodowawczą za skutki urodzenia dziecka wbrew woli matki”. Ogranicza to – zdaniem doktora Boska – ustawową zasadę ochrony życia od poczęcia. I dlatego tak ważne jest jej wpisanie do konstytucji. Obowiązująca dzisiaj ustawa antyaborcyjna jest bowiem zbyt liberalna i pozwala na „zgodne z prawem zabójstwo niewinnych dzieci poczętych w następstwie gwałtu lub niepełnosprawnych”. Co gorsza, jak zauważa wykładowca, sędziowie doszli do wniosku, że lekarz może być odpowiedzialny wobec rodziców dziecka za jego urodzenie, jeżeli dziecko urodziło się wbrew ich woli, w sytuacji, w której ustawa o planowaniu rodziny dopuszcza przerwanie ciąży, np. wtedy, gdy „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”.
ciąży w publicznym zakładzie opieki zdrowotnej”. Zdaniem doktora Boska liberalna wykładnia tego przepisu doprowadziła do przyjęcia zasady, że lekarz, który nie zlecił badań prenatalnych lub źle je zinterpretował, jest zobowiązany do pokrycia części kosztów leczenia i utrzymania dziecka niepełnosprawnego. Dalsze oburzenie naukowca z Uniwersytetu Warszawskiego wywołało to, że sędziowie Sądu Najwyższego uznali za oczywisty błąd lekarza nieskierowanie pacjentki na badania prenatalne także wtedy, gdy ona o to nie poprosiła. Prowadzi to do błędnego, jak twierdzi Bosek, uznania za ważniejsze praw kobiet od praw płodu. Zmusza to lekarzy do działania naruszającego reguły kodeksu etyki lekarskiej. Przewiduje on bowiem, że obowiązkiem medyków jest podejmowanie „starań o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”. A inwazyjne badania prenatalne – według Boska – wiążą się z ryzykiem poronienia. Cóż z tego, że ryzyko to jest nieporównanie mniejsze od ryzyka wystąpienia chorób, które dzięki ww. badaniom można wyleczyć? Cywilizowany świat musi trząść się ze śmiechu… W swojej polityce, zdaniem autora, sędziowie poszli jeszcze dalej i zaczęli zasądzać odszkodowania od lekarzy, „którzy nie unicestwili płodu poczętego wskutek czynu zabronionego!”. W swoich publikacjach oraz w trakcie wykładów doktor Bosek z orzeczeń Sądu Najwyższego wyciąga ponury obraz państwa polskiego. Państwa, które pozwala rzekomo,
sankcjami odszkodowawczymi radykalne obniżenie poziomu ochrony życia ludzkiego w Polsce, i to bez jakichkolwiek zmian w ustawie aborcyjnej”. Jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie ustawowego zakazu zasądzania odszkodowań z tytułu urodzenia dziecka. Nie możemy przy tym zapomnieć, że takie orzecznictwo Sądu Najwyższego swoje źródła czerpie z… ateistycznej i wrogiej zachodniej cywilizacji koncepcji praw człowieka. Dowiedzą się o tym przyszli pracownicy administracji państwowej i dziennikarze kształcący się także na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu i Uniwersytecie Humanistyczno-Przyrodniczym w Siedlcach. Jedynym ratunkiem jest powrót do zasad, jakie obowiązywały przez „zbrodniczą rewolucją francuską”. Pozwoli to – zdaniem profesora Jacka Bartyzela oraz doktora habilitowanego Adama Wielomskiego – na odbudowę cywilizacji i zdrowego państwa, które skończy z dyskryminacją katolików. Bo są oni ponoć największą dyskryminowaną grupą w Polsce! Jak dowodzi z kolei doktor prawa Joanna Taczkowska z Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, we współczesnej Polsce ludzie wierzący są szykanowani i poniżani w imię ochrony praw radykalnej ateistycznej mniejszości. Policja i prokuratura nie chcą ścigać bluźnierców. A katolicy nie mają ponoć prawa do swobodnego krytykowania ateistycznych treści. Uff, można dosłownie zgłupieć od studiowania na państwowej uczelni w tym biednym kraju. MiC
12
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (51)
Trudny rok 1981 Na początku 1981 roku sytuacja Polski była ogólnie zła. Tak zwanych szarych ludzi bulwersowały powszechne braki w zaopatrzeniu i długie kolejki, a nad krajem wisiała groźba zbrojnej interwencji państw Układu Warszawskiego, która miała stłumić działalność „Solidarności”. Wprawdzie przedstawicielom polskiej władzy udało się odwieść od tej decyzji radzieckiego przywódcę Leonida Breżniewa, lecz w charakterze straszaka przeprowadzono na terenie Polski wielkie manewry wojskowe „Sojuz-81”, w którym wzięły udział wojska ZSRR, Czechosłowacji i NRD. Obecność w kraju kilkudziesięciu obcych dywizji pod dowództwem zwierzchnika UW, marszałka ZSRR Wiktora Kulikowa, miało oczywiście swoją polityczną wymowę, bo w języku dyplomacji jest to zazwyczaj ostatnie ostrzeżenie przed otwartą interwencją. Podobnie było w 1968 roku w Czechosłowacji, gdzie operację „Dunaj” poprzedziły manewry wojskowe pod kryptonimem „Szumawa”. Istnieje tu również pewna analogia do Rzeczypospolitej szlacheckiej, gdy niemal przez cały XVIII wiek wszystkie najważniejsze decyzje w Polsce zapadały pod presją wojsk rosyjskich stacjonujących pod Warszawą. Mimo powagi sytuacji radykalne skrzydło „Solidarności” nie zamierzało składać broni, co rusz inspirując niepokoje społeczne. 16 marca 1981 roku w Bydgoszczy przedstawiciele NSZZ Rolników Indywidualnych wtargnęli do budynku Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i zapowiedzieli strajk okupacyjny. Powołano tam Ogólnopolski Komitet Strajkowy NSZZ RI „Solidarność”, na czele którego stanął Michał Bartoszcze, i domagano się m.in. legalizacji rolniczej „Solidarności” oraz przekazywania całego funduszu z Ministerstwa Rolnictwa do dyspozycji samorządu wiejskiego. Postulaty strajkujących miały być rozpatrzone trzy dni później podczas sesji plenarnej Wojewódzkiej Rady Narodowej, na które zaproszono sześciu przedstawicieli Komitetu Strajkowego. Tymczasem na salę obrad przyszło trzydziestu związkowców pod przewodnictwem Jana Rulewskiego (na zdjęciu), utożsamianego z radykalnym skrzydłem „S”. By wywrzeć dodatkową presję, „S” wprowadziła w całej Bydgoszczy pogotowie strajkowe, a przed gmachem Rady Narodowej zaczęli zbierać się ludzie. Z powodu braku porozumienia radni uchwalili przesunięcie obrad, natomiast przedstawicie „S”
„Solidarność” – formalnie związek zawodowy – miała wielkie polityczne ambicje. Z drugiej strony PZPR, która przywykła do posiadania monopolu na władzę, nie wiedziała, co począć z ekspansywną, legalną opozycją.
zapowiedzieli okupację sali (według niektórych świadków mieli jakoby śpiwory i dodatkowy ekwipunek). Z apelem o opuszczenie budynku zwracali się do strajkujących przedstawiciele lokalnych władz, a nawet ludzie „S”. Sam przewodniczący związku – Lech Wałęsa – dwukrotnie dzwonił do Rulewskiego, prosząc go o rozsądek i opuszczenie sali. Co ciekawe, Rulewskiemu nie doręczono nawet telegramu KKP (naczelne władze „Solidarności”) nakazującego opuszczenie budynku. Po kilku godzinach pertraktacji do gmachu WRN wkroczyli funkcjonariusze MO i siłą usunęli protestujących. Niektórych dotkliwie przy tym pobili – m.in. wspomnianego Rulewskiego. Obie strony zaczęły się wówczas obwiniać o sprowokowanie konfliktu (tzw. „prowokacja bydgoska”). Opozycja zarzuciła rządowi chęć osłabienia „S” przed decydującą próbą jej rozbicia, natomiast strona rządowa obwiniała „S” o radykalizację poczynań i dążenie do jawnej konfrontacji. Odpowiedzią opozycji było zorganizowanie 27 marca największego w historii Polski strajku, w którym według różnych szacunków wzięło udział – razem ze studentami i rolnikami – do 14 milionów osób. Uważa się,
że był to okres, kiedy „Solidarność” dysponowała największą siłą. Uaktywnił się wtedy jej nurt radykalny, a jego przedstawiciele domagali się dalszej walki z władzą. W odpowiedzi Moskwa zarządziła przedłużenie manewrów „Sojuz-81” na czas nieokreślony, z kolei kierownictwo „S” zapowiedziało wprowadzenie ogólnopolskiego strajku generalnego. Sytuacja w kraju stawała się napięta do granic wytrzymałości i mała iskra mogła wywołać wojnę domową, a na to tylko czekały znajdujące się wtedy w Polsce wojska Układu Warszawskiego. Na szczęście obie strony spróbowały zasiąść do stołu obrad i 30 marca doszło do podpisania porozumienia („porozumienie warszawskie”) między przewodniczącym „S” Lechem Wałęsą a wicepremierem Mieczysławem Rakowskim – rząd zobowiązał się wtedy wyjaśnić zdarzenia bydgoskie oraz wyraził zgodę na rejestrację rolniczej „S”. Porozumienie, choć zostało zawarte, tak naprawdę nie satysfakcjonowało żadnej ze stron. Dla władzy stanowiło wyraźny sygnał, że stoi już pod ścianą i nie może sobie pozwolić na żadne ustępstwo, natomiast dla „S” stało się wyznacznikiem słuszności twardej polityki wobec rządu. Jak się później okazało
– błędnym. Mało tego, dla radykałów było ono przejawem kapitulacji związku, gdyż ich zdaniem nie należało wtedy ustępować, ale podjąć próbę decydującej rozprawy z władzą i sięgnąć po oręż bezterminowego strajku generalnego. Doprowadziło to do ostrego kryzysu we władzach „S” i ustąpienia z zarządu Andrzeja Gwiazdy oraz Karola Modzelewskiego. O dziwo, wiosna 1981 roku okazała się dość spokojna. 3 kwietnia ukazał się pierwszy numer „Tygodnika Solidarność” pod redakcją Tadeusza Mazowieckiego. Zakończyły się wreszcie manewry wojskowe „Sojuz-81”, a środowiska opozycyjne bez zakłóceń świętowały obchody 150 rocznicy wojny polsko-rosyjskiej z czasów powstania listopadowego. Rząd wywiązał się z deklaracji i 12 maja doszło do legalizacji NSZZ RI „Solidarność”. Niestety względny spokój został zakłócony przez dramatyczne wieści z Rzymu, gdzie 13 maja doszło do zamachu na Jana Pawła II. Oczywiście zamach ten od razu uruchomił lawinę domysłów i międzynarodowych spekulacji. Odżyły też nastroje antyradzieckie, gdyż społeczeństwo było przekonane, że za zamachem kryje się KGB. Forsowany był tzw. „ślad bułgarski”,
aresztowano nawet domniemanego zleceniodawcę zabójstwa – Bułgara Sergieja Antonowa, jednak po długim śledztwie został on uniewinniony z braku dowodów. Dopiero po latach były wysoki funkcjonariusz CIA Melvin Goodman zeznał, że szef CIA Robert Gates, pomimo braku poszlak, osobiście zamówił u trzech analityków raport, którego wstępnym założeniem było udowodnienie, że radziecki wywiad był wplątany w sprawę zamachu na papieża. Zamach na Karola Wojtyłę nie był zresztą jedyną głośną i niewyjaśnioną zbrodnią w tym okresie. Pięć lat po strzałach na placu św. Piotra w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach w centrum Sztokholmu zastrzelony został szwedzki premier Olof Palme. Próba zabicia JPII nie była jedynym ciosem, jaki w tych dniach spadł na polski Kościół. 28 maja 1981 roku zmarł prymas Stefan Wyszyński. Jego pogrzeb przemienił się w wielką uroczystość kościelno-państwową, a w całej Polsce ogłoszono oficjalną trzydniową żałobę narodową. Nowym prymasem został pupil Wyszyńskiego, biskup warmiński Józef Glemp. Środowiska prorządowe przyjęły tą nominację z zadowoleniem, gdyż gwarantowała ona, iż polski Kościół utrzyma dotychczasową linię w stosunkach z władzą oraz będzie orędownikiem prowadzenia spokojnej polityki i łagodzenia nastrojów społecznych. Pamiętano również, że Józef Glemp w młodości był członkiem Związku Młodzieży Polskiej (młodzieżówka PZPR), a jego brat, Jan Glemb, był wysokim dygnitarzem partyjnym (jeszcze w 1989 roku kandydował do Senatu z ramienia PZPR). Trzy dni po ingresie nowy prymas złożył wizytę w Urzędzie Rady Ministrów generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu, który wyrastał na osobę numer jeden w państwie. Glemp zapewnił go, iż nie sprowadzi Kościoła w Polsce na płaszczyznę polityki, a stosunki państwo–Kościół będą ulegać dalszej „normalizacji”. Dopiero później okazało się, że obu panów łączyła wspólna niechęć do KOR-u. Glemp ze względu na swoje postępowanie, a zwłaszcza legitymizowanie wielu posunięć władzy, nie znalazł większego uznania w kręgach opozycji, gdzie nazywano go często „towarzyszem Glempem”. On zresztą nie pozostawał dłużny i w wywiadzie dla brazylijskiego dziennika „O Estado de Sa~o Paulo” powiedział: „Trzeba wiedzieć, że z dziesięciu milionów członków »Solidarności« połowę stanowili komuniści, a więc to nie były ideały czysto katolickie”. Stosunki na linii Kościół–władza układały się wyjątkowo poprawnie: rząd zniósł służbę wojskową dla kleryków i kwitło budownictwo sakralne, natomiast episkopat uruchomił program walki z nałogami, w której piętnował alkoholizm i nikotynizm. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Historia (1) tortur Jak wierzyli nasi przodkowie, to ciało, a nie umysł, jest siedliskiem prawdy. Trzeba ją tylko umiejętnie wydobyć. Przez wieki tortury były całkowicie legalne i przewidziane w kodeksach prawnych Europy i Dalekiego Wschodu. Prawdopodobnie najwcześniejszy zapis na ten temat powstał ok. 1300 roku p.n.e. – faraon Ramzes III torturował schwytanych Hetytów, aby poznać ich plany podczas inwazji na Egipt. W starożytnej Grecji tortury były powszechnie akceptowane – także przez najznakomitszych obywateli. Platon w swojej wizji idealnego państwa uznawał jednak, że osobom szlachetnie urodzonym przysługują szczególne prawa. Prawowity obywatel Aten, oskarżony o jakiś występek, nie mógł być torturowany. Aby uzyskać informacje o jego przewinieniach, torturom poddawano jego niewolników. Według prawa rzymskiego, torturować można było cudzoziemców i niewolników. Tortury były powszechne – jako ostateczna kara lub wstęp do banicji czy uśmiercenia. Rzymski historyk Swetoniusz w „Żywotach cezarów” opisał torturę wymyśloną przez cesarza Tyberiusza: „Nieszczęśnikom kazano wypić ogromną ilość wody, po czym zawiązywano im na prąciu strunę od lutni, tak że ból sprawiało im zarówno zaciskanie struny, jak i parcie moczu”. Kaligula, następca Tyberiusza, oglądał tortury w czasie posiłków. Jego ulubiona polegała na tym, że ofierze zadawano mnóstwo drobnych nacięć nożem, dzięki czemu – jak przekonywał cesarz – „naprawdę czuła, że umiera”. Jedną z najstarszych machin do torturowania – pierwszy raz użytą w VI wieku p.n.e. w sycylijskim mieście Akragas – był byk z brązu. Spiżowa rzeźba, według pierwotnego zamysłu, miała służyć jako instrument muzyczny, jednak jej konstruktor, niejaki Perillus, przekonał władze miasta, że to idealne narzędzie tortur. Skazańca należało wrzucić do środka przez zamykany górny otwór w byku i... upiec go żywcem, rozpalając pod rzeźbą ogień. Krzyk uwięzionego, zniekształcony przez specjalny modulator umieszczony
w głowie byka, słyszany był na zewnątrz jako ryk zwierzęcia. Według niektórych przekazów, pierwszą próbną ofiarą spiżowego byka został... sam Perillus. ~ ~ ~ W przypadku wielu starożytnych kultur trudno wyznaczyć granicę między torturowaniem a obowiązującymi rytuałami. Wśród wielu indiańskich plemion młodych mężczyzn poddawano bolesnym próbom, aby sprawdzić, czy nadają się już na wojowników. Majowie – środkowoamerykańska cywilizacja, która apogeum rozwoju osiągnęła w IV–VIII wieku – uznawali tortury za istotny element codziennego życia. Ofiary z ludzi miały łagodzić gniew boży. Wierzono też, że ludzka krew jest niezbędna do utrzymania kontaktu z siłą wyższą. Swoje oddanie bogom demonstrowali, wbijając sobie kolce
w uszy lub przyrodzenie. Ich krew kapała wówczas na korę drzewa, którą palono na ołtarzu jako ofiarę złożoną bogom. ~ ~ ~ Wymyślne i najbardziej wyrafinowane tortury to od wieków domena Chińczyków. Przykładem jest okrutna ling chi, czyli śmierć z tysiąca ran (podobna do tej, którą upodobał sobie Kaligula). Więźnia przywiązywano do drewnianego krzyża, a kat wycinał mu kawałki ciała z ud i piersi. Potem obcinał
nos, uszy, palce u nóg i rąk oraz stopniowo kończyny. Na koniec ofierze wbijano nóż w serce i ucinano głowę. Niekiedy ling chi przybierała – dla zainteresowania gapiów – charakter loterii. Kat dostawał kosz wypełniony nożami. Na rękojeściach wypisane były różne części ciała – na każdej inna. Na chybił trafił wyciągał kolejne noże, a każdy wylosowany „instruował”, jaki organ ma być zraniony. Niekiedy rodzina skazańca przekupywała kata, aby „przypadkiem” od razu wyciągnął nóż z napisem „serce” i tortury trwały jak najkrócej. Podczas wielogodzinnych przesłuchań, aby nakłonić oskarżonych do złożenia zeznań, miażdżono im stopy i palce. Do stóp używano narzędzia zwanego kia quen. Składało się ono z trzech kawałków drewna osadzonych w poprzecznej belce; środkowa deszczułka była umocowana na stałe, dwie pozostałe były ruchome. Pomiędzy nie wsadzano stopy, a następnie ściskano tak, że kość pięty zbliżała się do podeszwy stóp. Kia quen przeznaczone było zazwyczaj dla mężczyzn, natomiast torturowanym kobietom miażdżono palce rąk. Kiedy miażdżenie okazywało się niewystarczające, kat sięgał po bambusowy kij, którym uderzał w podeszwy stóp lub gołe pośladki. Niekiedy używano rozszczepionego bambusa i wielu skazańców nie przeżywało tej tortury. Według zachowanych źródeł, siepacze byli tak wykwalifikowani (ćwiczyli między innymi na bryłach sera), że potrafili – w zależności od potrzeb – uderzać setki razy, nie powodując najmniejszego krwawienia, lub urządzić krwawą jatkę paroma uderzeniami. Inną rodzimą „atrakcją” było klęczenie na łańcuchach. Ofiarę zginano twarzą do ziemi, sznurem
przywiązując jej kciuki do dużych palców u nóg, tak że cały ciężar ciała spoczywał na łańcuchu o ostrych jak brzytwa ogniwach. Mnichom przyłapanym na cudzołóstwie dziurawiono gorącym żelazem szyję, przez którą przeciągano długi łańcuch. Inny mnich oprowadzał skazańca po ulicach, aby ten zbierał jałmużnę dla swojego klasztoru i w ten sposób uzyskał rozgrzeszenie.
~ ~ ~ Popularną japońską torturą była, podobnie jak w Chinach, chłosta za pomocą bambusowej rózgi. Inną, równie popularną – tak zwana kamienna pieszczota: skazaniec klęczał na stercie ostrych kamieni, a na uda dodatkowo kładziono mu jak najcięższe głazy. Japończycy surowo karali rodaków, którzy nawracali się na chrześcijaństwo. Nawróconych, także ich dzieci, wrzucano nago do rzeki lub oprowadzano po mieście, polewając przy tym wrzątkiem. Niektórych gotowano żywcem w gejzerach. Według kroniki „Prawdziwe oblicza Wielkich Królestw Japonii i Syjamu”, „kobiety i co delikatniejsze dziewczęta zmuszali, by szły na czworakach, przygniatając je, popędzając i wlokąc obnażone ulicami na oczach tysięcy; potem dawali je łotrzykom, by dopuszczali się na nich gwałtów, a następnie wrzucali do wielkich, głębokich kadzi pełnych wężów i żmij, które natychmiast oplatały ich ciała, sprawiając im niewypowiedziane cierpienia”.
13
~ ~ ~ W źródłach indyjskich odnajdujemy inne egzotyczne sposoby zadawania bólu. Jednym z nich było tzw. cierniste łoże – z posłaniem nabitym ostrymi kolcami. Okrutnym sposobem wymuszenia na skazańcu zeznań było wrzucenie do jednego worka jego dziecka wraz z dzikim kotem. Dodatkowo uderzano w worek kijami, aby zwierzę rozjuszyć. Do torturowania wykorzystywano też gorący klimat Indii. Skazańcom przykazywano biegać przez wiele godzin lub kroczyć za wozami, do których byli przykuci. Niekiedy jeńców z twarzami wysmarowanymi miodem przywiązywano do drzewa, pozostawiając ich tak na pastwę czerwonych mrówek. Wyjątkowo okrutną metodą było zaszycie w świeżo zdartej skórze bawołu i wystawienie na słońce. W miarę schnięcia skóra kurczyła się, ściskając ciało ofiary, aż ta umierała w męczarniach. Typowo hinduską torturą było zgniatanie przez słonia. Z XIX-wiecznych „Anegdot Percy’ego” możemy dowiedzieć się, jak przebiegała taka egzekucja: „Skazańca ułożono na ziemi, nogi związano mu trzema sznurami i przymocowano je do pierścienia przy zadniej kończynie zwierzęcia stojącego o trzy jardy z przodu. Przy każdym kroku słoń szarpał złoczyńcę niemiłosiernie (...). Mniej więcej po godzinie słoń, dzięki odpowiedniej tresurze, cofnął się i postawił nogę na głowie przestępcy”. ~ ~ ~ W pierwszych wiekach swojego królowania Kościół katolicki sprzeciwiał się stosowaniu tortur. W czasie procesu sądowego pozwany dowiadywał się, że krzywoprzysięstwo jest grzechem, więc powinien mówić prawdę. Jednak wielu złoczyńców w głębokim poważaniu miało możliwość pośmiertnego potępienia, a że przybywało pomyłek sądowych i niesprawiedliwych wyroków, zrodził się pomysł powołania sądów bożych (ordalia). Kiedy procesowały się dwie osoby, nakazywano im stanąć przed krucyfiksem z uniesionymi w górze ramionami – rację miał ten, kto wystał dłużej. Niekiedy oskarżonemu wkładano do ust kawałek poświęconego chleba. Jeśli miał problem z przełknięciem, uznawano, że jest winny zarzucanego czynu. Te łagodne w miarę sposoby dociekania sprawiedliwości szybko przestały kościelnym sędziom wystarczać. Żeby wymusić zeznania, skazańców przypalano żelazem i polewano wrzątkiem, zgodnie z nabożną mądrością, że jeśli jest niewinny, Bóg nie pozwoli mu cierpieć. W 1215 roku Kościół oficjalnie potępił sądy boże. Pojawiła się za to… instytucja Świętej Inkwizycji powołana do tępienia herezji. Tortury stały się podstawowym narzędziem pracy „pobożnych” inkwizytorów. JUSTYNA CIEŚLAK
14
MITY KOŚCIOŁA
Święci nieświęci Czy katolicy bijący się w piersi i wznoszący przebłagalne modły do wszystkich świętych wiedzą, że adorują morderców, oszustów, złodziei, prostytutki, kłamców, szaleńców, a nawet czcicieli szatana?
i w międzyczasie zmarł. Jego następcą został Zefiryn, który od razu stał się mecenasem błyskotliwej kariery Kaliksta. Obaj panowie nic sobie z tego nie robili, że Rzym huczał od plotek,
Z encyklopedii PWN możemy się dowiedzieć, że święty to otaczany kultem wzorzec osobowy. Człowiek za życia realizujący w sposób wybitny określone wartości, cnoty i przymioty ducha. To ktoś, kto postępuje zgodnie z naukami Boga i idzie za Chrystusem. Przyjrzyjmy się zatem tym wzorcom, bo to ciekawi osobnicy. Wielu z nich – zamiast na ołtarze – powinno trafić do więzienia lub do zakładu dla obłąkanych. Św. KALIKST, DEFRAUDANT W roku 190 chrześcijanin Karpoforus postanowił uruchomić w Rzymie bank dla swoich braci w wierze – szczególnie dla wdów, które w niepewnych czasach martwiły się o niewielkie majątki. Może to byłby i dobry pomysł, gdyby nie drugi – katastrofalny. Miał bowiem Karpoforus sługę Kaliksta, który chełpił się, że na bankowości zna się jak mało kto. Dostał więc nowo powstały bank w zarządzanie. Jednoosobowe! Bez rady nadzorczej. Niestety, Kalikst taki posiadał obyczaj, że cudze pieniądze traktował jak swoje własne. To była megaafera tamtych czasów. Dwa lata hulanek wystarczyły, by w bankowym skarbcu pokazało się dno, a nawet depresja, bo „pan prezes” jeszcze dopożyczył gotówki. Chrześcijańskie wdowy i sieroty zostały bez grosza (niektóre – dotąd zamożne – stały się żebraczkami), a Kalikst… A Kalikst płynął sobie w najlepsze luksusowym na owe czasy statkiem, bo ucieczkę przed wierzycielami, którzy chcieli go zlinczować, zaplanował dużo wcześniej. Został jednak pojmany w mieście Portus (rozesłano za nim po imperium list gończy) i skazany na ciężkie roboty. Przykuto go łańcuchem do wielkiego, kamiennego młyńskiego koła, które obracał kilkanaście godzin dziennie. Ale gość miał niebywałe szczęście. Uwolnili go… jego właśni wierzyciele, bo obiecał im, że odzyska i odda zdefraudowane pieniądze. Ledwo Kaliksta rozkuto, pobiegł do synagogi, gdzie podczas nabożeństwa doprowadził do gigantycznej awantury zakończonej totalnym mordobiciem. Tego już bogobojnym Żydom było za dużo. Jako defraudant i awanturnik został przez rzymskiego prefekta skazany na dożywocie i trafił do podziemnych kopalni na Sardynii (wcześniej jeszcze
przykładnie go wychłostano). Żaden z więźniów nie wytrzymywał tam dłużej niż rok. Ale nie Kalikst. Żydzi i chrześcijanie – szczęśliwi, że pozbyli się defraudanta i aferzysty – przecierali ze zdumienia oczy, gdy ten wkrótce pojawił się w Rzymie. Jakim sposobem? Takim, który znał najlepiej – za pomocą fałszerstwa. Jakimś cudem udało mu się bowiem dopisać swoje imię do listy ułaskawień, którą sporządził cesarz Kommodus, przebłagany przez swoją nauczycielkę – chrześcijankę Marcję. Kiedy Karpoforus zobaczył swojego złodziejskiego sługę z powrotem w Rzymie, wpadł w szał i o mało nie popełnił samobójstwa, bo odium za protegowanego hochsztaplera kładło się strasznym cieniem na całym jego życiu. Koniec końców Kaliksta umieszczono w areszcie domowym w okolicach Rzymu z zakazem przekraczania murów miasta. Skazaniec faktycznie siedział tam cicho, czym zwrócił na siebie uwagę papieża Wiktora. „Oto jest nawrócony złoczyńca!” – zakrzyknął papa, bo bardzo był mu potrzebny jakiś aktualny i głośny cud (a Kalikst był bardzo sławny) dla dodania prestiżu. Zaczął więc Kalikst asystować kapłanowi Zefirynowi przy jego posługach, a Wiktor… wziął
jakoby łączyło ich coś więcej niż tylko duszpasterstwo. W roku 199 dostał defraudant i złodziej fuchę fantastyczną – zarządzanie chrześcijańskim cmentarzem przy via Appia (dziś cmentarz ten znany jest jako katakumby św. Kaliksta). To była jedna z najlepszych fuch ówczesnego chrześcijaństwa, bo kto chciał być pochowany przy głównej ulicy stolicy Imperium, musiał za to słono zapłacić. Komu? Zarządcy oczywiście. W roku 217 umarł papież Zefiryn (później też święty), a jego następcą został – nie uwierzycie – Kalikst! Niewolnik, oszust, złodziej i zabijaka został „następcą Piotra”. A po śmierci – oficjalnie świętym. Co ciekawsze, czczony jest także jako… męczennik. Czyżby chodziło o męczeństwo w młynie i w kopalni? Podobnych przypadków było jednak więcej. Św. KRZYSZTOF, SŁUGA SZATANA – patron mostów i kierowców; Na imię dano mu Reprobus (Krzysztofem został dużo później) – co oznacza skazanego na potępienie. Był człowiekiem olbrzymiego
wzrostu i ogromnej siły. Taki ówczesny Pudzianowski. Uważano go za najsilniejszego człowieka świata i jako taki trafił na dwór króla Kanaanu. Bo – jak sam oświadczył – mógł służyć tylko komuś absolutnie najpotężniejszemu. – Dlaczego często czynisz znak krzyża? – zapytał pewnego razu swojego pana. – Żeby odpędzić diabła, bo boję się, że zrobi mi krzywdę – odparł król. W takim razie – kombinował Reprobus – diabeł jest silniejszy od króla. Jemu więc będę służył. I aby spotkać szatana, wyruszył natychmiast w drogę. Spotkał go na pustyni pod postacią groźnie wyglądającego herszta bandy złoczyńców. – Ja jestem diabeł, a nawet ktoś gorszy niż on – oświadczył bandzior, a wtedy nasz roztropny intelektualista przysiągł mu wierność aż po grób. Czyli przez kilkanaście lat wspólnego mordowania i łupienia podróżnych. Aż spostrzegł Reprobus, że jego padre boi się znaku krzyża. Dlaczego? Bo… boi się Chrystusa. Zatem – kombinował antenat Pudziana – ten Chrystus musi być jeszcze potężniejszy i pójdę jemu służyć. Ochrzczony przez pustelnika (teraz już) Krzysztof zamieszkał w chacie nad rwącą rzeką i przenosił przez jej groźny nurt podróżnych. Razu jednego usłyszał dziecięcy głosik: – Krzysztofie, wyjdź na dwór i przepraw mnie! Nuworysz niezwłocznie spełnił prośbę maleństwa, a ono okazało się Chrystusikiem. Wtedy wdzięczny Zbawiciel przywrócił Krzysztofowi normalny wygląd, bo trzeba wam jeszcze wiedzieć, że olbrzym miał gębę
kropka w kropkę przypominającą łeb podwórzowego burka (dlatego w ikonografii często przedstawiany jest z głową psa). Co zaś robił mały Jezus nad rzeką 250 lat po swoim ukrzyżowaniu, kroniki milczą. Ale nie milczą, że Krzyś – bandyta i satanista – raz-dwa został świętym! Św. FABIOLA BIGAMISTKA – patronka pielęgniarek. Oj, nie byłaby raczej wzorem dla dzisiejszych dziewic chrześcijańskich, a zwłaszcza dla matek Polek. Miała Fabiola bowiem męża, a ten miał skłonność do innych bab. Przynajmniej o coś takiego podejrzewała go żona. Więc – miast z godnością przyjmować los, modlić się i ratować rodzinę – zostawiła łobuza i pojęła za męża innego faceta, popełniając tym samym ewidentną bigamię i występując przeciwko chrystusowemu prawu zawartemu w Ewangelii św. Mateusza.
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r. Miejscowy, bogobojny ludek wściekł się nie na żarty i złapał za kamienie. Tym bardziej był rozjuszony, że pogłoski, iż drugi mąż Fabioli (podobnie jak pierwszy) rozstał się z życiem nie całkiem naturalnie, stawały się coraz głośniejsze. Wzięła więc bigamistka nogi za pas, salwując się ucieczką. Później – jak głoszą chrześcijańskie podania – rozdała majątek biednym, a nawet założyła hospicjum. No i została świętą Kościoła katolickiego. Św. OLGA, MASOWA MORDERCZYNI – równa apostołom Wielce interesującą niewiastą była Olga – żona księcia Rusi Igora, a po jego śmierci regentka (945 – 969 r.). A było tak: Pewnego razu posłowie plemienia Drewlan przybyli, by powiadomić Olgę o tym, że małżonek jej ducha był wyzionął. A to za sprawą ich współbraci, których najechał i łupił niemiłosiernie. Ale co tam jakieś zaszłości... Niech Olga – prosili posłowie – weźmie sobie za męża ich kniazia Mała, co połączy dozgonnie oba narody. „Całkiem niezły pomysł” – odpowiedziała Olga i poprosiła o dzień zwłoki w celu rozważenia propozycji. Goszczeni serdecznie – jak przystało w „cywilizowanym świecie” – Drewlanie całkiem stracili instynkt samozachowawczy i nie wiedzieli, że za kijowskim zamkiem z rozkazu Olgi całą noc wielki dół kopano. Następnego dnia przyszło odświętnie ubranym posłom szybko otrzeźwieć, bo na dnie tego dołu się znaleźli. Ostatnie słowa, jakie usłyszeli, to drwina Olgi, która uprzejmie zapytała, czy gościna w Kijowie im się podoba. Chwilę później trzydziestu siedmiu mężczyzn zostało pochowanych żywcem. Licząc, że Drewlanie nie wynaleźli jeszcze telefonów komórkowych ani internetu i nie wiedzą o strasznej śmierci posłów – wysłała do nich Olga z kolei swoje poselstwo. Powiadamiała księcia Mała, że bardzo cieszy ją perspektywa zamążpójścia. Jednak by do pokropku, a także nocy poślubnej doszło, trzeba królewnę do oblubieńca dotransportować. „W tym celu niechaj po mnie przyjedzie dwudziestu Twoich, książę Male, najlepszych rycerzy” – pisała Olga. A w Male, jak to w chłopie, chuć rosła, więc nie on pierwszy rozum za sprawą rozporka stracił i najlepszych swoich wojów po dziołchę posłał (coś tak jakby dziś min. Klich wyprawił w drogę cały Sztab Generalny WP). – Pewnie strudzeni jesteście, więc zapraszam do łaźni – powitała księżniczka Olga dwudziestu kolejnych
posłów, a gdy ci kurz drogi zmywali w zamkowej łaźni, kazała zabarykadować drzwi i podpalić budynek. Najznakomitsi żołnierze Mała spłonęli żywcem. Jeszcze dym nie opadł i swąd pieczystego drażnić nozdrzy nie przestał, a już księżniczka z liczną obstawą wyruszyła w drogę do Mała. Musiała być niezłą laską, bo Mał na jej widok na tyle zgłupiał, że dał sobie wmówić, że jego rycerze gdzieś się w powrotnej drodze zapodziali.
– No to zdrówko! – podniosła kielich Olga. – No to zdrówko! – wrzasnął ochoczo książę, nie mogąc doczekać ^te-a ^te. O półnosię słodkiego te `-te cy cała załoga zamku Mała i stacjonujący wokół niego wojowie byli już kompletnie pijani, a sam książę ledwo trzymał się na nogach. Wtedy Olga dała swoim gorylom znak do działania. Ci do świtu słońca wyrżnęli wszystkich – pięć tysięcy ludzi. Ale było jej jeszcze mało, więc w niedługim czasie spaliła gród Iskorosteń. Ze wszystkimi mieszkańcami w środku. Jeszcze przez 9 lat wściekła baba paliła i mordowała co się dało i kogo się dało, aż utrudzona tym mordowaniem wybrała się w podróż do Konstantynopola (954 r.). Tam została po chrześcijańsku ochrzczona i odtąd nazywała się już nie Olga, tylko Helena. Po powrocie do domku zapowiedziała, że zostanie świętą. W tym celu wybudowała wiele kościołów (m.in. w Kijowie i w Pskowie), a także kilka klasztorów. Oczywiście za pieniądze poddanych, czyli podatników, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli. Zachowywała się więc niemal tak jak premier Tusk i kard. Dziwisz razem wzięci. Wzięła się też Olga – Helena do nawracania ludu pracującego miast i wsi. Na chrześcijaństwo oczywiście. Ale tu już lud miał dosyć, stanął dęba i zamordował zaproszonych przez księżniczkę misjonarzy z Niemiec. Nawet między członkami własnej rodziny nie znalazła przyszła święta ani jednej osoby, która chciałaby przejść
na chrześcijaństwo i przestać czcić pradawnych bogów. Jednak jej wnuk Włodzimierz, który naprawiał chrystianizacyjną porażkę piekielnej babki, nazwał Olgę „zaszczepicielką chrześcijaństwa równą apostołom”. Św. MARIA EGIPCJANKA, SEKSOHOLICZKA – patronka aktorów. Miała na imię Maria i urodziła się w Egipcie. Jako dwunastoletnie dziewczę uciekła z domu po to, by żyć w Aleksandrii – najwspanialszym
po Rzymie mieście ówczesnego świata. Jednak Marysi nie interesowała największa biblioteka starożytności, kultura i sztuka, bo miała zamiłowanie jedno, ale za to wielkie: seks! Każdy kto chciał, mógł ją mieć, a i ona chciała mieć każdego. Co ciekawe – nie była prostytutką. Od kochanków nie chciała pieniędzy. Ot, po prostu kochała się kochać. Wszędzie i zawsze. Rano, w południe, wieczorem i całą noc. Seksu potrzebowała bardziej niż powietrza i pożywienia. Teraz takie zjawisko – dość dalekie raczej od świętości – nazwalibyśmy seksoholizmem lub nimfomanią. Dziś Maria mogłaby z powodzeniem pisać podręczniki seksu lub zostać gwiazdą filmów porno, bo sama przyznawała, że nie było takiego rodzaju współżycia, takich pomysłów i dewiacji, których by nie wypróbowała. „Nie ma wypowiedzianej ani niewypowiedzianej nieprawości, której bym nie nauczyła swoich kochanków” – powiedziała po latach. A kochanków miała codziennie kilkunastu. Musiała być bardzo atrakcyjna, bo podobno mało kto mógł się oprzeć jej wdziękom. Pewnego razu zobaczyła tłum bogobojnych pielgrzymów czekających na statek mający ich zawieźć do Ziemi Świętej. Przyłączyła się do grupy i zanim środek transportu
15
nadpłynął, zdążyła zaciągnąć do łóżka wszystkich co do jednego pątników. Pojedynczo i grupami. Miała baba zdrowie! W Jerozolimie Maria porzuciła „zużytych” już pielgrzymów i zaczęła deprawować dalsze zastępy świętych wędrowców. W końcu – gnana ciekawością albo chwilową nudą – próbowała dostać się do kościoła Świętego Grobu, ale… jakaś dziwna siła nie pozwalała jej wejść do środka. Załamana zaczęła płakać i zrozumiała – tak głoszą podania – całą marność swojego dotychczasowego życia. Modliła się i modliła aż w końcu usłyszała głos, że jeśli przejdzie przez rzekę Jordan, „znajdzie odpoczynek”. Przeszła i na pustyni swoje siedemnastoletnie życie rozpustnicy (wówczas miała już 29 wiosen) odpokutowywała. Sama. I przeżyła. W końcu nagą kobietę odnalazł na pustyni mnich i udzielił jej komunii. Dwa lata później Maria umarła, a grób wykopał jej pustynny lew. Cała rzecz miała podobno miejsce w IV wieku naszej ery. Podobno, bo większość żywotów świętych, a zwłaszcza ich przedśmiertne nawrócenia, mogły być i często były wymyślone, żeby dać przykład innym, żeby się nawracali. ~ ~ ~ Kościół katolicki uznał świętość około 40 tysięcy mężczyzn i kobiet. Wiele z tych postaci to byty całkowicie mityczne, a życiorysy innych zostały podkolorowane albo kompletnie przeinaczone. Co najmniej w kilkuset przypadkach świętymi zostali pospolici przestępcy, kłamcy, oszuści i inne mało sympatyczne osoby. Oczywiście ci ludzie – może bardziej niż inni wyniesieni na ołtarze – przypominają nam żywych bliźnich z krwi i kości. Ale żeby od razu robić z nich „wzorce osobowe”? Ciąg dalszy nastąpi MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
ZE ŚWIATA
DOKTORZY MENGELE Adwokaci reprezentujący ponad 700 obywateli Gwatemali powiadomili rząd USA, że jeśli natychmiast nie załatwi sprawy polubownie, stanie się przedmiotem zbiorowego oskarżenia.
brzmi: „AIDS leczy pedałów”. „Bóg obiecał miłość i raj wszystkim, którzy są mu posłuszni, a piekło tym, którzy postępują wbrew niemu”. Zdaniem pastora, nie można nauczać Biblii bez wspominania o gniewie bożym. CS
KOBIETA FATALNA
Okazuje się, że w latach 1946–1948 Amerykanie z premedytacją zarażali Gwatemalczyków kiłą, by potem, zamiast ją leczyć, obserwować postępy choroby. Dokładnie to samo robili przez 40 lat, począwszy od roku 1932, z 400 biednymi Murzynami z Alabamy. Kiły, na którą cierpieli, nie leczono, analizując, jak choroba niszczy organizm. W październiku 2010 r. rząd Obamy przyznał się do prowadzenia eksperymentów na Gwatemalczykach, wyraził ubolewanie i przeprosił. Niezwykle szkodliwe dla zdrowia doświadczenia na ludziach rząd prowadził także na żołnierzach amerykańskich, poddając ich – kompletnie nieświadomych – promieniowaniu oraz broniom bakteriologicznym i chemicznym. CS
Jedna z największych afer obyczajowych w USA jeszcze się nie skończyła? Minęło dokładnie 15 lat, kiedy Bill Clinton przyznał się całemu światu, że jego spotkania z praktykantką Monicą Lewinsky poza omawianiem służbowych spraw miały o wiele głębsze hm... dno. Niech nikomu się nie wydaje, że podbiurkowa miłość skończyła się razem z mocno nadszarpniętą reputacją prezydenta. Otóż niedawno femme fatale Lewinsky oznajmiła, że jej miłość do polityka wcale się nie skończyła. „Nigdy nie będzie innego mężczyzny w moim życiu, bo nikt nie potrafiłby mnie tak uszczęśliwić jak on” – powiedziała swojemu przyjacielowi, który natychmiast doniósł o tym prasie. Najpierw próbowała złamać Clintonowi karierę, a teraz przyznaje, że był z niego prawdziwy ogier. To oświadczenie na pewno już nie zaszkodzi, a kto wie, czy nie pomoże byłemu prezydentowi. ASz
JACKSON CIENKO ŚPIEWAŁ Alain Branchereau, francuski profesor chirurgii z Uniwersytetu Timone, nie zawahał się poświęcić czasu na analizę głosu zmarłego przedwcześnie Michaela Jacksona. Wsłuchując się w nagrania, doszedł do wniosku: to głos kastrata!
ŁAPAĆ… KOGO? Co robi właściciel mieszkania, zastawszy w nim włamywacza? Dzwoni na policję. Co robi włamywacz, kiedy właściciel wraca niespodzianie do mieszkania, które właśnie okrada? Dzwoni na policję!
Roślina pnąca się w jej ogrodzie w San Jose de Ribamar zaowocowała niespodzianie penisami. Nie ma innego uczciwego określenia na opisanie kształtów zwisających z gałęzi. Kolor – zielony. Ale to dlatego, że owoce jeszcze nie dojrzały. Pewien niedostatek długości nadrabiają grubością. Pani Rodrigues najpierw zaprosiła telewizję, a potem nie musiała już nikogo zapraszać, bo ciekawscy walili hurmem. Czemu nie zarobić? – pomyślała Maria. Równowartość 1 dolara za prawo oglądania, 15 za fotkę, 20 za wideo. Cennik nikogo nie zniechęcił. W końcu gdzież indziej żywe fiuty zwisają z gałęzi? Pojawiła się komisja ekspertów, ale nie od spraw moralności, bo Brazylia się laicyzuje, tylko z dziedziny botaniki. Jeśli Marii Rodriguez uda się zebrać nasiona (nasienie?), stoi u progu ekscytującej kariery biznesowej. TN
TRZEŹWE MATKI
Znalezienie niepokalanej połówki jest trudniejsze, niż myślisz.
Antysemicki obłęd władz Iranu przekłada się także na kwestie sportowe.
Logo olimpiady w Londynie (stylizowane cyfry „2012”) nie spodobało się irańskim decydentom. Dopatrzyli się w nim hebrajskich liter układających się rzekomo w słowo „Syjon”. Szyiccy radykałowie – w ramach rewolucyjnej czujności – dopatrzyli się w ustanowieniu takiego logo spisku żydowsko-masońskiego i zagrozili wycofaniem irańskich sportowców z przyszłych mistrzostw, jeśli znak nie zostanie zmieniony. MaK
przypadku” – powiedział Nicolay Sorensen z organizacji Alcohol Concern. Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że w Wielkiej Brytanii co roku w szpitalach lądują setki coraz młodszych dzieci, którym rodzice dla zabawy podają alkohol. ASz
MIŁOŚĆ WYBACZY
SYJONIZM OLIMPIJSKI
RZECZNICY BOGA Podczas pogrzebu Matthewa Snydera, amerykańskiego żołnierza zabitego w Iraku, grupa demonstrantów wznosiła okrzyki: „Dzięki Bogu za zabitych żołnierzy”; „Bóg rozniesie nasze wojsko”. Autorami byli wyznawcy Westboro Baptist Church z Kansas, kościoła, do którego należą głównie członkowie kilkupokoleniowej rodziny założyciela – pastora Freda Phelpsa. Ojciec zabitego nie mógł tego znieść i wniósł do sądu sprawę przeciw Phelpsowi i jego wyznawcom. Wygrał – zasądzono dlań 5 milionów dolarów. Niestety, Phelps się odwołał i właśnie wygrał. Sąd Najwyższy USA uznał, że Phelps korzystał ze swego prawa do wolności słowa. Snyder nie dostanie grosza odszkodowania. Aktywiści Westboro Baptist jeżdżą po kraju i pikietują pogrzeby zabitych żołnierzy. Wykładnia poczynań Phelpsa jest następująca: Ameryka toleruje homoseksualizm, więc wszystko, co ją spotyka niedobrego, to kara boża. Jedno z haseł
Po konsultacjach z endokrynologami, urologami, dermatologami, fizjologami, po prześledzeniu jego biografii i przeczytaniu 20 książek naukowiec odkrył, że w wieku 12 lat Jackson stał się ofiarą trądzika, który doprowadzał go do szaleństwa. „Mówił o tym jak o tragedii; myślę, że jego bliscy podsunęli mu cudowne lekarstwo”. Preparat cyproterone anihiluje trądzik, ale jednocześnie blokuje aktywność męskich hormonów i nie dopuszcza do pokwitania. Nie przechodzi się mutacji. Poza tym te jego wyjątkowe trzy oktawy! „Nie znam żadnego mężczyzny, którego głos obejmowałby trzy oktawy” – zauważa profesor. To wciąż teoria, ale Branchereau wzywa ludzi bliskich Jacksonowi do jej potwierdzenia. „Inaczej nigdy nie będziemy mieli niezbitego dowodu” – twierdzi na łamach swej książki „Michael Jackson, tajemnice głosu”. PZ
Jeden z największych anglojęzycznych portali randkowych www.meeteez.com opublikował niedawno badania, z których wynika, że dzisiejszy homo sapiens niewiele ma wspólnego z dobrym prowadzeniem. Według portalu, statystyczna kobieta – zanim spotka tego właściwego faceta – pocałuje 22 mężczyzn, z czterema stworzy związek, 6 razy wyląduje w łóżku z nieznajomym i do tego bardzo możliwe, że przed spotkaniem swojego Romea urodzi dziecko. Z danych witryny wynika dodatkowo, że jednego ze swoich statystycznych kochasiów kobieta znajdzie w internecie, a na wczasach poderwie ją co najmniej trzech różnych facetów. Z kolei mężczyzna rozda średnio 23 pocałunki i prześpi się co najmniej z 10 kobietami, zanim trafi na tę jedyną. ASz
Lekarzu, ulecz się sam – ta dewiza nigdy nie traci na aktualności…
Tak niekonwencjonalnie zachował się 24-letni złodziej Timothy Chapek. Włamał się późnym wieczorem do mieszkania w Portland w stanie Oregon, a ponieważ wydawało mu się, że ma mnóstwo czasu, postanowił pomieszkać. Gdy brał prysznic, niespodziewanie wrócił właściciel. Z dwoma wilczurami... Na pytanie, co Chapek robi w jego lokalu, włamywacz zabarykadował się w łazience i zadzwonił na policję. To samo uczynił właściciel. Złodziej wyjaśnił, że motywem wezwania glin była obawa, że zostanie zastrzelony. W realiach USA – bardzo prawdopodobna. Ale nie został nawet pogryziony i noc spędził w bezpiecznym areszcie. JF
PENIS NA DRZEWIE Brazylijka Maria Rodrigues de Aguiar Farias (lat 53) sądziła, że swawole ma już za sobą, tymczasem wyzwanie rzuciła jej przyroda.
Zygzakiem jechała przez miasto Gainesville pani Debra Oberlin. Nie uszło to uwagi glin. 48-latka przyznała, że walnęła kilka piw i dlatego ponad 3-krotnie przekroczyła limit dopuszczalny na Florydzie. To oczywiście policji nie zdziwiło. Zdziwiło natomiast nieco to, że Debra przez 3 lata sprawowała stanowisko prezesa organizacji matek walczących z pijaństwem na drodze – Mothers Against Drunk Driving. Oddział w Gainesville zlikwidowano jakiś czas temu. Zabrakło trzeźwych matek? PZ
Z MLEKIEM MATKI? Każdy maluch wie, co dla niego dobre… National Health Service (angielska służba zdrowia) podała niedawno informację o najmłodszym na świecie... alkoholiku. Bobas, który od ponad pół roku jest za pan brat z mocnymi trunkami, niedawno skończył 3 lata! „Aby mówić o uzależnieniu, muszą wystąpić określone symptomy po odstawieniu alkoholu. I takie miały miejsce w tym
Maria Rodrigues de Aguiar Farias i jej zielone „penisy”
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Fenomenalny... pedofil Ksiądz odchodzi nagle z parafii, bo „jest chory”. Choroba jest prawie zawsze ta sama – pedofilia. Wierni – Polacy i Amerykanie polskiego pochodzenia – z parafii św. Jana Gwalberta na przedmieściu Bufallo są zszokowani. Najpierw dowiedzieli się od biskupa Edwarda Kmiecia, że ks. David Białkowski, ich proboszcz od 15 lat, nie będzie prowadził mszy. Szwankuje na zdrowiu... Zdziwili się nieco, bo ksiądz to zaledwie 49-latek i na oko okaz zdrowia, ale przecież choroba może powalić każdego. Niestety, znalazło się anonimowe „źródło”, które doniosło mediom, że z tą chorobą Białkowskiego to lipa. 6 dni później biskup z duszpasterskim wdziękiem wycofał się z kłamstwa, obwieszczając, że proboszcz jest zawieszony administracyjnie i osadzony w domu dla księży emerytów do czasu zakończenia śledztwa... Na jego miejsce sprowadzono ks. Emila Świątka. Przyczyny zawieszenia? Po co pytać, skoro prawie zawsze te same. 24-letni James Herr, dziennikarz telewizyjny, poinformował diecezję, że gdy był 14-letnim ministrantem, Białkowski często kładł mu rękę na pośladku, genitaliach i robił nieprzyzwoite propozycje. „Nie chcę odszkodowań, nie mam zamiaru skarżyć proboszcza ani diecezji, chciałem tylko,
A
Dintojra D
uchowny Edward Fairley niemal zaszlachtował drugiego wielebnego. Fairley nie jest jednak księdzem katolickim, lecz pastorem protestanckim. Tak jak jego ofiara. Kobieta na dodatek.
biskup Edward Kmieć
ksiądz David Białkowski
by była świadoma. Chcę mieć pewność, że on nie będzie miał kontaktów z dziećmi” – mówi Herr i wyraża satysfakcję z zawieszenia kapłana. Proboszcz do niczego się nie przyznaje. „To zemsta – twierdzi. – Przyłapałem go jak z byłym organistą majstrowali przy moim komputerze”. Znaczna część parafian stanęła murem za proboszczem. „To polowanie na czarownice” – przekonuje wierna LaVerne Adamczyk, a Anthony Lis z rady parafialnej zapewnia, że z Białkowskiego jest „fenomenalny proboszcz”. Członkowie komitetu „Ratujmy ojca Davida” napisali listy do bpa Kmiecia, do arcybiskupa nowojorskiego Timothy’ego Dolana oraz papieskiego nuncjusza w Waszyngtonie
tmosfera zmowy przy ukrywaniu przestępstw łączy kler katolicki. Bronić swoich kosztem wiernych – oto taktyka „autorytetów moralnych”. Niespełna miesiąc po publikacji raportu ze śledztwa wielkiej ławy przysięgłych o przestępstwach seksualnych w archidiecezji filadelfijskiej, który ujawnił, że wciąż aktywnych zawodowo jest co najmniej 37 księży pedofilów, szef archidiecezji – kard. Justin Rigali – w pierwszym odruchu uroczyście zapewnił wiernych, że to nieprawda, że żaden sprawca molestowania nie jest zatrudniony. Jednak 6 dni później przeniósł 3 księży na urlopy administracyjne, a w początkach marca zawiesił kolejnych 24 duchownych, przeciw którym wysunięto wiarygodne oskarżenia. Problem nie kończy się na zawieszeniu lub laicyzacji kapłanów. Adwokaci ofiar i eksperci stwierdzili, że w samej archidiecezji Los Angeles (największa w USA; zapłaciła ofiarom 660 mln tytułem odszkodowań) nie wiadomo, co dzieje się z 233 duchownymi oskarżonymi o molestowanie nieletnich. W USA każdy pedofil trafia na specjalną, ogólnodostępną listę – nie wolno mu mieszkać w pobliżu szkół, przedszkoli, placów zabaw i musi meldować zmianę adresu policji. Każdy – ale nie pedofil w sutannie. Ci pedofile uniknęli kary, bo ich zwierzchnicy tak długo przewlekali procedury zmierzające do jej wymierzenia, aż przestępstwa uległy przedawnieniu, a księża rozpłynęli się. Dziś – anonimowi – mieszkają w miejscach, w którym przestępcom seksualnym mieszkać nie wolno, a sąsiedzi nie mają pojęcia o ich przeszłości.
– abp. Pietra Sambiego, inicjują msze w intencji powrotu Białkowskiego na ambonę i oferują pieniądze na opłacenie jego adwokata. W zapewnienia proboszcza o niewinności o wiele łatwiej byłoby uwierzyć, gdyby w międzyczasie nie zameldowały się dwie następne osoby twierdzące, że do nich ks. Białkowski również się dobierał. Młody człowiek z Nowego Jorku, były ministrant, mówi, że nie powiedział dotąd nikomu, że ksiądz zachowywał się wobec niego nieprzyzwoicie. W imieniu drugiego skargę złożyła matka. Survivors Network apeluje do parafian, którzy bronią ks. Białkowskiego, by robili to bez rozgłosu: „Kiedy dorośli popierają oskarżonego o przestępstwa seksualne, onieśmiela to inne jego ofiary, które mogłyby ujawnić swoje krzywdy”. PZ
Kościół z reguły wie, co się z nimi dzieje, lecz presja, by ujawnił akta zawierające te informacje, rzadko przynosi skutki. Przeciwko ujawnieniu protestują zainteresowani, broniąc swego prawa do prywatności. Część księży zbiegła do Ameryki Łacińskiej i innych krajów i słuch po nich zaginął. Tymczasem w Filadelfii raport ławy przysięgłych – drugi po głośnym i szokującym z roku 2005 – wciąż jest w centrum uwagi. Koncentruje się on na osobie głównego odpowiedzialnego – kard. Bevilacquy. Oba raporty obciążyły go konkretnymi, poważnymi zarzutami o tolerowanie i ukrywanie przestępstw 63 duchownych i utrudnianie wymiaru sprawiedliwości. Lecz 87-letni kardynał, od 2003 roku na emeryturze, najprawdopodobniej uniknie odpowiedzialności karnej. Ma ponoć raka i demencję. Diagnozy ani niezdolności do zeznawania przed sądem nie zweryfikował dotąd żaden niezależny ekspert. Prowadzący dochodzenie wykryli, że Bevilacqua stosował tę samą taktykę od początku swej kariery, gdy był biskupem na Brooklynie i w Pittsburghu. Jego obsesją było dążenie do uniknięcia skandalu, a więc zatajanie przestępstw bez względu na dobro ofiar, także potencjalnych. Kiedy przenosił gwałciciela dzieci z dotychczasowej parafii do nowej, kazał informować wiernych, że powodem transferu księdza jest… ukąszenie kleszcza i choroba Lyme disease, i nakazywał modlitwy za jego zdrowie. Innym razem Bevilacqua, ignorując doniesienia naocznego świadka, kilkakrotnie promował kapłana, który molestował kilkadziesiąt dziewcząt. CS
Omerta
17
Zbrodnia miała miejsce w Paterson w stanie New Jersey. 59-letni wielebny Fairley, pastor od 15 lat w dużym kościele Koinonia and Christian Ministries, udał się do domu pewnej damy, zapowiedziawszy wcześniej wizytę, której celem miał być zwrot czegoś. Przybywszy, dźgnął kilkakrotnie w twarz i pierś przebywającą tam pastorkę, 52-letnią Simone Shields. Egzekucja odbyła się w milczeniu i tak samo bez słowa Fairley odwrócił się na pięcie i opuścił domostwo. Policja aresztowała go na ulicy, gdy maszerował, ociekając krwią, wciąż z nożem w ręku. Wielebna Shields znajduje się w stanie krytycznym.
Atak postawił duchowieństwo miasta Paterson w stan niebywałej konsternacji. Wielebni różnych wyznań wyrazili zdziwienie, podkreślając, że pastor Fairley był „filarem życia duchowego” miejscowości i „dobrym człowiekiem”. Z dobrocią to niezupełnie prawda, bo duchowny był recydywistą: dokładnie to samo co teraz uczynił w roku 1983. Włamał się wówczas do domu swej byłej żony i podziabał ją nożem, a w rezultacie 6 lat spędził w celi. Nie wiadomo na razie, co tym razem pchnęło go do podźgania pastorki, która przybliżała owieczkom niebo w tej samej świątyni. CS
Turek – chrześcijański konserwatysta B
awarscy chadecy mają problem. Do ich partii zapukał znany muzułmanin i chce jej pomagać w krzewieniu konserwatywnych wartości.
CSU to bawarska chrześcijańska demokracja, jeszcze bardziej konserwatywna i prawicowa (jak na niemieckie warunki) niż jej koalicjantka – ogólnoniemiecka CDU. Z przyczyn, których nietrudno się domyślić, niemieccy muzułmanie nie lubią głosować na chadeków (robi to tylko 4 procent z nich). Tymczasem Mesut Karauzum, muzułmański działacz z Bawarii, poprosił o przyjęcie go właśnie do CSU, ponieważ bardzo chce krzewić społeczny i religijny konserwatyzm.
Liczy także na to, że związana z Kościołem partia będzie dbała o kwestie wyznaniowe. Teraz chadecy mają problem. Jeśli odrzucą prośbę Karauzuma, który popiera cały ich program, to wyjdzie na to, że są nietolerancyjni i uprzedzeni, bo nie chcą go tylko dlatego, że jest wyznawcą islamu lub/i ma tureckie korzenie; jeśli natomiast zaakceptują, to na czym będzie polegała chrześcijańskość ich partii, gdy zgłosi się do CSU więcej współwyznawców tureckiego Niemca? MaK
Gibson skazany N
ajbardziej katolicki gwiazdor, Mel Gibson, został właśnie skazany za pobicie kobiety.
Znany aktor i reżyser słynnej „Pasji”, którą emocjonowali się chrześcijanie różnych wyznań, oraz wyznawca jednej z najbardziej konserwatywnych odmian katolicyzmu, został skazany na prace społeczne
i trzy lata nadzoru kuratorskiego. Wyrok jest skutkiem śledztwa prowadzonego po pobiciu przez Gibsona Oksany Grigoriewej, jego konkubiny i matki córki aktora, Lucii. MaK
18
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Lipny raport Komisji Wydaje się, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji ma duży dylemat. Wziąć na siebie, zaakceptować i legitymizować przedłożone mu przez Komisję Majątkową sprawozdanie, czy raczej wrócić je do uzupełnienia? Obydwaj współprzewodniczący Komisji z rozbrajającą szczerością informują, że nikt nie jest w stanie policzyć wartości wszystkich roszczeń majątkowych wniesionych przez Kościół i nikt też nie jest w stanie obliczyć wartości odzyskanych (przekazanych) nieruchomości. Skąd zatem pewność p. Krzysztofa Wąsowskiego, że Komisja nie zaspokoiła roszczeń Kościoła? Może jest jednak odwrotnie i przekazano Kościołowi o wiele więcej, niż się (nie) należało? Szybko okazało się, że szczegółowy wykaz takich nieruchomości – przygotowany przez KM w kwietniu 2010 r. – jest nierzetelny i nieprawdziwy. Czy można wierzyć, że tym razem sporządzony przez tę samą komisję raport jest rzetelny? Czy nie zakrawa to na kpinę, że w demokratycznym państwie sporządzenie raportu z przekazania publicznego majątku o wielomiliardowej wartości powierza się skompromitowanej komisji, której na dodatek niektórzy członkowie, w tym jej przewodniczący, obciążeni są zarzutami karnymi?! Komisja w swym sprawozdaniu podaje liczbę zawartych uzgodnień, wydanych orzeczeń, umorzeń lub oddaleń, a także liczbę wniosków nieuzgodnionych i niezakończonych. Tymczasem w swej książce pt. „Rewindykacja nieruchomości Kościoła katolickiego w postępowaniu przed Komisją Majątkową” na stronie 189
ks. profesor Dariusz Walacik, notabene członek Komisji Majątkowej, powołując się na pismo tej komisji z dnia 28 października 2005 r., twierdzi: „Udział przedstawicieli organów nadrzędnych nad uczestnikami postępowania regulacyjnego w praktyce należy do rzadkości”. Jak wiadomo, ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego jasno określa procedurę procesu regulacyjnego i wskazuje wymaganą liczebność składu zespołu orzekającego, który stanowi po dwóch przedstawicieli wyznaczonych przez MSWiA i Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski oraz po jednym przedstawicielu organów nadrzędnych nad uczestnikami postępowania. Ugoda ważna to ugoda zawarta w pełnym, a więc sześcioosobowym składzie zespołu orzekającego zawierająca stanowisko wszystkich bez wyjątku członków zespołu. Uprawnienie do przeniesienia prawa własności w postępowaniu
Pani pozna Pana Wdowa, domatorka, wykształcenie średnie, 71 lat, wzrost 164 cm, niezależna materialnie, wszechstronne zainteresowania – pozna kulturalnego Pana bez nałogów, do 75 lat, w celu towarzysko-matrymonialnym. Woj. łódzkie (1/a/12) Romantyczka z poczuciem humoru, 40 lat, 172 cm wzrostu, szatynka, niebieskie oczy, rozwiedziona – pozna Pana do lat 50, z ciekawymi zaletami, bez nałogów, czytelnika „FiM”. Gdynia (2/a/12) Młoda emerytka pozna starszego intelektualistę, młodego duchem, z Wrocławia lub okolic (3/a/12) Wolna, 68 lat, 164 cm wzrostu, szczupła – pozna Pana, wyższego, lubiącego podróże, muzykę i taniec. Cel towarzyski. Łódź (4/a/12) Wdowa, 58 lat, 164 cm wzrostu, zadbana, o dobrym i szczerym sercu, z poczuciem humoru, lubiąca podróże i taniec, kochająca zwierzęta
regulacyjnym przysługuje zespołowi orzekającemu w pełnym składzie i tylko takie daje podstawę do dokonania wpisu do ksiąg wieczystych. Majątek publiczny przed bezprawnym obrotem chroni też Konstytucja RP, według której nabywanie, zbywanie i obciążanie nieruchomości SP następuje na zasadach i w trybie określonych w ustawie. O każdym przypadku niemożności uzgodnienia orzeczenia w postępowaniu regulacyjnym Komisja Majątkowa obowiązana była zawiadomić pisemnie uczestników postępowania (art. 64 ustawy). Interpretację tę potwierdził SN – str. 227 ww. publikacji. Z tego, co podaje ks. profesor Walacik, jak również z doniesień mediów wynika, że licznie występowały przypadki dopuszczania do rozpatrywania spraw w niepełnym, niewłaściwym składzie zespołu orzekającego, a wadliwe, nieuzgodnione w ustawowym trybie, mogły być puszczane do obiegu prawnego ze skutkiem przekazania własności Kościołowi. Ile takich naruszających ustawowe procedury decyzji zostało wydanych? To komisja przemilczała. Sprawozdanie podaje bowiem ogólną liczbę 1486 ugód oraz 990 wydanych orzeczeń, które posłużyły do przywrócenia lub przekazania własności Kościołowi. Dla oceny całokształtu regulacji za rzecz podstawową należy uznać odpowiedź na pytanie, czy prawdą jest, że dochodziło w trakcie prac Komisji Majątkowej do przekazywania państwowych nieruchomości z naruszeniem obowiązującego prawa w oparciu o nieuzgodnione ugody lub orzeczenia? Przedstawione wątpliwości powinny zostać wyjaśnione. Czytelnik
i kwiaty – pozna Pana w podobnym wieku, na resztę życia. Województwo lubelskie (5/a/12) 62-letnia wdowa, wykształcenie średnie, niezależna, otwarta na świat i ludzi, ale bardzo samotna – pozna Pana w odpowiednim wieku, bez nałogów i zobowiązań, w celu towarzyskim. Panowie z ZK wykluczeni. Warszawa (6/a/12) Emerytka, 61 lat, 162 cm wzrostu, niezależna finansowo, z własnym mieszkaniem, o wszechstronnych zainteresowaniach – pozna kulturalnego Pana bez nałogów, z poczuciem humoru, w celu towarzysko-matrymonialnym. Województwo kujawsko-pomorskie (7/a/12) Wolna 59-latka, 160 cm wzrostu, zadbana, o pogodnym usposobieniu, lubiąca przyrodę i zwierzęta, muzykę i taniec – pozna Pana o świeckich poglądach, do lat 65, w celu towarzyskim. Kraków (8/a/12) Kochasz przyrodę, lubisz oglądać wschód słońca, słuchać śpiewu ptaków? Jeśli jeszcze interesuje cię historia i literatura, a jakiś czas temu skończyłeś 75 lat, napisz. Podkarpacie (9/a/12) Pan pozna Panią Emeryt po 70. pozna samotną Panią w stosownym wieku, w celu towarzyskim. Rzeszów (1/b/12)
Z
treści felietonu „Bierzmowanie ateistów” red. Marka Kraka można wysnuć następujące wnioski: Dziecko w polskiej rzeczywistości jest przedmiotem, którym rodzice, katecheci i kler mogą bezkarnie manipulować w obszarze kształtowania jego poglądów na otaczającą go rzeczywistość.
i na świecie Krk zbiera obfite żniwo wynikające z prowadzonej indoktrynacji, bo miliony indoktrynowanych ludzi służy pokornie jego szemranym interesom. Mimo zbrodniczej przeszłości (np. wyprawy krzyżowe, inkwizycja, polowanie na „czarownice”, prowadzenie zaborczych wojen) oraz licznych przestępstw i oszustw w czasach
Precz z indoktrynacją! Mogą mu wpajać fałszywą wiedzę religijną, która jest sprzeczna z tym, do czego samo może dojść dzięki własnym obserwacjom, kiedy wkroczy w dorosłe życie. Przez dokonanie chrztu dziecko zostaje ubezwłasnowolnione i przypisane do religii, którą ma wyznawać i być jej posłuszne do końca życia, mimo że nie podziela jej ideałów. Jest to pogwałcenie praw człowieka przez Krk, który poprzez wprowadzenie sprzecznego z Biblią chrztu niemowląt zapewnia sobie możliwość ich indoktrynacji już od wczesnego dzieciństwa. Wiadomo, że dziecko jest podatne na bezkrytyczne przyjmowanie przekazywanej mu wiedzy, której sam nie może posiąść. Dlatego Krk z premedytacją już od przedszkola „naucza” dzieci, aby stały się bezkrytycznymi wyznawcami jego „nieomylnych prawd” i realizatorami ziemskich interesów Kościoła. Z lektury „FiM” oraz codziennych wiadomości radiowych i telewizyjnych wynika, że w Polsce
Piotr, samotny kawaler, 41 lat, wysoki i postawny – szuka kandydatki na żonę do lat 45, panny lub wdowy, która z nim zamieszka. Woj. lubelskie (2/b/12) Optymista, tolerancyjny, wolny, 73 lata, wzrost i wykształcenie średnie, bez nałogów i zobowiązań, wszechstronne zainteresowania, z własnym mieszkaniem – pozna miłą i szczupłą Panią, niematerialistkę, o podobnych walorach i zapatrywaniach, zdecydowaną na wspólne życie. Katowice (3/b/12) Wolny, 61 lat, 173 cm wzrostu, bez zobowiązań i nałogów, stały dochód, wykształcenie średnie, zadbany – pozna inteligentną i zgrabną Panią, zainteresowaną stałym związkiem. Woj. śląskie (4/b/12) Emeryt, 63/163, bez nałogów, o wszechstronnych zainteresowaniach, materialnie niezależny, czytelnik „FiM” – pozna Panią w odpowiednim wieku, wykształcenie bez znaczenia. Woj. lubuskie (5/b/12) Brunet, 39 lat, 180 cm wzrostu, szczupły, obecnie w półotwartym ZK – pozna Panią w wieku 30–43 lata, może być puszysta, także z dzieckiem. Woj. lubuskie (6/b/12) Jarosław, 44 lata, 185 cm wzrostu, ceniący domowe zacisze i spokój, oczekujący od życia
współczesnych (np. pedofilia, Komisja Majątkowa) Krk nie został dotąd potępiony przez ludzkość tak jak inne zbrodnicze reżimy, w tym stalinizm czy hitleryzm. Jego ziemskie interesy stale się rozwijają. Kler głoszący hasła miłości bliźniego i życia w ubóstwie okłamuje wiernych, pławiąc się w dobrobycie i siejąc nienawiść do inaczej myślących. Aby położyć kres praktykom przymuszania dzieci do religijnej indoktrynacji, należy im zapewnić całkowitą neutralność światopoglądową aż do pełnoletności. Do tego czasu powinny mieć prawną ochronę przed zakusami rodziców i kleru. Uczyć – tak, ale religioznawstwa. Świadomy wybór światopoglądu należy do niezbywalnych praw człowieka, który rodzi się wolny i nie powinien być pozbawiony tego prawa, i to już na progu swego życia. Zygfryd Łangowski
miłości i stabilizacji, obecnie w AŚ, ale mający nadzieję na powrót do normalności – pozna Panią (może mieć dziecko), której odwdzięczy się miłością i lojalnością. Świdnica (7/b/12) Inne Emerytka, wykształcenie średnie, pozna serdecznych ludzi. Gdańsk i okolice (1/c/12) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
LISTY Gest Piłata Kto go wykonał? Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł, że krzyże katolickie mogą wisieć na ścianach w szkołach publicznych. W ten sposób oddalił swoje orzeczenie z 2009 roku, w którym stwierdził, że symbol religii katolickiej może naruszać prawa ateistów i wyznań niechrześcijańskich. Orzeczenie będzie respektowane przez 47 państw należących do Rady Europy, ale nie oznacza to, że katolicy wygrali wojnę. To jedna z wielu bitew, które dopiero się rozegrają. Sędziowie obrali drogę nie do końca dla siebie bezpieczną, bo stwierdzili, że krzyże katolickie wiszące w klasach nie mają wpływu na uczniów. Skoro tak, to po co mają tam wisieć? Nie wiem, czy ETPC prowadził na ten temat jakieś badania, czy też kierował się sondą sporządzoną wśród uczniów? Kto by jednak pytał o zdanie smarkaczy? Soile Lautsi – właśnie ona, a nie jej dziecko – uznała, że krzyże w szkole państwowej naruszają zasadę świeckości państwa. Kierownictwo szkoły odmówiło zdjęcia symboli, sąd oddalił pozew, więc Lautsi pozwała państwo włoskie przed ETPC. Nie zabrakło tej kobiecie odwagi – być może dlatego, że pochodzi z Finlandii, gdzie nie ma religii dominującej (inaczej niż we Włoszech czy Polsce). Orzeczenie Trybunału może paradoksalnie okazać się silną bronią w rękach innowierców i ateistów, którzy nie zawahają się zażądać umieszczenia obok krzyża katolickiego symboli swoich religii, a nawet symbolu ateistów. Według sędziów ze Strasburga nie będzie to wszak miało żadnego znaczenia dla dziatek. Chyba że katoliccy biskupi oraz nawiedzeni katoliccy działacze będą chcieli udowodnić, że młodą dziecięcą psychikę skrzywić może gwiazda Dawida bądź wizerunek Buddy. A jeśli komuś przyjdzie do głowy zawiesić na ścianie fotkę mocno roznegliżowanej kobiety jako symbol hedonizmu? Nie tak dawno w Polsce działacze Ruchu Poparcia Palikota przed sesją szczecińskiej Rady Miejskiej powiesili na sali obrad kilka symboli innych niż katolickie. Po awanturze i przepychankach konserwatywni radni rzekomo liberalnej PO symbole te usunęli, udowadniając tym samym, że są równi (inne symbole) i równiejsi (krzyż katolicki). W polskim Katolandzie wszędzie tam, gdzie został powieszony krzyż katolicki, nic innego znaleźć się nie może. Krzyż katolicki jest oznaczeniem terytorium i przestrzeni kleru katolickiego i Watykanu. W Polsce co rusz katoliccy dewoci krzyczą, że
krzyż jest im niezbędny do normalnego funkcjonowania w życiu publicznym. Orzeczenie Trybunału stanowi coś dokładnie przeciwnego, ale tego fundamentaliści katoliccy nie komentują – być może sens wyroku do nich nie dociera. Czy zabrania im ktoś noszenia go przy sobie?
SZKIEŁKO I OKO zapłacić odsetek – i to właśnie próbuje zrobić ekipa Tuska, mydląc oczy ciułaczowi. A prawda jest taka, że uprawianie PR-u nie daje pracy i chleba ciułaczowi i nie pozwala załatać „wyrwy po OFE w ZUS”. Panie Premierze, czas pogonić swoich ludzi do pracy i w końcu zrobić coś, żeby poprawić dolę ciułaczy, a nie
– stricte kościelnych – a także seminaria duchowne. Podobnie finansowanie księży uczących religii jest niezgodne z prawem. Przecież wprowadzając religię do szkół, prymas polski oświadczył, że katecheci nie będą pobierali pensji. Okazało się, że to nieprawda. Pan i Pana rząd szukacie pieniędzy na łatanie dziury budżetowej, a te pieniądze są na wyciągnięcie ręki... Potrzeba trochę pomyśleć, aby je znaleźć, i to jak najszybciej. Pomijam wszelkie inne działania rządu dotyczące darowizn na cele kultu religijnego. To miliardy złotych!!! Panie Premierze, co Pan na to? Nie oczekuję wyczerpujących wyjaśnień, bo i tak sądzę, że ten e-mail będzie pisaniem na Berdyczów. Niemniej podpiszę się imieniem i nazwiskiem: Jerzy Pawelski
strony internetowej Urzędu Skarbowego, bo jest wygodny, gdyż po wprowadzeniu kwot w odpowiednie rubryki sam oblicza i wpisuje wyniki w odpowiednie kolumny. Jest jednak coś, co mnie oburza – otóż w rubryce „124” automatycznie wpisuje się numer KRS, na który mam odprowadzić 1 proc. podatku, a w rubryce „125” – kwotę, jaka zostaje odpisana. Oburzające jest też to, że wymazać tego nie można, tylko w rubryce „126” można wpisać cel szczegółowy, który i tak nie eliminuje numeru KRS zapisanego w rubryce „125”. Podano tam numer KRS /0000220518/, czyli Chrześcijańskiej Służby Charytatywnej w Warszawie, która jest kościelną osobą prawną. Możecie to opublikować w swoim piśmie, aby przestrzec tych podatników, którzy zamierzają przeznaczyć 1 proc. swojego podatku na inne cele niż wymieniony powyżej. Dominik K.
Darowizna obowiązkowa Sędziowie zaasekurowali się jednakże, że nie do nich należy zajmowanie stanowiska w debacie na temat wartości symbolu katolickiego krzyża. Gest godny Piłata Poncjusza. Paweł Krysiński
Kto chce ze mnie zrobić wała? Nie jestem zwolennikiem prof. Balcerowicza, ale szkoda że nie wydusił z siebie w czasie tej sławnej debaty, że całe te reformy prof. Rostowskiego to próba ukrycia nieudolności ekipy Tuska. Dlaczego? Ekipa ta przez wiele lat nie robiła nic poza uprawianiem PR-u i nie przeprowadziła żadnych pożytecznych reform, które by dały szaremu obywatelowi pracę i chleb, a przy okazji zapełniły „wyrwę po OFE w ZUS”. Prof. Rostowski wciskał kit szarym obywatelom, że ta reforma to dla ich dobra, a tak naprawdę chodzi o dobro rządu i PO – żeby przed wyborami nie wyszło, że „wyhodowali nową gigantyczną dziurę budżetową”. Po opiniach, jakie są prezentowane przez internautów, widzę kompletny brak zrozumienia tematu. Urabianie opinii publicznej zaczęło się wiele miesięcy temu w formie „nagonki na OFE”, że pobiera gigantyczne prowizje. A przecież pozwalają na to regulacje prawne, które wystarczyłoby zmienić. Niestety, wykorzystano to do walki z OFE. Pieniądze odkładane w OFE są pieniędzmi obywateli i jakkolwiek by liczyć, im są większe, tym większe powinny być przyszłe emerytury. Inwestowanie w obligacje Skarbu Państwa przez OFE z pozycji ciułaczy jest w pełni racjonalne, bo to są w końcu ich pieniądze i przyszłe emerytury. Niestety, przestaje być racjonalne z pozycji Skarbu Państwa, bo mając dostęp do kasy OFE, musi płacić funduszom odsetki, a to boli. Lepiej jest kasę wziąć i nie
grabić tych, co jeszcze są w stanie zarobić. Duża kasa jest wysysana przez panów w sukienkach – dlaczego nie zatka Pan tej dziury? Myśli Pan, że ci panowie sukienkowi poprą Pana z ambony? Wątpię. Ciułacz
Szanowny Panie Premierze Jako zwykły obywatel naszego kraju w pełni popieram Pana starania dotyczące OFE. Moim zdaniem, to strzał w dziesiątkę. Natomiast jestem głęboko zaniepokojony ignorowaniem przez Pana i podległych mu ministrów, zapisów konkordatu. Oprócz zapisanego w konkordacie finansowania niektórych katolickich wydziałów uczelni państwowych finansowanych jest kilkanaście innych
Jestem czytelnikiem Waszej gazety i dlatego zdecydowałem się napisać do Was o pewnej bulwersującej sprawie. Dotyczy ona programu, który Urząd Skarbowy na swojej stronie internetowej proponuje do pobrania w celu ułatwienia wypełnienia zeznania podatkowego PIT. Czy można w programie wypełniania druków PIT z góry narzucić organizację pożytku publicznego do odprowadzenia 1 procenta podatku od dochodów? Oto jak się to odbywa: Pobrałem program do wypełnienia zeznania podatkowego PIT 37 ze
W sprzedaży jest książka Bolesława Parmy „Świat i Kościół w proroczej perspektywie” (240 str., cena – 28 zł, koszt przesyłki pokrywa dystrybutor) Zamówienia można składać na adres: 44-300 Wodzisław Śl. skr. poczt. 35 na e-mail:
[email protected] lub tel. kom.: 661 316 897
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
„BYŁEM
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
19
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (0-42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
20
B
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
ertrand Russell, brytyjski filozof, logik, matematyk, działacz społeczny i eseista, uznawany jest za jednego z najważniejszych myślicieli XX w. Jego zasługi są największe w dziedzinie logiki matematycznej i filozofii logiki, miał jednak nadzwyczajną orientację nie tylko w kwestiach filozoficznych i naukowych, ale też w sprawach etycznych i społeczno-politycznych. Niemal przez całe życie angażował się w publiczne spory na tematy społeczne i polityczne. Takim problemom, jak prawa wyborcze dla kobiet, emancypacja seksualna, zmiana prawa rozwodowego czy reformy w szkolnictwie, poświęcił wiele swoich prac. Był zwolennikiem postępu społecznego i politycznego, dokonującego się według racjonalnych zasad. Za czynne zaangażowanie w działalność pacyfistyczną i przeciwstawianie się wszelkim działaniom wojennym dwukrotnie został skazany i uwięziony – w 1918 r. na sześć miesięcy, a w 1961 r., kiedy miał już niemal dziewięćdziesiąt lat, odbył karę siedmiu dni aresztu za udział w marszu antywojennym w Londynie. Był zdeklarowanym ateistą i krytycznie podchodził do teologii, dogmatów i praktyk chrześcijańskich. Bertrand Arthur William Russell urodził się w 1872 r. w Trelleck w Walii. Był najmłodszym z trojga dzieci lorda Amberley i wnukiem hrabiego Johna Russella, dwukrotnego premiera Wielkiej Brytanii w czasach królowej Wiktorii. Wstąpił do Trinity College w Cambridge, gdzie studiował matematykę i filozofię. Został członkiem tego szacownego college’u w 1895 r., a wykładowcą filozofii w 1910 r. W 1908 roku został członkiem Royal Society, a w 1949 r. – honorowym członkiem British Academy. Napisał wiele dzieł z zakresu matematyki i filozofii. Wielki wpływ na dwudziestowieczną matematykę i logikę formalną wywarła zwłaszcza „Principia mathematica” – trzytomowa praca napisana razem z Alfredem N. Whiteheadem – przedstawiająca system logiki, z której wywodzi się matematyka. Inna jego książka – „Zagadnienia filozoficzne” z 1913 r. – jest powszechnie uznawana za klasyczne wprowadzenie do filozofii i filozofowania. W 1919 r. Russell opublikował napisany w więzieniu „Wstęp do filozofii matematyki”. Jego osiągnięcia z tego zakresu to: rozwinięcie zasad logicyzmu, czyli sprowadzenie matematyki do logiki w tym sensie, że można wykazać, iż matematyka wynika z czysto logicznych przesłanek i posługuje się wyłącznie pojęciami, które można zdefiniować w terminach czysto logicznych, a także teoria typów logicznych, i wreszcie tzw. teoria deskrypcji, która stała się fundamentem filozofii analitycznej. Analizował problemy związane z prawdą, znaczeniem oraz przekonaniem. Swoje stanowisko filozoficzne określił jako atomizm logiczny, to znaczy, że całą prawdę o rzeczywistości można wyrazić w tzw. zdaniach
elementarnych, czyli najprostszych zdaniach logicznych, rejestrujących proste jednostkowe fakty (tzw. fakty atomowe) ustalone przez obserwację nauk. Świat pojmował jako zbiór zdarzeń. „Wszystkie zdarzenia traktuję jako fizyczne” – napisał w książce „Mój rozwój filozoficzny” (1959 r.). Ten geniusz matematyczny ze względu na swoje poglądy społeczne i polityczne prowadził nieuregulowane życie zawodowe, bo nie mógł zagrzać miejsca na konserwatywnych uniwersytetach. Kierował jednak założoną przez siebie postępową szkołą, w której rozwijał nowe idee
oraz w inicjatywach pokojowych i negocjacjach na najwyższym szczeblu. Poglądy Russella w zakresie etyki i problemów społecznych cechował racjonalizm i humanizm. Uważał, że problemy szczęścia ludzkiego, demokratycznej organizacji społeczeństwa ludzi wolnych, ustroju prawno-państwowego, małżeństwa i rodziny, nowoczesnego wychowania młodzieży i wszystkie inne winny być rozwiązywane w duchu humanizmu i nauk przyrodniczych. Był szczególnie uwrażliwiony na bezmyślne okrucieństwo, a nacjonalizm uważał za szaleństwo i zagrożenie. Postulował
stronie we wszystkich kłopotach i sprawach. Lęk jest fundamentem tego wszystkiego – lęk przed tajemnicą, obawa porażki, lęk przed śmiercią (…). Zaczynamy teraz cokolwiek pojmować rzeczy otaczające nas na tym świecie i opanowywać je po trochu za pomocą nauki, która utorowała sobie drogę krok za krokiem, wbrew chrześcijańskiej religii, wbrew Kościołowi, mimo opozycji wszystkich starych przepisów. Nauka może nam pomóc przezwyciężyć ten tchórzliwy strach, w którym ludzkość żyła przez tyle pokoleń. Nauka i nasze serca mogą nas nauczyć rezygnacji z poszukiwania
Humanistyczny geniusz Gdy w 1950 roku Bertrand Russell otrzymał literacką Nagrodę Nobla, w uzasadnieniu określono go jako „jednego z najwybitniejszych rzeczników racjonalizmu i humanizmu naszych czasów oraz nieustraszonego bojownika o swobodę wypowiedzi i myślenia na Zachodzie”. pedagogiczne. W 1940 r. zaoferowano mu profesurę w nowojorskim City College, ale fala oburzenia i decyzja sądu, motywowana koniecznością chronienia społecznego „zdrowia, bezpieczeństwa i moralności”, uniemożliwiły mu przyjęcie stanowiska. Głównym powodem były jego liberalne poglądy na małżeństwo i życie seksualne. W tym czasie napisał „Dzieje filozofii Zachodu” – jedno ze swoich najważniejszych dzieł. W 1944 r. powrócił do Cambridge i Trinity College. Rozszedł się z trzecią żoną, a w 1952 r. ożenił się po raz kolejny. Chociaż wykpiwano jego polityczną naiwność i zbyt ostentacyjne manifestowanie swojej niezależności, jego walka z nietolerancją, dogmatyzmem i totalitaryzmem wzbudzała wielkie uznanie. Ceniono jego obywatelską i ludzką odwagę, a ten szacunek w dużej mierze przyczynił się do przyznania myślicielowi w roku 1950 literackiej Nagrody Nobla. Od 1955 r. do końca życia mieszkał w północnej Walii, odgrywając czołową rolę w kampanii na rzecz rozbrojenia nuklearnego
dbałość o zdrowie psychiczne i budowę kultury tolerancji. Zasłynął jako pacyfista, przeciwstawiając się wojnie w Wietnamie, polityce zbrojeń nuklearnych, ignorancji i nonszalancji polityków. Opracował impulsywną teorię wojny, która zakładała, że ma ona swoje korzenie w impulsach ludzkich, które mogą przerodzić się w impulsy zbrojne, obejmujące całe społeczeństwa (tworzy się wtedy tzw. gorączka wojenna). Twierdził, że „ostatecznym celem tych, którzy mają władzę, powinno być promowanie społecznej współpracy całej ludzkiej rasy, a nie kierowanie jednej grupy przeciwko drugiej”. Był zwolennikiem powołania rządu światowego, który zapobiegałby wybuchowi wojen między narodami. Russell odrzucił wiarę w Boga w wieku osiemnastu lat. W opublikowanej w 1927 r. książce „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem?” napisał: „Religia jest oparta przede wszystkim i głównie na strachu. Jest to częściowo lęk przed nieznanym, a częściowo pragnienie posiadania jak gdyby starszego brata, który stanie po naszej
urojonej podpory, z wynajdywania sobie sprzymierzeńców w niebie i używania naszych sił raczej do tego, żeby uczynić z tego świata miejsce, w którym warto żyć, a nie piekło, które zrobiły z niego Kościoły w ciągu minionych wieków”. Głosił, że religia należy do okresu niemowlęctwa w rozwoju rozumu ludzkiego, ale obecnie ludzkość z niego wyrasta. „Gdy ludzie rozstrzygną swe problemy społeczne, religia obumrze” – ogłosił pod koniec swego życia w odczycie telewizyjnym. Dokonał metodycznej analizy i krytyki argumentów na istnienie Boga: argumentu pierwszej przyczyny, argumentu prawa natury, argumentu celowości, moralnych argumentów na korzyść Boga oraz argumentu wyrównania niesprawiedliwości. Stwierdził: „Jeżeli w ogóle można rozprawiać o możliwościach, uważałbym za prawdopodobne, że ten świat jest próbką typową i że jeśli tutaj panuje niesprawiedliwość, to są szanse spotkania jej również gdzie indziej. Przypuśćmy, że dostaliście skrzynię pomarańczy i przekonaliście się po jej
otwarciu, że wszystkie owoce z wierzchu są zepsute. W podobnym wypadku nie dowodzi się, że dolne pomarańcze muszą być dobre tytułem odszkodowania, lecz mówi się: zapewne cała partia towaru jest zepsuta. – Człowiek obdarzony naukowym umysłem wyrobiłby sobie takie właśnie przekonanie o wszechświecie. Powiedziałby on: »Świat ten jest pełen niesprawiedliwości; pozwala to nam przypuszczać, że próżno byłoby szukać sprawiedliwości we wszechświecie, i dostarcza moralnego dowodu przeciw istnieniu bóstwa, a nie na jego korzyść«”. Russell wytknął usterki w charakterze i nauce Chrystusa. Za doskonałe uznał maksymy nawołujące do „nadstawiania drugiego policzka”, „niesądzenia innych” i „rozdania swoich majętności ubogim”, które jednak nie zdobyły popularności wśród chrześcijan. Po uznaniu doskonałości tych maksym w książce „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem?” Russell napisał: „Według mnie, istnieje jedna poważna skaza w charakterze Chrystusa, a mianowicie wiara w piekło. Nie mogę uwierzyć, aby człowiek rzeczywiście humanitarny mógł wierzyć w kary wieczne (…). Nie spotykamy tej postawy u Sokratesa, łagodnego i uprzejmego wobec ludzi, którzy nie chcieli go słuchać. I moim zdaniem, takie zachowanie się bardziej przystoi mędrcowi niż oburzenie (…). Muszę przyznać, że ta nauka, według której ogień piekielny jest karą za grzechy, jest okrutna. Doktryna ta upowszechniła okrucieństwo i dała światu całe pokolenia torturowanych ludzi, a Chrystus Ewangelii, jeśli się go bierze takim, jakim go przedstawiają jego dziejopisowie, musi niewątpliwie ponosić za to częściową odpowiedzialność. Są jeszcze inne, chociaż mniej ważne niedociągnięcia w nauce Chrystusa. Na przykład historia świń gerazeńskich, o których opowiadają Marek i Mateusz. Nie było z pewnością przejawem dobroci dla świń pozwolić wejść w nie demonom, skutkiem czego biedne zwierzęta wpadły do morza i utonęły (…). Nie, stanowczo nie zdaje mi się, żeby Chrystus czy to pod względem mądrości, czy też dobroci stał tak wysoko jak niektóre postaci historyczne. Sądzę, że z tego punktu widzenia postawiłbym Buddę i Sokratesa wyżej od niego”. Na pytanie, co powinniśmy robić, Russell odpowiedział tak: „Należy podbić świat inteligencją, a nie odnosić się doń z niewolniczą uległością wypływającą z przerażenia, jakie w nas budzi (…). Gdy słyszy się w kościele ludzi, którzy poniżają siebie, mówiąc, że są nędznymi grzesznikami itd., wydaje się to czymś godnym wzgardy, czymś, co nie przystoi szanującym się istotom ludzkim. Powinniśmy nie upadać na duchu i patrzeć światu prosto w twarz. Powinniśmy uczynić nasz świat możliwie jak najlepszym. I chociażby rezultat nie odpowiadał naszym życzeniom, to jednak będzie lepszy od tego, co zrobili ze świata chrześcijanie w ciągu minionych stuleci. Dobrze urządzony świat potrzebuje wiedzy, dobroci i odwagi”. ARTUR CECUŁA
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (12)
Usprawiedliwianie Jahwe Odpowiadając na pytania Czytelników (a szczególnie Pana Jerzego S. – „FiM” 11/2011) o okrucieństwo starotestamentowego Boga, zdawałem sobie sprawę z tego, że jakkolwiek bym odpowiedział na te kontrowersyjne fragmenty Biblii, i tak odezwą się głosy sprzeciwu. Cóż mi zatem pozostało? Mógłbym zachować się jak izraelska starszyzna, która na pytanie Jezusa: „Skąd był chrzest Jana? Z nieba czy z ludzi?” (Mt 21. 25) – odpowiedzieli: „Nie wiemy” (w. 27). Myśleli bowiem tak: „Jeśli powiemy, że był z nieba, rzeknie nam: »Czemu nie uwierzyliście mu?«. Jeśli zaś powiemy: »Z ludzi« [odpowie, że] boimy się ludu, albowiem wszyscy mają Jana za proroka” (w. 25–26). Mógłbym więc i ja odpowiedzieć wymijająco albo nie odpowiedzieć wcale, co – w tym drugim przypadku – byłoby uznane, i to słusznie, za oburzające, ponieważ nikt nie chce, aby go lekceważono. Ponieważ taką postawę uważam za niedopuszczalną, postarałem się zatem odpowiedzieć na zadane mi pytania zgodnie z tym, co mówi na ten temat sama Biblia. Szkoda tylko, że Pan Jerzy S. tego nie zauważył. Cóż, nie pierwszy to raz niektórzy Czytelnicy zdają się nie zauważać, że – choć jestem człowiekiem wierzącym – prezentuję nie swoje stanowisko, lecz biblijny punkt widzenia, zaś ocena należy do każdego z osobna. Nikt na tych łamach nie przemawia ex cathedra, wzorem Kościoła papieskiego. Zdając sobie sprawę z tego, że istnieją znaczne rozbieżności w rozumieniu wielu innych trudnych stronic Biblii (każdy może je sobie tłumaczyć jak chce), odniosę się więc jedynie do zarzutów p. Jerzego S. Oto najważniejsze z nich i moje odpowiedzi na nie. 1. „Tekst p. Parmy jest próbą rehabilitacji starotestamentowego demona-ludobójcy i krwiopijcy, zwanego Jahwe…”. Ponieważ – jak już wyżej zaznaczyłem – prezentuję biblijne spojrzenie na daną kwestię, zarzut ten jest chybiony. Jest tak również z tego powodu, że – według Biblii – Bóg obroni się sam, tak „jak napisano: Abyś się okazał sprawiedliwym w słowach swoich i zwyciężył, gdy będziesz sądzony” (Rz 3. 4). Poza tym, gdybym nawet usprawiedliwiał i bronił Boga (lepiej to czynić niż Go nienawidzić), to mam do tego takie samo prawo, jak ci, którzy Go oskarżają, nie przebierając przy tym w obraźliwych i bluźnierczych słowach. Zawsze bowiem tak było, jest i będzie, że gdzie są oskarżyciele, tam są i obrońcy.
2. „Dlaczego większość wyznawców Jahwe wzorowała się na tych [okrutnych] narodach i robi to do dnia dzisiejszego? Skąd ludzie wierzący w Biblię czerpią owo okrucieństwo?”. Pytanie to należałoby skierować do tych wszystkich, którzy pod przykrywką religii dopuszczali się i nadal dopuszczają wszelakich zbrodni. Prawdziwi bowiem wierzący nie mają nic wspólnego z okrucieństwem i jakąkolwiek przemocą. Są wręcz „solą ziemi” (Mt 5. 13), która powoduje, że w ich obecności zło maleje i każdy może to zauważyć, jeżeli tylko chce. Istnieje też dość dowodów na to, że już w czasach reformacji w protestantyzmie powstały ruchy pacyfistyczne, które sprzeciwiały się nie tylko wojnom, ale i stosowaniu jakiejkolwiek przemocy. Do dnia dzisiejszego tacy chrześcijanie potępiają więc wszelkie tego rodzaju działania. Jeśli zaś chodzi o wojny i wszelakie okrucieństwa, warto przypomnieć, że nie tylko tzw. kraje chrześcijańskie winne są rozlicznych zbrodni, ale również kraje, w których dominują inne religie. Nie od dziś wiadomo przecież, że hinduiści mordują muzułmanów i sikhów, i na odwrót, a szyici walczą z sunnitami. Na tym jednak nie koniec, bo podobnych zbrodni dopuszczały się różne reżimy. Na przykład Związek Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, aby wykorzenić z umysłów swych obywateli wiarę w Boga, nie tylko likwidował lub adaptował obiekty sakralne do celów świeckich, ale również prześladował swoich obywateli. Wielu duchownych i wiernych (trudno zliczyć wszystkie ofiary) zginęło w łagrach i podczas krwawych prześladowań. Zatem chcąc dyskredytować ludzi wierzących oraz wszystko, co biblijne, nie można zapominać o tym, że i inne ideologie mają na sumieniu straszne zbrodnie. Pamiętajmy, że komuniści prześladowali ludzi wierzących tylko dlatego, że nie byli ateistami. Nie jest więc prawdą – jak niektórzy uważają – że w religii tkwią „korzenie wszelkiego zła”. „Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy” (1 Tm 6. 10) i żądza władzy, a te nieobce są wszystkim, bez względu na wyznawany światopogląd. 3. „Prawo Mojżeszowe nie zezwalało na okrucieństwo wobec kobiet”.
Pan Jerzy kwestionuje to stwierdzenie i pisze, że okrutne kary stosowano również wobec nich. Tyle tylko, że ja w tym miejscu nie pisałem o pospolitych przestępstwach i prawie karnym, a o prawie wojennym. Pan Jerzy – nie wiem dlaczego – po prostu pominął słowa poprzedzające powyższy cytat, które mówią, że to „w przypadku wojny Prawo Mojżeszowe nie zezwalało na okrucieństwo wobec kobiet i dzieci” (por. Pwt 20. 10–20). 4. „Izraelici mieli prawo zaatakować przeciwnika dopiero wtedy, gdy ten odrzucił ich żądania”.
jakiejkolwiek wojny religijnej. Ponieważ pisałem o tym już niejednokrotnie, zarzut, że „krytykuję papiestwo, a z drugiej strony usprawiedliwiam jego metody” jest, najdelikatniej mówiąc – bezpodstawny. 5. „Lud Kanaanu był zdegenerowany moralnie (…), a kobiety i dzieci Kananejczyków były również winne”. Szkoda tylko, że p. Jerzy pominął następujące słowa: „Niestety, takie były wówczas poglądy i tak je zapisali autorzy biblijni”. 6. „Izraelici byli wykonawcami bożych wyroków. O tym były przekonane nawet okoliczne narody”.
Zagłada miasta Aj – z boskiego rozkazu
Również w tym przypadku został zmieniony nieco sens mojej wypowiedzi. Pisałem bowiem, że „według tego prawa Izraelici mieli najpierw proponować pokój swoim nieprzyjaciołom, a dopiero po jego odrzuceniu mogli wroga zaatakować”. Czyż najlepszą obroną przed wrogiem – jak głoszą również współcześni stratedzy – nie jest atak? Poza tym, czyż porównywanie Boga i Izraela z Hitlerem i faszystowską agresją nie jest tu co najmniej niestosowne? Przecież cokolwiek by powiedzieć o izraelskich podbojach, podbili oni wyłącznie Kanaan i na tym poprzestali, bo – jak czytamy – Bóg im nie pozwolił podbijać innych narodów (Pwt 2. 9–19; Lb 20. 17–21; Sdz 11. 15–23). Natomiast Hitler – jak wiemy – chciał podbić nie tylko całą Europę, ale również cały świat. To zaś, że Hitler powoływał się na Boga (napis na klamrach żołnierskich pasów), to już zupełnie inna sprawa. Wiadomo bowiem, że wraz przyjściem Chrystusa, który według Nowego Testamentu jest rzeczywistym obrazem Boga, i rozprzestrzenieniem się Jego nauki, nie ma uzasadnienia dla
Znów p. Jerzy pominął słowa poprzedzające, które wyraźnie mówią, że „według Biblii Izraelici byli…”. Czy zaś w to wierzymy, czy nie, to już osobista sprawa każdego. 7. „Naród Kanaanu musiał poznać Jahwe za pomocą okrutnych metod, jako że czasy były okrutne”. A jak ja napisałem? „Krótko mówiąc, w ówczesnych czasach, kiedy wszystkie narody tak wielką wagę przywiązywały do opieki swoich bóstw (por. 2 Krl 18. 33–35), narody te miały poznać, że jedynie Jahwe jest Bogiem (2 Krl 19. 19). Kwestią otwartą pozostaje jednak, czy zawsze, ilekroć czytamy: „rzekł Bóg”, „nakazał Bóg”, w rzeczywistości tak było. Pamiętajmy, że w tamtych czasach istniała wyraźna tendencja przypisywania wszystkiego Bogu. Szczególnie Żydzi (choć nie tylko oni) uważali, że Bóg jest ostateczną przyczyną wszystkiego, a zatem również wojen”. W powyższych słowach nie ma więc pochwały dla tych metod, a jedynie stwierdzenie pewnych faktów, które dotyczyły zarówno Izraela, jak i innych narodów. Trzeba tylko uważnie przeczytać teksty biblijne, które każdorazowo wskazuję w nawiasach.
21
Oto zresztą jeden z takich tekstów, który potwierdza ówczesną filozofię: „Czy nie jest tak – pytał Jefte króla Ammonitów – że kogo Kamosz, twój bóg, wypędza, tego posiadłość ty zajmujesz, ale posiadłość każdego, kogo sprzed naszego oblicza wypędził Pan, nasz Bóg, my zajmujemy?” (Sdz 11. 24). 8. „Historia Kanaanu została spisana ku przestrodze”. I co w tym bulwersującego? Czyż rozpad Izraela lub innych królestw rozdartych wewnętrznie i zdegenerowanych moralnie nie powinien być przestrogą dla innych? Czyż nie powinniśmy wyciągać wniosków z historii? Przecież już Cyceron pisał: „Historia nauczycielką życia”. Pan Jerzy ma mi też za złe, że uwzględniam późniejszą redakcję niektórych ksiąg biblijnych. Pisze: „Gdy dany fragment Biblii nie pasuje do koncepcji p. Parmy, twierdzi on, że to najprawdopodobniej późniejszy dopisek redaktorów. Niech pan redaktor się zdecyduje, czy w końcu wierzy w całą Biblię, czy tylko wybiórczo”. Odpowiadam: Tak, wierzę, że „całe Pismo przez Boga jest natchnione” (2 Tm 3. 16), ale to wcale nie znaczy, że nie uwzględniam uwarunkowań w jakich poszczególne księgi biblijne powstały (kontekst historyczny, współczesna krytyka tekstu, etc.). Jednakże p. Jerzemu wcale nie zależy na tym, abym wierzył w całą Biblię – ma ją przecież za nic, jak i samego Boga – ale raczej na tym, aby mnie ośmieszyć. Można sobie tylko wyobrazić, co by było, gdybym właśnie nie uwzględniał późniejszej redakcji? Byłoby jeszcze gorzej, bo zarzuciłby mi (nie tylko on), że fanatycznie wierzę we wszystko, co tylko Biblia mówi. Zresztą, p. Jerzy nie przebiera w słowach i wyraźnie daje do zrozumienia, że nie tylko ja jestem zaślepiony, ale w ogóle ludzie wierzący, bo przecież „modlą się do potwora”, „demona-ludobójcy i krwiopijcy”, „którego pod względem okrucieństwa nie przewyższył nawet Hitler”. Cóż, mam wrażenie, że ten istny potok obelg skierowany przeciw Bogu, a pośrednio również przeciwko wierzącym, to nie jego słowa, ale cytaty z popularnych publikacji, których coraz więcej również na polskim rynku księgarskim. Mogę tylko zapewnić p. Jerzego, że nie mam mu za złe, gdyż uwzględniam ten właśnie wpływ na zajęte przez niego stanowisko. Takim jednak językiem i taką argumentacją na pewno nie zbije mnie z tropu i nie nawróci też na ateizm. Jedno jest pewne: te i inne argumenty dowodzą, że zawsze istnieć będą rozbieżności w rozumieniu trudnych stronic Biblii. Ważne jednak jest, aby dyskusja na ten temat prowadzona była na odpowiednim poziomie, bez niezdrowych emocji, antyreligijnych uprzedzeń i słów uwłaczających innym oraz dogmatycznej pewności siebie. Tego życzę zarówno sobie, jak i wszystkim Czytelnikom! BOLESŁAW PARMA
22
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (23)
Zabór Rusi Halicko-W Włodzimierskiej W XIV w. Polska uczestniczyła w rozbiorze zachodnich ziem ruskich. W polskich rękach znalazły się Ruś Halicka i część Wołynia. Przyłączenie do Polski ziem ruskich miało swoje podłoże we wcześniejszych kontaktach politycznych książąt polskich z książętami ruskimi, jak również w rosnącym znaczeniu ekonomicznym szlaku czarnomorskiego. Podkreślić przy tym trzeba, że były to ziemie, które nigdy nie wchodziły w skład państwa polskiego – nie było pomiędzy Rusią i Polską ani jedności etnicznej, ani religijnej. Istotny był natomiast nacisk feudałów małopolskich i kleru Krk na króla, by ten uaktywnił politykę ekspansji na Ruś. Możni – skupieni w najbliższym sąsiedztwie stolicy i zasiadający na głównych urzędach w państwie – widzieli możliwość poszerzenia swych posiadłości ziemskich właśnie na Rusi. Jej opanowaniem zainteresowane było również papiestwo. Poddanie prawosławnego kraju władzy Kazimierza Wielkiego stwarzało widoki rozciągnięcia na nią wpływów Krk, dlatego papież wspierał wyprawy Kazimierza nawet finansowo (!). Walka o Ruś rozpoczęta wyprawą w 1340 r. ciągnęła się długo. Doprowadziła do długotrwałych wojen z pogańską Litwą, która w XIV w. zagarnęła wiele ziem ruskich i również dążyła do opanowania ziem Księstwa Halicko-Włodzimierskiego.
J
Bieg wypadków przyspieszyła śmierć kniazia Bolesława Jerzego Trojdenowica (7 kwietnia 1340 r.), z pochodzenia Piastowicza, brata książąt mazowieckich, który w razie swej bezdzietnej śmierci przyrzekł tron Kazimierzowi Wielkiemu. Trojdenowic został otruty przez bojarów sprzyjających chanowi tatarskiemu, a wrogich katolicyzmowi. Na wieść o jego śmierci król polski niezwłocznie zebrał wojsko i wyprawił się do stolicy Rusi – pod Lwowem był już 16 kwietnia. Lwów – zarówno miasto, jak i zamek położony na trudnym do zdobycia wzgórzu – miał wówczas drewniane fortyfikacje i w ich obrębie zamknęła się załoga. Miasto zdobyto łatwo, natomiast zamek bronił się przez kilka dni. Kiedy wreszcie i on padł, Kazimierz rozkazał go spalić, by w przyszłości nie stanowił punktu oparcia dla obrony. Zabrał też ze Lwowa skarbiec i insygnia książęce. Uroczysty powrót zwycięskich chorągwi polskich do Krakowa nastąpił w pierwszych dniach maja. Niestety, miejscowe bojarstwo, popierane przez Tatarów, nie chciało się Polsce podporządkować, więc opanowanie Rusi okazało się trudnym zadaniem. Kiedy dwa miesiące później wyprawa została ponowiona,
aponi a po t r a g i c z n y m t r z ę s i e n i u ziemi stała się jednym z tych miejsc, k t ó r e w p r o w a d z a j ą w zakłopota nie głosicieli zbawczych nowin. Okazują się bowiem zbędni i bezużyteczni. Ledwie opadły wody morderczego tsunami, a zachodni dziennikarze relacjonujący sytuację w Japonii zaczęli donosić o zdumiewającym spokoju i dyscyplinie mieszkańców miast zaatakowanych przez kataklizm. Europejczycy i Amerykanie nie mogą się nadziwić, że mimo wybitych szyb i braku nadzoru nikt nie okrada sklepów. Nie ma napadów, rozbojów i grabieży. Jeden ze znawców kultury japońskiej zauważył nawet, że w języku Kraju Kwitnącej Wiśni nie ma nawet słowa „grabież”. Nie ma słowa, bo nie zaistniało zjawisko wymagające nazwania. Ludzie nie kłócą się też o nieliczne dobra rozdzielane wśród potrzebujących. Cierpliwie i cicho czekają na swoją kolej. Wielu komentatorów przypomniało przy okazji dantejskie sceny, jakie rozgrywały się przed 6 laty po przejściu przez amerykański Nowy Orlean huraganu Katrina – kradzieże, napady, wybuchy złości i agresji. A to wszystko w Luizjanie, krainie położonej na amerykańskim Południu, świętej ziemi narodzonych na nowo chrześcijan, którym „Pan Jezus Chrystus – Osobisty Zbawiciel” nie
którego obroną osobiście kierował Rusini zdążyli się do obrony przykról polski. Lwów nie został zdogotować, a ponieważ walczyli we byty i Litwini opuścili Ruś Halicką. własnym kraju i przewyższali PolaW następnych latach odbyły się koków liczebnie, wojska rusko-tatarlejne polskie wyprawy, już z posiłskie odparły napastników. Na dokami węgierskimi oraz z pomocą datek zimą 1340/41 r. wezwani pieniężną papieża, który czterona pomoc Tatarzy wtargnęli w Luletnie opłaty świętopietrza z ziem belskie i dopiero klęska zadana im polskich przeznaczył na koszty nad Wisłą zmusiła ich do odwrotu. wyprawy przeciwko „schizmatyKazimierz, rezygnując na razie kom i poganom”. z opanowania Rusi, zadowolił się Walki z feudałami litewskimi formalnym nad nią zwierzchnico Ruś toczyły się aż do 1366 r. Katwem, ustanawiając najmożniejszezimierz usiłował nawet włączyć go z bojarów, Dymitra Dietko, swodo koalicji przeciwko Litwinom swoim namiestnikiem, czyli starostą na jego śmiertelnego wroga – Krzyżaterenie Rusi Halickiej. Od 1346 r. ków, ale zakon nie miał interesu Kazimierz Wielki tytułował się paw tym, by pomagać we wzrastaniu nem i dziedzicem Rusi, a tymczapotęgi państwa polskiego. Rozszesem Ruś Włodzimierską (Wołyń) rzenie polskich nabytków na Rusi zajęli Litwini. Na dodatek w laułatwił jednak fakt, że tach 1345–1348 Polska zaangażowaLitwa była coła się w wojnę z Czechami, tak że raz bardziej w 1349 r. trzeba było Ruś niemal zagrożona od nowa podbijać. Wykorzystując klęskę zadaną Litwie przez Krzyżaków, uderzył Kazimierz wielkimi siłami na książąt litewskich i w ciągu trzech miesięcy zagarnął całe Księstwo Halicko-Włodzimierskie. Zdobył wówczas ważne grody: Bełz, Włodzimierz, Brześć i Chełm oraz pomniejsze gródki, m.in. Horodło. W każdym z zamków zostawił silne polskie załogi. W odwecie w roku następnym Litwini, zebrawszy siły, najechali ziemie polskie i spustoszyli ogromne połacie kraju. Od- MISJA HUMANITARNO– zyskali też Wołyń i oblegli Lwów, –STABILIZACYJNA
schodzi z ust przez cały tydzień, a zwłaszcza w niedzielę. Równie dobrze jak „biblijne chrześcijaństwo” ma się tam zresztą rasizm razem z homofobią… Żeby nie było wątpliwości, wyjaśnię, że nie jestem szczególnym miłośnikiem ani dawnej, ani współczesnej kultury japońskiej. Nie podoba mi się tamtejsze przewartościowanie
Jak to się stało, że świeckim Japończykom udało się wcielić w życie tyle pozytywnych cech, podczas gdy wiele chrześcijańskich Kościołów przez stulecia, mimo „łaski Ducha Świętego”, poczyniło na tej drodze tak kiepskie postępy? Przecież Japonia to kraj wyjątkowo zeświecczony, bo buddyzm i konfucjanizm, które tam dominują, to tradycje
ŻYCIE PO RELIGII
Kraj kwitnącej uczciwości roli społeczeństwa kosztem jednostki, dosyć okrutna tradycja, a przede wszystkim nacjonalizm, czy wręcz rasizm, który pokazał swoje zęby w czasie II wojny światowej. A i dzisiaj ślady starej mentalności ponoć dają się odczuć. Powyższe nie zmienia faktu, że potrafię docenić to, co jest tam dobre – poczucie wspólnoty i odpowiedzialność, uczciwość w małych i dużych sprawach, wyczucie taktu i szacunek dla innych. Także przysłowiową japońską skromność, która tak kontrastuje z euroamerykańską butą i chęcią zmieniania wszystkiego i wszystkich na własną modłę.
raczej filozoficzne niż religijne, a szintoizm – politeistyczną religię Nipponu – traktuje się raczej jako szacowny zabytek odziedziczony po przodkach. Jeśli zestawi się laicką i uczciwą Japonię, gdzie chrześcijaństwo ma znaczenie marginalne (tylko 1,5 proc. społeczeństwa), z krajami katolickimi, na przykład takimi jak Polska i Włochy, gdzie stale trzeba uważać, aby nie zostać oszukanym lub okradzionym, to kontrast rzuca się w oczy. Rodzi się spontaniczne pytanie, dlaczego chrześcijaństwo jest takie nieskuteczne (zwłaszcza katolicyzm). I przez to właściwie bezużyteczne. Skąd taka
przez zakon, który w drugiej połowie XIV w. doszedł do szczytu potęgi. W rezultacie długoletnich walk i wielu wypraw, które pochłonęły moc wysiłków, kosztów i ofiar, Ruś Halicka i część Wołynia z Krzemieńcem pozostały w rękach polskich. Na Rusi wiele rodzin małopolskich uzyskało wówczas znaczne nadania ziemi i dzięki temu powstały tam nowe potężne rody możnowładcze, które stały się gorliwymi rzecznikami polityki ekspansji na wschód. Ruś przyniosła także duże dochody polskiemu patrycjatowi i skarbowi królewskiemu. W Haliczu utworzono katolickie arcybiskupstwo, które przeniesiono potem do Lwowa. Organizacja Krk na Rusi miała służyć przede wszystkim interesom kleru, ale też ugruntowaniu panowania polskich feudałów i władzy polskiego króla. Dzisiejsza historiografia ocenia politykę wschodnią Kazimierza Wielkiego negatywnie. Ci, którzy ją usprawiedliwiali, mówili o „dalekosiężnych planach króla polskiego”, „konieczności dziejowej” i „potrzebie utworzenia terytoriów lennych, osłaniających pogranicze polskie od Tatarów”. Nie da się jednak ukryć, że był to bezprawny zabór ziem z ludnością etnicznie obcą. Ujemne tego skutki przejawiały się już wtedy, bo walka o Ruś zahamowała walkę o przyłączenie do Królestwa Polskiego etnicznie polskiego Śląska i Pomorza. ARTUR CECUŁA
porażka i bankructwo w wymiarze społecznym (bo oczywiście nikt nie zaprzeczy, że istnieją uczciwe jednostki niezależnie od wyznawanej religii)? Na tych łamach po wielokroć próbowaliśmy odpowiedzieć na to pytanie. Z braku miejsca skupię się na jednym aspekcie, który widać właśnie na przykładzie Japonii – jest absolutnym oszustwem sugerowanie, że ludzie robią się moralni tylko ze strachu przed Bogiem, i że ten niebiański straszak jest absolutnie potrzebny dla zachowania harmonii społecznej. Trudno sobie wyobrazić lepszą harmonię niż japońska, a do jej osiągnięcia nie potrzeba było nadprzyrodzonych sędziów. Wystarczyła mądra tradycja etyczna skutecznie wcielana w życie (w buddyzmie oparta na empatii) oraz sprawne i dobrze zorganizowane państwo, które daje obywatelom poczucie bezpieczeństwa. Zatem problemem w sprawach wychowania etycznego społeczeństwa nie jest problem Boga i trzymanie ludzi w strachu, lecz m.in. stworzenie takiego systemu, w którym ludzie mogliby, potrafili i chcieli zachowywać się godziwie. Religia, jak widać, nie ma z tym nic wspólnego, a Kościół absolutnie bezpodstawnie uważa się za moralnego strażnika społeczeństwa. MAREK KRAK
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
B
rytyjski historyk Paul Johnson pisze o tym papieżu tak: „Achilles Ratti, średniej klasy archiwista, został wybrany na papieża i przybrał imię Piusa XI. W odróżnieniu od swego poprzednika, Benedykta XV, był człowiekiem o ciasnym umyśle, pozbawionym wyobraźni, reakcyjnym. Bał się komunizmu i socjalizmu, a największego wroga upatrywał w Rosji Sowieckiej”. Katolicki (!) profesor Binchay pisał o nim nie lepiej: „Pius XI był człowiekiem mającym pogardę dla ludu i dla instytucji parlamentarnych. Od chwili jego wstąpienia na tron papieski polityka Watykanu oparta została na bezkompromisowej wrogości wobec klasy robotniczej i ustroju demokratycznego”.
i w zastępstwie Boskiego Króla, to niezawodnie święcie i mądrze używać będą swej władzy i będą mieć na względzie dobro publiczne i godność ludzką poddanych (...). Dlaczegóż więc, gdyby królestwo Chrystusowe objęło wszystkich ludzi w rzeczywistości, tak jak ich z prawa obejmuje, mielibyśmy wątpić o tym pokoju, który przyniósł na ziemię Król pokój czyniący, On, który przyszedł pojednać wszystko. (...) zarazą jest tzw. laicyzm, czyli zeświecczenie, jego błędy i niecne dążenia, a zbrodnia ta, jak Wam wiadomo, Czcigodni Bracia, nie naraz dojrzała, lecz od dawna już kryła się wśród państw. Zaczęto bowiem od zaprzeczenia panowania Chrystusa nad wszystkimi narodami; odmówiono Kościołowi władzy nauczania ludzi,
OKIEM SCEPTYKA Po wyborach z 6 kwietnia 1929 roku jezuicka „Civilta Cattolica”, komentując wyniki, pisała: „Pożądaną nowością w obecnych wyborach jest aktywny udział katolików ożywionych wezwaniami biskupów i Centralnej Rady Akcji Katolickiej, dzięki czemu plebiscyt na rzecz rządu nabrał charakteru uroczystego, a rząd, uwolniwszy się z pęt sekty i z przyziemności szkoły liberalnej, potrafił umiejętnie doprowadzić do tak upragnionego zakończenia nieporozumień” (miesiąc wcześniej podpisano konkordat z Mussolinim). Po podpisaniu układu papieża z Mussolinim niemiecki dziennik „Völkischer Beobachter” komentował to następująco: „Najwyższe autorytety Kościoła katolickiego inaczej
Czyli właśnie tego systemu, który dziennik Bawarskiej Partii Ludowej jak niegdyś, tak i teraz darzy sympatią”. Paul Johnson pisze też o ówczesnych biskupach niemieckich: „Większość biskupów była monarchistami. Liberalizmu i demokracji nienawidzili znacznie bardziej niż Hitlera”. Jeszcze w styczniu 1945 arcybiskup Jager największe zagrożenie dla Niemiec lokalizował nie w faszyzmie, ale w „liberalizmie i indywidualizmie z jednej strony, a kolektywizmie z drugiej”. Po wprowadzeniu Mussoliniego na salony polityki międzynarodowej, to samo miało miejsce z Hitlerem. Kardynał Faulhaber w 1933 r. w ten sposób uzasadniał politykę papieską: „W Rzymie uważa się tak narodowy
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (29)
Miłośnik Mussoliniego Choć w kontekście współpracy Kościoła z faszyzmem najwięcej emocji budzi osoba Piusa XII, to jednak architektem kooperacji Kościoła i najgorszego w dziejach totalitaryzmu był Pius XI. Poprzez odmowę poparcia dla katolickiej partii don Luigiego Sturza (przeciwnego faszyzmowi) w znacznej mierze przyczynił się do upadku włoskiej demokracji, co podkreśla nawet Roger Aubert, katolicki historyk Kościoła: „(…) właśnie ta odmowa przyczyniła się do gwałtownego upadku włoskiej demokracji parlamentarnej, czego – jak się wydaje – papież bardzo nie żałował”. Bezpośrednio po marszu Mussoliniego na Rzym i opanowaniu Włoch przez faszyzm papież w inaugurującej jego pontyfikat encyklice „Ubi arcano Dei” (23 grudnia 1922 r.) protestował przeciw „współczesnym rządom reprezentacyjnym”, w których „lud bierze zbyt wielki udział w kierowaniu państwem”. I żalił się: „Ponieważ usunięto Boga i Jezusa Chrystusa z dziedziny praw i spraw państwowych, ponieważ nie od Boga już, ale od ludzi wywodzono początek władzy, dlatego stało się, że zburzono fundamenty pod tą władzą”. W 1925 roku Pius XI wydał encyklikę „Quas primas”, którą skierował przeciwko laickiemu liberalizmowi. Warto przytoczyć nieco dłuższy jej fragment: „Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz z swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa (...). Albowiem jak królewska godność Pana Naszego ludzką powagę książąt i władców przyobleka pewnym urokiem religijnym, tak też uszlachetnia obowiązki i posłuszeństwo obywateli (...). Jeżeli panujący i prawowici przełożeni będą przekonani, że wykonują władzę nie tyle na mocy prawa własnego, ile z rozkazu
ustanawiania praw, rządzenia narodami, którą to władzę otrzymał Kościół od samego Chrystusa, by ludzi prowadzić do szczęśliwości wiekuistej. Zaczęto tedy powoli zrównywać religię Chrystusową z innymi fałszywymi i stawiać ją niegodziwie wprost w tym samym rzędzie”. Swą niestrudzoną walkę przeciw liberalizmowi i świeckiemu państwu prowadził papież na różnych płaszczyznach: instytucjonalnej, ustawodawczej i dyplomatycznej. Przede wszystkim postawił wówczas na faszyzm, odrzucając demokrację liberalną. Na krótko przed swym wyborem na papieża Ratti pisał o ewolucji ideowej Duce: „Mussolini robi szybkie postępy i z żywiołową siłą powali wszystko, co mu stanie na drodze. Mussolini to cudowny człowiek. Słyszycie mnie? Cudowny człowiek! Niedawno się nawrócił. Wyszedł ze skrajnej lewicy i ma siłę napędową neofity... Do niego należy przyszłość”. Oficjalny organ Watykanu, „Osservatore Romano”, pisał 2 grudnia 1925 r.: „Reżim faszystowski wprowadził bez wątpienia sprawiedliwe reformy, która to zasługa tym bardziej rzuca się w oczy, kiedy ją przeciwstawić z jednej strony agnostycyzmowi państwa liberalnego, a z drugiej strony antyklerykalnemu sekciarstwu rządów demokratyczno-masońskich. Faszyzm natomiast uznaje społeczne znaczenie religii i Kościoła jako siły pożytecznej dla rządów samego narodu... To trzeba uczciwie przyznać i należną zasługę przypisać Mussoliniemu, wyrażając życzenie, aby dalej szedł po tej samej linii dla największego dobra naszego kraju”.
Pius XI
oceniają faszystowską myśl państwową niż uczeni w piśmie z Bawarskiej Partii Ludowej (prodemokratyczna – przyp. red.). I tym samym inaczej w ogóle pojmują nacjonalistyczne państwo; bo gdy kardynał chwali wydarzenie rzymskie (traktaty laterańskie – przyp. red.) nie tylko jako dzieło Boskiej opatrzności oraz mądrości Kurii, ale także jako wynik pewnej polityki państwowej, w której wyraźnie podkreśla się jej charakter antyparlamentarny określony przez dyktaturę narodową, oznacza to zarazem wyraźne potępienie systemu parlamentarno-demokratycznego.
socjalizm, jak i faszyzm, za jedyny ratunek przed komunizmem i bolszewizmem. Ojciec Święty patrzy na to z wielkiego dystansu i widzi nie objawy towarzyszące, tylko wielki cel”. W kazaniu z 1936 r. tenże kardynał tak podsumował dokonania Ojca Świętego: „Papież Pius XI jako pierwszy zagraniczny suweren zawarł z nowym rządem Rzeszy doniosły układ, konkordat, a zależało papieżowi na tym, żeby umacniać i pogłębiać przyjazne stosunki między Stolicą Apostolską a Rzeszą Niemiecką. (...) w istocie Pius XI był najlepszym i na początku nawet jedynym
23
przyjacielem nowej Rzeszy. Miliony ludzi za granicą przyjęły początkowo postawę wyczekującą, odnosiły się nieufnie do nowej Rzeszy i dopiero zawarcie konkordatu pozwoliło im obdarzyć nowy rząd Niemiec zaufaniem”. W późniejszych latach Pius XI przychylny był hitlerowskiej aneksji Austrii, ponieważ uważał, że będzie ona stanowić „barierę przeciw wiedeńskiemu socjalizmowi”. W roku 1933 uchwalono w Hiszpanii kompleksową ustawę „o wyznaniach i kongregacjach”, regulującą rozdział Kościoła od państwa. Przeciwko tej ustawie dnia 3 czerwca 1933 r. Pius XI zdecydował się wydać encyklikę „Dilectissima Nobis” o rzekomym ucisku katolicyzmu w Hiszpanii. Pisał w niej tak: „Teraz jednakże nie możemy się powstrzymać, by nie podnieść na nowo głosu oburzenia i żalu przeciw ustawie świeżo uchwalonej w sprawie wyznań i Kongregacji (...). Aby sprawy nie przewlekać, nie zamierzamy szerzej się nad tym rozwodzić, jak daleko od prawdy odbiegają ci, którzy taki rozdział uważają za dozwolony i dobry sam w sobie, zwłaszcza zaś, jeżeli chodzi o naród, który prawie w całości do katolicyzmu się przyznaje. (...) jeżeli bowiem władza utraci opiekę, która ją podtrzymywała, jeżeli wzgardzi nauką o Boskim pochodzeniu, sankcji i obowiązku posłuszeństwa, wtedy z konieczności traci też jednocześnie najmocniejszą podstawę rozkazywania i najpewniejsze prawo do wymagania posłuszeństwa i uległości (...). Wobec ogłoszenia tej ustawy, tak wyraźnie niezgodnej z prawami i wolnością Kościoła, z prawami, których całości bronić musimy, nie spełnilibyśmy apostolskiego obowiązku swego, gdybyśmy tejże ustawy, utrudniającej tak bardzo Boskie posłannictwo Kościoła, nie odrzucili (...). Rozważając przeto wszystko, co się u was zdarzyło, i bolejąc przede wszystkim nad ciężarem zniewag uczynionych Bogu – czy to przez pogwałcenie świętych praw Jego, czy też przez bezbożne łamanie Jego przykazań – gorące ślemy modły do wiecznego Boga, prosząc o przebaczenie wyrządzonych Mu zniewag”. Pod koniec życia Pius XI nabrał pewnych wątpliwości co do wspieranych przez siebie reżimów. Naturalnie, papież był bardziej komplementowany we wczesnych latach rozwoju faszyzmu, kiedy ideologia ta potrzebowała wsparcia kościelnego i owo wsparcie niezawodnie otrzymywała. Później reżimy faszystowskie stały się silniejsze, bardziej niezależne i bardziej butne wobec „Namiestnika Chrystusa”, który zaczął się wahać. Nie miało to już żadnego znaczenia. Systemy, których fundamenty sam przecież stawiał i wzmacniał, stanęły już mocno na własnych nogach. Tuż przed wojną Ratti odszedł do Krainy Wiecznych Łowów, a jego następca gorliwie kontynuował wczesną politykę Piusa XI. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
C
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
ukier pozbawia organizm niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania witamin z grupy B oraz mikroelementów: wapnia, magnezu i cynku. Regularne słodzenie „po dwie łyżeczki” i na dodatek osładzanie sobie życia ciastkami i słodyczami skutkować może takimi chorobami i dolegliwościami jak częste infekcje górnych dróg oddechowych, osteoporoza, hipoglikemia i nadwaga, prowadzące do cukrzycy i otyłości. Cukier podnosi ciśnienie krwi, poziom trójglicerydów i złego cholesterolu (LDL), zwiększając ryzyko zawału serca oraz miażdżycy. Powoduje próchnicę zębów oraz zapalenie ozębnej, które prowadzą do parodontozy i utraty zębów. Zarówno u dzieci, jak i dorosłych wywołuje zaburzenia koncentracji i problemy z pamięcią. Jest czynnikiem inicjującym niewydolność układu immunologicznego, wywołuje artretyzm, astmę i różnego rodzaju alergie. Cukier zakłóca również równowagę hormonalną, przyśpiesza proces rakowienia tkanek i rozrost komórek nowotworowych. Biały cukier ze względu na to, że zakwasza organizm, stanowi świetne podłoże i pożywkę dla rozwoju drożdżaków, które – rozrastając się w niekontrolowany sposób w jelitach – są przyczyną schorzeń układu pokarmowego i trudnych do leczenia grzybic. Inne cukry, na przykład trzcinowy, glukoza lub choćby fruktoza, czyli cukier owocowy, chociaż zdrowsze niż zwykły rafinowany cukier, w podobny sposób zakwaszają nasz ustrój. Nie wspominając już o takich niebezpiecznych substancjach słodzących jak aspartam, który według wielu ekspertów uznany został za suplement rakotwórczy. Okazuje się, że istnieje zdrowa alternatywa białego cukru. Jest nią ksylitol (alkohol cukrowy) – słodzący produkt leczniczy, który jest substancją naturalną. Można ją znaleźć w owocach i jarzynach włóknistych, w różnych drzewach liściastych, kolbach kukurydzy, a przede wszystkim w brzozie, z której się go pozyskuje. Ksylitol pojawia się także w procesie przemiany glukozy w organizmach ludzi oraz zwierząt, a także wielu roślin i mikroorganizmów. Każdy z nas wytwarza go w procesie normalnego metabolizmu w ilości ok. 15 gramów. Chociaż wygląda i smakuje tak samo jak cukier, na tym kończy się jego podobieństwo do pozostałych substancji słodzących, bo w przeciwieństwie do tradycyjnego cukru, nie ma właściwości toksycznych. Można powiedzieć, że odwraca wszystkie szkodliwe efekty działania sacharozy w organizmie. Ksylitol, nie będąc cukrem, nie ulega rozkładowi w przewodzie pokarmowym, dobrze się wchłania, a metabolizuje bezpośrednio w komórkach. Podczas gdy cukier tworzy kwasy i zakwasza organizm, ksylitol ma charakter zasadowy i pomaga utrzymać
Słodki zamiennik
Cukier nazywany „białą śmiercią” w pełni zasługuje na ten przydomek. Czy istnieje substancja, która mogłaby go zastąpić, będąc jednocześnie pożyteczną i zdrową dla naszego organizmu? właściwe pH. Wszystkie formy cukru, w tym sorbitol, popularny słodzik, są cukrami sześciowęglowymi, ułatwiającymi i przyśpieszającymi rozwój niebezpiecznych grzybów i bakterii. Ksylitol jako alternatywa dla cukru został na dużą skalę zastosowany przez Finów podczas II wojny światowej. Problemy z zaopatrzeniem przyspieszyły prace nad technologią jego masowego wytwarzania. Udało się i od tej pory Finowie są jego czołowym producentem. W latach 60. ksylitol był już stosowany w Niemczech, Szwajcarii, Związku Radzieckim i Japonii jako słodzik zalecany w diecie diabetyków i jako źródło energii w kroplówkach podawanych dla pacjentów z zakłóconą tolerancją glukozy i insulinoodpornością. Od tej chwili wiele innych krajów, w tym Włochy i Chiny, zaczęło wytwarzać ksylitol do użytku domowego, i to z doskonałym skutkiem zdrowotnym. W USA i Australii jest mało znany, ale głównie dlatego, że dostawy taniego cukru z trzciny cukrowej powodowały, że znacznie droższy ksylitol był mniej opłacalny. Nie bez wpływu było również lobby cukrowe. Amerykański Urząd ds. Żywności i Leków (FDA) zatwierdził antytoksyczny ksylitol w roku 1963. Jedyny dyskomfort, jaki niektórzy mogą początkowo odczuwać przy spożywaniu jego większych ilości to łagodna biegunka lub lekkie skurcze jelit. Ponieważ nasz organizm wytwarza codziennie ksylitol oraz trawiące go enzymy, problemy trawienne znikają, kiedy organizm zwiększy produkcję owych enzymów, a trwa to zazwyczaj kilka dni. Ksylitol ma 75 procent węglowodanów mniej niż cukier, a przede wszystkim niski indeks glikemiczny – dlatego jest trawiony i przyswajany powoli i nie prowadzi do skoków
insuliny we krwi. Naukowcy odkryli, że trawienie i przyswajanie ksylitolu w organizmie odbywa się przy znikomej pomocy insuliny. Była to świetna wiadomość dla wszystkich chorych na cukrzycę, gdyż okazało się, że istnieje zdrowa alternatywa cukru, którą mogą stosować bez żadnego ryzyka. Około 1/3 spożytego ksylitolu zostaje zaabsorbowana przez wątrobę, a pozostałe dwie trzecie – w przewodzie pokarmowym, gdzie jest rozkładany przez bakterie żołądkowe. Wygląda i smakuje dokładnie tak jak cukier i nie powoduje nieprzyjemnego posmaku jak aspartam. Jest dostępny pod wieloma postaciami. W formie krystalicznej może zastępować cukier w potrawach gotowanych i pieczonych lub być stosowany jako słodzik do napojów. Stosuje się go również w gumach do żucia, cukierkach i w aerozolach do nosa. Podczas gdy cukier sieje spustoszenie w naszym organizmie, ksylitol wspomaga regenerację komórkową, wzmacnia układ immunologiczny, broni przed degeneracyjnymi, chronicznymi chorobami i ma właściwości opóźniające proces starzenia. Ksylitol zwiększa przyswajanie wapnia i magnezu, przywracając właściwą konsystencję kości poprzez ich mineralizację. Fińscy naukowcy w celu wzmocnienia gęstości kości zalecają spożywanie ok. 40 g ksylitolu dziennie (8–10 łyżeczek). Jest to cukier pięciowęglowy, co oznacza, że ma właściwości bakteriobójcze i bakteriostatyczne. Regularne płukanie jamy ustnej roztworem ksylitolu przywraca właściwe pH jamy ustnej, remineralizuje szkliwo, a nawet leczy (zasklepia) drobne ubytki. W tym celu wskazane jest nawet pozostawienie ksylitolu na zębach na noc. W przypadku większych ubytków dochodzi do utwardzenia
zmian próchnicowych i zahamowania dalszego rozwoju choroby. Zapobiega również chorobom przyzębia, zapaleniu dziąseł, a co za tym idzie – parodontozie. Bakterie wywołujące choroby dziąseł mają zdolność przedostawania się do krwiobiegu, mogą więc być bezpośrednią przyczyną chorób serca i zawałów. Ksylitol stymuluje produkcję śliny, co jest istotne dla osób cierpiących na suchość w ustach, spowodowaną chorobą, wiekiem, bądź skutkiem ubocznym stosowania niektórych leków. Zapobiega zajadom i nieprzyjemnemu zapachowi z ust. Jedną z jego zalet jest zdolność hamowania wzrostu bakterii wywołujących zapalenie ucha środkowego u małych dzieci (w postaci aerozolu). Również płukanie nosa jego roztworem stymuluje samoistne oczyszczanie przewodów nosowych, co redukuje problemy związane z alergiami i astmą oraz infekcje zatok i gardła. Wprowadzanie go do diety należy rozpocząć od małych dawek, ok. pół łyżeczki dziennie, aby po 10–14 dniach dojść do dawki docelowej. Naukowcy radzą nie przekraczać 40 g ksylitolu dziennie. Odradza się doustne podawanie ksylitolu małym dzieciom (do 3 roku życia) ze względu na niedojrzałość enzymatyczną ich systemów trawiennych. U dzieci starszych zaleca się stopniowe wprowadzanie go po kilka kryształków dziennie i obserwowanie reakcji organizmu. Zewnętrznie zaleca się jego stosowanie w postaci aerozolu do nosa przy nawracających infekcjach
górnych dróg oddechowych, katarów zatokowych, alergiach oraz zapaleniu ucha środkowego. Aerozol można przygotować samodzielnie w stężeniu 1:20, czyli jedna miarka ksylitolu na 20 miarek soli fizjologicznej, dostępnej w każdej aptece. Ważną informacją dla osób odchudzających się jest fakt, że jest on tak samo słodki jak cukier, ale zawiera o wiele mniej kalorii, tak więc ciasta z jego zawartością są równie smaczne, a mniej kaloryczne. Zatem środek ten może wspomóc odchudzanie bez zbędnych i dołujących wyrzeczeń. Należy tylko pamiętać, aby nie stosować go do ciast drożdżowych, ponieważ ciasto na nim nie wyrośnie. Ksylitol ma też zastosowanie w suplementacji sportowej. Okazuje się, że wzmacnia procesy anaboliczne prowadzące do rozrostu mięśni oraz obniża katabolizm, czyli proces rozpadu tkanek mięśniowych. Wykazuje także wspomaganie wytwarzania ATP, czyli źródła energii mięśniowej, stymuluje uwalnianie i zużywanie tłuszczów, uzupełnianie glikogenu (czyli paliwa mięśniowego) oraz powoduje antyoksydacyjne efekty, pozwalając zwalczać uczucie zmęczenia mięśniowego. Wystarczy już tego słodzenia. Niestety, słodki smak ksylitolu psuje posmak goryczy, czyli jego cena. Dostępny w wolnym handlu, w sklepach z dietetyczną żywnością lub w sklepach internetowych, kosztuje 40–50 zł za kilogram. No cóż, nasze zdrowie jest bezcenne. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Czarno to widzę Pierwszy raz publikujemy te dane: tylko z tytułu darowizn na tzw. działalność charytatywno-opiekuńczą Kościół dostał w ciągu ostatnich 10 lat blisko 6 miliardów 300 milionów złotych. Bez podatku! Choć głównie na papierze... O finansach Kościoła katolickiego pisze się ostatnio dużo, a to za sprawą zupy, która się wylała przy okazji ujawnienia przekrętów związanych z osławioną Komisją Majątkową. Okazuje się, że nagle w mediach odwaga potaniała i to, o czym od lat pisały jedynie „Fakty i Mity”, jest odkrywane przez różne TVN-y i „Wprosty” na zasadzie nadzwyczajnych, ekskluzywnych newsów! Oto na przykład pod lupą znalazł się Fundusz Kościelny. „Odważni” jak diabli dziennikarze z dnia na dzień przejrzeli na oczy i pytają, po jaką cholerę utrzymywany jest twór, który śmiercią naturalną powinien umrzeć lata temu? No bo przecież wedle jakiego to zbójeckiego bezprawia państwo płaci co rok Krk blisko 100 milionów złotych za mienie jakoby „zrabowane” przez wstrętną komunę, skoro Kościółek ma obecnie (proporcjonalnie do zmniejszonej powierzchni kraju) więcej ziemi i nieruchomości niż miał przed wojną? Przypomnijmy zatem redaktorom – „heroicznym bojownikom” o polski majątek – że pierwszy artykuł na temat niezgodności z prawem i stanem rzeczywistym Funduszu Kościelnego „FiM” napisały już w 2000 r. i od tego czasu nie ma roku, abyśmy tematu nie przywoływali i nie grzmieli o okradaniu Polski, w tym o nadużyciach Komisji, Marku P. itp. Ale przecież obok Funduszu istnieje jeszcze cała sfera nieporównywalnie większych, a opisywanych przez nas źródełek, źródeł, rzek i wodospadów niewyobrażalnej kasy dla Krk. To nieopodatkowana taca, kościelne skarbonki i wszelkiego rodzaju zbiórki; zyski z wynajmowania nieruchomości – na przykład 23 tysięcy salek katechetycznych opuszczonych po wprowadzeniu religii
J
do szkół; dochody z kilkuset inwestycji typu Roma Office Center w Warszawie (centrum handlowe, bary, restauracje, punkty usługowe – w sumie 12 tysięcy metrów powierzchni handlowej w centrum stolicy), przychody z działalności gospodarczej i przemysłowej (patrz afera Stella Maris), wyrób i sprzedaż dewocjonaliów, świec, win, nawet opłatków; z handlu – sieć sklepów, księgarni, wydawnictw, gazet katolickich, kwiaciarni, domów pogrzebowych; aktywność „rolnicza”, w tym lasy, na które Krk dostaje milionowe dotacje z UE; megabiznesy typu Arca Invesco i telefonia komórkowa; komercyjne, niby to pielgrzymkowe biura turystyczne; niewyobrażalnie dochodowy i niemal niemożliwy do policzenia biznes oświatowy (tylko Katolicki Uniwersytet Lubelski i Uniwersytet JPII wyciągają z budżetu państwa ponad 70 milionów zł rocznie, a inne uczelnie kościelne, licea, gimnazja i podstawówki, a czesne od uczniów i studentów?); porównywalnie wielkie zyski z praktycznie zmonopolizowanego w Polsce przez Krk przemysłu cmentarnego i pogrzebowego; oszczędności z tego, że państwo funduje dobrodziejom składkę emerytalną; wielkie dochody z państwowych dotacji do kościelnych zakładów opieki społecznej plus opłaty od starych, chorych osób i ich rodzin. Koniec? Ależ skąd! Dołóżmy do tego śluby, chrzty, kolędy, poświęcenie, intencje mszalne, wypominki. Ale przecież to „śmieszne pieniądze” wobec płaconych przez państwo pensji dla kapelanów wojskowych, policyjnych, celnych, więziennych, strażackich, szpitalnych i diabli wiedzą jakich jeszcze. No i do tego państwowe pensje dla armii 40 tysięcy katechetów. Coś pominąłem? Pewnie tak. Z całą pewnością – a biorę pełną odpowiedzialność za swoje słowa – nie ma w Europie kraju, do którego budżetu byłaby przyssana taka armia nierobów i pasożytów.
eszcze przed II wojną światową katolicy od 21 do 60 roku życia zobowiązani byli pościć we wszystkie dni Wielkiego Postu oprócz niedziel. Pościć znaczyło ograniczać się do konsumpcji jednego obfitego posiłku na dobę oraz dwóch skromnych „wystarczających do podtrzymania sił”. Łatwo jednak od postu było się wymigać. Od poszczenia Kościół „z powodu fizycznej lub moralnej niemożliwości” zwalniał nie tylko chorych, rekonwalescentów czy osoby słabego zdrowia. Pościć nie musiały również osoby „bardzo nerwowe albo takie, które na skutek postu
Powyższa wyliczanka – choć szokująca, bo wymieniona jednym tchem – nie jest przecież dla Szanownych Czytelników „FiM” niczym nowym. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Za jakiś czas pewnie znów będą pisać o tym samym inni, jak o Komisji i Funduszu… Ale pewnych danych nie mieliśmy. Podejrzewaliśmy, że wokół aż śmierdzi przekrętem gigantem, ale w najśmielszych i najczarniejszych przewidywaniach nie przypuszczaliśmy, że skala zjawiska jest aż taka. Chodzi o tak zwane darowizny na działalność charytatywno-opiekuńczą kościelnych osób prawnych. Jak działa ten niebotyczny szwindel w majestacie bezprawia? Nawet w internecie są samouczki, jak wydymać Skarb Państwa. Oto jeden z nich: Ksiądz wystawia biznesmenowi zaświadczenie, że ten obdarował go kwotą, powiedzmy 100 000 złotych. Fiskus nie pobiera od księdza żadnego podatku od darowizny, bo księżulo z takowego jest zwolniony. Teraz nasz biznesmen odpisuje sobie od podstawy opodatkowania owe CAŁE 100 000 tysięcy (100 procent podatku do zapłacenia!!!), a za wystawienie fałszywego zaświadczenia płaci księdzu 10 000 zł. Autor tego samouczka tyleż rozbrajająco, co bezczelnie przyznaje, że jeszcze nie spotkał księdza, który odmówiłby pójścia na taki układ. Czy państwo polskie nie wie, że wielka grupa aferzystów i hochsztaplerów robi je w bambuko? Otóż wie doskonale. I „ustami” Ministerstwa Finansów tłumaczy to tak: „Specyfika ulgi podatkowej na działalność charytatywno-opiekuńczą kościelnych osób prawnych polega na tym, że przepisy pozwalające na dokonywanie i odliczanie tego typu bezpodatkowych darowizn nie
znajdują się w ustawie o PIT, ale w ustawie regulującej stosunek państwa do Kościoła”. I cicho sza! Jak Wam się to podoba? Dowiadujemy się otóż, że istnieje w Polsce jakieś „ponadprawo”, które przysługuje tylko wybranym „ponadludziom”, czyli watykańczykom, i tylko dla nich jest korzystne. Na zarzut, że darowizna dla Kościoła jest pojęciem nieprecyzyjnym (np. czy może nią być luksusowy mercedes albo kasa na niego?), MF odpowiada: „Źródłem wiedzy zarówno dla podatnika, jak i organów stosujących prawo jest i zawsze będzie tylko językowe znaczenie norm prawnych (…) sens słów”.
Ale jaja, co? Ksiądz i jego darczyńca idą do Urzędu Kontroli Skarbowej ze… Słownikiem języka polskiego, na podstawie którego bez trudu udowodnią, że kult religijny, na który jest odpis w wysokości 6 proc. od podstawy opodatkowania, to jest na przykład nowy telewizor plazmowy na plebanii, potrzebny do oglądania nabożeństw TV Trwam. Albo kasa na pielgrzymkę na Wyspy Kanaryjskie. Dla księdza i jego ministranta, czego już przecież nikt nie sprawdzi... Ale wróćmy do liczb. O jakich kwotach mówimy?
25
Oto w ciągu ostatnich 10 lat do kasy Kościoła katolickiego wpłynęło (na PIT-ach podatników zaprzyjaźnionych z proboszczami!) z tytułu darowizn ponad 6 mld 248 mln złotych. Szacuje się, że ok. 10 proc. z tej kwoty, czyli ponad 600 mln zł włożyli sobie do kieszeni księża i biskupi. Nieznaną resztę zaoszczędzili „darczyńcy”. Natomiast całkiem pewne jest, że o CAŁE 6 miliardów 248 milionów złotych polskich zubożał Skarb Państwa. W rekordowym roku 2001 Kościołowi podarowano 1 mld 252 mln 964 tys. zł, a w „najmarniejszym” 2004 roku – „zaledwie” 123 mln 359 tys. zł. Od tego chudego czasu przychód Kościoła z tego tytułu rokrocznie wzrasta.
Powtórzmy jeszcze raz: od roku 1999 do roku 2009 Kościół katolicki dostał od darczyńców 6 miliardów 248 milionów 166 tysięcy złotych (rok 2010 nie został jeszcze rozliczony). To są już tak niewyobrażalne pieniądze – DANE O NICH PUBLIKUJEMY PIERWSI W POLSCE! – że nikt z nas nie jest sobie w stanie wyobrazić o jakim rzędzie wielkości mówimy. Aby zrozumieć, czym dla budżetu państwa jest taka kwota, posłużmy się takim oto porównaniem: niedawno Sejmowa Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży złożyła wniosek o zwiększenie budżetowych środków na szkolnictwo wyższe o 350 milionów złotych. I nic z tego nie wyszło, bo resort finansów rozbrajająco oświadczył, że nie da, bo nie ma. MAREK SZENBORN
Post nie dla nerwusów doznają bólu głowy lub nie mogą sypiać”, „ubodzy, którzy naraz nie mogą zebrać tyle pokarmu, by się najeść do sytości”, „profesorowie, nauczyciele, studenci, kaznodzieje, spowiednicy, lekarze, sędziowie, adwokaci itd., o ileby post utrudniał im pełnienie obowiązków stanu”. Poza tym pościć nie musieli „ciężko pracujący: np. na roli i rzemieślnicy itp., o ile przez większą część dnia rzeczywiście
pracują, a nawet jeżeli przez jeden czy drugi dzień ciężko nie pracują”, ani odbywający trudniejszą podróż pieszo, wozem lub podróżujący koleją, „ponieważ nie dysponują pokarmem w odpowiednim czasie”. Natomiast do abstynencji, czyli niejedzenia mięsa w piątki i soboty, stosować się nie musieli chorzy, rekonwalescenci, kobiety w ciąży i karmiące, „robotnicy niezwykle ciężko
pracujący, których praca pozbawia ich apetytu, na przykład przy piecach hutniczych, w kopalniach” oraz „ubodzy, którzy nie mają innego pokarmu w dostatecznej ilości”. Co więcej, całkowicie bezgrzesznie w wielkopostne piątki i soboty wolno było jeść mięso żonom, dzieciom i służbie, „o ile pan domu nie pozwala podawać postnych potraw”. AK
26
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
RACJONALIŚCI
D
ziś „Duch ateisty” Andrzeja Waligórskiego – zawsze znakomitego, niezmiennie zabawnego. Dziękujemy Pani Halinie Moździerz z Wielunia za nadesłanie nam wiersza.
Okienko z wierszem W każdy wieczór mglisty Coś u mnie w domu zgrzyta, A jest to duch ateisty, Więc się zazwyczaj go pytam: Duszo, duszo pokutna! Co tak siedzisz i jęczysz? Czemu żeś taka smutna, Żeż czemu tak się męczysz? Na to mi z narożnika Tak odpowiada dusza: Jam jest duch bezbożnika, Czyli że ateusza. Jeśli mam mówić szczerze, Faktycznie nie ma tu mnie, Bo sam w siebie nie wierzę... Pan szanowny rozumie? Tutaj piszczelem skinął, Wypuścił z gęby dyma, W powietrzu się rozpłynął I faktycznie go ni ma... Tyle że smród zostawił I kawałek zasłony... Oko lśni jak latarnia, Błyszczy łańcuch ze srebra... Panie, cóż za męczarnia! – jęknął, drapiąc się w żebra. Ot, niesmaczne kawały. Czy zemsta? Diabli wiedzą! Nie ma mnie przez dzień cały Zgodnie ze ścisłą wiedzą, Aż tu na pół minuty Zjawiam się jako strzyga... Duch ze mnie psu na buty, Skąd więc cała intryga? Tu znów cieniutko kwiknął, Siadł przed telewizorem, Chciał popatrzeć, lecz zniknął, Cuchnąc siarkowodorem... Myślę, że facet taki, Co zjawia się i znika, Musiał mieć jakieś braki W wykształceniu laika... Mógł dźwigać sentymenty Z czasów, gdy był malutki, Może nie wierzył w świętych, Lecz wierzył w krasnoludki? O... znowu z jakiejś szpary Wyłazi na podłogę... Cześć! No, co powiesz, stary? Panie! Ja już nie mogę!!!
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
Komorowski herbu Bul Bronisław Komorowski jest zadowolony z siebie. Zawsze i wszędzie, i o każdej porze. Krytyków traktuje zgodnie z dewizą: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Przykre, że jest to karawana Pierwszego Obywatela III RP. Samozadowolenie, wręcz samouwielbienie, wykazuje większość władców. Zazwyczaj jest odwrotnie proporcjonalne do rzeczywistych walorów i osiągnięć. Dobre samopoczucie utrwala dwór. Trudno się dziwić. W końcu za to mu płacą. Jednakże w demokracjach dwory mają także inne obowiązki. Poza kadzeniem szefowi dbają o wizerunek jego urzędu. Również we własnym dobrze pojętym interesie. Widocznie nasza demokracja jest zbyt świeżej daty, aby rozumieli to prezydenci, ich kanceliści i rzesze samozwańczych chwalców. Epokę prezydenckich gaf triumfalnie rozpoczął Lech Wałęsa. Jego wypowiedzi, często bezsensowne, czasem chamskie, a niekiedy wręcz zabawne weszły do kanonu języka postpolityki. Najsłynniejsze to: z Zając rżnie przez granicę. z Jestem za, a nawet przeciw. z Nie chcem, ale muszem. z Plusy dodatnie i plusy ujemne. z Dobrze się stało, że źle się stało. z Widzę to jasno na białym. z Ja panu mogę nogę podać. z Dokonałem zwrotu o 360 stopni. z Nie można mieć pretensji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi.
z Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje co chce. z W każdym społeczeństwie potrzebne są dwie nogi. Powinna być lewa noga i prawa noga. A ja będę pośrodku. z Aferzystów to ja puszczę w skarpetkach. z Odpowiem wymijająco wprost. z Szłem czy szedłem, ale doszedłem. z Zdrowie wasze w gardło nasze. Po kadencji Wałęsy wydawało się, że już nigdy nikt nie zarobi na rozśmieszaniu Polaków rubryką „Pan prezydent powiedział”. Aż do 2005 roku, kiedy niespodziewanie, wbrew sondażom, Lech Kaczyński zameldował bratu wykonanie zadania. Nawet Irasiad był bardzo zdenerwowany, a co dopiero małpa w czerwonym. Gafy Komorowskiego w kampanii wyborczej 2010 roku dawały już przedsmak jego prezydentury. Nadzieja, że po objęciu urzędu będzie ich popełniać mniej, okazała się płonna. Kancelaria, choć rozbudowana do niebotycznych rozmiarów (400 osób), nie panuje nad występami pryncypała, który dorobił się już nowego nazwiska: Kompromitowski. W dodatku Komorowski ma zaprzysiężonych obrońców. Wprawdzie red. Żakowski na szczęście nie chce prezydentowi czyścić butów, niczym kiedyś Wajda Wałęsie, ale broni jego ortograficznych błędów.
Nawet więcej. Gloryfikuje je jako miłe wszystkim dyslektykom. Jest ich ponoć w Polsce około 10 proc., co z rodzicami daje 5–6 mln nieszczęśników zmagających się z chorobą błędów ortograficznych. Red. Żakowski uważa, że wpisanie w japońskiej księdze kondolencyjnej „łączymy się w bulu i nadzieji” jest nawet w pewnym sensie pozytywne: „Nie płacz, Jasiu, dasz radę. Prezydent też robi błędy – mogą teraz powiedzieć swoim dzieciom setki tysięcy matek oraz ojców dyslektycznych uczniów”. Naganne są jedynie prezydenckie przeprosiny za „kompromitujący błąd ortograficzny”. Według Żakowskiego znaczy to bowiem, „że da Vinci, Washington, Edison i Kuroń, którzy sadzili kosmiczne byki, to ludzie skompromitowani – podobnie jak 10 procent dyslektycznych Polaków”. W rzeczywistości problem jest zupełnie innego rodzaju. Prezydent, nawet jeśli jest dyslektykiem, nie ma prawa robić oficjalnych wpisów z jakimikolwiek błędami. Od tego ma Kancelarię, na którą łożymy kilkaset milionów zł rocznie, żeby przygotowywała okolicznościowe teksty na odpowiednim stylistycznym i językowym poziomie. A prezydent musi się nauczyć pisać je bezbłędnie, choć to straszny bul. Łoncze sie z red. Rzakowskim w nadzieji, że sie rozómiemy. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Propagandowe żale PiS-u
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Ograniczenia w finansowaniu partii politycznych i ich kampanii wyborczych przegłosowane przez Sejm są dobre – twierdzi RACJA Polskiej Lewicy. Zdaniem szefowej partii, polski system partyjny jest chory, a drogie billboardy i spoty telewizyjne jeszcze bardziej utrudniały komunikację z elektoratem. Zakaz emitowania w telewizjach i stacjach radiowych płatnych spotów wyborczych posłowie przyjęli w lutym. Pod hasłem racjonalizacji wydatków i oszczędzania pieniędzy podatnika zabronili prowadzenia wyjątkowo drogich akcji propagandowych. Podczas każdej kampanii wyborczej na tego typu reklamę przeznaczane są dziesiątki milionów złotych. Teraz partie – przynajmniej w teorii – będą musiały ostrożniej wydawać pieniądze podatników. Jednak nie wszyscy byli zadowoleni. Zagrożenia demokracji i zamykania ust politykom dopatruje się w tym Prawo i Sprawiedliwość. Partia odgrażała się wnioskami do OBWE i Rady Europy, a także instytucji unijnych. Według PiS-u zmiana kodeksu wyborczego to... łamanie praw obywatelskich. Czy rzeczywiście? – Spoty były czystą reklamą, prawie w ogóle nie prezentowały programu partii. Ich wartość informacyjna była praktycznie zerowa. Przeciwnie, służyły często jako kamuflaż prawdziwych intencji partii – twierdzi Teresa Jakubowska, przewodnicząca RACJI Polskiej Lewicy, w liście wysłanym do José Manuela Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej. To odpowiedź na żale PiS-u wylewane na forum Unii. Jakubowska zauważa przy tym, że polska scena polityczna jest spetryfikowana, nie ma miejsca i szans dla nowych bytów politycznych, a tym samym dla połowy wyborców, którzy wolą nie głosować, niż oddać głos na istniejące partie. „Partie pozaparlamentarne, małe i nowe nie dostają w Polsce ani grosza z budżetu, a z powodu przeszkód proceduralnych i braku wielu dziesiątek milionów, którymi dysponują co roku partie parlamentarne, nie mają szans na skuteczną kampanię informacyjną i wyborczą” – pisze Jakubowska i pyta: „Czy to nie jest brak dostępu milionów obywateli do informacji i do demokracji, na który tak skarży się partia parlamentarna Prawo i Sprawiedliwość”? BP
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Na chodniku przewróciła się staruszka. Nie może wstać, woła o pomoc. Akurat drogą przechodzi poseł z PiS-u. Pomaga kobiecie wstać i otrzepać się z błota. – Dobry człowieku – mówi kobieta – jak ja się panu odwdzięczę? Rencinę mam tak marniutką, że ledwo koniec z końcem wiążę, a i sama nie mam sił, żeby pomóc. – Wie pani co… – mówi poseł – …niedługo będą wybory. Jak chce mi się pani odwdzięczyć, niech pani głosuje na PiS. – Panie! Ja upadłam na dupę, a nie na głowę! ~ ~ ~ Wkrótce do Polski przybędzie Benedykt XVI. Na miejsce spotkania papieża z wiernymi wybrano Grunwald – tradycyjne miejsce spotkań Polaków i niemieckiego duchowieństwa. ~ ~ ~ Nauczyciel, prawnik i ksiądz lecą samolotem ze szkolną wycieczką. Nagle następuje poważna awaria i samolot zaczyna spadać. Do dyspozycji są tylko trzy spadochrony. – Oddajmy je dzieciom! – proponuje nauczyciel. – Pieprzyć dzieci! – krzyczy prawnik. Ksiądz z powątpiewaniem w głosie: – A starczy nam czasu? KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) nigdy z tyłu nie zostanie, 5) forsa ze szlamu, 8) trudno trafić w to jedno, 10) boisko skrzydlate, 11) coś z koksu dla taternika, 14) za tą rybą się chowa panny młodej głowa, 15) gdy pada, nie wiadomo kto jest lepszy, 16) co strażacy gaszą w pracy?, 18) biały dom, 19) plecie w robocie, zimą i w lecie, 21) jego śluby księży mało co obchodzą, 22) choćby stracił wszystko, bank mu pozostanie, 23) w lesie zostanie po huraganie, 25) karnawałowa królowa, 26) byk bez rogów, 29) dzika fajka, 30) kręci się do muzyki, 32) jest chudy jak patyk, a z partnerką się patyczkuje, 33) może bezkarnie grozić kaskaderom, 34) tym się cechuje Polak z armatą, 38) mają piraci, by kar nie płacić, 42) boscy świadkowie, 43) taką lubą można się pochwalić, 44) gość, co idzie na całość, 49) w drabince z belek, 54) jest smaczna, w przeciwieństwie do pionka, 56) Wieprza stan, 57) jeździ stale na sygnale, 58) daleko od Krymu, 59) za niej religia była w kościele, 63) na jedną kanapkę tyle właśnie chleba trzeba, 65) po niej zobaczysz, z czym masz do czynienia, 68) na szlaku flisaków, 69) walka o szczupłą talię, 70) zmyłki podczas bijatyki, 71) co masz na urlopie?, 72) jego gwiazdę wszyscy znają, 73) śpiewająca wśród zieleni, 74) terminator z kopytem w dłoni, 75) jest w farbie na Barbie, 76) bez ładu i składu, 77) koronkowy kołnierz w rurze, 78) auto całe w plastrach, 79) o sekutnicy w spódnicy. Pionowo: 1) ... taty – spóźniony w dniu wypłaty, 2) stara się tylko o rękę, lecz ma nadzieję na więcej, 3) co ma wydarzenie w cenie?, 4) gigantyczna konkurencja, 5) do usuwania lodu z robaczka, 6) krótka minutka, 7) narzędzie lustracyjne, 8) żeby je rozwiązać, nie potrzeba wiadomości, ale dużo cierpliwości, 9) ostry w szpitalu, 12) celna ozdoba okienna, 13) dobrze się składa i nie jest tępy, 17) sposób nierzadki, by nie mieć gromadki, 20) przyjaciółka przyjaciela, 23) coś, co pozwala wyjść ze szpitala, 24) nim rybacy płyną do pracy, 27) składnik sałatki, 28) mają tylko po jednym jądrze, 29) zginany przez poddanych, 31) chodzisz po nich w poprzek trasy, 35) mami polisami, 36) już jej niosą suknię z welonem, 37) na końcu Ameryki, 39) porcje wykładane, 40) zielone w portfelu, 41) co się odkłada w banku sąsiada?, 44) co ma związek z krwią w miednicy?, 45) chcąc kogoś przekonać, przemawiaj do niego, 46) między ulicą i kamienicą, 47) bogini sportu, 48) szaruga, plucha i zawierucha, 49) żuk jak bóg, 50) żuk, którego czas już zmógł, 51) wanienka do tuszu, 52) ma ją i wrona, i gracz w badmintona, 53) pod koniec spotkania, czeka na deszcz, 55) służy do poparcia tezy podczas starcia, 56) głośny dowód na to, że bateria działa, 60) kto ma skarpety, ten ją wyrzuca, 61) to się nosi, 62) ona rozanielona, 64) ukochany Julii, 65) potopowa białogłowa, 66) ma dwie, kto zjeżdżać chce, 67) na tym tle wyszywa się.
1 8
S
E
9
D
U 16
P
W
15
Y
24 30
Y P
25
A
I
K
A
U
B
R
O
35
S
7
A
T
R
Y
J
39
E
28
M
S
H
P I K
22
60
O
A
U
A
37
A
M
K
B
O
Ś
Ć
L
38
T
K
O
31
I
Z
P
K
21
L
S
A
N
T
K
M
C
Y
R
C
8
17
47
E
N
M
12
U
24
N
K
K
N
I
K
I 73
Y
26
K
D
63
G
L
L
N
I 76
N
A
S
R
O
18
O
K
A
U
T
M
Y
C
16
11
Z I
27
Ł
K
D
N
A
E
D
M
C
O
A
S
L E
E
A
E
C 40
A
D
H
T
T
W
Z
O
Ł
K
9
O
41
A
R
51
B
U
B
A
L 52
E
Y
U
L
O
S
L
E
T
A
66
Z I
N
Z
23
A
53
K
36
N
67
K
A
6
K
R
Ń 77
A
79
33
72
Z
A
D 65
R
U
N
Y
T
E
O
O
S
74
A
A
A 69
I H
Z
28 4
R
W
34
B
L
10
C
T
J
U
W
E
64
27
Ł
R
A
71
Z
56
58
A
M
19
50
C
A
P
U
Z
K
A
G
78
S
L
R
3
E
R
A
62
A
49
C H
E
I
Ó
48
E
55
57
B 40
I
I
O
61
N
K
L 39
43
I
D 68
13
O
R 20
P
A
K 38
31
R 26
33
12
S
S 19
C
30
O
I
N
A C
U
E A
L
11
M
O
Ś
K
E
2
B
5
7
A
O
22
Ł
R C
O
O
25
E
R
L
O
K 15
A G
S
I
A
37
46 35
I
C 75
Z
H
Z
N 70
W
I
M
C
U
59
I
N K
W
O O
N 18
13
L
6
Z
D R
Z 54
O
R
S
O
O
45
T
T
29
A
O
5
S
32
Ł
N 44
S
4
D
10
L
T
20
3
Ó
O
Ó
C
36
G 42
E
R 1
Z
A
R
E
34
J
17
U
32
O W
29
2
R
14
Ż 21
Ł 23
N
Y O
P
A A
N
T R
Y
A
W Z
14
A
A
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
B J
1
20
R
2
A
21
A K
3
22
K
M
4
T
23
U
5
24
I
S
6
P
25
R
7
26
I Z
8
27
Ł E
I
9
28
Ż
29
M
10
Y
30
11
Ć
31
O
T
D
O
12
32
13
33
Y
14
W
A
C
J
W
A
K
A
15
34
16
35
17
36
18
37
I
19
C
38
J
39
I
40
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 10/2011: „Idiotów na świecie jest mało, ale są tak sprytnie rozstawieni, że spotyka się ich na każdym kroku”. Nagrody otrzymują: Aleksandra Brzeskwiniewicz z Suchego Lasu, Teresa Jagiełło-Strągowska z Legnicy, Wanda Minerska z Czeskiego Cieszyna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
Nr 12 (577) 25–31 III 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Wymodlona oferta
Fot. A.K.
Czarny humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Trzy parafie nawiedziła plaga wiewiórek i dziesiątki rudych stworzonek zamieszkały w murach kościołów. Członkowie pierwszej parafii uznali to za wolę Boga i wiewiórki zostały. W drugiej parafii delikatnie
wyłapano wszystkie – co do sztuki – i wywieziono do lasu. Jednak po trzech dniach wróciły. Tylko w trzeciej parafii znaleziono właściwe rozwiązanie. Wiewiórki zostały ochrzczone i wpisane do rejestrów parafialnych. Od tej pory widuje się je tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie.
L
udzie od zawsze wierzyli w duchy. W XXI wieku niewiele się zmieniło. ~ Jeden z ostatnich przypadków „duchowej” histerii odnotowano w miejscowości Kondhawa w Indiach. W jednej z tamtejszych szkół straszy! Dzieci mówią, że w ich zeszytach pojawiają się tajemnicze znaki, a z tablicy wychodzą zjawy. Nauczyciele nie wierzą w te historie, co nie zmienia faktu, że uczniowie ze szkoły uciekają, ich rodzice to akceptują, a placówkę postanowiono zamknąć. ~ Niejaka Avie Woodbury, mieszkanka Nowej Zelandii, sprzedała na aukcji internetowej dwa flakony z... duchami. Jak twierdziła sprzedająca, duchy należały do młodej dziewczyny i starszego mężczyzny (oboje mieszkali kiedyś w jej domu) i straszyły ją, dopóki nie zostały schwytane przez egzorcystę. Za zjawy Avie otrzymała, w przeliczeniu, ponad 5 tysięcy zł. ~ Malezyjskie media poinformowały, że grasujący od dłuższego czasu złodziej został ubezwłasnowolniony przez ducha. Podczas swojej ostatniej akcji bandzior już wymykał się z okradzionego domu, kiedy drzwi zagrodziła mu „dziwna postać” i... nie wypuszczała przez 3 dni. Złodziej nie tylko nie mógł uciec, ale nawet zbliżyć się do lodówki. Znaleźli go właściciele domu – wyczerpanego i odwodnionego.
CUDA-WIANKI
Hulaj, dusza! ~ Marion McAleese, 28-letnia ciężarna Brytyjka, oświadczyła na łamach „The Sun”, że na zdjęciu USG, obok nienarodzonego jeszcze dziecka, wyraźnie widać także jej zmarłego miesiąc wcześniej ojca, a dokładniej – jego ramiona tulące chłopczyka. Kobieta oznajmiła, że kiedy ojciec jeszcze żył, zawarła z nim umowę – miał dać jej jakiś sygnał z „drugiej” strony. ~ W Chinach, szczególnie na wsiach, przetrwała wiara, że mężczyznę, który umiera jako kawaler, czeka samotna wieczność w zaświatach. Jedynym ratunkiem jest znalezienie nieboszczykowi żony – również nieboszczki. W związku z tym kwitnie
US YT IR P S
WAKACJE Z
handel świeżo pochowanymi kobiecymi zwłokami, które należy umieścić w grobie samotnego mężczyzny i urządzić im wspólny pogrzeb, aby ich dusze połączyły się na wieki. Zdarzały się już przypadki mordowania kobiet, aby mogły stać się pośmiertnymi towarzyszkami. ~ William Hope, badacz zjawisk paranormalnych żyjący na początku ubiegłego wieku, zasłynął jako „fotograf dusz”. Zbił majątek na robieniu zdjęć, na których – oprócz fotografowanej osoby – mieli znaleźć się jej bliscy zmarli. Zdjęcia cieszyły się ogromną popularnością. Jak się później okazało, wywoływanie zza grobu wcale nie było takie trudne... Na właściwe zdjęcie nakładano szklaną płytę z wywołanym na nim zdjęciem „ducha” i całość fotografowano raz jeszcze. ~ Już w latach 70. udowodniono, że najczęstszymi świadkami zjawisk „nie z tego świata” są ludzie z tzw. niestabilną pracą płatów czołowych – odpowiedzialnych za widzenie, dźwięk i pamięć... JC DUCHAMI TUS
ŚWIĘTUSZENIE
Y SPIR
28