Długa i niepewna praca, biedniejszy ZUS, stare patologie...
TUSKU! OBYŚ DOŻYŁ SWOJEJ REFORMY! Â Str. 11
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Pier w felie szy t KUB on WĄT Y Ł Â St EGO r. 26
Nr 17 (634) 3 MAJA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Poseł POŻaleksię Boże nie miał nigdy żadnej koncepcji, więc zajął się antykoncepcją. I ma swoje jedyne w życiu pięć minut, bo chce ustawy dekretującej, że katoliccy farmaceuci mają katolickie, czyli inne niż wszyscy, sumienie. Zatem nie mogą sprzedawać w aptekach gumek „przed” ani pigułek „po”. Ponieważ nie mamy ustawy o dekretynizacji polskiego parlamentu, projekt Żalka ma, niestety, duże szanse powodzenia. Â Str. 25
 Str. 8-9
 Str. 3 ISSN 1509-460X
5
 Str. 14-1
2
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Większość Polaków dobrze ocenia Kościół katolicki – tak „wolne” media skomentowały najnowsze badania OBOP. Tymczasem wynika z nich, że owo „dobrze” oznacza 60 proc. badanych (głównie wieś, ludzie biedni i najsłabiej wykształceni). Źle zaś ocenia Krk niemal co trzeci Polak – głównie dobrze wykształceni mieszkańcy miast. Ludzie! Jest nas 16 milionów! Rok temu z okładem pisaliśmy, że słynny przykład polskiej religijnej gigantomanii – pomnik Chrystusa Króla w Świebodzinie – budowany jest bez stosownych zezwoleń i bez nadzoru budowlanego. Prokuratura w Zielonej Górze właśnie wszczęła w tej sprawie śledztwo. Winnym zaniedbań grozi więzienie! Szczegóły za tydzień. Do pertraktacji dotyczącej jednej z dotacji dla Krk z budżetu państwa (0,3 lub 0,8 proc. PIT; a pewnie skończy się na łaskawym „kompromisie”, czyli 0,5 proc.) episkopat wydelegował starego wilka Nycza w owczej skórze, rząd zaś – miłego Boniego w skórze… i mentalności baraniej. No i ten Boni już beknął, że jak się Kościół ewentualnie nie zgodzi, to można wrócić do starego systemu, czyli Funduszu Kościelnego. Czyli Tusk mówił prawdę: rząd się ani trochę nie Boni Kościoła! Miller bredzi jak Piekarski na mękach, a Piekarska? Po tym, jak ją szef młodzieżówki SLD Czarzasty wysiudał z Mazowsza, zapowiada, że w jej życiu czas na zdecydowany ruch. Wielu ma nadzieję, że będzie to Ruch Palikota. Macierewicz Antoni pozwał przed oblicze sądu naczelnego „Newsweeka” Tomasza Lisa za to, że ten fotomontażem na okładce przyrównał go do bin Ladena. Podobno kontrpozew szykują afgańscy talibowie, twierdząc, że sugerowanie podobieństwa ich legendarnego przywódcy i Macierewicza jest jak porównanie orła i muchy ścierwicy. Obawiamy się, że każdy sąd przyzna im rację. Udający reżysera niejaki Braun otrzymał Feniksa – jedną z najbardziej prestiżowych, katolickich nagród. Tylko za co? Czy za kiczowate, katopropagandowe filmiki, czy za nazwanie abp. Życińskiego (pośmiertnie) „łajdakiem, kłamcą i zdrajcą”? Ciekawe, czy kapituła nagrody wie, że Feniks odradzał się z popiołów, a nie z gówna? Zawisza – też Czarny, ale nie ten, tylko Artur – zapowiada, że jego patriotyczne ugrupowanie będzie zdejmowało flagi Unii Europejskiej wiszące obok flag biało-czerwonych. Bo błękitny, gwieździsty sztandar narusza polskie normy konstytucyjne. No i się nawet durny Zawisza nie obejrzał, jak wypowiedział wojnę znakowi samej Zawsze Dziewicy. W szkole podstawowej w Warszewie katechetka zafundowała jedenastolatkom oglądanie wybranych scen z psychopatycznej „Pasji” Mela Gibsona. Tych najbrutalniejszych. Dzieciaki doznały szoku, niektóre torsji. A katolickie media postulują, żeby nie przesadzać, bo „dzieci nie takie rzeczy oglądają”. Racja – na przykład jak w domu katolicki tatuś tłucze głową katolickiej mamusi o kaloryfer. W zakonach żeńskich w USA pogłębia się schizma. Na przykład panie w habitach twierdzą, że feminizm to nie taka zła rzecz, a kapłaństwo kobiet – jeszcze lepsza. Benedykta wkurzają baby zza oceanu i zapowiada, że czas na głębokie reformy, czyli czystki. A jeśli okaże się, że amerykańskie zakonnice nie chcą żadnych reform? Bo od dawna noszą stringi? Jest ratunek dla Polski! Jest odpór dla Tusków i Palikotów. Wymodliły go tłumy na Krakowskim Przedmieściu. Oto 1 maja kilkaset tysięcy Filipińczyków będzie zbiorowo odmawiać „różaniec w intencji ratowania Polski i świata”. Ratowania przed modelem filipińskim? Gdzie osiemnastoletnie nędzarki katoliczki mają po sześcioro umierających z głodu dzieci? Ale jaja! W najnowszym amerykańskim tłumaczeniu Biblii nie ma Chrystusa. Jest za to Emisariusz, a całość napisano w formie scenariusza filmowego składającego się z dialogów. Można by pójść jeszcze dalej i słowa Emisariusz… itd. zastąpić na przykład słowami: i zebrał George Clooney uczniów swoich, i tak im rzekł… Jeszcze gorzej jest na Wyspach Brytyjskich. Tam Chrystus jest… GEJEM! I to nie według byle kogo, tylko według znanego pastora Paula Oestreichera – kapelana Uniwersytetu w Sussex, który na łamach prestiżowego „The Guardian” wskazuje na „bliskie i mające wiele podtekstów związki Jezusa i św. Jana”. Magdalena w grobie się przewraca! W brazylijskim mieście Itarare (300 km od metropolii São Paulo) podczas tradycyjnego przedstawienia wielkanocnej „Pasji” Judasz się powiesił. Tak samo jak podobno 2 tys. lat temu w Palestynie. Zanim zorientowano się, że aktor grający Judasza nie udaje, było już za późno. Prawdopodobnie za bardzo wczuł się w rolę. Dobrze, że aktorzy w Brazylii nie odtwarzają scen zalania armii faraona przez fale Morza Czerwonego…
Ruch na raka W
ostatnich dniach nawarstwiło się dużo spraw, które spory zamiata pod dywan, a partie traktuje jak plemienne muszę „pozamiatać”. Zacznijmy od ponoć kontrower- armie. Jej strategia polityczna to obrzucanie wroga (nie mysyjnego wywiadu ze mną dla portalu Onet.pl. lić z przeciwnikiem) inwektywami i ZERO debaty – zarówNiektórzy z Państwa (o wrogach naszego tygodnika nie no wewnątrz partii, jak z innymi ugrupowaniami. Debata wspomnę) byli zniesmaczeni tym, jak dworowałem sobie oznacza spór, a spór to słabość i rozkład. W ten sposób z pozerskiej religijności Agnieszki Radwańskiej. Wysuwa- przez całe lata nie słyszeliśmy o jakichkolwiek różnicach no również wobec mnie zarzuty, jakobym przyjął nielojalną zdań w PiS. Tymczasem w środku wrzało i kotłowało się postawę wobec Ruchu Palikota: a to, że krytykowałem od wzajemnego wyrzynania, budowania sitw, w atmosfena czym świat stoi reformę emerytalną, którą uparł rze totalnej nieufności. To parodia polityki, którą się poprzeć Janusz Palikot, a to znowu wypogardzę. Prawdziwa polityka to otwartość, nie mniałem szefowi RP, że zaczął działalność naukrywanie zdania odrębnego, lecz odwaga szego Klubu od ataku na sejmowy krzyż, i to jego przedstawiania. To także zdolność bez konsultacji ze mną... Wszystko to prawdo przekonywania innych i przyjmowania da. Ale... ich argumentów za własne. UkrywaZacznijmy od Radwańskiej. Otóż nie różnic pomiędzy członkami klubu ja tę dziewczynę wprost uwielbiam! parlamentarnego to prosta droga do jeUważam, że pięknie gra, wygląda go rozpadu. Oczywiście można pójść i w ogóle jak na zawodowego spordrogą PO czy PiS albo SLD, gdzie nie towca jest bardzo bystra. Głosowałma żadnej debaty. Ale Ruchowi Pabym na nią w konkursie Kobieta likota zależy na wielkiej, jakościoRoku 2012, a za 10–15 lat wej zmianie. Społeczeństwo mumogłaby nawet objąć stasi nas zobaczyć żywo dyskutunowisko ministerki od sporjących, spierających się w żytu, choć pewnie nie biewotnych sprawach Polaków. ga tak szybko jak MuBezmyślne plemienne wojsko cha wokół Stadionu wygrywa bitwy, ale nie potrafi Narodowego. I wławygrać całej wojny, a tym barśnie dlatego, że ją dziej administrować w czasie potak lubię, to tym koju. Właśnie na tym poległy rządy bardziej boli mnie AWS i SLD. Żadna z tych formacji i zniesmacza jej przenie wypracowała dobrych dla kraju sadne, publiczne afirozwiązań wewnątrz siebie i nie szowanie się ze chciała wciągać swoich zwolenniswoją religijnością. ków (a co dopiero adwersarzy!) Kort czy inne bodo debaty. Ich liderzy naznaczeni isko są przeznabyli klerykalnym myśleniem o jedności i poczone do grania, słuszeństwie. Ktoś powie: Po co ujawdo sportowej ryniać publiczne różnice zdań? Przecież to walizacji, a nie szkodzi. To właśnie jest mit. Mit jeddo układania piłeności na pokaz. Taka partia degeneruczek w imię Jezus czy je. Klub Ruchu Palikota dyskutuje, a jepokazywania na koszulce (pago członkowie różnią się opiniami. To nie Boruc!) swojej ślepej wiary w JPII. Zwłaszcza w tym zdrowy objaw. Jedności i siły nie buduje się na strachu, drugim przypadku mieliśmy zresztą do czynienia z jawną lecz dzięki debacie. W Niemczech sukces odnoszą partie prowokacją wobec innowierców. Zachowania sportowców, debaty – Zieloni i Nowa Lewica. Ich działacze nie ukrywaktórzy reprezentują nasz kraj, mają wymiar nie tylko pry- ją wewnętrznych różnic. Są przez to autentyczni i przyciąwatny, ale i polityczny. Agnieszka Radwańska nie jest gają. Racjonaliści muszą być otwarci i skłonni do dyskuzwykłą obywatelką RP, lecz naszą faktyczną ambasadorką. sji. Nie mogą bać się własnego zdania. Szczera rozmowa Jej zachowanie wpływa na postrzeganie Polski i Polaków to prawie zawsze początek porozumienia i źródło sukcesu. za granicą, i to o wiele bardziej niż najczęściej syzyfowa Zakłamani katoliccy politycy polegną w starciu z nami. My praca polskich misjonarzy, którzy przy każdej okazji (do wy- mamy wypracowany konsensus, oni mają rozkazy i hasła. ciągnięcia kasy) podkreślają, jak godnie reprezentują nasz My nie ukrywamy różnic. Oni są hipokrytami. My dyskukraj. Zresztą posługują się polskimi paszportami dyploma- tujemy, oni mają wodzów. Bez wodzów nie istnieją, są tycznymi. Warto przy tym pamiętać, że fanami tenisa nie puści programowo. Kościół po śmierci JPII stracił w Polsą zazwyczaj przeciętni zjadacze chleba, lecz ludzie należą- sce połowę siły; SLD bez Leszka Millera dostałby w soncy do gospodarczych, politycznych, kulturalnych i nauko- dażach natychmiast 2–3 procent w plecy. Klub Palikota wych elit danych państw. A co pokazuje im Agnieszka Radwańska? Że nie odróżnia kortu od kruchty, sprowadza swoją wiarę do infantylnego, prowokacyjnego symbolu i że nie wierzy we własne siły, lecz w opiekę Boga, za którym zdaje się wręcz ukrywać. Wybrane komentarze naczelnego Kolejny temat to mój – jak wyraził się je„Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 den z Czytelników „FiM” – „bratobójczy atak w dwóch tomach. na Ruch Palikota”. Dostało mi się za „wywlekanie wewnętrznych spraw Klubu” – to podobno nie przystoi, jest sianiem fermentu i rozbijaniem jedności. Rzecz w tym, że jest to sposób myślenia, jaki zaflancowała nam WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. w głowach polska prawica. To ona wszystkie
Księga Jonasza
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r. bez Palikota też by stracił, ale moim zdaniem tylko na początku. A to dlatego, że posłów RP łączą wspólne idee i wypracowana już praktyka konstruktywnych sporów. Dlatego ja – Roman Kotliński, poseł Ruchu Palikota – mogę dziś publicznie napisać, że Janusz Palikot może się okazać piątą kolumną dla Ruchu Palikota. Jak to? A tak to! Na przykład wtedy, gdy będziesz nas, Drogi Januszu, nakłaniał do dyscypliny w głosowaniu nad poparciem reformy emerytalnej. Moim zdaniem ta pseudoreforma nie załatwia żadnych ludzkich oczekiwań, a wręcz przeciwnie – funduje niepewny los milionom Polaków, którzy i bez niej nie mają za grosz zaufania do własnego państwa. Pewne podwyższenie wieku emerytalnego zapewne jest wskazane, ale to tylko jeden z kilkunastu problemów, jakie należy rozwiązać w tej sprawie. Piszemy o tym po raz kolejny na naszych łamach – w artykule Michała Powolnego (s. 11). ~ ~ ~
Muszę w tym tekście odnieść się także do dwóch tylko na pozór różniących się od siebie skandali. Pierwszy to kampania antyrosyjska PiS-u, który chce za wszelką cenę (choćby wypowiadając wojnę Rosji) sprowadzić, nie wiadomo po jaką cholerę, truchło Tu-154 do Polski. Drugi wiąże się z tym, że w klinikach onkologicznych zabrakło chemii do leczenia chorych. Ta ostatnia sprawa świadczy o tym, że żyjemy w państwie Trzeciego Świata, natomiast skandal pierwszy dowodzi, że żyjemy w wariatkowie. Podczas spotkań poselskich rozmawiałem kilka dni temu z dyrektorem dużego kombinatu rolnego. Według jego zapewnień KAŻDE zadrażnienie w politycznych relacjach polsko-rosyjskich skutkuje natychmiast zamknięciem granicy wschodniego imperium na nasze produkty rolne, mięsne lub spożywcze. Zamknięciem choćby na parę tygodni lub miesięcy, co jednak powoduje prawdziwy zawał w zyskach setek przedsiębiorstw oraz w zatrudnieniu setek tysięcy pracowników po polskiej stronie. Innymi słowy – za KAŻDĄ debilną wypowiedź Macierewicza czy Kaczyńskiego oraz za brak stosownej reakcji ze strony rządu na takie wypowiedzi/oskarżenia płacimy miliardy złotych, których potem brakuje w oświacie, służbie zdrowia, drogownictwie itd... Jak wiadomo, PiS jest też przeciwny jakiemukolwiek uszczuplaniu bogactw Kościoła papieskiego, wysysanych nieustannie z budżetu państwa i samorządów. Wobec powyższego wysuwam postulat, aby członkom PiS, którzy tolerują w swych władzach debilów i rozdają publiczny majątek, podwyższyć wszelkie podatki oraz pozbawić ich leczenia szpitalnego w publicznych placówkach, w ramach NFZ. Co Wy na to? JONASZ
GORĄCY TEMAT
3
Ściśle jawne Z policyjnego systemu informatycznego wyciekła „Centralna Baza Ewidencji z Ustaleń”, określana kryptonimem CBIU, czyli tajny zasób informacji, za które przestępcy zapłaciliby każde pieniądze. – Jest to integralna część ogólnokrajowego Systemu Informacji Operacyjnych, koordynowanego przez Biuro Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji, składającego się ponadto się ze zbiorów informacji o nazwie „System Meldunku Informacyjnego” oraz „Archiwum”. CBIU służy przede wszystkim wydziałom techniki operacyjnej do koordynacji czynności operacyjno-rozpoznawczych – wyjaśnia oficer, prywatnie czytelnik „FiM”. – Co konkretnie tam przechowujecie? – W CBIU znajdują się m.in. osoby pozostające „w zainteresowaniu”, wnioski o obserwację i komunikaty z jej prowadzenia, namiary na wykorzystywane w tym celu obiekty wynajmowane lub czasowo pozyskiwane przez „technikę”, zapytania oraz typowania dotyczące osobowych źródeł informacji, a także szereg innych danych, o których lepiej nie piszcie, bo ściągniecie sobie na kark prokuratora. Krótko mówiąc: jeśli CBIU dostało się w niepowołane ręce, to mamy kłopot, jakiego dawno w Policji nie było – podkreśla nasz rozmówca. Sprawdziliśmy, jak bardzo „niepowołane”... ~ ~ ~ CBIU znaleziono w domowym komputerze emerytowanej policjantki Danuty L., pracującej niegdyś w sekcji narkotykowej Wydziału Kryminalnego zachodniopomorskiej KWP. Przeszukania dokonało Biuro
Spraw Wewnętrznych Policji. Czynność ta była prowadzona wobec podejrzenia popełnienia przestępstwa z art. 231 par. 2 kk. („Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”). O ile nam wiadomo, chodziło o uzasadnione podejrzenia, że w garnizonie zachodniopomorskim ktoś sprzedaje tajne informacje lub nielegalnie wykorzystuje je w celach zarobkowych. Istotną w tym kontekście przesłanką jest fakt, że mąż pani Danuty (także były policjant) para się działalnością detektywistyczną. Postępowanie toczyło się dotychczas „w sprawie”, czyli bez stawiania zarzutów konkretnym osobom. Trudno powiedzieć, czy sensacyjny efekt przeszukania coś zmienił, bo prokuratura milczy jak zaklęta i odmawia jakichkolwiek komentarzy, a oboje małżonkowie pozostają na wolności. ~ ~ ~ Zdaniem naszych informatorów sytuacja jest szczególnie nieprzyjemna również dlatego, że będąc jeszcze w służbie, Danuta L. utrzymywała ścisłe kontakty z prokuraturą i sądami, które to kontakty pielęgnowała po odejściu na emeryturę. Wiemy o jej przyjaźni ze śledczą
z „okręgówki” i jej mężem pracującym w ważnej instytucji podległej Ministerstwu Finansów, znamy nawet trochę ciekawostek z ich wspólnych imprez... – Rzecz na razie tylko sygnalizujemy, bowiem dochodzą nas słuchy, że najszczęśliwszym dla wszystkich rozwiązaniem byłoby zamiecenie sprawy pod dywan, a prowadzący śledztwo prok. Michał Lasota ma twardy orzech do zgryzienia... ~ ~ ~ Zbadaliśmy dossier byłej policjantki, córki jednego z najważniejszych niegdyś dowódców w szczecińskiej KWP. Okazało się, że pracowała w Centralnym Biurze Śledczym, skąd przeniosła się do „kryminalnych”, licząc na szybsze awanse. Odeszła na emeryturę niejako pod przymusem (wręcz uciekła), gdy: ~ po rutynowej kontroli urzędu skarbowego wyszło na jaw, że całymi latami korzystała z podatkowej ulgi prorodzinnej na niepełnosprawne dziecko, które było jak najbardziej sprawne; ~ do kierownictwa komendy zaczęły docierać niepokojące wieści, że ma kontakty z pewną zorganizowaną grupą przestępczą. – Posądzała kogo tylko się dało, że ją zakapował, choć sama wcześniej regularnie donosiła i kopała dołki pod każdym przełożonym, spodziewając się nominacji na jego miejsce – wspomina była koleżanka pani Danuty. Z niejasnych powodów L. udało się odejść z CBŚ bez rozliczenia z dokumentacji niejawnej, a co zabrała z wydziału kryminalnego, już wiemy. Jak wpadła? Idiotycznie, bo kilka dni przed przeszukaniem zwróciła się do
komendanta wojewódzkiego z żądaniem naliczenia jej dodatkowych świadczeń za służbę w ciężkich warunkach (0,5 proc. za każdy rok, przysługujące policjantom biorącym udział w szczególnie niebezpiecznych akcjach). Żeby nie być gołosłowną, podała w uzasadnieniu kryptonimy spraw operacyjnych oraz precyzyjne na nie namiary (liczby dziennika, daty założenia itp.). Tylko dureń mógłby uwierzyć, że zachowała te wszystkie dane w pamięci, więc wizyta BSW była nieunikniona... Wspomnieliśmy, że prokuratura zachowuje najwyższą dyskrecję, więc nie wiadomo, do jakiego stopnia wyciek bazy danych zagraża bezpieczeństwu fizycznemu osób współpracujących z policją. Nie kieruje nami pusta ciekawość, ale przecież równie intrygujące są kwestie: ~ jak CBIU była chroniona przed nieuprawnionym kopiowaniem i dlaczego system zawiódł? ~ czy zlecono wykonanie ekspertyz mogących określić, ile (ewentualnie) kopii CBIU nielegalnie wykonano? Śledczych ze Szczecina zapytaliśmy ponadto, czy rozważali możliwość przekazania postępowania innej jednostce w związku z utrzymywaniem bliskich kontaktów towarzyskich jednego z prokuratorów z Danutą L. i jej małżonkiem, który odegrał wiodącą rolę w transferze danych poza siedzibę komendy (okoliczności tej niezwykłej operacji musimy, niestety, przemilczeć). Ponieważ do chwili oddawania „FiM” do druku nie uzyskaliśmy odpowiedzi na powyższe pytania, wkrótce udzielimy jej sami... ANNA TARCZYŃSKA
4
POLKA POTRAFI
Zimne dranie Pojęcie „obowiązek małżeński” nadal funkcjonuje. I przydaje się podczas spraw rozwodowych. W ubiegłym roku rozpadło się ponad 61 tys. polskich małżeństw. Jako powód oficjalnej rozłąki coraz częściej podaje się seksualne niedopasowanie. Zdaniem kościelnych seksuologów – to problem niewyżytych zboczeńców, którzy łajdaczyli się przed ślubem, więc później wybrzydzają i skaczą na boki. Często, kiedy miłość kiełkuje, a hormony i feromony szaleją, bagatelizujemy sypialniane różnice, pocieszając się przedślubnym „jakoś to będzie”. Później coraz więcej pracujemy, karierujemy, a to wszystko stresuje i nie mamy siły na akrobacje w łóżku. Albo... po latach chce się z każdym, byle nie z własną żoną – gdybają eksperci od rozwodów. Przekonani jednocześnie, że niedopasowanie łóżkowe często kryje się za oklepaną „niezgodnością charakterów”. Za zdradą zresztą też. Przywykliśmy do tego, że jeśli „boli głowa”, to ją, a nie jego. Tak jest w dowcipach. Ale nadchodzi nowy trend. Te „one” – żony – nie tylko wymagają, ale walczą o swoje, przy okazji publicznie upokarzając poślubionego „impotenta”. Na łamach rodzimej pracy brukowej wyżaliła się 34-letnia żona Andżelika, dzierżąc w dłoni
R
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
zdjęcie męża Darka, lat 41. Rodzinne szczęście stanęło pod znakiem zapytania, bo on coraz częściej odmawiał, a teraz w ogóle nie chce. Nie pomogła seksowna bielizna. Na wizytę u seksuologa też się nie zgodził. O swoim nieszczęściu pani Andżelika poinformowała nie tylko media, ale i rodzinę – bliższą i dalszą. Jej szwagier przyniósł bratu viagrę. Jej teściowa śledziła syna, żeby nakryć go z kochanką. Nie nakryła. „Tak się żyć nie da!” – spuentowała niezaspokojona matka Polka i będą się rozchodzić. We Francji medialną sensacją była sprawa rozwodowa obywatela Jeana-Louisa G., skazanego za niesypianie z małżonką. Zanik pożądania nastąpił – wydawałoby się – naturalnie, jak to bywa u małżeństw z długoletnim stażem. Jak się poznali, było wielkie bum, piorun sycylijski i seks bez wytchnienia. Później rodziły się dzieci. Kilkanaście lat
ząd i episkopat planują podsumowanie tzw. zwracania majątku dla Kościoła. Oto kilka spraw, których przy takim rozliczeniu nie wolno pominąć. Aby podsumowanie dotychczasowych decyzji majątkowych z czasów PRL-u i późniejszych miało sens, należy zadać kilka fundamentalnych pytań. Po pierwsze: dlaczego w reprywatyzacji uprzywilejowaną pozycję mają związki wyznaniowe? Nikomu innemu nie oddaje się 100 proc. straconych majątków. Właściciele majątków ziemskich i fabryk znacjonalizowanych przez Polskę Ludową ani nie dostali zwrotu po 1989 roku, ani przez okres PRL-u nie otrzymywali żadnego „Funduszu Ziemiańsko-Fabrykanckiego”. Nie twierdzę, że powinno się im teraz natychmiast oddawać te majątki, ale skoro Donald Tusk tak bardzo chce podsumowywać, to niech wytłumaczy społeczeństwu, dlaczego jesteśmy tak luksusowo hojni akurat dla Kościoła. Skoro za Fundusz Kościelny rząd chce pozwolić Kościołom na korzystanie z odpisu podatku dochodowego (0,3 proc.), to musimy w takim razie wyjaśnić sobie, na jakiej podstawie istnieją od lat możliwości odpisywania od podatku innych darowizn na cele kościelne (na cele kultowe, działalność charytatywną itp.). Już teraz przecież można teoretycznie przekazać dla Kościoła pod pewnymi warunkami cały podatek, jaki należy się państwu. Dlaczego? Czym rząd uzasadnia taką fiskalną rozrzutność? Czy nadal to będzie możliwe, gdy wejdzie w życie podatek 0,3 proc.? Przy rozliczeniu należy też uwzględnić to, że przedwojenny majątek Kościoła dotyczył w dużej mierze ziem, które należą obecnie do innych krajów. Biskupi lubią
po narodzinach ostatniego potomka współżycie małżonków stało się sporadyczne. Pani G. poszła z tym do sądu. I wygrała! Jean-Louis – w obronie własnej – pożalił się na szwankujące zdrowie i nadgodziny w pracy, które doprowadziły do spadku formy. Dzięki tej szczerości dostarczył dowodów na to, że żona miała rację. Skład sędziowski (trzy kobiety!) orzekł rozwód z winy męża, któremu oficjalnie wytknięto „brak stosunków seksualnych przez kilka lat”, jeśli nie liczyć „chwilowych wznowień”. Poszkodowana dostała 10 tys. euro za lata posuchy. Kolejny przykład. Nawet zakapturzona Arabka się odważyła – trwa proces mieszkanki Zjednoczonych Emiratów Arabskich, która po rozpadzie 15-miesięcznego małżeństwa oskarżyła byłego o brak seksu. Chce za to milionów dolarów. „Przed podpisaniem kontraktu małżeńskiego nie wspominał, że jest impotentem!” – brzmi główny zarzut. Później miesiącami – cytując klasyka Kononowicza – nie było niczego. A jak było, to „nieludzko i niewłaściwie”. Europejskie sądownictwo zna wiele kuriozalnych wyroków rozwodowych. Medialnie komentowanych. Płeć brzydka okazuje się poszkodowana. Był już delikwent ukarany za żądanie trzech seksów dziennie. Był inny, sądownie skarcony za to, że nie zapewniał wybrance „żadnej nadziei na macierzyństwo ani przyjemności”. Dla równowagi… Jakiś czas temu francuski sąd orzekł rozwód z winy obojga małżonków: ona często odmawiała, on… za rzadko się domagał. JUSTYNA CIEŚLAK
podawać w mediach wielkie przedwojenne areały, ale hierarchowie powinni ich przecież teraz szukać na Ukrainie lub Białorusi, a nie w polskim budżecie. Osobną kwestią absolutnie niezbędną do poruszenia są powojenne nadania na tzw. Ziemiach Odzyskanych oraz obdzielenie Krk majątkiem poewangelickim. Na masową skalę już w PRL-u. To absolutnie musi wejść do tzw. rozliczeń. Kolejną sprawą jest kwestia udzielania przez dawnych darczyńców warunkowych nadań dla Kościoła. To znaczy Kościół dostawał dobra pod warunkiem, że zużytkuje je na cele dobroczynne. Komisja Majątkowa oddała te majątki bezwarunkowo, a wiele z nich zostało spieniężonych. Gdzie są te środki? Czemu i komu służą? Rząd musi Kościół z tego rozliczyć. No i najważniejsze – znaczna część majątku kościelnego to dobra pofeudalne. Feudalizm został tymczasem zakończony mniej więcej w XIX wieku, a majątki – w dużej mierze rozparcelowane, m.in. dla wyrównania krzywd społecznych, jakie tamta epoka wyrządziła przede wszystkim chłopom, traktując ich jak półniewolników. Największym polskim feudałem był Kościół rzymskokatolicki. Czy został rozliczony za czasy wyzysku? Czy rozliczono go na przykład za ponad 800 lat pobierania dziesięciny – przymusowego podatku świadczonego przez chłopstwo? Niemal przez taki sam okres nie było w Polsce wolności religijnej, katolicy przymusowo byli wiązani z Kościołem i musieli nań łożyć. Czy wobec tego to my, społeczeństwo, jesteśmy coś winni Kościołowi, czy może przeciwnie – to Kościół musi nam oddać wszystko, co posiada obecnie, aby spłacić swój dług wobec nas? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Rozliczenie
Prowincjałki Tadeusz C., przedstawiciel handlowy, został zatrzymany przez policyjny patrol za przekroczenie prędkości. A że Tadeusz C. do winy się nie poczuwał, bo jechał przepisowo, poszedł do sądu. Tam biegli policyjny radar poddali dokładnej analizie i orzekli, że ma zeza. To znaczy, że w co innego funkcjonariusze celują, a w co innego trafiają. Tadeusz C. został uniewinniony. A my miejmy się na baczności…
ZEZOWATE SZCZĘŚCIE
Zwykle Cyganie oszukują naiwnych. Tym razem Gustaw G., mieszkaniec Wągrowca, oszukał Cyganów. Tak przynajmniej utrzymują członkowie zespołu Cygańskie Czary, którzy zostali zaangażowani do występów podczas biesiady w lokalnym amfiteatrze, a gaży za występ nie dostali. Gustaw G. twierdzi, że to on został ocyganiony.
CYGANEK
Test oblali natomiast pracownicy ochraniający magazyn depozytowy celników w Dorohusku. Pod osłoną nocy ktoś zdołał z niego ukraść ok. 100 tys. paczek papierosów o wartości 1,5 mln zł. Złodzieje weszli do środka przez okno, w którym najpierw wycięli kraty, a później spokojnie towar wynieśli, zapakowali do samochodu i odjechali. Dopiero wówczas przyjechała strzegąca magazynu firma ochroniarska.
KOMU DEPOZYT
3,8 promila – tyle płynęło we krwi tarnobrzeskiej aptekarki, która mimo wszystko na nogach stała, a co więcej – obsługiwała klientów. Zanim zza lady wyprowadziła ją policja, zdążyła zrealizować cztery recepty. Bez żadnej pomyłki! Opracowała WZ
PRACOHOLICZKA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Zwracam się do Kościoła o to, by niektóre jego części nie dawały się wmanewrowywać w tę politykę kłamstwa smoleńskiego. Bo z wypadku robi się zamach. Kościół nie powinien tego żyrować. (Tadeusz Mazowiecki, pierwszy premier III RP)
Kaczyński ma wizerunek faceta o żelaznej woli i poglądach, ale zawsze był chybotliwy i podatny na opinie innych. (Michał Kamiński, europoseł)
Często mam wrażenie, że Antoni Macierewicz pobiega sobie po Sejmie, poopowiada niestworzone historie, później wraca do domu, odpala telewizor, otwiera sobie piwko i ma niezły ubaw, widząc, że ci wszyscy frajerzy w to wierzą. To jest zbyt inteligentny facet, żeby sam wierzył w te wszystkie brednie, które opowiada. (jw.)
Wszystko wskazuje na to, że dożyjemy czasów, w których użycie prezerwatywy będzie zdradą stanu i wpisywaniem się w rosyjskie plany nieoddania ojczyźnie zwłok Tu-154! (Janusz Palikot)
Jeśli Jarosław Kaczyński chce się wypowiadać jako rodzina którejś z ofiar katastrofy smoleńskiej, to niech przestanie być prezesem partii. Niech się zdecyduje (…). To są dwie różne rzeczy. (Izabella Sariusz-Skąpska, prezeska Federacji Rodzin Katyńskich)
Rosja nie była w stanie tak naprawdę wygrać wojny z Gruzją. (Jarosław Kaczyński)
Tragedia pod Smoleńskiem jest szczególnym darem, ofiarowanym najpierw tym, co polegli pod Katyniem, następnie darem wyjątkowym dla całej Polski, ale też i dla każdej osoby ludzkiej. (bp Antoni Dydycz)
Jeśli coś złego usłyszysz o księdzu, to nie ciesz się, to nie przekazuj dalej! (bp Piotr Libera)
Karol Wojtyła z punktu widzenia dziejów jest nikim, nie istnieje. Był kolejnym papieżem upadającego imperium, który nie potrafił nad nim zapanować. Był bardzo średnim papieżem, do którego my, jako Polacy, mamy prawo czuć sentyment, natomiast w historii papiestwa w ogóle się nie zapisze jako ważna postać. (Robert Krasowski, konserwatywny publicysta)
Kościół panuje nad mentalnością, uczy bezwzględnego posłuszeństwa, irracjonalizmu i konserwatyzmu; lekcje katechezy są jak ciemny korytarz, który wprowadza w świat, gdzie etyka i racjonalność są zastąpione bezmyślnością i posłuszeństwem. Katecheza rodzi niesamodzielność intelektualną w sprawach wartości. (prof. Magdalena Środa, etyk) Wybrali: ASz, AC
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
NA KLĘCZKACH
NO TO KAPLICA! SLD podniósł ważną sprawę funkcjonowania sejmowej kaplicy. Skoro katoliccy posłowie nie chcą jej zlikwidować, to zdaniem Grzegorza Napieralskiego powinna zostać „przekształcona w miejsce dostępne dla wielu wyznań i różnych religii”. Co na to pokorni i dobrotliwi duchowni? „Niech katolicy modlą się w spokoju u siebie!” – powiedział ks. Tomasz Stępień z UKSW. Dodał także, że „ateistom, o których mówi poseł Napieralski, można dać jakiś pusty pokój. Tylko należy pamiętać, że zgodnie z zasadami demokracji musi być proporcjonalnie mniejszy od tego, jaki mają katolicy. Nawet jeśliby wyszło, że ma wymiary pół na pół metra”. A może by przyjąć demokratyczne kryterium proporcji IQ? Wtedy połowa PiS-u musiałaby się modlić do kieliszka. ASz
OGLĄDALNOŚĆ RYDZYKA W odpowiedzi na zarzuty dyrektora Radia Maryja oraz wielotysięcznego pochodu w obronie Telewizji Trwam, przewodniczący KRRiT Jan Dworak przyznał, że o. Rydzyk nie chce ujawnić swoich finansów do końca. „Dwa razy zwracałem się do niego listowne, by pozwolił odtajnić dane. Bez tej zgody nie możemy opublikować uzasadnienia naszej decyzji, pokazać, dlaczego Trwam nie dostała miejsca na multipleksie”. Dworak dodał również, że Rydzyk operuje w dość niejasnej sferze: „Zastrzegł dyskrecję wszystkich dokumentów finansowych, dlatego nie możemy ujawnić naszej decyzji i jej uzasadnienia”. Przewodniczący wyjawił też, jaką oglądalnością szczyci się Trwam: „To 66 wybór Polaków, około 6 tys. widzów”. Ile to? Dokładnie tyle, ile mieszkańców ma jeden mrówkowiec na gdańskim blokowisku… ASz
CUD ROZMNOŻENIA Według policyjnych danych w stołecznym marszu w obronie Telewizji Trwam wzięło udział niespełna 20 tys. osób. „Nasz Dziennik” natomiast przekonuje, że policyjne dane można o kant d... rozbić, bo według uważnych oczu katolickich żurnalistów manifestantów było ponad… 120 tysięcy. Cud! Warto również zauważyć, że manifestacja była przede wszystkim agitką polityczną PiS-u oraz Solidarnej Polski, a nie faktycznych zwolenników Rydzykowej telewizji. ASz
WSPÓŁWYZNAWCY Dwóch największych promotorów kłamstw smoleńskich połączyła religijna mistyfikacja – tzw. chrzest niemowląt. Poseł Antoni Macierewicz został ojcem chrzestnym
syna Tomasza Sakiewicza, wydawcy „Gazety Polskiej”. Sakiewicz twierdzi, że ojciec chrzestny „jest człowiekiem głębokiej wiary”. Chodzi oczywiście o wiarę i religię smoleńską. MaK
funkcjonariusze „działali bezprawnie”, dlatego oni – „obrońcy” – będą „domagali się naprawienia szkody, przedłużenia ekspozycji i zadośćuczynienia za utrudnienia w przeprowadzeniu wystawy”. ASz
KTO ZAGRA MADZIĘ?
SYZYFOWY PAPA
Pseudodetektyw Krzysztof Rutkowski zostanie producentem filmu fabularnego o… sobie samym. „Jednym z głównych wątków, ale nie jedynym, będzie wątek historii Waśniewskich” – powiedział Rutkowski. Wiemy już, że film ma nosić tytuł „Napiętnowani” i jeszcze w tym roku ma wejść do kin. Wydaje się, że rodzice zmarłej Madzi byliby najodpowiedniejszymi aktorami do tej superprodukcji. Jak znamy byłego posła Samoobrony, nie zawaha się on przed ogłoszeniem castingu na Madzię… ASz
WOJNY ANTYABORCYJNE Choć legalnych zabiegów aborcji niemal się już w Polsce nie wykonuje, to PiS chce nakręcić kampanię nienawiści przeciwko tym nielicznym szpitalom, które zgodnie z prawem godzą się na sztuczne poronienia. Poseł Stanisław Pięta domaga się od Ministerstwa Zdrowia informacji o adresach takich klinik. Partia Kaczyńskiego chce bowiem właśnie przed tymi placówkami organizować manifestacje „w obronie życia”. Chodzi oczywiście o zastraszenie personelu i pacjentek, a tak naprawdę – o zapunktowanie w Toruniu. MaK
Na ruinach łódzkiej fabryki Uniontex wisi billboard z wizerunkiem Jana Pawła II. Upamiętnia on wizytę papieża w fabryce. Wkrótce po papieskim „nawiedzeniu” i uroczystym błogosławieństwie fabryki w 1987 roku Uniontex zaczął bankrutować, aż w końcu padł. Być może właśnie z tego powodu wizerunek papieża jest regularnie niszczony przez nieznanych sprawców i nie mniej regularnie odnawiany. A to każdorazowo kosztuje kilkaset złotych. Ostatnio jest już tak źle, że billboard Papy trzeba zrobić od początku – za 6 tys. zł. Miasto uparcie za to płaci. MaK
MELDUJĘ SIĘ NA ROZKAZ!
Dyrektor Muzeum Ziemi Leżajskiej (Podkarpacie) w ostatniej chwili odmówił wynajęcia sali na spotkanie mieszkańców z posłem Ruchu Palikota Dariuszem Dziadzio. Ten akt cenzury wymierzonej w parlamentarzystę został uzasadniony tym, że szef Ruchu Palikota rzekomo „podważa wartości naszej historii i kultury”. I co najgorsze – UWAGA! – „obraża nawet arcybiskupa Michalika”. MaK
Sam fakt zameldowania na terenie parafii nie decyduje o przynależności do parafii – ostrzega proboszcz parafii wojskowo-cywilnej pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Legionowie. Z rozporządzenia legionowskiego duszpasterza (zachowano pisownię oryginalną) „logicznie” wynika, że: „Dopiero pobyt przynajmniej trzy miesięczny, decyduje o przynależności. Dlatego osoby, które mieszkają za granicą, a są zameldowane w naszej parafii (de fakto) nie należą do naszej parafii. Prosimy aby osoby, które zmieniły swoje zamieszkanie i przeprowadziły się do naszej parafii jak najszybciej zgłosiły się do kancelarii w celu aktualizacji kartoteki parafialnej. Po to aby w przyszłości uniknąć trudnych sytuacji administracyjno-religijnych”. W celu jeszcze skuteczniejszego nadzoru i monitoringu administracyjno-religijnego podpowiadamy proboszczowi wprowadzenie obowiązku kolczykowania wiernych owieczek oraz wydawanie biometrycznych paszportów parafialnych. AK
W OBRONIE CHAMA
RACHUNKI SUMIEŃ
Katolicki portal Fronda wystąpił w obronie bydgoskiego licealisty, którego skarcono w szkole za przychodzenie na zajęcia w koszulce: „Zakaz pedałowania”. Fronda przyznaje, że znak na koszulce „jest wulgarny”, ale uważa, że nie należy się czepiać chłopaka, bo homofobiczny symbol „jest legalny”. Erotyka w Polsce też jest legalna, ale Fronda nie byłaby chyba zachwycona, gdyby do katolickich szkół przychodzili uczniowie z pornograficznymi, albo – uchowaj Boże! – antykościelnymi znaczkami. MaK
„Dzisiaj nieprzychylni Kościołowi liczą pieniądze, księżom i ludziom pracującym w kościele” – żali się parafianom proboszcz z parafii w Radowie Małym. Przy okazji skrupulatnie wylicza im wszystkie podjęte przez siebie w ciągu 15 lat inwestycje budowlano-remontowe na terenie parafii. „»Troszczyć
PURPUROWA WARTOŚĆ
ABORCJA… WYSTAWY Fundacja „Pro” zorganizowała na Starym Rynku w Bydgoszczy wystawę antyaborcyjną ze znanymi skądinąd zdjęciami rozerwanych płodów w różnym etapie rozwoju. Ale mieszkańcy miasta, nie bacząc na katolicki kontekst, oświadczyli, że nie będą oglądać czegoś podobnego w miejscu, gdzie spacerują z dziećmi. I wezwali Straż Miejską. Ta wyeksponowane płody usunęła. Oburzeni „obrońcy życia” uznali, że
że pomnik seksbomby miałby stanąć na placu im. Jana Pawła II. Gdy się o tym dowiedzieli, zapowiedzieli, że wyślą Zalewskiego do diabła. Nastroje studzą władze Ciechanowa, twierdząc, że „stawianie pomników żyjącym to marnotrawstwo publicznych pieniędzy”. Słusznie! Przypominamy, że do śmierci papieża ustawiono w Polsce ponad 230 figur i pomników JPII. Wiele z nich Papa sam poświęcił. ASz
PAPA DODA Marek Zalewski, artysta plastyk, postanowił postawić pomnik swojej idolce… Dodzie. Monument miałby stanąć w jej rodzinnym mieście Ciechanowie. „Dorota Rabczewska jest wspaniałą artystką i warto ją uhonorować” – twierdzi Zalewski. Ciechanowianie początkowo nie widzieli przeszkód w spełnieniu marzenia rzeźbiarza. Dopóty, dopóki na jaw nie wyszedł fakt,
5
się o potrzeby kościoła« ma swoje odzwierciedlenie w dokonanych wspólnie dziełach na terenie całej parafii Radowo Małe” – stwierdza wielebny i do spisu parafialnych inwestycji włącza również tablicę ufundowaną w 2005 roku przez Urząd Gminy Radowo Małe (7800 zł)! Na koniec zaś ów biegły księgowy w sutannie raczy swoje owieczki następującym pierwszokomunijnym rozliczeniem: „Czy Ty masz swój udział chociaż w najmniejszym procencie w powyższych dziełach? Dziś chciałbym o to zapytać ciebie Rodzicu Dziecka Komunijnego. Ofiara którą składasz jako dar ołtarza w przeliczeniu na 60 miesięcy daje sumę 3,60 złotego w skali miesiąca a uwzględniwszy 9 lat rachunek jest prosty: 1,80 złotego w skali miesiąca” (pisownia oryginalna). Pytanie z zakresu natchnionej matematyki parafialnej brzmi: ile ostatecznie w 2012 roku u proboszcza z Radowa Małego kosztuje usługa polegająca na udzieleniu pierwszej komunii – 216 zł (60 miesięcy x 3,60 zł) czy jedynie 194,40 zł (9 lat x 12 miesięcy x 1,80 zł)? Oto jest pytanie! AK
SŁOWACJA NA MIĘKKO Nowy lewicowy premier Słowacji zapowiedział pójście jego kraju drogą Czech w kwestii narkotyków miękkich. Robert Fico, który sam jest prawnikiem, uważa, że posiadanie małej ilości np. marihuany nie powinno być traktowane jako przestępstwo. MaK
BIKINI ZAMIAST HABITU Amerykańska Liga Katolicka – największa organizacja Krk w USA – oprotestowała premierę komedii „The Three Stooges”, bo… występują w niej dwie zakonnice. Jedna nazywa się – podobno nie bez kozery – doktor Mengela, a druga jeszcze gorzej. I ta druga pojawia się na ekranie w bikini. O Boże! To już lepiej, żeby nazywała się Goebbels albo nawet Hitler. MarS
6
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Po Częstochowie jeździ samochód oklejony napisami: „Mafia spółka jawna sądu, prokuratury i urzędu miasta”; „Sąd chroni oszustów, zataja prawdę, wydaje wyroki na zlecenie”... Na karoserii jest też kilka znanych w mieście nazwisk: sędziów, radców prawnych oraz samorządowców będących rzekomymi członkami „mafii”. Za kółkiem 58-letnia Jolanta J. (na zdjęciu) – rencistka, a w przeszłości właścicielka nieźle prosperującej firmy i radna (bezpartyjna z listy SLD). Prowokuje tak od ponad roku. Nie dotknęły jej żadne sankcje karne, choć za znieważenie funkcjonariusza publicznego można dostać 12 miesięcy odsiadki, a za lżenie organu konstytucyjnego – nawet dwa lata. – Kierownictwo analizowało sprawę i postanowiło nie składać doniesienia do prokuratury, bowiem ochrona prawna sędziów ma miejsce tylko „podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych”. Ci, którzy poczuli się pomówieni, mogą indywidualnie bronić swojego dobrego imienia z oskarżenia prywatnego, ale na dzień dzisiejszy nikt się na ten krok nie zdecydował – tłumaczy sędzia Bogusław Zając, rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie. Początki tej historii sięgają wiosny 2001 r., gdy Częstochową rządziło SLD z prezydentem Wiesławem Marasem na czele. Magistrat zamieścił w lokalnej prasie ogłoszenie o zapotrzebowaniu na budynki, które mogłyby pełnić rolę socjalnych. Rzecz była pilna, bo w kolejce czekało 800 rodzin z wyrokami eksmisyjnymi i od 2002 r. właścicielom mieszkań zajmowanych przez tych ludzi urząd musiałby wypłacać odszkodowania. Wpłynęła tylko jedna oferta – małżonków Karola i Jolanty J. – z operatem szacunkowym ich nieruchomości przy ul. Biurowej, opiewającym na 988 tys. zł. Zarząd Miasta zlecił opracowanie odrębnej wyceny, a ta zamknęła się kwotą 743 tys. zł. Po negocjacjach ostateczną cenę ustalono na 650 tys. zł. Wydział Komunalny oraz Finansowy UM zarekomendowały transakcję, argumentując, że z górnych kondygnacji pozyska się 26 lokali mieszkalnych, a pozostawione na parterze stoiska handlowe dadzą stały dochód z wynajmu. Zarząd podjął stosowną uchwałę, po czym 23 października małżonkowie J. oraz upełnomocniony przez władzę zastępca naczelnika Wydziału Skarbu podpisali u notariusza umowę sprzedaży. Znalazła się w niej klauzula, że J. opróżnią chałupę z wszelkich rzeczy i wydadzą ją do 6 listopada, a gdyby uchybili terminowi, gmina zrobi to na własną rękę, obciążając ich kosztami. Zapłata
miała zostać uiszczona w ciągu 14 dni, czyli najpóźniej 6 listopada. Dwa dni po podpisaniu aktu notarialnego lokalna „Gazeta Wyborcza” obwieściła wykrycie sensacyjnej afery, bo urząd nie wystąpił do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych o zgodę na tzw. zakup z wolnej ręki. Uprzedzając bieg wydarzeń, wyjaśnijmy, że nie było nawet cienia afery, co prawomocnie orzeknie wkrótce kilka sądów, w tym również Sąd Najwyższy. – No ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy, zaś Maras wpadł w panikę, że „Wyborcza” chce go rozjechać. Zarząd postanowił grać na zwłokę i podjąć próbę wycofania się z aktu notarialnego – wspomina wysoki rangą urzędnik z rozdania partyjnego.
Nawet do toalety mnie konwojowali. Odmówiłam podpisywania czegokolwiek – mówi Jolanta J. W konsekwencji na ul. Biurowej pojawiła się 12 listopada czteroosobowa komisja urzędników o znanych „FiM” nazwiskach, by stwierdzić, że częściowo umeblowane pomieszczenia na piętrach są nieużytkowane, a parter jest wykorzystywany przez handlowców, więc „w dniu dzisiejszym nie ma możliwości przejęcia tej nieruchomości”. Tak napisali w protokole… „Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami z prezydentem Marasem, który był zainteresowany pozostawieniem na parterze dotychczasowych użytkowników. Stosownie do uzgodnień na 6 listopada opróżniliśmy I i II piętro oraz piwnice. UM miał podpisać z dzierżawcami
początkowo działał tak, że jego decyzje rozumiał nawet laik. Przykładowo: ~ 7 lutego 2002 r. sędzia Teresa Przybyłowicz odrzuciła powództwo Gminy o uchylenie aktu notarialnego; ~ 13 czerwca 2002 r. sędzia Stanisław Puchała uwzględnił wniosek J. wydając w tzw. postępowaniu upominawczym nakaz zapłaty na ich rzecz 650 tys. zł (plus odsetki). Pieniądze pozostały jednak tylko na papierze, bowiem nie nadał dokumentowi klauzuli wykonalności. Bardzo ważnymi orzeczeniami zdającymi się definitywnie zamykać całą sprawę były prawomocne wyroki Sądu Apelacyjnego w Katowicach, który: ~ 27 października 2002 r. (dwa dni po wyborach samorządowych)
Proces rozkładu
W umówionym terminie na konto małżonków J. nie wpłynęły pieniądze ani też nikt nie stawił się po formalny odbiór budynku, choć od 29 października jego właścicielem (uwidocznionym w księdze wieczystej KW 84856) była już gmina. – Rozwiązałam umowy z dwoma dzierżawcami sklepów (trzeci należał do mnie, więc musiałam czekać na ewentualne przedłużenie z nowym właścicielem) i nic więcej nie mogłam zrobić. Górę wynajmowałam wcześniej studentom. Zaproponowałam prezydentowi, że pozostawię wyposażenie tych pomieszczeń, bo może przydadzą się biedocie mającej w nich wkrótce zamieszkać. Wyraził zgodę – twierdzi Jolanta J. Gdy 8 listopada 2001 r. przyszła na sesję Rady Miejskiej, przed rozpoczęciem obrad wiceprezydenci Rafał Lewandowski i Jerzy Kocyga wraz z naczelnikiem Wydziału Skarbu Barbarą A. zgarnęli ją z korytarza i zawieźli do notariusza, żeby podpisała się pod unieważnieniem aktu notarialnego. – Obiecywali, że załatwią do końca listopada nową umowę. U notariusza siedzieliśmy dokładnie 3 godziny i 47 minut, aż do zakończenia sesji. Miałam się na niej nie pokazywać.
nowe umowy” – przypomniała w uwagach była właścicielka. Miała później jeszcze trzy takie wizyty z wyraźnie widocznym celem uchylenia się od formalnego przejęcia obiektu, choć wyrzuciła meble na śmieci i pozostały w nim już tylko sklepy. Ratusz wystąpił w tym czasie do sądu (posiłkując się opinią prezesa Urzędu Zamówień Publicznych Tomasza Czajkowskiego) o unieważnienie transakcji. Przegrał, ale wciąż nie zamierzał płacić, mimo że pismem z 13 marca 2002 r. prezes zmodyfikował swoje kategoryczne pierwotnie stanowisko do miękkiej oceny, że wychwycone przezeń „naruszenie przepisu ustawy (...) nie stanowi podstawy do wystąpienia do sądu o stwierdzenie nieważności tej umowy”.
Rozpoczęła się seria procesów wyniszczających J. finansowo i psychicznie. Gdy miasto przegrywało jedną sprawę, natychmiast zakładało kolejną. Przepisy zwalniają samorząd od kosztów wpisu sądowego, a prawników mają na etatach, więc mogli zaszaleć. Jolanta J. za wszystko musiała płacić. Częstochowski sąd
stwierdził, że umowa sprzedaży nieruchomości była legalna i jest ważna. Zmusiło to urząd do wypłacenia (6 grudnia 2002 r., trzynaście miesięcy po terminie) małżonkom J. kwoty głównej 650 tys. zł, dzięki czemu pospłacali sięgające już kosmosu długi i trochę im jeszcze zostało na kupno mieszkania; ~ 3 grudnia 2003 r. nakazał Gminie wypłacić małżonkom J. wszystkie zaległe odsetki. W uzasadnieniu sąd podkreślił, że władze Częstochowy uporczywie „dążyły do uchylenia się od spełnienia świadczenia” (przejęcie nieruchomości i zapłata), a twierdzenia, jakoby chciały w ten sposób „przymusić J. do wykonania umownego obowiązku” (opróżnienie obiektu i protokół zdawczo-odbiorczy), nie są warte funta kłaków! Nie mając już w tym momencie żadnego wyjścia, miasto (zarządzane przez nową ekipę z „czarnym” jak sutanna prezydentem Tadeuszem Wroną) zapłaciło w lutym 2004 r. także odsetki, a „Gazeta Wyborcza”, która rozpętała aferę, nawet nie pisnęła o finale swojego „śledztwa”. Wkrótce okazało się, że urzędnicza żądza zemsty wspierana pomysłowością prawników jest niezależna od barw partyjnych i nie zna granic przyzwoitości... ~ ~ ~ – Po ostatnim wyroku sądu apelacyjnego byłam święcie przekonana, że już jest po wszystkim. Miałam zrujnowane zdrowie, trzymałam się na psychotropach. Postanowiliśmy z mężem wyjechać na zalecone przez lekarza dłuższe leczenie i zmianę klimatu. Od 2 kwietnia 2003 r. do 25 maja 2004 r. przebywałam na zwolnieniu (zaliczyłam próbę samobójczą i szpital), nie miałam żadnego obowiązku informowania sądu ani urzędu o miejscu pobytu. Aż tu nagle 5 października 2004 r.
przychodzi do mojego syna Komornik Rewiru II i pyta o rodziców. Mówi, że jesteśmy winni miastu ponad 60 tys. zł. Dwa dni później wróciłam do Częstochowy i poszłam do komornika, żeby się czegoś dowiedzieć. Udostępnił mi akta, ale nie znalazłam w nich żadnych szczegółów rzekomego zadłużenia. Spisałam sygnaturę i poszłam do sądu. Dopiero tam wyszło na jaw, że pod moją nieobecność Sąd Okręgowy rozpoznał 27 maja 2004 r. pozew Gminy i zaocznie przyznał jej (z rygorem natychmiastowej wykonalności!) prawie 67 tys. zł z odsetkami za „szkody, jakie poniosła na skutek niewydania w terminie nieruchomości”, obarczając mnie dodatkowo kosztami postępowania w wysokości 8,4 tys. zł. Z akt sprawy wynikało, że prawnik miejski zataił wszystkie przegrane dotychczas procesy. Nawiasem mówiąc, niczego nie musiał ukrywać, bo sąd doskonale wiedział. Ten zaoczny wyrok wydała bowiem sędzia Przybyłowicz, która już kiedyś orzekała przy próbie unieważnienia aktu notarialnego – dodaje Jolanta J. Kobieta wniosła sprzeciw. W normalnych warunkach powinien skutkować uchyleniem wyroku zaocznego oraz „zwykłą” rozprawą. Niestety, choć nie otrzymała przesyłki z wyrokiem, sąd uzna ją za „skutecznie doręczoną”, zaś skargę za przeterminowaną i sprawę prawomocnie zamieciono pod dywan.
„Cóż, sprawiedliwy jest tylko Pan Bóg” – przyznał w wywiadzie dla tygodnika katolickiego „Niedziela” (nr 10/2009) sędzia Puchała, który po przejściu w stan spoczynku został członkiem Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP. Jolanta J. wciąż się szarpie (jej mąż zmarł 6 marca 2008 r. w wieku 53 lat), jeździ po ministerstwach, całuje klamkę biura Rzecznika Praw Obywatelskich, próbuje w rewanżu zawlec do sądu urzędników... – wszystko na nic. – Mam zrujnowane zdrowie, 700 zł renty inwalidzkiej i żadnych oszczędności, po potrąceniu przez komornika zostaje mi na miesiąc czterysta złotych z ogonkiem, a do spłacenia gminie – już grubo ponad sto tysięcy z galopującymi odsetkami. I pomyśleć, że chciałam tylko wyegzekwować w sądzie należność za legalnie sprzedany dom – zdumiewa się Jolanta J. DOMINIKA NAGEL PS Próbowaliśmy zainteresować sprawą właściwe, jak nam się wydawało, instytucje. Częstochowski magistrat: „Sprawa Jolanty J. jest spadkiem po poprzednikach, a prawomocny wyrok całkowicie ją zamyka”. Ministerstwo Sprawiedliwości: „Minister sprawuje jedynie zwierzchni nadzór nad działalnością administracyjną sądów i nie może wkraczać w dziedzinę, w której sędziowie są niezawiśli”.
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Prawdziwy cud w Sokółce W niektórych powiatowych placówkach medycznych dzieją się cuda. Polegają one na tym, że wiekowym pacjentom udaje się przeżyć. Ozierany Małe w powiecie sokólskim (woj. podlaskie) – maleńka wieś tuż przy granicy z Białorusią. Mieszka w niej Zenon Zielenkiewicz, 81-letni emerytowany rolnik, wraz z niewiele młodszą żoną Niną. Prawdziwy twardziel, który po przymusowym wysiedleniu w 1948 r. do ZSRR (w ramach „prostowania” granic) wpław wrócił do Polski i przez dziesiątki lat ciężko tyrał na roli, orał, siał, kosił, płacił składki i podatki, budował dom... Teraz o mały figiel straciłby życie przez banalną w gruncie rzeczy – jak na dzisiejszy stan wiedzy medycznej – przypadłość. Popatrzmy... 25 lutego 2012 r. (sobota): ~ Godz. 13. Zielenkiewicz doznaje ataku torsji. W wymiocinach widać duże skrzepy krwi. Błyskawicznie opada z sił, aż wreszcie traci przytomność. Stacjonująca w Krynkach ekspozytura Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego (w dni robocze czynna w godzinach 19–7, w dni wolne od pracy – całodobowo) przysyła karetkę. Żaden z ratowników nie jest lekarzem; ~ Godz. 14. Pacjent zostaje dowieziony do Szpitala Powiatowego w Sokółce. Trafia na Izbę Przyjęć, a stamtąd na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR). Po badaniu „wizualnym” dyżurny lekarz zaordynował kroplówki i morfologię. Nic ponadto, choć z godziny na godziną stan Zielenkiewicza się pogarsza. „No i gdzie ta krew w wymiocinach?” – lekarka pyta kpiąco Elżbietę, córkę pana Zenona. – „Miałam przywieźć ją wam w torebce foliowej? Przecież ratownicy widzieli” – odpowiada kobieta. Lekarka tłumaczy, że jest weekend i nic więcej nie może zrobić, a skoro pacjent rzekomo krwawił, ona musi to zobaczyć. „Dyżury lekarskie pełnią specjaliści z zakresu anestezjologii, chirurgii, ortopedii i chorób wewnętrznych. Oddział wyposażony jest w nowoczesną aparaturę i sprzęt medyczny, dysponuje również lądowiskiem dla śmigłowców, co ułatwia szybkie przekazanie pacjentów do oddziałów specjalistycznych” – reklamuje się SOR w informatorze sokólskiej placówki. Tego dnia w odległym o 40 km Białymstoku tzw. ostre dyżury pełniły dwa szpitale faktycznie dysponujące sprzętem diagnostycznym; ~ Godz. 21. Zielenkiewicza przenoszą na oddział Chirurgii Ogólnej. Oprócz kroplówki i podawania kolejnych jednostek krwi nic więcej się nie dzieje. Żadnej diagnostyki, badań gastrologicznych. Mimo rozpoznania – „krwawienie z dolnego
odcinka przewodu pokarmowego” – na kolację dostaje kanapki i herbatę. 26 lutego (niedziela) lekarz dyżurny Oddziału Chirurgii informuje rodzinę, że dopiero w poniedziałek będą robić badania na specjalistycznym sprzęcie, bowiem obsługujący go fachowiec, który mógłby ustalić przyczynę krwawienia, mieszka w Białymstoku. Robią drugą morfologię. 27 lutego (poniedziałek): ~ Godz. 13. Doktor Zbigniew Olchowik, ordynator Oddziału Chirurgii (pierwszy dzień w pracy po urlopie), informuje Elżbietę, że badania gastrologicznego wciąż jeszcze nie przeprowadzono, bo „sprzęt się zepsuł”. Kiedy naprawią? „Trudno powiedzieć, może za kilka dni” – rozkłada ręce lekarz. Zdołał wykonać jedynie USG jamy brzusznej. W dalszej rozmowie stwierdził, że choć „żołądek czysty”, to… sytuacja jest krytyczna i „dziś lub jutro trzeba spodziewać się najgorszego”. Ze względu na wiek pacjenta jego szanse na przeżycie inwazyjnego badania gastrologicznego ocenia na 5 procent. Skąd krew? „Prawdopodobnie z jelita grubego” – przekonywał dr Olchowik, tłumacząc, że próbuje umieścić Zielenkiewicza w Białymstoku, ale żaden szpital nie chce go przyjąć. – Wyglądało na to, że ma rentgen w oczach albo jest wróżbitą. Przecież nawet student medycyny wie, że gdy pacjent wymiotuje krwią, to nie może ona pochodzić z końcowego odcinka przewodu pokarmowego – zauważa Leszek, zięć pana Zenona. Pacjentowi zastosowano doodbytniczo wlewkę z krochmalem, mającą zatamować krwawienie z jelita grubego. Okazała się skuteczna. Podsumujmy: minęło 46 godzin od umieszczenia człowieka w szpitalu i nie przeprowadzono żadnych badań, wszelkie diagnozy opierały się na mniemanologii, a leczenie – na pompowaniu krwią (choremu przetoczono 14 jednostek koncentratu krwinek czerwonych i 13 jednostek osocza – w sumie ponad 5 litrów) oraz metodach chałupniczych; ~ Godz. 14. Syn i zięć Zielenkiewicza podnoszą alarm. Ostrzegają ordynatora, że okoliczności są już kryminalne, bo rozpoczęła się trzecia doba i nie zrobiono nic profesjonalnego, żeby ratować życie pacjenta. Telefonują do NFZ, Rzecznika Praw Pacjenta, nadzorującego szpital Starostwa Powiatowego... – Kierowniczka Wydziału Zdrowia w starostwie była zdziwiona, że w szpitalu nie ma sprawnego sprzętu. Stwierdziła, że słyszy o tym po raz
Prawdziwy „twardziel”...
pierwszy, bo od lat nikt do nich nie dzwonił ze skargą na sokólski szpital – opowiada zięć; ~ Godz. 16. Doktor Olchowik informuje rodzinę, że pacjent jest w drodze do Kliniki Chirurgii Ogólnej i Endokrynologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Podkreśla, że zrobił ze swojej strony wszystko, co mógł, aby ratować chorego; ~ Godz. 21. W białostockiej klinice wykonano podstawowe badania laboratoryjne i jeszcze tego samego dnia gastroskopię. Specjalista założył na krwawiące miejsca dwa tzw. hemoklipsy; Zielenkiewicz zaczął wracać do życia. 28 lutego (wtorek): ~ Po wykonaniu dodatkowej kolonoskopii (ogląd wnętrza jelita grubego) oraz odessaniu skrzepów krwi stwierdzono, że nie ma tam już „uchwytnych zmian” ani „aktywnego krwawienia”, i jeszcze tego samego dnia Zielenkiewicza odtransportowano z powrotem do szpitala powiatowego. – Lekarz w klinice uspokajał nas, że w Sokółce nic nie mogą zepsuć, ale przed wypisaniem do domu powinni ojca przywieźć jeszcze raz do kontroli. Nie mógł się nadziwić, że przetoczono mu tyle krwi, zamiast szukać przyczyny krwawienia – ujawnia jeden z członków rodziny; ~ Godz. 19. Pacjent znalazł się ponownie na sali nr 6, z której według prognoz miał wyjechać przykryty prześcieradłem... Między 29 lutego a 5 marca okazało się, że Zielenkiewiczowi ma się na życie. Wrócił apetyt, samodzielnie spożywa posiłki, goli się, spaceruje. 6 marca pacjent został wypisany do domu z zaleceniem kontynuowania leczenia w poradni gastrologicznej. Na szczęście nie wrócił do Ozieran, lecz zatrzymał się w Białymstoku u córki Krystyny. 7 marca – Okazało się, że wypuścili ojca z wysoką temperaturą, a ponadto nie trzymał moczu, piekło go w cewce. Gdy po południu temperatura przekroczyła 39 stopni,
pojechaliśmy na pogotowie. Lekarz stwierdził zakażenie układu moczowego i przepisał antybiotyk. Nazajutrz wyniki badań ambulatoryjnych potwierdziły, że jest ostre zapalenie, nieustępujące mimo podawanych leków – relacjonuje córka. 11 marca (niedziela) Zielenkiewicz trafił na Oddział Chorób Wewnętrznych i Gastroenterologii Szpitala MSWiA w Białymstoku. Dopiero tam przebadano go od stóp do głów na wszystkie możliwe sposoby i wykonano specjalistyczne ekspertyzy pozwalające na precyzyjne określenie trapiących go dolegliwości
oraz zaordynowanie właściwych leków nowej generacji. Pacjenta przewieziono także na jednodniowe badania prostaty w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym. Wyszedł 19 marca niemalże zdrowy jak byk, jeśli można sobie pozwolić na takie określenie w przypadku 81-letniego człowieka. Nie ulega wątpliwości, że Zenon Zielenkiewicz przeżył dzięki trosce i przebojowości najbliższej rodziny, bo do nowego sanktuarium w Sokółce nie uczęszcza. Gdzie byłby dzisiaj, będąc człowiekiem samotnym? ANNA TARCZYŃSKA Współpraca D.N.
Rozmawiamy z dr. Olchowikiem, ordynatorem szpitala w Sokółce: – Rodzina Zielenkiewicza ma do pana dużo pretensji... – Trudno mi odpowiadać za innych lekarzy, w każdym razie, gdy w poniedziałek przyszedłem po urlopie do pracy, zrobiłem wszystko, co było możliwe. Sam mam do siebie pretensje, że tylko tyle. Gdybyśmy posiadali na miejscu specjalistę od gastroskopii, sprawę można byłoby załatwić w kilka godzin już w sobotę. Niestety, przyjeżdża tylko w tygodniu. A ponieważ na domiar złego sprzęt nie działał, wykorzystałem prywatne kontakty, żeby przewieźć chorego na badania w klinice. – Nie ma procedur, żeby robić to bez układów towarzyskich? – Różnie bywa, szpitale nie zawsze chcą przyjmować. Zasłaniają się brakiem miejsc. – Czyli jeśli pacjent z pękniętym wrzodem trafia do was dajmy na to w piątek wieczorem, to musi czekać na badania do poniedziałku? – Dokładnie tak. No, chyba że wymaga leczenia operacyjnego, wówczas przeprowadzamy je natychmiast. U pana Zielenkiewicza informacja o wrzodzie pochodziła z relacji rodziny, ale zaobserwowane w szpitalu objawy wskazywały na krwawienie także z jelita. – Jeśli dobrze rozumiem, ciężki przypadek w weekend to niemal pewna śmierć? – Nie ma się co oszukiwać: w razie zawału serca, jakiejś trepanacji czaszki lub innego ciężkiego wypadku wymagającego natychmiastowej pomocy medycznej zawsze będziemy co najmniej kilkanaście godzin spóźnieni w porównaniu z wielkim miastem, gdzie mają wszystkich specjalistów i środki transportu pod ręką. Ja na przykład jestem teraz sam jak palec na dyżurze. – I co pan zrobi, gdy przywiozą kogoś na skraju życia? – Muszę dzwonić po któregoś kolegę. Pomagamy sobie nawzajem, a dyżury nocne mamy na okrągło. Lekarze na szczęście blisko mieszkają, więc ktoś zawsze przyjdzie. Za darmo, bo przecież nikt mu za to nie zapłaci. – Jak pan wymyślił ten krochmal, bo niektórzy kpią, że to metoda jak z „Wojaka Szwejka”? – Miałem kiedyś podobny przypadek. Konsultowałem go z kolegą w Białymstoku. Doradził letni krochmal. Żadne znachorstwo, po prostu miał doświadczenie. Metoda okazała się bardzo skuteczna na zatamowanie krwawienia w jelicie grubym, które przecież kolonoskopia potwierdziła.
8
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
– Jaką recenzję wystawi filozof spektaklowi o rodzinie Waśniewskich? – Ta historia ciągnąć się będzie jeszcze bardzo długo. Każdy zbrodniarz bądź osoba podejrzana o związek ze zbrodnią staje się bohaterem medialnym, a w czasie, kiedy media się nią interesują, żyje w całkiem inny sposób. Dzięki mediom uzyskuje zupełnie nową rolę społeczną, która – niestety – może być atrakcyjna i do pewnego stopnia korzystna. W większej skali mamy z tym do czynienia w Norwegii, gdzie Breivik cieszy się niesłabnącą popularnością. Mimo różnicy w skali, sprawa Madzi i sprawa Breivika są do siebie podobne. Tam media też nie chciałyby chodzić na pasku zbrodniarza ani spełniać jego oczekiwań, ale robią to, bo taka jest logika ich działania. Żadne medium nie może przestać informować o danej sprawie tylko dlatego, że samo jest zdegustowane jej bohaterami. – Media doniosły również, że kolejny noworodek został znaleziony martwy – tym razem w sortowni śmieci. Warto upierać się przy restrykcyjnym prawie aborcyjnym? – Osoba, która ma predyspozycje do dzieciobójstwa, zachowa je bez względu na to, jak prawo reguluje aborcję. Ważniejszy jest klimat społeczny wokół niezamężnych kobiet w ciąży, wokół bardzo młodych dziewcząt zachodzących w ciążę, a wreszcie – sytuacja materialna społeczeństwa, stan obyczajów i więzi rodzinnych w niższych warstwach społecznych. Dostępność aborcji jest w Polsce de facto pełna – bardziej liberalne prawo regulujące aborcję co najwyżej uczyniłoby ją tańszą. – W niemal stuprocentowo katolickim kraju, za jaki uchodzi Polska… – W Polsce ludzie, którzy deklarują się jako katolicy, w przygniatającej większości nie spełniają elementarnych warunków obowiązujących katolika. Nie znają dogmatów, a tym bardziej nie mogą w nie wierzyć. Z całą pewnością nie podzielają podstawowych przekonań dotyczących sfery obyczajowej, które bardzo usilnie propaguje Kościół. Katolików w Polsce jest bardzo mało, może kilka procent… – Według najnowszych badań CBOS-u katolicy stanowią 93,1 proc. społeczeństwa. – Szaleństwem byłoby twierdzić, że 90 czy choćby 19 proc. ludzi zna podstawowe dogmaty katolickie, czyli wie, w co wierzy, a to przecież istota wiary. Ta hipoteza jest tak głupia, że nawet nikt nie próbuje jej sprawdzać. Nie róbmy z Kościoła idioty. Jeśli nawet wszyscy ludzie zadeklarują, że są katolikami, to nie znaczy, że nimi naprawdę są. A nie są, bo ich przekonania religijne stoją w sprzeczności z rekomendacjami Kościoła. – Kto kłamie: ludzie czy statystyki?
Gra pozorów Kościół jest instytucją uprzywilejowaną, choć nie powinien. Dlaczego jest? Bo taka jest tradycja. A poza tym władza obawia się, że jeżeli te przywileje zacznie okrawać, to Kościół stanie się wobec niej agresywny – tak w wywiadzie z „FiM” mówi profesor Jan Hartman*. – Ogromna większość Polaków wierzy, że jest Bóg i że ten Bóg się nimi opiekuje. I to jest prawda. A czy to akurat Kościół katolicki, czy inny zajmuje się kultem tego Boga, to jest sprawa drugorzędna. Po prostu idzie się do takiej świątyni, jaka jest. A nasze świątynie są katolickie. Ci ludzie nie są katolikami, chociaż są gotowi to zadeklarować. A poza tym są ochrzczeni w Kościele katolickim, bo taki jest obyczaj. Mówić, że w Polsce jest 93,1 proc. katolików, bo katolik to ktoś ochrzczony w Kościele katolickim, to szydzić z wiary Kościoła. – Ależ ów fakt podkreśla najczęściej właśnie Kościół! – Ludzie bardzo często robią rzeczy, które godzą w ich własną godność. Kościołowi zależy na tym, by wykazać, że katolików jest jak najwięcej, więc biskupi ten mit utrzymują. To jest gra niegodna, obliczona na to, żeby używać w stosunku do państwa argumentów wspierających roszczenia o przywileje finansowe czy polityczne. Rzeczywisty katolicyzm jest u nas zjawiskiem marginalnym. W ogóle religijność
autentyczna w Polsce występuje bardzo rzadko. Ta, którą widzimy, jest powierzchowna. – Ta powierzchowność wynika z naszej mentalności czy z poziomu nauczania religii katolickiej? – Nauczanie religii w Polsce jest na poziomie katastrofalnym. Takie są moje doświadczenia jako wykładowcy akademickiego, który ma możliwość wiedzę religijną studentów sprawdzić. Poza tym społeczeństwo zamożne, zadowolone, takie, w którym jest mniej cierpienia, to społeczeństwo mniej religijne. Na ogół religia jest odskocznią od cierpień dnia codziennego, od presji, biedy, zniewolenia. Religia jest też potrzebna w społeczeństwie silnie hierarchicznym, gdzie jest formą władzy, więzi społecznej. W nowoczesnym społeczeństwie ze stulecia na stulecie religijność jest coraz mniej dominującym zjawiskiem. Siła Kościołów, nie tylko katolickiego, słabnie. Władza kościelna, która w średniowieczu była niemalże absolutna, z wieku na wiek ulega ograniczeniu. To jest proces nie do zahamowania.
– Biskup Antoni Długosz przekonuje, że Polska i Europa nie mogą żyć bez Boga, a co za tym idzie – bez wiary. – Skończyły się czasy, kiedy bez religii nie było więzi społecznej, etycznego porządku w społeczeństwie, obyczajności. Dzisiaj ludzie w większości nie muszą odwoływać się do wyobrażeń religijnych, żeby pogodzić się ze swoim losem i zachowywać przyzwoicie. Więź społeczna ma dziś charakter o wiele bardziej polityczny i etyczny. To czynniki, które cementują znacznie silniej niż wyobrażenia religijne. Społeczeństwa areligijne nie są mniej etyczne, mniej obyczajne czy mniej spójne wewnętrznie niż społeczeństwa, w których religia odgrywa jeszcze jakąś rolę. Czy ateiści Czesi są gorsi od nas? Jesteśmy już w innych
– Nie jest oczywiście tak, że wszyscy, którzy są stronnikami Kościoła w polityce, są karierowiczami i hipokrytami. Natomiast wszyscy zdają sobie sprawę, że Kościół nadal jest w Polsce potężną siłą polityczną. Siłą, która działa w sposób niedemokratyczny. Bardzo często zdarza się, że politycy z całym przekonaniem są stronnikami interesów Kościoła i uważają, że ich obowiązkiem etycznym jest deklarować lojalność wobec przekonań kościelnych. Nawet jeśli prywatnie robią co innego, niż deklarują. – Takie polityczne rozdwojenie jaźni? – Ale to niekoniecznie oznacza, że są fałszywi, tylko po prostu płaszczyzna przekonań dotyczących tego, co wypada publicznie deklarować, jest u nich oddzielona od
Państwo jest rzucone na kolana. Spotkania władz państwa z papieżem nie mogą się ograniczać do składania darów i całowania w pierścień. To muszą być spotkania głów państw po partnersku rozmawiających o wspólnych interesach. czasach. Ludzie są mniej religijni, bo mniej tej religii potrzebują. – Chyba że są politykami… – Wszelkiego rodzaju politycy i karierowicze widzą w zgodzie z Kościołem szansę dla swojej kariery. – Nie ma tu miejsca na autentyczną wiarę?
płaszczyzny codziennego życia. Można na przykład uważać, że jest rzeczą etycznie słuszną przedstawiać się jako członek Kościoła i głosić, że prezerwatywa jest zła, a jednocześnie w swoim prywatnym życiu jak najzwyczajniej korzystać z antykoncepcji. Tu nie ma sprzeczności.
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r. To nie jest hipokryzja. Po prostu ktoś uważa, że pod względem etycznym pięknie i słusznie jest być po stronie Kościoła, bo Kościół to my i zawiera się w nim tożsamość narodowa i społeczna. To niby taki niedościgły ideał. Należy więc publicznie deklarować przekonania zgodne z jego naukami, a równocześnie wcale nie trzeba w te nauki wierzyć. – A może po prostu znacznie lepiej jest mieć biskupów w swoim narożniku? – Kościół z punktu widzenia gry politycznej jest niebezpieczny, bo działa na ogół zupełnie niejawnie, a ma ogromne wpływy i gigantyczny aparat propagandowy w postaci ambon, z których co tydzień mówi
do dzieci – jest czymś przerażającym. – A zaczyna się już w przedszkolu… – Przymus w przedszkolu jest brutalny, bezwzględny i przewrotny, bo dotyczy małych dzieci. Ma naturę fizyczną. On hańbi Kościół, hańbi państwo. Dziecko, które nie uczestniczy w lekcjach religii, jest wyprowadzane do innej sali. Jest to przez nie jednoznacznie – i słusznie – odebrane jako kara i napiętnowanie. Dlatego rodzice rzadko wykazują odwagę, aby skorzystać ze swojego formalnego prawa do nieposyłania dzieci na lekcje religii. Ten przymus w różnej formie ciągnie się dalej, a państwo się na to godzi.
Każdy milion, jaki państwo przekazuje Kościołowi, jest darem. Jeżeli Kościół te dary przyjmuje, powinien okazywać wdzięczność i pokorę. Za każdy dar – nawet jeśli zostanie on umniejszony. Podejmowanie się negocjowania daru jest czymś zupełnie niesłychanym. Protestowanie przeciwko ograniczaniu przywilejów, które mają charakter wyłącznie daru, jest wystarczającym powodem, żeby te wszystkie przywileje znieść. się do milionów ludzi. Im bardziej politycy boją się Kościoła, tym bardziej jest on silny. A przeciętny polityk Kościoła się po prostu boi. Chociaż pojawia się wyłom w tym sposobie myślenia, a kościelna kanonada propagandowa przeciwko takiej czy innej partii politycznej okazuje się coraz mniej skuteczna. – Świadczy o tym choćby wyborczy sukces Ruchu Palikota. – Dla Ruchu Palikota zainteresowanie i słowa potępienia ze strony Kościoła są bardzo opłacalne. Im więcej potępień, tym lepiej, bo akurat określona klientela polityczna ceni sobie Ruch za to, że jest skutecznie antyklerykalny, że Kościół go dostrzega, a nawet w jakiś sposób obawia się go. Powoli sterujemy w stronę takich stosunków, jakie panują na Zachodzie, gdzie Kościół zajmuje się swoją działalnością na własną rękę i konkuruje na równi z innymi organizacjami o przychylność społeczeństwa. – Stąd jeszcze daleka droga do światopoglądowej neutralności. – Władze nie myślą w kategoriach konstytucyjnych. Państwo polskie w konstytucji deklaruje, że jest neutralne, tymczasem choćby finansowanie nauczania religii ze środków państwowych, a nie kościelnych, jest krzyczącym łamaniem prawa. Państwo nie może finansować lekcji religii, ponieważ konstytucja stanowi, że jest ono bezstronne wobec wiary, religii i światopoglądu. Co to za bezstronność, kiedy się płaci za wpajanie dzieciom takiego czy innego światopoglądu?! Ponadto państwo nie ma prawa finansować działalności, jeśli nie ma wpływu na jej przebieg! A przecież obecnie nasze państwo wspiera przymus religijny, który – szczególnie w odniesieniu
– Szóstoklasiści na koniec roku szkolnego będą przystępowali do tzw. drugiej komunii świętej, a więc odnawiali przyrzeczenia chrzcielne. To najnowszy pomysł Episkopatu. – Kościół wie, że większość tzw. katolików to ludzie, którzy znajdują się w ciągu rytuałów sakramentalnych, więc jak dorzucą jeszcze jeden i zwiążą go ze szkołą, to dzieci nie będą mogły odchodzić z lekcji religii. Będzie na nie haczyk. To jest bardzo sprytny zabieg, który ma spowodować, że chodzenie na religię stanie się obowiązkiem niemal rytualnym. – A jednak biskupi nie sprzeciwiają się lekcjom etyki w szkołach. Można nawet powiedzieć, że za nimi lobbują. – Bo dzięki temu religia awansuje z przedmiotu ponadobowiązkowego do statusu przedmiotu do wyboru. Poza tym jest szansa, że w wielu szkołach księża katecheci opanują lekcje etyki, więc do kogo nie dotrą z przesłaniem katolickim na lekcjach religii, to przyłapią go na lekcjach etyki. To jest hańba. Zostanie złamane podstawowe prawo – wolność sumienia. Rodzice nie będą mieli możliwości uniknięcia indoktrynacji katolickiej. – To znaczy, że Episkopat ciągle o krok wyprzedza rząd? – Jest o wiele mądrzejszy i sprytniejszy od polityków. Doświadczenie polityczne tego środowiska i komfort działania są nieporównanie większe. Dlatego Kościół bardzo prostymi, ale też bardzo skutecznymi trickami gra z władzą. Na przykład biskupi wiedzą, że społeczeństwo nie rozumie logiki wdzięczności i łatwo uwierzy, że Kościołowi dzieje się krzywda, gdy chcą
ZAMIAST SPOWIEDZI mu odebrać choćby jeden z licznych przywilejów. Taka akcja jest obliczona na masy. No bo kiedy na przykład Tusk zechce coś Kościołowi obciąć, to w pojęciu mas zostanie odebrany jako przeciwnik Kościoła. – Może duchowni dochodzą do wniosku, że im się należy? – Każdy milion, jaki państwo przekazuje Kościołowi, jest darem. Jeżeli Kościół te dary przyjmuje, powinien okazywać wdzięczność i pokorę. Za każdy dar – nawet jeśli zostanie on umniejszony. Podejmowanie się negocjowania daru jest czymś zupełnie niesłychanym. Protestowanie przeciwko ograniczaniu przywilejów, które mają charakter wyłącznie daru, jest wystarczającym powodem, żeby te wszystkie przywileje znieść. Tymczasem każdy kolejny polski rząd faworyzuje Kościół, składa mu rozmaite dary i jest ich coraz więcej. – Ale z drugiej strony właśnie teraz, chyba po raz pierwszy w historii, pojawia się dyskusja, żeby te dary ograniczyć, o czym świadczy choćby dyskusja wokół Funduszu Kościelnego. – Ograniczyć, czyli pozostawić! Zachować jakąś ich część. Państwo, które chce tylko ograniczyć przywileje Kościoła, nadal go uprzywilejowuje! Mówienie o jakimś negocjowaniu w tym kontekście jest absurdalne. Nie jest tak, że Kościołowi się należy to, by był uprzywilejowany w stosunku do innych instytucji. Kwestia Funduszu Kościelnego jawi się jako sprawa fundamentalna. A to jest przecież zaledwie kilka procent tych przepływów. Kościół wykorzystał okazję i przedstawił tę sprawę tak, żeby ludzie nabrali przekonania, iż państwo łoży do kościelnej kiesy tylko niewielkie środki, co jest oczywiście kłamstwem. Bezczelnym kłamstwem. Państwo łoży na Kościół gigantyczne środki, które są dystrybuowane na zasadach absolutnie niezgodnych z duchem praworządnego państwa demokratycznego. A ponadto finanse Kościoła są całkowicie nieprzejrzyste w porównaniu z finansami innych instytucji, które otrzymują dotacje. W demokracji większość nie osłabia mniejszości. Każdy ma takie same prawa, bez względu na to, czy należy do Kościoła katolickiego, czy zalicza się do wrogów katolicyzmu. – Jak zatem dzielić przywileje? – Przywileje są etyczne tylko w odniesieniu do słabych, chorych, pokrzywdzonych, a nie tłustego Kościoła. Tym bardziej że ów Kościół jest instytucją zagraniczną. Biskup nigdy nie sprzeciwi się woli Watykanu i zawsze skrupulatnie wykonuje zalecenia papieża, głosi przekonania i poglądy, które są ustalane w obcym kraju. Polski biskup w oczywisty sposób jest ponad prawem, jest eksterytorialny. Nie płaci nawet podatku dochodowego. W wielu krajach protestantyzm narodził się właśnie dlatego, że społeczeństwa nie
chciały się godzić na to, aby dzielić suwerenność z obcym państwem, którym jest tzw. Stolica Apostolska. – W Polsce chyba nikt tej eksterytorialności nie zauważa. – Państwo jest rzucone na kolana. Spotkania władz państwa z papieżem nie mogą się ograniczać do składania darów i całowania w pierścień. To muszą być spotkania głów państw po partnersku rozmawiających o wspólnych interesach. Nie zdarzyło się, żeby polski prezydent czy premier rozmawiał z papieżem jak równy z równym, asertywnie negocjując interesy. Te relacje sprowadzają się głównie do tego, że państwo polskie Kościołowi daje. Dlatego potrzebujemy przemiany mentalnej, żeby wstać z klęczek. – Kardynał Stanisław Dziwisz uważa, że ataki na wspólnotę Kościoła są obecnie bardziej przebiegłe i przewrotne niż w czasach komunizmu. – Z żenującymi, głupimi i agresywnymi wypowiedziami biskupów trudno dyskutować. Bezczelność i bezwstyd czasem najlepiej jest przemilczeć. Każda wypowiedź Kościoła o państwie powinna się zaczynać od wyrażania wdzięczności – za każdego kapelana, za każdy budynek podłączony do sieci latarni miejskich, za każdy ar ziemi, za każdą złotówkę… Człowiek, który nie poczuwa się do żadnej wdzięczności,
Społeczeństwo zamożne, zadowolone, takie, w którym jest mniej cierpienia, to społeczeństwo mniej religijne. Na ogół religia jest odskocznią od cierpień dnia codziennego, od presji, biedy, zniewolenia. jest tak przyzwyczajony do obdarowywania, że uważa się za pokrzywdzonego, kiedy te dary szczupleją. To jest żenujące z etycznego punktu widzenia. Państwo nie ma obowiązku przysparzania Kościołowi coraz to nowych dóbr materialnych. Czyni to pod presją, ale nie ma obowiązku. Przypominam Kościołowi, że za dary – i większe, i mniejsze – należy się tylko jedno: wdzięczność. Kto żąda darów, ten traci do nich prawo. – Już słyszę te głosy o dyskryminacji… – Jestem przeciwko jakiejkolwiek dyskryminacji Kościoła. Żądam tylko, żeby był traktowany na równi z innymi podmiotami. Uważam ponadto, że Kościół absolutnie nie zasługuje na to, aby swoje przywileje zachować. Wręcz przeciwnie. – Kościół nie żąda żadnych przywilejów, ale normalności w pełnieniu swojej misji. Nie można zdejmować krzyża – to
9
znak Polski – tłumaczy z kolei arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. – Kościół jest instytucją uprzywilejowaną, choć nie powinien. Dlaczego jest? Bo taka jest tradycja. Poza tym władza obawia się, że jeżeli te przywileje zacznie okrawać, to Kościół stanie się wobec niej agresywny. Krzyż nieustannie wykorzystuje się w celach bluźnierczych – do szantażu politycznego. To wyraz przemocy symbolicznej. To jest plucie na krzyż. Jeśli ktoś postawi krzyż dlatego, żeby dane terytorium uczynić katolickim, w celu zawłaszczenia pewnej przestrzeni, w nadziei, że nikt się nie odważy usunąć tego krzyża, ten profanuje ten krzyż. W prawie międzynarodowym określa się to mianem złośliwego eksponowania symboli religijnych. I tak tę sprawę trzeba stawiać. Nie pozwolić na to, by harcownicy quasi-religijni używali krzyża do szantażu. – Na wzór krzyża w Sejmie? – Nie ma prawa tam wisieć. Nie wiem, jakim idiotą trzeba być, żeby twierdzić, że nie jest to uprzywilejowanie chrześcijaństwa w stosunku do innych religii w przestrzeni publicznej. – Okazuje się, że są rzesze takich idiotów! – Kościół działa według logiki ludowej, bo swoją moc czerpie z ludu, ze wsi. To jest taki większy PSL. Kościół ma z radykałami większy problem niż państwo. Boi się schizmy. Dlatego to, co się działo na Krakowskim Przedmieściu, to problem Kościoła, nie państwa. Tam się gromadzą przyszli schizmatycy. Owi ludzie idą za księżmi nieposłusznymi, którzy wyprowadzają wiernych z Kościoła i robią sobie Kościół alternatywny. Taki ksiądz Natanek to jest dla nich problem. – A ksiądz Rydzyk, który właśnie rekonstruuje armię zwolenników? – Jest Kościołowi potrzebny, bo skupia wokół siebie te najbardziej anachroniczne warstwy ludu bożego. Episkopat go hołubi, bo myśli, że właśnie on tych ludzi przytrzyma. Kościół wywodzi się z ludu i potrzebuje liderów, którzy będą rozmawiać z ludem jego językiem. Dlatego Rydzyk jest bezcenny dla Kościoła. Nikt go nie ruszy. Z kolei politycy sądzą, że manipulują Rydzykiem. De facto to on ma ich w kieszeni, bo to w końcu on ma do dyspozycji pół miliona głosów. A obecnie Ziobro czy Kaczyński nie mogą zaoferować Rydzykowi nic ponadto, że będą chodzić na organizowane przez niego imprezy i mówić, co on im każe. Mało. Jakże ci trzej muszą się wzajem nie znosić! Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. Autor * Profesor Jan Hartman – od roku 1994 pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, obecnie kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ.
10
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Hej, podglądacze… …to dla Was, czyli przecież dla nas wszystkich, jest ta informacja (no bo kto nie lubi podglądać?). W nadleśnictwie Kutno (koło Łodzi) ciche, rodzinne gniazdko znalazła para orłów bielików. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, znieśli jajka (to znaczy ona zniosła), a potem żyli długo… Brzmi jak początek pięknej bajki, jednak czy nią jest naprawdę, możemy sprawdzić sami. W pewnej odległości od ptasiego gniazda, tak by nie stresować orzełków, umieszczono kamerkę z teleobiektywem i podłączono ją do internetu. Pod adresem http://www.lasy.gov.pl/bielik można w czasie rzeczywistym obserwować poczynania pary ptaków, na przykład to, jak co pół godziny odwracają jajka, zapewniając im odpowiednią temperaturę i wentylację oraz jak naprzykrza im się pewien szpak mieszkający po sąsiedzku. Namawiamy do odwiedzania wyżej wymienionej strony, tym bardziej że lada chwila z jaj zaczną wykluwać się pierwsze pisklęta.
Wygeneruj marzenia Ileż to razy, usypiając, marzymy, aby przyśniła nam się piękna blondynka lub przystojny brunet. Zamykamy oczy, a tu ropucha w papilotach o twarzy Macierewicza. Ale tak być nie musi! To znaczy raczej nie uda nam się zmienić buźki Antka policmajstra, za to możemy sprawić, aby już nigdy więcej nie stawała się naszym sennym koszmarem. A blondynka lub brunet? A proszę bardzo… Należy zaopatrzyć swój smartfon w aplikację o nazwie „Dream: On”, ustawić odpowiednie parametry i iść spać. Rzecz jasna telefon musimy położyć jak najbliżej głowy. Aparat automatycznie wyczuje moment, w którym padliśmy w objęcia Morfeusza (nie jest to wcale takie trudne), i rozpocznie generowanie marzeń sennych. A dokładnie zacznie emitować sekwencje specjalnie dobranych dźwięków, których niemal niesłyszalna częstotliwość i melodia mają wywoływać konkretne sny. Autorzy programu zastrzegają, że rzecz nie działa tak od razu i program przez kilka pierwszych nocy musi się nas „nauczyć”. Możemy mu w tym pomagać, wpisując rano (natychmiast po przebudzeniu), czy wyśniony sen odpowiada nam, czy nie. Co ciekawe, aplikacja ma w zestawie dwa sny gratisowe, a kolejne trzeba sobie dokupić. Po około 1 euro za sen. Tanio jak barszcz. Zwłaszcza, że to podobno naprawdę działa.
Pocałuj Nataszę... …albo George’a Clooneya, albo kogo tylko zamarzysz. Najnowsze technologie spełniają takie marzenia. Naukowcy z japońskiego Uniwersytetu Keio opracowali interaktywne, uliczne plakaty reagujące na pocałunek. Jakże często, idąc tunelem metra lub stojąc na autobusowym przystanku, przyglądaliśmy się cud-pięknościom patrzącym na nas z reklam. Reklamują szampony, perfumy albo szminki… Wszystkie jednak obdarzają nas tyleż zalotnym, co przecież nieosiągalnym spojrzeniem, uśmiechem. Cóż, kiedy to wszystko tylko wyobraźnia. Otóż nie wszystko. Wkrótce pojawią się reklamy interaktywne. Oto na przykład zbliżamy usta do buzi Nataszy Urbańskiej, która właśnie reklamuje nową linię kosmetyków, a w odpowiedzi jej wargi odpowiadają pocałunkiem. Przez moment czujemy też zapach jej perfum, a nawet słyszymy przeznaczony tylko dla naszych uszu szept. Wieczorem w pubie będziemy mogli kumplom opowiadać, jak Natasza cudownie całuje i, co ciekawe, wcale tak bardzo ich nie okłamiemy. Inna rzecz, że nie wiadomo, co zrobi siedzący przypadkowo obok Józefowicz, ale tego japońscy naukowcy na razie nie wzięli pod uwagę. MarS
Porady prawne Podwyższenie alimentów Mam 17 lat i po rozwodzie rodziców mieszkam z mamą. Tata płaci niewielkie alimenty. Dziadkowie ze strony ojca są zamożni i posiadane nieruchomości przepisali na tatę, który po kolei je sprzedaje i wydaje na własne przyjemności. Czy ja mam aktualnie jakieś prawo do majątku po dziadkach? Prawo do majątku, będącego pierwotnie własnością dziadków, nie przysługuje Panu – i to bez względu na to, czy dziadkowie żyją i dokonali na rzecz syna darowizny, czy też doszło do spadkobrania tego majątku. Jednakże okoliczność, że majątkowe możliwości pana ojca uległy zwiększeniu, stanowić może podstawę do wystąpienia z roszczeniem o zmianę orzeczenia lub umowy ustanawiającej na pana rzecz alimenty. Kodeks rodzinny i opiekuńczy przewiduje, że w razie zmiany stosunków można żądać zmiany ww. orzeczenia lub umowy. Wysokość świadczeń przyznawanych uprawnionemu uzależniona jest od oceny usprawiedliwionych potrzeb uprawnionego z jednej strony i od zarobkowych i majątkowych możliwości zobowiązanego z drugiej. Przez zmianę stosunków należy rozumieć wszelkiego rodzaju zmiany zarówno w zakresie zwiększonych lub zmniejszonych potrzeb uprawnionego, wynikających przykładowo z podjęcia nauki, podjęcia leczenia, zwiększonych potrzeb życiowych z samego faktu dojrzewania, jak i typowo ekonomicznych – w tym również zwiększenie majątku zobowiązanego. Może Pan zatem wystąpić do sądu z powództwem o zmianę orzeczenia zasądzającego alimenty i żądać ich podwyższenia, powołując się na zwiększone możliwości finansowe pańskiego ojca – uznaje się bowiem, że dzieci powinny żyć na takiej samej stopie życiowej jak ich rodzice.
Podatek od nieruchomości Przed 10 laty nabyłem działkę z tzw. budynkami przemysłowymi. W latach 2002–2003 prowadziłem działalność gospodarczą i płaciłem podatek – około 13 zł za m2. Następnie do 2006 roku wynajmowałem te budynki i płaciłem podobną stawkę podatkową. Po likwidacji działalności miałem o wiele niższą stawkę. Nie wiem, czy zmieniły się jakieś przepisy, ponieważ urząd gminy chce mi teraz policzyć około 14 zł za m2. W chwili obecnej budynki stoją puste – nie ma chętnych na wynajem, bo jest to trochę na uboczu.
Podatek od nieruchomości należy do podatków lokalnych i uregulowany jest w ustawie o podatkach i opłatach lokalnych z dnia 12 stycznia 1991 r. Stawki podatkowe ustalane są przez gminę w podejmowanej przez nią uchwale, a ich wysokość uzależniona jest od wielu czynników. Przede wszystkim stawki są zróżnicowane w oparciu o przedmiot opodatkowania. Przedmiotem podatku są: ~ grunty, ~ budynki lub ich części, ~ budowle lub ich części związane z prowadzeniem działalności gospodarczej. W zakresie poszczególnych przedmiotów stawka może być zróżnicowana w oparciu o lokalizację, rodzaj prowadzonej działalności, rodzaj zabudowy, przeznaczenie i sposób wykorzystywania gruntu. Mimo że to Rada Gminy ustala wysokość stawek, nie posiada ona całkowitej dowolności w tym zakresie. Corocznie Ministerstwo Finansów ustala górne granice stawek za poszczególne rodzaje nieruchomości. Aktualne stawki określone są w obwieszczeniu Ministra Finansów z dnia 19 października 2011 r. w sprawie górnych granic stawek kwotowych podatków i opłat lokalnych w 2012 r. Zgodnie z nimi stawka podatku za budynek mieszkalny nie może przekraczać 0,70 zł za m2 powierzchni użytkowej; w przypadku budynków związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej oraz budynków mieszkalnych lub ich części zajętych na prowadzenie działalności gospodarczej stawka wynosi 21,94 zł, a w przypadku budynków pozostałych – 7,36 zł. Zgodnie z definicją ustawową grunty, budynki i budowle związane z prowadzeniem działalności gospodarczej są to grunty, budynki i budowle będące w posiadaniu przedsiębiorcy lub innego podmiotu prowadzącego działalność gospodarczą. Z samego faktu posiadania przez te podmioty nieruchomości wynika domniemanie wykorzystywania ich w celach gospodarczych. Jeżeli zatem nie prowadzi Pan działalności gospodarczej ani nie wynajmuje tych budynków, powinien Pan być objęty podstawową stawką podatkową. Jeśli gmina nałoży w drodze decyzji podatek w zawyżonej stawce, można złożyć odwołanie od takiej decyzji w ciągu 14 dni od momentu jej doręczenia. Odwołanie kieruje się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, ale za pośrednictwem organu, który wydał decyzję (prezydenta, wójta, burmistrza).
Zeznania pracownika w sądzie Pracuję w prywatnej firmie. Jedna z moich koleżanek została przez szefa zwolniona. Zareagowała, składając przeciwko niemu pozew do sądu. W pozwie wskazała mnie jako świadka. Nie chciałabym zeznawać w tej sprawie, ponieważ nadal pracuję w tej firmie, a po moich zeznaniach relacje z szefem mogłyby się popsuć. Boję się również o moją posadę. Czy rzeczywiście muszę zeznawać w tej sprawie? Co się stanie, jeśli nie przyjdę na rozprawę? Niestety, jest to częsta sytuacja występująca w praktyce. Pracownicy niechętnie zeznają przeciwko swojemu chlebodawcy w obawie o podzielenie losu osoby, która się z pracodawcą procesuje. Przepisy nie przewidują jednak możliwości odmowy zeznań w takim przypadku. Prawo odmowy zeznań przysługuje jedynie małżonkowi strony, ich wstępnemu, zstępnemu, rodzeństwu, powinowatym w tej samej linii lub stopniu oraz przysposobionym. Oprócz instytucji odmowy zeznań Kodeks postępowania cywilnego przewiduje również odmowę odpowiedzi na zadane pytanie. Uprawnienie takie przysługuje osobie, której zeznanie mogłoby narazić ją lub osobę jej bliską na odpowiedzialność karną, hańbę lub dotkliwą i bezpośrednią szkodę majątkową albo jeżeli zeznanie mogłoby być połączone z pogwałceniem istotnej tajemnicy zawodowej. Z samego faktu zeznawania przeciwko swojemu pracodawcy nie wynikają powyższe przesłanki, zatem pracownik wezwany na świadka nie może odmówić zeznań. Jeżeli nie stawi się Pani na sprawę, sąd skaże Panią na grzywnę i powtórnie wezwie na kolejny termin. Jeśli sytuacja się powtórzy – znów nałoży grzywnę, a prócz tego będzie mógł zarządzić przymusowe sprowadzenie. Usprawiedliwić swą nieobecność można zwolnieniem lekarskim wystawionym przez lekarza sądowego. Jednakże usprawiedliwiona nieobecność jedynie odłoży w czasie konieczność złożenia zeznań, chyba że sąd postanowi z jakichś powodów odstąpić od przesłuchania Pani. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r. Według rządzących, zmiany są potrzebne – ludzie żyją coraz dłużej i wydłużenie czasu pracy jest koniecznością. Rzecz w tym, że forsowane przez władze podniesienie wieku emerytalnego nie rozwiązuje żadnych problemów. A ów pomysł opiera się przy tym na kłamstwach i mitach. Po raz kolejny, wdrażając dziwne rozwiązania, rząd próbuje zasłonić się Unią Europejską. To rzekomo Bruksela wymaga od nas zmian systemu emerytalnego. To kłamstwo. Komisja Europejska nigdy nie wydała takiego zalecenia. Powód jest bardzo prosty. Zgodnie z traktatami kwestie emerytalno-rentowe leżą w wyłącznej (!) kompetencji państw członkowskich. To rządy państw należących do Unii samodzielnie określają wiek uprawniający do świadczeń oraz ich wysokość. Tego jednak nie dowiemy się z rządowych analiz i reklamówek. Pomijają one jeszcze inną zasadniczą kwestię, a są nią skutki rewolucji, jaką w systemie ubezpieczeń społecznych przeprowadził rząd Jerzego Buzka. Odeszliśmy wtedy od stosowanego powszechnie w Europie modelu opartego na tzw. zdefiniowanym świadczeniu na rzecz pochodzącego z Ameryki Łacińskiej modelu opartego na zdefiniowanej składce. Europejskie rozwiązanie zakłada, że państwo gwarantuje znany z góry poziom emerytury. Jej wysokość tylko w niewielkim stopniu powiązana jest z wysokością wcześniej wpłacanych składek. Najlepiej zarabiający zazwyczaj mają wtedy nieco niższe, a najmniej zarabiający – lekko wyższe świadczenia. Zróżnicowanie emerytur jest wtedy mniejsze niż zróżnicowanie płac, a to ułatwia bilansowanie wypłat emerytur na poziomie, które zapewnia przeżycie osobom najbiedniejszym. Model latynoamerykański – który w III RP ma trwać niezmiennie – opiera się na zdefiniowanej składce i haśle, że każdy ma sam zarobić na swoją emeryturę. Ich zróżnicowanie będzie więc takie samo jak płac.
Niby logicznie, ALE… Ale istnieje całkiem spore ryzyko graniczące z pewnością, że najubożsi nie zarobią na świadczenia, które pozwalałyby przeżyć na emeryturze. Z szacunków ZUS oraz GUS wynika, że dzisiaj ponad 800 tysięcy Polek i Polaków w wieku ponad 40 lat nie uzbierało składek uprawniających do otrzymania jakiejkolwiek emerytury. Jaki będzie ich los? Rząd milczy. Nie wiadomo także, jak od strony technicznej i prawnej będą wyglądały państwowe gwarantowane dopłaty do najniższych emerytur. Eksperci szacują, że już w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat z tej formy pomocy będzie musiało skorzystać ponad 2 miliony osób.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
To nie jest reforma! Emeryt ma żyć 3, góra 4 lata. A potem spełnić swój patriotyczny obowiązek. Rząd nazywa to reformą emerytalną. My – ukrytą, acz zaplanowaną eutanazją. Sprawdź, kto ma rację. Rząd nie zauważył także innych niepokojących informacji mających wpływ na funkcjonowanie systemu ubezpieczeń społecznych. Otóż od kilku lat ZUS regularnie melduje o rosnącej liczbie osób samozatrudnionych i opłacających zryczałtowaną najniższą składkę emerytalną i rentową. W roku 2011 ta liczba przekroczyła milion trzysta tysięcy osób. I rośnie. Bilans ZUS pogarsza zwolnienie z obowiązku płacenia składek na ubezpieczenie społeczne osób otrzymujących wysokie pensje. Do tego należy dodać rosnącą skalę zatrudnienia na postawie tak zwanych umów śmieciowych. Nie są one zaliczane do stażu pracy, a pracodawcy nie płacą od nich składek. Na takich umowach pracuje obecnie ponad 5 milionów Polaków! Moda na „śmieciówki” dotarła nawet do sądów, administracji rządowej i samorządowej, firm kolejowych i pogotowia ratunkowego. Zdaniem liberalnego profesora Witolda Orłowskiego, szefa Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej, rząd powinien podjąć walkę z patologicznym, masowym stosowaniem tego typu umów o pracę. Dlaczego patologicznym? Bo doprowadził do tego, że na przykład w 2010 roku tylko 10 milionów osób odprowadzało składki ZUS od standardowych umów o pracę. I ten wskaźnik wciąż maleje. Reformę z 1998 roku pogrzebano, zanim się narodziła, bo jej twórcy przyjęli kuriozalne rozwiązanie, które zakładało, że pracujący będą równocześnie finansowali wypłatę starych emerytur gwarantowanych przez państwo oraz wpłacali pieniądze na konto swoich przyszłych świadczeń. Nagle okazało się, że pieniędzy nie wystarcza. Na nic zdały się rozwiązania na trwałe obniżające emeryturę do poziomu 28–30 procent ostatniej pensji (tak zwana stopa zastąpienia). Budżet państwa nie wytrzyma dalszego utrzymywania patologii w postaci OFE. Profesor Laurence Kotlikoff z Wydziału Ekonomii Uniwersytetu w Bostonie już w 1998 roku ostrzegał, że polski program reformy emerytalnej „zapiera dech swoją nieodpowiedzialnością budżetową”. Wiosną 2011 roku Andrzej Bratkowski, doktor ekonomii i były wiceprezes NBP za kadencji Leszka Balcerowicza, zaproponował „stopniowe ograniczanie udziału funduszy emerytalnych w systemie,
a następnie przekształcenie drugiego filaru w trzeci filar”. Rząd Donalda Tuska jednak o tym nie myśli. Według ostrożnych szacunków Ministerstwa Finansów utworzenie, funkcjonowanie oraz obsługa generowanego przez OFE długu państwa kosztowały Polskę do jesieni 2011 roku 94 proc. jednorocznego PKB. Aby opłacić Fundusze, rząd w okresie od marca 1999 r. do listopada 2011 r. musiał pożyczyć dodatkowo ponad 234 miliardy złotych. Co ciekawe, podniesienie wieku emerytalnego jeszcze bardziej rozreguluje finanse ZUS, i to według wyliczeń tego samego rządu, który reformę wdraża. W długofalowej (do roku 2060) perspektywie roczny deficyt ZUS ma wzrosnąć z kwoty 48 miliardów do ponad 70 miliardów złotych. Można to wyjaśnić na kilka sposobów. Po pierwsze, nie planuje się ograniczenia samozatrudnienia i umów śmieciowych. Po drugie, może wzrosnąć liczba osób, które będą musiały otrzymać dopłatę do minimalnej emerytury. Tymczasem przy pozostawieniu wieku emerytalnego na dotychczasowym poziomie deficyt ZUS w latach 2013–2060 ma się kształtować na poziomie maksimum 60 miliardów z tendencją spadkową. Cóż z tego, skoro zdaniem rządu podniesienie wieku emerytalnego tak czy inaczej wpłynie stabilizująco na finanse publiczne i stan budżetu! A wszystko dzięki temu, że według materiałów Ministerstwa Finansów „nastąpi powstrzymanie spadku zatrudnienia, a w konsekwencji utrzymanie wzrostu PKB oraz wpływów podatkowych od przedsiębiorstw, które nie będą zmuszone do likwidacji miejsc pracy (…)”.
Skąd takie przewidywania? Według tych samych rządowych analityków dłuższy czas aktywności zawodowej obywateli nie ma jednak żadnego wpływu na poziom dobrobytu. Z przeprowadzonych przez nich symulacji wynika, że „wydłużenie wieku emerytalnego zwiększyłoby średnie tempo wzrostu PKB w latach 2010–2060 o maksimum 0,1 procent”. To mniej, niż dają i tak mierne inwestycje w badania naukowe. W uzasadnieniu rządowej propozycji znajdziemy także inne zaskakujące dane.
Otóż według ekspertów Tuska w Polsce do populacji osób aktywnych zawodowo zalicza się ludzi w wieku pomiędzy 15 a 74 rokiem życia. Tymczasem GUS – wzorem innych europejskich i światowych agend statystycznych – przyjął, że grupę osób aktywnych zawodowo tworzą kobiety w wieku 18–59 lat oraz mężczyźni w wieku 18–65 lat. Ta znacząca rozbieżność uniemożliwia jakąkolwiek rzeczową analizę rządowych propozycji. Rząd Donalda Tuska wskazuje, że operacje podniesienia wieku emerytalnego przeprowadziło większość państw UE i OECD. Tak, to prawda. Rzecz w tym, że ten wiek był i nadal jest niższy niż w Polsce. W Austrii, Belgii, Bułgarii, na Cyprze, w Czechach, częściowo w Niemczech i Wielkiej Brytanii, Estonii, Litwie, Łotwie, Holandii, Słowacji, Słowenii wynosi on 65 lat. W większości państw utrzymano humanitarną możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę osób pracujących w uciążliwych warunkach i w szczególnym charakterze. Mało tego, przeciętny okres wdrażania zmian wieku emerytalnego to 30 do 40 lat. A rząd Tuska uznał, że wystarczy 7 lat w przypadku podniesienia wieku emerytalnego mężczyzn i 27 lat w przypadku kobiet. Co więcej, dla osób dotąd zatrudnionych w większości służb mundurowych nic się nie zmieni, choć powinno, bo ich czas pracy jest skandalicznie niski. Niestety, nowe zasady obejmą wyłącznie osoby przyjęte po wejściu ustawy w życie. W uzasadnieniu rządu czytamy także, że w pewnym sensie sami sobie jesteśmy winni, bo… żyjemy coraz dłużej, a na dodatek w niezłym zdrowiu. Rada Ludnościowa przy premierze szacuje, że mężczyzna będzie żył ponad 72 lata, a kobieta – ponad 80 lat. Dłużej więc będziemy pobierać świadczenia. A jednak rządowi eksperci jakoś zapomnieli dodać, że owa prognoza dotyczy osób urodzonych po 1990 roku. Niestety, ich dziadkowie oraz rodzice pobierają i będą pobierać emeryturę znacznie krócej. Z szacunków Eurostatu (urząd statystyczny UE) oraz publikacji „The World Factbook” wynika, że Polak żyje na emeryturze 4 lata, Rumun i Słowak – 5 lat, Francuz – 15 lat, Szwed – 13 lat, Holender, Hiszpan, Grek, Maltańczyk – 12 lat, obywatel Austrii – 11 lat, a Niemiec i Fin – 10 lat. Nie możemy zapomnieć, że dzisiaj w niektórych dzielnicach miast aglomeracji śląskiej, Łodzi, Warszawy, Rzeszowa i Wrocławia długość życia na emeryturze jest jeszcze niższa i wynosi 2–3 lata. Nowe, „zreformowane” emerytury – wbrew twierdzeniom rządu
– nie będą wcale wyższe niż dotychczasowe. Na świadczenie ponad 1000 złotych może liczyć wyłącznie mężczyzna, który przez całe swoje życie zawodowe zarabiał półtorej średniej krajowej. Kobieta, aby dostać taką emeryturę, musi zarabiać już dwie średnie krajowe. Na nic zda się przedłużenie wieku emerytalnego. Problemem jest bowiem katastrofalnie niska efektywność OFE. Projekt PO i PSL nie zakłada inflacji ani waloryzacji. ~ ~ ~ Rząd dysponował gotowym dobrym rozwiązaniem problemu stabilności ZUS i budżetu państwa – było to opracowanie zespołu prof. Jerzego Hausnera o elastycznym wieku emerytalnym. Sprawdzał się on w wielu państwach świata, a zakładał, że „osoby w wieku 62–67 lat miały samodzielnie wybierać moment przejścia na emeryturę”. W wielu zawodach nie da się bowiem pracować do 65 roku życia. Wzorem wielu państw część kosztów wcześniejszych świadczeń mieli ponieść pracodawcy. Projekt profesora Hausnera nie ma przy tym nic wspólnego z emeryturą częściową, promowaną przez koalicję PO-PSL. Zgodnie z planami, nie dość, że emerytura częściowa będzie symboliczna, to jeszcze znacząco obniży wartość zasadniczego świadczenia. Słabością rozwiązań rządowych jest także szokujące, całkowite pominięcie kwestii rent. Profesor Mirosław Grewiński ze Szkoły Wyższej Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Warszawie szacuje, że świadczenia z tytułu niezdolności do pracy mogą być wyższe od przyszłych emerytur. Renty są także najprostszą, ale najkosztowniejszą dla państwa drogą ucieczki przed bezrobociem. A wśród osób powyżej 50 roku życia jest ono bardzo wysokie. Rządowy projekt pomija też – oczywiście z przyczyn czysto koniunkturalnych i politycznych – zmiany w zasadach finasowania emerytur rolniczych. Nadal więc budżet państwa będzie dopłacać do składek opłacanych przez wielkich posiadaczy ziemskich i fikcyjnych rolników mieszkających w miastach. Doświadczenia wielu państw wskazują, że eksperyment z szybkim podnoszeniem wieku emerytalnego może skończyć się fiaskiem. Taki los spotkał nawet niemiecką reformę z początku XXI wieku. Przewidywała ona stopniowe, niewielkie zaostrzanie systemu, w tym podnoszenie wieku emertytalnego. Po latach okazało się, że Niemcy wolą niższe świadczenie niż pracę do 65 roku życia. Ale Polaków nikt nawet nie pyta o zdanie… MICHAŁ POWOLNY
12
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Prawdę o sieci sklepów „Produkty Benedyktyńskie” jako pierwsi ujawniliśmy w grudniu ubiegłego roku. Ogólnopolskie media przedrukowały nasze ustalenia jako newsy dnia. Nie podając źródła… O pochodzeniu produktów oraz jakości współpracy z Benedicite, czyli jednostką gospodarczą opactwa benedyktynów z Tyńca, opowiadali nam wówczas franczyzobiorcy oraz producenci (por. „Kity benedyktyńskie”, „FiM” 51–52/2011). Przypomnijmy: żeby wejść w biznes, trzeba niemało wyłożyć. Na start średniej wielkości sklepu potrzeba co najmniej 100 tys. zł (m.in. na wstępną opłatę licencyjną, meble, chłodnie, pierwsze zatowarowanie). W zamian ludzie oczekują uczciwej i rzetelnej współpracy. A co dostają? Już początki nie są łatwe. Przedstawiciele zakonu podkreślają, że nie chcą uchodzić za „miękkich”, a żeby swoją pozycję wzmocnić, dają partnerom biznesowym do podpisania niezwykle restrykcyjną, w zasadzie nierozwiązalną umowę (obowiązuje przez 7 lat). W niej każdy niewłaściwy krok franczyzobiorcy obwarowany jest karą 30 tys. zł. Pracownicy JG tłumaczą, że ma to odstraszyć nieuczciwych kandydatów, a zarazem wyselekcjonować ludzi o wysokiej moralności. Jasne, że nikogo nie zmuszają, żeby ją podpisał, ale tak pięknie roztaczają wizję przyszłych zysków, że wielu ulega pokusie. Zwrot nakładów – według zapewnień mnichów – ma nastąpić najpóźniej 2 lata po starcie. Kiedy jednak przedsiębiorcy zaczynają sami liczyć, okazuje się, że zysków na tym łez padole raczej nie zobaczą. Fragment listu po grudniowej publikacji „FiM”: „Z działających dłużej niż pół roku ocalało jeszcze 28–31 sklepów. 40 sklepów »wyparowało«. Gdyby to się przydarzyło prywatnej firmie komercyjnej, wszystkie kolumny gospodarcze by o tym pisały. W przypadku Benedicite nic nie przedostaje się na zewnątrz. W zeszłym roku trochę szumu zrobiło się na forach internetowych. To Pani po raz pierwszy przełamała zmowę milczenia i dzięki Pani za to”. ~ ~ ~ Po naszej publikacji benedyktyński biznes został wzięty pod lupę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz Państwowej Inspekcju Handlowej, która potwierdziła szereg różnego kalibru nieprawidłowości. W obronie marki, która opinii publicznej zaczęła jawić się jako całkiem ogólnodostępny produkt (firmy, które produkują dla Benedicite, sprzedają swoje towary także
w innych sklepach, tyle że pod inną nazwą i po niższej cenie), benedyktyni przystąpili do ofensywy. Ponieważ z „FiM”, rzekomo z uwagi na charakter tygodnika, rozmawiać nie chcą (choć ojciec Zygmunt Galoch zapewnia nas o modlitwie), do konfrontacji z pozyskanymi przez nas informacjami wykorzystamy wypowiedzi tynieckiego opata Bernarda Sawickiego, które w ostatnim czasie ukazały się na łamach prasy, m.in. w „GW”:
źle opisany termin przydatności do spożycia, brak wskazania kraju ich pochodzenia oraz sposób znakowania mogący sugerować, że produkty te wytwarzane są przez benedyktynów, podczas gdy w rzeczywistości producentem był kontrolowany podmiot gospodarczy. Ojciec Sawicki: My dajemy brand, ale nie jesteśmy w stanie sami produkować. Dlatego szukamy producenta, który spełnia nasze normy i dla naszych sklepów stworzy coś,
produkty, które można dostać w innych sklepach. O tym, że nie ma żadnej mnisiej receptury, dobitnie świadczy fakt, że piwa Szafarza, Opata czy Przeora zmieniły smak po tym, jak skończyła się współpraca Benedicite z produkującym je Browarem Fortuna. Ojciec Sawicki: Stworzyliśmy wytyczne, wedle których jakiś produkt jest kwalifikowany jako benedyktyński. Szczegółów nie zdradzę, bo to tajemnica handlowa. Mogę powiedzieć
W sieci
Ojciec Bernard Sawicki: Kontrole nie wykazały szczególnych uchybień. Raport Wojewódzkiego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Krakowie: W czasie kontroli ustalono, że produkty były wytwarzane przy użyciu zmechanizowanych linii technologicznych, według powszechnie stosowanych metod i nie posiadały jakiegokolwiek związku z tradycyjnymi metodami pozyskiwania stosowanymi od wielu lat przez benedyktynów. Poza tym surowce użyte do produkcji pochodziły z zagranicy. Ojciec Sawicki: Pojawiły się zastrzeżenia, że nie ma dobrze oznaczonych etykiet, że na niektórych nie ma informacji o dacie spożycia. Raport WIJHAR: Oznakowanie produktów może wprowadzać konsumenta w błąd co do istnienia produktu, cech produktu, a w szczególności co do sposobu ich wykonania. Wykazano błędy w oznakowaniu niektórych opakowań i produktów,
czego nie będziemy się wstydzić. Przedstawiciele firm współpracujących z Benedicite: Nie ma czegoś takiego jak produkt benedyktyński. To jest nasza receptura, którą oni kazali sobie podać na początku współpracy. Podaliśmy, oczywiście, ale nieścisłą, bo przecież nikt nie zdradzi swojego patentu. Franczyzobiorcy: Handel z benedyktynami polega na tym, że biorą oni produkty od producentów z całej Polski, zwykle laureatów konkursów kulinarnych albo małych firm rodzinnych. Opinia publiczna jest okłamywana, że są to produkty oparte na recepturach benedyktyńskich, jednak prawda jest taka, że są to te same
jedynie, że proces sprawdzania, czy wszystkie normy są spełnione, trwa kilkanaście tygodni. Na koniec jest jeszcze komisja kwalifikacyjna złożona z trzech współbraci, którzy degustują produkt. Przedstawiciele firm współpracujących z Benedicite: Jeśli chodzi o receptury produktów, to są one faktycznie specjalne i odbiegają nieco
od naszych produktów standardowych. W procesie ich tworzenia uczestniczył dział jakości tamtej firmy, aczkolwiek poziom skomplikowania tego typu produktów nie jest i nigdy nie był duży, więc i różnica, choć jest, to z mojego punktu widzenia całkiem niewielka. U nas z taśmy najpierw schodzą produkty dla Benedicite, a zaraz za nimi – te sprzedawane na ogólnopolski rynek. Tylko to je wyróżnia, bo poza tym są identyczne. Ojciec Sawicki: Jeśli ktoś sobie nie radzi, głównym powodem jest jego nieudolność. Franczyzobiorcy: Każdy nowy dyrektor to nowe pomysły, które prawdopodobnie wynikają z problemów finansowych, jakie są w samej Benedicite. Zabójcza okazała się na przykład decyzja o likwidacji magazynu w Skawinie. Benedicite podpisała wówczas umowę z firmą przewozową, a towary do sklepów zaczęły docierać z opóźnieniem (często zepsute, bo zanim dojechały do właściwego sklepu, jeździły po całym kraju) albo nie docierały w ogóle. To, co nadawało się już tylko do wyrzucenia, odzierali z benedyktyńskich etykiet i rozrzucali po śmietnikach, żeby nie ponosić dodatkowych kosztów utylizacji. Problemy z dostawami błyskawicznie przekładały się na problemy z klientami. Ci szybko zniechęcają się faktem, że w sklepie nie ma oczekiwanego asortymentu. Tylko w ostatnim czasie padło, rozwiązało się, splajtowało bądź skapitulowało ponad 20 sklepów i punktów sprzedaży. W ich miejsce natychmiast pojawiają się nowe, co benedyktyni ogłaszają z euforią, mimo że nie są w stanie zapewnić pełnego asortymentu tym już istniejącym. Ojciec Sawicki: Kiedy zaczynaliśmy biznes, sądziliśmy, że jak my będziemy uczciwi, to inni też. Chcieliśmy miękkiej franczyzy budowanej na partnerstwie. Franczyzobiorcy: W sierpniu 2011 r. przez tydzień w ogóle nie było dostaw. Te, które przychodziły później, były nieregularne. Dla wielu sklepów był to okres olbrzymich strat. Spadek obrotów to brak pieniędzy na prowadzenie działalności i niebezpiecznie zaciskająca się na szyi pętla. Jakiekolwiek słowa krytyki bądź pomysły polepszenia sytuacji odbierane są jak atak na zakon i samą Benedicite. Benedyktyni rozbijają wszelkie próby zespołowego przeciwstawienia się zaistniałej sytuacji. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. Autor
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r. Zastanawiasz się, czy tzw. tradycyjne ochrzczenie Twojego dziecka jest dobrym pomysłem? Jesteś osobą obojętną religijnie, ale rodzina uwzięła się i naciska? Koniecznie przeczytaj ten tekst! Twórcy portalu www.swiadomychrzest.pl tłumaczą, że jest on adresowany do przyszłych oraz świeżo upieczonych rodziców, którzy z jakichś powodów są pełni wątpliwości co do jedynej słuszności katolickiej wiary, a zwłaszcza co do niektórych obrzędów z nią związanych. Tymczasem już na samym początku bycia „szczęśliwym” rodzicem w podporządkowanym Kościołowi społeczeństwie trzeba podjąć decyzję o chrzcie dziecka. Niestety, bardzo często nie ma ona nic wspólnego z prawdziwym światopoglądem młodego taty i młodej mamy, a przemożny wpływ ich rodzin jest tak silny, że nie mają oni niemal żadnego wyboru. I tu właśnie pojawia się „Świadomy chrzest” – kompendium wiedzy i argumentów opowiadających się za tym, żeby pozostawić dziecku wybór. Może to zrobić sam, kiedyś, w przyszłości, bo przecież sakrament chrztu można uzyskać w dowolnym wieku. Twórcy portalu rozwiewają większość mitów związanych z nieochrzczeniem dziecka. Twierdzą też, że: ~ chrzest nie jest nieszkodliwy; ~ dziecko bez chrztu nie spotka się z wykluczeniem i prześladowaniem rówieśników; ~ dziecko bez chrztu można dobrze (a nawet lepiej) wychować; ~ z presją ze strony rodziny można sobie poradzić. Piszą bowiem, że: „Pomijając aspekt higieniczno-biologiczny (czy ktoś bada wodę w chrzcielnicach?) można wymienić kilka argumentów dowodzących, że
chrzest nie jest wcale taki nieszkodliwy (…). Osoby nieczujące związku z religią katolicką powinny przestać podtrzymywać katolicką tradycję chrztu. Wspierając ją, pomagają utrzymywać fikcyjny odsetek 95 procent katolików w Polsce. Ta liczba odbija się nam potem czkawką, gdy zżymamy się na polityków, którzy podejmują decyzje pod dyktando hierarchów kościelnych (…). Prawo świeckie nie reguluje kwestii występowania z Kościoła, a sam Kościół nie pozwala całkowicie odciąć się od swej pępowiny (…). Dziecko od małego będzie straszone wizjami piekła i nieba, będzie uczone, że urodziło się z piętnem grzechu, będzie trawione nieracjonalnymi wyrzutami sumienia”. ~ ~ ~ Robert Prochowicz z witryny swiadomychrzest.pl twierdzi, że w każdym środowisku opartym na stereotypach nieochrzczone dziecko budzi zainteresowanie rówieśników, którym wpajane są tradycyjne zasady panujące w państwie katolickim. A jednak: – Bardzo często to zainteresowanie kończy się w chwili zadania nieochrzczonemu koledze kilku podstawowych pytań. Na przykład: „Dlaczego nie jesteś ochrzczony?” lub:
PATRZYMY IM NA RĘCE „Dlaczego nie chodzisz na religię?”. Z biegiem czasu zdziwienie rówieśników przeradza się w zazdrość, szczególnie w odniesieniu do przedmiotu szkolnego, którym jest zwykle nielubiana przez uczniów religia. W takich momentach często słyszy się stwierdzenie: „Ale masz dobrze, że nie musisz chodzić na religię!”.
Pierwsza reakcja grupy – zdziwienie – szybko przekształca się w rutynę i dziecko niereligijne już nie jest niezauważane przez grupę. Poza tym rówieśnicy zawsze mogą znaleźć powód do negatywnych zachowań w stosunku do jednego lub wielu członków społeczności szkolnej czy pozaszkolnej, z czego dziecko powinno zdawać sobie sprawę, niezależnie od tego, czy jest ochrzczone, czy nie – mówi Prochowicz i dodaje, że fakt nieochrzczenia dziecka nie skazuje go na publiczne deklaracje w tej sprawie. Nikt nie musi o tym wiedzieć. ~ ~ ~ A oto inne mity, z którymi należy się rozprawić raz na zawsze: ~ Chrzest to odwieczna polska tradycja
Jeśli jesteśmy tak bardzo przywiązani do starych obrzędów i obyczajów, to dlaczego nadal nie obchodzimy świąt płodności albo letniego przesilenia słońca? Podobnych przykładów jest dużo więcej, a tradycje mają to do siebie, że przemijają i nie ma obowiązku ich przestrzegania. ~ Osoby wierzące powinny ochrzcić swoje dziecko – Trzeba sobie wtedy odpowiedzieć na pytanie, czy jest się osobą wierzącą w dogmaty papies k i e przynajmniej na tyle, aby wychowywać swoje dziecko w wierze katolickiej – tłumaczy nam Prochowicz. – Większość ludzi deklarujących się jako katolicy nie przestrzega i nie zna dogmatów swojej wiary, a co za tym idzie, deklaracja mówiąca o wychowaniu dzieci w wierze katolickiej jest fałszywa (więcej na ten temat w wywiadzie z prof. Hartmanem na str. 8–9). W związku z tym najodpowiedniejszą formą jest pozostawienie dziecku wyboru. Z szacunku do niego i do samego siebie. Nie można przecież zmuszać kogoś do czegoś, czego sami nie robimy. Trzeba również zaznaczyć, że to, co praktykuje Kościół katolicki, nie jest chrztem w sensie chrześcijańskim, o czym pisał na łamach „FiM” (16/2012) Adam Cioch. Według Nowego Testamentu chrzest to po pierwsze – „zanurzenie”,
13
a nie polewanie główki wodą. A co najważniejsze – w Nowym Testamencie praktyka chrztu zawsze poprzedzona jest aktem wiary, a żeby takową posiadać, niezbędna jest choć odrobina świadomości, której niemowlęta ponad wszelką wątpliwość nie mają. W Kościele katolickim po prostu nie ma ważnego chrztu – praktyki, która chociaż pozornie spełniałaby jego biblijną definicję. ~ Trzeba powiązać dziecko z bogatymi chrzestnymi To często podnoszony argument, który świadczy tylko o hipokryzji jego głosiciela, który de facto liczy przede wszystkim na kasę, a nie na dobór teoretycznie odpowiednich religijnie kandydatów na rodziców chrzestnych. ~ Dziecko będzie miało pretensje w przyszłości Nic podobnego! W innych Kościołach chrześcijańskich, np. w niektórych protestanckich, sakrament chrztu udzielany jest dopiero wówczas, kiedy człowiek jest w stanie świadomie i odpowiedzialnie podejmować za siebie decyzje. Tu nie ma mowy o niezadowoleniu z faktu późnych chrzcin. Zupełnie co innego natomiast mówią ci, którzy właśnie wbrew swojej woli zostali ochrzczeni w Kościele katolickim, a w dorosłym życiu nie mają i nie chcą mieć z tą instytucją nic wspólnego. Rodzice, chrzcząc nieświadome dzieci, zapisują je do Krk, z którego bardzo trudno się później wypisać, a niektórzy katoliccy duchowni mówią nawet, że wystąpienie z Kościoła jest niemożliwe. Bo „chrzest to niezmywalny sakrament”. Portal swiadomychrzest.pl to obowiązkowa lektura każdego, kto stoi przed dylematem: chrzcić czy nie chrzcić? ŁUKASZ LIPIŃSKI
Niech się święci... Kościół nie zwalcza już „komunistycznego święta” 1 Maja. Kościół przerabia je na swoją – nomen omen – modłę. Pochód przecież łatwo da się zastąpić pielgrzymką do sanktuarium przy centrum JPII „Nie lękajcie się”, trybuny – ołtarzem, a w roli pierwszego sekretarza z powodzeniem może wystąpić kard. Stanisław Dziwisz. I tak właśnie wygląda tegoroczny scenariusz pierwszomajowych obchodów w Krakowie. „Wszystkich Ludzi Pracy zapraszamy na dziękczynienie za dar błogosławionego Jana Pawła II, robotnika papieża, który wyszedł spośród ludzi pracy: z kamieniołomów na Zakrzówku, z solvayowskiej kotłowni, a potem z Nowej Huty. Niech obecność pracujących i bezrobotnych, emerytów i rencistów wraz ze swymi sztandarami religijnymi, jak i związkowymi wokół ołtarza będzie wyrazem jedności Ludu Pracującego, mającego poczucie godności pracy i pragnącego dobra dla wszystkich” – wzywa na stronie małopolskiej NSZZ Solidarność ks. Władysław Palmowski.
Nieprzypadkowo też akurat w Święto Pracy katolicka Warszawa zaplanowała dać zdecydowany odpór ateizacji. W ramach ewangelizacji stolicy diecezja warszawsko-praska 1 maja ogłosiła wielkie tropienie śladów katolickiego Boga w „ateistycznej przestrzeni Warszawy”. I zamiast „ateistycznego” pierwszomajowego pochodu dowcipnie zaproponowała „rajd świętych”, czyli omodlenie wszystkich napotkanych na warszawskiej Pradze przydrożnych i przydomowych krzyży i kapliczek. Pierwszomajowy pochód ewangelizacyjny ma bowiem dobitnie uzmysłowić mieszkańcom, „ile praskich ulic, którymi codziennie chodzą i jeżdżą, zaprasza do wiary przez samą nazwę – przypominając o osobach świętych”. Ponadstuletnie święto ludziom pracy jakby nigdy nic postanowiła również ukraść diecezja opolska. „Uroczystości pierwszomajowe będą w tym roku połączone z reaktywowaniem diecezjalnego Bractwa św. Józefa” – poinformował swoich diecezjan w liście duszpasterskim
biskup opolski Andrzej Czaja. I zapowiedział odtąd „przeżywanie 1 maja każdego roku jako diecezjalnego Święta Rodziny”. Zgodnie z życzeniem purpurata dawne robotnicze święto winno się stać „okazją do wyrażenia
wdzięczności Bogu za wielkie dziedzictwo wiary i papieskiego nauczania, w którym bł. Jan Paweł II wiele uwagi i pasterskiej troski poświęcił małżeństwu i rodzinie”. AK
14
MITY KOŚCIOŁA
Witajcie w niebie Ateisto, agnostyku, deisto! A nawet ty, katoliku! Nie mów, że nigdy w życiu nie dumałeś, jak po tym życiu będzie. Czyli jak wygląda owa Arkadia, którą kusi Cię ksiądz, pop, pastor, rabin czy inny szaman. Tego nie wie nikt… – powiesz. Nic podobnego. My wiemy. Od naocznych świadków!!!
K
ilka razy na łamach „FiM” opisywaliśmy, jak wygląda katolickie piekło. Sprawozdania z tego, co tam się dzieje, przedstawialiśmy m.in. na podstawie relacji samych gospodarzy piekielnych czeluści, czyli diabłów, w tym Lucyfera i Belzebuba, którzy nader chętnie o swoim królestwie opowiadają. Co ciekawe, czynią to na osobistą prośbę Przenajświętszej Panienki. Ta bowiem ma ochotę, aby Szatan ustami osoby opętanej opowiadał egzorcyście (czyli nam wszystkim), jakie to męki czekają grzeszników. Zapoznając się ze stenogramami egzorcyzmów – wiele takich istnieje – baczny czytelnik konstatuje nie bez początkowego zdumienia, że Zły i Zawsze Dziewica w znakomitej pozostają komitywie, by nie powiedzieć zażyłości, a hierarchia podwładności i zwierzchnictwa dobrze służy obu stronom. Całkiem inaczej jest w przypadku nieba. Tam Przenajświętszej Panienki raczej nie ma. Piszemy „raczej”, bo nie rzuca się ona specjalnie w oczy i jakoś nachalnie nie narzuca swojej obecności tym, którzy granicę raju przekraczają. Wiemy to, bo przeczytaliśmy dwie nowości opatrzone wspólnym hasłem „Bestsellery”
i reklamowane przez Klub Książki Katolickiej. Klub dołącza swój katalog wydawniczy do wielu gazet codziennych, a okładka najnowszego zachwala wielkie (aczkolwiek przecenione o 30 procent???) dzieło o JPII pt. „Brońskie krzyża”. Nie obrona krucyfiksu wzbudziła jednak nasze szczególne zainteresowanie, lecz wspomniane książki, reklamowane jako – UWAGA! – „Historie prawdziwe”. Pierwsza nosi tytuł „90 minut w Niebie” i autobiograficznie opowiada o Donie Piperze, facecie, który zginął w wypadku samochodowym. Druga – „Niebo istnieje naprawdę” – to z kolei relacja Coltona Burpo, chłopca, który też ducha był wyzionął. Obaj bohaterowie pośmiertnie udali się do Nieba, później stamtąd powrócili do żywych, a to, co widzieli i słyszeli, chętnie i barwnie opisują. Mamy więc dla naszych Czytelników nie lada gratkę! Cieplutkie opowieści zimnych trupów. Jednak aby nasz reportaż z zaświatów był jeszcze pełniejszy, dodaliśmy do niego szeroko reklamowane w internecie opisy raju zawarte w książce „Widziałem piekło, czyściec i niebo” pióra księdza Jose Maniyangaty. Oddajmy zatem, proszę szanownej wycieczki, głos naszym niebiańskim przewodnikom.
~ ~ ~ Jak to jest, kiedy się umiera? Niektórzy z lektury bestsellerowej książki „Życie po życiu” wiedzą, że najpierw jest jakiś tunel. Potem światło, do którego się podąża… Jeszcze później… Zapomnijcie! To wszystko bzdety, bowiem: Kiedy się umiera, nie płynie się przez żaden długi, ciemny tunel. Nie istnieje też poczucie, że otaczająca rzeczywistość stopniowo znika i że przechodzi się w obręb światła. Nie wołają nas niczyje głosy, nie słychać żadnych innych dźwięków. Po prostu w jednej chwili widzi się nieziemski, otaczający nas blask, którego nikt nie jest w stanie pojąć ani opisać. To wszystko. W następnym zarejestrowanym momencie znajdujecie się już w niebie. Innymi słowy coś jak winda pospieszna – szast-prast i po krzyku. Żadnego bólu czy nawet strachu. Jest za to podziw, bo drzwi do zaświatów prezentują się prawie tak, jak brama wjazdowa do posiadłości biskupa Głódzia: Bramy niebios są zrobione ze złota i wysadzane perłami. Samo miasto niebieskie jest wykonane z czegoś błyszczącego jak złoto lub srebro. Kwiaty i drzewa w niebie są milion razy piękniejsze niż na ziemi.
Nic zatem dziwnego, że niebo to nie byle miejsce, gdzie może sobie włazić każdy, kto chce. Przeciwnie. Wydaje się, że to rodzaj strzeżonego, pilnie monitorowanego osiedla dla milionerów: Od niesłychanej piękności bramy ciągnie się mur w obu kierunkach i rozpływa w oddali. A jego końca ani po lewej stronie, ani po prawej, ani też w górze nie widać. Wszystko charakteryzuje perłowy, czy może celniej będzie napisać „opalizujący” – blask. Przypomina to
tort pokryty perłowym lukrem. Bije od niego migotliwa poświata. Słowa nie mogą wyrazić piękności nieba. Tam znajdziemy tak dużo pokoju i szczęścia, że przekracza to miliony razy nasze wyobrażenia. Jeszcze ciekawszy niż mur i brama jest komitet powitalny, który każdego z naszych „reporterów” oczekiwał. I jak się wydaje – oczekuje wszystkich, którzy bez grzechu przekraczają smugę cienia. Pan Piper opisuje to następująco:
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
To był tłum ludzi. Wszyscy stali przed tą jaśniejącą i ozdobną bramą. Nie umiem powiedzieć, w jakiej odległości ode mnie się znajdowali; takie rzeczy jak odległość nie mają w niebie znaczenia. Tłum ruszył w moją stronę. Nie zobaczyłem wówczas Chrystusa, ale znanych sobie ludzi. Kiedy się zbliżali, od razu widziałem, że wszyscy oni umarli w ciągu mojego życia. Jak myślicie, co taki komitet powitalny mógł na dzień dobry powiedzieć? Może na przykład: Cześć stary, fajnie że jesteś? Jak to dobrze, że w końcu wyciągnąłeś kopyta? Okazuje się, że ci z komitetu zachowywali się dość sympatycznie… (…) biegli do mnie, uśmiechając się, wołając radośnie i przede wszystkim wielbiąc Boga. Wyglądało to tak, jakby wszyscy zebrali się tuż przez bramą nieba w oczekiwaniu na mnie. W podobnych okolicznościach niemal każdy świeży nieboszczyk ciut by się takim przyjęciem zdziwił. Ten i ów truposz może byłby nawet lekko zaskoczony, mocno zdumiony... A jednak… …atmosfera panującej wokół radości, sprawiała, że nie miało się ochoty zadawać żadnych pytań. Wszystko wydawało się rozkoszne. Idealne. Witało cię coraz więcej ludzi, dotykało, wołało po imieniu. Ich twarze promieniowały radością, jakiej nikt nigdy w życiu nie widział. Wszyscy zmarli byli pełni życia i wprost promienieli szczęściem. Miejscami opisy naszych przewodników są wyjątkowo dokładne, dzięki czemu dowiadujemy się, że w raju… …nikt nie nosi okularów. I wszyscy z tego powodu są szczęśliwi. Pracownicy Vision Express chyba mniej. Jednak jak się zaraz okaże, powód owego szczęścia jest takiego rodzaju, jakiego doświadczają modelki reklamujące przeciwzmarszczkowe kremy do liftingu skóry: Wiek wyraża upływ czasu, a tam czasu nie ma. Wszyscy byli w tym samym wieku co wtedy, kiedy zmarli – tylko z ich ciał znikły ślady zużycia, zmęczenia czy
chorób. Pewne cechy wyglądu rozmaitych znanych mi ludzi na ziemi nie były raczej uważane za atrakcyjne, a jednak w niebie każdy szczegół aparycji każdego człowieka wydawał się idealny, piękny, cudowny, tak że przyjemnie było patrzeć. Wyobrażacie to sobie? W niebie nawet posłanki Kempa i Wróbel, ba – nawet posłanka Sobecka, mogłyby robić za miss świata. A zmarły Macierewicz czy nieżywy Brudziński stokroć byliby piękniejsi niż Brad Pitt. Dla melomanów niebo to… raj. Raj w rozumieniu rozkoszy, jaką czerpaliby z oglądania kilku ulubionych kapel jednocześnie. Później niebo się otwiera i usłyszeć można najbardziej zachwycającą muzykę, jakiej nikt nigdy przedtem nie słyszał. To anioły śpiewają i oddają chwałę Bogu. Rzeczone anioły nie tylko pieją pieśni, ale także na chwałę trzepoczą. Nie jak ryby w sieci, tylko wielbiąco: Najbardziej zdumiewający jest trzepot anielskich skrzydeł. Nie widać ich, lecz ich odgłos jest przepiękny, stanowi niebiańską melodię o akordach, które nie chcą się rozwiązać i dobiec do końca. Ów trzepot czy szum brzmiał tak, jak gdyby był niekończącą się pieśnią pochwalną. Pomyśli ktoś, że takie anielskie niebo musi
być diabelnie nudne. W dodatku chyba dość ogłuszające nieustającą kakofonią jakichś przeraźliwych dźwięków… O, nasi wędrownicy po raju zaraz zakrzykną, że nic podobnego, bowiem… …to co prawda inna muzyka niż wszystko, co kiedykolwiek słyszeliście na ziemi, ale jej nieskończona rozmaitość wprost oszałamia. Gdybyśmy równocześnie puścili trzy różne płyty z hymnami pochwalnymi, słyszelibyśmy nieznośny jazgot dźwięków. Lecz tu
to było coś zupełnie innego. Wszystkie dźwięki przenikały się nawzajem i mieszały w taki sposób, że każdy głos czy też instrument jedynie czynił pozostałe bardziej wyrazistymi. A jakie konkretnie szlagiery są aktualnie modne w niebie? Jak wygląda niebiańska top lista? Pośród całej owej muzyki było wiele kościelnych hymnów i głównie pieśni religijnych, które są codziennie śpiewane w kościołach. Czyli w tym akurat aspekcie na jakieś nowości nie ma co liczyć: tu „Barka” i tam „Barka”. Tu „Boże, coś Polskę…” i tam „Boże, coś Polskę…”. Ciekawe, czy w wersji „Ojczyzną wolną pobłogosław”, czy też „(…) racz nam zwrócić, Panie”? Na początku naszej po niebie wycieczki powiedzieliśmy, że ludzie są tamże piękni i zdrowi oraz że nic innego nie robią, tylko się z tego powodu radują i jeszcze w międzyczasie głoszą chwałę Pana. Jednak to nie wszystko. Mogą się też przechadzać i latać: Wszyscy mają skrzydełka. Ale nie takie duże jak anioły, tylko mniejsze… No pewnie, jakaś hierarchia musi, do diabła, być… I wszyscy chodzą lub latają. A ponadto mają światełko nad głową. Przeciwmgielne czy pozycyjne? Tego, niestety, z cytowanych publikacji już się nie dowiadujemy. Natomiast otrzymujemy pewne informacje na temat tego szczegółu, na który wszyscy – nie oszukujmy się – oczekujemy. Jest w niebie tron, czy może go nie ma? A jeśli jest, to kto na nim siedzi? I kto zasiada po jego prawicy? A kto po – przepraszamy za słowo – lewicy? Tron jest bardzo, bardzo duży. Dlatego, że Bóg jest tam największy ze wszystkich. Po jego prawej stronie, na krześle (?) siedzi Jezus. Jest odziany w purpurową szatę, która emanuje fioletową poświatą; na głowie ma złotą koronę. W koronie pobłyskuje wielki diament. Na rękach, na stopach i na boku ma zaś Jezus dobrze widoczne,
czerwone stygmaty. Poza tym Syn Boży ma tęczowego konia (?), na którym czasem jeździ i którego można pogłaskać. Z tej malowniczej relacji możemy wyciągnąć jeszcze taki wniosek, że Jezusicek jest bosy i cokolwiek – pomimo purpurowego płaszcza – obnażony (stygmaty). Natomiast koń to jest absolutny news! O tym, że istnieje i jest w dodatku tęczowy, nikt dotąd nie donosił. Tak czy siak – prawicę Pana Zastępów mamy już odnotowaną. Lewa strona to miejsce zarezerwowane dla Anioła Gabriela, który też siedzi na krześle i jest bardzo miły…
I co z tego? Gdzie jest Zawsze Dziewica? Gdzie Jan Paweł II? Przecież wszyscy wiemy, że udał się do Domu Ojca, a tam miał razem z Nią zasiadać obok najważniejszego tronu. A tu nic! Żadna z trzech przytaczanych relacji „naocznych świadków” nawet jednym marnym słowem nie wspomina o Karolu Wielkim i o Zawsze Dziewicy! Czyżby miało ich tam nie być? Może poszli na jakiś spacer albo mieli tego dnia wolne? Wszystko być może, ale przecież zostałyby po nich choćby puste krzesła (takie jak Jezusowe czy Gabrielowe), lub – ostatecznie – taborety? Zydle najmarniejsze? A tu kicha! Nawet składanego turystycznego krzesełka nie uświadczysz… Doprawdy, nie wiemy, jak to tłumaczyć. Trzeba pewnie poczekać na następne „relacje naocznych świadków”. A jak wygląda Sam Najważniejszy Pan Zastępów? Ten, co to centralnie siedzi na wspomnianym tronie? No a jak może wyglądać Bóg?! Ktoś, kto zobaczy Boga, już nigdy nie zechce wrócić na ziemię. Bowiem wszystko w porównaniu
15
z nim wydaje się, puste, marne, kompletnie pozbawione sensu i znaczenia. Zatem gdyby „nasi reporterzy” Go zobaczyli, to nie moglibyśmy teraz czytać ich relacji. Czyli Bogu dzięki… Jesteście zawiedzeni? Niesłusznie. Otóż o tym, jak wygląda Panbócek, możemy dowiedzieć się niejako z drugiej ręki. Jeden ze stałych mieszkańców nieba wygląd Pana B. tak księdzu Jose Maniyangacie opisuje: Nasz Pan jest dużo bardziej piękniejszy, niż może to ukazać jakikolwiek wizerunek. Jego twarz jest promieniująca i świetlista, i dużo bardziej piękniejsza niż tysiąc wschodzących słońc. Obrazki, które widzimy w waszym (czyli naszym) świecie, są tylko cieniem Jego wspaniałości. ~ ~ ~ Oto i cała relacja z podróży do nieba. Nasi „reporterzy”
jakimś cudem powrócili cali i zdrowi na ziemski padół łez, a co widzieli i słyszeli, opisują. A my za nimi. Jednak jakoś nie jesteśmy pewni, czy reklamowany w ich relacjach obraz jest na tyle atrakcyjny, że zachęci Was do ustawienia się w kolejce po bilety do raju. Nas niespecjalnie przekonał,
więc już spieszymy po wycieczki wabiące dużo niższą ceną, opcją all inclusive i atrakcyjniejszym programem – do miejsca reklamowanego neonem Lasciate ogni speranza. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
ZE ŚWIATA
ZDEJMIJ MAJTKI! NA BOGA! Siła wiary nie ma granic. Nie trzeba być księdzem katolickim, nie trzeba lat seminaryjnego nauczania, by dowiedzieć się, jak zyskiwać zaufanie i posłuszeństwo tłumów za pomocą mieszanki teologii, psychologicznych tricków i demagogii.
Powyższe udowodnił 41-letni Efrain Bemal z Hemet w Kalifornii – kaznodzieja samouk. Posiadł on wiedzę, jak werbalną perswazją skłaniać ludzi do wykonywania poleceń, i wykorzystywał ją równie skutecznie jak profesjonalnie wyedukowani księża. Policja złożyła Bemalowi wizytę, aby zaprosić go do aresztu w związku z zarzutami, że przez 10 lat molestował seksualnie bliźnich płci żeńskiej, a także praktykował seks analny na małolacie poniżej 10 roku życia. Podczas rewizji znaleziono bogatą kolekcję zdjęć pornograficznych. Ich autorem był kaznodzieja. Okazuje się, że udawało mu się przekonywać nastolatki, by się rozbierały do fotek, co miało być ważnym elementem ceremonii religijnej. „Zawsze miałam wrażenie, że coś z nim jest nie tak, ale miałam opory, bo trudno w takie rzeczy uwierzyć w odniesieniu do własnego ojca. Papa prowadził w domu studia biblijne, w ramach których wymagany był striptiz. On używał Boga jako narzędzia zdobycia zaufania” – mówi Destiny Audish, córka fotoamatora. Gratulujemy zdolności perswazyjnych. Dobrze, że Bemal nie zapisał się do seminarium, bo w sutannie dopiero by mu skrzydła urosły! ST
BÓG JEST W BŁĘDZIE Sędzia okazujący emocje to nie jest codzienny widok na sali sądowej, to raczej ewenement. Jednak emocjonalne zachowanie kanadyjskiego sędziego Forda Clementa wydaje się usprawiedliwione okolicznościami. Na sali sądowej w Toronto znalazła się Mary Wagner, fanatyczna aktywistka antyaborcyjna, która systematycznie – łamiąc prawo – wchodziła do przychodni ginekologicznej wykonującej zabiegi przerywania ciąży, by protestować i skłaniać pacjentki do zmiany swej decyzji. Była za to kilkakrotnie aresztowana, lecz niczego jej to nie nauczyło, bo w mózgu miała zaszczepioną wiarę w świętość „życia poczętego”, czyli
embrionu, wobec której regulacje prawne nie mają żadnego znaczenia. Przed rozprawą odsiedziała 88 dni i prokurator z adwokatem doszli do porozumienia, by wnioskować, że to wystarczy. Innego zdania był sędzia Clement. Kiedy zapytał, czy oskarżona zamierza przestrzegać nakazu trzymania się z daleka od przychodni ginekologicznych przez 3 lata, co było warunkiem jej uwolnienia, odparła: „Nie, nie zamierzam”. Wtedy sędzia skazał ją na dodatkowe 92 dni i wyjaśnił, dlaczego jego zdaniem ta dodatkowa kara jest konieczna. „Jeśli jedynym sposobem, by przeciwdziałać napastowaniu przez panią innych kobiet jest areszt, to będzie pani siedzieć – oświadczył. – Pani tego nie pojmuje, prawda? Pani nie uwzględnia czegoś takiego jak reguły prawa? Jest pani w błędzie i pani Bóg jest w błędzie. W tym kraju istnieje prawo do aborcji. Pani nie ma prawa narażać innych ludzi na ból i stres, krzywdzić ich, bo mają inne poglądy religijne niż pani. Pani uważa, że tym krajem rządzi wyższe prawo moralne. Pani determinacja w łamaniu prawa stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, zasiewa ziarno bezprawia i anarchii”. Jak w takich przypadkach bywa, na proces ściągnęli inni antyskrobankowi fanatycy, którzy w trakcie rozprawy usiłowali pouczać sędziego, jak ma – zgodnie z ich prawem moralnym i naturalnym – postępować. Clement kazał ich wyrzucić. Wagner twierdziła, że jej wtargnięcia do przychodni miały na celu „okazanie kobietom miłości”. CS
NA KLĘCZKACH I NA STOJĄCO Najnowszy sondaż Gallupa pokazuje, które stany USA są religijne, a które nie. Na pierwszym miejscu w kategorii ureligijnienia plasuje się Missisipi – 59 proc. mieszkańców uważa się za bardzo religijnych. Po nim sytuują się stany: Utah (56 proc.), Alabama, Luizjana Arkansas i Karolina Płd. (54 proc.) Po przeciwnej stronie skali mamy championów bezbożności i są nimi północne stany Vermont i New Hampshire (23 proc. pobożnych). Dalej idą Massachusetts i Maine. Widać, że z grubsza pokrywa się to z innymi różnicami między Południem i Północą. Północ jest świecka, znacznie bogatsza (Missisipi to jednocześnie najbiedniejszy stan USA), lepiej wykształcona i liberalna. Południe (tzw. pas biblijny) jest bogobojne, ciemne, biedne i konserwatywne. Południe głosuje na republikanów, północ – na demokratów. Średnie silne ureligijnienie Amerykanów wynosi 40 proc. To nie tak źle jak na naród, którego ponad 90 proc. populacji deklaruje wiarę w Boga. 32 proc. odcina się od religijności w ogóle, a 28 proc. ma do religii stosunek umiarkowany. Najszybciej rośnie segment ateistów i wolnomyślicieli, natomiast popyt na religie zorganizowane słabnie. ST
BĄDŹ ALFĄ I… OMEGĄ Mózg potrzebuje tłuszczu – zapewnia dr Zaldy Tan z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Czyżby chodziło o słynny „olej w głowie”?
Problem w tym, że musi to być specjalny tłuszcz, a mówiąc dokładniej – kwas tłuszczowy nienasycony omega-3. Jego zawartość w mózgu decyduje o tym, czy właściciel będzie starzał się szybciej, czy wolniej. Niedostatek jest równoznaczny z dodaniem do wieku co najmniej 2 lat. Osoby z najniższą zawartością omega-3 we krwi osiągają o 25 proc. gorsze wyniki w testach na rozwiązywanie problemów, wykonywanie kilku zadań jednocześnie i myślenie abstrakcyjne. Ludzie z niedoborem kwasu tłuszczowego charakteryzują się poważnymi zmianami w strukturze mózgu, co powoduje wyższe ryzyko demencji i wylewu. Idealnym źródłem omega-3 jest mięso łososia, zwłaszcza dzikiego; zawierają go też w dużych ilościach niektóre oleje, np. sojowy, kanola i olej z siemienia lnianego, a także orzechy i szpinak. Kwasy tłuszczowe mają także właściwości poprawiania nastroju i redukowania depresji. Regulują przepływ krwi, zmniejszają ryzyko stanów zapalnych nie tylko w mózgu, ale w całym organizmie i przyczyniają się do eliminacji toksycznych związków. Rekomendowana przez lekarzy dawka omega-3 wynosi 1000 mg dziennie. JF
Wprawdzie kobiety wydają z siebie podczas stosunku odgłosy, ale nie wtedy, gdy przeżywają orgazm. 66 proc. badanych stwierdziło, że u nich wokaliza ma na celu przyspieszenie szczytowania partnera, a 87 proc. wyznało, że czyni tak, by podnieść mniemanie o sobie. Czyli kobiety zachowują się jak filmowe seksbomby. Inne wymieniane motywy erotycznego pojękiwania są jeszcze bardziej zaskakujące: dla zabicia nudów, by przyspieszyć finał żmudnej dla nich orki na ugorze łonowym, a także z bólu. Prawdziwą rewolucją są wyniki badań, stwierdzające, że orgazm kobiety na ogół przeżywają (jeśli w ogóle przeżywają, bo dla 40 proc. jest to uczucie nieznane) już podczas pieszczot wstępnych. Okazuje się więc, że panowie nie muszą być wcale długodystansowcami… Inni eksperci zgadzają się, że partnerzy interpretują odgłosy wydawane przez kobiety jako objaw przeżywania orgazmu. „Jeśli kobieta udaje orgazm, daje partnerowi sygnał, że robi wszystko dobrze, choć w rzeczywistości tak nie jest” – stwierdza Patty Brisben, specjalistka z dziedziny seksualnej edukacji. Pożyteczny aspekt odgłosów jest taki, że służą mężczyźnie za drogowskaz, jak postępować: szybciej, wolniej, dobrze, stop. Okazuje się, że jęki podniecają nie tylko samca, ale czasami także samą wydającą je kobietę. Pewnie na zasadzie autosugestii. Namiętne jęczenie podczas bzykania nie jest wyłączną specjalnością samicy ludzkiej. Taktykę tę stosują z powodzeniem pawiany, przy czym timbre odgłosów zmienia się w zależności od bliskości owulacji. Wokalne są również inne małpy, makaki, które w ten sposób zagrzewają samców do wykazania się ikrą. PZ
PO JAJACH Wymyślono nowy sposób na walkę z gołębiami, które zapaskudzają pomniki i inne atrakcje turystyczne.
ORGAZMOLOGIA Dyskusje na temat orgazmu przestały być tematem tabu już dość dawno. Skupiają się one zwłaszcza na orgazmie kobiecym, bo z nim są problemy. A dokładniej mówiąc, z tym, że go nie ma. Naukową terra nova był inny, pokrewny temat: odgłosy towarzyszące szczytowaniu. Inicjatorami badań w zakresie „wokalizacji kopulacyjnej” są naukowcy z dwu brytyjskich uniwersytetów – w Leeds i Lancashire. O tym, że kobieta powinna wydawać odgłosy podczas pożycia, wiadomo nawet starszym dzieciom z oglądania (podglądania) pikantniejszych filmów miłosnych i produkcji porno. Czy to znajduje odzwierciedlenie za drzwiami sypialni? Niezupełnie – stwierdzili badacze.
Angielska firma „AviGo” opracowała preparat, który ma w składzie chili. Rozłożona piekąca „pułapka” przyczepia się do ptasich nóg. W czasie lotu gołąb, podciągając nóżki do brzucha, bezwiednie wciera ją sobie w okolice narządów płciowych. Nieprzyjemne pieczenie i swędzenie powoduje, że ptakom szybko odechciewa się wizyt w zainfekowanym miejscu. „Nasz preparat wykonany jest wyłącznie z naturalnych składników. To bardzo humanitarny sposób walki z ptasimi szkodnikami” – przekonuje Savvas Othon, przedstawiciel producenta. JC
OSTRY DYŻUR W Wielkiej Brytanii coraz więcej nastolatek zachodzi w niechcianą ciążę. Władze robią, co mogą: edukacja seksualna, rozdawanie prezerwatyw. Niedawno ruszyła specjalna linia telefoniczna – można zamówić pigułkę „po”, wysyłając SMS-a. Teraz sprawę ułatwiono i dzieciaki będą szaleć na całego – tabletkę w ciągu dwóch godzin dostarczy do domu kurier. Wiadomo, że w przypadku takiej antykoncepcji każda godzina jest ważna. Klientka musi tylko wypełnić przez internet odpowiedni formularz i wpłacić 20 funtów na wskazane konto. JC
JESZCZE… JESZCZE!!! Z napaloną kobietą nie ma żartów – przekonał się 43-letni mieszkaniec Monachium.
Mężczyzna odbył kilka udanych stosunków z nowo poznaną 47-letnią kochanką, po czym… odmówił kolejnego. Rozwścieczona niewiasta zaryglowała drzwi i zapowiedziała: spodnie w dół albo nie wypuszczę z domu! Mocno wystraszony kochaś wybiegł na balkon i wzywał pomocy. Sąsiedzi wezwali policjantów, którzy wyswobodzili ofiarę seksterrorystki. Ale to nie koniec: właścicielka mieszkania – wciąż niezaspokojona! – w czasie nalotu panów mundurowych ich także próbowała zaciągnąć do łóżka. Wszyscy odmówili. JC
CZERWONA PRYWATKA Każda okazja do zabawy jest dobra. Na Zachodzie organizuje się przyjęcia z okazji zaciążenia, rozwodu, a ostatnio… na okoliczność pierwszej miesiączki. Tzw. red party to wymysł Amerykanek. Kiedy dziewczyna staje się kobietą, organizuje przyjęcie dla przyjaciółek. Specjalne firmy cateringowe zajmują się dostarczaniem imprezowych gadżetów: wszystko (łącznie ze sztućcami) w kolorze krwistej czerwieni. A na koniec… czerwony tort! JC
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
D
la duchownych katolickich czasy bezkarności zaczęły się kończyć 10 lat temu, a obecnie muszą się liczyć – zwłaszcza w USA – z poważnymi konsekwencjami czynów, za które osoby świeckie zawsze stawały przed sądem. Dla rabinów czas bezkarności zaczyna się kończyć dopiero teraz.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
każde aresztowanie i skazanie jest aktem publicznym i pełne nazwisko oraz zdjęcie zatrzymanego są dostępne, a często pojawiają się w mediach. Inni szefowie prokuratur rejonowych w rejonie Nowego Jorku od dawna tak postępują. Sam Hynes nie ma takich obiekcji, jeśli chodzi o przestępców lub nawet podejrzanych spoza środowiska żydowskiego.
The End Media (nie wszystkie – „New York Times” nabrał wody w usta) zaatakowały Charlesa Hynesa, prokuratora okręgowego Brooklynu, za to, że do niedawna ignorował przestępstwa seksualne na nieletnich dokonywane w enklawach Żydów ortodoksyjnych. Sprawcami często bywali tam sami rabini. Niedawno utworzono sekcję specjalizującą się w tym zagadnieniu i okazało się, że oskarżono aż 85
Charles Hynes
osób. Hynes był jednak nadal krytykowany, bo odmawiał podania nazwisk przestępców. Prawo na to nie pozwala, bo przy okazji dojdzie do identyfikacji ofiar – przekonywał. To oczywista bzdura! Wedle prawa
Problemem w dzielnicach ortodoksów żydowskich jest to, że obowiązuje tam rygorystyczny zakaz informowania policji o tym, co się dzieje wewnątrz, co skutecznie egzekwują rabinowie. Tylko im można powiedzieć, do czego doszło. Ktoś, kto zadenuncjuje pedofila, ściąga na swoją głowę potępienie, podczas gdy sprawca przestępstwa obdarzany jest współczuciem. „To środowisko chroni przestępców – mówi Ben Hirsch, szef organizacji pomagającej ofiarom przestępstw seksualnych Survivors for Justice. – Egzystuje w nim wielu znanych przestępców seksualnych i nikt na nich nie doniesie”. Rabin Joel Kolko bezkarnie molestował młodych chłopców. Gdy w końcu ich ojcowie złożyli skargę do prokuratury, Hynes zgodził się na oskarżenie Kolko o przestępstwo znacznie niższego kalibru: spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa małoletniego. Rabin dostał 3 lata w zawieszeniu. Poczucie bezkarności sprawiło, że złamał warunki zawieszenia kary i pójdzie siedzieć już bez żadnych umów adwokata z prokuratorem. Rodziny ortodoksyjne jednak wciąż boją się występować z oskarżeniami na zewnątrz w obawie przed ostracyzmem.
Niedawno w Stanach ujawniono pokrewną aferę w środowisku żydowskim. Na festiwal filmów żydowskich zgłoszono film dokumentalny pt. „Standing Silent” (Zmowa milczenia), który opisywał tajenie przestępstw w dzielnicy ortodoksów w Baltimore. Hilary Helstein, dyrektorka festiwalu, nie tylko obrazu nie dopuściła, ale napisała poufny e-mail do dyrektorów innych festiwalów filmów żydowskich, ostrzegając ich przed niebezpieczeństwem emisji filmu. „To nie jest film, który rabini chcieliby oglądać” – argumentowała. Pokaz się odbył, a po projekcji e-mail został odczytany głośno. I tu niespodzianka – okazało się, że tamtejsi rabini poparli film przedstawiający zło i nawet sponsorowali jego wyświetlanie.
Tradycjonaliści u unitów W
Kościele grekokatolickim na Ukrainie i Słowacji powstał ruch tradycjonalistyczny potępiony przez Watykan. człowiekiem tak ambitnym i rygoKościoły unickie (m.in. grekokarystycznym, że popadł w konflikt zatolickie) to podróbki Kościołów prarówno z władzami swojego Kościowosławnych założone przez Watyła, jak i z Watykanem. Czarę gorykan po to, aby podkradać na Wschoczy przelał fakt, że zakonnik miadzie wiernych. Chęć oszukania i uwienował się biskupem – w następstwie dzenia wyznawców u prawosławnych Watykan uroczyście potępił jego sajest tak silna, że w swoich wschodmego i współpracowników. nich Kościołach klonach Watykan Ciekawostką jest to, że wiadozrezygnował nawet ze swojego ukomość o tym zamieszczono na popuchanego celibatu. larnym portalu Onet.pl pod hasłem: Ofensywa unicka trwa od stule„Groźna sekta u sąsiada Polski”, a caci, a największym klonem Kościoła ły news jest napisany kościelnym jęjest grekokatolicyzm, który dominuzykiem, pełnym potępień i w stylu je w zachodnich regionach Ukrainy. mocno nadętym. Klerykalizacja Od lat działa tam niejaki Eliasz w tym kraju przejawia się także tym, Dohnal, mnich bazylianin, który że coraz trudniej odróżnić portal postanowił odnowić życie zakonne świecki od kościelnego. MaK unitów. Niestety, Dohnal okazał się
Śmierć na eksport N
Joel Kolko
Rosenfelt wystosował list do Hilary Helstein, określając jej czyn jako „wyjątkowo nieprofesjonalny”. „Jest pani hańbą dla Żydów, hańbą dla ludzkości – pisał. – Zawiadomię o pani postępowaniu wszystkich w środowisku filmowym, by wiedzieli, że nie popiera pani filmowców”. Helstein nie odpowiedziała. Zarząd jej festiwalu tłumaczył się, że doszedł do wniosku, iż pokazanie filmu nie jest właściwe i wywoła kontrowersje. TN
Świątynia ateizmu Polemika w łonie europejskich ateistów: czy potrzebne są nam specjalne obiekty na wzór kościołów? Alain de Botton, filozof i pisarz, lansuje budowę „świątyni ateistycznej” w centrum Londynu. Zamierzeniem Bottona jest postawienie w londyńskim City 46-metrowego wieżowca, który byłby swego rodzaju pomnikiem „nowego ateizmu”. Nie powinien być przeciwstawieniem dla budowli religijnych, tylko pozwolić ludziom na lepsze uzmysłowienie sobie sensu życia. Konstrukcja ma się odwoływać do ostatnich 300 mln lat historii naszej planety. Każdy centymetr jej wysokości ma symbolizować milion jej lat i obrazować, co się wówczas na Ziemi dokonało. Historia ludzkości miałaby zostać zaznaczona złotą linią. Bardzo krótką... Obiekt – jeśli oczywiście powstanie – byłby reminiscencją zdarzeń z czasów rewolucji francuskiej, kiedy kościoły przekształcano w „świątynie rozumu”. Wystrój przypominałby galerię wystawową z eksponatami geologicznymi i skamielinami. Jeśli tylko władze miasta dadzą pozwolenie, budowa ruszy pod koniec przyszłego roku. Jest jednak problem, bo na razie projekt władz nie przekonuje – nie dostrzegają, „w jaki sposób budynek miałby być związany z ateizmem”. Nie tylko z tej strony idea Bottona napotyka obstrukcje.
17
Nosami kręcą sami ateiści, i to tak znani jak prof. Richard Dawkins. „Ateizm nie potrzebuje świątyń – twierdzi. – Pieniądze można wydać na pożyteczniejsze cele, na przykład na polepszenie edukacji w świeckich szkołach, które uczą racjonalnego, krytycznego myślenia”. Dawkins jest w opozycji, bo obiekt ma być polemiką z jego pojmowaniem ateizmu: świątynia byłaby zaprzeczeniem samej idei. „Normalne świątynie wznosi się Jezusowi, Matce Bożej, Buddzie – tłumaczy Botton. – Lecz można je także budować dla upamiętnienia czegokolwiek, co jest dobre i pozytywne. Może być świątynia miłości, przyjaźni, spokoju, perspektywy”. Ateizm Richarda Dawkinsa i Christophera Hitchensa jest więc traktowany jako siła destrukcyjna. Ale jest wielu niewierzących, którzy nie mają agresywnego podejścia do religii. Także inni oponenci religii, w tym humaniści, uważają, że budowanie niby-świątyń dla niewierzących jest nieporozumieniem. Bez entuzjazmu odnoszą się do projektu duchowni. Ale nie wszyscy. Pastor anglikański George Pitcher popiera ideę, podkreślając, że oddawałaby transcendencję ludzkiego istnienia. „To jest bardziej konstruktywny ateizm niż reprezentowany przez Dawkinsa, który koncentruje się na niszczeniu idei, nie zaś proponowaniu nowych”. ST
iedawno w Ugandzie wprowadzono prawo, stanowiące, że karą za homoseksualizm jest dożywotnie więzienie. Jego echa rozbrzmiewają w USA. do wprowadzenia takiego prawa. Nowe prawo to absurdalne barDavid Bahati, jeden z parlamenbarzyństwo. Tak, oczywiście, ale zatarzystów, nad którym pracował farazem relatywne złagodzenie piernatyk religijny z USA, był inicjawotnych zamierzeń: pierwsza wertorem ustawy, znanej pierwotnie sja owego „prawa” w roku 2009 pod hasłem: „Śmierć gejom”. Cóż, przewidywała karę śmierci za stogejów nie można już prześladować sunki jednopłciowe. w USA, więc fanatycy religijni chcą Konsekwencją nowego prawa eksportować swoją nienawiść jest wytoczony właśnie proces. do krajów biednych i cywilizacyjAmerykańska organizacja Center nie zacofanych. for Consitutional Rights wytoczyła go jednemu z liderów konserOskarżenie zarzuca Lively’emu watywnych protestantów, Amerysianie homofobii, co zaowocowało kaninowi Scottowi Lively’emu. „prześladowaniem, więzieniem, biOskarżyciel reprezentuje ugrupociem i mordowaniem” homoseksuwanie Mniejszość Seksualna Uganalistów w Ugandzie. Lively nie przydy; motywem procesu jest to, że znaje się do winy. „Nic takiego nie aktywiści religijni z USA pod worobiłem w Ugandzie z wyjątkiem dzą Lively’ego szerzyli w Ugandzie odmawiania ewangelii i wypowiareligijną homofobię i podpuszczadania swej opinii na temat homoli tamtejszych parlamentarzystów seksualizmu”. Otóż to! JF
Matka pod presją P
rzed międzynarodowym trybunałem odbył się bezprecedensowy proces o odzyskanie dzieci zrabowanych matce lesbijce. córkom 60 tys. dolarów odszkodoKraje kontynentu amerykańwania, pokryć wszelkie koszty prawskiego mają swój „Strasburg”, czyne ośmioletniego procesu oraz li Międzyamerykański Trybunał koszty przeszłe i przyszłe opieki Praw Człowieka, który rezyduje psychologicznej i medycznej nad w Kostaryce. Właśnie potępił on dziećmi. Przez te wszystkie lata żawładze Chile za odebranie kobieden sąd w kraju ojczystym nawet cie dzieci tylko z tego powodu, że nie zapytał dziewcząt, przez kogo postanowiła ona przez resztę żychciałyby być wychowywane, nie cia mieszkać z inną kobietą. sprawdził też, jaką matką jest Ofiarą dyskryminacji padła chiw istocie pani Atala. Chile, kraj nalijska prawniczka Karen Atala znaczony traumą brutalnej prawi(i jej 3 córki) po rozwodzie z docowej dyktatury, jest jednym z najtychczasowym partnerem. Sąd odebardziej konserwatywnych krajów brał jej dzieci ze względu na orienAmeryki Łacińskiej, pozostającym tację seksualną. Sędzia Atala rupod presją Kościoła katolickiego szyła wówczas do prawnego boju, oraz fundamentalistów protestancktóry zakończył się właśnie przed kich. Dopiero od kilku lat istnieją trybunałem międzynarodowym. tam legalne rozwody. MaK Rząd Chile musi zapłacić jej oraz
18
Jonaszu! Przeczytałem Pański komentarz na temat emerytur i zgadzam się z jego treścią. Jako pracownik kontroli w jednostkach samorządowych mam głęboką wiedzę na temat stosunków pracy w tego typu jednostkach. Pierwsza rzecz to tzw. umowy śmieciowe. Jako parlamentarzysta może Pan (i Pański klub) rozwiązać tę kwestię. Umowy tzw. śmieciowe są dobre dla pracowników posiadających działalność gospodarczą lub zatrudnionych gdzieś na etatach. Taka forma zatrudnienia to tylko dodatek do pracy i od tego nie powinno być pobieranych dodatkowych składek, bo ww. pracownicy już tę składkę odprowadzają. W samorządach, zresztą nie tylko, poważną zmorą są staże i prace interwencyjne. Są to niewolnicy XXI wieku. Młodzież pracująca za nędzne pieniądze rzekomo ma się uczyć. I uczy się, ale po zrobieniu jednej lub dwóch tur stażu urząd rozstaje się z nią i bierze następnych. A oni pozostają bez pracy. Czemu nie wprowadzono wymogu rocznego zatrudnienia po stażu (oczywiście po zrobieniu egzaminu albo innego sprawdzianu zdobytej wiedzy)? Wracając do wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, to mam kilka uwag i pytań. 1. Praca w krajach Unii jest mniej stresująca i wyniszczająca. Dlaczego? 2. Idąc do pracy, zawarłem umowę społeczną z ZUS-em, czyli państwem polskim, że w wieku 65 lat przejdę na emeryturę. Dlaczego ta umowa ma być łamana, skoro Balcerowicz, biskupi i inni mówią o umowach społecznych w sprawie OFE (Balcerowicz) albo o ustawie antyaborcyjnej (kompromis)? Niech wiek podnoszą tym, co zaczną pracę na przykład od 2013 roku.
O
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
3. Czy Pan wie, że jeśli zarobki będą odpowiednie w stosunku do cen (w tym paliwa), tak jak w krajach Unii, to żaden fundusz żłobkowy nie jest potrzebny? 4. Pomoc społeczna i stawki przez nią oferowane to fikcja. Moja szwagierka, która ma III grupę niepełnosprawności (uleczona przez ZUS z renty), otrzymuje zasiłek 418 zł i jest to zasiłek maksymalny!!! Czy to jest normalne? 5. Urzędnicy, w tym samorządowi, oraz ich status w krajach Unii i w Polsce – co nowy kacyk, to czystka i wstawianie swoich. Może czas z tym skończyć? 6. Jeśli już mowa o samorządzie, to po co jest RIO (regionalne izby obrachunkowe)? Albo zwiększmy ich kompetencje, albo wywalmy ten twór. W samorządzie pracuję 12 lat na stanowiskach kontrolnych i widziałem dużo, bardzo dużo... Ale nikt nie chce zmieniać nic w prawie samorządowym. Piotr F., Wrocław
Ma Pan oczywiście rację, zadając pytanie 2 poświęcone kwestii umowy społecznej. Propozycja rządowa narusza porozumienie pomiędzy obywatelem a państwem, dotyczące wieku zakończenia aktywności zawodowej. Aczkolwiek prawnicy są zgodni, że w wyjątkowych przypadkach (np. zawał finansów państwa) władze publiczne mogą zmienić reguły emerytalne. Wymagane są jednak przy tym długie okresy przejściowe, przystosowawcze. Nie mogę się zgodzić z tezą zawartą w Pana pytaniu 3. Wprowadzenie w Polsce specjalnego funduszu żłobkowego jest koniecznością bez względu na wysokość wynagrodzeń. Żłobek musi być atrakcyjny ekonomicznie, czyli tani. Część kosztów jego prowadzenia musi przejąć na siebie państwo. Pytania 5 i 6 dotykają fundamentalnej kwestii funkcjonowania państwa. Upartyjniona administracja nie jest w stanie realizować swoich zadań, w tym tych związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego obywateli. Po stronie koalicji rządowej oraz większości opozycji parlamentarnej nie widać zainteresowania wdrożeniem pakietu niezbędnych zmian. Jonasz
Szanowny Panie! Dziękuję za list. Rządząca koalicja, przygotowując reformę emerytalną, pominęła kwestie, które podniósł Pan w pierwszym pytaniu. Na zwiększony poziom stresu, na jaki narażeni są pracujący Polacy, wpływ mają między innymi: niesprawny transport publiczny, trudności z dostaniem się do lekarza oraz niestabilne warunki zatrudnienia (w tym umowy śmieciowe). Powiększa go upadek systemu pomocy społecznej, o którym pisze Pan w pytaniu czwartym.
d 2004 roku mieszkam w Anglii. Wyjechałam z kraju z dwóch powodów: umowy śmieciowej, na której byłam zatrudniona i która nie dawała mi żadnych ludzkich praw, oraz zatrważającej ekspansji Kościoła katolickiego we wszystkie dziedziny życia. Raz już do Was pisałam o przypadku mojej córki, która przystępowała do I komunii, a ja kazałam jej naprawiać swoje grzechy, a nie tylko się wyspowiadać. Wasz Czytelnik, pan Stanisław, zarzucił mi dwulicowość, co odczuwam jako niezrozumienie. Nigdy bowiem nie udawałam, że jestem osobą wierzącą. Po prostu moi rodzice bardzo chcieli wychowywać wnuki w duchu katolickim, a ja pozwoliłam im na to z szacunku dla ich poglądów. Moje dzieci mogły wybierać między moim i męża światopoglądem, a światopoglądem ukochanych dziadków. Po latach wybrały drogę ateistyczną. Nie widzę w tym nic złego, że pozwoliłam im na dokonanie wyboru, trwając przy własnym systemie wartości.
W
związku z ciągłym rozdrapywaniem ran katastrofy smoleńskiej przez środowisko związane z prezesem PiSuaru postanowiłem wraz z trzema kolegami wyjaśnić prawdę do końca. Nasze przygotowanie merytoryczne w dziedzinie lotnictwa opierało się głównie na przeczytaniu w szkole podstawowej lektury „Dywizjon 303”. Niemniej nad każdym z członków
Powtórzmy Smoleńsk! komisji posła Macierewicza mieliśmy tę przewagę, że każdy z nas w latach 70. zasadniczą służbę wojskową odbywał w wojskach związanych pośrednio i bezpośrednio z lotnictwem bądź jako operator radarów do wykrywania samolotów (takich samych, w jakie wyposażone było lotnisko w Smoleńsku), bądź jako mechanik samolotów MiG 21. Naszą komisję powołaliśmy w Pubie Max i do trzeciego piwa nie przychodziło nam do głowy żadne rozwiązanie. Nagle zstąpiło na nas wszystkich olśnienie, być może nawet za wstawiennictwem JPII, ale tego do końca nie jesteśmy pewni. Doszliśmy do wniosku, że jedyną możliwością poznania prawdy jest bardzo dokładna rekonstrukcja wydarzeń sprzed dwóch lat, wykonana według poniższego harmonogramu. 1. Samolot Tu-154 – ten sam model, który służył do przelotów VIP-owskich – przygotujemy do lotu dokładnie tak jak 10 kwietnia 2010 r. 2. Siedzenia zapełniamy dziewięćdziesięcioma czterema manekinami, których waga odpowiada wadze osób, które zginęły. 3. Miejsce prezydenta zajmuje jego brat bliźniak Jarosław, jako że nikogo bardziej podobnego fizycznie i genetycznie nie znajdziemy, a rekonstrukcja wydarzeń ma być jak najdokładniejsza.
Głos Polonii Jeszcze przed wyjazdem z Polski toczyłam walkę ze szkołą w sprawie pisania oświadczeń dotyczących tego, czy dziecko ma uczęszczać na religię, czy nie. Uważałam (jako jedyna w całej szkole), że to jest pogwałcenie mojego prawa do wolności sumienia i wyznania. Przypominam, że było to na początku lat 90., a moje dzieci akurat kończyły szkołę podstawową. Potem była jeszcze walka z panią nauczycielką w liceum mojej córki, która na lekcjach historii w państwowej szkole wykładała Biblię i z niej odpytywała. Wyśmiewała teorię Darwina itp. Ponieważ nie jestem koniunkturalistką, walczyłam z tym wszystkim aż do momentu, kiedy radny z mojego miasta powiedział mi, że jak mi się nie podoba to, że Polska jest katolickim krajem (chodziło o krzyże w miejscach użyteczności publicznej), to zawsze mogę wyjechać! Wyjechałam więc... Teraz pracuję
4. Miejsce jednego z ochroniarzy zajmuje poseł Macierewicz, gdyż wierzymy, że jako jedyny sprawiedliwy będzie przekazywał na ziemie jedyne prawdziwe wieści z lotu do samego końca. 5. Samolot startuje z Warszawy o tej samej godzinie co w dniu katastrofy, pilotowany przez prawdziwych pilotów. 6. 10 minut przed dolotem do Smoleńska piloci opuszczają samolot
w ukochanym zawodzie i nie czuję się jak śmieć. Poznaję i szanuję różne kultury. Nie ma w moim otoczeniu nikogo, kto narzuca mi swoją religię. Nie kłuje mnie w oczy żaden krzyż w urzędzie, bo go tam NIE MA. Każdy może wierzyć, w co tylko chce, i nie jest z tego powodu dyskryminowany. Anglicy są bardzo powściągliwi w wyrażaniu swoich poglądów. Uważają, żeby nikogo nie zranić swoimi kategorycznymi stwierdzeniami. Tego się ciągle od nich uczę. Mają szacunek i jednocześnie ciekawość dla inności. Być może wynika to z ich ekspansywnej i kolonizatorskiej historii, niemniej jest to piękna cecha i marzy mi się, żeby Polacy też ją posiedli. Tutaj nie do pomyślenia byłaby pani Kempa mówiąca, że żal jej pani Marii Czubaszek. Taka pryncypialność i poczucie wyższości są niedopuszczalne! Mnie osobiście żal jest pani Kempy właśnie. Nie potrafi bowiem
na spadochronach, sadzając uprzednio na swoich miejscach manekiny spoczywające dotychczas za ich siedzeniami oraz przełączając sterowanie samolotem na autopilota. 7. W momencie schodzenia do lądowania w kierunku samolotu odpalamy rakietę przeciwlotniczą lub zdalnie detonujemy umieszczony uprzednio na pokładzie ładunek wybuchowy. O sposobie zniszczenia powinni zadecydować w tajnym głosowaniu poprzedzającym rekonstrukcję wydarzeń obrońcy krzyża przed kancelarią prezydenta. 8. Zbieramy szczątki prezesa PiS i porównujemy je ze szczątkami brata. Jeśli uszkodzenia u obydwu będą identyczne – będzie to świadectwem tego, że miał miejsce zamach na prezydenta. Jeśli wystąpią znaczące różnice – będzie to dowód, że zamachu nie było. W przypadku potwierdzenia się wersji o zamachu koszty rekonstrukcji wydarzeń pokryje Skarb Państwa. W drugim przypadku kosztami zostaną obciążeni solidarnie członkowie PiS. W ten prosty sposób zakończymy raz na zawsze dyskusję nad tym, co stało się 10 kwietnia 2010 r. Pan prezes PiS ciągle powtarza, że dla wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej jest gotów poświęcić wszystko, zatem niech słowa staną się czynem. Daniel Jewasiński
spojrzeć dalej niż na czubek własnego, pryncypialnego nosa. Ograniczenie horyzontów powoduje ograniczenie percepcji. Wyjeżdżając za granicę, zdobywamy nowe doświadczenia i to jest wartość emigracji. Nie wiem, czy wiecie, ale Polacy w Anglii masowo głosowali na Ruch Palikota, a to oznacza, że nie tylko ja wyjechałam z Polski z powodu wojującego katolicyzmu. Robimy kawał dobrej roboty dla ojczyzny. Osobiście agitowałam (akurat głosowałam w Niemczech) za wyborem Komorowskiego, a nie Kaczyńskiego, co dało wspaniałe rezultaty, choć muszę stwierdzić, że łatwo nie było. Najtrudniejsza jest Polonia, która emigrowała w latach 80., przesycona ideami pierwszej „Solidarności”, która była ściśle związana z Kościołem katolickim. Na swoje nieszczęście zresztą. Pozdrawiam wszystkich, którzy walczą o wolność sumienia w Polsce – bez względu na to, czy są w kraju, czy za granicą. Dziękuję „Faktom i Mitom” za tę pionierską robotę. Gdyby nie Wy, partia pana Palikota nigdy nie zdobyłaby takiego poparcia. Alicja
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
LISTY Zapomnijcie o przeszłości! Kaczyński zwrócił się do Ziobry ze słowami apelu: „Zbyszku, zapomnijmy o tym, co było złe, i razem pracujmy dla dobra prawicy”. Ja z podobnym apelem zwracam się do liderów lewicy – SLD i Ruchu Palikota: „Leszku i Januszu, zapomnijcie o tym, co było złe między wami, i zacznijcie współpracę dla dobra lewicy”. Tylko silna lewica przy słabnącej PO będzie w stanie uniemożliwić ponowne dojście do władzy prawicy PiS z jej chorą konserwatywno-klerykalną ideologią, która jeszcze bardziej zróżnicuje społeczeństwo poprzez swoją wojenno-katolicką retorykę. Może też dojść do powtórki z rozrywki i znowu podczas wyborów duża część społeczeństwa zagłosuje na PO, ale znowu nie za nią, tylko przeciwko PiS-owi ze strachu przed nim. Moim zdaniem nie na tym polega demokracja, żeby podczas wyborów nie głosować ZA, tylko PRZECIWKO komuś, i to ze strachu. Zjednoczona lewica (obecnie ok. 20 proc.!) będzie alternatywą na scenie politycznej naszego kraju, a podzielona i skłócona będzie dalej marginalizowana ku uciesze prawicy, a najbardziej tej PiS-owskiej, której dojście do władzy cofnie nasz kraj cywilizacyjnie o lata świetlne, bo to Rydzyk będzie promotorem zmian, a politycy PiS – tylko jego wykonawcami. Ostatni marsz w obronie chorej Telewizji Trwam świadczy o tym, że to Rydzyk staje się główną osobowością na prawej stronie sceny politycznej, a czym to grozi, to chyba wiadomo – pójdziemy do przodu... cofając się. Lewica musi w końcu wejść do gry i walczyć o zwycięstwo w wyborach, a dokonać tego może tylko zjednoczona lewica, nie podzielona, i nie mam tu na myśli utworzenia jednej partii, tylko wspólnej koalicji całej lewicy pod egidą SLD i Ruchu Palikota. Niech obchody świąt 1 maja pokażą, że stać ich na to, że potrafią ze sobą współpracować. Do wyborów jest jeszcze sporo czasu – mam nadzieję, że do tej pory politycy SLD i RP zreflektują się i nawiążą współpracę. Józef Frąszczak
Pomarańczowa rewolucja „Zero bezrobocia, teraz!” – krzyczy plakat przedstawiający Janusza Palikota, zachęcający do udziału w Kongresie partii, który odbędzie się 1 maja w Sali Kongresowej. Jako sympatyk Palikota i członek RP będę tam i ja. Niegdyś z entuzjazmem odnosiłem się do postulatu Palikota dotyczącego świeckiego państwa, ale zniechęciłem się nieco do poczynań ludzi, których na
szczęście dziś w partii nie ma, a którzy wciąż opluwają swojego niedawnego szefa i niedawnych politycznych kolegów. Nadszedł czas, kiedy stwierdziłem, że nie może mnie zabraknąć w pomarańczowych barwach. Pomarańczowa rewolucja nie wypaliła na Ukrainie; czy uda się u nas, w Polsce? To pytanie do Was, członkowie RP, posłowie, politycy, sympatycy Ruchu. Świeckie państwo... Wielu Polaków dałoby dużo, by w takim państwie żyć, mieszkać,
pracować! Niestety, dziwi mnie postawa posłów Andrzeja Rozenka i Roberta Biedronia, którzy są za obecnością telewizji toruńskiego biznesmena Teda Rydzyka na cyfrowym multipleksie. To niedopuszczalne, panowie, znajomym wierzyć się w to nie chce! Pan Rozenek zapomniał już, jak traktowano tygodnik „NIE”, w którym przez lata pracował, jak usiłowano marginalizować pismo i udawano, że ono nie istnieje! To samo Pan Robert… Mało mu szykan ludzi spod znaku tęczy, KPH, przez środowiska katoprawicowe? Taki jest dziś miłosierny dla tych, którzy o gejach i lesbijkach mają jak najgorsze zdanie? Panie i panowie, w ten sposób nigdzie nie dojdziemy! Proszę zwrócić uwagę na zachowanie Rydzyka, Kaczyńskiego, Ziobry, Czarneckiego, Sobeckiej, Sakiewicza i innych, manipulujących opinią publiczną bądź najordynarniej w świecie kłamiących! Telewizja REKLAMA
SZKIEŁKO I OKO katolicka jest szykanowana!!! – krzyczą wszyscy oni. Ja zaś zapytam: a która telewizja w Polsce NIE JEST katolicka; która nie przestrzega narzuconych w ustawie o KRRiT „wartości chrześcijańskich”, nigdzie niezdefiniowanych; która nie dba o to, by nie doszło na wizji do obrazy „uczuć religijnych”? Dlaczego posłowie RP nie żądają, by było miejsce dla telewizji nieklerykalnej, niebędącej pod wpływem kościelnych bredni, księży i redakcji katolickich?
TVP zamknie rok z planowaną stratą w wysokości 60 mln złotych. Ręce opadają. Ale rzut oka na niedzielny program kanału pierwszego mówi wiele... A gdzie programy prowadzone przez nieklerykałów, ciekawe jak przed laty? Paweł Krysiński RP Mokotów, Warszawa
Titanic jak Tu-154 Obchodzimy setną rocznicę zatonięcia „Titanica”. Wbrew temu, co pokazują w polskojęzycznych multipleksach czy w powtórkach reżimowej telewizji, przebieg katastrofy wyglądał zupełnie inaczej. Naszym niezależnym badaczom znane są następujące fakty… – Obecność armatora i chęć pobicia rekordu prędkości na pokładzie w żaden sposób nie dowodzą nacisków wywieranych na kapitana statku;
– Brak jest dowodów stwierdzających obecność armatora na mostku kapitańskim w dniu katastrofy; – Komisji badającej katastrofę nie przekazano wraku statku; – Dwóch wybitnych naukowców twierdzi, że nie jest możliwe, aby góra lodowa mogła zatopić tak wielki statek; – Góra lodowa mogła zostać wyprodukowana w sztucznych warunkach, aby odwrócić uwagę od prawdziwych przyczyn katastrofy. Niezależni naukowcy potwierdzają, że wykonanie takiej góry jest możliwe; – Nierzetelnie przeprowadzone sekcje zwłok nie pozwalają stwierdzić jednoznacznie, że ofiary utonęły lub zmarły w wyniku hipotermii. – Pominięto zeznania świadków, twierdzących, że żyjące jeszcze ofiary dobijali harpunami wielorybnicy. Wobec wyżej wymienionych wątpliwości należy stwierdzić, że katastrofa ta była niczym innym, jak tylko dobrze ukartowanym zamachem. Należy przypomnieć, że wpływy z filmu inspirowanego „katastrofą” wyniosły prawie 2 mld dol., zasilając budżet syjonistycznej organizacji, jaką niewątpliwie jest Hollywood. Nasuwające się dalej wnioski są już tylko oczywistą oczywistością. Sam „Titanic” zatonął, ale prawda zatopić się nie dała. Czytelnik
Kulisy odpisów Chcę wyrazić zdanie swoje i kilku znajomych w sprawie proponowanych odpisów od podatku dla kościołów i partii politycznych. Odpis ten, nie większy jak 1 proc. (z możliwością jego podziału na wiele celów), winien być tylko prawem, a nie obowiązkiem obywatela. Obywatel ma mieć prawo nikomu nic nie odpisywać, tylko cały podatek przekazać państwu – tak jest teraz z uwzględnieniem organizacji pożytku publicznego. Jeśli byłby taki podatek, to należałoby zlikwidować
19
dotychczasowe wszystkie inne źródła finansowania kościołów (w praktyce tylko Krk) oraz partii politycznych, tak jak to proponuje RP. Sprzeciw innych partii wobec takiego rozwiązania i uzasadnianie go różnymi wymysłami niemającymi żadnego sensu to tylko dowody strachu tych partii przed realną weryfikacją ich poparcia i sensu istnienia. Krk gwarantuje sobie w PO wyrównanie, a nawet żąda wyższej kwoty, niż miał dotychczas z Funduszu Kościelnego. Takie rozwiązanie problemu będzie zwiększało stopień pasożytnictwa Kościoła. Aleksander Kosior
„Palikotowi pod rozwagę” W pełni podzielam poglądy i obawy wyrażone w Pana felietonie: „Palikotom pod rozwagę” („FiM” 15/2012). Jeżeli Ruch Palikota zagłosuje za reformą emerytalną Tuska lub wstrzyma się od głosu, to moim zdaniem popełni kardynalny błąd polityczny. Uważam, że taka decyzja będzie świadectwem braku perspektywicznego spojrzenia samego Palikota i jego Ruchu na zdobycie szerszego poparcia wśród przyszłych wyborców. Jestem zniesmaczony tymi umizgami Palikota do Tuska, który społeczeństwu przygotował w pośpiechu któryś z rzędu bubel prawny. Nie jest to żadna sprawiedliwa reforma emerytalna. Nie ma w niej jednolitych zasad przechodzenia na emeryturę. Będą nadal emerytury rolnicze i mundurowe niczym nieuzasadnione. Jest jeszcze czas na wycofanie z tego samobójczego zamiaru przez Ruch Palikota. Jeżeli to nie nastąpi, Tusk będzie triumfował kosztem Ruchu Palikota. Polityk, który aspiruje do wygrania przyszłych wyborów i stanowiska premiera rządu, nie powinien popełniać takiego błędu, bo jego aspiracje nigdy się nie spełnią. Zygfryd z Grudziądza
20
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
FILMOWE NIEWYPAŁY
Wielkie klapy! Chcieli zrobić arcydzieło, a wyszło jak zwykle. Grube miliony i najlepsi aktorzy wcale nie oznaczają, że film odniesie sukces… Ciężko w przypadku klapy posądzać twórców o to, że celowo działali na szkodę obrazu. Jest to raczej przejaw ignorancji, kiedy ekipa powiela złe wzorce i w efekcie uczy się na błędach, ale – niestety – na swoich własnych, a nie cudzych.
Tym razem jednak „bystrzy” twórcy filmu już na starcie przeczuli, że scenariusz nie powali widzów na kolana. Próbując ratować to, co zaczęli,
Ponadto fakt, że dany film – zamiast zarobić – stracił, wcale nie musi oznaczać, że całkowicie poniósł klęskę. Fundusz „Obywatela Kane’a” (1941 r.) planowano na 500 tys. dol., a przekroczono o 200 tys. Sale kinowe świeciły pustkami, a mimo to
Po pierwsze – szastano kasą na lewo i prawo, budując drogie dekoracje, chociaż nikt tak naprawdę nie wiedział, czy zostaną w ogóle wykorzystane. Po drugie – zapotrzebowanie
fabuły już tak. O ile „Chłopaki nie płaczą” i „Poranek Kojota” Olafa Lubaszenki są do przełknięcia, o tyle jego „Operacja koza” (1999 r.) już nie. Fabuła filmu opiera się na przypadkowej zamianie osobowości głównych bohaterów – naukowca (Lubaszenko) i agentki KGB (Ewa Gawryluk). No po prostu ubaw po pachy.
Scenariusz do kosza To, na czym film wykłada się najczęściej, to kiepska treść. Weźmy na przykład „Kaczora Howarda” (1986 r.) – prawdziwy antyhit. Jak mogło komuś przyjść do głowy, że opowieść o wielkim gadającym kaczorze z obcej planety, który przypadkiem trafia na Ziemię i musi tę Ziemię ochronić przed inwazją złych obcych, w ogóle może się spodobać! No może w środowisku PiS... A jednak. Producenci wydali 2 miliony dolarów na sam kostium dla tytułowej kaczki, a obraz przyniósł straty sięgające 22 mln dolarów. Minęło paręnaście lat od premiery „Kaczora Howarda” i Amerykanie nakręcili film „Pluto Nash” (2002 r.), oparty na scenariuszu, który przeleżał 20 lat. A wystarczyło tylko wyrzucić go do kosza. No bo kto się uśmieje (w założeniu obraz miał być komedią), kiedy – uwaga – ochroniarz robot walczy z lokalną mafią na… Księżycu. Nie pomógł nawet Eddie Murphy w roli głównej. Film zarobił jedynie 5 mln dol., a budżet wyniósł 100 mln! Kiepski scenariusz „zmógł” także „Romanssidło” (2001 r.), nudną komedyjkę, która miała być filmem na miarę perełek Woody’ego Allena.
Niestety, z ekranu wieje nudą już od pierwszych scen, bo i historia jest megabanalna. Oto Porter Stoddard, znany nowojorski architekt, uświadamia sobie nagle, że jego dostatnie i szczęśliwe życie wcale nie jest takie różowe. Odkrywa, że tak naprawdę nie jest potrzebny ani żonie, ani prawie dorosłym dzieciom. W tym samym czasie Mona, przyjaciółka Stoddarda z dzieciństwa, odkrywa, że jej mąż Griffin ma romans. Mona i Porter stają się sobie niebezpiecznie bliscy...
dokonali tak drogich przeróbek, że koszt produkcji wyniósł 90 mln dol., a przychód… niecałe 7 mln! Warren Beatty, który gra w obrazie główną rolę, stworzył niebywale nudną postać, udowadniając tym samym, że 25 lat po premierze „Szamponu”, którym uwiódł publiczność, wciąż nie jest gotowy na film o seksie…
„Obywatel Kane” uważany jest za jeden z najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek powstały…
Nietrafieni aktorzy O tym, że Indiana Jones może być tylko jeden, przekonali się twórcy „Sahary” (2005 r.), lekkiego filmu traktującego o śledztwie w sprawie
na kino o przygodach korsarzy zaczęło się dopiero od cyklu „Piraci z Karaibów” (2003–2011) z Johnem Deppem w roli kapitana Sparrowa. Z doborem odpowiedniego aktora do roli superbohatera nie trafili też twórcy „Kopalni króla Salomona” (1985 r.). Niestety, nieco lalusiowaty Richard Chamberlain nijak nie pasuje do roli awanturnika i łowcy przygód, mimo że
Fani „S@motności w sieci”, literackiego hitu Janusza L. Wiśniewskiego, z radością przyjęli wieść o jego ekranizacji. Niestety, tu entuzjazm się skończył, bo próba przeniesienia powieści na ekran wyszła jak zupa z baru mlecznego, czyli cienko. Mimo że odtwórcy głównych ról (Magdalena Cielecka i Andrzej Chyra) byli wówczas parą, na ekranie w ogóle nie czuć było tej chemii… Jedyne, co można zapamiętać z tej ekranizacji,
Bajońskie sumy „Wodny świat” (1995 r.) Kevina Costnera stanowił na owe czasy najdroższy film w historii kina. Niestety, Costnerowska (facet nie tylko wcielił się w główną postać, ale był też reżyserem filmu) wizja życia na Ziemi całkowicie zalanej wodą nie przekonała odbiorców do oglądania aktora oddychającego skrzelami. Na szczęście film tylko na początku okazał się megaklapą. Owszem, w Stanach film zarobił jakieś 80 mln dol., podczas gdy wydano na niego 175 mln, ale już wpływy z dystrybucji na świecie wyniosły
ok. 250 mln dol. Zarabia do dziś w telewizjach, bo jest naprawdę dobry. Podobnie było z megaprodukcją „Kleopatra” (1963 r.). Biorąc pod uwagę inflację, to drugi po trzeciej części „Piratów z Karaibów” najdroższy film wszech czasów. Obraz zwykło się nazywać największą finansową porażką światowego kina, mimo że po latach wpływy z jego dystrybucji przekroczyły budżet całej produkcji.
zarazy dziesiątkującej Egipt. Matthew McConaughey, który gra główną rolę męską, nie udźwignął jednak mitu bohatera granego przez Harrisona Forda, mimo że na produkcję wydano 160 mln dolarów. Obraz zarobił jedynie 1/3 tej kwoty. Podobnie było z Giną Davis, z której reżyser „Wyspy piratów” (1995 r.), notabene
osobisty mąż aktorki, próbował zrobić gwiazdę filmów przygodowych, wyciągając ją tym samym z szufladki bohaterek głupawych komedyjek. Niestety, publika się nie nabrała i swoją dezaprobatę wyraziła pustkami w kinach. Na usprawiedliwienie Davis trzeba dodać, że klapę filmu spowodowały jeszcze dwa czynniki.
z Sharon Stone na ramieniu biegał całkiem żwawo. Nie wystarczyło. Film zarobił jedynie pół miliona dolarów, a wydano na niego 12 mln!
Porażki made in Poland A jak wyglądają kinowe gnioty na naszym rodzimym podwórku? Biorąc pod uwagę filmografię czasów Polski Ludowej, trudno będzie wyłowić największą klapę tamtego okresu, bo frekwencję w kinach skutecznie zawyżały wycieczki szkolne. Nie dowiemy się więc, ilu towarzyszy obywateli obejrzało agitkę „Do krwi ostatniej” (1978 r.) albo legendarną masakrę „Lenin w Polsce” (1966 r.). Po roku 1989 zrobiło się już dużo jaśniej. To znaczy chwilami czarniej… I tak „Wiedźmin” (2001 r.) kosztował 20 mln zł, a nie zarobił nawet połowy tego. Jeszcze gorzej poszło obrazowi „Chopin – pragnienie miłości”, który przy funduszu także 20 mln zł zarobił ledwie 5 mln. Powstało też mnóstwo filmów, których budżet może i nie był zaskakująco wysoki, ale beznadziejność
to perypetie ekipy filmowej, która kręcąc zdjęcia w Nowym Orleanie, udawała turystów, żeby nie płacić miastu należnych opłat… Twórca filmów „Gulczas, a jak myślisz?” i „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja” myślał natomiast, że wystarczy do grania zaangażować bohaterów „Big Brothera” i sukces murowany. Aktorzy do bani, scenariusz również – wyszła megaszmira. I aż dziw bierze, że reżyserem obu filmów był Gruza. Wstyd, Panie Jerzy, po prostu. Znacznie gorzej jest jednak, kiedy twórcami filmu kieruje chora ambicja. I tak jeszcze całkiem „ciepły” „Kac Wawa” miał być polską odpowiedzią na amerykański „Kac Vegas”. Twórcy marnej komedyjki pewnie wyszli z założenia, że pokażą cieniasom zza oceanu, jak się bawią polskie chłopaki. Komediową szmirą w podobnym stylu okazał się „Wyjazd integracyjny” z Janem Fryczem i Kasią Figurą. Niestety, poziom uchlanych facetów bywa równie żenujący za Wielką Wodą, jak i na naszym rodzimym podwórku. I oby ten żenujący poziom już nigdy nie przeniósł się na żaden film, czego Państwu i sobie życzę. PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Przyjście w chwale Jeden z Czytelników pisze: Proszę o wyjaśnienie sprawy związanej z przemienieniem Jezusa i spotkaniem z Mojżeszem i Eliaszem (Mt 17. 1–8). Nie rozumiem bowiem, jak oni mogli ukazać się Jezusowi i jego uczniom, skoro byli martwi? Poza tym jak zinterpretować następujący tekst: „I wtedy ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24. 30)? Co to będzie za znak? O jaki znak tu chodzi? Rozpocznijmy od wydarzenia na Górze Przemienienia – od przypomnienia, że poza Ewangelią Mateusza o zdarzeniu tym mówią również Ewangelie Marka i Łukasza (Mk 9. 2–8; Łk 9. 28–36). Z Ewangelii Mateusza i Marka dowiadujemy się, że „po sześciu dniach” (Mt 17. 1) od uznania Jezusa za Chrystusa (Mt 16. 16) wziął On z sobą trzech uczniów: Piotra, Jakuba i Jana na górę, aby się modlić. „Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale [wszelkie pogrubienia moje – B.P.] i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie” (Łk 9. 29–31, Biblia Tysiąclecia). Sam opis zdaje się wskazywać na to, że mamy tu do czynienia z wydarzeniem realnym. Wydarzenie to zostało bowiem powiązane zarówno z miejscem, czasem i znaczeniem, czyli potwierdzeniem mesjańskiego posłannictwa Chrystusa. Poza tym warto zauważyć, że uczniowie nie tylko widzieli przemienienie Jezusa oraz Mojżesza i Eliasza „w chwale”, tak że chcieli im nawet postawić trzy namioty, ale byli też świadomi obecności samego Boga, szczególnie wtedy, gdy „powstał obłok, który ich zacienił, a z obłoku rozległ się głos: »Ten jest Syn mój umiłowany, jego słuchajcie«” (Mk 9. 7). Za realnością spotkania z Mojżeszem i Eliaszem zdaje się również przemawiać okoliczność, że mężowie ci rozmawiali z Jezusem o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Poza tym wydarzenie to wywarło tak ogromne wrażenie na uczniach Jezusa, że „upadli na twarz swoją i zatrwożyli się bardzo” (Mt 17. 6). Z opisów tych wynika zatem, że apostołowie doświadczyli czegoś tak namacalnego, że apostoł Piotr nie omieszkał dać temu wyraz również w jednym ze swoich listów, w którym czytamy: „Gdyż oznajmiliśmy wam moc i powtórne przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, nie opierając się na zręcznie zmyślonych baśniach, lecz jako naoczni świadkowie jego wielkości.
Wziął On bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki go doszedł głos od Majestatu chwały: »Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem«. A my, będąc z nim na świętej górze, usłyszeliśmy ten głos, który pochodził z nieba” (2 P 1. 16–18). Jak jednak Mojżesz i Eliasz mogli pojawić się na Górze Przemienienia, skoro umarli? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, przede wszystkim należy zauważyć, że wszelkie próby naturalnego wytłumaczenia zdarzenia na Górze Przemienienia z góry skazane są na niepowodzenie. Można je zatem rozpatrywać tylko na płaszczyźnie wiary. W co zatem wierzyli sami ewangeliści? Ewangeliści podzielali tradycyjny żydowski pogląd, że Mojżesz i Eliasz zostali zabrani do nieba. Żydzi wierzyli bowiem – zgodnie z Drugą Księgą Królewską (2. 12) oraz tradycją pozabiblijną – że Eliasz nigdy nie umarł. Jeśli chodzi o Mojżesza, uważali natomiast, że chociaż umarł i został pogrzebany przez samego Boga (Pwt 34. 5–6), to jednak został wzbudzony z martwych. Wspomina o tym m.in. apokryficzna księga „Wniebowstąpienie Mojżesza”, na którą w swoim liście powoływał się Juda, pisząc, jak to archanioł Michał wiódł spór z diabłem o ciało Mojżesza (w. 9). Próbując zinterpretować ewangeliczny opis wydarzenia na Górze Przemienienia, należy zatem przede wszystkim uwzględnić ówczesne przekonania Żydów. Ważne jest nie to, co my sądzimy o owym zdarzeniu – nawet jeśli uważamy je wyłącznie za wizję – ale to, w co wierzyli sami ewangeliści oraz co widzieli i słyszeli apostołowie: Piotr, Jakub i Jan. Im to bowiem dane było oglądać w „chwale” Jezusa, Mojżesza i Eliasza oraz słyszeć głos z obłoku, który skierowany był bezpośrednio do nich. Poza tym jeśli chodzi o Mojżesza i Eliasza, to w kręgach ewangelicznych chrześcijan najczęściej przedstawia się ich jako reprezentantów dwóch grup odkupionych. Eliasz, który został zabrany do nieba (2 Krl 2. 11–12), reprezentuje tych, którzy pozostaną przy życiu aż
do powtórnego przyjścia Chrystusa. Mojżesz natomiast reprezentuje umarłych, którzy zostaną wzbudzeni z martwych podczas paruzji. Apostoł Paweł ujął to tak: „Nie wszyscy zaśniemy, ale wszyscy będziemy przemienieni w jednej chwili, w oka mgnieniu, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako nieskażeni, a my zostaniemy przemienieni” (1 Kor 15. 51–52, por 1 Tes 4. 15–17). Zgodnie zatem z Pismem Świętym celem powtórnego przyjścia Chrystusa jest przede wszystkim przezwyciężenie śmierci cielesnej, czyli zmartwychwstanie.
natężeniem i na taką skalę, jak to ma mieć miejsce tuż przed Jego powrotem, o czym – poza Mateuszem – mówią także pozostali autorzy pism Nowego Testamentu. Chodzi tu o znaki następujące… O charakterze religijnym – z jednej strony zwiedzenia, odstępstwo, niewiara (Mt 24. 4–5, 11, 23–24; Dz 20. 29–30; 2 Te 2. 3–4; 1 Tm 4. 1–4), z drugiej – „głoszenie ewangelii o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom” (Mt 24. 14). W życiu politycznym – z jednej strony rozruchy, bunty i konflikty wewnętrzne oraz o charakterze międzynarodowym (Mt 24. 6–7), z drugiej strony dążenia pokojowe (1 Tes 5. 1–3), powstanie państwa Izrael (Iz 43. 5–6; Łk 21. 24; Rz 11. 25) i integracja państw europejskich (Dn 2. 43). W życiu społecznym – wzrost bezprawia oraz konsumpcyjny i hedonistyczny styl życia (Mt 24. 12, 37–38; 2 Tm 3. 1–5; Jk 5. 1–5).
Giovanni Bellini – „Przemienienie Chrystusa”
Biblia nie podaje dokładnego terminu tego wydarzenia, chociaż sami apostołowie pytali Jezusa: „Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata?” (Mt 24. 3). Jak jednak zinterpretować słowa: „I wtedy ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy biadać będą wszystkie plemiona ziemi, i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach nieba z wielką mocą i chwałą” (Mt 24. 30)? O jaki znak tu chodzi? Po czym naśladowcy Chrystusa mogą poznać, że paruzja Chrystusa jest blisko: czy po tajemniczym znaku na niebie, czy też po znakach na ziemi? Oczywiście, że po określonych znakach, czyli konkretnych wydarzeniach w tym świecie. Jezus nie podał jakiegoś jednego szczególnego znaku, który zapowiadałby „koniec świata”. Mówił o wielu innych znakach, zjawiskach i wydarzeniach, które co prawda występowały również wcześniej, lecz nigdy z takim
W świecie naturalnym – gwałtowne zmiany w przyrodzie spowodowane ciągłym niszczeniem środowiska naturalnego, co wywołuje „na ziemi lęk bezradnych narodów” (Łk 21. 25, 11; Mt 24. 7–8). Nowy Testament wymienia więc wiele symptomatycznych znaków poprzedzających chwalebne przyjście Chrystusa, nie ustala jednak jakiegoś terminu tego wydarzenia. I takiego znaczenia nie zawiera również „znak Syna Człowieczego”. Co w takim razie znak ten oznacza? Trudno o jakieś jedyne możliwe wytłumaczenie. Jedni uważają bowiem, że znakiem tym będzie sam krzyż, który pojawi się na niebie. W „Dzienniczku Faustyny” czytamy: „Nim nadejdzie dzień sprawiedliwy, będzie dany ludziom znak na niebie. Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak Krzyża na niebie, a z otworów, gdzie były ręce i nogi przebite
21
Zbawiciela, będą wychodziły wielkie światła, które jakiś czas będą oświecać ziemię. Będzie to na krótki czas przed dniem ostatecznym” (za: http://www.ostrzezenie.yoyo.pl). Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że – według Biblii – nic nie wskazuje na to, aby taki znak miał się ukazać na niebie. Inni z kolei twierdzą, że to samo pojawienie się Chrystusa „na obłokach nieba z wielką mocą i chwałą” (Mt 24. 30) będzie owym znakiem – znakiem Jego ostatecznego triumfu i władzy. Według Biblii hebrajskiej (Stary Testament) przybycie „z obłokami” lub „na obłokach” – szczególnie w wymiarze eschatologicznym – oznacza manifestację mocy Bożej oraz przyjście Boga jako sędziego (por. Sof 1. 14–15; Nah 1. 3). Obraz zaś „Syna Człowieczego” przychodzącego na „obłokach niebieskich” zaczerpnięty jest właśnie ze Starego Testamentu, z Księgi Daniela (7. 13). To w niej mówi się, że tajemniczy Syn Człowieczy otrzymał „władzę i chwałę, i królestwo, aby mu służyły wszystkie ludy, narody i języki. Jego władza – władzą wieczną, niezmienną, jego królestwo – niezniszczalne” (Dn 7. 14). Warto zauważyć, że wszystkie owe przywileje „Syn Człowieczy” otrzymuje tutaj od samego Boga (7. 13). A to znaczy, że „Syn Człowieczy” w dalszym ciągu podlega władzy Najwyższego – mimo otrzymania boskich prerogatyw. Kontekst wskazuje zatem, że jak Bóg pozbawia władzy ziemskich królów, tak też tylko On może przekazać ją „Synowi Człowieczemu”, który w całej pełni zatryumfuje podczas swego chwalebnego powrotu. Tekst z księgi Daniela zdaje się więc potwierdzać powyższą interpretację, tym bardziej że poza Mateuszem ani Marek, ani Łukasz nie wspominają o „znaku Syna Człowieczego”, a mówią po prostu: „I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i z wielką chwałą” (Łk 21. 27; Mk 13. 26). O pojawieniu się „w chwale Ojca swego” (Mt 16. 27) Jezus wspomniał również podczas przesłuchiwania go przez Radę Najwyższą. Powiedział: „Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego na prawicy Mocy Bożej i przychodzącego na obłokach nieba” (Mt 26. 64). Jezus przedstawiał więc siebie jako tego, któremu przekazano królestwo (Mt 16. 28) i „dano władzę sądzenia, bo jest Synem Człowieczym” (J 5. 27). W podsumowaniu można zatem – zgodnie z tym, co głoszą ewangeliści – stwierdzić, że po swoim ziemskim życiu Chrystus „przyjdzie w chwale swojej i Ojca, i aniołów świętych” (Łk 9. 26) i „wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach z wielką mocą i chwałą” (Mk 13. 26). Wszystkie powyżej przytoczone teksty zdają się więc wskazywać, że to chwała będzie tym znakiem oraz ostatecznym dowodem potwierdzającym mesjańską godność Jezusa. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (84)
Napaści na Romów Romowie są mniejszością najmniej tolerowaną. Zwykle stawali się obiektem agresji zastępczej, czyli kozłem ofiarnym. Cyganie/Romowie, w odróżnieniu od Żydów, mimo okupacyjnej martyrologii nie byli traktowani w powojennej Polsce w kategorii ofiar, którym należy się współczucie. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w paternalistycznym postępowaniu władz państwowych. W socjalizmie nie było już miejsca dla wędrownych Cyganów. Z uwagi na dużą ingerencję władz w tradycję i kulturę społeczności, Cyganie długo bronili się przed nakazem zmiany tradycyjnego stylu życia, jednak restryktywna polityka sprawiła, że z końcem lat 70. wszyscy Cyganie wędrowni zostali osiedleni. Wędrowne tabory zniknęły z polskiego krajobrazu. Osiedlenie Romów przyniosło wiele problemów społecznych. Znamienne, że najczęściej akty wrogości wobec nich miały miejsce w okresach przełomów politycznych, związanej z nimi radykalizacji nastrojów społecznych i wzrostu frustracji w społeczeństwie. Ernest Gellner, brytyjski socjolog i antropolog społeczny, uważa, że grupy o silnie zaznaczającej się odrębności etnicznej i kulturowej zazwyczaj pełnią rolę grup pośredniczących w społeczeństwie większościowym, a jedną z tych ról jest rola „kozła ofiarnego” (E. Gellner, „Narody i nacjonalizm”). W okresie wzmożonych trudności gospodarczych,
O
w czasie napięć społecznych i zachwiania się porządku prawnego sfrustrowane masy stają się mniej tolerancyjne wobec „obcych” i szukają zastępczego obiektu dla skumulowania własnej agresji. Ciężkie warunki ekonomiczne, bezrobocie i poczucie bezradności sprawiają, że społeczeństwa potrzebują „kozła ofiarnego”. Takie postrzeganie społeczności cygańskiej doprowadziło w 1976 r. do zajść w Łukowie i Kłodawie. Podczas obu tych wydarzeń członkowie społeczności romskiej zostali pobici, a ich mienie zniszczono. Mienie – dodajmy – wykraczające poza możliwości tamtejszych Polaków. W 1981 r. miały miejsce następne wybuchy zbiorowej agresji wobec Cyganów, i te zyskały nawet mało chwalebną sławę tzw. pogromów. Pierwszy z nich nastąpił w dniach 9–10 września w Koninie, gdzie mieszkało 70 Cyganów, a drugi – 21–22 października w Oświęcimiu, gdzie zameldowanych było 137 przedstawicieli tej grupy etnicznej. Mechanizm wybuchu obu był podobny. Niewielki zatarg doprowadził do mobilizacji tłumów, które ruszyły na Cyganów. W zajściach w Koninie brało udział około tysiąca osób. Tłum nawoływał do rozprawy z Cyganami „raz na zawsze”, do „spalenia, wygnania, wyduszenia tych gnid”.
głoszono właśnie raport o sta nie wiary w wybranych krajach o chrześcijańskiej na ogół tra dycji. Pokazuje on stopniowe obumie ranie religijności, co niektórzy katolicy uznali za… dobrą nowinę. Sytuacja środowisk religijnych, a zwłaszcza samoocena jej stanu i perspektyw na przyszłość, musi być bardzo zła, skoro raport opracowany przez Uniwersytet Chicagowski, pokazujący powolne zamieranie wiary, niektórzy pobożni ludzie uznali za wspaniałą wieść. W ostatnich 20 latach tylko w 3 na 30 badanych krajów przybyło ludzi wierzących, a Grzegorz Jasiński z RMF uważa, że „katole trzymają się mocno”. Tymczasem jedynym kulturowo katolickim krajem, w którym wierzących przybyło, jest Słowenia – kraj mający tyle ludności co Warszawa razem z częścią przedmieść… Słowem kluczowym w tej radosnej ocenie rzeczywistości smutnej dla katolików jest czasownik „trzymają się”. Innymi słowy – są w głębokiej defensywie, ale jeszcze nie skapitulowali. I to akurat jest prawda. Tyle tylko, że badania raportu pokazują też tendencje, które zapowiadają potężny kryzys religii w przeszłości. Zatem już teraz bardzo kiepsko jest niemal wszędzie, ale będzie
Podpalono samochody cygańskie, a domy, z których Cyganie uciekli, obrzucono kamieniami. W Koninie tłum reagował spontanicznie, natomiast w Oświęcimiu, miejscu tak symbolicznym, z tłumu wyłoniono Komitet na rzecz wypędzenia Cyganów, który wezwał władze do wydania im zatrzymanego Roma, grożąc szturmem na urzędy publiczne. Cyganie wyrazili wówczas gotowość emigracji, na co władze skwapliwie przystały, pozbywając się problemu. W efekcie niemal cała społeczność cygańska z Oświęcimia wyemigrowała: ze 137 osób pozostało jedynie 19. Wyjechali w większości do Szwecji (inni do RFN), gdzie otrzymali status uchodźców. Cyganie ci otrzymali tzw. wilcze bilety i zostali pozbawieni polskiego obywatelstwa. Dekadę po zajściach w Koninie i Oświęcimiu doszło do konfliktu w Mławie. Żyło tam około 300 Cyganów (70 rodzin), przy czym większość z nich mieszkała w barakach, nieliczni zaś – w tzw. belwederach, willach cygańskich zbudowanych w latach 80. i 90. Napięcia, jakie istniały między obu społecznościami, wiązały się z bogactwem niektórych Cyganów i ich rażącym stylem życia. Ponieważ powszechne było przekonanie o złodziejstwie Cyganów (polscy bogaci Cyganie jeśli nawet kradną, to raczej za granicą, i nie są to bynajmniej kury czy kaczki…), a jednocześnie o bezsilności władz, tłum około 200 osób postanowił „wziąć sprawy w swoje ręce”.
znacznie gorzej. Skąd to wiadomo? Z zestawienia światopoglądu osób starszych i młodych. Wszędzie tendencja jest taka sama: osoby powyżej 68 roku życia są bardziej pobożne, zaś młode, mające poniżej 27 – znacznie mniej. Oczywiście proporcje są bardzo różne
Impulsem do zamieszek był wypadek samochodowy 23 czerwca 1991 r., spowodowany przez 17-letniego Roma. Ofiarami byli 17-letnia dziewczyna i 21-letni żołnierz, który zmarł w wyniku doznanych obrażeń. Społeczność romska przez dwa dni ukrywała sprawcę wypadku, jednak w wyniku pertraktacji policji z wójtem cygańskim sprawca został zatrzymany. W ciągu dwóch dni zamieszek tłum zniszczył całkowicie 17 domów cygańskich, 4 domy częściowo, a także 7 mieszkań. Ofiar w ludziach nie było tylko dlatego, że większość Romów uciekła z miasta. Komisja rządowa oszacowała straty ludności romskiej na 4,8 mld zł. 17 osób skazano na kary pozbawienia wolności oraz grzywny i nawiązki. Romowie stanowią jedną z najliczniejszych mniejszości etnicznych współczesnej Europy (od 6 do 12 mln osób). W wielu krajach, w tym w Polsce, postrzegani są jako grupa, która odrzuca normy i wartości reszty społeczeństwa, co jest prawdą – na przykład nie zawierają cywilnych czy kościelnych ślubów, nie wszyscy chodzą do polskich szkół. Romowie są bez wątpienia najbardziej bezbronną i jednocześnie niechcianą europejską
odsetek bardzo wierzących młodych jest niemal 40 procent niższy niż starszych i wynosi 48 proc. Dodajmy w tym miejscu, że w tych badaniach Polska wypada bardzo wyjątkowo, jako jeden z najbardziej religijnych krajów – zaraz za Filipinami.
ŻYCIE PO RELIGII
Nędza zwana sukcesem w zależności od kraju, ale wszędzie pomiędzy pokoleniami widać drastyczną różnicę, która bardzo źle rokuje Kościołom na przyszłość. Oto kilka przykładów: we Francji jest ponad trzy razy mniej młodych określających się jako „bardzo wierzący”, w Austrii natomiast – aż czterokrotnie mniej. Co ciekawe, zarówno w od dawna zlaicyzowanej Francji, jak i do niedawna katolickiej Austrii odsetek takiej mocno wierzącej młodzieży jest identyczny i wynosi zaledwie 8 procent. Nie jest też wcale oczywiste, że te 8 procent wierzy w chrześcijańskiego Boga ani tym bardziej że będzie chodzić do jakiegokolwiek kościoła. Nawet w katolickiej Polsce
Można powiedzieć, że Polska jest nadal bardzo pobożna, oczywiście, ale gwałtowny spadek pobożnych deklaracji w tzw. pokoleniu JPII znaczy tyle, że za 20–30 lat będziemy żyli w kompletnie innym kraju niż obecnie, nawet jeśli nadal będzie to kraj dużo bardziej pobożny niż Francja czy Niemcy. Ta różnica wobec dnia dzisiejszego sprawi, że będą inne proporcje w parlamencie, a prawo będzie się siłą rzeczy laicyzowało. Poza Słowenią, zresztą bardzo laicką, warto przyjrzeć się dwóm pozostałym krajom, w których przybyło ostatnio ludzi wierzących. Są to Rosja i Izrael. Ta pierwsza wyszła z potężnej traumy poradzieckiej i była obiektem
mniejszością, a ich los nie ma dziś prawie nic wspólnego z romantycznym mitem wędrującego Cygana. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że Romowie nie posiadają swojego ojczystego kraju, nie mają własnego terytorium etnicznego (chyba że za takowe uznać Indie) i języka (ten z kolei jest zróżnicowany dialektycznie); nadto mają zróżnicowaną historię i kulturę; ich liczne klany są ze sobą często skłócone. Próby siłowego rozwiązania problemu romskiego poprzez czystki etniczne, likwidację obozowisk romskich i wydalanie Romów z granic państwa, jak to ma miejsce we Francji, przypominają niestety metody, których używali naziści. Coraz głośniej mówi się o fiasku takiej polityki oraz o konieczności otwarcia dla Romów rynku pracy, prawa do legalnego pobytu, ochrony socjalnej i umożliwienia dzieciom nauki w szkołach. W Polsce pod tym względem Romowie mają lepiej. Nie zmienia to faktu, że większość Cyganów pozostaje bez stałego źródła dochodu – zajmuje się muzykowaniem, wróżeniem, a nawet żebractwem – i mieszka w zaniedbanym budownictwie komunalnym bądź we własnych osiedlach, często bez bieżącej wody i kanalizacji. W poprzednich dziesięcioleciach podejmowano usilne działania zmierzające do integracji społeczności romskiej ze społeczeństwem polskim – próbowano zmusić ich do podjęcia stałej pracy, regularnej nauki w szkołach i rezygnacji z koczowniczego stylu życia. Niestety, dotąd udało się zrealizować tylko to ostatnie przedsięwzięcie. ARTUR CECUŁA
gigantycznej akcji misyjnej rozmaitych wyznań i religii, a także demograficznej ekspansji islamu. W Izraelu wzrost pobożności odbywa się głównie drogą promowania skrajnej formy wielodzietności wśród części muzułmanów i przede wszystkim różnych ortodoksyjnych sekt żydowskich. Oczywiście ludzie religijni mogą się z tych sukcesów cieszyć, ale ja z moralnego punktu widzenia nie widzę w tym nic godnego szacunku – ani w wykorzystywaniu zagubionych i biednych ludzi w Rosji, ani w obłędzie bezmyślnej wielodzietności. Warto także przypomnieć, że kryzys religii w krajach chrześcijańskich jest tym bardziej znaczący, że zarówno Kościół katolicki, jak i konserwatywne odłamy protestantyzmu zorganizowały olbrzymie, kosztujące miliardy dolarów akcje misyjne w związku z rokiem 2000 – okrągłą rocznicą narodzin Chrystusa. Jan Paweł II zorganizował tzw. Nową Ewangelizację, Kościoły protestanckie wysłały tysiące misjonarzy. W Europie to wszystko skończyło się fiaskiem i nawet w USA rośnie liczba ludzi niereligijnych. Wobec tego mówienie o jakichś optymistycznych dla religii raportach jest nieporozumieniem. Wiara się cofa do religijnych gett, a jej perspektywy w młodym pokoleniu są fatalne. MAREK KRAK
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
W
okresie pontyfikatu Piusa IV we Francji wybuchły wieloletnie wojny religijne pomiędzy katolikami i hugenotami (1562–1598). 23 kwietnia 1562 roku papież Pius IV wydał brewe, wychwalające cnoty „gorliwego obrońcy wiary katolickiej”, brutalnego marszałka Blaise’a de Montluc, który od maja rozpoczął pogrom hugenotów z Tuluzy. W „Traktacie o tolerancji” Voltaire opisał huczne dziękczynienie, jakie przygotował Kościół w Tuluzie dla uczczenia dwusetnej rocznicy pogromu. Dopiero jednak Michele Ghislieri jako papież Pius V (1566–1572)
nie katolicyzm cyniczny, lecz katolicyzm zaangażowany i głęboki. Fanatyzm religijny, czyli motywowana religijnie nienawiść do ludzi i świata. Takim był właśnie św. Pius V. Michele Ghislieri (ur. 1504 r.) korzenie miał bez mała ewangeliczne. W młodości był bowiem pasterzem, który po wstąpieniu do zakonu dominikanów zrobił wielką karierę kościelną jako łowca heretyków. Szybko powierzono mu urząd inkwizytora w Como i Bergamo. Jego fanatyzm stał się głośny. Niejednokrotnie w tym okresie ludność obrzucała go kamieniami albo czyhała na jego życie. Ale takie talenty
OKIEM SCEPTYKA z włoskim humanistą Pietrem Carnesecchim, którego nieortodoksyjność dotąd jakoś uchodziła mu na sucho, a to za sprawą wysokiej pozycji społecznej. Teraz wielki myśliciel spędził rok w lochach inkwizycji, po czym spłonął na stosie. W tym samym czasie papież podjął osobistą interwencję u ambasadora Wenecji o ekstradycję innego znamienitego „przestępcy religijnego” – Guida Gianettiego, wykładowcy z Padwy. W Rzymie został on skazany na dożywocie i umarł niedługo później w lochach. O fundamentalizmie ówczesnej inkwizycji świadczy najlepiej skazanie samego Bartolomé Carranzy, arcybiskupa
procesje dziękczynne w Rzymie. W uznaniu zasług Alby dla tępienia protestantów papież wysłał księciu poświęcony kapelusz i miecz. Poza rozwijaniem inkwizycji Pius V włączył się także we francuskie wojny religijne. W trakcie III konfliktu z hugenotami wysłał królowi Karolowi IX nie tylko pieniądze (papież zezwolił nawet na sprzedaż własności kościelnej na rzecz funduszu wojennego), ale i wojsko. Papieska dywizja liczyła 4,5 tysiąca piechoty i 500 kawalerii pod dowództwem Sforzy (1520–1575), hrabiego Santa Fiora. Asystował mu Lorenzo Lenzi, biskup Fermo, jako papieski komisarz,
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (81)
Tyran asceta Po krwawym Pawle IV stery Kościoła przejął Jan Anioł Medyceusz (Pius IV) – ojciec trójki nieślubnych dzieci i jednocześnie nepotysta, który dokończył trydencką „odnowę” katolicyzmu. Swoje rządy rozpoczął od pogromu rodziny swojego poprzednika. Później było tylko ciekawiej. rozświetlił prawdziwym blaskiem epokę religijnych wojen w Europie. Był kolejnym wielkim inkwizytorem, który objął papiestwo. A przy tym na tyle skutecznym fanatykiem, że Kościół ogłosił go świętym – jego jedynego spośród wszystkich papieży okresu od XIV do XIX w. W swoich metodach inkwizycyjnych był godnym naśladowcą Pawła IV. Czasami zarzuca się mu, że miał jakoby czerpać przyjemność z gnębienia i torturowania ludzi – jest to jednak nadinterpretacja, bo Pius V był obojętny wobec tego cierpienia. Uważał po prostu, że jest ono niezbędne dla zbawienia i dobra Kościoła, a wobec większości ludzi był nieufny. Nie ruszał go widok najgorszych tortur ani krzyków męczonych. Swoich zbrodni dokonywał z obojętnością psychopaty. Jednak z drugiej strony ogromne wrażenie robiła jego ascetyczna pobożność. Wyrzekł się wszelkich zbytków książąt Kościoła. Kiedy nie prześladował inaczej wierzących, stale się modlił. Nosił habit i włosiennicę. Potępiał niemoralność publiczną w Rzymie tak gorliwie, że ludności wydawało się, iż chce zamienić całe miasto w klasztor. Uważano, że jeszcze nigdy przed nim nie było tak pobożnego papieża. Pius V to klasyczny przykład religijnego fanatyka. Mnóstwo papieży na przestrzeni wieków kompromitowało tron św. Piotra – swoim cynizmem, interesownością, zepsuciem, przewlekłym gwałtem na rozumie i naukami, które głosili lub do których się odwoływali. Zawsze jednak bardziej destruktywny jest
zostały dostrzeżone przez Carla Carafę. Kiedy więc Carafa kilka lat później został papieżem, zapewnił temu psychopatycznemu inkwizytorowi najwyższe godności kościelne, włącznie z kardynalskim kapeluszem oraz tytułem generalnego inkwizytora (1558 r.). Jako inkwizytor Ghislieri był bezlitosny. Zaostrzył prawa i praktykę procesów inkwizycyjnych i osobiście brał w nich udział. Kongregacja Inkwizycji dostała nowy pałac. Nigdy nie łagodził wyroków trybunałów kościelnych; raczej narzekał, że są one zbyt łagodne. Jeśli w jakichś miejscowościach według niego wymierzano za mało kar, winił za to lokalne władze. W efekcie liczba oskarżonych i skazanych znacznie wzrosła. Wydał bullę, która zakazywała lekarzom obsługiwać chorych, którzy nie przedstawili zaświadczenia o spowiedzi z ostatnich trzech dni. Zakonnice, które chciały trzymać psy, mogły mieć jedynie… suki. Inna bulla regulowała kary fizyczne za grzechy bluźnierstwa i naruszenia niedzielnego święta: „Jeśli zdarzy się, że człek prosty nie może zapłacić kary, będzie on za pierwszym razem stał przez cały dzień przed drzwiami kościoła z rękami związanymi na plecach; za drugim razem będzie pędzony w chłoście poprzez miasto; za trzecim razem przedziurawi mu się język i ześle się go na galery”. Inkwizycja rzymska siała postrach nie tylko wśród plebsu. Wkrótce po objęciu papiestwa Ghislieri mógł wreszcie rozprawić się
Toledo, który chlubił się tym, że odgrzebywał i palił zwłoki kacerzy, i był jednym z odrodzicieli katolicyzmu w Anglii za panowania królowej Marii. Ponieważ jednak w pismach arcybiskupa odnaleziono 16 „błędów”, więc na wiele lat trafił do inkwizycyjnych więzień – najpierw hiszpańskich, a potem rzymskich. Ostatecznie uniewinniono go od zarzutu herezji, lecz arcybiskup zmarł tydzień później. Ciężka sytuacja Żydów w Państwie Kościelnym uległa dalszemu pogorszeniu. Papież pozwolił mieszkać w gettach tylko tym, którzy byli niezbędni dla utrzymania handlu, a resztę wygnał. W marcu 1571 r. zinstytucjonalizował indeks ksiąg zakazanych, który dostał własne ministerstwo: Kongregację Indeksu. Setki drukarzy musiało emigrować za granice. Poparciem papieskim cieszyła się działalność księcia Alby, rzeźnika Niderlandów. Kiedy Pius dowiedział się o pogromie wojsk niderlandzkich przez hiszpańskie pod Jemgum (7 tys. poległo, rannych dobijano, a przez kolejne trzy dni Hiszpanie masakrowali mieszkańców wschodniej Fryzji), zarządził
który miał pilnować dyscypliny i morale. Papież przekazał dowódcy instrukcję, aby „nie brał do niewoli ani jednego hugenota: aby zabijał natychmiast każdego, który wpadnie w jego ręce”. Papieska dywizja wzięła udział w obronie Poitiers (poległo 3 tys. hugenotów) oraz w decydującej bitwie pod Moncontour (poległo 5 tys. hugenotów), przechylając szalę zwycięstwa na katolicką stronę. Po zwycięstwie rozpoczęła się rzeź protestanckich jeńców (książę Henryk Walezy zdołał ocalić kilku szlachciców). Sforza zdobył 37 flag, które jako trofea wojenne zawisły później w Bazylice Laterańskiej (do czasu, gdy w 1808 r. Napoleon nakazał ich usunięcie po zdobyciu Rzymu). Dywizja ta jest również uczczona na jednym z reliefów w kościele Santa Maria Maggiore. Kiedy papież dowiedział się o sukcesie, zarządził trzydniowe bicie w dzwony Rzymu i salwy armatnie z Zamku św. Anioła. W kolejnych dniach odbywały się wielkie procesje dziękczynne w całym Rzymie. 20 września 1569 roku „Ojciec Święty” wysłał list gratulacyjny do Karola IX, w którym wzywał
23
do dalszych mordów: ostrzegł króla przed ponownym brnięciem w bezzasadne współczucie lub chwianie się pomiędzy dwoma stronami, ponieważ nic nie jest bardziej okrutne niż współczucie dla niegodziwców i tych, którzy zasługują na śmierć (Papal Secret Archives, za: Pastor). Kiedy wbrew papieskim nawoływaniom król postanowił zawrzeć pokój, papież rozesłał listy protestacyjne, w których grzmiał, że „nie może być harmonii pomiędzy światłością i ciemnością” i przez długi czas starał się storpedować rokowania tego „haniebnego pokoju” (D.S. Chambers: „Popes, Cardinals and War: The Military Church in Renaissance and Early Modern Europe”). W tym samym czasie papież otworzył nowy front: 27 kwietnia 1570 roku wydał bullę nawołującą do obalenia Elżbiety I Tudor, królowej Anglii, która została ekskomunikowana jako heretyczka, „rzekoma królowa Anglii i służebnica nieprawości”. Bulla jawnie wzywała do zamachu stanu i nakładała jednocześnie wyklęcie każdego, kto by był posłuszny władczyni. Katolicy dostali nawet zgodę na zabicie królowej. Od tej pory nie można było być prawym katolikiem i nie być rebeliantem. Papież zburzył tym samym ponad 12-letnie pokojowe współistnienie katolików i protestantów. Skutki tej bulli okazały się destruktywne dla angielskiego katolicyzmu. W ramach jej bezpośredniego następstwa śmierć poniosło kilkaset osób. Niewiele zwojowali szpiedzy papieża, którzy mieli doprowadzić do zamachu stanu. Piusowi marzyła się także wielka katolicka inwazja na Anglię pod przewodem króla hiszpańskiego, ten jednak zajęty był czym innym. Choć Pius V najwięcej energii włożył w prześladowanie chrześcijan, to jednak, wykorzystując śmierć Sulejmana Wspaniałego, zadał też potężny cios Turkom, zawiązując wraz z Wenecją i Hiszpanią Świętą Ligę, która pod Lepanto (1571 r.) rozegrała jedną z najkrwawszych bitew morskich w dziejach świata. W konflikcie walczyły także galery papieskie. Zatopiono wówczas kilkadziesiąt okrętów i zginęło ponad 25 tys. ludzi. Ten wspaniały sukces papież przypisał Najświętszej Marii Pannie i dzień 7 października na pamiątkę bitwy ogłosił świętem Matki Boskiej Zwycięskiej (jego następca zmienił nazwę na: święto Matki Boskiej Różańcowej). Radosna celebra w Rzymie trwała przez kilka tygodni. Jednak przeciętny Rzymianin bał się nie tyle Turków, co papieskiej inkwizycji... Znamienity jest fragment preambuły bulli „Regnans in Excelsis”, w której Pius V pisze, że Bóg po to powołał papieża, „by wykorzeniał, niszczył, pustoszył, rozpędzał, obsiewał i budował”, aby zachować jedność trzody. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Cukier z doniczki Czy możliwe jest zastąpienie słodkiej „białej śmierci” czymś zdrowszym niż dostępne na rynku podejrzane słodziki? Owszem! A na dodatek ten zamiennik możemy wyhodować sami.
T
o dobre wieści dla cukrzyków. Roślina o nazwie stewia robi oszałamiającą karierę jako zdrowa alternatywa cukru. Co więcej, jest o wiele tańsza od ksylitolu, czyli zdrowego cukru uzyskiwanego z soku brzozy. Stevia rebudiana to niewielka roślina pochodząca z Ameryki Południowej. Indianie Guarani używali jej już setki lat wcześniej, zanim została odkryta przez świat Zachodu. Do dziś jest ona stosowana na swoim ojczystym kontynencie jako alternatywa dla sacharozy. Od dawna znano ją też w Japonii i Chinach. Spożywanie stewii jest bezpieczne i nigdy nie było doniesień o jakichkolwiek szkodliwych efektach jej stosowania. Dzięki temu została zaakceptowana przez FDA (Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków) jako suplement diety. Nie może być jednak sprzedawana za oceanem jako słodzik. Najprawdopodobniej zapis taki został wywalczony przez producentów sztucznych słodzików, dbających o własne interesy. Bez wątpienia byłaby tańszą alternatywą, na dodatek niemożliwą do opatentowania (no bo jak tu opatentować roślinę lub sok z niej?). Inaczej jest w Japonii, gdzie stanowi ona 40 procent rynku słodzików. Jej zalety doceniają także Szwajcarzy, a ostatnimi czasy
robi wielką karierę w Niemczech. Rodzina stewii obejmuje około 150 gatunków, ale tylko jeden z nich – Stevia rebaudiana – ma wyjątkowe, słodkie właściwości. To roślina wieloletnia, którą przy odrobinie wiedzy i wysiłku możemy z powodzeniem uprawiać w naszym klimacie. Należy przy tym pamiętać, że nie wytrzymuje ona nawet lekkich przymrozków, dlatego w zimniejszym klimacie bywa czasem uprawiana jako roślina jednoroczna. Jednak sadząc stewię w doniczkach, możemy zapobiec przemarzaniu, jeśli wstawimy ją na okres chłodów do domu.
Dorasta ona do wysokości około 1 metra. Wymaga słonecznych lub półsłonecznych stanowisk. Nie lubi być przesuszana, więc należy pamiętać o regularnym podlewaniu. Można ją rozmnażać wegetatywnie, ukorzeniając gałązki oddzielone od całości. Swoje niezwykłe właściwości stewia zawdzięcza glikozydom, które są 200–300 razy słodsze od sacharozy, a nie zawierają przy tym kalorii. Suszone liście są 30–45 razy słodsze od cukru, a jedna ich łyżeczka odpowiada szklance białych kryształków. To całkiem niezły wynik, nieprawdaż? Na dodatek w przeciwieństwie do wielu sztucznych słodzików słodkie walory stewii nie zmieniają się w wysokich temperaturach. To ważna informacja, ponieważ oznacza, że przetwory, które ją zawierają, nadają się do gotowania i pieczenia. Wiele słodzików nie ma takich możliwości. A najważniejsza informacja dla diabetyków jest taka, że stewia
nie podnosi poziomu glukozy we krwi, dzięki czemu może być spożywana prawie bez ograniczeń przez osoby chore na cukrzycę. Poza tym nie powoduje próchnicy zębów, wręcz przeciwnie – działa bakteriobójczo i grzybobójczo, utrzymując naszą jamę ustną w czystości. Te dezynfekujące i bakteriobójcze właściwości rośliny wykorzystywane są do produkcji pasty do zębów. Taką pastę z powodzeniem możemy przygotować sami (1 łyżka glinki kosmetycznej albo otrębów migdałowych, 2 łyżeczki soli morskiej, 1/2 łyżeczki sody, 20 kropli mięty i 1/2 łyżeczki suszu lub ekstraktu ze stewii; inna, nieco prostsza receptura to 2 łyżki – 50 g – glinki, 1/2 łyżki soli morskiej i 1/2 łyżeczki stewii oraz parę kropli ekstraktu z mięty). Ucieramy wszystkie składniki w moździerzu lub blenderem i mamy gotowy produkt. Należy jednak pamiętać, że
nasza pasta nie zawiera środków konserwujących, więc musimy przygotowywać ilości wystarczające tylko na kilka najbliższych dni. Ze stewii można przygotować także płyn do płukania jamy ustnej i gardła. Wystarczy zaparzyć 1/4 łyżeczki listków w szklance wody. Taki płyn pomaga na bolące i krwawiące dziąsła, a także na stany zapalne i bóle gardła oraz jamy ustnej. Liście rośliny zawierają ponadto witaminę C, beta-karoten, wapń, magnez, żelazo oraz inne mikroelementy, którym wiele uwagi poświęcili naukowcy Narodowego Instytutu Chorób Metabolicznych przy Uniwersytecie w Betsaidzie (Maryland) oraz grupa badaczy japońskich Uniwersytetu w Hiroszimie i Hokkaido. Efektem tych badań było wyodrębnienie najsłodszych i najsmaczniejszych glikozydów. Przy okazji w liściach zidentyfikowano także sterole, taniny, olejki eteryczne zawierające min. limonen, geraniol, pinen i terpen. Udowodniono także, że ekstrakt z liści stewii jest całkowicie bezpieczny dla zdrowia oraz stabilny chemicznie w połączeniu z innymi produktami spożywczymi. Roślina ta oprócz zastosowania słodzącego używana jest jako środek antyseptyczny w medycynie i w przemyśle kosmetycznym oraz jako przyprawa. W kosmetyce wchodzi w skład maseczek. Dodana z paroma kroplami wody do glinki kosmetycznej tworzy papkę zawierającą około 20 różnych soli mineralnych istotnych dla organizmu, np.: krzem, magnez, wapń, potas, fosfor, sód, oraz cały szereg mikroelementów i pierwiastków śladowych: selen, molibden, cynk (są one składnikami glinek), a także działa na skórę dezynfekująco, absorbcyjnie, łagodząco i gojąco – właśnie dzięki stewii. Ma ona również właściwości oczyszczające, regenerujące, odżywcze i wzmacniające. Dzięki swoim właściwościom działa leczniczo na skórę
trądzikową, wypryski i wrzody. Dezynfekuje, niszcząc bakterie i toksyny, zamyka pory,
przyspiesza gojenie ran i przywraca skórze jej zdrowy wygląd. Stewia rozpuszcza się dobrze w każdym ciepłym i zimnym płynie, może więc znakomicie zastąpić cukier czy miód, na dodatek wzmacniając w naturalny sposób smak własny owoców, orzechów, soków, jogurtów, przetworów mącznych i warzyw, także w zalewie octowej. Zdrowy słodzik możemy wyprodukować samodzielnie, i to na kilka sposobów. Wodny ekstrakt: 50 g liści świeżych lub 150 g liści suszonych stewii zaparzamy w 1 litrze wrzącej wody i gotujemy około 10 minut. Potem odstawiamy na pół godziny i przecedzamy (najlepiej przez filtr do kawy). Taki syrop (nazywany zielonym cukrem) zachowuje świeżość przez kilka tygodni. Do słodzenia wystarczy zaledwie kilka kropli. Roztwór alkoholowy: Co najmniej garść liści stewii zalewamy 300 ml spirytusu i odstawiamy na 24–48 godzin. Następnie przecedzamy i dowolnie rozcieńczamy roztwór (w zależności od zamierzonego stopnia intensywności smaku). Zawartość alkoholu w tym roztworze można zredukować poprzez wolne podgrzewanie roztworu (ale nie gotowanie). ~ ~ ~ Powyższe ekstrakty z powodzeniem mogą być używane nie tylko do słodzenia herbaty czy kawy, ale i do większości potraw, w których pożądana jest zawartość cukru (do ciast, deserów, koktajli itp.). Ale – UWAGA! – nie liczcie na udany placek drożdżowy czy podpiwek. Tam sacharoza jest potrzebna jako pożywka dla drożdży inicjujących proces fermentacyjny. Ale fakt ten, paradoksalnie, dobrze świadczy o stewii, bo nie tylko
nie „karmi” ona spożywczych drożdży, ale również nie spowoduje przerostu drożdżaków w naszym organizmie. To bardzo ważna wiadomość dla ludzi zmagających się z grzybicą. Dla nich cukry zawarte w pożywieniu są niekorzystne nawet w minimalnych ilościach, a skutki przewlekłej grzybicy ogólnoustrojowej mogą być nie mniej poważne niż skutki cukrzycy. Nie ma mowy o całkowitym pozbyciu się kandydozy, np. pochwy u kobiet, jeśli w naszym układzie trawiennym nie zostanie wyeliminowany przerost drożdżaków z rodziny Candida. Silne antybiotyki pomogą tylko na krótką chwilę. Niedługo potem środowisko wewnętrzne – wyjałowione zarówno z patogenów, jak i z pożytecznej mikroflory – zostanie opanowane przez jeszcze większe kolonie grzybów. W ekstremalnych przypadkach dochodzi do lekoodporności i toksykacji całego organizmu. Proszę wybaczyć mi powyższą „grzybiczną” dygresję, ale starałem się pokazać Państwu, iloma wzajemnymi zależnościami powiązany jest nasz wewnętrzny „mechanizm”, i uświadomić, że dbałość o prawidłową dietę to nie tylko modna fanaberia. Jeśli nie macie, drodzy Czytelnicy, czasu na samodzielną produkcję słodzika, możecie zakupić
gotowy produkt. Najszybciej uda się to w internetowych sklepach ze zdrową żywnością, chociaż już wiele tradycyjnych punktów sprzedaży zwietrzyło nową słodką gwiazdę naturoterapii i oferuje produkty ze stewii w swoim asortymencie. Na rynku znaleźć można produkty o różnej zawartości słodkich glikozydów w zależności od procesów ich ekstrakcji: z całe listki stewii (zawierają 8–12 proc. słodkich glikozydów); z proszek z listków (zmielone liście 10–15 razy słodsze niż cukier); z ekstrakt stewii (biały proszek, który zawiera 40–50 proc. glikozydów); z koncentrat ekstraktu stewii (proszek podobny do zwykłego ekstraktu, lecz zawiera 80–95 proc. glikozydów); z stewiosyd (najczystszy ekstrakt, który zawiera ponad 90 proc. czystej słodyczy); z płynna stewia (roztwory wodne albo alkoholowe wyżej wymienionych produktów). Przed kupnem warto się dowiedzieć, jaka postać stewii jest zawarta w interesującym nas opakowaniu, ponieważ może się okazać, że malutka buteleczka stewiosydu – choć dwa razy droższa od ekstraktu – wystarczy nam na wiele dłużej. Jeszcze jedno – sadzonki oraz nasiona tej pożytecznej rośliny znajdziecie Państwo w Polsce na popularnych serwisach aukcyjnych w internecie. Warto zakupić nieco więcej nasion – nawet połowa z nich może nie wykiełkować. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
DUPA Gorąco przestrzegam wszystkich, którzy brzydzą się językiem nieparlamentarnym (cóż to jeszcze w Polsce oznacza?) przed czytaniem tego tekstu. Choć akurat w tym przypadku słowo DUPA nie jest tym, co macie na myśli. Jednak jakby co, to ostrzegałem… Zostali sami swoi? Zatem do dzieła! Karierę robi ostatnio pojęcie „klauzula sumienia”. Odgrzane zostało przez (p)osła Platformy Obywatelskiej, niejakiego Żalka, o istnieniu którego pies z kulawą nogą by się nie dowiedział, gdyby nie został wypuszczony przez katogowinowskie, skrajnie prawicowe skrzydło partii Tuska. Po co? Ano po to, aby: 1) swoją klerykalną inicjatywą przykryć choć na chwilę fundamentalno-religijną retorykę PiS; 2) podlizać się biskupom i zniechęcić ich do coraz częstszych odwiedzin toruńskiej rozgłośni; 3) mieć jakiś argument przetargowy (ideologiczny) w negocjacjach z hierarchami w kwestiach dotacji budżetowych dla Krk (0,3 czy 0,8 proc. z PIT) i renegocjacji Funduszu Kościelnego. Choć to akurat pudło, bo purpuratów tak naprawdę
C
guzik obchodzą jakieś zarodki, które nie dają jeszcze na tacę. Bo generalnie chodzi o to, że w aptekach farmaceuta ma mieć prawo do odmawiania sprzedaży leków hormonalnych (ze względu na działanie wczesnoporonne), a nawet środków antykoncepcyjnych, jeśli… jeśli mu sumienie katolickie nie pozwala. Oczywiście z głupim Żalkiem można by dyskutować na jakieś docierające do niego argumenty i na przykład przytaczać art. 95 Prawa farmaceutycznego, który w skrócie brzmi: „Apteki są obowiązane do posiadania produktów leczniczych i wyrobów medycznych w ilości i asortymencie niezbędnym do zaspokojenia potrzeb zdrowotnych miejscowej ludności”. Powtarzam „można by”, zakładając ryzykowną hipotezę, że daremny Żalek rozumie słowo pisane. Ale pewnie próżny trud, gdyż obawiam się, niestety, że nie rozumie, co w przypadku posła jest dolegliwością raczej kłopotliwą. Może jednak nikt by się o niej nie dowiedział, gdyby Żalek… cicho na tym, co w tytule, siedział. Ale nie siedział, więc stał się z dnia na dzień groźny dla otoczenia.
zy w Polsce wolno pomyśleć, że Kościół katolicki jest instytucją głęboko zdemoralizowaną? Wolno, ale już manifestowanie tej prawdy może się okazać niebezpieczne. Wszystko zaczęło się na początku stycznia tego roku, gdy Michał Krysztofiak, 48-letni łodzianin, nieszczęśliwie skojarzył dwa fakty: najpierw nasz bohater, pobierający 300 zł zasiłku, skonstatował, że stałej pracy to on raczej, pomimo poszukiwań, nie znajdzie, a następnie dowiedział się po raz enty (także z lektury „FiM”), że państwo funduje Kościołowi miliardowe granty kosztem najbiedniejszych obywateli. Z połączenia tych dwóch prawd zrodziło się wielkie wkur…zenie Pana Michała, a ono z kolei zrodziło afisz, na którym stało jak wół: „KSIĄDZ = SEKTA, INACZEJ CZARNA MAFIA, A GURU SEKTY SIEDZI W WATYKANIE”. – Chciałem pokazać mój baner ludziom, spróbować im uświadomić, że Kościół katolicki żeruje na naszym państwie i opływa w luksusy, a tacy jak ja nie mają co do garnka włożyć. Stanąłem sobie z banerem cichutko obok biskupiej kurii, niedaleko łódzkiej katedry, ponieważ tam zawsze chodzą tłumy. Miałem nadzieję, że mój plakat, jego przesłanie trafi do przechodniów – opowiada „FiM” Krysztofiak. No i trafił. Ale szlag… miejskie służby. – Nie minęło nawet pół godziny, a przyszli do mnie policjanci z jakimiś urzędnikami i kazali mi wyp…ć, to znaczy natychmiast opuścić miejsce, w którym stałem, bo według nich jestem „terrorystą blokującym pas ruchu”… Tłumaczyłem, że niczego nie blokuję, że przecież ludzie swobodnie mnie mijają, a ja ich nie zaczepiam, ale nie chcieli słuchać. No i zostałem przegoniony.
Jednak niemal wszystko, co jest groźne, jest tak naprawdę groteskowe, więc spróbujmy przedstawić Żalkowe pomysły w takim właśnie irracjonalnym kontekście. Bo albo nauczymy się poruszać w oparach absurdu, albo zwariujemy. Scena nr 1. Apteka. – O! Widzę, że ma pani receptę na lek hormonalny... – podnosi głos aptekarka. – Czy zamierza pani uprawiać coitus? – Co uprawiać? – Co to, łaciny się nie uczyło? No to przetłumaczę. Czy będzie się pani po zażyciu tego środka pieprzyć? – No wie pani… No… Będę. Nawet dziś będę. – W takim razie w myśl klauzuli mojego sumienia i sumienia posła Żalka odmawiam sprzedaży, bo połykając pigułkę, może pani uśmiercić drogocenne, noszone pod sercem jajo. – Ale to jest lekarstwo na nieregularność cyklu… – Nieregularność?! Proszę natychmiast wyjść! I przyjść, jak skończy pani 85 lat. A, i jeszcze potrzebna będzie pisemna zgoda obojga rodziców.
Zreasumujmy teraz kolejne fakty, bo to okaże się w przyszłości wręcz kluczowe: ~ Michał Krysztofiak został zmuszony do niezwłocznego opuszczenia miejsca swojego protestu, nazwanego przez policjantów i urzędników „pasem ruchu”;
Scena nr 2. Inna apteka. – Co to jest? – To jest recepta na viagrę, pani magister. Nie widać? – Właśnie widać. Czy zamierza pan użyć jej w celach prokreacyjnych? – Co takiego? – A to, że zgodnie z przepisami tzw. „ustawy posła Żalka”, czyli w myśl klauzuli sumienia, może pan mieć przyjemność erekcji wyłącznie… podkreślam, wyłącznie w celach reprodukcyjnych. Czyli panu tylko wtedy stanie, jak pan tu stanie i przysięgnie. – Przysięgam, bo mi się chce, ale i się nie chce. – Powiedzmy, że wierzę. Ale „ustawa Żalka” wprowadza na szczęście zabezpieczenia przed pokątnym stosowaniem zabezpieczeń. Ta pani, która tu siedzi, pójdzie z panem. – Boże! A kto to jest? – To jest DUPA. Skrót taki, czyli Dyżurna Ultrakatoliczka Piętnująca Antykoncepcję. Ona, proszę pana, będzie obecna przed, w trakcie i po. Sporządzi też stosowny protokół, który podpisze inna obecna przy stosunku osoba, czyli Kurialny Urzędnik Ręcznie Wykluczający Antykoncepcję, w skrócie… – Jezu! A co on robi? – On natychmiast zdejmie to, co pan podstępnie pod kołdrą założy. – Wystarczy, dziękuję.. Załatwię tę sprawę własnoręcznie. – Precz, ludobójco!
trzy powyższe tezy i doszedł do wniosku, że jeśli stać nie wolno, to on będzie jeździł. – Pożyczyłem od znajomego rikszę i powiesiłem na niej mój antyklerykalny afisz. Siadałem sobie spokojnie na miejscu dla pasażera, a kolega woził mnie po deptaku ulicy
Ofiara mafii
Fot. Autor
~ Ergo: w „pasie ruchu” nie można stać! Trzeba po nim się ruszać – chodzić. Wtedy się nie blokuje; ~ Najciekawsze, że przepis ten dotyczy wyłącznie „pasa ruchu” przed katedrą, a nie obowiązuje w innych częściach miasta. Ale też wybiórczo. Bo ci, co się w tym kościelnym „pasie” modlą co niedzielę, stać mogą. ~ ~ ~ Pan Michał czasu miał aż nadto, więc nieszczęśliwie wziął się za myślenie. Przemyślał
Piotrkowskiej. Starałem się jeździć w godzinach szczytu, żeby zobaczyło to jak najwięcej ludzi. Co prawda coraz bardziej wściekli policjanci kilkakrotnie mnie zatrzymywali, ale jedyne, co mogli zrobić, to wnosić, żebym zdjął banner; ja jednak nie miałem zamiaru spełniać tych próśb. No i tak sobie jeździł Pan Michał, jeździł, aż się przejechał. Miesiąc później znalazł w skrzynce pocztowej list z wydziału karnego Sądu Rejonowego
25
Scena nr 3. Warzywniak. – Poproszę banana. – A ile masz, dziecko, lat i gdzie go będziesz jadła? – Mam 17 lat i zjem banana w parku. A dlaczego pani… – Tak myślałam! Jesteś wstrętną, małą, zdegenerowaną gorszycielką. I bezwstydną ekshibicjonistką! Na szczęście ja mam sumienie zadekretowane w klauzuli przez posła Żalka, zgodnie z którym to sumieniem wyślę cię zaraz, w ramach reedukacji, na Katolicki Uniwersytet Teologii Antymasturbacji Stosowanej, w skrócie… Banany – i to wyłącznie w postaci musu – mogą nabywać jedynie zakonnice przebywające na urlopie macierzyńskim. ~ ~ ~ Puśćcie wodze fantazji i wymyślcie więcej takich scenek. I więcej skrótów. Uważajcie jednak na słowa, bo one w tym kraju niebezpiecznie często stają się ciałem. Im głupsze, tym częściej. Wszak można sobie wyobrazić sklep mięsny z pustymi hakami, bo sprzedawca jest weganinem i też ma klauzulowe sumienie, oraz zamkniętą na cztery spusty stację krwiodawstwa, bo jej pracownicy są świadkami Jehowy. I tak dalej, i tak dalej... Aż wszyscy znajdziemy się w jednej wielkiej DUPiE – Departamencie Uszczęśliwiania Prymasa i Episkopatu. MAREK SZENBORN
dla Łodzi-Śródmieścia, a w nim gotowy wyrok nakazowy (zaoczny!), w którym stało: „5 stycznia 2012 roku w Łodzi przy ul. Piotrkowskiej 252/256 w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym umieścił afisz o treści „Ksiądz = Sekta, Inaczej Czarna Mafia a Guru Sekty Siedzi w Watykanie”, wystawiając go bez zgody zarządzającego tym miejscem (…). Obwinionego Michała Jana Krysztofiaka uznaje za winnego popełnienia zarzucanego czynu, wyczerpującego dyspozycję art. 63a § 1 k.w. (…) wymierza karę 1 miesiąca ograniczenia wolności polegającą na obowiązku wykonania nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze 20 godzin miesięcznie”. U dołu była jeszcze adnotacja, że z wnioskiem o ukaranie Krysztofiaka wystąpił I Komisariat Policji w Łodzi. Akurat!!! Skazaniec winny „strasznego czynu” odwołał się od skandalicznego wyroku, a sąd (ten sam, który go wcześniej skazał) to odwołanie uznał. Koszty całej hucpy przejął Skarb Państwa, czyli każdy z nas… Jeszcze nie wiadomo, czy policjanci (czyt. kurialiści) pogodzili się z nową decyzją Temidy, czy może będą ją skarżyć do wyższej instancji. W każdym razie „Fakty i Mity” będą się sprawie przyglądać. ~ ~ ~ Podobnie jak nieco wcześniejszej sprawie artysty Krzysztofa Kuszeja, oskarżonego m.in. o obrazę uczuć religijnych w swoich instalacjach („FiM” 36/2011), oraz „aferze” Pawła Hajncla, który przebrany za motyla obraził czyjeś katolickie wartości, bo w tym niecodziennym stroju przechadzał się wraz z procesją Bożego Ciała („FiM” 9/2012). Bo władzy, proszę Państwa, trzeba patrzeć na ręce. Tym pilniej, im bardziej ta władza ma ręce złożone do modlitwy. ARIEL KOWALCZYK
26
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Agresja
JeGowina
Podobno nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Ja też nie chciałbym nim być. A jednak czuję krew! Niektórzy są jej spragnieni! Od kilku miesięcy ja i inni posłowie Ruchu jeździmy po Polsce i opowiadamy o „korekcie kapitalizmu. Zaplanowaliśmy prawie 400 spotkań. Każde z nich daje nam wiele bezcennych informacji o emocjach społecznych, o realnych problemach ludzi. Osobiście bardzo sobie cenię takie żywe, prawdziwe rozmowy. Najlepiej na ulicy, gdzie wszystko jest bardziej naturalne, spontaniczne, a co ważniejsze – przychodzi znacznie więcej przeciwników. Czyli osób, z którymi można się spierać na argumenty. To cenne! I takie właśnie było w tym tygodniu spotkanie w Bochni. A przynajmniej miało być. Zawsze moja osoba wywoływała emocje i mocne słowa, często nawet obraźliwe dla mnie. Mimo wszystko do tej pory nie przekraczano granic pewnej krytyki – bywała brutalna, jednak nigdy nie przechodziła w osobistą agresję. Teraz coś się zmienia. Jest znacznie więcej zacietrzewienia, przygotowanych i dokładnie wyreżyserowanych
Gowin jest nieodrodnym synem polskiego Episkopatu. Też ma kłopoty ze zrozumieniem najprostszych rzeczy. Nie jest to kwestia konserwatywnego myślenia ani wierności ideałom. Wynika z korzyści, jakie daje trwanie w bogobojnej bezmyślności. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby Jarosław Gowin nie został Tuskowym ministrem. Jak i wcześniej, zawijałby w sreberka, ciułał złoto, odurzał wonią kadzidła i mirry, wierząc, że jest nowym mesjaszem prawicy. Zbawcą embrionów, które ukochał nad życie. Nie własne naturalnie, ale innych. Zwłaszcza kobiet. Prozygotowa szajba Gowina była powszechnie znana, ale uważano go za niegroźne indywiduum. Ot, takie PiS-owskie ciało w organizmie PO. Ku zaskoczeniu nawet platformersów premier Tusk uznał szajbę Gowina za walor wart nagrodzenia Ministerstwem Sprawiedliwości. Niespodziewany awans spowodował taniec św. Jarosława. Najpierw deregulacyjny. Teraz debilny. Oto minister Gowin z racji piastowanego stanowiska wypowiedział się w sprawie podpisania i ratyfikowania przez Polskę konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Oczywiście negatywnie, bo uroił sobie, że to „bardzo kontrowersyjny, ideologiczny dokument”, który promuje feminizm i homoseksualizm. Opinia ta nie wynika z żadnego zapisu konwencji, a jedynie z niezrozumienia tekstu i obsesji ministra, który we wszystkim widzi zagrożenie dla chrześcijańskich
prób zakłócenia, czy wręcz uniemożliwienia, naszych spotkań. Nietrudno się domyślić, skąd ta nowa agresja ludzi, którzy przedstawiają się jako katolicy, prawica, prawdziwi Polacy. To efekt coraz bardziej obecnego i eskalującego od wielu miesięcy pełnego nienawiści języka Rydzyka i Kaczyńskiego. To on, to ten język zbiera żniwo. Wściekłość, zawziętość, agresja. Jakby za wszelką cenę dążono do zamieszek, do przemocy fizycznej, do barykad na ulicach. Kaczyński zawsze uważał, że tylko tego typu emocje mają polityczną wartość. W dążeniu przez niego do przejęcia totalnej władzy. Władzy nadanej z mandatu podjudzanej ulicy. Niestety, nie bez znaczenia jest tu także taktyka Tuska. Podsycanie emocji, traktowanie bredni Macierewicza jako stanowiska politycznego ma być sposobem odwrócenia uwagi od problemów rządu i państwa. Jednak takie cyniczne „promowanie” Kaczyńskiego to istne jajo węża. Wykluje się z niego – już się wykluwa! – pełna nienawiści agresja. Widać już jej oczy i język. Jeszcze trochę takiej polityki i złość się rozleje. Za nią rozleje się krew! JANUSZ PALIKOT
tradycji i wartości. W rzeczywistości konwencja dotyczy jedynie tego, o czym mówi jej tytuł – dotyczy zapobiegania i zwalczania przemocy, czyli największej, obok głodu, plagi współczesnego świata. Miliony kobiet i dzieci codziennie doświadczają przemocy fizycznej, psychicznej, ekonomicznej, społecznej i politycznej. Jest to przejaw, a zarazem główna przyczyna nierówności związanej z płcią. Rokrocznie na świecie więcej kobiet umiera z powodu przemocy niż na choroby nowotworowe. Tylko w Europie siedem dziennie. Dane statystyczne są porażające. Kobiety są gwałcone, katowane, sprzedawane i kupowane, zabijane i okaleczane. W imię religii, tradycji i po prostu dla pieniędzy. Handel żywym towarem jest jedną z najintratniejszych i najmniej niebezpiecznych form nielegalnego zdobywania majątku. Jednakże najbardziej kobieta jest narażona na przemoc we własnym domu. Nie tylko w rodzinach patologicznych. W 2011 r. w Polsce 63 proc. sprawców przemocy było pod wpływem alkoholu, ale 37 proc. – trzeźwych. Bili, bo taki jest stereotyp rodziny: „Jak kocha, to bije”. Dlatego właśnie w konwencji uznano za konieczne promowanie „zmian w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i wszelkich innych praktyk opartych na pojęciu niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn” (art. 12 p. 4). Właśnie temu i tylko temu służy konwencja Rady Europy. Według wszystkich logicznie myślących, ale
A więc wojna! Te słowa 1 września 1939 r. wypowiedział na antenie ówczesny pracownik Polskiego Radia Józef Małgorzewski. Właśnie wtedy zaczęła się II Wojna Światowa. Minęło wiele lat i oto retoryka wojenna na dobre wkracza na polskie salony polityczne, które już od dawna z jakimkolwiek poziomem akceptowalnym przez normalną część społeczeństwa niewiele mają wspólnego. Zresztą pionu nie trzyma także sam Antoni Macierewicz – człowiek, który nie jest politycznym śmieciem, ludzkim odpadem w przestrzeni publicznej, złożonym z tego, co leży na granicy bagna i złomowiska. W sposób jasny daje on dowód, że demokracja ma się nijak do zdobycia w Polsce władzy. Szczególnie wtedy, gdy władzę zdobywać chce PiS. Gdyby Macierewicz był choćby takim skrzydłowym środowiska PiS-u, jakim stał się Marek Jurek, to właściwie nie byłoby problemu. Jednak sam fakt stawiania Macierewicza obok Jurka powoduje u mnie chęć
natychmiastowych przeprosin, bez czekania na to, że będę do tego zmuszony. Zatem przepraszam. Panie Jurek, nie było moją intencją obrazić Pana, bo wie Pan doskonale, że jest Pan jednym z niewielu polityków prawej strony, których naprawdę szanuję. Antoni Macierewicz natomiast to człowiek, który aspiruje do miana „pierwszej linii” – tuż za Prezesem. W jakimś stopniu już mu się to udało, choć wcale nie Prezes, tylko tłum przed Pałacem Prezydenckim skandował ostatnio: „An-to-ni, An-to-ni”. Antek, który dobrze zna demokratyczne zwyczaje w PiS-ie, natychmiast odpowiedział w sposób samozachowawczy, pokrzykując radośnie: „Ja-ro-sław, Ja-ro-sław!”. Macierewicz ma świadomość, że na razie jest Prezesowi potrzebny – choćby dlatego, że kilka ostatnich aktów elekcyjnych skończyło się dla PiS-u niczym. Zmiana sposobu dojścia do władzy też nie jest niczym nowym – wszak wojna to kontynuacja politycznego kursu za pomocą działań zbrojnych. W przypadku
PiS-u rolę armii uzbrojonej (krzyże, różańce i woda święcona) po zęby, choćby i sztuczne, która pod światłym przywództwem Wodza (Prezesa) i być może Marszałka rzeszy (rzeszy protestujących przed Pałacem Prezydenckim, a nie tam jakiejś III Rzeszy) Macierewicza, spełnią kolejno: twardy elektorat PiS-u, związkowa przybudówka PiS-u, czyli Dudolidarność, Solidarni z kimś lub czymś, Akcja Katolicka zawsze solidarna z biskupami (choćby nawet ci gwałcili dzieci) i Moher Corps, czyli doborowe oddziały obrońców Kwatery Głównej TRWAM. Nie liczę burakowatej emigracji z USA. Skoro kurs został zaostrzony i nawet tonujący słowa Macierewicza Prezes akceptuje Go, zatem co z tą wojną? Będzie czy nie? Kto zginie, a kto przeżyje? PO – na własne życzenie – doprowadziła do tego, co działo się 10 kwietnia 2012 roku przed Pałacem Prezydenckim. To był błąd zaniechania, który o tyle jest w jakimś stopniu zrozumiały, że Platforma od czasu wypadku
nie według Gowina. Polski minister sprawiedliwości całkowicie bezkarnie, z powagą i w majestacie swego urzędu twierdzi, że „Konwencja służy zwalczaniu tradycyjnego modelu rodziny i promowaniu wzorców kwestionujących małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny”. Stąd już prosty wniosek, że konwencja jest sprzeczna z Konstytucją III RP, na której straży stoi minister Gowin. Dzielnie i nieugięcie, bo z błogosławieństwem biskupów. Od lat przeciwnych przystąpieniu Polski do Karty praw podstawowych, która według Episkopatu i gowinopodobnych polityków także prowadzi do uznania małżeństw homoseksualnych, aborcji, adopcji, in vitro i wszystkiego, co najgorsze. Tok myślenia Gowina jest tak pokrętny, że obraża inteligencję „przeciętnego Kowalskiego”, na którego właśnie minister się powołuje, twierdząc: „Z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego ta konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej większości Polaków”. Oczywiście niewykluczone, że zapisy konwencji, zabraniające przemocy w rodzinie, są sprzeczne z modelem życia ministra Gowina, ale to problem przede wszystkim jego żony i dzieci (w razie potrzeby służę pomocą). Coraz wyraźniej widać, że do sprawowania ministerialnego urzędu szajba już nie wystarcza, a tym bardziej bogobojna bezmyślność. Ponieważ nawet premier Tusk nie podejrzewa, by Gowin miał jakiekolwiek inne kompetencje, pora na dymisję. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
pod Smoleńskiem starała się tonować swoje wypowiedzi na temat prezydenta Kaczyńskiego. Niepotrzebnie i zgubnie zarazem, bo właśnie wtedy – 10 kwietnia 2010 roku – prace projektowe nad ideologicznym pomnikiem dopiero się zaczynały, a dziś zarówno sam pomnik, jak i świadomość tych, którzy projektowali go w głowach opisanej wyżej armii, są już właściwie skończone. Armia gotowa jest do wojny i pewnie dlatego Prezes daje jasny komunikat, że zagrożony jest nie tylko polityczny byt Donalda Tuska, ale wręcz jego życie! Fakt. Przecież na wojnie giną też dowódcy. A skoro pan premier Tusk jasno podkreśla, że będzie karać za czyny, a nie za słowa, to pewnie ma świadomość, że armia nie może stale trwać w gotowości i pewnego dnia zacznie przecież działać, choć w mojej opinii działa już od dawna – nie tylko w materii samego słowotoku. Być może premierowi potrzebny jest jakiś konkret? No, to nawet w takiej sytuacji trzeba będzie się dogadać, żeby nikt niczego nie przegapił i nie potraktował na przykład podpalenia Reichs…ejmu (choćby od pochodni niesionej przez jakiegoś „prawdziwego” Polaka) jako „wypadku” podczas kolejnego słowotoku… KUBA WĄTŁY
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Ogłoszenia: z Wykwintna i niedroga restauracja. Dania smaczne, apetyczne, fachowe kelnerki. Specjalność dnia: Indyk – 15 zł; Wołowina – 12 zł; Dzieci – 10 zł. z My nie drzemy Twoich ubrań w pralce. My robimy to ręcznie! z Na sprzedaż pies, je wszystko, lubi dzieci. z Do sprzedania antyczne biurko dla kobiety z grubymi nogami i dużymi szufladami. z Pończochy Sheer. Zaprojektowane do pięknych sukienek, tak doskonałe, że większość kobiet nie zakłada już nic innego. z Mężczyzna szuka pracy. Uczciwy i niewybredny. Weźmie wszystko. z Tanio i duży wybór. Po co masz jechać daleko i dać się oszukać? Przyjedź do nas! z Zatrudnię mężczyznę do byka, który nie pali i nie pije. z Przyholujemy tanio twoje auto. Skorzystaj, a nigdzie indziej już nie pojedziesz. z Wdowa z dziećmi w wieku szkolnym zatrudni kogoś do prac domowych i pomocy w rozwoju rodziny. z Zatrudnimy handlowca w fabryce dynamitu z zamiłowaniem do dalekich podróży. Pijak złowił złotą rybkę. Rybka prosi pijaka: – Puść mnie, a spełnię twoje trzy życzenia. – No to postaw mi pół litra! Bach! Jest flaszka! Pijak wypił, pomyślał i mówi: – Dobra, postaw mi jeszcze raz pół litra. Bach! Druga flaszka. Pijak wypił i mówi: – No to teraz postaw mi pół litra i będziemy kwita. Bach! Jest trzecia flaszka. Pijak wypił, potem takim trochę zaćmionym wzrokiem patrzy na pusta flaszkę, a potem na rybkę i mówi: – O, jest nawet zagrycha! KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) co strzela w wiatrówce? z Grek z obrazu z ich zadanie – krępowanie z golf i polo 2) tworzy gęstwiny nad brzegiem Dźwiny z Anna Maria z bity przez damę 3) uprawiany z lenistwa z Bob z gitarą z błąd, nie czeski, lecz angielski z specjalista od fugowania 4) na to robi się udając z kolana z wodą z stoją czasami nad błotami z wygląda jakby ukradli Księżyc 5) Nie rzucim ziemi... z meble zwykle dziedziczone z szczeka na człowieka 6) karciany numer z szary statek z odbitka z okresu z kolega Burka z podwórka 7) wieści odbite z wahają się w saloonie z kościelne – powolne z do tuczenia konia 8) guz w ustach z kopalniana ściana z przeciwnicy homeopatii 9) zegarowa mowa z rządzi siecią, lecz nie rybak z 1,3,5,7,9... Pionowo: A) mówiąc wprost – wzrost z przystawia się w urzędzie B) łakome kąski giną w jego objęciach z romantyczny lord z szatki sióstr i ich matki C) pokręcone dziwy się majaczą z wścibska służba z Lipska z podium w meczecie D) część korony z lecą z wiekiem z co się traci z honorem? z on i ona, np. mąż i żona E) przedwiosenny reżyser z skazanie za molestowanie z plecenie F) bura, lecz nie suka z szlachetny w połowie z służba znana z uprowadzenia Eichmanna G) fryzura z Bangkoku z jest w propanie, a on w niej z rzucane przed wieprze z aparat z guzikami H) ma dobry, wywarzony smak z jeździł taryfą w „Klanie” na ekranie z z niego robią i żyłki, i piłki I) uprawiać ją trzeba z rób tak, jak każe ten znak z gonią do modlitwy braci J) rysunek na szkle z trzymanie krów z wcale nie prosty sposób na korki
Na polowaniu. – Uważaj! – Co się stało?! – Przed chwilą wpakowałeś mojej żonie w dupę cały ładunek śrutu! – Och, przepraszam... Ale, o tam, proszę, stoi moja żona!
A 1 2
B
43
13
41
46
C 15
25
5
53
G
11
60
29
62
44
38
37
12
33
49
9
55
19 59
26
56
61
17
32
36
40
16
27
51
10
64
30
8
31
54
22
24
6
48
63
20
8
J 14
2
42
34
I
5
9
58
H
1
7
6 7
F
39
45
4
E 3
4
3
D
35
57
23
50
28 18
21
65
52
47
Litery L itery zz ponumerowanych ponumerowanych pól pól utworzą utworząrozwiązanie. rozwiązanie 1
2
3
4
5
6
7
21 22 23 24 25 26 27 39 40 41 42 59
43 44 45
8
9 10
11 12
28 29 30 31 32 46 47 48 49 50
13 14 15 16 17 18 19 20 33 34
35 36 37 38
51 52 53 54 55
56 57 58
60 61 62 63 64 65
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 15/2012: „Masz ochotę na szybki numerek? A są jakieś inne?”. Nagrody otrzymują: Majka Włodarz z Kalisza, Mikołaj Krasowski z Bielska Podlaskiego, Jadwiga Suchodała z Białegostoku. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 17 (634) 27 IV – 3 V 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Kupa mięci CUDA-WIANKI
Gdzie to schować...
Znaleziono na www.kwejk.pl
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
W biurze kolega pyta kolegę: – Co wycinasz z gazety? – Notatkę o tym, jak mąż zamordował żonę, bo mu stale przeszukiwała kieszenie... – I co masz zamiar zrobić z tym wycinkiem? – Schowam do kieszeni. ~ ~ ~ Nocą mocno spóźniony małżonek cichaczem wraca do domu. – Która godzina? – pyta zaspana żona.
– Dziesiąta – odpowiada mąż. – Tak? Słyszę, że właśnie bije pierwsza... – No przecież zera nie może wybić, kochanie... ~ ~ ~ Przychodzi mały Jaś (8 lat) do szkoły, a całą twarz ma opuchniętą i czerwoną. Pani go pyta: – Co się stało, Jasiu? – Ooossss… – No co się stało? – Ooooosssssaaaaa! – Co osa? Ugryzła cię? – Nie, tato łopatą zabił!
...zastanawiają się złodzieje i przemytnicy jak świat długi i szeroki. A potem kombinują. ~ W pobliżu granicy Ekwadoru i Kolumbii udało się już namierzyć kilka łodzi podwodnych do przewożenia kokainy. Statki, zbudowane w dżungli, mają po kilkadziesiąt metrów długości, wieżę dowodzenia, peryskop itp. Teoretycznie mogą przetransportować – do Stanów – tony białego proszku. ~ Nie sprawdził się patent „na pobożnego”. W 2008 roku na pokład kanadyjskiego samolotu wsiadł mężczyzna, który przewoził różaniec, świeczkę i butelkę wody święconej. Strażnicy dali się nabrać, ale pies tropiący już nie! Czworonóg wyniuchał w świętej wodzie ketaminę – silny środek halucynogenny używany do produkcji tabletek gwałtu. ~ Więzień z New Jersey dostał w paczce dziecięcą kolorowankę. Niby prezent od dziecka. Jak się okazało, obrazki pomalowane były farbą zawierającą narkotyki. ~ Ponad 4 kg kokainy znaleźli hiszpańscy mundurowi na lotnisku u swojej 92-letniej rodaczki. Kobieta
poruszała się na wózku inwalidzkim, a narkotyki przewoziła w przymocowanych do ciała woreczkach. Nie spodziewała się osobistej kontroli. ~ Ambrozine Heron, 76-letnia Brytyjka, podróżowała z 20 słoikami po konfiturach. Po brzegi wypełnionymi kokainą wartą ponad milion funtów. Złapano ją na promie z Francji do Wielkiej Brytanii. ~ Pewien mężczyzna próbował wejść na pokład samolotu lecącego do Brazylii z 7 egzotycznymi wężami i 3 żółwiami. Zwierzęta były ukryte w nylonowych torbach i przymocowane do nóg. Jeden żółw (nie wąż!) podróżował w majtkach.
~ Służba celna na lotnisku w Rzymie zatrzymała 33-letnią hiszpańską modelkę, która próbowała wnieść do samolotu 2,5 kg kokainy. Kobieta ukryła proszek w implantach piersi i pupy! Jej bujne kształty wydały się celnikom podejrzane, tym bardziej że przywdziała bardzo obcisłe ciuszki. Może przy okazji chciała się komuś spodobać. ~ Klientka pewnej rumuńskiej restauracji jadła, piła, znów jadła, gdy nagle… „Gdzie mój telefon?!” – wrzasnęła. Sprzęt był drogi i wypasiony. Właściciel lokalu zabarykadował drzwi i wezwał policję. Przybyły na miejsce funkcjonariusz zadzwonił na numer skradzionej komórki i… radosna melodyjka doleciała wprost z krocza innej stołującej się pani. Telefon ukryty był w pochwie. Jego właścicielka odmówiła przyjęcia zguby. ~ Naturalna kobieca skrytka przydaje się dosyć często. Pani Karin Mackaliunas, szmuglerka z doświadczeniem, zamagazynowała TAM: 54 saszetki z heroiną, 8 silnych tabletek nasennych, 51 dolarów i 22 centy. ~ Na pogotowie zgłosiła się Melissa Barton. Kobieta wepchnęła sobie do pochwy swoje… szklane oko, które wzięło i się zaklinowało. Barton szykowała się do długiej podróży i nie chciała, żeby sztuczna patrzałka jej zginęła. „To droga rzecz!” – tłumaczyła Melissa. JC