CHOPIN BYŁ ANTYKLERYKAŁEM INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 19 (427) 15 MAJA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Jedyne zdjęcie Chopina (1849 r.)
Str. 11
Str. 13
Str. 17 Str. 3
Str. 20
ISSN 1509-460X
Str. 7
2
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
FAKTY
KOMENTARZ NACZELNEGO
PiS przygotowuje projekt ustawy sejmowej w sprawie moratorium na wykonywanie zabiegów aborcji. Nawet wówczas, gdy ciąża jednoznacznie zagraża życiu kobiety lub powstała w wyniku gwałtu. Takie ultimatum (albo wprowadzicie moratorium, albo was spuszczę) postawił Kaczorom Rydzyk. To kolejna – po traktacie lizbońskim – awantura wywołana przez dyrektora RM. Jest nadzieja, że Rydzyk postawi kiedyś ultimatum Panu Bogu. I jeśli chwilę później padnie trupem, gotowiśmy się nawrócić na watykanizm.
W sieci
O 20 milionów dolarów dla Polski wystąpił do amerykańskiego Kongresu prezydent Georg W. Bush. Ta obraźliwa dla nas suma ma „zmodernizować” polską armię, co będzie jankeską zapłatą za umieszczenie na naszym terytorium 10 wyrzutni rakiet i narażenie Polaków na zamachy terrorystyczne. Za te 20 baniek Polska będzie mogła sobie kupić niecałe dwie rakietki... od Amerykanów. Wraz z ich marżą! Rok temu w USA ktoś wygrał w totka 150 mln dol. Może to jego poprosimy o dofinansowanie? „Rozbieraj się, i to już!” – tak radna PiS Agnieszka Chmielewska rozkazywała swojemu rozmówcy (niejakiemu „Maćkowi 19”) podczas pornograficznej rozmowy prowadzonej przez internet. A wszystko ze służbowego laptopa na... sesji Sejmiku Województwa Wielkopolskiego. „No to co? Jest wiosna, budzą się hormony” – tak rzecz całą skomentowali jej koledzy radni. Pewnie. Szkoda tylko, że rozum nadal uśpiony... IPN znalazł kwity na włocławskiego biskupa ordynariusza Wiesława Merlinga (o jego współpracy z SB „FiM” pisały 2 lata temu w nr. 41/2006). Pod pseudonimem „Lucjan” donosił on w kraju na kolegów, a podczas pobytu we Francji współpracował z PRL-owskim wywiadem. Merling patriotycznie nie pobierał żadnego wynagrodzenia, ale SB zrobiło mu prezent z okazji obrony pracy doktorskiej. Oczywiście, „Lucek” idzie w zaparte. Swoją drogą to szczyt pecha wpaść po 30 czy 40 latach i po tym, jak niemal wszystkie dokumenty dotyczące współpracy duchownych z SB zostały w 1989 roku przekazane Kościołowi. Polskim piłkarzom odbija szajba. Najpierw Boruc drażnił protestanckich kibiców koszulką z Wojtyłą, a teraz znowu piłkarz ŁKS-u Arkadiusz Mysona biegał po boisku w koszulce z napisem: „Śmierć żydzewskiej kurwie”. W Anglii za coś podobnego zakończyłby karierę na zawsze, w Niemczech zostałby aresztowany i postawiony przed sądem (do 3 lat odsiadki). A w Polsce? Komisja Etyczna Ekstraklasy SA wezwała Mysonę na rozmowę. Ile razy bawiłem się w nieskromne zabawy z kolegą lub koleżanką? Ile razy zachowywałam się nieskromnie przy ubieraniu i rozbieraniu? Ile razy podglądałem starszych? Oto pytania, jakie ośmiolatkom przygotowującym się do Pierwszej Komunii postawiła katechetka z Bełchatowa. Zboczoną babą nie zajął się prokurator, bo poproszony o opinię miejscowy ksiądz proboszcz Władysław Ostrowski orzekł, że pytania ankiety są OK i tylko bezbożne media sztucznie rozdmuchują całą sprawę. Tę telewizyjną reklamę widział chyba każdy. Sieć Media Markt zapowiedziała, że od 2 maja kupowana w jej sklepach elektronika będzie tańsza o podatek VAT, czyli o 22 procent. Mało kto jednak spostrzegł, że kilka dni wcześniej komputery, komórki, plazmy itp. zdrożały w MM o... ponad 20 procent. Za podobne praktyki potentat na rynku audio-wideo został już srodze ukarany w Niemczech. U nas nie. To może jednak „dla idiotów”. Polskę tymczasem dotkną niebawem liczne plagi, przy których te egipskie wyglądać będą jak majowa burza. Nie może być inaczej, skoro w ogólnopolskiej ankiecie przeprowadzonej przez Onet.pl na pytanie: „Czy chciałbyś, aby w Twoim mieście znalazły się relikwie Jana Pawła II? – zdecydowanie TAK odpowiedziało zaledwie 14 procent respondentów, a zdecydowanie NIE aż 51 procent. „Nic a nic mnie to nie obchodzi” – oświadczyło 12 procent ankietowanych. „Niech nikt nie dotyka ciała papieża” – zaapelował dziennik „Corriere della Sera”. Chodzi o domaganie się przez polski kler relikwii JPII. Najlepiej serca. Inne włoskie media pomysł dzielenia ciała Papy nazwały barbarzyństwem. A jednak wiele wskazuje na to, że Wojtyła zostanie pokrojony. I to pomimo ustanowionego kiedyś przez Watykan zakazu takich praktyk. Kawałka jego ciała coraz głośniej żąda m.in. Licheń, a także Jasna Góra. A i katedra wawelska chciałaby mieć choćby paluszek. Jedno z satyrycznych pism włoskich zażartowało makabrycznie: „A kto zamawiał papieskie cynaderki?”. „Ani jednego marnego, złamanego centa nie zapłacimy za letni wypoczynek Benedykta XVI. W ogóle on nas nie interesuje. A jeśli już, to sprawdzimy, czy da się na tym zarobić” – oświadczył Albert Puergstaller, burmistrz włoskiego Bressanone (Górna Adyga). Jego gniewna wypowiedź bardzo ukontentowała mieszkańców prowincji, od kilku miesięcy straszonych wprowadzeniem specjalnego, okresowego podatku, który ma być przeznaczony na „godne wakacje głowy Kościoła” (tak eufemistycznie ujęła to Stolica Piotrowa). Są dwa wyjścia: albo pan Puergstaller miał dziadka w Holandii, albo naprawdę nazywa się Puergstallerbaum.
JUŻ ZA TYDZIEŃ SENSACYJNY ARTYKUŁ – POLSCY KSIĘŻA W MAFII NARKOTYKOWEJ!
C
zytelnicy „FiM” w kontaktach z redakcją zachodzą w głowę, jak to możliwe, że tak wielu naszych rodaków wspiera i popiera „ciemną stronę mocy”. Otóż głównym powodem, dla którego Polacy trwają jeszcze na taką skalę przy pasożytującym na nich Kościele watykańskim, jest rozbudowana katolicka obrzędowość. Biskupi planowo zagospodarowali na potrzeby promocji swojej firmy wszelkie możliwe zwyczaje, święta, a nawet naturalne procesy przyrodnicze. Niezorientowany w tej strategii katolik ma wrażenie, że wszystko zaczęło się i kończy na Kościele. Że nawet samochody jeżdżą po drogach i mostach, bo te zostały poświęcone. Przykładów klerykalnych adaptacji są tysiące. Pisaliśmy już m.in. o skatoliczonych przez wieki zwyczajach przedchrześcijańskich: zajączkach, choinkach, jajeczkach, Marzannie, kolędownikach, dyngusie, odwiedzaniu zmarłych, nocy kupały itp. Zresztą w każdym kraju są też odrębne, endemiczne hucpy. Podobnie jest z narodowymi świętami. Choćby to minione – wybitnie i z gruntu robotnicze – pierwszomajowe ma tyle wspólnego z tradycją Kościoła, co zakon krzyżacki z kontemplowaniem krzyża. Ale kler pamięta o starej rzymskiej zasadzie, że tych, których nie można pokonać, należy wchłonąć. W ten sposób uczczenie protestu robotników przeciwko wyzyskowi kapitalistów – od zawsze wspieranych przez Kościół – nazwano świętem św. Józefa Robotnika, męża Królowej Polski. Zahaczamy tu o inną adaptację – do nowych czasów i zdobyczy humanizmu, wypracowanych bez najmniejszego udziału kleru. Jeszcze większą bezczelnością było zaanektowanie przez kler pamiątki Konstytucji 3 Maja (od 1924 roku – Uroczystość N.M.P. Królowej Polski), chyba na pamiątkę zwycięskiej wojny biskupów z I Rzecząpospolitą i I rozbioru. Podobnie jest z tzw. cudem nad Wisłą oraz Nowym Rokiem (od 1969 r. – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki), nie mówiąc o lokalnych obchodach, erekcjach, dniach miast, rocznicach itp. bibach, których szczytowaniem zawsze jest msza, pokropek i przekreślenie wiernych przez czarownika z miejscowego szczepu. W planach jest ustanowienie święta Opatrzności Bożej w Międzynarodowy Dzień Dziecka, 1 czerwca. W tym numerze wznawiamy cykl artykułów Bolesława Parmy dotyczących 7 sakramentów ustanowionych przez papieży. To z kolei przykład na przystosowanie obrzędowości katolickiej do etapów życia człowieka. Zresztą podobne etapy i obrzędy – niemające nic wspólnego z chrześcijaństwem – obecne są w większości religii i kultur. Kościół papieski rozbudował je do osobnych, jemu tylko przynależnych znaków i wartości. I tak chrzest to nic innego jak ofiarowanie nowo narodzonego dziecka bogu (bogom). Słowo „ofiarowanie” jest tu kluczowe, bo bezwolny, nieświadomy berbeć jest jakby prezentem rodziców dla proboszcza, który przejmuje opiekę nad nowym członkiem (a zwłaszcza jego portfelem) do śmierci. Pierwsza Komunia to znany z wielu kultur pierwszy etap przyjęcia do plemienia. W wersji ukościelnionej zjada się „boga”, by – zamiast w życiu całej społeczności – pełniej uczestniczyć w życiu parafii. O ile jednak
w zwyczajach plemion pierwotnych wtajemniczenie łączyło się z konkretną wiedzą, to w przypadku Pierwszej Komunii 8-letnie dziecko zostaje ogłupione katolickim katechizmem, wypaczone „rachunkiem sumienia” przed pierwszą spowiedzią i pytaniami typu: „Czy brzydko się sam ze sobą nie bawiłem?”. Do tego dochodzi „nauka” o „rzeczywistej obecności Jezusa w eucharystii”, której żaden malec nie jest w stanie pojąć, podobnie zresztą jak jego rodzice. I słusznie, bo księża też nie pojmują, i w dodatku nie wierzą. Zbajerowane dzieci przynajmniej są podekscytowane tajemniczymi, białymi krążkami. A że wychowały się na bajkach, traktują Jezuska jak Harry’ego Pottera, a jego sztuczkę z chlebkiem – jak zaklęcie księcia w żabę. Tylko co bardziej dociekliwe lub wrażliwe maluchy uważają się za kanibali... Bierzmowanie zbiega się z przekroczeniem progu dorosłości – w Kościele jest to przyjęcie do grona pełnoprawnych wiernych, świadomych swojej wiary. To chyba największa parodia wśród 7 sakramentów. Młodzież w tym czasie akurat najmniej obchodzi zesłanie na nią „Ducha Świętego” i umocnienie w wierze, której kompletnie nie rozumie. Większość przystępująca do bierzmowania nie zna nawet 10 przykazań i pacierza. Świetnym zabiegiem PR-owym Kościoła jest ścisłe związanie małżeństwa z ołtarzem. Nawet teolodzy katoliccy przyznają, że kościelna oprawa sakramentu nie jest potrzebna do ważności ślubu. Ten polega bowiem na wzajemnej wymianie przysięgi małżeńskiej pomiędzy dwiema osobami. Narzeczeni nie ślubują żadnemu Bogu, lecz sobie. Bóg jest tu tylko brany na świadka (obok innych) przysięgi. Równie dobrze więc można ślubować ślub we własnym pokoju i bez księdza. Nie przeszkadza to klerowi w negowaniu ślubów cywilnych zawartych poza świątynią. Jak zwykle chodzi bowiem o władzę (związanie dwojga ludzi z instytucją i jej prawami) oraz pieniądze. Podobnie jest z ostatnim namaszczeniem, łączonym zwykle z pogrzebem. Najbardziej kościelny wydaje się sakrament kapłaństwa. Ale tylko pozornie. Jest bowiem z gruntu fałszywy, więc nieważny. Biblia – jeśli ktoś chce się jej trzymać – wyraźnie mówi, że jedynym kapłanem nowego przymierza jest Jezus Chrystus, „a wy wszyscy braćmi jesteście”. Kościół watykański rozbudował wielką sieć powiązań łączących go z Polakami. Zdecydowanie łatwiej będzie go wyrugować z polityki i mediów niż z codziennego życia i społecznego krwiobiegu. Pasożyt bowiem najchętniej żywi się krwią... JONASZ
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. o każdym grubszym skandalu z Agencją Nieruchomości Rolnych w tle lub w roli głównej z najwyższych szczebli politycznych płyną zapowiedzi, że zostanie ona lada tydzień rozwiązana. Tymczasem Agencja wciąż ma się dobrze, wręcz znakomicie. I jesteśmy spokojni, że przetrwa jeszcze niejedną ekipę rządzącą, bo choć w tzw. Zasobie Własności Rolnej Skarbu Państwa zostało do rozdysponowania zaledwie 345 tys. hektarów gruntu, to przecież ANR ma „u ludzi” prawie 1 mln 840 tys. wydzierżawionych hektarów. Powolutku, z upływem terminów dzierżaw, można nimi spokojnie obdzielić całą armię żądnych ziemi swojaków. Popatrzmy, jak takie lody kręci się w Oddziale Terenowym ANR w Poznaniu... ~ ~ ~
P
nieruchomości bądź gotówkową rekompensatę za nie. Chłapowscy jednak postanowili sami zapłacić i wykupić ojcowiznę za cenę, jakiej zażąda jej aktualny dysponent, czyli Oddział Terenowy ANR w Poznaniu. Dodajmy, że transakcja byłaby całkowicie zgodna z prawem, bowiem właśnie po to Agencja istnieje, żeby ziemię oddawać we władanie prywatnym gospodarzom, a fundamentalna dla jej działania „Ustawa o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa” powiada (art. 29), że „pierwszeństwo w nabyciu nieruchomości Zasobu po cenie ustalonej w sposób określony w ustawie” przysługuje przede wszystkim „byłemu właścicielowi zbywanej nieruchomości lub jego spadkobiercom, jeżeli nieruchomość została przejęta na rzecz Skarbu Państwa przed dniem 1 stycznia
GORĄCY TEMAT Trwała zabawa w wymianę pism: „Niwapol” się zastanawiał, a zdesperowana Izabela alarmowała kogo tylko mogła o rabunkowej gospodarce prowadzonej w Cieślach (kopalnia żwiru i kruszywa, zniszczenie brzegów jeziora próbami wydobywania z jego dna surowców mineralnych), o kompletnej ruinie zabytkowego dworku oraz degradacji niekultywowanej ziemi rolnej (także w Stawianach i Pawłowie). Przedkładała na dowód film dokumentalny nakręcony na włościach przez jej pełnomocnika, a jednocześnie męża, Franciszka Trzeciaka (znany reżyser i aktor), ale któżby tam w Agencji miał czas, żeby oglądać w pracy prywatne filmy... ~ ~ ~ W październiku 2007 r. Izabela skrobnęła do Oddziału Terenowego ANR w Poznaniu list, który
wicedyrektor (dzisiaj już dyrektor) Zespołu Tomasz Ciodyk. Przypomnijmy, że 15-letnia umowa dzierżawy ponad 800 ha gruntów w majątku Stawiany-Pawłowo, którą zawarła Agencja w 1994 r. ze spółką „Gospodarstwo Rolne B. Marcinkowski i W. Kubiatowicz”, wygasa dopiero 31 maja 2009 r. Mamy na to oficjalny kwit noszący datę 11 grudnia 2007 r. (poniżej nr 1). Mamy też na piśmie (z datą 28 kwietnia 2008 r.) uroczyste zapewnienie kierownictwa Oddziału Terenowego ANR w Poznaniu, że w okresie od stycznia 2007 do kwietnia 2008 r.: ~ nie zawarto żadnej umowy dzierżawy na czas dłuższy niż 10 lat; ~ z nikim, ale to absolutnie z nikim nie przedłużono wcześniej zawartej umowy tak, aby – w sumie i z zachowaniem ciągłości – trwała ona 30 lat.
Bandyci ryją w ziemi Pod rządami Platformy Obywatelskiej w Agencji Nieruchomości Rolnych robi się jeszcze lepsze przewałki niż za poprzednich ekip... „Sprawa Chłapowskich” to kryptonim, jakim określa się w centrali ANR kłopot ze spadkobiercami po Zygmuncie Julianie Chłapowskim – potomku silnie zakorzenionej w Wielkopolsce rodziny, chlubiącej się kilkoma nad wyraz zasłużonymi dla Rzeczypospolitej protoplastami, z walczącym u boku Napoleona generałem Dezyderym Chłapowskim na czele. Nieżyjący od 1949 r. Zygmunt Julian był przed wojną właścicielem majątku ziemskiego we wsi Cieśle (gmina Buk), zajmującego ok. 325 hektarów gruntu z zespołem dworsko-parkowym, oraz we wsiach Stawiany i Pawłowo Skockie (gmina Skoki), gdzie posiadał w sumie ok. 800 ha. Stracił wszystko na skutek nacjonalizacji, gdy ziemię i budynki przejęły okoliczne Państwowe Gospodarstwa Rolne. Po likwidacji PGR-ów mieniem zaczęła zarządzać Agencja, która w 1994 r. wydzierżawiła grunty rolne w Cieślach spółce „Niwapol” z Niepruszewa (na 16 lat, do 31 maja 2010 r.), a w Stawianach i Pawłowie – spółce „Gospodarstwo Rolne B. Marcinkowski i W. Kubiatowicz” z siedzibą w Skokach (na 15 lat, ważną do 31 maja 2009 r.). Do tej pory wszystko jest – jeśli chodzi o Agencję – lege artis. Kryminał będzie za chwilę! ~ ~ ~ Ponieważ Zygmunt Julian padł ofiarą nacjonalizacji, jego spadkobiercy mogliby spokojnie poczekać na ustawę reprywatyzacyjną i odzyskać część powyższych
1992 r.”. Do obowiązków zaś Agencji należy pisemne zawiadomienie takiej osoby o planowanej sprzedaży, „podając cenę nieruchomości oraz termin złożenia wniosku o nabycie”. Pismem z 8 maja 2007 r. reprezentująca spadkobierców Izabela Chłapowska-Trzeciak poinformowała Oddział Terenowy ANR w Poznaniu o zamiarze kupna majątku ziemskiego w Cieślach. Odparli, że bardzo im przykro, bo gmina Buk nie posiada aktualnego planu zagospodarowania przestrzennego, a w takich sytuacjach „zgodnie z wytycznymi Prezesa” Agencja nie przeznacza do
wywołał panikę u kilku znających się na rzeczy urzędników. Zakomunikowała mianowicie, że skoro Cieśle nie są na sprzedaż z powodu niesprecyzowanych planów gminy Buk, to ona chce kupić „swoje” grunty w Stawianach i Pawłowie, które są i będą po wsze czasy jak najbardziej rolne. Poprosiła o inwentaryzację działek wchodzących w skład majątku, szczegóły trwającej umowy
Okazuje się, że Agencja usiłowała nas okłamać! „Umowa dzierżawy z 31 maja 1994 roku nr 332/R/D/94, której przedmiotem są grunty położone w Stawianach oraz Pawłowie Skockim, obowiązuje do dnia 31 maja 2024 roku” – oznajmił Izabeli pismem z 12 marca 2008 roku wicedyrektor Klepas (nr 2). Jakkolwiek by liczyć, wychodzi, że między grudniem 2007 roku
1
sprzedaży nieruchomości „będących w jej ocenie atrakcyjnymi”, zwłaszcza gdy istnieje hipotetyczna „możliwość ich wykorzystania na cele nierolne”. „Wytyczne” zastępujące ustawę, dowolność ocen... – czyż można sobie wyobrazić bardziej korupcjogenny klimat? W piśmie wicedyrektora poznańskiego Oddziału Waleriana Klepasa czytamy dalej, że jeśli „Niwapol” zgodzi się na wyłączenie 9,2 z 325 dzierżawionych hektarów, to „Agencja widzi możliwość wszczęcia procedury sprzedaży w trybie pierwszeństwa na rzecz osób uprawnionych, ale jedynie zespołu pałacowo-parkowo-folwarcznego w Cieślach i po uprzednim rozwiązaniu problemu najemców mieszkających w budynku (5 rodzin – dop. red.)”.
dzierżawnej z datą jej wygaśnięcia oraz „możliwie szybkie przedstawienie umowy przedwstępnej zakupu gruntów”. I w tym miejscu rozpoczyna się kryminał... Oddział nabrał wody w usta, więc Izabela interweniowała w warszawskiej centrali ANR i 17 stycznia otrzymała stamtąd odpowiedź. „W związku z Pani pismami dot. woli nabycia nieruchomości rolnych w Stawianach oraz Pawłowie Skockim (...) Zespół Gospodarowania Zasobem informuje, że w związku z toczącą się kontrolą prawidłowości realizacji umów dzierżawy zawartych na ww. nieruchomości, stanowisko w sprawie sprzedaży zostanie przedstawione w terminie późniejszym” – zagrał na czas ówczesny
a marcem 2008 r. – na ponad rok przed planowanym terminem – Oddział Terenowy ANR w Poznaniu podpisał ze spółką „Gospodarstwo Rolne B. Marcinkowski i W. Kubiatowicz” aneks przedłużający umowę dzierżawy o kolejne 15 lat, tak żeby w sumie trwała 30. Dlaczego akurat 30? – Poczytajcie sobie w kodeksie cywilnym, co to jest zasiedzenie. Otóż dokładnie 30 lat potrzeba, żeby stosunkowo prostą operacją, bo wydanym przez sąd w trybie nieprocesowym orzeczeniem, Agencja, czyli Skarb Państwa, straciła na własne życzenie swoją – jak na razie – własność, nie otrzymując z tego tytułu żadnego ekwiwalentu. Tak stanowi prawo – wyjaśnia nam bliska współpracownica
3
odwołanego przed kilkoma tygodniami ze stanowiska Waleriana Klepasa. I dodaje: – To jest, niestety, sprawa prokuratorska, bo przecież musi pojawić się pytanie, kto za ten jawny przekręt wziął w łapę i ile. Ale zapewniam, że szefa wsadził na tę minę awansowany niedawno na wicedyrektora kierownik sekcji przygotowującej dokumentację. Podsuwał do podpisu rozmaite decyzje, których dyrektor nie analizował, no i finał jest taki, że pan Walerian może przypłacić zaufanie więzieniem. – Wiem, że Klepas podpisywał różne głupoty autorstwa swoich podwładnych. Bandyci ryją w ziemi, a dyrektorzy Agencji wszystko przyklepują. Sam bym czegoś takiego nie wyreżyserował – komentuje w rozmowie z „FiM” Franciszek Trzeciak. ~ ~ ~ Izabela Chłapowska-Trzeciak została na lodzie i nie ma nic, bo w sprawie Cieśli Agencji wciąż brakuje jakiegoś kwitka, a kwestia majątku Stawiany-Pawłowo stała się bezprzedmiotowa. Wedle naszej wiedzy, awansowany niedawno Dariusz Świerczyński – działacz Platformy Obywatelskiej z Pobiedzisk k. Poznania – został wicedyrektorem Oddziału dzięki protekcji posła Waldego Dzikowskiego, wielkopolskiego lidera tej partii. Tymczasem o wcześniejszych wieloletnich dokonaniach towarzysza Dariusza na stanowisku kierownika Sekcji Gospodarowania Zasobem dowiedzieliśmy się od rolników takich rzeczy, że panu premierowi Donaldowi Tuskowi spadnie o 10 procent, gdy je wkrótce opublikujemy. Dla przykładu: „Do wyłączenia [spod dzierżawy] działek byłem nakłaniany w rozmowie telefonicznej przeprowadzonej
2
w październiku br. przez p. Dariusza Świerczyńskiego, który też w rozmowie przypomniał mi w tym kontekście o jeszcze niesprecyzowanym wówczas stanowisku ANR w sprawie rozliczenia odsetków z Ugody” – poskarżył się w styczniu 2008 r. dyrektorowi poznańskiego Oddziału Krzysztofowi Urbaniakowi prezes zarządu pewnej bardzo szacownej spółki dzierżawiącej od Agencji wielkie gospodarstwo rolne. Wyraźnie – choć między wierszami – twierdzi, że był szantażowany. Jak na to ewidentne zawiadomienie o przestępstwie działacza-kierownika zareagowała dyrekcja Oddziału? Na zamówienie której posłanki Platformy usiłowano odebrać dzierżawcy dwie zgrabne działeczki pod Poznaniem? O tym już za tydzień... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Prostytutki, łączcie się! Kurwa to charakter, prostytutka to zawód. Dlaczego więc nie ma w Polsce związku zawodowego prostytutek „Solidarność”?! „Rape me!” (Zgwałć mnie!) to utwór legendarnej grupy Nirvana z Kurtem Cobainem. Nirvana zakończyła działalność po samobójczej śmierci Cobaina (uzależnienie od heroiny) w 1994 roku. Uzależniony był także od prostytutek, aczkolwiek miał piękną żonę – wokalistkę i aktorkę Courtney Love. Ongiś nasz Jędruś Lepper zapytał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?”. Chodziło mu o sprawę europosła Bogdana Golika z rekomendacji Samoobrony, a z wykształcenia weterynarza, którego 2 lata temu belgijska prostytutka oskarżyła o gwałt (zdjął prezerwatywę i wbrew jej woli zmusił ją do stosunku). Dokładnie Lepper rzekł: „No pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić? He, he, he, he!”. Otóż, Jędrusiu drogi, można. Prostytutka ma swoje zasady, płaci podatki, przestrzega BHP, odbywa regularne badania lekarskie, nie dopuszcza do stosunku bez prezerwatywy, aby nie złapać jakiejś rzeżączki, syfilisu czy AIDS i nie zarazić siebie i innych klientów. Tak jest na Zachodzie. Oczywiście, nie wszystkie polskie call girl mają takie zasady, o czym świadczy przypadek pewnej damy, która pracowała w 5 agencjach towarzyskich. A konkretnie? Informacje o tym, że pracownica warszawskich lokali była zakażona wirusem HIV,
przeraziły klientów agencji. A sondaże są szokujące. Około 50 procent mężczyzn w wieku 18–60 lat przespało się (przynajmniej kilka razy) z prostytutką. Około 23 procent robi to regularnie 2–4 razy w miesiącu. Na pytanie: „Jeśli masz stałą dziewczynę lub żonę, czy także spotykasz się towarzysko?” – twierdząco odpowiedziało 74 procent ankietowanych! A że jest to seks płatny z piękną i zgrabną dziewczyną, to co z tego! Tylko Chuck Norris nie płaci call girl. Ona płaci jemu! Jestem więc za legalizacją prostytucji. Panie miałyby opiekę lekarską, ZUS, płaciłyby podatki, a nawet mogłyby stworzyć swój niezależny i samorządny związek zawodowy „Solidarność”. Związki zawodowe prostytutek istnieją w Niemczech (obroty tej branży wynoszą ok. 7 miliardów euro rocznie), w Nowej Zelandii (od 1987 r.), w Holandii i Belgii
(urzędy skarbowe kontrolują księgi finansowe domów publicznych), w Danii („dziewczynki” płacą podatki, opłacają składki emerytalne) i w innych krajach. Jestem więc za legalizacją, ale nie wyobrażam sobie tirówki z kasą fiskalną na cyckach! A co u mnie na wsi? Sołtys Kazik był całkowicie załamany i wyglądał jak przeszczep z mózgu Kaczorów. Co się stało? – spytała go zatroskana bufetowa Jadźka. – Słuchałem telefonicznej sondy na antenie Radia Maryja na temat prostytucji – odpowiedział sołtys – i tam padło pytanie: „Czy jest pan/pani za całkowitym zakazem prostytucji?”. Dzwoni jakiś damski moherowy pokemon i mówi: – Oczywiście, trzeba zakazać! Przecież one używają prezerwatyw, co prowadzi do antykoncepcji, a antykoncepcja w prostej linii do aborcji!”. ANDRZEJ RODAN www.arispoland.pl
Prowincjałki Do szpitala w Inowrocławiu trafił kierowca miniquada i podróżująca z nim pasażerka, po tym jak pojazd zatrzymał się na słupie elektrycznym. Obydwoje są mieszkańcami Pakości. On ma niespełna 5 lat, ona – zaledwie 4. Z kolei na krajowej „siódemce” pijany w sztok tatuś uczył swego 9-letniego syna jeździć na skuterze. Policja zatrzymała instruktora, zanim doszło do tragedii.
KUBICOMANIA
W Grudziądzu porozumienie ponad podziałami. On – Łukasz Mizera, szef lokalnego SLD; ona – Małgorzata Malinowska, radna PiS. Ostatnio połączyli się świętym węzłem małżeńskim, mając w głębokim poważaniu wszelkie różnice polityczne.
AŻ KACZOR ICH NIE ROZŁĄCZY
Pod Ostródą pijany sołtys zapragnął dosiąść swojej maszyny. Efekt tej przejażdżki to potrącona żona, która próbowała chłopu w jeździe przeszkodzić, rozjechany na śmierć 75-letni sąsiad i rozbity samochód. Sołtysowi nic się nie stało. Ale się stanie!
CIE CHOROBA
Henryk G. z Kalisza wykorzystywał marzenia nastolatek o wielkiej karierze na światowych wybiegach. Pan Henryk, pedofil, prowadził agencję modelek. Sukces obiecywał każdej „pozyskanej” nieletniej dziewczynce. Każdą też molestował.
AGENCJA...
22-letnia Agnieszka K. z Krobii miała pięciomiesięcznego synka. Już nie ma. Pewnego dnia musiał on bardzo zdenerwować mamusię, bo ta zaczęła się „z nim” bić; m.in. dwukrotnie rzuciła nim o podłogę. Mamusia wygrała. Chłopiec nie przeżył.
MATKA POLKA
Nie trafiła się wędkarzowi spod Obornik Śląskich złota rybka, ale walizka. Duża, czarna i podejrzana na tyle, że chłopina zaalarmował policję. I słusznie, bo z wyłowionego z trudem bagażu wydobyto zwłoki około 50-letniej kobiety. Opracowała WZ
POŁÓW
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie słucham Radia Maryja, chociaż ma taki olbrzymi zasięg, że kiedy jestem w podróży i wyszukuję kanały z muzyką, zawsze natykam się na ojca Rydzyka i jego zdrowaśki. Od razu przełączam. (Mariusz Pudzianowski)
P
ośród załogi najwierniejszej twierdzy ostatniej dyktatury w Europie tli się zarzewie buntu. Chodzi o żołd, który nie jest należycie wypłacany. Ostatnia europejska dyktatura w dosyć nietypowy sposób wynagradza swoją armię stacjonującą w Polsce: nie wypłaca żołnierzom pensji, ale pozwala finansowo drenować ludność podbitą. Każdy ma tyle, ile z poddanych osobiście uda mu się ściągnąć. Problem w tym, że poszczególne oddziały nierówno obdzielono ludnością zależną, a na dodatek część poddanych wierzga, buntuje się, ukrywa dobra lub wręcz salwuje ucieczką... Świadectwem kryzysu był list pasterski skierowany przez biskupów do księży w czasie minionych świąt Wielkiej Nocy. Biskupi zganili pomysł ucywilizowania stosunków pracy w Kościele. Problem polega na tym, że wśród biedniejszej, nieuprzywilejowanej części kleru rozmieszczonego po mniejszych i uboższych parafiach pojawiło się żądanie wprowadzenia umów o pracę pomiędzy biskupami a księżmi. Otóż proboszczowie nie mają żadnych umów o pracę podpisanych z biskupami i nie mają pensji – inaczej niż w większości krajów Europy. Taka sytuacja jest korzystna wyłącznie dla biskupów i ich zauszników okupujących najbogatsze parafie. Ci nieustosunkowani, mniej sprytni, zbyt krytyczni lub sprawiający problemy (nieślubne dzieci, głośne afery itp.) trafiają na prowincję. Zdarza się, że pomiędzy dochodami proboszczów w tej samej diecezji istnieją różnice dziesięciokrotne,
a nawet większe. Sytuacja ta jest nawet na rękę biskupom, bo umożliwia zabawę w „dziel i rządź” wśród podległych księży, dając do ręki doskonałe narzędzia do podporządkowania personelu w koloratkach. Jest także świetną pompą tłoczącą korupcyjne dochody, poprzez łapówki za utrzymywanie protegowanych na tłustych posadkach. Dopóki dało się jakoś wiązać koniec z końcem, o buncie nie było słychać. Jednak niektóre rejony uległy nagłemu wyludnieniu w wyniku emigracji. Wyjechali młodzi, jest mniej ślubów i chrzcin. Odsetek praktykujących wszędzie spada, coraz mniej ludzi przyjmuje kolędę, jest więcej nieformalnych związków. Części proboszczów zajrzał w oczy prawdziwy niedostatek. Księży, którzy do czasu zostania proboszczami mieli wiele okazji, by zrozumieć, jak złej sprawie służą, tak bardzo nam nie żal. Bardziej szkoda nam parafian, którym zdesperowani proboszczowie windują ceny pogrzebów i ślubów. Posuwają się już nagminnie do szantażu – nie odprawię, jak nie zapłacicie tyle i tyle. Zbiedniałym proboszczom podsuwamy inny niż pisanie petycji pomysł zaprotestowania przeciwko biskupiej samowoli – zatrudniajcie się masowo na budowach i w stróżówkach, bo przecież brakuje rąk do pracy. Biskupi, widząc samoponiżenie „sług Bożych”, z pewnością znajdą jakieś godziwe rozwiązanie dla waszych nieszczęść. Nie dadzą zbrukać koloratki pracą zarobkową. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Bunt najemników
Głódź wypić mógł i pewnie nadal może. Dlatego rychło zdobędzie na Wybrzeżu Gdańskim grono wiernych, wilgotnych sympatyków. (Piotr Gadzinowski)
To, co wyprawiają media, lękając się abp. Głódzia na stolicy biskupiej w Gdańsku, stanowi niedopuszczalną metodę wywierania nacisku na wewnętrzne sprawy Kościoła. (Czesław Ryszka, publicysta „Niedzieli”)
Lewica ma parę innych problemów najpierw do rozwiązania, zanim zacznie myśleć o wyborach prezydenckich, to jest w końcu dwa i pół roku jeszcze przed nami, to powinna jakoś uporządkować swój stan obecny, bo jest rozproszona, rozbita, skłócona wewnętrznie i zajęta głównie sobą. (Dariusz Rosati)
Ta lewica nic nie robi, tylko się uzdrawia.
(Józef Oleksy)
Chciałbym, aby którekolwiek nienarodzone dziecko otoczono taką troską, jak panią Blidę, która przecież dobrowolnie popełniła samobójstwo. (Bp Kazimierz Ryczan, Kielce)
Drzwi publicznego radia i telewizji były mocno zamknięte przed wszelkimi oponentami. Dlatego teraz podniósł się taki krzyk, że Stanisław Michalkiewicz ma felieton, że przychodzi do radia niejaki Tomasz Sakiewicz i śmie prowadzić jakieś rozmowy. Bo przedtem w Polskim Radiu można było spotkać publicystę „Dziennika”, „Gazety Wyborczej”, ale nie z „Naszego Dziennika” lub „Gazety Polskiej”. W tej chwili można spotkać wszystkich. To jest moja odpowiedź na zarzut o stronniczość. (Krzysztof Czabański, prezes Zarządu Polskiego Radia SA)
Kapłan, nawet niegodny czy niewygodny, reprezentuje Kościół, dlatego nie należy go mieszać z błotem, niszczyć. (Czesław Ryszka) Wybrali: OH, RK i DB
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
NA KLĘCZKACH
POMNIK DLA WUJA Andrzej Dziwisz – wójt gminy Raba Wyżna i bratanek kardynała – „w podzięce” za swe rządy o mało nie opuścił siedziby urzędu na taczkach. Nie pomogło mu nawet postawienie wujkowi pomnika. Organizacja ,,Przeciw Korupcji”, której przewodzi dziarska góralka Maria Gruszka, od dawna zarzuca rajcom tej świętobliwej gminy niegospodarność i trwonienie publicznych pieniędzy. Chociażby tych wydawanych lekką ręką na częste wycieczki radnych do Watykanu. Nie mogąc doczekać się wyjaśnień od wójta Dziwisza, 29 kwietnia bieżącego roku ona i inni zdenerwowani górale wtargnęli do rabczańskiego magistratu, gdzie właśnie odbywała się sesja Rady Gminy, i zagrozili, że jak Dziwisz nie ustąpi ze stanowiska, to go wywiozą na taczkach. W sukurs wójtowi ruszył... Marian Wojdyła, jego bliski współpracownik i przewodniczący Rady Gminy, który najpierw próbował uspokoić krewkich tubylców, a gdy to nie pomogło, wezwał policję, która – nie bez problemów – zaprowadziła spokój. Nad kontrowersyjnym wójtem od dawna wiszą czarne chmury, jednak on wciąż myśli, że z takim nazwiskiem jest nietykalny, a postawienie pomnika swojemu wujkowi, którego uroczyste odsłonięcie odbyło z wielką pompą 4 maja br., miało utrzeć nosa adwersarzom. Kardynał Dziwisz do skromnych nie należy, więc osobiście przyjechał na uroczystość, by uściskać bratanka i dokonać pokropku swego odbicia w brązie. PP
PREMIER POUCZONY Plany szefa MSZ Radosława Sikorskiego dotyczące likwidacji części polskich ambasad i konsulatów nie wywołały większych protestów. Wszyscy są zgodni, że większość z nich jest wykorzystywana jedynie jako synekury dla kolegów polityków. Reformie sprzeciwia się Kościół. Według przewodniczącego Komisji Episkopatu ds. Misji, biskupa Wiktora Skworca, reforma spowoduje... katastrofę humanitarną. W specjalnym liście do premiera duchowny pouczył, że bez sieci ambasad Polska nie jest w stanie udzielać pomocy ubogim mieszkańcom globu. Przestało nas dziwić, że w technicznej sprawie dotyczącej dyplomacji głos zabiera przedstawiciel episkopatu. Tym bardziej że gniewny list jest reakcją na odcięcie Kościoła od koryta państwowych pieniędzy wydawanych przez MSZ na tak zwaną pomoc rozwojową w ramach programów centralnych (patrz „FiM” 8/2008), które pod hasłem pomocy głodującym służyły finansowaniu misji katolickich. MiC
ŚLEPA I GŁUCHA
KRRiT już raz upomniała Rydzyka, ale nie śmiała go ukarać za bezprawne emitowanie reklam (tzw. społecznemu nadawcy nie wolno tego robić). Teraz znów musi rozpatrzyć kolejną skargę, bo dyrektor Radia Maryja ma w czterech literach prawo i nadal reklamuje swoją gazetę „Nasz Dziennik”, Telewizję Trwam, prywatną płatną Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, a także odbiorniki satelitarne sprzedawane przez Rydzykową fundację Lux Veritatis. Głośno mówi o tym Rafał Maszkowski – informatyk i badacz Radia Maryja, od dawna oburzony bezczynnością Rady. Domaga się on zakazu nadawania reklam przez RM, kary pieniężnej, a nawet cofnięcia koncesji. Już dziś możemy powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo Rada „od dawna zna doskonale temat i wciąż go monitoruje”... PS
RYNSZTOK U PRAŁATA
ds. Kościoła rzymskokatolickiego, pisaliśmy już 7 miesięcy temu („FiM” 39/2007). Co się stanie ze 110 pensjonariuszami DPS? W najlepszym przypadku trafią do opuszczonego poszpitalnego budynku w Dusznikach-Zdroju, który wcześniej państwo wyremontuje za minimum 4 miliony złotych. Burmistrz Dusznik ma jeszcze lepszy pomysł – chce, żeby upośledzeni zniknęli z miasta i żeby państwo wybudowało im nowy obiekt, tyle że już za kilkanaście milionów. I tak zawsze zyskuje Kościół, a tracimy my wszyscy. RP
NIELEGALNE DR Wydział Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nie miał uprawnień do nadawania tytułu doktora, a jednak w latach 2005–2007 czynił to bez skrupułów, nobilitując naukowo 9 osób. Niewykluczone, że kościelni autorzy prac doktorskich stracą wkrótce „dr” przy nazwisku. BS
DIABŁOLOGIA Uniwersytet Szczeciński, a dokładniej tamtejszy wydział teologiczny, zorganizował sympozjum naukowe poświęcone kwestii opętania przez diabła. Za nasze, czyli publiczne pieniądze roztrząsano rozmaite diabelskie tematy, w tym sposoby pomocy osobom opętanym, różnice pomiędzy chorobą psychiczną a opętaniem, a także przyglądano się obecności diabła w różnych religiach monoteistycznych. Przypomnijmy – jest rok 2008... MaK
„Spierd...”, „zatłukę, zabiję cię” – tak do niedawnego kontrahenta zajmującego się przygotowywaniem „Wody Jankowskiego” zwracał się Mariusz Olchowik, prezes Instytutu Księdza Prałata Henryka Jankowskiego, dawny ministrant św. Brygidy, związany z Młodzieżą Wszechpolską. Rynsztokowy język, zademonstrowany telewidzom dzięki ukrytej kamerze TVN, gdański prałat potraktował bardzo łagodnie, stwierdzając (pod kątem swoich zainteresowań...), że „fatalnie to w tej piżamie wyglądało”. Jednak pod presją mediów i zapewne samego abp. Głódzia Jankowski usunął prezesa. „FiM” już dużo wcześniej ujawniły skandaliczne numery przybocznego prałata. PS
Profesor Tomasz Węcławski, były rektor Seminarium Duchownego w Poznaniu oraz były dziekan tamtejszego wydziału teologicznego, zmienił nazwisko. Apostata Węcławski nosi obecnie nazwisko Polak. Przy okazji wyszło na jaw, że były ksiądz ostatnio się ożenił. Jego wybranką jest koleżanka z Pracowni Badań Granicznych przy Uniwersytecie Poznańskim, którą kieruje obecnie profesor Polak. Po swoim odejściu z Kościoła profesor padł ofiarą nagonki zorganizowanej przez środowiska katolickie. Sugerowano m.in. wtórną cenzurę jego książek teologicznych. MaK
ZAMEK NA TACĘ
DIABEŁ BRONI KRK
Potężny, przepiękny neogotycki zamek w Szczytnej (ponad 7 tys. mkw. powierzchni!), w którym mieści się dom pomocy społecznej dla upośledzonych umysłowo mężczyzn, właśnie mają przejąć Misjonarze Świętej Rodziny. O prezencie, jaki otrzymali oni od Komisji Majątkowej
Nad Limanową wisi klątwa. Tak ogłosił emerytowany proboszcz ks. Jan Bukowiec (lat 74). A powodem ingerencji szatana są ci wszyscy, którzy jakiś czas temu nie dopuścili do wybudowania kościoła w wymarzonym przez wielebnego miejscu. Zamiast świątyni stanęła... karczma,
ZACIERANIE ŚLADÓW
która trzy lata później spłonęła, przy okazji grzebiąc pod gruzami jednego ze strażaków. W dziwnych okolicznościach zginął też właściciel spornej działki oraz szefowie spółdzielni, która zbudowała przeklętą knajpę. Innymi słowy, w Limanowej siły nieczyste stanęły w obronie Kościoła. I wszystko jasne... RP
ZŁY DOBRODZIEJ Czasami pies z kotem żyją znacznie lepiej niż wielebni ze swoimi kościelnymi i organistami. Niedawno były kościelny z podpoznańskiego Grzymiszewa pobił dobrodzieja, a przy okazji padały takie słowa, że parafianom uszy więdły („FiM” 18/2008). Wcześniej pisaliśmy o organiście z Piotrkowa Trybunalskiego, który oskarżył jednego z księży o mobbing. Dobrą opinią nie cieszy się od lat również proboszcz z podłódzkiego Żychlina, który podległych pracowników traktuje jak bydło. Zapewne dlatego trafił przed oblicze sądu i nie dość, że przegrał, to jeszcze musiał się najeść wstydu. BS
PIERŚCIEŃ CZYSTOŚCI Maj to miesiąc zakochanych i wysyp Pierwszych Komunii, z roku na rok droższych, bo oprawa i obowiązkowe prezenty dla „komunistów” kosztują. Być może w br. komunijnym hitem będą pamiątkowe srebrne „pierścienie czystości”. Kosztują jedyne pół stówy. Można je zamawiać w Zabawie koło Tarnowa w sanktuarium patronki czystości młodych ludzi – bł. Karoliny Kózkówny (zabił ją w 1914 r. żołnierz, który chciał ją zgwałcić). Co ciekawe, niektórzy dobrodzieje odradzają taki zakup, wskazując na wiekową niedojrzałość „komunistów”, którzy mogą traktować pierścień jako ozdobę lub zabawkę. Uczonych komentarzy na temat pierścienia jako relikwii, która mogłaby chronić np. przed napalonym katechetą, nie słyszeliśmy. Jad
PAPA WYSIADA? Choć rewelacje „Le Figaro” dotyczące złego stanu zdrowia papieża zdementował Watykan, to wiele wskazuje na to, że Francuzi wiedzą,
5
co mówią. B16 wyraźnie oszczędza siły. Wbrew zapowiedziom nie niósł krzyża podczas Drogi Krzyżowej, a po wyprawie do USA udał się na długi wypoczynek. Coraz więcej obowiązków ceduje też na swoich współpracowników. Rzecznik Watykanu, podobnie jak to czynią odpowiednie służby naszego prezydenta, ucina wszelkie spekulacje na temat swojego pryncypała, sugerując, że jest on okazem zdrowia. Chodzi głównie o to, by nie otwierać dyskusji na temat sukcesji po 81-letnim papieżu. W Polsce nie mamy tego problemu, bo nasz prezydent wygląda jak młody bóg! I do tego nie musi się (nas) męczyć na posadzie aż do śmierci. PS
KOBIETY POD NADZOREM Aby zapobiec pladze wykorzystywania kobiet do przemytu narkotyków przez mafię, rząd Malezji – w większości islamskiej, ale w miarę świeckiej i nowoczesnej – zaproponował... ograniczenie w podróżach dla przedstawicielek płci pięknej. Według nowego projektu, kobieta udająca się w podróż musiałaby mieć przy sobie pisemną zgodę rodziny lub pracodawcy. Podobne zasady obowiązują od dawna u sojusznika USA i Polski – Arabii Saudyjskiej. Malezyjskie organizacje kobiece z oburzeniem przyjęły rządowy projekt ograniczania ich wolności osobistej. AC
NARZECZONA APOSTATKA Narzeczona najstarszego wnuka królowej Elżbiety II, Petera Phillipsa, przeszła z katolicyzmu na anglikanizm, aby jej przyszły mąż w przypadku ślubu nie stracił prawa do korony brytyjskiej. Prawo brytyjskie zabrania potencjalnym następcom tronu przechodzenia na katolicyzm i pobieranie się z poddanymi papieża. Nowa wyznawczyni anglikanizmu, Autumn Kelly, jest Kanadyjką, specjalistką od zarządzania. Zatem po przejściu Tony’ego Blaire’a na katolicyzm, wśród brytyjskich elit wynik meczu na apostazje: katolicyzm kontra anglikanizm wynosi 1:1. MaK
6
W
poniedziałek 12 maja ma szansę wydarzyć się jeden z cudów Donalda Tuska. Ale wszystko wskazuje na to, że się jednak nie wydarzy... Najmodniejszym słowem w firmach podległych Skarbowi Państwa – od czasu przejęcia rządów przez Platformę – jest „konkurs”. Ta wielce demokratyczna forma obsadzania intratnych stanowisk miała zapobiec mianowaniu kolesiów i nieudaczników. Szybko okazało się, że w większości przypadków konkursy wygrywają faworyci. Jeżeli coś nie pójdzie zgodnie z przygotowanym scenariuszem, zabawę rozpoczyna się od nowa. I tak do skutku. Procederowi przyjrzyjmy się na przykładzie Huty Stalowa Wola SA – zakładu z branży zbrojeniowej. Wszystko zaczęło się od konkursu Ministerstwa Skarbu Państwa kwalifikującego członków do rady nadzorczej huty. Na wieść, że jednym z jej członków ma zostać Ryszard Kardasz, ówczesny prezes Przemysłowego Centrum Optyki w Warszawie, związkowcy z „Solidarności ‘80” poinformowali ministra Aleksandra Grada, że to właśnie pod wcześniejszym kierownictwem Kardasza doprowadzono Hutę Stalowa Wola do największego kryzysu finansowego i ekonomicznego, który omal nie zakończył się upadłością Spółki. „Skutkiem nietrafionych decyzji ówczesnego Prezesa było gigantyczne, sięgające 200 milionów złotych zadłużenie, którego skutki Spółka i jej pracownicy odczuwają do dzisiaj”. Ekonomiczne „eksperymenty” prezesa Kardasza przerwane zostały wraz z jego odwołaniem. Przy okazji związkowcy ostrzegli ministra Grada, że wraz z Kardaszem do rządzenia hutą powrócą jego wierni pretorianie. Przypomnieli też, że sam Kardasz nie cieszy się ani w hucie, ani w Stalowej Woli poparciem. Widać to z faktu, że w wyborach do
P
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA Sejmu (jako kandydat PO) zdobył śladową ilość głosów. Grad miał ważniejsze sprawy na głowie niż historia zawodowej kariery Kardasza, więc związkowcy z „80” poczuli się w obowiązku kontynuować korespondencję. Kiedy nowa rada nadzorcza pod przewodnictwem już klepniętego pana Ryszarda ostro ru-
społeczną i medialną ocenę” – napisali związkowcy i korzystając z okazji, zaapelowali do ministra o podjęcie starań, aby rywalizacja była fair. Tymczasem przyszli kandydaci na prezesa, członków zarządu i innych dyrektorów HSW ustawili się w blokach startowych do objęcia nowych stanowisk. Pewni zwycięstwa, przy-
(cudowna zbieżność nazwisk z ministrem skarbu) wystosował kolejne pismo do swojego imiennika. „W związku z tym, że Rada Nadzorcza HSW SA w dniu 21.04.2008 roku dokonała kwalifikacji zgłoszonych kandydatów, informujemy Pana Ministra o przyszłym, wyłonionym z »konkursu« składzie nowego zarządu HSW SA:
Cud jasnowidzenia szyła do pracy i ogłosiła konkurs na członków nowego zarządu HSW SA, na biurko ministra trafiło kolejne pismo ze Stalowej Woli. „Z niedowierzaniem przyjmujemy wiadomości o tym, że konkurs może być tylko formalnością, która uprawomocni podjęte w wąskim gronie członków RN HSW SA decyzje dotyczące personalnej obsady poszczególnych funkcji. Uprzejmie informujemy Pana Ministra, że znamy imienną listę przyszłych, »pokonkursowych« członków Zarządu oraz nowego, ścisłego kierownictwa HSW SA. Jasne więc jest, że w przypadku naszego prawidłowego »typowania« w tej kwestii, prestiż Ministerstwa i wiarygodność przeprowadzonego konkursu narażona będzie na negatywną,
odczas uroczystości z okazji trzeciej rocznicy śmierci Papy wśród rozmodlonych tłumów spotkałem miłą panią, która w żaden sposób nie utożsamiała się z liczną rzeszą fanatycznych wyznawców szczątków JPII. Owa rzesza jeszcze bardziej nie chciała utożsamić się z nią. Co było widać, słychać i czuć... Na Rynku Głównym w Krakowie 2 kwietnia o godz. 19 rozpoczęło się Oratorium Leśniowskie ,,Siedem pieśni Marii” – nadęte dzieło napisane ku czci JPII przez Bartłomieja Gliniaka i Zbigniewa Książka, znanego ze współpracy z Rubikiem. Całe to muzyczne widowisko – mocno na wyrost okrzyknięte wybitnym – oraz paskudna tego dnia pogoda nie zapowiadały nadmiaru pozytywnych atrakcji, dlatego też liczba widzów wyraźnie topniała. Nagle wśród ciżby zauważyłem spore poruszenie oraz siarczyste epitety skierowane w stronę pewnej kobiety. Pani ta odważnie paradowała z transparentem (patrz fot.), na który lwia część otoczenia pluła i prychała, lżąc przy tym niewiastę. Pospieszyłem sponiewieranej z odsieczą, a przy okazji zaproponowałem rozmowę w spokojniejszym miejscu.
mierzali dyrektorskie garnitury i ćwiczyli poprawną wymowę wymarzonej tytulatury w rodzaju: „panie prezesie, panie dyrektorze, koledzy dyrektorzy”. Każdy dzień przynosił nowe informacje o tym, kto kogo zastąpi, kogo się wyrzuci, a kogo awansuje. Pracownicy głośno kpili z konkursu na górze. W takiej atmosferze obecny zarząd huty z prezesem Mirosławem Bryską, „spadochroniarzem” z Warszawy, wykonał trudny do zrozumienia, samobójczy wręcz ruch. Rozpoczęły się szeroko zakrojone zwolnienia wśród załogi. Tego już było związkowcom z „Solidarności ‘80” za wiele. Nie zrażając się milczeniem ministerstwa, przewodniczący „Solidarności ‘80” Stanisław Grad
1. Krzysztof Trofiniak – prezes zarządu HSW SA, niegdyś podwładny p. Ryszarda Kardasza, »równoczesny podwójny« prezes Spółki HSW-Trading i Dressta, obecnie dyrektor handlowy HSW SA; 2. Jacek Hernet – dyrektor finansowy, członek zarządu, były dyrektor finansowy HSW-Trading, spółki, która zakończyła swój żywot z milionowymi długami wobec HSW SA; 3. Mirosław Sroka – dyrektor ds. produkcji, członek zarządu, obecnie dyrektor operacyjny HSW SA, ściśle współpracujący z Krzysztofem Trofiniakiem; 4. Antoni Rubinek – dyrektor ds. produkcji wojskowej, obecnie dyrektor Centrum Produkcji Wojskowej
Misjonarka Pani Anna – bo tak ma na imię – rychło zaczęła opowiadać, iż uważa się za bardzo gorliwą katoliczkę i dlatego nie może spokojnie patrzeć na wyświęcanie człowieka, który odpowiada za pedofilię wśród księży. Nie może wprost znieść ubóstwiania kogoś, kto dysponując ogromnym majątkiem, podróżował po świecie, a widząc głód i cierpienie, ograniczał się tylko do pustych haseł i apeli. Nie poważa człowieka, który oficjalnie wspierał prawicowe dyktatury, błogosławiąc ich przywódców odpowiedzialnych za morderstwa tysięcy ludzi; osobnika, który dopuszczał bałwochwalczy kult, tolerując setki poświęconych sobie pomników, oraz wypaczył Ewangelię, głosząc w zamian wymyślone przez siebie nauki. Dlatego nasza bohaterka (jak twierdzi – z miłości do Jezusa) podjęła się niebezpiecznej misji publicznego głoszenia swoich chrześcijańskich, czyli antykościelnych poglądów. Jak groźne jest to zadanie, przekonała się, będąc w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia
w krakowskich Łagiewnikach. Odbywały się tam właśnie uroczystości ku czci miłosierdzia Bożego, którym przewodził kardynał
HSW SA (jedyna trafna kandydatura p. Kardasza); 5. Dyrektor Handlowy HSW SA – stanowisko przewidziane dla Krzysztofa Trofiniaka w przypadku przegranej w walce o stołek prezesa HSW SA. W przypadku wygranej, konkurs zostanie ogłoszony ponownie. Swoją wyliczankę związkowcy zakończyli dość kłopotliwym dla ministra akapitem „Przekazujemy te informacje na Pana ręce nie tylko w trosce o przyszłość HSW SA, ale również w trosce o podstawowe zasady uczciwości. Nie może tak być, że grupa związanych ze sobą towarzysko osób tworzy fakty na długo przed ich oficjalnym ogłoszeniem, narażając tym samym konstytucyjne organy Państwa na śmieszność i kompromitację. Czy ogłoszony za wiedzą MSP konkurs ma być tylko fasadą i pretekstem do prywatnych rozgrywek?”. Treść ostatniego listu Grada do Grada krąży nie tylko po hucie, ale po całej Stalowej Woli. Atmosfera wśród kierowniczych kręgów HSW SA przypomina spacer po polu minowym. Większość ze strachem czeka na wynik najważniejszej części konkursu, tj. wyboru prezesa, który odbędzie się 12 maja w poniedziałek. Poproszony o komentarz przewodniczący Grad nie był zbyt rozmowny: „Zrobiłem, co do mnie należało, teraz kolej na ministra Grada”. Z kolei Ryszard Kardasz bagatelizuje sprawę, mówiąc, że „Solidarność ’80” to marginalny związek, który rozrabia, bo postanowił zaistnieć. W niezręcznej sytuacji znaleźli się również wszyscy kandydaci na członków zarządu HSW SA. Bardzo ciekawe, czy minister Grad zdecyduje się, mimo presji opinii publicznej, powierzyć dalsze kierowanie konkursem Kardaszowi i zaryzykuje wybór Krzysztofa Trofiniaka, pierwszego ze związkowej listy, na stanowisko prezesa. Odpowiedź na te pytania poznamy wkrótce. MICHAŁ MACIĄG
Dziwisz. Pani Ania na własnej skórze doświadczyła owego miłosierdzia w wykonaniu katolickim, gdy została pobita i zelżona przez rozwścieczony tłum, a gdy upadła, zniszczony transparent rzucono jej na twarz. Wcześniej, przed inną katolicką świątynią, podczas mszy została oblana wrzątkiem przez jednego z kapłanów, który następnie wezwał policję i zarzucił jej obrazę uczuć religijnych oraz zakłócanie porządku publicznego. Sprawa trafiła do sądu grodzkiego, który... skazał kobietę na 30 dni ograniczenia wolności! Pani Anna, niezrażona tymi perturbacjami, zamierza dalej publicznie głosić swe poglądy, gdyż, jak twierdzi, dostała taką misję od Boga. A wszelkie upokorzenia i obelgi jeszcze bardziej ją w tym postanowieniu umacniają. Pożegnałem tę miłą i sympatyczną kobietę, życząc jej wytrwania i przede wszystkim bezpieczeństwa na obranej drodze. Pani Ania uśmiechnęła się, podziękowała serdecznie i podążyła ze swym transparentem na kolejną uroczystość ku czci JPII, gdzie czeka ją następne mordobicie. MAREK PAWŁOWSKI Fot. Autor
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. Policjant nagrał haniebne, ocierające się o kodeks karny, wypowiedzi innego policjanta. Udostępnił je sądowi. Został za to skazany, bowiem – zdaniem Temidy – nie miał prawa samodzielnie dysponować zapisem prywatnej konwersacji bez zgody interlokutora... W sierpniu 2006 r. podkomisarz Wojciech B. z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie zarejestrował na dyktafonie przebieg spotkania z podinspektorem Krzysztofem Targońskim, ówczesnym naczelnikiem Wydziału Komunikacji Społecznej zachodniopomorskiej policji oraz osobistym rzecznikiem jej komendanta Tadeusza Pawlaczyka. Trwająca ok. 40 min. rozmowa odbyła się w służbowym gabinecie naczelnika-rzecznika, a z ust gospodarza wypływał rwący potok najpaskudniejszych wulgaryzmów i wyzwisk. Kierował je pod adresem młodszego aspiranta Marcina T. Aspirant ów stał się czarną owcą w szczecińskim garnizonie, kiedy ujawnił opinii publicznej kryminalne obyczaje panujące w pododdziale antyterrorystycznym („Policjant policjantowi wilkiem” – „FiM” 46/2006), czym sprawił wiele kłopotów Targońskiemu nagabywanemu przez dziennikarzy setkami nieprzyjemnych pytań. Do szewskiej zaś pasji doprowadził rzecznika fakt, że właśnie wyszedł na jaw news, iż pewnemu ustosunkowanemu policjantowi uszło płazem pijaństwo na służbie, a tajemnicę tę miał rzekomo zdradzić mediom Marcin T., podejrzewany przez kierownictwo KWP o nielojalność. ~~~ Obaj uczestnicy wspomnianej pogawędki pozostawali ze sobą w dosyć dobrej komitywie i wypili razem niejedną wódkę, toteż „Wojtkowi” z pewnością nie przyszłoby do głowy nagrywać „Krzyśka”, gdyby nie przykre doświadczenie, które nauczyło go, że w policji to on może ufać tylko sobie samemu. Pamiętał, jak w lutym 2004 r., będąc kierownikiem sekcji instalacji Wydziału Techniki Operacyjnej (jednostka specjalizująca się w montowaniu podsłuchów), dokonał na polecenie generała Andrzeja Gorgiela (poprzednik komendanta Pawlaczyka) tajnego przeszukania komputerów w laboratorium kryminalistycznym. Odkrył wtedy przestępstwo polegające na masowym posługiwaniu się nielegalnym oprogramowaniem (por. „Piraci” – „FiM” 3/2007), a przełożeni usiłowali zmusić go do
POD PARAGRAFEM
7
Rozmowy dokończone napisania fałszywego raportu. Odmówił, a na domiar złego poinformował o swoim odkryciu i próbach matactwa oficerów Biura Spraw Wewnętrznych (swoista policja w policji). Pogrążył się doszczętnie, gdy w połowie 2004 r. zakwestionował wykazaną w dokumentach wartość (prawie dziesięciokrotnie zawyżoną) dostarczonego do Szczecina sprzętu komputerowego i oprogramowania zakupionego za ponad 100 tys. zł przez Komendę Główną Policji (śledztwo w tej sprawie rodziło się w dużych bólach, ale wreszcie zostało wszczęte 28 lutego 2008 r.). Całokształt dokonań nazbyt idealistycznego podkomisarza Wojciecha B. sprawił, że ten wybitny elektronik po studiach w Wojskowej Akademii Technicznej wylądował ostatecznie w magazynie Wydziału Łączności i Informatyki, gdzie powierzono mu nad wyraz odpowiedzialne stanowisko stróża zdezelowanych aparatów telefonicznych. ~~~ Okoliczności zaproszenia „na kawę” przez Targońskiego – w hierarchii służbowej usytuowanego bardzo wysoko – wzbudziły w Wojciechu B. (przebywał akurat na zwolnieniu lekarskim) domniemanie, że uczestnikiem spotkania może być również sam komendant Pawlaczyk lub jeden z jego zastępców. Uruchamiając dyktafon, łudził się, że usłyszy którąś tam z kolei obietnicę odmiany losu (oczekiwane przeniesienie z magazynu) i chciał ją mieć udokumentowaną, gdyby szefom coś padło na mózg. Oficer zawiódł się w nadziejach i jedyne, co wyniósł wówczas z komendy, to zarejestrowany na kasecie stek wulgarnych wyzwisk, jakimi Targoński charakteryzował Marcina T. Kilka tygodni później Wojciech B. spotkał byłego antyterrorystę w siedzibie Komitetu Obrony Policjantów. W przytomności kilku obecnych tam osób ujawnił, że nagrał rozmowę, podczas której naczelnik-rzecznik bardzo brzydko wyrażał się o Marcinie T., co zdaje się świadczyć, iż również komendant Pawlaczyk nie ma o nim najlepszego zdania. Marcin T. był w tamtym okresie ostro mobbingowany przez przełożonych, czym absorbował szczecińską prokuraturę, zgłaszając jej rozmaite niegodziwości z policyjnego podwórka, skąd komendant Pawlaczyk wygonił go z końcem maja
2007 r. za „tworzenie zafałszowanego i negatywnego wizerunku formacji w środkach masowego przekazu” oraz „nadużywanie przysługującego mu prawa do krytyki w trybie skargowym” (ten kuriozalny rozkaz o zwolnieniu ze służby został uchylony wyrokiem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z 7 grudnia 2007 r.). Zanim wszelako doszło do owych rozstrzygnięć, Marcin T. zgłosił pro-
Szczecin-Niebuszewo zawiadomienie o przestępstwie, oskarżając Wojciecha B. o „posługiwanie się urządzeniem podsłuchowym oraz ujawnienie pozyskanych informacji innej osobie”. Nigdy się nie dowiemy, czy dał w ten sposób wyraz znajomości kodeksu karnego, czy też usiłował wzmocnić swoją pozycję pozwanego w procesie cywilnym – w każdym razie prokuratura kategorycznie odmówiła mu wszczęcia śledztwa, nie dopatrując się niczego zdrożnego w zachowaniach Wojciecha B.
kuraturze prowadzącej śledztwo w sprawie mobbingu i znęcania się, że wie o nowym dowodzie w postaci nagranej o nim opinii, rozpowszechnianej przez jednego z najbliższych współpracowników komendanta. Zwrócił się następnie do Wojciecha B. o wydanie dowodu, a ten nie odmówił, przegrywając inkryminowane wyzwiska z dyktafonu na płytę CD i przekazując ją Marcinowi T. Gdy młodszy aspirant posłuchał sobie, co się o nim mówi w komendzie, nie czekał na rozstrzygnięcie śledztwa w sprawie karnej i pozwem z 22 września 2006 r. zawlókł naczelnika-rzecznika do sądu cywilnego, zarzucając mu naruszenie dóbr osobistych. ~~~ Miesiąc przed rozpoczęciem procesu Targoński awansował na komendanta powiatowego policji w Kamieniu Pomorskim. Gdy na pierwszej rozprawie z powództwa Marcina T. przekonał się, w jaki sposób został zdemaskowany, złożył w Prokuraturze Rejonowej
(por. „Słowo się rzekło” – „FiM” 33/2007). Tymczasem... Po trwającym prawie rok procedowaniu 8 listopada 2007 r. Sąd Rejonowy w Szczecinie oddalił powództwo Marcina T. i nakazał mu zapłacić koszty procesu, uznając, że „sprzeczne z prawem, podstępnie uzyskane nagranie nie ma żadnego waloru dowodowego”, a na domiar nieszczęścia „naruszyło ono nietykalność psychiczną pozwanego”. W uzasadnieniu wyroku sąd podpowiedział Targońskiemu, że to nie Marcin T., lecz on został skrzywdzony, bowiem „u osoby nagrywanej mogłoby powstać przekonanie, iż po jej stronie nastąpiło naruszenie dóbr osobistych”. Nie trzeba mu tego było dwa razy powtarzać... ~~~ 28 listopada 2007 r. komendant Targoński pozwał Wojciecha B. o zapłatę 5 tys. zł. Na taką kwotę wycenił swoje krzywdy związane z tajnym utrwaleniem ich „absolutnie prywatnej rozmowy” (toczonej
w absolutnie służbowym gabinecie i absolutnie w trakcie godzin pracy) oraz późniejszymi tegoż konsekwencjami „narażającymi go na poczucie dyskomfortu”. Wyobrażamy sobie, jak wielki to musiał być dyskomfort, gdy wyszły na jaw ordynarne epitety, którymi złotousty – zdawać by się mogło – rzecznik zachodniopomorskiej policji obrażał pozostającego w służbie funkcjonariusza... Tym razem wszystko poszło gładko: proces trwał niespełna dwa miesiące i już 21 marca 2008 r. Sąd Rejonowy w Szczecinie (Wydział II Cywilny) przyznał rację powodowi. „Sąd podzielił pogląd, że w przypadku korespondencji między dwiema osobami, która nie ma charakteru otwartego, publicznego, adresat nie może samodzielnie dysponować zapisem tej korespondencji. Prawo do jej upublicznienia służy bowiem tylko łącznie nadawcy i adresatowi (...). Krzysztof Targoński mógł zakładać, iż może przed Wojciechem B. wypowiadać się w sposób swobodny, albowiem łączy ich pewna zażyłość, zaś wypowiadane twierdzenia mają charakter poufny i nie będą upowszechnione. Rozmowa tego rodzaju winna zatem podlegać analogicznej ochronie jak konwersacja, która toczy się przy użyciu środków komunikowania na odległość lub poprzez korespondencję” – czytamy w uzasadnieniu wyroku nieco zaskakującym porównaniami. Sąd nakazał też Wojciechowi B., żeby zapłacił powodowi 1000 zł. Dlaczego tak mało w stosunku do pierwotnego żądania? „W trakcie konwersacji padły zwroty wulgarne kierowane pod adresem określonej osoby, a wypowiadane przez powoda w miejscu i czasie pracy (...). Gdyby powód prezentował w trakcie przedmiotowej rozmowy swoje opinie na temat innych osób w sposób bardziej cenzuralny, to negatywne skutki ujawnienia treści rozmowy byłyby dla niego mniej dotkliwe. W ocenie sądu, choć prawa osobiste powoda zostały naruszone, to zasądzenie na jego rzecz finansowego zadośćuczynienia w wysokości innej niż symboliczna byłoby w tych okolicznościach nieuzasadnione, albowiem naruszenie dóbr osobistych było w tym przypadku po części zawinione przez samego powoda” – zauważył sąd. Z tej historii płynie morał dla policjantów: zanim zaczniecie tajnie nagrywać rozmowę z kapusiem lub człowiekiem podejrzewanym o jakieś łotrostwa, uprzedźcie ich o tym albo chociaż sprowokujcie, żeby zaczęli ordynarnie kląć... DOMINIKA NAGEL
8
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
POD PARAGRAFEM
D
zięki polskim politykom nasz kraj stał się światowym rajem dla złodziei pieniędzy z kont bankowych. Od kilku lat coraz bardziej popularna jest obsługa konta bankowego przez internet. Tanieje zarówno dostęp do sieci, jak i koszty przelewów oraz innych operacji dokonywanych online. Finansiści robią wszystko, aby zachęcić klientów do takiej formy rozliczeń. Bo jest to też tańsze dla banków. Nie muszą budować dużych oddziałów, zatrudniać armii pracowników itp. – wystarczają małe mobilne placówki. Z usług elektronicznej bankowości korzysta już ponad 7,5 miliona klientów indywidualnych i wiele małych firm. Obok kredytów hipotecznych jest to najszybciej rosnący dział usług finansowych. W 2010 r. – jak szacuje Związek Banków Polskich – będzie już ponad 10 milionów e-kont.
Metody złodziei Za bankami do wirtualnego świata przenieśli się złodzieje i oszuści. Na początku uderzyli w najsłabsze ogniwo, czyli karty kredytowe. Ich paski magnetyczne i zapisane na nich kody są łatwe do złamania i nielegalnego skopiowania. Najczęściej miejscem pozyskania danych były bankomaty. Złodzieje instalowali na nich miniaturowe kamery, za pomocą których rejestrowali dane, aby potem w domowym warsztacie wyprodukować fałszywe karty. W odpowiedzi banki na całym świecie zaczęły wprowadzać karty z chipem. Wobec powyższego złodzieje zabrali się za rachunki internetowe. Aby uzyskać dostęp do cudzych pieniędzy, wysyłają e-maile, w których podszywają się pod bank i proszą o podanie numeru karty kredytowej lub numeru PIN. Pierwsze ataki były dość prymitywne i nie przyniosły większych zysków. Przyczyniła się do tego także kampania informacyjna prowadzona przez banki. Ale później złodzieje udoskonalili swoje metody: ~ rozsyłają przez sieć oprogramowanie (trojany lub programy szpiegujące) towarzyszące zazwyczaj atrakcyjnej stronie internetowej. Programy te instalują się na komputerze ofiary i kopiują dane, wysyłając je do komputera-matki, czyli do złodzieja. W ten sposób można wejść w posiadanie tajnych danych bez wiedzy i zgody posiadacza komputera. Jedyne rozwiązanie to częste skanowanie komputera programem antywirusowym; ~ zakładają fałszywe strony internetowe, niemal identyczne z witrynami służącymi obsłudze e-kont. Ich adres jest dla zwykłego internauty nie od różnienia od adresu prawdziwej witryny. Zazwyczaj taka strona pułapka jest zawieszona na serwerach w egzotycznych państwach. Klient – myśląc, że loguje się na prawdziwej stronie – podaje wszystkie żądane dane.
www.e-rrajzlodziei.pl Bardzo często owa fałszywa strona zawiera także historię rachunku (kilka wcześniejszych przelewów czy innych operacji). Dane te wcześniej zebrał program szpiegujący. Zmienia on także dane w ustawieniach komputera ofiary, w tym zapisany wcześniej adres oryginalnej witryny banku. Wobec rosnącego zagrożenia ze strony internetowych złodziei policjanci i bankowcy z Europy oraz USA i Rosji poprosili o pomoc polityków. Ci – po długich naradach – opracowali w 2001 roku Konwencję Rady Europy o cyberprzestępczości.
przez klienta na swoim rachunku w kawiarence internetowej, – korzystanie przez klienta z bezprzewodowego internetu, – niemożność okazania przez klienta dokumentów potwierdzających legalność oprogramowania, – brak profesjonalnych programów antywirusowych.
Bezradny klient Rządy 44 państw zobowiązały się do stałego monitoringu i rejestracji ruchu w sieci, wzajemnego przekazywania danych, błyskawicznego blokowania podejrzanych rachunków i przelewów. Wprowadzono także zasadę, iż przestępstwa komputerowe będą ścigane niezależnie od miejsca ich popełnienia. To ważne, bo większość cyberataków na polskie rachunki bankowe była (i jest) przeprowadzana z wykorzystaniem serwerów znajdujących się za granicą. Procedura ścigania ich właścicieli (administratorów lub osób wykorzystujących zawieszone tam dane) potrafi trwać nawet trzy tygodnie. Konwencja skraca ten czas do godzin, a nawet minut. Wszystko po to, aby zwiększyć bezpieczeństwo internetowych operacji bankowych. Umowę obok państw UE wdrożyły także: Rosja, Japonia, Albania i USA. Na ukończeniu jest procedura przyjęcia konwencji przez RPA. Polska jej nie ratyfikowała! Mimo że już w 2004 roku rząd Marka Belki przepchnął przez sejm zmiany w kodeksie karnym! Na ich mocy karalne wreszcie stało się uzyskiwanie nielegalnego dostępu do cudzych danych. Wydawało się, że droga ku ratyfikacji konwencji o cyberprzestępczości jest otwarta. Nic bardziej mylnego. Następcy Marka Belki – Marcinkiewicz i Kaczyński – uznali, że Polska jej nie podpisze. W ten oto sposób prokuratorzy musieli patrzyć na mnożące się wyspecjalizowane serwisy internetowe oferujące oprogramowanie służące do łamania zabezpieczeń sieci i stron internetowych. Politycy nie zauważyli, że na lukach w prawie tracą klienci banków. Te odmawiają pokrywania szkód po kradzieży z e-konta w przypadkach takich jak: ~ wykrycie przez bank nawet jednorazowego zalogowania się
Powyższe restrykcje te wprowadzone przez finansistów spowodowane są nie tylko znikomą wykrywalnością sprawców e-kradzieży (w roku 2006 wyniosła ona 11 proc.), ale także absurdalnymi przepisami prawa bankowego. Po pierwsze: banki nie mają prawa do wymiany pomiędzy sobą informacji o podejrzanych operacjach na rachunkach swoich klientów. Nie
mogą także prosić bankowych partnerów o zablokowanie rachunku, na który trafiły ukradzione pieniądze. Taki zakaz zawiera prawo bankowe. Procedura zablokowania konta w wydaniu prokuratury potrafi trwać nawet tydzień. Ogłoszone wtedy postanowienie nie ma już wtedy żadnego znaczenia, gdyż po złodziejach i po kasie ślad już dawno zaginął. W ciągu minut (godzin) od nielegalnej operacji pieniądze przelewane są z konta na konto. Aby skutecznie odzyskać środki, decyzje o blokadach muszą być podejmowane błyskawicznie. Właśnie przez biurokratyczne przeszkody nie udało się ustalić ani odzyskać pieniędzy ukradzionych przez szajkę w lutym 2004 r. z rachunku Biura Maklerskiego PKO BP oraz z kont indywidualnych inwestorów. W wyniku nagłej nieautoryzowanej zmiany wartości i wielkości zlecenia giełdowego gang zarobił w ciągu 100 sekund ponad 2,6 miliona złotych. Decyzja o blokadzie zapadła po tygodniu, a kasę w ciągu trzech godzin przetransferowano w częściach na Wyspy Dziewicze. I kamień w wodę! Ciekawe, że bardzo często rachunki, na które transferowane są łupy, zakładają cudzoziemcy posługujący się kartami stałego pobytu, wydanymi
przez... polskich wojewodów. Są one masowo fałszowane i przerabiane. Po drugie: jedynym państwowym organem uprawnionym do przyjmowania zawiadomień o nielegalnych operacjach są prokuratury. Ale to nie one, lecz policja ma specjalistów zajmującymi się ściganiem internetowych przekrętów. Sama prokuratura nawet nie prowadzi centralnego rejestru takich przestępstw. Propozycje odpowiednich zmian Związek Banków Polskich przygotował i dostarczył Ministerstwu Finansów jesienią 2005 roku. I co? I nic. Resort milczy. ~~~ Odpowiadając na bałagan prawny, jeden z banków wprowadził nowatorskie rozwiązanie. Po prostu każda transakcja dokonywana z e-konta wymaga użycia jednorazowego przesyłanego SMS-em hasła. Zaś wszelkie zmiany numeru telefonu komórkowego wymagają osobistej wizyty w placówce banku. I jest to na dzisiaj jedyne skuteczne narzędzie ochrony naszych e-pieniędzy. Nie dziwi nas niechęć byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego do (niepolskich) banków. Wszak nie ma on nawet bankowego konta. Ale dlaczego ta głupota jest zaraźliwa? Obecne liberalne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości na pytanie, kiedy można spodziewać się decyzji w sprawie ratyfikacji konwencji, odpowiedziało, że... trwają prace analityczne czy w ogóle jest sens jej przyjmowania. No to pięknie... MICHAŁ CHARZYŃSKI W artykule wykorzystałem prezentacje z konferencji Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych pt. „Bezpieczeństwo teleinformatyczne państwa. Transnarodowy problem, międzynarodowa współpraca” oraz Instytutu Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza pt. „Zagrożenia asymetryczne”.
P
roducent samolotów F-16, amerykański koncern Lockheed Martin, wiosny tego roku nie zaliczy do udanych. Pierwszą reklamację złożyło dowództwo izraelskiego lotnictwa. Okazało się bowiem, że w kabinach dwumiejscowej wersji F-16I Sufa odkryto rakotwórczy formaldehyd.
Kupili raka Rząd w Tel Awiwie zażądał śledztwa i wyjaśnień, mimo że samoloty warte 45 milionów dolarów za sztukę są w całości prezentem od USA. Co ciekawe – chociaż Pentagon całkowicie pokrył koszty dostawy 102 samolotów (drobne 4,4 miliarda dolarów), Izrael otrzymał pełny pakiet offsetowy (inwestycyjny i zamówienia dla miejscowych firm). W jego ramach Lockheed Martin zamówił tam części do modelu F-16 dostarczanego Polsce. Po ponad trzech tygodniach prac ekspertom udało się wreszcie ustalić, skąd w kabinach samolotów wzięły się chemiczne świństwa. Miały one wydostawać się z pokładowej wytwornicy tlenu, a takie same są montowane we wszystkich modelach
„efów”. Także tych polskich. Według analiz izraelskiego dowództwa sił powietrznych, wszyscy piloci, którzy służyli na F-16I, mieli kontakt z rakotwórczą substancją. Przedstawiciele polskiego dowództwa oczywiście uspakajają, iż naszym pilotom nic nie grozi... Jeszcze gorsza wiadomość przyszła z Chile. Szef sztabu armii chilijskiej oficjalnie potwierdził, iż jej siły powietrzne – pomimo posiadania F-16 – są bezbronne. Sąsiedzi kupują bowiem na potęgę zmodernizowane rosyjskie Su-30MKV. Z nimi amerykańskie jastrzębie (według analiz sztabowców) nie mają szans. Chilijscy politycy wraz z wojskowymi szukają wyjścia z pułapki. MiC
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. Działka przy autostradzie pod Opolem. Tu najprawdopodobniej postawimy pomnik króla
ic z tego nie będzie! – mówili niektórzy po naszym apelu sprzed kilku miesięcy, gdy ogłosiliśmy, że sprowadzimy do kraju prochy króla Bolesława Śmiałego. Ale najdzielniejszy polski król, który odważył się sprzeciwić biskupowi, za co został wygnany, nie może wciąż spoczywać na obczyźnie! Oprócz licznych listów z poparciem – nadesłanych zarówno z kra-
N
w związku z naszą akcją przypomniał niedawno Jerzy Konarzewski – prezes tamtejszego polonijnego Klubu „Sobieski”. To właśnie dzięki hojnym datkom rodaków odrestaurowano królewską mogiłę. Jej badania, przeprowadzone m.in. w latach 60. ubiegłego wieku, doprowadziły do odnalezienia kości mężczyzny, pozostałości zbroi rycerza i kosztowności pochodzenia polskiego. Bingo! – chciało-
PATRON ANTYKLERYKAŁÓW Piotr Wojnar (z prawej) podczas zorganizowanej przez „FiM” narady z naukowcami
Bolesław spędzał ostatnie chwile życia. Nie wiedząc nic o okolicznościach pochówku naszego władcy, postanowili go uczcić. Stąd grób (dla niektórych ze szczątkami króla, dla innych – symboliczny) i pamiątkowa tablica. Według Skwierczyńskiego, zwłoki króla przewiezione zostały do Polski przez jego syna i złożone w murach klasztoru tynieckiego, którego Bolesław był fundatorem. Początko-
z Tyńca nie pozostawało nic innego, jak przenieść szczątki króla zabójcy w inne miejsce. Do tamtej pory król spoczywał w krypcie przeznaczonej tylko dla fundatorów, potem trumnę pochowano pod posadzką na przecięciu dwóch naw. Właśnie w tym miejscu archeolog z Uniwersytetu Krakowskiego odkrył fragmenty okucia trumny i 2 kości. Zdaniem niektórych badaczy, te znaleziska wiązać można z Bolesławem Śmiałym.
My jednak musimy zbadać wszystkie wątki związane z pochówkiem polskiego władcy i przyjrzeć się kolejnym hipotezom. Dlatego specjalne zespoły fachowców odwiedzą wkrótce dawny klasztor w Karyntii. Zajmą się także podkrakowskim Tyńcem. Ale to nie koniec naszych działań. Równolegle myślimy już o godnym miejscu pochówku szczątków władcy. Czy jeden z najdzielniejszych naszych królów spocznie na Wawelu? A może – jak chce Piotr Wojnar – wzniesiemy mu pomnik składający się z potężnych głazów ułożonych na przykład na obrzeżach Opola? Zobaczymy. Wszystko zależy od wyników dalszych poszukiwań, a także stanowiska przedstawicieli władzy. W sprawie wsparcia inicjatywy godnego pochowania szczątków Bolesława zwróciliśmy się już do premiera, ale nie doczekaliśmy się dotąd żadnej reakcji na listy wysłane kilka miesięcy temu. To nie najlepiej świadczy o rządzie Tuska. Dlatego proponujemy Czytelnikom, by wysyłali do premiera RP listy w sprawie przyspieszenia działań dotyczących króla Bolesława (obok drukujemy taki dokument, który wystarczy tylko podpisać, włożyć do koperty i wysłać). Wszak chodzi o godne uhonorowanie władcy, który miał odwagę podnieść rękę na biskupa okupanta i zdrajcę. RYSZARD PORADOWSKI MAREK SZENBORN Fot. RP
SPROWADZAMY PROCHY BOLESŁAWA ŚMIAŁEGO
Powrót króla (cd.) ju, jak i zagranicy – Polacy zaczęli też zbierać pieniądze na sprowadzenie szczątków i godne upamiętnienie Bolesława. W ten sposób zebraliśmy już 20 tysięcy złotych. To na razie za mało, ale nasza wspólna akcja dopiero się rozkręca. Piotr Wojnar, spirytus movens sprowadzenia prochów króla do ojczyzny – znany naszym Czytelnikom m.in. z racji zaangażowania w polski ruch prasłowiański – to pasjonat najwyższej próby. Nie dopuszcza nawet myśli, by jego inicjatywa się nie powiodła. Jonasz zaoferował mu pomoc finansową i logistyczną, a także udostępnienie łamów „Faktów i Mitów”, bo na poparcie przykościółkowych mediów Piotr raczej liczyć nie może (choć nasze starania dostrzegł już – o dziwo! – „Tygodnik Powszechny”). Król Bolesław zgładził przecież „wielkiego biskupa” Stanisława – zdrajcę będącego na żołdzie obcego, kościelnego mocarstwa, potem okrzykniętego patronem Polski. Chyba raczej Watykanu... Przedsięwzięcie nie jest łatwe, bo tak naprawdę nikt nie wie, gdzie na pewno spoczywają szczątki dzielnego polskiego władcy. Jedna z hipotez mówi o pochowaniu Bolesława w murach klasztoru w Ossiach, w dzisiejszej austriackiej Karyntii. Tam zresztą znajduje się grób, którym od dawna opiekuje się austriacka Polonia, o czym
by się wykrzyknąć. Sceptyczni naukowcy studzą jednak nasze domysły: niekoniecznie w Ossiach muszą znajdować się szczątki polskiego króla. Zanim specjalna ekipa polskich badaczy (pod patronatem „FiM”) pojawi się w Karyntii, musimy sprawdzić również inne tropy wiodące do królewskich prochów. Wojnar zaprosił niedawno do Opola grono wybitnych fachowców, którzy mają inne zdanie na temat miejsca królewskiego spoczynku i ich argumenty również chcemy wziąć pod uwagę. Jednym ze znawców epoki, do tego dysponującym olbrzymią wiedzą na temat czasów panowania Bolesława i okoliczności jego śmierci, jest historyk z Uniwersytetu Warszawskiego – dr Krzysztof Skwierczyński. Według niego, Bolesław nie spoczywa w Karyntii, lecz w... Polsce. W Tyńcu pod Krakowem. Dlaczego dr Skwierczyński odrzuca zdecydowanie klasztor w Ossiach? Bo wiedza na temat pochówku w Karyntii pojawia się znacznie później i jest – według niego – wytworem tradycji nie mającej nic wspólnego z XI wiekiem. Polacy udający się na studia do Rzymu czy Padwy, na przykład w XV czy XVI stuleciu, przejeżdżali przez Karyntię i zatrzymywali się w klasztorze, w którym
9
wo benedyktyni nie mieli nic przeciwko pochówkowi, ale... Kościół kat., w XII stuleciu jeszcze wciąż nieopierzony, potrzebował na gwałt męczennika i patrona, którym początkowo miał być św. Florian. Do tego Kościół krakowski konkurujący wówczas z Kościołem gnieźnieńskim potrzebował kogoś, kto by jednoczył wszystkich wiernych. Święty Florian okazał się kandydatem dość obcym Polakom, więc wybór padł na biskupa (niby) męczennika. Miał on wyrażać poddanie władzy świeckiej pod papieski but. W XIII w. sprawy potoczyły się niemal błyskawicznie i Stanisław stał się głównym patronem całej Polski. W tej sytuacji braciszkom
Dwie kosteczki sprzed blisko tysiąca lat, do tego bez wyraźnego pochodzenia, to jednak za mało, by mieć pewność, że pochodzą z grobu wyklętego króla. Jak je sprawdzić? W sukurs poszukiwaczom może pospieszyć nauka. Na konferencji zorganizowanej przez Wojnara i „FiM” prof. dr hab. n. med. Janusz Kubicki proponuje, by porównać DNA owych znalezisk z Tyńca z próbkami pobranymi z grobowca królowej Rychezy (Ryksy), babki Bolesława, spoczywającej w katedrze w Kolonii. Gdyby wyniki okazały się zgodne, mielibyśmy pewność, że w Tyńcu pochowano polskiego króla.
........................
W
.................... (imię i nazwisko)
.................... (adres)
(data)
Z
Ó
Sz.P. Donald Tusk Prezes Rady Ministrów 00-583 Warszawa Aleje Ujazdowskie 1/3
R
Gorąco popieram pomysł godnego pochowania szczątków jednego z największych władców Polski – króla Bolesława Śmiałego. Dlatego uprzejmie proszę Pana Premiera i Rząd RP o zaangażowanie się i wsparcie tej inicjatywy. ........................ (podpis)
10
R
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI ozmowa ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego
– Czy nie ma Pan dość tej niekończącej się walki z wiatrakami? – Gdybyśmy nie walczyli i nie mówili bezustannie, że oświata idzie w złym kierunku i że popełniane są błędy, sytuacja w naszej edukacji byłaby znacznie trudniejsza. A że efekty związkowych działań, jak niektórzy sądzą, są mniejsze od oczekiwań – no cóż, i to próbujemy zmieniać. – Przed rokiem 12 tysięcy nauczycieli i pracowników oświaty protestowało w stolicy przeciwko
– ...co z pewnością można uznać za organizacyjny sukces ZNP, ale teraz znów wraca sprawa nauczycielskiej biedy, by nie rzec – nędzy. – Wzrost gospodarczy w Polsce widoczny jest gołym okiem, ale nauczyciele tylko w niewielkim stopniu z niego korzystają, choć to właśnie oni kształcą społeczeństwo, dzięki czemu rośnie jego zamożność. Tymczasem sytuacja materialna większości z nas jest bardzo zła. Niestety, środowisko to jest zachowawcze i konserwatywne, dlatego trudno je przekonać do radykalnych działań. – Nauczyciele powinni wziąć przykład z górników?
nauczyciela, by zabierać głos na jej temat. Warto też uświadomić sobie, że jest to ustawa chyba najczęściej w naszym kraju zmieniana. Jakie zagrożenia niosą zmiany tego dokumentu? Na przykład podniesienie o 10 procent pensum będzie oznaczało w praktyce, że 10 procent nauczycieli straci pracę. Jeśli czas pracy zostanie wydłużony do 60–65 roku życia, to co zrobimy z absolwentami wyższych uczelni? Gdzie oni znajdą zatrudnienie? W Sejmie powinna się odbyć debata na temat zamierzeń rządu w kluczowych sprawach polskiej edukacji, musimy się w końcu dowiedzieć, ja-
Walczmy o swoje polityce edukacyjnej rządu i niskim pensjom. Co konkretnego z tego wynikło? – Następstwem wspomnianego protestu było przyznanie nauczycielom prawa do emerytur pomostowych i wzrostu wynagrodzeń; doszło do rozmów z premierem Kaczyńskim (obecnie od ponad trzech miesięcy nie możemy doprosić się o spotkanie z premierem Tuskiem) i ministrem Giertychem, w wyniku których minister odblokował Medale Komisji Edukacji Narodowej dla osób rekomendowanych przez ZNP. To wszystko było ważne dla nauczycieli i pracowników oświaty. Warto przy okazji wspomnieć, że 29 maja ubiegłego roku strajkowało 198 tysięcy nauczycieli...
W
– W walce o prawa pracownicze nikt dotąd nie znalazł lepszej broni niż strajk. Jeśli chcemy obronić te prawa, uprawnienia emerytalne i wywalczyć podwyżki – nie mamy innego wyjścia. Krótko mówiąc, trzeba walczyć o swoje. – Ale na horyzoncie pojawia się większe niebezpieczeństwo, bowiem rząd szykuje reformę systemu edukacji i likwidację Karty nauczyciela. Jakie to niesie zagrożenia? – Na razie mamy dwie rozbieżne informacje: od premiera o zniesieniu Karty nauczyciela i stanowisko ministra edukacji, że nie ma takiej potrzeby. Debata jest zatem emocjonalna. Moim zdaniem, politycy powinni najpierw dobrze poznać Kartę
2001 r. toczyła się przeciw mnie sprawa przed sądem rejonowym o eksmisję i zapłatę. Ponieważ w lokalu nie przebywałem od 1993 r. (przebywał tam mój brat), w marcu 2004 r. wyrokiem częściowym sąd oddalił w stosunku do mojej osoby powództwo. Niespodziewanie w marcu 2008 r. dostałem od komornika zawiadomienie o wszczęciu egzekucji przeciw mojej osobie na podstawie tytułu wykonawczego, którym był nakaz zapłaty z końca 2006 roku (sprawa nosiła inną sygnaturę). Byłem przekonany, że sprawa jest już wyjaśniona; nadmieniam, że od marca 2006 r. jestem zameldowany w mieszkaniu mojej żony. Czy i w jaki sposób mogę odwołać się w sprawie egzekucji? W przypadku, kiedy sprawa rozpoznana w postępowaniu upominawczym nosiła inną sygnaturę, najprawdopodobniej dotyczy zaległości w płatności za inny okres. W każdym razie stwierdzić należy, że na sądzie spoczywa obowiązek doręczenia odpisu wydanego nakazu zapłaty każdej ze stron. W związku z powyższym najprawdopodobniej otrzymał
kie są plany związane na przykład z podniesieniem wieku emerytalnego nauczycieli, kształceniem pedagogów czy kształtowaniem polityki płacowej. Źle się dzieje, jeśli o zamierzeniach dotyczących blisko 600 tys. nauczycieli dowiadujemy się z mediów. – Rząd może być jednak zdesperowany i zrealizuje to, o czym mówi się już po kątach. Co wtedy zrobią związkowcy? – Decyzje Zarządu Głównego ZNP są wypadkową ocen i opinii tysięcy nauczycieli i pracowników oświaty. Liczę na radykalizację nastrojów i idących w ślad za tym decyzji.
Pan odpis nakazu zapłaty razem z pozwem. W nakazie takim nakazuje się pozwanemu, żeby w ciągu 2 tygodni od doręczenia tego nakazu zaspokoił roszczenie w całości wraz z kosztami albo wniósł (w tym samym terminie) sprzeciw do sądu. Nie uczynił Pan tego
– Ale znów oprotestują je inne organizacje związkowe, wszak rozbicie ruchu związkowego w środowisku jest faktem od wielu lat. – To się na szczęście kończy. 7 lutego bieżącego roku największe związki zawodowe w oświacie podpisały porozumienie o współdziałaniu w realizacji postulatów naszego środowiska. – Z drugiej jednak strony, oświata wymaga zmian. Czy takich, jakie zapowiada rząd Tuska? – To prawda, potrzebne są zmiany, ale przeprowadzane wspólnie z ludźmi znającymi się na tych sprawach, mogącymi wnieść coś nowego do usprawnienia edukacji. Tymczasem obserwuję zadziwiającą wprost i nieuzasadnioną pewność siebie kierownictwa Ministerstwa Edukacji Narodowej, które po raz kolejny chce pokazać, że wie lepiej, czego potrzeba polskiej szkole. – Wielu Polaków krytykuje klerykalizację polskiej oświaty... – To nie jest problem związku zawodowego. Tymi sprawami powinien zająć się rząd i parlament, oczywiście nie chowając głowy w piasek. – Czy oznacza to, że nie interesujecie się indoktrynacją polskich dzieci już od przedszkola? – Interesujemy się, i to bardzo, ale tym problemem zajmujemy się głównie w kontekście opiniowania aktów prawnych, sprzeciwiając się ideologizacji życia polskiej szkoły. Między innymi z tego powodu toczyliśmy batalię z Romanem Giertychem. – A co z pensjami katechetów – przecież kardynał Glemp twierdził przed laty, że nie będą oni dostawać wynagrodzeń i obciążać finansowo oświaty. Te pieniądze mogłyby trafić na podwyżki dla nauczycieli... – To najgorsza z możliwych dróg – dzielenie i skłócanie naszego środowiska. Za moment wzrosną pensje anglistów, bo jest ich za mało. Wzrosną kosztem polonistów. To droga, którą
sądowych) – o wznowienie postępowania na podstawie tego, że został Pan pozbawiony możności obrony swoich praw w postępowaniu, co powoduje jego nieważność. Tzw. skargę o wznowienie należy wnieść w terminie 3 miesięcy od dowiedzenia się o wydaniu nakazu.
Porady prawne jednak, co wynika z faktu wszczęcia egzekucji na jego podstawie (taki nakaz zapłaty ma skutki prawomocnego wyroku). Nie panuje zgoda w doktrynie co do dopuszczalności zaskarżenia takiego nakazu. Wydaje się jednak, że na mocy art. 401 kodeksu postępowania cywilnego może Pan wystąpić – jeżeli rzeczywiście nie doręczono Panu odpisu nakazu ani nie uznano nakazu za doręczony (poprzez awizowanie itp., zgodnie z przepisami o doręczeniach
Jeżeli zatem dowiedział się Pan o nakazie dopiero w marcu 2008 r., w zasadzie powinien Pan do czerwca 2008 r. wnieść skargę do sądu, który wydał nakaz zapłaty. Należy jednak zauważyć, że zgodnie z art. 414, wniesienie skargi o wznowienie nie tamuje wykonania zaskarżonego orzeczenia, natomiast w razie uprawdopodobnienia, że w związku z jego wykonaniem grozi Panu niepowetowana szkoda, sąd może – ale nie musi – na Pana wniosek wstrzymać wykonanie orzeczenia, chyba że strona przeciwna złoży odpowiednie zabezpieczenie. Jeżeli sąd obali
usiłuje nam narzucić pani minister. Nie oznacza to, że akceptujemy istniejące rozwiązanie dotyczące finansowania przez państwo nauczycieli religii. Niestety, na razie obowiązują takie regulacje. – To może warto powalczyć o ich zmianę? – Z pewnością tak. – A co z obroną polskich nauczycieli niewierzących i innowierców, których zmusza się do udziału w rekolekcjach i chodzenia do kościoła? – Żaden dyrektor szkoły nie ma prawa zmuszać nauczyciela do takich praktyk i nie wolno tolerować zdarzeń, o jakich pan mówi. Według naszego rozeznania, nie jest to zjawisko masowe i na ogół sami nauczyciele rozwiązują tego typu problemy. Jeśli dojdzie gdzieś do łamania prawa, każdy przypadek należy zgłosić do ZNP. – Ale w praktyce wielu nauczycieli woli siedzieć cicho i nie wychylać się. – Powtórzę jeszcze raz: nie akceptujemy zmuszania ludzi do uczestnictwa w rekolekcjach i chodzenia do kościoła, gdy jest to sprzeczne z ich poglądami. – Jest Pan związkowcem, ale i nauczycielem z długoletnim stażem, dlatego chciałbym zapytać, jak podnieść prestiż i rangę zawodu pedagoga w naszym kraju. – O taki prestiż trzeba walczyć samemu na każdej lekcji, w kontaktach z uczniem, jego rodzicami, dając na co dzień dobry przykład, ale i nie uciekając od rozwiązywania trudnych problemów czy niewygodnych pytań. Nawet najlepszy nauczyciel musi się uczyć przez całe życie. Ponadto, jeśli mamy do czynienia z komercjalizacją naszego życia, trzeba podnosić płace nauczycieli. To nie tylko zlikwiduje selekcję negatywną i szkodliwy dla oświaty dobór kadr, ale i spowoduje, że szkoła stanie się konkurencyjna dla różnych firm. Rozmawiał RYSZARD PORADOWSKI
orzeczenie, będzie Pan mógł wystąpić do właściwego sądu z powództwem tzw. opozycyjnym na podstawie art. 840, opierając je na tej podstawie, że tytuł wykonawczy przeczy zdarzeniom, na których oparto wydanie klauzuli wykonalności. Należy podkreślić, że ewentualna skarga o wznowienie musi spełniać wymogi pisma procesowego określone przez przepisy kpc. W związku z tym należy złożyć ją w porozumieniu z prawnikiem. (Podstawa prawna: ustawa z dnia 17 listopada 1964 r. – Kodeks postępowania cywilnego, DzU 64.43.296 z późn. zm.) ~~~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
MITY KOŚCIOŁA
11
Daj mi duszę! domach, po Francji, po świecie... Takie to widowiska w Paryżu. Biada Francji!”. Chopin, od kiedy związał się z George Sand, dostarczał polskiej emigracji gorszących plotek. Jego kochanka, matka dwojga dorastających dzieci, ubierała się po męsku, klęła i paliła cygara, a kochanków zmieniała jak rękawiczki. Chopina chyba kochała naprawdę, a uczucie to podzielała jej córka, Solange. Kompozytor uwikłał się w skomplikowany układ rodzinny, gdzie uwielbiany był przez matkę i córkę, a nienawidzony przez jej brata. Pod koniec życia, po zerwaniu z George Sand, kompozytor związał się z wielbicielką jego muzyki, szkocką arystokratką Jane Stirling. Przez szereg lat Chopin przyjaźnił się z ludźmi z otoczenia George Sand, takimi jak Robert de Lamennais, ksiądz, który w 1841 roku zerwał z Kościołem, czy też hiszpański minister Mendizabal, który w swoim kraju zamykał klasztory i konfiskował ich majątek. „W liczbie tych, co aprobowali radykalny krok Mendizabala, był i Chopin, zwłaszcza, że dzięki edyktowi swego przyjaciela, gdy przyjechał na Majorkę, mógł zamieszkać w świeżo opuszczonym przez mnichów klasztorze w Valdemosie, co mu bardzo było na rękę” – pisze Hoesick („Chopin”, Warszawa 1911 r.). Ks. Jełowicki notował z przerażeniem, że Chopin miał szczególnie wielu przyjaciół wśród niewierzących. Należał do nich Karol Gavard, który odwiedzał kompozytora w paryskim mieszkaniu, gdy
ten był już bardzo chory. Kompozytor prosił go, by mu czytał fragmenty „Słownika filozoficznego” Woltera. Chopin zawsze miał kłopoty ze zdrowiem. Dziś lekarze wysuwają hipotezę, że zabiła go nie gruźlica, tyko mukowiscydoza, schorzenie o podłożu genetycznym. Wiosną 1849 roku plucie krwią i duszności zaczęły się u Chopina
po Jełowickiego, ale kompozytor nie chciał wpuścić księdza. W końcu przywitał się z nim, ale zaraz wysłał go do domu. Następnego dnia Jełowicki był sam u łoża Chopina, który na żądanie księdza: „Daj mi duszę twoją” miał odpowiedzieć: „Rozumiem cię. Weź ją”. To, co potem zaszło miedzy nimi, znamy z relacji ks. Jełowickie-
Dążąc do zmonopolizowania życia duchowego narodu, Kościół trzyma się zasady, że wielcy Polacy powinni być wyznania rzymskokatolickiego. Dlatego trzeba ich skłonić, a nawet zmusić, żeby przynajmniej umierali jako katolicy. Tak było z Chopinem. nasilać i od tej pory ksiądz Jełowicki stał się jego szczególnie częstym gościem. Rozpoczęła się walka o duszę, do której ruszył ten misjonarz na czele pobożnych dam z emigracji. Chodziło im o to, by nie dopuścić do pojednania Chopina z bezbożną George Sand. Ówczesne „moherowe berety” były przekonane, że to „opatrzność zrządziła, że ostateczne zerwanie stosunków z George Sand o przeszło rok zgon Chopina poprzedziło” (Anna Lisicka „Życiorysy i szkice”, Kraków 1896). Antykatolicki wpływ pisarki mógł sprawić, że Chopin nie pojednałby się z Bogiem. Jełowicki pisze, że kompozytor „ani chciał słuchać o spowiedzi”. Gdy 12 października wydawało się, że Chopin umiera, posłano
go, zawartej w jego liście do Ksawery Grocholskiej z 21 października 1849 roku. Umierający, płacząc, wyspowiadał się podobno i przyjął ostatnie namaszczenie. Obecna była siostra kompozytora i kilku przyjaciół modlących się obok, nie mogli jednak słyszeć rozmowy księdza z umierającym. Cierpiący kompozytor właściwie nie mógł już mówić. Gdy wyszeptał kilka słów, zrozumiano to jako prośbę o muzykę. Zagrano Sonatę g-moll Chopina, ale umierający zaczął się dusić i muzyka zamilkła. W tej sytuacji musi dziwić treść relacji Jełowickiego, według którego Chopin tuż przed śmiercią wysławiał się pełnymi, skomplikowanymi zdaniami w rodzaju: „O, pięknaż to umiejętność przedłużać cierpienia!
Eugène Delacroix – Fryderyk Chopin i George Sand
K
ościelna cenzura stosowana przy opracowaniach dotyczących prywatnego życia Fryderyka Chopina i wobec jego wypowiedzi sprawia, że Polacy w gruncie rzeczy bardzo mało wiedzą o formacie duchowym genialnego kompozytora i jego światopoglądzie. Sytuacji tej nie poprawił bogoojczyźniany film Jerzego Antczaka „Chopin – pragnienie miłości”. Intelektualiści z grona otaczającego George Sand uważali, że o ile Chopin często spierał się ze swą kochanką na tematy polityczne, o tyle w jednym zgadzali się oni ze sobą całkowicie. Chodzi o negatywny stosunek zarówno do religii, jak i do Kościoła. Ferdynand Hoesick (1867– –1941), badacz biografii Chopina, pisze, że kompozytor „jako syn zdecydowanego wolterianina, a wzrosły wśród pokolenia, które na czyn ważyło się choćby mimo Boga, Chopin bardzo wcześnie otrząsnął się z tego religijnego nastroju, jaki weń wpajała jego matka. Był nawet areligijny. Najlepszy dowód, że już w Stuttgarcie bluźnił przeciw Bogu, nazywając go Moskalem” (F. Hoesick „Chopin”, Warszawa 1911 r.). Był wrzesień 1831 roku, gdy Chopin dowiedział się o upadku powstania listopadowego i napisał do rodziny: „(...) wróg w domu. Przedmieścia zburzone – spalone. O Boże, jesteś Ty! Jesteś i nie mścisz się! Czy jeszcze ci nie dość zbrodni moskiewskich – albo – alboś sam Moskal!”. W Paryżu „pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko wspomnieniem” – przyznawał ks. Aleksander Jełowicki (1804–1877), przełożony Misji Polskiej przy Kościele św. Rocha w Paryżu. Interesująca to, skądinąd, postać. Ten były żołnierz powstania listopadowego, redaktor pism emigracyjnych, wziął sobie za cel, aby Chopina nawrócić. Jełowicki przyjechał do Paryża z bagażem poglądówprowincjusza, który Europie nie ufa i widzi w niej tylko zgorszenie. Kiedyś zaproszono go, by zobaczył, jak się bawią mieszkańcy francuskiej stolicy. „Dałem się raz namówić i poszedłem na takie jedno zbiegowisko, na które nie masz, dzięki Bogu, polskiego nazwania. Izba piękna, pięknie ustrojona i oświecona. Ze stu muzykantów gra, a ledwie słychać – taki hałas, taka wrzawa. A wszystko kręci się szalonym tańcem, aż mi się w głowie zakręciło. Usiadłem i patrzę, zasmucony na to poniżenie, do jakiego ludzie, przez rozpustę, sami się wtrącają”. Tak relacjonował ks. Jełowicki zwykłą zabawę taneczną, taką ówczesną dyskotekę. Życie teatralne Paryża też nie było w guście księdza znad Wisły: „Na widowisku »Saint Martin« ksiądz zapisuje duszę diabłu, w Wielkiej Operze kardynał klęka przez żydem, upiory zakonnic występują w lubieżnych tańcach... A słuchacze, radzi, śmieją się, roznoszą nieskromne dwuznaczniki po
Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę, ale na umęczenie mnie i tych, co mnie kochają. Piękna umiejętność! (...). O, jakże Bóg dobry, że mnie na tym świecie karze!”. Jełowickiemu miał Chopin podziękować za spowiedź, mówiąc: „Gdyby nie ty, byłbym skończył jak świnia”. Tych słów także nikt, prócz księdza, nie słyszał... Chopin zmarł 17 października 1849 roku. Według Jełowickiego, jego ostatnie słowa miały brzmieć: „Jestem już u źródła szczęścia!”. Natomiast rzeczowy francuski lekarz stwierdził, że ostatnim słowem, jakie wypowiedział Chopin, była odpowiedź na pytanie doktora, czy bardziej cierpi. Było to słowo plus (bardziej). Przyjaciel Chopina, Cyprian Kamil Norwid, napisał: „Wtedy na świecie będzie lepiej, gdy ludzie Zamiast pomagać umierać, Zaczną pomagać żyć. Inaczej, to wszystko farsa tylko”. Fryderyk Chopin zasłużył sobie na lepszą śmierć – spokojniejszą, bez tłumu obserwatorów i pobożnych intrygantek. A także bez fanatycznego księdza, który do ostatniej chwili molestował go religijnie i chciał „porwać jego duszę”. Tylko dokąd... JANUSZ CHRZANOWSKI
12
POLSKA PARAFIALNA
Interesy oświatowe d chwili, gdy szkoły rolnicze i leśne wypadły spod skrzydeł ministerstw i przeszły we władanie lokalnych samorządów, rozpoczął się ich powolny rozbiór. Nagle okazało się, że należące do nich budynki i grunty – zazwyczaj atrakcyjnie położone – szkołom są „niepotrzebne”. Znalazło się natomiast wielu takich, którzy mieli pomysły, jak te smakowite kąski łyknąć. W ten scenariusz wpisał się też Zespół Szkół Ogrodniczych i Ogólnokształcących w Pruszczu Gdańskim. Sześć typów szkół – wśród nich Technikum Architektury Krajobrazu, jedyna tego typu placówka w całym województwie pomorskim – wciąż daje gwarancję corocznego, i to licznego naboru. Dlaczego więc były starosta pruszczowski Bohdan Dombrowski z PSL i dyrektor Janusz Aszyk pozbyli się należących do niej budynków? Tego nikt tu nie rozumie. Niektórzy nauczyciele twierdzą, że z usłużności. Dla kogo? Między innymi dla sutanny. Ale po kolei... Mniej więcej osiem lat temu dyrektor Aszyk dysponował całkiem sporym kompleksem położonym w samym sercu Pruszcza Gdańskiego. Oprócz gmachu głównego miał do dyspozycji mały zabytkowy budynek, a także internat, pomieszczenia gospodarcze, kotłownię. Wszystko otoczone zielenią, skrzętnie pielęgnowaną przez uczniów – przyszłych ogrodników. Na pierwszy ogień poszedł internat. Został zamknięty, bo podobno nie opłacało się go utrzymywać. Tak zadecydował starosta. W samym budynku miały teraz powstać sale lekcyjne, bo już wcześniej z powodu braku pomieszczeń niektóre lekcje odbywały się w... piwnicy. W tym samym czasie starostwo zarekwirowało też zabytkowy budynek szkoły (częściowo wyremontowany za kasę słuchaczy szkoły dziennej dla dorosłych) oraz pomieszczenia kotłowni. Pierwszy miał służyć samemu staroście, który narzekał wówczas na brak odpowiedniego lokum; w drugim zaś zaplanowano przychodnię lekarską dla mieszkańców Pruszcza. – Przez rok nie mogli się zdecydować, co zrobić z tak cennym łupem. Ale jak już zdecydowali, to wszyscy podziwiali, jak kunsztownie można
O
rozgrabić oświatowe mienie – mówi jedna z pracownic administracji. Rzeczywiście. Niecałe dwa lata później okazało się, że budynek internatu starostwo rozdysponowało między biura i dwa zamiejscowe wydziały – cywilny i karny – Sądu Rejonowego w Gdańsku. Dla uczniów przeznaczono zaledwie dwa piętra. Teren po kotłowni, który miał być przeznaczony na przychodnię, przypadł w udziale miejscowemu potentatowi deweloperskiemu, który szybko wybudował blok i z odpowiednim zyskiem sprzedał znajdujące się w nim mieszkania. Ale to nie koniec tego rozdania. Zaskoczeni podwładni dyrektora Aszyka dowiedzieli się, że zabytkowy budynek ich szkoły wydzierżawił od miasta i adaptuje na potrzeby Katolickich Szkół Niepublicznych im. Jana Pawła II pupil biskupa, czyli ksiądz prałat Stanisław Łada – lokalna czarna eminencja. A że pieniądze i odpowiednie wspar-
cie czynią cuda, budynek udało się wyrychtować dla wielebnego w niecałe dwa miesiące. Z pomocą Państwowego Funduszu Regionalnego Osób Niepełnosprawnych, który dofinansował księdzu remont, oraz z błogosławieństwem (czyt. wsparciem) samorządu województwa pomorskiego. Nie dziwota zatem, że w komitecie honorowym księżowskiej placówki zasiadły same koronowane głowy – m.in. burmistrz Janusz Wróbel, wójt gminy Magdalena Kołodziejczak i, oczywiście, ówczesny starosta Dombrowski.
Ksiądz Łada dopracował się też całej listy sponsorów – lokalnych drobnych przedsiębiorców, którzy łożą na szkołę. W kameralnej placówce uczy się około 120 uczniów, w klasach jest ich zaledwie po kilkunastu. Dzięki temu – jak zapewnia pani w sekretariacie – każde dziecko jest dopilnowane. Nic dziwnego, bo w takich warunkach – za 600 zł wpisowego i 400 zł czesnego co miesiąc – cel, jakim jest „budowa wysokiego poziomu dydaktyki opartego na trwałym fundamencie wartości chrześcijańskich w atmosferze sprzyjającej indywidualnemu wzrostowi duchowemu, intelektualnemu
i fizycznego każdego dziecka”, to bułka z masłem. A co w tym czasie wyrosło na poletku dyrektora Aszyka? Ciągłe choroby pracowników sądu sprawiły, że zlecono ekspertyzę. Wyszło, że jedną z substancji wchodzących w skład podłóg jest rakotwórczy ksylamit. Sąd się przeniósł. Problem pozostał. Bo z pomieszczeń internatu należało także wyprowadzić szkolną młodzież. Ale wtedy okazało się, że nie ma gdzie upchnąć co najmniej pięciu klas. „Wszechobecna miła atmosfera sprawi, że lata spędzone w ZSOiO pozostaną w twojej pamięci na zawsze” – tymi pięknymi słowami dyrektor Aszyk reklamuje swoją placówkę. Co na to sami uczniowie? – Klasy są przeładowane. Ponad 30-osobowe. Niektóre lekcje odbywają się w piwnicy – mówi Ania,
która w przyszłości będzie projektantką ogrodów. – Dyrektor przerobił już na klasy wszystko, co się dało. Oprócz sal w piwnicy mamy też pracownię przerobioną z korytarza, klasę w starym baraku, gdzie kiedyś były warsztaty, i pod stołówką, w suterenie. Lekcje prowadzi się niemal do godz. 17, bo nie mamy się gdzie pomieścić. Dla wielu to duży problem, bo po zajęciach musimy dojechać do domu, do okolicznych wiosek – dodaje jej koleżanka. – Macie lekcje w salach w internacie? – pytam dla spokoju sumienia. – Teoretycznie nie... – odpowiada dziewczyna z dwuznacznym uśmiechem. Znaczenie słowa „teoretycznie” wyjaśnia mi jedna z nauczycielek. – Ostatnie badanie w tych pomieszczeniach odbyło się dwa albo trzy miesiące temu. Wtedy sanepid kategorycznie zakazał wprowadzania uczniów. Ale tutaj nikt się dyrektorowi nie postawi. To małe miasto i każdy boi się o pracę. Rozmowy z dyrektorem też nie pozostawiają wątpliwości. Trzeba iść, bo nie ma innej sali. I już. Nie znam nikogo, kto by się postawił – mówi podwładna dyrektora Aszyka. Permanentny brak pomieszczeń to rzeczywistość dla szkoły tak charakterystyczna, że już nikogo nie zaskakuje. Tak samo jak to, że uczniowie uczą się w miejscu, które sanepid kategorycznie nakazał zamknąć i wyremontować. W nadchodzące wakacje. Tylko że – jak już wiadomo – na podobny remont (tylko sam projekt ma kosztować około 150 tys. zł) starostwo nie ma pieniędzy. Jeśli te się nie znajdą (a przecież ksiądz Łada z wdzięczności nie dorzuci), wyjście pozostanie jedno – zmniejszenie naboru do klas pierwszych i redukcja etatów. Bo przecież są inne priorytety niż młodzieży kształcenie... WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. Autor
[email protected]
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. urzędowy, toteż purpurat wylegitymował się kobiecie swoim dowodem osobistym AHN 286(...), po czym w imieniu archidiecezji oświadczył, a każde jego słowo zostało skrupulatnie zapisane w akcie notarialnym nr 408/2006, że: Sąd Rejonowy dla Krakowa-Podgórza prowadzi dwie księgi wieczyste dla działek o łącznej powierzchni 7263 mkw. położonych przy ul. Pędzichów wraz z usytuowanymi tam budynkami oznaczonymi numerami 10, 11 i 13; w Zamiejscowym Wydziale Ksiąg Wieczystych w Mszanie Dolnej (jed-
którym kard. Sapieha miałby kiedykolwiek erygować od dawna już istniejące stowarzyszenie, o korzeniach sięgających 1895 r. i statucie – formalnie zarejestrowanym 22 lutego 1896 roku – określającym, iż jest to organizacja katolików świeckich od początku działających w oparciu o przepisy prawa państwowego, nie zaś kanonicznego. Przypomnijmy (por. „Wrogie przejęcie” – „FiM” 15/2008), że ów stan rzeczy potwierdził również Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia, który kategorycznie odrzucił lansowaną przez Dziwisza i kościelnych prawników tezę, jakoby stowarzyszenie posiadało kiedykolwiek „osobowość prawno-kanoniczną” i w uzasadnieniu orzeczenia z 12 kwietnia 2007 r. zauważył m.in.: „Świeckiego charakteru stowarzyszenia, jakie miało ono od momentu powstania, nie mógł zmienić dekret ówczesnego Metropolity Krakowskie-
Kardynalny błąd Wpadł nam w ręce pewien akt notarialny. Zwykłego obywatela ten dokument mógłby zaprowadzić do więzienia. Metropolita krakowski ma szczęście, że nie jest zwykłym obywatelem... Podstępne wprowadzenie w błąd notariusza w celu wyłudzenia od niego dokumentu poświadczającego nieprawdę „podlega karze pozbawienia wolności do lat 3” – stanowi art. 272 kodeksu karnego. Takim samym przestępstwem jest złożenie załganego oświadczenia (choćby tylko jednostronnego), jeśli, uwierzytelnione aktem notarialnym, rodzić ono może skutki prawne – orzekł Sąd Najwyższy (4 stycznia 2005 r. w sprawie III KK 286/04). Gdyby zaś owo oświadczenie okazało się ogniwem oszustwa mającego na celu osiągnięcie korzyści majątkowej, sprawcy grozi nawet do 8 lat więzienia. Metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz opowiedział notariuszowi wyssaną z palca bajkę, którą ten spisał „na gębę” i przyklepał urzędowymi pieczęciami, nadając jej rangę dokumentu. Kwit wykorzystano następnie do nieudanej, aczkolwiek ewidentnie kryminalnej próby zagarnięcia kilkudziesięciomilionowego majątku pozostającego we władaniu świeckiego stowarzyszenia. Czy polski obywatel Dziwisz pójdzie za to siedzieć? Wolne żarty... Rankiem 9 czerwca 2006 r. notariusz Sylwia Barutowicz-Wieczorek grzecznie stawiła się na wezwanie w krakowskiej kurii metropolitalnej, gdzie została przyjęta przez kard. Dziwisza. Spotkanie miało charakter
nostka organizacyjna Sądu Rejonowego w Limanowej) znajdują się trzy księgi innych działek o łącznej powierzchni 3508 mkw. położonych w Rabce, a na największej z nich (1620 mkw. gruntu pozostającego własnością Skarbu Państwa i oddanego w tzw. wieczyste użytkowanie do 27 maja 2091 r.) stoi „budynek mieszkalno-pensjonatowy”; wedle rzeczonych ksiąg, właścicielem (w jednym przypadku wieczystym użytkownikiem) rzeczonych nieruchomości jest Stowarzyszenie „Dom Rodzinny” mające swoją siedzibę w Krakowie. Do tego momentu metropolita mówił prawdę, jak na świętej spowiedzi, ale gdy zeszło na pieniądze – nie zdzierżył... W dalszej części oświadczenia spisanego aktem notarialnym kard. Dziwisz mówił (a notariusz Barutowicz-Wieczorek pisała) takie rzeczy, że słońce wstydziło się tego dnia świecić. Twierdził mianowicie, że: „Dom Rodzinny” był już od fundamentów „stowarzyszeniem wyznaniowym erygowanym 4 lutego 1925 r. przez arcybiskupa krakowskiego księcia Adama Sapiehę” jako „kanoniczna osoba prawna erygowana przez kościelną władzę publiczną”. Fantazjował, wobec oczywistego i znanego mu faktu, że nie jest w stanie okazać rzekomego dekretu,
go z 1925 r. Nie można bowiem przyjąć za wywołującą jakiekolwiek skutki prawne jednostronnej decyzji władz kościelnych, przy braku akceptacji ze strony organizacji świeckiej. Przyjęcie odmiennego stanowiska prowadziłoby do konkluzji, że władze kościelne mogłyby wskazać dowolną organizację świecką i nadać jej osobowość prawną, jako jednostce organizacyjnej Kościoła katolickiego. Ze zgromadzonych w sprawie dowodów nie wynika natomiast, by taka zgoda ze strony Stowarzyszenia »Dom Rodzinny« była po 1925 r. wyrażona w jakiejkolwiek formie”; każdorazowy biskup ordynariusz krakowski będący protektorem stowarzyszenia, dysponował uprawnieniem do zatwierdzania władz „Domu Rodzinnego” oraz podejmowania decyzji o przeznaczeniu zgromadzonego w tej chałupie majątku, gdyby doszło do jej „rozbiórki”. Tu prawda miesza się z fałszem, bo o ile samego istnienia ustanowionego w 1925 r. duchowego protektoratu nikt nie kwestionuje, o tyle zakres władzy przypisywanej patronowi jest jedynie pobożnym życzeniem hierarchy, gdyż „cały majątek Stowarzyszenia, tak ruchomy jak i nieruchomy, obecny i przyszły, ma być poświęcony celom Stowarzyszenia (...) raz na zawsze i trwale. Na wypadek rozwiązania Stowarzyszenia, o konkretnym przeznaczeniu majątku decyduje Walne Zgromadzenie z zaznaczeniem, że majątek powinien być przeznaczony na cele identyczne z celami Stowarzyszenia”. Tak mówi statut wciąż jeszcze istniejącej i legalnej organizacji; „jedynie Archidiecezja Krakowska jest z mocy prawa sukcesorem mienia (majątku) Stowarzyszenia „Dom
Rodzinny”, w skład którego wchodzą wyżej opisane nieruchomości”. I znowu „najbliższy przyjaciel” posłużył się nieprawdą, doskonale wiedząc o tym, że nie istnieje żaden akt prawa państwowego ani orzeczenie sądu, które uprawniałoby go do podobnych twierdzeń. Ludzie kard. Dziwisza – uzbrojeni w notarialnie potwierdzone oświadczenie szefa – jeszcze tego samego dnia przystąpili do ataku na świecki „Dom Rodzinny”, składając wniosek o wykreślenie stowarzyszenia z Krajowego Rejestru Sądowego. Nie czekając na wynik (w 2007 r. sąd uznał argumenty kurii za niewarte funta kłaków), popędzili do wydziałów ksiąg wieczystych w Krakowie i Mszanie Dolnej, aby jak najszybciej umieścić w aktach oszukańcze zapisy, że archidiecezja jest właścicielem nieruchomości przy ul. Pędzichów 11/13 oraz w Rabce. Bo przecież nie o pacierze tu chodzi, a o majątek szacowany – powtórzmy – na kilkadziesiąt milionów złotych! W obu sądach przedstawili wytworzoną w kurii dokumentację, z której wynikało, że... „Dom Rodzinny” został wykreślony z rejestru organizacji kościelnych, co zmusza jego architekta, czyli archidiecezję krakowską, do zaopiekowania się majątkiem stowarzyszenia. No i kurialnym udał się ten myk, bo urzędnicy – oszołomieni kwitami z autografem kard. Dziwisza – zapomnieli, że ich zasmarkanym obowiązkiem jest zawiadomienie dotychczasowego prawowitego posiadacza o toczącym się postępowaniu w sprawie... pozbawienia go własności! Mieszkańcy „Domu Rodzinnego” to posłuszne kat. Kościołowi owieczki (według statutu stowarzyszenia,
13
jego „członkiem zwyczajnym” może być tylko katolik), którym oczywiście nie przyszło do głowy, żeby pasterza zawlec do prokuratury. Odważyli się wszakże – o dziwo! – zaskarżyć sądowe postanowienia o wpisaniu do ksiąg wieczystych archidiecezji jako nowego właściciela skradzionych (na chłopski rozum) nieruchomości. Prowincjonalny sąd w Limanowej stosunkowo szybko połapał się, że został wpuszczony w maliny przez ludzi kard. Dziwisza, i już 20 listopada 2006 r. Zamiejscowy Wydział Ksiąg Wieczystych w Mszanie Dolnej skreślił archidiecezję. Sądowi w Krakowie-Podgórzu zajęło to – z całkiem zrozumiałych względów... – nieco więcej czasu, ale po miesiącach deliberacji: 12 lipca 2007 r. przywrócił właścicielską funkcję stowarzyszenia w księdze 96220 (apelacja archidiecezji została 10 grudnia oddalona, a wielebnym już nie chciało się wygłupiać z kasacją do Sądu Najwyższego); z księgi 9566 archidiecezja również została wymazana, jednak rozpaczliwie przez nią wykorzystywana procedura odwoławcza nie została jeszcze wyczerpana. Innymi słowy: napad się nie udał, ale – jak wiadomo – w polskim prawie usiłowanie też jest przestępstwem. Cóż więc z tym fantem zrobić? Choć nieproszeni (stowarzyszenie brzydko się na nas wypięło, odmawiając odpowiedzi na grzecznie zadane pytania o sytuację na froncie i odsyłając do sądowych archiwów), postanowiliśmy podrzucić tę zagwozdkę prokuraturze. Strasznie nas bowiem ciekawi, czy obywatel z papierami kardynała to jeszcze obywatel... ANNA TARCZYŃSKA
14
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
ZE ŚWIATA
Adamozaurus Wyznawcy kreacjonizmu stają się coraz bardziej kreatywni. Mimo serii porażek sądowych i legislacyjnych w USA nie ustają w wymyślaniu nowych tricków przeszczepienia Biblii na grunt biologii. Niedawno otworzyli wielki kreacjonistyczny park rekreacyjny w stanie Kentucky, który – ku zgrozie świata nauki – bije rekordy frekwencji. Teraz wpadli na pomysł, by do propagowania swych wierzeń wykorzystywać popularne w Stanach muzea nauki i natury. Bill Jack i Rusty Carter z Denver utworzyli firmę BC Tours. BC oznacza „biblijną poprawność”. Zabierają grupy dzieci do zoo, na miejsca wykopalisk paleontologicznych, do muzeów ewolucji, a wszystko po to, aby tę teorię obśmiać. Organizują rocznie 100 odpłatnych wycieczek, głównie dla dzieci fundamentalistów religijnych, uczonych domowym sposobem. Mimo że szkielet tyranozaura eksponowany w Museum of Nature & Science w Denver ma takie wielkie zęby – tłumaczą – dinozaur był wegetarianinem: póki Bóg nie ukarał Adama i Ewy za zjedzenie zakazanego jabłka, śmierć nie istniała. „T-Rex” nie mógł więc zabić żadnego stworzenia, by się nim pożywić. Ot, co! Przewodnicy uczą dzieci, że teoria ewolucji to po prostu inna (błędna) religia. Każdy wybiera, czy chce wierzyć w Biblię, czy w coś innego. Ale każdy myślący i chodzący do kościoła wie, jaka jest prawda. To muzeum to „pseudonauka”. Wszystkie eksponaty, wykresy i obrazy pokazujące życie w mezozoiku to czysty pic. „To nic innego jak bajka” – zapewnia dzieci Jack. Samo muzeum nie byłoby takie złe, gdyby nie ta propaganda. „Uczniowie wychodzą przekonani, że krowy zmieniły się w wieloryby. To żenujące” – mówią kreacjoniści. Dyrekcja muzeum przygląda się tym wykładom z rezerwą, ale nie przeszkadza. „Oni traktują ekspozycję bardzo wybiórczo – konstatuje dyrektor, paleontolog Kirk Johnson. – Ignorują ogromną większość eksponatów, które nie pasują im do linii wykładu. Niezależnie jednak od tego, co ci przewodnicy kładą im do głowy, niektóre z dzieci zaczynają myśleć samodzielnie”. Johnson sam pochodzi z rodziny religijnych kreacjonistów i kiedyś wierzył we współistnienie Adama, Ewy i dinozaurów. Jack i Carter sukces mają zapewniony: Sondaż Gallupa z roku 2007 pokazuje, że 66 proc. Amerykanów wierzy, że Bóg stworzył ziemię w 6 dni. Zaledwie 6–10 tysięcy lat temu. Za ewolucją gatunków opowiada się 53 proc. PZ
Rozmowa z Davidem Pollockiem, przewodniczącym Europejskiej Federacji Humanistycznej, działaczem brytyjskiego ruchu humanistycznego, aktywistą społecznym. – Przeciętnemu Polakowi czy Europejczykowi humanizm kojarzy się z Renesansem, zainteresowaniem tym, co ludzkie, czasem także z literaturą i sztuką. Jakiego rodzaju humanizmem zajmuje się Europejska Federacja Humanistyczna? – W ciągu ostatniego stulecia ukształtowało się także nowe znaczenie słowa „humanizm”: jako pogląd na życie, który koncentruje się na doczesnym znaczeniu ludzkiej egzystencji. Mówimy wówczas o humanizmie świeckim, laickim jako postawie życiowej alternatywnej wobec postawy religijnej, która sensu ludzkiego życia dopatruje się w Bogu. W tym sensie humaniści są ludźmi niewierzącymi, którzy koncentrują się na jak najlepszym życiu i rozwijaniu swojego człowieczeństwa. Humaniści podkreślają rolę rozumu i nauki w życiu człowieka i szukają naturalnych wyjaśnień dla pytań, jakie niesie ze sobą życie bez odwoływania się do kwestii nadprzyrodzonych. Humanista świecki jest człowiekiem, który ciągle poszukuje lepszego zrozumienia siebie i świata, odrzuca zabobony, skłonny jest do zrewidowania swoich poglądów, jeśli nakłoni go do tego krytyczna refleksja. – Wyznawcy światopoglądu świeckiego nie odbierają, oczywiście, ludziom wierzącym prawa do używania nazwy „humanizm”, wszak istnieje tzw. humanizm chrześcijański. Warto może jednak doprecyzować, jaka jest różnica między ateistą i laickim humanistą. – Pojęcia takie jak „ateista” lub „agnostyk” są oparte na negacji, na nieuznawaniu czegoś za istniejące lub na uznawaniu za niemożliwe do poznania. Można być ateistą i nie być humanistą. Ateiści bywają zabobonni, bo niewiara w Boga nie wyklucza przecież wiary np. w fatum, horoskopy itp. Ateiści mogą też być niemili dla innych ludzi, agresywni, okrutni. Ateista może również być dogmatyczny, mało otwarty na poszukiwanie prawdy, może być np. dogmatycznym marksistą. Ale nie ma to nic wspólnego z humanizmem. – Rozumiem, że organizacja, której Pan przewodniczy, zajmuje się propagowaniem świeckiego humanizmu w Europie. – Nasza federacja skupia organizacje z 17 krajów Europy, w tym z Polski. Te organizacje są bardzo różne. Czasem są to małe grupy, jak w Hiszpanii czy Polsce, czasem potężne i wpływowe organizacje, takie jak Stowarzyszenie Etyczno-Humanistyczne z Norwegii, które ma 70 tysięcy członków i bardzo duży wpływ na życie ludzi w swoim kraju.
Podobnie jest w Niemczech. Stan organizacji nie oddaje jednak do końca rzeczywistych wpływów naszego światopoglądu. – Jak rozpowszechniony jest humanizm na naszym kontynencie? – Uniwersytet w Cambridge opublikował w roku 2007 badania, z których wynika, że 25–50 proc. Europejczyków ma światopogląd niereligijny i że ponad połowa z tych ateistów i agnostyków ma światopogląd identyczny z humanistycznym, nawet jeśli nie nazywa go w ten sposób.
– Mówiąc żartem, my zamiast zbawienia wiecznego możemy zaoferować naszym członkom co najwyżej... biuletyn informacyjny. A tak poważnie – staramy się walczyć o prawa ludzi niereligijnych i reprezentować ich interesy, ale dla wielu osób to jeszcze nie jest powód, aby wspierać osobiście czy finansowo nasze organizacje. Brakuje samoświadomości i motywacji.
Alternatywa: humanizm Zatem w Europie jesteśmy drugim – po chrześcijańskim – światopoglądem pod względem znaczenia. – Wśród humanistów jest także wielu antyklerykałów. – To prawda. Dotyczy to szczególnie państw o tradycji katolickiej, gdzie kwestia rozdziału Kościoła i państwa jest bardzo paląca, a zagrożenie klerykalizmem i narzucaniem wpływów Kościoła – duże. Tam organizacje humanistyczne więcej uwagi poświęcają politycznej walce o świeckość państwa i/lub równouprawnienie religii i światopoglądów. Na przykład w Belgii i Holandii udało się doprowadzić do równouprawnienia katolików, protestantów i humanistów, którzy są uznani przez rząd i uzyskują publiczne fundusze na swoją działalność. W Holandii istnieje nawet uniwersytet humanistyczny utrzymywany przez państwo. – Słabością ruchu humanistycznego w zestawieniu z Kościołami jest na ogół mizeria organizacyjna. Kościoły mają miliony mniej lub bardziej zdyscyplinowanych i ofiarnych członków, którym oferuje się zbawienie wieczne i straszy potępieniem.
– Jest Pan Brytyjczykiem. Proszę powiedzieć, jak to możliwe, że Zjednoczone Królestwo, kraj pod wieloma względami tak nowoczesny, nadal ma coś tak anachronicznego jak Kościół państwowy, a głowa państwa jest przywódcą Kościoła. – Jest na to jedna odpowiedź – to ciężka ręka historii i tradycji. Pozbawienie uprzywilejowanej roli Kościoła anglikańskiego jest tak skomplikowanym procesem, że większość Brytyjczyków nawet nie chce się do tego zabierać. Kościół, tak jak rodzina królewska, należy do dostojnej, ale mało w praktyce znaczącej części naszego ustroju, zatem niewielu jest chętnych do zmiany tej sytuacji. Dla nas, humanistów, ta kwestia ma jednak znaczenie, bo kler anglikański ma pewien negatywny wpływ na sytuację w kraju. I tak kilka lat temu 26 biskupom zasiadającym na mocy prawa w Izbie Lordów udało się zablokować dyskusję nad prawem do eutanazji. Biskupi mieszali się także do prac nad ustawą dotyczącą szkół wyznaniowych. – W Wielkiej Brytanii dzięki wsparciu państwa coraz większą popularnością cieszą się szkoły wyznaniowe. Pan zaangażował się
w ich zwalczanie. Co w tym złego, że wierzący rodzice wysyłają swoje dzieci do kościelnych szkół? – Rodzice mają prawo wychowywać dzieci w bliskim im samym światopoglądzie. To jest jedno z praw człowieka. Ale nie należy do praw człowieka zaangażowanie rządu w finansowanie działalności katechetycznej czy propagowanie wyznania rodziców. Uważam, że nie jest dobrze, kiedy publiczne pieniądze wspierają szkoły, które indoktrynują, a nie edukują dzieci. Kolejna kwestia – nie mniej ważna niż prawa rodziców – to prawa dzieci. Dzieci są osobami, które mają prawo do rzetelnej informacji. Nie powinny być poddawane propagandzie, której nie mogą się oprzeć, bo są zbyt młode. Groźne wydaje się także to, że szkoły wyznaniowe, zamiast uczyć kooperacji i wspólnego życia, przyczyniają się do dzielenia społeczeństwa, do budowania wyznaniowych gett. Obawiam się, że może to doprowadzić do rozpadu społeczeństwa na grupy niezdolne do porozumienia i tolerancji, grupy zwalczające się wzajemnie. Proszę popatrzeć na to, co stało się w Irlandii Północnej, gdzie ludzie nie znają się i unikają sąsiadów z przeciwnej strony ulicy, bo uważają ich za kogoś gorszego. Tylko z powodu innego wyznania. Tamtejszy rozpad społeczeństwa wynika m.in. z istnienia szkół wyznaniowych. Na podziały religijne nakładają się często podziały etniczne, rasowe i ekonomiczne – większość naszych muzułmanów to ludzie z Azji Południowej, większość chrześcijan to biali, większość katolików to Irlandczycy i Polacy. Dalszy rozwój szkół wyznaniowych doprowadzi do izolacji i rozpadu więzi społecznych. – Jakie perspektywy widzi Pan dla europejskiego humanizmu? – Humanizm świecki dynamicznie się rozwija i jest atrakcyjną alternatywą dla milionów Europejczyków. W federacji pracujemy nad lepszym wzajemnym poznaniem humanistów z różnych krajów Europy. Staramy się także dostarczać informacji na temat sytuacji na styku religii i państwa na kontynencie. Domagamy się także, aby dzieci były edukowane obiektywnie na temat różnych wyznań i światopoglądów. W tym celu współpracujemy z Komisją Europejską. Interweniowaliśmy także w ubiegłym roku u przewodniczącego Barosso, kiedy rząd Jarosława Kaczyńskiego zaczął stanowić zagrożenie dla przestrzegania prawa człowieka w Polsce. Bo prawa człowieka to także ważna dla nas kwestia. Cóż jeszcze mogę powiedzieć czytelnikom „Faktów i Mitów”? Jeśli chcecie, aby Europa pogrążała się w ciemnościach i nietolerancji i abyście byli spychani na margines, to siedźcie w domach i bądźcie bierni. A jeżeli chcecie, aby sprawy szły w dobrym kierunku, aby Wasze prawa i wolności były przestrzegane, to przyłączcie się do nas i pracujmy razem! Rozmawiał ADAM CIOCH
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. WINA KARDYNALNA Znany pisarz i eseista brytyjski George Monbiot na łamach dziennika „Guardian” oskarża lidera angielskich katolików – Cormaca Murphy’ego O’Connora. „Spójrz na fakty, kardynale: Za nasz okropnie wysoki poziom aborcji to pan częściowo ponosi odpowiedzialność”.
Ostatnio prymas Wielkiej Brytanii rozpędził dyrekcję katolickiego (choć fundowanego z funduszy państwowych) szpitala w Londynie. Powód: lekarze pomagali kobietom w planowaniu rodziny. Przepisywali środki antykoncepcyjne. Szpital ma udzielać pomocy „w interesie osoby ludzkiej” – stwierdził Murphy O’Connor. Wcześniej wielokrotnie potępiał zarówno aborcje, jak i środki antykoncepcyjne. „Najskuteczniejszym sposobem zapobiegania śmierci dzieci nienarodzonych jest promocja antykoncepcji. Ale jednym z głównych celów większości religii jest kontrola kobiet” – stwierdza Monbiot. We wczesnych latach transformacji, gdy kobiety zaczynały mieć większe możliwości i nie chciały być tylko maszynkami do rodzenia, wiedza o zapobieganiu ciąży była niewielka. Stąd wysoki poziom aborcji. Gdy uświadomienie wzrosło, skrobanki poszły w dół, a antykoncepcja w górę. Stwierdza się bezpośredni związek między edukacją seksualną a liczbą aborcji. Według UNICEF, najmniej jest ich w Holandii, a to ze względu na otwarte podejście do uświadomienia, antykoncepcji i spraw seksu. Wielokrotnie więcej w Anglii i USA, charakteryzujących się największym w krajach rozwiniętych wskaźnikiem ciąż nieletnich. Środki antykoncepcyjne są tam teoretycznie dostępne, ale ich dystrybucja jest utrudniana, odbywa się w atmosferze wstydu i zaambarasowania. Lekarze brytyjscy przeanalizowali cztery programy mające skłaniać nastolatki do abstynencji seksualnej. Wszystkie zaowocowały zwiększoną liczbą skrobanek. Im większy wpływ na politykę planowania rodziny mają liderzy religijni i konserwatywni działacze, tym większa liczba aborcji – konstatuje Monbiot. Mało gdzie widać to tak dobrze jak w Polsce, jeśli oczywiście wziąć pod uwagę aborcje pokątne. Papież w Brazylii potępia programy dystrybucji antykoncepcji, skazując kobiety na śmierć – pisze Monbiot. – George Bush blokuje pomoc
na planowanie rodziny, co owocuje wzrostem skrobanek. Tacy ludzie sieją biedę, choroby i śmierć. I w dodatku twierdzą, że bronią życia. Nic dodać, nic ująć! CS
ZGRZESZYŁEM... KLIK Internet panoszy się coraz bardziej. Wszedł już na dobre do naszych domów, a teraz wchodzi do duszy. Liczba portali religijnych, za których pośrednictwem można się w sieci wyspowiadać, dynamicznie rośnie. Korzystają z nich dziesiątki tysięcy wiernych. Tajemnica spowiedzi? Wolne żarty. Żyjemy w czasach emocjonalnego ekshibicjonizmu, zresztą anonimowość wyznań anuluje wstyd. W portalu forgivenet.com po spowiedzi należy kliknąć na zdanie „proszę o wybaczenie”. I... już! Parafianie Kościoła LiveChurch przeglądają wyznania i usuwają najbardziej drastyczne lub takie, które uważają za zmyślone. Strona internetowa innego dużego Kościoła – ivescrewedup.com (spieprzyłem.com) – jednak dochowuje tajemnicy. Gdy ktoś wyzna czyn przestępczy, władze nie są o tym informowane. Niedawno ktoś oznajmił: „Zabiłem 4 osoby. Jedną był 17-letni chłopak”. „Przypuszczamy, że to żołnierz” – mówi ks. Troy Gramling z Flamingo Road Church na Florydzie. Gdzie indziej skruszona zakupoholiczka wyznaje nieopanowanie w kupowaniu butów („Nie mogę się oprzeć. Są takie ładne”). Grzesznik wyznaje skok w bok („Nie wiem, czy mam powiedzieć żonie”). Większość wyznań dotyczy wstydu i poczucia winy z powodu seksu. „To nowy gatunek wyznań – mówi badający cyberprzestrzeń profesor psychologii Sherry Turkle z Massachusetts Institute of Technology. – W coraz większym stopniu odczuwamy, że w naszym życiu czegoś nam brak: sensu, więzi społecznej, prawdziwego kontaktu z innymi ludźmi”. W portalu mysecret grzechy są pedantycznie segregowane: „pożądanie”, „oszustwo”, „kradzież”, a nawet „zoofilia”. Trzeba kliknąć w odpowiedni kwadracik. Portal rejestruje 1,3 mln wejść dziennie. PZ
PORYWAJĄCY SEKS Porwali naszego pastora! – wieść lotem błyskawicy obiegła miasteczko Lyndonville w stanie Nowy Jork.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Wielebny Craig Rhodenizer, 46-letni duchowny, wyszedł z domu odnieść komputer do naprawy i ziemia się pod nim rozstąpiła, choć następnego dnia miał wybrać się z rodziną na wakacje. Przez 36 godzin nie dawał znaku życia. Do poszukiwań prowadzonych przez lokalną policję dołączyło FBI. Łaps spisujący numery rejestracyjne samochodów zaparkowanych przed klubem striptizowym w odległym o 400 mil Riversdale w stanie Ohio skonstatował, że stojąca tam toyota camry należy do zaginionego duchownego. Wkroczył do środka i spytał właściciela auta, czy przypadkiem nie jest pasterzem prowadzącym owieczki z Lyndonville do Królestwa Niebieskiego. Bingo! Rhodenizer uderzył w płacz. Oświadczył, że nie pamięta nic a nic z minionych godzin ani nie wie, gdzie się znajduje. Gdy nieco ochłonął, spytał, czy małżonka i syn dobrze się miewają. Tajemniczą amnezję pastora pomogły przełamać tancerki z klubu. Rhodenizer spędził 2 godziny przy barze, intensywnie odżywiając się płynami, następnie zamawiał gołe tańce, a potem jął serwować wokół pogróżki. „To był bez wątpienia wywołany stresem kryzys emocjonalny” – oświadczyła żona. „Sprawdziliśmy jego i jego przeszłość, nie znaleźliśmy niczego, co uzasadniałoby stres” – stwierdziła policja. Amerykańskim połowicom zaślubionym z osobami z publicznego świecznika tradycja nakazuje oficjalną solidarność i obronę faceta, który im przyprawił rogi. Co się potem dzieje za zamkniętymi drzwiami – Bóg jedyny wie. PZ
ŚWIADKOWIE... ŚMIERCI Sędzia w Seattle wydał orzeczenie, że 14-letni chłopak cierpiący na białaczkę ma prawo nie przyjąć transfuzji krwi, jeśli jest świadkiem Jehowy. Kilka godzin później chory już nie żył. Chorobę Dennisa Lindberga rozpoznano w listopadzie. Lekarze dawali mu 70 procent szans na pełne wyzdrowienie. Ale pod warunkiem, że podda się transfuzji. Była ona konieczna, bo w następstwie chemioterapii liczba ciałek krwi bardzo spadła. Za przetoczeniem krwi opowiadali się także jego rodzice, jednak pacjent pozostawał pod wpływem wychowującej go ciotki – świadka Jehowy. Sędzia stwierdził, że chłopak jest świadom, że skazuje się na śmierć. „Nie sądzę, by próbował popełnić samobójstwo – powiedział. – Wierzył, że po transfuzji będzie nieczysty i bezwartościowy”. Kilka lat temu konserwatyści religijni z Partii Republikańskiej i prezydent Bush rozpętali piekło, gdy mąż Terry Schiavo (pozostającej od 14 lat w śpiączce, z nieodwracalnie zniszczonym mózgiem) stwierdził, że żona nie chciała
wegetować w takim stanie i wyraził zgodę na odłączenie jej od aparatury podtrzymującej funkcje organizmu. W ciągu kilku godzin zwołano specjalne posiedzenie Kongresu, a Bush przyleciał nocą z rancza w Teksasie – wszystko po to, by nie dopuścić do zgonu. Przed hospicjum w Clearwater na Florydzie przez tygodnie odbywały się histeryczne demonstracje fundamentalistów religijnych. Sprawa miała światowy rozgłos. Całą akcję podjęto, aby nie dopuścić do zakończenia beznadziejnej egzystencji odmóżdżonej kobiety tylko dlatego, że było to niezgodne z pryncypiami religijnymi. Teraz, kiedy dziecko, które mogło przeżyć, skazało się na śmierć, nikt nie pisnął słowem. Ani jeden polityk obrońca życia nie podjął żadnej akcji, bowiem niepotrzebny zgon był wynikiem przestrzegania pryncypiów jednego z wyznań. PZ
15
się też hierarchowie i ich adwokaci. Jest tylko jeden mankament: władze kościelne nie mogą pozwolić księżom na bezkarne okradanie swej instytucji w majestacie prawa kanonicznego, bowiem duszpasterze defraudanci bardzo się rozmnożyli. CS
FILANTROP SEKSUALNY Kto może zaoferować wsparcie finansowe spragnionym wiedzy? A któż inny, jak nie uczelnie chrześcijańskie, przesycone ideą pomocy bliźnim!
BEZKARNOŚĆ KANONICZNA Dennis Riccitelli, klecha katolicki z Mesy w Arizonie, stał się być może inicjatorem nowego trendu w taktykach obrony stosowanych przez Kościół, odarty z nimbu świętości i nietykalności.
W roku 2004 ks. Riccitelli został oskarżony o okradzenie własnej parafii na kwotę 160 tys. zielonych. Wystawiał lewe czeki i praktykował oszukańcze metody wyłudzania pieniędzy. Zakablował go na policję jego własny Kościół. Mea culpa? Skrucha? Pokuta? He, he, he... Tu właśnie łebski kapłan zainaugurował swą strategię. – Wziąłem, przywłaszczyłem sobie, no i co z tego? – spytał Riccitelli, nie tracąc kontenansu. – Nie ponoszę żadnej winy, bo kościelne prawo kanoniczne daje mi możliwość wydawania pieniędzy parafii tak, jak mi się zachce. Na siebie też. Kryminaliści miewają bardzo oryginalne metody dowodzenia swej niewinności, więc nikt nie brał bezczelności duchownego serio. Dopóki sędzia nie przyznał mu racji i nie opieprzył prokuratora, że zaniedbał zrobienia wykładu z prawa kanonicznego (którego nie znał) członkom ławy przysięgłych. Nie ma wątpliwości, że sukces ks. Riccitellego nie uszedł uwadze niektórych jego kolegów, bardziej kwalifikujących się do zakładów odosobnienia niż roli sług bożych. Nad nową strategią pochylą
Pani z Teksasu miała problemy z córką. 18-latka oblała test maturalny. Któż wyciągnie pomocną dłoń? Parkway Christian School w Spring zaoferowała pomoc. Za głupie 300 dolarów dziewczyna miała zaliczyć kursy, które dałyby jej dyplom szkoły średniej bez zdawania państwowego testu. Mało tego: założyciel szkoły zaoferował anulowanie wszelkich opłat. LaVerne Jordan ujawnił swe chrześcijańskie serce w rozmowie z mamą. Jeden drobny warunek: chwila tête-à-tête i o kosztach można zapomnieć. Gdy mama upewniała się, czy właściwie propozycję pojęła, p. Jordan z ujmującą szczerością oświadczył: „Przepraszam, nie chcę być niegrzeczny, ale mam na myśli zerżnięcie pani”. Po czym dodał, że aby rachunek na 300 dolarów został anulowany, jeden raz nie wystarczy. Wskazał ustronny parking, gdzie można by przystąpić do realizacji transakcji. Wszystko odbyło się jak należy, z tym że pan rektor nie wziął poprawki na zdobycze techniki XXI wieku. Nasłany przez matkę dziennikarz zaprezentował mu nagranie rozmowy. Następnego dnia na stronie internetowej uczelni ukazał się komunikat, że jej założyciel nie ma już nic wspólnego ze swą Alma Mater. Poza tym szkoła poinformowała: „Pragniemy przypomnieć, że wszyscy jesteśmy grzesznikami oczekującymi zbawienia dzięki łasce bożej. Panu Jordanowi wybaczyliśmy jego błąd”. Żona rektora wciąż prowadzi w szkole studia biblijne. CS
16
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (86)
Schizma za oceanem Na przełomie XIX i XX w. ucieleśniła się koncepcja zorganizowania polskiego narodowego kościoła niezależnego od Rzymu. Dzieła tego dokonał rzymskokatolicki duchowny – Franciszek Hodur. Za sprawą nuncjuszy papieskich – Lippomano i Commendonego – i przy niezdecydowaniu króla Zygmunta Augusta papież zdławił ideę utworzenia w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej kościoła narodowego. Sprawa upadła, jednak idea utworzenia polskiego narodowego kościoła – niezależnego od wszechpotężnego, pasożytniczego papiestwa – pozostawała wciąż żywa. To, co w kraju nie udało się wybitnym reformatorom, myślicielom i mężom stanu, udało się polskim emigrantom żyjącym w Stanach Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku. Hierarchia rzymskokatolicka, mając oparcie w papieżu, robiła wszystko, co tylko możliwe, by nie dopuścić do ziszczenia się tych planów – najpierw na gruncie amerykańskim, a potem polskim. Emigracja polska, dość liczna w Stanach Zjednoczonych w początkach XIX w., rozrosła się jeszcze po obu powstaniach – listopadowym i styczniowym. Pozbawieni własnego państwa Polacy pragnęli w dalekiej Ameryce znaleźć tę namiastkę wolności, której zabrakło w ojczyźnie; silną motywacją do wyjazdu był też głód i bezrobocie. Podejmowali pracę w wielkim przemyśle, przeważnie w hutach i kopalniach Pensylwanii, gdzie istniało centralne
Z
zagłębie antracytowe, największe tego typu w USA. Byli to przede wszystkim katolicy, silnie przywiązani do wiary, ale też marzący o polskim kościele demokratycznym, w którym mszę odprawiano by w języku ojczystym. Ich przywiązanie do wiary natrafiło jednak na skalisty grunt obcości językowej, obecnej również w liturgii ich własnego wyznania. Irlandzcy i anglosascy księża i biskupi przemawiali do nich po angielsku, nakazywali śpiewać pieśni w tym języku (wydawali nawet zarządzenia rugujące polską mowę), a szczególnie rażące dla niezamożnej Polonii były nadużycia finansowe tamtejszego kleru. Papiestwo nie chciało się ugiąć wobec żądań wprowadzenia w episkopacie amerykańskim czegoś w rodzaju bloków narodowościowych. Silna była natomiast tendencja wynaradawiania wszystkich społeczności etnicznych (nie tylko emigrantów z Polski) w imię stworzenia jednego wielkiego narodu amerykańskiego. Na tym tle w latach 90. XIX w. doszło w parafiach w Scranton, Buffalo i Chicago do poważnych konfliktów między częścią polskiego kleru i parafianami a biskupami irlandzkimi. W następstwie buntowniczych nastrojów zaczęły się tworzyć polskie parafie niezależne
dobycie znanej i wpływowej po staci przez daną religię lub Ko ściół, choćby na łożu śmierci, jest zawsze świetnym interesem. Niemal tak dobrym jak pozyskanie dobrego aktora do reklamowania koszul lub majtek. Na stronie 11 w tym numerze opisujemy przejmującą historię psychicznego maltretowania konającego Fryderyka Chopina. Nad umierającym znęcał się ksiądz – po to, by muzycznego geniusza sprowadzić, choćby w ostatniej chwili, na łono Kościoła i obwieścić światu tryumf katolicyzmu nad duszą hardego grzesznika. Można zapytać, czy wspomniany ksiądz z równym uporem i samozaparciem walczył o zbawienie wieczne konających biedaków lub robotników z podparyskich przedmieść. Wiadomo, że nie. Z taką zaciekłością walczy się tylko o dusze znane i podziwiane, ale nie z powodu miłości do nich, lecz dla spodziewanej chwały i korzyści Kościoła. Nawrócony Chopin świetnie nadaje się jako budująco-zatrważający przykład do rekolekcyjnych kazań. Budujący, bo podkreśla wielkość Kościoła, przed którym korzyli się najbardziej hardzi i najbardziej znani. A zatrważający, bo ścina z nóg zbuntowane dusze, pokazując, że
– niezależne od miejscowego biskupa ordynariusza, choć jeszcze wierne Rzymowi. Na czele buntowników w parafii w Scranton stanął ksiądz Franciszek Hodur, który popadł w konflikt z irlandzkim biskupem Scranton Williamem O’Harą. Hodur naraził się hierarchii kościelnej już jako alumn Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Odmówiono mu udzielenia wyższych święceń kapłańskich, a powodem były jego kontakty z ludźmi niebezpiecznymi dla Krk. Sam też zaczął uchodzić za „niebezpiecznego buntownika i burzyciela porządku społecznego” w Galicji. Chodziło tutaj zwłaszcza o koneksje młodego kleryka z ks. Stanisławem Stojałowskim – bohaterem ludowców
każdy przed oddaniem ostatniego tchnienia przyjdzie na kolanach, by prosić Kościół o uwolnienie z grzechów. Kościół ma trochę faktycznych i domniemanych osiągnięć na polu skutecznego maltretowania umierających za pomocą
wyklętym przez krakowską hierarchię, a w 1896 r. przez papieża Leona XIII za związanie się z radykalnym ruchem chłopskim. Radykalne poglądy młodego Hodura spowodowały nagonkę i represje ze strony władz galicyjskich, a w konsekwencji niemożność dokończenia studiów, a nawet pobytu w Krakowie. Dlatego opuścił kraj i udał się do Stanów Zjednoczonych, by osiąść w Pensylwanii. Biskup O’Hara umożliwił mu ukończenie seminarium, a następnie udzielił święceń kapłańskich. Nie przypuszczał, że w ten sposób „wpuścił wilka do swojej owczarni”. Na prośbę parafian zbuntowanych przeciwko O’Harze Hodur – bez zgody biskupa – objął w 1897 r. niezależną polską parafię w Scranton. W styczniu 1898 r. delegacja scrantończyków z ks. Hodurem na czele udała się najpierw do Polski, a następnie do Rzymu, by prosić papieża Leona XIII o rozstrzygnięcie sporu. Delegacja przedstawiła papieżowi memoriał, w którym proszono go
Podobny numer nie udał się natomiast ze Stanisławem Lemem, ale za to na jego pogrzeb przyczłapał nieproszony duchowny, który świeckiemu pochówkowi próbował nadać religijny charakter. W tym dręczeniu konających i podłączaniu się pod
ŻYCIE PO RELIGII
Porwanie Einsteina religii. Obok Chopina, który był nie tylko człowiekiem niewierzącym, ale być może także biseksualistą, skruchę na krótko przed śmiercią okazał także Oscar Wilde – gwiazda brytyjskich salonów literackich, zniszczona później przez media i skazana przez sąd na więzienie za romans z lordem Alfredem Douglasem. Zmyślona przez kaznodziejów jest natomiast historia rzekomego nawrócenia najgorszego z oświeceniowych wrogów Kościoła – Woltera. Na polskim podwórku duchownym udało się złowić duszę ciężko chorego ateisty i śpiewającego poety – Jacka Kaczmarskiego.
znane trumny jest coś obrzydliwego i dobrze oddającego obłudną naturę Kościoła. A także jego zwichrowaną moralność, która sugeruje, że jakoby jednym aktem można łatwo przekreślić cały dorobek dotychczasowego dobrego czy złego życia. Jedną ze sztuczek ludzi religijnych jest także przekręcanie wypowiedzi znanych osób i interpretowanie ich dla potrzeb religijnej propagandy. Chyba najbardziej znaną ofiarą takich manipulacji jest Albert Einstein. Któż nie słyszał, że ten największy fizyk XX wieku był osobą wierzącą? Tymczasem nie ma żadnego powodu, aby twierdzić, że
o to, żeby wszystkie kościoły zbudowane ze składek polskich parafian zapisywane były w sądach amerykańskich jako własność parafii, żeby zarząd majątkiem parafialnym należał do komitetu parafialnego, a nie do księdza, by parafianie mieli wpływ na wybór proboszcza, a biskup nie narzucał im duszpasterza bez ich zgody, oraz by do episkopatu USA delegowany został polski przedstawiciel. Naiwnie myślano, że skoro papież będzie wiedział o postępowaniu hierarchów, to zaraz stanie po stronie wyzyskiwanych Polaków... Papież odrzucił memoriał i kazał się wyzbyć sentymentów, zaś biskup ordynariusz diecezji ekskomunikował Hodura. Po odczytaniu we własnym kościele tekstu klątwy Hodur własnoręcznie spalił pismo, zaś jego popiół wrzucono do pobliskiego strumienia. Hodur i jego parafianie zerwali wszelkie więzy z Rzymem, a za ich przykładem poszły wkrótce wszystkie polskie niezależne parafie w Stanach Zjednoczonych. Takie były okoliczności powstania Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego. 24 grudnia 1900 r. Hodur uderzył w „nietykalną świętość łaciny”, odprawiając pierwszą mszę w języku polskim. Za jego przykładem poszły inne polskie parafie. Kiedy rozpoczęto rewizję narzuconych przez Watykan „pseudowierzeń” (tak mawiał Hodur), na schizmatyków zaczęły padać z ambon wyłącznie słowa potępienia. Hodura i jego wiernych prześladowano i znieważano, odsądzając od czci i wiary. Nie inaczej było w Polsce, gdzie po roku 1918 działalność podjęli emisariusze PNKK. Stosując różnorakie szykany, utrudniano lub uniemożliwiano działalność kultową owej „sekty dolarowej”, bo tak złośliwie nazywano Kościół utworzony przez Hodura. ARTUR CECUŁA
wierzył on w osobowego Boga. Oto, co sam pisał w liście do jednego ze znajomych na temat krążących na ten temat insynuacji: „To, co pan przeczytał o moich przekonaniach religijnych, było oczywistym kłamstwem. Przekłamaniem systematycznie powtarzanym. Nie wierzę w spersonifikowanego Boga. Nigdy temu nie zaprzeczałem, zawsze deklarowałem takie podejście jasno i klarownie. Jeśli jest we mnie coś, co można nazwać pierwiastkiem religijnym, może to być jedynie i wyłącznie niewysłowiony podziw dla struktur świata, którą jak dotąd udało się odkryć dzięki postępom nauki”. Innym razem oświadczył: „Nie wierzę w nieśmiertelność jednostki. Uważam także, że etyka jest wyłącznie ludzkim atrybutem, w którym w żadnym razie nie kryje się żadna nadludzka czy nadprzyrodzona siła”. Słowa te trudno nazwać wyznaniem wiary w jakiegokolwiek boga. Warto przypomnieć, że zafascynowany wszechświatem jest także Richard Dawkins, chyba największy ze współczesnych wrogów religii. Wypadało by zatem, aby religijni propagandziści oddali ludziom niereligijnym Einsteina, którego w żaden sposób nie można uznać za podporę jakiegokolwiek wierzenia. MAREK KRAK
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r. iedy stawia się sprawę jasno i mówi o duszy, łatwo można odrzucić próbę uniwersalizacji tej etyki poprzez stwierdzenie, że jest to próba narzucania wierzeń. Dlatego też katoliccy etycy – podobnie jak amerykańscy kreacjoniści, którzy stworzyli sobie pseudonaukową koncepcję inteligentnego projektu, aby wejść do szkół – mniej mówią o duszy, starając się wypowiadać w duchu antropologii naukowej. Kiedy jednak wkraczają w sferę nauki, skazani są na konfrontację z bioetyką naukową albo racjonalną. Uważa się, że człowiek zaczyna się w okresie prenatalnym. I tutaj mamy różne możliwości: czy to np.
K
W rzeczywistości ten »moment« rozciągnięty jest na wiele godzin skomplikowanych przekształceń”. Ludzie, którzy starają się dokładnie oznaczyć moment czy choćby dzień poczęcia swego dziecka, np. w celu wróżb astrologicznych, a także wyznawcy początku człowieka od momentu poczęcia, wystawieni są na błędne uproszczenia – wszak czasami mijają godziny lub nawet dni od aktu seksualnego czy – jak to określa kodeks kanoniczny – „jakiegoś seksualnego współdziałania” mężczyzny i kobiety (kan. 1096 par. 1) do poczęcia. Przypisywanie zarodkowi ludzkiemu przymiotów istoty ludzkiej, człowieczeństwa i praw podmiotowych – jest nieporozumieniem. Człowiek
PRZEMILCZANA HISTORIA uprawianiem seksu? Czy ktoś co miesiąc umiera wraz z wydalonym jajem? Czy powinniśmy opłakiwać te wszystkie samoistne poronienia?”. Na podstawie powstania nowego genotypu (struktury DNA) twierdzi się, że już w chwili poczęcia mamy do czynienia z indywidualnym człowiekiem. Trzeba więc chronić godność takiej istoty od momentu jej powstania: „Embrion od momentu poczęcia posiada indywidualną, niepowtarzalną naturę ludzką. Dlatego wykorzystywanie embrionów w laboratorium jest czynem kryminalnym przeciwko życiu ludzkiemu. Embrion ludzki nie może być użyty do eksperymentu, jeżeli nie nastąpi całkowite upewnienie się co do jego śmierci. Martwemu
Tomasz z Akwinu głosił już inną teorię. Według niego, ciało należy również do natury osoby ludzkiej, gdyż człowiek to dusza jako forma i ciało jako materia. Ciało jest więc substancją człowieka, której formę nadaje dusza. Jednak św. Tomasza Pan Bóg inaczej oświecił w kwestii zarodków, gdyż nie uważał on wcale, że człowiek zaczyna się od poczęcia. Według niego, człowiek tworzy się wtedy, kiedy następuje animacja, czyli wejście duszy do ciała człowieka po pewnym czasie od poczęcia (głoszono to praktycznie do końca lat 50. XX w.). Wiedział ściśle, kiedy to wejście następuje. Inaczej w przypadku kobiet i mężczyzn: „Zarodek płci męskiej staje
KOŚCIÓŁ I NAUKA (13)
Katolicka bioteologia Kościół katolicki uważa się za instytucję najwłaściwszą do orzekania o tym, co stanowi człowieka i człowieczeństwo. Rości sobie tym samym prawo do regulowania bioetyki prenatalnej. 7 tydzień, czyli pojawienie się mózgu; czy po 12, kiedy mózg zaczyna funkcjonować; czy może aż po 7 miesiącu, kiedy płód może żyć samodzielnie; są wreszcie tacy, co człowieka widzą już w zarodku. Na dobrą sprawę, czemuż nie można by uznać, że plemnik pędzący do celu z prędkością 1 cm/godz. też zasługuje na jakąś ochronę podmiotową (np. karanie za masturbację), no bo kto daje nam prawo, aby dyskryminacyjnie uznać, że człowiek to plemnik, któremu się powiodło (do czego możemy sprowadzić koncepcję zwolenników zarodkowej teorii człowieczeństwa)! W plemniku jest tyle czucia i świadomości, co i w zarodku. W wieku XVII, kiedy zbadano plemniki pod pierwszymi mikroskopami, uczeni doszli do wniosku, że są one w pełni ukształtowanymi istotami ludzkimi. Wówczas wskrzeszono starą ideę homunkulusa, czyli koncept, wedle którego każdy plemnik zawiera w sobie maleńkiego człowieczka. Dzisiejsza nauka skorygowała te poglądy. Jedynie stanowisko dzisiejszych „obrońców życia” – z ich koncepcją zarodka jako istoty ludzkiej – przypomina nam przebrzmiałe poglądy o homunkulusach. Zarodek nie jest istotą ludzką. Określanie płodu mianem dziecka jest pewnym uproszczeniem, które wynika z naszej sfery uczuciowej, a nie ze ścisłości biologicznej, czyli ze stanu obiektywnego. Jak pisze biolog prof. George C. Williams, „mit momentu poczęcia jest nie tylko nie do przyjęcia z filozoficznego punktu widzenia, jest też biologicznie naiwny. Zakłada bowiem, że zapłodnienie jest prostym procesem, który albo się już wydarzył, albo jeszcze nie.
wcale nie zaczyna się wtedy, gdy jajeczko połączy się z plemnikiem. Kod DNA to swoisty projekt człowieka, który może zostać zrealizowany bądź nie. Oczywiście, jest indywidualny, tak jak np. projekt architekta dotyczący jakiejś budowli, która zrodziła się najpierw w jego myślach, a później została skonkretyzowana w projekcie przez niego opracowanym. Czy projekt lub nawet wzniesienie połowy budowli wedle projektu jest już całą budowlą? Zarodek jest tylko potencjalnym człowiekiem. Tak samo jak niepołączone jeszcze ze sobą plemnik i jajo. „Połączenie ludzkiego plemnika i jaja określa powstanie nowego i niepowtarzalnego genotypu. Nie powstają przy tym żadne ludzkie pragnienia ani rozterki, ani wspomnienia, ani nic, co miałoby znaczenie moralne, zawarte w pojęciu »ludzki«. Świeżo zapłodnione jajo może mieć potencjał, by rozwinąć się w pełnoprawnego człowieka, ale potencjał ten istniał już nawet przed zapłodnieniem” – pisze Williams. Z kolei Carl Sagan (na zdjęciu) i Ann Druyan zauważają: „Ani plemnik i komórka jajowa oddzielnie, ani nawet zapłodnione jajo nie są niczym więcej niż potencjalnym dzieckiem albo potencjalnym dorosłym. Zatem jeśli plemnik i komórka jajowa są w takim samym stopniu ludzkie jak zapłodnione jajo stworzone przez ich połączenie, i jeśli za morderstwo uważamy zniszczenie zapłodnionego jaja – mimo że jest to zaledwie potencjalne dziecko – dlaczego nie określamy mianem morderstwa zniszczenia plemnika lub jaja? (...). Czy więc masturbacja to masowe zabijanie? A co z nocnymi polucjami lub po prostu
embrionowi należy okazać taki sam szacunek jak każdej innej osobie ludzkiej” – piszą apologeci katoliccy. Należy też, jak sądzę, wyprawić embrionowi pogrzeb, a na grobie napisać: „To miał być Jan Kowalski”... Trudności z oznaczeniem biologicznego początku człowieczeństwa przez wieki niwelowane były wyznaczaniem tego momentu w sposób metafizyczny. Przyjęcie, że w danym momencie pojawia się dusza (tzw. animacja ciała) rozwiązuje nam teoretyczny dylemat początku człowieczeństwa. Jednak przyjrzenie się dziejom antropologii chrześcijańskiej czy teobiologii pokazuje nam, że jest to rozwiązanie pozorne, gdyż całkowicie arbitralne i zmienne. Św. Augustyn w ogóle nie przypuszczał, że człowieka tworzy dusza i ciało. Według niego, pełny człowiek to jego dusza. Ciało nie jest częścią człowieka, tylko jego narzędziem.
się człowiekiem po 40 dniach, zarodek żeński po 80. Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów”. Jakkolwiek by patrzeć, na aborcję dziewczynki mamy niemal trzy miesiące. Na chłopca nieco mniej... Nie wszyscy teologowie poddawali się powadze autorytetu Akwinaty. Niektórzy obstawali za tezą, że dusza pojawia się w plemniku już przed poczęciem, inni – że podczas poczęcia, albo w chwili, gdy matka czuje po raz pierwszy ruch płodu (na ogół piąty miesiąc), a nawet, że dopiero po narodzeniu. Obecnie postawiono na zarodki. Koncept człowieka zarodka rodzi jednak wiele dylematów. Czasami się zdarza, że zarodek zachowa się w rażącej sprzeczności z encykliką. Jak bowiem ocenić sytuację, w której człowiek zarodek po pewnym czasie podzieli się i stanie trojaczkami?
17
Czy dusza rozdzieliła się też na trzy części? Czy to jest tak jak z Trójcą – jeden człowiek w trzech osobach? Kolejna tajemnica wiary. Kwestia duszy jest w tym kontekście szalenie ciekawa i z całą pewnością wiele najnowszych badań mogłoby być pobudką do wykoncypowania teologicznych rozpraw naukowych o zachowaniu duszy w okresie prenatalnym. Jak na przykład zachowuje się dusza, która wstępuje w zarodek, kiedy we wczesnym stadium rozwoju płodu dojdzie do połączenia się bliźniaczych embrionów z dwóch różnych zapłodnionych jaj, co się czasami zdarza? W takiej sytuacji dziecko, które wygląda na pozór normalnie, jest w istocie zróżnicowane genetycznie w różnych partiach ciała – na przykład dziewczynka może zawierać genetycznie męskie tkanki swego niedoszłego brata. Czy więc ma również po części jego niedoszłą duszę? Nie wiadomo, jak zachowuje się dusza, która – bieżąc z zaświatów w celu wstąpienia w ciało i zostania człowiekiem – ze zdziwieniem dostrzega, że ma do czynienia z bliźniakami syjamskimi. Czy zajmuje sobie dwa niepełne ciała, czy raczej dzieli pewne części ciała z duszą sąsiada? Jaki więc wniosek wyłania się z refleksji naukowych o człowieku? W pierwszym tygodniu zarodek ma ok. 2 milimetrów długości, pod koniec czwartego – ok. 5 milimetrów. „Dość łatwo w nim teraz rozpoznać kręgowca; zaczyna bić serce o nerkowatym kształcie, dobrze widać narządy przypominające łuki skrzelowe ryby lub zwierzęcia ziemno-wodnego, ma też wyraźny ogon. Wygląda raczej jak traszka lub kijanka (...). W szóstym tygodniu embrion ma 13 milimetrów długości. Oczy wciąż znajdują się po bokach głowy, jak u większości zwierząt. Twarz o gadzim wyglądzie ma połączone szczeliny w miejscach, gdzie później wykształcą się usta i nos. W siódmym tygodniu zanika ogon (...). W dziesiątym tygodniu twarz ma całkiem ludzki kształt (...). Nasza jedyna bezsprzeczna wyższość, tajemnica naszego sukcesu, polega na myśleniu – czynności typowo ludzkiej (...). Myśl to nasze błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Czyni nas tym, kim jesteśmy (...). Ale rozbudowana sieć neuronów powstaje dopiero od 24 do 27 tygodnia – czyli w szóstym miesiącu ciąży (...). Fale mózgowe o regularnych wzorcach, typowych dla dorosłych mózgów, pojawiają się u płodu dopiero około 30 tygodnia ciąży – niemal na początku trzeciego trymestru. U płodów młodszych – niezależnie od tego, jak są aktywne – mózgi nie osiągnęły jeszcze odpowiedniej struktury. Nie potrafią myśleć” (Sagan, Druyan). Jeśli zgodzimy się z tym, że o człowieczeństwie stanowi myślenie, wówczas trudno jest uzasadniać człowieczeństwo płodu przed trzecim trymestrem. Z pewnością jednak, na podstawie tego, co wiemy o płodzie, przez pierwsze trzy miesiące jego życie nie stanowi życia istoty ludzkiej. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Nasi okupanci Coraz częściej półżartem przewija się określenie ,,nasi okupanci”. Według mnie, to szczera prawda. Prześledźmy fakty, zaczynając od definicji okupacji. Okupacja to zajęcie i eksploatacja państwa przez obcą armię, zwykle z powodu wojny. Termin „wojna” pasuje już do chrztu Polski w 966 r., kiedy to pierwsze oddziały okupantów oficjalnie rozpoczęły – jak to określiły – „chrystianizację”, czyli nawracanie pogan. Jak ją wprowadzono? Oczywiście siłą, a każdy oporny mógł się żegnać z życiem. Okupant bardzo chętnie przedstawia się jako zbawiciel atakowanego narodu. Na przykład ZSRR, atakując 17.09.1939 r., mówił o potrzebie wzięcia pod ochronę Białorusinów i Ukraińców. Krk do dnia dzisiejszego ciągle wmawia nam, że przed chrztem nie było Polski, a może i Polaków. Zostaliśmy przyjęci do rodziny chrześcijańskich państw i dopiero od tamtej chwili liczymy okres istnienia ,,naszego państwa”. To dziwne, bo „bracia” Niemcy i inni chrześcijanie dalej nas atakowali. Okupant posiada prawie zawsze odpowiedni mundur lub znaki odróżniające go od innych. W przypadku Krk mamy koloratkę, krzyże i tym podobne atrybuty. Okupant to zorganizowana armia z dowódcami, bazami, ośrodkami dowódczymi. W przypadku Krk mamy do czynienia z parafiami, plebaniami, opactwami, kuriami, Watykanem. Okupant potrzebuje baz dla swojego wojska, a w przypadku ich braku chętnie kwateruje swych ludzi w domach ludności. Wyżej wymienione budynki są właśnie od tego. Okupant zdziera z ludności wszelkie dobra, nie interesując się losem nędzarzy. W przypadku Krk mamy więc dziesięcinę, świętopietrze
i prawie nieskończoną listę innych danin na rzecz okupanta. Okupant stara się żyć na jak najwyższym poziomie, nie zawracając sobie głowy losem ludności. Bez komentarza... Okupant chętnie wykorzystuje podbity teren jako swoją bazę wypadową na inne państwa. Ilość wojen, w które Krk nas wmieszał od początku swej okupacji, jest ogromna. Nasze państwo było kompletnie niszczone raz za razem, Polacy przelali w interesie Kościoła morze krwi w walce z innowiercami – Szwedami, Rosjanami, Turkami – a skończyło się na utracie niepodległości. Nawet dziś co jakiś czas słyszymy o naszym ,,mesjanizmie” i ,,przedmurzu chrześcijaństwa”. Nie mówiąc już o wstawiennictwie ,,naszych władz”, by żołnierze Watykanu mogli ,,głosić Ewangelię” (na przykład na terenie Rosji prawosławnej) czy o państwowych dotacjach na misje itp. Okupant czasami powołuje marionetkowy rząd, który ma wykonywać jego polecenia i stwarzać pozory wolności. Krk nieustannie wykorzystuje władzę świecką dla swych celów, a w przeszłości bywało, że całkowicie ją sobie podporządkowywał.
Pani pozna Pana Wolna 60-latka o miłej aparycji i chęci do życia, stała czytelniczka „FiM”, kochająca muzykę, książki i seks – pozna odpowiedniego Pana. Chełmno (1/a/19) Atrakcyjna 60-latka lubiąca krótkotrwałe przygody pozna niezobowiązująco Pana lubiącego ekscentryczne życie. Celestynów (2/a/19) Miła wdowa, serdeczna, opiekuńcza i z poczuciem humoru, 63/164, niezależna i bez zobowiązań, kochająca życie – pozna inteligentnego i opiekuńczego Pana z Warszawy i okolic. (3/a/19) Wegetarianka z mieszkaniem i średnim wykształceniem oraz wzrostem pozna Pana ceniącego życie. Woj. podlaskie (4/a/19)
Okupant masowo niszczy wszelkie ślady przeszłości i stara się wszelkimi sposobami obrzydzić to, co było wcześniej, by okupowany naród nie myślał o wolności i powrocie do dawnych czasów. Krk zniszczył prawie wszystkie ślady dawnej kultury słowiańskiej i dopiero dzisiaj neopoganie starają się ją wyciągnąć na światło dzienne. Okupant zmusza miejscową ludność do przyjęcia ich praw, zwyczajów itd. Krk nie ustaje w indoktrynowaniu Polaków od przedszkola aż do śmierci. Okupant nie znosi sprzeciwu ani zmian, które nie wychodzą od niego. Wszystko trzeba z nim uzgadniać (np. ustawy sejmowe). W Katolandzie, oprócz Episkopatu, który recenzuje, a często wręcz obsobacza rząd, mamy armię kapelanów – agentów wywiadu Kościoła. Okupant początkowo opiera swoją władzę na własnej armii, szybko jednak zaciąga miejscowych pachołków do służby. Katolicyzm początkowo wprowadzali u nas niemieccy duchowni, powoli zastępowani przez polskich. Duchowni mają też całą masę świeckich pomagierów, w tym polityków. Okupant za nic nie chce opuścić okupowanego terenu i zwykle kończy się to powstaniem ludności i wyrzuceniem go z państwa. Co daj Panie Boże. Amen. Human Zenla PS Dla tych, którzy nie zgadzają się z tym tekstem, mam pytanie: Co odróżnia Krk od okupanta? Odpowiedzi proszę przesyłać na e-mail:
[email protected]
Wdowa, 69/163, ze średnim wykształceniem, niezależna finansowo i mieszkaniowo, domatorka z woj. łódzkiego – pozna kulturalnego Pana bez nałogów w wieku 69–72 lata. (5/a/19) Pan pozna Panią Uczuciowy 40-latek ceniący szczerość, o wszechstronnych zainteresowaniach, lubiący pisać, z poczuciem humoru, chwilowo przebywający w ZK, poszukuje kobiety do korespondowania, a może bliższej znajomości. Odpowiedź na każdy list gwarantowana. (1/b/19) Wysoki brunet w wieku 30 lat, o piwnych oczach i nienagannej sylwetce, lubiący spokojną muzykę, dobre filmy i spacery, obecnie przebywający w ZK, poszukuje Pani z poczuciem humoru, z którą mógłby spędzić resztę życia. Wiek nieistotny. (2/b/19) 28-latek, przystojny, wysportowany, z dużym poczuciem humoru – pozna Panią w wieku 26–32 lata, także z dzieckiem, z którą mógłby spędzić resztę życia. (3/b/19)
P
ouczamy wszystkich księży i innych katolików, że – zgodnie z prawem kanonicznym – poseł Niesiołowski jest z Kościoła wyklęty. Przeto ilekroć wejdzie do świątyni, msza ma być przerwana, kościelny wyprowadzi Niesioła za fraki, a o przyjmowaniu sakramentów to już w ogóle nie ma mowy. Natomiast z sali sejmowej, gdzie bezecnik marszałkuje, natychmiast usunąć krzyż!
pieniądze i robi karierę. Przestępstwo jest więc niewątpliwe! Ohyda! Kara mustafa!!! W roku 864 uczestnicy synodu w Wormacji wyklęli wszystkie pszczoły, bo zażądliły na śmierć człowieka. W 1120 r. w Laou biskup wyklął gąsienice, które zeżarły zbiory na biskupich polach. W 1478 r. biskup Lozanny wyklął żuki zwane „inger”, które atakowały jego winnice, pola, łąki i nisz-
Spalić Niesioła! Jego grzech jest ohydny. Nie tylko pomaga ekskomunikowanym, sprzyja im, ale jeszcze zrobił sobie z tego sposób na życie. On ciągnie z procederu zyski, robi karierę, wszetecznik jeden! Żaden katolik nie może z nim obcować, podać mu ręki ani szklanki wody, nawet na pustyni! Za co taki straszny los spotkał bogobojnego posła? Prawo kanoniczne nie pozostawia wątpliwości: „Ci, którzy ekskomunikowanemu w jakikolwiek sposób pomagają lub sprzyjają w przestępstwie, z powodu którego został ekskomunikowany, popadają tym samym w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w zwykły sposób”. Z jakimż to przestępcą poseł Niesiołowski współpopełnia grzech śmiertelny? Komu pomaga lub sprzyja? Poseł Niesiołowski to profesor biologii, entomolog. Czyli bada owady. Zaś owady zostały przez Kościół katolicki wielokrotnie wyklęte i te klątwy do dziś nie zostały zdjęte! Jest oczywiste, że prof. Niesiołowski bada owady nie po to, żeby je wytępić, ale żeby pomóc im przeżyć, zachować gatunki i poprawić warunki bytowania w środowisku. No i bierze za to
62-latek, 176/80, emeryt – pozna Panią bez nałogów, najchętniej z województwa śląskiego. Cieszyn (4/b/19) Tolerancyjny wdowiec,70/163, ze średnim wykształceniem, bez nałogów i zobowiązań, o wszechstronnych zainteresowaniach, z własnym mieszkaniem w Katowicach – pozna szczupłą Panią, zdecydowaną na wspólne życie w Katowicach. (5/b/19) Wesoły 33-latek, ciemny blondyn o niebanalnej osobowości, wysportowany, 174/80 – pozna odważną Panią, która potrafi żyć i myśleć wbrew stereotypom. Łódź (6/b/19) Samotny romantyk bez nałogów, ze średnim wykształceniem, 38/180/85 – pozna miłą, dobrą, wyrozumiałą kobietę, w wieku 30–50 lat, gotową na wspólne życie. Odpowiedź na każdy list gwarantowana. (7/b/19) Inne Kulturalny pozna gejów w wieku 35-60 lat, także w celu stworzenia stałego związku, z Krakowa i okolic. (1/c/19)
czyły zbiory. Muchy wyklął św. Bernard. Owady wyklinały też konsystorze w Troyes i Langres. Odbywało się to z całym ceremoniałem – obecni byli oskarżyciel, obrońcy, dostojny trybunał i... przedstawiciele oskarżonych. Trzymano ich w więzieniach, a nawet poddawano torturom dla... uzyskania zeznań. Katolicki „uczony” św. (świr?) Tomasz z Akwinu nauczał: „(...) jeśli plagą zwierzęcą posługują się moce piekielne, właściwe jest ją wykląć”. Proste. Trzeba się poważnie zastanowić, czy posła Niesiołowskiego nie należy po katolicku spalić na stosie. Sprawa jest poważna, a precedens już jest: w 1681 r. spalono na stosie w Zbąszyniu 21 osób (w tym jednego mężczyznę) za „czary”, m.in. sporządzanie koników polnych z koniczyny. Konik polny to też owad z rodziny szarańczowatych. Nie wiadomo, co poseł tam wyczynia w swoim laboratorium... Może też kręci koniki polne?! Przeto lepiej to wszystko razem z nim spalić. Strzeżonego Pan Bóg strzeże! O Jezusie... Żeby tylko posłowie PiS-u nie potraktowali tego poważnie! LUX VERITATIS
Kawaler, lat 60 – zaprasza wszystkich starszych i odważnych na ciekawy rajd rowerowy po Polsce. (2/c/19) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,35 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,35 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
LISTY List otwarty... ...do Prezydenta, Premiera, Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej Polskiej. Dziś – gdy do granic absurdu doprowadzone są triumfalne, patriotyczno-narodowe obchody kolejnego święta 3 Maja – oskarżam władze, które buńczucznie wychwalają wolność i suwerenność Polski, o zepchnięcie kraju w najgorszy okres zniewolenia i upodlenia w dwutysięcznej historii. Polska była okupowana przez różne kraje. Był czas, gdy nie było jej na mapach świata. Ale to były normalne kraje, w których pod panowaniem przestępczych, nieraz zbrodniczych władz żyli normalni ludzie, którzy sympatyzowali z naszym narodem, dzielili z nim trudy egzystencji i nieśli rozmaitą pomoc. Niewola, w której znalazła się Polska od 1989 roku, jest najgorszą w całej jej historii, bo okupantem jest pasożytnicze przestępcze państwo Watykan. W tym państwie wszyscy funkcjonariusze i urzędnicy, chodzący w czarnych, białych i innych różnokolorowych szlafrokach, są pazernymi, bezwzględnymi wydrwigroszami, szamanami uprawiającymi średniowieczne gusła i zabobony, wyrywającymi od ogłupiałych ludzi i rządów krociowe haracze i wydzierającymi ostatni wdowi grosz. To wy wszyscy – politycy – sprzedaliście własny naród w niewolę watykańskiemu okupantowi. Przyjdzie czas, gdy naród rozliczy was za zdradę, zburzy wszystkie pomniki i gmachy chwały watykańskiego okupanta, które wznieśliście kosztem biednego narodu, nie pytając go o zgodę. Wasze zhańbione nazwiska będą wykreślone z kart historii i znajdą się na jej śmietniku. Władysław Salik
Jak „doi się” NFZ Znajoma dostała długo oczekiwane skierowanie do szpitala w celu dokonania ważnego zabiegu. Miała się stawić w piątek 25 kwietnia w szpitalu w Opolu (na Witosa), czyli przed bardzo dłuuugim weekendem. W dniu przyjęcia, w piątek 25.04.2008 r., nie wykonywano już żadnych badań ani zabiegów, więc po prostu leżała i czekała. Czekała również w sobotę i niedzielę, oczywiście nadaremno, bo przecież nikt w te dni nie operuje. W poniedziałek (28.04.) dowiedziała się, że może wyjść ze szpitala „na przepustkę” na czas długiego weekendu (!!!), czyli że ma stawić się w szpitalu za tydzień, w następny poniedziałek (5.05.). A czas leci i licznik bije. Przecież pacjent jest w szpitalu, więc szpitalowi należą się z NFZ pieniążki
za ten okres. A że NIC przez ten czas nie robiono... NFZ zapłaci za 10 dni zbędnego pobytu pacjenta w szpitalu! Najwyżej coś tam się na koniec wpisze do karty, by było „pokrycie”. Przecież pacjent nawet nie widzi tej karty pobytu, więc o nic nie zapyta. Na dodatek pacjent wymagający operacji musi autobusem albo innym środkiem lokomocji odbyć parę przejazdów pomiędzy szpitalem a domem. Ale co to kogo obchodzi? Kto pacjentowi każe chorować?! Czytelnik
Chrystianizacja Czech? Jak doniósł tygodnik „Głos Ziemi Cieszyńskiej” (nr 12), po raz pierwszy po II wojnie światowej z kościoła św. Magdaleny w polskim Cieszynie w kierunku czeskiego Cieszyna (przez most Przyjaźni) ruszyła pielgrzymka, w której miało
uczestniczyć około 2 tys. Polaków i Czechów. Nieśli oni pokaźnych rozmiarów krzyż. Ten manifest wiary i poświęcenia kojarzy mi się z początkiem tego, co może nastąpić w zateizowanych Czechach. W 966 r. Polska przyjęła wiarę od Czech, a teraz mamy początek chrystianizacji naszych południowych sąsiadów? Ateista, Cieszyn
Obiecujemy... To słowo, które nieustannie słyszymy z ust polityków ubiegających się o poparcie społeczeństwa. Zwłaszcza przed wyborami. Obiecują wszyscy bez wyjątku. Z prawa i z lewa. Większość ma, niestety, spore trudności z dotrzymaniem swych obietnic. Gdy zdobędą już pozycję i immunitet, zapominają o przyrzeczeniach. O swoim elektoracie też. Tak samo jest z PO. Kto dziś nie pamięta obietnicy wprowadzenia ustawy, która miałaby uniemożliwić ubieganie się o ważne stanowiska państwowe (poseł, senator, minister...) osobom z wyrokami, czyli przestępcom? Już teraz wiadomo, że to kiełbasa wyborcza. Platforma ogłosiła przed uzupełniającymi wyborami do Senatu RP na Podkarpaciu,
LISTY OD CZYTELNIKÓW że nie ma w planach wprowadzenia takiej ustawy w życie. Tym samym Andrzej Lepper ma szanse ponownie znaleźć się „na salonach”. Platforma obiecywała też, że zlikwiduje zbędne instytucje i urzędy państwowe. Tymczasem nie przewiduje uczynić tego z Rzecznikiem Praw Dziecka, którego zadania może przecież objąć Rzecznik Praw Obywatelskich. Posunięcie to zaowocowałoby sporymi oszczędnościami. Przytoczyłem tu jedynie dwie z wielu innych obietnic. Polska – zdaniem premiera Donalda Tuska – zasługuje na swój cud. Cuda się jednak nie zdarzają. Stanisław Chmiel www.stanislawchmiel.bloog.pl
nie oni sami ani nawet dowódcy, lecz politycy – nierzadko ułomni, mało sprawni, bez pojęcia o tym, na czym polegają działania wojenne i stres z tym związany. Uważam, że jeśli już czerpiemy wzorce od naszych sojuszników, to róbmy to do końca. Ci żołnierze po powrocie do kraju nie stwarzali żadnego zagrożenia. Zatrzymywać ich w taki sposób, jak się to robi, to hańba i obraza dla polskiego munduru. To policzek dla rządzących wtedy i dzisiaj, bo te działania realizowane przez prokuraturę nie są działaniami w imieniu prawa. Na pewno ze sprawiedliwością nie mają nic wspólnego. Józef Wielopolski, Radom
Nangar Khel
Mają go dość
Jestem kombatantem. Przeżyłem w swoim życiu niejedno. To, co dzieje się w sprawie polskich
Słyszałem relację pewnej nauczycielki z gimnazjum w Lipnie koło Leszna (woj. wielkopolskie). Relacja dotyczyła księdza Romualda T., proboszcza z pobliskiego Murkowa, który potraktował drzwiami jednego z uczniów. Po wlepieniu mu dwóch jedynek wyprosił go z lekcji, a gdy ten był na wysokości drzwi, uderzył go nimi gwałtownie, zamykając je na chłopcu, co spowodowało, że uczeń wylądował na podłodze. Ksiądz ten również wywierał naciski na jedną z nauczycielek, prawdopodobnie lesbijkę, w ten sposób, że opuściła i szkołę, i miejscowość, w której uczyła. Mimo protestu rodziców, którzy bardzo ją sobie cenili. W ostatnim czasie ksiądz jest zajęty budową plebanii obok kościoła w Lipnie. W pokoju nauczycielskim chwalił się, że wybuduje ją za pieniądze unijne, bo będzie tam sala konferencyjna. To pozwoli mu uzyskać pieniądze z Banku Ochrony Środowiska, ponieważ wicedyrektor poznańskiego oddziału jest jego dobrym znajomym. Piszę o tym gagatku, ponieważ moja znajoma ma go już dosyć, tak jak większość dzieci i nauczycieli w tym gimnazjum. Wojtek Kaźmierczak
żołnierzy, rzekomo winnych temu, co wydarzyło się w Nangar Khel, budzi grozę. W roku 1968 odział żołnierzy amerykańskich dokonał masakry wioski My Lai w południowym Wietnamie, mordując ponad 50 osób, głównie kobiet i dzieci. – Nic tak nie pachnie, synu, jak napalm palący się o poranku – mówił amerykański dowódca kawalerii powietrznej, bohater „Czasu Apokalipsy”, jednego z najbardziej przerażających filmów o wojnie w Wietnamie. Wioska My Lai stała się symbolem okrucieństwa i brutalności wojny wietnamskiej. Usilne starania amerykańskiej armii, by sprawę zatuszować, spełzły na niczym. Przygotowany przez majora Colina Powella raport – przedstawiony na konferencji z fotografiami dokumentującymi masakrę ludności cywilnej – spowodował, że świat poznał prawdziwe oblicze wojny w Wietnamie. I co się stało? Nic! Po ujawnieniu masakry w 1969 roku władze amerykańskie przeprowadziły dochodzenie, a następnie proces, ale sprawcy zbrodni nie zostali ukarani. Dlaczego? Pytanie retoryczne. Ja wiem i odpowiem na nie. Dlatego, że szanują żołnierza i wiedzą, że taki los zgotowali im
Oszustwo Na szczęście nie cała młodzież poddała się nikczemnej indoktrynacji sterowanej przez funkcjonariuszy Krk. Uważam, że należy przywrócić model szkoły świeckiej, a nauka religioznawstwa dla chętnych powinna odbywać się w salach katechetycznych na plebaniach. W czasach PRL-u takie sale katechetyczne były budowane wraz z plebaniami za nasze, wierzących, pieniądze z myślą o nauczaniu religii naszych dzieci. Zostaliśmy przez proboszczów oszukani, gdyż religię przeniesiono niebawem do szkół państwowych, a sale katechetyczne na plebaniach przeznaczono na cele komercyjne. Jan Ciosek, Gryfice
19
Abonamentaż – NIE! Za bardzo słuszne uważam zwolnienie wszystkich emerytów i rencistów od abonamentów radiowo-telewizyjnych. Uzasadnienie jest takie, że emerytury i renty w Polsce są głodowe, najniższe w krajach UE. Należy całkowicie zlikwidować Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, co da olbrzymie oszczędności w ciągu roku. Telewizję i radio podporządkować należy Ministerstwu Kultury. Media te powinny być całkowicie finansowane z budżetu państwa. Kwota utrzymania powinna być ustalana co roku według potrzeb. Zarząd TVP powinien być niezależny od danej opcji politycznej rządzącej krajem. Następnie proponuję wzmóc kontrolę płacenia abonamentu przez podmioty publiczne takie jak hotele, domy wczasowe, sanatoria. Wszak aparaty kontrolne mają święte prawo do przeprowadzania kontroli w takich obiektach. Z doświadczenia wiem, że są tam nieprawidłowości. Sanatoria i hotele pobierają dodatkowe opłaty za pokoje z telewizorem. Biorą również opłaty za tzw. wypożyczenie telewizora na turnus z uwzględnieniem ilości dni. Aleksander Pawlak z Katowic
Podziękowanie Od jakichś dwudziestu lat mam podobne poglądy co do Kościoła jak Wy, ale to dzięki Wam zacząłem studiować Pismo Święte i historię Krk. To dzięki Wam mogę teraz swobodnie poruszać się w tym temacie. I to dzięki Wam mało kto mnie teraz zagina, jak rzuca cytatami z Biblii. Zresztą zostałem już nazwany sekciarzem, chociaż nie identyfikuję się z żadnym wyznaniem. Przypominanie przez redakcję katolickim czytelnikom historii chrześcijaństwa jest strzałem w dziesiątkę! Oni bardzo mało wiedzą o historii swojej wiary; wiedzą tylko tyle, ile im ksiądz powie. Kiedyś w dzieciństwie byłem ministrantem i też uważałem, że to, co powie ksiądz, jest święte i basta. Ale po śmierci mojego dziadka, zatwardziałego komunisty, milicjanta, który nigdy nie był w kościele, zmieniłem swoje poglądy. Babcia była katoliczką i nie wyobrażała sobie, żeby dziadka pochować po świecku, więc moja mama poszła do plebana i dała dosyć pokaźną kopertę. I wiecie co?! Mojego dziadka chowało dwóch księży i miał dwie msze: jedną w kościele i drugą w kaplicy cmentarnej. Klient nasz pan! Od tego czasu jestem antyklerykałem, chociaż wierzę w Boga! Ale Boga w moim byłym Kościele niestety nie ma. Sebastian Opiela
Redakcja nie zawsze utożsamia się z treścią zamieszczanych listów
20
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
Od redakcji: Na prośbę wielu Czytelników powtarzamy z uzupełnieniami publikowany na łamach „FiM” przed 7 laty cykl na temat siedmiu sakramentów Kościoła rzymskokatolickiego
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Eucharystia Interesuje mnie pochodzenie mszy, a mianowicie, jak doszło do tego, że ostatnia wieczerza paschalna, jaką Jezus spożył z apostołami wieczorem czternastego dnia miesiąca nisan, stała się kulminacją ofiary mszalnej. Czego tak naprawdę uczy Biblia na ten temat? Czy potwierdza, że – jak uczy Kościół – chleb i wino w tajemniczy sposób stają się ciałem i krwią Chrystusa? Czy to prawda, że eucharystia jest prawdziwą przez Jezusa ustanowioną ofiarą – równą ofierze krzyżowej? Rozpocznijmy od przypomnienia genezy mszy katolickiej. Wbrew bowiem powszechnemu przekonaniu, liturgia mszalna nie tyle nawiązuje do wydarzeń nowotestamentowych, co do pogańskich religii misteryjnych, z kultem Mitry (bóstwo solarne) na czele. Interesujące jest to, że również w tym kulcie kapłani tytułowani byli „ojcami”. Sam zaś przywódca – podobnie jak papież – nosił tytuł ojciec ojców (pater patrum). Co więcej, podobnie jak w katolicyzmie, w kulcie tym uznawano również siedem sakramentów, wśród których komunia z hostią opatrzoną znakiem krzyża zajmowała centralne miejsce. Codziennie – jak w katolicyzmie – odbywały się też liturgiczne zgromadzenia, przy czym nabożeństwo niedzielne było najważniejsze. Ponadto, podobnie jak podczas mszy, w liturgii ku czci Mitry używano kielicha i pateny oraz składano pokłon przed kielichem. Zbieżności tych jest zbyt dużo, aby uznać je za przypadkowe. Nasuwa się pytanie: jak doszło do tego, że prosty i zrozumiały obrządek Wieczerzy Pańskiej, mający upamiętniać śmierć Jezusa, został przekształcony w pełną tajemnic ofiarę mszalną? Trzeba nam wiedzieć, że do zmian tych nie doszło od razu. Otóż doktryna o ofierze eucharystycznej kształtowała się przez długie wieki. Warto przypomnieć, że we wczesnym okresie chrześcijaństwa, aż do połowy II stulecia, zgromadzenia wiernych cechowała prostota, a głównymi elementami zgromadzeń były modlitwy, pieśni, czytanie hebrajskich pism (później również pism apostolskich) oraz kazanie (por. 1 Kor 14. 26). Wspomnianego więc w Dziejach Apostolskich łamania chleba nie należy wiązać z Wieczerzą Pańską, lecz z wieczornymi posiłkami wspólnoty (tzw. agapa). Początkowo bowiem Wieczerzę Pańską obchodzono raz w roku, w czasie święta Paschy (1 Kor 5. 7–8). Dopiero w drugiej połowie II stulecia na skutek nacisków
biskupa Aniceta (162 r.) i Wiktora I (190 r.) chrześcijanie zachodniej części Imperium Rzymskiego odcięli się od daty biblijnej Paschy i ustalili rzymską Wielkanoc na pierwszą niedzielę po czternastym dniu nisan. Dodajmy, że w tym czasie nie było jeszcze kapłanów, ofiar, kościołów i ołtarzy. Pojawiły się natomiast pierwsze sygnały dotyczące eucharystii, która początkowo wyrażała się jedynie w dziękczynieniu (gr. eucharystia = dziękczynienie) wiernych za dary – za ciało i krew Chrystusa. Dopiero w III stuleciu Cyprian z Kartaginy (200–258) połączył Wieczerzę Pańską z ofiarą złożoną przez kapłana, czyli z bezkrwawym powtórzeniem ofiary Jezusa na Golgocie, i wprowadził zamiast chleba małe okrągłe opłatki, które otrzymały nazwę hostii (z łac. jagnię ofiarne). Dodajmy, że nie wszystkim się to spodobało. Stanowiska tego bowiem nie podzielali Justyn, Ireneusz i wielu innych, dla których Wieczerza Pańska stanowiła jedynie ofiarę dziękczynną wiernych, nie zaś powtórzenie ofiary Chrystusa. Mimo to, już pod koniec IV wieku, przyjęło się określenie „msza” (łac. missa), które dopiero później nabrało charakteru ofiary mszalnej, podczas której kapłan dokonywał rzekomego „przemienienia” chleba i wina w ciało i krew Chrystusa. Przypomnijmy, że ta nowa forma kultu, która rozwinęła się na przełomie III i IV wieku (w 394 r. wprowadzono codzienną celebrację mszy), znalazła początkowo zwolenników jedynie w Kościele zachodnim. Z jej to powodu, szczególnie od roku 787, kiedy to na soborze w Nicei przyjęto twierdzenie, że chleb i wino używane podczas mszy ulegają przeistoczeniu, przez kolejne wieki w łonie chrześcijaństwa toczyły się zaciekłe spory, które trwały aż do 1215 r., czyli do IV soboru laterańskiego, podczas którego doktryna przeistoczenia uzyskała rangę dogmatu. Dalszą zaś ewolucję doktryny mszy Kościół rzymskokatolicki zawdzięcza
przede wszystkim dwóm teologom – Tomaszowi z Akwinu i Albertowi Wielkiemu – oraz postanowieniom soboru trydenckiego (1545–1563), który ostatecznie zdefiniował sakrament, ustalając zarówno doktrynę komunii, jak i mszy. Oto jedno z jego postanowień: „Jeśliby kto zaprzeczał, że w sakramencie Najświętszej Eucharystii zawiera się prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew razem z duszą i z bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc i cały Chrystus, lecz mówił, że jest w nim tylko, jako w znaku lub figurze, lub mocy, niech będzie wyklęty.” (Ks. W. Granat, „Dogmatyka katolicka”, t. VII, s. 194). Ale to nie wszystko. Według Kościoła katolickiego, mszę odprawiać może tylko wyświęcony kapłan. Ponadto do ceremonii tej potrzebny jest również ołtarz, mszał, kielich, korporał, purifikator, ministranci itd., a odprawiający samą mszę kapłani muszą być ubrani w specjalne szaty liturgiczne. Przypomnijmy też, że do II soboru watykańskiego mszę odprawiano wyłącznie w języku łacińskim, a kapłan zobowiązany był do szeregu czynności. Pewne zmiany wprowadzono dopiero po Vaticanum II. Zasadnicze jednak elementy pozostały bez zmian. Jak widać, rozwój nauki o eucharystii jako ofierze i komunii trwał przez wiele wieków i właściwie trwa po dzień dzisiejszy. No bo jak rozumieć słowa Jezusa: „Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje (...) to jest krew moja” (Mt 26. 54–56)? Czy słowa te należy traktować dosłownie? Czy mają coś wspólnego z katolicką mszą, którą może odprawiać tylko kapłan? Aby odpowiedzieć na powyższe pytania, zwróćmy uwagę przede wszystkim na to, że słowa te zostały wypowiedziane w trakcie spożywania wieczerzy paschalnej (Mt 26. 17). Już sam ten fakt wskazuje, że zarówno baranek paschalny, jak i chleb i wino spożywane podczas wieczerzy miały znaczenie jedynie symbolicznie. Słów Chrystusa wypowiedzianych podczas wieczerzy paschalnej nikt więc nie rozumiał dosłownie. Podobnie zresztą jak wielu innych Jego wypowiedzi. Na przykład: „Ja jestem światłością świata” (J 8. 12); „Ja jestem drzwiami” (J 10. 7, 9); „Ja jestem droga” (J 14. 6); „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym” (J 15. 1); „Jam jest korzeń i (...) gwiazda jasna poranna” (Ap 22. 16). Odczytywanie tych słów w dosłownym znaczeniu byłoby oczywistym absurdem. Wszystkie one są bowiem wyrażeniami o znaczeniu symbolicznym. Podobnie zresztą jak i wiele innych określeń odnoszących się również do wiernych, którzy nazwani zostali m.in.
„świątynią”, „żywymi kamieniami”, „trzodą”, a nawet „ciałem Chrystusa”, którego „Głową” jest Jezus (Ef 2. 22–23). O tym, że Jezus Chrystus nie miał na myśli spożywania Jego rzeczywistego ciała i krwi, świadczą również następujące słowa: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i życiem” (J 6. 63). Następna sprawa: gdyby Ostatnia Wieczerza posiadała charakter ofiary eucharystycznej, to Chrystus faktycznie złożyłby ją już podczas tej wieczerzy, kiedy wypowiadał owe słowa. Wtedy też ofiara Golgoty byłaby zbyteczna. Tak się jednak nie stało. Biblia mówi bowiem, że „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia” (Hbr 9. 22). Nie do przyjęcia jest również stanowisko Kościoła hierarchicznego przypisujące kapłanom szczególną pozycję i moc rozkazywania samemu Bogu. Oto fragment przemówienia kard. S. Wyszyńskiego podczas święceń kapłańskich: „Otrzymaliście w tej chwili straszliwą (!) władzę. To jest
władza nie tylko nad szatanami, nie tylko nad znakami sakramentalnymi, ale przede wszystkim – nad samym Bogiem! Jesteście przecież »spirituales imperatores«, a jako tacy, macie władzę rozkazywać nawet samemu Bogu. On tego zapragnął, on tego od was chciał! Będziecie Mu rozkazywać, gdy na wasze słowa, zstępować będzie na ołtarze – Bóg żywy, choć zakryty, lecz prawdziwy... Kto ku Wam patrzy, widzi w Was Boga. Kto do Was się zbliża, nie szuka ludzkiego, ale Bożego. Prawdziwie: Sacerdos, alter Christus! Kapłan jest drugim Chrystusem” (Ateneum Kapłańskie, Zeszyt 2, IX–X 1960 r.). Dlaczego stanowisko to jest nie do przyjęcia? Po pierwsze dlatego, że Jezus nigdy nie rozkazywał Bogu, ale był Mu całkowicie uległy (Flp 2. 8). Nie przekazał więc uczniom władzy, jaką przypisuje sobie Kościół hierarchiczny. Po drugie – ponieważ w pierwszych dwóch wiekach po Chrystusie istniało jedynie powszechne kapłaństwo (1 P 2. 5, 9). Nie
istniał wówczas podział na laikat i duchowieństwo. Wieczerzę Pańską mógł sprawować każdy duchowo dojrzały chrześcijanin. Zauważmy, że w tym czasie doszło też do wielu innych zmian. Na przykład już pod koniec III wieku, a na dobre w IV stuleciu, stół zastąpiono ołtarzem, chociaż Nowy Testament nie łączy Wieczerzy Pańskiej z ołtarzem, przy którym należałoby się modlić, chodzić, klękać, całować go i nieskończoną ilość razy czynić znak krzyża, lecz ze zwyczajnym stołem (Mt 26. 20; Łk 22. 14; 1 Kor 10. 21). Skromne miejsca zgromadzeń zastąpiły bogate świątynie, w których Bóg i tak nie mieszka (Iz 66. 1; Dz 7. 48; 17. 24). Pojawiły się – wcześniej nie znane wyznawcom Chrystusa – naczynia liturgiczne. Jeszcze w IV wieku używanie kadzidła było piętnowane jako zwyczaj pogański, a jego akceptacja nastąpiła dopiero w VII wieku. Nie inaczej też było z szatami liturgicznymi, które Kościół katolicki przejął z religii pogańskich w IV stuleciu, podobnie zresztą jak większość zwyczajów i świąt, z niedzielą włącznie. Jak widać, zarówno liturgia eucharystyczna, jak i wszystko, co się z nią wiąże, nie ma najmniejszego oparcia w Biblii, lecz we wcześniejszych kultach religijnych i tradycji Kościoła. Chrystus nie ustanowił bowiem żadnego „misterium” eucharystycznego (w rozumieniu hierarchów katolickich), ale wyłącznie obrządek upamiętniający Jego zbawczą śmierć. I tak też czytamy w jednym z listów św. Pawła: „Ten kielich to nowe przymierze we krwi mojej; to czyńcie, ilekroć pić będziecie, na pamiątkę moją. Albowiem, ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujecie, aż przyjdzie” (1 Kor 11. 25–26). Jeśli zaś chodzi o duchową obecność Chrystusa pośród wiernych, nie jest ona zależna od słów kapłana – od rzekomej władzy rozkazywania Mu – ale wyłącznie od obietnicy Jezusa i wiary Jego wyznawców, i to niezależnie od samej uroczystości Wieczerzy Pańskiej. Jezus powiedział: „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28. 20). A zatem to nie tzw. przeistoczenie sprowadza Chrystusa do serc wiernych, ale ich żywa wiara. Napisane jest: „(...) żeby Chrystus przez wiarę zamieszkał w sercach naszych” (Ef 3. 17). Cokolwiek by więc powiedzieć o katolickiej eucharystii, jedno jest pewne: język symboli i metafor, jakiego używał Jezus, nie daje podstaw dla doktryny przeistoczenia. „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga” (J 6. 63). A zatem zarówno ofiara eucharystyczna, jak i uczta komunijna (począwszy od tzw. Pierwszej Komunii Świętej) nie są – ani co do istoty, ani też formy – obrzędem ustanowionym przez Chrystusa. BOLESŁAW PARMA
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Inny świat Miasto, w którym przenika się sto religii i żadna nie dominuje. Bo żadna nie jest ważna. Miejsce, gdzie bogami są człowiek i pieniądz, i to im buduje się świątynie – pałace i banki. Londyn. Tam pojechałem na przydługi majowy weekend. Pierwsze zaskoczenie już w samolocie. Wybrałem tanie linie i raz-dwa zrozumiałem, z jakiego to powodu coraz cieniej przędzie LOT. Nasz narodowy przewoźnik oferuje na tych liniach przaśne i ciasne jak budki telefoniczne embraery. A ten tani – luksusowe airbusy, przestronne, ze skórzanymi fotelami, miłą obsługą i kanapkami po 3,5 euro za sztukę, ale... Ale to nieprawda, że na pokład nie można zabierać własnego jedzenia. Można – ile się chce i jakie się chce. Następny szok to londyńskie City. Byłem tam w godzinie szczytu. Nagle, gdy stałem na głównym skrzyżowaniu, otworzyły się przede mną drzwi giełdy, biur, banków. A z nich wypłynął tłum cyborgów – identycznie ubranych ludzi (granatowe garnitury, niebieskie koszule i błyszczące krawaty) spieszących na popołudniowy posiłek. Niemal sklonowani, taszczą pod pachami laptopy albo teczki z dokumentami, aby nawet
podczas przeżuwania sushi, pochłaniania steków i kawy pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Nad tą ciżbą pracoholików unosi się zapach najbardziej podniecających perfum świata. Zapach pieniędzy. A na rogu ulicy stoi Ola. Studentka z Polski. Dorabia, rozdając ulotki reklamujące jakąś pralnię. To jest jedna z najgorszych prac, jakie w Londynie można dostać. Wśród Polonii uznawana za sam dół drabiny społecznej. Dziewczyna zarabia siedem funtów za godzinę. Ile to jest? Dowiaduję się kilka minut później, gdy zaczyna burczeć mi w brzuchu. W świetnej, naprawdę doskonałej włoskiej restauracji wybieram jedną z miliona „past”, czyli spaghetti. Tak pysznego makaronu z kilkoma gatunkami pleśniaka jeszcze nie jadłem... I nie zjadłem, bo ilość była przygotowana chyba dla Pudziana. Cena? Siedem funtów. Czyli Olę po jednej godzinie podłej roboty stać na coś podobnego. W Polsce, w Łodzi na przykład, za takie samo zajęcie płacą po pięć złotych. Co za to można u nas zjeść i gdzie, to już sami wiecie najlepiej... Aleksandra po dziesięciu godzinach pracy dostaje do ręki 70 funtów. To jej wystarcza na opłatę za
O
braz: zdjęcia płodów, noworodków oraz nieco większych dzieci. Również takich za drutami obozu koncentracyjnego. A nad tym wszystkim zatroskane oblicze JPII okraszone odpowiednio dobranymi cytatami z jego encyklik. Cel oficjalny? Wywołać współczucie dla małych dzieci i potępić aborcję. Cel ukryty? Zarobić. Cena? 12 tys. złotych. W 2004 roku Sejm RP ustanowił 24 marca jako Narodowy Dzień Życia. Przeto, by wykorzystać sprzyjający klimat, organizacje ultra-
cały tydzień mieszkania w stolicy Królestwa (ok. 50 funtów), na ten świetny obiad (a można zjeść i za 3 funty) i jeszcze zostaje na galerie i muzea lub ciuszki.
Budynek brytyjskiego parlamentu. To nie jest katedra!
Nic mnie tak od dawna nie ucieszyło jak widok młodych, roześmianych, prawie szczęśliwych Polaków w Muzeum Brytyjskim, Muzeum Historii Naturalnej, w Galerii Narodowej, w Gabinecie Figur Woskowych, nawet podczas zmiany warty pod królewskim pałacem. Marks piszący w Londynie (właśnie tu) swój
prowokacyjny pokaz ekspozycji w gmachu Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, której przed oburzonymi posłami lewicy oraz interweniującą policją niczym Rejtan bronił europoseł Maciej Giertych. To był strzał w dychę. Wszystkie media aż huczały od skandalu, jaki wywołali polscy fundamentaliści religijni. Oni z kolei kreowali się na ofiary cywilizacji śmierci, z którą chcą walczyć. Tak jak papież Polak, rzecz jasna. Później wystawa niczym cudowny obraz krążyła po Polsce – prezentowana i adorowana w różnych kościołach.
Sklep z zarodkami katolickie, czyli Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka do spółki z Polskim Stowarzyszeniem Nauczycieli i Wychowawców Katolickich, wymyśliły sobie wystawę pt. „Ojciec Święty w sprawie najmniejszych”. Inicjatorem przedsięwzięcia był szef Stowarzyszenia Obrońców Życia Antoni Zięba, a opracowanie graficzne wykonała Jadwiga Mączka. Ekspozycja składa się z 12 ckliwych fotografii, czyli – jakkolwiek by liczyć – każde zdjęcie okraszone cytatem z Papy to koszt tysiąca zł. Aby inwestycję rozreklamować, Stowarzyszenie do spółki z politykami LPR-u 14 lutego 2005 roku zorganizowało w budynku Sejmu swoisty wernisaż. Dziewiczego otwarcia wystawy dokonała osobiście Ewa Sowińska wraz z eurodeputowanym Bogusławem Rogalskim. Jednak prawdziwy rozgłos całej sprawie dał
słynny „Kapitał” miał rację. Istnieje coś takiego jak baza i nadbudowa. Gdy przestajemy martwić się o papu – bo ono po prostu jest pod ręką – zaczynamy zabiegać o kwestie innego rodzaju. Ola każdą niedzielę (tylko ten dzień ma wolny) spędza w kolejnym brytyjskim muzeum, teatrze, w galerii. Czasem w pubie. Bilety do świątyń kultury – kin, teatrów, operetki – nie są tanie. Mogą sięgać nawet 20 funtów (grubo ponad 80 złotych), ale dla
dziewczyny to niecałe trzy godziny pracy. No to pracuje. Stać ją i jeszcze odłożyła przez pół roku pracy 3 tysiące funtów (ok. 13 tys. zł). Język zna już prawie biegle. Czy wróci do Polski? Oczywiście. Przecież przerwała studia. Ale kiedy kupi bilet powrotny? Tego sama nie wie. Może za rok, za dwa...
Skoro tak dobrze poszło na początek, to twórcy pomysłu zatarli ręce i czekali na kolejki chętnych do zakupu dzieła. Jednak spotkał ich srogi zawód, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie myślał wydawać 12 tysiaków na kilka zdjęć Papy. Tym bardziej że w Polsce i tak wszystko, co ma coś wspólnego z przestrzenią społeczną, ugina się pod ciężarem myśli i wizerunków JPII. Ale od czego są wierni i spolegliwi urzędnicy państwowi zarządzający publiczną, czyli niczyją, kasą! Właśnie do nich pomysłowa
21
Chodzę po Londynie tam i z powrotem, jeżdżę metrem i czuję się coraz bardziej nieswojo. Czegoś mi brakuje. Jeszcze nie wiem, czego, ale odczuwam coraz większy niepokój. I nagle – eureka! Ależ tak, nigdzie, ale to dosłownie nigdzie nie uświadczysz żadnego księdza, żadnej najmarniejszej nawet zakonnicy. Są Hinduski z czerwoną kropką u zbiegu brwi, są Arabki, tybetańscy mnisi w pomarańczowych habitach, ortodoksyjni Żydzi z długimi pejsami, ubrani w czarne jak smoła chałaty, ale księdza ani jednego. Aż tu nagle... O jest! Kroczy w czarnej sutannie. Biegnę go obejrzeć i staję jak wryty. Toż to baba! Anglikański ksiądz, tyle że w koloratce. Dziki kraj. Dzikie obyczaje... Londyn przytłacza ogromem i potęgą. To nie jest miasto skrojone na ludzką miarę. Przynajmniej nie na moją. O ile Paryż jest frywolnie przyjazny, o tyle stolica Anglii ogłusza. Zgiełk, jazgot, klaksony, syreny, niekończący się pośpiech. Jakim cudem to wszystko działa, nie wiem. Ale działa, i to doskonale! Może też i z tego powodu, że cienie licznych wież starych londyńskich budowli nie rzucają na ulicę wizerunku krzyża. W ogóle nie widać kościołów. Nawet te anglikańskie są tak poukrywane, że ciężko je odnaleźć. Ponad nimi górują pałace lordów, masonów, współczesnych milionerów. Londyńczycy w ogóle nie interesują się religią. Oprócz Elżbiety II nie mają też żadnej Królowej Niebiańskiej. Może nie wymagają aż tak szczególnej troski jak Polacy. Choć w boga wierzą. A jest nim funt. MAREK SZENBORN
organizacja wysłała oferty handlowe: „Uczcijmy Narodowy Dzień Życia! Propozycja dla władz samorządowych: Wystawa w Obronie Życia. Urządzenie takiej wystawy w urzędzie miejskim czy gminnym, domu kultury, w bibliotece lub w szkole może być doskonałą formą uczczenia Narodowego Dnia Życia. Już dzisiaj władze samorządowe powinny zarezerwować środki budżetowe na zorganizowanie takiej wystawy”. No i na efekty nie trzeba było długo czekać... Wystawę zakupili m.in.: Grażyna Tajs-Zielińska – dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie przy Starostwie Powiatowym w Krakowie; Rada Miasta Tarnowa – dzięki staraniom wiceprzewodniczącego Stanisława Klimka (jednocześnie prezes Diecezjalnego Stowarzyszenie Rodzin Katolickich); Starostwo Powiatowe w Kolbuszowej (woj. podkarpackie), którym zarządza Bogdan Romaniuk (zakupioną wystawę włodarz tego „bogatego” powiatu przekazał biednemu KUL-owi). Można by jeszcze długo wymieniać takich mężów stanu, co to w bezczelny sposób trwonią nasze pieniądze, bo jeśli już koniecznie chcieli, to czy nie można było zakupić wspólnie jednej ekspozycji i przekazywać sobie nawzajem? A tak o wystawę pokusiły się jeszcze władze Rzeszowa, Zamościa, Skarżyska, Łodzi, Kalisza i wielu innych miast, miasteczek i wsi. Dodatkowo bulwersujące w tej sprawie jest to, że fundusze na zakup ekspozycji pochodziły ze środków przeznaczanych na pomoc chorym i biednym dzieciom. Podobno – jak tłumaczyła nam dyrektor Tajs-Zielińska – „ta wystawa jest bardzo szczególną i istotną formą pomocy”. No tak... MAREK PAWŁOWSKI
22
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
RACJONALIŚCI
P
oeta, postskamandryta, żołnierz Września i Powstania Warszawskiego. Później ksiądz, ale jakby nie ksiądz. No bo czy klecha może pisać takie wiersze? Okazuje się, że może. Nazywał się Jan Twardowski i pisał tak:
Okienko z wierszem W kolejce do nieba Powoli nie tak prędko proszę się nie pchać najpierw trzeba wyglądać na świętego, ale nim nie być potem ani świętym nie być ani na świętego nie wyglądać potem być świętym tak żeby tego wcale nie było widać i dopiero na samym końcu święty staje się podobny do świętego.
Wiara Biło serce w gardle Już odszedł – beczałem Ktoś nie wiedząc chwycił mnie za ucho rzucił jak koc na ziemię – – Ucz się wiary – krzyczał Pokazałem mu język bo wiara to nie nauka – to doświadczenie.
W Święto Pracy Przywiązanie do lewicowych wartości, sprzeciw wobec klerykalizacji i radość z członkostwa w Unii Europejskiej wyrazili członkowie i sympatycy RACJI Polskiej Lewicy licznie uczestniczący w pierwszomajowych pochodach. Wobec rozbicia lewicy i jej miałkości ideowej lokalni działacze RACJI zmobilizowali swoje siły i pokazali, że jest w Polsce siła polityczna, która nie zmienia co chwilę frontu i na miarę swoich możliwości walczy z klerykalnymi i antyspołecznymi zakusami rządzących. Liderzy RACJI w wystąpieniach podczas pochodów podkreślali, jak walczyć i wygrywać z klerykalizacją. Warszawa, Gdynia, Łódź, Płock, Radom, Bydgoszcz, Toruń, Opole, Pabianice, Rzeszów, Szczecin, Gorzów, Kielce, Strzelin, Dąbrowa Górnicza, Kraków, Poznań, Włocławek, Białystok – w tych i wielu innych miastach powiewały na pochodach i wiecach pierwszomajowych flagi i banery RACJI PL. Warszawscy działacze (z sekretarzem generalnym Janem Barańskim) uczestniczyli w największym pochodzie OPZZ-etu z hasłami na sztandarach: „Najpierw człowiek, potem zysk” i „Ręce precz od kodeksu pracy”. Przewodnicząca Maria Szyszkowska wzięła udział w barwnym pochodzie wraz z Młodymi Socjalistami w Gdyni. W przemówieniu podkreśliła, że lewica musi opierać się na solidaryzmie społecznym i dążeniu do neutralności światopoglądowej państwa. W Poznaniu sekretarz rady wojewódzkiej Michał Krzyżański mówił: „Nie chcemy żyć w takiej rzeczywistości. Pragniemy Polski socjalnej, świeckiej i demokratycznej” i zachęcał inne organizacje lewicy do wspólnego działania. Z kolei w Katowicach RACJA uczestniczyła w dwóch pochodach – tradycyjnym politycznym oraz społecznym, zorganizowanym przez bezdomnych i bezrobotnych. „Dla nas liczy się każdy człowiek, a bezdomni i bezrobotni to ludzie, którzy z powodu źle przeprowadzonej reformy gospodarczej zostali zepchnięci na margines życia społecznego. To obywatele Polski, o których rząd zapomniał, a którym powinien pomagać” – mówił przez megafon szef lokalnej RACJI Ryszard Pawłowski. Dużo gorzkich słów wobec Krk padło z ust Macieja Tokarskiego, lidera RACJI w Radomiu: „To nie jedyne święto, które chce przywłaszczyć sobie Kościół. Kolejnym świętem ma być Międzynarodowy Dzień Dziecka, który Kościół chce zastąpić Dniem Opatrzności Bożej. Należy stanowczo przeciwstawiać się kłamstwu katolickich propagandystów, jakoby święto 1 Maja było ustanowione przez komunistów”. Natomiast w Płocku Mieczysław Skowroński przemawiał: „Należy uwolnić nasze państwo od konkordatu! Bilans w tej spółce pokazuje na manko w państwowej kasie. Czas najwyższy przerwać to tango z Watykanem dla dobra naszej ojczyzny”. O wartościach lewicowych na podstawie manifestu programowego RACJI mówiła do uczestników pochodu w Łodzi Halina Krysiak, a Józef Niedziela w Kielcach po raz kolejny wyjaśniał, czym jest antyklerykalizm: „Kielecka RACJA Polskiej Lewicy w swoim działaniu walczy wyłącznie z klerykałami. Nie walczy z klerem, Kościołem, Bogiem. Klerykałowie kieleccy to ci, którzy dla swoich prywatnych interesów wchodzą w tyłki duchowieństwu. Za poparcie z ambon swoich kandydatur w czasie wyborów gotowi są oddać duchowieństwu wszystkie majętności Skarbu Państwa” – padały mocne słowa w przemówieniu. Problem tarczy antyrakietowej podnieśli działacze w Szczecinie, którzy oprócz flag partyjnych przynieśli antywojenne transparenty. DANIEL PTASZEK
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zostańcie z fiutem „Co? Fiuta?!” – słowa użyte w odpowiedzi na propozycję reportera „Teraz my!”: „Chcemy coś księdzu pokazać” – wzbudziły większe oburzenie niż ujawnione publicznie długi i nieuregulowane rachunki Instytutu Księdza Prałata Henryka Jankowskiego. Zapewne dlatego, że finansowe przekręty duchownych są w Rzeczypospolitej chlebem powszednim. Zresztą jedynym, który Kościół daje swoim wiernym. Wszystko inne sprzedaje za „co łaska, ale nie mniej niż...”. Zgoła inaczej postępuje państwo. Daje Kościołowi wszystko, czego zapragną biskupi. Nie do końca za darmo. Prawicowi politycy liczą na poparcie. I dostają. Lewicowi – na nieagresję. I się zawodzą. Zazwyczaj jednak nie potrafią z otrzymanej nauczki wyciągnąć wniosków. Wszystko zaczęło się w 1989 roku. Rzutem na taśmę rząd Rakowskiego zrobił Kościołowi dobrze. 17 maja Sejm uchwalił dwie ustawy. O stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej oraz o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Druga z nich rozciągała część szczególnych uprawnień nadanych Kościołowi katolickiemu także na inne Kościoły i związki wyznaniowe w Polsce. Największym beneficjentem zmian ustrojowych został katolicki kler. Bez opłat uwłaszczony na posiadanych dobrach, uzyskał praktycznie
nieograniczone prawo do reprywatyzacji. Utraconych ongiś włości dochodzi w drodze postępowania regulacyjnego przed Komisją Majątkową. Choć uczestnikami postępowania powinny być wszystkie zainteresowane jednostki, samorządy zazwyczaj po fakcie dowiadują się o oddanych Kościołowi gruntach. Ponieważ od orzeczenia komisji nie przysługuje odwołanie, bezpowrotnie tracą najatrakcyjniejsze tereny komunalne. Osobom prawnym Kościoła katolickiego na Ziemiach Zachodnich i Północnych nadano dodatkowo prawo do nieodpłatnego otrzymania gruntów. Parafiom – do 15 ha; diecezjom, seminariom duchownym – do 50 ha; domom zgromadzeń zakonnych – do 5 ha. Kościelne osoby prawne zostały całkowicie zwolnione od opodatkowania przychodów z działalności niegospodarczej. Od działalności gospodarczej nie płacą podatków, jeśli dochody przeznaczają na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków oraz inwestycje sakralne i kościelne, których przedmiotem są punkty katechetyczne i zakłady charytatywno-opiekuńcze, jak również remonty tych obiektów. Praktycznie oznacza to niepłacenie jakichkolwiek podatków, przy równoczesnym korzystaniu z pieniędzy
wpłacanych do budżetu przez wszystkich innych podatników. Wprawdzie w ustawie znalazł się zakaz bezpośredniego finansowania z budżetu inwestycji sakralnych i kościelnych, ale przepisy dotyczące zwolnień podatkowych gwarantują finansowanie pośrednie. Bezpośrednio z budżetu finansowane jest duszpasterstwo specjalne. Prowadzone w wojsku, zakładach leczniczych, zamkniętych zakładach pomocy społecznej, zakładach karnych. Najwięcej kosztują nas lekcje religii. Jako wewnętrzna sprawa Kościoła miały się odbywać w punktach katechetycznych. Jednakże instrukcją Ministra Edukacji z 30 sierpnia 1990 r. zostały wprowadzone do szkół. Złamano prawo, ale Trybunał Konstytucyjny uznał, że nie. Religię bowiem „wprowadzono tylko do budynków szkolnych, a nie do samych szkół”. Rzeczywiście, początkowo katechetów nie opłacano. Po kilku latach błąd został naprawiony. Teraz około 1,5 mld zł rocznie idzie na wynagrodzenia dla 27 tysięcy katechetów. Ustawy Rakowskiego stworzyły klerowi ogromne możliwości dojenia państwa. Rzekomo świeckiego. Konkordat usankcjonował to, co było wątpliwe. Biskupi dostają wciąż więcej i więcej. W odróżnieniu od obywateli, którzy słyszą jedynie: zostańcie z fiutem. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Spotkanie w Radomiu RACJA Polskiej Lewicy w Radomiu zaprasza wszystkich członków i sympatyków partii oraz Czytelników tygodnika „FiM” na spotkanie z przewodniczącą RACJI PL prof. Marią Szyszkowską i sekretarzem Janem Barańskim. Odbędzie się ono 10 maja br. (sobota) o godz. 11.30 w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu przy ul. Traugutta 61. Aula nr 1, I piętro. Temat: „Uczucia i tolerancja”. Wykład otwarty, wstęp wolny.
Zaproszenie do Siedlec W dniu 14.05. o godz. 17 w Dyskusyjnym Klubie Lewicowym SdPl (pokój 302) w Siedlcach przy ul. 3 Maja 28 odbędzie się spotkanie z prof. Marią Szyszkowską – przewodniczącą RACJI PL, Janem Barańskim – sekretarzem generalnym partii, oraz Janem Stępniem – pisarzem, rzeźbiarzem, rysownikiem. Spotkanie, na które serdecznie zapraszamy, organizuje RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach. Marian Kozak, RACJA Siedlce
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Anegdotka klasztorna
Z przewodnika Maharishi dla adeptów zen: – Seks jest jak powietrze. Zaczyna być ważny, gdy go nie masz. – Nie zapominaj, że jesteś unikalny (tak jak i reszta ludzi na świecie!). – Jeśli myślisz, że nikt o tobie nie myśli, to spróbuj nie zapłacić kilku rat. – Jeśli mówisz prawdę, to nie musisz mieć dobrej pamięci. – Są dwie teorie, jak wygrać pyskówkę z kobietą. Niestety, obie są nieskuteczne. – Najpewniejszy sposób, żeby podwoić swoje pieniądze, to złożyć je na pół i włożyć do portfela. – Kiedy się rodzimy, jesteśmy nadzy, mokrzy, głodni, a jeszcze dostajemy mocnego klapsa w pupę. Od tego momentu życie jest coraz gorsze.
Siostra przełożona, udając się na poranne modlitwy, minęła po drodze dwie młode zakonnice, które właśnie z porannych modlitw wracały. Mijając, pozdrowiła je: – Dzień dobry, dziewczęta, niech Bóg będzie z wami. – Dzień dobry, siostro przełożona, Bóg z tobą. Kiedy młódki oddalały się, siostra przełożona usłyszała, jak jedna z nich mówi: – Chyba wstała ze złej strony łóżka! Zaskoczyło to siostrę przełożoną, ale zdecydowała się nie zgłębiać tematu i poszła dalej. Idąc korytarzem, spotkała dwie siostry, które nauczały już w klasztorze od kilku lat. Po wymianie powitań („Dzień dobry, Bóg z tobą/wami”) siostra przełożona znowu usłyszała, jak jedna mówi do drugiej: – Siostra przełożona wstała dziś chyba nie z tej strony łóżka! Zmieszana siostra przełożona zaczęła się zastanawiać, czy może mówiła opryskliwie, czy jej spojrzenie było nie takie jak powinno... Tak rozmyślając, podążała do kaplicy. Wtedy na schodach ujrzała siostrę Marię – lekko przygłuchą, najstarszą zakonnicę w klasztorze. Siostra Maria pomalutku, schodek po schodku, wchodziła na górę. Siostra przełożona miała dużo czasu, aby uśmiechnąć się i podczas pozdrawiania siostry Marii wyglądać na szczęśliwą. – Siostro Mario, cieszę się, że cię widzę w ten piękny poranek. Będę się modliła do Boga, abyś miała dziś piękny dzień. – Witam cię, siostro przełożona, i dziękuję. Widzę, że wstałaś dziś ze złej strony łóżka. To stwierdzenie powaliło siostrę przełożoną na kolana. – Siostro Mario, co ja takiego zrobiłam? Staram się być miła, a już trzeci raz dzisiaj słyszę, że wstałam nie z tej strony łóżka. Siostra Maria zatrzymała się, spojrzała siostrze przełożonej w oczy i rzekła: – Och, kochana, nie bierz tego do siebie, po prostu ubrałaś pantofle ojca Krzysztofa... Wyszperał Dysten 40 45
9
27
22
15
12
26
4
4
27
34
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego 1) toruński beret, 2) diabelska karczma z Watykanem, 3) tego paciorka nie naniżesz, 4) autor nieznany, 5) przyświeca treści opowieści, 6) jasnowidzenie, 7) Radio Maryja, gaz i woda, 8) wypływa prosto z serca, 9) przodek z anteną, 10) z poetą na grzbiecie, 11) pozbył się brata sposobem kata, 12) rozbija się na polu, 13) wznosi się, 14) ulem bez pszczół, 15) ta jaszczurka lubi bekon?, 16) z uszkiem pod łóżkiem, 17) podszedł no do płota, 18) zagranie lobbysty, 19) sylwestrowa kłoda, 20) park dla lunatyków, 21) urzęduje pod krzyżem, 22) zmieszany brudas, 23) towarzysz z krzyżem, 24) partneruje heroinie, 25) jego racja jest nadrzędna, 26) odcień, który ledwo widać, 27) grają tylko pierwsze skrzypce, 28) koronowana stolica, 29) harcerze w plenerze, 30) wyrwał się zza krat w świat, 31) przed meczem, 32) pobudka bez budzika, 33) znak wodny, 34) o i byłby kominek, 35) biały w antykwariacie, 36) szyfr z DNA krokodyla, 37) pola monola plus coca-cola, 38) gdy łeb boli po swawoli, 39) ubranie w Iranie, 40) czerwony ze wstydu, 41) wystaje z pleców, 42) sznurki w internecie, 43) fani są w nim zakochani, 44) zawsze nad kreską, 45) skrzynia do mokrej roboty, 46) rozmodlona w karnawale, 47) tam żacy są w pracy, 48) koń, co ma krew jak lew, 49) raczy wiedzieć wszystko, 50) list z żelaza, 51) królewskie cztery litery.
33
3
2
1
5 10
6
7
8
51 9
19
24
11
18
2
17
25
39
44
46 8
11
10
28
12
32
35
15,31
13
6
7
38
50 5
43
17
47
41
16
14 13
14
21
29
24
18 19,49
21
20 3
20
28
22 16
1
48
37
26
23
36
42
23
30 25
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Józef Piłsudski)
1
20
2
3
21
22
4
5
6
7
23
24
25
26
8
9
27
28
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 17/2008: „Na mordy carów patrzono złym wzrokiem”. Nagrody otrzymują: Marian Gryga z Raszówki, Bożena Luźniak z Wrocławia, Julian Hofman z Warszawy. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody. ♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Brak wartości
Bezbożni Brytyjczycy nie potrafią zrobić nawet porządnego „świętego obrazka” ze zmarłym papieżem. Także do tej produkcji będą musieli zatrudnić Polaków... Fot. Dawid Gut
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 19 (427) 9 – 15 V 2008 r.
JAJA JAK BIRETY
Z
a murami XVII-wiecznej barokowej budowli, której pierwszymi właścicielami byli należący do magnaterii polskiej Leszczyńscy, krąży tajemnicze widmo. Tym ciekawsze, że przybierające postać Białej Damy. Jest w onym zamku kaplica nieduża, a przed nią komnata, w której to obraz niewiasty wyższego stanu na ścianie zalega. Kim zacz ta pani, czyjego pędzla malowidło owo, nikt nie wie i wiedzieć zapewne już nie będzie. Nadmienić jednakże trzeba, że płótno zwykłym portretem na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, gdyby nie jeden szczegół... Palce kobiety lekko przekrzywionymi zdają się być, skościałe jakoby po czynie gwałtownym, być może, że i piętno zbrodni na sobie mającym. Domysły, aczkolwiek przerażające w swej istocie, potwierdzać by mogła legenda od dawien dawna w okolicach zamczyska krążąca. Stara i głucha wieść niosła przed wiekami, że tu, w posępnych murach radzyńskich, zbrodnia niesłychana spełniona być miała. Rzadko więc ludzie o czynie tym prawić chcieli i zamilkliby na wieki już zapewne, gdyby nie widmo tajemniczej damy, zamek swą postacią nawiedzającej. Niewiasta owa łagodnej natury zdaje się być jednakże kobietą, bowiem nie mąci spokojności zamku tak nielitościwie, jak
POCZET DUCHÓW POLSKICH (2)
Biała Dama z Radzymina to w zwyczaju inne duchy w rozmaitych warowniach polskich mają, i jedynie cichym stąpaniem przypomina o swym istnieniu pogrążonym w modłach wiernym, tudzież rezydującym w przyklasztornym pokoju. Ale jest w zamku, raz jeden jedyny w roku całym, noc straszliwa i tak okropna w swym jestestwie, że nikt przespać jej nie podoła, męczony gorączką przedziwnej niespokojności. Wtedy to, choć niebo wokół jasnością bije, czarny jak smoła obłok nad zamkiem się waży, a drzewa, choć noc bezwietrzna, szeleszczą niespokojnie. Jeszcze na godzinę przed północą szum i łoskot jakowyś słychać, kroki wyraźne i sprzętów przesuwanie w kaplicy. Kryje się służba zamkowa, tylko co odważniejsi zostają, by po chwili i tak uciec w trwodze olbrzymiej. Wtem północ wybija, świece na ołtarzu same płonąć zaczynają, kiedy to niewiasta w długiej, białej szacie, z boleścią wyrytą na swym obliczu, klęcząc, modlić się zaczyna. Nagle zimno grobowe przeszywa powietrze, a do ołtarza kapłan-kościotrup dostojnie zmierza, a wraz z nim
kościści ministranci w komże przyodziani. Ksiądz nabożeństwo odprawia milczące, bo choć modli się żarliwie, żadnego głosu, żadnego westchnienia dosłyszeć się nie daje. I kiedy obrzęd cały końca dobiega, kapłan na krześle zasiada, a widmo spowiedź swą rozpaczliwą rozpoczyna. Jakież straszliwe musi być owo wyznanie niewieście, jakąż zbrodnię odkrywać musi, kiedy na trupim obliczu księdza zimny pot zdołasz zobaczyć... Nagle portret kobiety ciemnym się staje jako noc najczarniejsza i głuchy łoskot grzmotu nad zamczyskiem się rozlega. Spowiedź ku końcowi zmierza, a kobieta, schyliwszy głowę, rozgrzeszenia czeka. Lecz kapłan, niewzruszenie, grobowym głosem odpowiada: – Nie w tym roku! – Więc kiedyż, kiedyż?! – rozpaczliwie widmo dopytywać się zaczyna, lecz duchowny milczy jak grób. Wtem kapłan znika, gasną gromnice, a wrota kaplicy same się domykają. I nagle jeszcze jęk długi i złowrogi widmo z siebie wydaje, a po chwili milknie wszystko bezwiednie i ani śladu tego, co przed chwilą było. PAR