CZY BISKUP STEFANEK PATRONUJE NARKOTYKOWEJ MAFII? INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 20 (428) 22 MAJA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Str. 3
Każdy lud – w każdym czasie – żądny jest znaków i cudów. Jest popyt? No to jest i podaż, którą zaspokaja Kościół katolicki, specjalista od cudowności wszelakich. Zaspokaja tym skuteczniej, że do grona czarodziejów dołączył JPII, który dostarcza takiej liczby cudów, że już wkrótce brak cudu będzie cudem prawdziwym. Str. 11
Str. 20 Str. 21
ISSN 1509-460X
Str. 12,
13
2
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Najnowszy ranking nt. mediów polskich został przeprowadzony w kategoriach: najinteligentniejsze, najbardziej aroganckie, najbardziej odpowiedzialne. W kategorii pierwszej wygrał TVN, w drugiej (dotyczącej arogancji) grand prix dostały Telewizja TRWAM oraz „Nasz Dziennik”. O zdanie na ten temat pytano ponad 3 tysiące dorosłych Polaków. Według sondażu przeprowadzonego przez portal Wirtualna Polska, zaledwie 27 procent z 44 tysięcy respondentów ufa wszystkim lub większości duchownych. 22 procent nie ufa żadnemu, a połowa – zaledwie niektórym. Sklepy z elektroniką przeżywają prawdziwy boom. Obroty wzrosły nawet o 40 procent. Powód: komunie. W tym roku najmodniejsze prezenty to cyfrowe aparaty fotograficzne. Bywa, że „komunista” dostaje nawet trzy sztuki. Hitem są różowe dla dziewczynek i niebieskie dla chłopców. O 30 procent wzrosła także sprzedaż laptopów. Tu komunijne kolory też są ważne. Cena (2–3,5 tys. zł) – już mniej. „Ciało Boże” – najmniej. Organizacje katolickie w całym kraju rzuciły się do zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy ustanawiającym 6 stycznia – święto Trzech Króli – dniem wolnym od pracy. Jak tak dalej pójdzie, to do roboty pójdziemy tylko jednego dnia w roku – 1 maja, w Święto Pracy. Sześciu lat (od publikacji w „FiM” w maju 2002 r.) potrzebował Sąd Rejonowy w Białymstoku, aby dobrać się do Leszka Bubla – antysemity i faszysty. W artykule „Bubel polski” opisaliśmy praktyki owego osobnika, który w wydawanych przez siebie pisemkach nawoływał do fizycznej eliminacji osób pochodzenia semickiego. Po naszej publikacji prokuratura w Warszawie wszczęła śledztwo, a finał w białostockim sądzie jest m.in. jego efektem. Podczas pierwszej rozprawy Bubel zażądał zmiany sędziego (bo jest prawdopodobnie Żydem) oraz oświadczył, że jest bardzo chory, a przez to niezdolny do uczestniczenia w przewodzie. Bubel potrzebuje medyka nie-Żyda, któremu ufa, np. doktora Mengele... Szykuje się kryzys międzynarodowy, a być może nawet wojna polsko-włoska. Oto w sklepach w Italii można kupić wino z podobizną Jana Pawła II na etykiecie. „To atak na uczucia religijne wielu ludzi na całym świecie, a przede wszystkim Polaków” – zawyły z oburzenia internetowe portale katolickie. Czy słusznie? Może warto na rzecz całą spojrzeć z drugiej strony. Przecież takie winko to można sobie golnąć i do syta, i bez grzechu, i na zdrowie. No chyba że w krew się zamieni... Nie inaczej jak tylko diabelskimi sprawkami można wytłumaczyć niefart, jaki prześladował Benedykta XVI w niedzielę 11 maja. Najpierw podczas porannej mszy w Bazylice św. Piotra papież potknął się i niemal rozciągnął jak długi. Później, gdy miał wystąpić w swoim okienku, szlag trafił mikrofon. A może to jednak nie diabeł, tylko wręcz przeciwnie? Niezbadane są wyroki... Oficjalna strona internetowa Watykanu (www.vatican.va) od kilku dni wydawana jest w języku łacińskim. Biorąc pod uwagę powszechną znajomość łaciny, przewidujemy prawdziwy boom wejść. Teraz czas na węgierski i sanskryt. Pięć miesięcy więzienia dostał od sądu w Rzymie Gabriele Paolini. A za co? A za obrazę Benedykta XVI. Stanął otóż biedny Gabriele za dziennikarzem telewizji RAI komentującym na żywo jakieś wydarzenie, a w ręku trzymał kartkę z niecenzuralnymi słowami skierowanymi pod adresem Papy. No i przekaz poszedł w świat. A świat dowiedział się, że obrażenie Papy to – według orzeczenia sędziów – obraza wszystkich katolików na świecie. Ale lepiej jest mieć jeden pozew niż miliard. Emerytowany włoski sędzia Ferdinando Imposimato wskazał polskiemu IPN-owi nowy ślad dotyczący zamachu na JPII. Dużo na ten temat wie podobno pewien Bułgar, który do tej pory w śledztwie nie występował. IPN bardzo ucieszył się z wiadomości i od jutra dziarsko zabiera się do pracy. Sprawa prosta: trzeba przesłuchać 7,5 miliona Bułgarów. 26-letnia śliczna Magdalena Rouco nagusieńka pozowała hiszpańskiemu czasopismu „Interviu”. Piękna Madzia jest bratanicą arcybiskupa Madrytu i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Hiszpanii, kardynała Antonio Marii Rouco Varela. „To mój protest przeciwko wstrętnej, podwójnej moralności wujka, który z ambony naucza, że rodzina jest czymś najważniejszym, a sam nie pofatygował się na pogrzeb swojego brata, a mojego ojca”. W pełni popieramy protest dzielnej dziewczyny, ale cóż to by się stało, gdyby w podobny sposób zechciała manifestować posłanka Sobecka? Rosyjskie służby specjalne przesłuchują Jurija Samodurowa – dyrektora jednego z moskiewskich muzeów – na okoliczność tego, że zezwolił on na wystawę malarstwa, na której jeden z obrazów przedstawia Chrystusa jako... Myszkę Miki. Grozi mu za to 5 lat więzienia. W Polsce przywrócono by dla niego karę śmierci.
Tygrysy Europy (1) P
rzez media przetoczyła się debata, którą można streścić jednym zdaniem: lewica w Polsce zdechła i już się nie podźwignie. Jednym z rzekomych powodów owego kryzysu jest konflikt pomiędzy liderami SLD – Olejniczakiem i Napieralskim. Nowi-starzy zbawcy, m.in. Włodzimierz Cimoszewicz, powtarzają: dryfująca lewica, aby załapać grunt, musi przesunąć tyłek w stronę centrum. Nie może być antyklerykalna, bo to droga ku radykalizmowi i przepaści. Inni („Krytyka Polityczna”), choć zbawienia upatrują w związkach zawodowych czy organizacjach feministycznych, zgadzają się z Cimoszewiczem, że antyklerykalizm niczego nie załatwia (premier Hiszpanii Zapatero był innego zdania i wygrał). Ale zatroskanie konfliktem na lewicy wyrażają już wszyscy, także kanapa Jurka i narodowi socjaliści z PiS. Konflikt ten jest podobno niepożądany i absurdalny. I mówią to politycy, dla których polityka jest zawodem... Oczywiście, zapaść lewicy jest faktem. Pisałem już o wielu jej przyczynach. Jedną z nich jest właśnie PiS i jego populistyczne przejęcie lewicowego elektoratu. Ale teraz skupmy się na samym konflikcie. Otóż już absolwenci politologii wiedzą, że w państwie demokratycznym przeciwnika politycznego rzadko się niszczy, gdyż jego całkowite wyeliminowanie grozi destabilizacją rządzącej partii, a nawet państwa. Konkurencję do władzy, zwłaszcza słabszą, kontroluje się, kolaboruje z nią, a bywa, że i wspiera. W przeciwnym wypadku na jej miejsce pojawić się może grupa (partia) nieprzewidywalna, populistyczna. Jeszcze nie wiemy, co pojawi się na miejsce Samoobrony... Konflikt poglądów zmusza do myślenia, szukania kompromisu, kombinowania. Najgorszą cechą demokratycznie wybranej władzy jest samozadowolenie, spoczęcie na laurach i brak mądrego recenzenta. Także w jednej partii politycznej – w imię oczyszczającego konfliktu – można dopuścić nawet do chwilowego rozłamu i pozostania poza możliwością zdobycia władzy. Na gruzach i starych fundamentach też można budować, o ile są one rozpoznane, a następnie odpowiednio wzmocnione. Konflikt jest cechą demokracji, umożliwia artykulację poglądów, angażuje tzw. doły w proces konsultacji i podejmowania decyzji. Te pozytywne procesy mają obecnie miejsce w SLD, którego moc w słabościach się doskonali. Oby! I oby wzmocniony, oczyszczony Sojusz zdolny był pod przywództwem Grzegorza Napieralskiego zjednoczyć całą prawdziwą polską lewicę. Jest to jedyna droga do odzyskania przez nią elektoratu przejętego przez PiS i wygrania kolejnych wyborów (w ostateczności do spółki z liberałami). To oczywista oczywistość. Polscy tak zwani mężowie stanu edukację polityczną odbierali głównie na kazaniach proboszcza, dlatego obce są im europejskie i światowe standardy uprawiania polityki. Od 20 lat stosują metodę eskalacji konfliktu, często sztucznego, który bywa sztuką dla sztuki. Z jednej strony dążą do całkowitego zniszczenia przeciwnika (AWS wobec lewicy; PiS wobec wszystkich, którzy nie zgadzali się z ideą budowy IV RP; Olejniczak eliminujący wewnątrzpartyjną opozycję), a z drugiej robią wszystko, aby – stwarzając pozory jedności i siły – ukryć lub rozmyć konflikty w swoich własnych szeregach. Zamiast je racjonalnie rozwiązywać, bo to stabilizuje państwo, rozładowuje napięcia, zwiększa frekwencję wyborczą. Politycy w Polsce uwielbiają toczyć wojny wyniszczające, takie na śmierć i życie. Niszczy to demokrację, państwo, społeczeństwo i jest
nieskuteczne oraz groźne. Przykładem było sprawowanie władzy za pomocą wojenek, szczucia i zarządzania strachem w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego. Wyjątek stanowi Kościół. Wszyscy – z prawa i z lewa – unikają z nim konfliktów. Nawet takich twórczych, które pozwoliłyby wypracować pole wzajemnej racjonalnej współpracy (choćby w kwestii kontroli państwa nad ogromnymi funduszami Caritasu), na której może wreszcie skorzystaliby prości ludzie. Po prostu z episkopatem się w Polsce nie dyskutuje, tylko z uśmiechem na ustach spełnia wszelkie życzenia. Z jednej strony uznaje się prawo biskupów do udziału w życiu politycznym, a z drugiej – chroni ich przed próbami wyrażania publicznej krytyki (patrz: przepisy karne o obrazie uczuć religijnych czy unikanie referendum). Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu ogłasza czasem, że... „zawarto kompromis”. Tyle że prawdziwy kompromis polega na ustępstwach obydwu stron, a nie dyktacie jednej z nich. Skutkiem tego rozpuszczony spolegliwością władzy kler przejął rolę decyzyjną. Biskupi (i ich interesy) jako jedyni w praworządnej ponoć Polsce nie podlegają żadnej społecznej kontroli. Zawiadomienia o popełnieniu przestępstw (ostatnio przez abp. Gocłowskiego i kard. Dziwisza) wysyłane przez naszą redakcję po artykułach w „FiM” są najczęściej przez prokuratury odrzucane bez rozpatrzenia! Bywało też, że nasi dziennikarze byli gnębieni, na przykład wzywani po kilka razy na „to samo” przesłuchanie, pokonując za każdym razem po kilkaset kilometrów. Nic dziwnego, że dochodzi do takich patologii jak negocjowanie z Konferencją Episkopatu Polski, ile ambasad RP ma być zamkniętych lub czy i na jakich zasadach państwo może finansować zabiegi in vitro. Hańbą jest to, iż ów proces prowadzący do dominacji Kościoła nad państwem zainicjowali politycy tzw. lewicy (rząd M.F. Rakowskiego). Po 1989 roku nie udało się go już zatrzymać. Rządzący Polską odrzucają do dziś przy okazji kościelnego włazidupstwa trzy kanony demokracji: 1) obywatele mają prawo do decydowania o państwie; 2) jasno zdefiniowany konflikt powoduje, że ludzie chętniej angażują się w proces podejmowania decyzji (np. wysoka frekwencja w wyborach jesienią 2007 roku, kiedy obywatele mieli jasny przekaz: albo demokracja, albo autorytarne rządy Jarosława K.); 3) nie ma lepszego sposobu na zaskarbienie sobie poparcia społecznego niż referenda. Ale uwaga! W sondażach można z łatwością manipulować pytaniem. Najlepszą ilustracją jest tutaj sprawa nauczania religii w szkole. Formalnie większość z przepytanych (ok. 70 procent) akceptuje religię w szkole. Jednak gdy kiedyś raz sprecyzowano, że chodzi o katolicką katechizację, okazało się, iż większość spośród tych 70 procent miała na myśli religioznawstwo. Ciąg dalszy za tydzień. JONASZ
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r. ankiem 16 listopada 2005 roku trzej smutni panowie odwiedzili na plebanii parafii w N. (diecezja łomżyńska) ks. wikariusza Janusza M. Była to specjalna delegacja białostockiego Zarządu Centralnego Biura Śledczego Komendy Głównej Policji w osobach nadkomisarza Jarosława J. oraz komisarzy Sławomira J. i Arkadiusza W. Panowie oficerowie okazali kapłanowi postanowienie z 9 listopada 2005 r., którym prokurator Tadeusz Marek, naczelnik V Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Łomży (w lutym 2008 r. awansowany na stanowisko szefa Prokuratury Okręgowej w Białymstoku), nakazał „dokonać przeszukania pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych zajmowanych przez Janusza M(...) oraz samochodu Mitsubishi Carisma nr rej. WOS(...) użytkowanego przez Janusza M. (...) w celu znalezienia rzeczy mo-
R
w których naucza m.in., że „pobożności uczy się nie z nakazów modlitwy i obecności w kościele, ale patrząc, jak się rodzice modlą, w jaki sposób i jak często uczestniczą we Mszy św. Nie nauczy się szacunku do modlitwy i miejsca, jakim jest kościół, ani nie zrozumie nawet tego, co się tam dzieje, dziecko, które widzi tatusia kucającego zamiast klękającego, czy żującego gumę w kościele, a tym bardziej gdy widzi go pod kościelnym ogrodzeniem zamiast w kościele”. A jaki ksiądz jest prywatnie? – Bardzo miły człowiek, jak to się mówi: „luzak”, niestroniący od papierosów i alkoholu. Gościłem u niego w N. wraz z kolegą, też dziennikarzem. Byliśmy zaproszeni na uroczystość, która miała odbyć się nazajutrz w Ostrołęce z udziałem biskupa Tadeusza Zawistowskiego. Ksiądz Janusz, główny organizator tej imprezy, zaprosił nas do siebie na kolację.
GORĄCY TEMAT Jarosław J. zapytał, czy życzy sobie świadka, który mógłby patrzeć policjantom na ręce, aby broń Boże czegoś paskudnego mu nie podrzucili. Duchowny wolał jednak świadka rewizji nie mieć i odparł, że rezygnuje. Funkcjonariusze zabezpieczyli komputer, zaś w toku dalszego przeszukania znaleźli i zarekwirowali rozmaite tajemnicze zapiski oraz: ~ kopie przekazów pieniężnych – każdorazowo kilkusetdolarowych – wysyłanych Albinowi K. do Wenezueli za pośrednictwem Western Union, z datami 7 i 18 października, 8 listopada, 7 grudnia 2004 r., a później 4 stycznia i 24 lutego 2005 r.; ~ telefon komórkowy z trzema kartami pre-paid o znanych nam numerach, których dla dobra śledztwa ujawniać nie będziemy. Ks. Janusz zapewnił policjantów, że, owszem, jedna z kart należy do
niego, a kupił ją tylko po to, żeby... wysłać SMS-a. Karta z drugim zaś numerem jest własnością jego siostry, natomiast jeśli chodzi o tę trzecią, to on nie ma bladego pojęcia, do kogo mogłaby należeć. Mówi niedawny powiernik księdza Janusza M.: – Po tym policyjnym nalocie zwierzał mi się, że faktycznie wysyłał do więzienia w Wenezueli pieniądze swojemu koledze – jak go określał – Albinowi, który wpadł na próbie przemytu do Polski ponad tony kokainy. Kilkakrotnie jednak napomykał, że pomagał temu człowiekowi na życzenie biskupa Stefanka, a pieniądze dostawał z kasy kurialnej, bo przecież jego samego nie byłoby na to stać. Wyraźnie bał się gniewu biskupa, ale miał też do niego ogromny żal za wmanewrowanie w tę sytuację. Mówił: „On i tak się z tego wyplącze, wystawiając kogoś innego na
Koka i nowy ślad Pewien obywatel Łomży wpadł w Wenezueli na próbie transferu do Polski niemal tony narkotyków. Siedzącego w więzieniu przemytnika wspomaga finansowo pewien kapłan diecezji łomżyńskiej. Twierdzi, że wykonuje jedynie polecenie swojego biskupa... gących stanowić dowód w sprawie” oznaczonej sygnaturą V Ds. 6/05/S. Wielebny zbladł, gdy w uzasadnieniu owego postanowienia przeczytał, że „w toku prowadzonego śledztwa ustalono, iż utrzymywał kontakt za pomocą urządzeń elektronicznych z osobami, które mogą mieć związek z usiłowaniem przemytu narkotyków z Wenezueli przez Albina K.(...)”, i uprzytomnił sobie, że ani chybi był od dłuższego czasu śledzony, a nawet podsłuchiwany. Całkiem zaś osłabł, czytając dalej, że zabiorą mu i przekopią w kryminalistycznym laboratorium „komputer, telefon komórkowy i inne urządzenia, które mogły być wykorzystywane do przekazywania wiadomości elektronicznych”. ~ ~ ~ Prawie 40-letni ks. Janusz M. nie miał sukcesów w kapłaństwie. Kilkakrotnie przerzucany z jednej wiejskiej parafii do nie mniej zapadłej drugiej, dopiero w październiku 2004 r. osiadł na przyzwoitej placówce w N., nieopodal powiatowej Ostrołęki, gdzie oprócz zbierania tacy, ordynariusz łomżyński biskup Stanisław Stefanek dał mu jeszcze robotę nauczyciela religii w miejscowym gimnazjum. Ks. Janusz uchodzi w diecezji za marzyciela i poetę. Parafianie wiedzą o nim jedynie tyle, że kocha psy (mieszkania pilnuje mu owczarek niemiecki Gwidor) i lubi pisać wiersze. Czytelnicy tygodnika katolickiego „Niedziela” znają go z publikacji,
Częstował wódką, a ja – będąc kierowcą – spożycie uzależniłem od możliwości przenocowania. Bez wahania zaproponował lokum na plebanii. Pod koniec pierwszej butelki przeszliśmy na „ty”, a Janusz zaczął opowiadać o rzekomo homoseksualnych upodobaniach niektórych biskupów. W pewnym momencie jemu samemu puściły hamulce: próbował przytulanek i usiłował najpierw mnie, a później koledze wkładać rękę w spodnie. Żeby wybrnąć z niezręcznej sytuacji, rzuciłem hasło udania się „na dziewczyny”. Janusz wskazał nam pobliską stację benzynową jako ich punkt zborny. „Ale mnie przyprowadźcie chłopaczka” – poprosił. Ostatecznie woleliśmy zaryzykować spotkanie z policją i jeszcze tej samej nocy wróciliśmy samochodem do Łomży – wspomina korespondent jednej z polonijnych gazet. Nasz rozmówca dodaje: – Gdy nazajutrz pojawiliśmy się na uroczystości w Ostrołęce, Janusz był szalenie zmieszany. Uspokoiłem go, że incydent puściliśmy w niepamięć. W rewanżu usadowił nas w kościele na miejscach dla VIP-ów i oficjalnie przedstawił zgromadzonym jako „honorowych gości z Chicago”. ~ ~ ~ Podczas wizyty policjantów na plebanii w N. ks. Janusz M. był nieporównywalnie bardziej zmieszany. Gdy ochłonął na tyle, żeby zrozumieć, co się do niego mówi, dowodzący ekipą z CBŚ nadkomisarz
odstrzał”. Bał się też o własną skórę i szukał dobrego, dyskretnego adwokata. Chodziło mu też o to, że w zatrzymanym przez policję komputerze miał trochę pornografii i nie miał pewności, czy aby nie przekracza ona granicy, za którą kwalifikowana jest już jako pedofilia.
3
~ ~ ~ Śledztwo dotyczące usiłowania przemytu narkotyków z Wenezueli do Polski zostało zawieszone 30 grudnia 2005 r. – Wymusiła to długotrwała przeszkoda uniemożliwiająca dalsze prowadzenie postępowania. Podejrzany Albin K. odbywa właśnie w Wenezueli karę dziesięciu lat pozbawienia wolności. Dalsze czynności i decyzje wobec jego ewentualnych wspólników zostaną podjęte dopiero wówczas, gdy uzyskamy możliwość przesłuchania podejrzanego w Polsce – wyjaśnia prokurator Maria Kudyba z Prokuratury Okręgowej w Łomży. No cóż, prokuratury najwyraźniej nie stać na wydatkowanie 4 tys. zł, za którą to kwotę można kopnąć się do Wenezueli i z powrotem... – Mieliśmy różne, bardziej i mniej wiarygodne sygnały, że ludzie Kościoła pojawiają się w tle przemytu narkotyków. Czy znany w podlaskim półświatku Albin K. może mieć na ten temat jakąś wiedzę? Prawdopodobnie tak, skoro duchowny umilał mu życie w więzieniu przekazami pieniężnymi. Wydaje się jednak, że ksiądz Janusz M. był w tym procederze jedynie płotką – trudno powiedzieć, na ile świadomą. W każdym razie to, co na niego zebraliśmy, nie pozwalało na postawienie zarzutów. Nie pozostaje teraz nic innego, jak tylko czekać na powrót Albina do Polski, co zapewne nastąpi już po przedawnieniu ścigania. Jeśli zaś chodzi o zawartość komputera księdza, to, owszem, były tam ślady ostrej pornografii, ale nie miały jednoznacznie pedofilskiego charakteru – zauważa zbliżony do śledztwa policjant z CBŚ. Naszemu dziennikarzowi udało się też zamienić kilka słów z samym ks. Januszem M. – Czy mógłby ksiądz wyjaśnić tło znajomości z Albinem K(...)? – zagadnęliśmy kapłana po rytualnej wymianie „pochwalonych”. – Nie udzielam na ten temat żadnych informacji – odparł wielebny. – A czy prawdą jest, że finansowo wspomagał go ksiądz w więzieniu w Wenezueli na życzenie swojego biskupa? – Wszystko, co miałem w tej sprawie do powiedzenia, zeznałem stosownym organom. To nie jest temat dla mediów – uciął ks. Janusz M. Dlaczego po prostu nie zaprzeczył...? ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Szał ciał! Co się dzieje w Ursusie? Produkują traktory? Nie! Tańcują! Stali się najpopularniejszymi ludźmi polskiej rozrywki, twarzami z okładek pisemek bulwarowych, a niektórzy z nich ostro koszą wielki szmal, co budzi „bezinteresowną” zawiść konkurencji z show-biznesu. Potrafili wzbudzić zainteresowanie publiczności także swym prywatnym życiem. Kibicowano więc romansowi Małgorzaty Foremniak z młodszym od niej o 16 lat Rafałem Maserakiem (Foremniak zostawiła męża, reżysera Waldemara Dzikiego), Kasi Cichopek z Marcinem Hakielem, mniej emocji wzbudzał związek Piotra Gąsowskiego z Anną Głogowską (urodziła im się córeczka, Julia). Aktorzy, aktorki, tancerze, tancerki, krótko mówiąc – „Taniec z gwiazdami”! Jest to program produkowany na licencji BBC (w brytyjskiej telewizji realizowany pod tytułem „Strictly Come Dancing”), a w Polsce już doczekał się siedmiu edycji. Warto dodać, że ten program ukazał się już w przeszło 40 krajach świata, i to przy bardzo wysokiej oglądalności. I tak na przykład czwartą edycję oglądało w Wielkiej Brytanii 12 mln telewidzów. Jak do tej pory w Polsce największą oglądalność miał odcinek z 4 grudnia 2005 r. – 7.743,241 mln! Średnia w latach 2005–2007: 5–6 mln. Najwyższą stawkę za odcinek (podobno aż 50 tys. zł) wywalczył menedżer Katarzyny Figury. Popularna
aktorka wprawdzie odpadła po trzecim odcinku, ale i tak skasowała 150 tysiaków. Program nadawany jest na żywo ze studia TVN znajdującego się w Ursusie, w byłej hali produkcyjnej fabryki ciągników specjalnie zaadaptowanej na potrzeby „Tańca z gwiazdami”. Przypomnijmy teraz, kto wygrywał poszczególne edycje. Premierowy program wygrał Olivier Janiak (partnerka: Kamila Kajak), drugą edycję – Katarzyna Cichopek (Marcin Hakiel), trzecią – Rafał Mroczek (Aneta Piotrowska), czwartą – Kinga Rusin (Stefano Terrazzino), piątą – Krzysztof Tyniec (Kamila Kajak). VI serię programu wygrała Anna Guzik wraz z Łukaszem Czarneckim. Nagrodą było czerwone porsche. Właśnie z chłopami z mojej wsi opowiadaliśmy sobie przy winie
„Uśmiech posła Cymańskiego” różne dowcipy antyklerykalne, a przy okazji oglądaliśmy taneczne piruety Pudziana (ksywka: Kombajn) w „Tańcu z gwiazdami”, kiedy wystraszony Józek Oblatywacz wrzasnął: „Ratujmy słonia razem z trąbą! Uwaga, idzie nasz pleban!”. Ksiądz Eustachy (ksywka: Belzebub) wpadł do pubu i mocno zdenerwowany (aż mu mózg ciekł uszami), wykrzyczał: „Chłopy, tłumaczę wam jak pastuch krowie na rowie! W pliszki ze mną lecicie?! Opowiadacie głupie kawały o plebanii! Boga się nie boicie!”. Kiedy Belzebub już spasował, opowiedział nam ten dowcip, którego nie wolno opowiadać (wcześniej słyszeliśmy go od sołtysa Kazika): „Dziadek siedzi z wnukiem na ławce. Jest zachód słońca. Dziadek mówi do roześmianego i ucieszonego chłopca: – Jak dobrze, wnuczku, że potrafisz tak cieszyć się z tego płomiennoczerwonego zachodu słońca. A uśmiechnięty wnuczek na to: – Dziadku, to nie zachód. To plebania się pali!”. ANDRZEJ RODAN www.arispoland.pl
Prowincjałki Rolnik z Krzemiennej zabrał swojego pięcioletniego wnuka i poszedł w pole zobaczyć, jak żyto rośnie. Niestety, w ślad za nimi podążył 31-letni pijany tatuś chłopca... na traktorze. Wycieczka całej trójki zakończyła się tragicznie. Zięć rozjechał teścia. Na śmierć!
WYCIECZKA
Zatroskana mieszkanka Kostomłotów zgłosiła lokalnej policji, że nieznany sprawca zakosił z jej podwórka budę dla psa. Po sprawnej akcji funkcjonariusze ustalili, że złodziejem jest 38-letni mieszkaniec tej samej miejscowości. Chciał podarować odrobinę luksusu swojemu czworonogowi, ale nie będzie to raczej okolicznością łagodzącą w sprawie.
MIŁOŚNIK ZWIERZĄT
Pewien maturzysta ze Świdnika postanowił uczcić swój egzamin. Najpierw napił się trochę z kolegami, później wyruszył na spacer. Po drodze zdemolował stację benzynową i oderwał znak drogowy z nakazem jazdy na wprost. Właśnie z owym znakiem pod pachą zatrzymali go policjanci. Chłopak ani przez chwilę nie stracił animuszu. Nie dość, że podczas zatrzymania klął na czym świat stoi, to jeszcze zagroził funkcjonariuszom, że pozwalnia ich z pracy. Ot, przyszła kadra kierownicza...
EGZAMIN Z DOJRZAŁOŚCI
Scenariusz raczej standardowy: dwie sąsiadki balowały – jak na prawdziwe Polki przystało – przy czystej wysokoprocentowej. Przez dwa dni. W końcu nie mogły na siebie patrzeć, posprzeczały się i zaczęły szarpać. Starcie wygrała 35-letnia Karina K., która za pomocą noża kuchennego odcięła przeciwniczce pukiel włosów wraz ze skórą głowy. Poszkodowana trafiła do kaliskiego szpitala.
SKALP
Nienaturalnie wypchane torby podróżne 37-letniej mieszkanki Jaworzna i jej 53-letniego towarzysza zaintrygowały patrolujących ulicę policjantów na tyle, że postanowili do nich zajrzeć. Znaleźli 160 (!) wiązanek, które „podróżnicy” pozbierali z nagrobków pobliskiego cmentarza. Opracowała WZ
ŁADNE KWIATKI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Dla mnie bycie gejem jest kondensacją i apoteozą męskości. (Tomasz Raczek)
G
dybyśmy byli złośliwi, spytalibyśmy: czego więcej Polak wysysa z mlekiem matki – antysemityzmu czy antyrosyjskości? Zdaje się, że spór ten można uznać za rozstrzygnięty. Prostujemy własne pytanie – złych nawyków nie wynosi się z kołyski, ale raczej z domu, szkoły i przysłowiowego podwórka, czyli bliskiego otoczenia. Choć niektórzy są antyrosyjscy, mimo że – jak twierdzą – nie wychowali się na podwórku, lecz zapewne w izolacji (izolatce?), czyli na przykład na ukradzionym uprzednio księżycu. W każdym razie jeśli nawet tacy złośliwcy jak my przesadzają, to z pewnością coś na rzeczy jest z tą dosyć powszechną u nas niechęcią do Żydów i Rosjan. Kiedy przeglądałem gazety opublikowane w dzień po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Rosji, to zdumiała mnie jednomyślność głównych tytułów w pismach od „Rzepy” po „Wyborczą”, zdumiewający ekumenizm w pogardzie i niechęci. Na pierwszych stronach z sarkazmem pisano o „objęciu tronu” i „nowym carze”. Nic, tylko lekceważenie, kpina i wyniosłość „Europejczyków”. Przypomniała mi się wówczas spora dawka cytatów z Norwida, autora skądinąd ulubionego przez naszą prawicę, a wśród nich taki oto: „Polakom ubliżyłoby, aby tyle sensu politycznego mieli, żeby stworzyć partię swą w Rosji (tzn. życzliwe Polsce środowisko – przyp. red.), z którą graniczyć na wiek wieków muszą. Albowiem Polacy rachują raczej na poświęcenie krwi pokoleń co 15 lat – na periodyczną rzeź niewiniątek”. I jeszcze taki: „Tylko wolni ludzie, tylko ci, co nie są od kolebki żelazem piętnowani jako niewolnicy, wiedzą, że
granicząc z Rosją, trzeba w niej mieć swą partię, inaczej spotykają się ze sobą tylko dwa monolity nic pośredniego nie mające. A skoro dwa monolity się zetrą, zostaje nicestwo i trzaskanie sił ostateczne”. Widać, że krajowe elity, zwłaszcza te posolidarnościowe, niczego się nie nauczyły w tej materii. Dominuje mentalność byłego niewolnika, który potrafi tylko żałośnie gryźć po kostkach swojego byłego pana, ale nie umie znaleźć żadnej płaszczyzny do korzystnego porozumienia. Bo tylko ktoś źle życzący Polsce lub ociężały umysłowo obraża nowo wybranego prezydenta potężnego sąsiedniego kraju. Przewidział to nasz Norwid: „Polacy nie mają i nie chcą uprawiać zdolności podniesienia nieprzyjaciół Ojczyzny do godności znośnych sąsiadów”. A co najgorsze: „Dyplomacja rosyjska wie, z kim ma do czynienia, i doskonale zna wszystkie słabe polskie strony, choćby tylko dlatego, ze Polacy uważają za patriotyzm słabych stron swoich nie znać i nie wyrobili sobie nawet języka, aby bezpiecznie o nich ze sobą mówić”. I jeszcze jeden okrzyk wielkiego twórcy: „Kiedyż dojdziemy do dni, w których mówić o głupstwie, że jest głupstwem, nie będzie zdradą stanu!?”. Dyskusja wokół książek Grossa wskazuje na to, że dni te jeszcze nie nadeszły. Ale jest nadzieja – coraz więcej ludzi w tym kraju przestaje już czcić krajowe głupstwa mylone dotąd powszechnie z narodowym dziedzictwem. Norwidzie, może nie pisałeś na próżno?! ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Na wieki wieków?
PS Pani Ewie Prusak z Lublina za podesłanie nam sporej dawki cytatów z Norwida serdecznie dziękujemy.
Z budżetu na taką telewizję publiczną nie pójdzie nawet złotówka. (Zbigniew Chlebowski)
Odrobina lansu w mediach nie zaszkodzi.
(Ludwik Dorn)
Jeśli nie wydarzy się jakiś kataklizm, to nie grozi nam odebranie organizacji EURO 2012. W każdej gminie powstanie piłkarskie boisko ze sztuczną trawą, boisko do gry w siatkówkę i koszykówkę oraz budynek, w którym będą m.in. szatnie. Cały teren będzie ogrodzony i oświetlony. Takich kompleksów będzie ok. 2500. (minister sportu Mirosław Drzewiecki)
Jestem zdrowy psychicznie, nie mam wad charakteru ani żadnych patologicznych elementów własnej osobowości i nadaję się nie tylko do wykonywania zawodu polityka, ale też do tego, żeby być ojcem i mężem. (Janusz Palikot)
Jesteśmy republiką bananową, a nie krajem praworządnym. Decyzja o umorzeniu to jest skandal. (Zbigniew Ziobro w reakcji na umorzenie zarzutu zabójstwa wobec doktora Mirosława G.)
PO jest jak Titanic. Jeszcze gra orkiestra, a już widać góry lodowe. (Jacek Kurski)
O sprawach nadużyć w Kościele trzeba pisać właśnie z miłością. (Ks. Giuseppe Scotti w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”)
Żadna technika mechaniczna nie może zastąpić aktu miłości, który małżonkowie wymieniają jako znak największej tajemnicy, w jakiej są protagonistami i współuczestnikami stworzenia. Uprawianie seksualności przekształca się w narkotyk, gdy chce się podporządkować partnera własnym pragnieniom i interesom, bez poszanowania kochanej osoby. Jako wierzący nie możemy nigdy pozwolić na to, aby dominacja techniki mogła przekreślić wartość miłości i świętości życia. (Benedykt XVI o sztucznym zapłodnieniu) Wybrała OH
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
ROPIEJĄCY WRZÓD Opublikowana przez proamerykański iracki rząd lista firm, które otrzymały licencję na wydobywanie ropy, zdumiała ekspertów. Okazało się bowiem że złożami podzieliły się solidarnie firmy z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii, Chin i Rosji. Jeszcze ciekawszy był wykaz przedsiębiorstw, które za zgodą Busha zajmą się dostawą sprzętu informatycznego, samochodów, oczyszczalni ścieków oraz budową irackich dróg. Otóż zleceniami podzieliła się wielka czwórka: Waszyngton, Londyn, Moskwa i Pekin. Jak wynika z informacji komisji konkursowych, żadna licząca się polska firma nie złożyła oferty. Pochodzący jeszcze z nadania braci Kaczyńskich menedżerowie Orlenu uprzejmie wyjaśnili, że zrezygnowali z ubiegania się o złoża, bo koncern... nie ma żadnego doświadczenia w wydobyciu ropy. Takowe licencje dostały chińskie rafinerie. One także nie zajmowały się dotąd polami naftowymi. A konkurs wygrały i zarabiać się nie boją. MiC
zwierzchnik księdza – biskup diecezji sosnowieckiej – udzielił mu „aż kanonicznego upomnienia” i... wysłał na urlop. My też szczerze taką działalność pochwalamy – przecież ksiądz Tomek wykazał inicjatywę i wziął sprawy w swoje ręce, zamiast wyłudzać kasę od (łatwo)wiernych. Czekamy na podobne pozytywne przykłady! PP
Z INSTYTUTU NA PROSTYTUTKI
CUD SPEŁNIONY Przed tygodniem pisaliśmy („FiM” 19/2008), a właściwie wieszczyliśmy – bo taką mamy moc potężną – kto zostanie nowym prezesem Huty Stalowa Wola. Nazwisko nowego szefa opublikowaliśmy, zanim komisja konkursowa przystąpiła do pracy, zanim zdążyła otworzyć koperty z kandydatami. No i... bingo! Krzysztof Trofiniak został – jak to przewidzieliśmy – oficjalnie namaszczony na nowego prezesa HSW. „Udało się wam” – powie jakiś niedowiarek. Jeśli tak, to prorokujemy cud kolejny. Zdarzy się on 26 lub 27 maja. Wtedy odbywać się będzie drugi etap konkursu – na członków zarządu Huty. Kto wygra? Nazwiska zwycięzców podaliśmy w poprzednim numerze „FiM”. Kto się chce założyć, że znów trafimy w dychę? Do sprawy powrócimy. MM
KSIĄDZ OPERATYWNY Tomasz S., wikary jednej z olkuskich parafii, produkował i wprowadzał w obieg fałszywe pieniądze. Robił to za pomocą skanera i laserowej drukarki. Wprowadzanie fałszywek do obrotu ułatwiał dobrodziejowi czar sutanny. Tę specyficzną kapłańską misję przerwali dopiero pracownicy jednego ze śląskich sklepów, którzy ośmielili się sprawdzić autentyczność 100-złotowych banknotów, którymi księżulo płacił, a wezwana na miejsce policja w pełni potwierdziła ich przypuszczenia. Gliwicka prokuratura postawiła kapłanowi zarzuty, a ten przyznał się do wszystkiego. Grozi mu do 25 lat odsiadki. Jednak sąd nie zastosował tymczasowego aresztu, co jest absolutnym ewenementem! Natomiast
Nie ma końca nieszczęściom spadającym na księdza Jankowskiego. Po aferze „fiutowej” i wymuszonej przez media dymisji Mariusza Olchowika, ulubionego asystenta i prezesa instytutu prałaciego imienia („FiM” 18 i 19/2008), ujawniono, że w owej instytucji organizowano suto zakrapiane imprezy, po których goście byli wożeni do domów publicznych. Prałat Jankowski wszystkiemu zaprzecza i sugeruje spisek oraz próbę kompromitacji. Tylko czy Jankowskiego można jeszcze bardziej skompromitować... MaK
ŚMIGIELSKI ZBIERA HONORY Bp Adam Śmigielski był już honorowym obywatelem Sosnowca, Jaworzna i Będzina. Teraz dołączył do swojej „honorowej kolekcji” także Czeladź. Symboliczne klucze do bram miasta biskup odebrał podczas uroczystej sesji Rady Miasta, która odbyła się – uwaga! – w... kościele pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Specjalna sesja rady, podczas której wręczano nagrody i honorowe obywatelstwo, w swoim porządku obrad przewidywała najpierw pierwszą część uroczystości w czeladzkim pałacu Pod Filarami, zaś drugą – właśnie w kościele. Regulamin nadawania honorowego obywatelstwa nie przewiduje, w przeciwieństwie do wielu innych miast, żadnych specjalnych przywilejów. O nadanie honorowego tytułu biskupowi Śmigielskiemu wnioskowali burmistrz Marek Mrozowski (dawny działacz PZPR i Unii Pracy, potem lokalnego komitetu)
5
NA KLĘCZKACH
i przewodniczący Rady Miejskiej Sławomir Święch (Platforma Obywatelska). Jak uzasadniali, biskup przez 16 lat zawsze był życzliwy miastu, swą mądrością inspirował rzesze wiernych, a jego wizyty zawsze spotykały się z wielkim entuzjazmem mieszkańców Czeladzi. MW
DZIECI PISZĄ DO TRUPA
Wcześniej kawał lasu poświęconego papieżowi posadzono w rejonie podłódzkiego Gałkowa. Czy nasiona pobłogosławione to przypadkiem nie jest gorsze świństwo jak te zmodyfikowane genetycznie? BS
GIGAOŁTARZ Aż tysiąc metrów kwadratowych powierzchni ma ołtarz, jaki na dziedzińcu klasztoru oo. Paulinów na krakowskiej Skałce poświęcił kardynał Stanisław Dziwisz. Ołtarz Trzech Tysiącleci – taka jest jego oficjalna nazwa – składa się z 7-metrowego filaru z płaskorzeźbami symbolizującymi poszczególne sakramenty i licznych rzeźb z brązu nawiązujących do poszczególnych tysiącleci: św. Wojciecha, św. Stanisława i JPII. No i kto teraz przebije Kraków? Nadzieja tylko w Toruniu! PS
„Przeczytałeś »Listy dzieci do Karola«? Przeżyłeś niezwykłą podróż po Watykanie z Franco Bucarellim? Ty też chciałbyś – tak jak inne dzieci z całego świata – napisać do Jana Pawła II? Wyślij do nas swój niepowtarzalny list do Ojca Świętego” – zachęca do udziału w konkursie „Dzieci z całej Polski piszą do Jana Pawła II” krakowskie Wydawnictwo św. Stanisława. Kusząc nagrodami (rower, 10 odtwarzaczy MP3, książki, piłki i koszulki) i bezpłatną publikacją najciekawszych listów na łamach... świeckiego (a jakże!) dziennika „Polska – Gazeta Krakowska”, organizatorzy podpowiadają: „Napisz o swoich radościach, marzeniach czy smutkach, wyraź swoją wdzięczność lub prośbę. W liście możesz zamieścić także swoje rysunki-upominki dla Papieża”. AK
Przewodniczący radny gminy Godkowo, Jerzy Ciesielski, toczy spór z proboszczem parafii Osiek, który – zdaniem samorządowca – zachowuje się skandalicznie. Radny napisał do biskupa skargę na to, że ksiądz zaniedbuje swoje obowiązki i poniewiera wiernymi. Proboszcz w odpowiedzi zaatakował radnego z ambony. Parafia podzieliła się na dwa obozy. Walka trwa. MaK
PAPA NA KILOGRAMY
LEWY, NIEZALEŻNY
123 opasłymi wolumenami poświęconymi Janowi Pawłowi II obdarował zamojsko-lubaczowską kurię diecezjalną siedemdziesięcioletni Lucjan Ksykiewicz – emeryt kolekcjoner z Zamościa. Na tę osobliwą kolekcję złożyły się gromadzone przez ćwierć wieku wycinki z prasy regionalnej, ogólnopolskiej i zagranicznej poświęcone papieżowi. Całość papieskiej kolekcji podzielona jest na dziesięć działów tematycznych: nauczanie papieża, pielgrzymki do Polski, podróże zagraniczne, kolekcja JPII, szlaki papieskie, 25 lat pontyfikatu, Ojciec Święty w Zamościu, cierpienie JPII, papież w domu Ojca i „Ojcze św. – pamiętamy”. 123 papieskie tomy ważą łącznie 80 kg. Ale to wcale nie jedyna kolekcja Lucjana Ksykiewicza, który zdołał uzbierać również po kilka tomów wycinków prasowych o Stefanie Wyszyńskim i Jerzym Popiełuszce, a obecnie pracuje nad Benedyktem XVI. AK
Czy Zbigniew Matuszczak – poseł wymieniany jako kandydat na nowego „barona” SLD na Lubelszczyźnie – okłamuje członków własnej partii? 10 maja podczas zjazdu miejskiego Sojuszu (w Chełmie) Matuszczak wygłosił płomienne przemówienie – zajął się modnym ostatnio w SLD tematem braku jedności. Jako przykład przedstawił przypadek senatora Włodzimierza Cimoszewicza, na którego sukces wyborczy – jak się wyraził – „pracowała cała podlaska organizacja partii”. Prawda jest taka, że Cimoszewicz wystartował jesienią zeszłego roku z własnego komitetu, a blok Lewica i Demokraci wystawił do
SZPALER PAPIESKI W Drzewocinach pod Łodzią na terenie ośrodka Caritasu Archidiecezji Łódzkiej posadzono 200 świerków wyhodowanych z nasion pobłogosławionych przez B16 podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski (2006 r.). Akcji patronowali leśnicy z Polskiego Towarzystwa Leśnego.
TAKA GMINA
Senatu swoją kandydatkę. Cimoszewicz jednak wyprzedził wszystkich pozostałych kandydatów (dostał blisko 176 tys. głosów) i wybory wygrał. Chociaż jego serce nadal bije po lewej stronie – pozostał senatorem niezależnym. Biuro senatorskie Cimoszki wydało krótki komunikat, że Matuszczak „całkowicie minął się z prawdą, i więcej polemik z naszej strony z nim nie będzie”. KC
OBJAWIENIA NOTORYCZNE Kościół francuski postanowił uznać oficjalnie sanktuarium maryjne w alpejskim Notre-Dame du Laus. W miejscowości tej zjawa Madonny miała się objawiać młodej pasterce, Benedykcie Rencurel, 2500 razy przez 54 lata, średnio raz na tydzień, począwszy od 1664 roku. Przeszło 300 lat po objawieniach miejscowy biskup w obecności 6 tys. katolików uznał tamte zdarzenia za „mające charakter nadprzyrodzony”. Zatem przed trzema stuleciami cuda nie wydawały się dostatecznie wymowne i „fakty” dojrzały dopiero po upływie 12 pokoleń! Protesty wielu środowisk wzbudziła obecność na uroczystości jednego z ministrów rządu francuskiego, który zaklinał się, że na kościelnej imprezie jest wyłącznie prywatnie. Kiedy u nas politycy będą tłumaczyć się z występów na religijnych celebracjach? MaK
MODLITWA PALIWOWA „Wszechmogący Boże, pobłogosław nas i daj nam siłę, abyśmy obniżyli te wysokie ceny. Prosimy Boga o interwencję w życie tych samolubnych i chciwych ludzi, którzy pozwalają na tak wysokie ceny paliwa” – oto słowa modlitwy wypowiadanej przez... członków nowego ruchu religijnego w USA. Jego wierni nie chcą od Stwórcy NICZEGO WIĘCEJ, tylko obniżenia cen benzyny i oleju napędowego. Niestety, po ostatnich drastycznych podwyżkach cen paliw w Ameryce wiele wskazuje na to, że Bóg Paliwa (BP) ma nowy Kościół głęboko w... dystrybutorze. MarS
6
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
Komuniści Polacy przodują na świecie w celebrowaniu Pierwszej Komunii. Ale zwyczaj hucznego urządzania tego sakramentu Krk na wzór „małego wesela” ukształtował się w XIX wieku we Francji. Zdecydowanie bardziej niż inicjację religijną akcentowano moment wkraczania dziecka w wiek młodzieńczy, pierwszy „dorosły” strój, okazałość przyjęcia oraz bogactwo prezentów. Do dobrego tonu w zamożnych katolickich rodzinach francuskich należało również wystawianie na pokaz prezentów wraz z wizytówką ofiarodawcy. Zanim Pierwsza Komunia stała się „małym weselem”, przez całe stulecia obowiązek przygotowania do sakramentu ciążył na rodzicach i spowiednikach, którzy decydowali, kiedy dziecko jest już odpowiednio „dojrzałe”. W XIII wieku na soborze laterańskim ustalono, że dziecko po raz pierwszy przyjmie komunię świętą w „wieku rozumu lub rozeznania”, to znaczy gdy będzie potrafiło odróżnić dobro od zła i chleb eucharystyczny od zwykłego chleba. W XVI wieku sobór trydencki określił, że „wiek rozumu” przypada między dziewiątym a czternastym rokiem życia. W praktyce skłaniano się jednak raczej ku jego górnej granicy, uważając wiek 9–10 lat za zdecydowanie zbyt wczesny na komunię. A janseniści optowali za jeszcze późniejszą Pierwszą Komunią – około 15–19 roku życia. Odrębna pierwszokomunijna celebracja pojawiła się dopiero w połowie XVIII w. we Francji,
W
początkowo w opiekuńczych instytucjach religijnych, a następnie stopniowo także w parafiach. W Europie Zachodniej Pierwsza Komunia jako oddzielna ceremonia rozpowszechniła się dopiero na początku XIX wieku. Wraz z upowszechnieniem obowiązku szkolnego w dziewiętnastym stuleciu dzieci do Pierwszej Komunii przystępowały w wieku lat dwunastu, najczęściej uroczyście kończąc w ten sposób proces edukacji. A jednak od II połowy XIX wieku Kościół za wszelką cenę starał się obniżyć czas Pierwszej Komunii z 12 do 7 lat, łudząc się, że zniesienie korelacji komunii ze świecką symboliką pożegnania z okresem dzieciństwa (by nie rzec: pogańskim rytuałem inicjacji) pozwoli wykorzenić zwyczaj urządzania przez zamożniejsze rodziny pierwszokomunijnych „wesel”. Ideę tzw. wczesnej Pierwszej Komunii szczególnie intensywnie zaczęli promować biskupi we Francji, dopuszczając do niej bez spowiedzi zaledwie 6–7-letnie dzieci, wyłącznie po ewangelizacji rodzinnej. W Polsce po 1911 roku obniżono wiek przystępowania do Pierwszej Komunii z 12 do 9–10 lat. Od czasów powojennych powszechnie przyjęło się udzielanie jej dziewięciolatkom – uczniom drugiej klasy szkoły podstawowej – choć w kilku diecezjach (głównie katowickiej) praktykowana jest również tzw. wczesna komunia, do której przystępują dzieci w wieku 6–7 lat. AK
ydawało się, że serdeczny przyjaciel Rydzyka, były rektor PWSZ w Jarosławiu prof. Antoni J., osiągnął szczyt swoich śmierdzących przestępstwem możliwości, ale nie doceniliśmy gościa. Do 23 (!) zarzutów, z jakich w maju wyspowiada go krakowski sąd, 27 kwietnia dołożył dwa nowe przestępstwa i kilka wykroczeń. Bohater wielu naszych publikacji, notoryczny klient policji, prokuratur i sądów, pupil ojca biznesmena, tym razem zmoczył w Głogowie Małopolskim, gdzie nocą „wężykował” swoim volkswagenem. Wezwany do zatrzymania się, odjechał kilkaset metrów, lecz w końcu stanął na poboczu. Gdy policjant zbliżył się na kilka kroków, Antoni J. „odpalił” ponownie i niczym Kubica ruszył na Kolbuszową. A za nim z piskiem opon patrol drogówki. Szalejąc na całej szerokości jezdni, staranował po drodze renaulta megane, a gdy w końcu wpadł do Kolbuszowej, ominął blokujący drogę radiowóz, ściął kilka znaków i obrał kurs na Radom. Niestety, innych radiowozów już nie przechytrzył.
M
ieszkańcy Włodawy dawno zdołali się przyzwyczaić do utraty zagrodzonego przez paulinów odcinka ulicy Klasztornej. Teraz będą musieli pogodzić się z dużo większą stratą, bo radni miejscy podjęli uchwałę o przekazaniu zakonowi paulinów amfiteatru wybudowanego w latach 60. ubiegłego wieku. Tam właśnie od kilkunastu lat Włodawski Dom Kultury organizuje Międzynarodowe Poleskie Lato z Folklorem – znany nie tylko w Polsce, ale i za granicą festiwal prezentujący zespoły folklorystyczne z wielu egzotycznych zakątków świata. Głównym argumentem paulinów za przejęciem amfiteatru jest hałas, który zakłóca zakonnikom spokój. W zamian klasztor zaproponował miastu działkę z dawnym budynkiem katechetycznym. Tyle że, po pierwsze, miasto traci jedyny amfiteatr, a po drugie – oferowana przez zakon działka jest znacznie mniejsza. Cóż z tego, skoro radni
Pazery włodawscy mają ambicje do upadłego (miasta) wynagradzać paulinom wszelkie „historyczne krzywdy”. Paulinów do Włodawy po raz pierwszy sprowadził z Jasnej Góry właściciel dóbr włodawskich Ludwik Pociej w 1698 roku. W 1864 r. na mocy ukazu carskiego dokonano kasaty zakonu. Odtąd w klasztornym budynku sytuowano różne urzędy. Do lat 90. ubiegłego wieku budynek klasztorny był siedzibą władz miasta i różnych instytucji (inspektoratu oświaty, biblioteki pedagogicznej, MOPS, straży miejskiej). Kiedy po 128 latach nieobecności w 1992 roku biskup siedlecki Jan Mazur i generał paulinów Jan Nalakowski ponownie erygowali zakon we Włodawie, władze miasta przekazały mu dawny budynek klasztorny. Po wyprowadzeniu się w 1999
Kubica z Jarosławia Był trzeźwy, ale pobrano mu krew, aby sprawdzić, czy nie był na innym dopingu. Nie miał prawa jazdy, bo stracił je na 3 lata za wcześniejsze wyskoki. Wobec takiego rzeczy obrotu sąd prowadzący sprawy wsadził eksrektora do ciupy, aby przed majową rozprawą znów przypadkiem czegoś nie zmalował.
Za olanie zakazu prowadzenia pojazdów grożą mu 3 lata, a za uszkodzenie pojazdu objętego zabezpieczeniem majątkowym – do lat 5. Dojdzie jeszcze kilka wykroczeń odnotowanych przez policję, której Kubica z Jarosławia bardzo nie lubi i posądza o udział – a jakże – w politycznej prowokacji.
roku instytucji miejskich zakonnicy rozpoczęli gruntowny remont. Następnie w poprzek ulicy Klasztornej, prowadzącej nie tylko do klasztoru, ale również do miejskiego amfiteatru, ustawili bramę. Mimo protestów mieszkańców władze miasta zgodziły się na zamknięcie ulicy, uzyskawszy zapewnienie zakonników, że będą użyczali drogi na potrzeby imprez organizowanych w amfiteatrze. Krytycy tej kontrowersyjnej decyzji upierali się wówczas, że w tej sytuacji wcześniej czy później paulini wyciągną rękę po znajdujący się na skarpie (zaledwie kilka metrów od klasztoru) amfiteatr. I, niestety, nie mylili się. Jak widać, paulini niewiele różnią się w swoim apetycie na cudze od innego katolickiego zakonu... Krzyżaków. AK Fot. Autor
– To był zamach na moje życie. To cud, że żyję. Ten i dziewięć poprzednich zamachów mają podłoże polityczne. To prokuratorsko-policyjny spisek przeciwko mnie! – komentuje sprawę. Twierdzi też, że ma ważne prawo jazdy, bo oddał mu je minister Dorn. Policjanci również mówią o cudzie, że... nikt nie zginął podczas szaleńczego rajdu eksrektora. Moherowe bojówki już zwierają szeregi, aby zaprotestować przed gmachem sądu przeciw tak „haniebnym atakom” na ofiarę „wybiórczych redaktorów i liberalnych sądów” oraz innej żydokomuny, ataków na „więźnia sumienia” i „człowieka wybranego”, o którego wyjątkowości miał szepnąć mu na ucho sam JPII. Rzeczywiście – gość jest wyjątkowy, bo lista prokuratorskich zarzutów jest długa jak kodeks karny: oszustwa, łapówki, groźby karalne, podżeganie do pobicia, otwieranie oraz zamykanie doktoratów z pominięciem wymaganych procedur, fikcyjne egzaminy, molestowanie seksualne itp. JANUSZ ADAMSKI
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Młodzi gniewni
Minister edukacji Roman Giertych wprost sypał pomysłami na to, jak uzdrowić polską szkołę. Zero tolerancji, mundurki, kontrolne „trójki”, lektury papieskie. Psu na budę się to zdało. Uczeń udaje stosunek seksualny od tyłu z niczego nieświadomą nauczycielką, a jego kolega nagrywa tę scenę telefonem komórkowym, żeby później zamieścić w internecie. Inni znęcają się nad nauczycielem – biją go po głowie z „otwartej”, zabierają mu krzesło, rzucają w niego długopisami. Wyzwiska, poniżanie, upokarzanie, prowokacje, wulgarne odzywki. Takie i inne obrazki to wciąż dzień powszedni polskiej szkoły. Co gorsza, nikt na patologię nie reaguje. O tym, jacy są uczniowie, informuje raport „Diagnoza szkolna 2008. Przemoc i inne problemy w polskiej szkole”. Wynika z niego, że tylko w ostatnim roku ofiarą przemocy fizycznej ze strony rówieśników padło 16 proc. licealistów, 29 proc. gimnazjalistów i 32 proc. uczniów szkoły podstawowej. Z kolei z przemocą psychiczną zetknęło się odpowiednio 36, 55 i 53 proc. uczniów tych szkół. Tylko jedna trzecia uczniów nie miała żadnych zatargów z kolegami, 40 proc. weszło w konflikt incydentalnie, zaś 8 proc. – wiele razy. Chłopcy częściej niż dziewczęta popadają w sytuacje konfliktowe z rówieśnikami w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach ogólnokształcących, a dziewczęta – w zdominowanych zazwyczaj przez chłopców liceach profilowanych i technikach. Równowaga płci pod względem częstości konfliktów rówieśniczych zachowana jest natomiast w zasadniczych szkołach zawodowych. Najwięcej ofiar i sprawców
przemocy jest wśród uczniów pochodzących z niepełnych rodzin. W ciągu dwóch lat wzrosła też liczba uczniów odczuwających agresję ze strony nauczycieli, którzy starają się zapanować nad tym chorym żywiołem. I tak: z używaniem obraźliwych słów przez nauczyciela miało do czynienia 23 proc. wychowanków; ze straszeniem – 17 proc. Poza tym 14 proc. 14-latków i 25 proc. 16-latków przyznaje, że pali papierosy; prawie 40 proc. 13-latków twierdzi, że piło alkohol w ostatnim roku, a połowa z nich utrzymuje, że piła w ostatnim miesiącu. Z kolei narkotyki bierze co piąty 17-latek. 43 proc. 13-latków i 16 proc. 13-latek ma już za sobą inicjację seksualną. Na to samo pytanie twierdząco odpowiedziało 67 proc. szesnastolatków i 40 proc. szesnastolatek. Chciałoby się powiedzieć: oto owoce moralnego nauczania Kościoła, za które płacimy narodową biedą. ~~~ Zdaniem psychologa społecznego prof. Janusza Czapińskiego,
autora raportu, w polskiej szkole wystąpiły dwa bardzo niepokojące zjawiska. Nieszczerość w relacjach między uczniami a nauczycielami oraz cała masa pozerstwa i udawania. Część nauczycieli udaje, że wszyscy uczniowie są grzeczni (czyli oni, pedagodzy, sobie radzą), a wielu uczniów udaje, że szanuje wszystkich nauczycieli. Szkolna rzeczywistość budowana jest na zakłamaniu. Poza tym pedagodzy boją się zaglądać w czeluść różnych grzechów uczniowskich, bo to jest kłopotliwe, a w dodatku
~ Grodzisko – małopolscy policjanci zatrzymali trzech gimnazjalistów, którzy włamali się do domku jednorodzinnego i ugodzili nożem 56-letniego mężczyznę. Przed sądem odpowiedzą za usiłowanie zabójstwa; ~ Żagań – cztery gimnazjalistki zniszczyły pamiątkowe tablice w byłym obozie jeńców alianckich. Dziewczyny najpierw na terenie obozu imprezowały, a później – rozochocone procentami – dla zabawy porysowały tablice, pomazały je flamastrami, przypalały zapalniczką;
Raport „Diagnoza szkolna 2008” to element kampanii „Szkoła bez przemocy”. Badania zostały przeprowadzone w niespełna 300 szkołach – podstawowych, gimnazjalnych i ponadpodstawowych – i objęły niemal 22 tysiące uczniów oraz ponad 4 tys. nauczycieli. groźne. Nauczyciele boją się... zemsty uczniów. Stąd oficjalnie nie ma narkomanii, nie ma agresji, nie ma przemocy. A potem przez takie zachowania następuje erupcja i wybuchają skandale. Zło nagromadzone w nadmiarze musi gdzieś ujść. I uchodzi: ~ Rzeszów – w grupie przestępczej kradnącej paliwo z autobusów i ciężarówek znalazło się dwóch tegorocznych maturzystów. Od marca ukradli ponad 1300 litrów oleju napędowego, który sprzedawali po zaniżonej cenie swoim znajomym;
~ Koło – dwaj gimnazjaliści urządzili sobie pierwszomajowy pochód po miejskich parkingach, kradnąc przy okazji radia z aut zaparkowanych na niestrzeżonych parkingach; ~ Damasławek – dwóch 16-latków i 14-latek w autobusie dowożącym uczniów do szkół wymuszali pieniądze, kanapki i napoje od swoich młodszych i przerażonych sytuacją kolegów, grożąc im pobiciem. Jednego 9-latka „dla przykładu” przywiązali do ulicznej barierki, żeby nie zapomniał, że następnego dnia ma przynieść... 6 złotych.
To zaledwie ułamek odnotowanych przez policję (tylko w maju br.) szkolnych przestępstw. Raport prof. Czapińskiego wykazuje, że najwięcej uczniów dopuszcza się obrażania (26,5 proc.), wyzywania nauczyciela (9 proc.) oraz rozsiewania szkodliwych plotek i bicia kolegów (8 proc.). Najmniej jest sprawców przywłaszczania siłą cudzej własności (1,3 proc.), gróźb z użyciem niebezpiecznego narzędzia, kradzieży, pobić, przemocy fizycznej wobec nauczyciela i zmuszania innych do kupowania za własne pieniądze różnych rzeczy (po ok. 2 proc.). Dla 40 proc. nauczycieli największy problem stanowi brak kontaktu i współpracy z rodzicami, którzy gonią za pieniędzmi albo uważają, że dziecko jest na tyle „dorosłe”, że samo sobie poradzi. Tym samym obowiązek wychowania swoich pociech cedują na szkołę, a ta nie jest w stanie wychować dziecka bez ich udziału. I błędne koło się zamyka. A nauczyciele? Jedni są bezsilni. Inni – za młodzi, za mało doświadczeni, za mało oddani, pracujący często na dwa etaty. Bezradność belfra wywołuje agresję. Tymczasem kolejne pokolenia młodych są coraz bardziej zdemoralizowane, zaś kolejne pokolenia nauczycieli coraz bardziej bezsilne. Potrzeba więc wiatru odnowy. Potrzeba działań, które sprawią, że szkoła stanie się miejscem ciekawym, interesującym, w którym chce się być. „To szkoła, nie dzieci, wymaga reformy” – uważa socjolog Anna Giza-Poleszczuk. I najwyższy czas skonstatować, że ani lekcje religii, ani krzyże na ścianach klas, ani nawet mundurki, w które minister Giertych ubrał młodzież, nie zdziałają na tej płaszczyźnie cudów. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
O
strzegamy premiera Donalda Tuska przed pułapką zastawioną na niego przez funkcjonariuszy PiS poukrywanych w MSWiA. To oni nakręcają spiralę wzajemnych niechęci Polaków i Białorusinów. Wejście Polski do strefy Schengen spowodowało, że umowy z Rosją, Ukrainą i Białorusią o ruchu bezwizowym oraz ułatwieniach
Jak wynika z obliczeń ekspertów ze Szkoły Głównej Handlowej, otwarcie jednego małego przejścia granicznego na Wschodzie to wpuszczenie na lokalny rynek obrotu o wartości minimum 20 milionów złotych rocznie netto. Nie licząc przychodów biznesu w głębi kraju, na przykład hal targowych z odzieżą pod Łodzią oraz przychodów państwa z tytułu wydawania wiz, zysków firm transportowych itp. Burmistrzo-
polscy, jak i białoruscy oraz ukraińscy – robili wszystko, aby wymusić na swoich rządach decyzję w sprawie budowy przejść granicznych (nawet tych dla tzw. małego ruchu). Rozmowy szły topornie, szczególnie z przedstawicielami Łukaszenki. Przez sześć lat Mińsk stanowczo mówił „nie” dla otwarcia granicy we Włodawie (przejście Włodawa-Tomaszówka). Zimą 2003 r. wysłannicy Mińska zmiękli. Prawie
Plecami do Wschodu w podróżowaniu wygasły. Sieć polskich konsulatów okazała się całkowicie nieprzygotowana do obsługi ruchu wizowego. Brakuje personelu, sprzętu informatycznego, centralnych baz danych. Nieprzygotowanie widać także na przejściach granicznych. Jest ich za mało (wschodnia granica całej Unii!), tylko niektóre są przystosowane do odprawy TIR-ów, mają specjalne wagi, bramki i inne machiny. Jak na światły Katoland przystało, pomimo wcześniejszej świadomości, iż granica ze Słowacją zniknie, zainwestowaliśmy 78 milionów zł w nikomu niepotrzebne tam przejście graniczne („FiM” 19/2007).
W
wie i starostowie wiedzą, że taka inwestycja po prostu się opłaca. Jednym z nich był rządzący do 2006 roku Włodawą, związany z lewicą Franciszek Gruszkowski. ~~~ Włodawa i cały powiat mają unikalne położenie – leżą na styku granic Rzeczypospolitej z Ukrainą oraz Białorusią. Ten fakt nie jest w żaden sposób wykorzystany. Na odcinku ponad 40 kilometrów na północ od Włodawy i na odcinku ponad 40 kilometrów na południe od niej nie ma żadnego (!) przejścia granicznego. Od początku lat 90. ubiegłego wieku lokalni politycy – zarówno
ydawało się, że służby specjalne znowu są pod demokratyczną kontrolą. Premier Tusk pogonił chłopców od Ziobry i Macierewicza. Niestety, stare nawyki tajniaków zwyciężyły i ABW zajmuje się katalogowaniem – bez żadnej podstawy prawnej – obywateli RP. Tym razem padło na internautów. W rankingach ośrodków badawczo-analitycznych zajmujących się zjawiskiem terroryzmu pierwsze miejsce, jeżeli chodzi o prawdopodobieństwo ataku oraz szkody, jakie może on wyrządzić, zajmują zamachy na sieci teleinformatyczne. Są one, zdaniem Krzysztofa Liedla z Collegium Civitas, byłego pracownika MSWiA, niezwykle łatwe do przeprowadzenia, nie wymagają dużych nakładów finansowych i wielu wykonawców. Wystarczy dobrze napisany, a rozsyłany przez internet złośliwy program komputerowy, który zainfekuje komputery wpięte w globalną sieć. Owe komputery w określonym momencie staną się sługami cyberzamachowca i mogą posłużyć do akcji blokowania numerów alarmowych, systemów zarządzania sieciami transportowymi czy przesyłającymi paliwa. O tym, że taka groźba jest realna, zaś znalezienie (wykrycie) inicjatorów ataku jest niewykonalne, świadczy zablokowanie sieci łączności Estonii w maju ubiegłego roku. Osoby, które rozpoczęły akcję, szybko znalazły naśladowców – ci już samodzielnie podejmowali działania mające zakłócić normalną pracę rządowych sieci. ~~~ Politycy UE sprawę bezpieczeństwa teleinformatycznego powierzyli naukowcom, a nie tajniakom z różnych policji i służb. Wyjaśnienie tego zjawiska jest niezwykle proste. Otóż administratorami krajowych sieci internetowych – tak zwanych łącz szkieletowych – są we wszystkich niemal państwach Unii ośrodki akademickie. To
dwa lata trwało jednak uzgadnianie technicznych warunków uruchomienia przejścia. Białorusini nie chcieli, aby było ono dostępne dla TIR-ów; bali się, iż nie zapanują nad importem z Zachodu. Ostatecznie 20 października 2005 roku obie strony doszły do porozumienia. W stosownym protokole czytamy: „Delegacja białoruska poinformowała, że (...) trwają zaawansowane prace nad (...) utworzeniem (...) przejścia granicznego Włodawa-Tomaszówka (...)”. Delegacja polska zobowiązała się do sporządzenia noty dyplomatycznej w tej sprawie. Jednak rząd Marka Belki – zajęty pakowaniem się – nie miał głowy, aby na poważnie zająć się
one rejestrują domeny, to one przez lata dopracowały się sposobów reakcji na niespodziewane zdarzenia. I – co najważniejsze – monitorują ruch w sieci, zapewniając obywatelom intymność. W Polsce zajmuje się tym działający od 1996 roku w ramach Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej NASK ośrodek o nazwie CERT. W 1997 roku został on przyjęty do światowego zrzeszenia ośrodków bezpieczeństwa internetu (FIRST), zaś trzy lata później jako pierwszy z państw niebędących wtedy człon-
sprawą. W styczniu 2006 roku nieco wkurzeni Białorusini zapytali, czy kwestia przejścia jest nadal aktualna. Kierujący wtedy MSZ-etem Stefan Meller (zmarły niedawno były ambasador Polski w Moskwie) odpowiedział, że sprawa zostanie niezwłocznie załatwiona. Przeprosił przy tym za zwłokę, wyjaśniając, że była ona spowodowana zasadniczymi zmianami personalnymi i organizacyjnymi, jakie zaszły w polskich urzędach po wyborach. Należy zauważyć, iż wyrzucani z pracy przez PiS urzędnicy Komendy Głównej Straży Granicznej wykonywali swoje obowiązki do końca okresów wypowiedzenia. 31 stycznia 2006 roku projekt noty dyplomatycznej, jaką polskie MSZ miało przesłać MSZ Białorusi w sprawie przejścia Włodawa-Tomaszówka, był gotowy. Na jej podstawie mogłyby ruszyć prace techniczno-projektowe prowadzone zarówno przez stronę Polską, jak i Białoruską (w tym dotyczące mostu). To byłaby pierwsza od ponad 10 lat tak duża wspólna inwestycja na granicy z Białorusią. Do zakończenia pierwszego etapu niezbędny był podpis jednego człowieka – polskiego prezesa Rady Ministrów. Wiemy, że stosowny papier trafił do sekretariatu premiera 24 maja 2006 roku. Decyzji w tej sprawie nie ma do dziś. Latem 2006 r. z apelem o przyspieszenie w załatwieniu sprawy zwrócił się do Jarosława Kaczyńskiego
sobie pozarządzać jedynie wybranymi państwowymi sieciami teleinformatycznymi. W końcu przekonali premiera Kaczyńskiego, że to im należy przekazać całość spraw bezpieczeństwa sieci internetowej w Polsce. Latem 2007 roku – pod pretekstem uniknięcia przez nas sytuacji z Estonii – zaczęła się budowa w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego struktur tajnej policji ds. internetu. Po przegranych przez PiS wyborach prace nabrały przyspieszenia i już w lutym tego roku ABW pochwaliła się,
Wraca stare kami UE znalazł się w gronie założycieli europejskiej grupy koordynacyjnej ds. zagrożeń informatycznych (TERENA). Przez prawie 11 lat działalności CERT chronił Polskę przed skutkami ataków wirusów i innych trojanów. Z drugiej strony, ataki hakerów na polskie rządowe serwery należały do rzadkości. Na bazie TERENY przywódcy UE powołali w 2004 r. ENISE, czyli Europejską Agencję Bezpieczeństwa Sieci i Informacji. Europejscy partnerzy nie mogli się nachwalić współpracy z CERT-em i NASK-iem. Ich pracownicy uznawani są za doskonałych fachowców. ~~~ Jednym z nielicznych państw UE, w których bezpieczeństwo krajowej sieci internetowej oddano w ręce tajniaków, była Estonia. W maju 2007 r. cały świat mógł zobaczyć, że ten model się nie sprawdza. Ale i tak polscy tajniacy nie mogli przeboleć, iż nie mają takiej władzy jak NASK i mogą
że ma nowy system. Obecna działalność nowego CERT-u każe zastanowić się nad kilkoma kwestiami: ~ Na jakiej podstawie prawnej on działa? Nie znaleźliśmy żadnego aktu normatywnego powołującego w ramach ABW ową jednostkę. W Europie Zachodniej oraz USA, jeżeli państwo zabiera się za bezpieczeństwo w sieci, to w jasny i czytelny sposób określa wymogi, procedury i zasady funkcjonowania takiej agendy. U nas jest to wewnętrzna tajna komórka ABW, powołana ot tak sobie. ~ Funkcjonariusze ABW reklamują CERT-GOV jako program, który zapewnia bezpieczeństwo urzędom i gwarantuje jednocześnie intymność jego pracownikom. Po prostu sondy CERT-u są zainstalowane na zewnątrz rządowej sieci. Nie sprawdzają one, czy przypadkiem przez dziury w systemie nie wyciekają tajne informacje i czy przypadkiem pracownicy nie ściągają jakichś groźnych programów.
ówczesny burmistrz Włodawy Franciszek Gruszkowski. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Po zmianie rządu interpelację złożył poseł lewicy Zbigniew Matuszczak. Pytaliśmy i my. Wszystkie odpowiedzi były, delikatnie mówiąc, nie na temat. Panowie urzędnicy (wiceministrowie spraw wewnętrznych i administracji Wiesław Tarka i Jarosław Brysiewicz, obaj z PiS) oraz Piotr Stachańczyk (PO) pisali o historii rozmów, o tym, że granica wschodnia jest bardzo ważna. Skupiali się jednak wyłącznie na inwestycjach w przejścia z Ukrainą. Przypominamy, iż Włodawa-Tomaszówka leży na granicy Polski z Białorusią. Jego budowa ma kosztować nie więcej niż 30 mln złotych. Do dziś nikt nie chce się podpiąć pod jakąkolwiek pozytywną współpracę z Mińskiem Łukaszenki. Jest to postępowanie sprzeczne z zasadami dyplomacji. Od ponad dwóch lat Warszawa poniża Mińsk. Rządzącym przypominamy: najtańszą i najbardziej efektywną formą dyplomacji jest jak najszersze otwarcie się na wymianę między społeczeństwami. To relacje zwykłych Kowalskich i Aleksiejczyków zbliżają państwa. O tym, że handel i sport to dobry środek na budowę wzajemnego zaufania, uczą się studenci stosunków międzynarodowych już na pierwszym roku. Ciekawe, gdzie i czego uczyły się nasze dyplomatołki... MiC
Dotychczasowe doświadczenia NASK-u wskazują, że głównym zagrożeniem dla państwowych agend są błędy konfiguracyjne styków ich sieci wewnętrznych z internetem oraz nielegalne skanowanie sieci urzędów w wykonaniu jego własnych pracowników. Tego sondy CERT-GOV nie ujawnią, gdyż zajmują się one wyłącznie katalogowaniem internautów łączących się z urzędowymi witrynami. Nazywa się to monitorowaniem ruchu w sieci. Nie wiadomo, co się dzieje z tak zebranymi danymi. Na pytania, kto je przechowuje i przetwarza na stronie rządowego CERT-u, nie znajdziemy odpowiedzi. ~ ABW w celu zarządzania CERT-em zawarła porozumienia z Microsoftem. Na jego mocy trwa wymiana informacji o lukach i błędach systemu. Agenci nie widzieli konieczności zawarcia takich porozumień z producentami konkurencyjnych programów. Szczególnie że większość serwerów, na których zawieszone są rządowe witryny, pracuje właśnie na nich. ~~~ Panie Premierze, służby specjalne lubią działać poza wszelką kontrolą. Czy przypadkiem nowe uprawnienia, jakie ABW sama sobie nadała, nie są tego dowodem? O skuteczności CERT-GOV prowadzonego przez tajniaków mogą świadczyć kwietniowe ataki na strony internetowe Pana kancelarii. Ten „wyjątkowo sprawny system” nie wykrył ani też nie zneutralizował włamywaczy, którzy zakłócili pracę komputerów służby cywilnej. Podobno Polska jest państwem prawa, w którym wszelkie ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności mogą być ustanawiane tylko w ustawie. Tako rzecze konstytucja w artykule 31. A czy kolekcjonowanie przez jedną z tajnych policji numerów IP komputerów i innych danych o internautach nie jest takim ograniczeniem? MiC
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r. W swoim życiu niejednokrotnie oszukał przeznaczenie. Przegrał dopiero w rozgrywce z księdzem. Stefan Jędrzejewski, artysta malarz i grafik, historią swojego życia mógłby z powodzeniem obdzielić kilka osób. Urodził się podczas okupacji na warszawskim Pawiaku. Właśnie tam jego matka trafiła w już zaawansowanej ciąży. W wyjątkowo ciężkich warunkach, w głodzie, wśród chorych, wycieńczonych, zawszonych i umierających ludzi przetrwał niemal dwa lata. Do czasu, aż tuż przed powstaniem warszawskim został zabrany przez Radę Główną Opiekuńczą i przekazany ciotce. Po wojnie wraz z rodzicami, którym udało się przeżyć obozy, przyjechał do Szczecina. Towarowym pociągiem, przykryty plandeką. Jako dziecko objechał niemal cały kraj, bo wciąż uciekali przed systemem. Uczęszczał do pięciu szkół podstawowych, dwóch liceów, dwóch szkół plastycznych i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Do Kamienia Pomorskiego przyjechał tuż po studiach i postanowił zostać. Miał energię i pomysły na promocję. – Człowiek w małym miasteczku nie powinien czuć się zaśniedziałym gnieciuchem, latać tylko między kruchtą a łożnicą. Powinien patrzeć dalej. Jak tylko przyjechałem, założyłem dyskusyjny klub filmowy, organizowałem wystawy i plenery malarskie. Kamień był centrum kultury. Ciągle w lecie działo się tu coś ciekawego – wspomina pan Stefan. Do szczęścia brakowało mu wówczas tylko własnego kąta. Tak długo wydeptywał więc ścieżki w Urzędzie Miasta, aż w końcu przyznali mu mieszkanie komunalne w należącym do gminy tzw. pałacu biskupim (na zdjęciu), który był wówczas siedzibą miejskiej biblioteki. Jak wspomina ten dzień? – Dostałem dwa pokoje na poddaszu i stałe zameldowanie. Cieszyłem się, bo za wszelką cenę chciałem mieć swoje miejsce. Taki psychiczny uraz. Tyle razy mnie wypędzali... W pałacu mieszkał wraz z żoną prawie 30 lat. Tam też tworzył i wciąż ożywiał lokalną kulturę, nie szczędząc ani czasu, ani energii. Kamień Pomorski zmieniał się przez lata na jego oczach i z jego udziałem. I tak byłoby pewnie do dziś, gdyby nie fakt, że w kamieńskiej parafii św. Ottona nastał ksiądz prałat Zbigniew Wyka (obecnie proboszcz MB Bolesnej w Mierzynie), który w starych dokumentach doczytał się, że od XIV do XVII w.
POLSKA PARAFIALNA
Kamień u szyi
pałac był siedzibą kurii biskupiej, i natychmiast się o niego upomniał. Gmina, jak to gmina – księdzu nie odmówiła i przekazała nieodpłatnie to, czego sobie zażyczył, zapominając przy tym zupełnie, że wcześniej zakwaterowała tam rodzinę. W protokole komisji Jędrzejewski nie zna-
– Byłem oszołomiony. Wycofałem akt oskarżenia. Miałem dość, poddałem się i to był chyba największy błąd w moim życiu, bo to okazała się czcza obietnica – opowiada malarz. Dziś – oprócz katolickiego Centrum Kultury im. Jana Pawła II i Ka-
lazł nawet słowa na swój temat. Jak poszedł z reklamacją, kazali mu się z księdzem układać. To akurat okazało się ponad siły zwykłego śmiertelnika. Ksiądz prałat Wyka nie ukrywał bynajmniej, że się Jędrzejewskich z pałacu pozbędzie – jeśli nie po dobroci, to siłą. Rzeczywiście, pewnego dnia ksiądz zabrał się – według relacji świadków: własnoręcznie – do rozwiercania zamków w mieszkaniu Jędrzejewskich. Kiedy ci przylecieli ratować dobytek, połowa już została wystawiona. Wówczas bezprawną eksmisję powstrzymała policja, jednak ks. Wyka zwrócił się do sądu. Podczas rozprawy Jędrzejewscy podpisali z prałatem ugodę. Bo obiecał, że jak tylko się wyniosą, pomoże im znaleźć inne lokum.
tolickiego Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej Civitas Christiana – w zabytkowym budynku funkcjonuje prywatne przedszkole i pracownia muzyczna. – Nic by się przecież nie stało, gdyby ksiądz podpisał ze mną umowę. Ja nadal płaciłbym czynsz i żył spokojnie. Ale nie lubiliśmy się i to był chyba jedyny powód, dlaczego się zaparł – podsumowuje pan Stefan. Mimo wielokrotnych prób podejmowanych przed obliczem różnokolorowej władzy Kamienia Pomorskiego Jędrzejewski nie doprosił się własnego kąta – ani na mieszkanie, ani na pracownię. Pisał tak uparcie, że od gminnego urzędnika dostał w końcu świstek, żeby dał spokój, bo „dalsze pisma w tej sprawie
nie będą rozpatrywane i pozostaną bez odpowiedzi”. W efekcie inwalida wojenny, ofiara represji, której – według preambuły ustawy o kombatantach – „należny jest głęboki szacunek wszystkich rodaków oraz szczególna troska i opieka ze strony instytucji państwowych, samorządów terytorialnych i organizacji społecznych”, a zarazem artysta malarz, którego obrazy gościły nie tylko w polskich, ale i w zagranicznych galeriach, człowiek zasłużony dla lokalnej społeczności, został bezdomny i zepchnięty na jej margines. Może dlatego, że nigdy nie ukrywał swej lewicowości. A może dlatego, że nie przypadł do gustu księdzu... W każdym razie mieszkanie komunalne przysługuje mu bez dwóch zdań, na mocy prawa, jako artyście wielce zasłużonemu dla miasta. Dziś pracuje na kilku metrach kwadratowych w mieszkaniu córki. Tylko dzięki niej nie wylądował pod mostem. – Skrzydeł tu nie rozwinę. Nawet dobrze się nie cofnę, żeby spojrzeć na tworzone dzieło... Taka sytuacja załatwia człowieka psychicznie. Ja się w tej chwili nie rozwijam, ja się właśnie zwinąłem. Nie wyobrażam sobie, że tak będzie do końca życia – stwierdza artysta z goryczą. Ale wciąż tworzy. Wierzy, że uda się jeszcze ze wszystkich etiud, które stoją w prowizorycznej pracowni, stworzyć prawdziwe obrazy. Rozmawialiśmy z obecnym wiceburmistrzem Kamienia Pomorskiego – Andrzejem Jędrzejewskim. – Ze strony miasta jest dobra wola, jest dobry klimat dla każdego twórcy – zapewnia wiceburmistrz i obiecuje przyjrzeć się sprawie. Czy znajdzie rozwiązanie? Czas pokaże. WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. Autor
[email protected]
9
hoć trudno w to uwierzyć, gdyby nie zbrodnia NKWD w Katyniu – po podkarpackiej, neobizantyjskiej cerkwi św. Dymitra w Starym Dzikowie pozostałyby wspomnienia... Wzniesiono ją w 1904 r. na miejscu wcześniejszych cerkwi. Po II wojnie i wysiedleniu Ukraińców celowo ją zdewastowano. Później była magazynem zboża GS, a przez kilkanaście ostatnich lat, już pusta, dogorywała, popadając w kompletną ruinę. Na szczęście wpadła w oko poszukującemu plenerów do „Katynia” Andrzejowi Wajdzie, a ten uznał, że „Dymitr” odegra rolę monastyru w Ostaszkowie. Nim zaczęto zdjęcia, filmowcy w trosce o życie ekipy wykonali ekspertyzy, połatali dziurawy dach i wstawili szyby w oknach, których jakoś nikt wcześniej wstawić się nie kwapił.
C
Ratunek w... Katyniu Sukces filmu sprawił, że cerkiew św. Dymitra odżyła, stając się obiektem znanym w Polsce i świecie, a przez to mającym szansę na ratunek przed zagładą. Niestety, władze gminy Stary Dzików nie mają miliona zł na renowację świątyni symbolu. Ponieważ filmowcy pozostawili w cerkwi dekoracje, Muzeum Kresów w Lubaczowie i gmina Stary Dzików myślą o muzeum scenografii Andrzeja Wajdy. Głośny film, nazwisko reżysera i fakt, że u św. Dymitra można poczuć atmosferę i warunki, w jakich Stalin więził polskich oficerów w latach 1939–1940, to również szansa na zdobycie środków niezbędnych do uratowania cerkwi. Kują żelazo, póki gorące, także lokalne stowarzyszenia i organizacje, które z pomocą instytucji powiatowych zorganizowały w cerkwi „Retrospekcje katyńskie” – ilustrowane projekcją filmów o zbrodni katyńskiej, jej ofiarach, ich ekshumacji i ponownym pochówku. Nieoczekiwanie Stary Dzików, leżący tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, stał się ważnym punktem na kulturalnej mapie powiatu lubaczowskiego, słynącego z dziesiątków cerkiewek. Wiele ocalało dzięki przekształceniu w kościoły, kilka porządnie odrestaurowano, nie zmieniając charakteru, ale większość czeka na konserwatorską łaskę. Farciara ze Starego Dzikowa ma szanse na drugie życie, bo GS odda ją za jedyne 10 złotych plus działkę w zamian za grunt, na którym cerkiew stoi. Kto wie, może przyjdzie z odsieczą jakiś prywatny „patriotyczny” kapitał dysponujący wolnym milionem... JANUSZ ADAMSKI
10
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
POD PARAGRAFEM
Szantaż czy tylko propozycja nie do odrzucenia? Kierownictwo Agencji Nieruchomości Rolnych w Poznaniu wolało nie ryzykować i nie zwróciło się do prokuratury o wyjaśnienie, dlaczego urzędnik-działacz partyjny nagabywał dzierżawcę, czy ten nie zechciałby dobrowolnie zrezygnować z części majątku... Wieś Rogalin (gmina Mosina) słynie ze wspaniałej rezydencji rodu Raczyńskich, będącej dziś oddziałem Muzeum Narodowego w Poznaniu. Przy tym właśnie muzeum działa od 1991 r. Fundacja im. Raczyńskich, założona przez śp. Edwarda hr. Raczyńskiego (w latach 1979–1986 prezydent RP na uchodźstwie) i dysponująca prawami własności do pochodzących z pałacu dzieł sztuki oraz zespołu rezydencjonalnego. Z myślą o zachowaniu historycznego krajobrazu i unikalnego środowiska przyrodniczego w otoczeniu pałacu Fundacja powołała spółkę „Majątek Rogalin”, która wydzierżawiła od Agencji Nieruchomości Rolnych wielkoobszarowe gospodarstwo w Rogalinie, aby orać tam i siać, a plonami wspierać Fundację w realizacji jej statutowych prospołecznych celów. Wszystko było pięknie, dopóki Rogalin (usytuowany w strefie podmiejskiej Poznania) wytrzymywał presję urbanizacyjną, a wpływowi urzędnicy ANR nie zaczęli kombinować, jakby tu odebrać grunty dzierżawcy, żeby można było nimi nasycić apetyty „znajomych królika” poszukujących hektarów pod siedliska... ~~~ 31 grudnia 2007 r. Mikołaj Pietraszak-Dmowski – prezes zarządu „Majątku Rogalin”, a zarazem sekretarz zarządu Fundacji im. Raczyńskich – oficjalnym pismem skierowanym do dyrektora poznańskiego Oddziału Terenowego ANR Krzysztofa Urbaniaka informował: „Do wyłączenia działek [spod dzierżawy] na rzecz konkretnie wskazanej osoby fizycznej byłem nakłaniany w rozmowie telefonicznej przeprowadzonej w październiku br. przez Kierownika Sekcji Gospodarowania Zasobem ANR p. Dariusza Świerczyńskiego (w kwietniu 2008 r. awansowany na stanowisko wicedyrektora Oddziału – dop. red.), który też w rozmowie przypomniał mi w tym kontekście o jeszcze niesprecyzowanym wówczas stanowisku ANR w sprawie rozliczenia odsetków
Ziemia obiecana z Ugody” (por. „Bandyci ryją w ziemi” – „FiM” 19/2008). O co chodziło z tą ugodą? – W pierwszych latach funkcjonowania mieliśmy ogromne kłopoty wynikające z zapisanej w umowie dzierżawnej formy płatności. Wysokość rat uzależniona była od ceny pszenicy, która dwukrotnie wzrosła, zanim zdołaliśmy rozkręcić gospodarstwo i uporać się z przejętym od Agencji problemem zarażonego białaczką stada bydła. Dopełnieniem nieszczęścia były dwie klęski suszy i w 2002 roku nasz dług – wraz z zabójczymi odsetkami – wobec Skarbu Państwa za wykupiony majątek okołodzierżawny urósł do rozmiarów grożących upadłością. Agencja wyciągnęła wówczas pomocną dłoń i wyraziła zgodę na ratalną spłatę głównej należności, a po całkowitym jej uregulowaniu miano nam umorzyć naliczone wcześniej odsetki. Takie właśnie porozumienie zawarliśmy i zapisaliśmy je w ugodzie, z której wywiązaliśmy się w stu procentach – wyjaśnia Pietraszak-Dmowski, wyraźnie zaskoczony wizytą dziennikarzy „FiM” w Rogalinie. Żeby wyjść z ANR „na zero”, musiał jej w ciągu 5 lat zapłacić – oprócz bieżących należności dzierżawnych – ponad 530 tys. zł. Zapłacił co do grosza, słusznie oczekując – formalnej, zdawać by się mogło – decyzji umarzającej „stare” odsetki. ~~~ Urzędnik Świerczyński usłyszał stanowcze „nie”, gdy w październiku 2007 r. zatelefonował do Pietraszaka-Dmowskiego, namawiając go do dobrowolnego wyłączenia z „Majątku Rogalin” dwóch leżących na obrzeżach gospodarstwa, sąsiadujących ze sobą działek o numerach ewidencyjnych 43/3 (0,28 ha starego folwarku z budynkiem mieszkalnym) i 43/4 (przylegające do kompleksu leśnego pole o powierzchni 9,9 ha). A w ciągu dalszym rozmowy... – Bardzo panu radzę, żeby raz jeszcze to rozważył. Przecież pan ma kłopoty... – podpowiadał Świerczyński. – Ja mam jakieś kłopoty?! – zdumiał się prezes, uchodzący nie tylko w swoim mniemaniu za człowieka o nieposzlakowanej uczciwości (poza pełnieniem funkcji sekretarza Fundacji im. Raczyńskich, przewodniczy komisji rewizyjnej Towarzystwa Genealogiczno-Heraldycznego w Poznaniu). – No, nie pan osobiście, ale firma, która jest przecież ogromnie zadłużona wobec Agencji z tytułu odsetek. Aktualnie waży się decyzja
w sprawie ich umorzenia. Ja osobiście się nią nie zajmuję, ale proszę dobrze rozważyć decyzję... – naprowadzał rozmówcę na trop państwowy urzędnik. Pietraszaka-Dmowskiego nie przekonały argumenty o rzekomych – jak miał wówczas prawo przypuszczać – kłopotach, nie rzuciło go też na kolana nazwisko „bardzo ważnej osoby” (o niej samej za chwilę...), dla której Agencja usiłowała wykombinować działki kosztem „Majątku Rogalin”. Jeszcze nie wiedział, jak wielkiej wkrótce zażądają ceny za ten brak pokory...
stada bydła wraz z cesją polisy ubezpieczeniowej). Dopiero teraz Pietraszak-Dmowski zrozumiał, że Świerczyński w październiku nie blefował. „Zmuszeni jesteśmy łączyć obecne stanowisko ANR co do uznania rozliczeń z ugody za zakończone, z faktem odmowy polubownego wyłączenia z dzierżawy działek 43/3 i 43/4” – zauważył prezes „Majątku Rogalin” w piśmie do dyrektora Oddziału Krzysztofa Urbaniaka, wyraźnie – choć nieśmiało i między wierszami – zawiadamiając, że był szantażowany. Jak powinien zareagować na taki pasztet szef państwowej instytucji?
~~~ W grudniu 2007 r. Oddział Terenowy ANR w Poznaniu zażądał od „Majątku Rogalin” zapłaty „starych” odsetek. Agencja wymyśliła, że złożona w 2002 r. obietnica ich umorzenia (literalnie zapisana w porozumieniu stwierdzeniem „decyzja o ewentualnym umorzeniu odsetek (...) zostanie podjęta po ocenie realizacji niniejszej ugody”), daje jej do ręki bicz na dzierżawcę, bo przecież nigdzie nie zostało powiedziane, według jakich konkretnie kryteriów, oprócz urzędniczego widzimisię, owa ocena miałaby zostać sformułowana. A że działek nie oddał, chociaż grzecznie go proszono, to i ocena wypadła negatywnie, choć w 5-letnim okresie realizacji ugody Agencja nawet się nie zająknęła o jakimkolwiek uchybieniu w płatnościach, które pozwalałyby urzędowi na uruchomienie zapisanych w ugodzie instrumentów odwetowych (m.in. przewłaszczenie
– Nie ma wyboru. Kodeks postępowania karnego nakłada na każdego kierownika instytucji państwowej bądź samorządowej obowiązek niezwłocznego zawiadomienia organu ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez urzędnika – podkreśla rzecznik poznańskiej prokuratury. – Agencja nigdy oficjalnie nie ustosunkowała się do pisma informującego o nakłanianiu mnie do podjęcia decyzji niekorzystnych dla spółki „Majątek Rogalin”. Jedyną reakcją był telefon od pana Świerczyńskiego, choć przecież to nie on był adresatem listu. Stwierdził, że w żaden sposób na mnie nie naciskał, tylko pytał, czy widzę możliwość wyłączenia działek spod naszej dzierżawy i w ogóle jest bardzo zaskoczony skargą, którą odbiera jako atak na niego – mówi Pietraszak-Dmowski. „Zawarte w piśmie »Majątku Rogalin« stwierdzenie nie jest prawdą.
Nie było nakłaniania Prezesa »Majątku Rogalin« do wyłączenia określonych gruntów za korzystne podejście Agencji do rozliczenia ugody. Natomiast prawdą jest, że było zapytanie co do ewentualnej możliwości wyłączenia z umowy dzierżawy dwóch działek wraz z nieużytkowanymi przez spółkę budynkami, ale wyłącznie za zgodą spółki »Majątku Rogalin«. Sprawa rozliczenia finansowego – ugody – jest sprawą niezależną, w której toczy się odrębne postępowanie” – podtrzymało tę wersję pismem z 28 kwietnia kierownictwo Oddziału Terenowego ANR, poproszone przez nas o ustosunkowanie się do zarzutów. Innymi słowy: sprawa została zamieciona pod dywan, zaś prokuratura w ogóle się o niej nie dowiedziała, bo w Agencji słowo jej urzędnika okazuje się stokroć bardziej wiarygodne niż słowo reprezentanta znamienitej fundacji. ~~~ A kim jest „ważna osoba”, której chciał zrobić dobrze urzędnik Świerczyński (prywatnie działacz Platformy Obywatelskiej)? 30-letnia Agnieszka H. przez kilka lat była asystentką multimilionerki Grażyny Kulczyk – żony Jana Kulczyka rozdającego karty w Poznaniu. 5 stycznia 2007 roku pani Agnieszka dostała nagle posadę głównego specjalisty ds. kontroli wewnętrznej w Urzędzie Miasta Swarzędz. Formalnie ta decyzja należała do burmistrz Bożeny Szydłowskiej, lokalnej działaczki Platformy Obywatelskiej, jednak – zdaniem naszych informatorów – wykonała ona jedynie polecenie partyjne wynikające z życzenia firmy rodziny Kulczyków, przygotowującej się do uruchomienia w Swarzędzu Fabryki Pojazdów Specjalnych. Szefowa swarzędzkich kontrolerów robiła oszałamiającą karierę, bo już po trzech miesiącach (2 kwietnia) została pierwszym zastępcą burmistrz Szydłowskiej. Gdy ta wypłynęła na szerokie wody polityczne, uzyskując w październiku mandat poselski, pani Agnieszka złożyła nagle wymówienie z pracy i z końcem roku oddała urząd wiceburmistrza. No cóż, zapewne tak bardzo przywiązała się do patronki, że po prostu nie mogłaby dalej bez niej pracować... Urzędnik Świerczyński zaprzecza, że szantażował Pietraszaka-Dmowskiego i powoływał się przy tej okazji na życzenie pani wiceburmistrz Agnieszki pragnącej osiąść w Rogalinie. Ona sama potwierdza, że, owszem, zgłaszała Agencji, iż jest zainteresowana kupnem działek, ale absolutnie nie wykorzystywała w tym kontekście swojej funkcji publicznej. Prokuraturze nie dano szansy, żeby mogła jednoznacznie stwierdzić, czyje jest na wierzchu... ANNA TARCZYŃSKA, S.T.
MITY KOŚCIOŁA
11
Cuda,, Cuda
ogłaszają!
Straszny wypadek podczas Grand Prix Kanady Kubica przeżył dzięki swoim niemałym już umiejętnościom? Nic podobnego. A może uratował go kompozytowy bolid F-1? Bynajmniej... Przeżył, bo transmisję oglądała pewna Włoszka i modliła się za pana Roberta do Jana Pawła II. No i z czego się śmiejecie? Nie czytaliście książki pt. „Cuda”? No to nic nie wiecie. A ja czytałem i teraz jestem już bardzo mądry. Reklamuje ją „Nasz Dziennik” oraz Radio Maryja (to też cud, bo przecież tzw. nadawcy społecznemu nie wolno prowadzić żadnej działalności marketingowej). Wybuliłem 25 złotych i stałem się szczęśliwym posiadaczem „(...) publikacji o unikalnym charakterze, na którą składają się świadectwa łask otrzymanych za wstawiennictwem Jana Pawła II. Wszystkie teksty zamieszczone w niniejszej książce należą do dokumentacji procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Ojca Świętego”. Tego dowiedziałem się z okładki tomiska. I jeszcze tego, że patronem wydawnictwa jest TVP 1 i TVP Kraków. To dodatkowo mnie uspokoiło, a nawet uduchowiło, bo upewniłem się, na czym polega „misja publiczna” polskiej telewizji. Do „Cudów” dołączona jest jeszcze płytka z filmem pod tytułem „Cud”, ale o nim za chwilę. Najpierw o książce. Na 160 stronach zostały pomieszczone najbardziej przejmujące i najbardziej dowodne relacje ludzi z całego świata, którzy poinformowali Watykan, że gdyby nie Jan Paweł, ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej, czyli marnie. Albo w ogóle by nie wyglądało, bowiem ciupasem dołączyliby do papieża. Ale nie dołączyli, więc piszą. Na przykład tak: „Mam na imię Metody, jestem Bułgarem, mieszkam w Sofii. W marcu 2002 roku nagle zachorowałem na raka tarczycy. Badania wykazały, że rak zaatakował także tchawicę (...). Operacji poddałem się na początku maja. Niestety, zabieg się nie udał, lekarze nie dotarli do raka (...), ale Jan Paweł II dotknął mnie i pobłogosławił (...). Byłem przekonany, że jeśli dotknę Papieża, moja druga operacja się uda. Byłem bardzo szczęśliwy (...). 19 czerwca poddałem się drugiej operacji, która trwała 6 godzin. Od trzech lat cieszę się dobrym zdrowiem, jestem ogromnie wdzięczny”. Jak się to Metodemu udało? A tak, że jak JPII przyjechał do Bułgarii, to Metody był kelnerem, co to papieżowi posiłki podawał. I dotykał go (co to za metody?). A rola lekarzy w remisji raka? Całkowicie nieistotna. Pewnie im nawet nie podziękował za operację.
leczenia, czyli chemii z papieskim doładowaniem. Powyższe świadectwa to jednak pikuś wobec listu kolejnego. Warto przeczytać go bardzo uważnie: „Zaledwie mija rok, a ja już jestem operowana drugi raz i co gor-
świadectwo, a jeśli nie, to... bujaj się! W zasadzie dość uczciwe, merkantylne podejście do sprawy. Ale jest i drugi aspekt: jesteś blisko Niej, to możesz poprosić, a Ona Tobie, Ojcze, nie odmówi. Niestety, w tym przypadku nie mamy dla Zofii – autorki świadectwa – dobrych wiadomości. Takie postawienie sprawy wyczerpuje znamiona art. 230 kodeksu karnego, określane jest jako płatna protekcja i zagrożone karą odsiadki nawet do 8 lat. Tym, którzy przecierają oczy ze zdumienia, przypominam raz jeszcze: to wszystko są autentyczne świadectwa różnych ludzi o świętości Jana Pawła. Świadectwa, które zostały uznane jako dowody (sic!) cudowności papieża. Swoją drogą ciekawe, czy członkom dostojnej watykańskiej komisji żaden mięsień twarzy nie drgnął (przywołując grymas uśmiechu), gdy czytali taki tekst: „Podczas transmisji telewizyjnej wyścigów Formuły 1, kiedy zobaczyłam przerażający wypadek Kubicy, wiedząc, że jest Polakiem jak i Jan Paweł II, całym sercem prosiłam Papieża o pomoc, spoglądając na Jego zdjęcie... W wiadomościach podano, że Kubica wy-
sza są to przerzuty. Tak, Ojcze Święty, jestem chora na raka skóry, który jest złośliwy (...). Mój mąż nie chodzi do spowiedzi ani do kościoła – nawet moja choroba jego nie zmieniła; córka Ania także nie chodzi do kościoła (...). Jeśli mi pomożesz, dam świadectwo światu. Jestem prostą osobą i pokornie oddaję te sprawy Matce Przenajświętszej, ale Ty, Ojcze, jesteś blisko Niej, to możesz poprosić, a Ona Tobie, Ojcze, nie odmówi”. Cóż my tu mamy? Po pierwsze – handelek: jeśli mi pomożesz, dam
szedł cało z wypadku i że jest czcicielem Jana Pawła II. To modlitwa go uratowała”. W książce „Cuda” natrafiamy na cuda jeszcze innego kalibru. Takie jakby nie cuda. No, ale z braku laku... „Jestem studentem I roku teologii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, mam 22 lata, mieszkam w Łaziskach Górnych. Od urodzenia mam sparaliżowane kończyny górne i dolne, poruszać się mogę jedynie za pomocą wózka inwalidzkiego. (...) pojechałem na Pielgrzymkę
Przecież jednak nie każdy ma okazję Papie papu podawać. Co wtedy? Wtedy są inne sposoby, o czym donosi Magdalena z Krakowa: „Jestem studentką czwartego roku Akademii Ekonomicznej w Krakowie. W czerwcu 2004 roku przeprowadzone badania węzłów chłonnych wykazały ziarnicę złośliwą. Moi rodzice napisali list do Ojca Świętego Jana Pawła II z prośbą o modlitwę w mojej intencji. Już we wrześniu otrzymaliśmy odpowiedź od księdza arcybiskupa Dziwisza, że Ojciec Święty modli się za mnie (...). W październiku rozpoczęłam cykl chemioterapii, zakończony w lutym br. Natomiast od marca do kwietnia poddałam się napromieniowaniu w centrum onkologii”. Czy modlitwa cokolwiek na dłuższą metę pomogła, dokładnie nie wiadomo, ale „pozwoliła przetrwać ciężkie chwile w wytrwałości i nadziei i znieść chemioterapię”. Proszę uprzejmie zwrócić uwagę, że i w tym (tak jak w poprzednim przypadku) rola nowoczesnej medycyny nie jest nawet zmarginalizowana – jest całkowicie pominięta. Jeszcze jeden przykład? Służę. „Przed rokiem stan mojego zdrowia był beznadziejny – przerzuty raka sutka (...). A ja w ostatniej chwili otrzymałam cykl chemii, bardzo silną terapię (...). Otrzymałam od Ciebie serdeczny list, różaniec i Twoje błogosławieństwo, które pomogło mi przeżyć najcięższe chwile. Dzięki Tobie nowotwór zaczął się cofać (...)” – pisze Tereska, dając dowód efektywności pewnego nowatorskiego sposobu ścisłego
Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych »Białe Misie« (...). Moi rodzice wierzyli, że spotkanie z Papieżem odmieni moje życie. Kiedy oczekiwaliśmy na Ojca Świętego w Bazylice św. Piotra, nagle zrobiło mi się słabo (...). W przyszłości pragnę zostać katechetą dla niepełnosprawnych. To za sprawą Karola Wojtyły, który odmienił moje życie”. Tak oto donosi Marcin z Łazisk Górnych. Po tym i po wcześniej przytaczanych świadectwach największy nawet niedowiarek czy najbardziej zatwardziały sceptyk powinien zakrzyknąć: CUD! Jak to?! Nie krzyczycie? W takim razie macie jeszcze jedną, ostatnią szansę: dołączony do „Cudów” film „Cud”, o którym – z reklamy – dowiadujemy się, że jest FABULARNY! I kosztuje 5 złotych. Czas przy nim leci szybko, bo trwa... 8 minut, 14 sekund!!! Poważnie. Od czasu pierwszego w historii kina filmu fabularnego „Polewacz polany” to swoisty rekord lapidarności. Lecz co tam czas! Treść... ta treść. Oto mamy zwykłą, niezwykłą rodzinkę. On: kawał łobuza, bo skończony ateista, w dodatku filozof; Ona: matka katoliczka modląca się przed fotografią JPII; Ono: dziecko z piekła rodem, złośliwe, niemiłe i przykute z jakiegoś powodu do wózka inwalidzkiego. Akcja: rodzice najpierw kłócą się, czy Bóg jest, czy go nie ma, a później zakładają, że po modlitwie do Jana Pawła nastąpi cud. Albo i nie nastąpi (swoją drogą ciekawa koncepcja hazardowej religijności). Oczywiście, widz domyśla się, że cudem ma być uzdrowienie dziewczynki. No i idą w trójkę do kościoła, i modlą się do fotografii papieża, a wtem siedząca obok zakonnica, która ma parkinsona, parkinsona mieć przestaje. Cud prawdziwy, bo dziecko oświadcza, że modliło się w intencji tej właśnie kobiety. KONIEC. Na przeczytanie omówionej tu książki, obejrzenie filmu i napisanie tej recenzji poświęciłem niemal calutką niedzielę. I nie zwariowałem, nie ocipiałem, nie oszalałem, nie zachorowałem na dyspepsję. I to jest prawdziwy cud, którego tu niniejszym daję świadectwo. MAREK SZENBORN Eugène Delacroix – Fryderyk Chopin i George Sand
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
12
WALECZNE SERCE
Rozmowa z Łukaszem Wabnicem (20 l.), sportowcem uprawiającym kick-boxing, mistrzem Europy, wielokrotnym mistrzem Polski oraz zdobywcą brązowego medalu w Pucharze Świata; także zdeklarowanym i zaangażowanym antyklerykałem. – Jest Pan jednym z najwybitniejszych obecnie polskich kick bokserów. Mógłby Pan przybliżyć naszym Czytelnikom tę dziedzinę sportu? – Kick-boxing jest sportem walki, w którym stosuje się zarówno bokserskie uderzenia pięścią, jak i kopnięcia za pomocą stopy. – Ten sport, podobnie jak boks klasyczny, jest dosyć brutalny. Co Pana skłoniło do jego uprawiania? Pieniądze, sława, nadmiar energii? – Kick-boxing amatorski, który uprawiam, nie przynosi wielkich pieniędzy. Zapewnia mi co najwyżej odrobinę popularności. Przyjemnym dla mnie elementem był fakt, iż klub wykorzystał mój wizerunek na plakatach do promocji sekcji kick-boxingu i przez pewien czas miałem okazję zobaczyć swoją twarz na plakacie. Ale nie to jest dla mnie najważniejsze. Uwielbiam rywalizację, bo bardzo mnie nakręca i dobrze się czuję w tego typu sytuacjach. Ten sport pozwala mi na realizowanie samego siebie i w ten sposób sprawia mi ogromną przyjemność. – Od czasu do czasu słyszy się głosy, że powinno się zabronić uprawiania boksu i kick-boxingu ze względu na groźne dla zdrowia uderzenia w głowę. – Nie uważam, aby było uzasadnione zabranianie czegokolwiek w tej dziedzinie. Należy pamiętać o istotnej różnicy pomiędzy walką sportową a uliczną. W walce sportowej obaj zawodnicy walczą w kaskach, według ustalonych reguł, które znają i akceptują. Walka sportowa może być przerwana w dowolnym momencie przez jej uczestnika, sekundanta lub sędziego. W walce ulicznej najczęściej nie ma obopólnej zgody na walkę, bo często ktoś jest agresorem, a ktoś ofiarą owej agresji. Sporty walki nie są, wbrew
pozorom, bardziej szkodliwe dla zdrowia niż inne dziedziny sportu uprawiane wyczynowo. Na przykład zawodnicy sumo godzą się na stosunkowo wczesną śmierć: prowadzi do niej specyficzna dieta, która ich obowiązuje. Zresztą nawet taniec w balecie, który wydaje się bardzo niegroźny, jest rujnujący dla stawów. Statystycznie piłka nożna jest bardziej kontuzyjna i niebezpieczna dla zdrowia niż sporty walki. Sądzę, że ludziom powinno się dawać możliwość wyboru, na co chcą chorować na skutek realizowania własnych zainteresowań. Przecież nie ma bezwzględnego zakazu palenia papierosów i picia alkoholu. To jest nasze życie i mamy prawo trochę je sobie podniszczyć. Jeżeli chodzi o mnie, to nie palę i nie piję i mimo uprawiania kick-boxingu cieszę się dobrym
Kler się pano zdrowiem. Nigdy nawet nie byłem znokautowany. Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby mi zabronić tego, co tak bardzo lubię. – Sport wyczynowy nie pochłania całej Pana energii. Jest Pan członkiem RACJI Polskiej Lewicy. – Z RACJĄ jestem związany już od kilku lat, a obecnie przewodniczę oddziałowi partii w Częstochowie. Nie ukrywam, że w naszym mieście jest niewielu zorganizowanych antyklerykałów, ale po umocnieniu naszego lokalnego koła chcemy zająć się m.in. akcją informacyjną wśród studentów. Mam nadzieję, że uda nam się pozyskać wiele młodych osób dla szerzenia ideałów RACJI: świeckiego państwa, równouprawnienia, społecznej gospodarki rynkowej. – Wspomniał Pan o młodych ludziach. Polacy, zwłaszcza młodzi, na ogół uciekają od zaangażowania politycznego. Młodzi uważają politykę za godną pogardy, niemodną, obciachową. Pan jest młody, odnosi międzynarodowe sukcesy, studiuje, ma dziewczynę, zainteresowania. Po co Panu jeszcze ta polityka? – Moje zaangażowanie wypływa z niezgody na to, co dzieje się w Polsce. Nie mogę znieść tego, że jesteśmy krajem tak bardzo zindoktrynowanym przez jedno, na dodatek mało sympatyczne wyznanie. Kiedy tylko włączę telewizor, to mnie odrzuca – kler jest wszędzie, dziennikarze są na usługach kościelnej ideologii. Podobnie jest
w szkołach i w całym życiu publicznym. Czuję się tak, jakbym był obcy we własnym kraju. Nie zgadzam się na taki stan rzeczy. Dlatego tak bardzo cenię „Fakty i Mity” i dlatego zdecydowałem się na działanie w RACJI. – Jest Pan tak młody, że antyklerykałem musiał Pan zostać chyba jako dziecko... – Kiedy miałem jakieś 15 lat, zauważyłem, że księża są w tym kraju
grupą uprzywilejowaną. Pamiętam, że moją uwagę przykuł wówczas drogi sprzęt elektroniczny czy świetne samochody, jakimi dysponowali znajomi księża. Może to wygląda na bardzo przyziemne i płytkie, ale dla młodego chłopaka to miało swoje znaczenie. Pomyślałem sobie wówczas, że to musi być świetna fucha, doskonałe pieniądze za pracę niewymagającą większego trudu i umiejętności. Przyznam, że był taki moment, że mi to
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
oszy nawet zaimponowało. Wkrótce jednak pojąłem, że to wygodne życie księży wynika często z wykorzystywania ludzkiej naiwności. Zrozumiałem, że na ten dobrobyt kleru wszyscy się składamy, bo Kościół jest obficie dofinansowywany z podatków. Obserwowałem również pobożne rodziny, w których wymusza się na dzieciach praktyki religijne przy próbie ich sprzeciwu i wbrew ich woli; patrzyłem, jak tresuje się młodych na narzędzia kleru. Zaczęło mnie to irytować – doszedłem do wniosku, że to jest niesprawiedliwe. Cieszę się, że w okresie dzieciństwa mama wszczepiła mi zamiłowanie do sportu i przyrody, a nie poddanie Kościołowi. – Na swojej stronie internetowej napisał Pan, że darzy „szczególnym uczuciem tygodnik »Fakty i Mity«”. Skąd taka gorąca sympatia dla nas? – Tygodnik czytam od 3–4 lat i jest on dla mnie jako dla antyklerykała i ateisty ważnym wsparciem. Kiedy jeszcze chodziłem na religię, to byłem przyczyną sporego zamieszania, bo zadawałem wiele niewygodnych pytań, poruszałem sprawy, o których czytałem w „FiM”. Na każdą lekcję miałem przygotowane pytanie w rodzaju: „Dlaczego Kościół uczy wiernych czcić figury i obrazy, skoro zabrania tego Dekalog dany przez Boga?”. Żeby Pan widział minę katechety... Pełna konsternacja!!! Po pewnym czasie wypisałem się z religii, wystąpiłem także oficjalnie z Kościoła katolickiego, a w ślad za mną to samo zrobiło spore grono kolegów. Ksiądz bardzo się zdenerwował i interweniował nawet u mojej mamy. Myślał, że się przestraszę... – Pana raczej trudno przestraszyć... Wspomniał Pan, że jest ateistą. Ateizm ma złą prasę w naszym kraju. Niewierzący są uważani za
niemoralnych, żyjących bez celu i sensu. Po co Panu taka łatka? – Znam te bzdurne opinie. Dla mnie jednak ateizm jest czymś pozytywnym i bardzo pomaga mi w życiu. – W jaki sposób? – Daje mi świadomość, że jeżeli czegoś w życiu nie zrobię teraz, to już nigdy tego nie zrobię. Nie będzie drugiej szansy, nic już się nie powtórzy. Dzięki temu cenię też każdą chwilę życia. – I to pomaga? – To dla mnie potężny bodziec do tego, aby wykorzystać każdy dzień jak najlepiej, wycisnąć z niego wszystko co najlepsze. Dlatego prowadzę bardzo aktywne życie, niewiele śpię i ciągle jestem zajęty. – Może to jest pracoholizm po prostu? – To nie ma nic wspólnego z pracoholizmem. Chodzi o jak najlepsze wykorzystanie czasu, aby być bardziej szczęśliwym i zadowolonym. Bywa, że rezygnuję z możliwości zarobienia jakichś dodatkowych pieniędzy, bo jest ładna pogoda i mam ochotę pochodzić z przyjaciółmi po lesie albo wspinać się na skałkach. Uwielbiam to, więc to robię! Skaczę także ze spadochronem, jestem grotołazem, strzelam z łuku... – Ten Pana ateizm to może raczej hedonizm, kult przyjemności i to przyjemności bardzo fizycznej? – Przyznaję, że jestem hedonistą, ale hedonistą umiarkowanym, racjonalnym. Nie uznaję sprawiania sobie przyjemności cudzym kosztem. Poza tym studiuję politologię, lubię czytać książki i interesuję się teatrem. Gram w kółku teatralnym. – Kick bokser w kółku teatralnym? Tu mnie Pan zaskoczył! A jak to jest z moralnością u ateistów? Zna Pan powiedzenie z Dostojewskiego, że jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno...
– To jest wielkie uproszczenie i niewłaściwe stawianie sprawy. Nie wszystko wolno, bo nie należy robić tego, czego zabrania prawo. Kto działa wbrew prawu naraża się na kłopoty. Mądry człowiek unika problemów z wymiarem sprawiedliwości, a więc np. nie kradnie, nie oszukuje i nie zabija. To kwestia moralności, a moralność wcale nie jest zależna od religijności. A po drugie i ważniejsze – uważam, że należy się w życiu kierować zasadą empatii. Trzeba się stawiać na miejscu drugiej osoby i zastanawiać, czy to, co do niej mówimy lub wobec niej robimy, jest właściwe, i czy my chcielibyśmy, aby tak postępowano wobec nas. – Na jednym ze zdjęć pozuje Pan w koloratce. To jakiś przewrotny żart? – Jak już mówiłem, lubię teatr, lubię także sam grać. Chciałem, aby to zdjęcie pokazywało obłudę wielu duchownych, manipulatorów ze słodką miną, którzy zwodzą naiwnych. Proszę samemu ocenić, czy mi się to udało... Rozmawiał ADAM CIOCH
13
14
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
ZE ŚWIATA
W centrum uwagi człowiek O lewicowej wizji Unii Europejskiej i bieżącej polityce mówi Francis Wurtz, przewodniczący frakcji Zjednoczona Lewica Europejska - Nordycka Zielona Lewica (GUE/NGL) w Parlamencie Europejskim. – Jest Pan liderem grupy, która łączy partie lewicowe. Na czym więc polega różnica między nią a Partią Europejskich Socjalistów, do której należy polskie SLD, UP czy hiszpańscy socjaliści? – Jest w Parlamencie Europejskim grupa socjalistyczna związana z Międzynarodówką Socjalistyczną, ale to nie my. My jesteśmy jeszcze – w pewnym sensie – bardziej na lewo wobec tych partii socjalistycznych. Nasza frakcja kładzie nacisk na zmiany, na transformacje, którym powinno ulec obecne społeczeństwo. My jesteśmy taką lewicową opozycją wobec neoliberalnej Europy. Przedstawiciele partii socjalistycznych z PES należą do Rady Ministrów Unii Europejskiej, Komisji Europejskiej, tworzą obecną politykę wspólnoty, w Niemczech tworzą rząd z konserwatywną Angelą Merkel. My zaś jesteśmy frakcją bardzo krytyczną w stosunku do obecnej polityki europejskiej. Uważamy, że nie wystarczy ograniczyć się do skorygowania pewnych ekscesów obecnego systemu kapitalistycznego, tylko należy go głęboko zmodyfikować poprzez transformację społeczeństwa. Na przykład uważamy, że radykalnie należy zmienić misję Centralnego Banku Światowego. Nie powinien tenże bank służyć tylko i wyłącznie rynkom finansowym, ale służyć rozwojowi gospodarczemu społeczeństw i państw Europy. Obecnie konkurencyjność gospodarki zależy od obniżania i tak niskich płac. Tymczasem w centrum wszelkich projektów musi być człowiek, a nie rynki finansowe. Z tego powodu byliśmy w opozycji do projektów Konstytucji Europejskiej i traktatu lizbońskiego. Nie z narodowościowych czy nacjonalistycznych powodów, ale ze względu na lewicowe przekonania. Obecny traktat konserwuje w pełni tę strukturę, z którą my chcielibyśmy zerwać – niekontrolowany przepływ kapitału, podawanie w wątpliwość idei służby publicznej, całkowita niezależność Banku Centralnego w stosunku do władz politycznych itd. – Kwestie gospodarcze w państwa przypadku dominują więc wyraźnie nad światopoglądowymi?
– Obydwie kwestie są równie ważne. Pytał pan o Zapaterę. Jego rząd podejmuje pewne pozytywne, dobre decyzje na płaszczyźnie społecznej i światopoglądowej. Jeśli chodzi o sprawy ekonomiczne, podejmuje te same decyzje co partie liberalne, co przejawia się niestałością zatrudnienia, niskimi zarobkami. Dla mnie te pozytywne przemiany, jakich dokonał Zapatero wobec społeczeństwa, powinny iść w parze z przemianami ekonomicznymi i socjalnymi. – A czy uznaje Pan przemiany światopoglądowe, jakie zachodziły w ostatnich latach w Hiszpanii? Jakie w tym zakresie jest stanowisko europejskiej lewicy spod Pana szyldu? – Na pewno Zapatero ma rację, że oparł się niektórym bardzo konserwatywnym naciskom Kościoła katolickiego. My jesteśmy zdecydowanie za tym, aby państwo było laickie. Jesteśmy przeciwko klerykalizmowi i klerykalizacji, zatem te próby angażowania się, a nawet interwencje Kościoła w wewnętrzne sprawy państwa, które obserwujemy w Polsce czy w Hiszpanii, przez nas są nie do zaakceptowania. Niezależnie od tego, czy chodzi tutaj o prawo do aborcji, o prawa mniejszości homoseksualnej, czy w ogóle większą wolność życia jednostek. Te zjawiska są częścią cywilizacji postępu. Oczywiście trzeba zaznaczyć, że respektujemy i szanujemy religię, wyznanie i styl życia, które każdy człowiek życzy sobie prowadzić. Każdy ma do tego prawo. Natomiast całkiem inna sytuacja jest wówczas, gdy zauważa się narzucanie jednego światopoglądu większości społeczeństwa. To hamuje żywotność tego społeczeństwa, postęp i temu się przeciwstawiamy. Mogę przytoczyć fakt, że np. bardzo wielu chrześcijan zgadza się z moimi poglądami. Te osoby uważają, że kwestia wyznania jest ich sprawą prywatną. – Czy jednak wobec liberalizującej się gospodarczo Europy socjalistyczny, bardzo lewicowy punkt widzenia nie jest już tylko reliktem przeszłości? – Nie. Uważam, że obecnie system liberalny w Stanach Zjednoczonych czy w Europie znajduje coraz więcej osób kontestujących go. I będzie ich przybywać. Oczywiście,
zgadzam się, że systemy, które istniały kiedyś w Europie Środkowo-Wschodniej, nie mogą wrócić i nie wrócą, o tym nie ma mowy. Trzeba znaleźć rozwiązanie, które pozwalałoby wznieść się ponad ten obecny kapitalizm; znaleźć inne, trzecie rozwiązanie. Obecny system powoduje ogromne straty na planie czysto ludzkim. Wystawia przyrodę, całą planetę na niebezpieczeństwo, prowadzi do wojen itp. Ten system nie ma przyszłości. Parę miesięcy temu było takie badanie opinii społecznej, z którego wynika, że około 61 proc. francuskiego społeczeństwa czuje się antykapitalistami. Jak widać, są wśród nich osoby głosujące na prawicę, mimo że uważają się za antykapitalistów. I to zwycięstwo w 2005 roku, kiedy Francuzi
utworzenie innej, nowej polityki w ramach Europy. W kontekście globalizacji istnienie UE jako struktury jest niezbędne. Chodzi o to, aby tworzyć solidarny, wspólny projekt, żeby wnieść coś nowego właśnie w ten kontekst globalizacji, tzn. wdrożyć i prowadzić inną politykę niż ta, którą narzuca globalizacja i wielkie korporacje. Jednym z naszych priorytetów winno być zagwarantowanie każdemu zatrudnienia z respektowaniem kwalifikacji i odpowiednim wynagrodzeniem. To wiąże się z innym dysponowaniem pieniędzmi. Nie można zostawiać takiej wolności i swobody bankom czy wielkim korporacjom. Sektor publiczny powinien być znacznie ważniejszy, bardziej sprawiedliwy musi być system podatkowy, a tę
powiedzieli „nie” Konstytucji Europejskiej, było wyrazem „nie” wobec kapitalizmu. Więc uważam, że obecnie prawdziwym wyzwaniem lewicy jest wypracowanie oferty na przyszłość. Nie chodzi o powrót do przeszłości, do gospodarki sterowanej centralnie, kiedy nie liczono się z prawami człowieka itd. Chodzi o wyjście poza system kapitalistyczny w obecnym kształcie. – Polacy są jednym z najbardziej proeuropejskich społeczeństw, choć zawirowania polityczne są bardzo silne. Jakiej powinni oczekiwać UE za 20, 30 lat? – Jestem jednym z najstarszych parlamentarzystów, od 28 lat pełnię funkcję eurodeputowanego, więc, jak pan widzi, poświęciłem życie tworzeniu Europy. Mogę więc powiedzieć, że czymś innym jest bycie proeuropejskim, a czymś innym popieranie obecnej polityki. Ja proponuję
siłę, jaką stanowi Europa, należałoby wykorzystywać bardziej efektywnie w tym kierunku, aby zmiany dokonywały się na planie międzynarodowym. Nawet tu nie wspominam o socjalizmie. Głoszę tylko hasła zerwania z obecnym systemem i budowanie nowej drogi. A potem każde społeczeństwo musiałoby zadecydować, jak głęboko te zmiany miałyby pójść. UE ma środki, aby dać sobie szansę na takie zmiany. – Tylko na czym takie główne zmiany ekonomiczne miałyby polegać, bo przecież nie na rozdawnictwie pieniędzy? – W ekonomii ogromną rolę odgrywa kredyt. Na czubku piramidy wszelkich struktur finansowych jest Europejski Bank Centralny. Jeśli statut tego banku zmieniłby się, mógłby on zdecydować na przykład, że wszelkie firmy, które zaakceptują nową politykę socjalnego,
sprawiedliwego zatrudnienia, mogłyby z takiego banku otrzymać kredyty na preferencyjnych zasadach, tanie i długoterminowe. Te zaś przedsiębiorstwa, które chciałyby spekulować, delokalizować itd., miałyby trudny dostęp do kredytów. Trzeba używać dostępnych nam narzędzi i grać na nich. Inny taki instrument, którym moglibyśmy się posługiwać, to zamówienia publiczne. Dzisiaj odbywa się to na zasadzie przetargu. To są ogromne rynki. Wystarczy dać przekaz: stwórzcie pewne obwarowania, przyjazną politykę zatrudnienia, a będziecie mieli szansę wygrania przetargu. Przy antypracowniczej polityce nie będziecie mogli nawet wystartować. To wszystko jednak powinno iść w parze z zaangażowaniem wobec samego społeczeństwa, a to poprzez politykę energetyczną, ochronę środowiska, badania naukowe itp. Więc to są niektóre ze zmian, jakie proponujemy. – Za rok wybory do Parlamentu Europejskiego. Jak Pan ocenia szanse swojej grupy? W Polsce bowiem, mimo prosocjalnego nastawienia większości obywateli, zwycięża duch konserwatywno-neoliberalny. – Nie chce mi się wierzyć w to, że Polacy są tak bardzo neoliberalni. Widziałem, o co walczą pielęgniarki, o co walczą nauczyciele, urzędnicy pocztowi, górnicy i ci wszyscy, którzy mają żałosne płace w supermarketach. To wszystko są ekspresje nastrojów antyneoliberalnych. Być może nie ma u was świadomości społeczno-politycznej. Uważam, że wielką słabością Polski jest brak debaty politycznej, publicznej. Im więcej debaty, tym więcej wiedzy praktycznej. Przy czym taka debata to debata niejako na ideologie, a nie wyłącznie pseudodyskusja w ramach jednego obozu ideologicznego. – Gości Pan w Polsce, spotyka się m.in. z polskimi lewicowymi politykami z PPS czy RACJI oraz związkami zawodowymi. Czy to jakieś przygotowania do szerszego zaangażowania w polskie problemy? – Europejska Zjednoczona Lewica uważa, że Polska jest bardzo ważnym krajem w Unii Europejskiej, mimo że nie mamy jeszcze polskich eurodeputowanych w naszej grupie w parlamencie. Bardzo chcemy poznać nieznany nam obszar, jakim jest sytuacja w Polsce. Dlatego chcemy spotkać jak najwięcej przedstawicieli tych nurtów postępowych, lewicowych, żeby poznać specyfikę i klimat w Polsce, a później móc rozpocząć szeroką współpracę. Rozmawiał DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
W
Wielkiej Brytanii doszło do prawdziwego cudu. Mieszkający tam Polacy – skłóceni i podzieleni – przemówili teraz jednym głosem. Zjednoczył ich sprzeciw wobec pomysłu sprzedaży polskiego ośrodka kultury i edukacji Fawley Court w Henley-on-Thames. Przepiękna rezydencja wraz z parkiem i terenami rekreacyjnymi (powstała w 1684 roku) warta
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
rezydencję. Otóż według marianów, jest on wart co najwyżej półtora miliona funtów. Nie wiadomo, dlaczego. Być może chcą sprzedać najcenniejsze nieruchomości, w tym Fawley Court, jakiemuś „słupowi”, aby później odkupić posiadłość i tym samym skuteczniej umocować się w prawie do jej własności... Po trzecie – okazało się, że marianie wcale nie kupili rezydencji w 1952 roku. Przypomnijmy, że na
koncentrują się na prywatnych i bardzo cichych negocjacjach z zainteresowanymi zakupem. ~ ~ ~ Polonijne fora dyskusyjne i gazety aż kipią od wypowiedzi wściekłych rodaków. Zarówno seniorzy emigracji, jak i młodzi Polacy są zgodni w jednym: „(...) to nie Kościół, to nie Ojcowie Marianie łożyli na Fawley Court, ale my, polska wspólnota: poprzez pracę, wolontariat,
Ojcowie oszustowie jest ok. 30 milionów funtów. Zakonnicy marianie twierdzą, że zostali jej właścicielami w 1952 roku. Ośrodek stał się centralnym punktem kontaktowym brytyjskiej Polonii. To za jej pieniądze powstała tam prestiżowa szkoła z internatem, Kolegium Miłosierdzia Bożego oraz muzeum polskiej historii. Marianie w prezencie od rodaków dostali prawdziwe perły. Na liście darów znalazł się oryginał „Statutu Łaskiego” z 1506 roku, unikatowe wydanie Biblii z 1574 roku, kolekcja eksponatów i pamiątek z powstania styczniowego. Zbiory te w 2006 roku po cichu zostały przewiezione do Lichenia. Wcześniej marianie zlikwidowali szkołę... W 2007 roku gruchnęła wieść, iż zakon sprzedaje ośrodek. Nie mogąc w coś podobnego uwierzyć, Polacy zażądali wyjaśnień. Duchowni przyznali, że to prawda, ale majątek sprzedają... dla dobra Polonii, bowiem jego utrzymanie pochłania fortunę. Te głupie tłumaczenia nie przekonały Polonusów, więc zaczęli sprawdzać stan prawny rezydencji. Po lekturze kwitów wielu przeżyło prawdziwy szok. Okazało się bowiem, że po pierwsze – marianie zarejestrowali się w Wielkiej Brytanii jako zwykła spółka prawa handlowego. Omijają w ten sposób wymogi, jakie na organizacje społeczne (w tym religijne) nałożyło brytyjskie prawo. Nie muszą dzięki temu informować darczyńców, na co poszły pieniądze. Włosy też stanęły niektórym dęba, gdy przeczytali, na ile zakonnicy wycenili cały swój majątek, w tym
F
15
Święta cegła B
iblię trudno zrozumieć – taka jest opinia większości jej czytelników, według sondażu zleconego przez Catholic Biblical Federation. Obejmował swym zasięgiem USA, Wielką Brytanię, Niemcy, Holandię, Francję, Hiszpanię, Włochy, Rosję i Polskę. Na pytanie: „Czy w minionym roku przeczytałeś jakiś fragment Biblii?”, 75 proc. Amerykanów odpowiedziało twierdząco. Oni też najczęściej mają Biblię w domu (98 proc.). Inne narodowości nie mogą się z nimi równać. W Europie najczęściej czytają Biblię Polacy (38 proc.); własny egzemplarz posiada 85 proc. Polaków. Na ostatnim miejscu jako posiadacze Pisma Świętego plasują się Francuzi – ma go w biblioteczkach mniej niż połowa. W najmniejszym stopniu lektura ta pociąga Hiszpanów (20 proc.). Wszystkie jednak narodowości w podobnym stopniu borykają się ze zrozumieniem tekstu – pojmuje go mniej niż połowa. Kłopoty z tym ma na przykład aż 70 proc. Niemców.
Co zaskakujące – pod pewnymi względami Polacy wyprzedzają nawet Amerykanów. Wedle sondażu, fundamentalistów religijnych jest u nas 34 proc., podczas gdy w USA – 27 proc. Takim mianem określono ludzi twierdzących, że treść Biblii należy traktować jako słowo boże i stosować się do niej literalnie. Polska znajduje się nieco za Ameryką (37 proc. do 32 proc.) jako naród wykorzysujący Biblię do modlitwy. Dla porównania, tylko 6 proc. Hiszpanów modli się z Biblią. Gorliwość w czytaniu wcale nie implikuje lepszej znajomości Pisma Świętego. Czytelnicy nastawieni krytycznie wobec religii wykazują się lepszymi wynikami niż dewoci, którzy utrzymują np., że autorem Ewangelii jest Jezus. PZ
Za wysokie progi P
Fawley Court w Henley-on-Thames
ten cel przez lata zbierali datki. Według ksiąg i tytułów własności, zakonnicy rezydencję otrzymali w drodze darowizny dopiero 26 czerwca 1961 roku. Darczyńca – Stanisław Nowak – kupił ją za własne pieniądze w roku 1955. Przekazując posiadłość, zastrzegł jednak, że marianie mogą ją wykorzystywać wyłącznie na potrzeby polskiej szkoły i w celu szerzenia kultury. Nie wolno im było pod żadnym pozorem dzielić majątku ani nim handlować. Okazało się jednak, iż od początku marianie spekulowali gruntami, np. sprzedali część ogrodu pod zabudowę. Gdy polskie media w Anglii opublikowały sądowe kwity, wynajęta przez marianów oksfordzka agencja nieruchomości wycofała ofertę z publicznego katalogu. Teraz zakonnicy
reski Michała Anioła z watykańskiej Kaplicy Sykstyńskiej, przedstawiające sceny ze Starego Testamentu, są nie tylko piękne. 500-letnie malowidła zawierają ukrytą treść. Tak uważają dwaj autorzy książki „Tajemnice Kaplicy Sykstyńskiej. Zakazane przekazy Michała Anioła w centrum Watykanu”, czyli rabin Benjamin Blech, profesor Talmudu z Yeshiva University, oraz przewodnik watykański Roy Doliner. Freski na stropie kaplicy powstały na życzenie ówczesnego papieża Juliusza II. Michał Anioł uważał się za rzeźbiarza i zleceniem wcale nie był zachwycony. Zemścił się więc, wyszydzając w ukryty sposób Kościół i jego zwierzchnika. Niektóre wizerunki mają intencje
kwestowanie, darowizny, a nawet spadki. Jak o tym można zapomnieć?”; „Dla Marianów z Fawley Court od idei dużo ważniejsze jest zainkasowanie pieniędzy i zwinięcie interesu”. Niektórzy przypominają, że już dzisiaj w Wielkiej Brytanii mieszka ponad 140 tysięcy małolatów. Rodzice wielu z nich z przyjemnością wybraliby dobrą polską szkołę. Taką, jaką za pieniądze polskich przedsiębiorców i organizacji marianie prowadzili przez 33 lata. Nastroje Polonusów radykalizują się z tygodnia na tydzień. Co bardziej wkurzeni grożą wstrzymaniem sprzedaży na drodze sądowej. I powinno im się to udać. Spróbujemy pomóc Polonusom w zorganizowaniu takiego ruchu oporu, np. zaoferujemy im pomoc prawną. Cdn. MiC
obraźliwe. Bezpośrednio nad miejscem, gdzie zwykł się mieścić tron Juliusza II, fresk przedstawia proroka Zachariasza otoczonego aniołkami. Jeden z nich wykonuje gest będący... renesansowym odpowiednikiem wystawienia środkowego palca. Uważny obserwator dostrzeże go i w innych miejscach, a w ogóle na całym suficie jest wiele obraźliwych treści – twierdzą autorzy książki. Nie tylko oni starali się rozpracować ukryte znaczenia fresków Michała Anioła. W latach 70. zwiedzający kaplicę amerykański turysta, z zawodu chirurg, dostrzegł podobieństwo do rycin z atlasu anatomii, np. przekrój mózgu. Z kolei izraelscy badacze dopatrują się odniesień do starożytnych ksiąg żydowskich. CS
Anioł szydził z papieża
apę Benedykta spotkał despekt: amerykański tygodnik „Time” nie zaliczył go do swej tegorocznej prestiżowej listy 100 najbardziej wpływowych ludzi świata. Dalajlama jest, patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I – też, a o liderze ponad miliarda katolików – ani widu, ani słychu. „Jestem bardzo szczęśliwy, że papieża na tej liście nie ma – stwierdził watykański rzecznik Federico Lombardi – bo magazyn stosował kryteria absolutnie niemające nic wspólnego
z oceną religijnej i moralnej rangi papieża”. Na listę „Time” trafiają co roku najsłynniejsi politycy, sportowcy, aktorzy, pisarze itp. Ciekawe, czy Lombardi uderzyłby w lament, gdyby Benedykt załapał się na listę. Kiedy umieszczono tam jego poprzednika, Watykan nie oponował. TN
Wierny głupol U
famy Bogu – takiej odpowiedzi na pytanie o nazwisko pragnąłby udzielać 57-letni mieszkaniec Chicago, Steve Kreuscher.
Wystąpił on z wnioskiem o zmianę swego obecnego nazwiska, a nowe miałoby brzmieć jak dewiza figurująca na każdym dolarze – w kraju, w którym konstytucyjnie obowiązuje rozdział religii od państwa. Kreuschera dewota trapi obawa, że ateistom amerykańskim
powiodą się próby usunięcia pobożnego wyznania z banknotów. Ponadto wyjaśnia, że pomysł ma upamiętnić fakt, iż Wszechmogący pomógł mu w ciężkich chwilach. Niestety, Stwórca nie wykazał należytej troski o stan umysłowy swego wyznawcy... ST
16
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA (87)
Kościelny ściek Od początku swojej działalności Polski Narodowy Kościół Katolicki stanowił obrazę dla „jedynie słusznej religii” rzymskokatolickiej. Nazywano go „ściekiem Kościoła”, a jego wyznawców atakowano w Polsce z nie mniejszą zajadłością niż mariawitów. Polski katolicyzm narodził się w wyniku schizmy w Krk wśród Polonii amerykańskiej w XIX w. Na synodzie w 1909 r. przyjęto nazwę Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego w Ameryce (PNKK), która jest tam aktualna do dziś. Istniejący obecnie w Polsce Kościół polskokatolicki zawdzięcza swoje istnienie działalności emisariuszy PNKK w okresie 20-lecia międzywojennego. Spiritus movens polskiego katolicyzmu – bp Franciszek Hodur – dążył do utworzenia struktur PNKK w Polsce i w tym celu odbył wiele podróży do kraju. Borykał się przy tym z wieloma przeszkodami – nietolerancją, dyskryminacją i polskim prawem stworzonym z myślą o utrwalaniu w państwie dominującej roli Krk. PNKK – wespół z Badaczami Pisma Świętego, Adwentystami Dnia Siódmego, Kościołem Anglikańskim, Kościołem Metodystycznym, Liberalnym Kościołem Katolickim, Wolnym Kościołem Luterańskim i innymi drobnymi organizacjami wyznaniowymi powstałymi w drodze rozłamów bądź secesji z innych związków – zaliczono do związków wyznaniowych prawnie nieuznanych.
W
Po niezbyt udanej misji ks. Michała Fortuny rozpoczął swoją działalność w kraju ks. Bronisław Krupski, proboszcz z Baltimore, który w grudniu 1919 r. przybył do Polski jako delegat PNKK. Ksiądz Szczepan Włodarski, historyk Kościoła polskokatolickiego, stwierdził, że „misja pierwszego delegata PNKK w Polsce skończyła się w marcu 1921 roku. W ciągu czternastu miesięcy swego pobytu ks. Krupski nie założył ani jednej parafii”. Stało się tak z powodu zorganizowanej nań napaści przez środowiska klerykalne. Pierwszą parafią PNKK była zorganizowana w 1921 r. parafia w Bażanówce, gdzie znajduje się najstarszy kościół wybudowany przez wiernych wyznania polskokatolickiego w Polsce. W zasadzie należy mówić o równoczesnym zawiązywaniu się dwóch niezależnych od siebie narodowych parafii: w Bażanówce i oddalonym o 2 km w kierunku zachodnim Jaćmierzu (Posadzie Jaćmierskiej). Przyczyną zawiązania nowej wspólnoty był konflikt, który wybuchł w parafii między ks. wikarym Michałem Grzysiem a proboszczem i dziekanem Michałem Olkiszewskim, a w dalszej
trwającym od tysiącleci konflikcie pomiędzy nauką i religią od pewnego czasu szala zwycięstwa przechyla się na korzyść nauki. Religie, które w coraz mniejszym stopniu mogą kneblować usta uczonym i traktować ich potępieniem, uciekają się do polityki marchewki, czyli do przekupstwa. Nauka w naszym rejonie świata pojawiła się około 2500 lat temu wraz z greckimi filozofami jońskimi, którzy postanowili badać rzeczywistość za pomocą rozumu, nie odwołując się do mitów religijnych. Mimo że kultura grecka była dosyć otwarta i tolerancyjna, uczeni napotykali nieraz na kłopoty – na przykład Sokratesa skazano na karę śmierci za rzekomą bezbożność. Dobre czasy dla nauki skończyły się ostatecznie wraz z opanowaniem Cesarstwa Rzymskiego przez chrześcijan, którzy nigdy nie mieli wielkiego zaufania do rozumu i nie widzieli też szczególnej potrzeby zajmowania się rzeczywistością doczesną, lecz raczej przyszłą, niebiańską. A do badania tej ostatniej nauka jest nieprzydatna – wystarczy teologia. Szkoły naukowe wkrótce pozamykano, naukowców uciszono, wygnano lub zamordowano tak jak Hypatię z Aleksandrii. Nastąpił regres w naukowym poznaniu świata i trwał aż do drugiej połowy XVI wieku, jeśli
kolejności między parafianami Bażanówki i Jaćmierza a biskupem przemyskim Józefem Pelczarem (beatyfikowany w 1991 r.). Sprawa dotyczyła niezwykle istotnej dla chłopów reformy rolnej i rozparcelowania gruntów pańskich. W tej kwestii poglądy ks. Grzysia – członka Komisji Ziemskiej w Sanoku – były zgodne z oczekiwaniami chłopów i obietnicami rządu. Do majątków, które miały ulec parcelacji, zaliczono ziemie Leona Grotowskiego, kolatora parafii w Jaćmierzu, będącego partnerem proboszcza w wielu interesach, więc wikary naraził się swojemu przełożonemu. Po nagłej śmierci proboszcza lud zwrócił się do biskupa przemyskiego o pozostawienie na probostwie w Jaćmierzu ks. Grzysia, jednak biskup nie zgodził się i suspendował wikarego. W petycji wierni oświadczyli: „(...) zgromadzeni ostrzegają rzymski kler, iż jeśli wola parafian jaćmierskich, aby ks. Grzyś był proboszczem w Jaćmierzu, nie zostanie uszanowana, ludność przystąpi do ufundowania kościoła narodowego” („Przyjaciel Ludu”, 1922 roku, nr 23, str. 5). Ponieważ suspendowany wikary nie chciał opuścić parafii, biskup nasłał policję i wojsko. 22 października 1922 r. ks. Grzyś został aresztowany i wywieziony przez policję pod eskortą uzbrojonego oddziału wojska. Stronniczość
nie liczyć blasków średniowiecznego oświecenia bliskowschodniego i hiszpańskiego. Tam w nawiązaniu do nauki starożytnej tworzyli uczeni arabscy i żydowscy, żyjąc pod panowaniem kalifów, z dala od ciemnej i nietolerancyjnej katolickiej części Europy. Od XVIII wieku, czyli oświecenia europejskiego, nauka niemal nieprzerwanie spycha
i bezwzględność, z jaką biskup obszedł się z wiernymi, sprawiła, że wszyscy oni przeszli pod jurysdykcję PNKK. W następnych latach policja rozpędzała próby urządzania nabożeństwa, odprawiania mszy czy zebrania z udziałem księdza narodowego. Aż do czasu wybudowania świątyni msze odprawiane były w sali kółka rolniczego, gdzie w październiku 1922 r. ks. Jan Gritenas, Litwin z USA, odprawił pierwsze nabożeństwo w języku polskim. Dyskryminacyjne decyzje organów administracji państwowej utrudniały życie członkom PNKK w całym kraju. Kierownictwu misji PNKK w Krakowie udało się co prawda wystarać w 1923 r. o zezwolenie władz na gromadzenie się (za imiennym zaproszeniem) na nabożeństwach domowych, ale już wkrótce potem sędzia Bocheński skazał ks. W. Farona na więzienie za odprawianie „mszy po polsku” w jego własnym mieszkaniu. Księdzu Stanisławowi Zawadzkiemu prokuratura bydgoska zarzuciła znieważanie Krk poprzez posługiwanie się nazwami
aby podpierali swoim autorytetem religijne tezy. W USA bogaci chrześcijanie opłacają instytuty kreacjonistyczne, których celem jest dowodzenie, że świat został stworzony przez Boga. Nie sposób tej działalności nazwać uprawianiem nauki, bo celem nauki jest szukanie prawdy, a nie uzasadnianie prawd podanych do wierzenia przez religijne autorytety.
ŻYCIE PO RELIGII
Nagroda za ściemnianie teologię do defensywy. Łączy się to z upadkiem siły politycznej Kościoła, który w końcu przestał publikować indeks ksiąg zakazanych, skoro nawet katolicy zaczęli go zbywać wzruszeniem ramion. Słabnąca religia próbuje wyprzeć się tego, czym była i jest w istocie – przednaukową próbą wyjaśniania świata. W obliczu rozwoju nauki powinna ona odejść do historii, ale nie chce, bo zbyt wielu ludzi znajduje interes w jej trwaniu. Także zbyt wiele miłych złudzeń ona podtrzymuje, cennych dla tych, którzy lubią być łudzeni. Kościołom pozostało zatem sponsorowanie, czyli po części przekupywanie naukowców,
Warto o tym wszystkim przypomnieć w obliczu podniecania się polskich mediów tłustą (1,6 mln dol.) Nagrodą Templetona przyznaną księdzu Michałowi Hellerowi, katolickiemu filozofowi z krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej. John Templeton jest nawiedzonym amerykańsko-brytyjskim finansistą i multimiliarderem, który ustanowił doroczną nagrodę w 1973 roku najpierw za „postęp w sprawach religii” (cokolwiek to jest!), a od 2001 r. – za „postęp na rzecz badań i odkryć w dziedzinie duchowych rzeczywistości” (sic!). Nazwy nagrody wydają się równie mgliste i pokrętne jak cele, którym ona
„Kościół katolicki”, „ksiądz” i „parafia” w odniesieniu do PNKK. Za bluźnierstwo uznano też odprawianie nabożeństwa w języku polskim (!). Zawadzkiego uznano za winnego przestępstwa religijnego i bezprawnego wykonywania funkcji duchownego. Nie ustawały też tumulty i napaści na duchownych polskokatolickich. 21 listopada 1926 r. w sali kina „Fan” na Nowym Świecie w Warszawie pobici zostali polskokatoliccy biskupi – ks. Hodur i ks. Bończak. Z kolei w 1927 r. na dworcu w Toruniu ciężko poturbowano dwóch duchownych przybyłych z Ameryki – biskupa Jasińskiego i ks. Hajduka. Pomimo prześladowań polskim katolikom udało się zorganizować nawet własne seminarium duchowne, zaś w Bydgoszczy na nabożeństwa narodowe przychodziło do Domu Robotniczego do 4 tys. ludzi. W późniejszych latach nastąpił w PNKK rozłam i podział na zwalczające się frakcje. W roku 1931 istniały w Polsce właściwie dwa Kościoły polskokatolickie – jeden pod jurysdykcją Hodura i drugi – występujący kolejno pod różnymi nazwami – podlegający władzy biskupa Farona („faronowcy”). Do 1939 r. władze państwowe nie uznały żadnego związku prawnie nieuznanego, w tym również PNKK. Starania o prawne uznanie na podstawie postanowienia art. 116 konstytucji, podejmowane m.in. przez PNKK, spotykały się z konsekwentną odmową władz. Natomiast podjęte przez rząd w latach 1927–1929 próby wydania aktu ustawodawczego legalizującego działalność nowych wyznań nie powiodły się wskutek ostrej interwencji Watykanu i episkopatu polskiego. ARTUR CECUŁA
służy. A służy ona korumpowaniu naukowców, aby, jak szydził z nagrody Richard Dawkins, „zechcieli mówić coś dobrego o religii”. W pierwszej wersji nagroda służyła wsparciu konserwatywnych liderów świata religijnego takich jak Matka Teresa z Kalkuty, Billy Graham (kaznodzieja baptystyczny), Aleksander Sołżenicyn (nie tylko pisarz, ale i prawosławny nacjonalista) czy Michael Novak, amerykański teolog, który zadaje sobie wiele trudu, aby pogodzić z chrześcijaństwem chciwy i bezduszny neoliberalizm (zapewne sam sponsor miał z tym problemy, więc ufundował nagrodę dla tych, którzy mu to wyjaśnią). Od kliku lat nagrodę przyjmują uczeni, którzy sprawiają wrażenie, że religię bez trudu da się pogodzić z nauką, a nawet, że jedna bez drugiej istnieć nie może. Heller na przykład dowodzi, że skoro świat można opisać logicznym językiem matematyki, to znaczy, że jest on myślą Boga. Prawda, że logiczne? Tylko dlaczego akurat myślą chrześcijańskiego Boga, a nie bogów greckich czy indyjskich lub na przykład szatana, jak chcieli niektórzy wyznawcy starożytnych ruchów religijnych? Bo czyż doskonały Bóg mógłby obmyślić tak paskudny świat, który dla kogoś nieskażonego grzechem jest czymś nie do pomyślenia... Do Nagrody Templetona powrócimy jeszcze za tydzień. MAREK KRAK
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r. Na kartach Biblii określenie „chory” Jezus stosuje zamiennie z określeniem „opętany” lub „diabelstwo mający”. Jeśli stan chorego jest ciężki, pisze się, że ma w sobie wielką liczbę trapiących go czartów. Epilepsja i lunatyzm to sprawka „ducha niemego” (Mk 9. 13), paralityk to człowiek „ruszony powietrzem” (Mt 8. 5), niemowę gnębi „czart niemowy” (Łk 11. 14), a przyczyną artretyzmu jest „duch niemocy” (Łk 13. 10). W przypadku chłopca chorego na epilepsję Jezus wyjaśnia: „Ten rodzaj żadnym sposobem wyniść nie może, jedno za modlitwą i postem” (zob. Mk 9. 13 nn.). Na tej podstawie ojcowie kościelni nie tylko tępili medycynę „pogańską”, ale równolegle rozwijali coś, co można nazwać chrześcijańskim szamanizmem. Tertulian utrzymywał, że choroby, ból i śmierć to sprawki agentów Szatana („De resurrectione
Kiedy w 1796 r. opracowano bezpieczną dla człowieka szczepionkę z wirusem ospy krowiej, kler oraz chrześcijańscy medycy uznali to za „próbę buntu przeciwko samemu Niebu, a nawet przeciwko woli Boga”; w Cambridge potępiono ją w kazaniu uniwersyteckim. Idąc za głosem papieża, katolicka część Montrealu odmówiła szczepień w roku 1885, kiedy wybuchła tam groźna epidemia ospy. Jeden
PRZEMILCZANA HISTORIA z zawartością 1 proc. genów krowy? Eksperyment miał na celu lepsze poznanie ludzkich schorzeń i wynalezienie skutecznych terapii w ich leczeniu; może być przełomem w transplantologii i leczeniu chorób degeneracyjnych. Ponieważ dziś teologowie nie rozkazują już badaczom, współcześni rzecznicy ciemnogrodu weszli w przebrania bioetyków: nie mówiąc już o tym, że jest to sprzeczne z wolą Bożą, grzmią, że to „nieetyczne”, „nieludzkie”, „niehumanistyczne”, „łamiące granice kulturowe” itd. Jakże żenujące było wysłuchiwanie, jak na antenie TVN 24 prof. Maria Sąsiadek, genetyk z Akademii Medycznej we Wrocławiu, tłumaczy się przed dr. Kazimierzem Szałatą, „filozofem i etykiem” z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wyjaśniając, że eksperyment ten „nie polega na tworzeniu embrionu”... To tak jakby teologowie
wydłużyła je przeszło dwukrotnie, dając do ręki coraz więcej skutecznych narzędzi przeciwko wszelkim chorobom. Jest to wielkie osiągnięcie medycyny naukowej. Praktyki religijne niczego nie dały poza ulotnym efektem placebo. Niczego wielkiego poza zyskiem dla paramedyków nie dała też „medycyna naturalna”, „niekonwencjonalna”, „alternatywna”, „holistyczna” czy jak się tam dziś zwie współczesny szamanizm. Medycyna naukowa jest najbardziej namacalnym efektem dobrodziejstwa nauki dla ludzkości. Niedawno zrobiło się głośno wokół warszawskiego gabinetu „medycyny naturalnej”, w którym Mongołka pod portretem Jana Pawła II handlowała nadzieją na szczupłą sylwetkę. Ponieważ nadzieja owa nie była po prostu złudna, lecz przede wszystkim niebezpieczna dla zdrowia i życia, więc
KOŚCIÓŁ I NAUKA (14)
Medycyna uduchowiona carnis” 58), jednak inni myśliciele chrześcijańscy byli przekonani, iż co najmniej niektóre z chorób zsyła Bóg dla pouczenia, oczyszczenia lub pokarania niepokornych (np. Ambroży, „Epistles” 79; Grzegorz z Nazjanzu, „Mowa żałobna...” 28; Bazyli, „The Long Rules” 55). Podobnie Tacjan Syryjczyk (ur. ok. 130) wyklina stosowanie leczniczych mieszanek, bo jest to używanie zła w celu osiągnięcia dobra („Mowa do Greków” 18). Inny „ojciec Kościoła”, Arnobiusz Starszy z Sikka (III w.), pisze o lekarzach jako „kreaturach z tego świata nie odwołujących się do prawdziwej nauki” („Przeciw poganom”, 1. 48). Prawdziwą „chrześcijańską medycynę” reprezentować miał Jezus, zwany przez „ojców Kościoła” Wielkim Lekarzem, Prawdziwym Lekarzem lub Jedynym Lekarzem. Poza ziołami stosowano ówczesne panaceum – upuszczanie krwi. W opactwie św. Wiktora znaleziono dokumenty z XII w. z wyszczególnionymi 23 miejscami do nacinania w celu upuszczenia krwi, i to w specjalnych dniach „wyczytanych w gwiazdach”. Pierwszą drukowaną książką medyczną w Europie był wydany w Moguncji „Kalendarz upuszczania krwi z żył oraz stosowania środków przeczyszczających na miesiące roku 1457”. Próbom emancypacji medycyny sprzeciwił się papież Pius V pod koniec XVI w., odnawiając wcześniejsze w tym zakresie dekrety, które nakazywały lekarzom, aby wpierw wzywali księdza do chorego, gdyż „słabość cielesna często jest skutkiem grzechu”, oraz aby odmawiali dalszej kuracji, jeśli pacjent w ciągu trzech dni nie wyspowiada się.
z księży wyjaśnił nieszczęście w optyce teologicznej: „Jeśli zostaliśmy dotknięci ospą, to stało się tak z powodu karnawału podczas ostatniej zimy, z powodu ucztowania i uciech cielesnych, które obrażały Pana”. „Ojcowie oblaci, których kościół mieścił się w samym centrum zainfekowanego okręgu, nadal potępiali szczepionkę; nawoływali wiernych, by ufali w skuteczność różnego rodzaju praktyk religijnych. Z upoważnienia hierarchii zarządzono wielką procesję z uroczystymi modłami do Dziewicy, opisując szczegółowo sposób posługiwania się różańcem” (A.D. White, „Historia wojny między nauką i religią w chrześcijaństwie”). Kolejnym wolnomyślicielem, który sprzeciwił się „woli Bożej”, był James Young Simpson (1811–1870) – bardzo ważna postać w historii medycyny. Wynalazł on otóż świętokradczy chloroform – środek znieczulający, stosowany dawniej w narkozie. Simpson zalecał jego stosowanie podczas porodów. Środek łagodzący ludzkie cierpienia, w szczególności kobiet, był oczywiście nie do pogodzenia z „prawem boskim”. Kler szybko wytknął Simpsonowi, iż Bóg rzekł: „Pomnożę nędze twoje i poczęcie twoje; z boleścią rodzić będziesz dziatki” (Rdz 3. 16). Chloroform był więc kpiną z woli Boga. Simpson, z Biblią w ręku, był w stanie dowieść, że nie ma niczego złego w podawaniu chloroformu mężczyznom, gdyż Bóg wprowadził Adama w głęboki sen, gdy wyjmował mu żebro. Czymże innym niż ponurą reminiscencją anatem przeciwko szczepionce z wirusem ospy krowiej sprzed ponad dwustu lat jest niedawne oburzenie Kościoła w związku ze stworzeniem embrionu ludzkiego
James Young Simpson
i etycy mieli kompetencje, aby reglamentować badania na embrionach! Etyk z UKSW domaga się jednak, aby „filozofii i antropologii” pozostawić ustalenie tego, czym jest embrion i na ile sobie można pozwolić. Oczywiście nie tylko Kościół katolicki stawiał i stawia różne tamy medycynie. Świadkowie Jehowy sprzeciwiają się transfuzji krwi. Scjentolodzy walczą z psychiatrią. Judaizm z kolei do dziś głosi przesądy anatomiczne związane z tzw. kością luz lub neskwi, znajdującą się ponoć między kręgosłupem a czaszką. Miał to być jedyny element ciała, który nie uczestniczył w popełnieniu grzechu pierworodnego. Wokół tej kości ma się odbudować ciało w dniu zmartwychwstania. W związku z tym odrzucają kremację. Medycyna zrewolucjonizowała nasze życie: z podle krótkiego i bezbronnego wobec wielu chorób,
gabinet ów nawiedziła policja. Nagle obudzili się politycy i chcą walczyć z niektórymi szarlatanami. To, co się działo po wykryciu owego gabinetu, to istny polityczny kabaret! Były PiS-owski wiceminister zdrowia Bolesław Piecha, niedawny obrońca homeopatii, dziś urządza konferencje prasowe, na których zapewnia, iż jego partia chce walczyć z szarlatanerią, tylko Komorowski „mrozi” ogień świętego oburzenia. Jako specjalistka rządowa od ścigania szarlatanerii wypowiada się Magdalena Cubała-Kucharska. Ta pani to wybitna homeopatka, a poza tym także: wiceprezes Małopolskiego Stowarzyszenia Lekarzy Homeopatów; przedstawiciel Polski w Liga Medicorum Homeopatica Internationalis – Światowej Organizacji Lekarzy Homeopatów współpracującej z WHO; przedstawiciel Polski w European Community for
17
Homeopathy – Organizacji Europejskich Stowarzyszeń Lekarzy Homeopatów, opracowującej regulacje prawne w zakresie homeopatii na potrzeby Unii Europejskiej. Oto specjalistka rządowa ds. szarlatanerii! Wypowiada się z ramienia komórki rządowej pod nazwą Rada do spraw Niekonwencjonalnych Metod Terapii, którą prof. Andrzej Gregosiewicz, kierownik Kliniki Ortopedii Dziecięcej w Lublinie, nazywa Radą Szamanów. Rada owa została powołana przez ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego (SLD) w 2002 roku. Początkowo jednak w gronie tym nie było paramedyków. Zmienił to Leszek Sikorski, kolejny SLD-owski minister zdrowia, który już dwa dni po swoim namaszczeniu na ministra wydał zarządzenie wciągające do Rady homeopatkę Cubałę-Kucharską – świeżo upieczoną absolwentkę medycyny naturalnej KOINE. Przed końcem swego ministrowania zdążył jeszcze Sikorski wciągnąć do Rady akupunkturzystę. Cubała-Kucharska na swoich stronach podaje, że polskie Ministerstwo Zdrowia wysłało ją oficjalnie na kongres medycyny alternatywnej do Sri Lanki, „gdzie zdobyła podstawy wiedzy z zakresu medycyny ajurwedyjskiej”. Jak się dowiedziałem od specjalistów w tym zakresie, „ajurweda to system holistycznej medycyny naturalnej dany ludzkości przez Anioły, Bogów (Dewy)”. No ale jak płaci się kapelanom szpitalnym, to niby dlaczego nie płacić homeopatom... Być może już niedługo polskie władze utworzą „trójki szpitalne”: kapelan, alternatywista plus... grabarz. Medycyna chrześcijańska, tybetańska – i do piachu. Zostawmy jednak czarny humor i wróćmy do politycznego kabaretu. Oburzenie rządowych obrońców homeopatii na nazbyt chytrą Mongołkę, która wykoleiła swój pseudomedyczny biznes, jest skrajnie niepoważne – przecież główny problem z pseudomedycyną tkwi w nieszczęsnym prawie farmaceutycznym, przepchniętym w 2001 r. za rządów solidarnościowego ministra Opali, oddanego zresztą działacza duszpasterstwa akademickiego. Owo prawo zawiera art. 21, który stanowi m.in.: „Produkty lecznicze homeopatyczne... nie wymagają dowodów skuteczności terapeutycznej”. Ustawodawca zalał apteki „lekami”, o których napisał, że nie działają. A ludzie i tak się nie połapią, bo nie rozumieją roli psychiki i zjawiska placebo w reakcjach organizmu. Myślicie, że katolicyzm jest sprzeczny z „medycyną Wschodu”? Oto czytam, że Małgorzata Świątkowska – członkini zarządu Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, dyrektorka bydgoskiej przychodni rejonowej, zwierza się na łamach biuletynu Bydgoskiej Izby Lekarskiej, iż jest także poetką i homeopatką. Oto sam szczyt uduchowienia! Tylko po co do tego Hipokratesa mieszać? MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Jan Paweł socjalista? Watykan potrafił – choć zawsze z opóźnieniem – dostosować swoją doktrynę do następujących po sobie epok historycznych, a nawet wynalazków czy sposobów produkcji. Tam, gdzie uznał za stosowne, wychodził naprzeciw oczekiwaniom mas. Te zmiany stanowisk Watykanu można dostrzec nawet za życia jednego pokolenia. Nauka społeczna Krk zawiera w sobie tzw. kwestię pracy, stosunek pracy do kapitału, problem podziału dóbr pomiędzy poszczególne grupy społeczne i rejony świata, międzynarodowego zadłużenia krajów rozwijających, niedożywienia i głodu, chorób społecznych, wojny i rozbrojenia, a także, co nieuchronnie z tym związane, stosunek do podstawowych nurtów ideowo-politycznych współczesności oraz ich podstaw filozoficzno-metodologicznych.
Praca Bardzo znamienne jest stanowisko w kwestii pracy zawarte w encyklice „Laborem exercens” z 14 września 1981 r. Została ona ogłoszona, gdy socjalizm przeżywał poważny kryzys, gdy powstał NSZZ „Solidarność”, ale niewielu jeszcze wierzyło w możliwość upadku ustroju. Można dostrzec w encyklice wyraźny wpływ problemów poruszanych przez ówczesnych marksistów. Jan Paweł II opowiedział się za istnieniem związków zawodowych, przypominał wówczas, że w społecznej nauce Kościoła obowiązuje „zasada pierwszeństwa pracy przed kapitałem”, co jest przemilczane w chwili obecnej. Wyjaśniając ten problem, pisał, że zasada ta dotyczy „bezpośrednio samego procesu produkcji, w stosunku do której praca jest zawsze przyczyną sprawczą, naczelną, podczas gdy kapitał jako zespół środków produkcji pozostaje
K
tylko instrumentem: przyczyną nadrzędną. Zasada ta jest oczywistą prawdą całego historycznego doświadczenia człowieka”. Papież w rozdziale pod znamiennym tytułem „Chrystus – człowiek pracy”, oddając jak gdyby hołd klasie robotniczej, pisał nawet wówczas, że „poprzez pracę człowiek uczestniczy w dziele samego Boga, swego stwórcy”. A nawet przypomina zasadę zawartą w Biblii i powtarzaną przez wszystkich rewolucjonistów, że „kto nie chce pracować, niech nie je”.
Stosunek do socjalizmu i kapitalizmu W pierwszych latach pontyfikatu Jan Paweł II starał się akcentować moralno-ewangeliczne posłannictwo Kościoła. Potępiał kapitalistyczny liberalizm i konsumeryzm, a także socjalistyczny totalitaryzm. W sytuacji, gdy losy socjalizmu nie zostały rozstrzygnięte, a pierestrojka była jeszcze modna na świecie i ZSRR był gotów do atomowego uderzenia przeciwko Zachodowi, Jan Paweł II w encyklice „Sollicitudo rei socialis” z 30 grudnia 1987 r., nie chcąc komplikować sytuacji wyznawców katolicyzmu w poszczególnych krajach, pisał: „Nauka społeczna Kościoła nie jest jakąś trzecią drogą między liberalnym kapitalizmem i marksistowskim kolektywizmem ani jakąś możliwą alternatywą innych, nie tak radykalnie przeciwstawnych wobec siebie rozwiązań: stanowi ona kategorię niezależną”. Akcentował moralno-religijne posłannictwo Kościoła. Po kilku latach, gdy kapitalistyczna transformacja ustrojowa w krajach postsocjalistycznych wywoływała silne niezadowolenie i niepewność jutra szerokich rzesz społecznych oraz pogorszyły się warunki walki mas pracujących w krajach rozwiniętego
ilka dni temu czołówki prasy zdominowała informacja, że Polska zajmuje pierwsze miejsce wśród państw unijnych w liczbie osób korzystających z wcześniejszych emerytur... Wśród powszechnych dziennikarskich utyskiwań na taki stan rzeczy, tudzież biadoleń, że trzeba znaleźć przyczyny, że trzeba uzdrowić, że trzeba podjąć środki... – brakuje tylko pytań z minionej epoki, typu: kto za tym stoi i komu to służy? Odpowiadam krótko: Redaktorki i Redaktorzy pism różnych, skończcie z tą obłudą! Skończcie wreszcie z propagandą sukcesu w stylu wczesnego Gierka, przestańcie być hipokrytami, zacznijcie pisać prawdę. Oto jej garść. Od 29 lat jestem prawnikiem czynnie wykonującym swój zawód, lecz dopiero od kilku lat zauważam lawinowo rosnącą ilość porad oraz wszczynanych postępowań prawnych z zakresu prawa pracy, i to w tak wielkiej liczbie, z jaką nigdy dotąd nie miałem do czynienia. Proszące o pomoc osoby gremialnie
kapitalizmu w związku z upadkiem realnego socjalizmu, papież w swym oficjalnym dokumencie, przypominając encyklikę „Rerum novarum”, pisał w 1991 r., że aktualność z niej zachowują fragmenty odnoszące się krytycznie do rozkwitu tzw. dzikiego kapitalizmu: „Niestety wciąż jeszcze dziś można spotkać takie umowy między pracodawcami i robotnikami, w których nie bierze się pod uwagę najbardziej elementarnych zasad sprawiedliwości dotyczących zatrudnienia nieletnich, zatrudnienia kobiet, liczby godzin pracy, stanu higienicznego pomieszczeń i słusznego wynagrodzenia. Władzy publicznej Papież [Leon XIII] przypisywał ścisły obowiązek zadbania o dobrobyt pracowników, gdyż nieczynienie tego stanowi pogwałcenie sprawiedliwości”. W związku z tym, wbrew powszechnym mniemaniom, papież nie odrzucał całkowicie teorii walki klas, która towarzyszy ludzkości od tysięcy lat i ulega przejściowym zaostrzeniom. Wnosił do niej pewne chrześcijańskie elementy. W encyklice „Centesimus annus” Jan Paweł II pisał, że nie potępia każdej i jakiejkolwiek formy konfliktowości społecznej: „Kościół dobrze wie, że w historii nieuchronnie powstają konflikty interesów pomiędzy różnymi grupami społecznymi i że wobec nich chrześcijanin musi często zająć stanowisko zdecydowane i konsekwentne. Encyklika »Laborem exercens« jednoznacznie uznała pozytywną rolę konfliktu, gdy jest on przejawem walki o sprawiedliwość społeczną”, co uwzględniało już pierwsze doświadczenia związane z udziałem mas pracujących w obaleniu realnego socjalizmu w Polsce. Wyjaśniając szerzej ten problem, Jan Paweł II pisał, że „tym, co zostaje potępione w walce klas, jest raczej idea konfliktu nieograniczonego żadnymi względami natury
stwierdzają pogardę pracodawców dla wszelkich przepisów kodeksu pracy, który często określany jest przez nich jako komunistyczny przeżytek. Pracodawcy nie chcą słyszeć o 5-dniowym tygodniu pracy z ustawowym 8-godzinnym
etycznej czy prawnej, który odrzuca poszanowanie godności osoby w drugim człowieku, a w następstwie i w sobie samym”. Gdy wielu katolików rozczarowanych realiami kapitalistycznej transformacji z rozrzewnieniem wracało pamięcią do realnego socjalizmu, papież w 1991 r. przestrzegł przed nadmierną gorliwością w zwalczaniu marksizmu, bo – tworząc system „bezpieczeństwa narodowego” przeciwko infiltracji marksistowskiej – można wzbudzić nadmierne sympatie wobec niego i doprowadzić do „zniszczenia tej wolności i tych wartości osoby ludzkiej, w imię których należy mu się przeciwstawiać”. Jeszcze w 1991 r., gdy proces kapitalistycznej transformacji ogarnął już większość krajów realnego socjalizmu, papież deklarował, że nie proponuje „żadnych modeli”. Na pytanie, czy kapitalizm jest godny polecenia dla państw Trzeciego Świata, pisał w 1991 r., że odpowiedź jest „złożona”, nie będąc jak gdyby pewnym losów kapitalistycznej transformacji.
Własność prywatna Na przestrzeni ostatniego wieku stosunek Kościoła katolickiego do własności prywatnej ulegał zmianie i był również dostosowany do istniejącej sytuacji w świecie i roli katolików w poszczególnych krajach. Leon XIII w 1891 r., w encyklice „Rerum novarum”, uznał istnienie własności prywatnej za zgodne z prawem bożym i naturalnym. Postulowane przez socjalistów wprowadzenie własności wspólnej było, jego zdaniem, sprzeczne z prawem natury i zagrażało rodzinie. „Nie można także prywatnemu posiadaniu przeciwstawiać prawdy, że Bóg całemu rodzajowi ludzkiemu dał ziemię do używania i do wykorzystywania. Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie
brutto zamykające się w granicach 1200–1300 zł, a gdy słyszą od pracowników o kodeksie pracy – rozmowy o zatrudnieniu natychmiast się kończą. Pracodawcy gremialnie oferują pracę, lecz najchętniej tylko na zasadzie cywilnej
Cudowne rozmnożenie wymiarem czasu pracy (art. 129 i 130 kp), zazwyczaj enigmatycznie informując: „U nas trzeba zostawać dłużej”. Pracodawcy nie chcą słyszeć o rejestrowaniu i uczciwym rozliczaniu pracy w godzinach nadliczbowych (art. 151 i nast. kp), często przy tym „nie pamiętają”, że godzin nadliczbowych w stosunku rocznym nie może być więcej niż 150. Indagowani o zgodne z prawem rozliczenie, zazwyczaj odpowiadają na przykład: „Jakoś się rozliczymy”, a w myślach dodają: „Ciesz się, że w ogóle u mnie pracujesz”. Pracodawcy gremialnie i co do zasady oferują wynagrodzenie miesięczne
umowy-zlecenia, oszukując przy tym ewentualnych, nieświadomych pracowników, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy stosunkiem pracy z kodeksu pracy a umową-zleceniem z kodeksu cywilnego. A teraz najciekawsze: od niedawna moi klienci żalą się, że Powiatowy Urząd Pracy w Gdańsku, świadczący swoje wątpliwej jakości „usługi” w ramach ustawy z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy (DzU nr 99, poz. 1001 z późn. zm.), w ogóle nie sprawdza rzetelności ofert zatrudnienia składanych przez tzw. pracodawców. Urząd ten wysyła bezrobotnych
razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale znaczy to, że nikomu nie wyznaczył część tego posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów”. Z kolei Jan Paweł II w 1981 roku w encyklice „Laborem exercens”, przypominając popularną wówczas wśród marksistów tezę, pisał, że „samo przejęcie środków produkcji na własność przez państwo o ustroju kolektywistycznym nie jest jeszcze równoznaczne z uspołecznieniem tejże własności. O uspołecznieniu można mówić tylko wówczas, kiedy zostanie zabezpieczona podmiotowość społeczeństwa”. Papież postulował wówczas zarówno modyfikacje kapitalizmu, jak i przestrzegał grupę zarządzającą w krajach socjalistycznych przed mesjanizmem i błędami wynikającymi z monopolu władzy. Jan Paweł II, odwołując się do tego samego fragmentu Biblii, co Leon XIII w encyklice „Rerum novarum”, stawiał inne akcenty. W 1987 roku pisał: „Raz jeszcze należy przypomnieć typową zasadę chrześcijańskiej nauki społecznej: dobra tego świata zostały pierwotnie przeznaczone dla wszystkich. Prawo do własności prywatnej jest słuszne i konieczne, ale tej zasady nie niweczy. Ciąży bowiem na własności »hipoteka społeczna«, czyli uznaje się jako jej wewnętrzną właściwość funkcję społeczną, mającą swoją podstawę i uzasadnienie właśnie w zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr. Nie można też w zaangażowaniu na rzecz ubogich pomijać owej szczególnej formy ubóstwa, jaką jest pozbawienie osoby ludzkiej podstawowych praw, w szczególności prawa do wolności religijnej, a także prawa do inicjatywy gospodarczej”. Po rozpadzie światowego systemu socjalizmu w 1991 r., w setną rocznicę encykliki „Rerum novarum”, Jan Paweł II z dużą jeszcze ostrożnością pisał, że problem własności prywatnej, wobec utrzymującego się ubóstwa, wymagał „głębszej analizy”. ANTONI BRUNO
z Gdańska na przykład do Tczewa, gdzie dowiadują się, że oferuje im się jedynie umowę-zlecenie do końca grudnia 2008 r. za kilkaset zł miesięcznie, a koszty przejazdu... mają pokrywać sami (fakt z końca kwietnia 2008 r. sprawdzony przeze mnie osobiście). Pracownicy wspomnianego urzędu ochoczo oferują za to bezrobotnym... wyrejestrowanie na ustawowe 90 dni, z czego wielu naiwnych korzysta. Zrozumiałem zatem szybko, skąd bierze się ów fenomenalny „spadek bezrobocia” w Polsce, o którym niedawno piało z zachwytu wiele dzienników i/lub czasopism. Szanowni Państwo Redaktorki i Redaktorzy, proszę uprzejmie: mniej służalczości w wykonywaniu politycznych zamówień na prezentowanie dowodów rzekomego „cudu gospodarczego”, za to więcej rozmów z bezrobotnymi o propozycjach pracy dla nich oraz z pracownikami o specyficznej „atmosferce” w ich zakładach pracy. Wówczas szybko zrozumiecie „cudowne rozmnożenie” emerytów w Polsce. Jerzy Przyk, radca prawny, Oliwa
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
LISTY Jaja jak birety! Tekst, który przytaczam niżej, powstawiałem na wszystkie „naczelne” i wiele podrzędnych forów rzymskokatolickiej proweniencji (wiara, katolik, forum rzymskokatolickie, adonai, forum franciszkańskie, forum salezjańskie) i – o świętobliwa zgrozo! – na żadnym nie uchował się dłużej niż 12 godzin. Czy im to w czymś uwłacza, czy może obraża uczucia? „Pomoc Watykanu dla cierpiących w Birmie! Namiestnik Pana Boga, Pan na Watykanie, wychodząc naprzeciw potrzebom cierpiących na skutek kataklizmu, jaki Bozia posłał w Birmę, w myśl ewangelicznych nakazów Zbawiciela rozkazał opróżnić skarbiec Stolicy Piotrowej oraz konta bankowe i całość przeznaczyć na pomoc ludności tego kraju. Przekazał też w ramach urbi et orbi słowa Jezusa zwanego Chrystusem zaczerpnięte z Pisma Świętego: – Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! – Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę! Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Wspomniał też wielkiego świętego Jana Chryzostoma (ok. 350–407), biskupa Konstantynopola, pisarza chrześcijańskiego, uznawanego za największego kaznodzieję i ojca Kościoła Wschodu, który powiadał: »Jakiż zysk ma Chrystus z tego, że Jego ołtarze pokrywają naczynia ze złota, gdy On sam umiera z głodu w osobie biednych? Najpierw nakarmcie Jego samego, który jest głodny, a potem, jeśli wam jeszcze zostaną pieniądze, ozdabiajcie Jego ołtarz«. Ojciec Święty wezwał innych możnych tego świata, aby poszli za Jego przykładem”. o. Michał Ap
Kościelne miłosierdzie Przykruchtowy portal zamieścił informację, że bp Stefanek zarządził w łomżyńskiej diecezji zbiórkę pieniędzy dla mieszkańców Birmy. Zbiórka jest wpisana w ogólnokrajową akcję abpa Michalika. Choć sama akcja jest godna wielkiego uznania, to jednak firmująca ją instytucja nie budzi nawet najmniejszego zaufania. Nikt także nie jest na tyle naiwny, aby zapytać, jaką to kwotę pieniędzy da polski Krk z własnych, ogromnych przecież, zasobów. Wszak klechy są od brania, nie od dawania. Można najwyżej robić zakłady, ile procent zebranych pieniędzy trafi do potrzebujących i czy przypadkiem nie zostaną przeznaczone na tworzenie katolickich misji. Bowiem Kościół w odróżnieniu od „antychrysta” Owsiaka nie ma zwyczaju rozliczać się z zebranych pieniędzy
ani informować ofiarodawców, na co ich datki zostały przeznaczone. Wzorcowy przykład kościelnego miłosierdzia miał miejsce w ubiegłym roku, gdy w Łomży spalił się drewniany budynek zamieszkany przez ludzi z tzw. marginesu. Choć trzech z nich pozostało na miejscu, koczując w ocalałych komórkach, to proboszczowi tamtejszej parafii nawet nie przyszło do głowy, aby ich odwiedzić i udzielić choćby niewielkiej pomocy. Odwiedziło ich tylko kilku bandytów. Efekt – jeden bezdomny został zabity, drugiego do szpitala zabrało pogotowie. Można więc zadać pytanie, co w takim razie Krk da od siebie nieszczęsnym Birmańczykom. Odpowie-
dzi udzielił przykruchtowy portal. Kler wesprze nieszczęśników paciorkiem. I wszystko jasne. Jerzy Rzep
Fakty i liczby Zdaniem biskupów, ponad 90 proc. Polaków to katolicy. Zgoda. Ale to znaczy, że statystycznie 90 proc. przestępców (złodzieje, pedofile, gwałciciele, narkomani itp.), rozwodników, uprawiających seks przed ślubem, alkoholików, dokonujących aborcji itd. to też katolicy. Coś tu nie gra. Wygląda na to, że nauka Kościoła idzie w las. Zdzisław S., Białogard
Co mam robić?! Dziś rano dowiedziałam się, że synek mojej ciotecznej siostry, który przystąpił właśnie do I Komunii, przyznał się, że ksiądz po próbach brał dzieci do siebie na plebanię, obdarowywał czekoladą, poił sokami i puszczał im filmy wideo. A gdy chłopcy się rozbawili, przysiadł się do nich i zaczął rozmowę o tym, czy mierzyli sobie siusiaki i który ma większego. Zdziwił się, że nie robili sobie takich porównań. Nie wiem teraz, co mam robić, bo kilku z tych malców to ministranci i często chodzą do tego księdza. Czy mam porozmawiać z ich rodzicami, czy może z księdzem, chociaż tego wolałabym uniknąć... Elżbieta K., Oleśnica
LISTY OD CZYTELNIKÓW Jeśli ten ksiądz jest wikariuszem, to proszę porozmawiać z proboszczem, który tak czy inaczej przestraszy się skandalu i dzieci będą bezpieczne. Oprócz tego warto iść na policję, bo takie rozmowy podpadają pod molestowanie seksualne, więc ksiądz, który je przeprowadza, powinien być na oku organów ścigania. Redakcja
Jestem zdrowy Przeczytałem w „FiM” z 18.04.2008 roku (16/424) artykuł pt.: „Tabletki na katolicyzm” Mariusza Agnosiewicza. Jestem zmęczonym, „zawieszonym” epileptykiem skroniowym i zarazem schizofrenikiem.
Przed leczeniem byłem tak zaburzony, że potrafiłem poprosić jedną z wyznawczyń zielonoświątkowców o... Biblię! Szukałem „prawdy” i o mało nie zostałem „nawrócony”. Dopiero skuteczne leczenie przywróciło mi równowagę psychiczną i odzyskałem rozum oraz twarde poczucie, że jestem ateistą i antyklerykałem. Tak więc znam tabletki, które leczą z katolicyzmu!!! Ale nigdy nie powiem, jak te leki się nazywają, bo Kościół wycofałby je z aptek tak samo jak środki antykoncepcyjne, a dla takich jak ja byłaby to tragedia, utrata rozumu, powrót do choroby. „Nagą prawdę mówi tylko dziecko, pijany, chory psychicznie i filozof”. Jestem jednym z nich. mAteusz Arnold Carewicz
Leczenie kapliczne Na początku tego roku przyjechałem z zagranicy do kraju na dłuższy urlop. W szpitalu, gdzie leżał mój znajomy, zaskoczył mnie widok ludzi schodzących się na mszę. Nie byli to pacjenci, lecz ludzie „z ulicy”. Sama kaplica zajmowała powierzchnię dobrej sali szpitalnej, gdzie zmieściłoby się przynajmniej sześć łóżek dla chorych. Pytam więc, czy naprawdę szpitale są biedne, zadłużone i na skraju bankructwa? Ciekawe, czy Krk płaci szpitalowi za wynajem tego pomieszczenia.
To, oczywiście, żart. Opisana kaplica mieści się w rejonowym szpitalu w Busku-Zdroju. Czytelnik
Służyłem Polsce Przeczytałem w „Metrze” artykuł „Legenda »S« wspiera generała” i chwyciłem za długopis, bo nie chcę, żeby zapanowało przekonanie, iż żołnierze stanu wojennego byli gorsi niż okupanci. Żeby moje wnuki nie musiały z niechęcią odnosić się do życiorysu dziadka. Jako żołnierz szeregowy nie czułem, że służę obcemu krajowi. Ani moi rodzice, ani dziadkowie nie byli w żadnej partii, a jeden z członków rodziny przeżył tortury i wiele dni w celi śmierci w latach 50. Trudno by mnie posądzać o brak patriotyzmu, a jednak służyłem w Polskim Wojsku. A że orzeł był bez korony, to akurat nie była moja wina. Wreszcie to był orzeł, a nie na przykład gwiazda lub coś czarnego i połamanego. Stan wojenny odczułem na własnej skórze i emocjach. Myślałem jak człowiek wolny i na pewno dobro rodzinnego kraju było dla mnie na pierwszym miejscu. Była także nadzieja, że nie przyjdzie rozkaz, by użyć broni przeciw swoim. Nie przyszedł i za to dziękuję generałowi Jaruzelskiemu. Mogło być bardzo różnie, mogłem nie wrócić żywy. Atmosfery tamtych dni nie da się zapomnieć. Nie wszyscy wtedy szanowali wojsko, były i prowokacje, i ubliżanie, a ci mądrale mogli być przecież na naszym miejscu. Ciekawe, czy zdezerterowaliby... Będąc w ludowym wojsku, byliśmy jednocześnie sympatykami „Solidarności”, bo w niej odezwały się tęsknoty, które nam były bliskie, ale trzeba je było schować w sercu. ZSRR i komuna były górą – taka była nasza świadomość. Największą świadomość miał z pewnością generał. Czytam dziś w gazecie „Metro”, że to Jaruzelski chciał mieć osłonę wojsk radzieckich przed solidarnościowym zrywem. Wmawia się ludziom, że Związek Radziecki sam chciał zrezygnować z wpływów w Polsce, że mu na nich nie zależało. W tych ciężkich dniach czułem się nie jak człowiek junty wojskowej, ale jak żołnierz sił stabilizacyjnych, pokojowych. Pamiętam też żołnierzy radzieckich. W czasie kontaktów tylko nieliczni mieli nastroje do rozmowy, a byliśmy przez nich postrzegani jak potencjalni przeciwnicy; ani oni, ani my nie wiedzieliśmy, co następne dni przyniosą. W oczach oficerów sowieckich widziałem też niepewność, obawę, zatroskanie. To nie była zabawa. Podtytuł „Mit dobrych żołnierzy” mnie osobiście ubliża, bo służyłem swojemu narodowi, krajowi, a zdrowie nadszarpnęły mi mrozy i lodowate wiatry, nie wspomnę o stresie, braku snu itd. Dziś dla żołnierzy wracających z misji stabilizacyjnych są kapelani, psycholodzy, wysokie gratyfikacje,
19
a nawet odznaczenia na pamiątkę tego, co przeżyli, służąc interesom... Ameryki. A co jest dla grupy żołnierzy mojego pokolenia? Niechęć i pogarda. Dzisiejsi żołnierze z Iraku czy Afganistanu mogą należeć do związków kombatantów, także do Światowego Związku Kombatantów. Nawet żołnierze formacji SS mogą do niego należeć. W Hiszpanii po wojnie domowej gen. Franco podobno przyznał prawa kombatanckie obydwu walczącym stronom. U nas, dzięki Bogu, wojny w 1981 r. nie było. Nie jestem prawnikiem, nie odróżniam stanu wojennego od stanu wyjątkowego, ale wiem, że był to czas naprawdę wyjątkowy i szacunek nam się należy – choćby tylko za poniewierkę. Na chustach rezerwistów umieszczaliśmy napisy: „Aby ludzie żyli w pokoju, a dzieci mówiły po polsku”. Dwa lata swej młodości poświęciłem służbie w polskim wojsku. Rezerwista PS Chciałem jeszcze wspomnieć polskiego generała Juliusza Hibnera, pochodzenia żydowskiego, odznaczonego Orderem Bohatera ZSRR za bitwę pod Lenino, który w 1956 r. wystawił polskie wojsko naprzeciw radzieckich czołgów otaczających Warszawę. Gen. Jaruzelski takiego orderu nie ma, choć ewidentnie ocalił nasz kraj przed inwazją radziecką.
Kampania 196 kk Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, widząc potrzebę modyfikacji istniejących przepisów prawnych w taki sposób, aby chroniły one interesy wszystkich grup społecznych, a nie jedynie ich części, podejmuje inicjatywę mającą na celu wznowienie publicznej dyskusji na temat artykułu 196 kodeksu karnego o karnoprawnej ochronie tzw. uczuć religijnych, który w chwili obecnej może służyć nie tyle ochronie uczuć obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, co dławieniu odmiennych poglądów. W ramach akcji: zbieramy podpisy pod listem i projektem zmiany art. 196 kk skierowanymi do Premiera RP i innych przedstawicieli władz polskich. Liczymy na uczestnictwo w akcji przedstawicieli świata mediów, nauki, sztuki, którzy w szczególny sposób mogą być dyskryminowani przez art. 196 kk. Adresujemy akcję nie tylko do ateistów, agnostyków, osób niewierzących i szczególnych środowisk, ale także do tych wszystkich osób wierzących, dla których ważne jest, by państwo było faktycznie demokratyczne i chroniło podstawowe prawa swoich obywateli. Wzywamy hierarchię Kościoła rzymskokatolickiego do uczciwej i szczerej debaty publicznej na łamach mediów na temat art. 196 kk. Arleta Bolda-Górna koordynator projektu Mariusz Agnosiewicz prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów
20
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Chrzest Czym właściwie jest? Kto i kiedy może być ochrzczony? Czy katolicka (i nie tylko) praktyka chrztu niemowląt zgodna jest z Biblią? Czy powinno się chrzcić przez polanie, czy też przez całkowite zanurzenie w wodzie? W czyim imieniu należy chrzcić? Czy według Biblii chrzest zmazuje i wyzwala od grzechu? Rozpocznijmy od przypomnienia stanowiska Kościoła rzymskokatolickiego. Otóż według katechizmu, chrzest zajmuje pierwsze miejsce wśród sakramentów. „Chrzest jest fundamentem całego życia chrześcijańskiego, bramą życia w Duchu i bramą otwierającą dostęp do innych sakramentów. Przez chrzest zostajemy wyzwoleni od grzechu i odrodzeni jako synowie Boży, stajemy się członkami Chrystusa oraz zostajemy wszczepieni w Kościół i stajemy się uczestnikami jego posłania: Chrzest jest sakramentem odrodzenia przez wodę i w słowie” (p. 1213). Zdaniem Kościoła, skutki chrztu są więc niezwykle ważne: od wyzwolenia z grzechu pierworodnego począwszy, na usynowieniu Bożym kończąc. Kto i kiedy faktycznie może być ochrzczony? Zobaczmy najpierw, co na ten temat mówi wspomniany już katechizm oraz inni przedstawiciele Kościoła. Czytamy: „Gdy ktoś chciał stać się chrześcijaninem, musiał – od czasów apostolskich – przejść pewną drogę i wtajemniczenie złożone z wielu etapów (...). Zawsze [droga ta] powinna zawierać kilka istotnych elementów: głoszenie słowa, przyjęcie Ewangelii, które pociąga za sobą nawrócenie, wyznanie wiary, chrzest (...)” (p. 1229). Sam Kościół przyznaje więc, że początkowo chrztu udzielano wyłącznie osobom odpowiednio przygotowanym. Jak stwierdził historyk kościelny ks. dr Józef Umiński, chrzest niemowląt „jako ogólny zwyczaj wszedł w użycie dopiero w III wieku” po Chrystusie (,,Historia Kościoła”, t. I ). Natomiast ks. Wacław Świerzawski pisze: „W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, zwłaszcza do czasów edyktu mediolańskiego (313 r.), zanim chrześcijaństwo mogło wyjść z katakumb, chrztu udzielano tylko ludziom dorosłym. Żądano od nich podstawowej decyzji opowiedzenia się za Chrystusem (...). Przygotowanie kandydata do chrztu – a więc nie jego rodziców, nie chrzestnych, ale jego samego – trwało trzy lata. Nauka kończąca się egzaminami połączona była z praktyką pokuty, postu i modlitwy. Katechumen, jeszcze nie będąc ochrzczonym, już miał żyć jak chrześcijanin” (,,Chrzest”, 1983 r.). Jak widać, już z samych katolickich źródeł wynika jednoznacznie,
że praktyka chrztu niemowląt nie ma racji bytu. To zaś rodzi kolejne pytanie: jak to się stało, że w Kościele zaczęto chrzcić niemowlęta? Z historii dogmatów Kościoła wiadomo, że doszło do tego nie tylko ze względów praktycznych, mających uprościć i usunąć trudności istniejące przy chrzcie przez zanurzenie, ale przede wszystkim z uwagi na powstałą z biegiem czasu koncepcję grzechu pierworodnego, z którym rzekomo rodzi się każdy człowiek. Kościół naucza bowiem, że grzech ten pociąga za sobą karę oddalenia od oblicza Bożego przez całą wieczność. Gdyby więc niemowlę zmarło nieochrzczone, grozi mu wtrącenie do tzw. otchłani niemowląt (limbus infantium lub limbus puerorum), czyli piekiełka dla dzieci (Benedykt XVI złagodził nieco dziecięce męki). Katechizm głosi: „Dzieci, rodząc się z upadłą i skażoną grzechem pierworodnym naturą, również potrzebują nowego narodzenia w chrzcie, aby zostały wyzwolone z mocy ciemności i przeniesione do Królestwa wolności dzieci Bożych, do którego są powołani wszyscy ludzie (...). Gdyby Kościół i rodzice nie dopuszczali dziecka do chrztu zaraz po urodzeniu, pozbawialiby je bezcennej łaski stania się dzieckiem Bożym” (p. 1250). Jak więc napisał kard. P. Gasparri, „dzieci należy chrzcić jak najwcześniej: ciężko grzeszą rodzice i inni, do których należy troska o dzieci, jeśli dopuszczają do tego, że dziecko umiera bez chrztu, albo jeżeli bez ważnej przyczyny odkładają chrzest na później” (,,Katechizm katolicki”, s. 126). Co więcej, niektórzy teolodzy katoliccy próbują biblijnie uzasadnić praktykę chrztu niemowląt, dokonując manipulacji. Twierdzą, że chrzest taki miał miejsce już w czasach apostolskich, o czym rzekomo ma świadczyć historia nawrócenia stróża więziennego w Filippi, który dał się ochrzcić wraz ze swymi domownikami (Dz 16. 33). Twierdzi się, że skoro „został ochrzczony on i jego domownicy”, to... „prawdopodobnie” zostały ochrzczone i jego dzieci. Jeszcze inni bronią chrztu niemowląt, powołując się na obrzezanie dzieci żydowskich, którego dokonuje się ósmego dnia po urodzeniu. Chrzest ma więc być chrześcijańskim odpowiednikiem obrzezania.
Czy tak jednak uczy Biblia? Czy wszystkie te próby uzasadnienia chrztu niemowląt rzeczywiście są z nią zgodne? Przeciwnie! Chociaż powyższe argumenty pozornie wydają się logiczne, chrzest niemowląt nie znajduje żadnego potwierdzenia ani w Biblii, ani w historii pierwotnego chrześcijaństwa, ani też nawet wśród wielu bardziej obiektywnych katolickich teologów. Argumenty Kościoła są więc nie do przyjęcia co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że Biblia w ogóle nie uczy o grzechu pierworodnym. Mówi co prawda, że człowiek odziedziczył grzeszną naturę, ale nie grzech pierworodny, który obciążałby go winą po Adamie. Przeciwnie, głosi, że „każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu” (Rz 14. 12), oraz że „syn nie poniesie kary za winę ojca ani ojciec nie poniesie kary za winę syna” (Ez 18. 20). Katolicka doktryna potępiająca nieochrzczone dzieci jest więc absolutnie nie do przyjęcia. Tym bardziej że przedstawia ona Boga w fałszywym świetle oraz jest sprzeczna ze słowami Jezusa, który wyraźnie powiedział: „Albowiem do takich [nieochrzczonych dzieci] należy Królestwo Niebios” (Mt 19. 14). Warto też w tym miejscu dodać, że chrzest sam w sobie nie zbawia, nie zmazuje więc żadnego grzechu i nie dokonuje duchowego odrodzenia człowieka. Jedynym bowiem biblijnym sposobem oczyszczenia z wszelkich grzechów jest ich wyznanie i porzucenie. Biblia mówi: „Kto ukrywa występki, nie ma powodzenia, lecz kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia” (Prz 28. 13). A zatem nie chrzest, lecz nawrócenie i głęboka skrucha przed Bogiem mają decydujące znaczenie, co też widzimy na przykładzie złoczyńcy, któremu Chrystus obiecał zbawienie, mimo że ten nie mógł już niczego w swoim życiu ani naprawić, ani też przyjąć chrztu (Łk 23. 43). Według Biblii, decydujące znaczenie ma więc nie tyle chrzest, co skrucha i wiara, że „krew Jezusa Chrystusa oczyszcza nas od wszelkiego grzechu” (1 J 1. 7). Rzecz jasna tylko wtedy, kiedy „wyznajemy grzechy swoje [a nie Adama]” (1 J 1. 9). Po drugie – chrztu niemowląt nie da się również uzasadnić wspomnianym tekstem z Dziejów Apostolskich. Tekst ten bowiem ani jednym słowem nie wspomina o dzieciach. Z kontekstu zaś wynika jednoznacznie, że ochrzczeni zostali wyłącznie ci, którzy słuchali i przyjęli Dobrą Nowinę, czyli osoby w pełni świadome podjętej decyzji. Czytamy bowiem, że apostoł Paweł i Sylas „głosili Słowo Pańskie jemu [stróżowi więziennemu] i wszystkim, którzy byli w jego domu” (Dz 16. 32). A zatem doszukiwanie się podstaw dla chrztu
niemowląt w powyższej historii z góry skazane jest na niepowodzenie. Biblijny chrzest bowiem zawsze związany był z osobistym wyznaniem wiara. Jak napisano, „kto uwierzy i ochrzczony zostanie, ten będzie zbawiony” (Mk 16. 16, por. Rz 10. 17). Nie do przyjęcia jest również łączenie chrztu niemowląt z żydowskim obrzezaniem. Obrzezanie było bowiem znakiem przymierza pomiędzy Bogiem a Izraelem, dokonywanym tylko na chłopcach (Rdz 17. 7–13). Chrzest zaś jest nie tyle znakiem przymierza, co symbolem śmierci dla grzechu i zmartwychwstania w Chrystusie do nowego życia (Rz 6. 1–6). Tak więc łączenie chrztu niemowląt z obrzezaniem jest wielkim nieporozumieniem. Jest sprzeczne z nauczaniem i postępowaniem Jezusa, który nie tylko został obrzezany ósmego dnia
(Łk 2. 21), ale również został ochrzczony, gdy „miał lat około trzydziestu” (Łk 3. 21–23). Co więcej, praktyka chrztu niemowląt jest też coraz częściej kwestionowana przez teologów katolickich. Jak pisze ks. M. Maliński, „ta praktyka stwarza wiele trudności teologicznych. Sensowność chrztu dziecka jest przez wielu teologów kwestionowana. Argumentacja jest wciąż podobna: (...) Ażeby ktoś mógł przyjąć sakrament, musi być w stanie odebrać: zrozumieć rytuał sakramentalny i zaakceptować go aktem swojej woli. Ponieważ w wypadku dziecka jest to niemożliwe, wobec tego nie można mówić o sakramencie chrztu niemowląt” (,,Po co sakramenty?”, 1984 r.). A zatem chrzest niemowląt nie jest chrztem w biblijnym tego słowa znaczeniu. Nie jest nim bowiem ani co do istoty, ani formy. Warto przypomnieć, że chrztu dokonywano zawsze przez całkowite zanurzenie w wodzie, a nie przez polanie lub pokropienie. Potwierdza to m.in. samo słowo „chrzest”, które jest dosłownym tłumaczeniem greckiego baptizein oznaczającego „zanurzenie”, a także nowotestamentowa praktyka chrztu (J 3. 23; Dz 8. 36–39), symboliczne znaczenie chrztu, które
nawiązuje do śmierci, pogrzebu i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa (Rz 6. 3–6) oraz dowody historyczne, czyli pozostałe w niektórych starożytnych kościołach baptysteria, w których przez wiele wieków chrzczono przez zanurzenie. Nowy Testament uczy natomiast wyraźnie, czym chrzest jest, kogo i kiedy należy chrzcić oraz w czyim imieniu należy to czynić, podkreślając, aby wierzący „wszystko, cokolwiek czynią w słowie lub uczynku, wszystko czynili w imieniu Pana Jezusa” (Kol 3. 17). W Jego imieniu ma więc być nie tylko głoszona Dobra Nowina o zbawieniu (Łk 24. 47; Dz 4. 12; 10. 43; Mt 1. 21), ale również dokonywany sam chrzest. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że „Bóg wielce go wywyższył i obdarzył imieniem [Jehoszua znaczy „Jahweh jest zbawieniem”], które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa [skr. Jeszua] zginało się wszelkie kolano” (Fil 2. 9–10). Po drugie – ponieważ taka była nauka i praktyka apostolska (Dz 2. 38; 8. 16; 10. 48; 19. 5; 22. 16; Rz 6. 3; 1 Kor 1. 13; 6. 11; Ga 3. 27; Kol 2. 12). Dodajmy, że trynitarna formuła katolickiego chrztu (Mt 28. 19) nie odpowiada symbolicznemu zanurzeniu w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa (Rz 6. 3–6), nie była znana apostołom, którzy głosili chrzest w imię Jezusa (Dz 2. 38) i ponadto wyłamuje się z kontekstu całego fragmentu, w którym Jezus mówił o sobie (Mt 28. 18, 20), podobnie jak w Ewangelii św. Łukasza, gdzie mówi się, że „począwszy od Jerozolimy, w imię jego ma być głoszone wszystkim narodom upamiętanie dla odpuszczenia grzechów” (24. 47). Wszystko wskazuje więc na to, że trynitarna formuła jest późniejszym dodatkiem. Z czym też zgadza się wielu katolickich biblistów, uważając, że tekst ten (Mt 28. 19) uległ skażeniu i faktycznie powinien brzmieć tak, jak podaje go historyk Euzebiusz z Cezarei: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody w Imię Moje” (,,Historia kościelna”, s. 96). Podsumowując, można powiedzieć, że wszystkie elementy katolickiej liturgii chrztu niemowląt zbudowane są na kruchym i, niestety, fałszywym fundamencie kościelnej tradycji. A zatem katolicki chrzest niemowląt jest – z punktu widzenia Biblii i prawdziwego chrześcijaństwa – bezużyteczny i szkodliwy. Jest on nieważny. Z niego wynikają też wszystkie inne błędne sakramenty Kościoła, prowadzące do ubezwłasnowolnienia wiernych, i to wyłącznie dla partykularnych interesów Kościoła katolickiego, dla którego – niestety – bardziej liczą się tłumy w świątyniach i pełna taca niż dobro doczesne i wieczne swoich wiernych. BOLESŁAW PARMA
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
W
szyscy znamy „łańcuszki świętego Antoniego”, w których nakazuje się nam rozsyłać je do znajomych pod groźbą raka, udaru mózgu czy innego nieszczęścia. Przebijają je w głupocie tzw. legendy miejskie. Z reguły powstają z jakiejś niepotwierdzonej lub przekręconej informacji, mogą być jednak wymyślane i używane świadomie przez grupę ludzi do dezinformacji, zastraszenia lub innych korzyści wypływających
sposób – tego oczywiście nie wiadomo). Bezradnie drapali się w głowy, aż jeden wierzący chrześcijanin przypomniał sobie o zatrzymaniu słońca przez Jozuego na czas rzezi nad Amorytami (Joz 1. 12–13). No i proszę – pasowało! Odnalazły się 23 godziny i 20 minut. Nadal jednak brakowało 40 minut. Na szczęście naukowiec ów znał Biblię na wyrywki jak, nie przymierzając, Marcin Luter, więc przypomniał sobie o drugim przesunięciu słońca na jej kartach – przez proroka Izajasza (2 Krl 20.
TRZECIA STRONA MEDALU krzyży. „Nie chcę, aby moje dziecko oglądało półnagiego Żyda” – miał powiedzieć. Wkrótce w tym szpitalu urodził się jego syn. No i – tu Pan Bóg posunął się chyba troszkę za daleko – dziecko urodziło się niewidome. O tym, że opowieści tego rodzaju wymyślane są na użytek ludzi mało inteligentnych, świadczy poniższa infantylna i podejrzana moralnie historia: religijna studentka wracała w nocy przez ciemny park. W pewnym momencie zobaczyła podejrzanego mężczyznę. Przestraszyła
Wymyślono nawet legendę miejską o przedstawianiu Jezusa i apostołów jako gejów w bliżej niezidentyfikowanym filmie. W liście wierni proszeni są o wysyłanie protestów do urzędów państwowych i domaganie się zakazu jego emisji. W rzeczywistości po rozesłaniu wiadomości w USA wiele takich listów trafiło do władz stanowych w amerykańskim „pasie biblijnym”. Oczywiście, nikt nigdy takiego filmu nie nakręcił. W ten sposób za pomocą kłamstwa można wywołać nienawiść do całej grupy społecznej.
Pranie móżdżku z tego typu manipulacji. I tak Niemcy pod koniec II wojny światowej próbowali osłabić morale żołnierzy aliantów i skłócić ich z Amerykanami, rozsiewając pogłoski o ich rzekomych gwałtach na kobietach w Wielkiej Brytanii i za linią frontu. Sporo takich opowieści dotyczy religii. I co ciekawe – prawie zawsze „przypadkiem” pokrywają się z doktryną katolicką. Jak się okazuje, jeśli już ktoś nie boi się diabła i piekła, to jego „pasterze” mogą jeszcze wyciągnąć z rękawa ostatniego asa i postraszyć go czymś z tego świata. Albo zadziwić, jeśli mało mu cudów – np. Jana Pawła II! Cokolwiek kuriozalnie brzmi chrześcijańska legenda ludowa angażująca Stwórcę w sprawę Układu Słonecznego. Oto naukowcy z NASA, analizując dane o orbicie ziemskiej, mieli obliczyć, że Ziemia jest o jeden dzień „za daleko” (w jaki
8–11). Dziesięć stopni idealnie odpowiadało „brakującym” 40 minutom. Inna historia opowiada o chłopaku, który bardzo chciał dostać od ojca swój pierwszy samochód za zdanie matury (lub skończenie studiów itd.). Wprawdzie kilka dni przed uroczystością znaleźli idealny u pobliskiego dilera, jednak w dniu uroczystości zamiast wozu chłopak dostał elegancko zapakowaną Biblię. W złości wyrzucił ją na strych i wyprowadził się z domu. Wiele lat później, porządkując rzeczy po śmierci ojca, otworzył ją... W środku był czek na taką kwotę, ile kosztował samochód. Nie sposób oczywiście stwierdzić, czy taka sytuacja miała kiedyś miejsce, ale na wszelki wypadek – jeśli ktoś dostanie Biblię, niech ją porządnie przeszuka strona po stronie. Sam z ust księdza słyszałem podobną wersję – pewien lekarz ateista zażądał w szpitalu zdjęcia
się i zaczęła modlić o opiekę boską. Poczuła obok siebie czyjąś obecność. Przestraszona, przeszła obok mężczyzny i wróciła do domu. Rano dowiedziała się, że w tym samym parku dwadzieścia minut później zgwałcono inną dziewczynę. Poszła na policję rozpoznać sprawcę. Aresztowano go i spytano, dlaczego nie zgwałcił tej pierwszej. Odpowiedział, że obok niej szło dwóch postawnych mężczyzn. Wniosek: jak nie chcesz być zgwałcona, to się módl. I odwrotnie: skoro cię zgwałcono, to sama jesteś winna. Nie przez minispódniczkę – przez brak modlitwy! Jeszcze głupsza jest legenda miejska o tym, że geolodzy radzieccy drążący odwiert SG-3 na Półwyspie Kolskim dokopali się do... piekła! Po spuszczeniu mikrofonu słyszeli wyraźnie wycie milionów osób.
Katastrofalne tsunami na Oceanie Indyjskim też było dobrą okazją do wciskania ludziom ciemnoty. W jednym z nadbrzeżnych miasteczek chrześcijanie byli rzekomo dyskryminowani, a swój kościół mogli wybudować tylko za miastem na wysokiej skarpie. Jak można się domyślić – wszyscy chrześcijanie zebrali się w kościele i przeżyli, kiedy z oceanu nadeszła śmierć. W jeszcze bardziej dramatycznej wersji chrześcijanie uciekli z miasta przed chcącymi ich wymordować muzułmanami, których, naturalnie, pochłonęło tsunami. Mamy także mnóstwo kłamstw bazujących na archeologii. Wszystkie, oczywiście, potwierdzają przekaz biblijny. Mamy więc szczątki koni
GŁASKANIE JEŻA
Cień wielkiej Góry Karol Wojtyła, znany światu jako Jan Paweł II, nie był idiotą. Nie był zdziecinniałym, opętanym megalomańską obsesją starcem, posługującym się dodatkowo fatalną, prymitywną polszczyzną. Nigdy nie myślałem, że napiszę te słowa. A jednak muszę, bo „tylko prawda nas wyzwoli”. Muszę, bo oto trzymam w rękach książkę, po lekturze której opadła mi szczęka i podniosło się ciśnienie. Rzecz nosi tytuł „Nazywam się Jan Paweł II” i została dołączona do sobotniego (10 maja) wydania „Gazety Wyborczej”. Wypowiada się w niej papież zmarły trzy lata temu. Podobno napisał ją w tym roku... Niewielka, wręcz fatalnie wydana broszurka podniosła cenę „Gazety” do 7 złotych. Z żółtej okładki patrzy na czytelnika jakaś demonicznie wykrzywiona morda rodem z horroru. Przypuszczam, że tylko dodany do niej dymek z treścią „Nie lękajcie się!” szczęśliwie sprawi, iż dzieciaki nie będą budzić się z krzykiem w środku nocy. Ten rysunek Papy to z pewnością kolejna... masońska prowokacja „Wyborczej”, ojcze dyrektorze. Wewnątrz treść – życiorys papieża napisany w pierwszej osobie, jakby Wojtyła napisał go
własnoręcznie. Jeśli tak, to – niestety – chyba nie w pełni władz umysłowych. Oto przykład, jak rozłożone są chociażby zaimki: „Pokazywano mnie często w gazetach. Starsi pamiętają mnie młodego, młodzież i dzieci już jako starego człowieka. Niektórzy nazywają mnie papieżem”. Lecz co tam tautologiczna powtarzalność części mowy, skoro odnajdujemy u autora powtarzalność – do znudzenia – tych samych myśli, kalek identycznych metafor, a więc rodzaj sklerozy: „Urodziłem się w Polsce, w kraju położonym w centrum Europy. Jest to piękny i pełen poezji kraj (...). Jak już powiedziałem, urodziłem się w Polsce, w sercu Europy (...). Polska to piękny kraj (...) moja ojczyzna jest piękna (...). Jeździłem po całym świecie i patrzyłem ludziom w oczy. Tak, patrzyłem ludziom w oczy. Nie bałem się patrzeć ludziom w oczy”. I tak dalej, i tak dalej... Przeczytałem dwie sztuki Wojtyły, trochę jego wierszy i... nie zrobiły na mnie wrażenia. Jeśli jednak ich autorowi mogę zarzucić schematyczność, papierowość postaci i banał, to z całą pewnością nie nieumiejętność posługiwania się bardzo poprawną polszczyzną. A tu mamy do czynienia z zapiskami kogoś, kto ma duże problemy z wyrażeniem
najprostszych myśli, pojęć i uczuć. Gmatwa się, duka i ośmiesza... A przy tym stawia na równi z Bogiem. Tytuły rozdziałów, np. takie jak: „Jestem ojcem dla świata”, mówią same za siebie. Ale, ale... z broszury – tego niby-pamiętnika – przebija też zadziwiająca fascynacja jednym konkretnym człowiekiem. Chrystusem? Maryją? Nie tylko. Otóż w pewnej chwili konstatujemy, że Jan Paweł II w całym swoim długim życiu najczęściej myślał o dominikaninie Janie Górze, i ta właśnie postać głównie zaprzątała umysł papieża: „Następnego dnia przychodzi ojciec Jan Góra (...). Lubię, jak przychodzi. Opowiada o swojej młodzieży. Nie wykorzystuje pobytu u mnie do załatwiania swoich spraw. Zawsze z pasją i zaangażowaniem opowiada o swojej pracy z młodzieżą. Wielokrotnie
21
i rydwanów egipskich na dnie Morza Czerwonego, a nawet arkę Noego na szczycie góry we wschodniej Turcji... Powstała też plotka, że pod kadłubem Titanica armator kazał przybić wielkie litery „No pope” („Precz z papieżem”). W innej wersji było to już „Ni Boga, ni Pana”. Nic dziwnego, że zatonął... Trudne do uwierzenia brednie rozsiewa się po świecie na temat ciąży. To, że lekarze po operacji wyciągnęli młodej dziewczynie z żołądka żyjącą ośmiornicę, która przez miesiące rosła tam po połknięciu przez nią jajeczek ośmiornicy podczas kąpieli w oceanie – nie jest bynajmniej szczytem ludzkiej wyobraźni. Do kanonu należą opowieści o kobietach, które zaszły w ciążę, kąpiąc się w wannie/basenie z męskim nasieniem. Sporo ludzi wierzyło, że coca-cola jest plemnikobójcza, a więc można jej używać jako środka antykoncepcyjnego. Może to być druga, obok „watykańskiej ruletki”, metoda antykoncepcyjna zaaprobowana przez Kościół katolicki. Krecią robotę edukacji robią także liczne przesądy: że dziewczyna nie może zajść w ciążę za „pierwszym razem”, w środku cyklu, przy pozycji „na jeźdźca” (grawitacja cokolwiek przeceniona) i jeśli kicha po stosunku (sic!). Przed ciążą zabezpiecza jakoby ciepły prysznic „po”, a „pigułkę dnia następnego” może zastąpić zażycie dwudziestu aspiryn. Takie zmyślenia i przesądy najłatwiej mogą powstać w kraju, gdzie brakuje edukacji seksualnej, a aborcja jest penalizowana, czyli takim jak Polska. Tego poziomu pytania pojawiają się zresztą na łamach prasy dla nastolatków. MACIEJ PSYK
czytał mój poemat »Promieniowanie ojcostwa«, wiele się z niego nauczył i powtarza, że właściwie ustawia on stosunek duszpasterza do młodych. Uściskałem go serdecznie”. To nie jedyne fragmenty książeczki, które JPII poświęca polskiemu dominikaninowi, pisząc o nim z najwyższą atencją, wręcz z miłością. Dlaczego właśnie o nim i dlaczego tak? A z tego powodu, Szanowny – i za chwilę niezmiernie zdumiony – Czytelniku, że autorem pamiętnika papieża Jana Pawła II, autorem zapisków Karola Wojtyły, autorem wychwalania przymiotów ojca Góry jest... ojciec Jan Góra we własnej osobie. Onże to właśnie podszył się pod twórcę „Tryptyku rzymskiego” i bez skrępowania papieskimi ustami (piórem) dokonuje tyleż śmiesznej, co wstrętnej chwalby swojej osoby. Na oficjalnej stronie internetowej pisze o tym bez cienia skrępowania, choć w trzeciej osobie: „Ojciec Góra w książce »Nazywam się Jan Paweł II« wcielił się w osobę Jana Pawła II, opisując w narracji pierwszoosobowej jego barwne życie. Jan Góra jest jednak nie tylko autorem tekstu książki. Swoje doświadczenie krasomówcze wykorzystał właśnie przy nagraniu książki na płytę CD, tworząc wersję do słuchania swojego tytułu”. Porzekadło mówi, że góra z górą się nie zejdzie. Jeśli jednak istnieje jakieś „po”, to mam nadzieję, że zejdzie się Góra z Wojtyłą, a wówczas Papa zakrzywi paluszek i powie: „Chodź no tutaj, łobuzie jeden. Mamy do pogadania”. MAREK SZENBORN
22
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
RACJONALIŚCI
J
acek Kleyff. Bard. Ikona poezji niezależnej „czasów słusznie niesłusznych”. Na dźwięk jego nazwiska cenzorzy dostawali czkawki. Wszystko, co pisał, nadawało się do wycięcia. Dziś nie ma tego problemu. Bo nie ma cenzury. Bo nie ma Kleyffa – tekściarza. Jest podobno nauczycielem w jakiejś szkole. Zapomniany... ale nie przez nas. Przeczytajcie, jak „ZRÓDŁO” nadal jest aktualne. Może jeszcze bardziej?
Okienko z wierszem Przychodzą do mnie różni ludzie i patrzą tak jak na raroga. Chcą mnie wyleczyć albo pognać, dać aspirynę, bo gorączka. Leczyć się nie chcę, uciekać nie chcę, zostaje tylko rozmowa jeszcze. We śnie, przychodzą tu we śnie; z pretensją w głosie, z wymaganiem, proszą o jasne wyjaśnienie ci, co wyleczyć chcą dziś mnie. Więc najpierw z teczką w garniturze zjawia się wieprzek kaznodzieja. W uszach ogórek, w pysku jajko – mówi, że ja chcę Polskę sprzedać. podsumowuje, że niepewny element jest mu tutaj zbędny. To prawda wiary mi dziś brak w niezbędność kompromisów pewnych, lecz każdy z nich jest taki względny i w końcu to jest problem wasz. (...) Gdy usłyszeli to, co śpiewam, dwaj patrioci zawodowi, zaraz pytają jezuitów o mój kręgosłup ideowy. A tamci, że ja sodomita, pół Żyd, pół złodziej i artysta. Na nazwy i na znaki sram. Nie fetysz granic mnie tu trzyma, lecz miejsce i w tych miejscach przyjaźń. I w Polsce z tym nie jestem sam. Na nazwy i na znaki sram. i nigdy z tym nie jestem sam. A matka, znów zmęczona matka – co się oddala od nas co dnia – w niepodzielności prostych uczuć nie można pojąć wszystkich odmian; zbyt wiele jak na niepokoje ktoś, kto przeżył tyle wojen. Masz prawo nie rozumieć mnie, lecz błagam, nie zrozum mnie źle. (...) A wtedy staje moralista, co w końcu czegoś chce się trzymać. twierdzi, że tym, co tutaj śpiewam, ostatnie więzy z ludźmi zrywam, że brednie śnią mi się nad ranem, bo prawa wszystkie są spisane. Nieważny jest zapisów staż, zapisy płyną już jak woda. jest płynność i na płynność zgoda, choć czasem trudniej trzymać twarz. A wtedy paru kombatantów wydarzeń wspólnie przeżywanych patrzy, czy aby się nie zmieniam w pieśni tak niezdecydowanej, czy jeszcze wiem, co naszą sprawą, a kto nie z nami, bo nas zdradza. „Są w świecie dziś rachunki krzywd”, lecz gdy tłum będzie gonił kogoś w strzępach munduru ślepą drogą, to póki co uchylę drzwi. (...)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Miłość według tabloidów Kiedyś chodziło o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Od kiedy głowy myślą słabiej lub wcale, nie ma już czego przekładać na słowa. Ani takiej potrzeby. Subtelności, niuanse, odniesienia straciły wartość. Mało kto je rozumie, jeszcze mniej – używa ich. Liczy się proza życia, dosadność, sensacja, tandeta. Wystarczą: znane nazwisko, uczucie, duży tytuł i jeszcze większe zdjęcie. Reszta jest milczeniem. Przynajmniej w tabloidach, gdzie wszystko giętkie, prócz języka. Najbardziej nagina się fakty w dodatku do „Faktu”. Nosi porywający tytuł – „Gwiazdy”. Daje złudzenie, że nie tylko są wśród nas, ale to my jesteśmy wśród nich. Poznajemy ich żony, mężów, dzieci, kochanki i kochanków. Charaktery, upodobania, ulubione gadżety. Oglądamy salony, sypialnie, kuchnie i dziecięce pokoje. Podglądamy na plażach i w łazienkach. Możemy porównać do siebie, cioci Frani, kuzyna Zenona, babci Zuzy. I nabrać cudownego przekonania, że jesteśmy tacy sami. A jeśli nie, to będziemy. Jak tylko schudniemy, zmienimy kanapę lub męża, kupimy psa albo buty. Wbrew linii gazety-matki dodatek promuje libertyńskie podejście do małżeństwa i rodziny. W „Gwiazdach” – inaczej niż w „Fakcie” – nie mają one żadnej wartości. Liczy się
tylko miłość. Nie pierwsza, lecz najszczersza, czyli ostatnia. Ściślej – każda ostatnia. Niektórzy bohaterowie zmieniają jej obiekty częściej niż samochody. Jak w starej fraszce: on był stały, tylko one się zmieniały. Dzięki rosnącemu równouprawnieniu płci coraz popularniejsza jest wersja: ona była stała, tylko ich zmieniała. Z reportażu „Miłość okupiona cierpieniem” („Gwiazdy” nr 10) dowiadujemy się, że aktorka Anna Dereszowska (27 l.) po pierwszej miłości (Maciej Zagórski) i krótkim romansie (z Sebastianem Chondrokostasem) poznała Piotra Grabowskiego (39 l.). Zaiskrzyło między nimi na planie filmu „Tajemnica twierdzy szyfrów”. Ogień prawdziwej miłości buchnął, kiedy „okazało się, że mają podobne poczucie humoru”. Na tyle duże, że postanowili „podjąć trudną, bo okupioną cierpieniem innych, decyzję”. Ci inni to żona i dwójka dzieci aktora. Musiały pójść w odstawkę, bo w naszym katolickim kraju życie poczęte jest ważniejsze od narodzonego, a nowa wybranka jest właśnie w stanie wskazującym na użycie, czyli błogosławionym. Na szczęście – jak mówi klasyk – zawsze mamy dość siły, aby znieść cierpienia innych. Równie wzruszający jest reportaż „Stracił dla niej głowę!” („Gwiazdy” nr 10). O Cezarym Pazurze (46 l.) i Edycie Zając (20 l.). Tu dla odmiany nie śledzimy duchowych rozterek
niewiernego męża Weroniki, ale jesteśmy świadkami narodzin uczucia. W pociągu, co przynajmniej mojemu pokoleniu miłośników Kabaretu Starszych Panów daje podstawę sądzić, że będzie ją umiał kochać także w przeciągu i na drągu. Nie trzeba dodawać, że luksus nie stanowi bariery w rozkwicie ich miłości. Tak jak różnica wzrostu nie przeszkadza, gdy można stanąć na portfelu, tak różnica wieku – gdy można kupić w upominku mercedesa klasy S. Nie wiadomo, czy wiele więcej, bo, według gazety-matki („Fakt”, 10–11 maja 2008 r.), Cezary Pazura (słuchający chętnie Radia Maryja) to pod względem zarobków dopiero trzecia liga polskich aktorów. Ponieważ „miłość nie zna metryki”, panna Zającówna może się zakochać w kimś młodszym. W dodatku z pierwszej (Karolak) lub drugiej (Adamczyk) ligi. Wtedy Czarek będzie musiał po raz kolejny „oszaleć z miłości”. Celebryci bowiem nie kochają zwyczajnie, bo to zbyt banalne. Premier Tusk wciąż z tą samą żoną jest beznadziejnie nieatrakcyjny. Pozbawiony uczuć, że się w nikim innym nie zakochuje, czy felerny, że nikt inny go nie chce? W tej sytuacji musiał sobie przypomnieć lub wymyślić jakieś grzeszki. Choćby z czasów młodości. Padło na narkotyki. Na chwilę wystarczy. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Do Rady Miasta Krakowa Niezgodne z konkordatem umieszczenie katolickiego symbolu religijnego w zabytkowej sali obrad Rady Miasta Krakowa? RACJA PL pisze do abp. Dziwisza, informuje radę, a jej przewodnicząca twierdzi, że nie wie, o co chodzi, i że ogólnie jest wspaniale. Nam chodzi jedynie o to, aby prawo w Polsce było przestrzegane przez wszystkich, zarówno przez obywateli, jak i przez organy władzy publicznej, a także przez funkcjonariuszy Krk. Aby wszyscy byli wobec prawa równi, jak mówi Konstytucja RP. Mamy zdjęcie poprzedniego przewodniczącego, zamieszczone w lokalnej prasie, a na nim Paweł Pytko powiada: „Będę stał na straży krzyża”. I stoi. Z butnie podniesioną głową, a w lewej ręce trzyma sztandar Miasta Krakowa. A dlaczego nie krzyż, na straży którego stoi za nasze, podatników, pieniądze? Czy ma to zapisane w zakresie swoich kompetencji, czy tylko służalczość podpowiada mu takie postępowanie? Zapytujemy – dlaczego Pani Przewodnicząca pominęła art. 1 konkordatu zacytowany w naszym piśmie? Czyżby był niewygodny dla Pani stanowiska, jak poprzednikowi? Powoływanie się na prawo nie pasuje do sloganów, jakimi nas raczycie z pozycji wielkich urzędów pochodzących z wyboru? Z chwilą wyboru prawo przestaje was obowiązywać? Bo stajecie się funkcjonariuszami Kościoła? Jak Kościół, niewygodne sprawy pomijacie milczeniem. Art. 83. Konstytucji RP stwierdza: „Każdy ma obowiązek przestrzegania prawa Rzeczypospolitej Polskiej”. Rozumiemy przez to, że Pani i pan kardynał Dziwisz również. Na bzdury, które opowiadał pan Paweł Pytko i Pani popierająca go, że krzyż w tradycji polskiej pełni rolę symbolu narodowego, przytaczamy ustawę z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej (DzU z dnia 11 marca 1980 r.). Art. 1. 1. mówi: „Orzeł biały, biało-czerwone barwy i »Mazurek Dąbrowskiego« są symbolami Rzeczypospolitej Polskiej”. Może będzie Pani przewodnicząca uprzejma wskazać RACJI PL, w jakim przepisie prawnym jest zapisane, że symbolem RP jest również krzyż? Nie chcielibyśmy błądzić! Art. 3. 1. mówi również, gdzie powinno wisieć godło. Czyżby ustawodawca zapomniał o watykańskim krzyżu? Proszę interweniować u Marszałka Sejmu RP, niech niezwłocznie naprawi to przeoczenie. I jeszcze jedno. Skoro kard. Macharski podarował krzyż odrodzonemu samorządowi jako organowi władzy lokalnej, to musiał się zachować przynajmniej protokół przyjęcia lub faktura, jeżeli krzyż został przekazany odpłatnie. RACJA PL przypuszcza, że była to transakcja finansowa, bo Kościół darmo nikomu nic nie daje. Ponadto powinien zachować swój numer w księdze ewidencyjnej wyposażenia sali. Czy wszystkie dokumenty zniszczyli miejscy indolenci? Bo na buzię można podarować perfumy cioci na imieninach, a nie tak wartościowy przedmiot przez kościelną instytucję organowi władzy publicznej. Oczekujemy wyjaśnienia powołanych przepisów i podania nam podstawy prawnej na każde stwierdzenie. Jeżeli Pani Przewodnicząca nie będzie w stanie przedstawić nam dowodów na swoje stanowisko, to proszę się nie obruszać na niestosowność nazwania Pani organem podległym watykańskim, feudalnym strukturom, bo użyjemy dosadniejszego określenia. Dodamy jeszcze, że na anarchii organów władzy publicznej w Polsce watykańscy przedstawiciele zbierają wielkie żniwo, powodują ferment społeczny, wskazują wrogów wiary i Kościoła. Swoje wiarołomstwo uważają za chleb powszedni. Chcemy ponadto udowodnić, że konkordat należy jednostronnie zerwać, bo strona kościelna go nie przestrzega, co wykazaliśmy. My to widzimy i nie boimy się o tym głośno mówić! Stanisław Błąkała, RACJA PL w Krakowie
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
23
Pacjent u lekarza: – Panie doktorze, proszę mnie wykastrować! Lekarz: – Nie mogę uwierzyć w to, o co pan mnie prosi... Pacjent: – Przecież mówię bardzo wyraźnie i proszę spełnić moją prośbę. Bez względu na koszty. Lekarz: – Taka operacja jest nieodwracalna, więc proszę się jeszcze raz zastanowić. Pacjent: – Jestem absolutnie zdecydowany. Po zabiegu lekarz zagaduje: – To była operacja tak niecodzienna, że z własnej ciekawości zapytam... Dlaczego? Pacjent: – Nie ma właściwie żadnej tajemnicy, po prostu żenię się z żydówką i chciałem jej zrobić taki mały prezent ślubny. Lekarz: – To może chciał się pan raczej obrzezać? Pacjent: – A CO JA, K…A, POWIEDZIAŁEM???!!! ~ ~ ~ Warszawa. Facet szukał pracy i w Urzędzie Miasta zauważył ogłoszenie, że jest praca dla asystenta ginekologa specjalisty. Dowiedział się o szczegółach: należy przygotować kobiety do badania lub zabiegu, czyli pomóc w zdejmowaniu dolnej części garderoby, potem umyć „tę” część ciała, ogolić miejsca owłosione, a na koniec nawilżyć odpowiednim balsamem. Wynagrodzenie – 2000 zł miesięcznie. Zgodził się natychmiast, więc dostał krótki formularz do wypełnienia, a następnie polecenie, żeby udał się do Pruszkowa. Facet: – To ta praca jest w Pruszkowie? – Nie, tam kończy się kolejka! ~ ~ ~ Spotyka się lobbysta amerykański z rosyjskim. Amerykański przechwala się: – Dla mojej firmy pracują byli wysocy urzędnicy państwowi, bo dzięki swojej skuteczności firma jest tak bogata, żeby ich opłacać. Na przykład prokuratora generalnego. – Phi – odpowiada Rosjanin. – Dla mojej pracuje aktualny. ~ ~ ~ – Jaki jest najmocniejszy trunek w Polsce? – Wino mszalne. Jeden pije, a wszyscy śpiewają.
Fot. Wojciech D.
Do żydowskiego krawca przychodzi klient, żeby zamówić parę spodni. Uzgodniono cenę i dwutygodniowy termin wykonania. Po dwóch tygodniach spodnie nie są jeszcze gotowe, po trzech też nie ani nawet po czterech. Wreszcie, po pięciu tygodniach, są gotowe. Niezadowolony klient narzeka: – Panie krawiec, Panu Bogu tylko sześć dni zajęło stworzenie całego świata, a pan potrzebował aż pięć tygodni na tę głupią parę spodni? – Ma pan absolutną rację – odpowiada krawiec – ale spójrz pan na ten brzydki świat, a potem na moje piękne spodnie! KRZYŻÓWKA POZIOMO: 3) Kary w pośpiechu, 9) To jasne, że warzy jasne, 11) Gdy śpiewa Bem Ewa, 12) Zasobnik Pandory, 13) Rozmównica przy drzwiach, 14) Wychowuje go macocha, 15) Rozmowa kół z szynami, 18) Ciemny, 19) Alimenty dla taty, 23) Lubi klapę, 25) Gratka dla podniebienia, 28) Sprinterka z sawanny, 29) Wyliczenie na bokserskiej arenie, 32) Tutaj wstaw sztuczny staw, 33) Pieczyste na stole magnata, 34) Nie olbrzym, ale gigant, 35) Coś tajemniczego, kolego, 36) Rodzaj ganku, 37) W kosmosie lub na szosie. PIONOWO: 1) Ilość cukru w torebce, 2) Lata, pływa i broni, 3) Czasami pali się pod nogami, 4) Samotny kaczor, 5) Już w jurze był w górze, 6) Skakanie sobie do oczu, 7) Szara w gospodarce, 8) Głowa siwa, a jeszcze grywa, 10) Paweł, ale nie Gaweł, 16) Ma je uszkodzenie, 17) Siano ponownie zebrano, 20) Forma jazzu, 21) Pełna żaglówek, 22) Przesiaduje z pilotem, 24) Na czele panującego rodu, 25) Pracuje w siatce, 26) Gdy ucieka życie z człowieka, 27) Obręcz wokół beczki, 30) Ma swoją teorię, 31) Ratyfikowana przez organa. Rozwiązanie krzyżówki z numeru 18/2008: „Mam już trochę lat i, szczerze mówiąc, mam wrażenie, że jestem coraz głupsza”. Nagrody otrzymują: Andrzej Kaczmarek z Tychowa, Jerzy Kotras z Ostrowca Świętokrzyskiego, Ida Matuszewska z Bydgoszczy. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody. ♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Tło z Karola
Pomnikowy kult JPII rozpoczął się od wystawienia przez KUL monumentu ku czci zmarłego Wyszyńskiego i żywego wówczas Wojtyły. W Małopolsce tworzący się kult Dziwisza inaugurują jego pomniki z byłym pracodawcą (Zakopane, Raba Wyżna). Ten w Rabie załatwił mu wójt – bratanek... („FiM” 19/2008). Fot. Marek Pawłowski
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 20 (428) 16 – 22 V 2008 r.
JAJA JAK BIRETY
C
o to jest, że na zamczyskach to głównie damy różnorakie, a nie panowie straszą? Nie inaczej jest w Liwie. Z tym, że tam niewiasta żółte, a nie białe ma barwy. Jedyna taka w całej Polsce. Historia owego widma sięga początkami swemi wieku XVII, kiedy to kraj nasz we władaniu Jana III Sobieskiego pozostawał. Wtedy to kasztelanem liwskim został niejaki Marcin Kuczyński, pan możny i wielki w swej władzy, z Mazowsza pochodzący. A że jegomość ów niebywałą pięknością nie tylko ciała, ale i umysłu się odznaczał, pojął on za żonę nie mniej urodziwą i mądrą Ludwikę. Pani wywodziła się z rodu wielkiego, choć podupadłego. Kochał onę niewiastę kasztelan szalenie, choć zazdrość niewiadomego pochodzenia mąciła mu zmysły. Ludwika wszak cnotą wielką odznaczać się miała i żadnych powodów do owej zazdrości Marcinowi nie dawała. Na znak swego wielkiego przywiązania do połowicy młody kasztelan pierścieniem z brylantem jak bawole oko obdarować ją zapragnął. Niestety, klejnot ów pewnego dnia przepadł jak kamień w wodę. Aby ukoić smutek po stracie prezentu, młody kasztelan nabył dla małżonki pierścień jeszcze cenniejszy i jeszcze większym pięknem się odznaczający. Fatum jednak jakieś zdawało się ciążyć nad niewiastą, bowiem i ten prezent zniknął bezpowrotnie.
POCZET DUCHÓW POLSKICH (3)
Żółta Dama z Liwu Tego już młody Kuczyński zdzierżyć nie zdołał. Oskarżył tedy Bogu ducha winną Ludwikę o obdarowanie klejnotem jednego z jej faworytów – młodego dworzanina – i bezlitośnie w wieży warownej zamknąć ją nakazał. Siedziała tam niewiasta, czekając na sąd. Dzień przed okrutnym wyrokiem szansę na ocalenie dano jej jednak ostatnią. Miała Ludwika cegłę gotycką przewiercić na wylot palcem, by niewinność swą małżonkowi okazać niezbitą. Jeśli przez noc jedną cudu owego dokona, kara zgładzenia darowana jej będzie. Niestety, gdy tylko drzwi wieży otwarte o świcie zostały, oczom strażników Ludwika się ukazała, cegłę nienaruszoną w swej dłoni trzymając. Nic już nie było w stanie ocalić pięknej kasztelanowej. Ścięto niewiastę na zamkowym dziedzińcu. Kilka dni później, gdy z drzew warownię okalających gniazda wronie strząsano, w jednym coś zamigotało.
Oswojona sroka zamkowej ochmistrzyni błyskotki skradzione tam przetrzymywała, w tym dwa pierścienie kasztelanowej. Jak ogromna rozpacz targała młodym Kulczyńskim, tego nikt pojąć nie zdoła. Odkrywszy swą okrutną pomyłkę, rzucił się kasztelan z wieży, dopełniając tym samym swego tragicznego żywota. Od dnia tego Ludwika odwiedza swój zamek w żółty woal spowita, bezszelestnie komnaty zamczyska przemierzając, ręce czyste na znak swej niewinności ukazując. Byli i tacy, którzy łkanie jej cichutkie słyszeli, a czasem i jakoby mebli przesuwanie. Pomóc niewieście może jedynie młodzieniec, którego serce i dusza żadnym zbrodniczym czynem nieskalane będą. Na śmiałka onego dwa skradzione pierścienie nagrodą być mają. Ale widmo kasztelanowej z głową odciętą pod pachą, przez nią samą noszoną, najodważniejszych nawet łowców majątków odstrasza. PAR