JAK POLSKI KOŚCIÓŁ ZDRADZA PAPIEŻA Â Str. 4, 7, 25
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 19 (688) 16 MAJA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Â
.7 Str
Telewizyjny serial przywrócił nam pamięć o Annie German – Polce z wyboru i wielkiej artystce o międzynarodowej sławie. Niewiele jednak osób wie, że piosenkarka – protestantka z urodzenia i… nawrócenia – była zaprzeczeniem wyobrażeń o tym, że jak ktoś jest Polakiem, to koniecznie także katolikiem. Biblijny światopogląd German jest więc wyzwaniem dla ciasnych stereotypów i zaproszeniem do debaty o tym, kto może być „prawdziwym Polakiem”.
 Str. 20
 Str. 3
 Str. 12 ISSN 1509-460X
 Str. 13
2
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
Bruksela podłamała nas na weekend majowy – jej zdaniem nasz PKB wzrośnie w tym roku tylko o 1,1 proc., zaś deficyt budżetowy sięgnie 3,9 proc. Unijne prognozy są coraz gorsze – jeszcze w lutym Komisja Europejska przewidywała 1,2-procentowy wzrost oraz deficyt wynoszący około 3 proc. Perspektywy wzrostu polskiego PKB są ponoć osłabione ze względu na „niemrawą” konsumpcję wewnętrzną i spadek inwestycji. Słynna „wyspa” Tuska nabiera odcienia zgniłej zieleni. „Nawrócił się” mec. Rafał Rogalski, słynny pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego ds. katastrofy rządowego tupolewa. Obecnie twierdzi, że stracił wiarę w zamach smoleński. Niektórzy mówią, że Rogalski (podobnie jak „niewierzący” posłowie PiS) spełnia tajną misję Kaczyńskiego – chce poszerzyć bazę wyborczą PiS o ludzi nieprzekonanych do wiary smoleńskiej. Jeśli to prawda, to ten zabieg może się okazać ryzykowny – niewiara i zgorszenie może się rozlać wśród najwierniejszych wyznawców. Ponoć premier chce zaproponować Jarosławowi Gowinowi start w wyborach na urząd prezydenta Krakowa – na otarcie łez po przymusowej wyprowadzce z Ministerstwa Sprawiedliwości. Nie jest jednak pewne, czy Kraków jest przygotowany na tyle klęsk w krótkim czasie – Dziwisz na Franciszkańskiej, Kaczyński na Wawelu, Gowin w magistracie… Poseł PiS Andrzej Jaworski domaga się zamknięcia w Gdańsku kontrowersyjnej wystawy „The Human Body”, prezentującej spreparowane ludzkie zwłoki. Według Jaworskiego ekspozycja narusza prawo regulujące chowanie zwłok. Interesujące jest to, że posła nie gorszy wystawianie zwłok w postaci relikwii w kościołach katolickich ani „wystawy” z krwią JPII organizowane przez kardynała Dziwisza. PSL-owski marszałek Podkarpacia Mirosław Karapyta (oskarżany obecnie m.in. o korupcję – „FiM” 18/2013) wydał w ciągu jednego roku (!!!) pół miliona złotych na zagraniczne wycieczki. Fruwał od Chin po Kanadę i Brazylię, nie licząc Chorwacji czy innej Gruzji. Jak się bawić, to się bawić! Ryszard Kalisz ogłosił powstanie stowarzyszenia „Dom Wszystkich – Polska”. Nowa organizacja weźmie udział w inicjatywie Europa Plus, wykreowanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Janusza Palikota. Kalisz wraz ze swoją organizacją, która już teraz liczy 600 członków, chce działać na rzecz wszelkich „wykluczonych”, w tym biedaków i dyskryminowanych. Nazwa stowarzyszenia nawiązuje do hasła z kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego z roku 2000. Nie oczekujemy, że Kalisz odda biedakom swoje nowe audi 6. Ale Stowarzyszenie mogłoby się okazać bardziej użyteczne niż prezydentura Kwaśniewskiego. 8 maja na rynek trafiła książka „Ryszard i kobiety” autorstwa Ryszarda Kalisza. Rychu słynie z zamiłowania do uroczych dam. Nie tak dawno wspomniał na antenie TVN, że kiedy był szczuplejszy, robił „to” w maluchu. Kiedyś miał też piękną żonę; teraz jest rozwiedziony. Kawiorowy lewicowiec zdradził też, że był hipisem i raz wystąpił w telewizji w spódnicy założonej na jedną nogę, bo na więcej zabrakło materiału. Na Wawelu mężczyzna próbował zaatakować siekierą wycieczkę i przewodzącego jej księdza. Ochrona użyła broni. Gdy zamykaliśmy ten numer, nie było jeszcze jasne, czy to zwykłe szaleństwo, czy kolejny przejaw wojny polsko-polskiej, której symbolem stał się Wawel od czasu prezydenckiego pochówku w 2010 roku. Jedno jest pewne – winny jest Palikot. Media smoleńskie czuwają. „Gazeta Polska Codziennie” „zdemaskowała” Edytę Dzielińską-Wolińską, która jeszcze jako prokuratur umorzyła śledztwo przeciwko Weronice Marczuk i Bogusławowi Seredyńskiemu, wrobionym w aferę łapówkarską przez pisowskie wówczas CBA. Wkrótce później Dzielińska-Wolińska została sędzią i „prześladowała” biskupa pijaka Piotra Jarockiego, nie godząc się na dobrowolne poddanie się przez niego karze. Toż to niemal stalinowska zbrodnia sądowa! Przed tygodniem pisaliśmy w „FiM”, że dla polskich prawicowców zły Czeczeniec, czyli taki, który zamiast podkładać bomby w Moskwie, podkłada je np. w Bostonie, to po prostu „Rosjanin z Czeczenii”. Bo wiadomo, że jak ktoś jest zły, to z pewnością dlatego, że jest tzw. Ruskim. „Gazeta Polska” poszła jednak dalej – czeczeńskich zamachowców z USA uznała wprost za… agentów Putina. Jeszcze chwila, a wyznawcy religii smoleńskiej ogłoszą, że bin Laden pielgrzymował do Mekki razem z Miedwiediewem. W Austrii odbyła się debata przedreferendalna na temat likwidacji przywilejów Kościoła. Ponieważ wzięło w niej udział mniej niż 100 tys. osób, parlament nie będzie musiał się zajmować się tym problemem. Kościół oczywiście bardzo się z tego cieszy – 80 proc. jego wpływów pochodzi od państwa. Cóż, biskupi powinni pamiętać, że ten się cieszy, kto się cieszy ostatni… Irlandia obok Malty ma najbardziej restrykcyjne prawo antyaborcyjne w Europie. W ubiegłym roku wybuchł tam skandal, który wywołała śmierć indyjskiej pielęgniarki (patrz str. 17). Lekarze odmówili jej pomocy medycznej w obronie „życia nienarodzonego”. Obecnie rząd chce nieco złagodzić ustawę i pozwolić komisjom lekarskim na dopuszczanie aborcji w przypadku zagrożenia życia przyszłej matki. Kościół katolicki nawet na to nie chce się zgodzić. Taka katolicka „cywilizacja życia”, że żyć się odechciewa. Nie tylko pielgrzymki bywają pechowe (patrz str. 5). We włoskim mieście Portici trzy osoby zginęły, a sześć zostało rannych, gdy na tłum uczestników katolickiej procesji runął jeden z balkonów. Huk upadku wywołał dodatkową panikę, bo ludzie sądzili, że doszło do strzelaniny. A mówią, że to Pan Bóg kule nosi…
Co z tym Ruchem? Z
każdym miesiącem dostaję coraz więcej listów z pyta- przed fotoradarem, strojenie min na Facebooku ani picie niami: Co z tym Ruchem Palikota? Dlaczego Palikot tak szampana 10 kwietnia. się wygłupia? Dlaczego wciąż wam spada? Albo z wyroczKiedy wytknąłem Palikotowi takie i podobne happeninniami: W ten sposób już nie wejdziecie do Sejmu. Palikot gi – moim zdaniem szkodliwe – Janusz powiedział, że z proto głupek. Ruch Palikota jest skończony. Chciałbym nie- gramem gospodarczym o wiele trudniej jest się przebić śmiało zauważyć, że to raczej nie ja powinienem być ad- do mediów, skupić na sobie uwagę. To prawda, ale lepiej resatem tych słów. Do Ruchu Palikota bowiem nie należę, chyba się nie wygłupiać, niż wygłupiać na siłę. Janusz a z braku czasu nawet Palikotowi nie doradzam. W prze- dodał też, że gdyby „FiM” pisały wyłącznie na poważnie szłości należałem krótko do SLD, ale zdegustowały mnie i tylko o gospodarce, to nie miałyby tak wysokiej sprzemdłe zebrania partyjne i uwiąd idei. Potem założyłem An- daży. To również prawda, choć połowiczna, bo piszemy tyklerykalną Partię Postępu RACJA, obecnie RACJA Pol- dużo o sprawach społecznych. Poza tym trudno porównyskiej Lewicy. Jako poseł Klubu RP mam swoją działkę i zgod- wać partię do gazety. Partia powstała po to, by kiedyś nie z wolą ojca Inwestora sieję na niej kolejne projekty przejąć władzę i kierować krajem. Ludzie oczekują od parustaw, robię konferencje prasowe, składam interpelacje i za- tii i jej przywódców miłej, czasem żartobliwej powierzchowpytania. Zgodziłem się kandydować z list RP na prośności, ale nade wszystko dziabę Janusza Palikota w dniu, w którym jako ojciec łań odpowiedzialnych, kompechrzestny patronowałem podpisaniu porozumienia tentnych i poważnych. To dlatewyborczego RACJI z RP. Ten sojusz – kandydaci go Ryszard Kalisz cieszy się taką RACJI na listach Palikota, a przede wszystkim posympatią i poparciem – jest sympaparcie nowej partii na łamach „FiM” – dodał tycznym celebrytą przed kamerą, ale Ruchowi kilka procent. I dlatego – mimo brajednocześnie fachowym prawnikiem. Jedku formalnych związków – czuję się z RP zwiąno musi iść z drugim w parze. O błaźnie zany emocjonalnie. Poza tym po APP RACJA Stańczyku nikt by dzisiaj nie słyszał, gdyto druga partia w dziejach Polski, która z anby nie był on jednocześnie genialnym obtyklerykalizmu uczyniła filar całej swojej misji serwatorem. Każdy, a zwłaszcza osoba pui podstawę działalności. bliczna, jeśli chce odnieść sukces, musi się Sukces wyborczy Ruchu Palikota był liczyć z odbiorem społecznym. Beatlesi byoszałamiający. Partia ta pokonała SLD, li traktowani jak wrzeszczący gówniarze, utożsamiany z całą polską lewicą, i pradopóki nie założyli garniturów, nie zastare, okopane w terenie PSL. Po wyczęli bywać na salonach i uważać na to, borczej euforii coś się jednak zaczęło co mówią. Dopiero wtedy establishment psuć. Psuło się w sondażach i w oduznał ich za artystów, choć oni dalej czuciach wyborców RP, ale nie w gawrzeszczeli do mikrofonów. binecie Janusza Palikota. Tam wciąż Happeningi i bulwersujące wypopanowała powyborcza euforia, hurwiedzi Janusza Palikota spowodowały raoptymizm i przeświadczenie o własnej zachwianie tej koniecznej u polityka równieomylności. Wciąż – tak samo jak podczas kampanii wy- nowagi. W odbiorze społecznym jest on postrzegany barborczej – prześcigano się w wymyślaniu coraz to nowych dziej jak komik i celebryta niż mąż stanu, któremu można happeningów. Niestety, także bzdurnych i „odjechanych”. powierzyć rządy. Janusz i jego doradcy bezrefleksyjnie uznali, że skoro Palikot wciąż nie potrafi dostrzec tego przechyłu; uwaw taki sposób zdobyliśmy trzecie miejsce w parlamencie, ża, że wszyscy powinni go rozumieć tak, jak on sam roto trzeba to dalej ciągnąć. Tymczasem po wyborach przy- zumie siebie. Dlaczego tak myśli? Bo po pierwsze – jest chodzi czas na pracę u podstaw. W przypadku nieopierzo- niepoprawnym optymistą, a po drugie – ma przy tym nanego RP powinno się natychmiast zacząć formułować szcze- prawdę dobre intencje i jest chyba najbardziej uczciwym gółowy program, a tego nie ma do dziś. Jestem przeko- politykiem w Sejmie. Co gorsza – zakłada, że również innany, że ci, którzy oddali swój głos na Palikota, bardziej ni są uczciwi, dotrzymują słowa i nie zrobią mu krzywdy. od walki z krzyżem w Sejmie oczekiwali inicjatyw zmie- A tak nie jest, zwłaszcza w przypadku mediów opanowarzających do ograniczenia wpływów kleru w państwie, wy- nych przez klerykalną prawicę, które już z Palikota zrobiły tykania kościelnych przywilejów w obliczu biedy i kryzy- wariata, rozgrzały przy nim stołki, a im bliżej wyborów, tym su, działań w kierunku ograniczenia biurokracji, racjonali- bardziej będą kopały jego i cały Ruch. zacji polityki zagranicznej, w tym większej integracji z UE Nie lękajmy się jednak, nie załamujmy sondażami. zamiast proamerykańskiego wasalizmu itp. Proszę zauwa- Podczas ostatnich wyborów policzyliśmy się i wiemy, że żyć, że piszę o inicjatywach, wytykaniu i kierunkach, bo są nas miliony. To potencjał, który jest, rośnie i wyda plon. tylko naiwnym może się wydawać, że opozycja – zwłasz- Potrzeba tylko odpowiednich warunków. Może to będzie cza tak odosobniona w poglądach jak RP – przeprowadzi Europa Plus, a może odejście Millera i zjednoczenie RP jakiekolwiek własne projekty w Sejmie. To przywilej ko- z SLD? Czas pokaże. JONASZ alicji rządzącej. Podczas swojej pierwszej kadencji Ruch Palikota powinien wytykać błędy władzy i ośmieszać opozycję (a jest kogo!). Ale przede wszystkim głośno wykrzykiwać swoje racjonalne pomysły na Polskę. Krzyczeć i przekonywać do skutku, aż kolejne rzesze Wybrane komentarze naczelnego wyborców zaczną się utożsamiać z ludźmi „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 i programem Ruchu. Bo żadna inna partia w dwóch tomach. w Polsce nie ma tak dobrego (choć niepełnego) programu. I to jest kapitał na kolejne RELAX NAD BIAŁYM Sp. z o.o. wybory. Na pewno nie jest nim szokowanie widzów słowami „gwałt” i „kurewstwo” wypowiadanymi w kontekście kobiet, utrata WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. trzech posłów, w tym wicemarszałka, wyścigi
Księga Jonasza
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
GORĄCY TEMAT
W
lipcu 2012 r. Prokuratura Generalna ogłosiła przetarg na prowadzenie nadzoru nad eksploatacją Systemu Informatycznego Prokuratury „Libra”, jego rozbudowę do zmodyfikowanej wersji „Libra 2” oraz zabezpieczenie i wsparcie techniczne w ponad 420 jednostkach organizacyjnych. Wartość zlecenia oszacowano na 4,4 mln zł. Z upoważnienia Andrzeja Seremeta procedurę przetargową pilotował dyrektor Biura Administracyjno-Finansowego PG Andrzej Długołęcki, którego bezpośrednim przełożonym jest Marek Jamrogowicz, pierwszy zastępca prokuratora generalnego. SIP „Libra” wyręcza prokuratora w całej papierkowej robocie i tylko złoczyńców jeszcze za rękę nie łapie. Ściślej rzecz ujmując, dotychczas nie łapał, bo przetarg wykazał, że oni sami kleją się do „Libry”... Na ogłoszenie PG (dalej: Zamawiający) odpowiedziały dwie firmy: ZETO Świdnica działająca na rynku informatycznym od 40 lat oraz IT Culture z Warszawy (rocznik 2010), mająca w nazwie dopisek „Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Spółka Komandytowo-Akcyjna”, którego istotne znaczenie wyjaśnimy nieco później. – Mieliśmy ochotę wystartować, ale uznaliśmy, że ZETO jest poza konkurencją. Prokuratura to wyjątkowo skrupulatny i wymagający klient. Już wstępne kryteria formalne ustawili bardzo wysoko, zaś późniejsze wykonanie pracy wymagało dostępu do unikatowej technologii programistycznej, czyli zakupienia kosztownej licencji. ZETO to wszystko już miało. Mieli też bezcenne doświadczenie, bo właśnie oni rozpoczęli w 2009 r. wdrażanie systemu „Libra” w prokuraturach. Próba wejścia z marszu do drugiego etapu tworzenia SIP bez koniecznych narzędzi i silnego zespołu specjalistów znających ten temat wydawała się stratą czasu. Dlatego odpuściliśmy – tłumaczy prezes ogólnopolskiej firmy z branży IT. W specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWZ) dokładnie określono wymagania fachowe (nie będziemy ich przytaczać, ponieważ są zrozumiałe jedynie dla profesjonalistów) oraz natury referencyjnej. Po otwarciu kopert okazało się, że ZETO (zadeklarowało cenę niespełna 4,2 mln zł) spełniało wszystkie z naddatkiem. Oferta IT Culture (ponad 3,3 mln zł) obarczona była licznymi brakami. Mimo że spółka stanowczo zastrzegła udostępnione Zamawiającemu dane jako tajemnicę przedsiębiorstwa, udało nam się poznać część z nich. Brakowało przykładowo: ~ udokumentowanej „wiedzy i doświadczenia” poprzez wskazanie „należytego wykonania” co najmniej jednej usługi o wartości nie mniejszej niż 500 tys. zł, obejmującej nowe oprogramowanie (z wykorzystaniem technologii firmy Magic
Software Enterprises Ltd.) oraz prowadzenie nadzoru autorskiego, wsparcia technicznego i modernizacji. IT Culture podała wprawdzie nazwy dwóch firm (w tym włoskiej spółki L.), dla których podobno pracowała, ale żadna z owych usług nie spełniała warunków zamówienia; ~ wykazu kadry specjalistów z określoną latami liczbą doświadczeń we wskazanych w SIWZ dziedzinach;
którzy za nic na ogół nie odpowiadają. Mogą nimi być te same osoby. Na przykład Kowalski jako faktyczny właściciel spółki z o.o. i Kowalski prywatnie. Dzięki takiemu układowi i odpowiedniemu zapisowi w umowie dotyczącej podziału zysków (nie musi być proporcjonalny do wkładu finansowego!) Kowalski zaoszczędzi na podatkach ponad 15 proc. rocznie, co przy dużych obrotach stanowi kupę pieniędzy.
Firma zarządzana jednoosobowo przez przestępcę, nad którym „wisi” perspektywa więzienia za poważne oszustwo, dostała od najwyższego kierownictwa prokuratury zlecenie na obsługę newralgicznego systemu informatycznego. Ot, taka nowa forma resocjalizacji... ~ aktualnej informacji o czystej kartotece w Krajowym Rejestrze Karnym (według ustawy Prawo zamówień publicznych z postępowania przetargowego wyklucza się „spółki komandytowe oraz spółki komandytowo-akcyjne, których komplementariusza prawomocnie skazano za przestępstwo popełnione w celu osiągnięcia korzyści majątkowych”). Na wezwanie Zamawiającego IT Culture już po dwóch dniach dostarczyła odpowiednie papiery dotyczące potencjału kadrowego, którym wcześniej nie pochwaliła się, i nowe zaświadczenie wraz z referencją firmy W. z Częstochowy o wykonaniu dla niej usługi idealnie spełniającej kryteria SIWZ (za wspomnianą cenę powyżej 500 tys. zł i eksploatowanej w co najmniej 100 lokalizacjach z minimum 15 użytkownikami w każdej). Spółka kategorycznie sprzeciwiła się pokazaniu dowodu niekaralności swoich władz, argumentując, że nie ma prawa, które nakazywałoby jej spełnienie tego warunku i eliminowało z postępowania w przypadku odmowy. Jak to się ma do cytowanego wyżej przepisu ustawy? Radca prawny tłumaczy to tak: – Spółka komandytowo-akcyjna jest dosyć skomplikowanym tworem wspólników aktywnych – komplementariuszy (osoby fizyczne bądź „zwykłe” spółki prawa handlowego, czyli np. z ograniczoną odpowiedzialnością), którzy mają prawo i obowiązek prowadzenia spraw firmy, oraz pasywnych – akcjonariuszy,
Jeśli zaś chodzi o zasadnicze pytanie, to przepis o wykluczeniu skazanego z przetargu literalnie dotyczy sytuacji, gdy komplementariuszem jest osoba fizyczna. W praktyce orzeczniczej przyjęto, że nie można rozszerzać weryfikacji karalności na członków organu zarządzającego komandytariusza będącego osobą prawną. Innymi słowy: jeśli przestępca założy sobie spółkę z o.o. i zrobi ją udziałowcem komandytowo-akcyjnej, to w świetle obowiązującego dziurawego prawa komisja przetargowa może mu naskoczyć wiadomo gdzie. W IT Culture jedynym komplementariuszem jest widniejąca w nazwie firmy spółka z o. o., której prezesem, jednoosobowym zarządem, radą nadzorczą i posiadaczem wszystkich stu udziałów o łącznej wartości 5 tys. zł jest 33-letnia Katarzyna Ż., prawomocnie skazana 3 sierpnia 2011 r. na rok więzienia w zawieszeniu na 2 lata oraz grzywnę za próbę wyłudzenia z banku w Bydgoszczy prawie 2 mln zł kredytu z wykorzystaniem sfałszowanych dokumentów. „Pani Katarzyna Ż(...) została skazana za sfałszowanie dokumentu niezwiązanego z działalnością spółki IT Culture” – podkreśla prawnik spółki w odpowiedzi na pytania „FiM”. – Prokuratura dała wówczas ciała, zadowalając się przyznaniem do winy i dobrowolnym poddaniem karze. Kuta na cztery łapy jasnowłosa Katarzyna zagrała rolę pierwszej naiwnej, podczas gdy akcja w banku
wyglądała na ewidentną robotę grupy zorganizowanej – podkreśla policjant z Bydgoszczy. Ciekawostka: w okresie przygotowań do przestępstwa, w dniu popełnienia czynu, w fazie śledztwa i długo po wyroku kobieta (tzn. IT Cultura) świadczyła usługi informatyczne dla Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Za 140 tys. zł „doskonaliła zawodowo pracowników wymiaru sprawiedliwości” w ramach projektu finansowanego ze środków unijnych. „Wywiązywała się z należytą starannością” – czytamy w referencji wystawionej 16 sierpnia 2011 r. przez prokurator Sylwię Morawską, szefową Działu Funduszy Pomocowych KSSiP. Przystępując do rozpatrywania ofert w sprawie SIP, komisja przetargowa nie miała bladego pojęcia o przeszłości Katarzyny Ż., choć wystarczyło, żeby jakiś śledczy z pokoju obok wklepał do „Libry” jej PESEL 800(...)45. Prokuratura Generalna prawdopodobnie dowie się dopiero teraz, że 31-letni Marcin Ż., prezes firmy W., jest młodszym bratem Katarzyny i prokurentem częstochowskiej ekspozytury (zarejestrowana pod adresem fundacji charytatywnej założonej w 2006 r. przez przedsiębiorcze rodzeństwo) włoskiej spółki L. To właśnie dla niej IT Culture wykonała rzekomo usługę „o wartości nie mniejszej niż 500 tys. zł”, wskazaną w pierwszej, zdyskwalifikowanej wersji oferty. O ile heroiczny opór przed złożeniem informacji z rejestru karnego wywołał zdziwienie, o tyle łatwość, z jaką IT Culture dostarczała dokumenty, których wcześniej nie potrafiła skompletować, wydała się członkom komisji nad wyraz podejrzana. Szczególnie intrygował ich fakt, że wartość zamówienia oraz liczba eksploatowanych stanowisk systemu wykazanego w uzupełnieniu oferty (na rzecz spółki W.) była identyczna co do kwoty oraz liczby eksploatowanych stanowisk z usługą zrealizowaną przez IT Culture na rzecz Włochów (odrzuconą). „W jaki sposób niewielka firma prowadząca działalność produkcyjno-usługową w branży metalowej eksploatuje wyrafinowany system informatyczny działający w 110 lokalizacjach z 16 użytkownikami w każdej? Gdzie je zainstalowała, skoro
3
ma tylko jedną siedzibę i zatrudnia co najwyżej kilkudziesięciu pracowników? Czy jest dziełem przypadku, że prezes spółki W. nosi to samo nazwisko co Katarzyna Ż.?” – zastanawiali się urzędnicy. „W ocenie Spółki tożsamość kwot oraz liczba eksploatowanych stanowisk na rzecz firmy W(...) oraz firmy włoskiej podanej w pierwszej wersji oferty IT Culture jest przypadkowa” – dodaje adwokat Katarzyny Ż. Dyrektor Długołęcki powołał wówczas (11 października) biegłego – Wiesława Jankowskiego z Ostrołęki – i zlecił mu ocenę złożonych ofert. Specjalista orzekł, że sprawa faktycznie jest dziwna i powinna zostać gruntownie zbadana. Ponieważ Prawo zamówień publicznych nie pozwala na prowadzenie śledztw i nie grozi więzieniem za składanie fałszywych zeznań, pismem z 13 listopada 2012 r. Zamawiający grzecznie poprosił prezesa „W(...)”, żeby potwierdził zakres, termin wykonania i wartość usługi oraz czy upoważnił osobę podpisującą referencję do działania w jego imieniu. „Wszystko się zgadza” – odpisał Marcin Ż. Członkowie komisji pozostali nieufni, ale radca prawny PG stwierdził (opinią z 26 listopada), że „celowość żądania dalszych wyjaśnień” od IT Culture jest pod względem proceduralnym „wątpliwa”. Finał był taki, że 18 grudnia komisja przetargowa postanowiła odrzucić kandydaturę spółki Katarzyny Ż. Nazajutrz dyrektor Długołęcki uznał, że to stanowisko nie jest dla niego wiążące, i wybrał ofertę IT Culture jako korzystniejszą cenowo. – On jest zbyt strachliwy, żeby podjąć tak kontrowersyjną decyzję samodzielnie. Musiał mieć wyraźną aprobatę, a kto wie, czy nie polecenie Jamrogowicza lub Seremeta – zauważa urzędnik Prokuratury Generalnej. ZETO złożyło zażalenie do Krajowej Izby Odwoławczej przy Urzędzie Zamówień Publicznych, która wyrokiem z 17 stycznia uznała, że pod względem formalnym wszystko odbyło się lege artis, a kwestie zakulisowe absolutnie jej nie interesują. Rzecznik prasowy PG Mateusz Martyniuk uspokaja, że IT Culture nie będzie miała „swobodnego dostępu do jakichkolwiek informacji z postępowań przygotowawczych zawartych w SIP”. Tymczasem w umowie czytamy: „W wyjątkowych przypadkach (...) może nastąpić przekazanie kopii bazy danych do Wykonawcy w celu zdiagnozowania przyczyny uszkodzenia i przygotowania skryptów naprawczych (...). Wykonawca jest zobowiązany do usunięcia wszelkich posiadanych kopii baz danych po zakończeniu naprawy” (podkr. red.). A jeśli nie usunie, to co...? Prezes Marcin Ż. nie odpowiedział nam, mimo monitów, na żadne z cisnących się na usta pytań. MARCIN KOS Współpr. TS
4
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Opiekuńcze skrzydła Zły to ptak, co własne gniazdo plugawi – mówi mądre przysłowie. Dlatego nasze „ptaszyny” na plugastwa jeżdżą poza ojcowiznę. Nie chodzi o seksturystki, ale o turystki tzw. skrobankowe. U nas teoretycznie ciąży usuwać nie wolno, to ciężarne jeżdżą tam, gdzie wolno. Polska może uchodzić – tylko oficjalnie – za krainę mało tym grzechem skalaną. W sumie – według oględnych szacunków – robi się u nas pokątnie około 150 tys. zabiegów rocznie, ale wyjazdy zagraniczne (być może połączone ze zwiedzaniem okolic, czyli turystyką z prawdziwego zdarzenia) są coraz popularniejsze. Kusi fakt, że TAM wolno. Nie zostaje się z automatu przedstawicielką gangsterskiego światka. No i jest daleko od domu i wścibskich spojrzeń „bliskich”. Już kilka lat temu wyliczono, że w Anglii około 80 procent aborcji wśród obcokrajowców to „zasługa” Polek. Nikt nie jest w stanie policzyć kobiet, które latają na zabiegi. Dla aborcyjnej odmiany ostatnio wypowiedział się Janusz Rudziński, polski ginekolog nie z Anglii, ale z Niemiec. A dokładnie – z kliniki w miasteczku Prenzlau, czyli blisko naszej granicy. I ta bliskość polskiego
grajdołka – teoretycznie tak moralnego! – sprawia, że doktor od lat wita i żegna skrobankowe wycieczkowiczki. Ale nie tylko takie. Polki – ponura ciekawostka – często przyjeżdżają do Niemiec z rakiem piersi, bo nasi lekarze – przynajmniej według Rudzińskiego – zbyt szybko (i czasem niepotrzebnie) piersi usuwają. Większość polskich kuracjuszek w Prenzlau to jednak pacjentki aborcyjne. Zjawisko nasiliło się, kiedy weszliśmy do Unii, a teraz z roku na rok jest coraz bujniejsze. Ostatnio melduje się około tysiąca Polek rocznie. Płacą – w przeliczeniu – jakieś 2 tys. zł, więc nie jest źle. Wiele tych pań – kolejna ponura ciekawostka – ma za sobą eksperymenty z lekami postrzeganymi u nas jako poronne. Zazwyczaj chodzi o pigułki na leczenie wrzodów żołądka. To często bezpośredni powód goszczenia w niemieckiej klinice. Kobiety nałykają się tego, ale
Polscy biskupi czują, że zbliża się koniec ich wszechwładzy i bezkarności. Wpadają więc w panikę i histerię. Po raz pierwszy w historii naszego kraju w ciągu życia kolejnego pokolenia mamy szansę wybić się na niepodległość od Kościoła katolickiego. Takie próby – niestety, nieskuteczne – były w dziejach Polski podejmowane kilkakrotnie (tzw. reakcja pogańska, husytyzm, reformacja, PRL itp.), jednak teraz projekt wyzwolenia, czyli deklerykalizacji państwa, ma szansę powodzenia. Nigdy dotąd Kościół nie był w Europie równie słaby, a siły i procesy laicyzacyjne równie mocne. Brzmi to optymistycznie i jednocześnie nieco przygnębiająco, bo świadczy o tym, że jesteśmy dopiero na początku pewnej drogi. Dobrze wiedzą o tym biskupi i zaczynają zdradzać objawy najwyższego zaniepokojenia. Wszystko ich zaczyna irytować. Nawet to, że media chwalą nowego papieża za nieco odmienny styl bycia. Arcybiskup Józef Michalik uznał, że nowy papież służy mediom do… zwalczania Kościoła: „Wszystkie media antykościelne wmawiają nam, że głównym tematem przepowiadania papieża Franciszka jest bogactwo Kościoła”. Jak widać, Michalik traci nad sobą panowanie. Przecież to nie jakieś „antykościelne media” wymyśliły papieżowi imię nawiązujące do najsłynniejszego katolickiego biedaka, nie one także epatują opinie publiczną zmianami strojów, butów i symboli. Nie one również namówiły Franciszka do pomieszkiwania w watykańskim hotelu. To papież wraz ze swoim otoczeniem starannie kreuje swój wizerunek, używając do tego dziennikarzy. A że stawia to w kłopotliwej sytuacji polskich hierarchów i ich książęcy styl bycia? Mam wobec tego kilka zachęt dla biskupów: niech
nie mają pewności, czy doszło do przerwania ciąży. Kiedy orientują się, że jednak nie, wiedzą, że płód jest mocno uszkodzony, i na ostatnią chwilę szukają aborcyjnego ratunku. Ile takich dzieci rodzi się w Polsce, nie wiadomo. Statystyczna klientka przyjeżdża z dużego miasta, jest wykształcona i ma dostęp do internetu. Mało jest kobiet ze wsi. Była jedna z Wadowic, która z tego powodu czuła się... bardziej winna niż pozostałe. No bo tam... Ojciec Święty Najświętszy się urodził, więc już całkiem nie wypada! W przygranicznych szpitalach dokonujących aborcji mamy niejednego „naszego” doktora, chociaż mało który przyznaje się do tego. Boją się opinii plugawych bezbożników – twierdzi Rudziński. Oczywiście przyzwoite zarobki pozwalają z grubsza zapomnieć o tym strachu i o ewentualnych wyrzutach sumienia. A psychiki pacjentek niemieckich klinik z miejsca „leczy” pozbycie się problemu. Po osławionym syndromie poaborcyjnym najczęściej nie ma śladu. „Polski katolik wierzy, dopóki mu to pasuje. Jak mu nie pasuje, robi to, co uważa za stosowne. No i później znowu sobie wierzy i wypiera to ze świadomości” – trafnie podsumował polsko-niemiecki ginekolog. JUSTYNA CIEŚLAK
Michalik jedzie do Watykanu i tam ze złością tupie nóżkami przed swoim pracodawcą zamiast przed dziennikarzami. Niech polscy biskupi kupią papieżowi złotą karocę, która lepiej niż przechodzone buty pasuje do ich Kościoła. Albo maybacha. I niech Sławoj Leszek Głódź nauczy Franciszka dobrych manier, godnych katolickiego hierarchy. Inny arcybiskup – Henryk Hoser – wieszczy już nawet koniec Polski. Twierdzi, że „Polska bez chrześcijaństwa przestanie istnieć. Stanie się społeczeństwem bezpodmiotowym, którym łatwo będzie manipulować i wykorzystać”. Jeśli wziąć poważnie słowa arcybiskupa, to należałoby zacząć od stwierdzenia tego, że Polska w takim razie nie istnieje. Bo nigdy nie była chrześcijańska. Była, owszem, ale tylko katolicka. I dlatego chrześcijaństwo poważnie traktujące wartości ewangeliczne nigdy dotąd nie miało tu szans. Ale ponieważ Polska niechrześcijańska istniała i istnieje, stąd wniosek, że będzie zapewne istnieć nadal. Także bez Kościoła katolickiego, który uzurpuje sobie jakieś związki z chrześcijaństwem i jego założycielem. Jezus z Nazaretu nie założył nigdy żadnej religijnej czy świeckiej dyktatury, nie był też nigdy w Rzymie, nie propagował kultu swojej matki, nie zamienił się w opłatek ani nie chrzcił dzieci. On należał po prostu do innej religii niż Hoser z Michalikiem i dobrze byłoby, aby ci panowie nie mieszali go już więcej do swoich interesów. Śmieszne jest także to, że Hoser sądzi, iż bez Kościoła Polacy stracą podmiotowość. Ależ oni dopiero bez biskupiej kurateli będą mieli szansę ją odzyskać. Po tysiącu lat! Cóż, lepiej późno niż wcale. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Lękają się
Prowincjałki W Puchaczowie mężczyzna z Jezusem jechali na rowerze. A że Jezus był kradziony, dzierżący go pod pachą 32-latek został zatrzymany i przekazany policji. Policja ustala, czy mężczyzna chciał oddawać się pobożności, czy też – niczym Judasz – po prostu spieniężyć „święty” wizerunek.
PRZEJAŻDŻKA Z JEZUSEM
Monika G., dyrektorka szkoły dla dorosłych w Wyszkowie, niemal przez rok pobierała od starostwa dotacje na kilkudziesięciu uczniów, których w rzeczywistości nie było. Powiat stracił w ten sposób ponad 100 tys. zł. Monika G. źródło dochodów straciła. W zamian ma zarzut oszustwa i fałszowania dokumentów.
SZKOŁA ŻYCIA
W Lubartowie zaginęła 29-latka ze swoją 8-letnią córką. O tym fakcie powiadomił policję nietrzeźwy mąż zaginionej, zaniepokojony tym, że połowica nie daje znaku życia. Błyskawicznie podjęto akcję poszukiwawczą. Błyskawicznie ją też zakończono – zalaną w trupa rodzicielkę funkcjonariusze zdjęli z ławki na przystanku. Wystraszone dziecko oddali pod opiekę trzeźwej babci.
KTOKOLWIEK WIDZIAŁ
59-latek z gminy Ryki był niezwykle zdeterminowany, żeby się czegoś napić. A że miał już ponad 2 promile, stracił czujność. W efekcie dwa razy w ciągu jednej godziny wpadł na tym, jak próbował z tego samego sklepu wynieść butelkę wódki. Opracowała WZ
ZDETERMINOWANY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie było żadnego zamachu. Katastrofa smoleńska była zwyczajnym wypadkiem lotniczym. Biję się w pierś i przepraszam za to, że sugerowałem coś innego. Żyłem w schizofrenii. Każdy człowiek błądzi. Główni odpowiedzialni za katastrofę zginęli na pokładzie tupolewa. Stawiam na zasadniczą winę po stronie polskiej. (adwokat Rafał Rogalski, dawny pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego ds. katastrofy smoleńskiej)
Można się zgadzać lub nie z Jarosławem Gowinem, można go było krytykować za rozmaite decyzje, ale tym razem trudno nie dostrzec, że został on odwołany za to, że swoje katolickie poglądy traktował poważnie i nie chciał dać się zepchnąć do roli bezobjawowego katolika. (Tomasz Terlikowski, publicysta katolicki)
Nie chcę legitymizować prac zespołu, co do rzetelności których nie mam przekonania. (poseł Zbigniew Girzyński, PiS, o zespole Macierewicza)
Bronisław Komorowski nie może nazywać się ani konserwatystą, ani tym bardziej katolikiem. (posłanka Krystyna Pawłowicz, PiS)
Niedługo ludzie będą stali w dwóch kolejkach do kasy. W jednej zwolennicy PiS, a w drugiej PO. (Artur Andrus, satyryk)
Krytyka wypowiedzi Gowina w sprawie sprzedaży zarodków do Niemiec była nieuzasadniona. (prof. Andrzej Zoll, katolicki prawnik, były rzecznik praw obywatelskich)
Może obiady u biskupów uderzyły mu do głowy? Może poczuł się bezkarny? (poseł Jan Bury z PSL, w sprawie kłopotów z prawem marszałka Mirosława Karapyty, partyjnego kolegi)
90 mln zł z Funduszu Kościelnego to symboliczna suma. Kościół potrzebuje mniej więcej 8 mld zł rocznie. (kardynał Kazimierz Nycz)
Bardzo niebezpieczni są reformatorzy wśród zakonników czy księży, którzy chcą reformować biskupów, ale nie siebie. Kościół polski nie gromadzi bogactw, jest bogaty tradycją. (abp Józef Michalik)
Arcybiskup Michalik walczy z pomocą podległego mu Kościoła z odnową katolicyzmu i przyszłością Polski. Robi to w imię feudalnej tradycji, która dla niego jest wygodniejsza. (Jacek Żakowski, publicysta)
Z jakichś powodów Tuskowi odpowiada model społeczeństwa schizofrenicznego, gdzie technika się rozwija, a „duch” kultywuje tradycję. (prof. Magdalena Środa, etyk) Wybrali: PPr, AC
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
wiadomo też, dlaczego miasto poświęcono akurat „sercu Maryi”, a nie jakiejś innej części jej ciała. MaK
ODDAMY MILIONY EURO Komisja Europejska chce, by Polska oddała prawie 80 mln euro dotacji na rolnictwo ze względu na „braki podczas kontroli wstępnych wniosków oraz akceptacji biznesplanów dla gospodarstw niskotowarowych”. KE wytknęła Warszawie niedbalstwo – jej zdaniem polscy urzędnicy nie pofatygowali się sprawdzić, czy deklaracje rolników są zgodne z prawdą, tj. nie kontrolowali ani powierzchni gospodarstw rolnych, ani liczebności hodowanych tam zwierząt. MZB
którzy stanowią margines życia społecznego, narzucali („obrońcom normalności”) swoją chorą wizję człowieka i społeczeństwa. Jak zawsze w trakcie tego typu spędów obecni byli posłowie PiS-u, a także środowiska związane z Klubem „Gazety Polskiej” oraz członkowie ONR i Ligi Obrony Suwerenności, którzy śpiewali pieśni religijne i wznosili hasła typu: „Tylko idiota głosuje na Palikota” albo „Nie oddamy wam Telewizji Trwam”… MZ
WINNI INNI? Premier Donald Tusk, przerażony informacją, że trzeba będzie oddać wspomniane 80 mln euro, natychmiast znalazł winnych: swoich poprzedników. Podobno uwierzył na słowo Stanisławowi Kalembie, ministrowi rolnictwa, zarzekającemu się, że afera dotyczy środków wydawanych w ramach Planu Rozwoju Obszarów Wiejskich między 2004 r. a 2006 r. Szybko się jednak okazało, że chodzi o zupełnie inny okres: lata 2007–2010, kiedy rządził premier Tusk. MZB
FOTOKLAPA Rząd planował, że dzięki fotoradarom wpływy z mandatów wyniosą w 2013 r. 1,5 mld zł („FiM” 3/2013), co było jasnym przekazem, że karanie kierowców miało znacznie zasilić budżet kraju. Okazuje się, że marzenia ministra finansów były złudne, bowiem w pierwszym kwartale wyniosły one „jedynie” 22,4 mln zł, a więc ułamek pożądanej kwoty. Mimo że to finansowa katastrofa i ewidentnie widać, że większa liczba urządzeń nie zwiększa pieniędzy pozyskiwanych dzięki mandatom, rządzący wciąż planują poszerzenie sieci kamer. Bo tak! ASz
TYLKO NIE RÓŻ
co katolickie harcerstwo ma wspólnego z chrześcijaństwem? ASz
SEJMIE NASZ… Od września wierni ze wszystkich warszawskich parafii będą mogli… adoptować posłów. Na szczęście na razie tylko duchowo. Usynawianie naszych parlamentarzystów ma polegać na regularnym klepaniu zdrowasiek w ich intencji. Wierni w swoich kościołach będą losować posłów, za których później odmówią modlitwy. Chodzą słuchy, że pacierze za Ruch Palikota rozpoczną się słowami: „Wieczne odpoczywanie…”. ASz
ZNIEWAGA WIEKUISTA
2 maja cała Polska patrzyła na wielką akcję społeczną „Orzeł może”, mającą dowieść, że Polacy nie są nadętymi smutasami, tylko fajnymi ludźmi kipiącymi pomysłami. Akcję zorganizowała m.in. „Gazeta Wyborcza”. W ramach „Orła” rozrzucano optymistyczne ulotki, prezydent Bronisław Komorowski pokazywał światu zegarek z orzełkiem, a przed Pałacem Prezydenckim stanął czekoladowy orzeł. No i wybuchła awantura, bo orzełek nie był biały, tylko różowy. Natychmiast podniosły się głosy, że czekoladowy róż ośmieszył i akcję, i prezydenta. Choć mogło być gorzej, gdyby orzeł był na przykład… tęczowy. MZB
KLERYKALNA KRUCJATA
ZUCH RUCH
„Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka”, „Polska wolna od dewiacji” czy „Człowiek rodzi się normalny, nie homoseksualny” – to tylko niektóre z haseł wznoszonych przez uczestników gdańskiego marszu w obronie rodziny i katolickich wartości zorganizowanych przez organizację o egzotycznie brzmiącej nazwie Krucjata Różańcowa za Ojczyznę. Anna Kołakowska, główna organizatorka spędu twierdzi, że „dziś w Polsce normalność jest atakowana”. Ubolewa, że do naszego kraju wkrada się nowoczesność, która jej zdaniem oznacza wszelkie dewiacje, a sama akcja jest protestem przeciwko temu, aby „dewianci różnej maści,
Rydzykowy „Nasz Dziennik” bije na alarm, bowiem – według gazety – PO chce zniszczyć katolickie harcerstwo. Chodzi o wspólny projekt Platformy i Ruchu Palikota, który wprowadza definicję harcerstwa jako „działalności wychowawczej, otwartej dla wszystkich bez względu na pochodzenie, rasę czy wyznanie”. Zdaniem „NDz” nowe przepisy zdelegalizują takie formacje jak Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej czy Stowarzyszenie Harcerstwa Katolickiego Zawisza, w których instruktorami mogą być wyłącznie katolicy. Dziennikarze martwią się, że dziećmi będą mogli opiekować się „wrogowie chrześcijaństwa”. Ale
5
NA KLĘCZKACH
Sądowe batalie Adama „Nergala” Darskiego w sprawie obrazy uczuć religijnych wydają się nie mieć końca. Przed gdyńskim sądem prowadzącym tę sprawę zeznawało 4 polityków PiS: poseł Andrzej Jaworski, była eurodeputowana Hanna Foltyn-Kubicka, były poseł Zbigniew Kozak i posłanka Jolanta Szczypińska. Ta ostatnia przyznała na wokandzie, że choć „Nergal” podarł Biblię 6 lat temu, to „jeszcze dziś czuje się znieważona”. Choć tak naprawdę na „bluźnierczym” koncercie nie była i „aktu zniewagi” nie widziała. ASz
HOŁD PABIANICKI Sympatyzujący z PO prezydent Pabianic Zbigniew Dychto chce sprezentować Kościołowi grunty o powierzchni 1580 mkw. w ścisłym centrum miasta. Proboszcz parafii św. Mateusza ks. Henryk Eliasz na początku tego roku złożył w Urzędzie Miejskim pismo, w którym prosi o bezprzetargowe i bezpłatne przekazanie trzech działek na „potrzeby kultu religijnego”. Po 4 miesiącach prezydent Dychto zaproponował radnym, aby sprzedać tę działkę Kościołowi z 99procentową bonifikatą. Ksiądz Eliasz chce od miasta dostać dwie działki o pow. 1580 mkw. oraz jedną od Skarbu Państwa o pow. 45 mkw. Do sprawy wrócimy. ASz
SERCOWY PIASTÓW Po burzliwej debacie radni Piastowa jednogłośnie uczynili patronką (patronem?) swojego miasta… „serce Maryi”. Co ciekawe, przeciwnicy pomysłu powoływali się na argumenty religijne (że cała Polska należy już do Maryi, więc Piastów też), a nie przyszło im do głowy, że tego typu działalność po prostu nie przystoi radzie miasta, ale co najwyżej radzie parafialnej. Nie
ZDELEGALIZOWAĆ KONKURENCJĘ W liście, który ma być odczytany w okresie przedwakacyjnym w kościołach całej Polski, purpuraci przestrzegają przed „sektami” („FiM” 18/2012), wyjątkowo rzekomo aktywnymi w okresie wakacyjnym, wobec których organy ścigania w Polsce „w dużym stopniu pozostają bezradne”. Biskupi ubolewają też nad brakiem monopolu na polskie duszyczki: „Za najbardziej niebezpieczny uznaje się fakt, że wiele sekt działa w Polsce w sposób legalny jako zarejestrowane związki wyznaniowe. O ile proces rejestracji przebiega u nas wyjątkowo łatwo w porównaniu z innymi krajami, o tyle samo wyrejestrowanie związku jest praktycznie niemożliwe”. Faktycznie, zarejestrowanie Kościoła rzymskokatolickiego odbyło się bardzo szybko – pod groźbą inwazji militarnej 1000 lat temu. Samo zaś wyjście z jego szeregów – o czym mogą powiedzieć apostaci – to droga przez mękę. MZ
PiS W MUZYKĘ Legnickie Centrum Kultury organizuje w ramach cyklu koncertów „Strefa de” przegląd luźnych stylów muzycznych. Odbyło się dotąd ponad 100 takich koncertów. Ostatnio miał w Legnicy występować m.in. zespół Christ Agony uznany przez PiS i „Gazetę Polską Codziennie” za grupę „satanistyczną”. Po histerycznej nagonce koncert odwołano. MaK
I PO PIELGRZYMCE Już dawno zwracaliśmy uwagę na to, że katolickie pielgrzymki, zwłaszcza te maryjne, niejednokrotnie źle się kończą. Autokary płoną lub spadają z mostów. Tym razem wywróciła się łódź, na której pływało po Wiśle koło Wilkowa trzech uczestników niedawnej
Pierwszej Ogólnopolskiej Pielgrzymki Wędkarzy. Zwłoki dwóch już wyłowiono, trzeci był nadal poszukiwany, gdy zamykaliśmy to wydanie „FiM”. MaK
TV MODŁY Codziennie po zakończeniu oglądania telewizji (nie tylko Trwam!) prawdziwy katolik winien odmówić modły dziękczynne. Na tę okoliczność serwis Credo in Deum proponuje telewidzom specjalną „modlitwę po programie telewizyjnym”: „Panie Jezu, widziałem w telewizji wiele ciekawych rzeczy. Czasem było to bardzo wesołe i pękałem ze śmiechu. Jeszcze teraz myślę o tym, co zobaczyłem… poznałem wiele nowych, nieznanych rzeczy (…). Dziękuję Ci, Panie, za telewizję, która mnie bawi i pomaga poznawać świat (…). Panie Jezu, nie chciałbym, aby te obrazy przesłoniły mi Ciebie, który jesteś tu obecny”. AK
KUP PAN KOŚCIÓŁ Były policjant sprawił sobie nietypową nieruchomość: XIX-wieczny kościół ewangelicki w Połajewie w Wielkopolsce. Po długim namyśle postanowił, że nie zamieni go w dyskotekę ani w hotel, tylko w Centrum Dialogu ludzi różnych kultur i religii. Zapewne plan się powiedzie – wszak kościół nie jest katolicki – jeśli policjant nie zapatrzy się w prezydenta i nie postawi przed budynkiem pomnika różowego orła. MZB
LUDZKI KSIĄDZ Ksiądz Sylwester Olszanowski z Runowa Krajeńskiego osobiście opiekuje się małym borsukiem porzuconym przez matkę. Wstaje do niego nawet w nocy, aby karmić mlekiem z butelki ze smoczkiem. Podkreślamy ten fakt, mając na uwadze rozpowszechnioną wśród polskich katolików nieczułość na los zwierząt. Niech choć od czasu do czasu wrażliwy duchowny będzie w „FiM” pozytywnym bohaterem! MaK
6
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Patron totalny W kraju, który oficjalnie nie jest katolicki, trudno wymknąć się patronatowi Jana Pawła II. Jego osoba może nas dopaść już przy narodzinach i nie opuścić aż do naszej śmierci. Cud przewracania ludziom w głowach błogosławiony Karol Wojtyła opanował do perfekcji. I tak według Społecznego Centrum Dokumentacji Pontyfikatu imię Jana Pawła II nosi obecnie m.in. 6 bibliotek, 4 chóry, 1 orkiestra dęta, 500 dębów. Pięć polskich miejscowości (Częstochowa, Ostrów Wielkopolski, Owczarnia, Radom i Zakopane) ma w herbie elementy z herbu papieskiego. JPII patronuje poza tym klubom sportowym, jego imieniem nazwano molo w Sopocie, trzy mosty (Gdańsk, Zgorzelec, Puławy), 6 osiedli mieszkaniowych, 14 parków i 11 przedszkoli, port lotniczy w Krakowie-Balicach, 19 placówek szpitalnych, 6 hospicjów, a nawet wieże widokowe w Szymbarku i Gniewinie. Każdy stara się jak może. Nie opierają się urokowi śp. Karola także samorządowcy: „Jan Paweł II wywarł wielki wpływ na dzieje współczesnego świata, tak w wymiarze powszechnym, jak i lokalnym oraz indywidualnym. W swoim nauczaniu wskazywał, jak żyć pełniej, bardziej po ludzku, jak w praktyce realizować przykazanie miłości” – zapisano w deklaracji współdziałania miast i gmin
O
papieskich. Współdziałać mają nie tylko „w celu jak najgodniejszego upamiętnienia Pontyfikatu Przełomu Tysiącleci, ale także po to, by uczestniczyć we wprowadzaniu przesłania Jana Pawła II w nasze codzienne życie”. Prawo tytułowania się papieskimi mają tylko te miasta i gminy, które uczyniły JPII swoim obywatelem honorowym albo przynajmniej miały ten zaszczyt, że Wojtyła postawił stopę na ich ziemi. Szczęśliwców w skali kraju jest jak na razie około 300. Wśród wybrańców znajdziemy m.in. Gniezno, Białystok, Katowice, Warszawę czy Łomżę, ale również Nowy Targ, który stał się miastem papieskim, gdyż Wojtyła jako wykładowca akademicki stąd właśnie rozpoczynał wędrówki po Gorcach, czy Augustów, gdzie podczas siódmej pielgrzymki do ojczyzny Papa przepłynął statkiem po tamtejszych jeziorach i kanale. Wojtyła ma więc w Polsce wszystko – szkoły, place, ulice, szlaki turystyczne, popiersia, pomniki, skwery, parki i pojedyncze drzewa. Czy można być jeszcze bardziej papieskim? Owszem.
bserwując działania niektórych samorządów lokalnych, można odnieść wrażenie, że władzę sprawują naprzemiennie drobni polityczni kanciarze lub ludzie niezbyt sprawni intelektualnie. Będziemy ich sukcesywnie demaskować... Turek – stolica jednego z wielkopolskich powiatów zamieszkiwanego przez ponad 100 tys. obywateli. Władzę administracyjną w powiecie sprawuje koalicja PO-Porozumienie Samorządowe „Rozwój i Przyszłość”-SLD-PSL, która wspólnymi siłami odesłała zwycięski w wyborach PiS i równie prawicowe Towarzystwo Samorządowe (trzecie miejsce) do opozycji. Funkcję starosty sprawuje Zbigniew Bartosik z RiP, jeśli zaś chodzi o jurysdykcję kościelną, region jest własnością biskupa włocławskiego Wiesława Alojzego Meringa. W poprzedniej kadencji starostą był szef zarządu powiatowego PiS Ryszard Bartosik (zbieżność nazwisk przypadkowa), który ma tę zaletę, że umie... pisać. Dał temu wyraz m.in. w urzędowym liście do prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, w którym żądał zwolnienia z więzienia dwóch opozycjonistów. Po oderwaniu od koryta (166,5 tys. zł brutto za cały rok 2010, czyli średnio 13,8 tys. zł miesięcznie) pan Ryszard nagle zaniemógł, dzięki czemu przez wiele miesięcy inkasował z ZUS 80 proc. utraconej pensji starosty, a ponadto dietę radnego, gdyż – jak się okazało – lekarz nie zakazał mu wysiłku umysłowego. Gdy burmistrz Turku Zdzisław Czapla z sojuszniczego Towarzystwa stworzył nikomu dotychczas niepotrzebny
I tak w Obornikach Wielkopolskich Jan Paweł II został nie żadnym tam honorowym obywatelem, ale patronem miasta i gminy. Na potwierdzenie władze lokalne przechowują specjalny dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. „Błogosławiony Jan Paweł II, papież, jest patronem wobec Boga dla miasta i gminy Oborniki” – odczytał miejscowej ludności abp Stanisław Gądecki podczas mszy w centralnym punkcie miasta. On też przywiózł podarunek od Stanisława Dziwisza – kroplę krwi, którą zamknięto w relikwiarzu. Burmistrz miasta Tomasz Szrama powiedział mieszkańcom, że relikwie będą odtąd stanowiły „widomy znak obecności papieża Polaka w Obornikach”. Patrona zrobiła z papieża także Świdnica. W Watykanie zabiegali o to wspólnie prezydent miasta, rada miejska oraz biskup. „Chcemy pamiętać o jego słowach i czynach.
etat „specjalisty ds. obsługi zarządu” spółki komunalnej, pacjent cudownie wyzdrowiał i objął (bez konkursu) tę posadę, gdzie roboty ma prawdopodobnie niewiele, a czasu na pisanie aż nadto. Lokalny tygodnik „Echo Turku” publikuje co jakiś czas różne „stanowiska” miejscowych dygnitarzy. W tekście sygnowanym przez „Zarząd Powiatowy PiS” autor zwyczajowo obsmarował starostę Zbigniewa, że zachowuje się jak polityczny chuligan, na co ten zareagował jak polityczny szaleniec. Najpierw
Chcemy działać w kierunku upowszechniania wiedzy o wartościach, które głosił Jan Paweł II (…)” – pisali radni, a prezydent miasta uwydatniał największą dla lokalnej społeczności zasługę Papy – fakt, że tuż przed śmiercią ustanowił diecezję świdnicką, w ślad za którą działalność rozpoczął Caritas, powstały nowe katolickie szkoły oraz Wyższe Seminarium Duchowne. Watykańskie jury prośbę świdniczan rozpatrzyło pozytywnie i radosną nowinę oznajmił mieszkańcom sam nuncjusz apostolski podczas uroczystej mszy w katedrze. Wojtyłę ustanowiono także przywódcą Bełchatowa. Zaszczyt odczytywania dekretu podczas nadzwyczajnej sesji rady miasta przypadł arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu, który na dodatek głosił tak: „Wszyscy mamy szczególny obowiązek nie tylko pamiętać o Nim, ale na serio i do końca brać sobie do
Bartosik Zbigniew popełnił następnie durnotę kwadratową, zwracając się do bp. Meringa o zamknięcie katechecie paszczy. Oto fragmenty jego listu (zachowaliśmy pisownię oryginału, podkreślenia „FiM”): „Jestem w stanie zrozumieć, że w wolnym i demokratycznym kraju, za jaki uważamy Polskę, każdy ma prawo do wyrażania swoich opinii (...). Szkoła w której pracuje katecheta Dariusz Jasak podlega samorządowi powiatowemu, na czele którego stoi moja osoba.. Moim zdaniem nieetyczne jest krytykowanie swoich przełożonych przez podwładnych,
Święci tureccy przeprowadził śledztwo, czy pod owym paszkwilem złożył swój podpis także Dariusz Jasak (PiS) – radny miejski będący na co dzień katechetą w podległym starostwu Zespole Szkół Rolniczych w Kaczkach Średnich. Jasak zeznał wówczas jak na spowiedzi: „Artykułu nie pisałem ja, ale otrzymałem go na maila i z jego treścią się zgadzam”. Nazajutrz po przesłuchaniu przez Zbigniewa i konsultacjach z Ryszardem wystąpił do Przewodniczącego Rady Miasta (pismo dostarczono oczywiście także do redakcji tygodnika) „o pomoc prawną i wsparcie moralne”, bowiem starosta „ma wiele instrumentów mogących uprzykrzyć życie uczniom i pracownikom szkoły w Kaczkach”.
chociażby z tego powodu, że zarządzający zakładem pracy traci autorytet w oczach innych pracowników, przez co trudniej mu jest kierować taką firmą. Czy gdyby któryś z proboszczów diecezji włocławskiej pozwolił sobie publicznie wypowiadać się w podobnym tonie o Jego Ekscelencji, Ksiądz Biskup pozostałby obojętny?”. Ośmielając się na równie zuchwałe porównania, Bartosik strzelił sobie w kolano, a za chwilę w drugie, gdy zasugerował biskupowi, że zasługuje na wdzięczność: „(...) dotychczasowa współpraca naszego samorządu z parafiami funkcjonującymi na terenie powiatu układa się w sposób moim zdaniem więcej niż zadowalający. W tej kadencji wsparliśmy miejscowe
serca te słowa, które kierował do nas właśnie po to, by każdy z nas był bardziej człowiekiem. A nie zrozumie się człowieka i nie pojmie się, co znaczy być nim bardziej, bez Jezusa Chrystusa”. Wprost piali z zachwytu bełchatowscy włodarze. Marek Chrzanowski, prezydent: „To niesamowite wyróżnienie, zaszczyt, ale i ogromna odpowiedzialność. Nie kryję radości i dumy z faktu, że Bełchatów dołączył do grona miast, które posiadają patrona szczególnego (...). To chwila historyczna, bełchatowianie otrzymują orędownika swoich spraw”. Ewa Skorupa, przewodnicząca rady miejskiej: „Wierzę, że przyjęcie jako patrona Bełchatowa błogosławionego Jana Pawła II (...) pozwoli mieszkańcom wzorować się na jego osobie i prosić o wsparcie w trudnych życiowych chwilach”. To nie koniec. Wszyscy ci, którzy potraktowali JPII obywatelstwem bądź patronatem, będą tworzyć ogólnopolską strukturę rodziny miast i gmin papieskich. Pierwsze forum, na które już wkrótce, bo 2 czerwca 2013 r., mają zjechać prezydenci, burmistrzowie i wójtowie samorządów papieskich, odbędzie się w stolicy. Będzie procesja i ustalanie wspólnej strategii. Kilka dni później – 12 czerwca 2013 r. – w Obornikach Wielkopolskich odbędzie się V. Wielkopolskie Forum Samorządowych Inicjatyw Papieskich (już 37 wielkopolskich samorządów uczyniło JPII swoim honorowym obywatelem). Miasto w ten sposób zamierza uczcić 30 rocznicę wizytacji JPII. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
parafie w formie dotacji celowych na remonty wskazane przez proboszczów. Nie oczekiwał z zamian zbyt wiele. „W związku z tym wszystkim zwracam się z prośbą o umożliwienie mi spotkania z Waszą Ekscelencją w wyznaczonym przez Księdza Biskupa miejscu i terminie w celu rozwiązania problemu, za jaki uważam działalność Dariusza Jasaka” – błagał starosta w ostatnim zdaniu listu. Mering nawet nie zaszczycił go odpowiedzią, zlecając ją ks. Marcinowi Idzikowskiemu, dyrektorowi Wydziału Katechetycznego, który podkreślił, że ordynariusza ubodło „nietrafne porównanie zależności między organem prowadzącym szkołę, a jej pracownikami z tymi, które charakteryzują hierarchiczny ustrój Kościoła”, bowiem „czym innym jest publiczna krytyka pracownika względem pracodawcy, a zgoła czym innym publiczna krytyka kapłana względem swojego biskupa”. Idzikowski dodał, że jego szef „z wdzięcznością przyjmuje informację o wzorowej współpracy samorządowo-kościelnej”, co przecież „nie może oznaczać oczekiwania na odwzajemnianie się bezwarunkowo pochlebną opinią” i nawet nie chce myśleć, iżby Bartosikowa „pomoc miała taką właśnie motywację”. Na otarcie łez obiecał, że biskup „będzie próbował łagodzić sytuację”, aczkolwiek bez żadnych gwarancji, ponieważ „nie jest w stanie formować poglądów politycznych swoich wiernych biorących udział w życiu publicznym, także katechetów”. O dopuszczeniu wiernego urzędnika przed oblicze hierarchy ani mru-mru... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Złodzieje i zbóje Polscy biskupi wpadli w głęboką depresję z powodu fanaberii papieża Franciszka, który w publicznych wystąpieniach konsekwentnie lansuje hasło „Kościoła ubogiego i dla ubogich”. Stare buty, na ręku plastikowy zegarek, mieszkanie w hotelu zamiast w pałacu... – hierarchowie nie mogą oczywiście przemówić głównemu szefowi do rozumu, że deprawuje im owieczki takimi zachowaniami, więc wyładowują swoją wściekłość na mediach opisujących papieskie zwyczaje i cytujących wypowiedzi typu: ~ Niech Bóg nas chroni od przystrajania naszego episkopatu błyskotkami światowej próżności, pieniędzy i taniego klerykalizmu (w liście do Zgromadzenia Biskupów argentyńskich); ~ Także we wspólnotach chrześcijańskich są karierowicze. Udają, że wchodzą do niej, ale to złodzieje i zbóje okradający Jezusa z chwały (22 kwietnia w podczas porannej mszy w watykańskim Domu św. Marty). – Wszystkie antykościelne media wmawiają nam, że głównym tematem poruszanym przez papieża Franciszka jest bogactwo Kościoła. Oni wyraźnie chcą w ten sposób papieżem walczyć z Kościołem. Tymczasem Kościół nie gromadzi bogactw. Nie kupujmy wrogo nastawionych do wiary i Kościoła gazet, bo w ten sposób popieramy ich ideologię – zawył 3 maja na Jasnej Górze przewodniczący Konferencji
Episkopatu abp Józef Michalik (patrz str. 4). Pałace i rezydencje biskupów, ogromne plebanie niektórych proboszczów, „czterogwiazdkowe” diecezjalne ośrodki wypoczynkowe (tzw. rekolekcyjne) nie są dla wiernych największym problemem, choć w każdym z takich obiektów można by zorganizować schronisko dla kilkudziesięciu sierot. Także luksusowe samochody są do strawienia. Kłopot polskich „ubogich” polega na tym, że zdecydowana większość ich duszpasterzy każe sobie za wszystko słono płacić, zaś najsłabszych potrafią ordynarnie okraść. Biskupów takie zachowania nie drażnią z bardzo prostego powodu: nie muszą brudzić sobie rąk, a biorą udział w podziale łupów, inkasując od proboszczów należność podczas wizytacji kanonicznych, bierzmowania, przydziału lepszej placówki itp. Przykładów znamy mnóstwo. Oto kilka pierwszych z brzegu: ~ Parafia św. Franciszka z Asyżu (sic!) w Zajączkach Pierwszych (archidiecezja częstochowska). Proboszcz ks. Zdzisław Gwiazda poinformował wiernych, że nakłada na nich nowy podatek. Powód? Musi pilnie wymienić ołtarz, bo dotychczasowy
„zaczyna drążyć robactwo”. Nowy ma kosztować aż 80 tys. zł. „Ale za to będzie elegancki, z marmuru” – obwieścił pleban. – Wychodzi po 400 zł na jedną osobę, co dla rodzin wielodzietnych oznacza dramat. Ludziom nie wystarcza pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, a on chce mieć na wsi marmury – irytuje się mieszkanka miejscowości Zajączki Pierwsze; ~ W parafii Tomasza Biskupa we wsi Jabłoń (diec. siedlecka) zmarł Ryszard Sz., rencista mieszkający wspólnie z matką, też rencistką. Za pogrzeb ks. proboszcz Robert Mączka zawinszował sobie 1500 zł. – Choć rodzina jest wyjątkowo biedna, nie chciał nawet słyszeć o zejściu z ceny. „Poradzicie sobie” – pocieszał; ~ Klasztor redemptorystów w Tuchowie koło Tarnowa. Koledzy o. Tadeusza Rydzyka mają tam pod samym nosem sąsiada. Niewielka posiadłość wyglądająca niczym wysepka otoczona gruntami zakonnymi należy do pani Cz. – starszej, samotnej wdowy. Gdy w ubiegłym roku zmarł jej syn (jedyny spadkobierca majątku), mnisi rozpoczęli podchody, żeby wyłudzić od kobiety zapis nieruchomości w zamian za dozgonną opiekę i tanie obiady z kuchni klasztorn e j .
Nasyłają na nią członków rady parafialnej, nagabują, żeby pozbyła się działki, bo przecież już do niczego nie jest jej potrzebna. Niedawno odwiedził panią Cz. ściśle współpracujący z redemptorystami biznesmen Kazimierz S., ale i on nic nie wskórał. Staruszka coraz bardziej słabnie, więc zakonnikom wyraźnie skoczyło ciśnienie, żeby zdążyć...; ~ Jadwiga Sontowska-Klimorowska, 74-letnia wdowa ze wsi Miodówko koło Olsztyna, była kiedyś właścicielką domu nad jeziorem oraz przylegających do niego gruntów i sadu. W maju 2003 r., gdy żył jeszcze jej mąż Roman (wówczas 88-letni), za namową zaprzyjaźnionego z rodziną ks. Jana G. z zakonu saletynów państwo Klimorowscy podarowali nieruchomość temuż zgromadzeniu. W zamian mieli się spodziewać nieodpłatnej służebności „polegającej na prawie zamieszkania w dwóch pokojach położonych na lewo od wejścia głównego po wschodniej stronie budynku mieszkalnego i korzystania z pomieszczeń w budynku gospodarczym, o powierzchni 11 mkw.”. Tak zapisano w akcie notarialnym, wykorzystując ignorancję prawną darczyńców. Gdyby zawarli oni tzw. umowę dożywocia, mieliby zapewnione względne bezpieczeństwo i teoretyczną gwarancję
Grzeszne anioły W styczniu i lutym 2012 r. na internetowych portalach aukcyjnych pojawiło się ogłoszenie: Mam do sprzedania parę aniołów z XVII wieku. Sprzedający wyjaśnił, że chodzi o świeczniki sakralne w bardzo dobrym stanie. „Figury pochodzą z rodzinnej kolekcji. Cena 13 tys. zł. Więcej informacji pod numerem tel. 79115(...)90. Możliwość negocjacji. Odbiór osobisty koło Kalisza” – zachęcał potencjalnych kontrahentów, publikując także zdjęcia aniołów. Policjanci specjalizujący się w ściganiu złodziei zabytków monitorują aukcje internetowe, więc z łatwością wyłowili ten przypadek z sieci. Sprawa wyglądała podejrzanie, bowiem ofertę zamieścił użytkownik posługujący się nickiem Mariusz010380, który dotychczas, posługiwał się tel. 78568(...)94, a handlował drobiem ozdobnym i kotami. Gdy po sprawdzeniu okazało się, że nikt w Polsce ani w Europie nie stracił wystawionych na sprzedaż figurek, sprawę odłożono ad acta. Wznowiono ją (według naszych źródeł na skutek anonimu) przed kilkoma miesiącami. Dalej poszło jak z płatka, bo wystarczyło wcielić się w rolę nabywcy i umówić na spotkanie z Mariuszem010380. Akcję przeprowadzono 17 kwietnia.
Po zatrzymaniu samochodu spadkobiercy „rodzinnej kolekcji” okazało się, że za kółkiem siedzi ks. proboszcz Mirosław J. z parafii w Raszkowie (diec. kaliska). Drewniane anioły jechały na tylnym siedzeniu. Duchowny początkowo myślał, że to przypadkowa kontrola drogowa, więc zaczął opowiadać mundurowym, że wiezie pamiątki do renowacji i podobne głupstwa. Gdy podczas przeszukania na plebanii nic interesującego nie znaleziono, anioły tymczasowo aresztowano (wciąż jeszcze nie były poszukiwane), zaś księdza wypuszczono. Stał się wówczas cud, bo przeor klasztoru paulinów w Wieruszowie zgłosił, że to właśnie tam zniknęły przed kilkoma laty (w czasach urzędowania jego poprzednika, noszącego to samo nazwisko co ks. Mirosław) zabytkowe figurki zdobiące ołtarz. Klocki zaczęły się układać, ponieważ ks. Marcin był do niedawna paulinem, i to właśnie w Wieruszowie. Na dodatek nie byle jakim paulinem! – Tuż przed śmiercią pan prezydent Lech Kaczyński uhonorował go Złotym Krzyżem Zasługi. Miał jakieś układy z posłem PiS Andrzejem Derą (obecnie w SP, czyli w ugrupowaniu
Zbigniewa Ziobry – dop. red.). Podobno to on załatwił odznaczenie wręczone w czerwcu 2010 r. podczas uroczystości XX-lecia naszego samorządu – wspomina urzędniczka gminy. W niejasnych okolicznościach mnich odszedł z Wieruszowa, by za porozumieniem stron (generała zakonu o. Izydora Matuszewskiego oraz biskupa kaliskiego Stanisława Napierały) zmienić biały habit na czarną sutannę. Bardzo się biskupowi spodobał, więc szybko (latem 2011 r.) dostał probostwo atrakcyjnej finansowo parafii w Raszkowie z nominacją na dekanalnego duszpasterza rodzin. Po kilku miesiącach urzędowania ks. Marcin ściągnął nowego organistę Bogdana. „To mój brat” – tłumaczył wiernym. W chwilach wolnych od grania muzyk namiętnie handlował... drobiem ozdobnym. Raszkowem wstrząsnęło, gdy połowie 2012 r. wyszło na jaw, że „brat” jest dokładnie tym samym Bogdanem Ch(...),
7
utrzymania. Obecnie kobieta (inwalidka I grupy) żyje w tragicznych warunkach. Przez kilka lat walczyła w sądzie z Prowincją Saletynów o odwołanie darowizny, ale zakon miał wystarczająco dużo pieniędzy na adwokatów, którzy skutecznie ten zamysł storpedowali; ~ Za intensywną namową kilku księży Marianna Przyborowska z Ostrołęki zgodziła się podarować diecezji łomżyńskiej 1,9 ha gruntów w sercu rozbudowującego się osiedla, zastrzegając, że na tej ziemi (oszacowana na 3 mln zł) musi zostać wzniesiony kościół, a ona będzie miała zagwarantowane dożywotnie mieszkanie w niewielkim domku, troskliwą opiekę, gratisowy pochówek w grobie rodzinnym i modlitwy. Gdy wielebni nie wywiązali się z podstawowego warunku, zażądała zwrotu darowizny, ale kuria ją wyśmiała. Kobieta poszła więc do sądu. W pierwszej instancji wygrała, jednak apelacja poszła na rękę biskupowi. Gdy ostatnio odwiedziliśmy panią Mariannę, żyła w skrajnej nędzy. Zmarła w domu pomocy społecznej, dokąd została przeniesiona przymusowo (nakazem Sądu Rejonowego w Ostrołęce) w asyście policji. Mszę żałobną celebrował biskup łomżyński. Chociaż z tego się wywiązał... „Kościół nie jest jedną z wielu organizacji charytatywnych, ale to wspólnota, która przede wszystkim głosi zbawienie ludziom ubogim” – przyznał w wywiadzie dla PAP sekretarz Episkopatu bp Wojciech Polak. Zbawienie po swojemu ubogim głosi, a kasę rzeczywiście zatrzymuje dla siebie… ANNA TARCZYŃSKA
który w 2004 r. był bohaterem głośnej afery z ks. Stanisławem Makulskim – kustoszem sanktuarium w Licheniu (Ch. pracował u niego w charakterze ogrodnika i kierowcy oraz – jak twierdził w telewizji – partnera seksualnego za premie w postaci samochodów). Grupa parafian złożyła w kurii petycję o natychmiastowe odwołanie ks. Marcina, ale bp Napierała zamiótł sprawę pod dywan, tłumacząc, że proboszcz nie znał przeszłości organisty, a gdy tylko ją poznał, natychmiast zwolnił łotra z pracy. „To był mój brat przyrodni. Nie wiedziałem, co stało się w Licheniu. Już zerwałem z nim wszelkie kontakty” – uspokajał pleban. – Wpadkę z aniołami prawdopodobnie też udałoby się zatuszować, gdyby nie wyraźne poszlaki, że Bogdan był najprawdopodobniej tym Mariuszem zero jeden i coś tam – mówi sympatyzujący z „FiM” kaliski duchowny. W niedzielę 5 maja nabożeństwa w Raszkowie odprawiał kanclerz kurii ks. prałat Jacek Bąk. Podczas mszy odczytano dekret biskupa, że ks. Marcin został odwołany z funkcji proboszcza i czasowo zawieszony w czynnościach duszpasterskich. Szuka pracodawcy w innej diecezji... DOMINIKA NAGEL
8
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
S
kala finansowa inwestycji Kolei Dużych Prędkości – łączących Warszawę, Łódź, Kalisz/Ostrów Wielkopolski, Wrocław oraz Poznań – jest bezprecedensowa. Planowany wydatek oscylujący w granicach 20–30 miliardów złotych od kilku lat forsuje Platforma, mimo że nie stać nas na tę budowę w tym kształcie; tym bardziej że dodatkowo przyczyni się ona do wielomilionowych strat w obszarach gminnych. W żadnym wypadku nie chodzi o sprzeciw wobec rozbudowy kolei, ale o sposób, w jaki są przy tej okazji traktowani ludzie, czyli potencjalni klienci KDP. Wiadomo już, że m.in. z powodu jej budowy znaczna część tras, z których korzystają Przewozy Regionalne i Koleje Aglomeracyjne, nie zostanie wyremontowana, bowiem zabraknie dla nich rządowych i unijnych dotacji. Mimo to spółki kupują nowe pociągi, które bez poprawy stanu torów nie mogą po nich jeździć. Nieużywane składy będą rdzewieć przez lata, bo na zmianę sytuacji się nie zanosi. Pieniądze wydaje się na tworzenie nowych połączeń, ale zaniedbuje się stare, choć wciąż korzysta z nich mnóstwo osób. Trudno więc tutaj mówić o znaczącej poprawie jakości komunikacji.
zwierząt to przy obecnych planach budowy KDP bardzo realne zagrożenia. Międzygminne stowarzyszenie zauważa również, że zniszczenie środowiska naturalnego doprowadzi na przykład do zanieczyszczenia gleb substancjami ropopochodnymi i elementami ściernymi.
Perspektywa budowy Kolei Dużych Prędkości budzi coraz większe kontrowersje. Według obecnych planów inwestycja może zagrozić środowisku oraz przyczynić się do wzrostu bezrobocia i niszczenia istniejącej już infrastruktury.
Nigdy niekończąca się budowa
Społeczne protesty Studium wykonalności pomysłu budowy Kolei Dużych Prędkości robi hiszpańska firma „Ingenieria Idom Internacional”, która nie zna polskiej specyfiki, a o wielu problemach nie została nawet poinformowana (np. o budynkach, które powstały lub powstają bezpośrednio przy projektowanej trasie). Nie jest w stanie ocenić rzeczywistych kosztów budowy ani funkcjonowania KDP, ale pieniądze za przygotowanie dokumentu oczywiście dostała. – Ciężko jest określić, ile ten dokument kosztował i ile jeszcze pójdzie pieniędzy na papierowe sny o potędze polskiego kolejnictwa. Jako stowarzyszenie nie mamy dostępu do takich danych, a podawane w prasie sumy mogą być nieprawdziwe. Znamienna jest taktyka wyciszania wszelkiej polemiki, która się pojawia na temat tej inwestycji – mówi nam Beata Ularowska z Międzygminnego Komitetu Ochrony Środowiska. Jej zdaniem konieczne jest doprecyzowanie dokumentów w zakresie kompatybilności z istniejącą koleją, umieszczenie inwestycji w działającej już przestrzeni kolejowej, zarówno jeśli chodzi o rezerwę gruntów, jak i wspólne dworce, aby KDP była integralną częścią polskiego systemu kolejnictwa, a nie państwem w państwie. Koleje Dużych Prędkości to ogromny projekt rządowy, współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Funduszu Spójności. Mimo dużych pieniędzy Ministerstwo Transportu nie przeprowadziło
należytej kampanii informacyjnej, nie mówiąc już o konsultacjach z mieszkańcami terenów, przez które ma przebiegać linia KDP. Proces konstruowania założeń na etapie studium i późniejsze dokumenty nie były podane do wiadomości ani samorządom, ani społeczności lokalnej. – Brak jakichkolwiek informacji powoduje, że wciąż buduje się nowe obiekty na przewidywanej trasie przebiegu KDP. Chodzi o budynki zarówno mieszkalne, jak i gospodarcze – na przykład warsztaty, garaże, drogi asfaltowe czy przyłącza wodne i energetyczne. Dodatkowo na wspomniane inwestycje wciąż są wydawane pozwolenia. Skutkuje to wyższym obciążeniem hipotek nieruchomości w stosunku do ich wartości rynkowej. Ta dysproporcja pogłębia się w związku z gwałtownym spadkiem cen nieruchomości na terenach planowanej inwestycji KDP – mówi Ularowska. Mieszkańcy, którzy według wytyczonej trasy KDP będą sąsiadować z torami, zauważają także, że wartość wielu nieruchomości drastycznie spada, ponieważ działki rolne zostaną pozbawione bezpośredniego dojazdu. Poza tym planowane jest wyburzanie domów, i to nawet tych wybudowanych ledwie
kilka lat temu. Dzielenie działek uniemożliwi ich rolnicze wykorzystanie, co spowoduje wzrost bezrobocia i zaburzy komunikację lokalną poprzez odcięcie wielu dróg gminnych od dróg powiatowych. Na przykład w gminie Wodzierady (woj. łódzkie) trasa KDP przedzieli na pół działkę rodzinną, skutkiem czego po jednej stronie torów będzie mieszkać ojciec, a po drugiej – córka z wnukami. I to wcale nie jest odosobniony przypadek. Beata Ularowska zwraca uwagę na fakt, że likwidacja dróg gminnych spowoduje większe obciążenie dróg powiatowych. – W sezonie żniwnym sprawi to dodatkowe utrudnienia, a także wypadki komunikacyjne. Każdy wyjazd maszyny rolniczej z pola na drogę asfaltową wiąże się z zanieczyszczaniem drogi resztkami ziemi i nawozów wynoszonych na oponach. Oznacza to konieczność sprzątania drogi, co dodatkowo blokuje przejazd i obciążenie dla środowiska naturalnego. Koszty te powinny zostać uwzględnione na każdym etapie inwestycji.
Zapaść turystyki Na trasie KDP znalazło się także wiele szlaków wypoczynkowych – na przykład najdłuższy w Europie
Łódzki Szlak Konny wybudowany za 33 mln zł. Jego powstanie wiązało się z dużymi nadziejami mieszkańców gmin Lutomiersk i Pabianice, którzy liczyli na rozwój agroturystyki i turystyki. W obydwu regionach bezrobocie sięga powyżej 15 proc., więc szlak był realną nadzieją na nowe miejsca pracy. Kolejnym istotnym problemem są procedury ratunkowe, które trzeba będzie na nowo opracować, bowiem wiele gospodarstw zostanie odciętych od drogi, co ograniczy karetkom dostęp do nich. To powoduje, że koszty inwestycji drastycznie rosną. Proponowany przebieg KDP przechodzi przez gleby rolnicze wysokiej jakości, a także przez teren podziemnych zbiorników wody pitnej. Szlaki komunikacyjne o dużym natężeniu ruchu są w tym miejscu olbrzymim zagrożeniem. Przy tak dużej inwestycji konieczne prace melioracyjne spowodują dramatyczną zmianę w rozkładzie wód gruntowych, a w konsekwencji – stepowienie i erozję gleb oraz wysuszanie terenów leśnych, co w najmniej zalesionym województwie łódzkim będzie katastrofą. Ekosystemy objęte ochroną zostaną nieodwracalnie zniszczone. Przecinanie koryt rzek, zniszczenie unikatowych okazów drzew i powstawanie barier dla ruchu
Z Kolei Dużych Prędkości od dawna korzysta wiele państw europejskich. Niewątpliwie to bardzo istotna inwestycja, bo poprawia jakość i skraca czas podróży, ale tworzenie jej na siłę nie wróży niczego dobrego. W Polsce inwestowanie miliardów złotych w tę budowę można znacznie ograniczyć – choćby poprzez modernizację i remont części linii, z których od lat korzystają pasażerowie pociągów. Przebieg KDP jest oderwany od obecnych tras komunikacyjnych, a wariant wybrany do realizacji przecina pola, lasy i niszczy środowisko, choć wiadomo, że istnieje lepsze i tańsze rozwiązanie. – To inwestycja nietypowa, niekompatybilna z istniejącą infrastruktura kolejową. W razie braku obłożenia pasażerami nie będzie jej można wykorzystać do niczego innego. Ze względu na planowane oddzielenie KDP od istniejącej kolei nie wchodzi w grę wykorzystanie trasy w sytuacjach kryzysowych. Tabor towarowy też tamtędy nie będzie mógł pojechać – zauważa Ularowska. – Urzędnicy odpowiedzialni za całą inwestycję w ogóle nie widzą problemu. Ich zdaniem ta budowa ma same plusy. „Główne korzyści płynące z uruchomienia linii to przede wszystkim skrócenie czasu przejazdu i poprawa komfortu podróżowania między głównymi aglomeracjami kraju i tym samym podniesienie spójności gospodarczej, przestrzennej i społecznej kraju. Redukcja czasu podróży w połączeniach objętych siecią kolei dużych prędkości przyczyni się do stworzenia bardzo atrakcyjnej oferty przewozowej w porównaniu z transportem samochodowym i lotniczym” – czytamy w dokumentach przygotowanych przez firmę konsultingową „WS Atkins” wynajętą na potrzeby konsultacji. Zdaniem mieszkańców zainteresowanych gmin nie były one jednak należycie przeprowadzone. Nie wiadomo dokładnie, jak będzie przebiegać budowa Kolei Dużych Prędkości ani ile będzie finalnie kosztować. Na razie m.in. na wykup znikomej części gruntów, pensje pracowników i firmy doradcze wydano około 60 mln zł i mimo że minister transportu Sławomir Nowak zamroził tę inwestycję nawet do 2030 r., koszty mogą wciąż rosnąć, bowiem protestów jest coraz więcej, a społeczne konsultacje, akcje informacyjne oraz prace studyjne nad tworzeniem rozmaitych planów i kosztorysów budowy nie są, niestety, tanie. ARIEL KOWALCZYK
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
POD PARAGRAFEM
Bardziej wolne konopie Od połowy maja palenie marihuany będzie w Polsce całkiem legalne! Spokojnie… Na razie tylko w ramach badań naukowych. W Czechach od 1 kwietnia można legalnie na receptę kupić marihuanę w aptekach. Chorujący na stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, a nawet AIDS w końcu będą mogli korzystać z właściwości tej rośliny, której zażywanie przy ich dolegliwościach niesie ze sobą zbawienne skutki. Hamuje rozwój AIDS, uśmierza ból i pomaga zaleczyć stwardnienie rozsiane, łagodzi także objawy choroby Parkinsona. Nasi południowi sąsiedzi nie są pierwszym krajem, który zalegalizował używanie i sprzedaż marihuany do celów medycznych. Podobne przepisy obowiązują m.in. w Holandii, Włoszech, Austrii, Szwajcarii, Kanadzie, Izraelu i wielu stanach USA. Na razie Czesi muszą sprowadzać nowy lek z zagranicy, ale od przyszłego roku pod czujnym okiem Państwowego Instytutu Kontroli Leków będą go produkować krajowi plantatorzy.
P
Nowe przepisy nie są dużym zaskoczeniem, bowiem w Czechach od ponad 3 lat marihuana jest zdekryminalizowana. W praktyce oznacza to, że wprawdzie nikt bez stosownej recepty nie kupi tam legalnie konopi indyjskich, ale może je posiadać na własny użytek. W ich przypadku chodzi o maksymalnie 15 gramów albo hodowlę nie więcej niż 5 krzaków. Okazuje się, że w Polsce legalizacja marihuany do celów badawczych jest możliwa również, ale wyłącznie w ramach eksperymentu naukowego. Badania związane z paleniem konopi przeprowadzi BioInfoBank, instytucja działająca w branży bioinformatycznej, która od prawie 13 lat realizuje wiele innowacyjnych projektów w tej dziedzinie i jest partnerem kilku dużych jednostek badawczych. W radzie naukowej tej instytucji zasiadają profesorowie związani z Polską
roszę Państwa! W poniedziałek, 29 maja 2013 r., skończył się w Polsce gowinizm. Skończył się tak, jak trwał, czyli bez wdzięku, bez sensu i obraźliwie. Pan Jarosław Gowin, były już (czyżby Bóg jednak istniał?) minister sprawiedliwości, wydał z siebie na okoliczność dymisji oświadczenie, najwyraźniej mniemając, że ktoś na nie czeka. Mniemanie to błędne, ale skoro już pan były minister (dla sprawienia mu radości będziemy go nazywać „Panem B.”) zechciał nas „ubogacić” swoimi wynurzeniami, to pochylmy się nad nimi. Skoro poseł Stefan Niesiołowski pochyla się nad karaluchami, to przecież my możemy się pochylić nad tym, co wylał z siebie na papier Pan B., prawda? Oświadczenie Pana B. zaczyna się skromnie: „Dobiega końca moja misja jako ministra sprawiedliwości”. No cóż, naiwnie sądziłem, że Pan B. bierze po prostu pensję z moich podatków, w zamian oferując swoją męczącą wszechobecność w mediach oraz występy z okazji otwarcia nowego sądu (zamknięcia taktownie przemilczając). Myliłem się więc – była to misja. Dalej oświadczenie Pana B. zawiera szczerą samokrytykę: „Fatalny stan wymiaru sprawiedliwości jest największą barierą hamującą rozwój polskiej gospodarki i przyczyną wielu ludzkich dramatów”. Panie Ministrze – nie ująłbym tego trafniej. Ale proszę nie łkać, bo jest nadzieja: wszak dostał Pan kopa w tyłek. Następnie Pan B. popisuje się demagogią (a kunsztowna jest ona, że hej!): „Właśnie dlatego, żeby to zmienić, ministrem sprawiedliwości po raz pierwszy w wolnej Polsce został nieprawnik”. Tu zatrzymamy się na dłużej. Zdarzyło się już wcześniej, że resortem sprawiedliwości kierował nieprawnik. Jan Czechowski, kierownik resortu sprawiedliwości w PKWN (druga połowa 1944 r.), był rolnikiem. Zastąpił go na tym stanowisku Edmund Zalewski, działacz spółdzielczy. Jarosław
Oto jak kiełkuje konopna wolność
Akademią Nauk i wieloma rodzimymi uniwersytetami. BioInfoBank zacznie niedługo szukać ochotników do swojego eksperymentu. Instytut może potrzebować nawet kilkanaście tysięcy palaczy marihuany. – To eksperyment naukowy, na który BioInfoBank uzyskał niezbędne pozwolenia, więc nie ma tu mowy o żadnym łamaniu prawa, tylko o eksperymencie naukowym profesjonalnie przygotowanym od strony prawnej i merytorycznej. BIB będzie badać wpływ marihuany na organizm
Gowin ma więc godnych poprzedników. Twierdzenie jednak, że zrobienie ministrem sprawiedliwości nie-prawnika jest remedium na niedomagania wymiaru sprawiedliwości, ma tyle sensu co powiedzenie: Mam zawał, zatem pogram w kapsle. Kiedy jesteśmy chorzy, udajemy się do fachowca, zatem jeżeli Pan B. twierdzi, że polski wymiar sprawiedliwości jest w „fatalnym stanie”, a także daje do zrozumienia, że troska się o to silniej niż o stan dróg w Gabonie, to powinien był nie przyjmować nominacji. Wtedy pomógłby wymiarowi sprawiedliwości bardziej, niż obdarzając go sobą – być może tekę ministerialną dostałby wtedy ktoś,
ludzki wyłącznie dorosłych osób, które same zgłoszą się do eksperymentu. Ochotnicy będą badani pod kątem wpływu Cannabis na organizm ludzki, na naszą odporność oraz zdrowie. Palacze będą się zgłaszali wtedy, kiedy instytut ogłosi nabór. Palona przez nich marihuana nie będzie rozdawana za darmo. Pacjenci częściowo pokryją koszty jej produkcji – mówi „FiM” Konrad Rycerz ze Stowarzyszenia „Wolne Konopie”. Materiały do badań już zaczęły rosnąć. Ich uprawą planowo mają się
Pan B. ma na myśli zakorkowany e-sąd, to można Mu tylko pogratulować wyśmienitego samopoczucia. Panie B., czy Pan wie, ile się czeka na wydanie nakazu w elektronicznym postępowaniu upominawczym? O czym Pan w ogóle baja? „Ruszył system nagrań rozpraw”. Owszem, ruszył. Niektóre sądy nie muszą już sporządzać protokołów z rozpraw w wersji „papierowej”. Efekt jest taki, że strona procesu – mając dwa tygodnie na napisanie apelacji – dostaje płytę CD z wielogodzinnym nagraniem rozprawy, które musi odsłuchać i przenieść na papier najistotniejsze fragmenty. Zasługą Pana B. jest więc ograniczenie
CO W PRAWIE PISZCZY
Koniec gowinizmu? kto ma pojęcie o wymiarze sprawiedliwości. Niestety, tekę dostał Gowin. Następnie Pan B. przechwala się czymś, o czym powinien raczej milczeć: „Wbrew temu, co twierdzili moi krytycy, likwidowałem nie sądy, tylko prezesowskie stołki”. Nie, Panie B.! Likwidował Pan sądy, bo dotychczasowe sądy mają obecnie status ośrodków zamiejscowych, więc dalej ktoś nimi kieruje (dokładniej: przewodniczący wydziału). Przy okazji zaś pozbawił Pan mniejsze ośrodki prestiżu związanego z byciem siedzibą sądu, zaś stołki zostały. Dalsza część oświadczenia Pana B. jest bajkowa. Opowiada bowiem o rzeczach, które występują chyba tylko w iluzjach Pana B., niemającego pojęcia o tym, jak wygląda w Polsce prawnicza rzeczywistość: „Przyspieszyłem i rozszerzyłem informatyzację sądów”. Jeżeli
ludziom prawa do sądu. Rzeczywiście, jest się czym chwalić. „Przygotowałem zmiany w Kodeksie rodzinnym, które zapobiegną pochopnym decyzjom o odebraniu dzieci rodzicom”. Czyli co? Teraz będzie można kisić dzieci w beczkach, bo sądy mają ograniczone możliwości „pochopnych decyzji”? Brawo, Panie B.! Polska czekała na takiego reformatora! „Znalazłem (...) rozwiązanie dla bardzo ważnego społecznie problemu (...). Mam na myśli groźbę opuszczenia więzień przez grupę seryjnych zabójców i pedofili (...). Projekt ustawy przewidującej ich przymusowe leczenie przeszedł już wszystkie konsultacje”. I miejmy nadzieję, że na tym skończy żywot, bo wstyd byłoby żyć w państwie, w którym ludzi trzyma się za kratami bez sądu, po wyroku, który odsiedzieli. Ten pomysł to sięgnięcie do stalinowskich rozwiązań, absurdalny prawnie,
9
zająć osoby, które w przeszłości miały kłopoty prawne związane z nielegalną uprawą marihuany. „Miniroślinki mają już prawie tydzień i nie zawierają substancji psychoaktywnych. Przed upływem 4 tygodni trafią na chronioną plantację na terenie specjalistycznej placówki naukowej. Przeznaczeniem uzyskanego zbioru będą badania naukowe nad potencjalną możliwością podania ludziom naturalnych przetworów” – czytamy na portalu „Wolnych Konopi”. Stowarzyszenie przypomina także, że posiadanie, wytwarzanie, używanie i przekazywanie innym osobom środków odurzających bez pozwolenia jest, niezależnie od ilości, czynem zabronionym w rozumieniu prawa. Uprawa, zbiór oraz używanie marihuany i jej żywicy dozwolone są wyłącznie przez jednostkę naukową w celu prowadzenia badań. Używanie jakiejkolwiek substancji psychoaktywnej wiąże się z ryzykiem, które dla każdej osoby ocenić może wyłącznie certyfikowany specjalista podczas indywidualnego badania. Eksperyment BioInfoBanku ma potrwać kilka lat. Naukowcy mają nadzieję, że jego efekty zmienią podejście Polaków do medycznego wykorzystywania marihuany. Nabór ochotników rozpocznie się w drugiej połowie maja. ŁUKASZ LIPIŃSKI
chociaż oczywiście popularny społecznie. Szkoda, że Pan B. nie poszedł dalej. Jego ideowy pobratymca, również klecha (choć nie tylko z temperamentu, ale i z zawodu), wymyślił, że po jakichś bruzdach jest w stanie ustalić, czy dziecko pochodzi ze sztucznego zapłodnienia. Może więc spróbować badać ludzi, czy nie mają naturalnych predyspozycji do bycia bandytami, a jeśli mają w odpowiednim miejscu bruzdę (albo na przykład nie toną wrzuceni do rzeki w worku) – palić ich na stosach? Śmiało, Panie B.! Przecież te pomysły mają bogatą tradycję, a tradycja to dla Pana przecież rzecz święta! Dalej oświadczenie Pana B. zawiera jeszcze cały szereg innych spostrzeżeń podobnego autoramentu co powyższe. Choćby takie urocze stwierdzenie: „Wszystkie decyzje podejmowałem nie z myślą o interesach korporacji prawniczych, ale z myślą o interesie normalnych obywateli”. Dobrze, wiemy, że prawnicy są nienormalni (w odróżnieniu od Pana B.). Ciekawe, czy podobne do Pana B. zdanie mają aplikanci radcowscy i adwokaccy, którzy zamiast testu sprawdzającego wiedzę będą odtąd zdawać pisemny egzamin z etyki. Jakże przejrzyste dla wszystkich będzie, dlaczego zdała córka dziekana Izby, a oblał syn kominiarza – przecież nie wykazał się znajomością etyki, której sprawdzanie jest tak doskonale mierzalne! Trudno chyba nie dostrzec, że przyjmuję odejście Pana B. z ministerialnego stołka z radością. Nie wierzę jednak, że to koniec ery gowinizmu. Polacy wykazują niezwykłą podatność na uwodzenie ich pierdołami. Potrafią modlić się do brudnej szyby, uciekać przed czarną wołgą, a nawet zaufać majaczącym politykom. Dlatego sądzę, że Pan B. jest B. tylko chwilowo. Wszystko, co złe, wraca – na przykład opryszczka czy niestrawność. Wróci więc i nasz Pan B. JERZY DOLNICKI
10
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Alimenty Dziewiętnastoletni syn mojego partnera mieszka od 3 lat z matką w Anglii. Mój partner złożył pozew o ustanie obowiązku alimentacyjnego wobec syna ze względu na brak środków na własne utrzymanie oraz utratę możliwości zarobkowych z powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Sąd oddalił pozew, ponieważ syn partnera przysłał pismo, w którym napisał: „Mieszkam i uczę się w Londynie”. Ponadto sąd zażądał przedłożenia zaświadczenia od lekarza orzecznika ZUS o niezdolności do pracy. Nie mamy kontaktu z synem partnera, dlatego nie wiemy, czy faktycznie się uczy i czy pracuje. Co wobec tego mamy teraz zrobić? Podstawą do zmiany (zmniejszenia lub zwiększenia) bądź całkowitego uchylenia obowiązku alimentacyjnego jest zmiana stosunków majątkowych, zarówno po stronie osoby uprawnionej do alimentów, jak i osoby zobowiązanej (art. 138 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego). Ponadto zgodnie z art. 133 k.r.o: „Rodzice mogą uchylić się od świadczeń alimentacyjnych względem dziecka pełnoletniego, jeżeli są one połączone z nadmiernym dla nich uszczerbkiem lub jeżeli dziecko nie dokłada starań w celu uzyskania możności samodzielnego utrzymania się”. W opisanej sytuacji zobowiązany do alimentów ojciec utracił pracę, a ponadto stan jego zdrowia nie pozwala na podjęcie nowej pracy. Może to uzasadniać ocenę, że płacenie alimentów wiąże się dla niego z nadmiernym uszczerbkiem. Zapewne dla ustalenia tych okoliczności sąd zażądał zaświadczenia o niezdolności do pracy. W niniejszej sprawie sąd powinien ponadto wnikliwie zbadać, czy syn rzeczywiście pobiera naukę w Anglii i czy pracuje. Zdolność do samodzielnego utrzymywania się może nastąpić zarówno przed, jak i po osiągnięciu pełnoletności, i to ona jest kryterium decydującym o wygaśnięciu obowiązku alimentacyjnego rodziców, a nie formalne kryterium wieku. Niedokładne zbadanie tych okoliczności i ustalenie ich tylko na podstawie budzącego wątpliwości pisma syna może stanowić podstawę do złożenia apelacji od tego wyroku. Warto przytoczyć w tym miejscu uzasadnienie uchwały Sądu Najwyższego z dnia 16 grudnia 1987 r., sygn. akt III CZP 91/86: „Uzyskanie pełnoletności nie zmienia sytuacji prawnej dziecka w zakresie alimentów, jeżeli dziecko pobiera naukę w szkole lub na uczelni i czas
na nią przeznaczony wykorzystuje rzeczywiście na zdobywanie kwalifikacji zawodowych. Jeżeli czas pobierania nauki wydłuża się nadmiernie poza przyjęte ramy, gdy studiujący nie czyni należytych postępów w nauce, nie zdaje egzaminów i ze swej winy powtarza lata nauki w szkole lub na uczelni oraz nie kończy jej w okresie przewidzianym w programie, a ze względu na wiek i ogólne przygotowanie do pracy może ją podjąć, rodzice nie są obowiązani do alimentowania pełnoletniego dziecka”. Ponadto zgodnie z art. 133 par. 2 k.r.o. ojciec po uchyleniu jego własnego obowiązku alimentacyjnego wobec syna sam może wystąpić z powództwem o przyznanie mu alimentów od syna, jeżeli znajduje się w niedostatku, a sytuacja majątkowa syna umożliwia pomoc ojcu. Warto wskazać również, że w 2008 r. wprowadzono do Kodeksu rodzinnego art. 1441 dający nową
chrztu pisemne oświadczenie o rezygnacji z członkowstwa w Kościele katolickim. Do tej pory nie otrzymałem żadnej informacji o dokonaniu stosownego zapisu w moim akcie chrztu. Rozważam ponowne złożenie oświadczenia, ale wyłącznie w kurii, z żądaniem odwrotnego potwierdzenia tego faktu dokumentem pod rygorem skierowania do sądu powszechnego pozwu o ustalenie nieistnienia stosunku prawnego na podstawie art. 189 k.p.c., bowiem nie chcę spotykać się w tej sprawie osobiście z proboszczem. Proszę o poradę, czy taka procedura jest możliwa. Apostazja odnotowywana jest w księgach parafialnych, jednak informacja o chrzcie nie jest z nich usuwana. Konferencja Episkopatu Polski 29 września 2008 r. ustaliła procedurę wobec osób, które chcą
świadectwa chrztu do proboszcza parafii, w której chrzest miał miejsce. Również takiego świadectwa, na którym jest adnotacja o apostazji. W praktyce rodzaj dokumentu wydanego w parafii na prośbę o potwierdzenie dokonanej apostazji zależy od lokalnej praktyki. Może być to odpis aktu chrztu z adnotacją o apostazji albo zwykłe zaświadczenie, że w księdze chrztu dokonano wpisu o apostazji danej osoby. Ostrożniej byłoby w celu wydania tego aktu stawić się w parafii osobiście. W „Zasadach” często wskazywana jest konieczność osobistej rozmowy duszpasterza z osobą, która chce odejść z Kościoła. Wynika to z regulacji wskazujących pośrednio, że obowiązkiem duszpasterza jest namawianie do rezygnacji z zamiaru wystąpienia z Kościoła. Należy również zauważyć, że powoływanie się w tym trybie na procedurę cywilną przed sądami powszechnymi jest bezprzedmiotowe. Wielokrotnie sądy powszechne odrzucały powództwa w podobnych sprawach z uwagi na niedopuszczalność drogi sądowej i niemożność uznania spraw związanych z występowaniem z Kościoła za sprawy cywilne.
Przepisanie spadku
podstawę uchylenia obowiązku alimentacyjnego, jeżeli „żądanie alimentów jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego”. Nie dotyczy to jednak obowiązku rodziców względem ich małoletniego dziecka. Przepis ten dotyczyć będzie zwłaszcza sporów między małżonkami i byłymi małżonkami po rozwodzie lub orzeczeniu separacji, a także w sprawach o alimenty wytaczanych rodzicom przez dorosłe dzieci. Jako przykład można wskazać, że za sprzeczne z zasadami współżycia społecznego będzie uznane żądanie alimentów przez osobę, która w zawiniony sposób popadła w niedostatek, nie wykorzystując swoich zdolności zarobkowych, albo bez uzasadnionej przyczyny zrezygnowała ze źródła dochodów.
Akt apostazji Trzy lata temu zgodnie z Instrukcją Papieskiej Rady ds. Tekstów Prawnych złożyłem w kurii oraz parafii obecnego miejsca zamieszkania i parafii
dokonać apostazji. Informacja o wystąpieniu z Kościoła powinna zostać trwale umieszczona w księdze ochrzczonych, zwykle na marginesie aktu chrztu odstępcy. Zgodnie z prawem kościelnym nie jest możliwe usunięcie informacji z księgi chrztu. Kościelna administracja utrzymuje również tzw. księgi apostatów. Zgodnie z pkt. 15 „Zasad postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła” „świadectwo chrztu z odpowiednią adnotacją jest jedynym dokumentem potwierdzającym formalny akt wystąpienia z Kościoła”. Odpis świadectwa chrztu z naniesioną wzmianką o odstąpieniu jest potwierdzeniem dokonania tej adnotacji. Zasady postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła nie regulują kwestii wydawania potwierdzeń dokonania takiego aktu. Wiadome jest jednak, że odpis świadectwa chrztu wydawany jest osobie zainteresowanej. Należy zatem zwrócić się o wydanie odpisu
Po rodzicach pozostał dom i małe gospodarstwo. Spadkobiercami rodziców były trzy córki – ja i moje dwie siostry. Siostry namówiły mnie do przepisania swojej części spadku na siostrę zostająca na gospodarstwie. Druga siostra postąpiła tak samo. Formalności przepisania zostały sporządzone w sądzie kilka lat temu. Po pewnym czasie siostra, która dysponowała całym gospodarstwem, przepisała działkę z powrotem drugiej siostrze, pomijając moją osobę. Myślę, że było to zrobione celowo, żeby pozbawić mnie prawa do spadku. Czy po upływie kilku lat można unieważnić swoją decyzje przepisania? A może lepiej poprosić o przepisanie działki również dla mnie na drodze polubownej? W przedstawionej sytuacji na mocy własnego oświadczenia woli wyzbyła się Pani swojej części spadku na rzecz siostry. Siostra, uzyskując prawo własności do nowych składników majątku, mogła nimi rozporządzić w dowolny sposób zgodnie ze swoją wolą. Przepisy Kodeksu cywilnego przewidują jednak możliwość wzruszenia złożonych już oświadczeń woli w określonych sytuacjach. Wśród wad oświadczeń woli wyróżniamy: brak świadomości lub swobody, pozorność, błąd, podstęp i groźbę. Elementy przedstawionego stanu faktycznego najbliższe są kodeksowym przesłankom podstępu. Dotyczący tej wady oświadczenia woli art. 86
Kodeksu cywilnego stanowi w par. 1: „Jeżeli błąd wywołała druga strona podstępnie, uchylenie się od skutków prawnych oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu może nastąpić także wtedy, gdy błąd nie był istotny, jak również wtedy, gdy nie dotyczył treści czynności prawnej”. Podstęp zatem polega na celowym wywołaniu u drugiej strony błędu. O błędzie stanowi art. 84 Kodeksu cywilnego: „W razie błędu co do treści czynności prawnej można uchylić się od skutków prawnych swego oświadczenia woli. Jeżeli jednak oświadczenie woli było złożone innej osobie, uchylenie się od jego skutków prawnych dopuszczalne jest tylko wtedy, gdy błąd został wywołany przez tę osobę, chociażby bez jej winy, albo gdy wiedziała ona o błędzie lub mogła z łatwością błąd zauważyć; ograniczenie to nie dotyczy czynności prawnej nieodpłatnej”. W par. 2 przepis ten stanowi zaś, że można powoływać się tylko na błąd uzasadniający przypuszczenie, że gdyby składający oświadczenie woli nie działał pod wpływem błędu i oceniał sprawę rozsądnie, nie złożyłby oświadczenia tej treści. W przedstawionej przez Panią sytuacji można stwierdzić, że podstępnie wywołano u Pani błąd przy składaniu oświadczenia woli. Składała Pani bowiem oświadczenie woli o treści, z której wynikało przejęcie przez jedną z sióstr całego gospodarstwa po Pani rodzicach. Jednakże ma Pani podstawy przypuszczać, że rzeczywistym zamiarem stron było pozbawienie Pani udziału w gospodarstwie. Teoretycznie mogłaby Pani zatem uchylić się od skutków prawnych tego oświadczenia woli poprzez złożenie innej osobie oświadczenia na piśmie (art. 88 k.c.). Problem polega jednak na tym, że prawdopodobnie upłynął już kodeksowy termin na skuteczne złożenie takiego oświadczenia. Wspominała Pani bowiem w liście, że złożyła Pani oświadczenie o przekazaniu swojego udziału w gospodarstwie kilka lat temu, a termin na złożenie oświadczenia o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli wynosi 1 rok od wykrycia błędu. Jeżeli więc od momentu dowiedzenia się przez Panią o rzeczywistym zamiarze Pani sióstr nie upłynął rok, może Pani skutecznie skorzystać z możliwości złożenia oświadczenia o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu. Jeżeli jednak termin ten upłynął, zalecam rozwiązanie tego sporu na drodze polubownej. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
życia nie chcemy mieć nic wspólnego z żadną organizacją. Bo mamy same przykre dla nas wspomnienia. Nie dość, że niczego nie załatwiliśmy, to jeszcze poczuliśmy się sfrustrowani i urażeni. Czy taki musi być los naszego dumnego „Szczepu Piastowego”, bardzo zresztą, jak widać, odszczepieńczego, bo nielubiącego współpracować?
Jeżeli zastanawiamy się, dlaczego Polska jest klerykalnym, konserwatywnym krajem, w którym trudno o mentalny przełom, to musimy podziękować Hiszpanom. Podali nam właśnie istotną część odpowiedzi na tacy. Hiszpańska Fundacja BBVA słynie z badań społecznych robionych nie tylko na Półwyspie Iberyjskim, ale i w całej Europie. Ich przekrojowy charakter sprawia, że możemy porównywać rozmaite kraje pod wieloma względami: posiadanej wiedzy naukowej, rozwoju społecznego, poziomu czytelnictwa itp. Daje to wiele do myślenia. Szczególnie zastanawiające jest wielkie badanie zrobione w 10 krajach (w tym w Polsce), opublikowane w kwietniu 2013 r. Dotyczy ono wyznawanych wartości, stosunku do życia politycznego oraz ekonomicznego. Okazuje się, że nasz kraj jest bezkonkurencyjny w wielu ważnych kwestiach. Od tej najgorszej, niestety, strony.
Religia się kłania Do pewnego stopnia podział między krajami europejskimi mniej lub bardziej rozwiniętymi pokrywa się ze starym podziałem religijnym. To znaczy na ogół kraje o kulturze protestanckiej wychodzą w badaniach lepiej, a katolickie – gorzej. Na to fundamentalne rozróżnienie nakłada się kolejne – państwa bardziej egalitarne (w sporej części są to kraje protestanckie właśnie) wypadają lepiej niż bardziej zróżnicowane. I jeszcze jeden podział – te zamożniejsze (północno-zachodnia Europa) mają lepsze wyniki niż reszta. Ale ten ostatni czynnik może być już skutkiem dwóch pierwszych, a nie jedną z przyczyn tych różnic. Ten podział było już widać we wcześniejszym badaniu Fundacji BBVA, które analizowało stosunek ludności poszczególnych krajów (wówczas 11) do wiedzy naukowej. Polska znalazła się tam w samym ogonie – razem z Włochami i Hiszpanią. I nie jest wielką pociechą, że Hiszpanie wypadli jeszcze gorzej niż my. Pomyślmy… Jakaż to religia dominowała przez stulecia w tych trzech krajach? Islam? Nie! Katolicyzm właśnie! A jakie dwa kraje miały najlepsze wyniki? Luterańska kulturowo Dania i kalwińska Holandia. Dodajmy, że w obydwu tych państwach odsetek ludzi niereligijnych należy także do najwyższych w świecie. Co ciekawe – nasi sąsiedzi Czesi wypadają w tym i wielu innych sondażach znacznie lepiej niż my. I tu także światopogląd ma wiele do rzeczy. A także równość, bo laiccy Czesi dbają o egalitaryzm i niedopuszczaną do osunięcia się dużych grup społecznych w nędzę.
Na początku – słowo Można przyjąć, że jednym z wyróżników krajów najwyżej rozwiniętych jest ich stosunek do prasy. Ludzie po prostu interesują się światem
i mają nawyk czytania gazet. Zatem na początku było słowo. Drukowane. Ta zależność rzutuje na wiele innych kwestii. Czy wiecie, który kraj europejski ma najmniej dziennikarzy w stosunku do liczby ludności? Polska! Po prostu dziennikarze nie są tu potrzebni, bo nie mają dla kogo pracować. Nie jesteśmy jako naród ciekawi ani swojego regionu, ani kraju, ani świata. Psu na budę dziennikarska robota nad Wisłą!
Coś na pociechę
Garb nasz powszedni Oczywiście ten brak ciekawości, który dziennikarzy skazuje na bezrobocie, przekłada się także na sprzedaż gazet. Czytamy ich najmniej spośród wszystkich badanych krajów. I jest to różnica wstrząsająca. Bo czytamy trzy raz mniej niż przeciętna europejska i sześć razy mniej niż najlepsza w tym sondażu Szwecja. To jest po prostu różnica cywilizacyjna. My należymy do innej kultury. Złośliwi powiedzieliby, że nie jest to kultura słowa drukowanego. A jeszcze bardziej wredni – że jest to kultura polegająca na trzymaniu się z dala od jakiejkolwiek kultury. Oczywiście to są średnie statystyczne, bo różnice pomiędzy poszczególnymi osobami w danym kraju mogą być i są gigantyczne. Ale to, niestety, statystyka ma rację, gdy oceniamy całe grupy ludzkie. Jednostkowe przypadki nie mają w zasadzie większego znaczenia. Łatwo zrozumieć w tym kontekście, dlaczego postęp laicyzacji i antyklerykalizmu jest u nas opóźniony. Poza racjami historycznymi zasadnicze znaczenie ma po prostu to, że aby o jakimś prądzie myślowym się dowiedzieć i mieć do niego jakikolwiek stosunek, najpierw trzeba go poznać. A poznaje się go przede wszystkim przez czytanie. Bo tzw. wiedza telewizyjna jest bardzo powierzchowna, a nierzadko także wypaczona. Innymi słowy – społeczeństwo oderwane od lektury,
11
nawet tak nieskomplikowanej jak czytanie prasy, pozostaje prymitywne, na przykład kulturalnie, społecznie, politycznie, światopoglądowo, moralnie. Nie znaczy to oczywiście, że ktoś, kto czyta, od razu przestaje być prymitywny. Prawdopodobieństwo pozostawania w prymitywizmie jest po prostu tylko nieco mniejsze.
Szczep Piastowy Jacek Żakowski, który chyba jako pierwszy w Polsce analizował te badania, zauważył, że „Polacy są jacyś inni”. Hiszpańskie badania nad stosunkiem do wartości sklasyfikowały nas bowiem na ostatnim, dziesiątym miejscu, jako odrębną podkategorię. Gdyby badaniami objęto na przykład Bułgarię lub Mołdawię, to być może mielibyśmy w tej podgrupie jakieś towarzystwo, a tak – sami świecimy tam oczami. Ci tak pogardzani przez nas Czesi zostawiają nas z tyłu. Oni na przykład dwukrotnie częściej od nas czytają prasę. Prawie połowa Polaków nie czyta żadnej gazety nigdy lub robi to raz w miesiącu. Także w internecie!!! Polacy nie tylko niczego nie czytają, ale też do niczego nie należą i z nikim nie współpracują (poza pracą zawodową). Do jakiejś zorganizowanej grupy, stowarzyszenia, partii czy związku należy zaledwie 16 proc. Polaków. Ale aż 91 proc.
Duńczyków i prawie tyle samo Szwedów! To, co u nas jest wyjątkiem, u nich jest regułą. To także sprawia, że wprawdzie należymy do tej samej Unii, ale do innej cywilizacji. A jak pogrzebać mocniej, to zapewne okaże się, że ogromna część z tych 16 proc. Polaków, którzy gdzieś należą, działa przy parafii, a więc w strukturach, które na ogół nie są demokratyczne i nie rozwijają niemal niczego poza dewocją. Nie będziecie zapewnie zaskoczeni, jeśli dodam, że trzy miejsca od tyłu we wszelakim zorganizowaniu należą do społeczeństw katolickich kulturowo. Ale… Hiszpanie i tak należą do czegokolwiek dwukrotnie częściej niż Polacy. A więc z innymi ofiarami katolicyzmu czy bez nich i tak jesteśmy rodzajem społecznej czarnej dziury. Jeśli więc dostrzeżemy to nasze cywilizacyjne odszczepieństwo, zrozumiemy, dlaczego tu nic się nie udaje. Ludzie nie potrafią ze sobą pracować. A jeśli już zaczną, na przykład w jakimś gorliwym porywie serca, to zwykle zaraz przestają. Dlaczego? Bo współpraca to sztuka, której trzeba się uczyć przez dziesięciolecia i pokolenia. Bez tej nauki przychodzi szybkie zniechęcenie, bo nie potrafimy poradzić sobie z tym, że inni mają odmienne od naszego zdanie, a nasza opinia nie zawsze leży w centrum zainteresowania grupy. Wówczas obrażamy się i odchodzimy. I już do końca
Nie piszę tego wszystkiego ku pognębieniu kogokolwiek, ale wręcz przeciwnie – ku wyciągnięciu konstruktywnych wniosków. Dla ich wysunięcia jest jednak niezbędna dobra perspektywa. Znalazłem ją ostatnio z inspiracji profesora Jerzego Drewnowskiego, myśliciela, na którego już wielokrotnie powoływaliśmy się na łamach „FiM” (polecam jego teksty na demokrates.eu, lewica.pl, racjonalista.pl). Otóż pan profesor (m.in. historyk nauki) zauważa, że w wielu dziedzinach wiedzy jesteśmy na początku drogi. Mamy tylko takie wrażenie, że jako gatunek ludzki bardzo dużo już osiągnęliśmy, tymczasem duża część wiedzy to bałamutny bełkot. Przecież dotychczasowi filozofowie na przykład mieli to do siebie, że głównie się mylili. Historia wiedzy ludzkiej to wielki śmietnik chybionych koncepcji i fałszywych założeń. Ogromna część naszej wiedzy rozwijała się dotąd przygnieciona religijnymi zabobonami. Dopiero od Oświecenia udało się części myślicieli uwolnić od tego gorsetu. Oświecenie rozpoczęło się mniej więcej przed 300 laty, czyli ledwo 12 pokoleń temu. Cóż to jest w historii ludzkości, która liczy sobie kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy pokoleń. Jesteśmy dopiero na początku drogi, zrobiliśmy zaledwie mały kroczek. Takie dziedziny jak psychologia czy pedagogika dopiero raczkują. Jeszcze niedawno niemal we wszystkich domach okładało się dzieci kijem. Jeszcze niedawno żyliśmy średnio 40 lat, a większość z naszych nieodległych przodków nie miała nawet wolności osobistej (wieśniacy i kobiety), nie mówiąc o wykształceniu czy poczuciu elementarnej własnej wartości lub niezależności. A co to ma wspólnego z Polską? Skoro jesteśmy wszyscy, jako ludzkość, na początku drogi, to cóż to za różnica, czy jesteśmy o 10 czy 20 centymetrów przed lub za innymi? To nie ma wielkiego znaczenia. Wszystko jest jeszcze do zrobienia i do nadrobienia. Nawet w Polsce i nawet za rządów konserwatysty Donalda Tuska można zrobić postępy. Potrzebna jest tylko właściwa perspektywa, by nie popadać w zabójcze przygnębienie, i odpowiednia strategia. Ale ta ostatnia jest tematem na zupełnie osobne rozważania. MAREK KRAK
12
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Skrajny konserwatysta zastąpił konserwatystę. Tak można podsumować wymianę na stanowisku ministra sprawiedliwości. Zwolennicy Gowina bardzo szybko wskazali rzekomo winnych dymisji swojego idola: feministki i… niemieckich dyplomatów. Na blogu Jacka Żalka, konserwatywnego podlaskiego posła PO, mogliśmy przeczytać, że wyzwolone kobiety nie wybaczyły zdymisjonowanemu ministrowi „zdecydowanego głoszenia poglądów i ich obrony”. Dyplomaci z Berlina mieli z kolei – jak donosił propisowski portal braci Karnowskich www.wpolityce.pl – domagać się przesłania dowodów na to, że niemieccy specjaliści od in vitro mieli jakoby eksperymentować na importowanych z Polski ludzkich embrionach. U naszego sąsiada za takie rzeczy grozi wieloletnie więzienie i wysoka grzywna. Gowin bardzo szybko się ukorzył i oświadczył, że miał na myśli zupełnie coś innego. Inaczej ocenił to premier Donald Tusk i ministra sprawiedliwości zdymisjonował. Na jego następcę wybrał gdyńskiego posła – prawnika Marka Biernackiego.
Pies gończy na lewicę W odróżnieniu od Gowina jego następcy udaje się od lat z powodzeniem utrzymywać poparcie zarówno warszawskich liberalnych salonów, jak i Klubów „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza. Te pierwsze cenią go za krytykę Antoniego Macierewicza w związku z likwidacją WSI, a te drugie – za wieloletnie szarpanie nerwów działaczy SdRP. Biernacki jako gdański pełnomocnik likwidatora majątku PZPR domagał się od nich zwrotu pieniędzy, nieruchomości, mebli biurowych, telewizorów będących w sierpniu 1989 r. własnością rozwiązanej pół roku później partii. Twierdził przy tym, że „SdRP nie była prawnym następcą PZPR”. W latach 1991–1996 Biernacki wytoczył jej więc kilkadziesiąt spraw sądowych o zwrot mienia. Próbował także nacjonalizować te prywatne firmy, które podejrzewał o związki z PZPR lub z SdRP. Nie przeszkadzało mu to jednak głosić jednocześnie tezy, że „obowiązkiem Socjaldemokracji było wypłacenie pracownikom aparatu PZPR należnych im odpraw i świadczeń, gdyż w tym zakresie Socjaldemokracja była następcą prawnym PZPR”. Wspólnie ze swoim doradcą – gdańskim notariuszem Arnoštem Becką (w latach 1999–2000 główny likwidator majątku PZPR) – żalił się, że „SdRP i SLD przez lata były formalnie odrębnymi podmiotami, więc nie można było zająć kont Sojuszu”. Dowodził także, że obie formacje ukrywają majątek, gdyż „prowadziły wystawny tryb życia”, czyli „organizowały liczne spotkania, zebrania i zjazdy partyjne”. Według działaczy prawicy i czytelników „Gazety
Polskiej” jedyną osobą, która próbowała odzyskać mienie Skarbu Państwa zawłaszczone przez PZPR i SdRP, był Biernacki. Przeszkadzali mu w tym ministrowie koalicji SLD-PSL z Leszkiem Millerem na czele. „Gazeta Polska” donosiła, że to z inspiracji szefa Sojuszu wojewoda gdański Henryk Wojciechowski 31 października 1996 r. pozbawił Biernackiego uprawnień do reprezentowania Skarbu Państwa. Prawicowi komentatorzy pominęli fakt, że sądy – poza nielicznymi przypadkami – odrzuciły większość pozwów złożonych przez gdyńskiego posła. Nieliczne wygrane sprawy stały się
Konserwa rządzi dla niego przepustką w wyborach do Sejmu w 1997 roku.
Wielbiciel Thatcher Na początku lat 90. XX wieku poza walką z SdRP obecny minister sprawiedliwości, a dawniej działacz „Solidarności”, oddawał hołdy ówczesnej brytyjskiej premier Margaret Thatcher oraz polskim konserwatystom. Był on polskim wydawcą pamiętników Thatcher. Wspomagał także edycje antyzwiązkowych opracowań Kazimierza Michała Ujazdowskiego (obecnie poseł PiS). Biernacki redagował także wydawany w latach 1990–1997 ogólnopolski periodyk pt. „Prawica Narodowa”. Na jego łamach mogliśmy przeczytać teksty chwalące ideologię francuskiego Ruchu Narodowego Jeana-Marie Le Pena. Autorzy „Prawicy Narodowej” wypominali papieżowi Janowi Pawłowi II… nadmierny ekumenizm. Oprócz obecnego ministra sprawiedliwości pismo redagowali m.in. Krzysztof Kawęcki (dzisiaj współpracownik Radia Maryja) oraz prof. Jacek Bartyzel. Ten ostatni zasłynął w 2013 r. propozycją „patroszenia działaczy ruchów homoseksualnych” (patrz „FIM” 8/2013) oraz stwierdzeniem, że dla niego każda prawica jest zanadto lewicowa. Jesienią 1995 r. na bazie „Prawicy Narodowej” powstała ultrakonserwatywna nacjonalistyczna partia o tej samej nazwie. Jej szefem został Bartyzel.
Półtora roku później to on rekomendował Biernackiego na wysokie miejsce gdańskiej i krajowej listy AWS. Rekomendowany znalazł się na niej przed wieloma ważnymi działaczami „Solidarności” i partii tworzących AWS. Obowiązujące do 2001 r. ordynacje wyborcze przewidywały, że wyborcy zadecydują bezpośrednio o obsadzie 391 mandatów poselskich. Pozostałe zarezerwowano dla kandydatów z tak zwanej listy krajowej. O jej składzie decydowali wyłącznie liderzy partyjni. Z tego rozwiązania skorzystał Biernacki – został posłem z listy krajowej.
Od mafii i sekt O sile Biernackiego może świadczyć fakt, że to jego, a nie posła Konstantego Miodowicza (były szef kontrwywiadu UOP) kierownictwo AWS wyznaczyło na członka sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Jesienią 1999 r. premier Jerzy Buzek powołał go na szefa MSWiA. W trakcie swojej kadencji Biernacki utworzył Centralne Biuro Śledcze. Od wiosny 2000 r. na jego polecenie policja prowadziła operację wymierzoną w dwie stołeczne grupy przestępcze: pruszkowską i wołomińską. Niemal codzienne meldunki o jej przebiegu wypchnęły z głównych mediów informacje o walkach frakcyjnych w AWS oraz o operacji MSWiA wymierzonej w niekatolickie kościoły i związki
wyznaniowe, nazywane przez urzędników „sektami”. Według Biernackiego niosły i niosą one nadal poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Ich członkowie i sympatycy dopuszczać się mieli bowiem „wielu zabójstw, porwań, naruszać prawa rodzicielskie (…), rozbijać więzi rodzinne i społeczne”. Policyjni analitycy oceniali zaś, że… „nowe formalne i nieformalne organizacje religijne nie stanowią zagrożenia dla porządku prawnego”. Mimo to funkcjonariusze mieli obowiązek stałego monitorowania większości niekatolickich wspólnot religijnych. Działo się tak, mimo że w polskim prawie do dzisiaj nie ma urzędowej definicji sekty. Urzędnikom musiały więc wystarczyć opinie Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. W 2003 r. tę akcję przerwał Krzysztof Janik (SLD), szef MSWiA, ale na nowo podjęto ją jesienią 2005 r. Trzeba jednak przyznać, że ministrowie PO: Jerzy Miller, Jacek Cichocki i Bartłomiej Sienkiewicz znacząco ograniczyli jej skalę. Marek Biernacki w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” uznał to „za błąd, za który kiedyś Polska może zapłacić wysoką cenę, gdyż nowe ruchy religijne i kulty są matecznikiem terrorystów”. W 2001 r. Biernacki przegrał w Gdyni wybory do Senatu. Z rekomendacji Donalda Tuska – przy pełnej aprobacie polityków PiS
– został członkiem zarządu województwa pomorskiego i zajmował się przygotowaniami do wdrażania funduszy unijnych. Jesienią 2005 r. powrócił do Sejmu, startując z gdyńskiej listy PO. Jako poseł zajmował się parlamentarnym nadzorem nad MSWiA. Kierując sejmową Komisją Administracji i Spraw Wewnętrznych, szczególną troską otoczył interesy Kościoła katolickiego. Ucinał próby debaty w sprawie antysekciarskich akcji policji oraz Funduszu Kościelnego. Poparł m.in. odrzucenie w pierwszym czytaniu poselskich projektów zniesienia tego bezprawnego sposobu finansowania instytucji Kościoła katolickiego i jego duchownych. Z tego funduszu opłacane są w części lub całości składki na ubezpieczenie społeczne biskupów, księży, zakonników i zakonnic oraz misjonarzy. Według niego konstytucyjny monopol na wniesienie ustaw dotyczących finansowania Krk ma rząd. Co ciekawe, w ustawie zasadniczej nie znajdziemy regulacji, na którą powoływał się prawnik Marek Biernacki. Obok dbania o doczesne interesy Kościoła zajmuje się on także ratowaniem małolatów przed rzekomą demoralizacją. I dlatego poparł w 1998 r. projekt posłów ZChN… wykreślenia ze szkolnego programu lekcji przygotowania do życia w rodzinie. Obecnego ministra sprawiedliwości za swojego uznają także katoliccy fundamentaliści z ruchów obrońców życia. Wspólnie uznają oni obowiązującą, drakońską ustawę antyaborcyjną za zbyt mało restrykcyjną, gdyż dopuszcza ona możliwość przerwania ciąży powstałej w wyniku przestępstwa (gwałt, kazirodztwo) lub gdy płód obarczony jest ciężką wadą lub chorobą. Biernacki poparł bezwarunkowo te obywatelskie i poselskie projekty ustaw, które postulowały całkowity zakaz aborcji. Głosował także za odrzuceniem wszystkich projektów dotyczących związków partnerskich, gdyż „jest konserwatystą, który wspiera tradycyjny model społeczeństwa”. Jego sprzeciw wynikał także z „troski o budżet państwa”, bowiem „wspólne opodatkowanie partnerów oraz objęcie ich regulacjami dotyczącymi rent rodzinnych to zmniejszenie dochodów i zwiększenie wydatków państwa”. Był w grupie posłów PO, którzy wspólnie z PiS i Solidarną Polską chcieli wprowadzić całkowity zakaz in vitro i badań prenatalnych. Jest on także zwolennikiem dalszej deregulacji i wycofywania się państwa z wielu ważnych dziedzin życia (np. zadań pomocy społecznej). Mimo to szef lewicowej Krytyki Politycznej Sławomir Sierakowski określa Marka Biernackiego „umiarkowanym politykiem centrum”. Jeśli tak wygląda „umiarkowanie”, to jak wyobrazić sobie katolicki radykalizm? MC
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Źródło: TVN24
Macho na zakręcie Leszek Miller, lider SLD, zalicza serię wpadek wizerunkowych i personalnych. Pierwszy macho polskiej polityki traci oddech, choć na razie sondaże mu sprzyjają. Takiego 1 maja nawet najstarsi górale nie widzieli. Leszek Miller, twardy facet polityki, lider partii uchodzącej za promotorkę nowoczesnych technologii, opowiadając o dramatycznej sytuacji 2,5 mln polskich bezrobotnych, korzystał z pomocy suflera. W pewnym momencie odwrócił się do niego, pytając bezradnie: „Co dalej?”. – Spodobało mi się to, co udało mi się napisać, ale nie byłem pewny, czy będę w stanie dokładnie to wszystko powiedzieć. Wręczyłem tekst koledze, prosząc, że jeśli zapomnę lub coś przeinaczę, to żeby mnie poprawił – tłumaczył potem szef Sojuszu, ale ta symboliczna scena ukoronowała szereg wpadek przewodniczącego i jego partii.
Chłopaki nie płacą A była ona długa. Oto przykłady: podczas tego samego pochodu rozdawano reaktywowaną nieboszczkę „Dziennik Trybuna”. Nowa, lewicowa. Sama gazeta nie budzi kontrowersji, o jej sukcesie albo klęsce zadecydują autorzy i czytelnicy. Gorzej z wydawcą – jest nim Jarosław Podolski, prezydent Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, słynącej z tego, że jej pracownicy musieli upominać się o wypłatę zaległych pensji (aferę opisał m.in. „Dziennik Łódzki” w lipcu 2012 r.). Należy podkreślić, że „Dziennik Trybuna” nie należy do SLD, ale zestawienie Millera upominającego się o prawa pracownicze z takim wydawcą nie było najszczęśliwsze. Przebiło nawet SLD-owski projekt „Książki zamiast marihuany”, który miał sugerować, że lektura jest lepsza od jointa. W ramach tego projektu politycy Sojuszu rozdawali wszystkim chętnym perły światowej literatury, m.in. „Lolitę” Vladimira Nabokova czy „Starą baśń” Ignacego Józefa Kraszewskiego. Podobno byli zaniepokojeni wynikami raportu Biblioteki Narodowej, stwierdzającego, że zaledwie 11 proc. Polaków czyta książki, no i chcieli dopiec Ruchowi Palikota, postulującemu legalizację „maryśki”. Autorzy dokumentu wymienili jednak przyczyny niechęci do literatury, czyli: nawyki czytelnicze rodziców, dostęp do bibliotek i księgarń. Nie ma tam słowa o marihuanie, więc nie wiadomo, jakim cudem SLD-owskie demony dedukcji połączyły zioło z czytaniem. Być może doszły do wniosku, że jointy roluje się z powyrywanych, książkowych kartek (tak jak
kiedyś skręty z gazetowych kolumn)? Szybko przekonały się jednak, że lektura nie kręci wyborców. Unaocznił im to przykład Krzysztofa Sajewicza, kandydata SLD w uzupełniających wyborach do Senatu w Rybniku. W trakcie kampanii przedstawiał się on jako człowiek renesansu, miłośnik literatury. Namiętny czytelnik zdobył 2,8 proc. głosów, a jego rywal, „filipińczyk”, czyli przyznający się do alkoholizmu Bolesław Piecha (PiS) – 28,48 proc. Jak widać, jeśli Polacy coś czytają, to najchętniej półlitrowego Pana Tadeusza. Do tej listy wpadek warto dodać żenujące przepychanki z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim oraz kolejną stratę popularnych deputowanych Sojuszu, czyli: wyrzucenie Ryszarda Kalisza i odejście eurodeputowanego Marka Siwca. Kolejną, bo ugrupowanie Millera regularnie traci lubianych posłów, a także zniechęca do siebie znane postaci lewicy. W 2011 r. straciło Bartosza Arłukowicza (obecnie minister zdrowia), Roberta Biedronia i Wandę Nowicką (dziś wicemarszałek Sejmu RP). W 2005 r. – Włodzimierza Cimoszewicza (były premier, minister sprawiedliwości oraz szef dyplomacji). Wcześniej, w 2004 r. – Marka Borowskiego, Andrzeja Celińskiego, Izabellę Sierakowską. Obecnie klub poselski liczy 25 posłów, w tym 5–6 rozpoznawalnych, a partia „chwali się” 13procentowym poparciem. Dla porównania: w 2001 r. Sojusz miał 148 deputowanych przy 41-procentowym poparciu.
Powtórka z rozrywki Pytanie „co dalej?” jest więc uzasadnione: wybory do europarlamentu oraz samorządowe zbliżają się wielkimi krokami, a nie bardzo wiadomo, kogo w nich wystawić. – Z samorządowymi nie powinno być problemów, kandydaci znajdą się na pewno. Gorzej z elekcją do PE, bo trzeba będzie wystawić 13 „jedynek” i nie wiem, skąd oni je wezmą – przyznał w rozmowie z „Faktami i Mitami” Wiesław Dębski, lewicowy publicysta. Wprawdzie felietonistka „FiM” prof. Joanna Senyszyn, eurodeputowana SLD, zapewnia, że Sojusz ma wybitnych europosłów, ale z informacji zamieszczonej na witrynie partii wynika, że jest ich tylko sześciu. Zebranie brakujących siedmiu może być trudne, i to bez względu na to, czy dojdzie do sformowania listy Europy Plus,
czy nie, bo ten twór nie jest konkurencją dla Sojuszu. – Elektorat Europy Plus wcale nie jest lewicowy. Co więcej, gdybyśmy zastosowali metodykę naukową, to okazałoby się, że samo ugrupowanie też takie nie jest – tłumaczył w rozmowie z „FiM” dr Rafał Chwedoruk, politolog. O poparcie lewicowych wyborców zabiega za to Jarosław Kaczyński, prezes PiS, i to jego partia najbardziej zagraża SLD. Wprawdzie autorzy Europy Plus dopiero tworzą program, ale publicyści, naukowcy i komentatorzy już plasują go w centrum. – Kwaśniewski odwołuje się do elektoratu lewego skrzydła PO. Ma spory potencjał w eurowyborach, choć nie wiadomo, czy się zaangażuje, bo jak na razie jego wypowiedzi są ambiwalentne. Nie wiadomo, czy zechce zaryzykować ani czy zdoła przekonać innych, że jest gotów ponieść ryzyko – dodał Michał Sutowski, komentator „Krytyki Politycznej”, w rozmowie z „FiM”. Czyli w skrócie: prezydent i chciałby, i boi się, bo rywale wytykają mu stare grzechy: słabą głowę, związki z kazachskim dyktatorem Nursułtanem Nazarbajewem itd. Ale podobne kłopoty ma też Miller – wszak sam ewoluował od socjalisty, poprzez neoliberała wprowadzającego podatek liniowy, po populistę, który w 2007 r. startował do Sejmu z list Samoobrony. Nie wiemy, czego chce lider Sojuszu: czy zależy mu na stworzeniu silnej formacji politycznej, czy na przetrwaniu i doczołganiu się do politycznej emerytury. Wariant „przetrwalnikowy” jest prostszy: wymaga zdobycia około 10 proc. w wyborach krajowych i wypracowania koalicji z PO. Z tym że Sojusz może w tym układzie skończyć jak przystawka pożarta przez silniejszego koalicjanta. – Budowa większej formacji lewicowej zależy od porozumienia Millera
i Kwaśniewskiego oraz otwarcia się na ruchy społeczne – stwierdził Sutowski. Chodzi m. in. o feministki, ekologów, alterglobalistów, ruchy lokatorskie oraz społeczność LGBT (geje, lesbijki, biseksualiści i transseksualiści). To może być trudne, bo na przykład przedstawiciele ruchów lokatorskich wytykają lewicy fakt, że to koalicja PSL-SLD klepnęła zmiany prawa lokatorskiego umożliwiające eksmisje na bruk; feministki – że Sojusz nie zrealizował swej obietnicy wyborczej z 2001 r. i nie zmienił restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej; antyklerykałowie – uległość Sojuszu wobec Kościoła; alterglobaliści – politykę trzeciej drogi... Po zebraniu trzech skłóconych tenorów oraz indywidualistów z różnych grup społecznych trzeba będzie jeszcze utrzymać ich w jednej grupie, co może być trudne nie tylko ze względu na osobiste ambicje, lecz także słabości poszczególnych polityków, na przykład skłonność Palikota do wygłupów czy Kwaśniewskiego do „filipin”. – Ale nie zmienia to faktu, że jedynym ratunkiem dla lewicy jest występowanie pod jednym szyldem – stwierdził Dębski, dodając, że upór Millera tylko szkodzi SLD. I nic nie zapowiada zmian. Wszystko przez to, że szef Sojuszu lubi kreować się na żelaznego kanclerza, który walczy aż do zwycięstwa (nie przypadkiem jego najnowsza książka nosi tytuł „Anatomia siły”).
Nagi kanclerz Tyle że o zwycięstwie wyborczym decyduje nie tylko siła i sondaże, lecz także umiejętność zawierania kompromisów oraz szerokie poparcie społeczne. A o nie może być trudno, bo według dr. Chwedoruka największym problemem SLD jest to, że partia nie wywołuje emocji. – Większość społeczeństwa ma takie poglądy jak
13
politycy i ludzie związani z Sojuszem, ale co z tego? – pytał dr Chwedoruk. Faktycznie, wszyscy zgadzają się z Millerem, że bezrobocie poważnym problemem jest, tyle że nic z tego nie wynika. Były premier zapewne wywołałby więcej emocji, gdyby przedstawił realny plan walki z tą plagą albo chociaż zadał kilka istotnych pytań (na przykład dlaczego bezprecedensowa fala inwestycji m.in. przed Euro 2012 wywołała tsunami bankructw) i podniósł kwestię skuteczności aktywizacji bezrobotnych. Powinien także spróbować zbadać, czy nie doprowadził do nich m.in. fakt, że atrakcyjne posady w firmach zajmujących się wielkimi budowami (np. stołecznego metra) obsadzone są na podstawie politycznego klucza, a nie kompetencji („FiM” 16/2013). Tak się pechowo składa, że w przyszłym roku, wyborczym, wypadnie 25-lecie polskiej transformacji, co sprowokuje bilans dokonań oraz klap wszystkich ekip rządzących, w tym także polityków SLD. Leszek Miller miał swoje momenty chwały ukoronowane przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, ale odnotował też liczne wpadki. Przypomnijmy, że w 2004 r. żelazny kanclerz zyskał przydomek premiera afer (m.in. starachowickiej, Rywina). W „Analizie przyczyn dymisji premiera Leszka Millera” (w 2004 r. – dop. red.) Wojciech Mościbrodzki, specjalista ds. nowych mediów i prodziekan Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych, wymienia znajomo brzmiące zarzuty – utratę zaplecza partyjnego, „szorstką przyjaźń” z Kwaśniewskim, no i sytuację gospodarczą – wzrost bezrobocia do ponad 20 proc. oraz skok inflacji z 1,7 proc. w 2003 r do 4,4 proc. w 2004 r. Jak widać, dokonania Millera wcale nie są tak jednoznaczne, jak to się dziś przedstawia. Warto skonfrontować je z osiągnięciami najskuteczniejszej postaci europejskiej lewicy XX w. – niemieckiego kanclerza Willy’ego Brandta. Po 40 latach klęsk wyniósł on SPD do władzy, pokonał terrorystów z RAF i wsadził ich do więzienia, znormalizował stosunki RFN z ZSRR, Rumunią, Jugosławią oraz Polską i był pierwszym powojennym noblistą wśród niemieckich polityków (pokojowy Nobel w 1971 r.). Brandt dał się poznać jako zwolennik dialogu i kompromisu, miał siłę i odwagę uklęknąć przed Polakami, a także poprosić ich o wybaczenie w grudniu 1970 r. Zaś po tym, jak okazało się, że jeden z jego współpracowników szpiegował dla NRD, nie lawirował, nie darł szat, tylko podał się do dymisji. Podobno przysłowia są mądrością narodów. Zapewne kanclerz Brandt wziął sobie do serca powiedzenie, że zgoda buduje, i zastosował je w praktyce. Dziś możemy oceniać go po tym, czego dokonał i jak skończył. Ciekawe, jaką ocenę historia wystawi „prawdziwemu mężczyźnie” z SLD. MAŁGORZATA BORKOWSKA
14
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
STREFA LAICKIEGO RODZICA
RODZINA NIEWIARĄ SILNA
Boga przecież nie ma Jeśli ludzie raz mocno w coś uwierzą – nawet jeśli nie jest to prawdą i nigdy nie było powodów, aby w to wierzyć – wiara ta może trwać wiecznie. (Richard Dawkins) „Boga przecież nie ma. Książka o niewierze w Boga” Patrika Lindenforsa (wyd. Czarna Owca 2010) to dla wielu laickich rodziców podręcznik numer jeden. Nic dziwnego – w końcu pojawia się w niej wiele fundamentalnych pytań i zagadnień, z którymi wcześniej czy później zetknąć się muszą. Wszystkie pogrupowane są w następujące działy: Co to znaczy wierzyć w bogów; Trzy największe religie świata; Dlaczego wierzy się w bogów; Kilka powodów, by nie wierzyć w bogów; Dlaczego religia czasami bywa niebezpieczna. „Niektórzy wierzą, że w niebie mieszka staruszek, który może robić, co chce. Inni myślą, że w niebie jest staruszka albo kilku staruszków i staruszek, żeby było im raźniej. Mają takie imiona jak Jahwe, Tor, Izis, Zeus albo Kali i nazywani są bogami. Jeszcze inni uważają, że bóg jest niewidzialną siłą, która widzi i słyszy wszystko. Albo że bóg jest miłością. Można również nie wierzyć w żadnego boga. Ta książka jest o niewierze w boga”. Tak już w pierwszym rozdziale wyjaśnia Lindenfors.
A później daje swoim młodym czytelnikom – bo książka napisana jest z myślą o dzieciach – nienapastliwą wykładnię nieistnienia boga. Najlepszą rekomendacją niech będzie fragment noty wydawcy: „Powstało wiele książek o różnych religiach. Książki te zawierają opowieści i baśnie, które czasem są piękne, czasem przerażające albo przygnębiające, a czasem inspirujące. W tej książce nie ma takich baśni. Ta książka jest o tym, dlaczego wielu ludzi uważa, że boga nie ma. Przeczytaj i zastanów się sam”. Lindenfors nie narzuca swojego zdania. On je po prostu wygłasza. A historie opowiedziane prostym językiem, zilustrowane niebanalnymi rysunkami, mogą być – w zależności od potrzeb – przyczynkiem do dyskusji albo kołem ratunkowym, które bez obaw możemy rzucić naszym ciekawym świata dzieciom. Wszak im lepiej rozumiemy, jak działa świat, tym mniej potrzebujemy boga jako wytłumaczenia – dowodzi Lindenfors. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Strefa Czytelników Dziś przedstawiam głos w dyskusji o książce „Jak Jeżyk z Prosiaczkiem Boga szukali” („FiM” 15/2013). Zapraszam do wymiany poglądów i dyskusji. Piszcie na
[email protected]. Kochana Redakcjo, gdyby książeczka miała uczyć MYŚLENIA, należałoby aktywnie przeciwdziałać naturalnej skłonności dzieci do naśladownictwa – czyli najlepiej by było, gdyby Jeżyk i Prosiaczek doszli do odmiennych wniosków. A tutaj nawet nie dano małemu czytelnikowi szansy, aby uczestniczył w procesie stopniowego odkrywania prawdy – już na początku mamy kawę na ławę, „wiary to czary-mary”, żeby później nie było ani chwili wątpliwości. Nie zrozumcie mnie źle – ja też sądzę, że to dobrze, iż taka pozycja się ukazała. Ale osoby, które uważają się za racjonalistów i których ambicją jest rozwijanie u dzieci „wrażliwości moralnej” powinny przyjąć wysokie standardy uczciwości intelektualnej. A uczciwie trzeba powiedzieć tak: oczywiście, że ta książeczka ma pewien charakter indoktrynacyjny. Tak jak większość literatury dla dzieci! Indoktrynacja – według Słownika języka polskiego – to systematyczne, natarczywe wpajanie jakiejś idei czy doktryny, a czymże innym jest wychowanie, jeśli nie systematycznym i usilnym wpajaniem pewnych przekonań? Lansowany ostatnio w środowiskach ateistycznych pogląd, jakoby można było wychować dziecko w całkowitej wolności jest tyleż niemądry, co iluzoryczny. Pierwsza dekada naszego życia to okres, kiedy człowiek – nie mając jeszcze wiedzy, doświadczeń i możliwości intelektualnych – „potrzebuje i chce”, aby mu mówiono jasno i wyraźnie, co jest dobre i prawdziwe, a co nie. I wszyscy rodzice – wierzący i niewierzący – tak właśnie czynią. Oczywiście ateista ma prawo protestować przeciwko wpajaniu dzieciom tych poglądów, które uważa za błędne i szkodliwe; jednak stemplowanie wychowania religijnego mianem „indoktrynacji” z jednej strony, a z drugiej – pielęgnowanie złudzeń, jakoby NASZE wychowanie nie miało z nią nic wspólnego, jest po prostu NIEGODNE racjonalnie myślącego człowieka. Anka Czajkowska
Ateo Camp Wakacje z gwarancją wolności od mszy, modlitw i odwiedzania świątyń? Czemu nie! Albo raczej – nareszcie. Drodzy Rodzice, jeśli każdego roku zastanawiacie się, czy na wakacyjnym wyjeździe wasze dzieci będą miały tyle samo wolnej przestrzeni co w domu, i to nie tylko dla ciała, ale też dla ducha, informujemy, że pojawił się pomysł zorganizowania w Polsce pierwszych letnich obozów ateistycznych. Pierwowzór to organizowany od kilkunastu lat przez Samanthę Stein i Richarda Dawkinsa Camp Quest. Czym będzie polski Ateo Camp, którego idea zrodziła się we wrocławskim oddziale Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów? ~ Będzie to zorganizowany wypoczynek dzieci i młodzieży z rodzin ateistycznych, agnostycznych, racjonalistycznych, wolnomyślicielskich, laickich, a także tych wszystkich, które doceniają wartość krytycznego myślenia i sceptycyzmu i do takiej postawy pragną zachęcać swoje dzieci. ~ Poza świetną zabawą ma edukować, a także integrować młode pokolenie niewierzących. Obok zajęć ruchowych przewidziane są debaty z dziedziny etyki i filozofii, zajęcia z nauk ścisłych, demaskowanie paranauki, eksperymenty naukowe. W zależności od zainteresowań uczestników i grupy wiekowej możliwe są także zajęcia z kulturoznawstwa, języków obcych, warsztaty artystyczne, spotkania z ateistycznymi działaczami czy z apostatami. ~ Obozy są przeznaczone dla dzieci i młodzieży od 8 do 17 lat. ~ W zależności od ilości zgłoszeń powstaną odpowiednie grupy wiekowe (np. 8–10, 11–13, 14–15, 16–17 lat). Aby grupa powstała, musi liczyć co najmniej 6 osób. Aby obóz był przystępny cenowo, minimalna liczba uczestników turnusu musi wynieść 20–25 osób. – Ma to być obóz naukowo-artystyczno-filozoficzny o profilu ateistycznym. O co chodzi? Oprócz typowych zajęć sportowych będą też zajęcia łączące naukę ze sztuką. Dla młodzieży na pewno ważnym elementem będą debaty etyczne na różnorodne tematy – mówi Kaja Bryx, przewodnicząca wrocławskiego oddziału PSR. Pewni możecie być tego, że wasze dzieci nie umrą z nudów. Pomysłów na zainteresowanie młodych uczestników jest wiele. Wśród nich m.in.: ~ konkursy na rozwiązywanie zagadek matematycznych; ~ terenowa gra fabularna (lub kilka) oparta na życiorysach znanych naukowców czy odkrywców, o fabule kryminalnej (ćwiczenie dedukcji i kojarzenia faktów, a przy okazji także poszerzanie wiedzy); ~ wspólne pisanie bajki, na przykład o robotach; ~ obserwowanie gwiazd; ~ podchody z wykorzystaniem nauk przyrodniczych, geografii i historii (zadania polegające np. na zebraniu określonych roślin); ~ zajęcia plastyczne, na przykład: wyobraź sobie, że jesteś psem lub kotem, i narysuj świat z jego perspektywy; narysuj Ziemię za 200 lat; narysuj inną planetę; ~ zabawa z iluzjami optycznymi, mająca pokazać błędy percepcyjne naszego mózgu itd. – Obecny system edukacji szkolnej ma wiele wad, z których jedną jest niewątpliwie przesycenie religią, ale najważniejszą jest brak rzeczywistego połączenia treści kształcenia w pewien spójny system i nieprzekładanie wiedzy naukowej na postrzeganie świata. Celem obozu nie ma być rzecz jasna gruntowne wyedukowanie uczestników, bo nie jest to możliwe, lecz obudzenie ciekawości, zachęcenie do samodzielnego kojarzenia faktów i stawiania pytań, a także pokazanie, że można postrzegać świat naukowo i że taka wizja tego, czym jest świat i czym jesteśmy my, jest piękna, ciekawa i może stanowić wspaniałą inspirację dla sztuki. A także inspirację do afirmacyjnej postawy w życiu – zapewnia Kaja Bryx. Planowany czas trwania obozu to 14 dni. W zależności od liczby przewidzianych atrakcji i przede wszystkim od liczby uczestników koszt dwutygodniowego wyjazdu powinien wynieść między 1200 a 1600 zł. Termin i miejsce – wciąż do ustalenia. Organizatorzy proszą o kontakt wszystkich, którzy mogą i chcieliby się zaangażować w organizację obozu. Poszukiwani są szczególnie opiekunowie z odpowiednimi kwalifikacjami. O kontakt (
[email protected]) proszeni są także wszyscy zainteresowani rodzice. Im więcej chętnych, tym większa szansa, że pierwszy obóz ruszy już w tym roku. Zapraszam! OKSANA HAŁATYN-BURDA
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
P
o „Samolubnym genie” (znakomity elementarz ewolucji!), „Bogu urojonym” oraz wielu innych świetnych pozycjach naukowych swoją najnowszą publikację Dawkins skierował do dzieci i młodzieży. „Magia rzeczywistości” to dwanaście rozdziałów odpowiadających na fundamentalne pytania najmłodszych na temat otaczającego nas świata. Napisanie wyczerpującej książki dla dzieci jest niezwykle trudnym zadaniem, ponieważ to bez wątpienia najbardziej wymagający czytelnicy. W realizacji przedsięwzięcia mającego dotrzeć do młodych umysłów pomógł Dawkinsowi Dave McKean, jednej z najwybitniejszych obecnie grafików. McKean do tej pory współpracował na przykład ze Stephenem Kingiem i Neilem Gaimanem. Jest autorem tysięcy książkowych ilustracji, komiksów, okładek, a także filmowych postaci wykorzystanych w dwóch częściach „Harrego Pottera”. Obydwaj panowie stworzyli dzieło, które śmiało można nazwać epokowym, bowiem dziecięcych książek popularnonaukowych, jasno wyjaśniających najważniejsze zagadnienia ze świata nauki,
BEZ DOGMATÓW
o Kopciuszku, a królik wyciągany z ewidentnie pustego kapelusza to zgrabna sztuczka iluzjonisty. Wciąż jednak spotyka się traktowane najzupełniej serio opowieści o nadnaturalnych zdarzeniach, często nazywanych przez ludzi cudami (…). Część z tych opowieści to historie o duchach, tak zwane miejskie legendy albo wreszcie historyjki o nieprawdopodobnych zbiegach okoliczności – coś w rodzaju: „Wiesz, wczoraj przyśnił mi się ten słynny aktor, a rano usłyszałam w wiadomościach, że właśnie zmarł tej nocy”. Większość wywodzi się jednak z setek religii wyznawanych współcześnie na świecie i to one zwykle zwane są cudami. Jedna z takich opowieści głosi na przykład, że dwa tysiące lat temu pewien żydowski kaznodzieja o imieniu Jezus przybył na wesele, na którym właśnie brakło wina. Jezus poprosił wtedy o podanie wody i posłużył się swoimi nadprzyrodzonymi mocami, by zmienić ją w wino – ponoć całkiem niezłe, jak głosi ta opowieść. Ludzie, którzy śmieją się w głos, słysząc, że ktoś zmienił dynię w karetę, i którzy doskonale wiedzą, że nie da się wyczarować z jedwabnego szala królika,
Richard Dawkins zyskał światową sławę „Samolubnym genem”, ugruntował ją kolejnymi bestsellerami tłumaczonymi na dziesiątki języków, a przypieczętował swój sukces fenomenalnym „Bogiem urojonym”, który uczynił zeń jednego z najczęściej cytowanych popularyzatorów nauki i krytyków religii. Profesor Dawkins jest od wielu lat członkiem Royal Society i Royal Society of Literature, a także brytyjskiego Pen Clubu. Jest laureatem licznych prestiżowych nagród i wyróżnień. Do roku 2008 wykładał na uniwersytecie oksfordzkim, gdzie nadal pozostaje członkiem New College.
Rzeczywista magia niebędących jednocześnie religijnymi gniotami, po prostu nie ma. „To pierwsza książka Dawkinsa dla dzieci, choć może bardziej dla całej rodziny. Autor »Samolubnego genu« chce nam udowodnić, że wyjaśniania naukowe są nie tylko »prawdziwsze« niż mity, ale że są również bardziej magiczne. Powiedzieć, że świetnie mu się to udaje, to za mało” – napisał o „Magii Rzeczywistości” brytyjski „The Independent”. „The Guardian”, recenzując tę pozycję, również nie szczędził pochwał: „Richard Dawkins nieraz już nam wykazał, że nauka potrafi tworzyć opowieści równie wciągające, jak eposy Homera, i równie głębokie, jak Księga Hioba. Tym razem po raz pierwszy Dawkins dowodzi nam tej prawdy w książce przeznaczonej dla całej rodziny, również najmłodszych”. „Magia” była przez wiele tygodni na liście bestsellerów wielu księgarni, w tym amerykańskiego „Amazona”, który reklamował ją jako „świetny prezent dla dzieci (i dla rodziców też). Nawet tych, co wciąż wierzą w cuda!”. Co to jest rzeczywistość? Co to jest magia? Czym są cuda? Kiedy i jak wszystko się zaczęło? Czym jest Słońce? – odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w najnowszej książce Richarda Dawkinsa. Poniżej przedstawiamy jej wybrane fragmenty: Dzisiaj już nikt nie wierzy w czary. Wszyscy wiedzą, że przemiana dyni w karetę udaje się tylko w bajce
przyjmują za dobrą monetę opowieść o tym, że żydowski prorok zmienił wodę w wino albo (to już wyznawcy innej religii) że arabski prorok wzniósł się na skrzydlatym koniu do nieba.
dojrzeć bez potężnego mikroskopu? Czy galaktyki i bakterie mamy uznać za nieistniejące tylko dlatego, że normalnie nie da się ich zobaczyć? Skądże – potrafimy wzmocnić nasze zmysły rozmaitymi instrumentami,
„Książę ewolucjonizmu” i „rottweiler Darwina”, czyli profesor Richard Dawkins, napisał kolejną książkę. RZECZYWISTOŚĆ TO WSZYSTKO, co istnieje. To oczywiste, nieprawdaż? Niestety, nie do końca. Jest kilka problemów. Co na przykład z dinozaurami, które kiedyś istniały, ale dziś już ich nie ma? Co z gwiazdami, które znajdowały się tak daleko, że nim ich światło do nas dotarło, one dawno już zgasły? (…) Zastanówmy się, skąd w ogóle wiemy, że coś istnieje. Nawet tu i teraz. Cóż, przede wszystkim nasze pięć zmysłów – wzrok, węch, dotyk, słuch i smak – bardzo mocno się stara, by przekonać nas, że różne rzeczy są w pełni realne: skały i wielbłądy, świeżo skoszona trawa i właśnie zmielona kawa, papier ścierny i aksamit, wodospady i dzwonki do drzwi, cukier i sól. Czy jednak chcemy uznawać za realnie istniejące tylko to, co potrafi wykryć któryś z naszych zmysłów? Gdyby tak było, jak moglibyśmy się przekonać o istnieniu odległych galaktyk – tak dalekich, że nie da się ich dostrzec nieuzbrojonym okiem? Co z bakteriami – zbyt małymi, by dało się je
15
na przykład teleskopami (by zobaczyć galaktyki) i mikroskopami (jeśli chcemy obejrzeć bakterie). Opowiadanie historyjek o duchach to bardzo ekscytujące zajęcie. Ta sama reguła dotyczy też opowieści o cudach, a jeśli takie niesprawdzone „cudowne opowieści” zostaną spisane w jakiejś księdze, to jeszcze trudniej potem ich wiarygodność podważyć. Zwłaszcza gdy jest to jakieś starożytne źródło, bowiem taka plotka zostaje uznana za „tradycję” i ludzie wierzą w nią jeszcze mocniej. To w sumie dziwne, bo przecież nietrudno zauważyć, że im starsza jest jakaś historia, tym dłużej musiała być powtarzana i przetwarzana. Elvis Presley i Michael Jackson żyli zbyt niedawno, by stać się elementem tradycji, więc dzisiaj jeszcze nie tak wielu ludzi wierzy w to, że „Elvisa właśnie widziano na Marsie”. Ale za jakieś dwa tysiące lat, kto wie, jak będzie…? Niekiedy można dokładnie policzyć, na ile sposobów uda się poukładać jakieś elementy – tak jest
na przykład z talią kart, ponieważ każda karta jest takim oddzielnym „kawałkiem”. Wyobraźmy więc sobie, że siadamy do stolika, ktoś rozdaje karty. Wszyscy dostają oczywiście po 13. Podnosisz swoje i – niesamowite – masz w ręku 13 pików! Czyli wszystkie, które są w talii! Zszokowany, nie próbujesz nawet rozpocząć gry, tylko bez słowa pokazujesz karty pozostałym graczom, sądząc, że cała trójka będzie równie zaskoczona. Tymczasem twoi partnerzy od stolika robią to samo, co ty – każdy odsłania karty, które trzyma w ręku, i okazuje się, że wszyscy dostali równie „idealny” układ: jeden ma 13 kierów, drugi – 13 kar, trzeci zaś wszystkie trefle (…). Coś takiego zdarza się statystycznie raz na 53 644 737 765 488 792 839 237 4 40 000 rozdań. Nie wiem nawet, czy potrafiłbym poprawnie przeczytać tę liczbę (…). Ten szczególny układ kart nie jest ani mniej, ani bardziej prawdopodobny niż jakiekolwiek inne konkretne rozdanie. Może to zaskakujące, ale tak naprawdę nigdy nie było pierwszego człowieka. Przecież każdy człowiek musiał mieć rodziców, a ci również musieli być ludźmi! Tak samo jest z królikami. I nie tylko z nimi. Nigdy nie było pierwszego królika, pierwszego krokodyla ani pierwszej ważki. Każde stworzenie, jakie kiedykolwiek się narodziło, należało do tego samego gatunku, co jego rodzice (no dobrze, może z kilkoma
wyjątkami, ale o nich nie będę tu pisał). Podobnie każde stworzenie, jakie kiedykolwiek przyszło na świat, należało do tego samego gatunku, co jego dziadkowie. I pradziadkowie. Tak jest i tak było zawsze. Zawsze? Hm, sprawa nie jest taka prosta, w każdym razie wymaga pewnych dodatkowych wyjaśnień. Zacznijmy od eksperymentu myślowego. Weźcie swoje zdjęcie, a następnie znajdźcie zdjęcie swojego taty i połóżcie je na swoim. Teraz odszukajcie fotografię taty jego taty (czyli swojego dziadka) i dołóżcie ją na górze, a następnie zróbcie to samo ze zdjęciem jego ojca, czyli swojego pradziadka. Całkiem możliwe, że nigdy nie poznaliście żadnego ze swoich pradziadków (…). Zawsze można go sobie wyobrazić – ot, niewyraźna sylwetka na zdjęciu w sepii, oprawionym w ramkę ze skóry. Gotowe? To teraz kolej na fotografię jego ojca, czyli waszego prapradziadka, którą znów kładziemy na wierzchu. (…) i tak dalej, i tak dalej, dokładamy kolejnych praprapra…praprzodków (…). Ile praprapra…antenatów potrzebujemy do naszego eksperymentu? Cóż – jakieś 185 milionów powinno wystarczyć! (…) Gdybyśmy każde zdjęcie wydrukowali na kartonie, z jakiego robi się pocztówki, całość wzniosłaby się na ponad 65 tysięcy metrów. To więcej niż 180 nowojorskich wieżowców ustawionych jeden na drugim. We wszystkich opowieściach (jak powstał świat) przyjmuje się, że zanim powstał świat, istniała już jakaś żywa istota – Bumba, Brahma, Pangu, Unkulukulu (bóg stwórca Zulusów), Abassie (Nigeria) albo „Stary Człowiek z Nieba” (to on stworzył wszystko dla Saliszów, kanadyjskich Indian). Czy nie macie wrażenia, że coś, jakiś świat, jednak powinien istnieć wcześniej, choćby po to, by boski twórca miał gdzie i nad czym pracować? Nie mówiąc już o tym, że w żadnym micie nie zostało wyjaśnione, skąd ów stwórca (zwykle on, a nie ona) sam się wziął na tym świecie (…). ARIEL KOWALCZYK „Magię rzeczywistości” oraz inne książki Richarda Dawkinsa można kupić w dużych księgarniach.
16
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
ZE ŚWIATA
Gdy muszę wysłać pilny list – siadam za kierownicą i jadę do Finlandii. Fińska poczta ma opinię najlepszej w Unii Europejskiej, a rosyjska pozostała jeszcze w epoce komunizmu. List dojdzie tam za tydzień, dwa… Albo w ogóle nie. Z Petersburga, gdzie mieszkam, do granicy z Finlandią jest 200 km. Finowie potrafią korzystać z sąsiedztwa Rosji i na odwrót. Na granicy zawsze tłok, bo do Finlandii jeździ się nie tylko na pocztę i żeby zjeść dobrą rybkę, ale też po luksusowe zakupy oraz na wypoczynek. Niekiedy, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych mieszkańców Petersburga i okolic, wpadam tam na weekend. W kurortach trzeba się dobrze wysilić, żeby znaleźć samochód na miejscowej rejestracji. W każdym hotelu, sklepie, salonie fryzjerskim personel mówi po rosyjsku, z zabawnym fińskim akcentem. W supermarketach i w wielu sklepach można płacić rublami. Mieszkańcy Petersburga i okolic korzystają ze znacznych ułatwień w otrzymaniu fińskiej wizy, która upoważnia przy okazji do poruszaniu się po całej Europie. Sąsiedztwo z Rosją może przynosić niemałe korzyści, o czym w Polsce wielu nie chce nawet słyszeć. Często, gdy już wracam z Finlandii, do samochodu podchodzi inspektorka urzędu statystycznego i wypytuje, na co i ile wydałem pieniędzy. Nie znam tych danych, ale jestem pewien, że są to sumy znaczące dla fińskiej gospodarki. Zapewne dlatego nikt tu nie rozdziera szat nad przeszłością i trudną historią fińsko-rosyjską. Wystarczy przypomnieć, że pakt Ribbentrop-Mołotow „przyznał” Finlandię Związkowi Radzieckiemu, a w 1939 r. rozgorzała zacięta wojna, która tylko częściowo przyniosła
Parkowanie po rosyjsku sukces Stalinowi. ZSRR zaanektował wtedy Karelię i kontroluje ją do dziś. Być może starsi Finowie (a już na pewno Rosjanie tam mieszkający!), przejeżdżając przez kwitnące niegdyś, a dziś niesamowicie zaniedbane miasteczko Wyborg, wzdychają z nostalgią. Ale pragmatyzm wygrywa. ZSRR zaanektował Kanał Saimiański łączący kraj z ważnym miastem Lappeenranta, ale Finowie nie załamywali rąk, tylko po prostu go wydzierżawili. My, Polacy, w sprawie żeglugi po Zalewie Wiślanym nie możemy się dogadać z Rosjanami do dziś. Nawet nie wspomnę o handlu międzynarodowym, który w większości przechodzi przez Finlandię (kosztem m.in. Polski), o tym, że Rosja jest bezdennym rynkiem dla fińskich towarów, zwłaszcza spożywczych. Krótko mówiąc – lepiej żyć w zgodzie z niedźwiedziem, niż bez potrzeby go drażnić.
Car reformator Aleksander II planował przekazanie krajom wchodzącym w skład imperium rosyjskiego sporej autonomii. Ponieważ ryzykowne było zrobienie tego od razu na całym obszarze, wytypował do eksperymentu Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Fińskie. Znajdująca się pod zaborem rosyjskim Finlandia uzyskała sporą samodzielność, fiński język jako państwowy i swoją walutę – markę – która obowiązywała aż do wstąpienia kraju do strefy euro. Jedna z głównych ulic Helsinek nosi imię cara, a w centrum stoi pomnik Aleksandra II. W Polsce car nie zdążył wprowadzić reform, bo wybuchło powstanie styczniowe. Mamy więc okazję do obchodzenia rocznic kolejnego nieudanego zrywu niepodległościowego, który kosztował nasz kraj kilkadziesiąt tysięcy zabitych i zesłanych na Sybir oraz konfiskaty majątków. Zamiast zwiększenia autonomii, nasiliła się rusyfikacja. Po zwycięstwie rewolucji październikowej Lenin przyznał Finlandii niepodległość, dzięki czemu zyskał sobie tam dużą popularność. Finlandia jest już jedynym krajem, może oprócz Kuby i KRLD, w którym nadal funkcjonują muzea wodza proletariatu.
Finowie przyjeżdżają do Rosji upić się, bo lubią ten sport, a u nich alkohol jest nie tylko bardzo drogi, ale istnieją duże obostrzenia w sprzedaży. Widok pijanego Fina w Petersburgu nie jest niczym nadzwyczajnym, krąży zresztą na ten temat mnóstwo dowcipów. Rosjanie – odwrotnie. W Finlandii są trzeźwi, starają się zachowywać przyzwoicie. Właśnie – starają się, choć nie zawsze im to wychodzi. Tym, co przeraża każdego cudzoziemca w Rosji, jest ruch drogowy, a ściślej – niewyobrażalne chamstwo kierowców i brak poszanowania najprostszych przepisów ruchu drogowego. W Finlandii kary za przestępstwa drogowe są bardzo wysokie, Rosjanie jeżdżą więc tam wolno i ostrożnie. Okazuje się, że potrafią. Ze wszystkich nawyków jednak nie dają rady zrezygnować. We wspominanej Lappeenrancie powstał internetowy blog pt. „Rosyjskie parkingi”. Każdy może umieścić tam zdjęcie nieprawidłowo zaparkowanego samochodu z rosyjską rejestracją. Strona powstała w sierpniu, a już znajduje się na niej ponad 100 fotografii. Tabloid „Komsomolska Prawda” przedrukował ostatnio kilka spośród nich. Jest na co popatrzeć. Parkowanie na miejscu dla inwalidy to banał. Ale takie parkowanie, żeby zająć jednocześnie dwa miejsca dla inwalidy, to już sztuka. Być może jeszcze większą jest postawienie samochodu w poprzek, blokując od razu cztery miejsca postojowe. Nieprawidłowe parkowanie kosztuje w Finlandii 100 euro. Wpisy na „Rosyjskich parkingach” sugerują,
że należałoby znacznie podnieść tę karę. Może zmieniłaby obyczaje kierowców zza południowej granicy, a przy okazji przyniosłoby to zysk dla budżetu. Ale fińskie władze mają na kierowców łamiących przepisy skuteczny bat – kto nie uiści mandatu, nie dostanie kolejnej wizy. A zapłacić nie jest wcale tak łatwo. Trzeba to zrobić w banku zamykanym o godz. 17. Jeśli więc kierowca otrzyma mandat w piątek już
po upłynięciu tej godziny, może go zapłacić dopiero w poniedziałek albo podczas kolejnej wizyty. Teoretycznie można to zrobić także przez internet, ale dziennikarze „Komsomolskiej Prawdy” odradzają. Wielokrotnie pieniądze nie dotarły na konto, a okazywało się to dopiero podczas składania kolejnego podania o fińską wizę. Piotr Wojciechowski Petersburg
Pakt Ribbentrop-Mołotow przyznał radzieckiemu dyktatorowi Józefowi Stalinowi nie tylko połowę Polski i państwa nadbałtyckie, ale także dużą część Finlandii. Kiedy w 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła do Karelii, napotkała zacięty opór fińskiego wojska, dowodzonego przez byłego carskiego oficera – marszałka Carla Gustafa Mannerheima. Znacznie liczniejsza Armia Czerwona, lepiej uzbrojona, ale osłabiona stalinowskimi czystkami wśród kadry oficerskiej, potrzebowała ponad 100 dni do osiągnięcia przewagi, która pozwoliła na podpisanie traktatu pokojowego. Karelia przeszła w posiadanie ZSRR i pozostała do dzisiaj częścią Rosji. Po wojnie premier, a następnie prezydent Finlandii Urho Kekkonen, dzięki mistrzowskiej dyplomacji potrafił zachować niezależność kraju od ZSRR, i to mimo wielu prób wtrącania się radzieckich towarzyszy w ich w sprawy wewnętrzne. W 1948 r. rząd (jeszcze bez Kekkonena) podpisał z potężnym sąsiadem układ o przyjaźni i współpracy gospodarczej, który pomógł z biednego, zacofanego i praktycznie pozbawionego bogactw naturalnych kraju uczynić zamożne państwo ze znakomicie zorganizowaną opieką społeczną. Co prawda nie wszystkim Finom podobały się słowa Kekkonena, który przyznał, że atak radziecki na Finlandię w 1939 r. miał z punktu widzenia ZSRR militarne uzasadnienie (chodziło o stworzenie pasa obrony dla leżącego wówczas tuż przy granicy Leningradu), ale szybko zaakceptowali korzyści ze współpracy. Gospodarka kapitalistycznej Finlandii była tak mocno związana z radziecką, że „pierestrojka” wywołała tam spory kryzys ekonomiczny. Dziś państwo to znów kwitnie. Finlandia jest jednym z najsłabiej zaludnionych krajów europejskich – ma mniej mieszkańców niż Sankt Petersburg. Zalew gości z południa jednak ich nie przeraża. Jeśli chodzi o historię, to wspomina się głównie to, co było dobrego. Car dał im autonomię, język, walutę, Lenin – niepodległość, a współczesna Rosja daje miliony euro.
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Romero na ołtarz?
22-letnia dziewczyna z Salwadoru, identyfikowana tylko imieniem Beatriz, jest o krok od śmierci. Przez klerykalizm. Dziewczyna cierpi na szereg poważnych schorzeń, takich jak toczeń rumieniowaty i niewydolność nerek. Nie jest za późno na jej ratunek, ale lekarze zwlekają. Czekają na zgodę na leczenie. Jeśli ona nie nadejdzie, a wykonają czynności, do których zobowiązuje ich zawodowa przysięga Hipokratesa, pójdą na wiele lat do więzienia. Stanie się tak dlatego, że dygnitarze tamtejszego Kościoła katolickiego wywarli skuteczną presję na polityków, by do Kodeksu karnego wpisany został absolutny zakaz aborcji, nawet jeśli ciąża zagraża życiu matki. To paragraf prawny skazujący na śmierć. Cóż, trudno – jeśli matka nie przeżyje brzemienności, musi umierać, Bóg tak chce. Notable kościelni nie mówią tego głośno, ale taki sens jasno wypływa z ustawy, do jakiej zatwierdzenia zmusili słabych, oportunistycznych lub zaczadzonych religią polityków. Beatriz ma już rocznego syna. Zaczęła chorować, zanim zaszła w ciążę, ale lekarzom udawało się trzymać jej chorobę pod kontrolą. Brzemienność gwałtownie zmieniła sytuację, stan pacjentki ulega szybkiemu pogorszeniu. W przypadku płodu wyrok skazujący już zapadł – pozbawiony znacznej części mózgu i czaszki umrze godziny lub dni po porodzie. Sytuacja wydaje się ewidentna, jednak nie dla wszystkich. Lekarze ponad miesiąc temu skierowali podanie do Sądu Najwyższego, opisali przypadek i rokowania, poprosili o uchylenie obowiązywania prawa zakazującego aborcji – chcą uratować Beatriz i zapewnić normalne życie matce i jej rocznemu dziecku. Ale odpowiedzi brak, bo sędziowie pocą się ze strachu i deliberują nerwowo. Komu lepiej podpaść: wszechwładnym biskupom czy opinii publicznej? Ludzie po krótkim czasie zapomną, purpuraci – nigdy.
kreowaniu świętych jest często tyle samo polityki i PR-u, co gdzie indziej – zauważył ks. Harvey Egan, jezuita, profesor teologii z Boston College. Nie bez racji.
W
W Salwadorze za przerwanie ciąży z jakiegokolwiek powodu na długie lata idą do więzienia nie tylko lekarze i położne, ale też niedoszłe matki. Salwador jest pod tym względem państwem kuriozalnym. W innych krajach, w których obłąkane nakazy religijne włącza się do konstytucji i przepisów prawa, rządzący przymykają oczy na realia
Religia śmierci? (pokątne skrobanki, imigracja aborcyjna); w Salwadorze – nie. Wydzielono nawet specjalne sekcje aparatu wymiaru sprawiedliwości – wydziały ścigania przestępstw przeciw dzieciom i kobietom. Powołano do życia policję ginekologiczną, dochodzeniówkę, zatrudniono szpitalnych donosicieli, a nawet „inspektorów waginalnych”... Salwadorski Sąd Najwyższy milczy mimo apeli międzynarodowych. Amnesty International pisze: „Sytuacja Beatriz jest dramatyczna, ona nie może dłużej czekać. Jej jedyną szansą jest pozytywna decyzja władz. Opóźnianie jej jest okrutne i nieludzkie”. W październiku 2012 r. w Irlandii zmarła młoda Savita Halappanayar (na zdjęciu), bo lekarze bali się gniewu funkcjonariuszy
skompromitowanego Kościoła i stojących na straży ich dyktatu funkcjonariuszy państwowych. Sąd właśnie wydał w tej sprawie wyrok, zarzucając lekarzom „brak należytej opieki”. Czy istnieje trafniejszy przykład eufemizmu? Pomiędzy rokiem 1997 a 2008 w 17 krajach zliberalizowano prawodawstwo antyaborcyjne. Zaostrzono je tylko w trzech państwach: w Salwadorze, Nikaragui i w Polsce. Jeden człowiek, wystukując numer przewodniczącego episkopatu salwadorskiego lub prezesa Sądu Najwyższego, mógłby ocalić Beatriz życie. Jest nim oczywiście papież Franciszek, czczony za rewolucyjne pociągnięcia mikroreformatorskie. Na razie nie dzwoni, choć ponoć uwielbia telefonować. PZ
Kościół sado-maso Dotychczas opinię najbardziej pazernej „religii” miał W USA Kościół scjentologiczny. Przerósł go jednak nowy konkurent: wyznanie o nazwie Ordo Templi Orientis, w skrócie OTO. Za Boga albo proroka założyciela uważany jest w OTO Brytyjczyk Aleister Crowley, okultysta urodzony w arystokratycznej rodzinie w roku 1875 (zmarł w 1947 r.). Tytułował się „Wielką Bestią 666”. Wyznawanie OTO obejmuje sadomasochistyczne rytuały seksualne, używanie kokainy, heroiny, opium i meskaliny. Osoba proroka stała się ostatnio modna – fascynuje znanych artystów i celebrytów. Jednym z nich jest Jimmy Page, niegdyś członek słynnej grupy rockowej Led Zeppelin. Page regularnie bierze udział w rytuałach OTO, a nawet kupił Boleskin House – dom Crowleya położony nad brzegiem szkockiego jeziora
17
Loch Ness. Do tej religii należy raper Jay-Z oraz znana brytyjska komentatorka i modelka Peaches Geldof. Wyznaniem kieruje w Anglii 62-letni John Bonner, który twierdzi, że OTO nie ma ambicji stania się masową religią: liczba wyznawców w Wielkiej Brytanii to setki, a na świecie tysiące osób. W odróżnieniu od Kościoła scjentologicznego, który wyciąga od członków ogromne pieniądze na zgłębianie tajników wiary przypominającej powieść z gatunku fantastyki, Bonner zapewnia, że OTO nie wymaga żadnych kontrybucji finansowych. Członkowie OTO – podobnie jak scjentolodzy – muszą studiować latami, by pojąć, o co w tej religii chodzi. Opis rytuałów OTO kojarzy się z sekwencją orgii seksualnej z filmu „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka. CS
Arcybiskup San Salwador Oscar Romero został w 1980 r. zastrzelony w trakcie odprawiania mszy przez siepaczy prawicowej junty. Niemal automatycznie dało mu to tytuł męczennika za wiarę, ale tylko w teorii. Proces beatyfikacyjny formalnie otwarto w 1997 r. lecz natychmiast go wyhamowano. Nawet duchowni weń zaangażowani mówią, że nic się nie dzieje. Dlaczego? Odpowiedź jest krótka: Jan Paweł II. Ani jemu, ani jego następcy Josephowi Ratzingerowi nie podobało się męczeństwo latynoskiego hierarchy. W ich mniemaniu było zbyt bliskie teologii wyzwolenia, a ta z kolei zbyt czerwono się kojarzyła... Obecnie mamy papieża, który pochodzi z tego samego rejonu świata co Romero i z niemal identycznego
kręgu kulturowego. Tryby i kółka machiny beatyfikacyjnej zostały ponownie wprawione w bieg. Arcybiskup Vincenzo Paglia, odpowiedzialny za beatyfikację salwadorskiego hierarchy, oświadczył 21 kwietnia, że dzień wcześniej spotkał się z Franciszkiem i proces został „odblokowany”. Sprawy mogą potoczyć się szybko, bo w przypadku męczennika za wiarę jest szansa na ominięcie niektórych czasochłonnych etapów procedury. Spekuluje się ostatnio, że JPII może otrzymać tytuł świętego już w październiku, w 35 rocznicę wyboru na papieża. Nie jest wykluczone, że w tym samym czasie, dzięki zielonemu światłu od Franciszka, utytułowany zostanie także abp Romero. CS
Maryja na Broadwayu S
ztuka o Maryi („Testament Marii”) leci na Broadwayu! Przedstawienie jest do cna bluźniercze, apage!
Broadwayowska Maryja z Walter Kerr Theatre w kreacji Fiony Shaw jest sceptyczna co do zdolności syna, a nawet, strach powiedzieć, kwestii ojcostwa. Ma spore wątpliwości co do autentyzmu cudów Jezusa i zaprzecza, jakoby był on bożym synem. Zmartwychwstanie sytuuje w kategorii halucynacji wiernych. Przed teatrem organizowane są pikiety. Aktywiści religijni zarzucają autorom spektaklu atak na chrześcijaństwo, ewangelię, Boga.
„Stwórca” milczy, Liga Katolicka zionie ogniem. Część widzów, w tym chrześcijanie, nie kupują oskarżeń o bluźnierstwo. Uważają, że sztuka nie jest antymaryjna ani antychrześcijańska. Kreację Marii uważają za „bardzo ludzką”, odzwierciedlającą uczucia matki po utracie syna. Sztuka ma iść do lipca. W życiu! – mówią protestujący i stawiają sobie za cel zdjęcie jej ze sceny znacznie wcześniej. JF
Majtki modlitewne C
o tu dużo mówić – nigeryjski pastor Tommy Issacher poniósł dotkliwą porażkę w walce ze swymi żądzami.
Nie, nie to, że molestował jakiegoś pryszczatego nastolatka, Boże broń! 25-letni duchowny (wiek stanowi okoliczność łagodzącą) przybył do Lagos, czyli do stolicy kraju, by wziąć udział w konferencji kościelnej. Wierni zaoferowali mu nocleg. Po tym, jak go rano opuścił, gospodarze – mąż i żona – stwierdzili, że z bieliźniarki pani domu zniknęły dwie pary majtek i biustonosz. Ponadto nie mogli się doliczyć pewnej sumy pieniędzy. Przesłuchiwany przez policję kapłan najpierw energicznie się wszystkiego wypierał, ale po namyśle przyznał się do zaboru bielizny. Wyjaśnił, że
potrzebne mu były do odprawiania modlitw za właścicielkę. Tommy pastoruje w All Nations Evangelical Church, więc wymóg celibatu go nie dotyczy. Ale najwyraźniej skłonności fetyszystyczne kierują się własnymi prawami. TN
18
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Kolesie wzajemnej adoracji Kiedy przed laty, u schyłku rządów AWS, Lech Wałęsa (…) żądał, by uczyniono go dożywotnim senatorem, wydawało się, że nie ma szans na pomysł bardziej bezczelny w swej głupocie. Wałęsa powrócił do pomysłu w 2007 r. – w jego koncepcji dożywotnimi senatorami mieliby zostać wszyscy byli prezydenci i premierzy Polski. Platforma Obywatelska nie zamierzała pochylać się nad pomysłem. Julia Pitera, jak zawsze szczera i błyskotliwa, wyznała, że niektórzy nie chcieliby widzieć w Senacie Aleksandra Kwaśniewskiego ani Wojciecha Jaruzelskiego. Dobrze, że tylko niektórzy. Większość nie chce już widzieć w Sejmie i w mediach posłanki Pitery! Obecnie pomysł Wałęsy wrócił jak bumerang, choć w nieco innej formie. Dawni działacze „S” przymierają głodem – krzyczy marszałek senatu Bogdan Borusewicz. Postuluje założenie fundacji, która będzie wspierała dawnych opozycjonistów solidarnościowego podziemia. Fundacja fundacją, ale Borusewicz idzie dalej. On i jemu podobni, a wywodzący się z dawnej „S”, zamierzają obarczyć społeczeństwo nowymi kosztami! My, wszyscy Polacy, mamy ponosić finansową odpowiedzialność za to, by żyło się lepiej
O
dawnym solidaruchom! Tym wszystkim, którzy wrzeszczeli: „Precz z komuną”, trzymali d... na styropianach, strajkowali nawet w trakcie snu i seksu, a ludziom dali to, co dali. To solidaruchy tworzyły fundamenty pod państwo klerykalne, z dominacją Kościoła katolickiego, z „nieomylnym” Leszkiem Balcerowiczem. To solidaruchy wciskały społeczeństwu mit o „niewidzialnej ręce” rynku, która spychała ludzi na margines życia, powodowała masowe bezrobocie, ubożenie Polaków, bezkarność polityków i biskupów. Niewidzialna ręka rynku dla plebsu, a dla swoich dożywotnie, wysokie renty, bo jaśnie państwo nie załapało się na ciepłe posadki z odpowiednimi apanażami… Towarzystwo wzajemnej, solidaruchowej adoracji łka, że dawni działacze styropianowi mają kłopoty z uzyskaniem emerytur. No cóż, nie chciało się pracować za komuny, to się strajkowało, nie chciało się pracować w wolnej Polsce, kiedy zabrakło miejsca przy korycie, bądź na wyborczej liście, więc dziś, poprzez
statnio w mediach dyskutowało się o wyroku sądu uniewinniającym Beatę Sawicką, byłą posłankę PO. Wyrok jest zaskoczeniem dla PiS. Sąd orzekł, że CBA stosowało nielegalne techniki operacyjne, bezprawnie inwigilując posłankę. Sawicka została uniewinniona z powodu rażących uchybień popełnionych przez CBA w toku czynności operacyjnych. Czynności te podjęto nielegalnie, bo bez istnienia ku temu ustawowych przesłanek prawnych, a następnie wykonywano bez dochowania ustawowych reguł ich dopuszczalności, co dyskwalifikuje zgromadzony materiał dowodowy. A to stanowi złamanie konstytucyjnych zasad demokratycznego państwa prawnego i sprawia, że uzyskane przez CBA materiały operacyjne, jako zdobyte nielegalnie, nie mogą stanowić dowodu winy w postępowaniu karnym. Ale tego zuchy Kamińskiego z CBA nie wiedziały, bo nie mówiono o tym na spędach jego pomidorowej Ligi Republikańskiej. Sędzia Rysiński naraził się – niczym sędzia Tuleya – na histeryczne ataki polityków PiS, ich sług poupychanych w mediach, stada „niepokornych” dziennikarzy i innych katooszołomów, bo orzekł, że demokratyczne państwo prawne wyklucza testowanie uczciwości obywateli, które jest domeną państwa totalitarnego Aż chciałoby się dodać: państwa totalitarnego, które budował Jarosław Kaczyński, ale i to spieprzył. Mariusz Kamiński, były szef CBA, biadoli, że nie jest w stanie zaakceptować wyroku sądu. Akolita Kaczyńskiego Adam Hofman łka, że w Polsce nie ma sprawiedliwości.
wpływowych kolegów, podobnych im nierobów, którzy mieli więcej politycznego szczęścia, wyciąga się łapy po publiczne pieniądze. Wolny rynek się kłania – już o nim zapomnieliście? Gdzie są bracia Amerykanie, którym sprzedaliście za bezcen Polskę, gdzie jest Kościół, którego sutanny się trzymaliście? Już w 1993 r. społeczeństwo (Polacy) pokazało, gdzie jest wasze miejsce i waszych przyjaciół z „S”, pokazując gest Kozakiewicza. Przegrane wybory nie były przypadkiem, lecz konsekwencją polityki solidaruchów, której koszty po dziś dzień wszyscy ponosimy. Dlaczego ja, moi znajomi, przyjaciele mamy kolejny raz sięgać do kieszeni, by utrzymywać nieprzydatnych polityków? Dawni działacze potrzebują pomocy psychologicznej i opieki medycznej, to ludzie po sześćdziesiątce, mają problem ze znalezieniem pracy, niskie renty oraz emerytury z uwagi na swą działalność w podziemiu – rozczula się pan Borusewicz. Pomocy nie potrzebują zatem zwykli obywatele… Czyżby należeli do gorszej grupy społecznej? Panie marszałku, to partia, do której pan należy, zmusiła Polaków do pracy do 67 roku życia! Godziwa
Szczęście będzie, kiedy nie będzie Prawa i Sprawiedliwości, Adamie Narcyzie! To naprawdę ogromna pomyłka, to wyrok zaskakujący i skandaliczny – grzmi poseł amant (agent) Kaczmarek, polski James Bond, pisowski bawidamek i bawichłoptaś. Według niego pierwsze czynności operacyjne, jakie zostały podjęte w stosunku do Beaty Sawickiej, były zatwierdzone przez Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobrę, a ten jest prawnikiem jakich mało! Jarosław Gowin prawie mu w dyletanctwie dorównuje.
emerytura to tysiąc, dwa, czy może 10 tysięcy? W jaki sposób marszałek i zwolennicy jego pomysłu zamierzają zweryfikować, ile warta była praca w podziemiu, ile emerytury będzie kasował drukujący kościelne periodyki, ile ktoś oblewający farbą pomnik Lenina, a ile przypadnie transportującemu styropian, gorzałę i papierosy? Takie „bohaterskie” czyny jak ochlej również będą
wprowadzone do okresu składkowego? Kto to sfinansuje, komu zostaną zabrane pieniądze i na co tym razem zabraknie? Komuna upadłaby w końcu, bez „S” i kosztownych pośredników w rodzaju Kościoła! Solidaruchy, którym się udało, nie mają prawa wprowadzać w życie republiki kolesi. Wspomagajcie swoich druhów, oddając co czwartą pensję, proszę bardzo. Polacy nie mają zamiaru płacić za wasze błędy, nieudolność,
oczkiem w głowie twórców IV RP, największych szkodników Polski po 1989 roku? Premier Marcinkiewicz 7 lipca 2006 roku podał się do dymisji, dzień po tym, jak funkcję pełnomocnika organizacji CBA objął Mariusz Kamiński. Taki mały zbieg okoliczności. Według metryki to ludzie dorośli, a w rzeczywistości – dzieci w piaskownicy. Tacy są trzej panowie K.: Kaczmarek, Kamiński i Kaczyński. Kaczmarek pokazał, czym była dla niego służba dla państwa: szmal, szpan, wóda, kobiety i imprezy. Kamiński, wielki szef...
Trzej panowie K. Dał głos i Jarosław Polskę zbaw: stwierdził pan prezes, że wyrok urąga elementarnemu poczuciu sprawiedliwości. Made in PiS, prezesie? Jedynie Kazimierz Marcinkiewicz, były premier z ramienia PiS, bije się w piersi, przepraszając Polaków, że przyłożył ręki do stworzenia CBA. Marcinkiewicz w bezlitosny sposób skomentował obyczaje CBA za Mariusza Kamińskiego: chałtura i kompletny brak profesjonalizmu. Ale jeśli się zatrudnia lowelasów do pracy w CBA, to potem są takie wyniki – podsumował Marcinkiewicz. Tylko tyle i aż tyle. Czyżby swoją krytyką CBA, już wtedy, przed laty, Marcinkiewicz naraził się Kaczyńskiemu i Kamińskiemu? Zapędził się, dzieląc się z nimi swoimi opiniami na temat nieprofesjonalnie kleconej służby, która miała być
Jakież to pan szczurowaty posiada umiejętności, gdzie je nabył? Spacerując po ulicach za komuny w śmiechu wartych pikietach, ciskając jajkami w pomniki, w prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, krzycząc: „Precz z komuną!” pod domem gen. Jaruzelskiego? Halo, panie Macierewicz, gdzie pan jest, gdzie się podziałeś, wielki specjalisto od samolotów? Nie protestowałeś, że nie elita, a gówniarzeria obsiadła najwyższe stołki w służbie specjalnej? Prawda, WASZA elita jest elitą, wasza i tylko wasza, wszyscy inni to sługi Putina, Merkelowej oraz wtyki Palikota! Kaczyński zaś... Cóż, żoliborski kacyk na poły spełnił swe marzenie z dzieciństwa, by zbudować służbę na wzór znienawidzonej rzekomo, a podziwianej przez PiS nieboszczki SB, ale nie
niegospodarność, za zniszczenie gospodarki, przemysłu, oddanie Polski w łapy biskupów. Proszę skierować kroki do Caritasu, do Kościoła, który dzięki „S” nachapał się, ile wlezie. Misją jego jest ponoć wspomaganie ubogich, zatem do dzieła! Co pan marszałek zaproponuje reszcie Polaków, tym obywatelom po sześćdziesiątce, którzy tęsknią za PRL-em i ledwo wiążą koniec z końcem? Powie, że nie okazali się zaradni, że to konieczne efekty transformacji, że okazali się za głupi, by poradzić sobie w wolnej Polsce? Co zaoferuje młodym? Propozycję wysoko oprocentowanych kredytów z niepolskich banków, by zaciągać je na 30–40 lat, różaniec, kadzidło i kościół? Co ma do zaoferowania Polakom, którym narzucono OFE, a których czeka los taki sam jak emerytów z Chile, którym państwo zmuszone jest wypłacać zasiłki, bo świadczenia, zapowiadane za reżimu Augusto Pinocheta jako wysokie okazały się głodowe? Na marginesie: pan marszałek w roku ubiegłym sam sobie przyznał nagrodę w wysokości 50 tys. zł, a od 2007 r. na koszt podatnika fruwał samolotami na trasie Warszawa–Gdańsk i z powrotem ponad siedemset razy – za skromne 400 tys. zł. By żyło się lepiej... Paweł Krysiński
przewidział, że jego chłopcy z piaskownicy nie podołają zadaniu, że są za mali, by wyśledzić korupcję, wytropić i zniszczyć mityczny „układ”. Nie potrafili tego zrobić harcerzyki Kamińskiego; byli zdolni jedynie do dziecinnych prowokacji i niczego innego. Nie potrafili podejść państwa Kwaśniewskich, ośmieszyli się z Marczuk, Sawicką, Wądołowskim, Garlickim... Ze wszystkimi! Co udało się CBA Mariusza Kamińskiego? Wydać furę pieniędzy, m.in. na premie dla swoich. Jarosław Kaczyński i jego ferajna pozostaną bezkarni, włos z głowy nie spadnie Kamińskiemu i Kaczmarkowi, bo premier Donald Tusk nie zrobi nic, by ludzie ci ponieśli konsekwencje swoich bezprawnych działań. Bez PiS nie będzie PO, bez Kaczyńskiego skończy się Tusk, który woli podać do sądu nie Macierewicza za jego smoleńskie brednie, nie Kamińskiego za nielegalne działania, kiedy kierował Biurem, lecz Jerzego Urbana za primaaprilisowy żart. Kaczyński marzy o powrocie do władzy w 2015 roku, najlepiej na osiem lat. Wtedy powrócą na wokandę pewne sprawy. Zmieni się orzeczenia sądów, zlustruje sędziów trzy pokolenia wstecz, ktoś trafi za kraty, ktoś popełni samobójstwo itp. Nie dziwię się, że PiS Jarosława Kaczyńskiego nie był w stanie zbudować nie tylko IV RP, ale też CBA: radiomaryjne towarzystwo nie jest w stanie nawet szopy zbudować! Wyrok uniewinniający Beatę Sawicką ogłoszono w przeddzień rocznicy śmierci Barbary Blidy, b. posłanki SLD, ofiary IV RP. Media szybko zapomniały o tej śmierci... P.K.
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
LISTY Kradną 1 Maja Od momentu ogłoszenia dnia 1 maja przez II Międzynarodówkę w roku 1890 za Międzynarodowe Święto Pracy, jego wrogowie, czyli Kościół rzymskokatolicki, starali się za wszelką cenę powstrzymać robotników zarówno od świętowania, jak i stawiania żądań poprawy warunków pracy i płacy. Wykorzystywano w tym celu ustanowiony porządek świata. Na czele narodów stali monarchowie sprawujący władzę świecką nadaną im jakoby przez Boga, magnateria i szlachta, a warstwę najniższą stanowili ci, którzy na nich pracowali, czyli ludzie pracy najemnej, chłopi i mieszczaństwo (...). Do obowiązków robotnika zaliczono również udział w niedzielnych mszach, bo niedziela to przecież „dzień wolności” od pracy, ofiarowany mu przez Boga. Metody obrzydzania robotniczego święta były różne, ale wszystkie podłe i niegodziwe. Wmawiano robotnikom, że to „święto żydowskie”, ośmieszano postulaty ośmiogodzinnego dnia pracy, wolności prasy i stowarzyszeń oraz prawa do powszechnego głosowania. Kiedy to nie odnosiło skutku, zaczęto organizować antysocjalistyczne pochody katolickich robotników z kościelnymi sztandarami oraz msze z okazji ogłoszenia papieskiej encykliki „Rerum novarum” (15 maja 1891 roku). Dzisiaj te metody są nadal kultywowane przez ludzi prawicy i ZZ „Solidarność”, ochoczo popieranych przez watykańskich funkcjonariuszy. Z powodu braku sukcesów Kościół zmienił metody. Chcąc ukraść robotnikom święto pierwszomajowe, zaczęto organizować pochody z okazji święta robotnika katolickiego. Jego zwolennicy uchwalili rezolucję w sprawie ustanowienia „Święta Chrystusa Robotnika”, a swoją cegiełkę dołożył do tego papież, którego imię każą nam dzisiaj wymawiać nie tylko z wielką czcią, ale na kolanach – pan Karol Wojtyła. Za jego pontyfikatu zaczęto hucznie obchodzić w dniu 1 maja „Święto Józefa Robotnika”. Po śmierci ogłoszono go w dniu 1 maja błogosławionym, aby przyćmić te żądania ludzi pracy, które wywalczyli nam nasi przodkowie. Dzisiaj sługusy Watykanu chcą nas ich pozbawić w imię partykularnych interesów pasożytniczego kleru i wąskiego kręgu ludzi wyniesionych do władzy w wolnych wyborach, ale przez ich popleczników. Ci ludzie w nasze majowe Święto Pracy pozwalają wieszać na budynkach państwowych i samorządowych obok flag państwowych także flagi papieskie, aby nadal dezorientować społeczeństwo, czyje to święto – czy
ludzi pracujących, czy Kościoła rzymskokatolickiego. A przecież to odwieczny wróg ludzkości, wolności, rozumu, nauki, zagłębie niesłychanych zbrodni, rozwiązłości moralnej i pedofilii, przybytek oszustów, złodziei i czarowników, którzy z okazji każdej tragedii podtykają społeczeństwu pod nos krzyż, kropidło i kadzidło. Stanisław Błąkała, RACJA PL
Pomagają Putinowi W jednej z audycji Radia Zet „Siódmy dzień tygodnia” spierano się między innymi o zasadność wyroku na byłą posłankę Sawicką, o metody działania CBA, rytualny ubój zwierząt, los ministra Gowina, no i oczywiście nie mogło zabraknąć wątku smoleńskiego. Aż mnie zatkało z wrażenia, gdy głos zabrał europoseł Jacek Kurski, który stwierdził, że Macierewicz do spółki z Kaczyńskim, lansując tezę zamachu, działają na rzecz Putina, bo pomagają mu utrzymać w ryzach przywódców państw wywodzących się z dawnego bloku radzieckiego. Bo jak podskoczą, to… wiadomo, co ich spotka. No i nagle stało się dla mnie jasne: Macierewicz i Kaczyński działają na rzecz interesów rosyjskich! Ci panowie stroją się w piórka patriotów, knują z naszym odwiecznym wrogiem w celu obalenia legalnego polskiego rządu i zawładnięcia strukturami państwa dla przywrócenia rządów totalitarnych, w dodatku zabarwionych wyznaniowo. Ciekawe, co z takim oskarżeniem Kurskiego zrobią nasze władze? Krystyna P. z Tarnowa
W białych rękawiczkach PO rozgrywa sprawy z Kościołem w taki sposób, żeby wizerunkowo wyglądało, iż Tusk i PO niby wprowadzają świeckość państwa. W rzeczywistości robią wszystko
SZKIEŁKO I OKO tak, żeby czasem Kościół nie ucierpiał. Tusk i PO chwalą się tym, że zlikwidowali Komisję Majątkową (KM), zlikwidowali ją jednak dopiero wtedy, gdy mleko się rozlało, czyli kiedy zaczęły wychodzić na wierzch przekręty tej KM (za sprawą posła Kopycińskiego), a Kościół zauważył, że grunt pali mu się pod nogami, i sam był za likwidacją KM.
Gdyby Tusk – ze swoim PO – był szczery w swych intencjach, to poczekałby na werdykt Trybunału Konstytucyjnego w sprawie KM, bo w razie jej niekonstytucyjności byłaby możliwość odzyskania mienia utraconego bezprawnie na rzecz Kościoła. Tusk wiedział o tym, dlatego nie czekał na Trybunał, tylko przed czasem zlikwidował Komisję. I Kościół bezprawnie zagarnięte mienie zachował. Podobnie jest z Funduszem Kościelnym (FK) – Tusk i PO niby go zlikwidowali, ale tak, żeby Krk na tym nie stracił; ba, nawet zyskał, bo z odpisu 0,5 proc. może zyskać dużo więcej niż poprzez FK. Ostatnio doszło jeszcze zobowiązanie Tuska wobec papieża Franciszka, że razem będą bronić chrześcijaństwa na świecie. I mamy cały obraz Tuska i PO – obraz pełen fałszu i obłudy. PiS i Kaczyński chociaż nie kryli się z tym, że dobro Kościoła jest dla nich ważniejsze niż dobro społeczeństwa, i było wiadomo, czego się po nich spodziewać. PO i Tusk służą Kościołowi w zawoalowany sposób, w tzw. białych rękawiczkach, więc są o wiele groźniejsi. Ludzie myślą, że oni ograniczają wpływy Krk, a w rzeczywistości mamy coś odwrotnego, bo dajemy Kościołowi jeszcze więcej. Politycy lewicy powinni podnosić to na swoich forach, żeby uzmysłowić społeczeństwu prawdę o PO i Tusku, pokazać ich prawdziwe oblicze, bo inaczej nasze społeczeństwo dalej będzie ogłupiane przez Platformę i dalej będzie tę partię popierać w wyborach. Józef Frąszczak
O karze śmierci Nie zawsze zgadzam się z panem profesorem Hartmanem, ale myślę, że nadajemy na tej samej fali. Nie jestem co prawda filozofem, lecz ekonomistą, i przez przeżyte 67 lat, od kiedy pamiętam, ciekawił mnie świat „od środka”. Na końcu ostatniego felietonu („FiM” 18/2013) profesor Hartman zadał czytelnikom pytanie, toteż na nie odpowiem. Argumenty, które wytoczył przeciwko karze śmierci, są mi w całości znane, opuścił jednak coś, co nazwałbym społecznym aspektem tej sprawy TU i TERAZ. Nikt mnie, jako człowieka myślącego zgodnie z Marksem, nie przekona, że byt nie określa świadomości. Określa, co było wyraźnie widać w przypadku Breivika. Nie można więc kwestii kary śmierci rozważać w oderwaniu od kary i tego, jakie zadanie ma spełnić (system prawny), a w szczególności – od warunków jej wykonywania. Proszę sobie przypomnieć, jak reagowali Norwegowie na karę nałożoną na tę faszystowską bestię. Spokojnie, prawda? Myślę, że to nie tylko sprawa rozwiniętej demokracji w tym kraju czy bogactwa jego obywateli. Dla mnie najpoważniejszym argumentem przeciwko karze śmierci jest racjonalny (drogi, to prawda) system odbywania kary – jego nastawienie na reedukację społeczną, resocjalizację. Skandynawowie ten system znają i wierzą w jego skuteczność. W przypadku naszego pięknego, acz barbarzyńskiego kraju system penitencjarny nie tylko nie resocjalizuje, lecz wręcz produkuje nowych przestępców, dlatego też TU i TERAZ, mimo wielkich oporów tej strony własnej osobowości, która każe mi szanować życie w każdej postaci (z wyjątkiem ledwo co zapłodnionej komórki), jestem w stanie zrozumieć tych ludzi, którzy chcą stosowania tej kary. Sam zaś mam
19
odruchy mordercze w takich przypadkach jak wspomniany już Breivik, gdyż uważam, że przestępcy działający na zimno, z pełnym wyrachowaniem, sami pozbawili się człowieczeństwa, trzeba ich zatem ze społeczeństwa na zawsze wykluczyć. Potraktować ich tak, jak można by traktować ludzi, których umysł umarł, a więc nie żyją naprawdę. Że raz jeszcze wrócę do TU i TERAZ. Nasz system penitencjarny jak na nasze warunki jest niewydolny, nie spełnia ról, jakie powinien spełniać: resocjalizacyjnej, edukacyjnej i społecznie przy tym (materialnie) użytecznej, lecz stanowi swoiste zoo z ludźmi w roli małp uczących się od siebie. Dopóki więc ten system nie zostanie zmieniony, co nastąpi raczej potem niż teraz, uzasadnione będą głosy domagające się stosowania kary śmierci, ja zaś będę je traktował nie jako zemstę, lecz jak konieczność operacyjną wycięcia ze zdrowej tkanki nieuleczalnych komórek rakowych. Przemysław Antoni Malcher
Wyjaśnienie Na okładce „FiM” nr 18/2013 widnieje zdjęcie ks. Marka M. z Inowrocławia wykonane krótko przed aresztowaniem duchownego za tzw. pedofilię internetową. Obok niego widać dziewczynkę z całkowicie przysłoniętą twarzą, bowiem znalazła się na fotografii absolutnie przypadkowo. „Moje dziecko jest przez to wyśmiewane i szykanowane w szkole. Stan zdrowia psychicznego córki jest w tej chwili fatalny” – napisała do nas anonimowa kobieta przedstawiająca się jako matka. Zakładamy, że jest nią w istocie. Jest nam niewymownie przykro, ale też przeraża nas fakt, że kadra pedagogiczna nie potrafi podobnym szykanowaniom zapobiec. Redakcja
REKLAMA
20
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
J
ej rodzice poznali się w Uzbekistanie. Irma Berner była z pochodzenia Holenderką, a rodzina Eugeniusza Germana, syna niemieckiego pastora, przyjechała z Łodzi. Anna urodziła się 14 lutego 1936 r. Dwa lata później jej ojciec został oskarżony o szpiegostwo i rozstrzelany. Stalinowska władza gorliwie szukała „wrogów narodu”, a niemieckie pochodzenie przesądziło sprawę. Irma wyszła za mąż po raz drugi. Tym razem za Polaka, ale i on zginął w czasie wojny. Jednak właśnie dzięki temu małżeństwu po wojnie 10-letnia Anna wraz z matką i babcią mogły przyjechać do Polski. Zamieszkały we Wrocławiu.
Biały Anioł Śpiewać lubiła od zawsze. „Nie mam wykształcenia muzycznego, a głos mój jest postawiony z natury i nie ma w tym żadnej mojej zasługi. Śpiewanie nie nastręcza mi żadnych trudności, jestem jednakowo dysponowana o każdej porze dnia i nocy” – mawiała German. Po maturze wybierała się na studia. Marzyła o kierunku artystycznym: muzyce, malarstwie, rzeźbie... – Czy wiesz, Aniu, co to bieda? Masz 19 lat. Można powiedzieć: panna na wydaniu. A my ciągle nie mamy własnego mieszkania. Masz jedną wyjściową sukienkę... – te słowa matki wystarczyły. Anna wybrała geologię. Ale na studiach brała udział w wieczorkach poetyckich i muzycznych. Współpracę zaproponował jej wówczas Bogusław Litwiniec, założyciel studenckiego teatru Kalambur. Zrezygnowała, bo nie umiała pogodzić nauki z występami na scenie. „Po nieprzespanej nocy zamiast do biblioteki uniwersyteckiej podążałam po omacku (ze zmęczenia zasypiałam już w tramwaju) do łóżka, z którego żadna siła nie była w stanie mnie wydostać” – tłumaczyła później. Ale jej niezwykły głos został już zauważony i doceniony. Później były wakacje, podczas których miała jechać na „gradobicie”. Tak studenci geologii nazywali pracę polegającą na ocenianiu szkód spowodowanych klęskami żywiołowymi. Wtedy przyjaciółka podstępem zaprowadziła ją na przesłuchanie do Estrady Wrocławskiej. Anna z miejsca została przyjęta do tworzącego się właśnie programu muzycznego. Jeździli z trasą po całej Polsce. Zarabiała pierwsze pieniądze. W 1962 r. zdobyła tytuł magistra geologii, ale zdała też egzamin przed komisją weryfikacyjną Ministerstwa Kultury i Sztuki. Otrzymała uprawnienia do wykonywania zawodu piosenkarki i nadal występowała w Estradzie. Miała wyrzuty sumienia, że definitywnie porzuca geologię. „Ona niedużo traci, a piosenka może zyskać” – usłyszała od jednego z profesorów. Zespół gościł nawet w najodleglejszych PGR-ach. „To właśnie ta publiczność po raz pierwszy usłyszała i zaakceptowała
Człowieczy los Dzięki serialowi telewizyjnemu Polacy przypomnieli sobie o Annie German. Była piosenkarką o międzynarodowej sławie. I osobą o niecodziennym w Polsce światopoglądzie. »Tańczące Eurydyki«” – wspominała German. Chodzi o piosenkę, która w 1964 r. na festiwalu w Opolu zdobyła II nagrodę. Rodacy ochrzcili Annę „Białym Aniołem”. Uroda i głos rzeczywiście były anielskie. Anielski nie był może wzrost – całe 184 cm, przyczyna największych kompleksów.
Nasza Anuszka Występowała w wielu europejskich krajach. Była w Stanach i Kanadzie. Jednak najbardziej docenili ją Rosjanie. Kochali German za piękny głos i perfekcyjną znajomość rosyjskiego. To dla niej pisali najlepsi radzieccy kompozytorzy. Moskiewskie Studio Nagrań jako pierwsze zaproponowało jej nagranie płyty „Śpiewa Anna German”. Rejestrowano ją w nocy, po występach. W Polsce pierwszy krążek nagrała dopiero rok później. Podczas jednej z tras koncertowych Leonid Breżniew zachęcał Annę do przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa. W zamian za to miała dostać mieszkanie, samochód i daczę. „Jestem Polką i to właśnie Polska uratowała życie moje, mojej mamy oraz babci” – odpowiedziała German. Radzieckie władze poprosiła tylko o możliwość odwiedzenia zbiorowej mogiły, w której leżał jej ojciec. Choć temat zbrodni NKWD był wtedy tabu, dla niej zorganizowano wszelkie niezbędne przepustki. Zresztą muzyczny kult German trwa w Rosji do dziś. „Nasza Anuszka” – tak jest tam nazywana. To jedyna nie-Rosjanka, która ma swoją gwiazdę przed hotelem „Rossija” w Moskwie. Jedną z jej rosyjskich piosenek, „Nadzieję”, uznano za hymn kosmonautów, a astronom Tamara Smirnowa nazwała jej imieniem odkrytą przez siebie planetoidę.
Neapolitański słowik Anna pierwszy raz odwiedziła Włochy w 1964 r. jako stypendystka Ministerstwa Kultury i Sztuki. Dwa lata później wyjechała już tam na kilkuletni kontrakt. Robić „konkretną” karierę! Powód też był konkretny... „Chciałam kupić mieszkanie. Ten, kto nigdy w życiu nie miał własnego kąta, zrozumie, jakie to ma znaczenie dla człowieka. Z wiekiem ta potrzeba staje się coraz mocniejsza. Moja babcia ma już 84 lata i jeszcze nigdy nie mieszkała w warunkach godnych człowieka XX wieku. Myliłby się
ktoś, myśląc, że mam na myśli ogrody, baseny, tarasy w wielopokojowych willach. Ja myślałam o zwykłym trzypokojowym mieszkaniu z ciepłą bieżącą wodą i urządzeniami sanitarnymi” – wspominała później. Wówczas zarobki gwiazd estrady nawet nie zbliżały się do dzisiejszych. Ten, kto brzydził się chałturą, zarabiał tyle, co średnio sytuowany Polak. I był jeszcze bardziej niepewny jutra. We Włoszech przyszły kolejne sukcesy – pierwsza Polka na festiwalu w San Remo, pierwsza cudzoziemka na Festiwalu Piosenki Neapolitańskiej… I kolejny przydomek – „Neapolitański Słowik”. Trasa trwała zaledwie kilka miesięcy, kiedy przydarzył się koszmarny wypadek. Anna wracała z koncertu. Za kierownicą fiata 850 siedział Włoch z wytwórni płytowej. Prawdopodobnie zasnął za kierownicą. Uderzenie było tak silne, że German wyleciała przez okno – jej bezwładne ciało spadło w krzaki, kilkadziesiąt metrów dalej. Karetka, która przyjechała na miejsce, zabrała do szpitala nieprzytomnego kierowcę. Piosenkarkę znaleziono dopiero następnego dnia. „Wszystko trwało ułamki sekundy. Odczułam – doskonale to pamiętam – paniczny strach przed spaleniem żywcem w samochodzie” – tyle pamiętała z chwili wypadku. Przez tydzień pozostawała w śpiączce. Nikt nie dawał jej większych szans na przeżycie. Świadczy o tym fakt, że matka piosenkarki i Zbigniew Tucholski, wówczas jeszcze jej narzeczony, natychmiast dostali paszporty i wizy na wyjazd do Włoch. „Moja sytuacja była rozpaczliwa. Pięć miesięcy byłam w gipsie po szyję, kolejne pięć unieruchomiona już bez gipsu. Nie było wiadomo, czy kości się zrosną, czy będę mogła chodzić” – wspominała, kiedy najgorsze już minęło. Przez prawie 3 lata szpitale – najpierw włoskie, później polskie – były dla niej drugim domem. Z pomocą dla Anny ruszyła nasza władza ludowa. „Zawiadamia się, że decyzją z dnia 27 grudnia 1967 r. Obywatel Minister Zdrowia wyraził zgodę na bezpłatne leczenie Obywatelki w zakładach społecznych służby zdrowia przez okres jednego roku, to jest do dnia 27 grudnia 1968 r. Leki z aptek otrzymywać będzie Obywatelka za ulgową
opłatą 30 proc.” – odnotowano w ministerialnym rozporządzeniu. Przy mężu (w międzyczasie poślubiła Tucholskiego) na nowo uczyła się chodzić. Spacerowali wieczorami, żeby uniknąć spojrzeń przechodniów. Wydała wtedy swoją autobiografię „Wróć do Sorrento?...”. Książka okazała się bestsellerem. Kupowało się ją „spod lady”. Pierwszy raz pokazała się publicznie 26 grudnia 1969 r. w „Tele-Echu” Ireny Dziedzic. „Najdrobniejszy ruch powodował ból, trzeba było wyglądać na zupełnie zdrową, żeby publiczność nie myślała, że liczę na jej pobłażliwość”. 17 stycznia 1970 r. po raz pierwszy od wypadku wystąpiła na koncercie w Sali Kongresowej. Publiczność zgotowała jej owację na stojąco. Słowa:
„Człowieczy los nie jest bajką ani snem. Człowieczy los jest zwyczajnym szarym dniem…” musiały brzmieć szczególnie przekonująco. Kariera ożyła na nowo. W 1980 r. German koncertowała w Australii. Podczas jednego z występów poczuła ból w łydce. Badania, które później przeszła, nie pozostawiły złudzeń – to był zaawansowany rak kości.
Polka niekatoliczka Polacy niechętnie wspominają, że w kwestii wyznaniowej Anna była protestantką. Osobą czerpiącą swoją wiarę i nadzieję z Biblii. Jako dziecko razem z babcią chodziła do adwentystów we Wrocławiu. – Mój ojciec, który był – jak i ja – pastorem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, w latach 60. odwiedzał we Wrocławiu mamę i babcię Ani. Rozmawiali na temat Boga, wiary itp. Czasami widywał Anię. Zazwyczaj witała się, potem krótko słuchała tematów religijnych,
a następnie przepraszała i szła do drugiego pokoju, by się uczyć – wspomina dla „FiM” pastor Mirosław Karauda z Łodzi. Później na wiele lat German zerwała kontakt ze swoim Kościołem. Do czasu choroby, kiedy nadzieję znalazła w wierze. Przekonywała, że dostała od Boga znak. W 1982 r. przyjęła chrzest według obrządku biblijnego – przez zanurzenie w wodzie. Wzięła też ślub kościelny ze swoim mężem. – Osobiście poznałem Anię German, kiedy byłem studentem teologii. Był to rok 1982, a więc ten krytyczny. W środowisku naszego Kościoła dużo się mówiło na jej temat. O jej cierpieniu, ale i nadziei, jaką pokładała w Jezusie. Pewnego dnia posłano mnie z moim kolegą Dariuszem Górskim, dziś solistą Warszawskiej Opery Kameralnej, abyśmy pomogli jej w szpitalu. Karmienie, podkładanie poduszki pod plecy… Były to swoiste dyżury, które jako współwyznawcy pełniliśmy przy łóżku Anny. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o muzyce, bo wspomniany przyjaciel i ja byliśmy wówczas także wokalistami. Anna powiedziała, że chciałaby zaśpiewać ze mną w duecie, ale jeśli nie tu, na ziemi, to „może kiedyś tam, wśród gwiazd”… – opowiada pastor Karauda. – Dlaczego tak późno wróciła do Boga i tak późno przyjęła chrzest – zapytaliśmy. – A może nigdy od Niego nie odeszła? Bóg ma bardzo pojemne serce i ogromną cierpliwość dla każdego z nas. Ważne, by zdążyć na czas oddać Mu swe życie. Chciałbym, aby ta przywołana w Polsce pamięć nad postacią tej wielkiej artystki rodziła właśnie takie refleksje – odpowiada łódzki pastor. Rok po tym, jak wykryto u piosenkarki nowotwór, w towarzystwie męża udała się na konsultacje do Tadeusza Koszarowskiego – cenionego lekarza, w tym czasie dyrektora Instytutu Onkologii w Warszawie. „Choroba była już dość zaawansowana. Wydawało mi się, że można jej pomóc, że można ją leczyć. Powiedziałem o tym pani Ani. Miałem wrażenie, że to, co mówiłem, zupełnie do niej nie docierało. Owszem, wysłuchała uprzejmie, zadała nawet kilka pytań, ale wyczułem kompletny brak zaufania. Było dla mnie oczywiste, że pani Ania German nie ma przed sobą przyszłości. Jakby zrezygnowała z walki. Nie wiedziałem wtedy, czy ma taką postawę filozoficzną, czy po prostu zdała się na różnego typu znachorów. Przypuszczałem jednak, że ma jakieś związki z paramedycyną. To się wyczuwało” – wspominał później Koszarowski. Umarła 25 sierpnia 1982 roku. Pochowano ją na warszawskim Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym. Miała zaledwie 46 lat. JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r. Według katolickiego tygodnika „Niedziela” (7/2013) opisane w Nowym Testamencie ustanowienie mszy zapowiedziane jest już w licznych tekstach Starego Testamentu. Dowodzą tego następujące fragmenty: opis ofiary Melchizedeka, opowiadanie o baranku paschalnym, o mannie i o wodzie tryskającej ze skały. Czy to prawda? Czy rzeczywiście teksty te zapowiadają ustanowienie mszy? Czy „podczas każdej mszy św. – jak czytamy we wspomnianym tygodniku – dokonuje się dokładnie ta sama ofiara, którą Chrystus złożył na Golgocie”? Cóż, tak głosi doktryna katolicka, która utrzymuje, że już ofiara Melchizedeka „jest zapowiedzią Sakramentu Eucharystii, w której Pan Jezus ukryty jest właśnie pod postaciami chleba i wina”. Twierdzi, że także baranek paschalny jest „wyobrażeniem Eucharystii. Ciało Chrystusa to nasz pokarm na drodze do wieczności, a Jego Krew chroni nas od śmierci wiecznej”. Podobnie manna i woda ze skały mają być zapowiedzią eucharystii (J 6. 48–58), z tym że – jak podkreślał św. Ambroży (zm. w 397 r.) – „dar Krwi Chrystusa przewyższa dar wody na pustyni, gdyż woda gasiła pragnienie tylko na jakiś czas, podczas gdy Krew Zbawiciela obmywa na wieki i zaspokaja wszelkie pragnienia” (tamże, s. 12). Przyjrzyjmy się zatem pokrótce owym zapowiedziom.
Chleb i wino Melchizedeka O Melchizedeku (według tradycji żydowskiej miał nim być Sem, syn Noego; według innych – Syn Boży, który na krótko przyszedł na Ziemię w czasach Abrahama) czytamy zaledwie w dwóch miejscach Biblii hebrajskiej: w Księdze Rodzaju (14. 18–20) oraz w Księdze Psalmów (Ps 110. 4). Nas interesuje szczególnie fragment z Księgi Rodzaju, który mówi o zwycięstwie Abrahama nad czterema królami, którzy wcześniej pokonali króla Sodomy i jego sojuszników (czterech innych królów) oraz „zabrali całe mienie Sodomy i Gomory” (w. 11) i jeńców – z Lotem, bratankiem Abrahama, włącznie (w. 12). Czytamy: „A gdy [Abraham] wracał po zwycięstwie nad Kedorlaomerem i królami, którzy z nim byli, wyszedł mu na spotkanie król Sodomy (…) [i] rzekł do Abrama: Daj mi ludzi, a zabierz sobie dobytek” (w. 17, 21). „Melchizedek zaś, król Salemu, wyniósł chleb i wino. A był on kapłanem Boga Najwyższego. I błogosławił mu, mówiąc: Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi! I niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który wydał nieprzyjaciół twoich w ręce twoje! A Abram dał mu dziesięcinę ze wszystkiego” (w. 18–20). Na spotkanie Abrahama wyszli więc dwaj królowie: Bera, król Sodomy (w. 2), i Melchizedek, król Salemu. Czytamy też, że król Sodomy zamiast wdzięczności tak naprawdę
zażądał od Abrahama czegoś, do czego nie miał prawa, bo to przecież Abraham ryzykował swoje życie, walcząc z czterema królami, i to on odzyskał wszystko, co utracił król Sodomy, a nawet rozprawił się z jego wrogami. Niestety, król Sodomy niczego się z tej porażki nie nauczył i – zamiast złożyć podziękowanie – ogłosił, że coś mu się należy. Zupełnie inaczej zachował się Melchizedek. Chociaż ominął go
OKIEM BIBLISTY Wiara w skuteczność krwi „Baranka Bożego” ma znaleźć swój wyraz w wyzwoleniu człowieka spod tyranii grzechu oraz w akcie całkowitego posłuszeństwa Chrystusowi, nie zaś w rzekomym ponawianiu Jego ofiary we mszy i przypisywaniu jej tej samej wartości co ofiara, którą Chrystus złożył na Golgocie. Krótko mówiąc, ofiara Chrystusa jest niepowtarzalna, ponieważ nie tylko „złożył On raz na zawsze jedną ofiarę i usiadł po prawicy Bożej”, ale także „jedną ofiarą uczynił raz na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni” (Hbr 10. 12, 14). Potrzebujemy nie ofiar, lecz duchowego zjednoczenia z Chrystusem w Jego śmierci, pogrzebie i zmartwychwstaniu do nowego życia (por. Rz rozdz. 6).
który mnie posłał, i dokonać jego dzieła” (J 4. 34, por. J 5. 30; 6. 38; 8. 29). Widzimy stąd, że najskuteczniejszym sposobem zaspokojenia duchowego głodu i duchowego posilenia jest „słuchanie Słowa Bożego i wypełnianie go” (Łk 8. 21). My, tak jak Izraelici, którzy codziennie zbierali mannę, codziennie potrzebujemy pokarmu duchowego, którym jest Słowo Chrystusowe (por. Kol 3. 16). Jezus powiedział bowiem: „Duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” (J 6. 63). To
21
bałwochwalstwem, pożądliwością oraz wszeteczeństwem (w. 7–12). Jednym słowem, przestrzegał ich przed nieposłuszeństwem. Chociaż w przytoczonym fragmencie utożsamił skałę z osobą Jezusa Chrystusa (w. 4), to jednak obraz ten zaczerpnięty został z rabinicznej tradycji (Paweł doskonale ją znał i wykorzystał), która głosiła, że skała ta towarzyszyła ludowi w czasie jego wędrówki przez pustynię. Poza tym owa „woda żywa”, o której czytamy w Ewangelii Jana (4. 10), nie ma nic wspólnego z ofiarą
Manna Podobnie manna, nazwana przez św. Pawła „pokarmem duchowym” (1 Kor 10. 3), wskazuje, że Bóg nie
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Eucharystia w Starym Testamencie? najazd barbarzyńców, to jednak docenił bohaterski wyczyn Abrahama i wyszedł na jego spotkanie, aby go pobłogosławić i przywitać chlebem i winem (tak jak staropolskim zwyczajem wita się gości chlebem i solą). Chleb ten i wino nie były zatem zapowiedzią ofiary mszy, ale wyrazem gościnności (miały służyć posileniu się Abrahama) i wdzięczności. Nie miały więc one nic wspólnego z ofiarą w sensie liturgicznym – wszak ani Melchizedek, ani Abraham nie traktowali tegoż chleba i wina w sposób symboliczny, tak jak to uczynił Chrystus, łącząc je ze swoim ciałem i krwią.
Baranek paschalny Również baranek paschalny, który – według Nowego Testamentu – symbolizuje Jezusa Chrystusa, nie jest zapowiedzią ofiary mszy, podczas której rzekomo dokonuje się dokładnie ta sama ofiara, którą Chrystus złożył na Golgocie. Jan Chrzciciel co prawda wyraźnie wskazał na Jezusa jako „Baranka Bożego, który gładzi grzech świata” (J 1. 29), i podobnie uczynił to św. Paweł, gdy utożsamił baranka paschalnego z osobą Jezusa (1 Kor 5. 7), jednakże zgodnie z nauką apostolską wierzący nie muszą już więcej składać jakichkolwiek ofiar za grzechy, ponieważ Jezus „uczynił to raz na zawsze, gdy ofiarował samego siebie” (Hbr 7. 27).
oczekuje od nas ofiar, lecz zupełnego zaufania i posłuszeństwa. Wszak już Stary Testament mówi, że „posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze jest niż tłuszcz barani” (1 Sm 15. 22). Kiedy zaś Chrystus powiedział: „Ja jestem chlebem żywota” (J 6. 48), stwierdził również, że to „Ojciec daje nam prawdziwy chleb z nieba” (J 6. 32). To znaczy, że tylko Bóg w Chrystusie może zaspokoić nasze duchowe potrzeby. W jaki sposób? Czy przez spożywanie komunijnego opłatka? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto przypomnieć słowa proroka Amosa, który wspominając o głodzie, pisał: „Oto idą dni – mówi Wszechmogący Pan – że ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienia wody, lecz słuchania słów Pana” (Am 8. 11). Podobnie powiedział Jezus: „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4. 4). Tym zatem, co pokrzepia wierzących na drodze do wieczności, nie są więc opłatki komunijne, czyli tzw. Ciało Chrystusa, lecz Słowo Boże. Ono – jak pisał psalmista – „pokrzepia duszę (…), uczy mądrości (…), rozwesela serce (…), oświeca oczy” (Ps 19. 8–9). Co więcej, według Ewangelii Jana Jezus powiedział również: „Moim pokarmem jest pełnić wolę tego,
one są więc tym właściwym pokarm – Chrystusowe „słowa żywota wiecznego” (J 6. 68). Innymi słowy: w duchowych sprawach karmiony jest niekoniecznie ten, kto raz na jakiś czas przystępuje do tzw. komunii świętej, lecz ten, kto codziennie „szczerym i dobrym sercem usłuchawszy słowo, zachowuje je i wytrwałości wydaje owoc” (Łk 8. 15).
Woda ze skały Także opowieść o wodzie wytryskującej ze skały wiąże się z zaufaniem i posłuszeństwem (por. Wj 17. 1–7; Lb 20. 2–13). Wiadomo przecież, że od wyjścia z Egiptu prawdziwą plagą Izraelitów było niezadowolenie i nieposłuszeństwo. I na ten właśnie problem zwrócił uwagę św. Paweł: „A chcę, bracia, abyście dobrze wiedzieli, że ojcowie nasi wszyscy byli pod obłokiem i wszyscy przez morze przeszli, i wszyscy w [imię] Mojżesza ochrzczeni zostali w obłoku i w morzu, i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli, i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus. Lecz większości z nich nie upodobał sobie Bóg; ciała ich bowiem zasłały pustynię. A to stało się dla nas wzorem, abyśmy złych rzeczy nie pożądali, jak tamci pożądali” (1 Kor 10. 1–6). Apostoł ostrzegał więc Koryntian przed niewiarą, niezadowoleniem,
eucharystyczną. W słowach: „Kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” (J 4. 14), Jezus nie nawiązywał do jakiejkolwiek ofiary liturgicznej, lecz do daru Ducha Świętego i duchowej przemiany, o czym wyraźnie czytamy nieco dalej: „Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej. A to mówił o Duchu Świętym, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli” (J 7. 38–39). Chociaż Biblia hebrajska zawiera wiele obrazów i tekstów mesjanicznych, bo „Chrystus został złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1 Kor 5. 7), czyli „umarł za grzechy nasze według Pism i dnia trzeciego został z martwych wzbudzony według Pism” (1 Kor 15. 3–4), to jednak żaden z wyżej przytoczonych tekstów nie wskazuje na ofiarę mszy, tym bardziej że Jezus nie ustanowił i nie nazwał Ostatniej Wieczerzy ofiarą. Nie prosił też, aby Go ofiarowywano, lecz wspominano. „Albowiem ilekroć ten chleb jecie, a z kielicha tego pijecie, śmierć Pańską zwiastujecie, aż przyjdzie” (1 Kor 11. 26). Msza nie była więc znana pierwszym chrześcijanom, a pierwsze wzmianki o niej pochodzą dopiero z III wieku. Poza tym doktryna mszy rozwijała się przez długie wieki – i to nie bez zaciekłych sporów – a dopiero na czwartym soborze laterańskim w 1215 r. uzyskała rangę dogmatu. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (42)
Ojciec polszczyzny Mikołaj Rej zerwał z katolicyzmem już przed 1543 r. Jego twórczość literacka nacechowana była ideami reformacyjnymi oraz humanistycznymi. Rej alias Ambroży Korczbok Rożek (ur. 4 lutego 1505 r. w Żurawnie na Rusi Czerwonej, zm. między 8 września a 4 października 1569 r. w Rejowcu) szybko stał się sztandarową postacią polskiego ruchu reformacyjnego. Widziano w nim nie tylko wybitnego poetę i pisarza narodowego, ale również przywódcę oraz ideologa wyznaniowego, a chociaż uniwersytetów nie skończył, dorównał uczonym katolickim, a nawet ich przewyższył. Już za życia Reja narastał kult jego osoby. Kierowano pod jego adresem słowa najwyższego uznania, pochwały i komplementy, jakich nie zaznał nawet Jan Kochanowski. W wypowiedziach wybitnych pisarzy XVI w. Rej zestawiany był w szeregu z Homerem, Wergiliuszem, Katonem, Cyceronem, Petrarką, Dantem, Platonem czy Arystotelesem, co wiązało się z pionierską rolą „wieszcza sarmackiego” w kulturze polskiej. Tak nazwał Reja Kochanowski. Było to tym bardziej zdumiewające, że pochodził z rodu „zawżdy cichego, skromnego, poczciwego”, a posyłany do katolickich szkół w Skalbmierzu, Lwowie i Krakowie niczego nie był w stanie się tam nauczyć. Mit Reja pisarza prostaczka był podnoszony przez
G
pisarzy reformacyjnych i dobrze służył celom propagandy wyznaniowej. Uważano go za twórcę nowego typu, reprezentującego obyczajowość i mentalność wyzbytą obciążeń katolickiej przeszłości. W istocie rodzina Rejów wywodziła się ze średniej szlachty pieczętującej się herbem „Oksza” wyobrażającym topór. W 1525 r. ojciec wysłał Reja na dwór magnacki Andrzeja Tęczyńskiego, wojewody sandomierskiego. Był to moment przełomowy w życiu Mikołaja – zdobywał tam przede wszystkim ogładę
dy polski inteligent konserwatywny mówi coś o religii, niemal za wsze musi palnąć coś głupiego. Świat widziany z kolan zawsze jest zde formowany, nawet jeśli są to kolana niezbyt pobożne. Wpadł mi w ręce felieton Tomasza Jastruna (z „Wprost”), poety i felietonisty wywodzącego się ze środowiska solidarnościowego. Twórca ten należał do nieco groteskowego konserwatywno-liberalnego Ruchu Stu. Przypomnijmy, że nic tak Polsce nie zaszkodziło w ostatnim ćwierćwieczu jak nadmiar konserwatywnych liberałów. To w naszych warunkach siła zwykle klerykalna, często bardzo przy tym obłudna, bo owi panowie i panie niejednokrotnie sami nie są wierzący, ale uważają, że innym, mniej cwanym od nich, wiara i kontrola Kościoła są absolutnie konieczne do życia. Ten nurt ideowy w Polsce wspierał też rozmaite ekscesy religii wolnorynkowej, które polskiej gospodarce wyszły bokiem, choć garstce wybrańców pozwoliły się solidnie wzbogacić. Także Kościół katolicki zawsze mógł liczyć na liberalnych konserwatystów – to oni nigdy nie pozwolili ograniczyć kościelnych przywilejów i klęczą
towarzyską, uczył się literatury, stylistyki i ortografii. Został nawet sekretarzem Tęczyńskiego. To wówczas zetknął się bliżej z krakowskim środowiskiem intelektualnym, otwartym na szerzącą się w Europie reformację i „wszystko, co nowe”. Zaważyło to na światopoglądzie Reja. W latach 1532–1540 pogłębił swoje związki z reformacją w otoczeniu wojewody ruskiego hetmana Mikołaja Sieniawskiego, kalwinisty. Rej zerwał z katolicyzmem już przed 1543 r. – najpierw przyjął luteranizm, a następnie kalwinizm. Swoją twórczością literacką i działalnością polityczną wspomagał reformację i szybko wyrósł na centralną postać tego ruchu w walce z Kościołem katolickim o rozwój polskiego języka kultury oraz Kościoła narodowego.
przed hierarchią jak przed prawdziwym bożkiem tutejszego konserwatyzmu. Z tych powodów nurt ten jest siłą w gruncie rzeczy antydemokratyczną, godzącą w rozwój moralny, intelektualny i gospodarczy kraju. To
Dla potrzeb reformacji Rej podjął się działalności w sejmie. Pełnił funkcję delegata do króla Zygmunta I Starego, a później brał udział w obradach sejmowych jako poseł i konsekwentnie występował na rzecz ruchu reformacyjnego. Nie jest przypadkiem, że „Krótka rozprawa między panem, wójtem a plebanem” jego pióra ukazała się w 1543 r., kiedy walka o reformy weszła na porządek obrad i toczyła się na każdym sejmie. Głośne były wystąpienia Mikołaja w 1556 r. i 1558 r., kiedy to w imieniu izby poselskiej apelował do króla o tolerancję wyznaniową i domagał się, aby opłaty na rzecz papieża przeznaczać na potrzeby obronności kraju. W 1550 r., przewodząc szlachcie małopolskiej na sejmiku korczyńskim, żądał „żon dla księży i kielicha dla świeckich”. Uczestniczył w synodach, zakładał w swoich dobrach zbory i szkoły. Toczył też spory teologiczne i majątkowe z Kościołem katolickim. Andrzej Trzecieski, działacz reformacyjny, pisarz i tłumacz, napisał, że Rej nie opuścił „żadnego sejmu, zjazdu ani żadnej koronnej sprawy”. Twórczość Mikołaja była bogata i różnorodna,
Oczywiście i ja – zwolennik ateistycznego humanizmu – z przyjemnością przywitałbym jakieś pozytywne zmiany w Kościele katolickim. Wolałbym, aby wreszcie zrobił on dla świata coś pozytywnego, na przykład
ŻYCIE PO RELIGII
Pustka duchowości grupa niesłychanie szkodliwa, ale wciąż tłumnie zaludniająca dwie główne polskie partie polityczne. Otóż ów Jastrun twierdzi, że „odświeżanie” Kościoła katolickiego jest dla całego świata absolutnie niezbędne. Dla chrześcijaństwa i także dla niewierzących. Dlatego mianowicie, że „ocalenie duchowości w świecie, gdzie coraz więcej ciała, a ducha coraz mniej, to wspólna sprawa”. Tylko kilka słów, a ileż nieporozumień! I ile w tym konserwatywnych zabobonów, choć sam Jastrun twierdzi, że Kościołowi przydałoby się bardziej liberalne przywództwo.
poparł teologię wyzwolenia. Ale na razie nie ma na to widoków i być może nigdy nie będzie. Jednak Jastrun pewnie takiej teologii bałby się jak diabeł święconej wody i nie takiej „liberalizacji” on chyba oczekuje. Dlaczego mnie tak Jastrunowe „ocalenie duchowości” irytuje? Powody są liczne i piętrowe. Po pierwsze – nie wiadomo, co to jest duchowość. To bełkotliwe pojęcie bez zdefiniowania nic nie znaczy. Nie ma więc czego ratować. Czymkolwiek jednak ta duchowość by była, to nie dostrzegam, aby Kościół katolicki był jakąś unikalną ostoją czegoś dobrego. Jest raczej organizacją żerującą
a na ogół podporządkowana przesłaniu etycznemu – „przykładne życie” – i religijnemu – „wieczne zbawienie”. Głosił w niej poglądy o zbawieniu nie przez dobre uczynki, lecz przez głęboką, ufną wiarę oraz postulat powszechnego kapłaństwa wiernych, który najpełniej oddał w zbiorze kazań zatytułowanym „Postylla”, stanowiącym pomnik literacki i językowy polskiej reformacji. Był pierwszym poetą piszącym wyłącznie w języku polskim. To do niego należą słynne słowa: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”, których to użył dla podkreślenia konieczności zerwania z panującą także w okresie renesansu modą na pisanie po łacinie. Żeby móc wydać swoje publikacje, nieraz zmuszony był wyciszać i maskować akcenty antykatolickie w swoich utworach, stosować kamuflaż ideowy i ukrywać się pod pseudonimami dla zmylenia ówczesnej kościelnej cenzury. Duchowieństwo katolickie go potępiło. Ganiło go za wygnanie kapłanów z kościołów w jego dobrach, za najazdy dóbr klasztornych, za nazywanie Rzymu „Babilonem”, papieża – „antychrystem”, a duchowieństwa – „szarańczą”. Nazywano Reja „szatanem rozwiązanym”, „smokiem z Okszy”, „Sardanapalem nagłowskim”. Do walki z nim i jego „Postyllą” skierowano najwybitniejszego polskiego pisarza jezuickiego – doktora teologii Jakuba Wujka. Najostrzej godziły w katolicyzm Rejowe utwory „Kupiec” oraz „Apocalypsis, to jest dziwna sprawa skrytych tajemnic Pańskich”. Mikołaj Rej był jowialny, dowcipny, otwarty wobec ludzi. Ale bywał też porywczy, kłótliwy, skąpy i skłonny do pieniactwa. Nie bez odrobiny ironii można powiedzieć – prawdziwy człowiek renesansu… ARTUR CECUŁA
na ludzkiej potrzebie sensu życia. Jeśli ona upadnie, to świat niczego nie straci. Bo też niczego dobrego nie zyskał wraz z pojawieniem się katolicyzmu. Nie jest też dobrze mylić katolicyzm z chrześcijaństwem, jak robi to Jastrun. To drugie istniało przecież na długo przed powstaniem religii papieskiej. Większość ludzi uważających się za chrześcijan świetnie obywa się też bez papiestwa i nie przejmie się jego zniknięciem. Być może Jastrun przez duchowość rozumie kwestie etyczne. Ale tym nie tylko nie potrzeba do trwania i rozwoju papieskiej religii, ale także religii w ogóle. Jeśli tak tę mglistą duchowość rozumieć, to świecki humanizm jest o wiele bardziej duchowy niż katolicyzm z jego autorytaryzmem, różnymi formami dyskryminacji i przemocy, groteskowymi, poniżającymi dla wiernych formami pobożności (różaniec, kult obrazów czy relikwii itp.). Duchowość naprawdę ma się świetnie bez katolicyzmu i wspierających go konserwatywnych publicystów. Nawet jeśli trudnią się czymś tak „duchowym” jak pisanie wierszy. MAREK KRAK
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
W
iększość ludów Afryki była tolerancyjna wobec chrześcijańskiej działalności, lecz była to tolerancja o charakterze synkretycznym. Boga chrześcijańskiego po prostu przyjmowano do własnego panteonu. Misjonarze przeciwnie – wierzyli w „Boga zazdrosnego”, nieuznającego rywali w postaci innych bogów, dlatego utożsamiali miejscowe religie z czarami i z szatanem. Pewien misjonarz powiedział do afrykańskiego władcy: „Tak jak ty, panie, nigdy nie jadałeś z psami na gnojowisku, tak Wielki Bóg nigdy nie jadł z bożkami”. Misjonarze uważali, że Afrykanie winni przyjmować chrześcijaństwo w ramach oferty kulturowej, obejmującej europejską oświatę, technikę, ubiór i zwyczaje. Sądzili, że mieszkańcy Czarnego Lądu powinni porzucić tradycyjne wierzenia, a także model poligamicznej rodziny. Jeden z misjonarzy zobrazował to słowami: „Cywilizacja jest dla religii chrześcijańskiej tym, czym ciało dla duszy”. Afrykanie natomiast oczekiwali, że nowa religia będzie im przynosić korzyści materialne zarówno w handlu, umiejętnościach, jak i w sprawowaniu władzy. Miejscowa ludność uznawała przyjęcie chrześcijaństwa za warunek dopuszczenia do nauki szkolnej; znacznie rzadziej postrzegała je jako system wiary i życia. Wśród niektórych plemion przez dłuższy czas dorośli prawie wcale się nie nawracali, a chrześcijaństwo przyjmowały jedynie dzieci w wieku szkolnym. Afrykański światopogląd wykluczał przyjęcie chrześcijańskiej doktryny w całości, co w szczególności odnosiło się do idei nieba, piekła i zmartwychwstania, które Afrykanom wydawały się ze wszech miar nielogiczne. W religiach Czarnej Afryki celem życia pośmiertnego jest osiągniecie statusu przodka. Także dzisiaj tylko nieliczne ludy afrykańskie mają wyobrażenie raju bądź piekła jako nagrody lub kary za dobre czy złe uczynki. „Afrykanie są ludźmi na wskroś religijnymi” – zwykł powtarzać E.B. Idowe, znany nigeryjski religioznawca. Mimo to odkrywcy i misjonarze od początku pogardliwie wyrażali się o religiach afrykańskich, nazywali miejscową ludność bałwochwalcami i oskarżali ją o publiczne oddawanie czci diabłu oraz składanie mu ofiar. Nierzadko negowano istnienie jakiejkolwiek religii w Czarnej Afryce, przypisując ten stan działalności diabła. Opinie te wynikały z europocentryzmu i uprzedzeń wobec innego, egzotycznego świata. Tymczasem religie Czarnej Afryki nie są „wsteczne” ani też pozbawione sensu. Poglądy i wierzenia wyrażone w obrzędach i postawach Afrykanów są logiczne, choć pod warunkiem że spojrzy się na nie z punktu widzenia wyznawców. Ogromna ich większość wierzy, że poza niezliczonymi duchami i wielością bogów istnieje istota najwyższa, znana
pod rozmaitymi imionami. Na przykład lud Baluba z południowego Zairu wierzy w Vidye Mukulu, zaś w Afryce Wschodniej przyjęło się używać nazwy Mulungu, występującej w wielu tłumaczeniach Biblii. Mieszka ona w niebie, jest wszechobecna i wszechwiedząca. Jeśli określa się jej płeć, to zwykle uznaje się ją za męską. Stwórcy towarzyszy małżonka, często utożsamiana z ziemią. Wiele plemion nie czci stwórcy lub jego kult ma charakter marginalny. Są opowieści o tym, że Bóg odjechał daleko. Zwracanie na siebie
23
PRZEMILCZANA HISTORIA Z mitu Aszantów z Ghany wynika, że bóg Njame stworzył w niebie siedmiu ludzi i po łańcuchach zesłał ich na ziemię, ci zaś zaludnili ją, po czym wspięli się z powrotem do nieba. Nuba z Sudanu opowiadają, że kobiety uznały, że niebo jest za nisko, i były z tego powodu niezadowolone. Jedna z niewiast tak się rozzłościła, że uderzyła je łyżką i przeszyła niebiosa na wylot. Niebo rozgniewało się i na zawsze uciekło w górę. Powszechna jest też wiara w życie pozagrobowe, reinkarnację i wpływ zmarłych na ziemskie życie.
(18)
Jak chrzczono Afrykę Zwycięstwo chrześcijaństwa nad religiami pierwotnymi niektórzy badacze wyjaśniają „kruchością i prymitywizmem religii pierwotnych oraz ich niezdolnością do sprostania wymogom współczesności”. Takie ujęcie jest jednak sprzeczne z kondycją
Religie Czarnej Afryki spotykały się z pogardą chrześcijan. Jednakże z punktu widzenia Afrykanów ich wierzenia mają sens i są logiczne. jego uwagi uchodzi za zbędne, a nawet niemądre. Niejednokrotnie misjonarze i religioznawcy próbowali się doszukać wśród ludów afrykańskich śladów „pierwotnego monoteizmu”. Dopatrywali się go u ludu Banjarwandów z Ruandy, gdzie żywy jest również mit bohatera plemiennego, Rjangombe, budzący nadzieję na pośmiertny raj. Oddziaływanie misjonarzy chrześcijańskich i konieczność stawienia czoła niesionemu przez nich wyzwaniu, przyczyniały się do ewolucji idei najwyższej istoty, tak jak u Zulusów idei Pana Niebios – iNkosi yezulu. Wiele plemion wierzy, że Bóg chciał uczynić ludzi nieśmiertelnymi, lecz wskutek nieporozumienia, przypadku czy nieszczęścia pojawiła się śmierć. Pierwotnym miejscem zamieszkania ludzi było niebo. Jeden z mitów ludu Ewe (zamieszkuje Ghanę i Togo) podaje, że pierwsza para ludzi spadła z nieba na ziemię. Baule z Wybrzeża Kości Słoniowej sądzą, że kiedy w niebie zrobiło się tłoczno, ludzie, na mocnym łańcuchu zakończonym dwiema pętlami, zostali parami spuszczeni na ziemię, a za nimi zjechały tam zwierzęta.
Zmarły może istnieć w kilku miejscach jednocześnie: co więcej – jego powrót może dokonać się w postaci kilkorga nowo narodzonych dzieci naraz. Wtargnięcie białego człowieka do społeczności afrykańskich wpłynęło też na ich wyobrażenia o zaświatach: biali wtargnęli również tam i żądają od duchów płacenia podatków. Dlatego mówi się, że od tego czasu duchy schudły i daje się zauważyć ich zaniedbany wygląd. Tylko nieliczne ludy Afryki mają niejasne pojęcie o raju i piekle jako zapłacie za ziemskie uczynki (na przykład Jorubowie z Nigerii, Banjawardowie, Ewe czy Danowie z Wybrzeża Kości Słoniowej). Do rzadkości należy idea przenoszenia odpowiedzialności człowieka za jego czyny w sferę życia pozagrobowego. Występki karane są przez bóstwa lub duchy przodków bezpośrednio po ich popełnieniu na ziemi. U niektórych społeczności pojawia się też swego rodzaju idea ludu wybranego, połączona z koncepcją zbawienia. Ich członkowie noszą znaki na ramionach i uszach, po których mają być rozpoznani przez swoich bogów, gdy ci powrócą na ziemię.
wierzeń pierwotnych. Religie tradycyjne wyznaje dziś około 30 procent czarnej ludności Afryki. Wiele z nich – na przykład kult Muari rozpowszechniony wśród Szonów w Zimbabwe – świetnie dostosowuje się do wymogów współczesności. Kulty afrykańskie wydają się bliższe chrześcijaństwu niż największe religie Azji. Dlatego też na kontynencie afrykańskim powstało wiele nowych ruchów religijnych, zrodzonych z połączenia wierzeń pierwotnych z chrześcijaństwem. Istnieją wszakże podstawowe różnice między światopoglądem pierwotnym a chrześcijańskim – to wielość bogów, nieobecność objawienia, mieszanie religii z magią oraz przynależność bogów i ludzi do wspólnego systemu kosmicznego. Za tym idzie ich wzajemna zależność, a także nieobecność apostolstwa, czyli akcji nawracania innowierców. Europocentryczne chrześcijaństwo zawiodło wielu Afrykanów. Jego elementem było wpajanie ideologii kolonialnej – pokory wobec Europejczyków i uznania ich wyższości. Chrześcijaństwo, samo de facto będąc kolonializmem, niszczyło stare
wierzenia i obrzędy, a przez to prowadziło do pustki religijnej. Afrykanie zwrócili się więc ku ruchom neopogańskim oraz nowym, tzw. religiom synkretycznym, stanowiącym mieszaninę kultów afrykańskich i elementów pierwotnie przyjętego, a potem odrzuconego chrześcijaństwa. Praktycznie wszystkie synkretyzmy afrykańskie są pochodzenia chrześcijańskiego i niemal wszystkie – protestanckiego. Katolicyzm okazał się bardziej odporny na synkretyzm niż protestantyzm, a to ze względu na silniejsze poczucie przynależności do określonej wspólnoty wyznawców. Afrykańskie religie synkretyczne, których liczba idzie w tysiące, mają z reguły orientację antykolonialną i antyeuropejską, nierzadko mobilizowały do rewolty. Afrykanie zaczęli identyfikować się z Żydami, ludem uciskanym, ale jednocześnie wybranym przez Boga, narodem, który ostatecznie odniesie zwycięstwo nad ciemiężcami. Niektóre mesjanizmy afrykańskie są także mocno rasistowskie. Zbawiony bowiem będzie tylko ten, kto ma czarną skórę. Była to reakcja na fakt, że wielu misjonarzy wyznawało ideologię rasistowską. Teologicznie usprawiedliwiano fakt segregacji rasowej w kolegiach katolickich oraz to, że w seminariach afrykańskich trzeba było modlić się o „wyzwolenie z przekleństwa Kaina”. Powszechny był pogląd o identyfikowaniu rasowej „czerni” Afrykanów z moralną niższością. W oczach misjonarzy Afryka przedstawiała się jako kontynent, który czeka na odkupienie, jednak mit „dobrego dzikusa” rzadko skłaniał ich do prawdziwego braterstwa. Mówiąc słowami Toma Mboya, przywódcy ruchu narodowowyzwoleńczego w Kenii, „życie społeczne misjonarzy odzwierciedlało często zachowanie europejskich osadników i administracji kolonialnej, a ludzie dążący do wyzwolenia narodowego rozczarowali się, kiedy ujrzeli w świecie misyjnym ten sam system i tę samą postawę, jakie przeważają wśród osadników”. ARTUR CECUŁA
24
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
GRUNT TO ZDROWIE
N
azwa wskazuje, że to jednoroczna roślina o gorzkim smaku. Jej cienka, pnąca lub płożąca się łodyga dorasta do 5 metrów długości, liście mają sercowaty kształt, a kwiaty o lejkowatym kształcie są koloru żółtawego. Owoc przypomina ogórek, zaś jego miąższ jest koloru szkarłatnego. Przygotowuje się go tak jak warzywa (gotowanie, smażenie, duszenie) lub stosuje jako przyprawę, która w smaku przypomina curry. Jako potrawa nie jest zbyt smaczny, chociaż w niektórych azjatyckich państwach jest bardzo popularny i nie przeszkadza w tym jego gorycz. Można ją zresztą usunąć, mocząc kawałki melona w osolonej wodzie. Swoją popularność zdobył głównie dzięki właściwościom zdrowotnym. Indianie południowoamerykańscy wykorzystują go do leczenia malarii, Chińczycy – biegunki i niestrawności, a w Indiach stosuje się go jako lek przeciwpasożytniczy, przeciwgorączkowy oraz usuwający kamienie moczowe. Znalazł też zastosowanie w leczeniu problemów skórnych, trudno gojących się ran, niedokrwistości oraz bolesnych miesiączek. Wykazuje właściwości oczyszczające krew z toksyn kumulowanych w naszym organizmie. Gorzki melon z powodzeniem stosowany jest też w przypadkach schorzeń systemu oddechowego. Nieżyty górnych dróg oddechowych, katar czy przeziębienie leczy się łyżeczką pasty przygotowanej z owocu zmieszanego z łyżeczką wody. Taką papkę należy zażywać przed położeniem się spać.
B
Gorzki melon Przepękla ogórkowata, czyli tropikalna roślina zwana potocznie gorzkim melonem, szeroko wykorzystywana w medycynie naturalnej oraz kuchni karaibskiej, wzbudziła ostatnio zainteresowanie akademickich kręgów medycznych. To wszystko jednak wypada blado w porównaniu z najnowszymi badaniami przeprowadzonymi na amerykańskim Uniwersytecie Colorado. Tamtejsi uczeni odkryli właściwości antynowotworowe soku z owoców tej rośliny. Zawiera on substancje ograniczające zdolność komórek raka trzustki do pozyskiwania energii z glukozy, co prowadzi do ich śmierci.
ertram rzymski to zioło lecznicze ostatnio niedoceniane. Warto sobie jednak o nim przypomnieć, ponieważ wykazuje bardzo interesujące właściwości. Zwolenniczką bertramu była Hildegarda von Bingen – wizjonerka, mistyczka, uzdrowicielka, a także reformatorka religijna uznana przez Kościół katolicki za świętą. Zachowując dystans do jej kadzidlanej sławy, musimy przyznać, że zachwyty nad propagowanym przez nią ziołem są uzasadnione. Bertram jest rośliną występującą naturalnie w krajach śródziemnomorskich, na Półwyspie Arabskim i na Kaukazie. Do Europy przywędrowała jako roślina uprawna. Wyglądem przypomina rumianek, ale różni się od niego ostrym smakiem. Najbardziej wartościowe substancje zawarte w tej roślinie to piretyna i anacyclina. Pierwsza z nich wykazuje silne działanie insektobójcze oraz pasożytobójcze, wykorzystywane m.in. do walki z komarami i moskitami, które są źródłem malarycznych zakażeń. Anacyclina ma natomiast właściwości przeciwdrgawkowe, przeciwepileptyczne, rozkurczowe i antydepresyjne. Zgodnie z hinduską medycyną ajurwedyczną oraz rosyjską medycyną ludową traktowana jest jako środek wzmacniający system nerwowy oraz podnoszący sprawność umysłową. Poprawia pamięć i podnosi zdolność koncentracji poprzez lepsze ukrwienie mózgu. Chroni przed demencją starczą, a nawet leczy ją, a także spowalnia rozwój choroby Alzheimera. Stosowana jest też przy trudnościach w mówieniu i paraliżach, które są konsekwencją
Badacze postanowili sprawdzić bezpośredni wpływ soku z melona na komórki nowotworowe. Okazało się, że u myszy, którym go podawano, ryzyko zmian chorobowych było o 60 proc. niższe niż u tych, które go nie spożywały. Inne rodzaje nowotworów zatrzymywane przez gorzki melon to rak piersi oraz chłoniaki. Lada chwila mają się zacząć testy kliniczne, które
powinny zaowocować opracowaniem szeroko dostępnych preparatów. Inną, niezwykle groźną chorobą, z którą radzi sobie przepękla, jest cukrzyca typu II. Australijsko-chiński zespół badawczy wyizolował z tej rośliny cztery związki potwierdzające jej przydatność w walce z tym schorzeniem. Badania dały jednoznaczny wynik – owoc tej rośliny skutecznie obniża poziom cukru zarówno we krwi, jak i w moczu. Jego działanie jest tak silne, że substancje w nim zawarte zyskały sobie miano insuliny roślinnej. Wyciąg z gorzkiego melona można już dostać w Polsce – kosztuje około
Ziele zapomniane
udarów mózgu. Ma też zastosowanie w walce z depresją. Rosjanie wykorzystują jej działanie w leczeniu epilepsji, a także tak banalnych dolegliwości jak chrypka i angina. Poprawia również stan cierpiących na astmę, przeziębienia, zapalenia opłucnej, dolegliwości trawienne i cukrzycę. Przyjrzyjmy się, co pisze o tym zielu wspomniana wcześniej Hildegarda, która była jego gorącą propagatorką.
~ Bertram ma w sobie umiarkowane i suche ciepło i z powodu tego dobrego zrównoważenia cechuje go czystość i moc lecznicza we wszystkich chorobach (...); ~ Jest dobry także dla zdrowych, ponieważ przy infekcjach zmniejsza ilość trujących substancji gnilnych oraz buduje dobrą krew (...);
~ Wzmacnia u człowieka rozum i zdolności umysłowe (...); ~ Przywraca siły choremu, który już zupełnie podupadł na zdrowiu i utracił wagę z powodu choroby (...); ~ Powoduje dobre trawienie nie pozostawiając niczego, co nie zostałoby strawione (dobra farmakokinetyka i farmakodynamika aktywnego składnika leku i resorpcja żywności przy zaburzeniach trawiennych); ~ Stosowany codziennie zmniejsza zaflegmienie zatok i górnych dróg oddechowych (...); ~ Codziennie zażywany leczy zapalenia płuc i oskrzeli (...); ~ Oczyszcza i wzmacnia oczy (...); ~ Bertram stosowany codziennie przepędza choroby i chroni przed nimi (...); Zastosowanie preparatów z tego prawie zapomnianego ziela jest szerokie i dotyczy walki z poważnymi dolegliwościami, do których należą m.in. niebezpieczne i wysoce śmiertelne choroby, takie jak malaria czy odkleszczowe zapalenie mózgu powodujące zakrzepice oraz silne stany zapalne. Bertram łagodzi te dolegliwości, a w niektórych przypadkach pozwala się ich całkowicie pozbyć. Pomaga też odbudować siły osobom, których organizm został wyniszczony przewlekłymi chorobami. Przywraca apetyt i zwiększa przyswajanie substancji odżywczych – białka, węglowodanów, tłuszczy, minerałów, pierwiastków śladowych oraz witamin.
30 złotych. Jednak należy uważać z jego dawkowaniem. Zbyt duże ilości mogą powodować bóle brzucha oraz rozwolnienie. Małe dzieci oraz osoby cierpiące z powodu hipoglikemii nie powinny go stosować, ponieważ zioło to może teoretycznie pogorszyć dolegliwość. Co więcej, osoby chorujące na cukrzycę oraz biorące leki na hipoglikemię lub insulinę powinny stosować preparaty z melona gorzkiego tylko pod ścisłą kontrolą lekarską, bo zioło to może osłabić efektywność leków i prowadzić do poważnych zaburzeń. Należy też pamiętać, że nasiona przepękli zawierają związki chemiczne, które w większych stężeniach mogą być toksyczne. Dlatego też odradza się podawanie owoców tej rośliny dzieciom oraz kobietom w ciąży. Standardowa kuracja polega na spożywaniu dziennie przynajmniej 4 szklanek herbaty z wyciągiem z melona. Wymiernych rezultatów działania spodziewajmy się w zależności od rodzaju schorzenia i stanu chorego. Jeśli rzecz dotyczy regulacji poziomu cukru we krwi, mogą to być różne odcinki czasowe. Diabetycy, którzy wzbogacili terapię lekową o ruch oraz spożywanie herbaty, zaobserwowali poprawę już po upływie około 2 tygodni. Inni potrzebowali w tym celu 4, 6 lub 8 tygodni. Herbatkę najlepiej zaparzać z samego rana – w ilości wystarczającej na cały dzień. Przy śniadaniu można wypić pierwszą szklankę, a następne – w odstępach kilku godzin. Możemy ją pić zarówno ciepłą, jak i chłodną. ZENON ABRACHAMOWICZ
Wpływa także na zwiększenie masy ciała. U diabetyków reguluje gospodarkę cukrów i przyczynia się do zwiększenia ich przyswajalności – minimalizuje dzięki temu możliwość wystąpienia hipoglikemii. Pomaga usunąć nadmiar patologicznego śluzu zalegającego w organizmie. Dzięki temu usprawnia pracę układu trawiennego oraz dróg oddechowych. Wspomagająco można go zatem używać przy kuracjach oczyszczających zatoki. Nadmiar śluzu jest także obwiniany przez chińskich praktyków medycyny naturalnej jako winowajca problemów okulistycznych. Tak więc i w przypadku tej dolegliwości bertram powinien przynieść ulgę. Jego susz rozsypany w sypialni odstraszy uciążliwe komary i innych latających krwiopijców, zaś odwar z niego jest skutecznym środkiem wykorzystywanym w celu pozbycia się pasożytów z organizmu.
Odwar przeciwko pasożytom: 1 łyżkę suszu gotujemy w 200 ml wody przez 5 minut. Tak przygotowany odwar pijemy trzy razy dziennie po 100 ml i wykonujemy równocześnie lewatywę z pozostałych 100 ml o odwaru (temperatura 38 C). Dodatkowo trzy razy dziennie możemy popijać poniższą mieszankę przeczyszczająco-odrobaczającą: Ziele glistnika – 1 łyżka; Kora lub owoc trzmieliny – 1 łyżka; Owoc bzu czarnego – 1 łyżka; 2 łyżki zmieszanych składników zalewamy 2 szklankami wody, zagotowujemy, a następnie odstawiamy na 30 minut i przecedzamy. Jednorazowo wypijamy 200 ml odwaru. ZA
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
ono panteizm. Zadekretowanie pozaświatowego Boga jako bytu, który nam wszystko wyjaśni, niczego nie wyjaśnia. Taki Bóg jest tylko postulatem, a nie odkryciem. Wierzący w wielki stwórczy Rozum filozof może jeszcze się bronić, twierdząc, że o Bogu w ogóle nie da się myśleć ani mówić jako nieistniejącym. Przecież z mocy definicji i na podstawie samego znaczenia słowa „Bóg” Bóg istnieje. Nazywamy Bogiem byt absolutny, konieczny, istniejący z własnej swej natury, czyli sam przez się! Cóż, możemy sobie zakazać mówienia, że Bóg nie istnieje, i nakazać – mocą konwencji znaczeniowej – mówienie, że Bóg istnieje, ale co to zmieni? Wszak będą to tylko ewolucje słowno-pojęciowe, a nie żadna wiedza ani dowody. Na tej samej dokładnie zasadzie można zadekretować, że „krasnoludki istnieją mocą swej natury i nie mogą nie istnieć”. Przy takiej definicji zdanie „krasnoludki nie istnieją” stanie się niespójne z definicją krasnoludka i pozbawione sensu. Tylko co z tego? Bardzo mi przykro – dla miłujących opiekuńcze duchy, jak również dla czcicieli absolutu nie ma dobrych wiadomości. Mogą wierzyć w co chcą, ale z szukaniem racjonalnych podstaw dla tej wiary dałbym już sobie spokój. JAN HARTMAN
FILOZOFIA STOSOWANA
Czy wiara jest rozumna? Organizacje antyklerykalne nawiązujące do tradycji oświecenia chętnie powołują się na racjonalizm bądź racjonalność. Mogłoby to sugerować, że wiara jest czymś nieracjonalnym i, faktycznie, taki przytyk do wierzących wydaje się zamierzony w takich nazwach jak „Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów”. Wierzący nie posiadają się z oburzenia i grzmią, że to właśnie ateizm jest nieracjonalny, wiara zaś jak najbardziej zgodna jest z rozumem. Przecież ktoś musiał stworzyć ten świat! Trzeba przyznać, że filozofowie wszystkich epok zrobili bardzo wiele dla ugruntowania poglądu, że można kierować się rozumem, przestrzegać dyscypliny logicznej oraz szanować ustalenia nauki, a jednocześnie wierzyć w Boga i chodzić do kościoła. Na udowodnieniu tej tezy zależało najbardziej Immanuelowi Kantowi, notabene największemu filozofowi właśnie epoki oświecenia. Sprawa nie jest wcale prosta. Ateiści wśród filozofów byli i pozostają nieliczni. Niemniej jednak słowo „Bóg” ma wiele znaczeń i ten „Bóg”, którego uznają filozofowie, zwykle nie odpowiada opisom religijnym, na przykład chrześcijańskim. Jest raczej Rozumem albo Duchem,
T
który istnieje sam przez się, w sposób konieczny (nie może nie istnieć), jest doskonały, prosty, niezmienny i nieskończony (przez nic nieograniczony). Z przypisywaniem mu cech osobowościowych, czyli ludzkich, jest już zasadniczy kłopot, bo prosta i niezmienna Istota nie może mieć uczuć, prowadzić rozumowań, podejmować decyzji itd. Nie da się zastosować do niej kategorii ludzkich – ani w zakresie wyglądu (jest wszak niematerialna), ani w zakresie własności psychicznych. Rozum z pewnością nie podpowiada, że Najwyższa Istota jest podobna do człowieka (i na odwrót). A jak się ma sprawa z wielkim Rozumem, który stworzył świat? Większość filozofów uważa, że skoro istnieje rzeczywistość, która istnieć nie musi (a więc świat materialny – wszak można sobie wyobrazić, że go wcale nie ma!), to ma ona swoją przyczynę w rzeczywistości, która nie może nie istnieć, czyli istnieć musi. I taką Rzeczywistość tradycyjnie nazywa się Bogiem. Niestety, ów Bóg filozofów sprawia więcej kłopotów, niż daje radości. I już mniejsza o to, że nie ma osobowości, a więc tak miłych ludziom wierzącym cech dobrego ojca. Mniejsza nawet o to, że ów wszechmogący Byt nie może
en system obywa się bez wieżyczek strażniczych, terroru policyjnego, formalnej cenzury. Na straży interesów coraz węższej grupy uprzywilejowanych stoi ideologia. Ta ideologia wdziera się do świadomości ludzkiej, atakując wszystkie zmysły i nie dając czasu ani sposobności do refleksji. Każdy przejaw buntu czy samoobrony społecznej sprowadza się do zakwestionowania fragmentu rzeczywistości – bardzo często protestujący żądają usunięcia dysonansu między idyllą a czymś, co wydaje im się odejściem od słusznego w zasadzie wzorca kapitalistycznych stosunków społecznych. Mówi się więc o „złodziejskiej prywatyzacji”, zakładając, że jest możliwe, aby jakaś część majątku wypracowanego przez ogół mogła trafić do rąk wybranych w uczciwy sposób. Mówi się o pseudobiznesmenach, czyli o takich, którzy kantują, tak jak gdyby w biznesie chodziło o coś innego niż kantowanie. Każda krzywda ludzka przedstawiana jest jako odrębny wypadek, wyjątek sprzeczny z zasadami systemu. Bo sama struktura jest w zasadzie dobra, tylko „niektórzy ludzie są źli”. Dwa główne nurty ideologiczne rządzące zbiorową wyobraźnią – nacjonalistyczny i liberalny – zaciemniają obraz świata, powodując postawy bezpieczne dla oligarchii. Narodowcy wierzą w dobry, polski kapitalizm, nieskażony
popełnić samobójstwa, a człowiek może. Kłopot w tym, że jego istnienie nie daje się stwierdzić, a jedynie postulować. Można bowiem powiedzieć tak: bez Boga nie da się wyjaśnić istnienia świata. No dobrze, ale skąd wiadomo, że istnienie świata jako całości jest w ogóle wytłumaczalne? Może „wyjaśnianie” z istoty rzeczy polega na odnoszeniu jednych rzeczy w świecie do innych rzeczy w świecie (na przykład przyczyn)? A poza tym, co niby wyjaśnia istnienie Boga? Czyż Bóg nie jest po prostu przyjęty z góry i założony jako „to, co wszystko wyjaśnia”? A więc: świat musi mieć przyczynę swego istnienia – to, co jest przyczyną świata, zwie się Bogiem. Bardzo pięknie, tylko czy istnienie Boga (przyczyny świata) jest choć trochę mniej tajemnicze niż istnienie świata? Bo skąd ten Bóg? Na to wierzący filozofowie odpowiadają, że Bóg istnieje mocą swej natury, sam z siebie. Znaczy to jednak ni mniej, ni więcej, że „istnieje i już”. Gdyby nie
obcymi, złymi wpływami ani ingerencjami, postrzegając w brutalnej grze międzynarodowych globalnych grup ekonomicznych zamach na polskość, naród itd. Liberałowie zaś każą wierzyć, że wszystkie nieszczęścia są wynikiem odstępstw od jedynie słusznego, rynkowego modelu. I jedni, i drudzy się zgadzają; uzasadniają rosnące rozwarstwienie, wyzysk, koncentrację władzy oraz kapitału w rękach coraz węższych elit, gdyż nie umieją ani nie mają
istniał, nie byłoby świata. Niestety, dokładnie to samo można powiedzieć i o świecie: istnieje i już! Z faktu, że każda cząstka świata wymaga dla siebie przyczyny swego istnienia, bynajmniej nie wynika, że świat jako całość nie jest samoistny i potrzebuje Boga jako swego stwórcy. Może i świat istnieje, bo musi, jak ów Bóg? Czyż nie byłoby to najprostsze rozwiązanie? Owszem, najprostsze – nazywa się
Narodowcy odwołują się do wspólnoty, jaką jest naród. Liberałowie – do jednostki. Oba podejścia są nie tylko nieefektywne, ale i nieprawdziwe. Ani wspólnota narodowa, ani jednostki nie kształtują mechanizmów gospodarczych czy społecznych. Wysiłki obu tych podmiotów są jałowe i daremne, bo już dawno zostały podporządkowane wielkim, pozbawionym twarzy oraz wyraźnej tożsamości korporacjom międzynarodowym, które realizują swoje interesy, posługując się na przemian naro-
GŁOS OBURZONYCH
systemu opartego na spekulacji korporacje są zdolne wyciągnąć z kieszeni podatników niewyobrażalne kwoty, które będziemy musieli odpracować. Szkoła, telewizja, reklamy, radio, prasa realizują wspólnie zadanie, które polega na powstrzymaniu ludzi od myślenia o powodach systematycznego obniżania się poziomu i jakości ich życia. Najważniejsze łgarstwo to kłamstwo modernizacyjne. Otóż każda zmiana na gorsze przedstawiana jest jako niezbędny krok ku nowocześniejszej gospodarce, która może skutecznie konkurować na globalnym rynku. Uzasadnia się więc wydłużony czas pracy, coraz rzadsze i krótsze okresy wypoczynku, coraz bardziej nierówny dostęp do usług społecznych, takich jak lecznictwo, edukacja, koniecznością zwiększania coraz bardziej nierówno i niesprawiedliwie dzielonego dochodu narodowego. Kłamstwu modernizacyjnemu, które oznacza, że niesprawiedliwość nazywa się nowoczesnością, towarzyszy propaganda sukcesu. Każe się ludziom wierzyć, że kraj się rozwija, a ich osobiste problemy ekonomiczne są wynikiem własnej nieudolności. Polska jest więc „zieloną wyspą” wzrostu gospodarczego, pełną nieudaczników mających kłopoty z zapłaceniem rachunków i przetrwaniem do następnej wypłaty.
Palę system – diagnoza odwagi myśleć o alternatywie systemowej. Biedzą się więc nie nad tym, jak przystosować system do ludzkich pragnień, lecz nad tym, jak ludzi przykroić do potrzeb wzrostu pochłaniającego coraz więcej ofiar. Narodowcy każą nam wierzyć, że kapitalizm stanie się ludzki, jeśli Polacy zostaną gorącymi, miłującymi ojczyznę patriotami. Oznaczałoby to, że interes narodowy stawiany będzie przed indywidualnym, egoistycznym zyskiem. Liberałowie zaś przeciwnie – na pierwszym miejscu stawiają korzyści, jakie płyną dla ogółu z energii i przedsiębiorczości jednostek kierujących się swoim egoistycznym interesem.
dowcami i liberałami jako spolegliwymi narzędziami swego panowania. Mechanizm tego dowodzenia jest bardzo trudny do rozszyfrowania, gdyż korporacje, które kontrolują większość ważnych środków masowego przekazu nie dopuszczają do debaty na ten temat. W efekcie do dyskursu o istocie procesu decyzyjnego, który doprowadził do krachu, nigdy nie doszło. Nawet wtedy, gdy egoizm korporacji bankowych pożyczających także wówczas, gdy zabrakło klientów ze zdolnością kredytową, doprowadził do głębokiego kryzysu rynków finansowych i systemu finansowego. Za to ujawniono, że dla ratowania nieracjonalnego
25
 Ciąg dalszy na str. 26
26
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
O nawróceniu Od wszystkiego do niczego Rogalskiego
POPiS – prawicowy układ duszący od lat Polskę – ośmiesza się niekompetencją i oszustwami. I ucieka przed odpowiedzialnością w PR-owskie sztuczki. W długi weekend zginęło na polskich drogach 77 osób. To tragiczny, jeden z najgorszych „wyników” w ostatnim czasie. Polityka radarowa poniosła fiasko. Co na to minister transportu, zegarmistrz Nowak? Ano nic. Minister Nowak ogłosił akcję poszukiwania pluszowego misia, którego w pociągu zostawił jakiś dzieciak. Minister to dziecko PR-u Platformy – cudowne dziecko Donalda Tuska. Chciał tym misiem przykryć sprawę zegarków et consortes, a przykrył samego siebie. I pewnie się już z tego łatwo nie podniesie. To jednak nic w porównaniu z problemami, jakie ma PiS, a szczególnie Kaczyński i Macierewicz. Okazało się bowiem, że mecenas Rogalski, dotychczasowy pełnomocnik rodzin smoleńskich, zmienił front. I z obrońcy, propagatora teorii wybuchów, mgły, rakiet (niepotrzebne
skreślić) przeinaczył się w jej żarliwego krytyka. Sugeruje, że Macierewicz jest cyniczny, manipuluje i kręci – to jego najłagodniejsze określenia wobec postępowania niedawnego mocodawcy. Doprawy szaleństwo smoleńskie bierze tu rewanż na całym zdrowym rozsądku. Żeby z wiernego apostoła zrobić Judasza, to nie lada wyczyn. Żeby ze sztandaru smoleńskiego zrobić łachy smoleńskie, to już kosmos pisowski. Nie wiemy, co się stało. Dlaczego mecenas tak radykalnie zmienił zdanie? Czy stało się to po uzyskaniu informacji, że trzy osoby przeżyły katastrofę? Może mecenas uznał, że dalej już nie da rady, że dosyć tego absurdu? Koniec, bo mózg pęknie! Czy może poszło o pieniądze? Czy też może całkiem coś innego miało tu miejsce? Wiemy jedno – oliwa na wierzch wypływa. Albo w postaci zegarków na rękach ministra, albo w postaci aktu oskarżenia ze strony obrońcy. Ot i cały POPiS! A Polska tonie… JANUSZ PALIKOT
Zaproszenie RACJA Polskiej Lewicy w Siedlcach zaprasza na
zebranie otwarte w dniu 23 maja 2013 roku o godz. 19.00 w klubie Lech przy ul. B. Chrobrego 4 z posłami
Romanem Kotlińskim i Janem Cedzyńskim. Marian Kozak
Minister Boni jest jak wulkan. Wpadki dowodzą, że czynny. Erupcja jego niekompetencji w sprawie ACTA zatrzęsła samym Tuskiem, który niczym dobry Bóg Ojciec zachował jednak nieudolnego urzędasa na ministerialnym stanowisku. W podzięce Boni dał Kościołowi kilkaset milionów złotych rocznie. Lekką ręką, bo z budżetu państwa, ale pod pozorem odpisu 0,5 proc. naliczonego podatku. Klechy już zapowiadają kampanię reklamową w celu wyłudzenia tych pieniędzy od wiernych. Będą obiecywać działania charytatywne, gdyż tym sposobem najłatwiej zmiękczyć serca podatników. Na nową sutannę czy samochód ludziska raczej nie dadzą, ale już na dom opieki nad niepełnosprawnymi – jak najbardziej. Na takim oszustwie Caritas skutecznie opiera swoją rzekomą „posługę dla ubogich”. Tysiące duchownych ma intratne zajęcie, sprowadzające się do odpłatnego pośredniczenia w wydawaniu cudzych pieniędzy na potrzebujących. Głównie samorządowych i państwowych. Przy zbieraniu funduszy Caritas korzysta z bezpłatnej reklamy w telewizji publicznej i w innych środkach przekazu. Z dysponowania zebranymi środkami rozlicza się mętnie lub wcale. Do tej pory nie wiadomo, co stało się z milionem złotych przekazanym Caritasowi przez TVP na rzecz rodzin ofiar górników, którzy zginęli w kopalni Halemba w 2006 roku. Dobra jest też metoda wymuszania. Do tej pory dotyczyła 1 proc. podatku na Caritas jako organizację pożytku publicznego. Od przyszłego roku także dodatkowego 0,5 proc. na Kościół, z którego nawet wierni mają coraz mniejszy pożytek, o publicznym nie wspominając. W kościołach proponuje się pomoc w wypełnieniu PIT. Bezpłatną, ale nie bezinteresowną. W zamian za
GŁOS OBURZONYCH
Palę system... Â Ciąg dalszy ze str. 25 Ludzie pracujący za pensje tak niskie, że nie zapobiegają ciągłemu, coraz większemu zadłużaniu się, mają wierzyć, że to oni są balastem dla pędzącej gospodarki, a nie gospodarka jest środkiem do zaspokojenia ich potrzeb i zapewnienia im godnego miejsca w społecznym podziale pracy. Rosnącą frustrację kanalizuje się poprzez napuszczanie na siebie różnych grup społecznych i zawodowych. Kształtując egoistyczne postawy jednostek, kieruje się ich gniew na państwo, jedyną istniejącą jeszcze formę społecznej organizacji, wobec zaniku
usługę petenci muszą odpalić 1 proc. podatku. Niby bezboleśnie, bo nie z własnej kieszeni, tylko z budżetu państwa. Przy masowych odpisach zabraknie oczywiście na przedszkola, szkoły, zabytki. Wyjątek będą stanowiły katolickie, na które każdy bogobojny minister wygospodaruje dodatkowe godziwe środki. Z błogosławieństwem wicepremiera Rostowskiego. Kasa to główny temat obrad Konferencji Episkopatu Polski. W odróżnieniu od tendencji w Rzymie, gdzie papież Franciszek chce wprowadzić oszczędności, polscy biskupi kombinują, jak powiększyć wpływy. 2 maja, w przeddzień święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, zebrali się na Jasnej Górze, by ogłosić urbi et orbi, że rocznie potrzebują „mniej więcej 8 mld zł na działalność duszpasterską, edukacyjną, charytatywną, kulturalną, utrzymanie budynków, prowadzenie szkół itp.”. Ponieważ nie rozliczają się uczciwie, to sami dokładnie nie wiedzą ile. Byle nie mniej, bo zabraknie na samochody, alkohol, utrzymanie pałaców, służby, wystawne życie. Wszystko chcą dostać od społeczeństwa, czyli być jedynie dobrze wynagradzanym pośrednikiem. Bynajmniej nie między Bogiem i wiernymi, bo liczy się tylko tu i teraz. Liczą na 6 mld zł od owieczek i na 2 mld zł od państwa – ujawnił bez najmniejszego zażenowania kard. Nycz. To bardzo interesująca arytmetyka. Oznacza, że ze swojej działalności gospodarczej Kościół nie daje ani grosza na cele społecznie użyteczne. Nawet na te związane z kultem, czyli działalność duszpasterską. A przecież kościelne osoby prawne są zwolnione z podatku dochodowego tylko pod warunkiem przeznaczania dochodu na cele religijne. Zwolnienie to jest niebagatelne. Szacuje się, że uszczupla budżet na kwotę około 3,5 mld zł rocznie. Jeśli
ruchu związkowego, braku ruchu stowarzyszeniowego i oligarchizacji samorządów terytorialnych. Przedsiębiorca zgarniający krociowe zyski i płacący głodowe wynagrodzenia jest bohaterem naszych czasów, a państwo jest złodziejem, bo zabiera uczciwym, zamożnym obywatelom ich zyski i rozdziela je między urzędników oraz ubogich. Wszelka forma redystrybucji jest więc wyklęta i musi być redukowana do minimum, po to by bogaci mogli się dalej słusznie bogacić, a biedni biednieli, skoro nie potrafią żyć z zysków, tylko utrzymują się z własnej pracy najemnej. Gdy państwo podejmuje jakieś przedsięwzięcia inwestycyjne, na przykład infrastrukturalne, to muszą one przynieść prywatny zysk. Państwowe działanie dla dobra publicznego, na którym nie zarabia żadna korporacja ani prywatny przedsiębiorca, staje się nie do pomyślenia.
dodać jeszcze zwolnienia z podatku od nieruchomości i unijne dopłaty rolne, uzbiera się kolejny miliard. Państwo daje więc wymienione przez biskupów 2 mld zł rocznie i jeszcze przynajmniej 4,5 mld zł, które zataili. Faktycznie zatem Kościół dostaje nie ponad 8 mld zł rocznie, ale prawie 13 mld zł. Wobec takiej kwoty spodziewane od przyszłego roku 140 mln zł z odpisu podatkowego, który zastąpi 90 mln zł Funduszu Kościelnego, to według określenia kard. Nycza „symboliczna suma”. Czy jednak wypada tak mówić duszpasterzowi, którego owieczki biedują? 140 mln zł to 76 200 zasiłków pielęgnacyjnych lub wyższa o 300 zł miesięcznie emerytura dla 38 tys. spracowanych Polaków. Takich rachunków biskupi oczywiście nie znają. Dla nich to głównie nowe bryki i rezydencje. Choć jeszcze rok do dorwania się do tej kasy, to już teraz na Jasnej Górze radzą, jak ją podzielić. W latach 2007–2011 Michał Boni nazywany był „człowiekiem do wszystkiego premiera Tuska”. Jako minister administracji i cyfryzacji okazał się do niczego. Jedyne, co mu się udało, to obdarowanie Kościoła nienależną kasą, wydartą z coraz bardziej deficytowego budżetu. Zapewne liczy, że ten hojny dar przełoży się na kościelne, a jeszcze lepiej Boże poparcie, gdyby startował do Parlamentu Europejskiego. Bez tego może być trudno, bo do tej pory Boni wygrał tylko jedne wybory – w 1991 r. Do Brukseli ciągnie go nie do pracy, ale – jak to określił – „z powodów rodzinnych”. Jego trzecia żona pracuje w gabinecie Johannesa Hahna, unijnego komisarza ds. polityki regionalnej. Powód tym bardziej zastanawiający, że kadencja małżonki kończy się zaraz po wyborach 2014. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
Liberałowie, którzy za pośrednictwem służących interesom elit i korporacji struktur partii politycznych kontrolują państwo, krytykują je za to, że jest jeszcze nie dość słabe. Narodowcy chcieliby je podporządkować enigmatycznemu interesowi narodowemu, którego jednak nie potrafią konsekwentnie przeciwstawić interesom globalnych korporacji. Ludzie zaś dają się na państwo napuszczać, bo czują, że nie mają na nie żadnego wpływu i że zatraciło już ono swą opiekuńczą i porządkującą życie społeczne funkcję. Stąd postawa odwrócenia się od życia publicznego lub w skrajnej postaci negowania go jako instrumentu umowy społecznej. Ta ostatnia, anarchistyczna postawa odwołuje się do autonomicznych wspólnot, kolektywów pozapaństwowych, które jednak istnieją wyłącznie w wyobraźni marzycieli. Cdn. PIOTR IKONOWICZ
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) jemu ukraść krowę – źle ~ w Bangladeszu ma haka ~ pręty na krzyż ~ brytyjski arystokrata z Paragwaju 2) nasze ciasto narodowe ~ mieszkało w nim szydło, póki mu nie zbrzydło ~ wystrzałowe powitanie 3) skok z ursusa ~ można nim wysłać pokój, nie wojnę ~ wybieg – tak, fortel – nie ~ jakie zwierzę stale pierze? 4) ślad po atropinie ~ kasztany z Janowa ~ fachowcy przy pracy ~ Jan spalony na stosie 5) bombowy sznurek ~ te przejścia przez rzekę krzaczaste być mogą ~ wyciąg jak fora – ze dwora 6) leje się z czoła, gdy skwar dookoła ~ co ma telewizor z nerki? ~ gładka jak powierzchnia kafla ~ gra tak, że miło patrzeć 7) takie małe w totolotku ~ wyimaginowany obraz ~ ale kocioł! ~ żyć może w taborze 8) kto zagląda do kieliszka, ten go widzi co i raz ~ fortyfikacje Świętej Trójcy ~ wciąż się skłania do kłamania 9) na ramię broń ~ dom, w którym mieszka wuj Tom ~ z Zielonego Wzgórza Pionowo: A) przewodnik po kochaniu w indyjskim wydaniu ~ syn Tomasza B) uzależniony od wazeliny ~ koszulka z polotu ~ coś, co u podstawy gamy mamy C) co wyrasta z głowy Rasta? ~ Antoni z kolonii ~ pryska z ogniska D) ostry, zagięty – z teczki wyjęty ~ zakaz zbliżania dla drania ~ wejście z ulicy do kamienicy ~ market dla obiboków? E) co Nowak w lustrze zobaczy? ~ romantyczny lord ~ ta jaszczurka lubi bekon? F) dobry materiał na pakera ~ pani z kredytami ~ krótko o buldożerze G) ryba na bezrybiu ~ suche – w stoczni, z widokiem ~ niemiecki obóz jeniecki ~ jaki marynarz królowi grozi? H) siekierka przy żeberkach ~ jest w tym włoskim mieście uniwersytet jeden i dwa ~ zmieszana Tania I) szmatka w sam raz na Uszatka ~ ma ramę, pedały i dźwięk doskonały ~ facet z Monaru J) pop w galerii ~ łacińskie dzieło w pióropuszu ~ dziewczynki z zapałkami mania
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Polityk siedzący w restauracji zauważył za innym stolikiem atrakcyjną i do tego samotną kobietę, więc zdecydował do niej podejść: – Cześć. Mam na imię Marcin, mam 40 lat, zajmuję się polityką i jestem uczciwym człowiekiem. – Cześć, skarbie. Mam na imię Sara, mam 35 lat, zajmuję się prostytucją i nadal jestem dziewicą. ~ ~ ~ Spotyka się dwóch kumpli na zajebistym kacu. – Co tam słychać po weekendzie? – A nic… Wiesz. Stara bida… Chyba tylko samochód trzeba zmienić, bo ta moja beemka ma ponad rok. Czas wymienić trupa na coś nowszego. – W sumie to racja. Mój mercedes też już stary, prawie 2 lata go mam… Ty, stary, a jak tam dupeczki? – Lipa, cały czas dmucham te same. Już mi się znudziło i chyba czas na jakieś wakacje wyjechać... Może Seszele albo na karnawał do Brazylii się wybiorę, jakiś egzotyczny towarek przelecieć… – Nic nie mów. Byłem w Grecji w zeszłym miesiącu – cholernie gorąco było, nic, tylko się upić i leżeć cały dzień. – A co nowego w sprawie twojego basenu? Mówiłeś, że ma być jakiś wielki, kryty, ze zjeżdżalnią i sauną. Robisz już coś? – Chciałem, ale byli jacyś ludzie, zbadali grunt i powiedzieli, że na plebanii nie da rady, bo teren podmokły. ~ ~ ~ – Pani syn nie powinien chodzić na lekcje gry na skrzypcach. On nie ma za grosz słuchu – mówi nauczycielka. Na to mama: – On nie ma słuchać, on ma grać!
A 1
B
C
D
E
F
G
5
H
I
J
3
2
2
10
15
3
1 14
12
4
19
5
8
16
6
18
9
4
7
13
8 9
6
11
17 7
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – dokończenie scenki. Kobieta w kwiecie wieku staje przed lustrem i mówi do męża: – Ech... Przybyło mi zmarszczek, utyłam, włosy też takie nijakie. Zbrzydłam… Powiedz mi, kochanie, coś miłego!
1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
11 12 13 14
15 16 17 18 19
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 17/2013: „Trzeba umrzeć”. Nagrody otrzymują: Renata Pączek ze Starogardu Gdańskiego, Jerzy Kaczmarek z Warszawy, Ida Matuszewka z Bydgoszczy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Religia smoleńska doczekała się własnego symbolu www.wiocha.pl
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 19 (688) 10–16 V 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
P
o maturze chodziliśmy na kremówki – tym wyznaniem nasz „święty natychmiast” wywołał więcej orgastycznych reakcji niż wysłużona gwiazda porno. ~ A Polacy rzucili się na „podniecające” ciastka. Wiadomo, że gusta kulinarne JPII – w porównaniu z jego następcami – były plebejskie. I dziwiły watykańską służbę. Lubił jeść „po naszemu” – tłuste jajecznice, kiełbasy, ziemniaki z zsiadłym mlekiem... A ze słodyczy częściej niż kremówki jadł serniki i szarlotki. Za jego kucharki robiły siostrzyczki Służebniczki Najświętszego Serca Jezusowego z Krakowa. ~ Benedykt XVI miał słabość do deserów. Watykańscy kucharze szykowali mu tiramisu, drożdżowe bułki prosto z pieca i krem ananasowy. ~ Za to nowy Papa ubóstwia uznawaną za potrawę biedoty bagna ca `uda, czyli dip na bazie oliwy i czosnku, różnie podawany. Franciszek żartował kiedyś – nie wiadomo, jak to rozumieć – że za możliwość codziennego objadania się tym jest gotów... zamieszkać w żeńskim klasztorze. ~ Grzegorz I Wielki (540–604) – mnich, który został papieżem – wprowadził tzw. przedpoście. Post przed Wielkanocą wydłużył do 70 dni. Święty Ojciec też nie dojadał. Wielu oceniających ten „biedny” pontyfikat twierdzi, że
CUDA-WIANKI
Papu dla Papy chodziło o wrodzone skąpstwo papieża, a nie o jego starania o życie wieczne. Wiernych zachęcał na przykład do jedzenia postnych ryb ze swoich stawów, kiedy te obrodziły. I sprzedawał je za sporawe „Bóg zapłać”. ~ W XIV i XV w. na papieskich stołach pojawiały się takie delicje jak pieczone sutki karmiących macior i jądra kogutów karmionych krowim mlekiem. ~ A od XVI wieku Watykan delektował się też czekoladą. Była tak dobra, że kardynałowie zastanawiali się, czy nie jest szatańskim wynalazkiem. Ale Leonowi X zasmakowała, więc diabłów nie zobaczył. ~ Hipolit Aldobrandini, zanim został Klemensem VIII, spędził rok
w Rzeczypospolitej jako legat papieski. Tam zapijał się piwem wareckim, które tak mu smakowało, że tęsknił za nim na papieskim stolcu. W 1605 roku – kiedy umierał – ponoć krzyczał w majakach: „O sancta piva di Polonia!” (O święte polskie piwo!). A siedzący przy łożu śmierci biskupi podobno myśleli, że chodzi o jakąś polską świętą, i powtarzali: „O sancta Piva, ora pro eo!” (O święta Piwo, módl się za nim!”). ~ Kiedy w połowie XVI w. umarł Paweł III, zebrało się konklawe, żeby wybrać jego następcę. Dla obradujących pitrasił kucharz Bartolomeu Scappi. Obiady były tak smaczne, że kardynałowie... zwlekali z podjęciem decyzji. „Wygrał” Juliusz III, który z miejsca awansował Scappiego na szefa papieskiej kuchni. ~ Scappi zajął się kolejnymi papieżami. Nazywano go „kulinarnym Michałem Aniołem”. Wydał książkę kucharską z papieskimi przepisami. Niedawno kolejny raz przetłumaczoną, bo jedno się nie zmieniło – „ojcowie święci” lubią dobrze podjeść. JC