KSIĄDZ SKATOWAŁ DZIECKO Â Str. 3
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 18 (583) 12 MAJA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Wstrząsająca relacja naocznego świadka: odrywali niemowlęta od piersi matek i karmili nimi psy; gwałcili żony na oczach mężów; kobietom ciężarnym rozcinali brzuchy. 500 lat później Jan Paweł II powie o chrześcijańskich misjonarzach w Ameryce tak: „Dziś możemy wyrazić tylko podziw i wdzięczność za to, czego dokonali, żeby głosić chwałę Chrystusa Zbawiciela”. Â Str. 14-15
 Str. 11
ISSN 1509-460X
 Str. 9
2
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Trwa festiwal nagłego przypominania sobie, co JPII powiedział kiedyś, oczywiście w wielkiej tajemnicy. Włoski dziennikarz Luigi Geninazzi właśnie przypomniał sobie, że dawno temu Papa wyszeptał mu, prawie na ucho, że Czesi… tak, tak… ci Bogu ducha winni Czesi (a wtedy jeszcze Czechosłowacy) to największa komunistyczna swołocz. Ich obecna niechęć do Krk dowodzi, że tak im już zostało. I tego im szczerze zazdrościmy. Z kolei polski dziennikarz Ziemiec Krzysztof (czy jakoś tak) opowiada całkiem poważnie, że podczas jednej z pielgrzymek spotkały się oczy jego i Jana Pawła. Czy w pół drogi, czy Papa musiał podejść bliżej – tego Ziemiec nie pamięta. Kardynał Agostino (nomen omen) Vallini zdradził mediom, że największym marzeniem papieża było zorganizowanie Światowych Dni Młodzieży w Moskwie, a później w Pekinie. Nakazał nawet kardynałom modlitwy w tej intencji. Cóż… albo katolicki Bóg ich nie wysłuchał, albo prawosławny na coś podobnego się nie zgodził. „Jan Paweł II zasłużył sobie na to, aby posłowie PiS pojechali na jego beatyfikację do Rzymu” – oświadczył senator PiS Kogut. Ergo: Papa stał się godny Jarosława. Nie każdemu to jest dane! Kolejny zamach. Tym razem na szczęście nie do końca udany. W pociągu wiozącym posłów PiS z beatyfikacji zapaliły się hamulce. To Ruscy rozpylali łatwopalną mgłę z piekielnie wybuchowego helu. Podczas beatyfikacji JPII Benedykt XVI „pokornie usunął się w cień i zdawał się powrócić do roli kardynała, by ukazać wielkość swojego poprzednika” – donosi w przesłodzonym artykule „Corriere della Sera”. „Wydawało się, że Benedykt XVI stał się malutki” – czytamy w dzienniku. Tak jakby kiedyś był dużutki… Cały tak zwany cywilizowany świat cieszy się ze śmierci bin Ladena. Śmierci, którą amerykańska administracja oglądała na żywo via satelita. „Śmierć na żywo”… Już sam pomysł brzmi upiornie. A jednak Europa i Ameryka odetchnęły. Na jak długo? Nad powołaniem instytucji kapelana dla ateistów zastanawia się amerykańska armia. „Humanizm odgrywa dla ateistów taką samą rolę, jak chrześcijaństwo dla chrześcijan” – przekonują pomysłodawcy. „A co takiego będą robić kapelani ateistyczni z żołnierzami?” – drwi amerykański episkopat. Odpowiadamy: z całą pewnością, że nie to samo, co księża z ministrantami, np. w diecezji bostońskiej. „Niech wiedza genetyczna nie miesza się do biopolityki, a zabiegi in vitro niech nie będą udawaniem leczenia niepłodności” – krzyczał Glemp na Jasnej Górze. Niech!… Niech!… Niech! Czy oni nigdy nie pozbędą się swojej buty? Nie? To NIECH się przymkną! Zapowiada się kolejny wysyp pomników JPII. Do istniejących już 600 doszlusuje jeszcze co najmniej ze czterysta. Zakłady odlewnicze mają portfele pełne zamówień na całe sylwetki i popiersia. Wśród nich nie ma zleceń prywatnych, za to są samorządowe, czyli za nasze pieniądze sadzą się z pomysłami rady miast, gmin, a nawet sołectwa. Jest już pomysł pierwszego pomnika Papy na falach, czyli na Bałtyku. Latarnia morska? Tylko czym ma świecić? W Luzinie (woj. pomorskie) jeszcze nie ma kościoła, ale są już najprawdziwsze relikwie JPII. Miejscowy proboszcz załatwił skądś (mówi, że z Watykanu) włosy Papy, no i ludziska walą nieistniejącymi jeszcze drzwiami i oknami, by kłaki obejrzeć. Ach, niejeden potomek fryzjera z Wadowic pluje sobie w brodę. A pewien dentysta to targnął się na siebie ze sznurem. „Wszystkie partie polityczne zazdroszczą PiS takiego jak Jarosław Kaczyński przywódcy” – oświadczyła w rozmowie z onet.pl posłanka Sobecka. Jasna sprawa. Najbardziej zazdrości Ruch Poparcia Palikota i RACJA Polskiej Lewicy. A redakcja „Playboya” to zazdrości, że Sobecka rozkłada się w Radiu Maryja, a nie na ich łamach. Wielka radość zapanowała w lobby myśliwskim. Nowa ustawa o ochronie zwierząt nie odbiera myśliwym prawa do strzelania do tzw. bezpańskich psów i kotów. Przypomnijmy, że zdarzały się przypadki, gdy myśliwi strzelali do „bezpańskich” psów... na smyczach. Obrońcy zwierząt zapowiadają protest w Trybunale Konstytucyjnym. 51 procent Ziemian wierzy w Boga – uradowali się katoliccy Ziemianie z portalu Fronda. Ale 49 procent ma wątpliwości i ten odsetek rośnie – uradowaliśmy się my, ufoludki z „Faktów i Mitów”.
Straszenie Papą K
ościół odtrąbił kolejny sukces propagandowy. Do walPodobną operację przeprowadził Kościół w 2005 roku. ki pod watykańskimi sztandarami o dusze i portfele Po- Terror psychiczny przyniósł wówczas zwycięstwo dwóch laków włączyły się niemal wszystkie media. Wspierały je polskich prawic. Telewizyjny, fałszywy obraz Polski zjednowładze państwowe wszystkich szczebli, piosenkarze, spor- czonej nad trumną JPII ogłuszył racjonalistów, odebrał im towcy, „naukowcy” itp. Przekonywano nas, że Polska znów mowę, stał się podstawą do zabrania im legitymacji do pusię podzieliła, ale tym razem na tych, którzy są w Rzymie blicznego działania. Biskupi wiedzą jednak, że poparcie dla i na tych, którzy modlą się do telewizora i radują z beaty- nich – zwłaszcza w grupach, które najchętniej głosują – spafikacji. Lokalni włodarze prześcigali się w urządzaniu imprez da. Tym bardziej chcą więc wystraszyć swoich antagonipaństwowo-kościelnych ku czci Papy. Jak zwykle tej głu- stów Wojtyłą i zniechęcić ich do udziału w wyborach. W tym pawce nie towarzyszyła żadna refleksja, kim naprawdę był celu przed kamery zaciągani są przedstawiciele nauki opoJPII i co przyniósł jego pontyfikat. Żałosne było zwłaszcza wiadający, jakim to wielkim Polakiem JPII był. Ma to odemałpowanie wypowiedzi księży i biskupów uskuteczniane brać antyklerykałom poczucie, że ich opinie wynikają z raprzez dziennikarzy oraz polityków. Wszystko działo się pod dyk- cjonalnego myślenia. Jak już pisałem, biskupi zrobią wiele, tando kleru, który planowo zastosował psychologiczny szanby wybory wygrały PiS i PO. Wówczas ich intaż ludzi inaczej myślących. Większość polskich biteresy pozostaną nienaruszone. Wiadomo, skupów oraz ich świeckich podnóżków zdaje soże gdzie dwóch się kłóci, tam Kościół bie bowiem sprawę z tego, że ich Kościół jest korzysta. Czy jest na to rada? wydmuszką, pustą, fałszywą strukturą, której Tak. Nie możemy dać się ogłuszyć znaczenie będzie szybko malało. To naturalny klerykalnej propagandzie. Wręcz przeciwproces. W każdym kraju na świecie ideologia nie – powinniśmy wykorzystać jej przekatolicka przechodziła do defensywy w miarę syt i otwierać Rodakom oczy. W tym wzrostu świadomości i zamożności narodu. dziele mogą pomóc powstające koła CzyBieda i głupota zawsze jej sprzyjały. W 2011 telników „FiM”. Konieczna jest nasza akroku po raz pierwszy od 30 lat tylko tywność na forach internetowych i blopołowa Polaków przepytanych przez gach. Reklamujmy tam nasze treści i nasocjologów zadeklarowała, że ma jaszą gazetę, która co tydzień te treści kiekolwiek zaufanie do Krk. Wyżej drukuje. Na terror psychiczny stosowany niż kler uplasowali się bankowcy, ze strony klerykałów odpowiedzmy odwana których ciąży odium kryzysu gogą cywilną. Idzie lato – załóżmy nasze anspodarczego. Jeszcze 10–15 tyklerykalne koszulki. Niech nas zobaczą. lat temu nasz kraj był czarNie chowajmy się w domach. Nie dajmy ną wyspą, teraz powoli dosię zastraszyć! Nasz strach jest ich zwycięstwem. łącza do kontynentu. Angażujmy się w sprawy naszej dzielnicy, osiedla. Tak buTegoroczna histeria papieska ma wywołać skutki bizne- duje się prawdziwe społeczeństwo obywatelskie. To my posowe i polityczne. Pierwsza jest kasa. Beatyfikacja JPII w za- winniśmy być głównym uczestnikiem życia lokalnego, a nie łożeniach biskupów ma zarówno stać się narzędziem pro- sterowane przez księży kółka różańcowe czy koła Akcji Kamocji istniejących sanktuariów i innych filii Watykanu, któ- tolickiej. Patrzmy włodarzom na ręce, niech poczują, że są re nawiedzał nowy błogosławiony, jak też wymóc na wła- kontrolowani nie tylko przez plebanów, ale i przez nas. Nadzach publicznych poniesienie kosztów budowy nowych prawdę idzie i przyjdzie nowe – od nas zależy, jak szybko ośrodków jego kultu (rozbudowa Krakowa-Łagiewnik, sto- przyjdzie. Oni z obawy przed nami urządzają całą tę szopłecznego Wilanowa) wraz z placówkami propagandy (sieć kę. Wykorzystują przy tym głupotę i miałkość części SLD Centrów Myśli JPII w Krakowie i Warszawie ma być po- i pseudoliberałów. To boli najbardziej. Te krótkowzroczne szerzona o kilkanaście nowych placówek!). Posypią się więc matołki nie potrafią przewidzieć, że jeśli dzisiaj polegniemy, darmowe działki i dotacje. Obok celów zarobkowych cała to budowa na nowo siły zdolnej do odsunięcia klerykałów operacja ma pokazać owieczkom, że Polską rządzi ołtarz, od władzy może nam zająć lata. Długie lata, gdyż dzisiaj bia nie świecka władza. Rodzący się ruch antyklerykalny ma skupi chcą ostatecznie przelać na państwo obowiązek szebyć sparaliżowany widokiem setek nowych pomników, rzenia katolickiej propagandy – temu celowi służą m.in. Cenuroczystości dziękczynnych, publicznych procesji i mo- tra Myśli JPII. Media publiczne i prywatne opanowują abdłów. Chodzi o wywarcie tak wielkiej presji psychicznej, by solwenci Rydzykowej „uczelni” i stypendyści Fundacji Noantyklerykałowie zaczęli wątpić w sens swoich działań, a na- wego Tysiąclecia. Kościół chce się stać częścią państwa, wet opinii. Mamy poczuć się jak wyrzutki społeczne, mar- aby tym lepiej podpiąć się pod publiczne struktury swoimi gines. Jest to cyniczne wykorzystanie podstawy psycholo- czułkami pasożyta. Wiara w Boga zawsze była u nich na pogii społecznej. Otóż jedną z podstawowych potrzeb czło- ślednim miejscu – oni walczą o pieniądze, majątki i wpływieka – obok bazy ekonomicznej, czyli domu i pieniędzy wy polityczne. Chcą, aby to władza świecka legitymizowana życie – jest akceptacja przez innych ludzi, tutaj: katolic- ła ich władzę duchową i autorytet. kiej większości. Ale możemy temu zapobiec. Odwagi! Nie lękajcie się! Niestety, w sukurs biskupom przyszli niektórzy liderzy JONASZ SLD. Partia, która głosi publicznie konieczność oddzielenia Kościoła od państwa, w tym roku zrezygnowała w większości miast z obchodów 1 Maja. Oto dowód, jak Kościół potrafi zastraszyć przed wykluczeniem. Czy jednak nadmiar wazeliny nie zaszkodzi interesom watykańczyków? Czy nachalność propagandy nie spowoduje chęci ucieczki od niej? Po części na pewno, ale biskupi uznali, że bardziej opłaca się przedobrzyć. Odrzucenie przez wielu katolików przekazu religijnego ze względu na jego przesyt i wyraźne torsje niepraktykujących wydały się hieWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. rarchom mniej ważne od doraźnych zysków.
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
K
siadz Stanisław Madeja jest proboszczem parafii w Czermnej (gm. Szerzyny, powiat tarnowski) oraz etatowym katechetą w miejscowym zespole szkół (podstawowa i gimnazjum). Wieś to wprawdzie maleńka, ale po uzyskaniu przez kościół rangi sanktuarium pleban stał się też głównym rozgrywającym w całej gminie i – wedle opinii tubylców – „bez wiedzy i zgody Madei nic się nie dzieje”. Gdy zaprzyjaźnił się z pewną nauczycielką (córka lokalnego dygnitarza samorządowego) i zaczął prowadzać się z nią po rozmaitych imprezach lub gościć na plebanii (w celach ma się rozumieć ściśle religijnych), wieś wzięła go na języki. Można by nawet rzec, że trzęsła się od plotek, aczkolwiek nikt nie śmiał wyartykułować ich otwarcie. Z szeregu wyłamał się 12-letni chłopiec, który – jak to dziecko – bezmyślnie palnął w szkole, że „pani jest w ciąży z księdzem proboszczem”. Wieść o incydencie błyskawicznie dotarła na plebanię, a po kilku dniach ks. Madeja zwabił małoletniego przestępcę do kancelarii na przesłuchanie, podczas którego zrobił zeń kotlet siekany (zwłoka w czasie oznacza, że bynajmniej nie działał w stanie „silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami”, iż faktycznie nie miał z rzekomą ciążą nic wspólnego). Wracającego do domu i ledwo trzymającego się roweru malucha zobaczyła nauczycielka. Zagadnęła, w czym rzecz, i usłyszała relację. Gdy podniosła chłopcu koszulę, zobaczyła kilkanaście pręg i nabierających koloru siniaków. Nie odważyła się sama zawiadomić
A
GORĄCE TEMATY
Pięść proboszcza Gdy księża katują dzieci, tłumaczą zazwyczaj, że „puściły im nerwy”. Jakimś cudem potrafią się opanować przy bardziej wyrośniętych… policji, ale usiłowała nakłonić do tego rodziców dziecka. Ci również woleli nie ryzykować… – Skatowanego widziało więcej osób, zaś informacja o tym draństwie rozeszła się po całej gminie. O pobiciu doskonale wiedziała cała lokalna elita: wójt, radni, nauczyciele, dyrektor szkoły (działacz PO, wiceprzewodniczący Rady Powiatu Tarnowskiego – dop. red.). Niestety, okazało się, że nikt nie zgłosił sprawy prokuraturze, choć jako funkcjonariusze publiczni mieli taki obowiązek. Nawet tarnowska kuria biskupia nie zareagowała, choć ją osobiście zawiadomiłem – podkreśla Alfred Strugała, właściciel sklepu w Szerzynach. Ponieważ wszystkich ogarnęła ślepota, a oprawca pozostawał bezkarny, pan Alfred wybrał się na sesję Rady Gminy. Miał tam do załatwienia sprawy związane z działką i usytuowanym na niej sklepem oraz pragnął wyjaśnić, czy prawdą jest, że kilka dni wcześniej (podczas zebrania z udziałem wójta, radnych i taty „pewnej nauczycielki”) proboszcz publicznie wyraził się o jego żonie słowami: „Kurwa mać, ta franca Gośka dalej handluje w niedziele, że też klątwa na nią nie spadnie”. Korzystając z okazji, przypomniał też rajcom o chłopcu: „Pan
rchidiecezja gdańska dostała nienależny zwrot podatku VAT. Gdy państwo grzecznie upomniało się o pieniądze, abp Sławoj Leszek Głódź wysłał je na drzewo. „Nie oddam, bo już wydałem” – oznajmił metropolita. Wygląda na to, że „tamte” banknoty były znaczone… Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się proces cywilny z powództwa Prokuratorii Generalnej (reprezentującej Skarb Państwa), żądającej od archidiecezji zwrotu 6,8 mln zł wypłaconych w 2007 r. jej słynnemu z afer wydawnictwu. Sprawa wyglądała tak: Gdy za długi Stelli Maris (wielomilionowe zobowiązania wobec PFRON, ZUS, dostawców materiałów i kooperantów) archidiecezję zaczęli ścigać komornicy, ówczesny jej szef abp Tadeusz Gocłowski wystąpił w 2006 roku o wsparcie do minister finansów Zyty Gilowskiej (w rządzie PiS), bo niechybnie zbankrutuje. Okazało się, że kuria wymyśliła taki oto myk: skoro wydawnictwo wystawiało „lewe” faktury dotyczące fikcyjnych transakcji, to odprowadzany od nich podatek VAT absolutnie się państwu nie należał, więc niech natychmiast oddaje kasę. Gdański Urząd Kontroli Skarbowej przeprowadził w tej sprawie specjalną kontrolę Stelli Maris, której efektem było orzeczenie z 26 lipca 2006 r., że o żadnym zwrocie nie może być mowy. Wielebni pociągnęli za sznurki w Warszawie i 15 listopada UKS wydał postanowienie
Strugała zabierając głos powiedział, że to nie jest proboszcz tylko łobuz. Ostatnio pobił na plebanii dziecko i wszystko ucichło, tylko ksiądz Rydzyk może ubliżać i ksiądz Madeja”
w Czermnej, usiłował przerywać, po czym zażądał dokładnego zaprotokołowania moich słów, żeby mieć „dowód na pomówienie proboszcza” – opowiada Strugała. Plebanowi się upiekło, ale pan Alfred ma teraz ciężkie problemy. Zaczęło się od fali kontroli i ograniczeń (nawet nieformalnych zakazów kupowania w jego sklepie),
Ks. Madeja
(cyt. z protokołu sesji – z zachowaniem pisowni oryginału). – Protokół ewidentnie ocenzurowano, bo bardzo obszernie opowiedziałem im o napaści oraz jej skutkach i okolicznościach, choć jeden z radnych, nawiasem mówiąc, nauczyciel
o ponownej weryfikacji roszczenia, by już 19 grudnia zająć stanowisko, że państwo bezpodstawnie wzbogaciło się na cudzej krwawicy, więc wydawnictwu trzeba wypłacić 7 mln 352 tys. zł oraz 6 mln 851 tys. zł odsetek, choć kuria nie zdobyła się na aż taką bezczelność, by o nie oficjalnie zabiegać. Kilka tygodni później bezpośrednio
Ks. Wieczorek
A dalej: ~ pismem z 27 lutego 2007 r. Ministerstwo Finansów zawiadomiło Izbę Skarbową w Gdańsku, że decyzja UKS jest ostateczna i nie podlega dyskusji. Pod kuriozalnym dokumentem podpisał się… Paweł Boguś, występujący tym razem jako pełnomocnik wiceministra i generalnego inspektora kontroli
Głódź na głodzie nadzorujący operację zastępca szefa UKS Paweł Boguś otrzymał awans na dyrektora departamentu kontroli skarbowej w ministerstwie. Właściwy terytorialnie naczelnik II Urzędu Skarbowego Jan Bielawski ostro protestował. Tłumaczył w Ministerstwie Finansów, że pieniądze pochodziły z przestępstwa i jeśli w ogóle ktokolwiek miałby je otrzymać, to z pewnością nie kuria, lecz firmy, które wielebni orżnęli. Nie znalazł zrozumienia. Zawiadomił prokuraturę apelacyjną badającą aferę Stelli Maris. Ludzie Zbigniewa Ziobry również nie znaleźli przeciwwskazań do zwrotu przestępczego łupu, choć szeregowi śledczy bezpośrednio zaangażowani w sprawę byli zdecydowanie na „nie”.
skarbowej Mariana Banasia (blisko związany z Opus Dei prawnik i religioznawca po studiach na Papieskiej Akademii Teologicznej, wcześniej doradca Antoniego Macierewicza); ~ w marcu 2007 r. na konto kurii zaczęły wpływać pieniądze z tytułu „nienależnie pobranego podatku VAT i odsetek”, dzięki którym wielebni pospłacali wszystkie długi i zostało im jeszcze prawie 2 mln zł na uczczenie sukcesu. Dokładnie w tym samym czasie prokuratura zamykała śledztwo i pisała akt oskarżenia przeciwko dyrektorowi wydawnictwa (ks. Zbigniewowi B., byłemu sekretarzowi abp. Gocłowskiego) i kilku jego kompanom uczestniczącym w wyłudzeniach; ~ 22 stycznia 2009 r. „nasza” posłanka Joanna Senyszyn zapytała premiera Donalda
3
a przed kilkunastoma dniami otrzymał nakaz rozbiórki budynku (efekt błędu w gminnych papierach geodezyjnych). Do sprawy wkrótce wrócimy, bo jej perfidia jest doprawdy niespotykana… ~ ~ ~ Ks. Michał Wieczorek, proboszcz parafii we wsi Sidzina nieopodal Nysy (diec. opolska), potraktował niczym worek treningowy twarz 11-letniego Grzegorza Z., który uporczywie przeszkadzał mu podczas lekcji religii w tamtejszej szkole podstawowej. Najpierw zrobił to „dyskretnie”, wyprowadziwszy przedtem dzieciaka na korytarz, później poprawił przy całej klasie i raz jeszcze na osobności. Dzisiaj mówi, że żałuje, i skarży się na… swój ból („To jest zawsze cios dla tego, kto wymierza karę”). Jednocześnie podkreśla, że wszyscy mają z chłopcem problem, ale tylko on odważył się wymierzyć sprawiedliwość („Nauczyciele narzekają, lecz nie ma narzędzi, żeby coś takiego ukrócić”). Matka Grzegorza zawiadomiła o incydencie prokuraturę i kuratorium. Kuria biskupia w Opolu jeszcze nie ma pomysłu, jak wybrnąć z tej paskudnej sytuacji, ale na wszelki wypadek proboszcz dobrowolnie „zawiesił się” w funkcji katechety. Na lokalnym forum internetowym roi się od ohydnych komentarzy na temat kobiety, która ośmieliła się ścigać plebana, choć sama tkwi w ciężkim grzechu związku niesakramentalnego… ANNA TARCZYŃSKA
Tuska o podstawy prawne „dokonania zwrotu, skoro w sądzie toczy się przeciwko wydawnictwu sprawa o pranie brudnych pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych” i „dlaczego pieniądze te nie zostały zabezpieczone w oczekiwaniu na wyrok sądowy”. Otrzymała nadzwyczaj pokrętne wyjaśnienia, ale na skutek jej interpelacji starannie dotychczas ukrywana prawda ujrzała światło dzienne. Minister finansów decyzją z 18 marca 2009 r. powołał specjalny zespół do wyjaśnienia okoliczności skandalu i zachowań odpowiedzialnych zań urzędników, a niedługo później zawiadomił organa ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Śledztwo trwa – prowadzi je Prokuratura Okręgowa w Warszawie. ~ ~ ~ Podczas pierwszej rundy pojedynku z Prokuratorią Generalną pełnomocnik abp. Głódzia przekonywał sąd do oddalenia powództwa, gdyż „urzędnicy mieli świadomość tego, co robią”, a wszystkie pieniądze z odsetek od zwróconego podatku VAT kuria już dawno wydała. Kolejną rozprawę wyznaczono na 30 maja. W charakterze świadka zeznawać będzie wówczas ekonom archidiecezji ks. Albin Potracki. Jeśli zademonstruje pusty portfel, my ujawnimy zawartość portfela jego szefa, który tylko w nieruchomościach ma ok. 50 mln zł… DOMINIKA NAGEL
4
POLKA POTRAFI
Na tip-ttop Dzięki reklamom podpasek i margaryny statystyczna Polka wie, jak wygląda i żyje szczęśliwa kobieta. Już w latach 80. Frederick Geis i Norbert Schwartz przeprowadzili badania, z których wynikało, że reklamy fatalnie wpływają na samoocenę oglądającej je kobiety. Panie – bombardowane filmikami, w których występują przykładne gospodynie domowe – upewniały się w przekonaniu, że należą do gorszej płci. Stworzonej do garów i szorowania podłóg. Dodatkowo odczuwały poczucie winy, że nie są tak doskonałymi kopciuchami jak te prezentowane na ekranie. Podczas analizy reklam, które serwuje nam rodzima telewizja, przyjrzano się najczęstszym wizerunkom kobiet pokazywanych w filmikach zarówno dla pań, jak i panów. Wyróżniono dwa podstawowe typy reklamowych aktorek: kobietę tradycyjną i nowoczesną. Ta tradycyjna pełni funkcję żony, matki, gospodyni – nierzadko występuje w trzech rolach jednocześnie. Pokazana jest sama w domu, gdzie sprząta lub gotuje, podczas gdy mężczyzna lub tylko męski głos doradza jej i chwali. Kobieta tradycyjna jest pełna energii, radosna, rozmawia nawet z plamami, które będzie za chwilę wywabiała…
O
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
Ewentualnie nie jest sama, ale bryluje w towarzystwie rodziny lub innych kobiet: gotuje coś wymyślnego i wszyscy patrzą na nią jak na bohaterkę. Kobieta tradycyjna jest zadbana, ale skromna i niespecjalnie piękna, żeby każda gospodyni mogła się z nią jako tako utożsamiać. Typ drugi to kobieta nowoczesna, obiekt seksualnego pożądania: piękna, młoda, poprawiona przez wszystkie fotoshopy świata, taka, co to może wszystko, a świat stoi przed nią otworem. Takie 20-letnie dzierlatki reklamują kosmetyki, kremy przeciwzmarszczkowe, podpaski i tampony. Na przykład pięć miesiączkujących odstrojonych panienek maszeruje żwawym krokiem, śpiewając: „Każdy dzień jest twój, gdy always masz…”.
strzegaliśmy przed tym, że beatyfikacja posłuży do kneblowania ust krytykom Karola Wojtyły. I słowo ciałem się stało, i zamieszkało wśród nas. Przed beatyfikacją Geniusza z Wadowic ukazało się, także poza „Faktami i Mitami”, trochę publikacji w języku polskim krytycznych wobec Wojtyły. Jest wśród nich książka reklamowana także na naszych łamach. To Seweryna Mosza i Roberta A. Haaslera „Mrok chwały” – krytyczna próba podsumowania pontyfikatu JPII, choć nie tylko. Znajdziemy tam przemilczaną niemal wszędzie informację o tym, że spektakularne prześladowania chrześcijan w Indiach, do których dochodziło podczas dwóch ubiegłych lat, mają w tle m.in. przypadki drastycznych nadużyć seksualnych katolickiego duchowieństwa wobec indyjskich sierot. Dotarły do Polski także wypowiedzi najwybitniejszego katolickiego teologa ostatnich dekad – Szwajcara Hansa Künga. Zdaniem tego architekta Soboru Watykańskiego II Benedykt XVI w przypadku procesu Wojtyły „ominął kościelne przepisy dotyczące terminów” oraz „dopuścił do publicznej adoracji JPII przed beatyfikacją, co jest surowo zabronione”. Uczony przypomniał także, że cud uzdrowienia francuskiej zakonnicy jest „wyraźnie wątpliwy”. Całą szopkę z błyskawiczną beatyfikacją porównał do praktyk Rzymu cezarów, kiedy następca ubóstwiał swego poprzednika. Zwrócił uwagę, że dorobek długiego pontyfikatu Wojtyły jest „szczupły”, a sam papież był „nietolerancyjny i nieskłonny do dialogu”. Te i inne trzeźwe wypowiedzi nie przeszkodziły telewizji publicznej pompatycznie ogłosić nastanie 1 maja
Atrakcyjne kobiety reklamują też produkty dla mężczyzn, a zamysł jest następujący: użyjesz tego lub owego, a taka właśnie „dupa” na ciebie poleci! Reklamy z kobietą nowoczesną prawie zawsze zawierają podtekst seksualny. Te zachodnie coraz bardziej przypominają filmy porno, bo seks sprzedaje wszystko: od marchewki po sprzęt AGD. Wystarczy przypomnieć, że jeden z włoskich producentów trumien także promował swój wyrób w bliskim otoczeniu rozebranych pań. Osobną grupą reklamujących kobiet są oczywiście medialne celebrytki, które występują jako luksusowy dodatek do reklamowanego produktu. Jak zauważają wojujące feministki, reklamowa kobieta – zarówno sprzątaczka, jak i seksowna ladacznica – nie występuje jako samodzielna jednostka, ale zawsze uzależniona jest od mężczyzny: jest to albo pan mąż, dla którego muska domowe gniazdko, albo potencjalni kochankowie, dla których tak ponętnie wygląda. Kilka lat temu Magdalena Środa złożyła skargę do KRRiT w celu zwrócenia baczniejszej uwagi na podrzędny wizerunek kobiety w reklamach. Jeśli jednak reklama nie zawiera wulgaryzmów i nie łamie społecznych zasad, telewizja nie odmawia jej emisji. O wzorce nikt się nie martwi. JUSTYNA CIEŚLAK
„nowej ery” w historii świata. Pewna dziennikarka, łkając ze wzruszenia, zastanawiała się przed kamerą nad tym, co Polacy mają teraz począć, i jak żyć w tej nowej epoce. Jakby w odpowiedzi na te głupawe pytania pewien prawicowy profesor podczas debaty radiowej kazał jednemu z uczestniczących w niej umiarkowanych krytyków Wojtyły „być cicho”. Pikanterii tej chamsko-cenzorskiej sugestii dodaje fakt, że ów rycerz Wojtyły (nazwisko przemilczę przez litość), przyciskany przy innej okazji przez dziennikarzy, przyznał, że jest homoseksualistą. I bardzo dobrze – jego prawo – ale jeśli nie żyje w „katolickiej czystości”, to w świetle nauk Wojtyły trwa w grzechu i zasługuje na potępienie wieczne oraz ukaranie przez Kościół. Wspieranie watykańskiej dyktatury i tamtejszego dyktatora przez geja jest równie żałosne, co widok kobiety, która bijącego ją męża całuje po rękach, albo niewolnika wspierającego niewolnictwo czy robotnika zwalczającego prawa pracownicze. Zjawisko miłości ludzi będących w opresji do ich prześladowców jest stare jak świat. Jest to jedna z najbardziej dogłębnych form zniewolenia i wielki sukces pedagogiczny oraz propagandowy ciemiężycieli. W wypowiedzi profesora była także sugestia, aby jego rozmówca zachował swoje uwagi dla węższego, wykształconego grona. Czyli, aby nie „gorszył maluczkich”. Jest to rodzaj cynicznego, wyjątkowo odrażającego konserwatyzmu, który zwykłych ludzi traktuje jak hołotę niegodną obcowania z prawdą. Ale czego się spodziewać po oddanym synu Kościoła. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
„Cicho bądź!”
Prowincjałki Policjanci z Radziejowa zatrzymali 20-latka. Za to, że rzucał siekierą w przejeżdżające samochody, grozi mu od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.
SIEKIEREZADA
Pewien 32-latek podrasował samochód mieszkańcowi Sopotu. Konkretnie – przeciął mu wszystkie cztery opony. Bo – jak wyjaśnił policji – niższe auta lepiej się prezentują.
TUNING
Czarne legginsy i stringi podarował swej dziewczynie Łukasz B., 32-letni murarz. Prezentami nie zdążyła się nacieszyć, bowiem zabrali je zamojscy policjanci. Okazało się, że pan Łukasz napadał na samotne kobiety, wyrywał im torebki z pieniędzmi i za to kupował prezenty dla ukochanej.
ROMANTYK
W sam środek fontanny na deptaku w Malborku wjechał kierowca samochodu dostawczego. Wszystko przez to, że posłusznie wykonywał polecenia nawigacji GPS. Naprawa turystycznej atrakcji potrwa miesiąc.
GPS
Kiedy 20-latek z woj. pomorskiego podwoził znajomych do domu, zatrzymała go policja. Wcale nie dlatego, że kierowca miał we krwi ponad promil alkoholu, ale dlatego, że swoich pasażerów przewoził na… dachu. Opracowała WZ
TAXI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Jan Paweł II wyrastał ponad epokę. Porywał ludzi, którzy byli spragnieni kogoś takiego jak on, ze względu na moralną płytkość naszych czasów. (Józef Oleksy, były premier)
Nie zdajemy sobie chyba sprawy, jaką marką dla Polski był papież. Dzięki niemu odrobiliśmy 200 lat strat w reputacji na świecie. (Marek Belka, były premier, obecnie szef NBP)
Polski papież zrobił wiele dobrego i wiele złego. Ma na sumieniu ofiary epidemii AIDS w Afryce. Zredukować ani zbilansować tych dwóch twarzy Karola Wojtyły nie da się bez popadania w fałsz. (Jacek Żakowski, publicysta)
Pojedyncze uzdrowienia za sprawą papieża, o których głośno w prasie, byłyby niczym wobec cudu uzdrowienia chorej duszy polskiego narodu. Cudu jednak nie było. Prawda to gorzka, lecz czas już spojrzeć w lustro i zobaczyć szpetną polską twarz. Przestać się narcystycznie łudzić. Zacząć pracę nad sobą. (profesor Tadeusz Bartoś, filozof, były dominikanin)
Jan Paweł II zostawił Kościół katolicki w opłakanym stanie. Polski Episkopat jest tego dowodem. Poza kilkoma postaciami nie ma w nim właściwie człowieka, który potrafiłby powiedzieć coś podnoszącego na duchu, łagodzącego spory, zachęcającego do twórczego życia. Znacząca reprezentacja tych osobistości mówi dzielącym społeczeństwo językiem oskarżenia, napaści, osądzania innych. (jw.)
Z innej niż zaściankowa polska perspektywa nie jest i nie będzie Jan Paweł II ani wielki, ani święty. Bo nie widział ani nie słyszał tego, co widzieć i słyszeć powinien. Niedoinformowanie papieża wynikało z piramidalnej, dworskiej struktury organizacji kościelnej, której papież zmieniać nie zamierzał. (jw.)
Nauki Jana Pawła II, w których papież podkreślał godność ludzi pracy i solidarność międzyludzką – to fundament programu Prawa i Sprawiedliwości. (poseł Mariusz Błaszczak, PiS)
Tempo beatyfikacji było bez precedensu. Ostatni kanonizowany papież, Pius X, czekał 40 lat po śmierci na swoją beatyfikację. Myślę, że to był stosowny okres, w którym historycy mogliby dobrze ocenić wpływ i znaczenie JPII. A my nie mamy możliwości dokonania takiej oceny tego człowieka, co – jak uważam – jest z wielką stratą. (Clifford Longley, brytyjski publicysta katolicki)
Podczas beatyfikacji odczułem, że Kościół, do którego należy Polska, stanowi część Kościoła powszechnego. (prezydent Bronisław Komorowski) Wybrali: AC, ASz, SH
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
NA KLĘCZKACH – przedsiębiorcze mniszki mogłyby wymodlić wstawiennictwo św. Faustyny, na przykład przy ruletce albo Black Jacku? ASz
OBIAD BEATYFIKACYJNY Beatyfikacja – poza podróżami notabli i zamieszaniem w mediach – kosztowała Polskę obiad na 600 osób, wydany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w Rzymie dla „wszystkich oficjeli z kraju oraz korpusu dyplomatycznego”. Dlaczego prezydent Polski za pieniądze polskich podatników podejmuje gości watykańskiej imprezy, trudno doprawdy pojąć. MaK
zgromadzenia publicznego przeciwko obu mężczyznom zostaną skierowane wnioski do sądu. Grozi im grzywna w wysokości do 5 tys. zł” – powiedziała podinspektor Joanna Kącka. Problem w tym, że obaj panowie niczego nie zakłócali, a ich transparent nie był wulgarny. Do sprawy wrócimy. ASz
TRAMWAJ I SPACER ZAPOMINANIE W ciągu 6 ostatnich lat odsetek Polaków, którzy twierdzą, że świadectwo życia i nauczanie JPII przyczyniły się do przemiany życia, zmniejszył się z 70 do 58 proc. Natomiast aż 83 proc. Polaków stwierdziło, że beatyfikacja jest czymś ważnym w ich życiu. Podobną opinię wyraziło tylko 49 proc. Słowaków i zaledwie 20 proc. Czechów. MaK
POD-SKOK-I RELIGIJNE Parabanki spod znaku SKOK, należące do federacji Kas Kredytowych, włączyły się finansowo w głoszenie chwały „błogosławionego” Wojtyły. Specjalne „papieskie” wydania „Super Expressu”, „Faktu” i „Naszego Dziennika” były sponsorowane przez te niby świeckie (i powiązane z PiS) instytucje finansowe. MaK
NIE TYLKO TEOLOGIA Okazuje się, że wprowadzenie wydziałów teologicznych na wielu polskich uniwersytetach to za mało jak na klerykalne ambicje. Na łamach „Super Expressu” filozof katolicki dr Dariusz Karłowicz postuluje, aby na uczelniach tworzyć specjalne zakłady naukowe, których zadaniem byłoby badanie głębi myśli Karola Wojtyły. Zdaniem Karłowicza „papież jest żenująco nieobecny w naszym świecie intelektualnym”. Byłaby to wielka tajemnica wiary – jak człowiek wszechobecny w mediach, pejzażu, a także tytułach prac naukowych, może być jednocześnie nieobecny? MaK
TO NIE NASZ PAPA W czasie uroczystości beatyfikacyjnych dwaj artyści – Krzysztof Kuszej i Paweł Hajncel – rozłożyli przed łódzką katedrą transparent z podobizną polskiego papieża i hasłem „To nie jest mój ojciec”. Wściekli wierni próbowali zasłonić napis parasolami i wpłynąć na policję oraz księży, by coś zrobili z „tymi bezbożnikami”. Duchowni nic nie wskórali, dopiero mundurowi zaprowadzili manifestantów do radiowozu. „Za zakłócanie legalnego
ulicy Klasztornej. Do „beatyfikacyjnego przeniesienia” dopuszczono listy priorytetowe, ekonomiczne, krajowe i zagraniczne, nierejestrowane i polecone oraz kartki pocztowe opłacone zgodnie z obowiązującym cennikiem przez klientów. Można je było nadać osobiście 1 maja w Urzędzie Pocztowym Częstochowa 25 albo – gdy ktoś nie mieszka w Częstochowie – do 29 kwietnia przesłać na ww. adres. Wszystkie przesyłki przeniesione pieszo, zyskawszy stempel z datownikiem „Beatyfikacja Jana Pawła II” oraz stempel „Przeniesiono Pocztą Pieszą na trasie UP Częstochowa 25 – Okienko Wysunięte Urzędu Pocztowego Częstochowa 1 przy ul. Klasztornej”, zostały następnie przewiezione do Urzędu Częstochowa 1, skąd rozesłano je do adresatów. AK
BISKUP PRZEKLĘTY
Władze krakowskiego MPK uruchomiły specjalny tramwaj papieski (linia nr 8), który częściej niż zwykle woził wiernych na uroczystości beatyfikacyjne do Łagiewnik. W tej trosce o zabezpieczenie transportu dla pielgrzymów nie byłoby nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że przejazd tym tramwajem był darmowy. Innymi słowy – miasto z podatków wszystkich krakowian fundowało gorliwym katolikom religijną wycieczkę, i to w sytuacji, kiedy władze miasta zapowiadają podwyżki cen biletów, by zmniejszyć dotacje do MPK. Jednak nie tylko wycieczki fundował Kraków pobożnym wyznawcom Wojtyły. Za 70 tys. złotych przy pomocy nomen omen Teatru Groteska zafundowano spacer samemu Wojtyle. Otóż wirtualna postać JPII przechadzała się po murach Starego Miasta w wieczory poprzedzające beatyfikację. MaK
POCZTA BEATYFIKACYJNA Poczcie Polskiej, która stoi u progu bankructwa, z całą pewnością nie brak poczucia humoru. W Częstochowie z okazji beatyfikacji JPII tamtejszy oddział Poczty Polskiej postanowił ubogacić swoich klientów „Pocztą Pieszą”. Akcja polegała na… pieszym przeniesieniu przez upoważnioną osobę przesyłek na trasie Urząd Pocztowy Częstochowa 25 – Okienko Wysunięte Urzędu Częstochowa 1 przy
Nie spodobała się zwolennikom PiS krytyka tej partii przeprowadzona przez biskupa Pieronka. Łukasz Warzecha, publicysta „Faktu”, nazwał Pieronka „biskupem prasowym Platformy”. Reszta dworu Kaczyńskiego na razie milczy, bo bardziej niż polemizować opłaca się nie nagłaśniać wśród owieczek tego, że jakiś popularny biskup nie popiera PiS. MaK
ZAKONNICA BEZKARNA 67-letnia Jadwiga R., zakonnica, która pobiła podopieczną Domu Pomocy Społecznej w Studzienicznej, nie zostanie ukarana. Sąd Rejonowy w Augustowie warunkowo umorzył postępowanie z powodu wieku zakonnicy i jej dotychczasowej niekaralności. Uwzględnił też działanie pod wpływem stresu. Fakt – bicie bywa bardzo denerwujące. MaK
KLASZTORNY POKER Zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku protestują przeciwko budowie kasyna gry niedaleko ich sanktuarium. Głównym powodem tego stanowczego protestu jest – jak podkreślają siostry – „szczególność tego miejsca”. „Wyrażamy swój zdecydowany sprzeciw wobec dopuszczenia do funkcjonowania kasyna gier w Płocku, zlokalizowanego w pobliżu miejsca pierwszych objawień Jezusa Miłosiernego św. Faustynie” – czytamy w liście protestacyjnym miłosiernych siostrzyczek. Siostra Klawera Wolska jest przekonana, że ruletka „zburzy szczególną atmosferę tego miejsca”. A może – zamiast protestować
5
referendum akcesyjnego do Unii Europejskiej w 2003 roku było najbardziej na „nie”. o.P.
POBOŻNE SZCZUCIE DZIESIĘCINA Na Sądzie Ostatecznym Bóg zapyta o to, czy braliście udział w pracach parafialnych – grozi parafianom proboszcz parafii w Wysokiej Strzyżowskiej. Chcąc zaoszczędzić na kosztach remontu kościoła, wielebny podzielił wszystkich mężczyzn na dziesiątki i każdej wyznacza dni, w których mają stawić się do odrabiania parafialnej pańszczyzny. Cóż z tego, skoro parafianie do czynu kościelnego jakoś zbytnio się nie palą i zamiast zakasać rękawy, wolą bumelować. „Nie ma się co dziwić, że za kilka dni te same dziesiątki będą czytane do pracy, skoro na 20 – przychodzi 1 czy 2 osoby i ciągle te same. Ale i te same osoby ciągle tylko gadają, narzekają, krytykują, proponują, a nic nie pomogą…” – tak 1 maja grzmiał proboszcz z ambony. I jak za czasów pierwszomajowych pochodów nie omieszkał wyczytać z imienia i nazwiska przodowników pracy. A w najbliższą środę do roboty w kościele na życzenie księdza powinny się stawić dziesiątki 32. i 33., w czwartek – 34. i 35., a w piątek – 36. i 37. I to biegiem! AK
NIE CHCIELI, A MAJĄ Za każdym razem przed wyborami Kościół poprzez listy Episkopatu i ogłoszenia proboszczów wzywa wiernych do udziału w głosowaniu. Można wtedy usłyszeć z ambon truizmy o moralnym obowiązku uczestnictwa w plebiscytach. Zdarza się również argumentacja typu: kto nie głosuje, nie ma później prawa do krytykowania władzy. Jednak – jak się okazuje – analogiczna prawidłowość nie dotyczy katolickich instytucji. Dlaczego? Oto przykład: paulini z Włodawy dostali z unijnej kasy 2 569 328 zł na remont frontonu i „działania poprawiające dostępność turystyczną” ich kościoła. Co w tym niezwykłego w skatoliczonej Polsce? A to, że miejscowe duchowieństwo podczas
Na łamach „Małego Gościa Niedzielnego”, katolickiej gazety dla dzieci i młodzieży, pewna licealistka prosi o radę. Otóż nie podoba jej się to, że jej dwie koleżanki „są razem”. Młodą katoliczkę „męczy takie zachowanie” koleżanek. Z odpowiedzią i radą spieszy członek redakcji „MGN”. Porównuje on ludzi homoseksualnych do… pracowników świniarni, którzy nie czują własnego smrodu, choć śmierdzą potwornie. Wylewa lamenty na zachodnie społeczeństwa, które już dawno wyrosły z homofobii. I daje dziewczynie radę – koledzy i koleżanki młodych „grzesznic” powinni dać im odczuć, że ich zachowanie jest nieakceptowane. Oczywiście, nieakceptowane dla ich dobra. PPr
JPII NIETOLERANCYJNY Atakowany przez katolicką społeczność teolog Hans Küng nie zostawia na polskim papieżu suchej nitki. „To, co głosił na zewnątrz, stało w całkowitej sprzeczności z jego polityką wewnętrzną. W Kościele sprawował autorytarną funkcję nauczyciela, tłumił prawa kobiet i teologów. Był najbardziej ambiwalentnym papieżem XX wieku i nie nadaje się do tego, by stawiać go wiernym za wzór (…). Wiedziano, że papież Wojtyła nie przeczytał żadnej z moich książek. Ale potępiać potrafił”. Poza tym Küng uważa, że tłumy krzyczące „święty natychmiast” zaraz po śmierci JP II wcale nie były przypadkowe. „To »santo subito!« było od początku do końca sterowane. Widziałem »spontaniczne« transparenty na placu św. Piotra – wszystkie porządnie i starannie wydrukowane. To wszystko było inscenizacją ugrupowań od konserwatywnych po reakcyjne, które są szczególnie silne w Hiszpanii, Włoszech i Polsce” – stwierdził teolog. ASz
6
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
W
edług oficjalnych statystyk kościelnych aż 79,2 proc. badanych deklarujących się jako osoby głęboko wierzące uważa zdradę małżeńską za niedopuszczalną, a tylko 2,6 proc. – za dopuszczalną. Mimo to katolicy zdradzają na potęgę. Katolicki serwis Adonai podpowiada, jak sprawdzić, „czy grozi ci udział w małżeńskiej zdradzie”. W celu przetestowania swojej potencjalnej podatności na zdradę portal proponuje przeprowadzenie krótkiego testu. Polega on na udzieleniu odpowiedzi na następujące pytania: „Czy jako mężczyzna mam przyjaciela (kobieta – przyjaciółkę), który mnie rozumie i skoryguje, gdybym zagłębiał się w niebezpieczne marzenia?”; „Czym napełniam swój emocjonalny zbiornik: czy to, co czytam, buduje mnie i zbliża do Boga?”; „Czy też może ilustrowane czasopisma lub powieści wzmagają we mnie niezaspokojone potrzeby i pogarszają mój stan?”; „Jakie filmy pozwalam sobie oglądać?”; „Czy znam wewnętrzne deficyty mojego współmałżonka?”; „Czy pielęgnuję swoją intymną relację z Bogiem?”; „Czy modlę się za mojego współmałżonka?”.
Zdrada po katolicku Dzwonek alarmowy powinien się włączyć każdej katolickiej żonie i każdemu katolickiemu mężowi bezwzględnie, kiedy „szukasz pretekstu, aby przebywać z konkretną osobą płci odmiennej, np. wyjątkowo chętnie i serdecznie uściskasz ją na znak pokoju”. Tu portal Adonai serwuje dobrą radę na zapobieżenie zdradzie małżeńskiej: „Miej swoją małą grupę w kościele, która będzie dla ciebie relatywnie bezpiecznym środowiskiem dla wyrażenia i przepracowania uczuć”. Kościelny sakrament małżeński nie chroni katolików od małżeńskiej zdrady, ale – co gorsza – od flirtów w pracy, wyjazdów integracyjnych, portali randkowych, a nawet pornografii groźniejsze dla katolickiej wierności okazują się... spotkania modlitewne. Oto pewien pobożny ojciec rodziny miał w zwyczaju odwozić pewną dziewczynę po kończących się późno modlitwach w kościele, co skończyło się tym, że zamieszkał z nią, zostawiając żonę z czwórką dzieci. Dzieje się tak ponoć dlatego, że wierzący są strasznie naiwni i nieświadomi, jak nimi manipulują „moce ciemności”. Wystarczy, że katolik trafi na kogoś, kto zdaje się go rozumieć, a już tworzy się relacja duchowa i natychmiast zaczyna wierzyć „w oszustwo diabła, że ślub był pomyłką”. Problem w tym, że większość katolików nie słyszała nawet o niebezpieczeństwie duchowej zdrady i nie ma zielonego pojęcia, że już zwierzając się innej osobie zamiast małżonkowi, popełnia się „duchowe cudzołóstwo”. Bo też powodem katolickich zdrad bynajmniej nie jest cudzołóstwo seksualne. Eksperci tłumaczą, że „pierwszą i najważniejszą przyczyną cudzołóstwa seksualnego wśród chrześcijan poważnie traktujących Boga jest cudzołóstwo duchowe”. Polega ono na zwierzaniu się osobie płci przeciwnej zamiast współmałżonkowi, przez co nieuchronnie popada się w „pokusę seksualną”, bowiem „zawsze, gdy ludzie trwają w duchowym cudzołóstwie, prowadzi to nieuchronnie do pełnego, cielesnego cudzołóstwa”. A co w sytuacji, kiedy w katolickim małżeństwie dojdzie do zdrady? Wówczas zdradzona żona winna niewiernemu przypomnieć, że „miejsce męża i ojca jest przy żonie i dzieciach. A na argument, że kocha inną – powiedzieć, że zły ogień szybko się wypala”. Tak radzi o. Jacek Salij. Cuda przy tym mogą zdziałać regularnie praktykowane modlitwy wstawiennicze za niewiernego oraz wysłanie go na rekolekcje. AK
Katoprofanacja Cmentarz parafialny w Starym Brusie (diecezja siedlecka) od wysypiska śmieci różnią tylko dwa szczegóły. Pierwszym jest nazwa, a kolejnym fakt, że rzeczywiście grzebie się tam ludzi. Położenie cmentarza – miejsce urokliwe, wśród lasów, z dala od osad ludzkich – może być atutem albo przekleństwem. Dla nekropolii zarządzanej przez proboszcza parafii Stary Brus, ks. Andrzeja T., umiejscowienie na uboczu okazało się tym drugim. Przeładowane kontenery i walające się śmieci straszą już przy cmentarnej bramie. Dalej jest niewiele lepiej. Starsza kobieta, która akurat sprząta grobowiec rodzinny, informuje nas, że pojemniki nie były wywożone od Wszystkich Świętych (zdjęcia zrobiono 11 kwietnia). Nie może zatem dziwić, że ludzie wyrzucają wypalone znicze i uschnięte wieńce gdzie popadnie. Cmentarz parafialny w Brusie to przede wszystkim miejsce profanacji symboli religijnych. Starych, przewróconych i zmurszałych krzyży można naliczyć wiele. Jak można się domyślać, żaden z parafian nie kipi gniewem na zarządcę (proboszcza), nikt nie mówi o hańbie i nie wysyła
Fot. Autor
kapłana na dno piekła. Nikomu nie przyszło również do głowy, by w miejscu nominalnie sakralnym, lecz epatującym profanum, organizować całonocne czuwania i tworzyć komitety obrony krucyfiksu. Bo księdzu na wsi wolno naprawdę wiele. Po widoku zbezczeszczonego krzyża nikogo już chyba nie zdziwi ruina zabytkowych nagrobków. Pewnym usprawiedliwieniem (?) nieremontowania starodawnych grobowców przez katolickiego plebana jest zapewne to, że informacji na nich zawartych
nie można odczytać bez znajomości cyrylicy. A wiadomo, że stosunek watykańskich urzędników do prawosławnych „braci” jest, delikatnie mówiąc, lekceważący. Mimo deklarowanego ekumenizmu. Czy da się coś zrobić z nieporządkiem i obrazą uczuć religijnych, której musi doświadczyć każdy wierzący człowiek, gdy tylko przekroczy mury cmentarza? Na razie trzeba tylko zdać sobie sprawę, że pasterze Kościoła nie nadają się ani do rządu dusz, ani zwłok. o.P.
Różaniec z breloków „Zainwestuj w misję zdobywania młodych dusz dla Jezusa!” – do hurtowego zamawiania breloczków z napisem „Nie wstydzę się Jezusa” zachęca nauczycieli i katechetów Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi w Krakowie. Ponieważ w Polsce „powszechnie wyszydza się Kościół”, a młodym katolikom brakuje odwagi do przyznawania się do wiary, Stowarzyszenie zainaugurowało akcję „budzenia sumień Polaków”. Ta wielka „duchowa batalia” ma polegać na rozprowadzaniu breloków z napisem „Nie wstydzę się Jezusa”. Pojedynczo breloki wysyłane są gratis, ale Stowarzyszenie apeluje o ofiarność, bo za każde 100 zł może obdarować kosztującymi 2,5 zł brelokami aż czterdziestu młodych ludzi. Breloczkową akcję z Jezusem wsparli Przemysław Babiarz i Krzysztof Ziemiec, którzy na reklamującym ją filmie „dają własne świadectwo”. Oprócz noszenia breloka w widocznym miejscu Stowarzyszenie zachęca do wstąpienia w szeregi Krucjaty Młodych, które poza rozdawaniem rzeczonych gadżecików statutowo zajmuje się „spełnianiem duchowych uczynków miłosierdzia”. Minimum jednego dziennie! I w żadnym razie nie chodzi o to, żeby „łaknących nakarmić, pragnących napoić, nagich przyodziać”. Są bowiem sprawy „znacznie ważniejsze” od zaspokajania tak prozaicznych ludzkich potrzeb. Na przykład napominanie grzeszących – to jest każdego, kto „atakuje Jezusa i Kościół” albo publicznie zachęca do grzechu. Albo pouczanie „nieumiejętnych”, czyli „ofiary religijnej ignorancji”, które swoje poglądy na jedynie słuszną religię ośmielają się czerpać z niewłaściwych źródeł. „Dzięki Twojej zdecydowanej postawie taka osoba ma szansę na nawrócenie!” – głoszą aktywiści Krucjaty. I swoim krzyżowcom radzą: „Wybierz sobie w duchu jedną osobę (np. człowieka, o którym wiesz, że jest wrogo nastawiony do Twojej wiary) i odmawiaj codziennie Koronkę w intencji jego nawrócenia”. A w sytuacji „szczególnego epatowania złem odmawiaj też różaniec lub egzorcyzm do św. Michała Archanioła”.
Na wszelki wypadek – w trosce o dusze „nieumiejętnych” – koordynatorzy akcji przygotowali odpowiedzi na parę pytań. Dlaczego obecność krzyża w przestrzeni publicznej nie podważa konstytucyjnej zasady świeckości państwa? To oczywiste – przecież państwo nie może być oparte na zasadach „obojętnych moralnie i religijnie”, a system społeczny i prawny naszego kręgu kulturowego został określony przez Dekalog i zasady Ewangelii. Ale dlaczego mimo to niektórzy katolicy nie chcą krzyża w przestrzeni publicznej? Ano bo to są „ludzie letni, którzy prywatnie stawiają Panu Bogu świeczkę, a publicznie diabłu ogarek” i jeżeli ktoś nie widzi potrzeby obecności krzyża w przestrzeni publicznej, to „nie ma w nim gorliwości apostolskiej”, a tym samym popełnia „grzech przeciw miłości bliźniego”. Z kolei zarzut, że symbol krzyża kojarzy się jednoznacznie z wyprawami krzyżowymi, odpierają krótko: „(…) ci, którzy krzyczą o mordowaniu ludzi innych wyznań, milczą o tym, że najbardziej prześladowaną religią było i jest chrześcijaństwo. Co roku ginie od 20 do 50 tys. chrześcijan, głównie w krajach islamskich”. A dlaczego, zamiast pomagać ubogim i niepełnosprawnym, chrześcijanie walczą o umieszczanie krzyży w miejscach publicznych? No cóż… „Chrześcijaństwa nie można zredukować do działalności charytatywnej i uczynków miłosierdzia wobec ciała, czyli opieki nad głodnymi, chorymi i ubogimi” – przekonują ideolodzy krucjaty. W opiece nad ubogimi nie chodzi tak naprawdę o zaspokojenie ich potrzeb, ale o przyciągnięcie ich „ku Jezusowi” i zbawienie ich dusz. Krzyż zaś jest „narzędziem komunikacji międzyludzkiej” i jako znak firmowy Kościoła musi być obecny w przestrzeni publicznej. Czy w imię tolerancji powinno się również zabiegać, by inne religie miały takie samo prawo do prezentowania swojej symboliki religijnej? Otóż w żadnym razie, bowiem musiałoby to oznaczać, „jakoby wszystkie religie były jednakowo prawdziwe”. AK
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
S
alezjańska Organizacja Sportowa Rzeczypospolitej Polskiej (dalej: SALOS) ma status stowarzyszenia o zasięgu ogólnopolskim, skupia 37 agend lokalnych, funkcjonujących przy parafiach administrowanych przez księży z Towarzystwa Salezjańskiego, a centrala „czapki” mieści się w ich warszawskim domu zakonnym. Organizacją kieruje zarząd z prezesem prof. Zbigniewem Dziubińskim (posiadacz licznych medali i odznaczeń Kościoła katolickiego, w latach 1976–2006 pracował w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, obecnie jest prorektorem Akademii Wychowania Fizycznego), ale na co dzień dowodzą nią wiceprezesi: ks. Edward Pleń (krajowy duszpasterz sportowców – na zdjęciu), s. Irena Ligienza oraz skarbnik ks. Bogusław Zawada. Wspomaga ich Dorota Kacperska – druga w tym zespole osoba świecka sprawująca funkcję sekretarza generalnego. Pozostałymi członkami ścisłego kierownictwa (prezydium zarządu) są: s. Maria Kapczyńska, ks. Marek Barejko i ks. Mirosław Łobodziński. Ze statutu SALOS wynika, że ta salezjańska firma zajmuje się niemal wszystkim, aczkolwiek jej celem podstawowym jest „rozwijanie wychowawczych, kulturalnych i społecznych aspektów sportu, w ramach uznanego wzoru człowieka i społeczeństwa inspirowanych wizją chrześcijańską i bogactwem salezjańskiej tradycji wychowawczej”. Popatrzmy, ile i kogo te przyjemności kosztują… ~ Według stanu na dzień 31 grudnia 2010 r. SALOS zatrudniała dwie osoby: sekretarza generalnego i główną księgową (na pół etatu). Na wynagrodzenia i premie wydano w sumie ponad 86 tys. zł (przy 70 tys. zł w 2009 r.). ~ Pracującym dorywczo w ramach zleceń i umów o dzieło wypłacono ponad 37 tys. zł. ~ Przeciętne miesięczne honorarium członka 30-osobowego zarządu (w połowie obsadzonego przez księży i zakonnice) wyniosło 1286 zł (rok wcześniej – 1202 zł). Z posiadanych przez nas sprawozdań finansowych SALOS wynika, że ta przykościelna organizacja utrzymuje się przede wszystkim dzięki gigantycznym dotacjom z kasy publicznej (suma darowizn od instytucji i osób prywatnych, składek członkowskich oraz 1 proc. podatku na rzecz organizacji pożytku publicznego nie przekracza 90 tys. zł).
PATRZYMY IM NA RĘCE
Igrzyska uważam za otwarte...
S.A. LOS Nasze światopoglądowo neutralne państwo przeznacza miliony na sport wyznaniowy… Przykład: w rekordowym roku 2010 (państwo cięło wówczas wydatki gdzie popadnie) salezjanie dostali o 600 tys. zł więcej niż w poprzednim. Na ich konto wpłynęło – jak sami deklarują – 1 mln 516 tys. zł (1 mln 488 tys. zł od Ministerstwa Sportu i Turystyki, resztę dały Urząd Miasta St. Warszawy oraz Narodowe Centrum Kultury), a rozdysponowano te pieniądze na: ~ przygotowania oraz udział swojej reprezentacji (drużyna piłkarzy i koszykarzy) w Światowych Igrzyskach Młodzieży Salezjańskiej w Lignano Sabbiadoro (Włochy) – 81 tys. zł; ~ dwudniowe Ogólnopolskie Igrzyska Młodzieży Salezjańskiej w Płocku – 66 tys. zł; ~ 44 „imprezy sportowo-rekreacyjne w środowisku wiejskim” – 186 tys. zł; ~ „masowe imprezy sportowe z bogatym programem kulturalno-rozrywkowym i religijnym” – 90 tys. zł; ~ obozy sportowe „wychowujące i formujące młodych w oparciu o założenia systemu prewencyjnego księdza Bosko” – 425 tys. zł; ~ 7 obozów „dla dzieci i młodzieży z terenów dotkniętych powodzią” – 355 tys. zł; ~ zajęcia pozalekcyjne oraz „promocję aktywności fizycznej w kontekście zapobiegania nadwadze”, które wyjątkowo „miały charakter otwarty i mogli w nich uczestniczyć nie tylko członkowie SALOS” – łącznie 330 tys. zł;
Dotacje publiczne i darowizny dla centrali SALOS mln zł
Dotacje publiczne
Darowizny
1.678.000
1.516.000 1.286.000 1.120.000
1.234.000
246.000 172.000 68.000
lata
2005
2006
2007
77.000
2008
80.000
2009
88.000
2010
źródło: SALOS
955.000
~ przedsięwzięcia typu „Ogólnopolskie Sympozjum Naukowe nt. Kultura fizyczna a globalizacja” z udziałem wybitnych specjalistów z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej (41 tys. zł); ~ kursy i szkolenia dla kadry (77 tys. zł). – SALOS obraca o wiele większymi kwotami, bo oprócz środków wpływających bezpośrednio do centrali poszczególne struktury lokalne dostają zasilanie także od samorządów. Startują w otwartych konkursach na realizację rozmaitych zadań społecznych gminy i zazwyczaj w cuglach je wygrywają. Są to pieniądze z przedziału 40–80 tys. zł rocznie. Wysokość zależy od siły układów i możliwości oddziaływania zakonu na rządzących danym samorządem – wyjaśnia współpracownik salezjanów. ~ ~ ~ Ponieważ stowarzyszenia lokalne nie mają zwyczaju ujawniać sprawozdań finansowych, choć większość z nich cieszy się statusem organizacji pożytku publicznego, ustawowo zobligowanych do publikowania takich danych, sprawdziliśmy osobiście, jak sprawy wyglądają w Przemyślu – mieście średniej wielkości, ale silnie sklerykalizowanym… Okazuje się, że SALOS „Orlęta”, która działa przy tamtejszej parafii św. Józefa i jest kierowana przez księdza prezesa Tadeusza Nowaka, otrzymała w latach 2009–2010 kolejno 59,6 tys. zł i 83,5 tys. zł, a większość tych pieniędzy miasto wypłaciło na „wspieranie programów profilaktycznych” w działalności świetlic i klubów młodzieżowych oraz podczas wakacji. Co oznacza ten banał? – Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o indoktrynację religijną pod
powszechnie stosowanym w SALOS pozorem realizacji systemu wychowawczego świętego Jana Bosko, założyciela zakonu. Nie ulega wątpliwości, że salezjanie robią sporo dobrego, organizując małolatom zajęcia sportowe, ale problem polega na tym, że niemal zawsze mają one wyraźnie zarysowany podtekst wyznaniowy, choć płaci za nie państwo bądź samorząd – podkreśla nasz rozmówca, demonstrując regulamin rozgrywek piłkarskich SALOS Cup 2010, w którym znajdujemy kategoryczne zastrzeżenie ks. Nowaka, że „każdy mecz rozpoczynamy i kończymy modlitwą”… Pamiętając o specyfice Przemyśla, załóżmy, że ubiegłoroczna samorządowa dotacja dla statystycznego stowarzyszenia lokalnego wynosiła 45 tys. zł (kwota jest zapewne silnie zaniżona, ale pozostańmy przy niej, aby komuś nie przyszło do głowy posądzać nas o „pompowanie” liczb). Zatem w skali całego kraju 37 parafialnych SALOS-ów otrzymało prawie 1,7 mln zł. Gdy uwzględni się kasę zainkasowaną przez centralę, wychodzi w sumie 3,2 mln zł. Na sport wyznaniowy! Ale czy rzeczywiście na sport? Mówi wolontariusz jednego z przykościelnych stowarzyszeń: – Ksiądz prezes… (tu personalia znanego „FiM” duchownego – dop. red.) wyłudził pieniądze od sponsorów na budowę hali sportowej, o której całkiem już dzisiaj zapomniano. Razem z księgową oskubał kasę miejską, wykazując fałszywe godziny pracy zatrudnionych, przekraczające faktyczny czas jej trwania. Znam przypadki, że księgowa podpisywała za ludzi umowy o pracę bez ich wiedzy. Nie wiadomo, gdzie trafił sprzęt sportowy z darów, a faktury rozliczające środki finansowe z dotacji mają doprawdy bardzo słabe pokrycie w rzeczywistości.
7
Odrębnym tematem są zamknięte imprezy towarzyskie z udziałem pań oraz kilku wtajemniczonych duchownych, organizowane przez księdza prezesa w P. i L., gdzie zakon ma ośrodki wykorzystywane jedynie w okresie wakacji lub ferii zimowych. Obawiam się, że to wszystko odbywa się za pieniądze przeznaczone na rozwój fizyczny miejscowych dzieci. Kolejny temat to działalność wydawnicza centrali SALOS. Oto w bibliotece książek wypuszczonych na rynek, za których produkcję zapłacili podatnicy, a konfitury zbierają autorzy, znajdują się m.in. „Sport a agresja”, „Drogi i bezdroża sportu i turystyki”, „Kultura fizyczna w społeczeństwie nowoczesnym” oraz „Sport w służbie młodzieży” (wybrane teksty Jana Pawła II i salezjanina ks. Juana Vecchiego). Tylko te cztery pozycje kosztowały nas 121,1 tys. zł, a jakimś cudownym trafem na okładce każdej z nich figuruje nazwisko prezesa Dziubińskiego, będącego ponadto autorem dwudziestu (!) innych książek i poradników wydanych przez SALOS… ~ ~ ~ Wróćmy jeszcze na chwilę do dotacji przekazanych SALOS przez Ministerstwo Sportu i Turystyki, bo gdzieś na trasie ich transferu zniknęło bardzo dużo pieniędzy… – W latach 2009–2010 Salezjańska Organizacja Sportowa RP otrzymywała dofinansowanie z budżetu oraz dwóch funduszy celowych: Rozwoju Kultury Fizycznej i Zajęć Sportowych dla Uczniów. Z budżetu kolejno 690 i 310 tys. zł, natomiast z obu funduszy – 627,5 i 810 tys. zł. Podsumowując: w 2009 r. SALOS dostał z kasy publicznej 1 mln 317 tys. 500 zł, a rok później 1 mln 120 tys. zł – skrupulatnie wylicza Jakub Kwiatkowski, rzecznik prasowy ministerstwa. Tymczasem skarbnik salezjanów upiera się, że w 2009 r. organizacja dostała od ministerstwa oraz funduszy zaledwie 932,5 tys. zł, i tę właśnie kwotę wykazuje w sprawozdaniu finansowym. Gdzie i komu zawieruszyło się 385 tys. zł? Niestety, nie zdołaliśmy owych pieniędzy odnaleźć, więc dalsze poszukiwania zadedykujemy prokuraturze. Z tzw. krzyżem na drogę, skoro podczas niedawnego zjazdu sprawozdawczo-wyborczego SALOS RP przedstawiciel prezydenta Bronisława Komorowskiego wręczył wysokie odznaczenia państwowe prezesowi Dziubińskiemu i ks. Pleniowi (Krzyże Oficerskie Orderu Odrodzenia Polski) oraz szefowi salezjanów ks. Dariuszowi Bartosze (Złoty Krzyż Zasługi), mimo że przed Sądem Okręgowym w Legnicy toczył się równolegle proces 10 megaaferzystów z Towarzystwa Salezjańskiego, oskarżonych o stworzenie zorganizowanej grupy przestępczej, która wyłudziła z banków 418 mln zł… ANNA TARCZYŃSKA
8
W
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
iele razy na łamach „FiM” krytykowaliśmy celibat, który rzekomo ma hamować albo całkowicie zniwelować popęd seksualny. Według naukowców, jest to po prostu niemożliwe. Wręcz przeciwnie. Niespożytkowana, uśpiona energia wybucha w końcu niczym wulkan i prowadzi do najróżniejszych – niestety często dewiacyjnych – kompensacji, na końcu których są cierpienia fizyczne i psychiczne ofiar. Księża, którzy zachowali „resztki rozsądku” (choć to nie jest dobre określenie w tym aspekcie), ze swoim nad wyraz wybujałym libido radzą sobie poprzez – zdawać by się mogło bezpieczną – spowiedź. W języku potocznym kogoś takiego określa się mianem „erotoman gawędziarz”. Coraz częstsze zwierzenia poszkodowanych osób i skargi na wścibskich duchownych oraz zmieniają stosunek do archaizmu, jakim jest ten sakrament. W wielu religiach innych niż katolicyzm nikt nie potrzebuje pośredników między Bogiem a „grzesznikiem”. Katolicyzm potrzebuje, więc internet aż huczy od opowieści poszkodowanych, zniesmaczonych, często ośmieszonych ludzi, którzy w dobrej wierze chcieli wyznać swoje grzechy i spotkało ich to, co spotkało – poniżenie i wulgarność. Oto garść autentycznych wspomnień internautów – „grzeszników”: „Podczas ostatniej spowiedzi ksiądz w średnim wieku zadał mi pytanie, czy jestem panną, czy dziewicą, i czy się masturbuję. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tak. Wtedy on zaczął drążyć temat: czy odczuwam przy tym przyjemność, a może nawet rozkosz (Durne pytanie! Po co się ludzie masturbują?!). Potem interesowała go pozycja, w jakiej to robię, technika itp. Od konfesjonału odeszłam cała czerwona. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Powiedziałam sobie, że u tego księdza nigdy więcej nie przystąpię do spowiedzi”. ~ ~ ~ „Ostatnio z okazji pogrzebu byłam u spowiedzi. Zawsze mam z tym cholerny problem, bo księża zadają niedyskretne pytania i jeszcze się dopytują. Weszłam do kościoła, była msza, pełno ludzi, a ksiądz miał niedosłuch i się darł. Mówi do mnie tak: »Jak nie będziesz głośniej mówiła, to nie będę cię spowiadał«. Wiadomo, że się obraziłam i wyszłam. Wyspowiada mnie kto inny. W drugim kościele jakoś z tyłu było takie miejsce do spowiadania się w osobnej sali; było dwóch księży, do jednego megakolejka, a do drugiego pusto, więc wiadomo... No i wtedy dowiedziałam się, czemu, ale było już za późno. Myślałam, że mnie wyklnie, w dodatku ciągle dopytywał się o seks z narzeczonym, o masturbację, a ja już dawno temu postanowiłam sobie, że z tego nie będę się spowiadać. Jak mu powiedziałam, że ostatnio byłam u spowiedzi rok temu z okazji innego pogrzebu, to rozdarł się na cały głos: »Ty bezbożnico!«”.
~ ~ ~ „Jakiś czas temu byłam zmuszona pójść do spowiedzi, ponieważ brałam ślub. Ja i mój wtedy przyszły mąż poszliśmy razem. Jedno po drugim spowiadaliśmy się u tego samego księdza. Tak jak ten duchowny nikt nigdy dotąd po mnie nie »pojechał«. Zresztą mój mąż miał takie samo odczucie. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy obłudni, że żyjemy w grzechu, że jesteśmy zakłamanymi i w ogóle nic niewartymi śmiertelnikami. Musiałam robić dwa podejścia do spowiedzi, bo
Pedofilia w Kościele to wcale nie jedyna dewiacja, która burzy zaufanie wiernych do księży. Okazuje się, że duchowni zaspokajają swoje żądze również poprzez spowiedź. Ot, taki quasi-seks werbalny.
Fot. Maciej Podgórski
Spowiedź nieświęta za pierwszym razem ksiądz mnie pożegnał, stwierdzając, że nie jestem przygotowana do spowiedzi, bo nie wymieniłam wszystkich grzechów! Stwierdził tak, gdy zapytał o rekolekcje, roraty itp. spotkania w kościele, a ja odpowiedziałam, że w nich nie uczestniczyłam. Za drugim podejściem byłam bliska płaczu podczas spowiedzi, bo tak mnie ksiądz zgnoił. Po tym doświadczeniu nigdy więcej do spowiedzi nie pójdę. Mąż również”. ~ ~ ~ „Przed ślubem, lata temu, poszłam się wyspowiadać. Ksiądz wyżywał się na mnie za to, że mieszkam z narzeczonym, zrobił jakieś sceny, zwyzywał mnie. Powiedział, że grzechu dzieciobójstwa nie może mi odpuścić, bo mieszkam z facetem i stosuję antykoncepcję, to znaczy używam pigułki wczesnoporonne. Czułam się jak opluta szmata na dzień przed ślubem”. ~ ~ ~ „Dwa lata temu poszłam do spowiedzi przed świętami wielkanocnymi. Postanowiłam najpierw wyznać małe grzeszki, na koniec zostawić ten większy. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Ostatni raz na spowiedzi świętej byłam... Obraziłam Boga następującymi grzechami... I współżyłam ze swoim chłopakiem.
Ksiądz z automatu zaczął zadawać intymne potania: Ile razy? W jakiej pozycji? Czy tak, czy siak? Czy mi dobrze, czy jemu tak samo… »Jakie są rokowania?« – zapytał na koniec. Rokowania są takie, że jesteśmy ze sobą przeszło trzy lata i planujemy wspólną przyszłość. Ksiądz mnie wtedy tak zjechał, że przez godzinę po tym płakałam. Pytał jeszcze, czy myślę o seksie jak o śmiertelnym grzechu i czy za każdym razem tak myślę”. ~ ~ ~ „Miałem wtedy chyba 17 lat. Poznałem dziewczynę, moją pierwszą miłość. Było to piękne uczucie, ale tylko do czasu pierwszej spowiedzi. Powiedziałem, że robiłem takie rzeczy z moją dziewczyną, a on zapytał, jakie. Chciał dokładnie wiedzieć, co jej robiłem, co ona mnie. Z najdrobniejszymi szczegółami. Nigdy więcej nie poszedłem do spowiedzi. Po kilku latach przestałem chodzić do kościoła”. ~ ~ ~ „Nasza spowiedź nie była przyjemna. Usłyszałam, że do współżycia nie mieliśmy prawa i jest to grzech ciężki. Ksiądz pytał o to, ile razy współżyliśmy – kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt, i jak to robiliśmy. Pytał też, czy usunęłam ciążę. Mojego Michała pytał, czy przyczynił się do usunięcia ciąży”.
~ ~ ~ „Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy przy okazji ostatniej spowiedzi ksiądz bez skrępowania zapytał mnie o nasze małżeńskie pożycie! Zapytał, czy wypełniam swoje małżeńskie obowiązki i czy w odpowiedni sposób zachęcam męża do współżycia. Nie wiedziałam, jak zareagować ani co powiedzieć, więc milczałam skonsternowana. A on na to: »Pytam, bo już dwa lata po ślubie, a dzieci nie ma. Czy wy stosujecie antykoncepcję albo jakieś inne wstrętne metody?«. Powiedziałam, że to moja osobista sprawa, a on, że w takim razie nie da mi rozgrzeszenia! Wstałam wściekła i odeszłam od konfesjonału. To była moja ostatnia w życiu spowiedź”. ~ ~ ~ „Mieszkam w małej miejscowości, wszyscy się znają. Od jakiegoś czasu miałam chłopaka (miałam wtedy 16 lat). Poszłam do spowiedzi, powiedziałam moje grzechy, a ksiądz na to: »Czy to aby na pewno wszystko, młoda panno? A jak tam z chłopakiem? Uprawialiście już seks? Zabezpieczacie się? Wiem, że na pewno nie jesteś taka niewinna jak udajesz, znam przecież młodzież. Zaraz opowiedz mi o tym. Wszystko! Albo zapytam twojego chłopaka«. Zatkało mnie po prostu. Wyszłam
z konfesjonału i od tego czasu (2 lata) unikam kościoła i księży”. ~ ~ ~ „Miałem wtedy dziesięć lat. Ksiądz na spowiedzi zapytał, czy bawię się siusiakiem. Czy go dotykam. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Tak mnie tym pytaniem zaskoczył, że odpowiedziałem: »Tylko podczas siusiania«. On drążył temat: a jak go wyciągam, a czy często, a jak wygląda, a czy widziałem dużego siusiaka… itd.”. ~ ~ ~ „Wczoraj mój brat się spowiadał, bo dzisiaj mieliśmy bierzmowanie. Ale to, co mi brat powiedział po spowiedzi, to własnym uszom nie mogłam uwierzyć. Jak już powiedział wszystkie grzechy, to na koniec ksiądz się go spytał, czy ogląda filmy porno, czy się przy tym masturbuje i jak to robi. I czy może ze mną razem, czyli z własną siostrą... Zboczek pieprzony. Jasna cholera… o takie rzeczy pytać chłopaka?! Totalne kurewstwo!”. ~ ~ ~ „Ostatni raz u spowiedzi byłem 8 lat temu. Więcej tego nigdy nie zrobię. Jeszcze jako młody chłopak (18 lat) poszedłem wyznać swoje grzechy do kościoła w mojej parafii. Powiedziałem, co mi na sercu leżało. Jakieś papierosy, piwo na dyskotece i inne głupoty. Kiedy chciałem już kończyć, to ksiądz zapytał mnie o moją dziewczynę. Powiedział: »Wiem, że jest bardzo ładna i mało kto może się jej oprzeć. Na pewno kiedyś myślałeś o tym«. Zatkało mnie, po chwili ciszy ciągnął dalej: »Powiedz, czy dotykałeś tam swoją dziewczynę? Uprawialiście seks? Bardzo ważne też, jaki to był seks, francuski, hiszpański…? To naprawdę ważne, bo żeby dać ci rozgrzeszenie, muszę to wiedzieć, znać szczegóły i skalę zjawiska oraz rodzaj waszych dewiacji«. Nigdy się tak nie poczułem. Ksiądz od dawna był w mojej rodzinie wzorem do naśladowania. Często służyłem w kościele, rodzice pomagali w sprzątaniu po mszy. Miałem uczucie jak gdyby świat zawalił mi się na głowę. Natychmiast wstałem i wyszedłem”. ~ ~ ~ Podobnych historii są setki. Bardzo często przez pornofantazje księży wywołane celibatem, przez ich werbalne molestowanie seksualne ludzie odwracają się od Kościoła i wyzwalają spod przemożnego wpływu duchownych. Dzieje się tak nawet w małych miejscowościach. I to jest zdaje się jedyna dobra strona tej dewiacji. Niestety, jest i druga: psychicznie poturbowani „grzesznicy” czują się gorsi, mniej wartościowi, godni pogardy – nawet wobec samych siebie. Są bowiem momenty w życiu katolika, kiedy do spowiedzi iść musi. Ślub czy bierzmowanie to ważne chwile dla wierzących. Przed każdą z nich trzeba (?) wyznać swoje „straszne grzechy”. I albo machnąć ręką na to, co świntuch po drugiej stronie kratki ma do powiedzenia, albo pielęgnować w sobie poczucie winy i kompleks niższości. ARIEL KOWALCZYK
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
T
rzy lata siedział w więzieniu, po tym, jak opublikowaliśmy cykl artykułów obnażających jego obrzydliwe pedofilskie skłonności. Przypomnijmy: Pawłowicz w niewielkiej wiosce Witonia zmuszał do obcowania fizycznego małych chłopców. Nawet kręcił sobie z nimi filmy pornograficzne. Po pierwszym naszym artykule na ten temat zniknął. Łowicka kuria przez blisko rok próbowała go ukrywać, przenosząc najpierw na zapomniane przez Boga (?!) i ludzi parafie, a potem – gdy za każdym razem wpadaliśmy na jego trop – umieściła Pawłowicza w Domu Księdza Seniora. Kiedy i tam go wytropiliśmy, biskup poszedł na całość i wywiózł zboczeńca do jednego z klasztorów na Ukrainie. Ale nawet tam łobuza odnaleźliśmy i doprowadziliśmy do jego aresztowania, a później do wyroku skazującego. Po opuszczeniu więzienia (odsiedział pełne trzy lata) Wincenty Pawłowicz zniknął. Kamień w wodę. Ponieważ jednak nie ufaliśmy, że jakakolwiek kara pozbawi dewianta jego zboczonych instynktów, poczęliśmy się pilnie rozglądać, gdzie zapodziała się nasza zguba. A zapodziała się w… Odessie. To tam władze Kościoła skierowały go na odpowiedzialną polonijną placówkę z angażem proboszcza w kieszeni. Niestety, Pawłowicz nie wyciągnął z kary żadnych wniosków, bo znów widywany jest w towarzystwie małych chłopców – miejscowych ministrantów – gdy spaceruje z nimi za rączkę odeskimi bulwarami. Powiadomiliśmy o naszych podejrzeniach prokuraturę i miejscowego
M
PATRZYMY IM NARĘCE
9
Zmartwychwstanie Ksiądz Wincenty Pawłowicz ma w sobie coś z bumerangu, bo zawsze wraca, albo raczej z ekskrementów – zawsze gdzieś wypłynie. konsula (powiedział nam, że dotarły do niego niepokojące sygnały) i czekaliśmy na rozwój wypadków. Po drodze dowiedzieliśmy się jeszcze, że Pawłowicz robi za watykańskiego przewodnika kościelnych wycieczek z Polski i w tym czasie mieszka z ministrantami w jednym hotelowym pokoju, co wprawia w zdumienie i niesmak podróżujących z nim pątników. Teraz mamy następny kwiatek. Wyższe Seminarium Duchowne
amy przed sobą dokument uwierzytelniony podpisem i pieczęcią skarbnika PiS Stanisława Kostrzewskiego, z którego dowiadujemy się, że tylko jedna akcja polegająca na robieniu polskim emigrantom wody z mózgu w sprawie katastrofy smoleńskiej kosztowała ponad 90 tys. zł. W minionym roku artyści prezesa Jarosława Kaczyńskiego odbyli trzy tournée po Kanadzie i USA. Nic nie zarobili, choć za ich występy zapłaciliśmy (partia otrzymuje subwencje z budżetu państwa) ciężkie pieniądze. Popatrzmy: ~ zaczęło się w końcu sierpnia od dwutygodniowej eskapady Antoniego Macierewicza. W Kanadzie występował w salkach parafialnych, mając u boku o. Jana Króla, głównego księgowego radiomaryjnego holdingu. W USA też agitował wyłącznie w kościołach i zapewne pragnąłby jak najszybciej zapomnieć gościnę u ks. Tadeusza Dzieszki, proboszcza chicagowskiej parafii św. Konstancji, który tuż po wyjeździe Macierewicza sam musiał pilnie ewakuować się z placówki w związku z ciążącymi nań podejrzeniami o oszustwa i wyłudzenia majątków od staruszek cierpiących na demencję (por. „Jak to się robi w Chicago” – „FiM” 10/2011);
z Kielc chwali się na swojej stronie internetowej wizytą Pawłowicza, a nawet jego wykładami dla studentów. Strona z jakichś dziwnych powodów zniknęła kilka godzin po tym, jak się pojawiła, ale my byliśmy szybsi. Oto rzeczona strona kieleckiego seminarium i kilka fotek „doświadczonego” wykładowcy (!) Wincentego Pawłowicza. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
~ w listopadzie nawiedzili Chicago posłanka Beata Kempa z wicemarszałkiem Senatu Zbigniewem Romaszewskim (wzięli na doczepkę Jana Marię Tomaszewskiego, kuzyna braci Kaczyńskich), żeby uczestniczyć w nadaniu imienia Lecha odcinkowi peryferyjnej ulicy. „To jest miejsce godne Palikota lub Tuska, ale nie śp. Pana Prezydenta” – łkała jedna z naszych rodaczek
~ zaraz po Kempie pojechała do USA specjalna delegacja w osobach Macierewicza i Anny Fotygi (w towarzystwie Pawła Kurtyki, syna byłego prezesa IPN, oraz Rafała Dzięciołowskiego z „Gazety Polskiej”), żeby załatwić polskiemu rządowi amerykańską „pomoc” w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Pojechali razem, ale wracali oddzielnie, bo Fotyga kopnęła się
komisji Kongresu USA do badania katastrofy smoleńskiej są wyssane z palca i nie znajdują potwierdzenia w żadnych faktach – podkreśla polonijny publicysta Andrzej Jermakowski. Koszt wszystkich PiS-owskich eskapad możemy oszacować z bardzo dużą dokładnością, bowiem dotarliśmy do rozliczenia delegacji Macierewicza i Fotygi, którym wypłacono w sumie: ~ 4182 dol. (po 246 dolarów za każdą dobę pobytu, z czego 46 stanowiła dieta, a 200 – ryczałt za nocleg). Zauważmy – fakt skorzystania z ryczałtu zamiast okazania hotelowych faktur zdaje się dowodzić, że spali najprawdopodobniej u dobrych ludzi, a kasę wzięli do kieszeni. Razem: ~ 12 tys. 169,75 zł na bilety lotnicze. Po przeliczeniu dolarów na złotówki i uwzględnieniu Kurtyki juniora z Dzięciołowskim wychodzi grubo ponad 90 tys. zł. Po zastosowaniu identycznych wskaźników (diety, ryczałt, bilety) do dwóch wcześniejszych wypraw wyliczamy ich łączny koszt na ok. 7,3 tys. dol. i 22 tys. zł, czyli w sumie 40 tys. zł z długim „ogonkiem”. Ile głodnych dzieciaków mógłby prezes nakarmić za te 130 tys. zł? DOMINKA NAGEL
Nawiedzeni w Ameryce na forum portalu internetowego faktychicago.com. Ewa Malcher, dziennikarka gazety internetowej „Progress For Poland”, oceniła przemówienia gości z Polski jako „niewnoszące kompletnie nic ciekawego do całej i tak już żenującej imprezy (z udziałem niespełna 300 osób)”. Kto nie zdążył obejrzeć ich występów ulicznych, mógł wykupić bilet na bankiet, podczas którego doszło do dosyć poważnego skandalu. Okazało się otóż, że głównym organizatorem uroczystości był senator Tadeusz Skorupa, od dawna już skompromitowany i zawieszony w prawach członka PiS po ujawnionej przez „Tygodnik Podhalański” aferze z próbą wymuszenia działki od prywatnej osoby;
jeszcze na zakupy do Nowego Jorku. Co uzyskali? Udało im się uzyskać audiencję u dwóch „trzecioligowych” polityków oraz spotkać się przelotnie z wpływową senator (obecnie przewodnicząca komisji spraw zagranicznych Kongresu), której zdołali jedynie wcisnąć petycję dotyczącą umiędzynarodowienia śledztwa. „Obecność naszej delegacji i przedstawienie rzeczywistego biegu sprawy smoleńskiej, tego, co naprawdę w tej kwestii się działo, zrobiły wstrząsające wrażenie” – zameldował prezesowi Macierewicz po powrocie do kraju. – Opowiada polityczne bajki. Informacje o rzekomych szansach na powstanie
10
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Rozdzielność majątkowa Kilka lat temu zawarłem związek małżeński. Przed ślubem kazde z nas miało mieszkanie własnościowe. Nie sporządziliśmy umowy rozdzielności majątkowej. Ja zamierzam swoje mieszkanie własnościowe zapisać w testamencie na córkę, a żona swoje – na syna. Czy po śmierci któregokolwiek z nas, drugiemu małżonkowi przysługują jakieś prawa do mieszkania drugiego małżonka? Czy mogę w testamencie zaznaczyć, że żona ma prawo do zamieszkiwania w mieszkaniu odziedziczonym przez córkę do jej śmierci? (Janusz z Poznania) Odpowiadając na pierwsze pytanie, muszę na wstępie zauważyć, że skoro nabyliście Państwo prawo własności mieszkań przed zawarciem związku małżeńskiego, to zgodnie z art. 33 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego nie wchodzą one do wspólności majątkowej. Stanowią więc elementy odrębnego majątku, wchodzącego w momencie śmierci w całości do masy spadkowej. Jednakże, jeżeli rozrządzi Pan majątkiem w testamencie z pominięciem małżonki, będzie jej przysługiwać prawo do zachowku – a więc połowa wartości udziału spadkowego, który uzyskałaby przy dziedziczeniu ustawowym. Jeśli małżonka będzie trwale niezdolna do pracy, wartość ta rozszerza się do 2/3 udziału. W konsekwencji więc, chociaż mieszkanie może Pan przekazać w testamencie córce, żonie przysługiwać będzie względem niej roszczenie o zapłatę sumy pieniężnej potrzebnej do pokrycia zachowku. Analogicznie prawa będą się kształtować w przypadku, jeśli spadkodawcą będzie Pańska żona. Na drugie z postawionych przez Pana pytań należy odpowiedzieć twierdząco. Możliwość taką zapewnia instytucja zapisu, regulowana w art. 968 kodeksu cywilnego. Zapis polega na tym, że spadkodawca może w treści testamentu zobowiązać spadkobiercę do spełnienia określonego świadczenia majątkowego na rzecz oznaczonej osoby (zapisobiercy). Na mocy zapisu powstaje stosunek zobowiązaniowy, w którym w przedstawionym przypadku wierzycielem stanie się Pańska żona, a dłużnikiem córka. Zapisobierca nie staje się spadkobiercą, nie ponosi więc odpowiedzialności za długi spadkowe. Aby zapis był skuteczny, muszą zostać zachowane odpowiednie warunki: ~ zapis musi być ustanowiony w testamencie;
~ osoba, na rzecz której zapis ma być wykonany, musi być w testamencie oznaczona w sposób pozwalający na jej zindywidualizowanie; ~ obowiązek musi dotyczyć określonego świadczenia majątkowego. Przedmiotem zapisu może być każde świadczenie o charakterze majątkowym, polegające zarówno na działaniu, jak i na zaniechaniu. Zazwyczaj będzie ono polegało na przeniesieniu własności określonej rzeczy z odziedziczonego majątku zmarłego lub na przekazaniu określonej kwoty pieniędzy – czy to jednorazowo, czy np. w postaci comiesięcznej renty. Świadczenie może także polegać na umorzeniu długu względem zapisobiercy lub przelaniu na niego wierzytelności. W przedstawionej przez Pana sytuacji zapis powinien polegać na obowiązku ustanowienia służebności mieszkania. Służebność mieszkania to służebność osobista i należy do ograniczonych praw rzeczowych. Jej istotą jest zapewnienie przez właściciela lokalu prawa do zamieszkiwania i korzystania z określonych części lub całości lokalu. Uprawniony nie ponosi z tego tytułu żadnych dodatkowych kosztów. Ustanowienie powyższej służebności następuje w drodze umowy pomiędzy stronami (źródłem tego prawa może być również orzeczenie sądu lub decyzja administracyjna). Oświadczenie właściciela lokalu powinno mieć formę aktu notarialnego. Zakres uprawnień przyznanych uprawnionemu będzie regulowany w powyższej umowie oraz w artykułach 301 i 302 kodeksu cywilnego. Przepisy te kształtują uprawnienie do zamieszkiwania lokalu również przez małoletnie dzieci i małżonka uprawnionego, a w szczególnych przypadkach również przez inne osoby. Jeżeli nieruchomość składa się z kilku lokali, uprawniony z tytułu służebności mieszkania może także korzystać z pomieszczeń i urządzeń przeznaczonych do wspólnego użytku mieszkańców budynku.
Zaległy urlop W poprzednim roku kalendarzowym nie wykorzystałam w pracy całego urlopu wypoczynkowego. Pozostały mi m.in. 3 dni z urlopu na żądanie. Pracodawca powiedział, że według kodeksu pracy te dni nie przechodzą na kolejny rok i nie musi mi ich dać do 31 marca następnego roku. Czy to prawda? Jak rzeczywiście wygląda sytuacja z zaległym urlopem na żądanie? (Joanna z Grudziądza)
Rzeczywiście – na tle tej kwestii powstało wiele problemów i rozbieżnych opinii. Mimo że w piśmiennictwie można znaleźć poglądy odrębne, to jednak większość komentatorów stoi na stanowisku, które przybliżę poniżej. Artykuł 168 kodeksu pracy nakazuje pracodawcy udzielić zaległego urlopu za poprzedni rok do końca kwartału roku następnego, czyli do 31 marca. Nieudzielenie urlopu we wskazanym terminie może być uznane za naruszenie praw pracownika. Ustawodawca zastrzegł jednak na końcu tego przepisu, że regulacja ta nie dotyczy niewykorzystanego tzw. urlopu na żądanie – a więc urlopu, który pracodawca ma obowiązek udzielić na żądanie pracownika w terminie przez niego wskazanym. Nie oznacza to jednak, że niewykorzystany urlop na żądanie przepada i pracodawca nie ma obowiązku udzielić go w roku następnym. Ustawa wskazuje, że pracownikowi przysługują nie więcej niż cztery dni w roku urlopu na żądanie. Gdyby ta forma urlopu „przechodziła” na następny rok, łączna liczba dni przekroczyłaby dopuszczalny wymiar. Dlatego też wraz z końcem każdego roku taki niewykorzystany urlop zatraca swe odrębne właściwości i staje się „zwyczajnym” zaległym urlopem. Jeśli więc pracownik miał np. 6 dni niewykorzystanego urlopu, w tym 3 dni urlopu na żądanie, to 6 dni przechodzi na kolejny rok. Trzeba mieć jednak na uwadze wspomniane już zastrzeżenie, że obowiązku udzielenia przez pracodawcę zaległego urlopu nie stosuje się do urlopu na żądanie. Co to oznacza w praktyce? Pracodawca w przytoczonym przykładzie będzie miał obowiązek udzielić w pierwszym kwartale roku następnego jedynie 3 dni zaległego urlopu. Pozostałe 3 dni, które wcześniej były urlopem na żądanie pracownik może wykorzystać w terminie dowolnym, a więc do czasu, gdy roszczenie o zaległy urlop nie ulegnie przedawnieniu. Przedawnienie następuje z upływem 3 lat od dnia, w którym roszczenie stało się wymagalne. Z uwagi na treść art. 168, moment wymagalności podstawowego urlopu następuje 31 marca następnego roku, a urlopu będącego wcześniej urlopem na żądanie, w dniu 31 grudnia następnego roku (pracodawca powinien bowiem udzielić urlopu do końca roku kalendarzowego). Pogląd ten pokrywa się ze Stanowiskiem Departamentu Prawnego Głównego Inspektoratu Pracy z dnia 7 kwietnia 2008 r. (GPP-1104560-170/08/PE). Odmienny pogląd zasadniczo wiązany jest z zasadą praw nabytych
i wyraża tezę, że zaległy urlop na żądanie nie traci swego charakteru przy przejściu na następny rok. Zgodnie z takim stanowiskiem może dojść do sytuacji, że pracownikowi w jednym z kolejnych lat przysługiwać będzie nawet 12 dni urlopu na żądanie – tyle bowiem mógłby „uzbierać” za lata poprzednie, zanim nie doszłoby do przedawnienia roszczenia o zaległy urlop. Stanowisko to nie jest jednak powszechnie akceptowane.
Podwyższenie alimentów Jestem 37-letnią matką, samotnie wychowującą 13-letniego syna. Ojciec dziecka wyjechał do Irlandii. Wiem od znajomych, że dużo tam zarabia, a nam płaci wręcz żenującą kwotę 250 złotych miesięcznie (bo do takiej sumy był zobowiązany kiedy wzięliśmy rozwód w 2004 roku i kiedy miał małe zarobki). Czy jest jakaś możliwość podwyższenia alimentów? Czy taką sprawą zajmie się sąd polski, czy muszę pozwać mojego byłego męża przed sądem w Irlandii? Zgodnie z art. 138 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego w razie zmiany stosunków można żądać zmiany orzeczenia lub umowy dotyczącej obowiązku alimentacyjnego. Wysokość alimentów dostosowana jest natomiast do usprawiedliwionych potrzeb uprawnionego do alimentów oraz możliwości majątkowych i zarobkowych obowiązanego. Jeżeli zatem od momentu wydania orzeczenia sądowego przyznającego dziecku określoną kwotę świadczenia alimentacyjnego od rodzica zwiększyły się usprawiedliwione potrzeby dorastającego syna, a jednocześnie możliwości zarobkowe rodzica poprawiły się, istnieją uzasadnione przesłanki do wystąpienia z pozwem o podwyższenie alimentów. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeżeli małoletni uprawniony do świadczenia alimentacyjnego zamieszkuje na stałe w Polsce, sądem właściwym do rozstrzygnięcia sprawy jest sąd polski, który będzie orzekał w oparciu o prawo polskie. Aby pozew mógł wywołać skutki prawne, niezbędne jest wskazanie dokładnego adresu zamieszkania pozwanego mieszkającego za granicą. Jeżeli nie jest znane miejsce zamieszkania pozwanego, to zgodnie z art. 144 kodeksu postępowania cywilnego przewodniczący sądu ustanowi dla niego kuratora. W sprawach o roszczenia alimentacyjne, jak również w sprawach o ustalenie pochodzenia dziecka i o związane z tym roszczenia, przewodniczący przed ustanowieniem kuratora przeprowadzi stosowne dochodzenie w celu ustalenia miejsca zamieszkania lub pobytu pozwanego. Po ustanowieniu kuratora skutki doręczenia pozwu kuratorowi są takie, jakby pozew został doręczony pozwanemu.
Umowa najmu Mam problem z rozwiązaniem umowy najmu mieszkania. Wynajmuję mieszkanie w Olsztynie, ale w wyniku pewnych okoliczności jestem zmuszony do szybkiej przeprowadzki do Krakowa. Chciałem rozwiązać umowę najmu, ale właściciel się na to nie zgadza i mówi, że muszę umowę wypowiedzieć. Z tego, co wiem, w takim przypadku obowiązują jakieś długie terminy wypowiedzenia, a mnie zależy na czasie. Czy mogę jakoś rozwiązać umowę przed czasem? Nadmieniam, że umowa najmu zawarta jest na czas nieokreślony. Aby rozwiązać umowę najmu zawartą na czas nieokreślony, potrzebne jest wypowiedzenie. W takim przypadku obowiązują terminy wypowiedzenia, których długość uzależniona jest od okresów, w jakich uiszczany jest czynsz. Jeśli jest on płacony w okresach miesięcznych, umowę można wypowiedzieć na trzy miesiące naprzód na koniec miesiąca kalendarzowego. Jeżeli czynsz jest płacony w krótszych odstępach czasu, jednak dłuższych niż jeden dzień – umowę można wypowiedzieć na 3 dni naprzód, a w przypadku dziennej opłaty – na jeden dzień naprzód. Terminy ustawowe nie obowiązują, jeżeli w umowie inaczej uregulowano tę kwestię. Jeśli wypowie Pan umowę bez zachowania powyższych terminów i w konsekwencji wcześniej opróżni lokal, nie spowoduje to nieważności wypowiedzenia, ale najem i tak wygaśnie dopiero w momencie upływu terminu ustawowego. Za ten okres będzie Pan, niestety, zobowiązany uiścić opłatę, bez względu na to, czy faktycznie będzie Pan korzystał z lokalu czy nie. Istnieje ponadto możliwość wypowiedzenia przez najemcę umowy bez zachowania okresów wypowiedzenia. Sytuację tę reguluje kodeks cywilny. Artykuł 682 k.c. stanowi, że gdy lokal posiada wady, które zagrażają zdrowiu lokatorów, najemca może wypowiedzieć umowę bez zachowania terminów wypowiedzenia, choćby wiedział o tych wadach w chwili zawarcia umowy. Konieczne jest zatem zaistnienie stanu realnie zagrażającego zdrowiu lub życiu mieszkańców. Na podstawie orzecznictwa można za taki uznać zawilgocenie i zagrzybienie lokalu, emitowanie przez materiały użyte do budowy budynku substancji toksycznych czy niebezpieczeństwo zawalenia. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
K
Manifestacja narodowców – Kraków
Stadionowi bandyci i czciciele mordercy prezydenta Narutowicza – oto nowi sprzymierzeńcy Prawych i Sprawiedliwych.
Sojusz łysych pał – wyreżyserowane choreografie (…). Te internety, komórki, to trzymanie wszystkich na smyczy, ta dyspozycyjność. Ludziska się cieszą z różnych gównianych gadżetów, nawet nie widząc, jak im się pętla na szyi zaciska. A przecież kibicowanie to emocje, to przyjaźnie, przygody, idee. Obecnie kibice są poddani totalnej inwigilacji i medialnej manipulacji. Dowodem na to jest pomijanie przez (…) media takich wydarzeń jak coroczna Ogólnopolska Pielgrzymka Kibiców na Jasną Górę (…). Prowadzi to do ugruntowania się złego wizerunku kiboli jako (…) bydlaków i idiotów. A kibicowanie to ogromna przewaga pozytywów – to przywiązanie do klubu, do miasta, regionu, to angażowanie się w różne cenne inicjatywy, to przyjaźń i bezinteresowność. To w większości ludzie z pasją, z zainteresowaniami, pomocni, potrafiący coś zrobić dla idei”. Według Dudały zajścia prowokuje policja i ochrona, gdyż – zgodnie z obserwacjami doktora – ich zachowanie jest „nieprofesjonalne i nieodpowiedzialne”, a do tego prowokacyjne wobec spokojnie zachowujących się kibiców. Jego zdaniem kibice są za byle jakie przewinienie karani, a nikt nie wyciąga konsekwencji wobec policjantów przekraczających swoje uprawnienia. Tezy Dudały uzupełnia ksiądz salezjanin Jarosław Wąsowicz. Na łamach pisma „Templum Novum”, wydawanego za pieniądze podatnika, lansował on tezę, że ostoją opozycji politycznej lat 80. nie byli ani robotnicy, ani środowiska twórcze, lecz kibole. To oni mieli odwagę przeciwstawić się władzy. Niszczenie przez
nich przystanków komunikacji miejskiej, pociągów czy autobusów to nie były akty wandalizmu, lecz przejaw sprzeciwu wobec działań ZOMO. Jego zdaniem polityka państwa wobec kiboli się nie zmieniła. Nadal są szykanowani i poniżani. Jeszcze dalej w krytyce antychuligańskiego prawa poszedł sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku Wiesław Johann. Jego zdaniem wdrożone przepisy są kopią regulacji obowiązujących w czasach PRL, służą ograniczeniu wolności jednostki i nieograniczonej inwigilacji kibiców. Posłowie PiS nie ograniczyli się tylko do promocji kibolskich zrzeszeń w Sejmie. Wspólnie z nimi sporządzili wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie stwierdzenia niezgodności z konstytucją nowej ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Poprzedziła go seria interpelacji złożonych przez jednego z najbardziej zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego – posła Mariusza Błaszczaka (od lata 2010 roku przewodniczący Klubu Poselskiego PiS). Pytał on między innymi jesienią 2009 roku ówczesnych ministrów spraw wewnętrznych i administracji oraz sprawiedliwości o okoliczności pobicia kibiców Legii Warszawa przez ochronę i policję po meczu z Ruchem Chorzów. Z doniesień świadków wynika że kibole demolowali stadion i blokowali ruch. Posła to nie zainteresowało. Pytał za to o przebieg postępowania w sprawie jedynego jak dotąd masowego zatrzymania dużej grupy kiboli w jednym miejscu – w Warszawie w dniu 2 września 2008 roku policjanci zatrzymali grupę 752 agresywnych kiboli Legi
maszerujących przez miasto i niszczących po drodze przystanki komunikacji miejskiej. Ich zamiarem była bitwa z kibolami Polonii. Zdaniem posła Błaszczaka byli oni niewinni, przemarsz był pokojowy, a państwo winno wypłacić im stosowne odszkodowania i imiennie przeprosić w mediach za bezpodstawne zarzuty. Innego zdania byli policjanci, prokuratorzy i sędziowie. Surowe wyroki, jakie już zapadły w tej sprawie, nie przekonały posła Błaszczaka. Utwierdziły go jednak w przekonaniu, że kibole należą do najbardziej dyskryminowanych grup społecznych w Polsce. I dlatego zażądał on od ministra sportu i turystyki wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec Polskiego Związku Piłki Nożnej, Legii oraz władz spółki Ekstraklasa SA za próby cenzurowania treści transparentów wnoszonych przez kiboli na stadion stołecznego klubu. Według niego uniemożliwienie ekspozycji grupie Old Fashion Man Club rysunków przekreślonych sierpów i młotów oraz haseł „Martwy czerwony to dobry czerwony” stanowi bezprawną formę cenzury materiałów o treści patriotycznej. Obowiązkiem ministra jest przy tym „wspieranie kibiców (…) w ich dążeniu do zagwarantowanego konstytucyjnie prawa do swobodnej wypowiedzi i prezentacji postaw patriotycznych”. Minister sportu i turystyki grzecznie wyjaśnił panu posłowi, że jego żądania nie mają żadnych podstaw prawnych. Błaszczakowi nie przeszkadza to w powtarzaniu żądania, aby minister zrobił porządek z rzekomą cenzurą wdrażaną przez PZPN na stadionach. Jej ofiarą padły ostatnio „patriotyczne” – zdaniem
Fot. WhoBe
onsekwencją zawartego przymierza będzie prawdopodobnie umieszczenie przedstawicieli organizacji zrzeszających kiboli i działaczy nacjonalistycznych na wysokich miejscach list wyborczych PiS. W 2003 roku Jarosław Kaczyński zawarł w Warszawie i województwie mazowieckim sojusz z radykalną młodzieżą Ligi Polskich Rodzin. Ułatwiło to zawiązanie koalicji rządowej w 2006 roku. Dzisiaj obserwujemy podobne zjawisko. Działania te nie wynikają wyłącznie z zimnej kalkulacji politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Z kibolami oraz narodowcami łączy go bowiem nienawiść do Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska oraz „Gazety Wyborczej”. Ministrowie rządu PO-PSL jako pierwsi od wielu lat rozpoczęli twardą wojnę ze stadionowymi chuliganami. Jej elementem była wdrożona w 2010 roku nowa ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych. Uregulowała ona w sposób czytelny i jasny zasady sprzedaży biletów wstępu oraz prowadzenie ewidencji stałych kibiców, monitoringu stadionu i jego najbliższego otoczenia, archiwizowania nagrań. Kiboli zirytowała możliwość wydawania przez kluby tak zwanych klubowych zakazów stadionowych. Przeciwko ich wprowadzeniu protestowali posłowie Prawa i Sprawiedliwości. W styczniu 2009 roku urządzili w Sejmie konferencję naukową, na której doktor socjologii Jerzy Dudała oświadczył, że „na kiboli od lat prowadzona jest zorganizowana kampania nienawiści. Pogorszyła się przy tym ich sytuacja prawna, gdyż obowiązują imienne bilety, i to wyłącznie na miejsca siedzące. Pozbawia to fanatyków możliwości swobodnego przyjścia na mecz”. Doktor Dudała dowodzi, że przed zmianami na stadionie w Zabrzu spotkania mogło oglądać nawet 20 tysięcy ludzi. Po wdrożeniu nowych reguł – tylko 7 tysięcy kibiców. Towarzyszy temu wprowadzenie zakazu stosowania środków pirotechnicznych, bez których nie są możliwe „(…) efektowne i wyjątkowe prezentacje, które podnoszą przy tym atmosferę na trybunach”. Dudała rozwinął swoje tezy w wywiadzie, jakiego udzielił serwisowi kiboli Lecha Poznań. Możemy się z niego dowiedzieć, że „najlepsza atmosfera była w latach 80. XX wieku, kiedy to (…) kibice wznosili okrzyki: »Nie ma zomowca na szalikowca z Sosnowca« czy »Nie ma lepszego od skina sosnowieckiego«. Wtedy w Sosnowcu było wielu skinów, taka konkretna ekipa (…). Spontaniczne przyśpiewki, czasem nieco głupawe, ale ogólnie było wesoło. Wówczas na wielu stadionach śpiewano: »Ole, ole, ole, ole – my mamy czas za... ać was«. Przerabiano na przykład przeboje Perfectu i wydzierano się: »Jak co dzień rano z pałą drewnianą robię zadymę przed stadionu bramą«. Teraz mamy karykaturę tamtego kibicowania
A TO POLSKA WŁAŚNIE
11
kiboli – transparenty zawierające antysemickie hasła wymierzone w „Gazetę Wyborczą” i jej naczelnego oraz w rząd Donalda Tuska. Poseł Błaszczak nie jest jedynym posłem PiS, który udziela wsparcia kibolom. Wspiera go w tym między innymi Jarosław Zieliński – były kurator w Suwałkach, burmistrz dzielnicy Warszawa-Śródmieście za czasów Lecha Kaczyńskiego, a następnie I zastępca ministra spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS. Zawarcie przez PiS sojuszu z kibolami miało jeszcze jeden cel. Chodziło o przyciągnięcie do partii narodowców spod znaku Narodowego Odrodzenia Polski oraz Obozu Narodowo-Radykalnego, czyli skinów. Oba środowiska znajdują się na marginesie sceny politycznej ze względu na ich skrajny szowinizm, antysemityzm i elementy faszyzmu oraz nazizmu. Poseł Stanisław Pięta z Bielska-Białej, prawnik z wykształcenia, na swoim profilu na Facebooku wśród znajomych wpisał Adama Gmurczyka, lidera Narodowego Odrodzenia Polski. Ten ostatni wsławił się dotąd między innymi tym, że w trakcie ostatnich wyborów parlamentarnych i samorządowych reklamował się za pomocą wulgarnych homofobicznych filmików. Urządza także co roku uroczystości ku czci Eligiusza Niewiadomskiego – zabójcy prezydenta Gabriela Narutowicza. W liście otwartym NOP skierowanym do samorządów czytamy, że jest on „symbolem ofiarności i poświęcenia dla ojczyzny”, a „w czasach, w których normą stała się obojętność na dobro ogółu, postać i dzieło życia Eligiusza Niewiadomskiego jaśnieje w naszej historii niczym gwiazda przewodnia” gdyż ten „wybitny malarz, krytyk sztuki, działacz konspiracyjny w walce z zaborcami, więzień carski, ochotnik w wojnie z bolszewikami (…) w jednoosobowym akcie bohaterstwa i największego poświęcenia zlikwidował uosobienie zdrady i antynarodowych sił w odrodzonym Państwie Polskim – Gabriela Narutowicza”. I dlatego Niewiadomski powinien zostać patronem ulic i placów w polskich miastach oraz szkół… W ten bowiem sposób „w dzisiejszej Polsce, zdominowanej przez koncepcje i środowiska wrogie idei wolnej Ojczyzny, gdy pamięć bohaterskiego czynu Eligiusza Niewiadomskiego jest zacierana”, uda się oddać „cześć temu wielkiemu Polakowi”, gdyż – zdaniem kierownictwa NOP – wykonał on „czyn narodowy i obywatelski obowiązek wobec Ojczyzny”. A wszystko przez to, że Gmurczyk i koledzy uznają mordercę głowy państwa za „wzór dla współczesnej młodzieży”. Wątpią przy tym, „czy kogoś teraz byłoby stać na taki wielki czyn”(!). Działaczom PiS najwyraźniej nie przeszkadzają poglądy ani NOP-u, ani ONR-u, który oddaje cześć sprawcom bandyckiego najazdu na Myślenice w 1936 roku. I zapewne dlatego chcą razem maszerować w trzeciomajowych marszach niepodległości. Między innymi w Opolu. MiC
12
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Tajne życie agenta Agent ubezpieczeniowy to wciąż jeden z najpopularniejszych zawodów w Polsce. Między innymi dlatego, że łatwo nim zostać. Znacznie trudniej się utrzymać. Maciej jest agentem. Albo – jak sam o sobie mówi – przedstawicielem w firmie ubezpieczeniowo-finansowej. Zajmuje się nie tylko ubezpieczeniami, ale również inwestycjami oraz modnymi ostatnio OFE. Dzięki sprytowi i wrodzonym predyspozycjom zaszedł wysoko. Zarabia dobrze i nie ma potrzeby odgrywać się za niepowodzenia. Mimo to zdecydował się obnażyć mechanizmy działania korporacji finansowej nastawionej na zysk za wszelką cenę. Dla równowagi. Bo – jak twierdzi – telewizyjne reklamy pokazują branżę ubezpieczeniową wyłącznie w superlatywach. Tymczasem rzeczywistość wcale nie jest aż tak różowa. A jaka jest? – Świetnie, kiedy agenci znają się na swojej robocie, ale gros z nich porusza się jak dziecko we mgle. Nie wszyscy są fachowcami. Wielu nie ma bladego pojęcia o sprzedawanych produktach. Bo dla firmy liczy się kasa. Jeśli nawet niezbyt rozgarnięty agent ją przynosi, a więc robi tzw. produkcję, to on jest super – mówi. Żeby zostać agentem, trzeba ukończyć szkolenie. Poznaje się
REKLAMA
na nim m.in. zagadnienia prawne, produkty firmy, no i metody pracy z klientem. Kończy się państwowym egzaminem. Zdawalność jest w zasadzie stuprocentowa, a uzyskane w ten sposób zezwolenie z Komisji Nadzoru Finansowego otwiera drogę do bycia agentem. Tych, którzy postanowili spróbować szczęścia w ubezpieczeniach, są tysiące. Większość nie ma szans na przetrwanie. – Szkolenie nie zrobi z człowieka agenta – przestrzega Maciej. – Nic z tych rzeczy. Dopiero wizyta u klienta weryfikuje całą zapisaną w notatkach teorię. Bycie agentem ubezpieczeniowym wydaje się niezłym i nieskomplikowanym pomysłem na wygodne i dostatnie życie. A jednak mnóstwo osób, które w tę branżę wchodzą, nie wytrzymuje dłużej niż rok. Spodziewają się wysokich zarobków i ekspresowej, bezbolesnej kariery. Sądzą, że wystarczy ładnie się ubrać i jeszcze ładniej uśmiechać. Taki jest stereotyp. – Nic z tego! To niezwykle trudna praca. Potrzebny jest nie tylko wygląd, ale i przebojowość, upór, a nawet talent aktorski. Trzeba swoje zrobić. Dopiero wtedy się zarabia. A w większości korporacji jesteś tylko w tym celu. Masz przynieść kasę. Kropka – wyjaśnia Maciej. O tym, jak ma wyglądać rozmowa z klientem, uczą się już na szkoleniu. Tam również dowiadują się, jak będzie wyglądało ich przyszłe życie. Ubiór, zapach, zachowanie, tempo mówienia – w pracy agenta wszystko ma znaczenie. Bo każdy jest potencjalnym klientem. W zawodzie brak miejsca na spontaniczność. Tutaj wszystko jest obliczone na z góry założony efekt. Dlatego są konkretne wytyczne – jak wchodzić do klienta, o czym z nim rozmawiać, w jaki sposób się przywitać, jakich sformułowań używać, jakich unikać. Bo ludzie często działają emocjonalnie, a nie racjonalnie. I tak – każdy agent wie, że zanim przejdzie do rzeczy, musi sobie klienta zjednać. Doskonała na tę okazję jest rozmowa o pogodzie, czyli o niczym. Nie wolno rozmawiać o polityce, religii i sporcie, bo to sprawy zanadto drażliwe, czy siadać na froncie stołu, na tak zwanym miejscu honorowym. Niektórzy zakrapiają sobie oczy, żeby na spotkaniu mieć rozszerzone źrenice, bo – jak udowodniono – wówczas wzbudza się większe zaufanie. Dobrze jest też co pewien czas unosić brew. Ale jedną.
Fot.: Maciej Podgórski Materiały szkoleniowe są tak precyzyjne, że sugerują nawet potencjalne myśli klienta. Bo przecież agent doskonały musi się umieć odnaleźć w każdej sytuacji. Nie wszystko należy klientowi mówić, na przykład o opłatach. Są też kruczki w umowach, które lepiej przemilczeć, licząc na to, że klient sam nie wynajdzie ich w zapisanej maczkiem litanii. Używa się natomiast języka korzyści, wpływa na podświadomość, roztaczając wizje przyszłych dochodów. Nie mówi się o rzeczach negatywnych, tylko pozytywnych; nie mówi się o potencjalnych stratach, tylko o zyskach. Dobry agent potrafi tak poprowadzić spotkanie, że klient nawet się nie orientuje, kiedy już podpisuje wniosek. Często na taki produkt, który jest akurat potrzebny, ale wyłącznie agentowi. – Firmy organizują różnego rodzaju konkursy dotyczące konkretnego produktu. Wówczas jest on dodatkowo premiowany. No i agenci stają na rzęsach, żeby właśnie te produkty sprzedać. Sztuka polega na takim zachwaleniu produktu, aby klient uznał, że o takiej formie ubezpieczenia właśnie marzył – wyjaśnia Maciej. – Te usługi finansowe to często zwykłe pięknie przedstawione badziewie – dodaje. W wielu firmach dla „nowych” agentów przewidywane są – oprócz zwyczajowych prowizji – dodatki bądź premie. Żeby je otrzymać, trzeba przynieść określoną sumę składki. Zrobić produkcję. Trzeba więc szukać klienta, bo zarabia się
dopóty, dopóki on opłaca polisę. Większość czasu pracy agenta to właśnie szukanie. Klienci sami nie przychodzą. Trzeba ich znaleźć. Teoria mówi, że na dziesięć odbytych spotkań jedno kończy się podpisaniem wniosku. – Umówić dziesięć spotkań jest niesłychanie ciężko, dlatego tak trudno utrzymać się z tej pracy. Ludzie się zrażają, bo nagle okazuje się, że są ni mniej, ni więcej, tylko akwizytorami – mówi Maciej. Teoria mówi, że zadowolony klient daje namiary na swoich znajomych, a powołanie się na niego otwiera drzwi ich domów. W praktyce owi znajomi często nie chcą rozmawiać, traktując agenta niczym pospolitego naciągacza. Można więc chodzić od drzwi do drzwi, można też do ludzi wydzwaniać i przekonywać, że to, czego najbardziej im obecnie do szczęścia potrzeba, to polisa. No i wreszcie – rodzina. Tylko że ci, którzy sprzedają produkty „po rodzinie”, są hurraoptymistycznie nastawieni tylko przez trzy, cztery miesiące. Kiedy kończy się rodzina i znajomi, zaczyna się próżnia. Wielkie rozczarowanie. Frustracja, no i w końcu – rozstanie z firmą i marzeniami o gigantycznych zarobkach. – Podczas rekrutacji jesteśmy zapewniani, że nie jest trudno zdobyć klienta, ale to kolejna manipulacja. Kiedy kilka lat temu zaczynałem tę pracę, na każdym kroku mówiono nam, jak bardzo jesteśmy potrzebni społeczeństwu. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy potrzebni, ale głównie dyrektorom
i prezesom do przynoszenia składek, czyli realizowania planów sprzedażowych – mówi Maciej. Fundusze inwestycyjne. O tym produkcie przeciętny Kowalski wie niewiele. Słyszał natomiast, że można na tym zarobić. A że zadaniem przedstawiciela jest fundusz sprzedać, powstaje symulacja, w której agent ukazuje horrendalne zyski, w normalnych warunkach nie do osiągnięcia. Zwykle ludzie – mamieni wizją szybkiego i bezbolesnego zysku – łykają przynętę. Najwięcej zarabia sam agent, a przede wszystkim jego firma. A klient? Najpierw musi zadeklarować, że określoną składkę będzie opłacał przez kilka lat. Jeśli się z umowy nie wywiąże, grożą mu niezwykle wysokie opłaty likwidacyjne. Ludzie nie znają się na mechanizmach rynkowych, nie zdają sobie sprawy, że na funduszach można nie tylko zyskać, ale również stracić. Agent im tego wyraźnie nie powie, bo przecież przemawia wyłącznie językiem korzyści. Tymczasem całe ryzyko inwestycyjne ponosi klient, a nie firma. – Często spotykam ludzi, którzy po roku od podpisania umowy chcieli wypłacić swoje pieniądze, a kiedy dowiadywali się, że muszą płacić przez kolejne 9 lat, przeżywali dramat. Są i tacy, którzy kilkanaście lat temu zdecydowali się na opłacanie składek w celu gromadzenia kapitału. Obiecywano im zyski dużo większe niż w bankach. Tymczasem po zakończeniu okresu, na jaki zawarta była umowa, dostają znacznie mniej, niż wpłacili. Rozgoryczeni pokazują wydruki komputerowe z symulacjami, ile to pieniędzy mieli odłożyć – opowiada Maciej. Syndrom wypalenia dopada nawet dobrych agentów. Takich, którzy wyciągają kilkanaście i więcej tysięcy miesięcznie. A jednak nie śpią w nocy, mają depresję. Pracują niemal non stop, nie mają urlopów, przerw, wolnych dni. Są opętani myślą o zwiększeniu wydajności, możliwości awansu, kolejnej premii. Permanentne poszukiwanie klientów z czasem przeradza się w obsesję. Tu nie ma miejsca na prywatne życie. Trzeba mieć dużą odporność psychiczną, żeby znieść nie tylko klimat ciągłego napięcia, ale i potencjalne porażki. Agent jest ostatnim ogniwem w piramidzie – pracuje na wszystkich, którzy są wyżej. – Firmy ubezpieczeniowe większość pracy przerzucają na agentów. To oni muszą znaleźć klienta, opiekować się nim, no i firmować swoim nazwiskiem różne, nie zawsze dla klienta korzystne posunięcia firmy. Bo dla klienta firma to ja. Jestem na pierwszej linii frontu – mówi Maciej. To dlatego jeśli ktoś sumiennie podchodzi do pracy, często nerwowo nie wytrzymuje. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
K
iedy prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę reformującą fundusze emerytalne i obcinającą środki przekazywane z budżetu państwa dla prywatnych firm, sfrustrowany Leszek Balcerowicz zasugerował, że Polska nieposłuszna jego wskazówkom jest „sułtanatem tureckim”. Chodziło mu głównie o to, że prezydent nie poddał się naciskom środowiska Balcerowicza i nie ujawnił, na podstawie jakich analiz ekonomicznych poparł reformę. Można przypuszczać, że Bronisław Komorowski nie ujawnił nazwisk ekonomistów, bo nie chciał ich narazić na sekowanie i ataki ze strony rozwścieczonego środowiska broniącego interesów OFE. Swoją drogą jest coś żałosnego w tym, że zwolennicy OFE domagali się jawności od prezydenta i jego ludzi, a sami jakoś niechętnie ujawniają swoje osobiste powiązania (lub powiązania organizacji, dla których pracują) z zamożnymi funduszami obracającymi gotówką emerytów. W krajach bardziej demokratycznych takie związki się uczciwie ujawnia, aby obserwatorzy debaty publicznej wiedzieli, kto jest kim i kto dla kogo pracuje. Chciałbym przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że reforma przeprowadzona przez rząd Tuska (raczej z powodu ratowania skóry PO niż z troski o los emerytów) jest połowiczna i nie rozwiązuje wielu problemów. Ogranicza wprawdzie dziurę tworzoną w budżecie przez przelewy dla OFE, ale nie daje wolności przyszłym emerytom. Wolności, która może okazać się zbawienna. Otóż nie ma już najmniejszych wątpliwości,
R
BEZ DOGMATÓW
Uwolnić emerytury! Po reformie OFE, którą przeprowadzono na początku wiosny 2011 r., konieczne są dalsze kroki. Nie może być dalej tak, że jesteśmy przymusowo oddani we władzę prywatnych firm emerytalnych. że system OFE jest zbędny, a nawet można go uznać za szkodliwy (mówił o tym zresztą sam minister Rostowski, skądinąd liberał). Także w swojej okrojonej postaci. Zatem jeśli rządu nie stać politycznie i/lub mentalnie na zupełną rezygnację z niego, to obowiązkiem administracji państwowej powinno być stworzenie warunków do wyjścia z niego wszystkim zainteresowanym. Nie może być tak, że ludzie są przymusowo skazani na kaprysy giełdowej koniunktury, na którą nie mają przecież żadnego wpływu. Zabezpieczenie na starość to zbyt poważna sprawa, aby oddawać ją w ręce kasyna gry, którym jest de facto giełda. Kto chce, niech to robi, ale robienie z tego zasady powszechnie obowiązującej jest gorszącym nieporozumieniem. Premier Tusk lubi powtarzać nieco sarkastyczną opinię, że danie w tej
ząd PO-PSL powoli odchodzi od myślenia prawicowo-pseudoliberalnego w kierunku większego racjonalizmu. Jednak „resocjalizacja” prawicowców przebiega bardzo powoli i niejednolicie. Jednym z przejawów powolnego trzeźwienia z szaleństw dominującej dotąd ideologii jest reforma systemu OFE – wbrew protestom lobby bankowego żerującego na przyszłych emerytach. Na szczęście zmiany w systemie emerytalnym nie są jedynym dowodem racjonalizacji polskiej polityki. Charakterystyczna jest także reforma prawodawstwa narkotykowego, które teraz będzie mniej restrykcyjne i odejdzie od nękania użytkowników środków odurzających. Jest to zamierzenie rozumne i zgodne z obserwacjami poczynionymi na całym świecie – w ich świetle robienie przestępców z użytkowników, często nastolatków, nie służy ani ograniczeniu narkomanii, ani zwalczaniu przestępczości. Przeciwnie – demoralizuje użytkowników narkotyków przez ich stygmatyzację i dodaje bezsensownej roboty policji. Ta nowelizacja jest powrotem do czasów sprzed rządu Buzka-Balcerowicza (później to dosyć racjonalne prawo zaostrzono). Ciekawe, że obecnej zmiany dokonali częściowo ludzie, którzy wówczas byli u władzy (to samo dotyczy OFE) i są odpowiedzialni za ówczesne popsucie prawa. Widać więc pewien ruch we właściwą stronę, pójście po rozum do głowy.
sprawie wolności ludziom oznacza zagładę OFE, bo wszyscy z nich uciekną. Ale ten pozorny żart potwierdza tylko dwie prawdy: że obecny system utrzymuje się tylko z powodu przymusu i że w gruncie rzeczy nie jest on korzystny dla emerytów. A skoro tak, to rzeczywiście trzeba by go zmienić, bo ponoć emerytury są dla ludzi, a nie dla dobra obracających nimi firm inwestycyjnych. One i bez pieniędzy emerytów się wyżywią, choć może nieco schudną. Trwania zaś przymusowego OFE wielu emerytów, a osobliwie emerytek może nie przeżyć. I to dosłownie. Otóż w Chile – kraju wzorcowym dla wszystkich miłośników prywatyzacji emerytur – już 3 lata temu
Podobnie ma się sprawa z propozycją Ministerstwa Sprawiedliwości, aby ograniczyć koszty rozwodów, jeśli małżonkowie sami dogadają się w kwestii wychowania dzieci. Pamiętam, że za czasów rządów solidarnościowych zwykle przepisy rozwodowe zaostrzano i komplikowano pod wpływem klerykałów. Teraz widać tendencję przeciwną – jakby próbę naprawienia dawnych błędów. Nie muszę chyba dodawać, że zarówno liberalizacja prawa narkotykowego, jak i ulga w przepisach
musiano pośpiesznie i rozpaczliwie poprawiać system wprowadzony pod karabinami armii Pinocheta. Okazał się zupełnie nieefektywny i marnotrawny! Zwłaszcza w przypadku kobiet. Większości z nich (60 proc.) bowiem nie przysługiwałaby nawet minimalna emerytura gwarantowana przez państwo! To jest nie tylko tragedia społeczna, bo oznacza skazanie kobiet na wegetację za marne grosze. To jest także katastrofa finansowa dla państwa – bo ono z budżetu (czyli z podatków wszystkich!) będzie musiało dopłacić ponad połowie kobiet do owych minimalnych, głodowych emerytur. A przecież ten system zbudowano ponoć po to, aby zdjąć z państwa moralną i finansową odpowiedzialność za los starszego pokolenia.
` propos zabaw biznesu z emeA ryturami ukazał się niedawno wywiad Jacka Żakowskiego z Mario Marcelem (na zdjęciu), chilijskim ekonomistą, który na zlecenie władz ratował tamtejszy system emerytalny przed zupełną katastrofą. Niestety,
wykształconej czy dotkniętej patologiami. Stanowi to także szansę na stworzenie nowych miejsc pracy i częściowe uwolnienie kobiet od domowego kieratu. Warto również zwrócić uwagę, że są to posunięcia (w tym także zrobiona już przez PO-PSL reforma zapobiegania przemocy w rodzinie) idące w stronę przeciwną do oczekiwań Kościoła, który izoluje rodzinę i jej problemy w czterech ścianach mieszkań i sprowadza kobiety do funkcji opiekuńczo-domowych.
Podobnie jest ze zmianą przepisów administracyjnych dotyczących formularzy dla osób ubiegających się o ślub za granicą. Na prośbę środowisk gejowskich i rzecznika praw obywatelskich ma być z nich usunięta rubryka zawierająca dane przyszłego małżonka. Dotąd trzeba było je wpisywać (nie bardzo zresztą wiadomo w jakim celu), co prowadziło czasem do odmów wydania zaświadczenia, gdy okazało się, że przyszły małżonek ma tę samą płeć co osoba pragnąca go poślubić. Była to praktyka absurdalna i dyskryminująca, zatem rząd postanowił położyć jej kres. Trzeba tu pochwalić panią rzecznik praw obywatelskich Irenę Lipowicz, która mimo osobistych powiązań z Kościołem katolickim potrafiła stanąć w obronie praw człowieka.
sam wywiad i wnioski, jakie płyną z latynoamerykańskiej lekcji, w Polsce przeszły niemal bez echa. Przy okazji ten specjalista od ubezpieczeń przyznał, że przez dziesięciolecia w Chile nie wolno było właściwie dyskutować nad słusznością prywatyzacji emerytur. Nie tyle ze strachu przed Pinochetem, ale z powodu zmowy elit finansowych i mediów. Czy nam to czegoś nie przypomina? Czy w Polsce nie zaczęto o tym rozmawiać poważnie dopiero wtedy, gdy krajowi zajrzało w oczy bankructwo? Widać tutaj jak na dłoni, jaki był rzeczywisty cel reformy Balcerowicza przeprowadzonej 12 lat temu – kosztem emerytów i państwa dano zarobić instytucjom finansowym, które jako jedyne korzystają w pełni na tej reformie. Ale czy po to właśnie istnieje system emerytalny? I jeszcze jedna kwestia. Czy naprawdę musimy być skazani na emerytury rzędu 30 procent ostatniej pensji (obecnie ok. 60 procent), na które 12 lat temu skazał Balcerowicz przyszłych emerytów? Czy nie trzeba tej sprawy jeszcze raz przemyśleć? Jest coś głęboko niesprawiedliwego w tym, że obecnie pracujące pokolenie opłaca dzisiejszym emerytom świadczenia na przyzwoitym poziomie, a samo dostanie jakieś marne grosze. To nie jest sprawa, nad którą można przejść do porządku dziennego! ADAM CIOCH
Najgorzej jest chyba w ochronie zdrowia, bo reforma minister Ewy Kopacz z jej dodatkowymi ubezpieczeniami chyba nie jest najtrafniejszym pomysłem. W reformie tej jest jednak pewien pożyteczny akcent – pomysł okiełznania wpływów koncernów farmaceutycznych. Oznacza to pewne odejście od fundamentalizmu wolnorynkowego na rzecz dbania o potrzeby pacjentów. Wiem, że kwestie opieki zdrowotnej są najtrudniejsze, bo to zadanie zarówno kosztowne, jak i próbujące przekształcić system, który jest od pokoleń bardzo zdemoralizowany. Ale już niedługo się okaże, czy reforma pani Kopacz jako całość ma sens. Sensowne są natomiast tegoroczne pomysły rządu na zwiększenie płacy minimalnej. To też jest ruch we właściwą stronę, bo w Polsce jest gigantyczna przepaść między płacą minimalną a średnią. Ta pierwsza stanowi ledwie ok. 40 procent tej drugiej, a w Europie zaleca się, aby było to 60 procent. Wtedy można mówić o w miarę jednolitym społeczeństwie, a nie jego rozpadzie na różne światy, nierozumiejące się m.in. z powodów finansowych. Porażką z całą pewnością okazała się natomiast reforma ustawy o mediach publicznych. W praktyce zachowuje ona status quo, czyli ich klerykalizację i upartyjnienie. Społeczny projekt ustawy przepadł z kretesem, bo partiom bardziej się opłaca sterować ręcznie TVP, niż naprawdę zrobić z niej instytucję służby publicznej. To wielka szkoda. MAREK KRAK
Po rozum do głowy rozwodowych spotykają się z atakami ze strony środowisk skrajnie prawicowych – PiS i środowiska Radia Maryja. To są ludzie, którzy na ogół rzadko się uczą na błędach. Kierują się fobiami wyniesionymi z kościoła. Pewien umiarkowany postęp widać w tym, jaką wagę rząd przywiązuje do kwestii edukacyjno-wychowawczo-opiekuńczych. Chodzi o podwyższenie zarobków nauczycieli (mimo radykalnej polityki oszczędnościowej), o nowe przepisy w kwestiach przedszkoli i żłobków, o projekt czeków opiekuńczych dla osób starszych i wszystkich wymagających opieki. Jeśli za tymi pomysłami pójdą publiczne pieniądze (a na razie jest z tym raczej kiepsko), to mamy szansę znaleźć się trochę bliżej socjalnej Europy, gdzie los dziecka nie jest prywatną sprawą jego rodziny, nierzadko przecież źle
13
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
UWAGA! TEKST TYLKO DLA CZYTELNIKÓW O MOCNYCH NERWACH!
Posłańcy diabła „W tym królestwie Nowego Świata pewien chrześcijański mnich poszedł z psami polować na jelenie czy też na króliki. Gdy nie znalazł zwierzyny, wydało mu się, że psy były głodne. Odebrał więc indiańskie maleńkie dziecko matce od piersi i nożem oberżnął po kawałku ręce i nogi, dając każdemu z psów jego część, a gdy zjadły, rzucił na ziemię całe ciało dla wszystkich razem” – czy ten przerażający horror mógł powstać tylko w głowie jakiegoś psychicznie chorego scenarzysty? Nie, to opis prawdziwych wydarzeń w relacji naocznego świadka – hiszpańskiego zakonnika, członka wyprawy Kolumba, a później misjonarza w Nowym Świecie. Nazywał się Bartolomé de Las Casas. Za udział w krwawym podboju Antyli otrzymał nadania ziemskie na Hispanioli oraz setki niewolników. Był okrutnikiem i konkwistadorem, ale w roku 1514 przeżył rodzaj katharsis (powody do dziś nie są znane) i stał się gorącym obrońcą bezlitośnie tępionych Indian. Dominikanin Bartolomé pozostawił po sobie trwającą do dziś wdzięczną pamięć etnicznej ludności Ameryki Środkowej i… pamiętniki. Spisywał je codziennie przez kilkanaście lat swojej misjonarskiej kariery. Jego „Brevísima relación de la destrucción de las Indias” (Krótka relacja o wyniszczeniu Indian) jest do dziś lekturą porażającą i wstrząsającą. Nikt nie zaprzecza prawdziwości kronik mnicha. Nikt z wyjątkiem człowieka, który tydzień temu został uroczyście wyniesiony na ołtarze. Nazywa się Jan Paweł II. 25 stycznia 1979 roku odwiedził Dominikanę i do tłumów katolików, do całego świata śmiał mówić tak: Dziękuję Bogu, że pozwolił mi wstąpić na ten skrawek ziemi amerykańskiej. Przyjść tutaj drogą, którą obrali pierwsi krzewiciele wiary po odkryciu tego kontynentu. Bo dziś możemy wyrazić tylko podziw i wdzięczność za to, czego dokonali. Żeby głosić chwałę Chrystusa Zbawiciela. Żeby bronić godności tubylców, strzec ich nienaruszalnych praw. Wówczas to ten umiłowany lud otworzył się na wiarę w Jezusa Chrystusa. Niech będzie pochwalony Pan, który mnie tu zaprowadził. Tu, gdzie na tym kontynencie rozpoczęło się dzieło Boże, na chwałę i cześć Pana naszego. Tu, gdzie zatknięto pierwszy krzyż, odprawiono pierwszą mszę i odmówiono po raz pierwszy Ave Maria. W istocie łaska to i powołanie
Kościoła, który istnieje po to, aby ewangelizować. ~ ~ ~ 460 lat temu Bartolomé de Las Casas widział to „trochę” inaczej. I gdyby słyszał te słowa z ust przywódcy swojego Kościoła, uznałby je za posłanie diabła. „Bo sam diabeł posłał misjonarzy, te bestie w ludzkich skórach, do tej pełnej cudowności krainy” – tak napisał w swoich kronikach. Oto ich fragmenty: Między te łagodne owce, obdarzone przez Stwórcę wspomnianymi zaletami, weszli chrześcijanie i stali
tubylców. Wyspa Kuba, której długość równa jest odległości z Valladolid do Rzymu, jest obecnie prawie cala wyludniona. Wyspy: San Juan i Jamajka, duże, szczęśliwe i piękne, są już całkowicie spustoszone. ~ ~ ~ Wiemy na pewno, że na stałym lądzie chrześcijanie okrucieństwami swymi i niegodziwymi czynami wyludnili i zniszczyli przeszło dziesięć królestw i sprawili, że królestwa te, pełne ongi istot rozumnych, są dziś opustoszałe, a są one rozleglejsze od całej Hiszpanii. Przyjmiemy za słuszne i prawdziwe obliczenie, że w ciągu wspomnianych czterdziestu lat tyrańskim sposobem postępowania i piekielnymi zbrodniami chrześcijanie zabili niesłusznie i okrutnie przeszło dwanaście milionów ludzi – mężczyzn, kobiet i dzieci – a sądzę, że się nie pomylę, mówiąc, iż było ich przeszło piętnaście milionów. ~ ~ ~ Wchodzili do wiosek i nie przepuszczali dzieciom, starcom ani kobietom ciężarnym czy położnicom, ale rozpruwali im brzuchy i ćwiartowali, jak gdyby natknęli się na baranki zamknięte w swych zagrodach. Zakładali się o to, który z nich jednym cięciem przetnie człowieka przez pół
się jako wilki i tygrysy, i lwy najsroższe, wygłodniałe od wielu dni. I od czterdziestu lat do dziś – a i dziś również nie robią nic innego – ćwiartują ich, zabijają, niepokoją, gnębią, męczą i mszczą mnóstwem dziwnych, nowych, różnorodnych, nigdy niewidzianych tortur. Z przeszło trzech milionów dusz, które widzieliśmy na wyspie Hispanioli, nie zostało dziś więcej niż dwustu
albo odetnie mu głowę jednym pchnięciem włóczni, albo obnaży mu wnętrzności. Odrywali za nóżki niemowlęta od piersi matek i roztrzaskiwali im głowy o skały. Karmili nimi swoje psy. Inni rzucali je na wznak do rzeki, śmiejąc się i szydząc: „Jeszcze się rusza, diabelskie nasienie!”. Jeszcze inni dzieci przeszywali mieczem, podobnie robili z matkami i ze wszystkimi, których napotykali na swej
drodze. Robili długie szubienice i wieszali po trzynastu na każdej – na cześć i chwałę naszego Zbawiciela i dwunastu apostołów – tak, że wisielcy prawie dotykali nogami ziemi, a podkładając drzewo i ogień, palili ich żywcem. Niektórzy zaś pętali czy obwiązywali całe ciało ofiar suchą słomą i w ten sposób palili. Tym wszystkim, których chcieli wziąć żywcem, odcinali obie dłonie i wlekli. Mówili im: „Idźcie z listami”, co należy rozumieć: „Nieście te nowiny ludziom, którzy przed nami uciekli”. ~ ~ ~ Raz widziałem, jak męczyło się na ruszcie czterech czy pięciu znakomitych wodzów (były trzy takie ruszty, na których płonęli inni), a ponieważ krzyczeli głośno i dowódcy chrześcijan nie dawali spać, kazał ich udusić. Strażnik, który ich palił (wiem, jak się nazywał i nawet znałem jego krewnych w Sewilli), nie chciał ich zadusić, wepchnął im ręką kawałki drewna do ust, aby nie wydawali głosu i podsycił ogień, aż upiekli się powoli żywcem, jak chciał. ~ ~ ~ Przybył tu pewnego razu gubernator, który zarządzał wyspą, z sześćdziesięciu konnymi i przeszło trzystu pieszymi. Na jego wezwanie przybyło z pełnym zaufaniem przeszło trzystu miejscowych wodzów. Gubernator kazał wsadzić podstępem najznakomitszych spośród nich do obszernej szopy słomianej, a gdy już byli w środku, kazał podłożyć ogień i spalono ich żywcem. Pozostałych zakłuto włóczniami i przeszyto mieczami wraz z niezliczoną ilością ich poddanych. Inni chrześcijanie, widząc dzieci na ziemi, odcinali im nogi mieczami. ~ ~ ~ Tutejszy wódz i władca uciekał ciągle przed chrześcijanami od chwili ich przyjazdu na Kubę, gdyż zbyt dobrze ich znał. Bronił się, gdy się z nimi spotykał, ale w końcu schwytali go. Spalono go żywcem jedynie dlatego, że uciekał przed tak bardzo niegodziwymi i okrutnymi ludźmi i bronił się przed tymi, którzy chcieli zabić jego, a całą rodzinę i ludność pognębić aż do śmierci. Gdy był przywiązany do pala, pewien mnich z zakonu św. Franciszka, świątobliwy misjonarz, który był przy tym, mówił mu o Bogu i o naszej wierze, o której tamten nigdy nie słyszał. W czasie udzielonym przez katów zakonnik opowiadał skazanemu, że jeśli zechce uwierzyć w jego słowa, pójdzie do nieba,
gdzie jest chwała i wieczny odpoczynek, a jeśli nie – pójdzie do piekła znosić wieczne kary i męki. Skazany pomyślawszy chwilę zapytał, czy chrześcijanie idą do nieba. Zakonnik powiedział, że tak. Na to wódz Indian, nie namyślając się dłużej, powiada, że nie chce iść do nieba tylko do piekła, aby nie spotkać się z nimi i nie widzieć tych okrutnych ludzi. ~ ~ ~ Pewnego razu Indianie wyszli na nasze spotkanie z poczęstunkiem i z darami na dziesięć mil przed dużą osadę, a skorośmy przybyli tam, dali nam wiele ryb i chleba, a nadto wszystko, co tylko mieli do jedzenia. Nagle w misjonarzy wstąpił szatan i na moich oczach, bez powodu i bez przyczyny wyrżnęli nożami przeszło trzy tysiące ludzi: mężczyzn, kobiety i dzieci. Widziałem wówczas tak wielkie okrucieństwa, jakich nigdy jeszcze żywi ludzie nie widzieli i nie sądzili, że mogą zobaczyć. ~ ~ ~ Pewien dowódca żołnierzy i misjonarzy w ciągu jednej wyprawy, którą przedsiębrał na rozkaz gubernatora dla rabunku i wytracenia ludności, zabił przeszło czterdzieści tysięcy tubylców, przeszywając ludzi mieczem, paląc żywcem, rzucając psom na pożarcie i męcząc na różne sposoby. Towarzyszył mu przy tym pewien zakonnik franciszkanin, a nazywał się brat Franciszek od św. Romana. ~ ~ ~ O świcie, gdy niewinni ludzie spali razem z żonami i dziećmi, napadali na osadę, podpalając domy, które zwykle bywały ze słomy, i palili żywcem dzieci i kobiety i wielu mężczyzn, zanim się ci spostrzegli. Zabijali, kogo tylko chcieli, a schwytanych żywcem męczyli, wykłuwając im oczy, żeby powiedzieli, w jakich osadach mają jeszcze złoto, albo aby wydali złoto ukryte. Pozostałych przy życiu piętnowali jako niewolników. ~ ~ ~ Pewien wódz Indian dobrowolnie lub pod wpływem strachu (co jest bardziej prawdopodobne) dał mu dziewięć tysięcy kastelianów (miara kruszcu – przyp. red.). Nie zadowoliwszy się tym, Hiszpanie pochwycili go. Przywiązali do pala w pozycji siedzącej, z wyciągniętymi nogami, rozłożyli ogień u jego stóp, wołając, żeby dał więcej złota. Posłał tedy do domu i przynieśli jeszcze trzy tysiące
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r. kastelianów. Ponowili męki, ale on nie dał więcej złota, bo nie miał. Trzymali go w tym położeniu, aż szpik wystąpił mu na stopy i tak umarł. ~ ~ ~ Innym razem pewien oddział chrześcijański, idąc na rozbój, doszedł do lasu, w którym zebrało się i ukrywało dużo uciekających przed ich straszliwym i okrutnym postępowaniem. Misjonarze uderzyli na nich nagle, a zabiwszy wielu, schwytali siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt dziewcząt i kobiet. Następnego dnia Indianie zebrali się i szli w ślad za Hiszpanami, atakując ich z obawy o los żon i córek. Chrześcijanie widząc, że są otoczeni, nie chcieli nacierać konno, ale mieczami rozpruwali brzuchy dziewczyn i kobiet tak, że wnętrzności znaczyły drogę i z osiemdziesięciu nie pozostawili przy życiu ani jednej. ~ ~ ~ Nasz zakonny dowódca wysyłał pięćdziesięciu konnych, każąc zakłuć włóczniami ludność całej krainy większej od hrabstwa Roussillon, nie zostawiając przy życiu mężczyzny ani kobiety, starca ani dziecka – nawet z tak błahej przyczyny, że nie stawiali się dość szybko na jego wezwanie albo nie dostarczali mu żądanej ilości kukurydzy, która zastępuje im pszenicę. Ponieważ zaś ziemia była równiną, nikt nie mógł ujść przed końmi ani przed piekielnym gniewem tego diabła w habicie. ~ ~ ~ Zakuwaliśmy ich w łańcuchy, żeby nie porzucali ciężarów ważących po trzy arroby, które im nakładano na barki. Podczas jednej z takich wypraw zdarzyło się, że z czterech tysięcy Indian powróciło do swoich domów zaledwie sześciu żywych, bo reszta wyginęła po drodze. Kiedy niektórzy z nich wyczerpani upadali pod ciężkimi ładunkami i chorowali z głodu, trudu i wycieńczenia, wówczas, żeby nie rozkuwać łańcucha, ucinano im głowy, które padały na jedną stronę, a ciała na drugą. A reszta szła dalej. ~ ~ ~ Ponieważ nie starczyło żywności dla chrześcijan, zabrano Indianom całą kukurydzę, jaką mieli dla siebie i swoich dzieci. Przeszło dwadzieścia czy trzydzieści tysięcy ludzi zmarło przez to z głodu i doszło nawet do tego, że jedli swoje zwłoki nawzajem. ~ ~ ~ Chrześcijanie w ciągu tych dwunastu lat w Meksyku, na przestrzeni opisanych czterystu pięćdziesięciu mil, wymordowali włócznią i nożem oraz spalili żywcem przeszło cztery miliony kobiet, dzieci, młodych i starych. Do liczby tej nie wchodzą zabici i zabijani co dzień w okrutnej niewoli, w codziennych udręczeniach i uciśnieniu. ~ ~ ~ Domagano się od wodzów pięciu czy sześciu tysięcy Indian do dźwigania
ciężarów. Gdy wszyscy przyszli, zamknięto ich na podwórkach domów. Gdy patrzy się na Indian gotujących się do niesienia ciężarów chrześcijań-
skim misjonarzom, ogarnia człowieka głębokie współczucie i litość. Przychodzą bowiem nadzy, z okrytymi jedynie częściami wstydliwymi, niosąc swoje nędzne pożywienie w siatkach na plecach i siadają wszyscy w kucki, niby bardzo łagodne baranki. Gdy już wszyscy Indianie zebrali się na podwórkach, w bramie stają uzbrojeni nasi, aby ich pilnować, a inni chwytają za broń i zabijają mieczami i włóczniami wszystkie owieczki, z których żadna nie zdołała ujść przed ciosami. Po upływie dwóch czy trzech dni wyszło stamtąd kilkudziesięciu żywych Indian całych zakrwawionych (pochowali się oni i schronili pod trupami zabitych, których było tak wielu); z płaczem szli oni do chrześcijan, prosząc o zmiłowanie i darowanie życia. Nie okazano im współczucia ani miłosierdzia, ale w miarę, jak wychodzili, ćwiartowano ich. ~ ~ ~ Ale my, przed którymi nic się nie uchowa, a zwłaszcza bezbronni ludzie, podłożyliśmy ogień pod ich świątynię i spaliliśmy Indian, którzy wołali: „O źli ludzie, cóżeśmy wam zrobili? Dlaczego nas zabijacie?”.
Kiedy zabijano mieczami na podwórzu pięć czy sześć tysięcy Indian, nasz przywódca śpiewał: „Spogląda Neron na Rzym, co w płomieniach stoi, krzyk słychać starców i dzieci, ale jego to nie boli”. Później z zuchwalstwa i bezwstydu zgwałcił żonę najznakomitszego króla i pana całej tej krainy. ~ ~ ~ Wzywa nasz dowódca władcę Indian i wielu innych panów, a skoro przyszli jak łagodne owieczki, zatrzymuje
wszystkich i każe dostarczyć sobie tyle a tyle ładunków złota. Indianie odpowiadają, że nie mają, bo ich ziemia nie jest złotodajna. Wtedy pada rozkaz, mimo braku winy, procesu i wyroku, spalić ich żywcem. ~ ~ ~ Indianie – niezależnie od wieku i płci – byli wrzucani do dołów. Kogokolwiek udało im się pojmać – kobiety ciężarne, matki karmiące, dzieci, starców – wszystkich wrzucano do dołów aż do wypełnienia ich. Żałość brała patrzeć szczególnie na kobiety z dziećmi. Wszystkich pozostałych zabijali włóczniami i nożami, rzucali psom, które rozszarpywały ich i pożerały żywcem. A kiedy trafili na wodza, to palili go żywcem. ~ ~ ~ Dowódca ten chrześcijan miał zwyczaj, ruszając na misję, prowadzić ze sobą jak najwięcej poprzednio podbitych Indian, aby oni walczyli z tubylcami. Ponieważ zaś sam nie dawał jeść dziesięciu czy dwudziestu tysiącom ludzi, których prowadził, dozwalał, aby ci jedli pojmanych Indian. W jego obecności zabijano i pieczono dzieci lub zabijano człowieka wyłącznie w celu odcięcia rąk i nóg, które uważane były za najlepsze kąski. Mieszkańcy innych ziem, słysząc o tak nieludzkich czynach, nie wiedzieli, gdzie się ukryć z przerażenia. ~ ~ ~ Misjonarz pewien dowiedział się, że Indianie mieli ukryte swoje bożki. Zatrzymał tedy wielmożów indiańskich aż do chwili, w której oddali mu bożki. Sądził, że były one ze złota, a zawiódłszy się, ukarał ich surowo i niesprawiedliwie. Ażeby zaś nie ponieść uszczerbku w swoim zamiarze, którym była grabież, przymusił ich, żeby nabyli od niego swoje bożki. Odkupili je za tyle złota i srebra, ile tylko mogli zabrać. Takich to czynów dokonują, takie dają przykłady i tak starają się o chwałę Bożą w tych ziemiach misjonarze. ~ ~ ~ Gdy pewien zły chrześcijanin chciał przemocą chwycić dziewczynę, aby z nią grzeszyć, matka jej rzuciła się, żeby mu ją wyrwać. On wówczas wyciągnął miecz i uciął rękę matce, a dziewczynę, ponieważ nie chciała mu ulec, rozpruł od piersi w dół. ~ ~ ~ Trudno byłoby opowiedzieć o poszczególnych okrucieństwach, jakie tam popełniono, i nikt nie zdołałby wszystkiemu uwierzyć, opowiem zatem tylko dwa lub trzy wypadki, które
sobie przypominam. Ponieważ smutnej pamięci chrześcijanie chodzili z psami, szukając Indian i szczując psami kobiety i mężczyzn, pewna chora Indianka, widząc, że nie zdoła uciec przed psami, które ją rozszarpią, podobnie jak rozdarły innych, wzięła gruby sznur, przywiązała sobie do nogi swoje roczne dziecko i powiesiła się na belce. Ale nie zrobiła tego dość szybko, tak że psy dopadły i rozszarpały dziecko, które jednak pewien misjonarz ochrzcił, zanim psy je do końca zjadły. ~ ~ ~ Kiedy chrześcijanie wychodzili z tego królestwa, jeden z nich namawiał urodziwego syna władcy ludu tej krainy, żeby z nim poszedł. Chłopiec odpowiedział, że nie chce opuszczać swej ziemi. On na to: „Chodź ze mną, a jeśli nie zechcesz, to ci obetnę uszy”. Chłopiec odmawia. Tamten wtedy wyjmuje nóż i obcina mu najpierw jedno ucho, potem drugie. A gdy chłopiec płacze i powtarza, że nie chce, obcina mu nos, śmiejąc się.
Ten przeklęty człowiek chwalił się i pysznił wobec innego zakonnika i misjonarza, mówiąc, że gdy tylko mógł, starał się gwałcić Indianki, aby sprzedając ciężarne niewolnice, dostać za nie więcej pieniędzy. ~ ~ ~ Pewnego razu, gdy Indianie wyszli na nasze powitanie, nasz dowódca, okrutny mnich Niemiec, kazał zamknąć w dużym budynku ze słomy wielką ilość tubylców i porąbać ich na sztuki. A ponieważ dom ten miał w górze belki i schroniło się na nich dużo Indian, uciekając przed krwawymi rękami ludzi, przed ich mieczami, ten piekielny człowiek kazał podłożyć ogień pod dom. No i wszyscy, którzy ostali, spalili się żywcem. W ten sposób wyludniło się wiele osad, gdyż cała ludność uciekła w góry, gdzie, jak sądziła, mogła ocaleć. ~ ~ ~ Niedawno temu zamęczyliśmy na śmierć, kłując zaostrzonymi trzcinami, wielką królową, żonę króla Elingue, panującego na tamtych ziemiach, którego chrześcijanie przez swe okrucieństwa i podniesienie ręki na niego zmusili do wywołania powstania i walki przeciw najeźdźcom. Schwytaliśmy królową, żonę jego, i bez żadnej słuszności i racji niektórzy zgwałcili ją, a inni zabili, choć była ona nawet brzemienna, jedynie w tym celu, aby zadać ból jej mężowi.
15
~ ~ ~ Wieszają wodza Indian za związane z tyłu ręce na sznurze, podciągają w górę i spuszczają raptownie w dół, leją mu na brzuch wrzący łój, przymocowują żelaznymi okowami nogi do pala, przywiązują za szyję do drugiego pala, a dwóch ludzi przytrzymuje go za ręce. W takiej pozycji przypiekają mu ogniem stopy, a misjonarski tyran zjawia się od czasu do czasu i zapowiada, że tak stopniowo zabiją go tą męczarnią, o ile nie da złota. ~ ~ ~ Żeby dopełnić miary swego wielkiego okrucieństwa, wyszukali wszystkich Indian, którzy się poukrywali w gęstwinie, i dowódca rozkazał zaatakować ich mieczem. Zabili ich w taki sam sposób i zrzucili ze skały w dół. Okrutne te zbrodnie jeszcze go nie zadowoliły, chciał się odznaczyć jeszcze bardziej i powiększyć straszliwość swoich grzechów; kazał on zatem, aby wszystkich Indian i Indianki, których poszczególni Hiszpanie wzięli żywcem (bo w tych rzeziach zwykle wybiera się niektórych Indian, Indianki i młodych chłopców na usługi), zamknąć w domu zbudowanym ze słomy i podłożyć ogień. Spalono ich żywcem, a było osób około pięćdziesięciu. Innych czterdziestu kazał rzucić psom, które ich rozszarpały i zjadły. Innym razem ten sam okrutnik udał się do pewnej osady, która się nazywała Cota, pojmał wielu Indian i kazał rzucić ich psom na pożarcie, poobcinał wielu kobietom piersi, a mężczyznom ręce i poprzywiązywał je do sznurów wzdłuż drąga, żeby inni Indianie widzieli, co zrobił. Było tam ze siedemdziesiąt ich par. Poobcinał też nosy kobietom i dzieciom. To tylko fragmenty pamiętników misjonarza Bartolomé, a każdego normalnego człowieka, który je czyta, ogarnia zgroza i przerażenie. Ale nie Jana Pawła, który, przypomnijmy raz jeszcze, miał czelność tak mówić: Dziękuję Bogu, że pozwolił mi wstąpić na ten skrawek ziemi amerykańskiej. Przyjść tutaj drogą, którą obrali pierwsi krzewiciele wiary po odkryciu tego kontynentu. Bo dziś możemy wyrazić tylko podziw i wdzięczność za to, czego dokonali. Żeby głosić chwałę Chrystusa Zbawiciela. Żeby bronić godności tubylców, strzec ich nienaruszalnych praw. Niechaj odpowiedzią dla papieża będzie cytat kończący pamiętniki mnicha Bartolomé de Las Casas: „Rozważcie, na Boga, wy wszyscy, którzy to czytacie, ten postępek, i osądźcie, czy nie przewyższa on wszelkiej niesprawiedliwości i okrucieństwa, jakie można sobie na ziemi wyobrazić? I czy dobrze odpowiada dla chrześcijan nazwa szatanów? Czyż mogłoby być gorzej dla Indian, gdyby ich oddano diabłom z piekła?”. MAREK SZENBORN
16
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
ZE ŚWIATA
CARTER PRZECIW RELIGII Religia poniża kobiety – taką tezę w Carter Center w Atlancie przedstawił członkom konferencji dotyczącej praw ludzkich były prezydent USA, Jimmy Carter.
poinformowała znękaną publikę, że seks grozi śmiercią. Podobne skutki mogą mieć ćwiczenia fizyczne. Ręce opadają. Żyć się nie chce. Uprawianie seksu albo jogging tudzież przysiady zwiększają trzykrotnie ryzyko zawału serca w ciągu kilku godzin bezpośrednio po – zawiadamiają. Nie martwcie się, pocieszają, to ryzyko nie jest duże. Co trzeba robić, by uniknąć śmierci w wyniku ćwiczeń w łóżku lub w sali gimnastycznej? Więcej ćwiczyć! Bo jeśli wyrobimy sobie wreszcie sportową kondycję, to jesteśmy mniej narażeni na zawał po orgazmie lub spacerze. PZ
Podobna reakcja zachodzi u nałogowych palaczy i alkoholików. Organizm w formie „wynagrodzenia” wyzwala chemikalia zawierające związki opium i dopaminę, dające uczucia przyjemności. To bynajmniej nie jedyny sygnał dla przyszłych matek, by wystrzegały się niezdrowej diety i otyłości. Badacze ze szkoły medycznej Uniwersytetu Yale stwierdzili, że poziom hormonu o nazwie ghrelin, który reguluje funkcje reprodukcyjne, jest niski u kobiet z nadwagą. Takie matki rodzą dzieci, które później mają kłopoty z płodnością, bo dochodzi do zaburzeń w rozwoju macicy. CS
idealne, ich kompleksy pójdą precz. Zdjęcia – do obejrzenia na stronie internetowej Akademii. JC
SKÓRKA WARTA WYPRAWKI Amerykanie mają smykałkę do robienia pieniędzy z niczego. Jednak ich rodak, 48-letni Ron Low z Chicago, wyróżnia się nawet w tym towarzystwie. Zrobił biznes na kawałeczku skóry, którego w dodatku nie ma.
DZIECIĘCE METAMORFOZY W Wielkiej Brytanii dzieci zyskają prawo do podejmowania bardzo dorosłych decyzji. Większość przypadków dyskryminacji kobiet na świecie jest spowodowana tym, że „kobiety są przez liderów chrześcijaństwa, islamu oraz innych religii traktowane jako gorsze w oczach Boga”. W konferencji brali udział liderzy religii i ruchu praw ludzkich z 20 krajów. „Religie jako takie nie są temu winne – stwierdził były prezydent. – Odpowiedzialność ponoszą duchowni, którzy selektywnie interpretują Biblię oraz inne pisma religijne”. Zdaniem Cartera „złe traktowanie kobiet jest najpoważniejszym i najbardziej nagminnym przejawem gwałcenia praw ludzkich na ziemi”. Carter – baptysta – uchodził za bardzo religijnego prezydenta, dlatego zresztą poparło go południe USA („pas biblijny”). Przed kilkunastu laty publicznie zerwał z religią zorganizowaną, oskarżając ją o hipokryzję i chciwość. CS
OFIARA BARANÓW W kirgiskim parlamencie parlamentarzyści złożyli ofiarę z siedmiu baranów, by „przepędzić złe duchy” z gmachu obrad. Rzecznik prasowy parlamentu Szajrbek Mamatoktorow powiedział, że niemal wszyscy deputowani wzięli udział w tradycyjnej ceremonii złożenia ofiary, ale co ważne – mięso ze zwierząt zostanie przekazane do domów dla starców i niepełnosprawnych. W polskim parlamencie to by się nie udało. Na razie przodujemy w modłach o deszcz. Gdyby składać ofiarę z baranów, to kto by dzień później głosował? PPr
SEKS GROZI ŚMIERCIĄ Naukowcy raczą ludzi – i tak już zestresowanych – mało radosnymi doniesieniami o odkryciu szkodliwości coraz to nowych substancji i form aktywności. Uczona szajka z bostońskiego Tuft Medical Center pod wodzą dr Issy Dahabreh za pośrednictwem periodyku „Journal of the American Medical Association” z satysfakcją
ZBOCZONY INKASENT W konserwatywnym muzułmańskim Pakistanie znaleziono sposób na dłużników. Tamtejsi przykładni obywatele gardzą każdą innością – homoseksualistami, transwestytami itp. Fobię tę wykorzystuje specjalna grupa poborców podatkowych (sami mężczyźni), która odwiedza dłużników w kobiecym przebraniu i makijażu. Na dodatek poruszają się oni jak seksowne kociaki. Dłużników tak bardzo brzydzą nieproszeni goście, że robią wszystko, żeby wizyta się nie powtórzyła. JC
CIPKOMAT
Na Wyspach planuje się wprowadzenie ustawy, zgodnie z którą już 12-latki będą mogły zacząć przygotowania do operacyjnej zmiany płci. Dzieci, które rozpoznają u siebie transseksualizm (dziewczynki uznają, że powinny urodzić się chłopcami, a chłopcy – dziewczynkami), będą mogły przyjmować leki hormonalne, które wstrzymają ich dojrzewanie płciowe. U dzieci w tym wieku dopiero kształtuje się seksualność, a obserwacje wskazują, że większość młodych ludzi, którzy mają problemy z identyfikacją płci, to po prostu przyszli homoseksualiści. Kiedy mały pacjent zmieni zdanie, już zaczęta kuracja hormonalna może sprawić, że nigdy nie rozwinie się prawidłowo. JC
TŁUSZCZ Z TŁUSZCZU Poważne ostrzeżenie dla matek: nierozważną dietą podczas ciąży możecie trwale zaszkodzić dziecku! Naukowcy z australijskiego Uniwersytetu Adelaidy wykryli, że dieta ciężarnej obfitująca w tłuszcze i cukry doprowadza do zmian w mózgu płodu. To samo dotyczy jedzących tłusto i słodko matek, które karmią piersią. W mózgach ich potomstwa wytwarza się efekt nagrody: gdy dziecko je wysokokaloryczne potrawy, odczuwa przyjemność.
Co może zrobić kobieta, żeby pozbyć się kompleksów? Powinna pokazać wszystkim, co ma między nogami.
Duńskie feministki, członkinie Akademii Designu w Kopenhadze, zorganizowały ogólnospołeczną akcję. Mnóstwo młodych kobiet – twierdzą – jest niezadowolonych z wyglądu swoich narządów płciowych. Wszystko przez wzorce, jakie narzuca przemysł pornograficzny. Rośnie przepaść pomiędzy tym, jak wyglądamy naprawdę, a tym, co pokazują media, dlatego z coraz większą niechęcią myślimy o sobie i swoim ciele. W jednym z kopenhaskich instytutów panie ustawiły urządzenie, które polskie feministki ochrzciły mianem cipkomatu: krzesło z dużą dziurą w środku, pod którym umieszczono aparat fotograficzny. Zdejmuje się majtki, siada i… gotowe! Cały świat może się dowiedzieć, jak wyglądamy od spodu. Organizatorki akcji uważają, że kiedy dziewczyny zobaczą, że inne kobiety też nie są „tam”
Low zajmuje się odtwarzaniem napletka. Ponad dwie trzecie Amerykanów zostaje zaraz po urodzeniu obrzezanych i zwykle nie ma to nic wspólnego z religią. Kilka dekad temu obrzezywano tam niemal 90 proc. dzieci. Od niedawna moda się zmienia. Coraz głośniejsze są zastrzeżenia, że to nic innego jak okaleczenie, w dodatku bez wiedzy i zgody zainteresowanego. Rosnącej (powoli) popularności tego poglądu nie zmieniło nawet odkrycie, że obrzezanie utrudnia przenikanie wirusa AIDS do organizmu. Low nie ma przygotowania chirurgicznego, a wcześniej pracował jako inżynier. Wymyślił urządzenie złożone z silikonowych nakładek, które za pomocą ciężarków rozciąga resztki skóry pozostałe po obrzezaniu. Ciężarki zaczepia się na 4 godziny, a po półgodzinnej przerwie obciążenie stopniowo się zwiększa. Urządzenie kosztuje 60 dol. i ma roczną gwarancję. „W żołędzi znajduje się największa liczba końcówek nerwów odpowiedzialnych za wrażenia zmysłowe podczas seksu. Dzięki napletkowi penis jest wilgotny i wrażliwy, a nie wyschnięty i nieczuły na bodźce” – zachwala Low. Pomysł wypalił. Obecnie Low ma 10 klientów dziennie, więc jego żona, księgowa, zrezygnowała z pracy, by mu pomagać. Sprzedają swe produkty do 50 krajów, a ostatnio zaprezentowali je w telewizji kablowej TLC Tuggers w programie „Strange Sex”. Wystąpili obok pani, która szczyciła się posiadaniem dwu pochew. Low wpadł na pomysł biznesowy, bo sam był obrzezany i 10 lat temu kupił znacznie prymitywniejsze urządzenie, które dało mu do myślenia. Dziś jest dumnym posiadaczem napletka. Wprawdzie nerwy
nie odrastają, ale wrażenia daje się odtworzyć. Biznesmen jest też aktywistą ruchu domagającego się zakazu obrzezywania dzieci. Twierdzi, że korzyści z obrzezania to wymysły, zaś względy sanitarne (bez napletka rzekomo łatwiej zachować higienę) są naciągane. Po prostu trzeba się myć – twierdzi Low. JF
DZIECIORÓB Polki mieszkające na Wyspach powinny uważać na niejakiego Keitha MacDonalda. 25-latek, którym zainteresowała się tamtejsza prasa, jest ojcem ośmiorga dzieci i właśnie oczekuje narodzin sześciorga innych. Co niezwykłe, każdy z narodzonych i jeszcze nienarodzonych potomków ma… inną matkę. Keith jest bezrobotny, a dzieci zupełnie go nie interesują. Żeby uniknąć odpowiedzialności, do jednej z zapłodnionych przez siebie dziewczyn wysłał z telefonu kolegi SMS: „Keith nie żyje”. Jak zeznała oszukana – w zaawansowanej ciąży – przez kilka tygodni żyła ze świadomością, że ojciec jej dziecka nie żyje, co bardzo źle odbiło się na jej zdrowiu. „To, co zrobił, jest niewybaczalne. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego” – powiedziała. Keith ma nadzieję, że przynajmniej ona zrezygnuje z roszczeń alimentacyjnych… JC
ICH TROJE Instynkt ojcowski można realizować na wiele sposobów.
Mark Kierby i A. J. Sapolnick – gejowska para ze Stanów – myśleli o adopcji dziecka. Pewnego razu podczas urlopu w Paryżu na tamtejszym pchlim targu zobaczyli małą i brudną lalkę, która – nie wiedzieć czemu – zwróciła ich uwagę. „Była zaniedbana i nie miała żadnego ubranka. Zabraliśmy ją do pokoju hotelowego, umyliśmy. Tak zaczęło się nasze życie rodzinne” – opowiadają panowie. Przytulanka otrzymała imię Digby i została przyszywanym dzieckiem pary. To przełomowe wydarzenie miało miejsce 21 lat temu. Digby nosi dziś kosztowną biżuterię i specjalnie szyte ubrania, śpi ze swoimi „ojcami” w jednym łóżku i podróżuje z nimi po świecie – zawsze ma wykupione osobne miejsce w samolocie. „Uważamy Digby’ego za osobę z plastiku, a nie za lalkę” – tłumaczy Mark. JC
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
W
roku 2002 zawalił się bezpowrotnie świat bezkarności Kościoła katolickiego w USA – przestał być wyłączony spod krytyki i zwolniony od wszelkiej odpowiedzialności. Czy Kościół wyciągnął wnioski z tej pedofilskiej katastrofy?
uwagę, że kościelnym audytorom umknął kompletnie ze statystyk rok 2003, który obfitował w szczególnie dużą liczbę oskarżeń i ujawnionych przestępstw. Audytorzy publikują dane pochodzące z większości diecezji i tylko z 72 proc. zakonów. Reszta odmówiła podania informacji. Raport powstały z inicjatywy
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI zawierającego memoriał Billa Donohue – ultrakonserwatywnego obrońcy hierarchii i prezesa Ligii Katolickiej. Według niego winni wszystkiemu są liberałowie. „Zaczęło się w zenicie rewolucji seksualnej” – pisze Donohue, dając do zrozumienia, że biedni duchowni padli ofiarą rozpasania liberałów. – Gdyby nauka
Kościół nie uczy się na błędach Ratując ulatniający się prestiż, hierarchowie ze Stanów na konferencji w Dallas w roku 2002 zobowiązali się do realizacji programu naprawy i reform i wyznaczyli sobie świeckich kontrolerów (tzw. rady rewizyjne, ale złożone z katolików), którzy mieli nadzorować, czy Kościół realizuje powzięte zobowiązania. Nie mieli łatwej roboty: kilkakrotnie liderzy owych rad składali dymisje, protestując przeciw oporom hierarchów, a jeden z przewodniczących, były sędzia Keating, porównał Kościół do mafii. Od tego czasu nic rewolucyjnego nie nastąpiło, bo dla hierarchów wciąż najważniejsza jest ochrona swoich, strzeżenie kasy i obrona reputacji. Kryzys z USA rozlał się na cały świat, a w roku 2010 liczne kraje europejskie poznawały ze zgrozą kulisy poczynań sług bożych. Właśnie opublikowano rezultaty kontroli diecezji amerykańskich pod kątem wypełniania postanowień z Dallas. Biskupi jak zawsze chcieli mieć pełną kontrolę nad charakterem i wydźwiękiem danych ujawnianych przez świeckich audytorów. Kompletne ich ubezwłasnowolnienie i uczynienie posłuszną tubą Kościoła okazało się jednak niemożliwe, więc ujrzano obraz mało krzepiący. Zdaniem inspektorów, 55 z 188 diecezji „musi poprawić realizację wytycznych z Dallas”. Rok wcześniej diecezji, które otrzymały niezadowalające oceny, było dwa razy mniej. „Kościół nie może sobie pozwolić na rozluźnianie standardów” – ostrzegają w najnowszym raporcie autorzy. Stwierdzili m.in. zezwalanie księżom karnie odsuniętym od czynności duszpasterskich na prowadzenie publicznych modłów, redukowanie personelu monitorującego bezpieczeństwo dzieci, niesprawdzanie, czy przestrzegane są zasady zapewniające małoletnim bezpieczeństwo. O tym, na ile surowe, a przynajmniej rzetelne są oceny audytorów, świadczy fakt, że archidiecezja filadelfijska, w której pod koniec 2010 roku wybuchł kolejny skandal (wciąż zatrudniała trzy tuziny księży wiarygodnie oskarżonych o pedofilię), została poddana egzaminowi z realizacji programu naprawy. Wyniki zawarte w raporcie świeckich audytorów kościelnych można zestawić z tymi, które publikuje na bieżąco niezależna instytucja BishopAcountability (Odpowiedzialność biskupów). Jej analitycy zwracają
biskupów tai 45 proc. nazwisk oskarżonych. BishopAccountability stwierdza, że oskarżono 5 tys. 948 amerykańskich duchownych, czyli 5,4 proc. ogółu. A przecież swego czasu Ratzinger zapewniał, że w USA „sprawa ciągle jest w czołówkach
kościelna miała charakter proaborcyjny, progejowski i nawoływała do ordynacji kobiet, psy (tzn. liberałowie – przyp. aut.) odczepiłyby się od Kościoła lata temu (…). Nie ma drugiej instytucji w USA, którą spotykałaby tak dojmująca niesprawiedliwość”.
17
Papież oskarżony U
dało się. Papież przyjął oficjalnie do wiadomości, że jest oskarżonym w procesie kryminalnym.
Pierwsza próba doręczenia dokumentów sądowych zakończyła się fiaskiem, mimo że asystenci amerykańskiego adwokata Jeffa Andersona pofatygowali się osobiście do Watykanu i usiłowali je wręczyć. Papiery zostały odesłane z wyniosłą adnotacją, że powinny być przekazane drogą dyplomatyczną. No to zostały. Teraz ani Benedykt ani towarzysze na ławie oskarżonych – sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone oraz kardynał Angelo Sodano – nie mogą udawać, że nic nie wiedzą o swym statusie. Akt oskarżenia dotyczy sprawy księdza Lawrence’a Murphy’ego. W katolickiej szkole dla głuchoniemych dzieci w Milwaukee w ciągu kilkudziesięciu lat zgwałcił ponad 200 uczniów. Między innymi Terry’ego Kohuta, który założył sprawę. Ówczesny arcybiskup Milwaukee Weakland prosił Ratzingera, szefa Kongregacji Doktryny Wiary, by Murphy’ego zlaicyzować i ukarać, ale zainteresowany napisał odwołanie z prośbą, by dać mu spokój. Ratzinger postąpił po jego myśli: Murphy jest stary, schorowany, już nie gwałci, dajmy mu spokój. Skąd kardynałowi mogło przyjść do głowy, że ktoś
publicznie wyciągnie mu tę sprawę, w dodatku już jako papieżowi? Watykan interweniował w amerykańskim sądzie federalnym, by ukręcono łeb sprawie. Przecież Apostolska Stolica ma podmiotowość międzynarodową... Sąd się nie przychylił. Sprawę można kontynuować – zawyrokował. Teraz B16 utrzymuje, że nie miał nic wspólnego z Murphym, że za jego poczynania odpowiedzialny był biskup z Milwaukee. Sprawa będzie miała dalszy ciąg. B16 i współoskarżeni zapewne unikną wyroku skazującego, lecz nie uniknie się już powstałego swądu. Nie koniec na tym. Anderson ma następną sprawę tego samego typu, wytoczoną w stanie Oregon. Adwokat wystąpił do sądu, by ten wezwał papieża na przesłuchanie. TN
Kościół siwiejący R
óżne badania zgodnie wykazują, że w rozwiniętym świecie religia przeżywa regres. W niektórych krajach spadek liczby wiernych odnotowuje się od bardzo dawna – na przykład w Wielkiej Brytanii frekwencja w kościołach maleje nieprzerwanie od pół wieku.
Frank Keating
wiadomości, chociaż winnych przestępstw seksualnych jest mniej niż 1 proc. duchownych”. „5,4 proc. to liczba wciąż zaniżona – argumentuje BishopAccountability. – Dane z nielicznych diecezji, które poszły na pełną otwartość, wskazują, że odpowiedzialnych za przestępstwa seksualne jest tam 10 proc. księży. Jeśli dane te ekstrapolować, wychodzi, że przestępców seksualnych w Kościele USA jest 10 tys. 969!”. Liczba nowych oskarżeń o przestępstwa seksualne w roku 2010 wzrosła prawie do 700 z około 400 w roku 2009. Kosztowało to Kościół 124 mln więcej niż w roku 2009 (104 mln). 83 proc. przestępstw dotyczy nieletnich chłopców. Ponad połowa z nich miała od 10 do 14 lat, 20 proc. – mniej niż 10 lat. Publikacja raportu nieprzypadkowo zbiegła się w czasie z opublikowaniem w „The New York Times” całostronicowego ogłoszenia,
Prócz liberałów winne są media i adwokaci, też zresztą liberalna szajka. „Niektórzy eksploatują tę sprawę dla korzyści ideologicznych i finansowego profitu”– przekonuje Donohue. Twierdzi też, że informacje o gwałceniu dzieci są kłamliwe, bo większość to rozwinięci seksualnie młodzieńcy, którzy wcale nie byli gwałceni, tylko macani. Do tego 100 razy częściej dzieci doznaje przemocy seksualnej w szkołach. Reakcja na filipikę Donohue wskazuje, że oddał Kościołowi kolejną niedźwiedzią przysługę. Jego list nie został z pewnością opublikowany bez wiedzy i zgody biskupów, co rzuca światło na ich sposób myślenia. Od czasu wyjścia na jaw skandalu (2002 r.) Kościół w USA zapłacił do dziś zawrotną kwotę 2,34 miliarda dolarów. Tylko 62 proc. tej sumy poszło na wypłatę odszkodowań dla ofiar. Resztę skonsumowali m.in. kościelni prawnicy. CS
Dwaj naukowcy – dr Ellissaios Papyrakis z Uniwersytetu Wschodniej Anglii oraz dr Geethenjali Selvaretnam z University of St. Andrews – opublikowali ciekawe wyniki badań, z których wynika, że wydłużanie się życia ludzi redukuje ich zaangażowanie w religię. Autorzy użyli tradycyjnego ekonomicznego modelu szacującego koszty i korzyści; okazało się, że wierni nie sądzą, by czas spędzony w kościele poprawiał ich szanse na nagrodę, czyli życie pozagrobowe. Dotyczy to zwłaszcza młodych ludzi. To przede wszystkim starsi wciąż biorą udział w ceremoniach religijnych, co zapewne traktują jak swoistą polisę ubezpieczeniową w związku z nadciągającym kresem życia. Tendencja ta widoczna jest szczególnie wyraźnie w krajach wysoko rozwiniętych, podczas gdy obywatele państw ubogich, na przykład w Afryce subsaharyjskiej, korzystają z usług religii na tym samym poziomie co w przeszłości. W krajach tych długość życia nie rośnie, wykształcenie
ludności jest skromne, a lęk przed śmiercią znacznie większy. Autorzy studium zatytułowanego „Siwiejący Kościół” sugerują, że jeśli organizacje religijne pragną powstrzymać tendencję spadkową, powinny aktywniej zabiegać o względy obywateli, proponując im atrakcyjne oferty socjalne i duchowe. Ludzie coraz częściej oswajają się z widmem śmierci poprzez rozszerzanie kontaktów socjalnych, poprzez wzajemną pomoc i duchowe wsparcie. Nie czekają na niepewną nagrodę na „drugim świecie”. Zresztą badania dr Abby Day z University of Sussex dowodzą, że ludzie nie potrzebują wcale wiary w zorganizowaną religię ani aktywnej partycypacji w aktywności religijnej, by wierzyć w życie po śmierci. Okazuje się, że bardzo wielu niereligijnych ludzi deklaruje spotkania i kontakty ze zmarłymi bliskimi. Wiara, że śmierć nie kończy wszystkiego, jest akceptowana bez dociekania domniemanych religijnych aspektów tego faktu. PZ
18
P
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
rzeprowadzenie stanu wojennego w Polsce odbyło się bardzo sprawnie, w dużej mierze dzięki wojsku, które okazało się ogniwem w pełni podporządkowanym rozkazom Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON). Nie ziścił się więc czarny scenariusz powstania w armii frakcji prosolidarnościowej, choć oczywiście wielu żołnierzy sympatyzowało z tym związkiem. Jednak władza była niezwykle wyczulona na wszelkie ruchy wywrotowe w środowisku wojskowym – stąd drakońskie wyroki, jakie zapadły przed Sądem Marynarki Wojennej w Gdyni. Sąd skazał wówczas m.in. Ewę Kubasiewicz (na 10 lat) oraz Jerzego Kowalczyka i Władysława Trzcińskiego (na 9 lat) za zorganizowanie strajku okupacyjnego w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Wszystkich jednak objęła amnestia w 1984 roku. 13 grudnia 1981 roku władzę w kraju oficjalnie przejęła WRON, lecz w praktyce była ona ciałem fasadowym, gdyż najważniejsze decyzje w tym okresie podejmował tzw. dyrektoriat, w skład którego wchodzili generałowie: Wojciech Jaruzelski (faktyczny przywódca państwa), Florian Siwicki – wiceminister obrony narodowej, Czesław Kiszczak – szef MSW, Mirosław Milewski, nadzorujący w KC PZPR pracę MSW, a także wicepremier Mieczysław Rakowski oraz sekretarze KC PZPR – Kazimierz Barcikowski i Stefan Olszowski. Nielicznym przywódcom „Solidarności”, na przykład Bogdanowi Borusewiczowi, Władysławowi Frasyniukowi i Zbigniewowi Bujakowi udało się ujść z rąk bezpieki i przez pewien czas prowadzić podziemną działalność. W poniedziałek 14 grudnia w wielu zakładach rozpoczęły się akcje strajkowe, stanęło większość kopalń oraz hut, w tym dwie największe w Katowicach i Krakowie, a także porty i stocznie w Gdańsku i Szczecinie. W sumie na około 7 tys. istniejących wtedy przedsiębiorstw zastrajkowało 250, a w pięćdziesięciu utworzono komitety strajkowe. Większość strajków jednak po demonstracji siły ze strony wojska wygasło, ale w niektórych przedsiębiorstwach, na przykład w Stoczni Gdańskiej, Zakładach Lotniczych w Świdniku oraz niektórych śląskich hutach i kopalniach doszło do brutalnych pacyfikacji z udziałem wojska i oddziałów Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO). W Hucie Katowice przeprowadzono desant jednostek specjalnych z helikopterów. W Gdańsku doszło do wielkiej manifestacji ulicznej, podczas której rannych zostało 179 milicjantów, 2 żołnierzy i 196 cywilów, a jedna osoba zmarła. Protestowano również na ulicach Krakowa, Warszawy i Wrocławia. Strajkowały wyższe uczelnie, m.in. Uniwersytet i Politechnika Wrocławska, a także Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, którego Senat podjął uchwałę potępiającą wprowadzenie stanu wojennego.
HISTORIA PRL (57)
Nowa rzeczywistość Polskie społeczeństwo obudziło się 13.XII.1981 roku w zupełnie nowych realiach politycznych. Wielu ludzi, zwłaszcza tych związanych z opozycją, nie mogło pogodzić się z faktem, że „karnawał Solidarności” się skończył, i wierząc w magiczną moc strajków oraz społecznych protestów, próbowało przywrócić stary porządek. Jednak do najdramatyczniejszych zdarzeń doszło na Śląsku. Kiedy niemal cała Polska została zmuszona do uznania stanu wojennego, na Śląsku wciąż strajkowało kilkanaście kopalń i hut. Dla władz szczególnie niewygodną sprawą był strajk w kopalni „Wujek” w Katowicach, gdyż zakład ten usytuowany jest prawie w centrum miasta, co powodowało, że pod bramami kopalni zbierały się liczni mieszkańcy wspierający górników. Proklamując strajk, górnicy z „Wujka” zażądali od władz zwolnienia z internowania szefa zakładowej „S” Jana Ludwiczaka, odwołania stanu wojennego oraz respektowania porozumień jastrzębskich, które zapewniały górniczemu środowisku szereg przywilejów. Dyrekcja kopalni ani lokalne władze nie mogły oczywiście spełnić tych postulatów i naiwnością byłoby sądzić, że kilkuset strajkujących górników zmusi Wojskową Radę Ocalenia Narodowego do odwołania stanu wojennego. Sytuacja stawała się bez wyjścia. Dyrekcja kopalni oraz przedstawiciele lokalnych władz bezskutecznie próbowali nakłonić górników do zaprzestania strajku – w odpowiedzi załoga „Wujka” śpiewała hymn narodowy lub „Boże coś Polskę”. 15 grudnia szef śląskiej milicji pułkownik Jerzy Gruba (późniejszy wieloletni prezes klubu sportowego Wisła Kraków) wydał rozkaz „odblokowania” kopalni. Rankiem następnego dnia uprzedzono górników o ewentualnej interwencji i polecono, aby teren kopalni opuściły wszystkie kobiety. Następnie służby bezpieczeństwa za pomocą armatek wodnych rozpędziły tłum zgromadzony wokół kopalni i odcięły zakład od reszty miasta. Około południa rozpoczęto działania bojowe – czołgi dokonały w murach wyłomów, przez które weszli funkcjonariusze różnych milicyjnych formacji. W tym czasie górnicy – uzbrojeni w kilofy,
siekiery i łańcuchy – zgromadzili się w pobliżu warsztatów. Milicjanci wystrzelili w ich kierunku gaz łzawiący, jednak podmuch przeciwnego wiatru spowodował zagazowanie właśnie milicjantów. Wykorzystując zamieszanie, górnicy przystąpili do kontrataku, obrzucili zomowców kamieniami i śrubami i wypchnęli z terenu kopalni. Udało im się ponadto zatrzymać trzech milicjantów oraz unieruchomić jeden czołg, który zawisł na barykadzie. Służby bezpieczeństwa planowały zepchnąć górników w kierunku jednego z wyłomów w murze i w ten sposób usunąć ich z terenu kopalni, jednak po kolejnych nieudanych próbach pułkownik Kazimierz Wilczyński, który bezpośrednio dowodził operacją, zdecydował się na skierowanie do akcji uzbrojonego w broń palną plutonu specjalnego ZOMO. Tutaj zeznania świadków są sprzeczne. Według dosyć prawdopodobnej wersji po kolejnym nieudanym ataku pułkownik Wilczyński miał się zwrócić do pułkownika Gruby o zgodę na użycie broni palnej i podobno uzyskał odpowiedź: „Nie czekaj na rozkaz!” lub „Nie! Czekaj na rozkaz!”, co oczywiście zmieniało cały sens rozkazu. Ostatecznie zomowcy zdecydowali się na użycie broni palnej, co przesądziło o losie całej operacji. W wyniku salwy ognia zginęło dziewięciu górników (siedmiu na miejscu, dwóch w szpitalu; najmłodszy z nich – Andrzej Pełka – miał 19 lat), a 47 zostało rannych. Po stronie milicji w walkach na „Wujku” rannych zostało 41 funkcjonariuszy. Podczas śledztwa prowadzonego w 1992 roku płk. Gruba zeznał, że zabronił płk. Wilczyńskiemu użycia broni w celu pacyfikacji strajku i zadowolił się wyjaśnieniami, iż salwy były skutkiem bezpośredniego narażenia życia milicjantów atakowanych przez górników. Natomiast dowódca plutonu specjalnego, który znalazł się w ogniu walki – sierżant
Romuald Cieślak – wyjaśniał, że w trakcie działań na terenie kopalni doszło do rozproszenia jego oddziału i w pewnym momencie zdecydował się oddać jeden (!) strzał ostrzegawczy ponad głowami górników, bo stwierdził, że sytuacja stała się niebezpieczna. Pozostali funkcjonariusze plutonu zgodnie oświadczyli (w raportach pisanych 19 grudnia 1981 roku), że oddawali strzały w powietrze „ze względu na bezpośrednio zagrażające im niebezpieczeństwo”. W sumie takich rzekomych „strzałów w powietrze” – jeśli wierzyć tym raportom – oddano 156. Po strzałach zomowców, według relacji świadków, na terenie kopalni zapanowała przerażająca cisza. Rozpoczęto rozmowy, górnicy uwolnili zatrzymanych zomowców i zakończyli strajk. Pod kopalnię podstawiono autokary, które miały wywieźć górników, by nie narażać ich na ponowną konfrontację z zomowcami, jednak było z tym różnie. W lutym 1982 roku sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego skazał czterech górników: Stanisława Płatka, Jerzego Wartka, Adama Skwarę i Mariana Głucha na kary 3–4 lat więzienia za zorganizowanie i przywództwo w strajku. Później objęła ich amnestia. Głośny strajk wybuchł również w kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie podczas jego tłumienia zomowcy postrzelili 4 górników, natomiast w kopalni „Ziemowit” górnicy w obawie przed pacyfikacją zaminowali szyby. Najdłużej protestowała kopalnia „Piast” w Bieruniu, której załoga przerwała strajk dopiero 28 grudnia. W tym okresie sprawa polska stała się na świecie tematem numer jeden. Sekretarz Generalny ONZ Kurt Waldheim zwrócił się do polskich władz z oficjalnym apelem o poszanowanie praw człowieka. We Francji – na wezwanie wszystkich central związkowych – na godzinę przerwano pracę na znak solidarności
z Polakami. W Londynie odbyła się wielotysięczna demonstracja w Hyde Parku, a prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan ogłosił decyzję o sankcjach ekonomicznych wobec PRL. Na całym świecie zaczęły powstawać komitety i organizacje prosolidarnościowe, organizujące różnoraką pomoc dla Polski. Z drugiej jednak strony szereg głosów wyrażało zrozumienie dla decyzji polskich władz. Dobrze bowiem pamiętano krwawe zamachy stanu: dwukrotnie w Turcji (1960 i 1981 r.), w Grecji w 1967 r. i chyba najkrwawszy – w Chile w 1973 roku. Wszędzie tam nastąpiło obalenie legalnej władzy, a nawet zabójstwa prezydentów (Adnan Mendres – Turcja i Salvador Allende – Chile), ofiary zaś liczono w setkach tysięcy. Trzeba jednak powiedzieć, że stan wojenny w Polsce nie był prawdziwym zamachem stanu, lecz utrzymaniem struktur państwowych. Dlatego zrozumienie dla decyzji generała Jaruzelskiego wyrazili m.in. kanclerze Niemiec – Willy Brandt (były) i Helmut Schmidt, premier Grecji Andreas Papandreu i Indii Radjiv Gandhi, a po pewnym czasie do tego grona dołączył również i francuski premier François Mitterand. Na uwagę zasługują również komentarze niektórych światowych gazet, na przykład „New York Timesa”: „To, co się stało w Polsce, jest złe, ale mogło być jeszcze gorsze (...). Gdyby miesiąc lub dwa miesiące temu »Solidarność« zechciała przerwać eskalację żądań i spocząć na laurach, dając Moskwie poczucie, że wolność w Polsce nie oznacza gwałtownego zawalenia się nieba, już przez samo to miałaby historyczną zasługę na drodze do narodowego samowyzwolenia”, czy z tygodnika „Stern”: „Tylko hipokryci nie przyznają, że Jaruzelski próbował ocalić Polskę przed radziecką interwencją. (…) pozwolił delegacji Czerwonego Krzyża odwiedzić obozy internowanych, gdzie nie było żadnych dowodów torturowania, całkiem odwrotnie niż w przypadku Turcji lub południowoamerykańskich reżimów wojskowych, wspieranych przez Amerykanów (Nikaragua i Chile – przyp. P.P.)”. Na koniec warto przytoczyć opinię „The Guardian”, który na swoich łamach stwierdził, że „od 13 grudnia Polska po raz pierwszy od 18 miesięcy ma rząd, który jest przygotowany do rządzenia”. Po ustaniu strajków sytuacja w Polsce zaczęła się normalizować, a sprzyjała temu atmosfera świąt Bożego Narodzenia, podczas których zniesiono godzinę milicyjną. Zaraz po Nowym Roku – po trzytygodniowej przerwie – wznowiły zajęcia szkoły podstawowe i średnie, przywrócono łączność telefoniczną, a na stacjach benzynowych wreszcie pojawiło się paliwo. W lutym 1982 roku po raz pierwszy w historii PRL ogłoszenie podwyżek cen żywności oraz energii elektrycznej nie zakończyło się społecznymi rozruchami. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
LISTY JPII kontra bin Laden Pierwszy dzień maja, pochodu nie ma, ale wielka radość jest, bo człowieka, który przez lata zapewniał ochronę i bezkarność pedofilom i innym przestępcom w sutannach, wyniesiono na tzw. ołtarze. Sztandarowy przykład bałwochwalstwa i braku obiektywnej oceny JPII, który m.in. zasłużył się zniszczeniem ludzi związanych z teologią wyzwolenia oraz za niedopuszczalną uważał aborcję, nawet jeśli wynikała ona z gwałtu. W tym dniu niewielu ludzi stać było na nutę obiektywizmu w tzw. środkach przekazu, gdzie obowiązywały pochwalne hymny i inne ochy i achy, najlepiej w towarzystwie czarnych, purpurowych lub innych kolorowych braci. Tego dnia byliśmy miłosierni, uduchowieni itd., ale 2 maja te dobre uczucia jakby diabli wzięli, bo w ślad za Wielkim Bratem zaczęliśmy się cieszyć ze śmierci innego człowieka. Wiadomo, że to terrorysta dużego formatu (w końcu szkolili go Amerykanie), ale gdy z uśmiercenia jednej osoby przez żołnierzy Navy Seals cieszy się prezydent USA, premier Wielkiej Brytanii, prezydent RP (jeszcze przebywający w Rzymie po audiencji u BXVI) i kilku innych, a przed Białym Domem trwa dziki taniec radości mieszkańców rzekomo najsilniejszego mocarstwa, którego elity przy każdej okazji powołują się na Boga, to trudno się nie bać o to, co spowoduje nasze wybuchy radości w kolejnych dniach. M@rek ze Szczecinka
Wielkie „papowanie” W piątek 29 kwietnia w Szkole Podstawowej nr 1 w Gorlicach zostały skrócone lekcje. Oficjalnego powodu skrócenia nie podano, jednak na pewno nie jest to Święto Pracy czy nawet długi weekend, lecz wyjazd wielu nawiedzonych nauczycieli na najbardziej odjazdową imprezę, jaką jest beatyfikacja Wojtyły. W sumie to owi nauczyciele dbają o swoją pracę – jeśli nie zrealizują programu nauczania, to dzieciaczki będą niedouczone i albo będą chodziły na korepetycje, albo zostaną kolejny rok w tej samej klasie – i problem z małymi klasami rozwiązany. Lepiej, żeby ci nawiedzeni nauczyciele stamtąd nie wracali, gdyż po długim weekendzie tematem nr 1 (jak numer szkoły) większości lekcji i zadań będzie beatyfikacja Karola. Szkoda, że na tych fanaberiach „inteligencji” cierpią najmłodsi. M.F.
Kościelna lewica Na Manifie w Warszawie śpiewaliśmy „Kraju Polan, powstań z kolan”. W związku z tym, że pseudolewica
Kali i krowa
Ślubu kościelnego nie było, a ojciec stanowczo sprzeciwia się poddawaniu dziecka jakimkolwiek praktykom religijnym, aż do osiągnięcia przez nie pełnoletniości. Co można zrobić? Myśleliśmy o wystosowaniu pisma ze stanowczym sprzeciwem do matki dziecka i do parafii, gdzie w czerwcu ma się odbyć chrzest, ale nie wiemy, jak je zredagować ani czy to coś pomoże. K.K.
Czyżby posłanka PiS Anna Sobecka zakończyła walkę o pomnik „Najlepszego Prezydenta RP”, czy też wykopała dołek pod Prezesem?
Tak naprawdę nie ma dobrego wyjścia. List do eksmałżonki – matki dziecka – może być nieskuteczny, gdyż mógłby zostać uznany za próbę
nie zorganizowała obchodów Święta Pracy, co oznacza, że ma ludzi pracy (w tym swój elektorat) w d...użej pogardzie, ja chcę takiej lewicy dedykować słowa: „Obłudnicy i karierowicze z kraju Polan, powstańcie z kolan, które zginacie przed klerem. I kogo tu nazwać zerem?!”. Henryka z Gdańska
W jednym z ostatnich numerów „GW” na stronie 3 jest jej wypowiedź – wprawdzie dotyczy Miłosza, ale przecież o zasadę chodzi. Posłanka stwierdziła, że „sześć lat, które minęły od śmierci Miłosza, nie stanowi jeszcze dystansu czasowego, z którego perspektywy można oceniać dorobek poety i EWENTUALNIE uznać, że jest on godny uczczenia...”. Wobec Miłosza SZEŚĆ lat to mało, a wobec Kaczyńskiego JEDEN ROK to zbyt długo. Niczym KALI i krowa. Maria
Chrzest na siłę Moja ekssynowa ma zamiar ochrzcić dziecko bez zgody jego ojca, a mojego syna. Nie chcemy do tego dopuścić, bo jesteśmy ateistami, a praktyki katolickie są nam niemiłe. W orzeczeniu rozwodowym jest taki zapis: „(…) powierza matce wykonywanie władzy rodzicielskiej nad małoletnim, ograniczając tę władzę ojcu do współdecydowania w istotnych sprawach dotyczących dziecka, a w szczególności wyboru szkoły, wyjazdu poza granice kraju i sposobu leczenia z prawem każdorazowego wglądu w dokumentację medyczną, jednocześnie ustalając, że miejscem zamieszkania dziecka będzie miejsce zamieszkania matki”.
19
SZKIEŁKO I OKO
ograniczenia praktyk religijnych i nękanie. Innym sposobem jest zwrócenie się do sądu rodzinnego o opinię, czy chrzest jest ważnym elementem wychowania dziecka, czy też nie. Tutaj upada zarzut próby ograniczenia swobód religijnych, a ojciec dziecka pokazuje, że interesuje się jego wychowaniem. Pytanie jednak, czy sąd rodzinny jako sąd państwowy może o tym rozstrzygać. Orzecznictwo w tej materii jest dość ubogie i marginalnie odnoszące się do wychowania religijnego dziecka (de facto wyłącznie w sprawach katechezy). No i jest wariant trzeci – negocjacje z matką dziecka… Treść listu do byłej żony powinna być stanowcza i grzeczna. Należy zwrócić uwagę, że ze względu na wiek dziecka trzeba zaczekać z wprowadzeniem go do wspólnoty religijnej do czasu, aż osiągnie dojrzałość intelektualną. Uniknie się w ten sposób głębszych konfliktów pomiędzy rodzicami. List należy wysłać jako polecony za potwierdzeniem odbioru. Redakcja
Wesołe życie kościelnego Chciałbym zapytać, jak powinien być uregulowany status kościelnego, gdyż w naszej parafii według mnie jest coś nie tak. Kościelny pracuje
zawodowo w zakładzie państwowym 5 dni w tygodniu na tzw. noce, a oprócz tego jest kościelnym, tj. służy do mszy w tygodniu i w niedzielę. Nie sprząta kościoła (co tydzień wyznaczani są parafianie – kolejne 10 rodzin), ale za to kasuje od parafian za chrzest 50 zł, a za ślub i pogrzeb – 100 zł. Poza tym bierze udział w tzw. kolędzie razem z księdzem. Lekko licząc, rocznie ma 20 tys. zł nieopodatkowanego dochodu. Na prośby parafian, aby proboszcz jakoś uregulował prawnie te lewe dochody, stwierdził, że tak jest dobrze i już. Stały czytelnik Dziękujemy za list, w którym opisał Pan typowy sposób omijania przez parafie katolickie obowiązku odprowadzania składek emerytalno-rentowych, składek na powszechne obowiązkowe ubezpieczenie zdrowotne oraz podatku PIT za świeckich pracowników i zatrudnianie ich bez umowy, z wykorzystaniem sytuacji pozostawania przez nich w stosunku pracy z innym, niekościelnym pracodawcą. Proboszczowie czynią tak mimo istnienia legalnych form prawnych, pozwalających na ograniczenie lub zniesienie obowiązku odprowadzania składek ZUS/NFZ za świeckich pracowników. Mają one jeden feler, który polega na obowiązku odprowadzania zaliczek na podatek dochodowy (PIT). Chcąc tego uniknąć, duchowni zachowują się de facto jak klasyczni przedstawiciele szarej strefy. Dobrym rozwiązaniem jest zasugerowanie proboszczowi (na przykład poprzez radę parafialną) i/lub kościelnemu, że ze względu na bezpieczeństwo prawne (niezawieranie umów i działanie w szarej strefie jest działaniem przestępczym zarówno duchownego, jak i pracownika) parafia winna zawrzeć z kościelnym umowę-zlecenie lub umowę o dzieło. Bardzo złośliwi mogą taką sugestię zawrzeć w anonimowych postach na lokalnym forum (wysłać je najlepiej z kawiarenki internetowej lub miejsca, gdzie udostępnia się anonimowo
dostęp do sieci). Nadto wyjaśniamy, znając obyczaje Krk, że zadaniem kościelnego nie musi być sprzątanie świątyni. Redakcja
Jak ją uzdrowić? Jestem zagorzałym antyklerykałem oraz wiernym czytelnikiem „FiM”. Poznałem jakiś czas temu fajną dziewczynę, z którą chciałbym sobie w końcu ułożyć życie, tylko niestety jest pewien problem. Okazuje się, że ona jest fanatyczną katoliczką, która wierzy bezkrytycznie w to, co powie jej gość w czarnej sukience, i zaczyna na tym tle dochodzić między nami do coraz częstszych kłótni. Poza tym dogadujemy się dobrze, tylko widzę, że zaczyna stawać pomiędzy nami istota, której nigdy nikt nie widział. I sam teraz nie wiem, co robić dalej. Darek Może Czytelnicy „FiM”, którzy mieli podobne doświadczenia, doradzą Panu Darkowi, jakie będzie najlepsze wyjście z tej sytuacji? Redakcja
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842 REKLAMA
Zbiór autentycznych i niesamowitych opowiadań malarki o jej pracy dla księży. Wspaniała mieszanka przeżyć pełnych humoru, okraszonych miłością, doprawionych zwątpieniem, bezsilnością i zakłamaniem. Zamówienia prosimy kierować: - telefonicznie na numer (+42) 236 20 80 - e-mailem na adres:
[email protected] Cena 25 zł + koszt wysyłki Format książki 124 x 195 mm, 248 stron
20
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Narodziny i śmierć nadziei
Święto narodowej zgody i sielankowe pojednanie wszystkich stanów – tak najczęściej przedstawia się Konstytucję 3 maja. A tymczasem stanowiła ona epicentrum wojny polsko-polskiej, w której władze kościelne odegrały rolę zdrajców narodu.
O
siemnastowieczna polska konstytucja była wyrazem nadziei na uzdrowienie i umocnienie państwa, by mogło stawić czoło zewnętrznym i wewnętrznym zagrożeniom. Okazała się jednak aktem spóźnionym, a jej współautor, Hugo Kołłątaj, który wiedział, że klęski nie można już uniknąć, nazwał ją narodowym testamentem. Druga połowa XVIII wieku to czasy agonii Rzeczypospolitej, która choć na mapie jeszcze istniała jako rozległe państwo, to faktycznie utraciła już suwerenność. Jej ziemie były plądrowane przez obce wojska, a w Warszawie ważniejsze decyzje polityczne podejmowano zazwyczaj pod naciskiem Rosji, Prus lub Austrii. W takiej sytuacji doszło do pierwszego rozbioru Polski, podpisanego w Petersburgu 17 lutego 1772 roku. Rosja otrzymała kresowe ziemie Rzeczypospolitej, rozciągające się na wschód od Dźwiny i Dniepru, Prusy zagarnęły Warmię i Pomorze, zaś Austria – południową część ziemi krakowskiej i sandomierskiej. Należy pamiętać, że 30 września 1773 roku sejm Rzeczypospolitej to ratyfikował. Nic nie dał samotny protest posła nowogrodzkiego Tadeusza Rejtana, choć ten – chcąc powstrzymać posłów przed aktem zdrady – położył się przed drzwiami sali, w której miano podpisać ratyfikację. Wprawdzie większość posłów była przekupiona, ale carscy i stalinowscy historycy uparcie głosili, że rozbiory były legalne, bowiem zatwierdził je polski Sejm. Niektórzy rosyjscy historycy powtarzają to do dzisiaj. Po pierwszym rozbiorze nastąpiło w Polsce ożywienie polityczne. Coraz więcej szlachty zaczęło zdawać
sobie sprawę, że państwo przestanie istnieć, jeśli nie zostaną szybko przeprowadzone ważne reformy ustrojowe. W 1788 roku zwołano Sejm, którego obrad nikt nie odważył się zerwać. Obradował do 1792 roku i przeszedł do historii jako Sejm Czteroletni. To on uchwalił Konstytucję 3 maja, która reformowała państwo w duchu oświeceniowym i była pierwszym krokiem w kierunku zrównania obywateli wobec prawa. Dość nieśmiałym krokiem, bo chłopi nie otrzymali praw obywatelskich – zapowiedziano jedynie objęcie ich opieką prawną. Mieszczanie uzyskali prawo nabywania dóbr ziemskich, a nawet uczestnictwa w obradach Sejmu, ale tylko z głosem doradczym. Monarchia miała być dziedziczna, a wolną elekcję zniesiono. Była to zresztą instytucja skompromitowana, bo decydujący wpływ na wybór monarchy miały zagraniczne dwory, które korumpowały wyborców. W reakcji na polską konstytucję Katarzyna II wsparła polskich przeciwników reform, magnatów i dostojników kościelnych. 27 kwietnia 1792 roku zebrali się oni w Petersburgu i ogłosili manifest unieważniający
Konstytucję 3 maja, a nuncjusz papieski ocenił ją jako zamach stanu. Caryca wsparła konfederację targowicką, której celem była likwidacja Rzeczypospolitej. Na czele tej konfederacji stali hetmani – Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski oraz biskupi – Józef Kossakowski, Ignacy Massalski i Wojciech Skarszewski, a kapelanem został Roman Sierakowski. Z błogosławieństwami i życzeniami zwycięstwa dla targowicy pospieszył papież Pius VI. Następne trzy lata, do czasu wymazania Polski z mapy Europy w 1795 roku, stanowiły okres radykalizacji ludu, który zdrajców po prostu likwidował. Najpierw czyniono to symbolicznie, in effigie, czyli wieszając na szafocie ich portrety. Taki los spotkał podobizny około dwudziestu targowiczan. Jest rysunek Jana Piotra Norblina, na którym warszawiacy wieszają na szubienicznym rusztowaniu portret prawdopodobnie biskupa Stanisława Poniatowskiego – prymasa Polski i brata króla. Czynią tak zgodnie z piosenką ułożoną na wzór śpiewanek ze spektaklu „Krakowiacy i górale”: „My, krakowiacy,
nosim nóż u pasa. Powiesim sobie króla i prymasa”. Prymas należał do największych zdrajców. To on nakłonił króla, by przystąpił do targowicy, sprzysiężenia, któremu istnienie niepodległej Polski przeszkadzało, bo za jej upadek zaborcy zapłacili z góry. Podczas powstania kościuszkowskiego prymas wysłał list do dowództwa pruskiej armii, wskazując najsłabiej bronione polskie pozycje. List został przechwycony, a na kościelnego dostojnika czekała już szubienica. Zdrajca uniknął jej, zażywając truciznę. Stryczka natomiast nie uniknęli inni zdrajcy: biskup inflancki Józef Kossakowski i biskup wileński Ignacy Józef Massalski. Powieszono też hetmana Piotra Ożarowskiego, byłego marszałka Rady Nieustającej Józefa Zabiełłę, a także dyplomatę Józefa Ankwicza, hrabiego z austriackiego nadania. ~ ~ ~ 23 lipca król wezwał na zamek 13 osób, a wśród nich swojego brata – prymasa Michała Poniatowskiego, marszałka wielkiego koronnego Michała Mniszcha, marszałka Rady Nieustającej Ignacego Potockiego, Hugona Kołłątaja, marszałka Sejmu Czteroletniego Stanisława Małachowskiego oraz Kazimierza Nestora Sapiehę, marszałka konfederacji litewskiej na Sejmie Czteroletnim. Odczytał zebranym list imperatorowej, która żądała przerwania oporu zbrojnego i przystąpienia do targowicy. Dwunastoosobowa Rada przeprowadziła głosowanie – 7 członków opowiedziało się za przystąpieniem do targowicy, a 5 było przeciw. Taki był koniec Konstytucji 3 maja, która stanowiła ważny, lecz niewystarczający krok na
drodze do tworzenia narodu polskiego i kształtowania się jego tożsamości. Chłopi i mieszczanie, pozbawieni równych praw, nie stali się jeszcze członkami tego narodu – praktycznie nie byli Polakami w sensie politycznym, a piękny gest Tadeusza Kościuszki, który ubierał się w chłopską sukmanę, pozostał bez większych skutków społecznych. Tylko niektórzy przedstawiciele tych stanów stanęli w obronie niepodległości, a to przesądziło o klęsce powstania kościuszkowskiego i XIX-wiecznych zrywów powstańczych. Historykom zagranicznym łatwiej niż polskim przychodzi mówienie nam przykrych prawd. Otton Beiersdorf („Watykan wobec sprawy polskiej”) pisze o zależności polskich posłów od przedstawicieli obcych mocarstw, a R.H. Lord („Drugi rozbiór Polski”) dodaje, że „większość posłów zastała wybrana pod dyktando agentów rosyjskich”. Natomiast Norman Davies („Boże igrzysko”) cytuje tajny fragment traktatu rozbiorowego podpisanego w Petersburgu 26 stycznia 1797 roku: „Wobec konieczności usunięcia wszystkiego, co mogłoby nieść ze sobą pamięć istnienia Królestwa Polskiego, teraz, gdy zlikwidowanie tego ciała politycznego zostało dokonane, państwa zawierające z sobą niniejszy traktat podejmują zgodne postanowienie, aby nigdy nie używać – w tytułach swych monarchów – nazwy ani też określenia Królestwo Polskie, które ma zostać odtąd na zawsze zniesione”. Prawda, że nie czyta się tego z przyjemnością? A przecież niewiele brakowało, by traktat rozbiorowy, wraz z tajną klauzulą, obwiązywał do dzisiaj. Także z polskiej winy. JANUSZ CHRZANOWSKI
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O beatyfikacji Jana Pawła II Pan Marian S. pisze: „Pierwszego maja w Watykanie Jan Paweł II został uznany za błogosławionego (pierwszy etap do zostania świętym). Mam pytanie: czy z biblijnego punktu widzenia człowiek, który mieszkał w luksusowych pałacach i żył w bajecznym komforcie, może być wyniesiony na ołtarze? Czy to wszystko, kim Jan Paweł II był i czego nauczał, ma jakiekolwiek uzasadnienie w Piśmie Świętym?”. Zacznijmy od tego, że kto zna Biblię oraz historię Kościoła rzymskokatolickiego, ten wie, że status biskupów rzymskich (papieży) nie ma nic wspólnego ani z apostołem Piotrem, ani z Jezusem z Nazaretu. „Syn Człowieczy nie miał gdzie by głowę skłonił” (Mt 8. 20) i „nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu” (Mt 20. 28). Natomiast biskupi rzymscy rzeczywiście niemal od samego początku mieszkają w luksusowych pałacach i żyją w niebywałym komforcie. Podobnie też do faryzeuszy „wszystkie uczynki swoje pełnią, bo chcą, aby ich ludzie widzieli (…). Lubią też pierwsze miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach, i pozdrowienia na rynkach, i tytułowanie ich przez ludzi: Rabbi” (Mt 23. 5–7). Co więcej, wbrew ostrzeżeniu Jezusa, aby „nikogo na ziemi nie nazywać ojcem swoim; albowiem jeden jest Ojciec (…), Ten w niebie” (Mt 23. 8–9), biskupi rzymscy nie tylko pozwalają się w ten sposób tytułować, ale również sami siebie tak nazywają. Uzurpują sobie miejsce Boga i Jezusa Chrystusa. Kto bowiem – wbrew Jego słowom – nazywa siebie „ojcem świętym”, „przewodnikiem” czy też „namiestnikiem Chrystusa”, ten nie tylko schlebia swojej próżności, ale dowodzi również swojej niewiary. Jezus powiedział bowiem: „Jakże możecie wierzyć wy, którzy nawzajem od siebie przyjmujecie chwałę, a nie szukacie chwały pochodzącej od tego, który jedynie jest Bogiem?” (J 5. 41). W myśl powyższych słów można śmiało powiedzieć, że prawie wszyscy biskupi rzymscy – z Janem Pawłem II włącznie – „umiłowali bardziej chwałę ludzką niż chwałę Bożą” (J 12. 43). Nieporozumieniem więc jest upatrywanie w nich wzoru świętości. Według Biblii, o czyjejś świętości nie decyduje przecież kościelna beatyfikacja, lecz postępowanie zgodne z przykazaniami Bożymi. Do Izraela Bóg powiedział: „Jeżeli pilnie słuchać będziecie głosu mojego i przestrzegać mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością (…), królestwem kapłańskim
i narodem świętym” (Wj 19. 5–6). Świętym może więc być jedynie taki człowiek, który żyje w „posłuszeństwie wiary”. Dopiero bowiem wtedy, kiedy człowiek postępuje zgodnie z Bożymi przykazaniami, nic do nich nie dodając ani nic z nich nie ujmując, Bóg (Jego Słowo) dokonuje w nim wewnętrznej przemiany (por. Rz. 8. 28–29). Innymi słowy: świętość jest rezultatem codziennej duchowej społeczności z Bogiem. Jest rezultatem Nowego Przymierza, na mocy którego Bóg „wpisuje” swe prawo w serca i umysły swego ludu (por. Jr 31. 33; Hbr 10. 16). Jest więc dostępna i jest normą dla wszystkich, ponieważ bez „uświęcenia nikt nie ujrzy Pana” (Hbr 12. 14). Świętość tego rodzaju nie ma zatem nic wspólnego z katolicką kanonizacją, którą w 993 r. zapoczątkował papież Jan XV, ani z beatyfikacją (pierwszy stopień kanonizacji), którą wprowadzono w Kościele dopiero w XVII stuleciu. Co więcej, kult świętych jest wręcz sprzeczny z Pismem Świętym. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że tylko Bóg zna serce (wnętrze) człowieka, i tylko On wie, czym ono jest wypełnione (por. 1 Sm 16. 7; Ps 139. 1–4, 23; Jr 17. 9). Po drugie – żaden z apostołów nie pozwolił sobie na to, aby przyjmować chwałę od ludzi. Przypomnijmy, że kiedy Korneliusz padł do nóg apostoła Piotra, aby oddać mu pokłon, ten od razu zareagował i powiedział mu: „Wstań, i ja jestem tylko człowiekiem” (Dz 10. 26). Podobnie zareagowali Barnaba i Paweł, wołając: „Ludzie, co robicie? I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak wy, zwiastujemy wam dobrą nowinę, abyście się odwrócili od tych marnych rzeczy do Boga żywego” (Dz 14. 15). Poza tym nawet aniołowie nie przyjmowali chwały od ludzi. Kiedy bowiem Jan upadł do nóg anioła, aby oddać mu pokłon, ten powiedział do niego: „Nie czyń tego! Jam współsługa twój i braci twoich (…), Bogu oddaj pokłon!” (Ap 19. 10; 22. 9, por. Kol 2. 18). Po trzecie – beatyfikacja Jana Pawła II (i każda inna) jest sprzeczna z Pismem Świętym również dlatego, że wiąże się z nią cały szereg
niebiblijnych praktyk, takich jak kult relikwii i wizerunków (obrazy, rzeźby i pomniki osób beatyfikowanych). Wiadomo przecież, że Biblia kategorycznie potępia te praktyki jako bałwochwalcze (Wj 20. 4–6; Kpł 26. 1). Natomiast Kościół papieski je usankcjonował! Jan Paweł II jakby zapomniał o tym (?), że kiedy Kościół odrzuca biblijne podstawy wiary, przestaje być chrześcijański. Jezus powiedział bowiem: „Daremnie mi cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi. Przykazania Boże zaniedbujecie, a ludzkiej nauki się trzymacie (…). Chytrze uchylacie przykazanie Boże, aby naukę swoją zachować (…). Tak unieważniacie Słowo Boże przez swoją naukę, którą przekazujecie dalej; i wiele tym podobnych rzeczy czynicie” (Mk 7. 7–9, 13).
zapewne jeszcze wzrośnie po beatyfikacji. Koszty tego bałwochwalczego kultu są więc ogromne, a tylko sporadycznie ponosi je Kościół. Najczęściej bowiem ponosi je całe społeczeństwo, bo środki na ten cel pochodzą nie tylko od zamożnych sponsorów, ale również od samorządów, społeczności lokalnych, a nawet władz. Czyż nie jest to dowód totalnej bezmyślności, o której pisał prorok Izajasz: „Czemu macie płacić pieniędzmi za to, co nie jest chlebem, dawać ciężko zdobyty zarobek za to, co nie syci?” (Iz 55. 2)? Poza tym „cóż pomoże bałwan, którego wyrzeźbi mistrz? (…). Biada temu, kto mówi do drewna: Obudź się! A do niemego kamienia: Rusz się! Czy może on dać wskazanie? Przybrany jest złotem i srebrem, lecz ducha w nim nie ma żadnego” (Ha 2. 18–19).
Co prawda powyższe słowa zostały skierowane do duchowych przywódców Izraela, ale czy można stawiać zarzuty wyłącznie starszym Izraela, że zmieniali lub naginali przykazania Boże, a nie czynić tego, gdy w taki sam sposób postępują przywódcy kościelni? Bynajmniej! Tym bardziej że Kościół rzymski przyznaje się do tego, iż zmienił Boże Prawo. Ksiądz prof. Franciszek Spirago pisze: „Nie naruszając istoty przykazania, poczynił w nich Kościół następujące zmiany formalne. Drugie przykazanie, dotyczące czci obrazów, złączył z pierwszym, natomiast dziesiąte przykazanie Boże rozdzielił na dwa osobne przykazania (…). Nakaz święcenia szabatu przemienia Kościół na nakaz święcenia niedzieli” („Katolicki Katechizm Ludowy”, tom II, s. 66). Oczywiście o tragicznych skutkach zmiany Dekalogu wiele można by pisać. W tym miejscu wystarczy jednak przypomnieć, że tylko kult JPII spowodował, iż w samej Polsce mamy już grubo ponad 600 pomników i rzeźb przedstawiających jego postać, a liczba ta
Wielu szczerym katolikom słowa te mogą się wydać bulwersujące, jednak tego typu praktyki bałwochwalcze piętnuje Pismo Święte. Jan Paweł II powinien był nie tylko dobrze znać treść Pisma, ale również – jak każdy prawdziwie wierzący – postępować zgodnie z jego wytycznymi i głosić tylko to, co ono zawiera. Jezus powiedział bowiem, że „błogosławieni są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go” (Łk 11. 28). Niestety, Jan Paweł II stał na stanowisku tradycyjnej, konserwatywnej wizji Kościoła zbudowanego na hierarchii sprzecznej z Biblią, z biskupem Rzymu na czele. Mimo wielokrotnych zapewnień nie był więc zainteresowany powrotem do prawdziwych korzeni chrześcijaństwa, do ewangelicznej prostoty, społeczności zbudowanej na „fundamencie apostołów i proroków” (Ef 2. 20), na otwartości, dialogu i współodpowiedzialności wszystkich wiernych zgodnie z nauką Pisma. Przeciwnie – papież w ogóle nie przejmował się przesłaniem Biblii. Wbrew słowom Chrystusa nie
21
zabraniał przecież nazywać się Ojcem Świętym. Nie oponował, kiedy jeszcze za jego życia w Polsce wystawiono mu ponad 200 pomników. Nie piętnował bałwochwalczego stosunku do swojej osoby. Głosił nauki sprzeczne z Biblią. Szczególnie rozwinął kult Maryi, której poświęcił cały swój pontyfikat (Totus tuus). Był głuchy nawet na zdrową krytykę tak wybitnych teologów, jak Hans Küng. Przypomnijmy, że za jego krytyczny stosunek do dogmatu o nieomylności papieża, który faktycznie przypisuje grzesznemu człowiekowi atrybuty boskie, Jan Paweł II zabronił mu nauczania w imieniu Kościoła. Papież ten lekceważył i karcił również innych duchownych, m.in. Leonarda Boffa, teologa brazylijskiego, oraz Ernesta Cardenala, byłego ministra kultury Nikaragui – przedstawicieli teologii wyzwolenia. Faworyzował natomiast przedstawicieli Opus Dei, a nawet kanonizował jego założyciela – Josemarię Escrivę de Balaguer. Czyżby dlatego, że wybór na papieża zawdzięczał m.in. poparciu Opus Dei? Poza tym beatyfikacja Jana Pawła II jest sprzeczna z Biblią również dlatego, że według doktryny kościelnej katoliccy święci pełnią rolę pośredników, do których wierni zanoszą modły z prośbą o ich wstawiennictwo. Pismo natomiast głosi, że „jeden jest pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2. 5). Jezus powiedział: „(…) nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (J 14. 6). Nauczał też, do kogo należy się modlić. Powiedział: „A wy tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie” (Mt 6. 9). Biblia nie zna więc modlitw do tzw. świętych. Wszyscy oni, „choć dla swej wiary zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co głosiła obietnica, ponieważ Bóg przewidział (…), aby oni nie osiągnęli celu bez nas” (Hbr 11. 30–40). Innymi słowy: to sam Bóg wywyższy prawdziwie błogosławionych, ale dopiero w dniu zmartwychwstania (Łk 14. 14). Kto zaś sam się wywyższa, ten – według słów Jezusa – będzie poniżony (Łk 18. 14). Cokolwiek by zatem powiedzieć o beatyfikacji Jana Pawła II w świetle Pisma Świętego, jedno jest pewne: „Bóg nie odda swojej czci nikomu ani swojej chwały bałwanom” (Iz 42. 8). Tym bardziej nie odda jej temu, kto przyzwalał na bałwochwalczy kult własnej osoby. W ludzkiej ocenie Jan Paweł II może więc być i wielki, ale z biblijnego punktu widzenia był on – jak my wszyscy – śmiertelnikiem. Szkoda tylko, że z chwilą, kiedy tylko rozpoczął swój pontyfikat, zaczął „wynosić się ponad wszystko, co się zwie Bogiem”, aż w końcu stał się „przedmiotem boskiej czci” (2 Tes 2. 4). Jedno jest pewne: „Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga” (2 J 1. 9). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (29)
Od morza do morza W 1450 r. Rzeczpospolita podjęła próbę inkorporowania Mołdawii do Korony Polskiej. Wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Od 1387 r. hospodarowie (książęta) mołdawscy pozostawali w stosunku lennym do króla Polski („FiM” 17/2011), mimo że do podporządkowania Mołdawii dążyły również Węgry i Turcja. Już we wrześniu 1387 r. hospodar mołdawski Piotr ze swoim synem Romanem złożył we Lwowie hołd Władysławowi Jagielle i Jadwidze, a wkrótce potem, tj. w 1390 r., sojusz z Polską zawarł hospodar wołoski Mircza, co umożliwiło Polsce rozciągniecie wpływów aż ku ujściom Dunaju. Związek Polski z Wołoszczyzną był krótkotrwały, natomiast w Mołdawii Polska stanęła silną stopą – ustanawiała lub usuwała poszczególnych hospodarów, a Mołdawianie wspomagali Polskę militarnie (także przeciwko Krzyżakom) i do połowy XV wieku uznawali zwierzchnictwo polskie bez takiego lawirowania, jakie miało miejsce w latach późniejszych. Hospodarowie sądzili, że za cenę lennej zależności od Polski uratują samodzielny byt swego państwa, jednak rachuby te nie końca okazały się trafne. Już za Jagiełły wyszło na jaw, że Polacy chętnie widzieliby w Mołdawii swoją zdobycz. Chwiejna konfiguracja
T
na południowym wschodzie Korony lada chwila groziła wybuchem poważnego konfliktu i utratą zależności Mołdawii od Polski. Rola Mołdawii, terenu atrakcyjnego dla ekspansji feudałów, była dla Polski bardzo istotna w zakresie wymiany handlowej. Mołdawskie bydło pędzono wówczas przez Małopolskę i Kraków, nawet dalej – do zagranicznych punktów skupu (na bitych przez hospodarów mołdawskich monetach figurowała głowa wołu z gwiazdą i półksiężycem – wizerunek ten stał się herbem Mołdawii). Był to zarazem kraj ruchliwych kupców i wrota na wschód dla polskiego mieszczaństwa. Na tym handlu wyrastały takie ośrodki jak Lwów i Kamieniec Podolski. Stamtąd przywożono greckie wina, ryby z Morza Czarnego, futra, konie, jedwabie, adamaszki, korzenie, pieprz, oliwki, tymian, ozdoby do siodeł czy uprząż końską ze srebrnymi guzami, a z Polski do Mołdawii wywożono sukno, czapki, odzież, nierzadko broń, zwłaszcza zaś miecze i noże. Walki o tron mołdawski i skomplikowana sytuacja wewnętrzna w Mołdawii komplikowały Polsce utrzymywanie zależności lennej
rudno powiedzieć, w czym religie są bardziej szkodliwe – czy w po pychaniu ludzi do wierzenia w szkodliwe iluzje, czy w wytrwałym mieszaniu dobra i zła. Od czasu do czasu otrzymuję listy od osób wierzących, które próbują mnie przekonać do swoich racji. Jednym z częstych argumentów używanych na korzyść religii jest jej dobroczynny wpływ prowadzący do zmiany ludzkiego postępowania. Od pewnej sympatycznej Czytelniczki z Bielska-Białej dostałem nawet niedawno broszurki z budującymi historiami osób „odmienionych”, w tym pewnego przestępcy. W ostatnich dniach zresztą media świeckie (jeśli w tym kraju jeszcze coś takiego istnieje) pełne były podobnych historii, związanych z cudotwórczą jakoby działalnością nowego błogosławionego. Nie mam zamiaru zaprzeczać, że od czasu do czasu religijne przeżycia mają pewien pozytywny wpływ na niektórych ludzi. Nie świadczy to jednak w żaden sposób na korzyść doktryn wyznawanych przez tych ludzi. Raczej jest to dowód silnego wpływu emocji na nasz sposób myślenia i postępowania. Ludzie bowiem pod wpływem emocji generowanych przez rozmaite religie zmieniają poglądy, zmieniają postępowanie, płaczą, miewają dziwne wizje. Czasem są to zmiany społecznie korzystne – na przykład porzucenie przez kogoś przestępczego życia albo choćby
tych ziem. Przez 25 lat, tj. od śmierci hospodara Aleksandra Dobrego w 1432 r. aż do 1457 r., kiedy to rządy objął Stefan III Wielki, trwała w Mołdawii wojna domowa. W historii niewiele można znaleźć dynastii, w których na przestrzeni stosunkowo krótkiego czasu dokonano by tylu zbrodni, co wśród potomków Aleksandra Dobrego. Żaden spośród jego pięciu synów, zasiadających kolejno na tronie mołdawskim, nie umarł śmiercią naturalną. Walczący ze sobą pretendenci i popierające ich grupy bojarów szukały poparcia w państwach ościennych, te zaś – tzn. Węgry, Polska i Turcja – realizowały własne cele polityczne, najczęściej krańcowo sprzeczne z interesami Mołdawii. W momenty drażliwe i tragiczne obfitowało pierwsze dziesięciolecie rządów Kazimierza Jagiellończyka. W 1448 r. hospodar Piotr, otruwszy popieranego przez Polskę następcę tronu, ociągał się ze złożeniem hołdu, dając nadto schronienie wichrzycielowi z Litwy – Michałowi Zygmuntowiczowi. Na tę wieść król
nałogu – ale czasem negatywne. W tym drugim przypadku efektem bywa fanatyzm religijny, który może prowadzić do rozbicia rodziny, do nietolerancji i nadmiernie krytycznego stosunku wobec innych ludzi. Ponieważ tego typu dramatyczne zmiany u ludzi następują pod wpływem religii, których doktryny często są sprzeczne, trudno uznać je za dowody na prawdziwość tego, że
polski zwołał pospolite ruszenie do Halicza, skąd osobiście miał poprowadzić wyprawę do Mołdawii. Okazało się jednak, że nie ma pieniędzy na opłacenie armii, a wyprawie sprzeciwiła się część możnych. W Haliczu zapadła więc decyzja o zaniechaniu wojny, a pospolite ruszenie rozjechało się do domu. Na mocy układu chocimskiego hospodar Piotr i bojarowie mołdawscy złożyli posłom polskim przysięgę wierności, jednak na tronie mołdawskim szybko nastąpiła zmiana. Kiedy obalono Aleksandra, kolejnego hospodara osadzonego przez Polskę, król polski zadziałał już zdecydowanie – postanowił wcielić Mołdawię do Korony. Jan Długosz pisał: „Namawiano króla, by nie opuszczał nadarzającej się okazji, i do ziemi mołdawskiej, tak płodnej we wszystko i zasobnej, mającej bogaty port Białogród, osobiście z wojskiem wkroczył, a wyrzuciwszy lub uwięziwszy
dociec ich prawdziwych przyczyn ani poważnie zgłębić interesującego fenomenu nawrócenia religijnego. Dla liderów religijnych liczy się tylko efekt propagandowy wydarzenia (często zresztą bezwstydnie naciąganego, przeinterpretowanego czy ubarwionego). To, co religie robią ze swoimi „cudami”, jest jeszcze jednym istotnym argumentem świadczącym przeciwko ich wiarygodności.
ŻYCIE PO RELIGII
Iluzje etyczne na przykład Jezus żyje w Kościele zielonoświątkowym, że księga Mormona zawiera prawdę, albo że Kriszna jest wcieleniem boskości. Ponadto dramatyczne zmiany w świadomości i postępowaniu ludzi następują także pod wpływem absolutnie świeckich wydarzeń – na przykład śmierci bliskich nam osób, wypadków komunikacyjnych czy choroby. To, że ktoś przestał nadużywać alkoholu po śmierci swojej matki, nie jest przecież jeszcze dowodem na to, że ta śmierć była czymś cudownym ani że owa matka miała nadprzyrodzone możliwości działania. Religie chwalą się takimi pozytywnymi zmianami u niektórych swoich wyznawców, nie próbując jednak
Inną sprawą jest etyczne zwodzenie wiernych przez religie. To uważam za jeszcze bardziej szkodliwe społecznie niż fałszywe cuda. Otóż religie na ogół w niewłaściwy sposób akcentują istotność pewnych etycznych kwestii. Na przykład środowiska ewangeliczne przywiązują ogromną wagę do tak trzeciorzędnych lub zupełnie nieistotnych rzeczy jak palenie papierosów lub używanie wyrazów uchodzących za wulgarne. Nawet rzucenie palenia uchodzi czasem za dowód czyjegoś „nawrócenia”, za istotną cechę odróżniającą prawdziwych wiernych od „ludzi ze świata”. Jest to typowa religijna iluzja, a piszę o niej tym chętniej, że sam nigdy nie paliłem. Otóż
Bogdana [hospodara], zaś Aleksandra zaspokoiwszy jakąś częścią ziemi ruskiej, ziemię tę na zawsze do królestwa polskiego przyłączył i wcielił”. W 1450 r. Polska wystąpiła zbrojnie przeciwko hospodarowi Bogdanowi. Interwencja zakończyła się pyrrusowym zwycięstwem wojska polskiego na Krasnym Polu. Hospodar Bogdan wciągnął Polaków w zasadzkę w lasach pod wsią Krasna, niedaleko miasta Vaslui. Długosz napisał, że „wojsko królewskie odniosło zwycięstwo, ale krwawe i żałosne”. W rzeczywistości była to klęska – Polacy utrzymali wprawdzie pole bitwy, ale okupili to wielkimi stratami. Zginął jeden z dowódców wyprawy – wojewoda ruski Piotr Odrowąż, a także starosta halicki – Mikołaj Porawa z Lublina. Nie osiągnięto celu wyprawy, bo ani nie wcielono Mołdawii do Korony, ani nie obalono Bogdana. Króla Kazimierza pochłaniały spory polsko-litewskie i wojna z Krzyżakami. Chodziło już tylko o to, by Bogdan zgodził się złożyć hołd królowi. Wkrótce jednak Bogdan został zamordowany przez innego pretendenta do tronu. Polska zmieniła wówczas częściowo swą taktykę w Mołdawii, poświęcając więcej uwagi na zorganizowanie wśród bojarów propolskiego stronnictwa, a król polski myślał przez pewien czas o obsadzeniu na tronie mołdawskim „jakiegoś Litwina”. Sytuacja zmieniła się, gdy władzę objął hospodar Stefan Wielki (1454–1515), a Polsce zaczęła zagrażać dominacja turecka. ARTUR CECUŁA
z punktu widzenia etyki świeckiej samo palenie nie ma żadnego etycznego znaczenia, o ile nie zmuszamy osób postronnych do wdychania naszych nikotynowych wyziewów. To, co robimy z naszym życiem i zdrowiem, jest naszą prywatną sprawą i nie ma etycznego znaczenia, czy postanowiliśmy sobie życie skrócić z powodu zamiłowania do nikotynowych doznań. Ma to oczywiście olbrzymie znaczenie osobiste dla palaczy – psychiczne, zdrowotne i finansowe, ale… poza kategoriami dobra lub zła. Fakt, że nigdy nie paliłem, nie upoważnia mnie przecież do tego, abym uważał się z tego powodu za lepszego czy mądrzejszego od ludzi używających nikotyny. To zamiłowanie religii do spraw drugorzędnych i zewnętrznych sprawia na ogół, że wierni wbijają się w pychę i zapominają o sprawach naprawdę ważnych. Czyli o kształtowaniu naszych relacji z innymi ludźmi w duchu szacunku i wzajemnej pomocy, o opiece nad słabszymi i zwierzętami. Także o refleksji, czy nasze związki z bliskimi osobami są naprawdę partnerskie i rozwijające dla wszystkich stron, czy może pod pozorem na przykład przyjaźni lub miłości próbujemy innych w jakiś sposób wykorzystać, omotać, zdominować i usidlić. To jest prawdziwe pole do popisu dla etycznego myślenia, a nie nieszczęsne papierosy, czy słowa na „k”, które tak bardzo zwalczają dewoci. MAREK KRAK
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
T
eofilatto wiedział, komu zawdzięcza posadę, a nie był to bynajmniej Duch Święty. Z papiestwem obchodził się zresztą bez żadnych pozorów nabożności i skompromitował je u progu nowego tysiąclecia, choć zdecydowanie nie był papieżem najgorszym. Błogosławiony Desiderius de Montecassino, późniejszy papież Wiktor III (1086–1087), pisał o swym poprzedniku, że „siłą panował nad Rzymem, miastem bezprawia, i prowadził rozwiązłe życie paszy”. Niemiecki historyk Ferdinand Gregorovius (1821–1891) podaje, że Theophylakt „prowadził w Pałacu
wówczas okres „reakcji pogańskiej”, której główne nasilenie przypada na lata 1034–1038. W Polsce nie było wtedy podobno żadnego władcy, choć część historyków uważa, że panował Bolesław Zapomniany – nieznany bliżej syn Mieszka II, który został polskim „Julianem Apostatą”, czyli sprawcą powrotu ludności do wierzeń rodzimych. Niemieckie roczniki podają, że „po śmierci Mieszka II w Polsce całkowicie wyginęło chrześcijaństwo”. Trzy lata powstania zniszczyły budowaną dotąd mozolnie organizację kościelną w Polsce. Zburzono katedrę wrocławską, stolice biskupie, szereg kościołów i klasztorów. Jasienica pisze, że kościół
OKIEM SCEPTYKA się zbyt pewnie na papieskim tronie. Naraz stał się słabym ogniwem rodziny, która zaczęła naciskać, aby przekazał władzę papieską komuś nieskompromitowanemu. W międzyczasie Teofilakt zakochał się i zapragnął poślubić kobietę. Zdarza się nawet papieżom. Jego wybranką była 15-latka z dobrego rodu. Benedykt zaczął się zastanawiać nad zmianą zasad celibatu papieży, jednak nie miał wystarczająco mocnej pozycji, aby przeforsować reformy. Żeby jednak odpowiednio ustawić się na niepapieską drogę życia, postanowił dobrze sprzedać stołek św. Piotra. Nabywcą był oczywiście członek rodziny – jego ojciec chrzestny
W 1046 r. Henryk III Salicki, król Niemiec, Burgundii i Włoch, po ustabilizowaniu sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej (hołd lenny złożył mu również nasz Kazimierz Mnich) postanowił przyozdobić swą skroń diademem cesarskim. Celebry miał dokonać papież. Znając jednak bezhołowie, jakie zapanowało wówczas w Kościele powszechnym, w którym Benedykt IX
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (35)
Ekscesy nastolatka Teofilatto, czyli papież Benedykt IX, wywodził się z rzymskiego klanu Tusculum, który już od kilku dekad dzierżył prym w rzymskich układach władzy, odsuwając tym samym na boczny tor klan Krescencjuszy. Papiestwo dostało mu się tak jak ulubionemu koniowi Kaliguli – Incitatusowi – godność senatora Rzymu. Nastolatek papieżem? Dlaczego nie? Jeśli ojciec jest ustosunkowany… Laterańskim swobodne życie jak sułtan turecki; on i jego rodzina dopuszczali się w Rzymie morderstw i rabunków”. Capo di tutti capi z układami aż w niebie gwarantował rodzinie odpowiednie zaplecze i posłuch. Pierwszy raz został papieżem 21 października 1032 r., parę dni po śmierci papieża Jana XIX, który na tronie znalazł się ponoć dzięki sutym łapówkom. Jego brat, Alberyk III, który objął przewodnictwo rodziny Tusculum, usadowił wówczas na stołku św. Piotra swojego nastoletniego syna. Wyborcy zostali odpowiednio opłaceni, więc chociaż Teofilakt nie miał wcześniej zaszczytu dostąpienia jakichkolwiek święceń kapłańskich, wskoczył na tron papieża, przeskakując całą drabinę kościelnej kariery, jaką wcześniej musiał przechodzić niejeden papież nieustosunkowany. Mimo to jego pierwszy (z trzech!) pontyfikat trwał aż 12 lat. Już w pierwszym okresie uwolnił ze ślubów zakonnych Kazimierza Mnicha, zwanego Odnowicielem. Pewien klerykalny obraz (patrz reprodukcja) przedstawia tę scenę w ten sposób, że kandydat na króla Polski klęczy przed sędziwym papieżem, który przekazuje mu dokument dyspensy, tymczasem prawdziwy papież Benedykt IX, imprezowicz z krwi i kości, powinien być przedstawiony jako roześmiany młodzieniaszek. W czasie jego pontyfikatu chrześcijaństwo w Polsce również znajdowało się w stanie rozkładu. Zaczął się
gnieźnieński popadł w taką ruinę, iż zagnieździły się w nim dzikie zwierzęta. Ostateczne zduszenie powstania zostało dokonane przez wydobytego z klasztoru Kazimierza Mnicha. Chrześcijaństwo w Polsce przywrócono więc z inicjatywy papieża i cesarza mieczami wojska niemieckiego. Benedykt IX walczył oczywiście nie o chrześcijaństwo, tylko o strefę wpływów, z której mógł odcinać kupony na rzecz swoich rozrywek na Lateranie. W 1037 r. udało mu się zreformować Kurię Rzymską, dzięki czemu scentralizowano władzę papieską. Kiedy Kazimierz Odnowiciel po opuszczeniu klasztoru odbudowywał w Polsce Kościół katolicki, jego rzymski zwierzchnik został obalony przez lud rzymski. We wrześniu 1044 roku wybuchło powstanie przeciw papieżowi na tle jego rozwiązłego trybu życia i rosnącej niechęci ludności do rodziny Tusculum. Gniew ludu był zapewne sterowany w istotny sposób przez obóz przeciwny: rodzinę Krescencjuszy, która po wygnaniu z Rzymu Benedykta IX, w styczniu 1045 r. podczas krwawych walk zdołała usadowić na tronie papieskim swojego człowieka – biskupa Jana z Sabiny, który przyjął imię Sylwester III. Tusculańczycy rządzili jednak nadal na Zatybrzu i stamtąd Benedykt IX ekskomunikował nowego papieża. Już w marcu Benedyktowi udało się odbić Lateran i wygnać Sylwestra III, niemniej sytuacja społeczna nie była stabilna i papież nie czuł
Jan Gracjan, który jako Grzegorz VI objął władzę papieską 1 maja 1045 r. Cena wyniosła – według różnych źródeł – tysiąc lub półtora tysiąca funtów srebra. O samej sprzedaży papiestwa chrzestnemu Kelly pisze następująco: „W grę wchodziła najwyraźniej pokaźna suma pieniędzy; większość źródeł mówi, że Benedykt sprzedał urząd papieski, według innych – przekupiono lud rzymski. Cała transakcja pozostaje niejasna, być może dlatego, że świadomie zachowywano wówczas dyskrecję”. Nie wiadomo, czy organizowano wtedy całe przedstawienie z wyborem nowego papieża, czy od razu konsekrowano szczęśliwego nabywcę, który – w przeciwieństwie do Benedykta – cieszył się dobrą opinią. O transakcji zakupu papiestwa jeszcze wówczas nie mówiło się publicznie. Doktor Kościoła Piotr Damiani oświadczył wówczas komicznie, że nowy pontyfikat zadał cios symonii, a przecież było całkiem odwrotnie – był właśnie jej plonem. Sytuacja się skomplikowała, kiedy Benedykt się rozmyślił i uznał transakcję za nieważną, gdyż źle na niej wyszedł...
aż trzy osoby rościły sobie tytuł Namiestnika Chrystusa (Benedykt IX, Sylwester III i Grzegorz VI), Henryk postanowił posprzątać po roszadach papieskich. Wezwał wszystkich trzech papieży na synod w Sutrii pod Rzymem (20 grudnia 1046 r.), ale stawiło się tylko dwóch: Sylwester i Grzegorz. Obaj zostali złożeni z urzędu oraz zmuszeni do abdykowania. Parę dni później zorganizowano dodatkowy synod w Rzymie, który złożył z urzędu również Benedykta IX, który ani myślał ruszać się z rodzinnego Tusculum i poddawać osądowi cesarskiemu. W dzień po zdymisjonowaniu trzech rzymskich papieży Henryk postanowił całkowicie pozbawić skłócone rzymskie rody wpływu na rozgrywki papieskie i nominował pierwszego z czterech „swoich” papieży. Został nim Swidger – towarzyszący królowi w wyprawie do Włoch biskup Bambergu, który objął urząd jako Klemens II (1046–1047) i jeszcze tego samego dnia namaścił Henryka na cesarza rzymsko-niemieckiego. Klemens nie panował długo, bo kilka miesięcy później zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Wkrótce
23
rozeszła się pogłoska, że został otruty przez ekspapieża Benedykta IX. Drobiazgowe badanie szczątków papieskich z 1942 r. potwierdziło pogłoski o otruciu: papież najprawdopodobniej został otruty ołowiem. Nie wiadomo na pewno, czy to Benedykt stał za otruciem, ale to on okazał się beneficjentem tej śmierci, gdyż miesiąc później dzięki pomocy wpływowego hrabiego Bonifacego z Toskanii po raz trzeci objął urząd papieski (8 listopada 1047 r.). Choć wcześniej brutalnie usunęło go powstanie ludowe, to jego trzeci powrót witany był z entuzjazmem. Prawdopodobnie niechęć do obcego papieża, nierzymianina, była silniejsza niż do wybryków rzymskiego papy. Oczywiście i tym razem nie obyło się bez łapówek, które zawsze są najlepszym pokarmem Ducha Świętego. Trzeci pontyfikat Benedykta trwał aż do 16 lipca 1048 r., kiedy hrabia Bonifacy z Toskanii został zmuszony przez cesarza do usunięcia Benedykta siłą (tym razem już na dobre) i konsekrowania na jego miejsce kolejnego Niemca, Poppona z Bawarii, który przyjął imię Damazego II. Benedykt jednak nie przestał uważać się nadal za prawowitego papieża. Kiedy Poppon zmarł niecały miesiąc po konsekracji, znów zaczęto w Rzymie szeptać, że Benedykt pomógł mu przenieść się do Boga Ojca. Kolejny papież, św. Leon IX, zaczął swój pontyfikat od rozrachunku z wciąż żyjącym Benedyktem, którego zawezwano na synod laterański (kwiecień 1049 r.) pod zarzutem symonii. Kiedy ten odmówił stawiennictwa, został ekskomunikowany. W tym samym czasie Piotr Damiani, doradca kolejnych papieży wrogich Benedyktowi IX, napisał „Księgę Gomory” („Liber Gomorrhianus”, 1049 r.), w której opisał „gomorę” kleru i samego papieża Benedykta IX. Głównym celem jego ataku były różnorodne praktyki seksualne kleru, m.in. homoseksualizm, wzajemna i indywidualna masturbacja, kopulacja pomiędzy udami i seks analny. Damiani narzekał na nieokiełznaną pożądliwość kleru, a szczególnie oburzało go współżycie księży z dojrzewającymi chłopcami. Wyrażał pogardę wobec tych, którzy nadużywają sakramentów, aby molestować dorastających chłopców i domagał się wprowadzenia zakazu ordynacji dla homoseksualistów oraz wykluczenia ich ze stanu kapłańskiego. Potępiał również małżeństwa księży. Chociaż przez dwa tysiące lat Rzym kościelny widział wszelkie występki, to zapewne w czasie pontyfikatu Benedykta IX musiała się rozwinąć nadzwyczajna swoboda seksualna kleru, a przykład idący z samej góry był zaiste antypurytański. Molestowanie nieletnich w Kościele zapewne nie narodziło się w okresie pontyfikatu Benedykta IX, ale mamy pewność, że ma więcej niż tysiącletnią tradycję. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
W
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
czasach, kiedy telewizja narzuca nam wzorzec szczupłych, wysportowanych sylwetek modelek i pięknych młodzieńców, ciało bez grama tłuszczu jest obiektem pożądania wielu z nas. Wypadałoby zadbać o siebie, aby utrzeć nosa koleżankom z pracy albo wzbudzić zachwyt płaskim brzuchem – to w przypadku panów z piwnym mięśniem. Mają nam w tym pomóc właśnie diety cud, które obiecują rewelacyjne i trwałe efekty bez większego wysiłku i w krótkim czasie. Czy aby na pewno tak jest? Czy te remedia na otyłość i brzydotę są zupełnie bezpieczne dla naszego zdrowia? Przyjrzyjmy się kilku najpopularniejszym z nich i spróbujmy odpowiedzieć na te pytania. Dieta kapuściana Jak sama nazwa wskazuje, podstawą tej diety jest popularne warzywo. Przygotowuje się z niego zupę, na którą przepis przedstawiam poniżej. Składniki: główka kapusty (biała lub włoska), 6 dużych cebul (posiekane), 6 pomidorów, 2 papryki, 2 marchewki, pęczek selera naciowego, pietruszka, pieprz, curry, koper, oregano, estragon, czosnek, bazylia. Kapustę szatkujemy, a pomidory obieramy ze skórki. Resztę warzyw kroimy na drobne kawałki i zalewamy wodą (około 3 litry), po czym gotujemy. Po ugotowaniu warzyw przyprawiamy wywar. Do zupy nie wolno dodawać soli, tłuszczu ani bulionu. Zupę tę spożywamy codziennie, kiedy tylko czujemy głód, eliminując z menu wszelkie słodycze, ziemniaki, makarony, mięsa i tłuszcze. Można także spożywać warzywa zielone lub liściaste (ale żadnych innych). Zabronione są również słodkie owoce, zwłaszcza banany i czereśnie. Dieta kapuściana jest przede wszystkim tania. Do jej popularności przyczyniła się plotka, że stosował ją z powodzeniem sam Aleksander Kwaśniewski. Kapusta, choć może trochę niedoceniana, posiada wiele zalet – jest niskokaloryczna, bogata w witaminę C, a do tego reguluje pracę jelit, usprawniając przemianę materii. Zgodnie z zapewnieniami twórców tego programu odchudzającego, im więcej zupy zjemy, tym więcej kilogramów możemy zrzucić. Wady diety kapuścianej Przede wszystkim jest to dieta monotonna oraz uboga w białko i tłuszcze. Zawiera też mało węglowodanów, a co za tym idzie – jej niska wartość energetyczna powoduje spowolnienie przemiany materii, co z pewnością przełoży się na efekt jo-jo, czyli gwałtowny wzrost masy ciała po zakończeniu kuracji. Zwolennicy tej diety zalecają zastosowanie po jej zakończeniu diety 1000 kalorii, co powinno przyczynić się do zmniejszenia tego niekorzystnego efektu.
Jednak dieta kapuściana znacząco osłabia organizm. Świadczy o tym fakt, że podczas jej stosowania nie zaleca się uprawiania sportu. Dobijanie słabego organizmu kolejną osłabiającą dietą 1000 kalorii spowoduje z pewnością niekorzystne skutki uboczne. Podczas diety kapuścianej w pierwszej kolejności pozbywamy się mięśni – niepożądany tłuszcz i tak zostanie, ponieważ nie można jej stosować dłużej niż tydzień bez ryzyka nadszarpnięcia zdrowia. Tłuszcz zaś jako rezerwa energetyczna naszego organizmu
Na bazie wyżej wymienionych produktów tworzymy posiłki nieograniczone pod względem ilości. Faza ataku trwa pięć dni i powinna przynieść znaczną redukcję wagi. Etap naprzemienny opiera się na jadłospisie fazy pierwszej, urozmaiconym o surowe lub gotowane warzywa. Po pięciu dniach takiego urozmaicenia na kolejne pięć dni powracamy do „czystych protein”, i tak cyklicznie, aż do osiągnięcia założonej wagi. Faza utrwalenia jest najważniejszym etapem diety, gdyż prawidłowo
metoda Dukana w pierwszych dwóch fazach ogranicza się głównie do białek. A to, wbrew założeniom jej wynalazcy, prowadzi do niedoboru witamin i składników mineralnych. Nadmiar protein prowadzi też do obciążenia nerek, dieta jest więc niewskazana dla osób z ich niewydolnością. Dieta Dukana bardzo restrykcyjnie podchodzi do węglowodanów – są zredukowane do minimum. Każde odstępstwo od tej zasady poskutkuje z pewnością szybkim nabieraniem zbędnych kilogramów.
Diety cud Co jakiś czas świat obiega wiadomość o opracowaniu kolejnej cudownej diety mającej w kilka tygodni z grubasów uczynić ideały piękna. Często założenia nowych diet są całkowicie sprzeczne z tymi wcześniejszymi, które nie do końca okazały się cudowne. Przyjrzyjmy się zaletom i wadom najpopularniejszych z nich. spalany jest zawsze jako ostatni. Zwłaszcza kiedy ograniczamy znacząco ilość przyjmowanych kalorii. Organizm przechodzi wówczas w tryb awaryjny, aby jak najdłużej podtrzymać funkcje życiowe. Temu służy właśnie wspomniany wcześniej proces spowalniania przemiany materii. Dieta proteinowa (Dukana) To ostatnio bardzo popularna dieta, dająca podobno szybkie i spektakularne efekty. Składa się ona z czterech etapów: ataku, etapu naprzemiennego, utrwalenia i definitywnej stabilizacji. Pierwszy etap opiera się na spożywaniu głównie chudego mięsa i nabiału. Jak łatwo zauważyć, jest to dieta bogata w białka. Proteiny, które przyspieszą proces metabolizmu, znaleźć można w chudym mięsie, chudych wędlinach, odtłuszczonym nabiale, rybach, drobiu bez skórki, podrobach, jajach i owocach morza. Aby urozmaicić menu, dopuszcza się spożywanie korniszonów, cytryny, pobudzających trawienie przypraw, musztardy, soli i octu.
przeprowadzona pozwala uniknąć efektu jo-jo. Zaleca się stosować ją 10 dni na każdy stracony kilogram. Do naszego menu możemy włączyć następujące produkty: do 2 kromek chleba pełnoziarnistego dziennie, kilka plasterków żółtego sera dziennie, ziemniaki, makaron, ryż (jeden z tych produktów do 2 razy w tygodniu), owoce bez dużej zawartości cukru. Etap definitywnej stabilizacji to praktycznie normalne odżywianie bez większych restrykcji. Musimy tylko pamiętać o śniadaniach bogatych w nabiał i konieczności powrotu raz w tygodniu do menu z fazy ataku. Co na to sceptycy? Podstawową wadą diety proteinowej jest fakt, że nadmiar białka zakwasza organizm, przyczyniając się do jego osłabienia i podatności na infekcje wirusowe oraz bakteryjne. Zdecydowanie cierpią też włosy, paznokcie oraz skóra, których wygląd i jakość zdecydowanie się pogarsza. Zdrowa dieta nie powinna wykluczać żadnej grupy produktów niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Tymczasem
Dieta 1000 kalorii Istotą tej diety jest ograniczenie dziennych ilości spożywanych kalorii przy jednoczesnym dostarczaniu organizmowi wszelkich niezbędnych składników odżywczych, witamin i minerałów. Posiłki spożywamy często, lecz w niewielkich ilościach. Śniadanie nie powinno przekraczać 200 kalorii, drugie śniadanie – 150, obiad – 350, podwieczorek – 100, zaś kolacja (którą jemy najpóźniej o godzinie 19) – 200. Należy pić co najmniej 2 litry wody mineralnej dziennie – wypełnia ona żołądek i jest najlepszym środkiem na głód. Największym utrudnieniem jest przygotowywanie posiłków z tabelami żywieniowymi i kalkulatorem w ręku. Niezwykle istotne jest też prawidłowe zbilansowanie wszystkich rodzajów pożywienia. Przy starannym zaplanowaniu (najlepiej pod kontrolą dietetyka) dieta 1000 kalorii dostarcza nam wszelkich potrzebnych składników odżywczych, nie powodując deficytu żadnego z nich. Pozwala to utrzymać nasze ciało w optymalnej formie. Wskazane jest uprawianie sportu,
który przyspieszy przemianę materii, duże ilości wody mineralnej pozwolą zaś skutecznie usunąć niepotrzebne produkty tejże przemiany. Prawidłowo przeprowadzona powinna prowadzić do utraty 1 kilograma wagi tygodniowo. Jednak kiedy chcemy być na tej diecie dłużej niż miesiąc, konieczna jest wizyta u lekarza i komplet badań określających kondycję naszego organizmu. Najważniejsze w diecie 1000 kalorii jest ograniczenie tłuszczy, dzięki czemu organizm zacznie spalać węglowodany, co przyczynia się do deficytu energetycznego. Zaleca się spożywanie odtłuszczonego nabiału, chudych wędlin i drobiu bez skórki, warzyw gotowanych i surowych, w mniejszych ilościach owoców (gdyż są bogate w cukier), pełnoziarnistego chleba i kasz. Podczas diety 1000 kalorii należy ograniczyć czerwone mięso, napoje z dużą zawartością cukru i alkohol, słodycze, tłuszcze pochodzenia zwierzęcego, żółty ser, tłuste ryby oraz sól. Posiłki przygotowujemy poprzez pieczenie w folii, gotowanie na parze lub grillowanie. Unikajmy potraw smażonych i duszonych z dodatkiem ciężkostrawnych sosów. Osoby pracujące fizycznie lub bardzo aktywne powinny zwiększyć dzienny limit przyjmowanych kalorii do 1500. Wydaje się, że ta ostatnia dieta wraz z regularnym, aczkolwiek mniej intensywnym uprawianiem sportu jest bezpiecznym i zdrowym sposobem na odchudzenie się. Dostarczamy organizmowi wszystkie produkty potrzebne do jego prawidłowej pracy, takie jak białka, węglowodany i tłuszcze. Spożywanie mniejszej ilości kalorii niż ta, którą potrzebujemy na co dzień, przy odpowiedniej podaży mikroelementów i witamin oraz aktywności fizycznej będzie prowadzić do utraty zbędnego tłuszczu. Niezwykle istotne są ćwiczenia fizyczne angażujące cały aparat mięśniowy. Takie odchudzanie jest podobne do „rzeźbienia” sylwetki przez kulturystów. Dzięki ćwiczeniom i restrykcyjnej diecie z obniżoną ilością kalorii utrzymują oni świetną i umięśnioną sylwetkę, pozbywając się tłuszczu. Przy pierwszych dwóch opisywanych dietach ich monotonia i brak urozmaicenia powodowały szok głodowy i włączenie się mechanizmów obronnych chroniących tłuszcz – ostateczne źródło energii życiowej. W konsekwencji tracimy masę mięśniową oraz odwadniamy się. A po zakończeniu tych diet szybko wracamy do wcześniejszych rozmiarów i wagi. Zapamiętajmy więc, że każda dieta, która bazuje na produktach spożywczych należących tylko do jednej z ich grup (białka lub tłuszcze), zawsze będzie prowadzić do uruchomienia mechanizmów mających niekorzystny wpływ na nasz organizm, i w rezultacie – przekreślających efekty odchudzania. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
kobietę. Ludzi rozumiejących, że dopiero prawdziwa pełnia równości między kobietami i mężczyznami uwolni nas od stereotypów kultury i zbliży nas ku wolności i bliskości między ludźmi. Ludzi widzących jak na dłoni dziwactwo chowu tysięcy mężczyzn w miejscach odosobnienia od kobiet i normalnego świata, kiepsko kształconych, wytresowanych w dogmatycznym patrzeniu na piękny świat, szukających we wszystkim grzechu i plugastwa, a bliźnich traktujących jak bezmyślne owce, które należy pouczać pustymi formułkami i golić z pieniędzy niemiłosiernie. Setki ludzi, którzy jedzą właśnie obiad i nie mają żadnego problemu z teorią ewolucji, nowoczesną nauką, bo dla nich od dziecka oczywiste były zdobycze Kopernika, Galileusza, Newtona, Darwina, Hawkinga. Setki takich ludzi w dowolnym kraju w każdym mieście, miliony, setki milionów na świecie. Miliony nie gorszych, a w wielu sprawach lepszych niż JPII. Nie mają pomników, nie śpiewają im hymnów pochwalnych, nie całują po rękach, nie śmieszą ich dowcipy: papież-łupież, nie uważają się za istoty wyższego rzędu. Nie chcą być złotymi cielcami, nie mają ochoty pouczać innych, jak mają żyć, ale chętnie podzielą się swoim doświadczeniem, nie narzucając innym swego zdania. Miliony papieży. A żaden z nich katolicki. Nie ma wśród nich Karola Wojtyły (…). Przyznacie, że to się czyta, i czyta, i czyta, a każde zdanie jest odtrutką, jest surowicą na Polskiego Pierdolca Pospolitego. Jak dobrze, że jest gdzieś jakiś „ja pierwszy”. W ogóle jak dobrze, że Wy wszyscy jesteście, bo być może razem stanowimy załogę czegoś w rodzaju arki płynącej po bezbrzeżnych wodach kretyństwa. MAREK SZENBORN Fot. Artur z Radomska czytelnik „FiM”
Pierdolec Pospolity „Jan Paweł II to największa postać w dziejach świata od czasów Jezusa Chrystusa” – licytacja na największe, najbardziej absurdalne nonsensy trwa. Na razie, ale tylko na razie, prowadzi autor powyższych słów – poseł Franciszek Stefaniuk z PSL. Polski Pierdolec Pospolity to – jak się wydaje – klasyfikowana już przez światową organizację zdrowia WHO jednostka chorobowa. Charakteryzuje się tym, że choćby nie wiadomo jaki absurd ktoś wymyślił, wypowiedział, ogłosił, to już wkrótce znajdzie się inny „geniusz”, który go przelicytuje. Taka narodowa sztafeta kretyństwa. Trudno nawet wymyślić coś tak absurdalnego, żeby rzeczywistość nie zweryfikowała naszej wyobraźni. Oto kilkanaście dni temu żartowaliśmy w Radiu „FiM”, że jak tak dalej pójdzie, to Wojtyła zdetronizuje samego Boga Ojca, który – gdy sobie zasłuży – zasiądzie po prawicy papieża Polaka… Z tym że nie na pewno, bo przecież miejsce tamże może być już zarezerwowane dla Dziwisza. Długo nie czekaliśmy, a już Stefaniuk ustawił JPII jako drugiego po Stwórcy, a pierwszego po Chrystusie. Maryję, Piotra, Pawła, Magdalenę, Weronikę, Jana Chrzciciela i kilka setek zastępów innych świętych zdetronizował poseł ludowy jednym strzałem. Czyli jak: to teraz nie on do NIEJ mówi w Niebie „Totus Tuus”, tylko ona do NIEGO „Tota Tua” – cała twoja? Cóż, i tak być może… No i tak to sobie wyobrażają nasi wybitni posłowie. Mimo to zdania są wśród nich mocno podzielone. Chodzi o to, czy Jan Paweł II powinien być kolejnym patronem Polski czy (jak chcą inni) patronem całego świata, bo „jego wymiar był globalny”! Ot i wylazły tutaj typowe polskie kompleksy zaściankowości. No bo dlaczego tylko globalny? Dlaczego nie galaktyczny wymiar albo wręcz wszechświatowy? Polski Pierdolec Pospolity atakuje na różnych poziomach łańcucha troficznego. Do tej pory podałem przykłady organizmów o niskim stopniu komplikacji komórek, czyli posłów, ale wchodząc na kolejne szczeble ewolucji, docieramy do istot nieco „wyższych”. Ot, na przykład do redaktorów ultrakatolickiego portalu Fronda. Piszą oni tak: Można łatwo wykazać infantylność rozumowania krytyków Kościoła w kwestii zbrodniczej polityki Watykanu w Afryce. Jednak lepiej to zrobić za pomocą czystych danych (…). Istnieje jednoznaczny związek między większą dostępnością prezerwatyw a wyższą (nie niższą!) liczbą zarażeń AIDS.
Ergo, im więcej rozda się w Afryce gumek, tym większą liczbę Afrykańczyków zaatakuje wirus HIV. To jakaś rewelacja, bo z logicznej odwrotności wynika, że im mniej będzie prezerwatyw, tym niebezpieczeństwo zachorowania mniejsze.
2 maja – w Polsce Dzień Flagi. Polskiej? Otóż niekoniecznie. Chodzę po mieście i oczom nie wierzę. Oto obok biało-czerwonej często gęsto wisi żółto-biała. A na przykład w Radomsku to już w ogóle wymyślono coś takiego, jak na zdjęciu.
Przy zerowej liczbie kondomów osiągniemy całkowite ZERO zakażeń! Czy nie mówiłem, że Polskim Pierdolcem pospolitym powinna zająć się WHO? PPP atakuje znienacka przy okazji ważnych wydarzeń i w najmniej oczekiwanych miejscach. A to na Krakowskim Przedmieściu pod namiotem, a to na stadionie Legii lub Lecha, to znów w Bogu ducha winnej redakcji „Gazety Polskiej”. Nie znasz dnia ani godziny. Oto na przykład mamy zupełnie przeciętną, jedną z setek podobnych i jakże niezbędnych odlewnię pomników Jana Pawła. Prowadzi ją niejaka Kwiecińska Barbara. I tęże odlewniczkę Kwiecińską przepytuje na kolanach Kuczyńska Irena zatrudniona w charakterze dziennikarki „Głosu Wielkopolskiego”. A pyta tak: „Co czuje człowiek, który stojąc na drabinie, poleruje czoło, nos, dłonie człowieka, którego wszyscy znaliśmy, kochaliśmy, podziwialiśmy? Przecież większość pomników powstała w waszej firmie wtedy, kiedy jeszcze żył Jan Paweł II?”. „Na pewno nie robi się tego bezmyślnie, mechanicznie. Polerujemy Ojca Świętego z miłością i z czułością” – zapewnia Kwiecińska. Nie, wcale nie zwariowałem, wcale sobie tego nie wymyśliłem: czoło, nos, a pewnie i inne członki papieża należy polerować z miłością i czułością. O ja cię Pierdolec Pospolity…
Kiedyś żółte chorągwie znakowały teren zakażony morem. Teraz widać tradycja wróciła – wszak Polski Pierdolec Pospolity to bardzo groźna epidemia. I piekielnie zakaźna. A jednak w morzu pandemii, wśród eskalujących wciąż nowych ognisk choroby, trafiają się wyspy wolne od zarazy, jakieś coraz mniej liczne przyczółki zdrowia psychicznego. Zaliczam do nich szczęśliwie
całkiem niemałą rodzinę Czytelników „FiM” i słuchaczy naszego radia. Bo czyż nie jest szczepionką i „lekiem na całe zło” na przykład tekst na naszym forum internetowym kogoś, kto podpisał się „ja pierwszy”. „Ja pierwszy” pisze tak: Po Polsce chodzą setki ludzi wykształconych, prawych, rozsądnych, umiarkowanych, bystrych, oczytanych, mądrych, dobrych, ciekawych świata i ludzi, życzliwych, ofiarnych, dowcipnych, serdecznych, skromnych. Niebijących żon, szanujących je i dzielących z nimi ciekawe życie. Nieakceptujących przemocy w domu i wszędzie indziej, gwałtów na dzieciach, pedofilii. Miłujących pokój, szanujących narody, religie, rasy, wiary i niewywyższających jednej ponad inne. Ludzi lubiących turystykę i zwiedzanie kraju ojczystego, lubiących długie spacery w lesie, górach czy nad morzem, umiejących jeździć na nartach i pływać kajakiem, uważających, że prezerwatywa to nie wynalazek szatana, ale coś, co chroni nieraz w sytuacjach ekstremalnych. Rozumiejących, że prezerwatywa w Afryce to konieczność, a nie zwycięstwo szatana. Ludzi oburzonych, że JPII żądał od gwałconych kobiet, by musiały rodzić i pogłębiać swoje pohańbienie. Ludzi szczęśliwych, bo po latach starań i bezowocnych próbach udało im się stać rodzicami dzięki in vitro. Właśnie spacerują po ulicach polskich miast setki ludzi, którzy uważają, że kobieta kapłan to nie tylko żadne dziwactwo i złamanie świętej doktryny, ale coś zupełnie oczywistego, i nie mieliby żadnego problemu w uczestniczeniu we mszy sprawowanej przez
REKLAMA
„BYŁEM
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
25
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
26
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
RACJONALIŚCI
R
enata Fiałkowska – krakowska aktorka, prozaiczka, wielbicielka kotów i wszelkich innych zwierzaków (założycielka Klubu Filemon), to przede wszystkim uzdolniona, wyjątkowo wrażliwa poetka. Taki oto jej wiersz o życiu człowieka odnaleźliśmy w jednym z tomików:
Okienko z wierszem Najpierw drezyną Kierowaną przez matkę i ojca Jedziemy bardzo wolniutko. Potem towarowym Zapchanym zeszytami i książkami Po szynach ospale się wleczemy. Zatłoczonym osobowym Zwykle najdłużej jedziemy Zajęci miłością i pracą. Do pośpiesznego Przeskakujemy nie wiadomo kiedy Mijamy różne ciekawe stacje, W końcu superekspresem Coraz szybciej i szybciej W zawrotnym szalonym tempie Do ostatniej stacji się zbliżamy. Jeszcze przejedziemy ciemny tunel Wreszcie błysk światła Dziwna jasność I wielka niewiadoma przed nami.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie pomorskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Krzysztof Mróź Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Barbara Krzykowska Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 608 070 752 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 691 943 633 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
P
ierwszy dzień maja to święto ludzi pracy i tak już pozostanie – mówił Dariusz Lekki podczas obchodów Święta Pracy w Katowicach. Podobnie mówili działacze RACJI Polskiej Lewicy w całej Polsce. Zamiast przed ołtarzem, stawili się na pierwszomajowych demonstracjach. Bez dylematów i wątpliwości. Na katowickim rynku w dniu beatyfikacji Jana Pawła antyklerykalizm wybrzmiał najmocniej. Lider śląskiej RACJI mówił: „W przeciwieństwie do innych partii RACJA nie lęka się biskupów i dziś, mimo że w niewesołych nastrojach, pragnie oddać hołd tym wszystkim, którzy każdego dnia ciężko pracują, aby móc żyć”. Bieda i wyzysk były w tym dniu problemami, które przypominano władzy najmocniej. „Ciągle są ludzie żyjący w luksusie oraz wegetujący i żyjący w skrajnej nędzy. Tak nie wygląda społeczny solidaryzm – to zimny, nieliczący
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Czego nauczył nas Smoleńsk Z lewa, z prawa i z ambon stale słychać nawoływania do narodowej zgody i jedności. To podobno lek na całe zło, gdyż obywatelom bardziej niż bezrobocie, bieda i drożyzna doskwiera wojna polsko-polska. Wojna prowadzona przez PiSpolityków, przy wcale niemałym wsparciu ze strony części smoleńskich rodzin i ich pełnomocników, rydzykopodobnych mediów i circa about połowy kleru. Codziennie jest porcja świeżych informacji z frontu walki. Jak nie o krzyż, to o 3P – pomnik, prawdę i pomszczenie zamachu na jedynego, niekomunistycznego prezydenta RP. W odpowiedzi był już nocny happening zwolenników usunięcia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego, krzyż z puszek po piwie Lech, internetowa gra „Obrońca krzyża” i prześmiewcze nagranie „Modlitwa moherów o deszcz” oraz niekończące się pojedynki skłóconych polityków. Nieprzebierających w słowach ani w gestach. Bitewne pole Siewiernego urozmaicają roszczenia tablicowe i ekshumacyjne. Tu prym wiodą bolesne wdowy Kurtykowa i Gosiewska. Nie potrafi im dać skutecznego odporu ani Sikorskie ministerstwo spraw zagranicznych, ani Seremetowa prokuratura. O umiędzynarodowienie śledztwa i dołożenie Ruskim walczą na froncie amerykańskim byli ministrowie kaczego rządu, Fotyga i Macierewicz, a na starym kontynencie deputowani Prezesa Pana do Parlamentu Europejskiego. Wspierani przez najznamienitsze, charyzmatyczne ikony PiS – Martę Kaczyńską-Dubieniecką i agenta Tomka. Rozpętany przez Jarosława Kaczyńskiego posmoleński obłęd
pogłębił podział zapoczątkowany w latach 2005–2007, w czasie budowy zrębów IV RP. Teraz nie używa się już wprawdzie terminów Polska solidarna i liberalna, ale chodzi o to samo. Genetyczni patrioci i „prawdziwi” Polacy, którzy wtedy stali tam, gdzie teraz, nie popuszczą aż do ostatecznego zwycięstwa nad rozumem. Wielu już tę batalię wygrało, przekraczając cienką linię sztucznej mgły, putinowo-tuskiego spisku, próżniowej bomby i dobijania cudem ocalałych. Nic dziwnego, że rodziny smoleńskie są tak podzielone, iż nie były w stanie uczcić razem nawet śmierci swoich bliskich w rocznicę wypadku tupolewa. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że w żadnej sprawie nie ma między nimi zgody. Otóż jest. I to pełna. W bardzo dla wszystkich niewygodnym temacie kasy. Jak jeden mąż są oburzeni upublicznieniem informacji o przyznanych każdemu z członków rodziny astronomicznych zadośćuczynieniach (250 tys. zł) i kilkutysięcznych rentach, umorzeniu przez banki milionowych kredytów i wypłaceniu zasiłków pogrzebowych, choć wszystko odbyło się na koszt państwa. W tym wypadku wołają jednym głosem: ciszej nad tą trumną. Można wierzyć, że naprawdę nie chcą rozgłosu. To oczywiście bardzo specyficzna jedność. Takie quasi-mafijne porozumienie rodzin. Ponad podziałami, w obronie finansowych interesów. Ani Mickiewiczowskie „Kochajmy się”, ani Fredrowska: „Zgoda, a Bóg wtedy rękę poda”. Po prostu jeszcze jeden dowód na to, że byt kształtuje świadomość. Nawet posmoleńską. Akurat ten rodzaj rozdwojenia jaźni świetnie rozumieją i praktykują polscy biskupi. Podzieleni ideologicznie
(choć od oddania Wawelu Kaczyńskim coraz mniej) na Toruń i Łagiewniki, są zarazem zjednoczeni w obronie swojego statusu materialnego. Nie oddadzą ani hektara. Zagrabionego rękami Komisji Majątkowej. Dla odwrócenia uwagi stale moralizują. Ulubionym motywem jest nawoływanie do jedności i narodowej zgody. W cierpiętniczej, świętującej klęski Polsce ubogacenie jednoczeniem powinno się dokonywać nad trumnami. Jak nie papieża, to smoleńskimi. Narodowa zgoda po śmierci papieża Polaka trwała w porywach kilkanaście dni. Bratali się kibole i wierni. Lały się łzy i wosk. Ukonstytuowało się i zakończyło żywot pokolenie JPII. Poważni zdawałoby się ludzie pletli androny o narodowym pojednaniu. Powtórka nastąpiła po 10 kwietnia 2010 roku. Mało kto potrafił wyciągnąć wnioski z doświadczenia sprzed pięciu lat. Znowu z błyskiem i łzą w oku, chlipiąc i łkając, kto żyw i dorwał się do mikrofonu, zapowiadał pojednanie. Nie dotrwało ono nawet do pogrzebu prezydenta Kaczyńskiego. Zapewne gdyby nie Wawel, mogło być nieco dłuższe. Eskalacja nienawiści rozpoczęła się jak najbardziej religijnie. Od obrony krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Przed niewątpliwą profanacją, jaką byłoby przeniesienie do kościoła tego symbolu katolicyzmu. Potem już każdy pretekst był dobry. Kwiaty, znicze, pomnik, kolejne krzyże, wystawy, obchody miesięcznic i rocznicy. Jednego nauczył nas Smoleńsk. Z okazji beatyfikacji JPII nie było już nawoływania do narodowej zgody i pojednania. JOANNA SENYSZYN
Nie w kościele, lecz na barykadach się z człowiekiem liberalizm, na który my nie możemy pozwolić” – przekonywał Lekki. W Warszawie działacze RACJI pojawili się na dwóch demonstracjach. Przed siedzibą OPZZ zgromadzili się przedstawiciele organizacji lewicowych i związków zawodowych. Tu głos zabierała przewodnicząca partii Teresa Jakubowska. Zwróciła uwagę na gigantyczne marnowanie czasu polskich dzieci na NIEOBOWIĄZKOWE zajęcia religijne, a także odwołała się do odpowiedzialności rodziców za edukację ich dzieci i przygotowanie do konkurencji na rynku pracy. Później działacze RACJI przeszli ulicami stolicy w Marszu Pustych Garnków. Tradycyjnie także w Płocku przeszedł pierwszomajowy pochód. Po drodze uczestnicy pochodu
złożyli kwiaty pod tablicą poświęconą pamięci posłanki Jolanty Szymanek-Deresz oraz na grobie nieznanego żołnierza. Hubert Buczyński, lider płockiej RACJI, podkreślił, że Święto Pracy jest dziś wypierane przez beatyfikację Jana Pawła II, „która być może nieprzypadkowo została wyznaczona na ten dzień, jakby nie było innego”. Mówił też o podziałach, jakimi dotknięte jest polskie społeczeństwo po katastrofie smoleńskiej, o nienawiści i wrogości podsycanej przez niektóre środowiska oraz o tym, że „wielu tragedię smoleńską wykorzystuje do swoich celów politycznych”. W Szczecinie odbyły się główne uroczystości pierwszomajowe organizowane przez SLD. Także tam – przed stocznią – byli działacze
RACJI. Zbigniew Goch zauważył jednak opór części „lewicowych” polityków. Szczególnie ubawiła nas jedna z sentencji wypowiedzianych przez Dariusza Wieczorka, szefa zachodniopomorskiego SLD, który na początku wystąpienia poinformował, że „manifestacja została przeniesiona pod stocznię, gdyż na Jasnych Błoniach jest impreza poświęcona beatyfikacji wielkiego Polaka Jan Pawła II. Nic dodać, nic ująć” – stwierdził. Antyklerykałowie z RACJI pojawili się na manifestacjach i pochodach także w innych miastach, m.in. w Toruniu i Radomiu. Wszędzie podkreślali, że 1 maja to święto ludzi pracy oraz lewicy i zrobią wszystko, by nie był to kolejny dzień zagarnięty przez Kościół. DP
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
W sądzie zeznaje kobieta: – Wiek świadka? – Trzydzieści lat i kilka miesięcy... – A konkretnie to ile miesięcy? – Dziewięćdziesiąt osiem. ~ ~ ~ Żona do męża: – Musimy zwolnić naszego szofera... Dzisiaj omal mnie nie zabił! – Zaraz zwolnić... Dajmy mu drugą szansę. ~ ~ ~ – Do widzenia, kochanie... Szczęśliwej podróży! – mówi mąż. – I wracaj szybko! – dodaje synek. – Cicho bądź! – strofuje go ojciec. ~ ~ ~ Żona mówi do męża: – Po co ty mieszasz tę herbatę? Przecież nawet nie posłodziłeś. – Cicho, kochanie, niech sąsiedzi myślą, że stać nas na luksusy. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą na stępnego 1) bywa domyślny, 2) zuchwała peruka, 3) taniec z gwintem, 4) królewskie cztery litery, 5) ty też pewnie pod nim mieszkasz, 6) ha ma, 7) zielony wojskowy, 8) gwiżdże na wrzątek, 9) czasem chrupie w kręgosłupie, 10) spokojnie, to nie rak, 11) kusa potrawa, 12) tajny ma cel, 13) jak oliwa na wierzch wypływa, 14) kompanem z talizmanem, 15) nie stanie, lecz siedzenie, 16) jego prawo bezpodstawne, 17) miał swego pana – chana, 18) brat Zdzich, 19) szata dla brata, 20) szlachetny kamień na topie, 21) z PiS-em na taśmie, 22) motor bez siodełka, 23) mami bakaliami, 24) co musi mieć związek?, 25) łączy zwierzę i cześć, 26) telegraficzny ssak, 27) spod jego dłuta drewniany rycerz, 28) a nóż tam trafi po obiedzie, 29) co ma babka do ciasta?, 30) komiczna historia, 31) efekt strzyżenia do żywego, 32) ruda, nie blondynka, trafia tam na statek, 33) wycieczka z prądem, 34) niezdecydowany element zawieszenia, 35) piecuch, 36) Tusk lub Kaczyński, 37) na to właśnie jest odwrotnie, 38) ostry w kiełbasie, 39) ananas zasługujący na zapuszkowanie, 40) jeden z tych, od których odchodzi się w gniewie, 41) mają głowy jak kolana, 42) z tak czekała na Odysa, 43) Daremne żale jego, 44) nie z gór, bo z kur, 45) rzeź niewiniątek, 46) ten wyrostek nie grzeszy wzrostem, 47) kawał świni, 48) jeden z trzech w trójkącie, 49) szkielet u jubilera, 50) bombowa waluta, 51) służy do mielenia.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Lekarz do pacjenta, który budzi się po operacji: – Wszystko udało się znakomicie, bez najmniejszych kłopotów. Nie rozumiem tylko, czemu przed zabiegiem był pan taki niespokojny, wyrywał się pielęgniarkom, krzyczał i usiłował uciec z sali operacyjnej! – Bo ja przyszedłem tylko naprawić kaloryfery! ~ ~ ~ Dwaj mali chłopcy stoją przed kościołem, z którego wychodzą właśnie nowożeńcy. Jeden z chłopców mówi: – Patrz, jaki teraz będzie czad! Po czym biegnie do pana młodego i woła: – Tato, tato!!! ~ ~ ~ Mały Jasio chodzi do klasy matematycznej. Pewnego dnia nauczyciel wzywa go do odpowiedzi: – Gdybym ci dał 500 złotych – mówi nauczyciel – a ty byś dał 100 zł Marysi, 100 zł Basi i 100 zł Zuzi, to co byś miał? Jasio na to: – Niezłą orgię. ~ ~ ~ Żona do męża: – Wiesz co? Nasz Walduś dostał dziś pałę z geografii, bo nie wiedział, gdzie leży Afryka. – To musi być gdzieś niedaleko, bo u nas w warsztacie pracuje Murzyn i dojeżdża do roboty rowerem. ~ ~ ~ – Dowiedziono, że żony na ogół odchodzą od mężów alkoholików – mówi prelegent. Głos z sali: – A ile trzeba wypić? ~ ~ ~ – Jaka żona może ci dać szczęście? – Cudza!
39 1
46
2 5
14
45
3
10
51
8 3
16
50 19
21
35
42
29
14
26
15
31 22
36
23
30
24
25
15
2
48
7
16
8
43
9
11
17
1
4
49
37
18
20
32 13
41
27 6
12
47
5
7
38 12
44
4 28
13
11
33
6
40
9
10
34
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – wskazówkę, na co trzeba zwracać uwagę, biorąc masło dla swojej rodziny
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 16/2011: „Życzę Ci, żeby na Wielkanoc robotę w kuchni odwalił zając, baranek potem posprzątał stoły, a Tobie zostały seks i pierdoły”. Nagrody otrzymują: Paweł Strągowski z Poznania, Józef Schmidt z Tarnowa, Janina Maciejewska z Kutna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Ducha nie gaście!
Czarny humor Złapał gość złotą rybkę. – Puść mnie, dobry człowieku, a spełnię twoje trzy życzenia. – E tam, nie potrzeba. – No ale ja muszę spełnić twoje życzenia! – Mówię, że nie chcę i już. – Mogę ci podarować taką chatę, jakiej okolica nie widziała. – Nie trzeba, mam już dwa domy. – No to samochód – taką wypasioną furę, że wszyscy w okolicy ci będą zazdrościć. – Po co mi? Mam taki.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 18 (583) 6–12 V 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
– No to mogę sprawić, abyś codziennie miał seks z inną kobietą. – Co ty! Ja mam kochanka i jako proboszcz nie mogę się pokazywać z babami! ~ ~ ~ Spotykają się dwaj znajomi księża z oddalonych parafii. – Cześć, co u ciebie? – Mam nową gosposię. – I co? Teraz ci lepiej? – Lepiej to chyba nie, ale częściej. ~ ~ ~ – Kto to jest papież? – To chyba jedyny kardynał, który nagle przestał pragnąć śmierci papieża.
Z
a godzinę nastąpi zagłada nuklearna. Jak wykorzystać ostatnie 60 minut na ziemskim łez padole? ~ Polacy odpowiadali na to pytanie na jednym z portali internetowych. Najwięcej naszych rodaków (29 proc.) w obliczu zbliżającej się apokalipsy chciałoby uprawiać seks; 27 proc. zadowoli się rozmową z ukochaną osobą; 13 proc. przeprowadzi rachunek sumienia, a 8 proc. będzie oddawało się nałogom – piło i paliło. ~ Dla porównania: 54 proc. Brytyjczyków w tej patowej sytuacji pragnie być z bliską osobą, 9 proc. chce się wówczas kochać, a 2 proc. wyszłoby na ulice, żeby... rabować. ~ Końców świata mieliśmy już niemało. Tuż przed rokiem 1000 wierzono, że w lochach Watykanu mieszka smok, który wydostanie się na zewnątrz w czasie Milenium, po czym spali niebo i ziemię. Kiedy wybiła północ, a potwór się nie zjawił, ludzie zaczęli świętować – stąd zwyczaj balów noworocznych. ~ W 1806 roku w angielskim mieście Leeds pewna kura zaczęła znosić jaja, na których widniał napis: „Chrystus nadchodzi!”. Tamtejsza ludność i wszyscy, którzy usłyszeli o kurze, oczekiwali nadchodzącej apokalipsy. Okazało się, że „cudowne” jajka to dzieło dowcipnisia, który przyozdabiał zniesiony nabiał odpowiednimi napisami.
CUDA-WIANKI
Koniec świata ~ Przed wiekami wierzono, że kiedy na niebie zjawia się kometa Halleya, zwiastuje to przełomowe wydarzenia, m.in. upadek Jeruzalem czy epidemię czarnej ospy w 1655 roku. Kiedy kometa miała się pojawić w roku 1910, głośne były teorie, że do jej ogona przyczepiły się trujące gazy, które unicestwią życie na ziemi. ~ Z kolei w roku 1997 za ogonem komety Hale’a-Boppa mieli podążać kosmici, by obwieścić koniec świata. Tak myśleli członkowie ugrupowania Brama Niebios, którzy
w oczekiwaniu na to wydarzenie popełnili samobójstwo – ufoludki miały zabrać ich ze sobą i wskrzesić. ~ Edgar Whisenant, pracownik NASA i wielbiciel biblijnych treści, wyliczył, kiedy nastąpi koniec świata, i napisał książkę „88 powodów, dla których Jezus powróci w 1989 roku”. Po tym, jak feralny rok minął, a Syn Boży się nie zjawił, Whisenant przyznał, że pomylił się o rok, i opublikował kolejną książkę. Takie korekty wprowadzał aż do roku 2001, czyli do swojej śmierci. ~ Najbliższy spodziewany koniec nastąpi już 21 maja tego roku – przekonuje amerykański kaznodzieja Harold Camping. Apokalipsę przeżyją tylko wierni jego Kościoła – Alameda Bible Fellowship. Później czeka nas grudzień 2012 roku i słynny koniec, według interpretacji kalendarza Majów. Jeśli ludzkość przeżyje, to nie na długo. Zdaniem brytyjskiego astronoma Martina Reesa, mamy 50 proc. szans, aby dotrwać do roku 2100, a powodów zagłady może być wiele: wojna nuklearna, przeludnienie, katastrofa ekologiczna itp. JC