Po naszej publikacji odnalazły się ofiary księdza
PEDOFIL PRZED SĄDEM Â Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 13 (578) 1 KWIETNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
KSIĄDZ Y N O I Z D A R OK O F U Z E PRZ
W roku 1952 ówczesne Ministerstwo Oświaty instruowało nauczycieli, jak wszczepić w dziecięce umysły przekonanie, że pewien Józef to najwspanialszy z ludzi. 60 lat później Ministerstwo Edukacji zaleca to samo. Z tym wyjątkiem, że Józefa zmienił Karol. Metoda indoktrynacji pozostała niezmieniona. Bo się sprawdza. Â Str. 25
 Str. 7
 Str. 13
 Str. 3 ISSN 1509-460X
 Str. 21
2
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Nie dwa miliony, nie półtora, nawet nie milion... Marne 30–35 tysięcy pielgrzymów z Polski wybiera się na pierwszomajowy benefis Wojtyły. Taką hiobową i katastrofalną dla włoskiej turystyki wieść ogłosił (na podstawie danych Watykanu) wiceburmistrz Rzymu Mauro Cutrufo. I prawie się rozpłakał (autentycznie). My jakoś nie (też autentycznie). Jeszcze nie został beatyfikowany, a już w ponad 50 kościołach w Polsce JPII pojawił się jako święty. Na witrażach. Z aureolą wokół głowy. Po 1 maja w wielu świątyniach przybędzie nowych okiennych mozaik. Na nich to Pan Bóg będzie siedział po prawicy (o ile sobie zasłuży) Karola Wielkiego. Włoski kardynał Angelo Amato twierdzi, że na ogłoszenie Wojtyły świętym nie trzeba będzie długo czekać. Nastąpi to szybko. Może za mniej niż 2 lata. Trzeba się spieszyć, bo wychodzą na jaw ukrywane fakty o ukrywaniu pedofilii w Krk. Buty Wojtyły, narty, zegarek, piuskę, sutannę, pióro, a nawet serdaczek – wszystko to można oglądać w objazdowym muzeum (kinie?) Jana Pawła II. Zaraz, gdzie ten pośpiech – można oglądać, ale nie przymierzać! Choć fakt, w serdaczku niejednemu byłoby do twarzy. Hołownia na łamach „Newsweeka” wnosi, aby Polacy zauważali różnicę pomiędzy JPII a Małyszem. Ależ to łatwe: można odróżnić po wąsach, a jeszcze lepiej po tym, że Pan Adam odmówił nawet honorowego obywatelstwa Wisły i nie ma nic wspólnego z ukrywaniem pedofilii wśród kleru. PSL ogłosił, że zrobi wszystko, by skoczek z Wisły wystartował do Sejmu z jego listy wyborczej. Czy chodzi o to, że nareszcie ktoś z tej partii nie miałby kłopotów z wybiciem się? „Tego państwa nie ma” – tak o Polsce wyraziła się... caryca Katarzyna Wielka? Też, ale wcześniej. Ostatnio do podobnego wniosku doszła Jadwiga Kaczyńska i w najnowszym filmie o Smoleńsku podzieliła się nim ze światem. PiS chce, by gazoport w Świnoujściu nosił imię Lecha Kaczyńskiego. Brudziński pomysł uzasadnił tym, że port w Hongkongu nosi imię królowej Wiktorii. Ale czy nie lepszym przykładem byłby most imienia cesarza Japonii Hirohito, który zagrzewał do boju kamikadze? Lubelski PiS żąda, aby 10 kwietnia repertuar kin, teatrów i innych instytucji kultury dopasowany był „do charakteru tego szczególnego dnia ogólnonarodowej refleksji”. Niewykluczone, że ta lokalna inicjatywa może przybrać ogólnopolski wymiar żałobny. Proponujemy, żeby tego dnia pozawiązywać jeszcze psom ogony na supeł. Niech nie merdają. Pan Tomek – największy uwodziciel wśród agentów lub największy agent wśród uwodzicieli – widywany jest w okolicach domu Kaczyńskiego. Jedni mówią, że go ochrania, inni – że rozpracowuje. Jeszcze inni, że… właśnie uwodzi, czego dowodem miałaby być rosnąca wściekłość kota Alika. Pokolenie JPII zostało zastąpione przez „pokolenie TVN24-Wojewódzki-Palikot-Szczuka-Napieralski-Zabawa-Seks” – biadoli ultrakatolicki portal Fronda. Ideałem dla moherów byłoby „pokolenie TRWAM-Rydzyk-Sobecka-Pospieszalski-Smoleńsk-krzyż”. Na szczęście na towary przeterminowane popytu nie ma. „Tu sprzedają antypolskie książki” – plakaciki z taką informacją naklejane są nocami na witryny księgarń sprzedających „Złote żniwa” Grossa. Paradoksalnie, m.in. o tym traktuje ta książka: o napisach JUDE na sklepach i o rysunkach gwiazd Dawida wiszących na szubienicach. „Współżycie małżeńskie to forma modlitwy” – ogłosił kościelny spec od seksu o. Knotz. No dobrze, ale kto będzie miał siłę „modlić się” rano, przed posiłkiem, po posiłku? I jeszcze przed snem? No a w kościele to już chyba by była jakaś perwersja? Polacy wyjeżdżający „za chlebem” ulegają superszybkiemu procesowi laicyzacji. W Wielkiej Brytanii zaledwie 9 proc. rodaków czasem odwiedza kościółek. Co gorsza, blisko 50 proc. pań i panów znad Wisły żyje nad Tamizą w związkach niesakramentalnych. „Życie religijne nie ma dla przybyszów z Polski żadnej wartości” – biadolą polscy księża. A słowo „wartości” jest tu dla księży kluczowe. Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy domagają się od Grecji zaprzestania finansowania z budżetu państwa Greckiego Kościoła Prawosławnego. Ale Grecja to biedy kraj jest. Kończymy smutno. Aż 47 proc. Polaków (sondaż TNS OBOP) wierzy, że kropla krwi JPII przekazana Kubicy przez Dziwisza pomoże mu w powrocie na tor Formuły 1. Też w to wierzymy. Jeszcze i w to, że 1 maja Wojtyła zmartwychwstanie, wskrzesi Kaczyńskiego, po czym da Wolakom po 100 złotych. Bo na rozum – dla połowy narodu! – już raczej za późno.
Elita A
by skutecznie odnowić oblicze tej ziemi, trzeba wpierw i zrozumieli, że RParafialna jest samotną wyspą – skansezrozumieć, dlaczego nasz kraj po 1989 roku, a de fac- nem na morzu normalności i postępu. Teraz trzeba nam to od początku lat 80., stopniowo poddawał się hegemo- odzyskać język debaty publicznej. Czyni to prof. Joannii Kościoła. Z pewnością kluczowy dla tego procesu był na Senyszyn. Każdy jej wpis na blogu i publiczna wyposzok, jaki wywołało wybranie Wojtyły na papieża. Przywód- wiedź są szeroko komentowane. Jednak ona i reszta nacy PRL do 1978 roku bronili państwa przed klerykalizacją, szej redakcji nie załatwimy wszystkiego. W odróżnieniu trzymając Watykańczyków w administracyjnych ogranicze- od Kościoła nie kształcimy swoich kadr na koszt państwa, niach. Po pamiętnym konklawe skonstatowali, że rządu dusz nie dysponujemy ośrodkiem propagandowym w każdej miejw Polsce mieć już nie będą, bo Polacy właśnie dostali swo- scowości. Biskupi mają też swoich świeckich pachołków, jego idola. Powstanie „Solidarności” z jej 10 milionami człon- zwanych na ironię samo-rządowcami, którzy zapewniają ków upewniło władze, że jeśli chcą jeszcze porządzić spo- im wpływy i dostęp do kasy na prowincji. I to jest włakojnie przez kilka lat i potem miękko wyląśnie nasze pole bitwy. Wchodźmy do rad osiedli, sołectw; dować – muszą mieć sojusznika. Kościół, zakładajmy blogi i listy dyskusyjne. Polska to wolny kraj. zawsze skory do różnych układów i machloNie bójmy się zabierać głosu w każdym środowisku, jek dla własnych korzyści, był idealnym partale mówmy logicznie i racjonalnie, tak jak myślimy. nerem (szerzej pisze o tym w tym numerze Antyklerykał musi się kojarzyć z człowiekiem Paweł Petryka). Zapalił więc świeczkę Wałęna wysokim poziomie, ma go cechować Kultura sie i ogarek Jaruzelskiemu; przy okazji właprzez duże „K”, o której pisałem tydzień temu. dza – poprzez 3934 księży i biskupów oraz 625 Wdanie się przez nas w pyskówkę będzie oznazakonników współpracujących z SB – wieczało ich zwycięstwo. Pomimo naszych radziała o wszystkim, co się działo w „Solidarcji mogą nas wtedy przedstawić jako zwyności”. Demokratyczne zmiany w Polsce nakłych chuliganów, margines. Tylko na to stąpiłyby o 5–7 lat wcześniej, gdyby nie to, czekają. Dobry wizerunek to nie tylko zgrabże biskupi dogadani z PZPR „uspokajali nastrone wypowiedzi, ale i siła argumentów. Muje społeczne” w zamian za pierwsze (jeszcze simy być prawdziwą elitą, uzbroić się w wieprzed 1989 rokiem) zwroty majątków, masodzę. I stąd cykle historyczne i materiały anawe pozwolenia na budowę kościołów, ulgi lityczne na łamach „FiM”. I najważniejsze: racelne, podatkowe i inne. Wszak Breżniew, racjonaliści nie walczą z Bogiem! Nie chcą nizem ze swą doktryną, zmarł już w 1982 roku. kogo przymusowo ateizować. Walczymy z kleGdy 8 lat później sklerykalizowana opozycja zarykalizmem niszczącym państwo; głównie z poczęła rządzić, nie mogła wszak być gorsza litykami, którzy w trosce o własne stołki dood Jaruzelskiego w dogadzaniu klerowi. tują agendy obcego państwa. Za poparcie Nie miała ani wizji państwa czy relacji z ambon oddają nasze pieniądze i mająspołecznych, ani własnego języka debatek. Racjonaliści chcą państwa świecty publicznej. Przyjęła więc wszystko to, kiego, w którym każdy czułby się co podsuwali jej „przewodnicy duchowi”. u siebie. Państwa szanowanego Lewica poddała się zupełnie. Przyjmuw Europie i świecie. Państwa, z któjąc język klerykałów, oddała dobrowolnie biskupom pole rego mogliby być dumni zarówno wierzący, jak i ateiści. do społecznej manipulacji, a Kościół mógł wpływać na deNie można walczyć w pojedynkę. W wielu miejscach cyzje kolejnych rządów. I to pomimo tego, że poparcie dla powstały kluby Czytelników „FiM”, a taki klub to nic innepolityków, którzy jawnie odwoływali się do nauki Kościo- go, jak kilka osób i dobre chęci. Wiemy, że wspólne omała, nigdy w wyborach parlamentarnych nie przekroczyło wianie tematów z „FiM” oraz pierwsze, choćby maleńkie 2 milionów głosów. Na 30 milionów wyborców. akcje „apostolskie” dają Wam wiele satysfakcji. DeklaruDuchowni, kontrolując dziś język debaty, mogą swobod- jemy wszelką możliwą pomoc w Waszym działaniu: matenie wyznaczać, kto w sporze jest tym złym lub kto ma ra- riały promocyjne, zwroty gazet, doradztwo prawne itp. cję. A nikt nie chce być zaliczany do grona popierających Wreszcie sami rozpoczynamy budowę w uroczym miejscu „mordowanie dzieci nienarodzonych” tylko dlatego, że jest pod Gostyninem Centrum Polskiego Racjonalizmu, gdzie bęzwolennikiem liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Kreując dziemy się spotykać. się na autorytety i wyrocznie moralne, biskupi zawłaszczyMusimy być otwarci na potrzebujących Rodaków. W Polli media, szkoły, służby mundurowe i wszystkie branże. My, sce kobiety będące ofiarami przemocy domowej – przeracjonaliści, daliśmy się zepchnąć do podziemia. pytywane przez socjologów w latach 2000–2010, gdzie Dodatkowo klerykałowie w kampanii zniechęcania do nas szukają wsparcia – na ostatnim miejscu wymieniały pawykorzystują nieliczne przypadki głupich zachowań ludzi, rafie i plebanie. Dlaczego? Bo tam mieszkają mistrzowie którzy mówią o sobie, że są niewierzący. Ot, choćby przy- hipokryzji! Pokażmy, że humanista robi to, co mówi i tak padek pewnego rolnika z woj. kujawsko-pomorskiego, któ- jak mówi. Sieć społeczna – tygodnik, partia RACJA, klury w święto Bożego Ciała jechał przed procesją i rozrzucał by Czytelników, Fundacja – pozwoli nam wygrać z fałszem, obornik. O napadających na świątynie i plebanie mówi się obłudą i megazłodziejstwem. JONASZ per „wrogowie Kościoła”, a jeśli w dodatku „lewicowy” prezydent RP Kwaśniewski mówi, że antyklerykalizm jest chorobą i ekstremizmem, to niewielu ma odwagę przyznać się publicznie do bycia antyklerykałem. A jednak trzeba to robić, bo niczego nam w tej chwili tak nie brakuje jak właśnie dobrego antyklerykalnego świadectwa. Okoliczności nam sprzyjają. Biskupi tracą poparcie społeczne, a racjonaliści je zyskują. Do ludzi dociera prawda o ogromnych pieniądzach, jakie Kościół – suweren – dostaje WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. od państwa – wasala. Polacy poznali świat
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
W
kołobrzeskim Sądzie Rejonowym rozpoczął się proces 47-letniego ks. Zbigniewa R., byłego proboszcza miejscowej parafii św. Wojciecha, którego pedofilskimi poczynaniami prokuratura zainteresowała się dopiero po cyklu publikacji pt. „Tanie dranie”, zamieszczonych na łamach „FiM” (4–6/2010) w styczniu i pierwszej połowie lutego 2010 r. Ofiary
GORĄCE TEMATY
masturbowała się, a klęczący przed nią dzieciak musiał cierpliwie czekać na „finał”. Dopiero wówczas pedofil pozwalał mu odejść, żeby umył twarz... Sprawa miała szansę wyjść na jaw już po 4 miesiącach deprawacji. W kwietniu 2001 r. Marcin wpadł w szkolne tarapaty. Wezwany przez dyrektorkę na rozmowę dyscyplinującą nie wytrzymał napięcia i zeznał w obecności psychologa o wszystkim, co spotkało go
Już w seminarium Marcin wyznał o molestowaniu tzw. ojcu duchownemu i prefektowi, a wkrótce rzecz stała się też znana (tym razem oficjalnie) biskupowi. Przełożeni zaordynowali klerykowi (na jego koszt!) terapię psychologiczną, a na drugim roku studiów zaczęli go publicznie poniżać, by nakłonić do dobrowolnego odejścia, bo „z pewnością będzie kiedyś taki sam” jak ksiądz Zbigniew R.
Przed sądem Marcin K. raz jeszcze potwierdził to, co przed rokiem z najdrobniejszymi detalami opisaliśmy. Na czas jego zeznań sędzia (na prośbę pokrzywdzonego) nakazał duchownemu opuszczenie sali rozpraw. Piotr K. był niegdyś ministrantem. Ataku ze strony księdza Zbigniewa doświadczył, gdy miał 14 lat – zdawał wtedy u niego egzamin przed bierzmowaniem.
Tanie dranie Dwaj młodzi mężczyźni deprawowani w dzieciństwie przez księdza pedofila odważyli się stanąć z nim oko w oko przed sądem… pedofila zgłosiły się do redakcji po naszym apelu na łamach gazety. Śledztwo wszczęto 3 marca. Pleban jest oskarżony o wielokrotne molestowanie seksualne Marcina K. i – jednorazowo – Tomasza K., gdy ci byli jeszcze dziećmi (rzecz działa się w latach 1999–2001). Grozi mu maksimum 10 lat więzienia, bowiem inkryminowane wydarzenia miały miejsce przed nowelizacją kodeksu karnego (obecnie górny pułap za przestępstwo z art. 200 kk wynosi 12 lat). Rozprawę utajniono. Przypomnijmy… Ksiądz R. był klasycznym pieszczochem biskupów, bowiem zaledwie dziewięć lat po wyświęceniu otrzymał we władanie prestiżową parafię. Marcin K. zetknął się z nim w listopadzie 2000 r. Miał 12 lat, gdy wiedziony ministrancką ufnością po raz pierwszy poszedł z proboszczem na plebanię. Wielebny ograniczył się wówczas do masażu swojego krocza (ręką chłopca), ale z czasem było coraz gorzej: bestia uchodząca za kapłański wzór do naśladowania
A
dotychczas na plebanii. Niestety, ciało pedagogiczne ograniczyło się do zawiadomienia matki chłopca, a bogobojna niewiasta postanowiła zamieść sprawę pod dywan… Młody człowiek był tak mocno związany z Kościołem, że mimo dramatycznych doświadczeń zaraz po maturze postanowił wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. W czerwcu 2008 roku odbył specjalne rekolekcje w jezuickim Centrum Formacji Duchowej. Opowiedział tam o wszystkim spowiednikowi i niedługo później ks. Zbigniew został nagle odwołany przez biskupa Edwarda Dajczaka (fot. obok) z funkcji proboszcza… „Z dniem 30 czerwca 2008 r. został on zwolniony z obowiązków proboszcza i skierowany na roczny urlop zdrowotny z powodu podejrzenia o naruszenie przyrzeczenia życia w celibacie przez relację z dorosłym mężczyzną” – będzie się później zarzekał kanclerz kurii w piśmie do prokuratury.
lbo dacie kasiorę i wasze dzieciaki przystąpią do pierwszej komunii, albo nie dacie i nie przystąpią. Alternatywa to, ultimatum, czy raczej ordynarny szantaż? Już tylko miesiąc dzieli katolickich duchownych od „złotych żniw”. Maj – jak wiadomo – to czas, w którym drugoklasiści przystępują do tzw. Pierwszej Komunii Świętej. To wydarzenie związane z ogromnym finansowym obciążeniem kieszeni rodziców małych komunistów. Wynajęcie restauracji, catering, prezenty, alby, garniturki, przyjęcie – to dziś już standard i zobowiązanie: „Żeby moje dziecko nie było pokrzywdzone”. Niestety, często dochodzi też do licytowania się i prześcigania w ekstrawagancji. Przez to wszystko biedniejsi rodziciele odejmują sobie od ust, żeby sprostać wyzwaniu. Jeden taki rodzic zadzwonił do naszej redakcji z informacją, że pani katechetka kazała złożyć tzw. „dar ołtarza” i pomóc finansowo w strojeniu kościoła. Z propagandowych materiałów do Pierwszej Komunii Świętej dowiedzieliśmy się, że „dar ołtarza” to nic innego
Gdy złożył w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie, szefowie pedofila zrobili wielkie oczy, bo przecież „nikt i nigdy oficjalnie ich wcześniej nie informował”. „Zachowanie tego pana to nic innego jak próba wyłudzenia pieniędzy” – oświadczył w lokalnych mediach radca prawny kurii.
jak zwykły haracz dla proboszcza. „Jak pierwsi chrześcijanie chcemy dzielić się tym, co mamy. Z dobroci serc naszych rodziców składamy dar ołtarza dla naszej świątyni” – czytamy w komunijnej broszurce.
– Wyczekał, żebym został sam. Kazał mi usiąść sobie na kolanach. „Nie będziesz się tak stresował” – powiedział. Odpowiadałem na pytania, a on w pewnym momencie włożył mi rękę w majtki. Przestraszyłem się, bo nie wiedziałem, o co chodzi. Wtedy złapał mnie za rękę i zaczął na siłę wciskać w swoje majtki. Kazał poruszać… Udało mi się wyrwać. Mówił, że to wszystko było tylko snem i musi zostać między nami. Kilka dni później namawiał mnie podczas spowiedzi na powtórkę. Opowiedziałem o tej historii koledze i rodzicom. Wiem, że tata próbował ją gdzieś zgłaszać, ale sprawę zamieciono pod dywan – zeznał przed sądem Piotr K., druga ofiara księdza R. Czyżby nie było ich więcej?
wybulę 1100 zł dla 14 osób. O prezentach dla adepta nie wspomnę. Kiedy zaprotestowałem w sprawie rekomendowanej kwoty na „wystrój ołtarza”, deklarując 40 zł, pani katechetka powiedziała córce w szkole, że jeśli nie wpłacę,
Słony opłatek Ojca małej Kasi mało szlag nie trafił, kiedy zobaczył wpis w dzienniczku córki, że musi dołożyć do tej imprezy jeszcze 90 złotych na ww. bzdury. – Samotnie wychowuję dwójkę dzieci i pracuję na państwowej posadzie. W domu się nie przelewa, a i zabraknąć potrafi. Wiadomo, że z komunią są związane duże wydatki. A to trzeba było kupić młodziankowi buciki za 50 zł, a to różaniec za 20 zł, a to książeczkę ze wzniosłymi mądrościami (15 zł), nie mówiąc o takich drobnostkach jak koszula za 20 zł i alba za 136 zł. Za skromny poczęstunek w restauracji
to Kasia o komunii może zapomnieć – powiedział „FiM” ojciec dziewczynki. W jednej z warszawskich szkół (tam uczy się Kasia) takie opłaty są na porządku dziennym. Katechetka Marzena T. oznajmiła uczniom, że 90-złotowa danina jest obowiązkowa, a nieuiszczenie jej grozi nieotrzymaniem pozwolenia na przystąpienie do komunii. Oczywiście nikt z rodzicami tej opłaty nie uzgadniał. Warto zauważyć, że w tym niewątpliwym szaleństwie uczestniczy ponad setka uczniów i uczennic. A przecież są również inne szkoły podstawowe, więc kwota,
3
– Mieliśmy dużo zgłoszeń, ale tylko ci dwaj panowie odważyli się zeznawać – podkreśla prokurator z Kołobrzegu. ~ ~ ~ Oskarżony ks. Zbigniew R. zaprzecza wszelkim zarzutom i ocenia je jako „sfabrykowane”. Przekonuje, że to… Marcin K. nachodził go na plebanii, proponując seks za pieniądze, a Piotra K. w ogóle sobie nie przypomina. Jednak podczas przeprowadzonych w śledztwie badań seksuologicznych ujawnił biegłym, że jest gejem i że pierwszy stosunek z mężczyzną odbył tuż po wyświęceniu, a później to już „samo poszło”. Potwierdził, że ordynariusz uprzedził go o możliwych kłopotach, gdy do kurii wpłynęło oficjalne pismo Marcina K. Prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania sprawę zniszczenia przez kierownictwo seminarium duchownego dowodów (tzw. listów do kata, których pisanie zaleciła klerykowi terapeutka) świadczących, że centrala Kościoła koszalińsko-kołobrzeskiego wiedziała o przygodach swojego kapłana dużo wcześniej, niż się do tego dzisiaj „oficjalnie” przyznaje. Kolejna rozprawa odbędzie się 24 maja. Będziemy tam… ANNA TARCZYŃSKA
Proboszcz Zbigniew R.
o którą wzbogaci się Sławomir N. z miejscowej parafii, może sięgać jednorazowo kilkunastu tysięcy złotych. Do tego ów księżyna jest dyrektorem ważnego wydziału Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, więc pewnie nie robi zakupów w Biedronce... Renata S., dyrektor szkoły, w której uczy się mała Kasia, była zaskoczona. – Nie wierzę, że pani katechetka tak postępuje, ale obiecuję wyjaśnić sprawę, bo takie zachowania są niedopuszczalne. Na pewno wszystko sprawdzę. Co do tak zwanych „darów ołtarza”, to proszę pytać proboszcza. To są jakieś kościelne tradycje, o których ja nie mogę wiele powiedzieć – powiedziała nam dyrektor Sobczak. Zobaczymy, czy po interwencji dyrektorki pieniądze niezadowolonym rodzicom zostaną zwrócone, jednak znając księżowskie powołanie i oddanie katechetki, może być z tym kłopot. Wszystkich Czytelników prosimy o informowanie nas o podobnych sprawach. Będziemy interweniować! ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Sukces jest kobietą Według psychologów kobieta, która zarabia więcej niż jej partner, szybko zostanie kopnięta w tyłek lub co najmniej zdradzona. Wszystko przez niezmienną od tysiącleci naturę mężczyzny, który czuje się zagrożony, gdy nie stoi na czele rodzinnego stadła i – aby przekonać siebie, że wciąż jest samcem alfa – flirtuje z mniej zaradnymi kobietami. Nasze rodaczki chyba się tym nie przejęły. Według internetowego serwisu „Ediustacja.pl”, który prowadzi dokształcające kursy i szkolenia, to kobiety – wbrew rodzimemu stereotypowi matki Polki kury domowej – chętniej się uczą i podwyższają zawodowe kwalifikacje. I to zarówno młode dziewczyny, które zaczynają karierę zawodową, jak i panie po 40., które chcą coś w życiu zmienić. Ponoć wynika to też z faktu, że kobiecie łatwiej jest przyznać się, że czegoś nie wie. Z danych GUS-u wynika, że już ponad 58 procent studentów to kobiety – zarówno państwowych, jak i tych prywatnych uczelni. Najczęściej są to kierunki humanistyczne, ale coraz częściej panie wybierają studia techniczne. Pędu do wiedzy i pracy
nie hamuje nawet przykry fakt, że w polskich warunkach – niezmiennie – od kobiety wymaga się tyle samo co od mężczyzny na podobnym stanowisku, ale... płaci już mniej. Z raportu „Kobieta na rynku pracy” firmy Sedlak and Sedlak wynika, że w ubiegłym roku ta różnica w przypadku szeregowych pracowników wynosiła średnio 330 zł, a jeśli chodzi o stanowiska kierownicze – ok. 3 tysięcy złotych. Panuje przekonanie, że kobieta, która chce zrobić tzw. karierę, musi być dwa razy lepsza niż mężczyzna i na każdym kroku dowodzić swoich kompetencji. Kobiety – wciąż wychowywane na ciche i skromne – nie potrafią upomnieć się o swoje i głośno powiedzieć, że im też się należy. Jak wynika z analiz tej samej firmy, w roku 2010 tylko jedna trzecia Polaków miała bezpośredniego przełożonego kobietę, choć i tak
w porównaniu z innymi europejskimi krajami nie wypadliśmy najgorzej. Tak czy owak, z myślą o żądnych kariery Polkach, w marcu, w stolicy, po raz piąty już zorganizowano Tydzień Kobiet Sukcesu. Hasło przewodnie: Każda z nas kryje w sobie wielki potencjał, trzeba to tylko zauważyć i umiejętnie wykorzystać. Psychologowie biznesu, eksperci do kreowania wizerunku, trenerzy od mowy ciała i negocjacji biznesowych przekonywali ambitne dziewczyny, że jak się postarają, to osiągną zawodowy sukces nawet w polskiej rzeczywistości. Warto dodać, że wśród stricte zawodowych kursów znalazło się miejsce na warsztaty „Esencja kobiecości” – o sztuce uwodzenia i rozumienia mężczyzn czy „Makijaż dla ciebie”. Żeby kursantka przy okazji nie zapomniała o swojej biologicznej roli. Niegdysiejsze hasło „Kobiety na traktory” nie straciło wcale na aktualności... JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Ponad miesiąc działań operacyjnych i sukces! Odnieśli go zamojscy policjanci, którzy namierzyli 54-letniego złodzieja trzech kogutów. Drobiu o wartości 150 złotych nie udało się jednak odzyskać. Z kolei z kurnika w Tłuchowie zniknęło siedem kur niosek. Sprawcą – jak się okazało – był 24-letni syn właścicielki, który przysięga, że kury ukradł, żeby je wypuścić na wolność.
KURA-TORZY
Dwóch 17-latków z Solca Kujawskiego pod osłoną nocy usiłowało ukraść kropidło i świece z cmentarnej kaplicy. Obydwaj pijani i odziani w szaty liturgiczne, co bynajmniej nie stanowi okoliczności łagodzącej. Grozi im aż do 10 lat paki.
FETYSZYŚCI?
Zgłosił się na ochotnika do prac porządkowych w trzebnickiej bazylice. Zamiast machać miotłą, skorzystał jednak z okazji i wyniósł pięć zabytkowych mosiężnych lichtarzy. Największy miał półtora metra wysokości. Wszystkie spieniężył w lokalnym skupie złomu.
TO JUŻ PLAGA…
4 tys. złotych służbowych pieniędzy przegrał na automatach pod Biłgorajem pewien 24-latek. A że nie miał odwagi zmierzyć się z pracodawcą, pociął sobie twarz i szyję nożem do otwierania paczek, pozorując napad. Szefostwo się na bajkę nabrało, policjanci już nie. Tym bardziej że w domu hazardzisty znaleźli jeszcze dwa firmowe telefony komórkowe, CB-radio i nawigację satelitarną. Opracowała WZ
JEDNORĘKI BANDYTA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Ja uważam, że jestem człowiekiem moralnym, ale uważam też, że Jerzy Urban jest człowiekiem moralnym. Natomiast Jan Paweł II nie był człowiekiem moralnym. (Marek Raczkowski, rysownik)
K
westie mieszkaniowe nigdzie nie powinny być prywatną sprawą obywateli. Zwłaszcza w kraju, w którym można ludziom płacić 1000 zł za całomiesięczną pracę. W pewnym dobrze mi znanym mieście na Śląsku władze – rozeźlone najściami mieszkańców dopytujących się o mieszkania komunalne – zamieściły w oficjalnym organie samorządu oświadczenie, że „troska o zdobycie mieszkania jest prywatną sprawą obywateli” i że nie życzą sobie, aby zawracać im głowę tego typu sprawami. Prezydent tego miasta zarabia prawie 10 tys. złotych na rączkę, więc zapewne problemy mieszkaniowe ludzi zarabiających 10 razy mniej nieczęsto przychodzą mu na myśl. A powinny przychodzić, bo o tym stanowi m.in. Konstytucja RP. Ta historia sprzed kilku lat przypomniała mi się, gdy przeglądałem niedawno raport NIK na temat obowiązku wywiązywania się gmin z zapewnienia lokali socjalnych. Są to mieszkania, które przysługują ludziom eksmitowanym z dotychczasowych lokali. Na ogół są to więc osoby rzeczywiście najbiedniejsze. Okazuje się, że żadna gmina w Polsce nie wywiązuje się z tego obowiązku w pełni. Także gminy najbogatsze. Jak widać, to, co w życiu najważniejsze, czyli dach nad głową, nie jest najważniejsze dla włodarzy i samorządów. W odróżnieniu od… tablic ku czci ofiar smoleńskich i pomników Jana Pawła II. Cóż, na ścianach lokali mieszkaniowych na ogół nie wmurowuje się tablic z nazwiskami inicjatorów budowy, czyli na przykład wójtów. Szkoda, że nie ma takiej tradycji, bo może zamiast tych szpetnych i głupich pomników mielibyśmy jakieś pożyteczne budowle. Mieszkań dla najuboższych nie ma m.in. dlatego, że na ten cel rząd daje dopłaty znacznie mniejsze niż te, o jakie wnioskowały gminy. Na przykład w 2010 roku gminy wnioskowały o 262 mln zł, a dostały 160 mln.
Różnica – 100 mln złotych – to raptem 14 razy mniej, niż wydano w jednym roku (2010) na wojnę w Afganistanie. Ta suma, choć tak niewiele znacząca w budżecie, mogłaby zapewnić lokum dla mniej więcej 1000 rodzin, czyli małego miasteczka. Tylko w jednym roku! Ale żeby tym problemom zaradzić, trzeba je najpierw widzieć, a nie mieć łba zapełnionego kościelnym pustosłowiem i gadaniną o tym, że „rynek wszystko załatwi, jak będzie wzrost PKB”. W przywoływanej tu po wielekroć Szwecji, gdzie mniej wierzą w Kościół i cudowne moce tzw. wolnego rynku, przy budowie i remontach tanich mieszkań pracuje 100 tysięcy ludzi. Jeśli zachować proporcje ludnościowe (Szwecja ma tylko 9 mln obywateli), to w Polsce musiałoby to być 400 tysięcy osób. Zatem rozwiązywanie problemów mieszkaniowych jest także rozwiązywaniem problemów z bezrobociem, bo to oznaczałoby w Polsce jego spadek o 20 procent (z obecnych 2 mln). Obecny rząd szykuje specjalną ustawę mającą unowocześnić kwestię gospodarki mieszkaniami komunalnymi. Są tam pomysły przeróżne. Obok racjonalnych, takich jak przydzielanie lokalu na czas określony oraz uzależnianie przedłużenia najmu od wysokości zarobków (osoby, które zaczęły dobrze zarabiać, straciłyby prawo do takiej pomocy mieszkaniowej – i nic w tym dziwnego), powstały także pomysły szkodliwe – na przykład likwidacja dodatków mieszkaniowych dla osób, które są właścicielami lokali. Uderzyłoby to w niezamożne osoby, które wykupiły kiedyś mieszkania spółdzielcze, a teraz mają problem z ich utrzymaniem. Aby jakakolwiek gospodarka mieszkaniowa miała sens, poza nowelizacją przepisów trzeba w tę dziedzinę wpompować możliwie jak największe pieniądze – to rzecz ważniejsza niż Orliki i autostrady. Ale kto to dostrzega w Katolandzie? Tu są inne priorytety. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Mieszkania albo śmierć
Miałem wrażenie, że walę głową w mur. Bo na moje racjonalne argumenty nie było żadnej merytorycznej argumentacji. Żadnej. Była tylko argumentacja polityczna, że musimy wylądować przed Sarkozym. (major Grzegorz Pietruczuk o swojej dyskusji z Lechem Kaczyńskim na pokładzie samolotu lecącego do Gruzji)
Pobożność oderwana od dobroci odwiodła od wiary więcej ludzi niż wszystkie ateistyczne ideologie. (ks. Wojciech Jędrzejewski, dominikanin)
Kościół nie może być bunkrem, a tak go czasem chciano widzieć. Świadczy o tym nawet architektura wielu naszych świątyń. Nie ma w nich światła, nie ma powietrza, jasnej przestrzeni, ale ponury mrok. Zamiast okien, mamy szczeliny, jakbyśmy się chcieli ostrzeliwać. (ks. Wacław Oszajca, jezuita)
Myślę, że należę do nielicznego grona ludzi piśmiennych w Polsce, którzy czytali encykliki Jana Pawła II. Nie zgadzam się z nim w różnych sprawach, które, moim zdaniem, są przeszkodą na drodze rozwoju cywilizacyjnego Polski. (profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny)
Od tysięcy lat zmarłych członków rodziny i przyjaciół odwiedza się na cmentarzach, a nie w miejscu ich ostatniej pracy. PiS pragnie widocznie upamiętnić swoje istnienie jakąś nową, niewątpliwie świecką obyczajowością funeralną. (profesor Magdalena Środa, etyk)
Prezes PiS jest zaznajomiony nie tylko z nowoczesnymi funeraliami, ale również z problematyką lotniczą, historyczną, wywiadowczą, jak również biegły w zakresie Prawdy samej. Pytaniem jest tylko, czy mógłby się z tych kompetencji utrzymać. Bardzo w to wątpię. (jw.)
Nie wyobrażam sobie żeby taki pajac jak Jarosław Kaczyński mógł zostać po raz kolejny premierem (...). No pajac, no jeżeli ktoś jednego miesiąca (...) po rosyjsku wygłasza orędzie, miesiąc później oskarża Putina z Tuskiem o zamordowanie Lecha Kaczyńskiego, to jest błazenda. (Janusz Palikot)
Małysz był w Polsce popularniejszy nawet od Jana Pawła II. („Aftenposten”, dziennik norweski)
Jestem najbardziej oskarżaną osobą we wszechświecie i w historii. (Silvio Berlusconi) Wybrali: AC, PPr, ASz
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
NA KLĘCZKACH z architekturą obiektu i przesłaniem wiary obiecującej przecież życie. Ale co tam życie? Najważniejsze, żeby pożyć! o.P.
TATA, A NIE PAPA Jan Paweł II może i jest jeszcze „największym autorytetem moralnym” (cokolwiek to znaczy) dla większości Polaków, ale nie dla młodych w wieku 19–26 lat. Według badania OBOP, za największy autorytet ta grupa młodzieży uważa rodziców (53 proc.), a JPII pełni taką rolę dla 47 procent. 13 procent młodych ludzi nie zna żadnego autorytetu. MaK
W OBRONIE OBRAZY Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego, w wywiadzie dla „Wprost” opowiedział się przeciwko zniesieniu cenzorskiego paragrafu penalizującego „obrazę uczuć religijnych”. Za utrzymaniem religijnej cenzury w kodeksie karnym przemawia, zdaniem Zdrojewskiego, historyczna rola Kościoła w ochronie „wartości narodowych” oraz wrażliwość niektórych katolików w kwestiach symboli religijnych. A my pytamy: jaki jest związek logiczny pomiędzy ministrem kultury a kulturą ministra? Pewnie taki, jak między zdrowym rozsądkiem a Zdrojewskim rozsądkiem. MaK
IRYTUJĄCY SMOLEŃSK Ostatni sondaż przeprowadzony przez CBOS bije w PiS mocniej niż w PO i SLD razem wzięte. Otóż badani rodacy w 87 proc. uważają, że tragedia smoleńska to przede wszystkim narzędzie do walki politycznej. 85 proc. Polaków widzi w katastrofie tupolewa temat zastępczy, który celowo ma odwrócić uwagę od spraw istotnych dla społeczeństwa. 78 proc. respondentów uważa temat katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku za nudny i irytujący. ASz
Katowicach, Gdańsku, Lublinie i Krakowie. Sprawy dotyczą zaniżania wartości przekazywanych nieruchomości, przekazywania majątku, który nie mógł być zgodnie z prawem przekazany, oraz obdarowywania nim instytucji, które nie miały do tego żadnego tytułu prawnego. Centralne Biuro Antykorupcyjne, które w lutym skierowało już 11 zawiadomień, przygotowuje kolejne doniesienia. Nie nazywajmy więc szamba perfumerią. MaK
Z LPR ICH RÓD
Wśród członków PJN są byli członkowie PiS-u i uchodźcy z PO (nieliczni), a także były członek „Samoobrony” Wojciech Mojzesowicz (był też w PSL i PiS). Są również… aktywiści LPR i Młodzieży Wszechpolskiej, np. Adam Gucwa i Miłosz Sosnowski (w Warszawie). Zdaniem „Naszego Dziennika”, rozmowy z PJN prowadzą także inni współpracownicy Giertychów, byli posłowie – Radosław Parda i Piotr Ślusarczyk. Ciekawe, jakie polityczne wykopaliska przyciągnie jeszcze do siebie „lewicowa” Joanna Kluzik-Rostkowska. MaK
SZAMBO W KOMISJI CBA wysłało do prokuratury pięć kolejnych zawiadomień o przestępstwach popełnionych w państwowo-kościelnej Komisji Majątkowej. Chodzi o prokuratury w Rzeszowie,
EROS I TANATOS Ksiądz Krzysztof M., wikary z Gdańska, padł ofiarą nastolatka poderwanego w internecie. Duchowny odebrał Eryka B. z dworca, zaprosił do mieszkania i został przez niego uduszony po awanturze podczas kolacji. 18-latek zabrał z mieszkania pieniądze i złoty łańcuszek. „Nasz Dziennik” i „Fakt” przedstawiły księdza geja jako męczennika dobroci, choć policjanci, z którymi rozmawialiśmy, nie mają wątpliwości, że był ofiarą własnych nieostrożnych namiętności. MaK
PROTESTANT Waldemar Cichoń, artysta z Elbląga, zrobił instalację złożoną z narty, kijka i wiosła. Twórca zapewnia, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wymienione przedmioty były dotykane przez Karola Wojtyłę. Celem instalacji jest
OSTATNIA KOMUNIA
Pożądane jest też umartwianie się poprzez oglądanie filmów religijnych oraz odmawianie modlitw (pacierz rano i wieczorem, koronka o godz. 15, dziesiątek różańca, litania, msza, brewiarz, ulubiona modlitwa). AK
UPADŁY ZAKON SZKOŁA KANTÓW W Lublinie wybuchł skandal wokół Zespołu Szkół Katolickich im. Świętej Teresy. Trwa bowiem śledztwo w sprawie sprzedawania przez szkołę świadectw za pieniądze, bez zdobycia przez część uczniów wiadomości wymaganych przez przepisy oświatowe. Jest już kilkanaście tomów akt w tej sprawie. Ale to nie wszystko – szkoła miała także zawyżać liczbę uczniów i wyłudzać w ten sposób nienależne dotacje od miasta. Kilka osób już usłyszało zarzuty w tych sprawach. Lubelski ratusz zapowiedział, że upomni się o zwrot pieniędzy, jeśli zarzuty się potwierdzą. MaK
PAPIESKI PIERNIK
PRÓŻNA FOTYGA Międzynarodowej komisji, która miała zbadać sprawę katastrofy smoleńskiej raczej nie będzie, co oznaczałoby porażkę misji Macierewicza i Fotygi w USA. Okazuje się, że Polonusi zza oceanu wysłali tylko kilka tysięcy listów z poparciem tej inicjatywy. Ponadto w USA działa portal polonijny www.progressforpoland.com, który sprzeciwił się akcji PiS, sugerując, że jest „składaniem donosu na własne państwo”. Portal wysłał listy do polityków amerykańskich i Kościoła, aby nie angażowali się po stronie inicjatywy PiS, która jest wewnętrzną, polską rozgrywką polityczną. MaK
zaprotestowanie przeciwko „makabrycznemu kultowi relikwii”, który, zdaniem autora, jest sprzeczny z tradycją chrześcijańską. MaK
5
Od papieskich kremówek normalnych ludzi już mdli od dawna. Tymczasem – wraz ze zbliżającą się beatyfikacją – papieskim słodkościom z Wadowic przybywa konkurencja. Klaryski z klasztoru w Starym Sączu zapragnęły wylansować kruche gwiazdki oraz pierniczki papieskie. Ponoć po jednej sztuce tego rodzaju ciastek gość z Watykanu miał popróbować w czerwcu 1999 roku na bankiecie u klarysek, wydanym z okazji kanonizacji św. Kingi. I „szczerze zachwalał” i „nie szczędził słów uznania dla wypieków zakonnic”… Wobec powyższego siostrzyczki postanowiły popularne w wielu polskich domach ciastka ochrzcić mianem „papieskich”, zastrzegając dowcipnie, że… receptury należą do pilnie strzeżonych tajemnic klasztoru. Klaryski bardzo liczą na to, że dzięki przymiotnikowi „papieskie” gwiazdki i pierniki będą się sprzedawać jak świeże bułeczki. AK
KOŚCIELNA REKLAMA Gdy pisaliśmy o przypadkach reklamowania z ambon aptek, które od parafii wynajmowały lokale, to księża nie kryli zdziwienia szumem medialnym powstałym wokół problemu. Tłumaczyli, że wskazywanie tanich punktów z lekami to część ich misji, na którą rzekomo składa się dbanie o integralne potrzeby człowieka. Prawdopodobnie w kierunku zaspokajania swoich potrzeb poszedł proboszcz ze Starego Brusa – ks. Andrzej T. – gdy na zabytkowej dzwonnicy przy własnej świątyni parafialnej zawiesił reklamę zakładu pogrzebowego. Tablica jest tandetna, kłóci się
Wielu ludzi w Polsce czuje silny związek z Kościołem. Dlaczego silny? Bo pęta nie mogą być luźne! Paulini z Włodawy co rusz przekonują o tym swoich wiernych. Okazuje się, że „krótką smyczą”, na której zamierzają trzymać parafian, może być nawet tak zwana pierwsza komunia. Księża wymyślili bowiem, że egzamin dopuszczający do katolickiego sakramentu muszą zdawać nie tylko dzieciaki, ale i ich… rodzice. Tatusiowie i mamusie, nie chcąc pozbawiać swych pociech radości z okazji spodziewanych prezentów, stawili się na „przesłuchanie” co do jednego. o.P.
KORONKA CZY SMS? Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojego życia i wszystko ci się sypie, duszpasterstwo młodych diecezji zamojsko-lubaczowskiej proponuje przeprowadzić program wielkopostnej odnowy duchowej. Ma ona przynieść radość, satysfakcję z życia, poczucie sensu, systematyczność i pracowitość, a polega na codziennym odnotowywaniu w specjalnym grafiku rezygnacji z palenia, picia, pizzy, fast foodów, słodyczy, internetu, gier, TV, słuchania muzyki, Facebooka, Gadu-Gadu, filmów, wysyłania SMS-ów, a nawet normalnych rozmów. Pragnącego odnowy może ponadto uszczęśliwić skrupulatne wyliczenie, ile każdego dnia udało mu się zaoszczędzić na Caritas i misje, ile czasu poświęciło się na czytanie Biblii, katechizmu, encyklik Benedykta XVI i katolickich portali.
Amerykańscy jezuici zgodzili się w końcu na zapłacenie 166 mln dolarów odszkodowania ofiarom molestowania seksualnego (około 500 osób) przez księży tego zgromadzenia. Jezuici ogłosili upadłość finansową, więc część pieniędzy będzie pochodzić od ubezpieczyciela, a część od nich samych. To trzecie co do wielkości odszkodowanie wypłacone przez Kościół papieski w Stanach Zjednoczonych. Archidiecezja Los Angeles musiała zapłacić 660 mln, a diecezja San Diego – 198 mln dolarów. ASz
DYMIĄCY PISTOLET Lokalna stacja telewizyjna z Filadelfii weszła w posiadanie dokumentu, który określa jako „smoking gun” (dymiący pistolet). Pistolet wymierzony w Kościół. Dokument sporządzono w październiku 2003 roku, ponad rok po (!) „deklaracji z Dallas”, która miała być wyrazem kościelnej skruchy i obietnicą poprawy. Normy „zerowej tolerancji” zatwierdzone na konferencji episkopatu w Dallas przewidywały natychmiastowe raportowanie policji uzasadnionych podejrzeń o molestowanie i informowanie ofiar o ich prawnych opcjach. Kościół zobowiązywał się zatem do „otwarcia i przejrzystości”. Tymczasem jednostronicowy, wewnętrzny dokument kościelny nosi tytuł… „Zakaz ujawniania informacji dotyczących przestępstw seksualnych kleru i innych pracowników kościelnych” i stwierdza, że „pracownikom kościelnym nie wolno informować organów ścigania o przemocy seksualnej”. U dołu formularza jest także miejsce na podpis dla rodziców pokrzywdzonych dzieci, co dowodzi, że zakaz miał obowiązywać nie tylko księży. CS
6
P
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
o wywiezieniu ks. TadeObok haraczu oraz próby przejęcia majątku usza P. z plebanii przez w sprawie uprowadzenia toruńskiego proboszcza specjalną ekipę sformowaną z działaczy przykościelpojawiły się jeszcze zranione uczucia… nej organizacji „Rodzina Serca Miłości Ukrzyżowanej” i wyposażoną w pisemne plenipotencje ordynariusza bp. Andrzeja Suskiego, duchownego ukryto w Bąblińcu (woj. wielkopolskie), gdzie mieści się kwatera główna Rodziny. Pod kierunkiem jej „brata przełożonego” Krzysztofa S. poddano go tam „terapii” polegającej na ciężkiej pracy fizycznej przeplatanej modlitwami i pogadankami ideologicznymi. Choć operacja osłonięta była ścisłą tajemnicą, informacja o możliwym miejscu pobytu byBernarda Szlagi (Świecie wchodzi pamiętać, że jest, niestety, człowiełego proboszcza dotarła po kilku miew skład diecezji pelplińskiej – dop. kiem naiwnym, a podczas wstępnej siącach do jego przyjaciółki i matki red.) zgodę na powierzenie mu funk„obróbki”, którą przeszedł jeszcze ich dziecka Ewy P. Kobieta zarecji pomocnika kapelana, dzięki czew Toruniu, skutecznie wbili mu agowała emocjonalnie i w rozmowie mu zaczął wreszcie trochę bywać do głowy, jakoby poszukiwała go już ze Zbigniewem O. (szef toruńskiej wśród ludzi. Dopiero wówczas udapolicja, więc nie wolno mu nawet ekspozytury Rodziny) ujawniła swoło mu się dwukrotnie zatelefonować zatelefonować do domu, bo natychje domysły. Ten natychmiast zaalardo Ewy. Trochę to sentymentalne, miast zostanie namierzony i schwytamował mocodawców. Kogo? Aż tak ale chciał po prostu usłyszeć jej głos, ny. W ostatnich tygodniach poprzegłęboko do kurii nie przeniknęliśmy, bo ze strachu przed namierzeniem dzających wywiezienie z parafii był ale mamy pewność, że spośród najw ogóle się nie odzywał, choć jeźstrasznie przejęty sprawą tego niewyższych rangą dostojników Bąblidził aż do wsi Wiąg (pięć kilometrów szczęsnego zaświadczenia – podkreniec wizytował kanclerz ks. Andrzej od Świecia) i korzystał z ogólnodośla J.S., prawnik zaprzyjaźniony z ks. Nowicki, który przywiózł tam ks. Tastępnego automatu – dodaje J.S. Tadeuszem P. i jego najbliższymi. deuszowi dekret o bezterminowej izoKuria zaaprobowała przeprowadzPrzypomnijmy: ubiegając się lacji do czasu „odbudowania tożsakę ks. Tadeusza. Kanclerz często teo kredyt, duchowny dostarczył Banmości kapłańskiej”. lefonował do parafii, dwa razy nakowi Spółdzielczemu w Chełmży zaW obliczu zagrożenia dekonspiwet go w Świeciu odwiedził. Ubrany świadczenie z kurii o zatrudnieniu racją (ośrodek uchodzi za miejsce w kolorowe fatałaszki, podniecony... i zarobkach. Było fałszywe, o czym spotkań modlitewnych) Rodzina muOkazało się, że nastąpiła zmiana takjego przełożeni dowiedzieli się nasiała natychmiast pozbyć się podtyki: ks. Nowicki zaczął bardzo intenzajutrz po złożeniu dokumentów. opiecznego. sywnie nakłaniać kolegę po fachu Bank miał jedynie wątpliwości, więc – Jeden z tabloidów oferował mi do wyrażenia zgody na wizytę w proudzielił kredytu, przyjmując inną forciężkie pieniądze za wskazanie, gdzie kuraturze w sprawie fałszywego zamę zabezpieczenia. Niedługo późukryto księdza P. Dyskretnie podpyświadczenia. Tłumaczył, że jeśli złoniej kuria zaczęła wymuszać na protywałem, ale na średnich szczeblach ży wyczerpujące zeznania i przyzna boszczu, żeby w rewanżu za przykurii nikt nie miał pojęcia – ubolewa się do winy, włos mu z głowy nie spadmknięcie oka oddał diecezji swoją nasz informator zbliżony do centrali nie, zaś afera zostanie szybko wyciczęść majątku posiadanego we wspóltoruńskiego Kościoła. szona, co pozwoli biskupowi na przynocie z Ewą P. oraz podpisał oświad„Musimy cię natychmiast stąd wywrócenie go do jakiejś nierzucającej czenie, jakoby reszta też należała wieźć, bo źli ludzie są na twoim trosię w oczy roboty. Na dowód, że trzydo Kościoła, bowiem pochodzi z piepie” – tłumaczył Krzysztof S., pama rękę na pulsie, rozmawiał telefoniędzy parafialnych. kując oszołomionego duchownego nicznie w jego obecności z prowadząNie wiemy, kto czekał na ks. Tado pociągu z rozkazem udania się, cym śledztwo prokuratorem (persodeusza w Świeciu i pod jakim prebez żadnej tym razem eskorty, do szpinalia znane redakcji), konsultując tekstem umieścił go na oddziale tala psychiatrycznego w Świeciu. Miał szczegóły dobrojedynie zgłosić się do izby przyjęć i nie wolnego zgłomartwić o resztę. szenia się „ściW trakcie pobytu ganego”. w Bąblińcu księdza Ta– Uległ deusza P. strzegło kilkuwreszcie namonastu mieszkających tam wom i stawił się „krewniaków”. Po naszej na umówione pierwszej publikacji jakspotkanie by ich wymiotło. z prokurato– Wszyscy nagle wyrem. Zeznał, jechali. Został tylko goże Ewa wypisaspodarz. Teraz przyjeżła mu treść zadża czasem kilka osób świadczenia, na weekendy, a w tygoa on – zamiast dniu jest już całkiem pupójść do kurii sto, chociaż wcześniej wiraj... – sam przyłożył działem tam duży ruch W Świeciu to już był później na nim pieczątkę. W swojej ogólnopsychiatrycznym. Wiemy na– zapewnia naszych dziennikarzy jenaiwności mniemał, że skoro treść bytomiast, że po kilku tygodniach „leden z tubylców. ła prawdziwa, a zaświadczenie nie staczenia” dziwnym pacjentem zaintePodczas ewakuacji do Świecia nowiło podstawy udzielenia kredytu, resował się ks. Roman Z., proboszcz ksiądz P. mógł z łatwością zmienić to nie ma żadnego przestępstwa. Mómiejscowej parafii, będący też kapetrasę, żeby bezpiecznie wrócić na łowił wszystko, co tylko prokuratorowi lanem szpitala. no rodziny. Nikt go nie pilnował i miał i kanclerzowi pasowało… – relacjo– Człowiek wielkiej dobroci. Zakilka godzin na otrzeźwienie. Dlaczenuje prawnik. brał go z oddziału i dał schronienie go nie zachował się racjonalnie? – Nowicki był obecny podczas w pomieszczeniu na plebanii. Wy– Nie ma cienia wątpliwości, że przesłuchania?! jednał następnie u biskupa Jana postąpił idiotycznie. Trzeba jednak
Opustoszała kwatera główna Rodziny w Bąblińcu
Porwany przez mafię
(3)
– Tylko telefonował. Nie wiadomo, o czym rozmawiali, ale z ust śledczego padło zapewnienie, że „wszystko idzie dobrze”. – A pojawiło się pytanie, po co w ogóle wdał się w takie machinacje, skoro faktycznie był proboszczem, a zarabiał nawet więcej niż widniejące w dokumencie 3,6 tys. zł? – Prokuratora niuanse nie interesowały, bo gdyby zapytał, to zupa by się wylała i wyszłoby na jaw, że człowiek został w gruncie rzeczy zmuszony do fałszerstwa, ponieważ kuria żąda od księży kosmicznego haraczu za wypisanie kwitka o zarobkach. W różnej wysokości, zależnie od kwoty kredytu, o jaki się ubiegają, ale na ogół 20 procent. Tu chodziło o 94 tys. zł, więc musiałby zapłacić prawie 20 tys. zł. Za nic! – Jak doczepiono do sprawy Ewę P.? – Dobre pytanie, bo przecież samo wypełnienie zaświadczenia (o ile faktycznie to zrobiła, bo nawet na gruncie absolutnie dla niej bezpiecznym twierdzi, że pierwszy raz zobaczyła papier dopiero podczas procesu) nie jest jeszcze żadnym przestępstwem. Prokuratura zarzuciła jej pomocnictwo, co już było mocno naciągnięte, tymczasem sąd zaostrzył kwalifikację i skazał ją za współudział, przyjmując, że musiała wiedzieć, co jej przyjaciel zrobi dalej ze świstkiem, który dopiero po przyłożeniu pieczątek i zaniesieniu do banku stawał się dokumentem. Myślę, że interesy Kościoła wywarły wpływ nie tylko na przebieg tej całej historii, ale także jej finał… Kluczowym i jedynym dowodem (obok złożonych w śledztwie i odwołanych podczas procesu zeznań księdza P.), który posłużył do nieprawomocnego skazania obojga oskarżonych (po 4 miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata), była opinia biegłej W.S. Nie miała cienia wątpliwości, że to Ewa P. wypełniła blankiet zaświadczenia, włącznie z podpisem rzekomego wystawcy. Sąd dał jej wiarę, choć obrona wnioskowała o zarządzenie dodatkowego badania u innego specjalisty. Tymczasem… – Nie dysponując oryginałem badanego dokumentu, nie wolno mi komentować konkluzji tej ekspertyzy. Mogę natomiast oburącz podpisać się pod oceną, że od strony merytorycznej budzi ona poważne wątpliwości,
bo znalazłem w niej kilka ewidentnie fałszywych lub bezzasadnych wniosków – twierdzi renomowany biegły grafolog z Bytomia, który przeanalizował na naszą prośbę najważniejszy „dowód” winy. ~ ~ ~ Podczas procesu sąd dokładał najwyższych starań, żeby nie wprowadzać do sprawy żadnych wątków pobocznych, choć oskarżony Tadeusz P. chciał ujawnić wewnątrzkościelne układy, które zmusiły go do posłużenia się spreparowanym zaświadczeniem, a oskarżona Ewa P. nalegała, aby pozwolono jej wyjaśnić, kto i dlaczego dokonał na niej zemsty (tak to określiła), składając zawiadomienie o przestępstwie. Dla obserwatorów było to pustosłowie i chwytanie się brzytwy. Nikt nie zadał na przykład takich pytań: ~ Jak to się stało, że Kościół rzucił swojego człowieka na pożarcie, choć nikogo nie zabił, podczas gdy jego koledzy pedofile cieszą się czułą ochroną? ~ Dlaczego kuria toruńska zgłosiła przestępstwo dopiero po czterech miesiącach, choć dowiedziała się o nim po 24 godzinach od popełnienia? ~ Kto sterował policją i prokuraturą, które po zniknięciu proboszcza stawały na głowie, żeby nie podjąć poszukiwań, a następnie śledztwa z zawiadomienia Ewy P.? ~ Co skłoniło prokuraturę do nadzwyczajnej gorliwości (przeszukanie mieszkania i biura, zarekwirowanie komputera, dokumentów, zbieranie po urzędach próbek pisma Ewy P.) w weryfikacji kurialnego donosu, że kobieta okradła Kościół? Nasz rozmówca odpowiada: – Oprócz dosyć banalnej kwestii haraczu oraz próby przejęcia majątku, w tej sprawie istniał jeszcze bardzo skomplikowany, kto wie, czy nie decydujący, wątek zranionych uczuć. Tadeusz był od kilku lat obiektem zalotów ze strony księdza … (tu personalia wpływowego kurialisty – dop. red.). Twierdzi, że gdyby uległ, afery w ogóle by nie było. Jeśli zaś chodzi o Ewę, to bardzo interesował się nią biskup Suski. Być może bez żadnych podtekstów, ale słowa: „Mogłaś przyjść do mnie, a nie na policję. Mogłaś być złotem oblana, ale nie chciałaś, więc teraz odejdź”, wypowiedziane wtedy, gdy poszła do niego, żądając zwrotu Tadeusza, wydają się dosyć dwuznaczne… Do sprawy wrócimy po apelacji. DOMINIKA NAGEL PS W życiu prywatnym los ks. Tadeusza, Ewy i ich dziecka układa się bardziej szczęśliwie...
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
NIE Z TEJ ZIEMI
UFO okradło proboszcza! Wydarzenia, które miały miejsce we wsi Zgagowo, mogą śmiało stanowić kanwę dla filmu science fiction i horroru w jednym. Dzień 23 lutego 2011 roku na zawsze zmienił życie miejscowego proboszcza Floriana C. O godz. 6.10 feralnego dnia proboszcz jak codziennie rano udał się do pobliskiego lasu na poranny jogging, podczas którego odwiedzał chatę ubogiej wdowy Stefanii M. Duchowny opiekował się jej rodziną, wzbudzając tym podziw całej parafii. Niestety, tego dnia Stefania M. na próżno wyczekiwała swojego dobrodzieja, stojąc na progu. Po godzinie oczekiwania, tknięta złym przeczuciem, wyruszyła ks. Florianowi naprzeciw jego ulubionym, kameralnym, leśnym duktem. W odległości około kilometra od domu zauważyła dziwne jasne światło pomiędzy drzewami. Pomyślała, że być może ksiądz jedzie do niej autem, wioząc jedzenie i jakieś ubranka dla szóstki jej dzieci. Jednak gdy podeszła bliżej, zamarła ze strachu i zesztywniała niczym żona Lota podczas ucieczki
z Sodomy i Gomory. To, co zobaczyła, przeraziło ją tak bardzo, że szok, którego wówczas doznała, odcisnął głębokie piętno w jej psychice. Biegli psycholodzy, którzy z nią później rozmawiali, nie mogli uwierzyć w historię, którą im opowiedziała. Jednocześnie autorytatywnie stwierdzili, że kobieta ta ma tak niski poziom intelektualny, że niemożliwe jest, aby wszystko sobie wymyśliła. Żyła od lat w lesie na uboczu i nie miała nawet telewizora. Jej poziom wykształcenia nie wybiegał poza 6 klas szkoły podstawowej i – jak sama przyznała – nigdy nie przeczytała żadnej książki czy gazety, gdyż już przy pierwszym zdaniu odczuwała silne zawroty głowy. Stefania M. twierdzi uparcie, że kiedy podeszła bliżej dziwnego światła, zauważyła kilka małych, zielonych postaci z dużymi głowami, które niosły miejscowego proboszcza w kierunku walcowatego, silnie świecącego obiektu unoszącego się nisko nad polaną. Opis tych postaci jest zbieżny z powszechnie znanym wizerunkiem „obcych”. Nadmienić trzeba, że Stefania M. nigdy wcześniej nie zetknęła się z żadnym materiałem medialnym o UFO, a dziwnych osobników nazywała „krasnalami” lub „skrzatami”. Świecący obiekt skojarzył jej się z metalowym silosem na ziarno, który widziała za młodu w pobliskim PGR-ze. W pewnym momencie poczuła odrętwienie całego ciała i nie mogła się poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Trudno jej było określić, ile czasu trwał ten dziwny stan. Minął, kiedy dziwny pojazd odleciał znad polany wraz z proboszczem na pokładzie. Kobieta była tak przerażona tym, co zobaczyła, że po dobiegnięciu
To stąd zabrały księdza!
do domu zamknęła się z całą szóstką dzieci w starym schronie wykopanym w czasie okupacji pod domem przez jej ojca. Dopiero po dwóch dniach rano odważyła się wyjść z kryjówki. Jakież było jej zdziwienie i strach, kiedy we własnym łóżku odkryła... śpiącego proboszcza. Dobrodziej otworzył oczy i bez słowa wstał z łóżka, nienaturalnie bystry jak na stan głębokiej nieświadomości, w której jeszcze przed chwilą się znajdował. Podszedł do niej i położywszy swoją rękę na jej głowie, nakazał, aby nikomu nie mówiła o tym, czego była świadkiem. I pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie jedna „drobna” sprawa. Otóż kilka tygodni później, po wyborach samorządowych i zmianie na stanowisku wójta, okazało się, że w gminnej kasie brakuje 140 tys. zł. Nowy wójt, Wacław C., dotarł w końcu do dokumentów, które poświadczają, że poprzedni wójt, Marian G., właśnie taką kwotę przekazał proboszczowi. Pieniądze miały być darowizną na nowy dach kościoła. Problem w tym, że pieniądze zniknęły, a na kościele pozostało stare, cieknące zadaszenie. Proboszcz zarzekał się, że nie wie nic o jakichkolwiek pieniądzach, a naprawy dachu wykonywał na bieżąco Filip J. – złota rączka przy kościele. Kiedy jednak okazało się, że nowy wójt sprawę zaginięcia ww. kwoty zgłosił w prokuraturze, proboszcz nagle odzyskał pamięć i przypomniał sobie fakt darowizny dokonanej przez poprzedniego wójta. Nie ogłaszał jej jednak z ambony; rzekomo bał się ewentualnego włamania na plebanię. O pieniądzach nie wiedział nawet wikariusz. Ksiądz Florian zeznał później, że nie miał do niego zaufania od momentu, kiedy doszły do niego słuchy, iż wikary jest stałym bywalcem wiejskiego punktu kasynowego Los Alamos. Ten jednak uparcie twierdzi, że bywa tam tylko i wyłącznie w celach misyjno-rekolekcyjnych, choć często wraca nad ranem. Proboszcz opowiedział śledczym, że nie ma też zaufania do banków i całą kwotę nosił ciągle przy sobie w specjalnym wodoszczelnym woreczku ukrytym na brzuchu. Nosił aż do 23 lutego, kiedy to miało miejsce niezwykłe zdarzenie. Przyciśnięty przez śledczych Florian C. opowiedział o bliskim spotkaniu trzeciego stopnia, którego był bezwolnym uczestnikiem. Otóż pamiętnego dnia udał się jak zwykle na poranną przebieżkę w stronę domu Steaczy w ry o fanii M. Miał przy sobie trochę p cy stawiają
M. przed Stefanii Rysunek
produktów żywnościowych, którymi regularnie wspierał ubogą wdowę. Mniej więcej w połowie drogi, będąc na leśnym dukcie, zauważył dziwne światło na małej polance. Nie zdążył się nawet zdziwić, kiedy zza pobliskich drzew wyszło kilka niewielkich postaci. Miały duże głowy z olbrzymimi, nienaturalnie świecącymi oczami. Proboszcz stanął jak wryty, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Dziwne postacie podeszły w milczeniu i nawiązały z nim kontakt telepatyczny. Przekazały mu, że są nastawione pokojowo i chcą tylko dokonać kilku pomiarów w celach naukowych. Poczuł jak jego ciało zmienia pozycję i zobaczył, że jest niesiony przez obcych w stronę światła. W uszach zaczęła dźwięczeć mu dziwna muzyka przypominająca fugi Jana Sebastiana Bacha. Poczuł się po nich senny i stracił kontakt z rzeczywistością. Następna rzecz, którą pamiętał, to twarz Stefanii M., kiedy obudził się u niej w domu. Już bez woreczka z pieniędzmi… Śledczy nie dali wiary fantastycznym opowieściom. Jednak proboszcz za świadka podał Stefanię M., która potwierdziła jego zeznania. W dodatku śledczy otrzymali opinie biegłych lekarzy stwierdzającą, że kobieta opowiada o rzeczach, których rzeczywiście była uczestnikiem. Nic nie wyjaśnia jednak faktu zniknięcia pieniędzy, które dla obcych są zupełnie bezwartościowym kawałkiem celulozy. Dotychczasowe przypadki porywania ludzi przez UFO nigdy nie kończyły się ich „oskubaniem”. Wręcz przeciwnie – częste są przypadki, że ludzie zabierani na pokłady latających spodków po powrocie do domów znajdywali w kieszeniach ubrania sztabki czystego złota, platyny lub ołowiu. Kiedy policjanci mieli już zakończyć śledztwo, zwrócili uwagę na ciekawy zbieg okoliczności – pamiętnego dnia w okolicy koczował mołdawski cyrk cygański, którego główną atrakcją jest trupa karłowatych cyganów akrobatów. Za odpowiednią zapłatę i po ucharakteryzowaniu mogli oni wcielić się w ufoludki i odegrać zaaranżowaną przez proboszcza scenę, na co uwagę śledczych zwrócił anonimowy donos podrzucony pod drzwi prokuratury.
7
Wszelkie próby dotarcia do cygańskich artystów zakończyły się niepowodzeniem, bo prawdopodobnie opuścili już Polskę. Śledztwo stanęło w martwym punkcie, a jedynym jego skutkiem było zawiadomienie złożone przez proboszcza w sprawie rozboju dokonanego na nim przez niezidentyfikowanych osobników z UFO. Złośliwi twierdzą, że po proboszczu absolutnie nie widać psychicznych urazów, które powinny być naturalną konsekwencją takich przeżyć. Także Stefania M. wygląda na osobę spokojną i zadowoloną, zwłaszcza od kiedy widywana jest z nową torebką i w markowych butach. Pytany o to ks. Florian twierdzi, że po 23 lutego, kiedy otarł się o śmierć, przeszedł olbrzymią przemianę duchową i jeszcze mniej wagi przywiązuje do wartości materialnych. Jego dobra forma psychiczna jest zaś rezultatem wschodnich medytacji, o których mówił: „Ćwiczenia oddechowe hatha-jogi postawiły mnie na nogi”. Proboszczowi nie wierzy także wikary, z którego ten pierwszy zrobił w oczach parafian hazardzistę i lekkoducha. Postawił więc sobie za punkt honoru dowieść winy proboszcza i doprowadzić do jego skazania. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że jego starania mogą pójść na marne, gdyż ks. Florian prowadzi od pewnego czasu rozmowy z kurią w sprawie odwołania wikarego z parafii pod zarzutem działania na szkodę Kościoła. MAKARY POKRAŚNIK
Gdzie są moje ! ? e z d ą pieni
8
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Byłam diablicą... Korupcja moralna na styku państwa i Kościoła to fakt, a wpływ duchownych przybrał już formy monstrualne – mówi Barbara Labuda, jedna z czołowych twarzy walki o świeckość państwa lat 90., była posłanka, minister w Kancelarii Prezydenta i ambasador Polski w Luksemburgu.
– Kongres Kobiet wychodzi z inicjatywą Gabinetu Cieni. Same panie, znane nazwiska. Czemu ma to służyć? – Gabinet Cieni początkowo potraktowałyśmy trochę jako żart. Raptem się okazało, że wiele osób oczekuje, że będzie to inicjatywa poważna, że wystąpimy z komentarzami i stanowiskami wobec ważnych spraw politycznych i społecznych. Chcemy zbierać się mniej więcej raz na miesiąc, omawiać sytuację w kraju, a w międzyczasie koleżanki, które są odpowiedzialne za poszczególne dziedziny życia, jeśli zauważą potrzebę zabrania głosu, będą go odważnie wypowiadać. Nie mamy szalonych ambicji politycznych. Próbujemy zrobić coś pożytecznego i wierzymy, że nam się uda. Dwukrotnie przyjął nas już premier. Postanowiłyśmy, że każdy rząd będzie dla nas partnerem w kwestiach, które uznamy za ważne. Nie chcemy nikogo zwalczać, ani popierać, tylko oceniać proponowane rozwiązania, a przy tym proponujemy własne. – Pani Danuta Hubner jako szefowa, jest też Henryka Bochniarz, Jolanta Kwaśniewska, także Pani. Jak się udało zebrać takie grono znanych kobiet? – Jesteśmy z różnych bajek, to prawda. Często mamy odmienne poglądy, różne podejście do życia, prawdopodobnie głosujemy na odmienne partie, ale właśnie to jest przykład, że coś się zmieniło w Polsce na plus. Mogła pojawić się grupa kobiet o tak zróżnicowanym podejściu do spraw i mogła stworzyć mocną grupę nacisku. 20 lat temu, kiedy z koleżankami z lewicy stworzyłam taką Parlamentarną Grupę Kobiet, byłyśmy poddane wielkiemu ostracyzmowi, zwłaszcza ze strony grup solidarnościowych, które uważały to za zdradę. A przecież można występować wspólnie w jakiejś konkretnej punktowej sprawie, nawet jeśli reprezentuje się różne środowiska. Tym razem udało nam się zebrać i występować rzeczywiście ponad podziałami. – To może Kongres zaprosi do współpracy przedstawicielki prawicy, np. z PiS-u?
– To się okaże. Pamiętajmy, że każdy może, ale nie musi działać. Na pewno byłoby przyjemnie. Uważam, że nastąpiła ewolucja postaw, zarówno ze strony kobiet, jak i mężczyzn wobec pozycji kobiety w Polsce. I to jest niesamowite. Oczywiście, powiem trochę sarkastycznie – po pięciuset latach mamy wreszcie dwie kobiety rektorów! Przede wszystkim cieszę się z tego, co już udało się zrobić, czyli z wywalczonych kwot w wyborach. 35 procent na listach nie znaczy, że tyle będzie w Sejmie, ale na pewno zmieni to jakościowo scenę polityczną. Na razie mamy tylko 20 procent kobiet w Sejmie. Jak będzie 25, 27, to dobrze. – Pani będzie w Gabinecie Cieni ministrem świeckości i wielokulturowości. Jak Pani chce o to walczyć, biorąc pod uwagę, że to tematy, które w Polsce nie znajdują większego zainteresowania wśród elit? – Polska z punktu widzenia świeckości jest dość hybrydowym ustrojem. Zasada świeckości nie jest przestrzegana, i to nie tylko w praktyce, na co mamy przecież mnóstwo dowodów. Istnieje też pewna sprzeczność wewnętrzna w przepisach. To stwarza fakt hybrydowości. Z jednej strony mamy w konstytucji neutralność światopoglądową, z drugiej – w ustawach mówi się o promowaniu wartości chrześcijańskich. Po pierwsze – trzeba to ujednolicić, po drugie – nie ma standardów postępowania, czyli zasad postępowania przez władze publiczne. Oczywiście to, co każdy obywatel mówi i robi, do kogo się modli czy nie modli, to każdego prywatna sprawa. Standardy postępowania muszą obowiązywać władze. Dla mnie świeckość państwa to niezwykle duża wartość. Będę w tej sprawie zabierać głos, promować ją. Po pierwsze – chciałabym zwrócić się do nowego zarządu telewizji. Z przypomnieniem, że telewizja publiczna powinna pokazywać świat i Polskę z różnych punktów widzenia. Zapytam, czy pamiętają o tym, by zapraszać nie tylko księży, którzy wypowiadają się na każdy temat. Jeśli ksiądz, to obok duchowny buddyjski, prawosławny, agnostyk, ateista itd.
– Ale to chyba jakieś pobożne życzenia! O ile w latach 90. spór o sprawy ideologiczne był realny, o tyle dziś, choć czasem się o tym mówi, jest to wyłącznie temat marginalny… – Tak, kiedyś – można tak powiedzieć – mieliśmy wręcz wojnę ideologiczną, która została zatrzymana po przyjęciu konkordatu, ale w międzyczasie te problemy wcale nie zniknęły. Państwo cywilizowane, praworządne i demokratyczne ma to do siebie, że powinno regulować takie sprawy, a one zostały zamiecione pod dywan. Przyzwyczaiły się do tego partie, także społeczeństwo, ale ludzi to dusi. Zresztą widzimy to coraz wyraźniej. Mamy więcej protestów różnych grup, coraz bardziej drażni to samych duchownych, a tego dawniej nie było. Ja kiedyś byłam z przyjaciółmi niczym samotna wyspa otoczona nienawiścią. Teraz jest inaczej, co wcale nie znaczy, że jest zdrowiej. Wciąż widzimy oportunizm polityczny, co przecież jest złe także dla Kościoła – hipokryzja, rodzaj korupcji moralnej i nie tylko, jak w przypadku Komisji Majątkowej. To są fakty. – Pani chce promować świeckość w ramach Kongresu Kobiet. A mamy przecież czołowego dziś antyklerykała Janusza Palikota. Może jego formy działania są lepsze, jak choćby walka na symbole religijne w urzędzie miasta? – Happeningi rozrzedzają i umniejszają wagę sprawy, bo zostają natychmiast zamknięte, zaszufladkowane jako żart, wygłup, nic poważnego. Dlatego poważni ludzie boją się zabierać w takich sprawach głos. A jak już zabiorą, to okazuje się, że przestają być traktowani jako poważni. To był też mój przypadek sprzed kilkunastu lat. Natychmiast jest się marginalizowanym… – Biskupi mówili o pani w latach 90. nomen omen „czarny charakter”… – …wiedźma, diablica. Różne padały określenia. Byłam tą główną negatywną bohaterką wielu kazań. Teraz uważam to za strasznie śmieszne. Wtedy się tym nie przejmowałam, ale moja rodzina – tak (bo pochodzę
z bardzo religijnej rodziny). Dla nich to było przykre – iść do kościoła i co niedzielę słyszeć, jaka jestem okropna. Natomiast fakt, że w Polsce protest przeciwko ingerencji Kościoła w życie publiczne przyjmuje formę happenerskich żartów, świadczy źle o sile państwa jako obrońcy świeckości. Ja to ciągle powtarzam – na straży świeckości nie powinni stać happenerzy, bo oni nie muszą, ale prezydent kraju! To jego obowiązkiem jest gwarantowanie wartości zapisanych w konstytucji. Będę oczekiwać od głowy państwa, że w czasie kampanii wyborczej będzie przypominał, że agitowanie z ambon jest niedopuszczalne. Pamiętajmy, że państwo bez świeckości nie jest w pełni demokratyczne. Wpływ Kościoła na państwo przybrał już formy monstrualne, nawet groteskowe. Zmieni się to szybciej, niż myślimy. Ta przesada sama zaczyna się już dławić sobą, poza tym sądzę, że zaczyna to przeszkadzać już samym rządzącym. W uczestnictwie Kościoła w życiu publicznym nie chodzi już o treść – to są same puste formy. – Mamy prezydenta, który pokazał, gdzie jest miejsce krzyża i ludzi protestujących na Krakowskim Przedmieściu. To chyba nowa jakość w Pałacu? – Prezydenta Komorowskiego stać charakterologicznie do powiedzenia „stop”. Mimo że sam jest religijnym katolikiem i konserwatystą, to sądzę, że go stać. Świadczy o tym decyzja w sprawie biskupa polowego i krzyża. Choć i tak trwało to za długo. W wielu sprawach sam widzi, że biskupi przesadzają. – Niebawem rocznica 10 kwietnia. Będzie pani uczestniczyć w tym, co może się wydarzyć przed Pałacem Prezydenckim? – Znacznie ciekawsze i ważniejsze jest dla mnie to, co się dzieje w Północnej Afryce, bo dzieją się rzeczy i wspaniałe, i straszne, ale bardzo ważne dla świata. 10 kwietnia też będę oglądała przekaz właśnie z tych krajów w międzynarodowych kanałach informacyjnych. W międzyczasie zobaczę mnóstwo migawek ukazujących, jak ludzie klęczą i się modlą. W Polsce. I to mi wystarczy.
– Jarosławowi Kaczyńskiemu takie śledzenie jego sztuki pewnie by się nie spodobało. Show i widzowie muszą być… – W nim jest dużo gniewu i wściekłości, także zrozumiałej z punktu widzenia człowieka w rozpaczy, ale te wielkie uczucia u niego przybierają formy niszczycielskie dla otoczenia. Stojąc na czele partii, sycąc się tymi uczuciami, judzi ludzi przeciwko sobie i ma tego świadomość. PiS to niesamowicie niszczycielska partia, a jej jedynym pozytywnym aspektem jest to, że dzięki temu, paradoksalnie, możemy zobaczyć, jak przyjemnie jest mieć do czynienia z innymi politykami. – Ale chyba nie sądzi Pani, że Platforma czy SLD może łatwo wygrać wybory. Jarosław Kaczyński jako premier po raz drugi? – Mamy wprawdzie dużą część osób, która nie ceni wolności, lubi być prowadzona za rączkę na zasadzie „baczność – spocznij”, rób to czy tamto – taki wojskowy dryl. To jest w porywach do 30 procent ludzi, którzy mimo wszystko żyją urojeniami. Ale surrealizm PiS-u polega właśnie na tym, że nie ma tam siły wewnętrznej. Wszystko opiera się tylko na Jarosławie Kaczyńskim, pełnym silnych negatywnych emocji, choćby takich jak mściwość. Na wygranie wyborów i rządzenie Polską to już za mało. – Skoro mamy mściwego Jarosława, może powinniśmy też mieć w Sejmie ludzi pokroju Barbary Labudy? – Ja już swoje zrobiłam. Teraz pałeczkę niech przejmą inni. Ja oczywiście co mogę, to robię, np. w Kongresie Kobiet, ale już jako babcia. Natomiast spraw świeckości w Sejmie muszą pilnować wszystkie partie demokratyczne – zarówno SLD, jak i PO czy PSL – w ramach poczucia odpowiedzialności. Świeckość jest przecież elementem nowoczesnej praworządności, która jest o tyle piękną wartością, że nikogo nie wyklucza, otwiera przestrzeń dla wszystkich. Dla wszystkich! Rozmawiał DANIEL PTASZEK Fot.: Autor
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Umysł wyzwolony Druga część rozmowy z profesorem Stanisławem Obirkiem – o wierze, niewierze, herezji, poszukiwaniach własnej drogi życia. Profesor jest teologiem, antropologiem kultury, wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego, byłym jezuitą, redaktorem czasopisma „Open Theology”, autorem m.in. wydanej ostatnio książki „Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu”. – Alternatywa wydaje się jasna – albo pozwalamy Kościołowi kontrolować nasz umysł i pozostajemy katolikami, albo zrywamy z tym zdeformowanym, autorytarnym chrześcijaństwem i wychodzimy na wolność. Pan wydaje się proponować jeszcze inne wyjście. Dlaczego? – Wierzę, że istnieje inne rozwiązanie. Ma to związek z moim wychowaniem, moją historią, z przejściem bardzo długiego procesu inicjacji… – Jak to u jezuitów jest w zwyczaju. – Dokładnie tak. Myślę, że moje doświadczenie oraz wnioski pochodzące z lektur pozwalają wyjść poza ten pozorny – moim zdaniem – dylemat: odejść czy posłusznie milczeć. Uważam, że dojrzały katolik w XXI wieku, bo kontekst historyczny ma tu znaczenie, może opowiedzieć się za integralnością swojego sumienia i posłuszeństwem wobec niego. Dlaczego wspomniałem o wadze historii – po prostu już nic nam nie grozi, nie ma już fizycznego zagrożenia ze strony Kościoła dla życia i zdrowia ludzi mu nieposłusznych. Mnie dzisiaj inkwizycja, więzienie, stos nie grożą. Mało ryzykuję, bądźmy szczerzy. – To prawda, choć warto dodać, że nie jest to zasługa Kościoła, ile raczej świata, który nie pozwala Kościołowi działać po dawnemu. A co mimo wszystko Pan ryzykuje, wchodząc w konflikt z hierarchią? – Tyle tylko ryzykuję, że wywołam irytację tak zwanego Urzędu Nauczycielskiego Kościoła… – Czyli biskupów. – Ich właśnie. Ale ja już ich irytowałem jako zakonnik u jezuitów. Tutaj się jakby nic nie zmienia. Natomiast wystąpienie z zakonu traktuję jako wypowiedzenie posłuszeństwa tym formom władzy, które traktują wiernego jak dziecko. Dziecko, które należy strofować. Nie zgadzam się na takie traktowanie. – No tak, ale zerwanie z zakonem, a odejście z Kościoła to dwie różne sprawy. Choć były ksiądz, nawet wtedy, gdy zostaje w Kościele, bywa traktowany gorzej niż świecki apostata, który zatrzasnął za sobą drzwi. – Zmierzam właśnie do tego, żeby powiedzieć, że nie widzę powodów,
aby zrywać z Kościołem. Choć szanuję także inne wybory, jak na przykład wybór profesora Tomasza Polaka, dawniej Węcławskiego, który w sposób jasny zdeklarował apostazję. To tak jakby powiedział „w te klocki ja się nie bawię”. Szanuję to i rozumiem powody takich decyzji. – Rozumie Pan odejścia innych, ale sam pozostaje w Kościele. – Może dlatego, że jestem anima naturaliter religiosa – jestem takim człowiekiem muzykalnym religijnie, powiem za Weberem. Jest mi potrzebna religia. – Ależ religia poza Kościołem katolickim istnieje i ma się świetnie. Nie trzeba być katolikiem, aby być człowiekiem religijnym. – Jednak nie przez przypadek przywołuję moją osobistą historię. Znam tradycję mojego Kościoła i uważam, że mam prawo do ustawienia się w pozycji permanentnego sprzeciwu wobec obecnego sposobu wykładania doktryny katolickiej. Uważam, że moja interpretacja chrześcijaństwa jest bliższa pism założycielskich chrześcijaństwa. Może myślę tak pod wpływem moich studiów nad początkami chrześcijaństwa, które wyrosło przecież z judaizmu. Judaizm to ciągłe doświadczenie – ja i Bóg. I to jest dla mnie podstawowe. Ingerencja i mediacja jakiegoś kościelnego urzędu pomiędzy mną i Bogiem nie są mi potrzebne. – A jeżeli ta kościelna władza publicznie pewnego dnia ekskomunikuje Pana pod jakimś pretekstem? – A bardzo proszę! Ciekaw byłbym powodów takiej decyzji. Wyjaśnijmy więc jedną sprawę – ten urząd dla mnie nie ma żadnej mocy. To jest pewien paradoks katolicyzmu. Księża mają nad nami tyle władzy, ile my im ją przyznajemy. To samo dotyczy biskupów. Jeśli ja nie pozwalam im sobą rządzić, to oni są pozbawieni wszelkiej władzy. Tak było z moim wystąpieniem z zakonu. Sugerowano mi wypełnianie jakiejś drobiazgowej deklaracji, z której miałoby wynikać, że zostałem zakonnikiem jako człowiek niedojrzały i teraz występuję również z powodów infantylnych. Ja chciałem się poddać tej procedurze, ale przy tym wyjaśnić, że przeciwnie – wstąpiłem z powodów racjonalnych,
a później z równie racjonalnych przyczyn wystąpiłem. Ale to się nie spodobało. Więc zabrałem swoje zabawki i powiedziałem przełożonym, że ja inaczej nie umiem: albo przyjmiecie moją interpretację, bo ja wiem najlepiej, dlaczego byłem zakonnikiem i dlaczego z zakonu odszedłem; albo odpuśćmy sobie tę procedurę. To samo byłoby z ekskomuniką – niech mi dostarczą dowodów na to, że moje przekonania są niezgodne z nauką Jezusa Chrystusa. – Oj, to Kościół byłby w kłopocie, bo najpierw musiałby udowodnić, że sam ma jeszcze coś wspólnego z nauką Jezusa Chrystusa, a to nie byłoby łatwe. – Na razie jednak nikt mi ekskomuniką nie grozi. Rzecznik prasowy archidiecezji krakowskiej zapytany przez dziennikarza powiedział nawet, że „ksiądz kardynał ma tyle spraw na głowie, że ksiądz Obirek go w ogóle nie interesuje”. – A z jakiej to okazji został Pan „zaszczycony” taką uwagą? – Chodziło o to, aby wyjaśnić, dlaczego kardynał Dziwisz był zainteresowany tym, abym wyleciał ze szkoły, w której uczyłem. – Chodziło o szkołę prowadzoną przez jezuitów? – Ależ skąd! Rzecz się działa po moim odejściu z zakonu. To była zupełnie świecka szkoła – Krakowska Szkoła Wyższa im. Frycza Modrzewskiego. Wezwał mnie jeden z ludzi kierujących uczelnią i powiedział, że ja swoją osobą szkodzę tej szkole. I powołał się na kardynała. – Wygryzanie przez biskupów niemiłych Kościołowi profesorów ze świeckich uczelni to w Polsce uznana praktyka. Takie działania miał na swoim koncie nawet uważany za liberała arcybiskup Życiński. Pisaliśmy o tym kilka tygodni temu. – To jest mniej znane oblicze tak zwanego tolerancyjnego Kościoła. A propos Życińskiego – napisałem o nim tekst na prośbę znanego lewicowego kwartalnika – „Krytyki Politycznej”. I oni się obawiali, że mój tekst jest zbyt krytyczny… – Chyba Pan żartuje! Lewicowe czasopismo, uznawane za elitarne, bało się zbytnio krytykować arcybiskupa? – Ja przypomniałem tego światłego, racjonalnego biskupa, który miał swoje różne ograniczenia. Jednym z nich był stosunek do byłych księży. Chodziło o jego polemikę
publiczną na łamach „Tygodnika Powszechnego”, gdzie odmawiał uczciwości intelektualnej Tomaszowi Węcławskiemu (obecnie Tomasz Polak). I ja próbowałem się ująć za Węcławskim, ale nie pozwolono mi opublikować tekstu, bo był zapis na moje nazwisko. – W tym niby światłym „Tygodniku Powszechnym”? – Tak. Do dzisiaj jest tam blokada na wszelkie moje teksty. Nieważne, co bym napisał, ważne, że
to ja napisałem, więc nie można tego opublikować. To są cienie „otwartego katolicyzmu”. Ksiądz Adam Boniecki, były już redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, deklaruje przyjaźń, ale pisze, że muszę zrozumieć uwarunkowania. Treść moich tekstów jest ciekawa, ale ich autor – nie bardzo… Jeżeli żyjemy w takim kraju i mamy do czynienia z takimi problemami, to problem granic przynależności do Kościoła jest dla mnie bardziej problemem z krainy science fiction, niż z krainy realnych problemów teologicznych. Bo skoro Berlusconi został przez swojego spowiednika uznany za bardzo pobożnego katolika, to chyba coś nam to mówi o stosunkach panujących w Kościele. Nie trzeba szukać zresztą daleko – papież, już niemal błogosławiony, mianował biskupami ludzi, którzy mieli bardzo ortodoksyjne poglądy teologiczne, ale ich postępowanie było raczej luźno związane z dziedziną moralności (chodzi o znane i nagłośnione przypadki biskupów z Austrii). Mnie się to po prostu nie podobało, a nawet bardzo gorszyło. Zresztą nie tylko mnie, bo tysiące katolików w Austrii po prostu wystąpiło z Kościoła katolickiego. – A może jest tak, że Berlusconi po każdym „bunga-bunga”
9
(2)
szczerze żałuje swoich grzechów i w tym sensie jest dobrym katolikiem… – Ale takie opinie pokazują stopień zdziecinnienia katolicyzmu. I nie dziwię się, że wiele osób ma opory przed utożsamianiem się z tą instytucją. A co do oporu stawianego władzy duchownej, to przypomnę, że ma on w Kościele długą tradycję. Wystarczy przykład Lutra, który papiestwu odmówił nie tylko prawa do osądzania siebie, ale wręcz do powoływania się na chrześcijaństwo, do bycia chrześcijaninem. Przecież on nazwał papieża „antychrystem”. – Życie czasem pisze zaskakujące scenariusze. – Napisałem właśnie artykuł do mojego czasopisma „Open Theology” na temat kiczu religijnego. Piszę o tym także w mojej najnowszej książce. Otóż dla mnie przykładem takiego kiczu jest stosunek Jana Pawła II do teologii wyzwolenia i do sposobu „utrwalania jego nauki”. – Co w tym było kiczowatego? – Otóż jeśli chodzi o to pierwsze, to teologia wyzwolenia była jedną z najpoważniejszych prób adaptacji przesłania biblijnego – prorockiego i ewangelicznego – do współczesnych czasów. Wykorzystywała ona oczywiście metodę marksistowską. Nie widzę w tym nic złego, wręcz przeciwnie, bo marksizm daje odpowiednie narzędzia analityczne. Natomiast tego drugiego to chyba nie muszę wyjaśniać – jest to jasne dla każdego, kto ma elementarne wyczucie estetyczne: te setki, a pewnie w tej chwili już tysiące pomników. Jeden z nich, jak Pan pamięta, ten największy – w Licheniu – to Jan Paweł II sam poświęcił… – Skoro Kościół mógł nawet filozofię arystotelesowską, czyli pogańską, wykorzystać do wyjaśnienia katolickiego rozumienia Eucharystii i do wielu innych rzeczy… – A owszem, tak samo wykorzystano w Kościele myśl innego poganina – Platona. Kocha go notabene Benedykt XVI. To, że Jan Paweł II z tak niesamowitą agresją odrzucał teologię wyzwolenia, to jest dla mnie właśnie kicz religijny. To jest niechęć do zrozumienia podstawowych kwestii we współczesnej debacie religijnej. A druga kwestia dotycząca związanego z jego pontyfikatem kiczu to przyzwolenie na niesłychany kult własnej osoby… Trzecia część wywiadu – za tydzień Rozmawiał ADAM CIOCH
10
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Przeniesienie numeru telefonicznego Od wielu lat korzystam z jednego stacjonarnego numeru telefonicznego, do którego, z uwagi na jego oryginalność, bardzo się przywiązałem. Jednak ostatnie rachunki za telefon przyprawiają mnie o palpitację serca, w związku z czym chciałbym zmienić operatora. Zależy mi na zachowaniu dotychczasowego numeru, ale znajomi mówią, że operator takiego numeru mi nie odda. Czy rzeczywiście operator może odmówić przeniesienia numeru? Abonent korzystający z usług telefonicznych ma prawo żądać przeniesienia numeru telefonicznego przy zmianie dotychczasowego dostawcy na nowego. Stanowi o tym art. 71 ustawy prawo telekomunikacyjne z dnia 16 lipca 2004 r. Szczegółowe warunki dotyczące procedury przeniesienia numeru zostały zaś ustalone przez Ministra Infrastruktury w Rozporządzeniu z dnia 16 grudnia 2010 r. w sprawie warunków korzystania z uprawnień w publicznych sieciach telefonicznych. Zgodnie z tą regulacją, z wnioskiem o przeniesienie przydzielonego numeru telefonicznego trzeba wystąpić do nowego dostawcy. Nowy dostawca może odmówić zawarcia umowy o świadczenie usług telefonicznych z przeniesieniem przydzielonego numeru tylko w konkretnie wskazanym przypadku: gdy brak jest możliwości technicznych lub gdy lokalizacja abonenta znajduje się poza obszarem sieci telekomunikacyjnej operatora, do którego zapewnia przyłączenie nowy dostawca, bądź w strefie numeracyjnej innej niż lokalizacja, w której przydzielono abonentowi numer geograficzny. W przypadku pozytywnego rozpatrzenia powyższego wniosku przez nowego operatora nowy dostawca niezwłocznie zawiera z abonentem umowę o świadczenie publicznie dostępnych usług telekomunikacyjnych z przeniesieniem przydzielonego numeru. Umowa ta powinna w szczególności określać termin rozpoczęcia świadczenia usług przez nowego dostawcę, zgodny z terminem rozwiązania umowy z dotychczasowym dostawcą. Jeżeli upoważnimy do tego nowego dostawcę, na nim będzie ciążył obowiązek wypowiedzenia Pańskiej umowy u dotychczasowego dostawcy. Taka regulacja prawna uniemożliwia dotychczasowemu dostawcy „zawłaszczenie” Pańskiego numeru, a o przeniesieniu numeru de facto decyduje nowy, a nie dotychczasowy dostawca. W przypadku jednak, gdy Pańskie uprawnienia do zmiany przydzielonego numeru nie będą realizowane lub
będą realizowane niezgodnie z przepisami ustawy, rozporządzenia lub z wnioskiem abonenta, przysługuje Panu prawo do złożenia wniosku o interwencję do Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej.
Przyznanie emerytury Proszę o pomoc w następującej sprawie. Przepracowałam w swoim życiu 10 lat. W maju 2009 r. osiągnęłam wiek emerytalny. Podczas rozmowy telefonicznej dowiedziałam się, że na skutek tak niewielkiej liczby przepracowanych lat nie przysługuje mi emerytura. W styczniu 2010 r. dowiedziałam się, że jednak jest inaczej, więc złożyłam więc dokumenty o jej przyznanie. Od tego czasu otrzymuję świadczenie emerytalne co miesiąc. ZUS nie chce mi jednak wypłacić pieniędzy za okres od maja 2009 r. do grudnia 2009 r., czyli za miesiące, kiedy już przysługiwało mi prawo do emerytury. Czy ZUS może tak postąpić? Co do zasady, postępowanie o przyznanie emerytury wszczynane jest na wniosek zainteresowanego podmiotu, a więc osoby mającej otrzymywać świadczenie. Z urzędu ZUS przyznaje emeryturę rencistom, którzy osiągnęli powszechny wiek emerytalny, a także osobom pobierającym świadczenie przedemerytalne. Pod pojęciem wniosku rozumie się pisemne lub zgłoszone ustnie do protokołu żądanie przyznania świadczenia, jak również wznowienia postępowania w sprawie, która już uprzednio została rozstrzygnięta prawomocną decyzją (w tym drugim wypadku wniosek może być złożony tylko na piśmie). Wniosek za osobę uprawnioną może złożyć również pełnomocnik, o ile sprawa nie wymaga osobistego działania zainteresowanego. Pełnomocnikiem może być każda osoba fizyczna posiadająca pełną zdolność do czynności prawnych. Pełnomocnictwo nie musi mieć formy notarialnej – wystarczy zwykła forma pisemna. Jeśli ktoś ubiega się o emeryturę na starych zasadach, dokumenty niezbędne do przyznania emerytury przygotowuje pracodawca uprawnionego i na jego żądanie składa również wniosek o przyznanie świadczenia. Złożenie wniosku przez osobę uprawnioną jest dobrowolne i może nastąpić w każdym czasie po spełnieniu przez niego warunków do przyznania emerytury. Możliwe jest również złożenie wniosku przed tym terminem, jednak nie wcześniej niż na miesiąc przed spełnieniem tych warunków. Zbyt wczesne złożenie wniosku skutkować będzie wydaniem decyzji odmawiającej przyznania emerytury.
Jako datę zgłoszenia wniosku przyjmuje się datę złożenia go na piśmie w organie rentowym, a jeśli wniosek składamy ustnie – datę ustnego zgłoszenia do protokołu. W przypadku wysłania wniosku pocztą liczy się data jego nadania w polskim urzędzie pocztowym. Termin do wydania przez ZUS decyzji wynosi 30 dni od wyjaśnienia ostatniej okoliczności niezbędnej do jej wydania. Podkreślenia wymaga to, że ZUS przyznaje emeryturę od miesiąca, w którym zostanie zgłoszony wniosek, nie wcześniej jednak niż od dnia, w którym zostaną spełnione wszystkie wymagane warunki. Mając na uwadze powyższą regulację, nie jest możliwe wypłacenie przez ZUS emerytury od daty, kiedy zaczęła Pani spełniać kryteria do nabycia emerytury. Decydująca w tej kwestii jest bowiem data złożenia przez Panią wniosku o przyznanie emerytury.
Mieszkanie własnościowe Przymierzam się do zakupu mieszkania własnościowego. Jakie prawa z tego tytułu będą mi przysługiwać i na co powinnam zwrócić uwagę przy samym zakupie? Spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu należy do ograniczonych praw rzeczowych, co oznacza, że z jednej strony przysługuje nam prawo do lokalu, ale z drugiej strony nie stanowi ono wydzielonej części nieruchomości – samo mieszkanie, budynek i grunt pod nim nadal należy do spółdzielni. Chociaż pod względem czysto prawnym własność hipoteczna mieszkania jest „pełniejsza”, bo stajemy się pełnoprawnymi właścicielami mieszkania, to jednak pod względem faktycznym obie formy są do siebie zbliżone, co znajduje potwierdzenie w małej różnicy cen obu rodzajów mieszkań na rynku. O zbliżonym statusie obu rodzajów własności świadczy również to, że w przypadku mieszkań spółdzielczych własnościowych, podobnie jak przy hipotecznych, można je sprzedać, darować, wynająć, zapisać w testamencie, odziedziczyć, obciążyć hipoteką – jest to więc prawo w pełni zbywalne. Nie ma również obowiązku przynależności do spółdzielni mieszkaniowej. Niestety, można też takie prawo utracić, jeśli na przykład korzystający z mieszkania ma duże zaległości w opłatach lub zachowuje się w sposób niewłaściwy, uciążliwy dla pozostałych mieszkańców. Spółdzielnie nie mogą jednak same wygasić prawa własnościowego – musi się to odbyć na drodze sądowej. Mieszkanie zostaje wtedy zlicytowane, a poprzedni właściciel uzyskuje
zwrot rynkowej wartości mieszkania po potrąceniu należnych zaległości. Jeśli chcemy zmienić przeznaczenie lokalu, na przykład rozpocząć w nim działalność gospodarczą, potrzebna będzie na to zgoda spółdzielni. Na posiadaczach własnościowego mieszkania spółdzielczego ciąży również obowiązek opłaty za czynsz czy partycypacja w kosztach budowy i kredytu. Sytuacja ich nie różni się zatem w tym przypadku od użytkowników mieszkania lokatorskiego. Jeśli jednak posiadacz własnościowego mieszkania nie jest członkiem spółdzielni, nie będzie wnosił opłat za kulturalno-rozrywkową działalność spółdzielni. Przy zakupie własnościowego prawa do lokalu powinniśmy przede wszystkim uzyskać ze spółdzielni zaświadczenie wskazujące właściciela prawa do lokalu oraz czy nie ma zaległości w opłatach czynszowych. Powinniśmy się również dowiedzieć, czy założono dla lokalu księgę wieczystą, i sprawdzić, czy prawo to nie jest obciążone. Umowę sprzedaży sporządzamy u notariusza.
Wydziedziczenie a zachowek Moja mama przed śmiercią sporządziła przed notariuszem testament, w którym mnie wydziedziczyła. Cały majątek pozostawiła mojej siostrze. Wcześniej mama posiadała również nieruchomość, którą jeszcze za życia podarowała mojej siostrze. Dowiedziałam się, że darowizny wchodzą w skład spadku. Siostra natomiast twierdzi, że nieruchomość należy wyłącznie do niej i nie musi spłacać należnej mi części. W jakiej sytuacji mogę ubiegać się o spłatę w ramach zachowku? W przedstawionym problemie wyjaśnienia wymagają dwie kwestie. Zdecydowanie trzeba zaznaczyć, iż darowizna nigdy nie wejdzie do masy spadkowej, ponieważ zgodnie z art. 922 par. 1 kodeksu cywilnego do masy spadkowej zaliczają się jedynie prawa i obowiązki majątkowe zmarłego – a więc te, które przysługiwały mu w momencie śmierci. Skuteczna darowizna powoduje przeniesienie prawa własności na obdarowanego. Nie oznacza to jednak, że dokonane przez zmarłego darowizny nie mają żadnego wpływu na uprawnienia spadkobierców. Istnieją bowiem dwa przypadki, kiedy dokonane przez spadkodawcę darowizny mają znaczenie w postępowaniu spadkowym. Po pierwsze, gdy dochodzi do podziału majątku odziedziczonego na podstawie ustawy przez zstępnych albo zstępnych wspólnie z małżonkiem, spadkobiercy ci, przy ustalaniu wysokości przysługującej im schedy spadkowej, zobowiązani są do uwzględniania otrzymanych od spadkodawcy darowizn. Nie uwzględnia się darowizn drobnych – zwyczajowo przyjętych w danych stosunkach – oraz darowizn, w których spadkodawca
zastrzegł zwolnienie od obowiązku zaliczenia. Sposób dokonania zaliczenia wskazuje art. 1042 k.c. Jeśli wartość darowizny przewyższa wartość schedy spadkowej należnej spadkobiercy, spadkobierca nie jest obowiązany do zwrotu nadwyżki – nie zostanie jednak uwzględniony przy dziale spadku. Po drugie, darowizny uwzględniane są przy obliczaniu wartości spadku, której wskazanie jest konieczne do ustalenia wysokości zachowku przysługującego uprawnionemu. Tutaj ustawa także zastrzega kilka wyjątków, gdy darowizny nie będą doliczane do wartości spadku. Przede wszystkim chodzi o drobne darowizny oraz dokonane przed więcej niż dziesięciu laty od dnia śmierci spadkodawcy. Nie dolicza się również darowizn na rzecz osób niebędących spadkobiercami albo uprawnionymi do zachowku, a przy obliczaniu zachowku dla zstępnego lub małżonka nie uwzględnia się darowizn dokonanych w czasie, gdy spadkodawca nie miał jeszcze zstępnych, lub przed zawarciem małżeństwa. Drugim zagadnieniem, na które trzeba zwrócić uwagę, jest instytucja wydziedziczenia. Ściśle rozumiana definicja wydziedziczenia oznacza pozbawienie spadkobiercy przysługującego mu według ustawy prawa do zachowku. Spadkodawca może swobodnie rozrządzać swoim majątkiem na wypadek śmierci, a więc w konsekwencji pozbawić majątku także osoby najbliższe. Nie pozbawia to ich jednak prawa do zachowku. Dopiero wydziedziczenie umieszczone w ważnym testamencie pozbawia najbliższych tego prawa. Wydziedziczenie możliwe jest w trzech przypadkach i związane jest z postawą uprawnionego do zachowku. Jeśli zatem osoba taka wbrew woli spadkodawcy postępuje uporczywie w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego; dopuszcza się względem spadkodawcy albo jednej z najbliższych mu osób umyślnego przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności albo rażącej obrazy czci; uporczywie nie dopełnia względem spadkodawcy obowiązków rodzinnych, spadkodawca może pozbawić taką osobę prawa do zachowku. Mimo zaistnienia powyższych zdarzeń, spadkodawca nie może wydziedziczyć uprawnionego do zachowku, jeżeli mu przebaczył. Jeśli zatem doszło do wydziedziczenia Pani w testamencie, nie przysługuje Pani prawo do zachowku obliczanego z uwzględnieniem wartości darowizny dokonanej przez spadkodawcę. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Bajzel na łączach (unijne oraz z budżetu państwa i samorządów) poszły na projekty dotyczące tego samego – bezpiecznej sieci teleinformatycznej administracji publicznej. Wraz z rozwojem systemu e-PUAP lewica planowała wprowadzenie nowych dowodów osobistych wyposażonych w czipy. Poza utrudnieniem działalności przestępczej elektroniczny dokument tożsamości mógłby zastąpić dawne legitymacje
(parlamentarzysta, urzędnik, doradca publicznej instytucji) łączy pracę dla państwa z interesem prywatnym. Kierownictwo resortu zdrowia uznało, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby w zakresie sposobów wdrażania projektów informatyzacji administracji doradzały osoby związane z firmami realizującymi je. Działa tam Komitet Sterujący do spraw Programu Informatyzacji Ochrony Zdrowia. Jak czytamy w wystąpieniu pokontrolnym MZ, „(…) jeden z członków owego komitetu jest jednocześnie prezesem zarządu i głównym udziałowcem spółki (…) która świadczyła usługi doradcze dla (…)
ubezpieczeniowe i wydruki formularzy ZUS. Pomysł dość ciekawy, choć budzi w środowisku ekspertów od informatyki spore emocje. Udało się do niego przekonać UE, która na jego realizację przekazała Polsce ponad 300 milionów złotych. Rzecz w tym, że projekt nowych dowodów politycy prawicowi z nieznanych powodów połączyli technicznie oraz organizacyjnie z projektami realizowanymi przez Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, którym kieruje Leszek Sikorski – minister zdrowia w rządzie SLD. Ich realizację wspierają osoby, które doprowadziły do fiaska e-PUAP-u. Urzędnicy resortu zdrowia oraz spraw wewnętrznych i administracji dość specyficznie podeszli przy tym do zasad, jakie obowiązują przy realizacji projektów finansowanych ze środków UE oraz budżetu państwa. Zobaczmy, z czym im się kojarzy konflikt interesów. W politologicznych leksykonach przeczytamy, że jest to sytuacja, kiedy osoba publiczna
przetargów ogłaszanych przez Centrum oraz przygotowywała materiały na posiedzenia Komitetu Sterującego (…)”. Czyli oceniany sam się oceniał i przygotowywał analizę swojej działalności. Centrum twierdziło najpierw, że taki fakt nie miał miejsca, a po kilku dniach oświadczyło, że „Centrum zlecało spółce M., której prezesem jest członek Komitetu, przygotowanie materiałów na posiedzenia Komitetu”. Urzędnikom problem sprawia wymiana informacji. Doszło do tego, że jedna ze spółek, która w przetargu organizowanym przez CSIOZ przedstawiła, zdaniem konkurentów, wątpliwe referencje, powtórzyła ten manewr przy konkursie dla producentów nowych dowodów osobistych. Urzędnicy MSWiA dowiedzieli się o tym od dziennikarzy „FiM”. To pozwala wyjaśnić kolejną sprawę, czyli niedoinformowanie ministrów o ryzyku tak zwanego podwójnego finansowania. Według zgodnych oświadczeń rzeczników prasowych Ministerstwa Zdrowia,
Polscy liberalni konserwatyści z PO i ich bracia z PiS mogą prowadzić zajęcia na temat: „Jak zmarnować setki milionów złotych, a winę za to zwalić na lewicową opozycję”. Marnotrawstwo – tak zdaniem ekspertów można streścić działania rządów PiS i PO, jeżeli chodzi o informatyzację administracji publicznej i ochrony zdrowia. Za błędy, zaniechania i europejską kompromitację Polski zapłacić ma niewinny SLD, który za swoich rządów wspierał nowoczesne technologie oraz tak zwaną e-administrację. Pod tym ostatnim terminem kryją się rozwiązania prawne i organizacyjne pozwalające obywatelom i firmom załatwiać wiele spraw w urzędach za pośrednictwem internetu. W unijnym rankingu państw pod względem e-administracji od 2004 r. spadamy coraz niżej. W 2004 roku byliśmy w czołówce, w 2010 r. zamykamy go wspólnie z Rumunią. Podobnie nisko klasyfikują nas analitycy ONZ. Przyczyniło się do tego zatopienie przez prawicę dobrych projektów przygotowanych jeszcze za czasów rządów SLD. Jednym z nich była platforma służąca bezpiecznemu składaniu podań i wniosków w najróżniejszych sprawach administracyjnych – tak zwany e-PUAP. Był to projekt, który niezwykle wysoko oceniła Unia Europejska i postanowiła pokryć całość kosztów jego uruchomienia. Gdyby go zrealizowano w pierwotnym kształcie, dzisiaj najróżniejsze urzędowe systemy ewidencji obywateli i firm byłyby zintegrowane i uporządkowane. Po wydaniu 219 milionów złotych z budżetu państwa i UE nie mamy jednak niczego. Nadal nie możemy załatwiać wielu spraw w urzędzie za pośrednictwem sieci, bo nie działa istotny element e-PUAP-u, czyli tak zwany STAP – system bezpiecznej łączności dla administracji publicznej. Jego wdrożenie w kształcie przygotowanym przez lewicową ekipę przyniosłoby już w pierwszym roku użytkowania oszczędności szacowane na 230 milionów złotych. Z oszczędności nic nie wyszło, gdyż w wyniku kolejnych zmian organizacyjnych i koncepcyjnych STAP został ograniczony do sieci w stolicy. W zamian za to zafundowaliśmy sobie 17 różnych systemów łączności. Część kosztów ich budowy pokryła Unia Europejska. I tu pojawia się po raz pierwszy tajemnicze pojęcie: podwójne finansowanie. Rzecz w tym, że środki publiczne
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, takiego ryzyka nie ma. Z rządowego wykazu unijnych projektów wynika coś zupełnie innego. Okazuje się bowiem, że samorządy realizują za pieniądze UE ponad 70 projektów związanych z informatyzacją ochrony zdrowia, które są lokalnymi mutacjami działań Centrum. Grozi to zwrotem środków do Brukseli. Na poziomie centralnym nie jest lepiej. Jesienią 2009 roku Centrum zamówiło „system analiz, statystyk i raportów realizowany przez CSIOZ w ramach projektu P1”. Miał on umożliwić między innymi: „(…) tworzenie statystyk, analiz, raportów i sprawozdań, monitorowanie kosztów leczenia w obrębie poszczególnych procedur medycznych i schorzeń oraz monitorowanie obrotu lekami (…), danych oraz transakcji elektronicznych w celu wykrywania potencjalnych nadużyć oraz nieprawidłowości”. W marcu tego roku Narodowy Fundusz Zdrowia ogłosił, że chce samodzielnie kupić Platformę Informacji Analitycznej. Ma ona posłużyć do „tworzenia analiz, sprawozdań, wykrywania nadużyć w zakresie finansowania świadczeń opieki zdrowotnej, w tym refundacji (…) leków”. Zatem będziemy mieli dwie wersje tego samego! Obok podwójnego finansowania nie spodoba się Unii Europejskiej i to, że do baz zawierających najbardziej intymne dane pacjentów, niekontrolowany dostęp mogą mieć firmy ubezpieczeniowe, pracodawcy oraz – co jest dość prawdopodobne – proboszczowie (realizują oni przecież państwowe zadania związane z rejestracją małżeństw i będą musieli weryfikować tożsamość narzeczonych i świadków). Do centralnego rejestru mają trafić nie tylko proste informacje o naszych wizytach u lekarzy specjalistów i zapisanych lekach, ale pełne rozpoznania. Takie systemy działają w wielu państwach UE, ale prawo do ich przeglądania mają wyłącznie placówki medyczne. Dodatkowo irytację urzędników z Brukseli wywoła próba nałożenia na obywateli konieczności notarialnego udzielania pełnomocnictw do realizacji tak zwanej e-recepty. Jeśli chory nie jest w stanie iść do apteki, to jej papierową wersję wystawioną na statystycznego Malinowskiego może zrealizować członek rodziny, znajomy, siostra PCK lub sąsiad. Po wprowadzeniu e-recepty nie będzie to możliwe bez notarialnego pełnomocnictwa. Za jedno zapłacimy 30 złotych. Informację o tym, kto kogo upoważnił do wykupu leków,
11
będzie przechowywał CSIOZ. Do ich przetwarzania trzeba będzie kupić superkomputery i zatrudnić specjalistów. Rodzi się tylko pytanie, czy Centrum udźwignie ciężar gigantycznego rejestru e-recept? Nie udał mu się przecież projekt prostego systemu statystyki medycznej – na początku tego roku padł on z powodów technicznych, a resort zdrowia stracił podstawowe źródło informacji. Przepadnie także spory grant z UE. Jeszcze większe problemy nadejdą, gdy przyjdzie do rozliczeń innego projektu CSIOZ, czyli Centralnego Rejestru Chorych na Mózgowe Porażenie Dziecięce. System, który według biurokratów działa, w rzeczywistości nie funkcjonuje. Z raportu pokontrolnego Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych wynika, że Centrum wybrało sobie dostawcę i pod niego dobierało uproszczoną formę publicznego zamówienia. Przesłankę do takiej opinii znajdziemy w końcowej części raportu: „(…) pomimo wezwania z dnia 27 grudnia 2010 r. (…) do dostarczenia kopii dokumentacji dotyczącej przedmiotowego postępowania (…) Zamawiający nie przekazał do kontroli żądanych dokumentów, między innymi (…) zaproszenia do składania ofert, protokołu postępowania o udzielenie zamówienia publicznego, protokołu z przeprowadzonych negocjacji potwierdzonych za zgodność z oryginałem przez kierownika zamawiającego lub osobę przez niego upoważnioną, kopii ogłoszenia o udzieleniu zamówienia zamieszczonego w Biuletynie Zamówień Publicznych”. O tym samym projekcie w sierpniu 2008 roku kontrolerzy z Ministerstwa Zdrowia pisali tak: „Dyrektor CSIOZ nie przedstawił dokumentacji potwierdzającej jego wykorzystanie ani nie potrafił przedstawić realnych kosztów jego utrzymania”. Złośliwcy twierdzą, że jest to doskonała rekomendacja do prowadzenia przez Centrum przetargów wartych 700 milionów złotych. Dlaczego jednak pani minister Ewa Kopacz toleruje taką sytuację? Naszym zdaniem, powody są dwa. Pierwszy to taki, że w razie porażki najważniejszych programów informatyzacji Polski za ich niepowodzenie będzie można obwinić lewicę. Leszek Sikorski, dyrektor Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, był w końcu ministrem zdrowia w rządzie Leszka Millera. SLD będzie zmuszone tłumaczyć się z nie swoich win. A drugim powodem jest nieformalny sojusz, jaki zawarli pomiędzy sobą lekarze – byli ministrowie zdrowia. Nikt nikogo nie atakuje, bo przecież po pracy w administracji trzeba będzie wrócić do zawodu. MiC PS Jak poinformowała nas rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie, od grudnia 2010 r. trwa w śródmiejskiej Prokuraturze Rejonowej śledztwo w sprawie nieprawidłowości w CSIOZ. Sprawę bada także NIK.
12
F
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
RECENZJA „FiM”
ilm w reżyserii i według scenariusza Ewy Stankiewicz, przy współpracy z Janem Pospieszalskim, ma „pokazać widzowi prawdę o krzyżu z Krakowskiego Przedmieścia”, o jego obrońcach i przeciwnikach. Tak naprawdę to film pokazuje sprytną manipulację jego realizatorów. Przez całe 90 minut duet Stankiewicz-Pospieszalski starają się zamodlonych „obrońców krzyża” przedstawić jako jedynych sprawiedliwych – walczących o demokrację i godność. Walczących miłością i dążeniem do prawdy. „Miłością”, bo film nie zawiera żadnych scen, które mogłyby pokazać „prawdziwych Polaków” choćby w dwuznacznym świetle. Już na dzień dobry mamy scenę kłótni między dwoma mężczyznami. Jeden z nich, po fali absurdalnych argumentów na obronę swoich racji, sugeruje oponentowi, że „trzeba czytać Rzepę (dziennik „Rzeczpospolita” – przyp. red.), a nie śmiecie”. Dalej widzimy kobietę, która jest prześladowana. To znaczy... legitymowana przez policję, a to jest przecież jest ogromnie oburzające. Podkreśla to bohaterka sceny „Krzyż na Krakowskim Przedmieściu: „To symboliczny grób prezydenta, a legitymujący ją funkcjonariusze są komuchowatymi milicjantami”. Co ciekawe – „przypadkowa” kobieta całkiem „przypadkowo” okazuje się siostrą księdza Sylwestra Zycha, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1989 roku. Konkluzja jest oczywista: wracają stare, ubeckie metody służb specjalnych. Wśród obrońców krzyża widzimy również księdza Małkowskiego (Człowiek Roku „Gazety Polskiej”), który na temat katastrofy smoleńskiej wie wszystko: „Katastrofa smoleńska to zbrodnia z zimną krwią, planowana przez wiele miesięcy przy współudziale służb rosyjskich i jakichś istotnych czynników na Zachodzie. (…) Bronisław Komorowski popełnił świętokradztwo, a niektórzy duchowni są żyrantami zbrodni” – twierdzi i dodaje, że „krzyż jest znakiem chrystusowego zwycięstwa”, więc jego obecność przed Pałacem Prezydenckim jest oczywistością. Tłum wokół podchwytuje tę myśl: „Krzyż to symbol niepodległości polskiej”; „(…) jest symbolem naszej cywilizacji!” – krzyczą „prawdziwi Polacy”, choć wyraz ich twarzy i rozszerzone nozdrza o miłości bliźniego nie przekonują. Jednak dla widza oczywiste ma być, że to są właśnie ci dobrzy, ci stojący po właściwej stronie. W przeciwieństwie do tych innych – wulgarnej, bezrozumnej tłuszczy. Mamy także pod krzyżem i grono „ekspertów”, zatrudnionych przez Stankiewicz do wyjaśnienia… wszystkiego. Jeden z nich twierdzi na przykład, że w rządowym samolocie Tu-154M była najprawdopodobniej bomba paliwowa, a jeśli nie paliwowa, to z pewnością termojądrowa.
Krzyżacy Druga część skandalicznego filmu „Solidarni 2010” pod tytułem „Krzyż” okazała się produkcją znacznie bardziej – o ile to w ogóle możliwe – tendencyjną i obłudną niż jej poprzedniczka. ~ ~ ~ „Bandyci! Sikają nam na znicze!” – rozdzierają szaty stawiacze świeczek. Policja zaprzecza, by takie przypadki miały miejsce, ale nikt jej z definicji nie wierzy, bo funkcjonariusze przedstawieni są w obrazie Stankiewicz jako wcielone zło – gorsze może nawet od Gestapo, bo (zd)radzieckie. „Gestapo” nie reaguje, gdy kamera Pospieszalskiego wyłuskuje z tłumu jakieś pijane jednostki. Nie pałuje ich, nie wrzuca do suk. Ergo: jest współwinne.
Może nawet w zmowie? „Ci pijani ludzie są przysłani przez państwo”! – powie do kamery jakaś Prawdziwa Polka, a reszta jej ochoczo przytaknie. „Solidarni” co chwilę powtarzają głosami natchnionymi miłością, że się tylko modlą i nikogo nie obrażają. No bo przecież wyzwiska typu „komoruskie” albo „złodziejska, żydowska władza” to tylko taki ekspresyjny rodzaj przekazywania sobie znaku pokoju. Nieprawdaż? O, jest w końcu ktoś znany. To redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz. Jemu z kolei przeciwnicy krzyża kojarzą się z Hitlerjugend. ~ ~ ~ Największym jednak przejawem obłudy jest niewątpliwie pokazanie próby przeniesienia krzyża. Kamera filmuje głównie strażników miejskich i policjantów, ale już tego, że muszą się bronić przed rozwścieczonymi, żądnymi krwi katolickimi
ekstremistami, nie widać. Próżno szukać w filmie wyrzucanych w powietrze barierek, czy bicia funkcjonariuszy straży po głowach czym się da. Byliśmy tam i widzieliśmy na własne oczy, jak wygląda „miłosierdzie” obrońców krzyża. I mamy zdjęcia. Cokolwiek inne niż te od Stankiewicz i Pospieszalskiego. ~ ~ ~ Wydawcy do płyty DVD z filmem dołączają książkę. To wywiad z Ewą Stankiewicz, Janem Pospieszalskim i Robertem Kaczmarkiem – producentem. Dzięki niemu możemy umocnić się w przekonaniu, że prawicowi autorzy zrobili film stricte tendencyjny. „Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za transparent »Mohery na stos« – mówi Ewa Stankiewicz i jakoś przez gardło jej nie przechodzi cytowanie transparentów trzymanych przez „solidarnych” i haseł ociekających nienawiścią do Żydów, „żydokomuny” Tuska, Komorowskiego, Putina i innych „nie-Polaków”. „Chodziło konkretnie o krzyż! Nie słyszałem, żeby ktokolwiek kiedykolwiek kwestionował obecność w przestrzeni publicznej gwiazdy Dawida czy muzułmańskiego półksiężyca” – mówi Kaczmarek. Tak? Kaczmarek nie słyszał? No to niech sobie Kaczmarek poogląda zapis z akcją Ruchu Poparcia Palikota w Szczecinie. Tam doskonale widać, jak w Polsce traktuje się symbole innych wyznań. „Ludzie krzyczący: »Chcemy Barabasza!« To było publiczne odrzucenie Chrystusa. Poczułem chłód na plecach” – żali się w wywiadzie Pospieszalski. „Jeśli myślę o pogrzebie, to o pogrzebie państwa – w moim rozumieniu – państwa sprawnego, silnego, dbającego o swoich obywateli i swoje podstawowe interesy. W tym sensie po 10 kwietnia pogrzebaliśmy to państwo. I miejsce pałacu na Krakowskim Przedmieściu jest jak najbardziej naturalne dla tej ceremonii” – uzupełniła swoją wypowiedź Stankiewicz. Najbardziej naturalne miejsce na pogrzebanie państwa? Przy pałacu na Krakowskim Przedmieściu? Może nawet się zgadzamy. Bo każde miejsce jest dobre na ostateczny pochówek religijnych resentymentów, nienawistnych zaszłości, złości i pogardy. Obawiamy się jednak, że te antywartości są w Polsce na razie nieśmiertelne, o czym przekonamy się już wkrótce – 10 kwietnia. ARIEL KOWALCZYK
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
P
rokurator generalny Andrzej Seremet wystąpił do prezydenta o odwołanie szefa pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej Dariusza Gabrela (absolwent Wydziału Prawa Kanonicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Urząd objął w lutym 2007 r. z nadania Jarosława Kaczyńskiego). Podstawą uzasadnienia wniosku są najgłupsze akcje IPN-u, które naraziły tę instytucję na kompromitację, podatników zaś – na wielomilionowe bezsensowne wydatki. A do tych akcji należą m.in.: ~ próba posadzenia na ławie oskarżonych Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera podejrzewanych o popełnienie zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości. Śledztwo umorzono 21 grudnia 2009 r. „wobec śmierci sprawców”. Tak ogłosił krakowski oddział IPN. Prowadzono owo śledztwo przez osiem lat i przesłuchano 171 osób; ~ śledztwo wszczęte we wrześniu 2008 r. przez IPN w Katowicach „w sprawie zbrodni komunistycznej (!) mającej na celu pozbawienia życia premiera i Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych RP generała Władysława Sikorskiego”. Widowisko związane z ekshumacją kosztowało polskiego podatnika kilkaset tysięcy złotych. Choć spiskowa teoria skończyła się fiaskiem, ambitni prokuratorzy ściągnęli z Anglii szczątki jeszcze trzech innych oficerów tragicznie zmarłych w katastrofie gibraltarskiej, żeby poddać ich w Polsce (w grudniu 2010 r.) „badaniom mającym ustalić mechanizm i przyczyny śmierci”; ~ śledztwo (prowadzone od lutego 2006 r. przez doborową ekipę z Katowic) w sprawie zamachu na papieża Jana Pawła II („udziału funkcjonariuszy państw komunistycznych w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, m.in. w celu pozbawienia życia Karola Wojtyły”), starania o przesłuchanie Ali Agcy i poszukiwanie w Polsce jego rzekomych zleceniodawców lub wspólników. Niestety, wyszło z tego tylko pośmiewisko; ~ wszczęte w maju 2008 r. przez krakowski IPN śledztwo (piąte z kolei, poprzednie zostały umorzone wobec niewykrycia sprawców) dotyczące „zbrodni komunistycznej polegającej na śmiertelnym pobiciu Stanisława Pyjasa”. Wyniki jego ekshumacji okażą się najprawdopodobniej jedną z największych wpadek w historii Instytutu, bowiem zespół wybitnych medyków sądowych wydał 28 stycznia 2011 r. ekspertyzę, z której wynika, że pijany jak bela student uległ tragicznemu wypadkowi, przez co szlag trafi jedną z najpiękniejszych legend o opozycjoniście bestialsko zamordowanym przez komunę; ~ publiczny wygłup Gabrela podczas mszy w kościele parafialnym Niepokalanego Serca Maryi w Białymstoku, gdzie wygłosił on płomienną homilię o śledztwie w sprawie śmierci księdza Stanisława Suchowolca (w styczniu 1989 r. uległ zaczadzeniu,
a biegli stwierdzili samozapłon termowentylatora). „Nawet jeśli sprawcy z różnych przyczyn nie zostaną wykryci, to będziemy mogli w imię standardów państwa prawa, w imię autorytetu prawa Rzeczypospolitej określić ten czyn i stwierdzić w aspekcie zbrodni komunistycznej, kto targnął się na pozbawienie go życia” – powiedział „koncelebrans”, przyznając, że nie ma takiego śledztwa, którego IPN nie mógłby wykoleić na torach z góry upatrzonych. Wniosek o pilne zdymisjonowanie Gabrela leży na biurku głowy naszego państwa już od grudnia 2010 r., ale Bronisław Komorowski
PATRZYMY IM NA RĘCE kilkadziesiąt osób – mówi były oficer SB, zakwalifikowany do grona świadków, którzy poszli na pierwszy ogień. ~ ~ ~ Popatrzmy teraz na najnowsze dane o ponoszonych przez nas, podatników, kosztach funkcjonowania IPN i na niektóre efekty tych wydatków. ~ W 2005 r. Instytutowi przyznano z budżetu państwa 95,3 mln zł. W okresie 2006–2007 rozdysponował kolejno 131,3 mln zł, a następnie 192,3 mln zł. W roku 2010 IPN otrzymał 213 mln zł, w bieżącym zaś musi się zadowolić kwotą 232 mln zł.
tajnie z nimi współpracowały). W 2009 r. śledczy schwytali na potwierdzonym przez sąd kłamstwie sześciu delikwentów. Każdy z nich przypadł średnio trzem prokuratorom. „Zamiast wydawać bajońskie sumy na radosną działalność IPN-owskich prokuratorów, można wydać te środki, po pierwsze, na lustrację dyplomów tychże prokuratorów, na sprawdzenie, jak są przygotowani do pełnienia funkcji. Po drugie, można je wydać na obowiązkowe kursy dokształcające. Tych, którzy będą szczególnie odporni na wiedzę, co do których nie będzie już nadziei, można potraktować jak prokuratorów
Prokuratorzy specjalnej troski Funkcjonariusz państwowy, który za komuny choćby tylko przestraszył obywatela, ma bardziej przechlapane niż seryjny morderca… jakoś nie ma śmiałości, żeby podjąć decyzję. Do powyższego zestawienia dorzucamy więc jeszcze jedną nowinkę, znaną dotychczas tylko bardzo wąskiemu gronu osób. Chodzi o rzekomą próbę podpalenia plebanii w Podkowie Leśnej, czego miała się podobno dopuścić „grupa funkcjonariuszy SB i MO” w celu zastraszenia wspierającego opozycję proboszcza ks. Leona Kantorskiego. Ponieważ o sprawie „się mówiło”, prokuratorzy IPN wszczęli śledztwo, które z bólem serca musieli w 2008 r. umorzyć, gdyż duchowny za żadne skarby nie chciał owego incydentu urzędowo potwierdzić, zaś innych dowodów nie było. Dopiero gdy w lipcu 2010 r. ks. Kantorski zmarł, a nad Gabrelem zawisło widmo utraty pracy, IPN wpadł na logiczny w gruncie rzeczy pomysł wznowienia śledztwa, bo skoro nieboszczyk nie chciał pomóc, to przynajmniej nie będzie już teraz przeszkadzał… – Obecnie są na etapie wzywania i nakłaniania emerytowanych funkcjonariuszy, żeby się przyznali, to kara będzie łagodniejsza. Może by się i któryś z nudów zgodził, ale śledczy nie potrafią choćby podpowiedzieć, kiedy popełniono „zbrodnię”, a nie ma o niej najmniejszej wzmianki nawet w obszernej monografii księdza Kantorskiego, opublikowanej na łamach biuletynu IPN tuż po jego śmierci. Ja osobiście faktycznie coś o tej historii w Podkowie słyszałem, ale sam już nie wiem, czy z jakiegoś brukowca, czy wiarygodnego źródła. Prokuratorzy będą mieli masę roboty, bo do przesłuchania jest, jak zdołałem się zorientować, co najmniej
~ Według stanu na dzień 31 grudnia 2005 r. Instytut miał 1268 etatów, w tym 98 dla prokuratorów (ze średnią płacą brutto odpowiednio 3218 i 8688 zł). Obecnie zatrudnia ok. 2,1 tys. osób, w tym 130 prokuratorów (109 działa w pionie śledczym, pozostali zajmują się lustracjami). „Zwykli” pracownicy inkasują co miesiąc (włącznie z nagrodami) honorarium średniej wysoko- Prokurator Gabrel na tropie... ści 5,1 tys. zł, a prokuraspecjalnej troski i bez względu torzy – 11,5 tys. zł. Jeden z nich całna wiek wysłać na emeryturę lub kiem serio wyznał nam: „Regularnie rentę inwalidzką. Na pewno będzie daję na mszę o długie życie moich taniej i bezpieczniej” – przekonyświadków i podejrzanych...”. wał w Sejmie legendarny niegdyś ~ Na prokuratora IPN przypaopozycjonista (obecnie poseł) Bogdają rocznie średnio 23 śledztwa, spodan Lis podczas ubiegłorocznej dysśród których 11 udaje mu się jakoś kusji nad ustawą mającą odpolitycztam zakończyć (w zdecydowanej więknić IPN i otworzyć jego zbiory arszości przypadków umorzeniem). chiwalne. Podkreślał szczególną koNa usprawiedliwienie dodajmy, że nieczność zlikwidowania pionu luwiekowi podejrzani nie ułatwiają im stracyjnego, bo „państwo nie powinroboty, a niektórzy wręcz złośliwie ją no wydawać publicznych środków utrudniają nagminnymi zgonami. Dla na państwowy i do tego nieprofeporównania: prokurator z „rejonówsjonalny kabaret”. ki” zmagający się z całkiem pełnosprawnymi bandziorami jest obciążo~ Specjaliści z pionu śledczego ny ok. 30 sprawami miesięcznie, fizajmują się rozliczaniem nazistów lub nalizuje ich ponad sto rocznie i zanaszych niegdysiejszych towarzyszy rabia od 6 do 8,8 tys. zł (w zależnoradzieckich oraz ściganiem sprawców ści od stażu oraz funkcji). tzw. zbrodni komunistycznych (w ustawie zdefiniowane są jako „czyny po~ Pion lustracyjny IPN (centralegające na stosowaniu represji lub la i oddziały terenowe) działa od 15 innych form naruszania praw człomarca 2007 r. Daje pracę 210 ludziom, wieka”). Ze zrozumiałych względów kosztuje budżet państwa ponad 17,5 w sprawach okołowojennych jest barmln zł rocznie, bada m.in. prawdzidzo cienko, więc statystyki muszą rawość oświadczeń osób pełniących tować ci ostatni. I tak: w rok 2009 funkcje publiczne (czy pracowały IPN wszedł z 910 niezakończonymi w peerelowskich specsłużbach lub
13
sprawami dotyczącymi „zbrodni komunistycznych”, a w okresie kolejnych dwunastu miesięcy wpłynęło 645 nowych. Udało się wówczas osądzić 53 osoby, spośród których 22 zostały uznane za winne (14 – wciąż jeszcze nieprawomocnie) zarzucanych im czynów. Jak łatwo policzyć, jeden skazaniec przypadł średnio pięciu prokuratorom. 839 śledztw przeniesiono na 2010 r., a znaczną część pozostałych umorzono z powodu niewykrycia lub śmierci domniemanych sprawców. Typowe śledztwa zarejestrowane w ostatnich 2 latach przez IPN w sprawach „zbrodni komunistycznej” polegały m.in. na: ~ „(…) kierowaniu w dniu 22 listopada 1986 r. w Mławie przez funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa gróźb karalnych wobec Stanisława A. w celu zmuszenia go do zaprzestania działalności opozycyjnej, co stanowiło represję wobec pokrzywdzonego” (sygn. S 3/09/Zk); ~ „(…) niedopełnieniu obowiązków w latach 1962–1963 przez wojewódzkiego konserwatora zabytków w Olsztynie, w wyniku czego uległy zniszczeniu malowidła ścienne w zabytkowym budynku” (S 34/09/Zk); ~ „(…) psychicznym znęcaniu się przez nieustalonych co do tożsamości funkcjonariuszy SB represji nad Leszkiem K., internowanym działaczem NSZZ Solidarność, w ten sposób, że używali wobec niego groźby wszczęcia postępowania karnego za przestępstwo gospodarcze i co za tym idzie – wymierzenia mu kary wieloletniego pozbawienia wolności, przekazania żonie fikcyjnych informacji, których ujawnienia sobie nie życzył, nadto uderzali pałką w biurko i używali słów wulgarnych uznanych powszechnie za obelżywe” (S 57/09/Zk); ~ „(…) fizycznym i moralnym znęcaniu się w latach 1950–1953 r. przez funkcjonariuszy PUBP i MUBP w Częstochowie nad członkami organizacji niepodległościowej Korpus Wojska Polskiego w toku prowadzonych przeciwko nim śledztw i działania w ten sposób na szkodę ich interesu prywatnego” (S 18/09/Zk). Seryjny morderca, który przed ponad 30 laty z najpaskudniejszych motywów rabunkowych zabiłby nawet setkę ludzi i nie został schwytany oraz osądzony, cieszyłby się już (dzięki instytucji przedawnienia) gwarancją absolutnej bezkarności. Według ustawy o IPN funkcjonariusz państwowy, który w okresie PRL-u z motywów politycznych choćby tylko przestraszył obywatela (a już nie daj Boże tzw. demokratycznego opozycjonistę!), będzie bezlitośnie ścigany do 2020 r., niezależnie od daty popełnienia swojej „zbrodni”… ANNA TARCZYŃSKA PS Według najnowszego sondażu CBOS – przeprowadzonego w dniach 3–9 marca 2011 r. na próbie 950 mieszkańców Polski – działalność IPN pozytywnie ocenia 39 proc. badanych (spadek o 3 punkty w porównaniu z badaniem sprzed pół roku).
14
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Fot. 1
Ściana daje wolność Jest nieodłącznym elementem przestrzeni miasta. Budzi kontrowersje, wywołuje emocje, gra na uczuciach. Bo taka jego rola. Żeby mury przemówiły – street art. Przestrzeń. Zaludniona, wydreptana dziesiątkami stóp, pobazgrana niewidzialną ręką – zaczyna żyć i mówić. Na każdej ulicy, codziennie, rozgrywa się wojna i toczy się karnawał. Nie zamykaj oczu. Rozglądaj się dookoła, zanurz się w strumień zbiorowej świadomości i spróbuj zrozumieć wszystkie spiętrzone na fasadach domów, reklamowych szyldach, tablicach i murach szepty, krzyki i komunikaty – zachęca Lidka Radzio, która na stronie streetarts.pl gromadzi sztukę ulicy. Na świecie, w Europie i w Polsce street art przeżywa renesans. Przebojem wdarł się nie tylko do galerii, ale nawet na wyższe uczelnie. O nim się mówi, uczy się go, a wreszcie – na niego się patrzy i kupuje na aukcjach, gdzie rekordy biją prace Banksy’ego. A twórcy street artu to nie przestępcy wandale, którzy biegają po mieście z puszką farby i malują dopiero co odnowione elewacje budynków. Twórcy street artu to artyści. Ludzie, którzy chcą zwrócić uwagę na to, co ich zdaniem ważne, a przy okazji tchnąć w szare ponure mury odrobinę
życia. Wyznają przy tym zasadę, że ściana daje wolność i przestrzeń. Murale powstają długo, a praca nad każdym z nich to m.in. znalezienie i zalegalizowanie ściany. Dopiero później przygotowanie projektu dostosowanego do jej wymiarów. – Gdy projekt jest skończony, zwykle
przerysowuję go na ogromne arkusze papieru, z których potem wycinam wielkoformatowy szablon. Odbijam go sprayem na wypatrzonej wcześniej ścianie, żeby zarysować kontury pracy. Resztę zaś wykańczam małymi pędzlami – tak o swoim warsztacie opowiada Jakub Chańko. W przestrzeni miejskiej tworzy od 8 lat. Głównie po to, by – jak mówi – wyrazić siebie. – Jeśli jest jakaś sprawa, która mnie nurtuje, staram się ją w swojej pracy poruszyć, aby zmusić ludzi do refleksji – mówi Jakub. Murale Chańki można oglądać w Szczecinie i Warszawie. Ten szczeciński (malowany we współpracy z Grippo – fot. 1) powstał w wyniku refleksji nad kierunkiem obranym przez współczesnego człowieka, który – ingerując w naturalną harmonię przyrody – coraz szybciej dąży do samozagłady. Z kolei mural w stolicy (fot. 2) to głos Chańki w kwestii coraz bardziej powszechnej inwigilacji i kontroli społeczeństwa. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
„FiM”: – Jaka jest wartość kultury, która powstaje na ulicy? Jakub Chańko: – Pod wieloma względami przewyższa ona kulturę instytucjonalną. Trafia do większej grupy odbiorców, w tym wielu osób przypadkowych, które nie mają nawyku chodzenia do galerii i muzeów. To szansa, by uczulić na sztukę osoby, które na co dzień nie Fot. 2 mają do niej dostępu, i zmotywować je do abstrakcyjnego myślenia. – Co jeszcze wnosi street art do przestrzeni publicznej? – W pewnym stopniu wpływa na jakość życia, dając witalność szarym betonowym murom, które codziennie mijamy. Inaczej mówiąc – nadaje miastu barwy. Są różne rodzaje street artu: od tagowania, poprzez graffiti i szablony, do murali (które i ja wykonuję). Poza tym istnieje podział na legalną i nielegalną formę tej sztuki. Nielegalny street art zmniejsza frustrację. Ludzie, którzy mają w sobie za dużo energii i nie wiedzą, co z nią zrobić, zamiast przejawiać w swoim otoczeniu agresję – idą malować. Potrzebują tej adrenaliny, żeby móc normalnie funkcjonować w niezdrowym miejskim środowisku. – Czego potrzeba, aby być uznanym za artystę, a nie wandala? – To zależy od zapatrywania na przestrzeń publiczną. Za wandala uważa się zwykle kogoś, kto niszczy. Na zachodzie Europy, ale i w Polsce też, istnieją odpowiednie komórki policji, które trudnią się ściganiem nielegalnych grafficiarzy. Ich twórczość prawo traktuje jako wandalizm. Ja z kolei uważam, że w przestrzeni publicznej powinien móc wyrażać się każdy – bo po to ona jest. W dzisiejszych czasach monopol na wyrażanie siebie mają jednak głównie korporacje, którym prawo pozwala postawić na ulicy paskudny billboard. – Ale chyba zgodzisz się, że malowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych to przestępstwo, dewastacja mienia? – To zależy, co uważamy za „miejsca do tego nieprzeznaczone” – jest to bardzo płynne pojęcie. Dla mnie jasne jest, że nie każdy chce mieć na swojej prywatnej posesji wulgarne graffiti – tak, uważam to za wandalizm. Mam nadzieję, że nie muszę tego tutaj podkreślać. Jeśli mówimy jednak o przestrzeni publicznej, czyli takiej, w której siłą rzeczy jakoś uczestniczymy wspólnie, to uważam, że ludzie powinni mieć prawo wyrażać się w różnoraki sposób. – Z czym wiążesz sukces, jaki obecnie odnosi street art? – Na pewno z rozwojem i popularyzacją internetu. Ułatwił on komunikację pomiędzy różnymi artystami i przyspieszył wymianę doświadczeń. Przede wszystkim pokazał jednak, że to, co sprzedaje się na Zachodzie, może się sprzedawać również u nas. Stąd też obecnie w Polsce streetartowy boom, który przypomina nieco niedawny szał dzieciaków na komiksy. Społeczeństwo też musi być czymś zajęte, żeby nie robiło rzeczy głupich – jest to więc swego rodzaju moda. Niebawem zapewne przyjdzie coś innego. Pewną rolę w popularyzacji street artu odegrali także artyści pokroju Banksy’ego, wylansowani na swego rodzaju ikony. Trzeba przyznać, że Banksy umiejętnie wykorzystał zainteresowanie swoją osobą i dzisiaj na street arcie zarabia ogromne pieniądze. – Banksy to wasz guru? – Nie jestem członkiem żadnej sekty, żeby mieć guru. Dla mnie Banksy jest po prostu takim sobie artystą, któremu jednak należy się szacunek. Jest wielu innych streetartowych artystów, których prace dużo bardziej cenię – choćby Blek Le Rat. – Co inspiruje Ciebie? – Najbardziej inspiruje mnie otaczająca rzeczywistość i zmiany, jakie w niej obserwuję. Dlatego w swoim komputerze gromadzę różnego rodzaju stare zdjęcia będące pewną migawką z przeszłości. Mam ich kilkanaście tysięcy. Jeśli zaś chodzi o artystów, których cenię i śledzę ich dokonania, są to Ron English, Dariusz Paczkowski (3 fala) oraz Mariusz Waras (M-city). Rozmawiała WZ
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
P
owstanie „Solidarności” poprzedzone było wielkimi strajkami, zablokowaniem programu reform oraz – w rzeczywistości – zamrożeniem polskiej gospodarki, więc kiedy zaczęła mijać euforia związana z powstaniem wolnych związków, zaczął wyłaniać się rzeczywisty obraz sytuacji ekonomicznej w kraju. W kwietniu 1981 roku wprowadzono ustalone podczas Porozumień Sierpniowych kartki na żywność (mięso, wędliny, masło, ryż, mąka i kasza, buty, a nawet proszek do prania). W sklepach brakowało dosłownie wszystkiego i obwiniano o to oczywiście rząd. Taki stan rzeczy był na rękę opozycji, która rozpuszczała plotki, że braki w zaopatrzeniu spowodowane są obowiązkowym eksportem żywności do ZSRR. Dziś natomiast propaguje się pogląd, że władza gromadziła żywność na potrzeby stanu wojennego, tylko jakoś nikt nie chce zwrócić uwagi na fakt, że jeśli się strajkuje, to się nie produkuje. ~ ~ ~ Smutnym paradoksem był również fakt, że jeśli przemiany ustrojowe w Polsce były z podziwem komentowane na Zachodzie, to świat finansów stawał się coraz bardziej bezwzględny wobec naszego kraju. W wywiadzie dla telewizji ABC sekretarz stanu USA Alexander Haig powiedział, że twarda polityka finansowa sprzyjać będzie rozłamowi w bloku wschodnim. Klub Paryski – największy polski wierzyciel – usztywnił swoje stanowisko wobec spłaty długów, a rząd dla ratowania rynku wewnętrznego musiał dokonywać coraz większych interwencyjnych zakupów żywności – również za dewizy. Równocześnie w wyniku strajków i blokady portów Polska straciła intratne rynki eksportowe, m.in. węgla do Skandynawii oraz wędlin do USA i Wielkiej Brytanii. Skoro polskie przemiany miały charakter antysocjalistyczny, to zrozumiałe jest, że ze strony krajów RWPG na taryfę ulgową nie można było liczyć. A tutaj straty również były niebagatelne. Na przykład wielki gazociąg łączący ZSRR z Europą Zachodnią, który pierwotnie miał biec z Ukrainy przez Polskę, ostatecznie, przy nadbudowaniu kilkuset kilometrów, został poprowadzony przez bardziej wiarygodną Czechosłowację, co zabezpieczyło energetycznie naszych południowych sąsiadów oraz pozwoliło im zarabiać na tranzycie gazu. Inną wielką inwestycją RWPG miała być linia promowa łącząca Świnoujście z Kłajpedą, a przy okazji miano przebudować port w Świnoujściu. Jednak ostatecznie inwestycje przeniesiono do Murkan w NRD, gdzie wielki port wybudowano od podstaw. Według ostrożnych szacunków, już w pierwszym roku funkcjonowania tej linii promowej polska gospodarka straciła ok. 100 milionów dolarów. Ponadto flota radziecka zrezygnowała ze skierowania do polskich stoczni 50 okrętów wojennych, które miały być tam modernizowane (w zamian mieliśmy otrzymywać ropę), a urzędujący w Polsce dyplomaci informowali
swoje centrale, aby na rok 1982 nie zawierać z Polską żadnych umów i kontraktów. ~ ~ ~ Przez cały okres PRL tkwiło w społeczeństwie przekonanie, że Polska jest okradana w ramach współpracy gospodarczej z ZSRR. Charakterystyka tej współpracy gospodarczej to materiał na książkę, niemniej jej fatalnym ogniwem (niesatysfakcjonującym żadnej ze stron) była wewnętrzna waluta RWPG, czyli rubel transferowy (1 dolar = 0,6 rubla) utrzymywany wyłącznie z przyczyn ideologicznych. W praktyce wyglądało to tak, że Polska musiała na Zachodzie
Sztabu Antykryzysowego, który dokonywał interwencyjnych zakupów najpotrzebniejszych artykułów i odpowiednio rozdysponowywał te zapasy, oraz Komisji do Walki ze Spekulacją. Takie rozwiązania stosuje się zwykle podczas wojny lub klęski żywiołowej. ~ ~ ~ W lipcu 1981 roku odbył się nadzwyczajny Zjazd PZPR, a charakterystyczne dlań było to, że 20 proc. uczestników było równocześnie członkami „S”. Ostatecznie zwyciężyła linia centrowa, z którą utożsamiani byli Jaruzelski i I sekretarz PZPR Stanisław Kania, natomiast z Biura Politycznego zostali wykluczeni ludzie
– przywódca PPR Władysław Gomułka – przeniósł go do okręgu łódzkiego. Sprawa została zażegnana, jednak Moskwa o niej nie zapomniała i kiedy prawie 30 lat później, po upadku gabinetu Gomułki, Moczar był murowanym kandydatem do objęcia funkcji I sekretarza PZPR, właśnie zdecydowany sprzeciw Moskwy udaremnił tę nominację, a stanowisko objął Edward Gierek. ~ ~ ~ Początkiem wielkiej politycznej kariery Moczara było objęcie przez niego szefostwa nad MSW oraz Związkiem Bojowników o Wolność i Demokrację, który zrzeszał byłych
HISTORIA PRL (52)
Kościelny partner W latach 80. dla tracącej poparcie społeczne ekipy Jaruzelskiego było jasne, że aby utrzymać władzę w kraju, należy znaleźć partnera cieszącego się dużym zaufaniem społecznym. Takim cichym koalicjantem okazał się Kościół. kupować za twarde dewizy szereg technologii niezbędnych do produkcji okrętów, a później okręty te sprzedawano w ramach RWPG za ruble transferowe. Z drugiej zaś strony nasz kraj otrzymywał po bardzo niskich cenach ropę i gaz, a państwa zachodnie musiały szukać podstawowych surowców energetycznych na bardzo niepewnych rynkach arabskich. ~ ~ ~ Trudną sytuację w kraju opozycja starała się wykorzystać, organizując w lipcu 1981 roku tzw. marsze głodowe. Te akcje odbywały się głównie w miastach okręgu łódzkiego, a samą Łódź zablokowały pojazdy MPK i PKS udekorowane hasłami typu: „Socjalizm doktryną głodu”; „Nie zgadzamy się na obniżenie racji żywnościowych”. Jednak na przygotowaną przez rząd reformę gospodarczą ministra finansów Mariana Krzaka „Solidarność” nie wyraziła zgody, twierdząc, iż rozszerzenie praw rynkowych niebezpiecznie obniży poziom konsumpcji. Doraźną reanimacją gospodarki miało być powołanie przez premiera – generała Wojciecha Jaruzelskiego – Operacyjnego
kojarzeni z partyjnym betonem, m.in. Tadeusz Grabski oraz Mieczysław Moczar. Było to o tyle istotne, że z grona tych osób mogła wyjść inicjatywa zwrócenia się do ZSRR o udzielenie „bratniej pomocy”. Dla Moczara, jednego z większych przegranych epoki PRL, był to kres politycznej kariery. Wcześniej, jako jeden z najbardziej wpływowych ludzi w państwie, z lubością nawiązywał do swojej partyzanckiej przeszłości, kiedy to dowodził lubelskim okręgiem AL. Oddziały pod jego dowództwem 14 maja 1944 roku stoczyły jedną z największych partyzanckich bitew w okupowanej Polsce, kiedy w okolicach wsi Rąblów zadały doborowym jednostkom Wehrmachtu oraz dywizji pancernej SS Wiking dotkliwe straty i, przełamując okrążenie, wydostały się z niemieckiej zasadzki. Jednak na przyszłości Moczara zaważył fakt, że od stacjonujących tam wtedy oddziałów partyzantki radzieckiej zażądał podporządkowania się dowództwu AL. Konflikt zrobił się na tyle głośny, że cała sprawa otarła się o Kreml. Ostatecznie polityczny zwierzchnik Moczara
żołnierzy AK i AL. Udało mu się nawet pozyskać do współpracy legendarnego dowódcę powstania warszawskiego – Jana Mazurkiewicza, ps. „Radosław”, który był jego zastępcą. Moczar w umiejętny sposób zespolił byłych i aktywnych funkcjonariuszy resortów obrony w jedną frakcję nazywaną potocznie „partyzantami”. Środowisko to z jednej strony szafowało nacjonalistycznymi i antysemickimi hasłami, a z drugiej – pozostawało w związku ze stowarzyszeniem katolików świeckich PAX, czyli wypełniło w ówczesnej przestrzeni publicznej lukę, jaką przy pewnym uogólnieniu zajmują dziś środowiska związane z Radiem Maryja i „Gazetą Polską”. Powoli Moczar wyrastał na najpotężniejszą osobę w państwie i stał się głównym rywalem Władysława Gomułki – ówczesnego przywódcy PRL. To właśnie środowisku „moczarowców” przypisuje się dziś sprowokowanie antysemickich czystek i studenckich protestów podczas Marca ’68, a także robotniczych protestów na wybrzeżu w Grudniu ’70, które doprowadziły do obalenia Gomułki i miały
15
Moczarowi umożliwić objęcie funkcji I sekretarza. ~ ~ ~ W miarę upływu czasu drogi władzy i „Solidarności” coraz bardziej zaczęły się rozchodzić. Jacek Kuroń porównał „S” do pędzącego pociągu, który jeździ po kraju bez rozkładu jazdy, co w konsekwencji musi doprowadzić do katastrofy. 22 września 35 intelektualistów – m. in.: Jerzy Turowicz, Gustaw Holoubek, Stanisław Stomma oraz Andrzej Wajda – zwróciło się do obu stron z apelem o zaniechanie polityki wrogości: „Wielka szansa odrodzenia narodowego (...). Wielka szansa PRL, która zachowując socjalistyczne zasady, dokona dzieła demokratycznej, samorządnej reformy (...). Kto tego nie rozumie, kto tę szansę odrzuca, by wejść na drogę konfrontacji, jest nieprzyjacielem narodu polskiego”. Jednak zarówno po stronie rządowej, jak i „S” ta zachęta do kompromisu pozostała bez echa. Niemniej dla władzy było jasne, że przy cyklicznym spadku zaufania społecznego oraz przy nieobliczalnej „S”, na dłuższą metę nie da się bez istotnego politycznego wsparcia utrzymać władzy w Polsce. Takim niezbędnym sojusznikiem został Kościół katolicki, który w jakimś stopniu – i oczywiście nie za darmo – pomagał stabilizować sytuację w kraju. Filarami tej współpracy ze strony Episkopatu byli: prymas Józef Glemp, sekretarz Episkopatu biskup Jerzy Dąbrowski (tajny współpracownik SB o pseudonimie „Ignacy”) oraz biskup Alojzy Orszulik (TW „Pireus”). Współpraca peerelowskiej władzy z Kościołem była trudna, bo biskupi wciąż mnożyli swoje żądania ulg i profitów dla agend kościelnych. Część niższego kleru wspierała też obóz „Solidarności”. Niemniej Kościół okazał się partnerem przewidywalnym i zdolnym do kompromisów. Według wielu ocen, gdyby nie ten alians, ekipa generała Jaruzelskiego nie dotrwałaby do połowy lat 80. ~ ~ ~ 12 sierpnia 1981 roku doszło do spotkania I sekretarza PZPR Stanisława Kani z prymasem Józefem Glempem. Po tym spotkaniu wydano wspólny komunikat: „Największą potrzebą Polski jest dziś zgoda narodowa, spokój społeczny, ofiarna praca i dobre gospodarowanie”. Natomiast Rada Główna Episkopatu wydała oświadczenie, w którym czytamy: „Istniejącego kryzysu, zarówno gospodarczego, jak i moralnego, nie da się przezwyciężyć inaczej, jak tylko wspólnym wysiłkiem całego narodu (...). Zwracamy się z gorącym wezwaniem o działanie rozważne, o zaniechanie podniecania emocji”. Natomiast 26 sierpnia prymas Glemp podczas uroczystości maryjnych w Częstochowie zwrócił się do tysięcy wiernych ze słowami: „Narodowi polskiemu potrzebny jest spokój” i zaapelował o 30 dni spokoju i pracy bez strajków. Jednak słowa hierarchy, którego w kręgach opozycji zaczęto nazywać „towarzyszem Glempem”, były już coraz mniej słyszalne. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
16
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
Kościół uważa, że poczucie moralności to cecha wybitnie ludzka, którą zawdzięczamy boskiemu objawieniu. Badania zoologów dowodzą, że kler znów się myli. Także u zwierząt występuje zmysł moralny, który powstał w toku ewolucji. Badania naczelnych innych niż ludzie pokazują, że można u nich odnaleźć rozbudowany zmysł empatii. Towarzyszy jej skłonność do współpracy. Prymaty (ssaki naczelne) potrafią zaufać i się odwdzięczyć. Wykazują cały zestaw zachowań koniecznych do integracji społecznej grup, w których żyją. Czyli zachowań, które potocznie nazywa się moralnością. Dzięki temu mogły przetrwać i rozwijać się w toku ewolucji.
Moralny jak małpa
Lepszy głód niż krzywda W połowie lat 60. XX wieku troje amerykańskich badaczy (wśród nich Jules H. Masserman, znany m.in. z badania neuroz u małp) opublikowało dwa artykuły zawierające wyniki badań przeprowadzonych przez nich na makakach. Ich praca – ze względów humanitarnych – nie została powtórzona do dziś. Otóż troje naukowców przećwiczyło małpy w taki sposób, by nauczyły się, że pociągnięcie za łańcuch wiąże się z otrzymaniem jedzenia. Po pewnym czasie wprowadzili dwa łańcuchy, które „dawały” mniejszą lub większą nagrodę. Pociągnięcie za ten, który powodował uzyskanie większej „premii”, łączyło się jednak z porażeniem prądem innej małpki. Będące obiektem eksperymentu makaki wolały otrzymać mniej pożywienia, ale nie powodować bólu u niespokrewnionych ze sobą innych osobników tego gatunku. W innej wersji eksperymentu małpy otrzymywały pożywienie jedynie wtedy, gdy pociągnęły za łańcuch, który powodował porażenie widzianego przez szybę „innego”. Niemal 90 proc. z nich wolało nie jeść, niż zrobić komuś krzywdę. Odsetek był większy wtedy, gdy ten drugi osobnik był znajomy lub małpa sama była wcześniej obiektem porażenia. Oczywiście eksperymenty sprzed prawie 50 lat to wcale nie jedyny przykład tego, że wśród zwierząt można dopatrzeć się zachowań moralnych. Samo pojęcie moralności jest używane rzadko ze względu na obawy przed krytyką, a także niemożnością ustalenia jednej definicji. Choć patrząc na zachowanie makaków, które wolały głodować niż skrzywdzić innego, można zastanawiać się nad słusznością takiej krytyki.
Wśród innych badaczy tego tematu znalazł się m.in. Felix Warneken, który w parku Ngamba w Ugandzie przeprowadził obserwacje pokazujące, że szympansy są zdolne do bezinteresownej pomocy. Aranżowano sytuację, w której człowiek próbował sięgnąć po przedmiot, który znajdował się poza jego zasięgiem. Chciano sprawdzić, czy szympansy zechcą mu pomóc i czy będą oczekiwać za tę pomoc nagrody. Okazało się, że małpy podawały przedmiot niezależnie od perspektywy otrzymania nagrody oraz wysiłku, którego wymagała pomoc.
Sprawiedliwość musi być! Do bardziej interesujących należą prace pokazujące istnienie u małp fundamentów poczucia sprawiedliwości oraz skłonności do pomocy innym. De Waal i Sarah Brosnan przeprowadzili eksperyment, w którym kapucynki zostały nauczone wymieniać „żeton” na pożywienie. W jego różnych wersjach małpki otrzymywały zróżnicowane nagrody – np. jedna otrzymywała plasterek ogórka, a druga – za taki sam żeton – winogrona. Albo nie musiała nic oddać i była karmiona bez konieczności dokonania wymiany. „Poszkodowane” kapucynki odmówiły ogórka. Najwyraźniej czuły się potraktowane niesprawiedliwie, ponieważ poziom odmów rósł, gdy „koleżanka” otrzymywała owoc, nie musząc dawać nic w zamian. U szympansów wyniki były bardzo podobne. Uznano to za dowód na istnienie ewolucyjnie ukształtowanego sprzeciwu wobec niesprawiedliwości. W innym eksperymencie przeprowadzonym w Yerkes – także przez Fransa de Waala – sprawdzano, czy kapucynki będą skłonne
do bezinteresownego brania pod uwagę „dobrobytu” innych. Małpki zostały nauczone wymiany żetonów na pożywienie, przy czym otrzymywały dwa kolory „monety” – jeden z nich był „samolubny”, drugi „prospołeczny”. Oddanie człowiekowi pierwszego powodowało, że jedynie wymieniająca kapucynka otrzymywała posiłek. Żeton „prospołeczny” fundował też pożywienie dla innej małpki. Uczestniczące w eksperymencie kapucynki znacznie chętniej wymieniały żeton „prospołeczny”. „To dowodzi, że widok innej małpki otrzymującej pożywienie jest dla nich satysfakcjonujący i nagradzający – komentował wyniki Frans de Waal. – Wierzymy, że zachowania prospołeczne opierają się na empatii. Empatia wzrasta u ludzi i zwierząt, kiedy pojawia się bliskość. Także w naszych badaniach znający się partnerzy dokonywali większej ilości altruistycznych wyborów. Wygląda na to, że dbali o znajomych”. Warto pamiętać, że zestawianie opisanych zachowań z tym, co robią ludzie, nie ma większego sensu. Chodzi raczej o możliwość wyciągania wniosków, w jaki sposób i dlaczego uformowała się ludzka moralność. Obserwacje naszych kuzynów pozwalają wysnuwać wnioski o zachowaniach naszych przodków i o tym, w jaki sposób kształtowało się to, jacy jesteśmy dziś. To, co widzimy u małp, to fundamenty, do których ewolucja dołożyła kolejne cegiełki. Frans de Waal w wydanej w 2009 roku pracy „Age of Empathy” tworzenie się zmysłu moralnego porównuje do rosyjskiej babuszki. Jego poszczególne elementy nakładają się na siebie i narastają w toku ewolucji, osiągając coraz bardziej złożone formy.
Jednak jest jeden gatunek, od którego i my możemy się wiele nauczyć. Chodzi o bonobo – małpy nazywane „hippisami” świata zwierząt.
Kochają się, nie walczą Żyjące jedynie w Zairze szympansy karłowate stworzyły społeczeństwo, które inspiruje liczne grono naukowców na całym świecie, choć z pewnością nie zainspiruje katolickich teologów. Mimo że bonobo uchodzą za naczelne niezwykle łagodne i szczęśliwe, a do tego nastawione znacznie bardziej pokojowo niż ludzie. Nie może być inaczej, skoro stworzyły organizację społeczną opartą na roli samic, które dzięki współpracy i tworzeniu sojuszy mają status równy (lub – jak chcą niektórzy – nawet wyższy) niż samce. Jednocześnie ten znany z łagodności gatunek zaadaptował niezwykle ciekawe narzędzie rozwiązywania społecznych konfliktów – zupełnie dosłownie zrealizował hasło dzieci kwiatów: zamiast wojen uprawiajcie miłość. „Seks jest dla nich jak podanie dłoni” – pisał de Waal o ich zwyczajach. I rzeczywiście szympansy karłowate używają go jako uniwersalnej metody rozwiązywania konfliktów. Gdy dochodzi do sporów, zamiast walczyć, rozładowują napięcie poprzez stosunek seksualny. „Gdy masz orgazm, nie myślisz o bitce” – komentowała ich zachowanie jedna ze znawczyń gatunku. Jednocześnie ich grupy są bardzo – jak na naczelne – egalitarne. Dzieje się tak, ponieważ o rozkładzie władzy decydują przede wszystkim koalicje samic, które dzięki współpracy potrafią przeciwstawić się silniejszym i zwykle skłonnym do dominowania samcom.
Jednym z powodów, dla których agresja samców jest ograniczona, jest to, że u bonobo – tak jak u ludzi – występuje ukryta owulacja. Samce nie wiedzą, kiedy samice są płodne, nie mają więc motywacji do ostrej rywalizacji o ich względy i dążenie do zapewnienia sobie reprodukcyjnego sukcesu. Niezależnie od swoich starań w tym otwartym na seks społeczeństwie i tak nigdy nie mają pewności co do swojego ojcostwa. Bonobo porzuciły przykazanie „nie cudzołóż” (o ile w społeczności, w której nie występuje zazdrość, można w ogóle o nim mówić), by w pełni zrealizować inne: „nie zabijaj”. Szympansy karłowate należą do nielicznych naczelnych, u których nie obserwuje się morderstw dokonanych na przedstawicielach tego samego gatunku. Zupełnie inaczej niż u ludzi. Badacze wskazują, że poziom agresji jest u nich w ogóle wyjątkowo niski. Często piszą też o ich wyjątkowej wrażliwości. Przykładem ma być przede wszystkim pewna wojenna anegdota. W czasie II wojny światowej alianci bombardowali Hellabrum. W miejscowym zoo żyło kilka bonobo. Niestety, z powodu bombardowania (hałas wybuchów i zagrożenie) wszystkie zmarły. Ludziom i innym szympansom nic się nie stało. Małpy w ogóle potrafią być zaskakująco emocjonalne i wykazywać przy tym wyjątkowe podobieństwo do ludzi (a może to my jesteśmy podobni do nich?). Badacze zaobserwowali u nich na przykład odpowiednik ludzkiego płaczu lub oznaki żalu. Na początku br. zespół naukowców z Instytutu Maxa Plancka opisał, w jaki sposób szympansica zareagowała na śmierć swojego 16-miesięcznego dziecka, jak przeżyła żałobę. Samica przez cały dzień nosiła ze sobą ciało, potem położyła je na ziemi i dotykała w sposób, który nie jest spotykany w relacjach pomiędzy żywymi osobnikami. Podchodziła i odchodziła. Patrzyła na nie. Dopiero po pewnym czasie odniosła je do stada.
Biologiczna moralność Znając wyniki badań prymatologów i zasady rządzące życiem bonobo, trudno utrzymywać, że moralność jest cechą wybitnie ludzką. Można raczej mówić o tym, że wraz z ewolucyjnymi kuzynami (ale także innymi zwierzętami) dzielimy ukształtowaną skłonność do zachowań prospołecznych, „moralnych”, które pomagają w przetrwaniu gatunku. Zresztą mówią o tym nie tylko prymatolodzy. Moralność w nauce już dawno uległa „zbiologizowaniu”. Wystarczy spojrzeć na pracę neurobiologów i psychologów poznawczych. Badacze naczelnych dokładają do tego jedynie swoją – bardzo wartościową – cegiełkę. Przecież, jak pokazuje przykład bonobo, jeżeli jako wyznacznik moralności brać pod uwagę „złotą regułę” i poziom agresji, to od niektórych małp moglibyśmy się sporo nauczyć. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
K
ataklizmy takie jak w Japonii zawsze dają impuls do dywagacji o istnieniu i roli Boga. Teraz tym bardziej, bo potrójne plagi jeszcze się nigdy na siebie nie nałożyły. Część urzędników Boga i religijnych aktywistów jest nieco skonsternowana, bo to, co się dzieje,
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
się imię zmarłego). W aspekcie tragedii Japonii pojawiła się interpretacja, że Bóg objawia się w czynach ludzi bezinteresownie pomagających innym, co nie wydaje się wyjaśnieniem w pełni uspokajającym ani rozwiewającym zastrzeżenia. Ateiści od dawna w formie kontrargumentu na miłosiernego
Koniec świata za 2 miesiące! nijak nie egzemplifikuje tezy, że wszechmogący jest miłością. Wprawdzie Japończycy to głównie buddyści, a nie katolicy, ale tak dzika i wyrafinowana kara za niewłaściwe wyznanie nawet dewotom może wydać się nieco przesadna. Tym bardziej że Japończycy to naród od kilkudziesięciu lat pokojowy, a ponadto pracowity i stroniący od grzesznych ekscesów obyczajowych. Teza, że trzęsienie, tsunami i atom to nie dzieła Boga, implikuje kolejne kłopotliwe pytanie: gdzież wobec tego był Bóg? Klasyczna (i bezradna) odpowiedź brzmi: niezbadane są wyroki opatrzności bożej; w USA dorzuca się do tego sugestie, że to nic w porównaniu z nagrodą, jaka czeka zmarłego w niebiosach, co zwykle ujmuje się w wyrażeniu „Bóg ma wielkie plany wobec...” (tu wstawia
i wybaczającego Boga cytują biblijny opis apokalipsy, zawierający wyrafinowane tortury jako nauczkę dla tych, którzy nie dość intensywnie i wytrwale podlizywali się Stwórcy. Do Księgi Apokalipsy rutynowo odwołują się także najbardziej radykalni protestanci amerykańscy. Znaczna liczba Amerykanów wierzy, że sąd ostateczny i druga wizyta Jezusa na ziemi będzie mieć miejsce za ich życia i wszystko odbędzie się wedle scenariusza biblijnego, bo Pismo Święte należy rozumieć dosłownie. Tydzień po japońskim kataklizmie z egzegezą wystąpił w telewizji jeden z najbardziej prestiżowych kaznodziejów protestanckich USA, Franklin Graham, syn i duchowy spadkobierca Billy’ego Grahama – najbardziej znanego pastora w USA (obecnie w bardzo podeszłym wieku),
który odegrał niebagatelną rolę w kształtowaniu światopoglądu kilku prezydentów amerykańskich oraz tamtejszego społeczeństwa. „Wierzę, że istnieje wcielone zło, diabeł, i tego dnia to on usiłował użyć wiatru i fal, by zabić Jezusa Chrystusa. Za każdym razem, gdy w życiu nadciąga burza, nie sądzę, by stał za tym Bóg”. Można by się pokusić o smakowity rozbiór logiczny diagnozy pastora, ale jej infantylna absurdalność jest widoczna i bez tego. Graham wyrokuje ponadto, że „Biblia mówi nam, iż kataklizmy naturalne są bożymi znakami”. Oczywiście – znakami nadciągającego końca świata. Tu kaznodzieja Graham dołącza do falangi proroków chałupników, którzy specjalizują się w konkretyzacji przepowiedni dnia gniewu, a po fiasku jednej bez zahamowań wyznaczają następną datę. Ostatnio ich konikiem jest data 26 maja 2011 roku. W USA zapewniono jej mocne nagłośnienie, tak że przyćmiła pogańskie proroctwo końca świata, wyznaczone na grudzień przyszłego roku przez kalendarz Majów. Datę 26 maja wykryto z interpretacji Biblii – rzekomo jest absolutnie pewna. Jej rzecznicy rzucają prace, domy, rodziny i podróżują po Ameryce, by nawracać lud. To, co wydarzyło się w Japonii, pasuje dobrze jako wstęp do ich scenariusza końca świata, bo ten też ma się zacząć od trzęsienia ziemi. Szkoda tylko, że przyszło 2 miesiące za wcześnie. Lecz i to bez wątpienia da się objaśnić. PIOTR ZAWODNY
Bóg i świecka Ameryka Sąd Najwyższy USA zrobił unik i odmówił wydania werdyktu, czy hasło widniejące na amerykańskich monetach „In God We Trust” (Ufamy Bogu), a zarazem narodowe motto, stanowi pogwałcenie konstytucyjnego rozdziału religii i państwa. Przed kilku laty Michael Newdow, lekarz i prawnik, a na dodatek duchowny założonego przez siebie kościoła ateistycznego, wystąpił z takim właśnie oskarżeniem. W roku 2010 sąd federalny orzekł, że jest to dowód patriotyzmu, a nie mieszanie religii z materią świecką. Ten sam okręgowy sąd federalny oddalił inne powództwo Newdowa, który uważa, że słowa „Zjednoczony naród, oddany Bogu”, pochodzące z tzw. ślubowania wierności recytowanego codziennie przez
A
rcybiskup filipiński Paciano Aniceto wystąpił z erotyczną inicjatywą. Zaapelował, by katolicy pościli nie tylko gastronomicznie, ale również seksualnie. Jak wiadomo, pomysł nie jest odkrywczy, bo wedle Biblii kapłani powinni w tym czasie trzymać się z dala od żon. Również muzułmanom Allah nie pozwala tknąć małżonek w okresie Ramadanu i konsekwencje złamania tego zakazu mogą być przykre – jeszcze na tym świecie. My tylko
wszystkich uczniów, są naruszeniem konstytucji. Wcześniej inny sąd przyznał Newdowowi rację, a Sąd Najwyższy, do którego się odwołano, uchylił się od werdyktu, zasłaniając powodami proceduralnymi, i nie wypowiedział się co do istoty sprawy. Tym razem również wykonał zgrabny unik. Większość prawników w USA wie, że częste mieszanie Boga do polityki, świeckich obrzędów i symboli jest merytorycznie nie do obrony, i Newdow – który kwestionował także słowa „Tak mi dopomóż Bóg” jako zakończenie zaprzysiężenia prezydenta – ma rację. Lecz USA muszą pozostać krajem, w którym separacja religii od państwa obowiązuje, ale tylko na piśmie, a nie w praktyce. My, Polacy, coś na ten temat wiemy... JF
Post seksualny zachęcamy, decyzja należy do was – zaznaczył Aniceto. Jest to powrót do przeszłości, którą Kościół tak lubi. Już katechizm z roku 1566 zalecał abstynencję podczas postu. Czas zaoszczędzony przez stronienie od kopulacji wielkopostnych należało przeznaczyć na dodatkowe modlitwy. W 1905 r. papież Pius X rekomendował, by powstrzymać się
od „brudu seksu” na 5 dni przed przyjęciem komunii. Pomysł arcybiskup Aniceto miał dobry, bo problemem Filipin jest przeludnienie. Wątpliwe tylko, czy wierni się zastosują. Z okazji postu Kościół powinien jednak rozszerzyć swój apel i wezwać duchownych, by dali wytchnąć gosposiom i ministrantom. Przynajmniej do Wielkanocy. CS
17
Reformacja irlandzka N
owy rząd Irlandii zapowiada dalszą laicyzację prawa oraz osłabianie pozycji Kościoła katolickiego.
Centrolewicowa koalicja rządząca Republiką Irlandii chce kontynuować reformy konserwatywnych poprzedników. Zamierza zalegalizować małżeństwa osób tej samej płci, na co jest szerokie społeczne przyzwolenie (73 procent poparcia). Jeszcze bardziej zaboli jednak wpływowy do niedawna Kościół katolicki projekt częściowego odebrania mu wpływu na szkoły. Tradycyjnie ogromną większość placówek oświatowych w Irlandii
(utrzymywanych w pełni przez państwo) prowadziły instytucje kościelne. Rząd postanowił otworzyć ogólnonarodową debatę nad pomysłem przekazania znacznej części szkół pod zarząd państwa lub instytucji oświatowych niezwiązanych z Kościołem. Zdaniem premiera, który sam jest nauczycielem, nie do utrzymania jest sytuacja, w której większość irlandzkich dzieci i rodziców nie może sobie wybrać szkoły niekatolickiej, bo takiej w okolicy po prostu nie ma. MaK
Ewangelizacja kijem J
eden z najsłynniejszych duchownych Ameryki ma problemy. Wyrzekł się go rodzony syn.
Fred Phelps, pastor Wesboro Baptist Church z Kansas, słynie z bardzo konsekwentnej krucjaty wymierzonej w gejów i lesbijki. Duchowny, który uważa, że Bóg nienawidzi Ameryki, bo toleruje się tam homoseksualizm, nie cofa się przed niczym – włącznie z zakłócaniem pogrzebów „grzeszników” oraz żołnierzy. Wierzy bowiem, że zmarli na wojnach weterani są znakiem owej nienawiści Boga wobec USA. Tymczasem z jego rodziny (pastor ma 12 dzieci) wyłamał się w dniu swoich 18 urodzin
syn Natan, który zerwał wszelkie kontakty z bliskimi. Zapowiedział także opublikowanie książki o życiu prywatnym pastora. Natan ujawnia, że jego ojciec znęca się nad żoną i dziećmi, bije do krwi, razy zadaje pięścią, kolanami, a nawet kijem od motyki. Młody Phepls oświadczył, że jest mu przykro z powodu szkód, jakie jego ojciec wyrządził społeczeństwu i swojej „świętej rodzinie”. Natan jest już drugim z kolei synem pastora, który publicznie zdystansował się od poczynań duchownego. MaK
Apostata, czyli wariat A
by nie musieć mordować apostatów, rząd Afganistanu cichcem wywozi ich z kraju.
Musa Sajjed, 45-letni mężczyzna aresztowany za porzucenie islamu na rzecz chrześcijaństwa, został w tajemnicy wywieziony z kraju. Władze zależne od zachodniej pomocy ugięły się pod presją międzynarodową i w ten sposób ocaliły życie ojca sześciorga dzieci.
Podobny manewr zastosowano 5 lat temu w identycznym przypadku – wywieziono do Włoch mężczyznę, któremu za apostazję groziła śmierć. Lekarze uznali go po prostu za szaleńca, a jednym z dowodów choroby była właśnie apostazja… MaK
18
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Boski pieniądz Nasz świat zachorował nieuleczalnie. Autorzy fantastyki starali się przedstawić nam wizję świata, gdzie buntowały się maszyny i komputery, ale tak naprawdę zbuntowała się przeciwko nam podstawa wszystkich ustrojów i państw. Zbuntowały się przeciwko nam pieniądze, osiągając moc boską i przekształcając cały znany nam świat w radosny ołtarzyk Mammona. Gdzie tylko się człowiek ruszy, gdziekolwiek spojrzy, posłucha – wszędzie przewijają się pieniądze. Wojny o pieniądze, gromadzenie pieniędzy, wykresy finansowe, wskaźniki rentowności, kalkulacje opłacalności – cokolwiek robimy, wiąże się bezpośrednio lub pośrednio z pieniędzmi. Ktoś zapewne powie, że zdrowia nie można kupić. BZDURA! Obecnie zdrowie jest trwale powiązane z zasobem pieniędzy. Im lepszą, tj. droższą żywność kupujemy, tym lepsze będzie nasze zdrowie. Im więcej pieniędzy w portfelu, tym więcej specjalistów będzie starało się nam pomóc. Ponoć miłości nie można kupić. Nie? Przecież miłość to nie jest wieczne śpiewanie serenad i gapienie się na siebie w oślim zachwycie. Nie można wiecznie kraść bukietów, włamywać się do kin i szantażować restauratorów. To wszystko kosztuje. Nawet miłość bogów jest odwiecznie kupowana poprzez składanie różnorakich ofiar. Za to świat ostatnimi czasy zdaje się działać zupełnie niezgodnie z regułami
P
ludzi. Katastrofy, powodzie, trzęsienia ziemi, zamachy, ruchy wolnościowe... Wszystko to w tak krótkich odstępach czasu, że wygląda niczym starcie sił, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Jak pojedynek mitycznych bóstw, po którym zostaje spalona, jałowa ziemia, usiana gęsto truchłami niewinnych istnień. Jednak za tą machiną dziejów także podążają stada ptaków, wydobywając z okaleczonej ziemi coraz to smaczniejsze kąski. Mają rację ci, którzy mówią,
że pieniądz rządzi światem, ale żaden z nich nie zastanawia się nawet, jakie z tego płyną konsekwencje. Ludzie zdają się nie słyszeć, ile rzeczy się nie dzieje (choć powinno!), bo „brakuje na to środków” lub „ta technologia jest na obecną chwilę nieopłacalna”. Żeby cokolwiek działało, musi być opłacalne i tanie w produkcji, podczas gdy ważne dla naszego najbliższego
o przeczytaniu artykułu Pani Jakubowskiej, szefowej Racji, pt. „Rzezie na Wołyniu – źródło nienawiści” („FiM” 10/2011), chcę wyrazić swoje oburzenie… …z powodu próby usprawiedliwienia ukraińskich sadystów, którzy zamordowali 200 tysięcy bezbronnych Polaków, kobiet, mężczyzn, starców i dzieci. Czynili to ze zwyrodniałym okrucieństwem – torturami, których na taką skalę nie stosowali nawet hitlerowcy czy oprawcy Stalina. Piszę o tym bezprzykładnym mordzie, bo mieszkałam w okolicach Łucka i byłam świadkiem tych zbrodni. Wiele osób z mojej rodziny zostało zamordowanych. Oczywiście zdarzali się Ukraińcy, którzy byli wobec Polaków neutralni, a nawet im pomagali, ale były to bardzo nieliczne przypadki. Usprawiedliwianie tych mordów na bezbronnych Polakach likwidacją cerkwi zakrawa na kpinę z tysięcy ofiar. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego zabójstwa. Oczywiście Kościół katolicki miał swój udział w zwaśnieniu stron, ale to nie usprawiedliwia Ukraińców. Niedbanie o interes Polaków, a martwienie się o interes tych, którzy nas mają, delikatnie mówiąc, w tyłku,
otoczenia sprawy leżą odłogiem. Rzeki o dnach nieregulowanych od dawna, wszechobecne śmieci trudne do zutylizowania, żywność, której zwierzęta nie zjedzą, bo są od nas mądrzejsze, pożyteczne technologie zakopane w archiwach, bo zbyt drogie... Można tak wymieniać w nieskończoność. Wszystko, czego potrzebujemy i czego pragniemy, to pieniądze. Paradoksalnie jednak, te same pieniądze blokują nam dostęp do wszystkiego, co dobre i pożyteczne. Sprawiają, że w ich imię kradniemy, mordujemy i robimy różne rzeczy, których byśmy nigdy nie zrobili, gdyby nie one. Jak pięknie mógłby wyglądać świat, gdyby wszystko było darmo, wspólne. Ktoś zarzuci mi, że przerabialiśmy to po wojnie i dopiero się z tego otrząsnęliśmy. Otóż nie! Nie udało im się, bo nie wyeliminowali pieniądza, a co za tym idzie – dążenia do władzy nad innymi. Popatrzcie na to przez perspektywę Japonii, która choć ma jedną z najbogatszych gospodarek świata, nie jest w stanie dać opieki i żywności ludziom dotkniętym katastrofą. Pomyślcie o tym, jak spokojne byłoby życie w świecie bez pieniędzy. Pomyślcie choć przez chwilę. Niech ta myśl zaświta w Waszych głowach za każdym razem, gdy stojąc w hali dworca kolejowego, przyciśnięci do muru przez własną fizjologię, usilnie staracie się znaleźć pośród plastikowych kart zwykłą prozaiczną dwuzłotówkę. Dawid Waszkiewicz
i robienie sobie bezinteresownie wrogów – to nasza, niestety, narodowa specjalizacja. Ciągłe podnoszenie sprawy Katynia i robienie z tego głównego politycznego wyznacznika w stosunkach dzisiejszą Rosją jest zachowaniem patologicznym. Katyń był okrutnym mordem Stalina na polskich oficerach i zawsze trzeba o tym pamiętać i czcić ich pamięć. W Katyniu zginął mój teść i jego brat. To tragedia, ale przynajmniej nikt ich nie torturował w taki sposób jak Ukraińcy. Dlaczego nikt z rządzących wcześniej i teraz o mordzie na Polakach na Kresach jasno się nie wypowiada? Dlaczego nikt nie ma odwagi upomnieć się o pamięć pomordowanych?! Jeśli my, Polacy, się nie szanujemy to i nas nikt nie uszanuje. Może rzeczywiście Polską nie rządzą Polacy, tylko grupy interesów innych nacji narodowych, które posługując się takimi osobami jak Jakubowska, Gross i inni, wypaczają historię tak, że za kilka lat okaże się, że to Polacy mordowali Żydów, Niemców, Ukraińców i całą resztę i z tego powodu będą płacić wszystkim wokół odszkodowania. Wiesława Cichocka
Rzezie na Wołyniu
S
łowa uznania i podziękowania należą się Czytelnikowi „FiM”, Panu Marcinowi Nowakowi, za list pt. „Do Ateistki III RP” („FiM” 10/2011). Niech mój list posłuży jako potwierdzenie faktów, o których pisze pan Marcin.
zwaną wkładką. Załoga korzystała z bezpłatnych wczasów i sanatorium. Pracownicy mogli kupić mieszkanie na dogodnych warunkach w przyzakładowej spółdzielni mieszkaniowej. To wszystko szlag trafił po dojściu do władzy solidaruchów. Łapy
Studium upadku Prawie całe dorosłe życie pracowałem w jednym zakładzie – w Przedsiębiorstwie Połowów i Usług Rybackich „Korab” w Ustce. Przedsiębiorstwo powstało w 1952 roku z kilkunastu małych poniemieckich kutrów. Początkowo pracowała tam setka ludzi, a po 30 latach „Korab” zatrudniał już 1500 pracowników, w tym ponad 300 rybaków. Flotylla rybacka liczyła 45 „superkutrów” wyposażonych w nowoczesne urządzenia. Wybudowano też hale przetwórstwa ryb i produkowano konserwy rybne. Do dyspozycji pracowników był gabinet lekarski i dentystyczny czynny całą dobę, sklep z artykułami spożywczymi, stołówka przyzakładowa i hotel dla rybaków zamiejscowych. Pracownicy dostawali zupy regeneracyjne z tak
Balcerowicza dotknęły i nasze przedsiębiorstwo. Naczelny dyrektor „Koraba” Zenon L. po 30 latach kierowania zakładem musiał przejść na wcześniejszą emeryturę. Zmarł w wieku sześćdziesięciu kilku lat. Na jego miejsce „Solidarność” posadziła swego członka – brygadzistę, a ten w krótkim czasie doprowadził przedsiębiorstwo do upadku. Dzisiaj po tym wspaniałym zakładzie nie ma śladu. Tak jak w całym kraju załogę spotkał ten sam los – bezrobocie. Po katastrofie smoleńskiej były robotnik „Koraba” zapytał mnie, czy Balcerowicz też zginął w tej katastrofie. Po czym ze smutną miną pożegnał mnie. Ogromna większość Polaków ma już dosyć tej całej okupacji watykańskiej. S.W.
Cuda Wojtyły Jako rówieśnik Karola Wojtyły pragnę dorzucić kilka swoich uwag do beatyfikacji Jana Pawła II. Pierwszym cudem papieża Polaka była odmiana oblicza ziemi. Tej ziemi. Ta odmiana oznaczała wyrok na ogromną większość społeczeństwa polskiego – w 90 procentach katolików. Doprowadziła do całkowitego zniszczenia większości fabryk, przedsiębiorstw państwowych i PGR-ów. Pozbawiła pracy i chleba miliony Polaków. Tysiące nędzarzy umarło z głodu, braku mieszkań i opieki lekarskiej. Wielu Polaków odebrało sobie życie w obawie przed śmiercią głodową. Papież Polak zachęcał oszołomów do wojny bratobójczej. Nie bójcie się! Tak trzymać i nie popuszczać! – „nauczał” JPII. Gdy przyjeżdżał do Polski na wycieczkę, opowiadał bajki o kremówkach, butach, łupieżu, wycieczkach po górach itp. duperele. Nigdy nie wspomniał o losie klasy robotniczej, którą w ramach cudu przemienił w dziadów i żebraków. Nawet na łożu śmierci nie raczył nas przeprosić
za wyrządzone krzywdy. Jego ostatnie słowa to: „Pozwólcie mi iść do ojca swego”. I to właśnie w dniu Klasy Robotniczej będzie wniebowzięcie Karola Wojtyły. Od śmierci papieża Polaka w okupowanej przez Watykan Polsce z każdym dniem jest coraz gorzej dla „hołoty”.
Bezustanne podwyżki cen na żywność i różne opłaty. Nędzarze szukają pożywienia na śmietnikach. Kolejki stoją po talerz zupy i kromkę chleba. Kolejki do lekarza. A co robią posłowie? Urządzają wycieczki do Jasnej Góry, modląc się, ażeby ten obłąkany i poniżany naród głosował na nich. Dziękuję naszej solidarnościowej władzy za pamięć o emerytach. Od marca zamiast 1000 zł otrzymuję… 1030 złotych. Stefan Waligórski
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
LISTY Dwie OFErty Kiedy w 2001 r. SLD i PSL obejmowały rządy po AWS i UW, to myślałem, że natychmiast zlikwidują przekręt zwany OFE. Dlatego nie mam zaufania do „lewicy” z SLD, a zwłaszcza do Leszka Millera. Jeśli chodzi o głównego moderatora OFE, czyli Leszka Balcerowicza, to ma on wiele wspólnego z funkcjonariuszami Krk – tupet i bezczelność w tumanieniu ludzi, a w zdziecinniałym społeczeństwie wielu fanów. Wiesław Szymczak
No to pytam, tym razem publicznie: czy jeżeli można wyrażać swoje uczucia poprzez wieszanie na krzyżu symboli, to kto o tym decyduje: trzymający ten krzyż, czy może tylko ksiądz, biskup albo papież? Co się stanie, jeżeli pojadę do Rzymu i podczas beatyfikacji JPII uniosę swój krzyż, a przez jego ramiona przewieszę parę związanych sznurówkami dziecięcych bucików? Czy
SZKIEŁKO I OKO by te postulaty przegłosowała. Zresztą do czego PiS i PO są zdolne, pokazały w latach 2005–2007. Dlatego jeśli ktoś sądzi, że PO jest antidotum na PiS, jest jak dla mnie żałosny. Mimo wszystko zgadzam się z Jonaszem, że z tej koalicji nic nie wyjdzie. A nie zostanie zawarta m.in. za sprawą Napieralskiego. On doskonale zdaje sobie sprawę, że gdyby do takiej koalicji doszło, stałby się
Etyka katolicka Pozwoliłem sobie napisać do państwa list, ponieważ przedstawiona poniżej sprawa bardzo mnie zbulwersowała. Była sobota, a ja postanowiłem sprawdzić, co się dzieje na moim byłym wydziale (studia ukończyłem 2 lata temu) – Wydziale Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Poznańskiej. Zakładka Studenci – tu klikam na link Studia doktoranckie i przechodzę na stronę Plan zajęć. Otwieram sobie plik Harmonogram studia doktoranckie – IV semestr i widzę harmonogram zajęć do czerwca 2011 r. Mimo że uczelnia państwowa powinna być niezależna światopoglądowo, to etykę (nie jest to przedmiot obowiązkowy, ale wybierany z puli 3 przedmiotów) wykłada ks. prof. dr hab. P. Bortkiewicz. Gdy to zobaczyłem, ręce mi opadły. Przedmiot powinien chyba nazywać się etyką katolicką albo po prostu religią. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego to nauczyciele akademiccy z Poznania inicjują jakieś dziwne narodowopisowkie akcje. Paweł M.
To nie ten krzyż Jakim prawem symbole religijne (np. krzyż na Krakowskim Przedmieściu) przyozdabiane są flagą państwa polskiego?! Czy katolicy mieszkający w kraju nad Wisłą byliby szczęśliwi, gdyby np. gwiazdę Dawida lub jakikolwiek symbol religijny innego wyznania przyozdobiono flagą państwa polskiego? Czy to przypadkiem nie jest profanacja flagi państwowej? Według mnie, jest to profanowanie nie tylko flagi, ale i samego krzyża (ale to już nie moja sprawa), podobnie zresztą jak doczepianie do krzyża kwiatów, bo symbolem, o który katolicy tak walczą, nie jest krzyż z kwiatami lub z flagą, tylko sam krzyż!!! Katolicy bardziej zrównoważeni, z którymi czasami o tym rozmawiam, twierdzą, że są to uczucia wyrażane spontanicznie. Zapytani, czy można wyrażać swoje uczucia poprzez krzyż, oczywiście odpowiadają twierdząco.
księży i dogmatach Kościoła, a więc instytucji, której nie ufa. Niektórzy nawet przechodzą na ateizm, bo ktoś bliski zmarł... Wynika to, Drodzy moi, z całkowitego braku zrozumienia naszego świata. Osoby, które doświadczyły świata ducha, przestają obwiniać Boga za swe niepowodzenia, bo odkrywają, że oni sami, rodząc się, wiedzieli, na co się piszą, i wiedzą, że światem kieruje sprawiedliwe prawo karmy. Proszę też nie zapominać, że nie jesteśmy w raju, tylko w ciężkiej szkole życia! Czasem trzeba doświadczyć niedoskonałości, by docenić doskonałość. To nie są żadne wierzenia sekciarskie, lecz coś, do czego dochodzą już niektórzy dociekliwi naukowcy. Czytelnik
W sprawie PIT-ów.
to też jest dopuszczalne? Czy w ramach katolickiej miłości bliźniego zostanę zakatowany na miejscu czy odeskortowany do najbliższego zakładu dla obłąkanych?!! Marek
Czekają na mszę W jednej z parafii koło Nowego Targu ksiądz odprawiał na cmentarzu ceremonię pogrzebu. W swojej mowie roztoczył wizję niebiańskiego szczęścia dla sprawiedliwych, ale wspominał również o zagrożeniach spowodowanych nieroztropnością wiernych, których konsekwencją są wiekuiste cierpienia w piekle i czyśćcu. Po sakramentalnych słowach amen, odezwał się do żałobników w te słowa: „A teraz, drodzy parafianie, czekam na was w kancelarii parafialnej, bo dusze w czyśćcu cierpiące czekają”. Stanisław Błąkała
Za, a nawet przeciw Chciałabym się odnieść do kilku wątków, które były ostatnio poruszane w radiu i w gazecie. Pierwsza sprawa to ewentualna koalicja SLD-PiS. Nie bardzo rozumiem, skąd się bierze w Redakcji strach przed taką koalicją. Bardzo często opowiadacie się za koalicją PO-SLD. Ale czy te partie mają jakieś wspólne idee, programy? Według mnie nie. Natomiast PiS i owszem. Poza tym taka koalicja (SLD-PiS) jest bezpieczna. Gdyby PiS wszedł z koalicję z kimkolwiek, istniałoby zagrożenie realizacji nieciekawych postulatów PiS. PO jako partia, cytując Niesiołowskiego „załganych hipokrytów”, na pewno
politycznym trupem. Kaczyńskiemu stały elektorat wybaczy wszystko, nawet koalicję z SLD. Napieralski na razie nie ma jeszcze aż tak silnego elektoratu. Idąc dalej: nie wierzę, aby Kaczyński oddał Napieralskiemu tekę premiera, a sądzę, że Napieralski ma takie ambicje. On widzi, że w rankingu zaufania pnie się coraz wyżej i za kilka lat ma szansę zostać premierem, a nawet prezydentem. Bardzo nie podoba mi się Wasz stosunek do Napieralskiego. Uważam, że pod jego przywództwem SLD może w 2015 roku wygrać wybory. On cały czas stara się odcinać od grabarza lewicy – Kwaśniewskiego i jego świty, w tym Kalisza. Ale kiedy go obserwuję, przypomina mi się Tusk z poprzednich lat. Ten Tusk, który szedł po władzę uzbrojony w liberalne hasła i uśmiechający się do wszystkich. Podobną taktykę przyjął chyba Napieralski. Tyle że on hasła liberalne zamienił na antyklerykalne. Sądzę, że sztabowcy Napieralskiego starają się go ładnie „opakować” i sprzedać jako produkt medialny. Przykład Tuska, pokazuje, że jest to działanie na krótką metę. Sądzę, że Napieralski powinien wziąć przykład z postawy Kaczyńskiego (ale tylko z postawy, absolutnie nie z jego poglądów!) i umieć się postawić. Chyba tylko wtedy będzie mieć szansę na długotrwałe przywództwo. Izabella Sarecka
Moja obserwacja Witam Kochaną Redakcję. Jeden z czytelników (jak wielu innych) opiera swój ateizm na powierzchownej obserwacji świata oraz postępkach
Ze zdziwieniem przeczytałem list p. Dominika K. („FiM” 12/2011), że darowizny są obowiązkowe. Otóż nie są. Nie sądzę, aby programy ze stron urzędów skarbowych były tak bezczelnie opracowane, że nie można zmienić wpisu w kol. 124 na inny, który odpowiada naszym upodobaniom. Numery KRS, czyli organizacji pożytku publicznego, są ogólnie dostępnie w internecie. Jeżeli jednak w programie udostępnianym przez urzędy skarbowe są numery KRS tylko organizacji katolickich, to jest draństwo największego kalibru, które wymaga interwencji w Ministerstwie Finansów, bo przecież Polska nie jest – przynajmniej formalnie – kolonią Watykanu; w programach PIT-owskich powinne być numery KRS organizacji niereligijnych i tylko takich. Kilka lat temu, po REKLAMA
19
wydrukowaniu PIT-ów (wypełniam je komputerowo) po prostu wykreśliłem wpisy w kol. 124 i 125, a obok na marginesie umieściłem swoją parafkę, co wyjaśniłem urzędniczce w US. Ta niczego nie kwestionowała, bo takie są – moim zdaniem – zasady rachunkowości i umieszczania poprawek. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby wpisać numer organizacji pożytku publicznego, która nam odpowiada, a w razie niemożności – wpis wykreślić. Jan Jacisz, Nowy Targ Dziękujemy za list. Cała sprawa wzięła się stąd, że polskie prawo pozwala na publikację programów komputerowych służących pomocą przy wypełnianiu deklaracji podatku PIT z wpisaną w nie imienną wybraną listą organizacji pożytku publicznego uprawnionych do otrzymania jednego procentu. Faktyczna decentralizacja administracji skarbowej mogła doprowadzić do sytuacji opisanej przez pana Dominika K. Szefowie urzędów skarbowych mogą bowiem dość swobodnie decydować o zawartości strony internetowej kierowanego przez siebie urzędu. Jeżeli korzystamy z programu uniemożliwiającego zmianę nazwy organizacji, możemy po wydrukowaniu formularza nanieść na niego odpowiednią poprawkę i złożyć obok niej podpis. Ze swojej strony polecamy serwis Ministerstwa Finansów www.szybkipit.pl Zamieszczone tam formularze pozwalają na swobodny wybór organizacji pożytku publicznego. Ich wykaz dostępny jest także na stronie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej www.pozytek.gov.pl. Zawiera on informacje o wszystkich uprawnionych organizacjach. Redakcja
20
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Historia tortur (2) Przed wiekami tortury stanowiły istotny element codziennego życia. Zwłaszcza kiedy współpracę ze świeckimi sądami rozpoczęła Święta Inkwizycja. Na rynku w Bystrzycy Kłodzkiej przetrwał XVI-wieczny pręgierz – słup służący do wymierzania kary wszelkiego rodzaju kryminalistom: mogło to być wystawienie na widok publiczny, chłosta, a nawet rozczłonkowanie. Widnieje na nim wymowny cytat z biblijnego psalmu: „Deus impios punit” – Bóg karze grzeszników. Znęcanie się nad skazańcem było wtedy postrzegane jako działanie „w imię boże”. Grzesznika najpierw poddawano torturom, aby przyznał się do winy, po czym – także torturując – przykładnie karano za to, do czego się przyznał. O powszechności tortur świadczy elitarność zawodu kata – instytucji, która wykształciła się jako niezbędna we wszystkich rozwiniętych społecznościach. W średniowieczu kat był wykształcony – potrafił pisać i czytać, znał się też na anatomii, bowiem tortury miały być bolesne, długie i nie mogły prowadzić do przedwczesnej śmierci. Wprawdzie rodzina kata okryta była infamią (był to spory problem w przypadku katowskich córek, które, żeby uniknąć staropanieństwa, niekiedy oficjalnie wyrzekały się swoich ojców), jednak „mistrz sprawiedliwości” miał gwarantowany dobry zarobek i inne przywileje. Jeśli zasłynął ze skutecznych egzekucji, które dodatkowo podobały się publiczności, mógł z powodzeniem udać się do innego miasta i wytargować jeszcze lepsze warunki pracy. W tak zwanych wiekach średnich wymyślono tysiące sposobów na to, żeby upokorzyć bliźniego i zadać mu jak najwięcej bólu. Narzędzia, których w tym celu używano, do tego stopnia zadomowiły się w życiu tamtejszych społeczności, że nadawano im swojsko brzmiące nazwy: Klatka błaznów – metalowa konstrukcja przypominająca dzisiejsze klatki dla ptaków, ale na tyle duża, żeby zmieściło się w niej nawet kilka dorosłych osób. Wystawiano ją w miejscach publicznych, najczęściej na rynkach, gdzie pospólstwo mogło sobie ulżyć, obśmiewając uwięzionych i obrzucając zgniłymi owocami. Niekiedy klatki miały ruchomą konstrukcję, która umożliwiała kręcenie nimi, a to doprowadzało skazańców do wymiotów i omdleń. Maski wstydu – zakładane na twarz, mogły mieć kształt głowy diabła lub pyska świni czy krowy.
Kłamcom zakładano na przykład takie, które uniemożliwiały mówienie, a plotkarzom – specjalnie przystrojone w długie języki. Były też maski z kolcami do wewnątrz, aby raniły i trwale oszpecały twarz skazańca. Kaganiec jędzy – żelazna konstrukcja z wmontowanym kneblem, którą nakładano na głowę kobiety. Niekiedy tak przystrojoną damę umieszczano na wozie i obwożono po mieście. Najczęściej nałożenie kagańca skazanej poprzedzała... skarga jej męża. Kagańce stanowiły element wystroju niektórych domów. W angielskich źródłach czytamy, że jeszcze w XIX wieku „w starych domach miejskich wbijano obok kominka hak. Gdy żona właściciela domu ujawniała jędzowskie skłonności, mąż posyłał po strażnika miejskiego albo kata, który przynosił ze sobą kaganiec jędzy. Kaganiec ów nakładano kobiecie, po czym przywiązywano ją do haka. Miała tam pozostać do czasu, aż przyrzeknie poprawę”. Piętnowanie żelazem – do kar haniebnych można też zaliczyć znaczenie rozpalonym żelazem, czyli pozostawienie znaku, który na zawsze miał odróżniać przestępcę od praworządnych obywateli. Kat wypalał na czole, policzku, piersiach lub plecach ofiary literę symbolizującą rodzaj popełnionego przewinienia. W średniowiecznej Anglii „R” oznaczało rozbójnika, „B” – bluźniercę, „F” – kogoś, kto ośmielił się zbezcześcić święte miejsce, „V” – włóczęgów itd. Piętnem ukarano nawet słynnego Wita Stwosza za podrobienie podpisu na wekslu. Córka śmieciarza – żelazna obręcz, która zmuszała ofiarę do skulenia się i klęknięcia. Po zamknięciu dociskano ją śrubą. Jej zastosowanie opisał średniowieczny historyk Matthew Tanner: „Urządzenie wiąże ciało jak piłkę, składając je na trzy, przyciskając łydki do ud, uda do brzucha i zamykając całość żelaznymi klamrami. Całe ciało jest ściśnięte tak, że krew wypływa z czubków palców u dłoni i stóp, pierś zostaje zmiażdżona i pewna ilość krwi tryska z ust i nozdrzy”. Nietypowa nazwa wzięła się stąd, że po ściągnięciu obręczy z ofiary, narzędzie przypominało kobietę ubraną w suknię rozszerzającą się ku dołowi.
Gruszka cierpienia – metalowe urządzenie w kształcie gruszki, które wkładano w usta, pochwę lub odbyt ofiary. Kat przekręcał specjalną śrubę na gruszce, co powodowało jej rozszerzanie się wewnątrz ciała. Użyciem gruszek doustnych karano bluźnierców, doodbytniczych – homoseksualistów i współżyjących ze zwierzętami, dopochwowych – domniemane kochanki diabła. Gruszki różniły się rozmiarami, a niektóre dodatkowo zaopatrzone były w kolce. Ich użycie powodowało nieodwracalne uszkodzenia ciała. Tarantula, zwana też hiszpańskim pająkiem – urządzenie służące do wyrywania kobiecych piersi. Taka kara często przewidziana była dla kobiet, które dokonały spędzenia płodu.
Kołyska Judasza – drewniany ostrosłup ze spiczastym metalowym końcem. Torturowaną osobę podwieszano za pomocą lin aż pod sufit i wielokrotnie opuszczano na ostry wierzchołek, który wbijał się – w zależności od płci skazańca – w odbyt lub pochwę. Była też nazywana torturą śpiochów, bo ofiary często mdlały z bólu. Kocia łapka – poręczne, ostre grabie, których kat używał do powolnego obdzierania ze skóry unieruchomionej ofiary. Obcinacz do uszu – specjalny hełm, tak skonstruowany, że po jego nałożeniu uszy wystawały tuż pod ostrzami. Potem wystarczył tylko jeden ruch katowskiej ręki.
Naszpikowany zając – drewniany bądź stalowy wałek naszpikowany kolcami, który kat przesuwał po ciele ofiary. Zgniatacz czaszki, w niektórych rejonach Rzeczypospolitej zwany „pomorską czapką” – specjalne imadło służące do powolnego zgniatania głowy. Początkowo powodował zgniecenie szczęk i kości policzkowych. Kontynuacja tortury prowadziła do całkowitego zgniecenia głowy. Nawet jeśli skazańca poddano jedynie wstępnemu miażdżeniu, do końca życia zmagał się z poważnymi dolegliwościami, miał problemy z wysławianiem się lub spożywaniem pokarmu. Stosowanym od starożytności narzędziem tortur było krosno. Według starogreckiej legendy, na drodze do Aten grasował zbój Prokrust, który schwytane ofiary umieszczał na żelaznym łożu. Jeśli jakiś nieszczęśnik był dłuższy niż łoże, Prokrust wystające części ciała odcinał i rzucał na pożarcie ogromnemu żółwiowi. Kiedy ofiara była za krótka, zbój rozciągał ją do rozmiarów łoża.
W ciągu stuleci pojawiło się wiele odmian krosna – były konstrukcje pionowe i poziome, ale podstawowa funkcja nie zmieniła się – dłonie i stopy przywiązywano do dwóch końców stołu i stopniowo rozciągano ciało za pomocą sznurów krępujących nogi. Po pewnym czasie dochodziło do zerwania wiązadeł, rozerwania mięśni brzucha i wyrwania kończyn ze stawów. Według zachowanych źródeł, człowieka można było rozciągnąć nawet o 30 centymetrów. Najokrutniejsze z wymyślonych tortur z założenia musiały zakończyć się śmiercią oskarżonego: Żelazna dziewica – stożkowata konstrukcja wykonana z blachy lub drewna, o kształtach i rozmiarach dopasowanych do ludzkiego ciała, zwieńczona podobizną kobiecej głowy. Z przodu znajdowało się dwoje drzwi, którymi „dziewica” brała ofiarę w objęcia. Jedne drzwi miały po wewnętrznej stronie trzynaście szpikulców, drugie – osiem. W miarę zamykania się wrót kolce przebijały ofiarę, a dwa dodatkowe znajdowały się na takiej wysokości, aby wykłuć oczy. Podłoga wyposażona była w pasy
do unieruchomienia nóg oraz w dziury, które umożliwiały odpływ krwi. Według niektórych źródeł, dziwnym zwyczajem był pocałunek, którym ofiara miała obdarować głowę „dziewicy”, zanim trafiła do jej środka. Oto fragment XVI-wiecznego opisu działania maszynerii: „Fałszerz monet został umieszczony w środku, a drzwi zaczęły się zamykać powoli, tak że każdy ze szpikulców penetrował jego ramiona i nogi w kilkunastu miejscach, i jego pęcherz, i jego brzuch i klatkę piersiową, i jego członka, i jego oczy i pośladki, ale nie tak bardzo, żeby go zabić. Pozostał tam zamknięty, czyniąc lamet wielki przez dwa dni, po których zmarł”. Wyjątkowo okrutnym sposobem uśmiercenia, mocno oddziałującym na wyobraźnię tłumów, było palowanie, które praktykowano jeszcze w XVIII wieku. Nogi leżącego na ziemi skazańca kat przywiązywał sznurami do pary koni, a pal kładł między nogami skazanego. Gdy zwierzęta ruszały naprzód, ciągnęły za sobą skazańca. Pal wbijał się w okolice odbytu i wchodził głębiej, ale tak, żeby nie przebić ofiary całkowicie. Następnie kat odwiązywał zwierzęta, a słup z nabitym człowiekiem stawiano pionowo. Niekiedy ofiara konała kilka dni – wszystko zależało od wytrzymałości organizmu i stopnia uszkodzenia organów. Rozczłonkowywanie ciała za pomocą miecza lub topora to kara, którą w Polsce najczęściej stosowano wobec winnych morderstwa połączonego z kradzieżą. Po skończonej egzekucji kat – ku przestrodze – zawieszał kawałki ciała na słupie, a głowę wbijał na pal i tak zostawiał. Kobiety winne spędzenia płodu lub zamordowania noworodka zakopywano żywcem. Niekiedy uśmiercano w ten sposób także mężczyzn, którzy w okrutny sposób zamordowali kogoś z najbliższej rodziny. Największą karą miał być fakt, że ofiara trafi do niepoświęconej ziemi. Przepiłowywanie – ofiarę wieszano nogami w górze, tak że większość krwi spływała do głowy i skazany nie mdlał szybko pod wpływem ogromnego bólu. Kat i jego pomocnik piłą do drewna piłowali krocze skazanego, wzdłuż kręgosłupa, najczęściej docierając do pępka, zanim skazaniec stracił świadomość. Piły używano wobec homoseksualistów i „sodomitów”. Odmianą krosna było koło – ofiarę przytwierdzano do jego obręczy za wyciągnięte ręce, a stopy przywiązywano do posadzki. Podczas obracania kołem, ciało napinało się tak jak w przypadku krosna. Kat mógł „łamać” kołem, zaczynając od nóg i sprawiając ofierze dłuższe cierpienie, lub okazać łaskę i zacząć od głowy – wówczas umierało się od razu. Pod koniec XVIII wieku w większości europejskich państw, przynajmniej formalnie, tortury zniesiono. JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (13)
Obrońcy celibatu Państwo Miriam i Dawid pytają: „W swoich artykułach nieraz podważał pan celibat duchownych, a czy wielu proroków nie żyło właśnie w celibacie? Czy kapłan Heli dobrze wychował swych synów? Może by tego uniknął, gdyby pozostał w stanie bezżennym. Poza tym czy Jezus nie powiedział, aby Go naśladować? Czy 144 tysiące wykupionych z ziemi miało żony? Czyż Apokalipsa nie mówi wyraźnie, że żyli w celibacie (14. 1–5)?”. Z powyżej przytoczonych pytań wyraźnie wynika, że zadają je prawdopodobnie bardzo gorliwi wyznawcy Kościoła rzymskokatolickiego, którzy najwidoczniej czytają Biblię i są obrońcami celibatu duchownych. Szkoda tylko, że próbując biblijnie uzasadnić celibat, pominęli inne teksty Pisma Świętego, które jednoznacznie dowodzą, że w czasach apostolskich tzw. duchowni byli żonaci. Świadczą o tym przede wszystkim następujące słowa ap. Pawła: „Biskup ma być nienaganny, mąż jednej żony (…), który by własnym domem dobrze zarządzał, dzieci trzymał w posłuszeństwie i wszelkiej uczciwości, bo jeżeli ktoś nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży?” (1 Tm 3. 2, 4–5). Jak zatem ustosunkować się do powyższych pytań i przykładów osób powołanych przez Boga do życia w celibacie? Cóż, niektórzy prorocy rzeczywiście żyli w stanie bezżennym. Do tych nielicznych osób Biblia zalicza Eliasza, Elizeusza i Jeremiasza. Czytamy, że temu ostatniemu Bóg wyraźnie powiedział: „Nie pojmiesz sobie żony, nie będziesz miał synów ani córek na tym miejscu” (Jr 16. 2). Każdy jednak, kto zna Księgę Jeremiasza, wie, że zalecenie to wynikało ze szczególnych okoliczności, w jakich znalazł się Jeremiasz i naród żydowski, a nie z uświęcenia celibatu. Świadczy o tym fakt, że w przeciwieństwie do wyżej wymienionych osób, pozostali słudzy Boży, począwszy od największego z proroków, w tym Mojżesza, byli żonaci. Bóg nie nakazał bowiem życia w celibacie jakiejś określonej grupie religijnej, ale wyraźnie stwierdził: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam” (Rdz 2. 18). Życie w stanie bezżennym było więc wielkim wyjątkiem, a nie regułą. Potwierdzają to również przepisy Prawa Mojżeszowego, które nie tylko przyzwalały na ożenek, ale wręcz zalecały, aby kapłani byli żonaci (Kpł 21. 7, 13–15). To, że kapłan Heli nie stanął na wysokości zadania jako ojciec (1 Sm 3. 13–14), nie podważa więc samej instytucji małżeństwa, jest natomiast przestrogą dla
wszystkich pełniących służbę duszpasterską, aby przede wszystkim „własnym domem dobrze zarządzali” (1 Tm 3. 4). Podobnie zresztą było w czasach Chrystusa. Zauważmy, że Jezus nie wybrał na swoich reprezentantów – apostołów – ludzi żyjących w stanie wolnym, lecz mężczyzn w większości żonatych. Potwierdzenie tego faktu znajdujemy nie tylko w Ewangeliach, ale również w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian, w którym czytamy: „Czy nie wolno nam zabierać z sobą żony chrześcijanki, jak czynią to apostołowie i bracia Pańscy i Kefas [Piotr]?” (1 Kor 9. 5). Gdyby Jezus chciał, aby apostołowie i późniejsi starsi zborów (biskupi) byli bezżenni, wybrałby przecież takich właśnie mężów, a nie żonatych. Wyraźnie też by to zastrzegł w swoim nauczaniu. On jednak nigdy tego nie uczynił. Nie wynika to również z następujących słów: „Albowiem są trzebieńcy, którzy się takimi z żywota matki urodzili, są też trzebieńcy, którzy zostali wytrzebieni przez ludzi, są również trzebieńcy, którzy się wytrzebili sami dla Królestwa Niebios. Kto może pojąć, niech to pojmuje!” (Mt 19. 12). Gdyby bowiem dosłownie traktować ów tekst, to musiałby on dotyczyć ogólnie wszystkich wyznawców Chrystusa, a nie tylko tzw. duchownych. Poza tym apostołowie przecież – oprócz Jana – byli żonaci. Jak zatem rozumieć te słowa? William Barclay pisze: „Jest całkiem możliwe, że Jezus wypowiedział te słowa przy jakiejś innej okazji, a Mateusz umieścił je tutaj, ponieważ łączą się one z tematem małżeństwa” („Ewangelia św. Mateusza” t. III, s. 76). Szerszy kontekst wskazuje więc, że słowa te nie ustalały jakiejś nowej reguły, czyli życia w celibacie, ale wypowiedziane zostały w obliczu niebezpieczeństwa zagrażającego Judei ze strony Rzymian. Świadczy o tym również inna wypowiedź Jezusa: „Gdy zaś ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wówczas wiedzcie, że przybliżyło się jej zburzenie. Wtedy mieszkańcy Judei niech uciekają w góry (…). Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni;
będzie bowiem wielka niedola na ziemi i gniew nad tym ludem” (Łk 21. 20–21, 23, por. Mt 24. 19; Mk 13. 17). Krótko mówiąc, słowa o trzebieńcach odczytane w ówczesnym kontekście mówią, że są takie sytuacje w życiu, kiedy lepiej jest zrezygnować z małżeństwa i posiadania dzieci, niż narażać swoich najbliższych i siebie na cierpienia. To również miał na uwadze ap. Paweł, gdy pisał: „A to powiadam, bracia, czas, który pozostał, jest krótki; dopóki jednak trwa, winni również ci, którzy mają żony, żyć tak, jakby ich nie mieli” (1 Kor 7. 29). Dodajmy
wspomniane nieliczne biblijne wzmianki o osobach żyjących w celibacie oraz następujący tekst z Apokalipsy: „I widziałem, a oto Baranek stał na górze Syjon, a z nim sto czterdzieści (…). Są to ci, którzy się nie skalali z kobietami; są bowiem czyści” (Ap 14. 1, 4). Czy tekst ten jednak rzeczywiście mówi o „dziewiczym Kościele” i katolickich kapłanach, którzy pozostali wierni swemu powołaniu i wytrwali w celibacie? Nic podobnego! Z tekstu Apokalipsy św. Jana (7. 1–8 i 14. 1–5) i całej Biblii niezbicie wynika, że 144 tysiące opatrzonych pieczęcią to wierzący narodowości żydowskiej. Przemawia za tym szereg argumentów. Przede wszystkim stwierdzenie, że opieczętowani pochodzą „ze wszystkich plemion izraelskich” (7. 4), w przeciwieństwie do „tłumu wielkiego, którego nikt nie mógł zliczyć, z każdego narodu i ze wszystkich
Grzegorz VII – jeden z twórców celibatu
jedynie, że Paweł pisał to w przeświadczeniu zbliżającej się paruzji Chrystusa. Gdyby wiedział, że powtórne przyjście nastąpi dopiero w dalekiej przyszłości, na pewno by nie napisał podobnych słów. Oczywiście to, co do tej pory zostało powiedziane, nie przekreśla życia w celibacie jako takim. Decyzja o tym wypływać jednak musi z własnej woli, a nie z obowiązku wobec instytucji kościelnej. Niestety, chociaż w czasach apostolskich biskupi („starsi”) byli żonaci (1 Tm 3. 2; Tt 1. 6) i aż do XI wieku małżeństwo nie przeszkadzało w wykonywaniu obowiązków duszpasterskich, papież Grzegorz VII (1073–1085 r.) wprowadził celibat jako warunek kapłaństwa. Został on więc narzucony kapłanom, i to wbrew temu, co głosi Biblia. Co gorsza, do dziś jeszcze niektórzy obrońcy celibatu uważają, że za bezżennością kleru przemawiają
plemion, i ludów, i języków” (w. 9). „Nie odrzucił [przecież] Bóg swego ludu, który uprzednio sobie upatrzył (...). Nieodwołalne są bowiem dary i powołanie Boże” (Rz 11. 2, 29). Po drugie – obraz pieczętowania (Ap 7. 3), nawiązujący bezpośrednio do Księgi Ezechiela (9. 1–6) oraz sądu, który zwykle rozpoczynał się od domu Bożego (1 P 4. 17). Po trzecie – wzmianka o górze Syjon: „I widziałem, a oto Baranek stał na górze Syjon” (Ap 14. 1). Jak wiadomo, góra Syjon, na której wzniesiony był pałac króla Dawida (por. 2 Sm 5. 6–9), to również symboliczne określenie samej Jerozolimy, ze świątynią i Izraelem włącznie (por. Ps 2. 6; 48. 3; 78. 68–69; 125. 1; Iz 49. 14; 59. 20; 60. 14; 62. 11). Tekst Apokalipsy nawiązuje więc zapewne do słów proroka Zachariasza: „Tak mówi Pan Zastępów: »Żywię żarliwą miłość do Syjonu, zapłonąłem wielką o niego zazdrością«
21
(…); »Wrócę na Syjon i zamieszkam w Jeruzalemie. Jeruzalem znów będzie nazwane grodem wiernym, a góra Pana Zastępów górą świętą« (...); »I stanie się tak: Jak byliście, domu Judy i domu Izraela, przekleństwem wśród narodów, tak wybawię was i będziecie błogosławieństwem!«” (Za 8. 2–3, 13, por. Za 9. 14–16). Po czwarte – ta symboliczna liczba dotyczy tych, którzy zostali „wykupieni spomiędzy ludzi jako pierwociny dla Boga i dla Baranka” (Ap 14. 4), a według Biblii żaden inny naród nie został określony mianem „pierwocin”, jak tylko naród żydowski. Czytamy: „Moim synem pierworodnym jest Izrael” (Wj 4. 22, por. Jr 2. 3; 31. 9; Oz 11. 1; Jk 1. 18). Po piąte – przemawia za tym również wzmianka mówiąca, że „w ustach ich [opieczętowanych] nie znaleziono kłamstwa” (Ap 14. 5). Tak właśnie prorokował o resztce Izraela Sofoniasz. „Resztka Izraela nie będzie się dopuszczała bezprawia, nie będzie mówiła kłamstwa i w ich ustach nie znajdzie się język zdradliwy” (3. 13). Co w takim razie znaczą słowa: „Są to ci, którzy się nie skalali z kobietami; są bowiem czyści”? Dawid H. Stern tak komentuje te słowa: „Nie chodzi o mężczyzn żyjących w celibacie, pomimo że wyraźnie mówi się tu o kobietach; są to raczej ludzie obojga płci, którzy są wierni Bogu i Jego Synowi, jak to jasno wynika z w. 4–5. Nierząd to typowa biblijna metafora bałwochwalstwa – przykłady tego w Tanach [Stary Testament] to m.in. Księga Ezechiela 16 i 23 i Księga Ozeasza 1–5. Tutaj, w Księdze Objawienia, niewłaściwy dobór obiektu kultu jest nazywany wprost nierządem – jak w w. 8 poniżej oraz w 17. 2, 4; 18. 3, 9; 19. 2” („Komentarz żydowski do Nowego Testamentu”, s. 1104). Jak widać, słowa z Księgi Apokalipsy nie mówią o zachowaniu dziewictwa, ale o zachowaniu czystości od duchowego cudzołóstwa (por. 2 Kor 11. 2; Ef 5. 26–27). Poza tym, jak wskazuje szerszy kontekst biblijny, liczba „sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych ze wszystkich plemion izraelskich” dotyczy wyłącznie ocalałej „resztki” etnicznej Izraela, a nie katolickich duchownych żyjących w celibacie. Jeśli zaś chodzi o ślubowanie celibatu, to już sprawa osobista każdego, kto ślubował żyć w celibacie. Jedno jest pewne: trudno mieć komuś za złe, że nie dotrzymał ślubów, które zostały mu narzucone przez religijną indoktrynację. Tym bardziej że Bóg od nikogo przecież nie wymaga, aby żył w celibacie. Poza tym czy można się dziwić odrzuceniu i krytyce praktyki, która sprzeciwia się nauce apostolskiej (1 Tm 3. 2; 4. 1–3) i samej naturze człowieka stworzonego przez Boga? Tym bardziej że niektórzy obrońcy nadal próbują gloryfikować coś, co jest sprzeczne z naturą i nauką Pisma Świętego. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (24)
Krucjata przeciwko Rogatce Książę legnicki Bolesław Rogatka był ekscentrycznym Piastem. Gdy porwał biskupa wrocławskiego, episkopat ogłosił przeciwko niemu krucjatę. Szczególne miejsce w historii polskich związków z ruchem krucjatowym zajmuje krucjata skierowana przeciwko księciu legnickiemu Bolesławowi Rogatce. Jest to jedyna znana źródłom oficjalna inicjatywa krzyżowa episkopatu polskiego, wymierzona w przedstawiciela panującej dynastii piastowskiej. Jedyna znana, co nie oznacza, że nie było ich więcej. Kronikarze źle traktowali Bolesława Rogatkę. Już współczesny mu mnich henrykowski stwierdził: „Książę Bolesław, syn zabitego przez pogan księcia Henryka, nic innego nie robił, tylko płatał głupie figle”. Jeszcze gorzej pisali o nim późniejsi kronikarze. I nic dziwnego, zważywszy, że największy numer wywinął pewnemu biskupowi wrocławskiemu, zamykając go na pół roku w wieży. Bolesław Rogatka (ok. 1225–1278), określany też przydomkami „Łysy”, „Cudaczny” i „Srogi”, był najstarszym synem Henryka Pobożnego i Anny, księżniczki czeskiej. Zwłaszcza babka oddana była dewocji, więc i wnuki w tym duchu urabiała. Wielce wymowna jest tu drastyczna ilustracja zamieszczona w XIV-wiecznym „Żywocie św. Jadwigi”, ukazująca mycie twarzy małego Bolka. Święta babka wykorzystywała do tego wodę, w której uprzednio… płukały nogi świątobliwe zakonnice.
B
Tragiczna śmierć ojca pod Legnicą w 1241 r. przyniosła Bolesławowi wyzwolenie. Został władcą rozległego państwa obejmującego Dolny Śląsk, a także Kraków, połowę Wielkopolski oraz Ziemię Lubuską. Młody książę prowadził rozhukane i wesołe życie. Polowania i uczty przeplatał wyprawami na „głupie figle” – na przykład wylewanie mleka kobietom handlującym nim na targu. Były też i cięższe przewiny, jakimi obarczano księcia: rozrzutność, ciągłe konflikty rodzinne, otaczanie się błędnymi rycerzami i zbirami, których Rogatka wynajmował do walk z braćmi i wojen z sąsiadami. Uwięzienie Rogatki w wieży legnickiej jeszcze spotęgowało trudności w obcowaniu z władcą trudnym, choć niepozbawionym humoru i artystycznej dezynwoltury. Zapoczątkowało też tak typową dla polityki piastowskiej XIII w. serię porwań i wymuszeń, traktowanych jako metoda polityczna. Zresztą Rogatka sam dwukrotnie padł ofiarą gwałtu politycznego. Za cenę wypuszczenia z niewoli musiał odstąpić swemu bratu Konradowi Głogów, który stał się ośrodkiem nowej dzielnicy śląskiej. Niebawem z jedynego dziedzica włości ojca stał się Rogatka właścicielem tylko jednej, i to nie największej dzielnicy. Jego nienawiść kierowała się nie tylko
ardzo przykrą niespodziankę sprawili właśnie środowiskom religijnym naukowcy. Wykazali mianowicie, że religia zachowuje się jak każde inne zjawisko społeczne. Mają na dowód nawet modele matematyczne. Okazuje się, że te same prawidła psychosocjologiczne, które rządzą zanikaniem niektórych języków na ziemi, pasują do zjawiska zanikania religii. Nie chodzi jednak o zanikanie jakiegoś konkretnego wyznania, lecz religijności w ogóle. Dotyczy to nie tylko wygasania praktyk religijnych, ale również rezygnacji z utożsamiania się z jakimkolwiek Kościołem czy wyznaniem. Niezwykle frapujący jest fakt, że wyniki badań nad dziewięcioma zlaicyzowanymi krajami świata ogłoszono nie na konferencji socjologicznej, lecz na zjeździe… Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego. Opracowano mianowicie modele matematyczne, które pozwalają badać związki pomiędzy liczbą ludzi religijnych a motywacją ich światopoglądowych decyzji. Sprawa jest stosunkowo prosta. Chodzi o motywacje ludzi, którzy decydują się przynależeć do tej lub innej grupy społecznej. Jeśli w jakimś społeczeństwie stale ubywa ludzi
przeciw braciom, ale objęła również biskupa wrocławskiego Tomasza, który w sporach zawsze trzymał stronę juniorów. W zamian otrzymywał od nich rozmaite przywileje dla Krk, m.in. ustępstwa w sprawie dziesięcin i sądownictwa kościelnego. Rogatka domagał się kategorycznie zwrotu majątków, które po tragedii legnickiej znalazły się w rękach duchownych. Kontynuował w ten sposób walkę z nadmiernym uprzywilejowaniem Krk, którą notabene przez dziesięciolecia prowadził jego dziad – Henryk I Brodaty. Pamiętać trzeba, że Brodaty, nie chcąc osłabiać kraju, prowadził twardą politykę wobec Krk, co skończyło się usunięciem go poza nawias społeczności chrześcijańskiej i śmiercią pod klątwą kościelną. W nocy 2 października 1256 roku niemieccy słudzy Rogatki napadli na biskupa Tomasza, wywlekli go z łóżka i w samej bieliźnie wsadzili na konia; wraz
religijnych, to w pewnym momencie przynależność do tego lub innego Kościoła staje społecznie nieatrakcyjna. Ten brak korzyści społecznych sprawia, że erozja religijności nasili się, doprowadzając do jej zaniku totalnego lub niemal totalnego. Podobne zjawisko zaobserwowano na terenach wielojęzycznych,
z dwoma kanonikami biskup został uprowadzony do Wlenia, a potem do Legnicy, gdzie przez pół roku trzymano go w wieży, przejściowo nawet w kajdanach. Nie wiadomo, co przez ten czyn Rogatka chciał osiągnąć. Sugeruje się, że mógł być to nieprzemyślany gest rozpaczy księcia, znajdującego się już na skraju ruiny finansowej. Głównym celem porwania byłoby więc zdobycie okupu lub wymuszenie na biskupie zmiany formy płacenia dziesięciny na bardziej korzystną dla księcia. Porwanie biskupa oczywiście nie uszło Rogatce na sucho. Jako „burzyciel pokoju” został uroczyście wyklęty przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełkę, zaś papież Aleksander IV upoważnił polskich hierarchów do ogłoszenia krucjaty przeciwko księciu legnickiemu.
tymi badaniami. Związany z Kościołem dziennik „Rzeczpospolita” uznał to za sukces i dowód na to, że nam zanik życia religijnego nie grozi. Także przepytywany przez dziennikarzy na tę okoliczność ksiądz z Opus Dei uznał to za świetną wiadomość. Czy ta radość nie jest jednak przedwczesna?
ŻYCIE PO RELIGII
Zanikanie matematyczne gdzie języki mniej społecznie atrakcyjne (mówiło nimi już niewiele osób) zanikły na rzecz języka/języków dominujących. Zjawisko to badano w Australii, Austrii, Czechach, Finlandii, Irlandii, Holandii, Kanadzie, Nowej Zelandii i Szwajcarii. Naukowcy orzekli, że w tych krajach zanik religijności jest tak zaawansowany, że w najbliższych dziesięcioleciach religijność może zupełnie tam zaniknąć. Nie znaczy to, że rzecz dotyczy tylko tych krajów. Tam po prostu to zjawisko badano. Ponieważ w Polsce zanik religijności nie jest spektakularny, naszego kraju nie objęto
Badania wykazały przede wszystkim, że religia jest zjawiskiem naturalnym i tak jak cała szeroko rozumiana natura podlega określonym zjawiskom dającym się badać i przewidywać. Jest to bardzo zła wiadomość dla kościołów, które głoszą, że mają boskie pochodzenie, a dziedzina, którą się zajmują, ma charakter nadprzyrodzony. Jak widać jest to nieporozumienie – wiara podlega zwykłym prawidłom społecznym i na nic tu modlitwa oraz myślenie życzeniowe. Coś, co zanika – zanika, a coś, co dominuje – dominuje z naturalnych powodów, a nie z łaski
Sięgnięcie po najostrzejszy środek, jakim była krucjata, było posunięciem radykalnym nawet jak na tamtejsze realia. Była to zgoda na proklamację świętej wojny przeciwko chrześcijańskiemu władcy w kraju postrzeganym jako „przedmurze chrześcijaństwa” i zaangażowanym w szereg zewnętrznych inicjatyw krzyżowych. Zanim jednak zapadły ostateczne decyzje, sprawa stała się nieaktualna. Zagrożony wyprawą krzyżową Rogatka ukorzył się. 8 kwietnia 1257 r., w Wielkanoc, po otrzymaniu części okupu, wypuścił biskupa na wolność, a następnie przyrzekł zadośćuczynienie i pokutę. 20 grudnia 1261 r. odbył w szatach pokutnych ze stu rycerzami pielgrzymkę do katedry wrocławskiej. Tam, przed katedrą, upokorzył się w obecności arcybiskupa Janusza i zapewnił mu ogromny przywilej – nieomal całkowity immunitet dla posiadłości biskupich. Ponieważ sam był w stanie niewypłacalności, jego brat Henryk zgodził się wpłacić biskupowi 2 tys. grzywien. Interesujące jest, że krucjatę, zapewne o ogólnopolskim zasięgu, ogłoszono na synodzie w Łęczycy w październiku 1257 r. Prawdopodobnie episkopat polski prowadził w tej sprawie dalsze konsultacje ze stolicą apostolską i w efekcie uzyskał być może nową, niezachowaną bullę krucjatową, zezwalającą na akcję zbrojną pomimo uwolnienia biskupa. Jeszcze tego samego roku Rogatka padł ofiarą porwania zorganizowanego przez jego młodszego brata, w czym niektórzy badacze dopatrują się „działania zbrojnego ramienia Kościoła”. Niezrealizowany projekt krucjaty przeciwko polskiemu władcy wpisać trzeba w papieski program świętych wojen za wiarę. ARTUR CECUŁA
Ducha Świętego. Chrześcijaństwo wygrało na pewnych obszarach świata w wyniku pewnych procesów społecznych, a teraz tu i tam zanika z powodu podobnych zjawisk. Ameryka Łacińska była do niedawna katolicka pod wpływem przemocy i kulturowej dominacji kolonizatorów, nie z powodu modłów czy pobożności misjonarzy. Co do Polski, to oczywiście z powodu omawianych przez nas wielokrotnie wydarzeń społecznych pewne procesy są opóźnione, ale to nie znaczy, że w ogóle nie następują. Agnostycyzm, ateizm, czy bezwyznaniowość nie są jeszcze w skali kraju bardzo atrakcyjne społecznie, ale lokalnie i środowiskowo ich znaczenie rośnie. Rozpowszechniają się postawy antyklerykalne i zanik praktyk religijnych. Widać to zwłaszcza w większych miastach, które prędzej czy później pociągną resztę. Pisaliśmy wielokrotnie, że na przykład gorliwi łódzcy katolicy skarżą się na marginalizację i mają świadomość tego, że są traktowani przez resztę z przymrużeniem oka. Bycie praktykującym katolikiem staje się więc społecznie coraz bardziej kosztowne i w rezultacie – nieopłacalne. Tu też już zatem widać proces opisany przez amerykańskich naukowców. MAREK KRAK
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
P
o nagłym zgonie młodziutkiego papieża Jana XII w Stolicy Piotrowej ponownie rozgorzała bitwa sukcesyjna. Rzymianie wybrali na papieża Benedykta V (pseudonim: Grammaticus), intronizowali go i zaprzysięgli mu wierność. Cesarz Otton I nie pogodził się jednak z tą decyzją i za punkt honoru przyjął przywrócenie na stołek papieski Leona VIII, swojej marionetki, którą jeszcze za życia Jana XII strącił bunt rzymian. Na krnąbrne miasto ruszyła wyprawa zbrojna, która miała na celu siłą obsadzić tron papieski. Wojska cesarskie, które niosły rzymianom „Ojca Świętego”, splądrowały okolice miasta i w czerwcu 964 roku obległy mury Rzymu. Papież
jednoznacznie po żadnej stronie i lawirował między dwoma stronnictwami. Po swojej intronizacji został narzędziem cesarskiej polityki. Wspólnie z cesarzem odbywał synody w Rzymie i Rawennie, a poza tym raził swoim nepotyzmem. W stosunku do rzymian zachowywał się despotycznie, więc szybko został znienawidzony jako satrapa. Po niespełna trzech miesiącach pontyfikatu prefekt miejski Piotr i kampański hrabia Rotfred wszczęli bunt ludowy, podczas którego szturmem wzięto siedzibę papieża, a jego samego poturbowano i wyszydzono. Początkowo uwięziono go w Zamku św. Anioła, a następnie wygnano do Kampanii, gdzie został internowany pod nadzorem Rotfreda.
OKIEM SCEPTYKA i dziewczynek po dorosłych, silnych mężczyzn i zdrowe kobiety, średnio tysiąc rocznie (...). Konsekwencje zaś tego wyludniającego kraj procederu ponosiła Polska być może przez całe wieki, przez całe wieki niedoludniona. Bo przecież łowili tu ludzi także wikingowie z Gotlandii, zapuszczający się na swoich łodziach w górę rzek kraju; dirhemów (monety arabskie – przyp. red.) na Gotlandii znajduje się z górą trzy razy więcej niż w Wielkopolsce, bo tam proceder kontynuowano jeszcze przez prawie dwa stulecia, porywając ludzi nawet i z Danii, by sprzedawać ich na przykład do Meklemburgii, która w XII wieku już od dawna była chrześcijańska. Wieziono tych nieszczęśników (raczej wieziono niż pędzono,
odkryli). Następnie rozebrano go do naga i przyobleczono w krowie wymię na głowie i na biodrach oraz dzwoneczki. Posadzono go tyłem na ośle i trzymającego się oślego ogona przepędzono przez miasto, siarczyście biczując. Papież musiał mieć ubaw po pachy. Rzymianom pewnie mniej było do śmiechu. Upokorzonego nieszczęśnika wtrącono następnie do lochu, a w końcu wygnano. Nieżyjący hrabia Rotfeld został na rozkaz cesarza odkopany z grobu i wyrzucony poza miasto. Z takimi „kawalarzami” nie było żartów. Polanie przekonali się o tym za panowania Bolesława Chrobrego, kiedy poleciały zęby za spożywanie mięsa w okresie postu.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (30)
Pastorał Antychrysta Historia papiestwa to w dużej mierze dzieje wojen, intryg i zabójstw. Często trudno się połapać, kto był „następcą Chrystusa”, a kto tylko uzurpatorem, bo wszyscy byli zdemoralizowani i sprawiali wrażenie raczej „następców diabła”. Benedykt osobiście nadzorował obroną miasta i z murów ciskał w oblegających klątwy, których ci się jednak nie ulękli. W końcu głód złamał ducha bojowego rzymian i odstąpili od Benedykta – wpuścili najeźdźców i przywiezionego na germańskich mieczach papieża Leona VIII. Stary papież został uroczyście upokorzony na synodzie, któremu przewodzili wspólnie cesarz Otton oraz nowy-stary papież Leon. Ogłoszono detronizację Benedykta, jako uzurpatora, a całe przedstawienie rozgrywało się na Lateranie. Grammaticus leżał na podłodze twarzą do ziemi, zaś papież Leon zdarł z niego papieski paliusz i wyrwał z rąk pastorał, który następnie połamał nad głową Benedykta na kawałki. Ten pastorał połamany przez jednego papieża nad głową drugiego u schyłku X w. to symboliczne podsumowanie pierwszego tysiąclecia papiestwa. Upokorzony papież powędrował na „wieczną banicję” do Hamburga, gdzie zmarł dwa lata później. Jego następca zmarł kilkanaście miesięcy wcześniej, a po jego zgonie znów zaczęły się walki o władzę papieską. Kolejnego papieża, Jana XIII, udało się intronizować dopiero po pięciu miesiącach, 1 października 965 roku. Został nim syn Teodory Młodszej i jakiegoś biskupa Jana. Dorastał na dworze papieskim, więc już za młodu przesiąkł kurialnymi intrygami. Wybrany był jako kandydat kompromisowy, gdyż we wcześniejszych sporach nie stał
W tym czasie Polska „poznała Chrystusa”. Symbolicznie oczywiście, bo chodziło jedynie o chrzest władcy – Mieszka I. Ceremonia odbyła się podobno 14 kwietnia 966 roku. Kiedy z rozmachem obchodzono 1000-lecie „chrztu Polski”, nikt oczywiście nie podnosił tego wstydliwego faktu, że w tym czasie „Ojciec Święty”, jako znienawidzony i obalony tyran, przebywał internowany na wygnaniu. Łódź św. Piotra dryfowała wówczas bez „sternika”, po omacku taranując to, co stało jej na drodze. Państwo Polan wniosło wybitny wkład do skarbnicy „wartości chrześcijańskich” – jako europejski ośrodek handlu niewolnikami do arabskich krain o wyższej cywilizacji. Chrześcijańskie narody nie tylko trudniły się ówcześnie sprzedażą niewolników dla świata islamskiego, ale i ich kastracją, gdyż względy religijne zabraniały muzułmanom tego procederu (Biblia entuzjastycznie odnosi się do kastracji), o czym w „Wiośnie Europy” pisze Stefan Bratkowski: „Potęga państwa Polan, o czym nie lubimy wspominać, rosła na bardzo paskudnym gruncie. Archeologia ją zdemaskowała: ślady ekspansji Polan na ziemie sąsiadów znaczą zgliszcza osad czasem i dwutysięcznych jak Chodlik (na Lubelszczyźnie – przyp. red.), z których Polanie brali niewolników, by sprzedawać ich arabskim kupcom. Szacuję, że w ciągu kilkudziesięciu lat swych zdobywczych wojen sprzedali Polanie Arabom kilkadziesiąt tysięcy swoich jeńców, od małych chłopców
bo kupcy dbali o stan swego żywego towaru) ku południu przez wschodnią Europę, przez Kijów i chazarski Itil nad Wołgą, albo przez Europę Zachodnią, z Pragi przez Ratyzbonę i Verdun, kolejne wielkie, chrześcijańskie już ośrodki handlu niewolnikami”. Pokropiwszy głowę wodą poświęconą Mieszko dołączył do chrześcijańskiej sieci handlu niewolnikami. Być może gdyby Jan XIII („germanofil”) mocno wówczas trzymał ster „Łodzi Piotrowej”, nie pozwoliłby Mieszkowi na chrzest z pominięciem Niemiec. Dopiero 14 listopada 966 r. papieżowi udało się – na czele własnej armii i żołnierzy Ottona – pokonać przeciwników i odbić Rzym. Szlachta, która zbuntowała się przeciwko papieżowi, została zesłana do Niemiec, a trzynastu przywódców ludowych powieszono. Największą niespodziankę „Jego Świątobliwość” miał dla prefekta miejskiego – Piotra. Najpierw ogolono mu brodę i powieszono za włosy na konnym pomniku Konstantyna I stojącym na Lateranie (tak naprawdę był to pomnik przeciwnego chrześcijanom cesarza rzymskiego Marka Aureliusza, ale ówcześni papieże jeszcze tego nie
Jan XIII rządził długo jak na tamte czasy, bo aż siedem lat. Po nim wybrano kolejnego papieża z frakcji procesarskiej. Syn mnicha Hildebranda zasiadł na tronie jako Benedykt VI, ale nie było mu dane długo panować, gdyż jeszcze w tym samym roku umarł jego patron – cesarz Otton I, a kolejny cesarz nie miał łatwego startu. Papież, pozostawiony sam sobie, został obalony przez konsula Krescencjusza I, syna Teodory Młodszej, a następnie zamknięty w lochu Zamku św. Anioła. W czerwcu 974 r. konsekrowano papieża popieranego przez klan Krescencjuszy, a był nim diakon Franco alias Bonifacy VIII. Przypuszcza się, że w przewrocie brali udział Bizantyjczycy, którzy chcieli pozbyć się niemieckich wpływów we Włoszech. Bonifacy wywodził się z kręgów zakonnych i miał mentalność zakonnika. Jako pierwszy oficjalnie rozciągnął na wszystkich kapłanów przymusowy celibat, który wcześniej obowiązywał jedynie zakonników. Kiedy wysłannicy nowego cesarza zaczęli domagać się uwolnienia Benedykta VI z lochów watykańskich, papież Bonifacy dla pewności nakazał księdzu Stefanowi uduszenie
23
papieża Benedykta i polecenie to zostało wykonane. Krok ten jednak zwrócił się przeciwko panującemu papieżowi, a rezultat był taki, że w obawie przed zbuntowanymi rzymianami Bonifacy musiał salwować się ucieczką do Zamku św. Anioła. W tym czasie stronnik cesarza – hrabia Sicco ze Spoleto – uderzył na papieską twierdzę, ale papież zdołał umknąć podziemiami, zabrawszy ze sobą część skarbca. Uciekł z nim na bizantyjskie terytorium Włoch. Po depozycji Bonifacego w październiku 974 r. udało się wybrać papieża kompromisowego, którego zaaprobowali zarówno stronnicy cesarza, jak i Krescencjusze. Benedykt VII, który pochodził z rodu Tusculum, zwołał synod i ekskomunikował Bonifacego VII. Ten jednak nie zamierzał składać broni, czy raczej – rzec by można – pastorału. Kolejny raz udało mu się na pewien czas opanować Rzym w lecie 980 r., ale wtedy Benedykt odwołał się do Ottona II. Dzięki jego pomocy odbił pastorał w marcu 981 r., a Bonifacy umknął do Konstantynopola. Następna okazja nadarzyła się przyczajonemu papieżowi w 983 r., po śmierci Benedykta VII (lipiec) i cesarza Ottona II (grudzień). Przedtem Otton powołał na papieża – jako Jana XIV – biskupa Pawii Piotra. Kandydat ten z nikim nie był konsultowany i nie miał żadnego poparcia społecznego, więc utrzymywał się tylko dzięki mieczowi cesarskiemu. Kiedy go zabrakło, Bonifacy wrócił do Rzymu, łatwo znalazł sprzymierzeńców i razem z nimi obalił i uwięził Jana XIV, zajmując jego miejsce. 20 sierpnia 984 r. mury Zamku św. Anioła kolejny raz oglądały mord na uwięzionym papieżu. Nowy pontyfikat Bonifacego trwał jedenaście miesięcy. Miał poparcie społeczne, a ci, którzy go nie popierali, zostali uciszeni (lider opozycji, kardynał-diakon Jan, został z polecenia papieża oślepiony). Jak widać, kościelna zasada „czystości” formowała się w morderczych klimatach. Papież, podwójny morderca, zmarł nagle 20 lipca 985 r. Przypuszcza się, że padł ofiarą spisku pałacowego. Po jego zgonie doszło do wielkiego wybuchu nienawiści społecznej. Zwłoki papieskie zostały odarte z szat, po czym wleczono je ulicami miasta i wystawiono na widok publiczny pod posągiem Konstantyna/Marka Aureliusza. Mieszkańcy pastwili się nad trupem papieskim, tratując go i dźgając włóczniami. Choć za życia mówiono o nim „Bonifatius” (dobroczyńca), teraz okrzyknięto go „Malefatius” (złoczyńca). Dopiero w 1904 r. uznano go za antypapieża. W 991 r. na synodzie francuskim biskup Arnulf z Orleanu bezpardonowo zaatakował ówczesne papiestwo jako siedzibę Antychrysta, „spowitą w tak straszną czarną noc, że będzie osławiona jeszcze w przyszłości”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Ziołowy koncentrat zdrowia W naszych czasach – niestety – żywność jest przeważnie produkowana i konserwowana przy użyciu wielu substancji chemicznych poprawiających jej smak, konsystencję, czas przydatności do spożycia, a często także zwiększających jej wagę (np. w przypadku wędlin szprycowanych konserwującymi solankami). Wędliny gorszej jakości mogą składać się nawet w 50 procentach z wypełniaczy. Jasne jest więc, że wartość odżywcza takich produktów jest o wiele niższa niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy całe rolnictwo i przetwórstwo opierało się na naturalnych procesach produkcji i niesyntetycznych dodatkach do żywności. Z wiekiem, kiedy starzejemy się, funkcje biologiczne naszego organizmu zostają osłabione. To znaczy, że jeżeli nie dostarczamy swojemu organizmowi odpowiedniej ilości substancji odżywczych, nie będzie on dobrze funkcjonował. Musimy więc dbać o przyjmowanie łatwo wchłaniających się minerałów i substancji odżywczych, aby reakcje chemiczne w naszym ciele zachodziły prawidłowo. Czasami poważne choroby, takie jak nowotwory, mogą rozwijać się bezobjawowo przez wiele lat. Kiedy choroba staje się widoczna, może już być za późno na jej wyleczenie i całkowity powrót do zdrowia. Siłą rzeczy jeśli nasze pożywienie jest mało wartościowe, to trzeba go spożywać więcej, aby dostarczyć organizmowi wystarczającą ilość składników odżywczych. Niestety, nie zawsze jest to możliwe, gdyż kłóci się z zasadą nieprzejadania się, bardzo ważną dla zdrowego trybu życia. Poza tym, spożywając duże ilości mało wartościowych produktów, zwiększamy też ilość dodanych do nich niepożądanych substancji chemicznych. Co więc robić? Jedną z metod jest kupowanie żywności ekologicznej produkowanej tylko w naturalny sposób. Nie jest to jednak tanie. Produkty takie są czasem kilkakrotnie droższe od tych „zwykłych”. Poza tym nie zawsze możemy mieć pewność, że rzeczywiście są wyprodukowane w ekologiczny sposób. Można też, stosując racjonalną i zbilansowaną dietę bazującą na ogólnie dostępnych produktach, suplementować ją (zwłaszcza na wiosnę) naturalnymi preparatami bogatymi w mikro- i makroelementy, witaminy oraz inne substancje bioaktywne. Jednym z takich preparatów jest Alveo – wodny wyciąg z 26 ziół dobranych w sposób pozwalający na optymalne wykorzystanie ich leczniczych właściwości. Pamiętajmy o tym, że nie jest to lek, lecz mieszanka ziołowa wspomagająca nasz organizm i dostarczająca
Nie łudźmy się – nie istnieje panaceum na wszelkie dręczące nas choroby. Zwłaszcza kiedy objawy kliniczne wskazują na ich zawansowane stadium. Pomyśleć o zdrowiu musimy wtedy, kiedy jesteśmy jeszcze zdrowi, aby ten stan pielęgnować i nie dopuścić do jego zachwiania. mu niezbędnych mikroelementów. Mimo że producenci zalecają jego ciągłe spożywanie, uzasadniając to między innymi tym, iż nie można go przedawkować ani nie powoduje on żadnych skutków ubocznych, ograniczyłbym jego przyjmowanie do kilku okresów w roku. Alveo i podobne mu suplementy powinniśmy (zwłaszcza osoby w podeszłym wieku) stosować zimą, podczas przesilenia zimowo-wiosennego i wiosną. Organizm potrzebuje wtedy dużo witamin i mikroelementów, aby utrzymywać w podwyższonej gotowości układ immunologiczny. Niestety, nie możemy dostarczyć ich w owym okresie ze świeżych produktów. Obecnie w supermarketach przez cały rok możemy kupić większość warzyw i owoców, jednak jakość roślin hodowanych w szklarniach i często sztucznie stymulowanych do wzrostu jest raczej niska. W miesiącach, które obfitują w świeże produkty rolne, to one powinny być podstawą naszej diety. Dobrze, jeśli pochodzą z naszego przydomowego ogródka czy działki, bo wtedy wiemy, w jaki sposób zostały wyhodowane. Kiedy kupujemy je z niewiadomego źródła, upewnijmy się chociaż, że są to produkty krajowe, a nie na przykład chińskie buble, takie jak słynny tamtejszy czosnek. Ponadto w okresie zimowym i przesilenia wiosennego podstawą naszej diety powinny być kaloryczne kasze, mięsa oraz kiszonki. W ten sposób synchronizujemy nasz organizm z naturalnym rytmem biologicznym. I właśnie w tych ubogich w witaminy porach roku możemy wzbogacać swoją dietę tak, aby nasz układ immunologiczny był silny dzięki zbilansowanej porcji mikroelementów pozyskanych z ziół. A oto zioła wchodzące w skład Alveo i opis ich działania (można je również stosować osobno na określone niedomagania). 1. Aloes prawdziwy – zawiera polisacharydy, kwasy organiczne, witaminy, aminokwasy (20 z 22 aminokwasów potrzebnych człowiekowi), enzymy roślinne, sód, potas mangan i wapń. Podwyższa sprawność biologiczną. 2. Chrzęścica kędzierzawa – wodorost zawierający dużą ilość śluzu, protein i jodków. Goi wrzody
żołądka i dwunastnicy, łagodzi dolegliwości trawienne, m.in. poprzez zobojętnienie kwasów w żołądku. 3. Ciermiopląt guarany – środek ogólnie tonizujący dla układu nerwowego i mięśni, obniża poziom cholesterolu oraz stany napięcia nerwowego i mięśniowego. Reguluje krążenie krwi. 4. Czeremcha amerykańska – zapobiega tworzeniu się i usuwa kamienie nerkowe. Kora czeremchy ma właściwości ściągające, rozgrzewające, napotne, poprawiające trawienie, uspokajające, antybakteryjne i antywirusowe. Zalecana w przypadku niestrawności na tle nerwicowym, przy zapaleniu żołądka i znużeniu w okresie rekonwalescencji. 5. Drapacz lekarski – zawiera wiele soli mineralnych, sód, wapń, potas, magnez, witaminy grupy B oraz flawonoidy i glikozydy. Łagodzi bóle menstruacyjne, reguluje cykl miesiączkowy. Zwalcza wolne rodniki, łagodzi stres, depresję, wspomaga procesy trawienia. 6. Drzewo cynamonowe – poprawia apetyt, reguluje poziom cukru we krwi poprzez podwyższenie zdolności insuliny do metabolizowania cukru. 7. Dzika róża – zawiera dużo witaminy C, prowitaminy A, oraz witaminy E, B1, B2 i K. Pomaga w leczeniu szkorbutu, przeziębienia, zapalenia wątroby oraz nieżytów przewodu pokarmowego. 8. Goryczka żółta – korzystnie działa na funkcje wątroby, pobudza łaknienie, wydzielanie śliny oraz soków żołądkowego, wątrobowego, trzustkowego i jelitowego. Przyczynia się również do wzmożonego wydzielania enzymów trawiennych, poprawia apetyt. 9. Kardamon malabarski – stosowany w terapii schorzeń górnych dróg oddechowych i w dolegliwościach żołądkowych. Ma właściwości żółciopędne. Reguluje funkcje układu trawiennego. 10. Koniczyna łąkowa – zawiera związki biologicznie czynne – izoflawony (antyoksydanty). Zapobiega starzeniu się i degradacji komórek. Działa jako naturalny antybiotyk, ma również działanie przeciwnowotworowe. Zalecana przy zwalczaniu infekcji i stanów zapalnych dróg oddechowych, układu pokarmowego, wątroby i nerek.
11. Koper włoski – stosowany jako środek przeciwkaszlowy, leczy choroby krwi, choroby skórne. Przydatny do łagodzenia dolegliwości trawiennych takich jak skurcze żołądka i jelit, uczucie pełności i gazy jelitowe. Stymuluje przemieszczanie się pokarmu w żołądku i jelitach. Pomaga przy bólach reumatycznych, zwiększa sekrecję mleka macierzyńskiego. 12. Krwawnik pospolity – łagodzi bóle głowy i obrzęki stawów, działa przeciwzapalnie, zwiększa krzepliwość krwi. Stosowany przy leczeniu żylaków odbytu, choroby wrzodowej żołądka i dwunastnicy, stanów zapalnych żołądka i jelit, a także przy wzdęciach, uporczywych zaparciach i nudnościach. 13. Lawenda – korzystnie wpływa na układ nerwowy, wykazuje pobudzające działanie w przypadkach wyczerpania, działa uspokajająco, łagodzi stres. Przydatna przy zaburzeniach samopoczucia i snu oraz w stanach niepokoju. Łagodzi nerwowe podrażnienia żołądka, wzdęcia oraz nerwowe dolegliwości jelitowe. 14. Lucerna siewna – zawiera witaminy A, B1, B6, B12, C, P, K1 i E, żelazo, wapń, magnez, mangan, sód, potas, fosfor i krzem oraz niezbędne aminokwasy. Obniża poziom cholesterolu i jego jelitową absorpcję; podwyższa wydzielanie naturalnych steroidów i kwasów żółciowych, chroniąc przed arteriosklerozą; pobudza regresję miażdżycy. 15. Lukrecja – korzystnie wpływa na układ hormonalny. Leczy dolegliwości żołądkowe (wrzody żołądka i dwunastnicy), wzmacnia czynności trawienne i metaboliczne oraz wspomaga przyswajanie składników odżywczych. Wykazuje właściwości krwiotwórcze, przeciwzapalne, detoksykacyjne i odtruwające. Ma też bezpośredni wpływ na potencję. 16. Męczennica cielista – część nadziemna tej rośliny jest wykorzystywana do celów relaksacyjnych, znacznie obniża poziom stresu, zwalcza uczucie strachu, pomaga na bezsenność, łagodzi dolegliwości psychiczne związane z dojrzewaniem, ciążą i menopauzą. Wspomaga leczenie astmy oskrzelowej. 17. Miłorząb dwuklapowy – zawiera ginkgolidy i flawonoidy, poprawia krążenie obwodowe i centralne. Wspomaga leczenie alergii, zaburzeń czynności mózgu z objawami towarzyszącymi (zawroty głowy, szum w uszach, bóle głowy, osłabienie pamięci, zmienność nastrojów i lęki). Zwalnia zmiany degeneracyjne serca, naczyń krwionośnych, wzroku, słuchu i innych organów. 18. Morszczyn pęcherzykowaty – zawiera duże ilości jodu niezbędnego dla prawidłowego funkcjonowania tarczycy. Wspomaga leczenie
otyłości, nadwagi, zwapnienia tętnic, zaburzenia trawienia, zapalenia pęcherza moczowego. Stosowany jako środek „czyszczący krew” i obniżający poziom cholesterolu. 19. Pieprzowiec owocowy – zawiera karotenoidy oraz witaminy C i E. Ma działanie przeciwutleniające. Jest zalecany w niestrawności i przy utracie apetytu. Leczy reumatyzm i zapalenie stawów. Wspomaga układ krążenia. Obniża stopień odczuwania bólu. 20. Rdest wielokwiatowy – środek tonizujący, działa wzmacniająco na czynność nerek i wątroby. Zmniejsza poziom cholesterolu. 21. Sadziec przerośnięty – stymuluje białe ciałka krwi skutecznie niszczące drobnoustroje chorobotwórcze. Leczy zakażenia wirusowe i bakteryjne. Wyciągi z sadźca pobudzają receptory smakowe, poprawiają apetyt i trawienie. Wykazuje działanie immunostymulujące. 22. Skrzyp zimowy – zawiera liczne związki mineralne, szczególnie krzem i wapń. Wspomaga leczenie reumatoidalnego zapalenia stawów i schorzeń tkanki łącznej. Pomaga przy chorobach wrzodowych i przyspiesza proces gojenia ran. Zwiększa absorpcję wapnia przez nasz organizm. 23. Tymianek pospolity – ma działanie bakteriostatyczne, bakteriobójcze, rozkurczające i pobudzające wydzielanie z gruczołów. Wykazuje właściwości przeciwskurczowe i wykrztuśne. Jest znakomitym naturalnym środkiem dezynfekcyjnym. Wykorzystuje się go w fitoterapii schorzeń układu oddechowego. 24. Wąkrota – leczy choroby serca, astmę, zaburzenia wzroku. Stosowany jako środek przydatny w stanach wyczerpania, przy bezsenności i nadciśnieniu. Ma zdolność stymulowania komórek mózgu, podnosi poziom koncentracji i poprawia pamięć. Pomaga w zaburzeniach snu i działa tonizująco na cały organizm. 25. Żeń-szeń koreański – wywiera korzystny wpływ na centralny układ nerwowy, kondycję fizyczną, działanie układu sercowo-naczyniowego. Ma działanie hormonalne i przeciwbakteryjne. Stosowany jest jako środek tonizujący dla wzmocnienia i pobudzenia przy spadku koncentracji lub sprawności, w stanach zmęczenia, osłabienia i w rekonwalescencji. 26. Żeń-szeń syberyjski – korzeń tej rośliny usuwa zmęczenie i wyczerpanie, poprawia samopoczucie, korzystnie wpływa na funkcję wątroby i metabolizm węglowodanów. Reguluje temperaturę i ciśnienie krwi oraz funkcje układu sercowo-naczyniowego. Środek przeciwstresowy i ogólnie wzmacniający. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Kult jednostki Jest taka zabawa: popatrz i odgadnij, czym różnią się te dwa rysunki? Zmodyfikujmy ją nieco: przeczytaj i powiedz, czym różnią się poniższe wiersze? I po czyjej śmierci te frazy tak szlochają? A oto fragmenty do porównania… Numer jeden: Posłuchaj, synu, to był ktoś jak dąb wyniosły, Jak dąb wspaniały... Dzień zapamiętaj, choć niedorosły Jesteś i mały. (…) Wyjaśniał przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Jeżeli epoka piętrzyła problemy, jeśli naszym myślom stawało się ciemniej, On wiedział, kiedy zaświecić nam swoją mądrością. Rozlegał się wówczas jego głos, a był to tak prosty i mądry, że nazajutrz inaczej patrzyliśmy na świat. (…) A gdy umierał, to tak jakby umierał z nim cały świat To tak, jakbym i ja umarł, a ze mną cały glob (…) Numer dwa: Twoje serdeczne spojrzenie sprawia że chce się żyć kolejne pokolenia będą Cię wielbić i czcić. (…)
On umierał – płakał świat krótki oddech śmierć dławiła stanął czas (…) i tylko oczy tęsknie patrzyły w magiczny punkt ale ON nie wstał ręki nie uniósł. No i wróćmy do zadania. O kim mówią, kogo opiewają te utwory? Po czyjej śmierci „płakał świat” w obu zestawach? Niełatwy problem – powiecie. No to podpowiem: wersy w zestawie pierwszym i drugim dzieli sześćdziesiąt lat, czyli cała epoka, a może i ze dwie. Cieplej? Owszem – jeden jest o Stalinie, drugi o Janie Pawle. Lecz który jest który? Taki jestem mądry, bo akurat przypadkowo wiem, ale przyznacie, że na pierwszy rzut oka, a nawet na drugi i trzeci, odróżnić nie sposób. Spieszę zatem poinformować, że część pierwsza jest o Józefie Wissarionowiczu, a druga – o Karolu Wojtyle. Zgodzicie się jednak, że z powodzeniem można by zamienić kolejność i nikt by nie spostrzegł: to samo bezkrytyczne bałwochwalstwo, boskie uwielbienie, czołobitność niewolnika. Że co? Że śmiem porównywać JPII i Stalina? Otóż wcale panów tych nie porównuję. Uchowaj Boże! To, co wypisywano o jednym i drugim, o nich samych nie świadczy ani źle, ani dobrze. Świadczy za to o nas. I to jak najgorzej. W tym przypadku nie do końca jest istotne,
kto stoi na cokole, pod którym bijemy czołem lub klękamy. Gesty są te same, ludzie ci sami i tylko lokatorzy piedestałów się zmieniają. I rzecz cała nie dotyczy tylko nas – Polaków. We wstydliwej niepamięci przechowuje dziś świat, że o pierwszym „półbogu” z najwyższym uwielbieniem pisali i R. Rolland, i J.P. Sartre, i nawet Feuchtwanger o stalinowskim państwie mówi, że takiej prawdziwej demokracji nie znalazł nigdzie na świecie. A G.B. Shaw twierdził, iż więźniom w gułagach Stalina jest tak dobrze, że nie chcą się z nich ruszać, nawet gdy skończy im się wyrok (sic!). A teraz współcześni apologeci (np. Antonio Socci) całkiem poważnie opisują, jak Wojtyła kontaktował się bezpośrednio z Matką Boską i leczył tłumy samym tylko spojrzeniem. Powiecie Państwo, że to jakieś wynaturzone rojenia ogłupiałych intelektualistów? Może i tak. Niestety, nic się pod tym względem nie zmienia. Twoje serdeczne spojrzenie sprawia że chce się żyć kolejne pokolenia będą Cię wielbić i czcić. Jeszcze raz przytaczam cytowany wcześniej czterowiersz. Gdybyście nie wiedzieli, postawilibyście – nawet niewielką kwotę – na osobę, której słowa te dotyczą? Ja nie.
Ale zmierzam do czegoś zgoła innego. Czegoś najbardziej przygnębiającego. Oto coś, co nazywa się Centrum Myśli Jana Pawła II, organizuje wspólnie z Ministerstwem Edukacji Narodowej (!!!) przedsięwzięcie pod nazwą „Zbuduj z Lolkiem most na placu Piłsudskiego” w Warszawie. O co chodzi? Organizatorzy piszą o tym tak: „Dzieci, które urodziły się w 2005 roku – w roku śmierci Jana Pawła II – kończą teraz przedszkole i zaczynają edukację w szkole. Dzieci te nie miały okazji poznać Jana Pawła II za jego życia. Być może znają go z telewizji, z opowieści rodziców, możliwe, że nigdy wcześniej o nim nie słyszały. Kim dla nich jest starszy mężczyzna w białym ubraniu, papież, który lubił dzieci i miał z nimi świetny kontakt?”. Z dalszej lektury założeń imprezy (1–2 kwietnia) dowiadujemy się, że wezmą w niej udział najmłodsze klasy zgłoszonych podstawówek (całe) i najstarsze grupy przedszkolne (także całe). „Każda grupa, licząca około 20 sześciolatków, spędzi na placu Piłsudskiego 40 minut. Na końcu swojej podróży dzieci wyślą paczki, nad którymi pracowały od marca, do szkół i przedszkoli w Polsce i na świecie. Otrzymają je dzieci w miejscowościach, które w trakcie swoich pielgrzymek odwiedzał Jan Paweł II. W ten sposób oprócz jednego, warszawskiego mostu, powstanie wiele innych mostów biegnących od dziecka do dziecka”. Czy można odmówić? Czy jakaś mama albo jakiś tata może powiedzieć NIE? Regulamin całkowicie pomija tę kwestię, a ja sądzę, że odważy się
25
– jeśli w ogóle ktoś się odważy – bardzo niewielu. Tak jak kiedyś. Tak jak wtedy, gdy niewysłanie dziecka na akademię „ku czci” traktowane było jako akt wrogości, czyli skrajnej desperacji. Albo głupoty. W czasopiśmie dla rodziców i nauczycieli „Rodzina i Szkoła” z roku 1952 można było przeczytać zalecenia metodyczne. Otóż malcom należało czytać bajki o Leninie. Na przykład o tym, że podczas polowania Lenin odmówił strzelenia do lisa, bo zrobiło mu się zwierzątka szkoda. 60 lat później – w innych (?) zaleceniach metodycznych dołączonych do opisywanego projektu – czytamy, że dzieciom warto opowiedzieć bajkę o Karolku, który grał w piłkę. Z małym ŻYDEM Klugerem. I uwaga: „Bywało nawet i tak, że bramki drużyny żydowskiej bronił właśnie Lolek”! W pierwszym i w drugim przypadku opowiastki mają zbudować w małych główkach obraz dobrych, szlachetnych ludzi: jeden nie zabił lisa, drugi był nawet wspanialszy – bawił się z Żydem! Ale czas mocno przyspieszył. Indoktrynacja także. Dzięki internetowi na stronie www.most.centrumjp2.pl sześciolatki mogą zagrać w grę (bardzo zalecana przez Ministerstwo Edukacji), podczas której mogą pomóc Lolkowi przygotować ołtarz do mszy, przebyć z nim drogę od narodzin do papiestwa, a nawet interaktywnie nauczyć się Lolkowej matematyki! Jaka to matematyka? A taka, że po dodaniu i odjęciu wszystkich liczb dziecko otrzymuje wynik – datę śmierci Karola Wielkiego. Stalinowscy nauczyciele o czymś takim mogli tylko pomarzyć. MAREK SZENBORN
26
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
RACJONALIŚCI
N
iektórzy poeci zostali przedwcześnie i niesłusznie zapomniani. Przejeżdżając przez Dzbenin (woj. mazowieckie), możemy zobaczyć, że tamtejsza szkoła podstawowa nosi imię Mieczysława Czechowskiego – malarza i poety. – Poety? Pierwszy raz słyszę – powie stu na stu podróżnych. – Co on napisał? Co pisał? Ot, na przykład taką „Bajkę”.
Okienko z wierszem Spod łopuchów osrebrzonych i bylic duszki wyszły na bocianich nogach w pole, szukać zmyślonego Boga, i zbłądziły w sny puszyste i zieleń. I Bóg przyśnił się im na wierzbie fujarkowej z brodą pełną pliszek i motyli, ale oczy wielkie miał i złote jak u sowy, a na głowie biały wieniec z lilii. Powiał bór w puste pole na me smutki, o, niedobre, o nietrwałe sny mysie. I Bóg skrył się do czarnej dziupli i samotny – sam sobie śni się. *** Popielnik, żalnik. Nie żałuj – popioły są życiodajne i pracuje ziemia. Świat się odmienia i rzeczy ze słońcem wschodzą, i schodzą rzeczy zużyte – takie życie taka kolej rzeczy transsyberyjska w nicość. A jednak coś zostaje, Żałosna pociecha dla nas. Zostaje ziarno z nas – Możliwość reprodukcji. A Bóg się obrócił plecami i zataił wszystko.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Żarcie, głupcze Polska polityka schodzi na jedzenie. Jakie – zależy od opcji. PiS stawia na zakupy żarcia. PO – na drugie śniadanie. Naturalnie mistrzów, bo tylko takie łechce próżność premiera. Żywieniowe misterium odbywa się w blasku fleszy i przy furkocie kamer. Ku wątpliwej uciesze obywateli III RP. Pierwsze symptomy nadejścia ery medialnego żarcia pojawiły się w kampanii wyborczej 2005 roku. Telewizyjny spot z pustoszejącą lodówką okazał się hitem na miarę zwycięstwa PiS. W 2007 roku, podczas telewizyjnej debaty Tusk–Kaczyński, szef Platformy Obywatelskiej przepytał ówczesnego premiera, o ile podrożały w ostatnim czasie ziemniaki, jabłka, kurczaki i chleb. Jarosław Kaczyński nie wiedział. Na swoją zgubę. W czwartym roku rządów koalicji PO-PSL przypomniał sobie tamto pytanie i uznał, że obecny premier też się na nim poślizgnie. Z własnego doświadczenia wiedział, że prezesi Rady Ministrów codziennych zakupów z zasady nie robią. Dla spotęgowania medialnego efektu wystąpił nie jako gadająca głowa czy bloger, za którego się od niedawna uważa, ale jako klient spożywczego. Sztab wybrał mu sklep w stolicy przy ul. Żwirki i Wigury. Z dala od Żoliborza, gdzie Kaczyński mieszka, ale ponoć świetnie położony logistycznie. Cokolwiek miałoby to oznaczać.
Prezes PiS wkroczył do sklepu w towarzystwie swojej zastępczyni Beaty Szydło oraz posłów Błaszczaka i Hofmana. Włożył do koszyka chleb, cukier, jajka, ziemniaki, jabłka, kurczaka i mąkę. Zapłacił 55,60 zł. Rachunek uznał za dostatecznie wysoki do wzięcia odwetu na Tusku. Zamiast zmartwić się rzeczywiście wysokimi cenami, z satysfakcją oświadczył, że to ponad dwukrotnie więcej niż przed czterema laty. Wtedy, jak pamiętamy, cen nie znał, ale najwyraźniej już poznał. Radość z przyłożenia rządowi nie przetrwała nawet konferencji prasowej. W odpowiedzi na dziennikarski zarzut, że wybrał sklep wyjątkowo drogi, Kaczyński bezmyślnie palnął: „Oczywiście, moglibyśmy iść do Biedronki, ale Biedronka to jest jednak sklep dla najbiedniejszych”. I zaczęła się afera. Klienci tej największej w Polsce sieci dyskontów (1650 sklepów) poczuli się dotknięci. A jest ich naprawdę wielu. Ponad 60 procent konsumentów przyznaje, że w ciągu ostatniego półrocza przynajmniej raz robiło zakupy w Biedronce. „Akcja zakupy” okazała się totalną klęską. Nie tylko Jarosława Kaczyńskiego. Także posłanki Szydło, która – podobnie jak jej szef – nie ma pojęcia o cenach podstawowych artykułów żywnościowych, bo ich na co dzień po prostu nie kupuje. I nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby nie pomysł
z fałszywymi zakupami. Jedyna pociecha, że może fałszywe, jak kradzione, też nie tuczy. W odróżnieniu od Jarosława Kaczyńskiego, który zaprezentował się jako zwolennik skromnych potraw przyrządzanych w domu, premier Tusk wybrał śniadanie w TVN24. Ściślej – „Drugie śniadanie mistrzów”. Trwało półtorej godziny. Na stole banany, a w kuchni dywany – jak śpiewano w przedwojennej piosence. Z premierem śniadali: Zbigniew Hołdys, Paweł Kukiz, Tomasz Lipiński i Marcin Meller. Przy telewizorach – 919 632 widzów. Tusk ratował spadające notowania rządu i PO starymi chwytami. Straszył powrotem PiS („Nie można wykluczyć, iż wybory parlamentarne wygra Jarosław Kaczyński”). Zgodnie z dawną kelnerską taktyką „nie ja, to kolega”, twierdził, że nie udało się zrealizować wyborczych obietnic nie z winy rządu, tylko podległych mu jednostek. Wreszcie pokazał się jako ludzki pan, który nie zredukował zatrudnienia urzędników. Prowadzący program uznał, że „premier ma jaja”. Większość – że raczej kawał z niego… Tak czy inaczej, wszyscy co nieco podjedli. A na wybory parlamentarne i PO, i PiS mają już gotowe hasło: „Żarcie, głupcze”. Dobre, bo Polak jak głodny, to zły, a jak się naje, to śpi. A wtedy butę i arogancję polityków może brać za zły sen. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Zamach na polskie szkoły Po przeczytaniu artykułu „Szkolny błąd” („FiM” 9/2011) przeżyłem wstrząs. Wszystko wskazuje na to, że szkoły są kolejnym celem Kościoła. Po wyłudzeniu przez pretorianów JPII wielkiego, nienależnego Kościołowi majątku, po osiągnięciu wpływu na nasze tchórzliwe władze, kupowaniu w Kościele mandatów posłów i radnych, zagarnięciu tysięcy hektarów lasów, czas przyszedł na całkowite przejęcie szkolnictwa przez kler Krk. Zamykanie szkół ma właśnie to na celu. Zlikwidowane szkoły po niedługim czasie i remoncie budynków będą oddawane Kościołowi i jego zakonom. Koszty ich utrzymania – wielokrotnie większe – ponosić będą samorządy i Państwo. Będzie się w nich kształcić miernych, biernych, ale wiernych poddanych dla watykańskiego, zbrodniczego, ogłupiającego naród Kościoła. Likwiduje się liczne szkoły, ale placówki katolickie dotowane przez państwo są nie do ruszenia. Podobnie jest w wojsku: likwiduje się jednostki wojskowe i całe garnizony, ale kapelani i kaplice pozostają, a często w czasie likwidacji jednostek przystępuje się do budowy nowego kościoła lub kaplicy. Aby ich Bóg miał gdzie mieszkać. Taka praktyka to nic innego, tylko dalsza, zacieśniona współpraca funkcjonariuszy watykańskich z naszymi kolaborantami, ukrywającymi się za wszelkiego rodzaju immunitetami, dla których pierwszoplanowym zadaniem jest fałszywa, publiczna modlitwa, łamanie uroczyście składanych przysiąg i ślubowań, szlajanie się za krzyżami. Państwo i Naród są na dalszych pozycjach. I jeszcze obrona oszustów z Komisji Majątkowej. Władza zachowuje się arogancko w stosunku do obywateli, a od nas się wymaga delikatności w formułowaniu wypowiedzi. Tak się dzieje dlatego, że u nas nie ma demokracji, ale jest ustrój nazwany przeze mnie rzymskokatolickim feudalizmem demokratycznym. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Zjazd w Lublinie Zapraszamy członków Racji PL na Lubelszczyźnie oraz sympatyków partii na zjazd wyborczy, który rozpocznie się o godz. 11.00 w niedzielę 17 kwietnia 2011 roku w lubelskiej siedzibie SLD przy ulicy Beliniaków 7 w Lublinie.
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
Mężczyzna przychodzi do banku: – Chciałbym, ku*wa, założyć własne konto w tym j*banym banku! – Co proszę?! – Chciałbym, ku*wa, założyć własne konto w tym j*banym banku! Jak jesteś głucha, dziwko, to dawaj mi tu szefa! Przychodzi kierownik, a ponieważ zna sprawę, pyta zdenerwowanym głosem: – W czym mogę pomoc? – Chciałbym, ku*wa, założyć własne konto w tym j*banym banku! – A ile chciałby pan wpłacić? – 3 miliony. – I ta dziwka robiła panu jakieś problemy?! KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) co do ciepłego płaszcza ma lina?, 4) resztki z pańskiego stołu, 8) ta pustynia w Azji wciąż większa się robi, 9) papież w czapce, 11) małe to łatwizna, 13) ilość jak na lekarstwo, 15) miotłę musi mieć, 16) ryba w solance, 17) co podejmuje gracz w kasynie?, 19) pestka w gardle, 20) gacie na wacie, 21) staw na miarę, 23) tną golasa na wczasach, 26) sportowiec niezawodowiec, 28) o balach na falach, 31) prosto z ambony idzie do żony, 33) wieża bez dachu, ale z kolumnami, 34) przy nim konie ciężko dyszą, 36) powinien mieć pokrycie, z czekolady, 37) kompozytor znany, w klubach i pubach, 38) szatan z rana plus śmietana, 40) kto go w nocy nie zasłania, zachęca do podglądania, 41) nim patrzysz spode łba, 42) teraz w Watykanie nic już za nie nie dostaniesz, 44) bywa czasami z szeryfami, 45) tak nazywamy człowieka z daleka. Pionowo: 2) niezbyt znany kraj obok Ghany, 3) od jego wysokości zależy chęć do miłości, 5) grat, którego nie chcesz mieć, 6) co się podoba narciarce w oszuście?, 7) z nią niestraszna angina, 10) w galarecie ją znajdziecie, 12) w taborze je zobaczyć możesz, 14) nie łopata, a śnieg zamiata, 15) jędrne i młode pod zwiewną halką, 16) utwór z Oslo, 18) zatacza się, mniej więcej, 20) myje się po jedzeniu, 22) w nim się haruje na spłatę rat, 24) posiada kość – wpływowy gość, 25) ptaszki z paczki, 26) czuły łucznik, 27) dziadek sobie z nim poradzi, 28) zielona – czeka po zwolnieniu, 29) to nie są zalety, niestety, 30) zuchwalcy ją mają, 32) danie z kostek, 35) gdy zamiast piwa podadzą ci sok, 37) tam kwiatki i mokre szmatki, 39) co bagażowy taszczyć gotowy?, 41) rozsyłane w świat, 43) co to za znak, któremu głosu brak?
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
5 etapów wnikania alkoholu w organizm STADIUM PIERWSZE – MĄDRY Nagle stajesz się ekspertem z każdej dziedziny. Wiesz, że wiesz wszystko i chcesz przekazywać swą wiedzę każdemu, kto cię wysłucha. W tym stadium masz zawsze rację. No i oczywiście osoba, z którą rozmawiasz, nigdy jej nie ma. Rozmowa (kłótnia) jest bardziej interesująca, kiedy obie osoby są w stadium MĄDROŚCI. STADIUM DRUGIE – PRZYSTOJNY Wtedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś najprzystojniejszą osobą w barze, wszystkim się podobasz i każdy chciałby z tobą porozmawiać. Pamiętaj, że jesteś już MĄDRY, a więc możesz porozmawiać z każdym na każdy temat. STADIUM TRZECIE – BOGATY Nagle stajesz się najbogatszą osobą na świecie. Stawiasz drinki wszystkim w barze, ponieważ pod barem stoi twoja ciężarówka – pełna kasy. Na tym etapie robisz również zakłady, a ponieważ ciągle jesteś MĄDRY, to wygrywasz. Nieważne, ile obstawiasz, ponieważ jesteś BOGATY... No i stawiasz drinki wszystkim, którym się podobasz. W końcu jesteś NAJPRZYSTOJNIEJSZĄ osobą na świecie. STADIUM CZWARTE – KULOODPORNY W tym stadium jesteś gotów bić się z kimkolwiek, zwłaszcza z osobami, z którymi się zakładałeś lub kłóciłeś. A to dlatego, że nic nie może cię zranić. No i nie boisz się przegranej, ponieważ jesteś MĄDRY, BOGATY, no i PIĘKNIEJSZY niż cała ta hołota kiedykolwiek była! STADIUM PIĄTE – NIEWIDZIALNY Jest to ostatnie stadium pijaństwa. Możesz wtedy robić wszystko, ponieważ nikt cię nie widzi. Tańczysz na stole, żeby zaimponować tym, którzy ci się podobają, no a pozostali tego nie widzą. Jesteś też niewidzialny dla tych, którzy chcieliby się z tobą bić. Możesz iść przez ulicę, śpiewając ile sił, ponieważ nikt cię nie widzi i nie słyszy, a ty jesteś. ~ ~ ~ Rozmawia dwóch kumpli: – Aby zadowolić żonę, rzuciłem picie, palenie i karty. – No to na pewno jest szczęśliwa? – A tam! Wściekła chodzi. Za każdym razem, jak mordę otworzy, dociera do niej, że nie ma się czego przyczepić. ~ ~ ~ Jaka jest różnica pomiędzy mężczyzną a wielbłądem? Wielbłąd może pracować 8 dni bez picia, mężczyzna może pić 8 dni, nie pracując... ~ ~ ~ Kobieta: – Czy kochasz mnie tylko dlatego, że mój ojciec zostawił mi fortunę? Mężczyzna: – Ależ skąd, skarbie, kochałbym cię tak samo, bez względu na to, kto zostawiłby ci fortunę... 1 7
4
3
2
13
12
17
10
9
8
11
6
5
4
19
18
3
22
21
1
16
15
14
23
20
24
10
25 31
5
33
32
36
6
37 41
38
34
35 40
39
8
7
30
29
28
27
26
42
43
45
44 9
2
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 11/2011: „Jeśli uważasz, że kobiety to słaba płeć, spróbuj w nocy przeciągnąć kołdrę na swoją stronę”. Nagrody otrzymują: Marek Sawicki z Wydmin, Anna Skrzek z Lipska, Elżbieta Bryła ze Szczecinka. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Historia od nowa
Pomnik w Wadowicach i nowy uczestnik tragedii katyńskiej Fot. T.T.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 13 (578) 1–7 IV 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
N
ajstarsze znane nam pornograficzne malunki sięgają epoki paleolitu. Od tamtej pory jest już tylko ciekawiej. ~ Termin „pornografia” narodził się w starożytnej Grecji – od słów porné i gráphõ. Mianem porneia określano wówczas najtańsze prostytutki, traktowane gorzej niż niewolnicy. Gráphõ znaczy „pisać” lub „rysować”. Pornografia była więc quasi-artystycznym, obrazkowym lub literackim, przedstawieniem prostytutki najniższego sortu. ~ Pod koniec XIX wieku francuska aktorka Luise Willy wystąpiła w filmie ubrana w prześwitującą koszulę nocną. W 1897 roku w filmie „Po balu” po raz pierwszy pokazano panią zupełnie rozebraną. Te szokujące sceny określano jako pornograficzne. W XX wieku filmowcy już wiedzieli – nic tak nie przyciąga widza jak golizna i sceny łóżkowe. Pierwszy stricte pornograficzny film nakręcono w roku 1908. ~ Według analiz Williama Roslera, autora książki „Współczesne kino erotyczne”, filmy porno w latach 1920–1950 opierały się na kilku sprawdzonych scenariuszach, na przykład: włamywacz znajduje śpiącą i samotną panią domu; lekarz zbyt skrupulatnie bada swoją pacjentkę; dziewczynę z farmy inspirują kopulujące zwierzęta; naga pani zażywa rozkosznej (dosłownie) kąpieli w pianie.
CUDA-WIANKI
Było sobie porno ~ Jeszcze kilka lat temu filmy pornograficzne mogły poszczycić się namiastką scenariusza. Porno przyszłości – jak twierdzą eksperci – będzie pozbawione dialogów i fabuły. Ma być krótko i treściwie – same epizody, które będzie można zamieścić w internecie. Wszystko dlatego, że współczesny człowiek nie ma czasu na długie oglądanie.
~ Dostępność pornografii nie przyczynia się do zwiększenia liczby przestępstw seksualnych. Przeciwnie! Już badania przeprowadzone w latach 70. w Danii, gdzie zniesiono
ograniczenia związane z pornografią, wykazały znaczący spadek tego typu przestępczości. A to dlatego, że różowe filmy pomagają rozładować napięcie wszystkim seksualnie nadpobudliwym. ~ Profesor Simon Lajeunesse z Uniwersytetu w Montrealu zaplanował gruntowne przebadanie psychiki 20-letnich mężczyzn, którzy nigdy nie oglądali pornosów. Musiał zmienić temat badawczy, bowiem… żadnego takowego nie znalazł. Większość współczesnych 20-latków pierwszy kontakt z pornografią miała ok. 10 roku życia. Lajeunesse podsumował, że mimo wszystko „żaden z badanych mężczyzn nie miał zaburzeń seksualnych. Pornografia nie zmieniła ich sposobu patrzenia na kobiety”. ~ To, co uznajemy za tzw. twardą pornografię, uzależnione jest od obszaru kulturowego. W Japonii na przykład do niedawna nie pozwalano rozpowszechniać wizerunków, na których widać włosy łonowe. Obrazki z wydepilowanymi genitaliami uznaje się za bardziej przyzwoite. JC