P i S ODPOWIEDZIALNY ZA KATASTROFĘ TU-1154 Â Str. 3 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 14 (579) 14 KWIETNIA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Zazdrość, zdrada, może porzucenie, kłótnia kochanków, afekt i… tragiczna śmierć. Toż to powielany na tysiące sposobów banał – powiecie. Może, ale nie dla 18-letniego Eryka z Piły i jego ofiary – 39-letniego księdza Krzysztofa. Lecz czy ofiary (na zdjęciu) Â Str. 7 nie są tu dwie?
 Str. 11
 Str. 13
ISSN 1509-460X
 Str. 25
2
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY W czasie jesiennej kampanii wyborczej na rozkaz Jarosława K. zostanie utworzony Komitet Obrony Wyborców. Jego zadaniem ma być pilnowanie wszystkich komisji wyborczych przez zaufanych ludzi. Ciekawe, skąd w atmosferze ciągłej podejrzliwości prezes PiS weźmie 25 tysięcy zaufanych kolesiów?
Strategia
79 procent Polaków chce wysłać Kaczyńskiego przed oblicze sądu za słowa o Ślązakach. A 20 procent nie chce. I tak ma być, bo inaczej wrzask się rozlegnie, że w Polsce uciskane są mniejszości. Po premierze filmu Anity Gargas o katastrofie smoleńskiej pt. „10.04.10” Kaczyński oświadczył licznie zgromadzonym dziennikarzom, że „teraz trudniej będzie kłamać”. Zali miałoby to oznaczać, że prezes PiS na zawsze zamilknie? 68 proc. Polaków (badania SMG KRC) jest przeciwnych budowie pomnika Lecha Kaczyńskiego w stolicy. Co czwarty respondent jest „za”. Niestety, to te 25 proc. wrzeszczy i zionie nienawiścią pod krzyżem (teraz pod pałacem), a zastraszone dwie trzecie siedzi w domach. Tych ostatnich zapraszamy 10 kwietnia na Krakowskie Przedmieście – redakcja „FiM” tam będzie! „W kontekście śmierci Lecha Kaczyńskiego nie ma mowy o męczeństwie” – powiedział Dziwisz i z mety stał się zdrajcą i wrogiem Prawdziwych Polaków. Zwłaszcza że dodał, iż Polska miała większe nieszczęścia niż to smoleńskie! Jak to większe?! – zawyli obrońcy krzyża. To potopek szwedzki był gorszy? A może jakieś tam trzy rozbiorki? Albo dwie wojenki i okupacyjka? Ależ ta świętość ostatnio potaniała. Jeszcze dwa miesiące temu jednodobowy pobyt w Rzymie na „pierwszomajowym święcie” rodzime biura podróży oferowały za 2 tysiące zł (w tym jeden posiłek). Dziś, kiedy okazało się, że na beatyfikację JPII nie wybiera się nawet 30 proc. zapowiadanej liczby pielgrzymów, Polska Izba Pielgrzymkowa i Katolicka Agencja Informacyjna zapraszają na… czterodniowe (!) pielgrzymki beatyfikacyjne (w tym zwiedzanie Padwy i Asyżu oraz trzy posiłki dziennie) za – UWAGA! – 830 złotych. Ciekawe, czy za dodatkową stówę można dostać kawałek relikwii? Ta sama KAI uruchomiła specjalną stronę www, na której miłośnicy JPII niejadący do Rzymu mogą zanosić swoje modły do Papy i Boga. KAI sugeruje nawet, jak może taka modlitwa wyglądać: „Proszę Cię Panie Boże, przez wstawiennictwo bł. Jana Pawła II o uwolnienie ze skłonności homoseksualnych”. Bo o powrót rozumu już za późno! Tablica przy ul. Mickiewicza w Warszawie, na której widnieje napis „Tu mieszkał Jacek Kuroń 1934–2004”, została zdewastowana (kolejny już raz) przez „nieznanych sprawców”. Jak to nieznanych! Podpowiadamy policji, że drani należy szukać wśród nielicznej grupy polskich ateistów! No bo czy na coś podobnego poważyli się pełni chrześcijańskiej miłości bliźniego Prawdziwi Polacy Katolicy? Ogólnopolski Instytut „Polska Racja Stanu 2010” zainauguruje swoją działalność 10 kwietnia w Sopocie. Co ma robić? „Dokończyć Dzieło!” – jak to określają założyciele. Czyli co? Zlustrować Polaków, opluć Niemców, wypowiedzieć wojnę Rosjanom? Zuzanna Kurtyka, Beata Gosiewska i przede wszystkim redaktorzy Ewa Stankiewicz i Jan Pospieszalski pospieszyli do Chicago, by tam z wielką pompą odsłonić pamiątkową tablicę „ku czci!” – wiadomo czyjej. Ale nie odsłonią, bo tablicy nie wykonano. Niezrażeni tym goście oświadczyli, że „oddanie śledztwa w sprawie śmierci głowy państwa w ręce Rosji to tak, jakby Ameryka oddała śledztwo w sprawie World Trade Center w ręce Al-Kaidy”. I dziwić się później żartom Amerykanów o Polakach… Coraz mniej wiernych uczestniczy w rekolekcjach wielkopostnych. Z roku na rok o 20 procent! Jaka jest tego przyczyna, wie Przyczyna Wiesław – ksiądz krakowski i profesor w jednym. „Bo ludzie są zapracowani” – mówi Przyczyna i spieszy z pomysłem: nie trzy, ale jeden dzień rekolekcji wystarczy, a jak i tego za dużo, to może by tak rekolekcje w internecie... My ze swojej strony proponujemy lekturę „FiM”. Tomasz Kaczmarek, znany powszechnie pod ksywą „agent Tomek”, czyli polski James Bond, ostatnio zatrudniony przez prezesa jako czyściciel kuwety kota Alika, wystartuje z listy PiS na Dolnym Śląsku (drugie miejsce na liście). Jeśli się dostanie… dostanie immunitet i uniknie więzienia za ujawnienie tajemnic państwowych (śledztwo prowadzi prokuratura) w opublikowanym wywiadzie rzece. Taki z niego agent, a tak głupio wpadł. Psychiatrzy, psycholodzy, lekarze różnych specjalności oraz egzorcyści (w sumie 60 osób z całego świata) obradowali w Watykanie nad tym, jak zapobiec panoszeniu się szatana w internecie. Lekarze, uleczcie samych siebie! Polskie portale katolickie podają newsa (bez żadnych źródeł czy dowodów!), że firma Pepsi-Cola testuje swoje produkty, wykorzystując komórki pobierane od… abortowanych dzieci. To znaczy „podobno tak robi”, ale już jest powód do walki o życie nienarodzonych. Czyżby Coca-Cola rzuciła coś na tacę? Instytuty badania opinii społecznej przepytały 33 tysiące osób z 16 krajów Europy (w tym z Polski) na temat zaufania do różnych instytucji. Okazało się, że Kościołowi papieskiemu ufa zaledwie 38 proc. respondentów. Znacznie więcej osób ufa np. strażakom. I słusznie, bo strażacy gaszą pożary, a Watykańczycy je rozniecają.
W
edług sondażu TBS OBOP, ponad 50 procent spośród osób chodzących do kościoła nie wierzy w piekło, czyściec i życie wieczne. A zatem ateistów w Polsce mamy jakieś 80 procent, gdyż tylko 40 procent Polaków praktykuje. Katolicyzm deklaratywny stał się sposobem na życie w państwie, gdzie obrzędy religijne są częścią oficjalnego rytuału. Dawniej był to udział w czynie społecznym czy pochodzie pierwszomajowym, dziś – we mszy, nabożeństwie czy apelu ku czci JPII. Wszak modlą się przed kamerami głowy państwa i samorządów, rektorzy publicznych uczelni, nauczyciele, aktorzy, prezenterzy telewizyjni i radiowi. To ja nie będę gorszy! Tyle że o żadnej wierze w Boga nie może tu być mowy. Rozmawiałem – jako ksiądz – z wieloma takimi niewierzącymi, acz gorliwymi katolikami. Jeden zapewniał mnie, że za Polskę i Kościół oddałby życie, ale… – Ale co?! – podchwyciłem. – Ale po śmierci z człowieka zostaje tylko gnój, proszę księdza, nic więcej nie ma. Niewiara w życie pozagrobowe automatycznie i faktycznie stawia takich ludzi poza Kościołem, więc o polskim społeczeństwie katolickim nie może być mowy. Przy okazji warto zauważyć, że powszechna niewiara społeczeństw w jakąś religię (np. rzymski panteon) lub ideologię (np. komunizm) prędzej czy później powodowała upadek tychże systemów... Ale na razie miliony takich właśnie Polaków katolików oficjalnie tworzą katolickie społeczeństwo, dając mandat biskupom (jako swym duchowym zwierzchnikom) do łupienia świeckiego państwa i szantażowania go katolickimi wartościami. Kariera prawie każdej ekipy rządzącej po 1980 roku kończy się wezwaniem na pomoc Kościoła. Także obecnie biskupi mają się stać negocjatorami wewnątrz polskiego porozumienia. Mają zasypać podziały, które sami wywołali. Co tym razem przy okazji wyłudzą? Partyjni spin doktorzy i specjaliści od public relation mogliby się wiele nauczyć od kościelnych psychomanipulatorów wykształconych przez Opus Dei. Zabrali się oni ostro do pracy, głównie w mediach (według „Gościa Niedzielnego”, większość stypendystów papieskiej fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” trafiło do pracy w kancelarii Lecha Kaczyńskiego i do TVN). Najpierw zaczęli nakręcać spiralę narodowego uniesienia przed beatyfikacją JPII. Ma ona po raz kolejny wykazać, że Polak=katolik, a wszyscy Polacy są jednością. Kto ma inne zdanie, jest obcy i zły. Jednocześnie przygotowują się do zachwiania owej jedności podczas obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Zresztą od roku w tej sprawie jątrzą i dzielą, czego Wawel i „krzyż smoleński” są najlepszymi dowodami. Ale na szczęście duchowni pomogą odbudować ducha jedności w narodzie! 1 maja dziobami swoich papug – polityków i dziennikarzy – będą mówić o NIM, bo tylko ON – tym razem w cudowny sposób, bo zza grobu – potrafi pogodzić Polaków. Biskupi mają świadomość, że jest to wymarzony moment na poprawienie swoich notowań i przejęcie inicjatywy. Jak zwykle pod hasłem dobra wspólnego, wykorzystując podgrzaną przez siebie narodową histerię związaną z beatyfikacją JPII oraz obchodami nauczki (z nieba) smoleńskiej, chcą
znów zabłysnąć jako jedyne autorytety i zbawcy narodu. Po co? Aby z tej pozycji wymusić na rządzie swój udział w kreowaniu programu polskiej prezydencji w UE, a także umocnić na jesieni podział sceny politycznej na dwie silne prawice: PiS i PO. To teraz ich priorytety. Podobnie biskupi zagrywali wiosną 2005 roku, kiedy umierał JPII. Przy pomocy swoich agentów w mediach, tj. transmisji telewizyjnych, „świeckich” komentarzy i świadectw, przekonywali, że CAŁY naród czuwa przy łożu śmierci Największego Polaka. Wytworzono wówczas taki nacisk psychiczny na innowierców i ateistów, że ci bali się przyznać do swoich poglądów. Pamiętacie wypowiedzi aktywistów SLD z tego okresu? Ja pamiętam. To właśnie na tej fali PiS i PO wygrały wybory jesienią 2005 roku. Zgodnie z obecnym planem, liczyć się ma tylko różnobarwna prawica. Klerykałowie mają posiąść niepodzielną władzę na zawsze. Nurt antyklerykalny na zawsze ma się stać marginesem. Lekiem na całe zło Polaków – na awantury w domu, choroby (czyt. niedomagania służby zdrowia) czy dziurawe ulice – stanie się teraz modlitwa do JPII błogosławionego. To zawsze działało, bo rozgrzeszało i ułatwiało życie. Skoro modlitwa do papieża ma mi pomóc, to super, bo teraz ON za mnie wszystko załatwi. Modlitwa zwalnia od myślenia, a myślenie to wysiłek, po co więc go sobie dokładać! Spowiedź zmazuje winy i można ją powtarzać w nieskończoność... Takiego rozumowania nauczono pokolenia polskich parafian. I na tym biskupi chcą ufundować nową Polskę. Na powszechnej nieodpowiedzialności. W strategii przygotowanej przez duchownych i ich świeckich parobków są jednak pewne rysy. Rok 2011 to jednak nie rok 2005. Po raz pierwszy swój głos będzie oddawać ponad 2 miliony ludzi, dla których nie ma innych czasów niż te z telefonem komórkowym i internetem. Traktują oni religię co najwyżej jako przejaw kultury. Minionej. Są to wyborcy mobilni i niezależni. Odrzucają wszelkie próby narzucania mód i zachowań. Ważny jest tylko głos ich środowiska. A tam Kościół się nie liczy. Liczne popularne wśród młodych stacje TV czy portale redagowane są za granicą. Dotarcie do informacji o skrywanych aspektach pontyfikatu JPII jest znacznie łatwiejsze niż 6 lat temu. Co się jednak stanie, kiedy ziści się czarny scenariusz i biskupi znów przejmą inicjatywę? Będą narastać nastroje populistyczne i skrajnie prawicowe, a Polska przestanie się liczyć na mapie UE. Wybór na scenie politycznej zostanie ograniczony do prawicy konserwatywno-liberalnej oraz prawicy konserwatywnej. Gowin wyzna wreszcie miłość Kaczyńskiemu. Biskupi będą trząść władzą, a władza będzie trząść trzosem przed każdą sutanną. Ideowe lewicowe i liberalne elity oraz racjonalnie myślący obywatele mogą temu zapobiec. Czy jednak elitom tym – politycznym, gospodarczym i medialnym – wystarczy odwagi, by bronić normalności? W 1997 roku Polska stała przed szansą wyboru wielkiej koalicji UW i SLD. Ale przywódcy tej pierwszej woleli wybrać historię. Rząd UW i AWS tylko umocnił Kościół. Jak stanie się tym razem? JONASZ
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
W
iadomo już ponad wszelką wątpliwość (rzecz nie dotyczy oczywiście ludzi cierpiących na „syndrom Macierewicza”), że katastrofa smoleńska nie była efektem zamachu terrorystycznego. Definitywne zamknięcie tego wątku śledztwa ogłoszono 1 kwietnia podczas specjalnej konferencji prasowej z udziałem prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, naczelnego prokuratora wojskowego gen. bryg. Krzysztofa Parulskiego i szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk. Ireneusza Szeląga. Decyzję podjęto w oparciu o zeznania kilkunastu polskich specjalistów z Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów (badali wrak samolotu i kategorycznie wykluczyli możliwość wybuchu jakiejś bomby) oraz ekspertyzy: ~ Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych (parametry paliwa zatankowanego do rządowego Tu-154 były prawidłowe); ~ Instytutu Geologii PAN (zjawiska atmosferyczne w okolicach lotniska powstały naturalnie, więc wszelkie teorie o „sztucznej mgle” należy włożyć między bajki); ~ Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii (w miejscu katastrofy nie stwierdzono żadnych śladów materiałów wybuchowych, toksycznych ani przekraczającego normy promieniowania); ~ kryminalistyczne, przeprowadzone w laboratoriach ABW i Komendy Głównej Policji (odgłosy zarejestrowane na filmie z miejsca katastrofy nie były wystrzałami z broni palnej); ~ biegłych z Katedry Nawigacji Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie (dostarczone przez Rosjan tzw. karty podejścia lotniska w Smoleńsku nie zostały sfałszowane i zawierały prawdziwe dane o współrzędnych progu pasa startowego i lokalizacji dwóch radiolatarni służących pilotom do orientacji przestrzennej). Cóż zatem pozostało? Choć w śledztwie wciąż jeszcze weryfikowana jest hipoteza o ewentualnej usterce samolotu (z czystej ostrożności procesowej, bo według raportu MAK i dokonanych przez polską komisję ustaleń, wszystkie mechanizmy spisywały się bez zarzutu), to najbardziej istotnym kierunkiem są działania bądź zaniechania popełnione przez ludzi. Obok organizacji oraz zabezpieczenia lotu (uchybienia proceduralne, ewentualne niedociągnięcia w pracy personelu naziemnego), chodzi tu przede wszystkim o ocenę wyszkolenia pilotów i precyzyjne opisanie ich zachowań będących, według zgodnej opinii ekspertów nie szargających sobie nazwisk mniemanologią, ostatnim „klockiem” konstrukcji zrujnowanej w Smoleńsku. Zatrzymajmy się przy tym ostatnim wątku i przypomnijmy najważniejsze okoliczności (niektóre pojawiały się w naszych publikacjach,
inne wyszły na jaw niedawno), których nie zdołają „zaczarować” nawet najzręczniejsi arcykapłani z PiS-u: ~ Załoga Tu-154 już przed startem znała prognozę pogody oraz aktualną sytuację na smoleńskim lotnisku. Dodatkowe informacje o wystąpieniu nieprzeniknionej mgły otrzymywała w trakcie lotu i jedyną (według obowiązujących reguł) decyzją kapitana mógł być wybór między powrotem do Warszawy lub skierowaniem się od razu na lotnisko zapasowe; ~ Żaden z pilotów nie miał uprawnień do lądowania w istniejących warunkach, więc podjęcie choćby próby nosiło znamiona przestępstwa; ~ Do kabiny nieustannie wchodziły nie do końca jeszcze zidentyfikowane osoby towarzyszące głowie państwa, a obecny w kokpicie dowódca Sił Powietrznych generał Andrzej Błasik nie przerwał procedury
GORĄCY TEMAT przeanalizowaniu sytuacji, mając na uwadze fakt, że jestem bezpośrednio odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich osób znajdujących się na pokładzie samolotu, a wykonanie zadania postawionego przez Pana Prezydenta naraziłoby pasażerów na niebezpieczeństwo utraty życia, nie mogłem podjąć decyzji o kontynuowaniu lotu do Tbilisi (…). Lądowanie w Ganji odbyło się bezpiecznie. Podczas opuszczania pokładu samolotu Prezydent RP powiedział (cyt.) „Jeszcze się z panem policzę”. Odbyło się to w obecności szefowej pokładu”. „Ale najbardziej zabolało, jak usłyszałem, że prezydent w rozmowie z dziennikarzami na pokładzie nazwał mnie lękliwym pilotem. Do mnie to wszystko docierało poprzez personel pokładowy” – podkreślił oficer w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”. ~ ~ ~
– Kiedy w dowodzonej przeze mnie jednostce „spadł” pierwszy po zakupie samolot Su-22 (był to poziom dzisiejszego F-16), szef wojsk lotniczych załatwił sprawę w kilka minut. Ukarał dowódcę dywizji i nakazał mu ukarać jeszcze dziesięciu, bo pilot się wykatapultował, a samolot na szczęście nikogo nie zabił. Rozumował tak: skoro pilot „wysiadł” ze sprawnej maszyny, to znaczy popełniono błąd w przygotowaniu do lotów. Załapałem się na karę i nie pomogły wyjaśnienia, że byłem na urlopie, a „sprawca” został mi w tym czasie przydzielony z innej jednostki, więc nawet go nie znałem. Dziesięciu trzeba było znaleźć i basta! Od takiej Polski odeszliśmy, więc żeby nikogo nie skrzywdzić, należy uzbroić się w cierpliwość, a osądzać za rzeczywiste grzechy, nie zaś domniemane. – A czy dzisiaj można wskazać te rzeczywiste?
Oliwa wypływa Smoleńsk był konsekwencją zbiorowego mordu dokonanego na czterech pokoleniach lotniczych doświadczeń… podejścia do lądowania, choć znał sytuację pogodową; ~ Mimo prawidłowych wskazań przyrządów pokładowych oraz nadawanych przez nie sygnałów ostrzegawczych samolot zszedł poniżej „wysokości decyzji” zastrzeżonej przez rosyjskich kontrolerów (100 m); ~ Siedzący za sterami tupolewa kpt. Arkadiusz Protasiuk oraz drugi pilot mjr Robert Grzywna byli bezpośrednimi świadkami słynnego incydentu gruzińskiego (wówczas w charakterze odpowiednio drugiego pilota i nawigatora), kiedy to Lech Kaczyński usiłował zmusić dowodzącego rządowym samolotem kpt. Grzegorza Pietruczuka do narażenia życia pasażerów (byli wśród nich m.in. także prezydenci Ukrainy, Litwy i Estonii). Oto fragment notatki pilota: „Pan Prezydent Lech Kaczyński przyszedł osobiście do kabiny pilotów i zapytał, czy wiem, kto jest zwierzchnikiem Sił zbrojnych RP. („Czy wie Pan, kto jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP?”, odpowiedziałem: „Tak wiem, Pan, Panie Prezydencie”, Prezydent odpowiedział: „w takim razie polecam wykonać lot do Tbilisi”). Po tym Pan Prezydent wyszedł, nie czekając na moje wyjaśnienia (…). Po kolejnym
Szczygło wybrał sobie Błasika...
Kogo i za co można winić w sprawie Smoleńska? Rozmawiamy z pozostającym w stanie spoczynku generałem lotnictwa: – Jeśli chodzi o przyczyny mające faktyczny i bezpośredni wpływ na spowodowanie katastrofy, czyli popełnione błędy w sztuce oraz jawne pogwałcenie przepisów, to z werdyktem trzeba spokojnie poczekać na końcowe ustalenia komisji ministra Jerzego Millera i prokuratury. Nie ma gdzie się spieszyć. Szybko to trzeba pomagać poszkodowanym, a ci z winowajców, którzy jeszcze żyją, niech dojrzewają. – Minister już ujawnił, że „gros winy leży po stronie polskiej”. Także z komunikatów prokuratury można wyłowić sygnał, że oberwą urzędnicy, którzy nie wypełnili prawidłowo wszystkich papierków oraz kilku wojskowych ze specpułku…
– Można. Jestem głęboko przekonany, że katastrofę smoleńską ma na sumieniu były premier Jarosław Kaczyński i jego nieżyjący już, niestety, minister obrony Aleksander Szczygło. To oni przewrócili pierwszy „klocek” domina, bowiem pod ich rządami świadomie skasowano cztery pokolenia lotniczych doświadczeń i dopuszczono do władzy w Siłach Powietrznych ludzi nie w pełni przygotowanych do jej objęcia. – Może pan wyjaśnić, w czym rzecz? – Średni wiek dowódców Sił Powietrznych obejmujących to stanowisko w latach 1999–2007 wynosił 56 lat. Mówię o generałach Dulębie, Olszewskim i Targoszu. W 2007 roku nastąpił jakiś kataklizm, bo okazało się, że nie ma ludzi doświadczonych, więc Szczygło wybrał sobie Błasika…
3
– Przypomnijmy naszym Czytelnikom: miał niespełna 42 lata i dowodził brygadą, gdy w sierpniu 2005 r. otrzymał pierwszą generalską gwiazdkę. Po odejściu z jednostki przez kilka miesięcy pełnił biurową funkcję komendanta Szkoły Orląt, a już w kwietniu 2007 roku został generałem dywizji i dowódcą Sił Powietrznych, by dokładnie po czterech miesiącach awansować o jeszcze jeden szczebel na generała trzygwiazdkowego. – Był o 11 lat młodszy od średniej wieku poprzedników. Jeżeli podzielimy tę różnicę przez obowiązujące w armii trzyletnie kadencje, to wyjdzie, że był o prawie cztery kadencje mniej od nich doświadczony. Innymi słowy: cztery pokolenia lotniczych doświadczeń, przyjmując kadencję za pokolenie, zostały świadomie skasowane przez PiS-owskiego ministra obrony. Nie przez nieprzyjaciela na wojnie. Logika bezdusznych liczb wskazuje, że śp. generał Błasik żyłby sobie dziś szczęśliwie ku radości rodziny i na chwałę Sił Powietrznych, a dowódcą zostałby w roku 2021. No, może w 2019, skoro urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, jak powiadano, gdy otrzymał nominację… – Jakie były jej konsekwencje? – Wiele kluczowych stanowisk oddano żółtodziobom marzącym o karierze. Haniebnym tego przykładem było wystawienie przez Błasika do nominacji generalskiej swojego kolegi Adama S. i powierzenie mu jednej z najważniejszych jednostek bojowych, choć doskonale wiedział o jego skłonnościach do molestowania podwładnych pań. Efekt? Niespełna dwa lata po nominacji generał S. odszedł żegnany uroczyście i przy dźwięku fanfar, i nikt nawet się nie zająknął, że była to decyzja wymuszona prokuratorskim śledztwem. Dopiero w listopadzie 2010 roku wyszło szydło z worka, gdy skazano go potajemnie na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy oraz degradację, za „nadużycie stosunku zależności i doprowadzenie innej osoby do obcowania płciowego”. – A w specpułku? – Doszło tam do kuriozalnej i niespotykanej dotychczas sytuacji, że dowódca oraz jego zastępca nie latali na flagowym samolocie, bo nie posiadali uprawnień. Kto miał zatem kontrolować pilotów rządowych tupolewów? Kto miał ich uczyć, skoro Rosja była „be” i zaniechano wysyłania tam ludzi na szkolenia? Panowie z PiS-u świadomie zerwali więź pokoleniową, a dalej to już wszystko samo się potoczyło. Dopiero teraz MON poszedł po rozum do głowy i zapowiada reorganizację pułku oraz przyjęcie „najbardziej doświadczonych pilotów, wybranych z całych Sił Powietrznych”. Ludzi znajdujących się na szczycie kariery, którzy oprócz życia, nie będą mieli już nic więcej do stracenia… DOMINIKA NAGEL
4
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Harde Wenus Już wkrótce czeka nas manifest kobiecości. Takiej zwyczajnej i prawdziwej. Wszystko dzięki dwóm paniom, Izie Moczarnej-Pasiek i Klaudii Winiarskiej, które zorganizowały wystawę pt. „Harda Wenus”, a na niej – fotoobrazy z tzw. prawdziwymi kobietami: nadwaga, cellulit, rozstępy, tu i ówdzie odpowiednia fałdka. Wernisaż odbył się w Dniu Kobiet w Toruniu, a teraz wystawa „Wenus” ma przemierzyć kolejne polskie miasta. Przygotowania do pokazania światu, jak wygląda gruba i goła baba, trwały cały rok. Wystawa to protest autorek wobec stereotypowego postrzegania kobiet i presji „odpowiedniego” wyglądania. „Chciałam sfotografować kobiety duże, o niebanalnych kształtach, bo takie przeważnie chodzą po ulicach, są matkami, żonami, kochankami” – skomentowała Moczarna-Pasiek. Negatywna ocena otyłych osób to problem na całym świecie. Niegdyś obfitość kojarzono z powodzeniem, bogactwem i płodnością. Dziś jest inaczej. Antropolodzy z Uniwersytetu Stanowego Arizony opublikowali badania, z których wynika, że przybywa społeczności, w których ludzie otyli postrzegani są jako brzydcy, leniwi i pozbawieni samokontroli. Najgorzej jest w Meksyku, Paragwaju
i Samoa Amerykańskim. Zdaniem naukowców, za zmianą w postrzeganiu nadprogramowych kilogramów stoją media i kult wszystkiego co chude i giętkie. Okazuje się, że grube kobiety częściej niż te szczupłe uznają swoje związki za niesatysfakcjonujące – nierzadko wiążą się z kimś, kto do końca im nie odpowiada, ale nawet w oczach tego niedoskonałego wybranka wciąż czują się nieatrakcyjne. Zasada ta nie dotyczy przygrubych mężczyzn. Co ciekawe, o swoją wagę najbardziej martwią się panie „sparowane”. Samotnym i zrezygnowanym singielkom jest już najwidoczniej wszystko jedno. À propos mediów i potrzeby chudości. Ostatnimi czasy – oprócz powszechnie znanej anoreksji i bulimii – pojawiły się nowe psychiczne
jadłowstręty. Między innymi ruch pro-ana (nie mylić z pro-anal), czyli – świadome wpędzenie się w anoreksję i traktowanie jej jako sposób na szczęśliwe życie. Jedno z haseł ruchu pro-ana brzmi: „To, co mnie żywi, niszczy mnie”. Jedzenie traktowane jest jako zbędna konieczność. Większość zwolenniczek ruchu to nastolatki – porozumiewają się przez internet, same siebie nazywają „motylkami”, a ich znakiem rozpoznawczym jest czerwona bransoletka. Kolejnym żywieniowym zboczeniem jest pregoreksja, zwana anoreksją ciążową. To osobliwe schorzenie polega na tym, że przesadnie dbająca o figurę dama zachodzi w ciążę, ale dbać o szczupłość – nadal przesadnie – nie przestaje. Kobiety głodzą się w czasie ciąży. W efekcie są niedożywione, odwodnione, a wraz z nimi – ich dziecko. Pregoreksja u ciężarnej może skończyć się poronieniem lub opóźnionym rozwojem noworodka. Jak przewidują naukowcy, liczba chorych (czyt. głupich) będzie z każdym rokiem wzrastać. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Z papierosem w ręku zasnął w przydrożnym rowie mieszkaniec gminy Orneta (woj. warmińsko-mazurskie). Wkrótce chrapał w samym środku morza ognia płonących traw. Życie zawdzięcza przypadkowemu przechodniowi, choć z tego akurat sprawy sobie nie zdawał, bo był tak pijany, że przespał akcję ratunkową. Z poważnymi poparzeniami ciała trafił do szpitala.
NAPALONY
38-latek z Kluczborka pokłócił się z partnerką. Postanowił dać jej dowód miłości. W tym celu podpalił swoje auto. Zaalarmowanym przez sąsiadów policjantom i strażakom wyjaśnił, że chciał babie udowodnić, iż rzeczy materialne nie mają dla niego żadnego znaczenia, a z miłości dla niej jest w stanie zrobić wszystko.
AUTO-AGRESJA
Dwóch nastolatków ze Skawiny strzelało z okna bloku z broni pneumatycznej. Strzelali, bo – jak się tłumaczyli – jeden z nich chciał się rozładować po przeżytym dopiero co zawodzie miłosnym, zaś drugi postanowił wspierać druha w niedoli. Trafili m.in. dwóch dekarzy pracujących na dachu sąsiedniego bloku.
SNAJPERZY
Do baru w Ustce wjechała klientka. Mercedesem. Wizyta była zupełnie przypadkowa, bo – jak się okazało – 48-latka pomyliła biegi w automatycznej skrzyni i pojechała do przodu zamiast wstecz. Ostatni taki numer widzieliśmy we francuskiej komedii. Opracowała WZ
BARO-BUS
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Najpierw chciałem pochować brata w rodzinnym grobie. Kiedy pojawił się Wawel, zadałem sobie pytanie, czy mogę osobie tak przeze mnie kochanej odmówić takiego zaszczytu, nawet jeśli dla mnie będzie to tak olbrzymie utrudnienie. (Jarosław Kaczyński)
Zawsze miałem skłonność do żartów. Czasem nawet zbyt dużą jak na polityka i na człowieka w moim wieku. Taki już jestem podobno po dziadku. Często muszę się powstrzymywać, aby nie żartować. (jw.)
W
ostatnich tygodniach pojawiła się ważna polityczna deklaracja Donalda Tuska, mało dostrzegana z powodu spraw w Polsce istotniejszych, czyli zainteresowania rocznicami zgonów smoleńskich i watykańskich, no i beatyfikacją. Premier mianowicie oświadczył, i to na piśmie, że nie jest już liberałem, i że od wszelkich ideologii bardziej ceni dobro człowieka. Oczywiście jestem już dużym chłopcem i dlatego nie ufam zbytnio politykom. Wiem, że politykiem zostaje się przeważnie z żądzy władzy lub z braku lepszego pomysłu na życie i trwa się w tym fachu dzięki składaniu fałszywych obietnic, tudzież kłamliwemu zapewnianiu pracodawców, czyli wyborców, że rzekomo dba się o ich interesy i pragnienia. Poczyniwszy to zastrzeżenie, uważam jednak, że warto się pochylić chwilę nad tym, co Tusk ogłosił. Mówiąc o swojej filozofii politycznej, powiedział, że „człowiek jest ważniejszy niż jakakolwiek idea czy doktryna. Nawet ukochana w młodości idea liberalizmu”. Tę deklarowaną zmianę potwierdzają ostatnie uczynki kierowanego przez Tuska rządu – na przykład reforma OFE wbrew wrzaskom lobby bankowego oraz zaklęciom szamanów neoliberalizmu, a także podwyżki dla nauczycieli mimo ogólnych oszczędności budżetowych. Osobiście w zasadzie nic nie mam przeciwko liberalizmowi, jeżeli rozumieć przez niego troskę o wolność osobistą oraz gospodarczą. Tyle tylko, że w polskiej praktyce politycznej nigdy nie było żadnego liberalizmu. Nadwiślańscy nominalni liberałowie (środowiska Unii Wolności, potem PO, środowisko Balcerowicza itp.) byli na ogół obyczajowymi konserwatystami, ludźmi, którzy skapitulowali przed roszczeniami
Kościoła, ślepo zwalczali wszystko, co państwowe, a z wolności gospodarczej pozostała im naiwniutka wiara w cudowność niewidzialnej ręki wolnego rynku. Psu na budę taki liberalizm! Jeśli więc Tusk deklaruje odwrót od niego w stronę racjonalnej gospodarki i troski o interesy zwykłych ludzi, to mogę na to powiedzieć tylko tak, i amen! Oczywiście pamiętając, że politykom można wierzyć tylko troszkę… Zmianę u Tuska i w jego partii zauważył także konserwatywny publicysta Michał Karnowski, który ogłosił klęskę ideologii uosabianej przez Balcerowicza oraz „upadek jednego z mitów towarzyszących nam przez całe lata 90. i – choć już nieco słabiej – przez całą kolejną dekadę. To mit o wyższości prywatnej własności nad państwową, mit nieskuteczności państwa zawsze i wszędzie”. Wiatr nowego wyczuwa też Robert Walenciak, dziennikarz lewicowy: „(…) przemiana Tuska nie jest odosobnionym przypadkiem, znaczna część tych, którzy wierzyli, że rynek jest remedium na wszystko, dziś już tak nie myśli. Na naszych oczach umiera kolejna utopia”. Ta utopia kosztowała nas bardzo drogo. Miliony bezrobotnych, wielkie plajty, zdewastowane gospodarczo całe połacie kraju, 2, 3 miliony ekonomicznych uchodźców-tułaczy. Dlatego cieszę się, że powoli następuje otrzeźwienie. Ale to dopiero przedwiośnie, nawet nie wiosna przemian. Oby zresztą nie było to przesilenie przedwyborcze, takie pod publiczkę. Tusk poza wyborami ma przed sobą problem 13,5 proc. bezrobotnych, których w marcu znów przybyło. Czy znów pokaże się im palcem drogę na Zachód, czy rząd spróbuje dać Polakom szansę na życie w Polsce? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Premier jak nowy
Mam przekonanie, że tylko przez Boże Miłosierdzie można zrozumieć to, co się wtedy stało. (Tomasz Terlikowski o katastrofie w Smoleńsku)
Dla człowieka wierzącego nie jest przypadkiem, że Tu-154 spadł właśnie w wigilię Niedzieli Miłosierdzia, w „liturgiczne” wspomnienie śmierci Jana Pawła II. Tak jak nie jest przypadkiem, że skład delegacji był właśnie taki, że stanowiła ona Polskę w miniaturze. Bóg chciał nam coś wtedy powiedzieć... I powiedział bardzo mocno. (jw.)
PO legalizuje narkotyki i w praktyce kończy walkę z narkomanią. Za poparcie kryminalistów i narkomanów pozwoli im się legalnie naćpać. Przecież powszechnie wiadomo, że PO miała największe poparcie w więzieniach. (Marek Suski, poseł PiS)
SLD Napieralskiego to wydmuszka. Nie ma tu żadnej wizji lewicy – tylko garść sprzecznych, przypadkowo zasłyszanych sloganów. Wystarczy delikatnie postukać – w środku jest pusto. (Adam Leszczyński, lewicowy publicysta)
Po śmierci papieża świat zląkł się, co teraz będzie.
(biskup Adam Lepa)
Byłem przy śmierci Jana Pawła II. Momentem dotykającym nieba była chwila, kiedy ksiądz arcybiskup Stanisław Dziwsz zapalił światło i zaintonował „Ciebie Boga wysławiamy”. (ks. Konrad Krajewski, ceremoniarz papieski)
Byłem tak urzeczony faktem, że lecę w samolocie z widzialnym następcą Chrystusa, że nigdy nie zapinałem pasów bezpieczeństwa. (jw.)
Wraz ze zmianą pokoleń pamięć o Janie Pawle II będzie słabła. (ksiądz Adam Boniecki)
Popieram Platformę, niestety. Jej politycy mają milsze twarze. Skoro nie wierzę ani jednym, ani drugim, popieram tych ładniejszych. (Jan Nowicki, aktor) Wybrali: AC, JC, PPr, RK
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
NA KLĘCZKACH
DO KRUCHTY Z TYM Aż 53 proc. ankietowanych Polaków uważa, że obchody śmierci Jana Pawła II powinny mieć charakter wyłącznie kościelny. Ich zdaniem, państwo nie powinno zajmować się upamiętnianiem tego wydarzenia, ponieważ było ono zdarzeniem związanym z życiem Kościoła. MaK
SORRY ZA KACZORY Przewodnicząca partii PJN (w wolnym tłumaczeniu: Pomidorowa Jest Najsmaczniejsza) – Joanna Kluzik-Rostkowska – przeprasza za ostatnie wybory prezydenckie. „Jeśli ktoś zagłosował na Jarosława Kaczyńskiego, bo go do tego przekonałam, to ja go przepraszam” – powiedziała liderka PJN, sugerując również, że Jarosław Kaczyński jest psychicznie bardzo niestabilnym człowiekiem, ponieważ raz jest „spokojnym mężczyzną, następnego jest konfrontacyjnym politykiem, potem idzie do sklepu, w którym się gubi, a następnie antagonizuje cały Śląsk”. Przepraszam, że o mało nie wsadziłam „psychicznego” na fotel prezydenta – rozbrajająco łka Kluzikowa i pewnie chce, by dać jej jeszcze jedną szansę. Nic z tego! ASz
data 2 kwietnia na zawsze została wykreślona z uroczystości wpisanych do oficjalnego kalendarza watykańskiego. I zdezorientowanym wielbicielom papieskich rocznic objaśnił, że „to wszystko za sprawą beatyfikacji papieża Polaka. Skoro Kościół ma pewność, że dusza Jego znalazła się w niebie, nie ma potrzeby modlić się za nią, nawet przed beatyfikacją, bo błogosławionym Jan Paweł II jest faktycznie od chwili uznania cudu za Jego wstawiennictwem, czyli od 14 stycznia”. AK
WARIACJE SMOLEŃSKIE
NIEPAPIESKA ROCZNICA PAPIESKA W całej Polsce hucznie obchodzono szóstą rocznicę śmierci Karola Wojtyły. Jednak nie w parafii wojskowej pw. św. Augustyna w Złocieńcu. Tamtejszy proboszcz oświadczył swoim parafianom, że w Złocieńcu „zgodnie z decyzją Papieża Benedykta XVI, nie będzie obchodów 6. rocznicy śmierci Jana Pawła II w dniu 2 kwietnia”. Ani szóstej ani żadnej następnej, ponieważ
Mirosław G., kielecki radny PiS, został oskarżony o kierowanie gróźb karalnych pod adresem niewielkiej manifestacji środowisk homoseksualnych, która odbyła się w Kielcach w maju 2010 roku. Zakapturzeni mężczyźni krzyczeli pod adresem manifestantów hasła typu: „Dobry gej to martwy gej” i „Jak złapiemy, połamiemy”. Radny był wśród osób wznoszących te okrzyki. Oskarżony nie przyznaje się do winy i twierdzi, że był na miejscu jako… politolog. MaK
ZBOKI I KANIBALE
UJAWNICIELE Środowiska wspierające OFE bronią funduszy do ostatniego wystrzału. Prezydent Bronisław Komorowski, który jest ostatnim ogniwem w procesie uchwalania ustawy redukującej wpłaty do OFE, dostał list z żądaniem ujawnienia ekspertyz, na podstawie których podejmie decyzję o poparciu lub zawetowaniu nowego prawa. Sygnatariuszami niecodziennego żądania są m.in. Leszek Balcerowicz, Jerzy Stępień (były prezes Trybunału Konstytucyjnego) i… Włodzimierz Cimoszewicz, senator kojarzony z lewicą. Autorzy listu uważają, że odmówienie dostępu do tych ekspertyz świadczyłoby o „braku uczciwości debaty”. Wynika z tego, że wszyscy prezydenci podpisywali dotąd ustawy (w tym tę ustanawiającą 12 lat temu OFE) „nieuczciwie”, bo nie publikowali zwykle materiałów, które pomogły podjąć im decyzję. MaK
UMARTWIANIE GEJÓW
Pomysłów na obchody pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej nie brakuje. „W tym dniu – rocznicy lotu, z którego nikt nie powrócił – hodowcy gołębi pocztowych pragną uroczyście rozpoczynać sezon lotowy” – informuje parafia pw. św. Jadwigi w Poznaniu i z okazji rocznicy katastrofy smoleńskiej zaprasza na mszę połączoną z… poświęceniem gołębi. W katedrze rzeszowskiej, 10 kwietnia, zaplanowano odsłonięcie i poświęcenie przez biskupa tablicy ku pamięci ofiar. Jej fundatorami „poprzez złożenie ofiary na tacę” mają stać się (nie wiedzieć czemu) mężczyźni i ojcowie przybyli na mszę w intencji wszystkich, którzy zginęli w wypadku. W parafii pw. św. Rafała Kalinowskiego w Mrągowie zaplanowano poświęcenie tablicy ufundowanej przez radę miasta. O wywieszanie flag narodowych z czarną wstążką i przyniesienie zniczy apeluje z kolei ks. Jerzy Chęciński – proboszcz katedry kołobrzeskiej. Leżajska fara zaś wzywa parafian do „oddania czci poległym” poprzez udział we mszy i przypomina, że w Leżajsku „pamięć o nich została utrwalona w rondzie im. Lecha Kaczyńskiego”. Natomiast ks. Ireneusz Łuczak z parafii pw. Jadwigi Śląskiej w Krośnie Odrzańskim zaprasza do zakrystii, „pojedynczo lub grupowo”, wszystkich chętnych do zrzucenia się na mszę zbiorową w intencji ofiar katastrofy. AK
Publicysta Radia Maryja Marek Czachorowski w swoim ostatnim felietonie na antenie rozgłośni opowiadał o spotkaniu premiera Tuska z Marcinem Mellerem, redaktorem naczelnym miesięcznika „Playboy”. Zamiast dywagować na temat dyskusji obu panów, Czachorowski zatrzymał się przy gazecie dla mężczyzn, którą nazwał „pismem pornograficznym wychowującym seryjnych morderców takich jak Ted Bundy (najsłynniejszy psychopata amerykański)”. Po tej wypowiedzi mogliśmy usłyszeć również, że „naczelny magazynu dla kanibali ustawia scenę polityczną w pewnej telewizji, dysponując siłą erotomanów i suto przez nią opłacanych kobiet manifestujących w magazynie brakiem ubrania swoje duchowe ubóstwo”. Ciekawe, ilu „kanibali”, czyli czytelników „Playboya” pojawia się na coniedzielnej mszy i zjada – o zgrozo! – ciało Chrystusa… ASz
NAGONKA Z KRZYŻEM Rydzykowy „Nasz Dziennik” prowadzi nagonkę przeciwko ministrowi edukacji Katarzynie Hall i zbiera nawet podpisy w celu jej odwołania. Chodzi o absurdalny zarzut, że podczas wizyty w katolickiej szkole we Włocławku minister nie chciała występować na tle wielkiego krzyża widniejącego na ścianie i że jej współpracownik („ND” ustalił, że był to ponoć rzecznik ministerstwa) umyślnie zasłaniał go banerem z napisem „Włocławek”. Katolicka gazeta zorganizowała już całą kampanię, w której publikowała słowa potępienia pani minister ze strony hierarchów i posłów PiS. Nieszczęsnej Hallowej, notabene gorliwej katoliczce, zarzucają „znieważenie krzyża”. MaK
FLAGOWA FETA Niegdysiejsze peerelowskie pochody pierwszomajowe prezentują się dziś nader skromnie w porównaniu
z byle nawiedzeniem „cudownego obrazu” w byle mieścinie. „Za 104 dni Matka Boża w Kopii Jasnogórskiego Obrazu nawiedzi naszą parafię – 10 lipca 2011 r.” – zapowiada swoim owieczkom proboszcz parafii pw. MB Fatimskiej w Ostrowie Wielkopolskim. I przypomina, że na tę okoliczność w kościele zostały ustawione dwie skarbony. Należy doń składać dary w dwóch kopertach, które parafianie otrzymali podczas kolędy. Do jednej należy wrzucać koperty z darami duchowymi dla „cudownego obrazu” w postaci próśb, dziękczynień oraz obietnic poprawy, a do drugiej – koperty z darami pieniężnymi. Te drugie są niezbędne dla „zewnętrznego przygotowania kościoła oraz ulic na trasie przejazdu i przejścia Obrazu”. Przygotowania do fety są na etapie szycia flag. Ma być ich aż kilkaset! AK
BOJKOT TO BOJKOT! Poseł Joachim Brudziński namawia wszystkich Polaków do bojkotu stacji TVN, a dokładnie: rozrywkowego programu „X Factor”. Brudzińskiemu przeszkadza, że jeden z odcinków tego programu będzie wyemitowany 10 kwietnia, czyli w rocznicę smoleńskiej katastrofy. Poseł lamentuje, że „zamiast wspominać wielką tragedię, wyemitują rozrywkowe show. Okazuje się, że stacje epatowały nieszczerą żałobą. Mam nadzieję, że widzowie przełączą wtedy na inny kanał”. TVN, broniąc się, zapowiada, że „rocznica będzie uczczona zarówno w TVN, jak i TVN24”. Po tej wypowiedzi możemy już być pewni, co nas czeka 10 kwietnia. W celach zdrowotnych namawiamy do niewłączania telewizorów w okresie rocznicy smoleńskiej! ASz
5
Niedzieli, który chce zwalczać niedzielny handel. Nas intryguje, jak mały musi być sklep, aby kupowanie w nim nie było „grzechem”. Czy tak mały jak czynny po każdej mszy sklepik… przyparafialny? MaK
UKRADŁ ZE WSTYDU Ksiądz Paweł W. z diecezji pelplińskiej na Pomorzu został złapany na kradzieży małej butelki żołądkowej gorzkiej w Biedronce. Duchowny, który zapłacił 200-złotowy karny mandat, wyjaśnił, że ukradł powodowany wstydem. Bardzo chciał się napić, ale nie miał odwagi kupić alkoholu w Wielkim Poście. MaK
RÓŻAŃCE Z GAZETY W Polsce coraz trudniej odróżnić prasę zwykłą od katolickiej. Dziennik „Super Express” zorganizował właśnie konkurs na zdjęcia czytelników z Janem Pawłem II. Wśród nagród można znaleźć m.in. papieskie… pachnące różańce. Niestety, nie wiadomo, czym poza klerykalnym wazeliniarstwem pachną owe różańce i czy są poświęcone – np. przez redaktora naczelnego „SE”. MaK
KRAWCZYK I ABBA Krzysztof Krawczyk, katolicki piosenkarz, planuje wydanie albumu muzycznego pt. „JPII Abba Ojcze”. Mają się na nim znaleźć ulubione piosenki zmarłego papieża, m.in. „Góralu, czy ci nie żal” i „Barka”. W niektórych utworach głos Krawczyka zostanie nałożony na głos śpiewającego Wojtyły. To prawie jak Frank Sinatra z Bono z U2. MaK
W PYSK PO BOŻEMU NIE KUPUJ W NIEDZIELĘ! Biskup Marek Mendyk z Legnicy robienie zakupów w hipermarketach w niedzielę nazywa „złem” i każe się swoim poddanym spowiadać z tego „przestępstwa moralnego”. Wypowiedź biskupa związana jest z powstaniem Ruchu Świętowania
Katecheta w Sidzinie w województwie opolskim pobił 11-letniego chłopca – uderzył go dwukrotnie w twarz. Sprawą na wniosek matki zajęła się policja. Prasa doniosła, że ksiądz po tym incydencie czuje się strasznie. Szczerze współczujemy. Chłopca o samopoczucie nie pytano. MaK
6
POLSKA PARAFIALNA
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
Diecezjalny kanał Prokuratura wpadła w szambo, chcąc zrobić dobrze dygnitarzom kościelnym… W marcu 2009 r. do biur Radia Victoria (rozgłośnia diecezji łowickiej) wpadło z niezapowiedzianą wizytą kilku policjantów. Mieli nakaz przeszukania oraz zabezpieczenia dokumentów księgowych. Ujawniliśmy ów fakt jako pierwsi tuż po jego zaistnieniu (por. „Diecezjalna lista przebojów” – „FiM” 13/2009), choć śledczym wyjątkowo zależało na dyskrecji. – Mogę jedynie potwierdzić, że nadzorujemy śledztwo w sprawie pewnych nieprawidłowości. Nie mamy żadnego społecznie uzasadnionego interesu, żeby informować o szczegółach – oznajmił nam wówczas szef łowickiej Prokuratury Rejonowej Marek Kryszkiewicz. Czas pokazał, że mieli inny „uzasadniony interes”. Kościelny… Radio oraz jego Agencja Reklamowa „Victoria” otrzymywały silne wsparcie finansowe ze środków publicznych na realizację rozmaitych audycji propagandowych. Były na liście płac dwóch ministerstw, Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie, zarządów województw łódzkiego i mazowieckiego oraz kilku innych instytucji samorządowych. Pieniądze publiczne są przyjemne, ale mają tę zasadniczą wadę, że trzeba się z nich jakoś rozliczyć. W uczciwej do bólu katolickiej rozgłośni robiono tak: „Ksiądz dyrektor Piotr Sipak (na zdjęciu) poprosił mnie do gabinetu i poinformował, że wygrałam
C
cenną nagrodę w konkursie organizowanym przez radio. Wziął ode mnie dowód osobisty, spisał dane i kazał pokwitować odbiór nagrody. Później przyszedł z inną listą, bo tamta była podobno źle wypełniona. Nie brałam wprawdzie udziału w żadnych konkursach, ale podpisywałam, choć nagród nie otrzymywałam (…). Wiem, że na moje nazwisko sporządzano także różne umowy o dzieło, których z pewnością nie podpisywałam. Gdy o fałszerstwach poinformo- Ksiądz Sipak był na liście płac wielu instytucji... wałam ks. Sipaka, powie(przykładowo: wspomniana Barbara dział, żebym się tym nie interesouzgodnionego wyroku odbyło się 26 K. zajmowała się na papierze dystrywała” – twierdziła Barbara K., któsierpnia. Choć śledczy w ostatniej bucją płyt, a nawet prowadziła jedra po zwolnieniu z posady sprząchwili złamali słowo, dorzucając trzyną audycję radiową), zaś osoby „potaczki w Radiu Victoria, zdecydoletni zakaz zajmowania stanowisk bierające” honorarium, pieniędzy nie wała się opowiedzieć o kulisach swozwiązanych z finansami, pełnomocdostawały. jej pracy policji, choć współpracownik nieobecnej Elżbiety Ł. gotów był Księgowa wzięła całą winę na nica ks. Sipaka oferowała jej za milgo przełknąć. Nieoczekiwanie dla siebie i wszystko wskazywało na to, czenie 10 tys. zł łapówki. wszystkich okoniem stanęła Barbaże sprawa zostanie zamieciona W śledztwie wyszło na jaw, że ra K., posiadająca status pokrzywpod dywan (bez kompromitującegłówna księgowa, Elżbieta Ł., sfałdzonej uprawniający do wniesienia go procesu, w trybie dobrowolnego szowała w sumie 125 dokumentów, sprzeciwu. Kobieta oświadczyła poddania się karze). Dogadała się a także podpisy 19 osób, dzięki czeprzed sądem, że ława oskarżonych nawet z prokuraturą na sankcję mu szefowie radia i agencji reklamojest zdecydowanie za krótka, bow postaci półtora roku więzienia wej pozyskali oraz fikcyjnie rozliwiem brakuje na niej księdza dyrekw zawieszeniu na trzy lata oraz czyli dotacje w kwocie 266 tys. 675 zł. tora, zaś w akcie oskarżenia nie 3 tys. zł grzywny, ale wszystkie miMetoda była prosta: do sprawozdań ma nawet słowa o podejmowanych sterne plany znowu pokrzyżowała… z rzekomo zrealizowanych przedprzez niego naciskach w sprawie posprzątaczka. sięwzięć załączali umowy o dzieło kwitowania rzekomego odbioru ~ 30 czerwca 2010 r. łowicka proi rachunki wystawione na pracują„cennej nagrody”. cych w rozgłośni „zleceniobiorców”. ~ W zaistniałej sytuacji sąd mukuratura skierowała do miejscowego Były zazwyczaj lipne, bo dokumensiał sąd skierować sprawę do rozsądu rejonowego akt oskarżenia. Potowały prace, których nie wykonano poznania w normalnym procesie siedzenie w sprawie przyklepania
o roku wraz z topnieniem śniegów zupełnie nieświadomie wpisujemy się w obchody dawnych świąt wiosennych – starosłowiańskich Jarych Świąt... ...zdesakralizowanych wprawdzie przez chrześcijaństwo, ale przecież naturalnych i oczywistych. W przeciwieństwie do wydumanych dogmatów i świąt narzuconych przez teologów Kościoła. Poszukiwanie pierwszych zwiastunów wiosny, wyprawy po bazie, symboliczne topienie marzanny, wypatrywanie powrotu bocianów, czekanie na pierwszą wiosenną burzę, podziwianie odradzającej się po zimowym uśpieniu przyrody, a nawet wiosenne porządki pozwalające zrobić miejsce nowemu odradzającemu się na nowo życiu – to wszystko pogańskie rytuały będące spuścizną pradawnej kultury Słowian. Mimo że z dawnych Jarych Świąt, przypadających około 21 marca, a poświęconych Matce Ziemi, do naszych czasów przetrwało niewiele, wiosna nie poddała się chrystianizacji. Archetypicznego wiosennego „pogaństwa” do dziś nie udało się wykorzenić,
chociaż chrześcijaństwo wiele rytuałów dawnego kultu wiosny przywłaszczyło sobie, włączając je w obrzędowość świąt wielkanocnych. Nieprzypadkową zbieżnością jest nawet ruchoma data chrześcijańskiej Wielkanocy, ustalana w związku z pierwszą niedzielą po równonocnej pełni księżyca. Ponieważ
Niestety, do czasów współczesnych w kulturze ludowej zdołały przetrwać ledwie mizerne okruchy słowiańskich obrzędów i rytuałów związanych ze świętem wiosny. W związku z rozbieżnościami pomiędzy kalendarzem księżycowym a słonecznym oraz wskutek tępienia przez Kościół i chrystianizacji uległy one rozproszeniu, a część z nich
Matki Ziemi, czcząc „Najświętszą Panienkę” po swojemu – jako Matkę Boską Zagrzewną, czyli topiącą śniegi i rozgrzewającą ziemię, i Matkę Boską Roztworną – otwierającą ziemię na przyjęcie ziarna. I tylko skojarzenie zwiastowania Matki Boskiej z prastarym słowiańskim rytuałem wypatrywania bocianów powracających z ciepłych krajów okazało się brzemienne w skutkach: dostarczyło wygodnej odpowiedzi na pytanie, skąd się biorą dzieci. Niestety, nawet najstarsi katolicy nie pamiętają już, o co Słowianom chodziło z tymi bocianami. A szło o to, że duszę ludzką nasi słowiańscy przodkowie wyobrażali sobie pod postacią ptaka i wierzyli, że po śmierci człowieka miała ona ulatywać do wyraju – mitycznej krainy wszystkich ptaków. Po przeczekaniu zimy w wyraju dusza na wiosnę miała z powrotem wracać na ziemię pod postacią bociana lub lelka, by ponownie wcielić się w łono kobiety. Zimą natomiast dusze „przynosiły” słowiańskim dzieciom inne ptaki – kawki i kruki. AK
Słowiański kult wiosny słowiański kalendarz opierał się na cyklu księżycowym, wiosna była „świętem ruchomym” – przychodziła w pełnię równonocny wiosennej, kiedy następowało zrównanie dnia z nocą. Moment, kiedy dzień zaczynał dominować nad nocą, traktowano jako symboliczny początek odrodzenia przyrody i wegetacji. Pierwszy dzień wiosny – obchodzony jako zwycięstwo słońca i koniec władzy zimy – był zarazem w słowiańskim kalendarzu początkiem nowego roku i najważniejszym świętem w całym cyklu rocznym.
została zaanektowana jako okołowielkanocne tradycje chrześcijańskie. Jak grubymi nićmi szyta jest kościelna szata dla dawnych świąt wiosennych, widać dobitnie po wielkanocnym śmigusie-dyngusie, Niedzieli Palmowej czy święceniu wodą pokarmów. Zupełnie za to nie przyjął się obchodzony 25 marca dzień Zwiastowania Najświętszej Marii Panny – lansowany jako kościelne święto wiosny. Co więcej – narzuconą przez katolicyzm wiarę w zwiastowanie niepokorny lud dostosował do dawnego kultu
i wyznaczył datę jego rozpoczęcia na 25 listopada. Gdy już rozesłano wezwania do oskarżonej i kilkunastu świadków, prokuratura wykonała przedziwną woltę: 20 września podjęła umorzony wątek dotyczacy wyłudzeń pieniędzy od „podmiotów dotujących Radio Victoria i Agencję Reklamową Victoria”, a do siedziby kościelnej firmy znowu przyszli panowie policjanci, żeby zabezpieczyć komputer Elżbiety Ł. (wciąż jeszcze pracowała w rozgłośni!) oraz kilka segregatorów z dokumentami. Cztery dni później śledczy poprosili sąd o zwrot wszystkich akt, w związku z rzekomym ujawnieniem „nowych okoliczności”. Tak szybko zdołali je przeanalizować i zidentyfikować? – Stanęli w obliczu zagrożenia potężną kompromitacją, bo całe ostrze postępowania przygotowawczego wymierzono w księgową, która tylko fabrykowała papiery i nie przywłaszczyła sobie pieniędzy, a prokurator zadowolił się… słowem honoru księdza dyrektora, że nie miał bladego pojęcia o przekrętach podwładnej. Tymczasem wielebny firmował swoim podpisem wszystkie wnioski o dotacje, więc było praktycznie niemożliwe, żeby zarówno on, jak i jego ówczesny zastępca ksiądz Piotr Krzyszkowski (także prezes Fundacji Caritas, powołanej przez biskupa łowickiego Andrzeja Dziubę do „pozyskiwania środków finansowych” poprzez „organizowanie i prowadzenie środków społecznego przekazu” – dop. red.) nie wiedzieli o lewych papierach. Sprawę zaszyto tak grubymi nićmi, że w toku rozprawy niechybnie wszystko by się rozsypało, a pytanie „gdzie jest kasa?” obnażyłoby celowe zaniechania prokuratury. W tej paskudnej sytuacji musieli uciekać do przodu – tłumaczy policjant z Łowicza. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
K
siądz Krzysztof M., 39letni wikariusz parafii św. Krzysztofa w Gdańsku, zginął w środę 23 marca w swoim prywatnym mieszkaniu. Jego zwłoki znalazł nazajutrz wieczorem proboszcz ks. Zdzisław Róż, zaniepokojony nieobecnością duchownego na mszy. Miał usta zaklejone taśmą samoprzylepną, ale sekcja wykazała, że przyczyną śmierci było uduszenie przez ściskanie rękoma za gardło. Policjanci przetrząsnęli komputer nieboszczyka, sprawdzili odwiedzane strony internetowe (głównie portale gejowskie), listy elektroniczne, przeanalizowali połączenia z telefonu komórkowego i już po kilkunastu godzinach precyzyjnie wytypowali sprawcę. Gwoli ścisłości dodajmy, że zidentyfikowanie go było banalnie proste, bez potrzeby sięgania do billingów ani namierzania poprzez analizę przemieszczania aparatu (logowań do tzw. stacji bazowych BTS). Wystarczyło wrzucić do wyszukiwarki internetowej numer 50141 (…) 51 (pełnego nie ujawniamy dla dobra osób postronnych), na który duchowny intensywnie wydzwaniał w ostatnich dniach życia, żeby poznać nie tylko imię i nazwisko jego rozmówcy, ale nawet dokładny adres w J. (miasto w woj. wielkopolskim). Mimo dramatycznych okoliczności szczerze nas w tej sytuacji ubawił komunikat KWP w Gdańsku z 26 marca, w którym czytamy, że dzielni „pomorscy policjanci badali wnikliwie każdy ślad, sprawdzali każdy sygnał i uzyskaną informację. Ich żmudna praca przyniosła efekty i dzisiaj rano w województwie wielkopolskim zatrzymali 18-letniego mężczyznę podejrzewanego o dokonanie zbrodni”. Eryk B. (na zdjęciu) pochodzi z tzw. dobrego domu i jest, a w zasadzie był, uczniem klasy maturalnej technikum w Pile. Przyznał się do winy oraz szczegółowo opisał wszystkie okoliczności, które policja i prokuratura trzymają w najściślejszej tajemnicy. Wiemy skądinąd, że duchowny wyłowił go w internecie (chłopak ogłaszał się jako „model, hostmen, fotomodel. Na przyjęcia i do reklamy”), do samego końca nie ujawniając swojego zawodu. Początkowo rozmawiali tylko za pośrednictwem komunikatorów i telefonicznie, aż wreszcie zaprosił młodzieńca na „spotkanie towarzyskie” do Gdańska. W środę wieczorem pojechał po niego na dworzec i około godz. 20.30 przywiózł do swojego mieszkania. Co tam dokładnie zaszło, nie wiemy, ale zabezpieczone przez policję ślady wskazują na gwałtowną bójkę, podczas której gospodarz upadł, a gość schwycił go za gardło… Znając ich gabaryty (Krzysztof M. – mężczyzna dosyć potężnej postury, Eryk B. – szczupły cherubinek), wolno domniemywać, że młodzieniec musiał być skrajnie zdesperowany, skoro podjął nierówną walkę. Po zabójstwie zajrzał do szuflad i dopiero wówczas zorientował się, że miał do czynienia z księdzem. Oprócz dewocjonaliów znalazł 500 zł oraz złoty łańcuszek. Uciekając, zabrał je ze
POLSKA PARAFIALNA
Celibat prowadzi do wielu groźnych chorób. W tym śmiertelnych…
Seks najwyższego ryzyka sobą, przez co usłyszał najcięższy z możliwych zarzut zabójstwa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej (25 lat więzienia lub dożywocie). Nocnym pociągiem wrócił do domu, rano poszedł do szkoły, a nazajutrz bladym świtem przyszła po niego policja… „Kapłan został uduszony, a prawdopodobną przyczyną był rabunek” – wskazał prokuraturze kierunek rydzykowy „Nasz Dziennik”. W nekrologu zamieszczonym na stronie internetowej archidiecezji gdańskiej czytamy, że „śp. ks. Krzysztof M (…) w swojej pracy kapłańskiej w szczególny sposób angażował się w formację i wychowanie młodzieży”, a przewodniczący ceremoniom pogrzebowym abp Sławoj Leszek Głódź rozpływał się nad talentami duszpasterskimi swojego podwładnego. Niemniej rozprawa odbędzie się niechybnie przy drzwiach zamkniętych… ~ ~ ~ Przestępstwa, których ofiarą padają duchowni, zaś w tle występuje wątek obyczajowy, stały się już nagminne. Czasem są to zbrodnie najcięższego kalibru, ale znacznie częściej narażają się na szantaże. Popatrzmy: ~ Ks. Witold T. to opisywany przez nas proboszcz parafii w Blachowni koło Częstochowy, zasztyletowany przez niespełna 18-letniego Dawida M., ministranta i ucznia elitarnego liceum katolickiego (por. „Troska ze szczególnym okrucieństwem” – „FiM” 36/2008). Przypomnijmy, że według sprawcy była to zemsta za wieloletnie molestowanie seksualne. Już w pierwszym przesłuchaniu (tzw. spontanicznym, uznawanym przez doświadczonych policjantów za najbardziej wiarygodne) opowiadał, że duchowny rozpoczął jego „inicjację” po kilku miesiącach posługiwania przy ołtarzu, grożąc, że jeśli komukolwiek zdradzi ich tajemnicę, to z pewnością zostanie oddany do domu wariatów, o co ksiądz proboszcz gorąco się postara. Prokuratura odrzuciła tę linię obrony, twierdząc, że ręką ministranta kierowała tylko żądza pieniądza. Po zakończeniu tajnego procesu okazało
się, że sąd znalazł salomonowe wyjście, bowiem przyznając rację prokuraturze, wymierzył Dawidowi M. stosunkowo umiarkowaną (wobec rangi zarzutów) karę 15 lat więzienia; ~ Ks. Ernest K. – otoczony nimbem „powszechnie szanowanego kapłana” przewodniczący Trybunału Metropolitalnego Archidiecezji Gdańskiej. Zginął w swoim mieszkaniu na plebanii od kilku ciosów nożem zadanych przez Rumuna Silvestru G., którego poznał przypadkowo jako męską prostytutkę i który świadczył mu usługi seksualne. Motyw był tym razem typowo rabunkowy – zapadł wyrok 25 lat więzienia. „Pod pozorem udzielania pomocy charytatywnej, zwabiał do mieszkania osoby proszące o wsparcie – w tym wypadku żebrzących Rumunów, aby później wykorzystywać ich seksualnie” – argumentował w apelacji obrońca. Podczas tajnego procesu jeden ze świadków opowiadał, że już od dziecka był kształtowany przez szefa kościelnego trybunału pod kątem spełniania jego namiętności seksualnych: „Każde spotkanie wyglądało tak, że ksiądz robił kawę, piliśmy piwo, rozmawialiśmy na różne tematy, a potem ksiądz ze swojego ulubionego fotela przesiadał się obok na kanapę, rozpinał mnie i sobie spodnie, a potem masturbował (...). Później szedł do łazienki, a gdy wracał, pytał z uśmiechem, czy się nie gniewam. Trwało to 2, 3 lata. Nie potrafiłem wyrwać się, wyzwolić spod jego władzy (...). Kiedyś, na wycieczce, próbował odbyć ze mną normalny stosunek, ale nie dopuściłem do tego i pozostaliśmy na poziomie masturbacji” – zeznał były ministrant Grzegorz K.; ~ Ks. Stanisław P. – dyrektor krakowskiego Caritasu, został zabity w sierpniu 1994 r. Rozporządzał ogromnymi pieniędzmi i był najbliższym współpracownikiem ówczesnego metropolity kardynała Franciszka Macharskiego. Zginął z motywów seksualnych oraz najprawdopodobniej rabunkowych (z caritasowego konta wyparowały pieniądze, ale nie wyjaśniono, gdzie trafiły), a zabójcą okazał się jego współpracownik i kochanek Piotr R., skazany
na 15 lat więzienia w procesie tajnym (rozprawie mógł się przyglądać tylko przedstawiciel kurii); ~ Ks. Janusza K. (50 l.) z Warszawy udusił na plaży w Jantarze (woj. pomorskie) łodzianin Andrzej P., jego młodszy o 20 lat partner seksualny. Narzędziem zbrodni był pasek od spodni… denata, a motywem – zazdrość zdradzanego kochanka, aczkolwiek prokuratura upierała się, że poszło tylko o pieniądze, ponieważ duchowny miał przy sobie gotówkę (krótko przed śmiercią sprzedał obrazy o wartości ok. 30 tys. zł), a z prywatnej kwatery, gdzie spędzali razem wakacje, sprawca zabrał książeczkę czekową przyjaciela oraz jego dokumenty i klucze do mieszkania; ~ Ks. Waldemar P. z diecezji pelplińskiej doprowadził pewnego młodzieńca do homoseksualnej prostytucji. Zaczęło się niewinnie, od drobnych kwot za nic. Ot, tak po prostu i niczego w zamian nie oczekując. – Gdy już mnie uzależnił, zażądał przytulanek, obiecując, że za nie zapłaci więcej. Odmówiłem, więc schował „stówkę” z powrotem do portfela. „Nie chcesz, to nic nie dostaniesz” – powiedział. Przy kolejnej wizycie zgodziłem się na to przytulanie. Nie ma co ukrywać, że uległem pokusie, bo przecież była to dla mnie fura pieniędzy. Po jakimś czasie przytulanie przestało mu wystarczać, więc przeszliśmy do fazy całkowicie rozbieranej, a po kilku razach (lekko upojony alkoholem nawet nie zauważyłem kiedy) – do łóżkowej – wspomina nastolatek. Zaszczepiona mu smykałka biznesowa obróciła się w końcu przeciwko nauczycielowi. Młodzieniec udokumentował spotkanie, po czym zaoferował przełożonym kapłana prawo pierwokupu multimedialnego spektaklu. Dostał kilka tysięcy złotych, a policji o transakcji nie informowano; ~ Ks. Paweł L., wikariusz z Bydgoszczy, uchodził w diecezji za jednego z najbardziej utalentowanych specjalistów od kościelnego rzemiosła. Prywatnie miał gromadkę narzeczonych oraz hobby w postaci
7
namiętnego fotografowania wszystkiego, co się rusza. Żeby spełniać oba te zamiłowania równocześnie, igraszki z kochankami urozmaicał sesjami zdjęciowymi, podczas których wnikliwie rejestrował ich najbardziej intymne zakamarki, tudzież swoje osobiste przyrodzenie, ozdobione gustownym niebieskim kolczykiem. Jedna z pań sprzedała prawa autorskie do owych fotek, a kupiec zaproponował duchownemu, że może mu je oddać za 200 tys. zł. Przeholował, więc wpadł w ręce policji; ~ Ks. Leon T., proboszcz parafii w B., diecezja włocławska, zaprosił do siebie dwóch nastolatków z Włocławka. Molestowani przez niego wrócili po kilku dniach – w nocy. Przywiązali księdza i jego gosposię do kaloryfera. Oboje dotkliwie pobili i zrabowali kilkanaście tysięcy zł. ~ Ks. Zenon L., proboszcz z archidiecezji gnieźnieńskiej, zaprosił na plebanię niejakiego Olgierda, mieszkańca Chojnic reklamującego się w ogłoszeniach jako „szatyn, oczy brązowe, nieowłosiony, pasywny i aktywny w oralu, jak również w analu”, oraz posiadacz przyrodzenia w formacie XL. Po wspólnej zabawie pan Olgierd zrobił golusieńkiemu kapłanowi kilka fotek, za które zażądał później 20 tys. zł. Dostał rok i cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata; ~ Ks. Jan K., proboszcz parafii w K. (archidiecezja poznańska), regularnie korzystał z usług prostytutek i miał w zwyczaju nagrywać spotkania na kasetach wideo, żeby zadowalać się nimi do czasu uskładania funduszy na kolejną imprezę. Pewnego razu poprosił o przywiezienie na plebanię dwóch pań. Gdy zaprezentował im swoją filmotekę, jedna z dziewcząt uległa pokusie i wykradła kasetę. Dręczyło ją sumienie, więc oddała zdobycz pracodawcy. Ten zaoferował księdzu zwrot filmu za 300 tys. złotych, ale po pertraktacjach stanęło na 50 tysiącach. Gdy kapłan zgromadził już pieniądze i spojrzał na paczki banknotów, mało mu serce nie pękło. Zawiadomił policję, która schwytała szantażystów na gorącym uczynku przyjmowania okupu. Dostali „zawiasy” i grzywnę, a pleban rok bezwzględnej odsiadki w klasztorze; ~ ksiądz dziekan Leszek R. z archidiecezji warmińskiej pluskał się w wannie wraz z Małgorzatą L., znaną w olsztyńskim półświatku pod pseudonimem „Iza”. Nie wiedział, że jest w ukrytej kamerze obsługiwanej przez grupę przestępczą, w skład której wchodził ks. Józef L. (proboszcz z Mrągowa), typujący i „wystawiający” kolegów po fachu łasych na przygody z chłopcami lub niewiastami. Tym razem powinęła im się noga, bo oferta wymiany kasety za 315 tys. zł (obniżona po pertraktacjach do 275 tys. zł) była doprawdy księżycowa. Ksiądz Józef zainkasował rok i osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu oraz 15 tys. zł grzywny. Ciąg dalszy podobnych historii niewątpliwie nastąpi… ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Umysł wyzwolony Trzecia i ostatnia część rozmowy z profesorem Stanisławem Obirkiem o poszukiwaniu własnej drogi życia, a także o kulcie Karola Wojtyły. Profesor jest teologiem, antropologiem kultury, wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego, byłym jezuitą, redaktorem czasopisma „Open Theology”, autorem m.in. wydanej ostatnio książki „Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu”. – Przed tygodniem wspomniał Pan na tych łamach o kiczu religijnym obecnym w pontyfikacie Jana Pawła II, który wyrażał się m.in. w przyzwoleniu na ogromny kult jego osoby. – Bo to nie było tylko tak, że biedny papież został zmanipulowany przez wiernych, że kult rozwinięto bez jego wiedzy. Bywało przecież, o czym mówiłem, że sam święcił swoje pomniki. W sposobie sprawowania przez niego urzędu był jakiś potencjał, który bardzo subtelnie przesunął uwagę chrześcijan katolików z Jezusa Chrystusa Zbawiciela na Jana Pawła II zbawiciela. – Kult Karola Wojtyły byłby w tym kontekście nie tyle przesadny, czy niezasłużony, co właściwie bluźnierczy, bałwochwalczy. – Pamiętam szok, jaki przeżyłem w Rzymie, jeszcze jako pobożny jezuita, kiedy ktoś mi podsunął broszurkę napisaną przez dwóch ludzi bliskich Wojtyle – księdza profesora Tadeusza Stycznia z KUL (uczeń i następca Wojtyły w katedrze etyki – przyp. redakcji) i Stanisława Dziwisza. To była interpretacja Drogi Krzyżowej pod tytułem Modlitwa w Getsemani wciąż trwa. Opublikowano ją wkrótce po zamachu na JPII. Po tej lekturze miałem przeżycie bliskie doświadczeniu Lutra – zapytałem sam siebie, gdzie ja właściwie jestem? Czy tu jest jeszcze mowa o chrześcijaństwie, o Jezusie, czy to jest już rodzaj bałwochwalstwa, idolatrii. Bo w tej książeczce trudno już było odróżnić, czy biblijnym „cierpiącym sługą Jahwe” jest jeszcze Jezus, czy może już Karol Wojtyła. To jest bardzo poważna sprawa z religijnego punktu widzenia. Przecież żyjemy podobno w okresie ekumenizmu i zbliżenia różnych wyznań chrześcijańskich. Encyklika samego Jana Pawła II „Ut unum sint” wyraźnie przypominała, że Kościół katolicki powinien na nowo i krytycznie spojrzeć na miejsce papieża w doktrynie katolickiej. Z tego wyzwania niewiele pozostało… – Jak łatwo zauważyć, wzmaganiem tego kultu byli zainteresowani ludzie z jego otoczenia – osobisty sekretarz i uczeń z KUL-u. – Obawiam się, że nadchodząca beatyfikacja spotęguje jeszcze ten kicz religijny w wydaniu akolitów
polskiego papieża, papieża „wielkiego”, bo inaczej chyba już nie będzie wolno o nim mówić. To jest bardzo poważna sprawa, ten zdumiewający kult, sprawa – niestety – lekceważona. No i tu rodzi się pytanie – czy to ja, wygłaszając takie obrazoburcze jak na Polskę oceny, jestem jeszcze katolikiem, czy to oni – promotorzy tego kultu – mają jeszcze jakikolwiek związek z Ewangelią. Czy im wystarczą pisma Jana Pawła i jego relikwie, kropelki krwi zachowane szczęśliwie? Czy można sobie jeszcze pozwolić na sprzeciw wobec tego wszechogarniającego kiczu religijnego? Dla mnie jest to sprawa oczywista – koncentrując się na osobie zmarłego polskiego papieża, będziemy coraz mniej zainteresowani zbliżeniem do innych wyznań chrześcijańskich, dla których takie przesunięcie akcentów będzie w praktyce oznaczać oddalanie się katolicyzmu od źródeł chrześcijaństwa. – Co kierowało polskimi hierarchami i Watykanem, że tak gwałtownie, bezprecedensowo przyspieszyli beatyfikację? Bo zarówno postać papieża budzi kontrowersje, jak i domniemany cud przez niego zrobiony. – Myślę, że jest to próba zablokowania dyskusji na temat osoby i działalności Jana Pawła II. Nie zachowano roli owego „adwokata diabła”, czyli osoby, która w procesie beatyfikacyjnym zajmuje się wątpliwościami wobec tzw. heroiczności cnót kandydata na ołtarze. W przypadku Wojtyły wątpliwości się mnożyły… Nie tylko ze strony „wolnomyślicieli i różnych heretyków”, ale także ze strony wielu teologów katolickich, którzy wyrażali mnóstwo wątpliwości co do słuszności różnych decyzji podjętych przez papieża. Zbliżająca się beatyfikacja nie ułatwi rozrachunku z tą ciemną stroną pontyfikatu polskiego papieża. To wszystko jest przykładem polityki historycznej Kościoła – przeforsowano wersję historii jedynie słuszną i obowiązującą wszystkich. Mam osobiście nadzieję, że beatyfikacja, wbrew intencjom promotorów tego kultu, nie zamknie krytycznej dyskusji, przeciwnie – wzmocni ją. I tu widzę rolę takich pism jak „Fakty i Mity”. Wiem, że nie macie najlepszej prasy wśród prawowiernych katolików.
Ale wasze krytyczne teksty wobec insynuacji, jakie pojawiają się w Radiu Maryja czy na łamach blisko z nim związanego „Naszego Dziennika”, to łagodne przypominanie właśnie faktów i zwalczanie mitów, a nie tworzenie faktów medialnych i nowych, tym razem już katolickich mitów. – Mamy narastający skandal Marciala Maciela, założyciela Legionu Chrystusa. W tę aferę jest po uszy wmieszany kardynał Dziwisz, co w Polsce przemilczano.
(3)
Nie chcę być złym prorokiem, ale być może beatyfikacja okaże się kompromitacją. Zresztą jest wielu świętych, którzy są kłopotliwi dla Kościoła. Na przykład Jan Kapistran, franciszkański kaznodzieja z XV wieku, który prowokował pogromy Żydów. Gdziekolwiek się pojawił ze swoimi płomiennymi kazaniami, tam zawsze były pogromy. Na przykład jego wizyta we Wrocławiu kilkadziesiąt osób kosztowała życie – tych ludzi spalono. I ten człowiek jest świętym! Ja uważam,
Fot. R.P.
– Obawiam się, że to, co wiemy o aferze z Macielem, to jest szczyt góry lodowej. Przecież to nie była jakaś postać mało znacząca. On się pojawiał w wielu ważnych momentach pontyfikatu Wojtyły. Były jeszcze powiązania Kościoła Jana Pawła z prawicowymi, bardzo krwawymi dyktaturami w Ameryce Południowej, na przykład był kardynał Laghi, nuncjusz watykański w Argentynie, blisko zaprzyjaźniony z tamtejszym rządem, a związki wielu księży z dyktaturą Pinocheta też dopiero zaczynają być wyświetlane. To wszystko już powoli wychodzi na światło dzienne, a będzie tego jeszcze więcej. Beatyfikacja to desperacka próba zamknięcia tego rozdziału. – I stąd ten pośpiech? – Na to wygląda. Na dłuższą metę ta beatyfikacja może stworzyć nowe problemy, bo dotyka wiarygodności tego rodzaju praktyk w Kościele katolickim. W mojej książce „Umysł wyzwolony” przypominam niektóre karty z historii Kościoła, który jakoś mało z tej historii się uczy i nie wyciąga właściwych wniosków.
że jako katolik mam obowiązek nie tyle przyklepywać wszystko, co robi Kościół, ale być człowiekiem krytycznym. Uważam, że w ten sposób ratuję wiarygodność tego wyznania! – W swojej książce mówi Pan o wizji naprawy katolicyzmu, o katolicyzmie humanistycznym. Co by to miało być według Pana? – Ja humanizmu chrześcijańskiego nie rozumiem w sposób karykaturalny, jak to funkcjonowało na przykład w nauczaniu Jana Pawła II. Papież z jednej strony mówił deklaratywnie, że „człowiek jest drogą Kościoła”, że nie rozumie się człowieka bez Chrystusa. To były chwytliwe slogany, chętnie powtarzane nawet przez tzw. media liberalne. Mniej zajmowano się tym, jak człowiek był traktowany w strukturach kościelnych. Ile cierpień zadawano i ciągle się zadaje w imię litery prawa i paragrafu. To wielki temat, który być może kiedyś uda mi się rozwinąć. Trochę o tym napisał Tadeusz Bartoś w swojej książce „Jan Paweł II. Analiza krytyczna”. Krótko mówiąc, za tą retoryką nie
szło autentyczne zrozumienie tego, co sobór nazwał „radościami i bólami tego świata”. Na gruncie polskim widzę autentycznie takie humanistyczne podejście tylko u takich katolickich myślicieli katolickich jak Halina Bortnowska. To jest kobieta, która widzi realne problemy, a nie mówi tylko, że skoro „biskupi tak powiedzieli, to tak ma być”. Ona widzi, że in vitro to jest szansa i nadzieja… – Ona nie boi się też powiedzieć, że odrzuca kult relikwii, bo jest sprzeczny z objawieniem chrześcijańskim. – Takim ważnym dla mnie myślicielem był też amerykański jezuita Walter Ong, który zachęcał swoich studentów do słuchania tego, co się dzieje w świecie, i próby zrozumienia tego świata. Uważał, że nie mniej ważna od porannej medytacji jest lektura gazety. Albo obejrzenie dziennika telewizyjnego. Ja tak właśnie rozumiem mój katolicyzm – jako próbę zrozumienia tego świata i bycie z tymi, którzy próbują rozwiązać jego problemy. I nie jest dla mnie ważne, czy te problemy rozwiązuje się w imię Kościoła, czy w imię Chrystusa. Jezus powiedział: „Nie ten, co mi mówi »Panie, Panie« wejdzie do Królestwa Niebieskiego, ale ten kto pełni wolę Ojca”. Najważniejsza strona Ewangelii Mateusza to jest rozdział 25. Nawet ci, którzy nie wiedzieli, że pomagali Chrystusowi, wejdą do Królestwa Niebieskiego. Jedynym sprawdzianem chrześcijaństwa jest wrażliwość na problemy drugiego człowieka. Jeśli tego nie ma, to ja nie wierzę w żadne deklaracje. Deklaracje nawet przeszkadzają widzieć drugiego człowieka. Polski katolicyzm w zdecydowanie większej mierze nie jest humanistyczny. Jeśli miałbym kogoś obok Bortnowskiej wymienić, to wymieniłbym księdza profesora Hryniewicza, którego teologia przywraca wiarę w ludzkie oblicze katolickiej teologii. – Wykładowcę z KUL-u, któremu też się ostatnio kazano tłumaczyć z poglądów… – To też jest człowiek wrażliwy na bóle człowieka i szukający jakichś remediów na te bóle. Reszta poza tą garstką to są na ogół urzędnicy, którzy widzą tylko paragrafy i swoją karierę. Powiem szczerze – ja nie widzę możliwości spotkania z tym katolicyzmem, który w Polsce dominuje, bo on jest antyhumanistyczny po prostu. To jest powielenie najgorszych wzorów z czasów PRL-u. Nie jestem zresztą za demonizowaniem tamtego systemu, ale faktem jest, że to, co było złe w tamtym systemie, zostało dzisiaj przejęte przez Kościół katolicki. – PRL był dyktaturą, która jednak jakoś tam dbała o rozwój społeczny, o zwykłych ludzi. Kościół jest dyktaturą, która dba głównie o interes hierarchicznej nomenklatury. Â Ciąg dalszy na stronie 25
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Katometody Czternastoletni Dawid jest uczniem gimnazjum w Parzęczewie. Uczy się dobrze i ma dobrą opinię. Młody, niespełna 30-letni ksiądz Paweł Błaszczyk jest w parzęczewskiej parafii Wniebowzięcia NMP wikariuszem. Przy okazji uczy religii w gimnazjum. Wydawać by się mogło, że podejście do młodzieży ma iście kumpelskie, o czym może świadczyć choćby zdjęcie zrobione w klasie podczas jednej z lekcji. „Kard. Błaszczyk na papieża” – brzmi agitacyjne hasło wypisane na tablicy (patrz zdjęcie), przy której siedzi duszpasterz. Pod nim oczywiście podpisy poparcia. Ale to w godzinach pracy. Bo po godzinach ksiądz Paweł poważnieje... Pewnego styczniowego dnia Dawid wracał ze szkoły w towarzystwie dwóch kolegów. O czym rozmawiali, już dziś nie pamięta. Przyznaje, że używali łaciny. Niestety, podwórkowej: – Ty pało! – miał powiedzieć jeden z chłopaków. – Ty ch..u! – odpowiedział Dawid. Z tego niewyszukanego dialogu, który choć niegodny pochwały, to jednak u nastolatków jest spotykany równie często jak młodzieńczy trądzik, nic by zapewne nie wynikło, gdyby nie fakt, że tuż przed chłopcami na plebanię podążał ksiądz katecheta Błaszczyk. Ten uznał się za adresata niecenzuralnych słów i tak ruszyło koło. Przyznać trzeba – błędne. Tego samego dnia wikary przyjechał do domu Dawida. Chciał rozmawiać z rodzicami, ale tych nie było. – Ja późno wracam z pracy, mąż jest kierowcą, bywa w domu co kilka dni – wyjaśnia mama chłopca. Trzy dni później, kiedy mąż wrócił
P
Tam, gdzie trudno sobie poradzić siłą argumentów, zawsze pozostaje argumenty siły. z trasy, udali się na plebanię. – Chcieliśmy porozmawiać między innymi z proboszczem, ale ksiądz nas do środka nie wpuścił – wspominają. A przyszli porozmawiać nie tylko o incydencie z ulicy, ale także o tym, że księża ingerują w ich życie, bo przy okazji kolędy wtajemniczają ludzi w ich, to znaczy rodziców Dawida, osobiste sprawy. Ksiądz Paweł rozmawiać nie chciał, bo – jak się wkrótce okazało – już następnego dnia o domniemanym na siebie ataku werbalnym zameldował… lokalnej policji. Policja przesłuchała Dawida i jednego z jego kolegów, sprawa trafiła do prokuratury, a stamtąd – do sądu rodzinnego. W postanowieniu o rozpoznaniu sprawy w postępowaniu opiekuńczo-wychowawczym wydanym przez Wydział III Rodzinny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Zgierzu czytamy m.in., że chłopcy „znieważyli słowami wulgarnymi i obelżywymi ks. Pawła Błaszczyka w związku z pełnieniem przez niego obowiązków służbowych nauczyciela religii w gimnazjum w Parzęczewie, przy czym czynu tego dopuścili się bez powodu, rażąco lekceważąc porządek prawny”. W połowie marca byli więc przesłuchiwani na okoliczność przestępstwa popełnionego z art. 226 par. 1 kk (znieważenie funkcjonariusza publicznego podczas lub
roboszcz pokłócił się z zakonnicami. Poszło o dominację. Przy parafii Maksymiliana Kolbego w Zawierciu od 1996 roku działa przedszkole prowadzone przez siostry felicjanki. Sytuację reguluje umowa użyczenia, jaką były proboszcz ks. Jan Duda podpisał z zakonem. Wynika z niej, że felicjanki mogą bezterminowo i bezpłatnie użytkować parafialne budynki. Ksiądz Duda odszedł w końcu na emeryturę, a do parafii przyszedł nowy proboszcz. A że nie godził się na panujące układy, długo miejsca nie zagrzał. Wiele wskazuje na to, że jego następca, ks. Dariusz Zając, podzieli losy poprzednika. Ksiądz Zając – w miarę młody i ambitny proboszcz na dorobku – z felicjankami jakoś się nie dogadał. Może dlatego, że ma inne priorytety, a może dlatego, że bezinteresowne dawanie nie leży w jego naturze. Tak czy inaczej za punkt honoru obrał sobie wyprowadzenie parafialnych formalności na prostą. Zainicjował tym samym konflikt, i to bez widoków na szybkie rozstrzygnięcie.
w związku z pełnieniem obowiązków służbowych). Historia zagościła nawet na łamach katolickiej „Niedzieli”. Tu ksiądz redaktor Waldemar Kulbat z troską pochyla się nad problemami duchowymi w parzęczewskiej parafii. Rodziców Dawida najbardziej zabolała nie tylko insynuacja, jakoby ich syn był członkiem satanistycznej sekty, ale także mijająca się z prawdą relacja z przebiegu wydarzeń: „Ksiądz Paweł, który usiłował najpierw skontaktować się z rodzicami chłopców, uważa, że należy reagować na zło, wyraża żal, że ani chłopcy, ani rodzice nie zdobyli się na słowa przeproszenia, wprost przeciwnie, ojciec jednego z chłopców urządził późnym wieczorem przed plebanią awanturę z groźbami i wyzwiskami” – pisze katolicki redaktor. – Nie zrobiłem awantury, tylko poszedłem mu zwrócić uwagę, żeby podczas kolędy nie obgadywał mojej rodziny po ludziach. Do księdza chodziłem trzy razy. Ani razu nie zostałem wpuszczony. A przecież ksiądz powinien spełniać raczej funkcję mediatora i razem z rodzicami rozwiązać problem, jeżeliby już zachodziła taka konieczność – twierdzi ojciec chłopca. Co na to młody ksiądz Błaszczyk? Mówi, że musiał zareagować na zło. ~ ~ ~ Ala uczy się w drugiej klasie jednej z bydgoskich katolickich szkół podstawowych i przygotowuje się do pierwszej komunii. Może tylko w nieco inny niż rówieśnicy sposób dowiedziała się przy tej okazji, że w życiu nie ma nic za darmo. Nawet sakramentów. Bo ksiądz, który
Zwolennicy księdza jego działanie tłumaczą dobrem parafii. Ich zdaniem, jako jej gospodarz ma prawo dyktować swoje warunki, tym bardziej że chce raz na zawsze wyjaśnić kwestię własności przedszkola. Nie podoba mu się też, że musi płacić pensję siostrze, która w kościele gra na organach. Wolałby,
wprowadza Alę w tajniki wiary katolickiej, ma niecodzienne metody. I tak podczas mszy, na której miało nastąpić poświęcenie medalików, duchowny, nazywając dzieci grupą małych skazańców, wyczytywał nazwiska tych, którzy czegoś zaniechali. Chodziło o „przestępstwa” różnej rangi. Ala na tej czarnej liście się nie znalazła tylko dlatego, że – jak się wkrótce okazało – ksiądz w ogóle ją wykreślił. Dlaczego? – Ksiądz skreślił moją córkę z listy dzieci przygotowujących się do komunii, ponieważ nie wpłaciła pieniędzy na pamiątkę. O konieczności wpłaty informował podczas ogłoszeń parafialnych – mówi Paulina, mama Ali. Sprawę poszła wyjaśnić, bo tak się akurat składa, że wraz z mężem w weekendy pracują. Dziewczynka jest wtedy u babci, która do kościoła sumiennie ją
Pod kościołem ludzie skaczą sobie do oczu. Pokojowe dyskusje toczą się na lokalnych forach: ~ Co robił ksiądz Duda? Przez 20 lat kościół nie był remontowany, dach cieknie. A zakonnice wraz z nim i swoją elitą tylko siedzą i knują – uważa Zawiercianka.
Wojna w rodzinie żeby odrabiała w ten sposób możliwość użytkowania parafialnych budynków. Siostry na podobny wyzysk zgodzić się nie chcą. Przeciwnicy ripostują, że skoro przedszkole w takiej formie działało ponad 15 lat, to przecież może i dalej. Ich zdaniem, proboszcz chce siostry wyrzucić, a budynek wynająć, żeby czerpać z niego zyski. No a felicjanki są przez dzieci lubiane, niepazerne na pieniądze, użytkowany budynek regularnie ulepszają, remontują, no i w ogóle są fajne.
~ Ludzie! O co tu chodzi? Przedszkole istnieje od 15 lat, opinie ma bardzo dobrą, moja córka lubi tam chodzić, a tu dookoła wojna jak w średniowieczu. Pleban i moher kontra pingwin i rodzice. A tak pięknie było na początku… Ksiądz nawet mszę świętą dla przedszkolaków odprawiał, no i się skończyło. Czy to tak ma się odbywać – przecież to są dzieci, a nie kartofle. Zamiast wojny może trzeba się dogadać – ripostuje Rafał.
prowadza, tyle że akurat nie do tego, w którym ksiądz ogłaszał zbiórkę pieniędzy. Była naprawdę zaskoczona, gdy w odpowiedzi usłyszała, że jako prawny opiekun dziecka powinna dopilnować, aby na mszę chodziło pod właściwy adres. – Dla mnie to sytuacja niedopuszczalna. Ksiądz nie ma w ogóle pojęcia, jak obcować z dziećmi. Dzwoniłam do proboszcza, ale powiedział, że ksiądz już taki jest. A moja córka jest zniechęcona i nie rozumie sytuacji. Ciągle mi tłumaczy, że przecież na religii ksiądz nic nie mówił – irytuje się pani Paulina. Po kilku twardych rozmowach, jakie przeprowadziła z księdzem, córka do komunii jednak przystąpi. Radości z tego wydarzenia nikt jej jednak nie przywróci. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
~ Bardzo dziwne, że przez 15 lat nikt nie narzekał na funkcjonowanie tego przedszkola, było wręcz wzorem do naśladowania. Zaczęło się dopiero, kiedy pojawił się nowy ksiądz, który jest tak samo betonowy jak jego fanki. Jednego nie można mu odmówić – podobno umiał chłop zorganizować sobie wiece poparcia w kościele, które wyglądały prawie jak zjazdy partyjne. Szkoda, że dba on tylko o sferę profanum, bo sacrum to jeszcze długo tu nie będzie – podsumowuje Piotr. Jak sytuacja przekłada się na parafialne życie? – Mamy obecnie dwa nienawidzące się obozy – jedni to oddani żołnierze księdza Zająca, drudzy – zwolennicy sióstr. Wygląda na to, że proboszcz chciałby przejąć przedszkole i ciągnąć z niego kasę, a siostrzyczki nie zamierzają się dzielić. Sytuacja jest komiczna, bo sojusznicy księdza proboszcza są gotowi bić przeciwników, a siostry są nawet wyzywane od diablic – diagnozuje Maciej, niezaangażowany w konflikt mieszkaniec Zawiercia. JULIA STACHURSKA
10
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
PIEKŁO ZWIERZĄT
Zwierzęta nie płaczą W XVIII i XIX wieku prowadzono doświadczenia na żywych organizmach zwane wiwisekcjami. Na przykład psy wrzucano do wrzątku, aby sprawdzić, jak długo jeszcze będą żyć; kotom wycinano oczy, by się przekonać, jak silny mają węch itd... Czy coś się zmieniło? Niewiele. Skala zabiegów operacyjnych wykonywanych na żywych zwierzętach w celach badawczych jest ogromna. Oblicza się, że co 6 sekund w laboratoriach w potwornych męczarniach ginie zupełnie bezbronne zwierzę. Do sprawdzenia tolerancji błony śluzowej zakrapla się do oczu królika testowany akurat preparat. Króliki nie płaczą (nie wydzielają płynu łzowego), więc badany środek utrzymuje się w ich oku nawet dobę, co najczęściej doprowadza zwierzęta do całkowitej utraty wzroku. Na częściowo ogolonych i okaleczonych partiach skóry psów testuje się najrozmaitsze substancje i obserwuje zachowanie zwierzęcia, które trzymane jest w specjalnej klatce i ma założony kołnierz uniemożliwiający lizanie ran. Strasznym testem jest badanie toksyczności danego środka. Zwierzę otrzymuje coraz większe dawki substancji podawanej na różny sposób. Dodaje ją do karmy, wstrzykuje mu się domięśniowo, dożylnie lub do jamy brzusznej. Możemy, a raczej nie możemy sobie wyobrazić, jakie katusze przeżywa stopniowo podtruwany pies czy szympans. Ich zachowania są oczywiście na bieżąco protokołowane, nawet rejestrowane kamerami. Badane zwierzę w końcu ginie w potwornych
męczarniach, a wtedy oddziaływanie testowanych środków jest sprawdzane na jego organach wewnętrznych. Bo o to właśnie w tych badaniach chodzi. Przemilcza się przy tym fakt, że większość stosowanych przez nas leczniczych substancji jest dla zwierząt zabójcza i odwrotnie. Penicylina zabija świnki morskie, chloroform jest śmiertelnym środkiem dla psów, morfina wywołuje agresję u kotów, a aspiryna to dla nich trucizna. Z kolei silnie toksyczna i niebezpieczna dla człowieka strychnina jest praktycznie obojętna dla świnek
morskich. „Badania są bardzo odległe testowaniu leków, gdzie subtelne różnice biochemiczne mogą skutkować w całkowicie odmiennych reakcjach. Przykładowo, ze stu terapii udaru, które były skuteczne u zwierząt, jedynie jedna zadziałała u człowieka; 99 proc. zawiodło.
Z powodu eksperymentówna zwierzętach leki szkodliwe dla ludzi zostają dopuszczone do obrotu. Co więcej, czasem zdarza się, że leki, które działałyby świetnie u ludzi, zabijają zwierzęta laboratoryjne – tak jak to ma miejsce w przypadku oddziaływania paracetamolu na koty. Antybiotyki takie jak penicylina, leki przeciwwymiotne, a nawet aspiryna, wywołują poważne efekty uboczne u niektórych zwierząt laboratoryjnych. Na szczęście wiele z nich zostało wynalezionych długo przed tym, jak wprowadzono obowiązkowe testy leków na zwierzętach. W innym wypadku nigdy nie zostałyby dopuszczone do obrotu. Należy zadać sobie pytanie, ile w takim razie cudownych leków tracimy, gdyż naukowcy są wprowadzani w błąd przez efekty uboczne, jakie dana substancja wywołuje u zwierząt laboratoryjnych?” – mówi Robert Matthews, naukowiec i autor wielu książek traktujących o wiarygodności badań wielkich koncernów farmaceutycznych.
Większość z nas sprzeciwia się tego typu zabiegom, ale potrzeba zdecydowanych działań, aby ukrócić te skandaliczne zabiegi. Przy wciąż postępującym rynku kosmetycznym, farmaceutycznym i chemii użytkowej zapomina się o pewnych faktach, dzięki którym wiadomo, że testy na zwierzętach niewiele pomagają ludziom. Aby mieć pewność, że dany produkt jest całkowicie bezpieczny dla człowieka, potrzeba kilkunastu lat ciągłego stosowania przez konsumentów, a zwierzęta są tylko doraźnym „gwarantem” bezpieczeństwa. Za to najtańszym!!! A przecież istnieje wiele innych sposobów na zbadanie danego produktu i one mogłyby zastąpić testowanie go na bezbronnych czworonogach. Do testów znacznie lepiej nadają się np. bakterie, które bardzo często wykazują lepszą zdolność wykrywania substancji rakotwórczych czy trujących w badanym produkcie. Poza tym istnieje test „SKINTEX”, który pozoruje zachowanie ludzkiej skóry, oraz „EYTEX”, umożliwiający zbadanie oddziaływań na błonę śluzową.
Poniżej prezentujemy opublikowaną przez międzynarodową organizację prozwierzęcą „PETA” listę niektórych produktów i firm, które robią testy na zwierzętach. Warto się zastanowić, gdy zobaczy się je na półce sklepu. Acuvue (Johnson & Johnson), www.acuvue.com/; Air Wick (Reckitt Benckiser), www.airwick.us/access/index.html; Always (Procter & Gamble), www.always.com/index.jsp; Ambi (Johnson & Johnson), www.ambiflawlessskin.com/; Aussie (Procter & Gamble), www.aussie.com/us/index.jsp; Aveeno (Johnson & Johnson), www.aveeno.com/; Axe (Unilever), www.theaxeeffect.com/flash.html; Band-Aid (Johnson & Johnson), www.bandaid.com/index.jsp; Biotherm (L’Oreal), www.biotherm.com/index.htm; Braun (Procter & Gamble), www.braun.com/us/home.html; Cacharel (L’Oreal), www.cacharel.com/index.aspx#; Carefree (Johnson & Johnson), www.carefreeliners.com/; Christina Aguilera Perfumes (Procter & Gamble),
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r. www.christina-aguilera-perfumes.com/; Clean & Clear (Johnson & Johnson), www.cleanandclear.com/; Clearasil (Reckitt Benckiser), www.clearasil.us/; Colgate-Palmolive Co., www.colgate.com; DOLCE & GABBANA (Procter & Gamble); Dove (Unilever), www.dove.us/; Garnier (L’Oreal), www.garnier.com/index2.aspx; Gillette Co. (Procter & Gamble), www.gillette.com; Giorgio Armani (L’Oreal), www.giorgioarmanibeauty-usa.com; Gucci Fragrances (Procter & Gamble), www.gucci.com/us/home; Head & Shoulders (Procter & Gamble), www.headandshoulders.com/default.jsp; Herbal Essences (Procter & Gamble), www.herbalessences.com/us/; Hugo Boss (Procter & Gamble), www.hugoboss.com/us/en/collection.php; Johnson & Johnson, www.jnj.com; Johnson’s (Johnson & Johnson), www.johnsonsbaby.com//; L’Oreal USA, www.loreal.com; Lacoste Fragrances (Procter & Gamble), www.lacoste-parfums.com/; Listerine (Johnson & Johnson), www.listerine.com/; Max Factor (Procter & Gamble), www.maxfactor.com/; Maybelline (L’Oreal) www.maybelline.com/; Mr. Clean (Procter & Gamble), www.mrclean.com/en_US/index.shtml; Neutrogena (Johnson & Johnson), www.neutrogena.com/; Olay (Procter & Gamble), www.oilofolay.com; Old Spice (Procter & Gamble), www.oldspice.com/; Oral-B (Procter & Gamble), www.oralb.com; Oust (SC Johnson), www.oust.com/; OxiClean (Church & Dwight), www.oxiclean.com/default2.asp; Palmolive (Colgate-Palmolive Co.), www.colgate.com/app/Palmolive/US/EN/HomePag; Pampers (Procter & Gamble), www.pampers.com/en_US/home.do; Pantene (Procter & Gamble), www.pantene.com; Procter & Gamble, www.pg.com; Raid (S.C. Johnson), www.killsbugsdead.com/; S.C. Johnson, www.scjbrands.com; Secret (Procter & Gamble), www.secret-deodorant.com/SecretGlobal.do; Signal (Unilever), www.unilever.com; Soft & Dri (Dial), www.softndri.com/softndri/home.html; Sunlight (Unilever), www.unilever.com/brands/homecarebrands/sunl; Sunsilk (Unilever), www.sunsilk.com/Landing.aspx; Unilever, www.unilever.com; Vaseline (Unilever), www.vaseline.com/; Vichy (L’Oreal), www.vichyusa.com; Woolite (Reckitt Benckiser), www.woolite.com/ ARIEL KOWALCZYK PS Pod adresem internetowym podanym niżej znajdziecie listę firm, które szczycą się tym, że nie testują swoich produktów na zwierzętach: http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=403287 Bibliografia: Publikacje Niemieckiego Związku Ochrony Zwierząt http://www.peta.org/
W
PATRZYMY IM NA RĘCE
operacji zakłamywania celów działania Komisji Majątkowej wspierają duchownych historycy z Instytutu Pamięci Narodowej. W szumie informacyjnym, jaki wywołują, umykają bardzo istotne kwestie, w tym zakres uwłaszczenia przez państwo instytucji rzymskokatolickich na majątku, który wcześniej należał do innych wspólnot religijnych. A oto przykłady: Parafia pod wezwaniem świętego Stanisława Biskupa w Bytoniu (województwo kujawsko-pomorskie) w 2001 roku otrzymała na mocy orzeczenia Komisji działkę rolną o powierzchni 0,62 ha. Miało to być odszkodowanie za przejęte gospodarstwo rolne. Rzecz w tym, że już w 1957 r. ówczesne władze zwróciły parafii całą przejętą ziemię. Decyzję w tej sprawie potwierdził w 1974 roku szef Urzędu ds. Wyznań. W 1984 roku parafia postawiła na niej kompleks biurowo-mieszkalny. Parafia pod wezwaniem świętego Idziego w Choceniu (także województwo kujawsko-pomorskie) za działkę o powierzchni 0,39 ha otrzymała nieruchomość zamienną o powierzchni 2 ha. Rzecz w tym, że gdzieś się zagubiła decyzja z 1956 roku o zwrocie przejętego wcześniej gospodarstwa. Historycy IPN oraz reprezentanci Kościoła katolickiego snujący opowieści o stratach, jakie poniósł on w latach 1944–1989, pomijają jeszcze jedną rzecz, czyli uwłaszczenie katolickich zakonów, parafii, kurii i seminariów na majątku, który do 1944/1945 roku, a nawet jeszcze w latach 70. XX wieku, należał do innych wyznań. Przejęcie nastąpiło wszakże za zgodą i akceptacją władz. Co ważne, dotyczyło to nie tylko Ziem Zachodnich i Północnych, ale także innych regionów Polski. Na podstawie licznych relacji oraz dokumentów urzędowych przebieg akcji zajmowania świątyń należących do innych wspólnot religijnych wyglądał następująco: po przejściu frontu i utworzeniu nowych władz zgłaszał się do nich katolicki ksiądz, który wyrażał wolę zajęcia się daną świątynią. Władze – bez sprawdzania stanu faktycznego i prawnego obiektu – przekazywały go pod zarząd katolickiej parafii. Aby przejąć nieruchomości, duchowni katoliccy często posługiwali się donosami. Tak było na przykład w Łodzi, gdzie wspólnota baptystyczna straciła obie swoje świątynie. Do ich wywłaszczenia wystarczyła informacja, że do wspólnoty należeli Niemcy. Było to kłamstwo, gdyż ogół wiernych należących do łódzkich baptystycznych zborów stanowili Polacy. Ordynariusz diecezji
katowickiej od wiosny 1945 roku zasypywał ówczesne władze dokładnymi informacjami, jakie ewangelickie świątynie chciałby przejąć. Wskazywał przy tym, które zbory są – jego zdaniem – niemieckie. „Przez przypadek” własnością Krk stawały się kościoły położone w centrach osiedli, i to te w najlepszym stanie technicznym. Na kościelnych działkach znajdowały się także wygodne budynki mieszkalne i biurowe. Prawdziwa przynależność narodowa
się z tym prawo do pobierania czynszu. Rząd do 1959 zrezygnował z niego. Od początku lat 60. ubiegłego wieku zaczął go jednak naliczać ponownie. Była to forma nacisku na Konferencję Episkopatu Polski – chodziło o ostateczne uregulowanie kanonicznego stanu prawnego polskich prowincji kościelnych. Tak zwana Stolica Apostolska wciąż nie uznawała bowiem nowej granicy Polski i traktowała jej Ziemie Zachodnie oraz Północne
księdza Dariusza Mazurkiewicza, ich przedmiotem była głównie kwestia przekazania na własność Kościołowi katolickiemu położonych na Ziemiach Zachodnich i Północnych wszelkich użytkowanych przez niego (z nadania władzy ludowej) nieruchomości. Przedstawiciele Kościoła twierdzą, że w ich wyniku otrzymali na własność tylko 661 poniemieckich świątyń, plebanii, klasztorów i cmentarzy. Okazuje się, że jest to jak zwykle kłamstwo. Owa lista nie obejmuje bowiem nieruchomości, na których Kościół katolicki uwłaszczyły władze lokalne. Jak wynika z raportu, do jakiego dotarliśmy, tylko na terenie województwa opolskiego tamtejsza kuria biskupia, parafie i domy zakonne otrzymały na własność 412 działek o powierzchni ponad 804 hektarów, na których stały świątynie, domy parafialne, domy jednorodzinne oraz cmentarze. W województwie śląskim państwo przekazało 290 działek o powierzchni ponad 261 hektarów. Ostatnie decyzje uwłaszczeniowe na rzecz Kościoła pochodzą z 1996 roku. Nie przeszkadzało to biskupom w domaganiu się od końca lat 90. XX wieku wypłaty przez państwo odszkodowań za wszelką poniemiecką własność kościelną. Drogę dla nich otworzyła decyzja ministra Zbigniewa Ziobry z 2006 roku. Dwa lata wcześniej wojewodowie na prośbę MSWiA sporządzili wykazy poniemieckich nieruchomości przekazanych Kościołowi katolickiemu w latach 70. 80. i 90. XX wieku, ale – co ciekawe – większość z nich zaginęła… Być może dlatego, że zawierały informacje o jeszcze innej metodzie uwłaszczania się Kościoła katolickiego na cudzej własności. Otóż w II połowie lat 70. XX wieku na terenie ówczesnej diecezji warmińskiej rządzonej przez późniejszego prymasa Polski Józefa Glempa katoliccy parafianie „spontanicznie” i bez reakcji władz zajmowali kościoły będące własnością lokalnych wspólnot protestanckich. Błyskawicznie wyrzucali ewangelickich pastorów, przejęte świątynie i plebanie bardzo szybko na nowo wyświęcali i lokowali w nich parafie katolickie. Kuria warmińska za każdym razem powtarzała, że była to „inicjatywa obywatelska”, z którą kuria nie ma nic wspólnego. Jako formę zadośćuczynienia (by nie mieć kłopotów na przyszłość) oferowała ograbionym parafiom protestanckim symboliczne odszkodowanie, i to wypłacane w ratach. Władze państwowe (te „niesłuszne” – komunistyczne!) stawały za każdym razem po stronie katolickiej. Zabór przyklepywały sądy, wpisując w księgach wieczystych – na wniosek Skarbu Państwa – katolickie parafie jako właścicieli świątyń. MiC
Grabież uświęcona Uwłaszczyć się na cudzym i jeszcze domagać się za to odszkodowania – taką wykładnię prawną przedstawiają reprezentanci Konferencji Episkopatu Polski. ewangelickich parafian nie miała znaczenia. Na Żuławach na hasło „to Niemcy” pozbawiono własności wspólnoty menonitów. W taki sam sposób wygnano z Polski Słowińców. Jednak władze dość szybko zorientowały się, że takie działania prowadzą do chaosu prawnego, i w 1946 roku wydały dekret o majątkach poniemieckich i opuszczonych. Przewidywał on, że wszystkie nieruchomości należące do obywateli RP wysiedlanych do Niemiec oraz niemieckich instytucji przechodzą na własność państwa. Do kategorii instytucji zaliczono także wszystkie kościoły i związki wyznaniowe. Biskupi zawyli: Jak to?! Świątynie i plebanie nie są naszą własnością? To skandal! Wytoczyli kilkadziesiąt procesów sądowych. W pozwach udowadniali, że skoro przez lata Kościół (także niemiecki) wykonywał zadania władz państwowych w zakresie prowadzenia ksiąg stanu cywilnego, czyli był państwową agendą, to nabył własność świątyń z mocy samego prawa. W większości przypadków sędziowie nie podzielali tej opinii i oddalali roszczenia kurii czy parafii. Zgodnie z wyrokami sądów właścicielami świątyń należących do 1945 roku do niemieckich parafii czy zakonów stawało się państwo. Wiąże
jako część m.in. archidiecezji berlińskiej. W Archiwum Akt Nowych znajduje się gruba teczka z prośbami władz kierowanymi do prymasa Stefana Wyszyńskiego, aby podjął on działania na rzecz uznania polskiej granicy zachodniej. W odpowiedzi Konferencja Episkopatu Polski od 1958 roku regularnie przesyłała tak zwane „Pro memoria”, zawierające jeden warunek: „(…) władza ma przekazać wszystkie kościoły parafialne, rektorskie, filialne oraz kaplice użytkowane przez Kościół (…) na jego własność wraz z cmentarzami parafialnymi”. Wiosną 1968 roku ówczesny sekretarz Konferencji Episkopatu Polski bp Zygmunt Choromański kategorycznie odrzucił propozycję rządu przekazania Kościołowi w użytkowanie wieczyste świątyń wraz z działkami. W swoim liście domagał się bezdyskusyjnego przekazania pełnej własności wszystkich obiektów, którymi dysponuje Kościół katolicki. Władze ponowiły propozycję przekazywania parafiom obiektów sakralnych z zapleczem w formie wieczystego użytkowania wraz ze zwolnieniem z wszelkich opłat. W zamian prosiły tylko o uregulowanie sprawy organizacji polskiej administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych. Ekipie Gomułki zależało na załatwieniu tej sprawy, bo wzmocniłoby to polską stronę podczas negocjacji z władzami NRF. A rzecz dotyczyła uznania przez Bonn polskiej granicy zachodniej. Biskupi odpowiedzieli, że nie nadszedł jeszcze czas na polskie diecezje... Był to wybieg taktyczny z ich strony. Oczekiwali bowiem zmiany na stanowisku przywódcy partii i państwa. Po przejęciu władzy przez Edwarda Gierka Konferencja Episkopatu Polski zgodziła się na rozmowy. Jak czytamy w analizie
11
12
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
J
ednak z nadejściem oświecenia tortury zaczęły znikać z sal sądowych. Przenoszono je do lochów, pomieszczeń na zapleczach – zeszły do podziemi. Najwyższy wymiar kary stosowano coraz rzadziej, a egzekucje były krótsze i mniej bolesne. Przeciwnicy tortur otwarcie podważali wiarygodność zeznań, które poprzedzone były cierpieniem oskarżonego. Cesare Beccaria, włoski prawnik, w dziele „O przestępcach i karach” wydanym w 1764 roku, pisał: „Żaden człowiek nie może być nazwany przestępcą przed uznaniem go za winnego. Jeśli nie jest winny, będziecie torturować niewinnego, ponieważ w oczach prawa każdy człowiek jest niewinny, dopóki jego wina nie zostanie dowiedziona”. W 1740 roku tortury stały się nielegalne w Prusach, w 1789 r. – we Francji, a w roku 1801 – w Rosji. W Polsce zniesiono je w roku 1776. Na początku XIX wieku zakazano tortur niemalże w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Tortury wspierane przez władze teoretycznie zniknęły, aby… pojawić się w carskiej Rosji, później w Związku Radzieckim, hitlerowskich Niemczech, a także w Chile za rządów Pinocheta. Do największych, wręcz niewyobrażalnych okrucieństw dochodziło w czasie II wojny światowej – nie tylko w niemieckich obozach koncentracyjnych, ale też na przykład w japońskich obozach jenieckich. Kodeks japońskiego wojownika uważał poddanie się za największą hańbę, więc jeńców traktowano bezlitośnie i z pogardą. Kenneth Harrison w książce „Dzielni Japończycy” opisał, jak wyglądały tortury w japońskim obozie: mężczyzn poddawano pozornemu wieszaniu, czyli… uwalniano w ostatniej chwili. Czasami więźniom przez cały dzień podawano tylko słoną wodę, wieczorem pojono ich do syta słodką, a następnie skakano po nich lub bito pięściami w brzuch, a wtedy woda tryskała z oczu, ust i nosa. Niekiedy wieszano jeńców za stopy, a do nosa wlewano im mocz lub jodynę. Bojownicy francuskiego ruchu oporu, którzy zaznali wielu okrucieństw ze strony gestapo, sami dopuszczali się tortur podczas wojny w Algierii w latach 1954–1962. Ponad trzy tysiące algierskich jeńców w tajemniczych okolicznościach „zniknęło” po przesłuchaniach. Ze wspomnień francuskich żołnierzy wynika, że już podczas szkoleń dowiadywali się o istnieniu „humanitarnych” tortur: należało je stosować z umiarem i pod nadzorem zwierzchnika; nie mogły odbywać się w obecności
Historia tortur Jeszcze w początkach XVIII wieku uważano, że przestępcę należy ukarać w możliwie najokrutniejszy, wymyślny sposób. Sama śmierć nie była wystarczającą pokutą. Winny musiał cierpieć fizycznie oraz duchowo, najlepiej długo i boleśnie. dzieci i należało je przerwać, gdy torturowany zaczynał zeznawać. Jednak przede wszystkim tortury nie powinny pozostawiać śladów, żeby nie narażały na późniejsze procesy – dlatego polecano te z użyciem wody lub prądu. W dzisiejszym świecie tortury są ciągle obecne. Jedyna różnica polega na tym, że trudniej je ukryć. Nie potrzeba wymyślnych sposobów, aby zadać ból i zmusić do pożądanej reakcji. Wystarczy użyć wrzącej wody, pięści, gumowej pałki czy buta z wysoką cholewą. Z aktualnych raportów Amnesty International (międzynarodowa organizacja walcząca o prawa człowieka) wynika, że w Chinach
tortury są powszechne i obecne na wszystkich poziomach życia społecznego. Policja aresztuje i torturuje nawet podejrzanych o włóczęgostwo. Jeden z raportów przedstawia przypadek kobiety, która pod koniec lat 90. przyjechała w interesach do Guangzhou. Tam ukradziono jej bagaż. Policjanci uznali ją za bezdomną, na dodatek
z problemami psychicznymi. Kobietę bez żadnych wyjaśnień umieszczono w szpitalu dla chorych psychicznie, gdzie była wielokrotnie bita i gwałcona. Wypuszczono ją dopiero wtedy, gdy rodzina uiściła opłatę „za leczenie”. Nowoczesną torturą jest szok elektryczny – sposób, który nie pozostawia śladów, nie łamie kości, a powoduje przy tym przejmujący ból. W 1991 roku Amnesty International opisała przypadek 50-letniego mężczyzny, którego skatowały zairskie służby bezpieczeństwa. Początkowo do zadawania bólu używano pięści, ale starszy oficer poinstruował młodszych stopniem funkcjonariuszy, że zostawią ślady na ciele ofiary i narażą się na sankcje prawne. Przez kilka dni oprawcy przykładali do kręgosłupa i genitaliów mężczyzny pałkę elektryczną, która powodowała wymioty, utratę kontroli nad ciałem i omdlenia. Do obecnie stosowanych narzędzi rażenia należy m.in. pistolet ogłuszający (paralizator), czyli małe urządzenie z dwiema elektrodami, które wywołują szok elektryczny po zetknięciu ze skórą. Podobne urządzenie to tarcza ogłuszająca – ma wbudowane duże elektrody, które powodują jeszcze silniejsze rażenie. Nowoczesnym rodzajem kajdan, używanym w amerykańskich więzieniach, są pasy elektryczne. Mogą być aktywowane za pomocą
(3)
pilota przez strażnika, który stoi w odległości nawet 90 metrów od więźnia. Wywołują 8-seksundowy impuls elektryczny osiągający siłę 50 tysięcy woltów. Człowiek noszący taki pas odczuwa nieustanny strach przed bólem, który można mu zadać w każdym momencie – jest bezsilny i skazany na łaskę strażnika. Każda tortura jest w rzeczywistości torturą psychiczną, jednak szczególnym rodzajem niefizycznej tortury jest przebudowa mentalności, czyli tak zwane pranie mózgu. Metoda ta stosowana była od wieków, także przez nabożnych inkwizytorów. Z powodzeniem praktykowano ją w Chinach wobec obywateli uznawanych za niewłaściwie ukształtowanych, prezentujących rzekomo „burżuazyjne” poglądy. „Prano” także mózgi europejskich i amerykańskich jeńców podczas wojen w Korei i Wietnamie. Na czym w praktyce polega „pranie mózgu”? Otóż człowieka poddaje się wpływom, które mają zmienić jego przekonania i sprawią, że zacznie inaczej postrzegać siebie i swoje otoczenie. Istnieje na to kilka sprawdzonych sposobów: zamknięcie w nieludzkich warunkach, zmuszenie do ujawnienia złych uczynków popełnionych w przeszłości (z czasem więzień uznawał, że jest zły, więc zasługuje na karę), poinformowanie przetrzymanego, że jego najbliższe otoczenie odwróciło się od niego, nagradzanie za każdy objaw przemiany (ofiara zaczynała czuć wdzięczność wobec porywaczy), osłabienie fizyczne i psychiczne. Opublikowano wspomnienia więźniów z wietnamskiego obozu reedukacyjnego z lat 70. (wzorowany na obozach radzieckich, ze strażnikami szkolonymi przez radzieckich agentów), do którego wysyłano przeciwników rządu. Więźniowie całymi dniami pracowali, a nocą następował proces indoktrynacji. Ważną jej częścią był zbiorowy rachunek sumienia: „Kiedy opowiadaliśmy o swoich krewnych, musieliśmy mówić o ich winach. Na przykład, kiedy stwierdziłem, że mój dziadek był urzędnikiem
administracji, musiałem dodać, że należał do społecznej klasy feudałów. Mój ojciec, który w czasie panowania Francuzów pracował jako nauczyciel, został zaliczony do inteligencji i z tego powodu uznany za pachołka francuskich imperialistów”. Więźniowie byli też upokarzani, bici, często na oczach współwięźniów. Zmuszano ich do wzajemnego krytykowania się, co prowadziło do wzajemnej nienawiści. Taka reedukacja trwała nawet kilka lat. To, czy zmiany w psychice okazywały się trwałe, zależało od indywidualnych cech psychicznych skazańca. Sposobem na psychiczne osłabienie pojmanego jest doprowadzenie go do stanu dezorientacji, i to już w momencie aresztowania – najlepiej jeśli nastąpi ono przez zaskoczenie, wcześnie rano. Zdezorientowaną od początku ofiarą łatwiej manipulować, i to bez uciekania się do przemocy. Praktykuje się także straszenie torturami lub demonstracją ich użycia. Może to być udawana egzekucja. Zdarzały się przypadki, że potencjalna ofiara słyszała strzał i dopiero po pewnym czasie orientowała się, że wciąż żyje – takie „zabawy” prowadziły do trwałych urazów w ludzkiej psychice. Metoda pozbawienia snu praktykowana była za czasów stalinowskich w Związku Radzieckim. Zyskała tam miano „sztafety” – funkcjonariusze zmieniali się tak, że przesłuchanie trwało nawet kilka dni i nocy. Po pewnym czasie oskarżony nie potrafił odróżnić dnia od nocy, stawał się zobojętniały na wszystko. Dodatkowo skazanego sadzano w zaciemnionym pokoju, a w twarz świeciła mu stojąca na biurku lampa. Współcześnie w celu wydobycia od oskarżonego prawdy używa się także środków farmakologicznych. Zaaplikowany pod przymusem specyfik o nazwie tiopental powoduje, że człowiek na jakiś czas znajduje się w przyjemnym stanie półświadomości i gotów jest wyjawić wszystkie tajemnice. Od przeszło pół wieku Amnesty International podejmuje działania przeciwko wszelkim przejawom okrucieństwa. Dzięki działaniom tej organizacji w 1984 roku ONZ ogłosiła Konwencję na rzecz zwalczania tortur. Dokument głosił między innymi: „Żadne szczególne okoliczności – czy to stan wojny lub jej groźba, polityczna niestabilność kraju, czy też jakakolwiek sytuacja wyjątkowa – nie mogą stanowić usprawiedliwienia dla stosowania tortur”. Jednak podczas jednej z kolejnych kampanii Amnesty International profesor Nigel Rodley, komisarz ONZ od spraw tortur, efekt owej działalności podsumował tak: „Smutna rzeczywistość jest taka, że mimo spektakularnych akcji, prowadzonych przez organa rządowe i pozarządowe, tortury nadal stanowią powszechny problem”. JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
13
Sado-maso-sakro Jeden przez lata siedział na słupie, inny znajdował upodobanie w tym, że wylewano mu odchody na głowę, jeszcze inna, wstrząsana dreszczem rozkoszy, piła fekalia i przykładała do ran robaki… Za to zostali świętymi Kościoła. Ale to było dawno. Dziś Krk i jego Bóg nie wymaga już podobno takich straszliwych ofiar. Czy aby na pewno? Czy aby na pewno skrajna asceza to jakiś wstydliwy relikt zamierzchłych wieków ciemnoty, kiedy to powszechnie wierzono, że Bóg wymaga od wiernych, by cierpieli, bo tylko w ten sposób (bez specjalnych katuszy do raju mogli się dostać wyłącznie duchowni) dostąpią Królestwa Niebieskiego? Przeczą temu poglądy „naszego ulubieńca” Tomasza Terlikowskiego – betonowego redaktora „Frondy”, który na łamach „Rzeczpospolitej” twierdził niedawno tak: „Wychowanie do modlitwy, ascezy, wyrzeczenia pozostać zatem powinny, poza formacją intelektualną, podstawowym elementem życia seminaryjnego. Nie ma powodów, by sprawdzone przez wieki sposoby radzenia sobie z pokusami (nawet jeśli są one tak nienowoczesne jak biczowanie, włosiennica czy lodowate prysznice), nie były nadal propagowane w seminariach. To, co pomagało w osiągnięciu świętości św. Franciszkowi czy Benedyktowi, może pomagać także ludziom współczesnym”. Oczywiście, czytając te słowa katolickiego fanatyka (zapraszanego do wszystkich programów telewizyjnych!), aż chce się popukać palcem w głowę. Ale gest ten zamiera wpół drogi, gdy dowiadujemy się, że skrajna asceza to nie jest coś, co odeszło wraz z mrokami średniowiecza. Kawałeczek prawdy o zadawaniu samemu sobie cierpienia pokazał nam wykpiwany wściekle przez Kościół film „Kod da Vinci” według Dana Browna. Jeden z bohaterów obrazu – demoniczny Sylas, mnich
morderca z Opus Dei – umartwia swoje ciało poprzez biczowanie i zapinanie na udzie kolczastego pasa cilice. To fikcja i próba ośmieszenia świętego Kościoła – zawył „święty Kościół”. Znów kłamał. Nieco prawdy na potajemne praktyki ascetyczne wewnątrz Krk rzucił Mike Barrett z Opus Dei w wywiadzie udzielonym portalowi swojej własnej organizacji: „Umartwianie pomaga nam oprzeć się naszym naturalnym słabościom do poszukiwania jak największego komfortu, który nie
pozwala nam w poszukiwaniu Chrystusa i odpowiadaniu na jego wezwania (…). Niektórzy z nas, którzy żyją w celibacie, noszą cilice. To taki mały metalowy łańcuszek. Cilice sprawia dyskomfort i ból – bo taki jest jego cel”. Słowa Barretta są tożsame z encyklopedyczną definicją ascezy: „Przez nią człowiek przygotowuje się do składania kultu bóstwu. Asceza ta ma doprowadzić do osiągnięcia takiej równowagi wewnętrznej, by już bez żadnych przeszkód czy wątpliwości oddać się Bogu”. W sformułowaniu „oddać się Bogu” jest coś perwersyjnego, bo przecież i perwersyjna jest cała asceza, od której już krok tylko – a może i mniej – do masochizmu. Bo z kolei definicja masochizmu wiele
mówi o ascezie: „Masochizm to rodzaj zaburzenia preferencji seksualnych, w którym jednostka odczuwa podniecenie seksualne w sytuacjach, kiedy zadawany jest jej fizyczny i psychiczny ból lub gdy jest poniżana”. No i w naszym hedonistycznym wieku coraz więcej osób pragnie również takich podniet. A kiedy dodatkowo ubrane są one w religijny przyodziewek i owiane wonią kadzideł, tym lepiej. Zatem jak grzyby po deszczu powstają sklepy (mniej lub bardziej jawne) dla „przyszłych świętych” ascetów. Odwiedziliśmy jeden z nich. To internetowy kram pod adresem www.cilice.co.uk. Tu są do kupienia metalowe pejcze do religijnego biczowania, krzyże z ostrymi jak
brzytwy kolcami, włosiennice, pasy cilice – a jakże! Nawet takie do zapinania w tali, a nie tylko na udzie. Nawet cierniowe korony Chrystusa z płytek ostrzejszych niż żyletki. Ceny umiarkowane: od 40 do 150 dolarów. Klienci? Z całego świata. Cóż tu dalej zachwalać... Popatrzcie sami, jak wygląda katolicyzm w swoim najbardziej fundamentalnym, fanatycznym wydaniu. I wiecie co? Może nawet bylibyśmy za. Zwłaszcza gdyby takie na przykład paski cilice nosili wyłącznie zakonnicy i księża, a zwłaszcza biskupi. I gdybyż tak jeszcze – mając ciągle w pamięci ohydną aferę pedofilską – zapinali je na innej niż udo części ciała. MAREK SZENBORN
14
MITY KOŚCIOŁA
Święci nieświęci
(2)
Patrząc na żywoty wielu świętych, dochodzimy do słusznego wniosku, że najlepsza, najłatwiejsza droga na ołtarze wiedzie przez speluny, burdele, domy dla obłąkanych, nawet przez miejsca kaźni, na których zamęczyło się swoich wrogów. Święty Olaf – okrutnik, morderca Na imię miał Olaf i był wikingiem. Sztuki wojennej zaczął uczyć się już jako dwunastolatek pod okiem jednego z najbardziej barbarzyńskich najeźdźców o budzącym wówczas przerażenie imieniu Hrani. Wikingowie okupowali lub bezlitośnie łupili znaczną część IX-wiecznej Europy: od Islandii, poprzez Wyspy Brytyjskie (założyli irlandzki Dublin, który był ich fortecą), po Ruś Kijowską, dziś nazywaną Ukrainą. Olaf operował w rejonie Morza Bałtyckiego, które wikingowie traktowali jako swoje „jezioro wewnętrzne”. W ciągu 4 lat z dziecka stał się wojownikiem. I to nie byle jakim. Zasłynął bowiem z najbardziej zuchwałych grabieży i mordów, a jego imię zaczęło budzić jeszcze większą grozę niż imię jego nauczyciela. Doszło do tego, że całe wsie czy miasteczka poddawały się bez walki na samą wieść, że w ich kierunku podąża Olaf. Mieszkańcy liczyli, że w ten sposób ocalą głowy. I nie mylili się – głowy zostawały na ich karkach, ale gorzej było z oczami. Otóż miał nasz „bohater” słynną w Europie właściwość, że znacznie rzadziej niż inni wikingowie mordował pokonanych – on im „tylko” wyłupywał oczy.
Całkiem rozsądnie przy tym rozumując, że człowiek oślepiony traci chęć do jakiegokolwiek oporu i staje się bezwolnym narzędziem w rękach najeźdźcy. Jeśli ktoś sięgnąłby dziś po prastare nordyckie sagi, przeczytałby pełne poetyckich metafor strofy, że Olaf „budził stalową burzę” albo „zwoływał zgromadzenia strzał”. Gdy miał 16 lat, zaciągnął się Olaf do armii nordyckiego przywódcy Thorkella Wysokiego i z nim ruszył, by przywrócić posłuszeństwo Anglików. W Londynie trochę ich utopił w Tamizie, a w Canterbury wymordował wszystkich i spalił zamek. W końcu trafił Olaf do Rouen – ówczesnej stolicy Normandii. Ówcześni kronikarze są zgodni co do tego, że w Rouen w roku 1013 nasz wiking przeszedł na chrześcijaństwo i został ochrzczony, jednak żaden z nich nie pisze, jakie tym bezlitosnym, barbarzyńskim wojownikiem kierowały motywy. A musiał to być jakiś potężny imperatyw, bo 2 lata później Olaf wrócił do Norwegii z mocnym postanowieniem zostania królem i ochrzczenia – czy tego chcą czy nie – wszystkich swoich poddanych. Dotychczasowy król Hakon został pokonany w bitwie pod Oslofjord, a Olaf założył stolicę państwa w Nidaros (dziś Trondheim) i na dzień dobry zbudował kościół poświęcony… papieżowi Klemensowi. Tymczasem szwedzki król zgłosił pretensje do pewnych terenów Norwegii i wysłał tam swoich namiestników. Nowy król wyłapał wszystkich i powiesił
na szubienicach, gdzie ich ciała dyndały przez ponad 2 lata. Ku przestrodze. Jednak nie wszyscy się bali. Nordyccy wodzowie absolutnie nie chcieli oddawać hołdu nowemu bóstwu chrześcijan i zastępom jego licznych świętych, więc zaplanowali wysiudanie Olafa z jego tronu. Ten się jednak o planowanym zamachu stanu dowiedział się i… I najpierw poszedł na mszę do kościoła, później na suty obiad, a potem na czele czterystu wojów pojechał do Ringsaker – siedziby spiskowców. Jedni mieli szczęście, bo król kazał „tylko” obciąć im języki i dłonie, a inni pecha, bo zostali oślepieni. Chrystianizacja Norwegii szła jednak opornie, żeby nie powiedzieć... wcale. Miejscowa ludność ani myślała bić pokłony w nowych kościołach, których Olaf stawiał na pęczki, zmuszając poddanych do wciąż nowych ofiar. Wobec tego król sprowadził misjonarzy z Anglii – odwiecznego wroga Norwegii. Anglosascy zakonnicy i księża trafili na mur oporu, a tubylcza ludność jeszcze gorliwiej oddawała cześć starym, skandynawskim bogom. Odpowiedź neofity Olafa była taka jak zawsze. Stanął na czele swoich doborowych oddziałów, najechał nieposłuszne rejony własnego kraju i popalił świątynie oraz posągi pogańskich bogów. Każdego, kto „dobrowolnie” nie zadeklarował natychmiastowego przyjęcia chrztu, czekała egzekucja lub ulubione przez Olafa oślepienie. Po przejeździe armii króla pojawiły się całe wioski ślepców i całe obszary zamieszkane przez ludzi bez dłoni lub stóp. Dla postępującego przez Europę chrześcijaństwa rodem z Rzymu to wymarzona polityka. Do roku 1030 nie było już w Norwegii niechrześcijan, bo ostatni oporni zostali z rozkazu Olafa powieszeni bez prawa zdjęcia ciał z szubienic przez rodziny. Chrześcijaństwo stało się obowiązkową religią państwową (tak jest zresztą do dziś), a w ówczesnym ustawodawstwie norweskim znalazł się
taki oto zapis: „Rzeczą dla nas najważniejszą jest posłać ukłon na wschód i pomodlić się do Białego Chrystusa o pokój i o dobry rok (...) oby On był naszym przyjacielem...”. Olaf wkrótce po swojej śmierci (zginął w bitwie pod Stiklestad) został ogłoszony świętym, a za cud uznano fakt, że ciało króla przez rok (niespotykanie od lat mroźny) nie uległo rozkładowi.
Mateusz Talbot – święty pijak Urodził się w roku 1856 i w abstynencji wytrzymał tylko do 12 roku życia. Wówczas upił się po raz pierwszy – za to od razu do nieprzytomności. Gdy wytrzeźwiał, dostał tęgie lanie od ojca, ale już wiedział, że ani prośby ani groźby nie powstrzymają go od najbardziej ulubionego zajęcia – chlania na umór. W tym czasie zakończył też karierę naukową – na pierwszej klasie szkoły powszechnej. Naiwny tatuś miał nadzieję, że upilnuje gówniarza, załatwiając mu robotę najpierw w składzie win (chyba papcio zwariował), później w dokach Dublina, gdzie sam pracował. I bardzo się pomylił. Nie dość, że Mateuszek zawsze znalazł sposób, by wymknąć się ojczulkowi, to jeszcze zdobył środki (cotygodniowe wypłaty) na picie. Gdy w końcu wyleciał z doków na zbity pysk (za pijaństwo), powoli wyprzedawał wszystko, co miał, aby tylko zdobyć fundusze na alkohol. Pewnego razu sprzedał jedyne buty. Gdy zabrakło czegokolwiek, co mógłby spieniężyć (z rodzinnego domu wyniósł już wszystko), zaczął kraść. Ukradł nawet skrzypce ulicznemu grajkowi żebrakowi i natychmiast wymienił je na alkohol. Aż nadszedł pewien dzień roku 1884, kiedy nie było już co ukraść, nikt nie chciał pijakowi postawić
na kredyt (kumple nazwali go kanalią), żebranie też nie dało efektu, i Mateusz po raz pierwszy wrócił do domu trzeźwy jak świnia. Zdumionej matce powiedział, że chce złożyć śluby abstynencji. I rzeczywiście – dzień później zrobił to w obecności księdza. Nagła abstynencja Mateusza przerodziła się w fanatyczną religijność. Wizyty w pubach zastąpił codziennymi, wielogodzinnymi modłami w kościele, a omamy alkoholowe przekształciły się w wizje religijne. Gdy nagle na środku dublińskiej ulicy zmarł na serce, na jego ciele odkryto skrywane pod ubraniem ciężkie łańcuchy i krępujące ciało sznury, powbijane w skórę szpilki, ostre krzyże, medaliki i różańce. W roku 2006 Mateusz Talbot został przez Kościół ogłoszony patronem alkoholików walczących z nałogiem.
Święty Jan Boży (1495–1550) – hazardzista, pijak, szaleniec Burzliwe i tajemnicze życie Janka zaczęło się na dobre, gdy chłopiec miał 8 lat. W jego rodzinnym domu w portugalskim Montemor-o-Novo zatrzymał się na kilka dni wędrowny ksiądz kaznodzieja. Gdy niespodziewanie zniknął któregoś ranka, przerażeni rodzice skonstatowali, że wraz z duchownym przepadł ich syn. Należeli do warstwy najuboższych wieśniaków, więc nie mieli nawet komu się poskarżyć i nie było nikogo, kto chciałby ich skarg wysłuchać. Teresa – matka Janka – zmarła niedługo później z rozpaczy, a ojciec, Andrzej, popadł w skrajną apatię i przystał do franciszkanów jako parobek.
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r. A tymczasem Jan podróżował z nowym druhem. Biografowie przyszłego świętego wybielają owe bulwersujące wydarzenia, tłumacząc, że chłopca najprawdopodobniej zafascynowały opowieści o przygodach życia w podróży i tak podziałały na wyobraźnię, że zaczął prosić księdza, by ten wziął
go ze sobą. Duchowny zaś miał miękkie serce… To oczywiste bzdury, bo z jakiego powodu w takim razie ów tajemniczy ksiądz nie spytał rodziców malca o zgodę, dlaczego obaj wymknęli się chyłkiem rano, gdy wszyscy jeszcze spali, dlaczego nie pozostawił wiadomości, gdzie się udaje? Dla trzeźwo myślących przeciwników hagiografii Jana jasne jest, że chłopiec został najzwyczajniej przez księdza porwany. Najprawdopodobniej służył zboczonemu klesze jako zabawka seksualna. Z jakiego powodu można się domyślać, że tak się właśnie stało? Otóż chłopiec został porzucony przez duchownego w mieście Oropresa – sto kilometrów od Toledo. Tu dzieciak szczęśliwie trafił do rodziny, która go przygarnęła, ale poczucie jakiejś strasznej winy, czegoś okropnego, co go spotkało, miało mu towarzyszyć przez całe życie.
Nowa familia traktowała Janka jak własnego syna, ale niesłychana religijność przybranych rodziców sprawiła, że chłopiec musiał nieustannie się modlić i chodzić do kościoła kilka razy dziennie. Chłopak wytrzymał to lat kilka, ale gdy tylko nasunęła się sposobność ucieczki, skorzystał z niej, zaciągnął się do armii króla Karola V i poszedł na wojnę z Francuzami. Jako żołnierz dał się poznać nie tyle na polu walki, co jako uczestnik licznych burd, pijatyk i częsty gość przydrożnych lupanarów, w których potrafił dać zatrudnienie kilku kurtyzanom podczas jednej nocy. Stał się też jednym z bardziej znanych szulerów karcianych. Oszukiwał podczas gry tak dobrze, że wkrótce tylko naiwni przybysze z daleka siadali z nim do karcianego stolika. Był przy tym mistrzem w dziedzinie wymyślnych przekleństw. A przekleństwa w tamtym czasie to nie była jakaś tam niewinna „mać”, bo w ciąg bluzgów włączało się imię Maryi, jej Syna i świętych, którzy akurat przyszli na myśl. Właśnie w takich bluzgach Jan był mistrzem nad mistrze. Jak się pije, gra w karty, chędoży dziewki i klnie, to oczywiście niewiele już czasu pozostaje na rzemiosło wojenne. Kiedy Janowi nieszczęśliwie powierzono wartę przy wojskowych magazynach, uznał, że od pełnienia obowiązku atrakcyjniejsza jest jednak miejscowa dziwka. Pod nieobecność jurnego wartownika magazyn został doszczętnie ograbiony, a Jan cudem uniknął stryczka (oficerowie już nawet wznieśli dlań szubienicę), bo w ostatniej chwili przyszedł rozkaz wymarszu. Zamiast więc wojaka rozpustnika powiesić, wygnano go z armii. Błąkał się jeszcze nasz „bohater” po Maroku, był nawet po stronie Maurów przeciw chrześcijanom, aż w końcu znów stanął na ojczystej ziemi.
Tu imał się różnych zajęć – na przykład sprzedawał dewocjonalia w Grenadzie… Dorobił się nawet niewielkiego majątku, aż tu nagle do miasta przybył słynny mistyk i kaznodzieja Jan z Avila. Na kazanie w kościele św. Sebastiana pobiegł i nasz Jan, bo cały czas dręczyło go jakieś obsesyjne poczucie winy. Nagle, w samym środku nabożeństwa, w głównej nawie rozległo się niemal zwierzęce wycie. Przed kościół wybiegł oszalały Jan, a biegnąc przez ulice miasta, zrzucił z siebie całe ubranie i wyrwał wszystkie włosy z głowy. Zdumieni i przerażeni przechodnie pośród wycia rozumieli tylko słowa „jestem potępiony!”. Trafił więc „potępiony” do miejscowego szpitala dla obłąkanych. Po jakimś czasie został wypuszczony z pouczeniem, że jeśli raz jeszcze zakłóci spokój publiczny, to władza policzy się z nim znacznie bardziej srogo. Bojąc się jak ognia powrotu do „więzienia dla wariatów” (tak je nazywał, a kilka razy o mało nie postradał tam życia), założył… własny szpital. Dla psychicznie chorych. Później jeszcze schronisko dla biedaków i sierociniec. Mieszkańcy Grenady, choć początkowo byli nieufni, z czasem zaczęli hojnie otwierać portfele, więc przybytki Jana rozrastały się. Aby jeszcze bardziej pokazać otoczeniu, że przeszedł metamorfozę i jest innym człowiekiem, przywdział habit zakonny i kazał się nazywać Jan Boży. Kanonizowany 21 września 1630 roku przez papieża Aleksandra VIII jest patronem szpitali, księgarzy i… pirotechników.
Błogosławiony Idzi z Portugalii (1185–1265) – satanista Idzi nie był – jak Jan Boży – biedakiem z urodzenia. Wręcz przeciwnie. Jego ojciec Rodrigues de Vagliatos był gubernatorem Combry – uniwersyteckiego miasta w Portugalii. Zwyczaj nakazywał, aby wielodzietne zamożne rodziny przeznaczały jednego z synów do stanu kapłańskiego. Padło na Idziego. Gdy został wyświęcony, sam król – w uznaniu zasług swojego rządcy – nadał jego synowi beneficja
płynące z kilku bogatych parafii. Młodzieniec otrzymywał zatem kupę kasy i nawet nie musiał na oczy oglądać podległych sobie wiosek. Robotę za niego odwalali zwykli, „podlej urodzeni” księża. Mając forsy jak lodu i jeszcze więcej wolnego czasu, zaczął Idzi studiować nauki rozmaite. Pośród nich najbardziej upodobał sobie alchemię. Na przełomie XII i XIII wieku nie była to raczej nauka dobrze widziana przez Kościół, a jakby tego było mało, Idzi przebąkiwał na uniwersytecie, że zajął się czarną magią, aby zgłębić tajniki wiedzy. Plotka stugębna, której Idzi bynajmniej nie dementował, głosiła, że w zamian za odkrycie tajemnic wszechświata podpisał z szatanem cyrograf, zaprzedając własną duszę. Trzeba przyznać, że musiał to być obryty w wiedzy diabeł, bo młody naukowiec faktycznie począł dokonywać pewnych odkryć (przynajmniej sam tak opowiadał, przebąkując nawet o kamieniu filozoficznym) i jego kariera naukowa ruszyła z kopyta, budząc zawiść innych profesorów. I tak było przez lat siedem... Aż tu nagle miał Idzi w nocy straszliwy sen. Szła z nim przez cmentarz sama Śmierć, a w ręku trzymała klepsydrę. Zjawa zatrzymała się przy grobowcu, na którym wypisano imię „Idzi”, ale ten był pusty. „No tak, jego piasek się jeszcze nie przesypał” – powiedziała Śmierć i znikła. W tym samym momencie Idzi obudził się i rozdarł wniebogłosy z przerażenia. Cały czas wrzeszcząc, pobiegł
15
do dominikanów i błagał ich o przyjęcie do klasztoru. Tak też się stało, ale nasz „naukowiec” cały czas trząsł się ze strachu, że szatan upomni się o jego duszę, więc przebłagalne, klepane podczas pracy modlitwy do Maryi przerywał jednym tylko posiłkiem dziennie i krótkim snem. Legenda mówi, że po latach znalazł na kościelnym chórze pergamin z podpisanym przez siebie cyrografem. W ten oto sposób Maryja zwróciła mu duszę. Prościej byłoby powiedzieć, że błogosławionym Kościoła katolickiego został leniwy, zabobonny pasibrzuch w sutannie (pierwowzór Fausta), którego wystraszył głupi sen i tylko dzięki temu trafił na ołtarze. Pocieszające jest w tej opowieści to, że dominikanie wykorzystywali Idziego przez lata do najgorszych posług – m.in. opróżniał i czyścił klasztorną latrynę. ~ ~ ~ Tak oto przedstawiają się prawdziwe żywoty kilku świętych, które opowiedzieliśmy w tym i w poprzednim odcinku. Święci mordercy, święci pijacy, święte prostytutki i święci ich klienci. Aby zasiąść na ołtarzach rzymskokatolickiego Kościoła, wcale nie trzeba mieć jakichś specjalnych przymiotów charakteru czy rozumu. Można by zaryzykować twierdzenie, że nawet wręcz przeciwnie. A czego potrzeba? Ot, pięknie się nawrócić, choćby na sam koniec grzesznego życia. A pięknie, to znaczy po oficjalnej linii Kościoła, czyli gromiąc jego przeciwników, łącznie z wyłupywaniem im oczu albo łupieniem ich kieszeni w imieniu Boga. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
ZE ŚWIATA
Boom mieszkaniowy wkrótce w Chinach eksploduje
Jedenaste – nie pocieszaj dziecka swego M
acie dzieci? Wnuki? A może zamierzacie mieć? To poczytajcie, jak młodym rodzicom może w głowach namieszać religia. Jak można nadinterpretować tzw. słowo boże i unieszczęśliwić nim swoich najbliższych. Zacznijmy od cytatu: „Według Gary’ego i Anne Marie Ezzo, należy zostawić płaczące dziecko w łóżeczku bez ukojenia, aby poznało smak samotności. W każdym razie, każdy krzyk czy płacz jest chwilowy (…), a krzyczeć przez 15 do 20 minut, a nawet i pół godziny jeszcze nigdy nie zaszkodziło żadnemu dziecku, czy to fizycznie, czy emocjonalnie”. A czy wiecie, dlaczego tak właśnie postępować należy? Otóż… „krzycząc i płacząc, dzieci uczestniczą w cierpieniu Chrystusa na krzyżu”. Te niby-chrześcijańskie mądrości zdemaskowała w swojej książce (z której pochodzą cytaty) pt. „Nie płacz, maleństwo” Claude Didierjean-Jouveau, francuska autorka z kręgów rodzicielstwa bliskości (zainteresowanych odsyłam do wydawnictwa Mamania, które właśnie wypuściło nowoczesną serię Rodzicielstwo Bliskości http://www.mamania.pl). Ta skądinąd ateistyczna pisarka komentuje rewelacje państwa Ezzo w taki oto sposób: „Ich niezdrowe rozumowanie przedstawia się następująco: tak samo, jak Bóg nie odpowiedział Jezusowi, gdy ten krzyczał: »Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?«, tak samo rodzice nie powinni odpowiadać na krzyki i płacze swego maleństwa dla jego przyszłego dobra!”.
Anne Marie i Gary Ezzowie
Świetną (zarazem bardzo czułą, jak i popartą naukowymi dowodami) książkę Claude Didierjean-Jouveau przyszło mi przetłumaczyć kilka miesięcy temu na język polski. Gdy natknęłam się na fragment o chorej filozofii Ezzów, przyszła mi do głowy jedna myśl: dlaczego tych ludzi nikt jeszcze nie zamknął? Przecież to podpada pod paragraf o maltretowaniu! I to w imię czego? Religii chrześcijańskiej, która głosi nie co innego jak miłość bliźniego! A kto jest przecież bardziej moim bliźnim niż moje własne dziecko? Prawo amerykańskie nie zajęło się dotąd Ezzami. Natomiast jeden z protestanckich kościołów (Ezzowie są pastorami!) stanu Kalifornia ekskomunikował ich, oświadczając, że to, co głoszą, nie jest wyrazem
doktryny chrześcijańskiej. Opisało i skrytykowało ich wiele chrześcijańskich gazet i stron internetowych, jednak Ezzowie podzielili amerykańskich rodziców i pediatrów na dwa obozy. Założyli stowarzyszenie „Growing Familiy International” i wykupili wiele domen internetowych, aby szerzyć (z uśmiechem na ustach i obrazkami szczęśliwych dzieci w tle) swój przerażający sposób opiekowania się niemowlętami. I zarabiać pieniądze. Albowiem organizacja ich jest wyraźnie oznakowana „for profit”. Sprzedają dziesiątki książek, poradników i płyt DVD, dostosowując je w każdym nowym wydaniu do aktualnych krytyk i wyrzucając kontrowersyjne fragmenty, które mogłyby odstręczyć kupujących. „Słowo boże” niby nie plastelina, a jednak można je trochę urobić. Przerażeni programem Ezzów mądrzy ludzie także wykupili kilka internetowych stron i w ten sposób powstały serwisy, które opisują osobistą i społeczną szkodliwość pseudochrystusowego wychowania malutkich dzieci (np.: http://ezzo.info). American Academy of Pediatrics bije na alarm i przestrzega: „(…) w miarę, jak metoda ta rozprzestrzeniała się w Stanach Zjednoczonych, na wizytach u pediatrów pojawiali się rodzice z dziećmi, które nie przybierały na wadze lub były odwodnione, a matkom brakowało pokarmu…”. Dzieci płaczą, głodują (według Ezzów wolno je karmić wyłącznie o ustalonych godzinach), wyją po nocach z samotności, a rodzice uczą się z książek Ezzów chrześcijańskiej nieczułości. Bowiem, jak piszą ci rzekomi znawcy Boga i małych dzieci, „Bóg też nie siedzi na tronie, nasłuchując, czy my nie płaczemy, i nie szykuje się do natychmiastowego pocieszania nas, aby nam udowodnić, że nas kocha”. Ezzom wydaje się, że są jedynymi właściwie tłumaczącymi „słowo boże”. Tytuł ich najpopularniejszej książki to: „Growing kids God’s way”, czyli „Wychowywanie dzieci bożym sposobem”. Na którejś z licznych witryn internetowych reklamują się jako „a voice of truth”, czyli… „głos prawdy”. Jak dla mnie, matki dziecka, prawda, która wyłania się z analizy tego groźnego steku bzdur i nadinterpretacji pewnych tekstów, jest jedna, a konkretna – zbyt wielka religijność może szkodzić zdrowiu. I to dosłownie. AGNIESZKA ŚWIRNIAK
Strach ma skośne oczy Fala arabskich rewolucji przeraziła wielu dyktatorów. Kto ma pieniądze, ten przekupuje swoich poddanych. Robią to nawet – a może przede wszystkim – chińscy pseudokomuniści. Licytację na przekupywanie własnych obywateli (choć są oni de facto tylko poddanymi) rozpoczął Abdullah, król Arabii Saudyjskiej. Przerażony losem Mubaraka i Ben Alego zapowiedział w lutym br. dotacje i prezenty (m.in. dodatkowe pensje i zasiłki) na kwotę 37 miliardów dolarów. Kiedy w marcu pętla buntu zaczęła zaciskać się na szyi Kaddafiego, spanikowany władca państwa Saudów (sama nazwa już sugeruje, że kraj jest folwarkiem jednej rodziny „królewskiej”) podwyższył stawkę – dodatkowe miejsca pracy (60 tys. w samym aparacie bezpieczeństwa), dotacje do meczetów i szkół koranicznych (aby obłaskawić islamistów i zażegnać potencjalny religijny przewrót), nowe centra badawcze, domy dla lekarzy, wyższa płaca minimalna. Dość powiedzieć, że sam program budowy nowych mieszkań pochłonie 67 miliardów dolarów, a cały pakiet nowych wydatków przekroczy z pewnością 100 miliardów dolarów. Abdullah gotów jest ozłocić poddanych, byle tylko zostawili u władzy i koryta jego królewską rodzinkę liczącą w sumie… kilka tysięcy osób. Jednak wydatki saudyjskich feudałów czujących na gardle nóż poddanych to pryszcz w porównaniu z zapowiedziami inwestycji władz chińskich. Pseudokomuniści ze wschodniej Azji z niepokojem śledzili wybuch frustracji w krajach arabskich, a w państwowych mediach mnożyły się wezwania do spokoju oraz ostrzeżenia przed osunięciem się kraju w chaos. Na ulice wysłano dodatkowe patrole wojska i nasilono inwigilację mieszkańców.
Pojęcie „chaosu” w chińskiej tradycji to przerażająca wizja rozpadu imperium, które w swojej długiej historii przeżywało go kilkakrotnie. To coś na kształt rosyjskiej „smuty” – długotrwałego upadku, fragmentacji i anarchii. Stąd m.in. chińska obsesja na punkcie silnej władzy oraz tłumienie wszelkich rozruchów z całą bezwzględnością. Przezorność władz ma jednak na uwadze nie tylko troskę o państwo. Wszak obecny dyktatorski system zapewnia przywileje członkom partii, a ich krewnym i zaprzyjaźnionym biznesmenom dostęp do świetnych kontraktów i krociowych zysków. Jest więc o co walczyć. W marcu 2011 r. premier Chin zapowiedział gigantyczne przedsięwzięcie w postaci budowy lub remontu 36 milinów (sic!) tanich mieszkań w ciągu zaledwie 5 lat. Tylko w tym roku miałoby ich powstać 10 milionów za trudną do wyobrażenia kwotę niemal 200 miliardów dolarów. Chińczycy chcą także w pięć lat utworzyć 45 mln nowych miejsc pracy i utrzymać bezrobocie na ambitnym poziomie 5 proc. (w Polsce obecnie to ponad 13 proc.). W ciągu najbliższych 5 lat Chiny po raz pierwszy w historii mają się stać krajem w większości zamieszkanym przez ludność miejską. Władze obiecują też regularne podwyżki płac aż o 13 proc. rocznie, a do tego zmniejszenie dokuczliwej inflacji oraz poprawę warunków życia na wsi. Obiecują też inwestować w ekologię i przy nadal wielkim wzroście gospodarczym (planują 7 proc. rocznie) chcą ograniczyć emisję dwutlenku węgla i zużycie wody. Aby lepiej zrozumieć, skąd bierze się strach chińskich elit, należy pamiętać, że gigantyczny wzrost gospodarczy w tym kraju jest okupiony źle opłacaną pracą ludności pochodzenia wiejskiego, która za marne grosze i często w strasznych warunkach pracuje w gigantycznych chińskich fabrykach produkujących
na eksport. Ponad 100 milionów ludzi mieszka w prowizorycznych warunkach, przy fabrykach lub na budowach, i ciuła swoje niewielkie zarobki, aby wysłać je na wieś. W odróżnieniu od rozwijających się gwałtownie miast wschodniego wybrzeża, życie na wsi (zwłaszcza w centrum i na zachodzie kraju) pozostaje ciężkie, a na przykład dostęp do ochrony zdrowia bywa tam gorszy niż w czasach Mao. Na dodatek ziemię pod inwestycje konfiskuje się chłopom za marne grosze, pozbawiając ich środków do życia. Wywołuje to liczne protesty, tłumione – jak to w Chinach – bezwzględnie i krwawo. Nic dziwnego, że narasta frustracja, zwłaszcza wśród tych, których nie objęły zeszłoroczne znaczące podwyżki płac. Zostały one wywalczone strajkami i manifestacjami, na które rząd przymykał oczy, bo miały miejsce głównie w prywatnych, a często także zagranicznych koncernach. Zdaniem ekspertów, władza generalnie chce przesterować kraj z gospodarki zorientowanej na eksport na gospodarkę stymulowaną przez popyt wewnętrzny – dotąd bardzo słaby nie tylko z powodu marnych zarobków, ale także namiętnej skłonności Chińczyków do oszczędzania. Jak bardzo obsesyjnie władze boją się „gniewu ludu”, niech świadczą najnowsze rozporządzenia dotyczące reklam. Otóż rząd radykalnie ogranicza reklamy towarów luksusowych. Nie będzie można używać w nich takich określeń jak „królewski”, „najlepszy”, „luksusowy”, nie wolno promować hedonizmu i „kultu towarów zagranicznych”. Skąd takie dziwne ograniczenia? Ze strachu przed wybuchem frustracji ludności, która luksus może oglądać tylko przez szybkę witryn i telewizorów, a sama musi zadowalać się tym co najtańsze, pracując 6–7 dni w tygodniu po kilkanaście godzin dziennie. MAREK KRAK
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
T
uż przed wyniesieniem Karola Wojtyły na ołtarze opublikowano jeden z ostatnich poprzedzających tę imprezę okrzyków protestu, tym razem podpisany przez część katolickiej elity intelektualnej. Jest to dość obszerne i merytorycznie uzasadniane „oświadczenie”, podpisane – na początku – przez 15 prominentnych katolików ze świata redaktorów religijnych mediów, teologów, wykładowców uniwersyteckich, prawników, duchownych, dziennikarzy i pisarzy. Ich głos jest ważnym ewenementem, bo dotąd polski papież był krytykowany raczej przez liberalnych zwolenników reformowania Kościoła, którzy powszechnie uznają go za konserwatystę zakazującego debaty na temat złagodzenia restrykcji w sprawie aborcji i antykoncepcji, celibatu, wyświęcania kobiet i stosunku do gejów.
publiczne pragnienie jak najszybszej beatyfikacji w epoce, gdy wielka liczba katolików odrzuca naukę i moralność kościelną? Szczerze musimy stwierdzić, że biorąc pod uwagę stan Kościoła, który pozostawił, JPII nie zasługuje na świętość przez aklamację. Sam Ratzinger powiedział, że czas, gdy Wojtyła był papieżem, charakteryzuje przyspieszenie rozkładu katolicyzmu w Europie, Ameryce i Azji”. Zamiast dyscyplinować biskupów tolerujących brud i zepsucie – wytykają sygnatariusze – zapewniał im azyl. Na przykład kardynałowi Bernardowi Lawowi, odpowiedzialnemu za skandal w archidiecezji bostońskiej, który po wymuszonej przez tamtejszych wiernych dymisji dostał od JPII stanowisko „arcypasterza” prominentnej bazyliki rzymskiej. Arcybiskup Milwaukee Weakland, notoryczny dysydent, mógł bez przeszkód szkodzić Kościołowi, dopóki
Santo NON subito! Tymczasem sygnatariusze memoriału opublikowanego początkowo w periodyku „The Remnant” (potem go przedrukowywano) są katolickimi konserwatystami. I mają Wojtyle bardzo wiele za złe. Przyjrzyjmy się ich argumentom. „Beatyfikacja budzi nasze poważne zastrzeżenia – piszą. – Dla dobra Kościoła i zgodnie z sumieniem musimy się nimi podzielić”. Autorzy zaznaczają, że nie negują osobistych walorów ani uczciwości JPII. „Pytanie brzmi, czy wykazał on heroiczne cnoty i czy musi natychmiast trafić na ołtarz”. Porównują go do ojca wielodzietnej rodziny. Sam jest przyzwoity, ale lekceważy zachowanie dzieci i innych jej członków; nie dyscyplinuje, gdy nagminnie go nie słuchają i otwarcie grzeszą. Dopuszcza, by rodzina popadała w chaos. Chodzi o to właśnie, jak JPII wywiązał się z odpowiedzialności za ogromną rodzinę wierzącą w Boga, której dobro mu powierzono. „Czy skutecznie bronił owieczek przed wilkami? Czy wykazał heroiczne cnoty, broniąc kościelnej doktryny? Obawiamy się, że te pytania w pośpiechu do beatyfikacji, nie doczekały się należytej odpowiedzi” – piszą sygnatariusze. Procedurę przyspieszono na publiczne żądanie „santo subito”. Historia zna przypadki beatyfikacji przez aklamację, np. papieża Grzegorza Wielkiego, kanonizowanego natychmiast po śmierci. Ale on był „budowniczym cywilizacji chrześcijańskiej, kładł duchowe i organizacyjne podwaliny pod budowę Kościoła i Kościół przetrwał wieki”. Podobnie Mikołaj Wielki, który odegrał kluczową rolę w czasach wielkiego kryzysu wiary, stawiając czoło zdegenerowanej hierarchii. A oto kolejne wątpliwości autorów listu: „Jakie dokonania usprawiedliwiają
nie ujawniono, że zapłacił 450 tys. dolarów z pieniędzy wiernych za milczenie swego homoseksualnego kochanka. JPII odmawiał wszczęcia śledztwa w sprawie Marciala Maciela, którego publicznie wychwalał – mimo wiarygodnych dowodów odrażających przestępstw. Wojtyła musiał umrzeć, by jego następca mógł usunąć Maciela... Podczas pontyfikatu JPII wierni byli gorszeni „wieloma otwarcie nierozsądnymi deklaracjami i gestami papieskimi”, jakich Kościół nie widział od lat. Sygnatariusze oświadczenia koncentrują się na kilku – ich zdaniem kluczowych. JPII był autorem szeregu wątpliwych z teologicznego punktu widzenia przeprosin. Tymczasem świat nie odbierał papieskiej mea culpa jako demonstracji pokory Kościoła, lecz jako przyznanie się do historycznych win. Spotkania międzyreligijne w Asyżu w roku 1986 i 2002 były jednoznaczne ze zrównaniem wagi i autentyczności wszystkich wyznań, nawet voodoo. A równorzędność wiar to teza uznana oficjalnie za fałszywą przez papieża Piusa XI. Skandalem było publiczne całowanie Koranu w roku 1999 w Rzymie podczas spotkania z grupą irackich chrześcijan i muzułmanów. Szokujące było oświadczenie JPII z roku 2000 w Ziemi Świętej: „Niech Jan Chrzciciel chroni islam”, co jest „bezprecedensową afirmacją fałszywej religii”. Karol Wojtyła pojednał się z anglikanami (w osobach arcybiskupów Canterbury George’a Careya i Rowana Williamsa), „choć nauczanie Kościoła anglikańskiego nie przystaje do katolickiego w podstawowych kwestiach moralnych”. JPII uczestniczył w pogańskim nabożeństwie w „świętym lesie” w Togo. Po powrocie do Rzymu publicznie wyraził satysfakcję ze
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI wspólnych modłów z animistami. Modlił się podczas „nabożeństwa ekumenicznego” w Bazylice św. Piotra z luterańskimi biskupami – w tym płci żeńskiej, co podważa jego sprzeciw wobec ordynacji kobiet. „Podsumowując, JPII kierował i pozostawił po sobie Kościół w stanie poważnych zaburzeń, które zapoczątkował II Synod Watykański. Żaden papież, którego wyniesiono na ołtarz, nie miał spuścizny budzącej takie wątpliwości jak JPII”. Kolejnym polem, na którym koncentrują się poważne zastrzeżenia konserwatywnych krytyków beatyfikacji, jest kwestia cudu, który był konieczny do jej zatwierdzenia. (Przedtem potrzebne były dwa – zaznaczają). Cudowne wyleczenie mniszki francuskiej Marie Simon-Pierre wciąż budzi wątpliwości, a niektórzy lekarze kwestionują je zupełnie. Krytycy zwracają też uwagę na formę modlitw zakonnicy: „Trzeba spytać: czy tylko do niego [do JPII] się modliła, czy nie prosiła o pomoc Boga oraz świętych?”. Wątpliwości teologów dotyczą także kryteriów związanych z wynoszeniem na ołtarze. „Pytanie dotyczące beatyfikacji nie jest związane z tym, czy JPII był dobrym lub świętym człowiekiem, ale jaki wzór do naśladowania daje masom wiernych. Czy ta beatyfikacja, a potem kanonizacja nie niosą ze sobą ryzyka deprecjacji obrzędu, który ma miejsce, bo publiczność tego pożąda? JPII wyprodukował niewiarygodną liczbę 1338 błogosławionych i świętych – więcej, niż wszyscy inni papieże razem wzięci. Czy jest rozsądne, by człowiek, który uruchomił tę fabrykę świętych, był osądzany w oparciu o złagodzone przez siebie kryteria? Wyrażamy głęboki niepokój, że ta beatyfikacja będzie eksploatowana na różne sposoby przez świat i użyta do uwiarygodnienia II Soboru Watykańskiego (…). Siostra Lucia z Fatimy słusznie mówiła o diabolicznej dezorientacji Kościoła. Stoimy w obliczu realnego ryzyka popełnienia ciężkiego błędu w osądzie. Pytamy ponownie: po co ten pośpiech? Czyżby z obawy, że jeśli beatyfikacja nie nastąpi natychmiast, późniejszy, bardziej dojrzały werdykt ją wykluczy, podobnie jak w przypadku Pawła VI? Czy nie można poczekać przynajmniej jeszcze kilka lat, by lepiej ocenić spuściznę papieża, którego pontyfikat bez wątpienia zawierał tyle złych rzeczy? Dobro Kościoła wymaga rozwagi i unikania pośpiechu”. Przedstawione argumenty (naszym zdaniem świadczą akurat na korzyść Wojtyły) oraz postawione pytania pokazują, że front sprzeciwu wobec wyniesienia na ołtarz Karola Wojtyły jest znacznie szerszy niż można było mniemać. Trudno liczyć, że po 1 maja kontrowersje i głosy dezaprobaty zanikną, tym bardziej że mogą wyjść na światło dzienne nowe fakty, rzucające jeszcze większy cień na aureolę świeżo upieczonego polskiego świętego. PIORT ZAWODNY
17
Wyspy bezbożne R
ezultaty sondażu, przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii są zatrważające. Zwłaszcza dla… polskiego duchowieństwa.
Pierwsze pytanie nie budzi jeszcze grozy, bo na pytanie: „Czy jesteś związany z jakąś religią?” 61 proc. odpowiada twierdząco. Jednak dalej zaczyna się horror. Na pytanie: „Czy jesteś religijny?” 65 proc. indagowanych odpowiada: nie. Tylko 27 proc. deklaruje religijność! Mniej niż połowa Brytyjczyków deklarujących się jako chrześcijanie (!) wierzy, że Jezus był autentyczną postacią, która umarła, a następnie zmartwychwstała. British Humanist Association, ugrupowanie,
które zamówiło sondaż, twierdzi, że te rezultaty są i tak naciągane, bo konstrukcja pytań skłania do pozytywnej odpowiedzi w kwestii religijności. Tymczasem ludzie interpretują wyznanie jako kulturową orientację, a nie wiarę religijną, której norm przestrzegają. Instytut Theos, który zajmuje się badaniami postaw religijnych, potwierdza to podejrzenie. Na takie to moralne wertepy wypuszczamy Polaków katolików... TN
O świeckie uczelnie H
iszpańscy studenci walczą o usunięcie z państwowych uniwersytetów reliktu po czasach klerykalnych.
Na wielu państwowych uniwersytetach w Hiszpanii (m.in. w Barcelonie i Madrycie) odprawiane są msze w specjalnych kaplicach. Ten rodzaj wyróżnienia kultu katolickiego w uczelniach opłacanych z budżetu państwa słusznie drażni zwolenników świeckości, którzy nie rozumieją, dlaczego mają znosić prowadzenie działalności duszpasterskiej w świątyni nauki.
Ponieważ władze uczelni w Barcelonie nie spieszyły się z reakcją na prośby o zaniechanie działalności kościelnej, część studentów zaczęła aktywnie protestować przeciwko przejawom kultu religijnego – na przykład podczas mszy ostentacyjnie zjadano kanapki. W końcu, aby uspokoić nastroje, władze uczelni zawiesiły odprawianie mszy. MaK
Świeccy kardynałowie? P
o buncie teologów w Niemczech nadszedł ferment wśród katolików świeckich w USA. Chcą władzy!
Nie byle jakie pismo katolickie, bo jezuicka „America”, opublikowało apel o reformę sposobu obierania papieża. Autorzy domagają się dopuszczenia do wyborów także ludzi świeckich. Pomysły są dwa – dopuszczenie do kolegium kardynalskiego nieduchownych albo stworzenie
specjalnej rady świeckich, która miałaby te same uprawnienia co kardynałowie. Autorzy apelu przypominają, że przez stulecia biskupa Rzymu wybierano przez aklamację ludności Wiecznego Miasta, a kolegium kardynalskie to średniowieczny wynalazek. MaK
Łapówka wielkanocna P
astor baptystyczny z Hamilton (Ohio, USA) ponownie chce rozdawać kasę na Wielkanoc.
Pierwsza, zeszłoroczna akcja dolarowa pastora Randy’ego Moore’a miała obiecujące efekty. Frekwencja w zborze wzrosła do 130 procent (ponad 1130 osób), bo
aż 36 osób zadeklarowało nawrócenie. W tym roku pastor chce rozlosować dwie nagrody po 500 dolarów i liczy na podobny rezultat. MaK
18
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
N
ie mogę przejść do porządku dziennego nad słowami „małego człowieczka” o kwestii śląskości. Dlatego postanowiłam wtrącić swoje trzy grosze. Jestem Polką, ale jestem też Ślązaczką z dziada pradziada. Jestem dumna zarówno z jednego, jak i z drugiego, a jedno drugiemu ani
za mąż za Prusaków, Austriaków i pokolenia mieszały się ze sobą. Ale ta ludność nigdy nie zatraciła swej tożsamości narodowej! Polski, jako kraju, nie było tyle lat na mapie Europy, ale czy Polacy przestali wtedy mówić i pisać po polsku, czy zaczęli się czuć jak Niemcy czy Austriacy? Otóż nie, nadal czuli swą więź z narodowością
Z gymby dupa nie przeszkadza, ani nie zaprzecza. Historia Ślązaków jest trudna nie tylko dla nich samych, ale i dla historyków i reszty Polaków. Przez setki lat Śląsk przechodził z rąk jednych władców do drugich. Zawsze odbywało się to w majestacie prawa i bez pytania o zdanie zainteresowanych. Śląsk był łakomym kąskiem dla władców, a nawet, z racji swego bogactwa, był nazywany „perłą w koronie Habsburgów”. Ślązacy żyli przez setki lat niejako na „obczyźnie”, a mimo to każdy Polak lepiej zrozumie dialekt śląski, niż np. język kaszubski. Ślązacy przez wieki pielęgnowali swą tożsamość, kulturę, obyczaje i język w obrębie swej grupy etnicznej, a teraz mają się wyrzec swej tożsamości, bo Kaczyńskiemu to cuchnie „zakamuflowaną niemieckością”? Owszem, ludność śląska przejęła wiele wyrazów z języka swych „zaborców”, a Ślązaczki wychodziły
polską. A czy obcokrajowcy, np. Czeczeńcy mieszkający w Polsce, czują się Polakami czy Czeczenami? Jak więc czuli się Ślązacy, będąc przez 700 lat mniejszością narodową w obcych krajach? Dla większości zdrowo myślących ludzi odpowiedź jest oczywistą oczywistością. Ale pan Prezes albo jest nomen omen w mniejszości, albo ma kłopoty ze zdrowym myśleniem. Podczas plebiscytu w 1921 roku Ślązacy większością wybrali przyłączenie do Niemiec, ale nie dlatego, że czuli się Niemcami i zapomnieli o swej śląskości, ale musieli często wybierać między rodziną, znajomymi, pracą, całym dotychczasowym życiem a niepewnym losem obywatela drugiej kategorii w dopiero odradzającej się Polsce. Większość wybrała po prostu stabilizację, bo nie da się nakarmić rodziny samym patriotyzmem. Jednak obiecana szeroko pojęta autonomia w końcu przekonała
Ślązaków do państwa polskiego. Dzięki tej autonomii Śląsk był, aż do roku 1939, prawdziwym eldorado. Dopiero kiedy Bierut odebrał Śląskowi autonomię, zaczęło się powolne ubożenie i degradacja tego regionu. Wielu historyków i znawców prawa spiera się do dziś, czy Bierut miał prawo znieść obowiązujący do wojny statut organiczny. Bo według ówczesnego prawa, tylko Sejmik Śląski mógł odebrać regionowi autonomię. A czy Śląsk nie przyczynił się po wojnie do ogromnego rozwoju gospodarczego całej Polski? Czy Ślązacy nie pomagali w czynie społecznym odbudować stolicy, całego kraju ze zniszczeń wojennych? A dzisiaj padają słowa prawie o zdradzie, i to z ust człowieka, który co powie, to półprawda lub nieprawda. Jeśli można obrazić czyjeś uczucia religijne, które są równie niemierzalne i subiektywne jak uczucia tożsamości narodowej, to tym bardziej można urazić te drugie. Dobrze by było, żeby wiecznie i na wszystkich obrażony prezesik, pamiętał o tym. Bo każdy kij ma dwa końce, a Ślązacy to dumni i dobrzy ludzie, którzy zawsze oddają z nawiązką to, co dostają. „No to pyrsk, ludkowie” – jak godajom Ślońzoki, czyli pozdrawiam całą Redakcję! „A tyn, co mu kanoldy zymby popsowały, niech uważo, bo zrobić se z gymby dupa jest łacno, yno odkryńcić jest gorzij”. Zakamuflowana Niemka, czyli Ślązaczka – Tereska z Jastrzębia
To nasze święto! Żyję już trochę lat na tym świecie i odkąd sięga moja pamięć, zawsze uczestniczę w obchodach pierwszomajowych – czy to biorąc udział w uroczystościach, czy tylko z rodziną przed telewizorem. Jestem radykalnym antyklerykałem i zawsze w moim domu i rodzinie przekazywane były wartości socjalistyczne i antyklerykalne. Mój nieżyjący już dziadek przekazał mi i utrwalił we mnie tę wiedzę i wartości. Ja osobiście staram się wpajać te wartości moim dzieciom. Uważam, że 1 Maja był, jest i na zawsze powinien zostać świętem ludzi pracy. Zadaję więc pytanie Panu B16: jakim prawem chce je nam zagarnąć? Niech to zrobi 2 maja. Uszczęśliwi tym całą klerykalną (i nie tylko) część polskiego społeczeństwa (1, 2, 3 maja dniami wolnymi od pracy). Oczywiście mam na myśli tak zwaną beatyfikację Pana Karola Wojtyły. Pierwszy maja ma się stać również świętem Krk? Znając zwyczaje wyznawców Pana B., w Polsce to będzie priorytet i z kart kalendarzy zniknie nazwa Święto Pracy, a pojawi się Beatyfikacja JPII.
Kolejne pytanie: jakim prawem za pieniądze podatników Pan Komorowski i jego elita jadą na tę wyprawę? Podoba mi się zdanie i postawa Pana Leszka Millera, który nie przyjął zaproszenia. Jest to święto czysto kościelne i nie ma wymiaru międzynarodowego. Jeśli Pan Prezydent ma ochotę, to niech weźmie urlop i jedzie tam za swoje. Takie jest moje zdanie i pewnie większości naszego społeczeństwa, które w 95 proc. jest już antyklerykalne, ale niestety się boi. Boi się tego, co ludzie powiedzą. Więc proszę całą redakcję „Faktów i Mitów”: czyńcie swoją powinność i uświadamiajcie nas w przekonaniu, że może u nas być jak w Skandynawii, jak w Hiszpanii i wielu innych krajach czy regionach naszego globu. Na koniec: Antyklerykałowie całego kraju, łączcie się! Spójrzcie na Janusza Palikota – można się nawrócić i uwierzyć, bo WIARA CZYNI CUDA – WIARA W PRAWDZIWĄ WOLNOŚĆ I GODNOŚĆ CZŁOWIEKA. Nałogowy Antyklerykał
1 procent Twojego podatku pomoże w walce z biedą i ciemnotą
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego (możliwość odpisania wpłat w wysokości 1 procenta od podatku dochodowego, z podaniem numeru KRS: 0000274691) i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
UWAGA! EMERYCI I RENCIŚCI, którzy chcą przekazać 1 procent podatku na Fundację „FiM” „W CZŁOWIEKU WIDZIEĆ BRATA” wypełniają PIT 37. Należy go złożyć w urzędzie skarbowym. PIT 37 można otrzymać w urzędzie skarbowym ewentualnie pobrać z internetu ze strony Ministerstwa Finansów bądź urzędu skarbowego (http://www. urzad-skarbowy. pl/). Na dole arkusza PIT 40, który emeryci i renciści otrzymują pocztą, widnieje instrukcja, jak należy wypełnić PIT 37. W części „H” PIT 37 zatytułowanej „WNIOSEK O PRZEKAZANIE PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP) wpisujemy numer KRS fundacji „FiM”, a mianowicie: KRS 0000274691. Pamiętajmy o złożeniu podpisu w części „K”.
0000274691
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
LISTY Papieska kupa Strach mnie bierze na myśl o majowej histerii ogólnonarodowej. Narodzi się nam kolejny Jezus, ba, może nawet super-Bóg. Choć to bałwochwalstwo, to od lat ludzie modlą się do jego wizerunku w postaci niezliczonych pomników, obrazków i miejsc, w których przebywał. Wszyscy chcą dotknąć przedmiotów, których dotykał ON. Marzeniem wielu dewotów jest posiadanie chociaż skrawka jego szaty. Kubica ma szczęście – dostał kroplę krwi. Zamówień (słono płatnych!) z całego świata (zwłaszcza z polskich sanktuariów) jest tak wiele, że rozważa się pobranie serca JPII i innych części jego ciała jako relikwii. Dlaczego nie mówi się więc o relikwiach w postaci członka papieża, o jądrach czy kiszce stolcowej? To też części ciała. Wszyscy chcą siadać na jego krześle, a nikt na sedesie. Jego włosy są pozamykane w kościelnych gablotach, a nie ma ani jednej kupy. Jeżeli relikwią mogą być buty i koszula, to dlaczego nikt nie mówi o majtkach? Jeżeli zbiorowy idiotyzm jest nieunikniony, to niech chociaż będzie konsekwentny. Czytelnik
Senyszyn u Rydza Jeżeli do tej pory ktokolwiek z decydentów lewicy myślał chociażby skrycie o jakiejkolwiek koalicji po wyborach z PiS-em, to po ostatnich wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego odnośnie Ślązaków powinien pozbyć się złudzeń (ja ich nigdy nie miałem). Kaczyński jest szalonym nacjonalistą, narodowcem, ksenofobem, jego myśli i poglądy sięgają przełomu wieku XIX i XX, coś na wzór Dmowskiego. W kraju o normalnych strukturach demokratycznych polityk po takiej wypowiedzi na drugi dzień zszedłby ze sceny politycznej – samo jego zaplecze by go „eksmitowało”. Ale nie u nas! U nas jest wciąż przez swoich hołubiony. To po pierwsze, a po drugie, proszę sobie wyobrazić Joasię Senyszyn, Napieralskiego czy innego polityka lewicy występującego w Radiu M., czy Telewizji (jeszcze) Trwam, bo do tego musiałoby się to sprowadzić, gdyby zawarto koalicję lewicy z PiS-em. Mnie na samą myśl o tym pusty śmiech ogarnia, ale Joasię Senyszyn w Radiu Maryja chciałbym usłyszeć i zobaczyć minę tatki Rydzyka… Józef Frąszczak
Świadek nieznany Rydzyk nie zgodził się z wyrokiem Sądu Rejonowego w Toruniu, uznającego go za winnego prowadzenia zbiórki ofiar bez wymaganego
zezwolenia. Tym samym nie chce zapłacić kary grzywny w wysokości 3,5 tys. zł. Dyrektor Radia Maryja odwołał się od tego wyroku i w wydanym oświadczeniu stwierdził, że w żadnym wypadku zbiórki publicznej nie organizował. Twierdzi, że za wszystko, co robi, nie otrzymuje żadnych pieniędzy. Oświadczył, że „Pan Bóg jest mu w tym świadkiem”.
Takie oświadczenie może bardzo skomplikować dalszy bieg sprawy w drugiej instancji. Gdyby sąd chciał powołać Pana Boga na świadka, może mieć poważne trudności z ustaleniem jego aktualnego adresu zameldowania. Żadne wyszukiwarki internetowe nie wymieniają danych adresowych Pana Boga. Nawet sam tak zwany „namiestnik Pana Boga na ziemi” też nie zna adresu korespondencyjnego swojego szefa. Ostatecznie sąd mógłby zaadresować wezwanie w podobny sposób, jak robią to dzieci piszące do Świętego Mikołaja. W tym przypadku adres na kopercie byłby taki: „Ob. Pan Bóg – świadek o. Rydzyka”. Jednak o ile listy do Świętego Mikołaja poczta dostarcza bez problemu i telewizja pokazuje, jak adresat uważnie je czyta, to jeszcze nikt nigdy nie widział Pana Boga czytającego korespondencję. Obawiam się, że z powodu niemożności dostarczenia wezwania Panu Bogu o. Rydzyk prawdopodobnie kolejny raz uniknie kary. J. B.
Nasza oaza w USA Mieszkamy w mieście Pawtucket (Nowa Anglia, Rhode Island – najmniejszy stan USA): Alina – od 26 lat, Krzysztof – od 8. Polskę kochamy i jej przyszłość jest dla nas ważna. Alina ukończyła studia magisterskie w zakresie zarządzania i finansów i pracuje przy publikacji innowacyjnej myśli Uniwersytetu Harvard w Cambridge w stanie Massachusetts. Krzysztof pracuje w UPS i studiuje informatykę. Syn Jacek (7 l.) ma obywatelstwo amerykańskie i polskie – pierwsze przez urodzenie, a drugie po rodzicach. Bardzo ubawił nas tekst Jonasza pt. „Polo(ko)nusy” („FiM” 9/2011), bo jest trafnym odzwierciedleniem Polonii w USA. Dlatego mamy z nią
SZKIEŁKO I OKO znikomy kontakt, a nasi sąsiedzi – Polacy w wieku od 60 do 64 lat – akceptują fakt, że jesteśmy religijnie neutralni, i szanują naszą decyzję o apostazji. Życzymy Wam powodzenia w walce o wypowiedzenie konkordatu przez Polskę i przemiany Ojczyzny w kraj demokratyczny z pełnym oddzieleniem państwa od religii. Obyście stworzyli w Polsce – tak
jak my w naszym zakątku ziemi – własną „utopię”, czyli oazę szczęścia. Z miłością i światłem Alina, Krzysztof i Jacek Wreczyccy USA
Załamanie katechetki Czytam „FiM” od kilku numerów. Staram się też odsłuchiwać archiwalne audycje Radia „FiM”. Ostatnio natrafiłem na audycję z 17.01.2011 r. Poruszyliście w niej wątek katechezy w szkołach i mówiliście m.in., że w jakiejś szkole w Łodzi na religię chodzi tylko 5 z 35 uczniów. Redaktor Ariel nie chciał w to uwierzyć. U mnie w liceum jest bardzo podobnie. Na 18 osób w klasie na religię nie chodzi 8. A z tych 10 osób uczęszczających samym przedmiotem zainteresowana jest tylko jedna. Reszta w tym czasie zajmuje się rozmowami, słuchaniem muzyki, odrabianiem innych lekcji. Generalnie to wszystkim, z wyjątkiem tego, czym powinna się wtedy zajmować. Z taką sytuacją spotkałem się już w pierwszej klasie gimnazjum. W pierwszym semestrze katechetka starała się jak mogła. Chciała nauczać prawd wiary, przykazań kościelnych itp., jednak jej starania nie przyniosły żadnych efektów. Przełomowym momentem był początek drugiego semestru. Kazała iść w niedzielę na mszę i napisać, o czym była ewangelia. Na 27 uczniów okazało się, że zadanie odrobiły 3. Jednak największego szoku katechetka doznała, kiedy okazało się, że uczniowie nie wiedzą… co to jest ewangelia i kiedy jest czytana!!! Wtedy się załamała. Od tamtej pory katecheza była najprzyjemniejszą lekcją. Katechetka lub my przynosiliśmy różne filmy (z wyjątkiem religijnych) i tak minęło pozostałe dwa i pół roku w gimnazjum. Kiedy była ładna pogoda,
to wychodziliśmy z nią na boisko lub do sąsiedniego parku. Katechetka oczywiście wpisywała, że „materiał” jest realizowany. Tomek Kaszowski
Bóg jest w Misiu Moja refleksja dotyczy listu Czytelnika pt. „Moja obserwacja”, gdzie pada sformułowanie: „Niektórzy nawet przechodzą na ateizm, bo ktoś bliski zmarł”. Pojęcie „przechodzenia” na ateizm brzmi dla mnie nieco groteskowo, bowiem światopogląd ateistyczny czy materialistyczny nie jest doktryną wymagającą lektury i wiary w nieweryfikowalne treści „świętych ksiąg”, egzotycznej teatralnej oprawy zbiorowych widowisk czy określonego stylu życia obwarowanego zupełnie nieżyciowymi ideami, jakim podlegają osoby wierzące. Osobom niewierzącym – jak sądzę – wystarczy do szczęścia sympatyczna i zajmująca konwersacja lub wspólna zabawa (np. karaoke) w coraz liczniejszym gronie „FiM”owej familii, bo jej do szczęścia nie jest potrzebny ani Stwórca, ani takie jego miłosierdzie, jakie osobiście widzę na co dzień na szpitalnych korytarzach czy poczekalniach przychodni. Sądzę, że osoby identyfikujące się światopoglądowo z ateizmem czy agnostycyzmem wiedzą, że nie są dotknięte „syndromem Dostojewskiego”, który polega na tezie, iż brak Boga unieważnia normy etyczne. A czyż wymownym przykładem głębokiej empatii i etyki nie są buddyści, dżiniści albo człowiek czczący na przykład Bolka i Lolka bądź Misia Uszatka, który również jest zdolny do altruizmu? Marcin N.
Zakres władzy Po przeczytaniu artykułu Marka Kraka pt. „Dylematy rodzinne” („FiM” 11/2011) nasunęły mi się pewne pytania i spostrzeżenia. Uważam, że temat można rozwinąć i skupić się na problemach, jakie wiążą się z relacjami rodzic–dziecko. Czy fakt, że jest się rodzicem, determinuje władzę nad dzieckiem (i do jakiego stopnia)? Czy rodzic może rządzić swoim podopiecznym, może narzucać mu swój światopogląd, wyznanie, czy poglądy polityczne? Czy może wymagać, żeby dziecko myślało tak samo w kwestiach, w których każdy może myśleć inaczej? Czy fakt, że dana osoba dziecko karmi i utrzymuje, daje jej prawo do władzy? Jeśli tak,
19
to moglibyśmy wrócić do niewolnictwa. Ale ktoś powie, że rodzic też wychowuje. Czy więc powinien narzucać wzorce, które uważa za najlepsze, czy też pokazywać różne ścieżki prowadzące jednak zawsze do dobrego końca: rób tak, aby było tobie i twoim bliskim jak najlepiej...? Pojawił się niedawno ciekawy spot w TV – rodzic, który wyzywa swoje dziecko, nagle jest pokazywany jako starzec, który również jest wyzywany przez dorosłego już syna. Główne przesłanie: ZŁO POWRACA. Myślę, że powinni to sobie zapamiętać wszyscy zwolennicy „twardej ręki”. Tomasz Wala Opalenica
Pomysł na 1 maja Czwartkowy wieczór. Odsłuchuję audycji Radia „FiM” z 31.03 i słyszę, że z niejaką grozą w głosie któryś z Panów redaktorów stwierdza, iż sypie się frekwencja w Rzymie. Panowie, pustki na uroczystościach to byłby straszny despekt dla siewcy wartości i przedmurza, jakim jest Polska. Do tego nie wolno dopuścić! Można temu zaradzić: otóż w czasach słusznie minionych, kiedy nawalała frekwencja, wysyłano na imprezę wojsko. Może by odnowić ten zwyczaj – wysłać 3/4 armii i już byłby ścisk. Podsuńcie, Panowie, ten pomysł politykom – ja tego nie zrobię. Jestem od dziecka wstydliwy, jak ten ksiądz, który zwinął wódę w Biedronce. Janusz
Żart primaaprilisowy Zamieszczony w ostatnim numerze „FiM” artykuł „UFO okradło proboszcza” był primaaprilisowym żartem. Wieś Zgagowo nie przeżyła inwazji zielonych ludzików, żaden księżowski majątek nie ucierpiał. Za żarty z zasady nie przepraszamy. Redakcja
W sprzedaży jest książka Bolesława Parmy „Świat i Kościół w proroczej perspektywie” (240 str., cena – 28 zł, koszt przesyłki pokrywa dystrybutor) Zamówienia można składać na adres: 44-300 Wodzisław Śl. skr. poczt. 35 na e-mail:
[email protected] lub tel. kom.: 661 316 897
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
20
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (53)
W stronę konfrontacji W październiku 1981 r. niemal dyktatorską władzę w kraju objął generał Wojciech Jaruzelski. Powiało grozą wojskowej dyktatury… …z drugiej jednak strony, był to alarmowy dzwonek, by uchronić prawie 40 milionów Polaków, jeśli nie przed obcą interwencją, to na pewno przed paraliżem gospodarczym – brakiem żywności, prądu i ogrzewania w przededniu nadchodzącej zimy. We wrześniu 1981 roku odbył się w gdańskiej hali „Olivia” I Zjazd Delegatów „Solidarności”. Wydarzenie zapoczątkowała msza w katedrze oliwskiej, którą koncelebrował prymas Józef Glemp. Podczas kazania zwrócił się do zebranych: „Ojczyzna wymaga służby. A więc swego rodzaju poświęcenia, ofiary, a w związku z tym potrzeba spokoju społecznego”. Jednak zjazd spokojny nie był. Już na wstępie nie wpuszczono na salę obrad dziennikarzy TVP, pozostawiając tylko przedstawicieli zachodnich mediów. Lech Wałęsa – utożsamiany ze skrzydłem umiarkowanym – uzyskał 55 proc głosów i wygrał przywództwo w „S”, pokonując kontrkandydatów – Mariana Jurczyka, Jana Rulewskiego oraz Andrzeja Gwiazdę. W trakcie zjazdu Edward Lipiński złożył deklarację rozwiązującą KOR, co wywołało burzliwą dyskusję, w której dominowały antysemickie i antyinteligenckie hasła i oskarżenia wobec tej pierwszej w PRL organizacji opozycyjnej. Zjazd został uwieńczony uchwaleniem wspólnego manifestu „S” o nazwie „Samorządna Rzeczpospolita”. Odwoływał się on do etyki chrześcijańskiej i tradycji robotniczej, będąc zarazem programem w dużym stopniu utopijnym, a nawet anarchistycznym, bo przewidywał znaczne poszerzenie sfery działań społecznych kosztem państwa. Wielkim paradoksem Polski był fakt, że organizacja, która zaczynała polityczną karierę od manifestu politycznego o zabarwieniu wręcz lewackim, po dziewięciu latach, w 1990 roku, przy pomocy m.in. takich osób jak wieloletni działacz PZPR Leszek Balcerowicz, zaczęła wprowadzać dziki kapitalizm. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych posunięć zjazdu było „Przesłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”. „S” deklarowała w nim poparcie dla tych wszystkich, którzy
zdecydowali się wejść na drogę walki o wolny ruch związkowy: „Wierzymy, że już niedługo wasi i nasi przedstawiciele będą mogli się spotkać celem wymiany związkowych doświadczeń”. Przesłanie to spotkało się z bardzo negatywną oceną władz pozostałych krajów Układu Warszawskiego, bo tam potraktowano je jako prowokację i polityczne awanturnictwo oraz ingerencję w wewnętrzne sprawy innych państw. Również świat zachodni odciął się od tej inicjatywy, uznawszy ją przy tym za elementarny błąd polityczny. Wbrew powszechnej dziś opinii spora część polskiego społeczeństwa zaczęła coraz bardziej odwracać się od „Solidarności”. Ludzi drażniło awanturnictwo polityczne, zażarte rozgrywki personalne, radykalne hasła oraz oskarżenia o spolegliwość wobec władzy i tchórzostwo. W organizacji coraz większą rolę zaczęły odgrywać struktury poziome (tzw. „poziomki”), czyli koalicje komisji największych zakładów pracy. W każdym razie pod koniec 1981 roku poparcie dla „S” spadło o 20 proc. i wynosiło ok. 60 proc. Po feralnym incydencie w Otwocku, gdzie agresywny tłum szturmował posterunek MO, domagając się uwolnienia zwykłego chuligana, milicja zaczęła rzadziej interweniować w wypadkach naruszenia publicznego porządku, co przełożyło się na wzrost przestępczości. W więzieniach dochodziło do buntów, strajków i ucieczek. Jednak „S”, uwierzywszy w magiczną moc strajków, czuła się coraz pewniej. Wałęsa na wielotysięcznym wiecu w Krakowie zaprezentował swoistą filozofię strajku: „Wydaje mi się, że strajki dzisiaj takie, jakie my wykonaliśmy, nie są dobre (...). Myślę, ze strajk ostrzegawczy u nas powinien wyglądać tak, że fabryka traktorów i samochodów na przykład wyprodukuje, a my technicznie rozdamy te samochody temu, któremu uważamy za słuszne. Jednocześnie strajk generalny moglibyśmy prowadzić nawet pół roku (...), bo wszystko rozdamy między sobą. Mogą wypisywać recepty za darmo. Mogą strajkować i energetycy, wyłączając wszystkie liczniki, które na coś są na linii głównej (sic!)”.
Równocześnie ze Zjazdem „Solidarności” na terytorium Ukrainy i Białorusi oraz w basenie Morza Bałtyckiego odbywały się, kolejne po manewrach „Sojuz-81”, największe w historii Układu Warszawskiego wojskowe ćwiczenia o kryptonimie „Zapad-81” (zachód – przyp. aut.), podczas których ZSRR prężył muskuły, testując m.in. samoloty pionowego startu i lądowania Jak-36. W tych dniach na terytorium Danii obóz NATO również przeprowadził ćwiczenia wojskowe „American Express”. Opracowano także plan uderzenia nuklearnego na NRD i Polskę pod nazwą „Autumn Forge”. Po zakończeniu Zjazdu doszło do spotkania przedstawicieli Episkopatu – prymasa J. Glempa, kard. Franciszka Macharskiego oraz bp. Bronisława Dąbrowskiego – ze stroną rządową, którą reprezentowali: I sekretarz PZPR Stanisław Kania, premier generał Wojciech Jaruzelski oraz Kazimierz Barcikowski. Prymas, oceniając radykalizację „S”, powiedział: „Teraz wszystko się przyciemniło, ale nie należy tragizować”. Strona kościelna próbowała uspokajać władzę, że większa część społeczeństwa nie chce Polski kapitalistycznej, tylko państwa „dla ludzi”. Skrytykowano również wystąpienia antyradzieckie, jednak przedstawiciele Kościoła zalecili, aby ich nie nagłaśniać, tylko wyciągać konsekwencje, zrzucając przy okazji winę za radykalizację „S” na działaczy związanych z KOR. Episkopat zobowiązał się ponadto działać tonizująco na coraz bardziej radykalnych i zaangażowanych politycznie duchownych, takich jak ksiądz Jerzy Popiełuszko czy ks. Stanisław Małkowski. Ten ostatni raczył wiernych duszpasterskimi „mądrościami” w stylu: „Władza to pijana dziwka na czerwonym smoku”. Jesienią 1981 roku doszło w Polsce do tzw. „wojny węglowej”. W PRL węgiel, nazywany „czarnym złotem”, był głównym polskim surowcem energetycznym oraz największym towarem eksportowym. W wyniku strajków eksport węgla spadł o połowę, co oznaczało wyschnięcie podstawowego źródła napływu dewiz i oraz
poważne perturbacje gospodarcze. Żeby ratować sytuację, rząd przez finansowe zachęty próbował nakłonić górników do dobrowolnej pracy w soboty. Jednak „Solidarność”, która najwyraźniej liczyła, iż totalne załamanie się gospodarki doprowadzi do wielkich rozruchów społecznych i w konsekwencji do ustąpienia władzy, z zasady starała się torpedować większość posunięć rządowych. Dlatego wobec górników chcących pracować w soboty stosowano różne formy nacisku, na przykład szantaż, zastraszanie, a nawet przecinanie węży tlenowych i niszczenie narzędzi. W tym czasie na Śląsku istniała sieć dosyć dobrze zaopatrzonych sklepów nazywanych Gewexami, w których można było płacić wyłącznie czekami górniczymi. Przywódcy „S” zarządzili, aby w określonym czasie wykupywać jeden towar, na przykład pralki lub lodówki, i w ten sposób zakłócić funkcjonowanie handlu. Inny pomysł przedstawiony władzom przez związkowców polegał na tym, że nakłonią górników do pracy w soboty, pod warunkiem jednak, że to solidarnościowcy będą decydować, do którego odbiorcy trafi węgiel. Co gorsza, tej agresywnej retoryce uległ również Lech Wałęsa, który owo zamieszanie związane z węglem komentował następująco: „Cieszę się, że zrozumieliście, co mówiłem kiedyś, że walka dopiero się zaczęła. Rząd mówił, że sytuacja jest ciężka, a „S” tylko blokuje, więc wyszliśmy z apelem o dodatkową pracę w osiem sobót. Podrzuciliśmy rządowi gówno, z którym nie widział, co zrobić. Teraz rząd nam to gówno odrzucił. Daje pieniądze, a „S” znowu blokuje. Zastanówmy się, jak znów to gówno odrzucić. Zastanówmy się, jak przechytrzyć rząd”. A sytuacja w kraju robiła się dramatyczna: w związku z brakiem węgla nastąpiły zakłócenia w przemyśle energetycznym, co niczym kostka domina oddziaływało na każdą dziedzinę gospodarki. Rząd zmuszony był podjąć decyzję o czasowym wyłączeniu prądu, jednak postarano się, aby brak elektryczności nie
objął szpitali, żłobków, przedszkoli, szkół oraz mieszkań prywatnych. Takie rozwiązanie było oczywiście moralnie słuszne, jednak pominięcie przy wyłączeniach prywatnych gospodarstw domowych spowodowało, iż większość ludzi wciąż nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Innym niebezpieczeństwem była groźba braku ogrzewania podczas nadchodzącej zimy. Zapasy węgla wynosiły ok. 2,5 miliona ton, a potrzeba było dwa razy więcej. W związku z tym rząd przygotował awaryjny plan umieszczania ludności w wytypowanych obiektach, które miały być dogrzewane. Innym nadciągającym nieszczęściem była oficjalna radziecka zapowiedź, iż od 1 stycznia 1982 roku zostaną drastycznie ograniczone dostawy surowców do Polski – przede wszystkim ropy o 75 proc. i gazu o 50 proc. Duży wpływ na takie stanowisko Rosjan mieli przywódca NRD Erich Honecker oraz Czechosłowacji Gustáw Husák, bo naciskali na Leonida Breżniewa, aby nie oferował cennych surowców krajowi, który nie zachowuje się przyjaźnie i lojalnie wobec „wspólnoty socjalistycznej”. W październiku na Plenum KC PZPR ostrej krytyce poddano I sekretarza PZPR Stanisława Kanię, zarzucając mu zbytnią miękkość i ugodowość wobec „S”, co doprowadziło do katastrofalnej sytuacji w kraju. Przytłamszony oskarżeniami Kania zgłosił rezygnację z pełnionego urzędu. Później wspominał, że jego rezygnacja była podyktowana sprzeciwem wobec wprowadzenia stanu wojennego, czego domagała się większość partyjnego aktywu. W odpowiedzi jego następca, generał Wojciech Jaruzelski, przytoczył wypowiedzi Kani, kiedy ten mówił: „Będziemy bronić socjalizmu jak niepodległości” oraz: „Nasi wrogowie głoszą, że władza na pewno nie wprowadzi stanu wyjątkowego w Polsce. Chciałbym z całą mocą i spokojem oświadczyć, że dla obrony socjalizmu władza sięgnie po wszelkie środki, jakie się okażą niezbędne”. Wojciech Jaruzelski oprócz przywództwa PZPR pełnił jednocześnie funkcję premiera i ministra obrony narodowej. W powojennej historii Polski żaden polityk nie skupił w swoich rękach naraz tylu ważnych stanowisk. Był to wyraźny sygnał dla opozycji, że nastąpiło zaostrzenie kursu. Zwłaszcza że historia pokazała, iż ludzie związani z wojskiem zazwyczaj obejmują władzę w nadzwyczajnych okolicznościach, gdy dany kraj znajduje się na krawędzi katastrofy. Wybór Jaruzelskiego został początkowo pozytywnie przyjęty przez znaczną część społeczeństwa, które było zmęczone tą podjazdową wojną nerwów i oczekiwało stabilizacji. Pochlebnie o nowym przywódcy kraju wypowiadał się Lech Wałęsa, a prymas Józef Glemp powiedział: „Niech mu Bóg błogosławi”. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r. Pan Antoni S. pisze: „Interesują mnie zwyczaje panujące wśród Żydów w czasach Jezusa. Mam kilka pytań: 1. W jakim wieku kobiety i mężczyźni mogli wstąpić w związek małżeński? 2. Czy trzeba było wnosić posag za narzeczoną? 3. Jak traktowano osoby żyjące w stanie wolnym i od jakiego wieku uważani byli za starych kawalerów i panny? 4. Jak traktowano kobiety, które wyłamywały się z przyjętych zasad moralności i dopuściły się cudzołóstwa? 5. Czy Maria Magdalena rzeczywiście była opętana przez demony? 6. Czy Maria, matka Jezusa, urodziła tylko jego, czy miała więcej dzieci?”. Zacznę od tego, że w porównaniu z innymi narodami Izraelici w czasach Chrystusa traktowali małżeństwo jako kategoryczny obowiązek wynikający z pierwszego przykazania biblijnego, które mówi: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się i napełniajcie ziemię” (Rdz 1. 28). Dlatego też tych, którzy nie kwapili się do założenia rodziny, traktowano jako swego rodzaju przestępców łamiących owo przykazanie. Najdelikatniej mówiąc, Żydzi nie cenili ani celibatu, ani dziewictwa. Wyjątek stanowiły osoby niezdolne do współżycia seksualnego, osoby bez reszty oddające się studiowaniu Tory (Pięcioksiąg Mojżesza) oraz ci, którzy w szczególnych okolicznościach i na wyraźne polecenie Boga mieli zrezygnować z małżeństwa – na przykład Jeremiasz (Jr 16. 2–4). Generalnie jednak, zgodnie ze słowami: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam” (Rdz 2. 18), starszyzna żydowska zalecała, a nawet wywierała pewien nacisk, aby młodzi jak najrychlej się pobierali. Uważano, że dla mężczyzn najodpowiedniejszym wiekiem jest osiemnaście lat, chociaż nawet młodsi mogli wstępować w związek małżeński. Zalecano więc wczesny ożenek i starano się, aby mężczyzna nie pozostawał w stanie wolnym już po osiągnięciu dwudziestu lat. W przypadku kobiet za stosowny wiek do zawarcia małżeństwa uważano już dwanaście i pół roku. Dziewczynki bowiem uznawane były za pełnoletnie już po ukończeniu dwunastu lat. Z małżeństwem wiązała się też pewna umowa dotycząca posagu.
OKIEM BIBLISTY
BEZDROŻA KATOLICKIEJ RELIGIJNOŚCI (14)
Życie rodzinne Mówi o tym już starotestamentowa opowieść o Izaaku i Rebece. Czytamy, że sługa Abrahama ofiarował przyszłej żonie Izaaka „klejnoty srebrne i klejnoty złote, i szaty. Dał też kosztowne upominki jej bratu i matce” (Rdz 24. 53). Z kolei Jakub za prawo poślubienia Racheli „służył [u Labana] siedem lat” (Rdz 29. 18). Podobnie Sychem za poślubienie Diny gotów był zapłacić wysokie wiano (Rdz 34. 12). Również później, zgodnie z Prawem Pięcioksięgu, rodzina pana młodego wnosiła opłatę ślubną, a mężczyzna musiał zapewnić swej żonie utrzymanie. W Księdze Wyjścia czytamy też, że „jeżeli ktoś uwiedzie dziewicę niezaręczoną i śpi z nią, da za nią opłatę ślubną i pojmie ją za żonę. A jeżeli ojciec jej wzbrania się wydać ją za niego, niech odważy tyle srebra, ile wynosi opłata za dziewicę” (Wj 22. 16–17). W tym drugim przypadku Tora komentuje to następująco: „Powodem nałożenia tej grzywny jest to, że uwodziciel zepsuł opinię dziewczyny w oczach innych mężczyzn, więc ojciec będzie musiał dać jej duży posag, by teraz wydać ją za mąż. Jest więc słuszne, by uwodziciel zapłacił odszkodowanie” („Tora Pardes Lauder”, Księga II, s. 254). Poza tym warto dodać, że w przypadku zawarcia małżeństwa również od rodziców panny młodej oczekiwano pomocy w utrzymaniu pary młodej. Krótko mówiąc, przed zawarciem małżeństwa obie strony umawiały się co do warunków dotyczących m.in. posagu, a rodzice zobowiązywali się przez jeden rok utrzymywać bądź wspierać materialnie młode małżeństwo. Jeśli chodzi o cudzołóstwo, z prawnego punktu widzenia czyn ten był traktowany jako przestępstwo (por. Wj 20. 14; Pwt 5. 18), które w najdawniejszych czasach karane było śmiercią obu stron (Kpł 20. 10; Pwt 22. 22–24). Prof. James M. Efird uważa jednak, że „nie ma żadnych
dowodów, żeby karę tę faktycznie kiedykolwiek wymierzono, lecz tak mogło się zdarzyć w pewnych przypadkach, a groźba jej wykonania nadal istniała w pierwszym wieku” („Encyklopedia biblijna”, Prymasowska seria biblijna, s. 170). Przypomnijmy jednak, że w czasach Jezusa sądy żydowskie nie mogły na nikim wykonywać wyroków śmierci, były bowiem całkowicie zależne od władz rzymskich. Poza tym kiedy uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Jezusa kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, Chrystus – jakkolwiek nie sprzeciwił się Prawu – okazał jej miłosierdzie. Oskarżycielom dał zaś wyraźnie do zrozumienia, że nie są wcale lepsi od niej. Ponieważ – jak powiedział przy innej okazji – „każdy, kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim” (Mt 5. 28). Warto również podkreślić, że chociaż wcześniej pojęcie cudzołóstwa odnoszono wyłącznie do stosunku mężczyzny z zamężną kobietą, to jednak według słów Jezusa cudzołóstwo dotyczy każdego zakazanego stosunku. Kolejna sprawa to wieczne dziewictwo Marii, matki Jezusa. Otóż z biblijnego punktu widzenia, nawet to, co już powyżej zostało napisane, sprzeciwia się temu pojęciu, a rzekome wieczne dziewictwo Marii pierwotnie oparte zostało głównie na apokryficznej Protoewangelii Jakuba z II wieku po Chrystusie. Dlaczego jednak Kościół nie włączył tego pisma do kanonu Nowego Testamentu? Odpowiedź nasuwa się sama: ponieważ w Ewangeliach kanonicznych (w pozostałych pismach NT o Marii wspomina się tylko jeden raz w Dziejach Apostolskich 1. 14) o wiecznym dziewictwie Marii nie ma oczywiście ani słowa. Przeciwnie, czytamy, że Maria oprócz Jezusa miała jeszcze czterech innych synów i co najmniej dwie
córki. Świadczą o tym przede wszystkim następujące wersety: „Czyż nie jest to syn cieśli? Czyż matce jego nie jest na imię Maria, a braciom jego Jakub, Józef, Szymon i Juda? A siostry jego, czyż nie są wszystkie u nas?” (Mt 13. 55–56, por. Mk 3. 31–35; 6. 3). Nie jest więc prawdą – jak głoszą katoliccy komentatorzy – że wymienieni po imieniu bracia Jezusa to Jego kuzyni. Przeczy temu również fakt, że użyte w tekstach greckie słowo adelfoi oznaczało właściwych braci, a nie kuzynów. W odniesieniu do kuzyna „język grecki, którym posługiwali się autorzy ewangelii, zna osobny wyraz: anepsios” (Jan Wierusz Kowalski, „Wczesne chrześcijaństwo”). Ponadto z Ewangelii Mateusza wynika wyraźnie, że Józef „nie obcował z nią [Marią], dopóki nie powiła syna” (1. 25), co oznaczać może tylko jedno – że później ze sobą współżyli. Co więcej, o tym, że Jezus nie był jedynakiem, świadczy również wzmianka, że Maria „porodziła syna swego pierworodnego” (Łk 2. 7). Pierworodny zawsze ma rodzeństwo. Wyjaśnijmy też, że całe nieporozumienie dotyczące rzekomego wiecznego dziewictwa Marii wzięło się z błędnego tłumaczenia hebrajskiego rzeczownika almah na greckie parthenos. Wiadomo bowiem, że pierwsze określenie oznacza młodą kobietę zamężną i zostało ono użyte w odniesieniu do żony Ezechiasza [Hiskiasza] (Iz 7. 14). Drugie zaś (parthenos) pochodzi z Septuaginty [grecki przekład Biblii] i oznacza dziewicę – w ten sposób określenie to przedostało się do Ewangelii Mateusza (1. 23). Na ten fakt zwrócił uwagę również Hans Küng, który w swej głośnej książce „Credo” napisał: „W greckim tłumaczeniu Biblii hebrajskiej alma oddano błędnie przez partenos [dziewica] i w ten sposób cytat ten przywędrował do Nowego Testamentu jako starotestamentowy dowód na dziewictwo matki Mesjasza”.
21
Co więcej, Küng uważa, że błędne tłumaczenie hebrajskiego almah na greckie parthenos nie wynikało oczywiście z niewiedzy żydowskich tłumaczy, którzy przecież doskonale znali oba języki, lecz z późniejszej interpretacji osób zainteresowanych takim ujęciem tekstu w Nowym Testamencie. Cokolwiek by więc powiedzieć o Marii, matce Jezusa, w świetle pism Nowego Testamentu była ona nie tylko matką Jezusa, ale również matką Jego braci i sióstr. Czytelnik pyta także o to, czy Maria Magdalena była rzeczywiście opętana przez demony? Cóż, na to pytanie można tylko przytoczyć to, co zanotowali sami ewangeliści, w szczególności Łukasz (8. 2) i Marek (16. 9). Ocena tych tekstów może być jednak różna. Przypomnijmy jedynie, że na temat złych duchów (demonów) sprzeciwiających się Bogu i ludziom Biblia hebrajska mówi bardzo niewiele (por. Rdz 6. 1–4; Kpł 16. 8, 10, 26; Pwt 32. 16–17; Hi 1. 6; Ps 96. 5; Dn 10. 12–13, 20; Za 3. 1–2). Dopiero w pismach Nowego Testamentu czytamy, że demony mogą zawładnąć człowiekiem i spowodować u niego chorobę umysłową lub fizyczną oraz „zmusić [go] do pełnienia swojej woli” (2 Tm 2. 26, por. Mt 8. 28–34; 12. 22–32; Mk 3. 22–27; 5. 1–20; Łk 8. 26–39; 11. 14–23; J 8. 44; 1 Kor 10. 20; Ef 6. 11–12). Krótko mówiąc, wiara w złe duchy była wtedy zjawiskiem powszechnym, i to zarówno wśród ludzi wykształconych, jak i prostych. Czytamy bowiem, że nawet uczeni w Piśmie i faryzeusze wierzyli w opętanie. Co więcej, to oni przecież posądzali Jezusa o to, że był opętany przez demona (J 7. 20; 8. 48–49; 10. 20–21). Według Ewangelii, Jezus miał bowiem wyjątkową moc, którą oni przypisywali zawarciu przez niego jakiegoś porozumienia z Belzebubem, księciem demonów (Mk 3. 24). Egzorcyzmy były zatem w tamtych czasach czymś naturalnym. Niezależnie więc od tego, jak traktujemy owe zdarzenia – z przypadkiem Marii Magdaleny włącznie – Ewangelie podkreślają, że Jezus przyszedł po to, „aby zniweczyć dzieła diabelskie” (1 J 3. 8). Znany komentator biblijny William Barclay tak o tym pisze: „Jezus patrzył na życie jako na walkę pomiędzy mocą zła i mocą Boga. Nie tracił czasu na spekulacje o problemach, na które nie ma odpowiedzi. Nie dał się wciągnąć w spory na temat pochodzenia zła. Zamiast tego wystąpił przeciwko niemu bardzo skutecznie (…). Traktował zwycięstwo nad chorobą jako część zwycięstwa nad szatanem (...). Pragnął i był w stanie zbawiać zarówno ciała ludzi, jak też ich dusze” („Ewangelia według św. Marka”). I to tak naprawdę jest najważniejsze. Niezależnie bowiem od tego, czy Maria Magdalena była opętana, czy była chora, Jezus po prostu jej pomógł! BOLESŁAW PARMA
22
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (25)
Przeciwko Bałtom W 1260 r. Prusowie wzniecili antykrzyżackie powstanie, które wsparły inne plemiona Bałtów. W jego tłumieniu posiłkowali Krzyżaków książęta piastowscy. Mianem Bałtów zwykło się określać grupę ludów indoeuropejskich posługujących się językami bałtyckimi, a zamieszkujących obszar Europy Środkowej – głównie południowo-wschodnie wybrzeża Morza Bałtyckiego. Nazwa nawiązuje do łacińskiej nazwy Morza Bałtyckiego (Mare Balticum). Tradycyjnie dzieli się Bałtów na zachodnich, obejmujących Prusów i Jaćwingów, wschodnich, czyli Łotyszy i Litwinów, oraz zajmujących miejsce pośrednie – Kurów. W X w. podjęta została pierwsza próba chrystianizacji Bałtów, zakończona śmiercią św. Wojciecha. Bałtowie (oprócz Litwy) nie wytworzyli własnych scentralizowanych organizmów państwowych, a ponieważ zachowywali wierzenia pogańskie, padli ofiarą ekspansji sąsiednich państw – zakonu krzyżackiego, Polski i Rusi. Po wielkim powstaniu, które wybuchło w Prusach w 1242 r. i trwało przez kilka lat, Bałtowie ponownie chwycili za broń we wrześniu 1260 r. Iskrą, która przyczyniła się do wybuchu nowego powszechnego powstania antykrzyżackiego w Prusach była klęska zadana kilka miesięcy wcześniej wojskom
R
krzyżacko-niemiecko-szwedzkim przez Żmudzinów. Oprócz Prusów do walki włączyły się inne ludy bałtyjskie, m.in. Jaćwingowie, a przede wszystkim Litwini, których król – Mendog (jest on głównym bohaterem utworu Juliusza Słowackiego „Mindowe” – dramatu o silnym wydźwięku antyklerykalnym) – zerwał z chrześcijaństwem, powrócił do wiary przodków i stanął na czele zbuntowanych Bałtów. Uderzenie było tak silne, że państwu krzyżackiemu zagroził upadek. Z pomocą zakonowi przyszedł papież Aleksander IV, który nakazał skierowanie na Bałtów wszystkich sił katolickich. Także ziemie polskie zostały objęte intensywną kampanią propagandową. W „Kronice wielkopolskiej” zachował się przekaz źródłowy, mówiący o wkroczeniu „połączonych licznych chrześcijan Niemców i Polaków oraz innych wiernych narodów do ziemi Litwinów i innych pogan”. Następujący dalej opis mówi o przegranym przez krzyżowców starciu – najprawdopodobniej bitwie pod Pokarwis w Natangii (22 stycznia 1261 r.). Wojska chrześcijańskie rozdzieliły się wówczas, z czego skorzystali poganie, atakując
eligijne złudzenia oraz pięknoduchowski idealizm sprawiają, że często nie potrafimy trafnie ocenić ani własnych, ani cudzych motywacji. Przed tygodniem pisałem o badaniach nad procesem zanikania religii w pewnych krajach. Zjawisko to można obecnie opisać z naukową precyzją, a jest ono związane z zanikiem opłacalności przynależenia do grup religijnych. Pomyślałem, że wiele osób może się oburzyć, iż pisząc na ten temat używam terminu „opłacalność”, tak jakby ludzie wyznawali wiarę z powodu korzyści, w domyśle – korzyści majątkowych. A wiadomo, że na ogół tak się nie dzieje – do religii zwykle się przecież dopłaca. To znaczy… dopłacają na ogół zwykli członkowie, a wąska grupa z tego korzysta. Aby lepiej zrozumieć sens, w jakim mówimy o opłacalności (lub nieopłacalności) przynależenia do religii, trzeba się najpierw rozprawić z pewnym nieporozumieniem. Myślę mianowicie o zjawisku tak zwanej bezinteresowności. W naszej kulturze zwykle pochwala się działania „bezinteresowne”, daje się też za przykład ludzi „bezinteresownych”. Uważam, że są to pojęcia mylące i wcale nie pomagają w zrozumieniu świata i nas samych. Człowiek mianowicie działa zawsze w imię jakiegoś interesu, tyle że na ogół jego działania nie są powodowane interesem materialnym.
obóz i tabory krzyżowców. Przybyłe z odsieczą oddziały chrześcijańskie po zaciekłej walce zostały zwyciężone i rozbite. Badaczom udało się dokonać identyfikacji Polaków biorących udział w kampanii zimowej przeciwko Bałtom. Były to najprawdopodobniej hufce księcia mazowieckiego Ziemowita, który występował jako sojusznik zakonu krzyżackiego. 15 czerwca 1260 r. zawarł on w Troszynie uroczyste przymierze z Krzyżakami, uwzględniające m.in. udzielenie im pomocy zbrojnej przeciwko poganom. Obok Mazowszan w wyprawie do Natangii brały zapewne udział grupki rycerstwa z innych dzielnic polskich, choćby z Wielkopolski. I zapewne dlatego kronikarz wielkopolski określił uczestników wyprawy jako Poloni,
Nie chciałbym być rozumiany opacznie. To, co niżej napiszę, nie jest bynajmniej pochwałą tego, co nazywamy zwykle „interesownością”, czyli działaniem wyrachowanym, obliczonym na materialne profity. Wręcz przeciwnie! Natura tak ukształtowała istoty żywe, aby każda z nich miała kogoś, kto będzie zabiegał
a nie Mazouite. Liczba polskiego rycerstwa biorącego udział w walce z powstańcami nie jest jednak możliwa do ustalenia. Krucjata pruska z 1261 r. jest zresztą ostatnim znanym z XIII w. przypadkiem udziału polskich krzyżowców w wyprawach do Prus. Nie znaczy to, że tych przejawów czynnego współdziałania krzyżacko-polskiego nie było i w późniejszym okresie, wszak nakłaniały do tego papieskie apele na rzecz krucjaty bałtyckiej, co rusz ponawiane przez Urbana IV (1261–1264) i Klemensa IV (1265–1268). Angażowały się w nie szerokie masy duchowieństwa Europy Środkowej i Północnej, w tym Krk w Polsce. Papieskie pisma powtarzały zarazem podstawowe przywileje odpustowe, przyznawane w ramach bałtyckiej kampanii krzyżowej. Pod wpływem tejże propagandy krucjatowej od początku lat 60. XIII w. wyprawiały się na Bałtów kolejne posiłki krzyżowe. Co prawda Krzyżacy skarżyli się na niedostateczne ich wsparcie, jednak źródła zakonne skwapliwie odnotowały udział szeregu ważnych postaci świata feudalnego w walce z Prusami i wspierającymi ich innymi Bałtami. Większość wypraw prowadziła szlakiem przez Wielkopolskę
który przybiera nieraz bardzo wyrafinowane formy. Jesteśmy gotowi działać nie tylko dla zysku, ale i przeciwnie – czasem zaniedbujemy ten zysk z uwagi na interesy wyższego rzędu. Może to być zaspokojenie potrzeby opiekowania się innymi (nie tylko własnymi dziećmi, ale np. nieznajomym, który wywrócił
ŻYCIE PO RELIGII
Interesy bez naiwności przede wszystkim o jej własne potrzeby. Tym kimś jesteśmy my sami dla siebie. Stąd nasz szeroko pojęty egocentryzm, który jednak wcale nie musi być prostackim egoizmem. Tak się składa bowiem, że wiele istot żywych, w tym ludzie, są istotami społecznymi, których potrzeby w znacznej części są zaspokajane w grupie i poprzez grupę. Wówczas nasz dobrze pojęty interes własny każe nam także szukać dobra i szczęścia naszej grupy, czyli także tzw. bliźnich. Zwierzęta społeczne, zwłaszcza te bardziej inteligentne, posiadają więc rozbudowany system zachowań moralnych (o szympansach pisaliśmy tydzień temu) i są zdolne do współpracy, troski, a nawet poświęceń. Zatem nasze postępowanie jest zawsze celowe, zawsze ma na uwadze jakiś nasz interes,
się obok nas na ulicy), a może zaspokojenie potrzeby myślenia z szacunkiem o samym sobie. Wówczas jesteśmy gotowi wiele stracić – m.in. po to, aby wyjść „z honorem” z pewnych sytuacji, dotrzymać słowa, postępować w sposób konsekwentny. Takim interesem niematerialnym jest też troska o nasz społeczny wizerunek, czyli o to, jak widzą nas inni, Żeby ten wizerunek poprawić lub uratować, skłonni jesteśmy nieraz wiele znieść lub dużo zapłacić. W Japonii popełniano z tego powodu słynne harakiri – chodziło o postępowanie konsekwentne aż do samego końca w trosce o swój społeczny wizerunek. Tak, nawet samobójstwo jest wyrazem troski o siebie, choć bardzo paradoksalnym – to ucieczka przed cierpieniem, które wydaje się nieznośne.
lub Pomorze. W ten sposób ziemie polskie przez okres kilkunastu lat stały się widownią przemarszu znaczących sił wojsk krzyżowych. Niektóre oddziały pustoszyły ziemie polskie, jak to się stało w przypadku armii Przemysła Ottokara II, którego wojska podczas powrotu z Prus w 1268 roku dokonały zniszczeń i grabieży w państwie Bolesława Pobożnego. W ciągu kilkunastu lat, tj. do 1274 roku, Krzyżakom i ich sojusznikom udało się opanować sytuację w Prusach i odzyskać inicjatywę w walce z Bałtami. Polska tymczasem musiała odpierać ataki, albowiem sprzymierzeni Litwini, Jaćwingowie i Prusowie najeżdżali teraz Mazowsze, Kujawy, ziemię łęczycką, lubelską i inne. Jedną z ofiar tych najazdów był sojusznik krzyżacki, książę mazowiecki Ziemowit, który zginął w 1262 r. z rąk Litwinów. Z polskich wypraw należy odnotować zwycięską letnią wyprawę na Jaćwież, przeprowadzoną w 1264 r. Poważnie osłabiła ona Jaćwingów w ich walce z Krzyżakami. Podobnie było z wyprawą Leszka Czarnego i Konrada II Czerskiego, podjętą w 1273 roku na ziemie Połekszan, która zbieżna była z ofensywą krzyżacką w Prusach. Podejmując tego rodzaju wyprawy książęta piastowscy stawali się mimowolnymi niekiedy sojusznikami zakonu krzyżackiego. Ostateczny podbój terenów pruskich w 1283 r. zakończył okres budowy państwa zakonnego, które wkrótce później wystąpiło przeciwko Polsce. Tak oto katolicka Polska, niszcząc „pogan”, zgotowała sobie nieszczęście w postaci silnego i agresywnego krzyżackiego sąsiada. ARTUR CECUŁA
Do takich interesów pozamaterialnych należy także potrzeba utożsamienia się z sytuacją innych. Jeśli postępujemy wbrew tej potrzebie, doświadczamy dyskomfortu i czegoś, co nazywamy poczuciem winy. Egoizm w powyższym kontekście byłby zatem niemądrym skupieniem się na własnych interesach w duchu aspołecznym. Często takie egoistyczne zaspokojenie własnych potrzeb uderza w nasze inne, nie mniej rzeczywiste interesy, bo alienuje nas od ludzi, a w gruncie rzeczy uderza w nas samych, skazując na przykrą samotność, potępienie, odrzucenie. Co działanie dla własnego dobra ma wspólnego z porzucaniem struktur religijnych? Otóż ludzie należą do kościołów z wielu powodów, w tym społecznych, choć nieczęsto to sobie uświadamiają. Jednym z powodów religijności może być chęć bycia akceptowanym przez daną grupę. Gdy kościoły pustoszeją, ten powód znika – nikt już od nas nie oczekuje chodzenia na mszę, a z praktykowania nie czerpiemy społecznego prestiżu. No może poza pewnymi układami rodzinnymi, ale to właśnie dzięki nim religia trwa jeszcze tu i tam – nawet w społecznościach bardzo zlaicyzowanych. I to też są układy społeczne, do których odnosi się kwestia opłacalności: wszak potrzeba bycia akceptowanym przez krewnych jest zwykle potrzebą bardzo silną. MAREK KRAK
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
N
owy papież miał złą opinię wśród kleru – zarzucano mu chciwość oraz dbanie o interesy przede wszystkim swoich krewnych. Trzymał z rzymską arystokracją, ale nie posiadał realnej władzy świeckiej. Z jego pontyfikatem wiążą się zaczątki późniejszego gallikanizmu, czyli pewnej autonomii Kościoła francuskiego w stosunku do papiestwa. Otóż biskupi francuscy uznali, że papiestwo utraciło cały swój autorytet moralny i dlatego zaczęli działać niezależnie. W czerwcu 991 roku zwołali synod w Verzy i pod zarzutem zdrady stanu złożyli z urzędu biskupiego w Reims Arnulfa
Arnulf też pozostał bez kary. Chcąc nie chcąc, nowa dynastia francuska musiała zacząć swoją historię od walki z papieżem. Arnulf został złożony z urzędu bez papieskiej pomocy, a płomienna mowa synodalna innego Arnulfa – z Orleanu – przeciwko papiestwu weszła później do kanonów ideowych gallikanizmu. Przytoczmy jej fragment: „Dekrety świętych soborów, choć przyjmowane w różnych miejscach i czasach, przenika jeden i ten sam Duch; zatem i nasze postanowienia muszą pozostawać nieskalane i będą oceniane przez wszystkich. Obecnie musimy ocenić w szczególności, czy milczenie Rzymskiego Pontyfa
OKIEM SCEPTYKA król orzekł, iż papież odszedł od tradycji katolickiej i nie jest lepszy od heretyka, więc nie ma żadnych podstaw, aby sprawował duchową pieczę nad prawowiernymi biskupami Francji oraz pobożnymi władcami. Papież wezwał wówczas biskupów francuskich, aby ponownie sprawę rozważyli na synodzie w Akwizgranie, poza dominium bezbożnego Kapeta, ale oni nie podporządkowali się temu. Reakcją papieża był synod w Mouzon w Ardenach (995 r.), gdzie Gerbert z Aurillac – głównie w obecności biskupów niemieckich – został suspendowany (co nie przeszkodziło mu później zostać papieżem).
teściową, z którą nie mogła się dogadać. To ona wprowadziła do barbarzyńskiej Europy nieco wschodnich zwyczajów (np. codzienne kąpiele i jedzenie widelcem zamiast palcami). Teolog Piotr Damian napisał, że była kochanką greckiego mnicha Jana Filagathosa, późniejszego antypapieża Jana XVI. Aż do swej śmierci z pomocą arcybiskupa Moguncji Willigisa i biskupa Wormacji Hildebalda sprawowała pełnię władzy. Thietmar pisał o niej tak: „Choć Teofano wątłą była z uwagi na płeć swoją, to jednak odznaczała się pewną odwagą i – co jest rzadkie u Greków – miała ujmujący sposób bycia. Męską zgoła opieką otaczała państwo
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (31)
Milczenie pasterza Po śmierci morderczego „antypapieża” Bonifacego VII jego następcą na tronie Piotrowym został kolejny syn księdza (niejakiego Leona), który przyjął imię Jan XV (985–996). Został wyniesiony do władzy przez patrycjusza Jana Krescencjusza, bez konsultacji z dworem niemieckim. (bękart króla Lotara z poprzedniej dynastii Karolingów), powierzając biskupstwo Gerbertowi z Aurillac (późniejszy papież Sylwestr II). Zanim doszło do tego synodu, król Francji próbował wyegzekwować bezpośrednio u papieża depozycję biskupa, który złamał przysięgę wierności. W liście z lipca 990 roku król Hugo Kapet (patrz ryc.) pisał do Jana XV: „Arnulf, który jak powiadają jest synem króla Lotara, pomimo dopuszczenia się przeciwko mnie i królestwu najgorszych występków, był przeze mnie traktowany jak własny syn. Otrzymał biskupstwo w Reims, po czym przysiągł mi wierność, odwołując wszystkie swoje wcześniejsze błędy... Obecnie, w obliczu tego wszystkiego, osobiście otworzył bramy swego miasta dla wrogów, jak zostałem wiarygodnie poinformowany... Został wezwany przez arcybiskupów i biskupów swojej prowincji, ale odpowiedział, że to nie im zawdzięcza swój urząd. Czy zatem ty, który zajmujesz miejsce apostołów, zrobisz to, co musi być zrobione przeciwko temu drugiemu Judaszowi? (...). Przed Bogiem, twoim sędzią, nie będziesz miał żadnego usprawiedliwienia, jeśli będziesz milczał w tej kwestii”. Podtekstem politycznym tej sprawy był konflikt upadającej dynastii Karolingów oraz wchodzącej właśnie na scenę nowej historycznej dynastii władców francuskich, Kapetyngów, której Hugo był założycielem. Papiestwo tradycyjnie sprzyjało Karolingom, którzy dodatkowo podarunkami potrafili podbić papieskie serce. Wiarołomny biskup
oraz niektóre jego postanowienia nie gwałcą obowiązujących kanonów. Jeśli bowiem jego milczenie odbiera im skuteczność, to milcząc, czyni prawo martwym. Czy zatem skuteczność prawa powinna być uzależniona od woli jednego człowieka? (...). Och, nieszczęsny Rzym, który naszym ojcom dał chwalebne światło, nam przynosi jedynie przerażające ciemności, którymi hańbi się na wieki (...). Lepiej dla nas byłoby poszukiwać rozstrzygnięć u biskupów Belgii lub Niemiec aniżeli tego miasta, gdzie sprawiedliwość mierzona jest złotem (...). Ignorancja innych biskupów jest do pewnego stopnia znośna, ale u tego, który ma być sędzią wiary, życia oraz moralności biskupów i całego Kościoła – nie może być ona tolerowana (...). W istocie nieszczęsne nastały nam czasy, w których musimy cierpieć utratę przewodnictwa Kościoła” (za: Horace K. Mann, Johannes Hollnsteiner, „The lives of the popes in the early middle ages”, 1902). Biskupi doszli do wniosku, że jeśli papież milczy, to nie oznacza, że kanony również powinny milczeć. Jeśli papież ich nie realizuje, to nie znaczy, że powinny pozostać martwe. Dopiero rok później pod naciskiem biskupów niemieckich Jan XV podjął interwencję w tej sprawie. Wydelegował do Francji opata Leona, który dostarczył królowi Hugonowi i jego bratu Robertowi wezwanie do stawienia się w Rzymie przed obliczem Namiestnika Chrystusa, aby ten mógł osądzić ich czyny. Odpowiedź była bardzo surowa – w 993 r. na synodzie w Chelles
Znamienną inicjatywą Jana XV była pierwsza formalna kanonizacja, która niewiele miała wspólnego z moralną świetlistością. Biskup Ulrich z Augsburga został kanonizowany 31 stycznia 993 r. jako przykładny poddany cesarza Ottona I. Właśnie to jest znamienne: owo wybiórcze nagradzanie „patriotyzmu” kleru. Przeciwko królowi Francji papież pozwalał na zdradę biskupa, za to nagradzał za wierność władcy Niemiec. Oczywiście tą aureolą papież kupował sobie poparcie nowego patrona. Taka potrzeba zaistniała w związku ze śmiercią cesarzowej Teofano, regentki, która do pewnego stopnia potrafiła okiełznać samowolę rzymskich Krescencjuszy. Papież nie mógł się wówczas porozumieć z nowym władcą rodu Krescencjuszem II Nomentatusem, który jako pan Rzymu handlował… audiencjami papieskimi. Teofano to była niezwykła kobieta. Bizantyjska małżonka Ottona II przejęła po jego śmierci w 983 roku władzę w cesarstwie w zastępstwie swego nieletniego syna Ottona III, a wcześniej wygnała swoją
swego syna, popierając we wszystkim sprawiedliwych, łamiąc zaś i do strachu doprowadzając tych, co głowę podnosili”. Kiedy zabrakło tej kobiety, papież nie potrafił sobie poradzić z Krescencjuszem. Na rok przed objęciem samodzielnej władzy przez Ottona III papież kanonizował biskupa, który wprawdzie osobiście nie stronił od osobistej walki zbrojnej z mieczem w ręku, ale słynął z posłuszeństwa dziadkowi nowego władcy. Kolejnym istotnym wydarzeniem tego pontyfikatu było rzekome oddanie Polski pod opiekę (lub) w lenno papieskie, jakoby po to, aby zabezpieczyć Polan przed zakusami Niemiec i Czech. Wiąże się to z dokumentem Dagome iudex (990–992). Wiele wskazuje na to, że jest to fikcja historyczna z uporem powtarzana przez niektórych historyków i pisarzy. Słaby papież, bez realnej władzy politycznej i do tego uległy wobec Niemiec, miałby chronić Polskę przed Niemcami? Papiestwo, od którego uniezależniała się Francja, miałoby stanowić opokę polityczną dla państwa Piastów? Mieszko, który przyjął chrzest w okresie,
23
kiedy Rzym pozostawał bez papieża (przebywał na wygnaniu), miałby naraz uwierzyć w siłę polityczną takiego papiestwa? Dagome iudex to dokument, który zdaje się przemawiać za bezpośrednią podległością Polski wobec papiestwa już od X wieku. Nie można jednak uznawać tego aktu za odzwierciedlenie rzeczywistej sytuacji. Przeczą temu następujące czynniki: 1) mamy dowody na to, że w X wieku Polska była zależna od Cesarstwa, a świadczą o tym wyprawy Bolesława Chrobrego z lat 992, 995 oraz zjazd gnieźnieński; Polska nie mogła być jednocześnie lennem dwóch podmiotów; 2) zupełna nieznajomość tego aktu zarówno w Polsce, jak i w Rzymie; próżno szukać odniesień do niego w ciągu dalszych stosunków polsko-papieskich. Można raczej Dagome iudex przypisywać Odzie (druga żona Mieszka I), która spreparowała ten akt poza Polską, bez czyjejkolwiek wiedzy. Ciekawostką jest, że za czasów Grzegorza VII, kiedy taki dokument byłby bardzo pożądany dla obu stron, nie wykorzystano go. Co więcej – w Rzymie nie poradzono sobie z nazwami geograficznymi występującymi w dokumencie i uznano, że odnosi się on do... Sardynii (patrz: „Dokument Dagome iudex a kwestia sardyńska w XI w.”, M. Łodyński, Rozpr. Akad. Umiej., Kraków 1911), gdyż tam forma rządów była podobna jak opisana w tym akcie: „Takoż w innym tomie za papieża Jana XV czytamy, że Dagome sędzia i Ote senatorka i synowie ich Mieszko i Lambert, nie wiem jakiego rodu ludzie, sądzę zaś, że byli Sardyńczykami, ponieważ ci rządzeni są przez czterech sędziów, świętemu Piotrowi nadali...”. Dopiero w pierwszej połowie XIII wieku (sic!) papiestwo skojarzyło ten dokument z Polską – najpierw odkrył to Albinus, natomiast papież Honoriusz III (1216–1227) włączył dokument do swego zbioru. Marian Łodyński wykazał, że do połowy wieku XIII brak jest przesłanek, aby sądzić, że Polska była lennem tzw. Stolicy Apostolskiej. Stało się to dopiero przy okazji kanonizacji św. Stanisława, w czasie rozbicia dzielnicowego, kiedy udało się papiestwu wepchnąć Polskę do Domini Sancti Petri (Łodyński, „Uzależnienie Polski od papiestwa a kanonizacja św. Stanisława”, 1918). Jan XV – papież rzekomy chroniący Polaków przed Niemcami – sam siebie nie potrafił ochronić przed niechęcią kleru rzymskiego i niełaską Krescencjuszy i w marcu 995 r. musiał uciekać z Rzymu do Sutri, gdzie urzędował przez kilka miesięcy. W lecie tego roku zwrócił się z błaganiem do władcy niemieckiego Ottona III, aby wybawił go od gnębicieli. Na wieść o porozumieniu Jana z Ottonem Krescencjusze dopuścili papieża z do Pałacu Laterańskiego, gdzie niedługo później zmarł na gwałtowny atak febry. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Oczyść wątrobę! Wątroba jest dużym i bardzo ważnym narządem. Filtruje krew, oczyszcza organizm z toksyn, produkuje żółć, magazynuje witaminy, aktywuje i przetwarza część niezbędnych enzymów i hormonów, a także spełnia rolę generatora energii. Ze względu na pełnioną funkcję wątroba stale jest narażona na uszkodzenia, m.in. na zatrucia i infekcje wirusowe, które mogą się w niej rozwijać przez wiele lat, nie dając żadnych dolegliwości lub wywołując niecharakterystyczne objawy (zmęczenie, ospałość, depresja, zaburzenia gastryczne). Ich efektem jest też nagromadzenie toksyn, które w znaczącym stopniu upośledzają pracę wątroby i mogą prowadzić poprzez jej marskość nawet do choroby nowotworowej. Wątroba nie boli, ponieważ nie jest unerwiona. A jeśli ból się pojawia, to znaczy, że znacznie się powiększyła i zaczyna naciskać na otaczającą ją unerwioną błonę surowiczą, tzw. torebkę wątrobową. Zdarza się to czasem przy ostrym lub przewlekłym wirusowym zapaleniu wątroby oraz w pierwszej fazie rozwoju marskości. Dolegliwości bólowe pojawiają się wtedy z prawej strony nadbrzusza, gdzie znajduje się ten narząd (waży zwykle ok. 1,5 kg). Aby nie dopuścić do tworzenia się w wątrobie tkanki bliznowatej, która jest wynikiem destruktywnego działania toksyn i wirusów i pierwszym krokiem do marskości, musimy pamiętać o regularnym jej oczyszczaniu. Co prawda wątroba ma doskonałe właściwości samoregeneracyjne, jednak ogrom pracy, który wykonuje na co dzień, oraz gromadzące się w niej toksyny, pleśnie i wirusy skutecznie ją osłabiają. Statystyki podają, że za 80 proc. przypadków raka wątrobowokomórkowego odpowiada przewlekłe zapalenie wątroby wywołane przez infekcje wirusowe. Pozostałe 20 proc. to efekt nadużywania alkoholu, działania tzw. aflotoksyn (wytwarzane przez grzyby pleśniowe rozrastające się w orzechach, nasionach i roślinach strączkowych), zaburzeń związanych z nadmiernym odkładaniem się żelaza w organizmie, otyłości i cukrzycy. Nadchodzi właśnie sezon ogrodowego grillowania. Niestety, potrawy z grilla zawierają bardzo toksyczne benzopireny. Jeśli do tego dołączymy piwo, enzymy wątroby muszą zająć się neutralizacją alkoholu, często też zawartego w nim sporyszu (toksyczny dla wątroby), jak również obecnego w piwie benzenu. Proces odtruwania znacznie się wtedy spowalnia, a opóźnienie to ułatwia rozwój pasożytów i patogenów.
Jasno z tego wynika, że w dużej mierze my sami ponosimy odpowiedzialność za stan tego narządu. Przed wirusowym zapaleniem wątroby A i B możemy się zabezpieczyć szczepieniami, które uodparniają na całe życie. Na wirusy typu C nie mamy, niestety, skutecznej szczepionki i pozostaje nam dbanie o higienę oraz staranne mycie produktów żywnościowych. Podczas wizyt u dentysty, kosmetyczki lub w studiu tatuażu należy zwracać uwagę na jednorazowy lub wysterylizowany sprzęt zabiegowy. Wczesnym objawem marskości (bywa m.in. powikłaniem zarażeń wirusowych) może być zaczerwienienie dłoni, przerost ślinianek przyusznych lub zniekształcenie palców i paznokci u rąk. Czasem na plecach pojawiają się niewielkie czerwone plamki. Przy znacznym uszkodzeniu wątroby można odczuwać permanentne zmęczenie, stracić apetyt, mieć bóle brzucha i nudności. Jedynym ratunkiem w zaawansowanym stadium marskości wątroby jest przeszczep tego organu. A zatem z wątrobą nie ma żartów. Tym bardziej że odpowiada ona za kondycję i czystość całego organizmu. Nie ma innej rady – trzeba ją po prostu regularnie oczyszczać z chorobotwórczych patogenów. I na dodatek nie należy z tym zwlekać, ponieważ okres wiosenny jest najlepszym czasem na przeprowadzenie takiego właśnie oczyszczania. A oto jeden ze sposobów bezpiecznego przeprowadzenia zabiegu oczyszczającego i potrzebne do tego środki: z siarczan magnezu – 4 łyżki stołowe (dostępny w aptekach); z oliwa z oliwek – 0,12 l – pół szklanki; z duży czerwony grejpfrut lub dwa mniejsze – na 2/3–3/4 szklanki soku; z słomka do picia; z półlitrowy słoik ze szczelną pokrywką.
Od rana dnia poprzedzającego oczyszczanie stosujemy wyłącznie dietę beztłuszczową, bezmięsną i beznabiałową. Dieta beztłuszczowa podwyższa ciśnienie w drogach żółciowych, co będzie bardzo pożądane. Pozostałe diety zredukują ilość śluzu oraz odciążą czyszczony organ. Odstawiamy też wszystkie niekonieczne lekarstwa i inne preparaty (np. witaminy). Poniższego rozkładu czasowego przestrzegać należy z dokładnością do 10 minut. Od godz. 14.00 przestajemy zupełnie jeść i pić. Siarczan magnezu rozpuszczamy w 4 szklankach wody i schładzamy
Godz. 21.45 – wlewamy oliwę do słoika i wyciskamy ręcznie grejpfruta (3/4 szklanki). Miąższ usuwamy z soku widelcem. Dodajemy do oliwy, zakręcamy szczelnie pokrywkę i wstrząsamy do uzyskania jednolitej wodnistej mieszaniny (udaje się to tylko ze świeżym sokiem grejpfrutowym). Korzystamy z toalety wedle potrzeb. Godz. 22.00 (najpóźniej 22.15) – pijemy przygotowaną porcję mieszaniny oliwy z sokiem grejpfrutowym. Łatwiej jest wypijać ją przez słomkę. Pijemy, łykając na stojąco w ciągu 5 minut (15 minut w przypadku osób w bardzo podeszłym wieku lub bardzo osłabionych). Między łykami można leżeć.
w lodówce (ze względu na nieprzyjemny smak schłodzenie ułatwia wypicie go). Każda szklanka będzie stanowić jedną porcję do zażycia. Siarczan magnezu otwiera zwieracz Oddiego, czyli ujście przewodu żółciowego do dwunastnicy. Godz. 18.00 – wypijamy pierwszą porcję siarczanu magnezu. Można go popić paroma łykami czystej wody albo wypłukać usta. Wyjmujemy oliwę i grejpfruta z lodówki. Godz. 20.00 – wypijamy drugą porcję siarczanu magnezu. Robimy wieczorną toaletę, przygotowujemy łóżko.
NATYCHMIAST po wypiciu należy iść do łóżka. Kładziemy się płasko na plecach z głową wysoko na poduszce. Należy leżeć tak w całkowitym spokoju co najmniej przez 20 minut. Koniecznie musimy starać się zasnąć, gdyż bez tego efekt oczyszczający może być znikomy. Następnego ranka po obudzeniu wypijamy trzecią porcję siarczanu magnezu (jeśli są bóle brzucha lub nudności, czekamy aż miną. Dopiero wtedy wypijamy siarczan magnezu i możemy wrócić do łóżka). Należy przy tym pamiętać, aby nie wypijać tego roztworu przed godz. 6 rano.
Dwie godziny później wypijamy ostatnią porcję siarczanu magnezu i wracamy do łóżka. Po kolejnych dwóch godzinach możemy jeść. Najlepiej zacząć od przygotowanego własnoręcznie soku owocowego. Pół godziny później możemy zjeść owoc, a po godzinie można już jeść normalne posiłki, zachowując jednak lekkostrawną dietę. Do kolacji powinno wrócić dobre samopoczucie. Rano należy spodziewać się biegunki, a w stolcu powinny się znajdować zielonkawe lub brunatne kamienie. Pływają one na powierzchni wody ze względu na zawartość cholesterolu. Czasem przewody żółciowe są wypełnione kryształkami cholesterolu, które nie utworzyły okrągłych kamieni. Kryształki te ujawniają się w postaci „sieczki” pływającej po powierzchni wody w muszli. Może ona mieć zabarwienie brunatne. W celu całkowitego oczyszczenia zabieg można powtarzać w odstępach dwutygodniowych, ale nie wtedy, gdy jesteśmy przeziębieni lub przechodzimy jakąkolwiek infekcję. Powyższy zabieg jest bezpieczny i nie niesie ryzyka powikłań. Osoby po siedemdziesiątym i osiemdziesiątym roku życia, które go przeprowadziły, nie miały po nim żadnych zaburzeń ani nawet boleści. Jednak niektóre osoby mogą się jednak źle czuć przez dzień albo nawet dwa. Oznacza to, że należało wcześniej przeprowadzić kurację przeciwpasożytniczą oraz oczyszczenie nerek (także metodami naturalnymi), gdyż to te właśnie dolegliwości były najprawdopodobniej przyczyną dyskomfortu. Można także nabyć gotowe preparaty oczyszczające. Ich cena jest bardzo zróżnicowana, a zaczyna się od około dwudziestu złotych. Oto najbardziej efektywne z nich: Mumio – 20 zł, Li Dan Pai Shi Pian – 25 zł, Liv – 52 30 zł, Spirulina – 30 zł, Dandelion Root – 40 zł, Amino1500 – 43 zł, Detox Suport – 50 zł, Liver Detoxifer&Regenerator – 60 zł, Nutrimax – 110 zł. Do regeneracji wątroby potrzebne są też preparaty witaminowe z dużą zawartością magnezu, fosforu, lecytyny i organicznego wapnia. Na co dzień, aby wspomóc funkcjonowanie tego pożytecznego organu, możemy stosować również zioła: korzeń mniszka, jaskółcze ziele, korzeń omanu, liście bobrku, ziele dziurawca, ziele piołunu, ziele ostropestu, kwiat kocanki, owoce dzikiej róży, ziele tysiącznika, ziele krwawnika czy kłącze tataraku. Nie sposób też nie wspomnieć o tłoczonym na zimno oleju z ostropestu. Zażywany codziennie przez dwa tygodnie po łyżeczce do herbaty rano i wieczorem przyczyni się do regeneracji i oczyszczenia wątroby poprzez wzmożone wydzielanie żółci oraz dzięki właściwościom odkażająco-przeciwzapalnym. W Niemczech nasiona ostropestu i wyciągi z owej rośliny wpisano do rejestru leków na marskość wątroby. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Raport mniejszości Gdy 1 kwietnia czytałem Kaczyńskiego „Raport o stanie państwa”, autentycznie myślałem (nie ja jeden), że to dowcip, żart primaaprilisowy – kiepski zresztą. Ale to nie był dowcip. To zapowiedź wojny domowej. Linia podziału narodu została po raz kolejny jasno określona. Polacy, ci Prawdziwi (i może jeszcze tacy, którzy chcą się do tych Prawdziwych zapisać), stoją tam, gdzie stoi Prezes. Czyli aktualnie pod krzyżem. Wszyscy inni stoją tam, gdzie ZOMO. SLD tam, gdzie ZOMO, i PO, i Ślązacy, i Kaszubi, i dziennikarze inni niż ci z „Rzepy”, „Gazety Polskiej” i mediów Rydzyka. Wszyscy, którzy myślą, czują i wierzą inaczej niż Kaczyński, stoją tam, gdzie ZOMO. Ostatnio nawet niektórzy biskupi. „Śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej” – powiedział szef PiS i chyba lepszego teoretycznie prezentu nie mógł zrobić Platformie i Tuskowi. Inna rzecz, że trzeba być ciężkim idiotą, samobójcą, albo cierpieć na manię wielkości z powodu kompleksu niższości, aby coś podobnego powiedzieć. Ba… napisać, więc teraz nie można nawet się bronić, że to jakiś lapsus albo „semantyczne nadużycie”. „Raport” Kaczyńskiego nie opisuje Polski. Opowiada o jakimś totalitarnym, wyimaginowanym, opresyjnym państwie, które uroiło się w głowie autora (autorów?) dokumentu. To raczej przygnębiająca diagnoza stanu jego umysłu.
116 stron aktu oskarżenia rządów („systemu”) Tuska we wszystkich dziedzinach istnienia państwa i jego funkcjonowania. Jakby tego było mało, „ten, który ostentacyjnie akcentuje swoją kaszubskość (…), dał się użyć w prowadzonej przez Rosję rozgrywce przeciwko prezydentowi, co (…) skończyło się katastrofą, w której zginął Lech Kaczyński i 95 innych obywateli RP”… Dowiadujemy się nadto, że po utracie rządów przez PiS zabrakło „zdecydowanego rozdzielenia tego, co dobre, od tego, co złe”. A dlaczego? A dlatego, że „osoby uczestniczące w działaniach represywnych lub je popierające zostały w istocie nagrodzone”. Oczywiście nagrodzone przez zdrajców z PO i lewicy, bo przecież tak naprawdę „rozwiązanie w 1990 roku Służby Bezpieczeństwa było fikcją”. Czyli jakaś krypto-SB, może nawet UB istnieje nadal. I niewykluczone, że nawet współdziała – jak to określono w raporcie – z „Agencją (nie)Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. A to wszystko do kupy to przemyślana polityka Platformy Obywatelskiej polegająca na wynarodowieniu Polaków i „koncepcja pozbycia się przez państwo odpowiedzialności za nauczanie i wychowanie, zwłaszcza patriotyczne: chodzi wręcz o wycofanie się z niego”. W raporcie znajdziemy jeszcze rozdziały o takich oto tytułach: „Zaorywanie wsi”, „Depisyzacja polityki” (i to ma być zarzut?), „Cool kontra obciach”, „Ministerstwo arogancji finansowej Jacka Rostowskiego” itd. Można się podśmiewać z gaf (bardziej lub mniej wyimaginowanych) prezydenta, można (czasem
nawet trzeba) nie akceptować postępowania premiera, ale odbieranie im mandatu, jaki uzyskali w legalnych, demokratycznych wyborach, i nazywanie zdrajcami jest wezwaniem do niepokojów społecznych. Nie tylko zadym pod krzyżem każdego dziesiątego dnia miesiąca. To wręcz nawoływanie do wojny domowej. Przesadzam? No to służę jeszcze takim oto fragmentem, który dotyczy… „Narodu jako realnej wspólnoty połączonej więzami języka i – szerzej – całego systemu semiotycznego, kultury, historycznego losu, solidarności. Dzięki temu jednostka mogła się odnaleźć jako człowiek, jej życie nabierało sensu, a poprzez mechanizm demokratyczny państwa narodowego zyskiwała też podmiotowość we wspólnocie”. To nie po raz pierwszy, ale pierwszy raz tak otwarcie mówi Kaczyński o „państwie narodowym”, czyli powraca do skompromitowanej wydawałoby się koncepcji endeckiej z miazmatami faszyzmu w tle. Wspomniał o tym mimochodem 11 listopada 2010 roku w wywiadzie dla „Super Expressu”, mówiąc wtedy: „Musimy rozumieć jedność Polaków jak Piłsudski i Dmowski”.
Umysł wyzwolony  Ciąg dalszy ze strony 8 – Kościół w Polsce sam siebie rozumie jako ciągłą celebrację odpustową, jarmarczną. Katolicyzm stał się jarmarkiem: fetowanie, pomniki, akademie ku czci. Niedawno czytałem, że w aulach Uniwersytetu Rzeszowskiego wybudowanych za unijne pieniądze pozawieszano krzyże. Kościół, który tak krytykował Unię, stał się największym beneficjentem unijnej pomocy. Obawiam się, że Kościół się tym sukcesem udławi. A może, dokładniej mówiąc, mam taką nadzieję… – Niedawno episkopat dawał nawet wskazówki rządowi, jak ma przewodzić Unii w czasie polskiej prezydencji. – Kościół w Polsce czeka kompletny paraliż związany z bogactwem, które stało się jego udziałem. To już się kiedyś zresztą stało w paru krajach Europy, na przykład w Niemczech. Uważam, że ten paraliż religijny u nas
(3)
wkrótce nastąpi. A duchowość… Duchowość przejdzie do chrześcijan bezwyznaniowych, ludzi którzy będą szukali doświadczeń religijnych poza instytucjonalnymi formami religii, a nawet – dlaczego nie?! – do ateistów. To będą ludzie nieskażeni układami lojalności i będą mieli duchowość czystą. – Ateiści liderami duchowości! W ustach katolika, nawet tak wyzwolonego jak Pan, brzmi to szokująco. Pisze Pan w swojej książce, że zaciera się różnica pomiędzy byciem człowiekiem wierzącym i niewierzącym. Co Pan przez to rozumie? – Mój katolicyzm humanistyczny pozwala mi przywiązywać większą wagę do człowieczeństwa niż do deklaracji. Przywołam jeszcze raz cytowaną Ewangelię Mateusza – tam ludzie, którzy nie wiedzą, dlaczego mieliby pójść do nieba – idą tam, a ci, którzy byli przekonani, że tam trafią – nie osiągają zbawienia. Podziały na wierzących i niewierzących zostały
Na początku napisałem, że ktoś, kto chce wygrać wybory czy choćby zaistnieć na scenie politycznej jako licząca się opozycja, musi być szaleńcem, aby nienawistnie wypowiadać się o Ślązakach, Kaszubach i innych nacjach. Musi być idiotą ktoś,
stworzone przez ludzi, zwłaszcza przez Kościół. Rozmazanie tego podziału wytrąca władzę z ręki Kościoła. Radykalna analiza Biblii niweluje podziały na prawowiernych i heretyków, na wierzących i niewierzących. Przecież według Nowego Testamentu to heretycy – Samarytanie – najlepiej rozumieją Pisma i najgorliwiej według nich postępują. To rozmazanie podziałów, które jest w Ewangelii, wprowadza w stan czujności i orzeźwia, wytrąca broń z ręki fundamentalistów religijnych. Dla mnie Bóg Biblii to Bóg proroków, który każe interweniować, gdy dzieje się komuś krzywda, albo Bóg radości – tak jak w „Pieśni nad pieśniami”. Chcę przy tym podkreślić, że to nie są ani nowe, ani oryginalne pomysły. Wyraziście sformułował je żydowski myśliciel Abraham Joshua Heschel; mówił o tym także protestancki teolog Dietrich Bonhoeffer – zwłaszcza w ostatnich latach przez śmiercią z rąk swoich nazistowskich rodaków. Dodałbym też mniej znane teolożki, na przykład Dorothee Steffensky-Sölle, oraz coraz żywsze nurty teologii feministycznej i ciągle żywej teologii wyzwolenia. – Fundamentaliści tymczasem zdają się wszystko wiedzieć lepiej od swojego Boga.
25
kto wysyła swoich przedstawicieli do skrajnego antysemity Kobylańskiego. Ale mogę się mylić. Być może plan Kaczyńskiego jest dużo bardziej przebiegły, diaboliczny, cyniczny i znacznie bardziej niebezpieczny, niż myślę; niż wszyscy myślimy. PiS może bowiem liczyć na jakieś 20 procent żelaznego elektoratu (plus kibole z bejsbolami, o których sympatię ostatnio zabiega). To mało? Przy rozpętaniu wojny domowej – choćby na razie tylko werbalnej – to może być bardzo dużo. Jak dużo? Obyśmy się o tym nie przekonali już za dwa dni, oglądając transmisje z Krakowskiego Przedmieścia i placu Teatralnego w Warszawie. MAREK SZENBORN
– Tyle tylko, że fundamentaliści nie różnią się wiele od diabła – on też wszystko wie. Ale według Ewangelii liczą się owoce życia, a nie ortodoksja i przynależność organizacyjna. Różni napaleni katolicy, który sieją wokół siebie spustoszenie, mają poważny problem. To ich zbawienie wisi na włosku. – Co to jest teologia otwarta, którą Pan uprawia? Na co jest otwarta? Na stronie internetowej „Open Theology” czytam, że piętnujecie współczesne bałwochwalstwo. – Jesteśmy otwarci na ludzi podobnie myślących, kwestionujących samych siebie. Wśród redaktorów są myśliciele chrześcijańscy różnych wyznań, także żydowscy i muzułmańscy. Jestem tam chyba jedynym katolikiem i dobrze się czuję w tym towarzystwie. Nasz kwartalnik jest miejscem poszukiwań; jesteśmy w drodze i nie wiemy, dokąd dojdziemy. Tę troskę pozostawiamy Bogu, w którego wierzymy, i wiem, że jest On większy od naszego myślenia. Idziemy razem. Nie ma prowadzącego i prowadzonego, a niespodzianki są możliwe. Ta niepewność nie jest dla mnie źródłem cierpienia, ale radości. Rozmawiał ADAM CIOCH
26
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
RACJONALIŚCI
P
ięćset lat temu pisał imć Mikołaj Rej w „Żywocie człowieka poczciwego” strofy bardzo trafne. Po połówce milenium płynie z nich dla nas – potomnych – taka głównie nauka, że nic się – cholera – nie zmieniło. Nic a nic…
Okienko z wierszem Mniszki
Odpusty, czyściec, słaba pomoc Rzekł młodzieniec: „Coż ma być, mój bracie jedyny? Wszak bywają odpusty od męki, od winy. I widałem ja u tych, co w Rzymie bywają, Iż prawie by żelazne listy na to mają; Nie mówię, by z żelaza, lecz tak je zowiemy; Kiedy je tu miewamy, długów nie płacimy. O tych też wiem, którzy się w czyśćcu polerują, Też o sobie nadzieją i ci niezłą czują. Lecz powiedz mi, proszę cię, mój najmilszy panie, W którymeś za żywota był na świecie stanie?”.
Kontakty wojewódzkie RACJI PL Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Dominik Dzierlęga Krzysztof Mróź Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
Kościelna żądza pieniądza A Kościół ma żołądek strusi Aż tyle skarbów strawić musi. J.W. Goethe, „Faust”
Takież i owy czajki, co na głowie płatek Noszą z harasu, rzekomo opuściwszy światek. Ano, bodaj tak zdrowa! By po woli było, Jakoby się i z płatkiem w tanku nie skoczyło. O szaleni rodzicy, którzy tak działają, Iż poczciwe dzieweczki do tej kozy dają, Zaż nie lepiej chytrego tym szatana zdradzić, Wydać za mąż panienkę i przyjaciół nabyć. Lepiej niźli proboszcza albo mnicha w szarzy, Gdyż się dawno świat plecie, co komu czas zdarzy. Albo jeśliby która panieński stan wiodła, Zażby tego i doma uczynić nie mogła? A daleko foremniey przy matce poczciwej, Niżli przy onej ksieni jako gęś krzykliwej. Bo acz, co się nie godzi, to tam czasem pchają, Co albo garb na szyji, albo guzy mają. Bo co się nam nie godzi, to dajmy do Boga. Ano Bóg wie, i tego jednak przedsię szkoda. Bo Pan Bóg poniewolnej żadnej służby nie chce, Gdyż tam nie wie, co sama jako kaczka klekce. A tak mój miły bracie, gdy i sam obaczysz, Tedy wedle rozumu sam rozeznać raczysz, Iż gdy się ten porządek podoba i Bogu, Musi rozum ustąpić zawżdy od nałogu. I miłość, gdy rozumna a ktemu pomierna, Jest, wierz mi, rzecz uczciwa, a gdy ktemu wierna.
dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 602 464 382 tel. 608 070 752 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Teresa Jakubowska, przewodnicząca partii RACJA Polskiej Lewicy, zaprasza na otwarte spotkanie w Lublinie, w niedzielę 17.04.2011 r. o godz. 11.00, w sali SLD przy ul. Beliniaków 7. Następnie w tym samym miejscu odbędzie się zjazd wojewódzki członków partii RACJA PL. Informacje dodatkowe: tel. 504 715 111
Kler jest nieodrodnym dzieckiem świętej Matki Kościoła. Nie cofnie się przed niczym, złamie wszystkie przykazania, byle wyłudzić lub utrzymać doczesne dobra. Wyznaje oczywiście zasadę, że pieniądze to nie wszystko. Chce mieć także ziemię, pałace, dzieła sztuki, drogocenne kruszce i kamienie. Jednakże kasa jest najważniejsza. Jako powszechny ekwiwalent. Nie bez kozery zbieranie na tacę stanowi istotę i najgłębszy sens mszy świętej. Natomiast rację bytu wiernych stanowi dawanie. Bynajmniej nie świadectwa. Szmalu. Dodatkowo wierni potrzebni są do bezpłatnego świadczenia pracy i poprawiania samopoczucia sutannowych. Najmilej widziane jest całkowite podporządkowanie ciała i duszy, bałwochwalcze zachwyty, przyklęki, całowanie. Nie tylko w pierścień. Wyrywanie kasy od państwa – po niejakim uwiądzie w czasie zaborów, wojen światowych i PRL – odżyło w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Początek dała ustawa z dnia 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Ściślej – o stosunku służalczym. Kościół dostał na wiekuistą własność to, co posiadał w 1989 roku. Dzięki Komisji Majątkowej również to, czego nie miał nigdy lub miał kiedykolwiek. Ponadto został zwolniony z różnego rodzaju podatków, ceł, opłat. Uczyniło to kościelne osoby prawne nieuczciwą konkurencją dla cywilnych firm. W szczególności nie podlegają opodatkowaniu dochody z działalności gospodarczej
w części, w jakiej są przeznaczane na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, konserwację zabytków oraz inwestycje sakralne i kościelne, jak również remonty tych obiektów. Zwolnienia fiskalne dotyczą także nieruchomości, spadków, zasiedzenia, nabywania i zbywania rzeczy i praw majątkowych oraz darowizn. Rozumie się samo przez się, że szlachetny Kościół wszystkie swoje dochody i otrzymywane darowizny przeznacza na działalność, która gwarantuje zwolnienie z podatku. Rocznie to nie mniej niż 3 mld złotych. Z kolei wolne od opłat celnych są przesyłane z zagranicy dla kościelnych osób prawnych dary przeznaczone na cele kultowe, charytatywno-opiekuńcze i oświatowo-wychowawcze, a także maszyny, urządzenia i materiały poligraficzne oraz papier. Jak wiadomo, przez lata do posługi duszpasterskiej najbardziej niezbędne były duchownym samochody. Ponoć najoperatywniejsza szajka ośmiu proboszczów z Rzeszowa w ciągu roku sprowadziła na cele kultu religijnego 92 luksusowe limuzyny. Ustawowy cud przemienienia kasy państwowej w kościelną dokonał się za sprawą Mieczysława Rakowskiego. Aż dziw, że do tej pory ten mąż opatrznościowy polskiego kleru nie został wyniesiony na ołtarze. Mógłby być patronem i opiekunem kleszych przekrętów, które umożliwił. W III RP poszło Kościołowi z górki. Dojenie państwa zostało doprowadzone do perfekcji. Prawo nie stanowi przeszkody w przekazywaniu kasy i majątku. Konkordat dopełnił czary rozkoszy. Polska została
sklerykalizowana od morza do gór. Na utrzymanie państwa przeszli szkolni katecheci i znaczna część kościelnego szkolnictwa wyższego. Duszpasterstwa wojskowe, szpitalne i specjalne zatrudniły resztę. Z budżetu państwa są opłacane składki na ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne, rentowe i wypadkowe duchownych, niepodlegających tym ubezpieczeniom z innych tytułów. Miliardy płyną do Kościoła nieprzerwanym strumieniem. Z budżetu centralnego, z samorządów wszystkich szczebli, z Unii Europejskiej. Z państwowych firm bezzwrotnie, a od prywatnych darczyńców różnie. Jeśli w celu wykiwania fiskusa, to za zwrotem części darowizny. Świadczenia na swoją rzecz Kościół uważa za należne. Broni ich bardziej niż Boga i wiary. O tyle słusznie, że tych ostatnich nikt nie atakuje. Duchowni nieodmiennie udają pokrzywdzonych i prześladowanych. Stworzyli mit własnego męczeństwa, poświęcenia, skromności, biedy, służby, zasług w podtrzymywaniu ducha Narodu i zwalczeniu komuny. Wszystko przeliczyli na pieniądze i wystawili rachunek. Polsce i Polakom. Egzekwują rzekomą należność z lichwiarskimi odsetkami. Wciąż nienasyceni. Wyrazili nawet niezadowolenie z zakończonych niedawno prac Komisji Majątkowej, chociaż zwróciła więcej ziemi i nieruchomości, niż PRL zabrała. I mimo że w ramach nienależnej już rekompensaty wciąż łożymy na Fundusz Kościelny sto milionów złotych rocznie. Stale słyszymy: „To za mało! Za mało! Za mało!”, chociaż Broniewski nie jest idolem polskiego kleru. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Nie składamy broni Tysiące rozmodlonych ludzi, klęczący politycy i dumni biskupi. 1 maja takim obrazem będą nas raczyć największe polskie media. Beatyfikacja Jana Pawła II to numer jeden w Polsce i taki w kościelnej propagandzie będzie 1 maja br. Ale lewica nie poddaje się. Ludzie pracy przypomną o swoim święcie. „Wzrost cen pogłębił trudne położenie kilku milionów Polaków, którzy żyją poniżej minimum socjalnego czy wręcz poniżej minimum egzystencji. Tym ludziom zajrzał w oczy głód. To wstyd dla Polski” – mówi Teresa Jakubowska, przewodnicząca RACJI PL. Pogarszająca się sytuacja rodzin, problemy pielęgniarek, nauczycieli, duże bezrobocie – z tymi problemami lewica chce wyjść 1 maja na ulice polskich miast i zademonstrować prawdziwe problemy Polski. Nie beatyfikacja, nie kolejne wielbienie JPII, ale właśnie aktywna polityka na rzecz najbiedniejszych powinna być teraz priorytetem. Tak twierdzą lewicowi działacze. Pod sztandarami OPZZ lewica wystąpi wspólnie. Mija 120 lat od pierwszych obchodów Święta Pracy na ziemiach polskich, ale problemy nie zniknęły. Mimo faktu wstąpienia do Unii odbiegamy od europejskich standardów. Tymczasem, jak zauważa Jakubowska, w Polsce Kościół rządzi i próbuje zagarniać dla siebie coraz większe terytorium: „Mam przed oczami film o bezdomnych kobietach z dziećmi, które zajęły pustostany w Wałbrzychu. W tym samym Wałbrzychu, który w ramach kościelnego tsunami oddał Kościołowi katolickiemu zespół szkół, uprzednio wyremontowany na koszt podatników za kilka milionów złotych, o czym czytałam w »FiM«”. Dlatego w jej opinii 1 maja nie na uroczystościach beatyfikacyjnych, ale właśnie na lewicowych wiecach powinni być wszyscy ci, dla których wrażliwość społeczna nie jest tylko pustym sloganem. BP
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Z okazji 25 rocznicy ślubu małżeństwo wybrało się na drugi miesiąc miodowy. Wieczorem w hotelu żona pyta męża zalotnie: – Kochanie, powiedz mi, co myślałeś, gdy 25 lat temu stanęłam przed tobą naga? – Hmm... Chciałem się z tobą kochać tak, by odebrało ci rozum... – A teraz co myślisz? – powiedziała żona, wciąż zalotnie uśmiechnięta. – Że wykonałem dobrą robotę. ~ ~ ~ Tata z Jasiem zwiedzają ruiny zamku. Jaś pyta: – Tatusiu, czy to tutaj nasza mamusia uczyła jeździć się samochodem? ~ ~ ~ Jesteś w domu, a mężczyzna nagle okazuje ci zainteresowanie i sympatię. Co to oznacza? Pomyliłaś domy...
1
P
22
2
U
Ł 10 13
K
I
A Znaleziono na www.demotywatory.pl
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) zastawiona na pytona, 5) czarny humor się z niej śmieje, 9) kiedy łupie tuż przy… pupie, 10) król winny i dama winna, 11) na mecz z ławki zerka, 13) grono niepedagogiczne, 14) są pannami z pszczołami, 15) kładzie się przed sędzią, 17) potrafi zdradzić dziewczynę z chłopakiem, 18) słysząc dobry żart, śmieję się do niego, 20) trudno sobie wyobrazić kanapkę bez niego, 21) Święta z Ojcem i Synem, 22) dzieli majątek przed ołtarzem, 25) tego samego dnia mają Niny, 26) zmora dla doktora, 27) lada nie lada, 29) pianino z lisem, 32) mądrością nie grzeszą, lecz oczy cieszą, 35) grzeszy myślą, mową i uczynkiem, 36) na nią zasypka, 39) uczy się jej Ania, by rozwiązywać równania, 43) lek na sklerozę, 44) po niej się nie da odrodzić z popiołów, 46) Polska dla Polaków, 47) wysokie u tego, kto nie jest lebiegą, 50) w nim po schadzce panie mogą mieć ubranie, 52) gdy siano opuszcza pole, by się znaleźć wnet w stodole, 53) drapieżnik z Bagdadu, 54) zapalenie z uczuleniem, 55) Kochajmy się!, 57) długi w rozporku, 58) nie miejska, nie wiejska, ale Europejska, 59) co dąb wpuszcza w głąb?, 60) cud niepamięci, 61) ma dwa końce, 62) być albo nie być, oto jest pytanie, 63) jak najdalsza od równika. Pionowo: 1) sex po angielsku, 2) pływają po wodzie, 3) facet na 102, 4) kartki z zakresu, 5) do łóżka bez niego iść nie warto, 6) nie dość, że krew piją, to rwą zęby jeszcze, 7) odpłynął wraz z odwilżą, 8) przeżyła potop w marynarce, 10) nie zna litości, 12) oczywista oczywistość, 13) kulturalnie oświecony fachowiec, 16) wśród Kozaków poważani, 17) interes, 19) co ma Hania do kolorowania?, 22) ułatwiający bieg zabieg, 23) i marnego aktora wydobędzie z cienia, 24) naszywki z komputera, 27) co ma Zanussi, co się kręci?, 28) o sporcie na korcie, 30) cztery w karecie, 31) marcowe święto w Beskidach, 33) słyszą byki z ust publiki, 34) czarny na pogrzebie, 36) nie będzie sprawy, jak z niej spadnie, 37) może być w serek, 38) niejeden zawiśnie przed wyborami, 40) araba szyję przykrywa, 41) to w tym lesie grał Olbrychski, 42) same a w tym stanie, 45) ma gwiazdy przed oczami, 46) o ojcu czule, 48) skrzynia bez dna w ogródku, 49) niechęć ze strony monet i mnie, 51) między kasztanami, 52) byłby marzył, gdyby się nie przekręcił, 56) ten tytuł parom przysługuje, 58) w rzędzie.
E
Ś
Ć
16
8
B
I
W
L 17
I
M
E
30
C
13
A
W
30
L
31
I
31
37
Y
S
R
E
A N
I
D A
I
P
M
P
E
33
59
T
K
Y
Ę U
R
Y
45
G
37
E
D
Y
5
I
A
G
S
63
T
E
L
G
E
R
20
Z
M
A
T
T
N 34
K
I
34
46
I 41
E
B
Y
R
14
Ó
42
A L
Z
N
A B
Z
K
I 58
Ł
K
32
A
A
E
W
O
I
R
Z
R
E
18
28
O
R 27
C
M 24
33
A 3
35
M
Y
E
J
A
40
L
A
T
L
52
Z
K
A
10
J
E
K
C
U
60
J
J
C
R
I
O
9
16
T
O
D
C
41
Ó
E
I
A
S
R
I
12
K
K
D
39
C
15
K
21
A
E
A
I
46
E
K
39
32
W
61
P
S
49
K
19
U
L
N
R
A
A
T
Ż
36
24
28
E
O
E
T
Z
40
R
21
26
54
P
N
P
I
S
I
M
43
A
R
E
R
57
38
E
45
E
N Y
4
E
T
I
O
L
O 48
P
N
Y
8
R
I
Z
O
23
R
C
K
O
E
62
E
B
C
L I
T
Z
R
B
44
S
12
F
26
N
S
11
U
43
A
O
A R
7
A
S
18
23
K
E
E R
E
42
R
E B
D
1
2
E
27
51
L
O
N
A
A
T
L
6
L
11
S
T
A
A
Z
C
53
W
K
K
N
47
56 19
E
I
J
R
U
A
C
M
14
A
K
A
9
E
H I
5
A
R
L
Ł
S 22
38
R
55
E
25
K
E
N
L
Y
15
U
35
T
50
I
S
W
K
I
D
O 44
B
4
K
C
E
S 36
17
N
E
29
7
Z
I
E
D
P A
Z
C
C
25
3
A
O
C
20
O
M
Ł
A M
U
N
Z
A
I
A
29
D
Y
6
K
A
LLitery itery z pól pól ponumerowanych ponumerowanych w rawym d olnym rrogu ogu uutworzą tworzą rrozwiązanie ozwiązanie –- treść treść nagrobka nagrobka w pprawym dolnym
T
1
C
13
A
29
U Z
L
2
14
E
15
W
30
Ś
3
16
K
31
E
4
Ż
5
Ć
J
17
O
32
Y
Ł
33
D
6
18
O
34
E
19
G J
7
20
35
O
8
K
9
O
P
21
E
36
T
G
37
O
10
22
38
O
R
A
M
I
P
A
11
23
12
24
39
25
40
Ę
26
C
41
C
I
J
E
27
42
28
43
N
44
C
45
I
46
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 12/2011: „Brak mi sił i motywacji. Jak tu przeżyć do wakacji?”. Nagrody otrzymują: Jolanta Fiks ze Szczecinka, Maria Nieć-Cedrowska z Choczni, Jan Przybyla z Janowca Wielkopolskiego. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na drugi kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na drugi kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 14 (579) 8–14 IV 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Sacrum przy profanum
Fot. Leopold
Czarny humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Biskup wizytował parafię na wsi. Rozpętała się burza i musiał zostać na noc. Ponieważ parafia była biedna, przyszło mu nocować z proboszczem w jednym łóżku. Bladym
świtem, nie otwierając oczu, rozespany proboszcz wali biskupa łokciem w bok: – Mańka! Wstawaj krowy doić! Zaspany biskup – także bez otwierania oczu – odpowiada zdziwiony: – Ależ panie pośle, co to za nowe maniery?
J
uż trzy czwarte brytyjskich pięciolatków codziennie korzysta z internetu. ~ Za ojca ogólnoświatowej sieci komputerowej uważa się Paula Barana, Amerykanina polskiego pochodzenia, który zmarł w marcu tego roku. W latach 60. Baran wpadł na pomysł, który umożliwił przesyłanie danych pomiędzy komputerami. Jego badania w czasie zimnej wojny finansowało wojsko. Władze chciały, aby system łączności w armii został utrzymany nawet w czasie ataku nuklearnego. W późniejszych latach dzięki badaniom Barana powstał uniwersytecki system Arpanet, poprzednik współczesnego internetu. ~ Współczesna młodzież bezgranicznie wierzy w internetowe informacje. Naukowcy z University of Connecticut przeprowadzili eksperyment – zamieścili na stronie internetowej uniwersytetu artykuł o zagrożonym gatunku ośmiornic, które... żyją na drzewach, wykradają jaja z gniazd ptaków, a ich największym zagrożeniem jest moda na kapelusze ozdobione tymi nadrzewnymi głowonogami. Większość studentów potraktowała informacje poważnie... „Nie potrafią już krytycznie myśleć. Nie pamiętają, że w internecie każdy może wszystko opublikować, nawet największą bzdurę” – skomentował badania prof. Donald Leu.
CUDA-WIANKI
Wu, wu, wu... ~ Także Polacy ślepo wierzą w nowinki z sieci. Według badań przeprowadzonych przez wydawnictwo Reader’s Digest, zaufanie do internetowych treści deklaruje 72 procent naszych rodaków – przy średniej europejskiej wynoszącej 49 procent. Bardziej ufni są tylko ateistyczni Czesi. ~ Co drugi polski internauta – zamiast odwiedzić lekarza – informacji o stanie swojego zdrowia i metod leczenia szuka na stronach www. ~ Przeciętny Kanadyjczyk spędza w internecie 42 godziny w miesiącu. To światowy rekord (a mają tak piękną przyrodę!). Z badań wynika jeszcze, że gdyby dać Kanadyjczykom wybór: internet czy seks, to 37 proc. pań i 30 proc. panów wybrałoby internet. ~ Dzięki popularności internetu narodziło się zjawisko cyberseksu. Polega ono na wysyłaniu sobie za pomocą komputerowej sieci treści
podniecających, co zastępuje intymny kontakt „na żywo”. Biznes z tym związany kwitnie na Filipinach, gdzie tworzy się specjalne studia cyberseksu, w których ponętne nastolatki spełniają erotyczne zachcianki internetowych podglądaczy z całego świata. ~ Mózg nieustannie obcujący z internetem zaczyna pracować na innych obrotach – uważają naukowcy z University of Southern California. Przede wszystkim nie nadąża z przetwarzaniem informacji i przechodzi w tryb awaryjny – odłącza korę przedczołową, odpowiedzialną za tzw. uczucia wyższe. Człowiek obojętnieje wtedy na to, co nie dotyczy go osobiście. Młode pokolenie – nazwane w eksperymencie Cyfrowymi Tubylcami – pochłania mnóstwo informacji, ale nie potrafi zrobić z nich użytku. Problemem stają się kontakty międzyludzkie. JC