CZY „SZAJBA” GOWINA ROZWALI RZĄD? Â Str. 10, 26 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 17 (686) 1 MAJA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Biskup toruński wiedział, że jego ksiądz jest pedofilem. Mimo to powierzył mu probostwo i posadę „ojca duchownego”. Trzymał go przez długie lata na stanowisku, choć napływały kolejne skargi. Dopiero gdy kilka dni temu sprawą zajęły się media, ksiądz nagle „zniknął”. Oto jak Kościół w Polsce „walczy” z pedofilią w swoich szeregach. Przykład – tym razem – z okolic Brodnicy… Â Str. 3, 6
 Str. 12
 Str. 11 ISSN 1509-460X
 Str. 13
2
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Po głupich wypowiedziach Jarosława Gowina (w czasie wizyty premiera w Niemczech!) na temat „niemieckich eksperymentów na polskich embrionach” nietrudno dojść do wniosku, że człowiek ten idealnie nadaje się do PiS. Wiadomo też, o co chodziło z tymi krzykami embrionów, które Gowin słyszy: to wrzeszczą polskie zarodki pod niemiecką okupacją! Tusk zaczyna tonąć: Gowin kompromituje rząd, Piechociński grozi, że porzuci PO, Ruch Autonomii Śląska zerwał koalicję z PO i PSL na Śląsku, ministrowie (m.in. Michał Boni) zapowiadają start w wyborach do europarlamentu, czyli zamierzają wyjechać z Warszawy. Jakby tego było mało, „Wprost” oskarżył ministra transportu Sławomira Nowaka o kolesiostwo oraz pomaganie prywatnej spółce w wygrywaniu przetargów na zamówienia publiczne. To się nazywa czarna seria! Ale nie tylko Tusk ma kłopoty. Ma je także A. Kwaśniewski, odkąd ujawniono, że lobbuje na rzecz interesów przemysłu rosyjskiego w Polsce. Teoretycznie nie ma w tym niczego złego, ale martwi w kontekście Europy+, gdyż Kwaśniewski ma doświadczenie w pogrążaniu inicjatyw (LiD), którym patronuje. Czyżby efekt domina? Warszawiacy postanowili iść śladem mieszkańców Elbląga, którzy odwołali w referendum prezydenta Nowaczyka z PO i radę miejską zdominowaną przez tę samą partię. Cała stołeczna opozycja chce odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO), prezydent stolicy, i zamierza zorganizować referendum w tej sprawie. Ma szanse je wygrać, bo mieszkańcy stolicy są zmęczeni „panią Hanią”, która funduje miastu bałagan i oszczędza na transporcie oraz szkołach. Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji organizuje I Sejmik Liderów Katolickich na Jasnej Górze. Spotkanie zaplanowano na 16 czerwca i zaproszono na nie wszystkich tych, którzy „nie wstydzą się, że są katolikami”, czyli np. Marka Jurka, Jana Olszewskiego oraz Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe, czy organizatorzy odkurzą hasło „Jarosław, Polskę zbaw” i przerobią je na nowe śluby jasnogórskie. Od stycznia nie latają 2 dreamlinery (powinno ich być już 5) – nowe samoloty Boeinga – kupione przez LOT. Zostały unieruchomione z powodu wad konstrukcyjnych. Będą naprawiane (w Etiopii!) i wrócą do latania w czerwcu 2013 r. Cała ta zabawa kosztuje bankrutujący LOT… kilkaset milionów złotych, bo musi wynajmować inne, zamienne maszyny. Czy LOT zdąży wysądzić od Boeinga odszkodowanie, zanim padnie? Czy nie będzie się bał? Według propagandy III RP Rosjanie są źli, a Czeczeńcy – dobrzy. Co zrobić z dobrym Czeczeńcem, który podłożył bombę w bratnim Bostonie? Wówczas należy go nazwać „Rosjaninem z Czeczenii”, jak zrobił to „Super Express”, i sprawa załatwiona – dobro oraz zło pozostają po właściwych stronach, a Polacy mogą być umocnieni w swej niechęci do „Ruskich”. Przypominamy, że kilka miesięcy temu w Gdańsku „Rosjanin” o imieniu Samir zamordował całą rodzinę. Samir – nietypowe rosyjskie imię… Komisja lekarska powołana przez watykańską Kongregację Spraw Kanonizacyjnych „klepnęła” cud JPII, ale na razie nie wiadomo, o co chodzi. Chodzą tylko plotki, że JPII kogoś uzdrowił. Ale czy to ważne kogo? Po to, by Papa mógł zostać świętym, jakiś cud był niezbędny, więc się znalazł. Furorę robi „Układ zamknięty”. Jednak kulisy powstania tego filmu są tajemnicze. Wśród jego sponsorów są m.in. biznesmeni zamieszani w aferę Stella Maris, a jeden ze scenarzystów został w związku z nią skazany prawomocnym wyrokiem. Ponadto w procesie jednej z osób, która jest prototypem postaci filmowej (rzekomo skrzywdzonej przez organy ścigania), skazano już 6 osób. Może i za niewinność. Ale ten układ robi się coraz bardziej otwarty… Sąd przyznał Bogusławowi Seredyńskiemu 455 tys. zł zadośćuczynienia za niesłuszne zatrzymanie przez CBA, które skutkowało utratą przez niego dobrego imienia i pracy. Słynny „agent Tomek”, obecnie poseł PiS, próbował wcześniej sprowokować Seredyńskiego do wzięcia łapówki, m.in. upijając go. Dobrze, że faceta nie rozkochał i nie przeleciał. Prokuratura chce ścigać Ewę Wójciak, dyrektorkę poznańskiego teatru, która na Facebooku nazwała nowo wybranego papieża słowem uważanym za wulgarną nazwę męskiego członka. Jeśli zostanie oskarżona o znieważenie głowy obcego państwa, to mogą grozić jej nawet 3 lata więzienia. Szczęśliwie dla niej Franciszek był głową dopiero co wybraną, więc nie wiadomo, czy członek był kompletny. Papież Franciszek ogłosił właśnie, że „znalezienie Jezusa poza Kościołem matką jest niemożliwe”. Brzmi to jak stara, arogancka kościelna maksyma, że „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Poza tym wierni katolicy właściwie nie mają Kościoła matki, lecz złą macochę, która ich traktuje z góry, wykorzystuje, zastrasza, a dawniej bywało, że i przypiekała ogniem. Po raz kolejny Stephen Hawking, niepełnosprawny genialny fizyk, ogłosił, że „nasz wszechświat nie potrzebował żadnej boskiej interwencji, by zaistnieć”. Opluwany przez klerykałów Hawking cierpi na stwardnienie zanikowe boczne, ale żyje już ponad 5 razy dłużej niż inne osoby, u których zdiagnozowano tę chorobę, dzielnie znosi swój los i nie ogłasza się ani wybrańcem bogów, ani efektem cudu JPII.
Akta zdrady O
statni, sprzed tygodnia, odcinek cyklu „Protokoły zbieżno- Jest to doświadczenie, zarówno moje jako posła, jak i wielu ści” i nasza okładka z Leszkiem Millerem tuczącym bisku- samorządowców, w tym Czytelników „FiM”. Potwierdza to wypów wywołały niezłą zadymę. Jedni żądali – m.in. z powodu rzucony jesienią 2006 roku przez marszałka sejmu Marka Jurwyjawiania hierarchom przez L.M. tajemnic dotyczących NA- ka ówczesny dyrektor Biura Studiów i Ekspertyz Kancelarii SejTO – ustąpienia byłego premiera z funkcji szefa SLD. Inni za- mu dr hab. prawa Wiesław Staśkiewicz. Taka praktyka dwudawali pytania, po co idziemy na wojnę z Sojuszem, który władzy prowadzi do gnicia państwa. Obywatele przestają je trzyma się dzielnie w sondażach, i dlaczego nie dostrzegamy traktować poważnie, a państwo pozbawione autorytetu wśród równie obrzydliwych działań Aleksandra Kwaśniewskiego, obec- swoich obywateli nie jest w stanie prowadzić jakiejkolwiek nie lidera Europy Plus. sensownej polityki społecznej, ekonomicznej, gospodarczej Oznajmiam, że „Fakty i Mity” są pismem niezależnym od ni- i międzynarodowej. Skutkiem tego gnicia jest w Polsce tolekogo, samodzielnym i samofinansującym. Wielokrotnie na na- rowanie prawa, a nie jego przestrzeganie. Ot, choćby ustawa szych łamach krytykowaliśmy także Ruch Palikota, a antykle- antyaborcyjna. Polacy tolerują jej istnienie, ale w razie korykałów i racjonalistów wspieramy niezależnie od ich przyna- nieczności szukają narzędzi i środków, aby ją ominąć. Władza, leżności partyjnej. Zdrajców też piętnujemy po równo – tak widząc, że obywatele zajmują się omijaniem prawa lub szukajak na to zasługują. niem w nim dziur, stara się temu zapobiec, wprowadzając coMiniony już cykl zdemaskowanych przez „FiM” antypolraz bardziej szczegółowe normy. Dochodzi do inflacji prawa. skich knowań w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Nie tylko obywatele, ale także sami urzędnicy zaczynapokazał skalę zdrady i zaprzaństwa politycznego w polją się w tym gąszczu regulacji gubić. Nikt nie może być skiej klasie politycznej. Niestety, SLD w tych akpewny, czy przez przypadek nie złamie jakiegoś przetach zdrady dzierży obleśny tytuł lidera. Rapisu, a to zniechęca ludzi do aktywności, do prowachunki za to płacimy do dnia dzisiejszego, dzenia legalnie biznesów, rodzi korupcję, popycha a płacić będą jeszcze nasze dzieci. do funkcjonowania w szaNaturalnie reszta polityków z warej strefie, gdzie obowiątykańskiej koalicji PO-PiS-PSL-SP zuje tylko jedna norma ma gdzieś wymierne i moralne – kult pięści. Zgnilizna przestraty państwa polskiego oraz calewa się do polityki, która – pełłą tę patologię, której Komisja na przemocy – jeszcze bardziej Wspólna jest tylko jednym z wykwiodstrasza obywateli (stąd m.in. tów. W cyklu zwracaliśmy także tak niskie frekwencje w wyborach). uwagę na udział Kwaśniewskiego Miejsce polityków – prawdziwych w tym szachrajstwie. Różnica jest patriotów – zajmują celebryci jednak taka, że Miller dalej podtrzyi politykierzy. Ci dbają wyłącznie o własne kariery, pieniądze, muje, iż wszystkie akty klerowłazidupstwa były w owym cza- ustawienie siebie i rodziny. W takiej polityce wszystkie chwysie niezbędne, gdyż rząd bał się (sic!) negatywnej decyzji Epi- ty, łącznie ze świadomym kłamstwem do kamery, stają się skopatu w sprawie naszej integracji z UE (ostatecznie bisku- chlebem codziennym. pi złamali umowę i byli za, a nawet przeciw). Były premier Oczywiście kłamcy ci, niezależnie od przynależności parprzyznaje tym samym, że przewodził niesuwerennemu pań- tyjnej, będą solidarnie bronić obecnego politycznego status stwu. Kwaśniewski – przy całym politycznym cynizmie, jaki quo, czyli własnych tyłków. Stąd ich wściekłe ataki na mnie reprezentuje – w końcu zdołał krytycznie spojrzeć na swoje i „FiM” za to, że ujawniamy ich strategię i akty zdrady – tedokonania. Uznał za błąd m.in. poparcie zaostrzenia ustawy lewizje i rozgłośnie radiowe odwołują programy z moim udzianarkotykowej. Próbuje teraz odpokutować za winy, popiera- łem, gdyż na spotkanie nie wyrażają zgody księża i posłowie jąc posłów racjonalistów. Każda pokuta jest początkiem zmian. PiS. Uniemożliwili mi udział w Komisji Etyki Poselskiej. Boją To dobrze, bo obecnie potrzeba nam każdej szabli, także tej się, że prawda o państwie, które za nic ma swoją konstytuKmicica, który stał się Babiniczem. cję, dotrze do kolejnych tysięcy okłamywanych Polaków. BoStoimy bowiem jako państwo i społeczeństwo w punkcie ją się, że w końcu ktoś zażąda Trybunału Stanu dla tych, któstrategicznego wyboru. Zjednoczona lub skonfederowana lewi- rzy oddali władzę biskupom katolickim, i że samorządowcy ca może za 2,5 roku sięgnąć po władzę. Jej przeciwnikiem wręczający proboszczom cenne działki i budynki zostaną wyjest koalicja kruchtowej prawicy, która oferuje nam dalszy marsz kopani ze stołków. W 2010 roku udało się to w Częstochowie w stronę państwa, gdzie nic nie znaczą takie pojęcia jak pra- i Łodzi, w 2012 r. – w Bytomiu, a w 2013 r. – w Elblągu. wo, procedury legislacyjne czy dialog społeczny. Koalicja ta Nasi przeciwnicy wiedzą, że nas przybywa. Wiedzą i drżą, wmawia nam, że my – racjonaliści – walczymy z Kościołem bo każdy następny oświecony rodak to kolejny kamyczek zbli(według nich – z Bogiem). To nieprawda. Nigdy nie głosiliśmy żający nas do powolnej, ale realnej lawiny – rewolucji spohaseł wojennych. Niech każdy wierzy sobie w co chce. Nie łecznej. Rewolucji pokojowej, która na trwałe obali klerykalne przeszło nam nawet przez myśl dyskryminować katolików rządy i przywróci normalne, świeckie państwo, w którym bęi ich przywódców. Racjonaliści chcą tylko praworządności, dzie przestrzegana konstytucja, a prawo stanie się zrozumiałe na której zbudowały potęgę zachodnie demokracje. Bez tego i szanowane. JONASZ nasze państwo nie ma szans na rozwój gospodarczy i społeczny, ugrzęźnie do reszty w chaosie i korupcji. W normalnym, racjonalnym pańFundacja „W człowieku widzieć brata” ma za zadanie nieść wszelką pomoc ludziom stwie, które chcemy wprowadzić, prawo uchwala parlament, wykonuje je rząd, a na straży pra- znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej. Ponieważ ma ona status organizacji pożytku publicznego, podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też wa stoją sądy. Na szczeblu lokalnym rady gmin, kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy powiatów i sejmików wojewódzkich wyznacza„Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne ją kierunki, a wójtowie, starostowie i marszałkoi dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. wie wykonują to, co im nakazano. To piękna, polMisja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”; ul. Zielona 15, 90-601 Łódź ska teoria. W praktyce mamy bowiem jeszcze ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291; KRS 0000274691 jednego, utajnionego ustawodawcę. Występuje www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected] on na każdym szczeblu organizacji państwa. A są nim hierarchowie Krk. To oni ustalają treść aktów Pod linkiem: www.bratbratu.pl/1procent znajduje się nasz darmowy program rozliczeniowy PIT 2012 prawnych, co nasz cykl „Protokołów” udowodnił.
Przekaż 1 proc. Fundacji „FiM”!
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
GORĄCY TEMAT Fot. spmalki.pl
W
Wielki Piątek bieżącego roku proboszcz zniknął z parafii. Kuria odwołała go w trybie natychmiastowym. W Wielką Sobotę pojawił się ksiądz administrator. Ludzie są zachwyceni, bo punktualnie zaczyna msze. Na poprzedniego musieli nieraz czekać nawet pół godziny. O przeszłości swego dotychczasowego proboszcza chcą jak najszybciej zapomnieć. Za bardzo ona tu wszystkich boli. ~ ~ ~ Ksiądz Andrzej S., bo o nim mowa, na początku swej kapłańskiej kariery jako wikariusz w parafii w Kartuzach molestował ministrantów. To było w latach 80. Wówczas biskup zapewniał rodziców jednej z ofiar, że sprawę zna i nad nią boleje, a ks. Andrzej zostanie skierowany po rekolekcjach na inną placówkę, i to pod groźbą, że w razie recydywy będzie pozbawiony możliwości wykonywania obowiązków kapłańskich. Duchowny rekolekcje odbył, poprawę przyobiecał, a później na otarcie łez dostał od biskupa posadę proboszcza w Mszanie (diec. toruńska), stanowisko ojca duchownego (sic!) w dekanacie oraz nieskrępowany dostęp do ministrantów. Miał do nich rękę – w kościele było aż biało od komży i alb. Matki z dumą posyłały swoich chłopców do kościoła. Ksiądz Andrzej był w Mszanie ponad 20 lat. I pewnie doczekałby tu emerytury, gdyby nie upór Marka, człowieka molestowanego przez księdza ćwierć wieku temu w parafii w Kartuzach. Mężczyzna, który do dziś nie może się pozbierać ani zrozumieć, jak biskup mógł z niego aż tak zakpić (zamiast usunąć pedofila z kapłaństwa, usadowił go na kolejnej parafii), przywiózł do ks. Andrzeja ekipę Telewizji Polskiej. – Rany się goi, a nie rozdrapuje. Tu jest wielka rana, mój drogi. Chorego się nie dobija, tylko leczy – tak powiedział na wizji ks. S. swej ofierze sprzed 25 lat, niczego się przy tym nie wypierając. ~ ~ ~ Kiedy ks. Andrzej objął nową placówkę, wyleczony nie był. Robert (imię zmienione) o tym, co w dzieciństwie zrobił mu ten duchowny, mówi po raz pierwszy. Nie wypowiada się pod nazwiskiem, gdyż boi się, że konsekwencje mogłyby dotknąć wciąż mieszkającą w Mszanie rodzinę. ~ ~ ~ To było 11 lat temu. Robert miał wówczas 13 lat. Pewnego dnia poszedł pomóc w układaniu książek. Ksiądz zostawił go samego. Po chwili wrócił. Ubrany był w szlafrok. Usiadł na łóżku. Kazał mu podejść, powiedział, żeby się w ogóle nie bał. – Miał na sobie słuchawki. Takie lekarskie. Powiedział, że jestem w wieku dorastania i że najwyższy czas, aby on mnie zbadał. Poza tym skończył kursy, zna się na wahadełku i zobaczy przy okazji, czy się dobrze rozwijam. Stałem jak sparaliżowany, zabetonowany.
Łowca dusz Zero tolerancji dla pedofilii, pełna ochrona ofiar i ich bliskich. Tak – według rzecznika Episkopatu – miało być w polskim Kościele. Pobożne życzenia… – A ksiądz? – Przyciągnął mnie do siebie, zaczął rozbierać, badać słuchawkami po ciele. W końcu oświadczył, że dla pełnego obrazu muszę zdjąć majtki. Tylko na chwilę. Zaproponował, że jeśli się wstydzę, on może rozebrać się pierwszy. Zobaczę przy okazji, jak to wszystko wygląda u dorosłych facetów. Opierałem się na tyle mocno, że w końcu spasował. Zapowiedział tylko, żebym nikomu nie mówił, bo jego intencje na pewno będą źle zrozumiane przez ludzi. Mówił, że i tak nikt mi nie uwierzy, zrobię z siebie pośmiewisko, a przecież on chciał dobrze. Później zawsze zaznaczał, że jeśli to się wyda, to co ludzie pomyślą o moich rodzicach. Mówił, że to, co on robi, jest normalne. Dla mnie to był szok, strach. Milczałem. – Sądzisz, że dziś byłoby łatwiej mówić? – Ludzie w parafii zbyt chętnie o tym nie mówią, bo to dotyczy niemal każdego. W co drugiej rodzinie jest ministrant – czyjś syn, kuzyn, bratanek. Nikt nie chce przyjąć do świadomości tego, że i z nim ksiądz mógł to robić. Lepiej to wyprzeć. Jest jakiś mechanizm w naszej mentalności, że nawet dorośli ludzie boją się księdzu postawić. Bo sutanna, bo dziecka nie ochrzci, bo sąsiedzi będą dupę obrabiali. To jak się dziwić nastoletniemu dziecku, że nic nie powie? – A wówczas wiedzieliście, że wasza parafia to była dla księdza Andrzeja kara za grzech pedofilii? – Do parafii trafił z czystą kartą, nikt nam niczego nie wyjaśniał.
Trudno powiedzieć, że to była kara. Około 3 tys. osób. Kilka wsi. Parafia zawsze słynęła z tego, że ludzie w niej hojni. Wielu bogatych rolników i przedsiębiorców. To dla ks. S. nie była kara, tylko nagroda. Wystarczyło, żeby trafił do nieodległej parafii w Grzybnie, Bobrowie czy Kruszynach, gdzie są biedne tereny popegeerowskie. Tam musiałby rzeczywiście pracować u podstaw. – U was zdobył uznanie? – Wrażenie robił bardzo dobre – miły, otwarty. Dbał o parafię, o otoczenie. Z każdym miesiącem pozyskiwał nowych ministrantów. – Jak? – Ogłoszenia, pogadanki z rodzicami podczas kolędy, obietnice celujących ocen z religii. Na każdej z trzech niedzielnych mszy po 30 ministrantów stało przy ołtarzu. Były czasy, że połowa kościoła to byli ministranci. Biskup, gdy przyjeżdżał na wizytację, chwalił księdza, że jest taki zorganizowany. – A później? – A później był bardzo opiekuńczy, pamiętał o naszych imieninach czy urodzinach. Przyjeżdżał do nas z prezentami. Wśród ministrantów była rywalizacja o jego względy. Im bardziej ktoś się udzielał, częściej chodził do kościoła i pomagał mu – dostawał elegantszą komżę i więcej pieniędzy za kolędę. Mógł czytać na mszy, trzymać patenę podczas komunii i siedzieć bliżej ołtarza, co znaczyło, że jest kimś. Ostatnim etapem jego dobrodziejstwa był dwumiesięczny wyjazd do Niemiec. Jeździł tam w celach zarobkowych. Zabierał ze sobą niektórych chłopaków, proponował pracę i zwiedzanie.
Rodzicom mówił, że będziemy mieć okazję na poznanie języka. – I oni się godzili? – Tak, bo on najpierw zdobywał zaufanie rodziców. Starał się im pomagać, jeśli potrzebowali pomocy. Doradzał, gdy potrzebowali rady. Szukał pracy, gdy akurat ją stracili. Ksiądz Andrzej jest mistrzem w nawiązywaniu znajomości. Preferuje domy, w których są młodzi chłopcy. Teraz, gdy to analizuję, dostrzegam, że jego najlepszymi znajomymi byli ci, którzy mieli synów, a ci zazwyczaj stawali się ministrantami. No a przede wszystkim on – ulubieniec lokalnej władzy, który bywał na salonach – zaszczycał swoją obecnością zwykłych ludzi w ich domach. – To aż takie wyróżnienie? – Szacunek i pokorę w stosunku do księży wysysamy z mlekiem matki. Na wizytę biskupa kobiety kupują sobie nowe sukienki. Są dobierani odpowiedni ludzie, którzy mogą wręczyć biskupowi kwiaty. W takiej małej społeczności proboszcz to najważniejsza osoba, ważniejsza od wójta. Na urodzinach u księdza bywały osoby pracujące w organach ścigania i lokalni wójtowie. Pełen kościół ludzi, fajerwerki, pierwsze ławki zarezerwowane dla lokalnej wierchuszki. To jest zaszczyt, że ktoś księdza zna, że ksiądz odwiedza jego dom. – Ministranci często odwiedzali plebanię? – Na plebanii zawsze było dużo różnych zajęć – porządkowanie książek, sortowanie ubrań, drobne remonty, koszenie trawnika. Ksiądz zawsze znalazł jakiś pretekst, zapraszał do pomocy. Dla kilkunastoletniego chłopaka, jakim wówczas byłem, to było fajne. Nie dopatrywałem się drugiego dna. No bo to przecież ksiądz – osoba święta. Gdy zostawaliśmy sam na sam, opowiadał, że widzi we mnie
3
potencjał, ma do mnie zaufanie. Czasami dawał mi drobne prezenty albo markowe ciuchy. Proponował, żebym przymierzył, czy pasują. Wychodził, ale zostawiał uchylone drzwi. Przez głowę mi nie przeszło, aby coś podejrzewać. Na początku, w fazie oswajania, nie był nachalny. – Kiedy pierwszy raz przekroczył granicę? – To było w jego samochodzie. Jechaliśmy z kaplicy w Małkach, gdzie odprawiał mszę, do której służyłem. W drodze zaczął mnie podszczypywać, macać, pytać, co mam na sobie. Wydało mi się to niesmaczne, ale z drugiej strony miałem świadomość, że mówi do mnie ksiądz, więc to musi być żart. Przez 3 lata nie powiedziałem nikomu, nie zrobiłem nic. Sądzę, że tak czuje większość tych, którzy boją się mówić. Czują się winni, że nie powiedzieli dość albo nie zgłosili tego na policję. – Korzystał z tej bezkarności? – To albo się działo po mszy, albo po jakichś uroczystościach. Niby było wkoło dużo ludzi, ale ksiądz zawsze potrafił doprowadzić do sytuacji, w której zostawaliśmy sam na sam. Niemal w każdym przypadku, który znam, było wahadełko, masowanie pleców oraz badanie czy leczenie. Mówił, że bolą go plecy, kupił właśnie świetny olejek do masażu. Chciał, żebyśmy masowali się wzajemnie. Nie miałem ochoty. Gdy on mnie dotykał, onanizował – płakałem, ale jemu to nie przeszkadzało. Kiedy skończył, wychodziłem. Jak robot. Coś takiego jest w dziecku, że nie ma ochoty nikomu o tym powiedzieć. Czułem się, jakbym nie miał duszy. Ja się bałem, że zostanę zlinczowany, że nikt mi nie uwierzy. – Nikt nie dogrzebał się przeszłości proboszcza? – W parafii już wtedy się o tym mówiło. Przywoził sobie z Brodnicy jakichś chłopców. Tłumaczył, że to kuzyni. Ludziom się to wydawało dziwne, ale nie zabierali swoich synów od ołtarza. On był autorytetem dla naszych rodziców. Miał duży wpływ na to, co się działo w każdej rodzinie, którą często odwiedzał. A przyjeżdżał zwykle wieczorami. Przesuwał sobie tę granicę. Zdarzało się nawet, że dzwonił do drzwi po 22. Wiedział, że wtedy dzieci śpią. – Do twoich rodziców też przyjeżdżał? – Mama była niezadowolona, że on tak późno przyjeżdża, ale wstawała, robiła mu herbatę i podawała ciasto. Któregoś razu pojawił się wieczorem w moim pokoju pod pretekstem przejrzenia zeszytu od niemieckiego. Chwilę czekał, aż zrobi się cicho na korytarzu, i wtedy przysiadł na brzegu mojego łóżka, włożył mi rękę pod piżamę i zaczął onanizować. Byłem przerażony, kazałem mu wyjść. Wyszedł, ale nie był w ogóle przestraszony. Był bardzo pewny siebie. Pamiętam, że ja się cieszyłem, że on wyszedł. Chciałem za wszelką cenę iść spać.
 Ciąg dalszy na str. 6
4
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Co tam, panie, w ...? Zanim 2013 rok na dobre się rozkręcił, w zachodnim seksbiznesie pojawiło się kilka prognoz i podsumowań. Co w roku z pechowym numerkiem jest na topie? Czego w łóżkach mniej, a czego więcej? Sporo osób z branży zastanawiało się nad tym i doszło do kilku wniosków. Mniej lub bardziej odkrywczych. Możecie sami ocenić, na ile sprawdzają się w polskich – skatoliczałych – realiach. No bo u nas całkiem niedawno, podczas święta z jajeczkami i koszyczkiem, księża dobrodzieje na łamach prasy uspokajali, że po 40-dniowym poście i przyjściu do domu ze święconką można się już kochać! Z żoną lub mężem, oczywiście bez zabezpieczenia i – tylko wtedy – bez wyrzutów sumienia. A teraz zestawmy to z wymysłami ludzi Zachodu, którzy o takich księżowskich przyzwoleniach nie słyszeli. Po pierwsze i najważniejsze – według prognoz – śluby mają być coraz mniej modne. Chociaż wymyśla się różne rzeczy, żeby konkubinaty chciały żyć ze sobą bez papierka. Na przykład – sexbox. Pary płacą za to, żeby co miesiąc dostać paczuszkę z seksgadżetami. Za każdym razem innymi. Urozmaicone
na siłę pożycie być może przedłuży wspólne, nieślubne bytowanie – taką nadzieję mają producenci i konsumenci. Do tego dochodzą jeszcze sekstreningi na siłowni. To sprawdzająca się nowość dla tzw. kobiet wyzwolonych. Z osobistym trenerem ćwiczy się mięśnie kegla i miednicy, żeby później szczytowanie było lepsze. Pojawiają się kluby fitness przystosowane tylko do tego. Tak czy siak – a to już kolejna prognoza – związki niesakramentalne mają „bujać się” dłużej, niż to kiedyś bywało. Rozstawać się, wracać do siebie i tak w kółko. Wszystko przez ogólnodostępne portale społecznościowe typu Facebook – teraz trudno całkowicie zerwać kontakty i po rozstaniu już nie wiedzieć, co słychać u „byłego”.
Ponoć piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. Nie tylko ono. Z tego samego materiału wykonana jest niemal cała zorganizowana religia. Kiedy światowe serwisy informacyjne doniosły o tym, że zamach w Bostonie miał podłoże religijne, a jego autorzy byli wyznawcami salafickiej odmiany islamu (skrajnie rygorystyczna i wojownicza), w polskim internecie odezwali się… obrońcy Kościoła katolickiego. To jedna z taktyk stosowanych przez nasze środowiska prawicowe: pokazuje się palcem na fanatyków islamskich i ogłasza coś mniej więcej w tym rodzaju: „Dziękujmy Bogu, że mieszkamy w kraju katolickim. Dzięki temu jesteśmy chronieni przed religijną przemocą, ponieważ nasz wspaniały Kościół, tak niesłusznie atakowany przez bezbożników, jest w gruncie rzeczy bardzo tolerancyjny”. Czy w tym rozumowaniu jest choć odrobina racji? Konstrukcja myślowa wykombinowana przez prawicowców przypomina trochę słynny dowcip z czasów istnienia ZSRR, w którym wszelką krytykę „ojczyzny proletariatu” kazano odpierać zdaniem: „A u was biją Murzynów”. Wprawdzie w niektórych częściach USA do pewnego momentu naprawdę „bito Murzynów” domagających się równouprawnienia, ale ten fakt w niczym nie czynił lżejszym życia w ZSRR ani nie usuwał żadnej z jego wad. Podobnie jak twierdzenie, że nie powinniśmy krytykować rządów panującego od 8 lat PO lub PiS, bo w Korei Północnej albo w Wietnamie jest znacznie gorzej, albo że po wojnie w Polsce dzieci musiały jeść szczaw, a teraz nawet najbiedniejsze mogą rozkoszować się niemal do woli pasztetową. Tego rodzaju konstrukcje propagandowe byłyby warte śmiechu, gdyby nie były tak bolesne w skutkach.
Ponoć coraz mniejszą popularnością będą cieszyć się internetowe portale randkowe. Ludzi musiała znudzić anonimowość wirtualnego randkowania, mimo że to wygodne i mniej wstydliwe niż face to face. Ale ponieważ to biznes już rozkręcony, twórcy takich portali robią co mogą. Stąd kolejny randkowo-seksualny trend – portale tematyczne. Dla wybrednych. Jak się trochę poszuka w sieci, można znaleźć sprofilowane serwisy dla wegetarian, ateistów, rolników, grubasów… Istnieje na przykład coś takiego jak www.militaryhookups.com – dla osób związanych z wojskowością. I jest jeszcze news dla wyższych sfer. W metropoliach takich jak Londyn czy Nowy Jork działa wirtualna agencja Berkley International – tylko dla bogatych i ustawionych. Oboje mają być tacy. Nie chodzi o to, że bogaty starszy pan przygarnie pod swoją strzechę pannę piękną i ubogą, jak to w życiu. Jakieś 60 proc. klienteli to kobiety, reszta – faceci. Niektórzy są znani, więc „swatki” zapewniają pseudonimy i względną anonimowość. Wpisowe – 5 tys. euro. Roczna składka członkowska – tyle samo. Ale to tylko w przypadku poszukiwań w jednym konkretnym państwie. Cena może wzrosnąć do 50 tys. euro za swatanie ogólnoświatowe. Czasami bogaci rodzice zgłaszają tam swoje zamożne dzieci. Jest mało romantycznie. Za to unika się mezaliansów. JUSTYNA CIEŚLAK
W internecie funkcjonują całe pobożne strony, robione zwykle przez prawicę, które piętnują islam, a reklamują chrześcijaństwo, w tym katolicyzm. Argumenty, które tam spotykam, są czasem komiczne. Wskazuje się na przykład na islamskie poniżenie kobiet. Ale przecież kilka pokoleń temu w Europie w wielu kwestiach kobiety miały znacznie gorzej niż we współczesnym Iranie, bo na przykład w ogóle nie mogły studiować, a w ultrapobożnym kraju Persów stanowią większość wśród uczących się. Islam bywa też znacznie bardziej otwarty na używanie antykoncepcji, a nawet wczesną aborcję niż katolicyzm. Cała ta kłótnia międzyreligijna da się streścić przysłowiem „przyganiał kocioł garnkowi”. Nie piszę tego wszystkiego bynajmniej po to, aby bronić w jakikolwiek sposób wyznawców islamu, ale raczej po to, aby zwrócić uwagę na to, że mamy straszny problem z religią we współczesnym świecie. Jeśli wierzący zarzucają niewierzącym, że „bez Boga wszystko wolno”, to powinni wreszcie otworzyć oczy i przyznać, że z Bogiem, jak się okazuje, wolno jeszcze więcej. Przecież ci zabójczy islamiści to nie są dla chrześcijan jacyś przybysze z kosmosu, ale współbracia w monoteizmie. Wywodzący się z podobnej kultury i z tego samego regionu świata co chrześcijaństwo oraz judaizm. Oni nie wierzą w jakiegoś egzotycznego „Allacha”, ale po prostu w Boga Abrahama, którego nazywają tym arabskim słowem. Na tej samej zasadzie, na jakiej żydowski Jahwe jest tym samym Bogiem, co Bóg chrześcijan. Wielkie religie są jak drogi, którymi podążają miliony podróżnych. Dla wielu z nich jest to droga prowadząca na manowce. Mimo że jest ona z Bogiem, w imię Boga i dla Boga. ADAM CIOCH
Prowincjałki 26-letnią kobietę z dwoma lewymi butami zatrzymała policja w Bielsku Podlaskim. Obuwie pochodziło ze sklepu, w którym chwilę wcześniej kobieta robiła „zakupy”. W trzeźwej ocenie sytuacji przeszkadzały jej 2 płynące we krwi promile, bo nie dość, że wyniosła ze sklepu dwa lewe buty, to w dodatku każdy w innym rozmiarze.
LEWY DO LEWEGO
55-letniego mieszkańca Biłgoraja policja przywiozła do szpitala, bo – zdaniem funkcjonariuszy – 6,3 promila, które miał we krwi, zagrażało jego życiu. Lekarze nie zdążyli się jednak popisać umiejętnościami, bo pacjent zwiał im z oddziału. To i tak nic. W Goleniowie medyczną placówkę o własnych siłach opuściła kobieta z 10 promilami!
CUDA JANA PAWŁA II?
Bankowcy teraz nie zarabiają dużo. Toteż 23-letni pracownik banku z Kielc postanowił sobie do pensji dorabiać. Szło mu dobrze – na koncie swojej narzeczonej zgromadził już 379 tys. zł zdeponowanych wcześniej przez klientów. Kasa szła na ruletkę. Ślubu pewnie nie będzie, bo młody bankier został zatrzymany i czeka go nawet 8 lat więzienia.
ODPRAWA
Na portalu randkowym 26-latka poznała amanta. Odbierali na tych samych falach, toteż bez obaw się z nim umówiła we wsi Ilino w gminie Płońsk. Trudno powiedzieć, czy kobieta się panu nie spodobała, czy wszystko było zaplanowane – na dzień dobry „romantyk” wyrwał jej z ręki portfel i uciekł w siną dal. Opracowała WZ
RANDKA W CIEMNO
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie znam dowodów jednoznacznie świadczących o tym, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. (poseł Zbigniew Girzyński, PiS)
Jak w PiS nie wierzysz w zamach, musisz zginąć. Będziesz sekowany. Girzyński zostanie jeszcze bardziej zmarginalizowany. Nikt go nie poprze. Nie stanie za nim nagle dwudziestu posłów i nie powie, że też nie wierzą. (Paweł Poncyljusz, PJN)
Powinna istnieć ochrona zarodków in vitro, ale to Gowin od kilku lat robi wszystko, by ona nie powstała. (posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska, PO)
RZECZY POSPOLITE
Obawiam się, że lewica w Polsce jest zbiorem ludzi i ugrupowań odznaczających się zasadniczym nihilizmem politycznym. Zresztą o polskiej lewicy wiemy tylko, że chciałaby być, a nie – że jest. (prof. Marcin Król, historyk idei)
Autostradą donikąd
Ojciec Święty jest zadowolony, że może patrzeć na Matkę Boską. (Leszek Łysoń, fundator figury JPII, o jej ustawieniu w kierunku Jasnej Góry)
Nie wiem, gdzie ja żyję. Gdy powiedziałem kiedyś, że to jest totalitaryzm, to pewna część się bardzo obruszyła na mnie. Ale czy to nie jest to? Chyba Korea tu będzie – oczywiście Północna. (ks. Tadeusz Rydzyk o Polsce)
My, duchowni, wielokrotnie przedstawiamy ewangelię jak sekciarze. Chciałem zawstydzić o. Rydzyka, a także biskupów, którzy występują w Radiu Maryja i wielokrotnie plotą głupstwa. Nie zależy mi, żeby biskupi mi odpowiedzieli, ale żeby przestali mówić językiem, który ludzi obraża, jest niegodny hierarchy, księdza. (ks. Ludwik Wiśniewski, dominikanin)
Kościół katolicki chce ograniczyć Polkom i Polakom dostęp do zdobyczy cywilizacji, wiedzy medycznej, nowoczesnych metod leczenia, w tym do in vitro i antykoncepcji. Coraz agresywniej próbuje również wywierać wpływ na polityków, by jeszcze bardziej zaostrzyli prawo dotyczące przerywania ciąży, choć i tak mamy jedną z najbardziej radykalnych ustaw regulujących tę kwestię. Trudno nie dostrzegać związku między znajdowanymi w lodówkach noworodkami a restrykcyjnym prawem. (Wanda Nowicka, wicemarszałek Sejmu) Wybrali: AC, SH, PPr
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
ZMIANA FRONTU? Polska prawica może otrzymać cios z niespodziewanej strony. W ostatnich dniach aż dwóch arcybiskupów – Christoph Schönborn i Piero Marini – poparło… legalizację związków partnerskich przez państwo. Jeśli nie są to przypadkowe „chlapnięcia”, tylko zapowiedź zmiany frontu Watykanu, to Terlikowskich i Gowinów czeka szok i kłopoty z wymową. Także Michalików i Głódziów. Bo okaże się, że watykańska duchowa ojczyzna zostawiła ich na lodzie, a dowództwo zdezerterowało, porzucając ich na froncie walki z bezbożnymi związkami. MaK
POLECIAŁ NA GAZIE Premier Donald Tusk wreszcie zdecydował się na wymianę któregoś z ministrów. Padło na Mikołaja Budzanowskiego, szefa resortu skarbu, który stracił stanowisko wskutek afery wywołanej memorandum na budowę drugiej nitki gazociągu jamalskiego. Budzanowski już wcześniej zaliczył wiele wpadek, a opozycja obciąża go m.in. winą za dramatyczną sytuację LOT-u. Po Budzanowskim – historyku i archeologu – czekamy na dymisję Gowina, Muchy, Nowaka i innych rządowych „specjalistów”. MZB
śmierci senatora Antoniego Motyczki (PO). Kandydat Platformy Mirosław Duży przegrał nie tylko z Bolesławem Piechą (PiS – 24 proc. głosów), ale także z Józefem Makoszem (20 proc.), niezależnym kandydatem centroprawicy. Kandydat SLD zdobył niecałe 3 proc. głosów. Frekwencja wyborcza wyniosła tylko 11 proc., a więc na zwycięzcę z PiS głosowało 3 proc. uprawnionych. Na wybory poszli zapewne głównie ludzie wracający z kościoła, o czym warto pamiętać. Ten wynik dajemy pod rozwagę wszystkim miłośnikom okręgów jednomandatowych. Bo takie właśnie już funkcjonują w wyborach do Senatu. MZB
MOHEROWA STRAŻ
TRZESZCZY W KULUARACH Wicepremier Janusz Piechociński pręży muskuły i grozi odejściem z rządu. Ma żal do koalicjanta za to, że bez jego wiedzy zdymisjonował ministra Budzanowskiego. Na razie nie wiadomo, co wicepremiera wkurzyło najbardziej: samowolka Tuska czy raczej planowana budowa Ministerstwa Energetyki – do tej pory ta sfera uchodziła za domenę PSL. Tymczasem CBA zatrzymało Mirosława K., marszałka województwa podkarpackiego z PSL, kolegę partyjnego Piechocińskiego, w ramach walki z korupcją. Piechociński będzie musiał spuścić z tonu. MZB
HONOR WYBIÓRCZY Premier Tusk poda do sądu wydawcę tygodnika „Nie” za to, że w ramach żartu primaaprilisowego przypisano mu złośliwe wypowiedzi o różnych osobach. Wypowiedzi, które nigdy nie padły. Co ciekawe, Tuskowi najwyraźniej nie przeszkadza ciągłe pomawianie go przez ludzi PiS o spowodowanie śmierci 96 osób pod Smoleńskiem. Na żartach się nie zna, a oszołomom procesów nie wytacza. MZB
ZAMACH RYBNICKI PO poniosła druzgocącą klęskę w wyborach uzupełniających do Senatu, zarządzonych w Rybniku po
Jarosław Kaczyński, prezes PiS, ma kolejne „świetne” pomysły. Podczas spotkania z wyborcami w Żyrardowie orzekł, że jego partia chciałaby stworzyć ze sprzymierzonymi środowiskami „ruch pilnowania wyborów”. Któż dokładnie miałby zasilić szeregi tej swoistej straży? Wiadomo: Rydzykowe radio, Kluby „Gazety Polskiej”, Stowarzyszenie Solidarni 2010, Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego, i – rzecz jasna – sam PiS. Oto jak widzi to Jarosław: „W każdym lokalu wyborczym musi być odważny pełnomocnik, który będzie pilnował do rana liczenia głosów i sfotografuje obwieszczenia wyborcze. Wyniki sami musimy podliczać. Do tego dobrze by było, gdyby pod każdym lokalem byli ludzie gotowi tam stać całą noc, żeby ten, kto jest w środku, miał poczucie, że jest wspierany”. Obawiamy się, znając ludzi Rydzyka, że będą oni liczyć głosy aż do skutku, tzn. dopóki nie wyjdzie na to, że większość głosowała na PiS. MZ
TELEWIZJA PARANIENORMALNA Telewizja publiczna zainaugurowała właśnie nowy, misyjny kanał: TVP Rozrywka. Nadawca poinformował, że antena będzie emitować
5
NA KLĘCZKACH
„bogatą i unikatową ofertę polskich programów rozrywkowych”, czyli takie „nowości” jak „Szansa na sukces” czy „Kulinarne podróże Roberta Makłowicza”. Jedną z gwiazd stacji ma być kabaret Paranienormalni. TVP jest w założeniu nadawcą misyjnym. Nietrudno zgadnąć, że TVP Rozrywka będzie wypełniać misję edukacyjną, czyli „Szansa na sukces” nauczy nas muzyki, „Kulinarne podróże Roberta Makłowicza” – geografii, a kabaret Paranienormalni wprowadzi w arkana magii. MZB
w 2011 r. Kilka miesięcy później ksiądz przywiózł do prokuratury nagrania, z których wynikało, że dziewczyna go w sprawę wmanipulowała. Prokuratura w Gdańsku taśmy badała długo. Wyszło jej, że zostały sfabrykowane. Siostrzeniec proboszcza, a zarazem autor nagrań, dostał prokuratorskie zarzuty, podobnie jak jego wspólnik. Prokuratura za priorytet uznała ustalenie tożsamości dziewczyny, której głos został zarejestrowany na dyktafonie. Ksiądz Mirosław Bużan przesłał do naszej redakcji obszerne oświadczenie w tej sprawie. Opublikujemy je za tydzień. OH
LIŻCIE KOLANA!
Kardynał Kazimierz Nycz, uczestnik ostatniego konklawe, zdementował na łamach „Tygodnika Powszechnego” doniesienia mediów, że nowy papież odrzucił pomysł założenia tradycyjnej peleryny ze słowami „karnawał się skończył” i jakoby sugerował papieskiemu ceremoniarzowi, aby sam sobie ją założył. Dziwne, że słów, które obiegły cały świat, nie zdementował Watykan, ale Nycz, który twierdzi, że stał „ze 3 metry od papieża”. Jeśli słowa i gesty różnych pobożnych postaci odnotowywano z podobną pieczołowitością w różnych „pismach świętych”, to zdaje się, że wierzący mają nie lada problem. Tym bardziej że w dawnych czasach nie było Nycza, który mógłby interweniować. MaK
We wrześniu ubiegłego roku w Gimnazjum Salezjańskim w Lubinie były otrzęsiny dla pierwszoklasistów. Takie niecodzienne, bo ks. dyrektor Marcin Kozina nasmarował kolana bitą śmietaną, a nastolatki musiały klęczeć i mu to zlizywać („FiM” 39/2012). Wiemy, o czym mowa. Ruszyło wówczas prokuratorskie śledztwo, które miało na celu ustalenie, czy zachowanie dobrodzieja „nie nosi znamion przestępstwa przeciw wolności seksualnej i obyczajności”. Mówiąc po ludzku – sprawdzano, czy ksiądz dyrektor nie zagraża nieletnim. Nie! – orzekli właśnie sędziowie. – Zachęcanie do wylizywania gołych kolan nie ma charakteru seksualnego – dodali jeszcze. Śledztwo umorzono. Kolejne księżowskie członki czekają na wysmarowanie. JC
ŻYDZI OBMODLENI
PUBLICZNO-PAPIESKA
Archidiecezja warszawska chciała z okazji rocznicy powstania w gettcie pokazać nieco ludzkiego oblicza oraz współczucia wobec ofiar i nakazała 19 kwietnia odmawiać w kościołach takie oto wezwanie w ramach modlitwy wiernych: „Módlmy się za ofiary powstania w getcie warszawskim, aby ich bohaterstwo i cierpienie nie poszły na marne, lecz przyniosły dobre owoce trwałego pojednania między ludźmi, narodami i religiami…”. Teologia katolicka przewiduje więc, że jakieś cierpienie może „być na marne” albo nie, a nawet wierzy, że potrafi je spożytkować. Czy to nie wzruszające, że nie tylko miliardy złotych i dziesiątki tysięcy hektarów ziemi w Polsce, ale także żydowskie cierpienia nie przepadną, ale zostaną zagospodarowane przez Kościół? MaK
Zespół Oświatowy im. JPII w Starych Kobiałkach, w skład którego wchodzą finansowane przez gminę publiczne gimnazjum, szkoła podstawowa i przedszkole, oficjalnie deklaruje, że szczególnie stawia na rozwój życia religijnego uczniów. Od 2008 roku szkoła troszczy się o czynne uczestnictwo
NYCZ BRONI POWAGI
KSIĄDZ „FABRYKANT” Ksiądz Mirosław Bużan z Bojana w woj. pomorskim został prawomocnym wyrokiem uznany za winnego molestowania i upijania 15-latki. Do przestępstwa doszło
uczniów w liturgii poświęconej papieżowi, organizując wyjścia do kościoła z poszczególnymi klasami i udział w oprawie liturgicznej mszy. Lekcje w szkole zaczynają się i kończą modlitwą, a dla chętnych tworzone są grupy modlitewne. Ponadto uczniowie czynnie uczestniczą w uroczystościach Kościoła, pielgrzymują do miejsc związanych z JPII i różnych sanktuariów oraz przygotowują papieskie uroczystości na forum gminy i parafii. Szkoła zapewnia również dzieciom i nauczycielom stały dostęp do prenumerowanej prasy katolickiej oraz księgozbioru o tej tematyce stale wzbogacanego o nowości wydawnicze. AK
POJECHAŁ PO PREMII Obnoszonym przed reflektorami ubóstwem własnym papież Franciszek postanowił podzielić się ze swoimi watykańskimi pracownikami. Zdecydował, że 4 tys. osób nie dostanie tradycyjnych premii rozdzielanych po konklawe (po śmierci Jana Pawła II było to 1,5 tys. euro, a po wyborze Benedykta XVI – 500 euro). W stolicy Kościoła katolickiego panuje bowiem nieco makabryczny zwyczaj udzielania premii z okazji śmierci (ustąpienia) papieża oraz z okazji wyboru kolejnego. Kardynałowie raczej nie zbiednieją od takich „cięć”. MZB
ZBÓJE W SUTANNACH Nowy papież słynie nie tylko z manifestowanej stale skromności, ale i z dosadnego języka. Ostatnio ogłosił, że karierowicze w Kościele to „zbóje i złodzieje, którzy okradają Jezusa z chwały”. Odważne i mocno samokrytyczne słowa jak na człowieka, który pozwala się tytułować boskim mianem „ojca świętego”. MaK
6
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
bezczelny, że wybierając towar, nawet nie pytał o ceny. Wszystko szło w koszty. Ot, taka forma współczesnej dziesięciny – zauważa oficer. W 1998 r. załadunek na fracht towaru dla Głódzia (razem z bagażami wracającej do kraju grupy żołnierzy) osobiście nadzorował sam dowódca kontyngentu, który pięć lat później został generałem. W następnych latach „Flaszka” kopiował te praktyki: zapewniał różne osoby, że może im pomóc w karierach albo… zaszkodzić.
Głódź na umór Po wybuchu afery związanej z ujawnieniem przez kilku księży desperatów z archidiecezji gdańskiej nałogów i metod sprawowania władzy przez ich pryncypała sięgnęliśmy do źródeł z czasów zarządzania przez niego Ordynariatem Polowym Wojska Polskiego. Okazuje się, że on ma tak od zawsze... Systematyzując poczynania abp. Sławoja Leszka Głódzia, można wyodrębnić u niego cztery podstawowe uzależnienia:
1. Alkohol – W latach 1996–1997 odbywałem zasadniczą służbę wojskową w 14. Suwalskim Pułku Artylerii Przeciwpancernej. Gdy Głódź nawiedził jednostkę, doszło do bardzo ostrej popijawy, po której dowódca pułku przez kilka dni ciężko „chorował”, wystawiając się na pośmiewisko niższych rangą oficerów i żołnierzy – wspomina Paweł Krysiński. – Byłam świadkiem wizyty biskupa polowego w garnizonie Wędrzyn, podległym 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej stacjonującej w Międzyrzeczu. Tak się schlał, że jego legendarna mocna głowa tym razem nie wytrzymała i padł. Gdy leżał na korytarzu kasyna, kilka pań robiło sobie żarty, wkładając mu rękę pod „sukienkę” i łapiąc za krocze. Jedna ścisnęła mu fiutka i potrząsnęła nim, mówiąc: „Ty cipo”. Przepędzili nas oficerowie uczestniczący w imprezie. Kazali opróżnić korytarz
i nie wychylać głowy z pomieszczeń, żeby przypadkiem ktoś nie zrobił zdjęcia, jak wynoszą „zwłoki” biskupa – zeznała nam pod przysięgą cywilna pracownica wojska.
2. Żądza pieniądza Mówi emerytowany oficer żandarmerii wojskowej z Opola: – Gdy latem 1991 r. gościł w Polsce papież, w Opolu urządzono zgrupowanie gości z Bundeswehry i naszej żandarmerii. To były pierwsze miesiące funkcjonowania Ordynariatu Polowego z Głódziem na czele, ale już wówczas czuł się on, podobnie zresztą jak niektórzy kapelani, niczym naczelny dowódca sił zbrojnych. Podczas uroczystej mszy dla uczestników zgrupowania kapelani zebrali na tacę masę pieniędzy. Później oczywiście bankiet, a gdy skończyli, jeden z najlżej nawalonych duchownych zażądał, żeby go natychmiast zawieźć „na sygnale” do Częstochowy, bo szef tam czeka na swoją działkę. Żandarmeria nie miała akurat możliwości wsparcia, więc pojechał w asyście policji. Głódź bezwzględnie zdzierał
Łowca dusz  Ciąg dalszy ze str. 3 – A ten dzień, kiedy powiedziałeś dość? – To było po mszy. Zamknąłem kościół i poszedłem odnieść księdzu klucze. To było w jego gabinecie. Zamknął drzwi, zasłonił okna, podszedł mnie od tyłu, zaczął się za mnie zabierać. Chciał mnie zgwałcić, odepchnąłem go. Wtedy zagroził, że on może o wszystkim, co ja z nim wyrabiam, powiedzieć rodzicom i ludziom. Przedstawił to właśnie tak, jakbym to ja przez te wszystkie lata coś mu robił. Był bardzo agresywny, wpędził mnie w poczucie winy. Ale byłem na tyle silny emocjonalnie, że się postawiłem. Spojrzał na mnie z pogardą. Stwierdził, że jeśli nie zrobię tego, co on chce, powie ludziom, jaki ja byłem przez te wszystkie lata. Uciekłem z plebanii i w domu wyrzuciłem z siebie to wszystko, co przez trzy lata ukrywałem. Gdyby rodzice mi wtedy nie uwierzyli, to nie wiem, jak by się to skończyło. – Co zrobili? – Bez zbędnych pytań pojechali do księdza. Później sprawę zgłosili dziekanowi, prałatowi L. Ten zapewnił, że biskup jest już powiadomiony, a ksiądz jest leczony. Biskup go
4. Próżność Próżność...
ze swoich ludzi haracz, co wyszło na jaw cztery lata później, gdy jesienią 1991 r. zdezerterował ks. kpt. Zbigniew D., kapelan 13. Pułku Czołgów i szpitala wojskowego w Opolu. Po dwóch tygodniach poszukiwań żandarmi odnaleźli 46-letniego wówczas ks. Zbigniewa w jego rodzinnej wsi D. koło Szprotawy. – Tłumaczył, że nie wytrzymał ciśnienia żądań oberfeldkurata, który za załatwienie roboty w wojsku domagał się jednej trzeciej pensji. Prokurator garnizonowy w Opolu okazał wyrozumiałość i umorzył śledztwo – dodaje nasz rozmówca. Duchowny złożył podanie o zwolnienie z armii „z powodów zdrowotnych”. Żeby zamknął gębę, Głódź załatwił mu nawet odprawę pieniężną. Wrócił do pracy w swojej macierzystej diecezji zielonogórsko-gorzowskiej – obecnie jest proboszczem parafii w S.
3. „Krzywy ryj” W połowie sierpnia 1997 r. Głódź złożył swoją pierwszą „wizytę
na pewno przeniesie, a dla dobra Kościoła i dla dobra dziecka lepiej zachować milczenie i ranę zaleczyć… Nic się jednak nie stało, i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że nie ma sensu sprawy drążyć. – Twoi rodzice też tak myślą? – Moja rodzina jest bardzo wierząca. Sądzę, że oni czują się jeszcze gorzej niż ja. Dlatego nigdy więcej z nimi na ten temat nie rozmawiałem. Jest takie przekonanie ludzi – byłych ofiar i ich rodziców – że ta walka nic by nie dała, a może jeszcze dodatkowo zaszkodzić. W takiej społeczności, jeśli coś się mówi źle na księdza, to znaczy, że się walczy z Kościołem. – Dlatego wybrałeś ucieczkę? – Gdy tylko skończyłem 18 lat, uciekłem, wyjechałem. Jak najdalej. Żeby o wszystkim zapomnieć. Wielu byłych ministrantów wybrało tę drogę. – Nie myślałeś wówczas o tym, żeby zgłosić sprawę do prokuratury? – O nas, dzieciach molestowanych przez księży, zwykło się mówić, że kłamiemy, bo chcemy wyciągnąć pieniądze, albo że jesteśmy pedałami, którzy chcieli biednego księdza wykorzystać. Nawet gdyby znalazła się grupa ministrantów, która chciałaby coś zgłosić w prokuraturze, to większości spraw dotyczy przedawnienie. – Chodzisz do kościoła?
duszpasterską” polskim żołnierzom z międzynarodowego kontyngentu UNIFIL, którzy w ramach misji ONZ stacjonowali w Libanie. – Przyjechał z kilkoma przydupasami. Po kolacji trzeba go było niemal odnieść do łóżka, bo podczas powitalnego przyjęcia pił jak smok. Szklankami – podkreśla oficer ze sztabu gen. bryg. Stanisława Woźniaka, ówczesnego dowódcy misji UNIFIL. Głódź bardzo sobie upodobał imprezy u „misjonarzy” na Bliskim Wschodzie. W 1998 r. pojechał tam aż dwa razy (kwiecień i grudzień), a później jeszcze w kwietniu 2000 roku oraz grudniu 2001 roku. – Przywoził w prezencie modlitewniki i kalendarze, a wywoził skrzynie z gorzałą ze sklepu wolnocłowego, którą mu przemycano samolotami do kraju przy okazji transportu sprzętu lub rotacji personelu bazy. Uwielbiał odwiedzać ten sklep, bo za nic nie musiał płacić. Był do tego stopnia
– Tak, ale rzadko. Na widok każdego księdza czuję podejrzenie i obrzydzenie. To, jak oni się zachowują i jak się kryją, powoduje, że przyciągają takich ludzi. Biskupi swoim zachowaniem pokazują: chodźcie do nas, będzie dobrze. To, jak się księży rozlicza, pokazuje ludziom, że oni są kimś ważniejszym, lepszym. Gdyby to zrobił nauczyciel w szkole, pewnie siedziałby w areszcie do wyjaśnienia. – Ksiądz Andrzej wciąż ma w parafii zwolenników. – Zwolenniczek, które piszą listy i petycje do biskupa, żeby go przywrócił na stanowisko proboszcza. Te osoby, które stoją za nim murem, mają też synów ministrantów. Być może to samoobrona, a być może ich synowie to akurat ci, którym ksiądz odpuścił. Było nas bardzo wielu. Na pewno nie wszystkim robił te złe rzeczy. – Znasz takich, którym robił? – Kiedyś kosiliśmy z kolegą trawnik przy kościele. Ksiądz zawołał Przemka. Nie było go chyba z godzinę. Zdawałem sobie sprawę z tego, co się tam dzieje, i cieszyłem się, że to nie ja, że mogę kosić. Jakiś czas później Przemek zapytał, czy i mnie ksiądz to robi. Zaprzeczyłem ze wstydu. Za jakiś czas on się powiesił. Wszyscy ministranci, których po latach o to pytałem, a było ich kilkunastu, potwierdzili, że ksiądz się do nich dobierał. Ale o szczegółach niewielu decyduje się mówić. Zresztą po co – i tak każdy z nas wie, że nic z tego nie będzie.
Niedziela, 24 lutego 2013 r., według kalendarza kościelnego II niedziela Wielkiego Postu. W kaszubskiej wsi Luzino Głódź miał odprawić mszę w intencji tzw. Żołnierzy Wyklętych i poświęcić tablicę ku ich czci. Nie wiemy, czy wydał rozkaz, czy tylko sugestywnie „zaprosił”, w każdym razie karnie stawili się na tę imprezę: adm. Tomasz Mathea – dowódca Marynarki Wojennej – z kompanią reprezentacyjną i orkiestrą; Mariusz Kaliszewski – nadleśniczy Nadleśnictwa Strzebielino; komisarz Krzysztof Murdzia – zastępca Komendanta Powiatowego Policji w Wejherowie – oraz aktyw gminny z wójtem Jarosławem Wejerem na czele. Do tego oczywiście trójka posłów PiS (Andrzej Jaworski, Janusz Śniadek, Dorota Arciszewska-Mielewczyk) znana z kurczowego trzymania się Głódziowej sutanny. A po uroczystościach... w knajpie miejscowego hotelu „Czardasz” odbył się (mimo postu!) bankiet, z którego „Flaszka” wyszedł o własnych siłach, ale czerwoniutki, jak gdyby spędził ten czas na mrozie... ANNA TARCZYŃSKA
Małe miasta mają to do siebie, że księża są bardzo związani z lokalnymi biznesmenami, przedstawiciele organów ścigania to dobrzy znajomi zarówno prałata L., jak i ks. S. Ktoś powinien wszcząć w tej sprawie śledztwo z urzędu. Tylko jak taki ktoś z Brodnicy może go przesłuchać, jak on wódkę z nim pił na jego urodzinach?! – A ksiądz Andrzej wybiera konkretnych chłopców? – Wybiera tych, których rodzice są mocno wierzący. Z nimi wchodzi w zażyłe relacje. To bardzo dobra taktyka, bo przecież łatwiej powiedzieć rodzicom, którzy nie przyjaźnią się z księdzem, niż wtedy, gdy wiesz, że twój tata czy mama, babcia i dziadek – wszyscy są w niego wpatrzeni. – Może od czasu, gdy ty opuściłeś parafię, ksiądz się zmienił? – Nie wierzę w to. Został usunięty. W Mszanie już go nie będzie, ale obawiam się, że trafi na kolejną parafię i będzie robił to samo. Dla mnie najdziwniejsze w polskim prawie jest to, że taka sprawa może się przedawnić... ~ ~ ~ Kuria księdza Andrzeja S. zawiesiła. Tymczasowo. Pewnie do wyciszenia sprawy. – Jestem zszokowany tym, że się przyznał – oświadczył kanclerz ks. dr Andrzej Nowicki. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
7
W
połowie grudnia 2012 r. wszystkie osoby zatrudnione w Biurze Administracyjno-Finansowym Prokuratury Generalnej (dalej: BAF), począwszy od cieszących się statusem urzędnika państwowego, a na „zwykłych” pracownikach kończąc, dostały osobisty list wystosowany przez Marka Jamrogowicza (na zdjęciu w środku), pierwszego zastępcę PG. Jedna z przesyłek trafiła również do nas. Okazało się, że nie były to życzenia świąteczne. „W związku z anonimowym pismem zarzucającym stosowanie mobbingu wobec pracowników Biura, pochodzącym rzekomo od osób zatrudnionych w tej komórce organizacyjnej, zauważam, że dokonanie miarodajnych ustaleń dotyczących nieprawidłowego zachowania względem pracowników możliwe jest wyłącznie poprzez przeprowadzenie postępowania, w toku którego osoby formułujące zarzuty ujawnią swoje personalia. Jest to bowiem warunek, bez którego spełnienia nie jest możliwe dokonanie rzetelnych ustaleń, czy istotnie doszło do naruszenia praw pracowniczych” – napisał Jamrogowicz; szczegółowo dalej tłumacząc, że jeśli autorzy nie zdradzą tożsamości, to w żaden sposób nie będzie można zweryfikować wiarygodności oskarżeń, co sprawia mu ogromny ból, bo przecież „przedmiotem troski kierownictwa Prokuratury Generalnej jest zapewnienie prawidłowych warunków pracy wszystkich osób zatrudnionych w tej instytucji”. BAF pod względem liczby zatrudnionych jest największą komórką organizacyjną PG. Kilkadziesiąt osób zajmuje się tam płacami, sprawami socjalno-bytowymi, zaopatrzeniem, remontami, administrowaniem nieruchomościami, prowadzeniem zamówień publicznych, rachunkowością firmy, ochroną przeciwpożarową, BHP... Krótko mówiąc – wszystkim, czego tylko potrzeba, żeby prokuratorzy nie zaprzątali sobie głowy pierdołami i mogli spokojnie ścigać ludzi lekceważących obowiązujący w Polsce porządek prawny. Do takich osób zaliczają się mobberzy, bo mobbing jest postępowaniem zakazanym przez prawo. Mówi o tym Kodeks pracy, który nakłada na pracodawcę obowiązek przeciwdziałania uporczywemu nękaniu lub zastraszaniu wywołującemu zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, poniżeniu, ośmieszeniu, izolowaniu lub eliminowaniu z zespołu współpracowników. Także w Kodeksie karnym istnieje zakaz „złośliwego lub uporczywego naruszania prawa pracownika”. Za złamanie tego przepisu można w drastycznych przypadkach trafić nawet na dwa lata do więzienia. Zapytaliśmy doświadczonego łódzkiego prokuratora, co organa ścigania robią z anonimowymi zawiadomieniami o przestępstwie. – Wpływa ich mnóstwo, ale żaden nie ląduje automatycznie w koszu.
Ciemność pod latarnią Jeśli z treści wynika, że coś jest na rzeczy, a sprawa nie dotyczy ukradzionej kury, list przekazujemy właściwej jednostce policji lub wyspecjalizowanej agencji państwowej. CBA, ABW, wywiad skarbowy...
już w pierwszym tygodniu po rozpoczęciu urzędowania przez nowego dyrektora, cytował zarzuty („powinien pan wiedzieć o wszystkim, co się dzieje”), gdy odmawiał denuncjacji itp. Jego opór próbowano
Mamy uzasadnione obawy, że Prokurator Generalny Andrzej Seremet nie wie, co się dzieje w jego firmie... Bardzo wiele poważnych przestępstw wykryto właśnie dzięki anonimowym informacjom – podkreśla śledczy. Prokurator Generalny Andrzej Seremet (na zdjęciu z prawej) otrzymał co najmniej dwa zawiadomienia o ostrym mobbingu, podpisane przez „grupę pracowników” wskazujących przypadki na tyle konkretne, że nie można było mieć cienia wątpliwości, iż pochodzą od ludzi z BAF. Choć weryfikacja zarzutów wydawała się banalnie prosta, sprawę zamieciono pod dywan wspomnianym listem Jamrogowicza, bo oczywiście z góry było wiadomo, że tylko desperaci mogliby „ujawnić swoje personalia”. Nam niektórzy zaufali... Urzędnik A: – Po objęciu jesienią 2010 r. funkcji dyrektora BAF przez Andrzeja D. (na zdjęciu z lewej) w ciągu roku złożyło wypowiedzenia kilka osób. Ci, którzy mieli takie wykształcenie i umiejętności, że mogli trzasnąć drzwiami i podziękować. Bez większego trudu znaleźli dobrą pracę gdzie indziej. Niektórzy pisemnie informowali pana Seremeta, że rezygnują z powodu mobbingu, więc nie jest prawdą, że dowiedział się o tym procederze dopiero z anonimów. Autor jednego z owych pism (wówczas piastujący ważne stanowisko Głównego Specjalisty, a wcześniej p.o. naczelnika wydziału) złożył je razem z wypowiedzeniem. Wskazał na przejawy upokarzania, pomniejszania kompetencji, izolację, zakaz wymiany doświadczeń z innymi pracownikami. Przytoczył fakty wielokrotnego przesłuchiwania go
złamać poleceniami wykonywania coraz prostszych czynności. Nawet poszukiwaniem dokumentów, które leżały w sekretariacie lub na biurku dyrektora. Bez żadnego uzasadnienia nie został wyznaczony do pełnienia obowiązków naczelnika na kolejny okres, co doprowadziło do sytuacji zgoła kryminalnej. – Dochodziło do poważnych nieprawidłowości, bowiem wnioski o udzielenie zamówień publicznych podpisywała ta sama osoba, która je zatwierdzała. Tak samo było z fakturami. Wbrew ustawie o rachunkowości i wewnętrznym zarządzeniom PG sprawdzała je pod względem merytorycznym i zatwierdzała do wypłaty jedna osoba – ujawnia Urzędnik B. Główny Specjalista przedstawił Prokuratorowi Generalnemu zawiadomienie następującej treści: ~ „Kilkakrotnie dyrektor D(...) przeprowadzał ze mną rozmowy w obecności wicedyrektor Grażyny P(...), prosząc ją o sporządzenie notatki. Z ich treścią nigdy nie zostałem zapoznany, co oceniam jako kolejny przejaw nękania psychicznego”; ~ Jego obecna rola sprowadza się do „zakupu plomb do saszetek bezpieczeństwa, krzeseł dla pracowników, nadzorowania sprzątania pomieszczeń i mycia okien”, choć wcześniej samodzielnie prowadził i nadzorował sprawy związane z tworzeniem BAF oraz zamówieniami publicznymi. „Szanowny Panie Prokuratorze Generalny, proszę o potraktowanie mojej informacji z należytą powagą i uruchomienie odpowiednich
procedur, które pozwolą pozostałym pracownikom BAF spokojnie wykonywać swoje obowiązki” – napisał w zakończeniu Główny Specjalista. Od tego czasu minęło kilkanaście miesięcy i wciąż jeszcze nie otrzymał żadnej odpowiedzi... Urzędnik C: – Na początku roku w BAF przeprowadzono akcję „ocen kwalifikacyjnych”. Zgodnie z rozporządzeniem ministra sprawiedliwości dokonuje ich 3–4-osobowa komisja, biorąc pod uwagę: terminowość i prawidłowość wykonywanych zadań, zdolność do samodzielnego podejmowania decyzji, inicjatywę, samodoskonalenie, umiejętność planowania i organizacji pracy, podnoszenie kwalifikacji, przestrzeganie dyscypliny oraz kulturę osobistą. Działali niczym inkwizycja, a większość osób zdecydowanie wyrastających ponad przeciętność wycięli oceną „zadowalającą”. Przedostatnią w czterostopniowej skali. Dla ilustracji przypadek Urzędnika D: „Wykonywanie zadań służbowych nie wykracza ponad przeciętną. Zasługuje na ogólną ocenę zadowalającą, ponieważ jest niesamodzielny, zdarzają mu się opóźnienia w załatwianiu spraw. Bierny, nie wykazuje inwencji. Nieefektywnie organizuje sobie czas pracy. Obciąża przełożonego sprawami z obszaru swojego działania, wymaga nadzoru i kontroli, popełnia błędy, jest osobą roszczeniową (...)”. Pod tą opinią podpisał się sam Prokurator Generalny, który zaledwie miesiąc wcześniej uhonorował Urzędnika D specjalną nagrodę pieniężną za „szczególne zaangażowanie, inicjatywę oraz rzetelne i sumienne wykonywanie obowiązków oraz poleceń służbowych”. Czyżby szef wszystkich szefów cierpiał na zanik pamięci? Urzędnik E: – Seremet to naprawdę przyzwoity człowiek, ale jest czasem naiwny niczym dziecko, bo nawet nie czyta podsuniętych mu do podpisu papierów dotyczących spraw kadrowych, co jego otoczenie
umiejętnie wykorzystuje do różnych rozgrywek personalnych. Ja też mam ocenę „zadowalającą”, choć nigdy nie otrzymałem najmniejszego upomnienia, choćby nawet ustnego. Nie wiem, skąd wzięły się niektóre zarzuty, bo procedura odbyła się w tajemnicy, a na moim arkuszu kwalifikacyjnym nie ma podpisów członków komisji. Wiem natomiast, że mam lepsze wykształcenie, większe doświadczenie i doskonalszą znajomość problematyki niż mobberzy. Pracownik F: – Być może chodzi im o wygospodarowanie etatów poprzez zmuszenie niewygodnych ludzi do odejścia. Jakimś przedziwnym trafem w BAF znalazły ostatnio zatrudnienie dwie osoby z gminy Gzy (powiat pułtuski – dop. red.), matecznika dyrektora D. Wkrótce przyjdzie trzecia. Na stanowiska nieurzędnicze nie przeprowadza się konkursów, więc szef ma wolną rękę i może zatrudnić w swoim „gospodarstwie” całą wieś. Będzie miał tyle wdzięcznych „oczu” i „uszu”, że nic nie umknie jego uwadze. Istnieje u nas agenda Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury. Chcą wystąpić do Seremeta o pilne spotkanie, bo materiałów i relacji świadczących o mobbingu w BAF mają już tyle, że można napisać akt oskarżenia. ~ ~ ~ 16 kwietnia rzecznik prasowy PG Mateusz Martyniuk otrzymał naszą prośbę o zajęcie stanowiska w sprawie domniemanego mobbingu przed wskazanym w piśmie terminem zamknięcia „FiM” do druku. Pytania były bardzo proste i konkretne. Dopiero po monicie doczekaliśmy się odpowiedzi, że „zostanie udzielona w ciągu najbliższych 7 dni. Powodem zwłoki jest urlop i wyjazd służbowy Zastępcy Prokuratora Generalnego nadzorującego Biuro Administracyjno-Finansowe”. Jeśli kiedyś faktycznie dotrze, niezwłocznie ją zaprezentujemy. MARCIN KOS Współpr. S.T.
8
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Budowa orlików była flagowym projektem Platformy Obywatelskiej, oczkiem w głowie premiera Tuska i w zasadzie jedyną spełnioną obietnicą wyborczą PO z 2007 r. Co po niej zostało? W całej Polsce zbudowano 2604 wielofunkcyjne boiska sportowe, z których codziennie korzystają tysiące osób. Niewątpliwie orliki okazały się wielkim sukcesem. Chwalą je nawet przeciwnicy premiera z PiS i lewicy. Rządowy program „Moje boisko – Orlik 2012” niedawno zakończył żywot. Jak wygląda krajobraz po orlikach? Od początku wdrażania projektu na jego realizację wydano około 1,2 mld zł. Przybliżony koszt budowy jednego boiska miał oscylować w granicach 1 mln zł, z czego Urząd Marszałkowski i Ministerstwo Sportu i Turystyki finansowały po 33,3 proc. wartości kosztorysowej, jednak nie więcej niż 333 tys. zł. Resztę kosztów planowo powinny pokrywać miasta lub gminy. Rozłożenie opłat na kilka czynników, w tym pozostawienie spłaty w rękach składającego wniosek, prowadziło do licznych uchybień w kosztorysach, a później – w budowie boisk. Według Najwyższej Izby Kontroli samorządy nie miały odpowiedniej wiedzy na temat rzeczywistych wydatków związanych z orlikami. Zdarzało się, że przepłacano nawet dwukrotnie – na przykład w takich gminach jak Szemudy, Chęciny i Mikołajki Pomorskie zamiast 400 tys. dołożono ponad milion złotych do jednego boiska!
Orlików cień W niektórych rejonach kraju postępowano odwrotnie. Lokalni włodarze próbowali budować orliki według ministerialnych standardów, ale nie dopłacając ze swojego budżetu ani złotówki lub robiąc to w minimalnym zakresie. To z kolei powodowało fatalną jakość. W Rzeszowie w nawierzchni powstała dziura, przez którą jeden z uczniów złamał nogę. W Wojniczu (woj. małopolskie) kompleks powstał tuż pod liniami wysokiego napięcia (tańsza działka). Zaniepokojeni rodzice powiadomili nadzór budowlany, a ten zamknął boisko na kłódkę. Oczywiście przeniesienie linii dla urzędników nie stanowiło żadnego problemu, bowiem to wydatek „zaledwie” 18 tys. zł, który w całości pokrywają mieszkańcy miasta. Podobna sytuacja miała miejsce w gminie Raniżów, gdzie poprzez rażące błędy konstrukcyjne zetknięcie się z orlikową nawierzchnią kończyło się… porażeniem prądem. Te przypadki nie są odosobnione. Z pierwszych 1500 orlików aż
jedna trzecia miała wady konstrukcyjne. Gminy nie chcą szarpać swoich budżetów niepotrzebnymi wydatkami, więc w przetargach na budowy boisk zamiast solidności i doświadczenia liczyła się jedynie niska cena. Znane są przypadki, kiedy takie konkursy wygrywały przebranżowione piekarnie czy zakłady pogrzebowe. A najczęściej znajomi burmistrzów czy wójtów. Poza kosztami budowy oszczędza się także na konserwacji. Sęk w tym, że nawierzchnię należy poddawać gruntownej pielęgnacji przy użyciu profesjonalnego sprzętu i dodatkowo wysypywać raz w miesiącu specjalny granulat. Takie zabiegi kosztują jednorazowo kilka tysięcy złotych. Przez niepotrzebne oszczędności zaniedbywano także podstawowe elementy architektoniczne orlików. Kontrolerzy NIK za przykład podają Granowo (woj. wielkopolskie), gdzie wykonawca nie zainstalował lamp ani wentylatorów, a z zamówionych 180 mkw. siatek ochronnych ustawił tylko 60 mkw.
RODZINA NIEWIARĄ SILNA
Czy Bóg istnieje? „Ważne, żeby myśleć samodzielnie. Niebezpieczne jest wierzyć tylko w to, co mówią inni. Nie wierz, jeśli nie masz dobrego powodu, by wierzyć” (Patrik Lindenfors) Pytanie, które z pewnością zadaje sobie każdy laicki rodzic, dotyczy tego, jak wychować dziecko wolne od religii w kraju, w którym żyjemy, oraz w jaki sposób wytłumaczyć mu, że mama i tata nie wierzą i podchodzą do świata inaczej niż rodzice kolegów z przedszkola czy szkoły. O to, jak reagują na pytania o Boga, zapytałam rodziców – ateistów i racjonalistów: Jan Hartman, filozof, felietonista „FiM”, ojciec 15-latki: – Gdybym takie pytanie usłyszał, odpowiedziałbym, że jest bardzo niejednoznaczne, gdyż Boga można sobie przedstawiać różnie, na przykład jako bezosobową Naturę albo Rozum, który wszystko w świecie urządza. Jeśli jednak mówimy o Bogu jako świadomej osobie, wielkim władcy świata, który go wymyślił, stworzył, a teraz o wszystkim
wie i wszystkim kieruje, to nie ma żadnego powodu, by wierzyć w jego istnienie. Ludzie wymyślili sobie około trzech tysięcy lat temu taką postać, żeby mieć jakąś potęgę, do której mogliby się modlić. Bo łatwiej jest żyć, wierząc, że śmierć nie kończy życia, a każda niesprawiedliwość zostanie naprawiona. Nawet dorośli lubią oddawać się marzeniu o wielkim opiekunie – Ojcu lub Matce – do którego mogą się zwrócić. Również władcom potrzebny był Bóg, żeby mogli wmawiać ludziom, że ich królewska władza od niego pochodzi, wobec czego poddani powinni być pokorni i posłuszni. Z takich powodów ludzie wymyślili sobie Boga. Jeśli komuś łatwiej żyć, wierząc w to, to niechaj wierzy, ale mądrzej jest wierzyć, w to, co się wie, a nie w to, w co przyjemnie jest wierzyć. Nie wolno natomiast mówić innym, że wie się, że Bóg istnieje. Księża często o tym zapominają i – zamiast mówić, że wierzą w Boga i w to, że znają jego wolę – zachowują się tak, jakby coś na ten temat wiedzieli i mogli pouczać innych.
We wsi Klimontów (woj. świętokrzyskie) wybudowano boisko o 15 mkw. mniejsze, niż wymaga tego specyfikacja projektu. Podczas kontroli zwrócono także uwagę na fakt, że bardzo często lekceważy się obowiązek zatrudnienia wykwalifikowanych trenerów, którzy prowadziliby zajęcia z dziećmi. „Są także gminy, które w planach wydatków rocznych w ogóle nie uwzględniają ani pensji trenerów, ani innych kosztów związanych z działaniem orlików, zapominając, że nie są to obiekty samofinansujące się. NIK proponuje gruntownie rozważyć zmianę przepisów i inwestycję uznawać za zakończoną dopiero po potwierdzeniu przekazania obiektu do użytku oraz zapewnieniu środków na jego użytkowanie i zatrudnienie wykwalifikowanego trenera” – czytamy w raporcie Izby. Orlikami zainteresował się także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Istnieje na przykład podejrzenie, że pomiędzy spółkami „Polcourt” i „Saltex Europa”
Marek Woźnica, Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, Poznań: – Moja córka (obecnie niespełna 10-letnia) miała to nieszczęście, że w przedszkolu chodziła na tzw. religię. Z powodu tej wczesnodziecięcej indoktrynacji uważa, że wierzy w Boga. W tej sytuacji naturalnie rodzą się pytania. Na razie sprowadzają się one do kwestii, dlaczego ja nie wierzę w Boga (ale raczej rzadko poruszamy te tematy). Odpowiadam jej, że wiara jest potrzebna niektórym ludziom, ale nie jest konieczna. Że świat można wyjaśniać bez pojęcia Boga, dzięki nauce. Robert Śliwa, astronom, tato 9- i 11-latka: – Moi chłopcy nie zaprzątają sobie religią głowy. Temat w zasadzie nie istnieje. Takie kuriozum, które wymyślili dziwni ludzie. Kilka razy byli pytani przez rówieśników z klasy o przyczynę nieobecności na religii. Odpowiadali wprost – że nie wierzą w bzdury. Nie wywołali konfliktu – raczej zdziwienie, a nawet coś jakby przestrogę przed Bogiem, „który ich tak bardzo kocha”, a oni się odwracają. Temat szkoły czy religii w domu poruszamy rzadko – tylko jak zapytam. Czytamy razem „Magię rzeczywistości” Dawkinsa, a chłopcy czytali też książkę Salomona o Jeżyku i Prosiaczku. Mają także „Boga przecież nie ma” Lindenforsa. Do niczego synów nie zmuszam – to wszystko dzieje się jakby mimochodem. Dzieci słyszą to, co opowiadam i komentuję, czasem robimy
dochodziło do zmowy podczas przetargów. Pierwsza z firm zajmuje się projektowaniem i wyposażaniem obiektów sportowych, a druga instaluje sztuczną murawę. UOKiK sprawdza, czy te spółki zawarły niedozwolone porozumienie, które mogło skutkować działaniami prowadzącymi do wybierania droższych ofert lub zatrudniania w charakterze podwykonawcy przegranego w przetargu przedsiębiorcy. Prawo antymonopolowe zabrania takich praktyk. Za działanie w porozumieniu ograniczającym konkurencję grozi kara w wysokości nawet 10 proc. przychodu przedsiębiorcy, osiągniętego w roku poprzedzającym wydanie decyzji. Znalazły się i takie gminy, które postanowiły stawiać wielofunkcyjne ośrodki sportowe we własnym zakresie i dużo taniej. Znakomitym przykładem jest gmina Kartuzy, która wykorzystała pomoc finansową z unijnego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich i wybudowała nowoczesne boisko ze sztuczną nawierzchnią, ogrodzeniem terenu, bramą wjazdową oraz sprzętem do koszykówki, siatkówki, piłki nożnej i ręcznej za niewiele ponad 314 tys. zł. W Zabrzu powstało boisko wielofunkcyjne z nawierzchnią poliuretanową wraz z placem zabaw za 332 tys. zł, a w gminie Zabierzów podobna budowa pochłonęła 489 tys. zł. Podobnych przykładów jest mnóstwo. Pokazują, że świetny rządowy program mógł zostać zrealizowany znacznie taniej (porównaj autostrady…), a co za tym idzie – sprawniej i z większym rozmachem. Ale dopóki w grę będą wchodzić duże pieniądze, dopóty będą pojawiać się żądni zysku naciągacze i oszuści. ARIEL KOWALCZYK
coś razem. Jestem po astronomii, mam w domu teleskop, pokazuję chłopakom planety, księżyc albo plamy słoneczne – to ciekawszy temat. Magdalena Kowalczyk, PSR Łódź, mama 12-letnich bliźniaków: – Mamo, czy ty wierzysz w Boga? – Nie. – My też nie. – Mamo, skoro Boga nie ma, to dlaczego tak wielu ludzi wierzy w jego istnienie? – Sama wiara nie tworzy Boga. Kiedyś wszyscy ludzie wierzyli, że Ziemia jest płaska, ale to nie czyniło jej płaską – ona jest okrągła i wtedy też była. Teraz chłopcy już nie pytają, bo brak wiary jest dla nich naturalny. W szkole też nikt ich nie zaczepia z tego powodu, bo są tak merytorycznie dobrze przygotowani, że żadne katolickie dziecko nie ma odwagi ich zaczepiać. Drodzy Czytelnicy! Zapewne i Wam zdarzyło się usłyszeć od dzieci pytania o Boga i wiarę. Jak sobie z nimi radzicie – piszcie na
[email protected] lub na adres redakcji. Najciekawsze historie opublikujemy! A za dwa tygodnie w Strefie Laickiego Rodzica więcej o książce „Boga przecież nie ma” Patrika Lindenforsa. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
Z
anim przejdziemy do omówienia tych dysproporcji, należy podkreślić, że każdy osadzony ma prawo do bezpłatnego pełnego zakresu świadczeń zdrowotnych (w tym specjalistycznych) na poziomie dostępnym ludziom wolnym, bo sam troszczyć się o swoje zdrowie nie może. Tego wymagają standardy społeczeństwa cywilizowanego, zobowiązania międzynarodowe oraz obowiązujące w naszym kraju przepisy. I nie zmienią ich grające na najniższych uczuciach tabloidy, podjudzające czytelników tytułami typu: „Bandyci i mordercy jadają w więzieniach jak w dobrych knajpach! Mają wyrafinowany gust. Dostają bigos i schabowe, a jak im się znudzi, to chińskie dania” („Fakt”), choć całodzienna stawka żywieniowa więźnia wynosi 4,80 zł na osobę, ani populistyczne komentarze w stylu: „Raport NIK rzucił mnie o ścianę. Bandyci i przestępcy w Polsce mają dużo lepszą opiekę zdrowotną niż uczciwi ludzie!” (poseł Stanisław Ożóg z PiS, który przez trzy kolejne kadencje w Sejmie miał wystarczająco dużo czasu, żeby załatwić „uczciwym ludziom” naprawienie systemu służby zdrowia). Większa część ludzi pomija także taką przykrą ewentualność, że w areszcie, a nawet w więzieniu, może teoretycznie znaleźć się każdy z nas – wystarczy dobrze sfabrykowane pomówienie i zła wola lub głupota sędziego. Ten wstęp był konieczny, ponieważ większości konsumentów sieczki medialnej bardzo się podoba, gdy przestępcy gniją w zatłoczonych do niewyobrażalnych granic kryminałach, i bulwersują ich wieści, że skazani (aresztanci) dostają posiłek, oglądają telewizję, raz w tygodniu korzystają z kąpieli, a gdy zachorują, mają szansę dostać się do lekarza czasem szybciej niż zwykły obywatel (który natychmiast zmieni zdanie, gdy on sam bądź ktoś z jego bliskich trafi do ciupy...). Przejdźmy teraz do liczb z raportu NIK i wyjaśnień pokontrolnych Ministerstwa Sprawiedliwości: ~ W Polsce funkcjonuje 157 placówek penitencjarnych (zakłady karne i areszty śledcze), w których przebywa 84–85 tys. osób (według stanu na 19 kwietnia – ponad 86,1 tys., co oznacza, że występowało już zjawisko przeludnienia – dop. red.); ~ Każda placówka posiada ambulatorium z izbą chorych oraz gabinet stomatologiczny. Oprócz tego istnieje jeszcze 13 przywięziennych szpitali z oddziałami specjalistycznymi (11 oddziałów chorób wewnętrznych, 6 obserwacyjno-psychiatrycznych, 5 chirurgicznych, 3 przeciwgruźlicze, 2 detoksykacyjne oraz po jednym laryngologicznym, ginekologiczno-położniczym, okulistycznym, wewnętrznym dla przewlekle chorych, neurologicznym, rehabilitacyjnym, hepatologicznym, dermatologicznym, ortopedycznym);
A TO POLSKA WŁAŚNIE
~ Na papierze przeciętny więzień korzystał z podstawowych usług zdrowotnych (internista) 21 razy w ciągu roku, ze świadczeń stomatologicznych i porad udzielonych przez lekarzy specjalistów – trzy razy, a badania (analityczne, RTG, USG, endoskopowe, fizjoterapeutyczne, protezowanie uzębienia) przechodził ośmiokrotnie. Leczeniu szpitalnemu poddawał się średnio co szósty;
Choroba więzienna Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła stan realizacji praw więźniów do opieki medycznej i wystawiła ocenę „pozytywną z nieprawidłowościami”. Znawcy przedmiotu twierdzą, że jest „bardzo źle z pozytywami”... ~ Do lekarza ambulatoryjnego (zazwyczaj o statusie funkcjonariusza Służby Więziennej) osadzeni przyjmowani są z reguły w dniu zgłoszenia się na wizytę lub nazajutrz, średni czas oczekiwania na poradę specjalisty trwa do 14 dni. W przypadku konieczności skorzystania z pomocy zewnętrznej nie ma żadnych reguł (np. w białostockim Areszcie Śledczym – powyżej 90 dni na wizytę u dermatologa i urologa); ~ Najliczniejszą grupę w obrębie wszystkich porad specjalistycznych stanowią konsultacje psychiatryczne: w 2010 r. – ponad 25 proc. ogólnej liczby konsultacji udzielonych więźniom, w 2011 r. – 26 proc.; ~ W 2011 r. w „cywilnych” podmiotach leczniczych udzielono 771 porad ambulatoryjnych, 18,9 tys. konsultacji specjalistycznych i 2 tys. stomatologicznych. W szpitalach pozawięziennych hospitalizowano 1170 osadzonych (u 249 wykonano zabiegi operacyjne); ~ Z ogólnej puli wszystkich skarg składanych przez osoby pozbawione wolności około 15 proc. dotyczyło opieki zdrowotnej, z czego niespełna 1 proc. władze więzienne oceniły jako zasadne. Gwoli ścisłości wyjaśniamy, że za kratkami nie przysługuje absolutnie żadne prawo wyboru lekarza i pielęgniarki „pierwszego kontaktu” ani też specjalisty bądź szpitala. Tylko w nadzwyczajnych przypadkach można (za zgodą dyrektora zakładu karnego) leczyć się na własny koszt u wybranego doktora oraz korzystać z dodatkowych medykamentów. Co z powyższych liczb wynika? Zdaniem NIK „państwo zapewnia więźniom natychmiastowy dostęp do pełnego zakresu świadczeń
zdrowotnych”. Analizując raport Izby, znaleźliśmy dane i konkluzje pokazujące ciemniejszą stronę tego obrazka. Przykładowo: ~ Dwie trzecie skontrolowanych placówek posiadało przestarzałe aparaty rentgenowskie, które nie przechodziły wymaganych przeglądów technicznych i „ze względu na promieniowanie jonizujące stanowiły realne zagrożenie dla zdrowia personelu medycznego oraz pacjentów”; ~ Choć każda osoba przyjmowana do zakładu penitencjarnego musi zostać poddana najpóźniej w ciągu 2 tygodni badaniu RTG klatki piersiowej i przechodzić później kontrole okresowe, to „przeprowadzano je często z opóźnieniem (np. w łódzkim Areszcie Śledczym dochodzącym do 3 miesięcy) lub nie wykonywano wcale, co jest szczególnie niepokojące w kontekście rosnącej zachorowalności na gruźlicę wśród osadzonych” (w kolejnych latach – od 2010 do 2012 – wykryto w więzieniach odpowiednio: 388, 445 i 587 nowych przypadków gruźlicy – dop. red.); ~ Stwierdzono też przypadki posiadania przez niektóre jednostki w magazynach cennej aparatury medycznej, która nie była użytkowana; ustawiania przetargów; nierzetelnego prowadzenia dokumentacji medycznej (fikcyjne wpisy) i rozliczeń faktur za udzielenie świadczeń zdrowotnych; ~ Resort sprawiedliwości nie ma bladego pojęcia o tym, ile państwo wydaje na leczenie osadzonych, ponieważ „koszty opieki medycznej dla tych osób są w systemie ewidencjonowania wydatków ujmowane łącznie z innymi”. ~ ~ ~ Mówi lekarz więzienny z okręgu łódzkiego: – Pracuję w dużym zakładzie; są takie dni, że załatwiam
(celowo nie używam określenia leczę) nawet do 100 pacjentów. Zdecydowana większość przychodzi z błahostkami lub po to, by coś ugrać: dodatkową kąpiel, dietę bądź po prostu opuścić na kilkanaście minut celę. Siłą rzeczy wszelkie statystyki nijak się mają do zdrowotnej rzeczywistości. Nawet jeśli z tej grupy wyłowię autentycznie chorych, to i tak wachlarz środków jest ograniczony do najbardziej podstawowych medykamentów w postaci tabletki przeciwbólowej lub przeciwgorączkowej, bo na bardziej wyrafinowane leki nie ma pieniędzy. Wnioski o konsultacje specjalistyczne poza zakładem podpisuję tylko w ostateczności. Są bardzo źle widziane w dyrekcji, ponieważ trzeba za nie zapłacić, a w kasie pusto, że nie wspomnę o konwojentach oderwanych od innych zajęć. System ma jeden cel: utrzymać osadzonego przy życiu. Dopiero gdy jest już z nim naprawdę niedobrze, dostaje przerwę w karze lub, jeśli odsiedział niezbędne minimum, załatwia mu się warunkowe zwolnienie. Żeby tylko nie wykitował w zakładzie, bo dopiero wówczas wszyscy nagle zaczynają interesować się sytuacją. W pewnym przypadku stomatolog pod presją sądu „w ciemno” podpisał orzeczenie, jakoby człowiek tymczasowo aresztowany w stosunkowo błahej sprawie nadawał się do uczestnictwa w procesie, choć cierpiał na bardzo ostre dolegliwości neurologiczne. Nafaszerowanego ketonalem transportowano go do sądu, mimo iż nie wiedział, w jakim świecie żyje, ale ledwie tylko zapadł wyrok, został zwolniony, bo orzeczono dokładnie taką karę, aby kwalifikował się do warunkowego zwolnienia. W debacie zorganizowanej przez Fundację Helsińską na temat „Opieka zdrowotna w polskich więzieniach – dążenie do zgodności ze standardami praw człowieka” wystąpili naukowcy i praktycy. Oto trzy najbardziej reprezentatywne opinie:
9
– Lekarz, który jest funkcjonariuszem, i funkcjonariusz, który jest lekarzem, nie ma żadnego dylematu, kogo on widzi przed sobą, gdy do jego gabinetu wchodzi chory. Widzi więźnia, który przypadkiem ma jakieś dolegliwości. Nie może być inaczej, skoro funkcjonariusz bierze na koniec miesiąca pieniądze za to, żeby to był skazany, a nie pacjent. Co z tego, że więzień jest dwadzieścia tysięcy razy u lekarza, jeżeli nie przekłada się to na efektywność leczenia?! Od wielu lat mówię i apeluję: więziennictwu potrzebna jest nowa jakość. Nowe instytucjonalne usytuowanie, bo obecne je marginalizuje. Absolutnie nie akceptuję tego, że więziennictwo dostaje budżet, który skapnie z ministerialnego stołu – podkreślił prof. Zbigniew Lasocik z Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. – Niedofinansowanie przekłada się także na liczne ustępstwa, na które godzą się dyrektorzy jednostek penitencjarnych w stosunku do personelu medycznego. Za cenę utrzymania obsady często przymykają oczy na samowolne skracanie czasu pracy ustalonego w wiążącej obie strony umowie czy też nieobecność lekarza w pracy. Takie „niepisane udogodnienia”, które mają zwiększyć konkurencyjność Służby Więziennej jako pracodawcy, szkodzą pacjentom – zauważył Przemysław Kazimirski z Zespołu „Krajowy Mechanizm Prewencji”, działającego w strukturze Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. – Rząd i minister sprawiedliwości konsekwentnie ignorują stan więzień oraz aresztów śledczych. Jedynie w doraźnych kwestiach następują drobne modyfikacje, a każdej towarzyszy ogromny wysiłek wizerunkowy, mający pokazać, że władze zauważają problem. Więźniowie są grupą marginalizowaną. To jest grupa, która nie będzie miała w parlamencie przedstawicieli dbających o jej prawa. To nie jest popularny temat. Moim zdaniem politycy nie rozumieją problemu dostępu do określonych świadczeń w warunkach pozbawienia wolności. Nie rozumieją, że osadzony, stykając się ze służbą zdrowia, nie ma – w odróżnieniu od osoby wolnej – wyboru; skazany jest na określonego lekarza, na konkretny ośrodek – podsumował dr Adam Bodnar, wiceprezes Zarządu Fundacji, adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji UW. „Skala udzielanych świadczeń medycznych wobec osób pozbawionych wolności, przedstawiona w informacji o wynikach kontroli NIK, wskazuje, iż świadczeń tych w jednostkach penitencjarnych wykonywana jest znaczna ilość” – tak „fachowo” odniósł się do raportu NIK minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
POD PARAGRAFEM
tam Gowin wymyśli te właściwe. Krytyk napisałby, że rząd chyba nie wie, o czym pisze, i że poufność kontaktów klienta z adwokatem to jeden z fundamentów prawa do obrony, ale po co się wysilać na krytykę, skoro dotyczy ona działań „pozytywnego szajbusa”? Czy toto zrozumie cokolwiek? Opiniując projekt dyrektywy „w sprawie jurysdykcji, prawa właściwego, uznawania i wykonywania orzeczeń sądowych w zakresie skutków majątkowych zarejestrowanych związków partnerskich”, nasze znakomite ministerstwo wysiliło się na tyle, żeby uznać, iż „przyjęcie instrumentu, który nakładałby na Polskę obowiązek stosowania obcego prawa dotyczącego związków partnerskich oraz uznawania i wykonywania orzeczeń dotyczących tych związków, choćby tylko w zakresie ich skutków majątkowych, de facto oznaczałoby pośrednie
wprowadzenie instytucji zarejestrowanego związku partnerskiego na polski obszar prawny”. A to, że paręset tysięcy Polaków może w związku z tym mieć spore problemy – a dlaczegóż miałoby to kłopotać śliczną główkę Gowina? Przecież dla niego istotne jest zdanie nie tych maluczkich Polaków, ale prawdziwego zwierzchnika, czyli kleru. Ten zaś wpada w falowanie na sam dźwięk słów „związek partnerski”. Gwiazdy z Ministerstwa Gowinizacji nadmieniły również, że „nie można rozważać uznawania skutków majątkowych zarejestrowanego związku w Polsce w sytuacji, gdy – jak wskazano wyżej – Polska nie uznaje samego zawarcia takiego związku”. Skąd taki pogląd – tego ministerstwo nie wyjaśniło. A przecież czym innym jest zawarcie związku partnerskiego na prawie obcym, czym innym zaś wykonanie orzeczenia w sprawie jego majątkowych konsekwencji. Zachęcam czytelników do śledzenia poczynań Ministerstwa Gowinizacji. Naprawdę są one budujące. Pozwalają wierzyć, że i bez nogi można zrobić karierę w balecie. JERZY DOLNICKI
które spłacił. Natomiast jeżeli spadkobierca, który przyjął spadek z dobrodziejstwem inwentarza, spłacając niektóre długi spadkowe, wiedział o istnieniu innych długów spadkowych, to ponosi odpowiedzialność za te długi ponad wartość stanu czynnego spadku, jednakże tylko do takiej wysokości, w jakiej byłby obowiązany je zaspokoić, gdyby spłacał należycie wszystkie długi spadkowe. Ad. 2 Kategorycznie zabronione jest dokonywanie jakichkolwiek zmian w treści testamentu po śmierci spadkodawcy. Jednak sam spadkodawca może odwołać swój poprzedni testament i zastąpić go nowym. Odwołanie testamentu może nastąpić w ten sposób, że spadkodawca sporządzi nowy testament, bądź w ten sposób, że w zamiarze odwołania testamentu zniszczy lub pozbawi go cech, od których zależy jego ważność, bądź w ten sposób, że dokona w testamencie zmian, z których wynika wola odwołania jego postanowień. Ad. 3 W skład spadku wchodzą prawa i obowiązki spadkodawcy, jakimi
dysponował on w chwili śmierci, tj. w chwili otwarcia spadku. Zaciągnięty niespłacony przez spadkodawcę kredyt to zobowiązanie, czyli obowiązek zmarłego, który wchodzi do spadku i obciąży spadkobierców. Jeżeli zatem w skład spadku nie wchodzą żadne prawa majątkowe, to spadek będzie się składał jedynie z długu. Spadkobierca może odmówić przyjęcia spadku lub przyjąć spadek z dobrodziejstwem inwentarza, o czym mowa wyżej. Oświadczenie o przyjęciu lub odrzuceniu spadku może być złożone w ciągu 6 miesięcy od dnia, w którym spadkobierca dowiedział się o tytule swego powołania. Brak oświadczenia spadkobiercy w powyższym terminie jest jednoznaczny z prostym przyjęciem spadku. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
CO W PRAWIE PISZCZY
Gowinizacja Ministrem sprawiedliwości jest filozof. To zjawisko pokazuje, że Polska jest krajem ogromnych możliwości – każdy może zostać każdym, bo nie są wymagane jakiekolwiek merytoryczne kwalifikacje. Gowin wciela w życie tezę Lenina, że kucharka może rządzić państwem. Ostatnim „sukcesem” Ministerstwa Sprawiedliwości jest tzw. „zburzenie murów korporacji”, czyli „rozszerzenie dostępu do wykonywania zawodów”. Czym jest ono w istocie? Ano obniżeniem wymagań stawianych przy wykonywaniu różnych zawodów. Ustawa Gowina wpisuje się w logikę naszych czasów. W Polsce od ponad 20 lat dokonuje się systematycznego obniżania wymagań. Szkoły mają uczyć coraz mniej. Łatwiej jest zostać magistrem. Prostsze ma być zrobienie kariery naukowej (studia „III stopnia” zamiast asystentury, profesura bez konieczności napisania rozprawy habilitacyjnej). Łatwiej jest zostać adwokatem, radcą prawnym, notariuszem. Prostsze ma być skończenie studiów medycznych i praktykowanie jako lekarz specjalista. Coraz mniej skomplikowane są też media: Olgę Lipińską zastąpiły tańce na lodzie, Teatr Telewizji – parady beztalenci, czyli programy typu „zaśpiewaj i zaklaszcz pośladkami, a zostaniesz gwiazdą tego tygodnia”. Polska staje
się krajem łatwych karier. Idiota może zostać autorytetem, byleby tylko pokazywał się na właściwych bankietach albo mszach. Spada czytelnictwo prasy i książek, a narodowym sporem jest dostęp jakiejś niszowej telewizji do multipleksu. Ma być łatwo i szybko. Dokładnie tak, jak błyskawicznie i bez większych problemów Jarosław Gowin został ministrem sprawiedliwości. Po wielu znakomitościach pełniących ten urząd, a także po Zbigniewie Zbiorze i Andrzeju Czumie, ministrem sprawiedliwości został człowiek, który nawet nie jest prawnikiem. Nie ma więc pojęcia ani o prawie, ani o wymiarze sprawiedliwości – ma zaś „pozytywną szajbę”. Za 20–30 lat, kiedy już niedouczeni prawnicy, lekarze, maklerzy czy choćby taksówkarze zatrują nam życie (w prosty sposób: przez nieznającego miasta „taksiarza” spóźnimy się do chirurga, ten zaś utnie nam w pośpiechu niewłaściwą nogę, słaby prawnik przegra przeciw niemu sprawę, a pieniądze odłożone na zwrot kosztów
postępowania „straci” na giełdzie niedouczony makler), zrozumiemy, że upraszczając dostęp do zawodów, wydeptaliśmy ścieżkę dalszej kariery tym samym kretynom, których najpierw wyprodukowaliśmy w słabych, niewymagających wysiłku od ucznia szkołach. Polska stanie się krajem idiotów, w którym wystarczą dobre chęci i dużo tupetu. Uważam, że na czele tak ukształtowanego społeczeństwa winien wówczas stanąć Jarosław Gowin – prezydent i prymas w jednym – jako godne jego zwieńczenie. Ma duże szanse: w końcu jego nazwisko to po angielsku „idź i wygraj” (go win), na merytorykę zabrakło w nim miejsca. Zbiór pomysłów Gowina jest fast foodem polskiej polityki: ma być szybko, łatwo, bez myślenia o konsekwencjach. Warto wejść na stronę Ministerstwa Gowinizacji, gdzie można się dowiedzieć wielu interesujących rzeczy. Na przykład, opiniując projekt dyrektywy dotyczącej dostępu do adwokata, nasze niezawodne ministerstwo napisało, że „rząd w trakcie negocjacji będzie wspierać działania zmierzające do objęcia klauzulą derogacyjną także poufności kontaktu z adwokatem”. Mówiąc po ludzku – na co komu prawo do obrony i poufność relacji z obrońcą? Państwo musi mieć możliwość naruszenia tej prostej i podstawowej zasady, bo przecież ma swoje „cele”. Jakie? Już
Porady prawne Dziedziczenie długów Proszę o stanowisko w sprawie poniższych kwestii: 1) Wyobraźmy sobie taką sytuację: 60-letni człowiek sporządza testament przed notariuszem i dzieli majątek. Wyżej wymieniony 60-latek pobiera potem kredyt. Część spłaca, a później umiera. Po otwarciu testamentu wzmianki o długu brak. Co potem? 2) Czy po otwarciu spadku można jeszcze coś dopisać, naruszając wolę spadkodawcy, na przykład dopisując istniejący dług bankowy i obciążając nim spadkobierców? 3) Załóżmy, że ten sam 60latek dzieli majątkiem i pozostaje tylko z emeryturą. Pobiera kredyt, część spłaca i umiera. Spadkobiercy mają jego majątek już od dawna i wiedzą, że
spadkodawca nie ma majątku. Co z kredytem? Ad. 1 Zgodnie z Kodeksem cywilnym w skład spadku wchodzą zarówno prawa, jak i obowiązki spadkodawcy. Kwestia odpowiedzialności spadkobierców za długi spadkowe przedstawia się w sposób następujący: do chwili przyjęcia spadku spadkobierca ponosi odpowiedzialność za długi spadkowe tylko ze spadku. Od chwili przyjęcia spadku ponosi odpowiedzialność za te długi z całego swego majątku. Wyróżnia się dwa sposoby przyjęcia spadku – proste przyjęcie spadku oraz przyjęcie spadku z dobrodziejstwem inwentarza. W razie prostego przyjęcia spadku spadkobierca ponosi odpowiedzialność za długi spadkowe bez ograniczenia. W razie przyjęcia spadku z dobrodziejstwem inwentarza spadkobierca ponosi odpowiedzialność za długi spadkowe tylko do wartości ustalonego w inwentarzu
stanu czynnego spadku. Powyższe ograniczenie odpowiedzialności odpada, jeżeli spadkobierca podstępnie nie podał do inwentarza przedmiotów należących do spadku albo podał do inwentarza nieistniejące długi. W przedstawionej przez Pana sytuacji spadkobiercy dowiedzieli się o długach jakiś czas po przyjęciu spadku i nie wiedzieli o wszystkich długach w chwili otwarcia spadku. Jeżeli spadkobiercy dowiadują się o długu po przyjęciu spadku, zastosowanie znajduje art. 1032 Kodeksu cywilnego. Zgodnie z jego treścią, jeżeli spadkobierca, który przyjął spadek z dobrodziejstwem inwentarza, spłacił niektóre długi spadkowe, nie wiedząc o istnieniu innych długów, ponosi on odpowiedzialność za niespłacone długi tylko do wysokości różnicy między wartością ustalonego w inwentarzu stanu czynnego spadku a wartością świadczeń spełnionych na zaspokojenie długów,
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r. – Zadymiarze, hołota, której zależy tylko na przywilejach… Tak mówiono po ostatnim strajku na Śląsku i groźbach zablokowania całego kraju. Po co chcecie dokładać ludziom problemów? – Rząd i przedsiębiorcy robią wiele, by obniżyć autorytet związków zawodowych. Wydają dużo pieniędzy, by stworzyć przekaz, że jesteśmy zadymiarzami i nie chce nam się pracować. A my przecież walczymy o dobro wspólne, o to, żeby polski pracownik nie był niewolnikiem w zakładzie pracy. Jest wielu przedsiębiorców, którzy mają kilku niewolników, żyją ich kosztem i uważają się za wielkich kapitalistów. Związki wychodzą na ulice
ZAMIAST SPOWIEDZI
– Grożono im, że jak zastrajkują, to wylecą z pracy. Wielu pracowników mówiło wprost: „My dzisiaj za strajk nie mamy płacone”. Innym grożono odebraniem premii. Media też były negatywnie nastawione do protestujących. Nawet Kościół apelował o powrót do negocjacji i ostrzegał przed możliwymi skutkami eskalacji strajku generalnego. – O co walczą dziś związki zawodowe? Jakie są największe problemy? – Brak pracy i wszelkie tego konsekwencje. Mamy też coraz więcej biednych pracujących. Dzisiaj około 15 proc. pracowników ma głodowe pensje, a niska płaca oznacza nie tylko niski standard życia, ale też niską wydajność. Protestujemy
Rząd do dymisji Gabinet Donalda Tuska źle wypełnia swoje obowiązki i powinien podać się do dymisji – mówi dla „FiM” Jan Guz, szef OPZZ, jednej z największych central związkowych w Polsce. Związkowcy chcą premierowi pomóc – protestami i strajkami. i organizują strajki tylko wtedy, gdy nie widzą innej szansy przeforsowania własnych postulatów. Pomagają władzy uspokoić sytuację, bo przecież mogłoby dochodzić do dzikich strajków, a ich konsekwencje byłyby nieobliczalne. – Tyle że na Śląsku nie było widać wrzenia, więc nikt spontanicznie nie wyszedłby na ulice… – Na Śląsku jest bardzo dużo skrytej biedy i ogromne zagrożenie zwolnieniami. Kolej – ponad 2 tys. osób, pocztowcy, kopalnie itd. Płaca realna stoi w miejscu, a koszty utrzymania szybko rosną. Ludzie są wyrzucani z mieszkań, bo nie stać ich na opłaty. Być może ten strajk był zorganizowany za wcześnie, ale za kilka miesięcy, gdy ludzie poczują, że nie są sami, skala protestu będzie większa. – Biedni nie wyjdą na ulice. Skłonność do organizowania masowych strajków i protestów w Polsce jest w praktyce żadna. – Bieda w Polsce jest skrywana, bo jest wstydliwa. Im więcej biednych, tym mniejsze prawdopodobieństwo protestu. Mamy do czynienia z zastraszaniem społeczeństwa. To dziwne, że mimo tak wielu problemów wielu ludzi wciąż popiera koalicję rządową. Ale to niedługo się zmieni. Na razie mamy zmowę kapitału i rządu. Kapitał pozwala rządzić, ale chce w zamian możliwości bogacenia się. – Mówił pan o zastraszaniu pracowników, którzy chcieli strajkować. W jaki sposób ich straszono?
również przeciwko przerzucaniu kosztów kryzysu na pracownika. Oczywiście, gdy przychodzi do liczenia zysków, to całą śmietankę spija pracodawca. Do tego dochodzi nasza niezgoda na niesprawiedliwy system podatkowy. Osoby mające najniższe wynagrodzenia powinny być zwolnione z obciążeń na rzecz budżetu, bo państwo przecież i tak musi im pomagać, żeby w ogóle mogły przeżyć. Z drugiej strony mamy zarabiających po kilka milionów złotych, którzy powinni płacić więcej. Nie bała się Francja, Wielka Brytania… – Czyli postulat 50 proc. podatku ciągle żywy? – W niektórych przypadkach to nawet za mało! Powinniśmy pomyśleć o jeszcze wyższym progu. Na pewno powinna być wprowadzona kolejna stawka podatkowa, w wysokości co najmniej 50 proc. dla najwyższych dochodów, ze względu na gigantyczne rozwarstwienie dochodowe, które wiąże się wprost z wykluczeniem społecznym. – Nic zaskakującego. W kapitalizmie zwykle bogaci się bogacą, a biedni – poza wyjątkami – pozostają biedni. Może trzeba się z tym pogodzić? – W Hiszpanii, Grecji czy w Danii funkcjonują zabezpieczenia na wypadek utraty pracy. Jest gwarancja świadczeń. A u nas? Państwo namawia do rodzenia dzieci, ale nic poza tym. Ile mamy tragedii zabijanych dzieci czy samobójstw matek, które przestają sobie radzić? Wysokie rozwarstwienie jest szkodliwe społecznie, a wśród najlepiej
zarabiających nie widać zbyt wielu chętnych do dzielenia się bogactwem. Nierówności coraz bardziej kolą w oczy zwykłych ludzi, a wobec nas – związków – pada coraz więcej nieparlamentarnych słów z żądaniami, by coś robić, i pytaniami, dlaczego pozwalamy na taką sytuację. – To może zamiast wychodzić na ulice i wkurzać mieszkańców, trzeba rozmawiać i zmieniać prawo? – Nasz wpływ na prawo dawno się skończył, bo rola związków sprowadzona jest do minimum. Nie ma nawet elementarnego dialogu. Jest za to piękny teatr władzy, która wykorzystuje swoją siłę. Wytyka się Piotrowi Dudzie, że rzadko uczestniczy w spotkaniach z rządem, ale nie mówi się o tym, że prawie nie uczestniczy w nich minister finansów. Wystąpiłem z apelem, by można było transmitować, a przynajmniej nagrywać posiedzenia Komisji Trójstronnej, żeby ludzie zobaczyli, co tam się dzieje. Ale zgody nie ma – pracodawcy i rząd mówią: „Po naszym trupie”. Boją się, że gdyby społeczeństwo zobaczyło, jak ten dialog wygląda, wreszcie uwierzyłoby związkom, że jest naprawdę źle. – Premier twierdzi, że jest kryzys i nie będzie teraz majstrować, bo kolejni ludzie wylądują na bezrobociu. Może Pan się tym nie przejmuje? – Powiem brutalnie: kiedy w Polsce w ciągu ostatnich 30 lat nie było kryzysu?! – Były nie tak dawno lata, gdy wzrost gospodarczy sięgał 7 proc. PKB. – Czy wtedy rząd podnosił płacę minimalną albo zasiłki? Nigdy nie było pieniędzy na politykę społeczną, zawsze padały argumenty, że kryzys, że za wcześnie, może za rok czy dwa… Jeszcze niedawno byliśmy przecież zieloną wyspą… Co prawda porośniętą szczawiem i mirabelkami, ale nikt o kryzysie
nie mówił, było zielono! A ta wyspa jest od biedy i ubóstwa aż czerwona. Trzeba pamiętać, że kryzys nie jest aż tak bardzo widoczny właśnie dlatego, że amortyzują go ludzie na umowach śmieciowych. Premier był tylko raz na Komisji Trójstronnej. Obiecywał m.in. podniesienie płacy minimalnej do wysokości 50 proc. średniej krajowej i reformę zdrowotną. Podjęliśmy nawet uchwałę o podniesieniu progów uprawniających do zasiłków… – I progi zostały podniesione – jesienią ubiegłego roku. – Przy szalejącej inflacji, a nie zmieniały się od 7 lat. Władza rzuciła biednym marne kilka złotych. Znajdują się pieniądze na milionowe premie, ale dla ubogich ludzi już nie. To kpiny ze społeczeństwa! Likwidowane są szkoły, mamy najdroższy prąd w Europie, ludzie są eksmitowani na bruk. Do czego to zmierza? – Będzie Pan z Piotrem Dudą i Platformą Oburzonych obalać rząd Tuska? – Jak rząd nie potrafi rządzić, to powinien podać się do dymisji. Ekipa Donalda Tuska w ciągu ostatnich 5 lat wykorzystała 240 mld zł z funduszy europejskich, przychody z prywatyzacji w tym czasie wyniosły ponad 50 mld, a zadłużenie sektora publicznego wzrosło o 43 proc. Pytanie więc, gdzie te pieniądze idą, dokąd są transferowane i w jakim stanie będzie gospodarka po tych rządach? Ten rząd źle sprawuje swoją konstytucyjną władzę, źle wypełnia swoje obowiązki i powinien podać się do dymisji. – Kto w zamian? – Coraz częściej słyszę wśród ludzi, że jakakolwiek inna koalicja byłaby lepsza, bo najgroźniejsze są bezrobocie i bieda, a obojętnie kto będzie rządzić, na pewno nie będą to rządy tak nieudolne jak teraz. Dlatego krytykuje się tak bardzo Platformę Oburzonych. Za aktywność,
11
dynamizm i siłę oraz zmuszanie rządu do reakcji i refleksji. Bo jak inaczej ta zabetonowana scena polityczna może usłyszeć argumenty ludzi? Platforma Oburzonych to hasło, wokół którego zgromadziło się wiele organizacji pozarządowych. Nie jest dziś żadną instytucją partyjną, ale partie się jej boją. I dobrze, bo może wreszcie zmusi je to do działania. – Jak dotąd nie udało się wymusić żadnego działania w sprawie umów śmieciowych. Resort pracy mówi o skali rzędu 700–800 tys., a wy mówicie o kilku milionach. Kto się myli? – Umowa śmieciowa to każda umowa, która nie daje stabilnego zatrudnienia. Zlecenia, o dzieło, na zastępstwo, samozatrudnienie, a do tego dochodzą stażyści, którzy są przerzucani z firmy do firmy. Poza tym funkcjonuje rozległa szara strefa. Wreszcie prawie 30 proc. pracowników jest zatrudnionych na czas określony. W tej sytuacji też trudno o kredyt i można być zwolnionym w ciągu 2 tygodni. – Wokół śmieciówek jest spory hałas, ale prawda jest taka, że nikt ich w najbliższym czasie nawet nie tknie. – Nie warto brać na poważnie głosów, że przedsiębiorcy zlikwidują miejsca pracy, bo sami musieliby zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Musieliby się pozbyć niewolników, którzy na nich pracują. W to nie wierzę. Każdy przedsiębiorca tworzy miejsca pracy i zatrudnia ludzi dla zysku – nikt z przyczyn socjalnych. Nie mówimy o rewolucji ani o likwidowaniu jakiejkolwiek formy zatrudnienia, ale o istotnej korekcie systemu. W pierwszej kolejności trzeba dać Państwowej Inspekcji Pracy prawo do przemianowania umów cywilnoprawnych na umowy o pracę tam, gdzie ludzie faktycznie tak pracują. I jeśli przedsiębiorca się na to nie zgodzi, to on powinien w sądzie uzasadniać swoje racje, a nie – tak jak dziś – pracownik. – 84 proc. Polaków źle ocenia sytuację na rynku pracy, dobrze – tylko 2 proc., a bezrobocie przekracza 14 proc. Co będzie za dwa lata? – Jeśli będzie rządzić koalicja PO-PSL, to odsetek niezadowolonych jeszcze wzrośnie. Część z nich wyjedzie za granicę, a bezrobocie i tak nie spadnie. Ono zresztą jest znacznie wyższe niż w oficjalnych statystykach, bo około 500 tys. osób w ogóle nie rejestruje się już w urzędach pracy, co daje w sumie jakieś 18 proc. bezrobotnych. Zasiłki pobiera tylko 14 proc. z nich. Sam się dziwię, z czego to społeczeństwo żyje! 1 maja zapraszamy na dzień protestu. W Warszawie organizujemy dużą manifestację – chcemy wyrazić nasze niezadowolenie ze sprawowanych rządów, upomnieć się o godność, chcemy walczyć, bo samo się nic nie zrobi. Rozmawiał DANIEL PTASZEK
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
P
o wielu bojach posłowi Romanowi Kotlińskiemu, redaktorowi naczelnemu „FiM”, udało się wydobyć z resortu spraw zagranicznych dokładne dane dotyczące kosztów utrzymania polskiej ambasady przy „Stolicy Apostolskiej”. Od 2000 roku jej szefową jest dawna premier Hanna Suchocka. Obecnie jest to polski ambasador rezydujący najdłużej na świecie. Na utrzymanie tej placówki wydajemy rocznie 608 709 euro (2 434 836 złotych). Obok pani ambasador placówka obsługująca stosunki Polski z kieszonkowym państwem watykańskim zatrudnia czterech pracowników. Na pensje całej piątki idzie 230 tysięcy euro. Według MSZ wszyscy bardzo ciężko pracują na rzecz państwa… polskiego. W latach 2006–2013 zajmowali się oni między innymi „prezydencją Polski w UE (Watykan i „Stolica Apostolska” nie są członkami UE – przyp. red.), udziałem w uroczystościach związanych z beatyfikacją Jana Pawła II, objęciem tronu papieskiego przez Franciszka”.
Pseudokorzyści Podobno promowali także wśród watykańskich urzędników „polskie priorytety w ramach Grupy Wyszehradzkiej”, czyli funkcjonującego od lat 90. XX wieku nieformalnego zrzeszenia szefów rządów Warszawy, Pragi, Bratysławy i Budapesztu. Jego celem miała być koordynacja działań dyplomacji tych państw oraz wspieranie współpracy naukowej i kulturalnej. Obserwatorzy liczyli na to, że po wejściu wymienionych czterech państw do UE nastąpi rozkwit grupy. Stało się dokładnie odwrotnie. Pozostał po niej tak zwany Fundusz Wyszehradzki, powołany wiosną 2005 r. z inicjatywy prof. Daniela Adama Rotfelda – ówczesnego szefa polskiej dyplomacji. Zarządza nim międzynarodowe biuro rezydujące w Bratysławie. Co roku na przedsięwzięcia społeczno-kulturalne Fundusz przeznacza około 5 milionów euro. Za jego pieniądze powstała między innymi wspólna platforma promocji czołowych polskich, węgierskich, czeskich, słowackich czasopism kulturalnych. Udziela on także stypendiów studentom i doktorantom; finansuje festiwale teatralne, koncerty i wymianę naukowców. Jak dotąd wsparcia nie otrzymała ponoć ani jedna katolicka organizacja czy instytucja. Dzięki polskiej ambasadzie w Watykanie teraz ma się to zmienić. MSZ chwali się, że Hanna Suchocka przeprowadziła w 2012 r. dużą kampanię reklamową Funduszu Wyszehradzkiego wśród urzędników tzw. Stolicy Apostolskiej… Do sukcesów Suchockiej wiceminister dr hab. historii Janusz Cisek zaliczył także organizację wizyty Wielkiego Mistrza Zakonu
Maltańskiego w Warszawie. Dyrekcja Zamku Królewskiego w Warszawie powinna być, według urzędników MSZ, wdzięczna pani ambasador za sprowadzenie do stolicy „historycznej wystawy »Wokół Maltańskiego Krzyża«”. Ich entuzjazmu nie podzielają jednak muzealnicy. Zakonne pamiątki cieszyły się bowiem minimalnym zainteresowaniem zwiedzających. Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników św. Jana z Jerozolimy, z Rodos i z Malty (tzw. kawalerowie maltańscy), swoją działalność ogranicza do zarządzania dwiema posiadłościami w Rzymie i na Malcie, wydawania ekskluzywnych, kolekcjonerskich serii znaczków pocztowych oraz udostępniania (za opłatę) tablic rejestracyjnych ze skrótem SMOM. Dzięki dekretom Piusa XII z 1953 r. zakon stał się kolejną obok „Stolicy Apostolskiej” i Państwa-Miasta Watykańskiego katolicką agendą, mającą w stosunkach międzynarodowych status państwa. Na tej podstawie jego
Fot. WhoBe
12
ograniczyły się do blokowania międzynarodowych działań na rzecz upowszechnienia edukacji seksualnej oraz poprawy dostępu do antykoncepcji podczas szczytów ONZ. Koalicja Warszawy i stolicy Krk sabotowała także przez lata prace światowej Konferencji ds. Kobiet. Nie dziwi więc, że urzędnicy kościelni wybrali nasz kraj na „kluczowego partnera w Europie Środkowej i Wschodniej”. Według polskich dyplomatów, z którymi rozmawialiśmy, pod tym hasłem ukrywa się przerzucanie na Polskę bezpośrednich międzynarodowych kosztów operacji nawrócenia Rosji na katolicyzm. Świadczy o tym rosnąca z roku na rok liczba polskich księży i zakonnic pracujących na obszarze Federacji Rosyjskiej oraz wielomilionowe dotacje państwa polskiego dla rzymskokatolickich parafii za naszymi wschodnimi granicami. Z drugiej strony Watykan wielokrotnie podejmował działania, które stawiały Polskę
Ponad 600 tys. euro rocznie kosztuje nas utrzymanie Hanny Suchockiej na stanowisku ambasadora przy „Stolicy Apostolskiej”. Zdaniem szefa MSZ Radosława Sikorskiego jest to wydatek niezbędny i racjonalny.
Ekstaza religijna czy drzemka?
Dyplomatołki funkcjonariusze otrzymali immunitet dyplomatyczny.
Przedmurze Od początku XXI wieku coraz więcej państw świata zaczęło likwidować swoje ambasady przy Watykanie. Wiązało się to z upadkiem autorytetu i znaczenia głowy Kościoła katolickiego w stosunkach międzynarodowych. Na ograniczanie liczby placówek dyplomatycznych przy „Stolicy Apostolskiej” wpływ miał także ostatni kryzys finansowy i ekonomiczny. Swoją ambasadę zamknęła między innymi katolicka Irlandia. Personel placówek przy „Stolicy Apostolskiej” znacząco ograniczyły rządy Francji, Szwajcarii i Kanady. Inaczej postępuje Polska. Według podwładnych Radosława Sikorskiego Warszawę i tzw. Stolicę Apostolską łączą „długofalowe działania w obszarach wspólnego zainteresowania i (…) działania na forum międzynarodowym, w tym ONZ”. A wszystko dlatego że według szefa dyplomacji „polskie interesy polityczne w Watykanie mają charakter ponadczasowy”. Feministki przypominają, że jak dotąd wspólne inicjatywy Polski i Watykanu
i UE w delikatnej sytuacji. Od 2008 r. jego wysłannicy prowadzą tajne rozmowy z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką w sprawie nadania miejscowemu Kościołowi katolickiemu dodatkowych przywilejów podatkowych i celnych. Może to utrudnić wysiłki całej UE na rzecz wymuszenia na władzach Białorusi pełnej demokratyzacji.
Hamowanie rozwoju Co ciekawe, inne polskie placówki dyplomatyczne ministerstwo likwidowało bez żadnych oporów. Wiceminister Cisek odpowiada, że podejmując takie decyzje, uwzględniano między innymi „zmiany w układzie sił w zakresie gospodarczym oraz politycznym państw i regionów mających znaczenie dla interesów RP”. Jest to dość zaskakujące w sytuacji, kiedy główne oszczędności dotknęły sieć polskich misji dyplomatycznych w Azji, Ameryce Łacińskiej i Afryce. Wszystkie te kontynenty łączy rosnące z roku na rok znaczenie w polityce globalnej. Są to także duże rynki zbytu. W Azji (Wietnam, Laos, Indie) od ponad 35 lat popularnością cieszą się nasze leki i kosmetyki.
Mieszkańcy północnej Afryki pamiętają, że drogi budowali tam polscy inżynierowie. Zawdzięczamy to między innymi decyzjom władz Polski Ludowej o uruchomieniu programów stypendialnych. Dzisiaj absolwenci polskich uczelni pełnią w tzw. Trzecim Świecie ważne role w polityce, nauce i biznesie. Przekonał się o tym w 2004 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz podczas wizyty w Angoli. Na nieformalne spotkanie absolwentów polskich uczelni do tamtejszej ambasady przybyło ponad dwustu najważniejszych tamtejszych polityków, urzędników oraz biznesmenów. Rozmowy toczyły się bez obecności tłumacza, gdyż wszyscy świetnie mówili po polsku. Niestety, ze wspólnych biznesów nic nie wyszło. Rząd Jarosława Kaczyńskiego i pierwszy rząd Donalda Tuska nie był bowiem zainteresowany kontynuowaniem wspólnych angolsko-polskich inwestycji. W 2008 roku MSZ zlikwidował naszą placówkę w Mongolii. Kraj ten dysponuje zasobami unikalnych surowców mineralnych, wykorzystywanych w nowoczesnej elektronice, medycynie i programach
kosmicznych. Swoje ambasady ma tam ponad 130 państw ze wszystkich zakątków świata. Nie ma już na tej liście Polski. Co ciekawe, ponad połowa najważniejszych mongolskich urzędników i przedsiębiorców mówi po polsku. Wiele tamtejszych regulacji prawnych – od kodeksu cywilnego po konstytucję i regulaminy prac parlamentu – wzorowano na naszych przepisach. Likwidacja ambasady Polski w Mongolii przyczyniła się do poważnego konfliktu pomiędzy prezydentem Bronisławem Komorowskim a ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Głowa państwa od ponad roku bombarduje szefa dyplomacji bardzo dobrze przygotowanymi wnioskami w sprawie przywrócenia placówki w Ułan-Bator. Odpowiedź Radosława Sikorskiego za każdym razem jest taka sama: MSZ nie ma pieniędzy na nową placówkę. Nie przeszkadza mu to opowiadać, że wszystkie działania resortu służą „promowaniu przez polską służbę zagraniczną interesów polskich przedsiębiorców i umacnianiu pozycji naszego państwa na arenie międzynarodowej”. Ciekawe, jakie to interesy w Watykanie mają polscy przedsiębiorcy? MC
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Podwyżka cukru Pod płaszczykiem oszczędności wdrażanych przy refundacji leków przez ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza i prezesa NFZ Agnieszkę Pachciarz kryje się poważne zagrożenie dla życia i zdrowia.
NFZ pochwalił się w 2012 r., że udało mu się zaoszczędzić na refundacji leków ponad 2 mld zł. Pieniądze przeznaczono na opłacenie dodatkowych operacji w szpitalach. Według resortu zdrowia ustawa refundacyjna z wiosny 2011 r. wyeliminowała szereg nadużyć i oszustw, a system dopłat do leków stał się teraz spójny i sprawiedliwy. Niestety, innego zdania są lekarze specjaliści. Zwracają uwagę, że główny ciężar oszczędności NFZ na leki ponieśli chorzy na cukrzycę. Z analiz doktora Jacka Michalaka z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wynika, że ponad pół miliarda złotych oszczędności przyniosło NFZ podwyższenie ceny insuliny oraz pasków do glukometrów. Jego wyliczenia potwierdzają szacunki polskiego oddziału globalnej firmy zajmującej się monitoringiem rynku medykamentów – spółki IMS Health. Wynika z nich, że w 2012 r. chorzy na najgorszą odmianę cukrzycy (typ I) wydawali na leki co najmniej 112 złotych miesięcznie. Ich rachunki
W
wzrosły więc w porównaniu z 2011 r. o ponad 8 proc. Specjaliści nie spodziewali się takiej podwyżki, bo minister zdrowia wpisał wreszcie na listę refundacyjną bardzo drogie analogi insulin długo działających. Warto pamiętać, że nieleczona lub źle leczona cukrzyca typu I jest chorobą śmiertelną. W jeszcze gorszej sytuacji postawiono chorych na cukrzycę typu II, która ma charakter postępujący. Źle leczona prowadzi do amputacji stóp i powikłań układu krążenia. Osoby cierpiące na ten typ schorzenia wciąż płacą krocie za dobre leki. Ubożsi zmuszeni są przez państwo do korzystania z tańszych, ale nieskutecznych preparatów. Z badań prof. Krzysztofa Strojka ze Śląskiego Centrum Chorób Serca wynika, że ograniczenie dostępu do nowoczesnych analogów insulin długo działających w ogóle się nie opłaca. A tylko te preparaty pozwalają na znaczące ograniczenie u chorych na cukrzycę typu II ryzyka hipoglikemii oraz poważnych powikłań pocukrzycowych, amputacji itp... Według profesora Tomasza Hermanowskiego z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego koszty ich długotrwałego leczenia mogą sięgać setek milionów złotych. W USA analitycy Federalnego Departamentu Zdrowia, Edukacji i Opieki Społecznej wyliczyli, że
pływ mieszkańców na budżet danego miasta, czyli ich współdecydowanie o wydawaniu publicznych pieniędzy, przestał być utopią. Dziś z tego rozwiązania korzysta się na całym świecie. Także w Polsce. Budżet partycypacyjny, zwany także obywatelskim, powstał w brazylijskim Porto Alegre w 1989 r. Współrządzenie mieszkańców z władzami miasta zyskało wielką popularność. Niemal natychmiast inicjatywę tę podchwycili inni mieszkańcy Ameryki Południowej, a w 2000 r. przywędrowała ona do Europy. W 2011 r. Sopot – jako pierwsze polskie miasto – wprowadził na stałe budżet partycypacyjny. Próbnie na realizację projektu przeznaczono 4 mln zł, o wydaniu których decydowali przede wszystkim obywatele. Rok później w ślady tego miasta poszedł Elbląg, a następnie Poznań, Gdańsk, Gorzów Wielkopolski i Zielona Góra. Dodatkowo na Podlasiu i w niektórych dzielnicach Lublina oraz Krakowa zastosowano pewne praktyki inspirowane budżetem partycypacyjnym. Kolejne
koszty ekonomiczne cukrzycy sięgają ponad 245 miliardów dolarów rocznie. Zaliczają do nich straty wynikające z mniejszej wydajności pracy chorych i koszty zasiłków z pomocy społecznej. Wiedzą o tym rządy 25 państw UE i refundują pacjentom nowe typy insulin, nowoczesne leki inkrety nowe, zwane także DPP-4, a także paski do badania poziomu cukru. W Polsce jest inaczej. Rząd znacząco ograniczył zakres refundacji insulin i odmówił opłacania terapii lekami z serii DPP-4. Pozwalają one chorym na normalne życie zawodowe, ale koszt ich zakupu sięga 4 tys. zł miesięcznie. A może zamiast refundować, lepiej wypłacać zasiłki i kosztownie leczyć? Polska jest jedynym państwem w Europie, w którym od kilku lat zamarły projekty profilaktyki i wczesnego rozpoznania cukrzycy. Z analiz profesora Leszka Czupryniaka z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wynika, że im szybciej wykryjemy zaburzenia
miasta planujące pójście w kierunku współrządzenia z mieszkańcami to: Bydgoszcz, Chorzów, Dąbrowa Górnicza, Kędzierzyn-Koźle, Gdańsk, Łódź, Płock, Radom, Tarnów, Toruń oraz Wrocław. Popularność tego rozwiązania została zauważona przez rząd i dostała
pracy trzuski i wydzielania insuliny, tym mniejsze będą ich powikłania. Pamiętajmy, że w Polsce z cukrzycą wszystkich typów zmaga się ponad 3 miliony dorosłych. Stawia nas to na 4 miejscu w Europie pod względem liczby cierpiących na tę chorobę. Na Zachodzie tak zwaną maksymalizacją zdrowia zajmują się specjaliści od farmaekonomiki. Na pierwszym miejscu stawiają oni profilaktykę cukrzycy typu II, na którą narażone są w dużej mierze dzieci i nastolatki, które często sięgają po niezdrowe fast foody. Światowa Organizacja Zdrowia już w 2006 r. wystąpiła o wdrożenie ograniczeń
WWW zakaz emisji reklamówek takiej żywności w trakcie programów dla dzieci. W niektórych stanach USA i krajach Europy (np. w Danii) nałożono na producentów tuczącego jedzenia dodatkowy podatek. Niestety, w Polsce brakuje strategicznego myślenia w ochronie zdrowia. Zdaniem ekspertów dowodzi tego brak polityki lekowej, bo w praktyce ogranicza się ona do tworzenia list refundacyjnych, i to zazwyczaj dość przypadkowych. Nie mamy także polityki zarządzania chorobami społecznymi i przewlekłymi. Dowodem na to są losy przychodni przeciwgruźliczych. Na początku lat 90. XX wieku większość z nich została zamknięta, a do tego ograniczono zakres obowiązkowych prześwietleń płuc. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Liczba zachorowań na gruźlicę drastycznie wzrosła. Chorzy są źle diagnozowani, fatalnie leczeni i pozbawieni dostępu do nowych leków. Państwo skazuje ich na cierpienia i ciężkie powikłania. Za kilkanaście lat zapłacimy za to wszyscy, opłacając gruźlikom i młodym cukrzykom przedwczesne renty i skomplikowane operacje. Niektórzy politycy rozwiązanie tego problemu widzą tylko w jednym – chcą ograniczyć solidaryzm społeczny w lecznictwie. I tak na przykład pojawiają się pomysły, aby otyli zostali uznani za winnych, że zachorowali na cukrzycę, mieli zawał serca czy kłopoty z płucami… MC
dla producentów i sprzedawców niezdrowych posiłków. Rządy państw skandynawskich wprowadziły w radiu, telewizji oraz na stronach
W teście wykorzystałem zapis debat podczas VIII Konferencji Wydziału Zarządzania UW „Ochrona zdrowia i gospodarka”
uznać za sukces. Na ponad 433 tys. uprawnionych do głosowania (dane z wyborów samorządowych w 2010 r.) o budżecie chciało zdecydować zaledwie 20 tys. mieszkańców. Niska frekwencja spowodowana jest powtarzającym się brakiem konsultacji
Kasa obywatelska pełne poparcie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, które planuje tę praktykę usankcjonować. Budżet partycypacyjny znakomicie odzwierciedla ideę samorządu lokalnego, bo pozwala obywatelom miast na bezpośrednią możliwość decydowania o pieniądzach z miejskiego budżetu. Rządzący wydzielają z niego pulę, o której zagospodarowaniu decydują obywatele – w głosowaniu lub za pośrednictwem organizacji pozarządowych. Ten pierwszy wariant wykorzystano w Poznaniu, choć dyskusyjne jest, czy można go
13
społecznych. Ludzie po prostu nie są dostatecznie informowani nawet o samym akcie głosowania. W dokumencie przygotowanym przez Instytut Obywatelski czytamy, że chodzi przede wszystkim o dyskusję pomiędzy mieszkańcami. Budżet partycypacyjny nie opiera się jedynie na istniejących ciałach politycznych – np. radach miasta czy osiedli – i nie wykorzystuje narzędzi niepozwalających mieszkańcom na wymianę poglądów – np. ankiet wysyłanych pocztą lub przez internet. Dyskusja nad budżetem ogólnomiejskim ogranicza
dominację lokalnych, osiedlowych interesów, a miasto zobowiązuje się do realizowania inwestycji wybranych przez mieszkańców. Dodatkowo musi ich informować o projektach wybranych w ramach dyskusji oraz o tych, które zostały odrzucone. Cały proces jest monitorowany. Długofalowość tej procedury i powtarzanie jej co rok doskonalą ją i przyzwyczajają do niej obywateli. Najważniejsza w tej kwestii jest neutralność polityczna. Na razie miastom udaje się odseparować obywatelskie pieniądze od partyjnych gierek. W większości przypadków obywatele wydają powierzone im fundusze na inwestycje, które wcześniej nie były w ogóle zauważane przez urzędników. Wzrost aktywności i odpowiedzialności społecznej to kolejny plus, ponieważ takie procesy stricte obywatelskie i demokratyczne są praktyczną szkołą równego traktowania i uczciwego życia. ŁUKASZ LIPIŃSKI Bibliografia: Wojciech Kębłowski, „Budżet Partycypacyjny – krótka instrukcja obsługi”
14
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
T
ato, któremu po rozwodzie zależy na dziecku, to w Polsce monstrum, z którym nie wiadomo co zrobić („FiM” 37/2012). Jest ich w Polsce ponad milion. Tymczasem: – Nikogo ten temat nie interesuje. Jeśli nie zdarzy się skandal, cierpienie ojców i dzieci nie będzie zauważone – mówi Michał Korol, prezes Stowarzyszenia Obrony Praw Ojca. Skandal się zdarzył – ostatnio w Świętokrzyskiem. Artur, 31-letni ojciec Mai, poszedł do lasu, gdzie zwykle spacerował z córką, i tam odebrał sobie życie. Nie wytrzymał presji i niesprawiedliwości, tego, że mimo prawomocnego wyroku sądu nie mógł regularnie widywać się ze swoim dzieckiem. W kieszeni jego kurtki znaleziono zdjęcie, na którym trzyma córeczkę w objęciach. Ojciec Artura mówi, że syn w pożegnalnym liście prosił, aby rodzice zrobili wszystko, by córka o nim nie zapomniała. Będzie trudno. Polskie prawo alienuje dzieci nie tylko od ojców, ale także ich rodziców, czyli dziadków. Michał Korol o swoje córki (dziś niemal 7-letnie bliźniaczki) walczy od 4 lat. – Po trzech latach wynegocjował 8 godzin w soboty, 3 godziny w środy i tydzień wakacji oraz po kilka godzin w święta. Ten czas ma na papierze. Ważnym, bo ostemplowanym pieczęciami sądu. Problem w tym, że ten papier może sobie w buty włożyć, bo jeśli była żona nie zechce, on córek nie zobaczy. Nie ma w obecnym systemie żadnego sposobu na to, aby kontakty wyegzekwować. Górą wciąż jest matka, która notorycznie ogranicza kontakty dzieci z ojcem, nie respektując prawomocnych postanowień sądu, które nakazują realizację kontaktów. Każdą matkę wspierają m.in. rodzinne ośrodki diagnostyczno-konsultacyjne (RODK-i). Zdaniem ojców – często robią one krzywdę rodzinie. Ich opinie są zwykle dla sądu świętością. Dla ojców, którym na dzieciach zależy – katastrofą. – Psycholożki bawią się w Pana Boga i ustalają, co
Serce ojca jest dobre dla dzieci, a co nie. RODK wydaje opinie na podstawie… doświadczenia życiowego. Jeśli coś wychodzi na korzyść ojca, jest w opinii pomijane lub marginalizowane – mówi Korol. Zakres badań, jaki panie z RODK przeprowadziły w przypadku jego
podczas kąpieli. Potwór. – Przychodzi taki moment, że czujesz się zeszmacony, zbity jak pies i wiesz już, że nie masz szans. Ojciec walczący o dziecko to w Polsce obciach. Policja traktuje cię jak wariata. Im bardziej się starasz, tym jest gorzej. Sędzia może zinterpretować przepis
Według większości sądów rodzinnych to matka daje lepsze gwarancje właściwej opieki, dziecko nie ma własnej woli, a ojciec to zbędny balast w rozwodowej układance. I tyle. Ale niektórzy ojcowie walczą. córek, był marginalny. Przedstawiły tylko swoje spostrzeżenia na podstawie obserwacji dzieci, bez rozmowy z nimi. Pominęły wiele znaczących dla sprawy faktów. Nie mogły przymknąć oka tylko na jedno – że mimo ograniczonych kontaktów ojciec ma bardzo silne więzi emocjonalne z dziećmi. To spostrzeżenie jego sytuacji bynajmniej nie zmieniło… W tym czasie był już przedstawiany jako alkoholik, bo ma w domu butelki z winem, i pedofil, bo wycierał dziewczynkom pupy, gdy zrobiły kupę, no i mył im miejsca intymne
Nie pomyślałbym nigdy, że posuniesz się do tego stopnia, że własnego syna będziesz chciała pozbawić ojca. Dość mam, choć konam z tęsknoty, się nie poddam, (...) jeśli chodzi o me dziecko, to do końca walczę. Jest mi ciężko bez niego. Czy ty tego nie widzisz? Jak masz to widzieć? W dniu odwiedzin zamykasz mi drzwi, choć nie mam już sił i ręce opadają. Sam ci zada pytanie na pewno: „Jak mogłaś mamo?” (...) Chcę mieć obok swego syna, chcę całować go po stopach, Wygłupiać jak zawsze, słuchać jak się śmieje, przytulać, gdy płacze, wymiękam już raczej! Dajcie mi tarczę, bym wygrał tę walkę. (...) Argument jest jeden, każde dziecko ma ojca, i tak bez końca, niech każdy z was walczy, no bo kiedy się poddasz, to dla dziecka nic nie znaczy. (...) Taka jest rola ojca, aby walczyć do końca. (fragmenty piosenki Sebastiana „Białego” Białka, rapera i ojca walczącego o kontakt z synem)
o wychowaniu naprzemiennym tak jak chce. Mam wrażenie, że w wielu przypadkach sąd odpuszcza, bo woli takie status quo – cierpi ojciec, cierpią dzieci, ale sprawa jest skończona i można ją odłożyć na półkę – mówi. Główny problem to – zdaniem ojców – mentalność sędzin. One nie wierzą, że ojcowie mogą chcieć dobrze. A przecież sąd powinien premiować tego rodzica, który się stara. Obecnie jest tak, że ojciec może się starać tyle, na ile pozwoli mu matka. A ona wie, że ma większe prawa i szanse. – Walczymy tak naprawdę nie o prawa ojca, ale o dobro dziecka. Bo opieka naprzemienna powinna być podstawą. Dziecko musi mieć kontakt zarówno z ojcem, jak i z mamą! Matki muszą sobie uświadomić, że jeśli nie dają dzieci ojcu, to robią mu krzywdę, a poza tym nie realizują postanowień sądowych – powinny się liczyć z tym, że dziecko zostanie im odebrane. Inaczej to nie ma sensu. Poza tym gdybyśmy wprowadzili naprzemienność jako przymus, wyeliminowalibyśmy problem funduszu alimentacyjnego, na który idą miliardy. Dlaczego posłowie nie są tym zainteresowani? – zastanawia się Michał Korol. – Nie można bez żadnych uzasadnień merytorycznych odsuwać odpowiedzialnych ojców od procesu wychowawczego swoich dzieci. To gwałt
na rodzinie, na dziecku, to przemoc emocjonalna wobec dzieci, którym się zabiera ojców – uważają z kolei ojcowie skupieni wokół Ruchu Społecznego DzielnyTata.pl. W walce o dzieci pozostawieni sami sobie i w zasadzie na z góry przegranej pozycji zwrócili do prezydenta Bronisław Komorowskiego. W zbiorowym wystąpieniu napisali m.in.: „Jesteśmy oszukiwani przez stworzony w Polsce system odbierania dzieci ojcom (...). Zabieranie dzieci stało się modą, stało się kultem matki – samotnej matki. Mają one dofinansowanie od państwa, pierwszeństwo w żłobkach, przedszkolach, szkołach, na pasach na ulicy, kończąc na drzwiach mieszkania. Niczym święte krowy. Gdy mężczyzna nie zgodzi się na taki stan rzeczy, żona biegnie na policję, kłamiąc, że mąż ją pobił lub jej groził, a tam zakłada się »niebieską kartę«. Kiedy mężczyzna pokazuje siniaki, rany kłute, z których cieknie krew – jest wyśmiewany przez policję. Panie Prezydencie, gdy matka zabiera dziecko do siebie, a ojciec nie wie, gdzie ono jest, i idzie na policję, to słyszy, że dziecko »porwali Talibowie, proszę szukać w Pakistanie«
(...). Panie Prezydencie, nasze Państwo przestało działać, albo działa celowo, aby odizolować dzieci od ojców – prosimy, aby Pan, Pańska kancelaria zmienili to (...). Co może zrobić ojciec, gdy sędzia jest niezawisły wobec prawa, konstytucji, sprawiedliwości, prawdy, dobrych obyczajów i moralności? Dlatego już dziś trzeba porzucić wszelkie inne problemy i zmienić prawo ojców do posiadania oraz wychowywania własnych
dzieci”. Głowa państwa jak dotąd nie zareagowała. Żeby zmienić optykę rządzących, ojcowie i ich najbliżsi wychodzą na ulice kolejnych miast. Akcja Społecznego Towarzystwa Wspierania Dzieci i Rodzin „Tata i mama – równi w prawach, równi w obowiązkach” odbyła się już w Warszawie, Poznaniu i Łodzi. Kolejna manifestacja odbędzie się w Białymstoku. Dziesiątki ludzi protestują w ten sposób przeciwko dyskryminacji i poniżeniu. „Mamo, chcę mieć tatę – nie bankomat”, „Nie rozłączajcie nas”, „Dość tragedii” – te hasła mają przemówić do sumień. Ojcowie proponują m.in. szkolenie sędziów sądów rodzinnych w zakresie etyki postępowania i równego traktowania stron spraw rodzinnych, parytetu sędziów w sprawach rodzinnych, reorganizację RODK-ów, których opinie obecnie są nielegalne, bo pozbawione podstawy prawej! Dzięki tej determinacji sprawa dyskryminacji ojców trafiła w końcu na polityczne salony: ~ 27 marca 2013 r. w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odbyło się spotkanie dotyczące dyskryminacji ojców w sądach rodzinnych. Wzięli w nim udział przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości, Posłowie i Posłanki, przedstawiciele Rzecznika Praw Dziecka i Rzecznika Praw Obywatelskich oraz reprezentanci kilkunastu Stowarzyszeń i Fundacji, a także eksperci z zakresu prawa rodzinnego. Celem spotkania było zainicjowanie cyklu działań zmierzających do przywrócenia równego traktowania rodziców w sprawach związanych z opieką nad dziećmi. ~ 18 kwietnia tego roku przedstawiciele organizacji społecznych spotkali się z dyrektorem gabinetu politycznego MS Piotrem Dardzińskim. Omawiali sprawy związane z komitetem doradczym ds. nowelizacji prawa rodzinnego, jaki został powołany 20 marca br. przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Było m.in. o patologicznych praktykach sądowych, łamaniu praw dziecka i rodzica w sprawach rozwodowych czy rodzinnych. ~ Coś wreszcie zaczyna się dziać w kwestii działalności RODK-ów: „Brak jest podstaw do tego, aby rodzinne ośrodki diagnostyczno-konsultacyjne w obecnym statusie i usytuowaniu wydawały opinie z zakresu prawa rodzinnego oraz opiekuńczego związanych ze sposobem wykonywania władzy rodzicielskiej i utrzymywania kontaktów z dzieckiem w sprawach małoletnich, rozpatrywanych przez sądy” – orzekła prokurator Barbara Długołęcka z Biura Spraw Konstytucyjnych Prokuratury Generalnej. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
BEZ DOGMATÓW
15
Czy można powstać z martwych? Istnienie zombie długo uchodziło za legendę żyjącą na skraju religii, fantazji i horrorów. Wygląda jednak na to, że była to niesłuszna degradacja. Gdy latem 1980 roku Clairvius Narcisse pojawił się na rynku w swojej rodzinnej miejscowości na Haiti, jego siostra Angelina wydała z siebie przerażający okrzyk. Zobaczyła go bowiem po raz pierwszy od 18 lat. Czyli od czasu... jego śmierci i pogrzebu, na którym była i który doskonale pamiętała. W 1962 roku Narcisse został oficjalnie uznany za zmarłego. Mężczyzna zgłosił się wcześniej do Szpitala Alberta Schweitzera w Deschapelle na Haiti. Był od jakiegoś czasu chory, ale pomocy zaczął szukać dopiero wtedy, gdy dolegliwości stały się trudne do zignorowania. Badanie wykazało, że cierpiał jednocześnie z powodu nadciśnienia i hipotermii. Kaszlał krwią. Jego usta były niebieskie, a całe ciało dziwnie łaskotało. Nazajutrz po przyjęciu do szpitala już nie
nieznani ludzie wykopali i otworzyli trumnę, a „nieboszczyka” zanieśli na znajdującą się w innej części wyspy plantację, gdzie szaman go obudził, jacyś ludzie dotkliwie go pobili, a następnie kazali pracować wraz z innymi zombie. Narcisse ten okres zapamiętał jak przez mgłę. Wiedział tyle, że był otępiały, powolny rozkazom i czuł się pozbawiony własnej woli. Pracował ciężko i dużo. Trwało to przez 2 lata. Skończyło się, gdy jeden z bitych zombie wyrwał nadzorcy kij i oddał z wielką siłą, rozłupując mu czaszkę. Kiedy zabrakło poganiacza, niewolnicy zaczęli odzyskiwać świadomość i dochodzić do siebie. Niektórzy wrócili do domów. Inni, jak Clairvius, woleli znaleźć inne miejsce. Powody były różne. Zwykle chodziło o to, że zombie są w haitańskim
Tajemnica
zombie
żył. Zgon potwierdziło dwóch pracujących w szpitalu lekarzy, a tożsamość – Angelina, jego siostra. Ta sama, która spotkała go 18 lat później… Sprawa stała się na wyspie głośna i zainteresowała lekarzy z miejscowego centrum psychologii oraz neurologii, którzy postanowili sprawdzić „autentyczność” zombie. Ponieważ nie stosowano wówczas powszechnie testów DNA, zdecydowano, że najlepiej sprawdzić wiedzę Clairviusa. Wraz z jego rodziną przygotowano test składający się z 200 pytań dotyczących prywatnych szczegółów przeszłości całej familii Narcisse, których – przynajmniej w całości – nikt obcy nie mógł znać. Zmartwychwstały mężczyzna odpowiedział poprawnie na wszystkie.
Wskrzeszeni niewolnicy Na wyspę przyjechał etnobotanik Wade Davies z Harvardu, który już wkrótce miał stać się sławny właśnie za sprawą badań nad zombie, przynoszących spektakularne wyniki. Przede wszystkim wysłuchał uważnie historii ożywionego Clairviusa, który – jak sam utrzymywał – doskonale pamiętał swoją śmierć oraz pogrzeb. Opowiadał też, że jego ciało obumarło, ale mózg cały czas był przytomny. Dlatego potrafił opowiedzieć, jak zakopano go w ziemi. Pamiętał, kto płakał. I to, że po pewnym czasie
społeczeństwie uznawani za najgorszych pariasów, czyli kogoś w rodzaju hinduskiego niedotykalnego. A nasz bohater po prostu się bał. Był bowiem przekonany, że za wszystkim stał jego brat, z którym pokłócił się o ziemię. Zakładał, że to on zapłacił za to, by szaman zrobił z niego żywego trupa, a brat był we wsi znany jako niezły drań. Dlatego Clairvius do domu wrócił dopiero 18 lat później.
Zwłoki i ryby Wade Davies nie tylko w historię uwierzył, ale postanowił też wyjaśnić, jak niemożliwe stało się możliwe. W tym celu zakupił od miejscowych szamanów kilka „proszków zombie” i zabrał je ze sobą do Stanów Zjednoczonych, gdzie poddawane wielorakim analizom pokazały zawarte w nich elementy. We wszystkich były trzy podstawowe składniki. Jakie? Ludzkie szczątki, toksyczne i podrażniające skórę rośliny oraz... tetrodotoksyna, która potrafi wywoływać paraliż i jest pozyskiwana z niektórych gatunków ryb rozdymkowatych. Pierwsze miały przede wszystkim oddziaływać na wyobraźnię kupujących, by ci płacili szybko i chętnie. Pozostałe dwa natomiast posiadały ogromne znaczenie dla powodzenia całej operacji. „Proszki zombie” wchłaniają się bowiem do organizmu przez skórę.
Sprzedający podpowiadają zwykle, że do właściwego działania muszą być podawane przez pewien czas. Swędzenie, które wywołują, powoduje, że ofiary się drapią, a każda rana lub zadrapanie przyspiesza wchłanianie oraz działanie magicznego specyfiku. „Śmierć” jest natomiast wynikiem działania tetrodotoksyny, która wywołuje paraliż i utrzymuje funkcje życiowe takiego delikwenta na poziomie niezauważalnym dla przeciętnego lekarza. Ten stwierdza zgon. Rodzina płaci za pogrzeb. A po nim... zwłoki są wykopywane i człowiek się budzi. Ta teoria Daviesa spotkała się z mieszanymi opiniami świata nauki. Wskazywano jednak, że trucizna nie mogła wywołać efektów, które pojawiły się u Clairviusa, a więc trwającego dwa lata otępienia. Zarzuty były jednak o tyle nietrafne, że etnobiolog nie twierdził, że tetrodotoksyna odpowiada za bycie zombie. Sugerował jedynie, że jest wykorzystywana do stworzenia zombie. A to ogromna różnica. Za utrzymanie „nieboszczyków” w ryzach odpowiadać miało już coś zupełnie innego. Z jednej strony uszkodzenia mózgu wywołane niedotlenieniem podczas przebywania... w grobie. Z drugiej zaś bokorowie – czyli kapłani kultów vodoo – karmili tych ludzi posiłkami nafaszerowanymi... swojskim bieluniem, zwanym na Haiti „ogórkiem zombie”.
A jest to roślina, która ma silne działanie psychoaktywne i może wywoływać dezorientację oraz amnezję. Według etnobotanika – który wkrótce po opisaniu wszystkiego w dwóch książkach pasję uniwersytecką zamienił na zawód podróżnika i pisarza – właśnie bieluń umożliwiał kontrolowanie „nieboszczyków”. Ale nie tylko, ponieważ ogromną wagę odgrywa w tym wszystkim system wierzeń. Zombie jest – a w każdym razie był – na Haiti czymś, co socjologowie nazwaliby pozycją społeczną i związaną z nią rolą. Jest to status, do którego przypisano pewien zestaw zachowań, w tym bycie pariasem. Dlatego, jak sugerował m.in. Davies, przebudzony i otępiony człowiek, który przeżył własny pogrzeb, z wielką łatwości wchodzi w ten system oczekiwań.
Bajka, nie bajka? Czy zombie istnieją? Nie wiadomo, ale wygląda na to, że istnieć mogą. Wiara w nie jest na Haiti bardzo powszechna, z tym że za zombie uważa się tam ludzi chorych psychicznie, którzy pałętają się po ulicach bez opieki i na zaczepki reagują inaczej niż zdrowi lub nie reagują w ogóle. Nie są oni jednak powstałymi z grobu nieboszczykami, choć są za takich uważani. Są po prostu chorzy, z czego korzystają bokorowie, potwierdzając ich
ponadnaturalną genezę i wykorzystując ją do szerzenia oraz potwierdzania wiary we własną ponadnaturalną moc. A także do zbierania ofiar, bo – jak wiadomo – bez finansowych zbiórek nie może się obyć żadna ponadnaturalna moc... Ale jednocześnie z zombie jest tak, że połączenie racjonalnego wytłumaczenia z powszechnością religijnego mitu brzmi przekonująco. A jeżeli prawdą jest, że „żywe trupy” są efektem zastosowania wiedzy o środkach psychoaktywnych oraz truciznach, to jest to doskonały przykład mechanizmu, po który religijni funkcjonariusze sięgają i sięgali na całym świecie. Czyli tego, że tworzą lub opisują coś, czego ludzie nie rozumieją, a następnie tłumaczą im to działaniem sił nadprzyrodzonych. W ten sposób wykorzystują religię, jednocześnie ją wzmacniając. Takich wyjaśnień nie da się obalić, więc ludzie przyjmują to, co słyszą. I w to wierzą, bo idiotów nie brakuje nigdzie. Na Haiti wierzą w zombie i z obawy przed zombie „dają na tacę”. Z naszej perspektywy – brzmi to absurdalnie. Jednak z innej – równie absurdalnie mogą brzmieć opisy demonicznych sukubów i inkubów oraz czarownic. A także opętań, cudów, medalików, pielgrzymek, przepowiedni, modlitw o deszcze lub objawień na szybach. KAROL BRZOSTOWSKI
16
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
ZE ŚWIATA
ONANISTA AKROBATA Samorządowcy zaliczają rozmaite wpadki, ale trudno znaleźć kogoś, kto przebiłby wyczyny Williama Blakely’ego, wiceburmistrza miasta Mount Carmel w stanie Tennessee.
Przez lata miejscowa policja otrzymywała tajemnicze skargi od zmotoryzowanych kobiet. Gdy jechały samochodem, zrównywało się z nimi auto pędzące po sąsiednim pasie. Kierujący nim mężczyzna gestykulował gorączkowo i trąbił klaksonem, pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Gdy udawało mu się to, składał ręce w modlitewnym geście, dając do zrozumienia: błagam cię, spójrz na mnie. Panie relacjonowały ze zgrozą, że był w stanie wykonać niezwykłą sztuczkę: demonstrował penisa, wystawiał go przez okno i onanizował się. Mało tego: robił to, jadąc z prędkością nawet 150 km/godz. Skargi pochodziły od licznych kobiet, z rozmaitych miejsc, z różnych okresów. W końcu policja zorientowała się, że ma do czynienia z jednym i tym samym akrobatą onanistą. „Sportowiec” wpadł dzięki przytomności Deborah Sturgill. „Nie mogłam już dłużej patrzeć, sięgnęłam po kartkę i długopis, zaczęłam zapisywać numer rejestracyjny. Zorientował się, co się święci, dodał gazu i odjechał” – opowiadała. Było za późno. Okazało się, że tym „akrobatą” był wiceburmistrz Blakely. Obecnie Mount Carmel szuka jego następcy. Mieszkańcy miasta mają nadzieję, że nowy zastępca burmistrza nie będzie miał zacięcia do sportu. PZ
PREZYDENCCY ŚWIADKOWIE We Francji politycy lub ich życiowi partnerzy zajmują się kwestiami emancypacji nie tylko ustawowo, ale i symbolicznie. Valerie Trierweiler, towarzyszka życia francuskiego prezydenta François Hollande’a, kilka tygodni temu wyznała prasie, że jeśli kiedyś przegłosowana zostanie ustawa o małżeństwach jednopłciowych, wystąpi w roli świadka ślubu swoich dwóch najlepszych przyjaciół. Ustawa przeszła. W latach 80. ubiegłego wieku prezydent François Mitterand został świadkiem na ślubie swojego szofera (uznano to za wielką sensację), a obecnie prezydentowa świadkuje dwóm gejom. Jak widać, mimo pewnych trudności Francja ma jeszcze polityków z klasą. AAŚ
SERCE OJCA Historia senatora Roba Portmana z USA może służyć za model mentalności konserwatywnej. Obłudnej i silnej rodzinnym egoizmem. Jak na prawicowego republikanina przystało, maszerował równo, nie wychylał się, podnosił rękę we wskazanym momencie. Homoseksualizm to zepsucie moralne, związki gejów to zagrożenie dla małżeństw hetero – tak brzmi obowiązująca wykładnia partyjna. Portmanowi więc ręka sama się podnosiła, gdy trzeba było głosować przeciwko związkom jednopłciowym. Partia nakazuje, członek realizuje – brzmi zasada funkcjonowania osobnika z mózgiem konserwatywnym. Jednostka niczym, zespół wszystkim – w nim siła. Ale… cóż to? – Chciałbym ogłosić, że serce nakazało mi zmianę poglądów – oznajmił w połowie marca Portman nieśmiało, łagodnie, z miną, jakby się zakochał, i to nie w kobiecie. Okazało się, że przemyślał sprawę związków! Nie doszedł jednak do konkluzji, że nie można dyskryminować, nie wolno zamykać ludziom drogi do szczęścia tylko z powodu braku różnicy płci. – Dwa lata temu mój syn Will wyznał, że jest gejem – mówił Portman, którego „serce” wykonało woltę o 180 stopni, ku zgrozie partyjnych towarzyszy. Reporterzy byli ciekawi senatorskiej reakcji na synowskiego newsa. – Miłość i poparcie – tłumaczył senator, który wcześniej popierał przedstawioną przez republikanów poprawkę do konstytucji, zakazującą gejowskich związków. Głosował za ustawą odmawiającą homoseksualistom prawa do adopcji. Przed dwoma laty wygłaszał przemówienie na koniec roku w szkole prawa Uniwersytetu Michigan i został wygwizdany za homofobię. W tym czasie wiedział już o synu, ale trzymał język za zębami. Skąd ta nagła zmiana poglądów? Sąd Najwyższy USA właśnie rozważa, czy można gejom zakazać wstępowania w związki, czy raczej jest to sprzeczne z konstytucyjną zasadą równouprawnienia. Większość prawników nie ma wątpliwości, że słuszne jest to drugie stwierdzenie. Portman doszedł więc do wniosku, że będzie przepytywany przez reporterów i może się poważnie zaplątać, bo serce ojca wzięło rozbrat z sercem ideologa. To nie pierwszy przypadek tego typu. Były wiceprezydent Dick Cheney, który mógłby być trzymany w gablocie w Sevres pod Paryżem jako model wzorcowego konserwatysty, jakiś czas temu zmuszony był ujawnić dramatyczną skazę: jego córka jest lesbijką. Miał więc następujący wybór: mógł wyrzec się albo córki, albo swych wcześniejszych, homofobicznych poglądów. Wybrał to drugie. Nie dlatego, że serce mu tak nakazywało. Postąpił
tak, bo homoseksualizm córki wyszedłby na jaw tak samo jak jego hipokryzja. Interesujące, jak osobnicy ze stalowym, prawoskrętnym kręgosłupem moralnym nagle i diametralnie zmieniają poglądy z powodu spraw rodzinnych. To, że inni mogą mieć homoseksualne dzieci, że sami mogą być homoseksualni, ani ich nie obchodzi, ani nie zwalnia z obowiązku potępiania „zboczenia” i oprotestowywania postulatów normalnej egzystencji gejów i lesbijek. Sytuacja ulega zasadniczej zmianie, gdy „niemoralność” zdarzy się we własnym gnieździe... PZ
organizacja Kampania na rzecz Niedopuszczania Broni na Uczelnie. – Konsekwencją takiego przyzwolenia na broń będą samobójstwa i strzelaniny wynikające z kłótni między studentami. Campusy na pewno staną się bardziej niebezpieczne” – dodaje. W ultrakonserwatywnym Liberty University uzbrojonych studentów obowiązuje stanowczy zakaz słuchania bezbożnej muzyki, oglądania filmów dozwolonych od 18 lat, tańczenia i całowania się. Do tego dochodzi zakaz przyjmowania osób płci odmiennej w pokojach hotelowych. PZ
TŁUSZCZ NIEWINNY Z PISTOLETEM NA WYKŁAD W Ameryce trwa zajadła bitwa o ograniczenie dostępu do broni palnej. Za jej nieskrępowanym użytkowaniem jest część środowisk religijnych.
Większość obywateli (nawet posiadacze pistoletów) jest za ograniczeniem. Pomysł ten zwalcza Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA), czyli lobby producentów broni. Nagradza ono sowitymi dotacjami pieniężnymi członków Kongresu głosujących zgodnie z jego wolą, karze – organizując negatywne kampanie – tych, którzy usiłują reprezentować wolę wyborców. Obecnie do grona popleczników NRA dołączyło Liberty University, największa w Stanach uczelnia religijna (74 tys. studentów), założona przez teleewangelistę Jerry’ego Falwella. Pozwoliła ona studentom na wnoszenie ukrytej broni do sal wykładowych. Wcześniej analogiczny przywilej przyznano gościom (to nie żart! – osoby odwiedzające budynki uniwersyteckie mogą chować giwerę za pazuchą). „Myślę, że to dobrze, że Liberty jest bardziej otwarta niż inne szkoły wyższe, sądzę, że służy to podnoszeniu poziomu bezpieczeństwa” – zapewnia Jerry Falwell junior, kierujący placówką. Większość amerykańskich uniwersytetów zakazuje wnoszenia broni palnej na teren kampusów. Inne prawo panuje w 25 uczelniach w Utah, Michigan, Kolorado i Wirginii. „Uzbrojeni studenci nie są w stanie zapobiec masowym strzelaninom ani przestępstwom” – zapewnia
Czerwone mięso (wołowina i wieprzowina) od dawna nie ma dobrej prasy ze względu na tłuszcz, cholesterol, a w konsekwencji – choroby serca. Studium badawcze przeprowadzone przez Cleveland Clinic – renomowany ośrodek medyczny w USA – przynosi jednak przełomowe wiadomości na ten temat. Nadmiar czerwonego mięsa nie przestaje być szkodliwy, ale tłuszcz i cholesterol nie mają z tym wiele wspólnego. Sprawcą chorób serca jest bowiem mało znany związek chemiczny – carnitine – wytwarzany przez bakterie w żołądku po zjedzeniu wołowiny lub wieprzowiny. Zostaje on przetworzony w wątrobie w inny mało znany związek o nazwie TMAO. I to właśnie on jest sprawcą chorób układu wieńcowego. Sprawia, że cholesterol łatwiej przedostaje się do naczyń krwionośnych i osadza się w nich, zmniejszając ich światło. Nie pozwala organizmowi na szybkie wydalenie nadmiaru cholesterolu. Rezultat badań nie oznacza, że należy całkowicie wystrzegać się wołowiny i wieprzowiny. Mięso to zawiera proteiny i witaminy B, które są kluczowe dla zdrowia. Po prostu nie można przesadzać z konsumpcją. Carnitine występuje także w mięsie drobiowym i rybach, ale w znacznie mniejszych ilościach. Ten szkodliwy związek chemiczny zawierają również napoje energetyczne i odżywki stosowane przez kulturystów. CS
ZBAWIENNA SOJA Wyroby z soi mogą uratować życie – informują naukowcy z Chin, a potwierdzają to ich koledzy z amerykańskich uniwersytetów. Osoby jedzące produkty z soi, na przykład tofu, są znacznie mniej narażone na raka płuc. To nowotwór, który zabija najwięcej ludzi. Ryzyko zachorowania nań zmniejsza się o 40 proc. u osób jedzących żywność bogatą w soję. Dotyczy to głównie kobiet. Błędne jest domniemanie, że wymieniony gatunek nowotworu zagraża wyłącznie palaczom – kobiety objęte badaniami nie paliły tytoniu, a mimo to u części z nich rozwinął się rak płuc.
W Azji 80 proc. pań cierpiących na ten nowotwór nigdy nie paliło papierosów. Każdego roku w Stanach na tę chorobę umiera 160 tys. ludzi. Przypuszcza się, że w przypadku niepalących ten nowotwór może powstawać wskutek infekcji, tak jak rak żołądka bywa skutkiem oddziaływania bakterii, a rak narządów rodnych – wirusa. Wyroby z soi mają także wiele innych zalet: zmniejszają ryzyko schorzeń serca i osteoporozy, a także poziom cholesterolu. Uczeni z Uniwersytetu Arkansas wykryli, że spożywanie produktów z ziaren pozostałych po produkcji oleju sojowego redukuje rozwój komórek nowotworowych jelita grubego i wątroby aż o 73 i 70 proc. Aby wykorzystać walory zdrowotne soi, wystarczy spożywać 25 gramów dziennie. Rozwój nowotworów piersi hamuje resveratrol, związek chemiczny występujący w czerwonym winie. Rakobójcze właściwości mają też brokuły – zawarty w nich związek chemiczny o nazwie sulforafan zabija komórki białaczki, nie niszcząc zdrowych tkanek. TN
ZŁE WIEŚCI DLA ŁYSYCH Łysienie to cicha udręka wielu mężczyzn. Ludzie przerażeni utratą owłosienia dają się łatwo naciągać i wydają fortunę na fałszywe medykamenty.
Wieść, że męskie kłopoty nie kończą się na łysej pale, jest doprawdy nie fair. Tymczasem bezlitośni badacze z Uniwersytetu w Tokio ogłosili, że osoby łysiejące są poważnie zagrożone chorobami serca. Panowie, którzy rozstają się z włosami między 55 a 60 rokiem życia, są na nie narażeni o 44 proc. bardziej niż ich kudłaci rówieśnicy. Sytuacja tych, którzy łysieją przed 55 urodzinami, jest o wiele gorsza. Liczby są bezlitosne: w ich przypadku ryzyko schorzeń serca wzrasta o 84 proc.! Na szczęście dane te nie odnoszą się do ludzi, którym włosy tylko się przerzedzają albo powstaje łysa polanka na czubku lub grzywka zaczyna się 10 cm wyżej niż kiedyś. Zmora szwankującego serca wisi nad tymi, którym los pozostawia resztki włosów tylko na potylicy i skroniach. CS
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
N
a początku kwietnia w Australii rozpoczęło się olbrzymie, obejmujące cały kraj śledztwo, dotyczące pedofilii w Kościele katolickim i w Armii Zbawienia. Poza Kościołami śledczy chcą także zbadać szkoły, sierocińce, internaty, ośrodki sportowe i wiele innych placówek zajmujących się dziećmi.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Przez ponad 4 dekady, począwszy od lat 30. minionego wieku, w Wielkiej Brytanii trwał program przesiedleń dzieci do Australii i innych krajów. Biedne i zaniedbane były dosłownie wyłapywane na brytyjskich ulicach i przewożone za ocean. Dolna granica wiekowa nie istniała. Górna oscylowała na poziomie 13–15 lat. Im młodsze dzieci, tym łatwiej
Australian open Peter McClellan, przewodniczący ponadpartyjnej Królewskiej Komisji ds. wykorzystywania seksualnego dzieci, ujawnił, że w dochodzeniu zostanie przesłuchanych ponad 5 tys. osób. W ubiegłym roku rzecznik australijskiego Kościoła katolickiego w stanie Wiktoria przyznał, że od lat 30. XX wieku doszło tam do co najmniej 650 przypadków molestowania dzieci przez duchownych. Jednak według zeznań świadków i ofiar księży pedofilów przez te wszystkie lata molestowane było ponad 10 tys. dzieci i młodzieży! Poza tym na jaw wyszły fakty kneblowania ust ofiarom i utrudnianie policyjnych śledztw dotyczących gwałtów na nieletnich. Kościół niszczył dowody, ostrzegał podejrzanych, groził oskarżycielom i przenosił winnych z parafii do parafii.
można było im wmówić nową tożsamość i całkowicie wymazać rodzinne wspomnienia. Według nieoficjalnych danych do Australii trafiło w ten sposób około 200 tys. dzieci. Ich rodzice najczęściej byli zastraszani. Za kwestionowanie postanowień władzy czekała ich kara, a w niektórych przypadkach – nawet więzienie. Przesiedlenia były kontrolowane przez liczne organizacje pozarządowe (w tym wiele katolickich), takie jak największe wówczas Stowarzyszenie Braci w Chrystusie, które dla licznie przybyłych budowało mnóstwo sierocińców. Tak naprawdę były to obozy pracy, bowiem dzieci musiały zarabiać na swoje utrzymanie. Przez kilkadziesiąt lat wspomniane katolickie przybytki nie były objęte specjalną rządową jurysdykcją, w związku z tym
W Gwatemali zawieszono właśnie proces byłego prezydenta, rzeźnika Majów. Oprawca był postacią nietuzinkową – politykiem i kaznodzieją ewangelicznym. Republika Gwatemali to ubogi kraj w Ameryce Łacińskiej, boleśnie doświadczony przez historię. Jak większość państw regionu przeszedł przez liczne prawicowe dyktatury związane z USA; doświadczył też skutków lewicowych partyzantek. Wojna domowa w niewielkim kraiku trwała 25 lat i pochłonęła 200 tys. ofiar. Obecnie Gwatemala próbuje się rozliczyć ze swoją historią, sądząc m.in. byłego prezydenta Efraina Riosa Montta (na zdjęciu), niezwykle barwną i pobożną postać. Montt ma 86 lat, a jego proces rozpoczął się rok temu – teraz przerwano go na kilka dni przed wydaniem wyroku. Taka była decyzja sądu wyższego rangą od trybunału kryminalnego, który go sądził. Nie wiadomo więc, czy sprawiedliwość dosięgnie w końcu człowieka, który odpowiada za najkrwawsze epizody gwatemalskiej wojny domowej. Montt imał się niemal wszystkiego, co przynosi prestiż. Był generałem, dyplomatą, deputowanym, wielokrotnym kandydatem gwatemalskiej prawicy na urząd prezydenta. W strasznych dla tego kraju latach 1982–1983 był szefem państwa. Został nim dzięki zamachowi stanu i przestał być także z powodu interwencji armii. Objęcie funkcji głowy państwa przerwało mu karierę kaznodziei w charyzmatycznym Kościele Słowa (od 1978 r.), w którym głosił… potrzebę bezwarunkowego naśladowania Chrystusa. Jakimś sposobem Montt godził jednak zabijanie Indian z życiem chrześcijańskim. Można powiedzieć, że nie on jeden. Tyle że człowiek ten uważa się za tzw. prawdziwego chrześcijanina w odróżnieniu od „bałwochwalczych”
duchowni opiekujący się sierotami pozostawali bezkarni. Kiedy te potworne zbrodnie zaczęły wychodzić na jaw i zaczęto oficjalnie mówić o surowym karaniu winnych, tylko w australijskim stanie Wiktoria samobójstwo popełniło 40 duchownych pedofilów. Arcybiskup Melbourne Denis Hart w wypowiedzi dla lokalnych mediów przyznał, że „zawstydzający i szokujący jest fakt, iż nadużycia, wraz z dramatycznymi skutkami dla tych, którzy zostali skrzywdzeni, oraz ich rodzin, zostały popełnione przez katolickich księży i pracowników kościelnych”. Wybuchł skandal, ale Kościół nie chciał, aby przypadki molestowania były specjalnie rozdmuchiwane, więc dogadywał się z prawnikami ofiar i zawierał pozasądowe ugody. Tylko w stanie Nowa Południowa Walia Krk wypłacił około setce pokrzywdzonych ponad 15 mln dol. odszkodowań. Tamtejszy ks. John Denham w latach 1968–1986 zmuszał do sadystycznego seksu co najmniej 25 chłopców w wieku nawet 5 lat! Sąd skazał zwyrodnialca na 20 lat bezwzględnego więzienia. Śledztwo Królewskiej Komisji ds. wykorzystywania seksualnego dzieci początkowo planowano zakończyć pod koniec 2015 roku, jednak w trakcie pracy prokuratorów na jaw wychodzi coraz więcej faktów, więc prace Komisji mogą się wydłużyć. MIŁOSZ WOROBIEC
i powierzchownych katolików. I to chyba jest w tej historii najbardziej frapujące. Ewangeliczny protestantyzm odgrywa w Gwatemali, kraju do niedawna niemal zupełnie katolickim, ogromną rolę. Prognozuje się, że w ciągu najbliższych kilku lat będzie to pierwsze hiszpańskojęzyczne państwo, w którym katolicy będą mniejszością. Teraz ich liczba stanowi tylko nieco więcej niż 50 proc. ludności. Drugą największą grupą wierzących są wyznawcy kościołów charyzmatycznych lub zielonoświątkowych. I do nich zalicza się właśnie Kościół Słowa, w którym kazania głosił Montt. Jest to filia jednej z kalifornijskich wspólnot charyzmatycznych, a były prezydent przyjaźnił się też z gwiazdami amerykańskiej sceny ewangeliczno-prawicowej, m.in. Jerrym Falwellem i Patem Robertsonem. Także Montt zaczął swoje rządy od wymachiwania Biblią i zapowiedzi sprawiedliwych porządków. Postanowił zdusić lewicową partyzantkę za pomocą polityki „ziarna i pistoletów”, która polegała na przesiedlaniu całych wiosek. Chodziło o to, aby odciąć partyzantów od zaplecza. Skutki jego fanatycznych posunięć były opłakane. Ludzie prezydenta wiosną i na początku lata 1982 r. zamordowali aż 10 tys. wieśniaków, a 100 tys. osób musiało opuścić swoje wioski. Kilkaset z nich zniknęło w ramach polityki spalonej ziemi. U szczytu terroru Motta wprowadzanie „porządku” kosztowało życie 3 tys. osób miesięcznie, w tym znacznej liczby kobiet i dzieci. Najbardziej znane powiedzenie Motta, to „prawdziwy chrześcijanin trzyma w jednej ręce Biblię, a w drugiej karabin”. Gwatemalski kaznodzieja długo nie stawał przed sądem. Zawsze chronił go jakiś immunitet. Kiedy wreszcie doprowadzono go przed trybunał, bronił się niewiedzą o zbrodniach popełnianych przez jego żołnierzy. Ale do czego w takim razie – skoro jest takim pacyfistą – miał służyć chrześcijaninowi ów karabin z jego powiedzenia? Jako zakładka do Biblii? MAREK KRAK
17
Watykan kochał Pinocheta D
emaskatorski portal WikiLeaks znów zajrzał przez szparkę w drzwiach Watykanu i dojrzał tam sympatyków siepaczy Augusta Pinocheta. Ujawnił on dyplomatyczną depeszę przesłaną 18 października 1973 r. ówczesnemu amerykańskiemu sekretarzowi stanu Henry’emu Kissingerowi przez ambasadora USA przy tzw. Stolicy Apostolskiej. Dyplomata opisuje w niej swą rozmowę z Giovannim Benellim, zastępcą watykańskiego sekretarza stanu, który wyraża „poważne zaniepokojenie papieża i swoje wywołane skuteczną, lewicową kampanią propagandową, kompletnie wypaczającą sytuację w Chile”. „Bellini określa wyolbrzymione opisy sytuacji jako prawdopodobnie największy sukces komunistów – pisał ambasador. – Pokazuje to jego zdaniem, jak komuniści będą potrafili wpływać na wolne, światowe media w przyszłości”. Benelli zapewnił amerykańskiego dyplomatę, że chilijscy biskupi przekonali go, iż „opowieści o domniemanych brutalnych masakrach, pojawiające się w międzynarodowych mediach są bezpodstawne”. Rozmowa i wysłanie depeszy odbyły się 5 tygodni po zamachu stanu przeprowadzonym przez prawicową juntę wojskową gen.
Augusta Pinocheta, która obaliła – z aprobatą władz USA – demokratycznie wybrany lewicowy rząd Salvadora Allende. W ciągu tych kilku tygodni tysiące osób aresztowano i torturowano, wielu zabito. Podczas rządów junty Pinocheta w latach 1973–1990 bandyci w mundurach zamordowali 3200 przeciwników politycznych, a dziesiątki tysięcy innych torturowali w więzieniach. Kolejne ujawnione przez WikiLeaks depesze ukazują, że Watykan – od roku 1978 sterowany przez Jana Pawła II – był świadom zbrodni popełnionych przez siepaczy Pinocheta, ale konsekwentnie odmawiał krytykowania ich i utrzymywał ciepłe stosunki dyplomatyczne z Chile. To samo dotyczyło faworyzowanej przez Wojtyłę organizacji Opus Dei, piętnowanej na forum międzynarodowym za bardzo bliskie stosunki z juntą. Zanim Pinochet został w 1990 r. odsunięty od władzy, z wizytą do rządzonego przezeń Chile pospieszył Jan Paweł II. Błogosławił zbrodniczego dyktatora, który skutecznie rozprawił się z „komunistycznym zagrożeniem”. PZ
Wierzący niewierzący N
iedawno minęły święta wielkanocne. Wierzący mieli okazję odświeżyć sobie wiedzę o tym, co właściwie upamiętniają.
Kaznodzieja
Przeprowadzony w USA sondaż Rasmussen Reports wykazał, że zaledwie 64 proc. Amerykanów wierzy w zmartwychwstanie Jezusa. Jeszcze w ubiegłym roku wiarę w ten kluczowy dogmat chrześcijaństwa deklarowało 77 proc., uznając go za fakt historyczny. Ten drastyczny 13-procentowy spadek w bardzo krótkim czasie daje do myślenia.
Badania przeprowadzone w czasie świąt w Wielkiej Brytanii przyniosły równie zaskakującą wiadomość – 25 proc. chrześcijan niekatolików, nie wierzy, że Jezus był autentyczną postacią. W środowisku katolików takich niedowiarków naliczono 14 proc. To dziwne, bo nie wiadomo, z jakiego powodu ci ludzie uważają się za wiernych. CS
18
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Testament Tymińskiego Błędne zarządzanie państwem, powolne likwidowanie rodzimej gospodarki, sprawy społeczno-bytowe Polski – te m.in. wątki podejmuje Stan Tymiński w swojej najnowszej książce „Przyczynek do Wolności”. Tymiński jako kandydat na urząd prezydenta RP wyeliminował z wyścigu o prezydenturę kandydata Tadeusza Mazowieckiego. Na początku książki zapewnia, że jest odpowiedzialny za każde słowo i że jest to jego testament polityczny dla Polski. Jego zdaniem państwo ma mieć charakter i ustrój narodowy, gdyż tylko to gwarantuje rozwój gospodarczy kraju, pomyślność oraz dobrobyt jego obywateli. Tylko wspólnym wysiłkiem Polaków ruszy się gospodarkę, walcząc o byt w globalnym świecie, gdzie nie ma jałmużny ani litości. Jest natomiast potworny wyzysk i zniewolenie – to kara za brak własnej, narodowej strategii rozwoju.
Terapia szokowa Tymiński pokazał w swej książce, w jaki sposób grupa Amerykanów wdrażała w Polsce „terapię szokową, zwaną planem Balcerowicza”. Jego zdaniem chodziło o przejęcie przemysłu polskiego, drastyczne cięcia wydatków socjalnych w państwie i złodziejską prywatyzację majątku narodowego oraz o stworzenie 20-procentowego bezrobocia. Ten plan opracowali w 1989 r. przedstawiciele amerykańskiej oligarchii finansowej – George Soros i Jeffrey Sachs. Plan został akceptowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i ambasadę USA w Polsce. Autor wskazuje, że Adam Michnik, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń i Bogdan Borusewicz, działacze tzw. KOR, również maczali palce w tej robocie. Prezydenci Jaruzelski i Wałęsa ten plan zaakceptowali. Pomagali w tym prof. Stanisław Gomułka i Jan Krzysztof Bielecki. Według autora wszyscy ci ludzie zniszczyli dorobek
dwóch pokoleń Polaków. To oni oddali za bezcen polskie banki i fabryki w ręce zagranicznych inwestorów. Za panowania Leszka Balcerowicza Polska straciła 85 miliardów dolarów. Opisał to prof. Kazimierz Poznański z uniwersytetu stanu Waszyngton (USA). Stan Tymiński lansuje tezę, że nie można ufać zagranicznym doradcom. Powiedział, że do obrony przed opisaną już grabieżą potrzebny jest rząd złożony z patriotów. Bez zdrajców i mafijnych specjalistów. Jego zdaniem przykłady takich sensownych reform można znaleźć w Brazylii i Chinach, które mogą być dumne, że poszły drogą narodowego rozwoju gospodarczego. Są bowiem niekwestionowanymi potęgami gospodarczymi w świecie.
Wizja nowej Polski Stan Tymiński pisze o Polsce jako kraju silnie skorumpowanym, o samowoli biurokratycznej i urzędniczej, powszechnej korupcji w ministerstwach, w województwach, w powiatach i w gminach. To z jednej strony. A z drugiej – o kierunkach odbudowy polskiego państwa. Stawia na rząd prezydencki. Na wybory do Sejmu według ordynacji większościowej, bez selekcji posłów przez partie polityczne. Sugeruje powołanie Prokuratorii Generalnej oraz dozór nad tym, aby pieniądze ze sprzedaży państwowego majtku nie szły do budżetu, lecz były przeznaczane na rozwój gospodarki. Jego zdaniem obecnie mamy fikcyjny nadzór nad własnością państwową. Jest to źródło korupcji i kradzieży przez partyjnych kolesiów. Cywilizowany kraj nie może istnieć bez administracji, ale nie może być ona wrogiem obywateli.
sPiS ek Jestem już bardzo znużona postępującą paranoją sPiSkowców ogarniętych obłędem smoleńskim. Każdy chce poznać prawdę dotyczącą tej strasznej katastrofy, ale ileż można słuchać bredni? Antek policmajster chce podpalić Polskę, więc judzi, kłamie, dzieli ludzi na prawych patriotów i nic niewartą resztę, która chce pamiętać, ale nie rozdrapywać. Najpierw była sztuczna mgła, potem hel, dobijanie rannych oraz dwa albo i trzy wybuchy – w zależności od nastroju „Maciara”. Teraz usłyszeliśmy
W Polsce odeszła PZPR, ale administracja i struktury są według Tymińskiego zbliżone do tych z przeszłości. Polską rządzą miernoty z partyjnego nadania. Samozwańcze elity gardzą ludźmi pracy. Gospodarczy okupant w Polsce też gardzi Polakami, którzy stanowią grupy pracowników najemnych i tanią siłę roboczą. Samozwańcza elita wydaje dużo pieniędzy na ochronę własną, rządu, ministerstw i wojewodów. Na policję i podsłuchy obywateli. Rządząca pseudoelita dochodzi do kresu możliwości pożyczania pieniędzy w celu utrzymania się u władzy. Rząd nie zdoła zbilansować mizernego budżetu państwa, bo bankructwo finansów jest faktem. Obecny system chyli się ku upadkowi, gdyż nie ma poszanowania praw obywateli i ochrony przed wszelką grabieżą. Tymiński pisze, że wymuszana w Polsce przez Amerykanów wielopartyjna demokracja i totalna prywatyzacja nie w każdym kraju są do przyjęcia. Agencje wywiadowcze CIA stosowały w geopolityce rutynową dywersję. Społeczeństwa kolejnych krajów wprowadzano w stan szokowej zmiany kulturowo-ustrojowej, aby zdezorientowanym obywatelom narzucić złodziejską prywatyzację państwowych przedsiębiorstw. Polska jest jaskrawym przykładem udanej akcji terapii szokowej, a także
o 3 osobach, które katastrofę przeżyły. W tym apogeum szaleństwa nikt nie pyta, co robi prokuratura, która nie jest w stanie postawić Antkowi zarzutów ukrywania dowodów i świadków? Dlaczego nie aresztuje go „do wyjaśnienia” albo nie skieruje na badania psychiatryczne, jak to zrobiła z gościem od „bohomazu” jasnogórskiego? Nikt mu nie zwróci nawet uwagi, że prawda o katastrofie jest banalnie prosta i chociaż nie przystoi, żeby „największy prezydent – patriota wszech czasów” zginął w banalnej katastrofie, to tak właśnie najprawdopodobniej było. Macierewicz nadal – z uporem cynicznego i bezdusznego manipulatora – twierdzi, jak w „Dniu świra” (nomen-omen), że „moja prawda jest mojsza, a nawet najmojsza”. Polska TV
szkodliwej prywatyzacji. Dumny kraj – Polska – jest dziś żebrakiem. Żyjemy z zagranicznych pożyczek. Bogate kraje stosują protekcjonizm gospodarczy. Protekcjonizm jest konieczny również dla Polski, aby chronić miejsca pracy i tworzyć nowe – zwłaszcza w strategicznych kierunkach rozwoju. Robił to z powodzeniem w II RP premier Grabski.
Ordynacja wyborcza Polacy w 1993 r. oddali władzę czerwonym, którzy nadal popierali zgubny plan Balcerowicza. W końcu solidarnościowi liberałowie przefarbowali się na Platformę Obywatelską, która doprowadziła Polskę do bankructwa i zadłużyła nasz kraj na kilka pokoleń do przodu. W Polsce, według Tymińskiego, mamy najgorszą formę drapieżnego kapitalizmu, który nie istnieje w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji czy w Kanadzie. Tam są rządy narodowe ze względu na wyborczą ordynację większościową. W Polsce obowiązuje ordynacja proporcjonalna i obywatele nie mają szans, aby wybrać reprezentantów politycznych, którzy będą im służyć. Obecna konstytucja zawiera restrykcje. Stała się przeszkodą w rozwoju. Centralizm w Warszawie to dyktatura elit. Traktat lizboński uzależnia Polskę od zagranicznych banków. Kluczem
– nie wiedzieć czemu nazywana publiczną zamiast watykańsko-smoleńską – pokazuje ostatnio różne filmy o katastrofie, ale najczęściej te nakręcone w tonacji fantasy przez Anitę Gargas. Filmy te kłócą się ze wszystkimi tezami samego geniusza od zamachu, ale kogo z fanatyków smoleńskich to obchodzi? Jak pogodzić ze sobą dobijanie rannych z odwożeniem przez 3 karetki trojga ocalałych? Czyli dobito wszystkich oprócz trzech? A z kolei trzech odwiezionych jak pogodzić z „faktem” przedstawionym przez Gargas, że nie dopuszczono karetek na miejsce wypadku, że zatrzymano je przy jakichś garażach, a w końcu zawrócono, bo kierowcy otrzymali takowy prikaz przez radio od kogoś, kto powiedział, że nikt nie przeżył. Te niespójne, wymyślone,
do suwerennego państwa jest jego prawo do własnego pieniądza i własnego gospodarowania majątkiem. Tymiński pisze, że Niemcy wydali 1,6 biliona euro, aby się zjednoczyć. My, biedniejsi sąsiedzi, w celu wyjścia z kryzysu musimy przyssać naszą gospodarkę do Niemiec. Trzeba tak zrobić w myśl zasady, że jeżeli nie możemy ich zwalczyć, to musimy się do nich przyłączyć. Potencjał niemiecki jest ogromny. Dlatego tylko razem z Niemcami nasz kraj może walczyć o przestrzeń życiową na światowych rynkach gospodarczych i handlowych. Także na rynkach wielkiej Rosji, Ukrainy i Chin Ludowych, Francji, USA, Wielkiej Brytanii i Turcji. Autor prezentuje swoje doświadczenia z okresu, kiedy prowadził akcję wyborczą jako kandydat na prezydenta RP. Przedstawił też literaturę ekonomiczno-polityczną. Opisał wiele ważnych rozmów, które prowadził z politykami o polityce międzynarodowej. Tymiński postuluje przepadek mienia dla przestępców gospodarczych, bo największym zagrożeniem wewnętrznym jest korupcja finansowa. Niektóre prezentowane tezy mogą być dyskusyjne. Pewne jest natomiast, że Polska potrzebuje zmian. Zwłaszcza nowej strategii narodowego myślenia i rządowego planowania. Jest to niezbędne dla ograniczenia zadłużenia i zmniejszenia największego w UE bezrobocia, które wynosi – razem z emigrantami – ponad 25 procent. Tymiński pisze o konieczności dostosowania modelu gospodarki i życia obywateli do nowych warunków geopolitycznych w Europie i świecie. Jego literatura może zainspirować ważną dyskusję czytelników, zwłaszcza naukowców, polityków, dziennikarzy i publicystów. Także młodzieży i studentów, którzy myślą o godnym życiu w kraju. Stąd wielkie dzięki dla autora za pracę, którą wykonał i przedstawił czytelnikom. Tezy zawarte w książce Stana Tymińskiego przypadkowo są zbieżne z moimi poglądami, które opisałem w książce: „Lata minione, lata prawdy”, wydanej w 2008 roku, oraz w książce „Dokąd zmierzasz, Polsko?”, wydanej w 2010 roku. Są one dostępne we wszystkich bibliotekach uniwersyteckich w Polsce, a także w Londynie i w Moskwie. Kazimierz Górecki (publicysta, autor książek)
bezsensowne łgarstwa nie są jedynymi, afirmowanymi przez błaznów obłąkanych manią sPiSkową. Ludzie logicznie myślący potrafią z tych bredni wysnuć odpowiednie wnioski, ale są z pewnością coraz bardziej zmęczeni i z coraz większą obojętnością podchodzą do tych „rewelacji”. Niezdecydowani z kolei poddają się psychicznej manipulacji i naciskom sekciarzy smoleńskich, bo przecież każdy chce być akceptowany, lubiany i niewykluczany jak ostatni zdrajca narodu. Jedyna nadzieja w Jonaszu i „40 Palikotach” – wsadźcie go wreszcie panowie tam, gdzie jego miejsce, i wcale nie mam na myśli szpitala dla porządnych, acz chorych pacjentów Tworek. Tereska z Jastrzębia
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
LISTY Krzyżacy w szkole Chciałem serdecznie podziękować wszystkim, którzy tak żywo wzięli udział w dyskusji na temat „Krzyżaków” jako lektury dla 13-latków oraz programu nauczania religii w Polsce. Z Państwa opinii jednoznacznie wynika, że należy zwrócić uwagę na to, w jakim wieku obciążamy młodzież obowiązkowymi treściami do nauki i jakie mogą być tego konsekwencje. Dobitnym przykładem w tym miejscu jest nauczanie ośmiolatków o Męce Pańskiej albo zmuszanie młodzieży gimnazjalnej do oglądania „Pasji” Mela Gibsona, „Rytuału” Mikaela Håfströma lub innych filmów o egzorcystach. I to bezkarnie oraz bezrefleksyjnie, gdyż nauczanie religii odbywa się bez nadzoru metodycznego i tematycznego ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wszystkie dane w tym zakresie znajdą Państwo w moich interpelacjach oraz odpowiedziach na nie dostępnych na stronie sejm.gov.pl. Niektóre opinie przedstawione przez internautów dotykały ważnej merytorycznie kwestii. Stosunkowo niedawno część kleru bardzo ostro występowała przeciwko popularyzacji serii książek o Harrym Potterze, autorstwa J.K. Rowling, w kontekście kreacji i promowania okultyzmu. Jednak każda część „Harry’ego Pottera” jest w treści dostosowana do wieku bohatera i odbiorcy – jego rówieśnika. Zadbano o to, by pierwsza część, która z zamysłu autorki ma trafiać w ręce dzieci w wieku 9–10 lat, nie zawierała treści o cierpieniu fizycznym, w tym ukrzyżowaniu, chłoście czy innym dręczeniu. Natomiast jak ocenić „cuda”, które są tak bogato omawiane na lekcjach religii? Przy czym Harry Potter jest dobrowolny, a religia – „obowiązkowa”, w dodatku poddawana ocenie, która ma wpływ na średnią ocen rocznych. Z odpowiedzi Pani Minister Szumilas jednoznacznie wynika, że ministerstwo, kuratorium i dyrekcja szkoły w ogóle nie sprawują nadzoru nad treściami przekazywanymi na lekcjach religii. Mamy więc do czynienia z lekcjami o Sodomie i Gomorze w tygodniu, kiedy Sejm obraduje nad związkami partnerskimi. Przypadek? Według mnie nie. I dlaczego w II klasie szkoły średniej w ramach przedmiotu religia funkcjonuje temat „Kłamstwo antykoncepcji”?! Od 10 lat hierarchowie Kościoła prowadzą kampanię, by religia stała się przedmiotem maturalnym. I właśnie w tym momencie dochodzimy do sedna sprawy. Skoro nauczanie religii nie posiada podstaw metodycznych i tematycznych zatwierdzonych przez MEN, to jak obiektywnie można ocenić „wiedzę” z religii na maturze? Nie to jest jednak najgroźniejsze. Największym
zagrożeniem w mojej ocenie jest to, że młodzież przyzwyczaja się do sytuacji, w której jakieś dziwne treści są traktowane jako równoprawny przedmiot w szkole, czyli coś, co nie ma nic wspólnego z nauką, jest traktowane na równi z matematyką, fizyką, biologią lub chemią. Po co Kościołowi religia na maturze? Bo jako usankcjonowany przedmiot maturalny jej nauka dalej będzie opłacana publicznymi pieniędzmi. Utrzymanie wszystkich
SZKIEŁKO I OKO siadamy przy stole. Dla nas nie istnieją”. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak żrącym, trującym, toksycznym i niebezpiecznym miejscem dla posłów Ruchu Palikota jest polski Sejm. Przecież oni ciągle widzą w oczach otaczających ich braci – posłów katolików – żądzę mordu. Taką samą żądzę mordu zobaczyłam w pobożnych oczach mojej mamy, gdy odpowiedziałam na jej pytanie, na kogo głosowałam (jako porządna ateistka nie będę przecież
przekłada się na sondaże poparcia, a Rybnik jest tylko tego potwierdzeniem. Za sytuację na lewicy nie obciążam jednej ze stron, bo wina leży po wszystkich stronach. Gdyby Palikot wcześniej nie wyskoczył z tzw. więzieniami CIA, obciążając za to Millera, to być może Miller nie byłby dzisiaj usztywniony na swoim stanowisku przeciwko współpracy z RP, tym bardziej że tej sprawy nie podnosiła także prawica, nawet PiS, gdy rządził. Teraz jednak sytuacja jest podbramkowa dla lewicy, bo już widać, że dalsza kłótnia jeszcze bardziej ją zmarginalizuje, Europa Plus i RP zdają się to dostrzegać, dlatego wyciągają rękę do współpracy. Niestety, SLD z Millerem jest usztywnione w tej materii i tę rękę odrzuca – tu już wina leży po stronie Millera, bo osobiste urazy przedkłada nad dobro całej lewicy. Jest jeszcze czas na opamiętanie… JF
Karierowicze z SLD
katechetów w Polsce, którzy „uczą” naszą młodzież bez zatwierdzonego przez ministerstwo programu, kosztuje samorządy około 1,3 mld zł rocznie. Nie są to wszystkie koszty. Dodatkowo jedna godzina lekcyjna według danych ministerstwa kosztuje 78 zł. Wystarczy więc przemnożyć tę kwotę przez liczbę lekcji i uzyskamy rzeczywisty koszt „nauczania” treści niezatwierdzonych przez ministerstwo. To są naprawdę olbrzymie pieniądze. Wracając do „Krzyżaków”. Chyba każdy przyzna, że „Krzyżacy” to fajna powieść, napisana sprawnym piórem. Każdy też przyzna, że nie jest to powieść historyczna z naukowego punktu widzenia, a czas jej powstania narzucał pewne subiektywne przedstawienie stron. Każdy też pamięta drastyczność scen batalistycznych i na przykład okaleczenia Juranda. Cóż stoi na przeszkodzie, aby jako lekturę szkolną wprowadzić ją do programu III klasy gimnazjum, wtedy gdy młodzież jest już dojrzalsza? Przypominam również, że rycerze Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie przed podjęciem jakiejkolwiek czynności odmawiali modlitwę, tak jak zwyczajowo dzieje się to przed lekcją religii… Poseł Piotr Chmielowski Ruch Palikota
Miłość po katolicku Przeczytałam w „Newsweeku” (nr 12/2013) ociekającą katolicką miłością bliźniego wypowiedź posła PiS Pięty, dotyczącą posłów RP: „My w ogóle nie patrzymy na ich gęby. Nie utrzymujemy z nimi żadnych kontaktów, nie jeździmy windą, nie
kłamać, nawet w obronie własnej). Taką samą żądzę mordu musieli widzieć w oczach swoich katolickich oprawców prowadzeni na stos heretycy. Nasze władze państwowe i samorządowe działają według zasady: „Wszystko, co państwowe, oddaj Kościołowi”, i biada temu, kto chce im w tym przeszkodzić. Zaś motto życiowe niektórych emerytów brzmi: „Wszystko, co masz, oddaj Rydzykowi”, i ostatni raz widzą część swojej emerytury odlatującej za pośrednictwem poczty do Torunia. Mam wrażenie, że ludzie wyznający „chrześcijańskie wartości” źle zrozumieli słowa Jezusa i stąd tyle w nich nienawiści. Od księży i biskupów zajętych swoimi seksualno-rozrodczymi obsesjami tego nie usłyszymy, ale przecież Jezus powiedział: „Wszystko, co masz, rozdaj ubogim” oraz: „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Amen JO
Nie tędy droga! PiS rośnie coraz bardziej w siłę, i nie chodzi tu o wybory w Rybniku na senatora, które wygrał w cuglach Piecha, ale o całokształt. Moim zdaniem największą winę za ten stan rzeczy ponosi lewica. Było do przewidzenia, że druga kadencja PO będzie dla niej trudna, bo po pierwsze – pogłębiający się kryzys, a po drugie – tzw. zmęczenie materiału, zarówno partii, jak i samego Tuska. Nasza lewica – zamiast przygotować się do tej ewentualności, wykorzystać tę szansę dla siebie, zamiast działać wspólnie, żeby stać się alternatywą dla PO – rozpoczęła wojenkę u siebie i zamiast współpracy nastąpiła beznadziejna rywalizacja. Kaczyński od pewnego czasu prowadzi ofensywę, co już
Rozszyfrowałem skrót SLD – Sojusz Lizania Dupy. Kiedy media obiegła wiadomość, że Leszek Miller zaprasza Lecha Wałęsę na Kongres Lewicy, początkowo pękałem ze śmiechu, ale po czasie uświadomiłem sobie, że najprawdopodobniej Miller poprzez byłego prezydenta RP chce wejść w koalicję z Platformą Obywatelską. Ponieważ Sojusz Lizania Dupy niczym nie odbiega od kapitalistów, może dojść do symbiozy pomiędzy tymi partiami. Polecam gorąco do obejrzenia na YouTube satyrycznego programu prowadzonego przez Manna i Maternę – „Za chwilę dalszy ciąg programu”, tytuł odcinka: „Powiedzmy sobie prawdę”. Świetny skecz, i jakże prawdziwy! Andrzej Wszoła
Ambicje Millera Leszek Miller dąży do tego, żeby po wyborach stać się trzecią siłą w parlamencie, a on sam chce zostać wicepremierem. Może i Miller dopnie swego, może będzie tą trzecią siłą w parlamencie, ale ze skromnym dorobkiem 10–12 procent. Miller być może zostanie wicepremierem, ale koniec kadencji będzie taki jak w 2005 r. – SLD zmarginalizowane totalnie. Ja od dawna twierdzę, że największą przeszkodą w zjednoczeniu lewicy są wybujałe ambicje Millera, przy czym dobro całej lewicy jest dla niego sprawą drugorzędną. Gdyby było inaczej, to Miller przystąpiłby do inicjatywy Europa Plus, która ma na celu zjednoczenie po lewej stronie. Tylko że tam Miller nie byłby tym JEDYNYM – musiałby podzielić się władzą, a on bycia tym DRUGIM nie zdzierży; chce być pierwszy, mimo że konsekwencje tego są zawsze opłakane. Zamierzenia Millera idą ku temu, żeby SLD stało się przystawką koalicyjną, jak
19
obecnie PSL – ważne, żeby on objął tekę wicepremiera (…). Gdyby lewica utworzyła szeroki front przeciwko prawicy, to w najgorszym wypadku zdobyłaby takie poparcie, że w potencjalnej koalicji byłaby równorzędnym partnerem koalicyjnym, a nie przystawką, która bierze odpowiedzialność za rządzenie, nie mając w tym rządzie nic do powiedzenia. Dziwię się, że politycy SLD nie dostrzegają tej oczywistej oczywistości i jak lemingi idą za Millerem ku przepaści. Czy 2005 r. niczego ich nie nauczył? Obecnie lewica musi także zawalczyć o elektorat liberalny o odcieniu lewicowym, musi o niego powalczyć z PO, bo sam elektorat stricte lewicowy, ideowy, już nie wystarcza. Lewica musi tylko uważać, żeby nie pójść za daleko, tak jak PO, która przyjmowała pod swoje skrzydła wszystkich od lewa po skrajne prawo i w końcu stała się partią bezideową. Teraz ma przez to kłopoty, bo konserwatyzmu klerykalnego z liberalizmem nie da się pogodzić. Czytelnik
Kobiety do rządu! W naszym katolandzie wypowiadanie się krytycznie na temat VIP-ów, w tym kościelnych, wymaga niemałej odwagi. Wykazała się nią ostatnio pani reżyser i satyryk Olga Lipińska, krytykując zachowawcze postawy naszych parlamentarzystów i członków rządu. Pani reżyser w programie Superstacji „Nie ma żartów” powiedziała całkiem poważnie: „Posłowie boją się Kościoła”. Obserwujący debaty publiczne wiedzą, że krytyka ta nie dotyczy posłów Ruchu Palikota i części posłów SLD. Ich odważne wypowiedzi, zapytania na temat finansowania Kościoła przez podatników trafiają na wściekłe ataki innych posłów, którzy za swój priorytet mają robienie dobrze duchownym. Twardziel Boni, pertraktujący ze stroną kościelną warunki likwidacji tzw. Funduszu Kościelnego, zapewnił purpuratów o 3-letnim okresie przejściowym, aby nie odczuli boleśnie reformy. W dalszej części audycji pani Olga powiedziała, że tej bojaźni nie odczuwają polskie kobiety (z wyj. pp. Kępy, Sobeckiej, Szydło itp.). Tu sytuacja jest odwrotna – to Kościół boi się światłych kobiet i być może jest tu pomysł na uzdrowienie tego chorego kraju. Nasze panie gospodarują pieniędzmi i wiedzą, jak nimi pokierować, aby nasze codzienne, niełatwe życie było bardziej znośne. Niech więc biorą się do rządzenia! lek
Drodzy Czytelnicy! W związku z tym, że święto 3 Maja wypada w przyszły piątek, kolejny numer „FiM” będzie w kioskach już w czwartek, 2 maja. Redakcja
20
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
K
ościół za wszelką cenę starał się powstrzymywać robotników zarówno od świętowania 1 Maja, jak i od formułowania żądań poprawy warunków pracy i płacy. Sposoby obrzydzania robotniczego święta bywały różne – począwszy od wmawiania, że to rzekomo „święto żydowskie”, poprzez ośmieszanie robotniczych postulatów ośmiogodzinnego dnia pracy, wolności prasy i stowarzyszeń oraz prawa powszechnego głosowania, po organizowanie antysocjalistycznych pochodów robotników katolickich z kościelnymi sztandarami z okazji rocznicy ogłoszenia 15 maja 1891 roku encykliki „Rerum novarum”. Przed zapowiedzianymi po raz pierwszy w 1890 roku obchodami 1 Maja wydawane na Górnym Śląsku pismo „Praca, czyli Porządek chrześcijański pomiędzy Ludźmi”, wezwało wszystkich katolickich robotników do stanowczego bojkotu: „Ważne pytanie, jakie sobie katolicko-polscy robotnicy G. Śląska zadać powinni, jest następujące: Ponieważ demonstracya wychodzi od socyalistów, czy wolno by było w danym razie nam Katolikom i Polakom w niej brać udział? Na to jest krótka odpowiedź: Nie wolno”. I zamiast stawiania „niepoważnych” żądań nakazała robotnikom, by byli „grzeczni”, dzięki czemu zasłużą na pochwałę cesarza: „Przez to, że nasi robotnicy nie będą świętowali 1 Maja, lecz że będą pracowali, jak w każdy inny dzień, nie tylko że swej sprawie nie zaszkodzą, lecz przeciwnie, bardzo jej pomogą, bo cesarz, gdy się o tem dowie, powie sobie: »Tam na G. Śląsku są dzielni robotnicy, którzy wiedzą, czego chcą, i mądrze postępują«”. W następnym numerze redakcja nie mniej desperacko apelowała do robotników katolików, „aby z socyalistami się nie łączyli i dnia 1 Maja nie uważali za dzień świąteczny”, bo mają swoje katolickie święta, żeby „nie splamić honoru G. Śląska i nie świętować dnia 1 Maja”. „Kto jest dobrym chrześcijaninem, a w szczególności katolikiem, ten z pogardą odwróci się od hasła wydanego przez socyalistów na dzień 1 Maja i w dniu tym świętować nie będzie” – podkreślała redakcja. Zgodnie z przesłaniem encykliki Leona XIII redakcja „Pracy” wpajała górnośląskim robotnikom, że kwestia robotnicza jest kwestią religijną, i agitowała, że ciężka dola robotnika musi stanowić pokutę wynikającą z miłości do Chrystusa oraz duchową konieczność potrzebną do zbawienia duszy. Robotnik zmuszony jest harować nie po to, by zarobić na życie, ale żeby zbawić swoją duszę w życiu wiecznym. Szychtę powinien więc traktować jako kontynuację kościelnego nabożeństwa, a wówczas „praca stanie się słodka i lekka”. Sumiennie harującym robotnikom obiecywano nagrodę wieczną, a socjalistów,
Ukradzione święto Propaganda katolicka usiłowała wyśmiać lub ukraść robotnikom ich święto niemal od momentu jego ogłoszenia, czyli od 1890 roku, kiedy to II Międzynarodówka uznała dzień 1 maja za Międzynarodowe Święto Pracy. „którzy miast pracować, wiele sobie i innym obiecują”, straszono utratą zbawienia. Do obowiązków robotnika zaliczano również udział w niedzielnych mszach, bo niedziela to przecież „dzień wolności” od pracy
dla ludu, poświęcone sprawom religijnym, narodowym, politycznym, gospodarskim i rozrywce. W 1897 roku „Prawda” pisała: „Pierwszy maja, owo ogłaszane, nowo przez socyałów wymyślone święto pogańskie,
ofiarowany mu przez Boga. Za godziwą dla robotnika – według „Pracy” – uchodziła jedynie chęć zarobienia takich pieniędzy, które wystarczą do „skromnego i moralnego” utrzymania rodziny. Inny patent na zniechęcanie do 1 Maja miała ukazująca się w Krakowie „Prawda” – katolickie pismo
głupio bardzo przeszło nie tylko u nas w Krakowie, ale i gdzie indziej (…). Wielu nie świętowało i pracowali jak Bóg przykazał (…). Inni, zmuszeni do świętowania, zamiast pójść słuchać bredni, szli do świątyń Pańskich i tam prosili o lepszą dolę i o rozum, by wytrwać w postanowieniu, nawet prześladowanie znieść (…).
Tak więc zdaje się, że naród nieprędko przyzwyczai się do świąt, ustanowionych przez żydów”. W antypierwszomajowej propagandzie katolickiej „Prawdzie” dzielnie wtórował ukazujący się we Lwowie „Dziennik Polski”, który w 1897 r. relacjonował krakowskie świętowanie przez katolickich robotników… 2 maja. „W przeciwieństwie do wczorajszego »święta robotniczego« obchodzili dzisiaj robotnicy katoliccy i społeczeństwo katolickie piękne i podniosłe uroczystości. Przede wszystkim odbyło się rano o godzinie 9. w kościele św. Mikołaja uroczyste nabożeństwo dla katolickich stowarzyszeń robotniczych, jako w rocznicę poświęcenia pierwszego sztandaru »przyjaźni« (…). Wszystkie sztandary »przyjaźni« ustawiono w prezbiterium, a kościół zapełnili szczelnie zebrani robotnicy. Na ambonę wszedł ks. Czencz. W patriotycznych słowach zagrzewał kaznodzieja wszystkich wiernych katolików, a w szczególności katolickich polskich robotników, do wytrwania pod sztandarem Krzyża św. Robotnicy katoliccy ślubowali braterską miłość; tłumnie przystępowali do komunji św.”. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości obchody święta pierwszomajowego Kościół próbował zastąpić przez organizowanie majowych pochodów z okazji święta robotnika katolickiego, obchodzonego w rocznicę wydania przez papieża Leona XIII encykliki w sprawie
tzw. kwestii robotniczej. „Wspaniałą manifestacją katolickiego ruchu robotniczego był Dzień Robotnika Katolickiego (…). Imponujący pochód, jakiego Lwówek już dawno nie widział, z dziewczynami w krakowskich strojach i chłopcami kosynierami na czele, wyruszył przy dźwiękach orkiestry z dworca do kościoła (…). Po nabożeństwie uformował się znów długi pochód, który uświetniły swą obecnością prawie wszystkie miejscowe towarzystwa ze sztandarami, i skierował się przez wspaniale udekorowane miasto (…). Uchwalono wśród ogólnego entuzjazmu rezolucję w sprawie ustanowienia Święta Chrystusa-Robotnika” – donosił w 1928 roku ze Lwówka „Kuryer Zachodni” – pismo narodowe dla rodzin polskich. Oprócz organizowania przez kościelne organizacje z założenia antysocjalistycznych pochodów robotniczych z mszą, religijnymi sztandarami i oficjalnymi przemowami lokalnych władz prasa katolicka usiłowała pomniejszać znaczenie pierwszomajowych manifestacji. W osobliwy sposób w 1930 roku relacjonował obchody robotniczego święta pracy „Katolik” pod tytułem „Nieudane manifestacje 1 Maja”. Określenie „nieudane” znaczyło przy tym tyle samo co stwierdzenie, że „miały spokojny przebieg”. Jednocześnie „Katolik” podawał, że w tych „nieudanych” obchodach 1 Maja w Berlinie świętowało ponad 50 tys. osób, a w Warszawie ulicami miasta w pochodzie pod sztandarami PPS-u przeszło ponad 10 tysięcy ludzi. AK
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
OKIEM BIBLISTY
Pytania o Dekalog Zgodnie ze świadectwem Starego i Nowego Testamentu zarówno Izraelici, jak i pierwsi chrześcijanie przynajmniej do IV wieku przestrzegali biblijnej wersji przykazań Dekalogu. Ten stan rzeczy uległ zmianie dopiero 3 marca 321 r., kiedy Konstantyn Wielki ogłosił niedzielę – dzień słońca – dniem odpoczynku i kultu religijnego, a II przykazanie – zakazujące kultu wizerunków – Kościół zastąpił „nową ekonomią obrazów”. Tak oto w katechizmach zaczęto propagować okrojone przykazania. Nie są to jednak jedyne przejawy dyskredytujące znaczenie Dekalogu. Na przykład Johann Wolfgang Goethe próbował dowieść, że przykazania Dekalogu miały jedynie partykularny, a nie uniwersalny charakter. Dopiero „kilkadziesiąt lat później (…) oświadczył, że starał się oddzielać to, »co odnosiłoby się do wszystkich kręgów i wszystkich cywilizowanych ludzi«, od tego, »co szczególnie dotyczy narodu Izraela i ów naród łączy«” (Martin Buber, „Mojżesz”, Warszawa, s. 96). Inni z kolei próbowali zakwestionować Mojżeszowe pochodzenie Dekalogu, twierdząc, że nie mógł powstać w jego czasach. Uważali bowiem za nieprawdopodobne, aby tak wysokie wymagania etyczne powstały w tak odległych czasach. Dziś – jak pisał Buber – „nawet najbardziej radykalni przeciwnicy Mojżeszowego pochodzenia Dekalogu nie wykluczają już ewentualności, że to Mojżesz obwieścił przykazania moralne w takiej postaci jak Dekalog” (tamże, s. 97).
Współczesne wątpliwości Co więcej, również wśród niektórych wyznań chrześcijańskich panuje przekonanie, że z Dekalogiem jest coś nie tak. Jedni głoszą bowiem, że nie obowiązuje on już prawdziwych chrześcijan („zostaliśmy uwolnieni od prawa” – Rz. 7. 6). Ponadto „prawo nie jest ustanowione dla sprawiedliwego, lecz dla niesprawiedliwych i nieposłusznych, dla bezbożnych i grzeszników” (1 Tm 1. 9). Inni z kolei twierdzą, że obowiązują nas tylko dwa przykazania: miłości Boga i bliźniego, czyli tzw. Prawo Chrystusowe (Mt 22. 37–39; Ga 6. 2). Czy twierdzenia te znajdują jednak uzasadnienie w Nowym Testamencie? Po pierwsze – zacznijmy od tego, że, jak pisał św. Jakub, „jeden jest prawodawca i sędzia” (Jk 4. 12) i nikt nie powinien „uwłaczać prawu i osądzać prawa”. Wierzący zatem mają być wykonawcami prawa, a nie sędziami (Jk 4. 11 BT). Innymi słowy – nie my decydujemy o tym, które przykazania Dekalogu należy zachowywać, a które nie. Wszystkie bowiem są ważne: „Ktokolwiek zachowa całe prawo, a uchybi w jednym, stanie się winnym wszystkiego” (Jk 2. 10).
Po drugie – jakkolwiek istnieje wiele nieporozumień na temat Dekalogu i Tory, których podłożem są niektóre teksty Nowego Testamentu, szczególnie Listy św. Pawła, warto przypomnieć, że Chrystus traktował przykazania Dekalogu jako warunek osiągnięcia „życia wiecznego” (Mt 19. 16–21; 7. 21–23). Dla niego przykazania Dekalogu są więc „słowem Bożym” (Mt 15. 6; Mk 7. 13), którego nikt nie powinien ważyć się zmieniać lub unieważniać (Mt 15. 3–6; Mk 7. 7–9). Po trzecie – warto też podkreślić, że również apostoł Paweł nigdy nie kwestionował mocy obowiązującej Dekalogu. Tym bardziej że przez całe życie był on przecież praktykującym Żydem i sam zachowywał przykazania Boże, o czym świadczą następujące wersety z Dziejów Apostolskich i jego Listów: „Służę ojczystemu Bogu zgodnie z tą drogą, którą oni nazywają sektą, wierząc we wszystko, co jest napisane w prawie i u proroków” (Dz 24. 14); „Nie zawiniłem w niczym ani przeciwko prawu żydowskiemu, ani przeciwko świątyni, ani przeciwko cesarzowi” (Dz 25. 8); „Nie ci, którzy prawa słuchają, są sprawiedliwi u Boga, lecz ci, którzy prawo wypełniają, usprawiedliwieni będą” (Rz 2. 13); „Czy więc prawo unieważniamy przez wiarę? Wręcz przeciwnie, prawo utwierdzamy” (Rz 3. 31); „Gdzie bowiem nie ma prawa, nie ma też przestępstwa” (Rz 4. 15); „Cóż więc powiemy? (…). Przecież nie poznałbym grzechu, gdyby nie prawo; wszak i pożądliwości nie znałbym, gdyby prawo nie mówiło: Nie pożądaj!” (Rz 7. 7); „Tak więc prawo jest święte i przykazanie jest święte i sprawiedliwe, i dobre” (Rz 7. 12); „Prawo jest duchowe, ja zaś jestem cielesny, zaprzedany grzechowi” (Rz 7. 14); „Dlatego zamysł ciała jest wrogi Bogu; nie poddaje się bowiem prawu Bożemu” (Rz 8. 7); „Obrzezanie nie ma żadnego znaczenia i nieobrzezanie nie ma żadnego znaczenia, ale tylko przestrzeganie przykazań Bożych” (1 Kor 7. 19). Powyższe wypowiedzi wraz ze stwierdzeniem Pawła, że „nie zawinił w niczym przeciwko prawu” (Dz 25. 8) powinny być zatem rozstrzygające,
jeśli chodzi o jego stosunek do przykazań Bożych.
Kontrowersyjne wersety Oczywiście są też w Nowym Testamencie, a szczególnie w Listach Pawła, pewne teksty pozornie niezrozumiałe, które używane są jako kontrargumenty wobec ważności Dekalogu (por. 2 P 3. 16). Zajmijmy się zatem pokrótce najważniejszymi z nich. 1. „Lecz teraz zostaliśmy uwolnieni od prawa, gdyż umarliśmy temu, przez co byliśmy opanowani, tak iż służymy w nowości ducha, a nie według przestarzałej litery” (Rz. 7. 6). Czy tekst ten jednak dowodzi, że Dekalog nie obowiązuje już chrześcijan? Czy rzeczywiście przestał on spełniać swe zadanie? Bynajmniej! Wszak sam Paweł temu zaprzeczył: „Przecież nie poznałbym grzechu, gdyby nie prawo; wszak i pożądliwości nie znałbym, gdyby prawo nie mówiło: Nie pożądaj!” (Rz 7. 7). W jakim więc sensie wierzący „zostali uwolnieni od prawa”? Przede wszystkim w tym, że „umarli” dla legalistycznego przestrzegania Dekalogu, czyli traktowania go jako sposobu „zapracowania na zbawienie”. Prawo definiuje bowiem grzech i jest zwierciadłem, w którym widzimy, jacy jesteśmy (por. Rz 3. 20; J 1. 22–25), ale nigdy nie miało być systemem samousprawiedliwienia i samozbawienia człowieka z uczynków. Wyraźnie o tym czytamy między innymi w Liście Pawła do Efezjan: „Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę i to nie z was: Boży to dar; Nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jego bowiem dziełem jesteśmy stworzeni w Chrystusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (2. 8–10). Ponadto wierzący „umarli” dla prawa również w tym sensie, że nie podlegają już potępieniu (Rz 8. 1) ani jakimkolwiek określonym w Pięcioksięgu przekleństwom (Kpł 26). Nie znajdują się już bowiem pod „przekleństwem”, lecz pod „łaską” (Rz 6. 14), bo nie polegają na uczynkach prawa (Ga 3. 10). Jaki wniosek można z tego wyciągnąć? Taki, że czym innym jest legalistyczne podejście do prawa, aby
(14)
zasłużyć sobie na zbawienie, a czym innym przestrzeganie go dzięki temu, że to sam Bóg na mocy Nowego Przymierza (Jr 31. 31–34; Ez 36. 25–27) „sprawia w nas chcenie i wykonanie” (Flp 2. 13), czyli motywuje nas do posłuszeństwa. Swoją drogą, skoro wierzący „umarli dla grzechu” (Rz 6. 11), a „grzech jest przestępstwem prawa” (1 J 3. 4), „czy mamy grzeszyć” (Rz 6. 15), czyli sprzeciwiać się „prawu Bożemu” (Rz 8. 7) i przestępować przykazania Dekalogu? „Przenigdy!” – odpowiedział apostoł Paweł (Rz 6. 15). Nieporozumieniem zatem jest twierdzenie, jakoby Dekalog nie obowiązywał, bo przestał spełniać swe zadanie. Gdyby bowiem tak było,
Paweł nie napisałby tego, co wyżej zostało przytoczone. 2. „Prawo nie jest ustanowione dla sprawiedliwego, lecz dla nieprawych i nieposłusznych, dla bezbożnych i grzeszników” (1 Tm 1. 9). Również ten werset nie unieważnia Dekalogu, bo już samo stwierdzenie, że prawo jest ustanowione dla nieposłusznych, etc., oznacza, że jest on potrzebny, pod warunkiem „jeżeli ktoś robi z niego właściwy użytek” (1 Tm 1. 8). 3. „Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (Mt 22. 37, 39). Czy obowiązują nas tylko te dwa
21
przykazania – jak twierdzą niektórzy wierzący? Właściwie można by się zgodzić z tym stwierdzeniem, bo – jak powiedział Chrystus – „na tych dwóch przykazaniach opiera się całe prawo i prorocy” (Mt 22. 40, por. Pwt 6. 5; Kpł 19. 18). Dlatego też przyjmuje się, że pierwsze przykazanie miłości jest streszczeniem przykazań „Pierwszej Tablicy” odnoszącej się do Boga, drugie zaś – streszczeniem pozostałych przykazań Dekalogu odnoszących się do relacji międzyludzkich. Tak też ujął to św. Paweł: „Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej; kto bowiem miłuje bliźniego, prawo wypełnił. Przykazania bowiem: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj i wszelkie inne w tym słowie się streszczają: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Miłość bliźniemu złego nie wyrządza; wypełnieniem więc prawa jest miłość” (Rz 13. 8–10). Innymi słowy – nieporozumieniem jest przeciwstawianie przykazań miłości Boga i bliźniego przykazaniom Dekalogu, bo miłość przejawia się nie tylko w naszych uczuciach, ale także, a może przede wszystkim, w konkretnym działaniu – w posłuszeństwie Bogu oraz trosce o potrzeby innych. Święty Jan ujął to następująco: „Miłujmy nie słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą” (1 J 3. 18). Co więcej, stosunek do drugiego człowieka jest także miarą naszego stosunku do Boga: „Jeśli kto mówi: Miłuję Boga, a nienawidzi brata swego, kłamcą jest; albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4. 20). Jezus powiedział: „Wszystko, obyście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; takie bowiem jest prawo i prorocy” (Mt 7. 12). Krótko mówiąc, Dekalog skupia się nie tylko na właściwej relacji z Bogiem, ale także na właściwych relacjach międzyludzkich, czyli na naszym stosunku do każdego człowieka. Nie tylko do tego, kto jest taki jak my, lecz do każdego bliźniego, bez względu na jego światopogląd. Według Dekalogu liczy się bowiem nasza postawa, zaangażowanie, czyny, bo to one – dobre czyny, a nie słowa – czynią świat lepszym. Oto dlaczego Jezus powiedział: „Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z prawa, aż wszystko się stanie. Ktokolwiek by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios; a ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios” (Mt 5. 18–19). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (40)
Nadwiślański kalwinizm Ewangelicyzm reformowany przyjęły najwybitniejsze w Rzeczypospolitej rody magnackie i szlacheckie. Jego krajowe centrum znajdowało się w Małopolsce. Od piątego dziesięciolecia XVI w. kalwinizm zaczął się szerzyć właśnie w tym rejonie, a potem także w innych częściach Rzeczypospolitej. Małopolska była przez długi czas silnym ośrodkiem tego nurtu reformacji, promieniującym na inne regiony Korony. Pod koniec XVI w. w tej części kraju istniało co najmniej 260 zborów (parafii) kalwińskich i około 52 ariańskich, które skupiały kwiat ówczesnej inteligencji protestanckiej. Psychologicznym zaczątkiem prawa do wolności wyznania w Polsce było szlacheckie twierdzenie: „Co komu do tego, jakiego kaznodziei chcę słuchać i jakiego u siebie trzymam”. Organizatorami Kościoła kalwińskiego byli dwaj najwybitniejsi reformatorzy religijni XVI w.: Ulryk Zwingli (1484–1531) oraz Jan Kalwin (1509–1564), z wykształcenia prawnik i teolog. Ten drugi ostatnie 23 lata swojego życia spędził w Genewie, biorąc tam czynny udział w tworzeniu lokalnego Kościoła, którego wpływ zaznaczył się w niemal całej Europie. Już w 1549 r. miasto odwiedził niejaki Florian Suliga z Warszawy. Swoją relacją o postępach reformacji w Polsce natchnął
P
Kalwina do korespondencji z polskim królem Zygmuntem Augustem i księciem Mikołajem Radziwiłłem Czarnym, późniejszym protektorem kalwinizmu na Litwie i w Koronie. W swoich listach Kalwin prosił o poparcie głoszonych przez siebie idei. Monarcha polski jeszcze w Wilnie słuchał utrzymywanych w duchu reformacyjnym kazań swoich nadwornych kaznodziejów – Jana Kosmiusza z Kożmina (Koźmińczyka) i Wawrzyńca Niezgody z Przasnysza. Kalwinizm szybko uzyskał przewagę nad luteranizmem w Małopolsce i na Litwie. Do najwcześniejszych propagatorów haseł kalwińskich w Polsce należeli Feliks Krzyżak, Jakub z Iłży i Abraham Kulwieć. Na jednym z pierwszych kalwińskich synodów, zwołanym w 1550 r. do Pińczowa, ujęto zasady nowej wiary i ustanowiono porządek nabożeństw. Początek temu dał możnowładca Mikołaj Oleśnicki, właściciel Pińczowa, główny protektor reformacji w Małopolsce. Wypędził on ze swojego miasta paulinów, a kościół klasztorny przeznaczył na świątynię protestancką. Sprowadził Grzegorza Orszaka, pisarza i działacza
olska ostatnich lat stała się czymś w rodzaju laboratorium, w któ rym można obserwować powsta nie tworu religiopodobnego. To bardzo pouczający proces. Nową polską religią jest oczywiście wyznanie smoleńsko-katolickie. Ten kult ze swoimi prawdami wiary, miejscami kultu, liturgią, prorokami, pismami wyznaniowym, a nawet własnymi odmianami agnostyków i ateistów skończył właśnie 3 lata. Jego dynamiczny rozwój wiele mówi o społecznych i psychologicznych kontekstach powstawania religii jako takiej. Na początku był fakt. Rozbił się lądujący samolot. Wszyscy jego pasażerowie zginęli. Katastrofa, jakich kilka w roku obserwujemy na świecie. Oczywiście nie zawsze ginie w takich wypadkach prezydent jakiegoś kraju. Ale czasem ginie – na przykład prezydent Macedonii Boris Trajkovski w 2004 roku. W przypadku katastrofy smoleńskiej ustalano fakty – powołano specjalistów, zebrano materiał do badań, przesłuchano świadków. Dwie komisje osiągnęły podobne ustalenia. I sprawa mogłaby zostać uznana za zamkniętą. Ale tak nie jest. Równolegle bowiem powstał ruch kwestionujący te fakty. Jest on zresztą od nich niezależny. Bo zanim komisje specjalistów cokolwiek ustaliły, pojawiły się twierdzenia,
reformacyjnego, późniejszego organizatora szkolnictwa ewangelickiego w Polsce, by utworzył w mieście gimnazjum protestanckie. Oleśnickiego szybko zaczęli naśladować inni możnowładcy polscy, a wśród nich Firlejowie, Drohojowscy, Ossolińscy, Szafrańcowie, Stadniccy i Zborowscy. Kalwinizmowi sprzyjało także wielu Potockich, Fredrów, Sieniawskich, Tęczyńskich, Myszkowskich, Tarnowskich, Ogińskich, Puzynów, Drohostajskich i Zebrzydowskich. Poparli ich przedstawiciele szlachty z „ojcem literatury polskiej” Mikołajem Rejem z Nagłowic na czele, który najpierw przyjął luteranizm, a następnie kalwinizm. Wśród szlachty małopolskiej kalwinizm zrobił tak wielkie postępy, że stał się wyznaniem około 25 proc. rodów szlacheckich. Możnym i szlachcie odpowiadała republikańska organizacja gminy kalwińskiej, która nie podlegała zwierzchniej władzy biskupiej, a duchownych, zwanych ministrami, wybierali sami wyznawcy. Umożliwiało to szlachcie wywieranie znacznego wpływu na życie religijne gminy. Ponadto pociąg do kalwinizmu brał się z jego braku wystawności w obrzędach i nabożeństwach, co sprawiało, że kalwiniści nie musieli składać znaczniejszych
że katastrofa była zamachem. Skąd one się wzięły? Po pierwsze, z kontekstu silnego sporu polityczno-emocjonalno-cywilizacyjnego pomiędzy PiS-em i niemal całą resztą Polski. Katastrofa stała się natychmiast kolejnym narzędziem i argumentem wcześniej powstałego konfliktu. Niczym idea Lutra, która, gdy tylko się narodziła, stała się narzędziem dawniejszego sporu pomiędzy władzą
opłat ani świadczeń na gminę. Była to organizacja polska i tania. Najwybitniejszym polskim zwolennikiem Kalwina był Jan Łaski (1499–1560), uczeń Erazma z Rotterdamu. Łaski współorganizował Kościół protestancki na Wyspach Brytyjskich, we Fryzji, a także w Małopolsce. Cieszył się ogromnym szacunkiem wśród zwolenników reformacji w Europie Zachodniej. Mimo że był wielkim rzecznikiem zjednoczenia polskiej reformacji, próby te nie dawały trwałego wyniku.
szczęścia. Ale paranoje nie mają nic wspólnego ze zwykłą logiką, one wytwarzają własną – dziwną i pokrętną. „Wierzę, bo to absurdalne” – mawiał ponoć Tertulian, jeden z wczesnych nauczycieli chrześcijaństwa. No właśnie! Trzeci powód powstania nowej religii to grupa, która zwietrzyła interes w jej propagowaniu i umacnianiu. Nazwijmy ją kastą
ŻYCIE PO RELIGII
Narodziny wiary świecką i kościelną. Dała teologiczne i emocjonalne argumenty dla rywalizacji i antyklerykalnej walki, trwającej zresztą już od wieków. Ponadto katastrofa stała się świetną pożywką dla spiskowej paranoi, która od dawna jest częścią polskiej rzeczywistości. Podejrzliwość ma się u nas dobrze od pokoleń, a ima się wszelkich dostępnych pożywek. Kiedyś za wszystkim stali Żydzi. Mało kto pamięta, że w ludowej wyobraźni im właśnie przypisano nawet przyczynę klęski we wrześniu 1939 roku. Choć na tzw. trzeźwy rozum Żydzi byli chyba ostatnią grupą społeczną w ówczesnej Polsce, która mogła hitlerowcom życzyć
kapłańską. Ona nie jest paranoiczna – jest do bólu praktyczna i racjonalna. To politycy wiadomej partii, związane z nią tłumy dziennikarzy oraz gronowo wydawców. Także grupka mało dotąd znanych naukowców, którzy postanowili na zamieszaniu skorzystać i zabłysnąć w telewizji. Każda zresztą ideologia ma swoich „uczonych” – miał ją nazizm, tzw. komunizm radziecki, ma także katolicyzm i mają inne religie. Nawet zupełnie głupia teza poparta paroma tytułami doktorskimi wygląda nieco poważniej. Oczywiście są także ludzie niewierzący w nowy, masowy kult. Nawet nie zauważyli,
Z drugiej strony, to dzięki jego niestrudzonej pracy w 1570 r. trzy główne wyznania protestanckie w Polsce – kalwiniści, luteranie i bracia czescy – zawarły pomiędzy sobą ekumeniczną zgodę sandomierską. Innym znanym działaczem kalwińskim był Stanisław Myszkowski (zm. 1570 r.), szlachcic i wojewoda krakowski, który utrzymywał stałe kontakty z teologami szwajcarskimi. Nie można też pominąć ewangelika Jana Firleja (1521–1574), najpierw luteranina, a potem kalwinistę, wojewodę krakowskiego i marszałka wielkiego koronnego. Z Małopolską był również związany marszałek sejmu polskiego, ewangelik Stanisław Szafraniec z Pieskowej Skały (1525–1598), wojewoda sandomierski. Już wcześniej jako kasztelan biecki i sandomierski w swoich wystąpieniach sejmowych zabiegał o tolerancję religijną i ograniczenie uprawnień Kościoła katolickiego. Kalwinizm w Polsce był silnie związany z rozwojem piśmiennictwa i literatury w języku ojczystym. Polscy kalwiniści mieli znakomitych mówców, publicystów, pisarzy, nauczycieli i teologów. W Pińczowie powstało tłumaczenie Pisma Świętego na język polski, wydane w 1563 r. przez Mikołaja Radziwiłła jako Biblia Radziwiłłowska (zwana też Biblią brzeską). Stanowi ona jedno z największych osiągnięć polskich ewangelików związanych z ośrodkiem pińczowskim. Także kancjonały i postylle ewangelickie, zbiory kazań, stanowią nieodłączny składnik dorobku kulturalnego polskiego Odrodzenia. ARTUR CECUŁA
kiedy się nimi stali. Sądzili, że po prostu trzymają się faktów albo nie interesują się tą sprawą. Nagle stali się smoleńskimi ateistami, którzy – w niektórych środowiskach – muszą uzasadniać swoją niewiarę, szukać argumentów, tłumaczyć się, a gdzieniegdzie nawet robić za ledwie tolerowaną mniejszość. Są oczywiście także smoleńscy agnostycy, o których ostatnio szerzej pisała „Polityka”. To ponoć już największa grupa Polaków, bo tu i ówdzie nie wypada już być smoleńskim niewierzącym. To byłoby zbyt pyszałkowate, nieuczciwe intelektualnie wobec rzekomo wielu poważnych argumentów z obydwu stron sporu itp., itd. Agnostyk staje w wygodnym środku i robi czasem za arbitra sporu, co daje mu psychiczny komfort i poczucie uczciwości. Nie zauważa jednak, że stał się tak naprawdę cichym sojusznikiem strony religijnej, wspólnikiem mistyfikacji. Bo jego rzekoma neutralność dodaje powagi religijnym bredniom. Stawanie w takich sytuacjach pośrodku usprawiedliwia kłamstwo, dając mu pozory prawdopodobieństwa. To zastrzeżenie dotyczy wszelkich wyznań. Jeśli ich kapłani nie potrafią dostarczyć obiektywnych, niepodważalnych dowodów, to znaczy, że są niewiarygodni. Nie zasługują na potraktowanie ich jako realnej alternatywy albo strony poważnego sporu. MAREK KRAK
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
P
ierwsze zapiski o Sierra Leone na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego pochodzą z 1462 r., kiedy to portugalscy odkrywcy przybili do brzegów kraju, który nazwali Górami Lwimi, czyli właśnie Sierra Leone. Wprowadzanie tam którejś z odmian nominalnego chrześcijaństwa, jak zresztą w całej Afryce, polegało w praktyce na odgórnym nawracaniu ludności, czyli najpierw chrzczono władców i za ich pośrednictwem nakłanianio poddanych do przyjęcia wiary. Nowa religia rozpowszechniała się w ten sposób głównie wśród arystokracji, a i to powierzchownie, bo zaadaptowana do miejscowych warunków łączyła się synkretycznie z miejscowymi kultami. W latach 80. XVIII w. zrodził się w Anglii projekt utworzenia w Sierra Leone kolonii złożonej
chrześcijanami, natomiast ludność tubylcza zachowywała wierność wobec swoich tradycji i kultów. Podział ten i wynikającą z niego izolację przekazywano z pokolenia na pokolenie. Także do Nigerii, podbijanej od połowy XIX w. przez Brytyjczyków, udawały się misje amerykańskie i europejskie. Największą aktywność przejawiali misjonarze anglikańscy, którzy podejmowali próby ekspansji w górę rzeki Niger. Działalność misjonarzy nie została jednak uwieńczona sukcesem, bowiem różne regiony kraju był wierne albo kultom politeistycznym, albo islamowi. Władze brytyjskie dobrze zdawały sobie sprawę ze znaczenia oddziaływania „elementu duchowego” w swojej zaborczej działalności, zwłaszcza że w 1861 r. Wielka Brytania anektowała miasto
OKIEM SCEPTYKA na innych terenach – walkę o umocnienie francuskich zdobyczy. W 1856 r. utworzono w Lyonie seminarium misji afrykańskich, a w 1860 r. w Dahomeju powołany został wikariat apostolski. W 1869 r. powstała prefektura Sahary i Sudanu, poddana arcybiskupowi Algieru Charlesowi Lavigerie’emu jako „apostolskiemu delegatowi”. Purpurat wysłał tam swoich białych ojców, którzy działali w Mauretanii, Mali, Górnej Wolcie i Nigerii. Na niektórych terytoriach misje przejęli tzw. ojcowie od Ducha Świętego, zaczynając od Zanzibaru. Oprócz Senegalu, Gambii
– przede wszystkim narodów kolonii. Schweitzer był synem alzackiego pastora. Odebrał staranne wykształcenie – studiował teologię i filozofię w Strasburgu i na Sorbonie, a po nich podjął studia medyczne, po ukończeniu których postanowił wyrzec się kariery, by nieść pomoc ludom Afryki. W 1904 r. odpowiedział na apel Société des Mission Évangéliques de Paris i został misjonarzem. W 1913 r. udał się wraz z żoną do Lambaréné, miasta w zachodnim Gabonie, gdzie zorganizował słynny szpital dla trędowatych (leprozorium). W szpitalu Schweitzera kształcono zarazem afrykański personel medyczny, a całą etyczną działalność lekarza-filozofa charakteryzował najwyższy szacunek dla ludzkiego życia, Papież Leon XIII a także dla miejscowej kultury. Podczas pierwszej wojny światowej Schweitzer wyjechał do Europy i tu jako obywatel niemiecki był internowany we Francji, lecz w 1924 r. powrócił do Lambaréné i został tam do końca życia. Tylko sporadycznie podróżował, dając koncerty, nagrywając płyty i wygłaszając odczyty w celu zdobywania funduszy na utrzymanie szpitala. Jego etyczną myślą przewodnią było bezwarunkowe poszanowanie każdego życia i jego potencjału, a także nieszkodzenie bliźniemu, czyli unikanie działań, które mogłyby jego pełnię życia zubożyć i umniejszyć. Mawiał: „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”, zaś konsekwencją tego programu etycznego jest obowiązek ratowania życia i łagodzenia cierpienia. W swoim dziele „Kultura i etyka” napisał: „Etyka jest bezgranicznie rozszerzoną odpowiedzialnością wobec wszystkiego, afrykańskich i umacniać wpływy imco żyje (...). Etyka szacunku dla żyperialne na nowo zdobytych terycia nie uznaje żadnej etyki relatywtoriach. W Afryce Zachodniej, nej. Wszelkie niszczenie i szkodzenie w której Niemcy zdobyły Togo i Każyciu, w jakichkolwiek okolicznomerun, umocnieniem wpływów nieściach miałyby one miejsce, określa mieckich zajmowali się misjonarze ona jako złe (…). Nie eliminuje ona z Bremeńskiego Protestanckiego konfliktów, tylko zmusza człowieka, Towarzystwa Misyjnego. Od lat 90. by sam decydował w każdym przyXIX w. na terenie tego państwa inpadku, w jakim stopniu może pozotensywnie służył interesom cesarstać etyczny, a w jakim stopniu mustwa niemieckiego najważniejszy si się poddać konieczności niszczeniemiecki zakon misyjny – Societas nia i szkodzenia życiu, a przez to brać Verbi Divi, czyli werbiści. Natomiast winę na siebie (…). Nie wolno nam papież Leon XIII nie wahał się nigdy otępieć. Jesteśmy w prawdzie, w swoich encyklikach z 1884 i z 1890 jeśli coraz głębiej przeżywamy konr. apelować do francuskiego kleru, flikty. Spokojne sumienie jest wynaaby współdziałał z rządem franculazkiem diabła”. Etyka schweitzeskim w umacnianiu papieskich wpłyrowska nie mieściła się w tradycyjwów w Afryce. nym schemacie ewangelickiej etyki Z całokształtem działalności miteologicznej, która zwykła stopniosyjnej w Afryce, za którą notoryczwać wartość życia. Miano mu nawet nie ukrywane były cele polityczne za złe, że inspirował się wschodnią, i ekonomiczne, w jaskrawej sprzeczhinduską mądrością życiową. ności stała działalność wybitnego Schweitzer z całym poświęcehumanisty chrześcijańskiego Alberniem organizował pomoc lekarską ta Schweitzera (1875–1965). Był i sanitarną dla ludów Afryki, badał on teologiem i duchownym protelokalne choroby, prowadził szeroko stanckim, filozofem kultury, muzyzakrojoną działalność społeczną, pikiem, teoretykiem sztuki, wirtuozem, sał. Obowiązki duchownego prakpacyfistą, lekarzem, który niemal catycznie zarzucił. W 1953 r. otrzymał łe swoje życie poświęcił na rzecz Pokojową Nagrodę Nobla. Afryki w walce o pokój i równoARTUR CECUŁA uprawnienie wszystkich narodów
(16)
Jak chrzczono Afrykę Podział kolonialny zintensyfikował rozkwit misji w Afryce. Z całokształtem jej działalności jaskrawo kontrastowała działalność wybitnego humanisty Alberta Schweitzera. z Murzynów wyzwoleńców i w 1787 r. przywieziono tam 400 byłych niewolników. W Sierra Leone działali głównie misjonarze anglikańscy, ale pojawili się również misjonarze z towarzystw misyjnych w Edynburgu i Glasgow. W ciągu 50 lat misja w tym kraju, podobnie jak w Gambii, oddziaływała na niewielki krąg ludności. Powieściopisarz angielski Karol Dickens (1812–1870) ironizował nawet z hipokryzji swoich rodaków w kwestii pomocy „biednym Afrykanom” i zbawienia dusz „czarnych pogan”. W jednej ze swoich powieści nakreślił postać filantropki marzącej o tym, aby wysłać nad brzegi Nigru setki rodzin, które będą tam ewangelizować tubylców, a „przy okazji” uprawiać plantacje kawy. W pierwszej połowie XIX w. również wśród burżuazji amerykańskiej rozpowszechniły się pomysły utworzenia w Afryce Zachodniej kolonii z Murzynów wyzwoleńców. W ten sposób w 1822 r. założono Liberię. Amerykańskie Towarzystwo Kolonizacyjne prowadziło tu akcję osiedlania wyzwolonych niewolników murzyńskich – przede wszystkim z USA. Osadnicy liberyjscy znaleźli się faktycznie pod władztwem biznesmenów i protestanckich duchownych. Powstały tu punkty misyjne rozmaitych Kościołów – baptystów, metodystów, prezbiterian, kongregacjonalistów, anglikanów, etc., jednakże – podobnie jak w Sierra Leone i w Gambii – działały głównie wśród czarnoskórych kolonistów, bo osadnicy w tych miejscach byli
Lagos. Misje protestanckie ochoczo korzystały ze współpracy saro, czyli wyzwolonych dawnych niewolników, którzy jako pastorzy lub ludzie świeccy powracali w swoje rodzinne strony, w różne rejony Afryki. Najsławniejszym saro był pastor anglikański Samuel Crowther (1806–1891), jeden z pierwszych duchownych pochodzenia afrykańskiego. Crowther wywodził się z plemienia Joruba w Afryce Zachodniej, lecz urodził się w Anglii w rodzinie niewolników. Jako dziecko przywieziony został do Sierra Leone wraz z Murzynami wyzwoleńcami z Londynu. Po ukończeniu seminarium przygotowującego duchownych afrykańskich skierowano go jako misjonarza do Nigerii. W 1857 r. stanął na czele nowo utworzonej misji i jako pierwszy odprawiał nabożeństwa w języku Joruba, co dało mu pewne sukcesy. Samuel został mianowany rezydentem brytyjskim w Nigerii, a w 1864 r. został biskupem. Konsekracji udzielił mu sam arcybiskup Cantenbury, natomiast uniwersytet oksfordzki przyznał mu nawet doktorat. W ten sposób za pomocą zaszczytów i tytułów starano się pozyskać kler pochodzenia afrykańskiego. Mimo to nawet z pomocą saro żadna XIX-wieczna misja nie zbliżyła się do celu, czyli masowego nawrócenia społeczeństwa afrykańskiego. W Afryce Zachodniej swoje działania zintensyfikował po wielowiekowym zastoju Kościół katolicki. Zwiastowało to ekspansję francuską w Dahomeju, podbitym przez Francję w 1894 r., lub – już
i Gabonu powierzono im wikariat apostolski Sierra Leone. Afryka początkowo nie miała dla misjonarzy wielkiej siły przyciągającej. Gdy w 1846 r. powstał wikariat apostolski Centralnej Afryki, biskup Casolani jako wikariusz apostolski miał trudności z pozyskaniem misjonarzy. Po nim prowikariuszem był jezuita Maksymilian Ryłło (1802–1848), jeden z głośniejszych polskich misjonarzy, zmarły w czasie podróży misyjnej w Chartumie. W mentalności misjonarzy tkwiło powszechne przekonanie o wyższości Europejczyków, a niejednemu krzewicielowi wiary wydawało się, że ludy afrykańskie nie posiadają kultury w ogóle. Oceniano je niżej również za rzekomy brak inteligencji i słaby charakter. Z tej przyczyny przez dziesiątki lat kler tubylczy uznawano za niedojrzały i niezdolny do objęcia przewodnictwa nad lokalnymi kościołami. Rozkwit misji w Afryce nastąpił po konferencji berlińskiej (1884–1885), która utrwaliła podział polityczny Czarnego Lądu. Przed misjonarzami postawiono jasno sprecyzowane zadania: w zamian za opiekę władz kolonialnych mieli współdziałać z władzami w podboju kolonii
23
24
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Siła kordycepsu Naturalnym miejscem występowania tego grzyba są góry Nepalu oraz Tybetu – miejsca znajdujące się powyżej 4000 m n.p.m. Specyfik ów pochodzi z rodziny grzybów buławinkowatych, które występują również w Polsce, a należy do nich m.in. trujący sporysz i maczużnik bojowy. Jego właściwości zdrowotne odkryli dawno temu tybetańscy pasterze. Dostrzegli, że ich owce oraz bydło po wypasie na pastwiskach obfitujących w opisywane grzyby dostawały nadzwyczajnego wigoru i rzadziej chorowały. Zainteresowani tymi faktami starożytni medycy postanowili bliżej przyjrzeć się zjawisku. Eksperymenty z kordycepsem były na tyle udane, że grzyb ten został uznany za niezwykle cenny lek. O jego znaczeniu niech świadczy fakt, że chińscy lekarze kazali sobie za niego płacić czterokrotnie więcej srebra, niż wynosiła waga grzyba. Oznacza to, że za 10 g maczużnika pacjent musiał zapłacić aż 40 g srebra! A w ówczesnych czasach kruszec ten miał dużo większą wartość niż dziś. Świat Zachodu dowiedział się nieco więcej o właściwościach grzyba dopiero na początku lat 90. XX wieku. Rok 1993 był przełomowy dla światowej lekkoatletyki. Cały świat z osłupieniem obserwował wtedy hurtowe bicie rekordów przez chińskich biegaczy. Podczas kwietniowego maratonu w Tianjin debiutantki z Chińskiej Republiki Ludowej osiągnęły wyniki nieosiągalne dla reszty zawodniczek. Były one na tyle niewiarygodne, że organizatorów posądzono wówczas o oszustwo. Jednak w sierpniu tego samego roku podczas Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce w Stuttgarcie Chinki znów
niepodzielnie panowały na bieżni i ustanowiły wiele do dziś niepobitych rekordów świata. Co to ma wspólnego z opisywanym grzybem? Otóż bardzo dużo. Sam trener Ma Junren, wypytywany o tajemnicę sukcesu swoich zawodniczek, mówił nie tylko o żelaznej dyscyplinie treningowej, ale i o suplementacji... właśnie kordycepsem chińskim. Nietrudno się domyślić, że od tego momentu grzyb ten stał się obiektem
mi nadgonić braki treningowe i korzystnie wpłynęło na kształtowanie wydolności podczas treningów wytrzymałościowych (…). Mimo wielu godzin spędzonych na treningach w temperaturze znacznie poniżej zera obyło się bez infekcji dróg oddechowych czy przeziębień”. Tradycyjna medycyna chińska wyjaśnia, że korzystny wpływ maczużnika chińskiego na organizm ludzki wynika głównie ze stymulacji
preparaty z maczużnika i wykryto u nich wysoki poziom erytropoetyny. Sztuczne podwyższanie poziomu tej substancji we krwi sportowców jest definiowane jako zakazany doping. Podczas badań klinicznych osób z niewydolnością nerek stosowanie preparatów z kordycepsu poprawiało wyniki. Takie samo zjawisko
Maczużnik chiński (kordyceps) był najdroższym grzybem medycznym świata. Zawrotna niegdyś cena dobrze świadczy o jego właściwościach. niezliczonej ilości badań i testów. Podczas zjazdu American Physiological Society ogłoszono ich wyniki i okazało się, że Chińczycy mieli rację. U osób, które spożywały grzyb, znacząco polepszyła się kondycja, i to mimo siedzącego trybu życia. Ich płuca pochłaniały aż 5,5 proc. więcej tlenu, dzięki czemu czas przejścia jednej mili (1610 metrów) zmniejszył się o 29 sekund, i to bez jakiegokolwiek treningu fizycznego. Spadło też rozkurczowe ciśnienie krwi oraz waga ciała. Niedawno okazało się, że polscy sportowcy także spożywają maczużnik, by szybko zregenerować się po wysiłku treningowym. 22-letni Rafał Omelko, reprezentant Polski w biegach na 400 metrów, wicemistrz Europy w sztafecie 4x400 metrów, wielokrotny finalista i medalista Mistrzostw Polski, przyjmował w 2011 r. preparat z grzyba zwiększający odporność oraz wydolność. W jednym z wywiadów wspominał: „Przyjmowanie preparatu pomogło
tzw. meridianów nerek i płuc, a pod pojęciem meridianów rozumie się kanały przepływu energii życiowej w ludzkim organizmie. Jednak nawet abstrahując od tych założeń (podważanych często przez medycynę klasyczną), nie da się ukryć pozytywnego wpływu tego grzyba na ludzkie zdrowie. Badania kliniczne przeprowadzone na zwierzętach i ludziach potwierdzają pozytywne oddziaływanie preparatów z kordycepsu właśnie na nerki oraz płuca. Stosowanie go powoduje efektywniejsze wykorzystanie tlenu dzięki stymulacji płuc do wydajniejszej pracy. Znaczenie dla zdrowia ma też pobudzenie produkcji czerwonych krwinek, najprawdopodobniej poprzez wzrost produkcji erytropoetyny (hormon stymulujący wytwarzanie czerwonych krwinek) przez nerki. To mogłoby tłumaczyć fakt oskarżenia przez komisję antydopingową kilku chińskich lekkoatletów, którzy przyjmowali
obserwowano u chorych z astmą oskrzelową, zapaleniem oskrzeli i obturacyjną chorobą płuc. Obiecujące są także wyniki badań klinicznych z leczeniem chorych na wirusowe zapalenie i marskość wątroby. Ostatnio najwięcej nadziei wiąże się z maczużnikiem jako lekiem przeciwnowotworowym. Okazało się, że jedna z substancji zawartych w tym grzybie hamuje niekontrolowany rozrost komórek nowotworowych oraz zakłóca przyleganie do siebie ich komórek, co także utrudnia rozrost nowotworu. Oba działania wynikają z zakłócania procesu wytwarzania białek w komórce nowotworowej. Nie jest też tajemnicą podniesienie sprawności seksualnej u osób regularnie spożywających maczużnik. Dotyczy to zarówno kobiet, jak
i mężczyzn. Badania przeprowadzone w Chinach wykazały poprawę życia płciowego u ponad 60 proc. osób poddanych testom. Nie bez kozery więc kordyceps nazywany jest „tybetańską viagrą”. Wspomnieć należy również o jego wpływie na nasz układ immunologiczny. Pobudza on jego działanie, osłabiając jednocześnie działanie autoagresywne. Zastosowanie preparatów maczużnika (oprócz tradycyjnych leków) u osób z przeszczepami nerek pozwoliło na lepsze funkcjonowanie tych organów w porównaniu z grupą ludzi, którzy brali tylko leki immunosupresyjne (osłabiają one odporność w celu zapobieżenia odrzuceniu przeszczepu). Działanie opisywanego grzyba jest bardziej zrozumiałe, gdy poznamy jego etapy rozwoju. W naturalnym środowisku do wytworzenia grzybni i rozmnożenia się potrzebuje on gąsienic owadów. Infekuje je, wnikając do organizmu, a jednocześnie wytwarza substancje chroniące go przed systemem odpornościowym owada, ale pozwalające gąsienicy obronić się przed innymi pasożytami i mikrobami. Mechanizm ten jest podobny do działania preparatów zapobiegających odrzuceniu przeszczepów. Ma on też zastosowanie u osób dotkniętych schorzeniami autoagresywnymi, takimi jak choroba Hashimoto, toczeń, cukrzyca typu I lub reumatoidalne zapalenie stawów. Obecnie grzyb ten można nabyć w wielu krajach świata, włącznie z Polską. Zwykle przyjmuje się go dwa razy dziennie po 1 kapsułce przez tydzień, przy czym dawka ta powinna być rozłożona jedynie na pierwszą połowę dnia. Po tygodniu zwiększamy ją dwukrotnie (2 tabletki 2 razy dziennie). Kordycepsu powinny unikać kobiety ciężarne, matki karmiące piersią i dzieci do lat 12. Podczas suplementacji należy pamiętać, że wypłukuje on z organizmu wapń, dlatego należy uzupełniać braki tego minerału. Zbieranie tego grzyba jest zajęciem niebezpiecznym. W roku 2007 kilkunastu mieszkańców górskiej wioski podczas poszukiwania kordycepsu zginęło w burzy śnieżnej w wysokich partiach nepalskich Himalajów. Jednak to właśnie te dziko rosnące grzyby są najbardziej wartościowe i osiągają na rynku najwyższe ceny, a to stanowi pokusę dla oszustów – tybetański maczużnik dość często jest zanieczyszczany ołowiem, który bywa wkładany w formie małych drucików w grzybnię w celu zwiększenia jej wagi. Niestety, wiąże się to z zatruciem metalem ciężkim. Bezpieczną alternatywą jest zakup preparatów z grzybów hodowanych poza Chinami. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Pilnujcie swego nosa W Nazarecie, obok pięknej Bazyliki Zwiastowania, znajduje się grotto, czyli niewielka wapienna piwnica, w której miał się znajdować warsztat św. Józefa. Śladów kultu jakoś tam nie widać. W tradycji chrześcijańskiej ojczym Jezusa lokowany jest dość głęboko w tle świętej historii. Daleko mu do świętej swej małżonki, a tym bardziej świętego pasierba. Aby nie było wątpliwości co do cudownego poczęcia, tradycja przestawia go jako owdowiałego starca spędzającego całe dni na ciężkiej pracy cieśli. Pokora, pracowitość i czystość są jego oczywistymi przymiotami. Z mozołem, nie odzywając się za wiele, pracuje od świtu do nocy na miskę strawy dla swej nastoletniej żony i jej boskiego Dziecięcia. Na wszelki jednak wypadek, aby nazbyt nie unurzać św. Rodziny w ludzie pospolitym, do wierzenia podaje się królewskie pochodzenie Józefa. Generalnie jednak – poczciwiec. Wielkich świąt i liturgii na cześć Józefa nie ma. Czasami pada w Kościele jego imię, ale nie za często. Nieco modniejszy stał się jednak Józef w okresie destalinizacji, kiedy to Kościół – zazdrosny o każdą formę ludyczności i nienawidzący wszelkiej świeckości, nad którą nie ma
N
kontroli – wymyślił sobie, że może podkraść święto 1 Maja i naznaczyć je swoim doktrynalnym piętnem. Wymyślono pierwszomajowe „wspomnienia św. Józefa Rzemieślnika”. Stary żydowski cieśla sprzed dwóch tysięcy lat został wmanewrowany w walkę ideologiczną z „komuną”. Choć niektórzy biskupi w rozmowach z władzami przekonywali, że to ku czci... Józefa Wissarionowicza Stalina. Nie podstawiaj, żabciu, swej łapki, gdzie konie kują. Nic ci, Kościele, do robotniczej sprawy. Nie o pracę w pokorze i znoju, nie o służbę pańską w „ekonomii zbawienia” (to język kościelny) chodzi klasie robotniczej, lecz całkiem przeciwnie. Chodziło i nadal chodzi o rzecz na wskroś świecką i niekościelną, bo też nieporównanie ważniejszą od pustych kościelnych frazesów. Chodziło i chodzi o to, żeby zarobić i się nie narobić, chodzi o godne warunki pracy, o słuszną za nią zapłatę, o prawo do samorządu robotniczego, o opiekę medyczną i oświatę dla robotników. A przede wszystkim o świadomość klasową, czyli zbiorowe poczucie godności i tożsamości ludzi sprzedających swe siły fabrykantom. Robotnicy w zasadzie swą sprawę wygrali. I, owszem, zdarzało
iskie zadłużenie budżetu państwa to piękna rzecz. Nie jest jednak bez znaczenia, jak się je osiąga – zwiększając dochody czy tnąc wydatki. Ta druga metoda może udusić gospodarkę. W polskiej przestrzeni publicznej słychać dwa głosy, które dominują nad całą resztą. Jeden to głos urzędowego optymizmu liberałów, którzy nie mogą się siebie dość nachwalić, a kiedy ktoś narzeka, wysyłają go na nasyp po szczaw. Drugi zaś to nieustająca ściana płaczu, przypominająca lamenty zawodowych płaczek na pogrzebie w zamierzchłych czasach. Głosy, które politycznie sytuują się po przeciwnych stronach barykady, łączy jedno: absolutnie nic z nich nie wynika. Ani liberalne zagłaskiwanie rzeczywistości, ani gromkie narzekania nie przybliżają nas do rozwiązania podstawowych problemów społeczno-gospodarczych, które wszak są do rozwiązania i które wiele krajów europejskich rozwiązuje z powodzeniem. Liberałowie powiadają, że nie możemy sięgać po rozwiązania zachodnioeuropejskie, bo jesteśmy na to za biedni. Jednak ci sami propagandyści prorządowi chełpią się, że pod względem wielkości PKB jesteśmy szóstą gospodarką Unii i jedynym krajem, który uniknął spadku dochodu narodowego, czyli kryzysu ekonomicznego. Warto jednak poważnie się zastanowić, czy to nie zastosowanie rozwiązań prospołecznych chroniących własny rynek pracy i poziom konsumpcji obywateli powoduje, że takim państwom jak Polska trudno dogonić kraje zachodnie. Zwłaszcza państwom kierującym się skrajnie
się chwilami, że wspierał ich w tym Kościół. Nie daje mu to jednakże prawa do wtrącania się ze swoimi teologicznymi trzema groszami (na Kościół?) do robotniczej walki o prawa pracownicze i związkowe. Nic wam do tego! Chrześcijanie mają długą tradycję wcinania się w cudze święta. Rzymskie Saturnalia zamienili na Boże Narodzenie, żydowskie święto Pesach, upamiętniające wyjście Izraelitów z Egiptu, podwędzili, robiąc z tego swoją Wielkanoc, a słowiańskie Stado nakryli Zielonymi Świątkami. Wprawdzie inne religie postępują podobnie, ale to żadne usprawiedliwienie. Apeluję do wrażliwości i szacunku dla ludzi, którzy mają prawo do swojej odrębnej, autonomicznej działalności publicznej i stowarzyszeniowej, wolnej od wrogiej ideologicznej ingerencji sił zewnętrznych. Wrogiej, bo chyba nie ma wątpliwości, że Kościół katolicki
wolnorynkowymi zasadami, polegającymi na tym, że „zwycięzca bierze wszystko”, a „ostatnich gryzą psy”. Nasze rozważania zacznijmy od budżetu. Otóż polityka małego deficytu budżetowego i niskiego długu publicznego jest słuszna, bo pozwala unikać pożyczania przez państwo pieniędzy na wysoki procent od tzw. inwestorów, którzy nie kiwnąwszy palcem, pobierają naszą (pracowników podatników)
odnosi się do tradycji lewicowych właśnie wrogo? Otóż wyobraźcie sobie, panowie biskupi, w ramach tej szkoły wrażliwości, że lewica urządza wam
Dlatego stosowana dotychczas polityka obniżania podatków tym ludziom oraz firmom, które mają się najlepiej, i dławienia podatkami najsłabszych musi dać złe rezultaty. A taką politykę prowadzi Polska od początku transformacji. W efekcie narasta rozwarstwienie dochodowe i majątkowe społeczeństwa, którego rezultatem jest coraz płytszy rynek wewnętrzny. Zubożała większość obywateli na coraz mniej może sobie pozwolić, podczas gdy pieniądze
GŁOS OBURZONYCH
Dochód i rozwój krwawicę w postaci oprocentowania obligacji Skarbu Państwa. Jednak przedstawiciele liberalnej ortodoksji znają w praktyce tylko jeden sposób na unikanie deficytu – cięcie wydatków, które państwo ponosi na inwestycje prorozwojowe, politykę społeczną, edukację, służbę zdrowia, ochronę środowiska czy rozwój infrastruktury. Efektem takiego „uzdrawiania” finansów publicznych jest zastój, a nie rozwój. O wiele lepszy sposób na równoważenie dochodów i wydatków budżetu to zwiększanie jego dochodów. Chodzi tu o ściąganie podatków, żeby budżet korzystał na wzroście PKB. Wiadomo, że korzyści ze wzrostu odnoszą u nas nie tylko najlepiej uposażeni obywatele, ale też przedsiębiorstwa, które sprzedają na polskim rynku swe towary i usługi.
pozostawione po obniżeniu podatków osobistych i tych od firm nie przekładają się na rosnący popyt na krajowym rynku, tylko są inwestowane w luksusowy import oraz tzw. instrumenty finansowe, między innymi obligacje Skarbu Państwa. W rezultacie osoba lub firma, której dochód wzrasta po obniżeniu podatków, pożycza w ten sposób uzyskane kwoty na wysoki procent państwu, kupując od niego obligacje. Innymi słowy – to, czego nie pobraliśmy, zubożając budżet, staje się naszym wysoko oprocentowanym długiem. Obrońcy praw inwestorów twierdzą, że podatki zniechęcają firmy i osoby do inwestowania. Tyle tylko, że należy odróżnić (tego komentatorzy giełdowi unikają jak ognia) inwestycje będące czystą spekulacją czy po prostu życiem z renty od inwestycji w rozwój,
25
w Boże Narodzenie Światowy Dzień Dziecka, a na Wielkanoc – Święto Komunistycznego Braterstwa Wszystkich Ludzi? Brzydko, prawda? Szyderstwom nie byłoby końca. Zresztą, poniekąd było już blisko, bo komuniści mieli różne dziwne pomysły na „świeckie chrzty” i inne postreligijne ceremonie. Reakcja Kościoła na te kalekie naśladownictwa kościelnej sztuki podkradania świąt z pewnością nie była przyjazna. Jakiej przeto reakcji na kościelny 1 Maja oczekują od lewicy kościelni ideolodzy? Miałażby lewica przyjąć to z otwartymi ramionami? O jakże ubogacacie – o kapłani jedynie słusznej wiary! – to nasze ubogie duchem świętowanie o ten wymiar religijny, o to zawierzenie naszej pracy Panu Bogu i Matce Bożej, przez św. Józefa Rzemieślnika, naszego patrona. Naszą pracą codzienną w kapitalistycznych korporacjach hołd składamy Stwórcy, a owoce naszego pokornego znoju zanosimy przed ołtarze, wznosząc modlitwy za wstawiennictwem św. Józefa o wyższe płace i poprawę warunków zatrudnienia. Amen. JAN HARTMAN
zatrudnienie, postęp techniczny. Każda złotówka lokowana w tworzenie miejsc pracy i rozwój firmy powinna być opodatkowana łagodniej lub w ogóle zwolniona z podatku, podczas gdy wysokim podatkiem powinny być obłożone te zarobki i zyski, które są bezmyślnie przejadane lub pozostają gospodarczo nieaktywne, czyli ulokowane na procent bez ryzyka. Dziś jednak w Polsce takie rozróżnienie nie istnieje i zwalnia się od podatku wszelkie wysokie dochody jak leci. W odróżnieniu od bogatych firm i zamożnych obywateli, którzy zyski „kiszą”, transferują za granicę lub po prostu przejadają, najlepszymi inwestorami są zwykli obywatele, gdyż każdą dodatkowo uzyskaną złotówkę inwestują w podstawowe dobra utrzymania, zwykle wytwarzane w kraju, powodując konieczność zwiększania produkcji i zatrudnienia. Dlatego wyższa progresja podatkowa, która umożliwia większy transfer socjalny w postaci różnego rodzaju zasiłków, jest warunkiem niskiego deficytu i zrównoważonego rozwoju. To fakt, że zwiększając podatki, zmniejszamy zyski. Prawda jest jednak i taka, że inwestując pieniądze w rozwój i zwiększoną konsumpcję najuboższych, powiększamy obrót. A polityka zwiększonego obrotu to na dłuższą metę z pewnością lepsza strategia biznesowa niż żyłowanie zysków. I spokojna głowa – inwestorzy, zwłaszcza korporacje, nie uciekną z Polski, gdy zwiększy się im podatki. Odejdą, gdy przestaną osiągać zyski, a jak na razie zyski te są gigantyczne. Co widać choćby po finansowych wynikach banków… PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Gowina Szajbnięci ciąg dalszy
Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin uderzył w wątek niemiecki w polskiej polityce. Zagadnienie używane dotychczas przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Pamiętamy straszenie niemiecką kanclerz Angelą Merkel w przededniu ostatnich wyborów oraz zarzuty, że media niemieckie powinny siedzieć cicho w trakcie kampanii prezydenckiej. A przede wszystkim pamiętamy słynnego dziadka z Wehrmachtu, czyli brutalną napaść na Donalda Tuska w trakcie kampanii w 2005 roku. Atak ze strony Jacka Kurskiego i Kaczyńskiego – obleśny i gołosłowny. Teraz do walki politycznej i partyjnej Gowin – chłopiec z tej samej co tamci bajki – użył embrionów. A to dlatego, że w pewnej poznańskiej klinice odkryto pusty pojemnik do mrożenia i przechowywania zarodków powstałych w in vitro. Kubeł był pusty, więc ktoś doszedł do wniosku, że… zniszczono jego zawartość, czyli właśnie embriony. To hipotetyczne odkrycie zainspirowało ministra sprawiedliwości do radykalnego stwierdzenia, że Polacy handlują zarodkami pozyskiwanymi do zabiegów sztucznego zapłodnienia. Kupcami mieli być m.in. ci straszni Niemcy. Co więcej, mieli oni eksperymentować na naszych, polskich, niewinnych embrionach. Słowa Gowina sugerowały, że tak jak kiedyś w obozach koncentracyjnych, tak i dzisiaj Niemcy traktują Polaków jak materiał ludzki,
a nie jak ludzi. Zarzut straszny! Ale podstawy... jeszcze słabsze niż w przypadku „dziadka z Wehrmachtu”. Właściwie żadne. Już to, że minister sprawiedliwości oskarża bez żadnych dowodów, powinno być powodem dymisji. Dodatkowo robi to w haniebny, bolszewicki sposób, z fanatyczną, katolicką retoryką. Z rządu Tuska nie wylatuje się jednak ani za brak kompetencji (Joanna Mucha, Sławomir Nowak), ani za brak lojalności (Gowin właśnie), ani tym bardziej za brak zasad! Wylatuje się, jeśli narusza się rzeczywiste interesy Tuska lub PO (Mikołaj Budzanowski). Gowin zostaje, bo gdyby odszedł ze swoim dworem, Tusk nie miałby większości. Także dlatego, że jest mniej groźny w partii niż poza nią. Zostaje, bo pozwala utrzymywać przy PO elektorat prawicy radykalnej, rozgoryczony szajbą Kaczyńskiego i Macierewicza. Tak oto embriony, in vitro, Niemcy i horror wojny zostały użyte do walki partyjnej przez ministra sprawiedliwości. Jest coś okrutnego w cynizmie polityków z kruchtowo-katolickim rodowodem. Jest jakiś rodzaj perwersji w tym, żeby wykorzystywać embriony i ludzką sferę intymną do walki politycznej, będąc jednocześnie tak zwanym obrońcą życia. Brrr... Gowin! Miałem Cię za bystrego taliba, a okazałeś się bezmyślnym oszołomem. JANUSZ PALIKOT
Zaproszenie RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach zaprasza na zebranie otwarte w dniu 23 maja 2013 roku o godz. 19.00 w klubie Lech przy ul. B. Chrobrego 4 z posłami Romanem Kotlińskim i Janem Cedzyńskim. Marian Kozak
Polityka przyciąga szajbniętych. Choć to tajemnica poliszynela, jeszcze do niedawna brakowało adekwatnego określenia stanu ich umysłów. Językoznawcom przyszedł z pomocą sam premier Tusk. Powołując posła Gowina na ministra sprawiedliwości, jako jedyną i zarazem wystarczającą rekomendację podał szajbę, którą kandydat posiada. Wszyscy, którzy znają Gowina, wiedzą, że nie było to marketingowe zagranie, ale szczera prawda. Choć w Sejmie szajbniętych jest co niemiara, utworzyła się grupa liderów pozostających poza wszelką konkurencją. W PO równego sobie nie ma oczywiście minister sprawiedliwości. Jest niczym wzorzec szajby. Ani poseł Żalek, ani poseł Godson nie dorastają mu do pięt. Można ich oszacować na maksymalnie 0,5–0,7 Gowina. Inaczej w PiS. Tam jest mistrz, któremu wzorzec z Krakowa może czyścić buty. Niedościgły poseł Macierewicz zawsze wyglądał na 1,5 Gowina, ale dzięki katastrofie smoleńskiej wysforował się, lekko licząc, na 7 Gowinów. I nie jest to bynajmniej szczyt jego możliwości. Każda miesięcznica, każda rocznica katastrofy dopinguje Macierewicza do zdobycia kolejnego wierzchołka absurdu. Nie cofa się przed niczym. Nie boi się ośmieszenia. Jest biczem. Nie bożym, a smoleńskim. Także w kategorii kobiet mistrzynię szajby ma partia prezesa Kaczyńskiego. To niezrównana posłanka Pawłowicz. Ze względu na umiłowanie zygot i deregulacji, a także niechęć do in vitro oraz do związków partnerskich prezentują z Gowinem tę samą dyscyplinę: moralność i tradycja. Gowin wygrywa, gdyż stoi za nim powaga urzędu, jeśli takie określenie ma jeszcze w dzisiejszych czasach jakikolwiek sens. Ciekawszy jest przypadek Macierewicza. PiS-owski poseł nie jest samorodkiem. Stworzył go nieudolny sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu. Mataczenia strony rządowej spowodowały utratę zaufania. Nie tylko rodzin ofiar i polityków PiS, ale też niemałej części społeczeństwa. Naturalnie nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje, że w Siewiernym miała miejsce katastrofa lotnicza. Ale też każdy rozsądny rozumie, że w żadnym innym państwie najpierw premier, a kilka dni później prezydent z wierchuszką wojskowych i świtą parlamentarzystów nie poleciałby na lotnisko nieczynne od kilkunastu lat i pozbawione odpowiednich urządzeń nawigacyjnych.
Tylko w III RP minister odpowiedzialny za oficjalne wizyty mógł posadzić za sterami rządowej maszyny pilotów, którzy nie mieli wylatanych godzin ani zaliczonej odpowiedniej liczby lądowań w trudnych warunkach. Nie opracowano awaryjnego planu lotu ani nie zagwarantowano zapasowych lotnisk. Nie pomogą wyjaśnienia prokuratora Seremeta, że wszystko jest w porządku, bo gołym okiem widać, że nie jest. Pomylone zwłoki i protokoły z sekcji, wielokrotne mierzenie złamanej brzozy, każde z innym rezultatem, ciągłe odnajdowanie w rzekomo przeszukanym wraku nowych rzeczy. I to nie drobiazgów, których można było nie zauważyć, ale dużego płaszcza, torby podróżnej oraz kilku par butów, które zostały dostrzeżone 2,5 roku po katastrofie. Ukrywały się w samolotowym złomie niczym ów Japończyk, który nie wiedział o zakończeniu drugiej wojny światowej. Macierewicz z jego teorią zamachów, bomb, cudem ocalałych i wywiezionych w nieznanym kierunku jest dzieckiem poczętym przez niefrasobliwość, bezmyślność, brak wyobraźni polityków i państwowych urzędników, a przede wszystkim przez lekceważenie procedur. Jego matką jest wiara, że jakoś to będzie, a ojcem – świadomość, że na szajbnięciu można daleko zajechać. Pod tym względem obaj politycy jadą na jednym wozie. Brukselski kierunek obrali im partyjni szefowie. Ponoć zetrą się
w Krakowie i wylądują na pięć lat w Parlamencie Europejskim. Zarówno bowiem PiS, jak i PO mają już dość swoich szajbusów, choć z odmiennych powodów. Gowin zdecydowanie odpycha wyborców od Platformy. Jego zatęchłe poglądy nie przystają do mozolnie tworzonego wizerunku nowoczesnej chadeckiej partii. Jako ideowy brat posłanki Pawłowicz minister Gowin jest niestrawny dla elektoratu Tuska. Dlatego musi być wydalony na bezpieczną odległość, a jego odejście nie może wyglądać na karę. Bruksela jest rozwiązaniem wprost idealnym. Jeśli PO pośle tam także ministra Boniego, bo pragnie on połączyć się z trzecią żoną, która pracuje w Komisji Europejskiej, będą się mogli razem z Gowinem modlić. Zamiast pracować. Przypadek Macierewicza jest bardziej skomplikowany. Wybuchowy Antek, jak nazywają go posłowie i dziennikarze, skutecznie utwierdza PiS-owski elektorat w smoleńskiej wierze, ale uniemożliwia rozszerzenie poparcia. Dlatego musi odejść na drugi krąg. Dodatkowo będzie odbierać elektorat Ziobrze. Dwie pieczenie przy jednym ogniu to gratka, która nie trafia się PiS-owi od 2005 roku, kiedy bliźniacy sięgnęli po najwyższe urzędy w państwie. Szkoda, że byłaby to powtórka z bardzo nędznej i wcale nie rozrywki. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
REKLAMA
NOW „Sensacyjna OŚĆ! monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Zamówienia: Telefonicznie i przez internet
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r. Fot. Internet
Teściowa wysyła zięcia do warzywniaka: – Pamiętaj, żeby czyste były! Żebyś mi nie kupił żadnych warzyw, które były nawożone. Nie chcę jeść żadnych azotanów czy innych świństw! Facet rad nierad poszedł do sklepu, napakował pełne siaty warzyw, podchodzi do kasy i pyta: – Proszę pani, czy te warzywa nie zawierają żadnych azotanów czy innych trucizn? To zakupy dla teściowej. – Nie zawierają, proszę pana, musi je pan dodać we własnym zakresie... K r z y ż ó w k ę r o z w i ą z u j e m y , w p i s u j ą c p o D W I E L I T E R Y d o każ dej kratki Poziomo: 1) będzie po futrze, 4) mm, 8) podwieczorek z tura, 9) zakładane na ranę, 11) czasem płonie na stadionie, 13) na kanapie leży cały dzień, 15) materiał, który jest zamiast skóry, 16) prysznic jak fanfara, 17) energicznie ruszaj z niego, 19) dziennikarzyna z PiS-em związany, 20) rybki z rogami, 21) tego robotnika unikaj, 23) spisane przed laty, wcale nie na straty, 26) przebojowy gość, 29) z nią niestraszna angina, 30) esencja, 31) ma cztery miana, do rozwiązania, 35) po nim marek się tłucze, 36) zakonnica z sieni, 39) dbałość oznacza, że się nią otacza, 41) Bruce w „Szklanej pułapce”, 42) gra z musikiem, 44) portal z nimi w roli głównej, 45) w spiżowej bramie, 46) stoi w korycie, 48) jemeński port, jak inny żaden, 49) stąd płynie ropa, z Kuby, 50) podbite po walce, 52) amator z etanem, 53) na chorobę ci to. Pionowo: 2) wtedy pierwsze ptaki pofrunęły, z raju, 3) przy szczurzej dziurze, 5) lis z kawałkiem zająca, to choroba swędząca, 6) przesiadują na plaży, a wciąż są białe, 7) leży na podłodze z kotem, 10) czapka z... z kasetki, 12) to stare barany, 14) skręt – ani w lewo, ani w prawo, 15) dziecko zabawi, boksera zaprawi, 16) zmuszanie wieprza, by wpieprzał, 18) smaczny i zdrowy serek sojowy, 20) kiedyś miły, 22) coś zielonego do mielonego, 24) żałosne gadanie, 25) grat, którego nie chcesz mieć, 27) ściganie na jawie, na szosie i trawie, 28) beczą, bo mają rany?, 32) na pieczeń z wina, 33) zmieszany na korcie, 34) tyka dla muzyka, 35) z grotem, używana przez piechotę, 37) trzymają dobrze walnięte w łeb, 38) myszką zalatywanie, 40) ma kolce z etosu, 43) prosty w gimnastyce, 45) szalej na łące, 47) smaczny owoc – posiada rybę jak sznur, 49) stale w karnawale, 51) siły piekielne.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
W jednym z miast Związku Radzieckiego postanowiono postawić pomnik Czajkowskiego. W czasie uroczystego odsłonięcia rzeźby oczom obecnych ukazał się siedzący w fotelu Lenin. – Miał być pomnik Czajkowskiego – dziwi się jeden z obecnych. – Wszystko w porządku – odpowiada jeden z widzów. – Przeczytajcie napis na cokole: „Towarzysz Lenin słucha muzyki Czajkowskiego”. ~ ~ ~ Trzy blondynki zginęły w wypadku samochodowym. Po śmierci stają przed bramą niebios, a Święty Piotr wita je słowami: – Możecie dostać się do nieba, jeśli odpowiecie na jedno proste pytanie religijne. Pytanie brzmi: Co to jest Wielkanoc? Pierwsza blondynka odpowiada: – Wielkanoc to takie święto, kiedy odwiedzamy groby naszych bliskich... – Źle! – odpowiada Święty Piotr. Nie przestąpisz bram królestwa niebieskiego, bezbożna ignorantko! Odpowiada druga blondynka: – Ja wiem! To takie święto, kiedy stroi się choinkę, śpiewa kolędy i rozdaje prezenty! Święty Piotr, załamany, wali głową we wrota niebios, a następnie patrzy z nadzieją na trzecią blondynkę. Ostatnia blondynka uśmiecha się spokojnie i nawija: – Wielkanoc to święto zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, który został ukrzyżowany przez Rzymian. Po tym, jak oddał życie za wszystkich ludzi, został pochowany w pobliskiej grocie, do której wejście zostało zamknięte głazem. Trzeciego dnia Jezus zmartwychwstał... – Świetnie! – wykrzykuje Święty Piotr. – Wystarczy, widzę, że znasz Pismo Święte! Blondynka nawija śmiało dalej: – ...zmartwychwstał i tak historia powtarza się co roku; Jezus w czasie Wielkanocy odsuwa głaz i wychodzi z groty, patrzy na swój cień i jeśli go zobaczy, to zima będzie sześć tygodni dłuższa... 1
2
2
8
7 12
11
13 18
17
5
4
3
9
14
15
16 20
22
25
23
26
24 28
27
29
30 31
34 39 44
36
40
5
33
32
35
37
41
1
43 46
45
50 3
42
47
49 52
10
19
21
6
6
38 43 48
51
53 4
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie scenki. Na lekcji religii ksiądz pyta: – Co trzeba zrobić, aby pójść do nieba? Dzieci kolejno odpowiadają: – Trzeba pomagać rodzicom! – ...być dobrym! – ...chodzić do kościoła! A Jasiu woła:
1
2
3
4
5
6
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 15/2013: „Faktycznie, ale to mogą też być klucze”. Nagrody otrzymują: Maria Chudobska z Bojanowa, Czesława Chmielewska-Kulińska z Mścic, Michał Światowski z Turku. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 17 (686) 26 IV – 1 V 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
www.demotywatory.pl
ŚWIĘTUSZENIE
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
– Co robi jasnowidz, jak się upije? – Dzwoni do swojej przyszłej żony. ~ ~ ~ Kumpel do kumpla: – Co studiujesz? – Filozofię. – A gdzie po tym można pracować?
– Wszędzie! Na budowie, w supermarkecie, w McDonaldzie... ~ ~ ~ – Tato, a czemu mamę tak często boli głowa? – Bo przynoszę do domu mało pieniędzy. – A dlaczego przynosisz mało pieniędzy? – Bo dużo wydaję na kobiety, których głowa nie boli.
P
rzemysł spożywczy jest opłacalny, bo jeść każdy musi. Przy okazji nie brakuje żarciowych podrabiaczy i naciągaczy. ~ W podrabianiu żywności – jak wszystkiego innego – przodują Chińczycy. Udało im się nawet nienaturalnie zrobić ryż. Wyszedł z połączenia dwóch odmian ziemniaków i... plastyku. To wszystko opłaca się bardziej niż tradycyjna uprawa. Kiedy proceder wyszedł na jaw, Stowarzyszenie Chińskich Restauracji wydało oficjalny komunikat z przeraźliwą informacją – zjedzenie 3 miseczek fabrycznego ryżu równa się zjedzeniu plastykowej reklamówki. ~ Chińczycy lubią też nudle. To taka odmiana makaronu znana u nas z – nomen omen – chińskich zupek. Podczas kontroli jednej z fabryk tego smakołyku odkryto kluseczkowe składniki – masę stosowaną do produkcji smarów samochodowych oraz tusz z drukarni przemysłowych w roli barwnika. ~ Nie tylko Chińczycy wiedzą, co robić, kiedy mięso nie jest pierwszej świeżości. Trzeba wpompować w nie sporo wody. Ale tylko Chińczykom przydarzyło się użyć takiej morskiej, z fluorescencyjnymi bakteriami. Efekt? Mięsko uroczo zaświeciło na talerzach. Zdaniem ekspertów bakteria „raczej nie powinna” szkodzić naszym żołądkom.
CUDA-WIANKI
Chleb niepowszedni ~ Podróbki dotyczą całych sieci. W Chinach na hamburgera idzie się do „McDnolda”, a pizzę jada w „Pizza Huh”. W Nankinie otworzono już całe centrum handlowe tylko ze sklepami i restauracjami udającymi oryginalne. ~ Włosi mieli niebieską mozzarellę. Produkt zyskiwał oryginalną barwę zaraz po otwarciu opakowania. Wszystko przez bakterię znajdującą się w wodzie wypełniającej folię. Ser znany jako typowo włoski sprowadzano z Niemiec. Dziennikarze nazwali go „mozzarellą smerfów”. ~ U nas pojawiło się już szwedzkie „wino w proszku”. Nazwane „Frascati”, żeby kojarzyło się
z dobrym włoskim trunkiem. „Winem” były tak naprawdę granulki umieszczone w kolorowej torebce. „Dodaj wodę. Wystarczy na 21 litrów, cukier nie jest potrzebny” – to zalecenie z instrukcji obsługi. ~ Jak sfotografować jedzenie, żeby wyglądało apetycznie? Jest sporo patentów, które wykorzystują specjaliści od reklam. Do pieczenia hamburgerów nie używa się piekarnika, ale... lampy lutowniczej. Wówczas i bułka, i tkwiący w niej kotlet zyskują atrakcyjne pieczeniowe barwy. Smażone mięso – przed zrobieniem zdjęcia – smaruje się brązową pastą do butów. Ryby – nawet nieświeże – wystarczy posmarować gliceryną przed obfotografowaniem. Wszyscy kojarzymy też superapetycznie wyglądające zdjęcia pizzy, na których parujący ser ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać. Taki widok zapewnia namoczona i rozgrzana w mikrofalówce wata. Ale to jeszcze nic! Za słodki syrop smakowicie spływający po lodach czy naleśnikach często „robi” bardziej reprezentacyjny... olej silnikowy. JC