Kompromitacja Kaczyńskich i Ziobry
GENERAŁ PAPAŁA – KULISY ŚLEDZTWA Â Str. 3
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
GŁÓD UKRY Ź MAJĄ WA TEK Â
Nr 19 (636) 17 MAJA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Str. 6
Korekta kapitalizmu N
a polskim podwórku rozpada się uporządkowany dotąd ustrój i porządek oparty na władzy triumwiratu – koalicji prawicowych partii PO i PiS, wielkiego kapitału oraz hierarchii Kościoła watykańskiego. Odchodzi do lamusa system skompromitowany i nieefektywny, w którym Polakom wmawiano, że jedynym modelem gospodarczym jest kapitalizm realizowany na modę latynoamerykańską, nierówności społeczne są naturalne i dobre, a Kościół i kler stoją na straży wszelkiej moralności i dobrych obyczajów. Ten świat runął i na naszych oczach rodzi się nowy. Dowodzi tego rosnące poparcie społeczne dla Ruchu Palikota oraz wzrost nastrojów antyklerykalnych. Obywatele chcą zmian rzeczywistych, a nie obiecanych czy udawanych. Co ważne dla nas – trend ten nie dotyczy wyłącznie naszego kraju. Czyli będzie trwały. W Europie, a także w USA już głośno i powszechnie mówi się, że dotychczasowy ład gospodarczy zbankrutował. W tzw. postępowym świecie neguje się wszelkie ocalałe tam jeszcze resztki klerykalnych rozwiązań. W Brukseli i samej Grecji nie brak głosów, że za tamtejszy kryzys odpowiada w dużym stopniu ugruntowany w Helladzie klerykalizm, a więc liczne przywileje dla kleru oraz jego destruktywny wpływ na mentalność obywateli. Wiemy już także, że nie da się dłużej utrzymać systemu, w którym na przykład firmy produkcyjne są mniej warte niż przedsiębiorstwa zajmujące się czystą spekulacją giełdową. Dla większości państw Unii (i nie tylko) nadchodzi nowa era. Era sojuszu liberalnego światopoglądu, wolnej gospodarki i państwa socjalnego, która od dziesięcioleci sprawdza się w Skandynawii. Stąd wziął się sukces lidera francuskich socjalistów w wyborach prezydenckich i choćby niemieckiej Partii Piratów. Ci ostatni, czyli socjalni liberałowie, oprócz głośnej walki z ACTA negują preferencje podatkowe dla wielkich firm, domagają się sprawiedliwego podziału dochodu narodowego, nierespektowania przez państwo kościelnych ISSN 1509-460X świąt (np. Wielkiego Piątku) i zwiększenia inwestycji państwa w naukę.
Po raz pierwszy ruch oburzonych połączył światłe elity i szerokie masy obywateli. Jest to wielkie wyzwanie dla partii politycznych. W Polsce jedynie Ruch Palikota był w stanie na nie odpowiedzieć. Jego posłowie przez ostatnie miesiące odbyli tysiące rozmów z przygodnymi ludźmi na ulicach 400 miast. Z każdego spotkania, z każdej rozmowy wyciągaliśmy wnioski i zapisywaliśmy postulaty. Zebrane razem zostały poddane analizie ekspertów, teoretyków i praktyków gospodarki. Wyszło ich 21. Najważniejszych. A jak na nie zareagowali krytykanci? Część z nich postanowiła nie zauważać postulatów Polaków, część je obśmiała, a pozostali, na przykład Ryszard Bugaj, konserwatysta i „lewicowy autorytet” w jednym, ostrzegali przed populizmem. Panikę i złość naszych oponentów z pewnością spowodował fakt, że odchodzący właśnie system, który nazywam społeczno-gospodarczą znieczulicą, zanegowali nie tylko ludzie przez tę znieczulicę wyrzuceni na margines, ale także mniej i bardziej zamożni przedsiębiorcy. O tych ostatnich nie można powiedzieć, że są nieudacznikami życiowymi. To ludzie sukcesu (dość licznie reprezentowani w Ruchu Palikota). A ci – według proroctw liberalnego konserwatyzmu – powinni stać na straży obecnego ustroju. W rzeczywistości mówią dziś to samo co zwykli zjadacze chleba. Wiedzą bowiem, że największą barierą dla rozwoju gospodarki jest słaby popyt wewnętrzny. A jest on słaby, bo miliony Polek i Polaków otrzymują niskie wynagrodzenia, pracują na czarno lub na umowach śmieciowych. Są za biedni, aby normalnie żyć, i za bogaci (sic!), aby otrzymać pomoc od państwa. Zatem – Panie Premierze – JAK RZĄDZIĆ? Aby zlikwidować umowy śmieciowe i zmniejszyć bezrobocie, musimy znacząco ograniczyć biurokrację, obniżyć koszty pracy, a także połączyć ZUS i KRUS. Da to dużą kasę, czyli
duży impuls do rozwoju istniejących i tworzenia tysięcy nowych, małych firm. Zmniejszy się bezrobocie, które najskuteczniej zwalczą sami przedsiębiorcy, jeśli otrzymają ulgę w podatkach za każde nowe, stworzone u siebie miejsce pracy. Mniejsze bezrobocie to dodatkowe wpływy do budżetu państwa. Mogą one łącznie sięgać dziesiątków miliardów rocznie, jeśli dodatkowo zlikwidujemy Senat, IPN i powiaty; jeśli wprowadzimy podatek od bezproduktywnych transakcji międzybankowych. I jeśli wyprowadzimy religię ze świeckich szkół oraz opodatkujemy kler jak normalnych ludzi, a Kościół – jak normalną firmę. Znajdą się wówczas środki na realną pomoc dla rodzin z małymi dziećmi (powszechnie dostępne przedszkola, wydłużenie urlopów macierzyńskich, wsparcie dla rodzin wielodzietnych). Nierówności społeczne znacząco się wtedy zmniejszą. Wszak doświadczenia państw Skandynawii dowodzą, że im mniejsze są w danym społeczeństwie różnice dochodów, tym większa jest jakość życia zarówno bogatych, jak i ubogich. Świadomi ludzie zamożni już wiedzą, że na biednych konsumentach nie da się zarobić, a obszary biedy to potencjalne zalążki niepokojów społecznych i przestępczości. Każdego tygodnia dostajemy od Czytelników listy, w których opisują polskie paradoksy. Na przykład po wielu latach od wydania pozwoleń na budowę urzędnicy każą rozbierać domy czy zakłady pracy albo naliczają zbyt niską emeryturę. A wszystko przez brak jakiegoś jednego podpisu czy zaświadczenia. Dlatego Ruch Palikota domagać się będzie wprowadzenia rzeczywistej odpowiedzialności urzędnika za błędy. Muszą także zniknąć w obecnej postaci immunitety sędziów, prokuratorów i parlamentarzystów. Osoby pełniące służbę publiczną nie mogą czuć się bezkarne, biorąc na siebie tak wielką odpowiedzialność. Urząd sędziego, prokuratora, mandat posła i senatora nie może być przepustką do bezkarności. Księża i zakonnicy nie mogą stać ponad polskim prawem i korzystać z niczym nieuzasadnionych przywilejów. Tak bowiem rodzi się poczucie niesprawiedliwości i zaczyna gnicie etosu państwa. A to z kolei powoduje alienację i niechęć do angażowania się w jego sprawy. Lekiem na postępującą alienację społeczną jest upowszechnienie głosowania w wyborach za pośrednictwem internetu. Większa dostępność mniejszym kosztem. W wielu miejscowościach koszt ludzi i papieru to argument władz lokalnych przeciw poddawaniu ważnych spraw pod osąd opinii publicznej w referendum.
A CZY ATEIST MOŻE BYĆ ? ZBAWIONY
 Ciąg dalszy na str. 2
 Str. 21
2
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
FAKTY Mamy nowy patent na katolizację szkolnictwa – kaplice w placówkach publicznych! Pierwsza taka w Polsce, siłami księdza katechety i kilku uczniów, powstaje w Szkole Muzycznej im. Wieniawskiego w Łodzi. Dla zmyłki inauguracja kaplicy ma mieć charakter ekumeniczny – zaproszono pastora ewangelickiego. Mamy już religię w szkole, krzyże w klasach, oceny z katechezy na świadectwach. Teraz doszły kaplice. Co będzie dalej? Dalej już nic nie będzie. To będzie kościelna kaplica pogrzebowa. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski w końcu przyznał publicznie, że wiedział o tajnych więzieniach CIA, ale nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, co się w nich działo. Bo był „jak dyrektor hotelu, który nie odpowiada za to, co goście robią w swoich pokojach”. My powiedzielibyśmy więcej – jako dorosły facet zachowywał się jak pijane dziecko we mgle. I dlatego za tajne więzienia i wplątanie Polski w wojny w Afganistanie i Iraku powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Arcybiskup Michalik prowadzi poufne rozmowy z prezydentem Komorowskim na temat zaproszenia do Polski (na nasz koszt) w roku 2015 Benedykta XVI. Ciekawy jest powód – 1050 rocznica chrztu Polski. Ależ ona przypada w 2016 roku – powie ktoś biegły w rachowaniu. Owszem, ale w Polsce w 2015 roku będą wybory parlamentarne i prezydenckie. Posłowie PiS w d… mają bojkot Euro 2012 ogłoszony przez prezesa Kaczyńskiego i kupują wejściówki na mecze jak ciepłe bułeczki. Należały im się jako posłom 52 wejściówki (z sejmowego rozdzielnika), a zamówili ponad 300. Lepszy bowiem bilet w ręce niż bojkot na dachu. Jako jedyny odmówił swojej puli biletów Ruch Palikota. Wybór Hollande’a na prezydenta Francji jest porażką premiera Tuska – tak ustami (p)osła Mularczyka oświadczyła Solidarna Polska podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Bo co? Bo Francuzi swoim wyborem zakwestionowali też politykę polskiego rządu (sic!). Ciekawe, czy Francuzi o tym wiedzą… Pamiętacie Halinę W.? Ogarniętą pasją antyżydowską ginekolog z Rzeszowa? Stronę pani doktor oszołom zamknęła prokuratora, a ją samą pozbawiono prawa wykonywania zawodu jako osobę niepoczytalną. No to się znów odezwała. Z serwera na Litwie. Prokuratorzy bezradnie rozkładają ręce. W diecezji tarnowskiej w ostatnich latach siedmiu księży popełniło samobójstwo, a 25 porzuciło kapłaństwo – zatrważa się ksiądz Isakowicz-Zaleski i woła, że tam się musi dziać coś złego. Gdyby ksiądz uważniej czytał „FiM” (a wiemy, że czyta!), wiedziałby nawet co, bo o okolicznościach tych samobójstw pisaliśmy. Tymczasem „Gazeta Krakowska” piórem o. Józefa Augustyna sugeruje, że pewien młody ksiądz popełnił samobójstwo, bo po dojściu – UWAGA! – Janusza Palikota i jego partii do głosu ciągle był w internecie pomawiany o pedofilię i złodziejstwo. Czy jak ktoś teraz pomówi o. Augustyna o polityczne łajdactwo, to ten targnie się na siebie ze sznurem? Mieszkańcy Sandomierza chcą, aby jeden z nowych skwerów nosił imię Wasilija Skopenki – podpułkownika Armii Czerwonej, który latem 1944 roku zobaczył z daleka panoramę nadwiślańskiego miasta i tak się w nim zakochał, że opracował specjalny manewr taktyczny wyzwalający gród bez zniszczeń. Zginął pod Wrocławiem, ale prosił, aby go pochowano w Sandomierzu. I tak się stało. – I niech mu to wystarczy, bo był komunistycznym żołdakiem i żaden skwer mu się nie należy – odpowiada szef rady miasta. Od początku chrześcijaństwa Zawsze Dziewica objawiła się różnym pastuszkom (bo przecież nie noblistom) ponad 20 tysięcy razy – policzył „Przewodnik Katolicki”. Czyli – jak podliczyliśmy – prawie raz na miesiąc. Ot, kobieta pracująca! Kolejni rajcy, tym razem powiatu Łęczna, podjęli uchwałę, w której skrytykowali rząd za nieudostępnienie Telewizji Trwam cyfrowego multipleksu. „Nawet komuniści czegoś podobnego nie zrobili” – uchwalili radni. Jasne! Tylko głupią Wolną Europę zagłuszali, a tu im Rydzyk pod nosem nadawał. Katolickie portale reklamują książkę Zbigniewa Kaliszuka pt. „Katolik frajerem?”, która według recenzji odpowiada na pytania, czy katolik to dewota, sztywniak, nudziarz i frajer. Na miejscu autora aż tak daleko byśmy w tytule się nie posuwali. Aż tak, to nie… Laura Adshead, była narzeczona, kochanka i asystentka premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, popadła w skrajną dewocję i wstąpiła do klasztoru. Najprawdopodobniej z rozpaczy po tym, jak niedoszły mąż – skrajny konserwatysta – oświadczył, że nigdy nie ożeni się z kobietą związaną z polityką. Na kocią łapę to co innego.
KOMENTARZ NACZELNEGO
Korekta kapitalizmu  Ciąg dalszy ze str. 1 Kryzys finansowy dowiódł, że bez ingerencji państwa i samorządów w gospodarkę nie da się przywrócić równowagi. Towarzysze z SLD śmieją się nam w twarz, że chcemy przywrócić radziecki socjalizm, bo Palikot 1 maja powiedział o konieczności budowania przez państwo dużych fabryk – krajowych wizytówek i marek. Zapomnieli, że powiedział też, skąd wziąć na to pieniądze i jak te fabryki prowadzić, by służyły narodowi, a nie nowej nomenklaturze. Dziś to nie państwo, ale banki nie domykają się od ogromnych nadwyżek pieniędzy. Wolą je jednak zainwestować w kolejne spekulacyjne operacje, niż pożyczyć rodzimym przedsiębiorcom. Tymczasem ci nie mają środków na wdrożenie tysięcy ciekawych projektów polskich naukowców, które po dofinansowaniu za granicą natychmiast się przebijają. Nie pomogą tutaj globalne koncerny. Te bowiem wolą przejmować zyski z patentów. Polska jest dla nich jedną wielką montownią i rynkiem zbytu. Ruch Palikota mówi: państwowe i samorządowe inwestycje w przemysł powiązane z większymi środkami na naukę i badania to impuls dla gospodarki. Polskę stać na posiadanie odpowiednika Nokii czy iPada, a nawet takich firm jak France Telecom (właściciel m.in. Telekomunikacji Polskiej), Airbus (spółka lotnicza kontrolowana przez rządy europejskie), Patria Oyj (fińska firma zbrojeniowa), Neste Oil (fińska firma paliwowa). My też możemy mieć firmy nowoczesne i globalne, które wiedzą, gdzie są ich korzenie. Nie musimy kopiować obcych rozwiązań. Nie musimy być odtwórcami, siłą roboczą. Mamy własny potencjał, dziś w dużym stopniu marnotrawiony. Dlaczego dotychczasowe rządy nie chciały go wykorzystać? Z pewnością bały się odważnych zmian. Na przykład takiej, jaka nadchodzi w energetyce. Europa, USA i Azja coraz mocniej stawiają na rozwój nowoczesnych sposobów wykorzystania odnawialnych źródeł prądu i ciepłej wody. My od czasów króla Ćwieczka palimy węglem. Chcemy nawet wrócić do epoki kamiennej i palić drewnem. Rząd Tuska zamierza wspierać biogazownie, od których wszyscy odchodzą. Świat stawia na ekologię, a my mamy wycinać lasy i spalać drzewa w kotłach. Ruch Palikota mówi: postawmy na nowoczesne, efektywne sposoby wykorzystania wiatru, słońca i wody. W USA i Niemczech wdrażane właśnie programy ich wykorzystania dały już setki tysięcy nowych miejsc pracy, technologię sprzedawaną za granice tych państw oraz zyski większe, niż zakładano. W nowoczesnym państwie, któremu przyświeca humanizm, nie możemy jak dotąd wykluczać z życia społecznego tysięcy ludzi ze względu na stan ich zdrowia i niepełnosprawność. I dlatego Ruch Palikota postuluje: wspierajmy czynnie osoby niepełnosprawne. One często chcą pracować. Potrzebują do tego drobnych rzeczy, na przykład krawężników, przez które da się przejechać wózkiem inwalidzkim, miejsc parkingowych w pobliżu ważnych instytucji. Wiąże się z tym postulat, by czas oczekiwania na wizytę u specjalisty skrócić maksymalnie. Jest to nie tylko możliwe i konieczne, ale też opłacalne. Absurdalnie długi okres oczekiwania na specjalistyczne konsultacje przyczynia się do pogorszenia stanu zdrowia pacjenta. Leczenie z opóźnieniem kosztuje znacznie więcej i nie zawsze bywa skuteczne. Tracimy na tym wszyscy. Z kondycją fizyczną wiąże się dobrostan psychiczny. Mniej stresu z uwagi na pewność zatrudnienia czy uzyskania pomocy ze strony państwa w razie kłopotów to większe zadowolenie z życia i lepsze zdrowie. Więcej też wtedy kupujemy i mamy ochotę na planowanie. Przestajemy żyć z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Tu znaczącą przeszkodę stanowią
państwowe regulacje dotyczące małżeństw. Dyskryminują one część obywateli. Skończmy z tym i zalegalizujmy związki partnerskie hetero- i homoseksualne. W nowoczesnym państwie finansuje się z budżetu zabiegi in vitro i środki antykoncepcyjne, a eksmisja na bruk jest zjawiskiem nieznanym. Takie państwo nie angażuje się w bezsensowne zagraniczne operacje militarne. Ot, choćby Afganistan. Chiny i Indie nie wydają na tę głupią wojnę ani jednego dolara i nie wysyłają na śmierć ani jednego żołnierza, a przecież czerpią z Afganistanu miliardowe korzyści. Inwestują tam i zarabiają. My jak zwykle poszliśmy jak ćmy w ogień; na operację, której celu nie znaliśmy. Tak po prostu nam wypadało jako amerykańskim sługusom. Koniec z tym! Jeśli USA chcą odgrywać rolę światowego żandarma, to niech robią to na własny koszt. Aby spełniło się marzenie o nowoczesnym i sprawiedliwym państwie, musimy je wpierw odklerykalizować. Tylko rzeczywisty rozdział państwa od kościołów da podstawy do trwałego rozwoju. Przywróci elementarny ład, w którym prawo znaczy prawo, a sprawiedliwość sprawiedliwość. Klerykalne państwa rządzą się bowiem chorą logiką prymatu władzy proboszcza czy biskupa (którzy dbają o interesy własnej instytucji) nad osobą wybieraną przez obywateli, która ma służyć dobru ogólnemu. Największe szkody klerykalizacja niesie w sferze wychowania i obyczajów społecznych. Od małego uczy się dzieci, aby nie miały własnego zdania, nie dochodziły same do poznania świata i do własnego światopoglądu. A bez tego nie ma postępu. Z proboszczami i biskupami się nie polemizuje, bo przekazują pomysły papieża, który jest „nieomylny”. Tak to sobie ustalił sam Kościół katolicki. I wmawia to innym. Po co? Jednostkami niezdolnymi lub nienawykłymi do samodzielnego myślenia łatwiej jest manipulować, łatwiej jest im wmówić konieczność dogadzania klerowi lub zawarcia kompromisów z Kościołem. Kolejne przywileje dla kościelnych instytucji przez 20 lat wyjaśniano racją stanu. Klerykalizację wojska tłumaczono tradycją i potrzebą zerwania z rzekomym brakiem wolności przekonań w PRL. Ukruchtowienie polityki społecznej uzasadniono dobrymi obyczajami. W konsekwencji tego i powszechnej biedy polityka ta ogranicza się do interwencyjnego reagowania państwa, kiedy już czasem nawet „święty Boże nie pomoże”. W schematach działania pomocy społecznej nie ma, niestety, miejsca na dostarczanie środków antykoncepcyjnych patologicznym rodzinom, na przekazanie informacji o tym, jak można się rozwieść, czy na pomoc gejom lub osobom transseksualnym. Jest to przecież sprzeczne z doktryną kościelną. Klerykalizacja szkół wyższych to nie tylko uznanie przez państwo kościelnych dyplomów, ale faktyczne opanowanie przez księży świeckich uczelni. W klerykalnych szkołach nawet pytania z matematyki mówią o katolickim Bogu, papieżu i biskupach. Kościelne mity panoszą się od przedszkoli do profesorskich katedr. Nowoczesne państwo nieklerykalne nie zna takich patologii. Szanuje wszystkich swoich obywateli, wspiera zdolnych i przedsiębiorczych, dba o chorych, chroni słabych. Daje szansę wszechstronnego rozwoju, zdobycia obiektywnej wiedzy i prowadzenia godnego życia. Wszystkim! To nie jest kraj dla nikogo. To nasza Ojczyzna i musimy o nią walczyć. Ruch Palikota to rewolucja. Oczywiście nie jesteśmy święci i nieomylni, zapewne po drodze do władzy i podczas jej sprawowania popełnimy jeszcze wiele błędów. Ale jako jedyna partia mamy program dla Polski na miarę nowych czasów i nowych wyzwań. Ruch Palikota spowodował, że Polacy przestali się bać. Dlatego od 1 maja 2012 roku wołamy do Was wszystkich: dajcie nam szansę i chodźcie z nami! JONASZ (21 postulatów Ruchu Palikota na stronie www.faktyimity.pl)
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
GORĄCY TEMAT
B
yły komendant główny policji zginął 25 kwietnia 1998 r. około godz. 22, kiedy parkował samochód przed własnym domu. Okoliczności były dziełem przypadku, bowiem powinien przyjechać z matką, która wraz z dwójką jego siostrzeńców miała dotrzeć do Warszawy kwadrans przed 22. W drodze na dworzec Papała zatelefonował do informacji kolejowej i dowiedziawszy się o ponadgodzinnym opóźnieniu pociągu, postanowił poczekać w domu. Nie zdążył nawet wysiąść z pojazdu. Został trafiony z bliskiej odległości jednym cichym (tłumik?) strzałem w głowę. Do niedawna sytuacja wyglądała tak: ~ Przed Sądem Okręgowym w Warszawie zbliżał się już ku końcowi proces (rozpoczął się w lutym 2010 r.) dwóch oskarżonych o współudział. Są nimi: Andrzej Zieliński, ps. Słowik (ścisły niegdyś zarząd mafii pruszkowskiej), oraz Ryszard Bogucki (ma już na koncie wyrok 25 lat za zabójstwo pruszkowskiego bossa Andrzeja K., ps. Pershing). Przypisano im nakłanianie do zabicia Papały i oferowanie w zamian pieniędzy, a ten drugi miał dodatkowo zarzut, że „w ramach uzgodnionego pomiędzy sprawcami podziału ról prowadził obserwację miejsca zabójstwa w czasie, gdy inna osoba oddała z posiadanej broni palnej strzał w kierunku pokrzywdzonego”. Żaden nie przyznawał się do winy; ~ W kwestii zapłaty za śmierć generała obaj panowie byli – zdaniem prokuratury – tylko pośrednikami między półświatkiem a zamieszkałym w USA polonijnym biznesmenem Edwardem Mazurem, rzekomym pomysłodawcą i sponsorem przedsięwzięcia oferującym 40 tys. dolarów. Mazura nie udało się sprowadzić do Polski, bo amerykański sąd odmówił ekstradycji, uznając przedstawione dowody za żenująco słabe; ~ W łódzkiej prokuraturze apelacyjnej toczy się od ponad 2 lat śledztwo (przejęte z Warszawy) mające na celu ujęcie bezpośredniego sprawcy i wyjaśnienie motywów zbrodni oraz zebranie dodatkowych haków na jej domniemanego zleceniodawcę. Mazur pojawił się w tej sprawie, bo 2 godziny przed śmiercią Papały krótko z nim rozmawiał w domu emerytowanego generała SB Józefa Sasina (były dyrektor Departamentu V zajmujący się tzw. ochroną gospodarki). Został przesłuchany jeszcze tej samej nocy, a w sobotę 27 czerwca 1998 r. – zgodnie z wcześniejszą rezerwacją – odleciał do USA. Bywał później w Polsce jeszcze niejednokrotnie, aż do zatrzymania przez policję 27 lutego 2002 r. Okazano go wówczas w Gdańsku 31-letniemu Arturowi Zirajewskiemu (pseudonim Iwan), „skruszonemu” gangsterowi oczekującemu na wyrok za morderstwo. Choć ten rozpoznał w biznesmenie zleceniodawcę zabójstwa Papały, prokuratura nie zdecydowała się na przedstawienie zarzutów i przed upływem
„Wiemy już, kto był wykonawcą, kto strzelał, mordował bezpośrednio...”
Patykiem pisane Wyniki śledztwa łódzkiej prokuratury w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały rozbijają w puch legendę o politycznych korzeniach zbrodni, a do tego czynią durniami Zbigniewa Ziobrę i jego niegdysiejszych patronów... 48 godzin – po przesłuchaniu w charakterze świadka – Mazura uwolniono, dzięki czemu zdążył wyjechać za ocean. Skąd wziął się „Iwan”? W 1998 r. gdańska policja rozbiła tzw. klub płatnych zabójców. Za kratki trafił m.in. Zirajewski, który zlecił i w składzie czteroosobowej bandy osobiście uczestniczył w zamordowaniu swojego wspólnika. Bezpośrednim wykonawcą był Ukrainiec Sergij Seńkiw (ps. Sanitariusz), a „Iwan” stał na czatach. Dopilnował, żeby samochód z trupem w środku dobrze się rozpalił, po czym rozwiózł towarzystwo do domów. W obliczu dożywocia Zirajewski opowiedział prokuratorom, że uczestniczył w spotkaniu na szczycie (odbyło się w gdańskim hotelu „Marina”) z udziałem Mazura, „Nikosia” (Nikodem Skotarczak, pionier polskiej przestępczości zorganizowanej zastrzelony 24 kwietnia 1998 r.) i „Słowika”. Omawiano wówczas możliwość „sprzątnięcia” ważnego policjanta stanowiącego „wielką przeszkodę w dalszych interesach”. Daty egzekucji nie wyznaczono, ale Mazur proponował, żeby „cyngiel” był w stałej gotowości i na dany sygnał przyleciał do Warszawy samolotem. „Nikoś” zdradził później „Iwanowi”, że „za planem morderstwa stoją inne wysoko postawione osoby”, zaś Seńkiw ujawnił mu, iż przyjął to zlecenie za 40 tys. dolarów. Wzięty w obroty „Sanitariusz” nie zaprzeczał, a nawet zdawał się sugerować „ciepło, ciepło...”.
„Prokuratura delikatnie naprowadzała go na Papałę, ale był kompletnie zdezorientowany” – ostrzegaliśmy przed laty, cytując oficera trójmiejskiej policji, który opowiadał nam o kulisach śledztwa (por. „Jeszcze jeden Mazur dzisiaj” – „FiM” 45/2006). Seńkiw przez kilka miesięcy woził policjantów po wizjach lokalnych (podejrzewano, że ukatrupił również „Nikosia”), zanim wreszcie okazało się, że wszystko, co miał do powiedzenia w obu sprawach, było po prostu zmyślone. Powód? „Byłem zmęczony przesłuchaniami i chciałem jakiegoś urozmaicenia” – tłumaczył w styczniu 2001 r. przed Sądem Okręgowym w Gdańsku podczas rozprawy przeciwko „klubowiczom”. W ostatecznym rozrachunku otrzymał dożywocie, a Zirajewski – dzięki akcentowanej przez prokuraturę okoliczności łagodzącej polegającej na „ujawnieniu istotnych, nieznanych dotychczas okoliczności innego przestępstwa” – 15 lat. W maju 2010 r. na procesie Boguckiego i „Słowika” ukraiński kiler powiedział: „Nazwiska osób, na które miały być »zlecenia«, podsunęła policja. Myślałem, dam im coś, niech szukają, chciałem zyskać na czasie. Liczyłem na okazję do ucieczki podczas wizji lokalnej”. Rewelacje Zirajewskiego musiano tylko odczytać (zmarł w areszcie). Okazało się, że od samego początku kręcił i zmieniał składane pod przysięgą zeznania, przedstawiając śledczym kilka sukcesywnie uzupełnianych bądź modyfikowanych wersji. Posunął się
nawet do tego, by oskarżyć o współudział Leszka Millera, który jakoby kumplował się z „Nikosiem” i wraz z Mazurem brał udział w potajemnych mafijnych naradach dotyczących przemytu narkotyków, broni i diamentów, w czym Papała zaczął im przeszkadzać, więc postanowili go załatwić na amen. „Gdyby Leszek nie podjął decyzji, to chłop by jeszcze żył” – oświadczył do protokołu „Iwan”. Ziobro (wówczas minister sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego) triumfował: ~ „Wiemy już, kto był wykonawcą, kto strzelał, mordował bezpośrednio (sic! – dop. red.). Wiemy też, kto był zleceniodawcą zabójstwa generała Papały. Mamy twarde i niezbite dowody na to, że był nim pan Edward Mazur. Wybieram się do Stanów Zjednoczonych, żeby doprowadzić do ekstradycji tego pana” – fantazjował 16 września na specjalnej konferencji prasowej; ~ „Na panu Mazurze to śledztwo nie powinno się skończyć, gdyż może ujawnić kulisy przestępczo-biznesowo-politycznej siatki. Chcemy, by składał wyjaśnienia. Nie jest możliwe, by uniknął kary, korzystając z dobrodziejstwa instytucji świadka koronnego, ale może skorzystać z innych ulg przewidzianych w Kodeksie karnym dla tych, którzy współpracują z wymiarem sprawiedliwości” – kusił 24 października 2006 r., w przededniu podjęcia przez amerykański sąd decyzji, czy obwiniony ma pozostać w areszcie do czasu rozpatrzenia wniosku o ekstradycję do Polski. Nawet pan prezydent Lech Kaczyński dał się ponieść emocjom: ~ „Świetnie znam tę sprawę z moich wcześniejszych doświadczeń jako prokuratora generalnego. Kiedy w 2002 roku niezwykle głośno
3
protestowałem przeciwko wypuszczeniu Mazura z Polski, to miałem rację” – powiedział podczas briefingu prasowego w fińskim Lahti, gdzie uczestniczył w nieformalnym szczycie UE (20 października); ~ „W zabójstwie Marka Papały jest aspekt polityczny, który pokazuje mechanizmy rzeczywistego funkcjonowania naszego życia, szczególnie w latach 90.” – twierdził 27 października w Łańcucie. A kilka miesięcy później? „Z nieznanych mi powodów rząd polski postanowił oprzeć swą prośbę ekstradycyjną na fragmentach zeznań znanego łajdaka i niczym nieograniczonego kłamcy Artura Zirajewskiego, odrzucając jednocześnie te fragmenty jego zeznań, które zaprzeczają wybranym przez rząd (...). Dowody przedstawione przez władze okazały się tak wewnętrznie niespójne, w tak oczywisty sposób niewiarygodne, że aż ciężko uwierzyć, iż rząd polski uważał, że wystarczą one do ustalenia prawdopodobieństwa udziału Edwarda Mazura w przypisywanej mu zbrodni” – podkreślił sędzia Arlander Keys w uzasadnieniu wyroku z 20 lipca 2007 r. odrzucającego wniosek o ekstradycję. ~ ~ ~ „Iwan” nie był jedynym argumentem, bo w warszawskim śledztwie przewinęła się chmara świadków opowiadających prokuratorom i specjalnej grupie policyjnej takie historie, że wstyd powtarzać. Najciekawszym z nich był niejaki Igor Ławrynowicz alias „Patyk” (po nadaniu w 2001 r. statusu „koronnego” nazywa się Igor M.) – złodziej samochodowy, który pojawił się w pobliżu miejsca zbrodni dokładnie w chwili jej popełniania, bo akurat chciał coś tam ukraść i widział czających się na Papałę zabójców. Najpierw rozpoznał „Sanitariusza”, ale ostatecznie stanęło na Boguckim. Przez kilka lat wodził wszystkich za nos i denuncjował, kogo chciał, aż wreszcie ktoś zakapował jego... Według rzecznika łódzkiej Prokuratury Apelacyjnej Jarosława Szuberta i dyrektora Biura Kryminalnego KGP insp. Marka Dyjasza w nowym śledztwie zgromadzono twarde dowody pozwalające na postawienie Igorowi M. oraz współdziałającemu z nim Mariuszowi M. zarzut zabójstwa Papały (w tej sprawie zatrzymano ponadto Tomasza W. oraz braci Roberta i Dariusza J. – członków dawnej złodziejskiej szajki dowodzonej przez „Patyka”). Wiadomo, że dramatyczny incydent był zdarzeniem przypadkowym, a całe towarzystwo wsypał 41-letni Robert P., który także uczestniczył w próbie kradzieży samochodu generała. Kim tak naprawdę jest „Patyk”, jak rozwijała się jego kryminalna kariera, czym zasłynął? O tym opowiemy już za tydzień. Dotarliśmy do ludzi, którzy dobrze go znali, a nawet spędzili z nim trochę czasu „prycza w pryczę”… ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Wojna kalendarzykowa Bezbożni rodacy cieszyli się długim weekendem. Ich bracia w wierze mieli własną rozrywkę – Narodowy Dzień Pokuty. Gdzieś w okolicach pierwszomajowych katolickim bractwom przypomniało się, że 56 lat temu wprowadzono u nas ustawę aborcyjną, która przyczyniła się do „śmierci milionów polskich dzieci”. Stowarzyszenia obrońców życia rozsyłały przypomnienia, z których wynikało jedno: dobry Pan Bóg przeszło pół wieku pozwalał na legalne skrobanki, ale... roku Pańskiego 1993 zmienił zdanie, zmienił ustawę i już skrobać nie wolno. „Dziękując Wszechmocnemu, Miłosiernemu Bogu i Maryi za wielkie pozytywne zmiany, musimy przepraszać za straszliwe zło, jakie wydarzyło się w naszej Ojczyźnie” – przypomnieli OBROŃCY. W praktyce przepraszanie sprowadziło się do dumania, co zrobić, żeby ustawa nie wróciła. Niby wszystko w rękach Boga, ale... wiadomo. Duch bojowy w katolickim narodzie nie ginie! Przeciwnie. Jest już przebojowy, bo kłócą się nawet między sobą. Od lat trwa dyskusja o tzw. kalendarzyk małżeński. A w kłótni nie chodzi o wybór między kalendarzykiem a prezerwatywą, bo to drugie może skuteczniejsze. Nie! O sam kalendarzyk się rozchodzi. Czy wolno tak cały czas... kalendarzykować?
Współczesna debata zaczęła się od „Humanae vitae” – encykliki Pawła VI o zasadach moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego, wydanej w latach 60. ubiegłego wieku. Ówczesny ojciec święty łaskawie (jak tylko dostojnik Kościoła potrafi) zezwolił swoim baranom na kalendarzyk. Wszyscy wiemy, o co chodzi – to obserwacja śluzów, temperatur i inne „zabawy” dla tych, którzy wyrzekli się gumek. Tyle że jasno było napisane, w jakich okolicznościach katolik może uciec w bożą ruletkę. Wyjątkowe przypadki! Na przykład żeby położnica odsapnęła pół roku między szóstym a siódmym porodem. Śmiertelna choroba małżonka. Przymieranie głodem. Wtedy zostaje kalendarzyk, który jest na tyle niepewny, że jak się Bóg uprze, to zrobi swoje. Nie wszyscy głosiciele słów natchnionych zrozumieli, co Szósty Paweł miał na myśli. Pomyśleli: wolno nam to samo co bezbożnikom (ciut rzadziej), możemy przedłużać stan bezdzietny i jeszcze zasłużymy na życie wieczne. Jęli więc zachwalać kalendarzyki. Wtedy oburzyli się więksi konserwatyści (być może któryś
przeczytał encyklikę) i... Oto przykładowi wojownicy dwóch drużyn. Państwo Kasia i Mariusz Marcinkowscy. Założyciele katolickiego portalu Zakochanie.pl, którzy promują NPR (naturalne planowanie rodziny). O kalendarzyku usłyszeli jako narzeczeni. Zorganizowali akcję „NPR jest OK”. Coś na zasadzie „Pokażmy się!”. Przy okazji wszyscy „zarejestrowani” mieli się wspierać i sobie tłumaczyć, jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał. I… Marcinkowscy zgrzeszyli. Napisali, że dzięki temu wszystkiemu katolicyzm już nie będzie kojarzył się z wielodzietnością! Na stronie Fundacji Wandei katolickie veto ogłosiła niejaka Kinga Wenklar. I oznajmiła, że kursy NPR dla narzeczonych rodzą niepotrzebne przekonanie, że powołaniem katolickiego małżeństwa jest kontrolowanie płodności. Młodzi powinni współpracować z Bogiem! – dodaje Wenklar. – „Życie oparte na rytmie poczęć, narodzin i karmień uczy cykliczności i przejmująco objawia piękno ludzkiego ciała”. Zażarta dyskusja trwa. Póki co Marcinkowscy położyli uszy po sobie i przeprosili wszystkich wielodzietnych. Widać są w mniejszości! JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Pociągiem relacji Warszawa–Berlin podróżował obywatel Francji z… dziwnie zachowującą się walizką. Sprawiający niecodzienne wrażenie bagaż zaintrygował jednego ze współpasażerów na tyle, że zawiadomił Straż Ochrony Kolei. Funkcjonariusze walizkę rozpakowali w Kutnie. Wypadł z niej obywatel jednego z państw afrykańskich. Niecodzienny duet prosto z przedziału trafił na policyjny dołek.
NIE DBAĆ O BAGAŻ
Policjanci zwinęli pijaną kobietę z jednego z siedleckich lokali. Chcieli oddać jej przysługę i postanowili, że zamiast do aresztu, odstawią ją do domu. Mission okazała się jednak impossible, bowiem pasażerka stanowczo odmówiła wysiadki. Zmuszona siłą, potłukła swoim dobroczyńcom lusterko i siarczyście ich zwyzywała. Trafiła więc w końcu za kratki. Grozi jej do 5 lat.
I BĄDŹ TU DOBRY
Pewien kłopot sprawił 42-letni mieszkaniec Kossobud pracownikom stacji benzynowej. Otóż pan podjechał, aby zatankować i… zasnął pod dystrybutorem. Drzemkę przerwali policjanci, którzy przy okazji ustalili, że delikwent ma we krwi niemal 2,5 promila. Z kolei w Jadowie policjanci zatrzymali 54-letniego rowerzystę. Facet miał nie tylko 2,5 promila, ale również nogę w gipsie. Pomysłowością przebił wszystkich 27-latek z Sejn, który pomykał ulicami na dziecięcym rowerku. We krwi miał 2 promile, a pojazd – jak tłumaczył – pożyczył od kilkulatka. Opracowała WZ
DOŁADOWANI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Aleksander Kwaśniewski powinien stanąć przed Trybunałem Stanu za zgodę na działanie więzień CIA, do której sam się publicznie przyznał. On nie jest dzieckiem, w polityce jest od zawsze i musi zdawać sobie sprawę, że jeżeli Amerykanie dostali od niego, Millera czy Siemiątkowskiego zgodę na jakiś rodzaj więzień w Polsce, to można było z góry założyć, że będą tam stosowane środki przymusu, na które my się nie zgadzamy. (Janusz Palikot)
Zarzuty ze strony takich osób jak Janusz Palikot, Robert Biedroń czy Wanda Nowicka uważam za dowód na to, że idę właściwą drogą. (Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości)
P
o praz pierwszy w ostatnich 20 latach szef jednej z głównych partii zaatakował kapitalizm. Potraktowano to jak beknięcie w salonie. Wstydliwie przemilczano. Nie wiem, na ile poważnie należy traktować atak na kapitalizm, jakiego dokonał z okazji 1 Maja Janusz Palikot. Tylko czas zweryfikuje, na ile była to pierwszomajowa polityczna manifestacja obliczona na przyciągnięcie uwagi mediów, a na ile poważna deklaracja ideowa lidera trzeciej partii w parlamencie. Tak czy inaczej – język ostrej krytyki kapitalizmu z niszowych czasopism i stron internetowych wszedł ponownie do głównego nurtu debaty politycznej w Polsce. Warto to odnotować tym bardziej, że krytyka kapitalizmu padła z ust byłego kapitalisty. A to liczy się podwójnie – niczym krytyka Kościoła z ust byłego księdza. Inne partie i główne media na ogół przemilczały to wystąpienie Janusza Palikota, albo jedynie odnotowały. Na ogół go nie komentowano, bo telewizyjne twarze, które lubią zwykle odmieniać nazwisko lidera Ruchu Palikota przez wszystkie przypadki, nie wiedziały, co teraz począć. Co wolno o tym powiedzieć? Nieomylność kapitalizmu jest bowiem w Polsce w większej cenie niż świętość Jana Pawła II. Można już powiedzieć w naszym kraju, że Karol Wojtyła w czymś się pomylił albo nie wszystko zrobił dobrze, ale skrytykować cudowne moce wolnego rynku i oskarżyć je o nieefektywność?! Toż to bluźnierstwo gorsze niż zakwestionowanie zdrowia psychicznego świętej Faustyny Kowalskiej! Tego – w obawie o przypięcie łatki postkomucha – nie mówiło się w Polsce na głównych politycznych mównicach.
Tymczasem puste obietnice polskiej wersji kapitalizmu są momentami bardziej zawstydzające niż deklaracje radzieckiego komunizmu o powszechnej równości, dobrobycie i demokracji. Po 23 latach budowania kapitalizmu już wiadomo, że wolny rynek made in Poland nie potrafi rozwiązać najważniejszych problemów społecznych – bezrobocia, awansu młodzieży, powszechnego dostępu do mieszkań. Właśnie na naszych oczach okazało się, że wkrótce rynek ten nie będzie potrafił także zapewnić nie tylko godziwej, ale nawet jakiejkolwiek emerytury. Wszak miliony Polaków nie odkładają żadnych składek emerytalnych, bo albo nie mają legalnej pracy, albo mają pracę śmieciową. Polski kapitalizm daje godziwe życie jakiejś 1/4 lub 1/3 społeczeństwa. Reszta jako tako przędzie, żyjąc w odziedziczonych po PRL-u (lub jeszcze po Niemcach) mieszkaniach i domach, lub nie radzi sobie, walcząc o przetrwanie lub emigrując. Nasza gospodarka i system społeczny nie potrafią tego progu przeskoczyć i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek będą w stanie to zrobić. Nie ma już złudzeń. Pozostało tylko poszukiwanie dróg wyjścia. Im szybciej, tym lepiej. Na razie reakcją na Palikotowe odkrycie, że „król jest nagi” (jak z bajki Andersena), jest milczenie zażenowanych elit. One nie znoszą krytyki wolnego rynku, czego wyrazem była ich solidarnie niechętna postawa na przykład wobec François Hollande’a, lewicowego francuskiego kandydata na prezydenta (obecnie elekt). Obraza kapitalizmu rani uczucia religijne elit bardziej niż popisy Nergala. Ale będą musiały się przyzwyczaić. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Kruszenie dogmatów
Nie można wykluczyć, że Platforma się rozpadnie, a wówczas Jarosław Gowin, obecny minister sprawiedliwości, jako lider grupy konserwatystów mógłby stworzyć jakąś formację, odwołując się także m.in. do innych ludzi, którzy są sierotami po PO-PiS-ie. (prof. Zdzisław Krasnodębski)
Żadna konstytucja, nawet najdoskonalsza, nie może być ostateczną instancją. Wolno nam zabiegać o państwo oparte na Ewangelii. (ks. Marek Gancarczyk, red. naczelny „Gościa Niedzielnego”)
Lobbingowi homoseksualistów wywieranemu na polityków trzeba powiedzieć stanowcze nie! Robert Biedroń i Anna Grodzka nie reprezentują mnie w parlamencie. Nie wiem, czy to pani, czy pan Grodzki. Nikomu nie zaglądam pod sukienkę. Ta postać jest rzeczywiście kuriozalna. (Jan Pospieszalski, dziennikarz katolicki)
Komisja majątkowa była elementem dziejowej sprawiedliwości i tego podważać nie można. Fundusz Kościelny nie jest formą wspierania Kościoła, ale rekompensatą za blisko 100 tys. ha ziemi i kilka tysięcy budynków zabranych na mocy ustawy z 1950 r. o dobrach martwej ręki. Nic (SIC!!! – przyp. red.) z tego nie zwrócono do dzisiaj. Kościół tego, co otrzymuje, nie zachowuje dla siebie, lecz oddaje społeczeństwu. (Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej)
„Walka z ateizacją” może być zadaniem stowarzyszeń prywatnych, nie parlamentu, ponieważ Polska jest krajem światopoglądowo neutralnym i w związku z tym działania władzy ustawodawczej na rzecz dominacji jednego światopoglądu są nadużyciem. Czym innym jest ustanawianie zasad prawnych, a czym innym przeciwdziałanie rozwojowi pewnego światopoglądu, w tym przypadku – ateistycznego. Bo co to znaczy, że zespół parlamentarny ma przeciwdziałać ateizacji? Mamy rozdział Kościoła od państwa i państwo musi traktować wszystkie światopoglądy równo. (prof. Tadeusz Bartoś, filozof i były dominikanin, o parlamentarnym zespole ds. przeciwdziałania ateizacji Polski) Wybrali: AC, SH
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
DAREMNE ŻALKI... Według sondażu zorganizowanego przez grupę badań opinii społecznej IQS prawie 2/3 Polaków nie chce, aby obowiązywała klauzula sumienia dla farmaceutów, wymyślona przez posła PO Żalka (a może przez jego proboszcza?) i lansowana usilnie w całej Polsce z ambon przez ostatni miesiąc. Respondenci uważają, że farmaceuta powinien oddzielać prywatne poglądy od swojej pracy i wydać pacjentowi każdy lek przepisany przez lekarza. MaK
propagandową. Teraz uderzyła jeszcze bezczelniej – oświadczyła, że to państwo jest dłużnikiem Kościoła, bo daje mu tylko 500 mln zł rocznie (w rzeczywistości co najmniej dziesięciokrotnie więcej!), a jednocześnie korzysta z kościelnego wysiłku charytatywno-opiekuńczo-edukacyjnego o wartości trzy, cztery miliardy złotych. Innymi słowy – to Kościół wyręcza państwo swoją darmową pracą, a państwo daje mu w zamian marne grosze. MaK
LUDZKIE PANISKA Biskupi zebrani na Jasnej Górze postanowili zgodzić się na zamianę Funduszu Kościelnego na dodatkowy odpis na Kościół od podatku dochodowego. Przypomnieli jednak, że są gotowi przystać na odpis w wysokości 1 proc. podatku dochodowego. Czyli prawdopodobnie na kilkakrotny wzrost świadczeń ze strony państwa w stosunku do oferowanych dotąd przez Fundusz. MaK
SZKODNIK GOWIN Koalicja na rzecz Równych Praw, zrzeszająca kilkadziesiąt organizacji pozarządowych walczących na rzecz praw człowieka, wysłała list protestacyjny do premiera Donalda Tuska w związku ze szkodliwą działalnością ministra Jarosława Gowina i kierowanego przezeń Ministerstwa Sprawiedliwości. Koalicjanci protestują m.in. przeciwko dezinformacyjnej działalności urzędu, który sugeruje, że walka z przemocą wobec kobiet w duchu konwencji Rady Europy to „walka z tradycyjną rodziną”. MaK
PRZECIW SOBECKIEJ Stowarzyszenie Ateistyczne domaga się w petycji (www.petycjeonline.pl) delegalizacji sejmowego zespołu ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Powstał on w marcu br. m.in. z inicjatywy posłanki PiS Anny Sobeckiej, przybocznej Rydzyka. Zdaniem stowarzyszenia inicjatywa Sobeckiej godzi w wyznawców jednego ze światopoglądów – ateistów – a przez to w zasady demokratycznego państwa, które nie powinno ingerować w kwestie wyznaniowe obywateli. MaK
WCISKANIE K(A)ITU Katolicka Agencja Informacyjna dostarczała kiedyś informacji na temat życia Kościoła. Ostatnio poprzez publikację groteskowego i zafałszowanego raportu o finansach Krk (m.in. o księżach żyjących za kilkaset złotych miesięcznie – „FiM” 9/2012) stała się agencją
ŻOŁNIERZE MARYJNI Około 250 polskich żołnierzy wzięło udział w pielgrzymce do Lourdes. Ten rodzaj manewrów w służbie jednego Kościoła polscy wojacy celebrują już po raz 21. Celem podróży według biskupa polowego Józefa Guzdka jest poznanie związku żołnierzy „z Chrystusem i Kościołem”. Fakt, to jest statutowe zadanie armii. MaK
DEMON JELITOWY HOSTIA CZUWA
„Super Express” informuje swoich czytelników ustami egzorcysty, księdza Mikołaja Lewczuka z Koszalina, że „unikanie spowiedzi i komunii to klasyczne objawy zaatakowania przez Złego”. Gazeta przytacza także historię mężczyzny, którego straszy duch zmarłej żony, kręcąc się… w jego brzuchu. Ksiądz jest bezradny, bo ofiara demona nie chce się wyspowiadać. A poza tym wszyscy zdrowi? MaK
WYŚCIG PAPIESKI Słynna krwawiąca hostia z Sokółki nie przestaje działać. Ostatnio uratowała ponoć mężczyznę poturbowanego przez koparkę. Człowiek mógł umrzeć, ale żyje po modlitwach rodziny przed „cudowną hostią”. O wszystkim bezkrytycznie i usłużnie donosi „Super Express”. Ze swej strony apelujemy do wszystkich szpitali w kraju o nadsyłanie opisów podejrzanych przypadków wyzdrowienia. A nuż ktoś gdzieś tam się modlił… MaK
„CUDOWNE MNOŻENIE” Aż jedna trzecia radnych Warszawy sprzeciwiła się nadaniu kolejnej, ósmej już, szkole imienia Jana Pawła II. Imię to jednak nadano większością głosów, mimo że radna SLD Paulina Piechna-Więckiewicz przypomniała przytomnie, iż mnożenie szkół poświęconych tej samej osobie narusza zalecenia i reguły samej rady miejskiej. Zapomniała, że od zaleceń i reguł są wyjątki. MaK
KLEROWI NA BIZNES Rada miasta Katowice większością jednego głosu podarowała… pardon, sprzedała za 1 proc. wartości działkę budowlaną. Jej rynkowa wartość wynosi 1,2 mln zł. Nieruchomość nie będzie służyła celom kultowym ani charytatywnym. Powstanie na niej parafialny dom pogrzebowy. Oczywiście 99 proc. zysków z biznesu funeralnego trafi do kasy miejskiej☺ MaK
5
NA KLĘCZKACH
Ze Świdnicą, która właśnie za patrona przyjęła Jana Pawła II (dlaczego tak późno?!), ścigają się o patronalne pierwszeństwo Wadowice. Stosowny dekret o dodatkowym uwojtyleniu Wadowic ogłosił ponoć Benedykt XVI, co dowodzi chyba, że papież ma zwierzchnią władzę nad polskimi samorządami (albo patent na zmarłego JPII). Zatem wszyscy niezadowoleni ze swoich wójtów i burmistrzów – piszcie na Watykan! Papież wyda dekret i po sprawie. MaK
ŚMIEĆ – DAR OŁTARZA Mieszkańcy Suchedniowa są zdegustowani postawą lokalnej władzy, która zdecydowała się zrobić księdzu proboszczowi dobrze. Postanowili otóż włodarze, że na koszt miasta będą wywozić śmieci spod lokalnego cmentarza. I wywożą, tłumacząc, że to przecież śmieci komunalne. To zresztą nieodosobniona praktyka. Takich gminnych „śmieciarzy” jest więcej. Nie przeszkadza to proboszczom w zbieraniu ofiar „na wywóz śmieci”. OH
WSZYSTKO TO MARNOŚĆ W Konecku ludzie są oburzeni. Proboszcz parafii bez pozwolenia wyciął pięć zabytkowych drzew, które zaburzały mu poczucie estetyki. Wyliczona za ten przestępczy czyn stawka do zapłaty wyniosła ponad ćwierć miliona złotych. A że pleban nie zamierzał płacić za jakieś
tam stare kołki, drzewa spod wiejskiej parafii zawędrowały przed Naczelny Sąd Administracyjny. Ten zdecydował, by procedurę naliczania odszkodowania powtórzyć, bo… zagubiły się na sądowych półkach akta sprawy. OH
ŚPIWÓR KOMUNIJNY Zbliżają się pierwsze komunie... „Bardzo prosimy, aby Msze św. w niedzielę pierwszokomunijną i rocznicową mogły być obsadzone przez rodziny tych dzieci” – apeluje parafia św. Trójcy w Białobrzegach. „Kategorycznie zabronione jest wprowadzanie do kościoła jakichkolwiek aparatów fotograficznych i dodatkowych kamer” – zastrzega parafia w Osieczanach. „W rodzinach, w których wszystkie życiowe okoliczności obstawiane są sutą oprawą przyjęć i poczęstunku, dzień Pierwszej Komunii mógłby nawet umyślnie zostać podkreślony poczęstunkiem prostym i skromnym” – poucza parafia pw. św. Józefa w Gorzowie Wielkopolskim. A parafia w Grucznie podpowiada: „Dobrym prezentem Pierwszej Komunii jest Pismo Święte albo śpiwór. Pismo Święte przygotowuje do życia wiecznego, a śpiwór ułatwia życie doczesne”. AK
KIBICUJ Z DZIEWICĄ Jak oddać hołd bł. Karolinie Kózkównie, poległej męczeńską śmiercią w obronie swojej „czystości”, oraz wyrazić wdzięczność za jej beatyfikację, której ćwierć wieku temu dokonał JPII? Otóż wielbić błogosławioną dziewicę i męczennicę można, oglądając… mecz otwarcia Euro 2012 Polska–Grecja. Ksiądz Zbigniew Szostak, kustosz sanktuarium w Zabawie, w kwestii ożywienia w Polsce kultu bł. Karoliny bardzo liczy na Euro. Nieprzypadkowo sanktuaryjne obchody 25 rocznicy beatyfikacji błogosławionej Karoliny pod hasłem: „Przypatrzmy się powołaniu naszemu” zorganizował 8 czerwca. Początek imprezy ku czci bł. dziewicy w sanktuarium
w Zabawie wygląda więc następująco: „Godz. 18.00 – zawiązanie wspólnoty, mecz otwarcia Euro 2012 Polska–Grecja (wspólne kibicowanie)”. Po meczu na kibiców świętej dziewicy czekają kolejne atrakcje – apel jasnogórski, recital pieśni o bł. Karolinie, msza o północy i czuwanie do siódmej rano. A komu kondycja dopisze, następnego dnia – droga krzyżowa szlakiem męczeństwa błogosławionej i na deser udział w „tańcach lednickich”. AK
KONSERWATOR OBRAZKA Małopolska Organizacja Turystyczna w Krakowie przydzieliła zabytkowemu kościołowi pw. św. Bartłomieja Apostoła w Jastrzębi na okres pół roku przewodnika-konserwatora. Jak informuje parafia, do zadań pani magister przewodniczki oprócz udzielania informacji o zabytku będzie również należeć… rozprowadzanie pamiątek religijnych. „Można więc u niej nabywać i obrazki z błogosławionym papieżem Janem Pawłem II, które mają szczególną moc, bronią od nieszczęścia, a nawet pomagają w chorobach – trzeba więc mieć obrazek błogosławionego przy sobie” – ksiądz proboszcz z Jastrzębi gorąco zachęca do nabywania cudownego amuletu. AK
OBURZONY Z PAŁACU Benedykt XVI, człowiek mieszkający w pałacu, wśród najdroższych dzieł sztuki, ostrzegł świat przed… skutkami wielkiego rozwarstwienia majątkowego. Ostrzeżenie jest trafne, tylko z czyich ust pada?! Zdaniem naczelnego kościelnego moralisty „występowanie obok siebie nędzy i wielkiego bogactwa może prowadzić do wstrząsów i buntów”. Właśnie, czy mieszkaniec luksusowego Pałacu Apostolskiego już się przygotował na szturmowanie jego bram przez „wiernych”, wśród których setki milionów to nędzarze? MaK
6
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Głódź się wije Wyrafinowane oszustwa, wyłudzenia, horrendalne długi i unikanie spłaty zobowiązań wobec wierzycieli... – archidiecezja gdańska z jej głównodowodzącym abp. Sławojem Leszkiem Głódziem jest od kilku lat stałym klientem miejscowej Temidy. Obok wciąż jeszcze toczącego się głównego procesu karnego dotyczącego przekrętów kościelnego wydawnictwa Stella Maris (pranie pieniędzy, uszczuplenia podatkowe i około 65 mln zł wyprowadzonych z prywatnych spółek pod pozorem fikcyjnych usług) na wokandach sądów znajdujemy ściśle z tym przestępstwem związane sprawy cywilne: ~ Z powództwa Prokuratorii Generalnej (reprezentującej Skarb Państwa) – o zwrot 6,8 mln zł nienależnie wypłaconych wydawnictwu pod rządami ekipy Jarosława Kaczyńskiego. Kuria wymyśliła przed laty taki oto myk: skoro wydawnictwo wystawiało „lewe” faktury dotyczące fikcyjnych transakcji, to odprowadzany od nich podatek VAT absolutnie się państwu nie należał, więc niech natychmiast oddaje kasę. Gdański Urząd Kontroli Skarbowej przeprowadził w wydawnictwie kontrolę, której efektem było orzeczenie, że
S
Nad gdańską kurią metropolitalną krąży straszne widmo konieczności ujawnienia całego majątku... o żadnym zwrocie nie może być mowy. Wielebni pociągnęli za sznurki w Warszawie i 15 listopada 2006 r. UKS wydał postanowienie o ponownej weryfikacji roszczenia, by już 19 grudnia zająć stanowisko, że państwo bezpodstawnie wzbogaciło się na cudzej krwawicy, więc wydawnictwu trzeba wypłacić 7 mln 352 tys. zł oraz 6 mln 851 tys. zł odsetek, choć kuria nie zdobyła się na aż taką bezczelność, by o nie oficjalnie zabiegać. Gdy w marcu 2007 r. na konto archidiecezji zaczęły wpływać pieniądze z tytułu „nienależnie pobranego podatku VAT i odsetek”, prokuratura właśnie zamykała śledztwo i pisała akt oskarżenia przeciwko dyrektorowi wydawnictwa (ks. Zbigniewowi B., byłemu sekretarzowi abp. Tadeusza Gocłowskiego) oraz kilku jego kompanom uczestniczącym w wyłudzeniach. Dwa lata później Ministerstwo Finansów zawiadomiło prokuraturę o możliwości popełnienia
makowite kąski serwowane przez Komisję Majątkową odbijają się czkawką miliarderom i biskupom... Ławę oskarżonych Sądu Okręgowego w Katowicach okupowała 26 kwietnia rodzina (z przyległościami) śląskiego biznesmena Jacka D. (60 l.) – twórcy giełdowej grupy kapitałowej Famur, od lat szczodrego sponsora archidiecezji i przyjaciela biskupów. Miejsca obok niego zajęli: 27-letni syn Tomasz (jedenasty na liście najbogatszych Polaków z majątkiem szacowanym na 1,2 mld zł) i zięć Robert W. Płeć piękną reprezentowały: żona Gabriela, córka Hanna oraz synowa Karolina ze swoją siostrą Weroniką Ł. („Nojśwarniyjse Górolecki”, czyli… Misski Podhala roku 2004 i 2007!). Prokuratura zarzuciła im „podejmowanie czynności mających na celu udaremnienie stwierdzenia przestępczego pochodzenia nabytych za pomocą czynu zabronionego nieruchomości, ich zajęcia i orzeczenia przepadku, oraz posłużenia się przed notariuszem wyłudzonymi i poświadczającymi nieprawdę dokumentami”, co w przełożeniu na język potoczny oznacza wyłudzenie prawa do pierwokupu gruntów na podstawie fikcyjnego zameldowania i pranie brudnych pieniędzy. Weronice dołożono ponadto „przywłaszczenia praw majątkowych znacznej wartości na szkodę osoby trzeciej – dzierżawcy nieruchomości Aleksandra Czyżowicza, oraz na szkodę Skarbu Państwa – Agencji Nieruchomości Rolnych”. Na poczet ewentualnych kar zabezpieczono mienie podsądnych o wartości 22 mln 915 tys. 245 zł. Cała siódemka oświadczyła, że jest niewinna, zaś w toku procesu będzie odpowiadała tylko na pytania swoich obrońców.
przestępstwa przez urzędników pilotujących decyzję o zwrocie podatku oraz ponownie przeliczyło odsetki. Okazało się, że jeśli w ogóle można je było wypłacić, to w wysokości co najwyżej 170 tys. zł. Gdy państwo wskazało błąd w obliczeniach i grzecznie upomniało się
Sprawa jest pokłosiem działalności złodziejskiej Komisji Majątkowej i Marka P. (były funkcjonariusz SB), który załatwiał tam interesy instytucji kościelnych, a na boku także swoje prywatne, m.in. z rodziną D. Patent był prosty. Marek P. wskazywał perełki, które udało mu się załatwić parafiom i zakonom, zaś pan Jacek kościelne grunty za jego uprzejmym pośrednictwem skupował. W sumie około 1000 ha. Drobny problem polegał na tym, że Jacek D. mieszka pod Wadowicami, a żeby zabezpieczyć się przed zagrożeniem
o nadpłaconą różnicę, Głódź wysłał je na drzewo. „Nie oddam, bo już wszystko wydałem” – oznajmił ustami swojego prawnika. Wkrótce przekonamy się, jak sąd potraktuje ten argument; ~ O ujawnienie całego „służbowego” majątku Głódzia – na wniosek II Urzędu Skarbowego w Gdańsku prowadzącego postępowanie egzekucyjne wobec archidiecezji. Ta pozornie błaha procedura natury administracyjnej jest bombą zegarową, ponieważ ustawa twardo wymaga, żeby na takie dictum metropolita złożył w sądzie „wykaz majątku z wymienieniem rzeczy i miejsca, gdzie się znajdują, przypadających mu wierzytelności i innych praw majątkowych” oraz potwierdził dokumentację osobistym przyrzeczeniem według roty: „Świadomy znaczenia mych słów i odpowiedzialności przed prawem zapewniam, że złożony przeze mnie wykaz majątku jest prawdziwy i zupełny”. Pierwszą rozprawę Głódź zignorował (przysłał w zastępstwie dyrektora ekonomicznego ks. Piotra Tworka), za co wlepiono mu 1000 zł grzywny. Reprezentująca wnioskodawców radca prawny Danuta Rapacka i towarzyszący jej komornik ostrzący już zęby na konta i nieruchomości nie zdołali poznać zawartości cieniutkiej niebieskiej teczki, którą ks. Tworek musiał zabrać z powrotem. – Ta grzywna ma przymusić archidiecezję do złożenia wykazu majątku i przyrzeczenia przez osobę
lokum we wsi Boguszyce (gm. Toszek) u Jadwigi N., babci swojej koleżanki ze studiów. Najpierw wydzierżawiła małe poletko, by z ręką na sercu zapewnić rejenta, że jest rolnikiem, a niedługo później wyłożyła na stół 4 mln zł, kupując od elżbietanek prawie 300 ha. – Członkowie rodziny odsprzedawali sobie wzajemnie ziemię lub obdarowywali się nią, żeby zatrzeć ślady i poprzez cywilnoprawne fakty dokonane uniemożliwić interwencję ANR. Nie mamy tu zatem do czynienia
Kościelna familiada pierwokupu ze strony ANR lub dotychczasowych dzierżawców, powinien żyć tam, gdzie leżały hektary, które rzekomo zamierzał uprawiać. Pokonał tę przeszkodę, załatwiając sobie na papierze zameldowanie we wsi Wieszowa (powiat tarnogórski), dzięki czemu mógł z czystym katolickim sumieniem złożyć u notariusza oświadczenie, że jest rolnikiem indywidualnym, i nabyć od Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety ponad 200 ha. A ponieważ on sam nie jest wielopostaciowym Duchem Świętym: ~ Tomasz D. musiał zdobyć meldunek w Tarnowskich Górach, żeby kupić 157 ha wokół położonego nieopodal Świerklańca; ~ Robert W. „zamieszkał” we wsi Sierakowice, dzięki czemu wszedł w posiadanie 145 ha w Bojszowach pod Gliwicami; ~ Weronika Ł. (wówczas pod innym, panieńskim nazwiskiem) znalazła tymczasowe
z klasycznym czyszczeniem brudnych pieniędzy, lecz z „praniem” nieruchomości – wyjaśniał nam w śledztwie prokurator (por. „Rolnicy z Bożej łaski” – „FiM” 43/2011). Przykładowo: od Weroniki Ł. grunty kupiła Karolina D., która sprzedała je mężowi Tomaszowi, a ten swojej siostrze Hannie. Efekt? Pozbawienie wspomnianego Czyżowicza (40-letni rolnik z gm. Toszek, otrzymał status oskarżyciela posiłkowego) prawa do pierwokupu dzierżawionej od kilkunastu lat ziemi i kolosalne straty poprzez niepotrzebne, jak się okazało, nakłady. W pierwszym dniu procesu wystąpił Jacek D. Opowiadał, że ukończył kiedyś kurs, zdobywając tytuł wykwalifikowanego robotnika rolnego, więc o żadnych machinacjach nie może być mowy; od czterdziestu lat prowadzi różne interesy i nigdy nikogo nie przekręcił,
uprawnioną – tłumaczy Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego. Arcybiskup odwołał się od kary, klucząc, że nie został „skutecznie powiadomiony” o rozprawie. Czyżby współpracownicy ukrywali przed nim ważną pocztę urzędową? – Na kurię padł blady strach, bo wiadomo... Mimo utajnionego postępowania papiery prędzej czy później wyciekną na zewnątrz i media będą miały używanie, a ludzie osłupieją, gdy przekonają się o przepychu „sług Chrystusa”. Konsekwencje mogą być katastrofalne dla poziomu ofiarności parafian. Jest jeszcze kwestia prestiżowa. Arcybiskupowi nie mieści się w głowie, żeby stawać przed jakimś sądem rejonowym i spowiadać się ze stanu posiadania, skoro jego poprzednika abp. Gocłowskiego przesłuchiwano w jego apartamentach. Rozpaczliwie szukają w kurii wyjścia z sytuacji, ale na razie nie ma mądrego. Nakłamać lub coś „przeoczyć”... – zbyt duże ryzyko. Sprawę mogłoby zatrzymać tylko natychmiastowe spłacenie długów (słyszałem, że chodzi o ponad 10 mln zł) i nie mogą się zdecydować, co jest większym bólem – mówi duchowny zbliżony do centrali gdańskiego Kościoła. O jakie konkretnie długi chodzi? Urząd skarbowy zasłania się przed nami tajemnicą. Według źródeł nieoficjalnych istota tkwi w próbie wykręcenia się z porozumienia o spłacie zobowiązań po Stella Maris, choć na uregulowanie długu zgodził się Watykan. DOMINIKA NAGEL
zawsze robił wszystko legalnie. Mówił tak pięknie, że sam się ze wzruszenia rozpłakał. Ciąg dalszy (następna rozprawa 25 maja, a kolejne zaplanowano na 25 czerwca i 13 września) zapowiada się o wiele bardziej interesująco, bo przed sądem pojawią się świadkowie, którzy nie będą mogli odmówić odpowiedzi na niewygodne pytania. Stawi się m.in. biskup płocki Piotr Libera (niegdyś sekretarz generalny Episkopatu RP, rozdający posady w Komisji Majątkowej). Szalenie nas ciekawi, jak wyjaśni na przykład fakt, że w reprezentacji kościelnej Komisji znalazła się i działała przez 9 lat Małgorzata Bryk z biura zarządu imperium rodziny D. Albo inny przypadek: W 2006 roku bratanica biskupa Libery postanowiła kupić atrakcyjną działkę we wsi Bobrowniki (nieopodal lotniska Pyrzowice). Cena rewelacyjna, bo tylko 110 tys. zł, ale panienka była goła jak święty turecki i nawet nie miała tzw. zdolności kredytowej. Cudownym trafem klęczała na niedzielnej mszy św. obok Beaty Z., której zwierzyła się ze swoich marzeń po wyjściu z kościoła. Kolejne szczęśliwe okoliczności: 1. Pani Beata, jako wiceprezes zarządu grupy kapitałowej rodziny D., zdolność kredytową miała i wzięła na siebie połowę zobowiązań wobec banku; 2. Pięć miesięcy po zakupieniu (po zaniżonej wartości) gruntu panna Libera sprzedała go za 430 tys. zł spółce P(...) kontrolowanej przez familię D., zarabiając na czysto 160 tys. zł. Niezły gest, Ekscelencjo! Szkoda, że kosztem polskiego państwa. Zapytany w śledztwie, o co tu chodzi, biskup oświadczył, że nie ma bladego pojęcia, ale z pewnością nie o łapówkę... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
RACJONALIŚCI
7
Strach przed apostazją Zaniepokojenie to, wywołane masowym przesyłaniem deklaracji apostazji na jednakowych formularzach pobranych z witryny apostazja.pl, zakomunikował mi latem 2008 roku jeden z dziennikarzy związanych z katolickimi mediami. Wieszczył on przy tym, że episkopat tak tej sprawy nie zostawi. Rzeczywiście, już 27.09.2008 r. Konferencja Episkopatu Polski ogłosiła nowe zasady postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła rzymskokatolickiego. Niespełna 3 lata po tym, jak założyłem stronę apostazja.pl. Wyznawcy przechodzący na wiarę inną niż rzymskokatolicka, a także niewierzący, agnostycy i ateiści, od 2008 roku bardzo często znajdują się w sytuacji, kiedy polscy księża rzymskokatoliccy utrudniają im dokonanie aktu apostazji. Duchowni dają przy tym upust swoim negatywnym emocjom, komplikują, a czasem wręcz starają się uniemożliwić wystąpienie z Kościoła. Bardzo często odmawiają wydania wymaganych przez Episkopat RP dokumentów niezbędnych do sfinalizowania procedury, żądają
za nie zapłaty, kłamią oraz szantażem próbują wywierać nacisk na potencjalnych odstępców („Nie pochowam na moim cmentarzu nikogo z pana rodziny!”). Konieczność doprowadzania kilku świadków apostazji, uzyskiwanie dodatkowych dokumentów,
Pojawienie się strony apostazja.pl wywołało lękliwą reakcję biskupów. Biskupi – nie lękajcie się! brak określenia terminu formalizacji apostazji oraz uniemożliwienie rodzicom lub prawnym opiekunom decydowania o przynależności religijnej własnych dzieci to postępowanie naruszające Konstytucję RP, Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, Konwencję praw dziecka oraz Powszechną deklarację praw człowieka („Każdy człowiek ma prawo wolności myśli, sumienia i wyznania; prawo to obejmuje swobodę zmiany
wyznania lub wiary”). Pikanterii sprawie dodaje fakt, że funkcjonujące w Polsce od roku 2008 kościelne prawo jest niezgodne z watykańską instrukcją z roku 2006. Do dziś nie wiemy, czy papież wie, jak podłą i głupią politykę uprawia polska sekcja Krk. Czas, by Kościół rzymskokatolicki pozwolił wreszcie w sposób swobodny i nieurągający ludzkiej godności na korzystanie z naszych uniwersalnych, niezbywalnych praw. Tak samo jak Kościół rzymskokatolicki cieszy się w naszym kraju pełną, nieskrępowaną w żaden sposób swobodą wypełniania swojej religijnej misji, tak samo my, polscy niekatolicy, życzymy sobie wolności i poszanowania naszych praw! W preambule do Powszechnej deklaracji praw człowieka czytamy: „Ogłoszono uroczyście jako najwznioślejszy cel ludzkości dążenie do zbudowania takiego świata, w którym ludzie korzystać będą z wolności słowa i przekonań”. Naszym zdaniem wszyscy ludzie, bez względu na wyznawaną religię lub światopogląd, powinni do tego celu dążyć. Także w Polsce.
Zmiany są nieuchronne i wszyscy poza episkopatem zdają sobie z tego sprawę. Poseł Robert Biedroń jako pierwszy polityk w Polsce złożył interpelację, która dotyczy polskich apostatów. W rządowej odpowiedzi na nią najbardziej uderzająca jest ostatnia sentencja, którą cytuję poniżej w całości: „Należy jednak podkreślić, że jakakolwiek wątpliwość co do możliwości opuszczenia Kościoła lub innego związku wyznaniowego, do którego osoba należała w przeszłości, stoi w sprzeczności z zasadą wolności sumienia i wyznania zawartą w Konstytucji RP”. Z powodów wyżej opisanych Ruch Palikota w dniach 14–20 maja organizuje Tydzień Apostazji. Rozpocznie się on (14 maja w Warszawie) konferencją prasową, podczas której kilka znanych osób zadeklaruje publicznie swoją apostazję.
W latach 1904–1911 jako szef Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej organizował tzw. terror indywidualny, czyli mordowanie rosyjskich dygnitarzy, zamachy bombowe i napady rabunkowe na pociągi z carską forsą. Miała ona posłużyć do finansowania bieżącej działalności Organizacji Bojowej PPS i związków strzeleckich, które doprowadziły do odzyskania przez Polskę niepodległości. Takich filmowych zwrotów w życiorysie późniejszego nobliwego Marszałka było co niemiara. Powszechnie wiadomo że 19-letni Piłsudski (wówczas student medycyny w Charkowie) został skazany na 5 lat Sybiru za udział w planowanym zamachu na cara. Mniej natomiast znane są fakty, że Piłsudski brał udział w zjeździe II Międzynarodówki m.in. obok Róży Luksemburg, Karola Liebknechta i innych sztandarowych komunistów. Aresztowany ponownie przez władze carskie przez ponad rok „świrował wariata”, czyli udawał człowieka paraliżowanego panicznym lękiem przed osobami umundurowanymi. Robił to z takim talentem, że przeniesiono go do psychiatryka w Petersburgu, skąd bez problemu uciekł. Nie był zwolennikiem polskiego państwa jednonarodowego,
13 maja o godz. 12.00 w radiu TOK FM będę gościem Cezarego Łasiczki. Będziemy rozmawiać na temat apostazji, wolności, stosunków państwo–Kościół. Gościem ma być również ks. Józef Kloch – rzecznik Episkopatu RP. O ile znów nie zrezygnuje w ostatniej chwili...
Pod numerem telefonu: 664 633 999 oraz adresem mailowym:
[email protected] będą czekali członkowie Fundacji Wolność od Religii, którzy pomogą w sprawach formalnych związanych z dokonaniem aktu apostazji.
Józef – patron apostatów 24 maja 1899 roku Józef Piłsudski dokonał aktu apostazji. Odszedł z Kościoła katolickiego, przez co były później problemy z jego pochówkiem na Wawelu. Józef Piłsudski jest najwybitniejszą postacią naszej historii, a co najmniej ostatnich 250 lat. Ta opinia dla wielu osób może zabrzmieć jak herezja, bo ten tytuł dla wielu osób bezdyskusyjnie przynależny jest JPII. W rozmaitych plebiscytach i kawiarnianych dyskusjach Polaków katolików Pan Naczelnik nie ma szans z JPII – m.in. dlatego, że oprócz swojego wizjonerstwa i ogromnego wkładu w odzyskanie i obronę niepodległości jest postacią (dla niektórych) zbyt kontrowersyjną, nieznaną i pomimo zasług – nie do zaakceptowania. Ten poczciwy, siwy, wąsaty „Dziadek” z Belwederu czy Sulejówka, ten od Kasztanki i rozmaitych defilad… Po odzyskaniu niepodległości i Bitwie Warszawskiej (1920 r.) Piłsudskiemu zostało jeszcze około 15 lat życia. Wcześniejsze ponad 30 lat, czyli z górą 2/3 dorosłej aktywności, spędził skrajnie odmiennie, niż będąc Naczelnikiem Państwa i szacownym rezydentem Belwederu. Był mianowicie socjalistą, terrorystą i innowiercą. Dla Rosjan (ale także wielu Polaków) był Osamą bin Ladenem swoich czasów.
W trakcie Tygodnia Apostazji w biurach poselskich Ruchu Palikota w całej Polsce odbędą się spotkania z osobami, które będą chciały dokonać apostazji lub mają problem z jej sfinalizowaniem. Porad, pomocy i wparcia będą udzielać społecznicy związani m.in. z witrynami apostazja.info, apostazja.pl oraz Fundacja „Wolność od Religii”. Jarosław Milewczyk, przewodniczący OW26 Ruch Palikota www.apostazja.pl
tępił jak mógł Narodową Demokrację i prywatnie samego Romana Dmowskiego, z którym poróżniła go (wg relacji Jędrzeja Giertycha) rywalizacja o Piękną Panią Marię Juszkiewiczową, późniejszą żonę Marszałka, posiadającą już córkę z pierwszego małżeństwa. Małżeństwo istniało faktycznie 8 lat, bo w roku 1907 Piłsudski żył już „na kocią łapę” z aktywną działaczką PPS Aleksandrą Szczerbińską, z którą miał dwie córki. Ożenił się z nią dopiero w 1921 roku, po śmierci pierwszej żony. Po cóż jednak uporczywie przytaczam pozornie mało istotne szczegóły z życia wielkiego Marszałka? Każdy chyba ogólnie wie, że „Piłsudski wielkim Polakiem był”. Jednak już nie każdy dostrzega, że te szczegóły ukazują człowieka złożonego, skomplikowanego, pełnego sprzeczności, kompromisów, wad i licznych grzechów – przez co szalenie interesującego! Dlaczego jeszcze nie powstał żaden monumentalny film zbudowany na jego życiorysie? Ano dlatego, że jeśli film miałby być rzetelny, musiałby zniszczyć posągowy mit „Dziadka”, który tak bardzo pasuje do… prawicowych sztandarów. Piłsudski od tego przewraca się w grobie na Wawelu. Bo to żaden tam stereotypowy Polak katolik! Raczej
apostata, rewolucjonista, internacjonał i terrorysta. 24 maja 1899 roku jako dorosły, 23-letni facet podjął świadomą decyzję o apostazji i opuszczeniu Kościoła katolickiego. Został z procedurą przez ten Kościół ekskomunikowany i wkrótce przeszedł na protestantyzm, a miesiąc później w zborze ewangelickim w Paproci Dużej wziął w tym obrządku ślub z rozwódką Marią Juszkiewiczową. Jego religijne poglądy nie są później jasne. Nie ma dowodów, aby uroczyście pokajał się i wrócił na łono Krk. Mógł wszak uczestniczyć w wydarzeniach religijno-państwowych jako innowierca. Najłatwiej przypuszczać, że te sprawy, jako prawdziwego socjalistę, szczerze go nie interesowały i nie uregulował ich do śmierci. Stąd wielu hierarchów katolickich miało wątpliwości, czy należy pochować go na Wawelu. Presja społeczna jednak zwyciężyła (zupełnie inaczej niż w przypadku ostatniego wawelskiego pochówku). Możemy więc z największą dumą i radością ogłosić Naczelnika Państwa, przy wszystkich jego zasługach, również Patronem Polskich Apostatów, o którego wstawiennictwo modlić się jednak w kościółkach nie zamierzamy. Poprzestaniemy na złożeniu kwiatów pod pomnikami i tablicami pamiątkowego Wielkiego Odszczepieńca we wszystkich miastach Polski już 14 maja o godz. 12. Jako symboliczną inaugurację Wielkiego Tygodnia Apostazji. ROBERT LESZCZYŃSKI (apostata)
8
K
ilka miesięcy temu przeczytałem w pisowskiej „Gazecie Polskiej” nekrolog poświęcony zmarłemu właśnie członkowi redakcji. Głównym sformułowaniem, które charakteryzowało żegnanego kolegę, było określenie „zawsze antykomunista”. To trochę jak radzieckie „nastajaszczij kommunist”, tyle że na opak. Wydało mi się to na tyle groteskowe i, niestety, charakterystyczne, że zmusiło do refleksji nad stanem umysłów w tym kraju. Mam wrażenie, że znaczna część ludzi polityki i mediów żyje w Polsce demonami przeszłości zamiast realnymi potrzebami tego kraju. Taka paranoiczna fiksacja nie może nie przynieść szkód w każdej niemal dziedzinie życia.
Antykomunizm bez komunistów Celem tego tekstu nie jest broń Boże obrona tzw. komunizmu, czyli dawno minionego systemu radzieckiego, który w przedziwny sposób
żyje ciągle w sercach antykomunistów. Będę niżej używał słowa „komunizm”, mimo że totalitarny system radziecki i jego różne europejskie wersje z komunizmem, czyli społeczną własnością środków produkcji, nie miały nic wspólnego. W systemie radzieckim wszystko należało do państwa, a państwo było własnością jednopartyjnej oligarchii. Reszta społeczeństwa to byli lepiej lub gorzej traktowani poddani, a nie właściciele tamtego systemu. W Polsce natomiast nie było nie tylko komunizmu jako takiego, ale właściwie także komunizmu radzieckiego. Nasza wersja tamtego sytemu zawierała w sobie zarówno istnienie silnych związków wyznaniowych, jak i własności prywatnej ziemi oraz drobnej wytwórczości. Bycie antykomunistą w Polsce było więc nawet przed 1989 r. podwójnie absurdalne. Zrozumiałe jest, że można było być wówczas niezadowolonym
To ona także sprawia, że w Polsce nie ma zrozumienia dla idei spółdzielczych, dobra wspólnego czy solidarnej wzajemnej pomocy. Wszystko to jest ponoć zbyt lewackie, aby mogło być wspierane przez establishment.
Sieroty po
Przypadek kliniczny
Manifestacja antykomunistyczna w Łodzi – w roku 2011!!!
z nieudolnej i represyjnej dyktatury PZPR, ale hodowanie w sobie nienawiści do tamtego systemu po upływie pokolenia od jego zgonu i nazywanie tego „antykomunizmem” wydaje mi się po prostu chorobliwe.
Nikt nie jest tak perwersyjnie przywiązany do idei tzw. komunizmu jak antykomuniści. Całe ich tabuny zatruwają polskie życie publiczne, i to 22 lata po wyprowadzeniu sztandaru PZPR.
W
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Tymczasem w naszym kraju antykomunizm wydaje się mieć więcej wyznawców niż za tzw. komuny. Do niedawna występował nawet w dwóch odmianach – w wersji soft, reprezentowanej przez „Gazetę Wyborczą”, i w wersji hard, uosabianej przez większość prawicy, szczególnie tzw. środowiska niepodległościowe (KPN itp.) oraz IPN. Wersja lżejsza umarła kilka lat temu, gdy środowisko „Wyborczej” pojęło, że ważniejszym problemem Polski od skorumpowanego, ale ciężko przestraszonego SLD (tzw. postkomuniści) jest ekspansja wpływów skrajnej prawicy PiS-owskiej. Wersja cięższa antykomunizmu natomiast ciągle ma się u nas świetnie – wystarczy zajrzeć do prasy okołopisowskiej, katolickiej, konserwatywno-liberalnej oraz na niezliczone portale związane z tymi środowiskami. Tym ludziom wszystko, co nie jest konserwatywne i prawicowe,
czym są podobne „Gazeta Wyborcza” i wódka Wyborowa? I jedna, i druga czasem oszałamia, po obydwu można też mieć ból głowy. Legenda najwyraźniej psuje się jak ryba od głowy. Francuskie tłumaczenia tekstów Adama Michnika przejawiają często niestabilną linię redakcyjną człowieka skręcającego raz na lewo, raz na prawo. Gorsze jest to, że – niestety – linia ta ma także tendencję do opadania w dół. W oczy rzucił mi się artykuł z „GW” Dominiki Pszczółkowskiej na temat kampanii wyborczej byłego prezydenta Francji – Nicolasa Sarkozy’ego. Przeraziło mnie, jak nisko upaść musiała „Gazeta”, żeby podstawowym źródłem informacji (nomen omen) wyborczych
kojarzy się z „lewactwem” (to ich ulubione słowo), a „lewactwo” to dla nich właśnie „komunizm”. Żywotność antykomunizmu jest nie mniej zdumiewająca jak żywotność antysemityzmu, którym ciągle żyje polska prowincja, choć od kilku pokoleń nikt nie widział tam ani jednego Żyda. Świadczy to o jakimś wstrząsającym schematyzmie myślowym albo po prostu o rozpaczliwej bezmyślności.
Spustoszenia antylewackości Za tkwienie w myślowej i moralnej paranoi płaciliśmy i płacimy ogromną cenę. Jednym z kosztów tej ciężkiej choroby jest klerykalizacja Polski. Prawie cała elita postsolidarnościowa cierpiała po 1989 roku na różne odmiany antykomunizmu. A to z tej elity wywodzą się politycy i media stanowiące główny nurt życia publicznego w naszym kraju. To m.in. antykomunistyczna paranoja popchnęła jego reprezentantów w objęcia dzikiego kapitalizmu, prywatyzacyjnej gorączki i dewastowania wszystkiego, co wspólne lub państwowe – od PGR-ów po PKP. Elity solidarnościowe – przerażone rosnącymi wpływami SLD (czyli rzekomych „komunistów”) w latach 90. – sztucznie pompowały także pozycję Kościoła katolickiego. Tak robiła
był dla autorki tygodnik „Paris Match”, którą Francuzi uważają za najgorszej jakości i najbardziej żenującą kolorową gazetkę, żyjącą niemal wyłącznie ze skandali i zaglądającą
na zgubę tego kraju m.in. „Gazeta Wyborcza”, która doszła w tamtym czasie do wniosku, że krytykowanie episkopatu to tyle samo co wspieranie Leszka Millera, czyli samego antychrysta. Cała ta formacja pod wpływem antykomunistycznej histerii podejrzliwie patrzyła na jakiekolwiek postulaty wspierane przez lewicę. Zatem postulaty świeckiego państwa, emancypacji kobiet, troski o środowisko, nie mówiąc już nawet o równouprawnieniu mniejszości seksualnych, zostały uznane za lewacką fanaberię. To zahamowało proces równouprawnienia różnych grup społecznych w Polsce, a niektóre jego przejawy cofnęło o całe dziesięciolecia. Tak jest na przykład z prawem do aborcji. Wielu z tych ludzi reaguje alergicznie na wszystko, co kojarzy się z „postępem”, bo dla nich jest to pojęcie „komunistyczne”. Ta dotkliwa i zupełnie zbędna strata będzie nadrabiana zapewne przez 2, 3 kolejne pokolenia. O ile w ogóle będą ku temu sprzyjające warunki. Ten sam antykomunistyczny obłęd kazał naszym elitom wspierać i rozgrzeszać niemal każdą odmianę prawicowości – od Reagana, poprzez Thatcher, po Pinocheta. Słynny ryngraf z Matką Boską wieziony dla uwięzionego ludobójcy jest symbolem tej moralnej i umysłowej degradacji, która stoi za chorobą antykomunizmu.
„Wyborczej” są nie tylko wątpliwej jakości, ale również stronnicze. Przeraża to trochę, gdy się wie, że „GW” jest nadal najbardziej opiniotwórczą gazetą w Polsce.
Niestety, także w następnych tekstach red. Pszczółkowska wykazuje się zarówno nieznajomością francuskich realiów politycznych, jak i pewną prawicową stronniczością. Przykład: Marine Le Pen i zebrane przez nią na ostatnią chwilę 500 nieodzownych podpisów urzędników. Kto obserwuje francuskie wybory, ten wie, że jest to historia grubymi nićmi szyta i powtarza się od lat (wcześniej w wersji jej ojca) w zadziwiająco identycznym scenariuszu przy okazji każdych wyborów. Powtarzanie zaś za tutejszą prawicą, że wybrany na prezydenta kandydat socjalistów François Hollande jest za mało znany za granicą, chyba nie przystoi gazecie, która sama zorganizowała spotkanie z nim w Warszawie. Agnieszka Abémonti-Świrniak Paryż
„Wyborcza” jak Wyborowa do łóżek celebrytów. To mniej więcej tak, jakby „GW” zaczęła nagle cytować „Super Express” lub „Fakt”. Politycznie rzecz ujmując, tygodnik ten, tak samo jak druga gazeta przywołana przez red. Pszczółkowską – „Le Journal du Dimanche” – należą do Arnauda Lagarde`re’a – multimilionera, którego prezydent Sarkozy publicznie nazywa „swoim bratem”. Jak widać, źródła
Istnieje przecież kilka poważnych francuskich gazet, których poziom jest ewidentnie bardziej odpowiedni dla czytelników najpoważniejszego polskiego dziennika – chociażby intelektualny „Le Monde”, że nie wspomnę o lewicowej „Libération”. Ciekawe, że mająca się ponoć za lewicową czy centrową „GW” wybiera jednak źródła z prawej strony sceny politycznej.
Szczególnym przykładem wyżej opisanej paranoi są poglądy wyrażane przez Wojciecha Cejrowskiego. Niedawno na łamach „Naszego Dziennika” udowadniał on, że „komuna się nie skończyła” i że „rządzi nami ta sama swołocz, którą obalaliśmy; zmieniły się niektóre nazwiska i twarze, ale to nieistotne”. Ten człowiek wrzuca do jednego worka wszystko, co komunistyczne, rosyjskie, unijne… Że to prymitywizm? Oczywiście, tyle że takich ludzi mamy w Polsce całe zastępy. Dla człowieka niedotkniętego antykomunistycznym obłędem upadek systemu radzieckiego był po prostu wydarzeniem, które zakończyło pewien etap w historii Europy i świata. Kolejny wcale nie musiał być o wiele lepszy, i taki często nie był. Dość powiedzieć, że w wielu krajach pokomunistycznych sytuacja znacznych grup ludności jest gorsza niż za demonizowanej komuny. Oczywiście system radziecki był nieludzki i wadliwy, ale to nie znaczy, że był najgorszy z dotychczasowych albo najgorszy z możliwych. Tego nie widzą antykomuniści, bo dla nich ten miniony system jest podstawowym punktem odniesienia dla ich życia i ich nienawiści, chyba głównego uczucia, przez którego pryzmat patrzą na świat. Antykomunizm jest myśleniem typu religijnego, które ocenia rzeczywistość w czarno-białych barwach. Tymczasem w świecie rzeczywistym dobro i zło są stopniowalne i występują w różnych mieszankach. Trzeba się natrudzić, aby odróżnić ziarno od plewy, trzeba czasem chodzić na kompromisy, aby na przykład małego zła nie zastąpić czymś jeszcze gorszym. W tym celu trzeba być także cierpliwym. Ale tego wszystkiego nie wiedzą tzw. antykomuniści, bo to zbyt trudne, zbyt dla nich skomplikowane. MAREK KRAK
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r. Trzy lata temu na łódzkie pogotowie trafiła 23-letnia kobieta z bólami brzucha. Tak twierdziła. Okazało się jednak, że kobieta była… w trakcie porodu! Wcześniej nie miała (podobno…) pojęcia, że jest w ciąży. Lekarze mówili, że towarzyszący pacjentce mężczyzna był w jeszcze większym szoku. Wydawałoby się, że to ewenement, ale takie przypadki wcale nie są czymś nadzwyczajnym, jeśli faktycznie przyjrzymy się wiedzy młodych Polek na temat ich seksualności. Edukatorzy z grupy PONTON przeprowadzili badania na temat edukacji seksualnej w polskich domach, bo wiadomo, że w szkołach albo jej nie ma, albo jest na poziomie kamienia łupanego. Ankietę przeprowadzono na grupie 3868 osób, w tym 3061 kobiet (dziewcząt) oraz 807 mężczyzn (chłopców). Średni wiek badanych to 20–25 lat. Niemal 100 proc. badanych przyznało, że wiedza na temat seksualności jest ważna, ale tylko 55,5 proc. rozmawiało na ten temat z rodzicami, chociaż najczęściej zdobyta w ten sposób wiedza była – delikatnie mówiąc – mierna. Aż 44,5 proc. ankietowanych nigdy nie rozmawiało z rodzicami o seksie! Jeśli w ogóle taki temat się pojawia, to najczęściej są to podstawowe informacje przedstawiane w duchu katolickiej moralności. Edukatorzy z PONTON-u prowadzą także konsultacje z osobami potrzebującymi pomocy w zakresie współżycia, antykoncepcji, płodności itd. Niewiedza tych osób jest tragiczna. Oto kilka przykładów: Czy uprawiając seks analny, można zajść w ciążę? Czytałam trochę o tym, że jest taka możliwość, jeżeli sperma wypłynie, ale jeśli nie było wytrysku wewnątrz, to nie ma takiego ryzyka. Chodzi mi o to, czy przy seksie analnym można zajść w ciążę poprzez preejekulat. Czy on również może wypłynąć? Wydaje mi się, że nie ma go aż tak dużo. Jeśli członek nie dotykał pochwy ani nie było wytrysku wewnątrz, to czy jest ryzyko? Czy możliwa jest ciąża, jeśli dziewczyna dotykała mojego członka (nie nastąpił wytrysk), a następnie po umyciu rąk wodą i mydłem oraz ich wytarciu dotykała swoich okolic intymnych? Nie współżyłam z chłopakiem. Nie miałam jakiejkolwiek styczności
POLSKA PARAFIALNA
9
Wiedza na temat seksu i własnego ciała jest wśród młodych Polek w stanie katastrofalnym – alarmują ginekolodzy i działacze Grupy Edukatorów Seksualnych przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny PONTON.
Polka u ginekologa z jego nasieniem. Jedyne, co robiliśmy, to imitowaliśmy ruchy seksualne w ubraniach. Miesiączkę powinnam dostać wczoraj lub dzisiaj, ale jej nie dostałam. Dodam, że bolą mnie piersi oraz strasznie wysypało mnie na twarzy. Zrobiłam także wczoraj test ciążowy, który był negatywny. Wiem, że organizm nie jest jak maszyna, ale ja zawsze dostawałam okres w terminie, nawet o tej samej godzinie! Myślę, że nie powinnam się martwić, prawda? W ciągu ostatnich 3 tygodni kilkakrotnie (ok. 5 razy) imitowaliśmy ruchy wykonywane podczas stosunku seksualnego (ocieranie wzajemne jego penisa i moich narządów rodnych). Dodam, że robiliśmy to w ubraniu (oboje mieliśmy na sobie majtki oraz spodnie). Czy istnieje jakakolwiek możliwość dojścia do zapłodnienia? Czy jest możliwość zajścia w ciążę, jeśli pieściłam chłopaka rękoma, on był w spodniach, ja też. Powiedział, że nie miał wytrysku, tylko sporą ilość preejakulatu, co zresztą ja też wyczułam na rękach (były lekko wilgotne). Zaznaczam, że nie dotykałam bezpośrednio w żaden sposób jego genitaliów, robiłam to tylko przez spodnie. Potem poszłam pod prysznic i opłukałam najpierw ręce, a później swoje genitalia. Czy istnieje jakiekolwiek zagrożenie? Czy na pewno plemniki, te z preejakulatu albo te ze spermy, nawet jeśli znajdą się na ubraniu kobiety, nie mogą w żaden sposób przejść przez ubranie?
Czy bolące sutki są oznaką ciąży? Moja dziewczyna napisała mi, że ją bolą, i się martwi. Dodajmy, że dziewczyny używają nieznanych im wcześniej słów, na przykład preejakulat, dopiero po edukacji w PONTON-ie. Wcześniej wiele z nich mówiło o „siusiaku” i „pipce”. Doktor Małgorzata Bińkowska z Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie twierdzi, że już nawet nie chodzi o porządne lekcje wychowania seksualnego w szkole, bo o tak podstawowych rzeczach jak ludzkie ciało dzieci powinny uczyć się na lekcjach biologii. Większość młodych kobiet uważa, że miesiączka to oczyszczenie całego organizmu. „To zaszłości kulturowe, wiele kobiet ciągle myśli, że krew jakoś rytualnie krąży w ciele, a w trakcie menstruacji kobieta jest nieczysta” (por. Biblia) – twierdzi dr Bińkowska. Wicemarszałek sejmu Wanda Nowicka z Ruchu Palikota podczas wysłuchania obywatelskiego „Świadome rodzicielstwo” mówiła o poszanowaniu podstawowych zasad i praw człowieka. – Świadome rodzicielstwo oparte jest na założeniu, zgodnym z prawami człowieka, że ludzie – kobiety i mężczyźni – powinni zachować pełną kontrolę nad własną seksualnością i płodnością. W szczególności powinni mieć prawo do nowoczesnej antykoncepcji, edukacji seksualnej
Byle nie zgrzeszyć Ilekroć tylko najdzie cię nieczysta pokusa, natychmiast powtarzaj: „Panie Jezu, ja tego nie chcę” i pomyśl o śmierci. Jeśli to jednak nie pomoże, aby „ujarzmić wszystkie pożądliwości cielesne”, zacznij rozważać męki piekielne i wyobrażać sobie, jak ci kolejno „członki jeden za drugim” będą odcinane… Ale to nie koniec: wielce jest przy tym wskazane, aby po doznaniu pokusy za każdym razem odprawić pokutę poprzez odmawianie sobie jedzenia i picia. To święte rady
jezuity ks. Mikołaja Łęczyckiego (1574–1652) – takiego drugiego Natanka z przełomu XVI i XVII wieku – zawarte w „Pobudkach do unikania grzechu śmiertelnego”. W ramach walki z pokusami tenże „jeden z najświątobliwszych mężów, jakich po wszystkie czasy wydał Kościół polski” nakazuje wystrzegać się nawet niewinnego śmiechu i żartów, bo one zawsze prowadzą do występków nieczystych, próżnowania, złego towarzystwa, rozmów przydługich z niewiastami, tańców, brania się za ręce lub pod ręce,
i przerywania ciąży. W Polsce daleko nam do tych standardów – mówiła Nowicka. Jednym z głównych punktów Ruchu Palikota w ramach szkolnictwa jest wycofanie religii ze szkół i wprowadzenie zajęć właśnie z zakresu edukacji seksualnej. To niemal fundamentalna sprawa. Sympatyzujący z „FiM” lekarz (prosi o zachowanie anonimowości) powiedział nam, że wiedza jego pacjentek jest niemal zerowa: – Jestem ginekologiem od ponad 20 lat i coraz częściej spotykam młode dziewczyny, mężatki, które cierpią z powodu nauk wyniesionych ze szkolnej katechezy. Kiedyś odbywało się to w salach przy kościele i kto nie miał ochoty (tak jak ja), to nie chodził. No chyba że rodzice kazali przed Pierwszą Komunią. Właśnie dzisiaj miałem kolejną pacjentkę. Cierpi, bo zgodnie z zaleceniami księdza odnoszącymi się do jej zdrowia nie interesowała się sprawami seksu aż do ślubu. Nic. Po prostu nic a nic. Nawet sama tego nie robiła. Teraz, po pierwszym razie i kilku kolejnych, odczuwa ból, pieczenie i właściwie bardzo cierpi już na samą myśl, że mąż zechce cieszyć się, że ma żonę. – Znam ciąże nastolatek, bo jako lekarz ginekolog je prowadzę. Takie dziewczynki bardzo często chorują, a płaci za to całe społeczeństwo. Chciałabym, aby posłowie z drugiej strony politycznej zrozumieli, że kobieta to też człowiek,
pijatyk w jadłodajniach, gry w karty oraz czytania „złych książek”, czyli poezji i powieści oraz ksiąg lekarskich, które podają „dokładny opis członków ciała, piszą o czynnościach nieprzyzwoitych”. Natomiast w celu zapobieżenia wszelkiego rodzaju snom nieprzyzwoitym jezuita nakazuje: „(…) wieczorem zrób trzy znaki krzyża św. około serca i tak trzy razy powiedz: »Przez święte Dziewictwo Twoje, najczystsza Panno Maryjo, oczyść dusze i ciało moje w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego«”. Obowiązkowo też wszelkie pokusy należy szczerze i otwarcie wyjawić swojemu spowiednikowi. Ponadto, „ponieważ żaden z członków w człowieku nie jest tak na usługach serca, jak oko”, trzeba bezwzględnie unikać spojrzeń niepotrzebnych na twarze piękne, i to – uwaga!
ma swoje plany i ambicje i nie jest tylko maszynką do rodzenia dzieci – powiedziała z kolei posłanka RP Halina Szymiec-Raczyńska. Zagłębiając się z kolei w badania Synovate Polska na zlecenie Bayer Schering Pharma, dowiemy się, że 39 proc. Polek w wieku 18–49 lat, które nie stosują antykoncepcji hormonalnej, chodzi do ginekologa raz na dwa lata, a 35 proc. – raz w roku, natomiast kobiety stosujące antykoncepcję chodzą do ginekologa regularnie. 32 proc. kobiet w ogóle nie widzi potrzeby w stosowaniu antykoncepcji, 11 proc. uważa, że stosunek przerywany jest wystarczającym zabezpieczeniem, a 10 proc. stosuje zalecane przez katolickich „edukatorów” metody kalendarzykowe oraz naturalne metody obserwacji temperatury i śluzu. Lekarze zgodnie twierdzą, że te dane wynikają z całkowitego braku wiedzy na temat ludzkiej seksualności. Potępiana przez Kościół otwarta edukacja seksualna niewątpliwie zmniejszyłaby liczbę aborcji w Polsce, bowiem kobiety w większości usuwają pokątnie ciąże z „wpadek”, a to znaczy, że współżyją, zupełnie się nie zabezpieczając i nie planując dziecka. Organizacja zajęć edukacji seksualnej automatycznie zmniejszyłaby liczbę niechcianych ciąż i zwiększyłaby wiedzę na temat zabezpieczania się przed nimi. ŁUKASZ LIPIŃSKI
– obojga płci. Mężczyzna, który chce wieść pobożne życie, bezwzględnie winien stronić nie tylko od przelotnych spojrzeń na piękne niewiasty, ale i od widoku przystojnych młodzieńców – przestrzega o. Łęczycki. Bowiem, o czym doskonale wiedział już św. Bazyli, „często w młodzieńcach, którzy skromnie żyją, błyszczy jakiś wrodzony powab. Jeżeli będziesz na nich często spoglądał, może się w tobie nieporządna miłość ku nim obudzić”. Żeby się zatem nie wodzić na takie pokuszenie, za św. Izaakiem Syryjczykiem nakazuje „unikać poufałości i rozmowy z młodzieńcem jako przyjaźni szatańskiej”. Nie patrzeć, nie rozmawiać, nie żartować, modły odprawiać i gorliwie się spowiadać – idealny przepis na szczęśliwe życie. Oczywiście – to po śmierci. AK
10
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Dziedziczenie po rodzicach Moi rodzice byli właścicielami mieszkania, w którym mieszkali. Niedawno mama zmarła. Dodam, że jestem jedynym synem moich rodziców. Mama nie zostawiła testamentu, kto więc po niej dziedziczy i w jakich częściach? Czy dziedziczenie zachodzi samoistnie, czy należy najpierw przeprowadzić postępowanie sądowe? Jeśli pańska matka nie zostawiła testamentu, majątek po niej, na podstawie art. 931 Kodeksu cywilnego, dziedziczy Pan i Pana ojciec w równych częściach – każdy po 1/2. Nabycie praw i obowiązków wynikających ze spadku następuje w chwili śmierci spadkodawcy, jednak aby skutecznie udowodnić swoje prawa do spadku wobec osób trzecich, które nie roszczą sobie praw do spadku z tytułu dziedziczenia, niezbędne jest, aby spadkobierca, czyli Pan lub Pana ojciec, posiadał stwierdzenie nabycia spadku lub zarejestrowany akt poświadczenia dziedziczenia wydany przez notariusza. Nie posiadając takowych, spadkobierca nie może wykazać, że jako pełnoprawny spadkobierca danej osoby zmarłej w drodze dziedziczenia stał się właścicielem lub współwłaścicielem nieruchomości. Artykuł 1026 Kodeksu cywilnego stanowi, że stwierdzenie nabycia spadku oraz poświadczenie dziedziczenia nie może nastąpić przed upływem sześciu miesięcy od otwarcia spadku, chyba że wszyscy znani spadkobiercy złożyli już oświadczenia o przyjęciu lub o odrzuceniu spadku. Jak wspomniano na początku, istnieją dwie możliwości potwierdzenia nabycia spadku: sądowe stwierdzenie nabycia spadku oraz zarejestrowany akt poświadczenia dziedziczenia wydany przez notariusza. Aby otrzymać sądowe stwierdzenie nabycia spadku, należy złożyć stosowny wniosek do właściwego sądu, w tym wypadku do sądu rejonowego właściwego dla ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy. Uczestnikami postępowania będą więc wszyscy spadkobiercy ustawowi danej osoby zmarłej. Do wniosku należy dołączyć akt zgonu spadkodawcy, a także akta stanu cywilnego, tj. akt urodzenia lub akt małżeństwa, na podstawie których możliwe będzie ustalenie pokrewieństwa z osobą zmarłą. Kolejną możliwością potwierdzenia nabycia spadku jest uzyskanie od notariusza aktu poświadczenia dziedziczenia. Możliwe jest to zarówno w przypadku dziedziczenia ustawowego, jak i testamentowego. Również notariuszowi należy przedstawić akt zgonu spadkodawcy i akty urodzenia lub małżeństwa spadkobierców. Po sporządzeniu aktu notariusz rejestruje go
w elektronicznym rejestrze prowadzonym przez Krajową Radę Notarialną. Zarejestrowany akt poświadczenia dziedziczenia wywołuje takie same skutki jak sądowe postanowienie o stwierdzeniu nabycia spadku. O wydanie aktu spadkobierca może się zwrócić do dowolnego notariusza.
Usunięcie słupa energetycznego Na naszej działce energetyka postawiła słup bez naszej zgody. W zeszłym roku podzieliliśmy nieruchomość na trzy odrębne, tak żeby członkowie naszej rodziny mogli się pobudować. Wnuczka wystąpiła z pozwoleniem na budowę, ale otrzymała odpowiedź odmowną z powodu słupa. Złożyłam więc do energetyki stosowne dokumenty z żądaniem jego usunięcia. Po długim czasie dostałam odpowiedź, że moje roszczenia są nieuzasadnione, ponieważ urządzenie posadowione zostało na przedmiotowej nieruchomości po przeprowadzeniu stosownych procedur prawnych, w tym procedur administracyjnych, według stanu prawnego obowiązującego w okresie realizacji inwestycji. Czy w tej sytuacji mogę coś zrobić? W przypadku bezprawnego posadowienia urządzeń przesyłowych na nieruchomości właścicielowi przysługuje szereg roszczeń. Można mianowicie żądać usunięcia urządzeń, zapłaty za bezumowne korzystanie z nieruchomości, ustanowienie służebności przesyłu bądź też wykupu tej części nieruchomości. Stosowne żądanie należy zamieścić w wezwaniu przedprocesowym, wystosowanym do właściciela urządzeń przesyłowych, czyli najczęściej zakładu energetycznego. Praktyka wskazuje jednak, że w większości przypadków zakłady nie uznają zasadności roszczeń właścicieli. W swej odpowiedzi często powołują się na zgodność z obowiązującym prawem (jak w przypadku czytelniczki), zasiedzeniem służebności lub nawet społeczno-gospodarczym przeznaczeniem urządzeń. W takiej sytuacji należy zbadać, na podstawie jakiej ustawy została wydana decyzja administracyjna i czy procedura przebiegła zgodnie z prawem. W zależności od okresu, w jakim posadowiono urządzenia, możemy mieć do czynienia
z różnymi ustawami – ustawą z dnia 28 czerwca 1950 r. o powszechnej elektryfikacji wsi i osiedli, ustawą z dnia 12 marca 1958 r. o zasadach i trybie wywłaszczania nieruchomości lub ustawą z dnia 29 kwietnia 1985 r. o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości. Na tle powyższych ustaw procedura przebiegała w sposób odmienny, jednak przyjmuje się, że właściciel nieruchomości powinien być stroną w postępowaniu o ustalenie miejsca i warunków realizacji inwestycji oraz o zatwierdzenie planu realizacyjnego inwestycji na jego nieruchomości, niezależnie od tego, kto jest wnioskodawcą w sprawie wydania takich decyzji. Trzeba zatem sprawdzić, czy właściciel nieruchomości brał udział w postępowaniu administracyjnym, w szczególności czy uzyskał odpisy stosownych decyzji oraz stosowne odszkodowanie, ewentualnie czy doszło do skutecznego wywłaszczenia. Każda sprawa przedstawiać się będzie inaczej, w zależności od stanu faktycznego i ustawy, na podstawie której wydano decyzje administracyjne.
Na przykład na gruncie ustawy z 1958 roku niezbędną przesłanką do ograniczenia prawa własności było wydanie poprzedzającej decyzji o lokalizacji szczególnej, wydanej zgodnie z przepisami ustawy Prawo budowalne z dnia 24 października 1974 r., zaś w przypadku ustawy z 1985 r. decyzję administracyjną powinny poprzedzać negocjacje prowadzone z właścicielem w celu uzyskania od niego zgody na przeprowadzenie prac. Dlatego też w przypadku negatywnej odpowiedzi od zakładu energetycznego należy wystąpić o uzyskanie stosownej dokumentacji prawnej, na którą powołuje się dany zakład.
Zasiedzenie W połowie lat 60. ubiegłego wieku zaczęłam uprawiać połać ugoru o powierzchni około 800 m2 znajdującego się w pobliżu mojej nieruchomości, na której budowałam dom. Dużym nakładem pracy doprowadziłam ugór do użytku, by można było prowadzić na nim uprawę warzyw. Po wielu latach okazało się, że ten teren należy do nieużytków rolnych Urzędu Miejskiego. W połowie lat 90., tj. po 30 latach, wystąpiłam o zasiedzenie tego terenu. Wycofałam się jednak, gdyż urzędnicy Urzędu Miejskiego zagrozili mi kolegium za to, że chcę zawłaszczyć ich tereny (dziś znów są zachwaszczonymi nieużytkami, bo od 1995 roku nie uprawiam tej działki). Proszę o odpowiedź, czy po tylu latach (od 1995 roku) jest jeszcze możliwość, aby wrócić do sprawy zasiedzenia i odzyskać ten teren? Czy może jest to niemożliwe ze względu na przerwę w uprawie? PS Otrzymałam zapewnienie, że będę miała prawo pierwokupu tej nieruchomości. Urząd Miejski w 2010 roku ogłosił przetarg na uprawianą przeze mnie tyle lat działkę, nie powiadamiając mnie o tym. Do sprzedaży jednak nie doszło. Proszę również o informację, czy w tym względzie popełniono błąd? Zgodnie z art. 172 Kodeksu cywilnego, posiadacz nieruchomości niebędący jej właścicielem nabywa własność, jeżeli posiada nieruchomość nieprzerwanie od lat dwudziestu jako posiadacz samoistny, chyba że uzyskał posiadanie w złej wierze. Paragraf 2 tego przepisu stanowi zaś, że po upływie lat trzydziestu posiadacz nieruchomości nabywa jej własność, choćby uzyskał posiadanie w złej wierze. W Pani sytuacji Urząd Miasta upomniał się o działkę dopiero po blisko 30 latach od momentu zaistnienia stanu faktycznego, jakim było posiadanie przez Panią działki. Można założyć, że była Pani posiadaczem w dobrej wierze przynajmniej do momentu dowiedzenia się o prawach Miasta do działki, więc zaistniały przesłanki do stwierdzenia nabycia jej przez zasiedzenie. Wymagane jest posiadanie nieprzerwane. Zgodnie z Kodeksem cywilnym (art. 340 k.c.) „domniemywa się ciągłość posiadania” – wystarczy udowodnić nabycie posiadania
w określonym czasie i obecne jego trwanie. Bieg terminu zasiedzenia rozpoczyna się w dniu objęcia nieruchomości w posiadanie, tj. w dniu, w którym osoba zaczyna nieruchomość użytkować. Fakt ten trzeba jednak przed sądem udowodnić, na przykład opłatami podatków, zaświadczeniem o wyjeździe właściciela, zeznaniami świadków. Trzeba jednak wiedzieć, że bieg terminu zasiedzenia przerywa każda czynność przed sądem lub innym organem powołanym do rozpoznawania spraw lub egzekwowania roszczeń danego rodzaju przed sądem polubownym, przedsięwzięta w celu dochodzenia ustalenia, zaspokojenia lub zabezpieczenia roszczeń, innymi słowy: termin zasiedzenia ulega przerwaniu, jeżeli ktoś inny zgłasza roszczenia do tej nieruchomości. Jeżeli chodzi o postępowanie sądowe: samo zasiedzenie następuje z mocy prawa, natomiast stwierdzenie nabycia własności przez zasiedzenie następuje na podstawie postanowienia sądowego wydawanego w trybie nieprocesowym. W celu stwierdzenia zasiedzenia należy wnieść do sądu rejonowego, właściwego ze względu na miejsce położenia nieruchomości, wniosek o stwierdzenie zasiedzenia własności nieruchomości. Opłata sądowa o stwierdzenie nabycia nieruchomości przez zasiedzenie jest stała i wynosi 2000 zł (ustawa z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych – Dz.U. nr 167, poz. 1398 z późn. zm.). Należy jednak rozważyć, czy można występować o zasiedzenie po uprzednim cofnięciu wniosku o stwierdzenie zasiedzenia. W przypadku cofnięcia wniosku sąd władny jest albo umorzyć postępowanie, albo uznać cofnięcie za niedopuszczalne (art. 355, par. 1 i art. 203, par. 4, w zw. z art. 13, par. 2 k.p.c.). W powyższej sprawie doszło najprawdopodobniej do umorzenia postępowania. Umorzenie postępowania nie pozbawia wnioskodawcy prawa ponownego złożenia wniosku, jednakże poprzedni wniosek nie wywołuje żadnych skutków. Sąd wydaje w sprawie o zasiedzenie orzeczenie o charakterze deklaratoryjnym – tzn. stwierdza w nim, że określony stan miał miejsce. W związku z powyższym może Pani spróbować ponownie złożyć wniosek o stwierdzenie nabycia prawa własności nieruchomości w drodze zasiedzenia do właściwego Sądu. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
11
Sędzia na papieskiej smyczy Wielu czołowych polskich prawników to religijni fundamentaliści uzależnieni od Kościoła katolickiego. Ma to bardzo negatywny wpływ na stanowienie prawa w Polsce. przewodniczący Komisji KodyfikaXXI wiek w Europie rozpoczął cyjnej Prawa Karnego i autor najsię dla Kościoła papieskiego fatalpopularniejszego doń podręcznika) nie, i to pomimo tego, że watykańtłumaczył to w następujący sposób: skie wrota do nowego tysiąclecia uro„W przepisach konstytucyjnych czyście otworzył błogosławiony JPII. z 1952 roku o życiu nie było nawet Spada liczba wiernych, co chwila wysłowa. Jako wzorzec konstytucyjny buchają kolejne afery pedofilskie, wybraliśmy więc (...) demokratyczne klerykalni politycy tracą poparcie, ale w Polsce hierarchia Krk zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Dlaczego biskupi tak się zachowują? – zastanawiają się socjologowie, psychologowie społeczni i politolodzy. Naszym zdaniem biskupów pociesza fakt, że okopali się w sklerykalizowanym sądownictwie i administracji publicznej, która utrwala nieformalne, ale realne wpływy Kościoła. Na początku lat 90. XX wieku Kościół katolicki zainwestował swoją uwagę i pieniądze w rozbudowę sieci specjalistycznych duszpasterstw dla osób wykonujących najróżniejsze zawody prawnicze. Na czele tej struktury stoi lubelski biAndrzej Zoll – przewodniczący skup pomocniczy Artur MiKomisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego ziński (wykładowca KUL i członek lubelskiej Komisji Prawniczej Oddziału Polskiej Akapaństwo prawne”. Pozwoliło im to demii Nauk). Biskupowi podlegają na postawienie tezy, że „bez konstydziałający w każdej diecezji duszpatucyjnej ochrony życia człowieka nie sterze prawników oraz aktywiści Stomożna mówić o ochronie godności”. warzyszenia Polskich Prawników KaSędziowie trybunału zanegowali taktolickich. Zajmują się oni m.in. orże uprawnienie Sejmu i Senatu do saganizacją corocznej jesiennej pielmodzielnego uregulowania kwestii grzymki prawników na Jasną Górę, dopuszczalności przerywania ciąży. spotkań, szkoleń zawodowych, stuProfesor Zoll wyjaśnia, że „parlamendiów podyplomowych. Środowiska litarzyści nie mogą wyznaczać granic beralne i lewicowe jak zwykle zlekochrony życia, gdyż jest to wartość ceważyły ofensywę polskich biskunadprzyrodzona”, a „obowiązuje ona pów. Uznano, że klerykalni prawniod momentu powstania człowieka, cy stanowią mniejszość. Tak, to prawczyli (…) od zapłodnienia komórki”. da, ale to oni narzucają wykładnię Zdaniem tego wykładowcy wydziału różnych regulacji. prawa świeckiego Uniwersytetu Jagiellońskiego ta „ostatnia kwestia jest bezsporna”. Profesor Andrzej Zoll Naginanie prawa zapomniał jednak podać, kto ustalił ową zasadę. Wyłożyła ją mianowiPrzekonali się o tym zwolennicie… Kongregacja Nauki Wiary tzw. cy liberalizacji ustawy antyaborcyjStolicy Apostolskiej. Zdaniem doknej. W 1996 roku posłowie SLD, tora Adama Bodnara jest to klaUnii Pracy oraz część polityków Unii syczna próba instrumentalizacji praWolności przegłosowali regulację zewa, czyli wykorzystywania go jako zwalającą na przerwanie ciąży ze „środka, instrumentu lub celu do osiąwzględów społecznych. Klerykałogania celów (….) ideologicznych”. wie natychmiast zapytali Trybunał W opracowaniu Lona Fullera, proKonstytucyjny, czy nowelizacja jest fesora prawa z Harvardu, czytamy, zgodna z ówcześnie obowiązującą że „manipulowanie prawem ze wzglękonstytucją. Ten po paru miesiącach du na przesłanki ideologiczne prowadebat uznał, że narusza ona poddzi do zakwestionowania demokrastawowe reguły prawa. Jego ówczetycznego państwa prawa”. sny prezes Andrzej Zoll (obecnie
Autorytet wzywa Profesor Andrzej Zoll nie zważa na to i idzie w swoich rozważaniach jeszcze dalej. Dla niego ustawa antyaborcyjna jest zbyt mało restrykcyjna! Otóż neguje on dopuszczalność „przerwania ciąży, czyli (…) zabicia dziecka nienarodzonego ze względu na jego ciężką nieuleczalną chorobę albo wadę rozwojową, której nie da się usunąć”. Według niego jest to przykład klasycznej normy eugenicznej. W analizie Marzeny Nykiel na portalu wPolityce.pl czytamy, że ustawa zezwala na… eliminację wybranych mniejszości. Nikt więc nie może być rzekomo pewien swojego życia i zdrowia. Jej zdaniem „W przyszłości może się więc pojawić większość, która uzna, że dobrą rzeczą stanie się eliminacja ludzi z tytułem profesora”. Przypomnijmy tylko, że mowa o aborcji, a nie o zabijaniu dorosłych ludzi… Dla profesora Andrzeja Zolla problemem jest także dopuszczalność przerwania ciąży powstałej w wyniku przestępstwa. Jego zdaniem państwo powinno się skupić na „możliwości zminimalizowania jego konsekwencji poprzez uruchomienie systemu wsparcia dla tej matki”. Państwo winno także zakazać sprzedaży tak zwanej antykoncepcji postkoitalnej, czyli pigułek „dzień po”. W opinii profesora Zolla rzekomo wymaga tego obowiązująca od 1997 roku polska konstytucja. Rzecz w tym, że jest to dość swobodna wykładnia, oparta w dodatku wyłącznie na dokumentach Kościoła katolickiego. Jak dotąd żaden z liczących się polskich i zagranicznych teoretyków prawa konstytucyjnego nie poparł tej opinii. Ich zdaniem z zasady demokratycznego państwa prawa oraz ochrony życia i przyrodzonej godności człowieka nie da się wyciągnąć postulatu całkowitego zakazu aborcji.
Wymyślanie norm Fundamentaliści posunęli się jeszcze dalej. Świadczy o tym opinia dotycząca możliwości legalizacji związków partnerskich, jaką w 2011 roku Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego Stanisław Dąbrowski przesłał ówczesnemu Marszałkowi Sejmu. Rzecz w tym, że swój sprzeciw wobec tej propozycji udowadnia, cytując nieistniejące przepisy konstytucji. Zauważył to profesor Mirosław Wyrzykowski, szef Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Warszawskiego, a w przeszłości sędzia
Trybunału Konstytucyjnego. Ustawa zasadnicza nie zawiera bowiem – jak twierdzi Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego – klauzuli nakazującej państwu otoczenie specjalną troską małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Znajdziemy w niej za to wezwanie, aby rząd i władze samorządowe „otoczyły specjalną opieką weteranów walk o niepodległość, zwłaszcza inwalidów wojennych”. Skąd więc Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego wziął konstytucyjny nakaz, o którym wielokrotnie wspomina w swojej analizie? Odpowiedź jest prosta – wspomniany nakaz pochodzi z dokumentów Kongregacji Nauki Wiary Kościoła Rzymskokatolickiego. Zapomniał tylko o tym napisać. W dokumencie sporządzonym przez najważniejszych kardynałów pt. „Uwagi dotyczące projektów legalizacji prawnej związków między osobami homoseksualnymi” czytamy, że „nauczanie Kościoła o małżeństwie (...) podejmuje prawdę wskazaną przez (…) prawo naturalne i zostało przyjęte przez wszystkie wielkie kultury świata. Małżeństwo nie jest jakimkolwiek związkiem między osobami. Zostało ono ustanowione przez Stwórcę i potwierdzone przez Objawienie, więc (…) żadna ideologia nie może pozbawić (…) pewności, że małżeństwo istnieje tylko między dwiema osobami różnej płci (…). Co więcej, związek małżeński mężczyzny i kobiety został wyniesiony przez Chrystusa do godności sakramentu (…). Małżeństwo jest święte, natomiast związki homoseksualne pozostają w sprzeczności z naturalnym prawem moralnym (…)”. Zdaniem kardynałów świecki ustawodawca nie ma więc prawa naruszać norm naturalnych. Zrobi to, wprowadzając regulacje przyjazne dla związków osób tej samej płci. Sprzeniewierzy się w ten sposób „swojemu obowiązkowi promowania i ochrony zasadniczej instytucji (...), jaką jest małżeństwo”. Według Kongregacji Nauki Wiary „zalegalizowanie związków homoseksualnych doprowadzi do (…) dewaluacji instytucji małżeństwa”.
Konflikt obowiązków Rzecz w tym, że państwo polskie musi uregulować kwestie związków partnerskich. A to dlatego, że – jak zauważa profesor Mirosław Wyrzykowski – zgodnie z konstytucją każdy z nas ma „prawo do poszanowania godności, równości, prywatności i wolności” oraz „swobodnego, bez dyskryminacji, kształtowania życia prywatnego i rodzinnego”. Ta ostatnia regulacja jest martwa. Wielu obywateli nie może bowiem zawrzeć małżeństwa (w Polsce nie można go zawrzeć z osobą tej samej płci), a ich związki funkcjonują w pustce prawnej.
Powoduje ona liczne komplikacje w codziennym życiu. Profesor Wyrzykowski pisze, że jest to klasyczny przykład dyskryminacji. Nie możemy także zapominać, że Polska jest państwem neutralnym światopoglądowo. Oznacza to, że nie może ograniczać regulacji do jednego modelu związku. Dodaje on także, że „podstawą działania władzy (…) jest konstytucja, a nie zapatrywania moralne czy religijne”. Co innego jednak nakazuje oczywiście Kongregacja Nauki Wiary. W swoich licznych dokumentach wzywa ona polityków, sędziów i urzędników do odmowy wykonywania prawa legalizującego związki partnerskie. Mają oni obowiązek „wstrzymania się od jakiejkolwiek formalnej współpracy w promowaniu i wprowadzaniu takiego prawa”. Inaczej popełnią ciężki grzech. Mogą zostać nawet ekskomunikowani. Zdaniem naszych rozmówców jest to sytuacja klasycznego konfliktu lojalności. Parlamentarzyści zobowiązują się przecież, że będą „rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej Polskiej”. Sędziowie obiecują „(….) służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży prawa, obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie (…), a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości”. Urzędnicy służby cywilnej zaś zobowiązują się „służyć Państwu Polskiemu, przestrzegać Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, sumiennie i bezstronnie wykonywać obowiązki urzędnika służby cywilnej zgodnie z najlepszą wiedzą i wolą”. Zdaniem Kongregacji Nauki Wiary ich indywidualne przekonania moralne są jednak ważniejsze niż wynikające z prawa podstawowe obowiązki. Zdaniem profesora Andrzeja Zolla tzw. powszechna klauzula sumienia jest zgodna z Międzynarodowym paktem praw obywatelskich i politycznych ONZ. Rzecz w tym, że w tym dokumencie nie znajdziemy reguły, o której mówi krakowski naukowiec. Jak dotąd żaden z teoretyków praw człowieka nie zaliczył do praw obywatelskich i politycznych prawa do bezwarunkowej odmowy wykonania obowiązków służbowych oraz do odmowy respektowania obowiązującego prawa. Po raz kolejny okazuje się, że fundamentalista religijny pełniący funkcje publiczne w państwie demokratycznym nie może ich dobrze sprawować. Znajduje się bowiem w stanie ciągłego konfliktu sumienia i lojalności. MiC
12
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Miliony ateistów – No ale takiej zgody wyrazić przecież nie musi. – Zgadza się. Tylko że wówczas jego dziecko jest wyprowadzane do innej sali. Przez kilkulatka jest to jednoznacznie postrzegane jako kara. Zastanawia się, dlaczego
Szacunek dla mniejszości to podstawowa zasada demokracji. Nie może być tak, że większość narzuca swoją wolę mniejszości. Musimy tak żyć, żeby nie narzucać się innym ze swoimi wyborami. Z pewnością nie byłoby krzywdą dla osób wierzących, gdyby lekcje religii odbywały się w salach katechetycznych przy kościołach. Podział na dzieci chodzące i niechodzące na religię rodzi ostracyzm. Są przypadki krytyki i dyskryminacji dzieci, które na religię nie chodzą. Jednym z zadań fundacji ma być właśnie wspieranie takich osób. – W jaki sposób zamierzacie wyjść z cienia?
przysporzy więcej członków, jeżeli będzie sztucznie, ustawowo narzucana. To się nigdy nie sprawdziło w historii. No a poza tym będziemy propagować myśl, że nie chcemy katolikom wchodzić w drogę, nie chcemy im niczego zabierać, chcemy tylko, żeby pomogli nam i naszym dzieciom żyć w spokoju. Nie narzucali nam swojej woli i swojego światopoglądu, a my nie będziemy im narzucać swojego. – Znając polskie realia, wasza akcja plakatowa spotka się z oskarżeniami o obrazę uczuć religijnych. – Pomysły były różne, ale wszystko rozbija się o pieniądze. Wybraliśmy billboardy, ponieważ mają dużą
został odłączony od grupy. Trudno mu wytłumaczyć różnice między świeckim a katolickim światopoglądem, więc większość rodziców z chęci niekarania swojego dziecka i z braku możliwości wyboru ugina się pod tym ciężarem i zapisuje je na religię. Ten problem ciągnie się dalej – w szkole. – Tutaj sprawę miała rozwiązać etyka. – Miała, ale, jak wiadomo, nie rozwiązała. W Lublinie są raptem dwie szkoły podstawowe, w których jest etyka. A zajęcia z tego przedmiotu nie odbywają się równorzędnie z zajęciami religii, ale raz w tygodniu dla uczniów w różnym wieku zebranych z różnych klas. – Uporządkowanie kwestii nauczania religii w placówkach publicznych to jeden z celów statutowych waszej Fundacji. – Nie powinno być żadnej indoktrynacji religijnej w placówkach publicznych. Polska szkoła czy polskie przedszkole publiczne to miejsce dla wszystkich Polaków – bez względu na poglądy polityczne czy religijne. Nie można narzucać jednego wiodącego światopoglądu.
– We współpracy ze Stowarzyszeniem Ateistycznym zorganizowaliśmy spotkanie ateistów i agnostyków w Lublinie. To było chyba pierwsze tego typu spotkanie w naszym mieście, bo Lublin, sądząc po koalicji rządzącej i wynikach wyborczych, jest prawicowym miastem. Jeszcze w te wakacje chcielibyśmy obsypać kilka miast billboardami z hasłem: „Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę”. Katolicy nie mają świadomości, że jesteśmy dyskryminowani. Chcielibyśmy sprowokować dyskusję, budować w ludziach świadomość, że religia nigdy nie
siłę przekazu. Liczymy na to, że wywołamy dyskusję na temat łączenia moralności człowieka z religijnością. Chcemy przekazać informację, że ateista to nie jest człowiek, który stoi moralnie niżej niż człowiek wierzący. Kieruje się takim samym uniwersalizmem moralnym. Religia niewiele ma z tym wspólnego. Dla nas jest to nawet większe wyzwanie, ponieważ nie mamy nad sobą bata w postaci piekła i szatana. Nie mamy mechanizmów oczyszczających, takich jak na przykład katolicka spowiedź.
– Co było impulsem do narodzin Fundacji Wolność od Religii? – Dla mnie – moje dzieci. Wychowuję je w laickim domu. Mnie samej fakt, że jestem niewierząca i muszę się poruszać w katolickim społeczeństwie, nie doskwierał. Nie odczuwałam dyskryminacji, a jeśli tak było, umiałam sobie z nią radzić. Wiele się zmieniło, kiedy moje dzieci rozpoczynały edukację. Musiałam się borykać z tłumaczeniem mojego światopoglądu kilkulatkom wtłoczonym w religijną indoktrynację w przedszkolu. W końcu powiedziałam dość. Postanowiłam zrobić coś na szerszą skalę. Najpierw przyłączyłam się do projektu, którym wówczas było stowarzyszenie Ruch Poparcia Palikota. Pierwsza organizacja polityczna w moim życiu. Magnesem, który mnie do niej przyciągnął, był postulat rozdziału państwa od Kościoła. Tam poznałam między innymi Andrzeja Wójcika. Pomysł na założenie Fundacji Wolność od Religii narodził się, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak nam i naszym dzieciom żyje się w społeczeństwie, w którym dominującym światopoglądem jest katolicyzm. A my jesteśmy ateistami. – I to właśnie chcecie wykrzyczeć? – Chcemy pokazać, że jesteśmy, że żyjemy w tym społeczeństwie i że wcale nie jest nas tak mało, jak mogłoby się wydawać większości, czyli tym, którzy nazywają się katolikami. Obecnie w Polsce zarejestrowano już 163 związki wyznaniowe. Społeczność innych wyznań niż katolickie to około miliona osób. Społeczność osób o poglądzie ateistyczno-agnostycznym to mniej więcej 3 czy 4 miliony. To jest w sumie liczba tych, którzy nie zostali ochrzczeni w obrządku katolickim. Ilu jest takich, którzy z Kościoła w dorosłym życiu wystąpili albo po prostu odeszli od religii, tego nie wiadomo, bo nie mówią o tym żadne statystyki. Problemy zaczynają się w momencie, kiedy nasze dzieci zaczynają edukację i są zmuszane do uczestniczenia w lekcjach religii. Rodzic, który zapisuje swoje dziecko do przedszkola, dostaje kartkę, na której może wyrazić zgodę na zorganizowanie lekcji religii.
Fot. Marek Rybołowicz
Informować o laickim światopoglądzie, promować konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa oraz pokazywać, że ateista to też człowiek – takie są główne założenia Fundacji Wolność od Religii, założonej na klerykalnej Lubelszczyźnie przez Polaków ateistów: Dorotę Wójcik i Andrzeja Ryszarda Wójcika. „FiM” rozmawiają z Dorotą Wójcik (na zdjęciu), prezeską fundacji.
– Jako fundacja dopiero raczkujecie. Skąd pieniądze na akcję billboardową? – Część osób niewierzących nie odczuwa potrzeby promowania świeckiej filozofii, walki o nasze prawa. To jest naturalne. My to rozumiemy, ale jednocześnie mamy nadzieję, że te osoby będą się do nas odzywać, wspierać nas. Nawet jeśli nie odczuwają potrzeby działania, to wpłacą choćby 5 złotych na kampanię billboardową. To będzie takie minimum. Poza tym liczymy na pieniądze z darowizn oraz ze sprzedaży koszulek z hasłem, które będzie na billboardzie. Można je kupić za pośrednictwem naszej strony: www.wolnoscodreligii.pl. Wszystkie zarobione pieniądze przeznaczamy na cele statutowe. Każdy z nas ma swoje źródło dochodów. Większość robimy w ramach wolontariatu. To praca dla idei, a nie dla zysku. – Plany na przyszłość? – Odczyty, wykłady, dyskusje upowszechniające wiedzę na temat światopoglądu laickiego. Tego typu spotkania odbywają się w większych miastach w Polsce z ramienia Towarzystwa Ateistycznego. W Lublinie tego typu spotkań nie było. Mogą się do nas zgłaszać osoby, które mają jakiekolwiek problemy ze względu na dyskryminację. Możemy organizować protesty, łączyć siły, tak jak w przypadku Tygodnia Apostazji, pisać pisma do odpowiednich urzędów, zwalczać uprzedzenia, upowszechniać tolerancję, promować rozdział państwa od Kościoła. Im szersze będzie to grono, tym łatwiej będzie nam się przebijać. – To dlatego nie odżegnujecie się od polityki? – Połączenie naszej działalności z działalnością polityczną nie jest przypadkowe. Im bliżej jesteśmy polityki, tym większy mamy wpływ na podejmowane działania oraz rozszerzanie grona osób o podobnym światopoglądzie, osób, które będą nas wspierać. W Polsce Kościół chce mieć wpływ na każdą decyzję i chce, aby rząd konsultował się z hierarchią, ale sam jest państwem w państwie. Dotyczy to między innymi doboru kadry do nauczania religii, zakresu programowego tego przedmiotu, ale również przestrzegania obowiązującego w Polsce prawa, choćby w zakresie danych osobowych ludzi, którzy od Kościoła odchodzą. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
S
udhir Venkatesh i Steven Levitt słyną z zainteresowania nietypowymi tematami. Ten pierwszy zrobił karierę naukową dzięki sześcioletnim badaniom jednego z chicagowskich gangów narkotykowych. Udało mu się dzięki nim opisać na przykład jego strukturę organizacyjną, dominującą kulturę, ale też między innymi wysokość dochodów na poszczególnych poziomach gangsterskiej hierarchii. I wykazać, że szeregowi dilerzy zarabiają mniej niż ich koledzy, którzy mieli szczęście i znaleźli pracę w „fast foodach”. Natomiast Levitt to ekonomista znany z wykorzystywania narzędzi mikroekonomii do analizowania społecznych fenomenów, którymi dotąd raczej nie interesowali się porządni naukowcy. Takich jak choćby… wykrywanie terrorystów samobójców, tłumaczenie związków pomiędzy aborcją a przestępczością oraz analizowanie wyników walk sumo. Jest znany także jako poczytny autor, który prowadzi blog (www.freakonomics.com). Obaj są uznanymi autorytetami w dziedzinach (znajomość zawdzięczają wspólnemu członkostwu w prestiżowym Harvard Society of Fellows), które doskonale się uzupełniają. Obaj mają też zamiłowanie do kontrintuicyjnego myślenia i podważania „powszechnych przekonań”, które poza tym, że są powszechne, są też nieprawdziwe.
Podziemna gospodarka Tym, co ich połączyło, są badania tzw. podziemnej gospodarki. A mówiąc dokładniej: zajęli się wspomnianymi narkotykowymi gangami, ich finansami (do tych jeszcze wrócę) oraz prostytucją. Zwłaszcza badania dotyczące tej ostatniej okazały się niezwykle interesujące. Między innymi dlatego, że autorom nie tylko udało się obalić kilka mitów dotyczących tej sfery życia, ale też pokazać kilka ciekawostek. Między innymi to, jak i dlaczego w ciągu ostatnich 100 lat zmieniały się dochody „pracujących dziewcząt”. Dotąd tym tematem zajmowało się niewielu naukowców. A nawet gdy starali się to zrobić, problemem okazywało się to, że sondaże i badania, z których mogli korzystać, nie były najlepszym źródłem informacji. Zwykle zbierano je bowiem w określonym celu. Na przykład przy okazji podejmowania decyzji o udzieleniu zasiłku, zapewnieniu leczenia lub przyjęciu do kliniki odwykowej. A tam ankietowane kobiety miały wiele powodów by kłamać. Za to żadnego, by mówić prawdę. Dlatego Venkatesh – obecnie profesor socjologii na Uniwersytecie Columbia – opracował metodę zbierania informacji, w której wykorzystał byłe prostytutki. To one
BEZ DOGMATÓW
Ile zarabia prostytutka i od czego to zależy? Dlaczego seks oralny w ostatnim stuleciu staniał i kto jest największą konkurencją dla profesjonalistek? Jak Kościół lobbuje na rzecz seksbiznesu?
Ekonomia prostytucji zbierały dane i przeprowadzały ankiety wśród kobiet obecnie wykonujących „najstarszy zawód świata”.
Niełatwy chleb W ten sposób udało się na przykład ustalić, jak długo dziewczyny pracują i ile dzięki temu zarabiają. Okazało się, że przeciętna chicagowska prostytutka uliczna spędza w pracy 13 godzin tygodniowo, zarabia średnio 27 dolarów na godzinę i na ogół ma drugą, normalną pracę, która jest znacznie gorzej płatna. W ciągu tych 13 godzin kobiety zarabiają od 300 do 400 dolarów, przy czym ich dochód w dużym stopniu zależy od tego, na co decydują się klienci. „Tradycyjny” stosunek kosztuje średnio niespełna 100 dolarów i dochodzi do niego w 17 proc. „transakcji”. Znacznie popularniejszy – i trzy razy tańszy – jest natomiast seks oralny (55 proc. „transakcji”). Na zniżkę mogli też liczyć klienci, którzy decydowali się na stosunek „pod chmurką”. Pozwalało to zaoszczędzić średnio sześć dolarów. Ciekawostką było między innymi to, że czarni klienci płacili prawie 10 proc. mniej niż biali. Venkatesh tłumaczył, że w obu przypadkach dziewczyny stosowały odmienne strategie. Gdy „John” był czarny, to można założyć, że pochodził z okolicy i dobrze znał rynek. Dlatego trzeba było od razu podać cenę, która nie zniechęciłaby go do skorzystania z „usługi”. Natomiast w wypadku białych to oni mieli podać, ile są gotowi zapłacić. I zwykle podawali kwotę większą od wymaganej. Jednocześnie klient płacił mniej, kiedy prostytutka nie miała własnego alfonsa. Różnica wynosiła średnio aż 16 dolarów i wynikała z braku „marży”, którą ten narzucał na „usługę”. Jednak klient, który zatrudniał dziewczynę przez pośrednika, był też bardziej skłonny do zdecydowania się na droższą formę stosunku.
Oznaczało to, że kobiety pracujące „solo” miały średnio prawie 8 kontaktów tygodniowo i zarabiały na tym około 325 dolarów. Tymczasem te, które korzystały z pomocy alfonsa (brał zwykle 25 proc. utargu), odbywały 6,2 stosunku i otrzymywały nieco ponad 400 dolarów. Były też mniej narażone na aresztowanie i pobicie. Nawiasem mówiąc, okazało się też, że 3 proc. wszystkich zarejestrowanych stosunków seksualnych stanowiły… „gratisy” dla policjantów. „Dane nie kłamią: chicagowska prostytutka ma większe szanse na seks z policjantem niż aresztowanie przez niego” – napisali Levitt i Dubner w „SuperFreakonomics”. Wszystkie te dane obalają też przekonanie o świetnych dochodach tych kobiet. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę charakter pracy: ryzyko pobicia (szczególnie agresywni byli ci klienci, którzy mieli problemy z erekcją), a nawet śmierci (w czasie badania zmarły 3 ze 160 obserwowanych kobiet), choroby weneryczne oraz społeczny stygmat związany ze świadczeniem usług seksualnych. Jednak z polskiej perspektywy to przede wszystkim rodzaj ciekawostki.
Stręczycielstwo religii Ważniejszym wnioskiem, który da się zauważyć, gdy porównać informacje obecne z danymi sprzed 100 lat, jest zależność pomiędzy popularnością zawodu prostytutki i narzuconym przez religię rygoryzmem seksualnym. Przy czym nie chodzi tu jedynie o korelację, ale o opartą o rynkowy mechanizm zależność przyczynowo-skutkową. Na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych pracowało około 200 tys. dziewcząt do towarzystwa, a więc nawet w liczbach bezwzględnych więcej niż dziś. Przy przeliczeniu tego „na głowę” mieszkańca różnica staje się ogromna. Szacuje się, że aż co 50 kobieta między 20 i 30 rokiem życia miała wówczas kontakt z „seksbiznesem”.
Fot. WhoBe Dlaczego prostytucji było kiedyś więcej niż dziś? Ponieważ ludzie musieli udawać, że postępują tak, jak wymagają od nich tego duchowni. Seks przedmałżeński był wówczas tabu, na złamanie którego nie mogła pozwolić sobie żadna „szanująca się” i licząca na zamążpójście kobieta. Tym bardziej że brak skutecznych środków antykoncepcyjnych i wiedzy na temat ludzkiej biologii powodował, że zawsze towarzyszyło mu ryzyko niechcianej ciąży. Jednocześnie tabu to dotyczyło jedynie kobiet, a mężczyźni mogli liczyć na społeczne przyzwolenie w szukaniu przedślubnych erotycznych przygód. Rygoryzm seksualny tych niezwykle pruderyjnych czasów powodował nierównowagę popytu i podaży, który został wypełniony właśnie przez prostytucję. Na początku XX wieku 20 proc. młodych Amerykanów płci męskiej traciło dziewictwo w burdelu (dziś podobno ok. 5 proc). Ogromne zapotrzebowanie i koszty społeczne związane z wejściem „do zawodu” pchały w górę ceny. To powodowało, że rosły też zarobki prostytutek, co przyciągało do zawodu kolejne kobiety. Mechanizm, na którym się to opierało, doskonale pokazują zmiany cen usług uznawanych przez Kościół i duchownych za „nienaturalne”. Szczególnie ciekawym przykładem jest tu seks oralny. Dziś, zgodnie z tym, co odkrył Venkatesh, jest on mniej więcej trzy razy tańszy niż tradycyjny stosunek. Jest tak m.in. dlatego, że jest szybszy i bezpieczniejszy dla kobiety. Tymczasem 100 lat wcześniej jego cena była znacznie wyższa. Klienci chcący „francuskich” pieszczot musieli zapłacić dwa lub trzy razy więcej niż za „standardową usługę”. Chętnie korzystali z tego właściciele domów publicznych, którzy zachęcali pracujące u nich dziewczęta oraz swoich klientów do tej formy stosunku. Dzięki temu zarabiali krocie i ten swoisty podatek od społecznego tabu napędzał
13
przychody ich biznesu. Trafiali do nich bowiem nie tylko żądni pierwszych wrażeń młodzi mężczyźni, ale też stateczni starsi panowie, którzy szukali tego, czego nie chciały im zapewnić małżonki. To stawiało właścicieli domów publicznych w uprzywilejowanej sytuacji i pozwalało windować ceny. Do zawodu przyciągały niezłe zarobki, które były wielokrotnie wyższe niż to, co dało się zarobić w zwykłej pracy. Levitt i Dubner oszacowali, że najgorzej opłacane prostytutki mogły liczyć na zarobek cztery razy większy niż ten, który otrzymywała dziewczyna w ich wieku pracująca na przykład w sklepie. Jednak przeciętnie ta różnica była znacznie większa i mogła być nawet 10-krotnością. Nie wspominając o najlepiej opłacanych pracownicach ekskluzywnych domów publicznych, które – według dzisiejszych stawek – zarabiały nawet 500 tys. dolarów rocznie. To skończyło się wraz z emancypacją kobiet i uzyskaniem przez nie prawa do decydowania o własnej seksualności. A to spowodowało także, że prostytucja zaczęła przegrywać z innymi niż płacenie za seks metodami szukania partnerów. Stawki zaczęły spadać. Coraz mniej kobiet zaczęło wybierać (lub musiało wybrać) ten zawód. Zmiana obyczajowości, która spowodowała, że kobiety zaczęły móc (bo chciały zapewne zawsze) uprawiać seks przed ślubem, zmniejszyła popyt na usługi dziewcząt do towarzystwa. A wszystko to dowodzi, że tym, co zapewnia rozwój prostytucji, jest przede wszystkim pruderia. Nie brak przykładów na to, że właśnie tam, gdzie miało być „najporządniej”, biznes tego rodzaju miał się najlepiej. A autorzy „SuperFreakonomics” podkreślają, że największym wrogiem seksbiznesu jest większa swoboda obyczajowa. I pokazują, w jaki sposób zwiększające się przyzwolenie na seks przedmałżeński oraz mniej ryzykowne praktyki seksualne spowodowały zmniejszenie atrakcyjności (i to ważne: liczebności) „najstarszego zawodu świata”. Dała też kobietom prawo decydowania o sobie i swoich seksualnych wyborach. „Jeżeli prostytucja byłaby typowym przemysłem, mogłaby zatrudnić lobbystów, by walczyli przeciwko rozprzestrzenianiu się seksu przedmałżeńskiego. Dążyliby do jego kryminalizacji lub chociaż dużego opodatkowania” – napisali autorzy „SuperFreakonomics”. I mieli rację. Choć trzeba jeszcze zwrócić uwagę, że taki lobbysta już istnieje. Dokładnie robi to przecież Kościół katolicki. KAROL BRZOSTOWSKI Więcej o badaniach gangów, których autorem jest Venkatesh, można przeczytać na przykład we „Freakonomics” Stevena Levitta i Stephena Dubnera. Prostytucji poświęcono natomiast cały rozdział w jej kontynuacji: „SuperFreakonomics”.
14
BEZ DOGMATÓW
N
a tyłach Kliniki Medycznej Uniwersytetu Tennessee w Knoxville znajduje się uroczy zagajnik. Na trawce – w słońcu lub cieniu, w zależności od tego, gdzie położą ich naukowcy – wylegują się… ludzie. Są martwi. W milczący, za to „wonny” sposób przyczyniają się do rozwoju medycyny sądowej. Uczeni badają, jak wygląda rozkład naszego cielesnego jestestwa. Im więcej się dowiedzą, tym większe szanse policjantów czy patologów, którzy oglądają trupa i próbują ustalić, kiedy zakończył życie. Tym większe szanse na udowodnienie winy mordercom.
Zemsta pułkownika Sam pomysł zaczął się od krowy. No, kilku krów. Był rok 1970, a antropolog Bill Bass pracował w Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu Kansas. Sprawy dotyczące kradzieży bydła były tam traktowane bardzo poważnie. Wielu mieszkańców żyło „z krów”. Kiedyś złodzieje zabili zwierzęta, oporządzili je na miejscu i uciekli z mięsem. Zastępca szeryfa poprosił wówczas Bassa o zbadanie krowich szczątków i podanie – chociaż w przybliżeniu – kiedy doszło do złodziejskiego uboju. Nie prowadzono wówczas żadnych badań, które pozwoliłyby ustalić, ile czasu minęło od śmierci – czy to człowieka, czy zwierzęcia. Bass wpadł na genialny pomysł. „Jeśli znasz jakiegoś farmera, który byłby gotów zabić krowę i zostawić ją na polu, moglibyśmy przeprowadzić eksperyment, to znaczy sprawdzić, jak długo rozkłada się jej ciało, i na tej podstawie zebrać pewne informacje. Jednak tempo rozkładu jest inne latem, a inne zimą, obawiam się, że musielibyśmy poświęcić co najmniej dwie krowy albo i więcej...” – napisał w liście do zastępcy szeryfa. Mundurowym ani farmerom pomysł się nie spodobał. Za to myśl o eksperymentalnym „polu śmierci” zakiełkowała w głowie Bassa na dłużej. Fakt, że antropolodzy, patolodzy i koronerzy niewiele wiedzieli o tym, co dzieje się z naszym ciałem po śmierci, prowadził do kuriozalnych pomyłek w śledztwach. Na przykład... W 1977 roku Bill Bass – już jako antropolog sądowy, a także oficjalny konsultant Biura Śledczego Tennessee – został wydelegowany do miasteczka Franklin. Mieszkali tam Griffithowie – w posiadłości wybudowanej jeszcze przed wojną secesyjną. Za ich domem znajdował się mały rodzinny cmentarz poprzednich właścicieli – Shy’ów. Pewnego razu pani Griffith zauważyła, że grób pułkownika Williama Shy’a (pochowano go w 1864 roku) jest naruszony. Wezwani na miejsce policjanci zajrzeli do środka i okazało się, że tuż pod powierzchnią przekopanej ziemi, na wieku od trumny, siedział… całkiem świeży nieboszczyk. Skóra była zaróżowiona, a całość przystrojona w elegancki
To skłoniło Bassa do rozmowy z dziekanem. I wtedy tamtejszy Wydział Rolnictwa podarował uczonemu pustą farmę za miastem. Tuż obok więzienia – niestety. Pozostawione zwłoki często znajdowano później w najwymyślniejszych pozach, a sprawcami zamieszania byli odważni i dowcipni więźniowie, którzy pracowali na sąsiedniej farmie. Wówczas rektor podarował Bassowi hektarową działkę tuż obok głównego kampusu uniwersyteckiego i ona stała się miejscem działającej do dziś trupiej farmy.
Bill Bass
Także ludzie, którzy chcą oszczędzić rodzinie kosztów pogrzebu.
Robak prawdę powie Podstawowe procesy rozkładu ciała znane są od setek lat, jednak dzięki badaniom Bassa dokładnie opisano kolejne jego etapy: fazę świeżą, etap rozdęcia, gnicia i wysuszenia. Przed powstaniem trupiej farmy przy badaniu zwłok nie doceniano też roli czerwi. To małe larwy, które wylęgają się z jaj złożonych przez muchy. Ich podstawowym zadaniem jest zjadanie nieboszczyka. Tuż po wykluciu są mniejsze
Trupia fa Po historii z pułkownikiem Bill Bass postanowił zrealizować swój krowi pomysł. Tyle że z ciałami ludzi. Musiało jednak minąć jeszcze kilka lat... Popularny naukowiec przeprowadził
W 1981 roku trafił tam pierwszy milczący gość – podarunek od pobliskiego zakładu pogrzebowego. Zwłoki 70-letniego alkoholika, który umarł na serce, ułożono na betonowej płycie i przykryto drucianą siatką, żeby nie dobrały się do nich szczury. Początki były skromne – kilku nieboszczyków, którzy rozłożyli się w imię nauki. Jednak badania na tyle wzbogaciły tamtejszą kryminalistykę, że zapotrzebowanie rosło. Ciała na farmie „znikały” w różny sposób: podtopione, podwieszone, przygniecione, zalane betonem, wepchnięte do bagażnika samochodu... Naukowcy robili wszystko, co potencjalny morderca może wymyślić. W latach 90. Patricia Cromwell wydała powieść kryminalną pt. „Trupia farma”. Inspiracją do jej napisania był
się do Knoxville i tam objął kierownictwo nad wydziałem antropologii na uniwersytecie Tennessee. Wciąż zajmował się nieboszczykami, ale nie dysponował własną chłodnią ani miejscem do obdukcji ciał. Pewnego razu badany topielec, szczelnie owinięty folią, trafił do uczelnianego… schowka na szczotki. Tam znalazł go woźny, który też o mało nie umarł...
właśnie ośrodek w Knoxville. Stąd właśnie wywodzi się popularna dziś nazwa i sława samego miejsca. Obecnie rozkłada się tam nawet do 200 ciał jednocześnie. Oczywiście ich właściciele już za życia wyrazili zgodę na leżakowanie i... chętnych jest coraz więcej. Utworzono nawet listę rezerwową! Najczęściej wpisują się nauczyciele oraz pracownicy służby zdrowia.
„Jako antropolog sądowy oglądam ciała, które czasy świetności mają już za sobą – rozdęte, rozszarpane, spalone, wypełnione robactwem, gnijące, przepiłowane, obgryzione... Niektóre zredukowane do kości, ale... wciąż pełne cennych informacji” – opowiada Bill Bass, gospodarz Trupiej Farmy. smoking. Brakowało tylko głowy. Wezwany na miejsce Bill Bass ustalił, że mężczyzna (co najwyżej 30-letni) zmarł kilka miesięcy wcześniej, a morderca chciał ukryć ciało na starym cmentarzu. Coś mu nie wyszło. Podejrzewano – po przyodziewku – że ofiara była kelnerem albo jakimś drużbą weselnym. Znaleziona głowa zawierała ranę postrzałową. Policjanci przeszukiwali rejestry osób zaginionych, a brukowce rozpisywały się o bezgłowym ciele, za każdym razem cytując eksperta Bassa. Tyle że... pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Nie zastanawiano się nad tym, że w grobie nie było śladu po właściwym „lokatorze” – minęło przecież przeszło sto lat od pochówku. Za to zęby znalezionego nieboszczyka były w stanie wskazującym, że ten młody (i jakże elegancki!) mężczyzna nigdy w życiu nie odwiedził dentysty. Później przyszła pora na analizę ubrania – czysta bawełna i jedwab. Ani śladu syntetyków. Metek też nie było, a nogawki spodni miały dziwne sznurówki po bokach... Toż to pułkownik Shy jak nieżywy! – przyznano wreszcie. Wyglądał świeżo, bo ciało zabalsamowano. Wykonana z żeliwa trumna nie przepuściła robactwa. Jakiś kolekcjoner secesyjnych pamiątek próbował wyciągnąć ciało z trumny i niechcący urwał głowę. O pomyłce znanego naukowca (całe 113 lat!) pisały gazety na całym świecie. Pułkownika Shy’a do dziś wspominają obrońcy oskarżonych podczas rozpraw, na których Bass występuje jako specjalista od zwłok.
Mimo że cała historia wydarzyła się przed otwarciem trupiej farmy.
Pole śmierci
od ziaren ryżu. Najedzone – przypominają rurki makaronu. Występowanie czerwi zależy od klimatu. Jeśli jest bardzo sucho, ciało może ulec mumifikacji, skurczyć się i wyschnąć, nie doświadczając „zaszczytu” zjedzenia. W Tennessee, gdzie klimat jest wyjątkowo wilgotny, badacze zwłok często mają do czynienia z owadami. „Szybko nauczyłem się, że należy otwierać worki z ciałami na zewnątrz i na ziemi, żeby muchy i czerwie nie rozeszły się po całej kostnicy” – opowiada Bass. Bill Rodriguez, uczeń Bassa, wyspecjalizował się w obserwacji wszystkiego, co zjada nas po śmierci. Jest autorem opracowania pt. „Zachowanie owadów w relacji do tempa rozkładu ludzkich ciał we wschodnim Tennessee” (w środowisku naukowym nazywa się ją pierwszą pracą o robalach). Rozkładające się w cieple ciało w ciągu kilku minut przyciąga nawet tysiące much, które wypełniają nos, usta, oczy, pępek, genitalia, otwarte rany... – zauważył Rodriguez. Jedna samica może złożyć setki jaj. Później pojawiają się osy, które żywią się ciałem, a także muchami i muszymi larwami. Na koniec przychodzą padlinożerne chrząszcze, które jedzą to samo co osy. Swoisty łańcuch pokarmowy! Dlaczego insekty pomagają w identyfikacji zwłok? Po rozwoju owada można poznać, jak długo żeruje na ciele (latem na trupiej farmie 15-milimetrowa larwa muchy „informuje”, że ciało jest martwe od tygodnia). Poza tym różne gatunki much pojawiają się w różnych porach roku. Spróbujmy potraktować robala literacko. Mary Roach, amerykańska pisarka popularnonaukowa, miała nieprzyjemność zwiedzać farmę Bassa... „Moim przewodnikiem po świecie ludzkiego rozpadu jest cierpliwy pogodny człowiek Arpad Vass. Sektor G z jednej strony ograniczony jest wysokim drewnianym płotem, na szczycie którego kłębią się zwoje drutu kolczastego.
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r. Po drugiej stronie płotu leżą ciała. Arpad wysiada z samochodu. – Zapach dzisiaj nie jest taki zły – mówi. To »nie jest taki zły« powiedziane jest stłumionym, niby to optymistycznym tonem, jakim pocieszamy się, gdy cofając samochód, rąbnęliśmy w kwietnik albo gdy kolor włosów farbowanych domowym sposobem okazał się nieco inny od oczekiwanego. – Zaczniemy tam – Arpad pokazuje okazałą postać mężczyzny, oddaloną o jakieś sześć metrów. Z tej odległości wygląda, jakby spał, chociaż jest coś w ułożeniu rąk i ogólnym bezruchu,
śledztw, w których uczestniczył Bass, dotyczyło śmierci młodego małżeństwa i ich dziecka. Ciała 26-letniego Darryla Perry’ego, jego 23-letniej żony Annie i 4-letniej córki Krystal znaleziono 16 grudnia 1993 roku w domku letniskowym w Missisipi. Małżonkowie zostali wielokrotnie pchnięci nożem. Ich córeczkę ktoś udusił. Rozkład zwłok wskazywał, że zginęli już jakiś czas temu. Zasadnicze dla śledztwa pytanie brzmiało: kiedy dokładnie? Policjanci szybko wytypowali podejrzanego. Był nim Michael Rubenstein, ojczym Darryla, który 5 listopada osobiście zawiózł małżonków
arma co mogłoby sugerować stan bardziej permanentny. Podchodzimy bliżej. W pępku mężczyzny kłębią się stłoczone ziarenka ryżu. Stłoczone jak dzieciaki pod sceną podczas koncertu. Tylko że ziarenka ryżu zwykle się nie ruszają. Więc to chyba jednak nie może być ryż. I nie jest. To młode muchy. Entomologowie mają nazwę na młode muchy, ale to brzydka nazwa, obraźliwa. Nie będziemy jej więc używać (...). Arpad wskazuje na mnie ręką i ruszamy ścieżką w górę. Przed nami leży mężczyzna z wydatnie rozdętym torsem. Jeśli chodzi o krocze, to trudno powiedzieć, co tam się dzieje; całą tę okolicę pokrywają insekty wyglądające jak jakaś część garderoby. Twarz jest przykryta w podobny sposób. Te larwy są już dwa tygodnie starsze od swoich kompanów z poprzedniego ciała i sporo większe. Wcześniej wyglądały jak ziarenka ryżu, teraz stały się rozgotowanym ryżem. Ściśnięte razem, zachowują się dokładnie jak ryż – tworzą wilgotną, zwartą masę. Jeśli zbliżysz głowę na odległość 30, 40 cm do zarobaczonego ciała (nie polecam), usłyszysz, jak jedzą”...
Trupia sprawiedliwość Cel farmy jest jeden: określić czas śmieci każdej ofiary morderstwa, bez względu na to, jak wygląda ciało. W przypadku procesu o zabójstwo naukowiec badający zwłoki jest pod dużą presją. Z jednej strony może skazać niewinnego człowieka na długoletnie więzienie lub śmierć, z drugiej – doprowadzić do uniewinnienia kogoś, kto na karę zasłużył. Jedno z najbardziej szokujących Na podsychających zwłokach żerują chrząszcze z rodzaju Silpha
na miejsce zbrodni. Dalszej rodzinie powiedział, że Perry’owie przechodzili poważny kryzys, a wspólne wakacje miały im pomóc. Jeszcze w listopadzie dwa razy ich odwiedzał. Drzwi domu – zeznał później Rubenstein – były zawsze zamknięte, a on nie zabrał zapasowego klucza. Od sąsiadów miał usłyszeć, że małżonków widziano odjeżdżających z „mężczyznami o wyglądzie dilerów narkotykowych”. Kiedy pojechał trzeci raz – 16 grudnia – z kluczami, znalazł trzy ciała. Tyle oficjalnych zeznań. Już 17 grudnia Rubenstein zażądał wypłaty 250 tys. dolarów z polisy ubezpieczeniowej, wykupionej niedługo wcześniej na małą Krystal. Przeszłość ojczyma Darryla też zdawała się potwierdzać jego Fermentacja masłowa tłuszczów przywabia motyle Aglossa
winę: miał na koncie zaaranżowane pożary i wypadki samochodowe w celu wyłudzenia odszkodowania. Badający sprawę wiedzieli, kto zabił. Brakowało dowodów. Tym bardziej że podejrzany miał niepodważalne alibi na okres od 2 do 16 grudnia. A kiedy dokładnie zginęła rodzina Perrych, nie było wiadomo. Proces rozpoczął się dopiero 6 lat później. O opinię poproszono Bassa. W tym czasie ofiary zbrodni spoczywały w grobach, a nieszczęsny domek wysprzątano i sprzedano. Zostały notatki i zdjęcia. Wynikało z nich, że zwłoki w momencie znalezienia były już rozdęte, co wskazywało na drugi etap rozkładu. Bass ustalił też, jaka pogoda była w Missisipi przed znalezieniem ciał. Jego obliczenia wskazywały, że Perry’owie zginęli jakieś 25 do 35 dni przed tym, jak ich znaleziono. I wszystko się zgadzało – oprócz widocznych na zdjęciach czerwi. Ich rozwój wskazywał, że wykluły się około 2 tygodni przed znalezieniem Perrych, czyli w czasie obejmującym alibi podejrzanego. Ani śladów kokonów, które oznaczałyby, że larwy zdążyły przeobrazić się w muchy. Co wskazywałoby na to, że musiały pojawić się wcześniej. Kartą przetargową w sądzie okazał się właśnie brak muszych kokonów, mimo że Bass przypomniał o niskiej temperaturze, która spowolniła proces gnicia, oraz o fakcie, że dom był starannie zbudowany, więc muchy miały utrudniony dostęp do ciał. Ława przysięgłych nie była przekonana o winie oskarżonego. Proces zawieszono. Niewiarygodność zeznań antropologa potwierdził pułkownik Shy – jego stary znajomy, o którym przypomniał obrońca Rubensteina. Sprawa ponownie ruszyła w roku 2000. Wówczas zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Jeden z adwokatów powołał na świadka patologa, który w czasie zeznań pokazał zdjęcia z sekcji zwłok – te, których Bass wcześniej nie widział. Na jednym ze zbliżeń twarzy Krystal było widać puste kokony.
Michael Rubenstein ostatecznie został uznany za winnego potrójnego zabójstwa i skazany na karę śmierci. „Jeśli moja wiedza przyczyniła się do eliminacji choćby jednego osobnika tego pokroju, to wszystkie lata nauki i badań nie poszły na marne” – powiedział po procesie Bill Bass.
Polska bez farmy W Stanach powstały jeszcze trzy podobne ośrodki. Do otwarcia swojej trupiej farmy szykują się Indie. Po co więcej takich miejsc? Znaczenie mają różne warunki klimatyczne. Czasami protestują mieszkańcy. Tak było w miasteczku San Marcos w Teksasie. Ludzie bali się, że krążące sępy zakłócą funkcjonowanie położnego nieopodal lotniska. Działalność ośrodka Bassa także wielokrotnie budziła kontrowersje. Na przykład zanim farma stała się popularna, wyszło na jaw, że lekarze sądowi z Tennessee dostarczali na nią ciała, po które nikt się nie zgłaszał. Niektóre należały do kombatantów. Stacja „Channel 4” wyemitowała wtedy program o „bezczeszczeniu zwłok bohaterów wojennych”. W Polsce nikt nie kształci antropologów sądowych. Pozostają studia
15
Plujka burczało i plujka pospolita składają jaja na „świeżych” zwłokach za granicą – we Francji, Hiszpanii, Portugalii, Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Polskie przepisy, mentalność i pokazowa religijność raczej nie wróżą, że szybko powstanie u nas miejsce takie jak farma Bassa, chociaż… przydałoby się. Tak twierdzą rodzimi specjaliści od zwłok, którzy douczają się dzięki zachodnim opracowaniom i badaniom na zwierzętach. ~ ~ ~ „Nienawidzę śmierci, żałoby, pogrzebów. Straciłem dwie żony, które umarły na raka. Jednak martwe ciało to dla mnie tylko przypadek antropologii sądowej” – przekonuje już 84-letni Bill Bass. Po śmierci chce być poddany częściowej kremacji: kości przekaże swojemu „dziecku” – trupiej farmie w Tennessee. JUSTYNA CIEŚLAK Korzystałam z książek: Bill Bass „Trupia farma”, Mary Roach „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków”
16
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Czy Bóg jest prawicowcem? W
sytuacjach spornych Amerykanie lubią zadawać pytanie: Co Jezus uczyniłby w takiej sytuacji? Nie znaczy to, że wybiera się najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie. Pytanie zadawane jest bowiem z przyczyn demagogicznych. Tegoroczna kampania wyborcza nasycona jest Bogiem i Jezusem w stopniu intensywniejszym niż zazwyczaj; zaznaczyło się to szczególnie silnie przed kilkoma miesiącami, gdy Partia Republikańska zdała sobie sprawę, że może nie wygrać, oskarżając Obamę o złą sytuację gospodarczą, bo ta zaczęła się niespodzianie – ku niemiłemu zaskoczeniu republikanów – poprawiać. Zaczęli więc akcentować sprawy obyczajowo-wyznaniowe, na przykład związki gejów, legalność aborcji i antykoncepcji. Prezydent nie wyraża wobec tych zagadnień sprzeciwu, więc jest oskarżany o „wojnę z religią”. Republikanie w Kongresie usiłują przeforsować program redukcji deficytu budżetowego, autorstwa swego kolegi Paula Ryana, przewidujący podwyższenie podatków dla klasy średniej, likwidację kluczowych programów socjalnych oraz zmniejszenie wydatków na edukację, a jednocześnie redukcję podatków najbogatszym. Ekstremizm tego planu jest tak oczywisty, że skrytykowali go liberalni liderzy religijni, a nawet pisnęli z przyganą biskupi katoliccy. Obcinanie świadczeń mających egzystencjalne znaczenie dla biednych, na przykład zasiłków na jedzenie, stanowi „afront wobec Ewangelii”, jest sprzeczne z wezwaniem Jezusa, by pomagać ubogim – oświadczyli bardziej postępowi pastorzy protestanccy. Jako że republikanie, których ugrupowanie nosi nieformalne miano „partii Boga”, odwołują się do konserwatystów religijnych i oskarżają demokratów o bezbożność, zostali postawieni w niezręcznej sytuacji. Znaleźli wyjście najprostsze: „Nie ma żadnej sprzeczności – oznajmił kongresmen Ryan, przewodniczący komisji budżetowej. – Tworzyłem swój plan w oparciu o moją wiarę katolicką”. W jego ujęciu katolickich pryncypiów rząd powinien jak najmniej angażować się w pomoc biednym. Od tego są kościoły i organizacje charytatywne. Najlepsze, co rząd może zrobić, to zejść z drogi, by nie przeszkadzać – zapewniał Ryan. Z równą trafnością można przekonywać, że Jezus dał się ukrzyżować, bo był masochistą.
„Ryanowi się kompletnie pokiełbasiło, on nie rozumie istoty społecznej nauki Kościoła katolickiego – stwierdził Stephen Schenk, katolicki specjalista z zakresu nauk politycznych. – To właśnie jest zadanie rządu. Instytucje charytatywne, kościoły i osoby indywidualne sobie z tym nie poradzą”. Konserwatyści religijni w USA od dawna twierdzili, że Biblia faworyzuje system wolnorynkowy, ale od czasu wyboru Obamy usiłują szukać biblijnego usprawiedliwienia dla postulatów pomagania bogatym kosztem biednych, zwalczania związków zawodowych, likwidowania pomocy społecznej i demontażu federalnego programu ubezpieczenia zdrowotnego dla emerytów. Bo, jak twierdzi Rick Warren, znany pastor megakościoła reprezentujący ten styl myślenia i angażujący się politycznie po stronie prawicy, „Bóg pragnął, by rząd miał jak najmniejszą rolę w społeczeństwie”. Kiedy wiadomo już, że kandydatem prezydenckim republikanów będzie musiał być nieakceptowany przez konserwatystów religijnych Mitt Romney, kaznodzieje, którzy dotąd zwalczali jego kandydaturę, przechodzą cudowną, błyskawiczną metamorfozę, bo nienawiść i strach przed reelekcją Obamy są znacznie większe niż animozje dotyczące Romneya. Znany kaznodzieja z Dallas Robert Jeffres jeszcze w 2007 roku utrzymywał, że Romney nie kwalifikuje się na prezydenta, bo jest mormonem, a „mormonizm to nie chrześcijaństwo, to sekta”. To samo powtarzał konsekwentnie w bieżącej kampanii: „Jest nieco obłudne przez 8 lat mówić, jak ważny jest wybór chrześcijanina na prezydenta, a potem wystawiać niechrześcijanina”. I nagle – zwrot o 180 stopni! „Nigdy nie mówiłem, że nie będą głosował na Romneya – zapewnia pastor Jeffers. – „Mamy wiele wspólnych wartości...”. Wprawdzie Obama jest chrześcijaninem, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo nie jest republikaninem. Ponadto dzięki intensywnym zabiegom propagandowym połowa wyborców republikańskich jest przekonana, że prezydent jest muzułmaninem, a część uparcie wierzy, że w ogóle nie urodził się w USA, nie ma więc prawa do prezydentury. PZ
W
Filadelfii od kilku tygodni trwa proces kryminalny ks. Linna, sekretarza archidiecezji ds. kleru. Wątek związany z ochroną przezeń pedofilów okazał się czubkiem góry lodowej, bo w trakcie rozprawy ujawniane są wciąż nowe fakty. Rzadko który proces mafijny jest tak porażający. Pod koniec kwietnia odczytywano dokumenty z zarekwirowanych przez sąd tajnych dotąd akt archidiecezjalnych. W roku 1989 psychoterapeuta dr Thomas Tyrrel ostrzegał zwierzchników ks. Thomasa Dunna, że jest on „głęboko zboczony” i powinien być odsunięty od czynności kapłańskich jako „chroniczny pedofil, narcyz cierpiący na schorzenia psychiatryczne”. „Siedzimy na beczce prochu” – pisał dr Tyrrel. Kierownictwo archidiecezji już kilka lat wcześniej wiedziało, że Dunne od kilku lat molestuje 13-latka; zapłaciło mu nawet za milczenie 40 tys. dol. Wiedziało też o innych ofiarach kapłana. W 1989 roku także inny psychoterapeuta, dr Eric Griffen, alarmował zwierzchników, zawiadamiając, że Dunne przestał uczestniczyć w terapii. „Ciekaw jestem, czy chcecie wziąć na siebie ryzyko zwolnienia kogoś takiego spod kontroli” – pytał.
Łańcuszek pedofilski Kardynał Bevilaqua nie miał nic przeciw temu. W roku 1990 skierował Dunne’a na kolejną parafię, pisząc w liście nominacyjnym: „Twoim posłaniem jest kochać ludzi, którym służysz, opiekować się biednymi i potrzebującymi. Modlę się, by te wysiłki przyniosły owoce; to przybliży cię do świętości i zbawienia”. Czyżby nie wiedział? Wiedział! Do rąk własnych dostarczono mu raport ze szczegółami tego „skomplikowanego przypadku”. Przed Bevilaquą ks. Dunne’a nominował kard. John Król w roku 1987 – jemu także nie przeszkadzała drapieżna pedofilia, przed którą ostrzegali terapeuci. Ksiądz Dunne, zupełnie się nie kryjąc, mieszkał na plebanii z nieletnimi, spał i pływał z nimi nago, kazał się im onanizować. To samo robił, zabierając ofiary na wycieczki kempingowe. W roku 1986 skargę do władz kościelnych napisał
harcerz, którego Dunne molestował. Prosił, by nie pozwolono mu krzywdzić innych. Oskarżony ks. Lynn zasugerował kardynałowi Bevilakwie, by Dunne’a zlaicyzował, ale książę Kościoła kazał zaproponować pedofilowi, by sam się zeświecczył. Dunne nie miał na to ochoty. W roku 1995 przeszedł na emeryturę, dostał 650 dol. miesięcznie, miał też darmowe mieszkanie, wyżywienie i ubezpieczenie. Ze stanu duchownego wystąpił dopiero w roku 2004. Z dokumentów archidiecezjalnych odczytywanych w sądzie w Filadelfii ewidentnie wynika, że o jego przestępstwach wiedzieli na bieżąco dwaj wspomniani kardynałowie oraz większość kierownictwa. Dziś Król i Bevilaqua już nie żyją (ten ostatni zmarł tuż przed procesem). Lynn, choć sam nie bez winy, jest w znacznej mierze kozłem ofiarnymi. PZ
Święty biznes rodzinny Na Bogu można zbić fantastyczne pieniądze, a dowodem tego są fortuny amerykańskich telekaznodziejów multimilionerów. Od czasu do czasu jednak któremuś z „namaszczonych sług Bożych” powinie się noga; dobrze naoliwiony mechanizm przestaje działać, a węszyć zaczyna prokuratura. Takie nieszczęście spotkało właśnie magnatów religijnych – małżeństwo Paula i Janice Crouchów (na zdjęciu). Ich religijny kanał TV, Trinity Broadcasting Network (TBN) z siedzibami w Kalifornii i Tennessee, jest największy na świecie w swojej branży. Para założyła biznes w 1973 roku i za pośrednictwem 78 satelitów nadaje program do 18 tys. stacji telewizyjnych na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. 24 godziny na dobę. 7 dni w tygodniu. Podlega mu 7 mniejszych sieci oraz park rozrywki chrześcijańskiej w Orlando. W roku 2010 TBN miał nieopodatkowany obrót w wysokości 175 milionów dolarów. Do tego doszły 92 mln z dotacji wiernych/widzów. Ponadto Crouchowie kontrolują 24 przedsiębiorstwa religijne. Wartość wszystkich dóbr materialnych w roku 2010 wyceniono na 800 milionów dolarów. Małżeństwo i jego personel słynęli ze zdolności zbierania datków. Podczas programu „Praise-A-Thon” prowadzący kaznodzieja zawołał: „Nie lękajcie się!”, a potem odliczył od 10 do 1 i wezwał do świadczeń pieniężnych: „Jeśli zadzwonicie i złożycie ofiarę, do jutra Bóg uczyni dla was cud”! W ciągu kilku sekund każda z 200 linii była zajęta.
Ale zaczęło się walić. Właściciele chrześcijańskiego imperium zostali oskarżeni przez dwu byłych pracowników o nadużycia i defraudacje. Wyszło na jaw, że z funduszy, które były przeznaczone na działalność charytatywną, aż 50 mln wydali na ekstrawagancki styl życia. Kolejne 58 mln wydali na dwa prywatne, luksusowe odrzutowce. Zakupili też 13 eleganckich rezydencji w kilku stanach. Na liście oskarżeń o finansowe przewałki znalazło się też zamówienie psiej budy za 100 tys. dol. Były także najdroższe limuzyny, klejnoty, jachty, motocykle itp. Crouchów oskarża się o fałszowanie dokumentów i płacenie łapówek, które miały nie dopuścić do wyjścia na jaw seksualnych afer. W roku 1998 Paul Crouch zapłacił 425 tys., by utrzymać w tajemnicy homoseksualny romans. Oskarżeni nie przyznają się do żadnych win. Znaczne wydatki były usprawiedliwione szerzeniem słowa bożego na całym świecie – twierdzą. Prywatne odrzutowce kupili, bo otrzymywali groźby zabójstwa. Duże rezerwy gotówkowe utrzymywali zgodnie z biblijną sugestią niezaciągania pożyczek. Teraz wszystko chyli się ku upadkowi. Dochody maleją, dotacje widzów wysychają. W obliczu kryzysu w klanie Crouchów doszło do nieporozumień i wzajemnych oskarżeń. Wielkie duszpasterstwa protestanckie stają się z czasem biznesami rodzinnymi, ale sprawy biznesowe komplikują się, jeśli towarzyszą im waśnie rodzinne – konstatuje David Harrel z Uniwersytetu Auburn, profesor amerykańskich religii, który śledzi kariery sławnych teleewangelistów. CS
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
D
o Benedykta list otwarty wysłał jego kolega po fachu. Wzywa go do opamiętania się i powrotu do ideałów młodości. Profesor Leonard Swidler jest wykładowcą „katolickiej myśli i międzyreligijnego dialogu” w Temple University w Filadelfii. Jest również jednym z założycieli i aktualnym
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
rolą kobiet w Kościele. Miałem nadzieję, że może otworzysz swój umysł i serce na tę sprawę. Pamiętając o naszym koleżeństwie, zwracam się ponownie. Jestem bowiem zbulwersowany tym, że ostatnio dajesz sygnały sprzeciwu wobec ducha i litery II Synodu Watykańskiego, który jako młody teolog współtworzyłeś, pragnąc nasz umiłowany
katolików, gdy słyszą zimne słowa z Rzymu i z ust całkowicie posłusznych mu biskupów. W moim kraju, w Ameryce, straciliśmy – w ciągu jednego pokolenia! – jedną trzecią populacji katolików. Joe, byłeś znany jak jeden z teologów II Synodu Watykańskiego, którzy promowali wezwanie Jana XXIII o reformowaniu ducha
Kumpel do papieża prezesem Stowarzyszenia na rzecz Praw Katolików w Kościele. Powołując się na dawne koleżeństwo z Ratzingerem na Uniwersytecie w Tybindze w latach 1960–1970, pisze do niego list otwarty, zwracając się per „Drogi Joe”. Profesor Swidler działa w warunkach recydywy: nie jest to jego pierwszy list do sławnego ekskumpla. A oto co pisze: „Kiedy jeszcze byłeś szefem urzędu Świętej Inkwizycji, który to szyld ciągle widnieje wykuty w kamieniu nad budynkiem nieopodal placu św. Piotra, napisałem do Ciebie otwarty list, bo byłem zaniepokojony
P
Kościół przemieścić ze średniowiecza do współczesności. Co więcej, jako profesor naszej wspólnej uczelni w Tybindze publicznie opowiadałeś się za ideą wyboru biskupów i ograniczenia ich kadencji. Obecnie, także publicznie, udzielasz nagany lojalnym księżom, którzy domagają się dokładnie tego samego co Ty kiedyś. Oni, idąc za Twym młodzieńczym przykładem, desperacko usiłują wprowadzić Kościół we współczesność. Celowo używam słowa »desperacko«, bo w Twym własnym domu, w Niemczech, kościoły są puste, podobnie jak gdzie indziej w Europie. Puste są też serca
olska parafia św. Stanisława Kostki w St. Louis od 8 lat zaangażowana jest w walkę z archidiecezją i Kościołem katolickim. W roku 1891 abp Peter Kenrick zatwierdził przyznane parafii specjalne prawa do samostanowienia – proboszcz i rada nadzorcza mogli dysponować zebranymi przez siebie pieniędzmi i wykorzystywać je na własne potrzeby. Nie było z tym problemów do do czasu, gdy nowy szef archidiecezji, despotyczny Raymond Burke, w pierwszych latach XXI wieku postanowił z tym skończyć. Parafia miała odprowadzać zebrane finanse do archidiecezji i wykonywać jej polecenia. Parafianie odmówili. Na miejsce polskiego księdza odwołanego przez arcybiskupa ściągnęli i zatrudnili innego Polaka, ks. Marka Bożka. To oczywiście zaogniło konflikt. Burke obłożył buntowników i proboszcza ekskomuniką, a w roku 2005 Benedykt zlaicyzował ks. Bożka. Większość rady nadzorczej i parafian pozostała jednak przy nim. Bożek otwarcie sympatyzował z kobietami domagającymi się ordynacji, a na jego msze przychodzili także geje i otrzymywali błogosławieństwo.
chrześcijaństwa. Wzywam Cię do powrotu do ducha reform twej młodości. Czynię to w okresie przygotowań do obchodów 50 rocznicy istnienia pisma »Journal of Ecumenical Studies«, który zainicjowałem z żoną w roku 1964. W pierwszym numerze były artykuły Hansa Künga – Twego przyjaciela i druha – teologa z II Soboru. Szukał drogi, by przekroczyć izolującą przepaść kontrreformacji, która odseparowała Kościół katolicki od reszty chrześcijaństwa, a także reszty współczesnego świata. Joe, w tym duchu wzywam Cię do powrotu do fontanny młodości! Pokój Tobie, Len”. TN
Próby negocjacji z nowym arcybiskupem Carlsonem spełzły na niczym: polscy parafianie nie wierzą jego zapewnieniom, że nie zamknie kościoła. Archidiecezja, do której dołączyła grupa parafian pragnących pozostać w strukturach Kościoła katolickiego, wytoczyła buntownikom sprawę sądową. Właśnie zapadł wyrok. Sędzia Bryan Hettenbach przyznał rację Polakom, a nie archidiecezji: mają prawo działać na zasadzie korporacji i nie muszą się podporządkowywać rygorom Kościoła. Arcybiskup deklaruje „wielki smutek” i zapewnia, że złoży apelację. Pójdziemy do Sądu Najwyższego USA, jeśli będzie trzeba – zapewnia. Wcześniej Watykan wydał wyrok (prezesem tamtejszego najwyższego sądu jest obecnie… Burke) po myśli archidiecezji, lecz sędzia zdecydował, że prawo kanoniczne nie ma zastosowania do tej sytuacji. Zapowiada się, że konflikt potrwa kolejne lata. Zapewne można by go uniknąć, gdyby abp Burke wykazał pewne zdolności dyplomatyczne, czyli wziął pod uwagę racje i tradycje polskich wiernych. On wolał autorytarne wydawanie decyzji. ST
Sukces buntowników
J
ezuici – największy zakon Kościoła katolickiego. W Ameryce jego członkowie często bywają sprawcami przestępstw seksualnych na dzieciach. Szczególnie głośna była sprawa ks. Donalda McGuire’a (zaufany doradca i spowiednik Matki Teresy), którą prowadziła prokuratura stanowa Illinois, a zaangażowany w nią był federalny Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zakon wypłacił tytułem odszkodowań kilka milionów dolarów, obiecując reformy, które nie dopuszczą do recydywy pedofilii. Kilka dni temu w stanie Maryland zakończyła się konferencja 17 tys. księży, przełożonych zakonów męskich.
17
Europa świecczeje D
wa najnowsze badania pokazują szybki proces odchodzenia od religii. Tym razem w Niemczech i Portugalii.
W Portugali, do niedawna ultrakatolickiej, w ciągu zaledwie 11 lat liczba osób deklarujących przynależność do watykańskiego Kościoła spadła dramatycznie z około 90 do 70 proc., co oznacza najszybsze w Europie tempo porzucania katolicyzmu (obok czeskiego). W tym samym czasie wzrosła w Portugalii liczba ateistów i protestantów. Natomiast w protestancko-
-katolickich niegdyś Niemczech spada odsetek wiernych obydwu głównych wyznań. Nadzieje na nawrócenie terenów dawnego NRD po zjednoczeniu spaliły na panewce – stale rośnie tam liczba ateistów, którzy stanowią już większość mieszkańców. Jeśli obecne trendy się utrzymają, to już około roku 2025 większość Niemców będzie bezwyznaniowa. MaK
Abraham naszych czasów N
iejaki Joseph Ramirez z San Diego w Kalifornii próbował złożyć swojego syna w ofierze Jezusowi.
Wyrok za maltretowanie dziecka grozi Amerykaninowi latynoskiego pochodzenia, który chciał złożyć na cmentarzu w San Diego swojego 8-letniego syna. Pobożny człowiek, który chciał w dzieciobójstwie najwyraźniej naśladować Abrahama – jednego z czołowych bohaterów Biblii, zwanego ojcem wiary
– został powstrzymany w ostatniej chwili przez matkę dziecka i dwie inne kobiety. W przeciwieństwie do Abrahama, który chciał zamordować swojego syna nożem, Ramirez zamierzał użyć stłuczonej butelki. Niedoszły rytualny zabójca powtarzał jak mantrę słowa: „Idziemy do Jezusa”. MaK
Diabelska ekologia W
końcu zdemaskowano intencje i cele aktywistów ochrony środowiska. Hitlerowcy przy nich to pestka...
Od nowa w Kościele Na przewodniczącego duchowni wybrali zwierzchnika zakonu jezuitów – ks. Thomasa Smolicha. Był on wcześniej prowincjałem zakonu w Kalifornii. Mieszkał w jednym pokoju z ks. Mariano, który został oskarżony o molestowanie seksualne inwalidy. Smolich zapewniał, że nie zauważył, co jego kolega wyrabiał. Wcześniej robił co mógł, by pomagać i bronić przed odpowiedzialnością jezuitów oskarżonych o gwałty. Ksiądz Smolich był zatrudniony na kierowniczym
stanowisku w ośrodku terapeutycznym dla księży pedofilów, który był azylem chroniącym ich przed więzieniem. Kurację w ośrodku odbywał też ks. McGuire, ale po wyjściu powrócił do molestowania nieletnich. Teraz Smolich został szefem organizacji zrzeszającej zakony katolickie. Można być pewnym, że wyróżnienie to nie spotkałoby go, gdyby zawiadamiał policję po każdym przypadku przestępstw kolegów zakonnych, którego był świadkiem. ST
Prawdę objawił pastor amerykański Bryan Fisher. „Chciałbym, byście zrozumieli, że ruch ochrony środowiska jest głęboko antyludzki – uświadomił swoje owieczki. – Nosi piętno Szatana, ojca kłamstw, bo ojciec kłamstw nienawidzi ludzi. Dlaczego? Bo zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boże. Chciałby nas wyeliminować, bo przypominamy mu Boga. Ekolodzy mają podobne cele: pragną wymazać rodzaj ludzki
z powierzchni ziemi. Nie dajcie im się oszukać! To ich prawdziwy cel”. Fisher jest demaskatorem, ale na jego odkrycie zapracował cały ruch konserwatywno-religijny. Glenn Beck, medialny oszołom prawicy amerykańskiej, już jakiś czas temu ostrzegał przed Green Movement (Ruch Zielonych), twierdząc, że jego członkowie uważają ludzi za wirusy, które należy wykończyć za pomocą aborcji i sterylizacji. CS
18
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Reformatoły Śledząc uważnie doniesienia mediów, nietrudno zauważyć, kto kryje się za wieloma wręcz niepoważnymi pociągnięciami reformatorskimi rządu Tuska. Niestety, nie są to wielkie autorytety w dziedzinie gospodarki czy finansów. Najwyraźniej premier boi się gromadzić wokół siebie osobowości większego formatu. Tak czy inaczej za posunięcia inspirowane przez jego otoczenie odpowiada on – Donald Tusk – i jego rząd. Pomysły tych „wielkich reformatorów” muszą u każdego myślącego Polaka wywoływać głęboki smutek. Weźmy kilka przykładów: obcięli wielkość dodatku pogrzebowego, podwyższyli kwotę kosztów ponoszonych miesięcznie na lekarstwa ze 100 zł do 150 zł, czyli osoba niepełnosprawna mniej może sobie odliczyć od kwoty do opodatkowania, a teraz zapowiadają wycofanie dodatków pielęgnacyjnych dla osób w wieku powyżej 75 lat. Gdzie więc szukają oszczędności „Wielcy Reformatorzy”? Ano chcą dociążyć finansowo najsłabszą grupę społeczną – osoby chore i najstarsze. Należy dodać, że wspomniane „genialne” pociągnięcia nieźle obrzydzą życie tym, którym i tak nie brakuje zmartwień i cierpień, natomiast efekt finansowy dla państwa będzie symboliczny. Tymczasem istnieje w Polsce ogromne pole do zrobienia prawdziwych oszczędności. Mogliby „wielcy REKLAMA
reformatorzy” zainicjować działania zmierzające do jasnego sprecyzowania, kto może korzystać z dobrodziejstwa KRUS (nawet w takiej bezsensownej postaci, w jakiej jest), oraz do opracowania przepisów prawnych pozwalających na wyeliminowanie licznych oszustów, którzy od wielu lat nie mają nic wspólnego z rolnictwem. Pracują na przykład na czarno na Zachodzie, a często nawet legalnie i są tam też ubezpieczeni. Inni pracują na czarno w kraju, są posiadaczami nieruchomości i wynajmują je, czerpiąc z tego tytułu poważne dochody, a jednocześnie fikcyjnie dzierżawią hektar czy dwa, aby załapać się na KRUS, gdzie składka emerytalna jest symboliczna. Kamienicznik nie musi martwić się o wielkość przyszłego świadczenia emerytalnego, bo może spokojnie żyć w wieku emerytalnym za wynajem. Dlaczego „wielcy reformatorzy” nie zabierają się za emerytury górnicze? Osobiście nie mam nic przeciwko temu, że górnicy dużo zarabiają, że idą wcześnie na emerytury, że pobierają wysokie emerytury, ale pod warunkiem, że górnictwo będzie miało własny fundusz emerytalny, na który pieniądze będą wpłacać kopalnie. Dopiero wtedy okazałoby się, ile tak naprawdę kosztuje 1 tona wydobytego węgla. Statystyczny Polak pobiera świadczenie emerytalne od 65 do 73 roku życia. Statystyczny górnik pobiera bardzo wysokie świadczenie emerytalne nierzadko od 40 do 73 roku życia. Wielu takich emerytów „dorabia” od rana do wieczora na budowach. Współczuję górnikom ciężko pracującym pod ziemią, ale być może ich znój jest niepotrzebny, bo owoc ich trudu zbyt dużo nas kosztuje. Ponadto podczas spalania węgla wydziela się duża ilość dwutlenku węgla, a za tę emisję trzeba będzie słono zapłacić. Jeszcze inna sprawa to cała masa „górników” de nomine, zwykłych gryzipiórków na powierzchni. Wielu funkcjonariuszy Policji nigdy w pracy nie wychyla głowy zza biurka albo „ciężko tyra” w drogówce, a idzie na emeryturę w wieku 40 lat i pobiera niezłe (w porównaniu z innymi biurokratami) świadczenia emerytalne.
Polska przoduje w procentowej ilości rencistów. Moim zdaniem nie jest to rezultat jakiegoś fatum. Polacy są szczególnie utalentowani do wszelkiego krętactwa. Dla chcącego na szczytach władzy nie byłoby szczególnie trudne „cywilizowane” wybijanie z głowy symulanctwa. Należy przede wszystkim uwiarygodnić instancje powołane do ochrony interesów państwa. Jeśli wierzyć Haszkowi w wojsku c.k. Austrii podejrzanym o symulanctwo stosowano regularne lewatywy i płukanie żołądka. Po kilku zabiegach „głusi”
odzyskiwali słuch, „niemi” – mowę itp. Osobiście zalecałbym metody bardziej cywilizowane, ale również skuteczne. Trzeba je jedynie dostrzec. Skoro w świadomości społecznej niewiarygodne są prokuratury, sądy, komisje orzekające itp., to jest to woda na młyn hochsztaplerów. W Polsce niewiarygodni są zarówno rządzący, jak i opozycja. To niesłychane, że na przykład najpierw Jarosław Kaczyński powołał na wysokie stanowisko np. Janusza Kaczmarka, Tomasza Lipca, wystawiając im bardzo korzystną rekomendację (wbrew licznym publicznym ostrzeżeniom), a w krótkim czasie
nie zostawił na nich suchej nitki, cynicznie czyniąc z siebie bohatera „demaskującego” swojego najbliższego współpracownika. Podobnie było z Mirosławem Drzewieckim z PO oraz rządowymi skorumpowanymi ekspertami od informatyzacji, którzy skompromitowali się w MSWiA. Powyższe przykłady nie wyczerpują wszelkich rażących nieprawości i żenującego poziomu „strategicznych” decyzji naszych liderów politycznych. Wyeliminowanie tych patologii przyniosłoby wpływy do budżetu naszego państwa, wielokrotnie przewyższające wpływy, jakie „Wielcy Reformatorzy” uzyskają z „przystrzyżenia” osób niepełnosprawnych, starych i będących na łożu śmierci. Po prostu żenada!
Ostatnia tzw. waloryzacja świadczeń emerytalnych w Polsce dokonana została metodą zbójnika Janosika. Bogatym bezprawnie zabrano, a część z tego, co zabrano, wspaniałomyślnie dano biednym. Przy okazji sięgnięto do wypróbowanego w historii pobudzenia żalu biednych, że nie są bogaci, i zawiści tych pierwszych. Divide et impera. Mamy na szczytach władzy lidera Donalda Tuska, który nie dopuszcza do współrządzenia żadnej prawdziwej i fachowej osobowości (za to promuje Gowina). Polskie piekiełko. Profesor Grzegorz Kołodko proponował szereg posunięć stymulujących gospodarkę. Ponieważ
Narodowy Bank Polski ma poważne rezerwy walutowe, a z drugiej strony państwo polskie płaci wysokie oprocentowanie z powodu własnego zadłużenia, prof. Kołodko sugerował skorzystanie z części rezerwy walutowej na przykład na zredukowanie zadłużenia i w ten sposób obniżenie wydatków na obsługę zadłużenia. Są i inni (prof. Gomułka też nie „pasował” do obecnej elity władzy) specjaliści, których kompetencje są nieporównywalne z „wielkimi reformatorami”, ale obowiązująca ordynacja wyborcza zapewnia niezmienność elity władzy, niezależnie od jakości jej sprawowania. Po co więc zasiedziała władza miałaby dopuszczać do współrządzenia osoby wybitne? Gromadzenie wokół siebie miernot gwarantuje władzy „święty spokój”. Kogo zaproponują na pierwszych miejscach liderzy (Tusk, Kaczyński, Miller i inni), tych lud bezkrytycznie wybierze. Po co z punktu widzenia interesów lidera mieć obok siebie osoby autentycznie kompetentne? Lud z łatwością dostrzegłby na tle fachowca mierność lidera. A przecież kurczowe trzymanie się władzy to rzecz najważniejsza dla ludzi małego formatu. Próżność zostaje usatysfakcjonowana. Dla odwrócenia uwagi od śmieszności urządza się czasem igrzyska ku uciesze tłumów. Ostatnia spektakularna polityczna polemika na linii PO–PSL była tego najlepszym przykładem. Zamiast zaskakiwania się nawzajem, grając pod publikę pomysłami na reformę emerytalną, jak to czynili ostatnio liderzy PO i PSL, wcześniej powinni spotykać się w cieniu gabinetów specjaliści obu partii w celu zdefiniowania zrębów reformy. Tak powinni uczynić poważni koalicjanci. Koszty tej próżności ponosi całe społeczeństwo. Podczas ostatniej kampanii wyborczej do parlamentu jedynie Ruch Palikota zaprezentował rzeczowy program poważnych przeobrażeń państwa celem poprawy jego funkcjonowania i stanu finansów. Liderzy innych ugrupowań, zamiast zaprezentować programy konkurencyjne, bezczelnie wmawiali wyborcom, że Ruch Palikota nie ma programu. Nie jestem politykiem, jestem jedynie umiarkowanym entuzjastą Janusza Palikota, bo nie wiadomo, jak by to było z realizacją programu, który prezentował. Nie jestem entuzjastą innych liderów politycznych. Marzy mi się wylansowanie polityka takiego formatu, jakim był na przykład Charles de Gaulle, w otoczeniu którego wylansowali się inni wybitni politycy francuscy, m.in. George Pompidou, Giscard d’Estaing i wielu innych, którzy wyprowadzili Francję na jedną z czołowych potęg gospodarczych świata. Bolesław Kot Wadowice
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
LISTY Wygra Kaczyński! Rozpisujecie się ostatnio o przyszłej wygranej Palikota, o tym, jak będzie fajnie. A ja Wam mówię jedno – wygra Kaczyński. Już teraz w związku z reformą emerytalną słychać głosy: „Dlaczego nie głosowałam na Kaczyńskiego?”. Poniekąd mają rację, bo codzienna porcja „Smoleńsk w 5 smakach” w telewizji to pikuś w porównaniu z pracą SIEDEM lat dłużej. Już lepiej jeździć przez ronda „ofiar zamachu smoleńskiego”, niż tyrać do 67 lat. Palikot poparł ten pomysł i dlatego jest skończony. Walczy z jakimś śmiesznym Funduszem Kościelnym? A KOGO ta sprawa w ogóle interesuje? ZUS się nie wyrabia? A ZABRANE ZUS-owi 237 MILIARDÓW złotych leżące na OFE to CO??? To są pieniądze ZUS-u, które jakby w ZUS-ie były, toby ZUS się wyrabiał i nie trzeba by przedłużać wieku emerytalnego. Ale o tym cicho, bo OFE się obrazi. SIŁĄ losują ludzi do tego OFE – nie można zostać w ZUS-ie. Na turniej piłkarski EURO poszło coś 80 miliardów. W Gorzowie Wlkp. szpital zadłużony na 250 milionów pada, bo popełnił zbrodnie, lecząc ludzi, zamiast patrzeć na kontrakty z NFZ-etem. Za Euro 2012 można by 80 mld / 250 mln = 320 takich szpitali jak w Gorzowie Wlkp. oddłużyć. Jest to suma, którą Orkiestra Owsiaka zbierałaby od czasów średniowiecza. Grzegorz Świnder
Kler niszczony kasą 2 maja 2012 roku na Jasnej Górze zebrała się Rada Biskupów Diecezjalnych Kościoła rzymskokatolickiego. Omawiano propozycje rządowe dotyczące likwidacji funduszu kościelnego. W opublikowanym komunikacie biskupi piszą o dotychczas funkcjonującym funduszu, że „niestety, do roku 1989 wykorzystywany był głównie do walki z Kościołem”. To jest dopiero kuriozum i bezczelność!!! Jak dobrze, że dopiero w latach 50. ubiegłego wieku ktoś wpadł na pomysł, żeby przeciwnika niszczyć za pomocą pieniędzy! Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby wiedział o tym Adolf Hitler, bo zamiast rzucać na Polskę ogromne siły Wehrmachtu, mógłby zasypać nasz piękny kraj reichsmarkami. Zniszczyłby nas do cna! A swoją drogą ciekaw jestem, jak biskupi wyjaśniliby to, w jaki sposób ten fundusz szkodził Kościołowi? Pewnie tak pokrętnie, jak wszystkie swoje inne bajki. Dalej biskupi piszą, że proponowany odpis podatkowy w wysokości 0,3 proc. podatku od osób fizycznych jest za mały i powinien wynosić 1 proc. – tak jak w przypadku
organizacji pożytku publicznego. Ja proponuję, by ten odpis rzeczywiście funkcjonował w takiej wysokości, ale żeby ten 1 proc. można było przeznaczyć na jeden cel – jakiś kościół lub organizację pożytku publicznego. Myślę, że zainteresowane organizacje nie muszą się obawiać zmniejszenia wpływów z tego tytułu. Komunikat głosi także, że „biskupi wskazali, iż taka nowa formuła może stać się sposobem rekompensaty za zabrane dobra”. Ile jeszcze lat nasz kraj będzie okradany pod płaszczykiem rekompensaty dla kleru? Ile razy możemy oddawać
i zadośćczynić za to samo?! Czy kiedykolwiek doczekają się rekompensaty obywatele, którzy utracili swoje majątki w wyniku zmian granic i zmian ustrojowych po II wojnie światowej? Biskupi piszą także o celach, na jakie będą przeznaczane pieniądze z odpisów podatkowych, bo „kościół musi mieć podstawę utrzymania bytu”… oraz opłacenie ubezpieczeń społecznych niektórych duchownych i członków zakonów klauzurowych. I słowo na temat zakonów klauzurowych. Po co im emerytury, a może i renty z tytułu niezdolności do „pracy”? Przecież według zasad tych zakonów ich członkowie nie opuszczają murów klasztorów, nie mogą mieć nic własnego, a zakon zapewnia im wikt i opierunek. Na co i kiedy mają wydawać swoje emerytury? (...) Prawda jest taka, że wszelkie pieniądze, jakie otrzymują tacy zakonnicy i zakonnice, przechodzą na własność zgromadzenia. Czyli biskupi proponują zakamuflowaną formę utrzymywania niektórych zakonów przez ZUS. W. Grochocki
Koko Euro spoko Pospolity slogan głosi, że reklama jest dźwignią handlu. Kiedy byłem w USA (czasy PRL), moją pierwszą inwestycją było kupno telewizora, oczywiście z podłączeniem do keyboardu. Wówczas nie miałem bladego pojęcia o ordynarnej i bezwzględnej ingerencji przeróżnych reklam w każdy telewizyjny program. Byłem zniesmaczony i zdenerwowany, gdyż te ichnie reklamy były – według mojego gustu – idiotyczne i bezsensowne. Tubylcy, czyli jankesi, byli innego
19
SZKIEŁKO I OKO zdania. Oglądali ten reklamowy kicz z lubością i rechotali z ukontentowania. Nie przypuszczałem, że w naszym kraju będzie analogicznie. Powszechnie wiadomo, że dobry produkt reklamy nie potrzebuje, gdyż sam reklamuje się swoją wysoką jakością, skutecznością i przydatnością! Nachalnie reklamowane są buble i wszelaki chłam, żeby zszedł. Większość telewidzów nie przepada za reklamami – wywołują jedynie zdenerwowanie, bo są nagłaśniane na maksa i trzeba wyciszać głośność! Producenci spotów reklamowych prześcigają się w produkcji idiotyzmów! Na przykład: „Chuck
Norris”, ewentualnie: „To nic niezwykłego...”. Na reklamy wydawane są ogromne pieniądze i na duże kwoty załapują się różni nepoci. Szczególnie odrażająco niemoralne są reklamy leków wtłaczanych nachalnie na „wszelkie dolegliwości”. Producenci spotów nie wahają się wciągać w to obrzydlistwo dzieci, nawet niemowlęta! Do reklam leków zapraszani są także ludzie znani z teatru, filmu oraz celebryci. Cóż, pecunia non olet! Staruszkowie emeryci, widząc niekiedy znane, lubiane, zacne twarze uczestniczące w reklamach leków, wydają ostatnie grosze, aby nabyć ten aptekarski chłam z myślą, że uratują podupadłe zdrowie. Podczas Mundialu (Korea–Japonia 2002 r.) Edyta Górniak także zareklamowała Polskę, wykrzykując hymn Polski w taki sposób, że wszyscy nasi kopacze piłki nożnej z trenerem kadry Jerzym Engelem na czele mieli przerażenie w oczach, gdyż nie mogli śpiewać hymnu wraz z p. Edytą Górniak. Obecnie – w przededniu Euro 2012 – Polska jest już oficjalnie reklamowana w Europie polskim przebojem na Euro 2012 „Koko Euro spoko”. Słuchając tego hitu, można odnieść wrażenie, że słucha się kwok, które w kojcu znoszą jaja. Oby się nie okazało, że poziom polskiego futbolu jest taki jak poziom polskiego przeboju na Euro 2012… Mir
,,Schadenfreude” Jonaszu, w swoim komentarzu zatytułowanym „Schadenfreude” („FiM” 16/2012) kreślisz piękne wizje rychłego odsunięcia pasożytniczego kleru od wpływu na losy Polski i Polaków. Chciałbym, aby Twoje przewidywania spełniły się choćby
od jutra, ale może to też porwać dłużej. Podobne obawy miałem w czasach PRL-u, kiedy nie było realnych widoków na odsunięcie od władzy partyjnego betonu, który podobnie jak kler uważał się za nieomylny i jako jedyny zdolny do uszczęśliwiania polskiego narodu. To zadufanie w sobie kleru może przynieść podobny rozwój wypadków. Aby tak się stało, musi w Polsce powstać realna siła sprawcza, która po legalnym przejęciu władzy odsunie całkowicie kler od finansowania go w jakiejkolwiek formie przez państwo i samorządy, wypowie konkordat, usunie religię z przedszkoli i szkół, zlikwiduje stanowiska kapelanów, wyruguje z wyższych uczelni świeckich wydziały teologiczne, opodatkuje wszystkie dochody kościołów i związków wyznaniowych, nie pozwoli na łączenie uroczystości religijnych i państwowych. Jak widać, żniwo jest wielkie, a żniwiarzy jak na razie garstka. Poza Ruchem Palikota nie widać nikogo do podjęcia takiego wyzwania. Szczególnie nie można liczyć na hipokrytów z postkomuny: Millera, Oleksego, Kwaśniewskiego, Borowskiego. To oni, piastując najwyższe stanowiska w państwie, doprowadzili do uprzywilejowanej pozycji kleru w każdej dziedzinie życia społecznego politycznego i gospodarczego. Wielkim kłamcą jest Tusk, który mimo zapowiedzi nie ogranicza, a wręcz poszerza przywileje kleru. Zygfryd z Grudziądza
Okupant i mafia Brawo i jeszcze raz brawo za nowego felietonistę – Pana Kubę Wątłego. To jest ktoś, kto mówi prosto z mostu, bez owijania w bawełnę tzw. poprawności politycznej. Moim zdaniem o instytucji Krk w Polsce można i należy mówić, używając określeń OKUPANT i MAFIA. Wypełnia ona te dwa terminy całkowicie… 1. Dąży do utrzymania społeczeństwa na poziomie ogłupiałego motłochu. Durniami łatwiej rządzić – wiedzieli już o tym kapłani w Egipcie. 2. Kler to funkcjonariusze obcego państwa podporządkowani przepisom prawa kanonicznego, niemającego żadnego odniesienia do prawa obowiązującego na terenie RP. 3. Powtarzają metodę Goebbelsa: kłamstwo powtarzane 1000 razy staje się dla wielu prawdą. 4. Ustawa o tzw. wartościach chrześcijańskich – czarni czy inni fioletowi bezkarnie obrażają wielu ludzi (m.in. mnie), dla których Krk to jedno z wielu hokus-pokus, natomiast jakakolwiek uwaga na ich temat to obraza „uczuć”. Gowinopodobni „intelektualiści” padają na pysk, mając pełne spodnie ze strachu przed watykańczykami. Nie boję się nazwać ich kolaborantami, zdrajcami interesów RP, watykańską targowicą. Premier Tusk mimo szumnych zapowiedzi, np. że rząd nie będzie przed księdzem klękał, nie robi nic, a nawet wprost przeciwnie
– umacnia pozycję Opus Dei. Dla mnie jest człowiekiem niegodnym zaufania i o ile sam w Polsce nie głosuję, to będę za 3 lata (albo i wcześniej) namawiał wszystkich znajomych, aby na PO już głosu nie marnowali. Cała nadzieja w Panu Januszu Palikocie i jego posłach... Mam nadzieję, że w kolejnych wyborach zdobędą tyle głosów, że wreszcie oczyszczą ziemię, tę ziemię, z V kolumny watykańskiej. Czas najwyższy na wprowadzenie podatku kościelnego – dałoby to najpewniejszą informację, ile faktycznie katolików jest w Polsce (moim zdaniem między 30 a 35 proc.). Nie bez powodu fioletowi bronią się rękami i nogami, tfu… pastorałem, obłudą, kłamstwem przed takim podatkiem – w diabły poszłaby teoria o ponad 90-procentowym stanie baranów bożych... Artur Kurz, Hassmersheim
Spotkanie zachodniopomorskiej RACJI PL W sobotę 26 maja br. o godzinie 16.00 w Hotelu „Statek Ładoga” zacumowanym w Szczecinie przy ul. Jana z Kolna (vis-á-vis Wałów Chrobrego) odbędzie się otwarte spotkanie członków i sympatyków RACJI PL z terenu woj. zachodniopomorskiego. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych. W spotkaniu udział weźmie przewodniczący RACJI PL Ryszard Dąbrowski. Uprzejmie prosimy o dokonanie rezerwacji pod numerem tel. 726 771 907 lub e-mailem:
[email protected]. Prezydium RACJI PL
Kochani!!! W dniach 24–26 sierpnia 2012 r. odbędzie się kolejny, coroczny zjazd Czytelników „Faktów i Mitów”. Miejscem spotkania jest Zespół Domów Wczasowych w Spale. Osoby, które są zainteresowane spotkaniem, uprzejmie prosimy o kontakt pod nr. tel. (42) 630 70 65 do 31 maja 2012 r. Serdecznie zapraszamy! Zespół „Faktów i Mitów”
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
20
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
K
iedy reprezentanci krajowego betonu chcą uciąć rozmowę na temat wprowadzenia do polskiego prawa tzw. jednopłciowych związków partnerskich, mówią, że są one „nienaturalne” i że jest to idea nowomodnych gejów i lesbijek, którym do głowy uderzyła nadmierna zachodnia tolerancja. Tymczasem związki homoseksualne różnego rodzaju funkcjonowały i nadal funkcjonują w wielu kulturach na całym świecie. Odnajdujemy je między innymi w Chinach, Indiach i Japonii. Duże znaczenie miały w Ameryce prekolumbijskiej. A nie były czymś niezwyczajnym także i w miejscach, gdzie narodziła się europejska kultura, oraz w wielu społecznościach pierwotnych. Przynajmniej do czasu, gdy katoliccy misjonarze – za pomocą broni – przekonali ich członków, że to, co robią, jest złe i... niezgodne z naturą.
Opętani przez sodomię? Gdy hiszpańscy konkwistadorzy dotarli do Ameryki Południowej, poznali cywilizację, która nic sobie nie robiła z ich przekonania, że homoseksualne stosunki płciowe to grzech śmiertelny. Ludzie (choć akurat z uznaniem ich za „ludzi” Kościół miał pewne problemy) w Nowym Świecie powszechnie praktykowali rozrywki tego rodzaju. Sam Ferdynand Kortez w pierwszych listach do Karola V donosił, że wszyscy mieszkańcy Meksyku to „sodomici, którzy mają skłonność do tego śmiertelnego grzechu”. A jakby tego było mało, ozdoby przedstawiające „sodomię” znajdowały się nie tylko na biżuterii, ale też w świątyniach. Mieli nawet boga, który był patronem homoseksualnych związków, a to wychowanych w katolicyzmie Hiszpanów szczególnie oburzało. Od Majów dało się też ponoć usłyszeć, że to właśnie on zstąpił na ziemię i nauczył mężczyzn kochać innych mężczyzn. Kronikarze, którzy przybyli z konkwistadorami do Nowego Świata, zwracali też uwagę, że homoseksualizmowi towarzyszy tam często przebieranie się w kobiece stroje, a nawet bywa on traktowany jako coś świętego i towarzyszy różnorodnym obrzędom religijnym. Na przykład Fernandez de Oviedo, który podróżował z Diego Velázquezem, pisał na początku XVI wieku: „W niektórych częściach tych Indii noszą jako biżuterię, wykonane w złocie, ważące 20 peso, przedstawienie mężczyzny ustawionego na kolejnym mężczyźnie, w tym diabelskim i niemoralnym akcie sodomii”. Oczywiście pruderyjny Hiszpan nie mógł po prostu patrzeć na tak grzeszny wizerunek i podkreślał, że własnoręcznie go zniszczył. Oczywiście nie skończyło się na niszczeniu symboli, których teraz tak bardzo brakuje tym, którzy chcą odtworzyć zwyczaje tych ludów. Gnębiono także samych „sodomitów” – w tym specjalizowała się „święta”
Nienaturalna homofobia Przedstawiciele polskich środowisk katolickich i konserwatywnych opowiadają niestworzone historie o homoseksualności i jednopłciowych związkach partnerskich. Wynika to zapewne m.in. z bezkresnej ignorancji klerykałów. inkwizycja. Taki na przykład Vasco Nunez de Balboa był przez nią chwalony za to, że podczas wyprawy do Meksyku pozwolił swoim psom zagryźć 40 homoseksualistów. Także przywleczone z Europy choroby zakaźne, które zdziesiątkowały lokalną populację, postrzegano jako przejaw bożej kary za grzechy, których dopuszczali się Indianie. Podobnych odkryć w ciągu kolejnych stuleci dokonywali europejscy podróżnicy niemal w każdej części świata. W niektórych społecznościach homoseksualizm był tak naturalnym elementem życia, że związki jednopłciowe były oczywiste na określonym etapie życia lub mieszały się z tymi heteroseksualnymi. Tak było w wielu miejscach na Pacyfiku, w Afryce i w obu Amerykach.
Jeden człowiek, dwie dusze! Związkom jednopłciowym przypisywano różne funkcje, ale ich większość zniknęła pod wpływem moralności narzuconej przez kolonizatorów i nauczanej przez misjonarzy. Zachowały się jednak przekazy odkrywców, którzy z oburzeniem zwracali uwagę na „niemoralność i rozwiązłość” społeczności, do których trafiali. Przede wszystkim uderzała ich swoboda, z jaką podchodzono tam do spraw ciała. Jednak niekiedy bywało znacznie ciekawiej. Do najlepiej znanych fenomenów związanych z homoseksualizmem należy rola, jaką w społecznościach Indian północnoamerykańskich odgrywali tzw. winkte (nazywani też berdache). Byli to ludzie, którym przypisywano posiadanie dwóch dusz: męskiej i kobiecej. „Dwie dusze” postrzegano jako odbicie boskiej natury, która nie była ani męska, ani żeńska. To stawiało ich ponad członkami plemienia, którzy mieli tylko jedną duszę.
Antinous, oblubieniec cesarza Hadriana – częsty motyw sztuki starożytnej
Posiadanie podwójnej natury było darem, który mógł pochodzić jedynie z urodzenia, a nie z wyboru. Z tym szczególnym statusem wiązało się wiele przywilejów. Winkte nie musieli na przykład ograniczać się do zajęć przypisanych do ich płci biologicznej. Wolno im było robić wszystko to, czym tradycyjnie zajmowali się jedynie mężczyźni lub kobiety. Posiadanie takiego człowieka w rodzinie zapewniało jej członkom szacunek i powodzenie. Rada udzielana przez takich winkte była postrzegana jako wartościowa, a w ważnych wydarzeniach nawet konieczna, bo wierzono, że przez nich przemawia istota najwyższa. Obecność winkte była też konieczna w czasie odprawiania określonych rytuałów religijnych. Zwłaszcza, kiedy chodziło o małżeństwo. Jednak „ludzie o dwóch duszach” nie tylko obserwowali te rytuały, ale także sami mogli wychodzić za mąż (lub się żenić), i to z osobami należącymi do obu płci. Tylko niekiedy zalecano, by pozostawali singlami. W ten sposób mieli zapewnić powodzenie całej społeczności, a nie tylko wybranemu członkowi plemienia. Przy czym uważano powszechnie, że seks z winkte przynosi szczęście, dlatego jeżeli tylko pozostawali w „stanie wolnym”, uprawiali go z wieloma ludźmi należącymi do grupy. Oczywiście jeśli chcieli.
Dziś nie brak badaczy, którzy uważają, że taka rola homoseksualistów (i biseksualistów) ma swoje korzenie jeszcze w epoce paleolitu. Wskazują na to nie tylko naskalne malowidła, ale też zasięg występowania rytuałów religijnych, które wymagają obecności kogoś takiego jak winkte, kto może połączyć się z Wielkim Duchem (pod jakąkolwiek nazwą by on występował).
Żołnierze i filozofowie Już po tym widać, że „nowomodny i nienaturalny” homoseksualizm wyprzedza „tradycyjne i zgodne z prawem naturalnym” nakazy Kościoła katolickiego (w którym – jak powszechnie wiadomo – homoseksualistów nie ma?!). Jednak i w Europie nie brakuje podobnych przykładów. I nie chodzi nawet o okres nowożytny (w XVIII-wiecznej Francji wrócono do uciech tego rodzaju), ale o miejsce, które jest kolebką naszej cywilizacji. Już w XVIII wieku zwyczaje homoseksualnych kochanków Nowego Świata zaczęto porównywać do tradycji starożytnej Grecji. I słusznie. Wszak i w tym kraju związki tego rodzaju były czymś pożądanym i właściwym. A nawet więcej. Były ważnym elementem społecznego porządku. Do najciekawszych przykładów należy tebański Święty Zastęp, który
stworzono w IV w. p.n.e. Składał się on ze 150 homoseksualnych par, w których starsi mężczyźni współżyli z młodszymi chłopcami. Była to jedna z nielicznych w pełni zawodowych jednostek w ówczesnej Grecji. Członkowie Zastępu mieszkali razem i razem ćwiczyli. Trening oraz specjalna więź łącząca członków grupy zapewniły im wiele sukcesów wojskowych, które przerwała dopiero porażka w wojnie z Filipem II Macedońskim. Jednak nie chodzi jedynie o wojskowych. Związki, w których starszy mężczyzna (mentor) zajmował się młodym chłopcem, były też czymś w rodzaju instytucji edukacyjnej. Uważano tam bowiem – widać to choćby w Platońskiej „Uczcie” – że relacja tego rodzaju pozwala wprowadzić tego drugiego w tajniki życia, a także rozwinąć w nim przymioty ducha i charakteru. Czymś rzadko spotykanym była natomiast sytuacja, gdy związek tego rodzaju formowało dwóch mężczyzn w podobnym wieku i o podobnym społecznym statusie. Powodem była stygmatyzacja, która dotykała partnera odgrywającego „bierną” rolę w takiej relacji. Nie była to zresztą jedyna zasada, która rządziła tymi związkami. Z tego samego powodu (oraz wnioskując z liczby zachowanych przedstawień) można przypuszczać, że także we wspomnianych wcześniej relacjach mentora i młodego chłopca seks analny lub oralny był czymś rzadkim. Najpowszechniejszy był prawdopodobnie tzw. stosunek udowy. Ciekawostką jest to, że wówczas także pojawiały się zarzuty dotyczące rzekomej nienaturalności homoseksualizmu. Odpierano je jednak zupełnie inaczej niż dziś. Dowodzono, że być może racją jest, iż w świecie zwierząt coś takiego nie występuje (dziś wiemy, że to nieprawda), jednak nie można odnosić zwierzęcych zasad do człowieka, ponieważ... ten ma więcej rozumu. „Nie kochają się lwy, bo nie filozofują. Nie kochają się niedźwiedzie, bo nie znają piękna, które jest źródłem przyjemności. Tymczasem u ludzi rozum skojarzony jest z wiedzą, dzięki bogatemu doświadczeniu wybiera to, co najpiękniejsze, i uznaje miłość męską za najtrwalszą” – mówił bohater jednego z dialogów napisanych przez Lukiana z Samosaty. Miłość tego rodzaju nie ograniczała się do mężczyzn, o czym przekonują zachowane poematy Safony. Prawdopodobnie podobne więzi – mentorki i uczennicy – tworzyły się także w żeńskich instytucjach edukacyjnych i były (podobnie jak było w gimnazjach wśród mężczyzn) podstawą odpowiedniego wychowania. Jak widać, zarówno homoseksualność, jak i wynikające z niego trwalsze związki międzyludzkie były i są częścią uniwersalnej ludzkiej kultury i obyczajowości. I ich powrót w czasach współczesnych w akceptowanej przez wiele państw formie nie jest żadnym nowinkarstwem, lecz odbudową instytucji i obyczajów zniszczonych kiedyś przez Kościół. KAROL BRZOSTOWSKI
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
21
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Czy ateista może być zbawiony? Jeden z Czytelników pyta: Czy ateista może otrzymać zbawienie w świetle słów Jezusa o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, którego się ateista nie dopuszcza? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, przede wszystkim należałoby się zastanowić nad tym, czy konsekwentny ateista (tj. nieuznający Boga, zbawienia ani życia wiecznego) może w sensowny sposób rozważać kwestię zbawienia. Jeśli w słowniku ateisty nie ma miejsca na pojęcia religijne, to odpowiedź na powyższe pytanie będzie raczej negatywna. Przecież komuś, kto nie wierzy w perspektywę życia pozadoczesnego, problem zbawienia winien być – na mocy jego własnych założeń – całkowicie obojętny. Można też zapytać, jaka motywacja kieruje ateistą przejmującym się kwestią zbawienia. Bez względu jednak na intencje zawarte w pytaniu Czytelnika (ufam, że są szczere) rozpocznę od tego, że naturalną rzeczą jest, że każdy człowiek tęskni za wspaniałą przyszłością, powodzeniem, prestiżem w społeczeństwie oraz dobrobytem i bezpieczeństwem swoich najbliższych. Życie jednak – jak czytamy w Ewangelii – jest czymś więcej niż doczesne dobra i powodzenie (Łk 12. 23). Jest ono bowiem darem Bożym i dotyczy również wieczności, a co za tym idzie – zbawienia od grzechu i jego mocy oraz zbawienia od jego skutków (Mt 1. 21; Rz 6. 14; Hbr 9. 28; Ap 21. 3–5). Dlatego też Jezus powiedział, abyśmy „szukali najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie nam dodane” (Mt 6. 33). Bóg nie chce bowiem „śmierci bezbożnego, a raczej, by się bezbożny odwrócił od swojej drogi, a żył” (Ez 33. 11); „Chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2. 4) i „aby o tym świadczono we właściwym czasie” (1 Tm 2. 6). Apostoł Piotr pisał, że taki właściwy czas ma miejsce zawsze wtedy, kiedy ktoś „domaga się od was wytłumaczenia się z nadziei waszej” (1 P 3. 15). W odpowiedzi na pytanie o zbawienie należałoby najpierw za Williamem Szekspirem podkreślić, że „nikt z nas nie zostałby zbawiony, gdyby jedyną miarą była sprawiedliwość” („Kupiec wenecki”, Poznań 1992, s. 245). Dlaczego? Ponieważ Pismo Święte mówi, że „nie ma ani jednego sprawiedliwego (…), gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rz 3. 10, 23). I właśnie z tego powodu Bóg chce najpierw naszej wewnętrznej przemiany; chce jej dokonać w każdym z nas, aby nadać naszemu życiu właściwy sens. W jaki sposób chce tego dokonać?
W Księdze Hioba czytamy: „Wszak Bóg przemawia raz i drugi, lecz na to się nie zważa: we śnie, w nocnym widzeniu, gdy głęboki sen pada na ludzi i oni śpią na swym łożu. Wtedy otwiera ludziom uszy, niepokoi ich i ostrzega, aby odwieść człowieka od złego czynu i uchronić męża od pychy. Zachowuje jego duszę od grobu, a jego życie od śmiertelnego pocisku. Smaga go też cierpieniem na łożu i dreszczem ustawicznym w jego kościach tak, że jego życiu obrzydł chleb, a jego duszy nawet ulubiony pokarm (…). Oto Bóg czyni to wszystko z człowiekiem dwa razy, trzy razy, aby wywieść jego duszę z grobu, oświecić światłem żyjących” (33. 14–20, 29–30). Powyższy fragment stwierdza zatem, że Bóg próbuje dotrzeć do nas przez różne sytuacje i zdarzenia. Jedni zaczynają zastanawiać się nad swoim życiem i postępowaniem, kiedy zachorują. Inni – kiedy utracą kogoś bardzo bliskiego. Jeszcze inni stwierdzają, że Bóg przemówił do nich przez swoje Słowo, które wezwało ich do skruchy i zawrócenia z dotychczasowej drogi. Bowiem „całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości” (2 Tm 3. 16). Mówi też ono o tym, że „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny. Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony” (J 3. 16–17). Być może też niejeden z Czytelników stanął w obliczu własnej śmierci, jak biblijny król Hiskiasz (Ezechiasz), do którego powiedziano: „Uporządkuj swój dom, albowiem umrzesz” (Iz 38. 1). Czy nadchodząca śmierć nie jest ostatnim dzwonkiem, aby uporządkować swoje sprawy i życie z Bogiem jeszcze tu, za życia? Krótko mówiąc, Pismo Święte mówi, aby tych spraw nie odkładać na później. Takich bowiem decyzji – dotyczących życia i śmierci – absolutnie nie powinno się odkładać. Jest nawet przysłowie, które mówi: Droga „jutro” prowadzi do miasta „nigdy”. Nikt też nie zna dnia ani godziny swojej śmierci. Możemy
zaplanować sobie wspaniałą przyszłość, a mimo to może nas spotkać to, co przytrafiło się pewnemu bogaczowi z ewangelicznej przypowieści, do którego powiedziano: „Głupcze, tej nocy zażądają duszy twojej; a to, co przygotowałeś, czyje będzie?” (Łk 12. 20). Pismo zatem bardzo wyraźnie mówi: „A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak i Chrystus, raz ofiarowany, aby zgładzić grzechy wielu, drugi raz ukaże się nie z powodu grzechu, lecz ku zbawieniu tym, którzy go oczekują” (Hbr 9. 27–28).
Innymi słowy: jeśli ktoś zostanie potępiony, to tylko z własnej winy, dlatego że zdecydował się pozostać na drodze prowadzącej na zatracenie (Mt 7. 13), zamiast odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11. 28–29). Zanim zapytamy o zbawienie, powinniśmy uporządkować swój stosunek do Boga, swój światopogląd, aby pozwolić Bogu otworzyć sobie oczy, aby poznać, że ten świat jest światem zwiedzionym i zgubionym (Ap 12. 9; Ef 2. 1–3) i że jedynie Bóg tak naprawdę chce naszego dobra (Dz 26. 18). Warunek jest tylko jeden – Pismo mówi, żeby szukać Boga całym swoim sercem. „Błogosławieni ci, którzy stosują się do napomnień jego, szukają go z całego serca” (Ps 119. 2); „Szukajcie Boga, dopóki można go znaleźć, wzywajcie go, dopóki jest blisko!” (Iz 55. 6).
To zaś oznacza, że Boga mamy szukać, dopóki jest jeszcze czas, czyli dopóki żyjemy i dopóki jest blisko, bo „bliski jest Pan wszystkim, którzy go wzywają, wszystkim, którzy go wzywają szczerze” (Ps 145. 18). Każdemu też, kto tylko pragnie zbliżyć się do Boga, dana jest ta sama obietnica, którą otrzymali Izraelici: „Albowiem Ja wiem, jakie mam myśli o was – mówi Pan – myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją. Gdy będziecie mnie wzywać i zanosić do mnie modły, wysłucham was. A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem, objawię się wam – mówi Pan – odmienię wasz los…” (Jr 29. 11–14).
Tak więc, chociaż powyższe słowa skierowane zostały do Izraelitów, Bóg jest zainteresowany zbawieniem wszystkich ludzi – również niewierzących, szczególnie tych, którzy szczerze pytają o Boga i zbawienie. Bez względu na to, czy ktoś jest „wielkim”, czy „małym” grzesznikiem, czy zasłania się swoją uczciwością i sprawiedliwością – wszyscy potrzebują Zbawiciela, nawet jeśli się do tego nie przyznają. Wszystkim też może On pomóc, o ile nie dopuszczamy się grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, czyli przeciwko samemu Bogu (Mt 12. 31–32). Można zatem być niewierzącym, a nawet prześmiewcą, a mimo to przez skruchę i nawrócenie skorzystać z łaski Bożej. „Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę – pisał apostoł Paweł – i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił, Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Ef 2. 8–10). Z drugiej jednak strony nikt, kto uporczywie trwa we wrogim nastawieniu do Boga i Jego dzieła, mówi
i postępuje przekornie, nawet wbrew własnemu sumieniu, tłumacząc się swoją niewiarą (wyżej wspomniany grzech), nie może liczyć na to, że uniknie potępienia. Szczególnie ten, kto „kto zło nazywa dobrem, a dobro złem, kto zamienia ciemność w światłość, a światłość w ciemność” (Iz 5. 20). Pismo wyraźnie mówi: „Kto mimo wielu upomnień trwa w uporze, będzie nagle bez ratunku zdruzgotany” (Prz 29. 1). Bóg jest sprawiedliwy i święty, dlatego też nie zbawi nikogo, kto Go nienawidzi i świadomie lekceważy Jego przykazania oraz dzieło zbawienia (Rz 2. 4; Hbr 2. 2–3). Nie zbawi On również tych wierzących, którzy czynią nieprawość. Jedni i drudzy usłyszą zatem ten sam wyrok: „Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7. 23). Zbawi On natomiast wszystkich, którym na tym zbawieniu naprawdę zależy i którzy w wierze przyjmą Jezusa jako Bożego Chrystusa, który powiedział: „Kto wierzy we mnie, nie we mnie wierzy, ale w tego, który mnie posłał” (J 12. 44). Innymi słowy: tak jak Izraelici będący w niewoli egipskiej wołali do Boga o pomoc (Wj 2. 23–25) i musieli uwierzyć Mojżeszowi, że jest Bożym posłańcem (Wj 3–4), tak i my musimy uwierzyć Chrystusowi, że został posłany przez Boga dla naszego zbawienia. Innej drogi zbawienia nie ma. Albo w to uwierzymy, bo to nic trudnego, albo zignorujemy. Decyzja należy do nas. Warto jednak podkreślić, że jest to sprawa bardzo poważna, nad którą zawczasu należy się zastanowić, bo bez względu na to, czy jesteśmy zainteresowani zbawieniem, czy nie; czy wierzymy w Boga, czy uznajemy Go za wytwór ludzkiej wyobraźni, a wiarę za podpórkę dla słabeuszy; czy Go szukamy, czy też przed Nim uciekamy, bo uważamy – co tak często dzisiaj się słyszy – że nawet jeśliby Bóg był, to możemy się bez Niego obejść – wszyscy się z Nim prędzej czy później spotkamy. Według Biblii Bóg już dziś zaprasza wszystkich do wspólnoty z Nim: „Zbliżcie się do Boga, a zbliży się do was” (Jk 4. 8). Chce też zbawić wszystkich, i w tym właśnie celu przyszedł także Jezus, „aby szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19. 10). Jedno zatem jest pewne: to od nas zależy, jak odpowiemy na Jego wezwanie do opamiętania i wiary. „Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy i prawdy w nas nie ma. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści od wszelkiej nieprawości” (1 J 1. 8–9). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (86)
Wygnanie Czechów Po II wojnie światowej tysiące Czechów opuściło Polskę. Był to wynik konfliktów z polskimi osadnikami i władzami. W II Rzeczypospolitej mieszkało 38 tys. Czechów – w województwie wołyńskim osiedli głównie rolnicy (po II wojnie światowej i zmianie granic to największe skupisko Czechów znalazło się poza Polską), a w województwie łódzkim, głównie w Zelowie – przede wszystkim rzemieślnicy i robotnicy (w 1803 r. przybyli na ten teren jako uchodźcy z Czech, którzy w obawie przed prześladowaniami religijnymi opuścili swój kraj i w latach 40. XVIII w. schronili się na Śląsku). Poprzednie emigracje ludności ewangelickiej z Czech na ziemie polskie miały miejsce w 1548 i 1628 roku. Sytuacja ludności czeskiej na ziemiach polskich w okresie międzywojennym i po II wojnie światowej była skomplikowana, a stosunki między ludnością polską i czeską napięte. Między Polską a Czechosłowacją trwał spór terytorialny o Śląsk Cieszyński, Spisz i Orawę. Po anektowaniu do Polski Zaolzia w 1938 r. władze polskie wskutek czystki etnicznej wydaliły stamtąd około 20 tys. Czechów. Po II wojnie światowej Polska chciała odzyskać Zaolzie (po 1945 r. przywrócono granicę sprzed 1 października 1938 r.), a Czechosłowacja domagała się przekazania jej przynajmniej niektórych ziem poniemieckich, przede wszystkim Kotliny Kłodzkiej oraz dwóch powiatów Opolszczyzny
W
(głubczyckiego i raciborskiego). Również uprzywilejowanie Czechów (i Słowaków) przez władze niemieckie podczas okupacji spowodowało nasilenie niechęci Polaków do tej nacji. Na ziemiach poniemieckich włączonych do Polski w 1945 r. znajdowało się kilka obszarów, w których zamieszkiwała ludność pochodzenia czeskiego. Do zakończenia wojny byli oni obywatelami III Rzeszy, co w dużej mierze determinowało stosunek do nich polskiej administracji lokalnej, a także napływających na te tereny osadników. Najwięcej Czechów mieszkało na Dolnym Śląsku w ówczesnym powiecie kłodzkim (Kudowa-Zdrój i Cieplice-Zdrój) i strzelińskim. Według pełnomocnika rządu na okręg administracyjny Dolnego Śląska we wrześniu 1945 r. mieszkało tam 5,5 tys. Czechów. Ludność pochodzenia czeskiego mieszkała również na Opolszczyźnie (w ośrodkach Grodziec, Lubienie, Piotrówka). W dwóch nadgranicznych powiatach tego regionu mieszkali natomiast Morawianie (Morawiacy), uważani przez mieszkańców Czechosłowacji za swoich rodaków. Polskie władze, starając się zaniżyć dane, informowały jedynie o mniej więcej 300 Morawianach, choć w rzeczywistości było ich od 5 do 17 tys. Była to ludność w dużej mierze kulturowo i językowo zniemczona.
spółczesna nauka w swoich badaniach bierze pod racjonali styczny mikroskop także ludzkie myślenie. Wydaje się, że dzięki temu lepiej rozumiemy, czym jest religijność. Ludzie wierzący słusznie oburzają się na tych ateistów, którzy dosyć brutalnie zarzucają im bezmyślność czy niechęć do myślenia. Mimo że propaguję na tych łamach humanistyczny ateizm (a może właśnie dlatego), nie dołączam się do tych oskarżeń. Niewiele osób poświęca tyle miejsca w swoich myślach kwestiom światopoglądowym, co ludzie gorliwie wierzący. Szamoczą się z wątpliwościami dotyczącymi własnych i cudzych przekonań, czytają i analizują religijne teksty, jeżdżą na konferencje i rekolekcje, słuchają kazań i rozważają je. W końcu także średniowieczna scholastyka była na swój sposób wysoce wyrafinowaną szkołą myślenia. Problem więc nie polega na niechęci ludzi wierzących do myślenia – ma raczej związek z rodzajem tego myślenia. Kłopot ludzi religijnych polega na niewidzialnych, ale bardzo realnych granicach, jakie wytyczają rozumowi. Myślenie w pełni racjonalistyczne otwiera szeroko granice naszego poznania, natomiast myślenie religijne prowadzi je na krótkiej smyczy uświadomionych
Dolny Śląsk, z którego Niemcy zdołali ewakuować część ludności, Polacy przejmowali stopniowo, w okresie od kwietnia do czerwca 1945 r., od wojskowej administracji radzieckiej. Osadników polskich umieszczano w gospodarstwach poniemieckich i czeskich – w wielu z nich było po dwóch gospodarzy, Polak i Czech, a to rodziło ciągłe spory. Na Opolszczyźnie, gdzie mieszkała silnie zniemczona ludność pochodzenia czeskiego, w konsekwencji konfliktów z osadnikami polskimi i lokalnymi władzami, jak również pod wpływem czechosłowackiej agitacji nakłaniającej do powrotu do ojczyzny, niemal wszyscy
albo nieuświadomionych dogmatów. Jednym z takich cichych założeń może być na przykład nastawienie zakładające, „że ktoś musiał stworzyć przecież ten świat”. Dlaczego „ktoś”? Skąd taki warunek? Innym, zwykle bardziej uświadamianym ograniczeniem jest podporządkowanie się pewnemu autorytetowi. Wierzący
Czesi (poza mieszkańcami Lubienia) wyjechali w zorganizowanym transporcie w grudniu 1945 r. Inne natomiast były losy ludności morawskiej w powiatach głubczyckim i raciborskim. Napływający tu polscy osadnicy, a także władze lokalne (również MO, UBP i WOP) traktowały Morawian albo jako polskich autochtonów, albo jako Niemców chroniących się przed wysiedleniem. Dochodziło na tym tle do aktów przemocy, rabunków i bezprawia. Inspektor Stanisław Kwiatkowski z MSZ, który wizytował te tereny w listopadzie 1945 r., stwierdził nawet, że takie postępowanie UB, milicji i wojska kompromituje Polskę wobec zagranicy. Żeby uniknąć wysiedlenia i utraty majątków, wielu Morawian podczas akcji weryfikacyjnej zadeklarowało narodowość polską. Szczególnie dramatyczny przebieg miały wydarzenia w Zelowie, największym skupisku Czechów
schematyzm myślenia osób starszych, jest powodem, dla którego ludzie tak rzadko rewidują swój światopogląd w wieku dojrzałym. Ostatnio nieco więcej światła na sposób naszego myślenia rzucili kanadyjscy uczeni z Vancouver. Najpierw zauważyli, że w mózgu istnieją dwa obwody myślenia – jeden jest
ŻYCIE PO RELIGII
Bezpieczne myślenie myślą, czasem bardzo sprawnie, ale tak, aby nie wypaść poza ramy wyznaczone przez papieża w Rzymie, poza treść Biblii, nauczanie danego Kościoła lub religijnego przywódcy. Z takim nastawieniem niektórzy piszą nawet efektowne „prace naukowe”, ciągle nie przekraczając niewidzialnych ścian własnych ograniczeń, uprzedzeń i lęków. Jednym z najbardziej paraliżujących i nieuświadomionych lęków jest strach przed bolesnym zakwestionowaniem dorobku swojego dotychczasowego życia. Trudno jest się przyznać przed sobą, że przez 30, 40, 50 lat po prostu się błądziło. Myślę, że właśnie to, a nie rzekomy
intuicyjny, działa jakby „na skróty” i używany jest do znalezienia szybkich odpowiedzi; drugi działa analitycznie, wymaga uzasadniania i skomplikowanych przemyśleń. To odkrycie posłużyło im do kolejnego eksperymentu – najpierw określano światopogląd badanych, a potem pobudzano ich do myślenia; jedną grupę do myślenia analitycznego, a inną do intuicyjnego. Następnie jeszcze raz pytano o przekonania światopoglądowe. Zaobserwowano zmniejszenie się religijności osób, które musiały uruchomić u siebie analityczny tok myślenia. Religijność uległa zmniejszeniu we wszelkich badanych grupach
w Polsce środkowej. Ta nieliczna mniejszość czeska ucierpiała wskutek terroru grup zbrojnych o charakterze na poły nacjonalistycznym, na poły bandyckim. Napady i grabieże – wobec bierności miejscowych stróżów prawa – miały miejsce nawet w ciągu dnia. W rezultacie doszło do masowej i żywiołowej ucieczki Czechów z Zelowa, przeważnie nocami. Do końca listopada 1945 r. opuściło Polskę około 4 tys. Czechów (obywateli polskich) z Zelowa i okolicznych wiosek, czyli ponad 80 procent ogółu ludności pochodzenia czeskiego na tym terenie. Wedle świadectwa Konsystorza Kościoła Ewangelicko-Reformowanego przybyły do Zelowa wojewoda łódzki Jan Dąb-Kocioł oświadczył, że „Polska jest tylko dla Polaków”. Czesi wyjechali także z okolic Kępna (z Taboru Wielkiego aż 113 rodzin czeskich) w województwie poznańskim. Ponieważ traktowano ich jak folksdojczów, pozbawiani byli swych gospodarstw, na których osiedlono osadników polskich zza Buga. Niewątpliwie wpływ na takie traktowanie Czechów miało nieprzychylne postępowanie władz czechosłowackich w stosunku do Polaków na Zaolziu. Dopiero po 1989 r. Polska zaczęła stosować standardy demokratyczne w odniesieniu do mniejszości narodowych, w tym Czechów. Główną rolę w budzeniu i podtrzymywaniu tożsamości narodowej Czechów spełniają dziś struktury Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, a przede wszystkim parafia w Zelowie – niekwestionowanej stolicy polskich Czechów. Warto dodać, że w 2003 r. w Zelowie ordynowano pierwszą w Polsce kobietę pastor reformowaną – Wierę Jelinek. ARTUR CECUŁA
– zarówno u osób bardzo, średnio, jak i mało wierzących. Nie odnotowano natomiast zmniejszenia religijności u osób zachęconych do myślenia intuicyjnego. Jaki stąd wniosek? Na razie bardzo skromny – myślenie analityczne w krótkim okresie (badanie taki właśnie czas uwzględniło) obniża przynajmniej skłonność do religijnych wyobrażeń o świecie. Być może dlatego w grupach społecznych bardziej wykształconych i społeczeństwach bardziej wyedukowanych, czyli tam, gdzie jest trochę więcej myślenia analitycznego, odsetek osób religijnych jest mniejszy. Ale trzeba zachować tu ostrożność przy wyciąganiu wniosków. W różnych krajach i środowiskach związek wykształcenia z poważnym, wolnym sposobem myślenia w każdej dziedzinie jest rozmaity. Są środowiska, na przykład polskie kręgi akademickie, gdzie nie ma wielkiego związku między racjonalnym uprawianiem własnej działki naukowej a racjonalnym podejściem do kwestii światopoglądowych. Ludzi ćwiczy się w tej schizofrenii myślowej poprzez wpływy rozmaitych duszpasterstw i klerykalizację kultury akademickiej. W Polsce to zjawisko trwa mniej więcej od czasów pierwszej „Solidarności” (1980/1981) i końca tego absurdu nie widać. MAREK KRAK
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
T
uż przed Sykstusem z podobnych nizin społecznych wywodził się Pius V, który był jego protektorem. Można tu ulec złudzeniu, że Kościół promował ówcześnie ludzi utalentowanych – bez względu na ich społeczny status. W istocie jednak było to braterstwo twardych inkwizytorów. Pochodzący z nizin społecznych Pius V wypromowany został jako krwawy inkwizytor przez wielkiego inkwizytora Pawła IV. Obaj zaś, zarówno Paweł IV, jak i Pius V, budowali następnie karierę kolejnego talentu inkwizycyjnego – Felice Perettiego, który zasiadł po nich na tronie papieskim jako Sykstus V.
inkwizycję, która w jego okresie szczególnie wiele uwagi poświęciła ściganiu fikcyjnych nawróceń wśród Żydów zbiegłych z Hiszpanii i Portugalii. Był tak surowy i okrutny, że w konsekwencji władze republiki doprowadziły do jego odwołania po śmierci pierwszego papieża inkwizytora. Powrócił do Rzymu, gdzie mianowano go konsultorem inkwizycji rzymskiej oraz prokuratorem generalnym zakonu franciszkańskiego. Wkrótce inkwizytorzy znów świętowali – kolejny ich brat, Ghislieri, został papieżem, a przed Perettim rysowała się świetlana kariera. Wkrótce też otrzymał nadania biskupie i tytuł księcia Kościoła (1570 r.).
OKIEM SCEPTYKA i rabusiami. Sykstus V zabrał się za likwidację problemu wedle zasady, że lepiej skazać na śmierć wielu niewinnych, niż pozwolić się wymknąć jednemu winnemu. W Państwie Kościelnym rozpoczęło się więc wielkie ścinanie głów. Za każdą drobnostkę. Nie było dnia bez egzekucji. Młody chłopiec skazany został na śmierć tylko dlatego, że stawił opór żołdakom papieskim, którzy chcieli mu odebrać osła. Nie upłynął nawet miesiąc pontyfikatu, a już udało się zabić Prete Guercino – jednego z liderów buntowników, byłego księdza, który tytułował się „królem Kampanii”. W papieskim Rzymie odbyło się publiczne pohańbienie
to dwuletnie dziecko, które w 1475 roku znaleziono martwe. O rytualne zamordowanie chłopca oskarżono miejscowych Żydów i 15 z nich spalono na stosie. Sykstus V cieszy się również sławą wielkiego budowniczego Rzymu. Mało kiedy jednak mówi się przy tym, że owo „dzieło” odbyło się kosztem zabytków antycznych, które posłużyły jako materiał budowlany dla budowli papieskich. Papieże renesansowi dbali o pozostałości po antyku, natomiast Sykstus przeprowadził ich wielkie niszczenie. Miało to być wyrazem ostatecznego triumfu chrześcijaństwa nad pogaństwem. Na przykład Septisonium
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (83)
Solidarność inkwizytorów Sykstus V (1585–1590) to trzeci z kolei, po Pawle IV i Piusie V, papież inkwizytor z okresu schyłku renesansu. Jest on też kolejnym przykładem pozornie zdumiewającej kariery kościelnej – „od pucybuta do milionera”. Pierwszym protektorem Perettiego, wówczas prostego franciszkanina, został kardynał Rodolfo Pio da Carpi, rzymski inkwizytor i twórca inkwizycji w Mediolanie, który w 1552 roku przeniósł go do Rzymu. Tutaj fra Felice szybko zaprzyjaźnił się z generalnym komisarzem inkwizycji rzymskiej Michele Ghislierim (papież od 1566 r.) oraz z kardynałem Carafą (papież od 1555 r.). Ten ostatni po objęciu papiestwa powierzył Perettiemu pierwszy urząd – inkwizytora Republiki Weneckiej. Była to w zasadzie misja stworzenia inkwizycji na wzór rzymski, gdyż funkcjonująca od niedawna inkwizycja w republice była bardzo delikatna, nie skazywała na śmierć, niezbyt chętnie cenzurowała też nieprawomyślne książki. Wenecja była tymczasem jednym z ówczesnych centrów druku i publikacji. Pierwsze wielkie palenie ksiąg przeprowadził tam sam kardynał Carafa w 1553 r. Już jako papież stworzył pierwszy indeks ksiąg zakazanych – w ten sposób papiestwo chciało narzucić krajom chrześcijańskim rzymskie standardy prześladowania innowierców. Fra Felice doprowadził do publikacji indeksu ksiąg zakazanych i jeszcze w roku jego ukazania się zorganizował wielkie palenie ksiąg weneckich. Spłonęło wówczas 12 tys. woluminów. Peretti sprawdził się w oczach swoich inkwizycyjnych protektorów – zreformował i zaostrzył wenecką
Wielka kariera biedaka, który został papieżem, wbiła go w niesłychaną dumę – doszedł nawet do wniosku, że prowadzi go sam Bóg. Najbardziej groteskowym przejawem tego zadufania był los tzw. Wulgaty sykstyńskiej. Od ćwierć wieku komisje kościelne męczyły się z dokonaniem nowego, lepszego tłumaczenia Pisma Świętego. Sykstus rozwiązał komisję i oznajmił, że samodzielnie dokona właściwego tłumaczenia, gdyż pomoże mu w tym sam Duch Święty. Wedle własnych koncepcji i wyobrażeń zmieniał znaczenia zdań lub opuszczał całe fragmenty, jeśli nie pasowały do nauczania Kościoła. Ogłosił następnie owo dzieło jedynym obowiązującym i zagroził ekskomuniką każdemu, kto posługiwałby się innym tłumaczeniem Biblii. Po jego śmierci jezuici zaczęli masowe skupowanie tego wydania Biblii tylko po to, aby je zniszczyć. Ponoć była to ich zemsta za umieszczenie na indeksie ksiąg zakazanych dzieła ich lidera – św. R. Bellarmina. Dwa lata później ukazało się nowe wydanie obowiązującego tekstu Biblii – Wulgata klementyńska. Von Ranke pisze, że pontyfikat Sykstusa stał się odbiciem jego inkwizycyjnej osobowości: „Rządy Sykstusa miały charakter zdecydowanie radykalny, surowy i samowolny”. Grzegorz XIII zostawił mu w spadku wielkie rzesze wydziedziczonych, którzy stali się buntownikami
Sykstus V
zabitego – jego odciętą głowę w pozłacanej koronie (szydercze nawiązanie do jego bezbożnej uzurpacji) prezentowano na Zamku św. Anioła. W ciągu roku Sykstus za pomocą barbarzyńskich metod uporał się z buntownikami. Tym, co odróżniało go niemal od wszystkich jego poprzedników, była niesłychana fortuna, jaką zgromadził dla skarbca papieskiego w rekordowo krótkim czasie. Dzięki temu stał się jednym z najbogatszych ówczesnych władców Europy. Po pierwszym roku pontyfikatu zgromadził w skarbcu milion skudów w złocie, a po trzecim miał już trzy miliony. Była to rezerwa przeznaczona na cele wojenne Państwa Kościelnego. Poza tym ogromne sumy przeznaczano także na budownictwo. Źródłem papieskiej fortuny stała się ogromnie rozwinięta symonia, drenaż ludności poprzez nowe podatki, psucie monety i kilka innych inicjatyw. Sykstus był zdania, że pieniądz nie śmierdzi, szczególnie że jego doradcą finansowym był Lopez, portugalski Żyd, który zbiegł ze swego kraju w obawie przed… inkwizycją. Swoje sumienie papież uspokoił w ten sposób, że w 1588 r. wykreował bodaj najmłodszego świętego – Szymona z Trydentu. Było
cezara Sewera zniszczono w całości – poza kilkoma kolumnami, które zasiliły Bazylikę św. Piotra. Wyburzono też pamiątkę po republikańskiej epoce Rzymu – grobowiec Cecylii Metelli. Nawet Minerwa z Kapitolu została przerobiona na posąg chrześcijański i odtąd zamiast oszczepu dzierżyła wielki krzyż. Z kolumny Trajana wyrzucono urnę z prochami cesarza i poświęcono ją św. Piotrowi. Za swój największy sukces budowlany Sykstus uznał przeniesienie 330-tonowego obelisku egipskiego, który dawniej zdobił cyrk Nerona, a obecnie stoi w centrum placu św. Piotra. Do dziś widnieją na nim inskrypcje głoszące triumf krzyża nad bezbożnymi kultami; Sykstus V chełpi się m.in. tym, że ogromnym wysiłkiem zdołał wyrwać obelisk cesarzom rzymskim. Wymowna pamiątka destruktywnego budownictwa papieskiego. Polityka papieska wycelowana była także w zniszczenie protestantyzmu. Głównym celem była inwazja na Anglię, kolejna już współorganizowana przez papiestwo od czasu tej pierwszej, udanej, z XI wieku. Od wydania bulli Piusa V, który wzywał katolików do strącenia protestanckiej królowej, katolicy regularnie organizowali na Elżbietę I
23
spiski i zamachy. W pierwszych latach pontyfikatu Sykstusa miały miejsce dwa zamachy: Babingtona (1586 r.) i Stafforda (1587 r.), wciąż jednak kończyły się niepowodzeniami. W 1588 r. papież miał już zgromadzoną fortunę i mógł obiecać królowi hiszpańskiemu ogromne pieniądze w zamian za nową krucjatę, czyli inwazję na Anglię. W ramach przygotowań do ataku abp Allen, który miał zostać głową Kościoła katolickiego w podbitej Anglii, mianowany został przez papieża kardynałem i przygotował odezwę wzywającą do katolickiego powstania. Ogłoszono odpusty dla rycerzy Chrystusa i święcono sztandary najeźdźców. Wielka Armada zakończyła swą eskapadę wielką porażką, zaś papież… odmówił przegranemu wpłacenia nagrody. Po spektakularnej porażce floty katolickiej zagotował się Kościół francuski. Liga Katolicka zbuntowała się przeciwko królowi dążącemu do pokoju z protestantami, ale konsekwencją było stracenie Gwizjuszy, którzy stali na czele buntu. Papież wpadł we wściekłość, bo był przekonany, że Henryk III zginie jak król Saul. Na reakcję Ligi Katolickiej nie trzeba było długo czekać. 1 sierpnia 1589 r. mnich dominikański Jacques Clément wbił nóż w podbrzusze króla. Papież niezwłocznie uznał, że była to bezpośrednia interwencja Boga. Oznajmił, że ostatni z dynastii Walezjuszy nie zasługuje na katolicki pogrzeb – w przeciwieństwie do katolickiego męczennika, który swoim czynem przyćmił starotestamentowych królobójców: Judytę i Eleazara. Sykstus rozważał nawet kanonizację mordercy. Po zamordowaniu Walezjusza papież zawarł układ z królem Hiszpanii, zobowiązując się, że wyśle na Francję armię liczącą 15 tys. pieszych i 800 konnych, a ponadto wypłaci subsydia, jeśli król hiszpański również dokona najazdu na ten kraj. Połączone armie miały dokonać całkowitego pogromu francuskich protestantów, ustanowić papieską inkwizycję oraz zlikwidować dawne swobody gallikańskich lokalnego Kościoła. Plan upadł, kiedy papież uświadomił sobie, że po pokonaniu Francji papiestwo będzie zdane na łaskę zbyt potężnej Hiszpanii. Upadły również inne święte plany Sykstusa V, wedle których Stefan Batory – przy wsparciu papieskiej floty – miał uderzyć na Turcję. Wcześniej jednak miał podbić Moskwę, na co papież wyłożył gotówkę. Kolejnym celem miał się stać Egipt. Ciężar finansowy wszystkich tych urojeń imperialnych papieża ponosili zwykli obywatele. Pod koniec pontyfikatu odrodził się też bandytyzm. Kiedy więc papież zmarł, lud zburzył jego posąg, a na Kapitolu podjęto uchwałę, że Rzym już nigdy nie wybuduje żadnemu papieżowi pomnika za jego życia. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Czy drzewa mogą leczyć? Czy na nasze zdrowie i samopoczucie ma wpływ bliski kontakt z nimi? W USA działają już pierwsze placówki medyczne zajmujące się terapią drzewami. Nie chodzi tylko o preparaty uzyskiwane z kory, liści czy korzeni, ale o uzdrawiające działanie energetycznych bioprądów wytwarzanych przez drzewa oraz fitoncydów, czyli lotnych substancji wydzielanych przez rośliny. Badania nad tymi substancjami wykazały ich oczyszczające i odkażające działanie na nasze drogi oddechowe. W metrze sześciennym powietrza leśnego jest do 70 razy mniej organizmów chorobotwórczych niż w powietrzu miejskim. Drzewoterapia Bardzo ważna jest też ujemna jonizacja powietrza, która odbywa się przy ich udziale. To jony ujemne neutralizują niekorzystne dla organizmu jony dodatnie, powstające w wyniku chorób lub emitowane przez otaczający nas ze wszystkich stron prąd i sprzęt elektroniczny. Takie korzystne oddziaływanie, o którym chyba każdy słyszał, stało się powodem do trzymania w domach paprotek. Dlaczego? Ponieważ słyną one z efektywnej ujemnej jonizacji powietrza. W sprzedaży są także elektryczne jonizatory przeznaczone do mieszkań, więc nie ma wątpliwości co do korzystnego oddziaływania tych cząsteczek na nasz organizm. Lasy oczyszczają także powietrze z pyłów (w ciągu sezonu wegetacyjnego 1 ha lasu świerkowego zatrzymuje ich ok. 30 ton). Na dodatek las obniża poziom hałasu o 18–25 decybeli, a także wytwarza niezbędny dla nas tlen. Jedna dorosła sosna „produkuje” tlen niezbędny do życia trzech osób. Manfred Himmel, niemiecki przyrodnik i badacz zajmujący się drzewoterapią od ponad 20 lat, uważa, że każdy człowiek może przez dotyk doświadczyć dobroczynnego promieniowania drzew i leczyć dolegliwości zarówno psychiczne, jak i fizyczne: stresy, depresje, bóle głowy, zaburzenia krążenia, schorzenia reumatyczne. Terapia taka jest bardzo prosta. Wystarczy znaleźć zdrowe, dorodne i wolne od pasożytów drzewo, kierując się oprócz zmysłu wzroku także intuicją, a następnie czule się do niego przytulić. Można je objąć, przytulając samą głowę, można się o nie oprzeć lub położyć na nim bose stopy, leżąc przed nim. Kiedy znajdziemy najwłaściwsze dla siebie drzewo, już po kilkunastu minutach – zdaniem drzewologów – powinny ustąpić m.in. bóle pleców, głowy czy dolegliwości żołądkowe. Na wyciszenie emocji musimy poczekać nawet godzinę. Likwidowanie czy łagodzenie innych
problemów zdrowotnych wymaga o wiele więcej czasu. Terapia ta jest przeznaczona przede wszystkim dla ludzi wytrwałych. Nie należy zrażać się brakiem szybkich i spektakularnych wyników, tylko konsekwentnie poddawać dobroczynnemu oddziaływaniu drzew. Terapię warto również stosować profilaktycznie i jak najczęściej spacerować wśród drzew – zwłaszcza wiosną i latem, kiedy ich energia jest najsilniejsza. Podczas badań nad prozdrowotnym wpływem drzew na ludzki organizm Amerykanie umieścili jedną grupę chorych z problemami sercowo-naczyniowymi i nadciśnieniem
Koją i leczą Brzoza, zdaniem zwolenników leczenia drzewami, działa przeciwbólowo, rozluźniająco i rozkurczowo, obniżając ciśnienie krwi. Neutralizuje także niekorzystne promieniowanie cieków wodnych. Liście brzozy zawierają związki sterolowe i trójterpeny, dzięki czemu od wieków była ona wykorzystywana w medycynie ludowej. Kiedyś świeżych liści brzozy używano do okładów przeciw reumatyzmowi, a naparu z liści i pączków – przy czerwonce i biegunce. Obecnie wyciąg z liści brzozy stosuje się przy przewlekłych chorobach dróg moczowych ze skąpomoczem. Pomocniczo przyjmuje się
Substancje wydzielane przez jodły są natomiast doskonałym afrodyzjakiem. Bliski i regularny kontakt z nią pomaga także przezwyciężyć negatywne, pesymistyczne uczucia. Podobnie jak inne drzewa iglaste działa bakteriobójczo, wspomagając leczenie płuc i oskrzeli, a także przyspieszając gojenie się ran. Żuta systematycznie żywica jodłowa wzmacnia dziąsła, a ciepła kąpiel z dodatkiem wygotowanych świeżych gałązek leczy stany zapalne pęcherza. Zdrowa jest też nalewka z majowych odrostów zalanych wódką na minimum 3 miesiące i przetrzymywana w ciemnym miejscu.
Siła drzew
Buk ponoć promieniuje energią aż na odległość kilkunastu metrów. Sprzyja koncentracji, jasności myślenia. Pomaga odzyskać utraconą pogodę ducha i ułatwia pozbycie się stresu. Jest szczególnie polecany dla osób „po przejściach”. Liście buka stosuje się zewnętrznie, jako okłady na bóle głowy, stłuczenia i sińce, zaś zmielone i zaparzone – do ogólnego wzmocnienia organizmu. Przyjaznym drzewem jest też czarny bez. Już po kilkunastu minutach „przytulanek” powinniśmy poczuć przypływ pozytywnej energii. Jest on niezwykle pożyteczny za sprawą swoich owoców i kwiatów. Owoce zawierają garbniki, pektyny, witaminy A, C, B1, B2, antocyjany, karotenoidy, żelazo, potas, sód, wapń, olejek eteryczny oraz kwasy organiczne (m.in. jabłkowy, winowy i cytrynowy). W kwiatach znajdziemy moc flawonoidów, kwasów organicznych, olejków eterycznych, garbników, saponin i innych pożytecznych substancji. Mają one działanie moczopędne, napotne i oczyszczające organizm z toksyn. Owoce ponadto wykazują działanie lekko przeczyszczające i przeciwbólowe. Kwiaty natomiast dodatkowo posiadają właściwości przeciwzapalne. Rzadziej stosowana kora ma działanie moczopędne, a w medycynie ludowej uważana jest za środek wspomagający odchudzanie. Czereśnia nazywana jest drzewem kobiet (zwłaszcza tych przekwitających). Jej bliskość pomaga odnaleźć kobiecość w dojrzałym wieku i uwierzyć w siebie.
tętniczym w sanatorium otoczonym lipami. Pacjentom polecono codzienne, trzygodzinne spacery wśród drzew. Pozostałych chorych leczono klasycznie (z wykorzystaniem farmakologii) w warunkach szpitalnych. Po miesiącu wyniki w obu grupach były niemal identyczne – poprawa nastąpiła u 80 procent pacjentów! Inne badania wykazały korzystny wpływ lasów bukowych na zmniejszanie dolegliwości wynikających z uporczywych migren i nadmiernych stresów. Co ciekawe, nie jest to żadne – nomen omen – odkrycie Ameryki. Nasi przodkowie doskonale znali wpływ, jaki drzewa wywierają na ludzki organizm, i to zarówno ten korzystny, jak i negatywny. Istnieje bowiem grupa drzew, która zamiast wzmacniać nasz organizm, osłabia go. Należą do niej topola, wiąz, olcha i osika. Także berberys jest dla nas niekorzystny, ponieważ na jego listkach żyje pewien rodzaj grzybów, który jest dla człowieka czynnikiem alergicznym. Skupmy się jednak i omówmy gatunki pożyteczne, najkorzystniej wpływające na nasze zdrowie. Zaczynamy od brzozy, która bez wątpienia jest najbardziej sprzyjającym człowiekowi „mieszkańcem” lasów.
go przy kamicy nerkowej i gośćcu. Ma on także zastosowanie zewnętrzne przy niektórych schorzeniach skóry (łojotok, łuszczyca i trądzik młodzieńczy oraz pielęgnacja włosów). Korzystne działanie ma także sok pozyskiwany z pni tego drzewa. Przyspiesza on przemianę materii i wzmacnia organizm. Wypłukuje z przewodów moczowych złogi, zapobiegając w ten sposób tworzeniu się kamieni nerkowych. Wspomaga leczenie stanów zapalnych nerek, pęcherza moczowego i dny moczanowej. Nie bez kozery dąb w wielu kulturach był otaczany czcią i uznawany za drzewo święte. Przebywanie w dąbrowie wzmacnia nasz organizm, przywracając utraconą energię życiową i witalność. Jako zioło dąb posiada silne działanie dezynfekujące, przeciwbiegunkowe i przeciwkrwotoczne. Zawarte w korze dębowej garbniki mają silne właściwości bakteriobójcze. Dzięki temu wyciągi z kory potrafią niszczyć nawet te bakterie, których nie niszczą antybiotyki. Stosowane doustnie zabijają drobnoustroje jamy ustnej i przewodu pokarmowego (m.in. pałeczki okrężnicy, czerwonki, duru, a nawet prątki gruźlicy).
Kasztanowiec wpływa kojąco na układ nerwowy, przynosząc spokój i równowagę. Łagodzi lęki i uśmierza niepokój oraz twórczo wpływa na intelekt. Kora pnia dostarcza surowców do leczenia hemoroidów, żylaków i zatorów. Natomiast herbata z kwiatów kasztanowca odwadnia i wzmacnia mięśnie. Kasztany noszone w kieszeni lub torebce ponoć chronią przed reumatyzmem. Włożone pod materac lub łóżko mają zapewnić zdrowy i spokojny sen – działają jak naturalny ekran izolujący od szkodliwego promieniowania żył wodnych. Kwiaty, owoce, energia Przebywanie w pobliżu lipy uspokaja i koi nerwobóle. Jej kwiaty zawierają niewielkie ilości olejku eterycznego, związki flawonowe i śluzowe, kwasy organiczne, pektyny, sole mineralne oraz substancje działające podobnie jak witamina P. Ten skład powoduje, że herbata z nich działa napotnie i wykrztuśnie, łagodzi kaszel, katar i bronchit. Stosuje się ją w gorączce, przeziębieniach i stanach wyczerpania. Odwar z kwiatów lipy jest stosowany do płukania gardła oraz okładów na rany i wrzody.
Jałowiec wzmacnia płuca. Wpływa też pobudzająco na układ nerwowy i poprawia pamięć. Jego jagody żute w ustach hamują rozwój próchnicy i odświeżają oddech. Dawniej stosowany bywał jako środek moczopędny oraz żółciopędny, przy chorobach nerek i wątroby oraz w problemach trawiennych, ponieważ jego owoce pobudzają apetyt. Jednak nie powinny go stosować kobiety w ciąży, gdyż olejki w nim zawarte mają silne działanie drażniące. Jarzębina rozluźnia, a zarazem mobilizuje do działania i dodaje pewności siebie, gdyż odwar z jej owoców wzmacnia serce, przeciwdziała miażdżycy oraz usprawnia pracę wątroby. Suszone owoce jarzębiny wykorzystuje się przede wszystkim do przygotowywania herbatek oraz jako dodatek do mieszanek ziołowych, stosowanych profilaktycznie i leczniczo przy szkorbucie i innych awitaminozach. Stosuje się je również jako źródło witamin, środek przeczyszczający, moczopędny, tamujący krwawienie, a także przy reumatyzmie, kamicy nerkowej i kamicy pęcherza moczowego. Spożywanie owoców jarzębiny zaleca się przy cukrzycy, schorzeniach nerek, wątroby oraz pęcherza moczowego. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
3. Tworzenie encyklopedii to wielkie przedsięwzięcie organizacyjne, finansowe i edytorskie”. No i teraz pytanie, na które ma odpowiedzieć młody człowiek po przeczytaniu tych kilku banalnych, zatrącających o truizm zdań:
– powinna być ona napisana naukowo, ale zrozumiale dla przeciętnego odbiorcy, – wymaga dużych nakładów finansowych”. Koniec kropka! Co to jest: po stawie pływa i kaczka się nazywa? Jeśli nie oniemieliście albo nie udławiliście się ze śmiechu, to… to zdaliście tegoroczną maturę. Znaczy się, jesteście dojrzali. I możecie pójść na studia, na przykład polonistyczne, gdzie podobni do tych z Komisji Egzaminacyjnej idioci będą wymagać od Was przez pięć lat
„ZADANIE. Na podstawie akapitów 1. i 3. odpowiedz na pytanie, dlaczego tworzenie encyklopedii powszechnej jest niezwykle trudnym przedsięwzięciem”. Wcale sobie z Was jaj nie robię. Tak zdawało się tegoroczną maturę i aby żadnych wątpliwości nie było, po zakończeniu egzaminu Centralna Komisja wydrukowała wzory najbardziej prawidłowych odpowiedzi. I oto wzorcowa odpowiedź na „piekielnie trudny”, przedstawiony powyżej problem: „Tworzenie encyklopedii jest trudne, bo:
identycznych kretyństw. Oczywiście obok tego głównego zadania były jeszcze pomniejsze. Była nieśmiertelna „Lalka” i „Ludzie bezdomni” oraz III cz. „Dziadów”. A pytanie ich dotyczące (Boże! Kto normalny czyta dziś „Ludzi bezdomnych”?!) ustawiono na podobnym poziomie co przytoczony wcześniej test. A swoją drogą „Dziady” i „Ludzie bezdomni” to chyba jednak lektury na czasie… I najważniejsze: ZERO WŁASNEJ INWENCJI! Im bardziej automatycznie, im bardziej miernie i statystycznie poprawnie potrafi
Wielkie nic! Zakwitły kasztany i nadszedł czas rozdawania matur. Owszem – rozdawania, bo w Polsce matury się rozdaje, a nie zdaje. Dawno, dawno temu, gdy byłem jeszcze „małą dziewczynką”, uwielbiałem kręcić się wokół Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. I nawet nie to, że mnie – 23-, 24-letniego szczeniaka – zapraszali na rozmaite sympozja czy konferencje, co było największym szczęściem i zaszczytem, ale to, że mogłem oddychać tym samym powietrzem co luminarze polskiej nauki, ogrzać się trochę w ich blasku… Jakkolwiek górnolotnie to dziś brzmi, pamiętam, że spotkanie z prof. Kopalińskim było dla mnie takim przeżyciem, jakiego dziś zapewne doświadcza kibic Barcelony na widok Lionela Messiego albo pani Joanna spod Krzyża na widok Macierewicza. Pewnego razu uczestniczyłem (na zasadzie absolutnego statysty) w jakimś raucie w IBL-u. W wianuszku siwiutkich profesorów stał prof. Stefan Treugutt (pamiętacie jeszcze tego cudownego pana, który „trzymał” słowo wstępne przed każdym teatrem telewizji?), a dyskusja dotyczyła uczelni o światowej renomie. Od samych nazw uniwersytetów, które ci dżentelmeni ukończyli albo na których wykładali, kręciło się w głowie, aż nagle pan Stefan zabrał głos i powiedział z wielką dumą w głosie: – A wiecie, panowie, że ja ukończyłem przedwojenne gimnazjum? Zdanie to reszta towarzystwa skwitowała uśmiechem. Wszyscy dokładnie bowiem zrozumieli paralelę: przed wojną gimnazjum, liceum, matura… to BYŁO COŚ! A jak się jeszcze do tego dodało mimochodem słynne szkoły – Rejtana albo Batorego – to drzwi do wyższych
uczelni albo eksponowanych stanowisk otwierały się szeroko, a rozmówcy zielenieli z zazdrości. A dziś? Obserwuję, że mniej więcej co dekadę poziom polskich szkół ponadpodstawowych staje się o połowę niższy, a coś takiego jak elementarny zbiór wymagań stawianych absolwentom (jakiś kanon wiedzy) przestaje istnieć. Jak na dłoni widać to na egzaminach maturalnych, na przykład z języka polskiego. Ale nie tylko, bo specjaliści od nauk ścisłych twierdzą, że w ich dziedzinach sytuacja jest nie mniej dramatyczna. Ale wróćmy do egzaminu dojrzałości z języka ojczystego (ba, na tym akurat trochę się znam) na przykładzie czegoś, co jakiś trefniś nazwał tegoroczną maturą. Jeśli dawno nie mieliście do czynienia z tzw. egzaminem dojrzałości (jakaś zdająca córka czy wnuczka), to trudno będzie Wam uwierzyć, jak się teraz zdaje maturę. A zdaje się tak, że egzaminatorzy w testach chcą ustalić kwestię, czy egzaminowani umieją czytać i czy to, co czytają, choć trochę rozumieją. Nie przesłyszeliście się! Tym kończy się Liceum Ogólnokształcące. W Polsce. W XXI wieku! Tegoroczny egzamin w pierwszej części wyglądał tak: Młodym ludziom przedstawiono artykuł Stanisława Bajtlika zamieszczony w „Tygodniku Powszechnym” i dotyczący Wikipedii. Żeby zdające niebożęta nie pogubiły się w tekście, podzielono go na PONUMEROWANE AKAPITY. Oto dwa z nich: „1. Encyklopedie, zwłaszcza powszechne, są uważane za najbardziej ambitny, najtrudniejszy rodzaj popularyzacji. Wielotomowe dzieło obejmujące całość wiedzy z najróżniejszych dziedzin, napisane z naukowym rygoryzmem, przeznaczone dla odbiorcy nie tylko nieznającego się na jakiejś konkretnej dziedzinie (…).
25
młody człowiek zaznaczyć możliwą odpowiedź A, B lub C, tym dlań lepiej. Myślenie? Zakazane! Wyciąganie wniosków? Zabronione! Poszukiwanie sprzeczności lub implikacji? Wielce szkodliwe! I takie właśnie będą Rzeczypospolite, bo takie jest ich młodzieży chowanie. Trudno się potem dziwić, że kibol, któremu na komisariacie policja ściągnęła z ogolonego łba kominiarkę i który jeszcze kwadrans temu wyłamywał stadionowe krzesełka i rzucał bananami, wyciąga zza pazuchy legitymację studencką wydziału polonistyki UW (wcale nierzadkie przypadki). ~ ~ ~ Jest w internecie nagranie, które robi oszałamiającą karierę. Otóż odbyła się konferencja naukowa pt. „Wściekłość i oburzenie. Obrazy rewolty w kulturze współczesnej”, podczas której głos zabrała prof. Ewa Nawrocka z Uniwersytetu Gdańskiego. I w ciągu 26 minut odczytu, w dramatycznych, pełnych goryczy, a nawet rozpaczy słowach, podsumowała całą polską oświatę. Ktoś ten jej dramatyczny referat nagrał amatorską kamerką, umieścił w sieci i rzecz zaczyna żyć własnym życiem, obejrzana już przez blisko pół miliona internautów. Też zobaczcie, warto! Pani profesor mówi m.in.: „Bezmyślna i nieodpowiedzialna reforma szkolnictwa podstawowego i średniego doprowadziła do kompletnej zapaści edukacyjnej. Jej autorzy i orędownicy już gryzą ziemię, nauczyciele zmagają się z przeszkodami nie do przekroczenia, a my dostajemy studentów niedouczonych, niemyślących i intelektualnie leniwych (…). Wszyscy mają poczucie, ba, mają pewność, że jest źle, bardzo źle: z polonistyką, humanistyką, nauką, uniwersytetami, kondycją duchową społeczeństwa. I że będzie jeszcze gorzej. Wszystko toczy się po równi pochyłej, nawet najostrzejsze słowa nie są w stanie tego wyrazić. I co z tego wynika? Nic, wielkie, piramidalne, obezwładniające nic”! MAREK SZENBORN
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma statut organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
26
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Po Święcie Pracy Dokuczliwy i powszechny brak pracy to tragiczny w skutkach i fundamentalny fakt. Tylko zdecydowane działania państwa mogą ten problem rozwiązać. Zarejestrowanych bezrobotnych mamy w kraju ponad 2 miliony, drugie tyle to ci, którzy wyjechali do pracy za granicę. Kolejne 2 miliony to ludzie prowadzący działalność gospodarczą, często ledwo wiążący koniec z końcem. Mamy także rolników wegetujących na kilku hektarach, czyli ukryte bezrobocie na wsi. Dochodzą do tego jeszcze młodzi renciści, młodzi emeryci, studenci wyższych uczeni, którzy przedłużają czas nauki w nieskończoność – to wszystko ludzie wykluczeni z rynku pracy lub uciekający z niego. Wśród tych, którzy pracują, często bardzo ciężko, są aż dwie trzecie pobierających wynagrodzenia poniżej średniej krajowej. Najczęściej wypłacanym świadczeniem jest 1747 zł! To wstrząsające dane. Dlatego tak ważne staje się Święto Pracy. Nie po to, aby świętować, bo na razie nie ma czego, ale aby dyskutować o walce z bezrobociem, o rynku pracy i podnosić kwestię jawnego i ukrytego bezrobocia do rangi najważniejszego problemu w Polsce. Bo to rzeczywiście jest najważniejszy problem, z którym w dodatku łączy się wiele innych negatywnych następstw i problemów. Na dramatyczną sytuację na rynku pracy
składa się nie tylko sam brak ofert zatrudnienia, ale także brak odpowiedniego rodzaju polityki, której celem byłoby nie tylko uzyskiwanie większego wzrostu gospodarczego, ale właśnie tworzenie nowych miejsc stałej pracy. To również polityka „najniższej ceny za największą jakość”. Lata braku promocji Polski, promocji prowadzonej za pomocą takich narzędzi jak kultura, wzornictwo, innowacje – te wszystkie lata doprowadziły do dominowania w eksporcie zasady „tanie, bo polskie”. A skoro sprzedajemy tanio, to jakie mają być pensje? To skąd biznesmeni mają mieć środki na nowe etaty w swoich firmach? Oczywiście podnoszenie ceny ma swoje granice w świecie zdominowanym przez kryzys i nie może być jedynym rozwiązaniem tych trudności, które mamy na rynku pracy. Konieczne są interwencje, w tym głównie inwestycje państwa, i to w dziedziny strategiczne dla kraju: w przetwórstwo, produkcję drewna, informatykę, biotechnologie. I, jak widać, wolny rynek sam tego nie zrobi, skoro nie uczynił tego przez ostatnie dwadzieścia lat. Od tej dyskusji uciekają politycy, bo jest trudna i przynosi na końcu osobistą odpowiedzialność za podjęte decyzje. Ale ktoś wreszcie musi się z bezrobociem w Polsce zmierzyć, bo od bezczynności władz miejsc pracy nie przybędzie. JANUSZ PALIKOT
Wespół w zespół Z kadencji na kadencję w Sejmie powstaje coraz więcej zespołów. Najwyraźniej parlamentarzyści uwierzyli Wiesławowi Michnikowskiemu… W Kabarecie Starszych Panów Michnikowski śpiewał tak: Bo pojedynczo się z dziewczyną nie upora Ni dyplomata, ni mędrzec, ni wódz. Więc ty drugiego sobie dobierz amatora, I wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc. Ponieważ romanse, a już zwłaszcza w trójkącie, nie są dla polityków bezpieczne, w miejsce dziewczyny wstawili co tam komu w duszy gra. Niektórzy chcą rozwiązywać problemy ważne. Inni – wydumane i nie z tego świata. Te ostatnie cieszą się zdecydowanie większym wzięciem, co jest całkowicie zgodne ze składem osobowym Sejmu, a parlamentarzyści usiłują się z nimi uporać wespół w zespół. Od wyborów w 2011 roku powstało 60 zespołów i 3 grupy (Kobiet, Rowerowa i ds. Autyzmu). Choć piosenka „Jeżeli kochać, to nie indywidualnie” dotyczy ewidentnie sfery uczuć, to tylko historia, motocykle i samochody oraz Ziemia Bydgoska mają parlamentarne zespoły swoich miłośników, a harcerstwo, Odra i zwierzęta – przyjaciół. Jedynie dwie grupy społeczno-zawodowe (profesorowie i strażacy) powołały swoje zespoły. Przynależność do Klubu Profesorów jest limitowana posiadaniem tytułu naukowego,
Eurotyka Gdziekolwiek spojrzę, widzę nadciągającą porażkę, której na imię Euro 2012. I nie jest najgorsze to, że dróg nie ma, choć miały być, transport pomiędzy miastami kuleje, pogoda jest tak pewna jak forma naszych bezładnie biegających po boisku żywych, mięsnych worków (reprezentacja Polski w piłce nożnej). Najgorsze jest to, że powoli zapominamy o najważniejszej kwestii: to Ukraina otrzymała „dar organizacji” Euro 2012. My jesteśmy tam „na doczepkę”. To jednak nie przeszkadza Panu Prezesowi Kaczyńskiemu „bojkotować” rozgrywek na Ukrainie z powodu więzionej Julii Tymoszenko. Tylko ktoś zdradzający syndromy oderwania od rzeczywistości może chcieć bojkotować imprezę, której jest współorganizatorem. To tak, jakby zaprosić do własnego domu gości, a po chwili wygnać ich na zbity łeb na ulicę. Prezes Kaczyński, jak każdy były premier, żyje w przeświadczeniu, że w jakimś stopniu tym premierem pozostaje, choćby w tym poglądzie był prawie osamotniony. Prawie, bo przecież najbliższe otoczenie każdego byłego premiera
bezsensownie tytułuje go premierem właśnie. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą? Otóż nie, bo w tym przypadku nie trzeba byłym premierom czegokolwiek mówić, by premierami czuli się dalej i przy każdej okazji cieszyli nas swoimi „ekspozami”. Drugą kwestią jest bezczelność Kaczyńskiego, który proponuje, by finał Euro przenieść do Polski, zapominając, że Polska jest krajem tylko „dosztukowanym” do Euro! Czy dziwi mnie postawa Kaczyńskiego? Nie dziwi mnie, tak samo jak seria wybuchów na pokładzie rządowego samolotu i Wróżka Zębuszka dająca dzieciom geld za kawałki szczęk. Jestem nawet spokojny, bo to przecież tylko Prezes Kaczyński lewitujący nad ziemią i obierający kurs na polityczny pawlacz – wcześniej niż później, żeby była jasność. Bardziej martwi mnie pozbawiony intelektu gbur, który z kulturą wypowiedzi ma tyle wspólnego, co ja z byciem kochankiem Prezesa. Mowa o panu pośle Janku Tomaszewskim, który stwierdził, że premier Tusk „zachował się jak unijny pętak” w sprawie bojkotu Euro 2012 na Ukrainie, bo propozycję Kaczyńskiego szef
a do zespołu strażaków – jedynie chęcią gaszenia pożarów. Najpopularniejsze jest kryterium regionalne. W tej grupie są zespoły: karkonosko-izerski, karpacki, lubelski, łódzki, małopolski, pomorski, warmińsko-mazurski, Warszawy i Mazowsza, województwa śląskiego oraz zachodniopomorski. Ze spraw międzynarodowych najpilniejszego rozwiązania wymagają (według posłów!) sprawy Afryki, Białorusi i pogranicza polsko-czeskiego. Na drugim miejscu plasuje się sport. Na tym polu posłowie powołali aż dziewięć różnych zespołów. Trzy ogólne (sportowy, sportu akademickiego i sportu szkolnego) oraz sześć specjalistycznych (narciarstwa i turystyki, promocji żużla, szachowy, ds. sportów motorowych, ds. wyścigów konnych i jeździectwa oraz ds. kultury i tradycji łowiectwa). Zdrowiem i chorobami zajmują się trzy zespoły (ds. chorób rzadkich, stwardnienia rozsianego i racjonalnej polityki przeciwdziałania narkomanii) oraz wymieniona już grupa ds. autyzmu. Jest także zespół ds. osób niepełnosprawnych i zespół ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego, mający niepełnosprawności zapobiegać. Wybrańcy narodu, najwyraźniej zapatrzeni w europosła Wojciecha Olejniczaka, który miał być „energią dla Warszawy”, powołali aż cztery zespoły zajmujące się tą dziedziną, a mianowicie zespół surowców i energii oraz zespoły ds. energetyki, energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska oraz gazu łupkowego.
rządu nazwał samobójem. Mam chyba dość pana Janka, bo to nie pierwszy tak spektakularny wylew buractwa, prostactwa, braku obycia i wszystkiego, co w panu Janku wystarczająco obrzydliwe. Stopień obrzydliwości pana Janka jest równy temu, jak się pan Janek prezentuje, a prezentuje się „bardzo nijak obrzydliwie”. Ostatnio łazi po ulicach i studiach w krawacie z wielkimi literami J.T. I śmieje się jak pijana Godzilla, jeśli ktoś mu odszyfruje ten skrót jako „Jan Tomaszewski”. Bo to J.T. oznacza, Proszę Państwa… Julia Tymoszenko, za którą pan Janek dałby się zabić, i pewnie gotów byłby nawet pojechać po to na Kresy. Jednak bardziej mam dość tych kmiotów, którzy go wybrali. Nie obrażam się na demokrację, wolność wyboru, wypowiedzi, etc. Od dawna irytują mnie wyborcy, którzy głosują na kogoś tylko dlatego, że potrafi być prostym jak drut chamem, bo albo sprawnie oblewa kogoś zawartością szambiarki, względnie stał na czele związku „kolejorzy” i jako związkowiec mógł obrażać wszystko i wszystkich. Irytuje mnie facet z gębą nieskalaną myślą, mową i jakimkolwiek sensownym uczynkiem. Co z zaniedbaniem? Rzeczywiście, pan poseł Janek, podobnie jak senator Kogut (także z PiS), nie mógł nigdzie nabrać ogłady, wszak kopanie piłki, podobnie jak przewodzenie kolejarzom, jeszcze
O transportową wygodę Polaków dbają także trzy zespoły: ds. budowy dróg ekspresowych S5 i S3, ds. przywrócenia ekspresowych i pośpiesznych połączeń pasażerskich na trasie Jelenia Góra, Wrocław, Opole, Częstochowa, Warszawa poprzez CMK oraz ds. obniżenia cen paliw w Polsce. Są w ideologicznym konflikcie z zespołem ds. wolnego rynku, ale na swoje szczęście nie są tego świadomi. Najgłośniejszy jest zespół ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r., natomiast najliczniejszy – zespół tradycji i pamięci żołnierzy wyklętych. Aż 133 parlamentarzystów uznało, że nie ma spraw ważniejszych niż „promowanie historii, pamięci historycznej i poszanowania dla żołnierzy antykomunistycznych formacji zbrojnych, które przeciwdziałały umocnieniu »władzy ludowej« w latach 1944–1963”. Wśród nawiedzonych trzon stanowi PiS i SP, ale jest też ośmiu z PO, dwóch z PSL i jeden niezrzeszony. Pluralistyczny, a częściowo także zdublowany skład mają zespoły na rzecz katolickiej nauki społecznej (51 członków) oraz na rzecz ochrony życia i rodziny (91). Niemal całkowicie sPiSiałe są zespoły ds. obrony wolności słowa i ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Ten ostatni mocą deklaracji 26 posłów powstał 20 marca 2012 r., ale nie wybrał jeszcze prezydium. Najwyraźniej PiS uważa, że ateizacja Polski nie jest realnym zagrożeniem. Trzeba się nam ostro brać do roboty!!! JOANNA SENYSZYN
nikogo intelektualistą nie czyni. No, może poza Panem Karolem (tym Panem Karolem!), jeśli kiedyś w czarnej lub białej sukience piłkę kopał, bo Jego wszystko czyniło coraz większym intelektualistą. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego w samym PiS-ie nikt Tomaszewskiemu nie zamknie ust? Chciałbym wierzyć, że nawet w PiS-ie każdy brzydzi się dotknąć tej twarzy, a w pobliżu nie ma wystarczająco grubych, gumowych rękawiczek, żeby można było to zrobić. Niestety, jest inaczej. Pogubiony prezes bojkotujący imprezę, którą strona Polska współorganizuje, i słyszący wybuchy w powietrzu toleruje chamstwo Tomaszewskich, Macierewiczów i Kogutów, bo tego wymaga część elektoratu PiS-u, która, pisząc delikatnie, do intelektualistów nie należy i należeć nie będzie. Ale głupkowaci wyborcy są przecież wszędzie, zatem głupkowatych polityków nie pozbędziemy się nigdy. Dlatego też zgadzam się z tym, co powiedział do mnie kilka dni temu Tomasz Jastrun: „Popatrz w ich (polityków) oczy. Oni są szaleni. Politykiem może zostać tylko ktoś niespełna rozumu”. Ja dodałbym do tego jeszcze jedno: politykiem może zostać ktoś, kto ma wystarczająco dużo pieniędzy po to, by mieć ich jeszcze więcej. A jeśli wyborcy przejrzą na oczy? No to przecież taki polityk nic nie straci – najwyżej nie zarobi. KUBA WĄTŁY
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE – Dresiarze to najtroskliwsi ludzie jakich do tej pory poznałem. – ?! – Za każdym razem, jak przechodzę obok nich, to pytają, czy mam jakiś problem... ~ ~ ~ – Kto z was zrobił dobry uczynek? – Mnie udały się dwa. – Jakie, Jasiu? – W sobotę pojechałem do babci i bardzo się ucieszyła. – A drugi? – W niedzielę wyjechałem i babcia ucieszyła się jeszcze bardziej. ~ ~ ~ Czterech klientów zamawia napoje w restauracji: – Poproszę herbatę indyjską. – A dla mnie chińską. – Ja proszę turecką. – A ja obojętnie jaką, tylko żeby była w czystej szklance. Po chwili kelner przynosi herbaty: – Który z panów zamawiał w czystej szklance? ~ ~ ~ – Co tam wcinasz? – Wątróbkę. – Daj kawałek. – Eee, same kości.
51
58
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego 1) markowe szczypce, 2) płynie w Londynie, 3) owieczka nie biała, 4) podwórkowa – brzydka mowa, 5) guz na pniach brzóz, 6) z mnóstwem śledzi w brzuchu siedzi, 7) chłodzące przydadzą się latem na łące, 8) Kiepski, chłop, 9) taka sama dla Piły i Osrama, 10) chroni głowę od problemów, 11) łysy z wyboru, 12) dziewczyny w stringach, 13) niegdysiejsza subkultura, czyli ludzie z owcy, 14) prawdę ci powie, 15) serdaczek dla pani z bacikiem, 16) gdy mu niewola zbrzydła, przypiął sobie skrzydła, 17) na tym statku niejedna była parka, 18) twórca krowiej moralności, 19) podbite po walce, 20) szczere słowa prosto z niego, 21) na rance, 22) pokręcone kadrowe koło równika, 23) usługa pługa, 24) po dębie na zrębie, 25) gaz z głębi czarnego lądu, 26) czy jej wypada?, 27) do komputera wrzucane, 28) stacja bez peronów, 29) co to za barwa, którą poznasz w ciemności?, 30) brawo i hura, czyli szalona natura, 31) Ikar lecący z powrotem, 32) tuż po meczu na boisku lubi dać komuś po pysku, 33) wiesz może, jak na imię Korze?, 34) kłusowników tropić gotowi, 35) jeżeli trzeba, to i grzesznika wiezie do nieba, 36) tu rajdowcy pędzą po manowcach, 37) ta woń z kadzidła niejednemu zbrzydła, 38) choć bije damę, to nie jest chamem, 39) rurka z taktu, 40) można przez niego stracić głowę, 41) nie Anie, 42) imię w czołówce Siedmiu samurajów, 43) parka w parku, 44) kat, nie brat, 45) nie lubią Święta Dziękczynienia, 46) ten dział bada ruch ciał, 47) oboźny na opak, 48) wpływają podczas składania, 49) co przepijają pijacy po pracy?, 50) koniec etyki jako podparcie, 51) imię syna Giedymina, 52) gdy coś znika razem z ratą, 53) nie tu i tobie – to nie ci ludzie, 54) palant z ulem, 55) uff, już po wszystkim!, 56) hultaj w strzępach, 57) tak jest w Czechach, 58) sposób na niepamięć, 59) nie pepsi, lecz sprite po zamieszaniu da ci bystrość umysłu, 60) powtarzanie w kółko, lecz bardziej naukowo, 61) wąwóz stary, ale jary, 62) prawie jak jeep, tyle że z Rumunii, 63) okopy nad Bałtykiem, 64) Bożego Narodzenia, ale nie święta, 65) opis krótki – koniec łódki.
1
59 58
64
35
51 27
11
34
13
64
60
38
10
6
26 54
42
53
44
20 61
48
8
2
27 47
32
41 40
37
7
9
28 26
18 53
61
11
16
32
52 47
19
16
17
29
28 3
30
19
41
33 15
25
39
6
55
42
46
34
36
15
29
14
21
22
57 48
33
43
43
7
5
23
52 18
5 37
45
1
49
25,54 56
40
14
59
12
24
62
62
55 65
50 46
13,56
22 31
45
8 21
35
36
4
66
20
12,60
23 63
3
9
4
65
10
57
2
44
50
49
30
31 17
38
39 24
63
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
1
2
22
23
36
37
51
52
3
4
5
6
24
25
38
39
40
53
54
7
8
9
26
27
28
41 42
43
55
56
57
10
11
12
13
14
15
29
30
31 32
33
34
35
44
45
46
47
48
49
50
58
59
60
61
62
63
64
16
65
17
18
19
20
21
66
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 17/2012: „Kobieta, która przynosi rankiem piwko na kaca, jest nie tylko mądra, ale i piękna”. Nagrody otrzymują: Joanna Klupp z Warszawy, Ryszard Bednarek z Kozienic, Teresa Strągowska z Legnicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE O Jezu najsłodszy!
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 19 (636) 11–17 V 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
N
a całym świecie odbywają się spotkania onanistów. W ostatnich latach często nagłaśniane – z telewizją, a nawet zbieraniem datków na cele charytatywne. ~ W maju 1995 roku, pod hasłem: „Jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam”, pierwszy raz obchodzono w USA Narodowy Miesiąc Masturbacji. Teraz już rokrocznie. Organizatorzy podkreślają, ile zła wyrządził seks dwójkami: niechciane ciąże, syfilisy, AIDS... ~ Japończyk Masanobu Sato jest mistrzem w masturbacji sportowej (im dłużej, tym lepiej). Dyscyplinę wymyślili jego rodacy. Każdego ranka Masanobu ćwiczy co najmniej 2 godziny. I są efekty. Jego najlepszy wynik to 9 godzin i 58 minut! ~ Onanizm ekologiczny lansują szwedzcy producenci „Ziemskiego Anioła”. Chodzi o wibrator wykonany z materiałów pochodzących z recyklingu. Wystarczą 4 minuty kręcenia korbką i... kręci się nawet pół godziny. ~ Sina Zarrintan, irański naukowiec, odkrył, że samogwałt pomaga w leczeniu alergii. Mężczyznom przynajmniej. Podczas wytrysku obkurczają się naczynia krwionośne w całym ciele. W nosie też, więc katar będzie mniejszy – wydedukował Zarrintan.
CUDA-WIANKI
Pomocna dłoń ~ Magazyn „Sleep Medicine” opublikował wyniki badań, które dowodzą, że samogwałt jest świetnym sposobem na bezsenność. Oczywiście dla tych, którzy nie mają z kim uprawiać wieczornego seksu. Wszystko dlatego, że orgazm uwalnia dopaminę – neuroprzekaźnik, który zmniejsza napięcie mięśni. Dobrze to działa na osoby cierpiące na zespół niespokojnych nóg – mrowienie, które uniemożliwia zaśnięcie. ~ Zakazu masturbacji, podwiązywania nasieniowodów i korzystania z viagry żartobliwie żądały w tym roku
demokratki z USA. Taki ustawodawczy bat na facetów miał być karą za przepisy dotyczące kobiet; m.in. o pomysł, żeby obywatelka zdecydowana na skrobankę musiała wcześniej obejrzeć płód na badaniu USG. „Każdy wytrysk nasienia poza pochwą jest przeciwko nienarodzonemu dziecku!” – odparowała konserwatywnym panom politykom senatorka Constance Johnson z Oklahomy. ~ Nasz rodzimy wokalista, niejaki DwaPe, przedstawiciel tzw. rapu chrześcijańskiego, wyśpiewał przebój o szkodliwości masturbacji. To historia chłopca onanisty. „Zaczyna się, gdy hormony dochodzą do głosu, poznawał swoje ciało w niewłaściwy sposób” – rapuje DwaPe. Później jest mowa o kolegach, którzy przynieśli pornosy, żeby samogwałcenie lepiej wychodziło. Jeszcze później o rodzicach, którzy namawiają na pielgrzymkę do Częstochowy, gdzie – przed obrazem Świętej Panienki – następuje ze wstydu spalenie i nawrócenie. W końcu bohater już się nie dotyka i czeka na nietkniętą żonę. Co kraj, to obyczaj… JC