OFIARY POLSKICH KSIĘŻY PEDOFILÓW IDĄ DO SĄDÓW INDEKS 356441
! Str. 3
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 19 (531) 13 MAJA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
W katolickim Radiu Via, którym kierował, mówił o charyzmie i posłannictwie księdza; uwielbiany przez młodzież opowiadał jej o konieczności czynienia dobra i o radości wspólnoty. Dzieciom... Nie, dzieciom nic nie mówił. Wykorzystywał je seksualnie w ciszy plebanii i na organizowanych przez siebie wycieczkach. Aresztowany przez prokuraturę przyznał się do zboczonych praktyk, ale parafianie nadal nie wierzą, bo „to taki dobry kapłan”.
! Str. 7
! Str. 25-26
! Str. 12
! Str. 10 ISSN 1509-460X
! Str. 9
2
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Radio Maryja ujawniło, dlaczego Tusk nie ośmielił się startować w wyborach prezydenckich. Otóż są jakoby dowody, że statkiem Wilhelm Gustloff, zatopionym 30 stycznia 1945 roku przez rosyjski okręt podwodny (zginęło 9600 ludzi!), płynęła ciotka Tuska z dwoma synami. Ponoć jeden z synów był wśród 838 uratowanych osób. Według Rydzyjka, pasażerami byli SS-mani z rodzinami; według faktów historycznych – głównie niemieckojęzyczni cywile, w tym grupa Polaków. Ale sztuka jest sztuka. To znaczy ciotka. Milion podpisów pod hołdem dla Lecha Kaczyńskiego chce zebrać w internecie Ukrainiec Maksym Vysochansky. Mamy nadzieję, że to człek młody, bo w przeciwnym razie życia może mu na realizację tego szczytnego zamiaru nie starczyć. Na razie zebrał ponad 5 tys. autografów, a akcja idzie jak krew z nosa. Najpierw w Poroninie dobrze miał niejaki Lenin, a teraz niejaki (nijaki?) Kaczyński. W tamtejszym kościele proboszcz zbiera podpisy poparcia na listach tego kandydata na prezydenta. W latach studenckich śpiewało się, że „w Poroninie żyje dotąd taki baca, co Leninowi kwaśnym mlekiem leczył kaca”. Teraz wystarczy tylko podmienić nazwiska. W Nowej Soli też zbierane są prokaczyńskie podpisy. I też w kościele. Zaprotestował przeciwko temu prezydent miasta Wadim Tyszkiewicz, ale usłyszał od zbierających, żeby spadał, i że na płotach mylnie go podpisują przez samo „H”. No i kicha. Ukradziony przez zakonnicę pod Smoleńskiem kawałek tupolewa, który miał zdobić sukienkę jasnogórskiej Zawszedziewicy, wróci tam, skąd zginął. Zażądała tego rosyjska komisja badająca przyczyny katastrofy. Przeor Jasnej Góry już wytoczył zdobyczną kolubrynę... Uniwersytet Rzeszowski wozi wykładowców do Krakowa na grób Marii i Lecha Kaczyńskich. I słusznie. Po co zdobywać wiedzę okrężną drogą? Można od razu u źródła – na Wawelu. W wywiadzie prasowym (2009 rok) Doda stwierdziła, że „bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię”, bo jej zdaniem „ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”. No i na posterunku znalazł się czujny specjalista od sekt Ryszard Nowak. Powiadomił onże prokuraturę, że piosenkarka zszargała jego religijne uczucia. Niestety, Doda może teraz cienko śpiewać, bo prokurator grozi jej dwuletnią odsiadką. A na etat w scholi kościelnej raczej jej kary nie zamienią. Przed prokuratorem, a później pewnie przed sądem, staną także Wojewódzki i Figurski, którzy w Radiu Eska Rock odśpiewali song o Kaczyńskim Jarosławie, który „po trupach” zmierza do prezydentury. Szefowa sztabu wyborczego PiS podejrzewa, że autorem słów piosenki jest PO. Możliwe, że obaj panowie skończą w jednej celi z Dodą, bo też grozi im kara 2 lat pierdla. Nie zgadniecie, za co... Za obrazę hymnu narodowego, bo w tekście są nawiązania do Mazurka Dąbrowskiego! Paragrafu na obrazę L.K. (na razie) nie ma. Czy wiesz, co tak naprawdę trzymasz w tej chwili w ręce? Być może egzemplarz ostatniego wolnego medium w Polsce. Ranking wolności słowa sporządzony przez prestiżową organizację „Reporterzy bez Granic” jest dla naszego kraju druzgocący. Większą swobodę wypowiedzi mają dziennikarze w Ghanie, Trynidadzie, Tobago, Mali i Namibii. I to po to Wałęsa skakał przez płot?! Kardynał Angelo Sodano wyraził opinię, że z beatyfikacją JPII należy poczekać. Oficjalnie z tego powodu, że w kolejce do ołtarzy czekają inni papieże; nieoficjalnie, bo po ujawnieniu skandalu z gwałcicielem i złodziejem Macielem w roli głównej (serdeczny druh Wojtyły) świętość (i nieomylność) JPII coraz częściej podawana jest w wątpliwość. Gdy rzeczony ojciec zakonny Marcial Maciel umarł w przepychu w willi na Florydzie, jego legioniści ogłosili światu, że ich padre trafił do nieba. „Nie, ten człowiek nie poszedł do nieba” – ogłosił w minioną sobotę Watykan, gdy okazało się, co to za ptaszek. No to gdzie jest w końcu Maciel? Co gorsza, nie wiadomo też, kto przejmie 25 miliardów euro, które wyłudził oszust na konto biedaków (patrz komiks). Włoska policja wpadła na trop księdza, który umieszczał w sieci i ściągał z niej materiały pedofilskie. Klecha okazał się przybyszem z Katolandu. Też nam sensacja! Gdyby ogłoszono, że ksiądz z Polski dokarmiał głodne dzieci i żył w cnocie czystości oraz ubóstwa, to dopiero byłby news! Ruszył pierwszy na świecie chrześcijański indeks giełdowy. Kościół gwarantuje, że w umieszczone w nim firmy można inwestować z czystym sumieniem, bo działają zgodnie z zasadami etyki katolickiej. Ciekawe, co to za firmy. Pewnie burdele, fabryki broni, przedsiębiorstwa trudniące się stręczycielstwem i handlem ludźmi oraz praniem brudnych pieniędzy. Skąd to wiemy? Stąd, że przecież Watykan nieoficjalnie czerpał (i czerpie nadal!) krociowe zyski z takiego właśnie biznesu. Jordan może zniknąć. Na zawsze. I nie chodzi tu o legendarnego koszykarza Michaela, tylko o rzekę, w której jeden prorok ochrzcił pewnego mesjasza. Jordan jest izraelsko-jordańskim ściekiem z całkowicie zamarłą florą i fauną. Teraz nawet i ten rynsztok wysycha. Za rok nie będzie ani śladu po biblijnej rzece. Szkoda, bo cokolwiek by mówić, to kawałek ludzkiej historii...
Efekty jo-jjo ój ostatni komentarz spotkał się z bardzo żywym odzewem. Jedni gratulowali, inni krytykowali. Rzeczywiście, ten felieton był zaskakujący, ale tylko dla tych, którzy nie wiedzą, że dla „FiM” liczy się uczciwość, uczciwość i jeszcze raz uczciwość. Bez niej życie społeczne, gospodarcze i polityczne toczy choroba. Prawdą jest, że przez ostatnie 20 lat III RP żaden redaktor naczelny ogólnopolskiego pisma publicznie nie ogłosił, że nie będzie głosować. To przecież postawa antyobywatelska. Tyle że wszystko ma swoje granice. Przynajmniej dla mnie. A w tym roku postępowo myślący Polacy po raz kolejny zostali postawieni pod ścianą przez klasę polityczną, która klasy nigdy nie miała. Mówi ona do nas z ironicznym uśmieszkiem i właściwie jednym głosem: Co prawda nie mamy dla was oferty programowej i tak naprawdę mamy was gdzieś, ale – w imię demokracji – zagłosujcie! Przez 20 lat tej polskiej katodemokracji antyklerykałowie, zwolennicy ideowej lewicy, a także prawdziwi liberałowie nie mieli wyboru. Owszem, zdarzały się interesujące oferty wyborcze, a dokładnie: słowa, słowa, słowa. Po raz pierwszy z ciekawym programem wystartował Włodzimierz Cimoszewicz w 1990 roku w trakcie wyborów prezydenckich. 11 lat później ten sam polityk nazwał Watykan najważniejszym przyjacielem Polski, a konkordat – doskonałą umową. Mimo to Cimoszewicz byłby prezydentem wymarzonym, najlepszym z możliwych, i – co najważniejsze – mógłby wybory wygrać. Była też kampania SdRP i jej partnerów w 1991 i 1993 roku. Coś ciekawego można było jeszcze usłyszeć podczas kampanii prezydenckiej w 1995 roku od trzech lewicowych kandydatów (A. Kwaśniewski, T. Zieliński, J. Kuroń). W pozostałych kampaniach wątki dotyczące ekspansji klerykalizmu, światłej edukacji, dostępności (refundowania) środków antykoncepcyjnych i in vitro, praw mniejszości seksualnych oraz samego modelu państwa – spychano na margines lub zupełnie pomijano. Nie można zadzierać z Kościołem, bo to nas kojarzy z PZPR-em – tłumaczono na szkoleniach sztabów wyborczych SLD w 2001 r. (wtedy to z SLD wystąpiłem). Później toczyła się kluczowa dla Polski gra o przystąpienie do UE i „głos biskupów był bardzo potrzebny”. Efekt jo-jo tej transakcji znamy. Za bełkotliwy, niezwykle oszczędny i niejednoznaczny list z okazji referendum akcesyjnego Episkopat dostał wszystko co chciał i obrósł w słoninę. Politycy też uwielbiają takie pustosłowie i rozgrywanie swoich spraw pod stołem. Ale do tego potrzebny jest im jeszcze bezmyślny motłoch. Dlatego światłych, ambitnych obywateli, w tym antyklerykałów, określają jako margines, utrapienie, piąte koło u wozu. Prawica na nas pluje, a tzw. lewica antyklerykałów uważa za chorych (cynik Kwaśniewski). Czy my jednak wiecznie musimy znosić takie upokorzenia? Można czasem przygryźć wargę i przeboleć, że ktoś ma cię za skończonego idiotę, traktuje jak Cygana w sklepie jubilerskim czy Żyda za okupacji. Coś takiego można ewentualnie zdzierżyć, ale tylko doraźnie i wyłącznie w imię jakichś wyższych wartości, dobra ogólnego, wizji ostatecznego zwycięstwa. A co nas od lat spotyka za nasze potulne stanie w drugim rzędzie, za życie nadzieją i ciągłe głosowanie na mniejsze zło? Kolejne obiecanki, zawiedzione nadzieje i dalsze upokorzenia. Potencjalnie jedyną liczącą się formacją, od której należy wymagać obrony postępowych wartości, jest tzw. lewica parlamentarna. Ale to, że SLD się (jeszcze) liczy, wcale
M
nie znaczy, że można liczyć na SLD. Na pewno, jak zwykle, możemy liczyć na... słowa, słowa, słowa. I to wyważone, bo wiadomo – polityka. Ale za same słowa nikt nie powinien oczekiwać konkretnego poparcia w postaci głosów. A Grzegorz Napieralski oczekuje. I ode mnie się nie doczeka, gdyż przekonałem się, ile jego słowa znaczą. Choć w sumie nie do końca jest to wina Napieralskiego, że młody człowiek szybko się uczy także hipokryzji. A nauczycieli miał i ma znamienitych: Rakowski, Kwaśniewski, Miller, Oleksy, Szmajdziński, Kalisz i wielu innych. Powiecie raz jeszcze – taka polityka, takie uwarunkowania; przecież to kraj katolicki, kler silny – trzeba ostrożnie, towarzysze. Tyle że proces wyzwolenia z watykańskiego klerykalizmu i związanej z nim społecznej jełopizacji przeszły już wszystkie kraje europejskie – zarówno na zachodzie, jak i na południu (ostatnio katolicka Hiszpania) – z wyjątkiem naszego rodzimego Katolandu i Malty. I co, można było? Ano można. Na Napieralskiego, a raczej na SLD w jego obecnej postaci, nie będę głosował choćby dlatego, że winien on jest grzechu najcięższego: skutecznego stopowania zjednoczenia polskiej lewicy. A na dziś tylko zjednoczona lewica mogłaby uzyskać przyzwoity wynik w wyborach i dokonać konkretnych zmian. Od pseudoliberałów z PO nie można się tego spodziewać. Liderzy Sojuszu wiedzą też doskonale (i dobrze się z tym czują), że obecnie nie ma właściwie szans na wejście na scenę polityczną konkurencyjnych ugrupowań. Zapewnili to sobie, przyjmując w 2001 roku opracowany przez Ludwika Dorna system subwencji i dotacji z budżetu państwa dla partii politycznych. Na przykład taka RACJA PL, mając państwowe miliony, którymi dysponuje SLD, uzyskałaby z pewnością lepszy od niego wynik wyborczy. Tylko niska frekwencja i nikłe poparcie w wyborach mogą stać się dla szefów SLD sygnałem ostrzegawczym, zmusić do szerszej koalicji i powrotu do idei lewicowych; może pokonać ich strach. A strach jest zawsze złym doradcą. Przerażenie wizją osieroconej po utracie „elit” ojczyzny, która już nigdy może nie być solidarna (a kiedy była?!), od miesiąca nakręcają katolickie media z TVP i Radiem Maryja na czele. PiS-owi udało się od początku kampanię wyborczą z merytorycznej debaty o przyszłości Polski zamienić w spór, kto jest godzien nieść sztandar prezydencki po Lechu K. Któż, jeśli nie jego Wielki Brat? Tymczasem strachliwy Napieralski – zamiast odważnie zanegować tę schizofreniczną i szkodliwą koncepcję – wciąż wzywa do wyciszenia, kultury politycznej i miłości bliźniego. Jeśli ktoś uważa, że parę procent głosów więcej dla SLD i jego przewodniczącego czemuś dobremu się przysłuży, to proszę bardzo, niech na niego zagłosuje. Ja twierdzę, że może tylko zaszkodzić. Naturalnie, jeśli wystąpi realne zagrożenie wyborem Jarosława Kaczyńskiego, wówczas nikt mnie w wyścigu do urny nie wyprzedzi. Jednak taką ewentualność biorę pod uwagę raczej tylko w drugiej turze, choć nie wiadomo, jak się jeszcze sytuacja rozwinie. Wówczas zagłosuję na mniejsze zło, czyli Komorowskiego. Być może jednowładztwo PO wyzwoli w jej elitach jakąś odrobinę pewności siebie w stosunkach państwo–Kościół. Skoro wszyscy zawodzą, tonący brzydko się chwyta. Niestety, jeszcze jakiś czas przyjdzie nam chyba żyć marzeniami. JONASZ
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. aralność pedofilii przedawnia się po upływie 15 lat od jej popełnienia, natomiast w prawie cywilnym roszczenia z tytułu czynów niedozwolonych będących przestępstwami przedawniają się dopiero po 20 latach. Ofiarom szukającym sprawiedliwości, a niemającym środków na sądową wojnę z wielebnymi zboczeńcami, redakcja „Faktów i Mitów” uroczyście deklaruje udzielenie bezpłatnej pomocy prawnej. Niektórzy już nam zaufali... W czerwcu 2009 r. Sąd Okręgowy w Bydgoszczy uczynił prawomocnym wyrok sądu I instancji skazujący franciszkanina Krzysztofa P. z klasztoru w Pakości (opiekun ministrantów bardziej znany jako brat Seweryn – na zdjęciu) na 4,5 roku więzienia za wykorzystywanie seksualne lekko upośledzonego podopiecznego. Haniebne praktyki mnicha już opisywaliśmy (por. „Bratnia dusza” i „Gorycz słodyczy” – „FiM” 7, 50/2008), więc jedynie w skrócie przypomnijmy, że wielebny: ! rozpoczął deprawowanie chłopca, gdy ten miał 10 lat; ! na początku obiecywał dziecku czekoladki, jeśli będzie posłuszne, i pozwoli się nago fotografować oraz dotykać... Te sceny rozgrywały się w zakrystii kościoła, w położonym tuż obok ośrodku powołań, a także za klasztorną klauzurą, gdzie br. Seweryn bez trudu wprowadzał swoją ofiarę, nie kryjąc jej przed konfratrami. Gdy matka dziecka dowiedziała się o eksperymentach dokonywanych na synu, poszła z awanturą do gwardiana. Efekt? Nakazał kobiecie milczenie, a zboczonemu koleżce pozostawił nauczanie religii w gimnazjum oraz opiekę nad dziećmi, które w przyklasztornym ośrodku „miło i radośnie przeżywały spotkanie z Bogiem i św. Franciszkiem z Asyżu” (cyt. z plakatu reklamowego). I tylko ostrzegł konfratra, żeby działał nieco ostrożniej. „Seweryn strasznie mnie skrzyczał, że to przecież miała być nasza tajemnica i on teraz może mieć przeze mnie duże kłopoty” – zeznał chłopiec podczas utajnionego procesu. „Jak długo brat Seweryn nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, tak długo uznajemy go za niewinnego” – twierdzili wówczas franciszkanie z poznańskiej centrali prowincji św. Franciszka z Asyżu. A co zrobili, gdy już został skazany? – Najpierw przysłali na przeszpiegi poczciwego Ozeasza, takiego brata łatę, który był kiedyś w Pakości i cieszy się w mieście dużą sympatią i zaufaniem. Naobiecywał rodzicom chłopca wszelką możliwą pomoc oraz przyjazd różnych ważniaków z władz prowincji, no i faktycznie wkrótce przyjechali. Podobnie jak brat Seweryn – z batonikami, czekoladkami i cukierkami – zaalarmowała „FiM” nauczycielka z K., gdzie obecnie uczy się chłopak.
K
Spotkaliśmy się z nim w obecności rodziców. Oto co nam powiedzieli... – Po wyroku w pierwszej instancji pojawił się u nas nieoczekiwanie ojciec Ozeasz. Powiedział, że dostał polecenie od prowincjała (był nim wówczas o. Adrian Buchcik – dop. red.), który chciałby nas odwiedzić i zaoferować pomoc, a on ma rozeznać, czego najbardziej potrzebujemy. Przyjechali obaj tuż przed ubiegłorocznymi świętami wielkanocnymi. Przywieźli kawę, czekolady... całą reklamówkę słodyczy i stroik wielkanocny. Za całe 60 zł, jak później obliczyłam. Prowincjał
KOŚCIÓŁ RZYMSKO-PEDOFILSKI Wystarczyłoby, żeby tata dał mu po ryju i przeniosłoby się go do innego klasztoru – powiedział. Gdy odparłem, że tata mógłby pójść za to siedzieć, stwierdził: No i co z tego? Chodzę teraz do szkoły w K. i leczę się, bo to, co robił mi Seweryn, było straszne. Sam nie umiem się z tym uporać – dodaje. – Mnisi doskonale znają sytuację materialną tej rodziny i wiedzą, że nie stać jej na zawleczenie zakonu do sądu. Stąd też bierze się ich lekceważący stosunek – ocenia nauczycielka z K. 24 kwietnia 2009 r. nowym szefem poznańskiej prowincji franciszkanów
kilka miesięcy gwałcił 13-letniego Adasia, późniejszego kleryka Wyższego Seminarium Duchownego (por. cykl „Tanie dranie” – „FiM” 4, 5, 6/2010). „Gdy masturbował się, musiałem uklęknąć i czekać. Wytrysku dokonał na moją twarz, a później kazał mi iść się umyć” – to jedno z niewielu nadających się do publikacji wspomnień Adama, weryfikowanych obecnie przez prokuraturę. Dla dobra śledztwa (trzymamy rękę na jego pulsie) nie chcemy ujawnić więcej szczegółów, ale możemy zdradzić, że dzięki naszym publikacjom zgłosiły się jeszcze inne ofiary księdza Zbigniewa R., które
Nie lękajcie się! Czternastoletni chłopiec napisał do nas: „Tata by mnie zabił, że ksiądz mnie obmacywał i nie tylko, a ja komuś o tym powiedziałem”... zachowywał się bardzo lekceważąco. „No, Ozeasz, mów co masz mówić, bo nie mamy czasu!” – poganiał. Ozeasz zapewniał, że w razie potrzeby zakon udzieli synowi pomocy psychologicznej, że prowincjał zrobi z księżmi porządek, rozgoni po innych klasztorach to całe towarzystwo, które dopuściło do skandalu i... na tym koniec. Zapytał jeszcze, jak nam się wiedzie finansowo. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że źle. Pokiwali głowami, powzdychali, wypili herbatę i poszli. Od tej pory nie dają znaku życia, a gdy niedawno zwróciliśmy się z sugestią, żeby ufundowali choćby skromne stypendium oraz wyprawkę szkolną, może jakiś komputer, bowiem nas na takie ekstrawagancje nie stać, a syn po tych wszystkich przejściach musi się teraz uczyć indywidualnie, odpowiedzieli (patrz skan), że to problem Seweryna – relacjonuje matka. – Ojciec Efrem (Henryk Dziemiński, proboszcz administrowanej przez franciszkanów parafii św. Bonawentury w Pakości – dop. red.) zrobił mamie i mnie na kolędzie straszną awanturę, że zeznawałem w prokuraturze. Kpił, że na pewno podobało mi się to, co robił Seweryn – mówi nam chłopak. – Mogłeś przecież niczego nie rozgłaszać.
został ojciec doktor Filemon Tadeusz Janka. Przesłaliśmy mu przed kilkoma dniami smutną informację: „Wielebny ojcze, w porozumieniu z ofiarą przestępstwa oraz jej rodzicami redaktor naczelny „FiM” podjął decyzję o pokryciu wszystkich kosztów pomocy prawnej w procesie o wypłacenie przez Prowincję odszkodowania dla molestowanego przez Waszego konfratra dziecka. Proszę łaskawie pamiętać, że brat Seweryn nie krzywdził go prywatnie, lecz jako osoba, której władze zakonne powierzyły instytucjonalną opiekę nad ministrantami. Uprzejmie doradzamy w tej sytuacji podjęcie pilnych i wymiernych działań na rzecz ofiary”. Zapomnieliśmy jedynie dopisać, żeby wziął pod świątobliwą rozwagę, że przegrany ewidentnie (choćby po odwołaniu w Strasburgu) proces niechybnie uruchomi lawinę pozwów (wzorem USA, Irlandii, Niemiec, Austrii, Holandii, Szwajcarii) i mogą one okazać się zabójcze nie tylko dla prowincji... ! ! ! Trwa jeszcze śledztwo w opisywanej przez nas niedawno sprawie ks. Zbigniewa R., proboszcza z Kołobrzegu i pieszczocha koszalińsko-kołobrzeskich biskupów, który przez
podaliśmy prokuraturze na przysłowiowej tacy. Adam chce nie tylko ukarania złoczyńcy. Domaga się od diecezji choćby symbolicznego zadośćuczynienia finansowego za to, że zmuszono go do odejścia z seminarium, gdy ujawnił swoim przełożonym fakt molestowania seksualnego przez ich kolegę po fachu, a biskupi tolerowali i awansowali ks. Zbigniewa, choć jego preferencje seksualne były powszechnie znane. „Niech nienawiść cię nie zniszczy, modlimy się o to” – próbuje teraz przekabacić Adama (w liście sprzed kilkunastu dni) prefekt WSD ks. dr Jarosław Kodzia, który wcześniej zarzucał klerykowi: „Nie miałeś najmniejszego prawa i bardzo źle zrobiłeś, osądzając kapłana! Powinieneś milczeć i nikomu nic nie mówić o molestowaniu”. Z wielebnym ks. Jarosławem oraz jego szefami biskupami prawdopodobnie spotkamy się wkrótce przed sądem cywilnym. Daliśmy Adamowi słowo, że w razie potrzeby dostanie od nas pomoc prawną. On jest zdecydowany, żeby iść na wojnę, a my nie rzucamy obietnic na wiatr... ! ! !
3
Na portalu internetowym Kaszubskie Forum pojawiły się relacje o pedofilskich sprawkach ks. Andrzeja S., byłego wikariusza parafii św. Kazimierza w Kartuzach (diec. pelplińska), któremu ówczesny ordynariusz bp Marian Przykucki (późniejszy arcybiskup metropolita szczeciński) pozwolił umknąć przed wymiarem sprawiedliwości. Pewnie po to, żeby mógł „po odbyciu rekolekcji i obietnicy poprawy wylądować na posadzie proboszcza w diecezji toruńskiej oraz zająć bardzo wpływowe stanowisko w obejmującym tę parafię dekanacie” – co ujawniliśmy niedawno w „Alfabecie mafii” („FiM” 17/2010). W zamieszczonych na forum wspomnieniach czytamy m.in.: ! „Mój brat był w czasach ks. Andrzeja S. ministrantem. Pewnego dnia wrócił do domu i powiedział, że nikt go nie zmusi do powrotu do ministrantury. Miał wtedy 15 lat. Mama dociekała dlaczego, co się stało, ale on wstydził się rozmawiać. Po 3 tygodniach przerwał milczenie. Pamiętam, jak razem z rodzicami poszli do proboszcza (ks. Tadeusz M. – dop. red.). Niestety, proboszcz zaczął zamiatać sprawę pod dywan. Uważał, że posadzenie sobie chłopca na kolanach i wspólne oglądanie z nim zdjęć i dotykanie jego krocza wcale nie musi oznaczać molestowania”; ! „Pamiętam, jak plebania i biuro parafialne św. Kazimierza było jeszcze u państwa K. (okres budowy nowego kościoła – dop. red.), gdzie odbieraliśmy kartki do spowiedzi. Koledzy ze szkoły często tam zachodzili, ale zawsze sami. Dziwnie się później zachowywali, nie umieli spojrzeć w oczy. Mieli po wizycie różne rzeczy. Ser żółty, twixy (batony czekoladowe – dop. red.), a nawet butelki ze smoczkiem dla dzieci”. List dotyczący tego samego ks. Andrzeja, ale nie sprzed lat, nadesłał nam przed kilkoma dniami jego obecny parafianin: „Boję się taty, bo chyba by mnie zabił za to, że ksiądz mnie obmacywał i nie tylko, a ja komuś o tym powiedziałem. Ale taka jest prawda. To samo robił jeszcze jednemu chłopakowi. Mówiłem pani w szkole, ale powiedziała, że zwariowałem. Najlepiej, żeby ktoś zgłosił na policję i podał mnie na świadka, to wtedy wszystko bym opowiedział” – podpowiada 14-letni Wojtek ze wsi nieopodal Brodnicy. Przypominamy więc rodzicom, nauczycielom i opiekunom, że przecież sam santo subito Jan Paweł II w 1978 r., gdy wybrali go papieżem, wołał: „Nie lękajcie się!” i zapewniał, że „prawda nas wyzwoli”... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
Matka Polka statystyczna Jak statystycznej Polce żyje się w państwie wyznaniowym? Mam przed sobą publikację „Kościół, państwo i polityka płci” ze zbiorem tekstów traktujących o życiu kobiety w RParafialnej, Anno Domini 2010. Weźmy na tapetę raport „Kościół, rodzina i prawa jednostki” Izy Desperak – wielkie, smutne, ale prawdziwe podsumowanie. Jak wiemy, Kościół poświęca rodzinie dużo uwagi. Musi być katolicka i tradycyjna, znaczy się – patriarchalna. Uświęcony model to mama, tata i dzieci. Nie ma miejsca na familie niepełne i jednopłciowe. Mimo że Kościół jest orędownikiem wielodzietności, przeciętna Polka rodzi teraz jedno dziecko, za to – według szacunków Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – liczba nielegalnych skrobanek waha się od 80 do 200 tys. rocznie. Małżonkowie, jak niezmiennie nauczają kościelni moraliści, nie powinni zapobiegać ciąży, nawet jeśli będzie dziesiątą z kolei. Praktykująca katoliczka, która podczas spowiedzi przyzna się do stosowania antykoncepcji, nie otrzyma rozgrzeszenia, chyba że obieca natychmiastowe porzucenie grzesznej drogi. W wioskach i wioseczkach tuż przed spowiedzią wielkanocną obserwuje się masowe usuwanie spirali w gabinetach ginekologicznych (swoją drogą, to dopiero dowód bogobojności – zainstalowanie spirali w prywatnym gabinecie to koszt ok. 1000 zł).
To nie rodzice, ale Bóg decyduje, czy i kiedy jego „dzieci” będą miały swoje własne. Kiedy małżonkowie mają problemy z poczęciem, proponuje się im metody naturalne, pogodzenie się z wolą boską, ewentualnie adopcję. Aborcja traktowana jest jak ludobójstwo. Rodzić musi też ofiara gwałtu, dla której przewidziano możliwość oddania dziecka do adopcji. „Oczekiwanie od kobiety, która ciąży nie chce i jej nie akceptuje, by najpierw ją donosiła, następnie odbyła wielogodzinny poród, karmiła niemowlę, a później je porzuciła, wskazuje, że dla Kościoła kobiety są jedynie żywymi inkubatorami”. Kościelną inicjatywą są tzw. okna życia, miejsca, gdzie anonimowo można zostawić niemowlę. Mimo to, także w miejscowościach,
gdzie „okna” funkcjonują, wciąż znajdowane są martwe, niechciane noworodki. O pozycji kobiety w Kościele decyduje małżeństwo i macierzyństwo. Feminizm w wydaniu katolickim to docenienie kobiety w ramach starego porządku, w jej „naturalnych” funkcjach – matka lub dziewica poświęcona Bogu. Kościół niechętnie patrzy na sukcesy zawodowe kobiet. Według sondaży, co trzecia osoba w Polsce uważa, że żona powinna przedkładać karierę męża nad własną. Kampanie przeciwdziałające przemocy w domu są dla Kościoła atakiem na rodzinę. „Szukająca wsparcia w konfesjonale ofiara domowej przemocy otrzymuje najczęściej poradę, by dalej niosła swój krzyż”. Klerycy i księża często z lekceważeniem odnoszą się do kobiet pracujących w instytucjach kościelnych. Temat molestowania w samym Kościele, rozdmuchiwany przez media, traktowany jest jako atak na świętą instytucję. „Ofiary molestowania są oskarżane o to, że same swą nieczystą seksualnością sprawcę sprowokowały”. Tyle wyklęty już przez Kościół raport. Rozumiecie coś z tego? Z jednej strony kult Maryi, Królowej Polski, Matki Niebieskiej, z drugiej – postrzeganie kobiety jako tworu drugorzędnego. Jaki los miałaby taka Matka Boska, gdyby przyszło jej zamieszkać na parafii w Pcimiu Dolnym?! JUSTYNA CIEŚLAK
Lech Kaczyński po śmierci – tak jak za życia – głównie dzieli. (prof. Magdalena Środa)
!!! Dzisiaj z kręgów PiS słyszymy, że ta prezydentura była wielka, największa. A tak, niestety, nie było. Wszyscy to pamiętamy. (Grzegorz Schetyna)
!!! Kluzik-Rostkowska ze swoimi lewicowymi poglądami na sprawy obyczajowe czasami nie pasuje do PiS. Ale zrobienie jej szefową sztabu ma sens. Media lewicowo-liberalne będą miały problem z jej atakowaniem. (Anonimowy polityk PiS dla „Rzeczpospolitej” o powołaniu posłanki Kluzik-Rostkowskiej na szefa sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego)
!!! Praktyka wykazuje, że te partie, które usiłowały, bez zgody władz kościelnych zresztą, szukać instrumentalnego wykorzystania Kościoła, na przykład przez podkładanie ulotek w świątyniach, już zniknęły z horyzontu politycznego, przestały istnieć. (abp Józef Życiński)
!!! Siły rozłamu nie uszanowały żałoby narodowej. Nie uszanowano bólu narodu. Nad trumną ofiar wypadku prasowe hieny rozpoczęły swój niszczący proces. Nowocześni propagandyści w pogoni za sensacją zagubili lub celowo zapomnieli niepisaną zasadę, że o umarłych mówi się tylko dobrze. Europa też o tym zapomniała. (bp Kazimierz Ryczan)
!!! Podważanie osobistego autorytetu papieża Benedykta XVI, a także autorytetu Kościoła jest wysoce niesprawiedliwe i nosi rysy prześladowania. (kard. Stanisław Dziwisz)
!!! Biskupi i duchowni nie doniosą na księdza pedofila do prokuratury. Przecież to są często koledzy z seminarium, znają się po 30 lat! Dlatego tego rodzaju sprawami dyscyplinarnymi w Kościele powinni zajmować się świeccy. (prof. Tadeusz Bartoś, były dominikanin)
!!! Jest kilka cech, które opisują dobrego księdza. Powinien być wierzący i praktykujący. Ksiądz wierzący ma wewnętrzne przekonanie, że to, czemu służy, jest prawdziwe i dobre. Nie można przekonywać innych do czegoś, do czego samemu nie jest się przekonanym. Ksiądz praktykujący to taki, który gdy komuś o czymś mówi, to sam tak uczciwie czyni. (ksiądz Roman J., były dyrektor katolickiego radia aresztowany za pedofilię; przyznał się do winy)
!!! Kampania prezydencka będzie bardzo krótka. Partie wcześniej rozpisały scenariusze działań. Zaplanowano na wiele miesięcy potyczki, bitwy i wojny. Jeśli zapasy jadu, jakie przygotowano, wtłoczone zostaną w kilka tygodni kampanii, czeka nas straszny spektakl. (Andrzej Olechowski)
!!! onserwatywny, ostentacyjny model pobożności, talent organizacyjny, psychopatyczna osobowość dążąca do podporządkowania sobie innych. Kandydat w sam raz na katolickie ołtarze. Gdyby nie te wścibskie media... Kościół rzymskokatolicki nie wzbogaci się o jeszcze jednego błogosławionego psychopatę, mimo że tak dobrze się zapowiadał. To już postanowione. Po 12 latach demaskowania w mediach barwna postać Marciala Maciela Degollady („FiM” 17/2008) została ostatecznie osądzona przez specjalną komisję watykańską. Nie będzie cudów, jakie zmarły przed 2 laty Maciel mógłby uczynić w drodze na ołtarze. 1 maja ogłoszono wyrok, uznając twórcę jednego z najbardziej wpływowych organizacji katolickiego świata za niezwykłego oszusta. Przyjaciel JPII, „prawdziwy wzór dla młodzieży”, jak go określił z niewątpliwą dozą nieomylności przynależną papieskiemu urzędowi nasz Wielki Rodak, okazał się utalentowanym kanciarzem i gwałcicielem prowadzącym nawet nie podwójne, ale potrójne, a może i poczwórne życie. Całe życie. Bo wiadomo już, że Maciel nie zszedł z „drogi świętości” na starość, ale przez dziesięciolecia wykorzystywał seksualnie, kradł i oszukiwał. Żyjąc tak jak żył – na kościelnym świeczniku – odniósł niebywały sukces. Oczywiście ukrywał swoje łajdactwa, ale sam fakt, że udało się przez dziesięciolecia trzymać w tajemnicy nadużycia takiego kalibru, daje wyobrażenie o tym, czym w istocie jest Kościół rzymskokatolicki i jego przywódcy.
K
Dzisiaj, gdy „mleko się wylało”, panowie z Watykanu przyznali, że Maciel „prowadził życie pozbawione skrupułów, bez autentycznego zaangażowania religijnego”. I pomyśleć, że gdyby nie wieloletnia presja mediów, setki biskupów, kardynałów i innych duchownych, z którymi Maciel miał do czynienia, nie zauważyłoby, że mają do czynienia z oszustem! Coś podobnego jest możliwe tylko w autorytarnej, zdemoralizowanej instytucji, kompletnie ślepej na sprawy ducha i zwykłą ludzką przyzwoitość. Afera Maciela powinna wywrócić do góry nogami Watykan i cały Kościół rzymskokatolicki, ale nie wywróci, bo trudno, żeby perwersja zburzyła system zbudowany na perwersji. Daje jednak wiele do myślenia na temat Jana Pawła II i ludzi, którymi się otaczał. Watykan Wojtyły do końca umiłował i chronił Maciela. Jego odsunięcia dokonał dopiero Benedykt XVI. „Fakty i Mity” od swojego powstania trzeźwo i bez egzaltacji oceniały pontyfikat zmarłego papieża, tropiły nadużycia, badały jego przeszłość. Robiliśmy tak, mimo że niemal cała Polska manipulowana przez media oszalała na punkcie Jana Pawła. Zewsząd spadały na nas gromy za nasz „obrzydliwy antyklerykalizm” i „brak pokory”. Nawet niektórzy czytelnicy zarzucali nam, że „podnosimy rękę na największy autorytet”. Cóż, od uznanych autorytetów cenimy bardziej prawdę i nigdy jeszcze nie zawiedliśmy się na wyborze takiej właśnie opcji. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Świętość pod lupą
Ja chcę być spalony, a popiół proszę rozrzucić. Jak ktoś sobie życzy, to może wziąć wcześniej moje organy, ale one się już do niczego nie nadają. Na moim pogrzebie nie ma być wystąpień, że byłem dobry czy zły. Tylko śpiewy, psalmy i modlitwy. Niech ludzie nie opowiadają głupot na moim pogrzebie, a cała uroczystość nie ma trwać więcej niż 1–3 godziny. Taka jest moja ostatnia wola. (Lech Wałęsa)
!!! Ja znam ludzi w PiS, którzy oczekiwali innej decyzji. (Bartosz Arłukowicz o kandydowaniu Jarosława Kaczyńskiego)
!!! Jarosław Kaczyński zaczął swoją kampanię od rozminięcia się z prawdą; sugerował, że nie wiadomo, czy wystartuje. Nie było to uczciwe, bo nie było żadnej wątpliwości, że będzie kandydował. Już wcześniej PiS zbierał podpisy za jego kandydaturą. Polacy nie lubią dwuznaczności, lubią uczciwe postawienie sprawy. (Stefan Niesiołowski)
!!! Oskarżanie Kościoła o pedofilię to zorganizowana akcja masonów, Żydów-Bogobójców i syjonistów, od zawsze wrogów papieża i katolicyzmu. (bp Giacomo Babini, emerytowany ordynariusz Grosseto we Włoszech)
!!! Jarosław Kaczyński będzie miał za sobą nie tylko nastroje społeczne, ale będzie miał swoisty immunitet. Przeciwnikom, z uwagi na pamięć jego brata, nie będzie wypadało atakować go, przypominać lata obłędu IV RP. PiS – oraz podporządkowane tej partii media – będą działać bez takich skrępowań. Polsce grozi realne niebezpieczeństwo, że prezydentem zostanie Jarosław Kaczyński. On sam w kampanii nikogo osobiście atakować nie musi. Zrobią to jego pretorianie. On sam będzie ukazywał tylko cierpiącą twarz na tle symboli narodowych i religijnych. (Jan Widacki, poseł Stronnictwa Demokratycznego) Wybrali: AC, OH, MarS, RK
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
NA KLĘCZKACH
Podpisów zebrano już masę, bo całe 750. Gdzie dokładnie miałaby stanąć statua, jeszcze nie wiadomo. Naszym zdaniem, można by zdjąć z kolumny tego nieudolnego króla i... ASz
Prokuratura łódzka chyba zdała sobie sprawę z idiotycznej sytuacji i zdecydowała, że nie będzie ścigać aktywistek SROM-u. MaK
którzy powierzyli swoje pieniądze pracownikom Caritasu organizującym zajęcia. W nocy złodziej (?) włamał się do budynku i ukradł kasetkę z pieniędzmi. Zniknęło ponad 6 tys. złotych uzbieranych na wyjazd do Rzymu na grób JPII. MaK
MA NAJWIĘKSZEGO!
KSIĄDZ O ISLAMIE
CBA NIE OD KSIĘŻY
Po długich miesiącach przepychanek w kwestii zgodności z prawem budowy największego na świecie pomnika Chrystusa Króla w Świebodzinie ksiądz Sylwester Zawadzki dostał w końcu od władzy zielone światło. Kolos (33-metrowa statua, nasyp i korona dadzą razem prawie 50 metrów) ma być gotowy jeszcze w tym roku. WZ
Uniwersytet Papieski im. Jana Pawła II w Krakowie (dawniej PAT) otwiera nowy kierunek – religie Bliskiego i Środkowego Wschodu. W programie znajdą się m.in. języki bliskowschodnie, historia i kultura islamu. Katolicka szkoła ma nadzieję, że nową specjalnością zainteresują się wojskowi wysyłani na misje do Iraku i Afganistanu. MaK
ANI SŁOWA O ZOMO? Prezes PiS przemówił do swoich towarzyszy i poprosił o wstrzemięźliwość werbalną: „Trzymajmy nerwy na wodzy. Oni tylko czekają, by wciągnąć nas w konflikt. Apeluję do was i do siebie”. Jak wiadomo, kiedy Jarosław Kaczyński przemawia publicznie, to poparcie dla niego spada natychmiast na łeb, na szyję. Zatem pomysł PiS można uznać za trafiony. Tyle że Jarosław nie wytrzyma. I za to go kochamy! ASz
DOBRE ŁOBUZY Od ponad 3 lat poważni politycy PiS, księża, historycy z IPN oraz redakcja „Gazety Polskiej” prowadzą kampanię sławienia kiboli, czyli stadionowych chuliganów. Według nich, jest to patriotyczna młodzież zwalczająca zło w życiu publicznym. Jak ustalił salezjanin Jarosław Wąsowicz, niszczenie przez kiboli przystanków autobusowych i dworców kolejowych w latach PRL to nie były akty chuligaństwa, lecz „słuszny protest przeciw komunistycznej władzy”. Zdaniem prawicowych polityków, na początku XXI wieku policja nadal, nie wiadomo dlaczego, nęka kiboli. Według posłów Pawła Poncyljusza i Mariusza Błaszczaka, polega to na bezpodstawnych zatrzymaniach zorganizowanych grup idących na mecze i stosowaniu wobec kibiców przemocy fizycznej (bicie, używanie gazów łzawiących). Do grona obrońców kiboli dołączyła redakcja ultrakatolickiego kwartalnika „Fronda”. Pochwaliła ona zorganizowany przez fanatycznych zwolenników Lecha Poznań bojkot publikacji spółki Agora („Gazeta Wyborcza”, „Metro”). Jego przyczyną były publikacje na temat dziwnych związków tego klubu z chuliganami. Większości czytelników „Frondy” spodobała się szczególnie napaść na młodą kolporterkę „Metra” i zniszczenie paczki gazet. Żal wywołało to, że akcja nie zakończyła się ogoleniem napadniętej. MiC
WYTRZEŹWIELI?
Centralne Biuro Antykorupcyjne odmówiło zajęcia się sprawą jednego z pomorskich duchownych katolickich, który czerpie korzyści z oszustw. CBA, któremu na księdza doniósł jeden z biznesmenów, przekazało sprawę do... urzędu skarbowego, bo uznało, że zawód księdza nie jest funkcją publiczną. Ksiądz prowadzi od lat obrót fikcyjną stalą oraz przyjmuje rzekome darowizny. Duchowny prowadzi budowę kościoła, co ułatwia mu przestępczy proceder. MaK
Wydawcy nowego prawicowego miesięcznika „Europa” jako pierwsi w swoim środowisku rozpoczęli krytyczny osąd pontyfikatu JPII. Piszą teraz o zmarłym papieżu, że „dał Kościołowi złudzenie potęgi, zasłonił swoim urokiem poważne problemy, przesłanie papieża wszędzie przegrało, walka z rewolucją seksualną skończyła się kompletnym fiaskiem, rechrystianizacja Europy to porażka, epoka Wojtyły to czas wielkiego pustoszenia kościołów, dorobek teologiczny pozostawił wątły”. O tym wszystkim „FiM” piszą od 10 lat. I zasłużyliśmy dzięki temu na miano „radykałów”. Szkoda, że niektórzy potrzebują dekady, żeby przejrzeć na oczy. A wielu ślepymi umrze... MaK
ZA PÓŹNO „Niech się ujawni obrońca tego zboczeńca” – postuluje na łamach włoskiego dziennika „La Stampa” Marco Tosatti. Znany włoski watykanista poprzez media zwraca się do osoby (osób?), która przez lata ukrywała prawdziwe oblicze zboczeńca i oszusta Marciala Maciela – założyciela Legionu Chrystusa. „Konieczne jest, by ten, kto w Watykanie go chronił i nie pozwalał ukarać, wystąpił i wziął na siebie za to odpowiedzialność” – napisał publicysta „La Stampy”. Niestety, Tosatti spóźnił się o kilka lat. Ktoś, kto jest za to osobiście i jednoosobowo odpowiedzialny, zmarł 2 kwietnia 2005 roku. ASz
UCHO MORALNE KSIĄDZ ZABÓJCA Nie ma szczęścia duchowny, który po pijanemu doprowadził do kraksy drogowej koło Malewic (Podlasie). Jego ofiary mają się jeszcze gorzej. W wyniku wypadku rany odniosło 8 osób („FiM” 17/2010). Jedna z ofiar zmarła i księdza spotka cięższy zarzut – doprowadzenia do wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Duchowny hasa tymczasem na wolności po wpłaceniu 50 tys. zł poręczenia. MaK
„SOKÓŁ” NA COKÓŁ
SROM NA WOJCIECHA
Powstała specjalna strona internetowa, która ma zmusić H. Gronkiewicz-Waltz do budowy pomnika Kaczyńskiego. Aby pani prezydent Warszawy nie przyszło do głowy wahać się, na stronie zbierane są podpisy pod apelem, w którym czytamy m.in.: „Jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej przywrócił nam Polakom pamięć i dumę z polskości. Dzięki Niemu Polacy zrozumieli wagę narodowej tożsamości. Swoim oddaniem naszemu państwu stanowił wzorzec polskiego patrioty czasu pokoju”.
Donosiliśmy o tym, że anonimowa grupa feministek SROM obwiesiła Łódź plakatami informującymi o możliwości dokonania legalnej aborcji w Wielkiej Brytanii. Katolicki Klub Świętego Wojciecha uznał takie informowanie za przestępstwo i doniósł na sprawczynie do prokuratury. Sprawa stała się głośna i do prokuratury zaczęły się zgłaszać także różne, zapewne przypadkowe, osoby donoszące same na siebie, że to one są sprawcami „przestępstwa”. Afera zamieniła się w ten sposób w happening.
PAN JEZUS BYWA NIEZDROWY Czy to możliwe, że tzw. Pan Jezus Eucharystyczny, czyli hostia podawana katolikom w czasie komunii, może być szkodliwy dla zdrowia? Nie tylko może, ale i jest szkodliwy, gdy wierzący choruje na celiakię, czyli odrzucenie przez organizm glutenu, który znajduje się w zwykłej mące. Dlatego Kościół od tego roku wprowadza dla dzieci pierwszokomunijnych w Polsce specjalne hostie, udzielając certyfikatu specjalistycznej firmie z Opoczna. Teraz już dzieci z celiakią nie będą musiały poprzestawać na piciu wina z kielicha, co często uznawały za dyskryminujące i mówiły, że do nich przychodzi „inny Pan Jezus”. Istnieją już w Polsce specjalne msze bezglutenowe, gdzie wszystkie komunikanty są „zdrowe”. A my mamy problem – jak to jest z tą transsubstancjacją, skoro wszystko jest kwestią mąki? MaK
I PO PIELGRZYMCE Bardzo rozczarowali się niepełnosprawni uczestnicy warsztatów terapii zajęciowej w Białej Podlaskiej,
Źródłem prawdziwej moralności jest głęboka wiara – tak przynajmniej od wieków z uporem twierdzi Kościół. A co na to nauka? Otóż okazuje się, że najprawdopodobniej za nasze zasady moralne i tzw. uczucia religijne całkiem banalnie odpowiada znajdujący się tuż za prawym uchem kłębek nerwów, umiejscowiony na skrzyżowaniu skroniowo-potylicznym. Jak informuje „Wiedza i Życie”, do takiego wniosku doszła doktor Liane Young z MIT
5
po przebadaniu ochotników, którym za pomocą impulsów magnetycznych „wyłączono” pewne rejony mózgu. AK
CUD PAKISTAŃSKI O prawdziwym szczęściu, co tam szczęściu – cudzie! – może mówić Hakimillah Mehsud, przywódca pakistańskich talibów. Wycelowana w niego z bezzałogowego amerykańskiego samolotu rakieta zabiła wszystkie stojące przy nim osoby, z wyjątkiem właśnie głównego adresata wybuchowej „przesyłki”. Gdyby tak Mehsud zechciał zeznać, że ostatnią osobą, o której pomyślał przed atakiem, był na przykład prezydent Kaczyński (w końcu przywódca jednego z wrogich państw), można by mówić o cudzie, który będzie pierwszym krokiem do beatyfikacji zmarłego niedawno prezydenta. MaK
WULKAN BOŻY Islandzki wulkan nie tylko sparaliżował ruch lotniczy na znacznych obszarach świata, ale został zaangażowany do propagandy polityczno-religijnej w USA. Od pewnego czasu konserwatywno-religijne witryny internetowe i inne media bacznie obserwują trzęsienia ziemi oraz inne zjawiska geologiczne na naszej planecie, interpretując je jako niechybne sygnały nadchodzącego końca świata. Jedna trzecia Amerykanów sądzi, że nastąpi on jeszcze za ich życia. Prawicowy ekstremista republikański Rush Limbaugh, którego program radiowy ma miliony słuchaczy, ujawnił, że eksplozja wulkanu i zapylenie atmosfery są sygnałem, iż Bogu nie podoba się reforma systemu ubezpieczeń zdrowotnych, którą – po ciężkich bojach z republikanami i korporacjami ubezpieczeniowymi – przeforsował niedawno prezydent Obama przy poparciu Partii Demokratycznej. „Ziemia się otwarła. Bóg przemówił! – objaśnia Limbaugh w radiowej egzegezie. – Nie wiem, czy to odrodzenie, czy Armagedon. Miejmy nadzieję, że odrodzenie w bożym ujęciu...”. PZ
6
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Egipt czy Wawel? Mimo sielskiej atmosfery majówki nie zabrakło tematów wywołujących ożywione internetowe dyskusje. Na Jasną Górę trafił kawałek skrzydła prezydenckiego samolotu. Podobno dostarczyła go paulinom anonimowa zakonnica bohaterka, która cudem jakimś przechytrzyła czujnych rosyjskich żołnierzy pilnujących wraku i wykradła im sprzed nosa kawałek tupolewa. – Był to akt wielkiej odwagi – orzekł przeor o. Roman Majewski tuż przed tym, jak zaczął przekonywać swoją jasnogórską szefową, żeby przyjęła zdobyte w kolizji z prawem trofeum: „Przyjmij w tym kawałku metalu, zimnym i nic nam niemówiącym, całą naszą troskę o ojczyznę, którą tobie ufnie zawierzamy”. Ma owa relikwia zostać wkrótce wkomponowana w nową szatę („suknię wdzięczności i miłości, cierpienia i nadziei narodu polskiego na zawsze”), jaką dla Matki Boskiej Częstochowskiej przygotowuje gdański artysta plastyk Mariusz Drapikowski. Pojawił się co prawda pewien kłopot, bo o kawałek blachy ze śrubką upomniała się komisja wojskowa, która bada przyczyny katastrofy i z mozołem stara się skompletować fragmenty rozbitej maszyny. No ale nie z takimi trudnościami ojcowie paulini sobie radzili. A co na to internauci? ! Zakonnica ukradła część samolotu, a przeor przyjął skradzione, czyli stał się paserem, i chce ten skradziony przedmiot umieścić na Obrazie, czyli dopuści się świętokradztwa („AK”); ! Ale to była kradzież bohaterska! („juzio”); ! Jak bohaterka, to na Wawel! („jolantag7”); ! Do tego „aktu odwagi” trzeba mieć smykałkę i dobry charakter w nogach („human”);
Kardynał Nagy
Kiedy jednak pojawiło się dementi, internetowa społeczność czym prędzej pospieszyła z pomocą: ! A może lepiej niech kot zostanie. A protokół dyplomatyczny się zmieni... („kiwni”); ! Pierwsza dama?! Chętnie się zgodzę! Wykształcenie posiadam, władam trzema językami, znam się na sztuce i literaturze, więc mogę się podjąć, bo innej pracy nie mam! („gp24”);
! Aktem odwagi byłoby uczciwe rozliczenie się z afer seksualnych, których pełno w Kościele, a nie zamiatanie ich pod dywan i zrzucanie winy na ofiary („klara”); ! Nie wierzę, że to prawdziwa informacja. To musi być prowokacja! Można naśmiewać się z Polaków katolików, ale aż takimi kretynami nie są („Annie 2256”); ! Bóg i Biblia już nie istnieją w Polsce! Obłąkani głupotą modlą się do kawałka samolotu! Wstyd! („All True About”); ! Wolno zabierać dowody z miejsca katastrofy? Ile za to grozi i gdzie są odpowiednie służby? („liberał2”); ! Ludzie słabej wiary! Tupolew umarł, ale zmartwychwstanie. I będzie latał! („gość”); ! Zastanawiam się, co powiedzą o nas następne pokolenia. Chyba będzie to okres ZAĆMIENIA UMYSŁÓW! („Justus”); ! Co tam kawałek blachy! Proponuję umieszczenie Biskup kielecki Kazimierz Ryczan silnika na obrazie („ministrant”); ! Ziobro by pasował („ds”); ! Przecież ten samolot to wy! Alik z zazdrości się pochlasta rób diabelskiej komunistycznej fabry(„Franz”); ki w ZSRR. Czy to braciszkom nie ! Koniecznie do billboardów Jarprzeszkadza? („darek”); ka trzeba dołączyć również Śniadka i Rydzyka, żeby zwiększyć efektyw! Cieszę się, bo będę się mogła ność przekazu („pilot. pl”); do tego kawałka modlić! O Wielki, Święty Kawałku Blachy z Otworem ! Moją starą mu dam i jeszcze i Śrubką! Ja, służebnica Pańska, błaparę złotych dorzucę („jasiek”); gam o miłosierdzie i jasność umysłu. ! Rydzyk! Ma piękną sukieZbaw mnie, Święty Kawałku Blachy, neczkę („gość2”). i otwórz umysł na słowo Pańskie! Rydzyk nie ma jednak czasu („Malina”); na pierdoły. Z anteny Radia Maryja popłynęła informacja, że wy! A nie można było po bożeniki sondaży wyborczych podawamu? Nie przyszło do głowy, że możne w konkurencyjnych mediach to na dostać oficjalnie po zakończeniu nic innego jak gigantyczne oszuśledztwa? Wystarczyło poprosić. Nikt stwo, a co za tym idzie – narzęby nie żałował („prawie moher”). dzie manipulacji. Dowodził tej Wobec faktu, że Jarosław Kaprawdy wykładowca szkoły medialczyński postanowił jednak powalczyć nej Rydzyka, prof. Rafał Broda. o prezydenturę, wielu zachodziło „Nasz Dziennik” podjął się z kolei w głowę, kto będzie pełnił rolę moralnej oceny polityków uczestPierwszej Damy. Sztab wyborczy niczących w pogrzebie pary prezykandydata za wszelką cenę chciałdenckiej. Chodzi m.in. o to, że by w tej roli obsadzić siostrzeniośmielili się przystąpić do komucę szefa Martę Kaczyńską. nii świętej mimo deklarowanego Karmiono nawet opinię wcześniej poparcia dla zapłodniepubliczną informacjami nia in vitro. „Jeżeli jest to osoba puo tym, że Marta nie bliczna, która wypowiada się w spratylko udzieli wujwach moralnych w sposób sprzeczkowi moralnego ny z nauką Kościoła, to teoretyczwsparcia, ale też nie nie powinna przyjmować Komustanie u jego boku nii Świętej. Problemem jest jednak na billboardach.
to, czy przed przyjęciem Eucharystii nie nawróciła się, nie przystąpiła do Sakramentu Pojednania, nie odwołała swoich poglądów. Jeżeli jednak tego nie zrobiła, nie powinna przystępować do tego sakramentu” – głosił na łamach gazety autorytet kardynał Stanisław Nagy. ! Gosiewski rozwodnik brał komunię na każdej mszy i to Rydzykowi nie przeszkadzało? („cynizm”);
! Ciekawe, że kard. Nagy nie zauważył, że bp Paetz bywa w pierwszych rzędach na mszach („lelek”); ! Przecież Maria Kaczyńska też była za in vitro („Andrzej”); ! Zapomnieli dopisać, że okradanie stoczniowców i emerytów oraz stosunki z klerykami i ministrantami to dobry uczynek, za który idzie się do nieba („cziras”); ! Największym grzechem jest przynależność do Kościoła katolickiego („bulla”). „Prosimy cię, Królowo, o mądrego prezydenta Polski, który będzie służył narodowi, a nie pragmatyzmowi partii” – tymi słowy biskup kielecki Kazimierz Ryczan podczas mszy w intencji ojczyzny naprowadzał wiernych na to, przy którym nazwisku mają zakreślić krzyżyk. Był przy tym uprzejmy zauważyć, że nadchodzi swoisty Armagedon, bo po katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem nasz kraj coraz bardziej przypomina Białoruś, a kler musi od nowa walczyć o duszę narodu. „Mieliśmy nadzieję, że walka toczyć się będzie o Polskę bogatą, dostatnią, wiarygodną i praworządną. Tymczasem od nowa musimy walczyć o duszę narodu, którą zatruwają polskojęzyczne środki masowego przekazu.
Już IPN nie będzie bronił prawdziwej pamięci narodowej, przerażeni funkcjonariusze zakłamania z PRL mogą spać spokojnie – nie zagraża im wytykanie prawdy. Dziennikarze, wyżsi urzędnicy i profesorowie mogą się kryć za swoimi tytułami” – grzmiał Ryczan. ! I mówi to przedstawiciel Kościoła, który sam nie może poradzić sobie ze współpracownikami służby bezpieczeństwa, tylko chowa głowę w piasek jak przestraszony struś na betonie, żenada („dariuszbarto”); ! Biskupie Ryczan, nie idź tą drogą. My, światli chrześcijanie i katolicy, potrafimy odróżnić „ziarno od plew”, choćby inaczej mówił pasterz Kościoła. W jego ustach kłamstwo jest grzechem stukrotnym. Odnośnie stwierdzenia, że po śmierci nie mówi się źle o zmarłym – pytam: dlaczego źle mówicie o Stalinie?! W naszej mądrości ludu bożego jesteśmy silni mocą Boga, jesteśmy mądrzy, czerpiąc z jego mądrości, a takim biskupom mówimy stanowcze – NIE. Biskupie – to nie średniowiecze, a ty nie jesteś bogiem („katolik”); ! Czarna mafia czuje zagrożenie interesów („tomek”); ! Jeszcze jeden prawdziwy Wolak i patriota, prawy syn narodu i Kościoła („gregory”); ! Biskupie Ryczan, do Pana obowiązków należy klepać zdrowaśki. Resztę zostaw innym („@”); ! Biskup ryczał, a karawana szła dalej („don_hihot”); ! Jarosław za Wawel obiecał Kościołowi krocie. Dlatego będą za nim agitowali ze wszystkich sił. Idźmy więc wszyscy na wybory, aby obeszli się smakiem („tadeusz1414”). Choć za prezesem PiS wstawiają się dostojnicy, a księża zbierają dla niego podpisy w zaciszu zakrystii, sam Kaczyński jak na razie w prezydenckiej kampanii się nie udziela. Na powód tej publicznej absencji wskazał Grzegorz Schetyna: „Od dawna wiadomo, że prezes Kaczyński zyskuje, gdy publicznie nie zabiera głosu. Widać, że sztabowcy PiS także dostrzegli tę zależność”. ! Prezydent, który zyskuje tylko wtedy, gdy milczy. Czy można wysnuć stąd wniosek, że nie ma nic mądrego do powiedzenia? Nigdy więcej! („Krasinem”); ! Kaczyński pokazałby klasę, gdyby zrezygnował z kandydowania. Dyktatury w Polsce nie da się wprowadzić. Więc po co? („sceptyk”); ! To widocznie rodzinne: jeden zyskał poparcie, jak umarł, drugi zyskuje, jak milczy („asik”); ! Gdyby wyjechał z kraju na zawsze, miałby 99,99999 proc. poparcia („kicoł”); ! Czy po tej całej katastrofie oferta z wakacjami w Egipcie jest aktualna, czy teraz wystarczy wycieczka na Wawel? („proses”). JULIA STACHURSKA
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. yrektor Radia Maryja popadł w jakąś dziwną melancholię w kwestii geotermii, bo ostatni komunikat o sukcesach na froncie poszukiwania gorącej wody w jego toruńskiej posiadłości popłynął z anteny przed siedmioma miesiącami i od tej pory ani mru-mru. Co ciekawe, on już nawet nie żebrze u słuchaczy o pieniądze na wiercenie i pompowanie, choć wcześniej niemal codziennie apelował o wpłaty, snując wizje lokalnej 1 elektrowni o mocy 20 MW, całorocznych basenów, zakładów balneologicznych, ogrzewania Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej oraz kilku innych patentów na wykorzystanie drzemiących pod ziemią źródeł nieprzebranej energii, której miał osobiście dać upust. Pojechaliśmy sprawdzić, dlaczego tak zaniemówił. Okazało się, że po prostu nie ma już o czym gadać. Przeputał na geotermii kilkanaście milionów złotych swoich słuchaczy (dokładna kwota jest najściślej strzeżoną tajemnicą), ale z góry uprzedzamy ludzi mu niechętnych, że jeszcze nie ma z czego się cieszyć, bo kto wie, czy nie wyrwie z państwowej kasy odszkodowania za swoje pomysły, choć inwestycja od początku skazana była na porażkę... ! ! ! Tak zwana głęboka geotermia jest w Polsce – zdaniem ekspertów – jednym z najdroższych rodzajów odnawialnych źródeł energii, ponieważ wody geotermalne zalegają u nas stosunkowo głęboko (2–3 km), nie mają zbyt wysokiej temperatury i są zazwyczaj silnie zasolone. Państwo wspiera wszakże badania ich zasobów, udzielając dotacji ze specjalnego subfunduszu (przeznaczonego wyłącznie na prace badawcze!), którym zarządza Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, i każdy inwestor posiadający koncesję na prowadzenie badań może się o te środki ubiegać. Fundacja Lux Veritatis (prywatna współwłasność o. Rydzyka i „głównego księgowego” jego imperium o. Jana Króla) otrzymała w kwietniu 2006 r. koncesję od PiS-owskiego ministra środowiska Jana Szyszki i na tej podstawie kontrolowany przez ekipę braci Kaczyńskich NFOŚiGW przyznał firmie Rydzyka 12,2 mln zł na badania struktury geologicznej jego posiadłości poprzez wykonanie tam jednego odwiertu poszukiwawczo-rozpoznawczego do głębokości 3050 m. Fundacja nie podjęła jeszcze żadnych prac, gdy 16 października 2007 r. zażądała od NFOŚiGW dodatkowych 15,1 mln zł, przez co informacja o zasobach wód geotermalnych na podwórku u Rydzyka miałaby nas kosztować 27,3 mln zł. Stosując niebywale pokrętne machinacje, „kaczyński” NFOŚiGW rzutem na taśmę (w przeddzień zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska)
D
przyznał Rydzykowi pieniądze, ale że pod presją czasu działał niechlujnie, w maju 2008 r. nowa ekipa znalazła podstawy prawne do wypowiedzenia całej umowy o dotacji i zablokowania wydatków (por. „Gorączka złota” – „FiM” 30/2009). Trzy miesiące później o. Rydzyk rozpoczął wiercenie „otworu TG-1” (fot. 1), choć wiedział, że rachunki będą musieli zapłacić słuchacze jego rozgłośni.
POLSKA PARAFIALNA Dla wielebnego były to oczywiście szatańskie knowania, więc ani myślał zrezygnować. „Drodzy przyjaciele, kochana Rodzino Radia Maryja. Wszystkich interesujących się sprawą toruńskiej geotermii informuję w intencji Lux Veritatis, że prace geotermalne w Toruniu trwają dalej. Robimy te prace badawczo-odkrywcze, by zachęcić wszystkich Polaków do korzystania z naturalnych dóbr, którymi
lipcowej pielgrzymki Rodziny na Jasną Górę, że odebrano mu dotację na wydobycie oraz eksploatację, podczas gdy zaakceptowany przez „kaczyńskich” projekt polegał na wykonaniu jednego odwiertu i sporządzeniu dokumentacji hydrogeologicznej. „Jeśli koszty wiercenia drugiego otworu będą także na poziomie 27 mln zł, to koszt całej instalacji grzewczej wyniesie co najmniej 60 mln zł. Byłoby to najdroższe ogrzewanie geotermalne na świecie i doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego Lux Veritatis z takim uporem dąży do jego realizacji, skoro resztę pieniędzy będzie musiała wydatkować z własnych zasobów, bo subfundusz geologiczny przeznaczony jest wyłącznie na prace badawcze” – dziwił się minister środowiska Maciej Nowicki, odpowiadając w Sejmie na interpelację Szyszki. 12 sierpnia 2009 r. mnisi ogłosili rozpoczęcie prac przy odwiercie TG-2. „Zaczynamy akurat przed
2
Ry(d)zyk-ffizyk Ojciec Rydzyk dotkliwie oparzył się ciepłą wodą. Lekarstwem na jego cierpienia są okłady z pieniędzy SKOK-ów... W listopadzie dokopał się do wody. Choć miała zaledwie 60 stopni (naczelny ekspert i „mniemanolog geotermalny” RM – prof. Ryszard Kozłowski z Politechniki Krakowskiej – gwarantował, że będzie minimum 90), odtrąbiono zwycięstwo. „Wszystko idzie według planów, dosłownie tak, jak uczeni przewidzieli. Jest wspaniale! Na tej głębokości woda ma powyżej 60 stopni Celsjusza i jest jej bardzo dużo” – powiedział 7 listopada 2008 r. ojciec dyrektor, przypominając Rodzinie o pieniądzach, bo wykorzystanie wody „dla dobra ludzi w postaci nowych miejsc pracy” oraz „produkowania energii elektrycznej” będzie słono kosztować, a rząd odmawia mu nawet zgody na przeprowadzenie zbiórki publicznej. „Wodą znalezioną pod Toruniem ojciec Rydzyk może ogrzewać najwyżej kompleks budynków swojej szkoły, co byłoby równie opłacalne jak koszenie trawnika kombajnem” – zauważył prof. Krzysztof Szamałek z Uniwersytetu Warszawskiego, geolog i uznany autorytet w dziedzinie geotermii.
Polska została obdarzona przez Pana Boga. A są to wielkie dobra, wielkie bogactwa” – przekonywał z anteny 14 marca 2009 r., zapowiadając, że „prace przy pierwszym odwiercie zostaną wnet zakończone”. A co dalej? „Natychmiast powinniśmy też wykonać drugi odwiert, przeznaczony do zatłaczania wydobytej wody w głąb ziemi. Wszystkim pracom towarzyszą ogromne problemy finansowe. Obecny rząd ma na ten cel ogromne fundusze, ale jest założenie, żeby zniszczyć Radio Maryja i dzieła przy nim powstałe” – tłumaczył, przypominając o wyjątkowo palącej potrzebie powierzenia mu oszczędności członków Rodziny. Robiąc już bokami, w maju złożył w sądzie powództwo przeciwko NFOŚiGW o zapłatę odszkodowania w kwocie 27,3 mln zł za wypowiedzenie umowy na dofinansowanie odwiertu. „Pozew został dobrze przygotowany przez specjalistów i sprawa wydaje się jasna. Chyba że proces będzie miał charakter polityczny” – podkręcał atmosferę i mobilizował radiomaryjne bojówki o. Tadeusz, kłamiąc w żywe oczy podczas
świętem Wniebowzięcia Matki Najświętszej i to przed cudem nad Wisłą, czyli największą wiktorią polską. Czysto polską! Drugi odwiert akurat dzisiaj. Nastąpiła historyczna chwila!” – wykrzykiwał o. Tadeusz. Z wywierceniem dziury poszło gładko. W nocy z 8 na 9 listopada 2009 r. zakończono roboty, a już rankiem o. Rydzyk wygłosił w RM wstrząsający komunikat, że jego imperium znalazło się na krawędzi bankructwa. „Prosimy was bardzo o pomoc. Jeszcze nigdy nie było u nas tak źle. Prosimy każdego słuchacza Radia Maryja i widza Telewizji Trwam o poważne potraktowanie tej prośby. O pilną pomoc teraz, a potem systematyczne wspieranie tych dzieł, najlepiej każdego miesiąca. Jeszcze raz wypowiadam to, co nie jest łatwe: nigdy dotąd nie mieliśmy tak trudnej sytuacji materialnej jak obecnie! Prosimy o konkretną pomoc materialną. Sytuacja jest bardzo poważna” – łkał na antenie ojciec dyrektor przerażony widmem konieczności zapłaty wykonawcom. Pogrzebowa atmosfera udzieliła się także pozostałym „dziełom” imperium, bo zamiast
7
dąć w fanfary, „Nasz Dziennik” tylko półgębkiem napomknął, że „kolejnym etapem prac geotermalnych będzie połączenie obu odwiertów, aby zamknąć obieg wody”. Później o. Rydzyk zaniemówił. Jeszcze tylko 31 stycznia 2010 r. zapewnił, że licząc na solidarność rodaków, po udanych dwóch odwiertach dalej pracuje się nad geotermią toruńską, po czym zaczął przekierowywać zainteresowanie słuchaczy (apelami o wpłaty – ma się rozumieć) na plany budowy ogromnego kościoła przy kompleksie WSKSiM. W miejscu, gdzie miała stanąć elektrownia (fot. 2), pozostała wystająca z ziemi rura i zbiornik na wodę, w którym na upartego można się wykąpać, ale tylko latem... ! ! ! Na deser zostawiliśmy rarytas. Oto niespełna miesiąc temu o. Rydzyk dokonał radykalnego przemeblowania w spółce „Geotermia Toruń”, założonej tuż przed rozpoczęciem wierceń, by z kapitałem 50 tys. zł i pod jednoosobowym kierownictwem o. Króla spełniła mrzonki o elektrowni, basenach oraz ogrzewaniu. Zrobił tak: ! wysupłał 4 mln 950 tys. zł i pod szyldem Lux Veritatis został wspólnikiem Geotermii; ! za 500 tys. zł dopuścił do interesu SKOK Holding S.Á.R.L. z siedzibą w Luksemburgu – spółkę-córkę Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej, do której „krajówka” przerzuciła (w obliczu nowej ustawy podporządkowującej SKOK-i Komisji Nadzoru Finansowego oraz wzmacniającej pozycję „szeregowych” Kas i ograniczającej monstrualnie rozdętą władzę centrali) ponad 300 mln zł udziałów w najważniejszych spółkach systemu; ! oddał władzę ludziom wskazanym przez Kasę Krajową SKOK: Adam Meller (prezes Towarzystwa Zarządzającego SKOK S.A.) został wiceprezesem Zarządu Geotermii (według nowego statutu, bez jego zgody nie może zapaść żadna kluczowa decyzja), zaś Tomasz Bagiński i Jacek Mazan weszli do Rady Nadzorczej w miejsce usuniętych profesorów Kozłowskiego i Piotra Małoszewskiego, którzy obiecywali ojcu dyrektorowi wrzątek w TG-1. O co w tym wszystkim chodzi? – Jeśli „krajówka” SKOK rzuciła na Geotermię takie nazwiska, to oznacza, że zamierza wpompować tam fortunę lub już utopiła grube miliony i chce sobie zapewnić kontrolę nad interesem o. Rydzyka. Innego wytłumaczenia po prostu nie ma – podkreśla w rozmowie z „FiM” dyrektor jednego ze SKOK-ów. Problem w tym, że do Rodziny włączono potajemnie nieświadomych adopcji depozytariuszy składających w Kasach swoje oszczędności... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Ksiądz ukradł mi duszę Ostatnia – trzecia część opowieści 28-letniej dziś Marty, która jako 12-latka była molestowana i gwałcona przez księdza. Przypomnijmy: dziewczynka jest na oazie w klasztorze w okolicach Krosna. Tam budzi zainteresowanie opiekuna oazowiczów – ks. Bronisława. Starszy mężczyzna zaprasza dziecko do swojego apartamentu, gdzie wspólnie oglądają pornograficzną kreskówkę. Relacja Marty tydzień temu kończy się tak: „A teraz zabawimy się w szkołę. Lubisz bawić się w szkołę? Opowiedz panu nauczycielowi, co widziałaś na filmie” – śmiał się dobrodusznie. Gdy maksymalnie zażenowana odmówiłam, udał, że się gniewa i sam zaczął opowiadać w ten sposób, że zaczynał zdanie, a ja musiałam je kończyć. I tak wspólnie streściliśmy całą kreskówkę. Prawie do końca, bo gdy doszło do scen z dziećmi, zapytał znienacka: „A ty bawiłaś się kiedyś w doktora? Tylko powiedz prawdę, bo kłamstwo jest dla Pana Boga najbardziej obrzydliwe. To śmiertelny grzech, za który idzie się do piekła”. Dosłownie zdrętwiałam, nawet zaczęłam płakać, bo bardzo się wstydziłam. Rzeczywiście jak miałam z pięć lat, to bawiłam się z rówieśnikami w „pokazywanie”. Podobno wszyscy przez to w dzieciństwie przechodzą. Gdy w końcu potwierdziłam, kazał mi wszystko ze szczegółami opowiedzieć, „bo Pan Jezus chce znać całą prawdę”. Dosłownie wydusił ze mnie imiona dzieci, z którymi się bawiłam, jak to wszystko przebiegało, co ja robiłam, co każdy z moich rówieśników. Nie wiem, była już chyba jedenasta albo później, a ja odpowiadałam na coraz to nowe pytania. Nie będę tu ich przytaczać, ale były obrzydliwie szczegółowe, a dla dziecka wręcz makabryczne. Bardzo się wstydziłam. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam, co mam zrobić z oczami. Myślałam, że to najgorsze chwile w moim życiu. Myliłam się. Wszystko co najgorsze było dopiero przede mną. ! ! ! – Ten sok z granatów, którym cię poczęstował, był z alkoholem? – Z alkoholem, albo z jakimś narkotykiem, bo byłam całkowicie bezwolna. Gdyby mi wtedy kazał skoczyć z tego drugiego piętra, „bo tego chce Chrystus”, tobym skoczyła. – A co ci kazał? – Rozpiąć sobie rozporek. Najpierw polecił mi zdjąć majteczki i z taką małpią ciekawością oglądał moje najbardziej intymne miejsca. Wkładał w nie palce. Miałam zawroty głowy i odruch wymiotny, no
i pamiętam, że bardzo się wstydziłam. To znaczy na początku, bo później już niewiele pamiętam. Było mi coraz bardziej wszystko jedno. Nawet wtedy, gdy kazał mi wziąć do ręki swój członek. „Popatrz, jakie to piękne, boskie stworzenie” – mówił i wielką dłonią zbliżył moją głowę do swojego przyrodzenia. Dalej mam już tylko wspomnienia jakby z poklatkowanego filmu. Wiem, że kazał mi siebie onanizować i chciał, żebym sama sobie też to robiła. Pokazywał mi, jak. Później sam się masturbował. A potem... Obudziłam się następnego dnia w swoim oazowym łóżku, nie do końca będąc pewna, czy to wszystko nie było jakimś snem. Przez pół dnia bardzo bolała mnie głowa. Siostra Marta dała mi pastylkę i powiedziała coś bardzo ciekawego. Do dziś słyszę te słowa: „Dziś nie chodź do spowiedzi. A w ogóle to pamiętaj, że nie ze wszystkiego trzeba się zwierzać księdzu i ludziom, bo Pan Bóg i tak wszystko wie i rozumie. On i tak wszystko widzi, więc czasem nie warto zawracać mu głowy głupstwami. Jutro albo pojutrze wyspowiadasz się księdzu Bronisławowi...”. – Jak zachowywał się tego dnia ksiądz Bronisław? – W ogóle mnie nie zauważał. Bardzo mi to dokuczało i bolało. Prowadził do czasu obiadu takie zabawy w odgrywanie i odgadywanie scenek biblijnych i ani razu nie wybrał mnie do żadnej z ról. Szukałam oczami jego wzroku, a on nawet na mnie nie spojrzał. Czułam się podle. Rosło we mnie poczucie jakiejś irracjonalnej winy. Bo ON się na mnie gniewał. Czyli ja GO w jakiś sposób zawiodłam. Coś JEMU zrobiłam nie tak. Ale to była tylko gra. – Gra? – Wiesz, kim jestem z zawodu? – Wiem. Psychologiem. – Owszem, poszłam na studia psychologiczne tylko po to, by to wszystko zrozumieć, aby zrozumieć tamtą siebie. Żeby dać sobie z tym wszystkim radę. – Zrozumiałaś? – Tak. To proste. Klasyczny, opisywany przez psychologię tak zwany syndrom sztokholmski. Polega on na tym, że ofiara zakochuje się w swoim oprawcy. A nawet
solidaryzuje się z nim i pomaga mu w osiągnięciu celu. – Niesamowite! Zakochałaś się w tym zboczeńcu? – O ile dwunastolatka zdolna jest do takich namiętności. W każdym razie bardzo, ale to bardzo tego dnia mi go brakowało. Brakowało jako ojca, którego nigdy nie kochałam, i jako mentora, co zna odpowiedź na każde pytanie. Ale też pewnie jako tego, który wprowadza mnie w tajemniczy, zakazany, zupełnie nieznany świat. A on mną wzgardził. Po tym wszystkim, co się stało. Nie mogłam sobie dać z tym rady i po południu już tylko płakałam. Ale wszystko zmieniło się, gdy znów przyszła siostra Marta. „Chcesz dziś wieczorem odwiedzić księdza Bronisława?” – zapytała. Bardzo chciałam. Nie mogłam doczekać się wieczora. Do skrzydła budynku, w którym mieszkał „mój” ksiądz, miałam tym razem pójść sama. Miałam też pamiętać dziwne polecenie zakonnicy, by absolutnie się nie myć. Już piętnaście minut przed godziną 19 byłam na podwórku prowadzącym do celu. „Gdzie się wybierasz”? – zapytała jakaś starsza siostra zakonna, gdy zaraz po kolacji powiedziałam, że dziś nie pójdę na nabożeństwo. „Biedne dziecko” – usłyszałam jej szept, gdy powiedziałam, dokąd idę. Cała drżąca z podniecenia zapukałam do drzwi i dosłownie natychmiast usłyszałam „proszę”. „O, to nasza piękna Martusia” – przywitał mnie ksiądz Bronisław, mówiąc to zdanie do kogoś trzeciego. Potrzeba było kilku sekund, żebym zrozumiała, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Zdziwienie i ukłucie zazdrości towarzyszyło konstatacji, że to siostra Marta. I nie tylko ona. Z drugiego pokoju wyszedł zupełnie nieznany mi chłopiec. Jestem całkowicie pewna, że nigdy go wcześniej nie widziałam i że nie był on uczestnikiem naszej oazy. Mam fotograficzną pamięć, więc o pomyłce nie może być mowy. „To jest Marcin, zaraz poznacie się lepiej i na pewno polubicie” – powiedział ksiądz Bronisław. Obecność jakiegoś Marcina była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Nie mniejszym niż widok siostry Marty, tym bardziej że teraz wcale nie przypominała zakonnicy. Ani trochę. Była ubrana w zwykłą, ale bardzo ładną sukienkę i miała – nie wierzyłam własnym oczom – usta umalowane bardzo czerwoną szminką. Wszystko, co stało się później, było jednym wielkim snem. Najpierw na wideo oglądaliśmy film pornograficzny, ale już nie kreskówkę. Opowiadał o tym, jak tata z mamą, brat z siostrą... a potem siostra, czyli córka z tatą i tak dalej... Nie będę wdawać się w szczegóły, ale cały ten film odgrywaliśmy później
(3)
wspólnie przez kilka godzin. We wszystkich możliwych konfiguracjach. Byłam pierwszy raz w życiu naprawdę pijana, bo na powitanie wypiłam całą szklankę szampana, a później jeszcze jedną i jeszcze jedną. – Czułaś wstręt, obrzydzenie? – Obrzydzenie? Wręcz przeciwnie. Joanno, to mi się wówczas bardzo podobało! Coraz bardziej. Nawet straszny ból był jakimś nieziemskim przeżyciem. Ból, bo ja, dwunastoletnia dziewczynka, straciłam tego dnia dziewictwo. Także psychiczne. Poznałam, co to jest seks oralny i analny, co to jest orgia z trójką osób, z których dwie mogłyby być moimi rodzicami. Ten chłopiec, Marcin, był jakiś kompletnie nieobecny. Jak automat. Dziś bym powiedziała, że jak lalka z sex shopu. Otrzymywał polecenia i je wykonywał. Jakby poddano go lobotomii. Następnego dnia wszystko się powtórzyło. I jeszcze następnego. To trwało nadal po powrocie do Krakowa. Jeszcze przez 2 lata. Czasem tylko raz w miesiącu, czasem dwa razy w tygodniu. Zrobili ze mnie małą dziwkę. Wkrótce Marcina zastąpił inny chłopiec, potem znów kolejny. Za każdy wspólny wieczór dostawałam drobne pieniądze albo prezent. Czasem ksiądz Bronisław przyprowadzał jakiegoś kolegę księdza. Niekiedy siostrę Martę zastępowała inna kobieta. Od czasu do czasu to, co robiliśmy, było nagrywane kamerą. Oczywiście wszystko było objęte „świętą, dozgonną tajemnicą miłości” i było „miłe Panu Bogu, który stworzył całego człowieka”. – Twoja matka niczego nie podejrzewała? – Po powrocie z M. (koło Krosna) powiedziałam o wszystkim, to znaczy w wersji bardzo delikatnej, starszej o trzy lata siostrze. A ona mamie. – I? – I dostałam otwartą ręką w twarz: „Ty mała dziwko. Przestań zmyślać. Oddam cię do domu dziecka, zobaczysz”. Mama już wtedy bardzo dużo piła. Trzy lata później zmarła na raka. Wówczas rzeczywiście o mało nie trafiłam do domu dziecka. – Jak się z tego wszystkiego wyrwałaś? – Dzięki... innemu księdzu. Coś tam bąknęłam mu podczas spowiedzi. On zaczął dopytywać, drążyć, no i zanim się obejrzałam, po miesiącu wspólnych rozmów na spacerach i wycieczkach, które organizował, wiedział już prawie wszystko. Niedokładnie wiem, co zrobił, dokąd poszedł i z kim rozmawiał, ale księdza Bronisława dosłownie wywiało z Krakowa. A może tylko zmienił parafię – nie wiem. – A ta zakonnica... Twoja imienniczka?
– Teraz tak jak wtedy jest zakonnicą w Krakowie. – Ci mali chłopcy... – Nigdy ich później nie spotkałam. Ksiądz Andrzej wysłał mnie do Francji, do katolickiej szkoły tuż pod Paryżem. Dostałam stypendium, zdałam maturę, poszłam na studia, które ukończyłam już w Polsce. Wyszłam za mąż. – Mąż wie? – Mój mąż ma na imię Andrzej. To ten ksiądz. – Żartujesz. To brzmi jak dość kiepski... jak bardzo kiepski romans. – Ale to nie jest kiepski romans. To jest miłość, choć Andrzej jest sporo ode mnie starszy. Gdy wróciłam do kraju, zrzucił dla mnie sutannę. I to zanim powiedział, że chce, bym za niego wyszła. Zanim poprosił mnie o rękę. Później mówił, że nie chciał stawiać mnie w trudnej sytuacji i że przez ostatnie lata czuł się jak antyczny Pigmalion – coraz bardziej zakochany w rzeźbionym przez siebie posągu. – Dziś pracujesz jako psycholog kliniczny. Pomagasz między innymi takim jak ty Martom, takim jak tamten chłopiec Marcinom. Powiedz, ilu z nich może się udać tak jak tobie? Ilu uda się wyjść na prostą? – Niewielu. Po pierwsze: trzeba spotkać jakiegoś takiego Andrzeja. Po drugie: dojść do takiego momentu w życiu, że chce się wszystko zmienić. Po trzecie: mieć na to siłę. Po czwarte, może najważniejsze: starać się zapomnieć. – Zapomniałaś? – Nie. – Załóżmy, że czyta nas w tej chwili jakaś inna Marta, jakaś Basia czy Ania... Możesz jej jakoś pomóc? – Oczywiście. Niech się zgłosi do mnie za pośrednictwem waszej redakcji. Natychmiast się z nią skontaktuję. Nie mogę tak całkiem się ujawnić. Jeszcze nie dziś i nie jutro. Musicie zrozumieć, mieszkam teraz na Wybrzeżu i nie chcę, żeby mój synek albo moi znajomi o tamtym wszystkim się dowiedzieli. Mam nadzieję, że kiedyś pomyślę o tym jak o historii, która nigdy się nie wydarzyła. Jak o koszmarnym śnie. – I jeszcze jedno, ostatnie pytanie: zatwierdziłaś, ba... sama wymyśliłaś tytuł tego wywiadu, dość – powiedzmy – pretensjonalny. Dlaczego? – Od lat nie byłam w kościele. Nie modlę się, nie proszę Boga o nic. Na widok sutanny lub habitu jestem zdolna do najgorszych rzeczy. Czasem zastanawiam się, czy jeszcze w cokolwiek wierzę. Chyba nie. Tak naprawdę to jestem w środku pusta. Ostatni raz w życiu porządnie spłakałam się wtedy, gdy... czułam się wzgardzona przez tego zboczeńca. Od tamtej pory nie mam łez. A więc nie mam duszy. On mi ją ukradł. Rozmawiała JOANNA GAWŁOWSKA
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. Kiedy ludzie są najbardziej hojni? Gdy na ekranach telewizorów – swoich okien na świat – widzą tragedię bliźniego. No i z tej właśnie empatii bez rumieńca wstydu korzysta Caritas Polska. Ta quasi-charytatywna kościelna firma, która wciąż skamle o datki, bo jakoby wciąż ma za mało, aby pomóc wszystkim czekającym w kolejce, tak naprawdę nie ma powodów, aby narzekać na obroty na koncie. Oprócz kasy z charytatywnych SMS-ów płyną tam wartkim strumieniem pieniądze z budżetu państwa, urzędów miast i gmin, nawiązek i ugód sądowych,
sprzedaży świątecznych świec itp. Specjaliści od marketingu wymyślili nawet sposób na to, jak wyciągać kasę od najmłodszych. Metoda nazywa się skarbonki wielkopostne. – W okresie wielkanocnym rozdaje się dziatwie papierowe puszki, tłumacząc przy okazji, że najlepszy uczynek, jaki może zrobić, to regularne wypełnianie ich otrzymywanym od rodziców kieszonkowym – mówi Katarzyna Jaworska, pedagog z rewiru arcybiskupa Stanisława Gądeckiego. Propagowaniem miłosiernych uczynków w diecezji ełckiej zajmował się dyrektor tamtejszego Caritasu ks. Dariusz Kruczyński, do niedawna dyrektor generalny spółki deweloperskiej „Kąt” (tę intratną posadę stracił po publikacji „FiM” – por. „Caritas development”, 43/2009), aktywny lokalny biznesmen, który szczyci się m.in. tym,
POLSKA PARAFIALNA
że zaczynał posługę od stołówki i jednej apteki, a dopracował się trzech stołówek, dziewięciu aptek, zakładu pogrzebowego i szwalni. Do żebraniny zaprzągł nauczycieli. „Zwracamy się do was (...) z prośbą o rozprowadzenie wśród dzieci i młodzieży szkolnej skarbonek wielkopostnych oraz wytłumaczenie ich istoty” – instruował ks. Kruczyński. Owa istota to oficjalnie budowa placówki dla cierpiących i umierających. Nie na tyle jednak ważna, żeby przy okazji nie zarobić. „Prosimy o przekazywanie do księgowości Caritas 5 zł z każdej klasowej skarbonki bądź 2 zł ze skarbonek indywidualnych.
bardziej do kieszeni spodni czy w bankowe konta dyrekcji Caritasu nie zaglądał. To bezprawie, ale Caritas kontroluje się sam. A dokładnie – rękę na pulsie całego interesu trzyma wyłącznie właściwy terytorialnie biskup. I to on – oprócz dyrektora diecezjalnego oddziału – wie, ile pieniędzy naprawdę przelewa się przez uświęcone konta. Ów brak otwartości w rozliczeniach nie przeszkadza natomiast, aby rękę ze skarbonką wyciągać natychmiast po każdej tragedii. Im bardziej spektakularna, tym lepsza. Bez rumieńca wstydu głoszą koloratkowi enigmatyczne hasła długofalowej pomocy. Długofalowej, czyli takiej,
tłumaczono inicjatywę), wydanie albumu o katastrofie, który to wolumin uroczyście wręczano każdemu z poszkodowanych (z konta pomocowego poszło za to – do kieszeni archidiecezjalnego wydawnictwa Księgarnia św. Jacka – 80 tys. zł) i kolonie letnie dla dzieci ofiar – oczywiście w ośrodkach Caritasu (83 645 zł, a więc po 1250 zł na osobę). Wdowom, które ośmielone medialnymi doniesieniami o wielkiej pomocy dopytywały o – jak im się wydawało – swoje, dyrektor Caritasu ksiądz Marian Subocz wyjaśniał na piśmie: „Pragnę poinformować, że Caritas jako organizacja charytatywna kierowała się przede
Miłość długofalowa
*
Pozostała kwota zostaje na cele charytatywne” – wyjaśnia „istotę” ksiądz dyrektor Kruczyński. Bo trzeba pamiętać i o tym, że z każdej złotówki przekazanej przez ludzi dobrej woli 40–70 proc. (w zależności od ośrodka) pokrywa tzw. koszty administracyjne, a więc m.in. wysokie płace sukienkowego personelu. Sporo wpływa duchownym tytułem 1 proc. podatku (co najmniej 20 mln złotych rocznie). Kwota to naturalnie przybliżona, bo rzeczywistymi wpływami Caritas się nie chwali. Nie ma po prostu w zwyczaju, tak jak na przykład wyklinana z ambon Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, ze swoich zbiórek się rozliczać. Bo i po co, skoro za referencje wystarczy fakt, że „ma duże doświadczenie w organizowaniu pomocy”, no i oczywiście to, że jest kościelno-katolicka. To aż nadto, żeby nikt nie zadawał pytań ani tym
o której najłatwiej zapomnieć, gdy z głównych wydań wiadomości znikną już zapłakane twarze bliskich ofiar. Przypomnijmy pokrótce, jak owa długofalowa pomoc w wydaniu Caritasu wygląda w praktyce. ! Dla rodzin ofiar katastrofy budowlanej na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich (zginęło 65 osób, które osierociły 26 dzieci, zaś 144 zostały ranne) Caritas zebrał od wzruszonego społeczeństwa co najmniej 10,7 mln zł (podajemy wyłącznie kwoty, które udało nam się ustalić). Pieniądze nie zostały – na co wskazywałaby logika – sprawiedliwie rozdysponowane między opłakujące bliskich wdowy i sieroty. Środki z caritasowego konta poszły m.in. na zorganizowanie dwóch pielgrzymek do Włoch („Atmosfera świętych miejsc z pewnością bardzo kojąco wpłynie na kondycję psychiczno-duchową” – tak
wszystkim kryterium socjalnym (...). Nie stosujemy zasady »wszystkim po równo«, która byłaby naruszeniem sprawiedliwości zarówno wobec tych, którzy otrzymują pomoc, jak i wobec darczyńców. Darczyńcy, którzy przekazywali swe ofiary, chcieli wesprzeć osoby najbiedniejsze. Pomoc ma służyć przetrwaniu najtrudniejszych momentów i pozwolić odnaleźć się w nowej, bolesnej sytuacji i jest udzielana w ramach posiadanych środków”. ! Specjalne konto dla rodzin poszkodowanych utratą synów, mężów i ojców zostało uruchomione także po tragedii w kopalni Halemba, kiedy pod ziemią zginęło 23 górników. Caritas zebrał wówczas 3 mln złotych. Podział – analogiczny do powyższego – zaowocował tym, że Caritas zostawił sobie na oprocentowanym koncie ponad milion złotych z przeznaczeniem na... długofalową pomoc dla sierot.
9
! Namacalnych pieniędzy od Caritasu nie doczekały także ofiary trąby powietrznej, która w 2007 r. zmiotła kilka wsi pod Częstochową. Tymczasem – według informacji, jakimi chwalił się ksiądz dyrektor Subocz – z SMS-ów, charytatywnych koncertów, zbiórek pod kościołami oraz na specjalnie uruchomionym rachunku bankowym uzbierało się co najmniej 2,5 mln zł. Za część tych pieniędzy dzieci z poszkodowanych rodzin wyjechały na kolonie do... stołecznego ośrodka Caritasu. Nic zatem dziwnego, że charytatywni biznesmeni żerują przy każdej okazji. Tym razem na katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. „Caritas Polska uruchamia apel o pomoc dla dzieci, które zostały osierocone w wyniku katastrofy samolotu prezydenckiego” – informowały media pomiędzy relacjami z katastrofy. Osoby i instytucje, które chcą wspomóc akcję, mogą wysyłać SMS (koszt 2,44 zł z VAT) lub wpłacić na konto. Pieniądze płyną, bo nieświadome świątobliwych przekrętów społeczeństwo – faszerowane dramatycznymi relacjami z tego wydarzenia – nie zastanawia się nad rzeczywistą potrzebą pomocy rodzinom ofiar, dla których wygospodarowano natychmiast po 40 tys. zł z budżetu państwa, 20 mln złotych Rada Ministrów przeznaczyła na pokrycie kosztów związanych z pogrzebami oraz uroczystościami żałobnymi, a dzieciom oraz niepracującym współmałżonkom premier Donald Tusk przyznał renty specjalne. Dyrekcja Caritas Polska zastosowała stare patenty. Na stronie internetowej czytamy, że „długofalowe wsparcie dla dzieci (ofiar prezydenckiego samolotu – dop. red.) będzie prowadzone w ramach istniejącego programu »Skrzydła« – dostosowanego do indywidualnych potrzeb rodzin”. A program „Skrzydła” to nic innego, tylko akcja obejmująca opieką dzieci, których „rodziców nie stać na zakup odzieży, podręczników szkolnych czy zapewnienie najbardziej fundamentalnej potrzeby – wyżywienia” w celu „wyrównywania szans na starcie życiowym czy niwelowania olbrzymiej przepaści dzielącej dzieci z rodzin ubogich od tych lepiej usytuowanych”. To z myślą o nich Caritas od 5 lat zbiera kasę od firm (oprócz rozlicznych hipermarketów łożyły na niego dotąd m.in. PGNiG, TVP, Polskie Radio, Poczta Polska) oraz sponsorów indywidualnych. Co najmniej wysoce niestosowne wydaje się więc dołączenie do grona polskiej biedoty pociech elity narodu. Ale przecież kościelny worek jest jeden, a o miliony, które via Caritas swoim wybrańcom podarują Polacy, nikt przecież za jakiś czas nie będzie pytał... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] *Caritas – miłość (łac.)
10
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Jasna cholera! Czego można się było dowiedzieć na pielgrzymce księży na Jasną Górę? Na przykład tego, że molestowani prześladują Kościół. Liczne przypadki porzucania sutanny przez księży i groźba wybuchu skandalu pedofilskiego zachęciły biskupów do przeprowadzenia wiosennej kontrofensywy propagandowej. Jednym z jej elementów miało być wznowienie po 40 latach przerwy corocznych majowych pielgrzymek duchownych, diakonów i młodszych seminarzystów do Częstochowy. O powadze sytuacji może świadczyć to, że Benedykt XVI zdecydował się wysłać do uczestników specjalne przesłanie. W jego imieniu akcją na miejscu dowodził sam szef Kongregacji ds. Duchowieństwa kardynał Claudio Hermes. Z szumnych zapowiedzi nic nie wyszło, gdyż do Częstochowy przybyło tylko 2 tysiące duchownych i kandydatów do kapłaństwa (zapowiadano 10 tysięcy!). Ostrożne szacunki wskazują, że rozkaz biskupów zlekceważyło 94 proc. podległych im funkcjonariuszy Krk. W dodatku ludzi świeckich (rodziny duchownych, pracownicy kurii i seminariów) było ponad dwa razy więcej niż księży. Na początek 5 tysięcy zgromadzonych dowiedziało się, że skończyły się czasy nieróbstwa księży. Kardynał Hermes pouczył ich, że muszą wreszcie zabrać się za aktywny werbunek świeżych kadr. Mają to czynić przy pomocy swoich świeckich pomocników wszędzie tam, gdzie takowi się gromadzą: w zakładach pracy, szkołach i uczelniach, szpitalach, urzędach, klubach
sportowych i tym podobnych. Potem naganiacze dowiedzieli się, że wszelka krytyka Benedykta XVI i katolickich instytucji jest przejawem zorganizowanego prześladowania. Według kard. Dziwisza, rzymscy katolicy muszą stanąć murem za swoimi duszpasterzami i niemieckim papieżem. Znikną wtedy wszelkie troski o los Kościoła. Kardynał Hermes pochwalił się zgromadzonym swoim odkryciem na temat, skąd biorą się ataki na Kościół w kontekście ujawnianych skandali pedofilskich. Otóż jest to następstwo szerzenia się „nowej kultury”, która – według niego
– charakteryzuje się „postmodernistycznym relatywizmem, nihilizmem i laicyzmem”. Szerząc się na świecie, niesie ze sobą „odrzucenie religii”, a co za tym idzie – „odrzucenie wszelkiej prawdy, którą uważa się za uniwersalną i absolutną”. Prowadzi to – zdaniem tego wpływowego kardynała – do sytuacji, w której „moralność traci swoje fundamenty”. O jasna cholera! Toż to szczyt bezczelności! Oczywiście, nie padło przy tym ani jedno słowo o odpowiedzialności Kościoła za ukrywanie przestępstw popełnianych przez duchownych. Akcję zakończyło wysłanie przez zgromadzonych księży wiernopoddańczego telegramu do Benedykta XVI. MiC Fot. MaHus
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
Dzięki słuchaczom radia „FiM” poznajemy wiele ciekawych zespołów muzycznych. Dzielicie się z nami Waszymi ulubionymi piosenkami, a my na antenie puszczamy je w eter. Niedawno dostaliśmy utwór o groźnie brzmiącym tytule „Gwoździe”, który na nas i na słuchaczach radia zrobił wielkie wrażenie. Nic dziwnego, bo tekst jest – delikatnie mówiąc – diabelnie odważny: Nie słyszę dzwonów z kościelnej wieży, język mój nie zna smaku opłatka, usta nie znają modlitw pacierzy, nie jestem owcą z bożego stadka. Chociaż nie gardzę metafizyką, na słowo „wiara” śmiechem nie parskam. Nie robię złego nic katolikom, więc czemu gwoździe tkwią w mych nadgarstkach? Me winy nie chcą iść do spowiedzi, nie zegnę kolan, nie padnę krzyżem. Czuję się podle, gdy ktoś mnie śledzi, radzi jak sięgnąć niebiańskich wyżyn. (...) ! ! ! Po czymś takim nie mieliśmy wyboru i po prostu musieliśmy porozmawiać z członkami zespołu Bulbulators – autorami tego songu, wykrzyczanego w rytmie ciężkiego rocka. – Kim są Bulbulators? Iglak: – Bulbulators to czterech gości, których łączy wspólna pasja i podobne postrzeganie świata. – Skąd taka nazwa? Iglak: – Bulbulator to mityczny bożek Hunów uznawany za patrona dewiantów seksualnych i chorych umysłowo. Kobiety Hunów nazywały tak również sękaty patyk osłonięty kozim jelitem, później – w cywilizacjach zachodnich – nazwany... wibratorem. – No to pięknie... Powstaliście pod koniec 1989 roku. W tamtych czasach na pewno ciężko było
sprzedać muzykę punkrockową. Czytałem o wielu incydentach z waszym udziałem, na przykład koncercie w Sali Działkowca. Co się wtedy stało? Iglak: – Koncert odbył się przy okazji urodzin ówczesnego basisty TikTaka w specjalnie wynajętej sali. W okolicy znajdowało się kilka hoteli robotniczych miejscowej kopalni, a w tamtych czasach robotnicy nie tolerowali punków. Około 30 osób zaatakowało salę, w której graliśmy akurat swój pierwszy koncert. Nagle przez okna zaczęły wpadać kamienie, płyty chodnikowe, a nawet znaki drogowe. Doszło do regularnej bijatyki. Na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał, a policja zjawiła się dopiero następnego dnia. Gruby: – Tak naprawdę jesteśmy zwykłymi szarymi i wręcz nudnymi kolesiami (śmiech), którzy w muzyce znajdują rewelacyjną odskocznię od spraw codziennych. Nawiązując do pierwszej części pytania o tamtych czasach: chyba nie myślisz, że teraz jest łatwiej sprzedać muzykę tak niszową jak punk rock. W dobie popowej papki i elektronicznych discopolowych śpiewanek typu „wiły-wianki” każdy rodzaj muzyki gitarowej poszedł na boczny tor. – Występowaliście w wielu krajach Europy, graliście jako support giganta punk rocka The Exploited, a jednak w Polsce mało kto o was słyszał. Polacy nie lubią rockowego grania?
ZAMIAST SPOWIEDZI
Iglak: – Jak wspominał już Gruby, punk rock jest muzyką niszową. W środowisku punk jesteśmy dość znani, poza tym nie zabiegamy, by zaistnieć szerzej. Burak: – Być może rocka nie lubi większość narodu. I co z tego? Zmiany naszego grania w kierunku „łupu-cupu” na pewno nie będzie. – Dobra, dobra. W to, że nie zabiegacie o sławę, jestem w stanie uwierzyć, ale punk rock to KSU, Dezerter. Nieistniejący już Sex Pistols słuchany jest na całym świecie, nie mówiąc o takim lekko popowym Green Day. Te zespoły ciężko zaliczyć do niszowych. Iglak: – KSU i Dezerter to legendy polskiej sceny. Zespoły te zaczynały w czasach, kiedy punk rock był prawdziwą formą buntu i walki z systemem. To były pierwsze kapele, stąd ich większa rozpoznawalność. Nie umniejszając oczywiście ich twórczości. Myślę, że gdyby Bulbulators grał od początku lat 80. i przetrwał do dziś, nie zmieniając stylu, nasza nazwa byłaby taką samą marką, co wymienione przez ciebie kapele. Sex Pistols, choć istnieli tak krótko, przewrócili cały rockowy światek do góry nogami – nie można nas do nich porównywać. Oni w 76 roku byli czymś nowym i odkrywczym, my, jak setki innych kapel na całym świecie, powielamy ich styl. – Utwór „Gwoździe” z waszego czwartego albumu zrobił furorę wśród naszych czytelników. To odważny tekst mówiący o kondycji katolickiej Polski. No właśnie, czy w kraju katolików taka antykościelna piosenka to nie jest gol do własnej bramki? Iglak: – Autorem jest nasz kolega Piotr Wojciechowski. Kiedy tekst wpadł mi w ręce, od razu pomyślałem: to o mnie, taki właśnie jest mój stosunek do Kościoła i religii
katolickiej. Przedstawiłem tekst chłopakom, Burak natychmiast zaaranżował muzykę. Można powiedzieć, że „Gwoździe” to nasza programowa deklaracja agnostycyzmu. – Macie podobne kawałki? Iglak: – Może... „RP Jezus”? – Jak to leci? Iglak: – A tak: Przecież nie przeze mnie miliony bezrobotnych szuka pracy tu daremnie. To nie z mojej winy ojcowie migrują żeby wyżywić rodziny.
Nie jestem Jezusem Chrystusem za cudze winy cierpieć nie muszę. Nie jestem Jezusem Chrystusem za cudze winy cierpieć nie chcę, i nie muszę. Nie moja to zasługa, że kraju się wstydzi osoba co druga. Nie ja się przyczyniłem do wizerunku Polski, nie ja go stworzyłem.
11
– Czy w dzisiejszym show-biznesie nie lepiej i bezpieczniej śpiewać o dobrym proboszczu niż o uwierających gwoździach w nadgarstkach? Mamy przykład Pawła Kukiza, który diametralnie zdanie w tej sprawie zmienił. Iglak: – Teksty niewygodne, niepokorne, obnażające głupotę, fałsz, zakłamanie i hipokryzję na pewno są mało popularne. Ale czyż nie o to chodzi w punk rocku, by o tych wszystkich brudach krzyczeć ze sceny? Gruby: – Bulbulators to nie tylko „Gwoździe” i „RP Jezus”. To wiele naprawdę dobrych tekstowo numerów, które w większości stanowią wypadkową naszych prywatnych poglądów. – Czym się zajmujecie poza próbami i koncertami? Gruby: – Iglak pracuje w gliwickiej fabryce samochodów. Uważajcie, bo co czwarte auto przechodzi przez jego ręce, więc szczerze zastanowiłbym się nad zakupem owej marki (śmiech). Iglak: – Gruby jest górnikiem i pracuje kilometr pod ziemią. Burak jest wziętym fachowcem od spawalnictwa, a jeśli zamarzy ci się remont mieszkania lub domu, koniecznie wynajmij Kondiego. Jest specjalistą od prac wykończeniowych. Wszyscy mamy jakieś zainteresowania pozamuzyczne, ale jedno hobby łączy nas w stu procentach. To muzyka, którą tworzymy. Przy okazji uwielbiamy łamać serca kobiet, które przychodzą na nasze koncerty. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK
Piotr „Iglak” Tohak (śpiew), Artur „Burak” Latosiński (gitara), Paweł „Gruby” Siegel (bas), Krzysztof „Kondi” Kondratow (perkusja). Utworów zespołu możecie posłuchać na stronie www.bulbulators.com
12
ie mam zamiaru kandydować. Przede wszystkim dlatego, że nie sądzę, bym miał jakiekolwiek szanse. Łatwo wyobrażam sobie zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych, ale mojego zwycięstwa w wyborach prezydenckich sobie nie wyobrażam – tak Jarosław Kaczyński, tropiciel układów, pajęczyn, szarych sieci i pogromca „ubekistanu”, mówił o sobie jako kandydacie na prezydenta RP w lutym br. Nie widział siebie w tej roli nie tylko dlatego, że ma problem ze śpiewaniem narodowego hymnu, ale – jak sam przyznał – także z odnajdywaniem się w atmosferze dyplomatycznych salonów czy nawiązywaniem kontaktów z zagranicznymi przywódcami. Poza tym nie przychodzi mu łatwo „utrzymywanie dobrych stosunków z różnymi środowiskami”. No, ale skoro – powołując się na testament brata – do wyścigu o prezydencki fotel jednak stanął, prześledziliśmy dziesiątki wypowiedzi i wywiadów radiowych, telewizyjnych i prasowych z ostatnich kilku lat. I stworzyliśmy niepowtarzalny obraz prawdomówności, łagodności i konsekwencji, czyli alfabet Jarosława Kaczyńskiego. Autoportret ! To jest jedna z esbeckich opinii z początku lat 90., że niby jestem ponurakiem. Śmieję się tak często, że nie pamiętam, co mnie ostatnio ubawiło. Jak na polityka to chyba jestem nawet zbyt wesoły (wrzesień 2005); ! We mnie jest czyste dobro (luty 2006); ! Tą szczęśliwą, czasem twardą, a jednocześnie życzliwą ręką nawet Rokitę bym doprowadził do stanu takiego, jak trzeba (...). Po prostu potrzebuje dobrego szefa (jw.) ! Ja jestem człowiekiem wpływowym (marzec 2006); ! Przyjrzyjcie się mi, bo patrzycie na Łukaszenkę (jw.); ! Uczciwie mówiąc, nawet nie mam pojęcia, co to jest rap czy hip-hop. To znaczy, słyszałem o tym, ale nie rozpoznaję (lipiec 2006); ! Chciałem rządzić, już gdy miałem 12 lat. Premierem zamierzałem zostać, mając lat 34, a skończyć rząd, mając lat 91. To byłby rok 2040. To jeszcze strasznie dużo czasu (styczeń 2007); ! To dość banalne, co powiem, ale żadna grupa społeczna czy zawodowa nie działa dobrze, gdy jest poza kontrolą (luty 2007); ! Nie jestem entuzjastą tego, żeby sobie młody człowiek siedział przed komputerem, oglądał filmiki, pornografię, pociągał z butelki z piwem i zagłosował, gdy mu przyjdzie na to ochota. Zwolennicy głosowania przez internet chcą tę powagę odebrać. Dlaczego? Wiadomo, kto ma przewagę w internecie i kto się nim posługuje. Tą grupą najłatwiej manipulować, sugerować, na kogo ma zagłosować (marzec 2008);
N
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE ! Ja od komputerów, laptopów trzymam się z daleka i to może okazało się właściwą postawą w tych groźnych czasach (wrzesień 2008); ! W 2014 roku ukończę 65 lat. To jest taki wiek, w którym warto zastanowić się, czy już nie zostać szacownym emerytem (styczeń 2009); ! Nie założyłem konta w banku. Mam swoje obyczaje i proszę mi
zwyciężyć, zwyciężyć nie trochę, ale całkowicie (wrzesień 2007); ! Najlepsze rozwiązanie dla Polski to będzie rozwiązanie stabilne, a rozwiązanie stabilne to są rządy jednej partii (październik 2007); ! Obawiam się, że nastąpiło cofnięcie Polski do poziomu kraju Trzeciego Świata, jakim byliśmy w czasach III RP (wrzesień 2008).
nadaję się na Tuska – nie wychowałem się jednak na podwórku, jak on sam przyznaje, ale w trochę lepszych miejscach. Mam więc pewne opory przed łganiem w żywe oczy (listopad 2007); ! Wysokie notowania premiera Donalda Tuska i jego gabinetu to efekt medialnej propagandy (styczeń 2008);
Alfabet Kaczyńskiego
Machina kampanii prezydenckiej rozkręciła się na dobre. Teraźniejszość dostarcza wielu wrażeń, toteż nikt nie spogląda wstecz. A warto... je wybaczyć. Każdy ma prawo być trochę dziwakiem. Nie chcę dopuścić do sytuacji, że ktoś bez mojej wiedzy wpłaci na mój rachunek jakieś pieniądze (jw.); ! Jestem za zdecydowanym rozprawieniem się z symbolami komunistycznymi w Polsce. Nie widzę żadnych różnic między obecnością tych symboli a obecnością na przykład symboli faszystowskich (listopad 2009); ! A takie aquaparki. Wiecie w ogóle co to jest? Pytam, bo ja do niedawna nie wiedziałem co to jest (luty 2010); Barwy kampanii ! Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne (lipiec 2006); ! dla Polski dużo, bardzo dużo... aż trudno wymienić (marzec 2007); ! Jeśli oni (PO i LiD – dop. red.) zwyciężą (...), to będzie nowy 13 grudnia 1981 roku (...). Dlatego my nie mamy wyjścia, musimy
CBA ! To będzie pierwsza taka służba, która nie wyrasta z PRL i nie ma związków z tym, co było niedobre w III RP. Mogą się bać aferzyści i ci, którzy chronili afery, uzyskali wysoki status polityczny. I ci politycy, którzy być może mają tajne konta (maj 2006); ! Instytucja zbudowana całkowicie poza układem (...). Choćby tylko dla tego jednego opłacało się zawiązać koalicję z Samoobroną (jw.); ! Nikomu niczego nie przepuścimy! Platforma bała się utworzenia takich instytucji jak CBA (jw.); ! Powołaliśmy CBA i naprawdę CBA ma ogromne sukcesy. Jest dlatego nienawidzone, że ma sukcesy, że niektórzy, którzy się do tej pory czuli bezkarnie, zaczęli się bać. I powinni się bać, bo złodzieje powinni się bać (październik 2007); Donald Tusk ! Tusk wprowadził do polskiej polityki chamstwo, złe obyczaje. Ten człowiek nie potrafi przegrywać, nie jest człowiekiem godnym (październik 2007); ! Nas się czepiają, bo walczymy z korupcją. A ci, którzy zarzucają nam takie ohydne rzeczy, stoczyli się na dno. Donald Tusk stoczył się na dno (...). Tuskowi pomylił się honor z honorarium (jw.); ! Na pewno nie będziemy próbowali przewyższać Platformy w knajackich atakach, bo to jest po prostu niemożliwe (...). Ja też nie bardzo
! Donald Tusk zachowuje się jak nieznośne dziecko w supermarkecie, wrzuca do koszyka coraz to nowe towary, ale przyjdzie moment, gdy trzeba będzie za nie zapłacić (marzec 2010). Euro ! W zależności od prowadzonej polityki ten kryzys w Polsce może być lekki, ciężki albo bardzo ciężki. Z całą pewnością wprowadzenie euro będzie sprzyjało temu, że będzie to kryzys ciężki albo bardzo ciężki (grudzień 2008); ! Można pojechać do Słowacji z polskimi złotówkami i zobaczyć, gdzie można za nie więcej kupić (...). Można pojechać także z euro i też to sprawdzić. Można się przyjrzeć, jak się leci samolotem z powietrza Słowacji i zobaczyć, ile tam się świateł pali w porównaniu na przykład z Polską (luty 2009). „Fakty i Mity” ! Na chuligańskie, lumpowskie zachowanie pana Wrzodaka (po tym jak Kaczyński z trybuny sejmowej przekonywał o konieczności budowania IV RP, Wrzodak zasugerował mu, żeby najpierw rozliczył się z III RP. „Ty agencie ruski, my cię załatwimy” – miał odpowiedzieć na te słowa prezes PiS – dop. red.) zareagowałem ostro, aczkolwiek inaczej. Nie były to słowa wulgarne ani obraźliwe, tylko stwierdzające moje przekonanie co do tego, w czyim imieniu działa pan Wrzodak. A tak generalnie uważam, że miejsce
pana Wrzodaka jest albo w tygodniku „Nie”, albo w „Faktach i Mitach” (czerwiec 2005); ! Nie daliśmy rady potężnemu frontowi, ale zdobyliśmy pięć milionów głosów. Ten front (...) zaczyna się od „Faktów i Mitów”, a kończy się na Platformie Obywatelskiej. Na to, jak się okazało, byliśmy za słabi. Wielka manipulacja się udała (październik 2007). Geografia ! Gabon to niewielkie afrykańskie państwo. Podstawą gospodarki są orzeszki ziemne (marzec 2009). Homoseksualizm ! Jest zupełnie oczywiste – homoseksualista nie powinien być nauczycielem (wrzesień 2005); ! Będziemy czynić wszystko, by polska rodzina została obroniona wobec tego ataku, który jest prowadzony na nią, nie tyle z zewnątrz – bo tutaj siły, które chcą ten atak prowadzić, są niewielkie – ale z wewnątrz (...). Małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. Będziemy tego wszystkiego strzec (lipiec 2006); ! Palić nie wolno, ale wszelkiego rodzaju manifestacje obsceniczne są całkowicie dopuszczalne. Otóż, no ja nie ukrywam, że z mojego punktu widzenia, choć wiem, jak groźne jest palenie, to gdybym miał wybierać, to jednak dopuściłbym palenie, a manifestacji obscenicznych – nie (czerwiec 2007). IPN ! Mamy dzisiaj w Polsce zjawisko szczególne – wzmożenia moralnego, napięcia moralnego. Być może nawet jest to początek nowej polskiej moralnej rewolucji. Jednej z tych rewolucji, które w ciągu ostatnich 200 lat w różnych momentach nasz kraj zmieniały. Prace IPN w ciągu ostatnich lat bardzo przyczyniły się do pokazania prawdy o polskiej historii ostatnich dziesięcioleci (luty 2005); ! Uważam, że teczki polityków powinny być ujawniane, ale teczki zwykłych ludzi nieubiegających się o stanowiska i fotele w parlamencie nie powinny być publikowane. Podobnie teczki kleru (maj 2005). Jakość życia ! Nie może być dłużej tak, żeby wjazd do naszego kraju oznaczał wjazd do innej sfery cywilizacyjnej (jw.); ! Plaże Egiptu, Tunezji są dzisiaj zaludnione przez Niemców, Francuzów, Anglików, po części też Rosjan i Czechów. Polaków tam niezbyt wielu. W 2020 roku muszą być tam miliony Polaków! Polacy muszą mieć prawo do wypoczynku! (marzec 2010); ! Mamy wizję gospodarczą, która doprowadzi, że Polska za 10 lat we wszystkich wymiarach społecznych i ekonomicznych będzie krajem nieporównywalnie szczęśliwszym, zasobniejszym (...). Chcę powiedzieć jasno, z pełnym zdecydowaniem: to jest plan wprowadzenia Polski do grupy 20 najzamożniejszych, najważniejszych krajów świata, do G20 (jw.). OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Ciąg dalszy – za tydzień
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. polskich realiach politycznych nie można wykluczyć, że historia dokona kiedyś zakrętu owocującego kolejną lustracją, więc żeby później nie było tłumaczeń typu: „On tak tylko przychodził pogadać”; „Dawał mi od czasu do czasu prezenty, ale z sympatii”; „Plotkowaliśmy, co słychać u mnie w biurze, ale nigdy nie podpisywałem żadnych zobowiązań”; „Wynajęłam mu mieszkanie, bo tak się męczył dojazdami do pracy” oraz innych podobnych bajek, przedstawiliśmy w ubiegłym tygodniu niektóre kategorie i nazwy nadawane kooperantom specsłużb, zwanym w ichniej nowomowie „osobowymi środkami pracy operacyjnej”. Po to, żeby każdy, kogo gryzie niepewność, mógł zweryfikować własne doświadczenia oraz chociaż z grubsza zorientować się, czy i jaką teczkę posiada. W naszej publikacji scharakteryzowaliśmy OZI, czyli osobowe źródła informacji, do których zalicza się osoby informujące, informatorów, współpracowników i agentów. Czy to już wszystkie „osobowe środki”? Rąbka tajemnicy uchyla nam wysoki rangą funkcjonariusz Komendy Głównej Policji: – Do owych „środków” oprócz OZI zaliczamy ponadto konsultantów oraz osoby wspomagające. – Bardzo podobne określenia znajdujemy w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej i dokumentach nieboszczki bezpieki... – Bo niezależnie od ustroju państwa pewne reguły gry pozostają niezmienne. Najlepszym tego przykładem jest właśnie konsultant, którego definicję przeniesiono niemal kropka w kropkę. Jest to osoba wykorzystywana z racji posiadania unikalnej wiedzy (do sporządzania nieoficjalnych ekspertyz, przeprowadzania szkoleń itp.) lub zatrudnienia na interesującym policję stanowisku. Może nią być na przykład tłumacz jakiegoś egzotycznego języka. Znam też przypadki konsultantów wywodzących się spośród księży katolickich. Jeśli zaś chodzi o kryterium stanowiska, będzie to na przykład szef ochrony w centrali operatora telefonicznego, który na cito i bez papierów umożliwi założenie podsłuchu. – Rozumiem, że współpracują świadomie... – Zdecydowanie tak, i to z zobowiązaniem do zachowania tajemnicy, aczkolwiek w szczególnych przypadkach dopuszcza się zawarcie jedynie ustnej umowy. – I wie, że ma u was teczkę? – Nie ma obowiązku, żeby człowieka o tym informować. Posiada jedną, a w niej przechowuje się jego dokumenty personalne, sporządzone przezeń opracowania lub notatki służbowe funkcjonariusza dotyczące pracy wykonanej przez konsultanta. Są tam jeszcze dowody przekazywanych świadczeń pieniężnych lub materialnych. Innym śladem działalności konsultanta są kopie
W
PATRZYMY IM NA RĘCE
Vademecum tajnego agenta Gdy wchodzimy w jakieś układy (choćby nawet wydawały się nam czysto towarzyskie bądź koleżeńskie) z funkcjonariuszem tajnych służb, zawsze należy się liczyć z możliwością, że zostaniemy zarejestrowani, a jeśli kiedyś się z nim pogniewamy, to trwałym śladem znajomości będzie teczka i pseudonim. wszystkich wyników jego prac, bowiem włącza się je do teczek spraw operacyjnych, w ramach których został powołany. – Kim jest osoba wspomagająca? – To wszyscy pozostali, którzy świadczą jakieś usługi policji, ale nie są „osobowymi środkami pracy operacyjnej”, czyli nie kwalifikują się do żadnej z czterech kategorii OZI oraz nie są konsultantami. Co istotne: ich rola nie może wiązać się z wykonywaniem usług polegających na zdobywaniu informacji, bowiem „Instrukcja o pracy operacyjnej” wyraźnie tego zakazuje. – To po cóż wam oni? – Pomoc osób wspomagających polega przede wszystkim na czasowym użyczaniu do operacyjnego wykorzystania ruchomości lub nieruchomości. Zdarza się, że jest to na przykład samochód ciężarowy lub jacht, który posłużył do „przykrycia” jakiejś operacji, ale na ogół chodzi o ten drugi wariant, czyli mieszkanie sąsiadujące z ciekawym obiektem, garaż w pobliżu inwigilowanego człowieka itp. – Wie, w jakim celu „wspomaga”? – Wie co najwyżej tyle, że ma do czynienia z policją. Od OZI oraz konsultantów osoba wspomagająca różni się także tym, że pod żadnym pozorem nie wolno jej zdradzić faktycznego celu wykorzystania. Nie prowadzi się dla niej również teczki. Sporządzoną przez funkcjonariusza dokumentację (notatki służbowe) obrazującą sposób i wyniki wykorzystania takiej osoby gromadzi się tylko w teczkach spraw operacyjnych. – Ale kasę zapewne bierze i kwituje... – Za starannie zalegendowaną przysługę, więc można tu mówić o pełnej nieświadomości. – Czy istnieją jakieś regulacje dotyczące honorariów za współpracę? – Ogólna zasada jest taka, że każdemu z „osobowych środków”, o których dotychczas mówiliśmy, można wypłacić pieniądze, wręczyć świadczenie rzeczowe lub wynagrodzić w inny sposób za wykonaną pracę oraz zwrócić poniesione koszty, a przyjęcie gratyfikacji powinno, aczkolwiek istnieją odstępstwa od tej reguły, zostać potwierdzone własnoręcznym podpisem: imieniem i nazwiskiem,
– Mieszkanie operacyjne policja kupuje na własność za pieniądze z funduszu operacyjnego lub „organizuje” sobie (zlecając odpowiednie zadania OZI, konsultantom bądź osobom wspomagającym) przydział z zasobów komunalnych. Do obsługi takiej chałupy wyznacza się policjanta odpowiedzialnego za maskowanie i ochronę przed dekonspiracją. Bywa tam również zakwaterowany, żeby pustostan nie wzbudzał niezdrowej ciekawości sąsiadów, bowiem mieszkanie wykorzystywane jest zazwyczaj do celów techniki, ochrony osób (np. świadków koronnych) bądź przeprowadzania operacji specjalnych, gdy funkcjonariusze działają pod przykryciem, czyli niejawnie.
inicjałami lub choćby parafką. Zapłata dla OZI powinna odbywać się w obecności świadka, drugiego policjanta, ale rzadko jest to przestrzegane, bo instrukcja dopuszcza nagminnie praktykowane odstępstwa. Współpracownik, agent i konsultant biorą kasę, bo zwykle taki zawarto z nimi układ. Mają obowiązek pisemnie pokwitować odbiór pieniędzy z określeniem kwoty, bo w przeciwnym wypadku nie wolno im zapłacić. Można odstąpić od takiego żądania tylko w przypadku konsultanta, z którym zawarto ustną umowę. Jeśli zaś chodzi o pozostałe OZI (osoby informujące oraz informatorów), a także osoby wspomagające, zasady są nieco łagodniejsze. Jeśli odmawiają podpisania pokwitowania, policjant musi tylko sporządzić raport na ten temat oraz wskazać dokument zawierający przekazane przez źródło informacje lub potwierdzający wykonanie zadania. – Jakimi kwotami operujecie? – Bardzo różnymi, bo uznaniowymi. Może to być Fot. MaHus 200 zł, ale także kilkanaście tysięcy. Zależy to m.in. od zapobieżenia popełnieniu ciężkiego przestępstwa, wartości odzyskanego mienia, ujawnienia składników majątku figurantów, ustalenia miejsc pobytu osoby poszukiwanej... Najwyżej opłacani są agenci, którym można płacić bez względu na rezultaty współpracy, a nawet przyznać stałe miesięczne wynagrodzenie za samą dyspozycyjność i gotowość do pracy, ale taka decyzja leży wyłącznie w gestii komendanta głównego policji. – Czy oprócz „osobowych środków pracy operacyjnej” istnieją jeszcze jakieś inne, w które obywatel mógłby się bardziej lub mniej świadomie wplątać, pozostawiając w waszych archiwach ślady kooperacji? – Posługujemy się jeszcze pojęciem „rzeczowego środka pracy operacyjnej”. Są to mieszkania, lokale i obiekty operacyjne, bazy obserwacji, operacyjne szatnie i środki transportu. – Znaczenia dwóch ostatnich łatwo się domyślić, ale te pozostałe...
Gdy zaistnieje podejrzenie dekonspiracji, sprzedaje się je lub zamienia na inne. Krótko mówiąc: zwykłego człowieka ten problem raczej nie dotyczy, o ile nie przyczynił się do wspomnianego „zorganizowania”. To – niestety – zostawia ślad w prowadzonej Teczce Mieszkania. Nieco inaczej wygląda natomiast sprawa lokalu i bazy operacyjnej... – Mianowicie? – Lokal operacyjny jest czasowo dzierżawiony przez policję, użyczany jej lub wynajmowany. Nawet na godziny. Właścicielami są osoby prywatne, firmy, urzędy... Rzadko wiedzą, komu udostępniają pomieszczenie, bowiem wyznaczonego do jego pozyskania policjanta wyposaża się w dokumenty legalizacyjne. Gdy lokal znajduje się na przykład w jakimś biurowcu, możemy go w razie potrzeby umeblować, bo istnieje specjalny fundusz na ten cel. Odbywają się w nim spotkania z OZI oraz konsultantami, ale tylko tymi, którzy gwarantują zachowanie w tajemnicy faktu korzystania z lokalu, bowiem
13
(2)
może on być również doraźnie wykorzystywany w programie ochrony osób oraz operacjach specjalnych. Warunki ochrony i prowadzenia dokumentacji są bardzo podobne do tych, które dotyczą mieszkania operacyjnego, z tym że w przypadku dekonspiracji po prostu rezygnuje się z użytkowania. – A gdyby jakiś informator ujawnił swoim kompanom gangsterom, że spotykał się z policjantem w moim mieszkaniu, załatwilibyście mi nowe? – To jest bardzo trudne pytanie... – Rozumiem. Idźmy zatem dalej. Macie mieszkania, lokale, zatem bazą obserwacji będzie już chyba całe osiedle mieszkaniowe... Tylko co stamtąd można zobaczyć?! – Nazwa jest nieco myląca, bowiem bazą określa się wprawdzie zespół nieruchomości, ale służy ona wyłącznie policjantom pionu techniki operacyjnej. Może to być równie dobrze średniej wielkości dom, kompleks garaży, a także piętro w biurowcu. Chodzi o to, żeby były usytuowane w sprzyjającym miejscu, a policjanci nie musieli bez przerwy przemieszczać się z macierzystej jednostki w pobliże miejsca, gdzie pracują operacyjnie. Mając taką bazę, można przeprowadzać w niej odprawy, zmieniać służby, zbierać się przed realizacją. Gdyby przy mieszkaniu lub lokalu kręciło się kilkanaście osób, byłoby to raczej dziwne, prawda? Bazy nie nabywamy na własność, lecz podobnie jak lokal dzierżawimy lub wynajmujemy na papierach legalizacyjnych. Na jak długo? Raczej na lata, ale to zależy od potrzeb, a później – od zagrożenia dekonspiracją. – Obywatel może nie wiedzieć, komu wynajmuje, skoro policjant udaje biznesmena, ale w teczkach lokalu i bazy zapewne przechowuje się dowody opłat za wynajem? – W teczkach przechowuje się wszystko... ! ! ! Wszystko wskazuje więc na to, że w sprawach tajnych służb sytuację mamy stabilną. Od dziesiątków lat i niezależnie od aktualnej nazwy. A ludziom uwikłanym w jakąkolwiek formę współdziałania z nimi pozostaje nadzieja, że już nie będzie kolejnych numerów Rzeczypospolitej... ANNA TARCZYŃSKA
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
iedy dziesięć miesięcy po śmierci Józefa Stalina w tajemniczych okolicznościach rozstrzelano w Moskwie jego prawą rękę – Ławrientija Berię – było już jasne, że pewnych zmian nie można powstrzymać. Życie w Polsce pozornie niczym nie odbiegało od czasu, gdy generalissimus, pykając fajkę, troskliwie spoglądał na „bratni polski naród”. W aparacie władzy pozostali przecież dokładnie ci sami ludzie odpowiedzialni za stalinowskie zbrodnie i nadal wykonywali swoją robotę. Mimo to zniknął nagle przytłaczający strach i presja, jakie towarzyszyły milionom ludzi na myśl o dyktatorze. Do Polski powieść I. Erenburga w przekładzie Jana Brzechwy dotarła rok później, a wraz z nią i lawina innych wydarzeń uzmysławiających wszystkim nadchodzące zmiany. Wielkim wstrząsem dla sytuacji w Polsce była sprawa ppłka Józefa Światły, wysokiego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, m.in. wicedyrektora departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który zajmował się wewnętrzną kontrolą w szeregach władzy. Jedną z wielu rozpracowywanych i aresztowanych przez niego osób był Władysław Gomułka. Niespodziewanie jednak Światło podczas wizyty służbowej w Berlinie w grudniu 1953 r. uciekł swoim przełożonym i zgłosił się do władz amerykańskich z propozycją współpracy. Amerykanie, zorientowawszy się, z kim mają do czynienia, skwapliwie skorzystali z tej oferty i niespełna rok później na falach Radia Wolna Europa Światło prowadził już cykl audycji „Za kulisami bezpieki i partii”. Sekcją polską RWE zarządzali Jan Nowak-Jeziorański i Tadeusz Zawadzki-Żeńczykowski, specjaliści od propagandy dywersyjnej, którzy szlify w tej dziedzinie zdobywali jeszcze w Biurze Informacji i Propagandy AK. Panowie ci umieli odpowiednio wykorzystać nieprzeciętną wiedzę Światły do skompromitowania wizerunku aparatu władzy w Polsce. RWE działało według schematu: wszystko, co złe, dzieje się pod rządami komunistów, a wszystko, co dobre – w „wolnym świecie” pod przewodnictwem USA. Zwłaszcza że Kongres amerykański finansował tę rozgłośnię... ! ! ! RWE mimo wielu pozytywnych osiągnięć zaszczepiło wśród ludności żyjącej za żelazną kurtyną pewien wyidealizowany obraz Zachodu, który zderzył się z brutalną rzeczywistością po 1989 roku. Wtedy jednak audycje Światły cieszyły się dużą popularnością i niewiele pomagały próby zakłócania sygnału radiowego, zwłaszcza że w tym czasie Amerykanie zrzucili nad Polską ponad 230 tys. ulotek z rewelacjami Światły. Wiele publikacji amerykańskich każe sądzić, że ucieczka Światły nie była spontaniczna, lecz już wcześniej nawiązał on kontakt z wywiadem USA i dla niego pracował. Jednak za swe niewątpliwe zasługi dla osłabienia
K
komunistycznego ustroju nie doczekał się takiego uznania ze strony środowisk kombatanckich jak jego następca – płk Ryszard Kukliński. Na przełomie lipca i sierpnia 1955 roku odbywał się w Warszawie Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów, na który przybyło przeszło trzydzieści tysięcy młodych ludzi z całego świata i oczywiście ogromna rzesza polskiej młodzieży. Festiwal ten okazał się wielkim wyłomem w żelaznej kurtynie, a u wielu młodych ludzi w Polsce, wychowanych w militarno-patriotycznym duchu zetempowca,
wszystkie błędy i wypaczenia stalinizmu. Taka była zresztą idea odwilżowych protestów, które nie miały na celu rewolucyjnych zmian ustroju i nie wyrażały tęsknoty za rządem w Londynie, lecz upominały się o tak propagandowo nagłaśniane sprawiedliwe państwo robotników i chłopów, które w rzeczywistości było raczej totalitarnym krajem ubeków i aparatczyków. Na fali odwilży powstało wiele nieprzeciętnych dzieł literackich, jak chociażby „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka, który został uznany
! ! ! Jednak największych przemian oczekiwano w polityce. W grudniu 1954 r. potajemnie, bez powiadamiania opinii publicznej, a nawet partyjnego aktywu, zwolniono z więzienia W. Gomułkę. 14 lutego 1956 r. w Moskwie rozpoczął się XX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Pojechała tam również delegacja Polski z I sekretarzem KC PZPR Bolesławem Bierutem na czele, gdyż miało tam dojść do zrehabilitowania rozwiązanej przez Stalina w 1938 r. Komunistycznej Partii
HISTORIA PRL (21)
Odwilż
Józef Stalin i Nikita Chruszczow
W maju 1954 r. w rosyjskim miesięczniku „Znajma” ukazała się powieść Ilii Erenburga pt. „Odwilż”. Utwór literacki swą ponadczasowość zyskał dzięki samemu tytułowi, który znakomicie odzwierciedlał procesy dokonujące się w krajach bloku wschodniego. kontakt z rówieśnikami z Zachodu wywołał szok. Atrakcyjny wydawał się nawet ich ubiór (szerokie sztruksowe spodnie), luźny styl bycia czy muzyka, której słuchali (głównie jazz). Cała impreza była znakomitą okazją do poznawania nowych kultur, wartości i poglądów, a także wielu ciekawych dyskusji. Młodzi Polacy zrozumieli, w jakich dotąd żyli realiach. Nie chcieli już wracać do koszar czy stawać do współzawodnictwa pracy, lecz chcieli czuć się wolni i szczęśliwi. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęły powstawać kluby dyskusyjne zrzeszające młodą inteligencję, takie jak warszawski Klub Krzywego Koła. Prawdziwą metamorfozę przeszła prasa, zwłaszcza studencki tygodnik „Po Prostu”, który ze zwykłego ZMP-owskiego biuletynu stał się lokomotywą odwilży. Oczywiście pismo zachowało swój lewicowy charakter, lecz bezpardonowo obnażało
za prekursora rewolucyjnych zmian w sztuce, „Zły” Leopolda Tyrmanda, „Gorący popiół” Mieczysława Jastruna oraz „Czerwona czapeczka” Kazimierza Brandysa. Godne podkreślenia były wtedy też literackie debiuty jak „Struna światła” Zbigniewa Herberta, „Obroty rzeczy” Mirona Białoszewskiego czy kapitalny zbiór opowiadań Marka Hłaski (polski James Dean) „Pierwszy krok w chmurach”. Swoje oblicze zmieniły również inne dziedziny sztuki. Na deski teatrów powróciło wiele spektakli niegrywanych w stalinowskich czasach, na przykład Mickiewiczowskie „Dziady”. W Krakowie pod przywództwem Piotra Skrzyneckiego rozpoczęła działalność „Piwnica pod Baranami”. Związek Literatów Polskich pod nowym kierownictwem Antoniego Słonimskiego zaczął domagać się zniesienia cenzury i embarga na prasę zagraniczną, głównie paryską „Kulturę”.
Polski oraz zamordowanych wtedy w Moskwie polskich działaczy komunistycznych. Jednak na samych obradach wiało nudą i dopiero ostatniego dnia I sekretarz KC KPZR Nikita Chruszczow wystąpił ze swym referatem „O kulcie jednostki i jego następstwach”. Ku wielkiemu zdumieniu delegatów oskarżył Stalina o stosowanie masowych represji, m.in. deportację całych narodów, wymordowanie kilkuset tysięcy komunistów, nieudolne dowodzenie w czasie II wojny światowej oraz niemające nic wspólnego z ideą socjalizmu bałwochwalcze szerzenie kultu własnej osoby. Wielką niewiadomą (również dla samego Chruszczowa) była reakcja zebranych na sali delegatów, wśród których było wielu zwolenników utrzymania dawnego twardego kursu. Ostatecznie Zjazd podjął uchwałę „O przezwyciężaniu kultu jednostki”, jednak poinstruowano delegatów, że treść referatu musi pozostać tajna. Zdecydowano się tylko na poufne przekazanie owej treści przywódcom partii komunistycznych wszystkich państw bloku. U Bieruta zapoznanie się z referatem zbiegło się z gwałtownym pogorszeniem stanu zdrowia. Wkrótce też zmarł w moskiewskim szpitalu
na atak serca. W Polsce ogłoszono oficjalną żałobę narodową, trumnę z ciałem przywódcy narodu z najwyższą czcią sprowadzono do kraju i wystawiono w holu gmachu KC PZPR. Wśród społeczeństwa zaczęły krążyć plotki, że śmierć Bieruta w Moskwie nie mogła być przypadkowa, co gwałtownie przysporzyło temu nielubianemu politykowi na fali euforycznej żałoby chwilową, pośmiertną popularność. Przed Domem Partii utworzyła się wielokilometrowa kolejka ludzi chcących złożyć I sekretarzowi ostatni hołd. Taki stan utrzymywał się aż do dnia pogrzebu. Chętnych wciąż przybywało, tak że czasami musiała interweniować milicja. „Życie Warszawy” pisało: „Dwa dni i dwie noce tysięczne rzesze mieszkańców Warszawy i całej Polski przesuwały się przed trumną Bolesława Bieruta, żegnając z głębokim bólem Wielkiego Syna narodu”. 16 marca odbył się uroczysty pogrzeb. Przez Warszawę przejechał kondukt z trumną. Towarzyszyły mu tłumy Polaków. Na placu Defilad zorganizowano wielkie uroczystości żałobne, na które przybył sam Nikita Chruszczow oraz chiński marszałek Czu-te. Oczywiście zwolennicy stalinowskiej polityki Bieruta próbowali później przekuć ten nieoczekiwany wzrost jego popularności na realne korzyści polityczne, jednak za kulisami już czekał wielki nieobecny ostatnich lat – Władysław Gomułka. ! ! ! Następcą Bieruta został Edward Ochab i zaraz – zgodnie z dyrektywą – otrzymał z Moskwy jeden z numerowanych egzemplarzy słynnego referatu Chruszczowa. Ochab, wbrew sugestiom z Kremla, podjął decyzję o przetłumaczeniu dokumentu na język polski i przedstawił go wybranym członkom partii. Jednak treść referatu dla wielu była tak szokująca, że nie sposób było utrzymać go w tajemnicy. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli i dokument ten wielokrotnie powielano, by w konsekwencji stał się dostępny nawet na... warszawskich bazarach. W społeczeństwie szybko pojawiły się nastroje antyradzieckie. Żądano również powrotu Gomułki. Ochab nie miał na tyle silnej pozycji, żeby mógł utrzymać w ryzach aparat partyjny i aby sprostać oczekiwaniom społecznym. W szeregach partii szybko nastąpił podział na dwa zwalczające się obozy: puławian i natolińczyków. Nazwy wywodziły się od miejsc spotkań ich członków. Frakcje te programowo niczym się nie różniły i w obu ugrupowaniach byli ludzie w równym stopniu odpowiedzialni za stalinowskie zbrodnie. Cały podział nastąpił wyłącznie na skutek niechęci personalnych wewnątrz partyjnego aktywu. Jednak społeczeństwo doszukało się swoich różnic, nazywając puławian „Żydami”, a natolińczyków – „chamami”. Niestety, najtragiczniejsze wydarzenia 1956 roku miały dopiero nadejść. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
Paryscy buntownicy „Człowiek jest wolny całkowicie lub nie jest wolny wcale”. To zdanie sformułował i uznał za swoje motto jeden z najwybitniejszych myślicieli XX wieku, który przyczynił się do radykalnego zreformowania życia społecznego. W tym roku mija 30 lat od jego śmierci. Paryż, maj 1968 roku. Przez bulwar Saint-Germaine przetaczają się manifestacje studenckie. W tłum wbijają się strumienie wody z armatki zainstalowanej na samochodzie pancernym, wybuchają petardy, demonstranci odpowiadają kamieniami. Z głośnika dochodzi policyjny apel: „Wzywamy do rozejścia się! Ta demonstracja jest nielegalna!”. Te słowa zagłusza wrzask z ręcznego megafonu trzymanego przez studenta: „Zabrania się zabraniać! Zabrania się zabraniać!”. Z kawiarni wychodzi para sześćdziesięciolatków: starannie ubrana dama o wyglądzie arystokratki i niski, niezgrabny okularnik w pomiętym garniturze. Towarzyszy im gromada rosłych studentów. Trochę jako osłona, a trochę jako asysta idola, czy raczej guru. Okularnik trzyma stos gazet. – Kupujcie „La Cause de peuple!” – krzyczy.
Nagle obok wyłania się policjant. – To nielegalna gazeta, proszę o dokumenty! – woła. Rosły student odpycha policjanta, krzycząc: – Ty durniu, chcesz aresztować laureata Nagrody Nobla! Okularnik to Jean Paul Sartre, wielki pisarz i filozof, a elegancka dama to jego życiowa partnerka, pisarka i czołowa francuska feministka, Simone de Beauvoir. Jest autorką książki pt. „Druga płeć”, w której dokonała wnikliwej analizy kobiecości, także od strony życia seksualnego. Katolicka krytyka przyjęła książkę z oburzeniem, a François Mauriac napisał, że de Beauvoir „szerzy pornografię”. Epizod z 1968 roku jest prawdziwy. Sartre i de Beauvoir wykazywali wówczas ogromną aktywność – redagując odezwy, przemawiając na wiecach, podpisując protesty. Był to czas, gdy bohaterami znacznej części francuskiej młodzieży byli:
ycie pod jednym dachem z osobą opętaną przez siły demoniczne nie należy do łatwych – informuje na swojej stronie www parafia pw. MB Bolesnej w Nysie. Przede wszystkim należy zacząć od wstępnego rozpoznania, czy w ogóle mamy do czynienia z opętaniem diabelskim – instruuje o. Bogdan Kocańda w artykule pt. „Pod jednym dachem z osobą zniewoloną przez złe duchy”. Może to uczynić każdy „chrześcijanin żyjący łaską wiary”. Wystarczy w tym celu posłużyć się dostępnymi sakramentaliami, czyli „ukazać takiej osobie krzyż święty, delikatnie pokropić ją poświęconą wodą, odmówić egzorcyzm prywatny, dotknąć relikwią świętego, kapłańską stułą czy poświęconym szkaplerzem lub franciszkańską tauką”. W przypadku wystąpienia u podejrzanego o opętanie jakichkolwiek nietypowych zachowań, na przykład nagłej utraty mowy, sztywnienia ciała, demonicznej manifestacji siły, materializacji przedmiotów w ustach, pojawienia się symboli satanistycznych na ciele, o. Kocańda nakazuje bezzwłocznie udać się do kurii i poprosić o kontakt z kapłanem egzorcystą. W przypadku potwierdzenia opętania zachodzi konieczność zapewnienia takiemu delikwentowi izolacji w domu pod stałym nadzorem kogoś z najbliższych. A to wszystko w celu separacji od innych ludzi, którym może z jego strony grozić niebezpieczeństwo wyrwania ze „środowiska wiary”. Osoby opętanej nigdy nie można ani na chwilę zostawiać samej. Nie wolno wpuszczać do domu nieznajomych ludzi, choćby chcieli „tylko zobaczyć osobę opętaną”; należy w ogóle „zminimalizować przyjmowanie gości, szczególnie takich, którzy nie żyją w stanie łaski uświęcającej” oraz kontrolować dostęp do telefonu, ponieważ „kontakt telefoniczny
Ż
Mao, Ho Chi Minh i Castro – wodzowie rewolucji w „trzecim świecie”. W tych pogromcach kapitalizmu i kolonializmu jeszcze nie dostrzegano nowych tyranów. Minie kilka lat i paryscy studenci demonstrujący w obronie praw człowieka wyleczą się z uwielbienia dla przywódców, którzy okażą się po prostu totalitarnymi dyktatorami. Takimi choćby jak kolega z Sorbony – Pol Pot – który po powrocie do rodzinnej Kambodży i przejęciu tam władzy wymordował niemal połowę własnego narodu. Także i Jean Paul Sartre będzie chciał zapomnieć o lewackim epizodzie swojego życia i wróci do filozofii egzysten- Jean cjalizmu, która właśnie jemu zawdzięcza swoją światową karierę. Egzystencjalizm narodził się w XIX wieku w Danii, a jego twórcą był Soren Kierkegaard, jednak jego koncepcje, mętnie formułowane, uległy zapomnieniu. Nawiązali do nich filozofowie niemieccy – Martin Heidegger i Karl Jaspers. Jednak dopiero Sartre na początku lat 30. XX wieku jasno wykazał, że nowy kierunek wychodzi naprzeciw
z operatorem okultystycznym lub osobą kierowaną przez innego demona może przyczynić się do pogłębiania stanu zniewolenia”. Skazanemu na areszt domowy należy wypełnić czas na przykład oglądaniem telewizji i słuchaniem muzyki. Byleby to nie były programy ukazujące przemoc, zło, pornografię czy też audycje poświęcone walce z Kościołem katolickim. Ale też w początkowej fazie nie
nowym potrzebom ludzkości i bierze w obronę człowieka. Człowieka zagubionego w świecie zdominowanym przez technikę i nowe wynalazki – także te, które służą masowej zagładzie. Egzystencjalizm zwrócił uwagę nie tylko na potrzeby i problemy człowieka, ale także na jego prawa w świecie, w którym (zwłaszcza w kontekście
Paul Sartre hekatomby drugiej wojny światowej) trudno już brać poważnie istnienie Boga. Można powiedzieć, że egzystencjalizm był zapowiedzią dzisiejszej troski o respektowanie praw człowieka, o przeciwdziałanie wszelkim hamulcom jego rozwoju, a także wszelkiej dyskryminacji: rasowej, etnicznej czy religijnej. Sartre powiedział, że egzystencjalizm jest humanizmem. Kierunek ten
profanacji”. Ponadto w sypialni powinien być zawsze dodatkowy koc lub kołdra, które „w razie manifestacji złego ducha można rozłożyć na podłodze i na niej położyć osobę dręczoną”. Przed snem opętany obowiązkowo powinien przyjąć błogosławieństwo – najlepiej, żeby było wypowiedziane przez kapłana (np. telefonicznie), a gdy to niemożliwe, to przez inną osobę wierzącą. „Towarzyszący osobie opętanej
15
zwraca się bowiem ku człowiekowi i ku społeczeństwu, w którym on żyje. Ma ułatwiać jednostce życie w społeczeństwie i bronić przed alienacją, starając się jednocześnie zwracać uwagę na wciąż nowe zagrożenia. Nie jest to zadanie łatwe, bo przecież – jak pisał Sartre – „piekło to inni”. W interpretacji Sartre’a egzystencjalizm jest ateistyczny, bo poza doczesnym istnieniem nie ma nic, a więc ani innego świata, ani żadnej ogólnej etyki. Daje to człowiekowi pełną wolność w wyborze własnej drogi, własnej etyki, wartości i zasad postępowania. Egzystencjalizm jest więc pełnym humanizmem, wyrażającym całkowite zaufanie do człowieka, do jego zbiorowej mądrości. Zdaniem katolickich krytyków, Jean Paul Sartre to ktoś w rodzaju XX-wiecznego Woltera, którego uważano za wcielenie diabła, a już najłagodniejszym epitetem był „wieczny buntownik” przeciw Bogu. „Człowiek – pisał Sartre – jest skazany na wolność”. Istota ludzka jest też – u Sartre’a – twórcą wartości, co – zdaniem Krk – stanowi bluźnierstwo. Dzisiejsza młodzież ma innych idoli i to raczej nie wśród filozofów. Ale w Paryżu pamięta się o intelektualiście w pomiętym garniturze i o jego eleganckiej partnerce. Jednemu z placów stolicy Francji nadano nazwę Sartre-Beauvoir. JANUSZ CHRZANOWSKI
czuwające przy opętanym powinny „wzmóc swoją aktywność” poprzez odmawianie różańca, koronki do Bożego miłosierdzia, litanii do krwi Chrystusa oraz z całą gorliwością przywoływać na pomoc Jezusa i zastępy aniołów. Równie wielką uwagę należy zachować w momencie budzenia się osoby zniewolonej ze snu. Wówczas bowiem zły duch może wprowadzić ją
Jak żyć z opętanym należy zmuszać go do oglądania programów katolickich „ze względu na możliwość szybkiego wystąpienia manifestacji demonicznych”, ani też do słuchania muzyki chrześcijańskiej, która może wprowadzać w „trans opętańczy”. Natomiast w trosce o bezpieczeństwo należy pilnować, by w łazience, z której korzysta osoba zniewolona, nie było żadnych ostrych przedmiotów oraz by drzwi do niej „nigdy nie były zamknięte na klucz lub rygiel, gdyż wówczas w przypadku nagłego transu opętańczego bądź tez praktyk okultystycznych, do których może być wzywana przez złe duchy, będzie utrudniony dostęp”. Największym problemem dla osób udręczonych zawsze jednak pozostaje noc, która „pogrąża w smutku zniewolenia” – wyjaśnia o. Kocańda. Stąd wypada odpowiednio przygotować sypialnię opętanego, w szczególności usunąć „wszelkie ostre przedmioty, które w razie manifestacji złego ducha mogłyby posłużyć do samookaleczeń lub napadów na inne osoby”, wymontować szklane drzwi z mebli oraz zabrać obrazy świętych, krzyże i figury, „by nie uległy
winni tak zaplanować nocny dyżur, aby sami spokojnie mogli wypoczywać, a jednocześnie by w każdej chwili ktoś czuwał przy osobie dręczonej” – poucza dalej o. Kocańda. I aby uniknąć „wielu krępujących i kłopotliwych sytuacji”, radzi nie czuwać tuż przy łóżku opętanego, ale „za ścianą”, cały czas bacznie nasłuchując, „czy zły duch przypadkiem nie maltretuje osoby opętanej przez rzucanie nią po całym pokoju, bądź nie wprowadził jej w stan podobny do hipnotycznego, w którym posługuje się nią do wykonywania czynności zmierzających do szkodzenia innym”. Wówczas należy bezzwłocznie rozpocząć modlitwę o uwolnienie, „za pomocą której osoba opętana zostanie wyrwana spod wpływu złego ducha i będzie mogła spokojnie kontynuować nocny odpoczynek”. Największe niebezpieczeństwo czyha w porze panowania złych duchów, czyli od 3 do 4 nad ranem – właśnie wtedy diabeł lubi w szczególny sposób objawiać swą niszczącą moc. Osoby
w „stan półświadomości” i koniecznie trzeba „przypilnować ją, by ta nie podejmowała szkodliwych działań typu napaści fizyczne na domowników lub niszczenie przedmiotów powszechnego użytku” oraz „podjąć modlitwę o uwolnienie”. No cóż, my natomiast możemy „opętanemu” zaproponować jedynie uwolnienie się od opętanej przez kościelnych egzorcystów rodzinki i wyprowadzenie się z nawiedzanego przez nich domu... AK
16
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
„Mówiąc po prostu, jeśli Kościół powie coś złego czy głupiego, chrześcijańscy przywódcy Unii Europejskiej powinni mieć odwagę powiedzieć: Nie, nie zgadzamy się z tym. To głupota”. Z taką niesłychaną radą do liderów UE wystąpił biskup katolicki Aberdeen w Szkocji, Peter Moran. Stwierdził, że podczas konklawe 21 biskupów w Brukseli 16 kwietnia „uczestnicy byli zaszokowani”, usłyszawszy, że pedofilia jest powiązana z homoseksualizmem, co objawił drugi po papieżu sekretarz stanu Watykanu, kardynał Bertone. Zapytany, czy liderzy UE powinni wywierać presję na Watykan, Moran stwierdził: „Może byłoby satysfakcjonujące dla ich wyborców, gdyby powiedzieli pod adresem władz Kościoła rzymskiego: Prosimy, uprzątnijcie swój dom. A Kościół powinien odpowiedzieć: W przeszłości popełnialiśmy błędy. Przepraszamy za to. Teraz doprowadzamy swój dom do porządku”. Rada biskupa Morana nie powinna się odnosić tylko do przywódców Unii Europejskiej. Bertone nie jest jedynym koryfeuszem Kościoła, który usiłuje znaleźć poza Kościołem winnych plagi przestępstw seksualnych księży. Meksykański biskup Felipe Arizmenti wystąpił właśnie z diagnozą stwierdzającą, że odpowiedzialność ponosi edukacja seksualna w szkołach, bo „serwuje tylko genitalne informacje” oraz erotyzm i pornografię, a przy tym „nie jest łatwo pozostać wiernym celibatowi i szanować dzieci”. Meksykańskie władze oświatowe komentując wypowiedź Arizmantiego, oświadczyły, że jest „niemal żałosna”. TN
O GŁUPOCIE KOŚCIOŁA
Kiedy Benedykt XVI wizytował dwa lata temu Amerykę, przyjęcie było ciepłe, a stosunek doń ludzi – pozytywny, zwłaszcza gdy przeprosił za seksualne wybryki podwładnych i spotkał się z ich ofiarami, czego odmawiał jego poprzednik. Gdzie te czasy! Obecnie w USA notowania papieża lecą na łeb na szyję. Badania Pew Research Center wykazały, że tylko 12 proc. Amerykanów uważa, że głowa kat. Kościoła „robi dobrą robotę”. 71 proc. jest przeciwnego zdania. Podobne nastroje rejestruje się w Kanadzie – wykazał sondaż Ipsos Reid Public Affaris. 59 proc. Kanadyjczyków, w tym 54 proc. katolików, uważa, że papież ponosi odpowiedzialność za klimat zatajania przestępstw kleru. Jedynie 29 proc. wiernych sądzi, że jest niesłusznie oskarżany. 64 proc. wyraża nieusatysfakcjonowanie wysiłkami Kościoła na rzecz wyrugowania pedofilów. Co najmniej 2 mln Kanadyjczyków zna kogoś, kto był molestowany seksualnie przez katolickiego księdza. „To szokująca liczba” – konstatuje wiceprezes Ipsos Reid John Wright. PZ
BENEDYKT OBSUWA SIĘ
Urzędnicy resortu spraw zagranicznych w Wielkiej Brytanii przedstawili kilka pomysłów na przywitanie Benedykta XVI w ich kraju. Prezerwatywy marki Benedykt, pobłogosławienie pary homoseksualnej, otwarcie przez niego kliniki aborcyjnej i zaśpiewanie piosenki wspólnie z królową – tak oto brytyjscy urzędnicy chcieliby godnie przywitać głowę Kościoła na Wyspach. Oczywiście był to żart (zresztą bardzo dobry), ale według angielskich mediów, dowcipnisie mogą za to zapłacić utratą pracy, a w najlepszym wypadku – naganą. Brytyjskie MSZ natychmiast przeprosiło Watykan, a ten podobno urazy nie żywi. Tym sposobem Anglicy nie będą mogli skorzystać z papieżowej antykoncepcji – a szkoda, bo prezerwatywa Benedykt mogłaby posłużyć... XVI razy. ASz
GUMKA BENEDYKT
Władze Maroka wygnały w trybie natychmiastowym kilkanaście rodzin amerykańskich i nowozelandzkich, które w tym arabskim kraju opiekowały się porzuconymi dziećmi w tzw. Wiosce Nadziei. Zarzucono im nawracanie małych muzułmanów na chrześcijaństwo, co jest zabronione przez prawo. W ośrodku znaleziono literaturę chrześcijańską przeznaczoną dla dzieci, co uznano za złamanie zobowiązania chrześcijan do nienawracania podopiecznych na swoją religię. Deportacji dokonano w dramatycznych okolicznościach, nie pozwalając nawet pożegnać się opiekunom z ich przybranymi dziećmi. Miejsce przybranych rodziców zajęli marokańscy opiekunowie społeczni zupełnie obcy dla osieroconych maluchów. W Maroku i Algierii gwałtownie rośnie liczba nawróceń z islamu na ewangeliczne chrześcijaństwo, co tamtejsze rządy uważają za „zagrożenie bezpieczeństwa państwa”. MaK
RELIGIA ROZBIJA RODZINY
Polskie ofiary
ycie 75-letniego dziś prałata kanadyjskiego Bernarda Prince’a składa się z dwóch etapów, rażąco do siebie nieprzystających. został do więziennej celi. Pierwsza W pierwszym, znacznie dłuższym, skarga na niego wpłynęła w roduchowny ten, urodzony i wychowaku 1968! W czterostronicowym liny w polskim środowisku w miejscoście z roku 1993 do nuncjusza pawości Wilno, 180 km na zachód pieskiego Carla Curtisa bp Joseph od Ottawy, zrobił prawdziwą karieWindle, zwierzchnik Prince’a, skurę w Kościele. Powszechnie uchopia się wyłącznie na ratowaniu redził za przyjaciela Jana Pawła II, putacji Kościoła: „To sytuacja, jakiej miał doń prywatne dojścia. Obracał chcielibyśmy uniknąć za wszelką cesię przez kilka lat w kierownictwie nę. Konsekwencje mogą być katastrokonferencji biskupów kanadyjskich. falne, nie tylko dla Kościoła kanadyjW latach 1991–2004, po wyjeździe skiego, ale także dla Stolicy Apostoldo Watykanu, był wiceszefem Pontyfikalnego Towarzystwa Propagowania Wiary. Później jako misjonarz i wysłannik Watykanu zjeździł świat. W roku 2005 rozpoczął się drugi rozdział jego życiowej drogi: ofiary molestowania seksualnego zgłosiły się na policję w prowincji Ontario i oskarżyły kapłana Bernarda jako sprawcę. Obecnie ks. Prince, zeświecczony, odsiaduje 4-letni wyrok, jaki dostał po procesie w roku 2008 za molestowanie seksualne 13 małoletnich chłopców w latach 1964–1984. Bernard Prince (po prawej) Przypadek księdza Prinskiej”. Biskup Windle w swym liście ce’a potwierdza mentalność i strapodkreśla, że „na szczęście” ofiategię działania kierownictwa Kościory były pochodzenia polskiego, ła. Hierarchowie w Kanadzie i Wawywodziły się z głęboko katolictykanie wiedzieli o seksualnych zakich rodzin imigrantów, które zamiłowaniach Prince’a kilka dekad wiadomienie organów ścigania wcześniej, zanim przekwaterowany
Ż
o poczynaniach sługi bożego uważały za jednoznaczne ze sprzeniewierzeniem się Kościołowi. Nie ulega wątpliwości, że z czynów Prince’a zdawał sobie sprawę co najmniej jeden z watykańskich dygnitarzy – aktualny kardynał Jose Sanchez, którego bp Windle ostrzegał, zanim jeszcze pedofil został wysłany, by robił karierę w Rzymie. Ostrzegał ale to nie znaczy, że krytykował: „O ile zarzuty przeciw p. Prince’owi są bardzo poważne, nie oponuję przeciw temu, by dać mu jeszcze jedną szansę, gdy zniknie ze sceny kanadyjskiej”. Windle podkreślał, by nie honorować Prince’a przesadnie głośno, bo może to zdenerwować jego ofiary i sprowokować je do zawiadomienia policji. „Wszyscy biskupi prowincji Ontario są świadomi sytuacji i zgadzają się z mymi sugestiami” – zaznaczał bp Windle. Nie było mowy o zawiadomieniu władz świeckich. Wszystkie znaczące awanse ks. Prince’a nastąpiły, gdy wiedziano już o jego upodobaniach seksualnych i mimo skarg poszkodowanych. Czy Jan Paweł II o tym nie wiedział, mianując go na wysokie stanowiska w Kościele i darząc osobistą przyjaźnią? CS
Tajemnica trzeciej tajemnicy Zdawałoby się, że domniemane tajemnice domniemanych proroctw fatimskich zostały już wyjaśnione, ujawnione, zatwierdzone przez Watykan i można o tej sprawie wreszcie zapomnieć. Ależ nie! Sprawa ożywa, gdy kierownictwo Kościoła usiłuje stawiać czoła lawinie zarzutów o przestępstwa seksualne kleru, o których przez dziesięciolecia wiedziało, które ignorowało i taiło. „Sprawa ta ma ścisły związek z wypowiedziami Matki Boskiej do dzieci wieśniaków portugalskich” – pisze w swej książce „Czwarta tajemnica fatimska” włoski dziennikarz Antonio Socci – przedstawiany jako „były przyjaciel” kardynała Bertonego. Okazuje się, że ujawniając w roku 2000, iż w tajemnicy trzeciej chodzi o wzięcie przez Agcę na muszkę Karola Wojtyły, nie powiedziano wszystkiego. Jest jeszcze utajniony tekst. Traktuje on o zdarzeniach katastrofalnych dla Kościoła. „Ojciec Joaquin Alonso, uznawany za największego eksperta od tajemnic fatimskich, twierdzi – pisze Socci – że w nieujawnionym fragmencie chodzi o kryzys Kościoła”. Kilka lat później Alonso napisał, że tajemnica mówi o „wewnętrznej walce w łonie Kościoła i poważnych zaniedbaniach na najwyższych szczeblach hierarchii duchownej. Poza dyskusją jest konkluzja, że nieujawniony fragment nie dotyczy wojen lub przełomów politycznych, ale wydarzeń religijnych o charakterze wewnątrzkościelnym o bardzo poważnych konsekwencjach”. W roku 2000 przed ujawnieniem tajemnicy kardynał Bertone spotkał się i konferował z jedynym żyjącym domniemanym odbiorcą wypowiedzi maryjnych, siostrą Lucią de Santos. „Czy dała ona zgodę na zatajenie części
przepowiedni? – zastanawia się Socco. – Czy też wymuszono na niej posłuszeństwo, jakie duchowni egzekwują od zakonnic?”. Siostra Lucia podobno powiedziała, że sekret nie może być ujawniony przed szóstą i siódmą dekadą ubiegłego wieku, bo dopiero wtedy będzie „bardziej zrozumiały”. W dekadach owych przestępstwa seksualne księży w wielu krajach nabrały epidemicznego charakteru. Kardynał Alfredo Ottaviani, który zapoznawał z trzecią tajemnicą fatimską papieża Jana XXIII w roku 1957, powiedział, że „musi zostać ona zakopana w najgłębszym, najtrudniejszym do penetracji miejscu na ziemi”. W roku 1963 w niemieckiej publikacji „Nowa Europa” ujawniono trzecią tajemnicę, twierdząc, że jej fragment mówi: „Przyjdzie czas najtrudniejszej próby dla Kościoła. Kardynałowie wystąpią przeciw kardynałom, biskupi przeciw biskupom. Szatan ulokuje się w środku. Co przegniło, rozpadnie się. Kościół spowije ciemność, a świat pogrąży się w konfuzji”. O tym, że „kardynałowie wystąpią przeciw kardynałom” mówi również w swym proroctwie mniszka Akita z Japonii, z którą miała nawiązać kontakt Matka Boska, ale – co zrozumiałe – jej relacja została przez Kościół odrzucona. Istnieje jeszcze tzw. przepowiednia Melanie Calvat z LaSalette (Francja) z 1846 roku, która ostrzega przed utratą wiary i mówi o infiltracji duchowieństwa przez diabła. Zapowiada, że księża staną się „rozsadnikiem nieczystości”, że „Kościół doświadczy strasznego kryzysu”. Przepowiednia została potępiona przez Kościół, choć nie w całości: pierwszą jej część, mówiącą o klęsce głodu jako karze za świecką bezbożność, Krk ochoczo propagował... JF
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. ydaje się, że wszystkiemu winne jest – przynajmniej w dużym stopniu – przekleństwo celibatu. Zobowiązanie się pod przysięgą do życia w stanie bezżennym i do wstrzemięźliwości seksualnej wystawiało katolickich księży, mnichów oraz najwyższych dostojników kościelnych na ciężką próbę charakteru, której to próbie większość nie potrafi sprostać. Kościół katolicki próbował sobie z tym problemem radzić przez całą swoją historię (od wprowadzenia celibatu) i robił to na rozmaite sposoby. W XI wieku konkubinaty wśród kleru były rzeczą spotykaną powszechnie. To „rozpasanie” zakończył tak zwany duch nowej surowości i nowej ascetycznej religijności. I to był pierwszy krok do nieszczęścia. ! ! ! Homoseksualizm w zakonach męskich należał do stałych problemów, którymi zajmowała się hierarchia kościelna (sama od niego bynajmniej nie wolna), co doprowadzało czasem do tak upiornych rozwiązań jak sformułowane na początku XIV wieku oskarżenie templariuszy. Oprócz innych ciężkich oskarżeń pojawił się zarzut uprawiania nierządu sprzecznego z naturą, co dało asumpt ku temu, by zlikwidować ów zakon i przejąć jego dobra. Oczywiście, kasata zakonu z przyczyn rozwiązłości i krwawe rozprawienie się z jego zwierzchnictwem były tylko pretekstem do zagarnięcia gigantycznego majątku mnichów, niemniej problem istniał, co bodaj po raz pierwszy przyznano oficjalnie. ! ! ! Powstająca w średniowieczu wielojęzyczna literatura wykształciła właściwy tylko sobie gatunek satyry – dialogi. W nich rycerze i księża współzawodniczyli ze sobą o to, kto jest bieglejszy w sztuce miłosnej. To ciekawy symptom chuci buzujących pod naskórkiem Kościoła. Za przykład można tu podać (nieco późniejszą oczywiście) twórczość Boccaccia. Doskonale poza tym wiadomo, że w czasach renesansu (a nawet dużo wcześniej) Rzym był tym miastem w Europie, gdzie prostytucja stanowiła intratną gałąź miejscowego, a nawet państwowego przemysłu. Widać ją było na każdym kroku. Dlaczego właśnie tam? Współcześni nie mieli wątpliwości co do tego, że prostytutki do Wiecznego Miasta wabią tysiące „wyposzczonych” mężczyzn przebywających w centrum Kościoła – mnichów, księży, kanoników i biskupów – którzy żyli w celibacie. ! ! ! Gdy Kościół na polecenie Ratzingera (jeszcze wówczas kardynała) zaczął otwierać archiwa inkwizycji, okazało się, że większość akt dotyczy nie walki z herezją, czarownicami czy rodzącą się nauką, lecz seksualnych przestępstw kleru (co dla historyków nie było żadnym zaskoczeniem). Takie występki Kościół katolicki – konkurujący wówczas
W
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
17
Ciemna strona Kościoła
Dlaczego w Irlandii, Stanach Zjednoczonych, w krajach niemieckojęzycznych i niemal na całym świecie wychodzą na światło dzienne coraz to nowe przypadki molestowania przez duchownych powierzonych ich opiece często małych dzieci? moralnie z protestantami – musiał piętnować znacznie bardziej surowo niż wcześniej. Nie miał wyboru, jeśli chciał przetrwać. Tym bardziej że odrzucona przez Lutra zasada celibatu i bezżenności księży była uzasadniona nie tylko biblijnie (w Biblii nie ma ani słowa o celibacie jako warunku święceń), ale także oparta na widocznych powszechnie dewiacjach kleru i jego zdziczeniu moralnym, wywołanym rezygnacją z przestrzegania jakichkolwiek hamulców i norm moralnych. Wobec tego Luter doszedł do słusznego skądinąd wniosku, że lepiej już pozwolić na normalne, przyzwoite związki małżeńskie z dziećmi i domowym ogniskiem, niż przymykać oczy na prostytucję, sodomię itp. ! ! ! Kościół katolicki od swojego zarania dysponował w całej Europie własnym wymiarem sprawiedliwości. Sądownictwo Kościoła daleko wykraczało poza sprawy religijne, dogmatyczne i wewnątrzkościelne, wtrącając się także w prawo cywilne i karne. Nauczył się więc Kościół ścigania i osądzania wszelkich przestępstw nie tylko we własnym łonie. Ironią losu jest to, że uznał (i skrzętnie tego pilnował), iż do osądzania przestępstw własnych funkcjonariuszy ma prawo tylko on sam. Taka postawa Kościoła utrzymała się niezachwianie aż do dziś. Dotyczy to zwłaszcza tych sfer życia seksualnego, które od dawna nie są penalizowane przez sądy świeckie – takich jak homoseksualizm ludzi dorosłych.
Według prawa kościelnego homoseksualizm jest nadal dość ciężkim przestępstwem. Inna rzecz, jak piętnowanie tego występku wygląda, kiedy chodzi o osoby duchowne, a jak w przypadku osób świeckich. W pierwszym przypadku „dewiacja” jest wstydliwie ukrywana, a w drugim – gromko piętnowana z ambon. W ostatnich kilku dekadach świat – z punktu widzenia Kościoła – bardzo się zmienił. Najbardziej w kwestiach moralności i seksualności. Czy Krk chce, czy nie, i czy jest już dziś w stanie to zaakceptować, homoseksualizm opuścił „katakumby”, wyszedł na światło dzienne i został (no może jeszcze nie w pełni) zaakceptowany przez społeczeństwo oraz przez stanowione przez to społeczeństwo prawo. Wolność seksualna w normalnych państwach nie podlega dyskusji. Na szczęście nie do końca, bo penalizację wykorzystywania seksualnego dzieci bardzo zaostrzono. Stało się to po coraz głośniejszych skandalach pedofilskich, które zszokowały świat. Oczywiście zboczenie to dotyczy wszystkich grup społecznych. Ale wydaje się, że nie w równej mierze,
Fot. MaHus
bo męska (w przeważającej części) instytucja wyznająca celibat, która dodatkowo zajmuje się wychowywaniem oraz nauczaniem dzieci i młodzieży, stanowi podwójny problem. Teraz stanęła pod pręgierzem mediów, a więc i opinii publicznej. Bo opinia publiczna już wie, że nawet niepozorne, niewinne przejawy ingerencji osób dorosłych w sferę intymną dzieci wywołują w ich psychice katastrofalne skutki. Dość dobrze dokumentuje to współczesna psychiatria i psychologia. I nagle społeczeństwa zdały sobie z przerażeniem sprawę z tego, że organizacja, która przez wieki kształtowała wychowanie, zajmowała się również seksualnym deprawowaniem swoich wychowanków. Ale teraz to się raz na zawsze musi skończyć, bo nie tylko przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, ale i zwykli ludzie mówią dość! Dość zacofanej, tajnej strukturze Kościoła katolickiego, który ze zmowy milczenia uczynił swoją podstawową zasadę postępowania. I stworzył swój własny, hermetyczny system kar. To nie może być tak, że z przestępstwa (czyli grzechu) wystarczy się w tajemnicy wyspowiadać, żeby uzyskać
Niemieckie społeczeństwo nie może wyjść z szoku po ostatnich doniesieniach mediów na temat makabrycznej plagi pedofilii wśród katolickiego kleru. Na pytania „dlaczego” i „jak do tego mogło dojść” próbują odpowiedzieć zwykli ludzie, socjologowie, dziennikarze, politycy. Prezentujemy Czytelnikom „FiM” syntetyczne streszczenie publikacji kilku niemieckich mediów na ten temat.
rozgrzeszenie, czyli przebaczenie. Bez żadnych dalszych konsekwencji! I bez najmniejszej pewności, że nie dojdzie do recydywy. Oto na początku XXI wieku – wobec licznych skandali seksualnych – święty przez stulecia sakrament spowiedzi stracił raz na zawsze swą legitymizację społeczną. W końcu bowiem przestało być jakąkolwiek tajemnicą, że patriarchalna w swych stosunkach organizacja żyjących w celibacie mężczyzn jest nadzwyczaj atrakcyjną bazą wypadową dla wszelkiej maści dewiantów, a przede wszystkim pedofilów. Tym bardziej że taki „występek” – nazywany przez Kościół katolicki „pożądliwością” – nie spotyka się ze zbyt surową karą. A przecież znacznie surowiej niż pedofilię, bo nawet śmiercią, karano w Krk na przykład kradzież hostii lub nieposłuszeństwo wobec biskupa... ! ! ! Teraz ta struktura, która obsesyjnie trzyma wszystko w tajemnicy, wali się w gruzy. Jeśli chce przetrwać, musi zaakceptować z jednej strony współczesny system moralności i wartości obowiązujący w liberalnym społeczeństwie, a z drugiej – zrozumieć, że w tymże społeczeństwie nie będzie już tolerancji dla jednego z najgorszych zboczeń, czyli pedofilii. Jeśli Kościół katolicki tego nie zrozumie, stanie się niedługo marginalną sektą. Za „Süddeutsche Zeitung” i innymi gazetami JOANNA GAWŁOWSKA
18
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Koniec baśni Po raz pierwszy w życiu nie zagłosuję w wyborach prezydenckich na kandydata SLD. Grzegorz Napieralski jest bezbarwny, bezideowy i nie ma żadnego pomysłu na prezydenturę. Mówi co prawda bez kartki, ale przypomina mi zastępcę komendanta garnizonu m.st. Warszawy sprzed 30 lat. Tamten też potrafił mówić bez kartki 6 godzin i nic nie powiedzieć. Przewodniczący SLD od Leszka Millera nauczył się tylko pozbywania konkurentów. I to jedyne podobieństwo. Moim zdaniem, nadaje się wyłącznie na ministranta. Mimo że moje opinie bardzo odbiegają od opinii prof. Nałęcza (na przykład w kwestii pilnej dymisji min. Klicha, który powinien odejść nie z powodu katastrofy, ale przekrętu w sprawie zakupu samolotów dla VIP-ów), to w przypadku Grzegorza Napieralskiego zgadzam się z Nałęczem całkowicie. Za tą kandydaturą głosowali jednomyślnie klakierzy i zdecydowani Napieralskiego przeciwnicy. Jedni z braku wyobraźni, a drudzy przez złośliwość. Obecnie w parlamencie zasiadają przedstawiciele jednej partii lewicowej, ale tylko z nazwy. Chętnie by wyskoczyli z czerwonego tramwaju i przeszli do liberałów z PO, gdyby nie ciążące na nich odium PRL-u, z powodu którego po prostu ich tam nie przyjmą. Dlatego jak żaba błota wypierają się tego, co robili 30 lat wcześniej i bez żenady pozwalają zakłamywać historię za pomocą IPN-u, karać niewinnych za to, że jeszcze żyją, i stawiać na piedestale zdrajców w rodzaju Kuklińskiego, jak to zrobił Miller pospołu z Kwaśniewskim. Przed zwolennikami lewicy stoją dwa zadania. Nie dopuścić do zwycięstwa w wyborach prezydenckich
pana Jarosława i ukarać w głosowaniu winnych przegranej SLD w wyborach parlamentarnych, która to przegrana była wynikiem wcześniejszego oszukania społeczeństwa z premedytacją przez ekipę Leszka Millera. Dzisiaj „kanclerz” – zamiast się krygować przed kamerami telewizji – powinien stanąć razem z G.D. Bushem przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze za ludobójstwo i zbrodnie przeciwko ludzkości, w których z jego polecenia uczestniczyli polscy żołnierze w Iraku, gdzie zamordowano (wg brytyjskiego „The Lancet”) 655 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci po to tylko, żeby po zagrabieniu irackiej ropy Amerykanie mogli dzisiaj płacić (w przeliczeniu) dwa złote i siedem groszy za litr benzyny na swoich stacjach benzynowych. Dość kunktatorstwa SLD, który – mając pełnię władzy i swojego prezydenta – robił wszystko, żeby następne wybory przegrać. Koniec baśni! Lista grzechów tej partii jest bardzo długa. Począwszy od pozostawienia antydemokratycznego IPN-u, poprzez zubożenie emerytów i rencistów, złodziejską prywatyzację, bezmyślne uzależnianie kraju od USA, pozostawienie Komisji Majątkowej okradającej Skarb Państwa na rzecz mafii spod znaku Krk, czy pozostawienie restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Długo można by te grzechy wymieniać. Po tragicznej śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej i Jolanty Szymanek-Deresz na palcach jednej ręki można policzyć członków najwyższych władz SLD godnych zaufania. Lewica miała tylko jednego kandydata, który mógł stanąć do walki o fotel prezydenta – Włodzimierza Cimoszewicza. Jeżeli nie potrafili go namówić do kandydowania,
brona Kościoła katolickiego doszła do granic absurdu. Wywiady z ludźmi powiązanymi z Kościołem katolickim biją stronniczością i perfidną obłudą. Nie ma żadnej wzmianki, że księża pedofile to zwykli zwyrodnialcy i przestępcy, których powinno się umieszczać w więzieniach po potwierdzeniu oskarżeń. Przykładem zaświecił Tomasz Krzyżak (nomen omen), który w swoim felietonie pt. „O mój Kościół jestem wyjątkowo spokojny”, opublikowanym w gazecie „Polska. The Times” z dnia 1 kwietnia 2010 roku napisał: „Każdy człowiek jest w pierwszej kolejności tylko człowiekiem, który ma prawo do błędów. Tylko my tego prawa mu odmawiamy. Żądamy świętości”. Podobnego zdania jest fanatycznie „zakochany” w kościele pan Terlikowski, który twierdzi, że księża pedofile powinni być usuwani z parafii i przenoszeni na urlop lub emeryturę. Ksiądz ma prawo się mylić? Więc co? Ksiądz pomylił się co do wieku i spółkował nie z dorosłym, lecz z dzieckiem? No... za
O
to znaczy, że sam Cimoszewicz powinien się zająć dokarmianiem żubrów, a SLD powinna się rozwiązać jako partia skompromitowana przez swoich przywódców. Jedyny ratunek dla Rzeczypospolitej widzę w głosowaniu na Bronisława Komorowskiego, aby w pierwszej turze wyeliminował wiszące nad nią niebezpieczeństwo w postaci Jarosława Kaczyńskiego i jego dworskiej kamaryli. Zwycięstwo Komorowskiego nie będzie dobre dla Rzeczypospolitej, bo umocni władzę oligarchów z PO, których jedynym celem jest bogacenie się w myśl dewizy „pecunia non olet”. Pod ich rządami bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi. Tarcza antyrakietowa pogorszy relacje z Rosją i nadal będziemy uważani za „osła trojańskiego Ameryki w Europie”. Liczę jednak na to, że będzie to tylko okres przejściowy do najbliższych wyborów parlamentarnych, w których zwycięży zjednoczona lewica. Ale zjednoczona na pewno nie pod sztandarami obecnego SLD. Kilkanaście lat temu działacze SdRP mieli doskonały pomysł z utworzeniem koalicji kilkunastu partii lewicowych, organizacji społecznych i związków zawodowych. Gwoździem do trumny lewicy było przekształcenie tej koalicji w partię polityczną, ze wszystkimi jej wadami w postaci wewnętrznej walki o przywództwo dla samego przywództwa, nie dla dobra kraju. Jedyny ratunek dla lewicy, a tym samym dla społeczeństwa, widzę w powtórce z historii i ponownym utworzeniu koalicji partii i organizacji lewicowych, do której to koalicji można przyjąć również SLD, ale nie na jej warunkach. Do roboty trzeba się wziąć zaraz po wyborach prezydenckich. Apostoł lewicy
ilka dni po smoleńskiej katastrofie naczelny dziennikarz IV RP Jan Pospieszalski postanowił dać upust własnym fobiom i aberracjom. W swoim programie „Warto rozmawiać” wraz z zaproszonymi gośćmi nie szczędził słów pogardy dla PO, Rosji i wszelkiej maści „obcych”, doszukując się (w wiadomej sprawie) potwierdzenia spiskowej teorii dziejów.
K
Pospieszalski na tropie Goście programu – Andrzej Gwiazda oraz prof. Zdzisław Krasnodębski – całkiem serio debatowali o możliwym rosyjskim zamachu. Te niedorzeczne i szkodliwe przypuszczenia podgrzewane były przez opinie ludzi (w tym wielu oszołomów) skupionych pod Pałacem Prezydenckim. Niektóre z ich wypowiedzi były po prostu ohydne. Łatwo się domyślić, którego słuchają radia. Tak powstał materiał pt. „Solidarni 2010”, w domyśle: „My kontra oni”. Wiele komentarzy biło w media, zwłaszcza w „Gazetę Wyborczą”, która jakoby – w połączeniu z politykami PO – zaszczuła prezydenta, a ten był przecież jedynym „prawdziwym patriotą”. Oto przykłady wypowiedzi, które wynotowałem: „Moim zdaniem, był to zamach. Zabito prezydenta i elitę kraju”, „Nie powinniśmy wierzyć Rosjanom na słowo”, „Media go zaszczuły. Te krokodyle łzy, które teraz wylewają niektórzy dziennikarze, są dla mnie żałosne”, „Daliśmy się w ostatnich latach zmanipulować. Władza powinna należeć
Mury runą taką „pomyłkę” trudno kazać księdzu iść do więzienia. To byłoby nieludzkie! Ale ja – gdybym się „pomylił” – to jak najbardziej idę do ciupy. Wypowiedź pana Krzyżaka można uznać za nakłanianie do karalnych „pomyłek” i rozgrzeszania ich przez odpowiednie władze kościelne, a nie cywilne. Tego chce przecież sam papież! W tej samej gazecie na innej stronie napisano: „Arcybiskup Gądecki za spadającą liczbę powołań obwinia między innymi media”. I dalej w felietonie pana Tomasza Cylka cytuje się Gądeckiego następująco: „Jesteśmy świadkami antyklerykalnej propagandy, której celem jest walka z Kościołem. Objawia się to w chorobliwym tropieniu grzechów kapłańskich, nagłaśnianiu ich w mediach, w przedstawianiu jednostkowych przypadków
do suwerennego narodu, a została przekazana mafijnym układom medialno-biznesowym. Pieniądze nasze, które wszyscy ciężko zarabiamy, dajemy ludziom, którzy nami manipulują. Gdybyśmy nie kupowali gazety, nie będę wymieniał nazwy, to nie mieliby pieniędzy, żeby nas skłócać, manipulować nami. Obudźmy się!”, „Tusk ma krew na rękach. Sprzedajne media zafałszowały
niewierności kapłańskiej jako praktyki powszechnej – napisał do wiernych arcybiskup”. No i mamy następny idiotyzm. Tropienie grzechów pedofilii wśród księży jest dla Gądeckiego winą mediów (ciekawe, których?). Jakim prawem media mogą ujawniać „jednostkowe grzechy kapłańskie”?! Gądecki oczywiście udaje, że nie wie, iż przypadki grzechów Krk są lawinowe. Takich „jednostkowych” przypadków jest bowiem mnóstwo. Poczekajmy, aż będą one wychodzić na światło dzienne w Polsce. Więc Gądecki niech przejrzy na oczy albo zamknie swoją bezmyślną jadaczkę. No i mamy, także w tej samej gazecie, artykuł o głośnych reklamach umieszczonych w świątyniach Krk pt. „Kościół nie dla idiotów”. Zacytuję coś z tego artykułu: „To jest nieszczęśliwe wejście reklamy do Kościoła.
obraz wspaniałego prezydenta. Ogromna część narodu dzięki żałobie wraca z emigracji wewnętrznej. Prawdziwi Polacy przyszli pod Pałac i teraz powinni wybrać w wyborach swoich prawdziwych przedstawicieli”. Cóż za merytoryczna dyskusja, prawda? A wszystko to w imię ubóstwienia Lecha Kaczyńskiego i narodowego pojednania. A czy za życia prezydent potrafił zjednoczyć Polaków? Sondaże mówiły jasno i dobitnie, że nie potrafił łączyć Polaków. Czekałem, aż ktoś przypomni jak o. Tadeusz Rydzyk wypowiadał się o prezydenckiej parze: „Prezydentowa to czarownica, która powinna się poddać eutanazji, a prezydent to oszust ulegający lobby żydowskiemu” – to fragmenty wykładu o. Tadeusza Rydzyka. O tych słowach nikt nie wspomniał. Jan Pospieszalski, czołowy katolicki publicysta, przekroczył po raz kolejny normy dziennikarstwa. Tuż po narodowej tragedii i żałobie wybrał wojnę i konflikt. Dlatego nie warto z nim rozmawiać. PPr
W potocznym języku idiota to prosty człowiek. A Kościół przecież opiekuje się każdym. Nikogo nie wyklucza”. Nie chcę, aby kler się mną opiekował, bo opiekował się aż za gorliwie. Do takiego stopnia, że dobierał się do moich genitaliów. Może bym się zgodził z grzechami kapłańskimi, za które kapłan przestępca jest odpowiednio rozgrzeszany według świeckiego prawa, ale nigdy się nie zgodzę na hipokryzję Kościoła katolickiego i wszystkich jego obrońców w słowie pisanym; nie zgodzę się z tym, że ksiądz jest tylko człowiekiem i ma prawo popełniać błędy, podczas gdy z ambony zabrania innym robić to, co sam robi. To hipokryzja spowoduje, że Kościół katolicki nie padnie nie tylko na kolana, ale na swój „spedofilczały” pysk. I nie będzie odwrotu. I niech się to stanie jak najszybciej. Pępowina łącząca mamonę z państwem też w końcu przestanie istnieć, bo idioci nie będą chodzić do kościołów. Watykan, jak rzymskie imperium, padnie tak zgniły od wewnątrz, że nawet święty JPII nie pomoże. Eryk antykleryk
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
LISTY Wybierzcie mnie! Wobec tego, co się dzieje w zakresie stosunków państwo–Kościół, przyszły prezydent powinien powiedzieć „stop” zawłaszczeniu kraju przez biskupów, stanowieniu przez nich prawa i bezczelnemu rabunkowi – jeśli nie w imię brzydzących go lewicowych ideałów, to z uwagi na notorycznie łamaną konstytucję (praworządność!), na wiek XXI i normy europejskie. Nie może troszczyć się o kościelne majątki i unikać tematu pod bzdurnym pozorem, że to „drażliwa sprawa i są ważniejsze”. Jakbym słyszał niejakiego Leszka M.! W Polsce jest niemało ludzi o lewicowych poglądach – obłędna prawicowa nagonka jeszcze nie zdążyła wszystkich ogłupić. Oni mogliby stanowić dużą siłę społeczną i wyborczą. Nie stanowią, bo nie chodzą na wybory, nie mając na kogo głosować. Mógłby to zmienić tylko wyrazisty politycznie kandydat – taki, który rzuci wyzwanie wojowniczym harcownikom, sprzedaw... tfu! – patriotom, dewotom i fałszerzom historii. Prawica to nieszczęście dla Polski, ale lewicowy kandydat powinien słuchać ludzi, a nie pouczać ich, co mają myśleć, aby zasłużyć na jego łaskawość. Marne notowania pana G.N. pokazują, kto tu ma rację, jednak żadne wnioski nie są wyciągane. PK PS Wśród tysięcy idiotyzmów rozsiewanych przez pobożnych „miłośników prawdy” znalazł się ostatnio w TV i ten, wygłoszony przez jakiegoś kretyna, że w PRL... torturowano ludzi zespołami „Śląsk” i „Mazowsze”! Nie zdarzyło się jeszcze, aby jakiś „lewicowiec” wysłał któregoś psychopatę do Tworek. Milczą potulnie i tchórzliwie.
Dosyć już tego! Moja noga więcej nie postanie na Wawelu. Powinnam raczej użyć sformułowania „na prywatnym folwarku Dziwisza i Kaczyńskiego Jarosława”. Obrażono zasłużone, wybitne osoby, które spoczywają tam od wieków, obrażono mnie jako obywatelkę Polski. Akurat przeżywam osobistą tragedię. Nikogo nie obchodzi, co czuję, gdy ciągle widzę te straszne trumny i kondukty. Nikogo nie obchodzi, jak bardzo potrzeba mi teraz spokoju i oderwania się od tragedii i łez. Myślę, że przez tydzień zdążyło umrzeć wiele osób, a wielu ludzi kona w szpitalach i hospicjach. Nas, ludzi, których dotykają nieszczęścia i tragedie, nikt nie szanuje. Kogo obchodzi nasz ból, łzy i utrata sensu życia, gdy obok nie ma już kogoś najbliższego? Kogo obchodzą ludzie, którym właśnie zdiagnozowano raka, których oszukały najbliższe
osoby, którzy cierpią z powodów innych niż śmierć prezydenta? Współczułam rodzinom ofiar wypadku, żal mi było wszystkich, którzy zginęli, bo zginęli ludzie. Ale uważam, że ten smutny fakt nie powinien być przyczyną zmuszania do obchodzenia żałoby po kimś, kto nie był mi bliski, i do pogłębiania mojej tragedii osobistej. Grażyna z Gdyni
Zakłamana jedność W trakcie uroczystości pogrzebowych związanych z tragiczną katastrofą lotniczą w Smoleńsku, gdzie wraz z parą prezydencką zginęło łącznie 96 osób (cześć ich pamięci!), pan
marszałek sejmu pięknie mówił o zjednoczeniu się rodaków i zrozumieniu ludzi o innych poglądach i innym widzeniu Polski. Jak się te słowa mają do zasłużonych emerytur funkcjonariuszy części służb specjalnych? Jak się mają te słowa do postępowania IPN, które z nazwy ma być instytutem historycznym, a jest organem prokuratorsko-sądowniczym? Głoszenie o nieusprawiedliwionym nabyciu praw emerytalnych jest nieusprawiedliwione. W II RP funkcjonariusze takich służb nabywali prawa po 10 latach służby, tak samo po 1944 r. – aż do lat 80. ubiegłego wieku, kiedy to zwiększono tę wysługę do lat 15. Tak więc wycinek historii jest niesprawiedliwy? Polska po II wojnie światowej zlikwidowała analfabetyzm znany z II RP (w 1931 r. – 23,1 proc. – Mały rocznik statystyczny 1939), zwalczyła choroby społeczne takie jak gruźlica, zelektryfikowała kraj i rozbudowała przemysł, zapewniła bezpieczeństwo socjalne swym obywatelom (inaczej niż jest obecnie). Oskarżanie działaczy rządowych z okresu Polski do 1989 r. jest więc zwykłą zemstą polityczną. Wysokie bezrobocie i emigracja zarobkowa (ci ludzie powinni pracować w kraju i dla kraju) źle świadczy o prowadzonej polityce gospodarczej (co zresztą ujawniają „FiM”). Pełniący obowiązki prezydenta państwa i zarazem marszałek sejmu ma okazję, aby zakończyć „polowania
SZKIEŁKO I OKO na czarownice” i doprowadzić do rzeczywistego pojednania się rodaków – zarówno dla dobra ogółu obywateli, jak i dla państwa – a nie ograniczać się tylko do górnolotnych słów. Dodam, że mnie nie dotyczy ustawa deubekizacyjna. K.W.W.
Porównanie Jako długoletniego czytelnika wk...wia mnie ta cała żałoba po oszołomku. Nawet moja sąsiadka, kobiecina wierząca, była zdania, że Wawel to dla Kaczki za dużo. Jako racjonalista biorę sprawę od strony naukowej. Jeśli porównamy generała Jaruzelskiego i 21 ofiar stanu
wojennego z 95 ofiarami butnego nadętego karła, to Kaczyński jako ten, który (na 99 proc.) polecił lądować, jest dla mnie mordercą, przez którego zginęło ponad 4 razy więcej ofiar niż przez stan wojenny... Dlaczego więc sądzić Generała, a Kaczora nie? A.
Bezsilny naiwny Mieszkam w podbydgoskiej miejscowości i często jeździmy do szpitala dziecięcego w Bydgoszczy przy ul. Markwarta z naszą chorą na cukrzycę 7-letnią córeczką. Parę miesięcy temu Anna musiała przebywać w wyniku ostrej infekcji parę dni w ww. szpitalu. Warunki są tam okropne. Łóżko przy łóżku, pielęgniarki (fantastyczne kobiety) robią przyjęcia i wypisy przy biurku na korytarzu. Matki, które na szczęście mogą czuwać przy swoich dzieciach, rozkładają materace pod łóżkami i tak spędzają noc; jest jedna łazienka. Na parterze jest kapliczka Krk wielkości trzech salek. Podczas odwiedzin dowiedziałem się, że mają zlikwidować przyszpitalną przychodnię. Warunki panujące w przychodni są (delikatnie mówiąc) uwłaczające. Znajduje się ona w blaszanych barakach z gumolitem i płytą wiórową. Na wizytę u lekarza nieraz czeka się 3–4 godziny. Tłok i ścisk, a wszystko z dziećmi na rękach. Szlag mnie trafia! W mojej pamięci pojawił się obraz kościołów
i kapliczek wraz z bardziej lub mniej wystawnymi plebaniami na trasie do szpitala. Naliczyłem ich 9, w tym jeden w budowie. Poczułem się zupełnie bezsilny w walce o zdrowie naszej córeczki. Gdyby część stojących bezużytecznie plebanii zamienić na budynki użyteczności publicznej, problem byłby rozwiązany. Wiem, że jestem naiwny, ale tak pomyślałem. TK
Lekarka dusz Polska służba zdrowia funkcjonuje coraz gorzej i jednocześnie staje się coraz bardziej rozmodlona. Oto przykład: w kwietniu do jednej z przychodni laryngologicznych w Zamościu zgłosiła się matka z chorym dwulatkiem. Dziecko cierpiało na zapalenie oskrzeli, a ponieważ podane leki nie dawały pożądanej poprawy, otrzymało od pediatry skierowanie do laryngologa. Zaniepokojona kobieta jeszcze tego samego dnia postanowiła udać się z gorączkującym synem po poradę do lekarza specjalisty i w przychodni laryngologicznej poprosiła lekarkę o zbadanie dziecka po zakończeniu przyjmowania zarejestrowanych pacjentów. Jakież było jej zdziwienie, kiedy pani doktor zdecydowanie odmówiła przyjęcia chorego dziecka, argumentując, że właśnie spieszy się... na rekolekcje. AK
Koran rzecze Człowiek ze mnie ciekawski, więc grzebię gdzie tylko się da, sprawdzam co się da i kiedy tylko jest to możliwe. Nie kieruję się w życiu „naukami” mistrzów tylko logiką i rozumem, więc unikam rozczarowań. Trafiłem dziś na pewien zapis w Koranie, który mnie zastanowił: przyspieszone wybory prezydenckie odbędą się w Polsce w dniu 20 czerwca. W Koranie zwycięstwo to rozdział 48 werset 20. Ma on treść: „Bóg obiecał wam liczne łupy, które weźmiecie. On przyspieszył to dla was, a od was powstrzymał ręce ludzi, aby to było znakiem dla wiernych i aby On poprowadził was drogą prostą”. A werset 6 (od miesiąca): „I ukarze On obłudników – mężczyzn i kobiety, i bałwochwalców – mężczyzn i kobiety, którzy mają złe mniemanie o Bogu. Przeciwko nim będzie zły obrót losu. Bóg zagniewał się na nich i przeklął ich; i przygotował dla nich Gehennę.
19
A jakże nieszczęsne to miejsce ostatecznej wędrówki!”. Ten ostatni werset utwierdza mnie w przekonaniu, że i Allah nas nie lubi, więc do spółki z katolickim bóstwem „ubogaci” nas prezydentem Kaczyńskim Jarosławem. Paweł Krysiński
Pamięć uzupełniona Pozwolę sobie na powtórzenie złotej myśli Georges’a Clemenceau, że „cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych”. Aby to należycie zrozumieć, wystarczyło popatrzeć na dostojników biorących udział w uroczystości odbywającej się 3 maja na placu Piłsudskiego. Ja przynajmniej nie dostrzegłam żadnych luk ani wolnych miejsc w pierwszych szeregach zwartego frontu notabli stojących na trybunie honorowej ani wśród tych, którzy się już na niej nie zmieścili. A te w ławach sejmowych zostaną wkrótce uzupełnione. Pamięć o tych, co odeszli, przetrwa najdłużej w umysłach najbliższych. Tak było, jest i pozostanie. I nikt tego nie zmieni. Nawet wszechmogący Bóg! Miłego dnia! Karolina
Pogrobne Piszę do Państwa, ponieważ poruszyła mnie opowieść mojego brata, który świadczy usługi kamieniarskie (prosił o anonimowość). W mojej okolicy są 3 parafie, w których księża pobierają opłaty w wysokości 10 proc. od wartości pomnika. Nie wiem, jakim prawem! Brat ma zrozpaczonych klientów, którzy proszą go o zaniżanie rachunku, a księża, chociaż wymagają przedstawienia tych rachunków w kancelarii parafialnej, stawiają TYLKO pieczątkę, ale nie podają, ile otrzymał ksiądz! Czy to nie dziwne? Parafie w mojej okolicy to Kaniów, Straconka i Janowice (k. Bielska-Białej). Przecież to mafijne zagrywki – jak można tak traktować biednych ludzi, którzy nie dość, że stracili bliskich, to muszą jeszcze za to płacić?! A właściwie za co?! Czytelniczka Dziękujemy za list. Jeśli chodzi o te 10 procent, to jest to POWSZECHNA praktyka niemal w całej Polsce. Znamy parafie (głównie na wsiach), gdzie księża biorą 15–20 procent. To oczywiście bezprawie, tym bardziej że nie odprowadzają od tych „dobrowolnych” ofiar żadnych podatków. Redakcja
20
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
KORZENIE POLSKI (56)
Kanibalizm nad Wisłą Wykopaliska dostarczają wielu dowodów praktykowania kanibalizmu na ziemiach polskich. Podłoże uczt ludożerczych było kultowe. Już najdawniejsze szczątki praczłowieka, australopiteka i pitekantropa noszą ślady kanibalizmu. Ludożerstwo towarzyszy dalszemu rozwojowi kultury ludzkiej, występując licznie także w neolicie i później. Chodzi tu najczęściej o znajdowane w grobach prehistorycznych kości ludzkie – połupane bądź ze śladami nacięć ostrym narzędziem, z widocznymi zadrapaniami, a nawet śladami nadgryzień. Świadectwem ludożerstwa są też pogruchotane czaszki ludzkie, nierzadko pomieszane z połamanymi i nadgryzionymi kośćmi zwierzęcymi. Istnieją bezsporne ślady wyjadania mózgu człowieka przez drugiego człowieka. Najstarsze ślady uczt ludożerczych na ziemiach dzisiejszej Polski pochodzą z okresu działalności homo sapiens (pojawił się mniej więcej 200 tys. lat temu w Afryce, zaś 40 tys. lat temu dotarł do Europy), a znaleziono je w jaskini Maszyckiej na zboczu doliny Prądnika koło Ojcowa (na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego). Było to obozowisko jaskiniowe tzw. kultury magdaleńskiej (nazwa pochodzi od stanowiska La Madeleine w południowej Francji). W jaskini tej były kości 16 osób w różnym wieku, wśród nich 5 kobiet, 3 mężczyzn,
R
a także dzieci i młodocianych. Sądząc po śladach na kościach – nacięciach, zadrapaniach i wreszcie odciskach zębów ludzkich – zabito te osoby w celach ludożerczych. Gwałtowna eksterminacja sprawiła, że ofiary nie zdołały zabezpieczyć swojego mienia, które najwyraźniej nie wzbudziło zainteresowania agresorów, bo cały dobytek pozostawili w jaskini. Ustalono, że zbrodni kanibalistycznej dokonano w jaskini Maszyckiej mniej więcej 15 tys. lat temu. W jednym z grobów tzw. kultury amfor kulistych (jej nazwa bierze się od przewodniego typu naczynia), w miejscowości Stok pod Puławami, znaleziono fragmenty dwóch szkieletów sprzed ok. 2500 lat, ze śladami nadpalenia. Kości należały do młodego niskiego mężczyzny o smukłej budowie. Z drugiej osoby zachował się tylko wierzch czaszki, tzw. kaloty. Odłupane sklepienie czaszki wskazuje na sposób wybierania mózgu, zaś ciemne zabarwienie dookoła niej może być pozostałością po intensywnym działaniu ognia. Najprawdopodobniej odcięcie głowy i odłupanie podstawy czaszki wynikało z chęci usmażenia i zjedzenia mózgu. Czaszki z odłupaną podstawą spotyka się na różnych stanowiskach archeologicznych. Szczególną
eligie zwykle dostarczają swoim wyznawcom sporej dawki nadziei dotyczącej „życia pośmiertnego”. Niewątpliwie dodaje im to atrakcyjności. Tylko czy nadzieja ta jest uzasadniona? Ostatnio jeden z moich na wpół wierzących przyjaciół starał się przygwoździć mnie do ściany za pomocą dosyć starego chwytu na ateistów. Zapytał mnie mianowicie: „Marek, tylko, proszę, nie mów mi, że w nic nie wierzysz! Nie mów mi, że nie nosisz w sobie żadnej nadziei dotyczącej życia po śmierci! Każdy przecież ma jakąś nadzieję! Wy, ateiści, też ją cichutko żywicie, tylko wstydzicie się do tego przyznać! Więc jak wygląda naprawdę to, w co wierzysz?”. Gdy stawia się sprawę tak, jak w pytaniu powyżej, można przytoczyć następującą anegdotę. Mój niedawno zmarły kolega spotkał kiedyś na ulicy świadków Jehowy. Gdy próbowali go kusić wizją wiecznego życia w raju na ziemi, przerwał im i powiedział: „Życie wieczne?! Na litość boską! Państwo mi o jakimś życiu wiecznym opowiadacie, a ja nie wiem, co mam zrobić z tymi paroma laty, które mi tu jeszcze do śmierci zostały. Ja nie chcę żyć wiecznie, tylko nie to! To byłby dopiero koszmar!”. To jest oczywiście tylko wzięta z życia nieco gorzka humoreska, ale sprawa pośmiertnych
wymowę mają znaleziska z terenu osad czy grodzisk, a więc stałych miejsc zamieszkania, gdzie odbywały się uczty ludożercze. Pewne jest, ze kanibalizm kultowy uprawiała ludność kultury łużyckiej (XIV–IV w. p.n.e.), uznawana dawniej za prasłowiańską. Taką odłupaną czaszkę ludzką odnaleziono w miejscowości Słupca koło Konina podczas prac wykopaliskowych prowadzonych na terenie osady otwartej ludności kultury łużyckiej. Osada ta pochodzi z wczesnej epoki żelaza (przeszło 500 lat p. n. e). Prawdziwie rewelacyjnego pod tym względem odkrycia dokonano na terenie kultowego grodziska w Gzinie koło Bydgoszczy. Jak wykazały badania, gród funkcjonował w schyłkowym okresie halsztackim i wczesnym
oczekiwań i perspektyw jest zupełnie poważna. Tym bardziej że popyt na dobre nowiny w kwestii życia wiecznego jest bardzo rozbudzony przez religijną podaż. Czegóż w niej nie znajdziemy: jest zmartwychwstanie, jest życie w postaci duszy nieśmiertelnej, życie wieczne w niebie, życie wieczne na ziemi,
okresie lateńskim (500–300 lat p.n.e.). We wnętrzu 61 jam (niektóre z nich miały 3–5 metrów głębokości) natrafiono na szczątki ludzkie świadczące jednoznacznie, że uprawiano tam kanibalizm. Wszystkie kości były połupane i miały ślady nacięć wykonanych ostrym narzędziem. Był to jednak kanibalizm rytualny, a nie związany z brakiem pożywienia. W okolicy były żyzne ziemie rolne, prowadzono chów zwierząt (głównie bydła rogatego), polowano na dziką zwierzynę, nie było więc zagrożenia głodem. Interesujące jest, że kiedy badano Gzin (od 1968 do 1978 r.), stwierdzenie kanibalistycznych praktyk ludności kultury łużyckiej przyjmowano ze względów ideologicznych z dużymi oporami. Przez dziesięciolecia dogmatem polskiej nauki było bowiem uznawanie kultury łużyckiej za prasłowiańską. Dziś jednak wiadomo, że jej upadek nastąpił na wiele wieków przed pojawieniem się pierwszych Słowian na ziemiach polskich.
fajnych perspektyw pozagrobowych? Myślę, że można zacząć od... początku, tzn. od tego, że pytanie jest źle postawione. Problem nie polega mianowicie na tym, czy ja wierzę, czy nie w jakieś życie po śmierci. Trzeba zacząć od pytania, dlaczego komuś przyszło w ogóle do głowy, że może istnieć świadomość i życie
ŻYCIE PO RELIGII
Oczekiwania charyzmatyczne stany uniesień, reinkarnacja aż do skutku, czyli szczęśliwego uwolnienia od wcieleń, rozpłynięcie się w nirwanie, wieczne dziewice z islamskiego raju... Na religijnych straganach mnóstwo jest kolorowych towarów nęcących zmysły perspektywami, radościami, rozkoszami, kolorami z atrakcyjnych pisemek ewangelizacyjnych. Racjonalistyczna trzeźwość i wstrzemięźliwość wydają się przy tym jarmarcznym bogactwie ofertą dla nędzarzy i nudziarzy, ludzi o niskim poziomie oczekiwań i pozbawionych wyobraźni. Zatem co można odpowiedzieć na pytanie, które zadał mi na wpół wierzący znajomy? Czy naprawdę w nic nie wierzę? Żadnych
wtedy, gdy wszelkie funkcje życiowe organizmu, w tym mózgu, ustały. Tylko dlatego, że tak byłoby miło? A czy to nie jest trochę mało? Czy są jakiekolwiek podstawy oczekiwania życia, gdy nie będzie się już żyło? Fakty są takie, że śmierć nie jest czymś nienaturalnym, ale jest normalną koleją rzeczy dla wszystkich istot rozwijających się drogą płciową. Jest częścią okrutnego kołowrotu ewolucji, który za nic ma nasze dążenia do indywidualnego szczęścia i trwania. Owszem, one są jej potrzebne do wyciskania z nas siódmych potów przy mnożeniu się, zdobywaniu środków do życia i wychowywaniu potomstwa. Ale do niczego więcej.
Badaczy od dawna intryguje dziwne, choć bezsporne zjawisko kanibalizmu. Bywa, że toczy się spór o to, czy ludożerstwo dowodzi tylko doraźnego, przygodnego zaspokajania głodu, gdy brakło pożywienia, czy też osobnicy hołdujący tak odrażającym obyczajom kierowali się głębszymi motywami i pobudkami. Nie można wykluczyć, że ludzie konsumowali ciała zmarłych z różnych powodów. W ocenie nauki najważniejszym z nich była wiara w przejęcie cech osobowych nieboszczyka. Kanibalami kierowała nieopanowana żądza wchłonięcia cudzego życia, by wzbogacić i przedłużyć własne. Na przykład spożywanie ciała zabitych wrogów (ich mózgu, wątroby, serca, narządów płciowych, oczu itp.) świadczyło o chęci przyswojenia sobie ich odwagi, waleczności i mocy życiowej. Także spożycie ciał najbliższych krewnych, zwłaszcza po linii męskiej, miało pomóc w przejęciu ich siły, wiedzy i zręczności. Natomiast kobiety spożywały najczęściej mięso swoich zmarłych matek lub innych kobiet mających dzieci – w tym wypadku chodziło o płodność. Z pobudek prowadzących do kanibalizmu nie można też wykluczyć takich aspektów jak łakomstwo czy smakoszostwo. Usmażony mózg mógł stanowić dla ówczesnych ludzi pewien przysmak. Kanibalizm był motywowany mitologicznie i religijnie. Stanowił drogę zjednoczenia z bóstwem lub innymi mocami sakralnymi. Odrażający pokarm ludożerców, spożywany początkowo dla nasycenia ciała, w procesie rozwoju religii uległ z czasem wysubtelnieniu i wysublimowaniu. Przekształcił się w tajemniczą ceremonię spożywania ciała i krwi boga na sposób duchowy... ARTUR CECUŁA
Ewolucja wykorzystuje nasze indywidualne pragnienia do swoich własnych celów. Gdy jesteśmy tego świadomi, możemy czasem uniknąć niektórych pułapek i nie dać się do końca ograć naszym popędom. Ale tylko tyle, więcej nie możemy zrobić. No tak, możemy jeszcze nabywać wiedzę i rozwijać naukę, aby łagodzić to, co niemiłe w naszym życiu. Ale nie możemy na razie, przy obecnym stanie wiedzy, umknąć śmierci, ponieważ właśnie po to rodzimy się, aby rozmnożyć się, a potem umrzeć. Ponadto, a może przede wszystkim, nie istnieją żadne przesłanki, aby przypuszczać, że istnieje świadomość i życie po śmierci naszego organizmu. Świadomość i życie są tylko jednym z przejawów bytowania organizmu. Gdy jego już nie ma, gdy ciało rozpada się w wyniku śmierci, nie ma też świadomości. Wiem, że religie temu na ogół zaprzeczają, ale nie ma żadnego powodu, aby im wierzyć. Podobnie jak ich świętym księgom. Księgi te zawierają wiele nieprawdziwych twierdzeń o tym, jak powstał i funkcjonuje ten świat, a skoro nie potrafią one wiele mądrego powiedzieć o tym świecie, to na jakiej podstawie przypuszczamy, że mają coś ważnego i kompetentnego do powiedzenia o istnieniu pośmiertnym o życiu po życiu? MAREK KRAK
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. dy minął pierwszy szok po konkwiście, Indianie buntowali się dosyć często. Interesującym przykładem indiańskiego buntu był ruch Taki Onqoy w Andach w latach 60. XVI w. Należący do niego Indianie słyszeli ponoć głosy starych bogów i niczym epileptycy rzucali się w konwulsjach. Większość powstań i buntów rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej (były ich setki) miała niewielką skalę i nie stanowiła zagrożenia dla władzy hiszpańskiej i portugalskiej. Po krótkim z reguły oporze, populacje Indian ponownie stawały się bezradne i całkowicie zdane na łaskę swoich panów. Kary wymierzane buntownikom były wyjątkowo barbarzyńskie. Był wszakże w Ameryce Południowej lud, który jak żaden inny stawił opór hiszpańskim najeźdźcom i okupantom. Nigdy nie został ujarzmiony, a wolne państwo, które tworzył, przez stulecia istniało obok potęgi hiszpańskiej. Mowa o Araukanach chilijskich, określanych mianem „Apaczów Ameryki Południowej” – najlepszych wojownikach na kontynencie. Na odległym pograniczu Indianie araukańscy walczyli przeciwko białemu człowiekowi z równą zaciekłością co Siuksowie czy Paunisi w dolinie Missisipi czy też wojowniczy Apacze. Araukanie to ogólna nazwa nadana w XVI w. przez Hiszpanów ludom zamieszkującym środkowe Chile. Pochodzi ona od słowa auco, czyli „wolny”. Sami Araukanie określają się jako „Mapucze”, a nazwa ta bierze się ze słów mapu – „ziemia” oraz che – „ludzie”. Araukanie, którzy mieszkają dziś w środkowym Chile oraz w północnej i zachodniej Patagonii, ze względu na swoje usytuowanie geograficzne znaleźli się na peryferiach kolonizacji. Osadnicy nie mogli dorobić się tam fortun, toteż osiedlali się mniej licznie. Miejscowa ludność długo opierała się podbojom ze strony wielkiego imperium jeszcze przed przybyciem... Hiszpanów. Na początku XVI w. północne obszary kraju do rzeki Malue podbili Inkowie. Tam właśnie inkaska armia natknęła się na niepokonanych Araukanów, którzy skutecznie oparli się ekspansji. Hiszpanie na mocy porozumienia zawartego z Portugalią przejęli całość terytorium położonego na zachód od Brazylii. W pierwszej połowie XVI w. podbili północną i środkową część kraju i włączyli do wicekrólestwa Peru. Obszary na południe od rzeki Bio Bio pozostały w rękach Araukanów i aż do XIX w. utrzymały niezależność od Hiszpanii, a następnie od Republiki Chile. Zadecydowało to o przetrwaniu Araukanów. Do dziś można obserwować ich obrzędy religijne, tkactwo, zamiłowanie do wygłaszania przemówień publicznych czy gry w hokeja. Z dumą zachowali swą kulturę i niezależność. Nieocenionym źródłem wiedzy o Araukanach jest też
G
opracowana w 1845 r. przez Ignacego Domejkę (1802–1889), geologa, mineraloga i badacza Chile, monografia Araukanii pt. „Araukania i jej mieszkańcy. Wspomnienia z podróży po południowych prowincyach rzeczypospolitej Chilijskiej”. Przed przybyciem Hiszpanów Araukanie uprawiali rolę i tkali wełnę z runa lam, o czym świadczą poncha z wycięciem na głowę. Do przewozu swoich produktów używali zwierząt pociągowych na lądzie, a na wodach wielkich tratew poruszanych przez 10 wioślarzy. Tworzyli małe plemiona, które na czas wojen łączyły się ze sobą, by po ich zakończeniu z powrotem się rozejść.
PRZEMILCZANA HISTORIA plony zostały zniszczone, a niedobitki Hiszpanów musiały się żywić korzonkami, czekając na pomoc z Peru. Szczególnym okrucieństwem podczas walk wsławiła się Inez Suarez, która powstrzymywała atakujących Araukanów, rzucając im kawałki ciał ich wodzów, ćwiartowanych na bieżąco. Santiago odbudowano, a Valdivia doszedł w 1550 r. aż za rzekę Bio Bio, gdzie założył miasta Concepcion, Imperial, Valdivia i Villarica. Na południe od tych miast byli Araukanie, którzy nękali osady hiszpańskie i wzywali do oporu innych Indian, zapędzonych do pracy. Straszne twarze wojowników araukańskich, ich długie
zadał swojemu byłemu panu dotkliwą klęskę. Pod indiańską osadą Tucapel, w dzień Nowego Roku 1554, Valdivia z 200 ludźmi został otoczony przez ludzi Lautara, schwytany i pozbawiony życia. „Losem swojego dawnego pana poruszony Lautaro chciał mu życie ocalić; już przychodziło do umowy, mocą której zobowiązał się Valdivia z całem swem wojskiem wrócić do Europy, lecz jeden ze starych kacyków, porwawszy maczugę, rozbił mu głowę, wołając: »Co za szaleństwo puszczać takiego nieprzyjaciela, który wydobywszy się z rąk naszych nie ośmieliłby się szydzić z swych przysiąg, a zarazem z naszej głupoty i łatwowierności«. Ciało
Niezłomni „poganie” Araukanie chilijscy byli najlepszymi wojownikami Ameryki Południowej. Nie dali się ujarzmić ani broni palnej, ani misjonarzom. Nie zakładali miast, a jedynie osady, które składały się ze skupisk chat zbudowanych z niewypalonej gliny lub trzciny. Araukanie byli politeistami i wierzyli w życie pozagrobowe. Spośród bogów najważniejsi byli: Guinechena (Guenechen), Mapu, Elchen i Nenechen. Obok wodza – ojca rodu – najważniejszą osobą w grupie był czarownik. Do pierwszego starcia Araukanów z Hiszpanami doszło podczas wyprawy Diega de Almagro, uczestnika wypraw Pizarra. Był to awanturnik o dużej fantazji. Służył najpierw na dworze hiszpańskim, ale musiał szybko przenieść się do Ameryki, gdyż popadł w niełaskę za pchnięcie kogoś nożem. Gdy dotarł do nieznanego Chile, zamiast bogactw zastał tam tylko biednych i wrogich Indian. W śnieżnych i mroźnych Andach utracił większą część wojska, a nie mogąc się utrzymać z tak małymi siłami, musiał powrócić do Peru. Po niepowodzeniach Almagra wysłano do Chile Don Pedra de Valdivia, aby zajął się tam trwałym osadnictwem. Był to doświadczony żołnierz, obdarzony wielkim instynktem i przezornością. Zebrał oddział złożony ze 150 żołnierzy i 1000 rolników Inka, a do tego kobiety, dzieci, mnichów kilku zakonników oraz stada koni i bydło dla celów hodowlanych. Wziął też swoją kochankę, Hiszpankę Inez Suarez, znaną w historii jako „Pani Zdobywczyni”. Efektem wyprawy w 1541 r. było m.in. założenie miasta Santiago, które dziś jest stolicą Chile. Valdivia spowodował wówczas, że wybrano go na „kapitana generalnego i gubernatora Chile”. Sześć miesięcy później Araukanie zburzyli Santiago;
lance i stałość, z jaką nieustraszenie wytrzymywali pierwszą salwę muszkietów i atak nieznanej sobie konnicy, robiły wrażenie na Hiszpanach. Indianie w walkach z katolickimi agresorami wynaleźli nową taktykę – formowali kolumny złożone z tysiąca ludzi, które szły do ataku jedna za drugą, i każda z nich rozbita lub znużona, rozsypując się, ustępowała miejsca następnej, a sama na nowo formowała się z tyłu, zajmując za innymi swoją kolej, tak że Hiszpanie zawsze mieli do czynienia ze świeżym nieprzyjacielem. Bohaterem Araukanów był Lautaro, dziś jeden z bohaterów Ameryki Południowej. Jego imię stało się synonimem wolności. Jako 15-letni chłopiec Lautaro był wzięty przez Valdivię do niewoli i przez 4 lata służył jako główny stajenny. Paliło go jednak pragnienie niezależności wszystkich ludów indiańskich w Chile, toteż uciekł ze służby, a w bitwie
jego i pojmanego z nim mnicha w kawałki rozszarpanem zostało. Powieść, jakoby mu Indianie w gardło roztopione lać mieli złoto, którego tak pragnął za życia, wierutną jest bajką, wymyśloną przez jakiegoś klasycznego bazgracza (...). Mściwi Araukanie z kości Valdivii porobili piszczałki, a ucztę tryumfalną, która była zarazem naradą nad dalszymi wojennymi krokami, zdobiły piramidy z uciętych głów hiszpańskich (...). W upojeniu i przy nieznajomości przestrzeni globu ziemskiego wielu radziło, aby ścigać wrogów aż do Hiszpanii” (Ignacy Domejko, „Araukania i jej mieszkańcy”). Araukanie zadali też klęskę kolejnemu oddziałowi hiszpańskiemu, który chciał pomścić śmierć swojego przywódcy. Zdobyli wszystkie 7 armat i zabili 3 tys. sprzymierzonych Indian, których nienawidzili bardziej niż Hiszpanów. Było to ich wielkie zwycięstwo. Inne oddziały hiszpańskie walczyły
21
z Lautarem przez 3 lata. Wreszcie w 1557 r., podczas niespodziewanej napaści na obóz Lautary, został on pokonany i zabity. Kiedy wychylił się zza palisady, został przeszyty strzałą, a jego ludzie – zapędzeni w kąt – zostali wymordowani, położywszy jednak trupem wielu nieprzyjaciół. Nieposkromieni Araukanie wycofali się na zawsze na południe od Bio Bio. Nie ugięli się jednak nigdy przed władzą Hiszpanów. Ci zaś do tego stopnia darzyli admiracją ich niezależnego ducha, że Araukanie stali się bohaterami wspaniałego poematu, nazywanego nawet „hiszpańską Iliadą”, a sława o ich heroizmie i umiłowaniu wolności zyskała szeroki rozgłos. Prowadzili nieustanną podjazdową walkę, zaś wojna z nimi nazbyt dużo Koronę kosztowała. Dochody chilijskie nigdy nie wystarczały na opłacenie kosztów obrony, dlatego trzeba było je subsydiować z Peru. W 1590 r. w zasadzkę Araukanów wpadł i został zabity gubernator Chile wraz z 50 ludźmi. Także misjonarzom nigdy się nie powodziło w kraju Araukanów. Ponieważ stali na czele pędu kolonizacyjnego, Indianie widzieli w nich swoich głównych wrogów i wrogów swojej religii. Na pograniczach Ameryki hiszpańskiej misje były najdalej wysuniętymi strażnicami imperium, wzmocnionymi przez presidios (system posterunkowy). Wprawdzie w 1641 r. dzięki traktatowi w Quillin misjonarze uzyskali swobodę apostołowania wśród Indian, ale pokój trwał tylko 15 lat. Innym jego postanowieniem było utworzenie niepodległego kraju Araukanów, zwanego La Frontera lub Araukania. W 1859 r. przyłączono Araukanię do Republiki Chile, jednak bunt tubylców wywołał wojnę partyzancką. W nieustannych walkach z Araukanami w ciągu drugiej połowy XIX w. zginęło znacznie więcej Chilijczyków niż w wojnie o niepodległość z Hiszpanią. Nie sposób było ich ujarzmić. Za administracji Pereza podnieśli bunt pod wodzą awanturnika francuskiego, który tytułował się królem Oreille Antoine I. Stanął on na czele utworzonego Królestwa Araukanii i Patagonii, które przyjęło formę monarchii konstytucyjnej. Araukanie musieli stawić czoła inwazji armii chilijskiej, zaś ich król został schwytany; sąd orzekł, że jest obłąkany i skazał go na wygnanie. Araukanie walczyli prawie nieustannie przez 300 lat. Układem zawartym między nimi a rządem chilijskim w 1883 r. uznano rząd szczepowy i tradycje plemienne, zaś ziemie indiańskie przekształcono w rezerwat. Ziemie Araukanów topniały powoli, kurcząc się do małych działek poprzecinanych kolejami, liniami telegraficznymi i porozdzielanych nowymi miastami osadników. Rezerwaty zostały zniesione dopiero w latach 80. XX wieku. ARTUR CECUŁA
22
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (22)
Sakramenty i Kościół (1) Zgodnie z katolicką dogmatyką jest siedem sakramentów, które pochodzą od samego Chrystusa. Każdy sakrament jest świętym, zewnętrznym i łaski udzielającym znakiem, który sprawuje to, co oznacza. Tak – wbrew Biblii – uczy Kościół. Ale czy zawsze tak uczył? Prawda jest taka, że dopiero od XII stulecia Kościół sprecyzował, co to są sakramenty, a ich dogmatyczne ujęcie nastąpiło jeszcze później, bo na soborze florenckim w 1439 roku. Do XII wieku nie wypracowano nawet pojęcia sakramentu, a ich liczba wahała się między dwoma a dwunastoma, ponieważ obok chrztu i Wieczerzy Pańskiej przyjmowano również inne praktyki kościelne. Dopiero w XII wieku, w nawiązaniu do liczby siedem (uważano ją za doskonałą), biskup Paryża Piotr Lombardzki (urodzony pod koniec XI w. w Lombardii, zmarł w 1160 r.) przedstawił listę siedmiu sakramentów: chrzest, bierzmowanie, eucharystia, pokuta, ostatnie namaszczenie, kapłaństwo, małżeństwo. Jednak nawet teologia Piotra Lombardzkiego miała przeciwników, chociaż w jej obronie stanął sobór laterański IV (1215 r.), a następnie sobór florencki (1439–1443), który uznał ją za prawowierną. W dekrecie soborowym czytamy: „Wszystkie te sakramenty realizują się dzięki trzem elementom; mianowicie pewnym rzeczom jako materii, słowom jako formie i osobie szafarza udzielającego sakramentu z intencją czynienia tego, co czyni Kościół. Jeśli którejś z tych rzeczy brak, sakrament nie dokonuje się” („Breviarium fidei”, s. 356). Poza tym sakramenty pojmowano nie tylko jako znaki, ale jako prawdziwe środki zbawienia i uświęcenia. Nie pomogły więc dyskusje i protesty przeciwko tak pojętym sakramentom – nawet ze strony wybitnych teologów Kościoła – i ostatecznie na soborze florenckim papież Eugeniusz IV (1431–1447) w swej bulli „Exultate Deo” (22 XI 1439 r.) i tak podniósł je do rangi dogmatu. Wtedy też uznano, że trzy spośród sakramentów – chrzest, bierzmowanie i kapłaństwo – wyciskają na duszy niezniszczalny, duchowy charakter. Dlatego nie można ich powtarzać u tej samej osoby. Pozostałe zaś sakramenty owego znaku nie wyciskają i mogą być powtarzane. Na czele wszystkich sakramentów stoi oczywiście chrzest (z gr. baptidzein – obmywać, zanurzać), który jest „fundamentem całego życia chrześcijańskiego” („Katechizm Kościoła Katolickiego”, p. 1213) i prowadzi do duchowego odrodzenia. Materią w jego przypadku było
3-krotne zanurzenie, a od wieków późniejszych skropienie wodą. Formą zaś – słowa: „Chrzczę cię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Chrzest taki gładzić ma grzech pierworodny i m.in. z tego powodu na przełomie III/IV wieku Kościół wprowadził chrzest niemowląt. Niestety, wszystkie te elementy chrztu przyjęto wbrew nauce Biblii. Pismo Święte nie uczy bowiem o grzechu pierworodnym, a jedynie o grzesznej naturze człowieka, podkreślając, że mimo skłonności do grzechu człowiek nadal może podejmować właściwe decyzje (Rdz 4. 7). Dlatego też „każdy za samego siebie zda sprawę Bogu” (Rz 14. 12), a „syn nie poniesie kary za winę ojca” (Ez 18. 20). Poza tym również sam chrzest niemowląt jest nie do przyjęcia, ponieważ – według Biblii – chrzcić można jedynie osoby w pełni świadome i wierzące: „Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16. 16). Przyznają to zresztą sami teologowie katoliccy. Ks. Wacław Świerzawski pisze: „W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, zwłaszcza do czasów edyktu mediolańskiego (313 r.), zanim chrześcijaństwo mogło wyjść z katakumb, chrztu udzielano tylko ludziom dorosłym. Żądano od nich podstawowej decyzji opowiedzenia się za Chrystusem (...). Przygotowanie kandydata do chrztu – a więc nie jego rodziców, nie chrzestnych, ale jego samego – trwało trzy lata. Nauka kończąca się egzaminami połączona była z praktyką pokuty, postu i modlitwy. Katechumen, jeszcze nie będąc ochrzczonym, już miał żyć jak chrześcijanin” („Chrzest”, 1983 r.). Co więcej, praktyka chrztu niemowląt jest też coraz częściej poddawana słusznej krytyce. Jak pisze ks. M. Maliński, „ta praktyka stwarza wiele trudności teologicznych. Sensowność chrztu dziecka jest przez wielu teologów kwestionowana. Argumentacja jest wciąż podobna: ażeby ktoś mógł przyjąć sakrament, musi być w stanie odebrać, zrozumieć rytuał sakramentalny i zaakceptować go aktem swojej woli. Ponieważ w wypadku dziecka jest to niemożliwe, wobec tego nie można mówić o sakramencie chrztu niemowląt” („Po co sakramenty?”, 1984 r.). Poza tym należy również podkreślić, że zbawienie i uświęcenie nie
tyle zależy od obrzędu chrztu, co od żywej wiary potwierdzonej posłuszeństwem Bogu (Mt 7. 21; 1 P 1. 22–23). Ponadto nie do przyjęcia jest również trynitarna formuła chrztu, ponieważ w czasach apostolskich dokonywano go w imieniu Jezusa (Dz 2. 38). Z całą pewnością można więc powiedzieć, że katolicki chrzest nie znajduje potwierdzenia ani w Biblii, ani w historii pierwotnego chrześcijaństwa. Doktryna i wiara w jego skuteczność zbudowana jest zatem na kruchym i, niestety, fałszywym fundamencie kościelnej tradycji. Chrystus nie ustanowił bowiem takiego chrztu.
szczerym nawróceniem i chrztem w imieniu Jezusa (Dz 2. 38). To nie duchowny bowiem decyduje o duchowym obdarowaniu, lecz „sprawia to jeden i ten sam Duch, rozdzielając każdemu poszczególnie, jak chce” (1 Kor 12. 11). Krótko mówiąc, Ducha Świętego nie można otrzymać przez jakiekolwiek ceremonie kościelne, ale wyłącznie przez żywą wiarę – posłuszeństwo i modlitwę wiary (Dz 5. 32; Łk 11. 13; J 7. 37–39). Eucharystia (gr. eucharistein – dziękować) to według doktryny katolickiej centralny akt kultu religijnego. Kościół naucza bowiem, że jest ona prawdziwą, przez Chrystusa
Francesco Albani – „Chrzest Chrystusa”
Bierzmowanie (łac. confirmatio – umocnienie) jest drugim sakramentem rzekomo ustanowionym przez Chrystusa. Dokonuje go biskup przez namaszczenie olejem przy równoczesnym wymówieniu słów: „Znaczę cię znakiem krzyża i umacniam cię krzyżem zbawienia w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” oraz: „Przyjmij znamię daru Ducha Świętego”. W ten sposób osoba bierzmowana otrzymuje pełnię i pieczęć Ducha Świętego oraz łaskę pomnażającą dary duchowe i gwarancję ściślejszego zjednoczenia z Chrystusem i Kościołem. Niestety, również tego sakramentu i takiej formuły nie sposób znaleźć w Piśmie Świętym. Mówi ono co prawda o napełnieniu mocą Ducha Świętego, ale w czasach apostolskich chrześcijanie z reguły otrzymywali ten dar tuż po nawróceniu i chrzcie (Dz 2. 38). W Kościele katolickim od chrztu do bierzmowania upływa zaś wiele lat. Poza tym Biblia ani jednym słowem nie wspomina o konieczności namaszczania olejem ani o czynieniu znaku krzyża (znak ten pojawił się i przyjęty został przez Kościół dopiero w IV wieku). Co więcej, otrzymanie mocy Ducha Świętego nie było też uwarunkowane pośrednictwem biskupa, lecz
ustanowioną, bezkrwawą ofiarą, w której jest jego ciało i krew. Zgodnie z tą doktryną jest to możliwe dzięki transsubstancjacji, czyli przeistoczeniu. Dzięki niej właśnie Chrystus jest obecny w każdej cząstce eucharystii, a msza św. jest prawdziwą i właściwą ofiarą (choć bezkrwawą), równą ofierze złożonej na Golgocie. Twierdzenia te są jednak sprzeczne z nauką Pisma Świętego. Biblia głosi bowiem, że ofiara złożona na Golgocie jest jedyną i niepowtarzalną, a więc nie można i nie wolno jej ponawiać ani składać jakiejkolwiek innej ofiary za grzechy, bo Jezus „uczynił to raz na zawsze, gdy ofiarował samego siebie” (Hbr 7. 27). Oto co czytamy dalej: „Albowiem Chrystus nie wszedł do świątyni zbudowanej rękami, która jest odbiciem prawdziwej, ale do samego nieba, aby się wstawiać teraz za nami przed obliczem Boga; i nie dlatego, żeby wielekroć ofiarować samego siebie (...), gdyż w takim razie musiałby cierpieć wiele razy od początku świata; ale obecnie objawił się On jeden raz u schyłku wieków dla zgładzenia grzechu przez ofiarowanie samego siebie. A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak i Chrystus raz ofiarowany, aby zgładzić grzechy wielu, drugi
raz ukaże się nie z powodu grzechu, lecz ku zbawieniu tym, którzy go oczekują” (Hbr 9. 24–28). „Mocą tej woli jesteśmy uświęceni przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze” (Hbr 10. 10). Chrystus nie zstępuje więc na ołtarze codziennie (w 394 r. wprowadzono codzienną celebrację mszy) i to po kilka razy – jak uczy Kościół – bo „złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy i usiadł po prawicy Bożej (...). Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni” (Hbr 10. 12). Innymi słowy: gdyby twierdzenia Kościoła katolickiego były prawdą, to powyższe teksty musiałyby być nieprawdziwe. Tak jednak nie jest. Wiadomo bowiem, że doktryna o ofierze eucharystycznej kształtowała się przez długie stulecia i że z jej powodu (szczególnie od roku 787, kiedy to na soborze w Nicei przyjęto twierdzenie, że chleb i wino używane podczas mszy ulegają przeistoczeniu) przez kolejne wieki toczono zaciekłe spory, które trwały aż do 1215 r., czyli do IV soboru laterańskiego, podczas którego doktryna przeistoczenia uzyskała rangę dogmatu. „Kościół” pierwszych wieków nie znał więc – fałszywego zresztą – dogmatu o przeistoczeniu, a słowa Chrystusa: „Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje (...), to jest krew moja” (Mt 26. 54–56) rozumiano symbolicznie. Jak wieczerza paschalna była pamiątką wyjścia z Egiptu, tak Wieczerza Pańska jest pamiątką ofiary Chrystusa, jak powiedział Jezus: „To czyńcie na pamiątkę moją” (Łk 22. 19, por. 1 Kor 11. 25–26). O tym, że słów tych nie należy traktować literalnie, świadczy zresztą dodatkowe wyjaśnienie Jezusa, który powiedział: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” (J 6. 63). Poza tym katolickie pojęcie „bezkrwawej ofiary” stoi w sprzeczności z biblijnym twierdzeniem, że „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia” (Hbr 9. 22), „gdyż to krew dokonuje przebłagania za życie” (Kpł 17. 11). Nie do przyjęcia jest również twierdzenie, że kapłani „mają władzę rozkazywania samemu Bogu” i że na ich słowa „zstępować będzie na ołtarze Bóg żywy” (kard. Stefan Wyszyński). Sam Jezus bowiem takiej władzy nie posiadał. Przeciwnie, to On podlegał rozkazom Boga i był Mu posłuszny aż do śmierci (J 5. 19, 30; 6. 38; 12. 49; Flp 2. 8). Jak widać, wszystkie twierdzenia dotyczące pierwszych trzech sakramentów Kościoła nie tylko nie mają potwierdzenia w Biblii, ale są z nią rażąco sprzeczne. To zaś dowodzi, że Kościół papieski głosi fałszywą i bluźnierczą doktrynę – wszak twierdzenie, że msza św. jest prawdziwą ofiarą równą ofierze Chrystusa, jest oczywistym bluźnierstwem. Tym bardziej że ofiara mszalna ma również darzyć darami duchowymi niepokutujących i umarłych w czyśćcu. BOLESŁAW PARMA
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r. elagianizm na wielkim ekranie to rzecz już sama w sobie na tyle ważna, że warta komentarza. Zespolenie opowieści o półlegendarnym królu Brytów z tzw. kontrowersją pelagiańską było moim zdaniem zabiegiem genialnym, wzbogacającym i odżywiającym tę nieco już przebrzmiałą legendę. Naraz pewne jej elementy (np. Okrągły Stół) zaczynają nabierać sensu. Poprzednią głośną ekranizacją legendy arturiańskiej był „Excalibur” (1981) w reżyserii Johna Boormana. Jest to film pełen magii i czarów, a przy tym chrześcijański. Najciekawsze są jednak różnice w ujęciu pewnych kwestii. W „Excaliburze” Guinevere, żona Artura, jest
P
wiary i przekonań kim jesteśmy?”. Lancelot ukazuje jednak próżność jego wiary i sprawy: „Walczysz o świat, który nigdy nie będzie istniał”. Artur postrzega Rzym jako miejsce idealne: uporządkowane, cywilizowane, zaawansowane technicznie, skupiające najlepsze siły ukierunkowane na to, aby mogły wyzwolić ludzkość. Ten Rzym – pełen wiary w człowieka i poszanowania równości – miał być Rzymem pelagiańskim. Wkrótce jednak okazuje się, że Lancelot miał, niestety, rację. Zwyciężył bowiem Rzym ponury, nietolerancyjny i okrutny. Inni poganie też zresztą znajdowali przyjemność w bluźnierstwie i kpieniu z chrześcijańskich mnichów. Po pierwszej potyczce z Piktami, kiedy arturianie ratują wojska świętego
OKIEM SCEPTYKA za tę herezję!”). Prawdziwą jednak herezją Artoriusa był zaangażowany pelagianizm. Pelagianizm to doktryna heretycka, która wzięła swe imię od Pelagiusza z Brytanii. Według pelagian, grzech pierworodny nie miał wpływu na naturę człowieka (która, jako stworzona przez Boga, pozostała boska), a człowiek – dzięki swej wolnej woli – jest w stanie samodzielnie odróżnić dobro od zła bez nadprzyrodzonej pomocy. Za tymi poglądami teologicznymi stoją całkiem świeckie wartości, a głównie niemal nieograniczona wiara w możliwości człowieka obdarzonego wolną wolą i potencjalnie dobrą naturą. Ruch ten powstał jako reakcja na stałe obniżanie poziomu
wydały owoce. Brytyjski historyk Paul Johnson w swojej „Historii chrześcijaństwa” (1976) wskazał na ich wpływ na jednego z najbardziej znanych autorów legend arturiańskich, Wolframa von Eschenbacha. Chciałbym podkreślić, że moja gloryfikacja tej herezji nie jest absolutna. Nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że dzisiejsi co bardziej wyrafinowani intelektualnie chrześcijanie są powszechnie pelagianami, a chrześcijański ogół jest co najmniej semipelagiański (herezja potępiona na II synodzie w Orange w 529 roku). W pooświeceniowej Europie nie wypada już nie być mniej lub bardziej pelagiańskim, stąd żaden to tytuł do gloryfikacji. Pelagianizm był niezwykły wówczas, kiedy upadał
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (52)
Król Artur heretykiem? Wśród najważniejszych wątków ostatniej ekranizacji legendy arturiańskiej („Król Artur” w reżyserii Antoine’a Fuquy) znajdziemy pelagianizm – jeden z najdonioślejszych ruchów heretyckich w dziejach chrześcijaństwa. Jego wielkie znaczenie dla Europy, w jakiej dziś żyjemy, wymaga dobrego opisania. głupiutką laleczką, której jedyną rolą jest zakochiwanie się w rycerzach. W „Królu Arturze” Guinevere to wojowniczka i polityk, głęboko oddana idei wolności, torturowana przez chrześcijan i zamurowana żywcem ku chwale ich Boga. Już więc choćby z racji feministycznych film z 1981 r. nie może się równać z nową produkcją. Dla wolnomyśliciela najciekawsza będzie oczywiście dechrystianizacja legendy. Artur wprawdzie pozostaje rycerzem chrześcijańskim, ale jest przecież pelagianinem, czyli „złym chrześcijaninem” (dla papieża to gorsze niż pogaństwo). Rycerze Okrągłego Stołu są poganami, choć bez jakichkolwiek objawów religijnych, z wyjątkiem drugiego po Arturze – Lancelota, wojującego ateisty. W jednej ze swoich ateistycznych kwestii (kiedy odkrywają zamurowanych żywcem ku chwale Boga), Lancelot rzuca do Artura: „Robota twojego Boga. Czy tak odpowiada na twoje modlitwy?”. Innym razem, kiedy Artur w samotności rozmawia z Bogiem, Lancelot mówi: „Dlaczego zawsze rozmawiasz z Bogiem, a nie ze mną?”. Artur na to: „Moja wiara jest tym, co mnie chroni. Lancelocie, dlaczego szydzisz z tego?”. W odpowiedzi Lancelot wypowiada swe najlepsze zdanie: „Nie lubię niczego, co sprawia, że człowiek pada na kolana”. Trzeba jednak przyznać, że pelagiańskie chrześcijaństwo Artura ukazane jest w jaśniejszych barwach niż sceptyczny ateizm Lancelota. Artur odpowiada na jego zaczepki: „Bez
Germanusa, biskupa, który z mieczem w ręku sam dzielnie siecze pogan, Gawain mówi do przerażonego mnicha klepiącego łacińskie modlitwy: „Oszczędź sobie modłów, twój Bóg tu nie mieszka”, zaś Bors chwilę później parodiuje modlitwy mnicha. Panujące chrześcijaństwo ukazane jest w negatywnych barwach nie tylko w kpinach pogan. Zastosowano tu podobny zabieg co w „Agorze”, gdzie główny chrześcijanin, biskup Cyryl, wystylizowany jest na postać diaboliczną. W „Królu Arturze” głównym przedstawicielem Kościoła jest biskup Germanus, który swoją diaboliczną stylizacją bardzo przypomina Cyryla. Obaj zresztą zostali przez Kościół uznani za „świętych”. Historyczny św. German z Auxerre (378–448) z nominacji papieża Celestyna I pełnił funkcję legata papieskiego w Brytanii. Ukazany jest jako przywiązany do hierarchii kunktator. Jego asystent w czasie pierwszego spotkania biskupa z arturianami tak stara się ustalić ceremoniał rozpoczęcia spotkania, aby jego pan zasiadł ostatni na naczelnym miejscu. Gospodarz Artura wyjaśnia: „Twój pan może usadzić swe święte dupsko gdziekolwiek zechce”. Po wejściu do sali okazuje się, że stół jest okrągły i biskup ma problem z zajęciem naczelnego miejsca. „Okrągły stół? Co to za diabelski pomysł!”. Tylko jeden raz w całym „Królu Arturze” nazywa się go heretykiem – kiedy lituje się nad uwięzionymi poganami, skazanymi na poświęcenie Bogu („W Rzymie odpowiesz
moralnego świata chrześcijańskiego. Pelagianizm niósł ze sobą idee wolności i równości. Jako ideologia przełożona na sprawy świeckie oznacza postęp i tolerancję. Chrześcijaństwo augustyńskie, jakie wówczas zwyciężyło, oznaczało regres i opresję złej natury ludzkiej. Uczynienie pelagianinem króla Brytów, żyjącego w okresie sporów wokół pelagianizmu, to pomysł historycznie wiarygodny. Pelagiusz pochodził wszak z Brytanii, choć później nauczał zarówno w Rzymie, jak i na Bliskim Wschodzie. Drugi ojciec pelagianizmu – Celestiusz – również był Brytem. Brytania w V w. objęta była herezją pelagiańską. Biskup Germanus został przysłany na Wyspy, aby stłumić ten ruch religijny. Kronikarze wskazują, że pelagianinem był sławny władca Brytów Vortigern, panujący w latach ok. 425–449 w południowo-wschodnim królestwie Kentu. Na przełomie V i VI w. pelagianizm został wytępiony jako herezja, aczkolwiek idee pelagiańskie zapuściły korzenie i w kolejnych stuleciach
świat starożytny okrywany całunem katolickim, i w kolejnych wiekach, gdy Europę toczył wirus augustyński. Dziś jednak herezji tej należy się eksponowane miejsce w budowaniu „legendy Europy” i w refleksji o „chrześcijańskich korzeniach Europy”. W „Królu Arturze” pelagianizm nie jest wątkiem pobocznym, ale jednym z głównych, przenikającym cały film. Na samym początku widzimy małego Artura jak wykonuje gliniany medalion z podobizną Pelagiusza. Jest to wyraz jego szacunku dla wychowawcy. Chwilę później pojawia się sam Pelagiusz – obładowany tobołkami wyjeżdża nauczać do Rzymu i przyszedł pożegnać się ze swym podopiecznym. W ich ostatniej rozmowie padają oczywiście słowa o wolnej woli. Ponownie spotykamy się z Pelagiuszem, kiedy biskup Germanus zatrzymuje się na dworze dorosłego już Artura. Ten kurtuazyjnie udostępnia mu własne pokoje. Wówczas Germanus odnajduje medalion z podobizną Pelagiusza, odkrywając tym samym,
23
że bohaterski dowódca jest najpewniej heretykiem. Dochodzi do spotkania biskupa z rycerzami przy Okrągłym Stole. Sam stół, który tak skonsternował biskupa i towarzyszącego mu księdza, jest również uzasadniany pelagiańsko. „Artur mówi, że aby człowiek był człowiekiem, najpierw musi być równy z innymi” – wyjaśnia pomocnik Artura. Głównym przedmiotem dyskusji przy Okrągłym Stole jest wiara rycerzy. Germanus: „Papież pyta, czy rycerze nawrócili się już na Chrystusa. Artur: „Wyznają religie swoich przodków, nigdy tego nie kwestionowałem”. Germanus wyjaśnia, że pogaństwo papież może jeszcze ścierpieć. Większy problem jest z odkrytym medalionem Artura. Germanus: „Czy twoja droga do Boga wiedzie przez nauki Pelagiusza?”. Artur: „Był dla mnie drugim ojcem. Jego nauki o wolnej woli i równości wywarły na mnie ogromny wpływ. Oczekuję naszego spotkania w Rzymie”. Zapewne ostatnim, czego mógł sobie życzyć pogromca herezji pelagiańskiej, jest spotkanie sławnego dowódcy z przeklętym Pelagiuszem. Zamiast dokumentów zwolnienia ze służby rycerze Artura dostają „rozkaz ostatniego dnia” – de facto misję samobójczą, z której nie wszyscy powrócą. Pelagianizm pojawia się również w rozmowach Artura z Guinevere. Artur: „Pelagiusz pewnego razu powiedział mi: Nie ma gorszej śmierci niż ta, kiedy umiera nadzieja”. Guinevere: „Ty i ja nie jesteśmy delikatnymi ludźmi żyjącymi w wierszach. Ciąży na nas przekleństwo i błogosławieństwo czasów, w których żyjemy. Być może przekleństwo to nasza wina, zaś błogosławieństwo...”. W końcu okazuje się jednak, że arturiański pelagianizm został zniszczony, że chrześcijaństwo, w które wierzył Artur, nie będzie rzymskim chrześcijaństwem. Artur: „Pelagiusz jest teraz w Rzymie, nauczając, że wszyscy są wolni i równi i że każdy z nas ma prawo do wyboru własnego przeznaczenia”. Alekto: „Naucza? Jak? Zabito Pelagiusza rok temu. Germanus i inni zostali potępieni w jego naukach. Ekskomunikowali go więc, po czym zabili. Rzym, o którym mówisz, już nie istnieje poza twoimi snami”. Jest to więc film o rozczarowaniu Rzymem i upadku „pelagiańskiego snu chrześcijaństwa”. Jeśli zgodzimy się z tym, że pelagianizm był wielką straconą szansą Europy, to i „Króla Artura”, który prawdopodobnie pierwszy raz w dziejach kinematografii tak wiele powiedział o tej „herezji” i bardzo sprawnie połączył ją z wartościami współczesnego Europejczyka, należy uznać za dzieło ważne i wartościowe. Stwierdzenie Guinevere „Rzym jest martwy!” pozostaje aktualne tak w 467, jak i w 2010 roku... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Cud homeopatii? Homeopatia jest dziś najbardziej rozpowszechnioną na świecie alternatywną metodą leczenia. Jest wykładana na wielu uniwersytetach medycznych, a w niektórych krajach stanowi obowiązkową część szkolenia medycznego. W Wielkiej Brytanii jest nawet 5 szpitali homeopatycznych, w których leczenie jest refundowane przez ubezpieczalnie. Terapia homeopatyczna w 1841 roku została oficjalnie uznana przez Kościół katolicki. Przyjrzyjmy się zatem bliżej historii tej „cudownej” metody leczniczej. Homeopatia powstała w XIX wieku dzięki niemieckiemu lekarzowi Samuelowi Hahnemannowi. Opiera się w swoich założeniach na prawie podobieństw: Simila similibus curantur, co oznacza, że substancje wywołujące u zdrowego człowieka objawy danej choroby nadają się do leczenia tej choroby u człowieka już na nią cierpiącego. Hahnemann prawie całe życie poświęcił na odkrywanie naturalnych substancji mających swoje zastosowanie w opracowywanej przez niego metodzie leczenia. Substancje, które stosował, były często niezwykle toksyczne, tak więc zmuszony był do eksperymentowania z ich rozcieńczeniem. Dokonał wówczas ważnego „odkrycia” polegającego na tym, że wraz ze zwiększającym się rozcieńczeniem substancji aktywnej malała toksyczność preparatu, ale utrzymywały się rzekomo jego właściwości lecznicze. Odkrycie to jest znane pod nazwą tzw. prawa nieskończonego rozcieńczania. Hahnemann odkrył także inne prawo, o którym nie wspominają dziś jego zwolennicy. Ogłosił, że jedyną i prawdziwą przyczyną większości chorób jest „psora”, czyli świerzb. Już samo to kładzie cień na tę formę leczenia. Przyjrzyjmy się dokładnie jednej z najistotniejszych cech homeopatii, która jest przedmiotem gorących sporów jej zwolenników i przeciwników – rozcieńczeniu substancji aktywnych. Granicznym rozcieńczeniem jest takie, że w roztworze nie ma już... żadnych cząsteczek substancji aktywnych. Hahnemann nie wiedział, że tę granicę przekracza. Był on co prawda współczesny fizykowi Amadeowi Avogadrze, który wykazał, że jeden mol substancji zawiera skończoną
i określoną liczbę cząsteczek, jednak stała Avogadra została wyliczona znacznie później. Chociaż obecnie jest doskonale znana zwolennikom homeopatii, to bardzo często przekraczają oni graniczne rozcieńczenie, i to często w sposób absurdalny. Analizując stopień rozcieńczenia kilkudziesięciu standardowych preparatów homeopatycznych, możemy zaobserwować, że najmniejsze rozcieńczenie wynosi 6x, a większość leków jest rozcieńczona 30x. Ciekawostką jest znane nam z reklam telewizyjnych oscillococcinum, które osiągnęło liczbę rozcieńczenia 200K. Co oznacza przytoczona powyżej notacja? Oznaczenie 6x wskazuje, że substancja czynna została 10-krotnie rozcieńczona i operację tę powtórzono 6-krotnie. Stężenie substancji czynnej wynosi zatem zaledwie jeden do miliona. 30x oznacza, że operację 10-krotnego rozcieńczenia powtórzono 30 razy. Otrzymujemy w ten sposób rozcieńczenie 1030, czyli jedynkę z 30 zerami. Co to oznacza? Potrzeba aż 2 miliardów pigułek, czyli tysiąc ton laktozy, aby znaleźć jedną cząsteczkę. Innymi słowy, pigułka zawiera wyłącznie laktozę (czyli cukier mlekowy) i niedające się uniknąć domieszki. A co oznacza 200K? Oznacza to, że substancja czynna jest rozcieńczona stukrotnie i ta operacja została powtórzona 200 razy. To znaczy, że jedna cząsteczka wypada na 100 200, czyli na jedynkę z 400 zerami cząsteczek rozpuszczalnika. W całym jednak wszechświecie, jak się ocenia, mamy 10100 cząsteczek materii.
A więc mamy do czynienia z czystym absurdem. Przez ponad 200 lat homeopaci stosują swoje medykamenty, a na zarzuty odpowiadają argumentem, że po silnym wstrząśnięciu rozpuszczonego preparatu w jakiś „cudowny sposób” zapamiętuje on lecznicze właściwości substancji aktywnych. I to nawet wtedy, kiedy ich tam po prostu nie ma! Większość naukowców zaczęła sobie zdawać sprawę z nierealności ich założeń dopiero wtedy, kiedy francuski epidemiolog i homeopata Jean Benveniste wraz z kilkoma kolegami opublikował artykuł w czasopiśmie „Nature”. W artykule tym stwierdzono, że roztwór antyciała powodował reakcję biologiczną nawet przy rozcieńczeniu 30x, a więc grubo powyżej rozcieńczenia granicznego. Benveniste twierdził, że jest to dowód na to, że woda w jakiś sposób zapamiętała obecność antyciała. Takim twierdzeniem Benveniste przewrócił naukową logikę do góry nogami. Wiele wysiłku w naukach eksperymentalnych wkłada się w wykonanie testów, które udowodniłyby, że uzyskiwany efekt nie jest wynikiem błędów doświadczalnych, złego sposobu przeprowadzania doświadczeń itd. Sporządza się na przykład wykres zależności oddziaływania jakiegoś odczynnika od jego stężenia. Jeżeli ten wykres nie prowadzi do punktu zerowego, to znaczy, że jest jakiś błąd, i uważa się, że efekt jest wywołany czymś innym niż badany odczynnik. Zgodnie jednak z logiką Benveniste’a, mamy tu do czynienia z jakąś pamięcią rozpuszczalnika.
W roku 1993 naukowcy pod kierownictwem prof. Foremana powtórzyli możliwie dokładnie eksperyment Benveniste’a i wyniki podali w „Nature”. Niezgodność była zupełna. Do tej pory nie opublikowano żadnej pracy, w której uzyskano by zgodność z jego wynikami. Dlaczego zatem woda Foremana była mniej „inteligentna” od wody Benveniste’a? Proponowano już wiele mechanizmów dla wyjaśnienia tej cudownej pamięci. Zostały one przedyskutowane przez Waina Jonasa w jego ostatniej książce „Healing with Homeopathy”. Jonas jest dyrektorem Biura Medycyny Alternatywnej w Narodowym Instytucie Zdrowia i na obwolucie tej książki określa się go jako jednego z najlepszych amerykańskich badaczy homeopatii. Z miejsca odrzuca on hipotezę, że działalność leków homeopatycznych oparta jest na efekcie placebo. Tłumaczenie efektem placebo jest zresztą w kręgach zwolenników medycyny alternatywnej nie do przyjęcia. Jonas twierdzi, że jeżeli nie mamy tu do czynienia z efektem placebo, to istnieje pamięć mieszaniny wody i alkoholu – prawdopodobnie w strukturze cieczy. Na temat tej struktury istnieje wiele hipotez – m.in. klastery cząsteczek wody i alkoholu ułożone w pewien specyficzny sposób (Anagnosdatos, 1994), ułożenie atomów izotopów deuteru i tlenu O18 (Berison, 1990) lub zespołowe drgania cząsteczek wody (Tubik, 1990). Żadna z tych hipotez nie została jednak potwierdzona naukowo.
Kolejną fantastyczną teorią stworzoną przez Jonasa jest możliwość przesyłania informacji poprzez jakieś nieznane promieniowanie elektromechaniczne określone przez niego jako nieznany biofoton. Nie podaje jednak żadnego faktu na potwierdzenie istnienia takiego promieniowania. Benveniste twierdzi ostatnio, że zmienne pole magnetyczne o częstotliwości 50 Hz (częstotliwość europejskiej sieci energetycznej) jest w stanie wymazać efekt pamięciowy w roztworach antyciał. To mogłoby tłumaczyć niepowodzenia innych eksperymentatorów. Wspomniany efekt elektromagnetyczny doprowadził Benveniste’a do kolejnego odkrycia – twierdzi on, że istnieje możliwość przekazywania wodzie informacji przez... telefon. Jonas wyraża przypuszczenie, że być może informacje są przekazywane nie przez roztwór, ale jakąś inną drogą, co jednak wymaga dalszych badań. Czyli coraz to ciekawsze teorie rodem z science fiction. Teorie działania leków homeopatycznych skierowały się na tory mechanizmu placebo. Ale nie takiego zwykłego, tylko niebywale złożonego, przesyconego ideą New Age, o uniwersalnej świadomości wszechświata i uzdrawiania mentalnego. Placebo, które poprzez odpowiednie myślenie powoduje w komórkach odpowiednie reakcje chemiczne warunkujące jakość ich życia. Idea, że sama myśl może wytworzyć w naszym ciele lekarstwo potrzebne do zwalczenia choroby, pochodzi z Aju Vedy, tradycyjnej medycyny hinduskiej liczącej tysiące lat. Niejaki pan Chopra napisał wiele książek, posługując się pojęciem kwantowego uzdrawiania i przyniosło mu to spory majątek. Książki te, co prawda, zdradzają, że autor nie ma pojęcia o fizyce kwantowej. Niemniej jednak istnieją dziś mistycy kwantowi, w tym również kilku fizyków, którzy interpretują funkcję falową jako wibracje holistycznego eteru przenikającego cały wszechświat. Twierdzą oni, że redukcja kwantowa zachodzi za sprawą jakiejś świadomości kosmicznej. To jednak jest sprzeczne z zasadą przyczynowości w sensie relatywistycznym i z kwantową teorią pola. Tak więc możemy się spodziewać, że już niedługo homeopatia zostanie okrzyknięta boską terapią. Wiadomo, że kiedy nie mamy dowodów na działanie jakiejś terapii, a nawet nie do końca znamy mechanizmy jej działania, najłatwiej wyjaśnić to cudownym rodowodem. Tym bardziej że pierwsze kroki w postaci akceptacji przez Kościół, o czym pisałem na początku, zostały podjęte. Były też już próby w postaci cudownej, święconej wody. Efekt podobny, mechanizmy działania też, co najwyżej stężenie substancji czynnych dużo większe. Bakterii Coli na przykład. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Moje pierwsze maje Motto: A nas przy tym nigdy nie było, Wianki dziewicze na naszej skroni, To przecież tylko kilka osób robiło, To oni, oni, to oni... (fragment songu z Kabaretu Olgi Lipińskiej) Kto szedł w pochodach pierwszomajowych w czasach PRL? Wygląda na to, że tylko ja. No i może jeszcze Ty, Czytelniku „FiM”. Cała reszta się nimi okropnie brzydziła. Skąd to wiem? Stąd, że oglądam telewizję, a tam pupile, ba... pieszczochy socjalistycznej władzy opowiadają teraz, jak to ze wstydem porzucali szturmówki w bramach albo wcześniej załatwiali sobie L-4, by mieć alibi dla nieuczestniczenia w pochodzie pierwszomajowym, do którego to pochodu zmuszani byli pałką. Ot, choćby taki kombatant Jan Pietrzak. Jego „Egida” – hołubiona przez „niesłuszny” system i finansowana przez wstrętnych komuchów – nigdy później nie mogła pomarzyć o takiej popularności jak w latach 70. Teraz autor „Dziewczyny z PRL-u” strzyka śliną w kierunku wszystkiego, co czerwone. Podobnie nijaki Marcin Wolski. Mój szczególny „ulubieniec”. Stoi i syczy, dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego pyska mu bucha...
Za niesłusznej komuny wydano mu ponad 30 książek. A teraz ani-ani. Teraz chyba prześladują go już tylko potencjalni czytelnicy jakoś zupełnie niezainteresowani jego prawicową, radiomaryjną TFUrczością. Dziś pan Wolski – jeden z największych wrogów komuny – opowiada, jaką to traumą była dla niego zbliżająca się data 1 maja. A samo święto to już był po prostu dramat sumienia. Rzeczywiście, gość musiał cierpieć, bo jako pierwszy sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w centrali Polskiego Radia to on najprawdopodobniej te szturmówki ludziom do łap wkładał. Wkładał i najpewniej od razu szeptał: „Porzućcie je w najbliższej bramie”. Wybrałem te dwa przykłady skrajnej hipokryzji, a przecież mógłbym je mnożyć bez końca. Wystarczy na YouTube obejrzeć sobie stare kroniki, by zobaczyć, kto kroczył w pierwszym szeregu pochodów. Kto entuzjastycznie machał łapką w kierunku trybuny honorowej, kto pozdrawiał pierwszego sekretarza i deklarował: „Pomożemy!”. Zrobiłem sobie – dzięki internetowi – taką powtórkę z historii i aż mi się buźka śmiała. Najbardziej znani aktorzy, dziennikarze ciut starszej daty, politycy nadal czynni i „niezmiennie”
yrektor katolickiego radia. Na odlotowym motocyklu, w skórzanej kurtce, zawsze uśmiechnięty i wyluzowany. Ksiądz Roman J. był idolem podkarpackiej młodzieży. Teraz w areszcie czeka na proces i wyrok za molestowanie dzieci. Na razie, podkreślamy: na razie, zarzuty prokuratorów dotyczą przypadków wykorzystywania seksualnego trzech dziewcząt. Dwie z nich miały znacznie mniej niż 15 lat. Trzecia była nieco starsza. Ksiądz J. przyznał się do molestowania seksualnego dwóch dziewczynek, natomiast konsekwentnie zaprzecza, jakoby z którąkolwiek współżył seksualnie. Co ksiądz zboczeniec rozumie przez „molestowanie”? Udało nam się ustalić, że chodzi o zmuszanie dzieci do obnażania się i zaspokajania poprzez masturbację, także oralną. Kodeks karny stanowi w tym względzie tak: Artykuł 200 Par. 1. Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12. Par. 2. Tej samej karze podlega, kto w celu zaspokojenia seksualnego prezentuje małoletniemu poniżej lat 15 wykonanie czynności seksualnej. Owa tajemnicza „inna czynność seksualna” to m.in. masturbacja, zatem ksiądz powinien (?) spędzić w więzieniu długie
D
antykomunistyczni, inni celebryci... Dziś dowiaduję się, że nikt z nich nie chodził na pochody! A jak już chodził, to z obrzydzeniem i z pistoletem przy głowie. Ot, zbiorowa narodowa amnezja. A raczej zbiorowy pochód hipokryzji. A ja, proszę państwa, uczestniczyłem w pochodach. I to bez przymusu. Nawet z pewną dozą przyjemności. Lubiłem spotkać dawno niewidzianych znajomych, zjeść sobie kiełbaskę z musztardą na papierowej tacce, kupić na kiermaszu książkę lub płytę (Procol Harum!!!), która była na co dzień nie do dostania. A nade wszystko czekałem na pierwszy dzień maja, aby po pochodzie wziąć udział w wielkim turnieju brydżowym. I go najczęściej wygrać. Bo większość grających to byli amatorzy, a ja w brydża grałem wówczas zawodowo. W roku 1986 wygrałem telewizor. Czy ktoś jeszcze pamięta, co to był wówczas kolorowy telewizor? Marki Philips? No i jak ja mogę nie wspominać z rozrzewnieniem tamtych majowych świąt? Ale przecież nie tylko, nawet nie przede wszystkim, merkantylny wymiar miało i ma dla mnie to święto. Zawsze pamiętałem bowiem, że ta data ma zupełnie inny, nie tylko
PRL-owski wymiar. To wymiar masakry chicagowskich robotników w roku 1886 – ludzi, którzy wyszli na ulice, by zaprotestować przeciwko niewolniczej pracy, i do których amerykańska policja otworzyła ogień. Robotniczy protest został wówczas ostro potępiony przez Kościół, który stwierdził, że jedenastogodzinny dzień pracy jest optymalny, a kto przeciw temu protestuje, jest bezbożnikiem i narzędziem szatana. Czytałem także, jakim to heroicznym przejawem patriotyzmu było obchodzenie Święta Pracy w czasach zaborów. Jeśli w zaborze austriackim udział w pochodzie mógł się skończyć „tylko” kilkunastodniowym więzieniem, to już w rosyjskim – zsyłką na Sybir. W II Rzeczypospolitej organizatorzy pochodów pierwszomajowych trafiali do Berezy. W PRL – do więzienia... Że coś mi się pomyliło? Ani trochę. W roku 1982 i 1983 zorganizowano 1 maja wielkie, nielegalne manifestacje – pochody robotniczych związków zawodowych. W Warszawie dziesięciotysięczny tłum krzyczał do przygodnych gapiów: „Chodźcie z nami, dziś nie biją”. Niestety, teraz Pietrzakom, Wolskim, Rymkiewiczom i innym
Easy Rider
lata. Tym bardziej że w tym akurat przypadku jak ulał zastosowanie znajduje jeszcze artykuł 199 kk: Par. 1. Kto, przez nadużycie stosunku zależności lub wykorzystanie krytycznego położenia, doprowadza inną osobę do obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Par. 3. Karze (...) podlega, kto doprowadza małoletniego do obcowania płciowego lub poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, nadużywając zaufania (...). ! ! ! Roman J. był duszpasterzem wszystkich trzech dziewczynek, ich idolem i ikoną, której bezgranicznie ufały. Nie one jedne.
25
Wildsteinom 1 Maja kojarzy się tylko ze stalinizmem. Czy mają tak krótką pamięć? A może są niedouczeni? Nie! To właśnie ci panowie wówczas – jakże chętnie – dzierżyli w łapach drzewce flag i chorągwi. Dziś trzymają te same patyki, tylko że barwy się na nich zmieniły. Ale im jest wszystko jedno, co tam na górze powiewa. Byle oni szli w pierwszym szeregu. Jakim sposobem III, a nawet IV RP nie zlikwidowała „komunistycznego” pierwszomajowego Święta Pracy? A takim, że gdyby jakiś pisior czy platfus zamachnął się na ulubiony przez Polaków majowy, dłuuuugi weekend, to... to byłby jego grób polityczny. A jednak 1 Maja jest dziś świętem zaniedbanym. Zapomnianym i trochę wstydliwym. Wynika to, niestety, ze słabości lewicy, którą ciągle posądza się o komuchowe zaszłości. A ja mam to gdzieś. A ja lubię moje pierwsze maje. Nawet to machanie biało-czerwoną chorągiewką. Jakoś tak czułem wówczas radość wspólnoty. Prześmiewcom wydymającym w tym momencie wargi w ironicznym grymasie pogardy spieszę oświadczyć, że nigdy nie byłem członkiem żadnej partii. A nawet wręcz przeciwnie... Co to znaczy „wręcz przeciwnie”? Sporo mógłby o tym opowiedzieć sierżant Winnicki, który w Orzyszu, w karnej jednostce LWP, walił mnie na odlew w twarz, krzycząc: „Już ja cię, k... a, nauczę miłości do ludowej ojczyzny!”. I chyba mu się, kurczę, to... troszkę udało. MAREK SZENBORN
Ten dyrektor sporego katolickiego Radia VIA w Rzeszowie zwykł był na antenie powtarzać swoje motto: „Ksiądz powinien być drogowskazem moralności”. Jakże pięknie i wzniośle. Po cichu, zapewne śmiejąc się w kułak, zboczeniec dodawał do tego credo zdanie, że drogowskazy nigdy nie podążają w kierunku, który wskazują. J. był nie tylko wielkim moralizatorem, ale i sprawnym działaczem. Był znanym w Polsce organizatorem międzynarodowych zlotów motocyklowych. Jadąc swoją lśniącą hondą na czele kawalkady blisko 2 tysięcy motorów, w skórzanej kurtce i ciemnych goglach bardziej przypominał Marlona Brando niż kapłana. I jak Easy Rider był traktowany. Młodzież uwielbiała księdza macho. Zwłaszcza młode dziewczęta, które często otaczały go wianuszkiem. Wygląda na to, że i „wianuszkami”. W jednym z wywiadów, zapytany przez dziennikarza, co by zrobił z ewentualną wielką wygraną, odparł bez cienia wstydu, że wydałby pieniądze na wystrzałowe, szybkie auto. O jakimś celu charytatywnym nawet nie wspomniał. Wspomniał za to, że hoduje węże i uwielbia patrzeć na to, jak zjadają żywe myszy i chomiki, które to zwierzątka specjalnie dla swoich pupilów kupuje w sklepach zoologicznych. Ot, twardy gość o „ciekawej” konstrukcji psychicznej... ! ! ! Coś jednak w idyllicznym wizerunku nowoczesnego księdza – duchowego przewodnika młodzieży – miejscowemu biskupowi Ciąg dalszy na stronie 26
26
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
RACJONALIŚCI d jakiegoś czasu Adam Mickiewicz robi za wieszcza Prawdziwych Polaków Katolików. Zawłaszczyli go sobie i cytują. Ot, choćby taki wierszokleta Rymkiewicz. Ciekawe, czy ci, co teraz Mickiewicza pełne mają usta, znają wiersz „Broń mnie przed sobą samym”.
O
Okienko z wierszem Broń mnie przed sobą samym – maszże dość potęgi! Są chwile, w których na wskróś widzę Twoje księgi, Jak słońce mgłę przeziera, która ludziom złotą, Brylantową zdaje się, a słońcu – ciemnotą. Człowiek większy nad słońce wie, że ta powłoka Złota – ciemna jest tylko tworem jego oka. Zwracam na Cię słoneczne ludzkie me źrenice, Chwytam Ciebie rękami za obie prawice I krzyczę na głos cały: Wydaj tajemnicę! Dowiedź, żeś jest mocniejszy, lub wyznaj, że tyle Tylko, ile ja, możesz w mądrości i w sile. Nie znasz początku Twego; a czyż ludzkie plemię Wie, od jakiego czasu upadło na ziemię? Bawisz się tylko ciągle, badając sam siebie; Cóż robi rodzaj ludzki? – W swych dziejach się grzebie. Twoja mądrość samego siebie nie dociecze. A czyliż samo siebie zna plemię człowiecze? Jeden masz nieśmiertelność; my czy jej nie mamy? I znasz siebie, i nie znasz; my czy siebie znamy? Końca Twojego nie znasz; my kiedyż się skończym? Dzielisz się, łączysz; i my dzielim się i łączym. Tyś różny; i my zawsze myślą rozróżnieni. Tyś jeden; i my zawsze sercem połączeni. Tyś potężny w niebiosach; my tam gwiazdy śledzim. Wielkiś w morzach; my po nich jeździm, głąb ich zwiedzim. O Ty, co świecąc nie znasz wschodu i zachodu, Powiedz, czym się Ty różnisz od ludzkiego rodu? Toczysz walkę z szatanem w niebie i na ziemi; My walczym w sobie, w świecie z chęciami własnemi. Ty sam na siebie wdziałeś raz postać człowieka. Powiedz, czyś wziął na chwilę, czyś ją miał od wieka?
Ciąg dalszy ze strony 25 nie pasowało... O czymś musiał wiedzieć, bo nagle, z dnia na dzień, lunął J. z prestiżowego dyrektorowania Radiu VIA i posłał go na maleńką parafię w miejscowości nomen omen Mała koło Ropczyc. Tam ksiądz Roman nadal był idolem, tylko, jak widać, już nieco innego rodzaju. W końcu musiał się jakoś pocieszyć po takiej degradacji. ! ! ! W Małej wrze. Parafianie nie mogą uwierzyć w to, co lakonicznie podały lokalne media (ale Radio VIA jakoś nie). Jak to w podobnych sytuacjach na Podkarpaciu bywa, wielu twierdzi, że to spisek przeciwko „dobremu księdzu, którego dzieci tak kochały”. Cóż, on im tę miłość najwyraźniej odwzajemniał. Przynajmniej niektórym z nich. Gdy został aresztowany (na razie na 3 miesiące), w parafii kolportowano informację, że jest w szpitalu. Ale zupa się wylała. Teraz ludzie przypominają sobie, jak to pleban niemal co weekend zabierał małe dziewczynki na 2–3-dniowe wycieczki. Prokurator przesłuchał już 30 z nich. Prokuraturze znane są na razie opisane wcześniej 3 przypadki pedofilskiej aktywności zboczeńca, ale jak dowiedzieliśmy się od proszącego o anonimowość policjanta, „sprawa jest bardzo rozwojowa i wiele wskazuje na to, że Roman J. swoją trwającą lata pedofilską działalność przeszczepił z Rzeszowa na grunt podropczyckiej parafii”. J. przyznał się jedynie do molestowania, ale są zeznania obciążające go znacznie bardziej. Jedna z nieletnich ofiar twierdzi, że z księdzem współżyła. Na lokalnych forach internetowych też wrze. Jednak tu ludzie są znacznie odważniejsi i opisują inne jeszcze sprawki Easy Ridera (bo tak był jeszcze niedawno nazywany). Uaktywnili się nawet pracownicy i dziennikarze Radia VIA, którzy zarzucają swojemu byłemu szefowi mobbing i finansowe przekręty. Na ile jest to prawda, trudno powiedzieć, jednak to wszystko pryszcz wobec przestępstw, których dopuścił się ponad wszelką wątpliwość. Kilka dni temu zniknęła strona internetowa księdza J. Odwołano też międzynarodowy rajd motocyklowy, który miał się rozpocząć 14 maja. Do sprawy wrócimy. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Jak cię lubią, tak cię piszą Dawne „jak cię widzą, tak cię piszą” już nie obowiązuje. Tabloidyzacja mediów sprawiła, że piszą i pokazują tak, jak cię lubią. Sympatia, a jeszcze bardziej jej brak, przesądza o treści i stylu każdej formy dziennikarskiej. We wszystkich nośnikach informacji i plotek. Prasowa, telewizyjna i radiowa wzmianka, sprawozdanie, relacja, komentarz, wywiad, recenzja są uzależnione od chemii. Jak miłość. Jeśli między piszącym i opisywanym czy nagrywającym i nagrywanym zawiązuje się nić porozumienia, wygładzą wypowiedź, a nawet zmarszczki. W przeciwnym razie ujrzymy bohatera sauté. Podanego bez panierki i bez znieczulenia. Dobrze, jeśli sos jest naprawdę własny. Gorzej, jeśli doprawiony przeinaczeniami, niedomówieniami, półprawdami, insynuacjami, a nawet jawnymi kłamstwami. Ponieważ najbardziej łączą wspólne poglądy, lewica w Polsce jest na pozycji nie do pozazdroszczenia, by nie powiedzieć: straconej. Większość dziennikarzy to zdeklarowani konserwatyści. Nierzadko z klerykalnym skrzywieniem. Wprawdzie na straży dobrych
obyczajów stoi dziennikarska etyka, ale nie wszyscy ją mają. Niektórzy nawet nie wiedzą, co to takiego i czym to się je. Przypadek brukselskiej korespondentki RMF FM Katarzyny Szymańskiej-Borginon jest kliniczny. Ta niegdysiejsza laureatka „Europejskiego Pióra” za kunszt pisania o problemach Unii Europejskiej zeszła z drogi rzetelnego dziennikarstwa. Przerzuciła się na paszkwile. Zamieszczony na portalu RMF24. tekst pt. „Senyszyn największym euroleniuchem na lewicy” to pokaz dziennikarstwa tendencyjnego, kłamliwego, pozbawionego obiektywizmu i elementarnej uczciwości. Autorka uznała mnie za posła, który „osłabia pozycję Polski w Unii Europejskiej, bo rzadko bywa w Brukseli i Strasburgu, nie podejmuje żadnych inicjatyw i słychać go w kraju, a nie w Brukseli”. Oceny dokonała rzekomo na podstawie materiałów publikowanych na www.VoteWatch.eu. Wszystkie podane tam dane i rankingi pominęła, gdyż nie potwierdzały tezy wyssanej z nienawiści do poglądów odmiennych niż jej własne. Zwłaszcza w sprawach relacji państwo–Kościół.
Najwyraźniej brukselska korespondentka chciałaby słuchać jedynie piania z zachwytu nad tą zdemoralizowaną instytucją i urzędnikami Pana Boga. Ponieważ nie pieję tylko skrzeczę, nie rozumie moich wystąpień. Nie ona jedna. Cała polska katoprawica ma z tym kłopot. Jej europarlamentarna część podejrzewa mnie nawet o chęć likwidacji skrzyżowań i Czerwonego Krzyża. Zostałam także posądzona o próbę założenia „nieformalnej grupy do walki z krzyżem”. Oczywiście żadnych grup do walki nie zakładam, bo nie jestem terrorystką. Za to formalną i pokojową już założyłam. To Europejska Platforma na rzecz Świeckiej Polityki. Afiliowało się przy niej kilkadziesiąt organizacji pozarządowych z krajów członkowskich UE. Jako wiceprzewodnicząca Platformy, zadbam o neutralność polskiego państwa. Do tej pory nie tylko ukrzyżowanego, ale i ograbianego via budżet. Nasz tygodnik „Fakty i Mity” zgodnie z nazwą trzyma się faktów. Radio RMF przez takie korespondentki jak p. Szymańska-Borginon będzie niedługo rozszyfrowywane jako Radio Muzyka Fałsz. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Obchody Święta Pracy Choć tegoroczne obchody Święta Pracy z uwagi na tragedię smoleńską były mniej barwne i huczne niż w latach poprzednich, problemy, o których mówiono, niestety ani trochę nie straciły na znaczeniu. A jest to rosnące bezrobocie, wciąż bardzo duże rozwarstwienie społeczne, bieda, do tego pogarszające się warunki pracy, dyskryminacja i wszędobylski klerykalizm. Największe obchody Święta Pracy odbyły się w Warszawie. Pod sztandarami Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych kilkuset przedstawicieli partii i organizacji społecznych oraz wielu warszawiaków przeszło przed Sejm. W swoim przemówieniu szef OPZZ Jan Guz mówił między innymi: „W nasze święto twardo i stanowczo domagamy się Polski bez bezrobocia, bez wyzysku, bez niewolniczej pracy. Domagamy się Polski bez biedy i bezdomności, bez wykluczenia społecznego”. W pochodzie udział wzięła liczna reprezentacja RACJI Polskiej Lewicy z przewodniczącą partii Teresą Jakubowską. Działacze RACJI uczestniczyli też w wielu innych manifestacjach pierwszomajowych w całej Polsce. Oprócz najważniejszych tego dnia kwestii pracowniczych podkreślali konieczność walki o świecką Polskę, bo tylko taka jest gwarantem wzajemnego współistnienia ludzi o różnych poglądach czy wyznaniach. „Brońmy świeckości Polski, żądajmy przestrzegania przez władze państwowe Konstytucji RP i rozdziału państwa od Kościoła. Polska zgodnie z konstytucyjnym zapisem jest wszak wspólnym dobrem wszystkich obywateli. Stańmy więc dumnie razem pod biało-czerwonym sztandarem” – mówił w swoim przemówieniu Dariusz Lekki, przewodniczący partii w Katowicach. Podczas uroczystości w całej Polsce wspominano ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Zginęli w niej przedstawiciele różnych ugrupowań, w tym lewicowych – Izabela Jaruga-Nowacka, Jolanta Szymanek-Deresz i Jerzy Szmajdziński. Z uwagi na pamięć o ofiarach tegoroczne obchody były wyraźnie skromniejsze niż zazwyczaj. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
Fot. R.B.
Syn budzi w nocy ojca i mówi: – Tato, nasz dom się pali! – Ubieraj się szybko i wychodzimy! Tylko po cichutku, żeby nie obudzić babci. ! ! ! – Moja dziewczyna jest jak komórka! – W jakim znaczeniu? – Jak nie mam pieniędzy, to też jest niedostępna, zero impulsów... ! ! ! Rozmowa dwóch mężczyzn: – Wiesz, moja żona od początku zdaje sobie sprawę, że głową rodziny jestem ja! – Taaa... I jak ją do tego przekonałeś? Bijesz ją, czy pieniędzy nie dajesz? – Nie... Dlaczego zaraz bić? Po prostu jak o tym zapomina, to ja przestaję sprzątać, gotować, prać... I po tygodniu już znowu wie, kto tu rządzi. ! ! ! Wchodzi kobieta do baru i krzyczy do swojego pijanego męża: – Ta knajpa to twój grób, alkoholiku jeden! – To chociaż w grobie daj mi spokój. KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) z książką do niej się zasypia, 4) smród od niego może mniej, 8) handryczył się na Krymie, 9) wypruwa się w robocie, 11) płytki pod nogami, 13) jaka budowla jest przeciwna tamtej, co nie ma?, 15) bywają darowane, lecz inaczej niż kwiaty, 16) ramiona czempiona, 17) specjalistka od ściskania, 19) wie, skąd wziąć prąd, 20) znalazł się w potrzasku, 21) urzęduje w Watykanie, 23) Czesław, śpiewał, 26) troska z tostera, 28) instrument dęty, nierozgarnięty, 31) nie płaci podatku od datków, 33) bar na bis, 34) jaś – nie pan, 36) ma koronę z rozwiązłości, 37) coś, co jest w każdym sklepie na świecie, 38) w niej „Ostatnia wieczerza”, 40) w fałdach nad głową, 41) w tym temacie nie pogadacie, 42) rzadkość w jadłospisie, 44) co jest klawe w Watykanie?, 45) stoi na ulicy podczas zamieszek. Pionowo: 2) czasem stary jest nim młody, 3) mata pieśń, 5) najeżone krzaki, 6) zwierzęta, którymi można pisać, 7) ostatnia płyta, 10) podglądacz w marynarce, 12) krótka rozprawa bez świadków, 14) przez hulakę trwoniona, 15) bierni, mierni, ale..., 16) rekord za rekordem, 18) nie duża, 20) smutny przy sukni, 22) ogrodnika zajęcie, 24) nadanie na ekranie, 25) stworzył najbardziej znaną „Kartotekę”, 26) co w chłopakach jest na odwrót?, 27) tam dobrze jest wziąć tusz, 28) co ją robi, to zachwyca, 29) skała, ze szkieletów cała, 30) wyginęła za króla Olbrachta, 32) kolor nie z tej epoki, 35) w uderzającej do głowy wodzie, 37) zmusza do płaczu w kuchni, 39) po drodze znad morza w góry, 41) kolega Rudego, 43) pudło ze szpakami.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
27
Telefon do kliniki chirurgii plastycznej: – Robią państwo operacje odtworzenia błony dziewiczej? – Tak, przeprowadzamy takie operacje. – A do którego miesiąca ciąży to ma sens? ! ! ! Rozmawiają dwie sąsiadki: – Ja mężowi przed każdą moją delegacją kupuję pierścień cnoty. – Ciekawe, a jak to wygląda? – Każę mu usiąść na środku pokoju i układam pierścień z flaszek z gorzałą wokół niego. Nie ma siły, żeby pomyślał o jakichś kobietach... ! ! ! – Kochanie, wybieraj, co byś chciała na urodziny. Brylantową kolię, futro z norek, willę na Lazurowym Wybrzeżu? – Kochanie, wszystko, czego pragnę, to wieczoru z tobą i twojej miłości. – Cięcie! – krzyknął reżyser. ! ! ! Szef do sekretarki: – Proszę natychmiast zwołać wszystkich pracowników! – Przez radiowęzeł? – Przez wiadomość na Naszej-klasie, będzie szybciej. ! ! ! Żona bankiera wpada z niespodziewaną wizytą do męża do pracy. Zastaje go z sekretarką na kolanach. Bankier bez zmrużenia oka dyktuje list: „... i na koniec, szanowna rado nadzorcza, zwracam uwagę, że nie obchodzi mnie, czy mamy kryzys, czy nie. Nie jestem w stanie pracować bez drugiego fotela w gabinecie”. ! ! ! Korytarzem biurowca idzie żona dyrektora firmy z olbrzymim tortem. Pracownicy, witając ją, pytają: – To dla męża? – Nie, dla jego sekretarki. – A co ma? Imieniny, urodziny? – Nie, stanowczo za dobrą figurę. ! ! ! Wychodząc od szefa, pracownik spotyka innego pracownika czekającego pod drzwiami i mówi: – Możesz wchodzić, dyrektor ma wyśmienity humor. – Coś ty, to chyba niemożliwe? – Ależ tak, poprosiłem go o podwyżkę i uśmiał się do łez.
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 17/2010: „Otwórz szafę i gadaj do rzeczy”. Nagrody otrzymują: Aleksander Zachariasz z Pińczowa, Zbigniew Łowicki z Trzebawia, Jacek Miciak z Branic. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 50,70 zł za trzeci kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 50,70 zł za trzeci kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. MaHus
Nr 19 (531) 7 – 13 V 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Torba pielgrzyma
ocieszycielka samotnych, sprawdzony afrodyzjak, jedyny legalny narkotyk. Jednym słowem – czekolada. ! Gorącą czekoladę przyrządzali już Majowie. Po zmieszaniu zmielonych nasion kakaowca z wodą, mąką kukurydzianą i miodem otrzymywali napój zwany xocolatl, przeznaczony głównie dla królów i arystokracji. Czekolada, uważana za przysmak bogów, była otaczana szczególną czcią, a ziarna kakaowca wykorzystywano jako środek płatniczy. Według legendy, aztecki bóg Quetzalcoàtl przyrządzał wzmacniający napój z ziaren kakaowca tuż przed stworzeniem świata. ! Ziarno kakaowca przywiózł do Europy Krzysztof Kolumb. ! Kiedy Ferdynand Cortez, szesnastowieczny hiszpański kolonizator, przybył do krainy Azteków, spostrzegł, że „garnuszek kakao daje żołnierzowi wigor na cały dzień”, i plantacje kakaowca zakładał na wszystkich podbijanych terytoriach. ! Europejczykom napój z ziaren kakaowca początkowo nie smakował. Kiedy hiszpańscy mnisi opracowali sposób na jego przyrządzanie, dodając cukier i cynamon, czekolada stała się ulubionym przysmakiem Hiszpanów. W 1580 roku w Hiszpanii otworzono pierwszą fabrykę czekolady.
P
CUDA-WIANKI
Słodka historia ! W 1679 r. na dwór francuski trafiły pierwsze pralinki. Ich nazwa wzięła się od kucharza nazwiskiem Pralin, który przyrządził ten rarytas specjalnie dla Ludwika XIV. ! Z energetycznych właściwości czekolady korzystał ponoć sam Casanova. ! Pierwszą tabliczkę czekolady wyprodukowano w Szwajcarii w 1819 roku. ! Ryzyko śmierci po zawale serca u osób, które regularnie czekoladę wcinają, jest trzykrotnie mniejsze niż u tych, które jej nie jedzą – donieśli szwedzcy naukowcy. A to dzięki właściwościom kakao, które obniża ciśnienie krwi i poprawia krążenie.
! Czekolada jest ulubionym smakołykiem cierpiących na depresję i wszystkich innych przygnębionych życiem – „odkryli Amerykę” kalifornijscy uczeni. Jak skrupulatnie podliczono, najbardziej depresyjne typy zjadają 12 porcji czekolady miesięcznie, natomiast osoby zdrowe – zaledwie 5 porcji. ! Niestety, dla naszych „braci mniejszych”, na przykład psów, czekolada może okazać się trucizną. Na organizmy wielu zwierząt fatalnie wpływa zawarta w ziarnach kakao teobromina – związek chemiczny pobudzający pracę serca. ! W Polsce w latach 80., kiedy import towarów był utrudniony, kakao, tłuszcz kakaowy pomysłowo zastąpiono tłuszczem innych roślin i produkowano wyroby czekoladopodobne. Dziś traktowane jako jeden z symboli PRL-u. ! Statystyczny Polak zjada 3,7 kg czekolady w ciągu roku. Dla porównania: w Wielkiej Brytanii na głowę przypada 7,3 kg, natomiast przeciętny mieszkaniec Szwajcarii konsumuje rocznie ok. 10 kg czekolady. JC