Zakłady energetyczne to przechowalnie polityków, sponsorzy Kościoła i marnotrawcy
ZŁODZIEJE PRĄDU Â Str. 11 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 20 (585) 26 MAJA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Ksiądz infułat Mac – legenda podziemnej „Solidarności”, zaprzysięgły wróg komuchów, ikona patriotyzmu, ostoja moralności, szara eminencja rozdająca karty na Podkarpaciu – odnalazł się w archiwach IPN jako TW „Łukasz”. Bardzo wartościowy TW! Kolejny „ideał” sięgnął bruku. Â Str. 3
-15
 Str. 14
 Str. 21
ISSN 1509-460X
 Str. 7
2
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY 750 milionów złotych – tyle pieniędzy dołożyła Unia Europejska do inwestycji watykańskiego Kościoła w Polsce; głównie do renowacji zabytków sakralnych, choć nie tylko. O 750 mln zł. mniej dostali polscy przedsiębiorcy i właściciele polskich zabytków. W Smoleńsku wstrętni Ruscy zdjęli cichcem powieszoną przez Prawdziwych Polskich Patriotów tablicę upamiętniającą „zamach” i Prawdziwi Polacy dostali szału. W Strzałkowie wstrętni Ruscy cichcem powiesili tablicę upamiętniającą „mord”, a zdjęli ją Prawdziwi Polscy Patrioci i… znów dostali szału. To się nazywa dziejowa sprawiedliwość. Kalego. Po przekabaceniu Arłukowicza Platforma marzy o kolejnych transferach z lewej strony. Mówi się o Piniorze, Grabowskiej, Pisalskim, a nawet o Dariuszu Rosatim. Raczej nie wystarczy dla nich i działaczy PO pierwszych miejsc na listach wyborczych i – tak jak w Łodzi – może się to skończyć buntem. Nie lepszy byłby jeden Małysz? Elżbieta Radziszewska – kompromitujący się co chwila pełnomocnik rządu do niczego, to znaczy ds. (nie) równego traktowania – nie wystartuje z list PO do Sejmu. A przez 14 lat startowała z pierwszego miejsca w Piotrkowie Trybunalskim. Ale elektorat jej nie lubi, więc Tusk też. „Nie to nie” – obraziła się pełnomocnik i zapowiedziała, że w takim razie wróci do leczenia. Wróci? A jakiż to psychiatra pozwolił Radziszewskiej na jego przerwanie! „Za chwilę nie będę miał na kampanię wyborczą pieniędzy. Bo z tych, co dostaję z Senatu, to są, k... a, psie pieniądze. Na paliwo dla mnie i na garniturek” – ta wypowiedź senatora PiS Tadeusza Skorupy (znanego jeszcze z tego, że robił biznesy na działkach i wiatrakach) przeszła do historii. Skorupa wyleciał z partii Kaczora, ale teraz ten przyjaciel Mularczyka i Karola Wojtyły (tak się przedstawia) wraca na listy wyborcze PiS. Mordo ty moja! Napieralski najpierw w Sejmie zamierza zorganizować wystawę o polskim podziemiu aborcyjnym, a później spróbuje przeforsować ustawę o dopuszczalności aborcji do 12 tygodnia życia. Arytmetyka sejmowa pokazuje, że nie ma na to najmniejszych szans, ale… zwolenników SLD przybywa. Szkoda, że Sojusz natychmiast zapomina o swoich pomysłach, gdy przypadkowo dojdzie do władzy. Stankiewicz i Pospieszalski pospieszyli do Zielonej Góry, aby nauczyć studentów miejscowego uniwersytetu, kto to jest Prawdziwy Polak oraz Prawdziwy Dziennikarz. Ale mądre żaki ogłosiły bojkot i tym samym pokazały, gdzie mają takie agitki i z kim nie warto rozmawiać. „Szkoda” – załkała Stankiewicz do pustej sali. Zależy komu – odpowiedziało echo. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oświadczyła, że z góry bardzo przeprasza za śmiałość, ale jakby ojciec dyrektor zechciał być tak bardzo uprzejmy i zaprzestał nadawania w Radiu Maryja treści ksenofobicznych, to byłoby milutko. Mordy w kubeł! – tak mniej więcej odpowiedział ojdyr. Członkowie Rady natychmiast polecenie wykonali. W kuble było żarcie. Zwrotu 0,5 miliona zł żądają od parafii św. Teresy w Gdańsku władze miasta. Chodzi o to, że proboszcz Eugeniusz Stelmach „kupił” ziemię od Gdańska z 98-procentową bonifikatą i miał wybudować na niej kościół. A postawił… delikatesy. Powiecie, że sprawiedliwość triumfuje? A gdzie tam! Ks. Stelmach ma zwrócić kasę tylko za? działki, czyli obszar, na którym stoi sklep. Za okołosklepowy parking już nie. Półtora miliona zostało mu w kieszeni! Reżyser Grzegorz Braun (dolnośląski Macierewicz albo jeszcze gorzej) podczas wykładu na KUL nazwał niedawno zmarłego biskupa Życińskiego (kanclerz tej uczelni) kłamcą i łajdakiem. Został za to nagrodzony gromkimi brawami studentów i reprymendą rektora… miesiąc po incydencie. O bierzmowaniu mówi się czasem z ironią, że jest to uroczyste pożegnanie młodzieży z Kościołem (…). Teraz coraz częściej mam wrażenie, że przy okazji pierwszych komunii swoich dzieci rodzice tracą wiarę, bo ją zwyczajnie lekceważą. Komunie są coraz bardziej pogańskie – zasmucił się ksiądz Sowa, szef kanału Religia TV, który – jak widać – znajduje czas na czytanie „FiM”. Amnesty International po raz pierwszy umieściła Watykan w swoim raporcie wśród państw drastycznie łamiących prawa człowieka. Chodzi o eskalujący skandal pedofilski kleru i niemrawe nań reakcje „ojców Kościoła”. „A AI namawia do aborcji i antykoncepcji” – pokazały język media kościelne, zabrały zabawki i poszły do swojej piaskownicy. Czyli do dzieci. A w Fatimie za to był cud! I tak jak w roku 1917 – ze słońcem w roli głównej. Wierni zgromadzeni na mszy dziękczynnej za beatyfikację JPII ujrzeli wokół słoneczka tęczową aureolę. Można przyjąć dwie wersje: albo był to znak od Matki Boskiej… gejowskiej, albo – jak chcą meteorolodzy – to zwykłe słoneczne halo spowodowane kryształkami lodu w atmosferze. Nam bardziej przemawia do wyobraźni wariant z… gejowską. Diecezja luterańska w szwedzkim Lund tak marnie przędzie, że zainwestowała w firmy produkujące pornosy. Urzędnicy diecezji próbowali tłumaczyć, że „żadna firma nie jest czysta”, a w ogóle to żadna praca nie hańbi. Coś podobnego!
Selekcja D
o pasji, ale tylko tej szewskiej, doprowadza mnie roz- do urzędu stanu cywilnego o anulowanie swej dotychczatrząsanie i analizowanie do stanu nudności każdego sło- sowej familii i określić sobie nową. Jednak w tym drugim wa wypowiedzianego przez Jarosława K. Nawet najgłup- akcie bardzo wskazana jest instrukcja ze strony prawych, szego, czyli de facto większości słów. sprawiedliwych i mądrych. A to po to, żeby sobie, broń BoWszelako nad jedną wypowiedzią szefa wykluczonych że, nie tyle pogorszyć, co polepszyć „pochodzenie”. Przypublikatory przeszły do porządku dziennego chyba nazbyt po- kład jak zwykle powinien iść z góry. I tak jako pierwszy sam spiesznie i bezrefleksyjnie. Wódz powrócił bowiem do świa- Pan Prezes mógłby zmienić nazwisko z Kaczyński na np. tłych (od palonych pochodni) idei państwa i narodu jednej Biały-Orlicki, jego przyboczni: Kurski na Nadwiślański, Kemrasy; wezwał do – jak się wyraził – „wspólnoty państwa pa na Olszynka-Grochowska, Brudziński na Czystopolski, narodowego”. Według niego, życie jednostki poza taką jed- Szyszko na Świerkpolski, a Macierewicz na Koniecpolnomyślną, monogeniczną wspólnotą czystego ziarna, oczysz- ski… I tak dalej, aż do ostatniego Wolaka. Warunek jest taczoną uprzednio z plew, nie ma sensu i podmiotowości. Oczy- ki, żeby nowe nazwiska jednoznacznie (!!!) wskazywały wiście Jarosław Kaczyński jest młodym człowiekiem i trud- na przynależność do grona Prawdziwych Polaków, czyli no od niego wymagać, by pamiętał, że 300 lat temu w Pol„wspólnoty państwa narodowego”. Tak sce żyli przedstawiciele kilkunastu różnych narodowości. jak Johansson jednoznacznie wskazuNasi dziadkowie, rodzice i my sami jesteje na Szweda, O’Brian na Irlandczyka, śmy owocem mniej lub bardziej wzniosłych Smith na Anglika, a Müller na Niemuczuć właścicieli najrozmaitca, odróżniając tego ostatniego na przyszych chromosomów, kład od Abdullaha – tak pora ustalić a tym samym urody. Blinazwiska rdzennie i PRAWDZIWIE polżej nam zatem do kunskie. Z tym że ich rdzeń będzie dli niż ras wystawomiał swój początek w IV RP, wych. Jest to oczywinie zaś w wieku XVIII czy XIX, sta oczywistość opisakiedy to panowie szlachta wymyna na dodatek w dziesiątkach ślali nazwiska swoim poddanym opracowań, ale wódz nie musi mieć czasu na żadne na podstawie ich wyglądu czy zajęlektury. Wódz może sobie pozwolić na to, żeby jednym zdacia (oj, wielu było wówczas kowali). niem odmówić podmiotowości i sensu istnienia nie tylko ŚląNawiasem mówiąc, natrafiłem niedawno w internecie zakom, Kaszubom i reszcie Polaków pomieszanych bez udzia- na nazwiska odkościelne. W literaturze onomastycznej nału swej woli, ale także takim narodom jak amerykański, ka- zywa się je kleszymi i wywodzi od nazwań ludzi związanych nadyjski, francuski czy australijski. Według wszelkich słow- z kościołem, a zwłaszcza od sług kościelnych. Na przykład ników bowiem (poza tymi z lat 30., pisanymi gotykiem), na- pogardliwego miana „klecha” używano wobec kogoś, kto ród to ogół obywateli zamieszkujących dany kraj. próbował zostać księdzem, służył przy kościele itp. Takie Tak więc, niestety, Drogi Prezesie, nie da się już anulo- odprzezwiskowe nazwiska klesze stanowią w Polsce niewać upojnych wieczorów naszych przodków pod gruszami małą grupę. Myślę, że ich obecni posiadacze nie musieliby na Dzikich Polach czy na plażach środkowego Bałtyku. ich zmieniać, jeśli oczywiście chcieliby dołączyć do groTrudno też byłoby przeprowadzić wtórną selekcję pod ką- na przybocznych Prezesa. A oto cenne uzupełnienie nazwisk tem jakiegoś jednego typu polskiej fizjonomii – nawet wśród „rdzennie polskich” o nazwiska rdzennie watykańskie: jednomyślnych posłów PiS. No bo weźmy taką poseł SoKlecha, Kapłan, Ksiądz, Papież, Kardynał, Prymas, Biskup, becką – słowiański, szerokomiedniczy typ matki Polki, za- Kanonik, Proboszcz, Pleban, Agnus, Kulpa. A nawet: Memenpożyczony przez Francuza Balzaca. Weźmy książkowy przy- towski, Ojczenasz, Oremus, Pacierz, Pronobis, Bożemój. kład potomka polskiego chłopa pańszczyźnianego – Jurgie- Każde z powyższych nazwisk występuje na terenie obecnej la. A z drugiej strony – typowo mongoidalną postać Anto- Polski w kilkuset do 2 tysięcy przypadków; najmniej: Bógniego Macierewicza, z którego oblicza przebija wschodnia dał (76 nazwisk), a także sam… Bóg – jedno jedyne w bychytrość krymskiego chana, czy może raczej jakiegoś… efen- łym woj. słupskim (pochodne: Bogowicz oraz Bogoski). Tak diego – wodza tatarskiego (nomen omen) czambułu. Ale prze- więc jest w czym wybierać. cież w tym samym klubie PiS mieliśmy poległego pod SmoKiedy już dokonany zostanie wybór i selekcja nazwisk leńskiem Przemysława Edgara – wypisz, wymaluj Kmicica, w duchu polskości – przemówi Wódz tymi słowy: Jasne się pogromcę Tatarów zresztą. Nie brak tam również typów stało, że my, Prawdziwi Polacy, niezmiennie stoimy tam, germańskich, takich jak Kurski, Brudziński czy Hofman, a tak- gdzie staliśmy, a oni zdradzili nas o świcie i przeszli do szeże żydowskich – jak Kuciński i Romaszewski. To se ne wra- rokiego frontu od „Faktów i Mitów” po „Gazetę Wyborczą”. ti – jak mawiają mądrzy Czesi. Nikt nam teraz nie może powiedzieć, że czarne jest czarne, Ale mam dla Prezesa i klubu PiS zupełnie ekskluzywny, a białe jest białe! Jeszcze Wolska nie zginęła! JONASZ a zarazem genialny w swej prostocie pomysł na przywrócenie w nadwiślańskim narodzie trwałego podziału na prawdziwych Polaków i resztę nieprawomyślnej swołoczy. Będzie to – żeby posłużyć się Biblią – swoisty chrzest z ducha, w odróżnieniu od chrztu z ciała, czyli wynikającego z genów. Otóż do projektu nowej konstytucji, który to PiS zamierza przyklepać w Sejmie tuż po wygranych wyborach, należy dołączyć jeden paragraf: o nadzwyczajnych ułatwieniach w zmianie nazwiska lub wręcz o zmianie nazwiska na życzenie. Każdy człek myślący WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. i czujący podobnie jak Prezes mógłby wystąpić W imieniu naszych beneficjentów dziękuję wszystkim, którzy przekazali 1 procent podatku na fundację „FiM” i ciągle wspierają nasze dzieło.
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
K
siądz infułat Stanisław Mac (75 l.), proboszcz parafii katedralnej Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzeszowie, jest osobistością dorównującą wpływami nawet tamtejszym biskupom. Jako diecezjalny duszpasterz samorządowców ma zdecydowaną „większość” w radzie miasta, zaś legenda weterana walki z komuną sprawia, że nie odwiedza działaczy politycznych, lecz… przyjmuje ich na audiencjach. Nawiasem mówiąc, biskupi chyba mu trochę tej legendy zazdroszczą, bo w almanachu diecezjalnym opisującym dorobek opozycyjny 31 „kapłanów związanych z rzeszowską »Solidarnością«” przy nazwisku infułata znajdujemy zaledwie krótką wzmiankę: „Umożliwiał organizowanie spotkań integrujących środowiska prawicowe Rzeszowa, po 1981 roku uczestniczył w uroczystościach organizowanych przez »Solidarność«. Gościł w katedrze duszpasterstwo rolników indywidualnych”. Przed kilkoma dniami całą tę misterną konstrukcję szlag trafił, bo podczas promocji książki „Strajki i porozumienia w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie 1980/81” jej autorzy – Bogusław Wójcik i Janusz Borowiec (historycy Instytutu Pamięci Narodowej) – ujawnili publiczności zgromadzonej w rzeszowskim Domu Kultury, że ks. Mac figurował w kartotekach Służby Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik „Łukasz”. Został zarejestrowany 13 grudnia 1982 r., a 19 stycznia 1990 r. jego akta komisyjnie zniszczono wraz z teczkami kilkunastu innych agentów w sutannach, czynnych niemal do ostatniego tchnienia nieboszczki bezpieki. Innych dowodów współpracy nie przedstawili, tłumacząc, że nie o ks. Maca w tej książce chodziło, lecz o działaczy opozycji, ale dali do zrozumienia, iż w archiwach jest wystarczająco dużo kwitów obciążających wielebnego. Przyznali, że nie odkrywają informacją o „Łukaszu” Ameryki, bo już w 2005 roku IPN wydał książkę „Opór społeczny a władza w Polsce południowo-wschodniej 1980–1989”, w której dr Dariusz Iwaneczko informował o działalności agenta, wyraźnie sugerując, że pod tym pseudonimem ukrywa się ks. Mac. Pleban wpadł w furię. ~ „To jest banda, mam do nich swoje zastrzeżenia. To jest nieuczciwość, to jest świństwo” – wyraził się o historykach IPN na łamach lokalnej gazety „Nowiny”, podkreślając, że w Instytucie „nie ma żadnych donosów” jego autorstwa ani złożonych przezeń podpisów; ~ „Jak w 1991 roku w Rzeszowie był papież, ubecy rozpuszczali informacje, że kościół przegrałem w karty (plotki o tej porażce musiały być dla ks. Maca wyjątkowo przykre, uchodzi on bowiem za wyśmienitego pokerzystę – dop. red.). Prawie wolność już była, ale działania ubeckie były pierońskie” – dostało się też SB – za wydarzenia,
których nie mogła sprokurować z tej prostej przyczyny, że od maja 1990 roku już nie istniała; ~ „To ja mam dokumenty z procesów o nielegalną budowę kościoła, z przesłuchań. To u mnie dokonywała się Solidarność Rolników” – przypominał dziennikarzom swoje kombatanctwo. Kilka dni później ks. Mac przystąpił do bardziej zorganizowanego kontrataku... ~ Na stronie internetowej katedry ukazał się demaskatorski artykuł,
GORĄCY TEMAT ~ 11 maja na antenie Radia Maryja wystąpił Mateusz Hołojuch, prezes przykatedralnej Akcji Katolickiej (także przegrany kandydat PiS do Rady Miejskiej Rzeszowa w ostatnich wyborach samorządowych), który przytaknął o. Tadeuszowi Rydzykowi, że informacja o „Łukaszu” jest elementem zmasowanej akcji mającej na celu „uderzenie w Kościół i zniszczenie ojczyzny”, a jej sprawców („bolszewia w nowym wydaniu”, „pięcioramienne gwiazdy”) trzeba „dobrze zapamiętać”.
działalności były jedynie teczki w IPN, założone i napisane przez zaciekłych wrogów Kościoła”. Bardzo symptomatyczne stwierdzenie. Jakby przeczuwał, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw… – zauważa nasz konsultant pracujący w IPN. Mówi emerytowany rzeszowski prawnik: – Pamiętam, że w 1976 r. prokuratura wniosła akt oskarżenia przeciwko Macowi za nielegalną budowę obiektu sakralnego, ale procesu nawet nie rozpoczęto, bo
Mac(ki) SB Jeden z najznamienitszych duchownych Podkarpacia figurował w rejestrze tajnych współpracowników aż do ostatniego tchnienia nieboszczki bezpieki… którego autor (niejaki Józef Wicher, zastępca infułata w parafialnej Radzie Duszpasterskiej) obnażył kulisy ewidentnej jego zdaniem prowokacji, bo data ukazania się IPN-owskiej publikacji nie była przypadkowa. „Po wspaniałych dniach związanych z beatyfikacją Jana Pawła II, a przed uroczystościami 20. rocznicy pobytu Ojca Świętego w Rzeszowie, jak też w atmosferze imienin Księdza Infułata, zostaje przygotowany tzw. pasztet pomówieniowy (…). A cel tej manipulacji dla człowieka myślącego jest zupełnie jasny: zdyskredytować autorytet Kościoła i osoby z nim związanej, osłabić zapał wiernych” – przekonuje Wicher. A dlaczego trafiło akurat na jego szefa? Okazuje się, że ujawnienie przeszłości ks. Maca to kara „za pełnienie przez Niego funkcji duszpasterza samorządowców, za wmurowanie Tablicy Smoleńskiej z niepoprawnie politycznym napisem”; ~ Działające przy parafii organizacje (Rada Parafialna, Korony Różańcowe, Apostolat Maryjny i kilka duszpasterstw specjalistycznych) wyraziły we wspólnym oświadczeniu ubolewanie z powodu „ekscesów przedstawicieli instytucji państwowej próbujących zdyskredytować Księdza Infułata w oczach opinii społecznej” oraz zażądały od „kompetentnych władz publicznych”, aby „niezwłocznie i skutecznie powstrzymały rozpowszechnianie insynuacji” o jego agenturalnej przeszłości;
– Mac jest świetnym aktorem. Prezentuje dzisiaj zaskoczenie i oburzenie, ale gdy w 2005 roku wyszła monografia Iwaneczki zawierająca wzmiankę o agencie „Łukaszu” mającym „bezpośredni kontakt z osobami spotykającymi się przy kościele NSPJ w Rzeszowie”, od razu zorientował się, że w archiwach bezpieki
w przeddzień wyznaczonego terminu oskarżony „zaniemógł”. Co rusz przedstawiał później jakieś zwolnienia lekarskie lub kładł się do szpitala, a sąd przymykał oko, bo nikomu tak naprawdę nie zależało na wyroku. Ta zabawa trwała do amnestii ogłoszonej w lipcu 1977 r. Na jej mocy sprawę umorzono. Jeśli więc Mac opowiada dzisiaj o jakichś „dokumentach z procesów”, to mogą nimi być jedynie wezwania na rozprawę i lipne świadectwa medyczne. ~ ~ ~
Ojciec Rydzyk i infułat Mac
pozostały po nim ślady, bo szybciutko napisał wydaną dwa lata później, prawdopodobnie na własny koszt, książkę o swoim „męczeństwie”. Nadał temu dziełu tytuł „Komu bije dzwon wolności”, a we wstępie tłumaczył, że uległ namowom (nie ujawnił, czyim) do spisania wspomnień, bo „dziś, kiedy wielu księży schodzi już ze sceny, byłoby niesprawiedliwością, gdyby oceną ich
A jak było z narodzinami „Łukasza”? – Po podpisaniu w lutym 1981 r. porozumień rzeszowsko-ustrzyckich, kończących strajki rolników, w jego kościele na osiedlu Drabinianka (podniesiony do rangi katedry dopiero w marcu 1992 r. po utworzeniu diecezji rzeszowskiej wyodrębnionej z części przemyskiej i tarnowskiej) zaczęły się odbywać
Księża – tajni współpracownicy SB na Podkarpaciu (dane IPN) ~ Dla Wydziału IV w Przemyślu pracowali (według stanu na dzień 31 grudnia 1984 r.): jeden członek komisji Episkopatu, 8 kurialistów, 4 dziekanów, 58 proboszczów, 10 wikariuszy i 5 „innych duchownych”. Oprócz nich na liście płac bezpieki znajdowało się czterech wykładowców i czterech alumnów WSD oraz 21 zakonników; ~ Wydział IV w Rzeszowie (stan na 31 grudnia 1986 r.): 92 TW usytuowanych w szeregach kleru diecezji przemyskiej i tarnowskiej (jeden kurialista, 13 dziekanów, 69 proboszczów, 4 wikariuszy, 5 „innych księży”) oraz czterech zakonników. Ogólna liczba duchownych w parafiach i klasztorach położonych w obrębie województwa rzeszowskiego wynosiła wówczas ok. 600 osób; ~ Wydział IV w Krośnie (stan na 31 grudnia 1988 r.): 118 TW będących duchownymi diecezji przemyskiej (czternastu dziekanów, 83 proboszczów i 21 wikariuszy) oraz 35 zakonników.
3
uroczystości rocznicowe organizowane przez działaczy opozycji. Podjęliśmy wówczas rozmowy z Macem. Został wkrótce zarejestrowany jako kandydat na TW (tajny współpracownik – dop. red.), bo układał się całkiem przyzwoicie. W gruncie rzeczy nigdy nie mieliśmy z nim jakichś szczególnych kłopotów, jeśli nie liczyć szarpaczki związanej z rozpoczęciem nielegalnej budowy kościoła. W tamtej starej historii był on jedynie ofiarą ostrego konfliktu władz z ówczesnym ordynariuszem przemyskim biskupem Ignacym Tokarczukiem, któremu podlegał Rzeszów. W lipcu 1977 r. zezwolenie wreszcie dostał i od tej pory żyliśmy w zgodzie. Delikatnie dał jeszcze o sobie znać zaraz po Sierpniu, uczestnicząc w zbieraniu podpisów księży pod petycją do marszałka Sejmu i premiera w sprawie ustanowienia kapelanów szpitalnych, wprowadzenia transmisji mszy w radiu i uproszczenia formalności przy budownictwie sakralnym – wspomina były oficer rzeszowskiej SB. Ostry hak na ks. Maca zdobyli jesienią 1981 r., kiedy to w obliczu spodziewanej delegalizacji regionalny zarząd „Solidarności” wyprowadził z kasy związku 3 mln zł (przeciętne wynagrodzenie wynosiło wówczas 7689 zł), żeby ukryć je na ewentualną działalność podziemną. W październiku pieniądze trafiły do ks. Maca jako „darowizna na budowę kościoła”. SB rozszyfrowało ten manewr i prokuratura wszczęła śledztwo. Traf chciał, że mimo restrykcji stanu wojennego zostało ono umorzone niedługo po podniesieniu rangi „Łukasza” z kandydata na tajnego współpracownika pełną gębą, a sprawa owych milionów nie została przez władze nagłośniona mimo wyjątkowego smaku propagandowego. – Właśnie ta historia przesądziła o nadaniu „Łukaszowi” statusu TW. Nie wiem, jak ją rozegrano, bo zajmowałem się zakonami, ale pamiętam, że był uznawany za bardzo wartościowe źródło. Czy oddał związkowe pieniądze po stanie wojennym? Prawdopodobnie przepadły bezpowrotnie, bo nie słyszałem, żeby ktoś się o nie upominał – twierdzi nasz rozmówca. W przyjętym 25 sierpnia 2006 roku i z wielką pompą ogłoszonym „Memoriale Episkopatu Polski w sprawie współpracy niektórych duchownych z organami bezpieczeństwa w Polsce w latach 1944–1989” czytamy, że „współpracujący z wrogami Kościoła, bez formalnego zobowiązania, byli z reguły źródłem informacji o jego sprawach. Grzech ten obciąża ich sumienia, lecz nie zamyka drogi do naprawy (...). Uwzględniając społeczny wymiar grzechu i zadośćuczynienia, muszą być gotowi wziąć za to także odpowiedzialność publiczną”. Równy biskupom infułat Mac nie czuje się adresatem zaleceń skierowanych do kościelnych podoficerów i szeregowców… ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Lecz się sam! W zacofanym, za to na wskroś katolickim kraju korzystanie z dobrodziejstw nauki napotyka liczne przeszkody. Moja przyjaciółka, lat 28, ma poważne problemy z cerą, pofatygowała się więc do dermatologa. Wybrała jedną z podłódzkich publicznych przychodni. Wcześniej słyszała o lekach zawierających izotretynoinę – związek używany w leczeniu różnych odmian trądziku, bardzo skuteczny. Dermatolog, pani w wieku emerytalnym, zapytała pacjentkę, ile ma lat i czy już rodziła, po czym autorytarnie rzekła, że leków nie przepisze, bo w czasie ich stosowania nie można zajść w ciążę (terapia grozi uszkodzeniami płodu), a moja przyjaciółka MUSI zacząć rodzić, bo w tym wieku „wypada”. Na nic zdały się tłumaczenia, że dziecka na tę chwilę nie planuje, a kuracja izotretynoiną trwa tylko pół roku. Pani doktor pozostała nieubłagana, a niemożność zajścia w ciążę była jej jedynym argumentem przeciwko wypisaniu recepty. Zbyt często lekarze czy farmaceuci, teoretycznie ludzie nauki, zabawiają się w kościelnych moralistów lub doradców życiowych w temacie innym niż zdrowotny. Słyszymy o konfliktach między katolickimi farmaceutami „z sumieniem” a mniej świętojebliwymi klientami,
którzy chcą kupić – dajmy na to – środki antykoncepcyjne i spotykają się z moralnym sprzeciwem aptekarskiego sprzedawcy. Z babskich forów internetowych wynika, że świeżo upieczone mamy miewają nawet problem z zakupieniem modyfikowanego mleka dla niemowląt (czasem kobieta z różnych powodów nie może sama karmić), bo pani farmaceutka kategorycznie stwierdza, że nie sprzeda, bo TRZEBA karmić piersią. W pełnym dewocji narodzie lekarze też nie mają łatwo. Władze Zielonej Góry, wykazując rzadkie u nas zainteresowanie profilaktyką zdrowotną, sfinansowały szczepienia przeciwko wirusowi raka szyjki macicy. Prewencyjnie mają z nich skorzystać 12-letnie dziewczynki. Zamysł słuszny, ale sprzeciwiają się… rodzice dzieci. Z obawy, że nastolatki potraktują szczepionkę
i wizytę u ginekologa jako zachętę do uprawiania seksu! Warto dodać, że co roku na ten typ nowotworu umiera ok. 2 tys. Polek. To medyczny ewenement na skalę europejską, ponieważ chorobie łatwo zapobiegać: wystarczą regularne badania oraz szczepionki dla nastolatek – takie programy szczepień realizowane są w większości krajów Unii. Kruchtowa moralność polskich matek może się przyczynić do ciężkiej choroby, a nawet śmierci ich dzieci, o czym zapewne nie pomyślały. Od pięciu lat w Polsce realizowany jest program bezpłatnych badań cytologicznych dla kobiet w wieku 25–59 lat. Korzysta z niego 25 proc. uprawnionych. Z raportów Fundacji MSD dla Zdrowia Kobiet wynika, że polskie 30-latki uważają, iż są za młode na „kobiece” choroby, a już 50-latki… wstydzą się rozebrać. Do Fundacji zgłaszają się też panie, których do ginekologa nie puszcza... zazdrosny mąż. W ostatnich dniach ginekolog ze Słupska został ciężko pobity przez męża pacjentki. Mężczyzna zaczaił się na lekarza i zaczął bić go po głowie deską, a kiedy ta się złamała, poprawił kopniakami. Z wstępnych ustaleń policji wynika, że powodem ataku była zazdrość – furiat dowiedział się, że przed badaniem ginekologicznym jego żona musiała… zdjąć majtki. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Właściciele domu w Bełżcu pojechali na wesele. Z tej okazji (uwaga – to bardzo częste przypadki!) skorzystał 27-latek, który włamał się do obejścia. Jednak tak długo się zastanawiał, co właściwie chce ukraść, aż w końcu wpadł w ręce powiadomionej przez sąsiadów policji.
OSIOŁKOWI W ŻŁOBY DANO
Szajkę wprowadzającą do obrotu podrobione 50-złotowe banknoty rozbili policjanci z Buska-Zdroju. Okazało się, że fałszywki na domowym komputerze produkuje 17-latek i sprzedaje je za paczkę papierosów albo parę złotych znajomym w wieku 14–16 lat. Oni z kolei płacą banknotami w okolicznych sklepach. Jednego założyciel mennicy nie przewidział – że za podrabianie pieniędzy grozi nawet 25 lat więzienia.
Z GŁUPOTY…
Chrystus bez nóg i z dziurą w brzuchu... To efekt tajemniczego ataku na figurę wiszącą na kościele w Łęgu. Mieszkańcy domagają się szybkiego śledztwa nie tylko w sprawie zniszczenia mienia, ale i obrazy uczuć religijnych. Proboszcz – co wielce ciekawe – zawiadomienia na policji jednak nie złożył.
UKRZYŻOWAN I PODZIURAWION
Na pogrzeb jechało małżeństwo z Iławy. Za kierownicą pijany mąż. Obok trzeźwa żona z prawem jazdy. Dlaczego nie prowadziła? – dziwili się policjanci. Bo – jak wyjaśnił małżonek – połowica nie ma odpowiednich umiejętności. Opracowała WZ
ZASADA OGRANICZONEGO ZAUFANIA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Prezydent Lech Kaczyński nic nie uzyskał dla litewskich Polaków, mimo że Litwa była najczęściej odwiedzanym przez niego krajem. (wiceminister Grażyna Bernatowicz, MSZ)
Pochodów pierwszomajowych już nie będzie. Będziemy tam, gdzie ludziom trzeba pomóc. (poseł Grzegorz Napieralski, przewodniczący SLD)
N
ie jest tajemnicą, że Kościół katolicki jest pogrążony w dotkliwym kryzysie. Aktywiści przykościelni pocieszają więc siebie i innych przypominaniem, że właściwie zawsze było równie źle albo jeszcze gorzej. Od samego początku istnienia „Fakty i Mity” poświęcały sporo miejsca historii religii, w tym Kościoła katolickiego. Wiem, że nie wszyscy Czytelnicy cenią tematy historyczne, bo po prostu nie wszyscy interesują się przeszłością, co zrozumiałe. Jednak wiele osób rozumie, że bez poznania przeszłości trudno jest zrozumieć teraźniejszość. Poza tym prawdziwe dzieje Kościoła to intrygująca historia, którą czyta się jak dobry kryminał. Tym lepszy, że dział się naprawdę. I ostatecznie nic tak nie demaskuje i kompromituje Kościoła jak jego własna historia. Można na dzieje Kościoła patrzeć jeszcze inaczej. Dla Szymona Hołowni – katolickiego ortodoksa z talentem do showbiznesu, w czym przypomina błogosławionego Wojtyłę i jego Stasia – historia Kościoła jest dowodem na to, że… zawsze było raczej kiepsko z autentycznością i wartością samego Kościoła. I że cudem boskim jest fakt, iż on ciągle istnieje. Hołownia objawia to na stronach „Newsweek Polska”, gdzie ma stałą rubrykę propagującą kościelny światopogląd. To taka polska specyfika, że prawie każda świecka gazeta lub telewizja (patrz TVN) musi mieć jakiegoś „kościelnego komisarza”, a czasem nawet kilku. Rzeczony Hołownia ma talent – nie tylko na ekranie. Otóż udaje mu się dostrzec w omawianym przez siebie raczej przygnębiającym raporcie sprzed 400 lat
o życiu parafialnym na Mazowszu („Wizytacja kościoła św. Bartłomieja w Płocku w 1609 r.”) przesłanki do pozytywnego myślenia w zakresie przyszłości Kościoła. Otóż dowodzi on, że księża nie tylko dziś mają kochanki, uprawiają hazard, popełniają przestępstwa i bywają zwykłymi chamami. Kiedyś było tak samo, a mimo to Kościół ciągle jeszcze istnieje. Ergo: będzie istniał dalej! Ciekawe, że wieczne problemy z seksem, które dotyczą ogromnej części kleru (przytacza ich garść z owego raportu), nie są dla Hołowni dowodem na to, że obowiązkowy celibat jest sprawą kompletnie chybioną. Przeciwnie, dla niego to normalka, choć smutna i uciążliwa. Najważniejsze jest to, że nie o wszystkich księżach wiadomo, iż mieli konkubiny, i że Bóg nad Kościołem czuwa mimo owych konkubin, chamstwa, złodziejstwa etc. etc. Przez myśl Hołowni nie przeszło, aby porównać żałosną sytuację w ówczesnym Kościele katolickim na przykład z życiem zborów protestanckich. Okazałoby się, że duchowny chrześcijański nie musiał być tak często rozpitym typem podmacującym swoją gospodynię. Ale to katolickiemu redaktorowi spaprałoby tezę o boskiej opiece nad watykańskim bajzlem, który dotrwał do naszych czasów głównie z powodu zamordyzmu we własnych szeregach. Bo prawda jest taka, że Kościół przetrwał do tej pory dzięki swej bezwzględności i przezornym sojuszom z polityką, które sprawiły, że porzucenie katolicyzmu było zwykle niewygodne, a bardzo często także szkodliwe dla zachowania życia lub majątku. Oto wielka tajemnica kościelnego sukcesu. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Fajnie, czyli marnie
PiS dolewa oliwy do ognia, inspiruje i zagrzewa kiboli do łamania prawa i burd. (poseł Andrzej Halicki, PO)
Świat jest zachwycony naszą wiarą. (Joanna Bątkiewicz-Brożek, tygodnik katolicki „Gość Niedzielny”)
Głównym sposobem myślenia inteligencji w Polsce jest myślenie według autorytetów, a nie myślenie krytyczne. Dotyczy to myślenia o osobie papieża i wszystkich postaci, które zostały uznane za autorytety. (Agata Bielik-Robson, filozofka)
Fiasko koncepcji pokolenia JP2 niczego hierarchów nie nauczyło. Akces do duszpasterstwa akademickiego złożyło tylko 2 procent studentów. Polski pontyfikat zakonserwował w Polsce religijność ludową, która dziś ujawnia skalę kryzysu. (profesor Zbigniew Stachowski, filozof kultury)
Kościół w Polsce doprowadził do tego, że masom ludzi przeszkadza krzyż i parodiują go, montują z puszek po piwie. Dał przyzwolenie na to, by znak miłości stał się znakiem nienawiści. Robią czarny PR Jezusowi. (Tomasz Piątek, pisarz, ewangelik)
Jestem bezwyznaniowa i szczęśliwa, że mam wewnętrznego przewodnika moralnego. (Barbara Labuda, była posłanka i ambasador)
Gdyby premier uczynił Arłukowicza pełnomocnikiem od piłki nożnej do spraw Orlików, gdyby mu powierzył nadzór nad stanem muraw na stadionach – zrozumiałabym. Ale pełnomocnik do spraw wykluczonych?! To nie leży w zainteresowaniach obecnego rządu! (profesor Magdalena Środa, etyk)
Jeśli ludzie głęboko wierzący potrzebują cudów czy dowodów w kwestii istnienia przedmiotów swojej wiary, to z tą wiarą musi być naprawdę źle. Wiara jest wszak łaską, dowodów nie potrzebuje. (jw.) Wybrali: AC, PPr
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
NA KLĘCZKACH
WIĘCEJ KULTURY! Premier Donald Tusk podpisał Pakt dla Kultury – celem jest zwiększenie środków m.in. na czytelnictwo, które w Polsce jest w katastrofalnym stanie. Środki mają w ciągu kilku lat wzrastać skokowo, by osiągnąć 1 procent PKB. Takie docenienie kultury cieszy – oby tylko pieniądze nie popłynęły głównie na wspieranie czytelnictwa dzieł JPII i prasy katolickiej. Smutne przykłady tego typu pozorowanej opieki nad kulturą znamy z dziejów dotowania w III RP odnowy zabytków, czyli prawie wyłącznie kościołów. MaK
Co ciekawe, wśród wznoszonych okrzyków kibolskich były też hasła o obaleniu rządu, który przecież nie miał nic wspólnego z marszem. To nie pierwsza akcja kibolsko-PiS-owska. MaK
SĄD ZA LESBIJKĄ
TYDZIEŃ APOSTAZJI Ruch Palikota razem z portalami apostazja.pl i apostazja.info ogłosił w dniach 16–22 maja Tydzień Apostazji. Chodzi o rozpropagowanie idei skutecznej apostazji oraz zwrócenie uwagi na trudności, które Kościół czyni potencjalnym apostatom. Wymagają one znowelizowania polskiego prawa w zakresie sumienia i wyznania. Z okazji Tygodnia Apostazji kwiaty pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego, najsłynniejszego polskiego „odstępcy od Kościoła”, złożył Janusz Palikot. MaK
WRÓG RADYJA Doszło do zgorszenia i buntu w Parlamentarnym Zespole ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji Chrześcijan na Świecie. W tym katoprawicowym zespole zainteresowanym wyłącznie prześladowanymi katolikami jego PiS-owscy członkowie oburzyli się na przewodniczącego – Jana Filipa Libickiego (PJN) – za to, że ośmielił się skrytykować Radio Maryja i domagać ograniczenia działalności politycznej w jego audycjach. PiS-owcy uznali, że Libicki „przestał być wiarygodny jako zdeklarowany obrońca chrześcijan” i gremialnie porzucili członkostwo zespołu. MaK
LECH NIE STANIE Rajcy PiS w Toruniu postanowili wycofać z obrad rady miasta projekt budowy pomnika Lecha Kaczyńskiego, ponieważ obawiali się porażki w głosowaniu. Radny Grzegorz Górski z PiS porównał przy tym przeciwników budowy pomnika do endeckich bojówek, które nie chciały przed wojną upamiętnienia Piłsudskiego. MaK
JAJAMI W RÓWNOŚĆ W Łodzi przeszedł pierwszy w historii miasta Marsz Równości, nękany po drodze jajkami i wrogimi okrzykami środowisk prawicowo-kibolskich. Kiboli było zresztą więcej niż zwolenników równości.
Wyrok, który zapadł w Złotowie, może się przyczynić do przełamania stereotypów dotyczących związków homoseksualnych oraz ich sytuacji prawnej. Tamtejszy sąd stwierdził, iż życiowej partnerce zmarłej mieszkanki miasteczka należy się lokal komunalny, który ta wynajmowała od gminy. Wyrok tym bardziej zyskuje na znaczeniu, że przepisy w tej kwestii nie są jednoznaczne. Panie mieszkały z sobą od dłuższego czasu w komunalnym mieszkaniu. Niedługo po śmierci jednej z nich o swoją własność, czyli mieszkanie, upomniało się miasto. Sprawa trafiła więc do sądu. PPr
KRZYŻ NIELEGALNY W Stalowej Woli trwa spór o krzyż postawiony na dziko przez kler na terenie należącym do miasta. Duchowieństwo z biskupem Edwardem Frankowskim na czele chce anektować teren wokół krzyża pod budowę kościoła – wbrew woli władz miasta. W kolejnej odsłonie sporu toczącego się w urzędach i sądach Naczelny Sąd Administracyjny zdecydował, że sprawa wróci do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. NSA uchylił decyzję inspektora wojewódzkiego, który umorzył postępowanie w sprawie legalności krzyża. MaK
BIOMORALNOŚĆ II LO we Włodawie to szkoła słynna między innymi z tego, że płaci pensje nawet nieobecnym na lekcji katechetom („Przedsionki sanktuarium” – „FiM” 6/2008). Nie może zatem dziwić, że na swojej stronie internetowej placówka cytuje encykliki papieża i reklamuje kółko bioetyczne. Co to takiego? To zbieranina księżowskich lizusów, którzy głoszą, że in vitro,
antykoncepcja i eutanazja pachną siarką i parzą płomieniem ognia piekielnego. PPr
PSEUDOFIL Podczas kieleckich juwenaliów jeden ze studentów przebrał się za księdza pedofila, czym wywołał niemałe poruszenie w mieście. Młody mężczyzna odziany w sutannę przyczepił z przodu swojego stroju lalkę małego chłopca, którego główka znajdowała się na wysokości studenckiego „interesu”. W takim kostiumie obrazoburcze żaczysko przechadzało się ulicami Kielc. Na swoje nieszczęście spotkał szefa lubelskiego stowarzyszenia „Solidarni 2010” Dominika Tarczyńskiego. Zbulwersowany strojem studenta oszołom nagrał go kamerą, a film umieścił w internecie, gdzie poinformował, że zamierza złożyć pozew w sprawie obrazy uczuć religijnych i… propagowania pedofilii! ASz
SKARANIE BOSKIE W celu ratowania niemal zerowej frekwencji owieczek na kościelnych majówkach proboszcz panujący w parafii pw. św. Bartłomieja w Czernikowie ucieka się do retoryki rodem ze średniowiecza: „(…) pod rozwagę Rodzicom dzieci i młodzieży naszej parafii i wszystkim Parafianom stawiam pytania: gdzie są dzieci i młodzież na nabożeństwie majowym? Drodzy rodzice: gdzie są dzieci i młodzież na Mszach niedzielnych? Nie mogę znaleźć odpowiedzi. Dlaczego tak bardzo kpicie sobie z Matki Bożej? Czy za małe jeszcze kary i plagi na Polskę i Polaków? Czy mają być jeszcze większe i bardziej tragiczne? Czy 7-stopniowy mróz w maju to za mało, czy ma być jeszcze większy? Czy ma wszystko zmarznąć? Czy ma być głód w Polsce? Czy ktokolwiek zamówił Mszę świętą o deszcz?!”. Z kolei proboszcz parafii pw. NMP Wniebowziętej w Kąclowej tak rozlicza poddanych: „W ubiegłym tygodniu było tak, że dzieci i młodzież w czasie nabożeństwa grały w piłkę na boisku. Niektórzy siedzą przed telewizorami czy przy komputerze zamiast uczestniczyć w nabożeństwie i wypraszać pomoc i opiekę Bożą nad swoimi rodzinami. Niech rodzice dopilnują tego co robią ich dzieci”. AK
KŁAMLIWA INSTRUKCJA Osobliwą instrukcję, jak katolik winien potraktować świadków Jehowy, gdy ci zapukają do jego drzwi, zamieszcza proboszcz parafii w Rychtalu. „Przychodzą
do nas z psychologiczną przewagą. To oni mają inicjatywę (…). Rozmowa wstępna ma na celu zebranie informacji o naszej religijności” – ostrzega swoje owieczki. Jak spacyfikować „heretyków”? „Najskuteczniejszym sposobem początku rozmowy z wyznawcami Jehowy może być stanowcze zaproszenie do wspólnej modlitwy »Ojcze nasz«. Należy zachęcać, by modlitwa odbywała się w pozycji klęczącej. Nie należy w tym momencie dopuścić do rozmowy na temat modlitwy, ale po prostu konsekwentnie taką modlitwę proponować, podkreślając, że pochodzi z Biblii. Wychodząc z naszego domu, świadkowie muszą pytać sami siebie, dlaczego nie chcieli odmówić modlitwy pochodzącej z Biblii”. I tu proboszcz się myli lub próbuje fałszywie zdyskredytować tych ludzi, gdyż świadkowie Jehowy sami zapraszają do odmówienia „Ojcze Nasz”, natomiast z pewnością przez usta nie przejdzie im katolickie Credo. AK
TYŁKAMI DO OWIEC Papieska Komisja Eclesia Dei, która zajmuje się katolickimi konserwatystami przywiązanymi do mszy trydenckiej (łacińska, odprawiana tyłem do wiernych) wydała specjalną instrukcję. Dokument podkreśla, że msza trydencka i posoborowa są równouprawnione w Kościele, i nakazuje biskupom organizowanie liturgii łacińskiej dla wszystkich zainteresowanych. Tak oto Benedykt XVI powolutku likwiduje soborowe reformy. MaK
JASNOWIDZ? Każdy przypadek zanegowania nie tylko dogmatów, ale i obyczajów Kościoła, sprowadza na śmiałków gromy Watykanu. I dymisje. Tym razem oberwało się australijskiemu biskupowi Williamowi Morrisowi za jego apele o dopuszczenie do święceń kapłańskich kobiet i żonatych mężczyzn. Biskup Morris opublikował ostatnio list otwarty skierowany do swoich wiernych, w którym poinformował ich, że może zostać zwolniony z pełnienia posługi kapłańskiej w związku z serią swoich kazań z 2006 roku. W kazaniach tych przekonywał, że zjawisko zmniejszania
5
się liczby księży i kandydatów na duchownych powinno skłonić Kościół do liberalizacji swojej polityki dotyczącej święceń kapłańskich. PPr
HALT STEINBACH Przewodnicząca Związku Wypędzonych w Niemczech Erika Steinbach w towarzystwie kilku działaczy CDU chce odwiedzić Kościół Ludzi Morza „Stella Maris” w Gdyni, gdyż w jego nawach znajdują się tablice upamiętniające ofiary zatopienia niemieckich statków: „Wilhelm Gustloff”, „Steuben” i „Goya”. Zakonnicy redemptoryści prowadzący biznes w kościele zapowiadają, że posłanki do niego nie wpuszczą. „Nie będzie to możliwe. Kościół służy do modlitwy, a nie do spraw politycznych. Kościół jest otwierany tylko na nabożeństwa” – powiedział jeden z nich. Warto zauważyć, że ojciec Rydzyk jest redemptorystą, a chyba nie ma drugiego duchownego tak ochoczo wtrącającego się w sprawy polityki. ASz
LITWA ŚLADEM POLSKI Podobnie jak w Polsce, także u naszych północno-wschodnich sąsiadów episkopat katolicki usiłuje kształtować prawo świeckie. W czasie trwającej w Wilnie debaty nad ustawą o in vitro tamtejsi biskupi zagrozili wszystkim posłom, że popadną w ekskomunikę, jeśli nie będą posłuszni Kościołowi. Na szczęście tak na Litwie, jak i w Polsce społeczeństwo nie popiera kościelnej polityki wrogiej życiu. Życiu z próbówki. MaK
BISKUPI NA EKSPORT Czarne chmury wciąż wiszą nad niemieckim Kościołem, który zmaga się nie tylko z plagą pedofilii, ale również z niedoborami personalnymi. Z braku odpowiednich kandydatów rozważa się nawet powierzenie diecezji w Goerlitz duchownemu z Polski. Jeśli polski, zwykle pyszałkowaty i hardy biskup będzie rządził we wschodnich Niemczech, to podejrzewamy, że znikną tam nie tylko „powołania”, ale i reszta praktykujących jeszcze katolików. MaK
6
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Marianna J. całe życie ciężko pracowała. Była bardzo dobrą, spokojną i religijną osobą. – Z całą pewnością nie zasłużyła, by ją tak potraktować po śmierci, jak zrobił to klecha – dodaje anonimowo mieszkaniec Stężycy koło Dęblina w diecezji siedleckiej. Bo jedynym „grzechem” tej steranej życiem kobiety była wyjątkowa wrażliwość. Nie potrafiła bowiem zapomnieć proboszczowi Michałowi Stańczukowi, że bez powodu potraktował ją ciężkim słowem. Księżowską połajankę przeżyła tak bardzo, że poleciła córce, aby po śmierci odprowadził ją na cmentarz nie szef parafii, tylko wikariusz, ks. Maciej, albo rezydent – ks. Antoni. Gdy 5 kwietnia 2011 r. pani Marianna dołączyła do przodków, nic nie zapowiadało problemów z jej religijnym pochówkiem, bo przecież odeszła zaopatrzona w katolickie sakramenty. Jednak, jak się miało wkrótce okazać, proboszcza bardziej interesowała zawartość portfela jej rodziny niż fakt „pogodzenia się” zmarłej z Bogiem. Zadanie ustalenia z księdzem przebiegu uroczystości wzięła na siebie córka pani Marianny, Bożena, która do kancelarii parafialnej udała się wraz z synem Przemysławem oraz… dyktafonem (słyszała przedtem co nieco o zachowaniu plebana). Kiedy poinformowała ks. Michała, że śp. Marianna nie życzyła
Pożegnanie z kasą „Pogrzebu nie będzie! Nic mnie to nie obchodzi, proszę załatwić pieniądze!” – wrzeszczał ks. Michał Stańczuk, proboszcz parafii św. Marcina w Stężycy, do ludzi, którzy przyszli zamówić pochówek starszej, pobożnej kobiety. sobie jego obecności na własnym pogrzebie, kapłan zaniemówił na kilka sekund. Gdy trochę ochłonął, zaczął stawiać wygórowane warunki finansowe, od których uzależniał nie tylko przeprowadzenie pochówku, ale i udostępnienie miejsca na cmentarzu parafialnym, który jest jedyną nekropolią w miejscowości. Pierwszą stawką zażądaną przez księdza za żałobny obrzęd było 1500 zł. Proboszcz dodał przy tym, że oprócz wspomnianej kwoty trzeba jeszcze samemu opłacić księdza, który odprawi pogrzeb. Na pytanie „Dlaczego tak drogo”, zadrwił: „Ja nie biorę 3 tysięcy tylko 1,5”. Dalsza część rozmowy w wykonaniu księdza niewiele różniła się od targu dobijanego na jarmarku. Klecha przyznał szczerze, że nie ma cennika usług pogrzebowych, ale całkiem dobrze sobie radził z wymyślaniem coraz to nowych opłat.
Podziękom narodu za wyniesienie na ołtarze JPII nie ma końca. Organizuje się nawet dziękczynne manifestacje. „Zapraszam do udziału w procesji i Mszy św. chorągwie parafialne, poczty sztandarowe szkół, urzędów, zakładów pracy, szczególnie tych, dla których osoba Jana Pawła II była i jest bliska. Zapraszam szczególnie sztandary solidarnościowe wszystkich zakładów pracy” – wzywa proboszcz parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Zgorzelcu. Dziękczynienie zaplanowano na 22 maja – do tego czasu mieszkańcy powinni też zachować papieskie dekoracje w oknach. No i rzecz jasna tłumnie przemaszerować w procesji ulicami miasta,
Pokorne dzięki machając flagami papieskimi i narodowymi w rytm modłów, do których przygrywać będzie orkiestra KWB Turów. Trwałą pamiątką dziękczynienia miasta Zgorzelca ma być poświęcenie dwóch dzwonów dedykowanych JPII oraz kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Stąd na gwałt poszukiwani są sponsorzy oraz „rodzice chrzestni”. Zobowiązania „chrzestnych” dzwonów to 1000 lub 500 zł. W Płocku tymczasem oficjalne dziękczynienie zaplanowano dopiero na czerwiec – w połączeniu z obchodami 20 rocznicy pielgrzymki papieża do Płocka oraz 80 rocznicy objawień św. Faustyny. Oprócz mszy dziękczynnej na rynku oraz wspomnień samorządowców poświęconych osobie i dziełu błogosławionego – 7 czerwca, w rocznicę pielgrzymki, młodzież ma się stawić pod płockie „okno papieskie” na dziękczynne śpiewy i modły. AK
Nieco gorzej wychodziło mu uzasadnianie sensu żądanych haraczy. Uciekał się tu do banałów typu: „utrzymanie księdza, cmentarza i kościoła”. W pewnym momencie ks. Michał rozebrał oczekiwane przez siebie honorarium na czynniki pierwsze i wyszło, że 1300 zł to koszt miejsca pochówku, 100 zł wynosi stypendium za odprawienie mszy żałobnej, a resztę stanowi opłata za spacer księdza na cmentarz. Proboszcz chciał najzwyczajniej w świecie orżnąć na forsę rodzinę śp. Marianny, bo – jak później wykazało prywatne śledztwo wnuka zmarłej, pana Przemysława – dwudziestoletnia dzierżawa miejsca na cmentarzu parafialnym w Stężycy to koszt zaledwie 200 zł. Jednak szczyt bezczelności ks. Michał osiągnął wówczas, gdy przyznał, że to ateiści i osoby niepraktykujące mają obowiązek
utrzymywania księży i Kościoła. Bo gdy córka zmarłej przyznała, że ona do kościoła nie chodzi… zażądał 500 zł więcej. Jak to uzasadnił? „Bo na kościół nie dajecie co niedziela”. Rodzina zmarłej kobiety, chcąc zakończyć żenującą sytuację, która totalnie zniszczyła bardzo intymny przecież czas żałoby, zaproponowała księdzu 1000 zł za samo miejsce na cmentarzu (5 razy więcej niż wynosi stawka przyjęta w Stężycy) i w końcu postanowiła zrezygnować z posługi tego typu kapłanów. Jednak ksiądz Michał był nieubłagany. „To mnie nic nie obchodzi! To wasza sprawa. Proszę sobie znaleźć resztę pieniędzy. Cena wynosi 1300 zł”. Rodzina śp. Marianny nie dała za wygraną. Poskarżyli się w kurii siedleckiej. Tam ksiądz dyrektor poinformował ich, że „przecież proboszcz musi z czegoś żyć”. Gdy usłyszał jednak, że żałobnicy planują o praktykach swojego księdza zawiadomić prokuraturę, napomknął, że porozmawia z proboszczem, ale ostatecznie „umywa ręce”. Pogrążona w żałobie rodzina zapukała więc do wójta, a następnie zadzwoniła
a parafia pw. Przemienienia Pańskiego w Paskówce dla odmiany – zakupu „porządnej i potrzebnej kosiarki do trawy”. Chociaż księża każą wręczać dzieciom prezenty dopiero następnego dnia po komunii, to sami nie mają oporów przed „konsumoParafia pw. Michała Archanioła w Ostrowwaniem” ich znacznie wcześniej. W parafii sku mogła kupić cztery ornaty oraz bieliznę pw. ap. Piotra i Pawła w Dębnie już w marliturgiczną, parafia pw. MB Różańcowej w Kacu zamontowano sprezentowany przez rotowicach – trzy złote ornaty, w tym jeden dziców dzieci komunijnych wyświetlacz tekz aplikacją bł. Jana Pawła II; parafia pw. św. stu (9 tys. zł). Proboszcz wprost piał z zachwyŁukasza w Lipnicy Wielkiej – czerwoną batu nad tym cudem techniki, który może wyrokową kapę do odprawiania Gorzkich Żali. świetlać intencje, komunikaty i ogłoszenia oraz zawiera w swojej pamięci 1500 pieśni, a jeszcze kilkanaście tysięcy można dopisać. Składki na prezenty dla parafii są różne. W parafii pw. św. Ottona z Bambergu w Szczecinie, gdzie pierwszą komunię w tym roku zaliczyły cztery klasy, tradycyjny „dar ołtarza” ustalono na 50 zł od „komunisty” z przeznaczeniem na witraże, dalsze 30 zł na „wystrój świątyni” i 10 – na pamiątkowe obrazki dla dzieci. Nadzwyczajną za to skrupulatnością wykazał się proboszcz parafii św. Jakuba Apostoła w PoznaFot. WHO BE niu, który wyliczył rodzicom koszty pierwszej komunii co do grosza: pamiątka komunijna – 10 zł, chlebek – 1,5 zł, Parafia pw. NSPJ w Krakowie chwali się pokamerzysta i fotograf – 60 zł, kwiaty w kozyskaniem „w darze ołtarza” 3440 zł na częściele i ubranie kościoła – 16,28 zł, autokar ściowe pokrycie kosztów wyposażenia zakry– 34,88 zł, sprzątanie kościoła (firma) stii oraz ofiarę 1100 zł na budowę nowego – 10,80 zł, klomby na zewnątrz – 3,49 zł, kwiat kościoła. W parafii pw. MB Nieustającej na podziękowanie – 0,58 zł, dar ołtarza – 25 zł. Pomocy w Trzcińsku-Zdroju rodzice dzieci Ale choć z przedstawionych wyliczeń summa pierwszokomunijnych sprezentowali pozłocesummarum wychodzi 162,53 zł za jedno dziecnie kielicha i patenę. Natomiast parafia pw. ko, nie wiedzieć czemu (może doliczył VAT?) Znalezienia Krzyża Świętego w Nowym Ryzażądał wpłaty... 180 zł. AK biu zażyczyła sobie baldachimu procesyjnego,
Komunijne ubogacanie O tym, że przy pierwszej komunii wszystko kręci się wokół prezentów, wie doskonale każde dziecko. Choć najdroższe są prezenty nie dla dzieci, lecz dla proboszczów… „Przy tym ważnym wydarzeniu w życiu parafii składany jest dar ołtarza (…). Najlepiej na uzgodniony cel jest przekazać pieniądze proboszczowi. On wie, gdzie można zakupić rzeczy piękne i w dobrej cenie”– wyjaśnia parafia MB Królowej Polski w Zagłobie. Sześć ornatów, dwie alby, jedna komża, figura Chrystusa Zmartwychwstałego, cztery kielichy odnowione przez złocenie, dwie pateny oraz zakup sprzętu liturgicznego, a do tego szereg prac na rzecz kościoła i parafii wykonanych przez rodziców – oto lista tegorocznych prezentów od zaledwie sześćdziesięciu dzieciaków po raz pierwszy przystępujących do „stołu Pańskiego” w parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Nowogrodzie Bobrzańskim. „Piękna oprawa ewangeliarza, bursy do Komunii św., różne sprzęty liturgiczne” o łącznej wartości prawie 2500 zł – to „okup” od 44 „komunistów” dla parafii w Brodach Poznańskich. Księża z parafii pw. św. Brata Alberta w Przemyślu na tegorocznej komunii (66 dzieci) „ubogacili się” w trzy nowe „kiecki” zakupione na Słowacji – dwa złote ornaty i jeden fioletowy.
na policję i miejsce na grób się znalazło. Jednak ks. Michał nie złożył broni. Mimo że rodzina wynajęła firmę do przygotowania miejsca pochówku, to pleban zobowiązał kościelnego, aby ten zainkasował za wykopanie grobu od 500 do 800 zł (w zależności od tego, czy grób będzie ziemny, czy murowany). Dzień wcześniej polecił pracownikowi zamknąć bramy nekropolii, więc wynajęci pracownicy musieli niezbędne do wykończenia grobu elementy przenosić przez parkan. Ale przenieśli. A później przybył do Stężycy mistrz świeckiej ceremonii pogrzebowej, którego rodzina śp. Marianny znalazła dzięki informacjom w „Faktach i Mitach”. Parafianie księdza Michała są pewni, że w ich miejscowości humanistyczne pochówki będą się od teraz odbywały często. Sami twierdzą, że proboszcz jest człowiekiem niereformowalnym. Nie minął przecież rok, jak stał się bohaterem „Interwencji”. Dziennikarzy Polsatu przygnały do Stężycy horrendalne opłaty pogrzebowe wprowadzone przez ks. Michała. Ale konsekwencja ludzi w działaniu i nagłośnienie sprawy potrafi złamać nawet tego księdza. Tuż przed samym pogrzebem po uiszczeniu przez żałobników „opłaty administracyjnej” w wysokości 100 zł proboszcz wydał „warunkowe pozwolenie” na pochówek. o.P.
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Zabójcza ruletka Po wizycie w kurii proboszcz popełnił samobójstwo. Do mediów puszczono wersję, że zestresował się stłuczką samochodową pod wpływem alkoholu…
Obu zniszczył hazard
W nocy z 5 na 6 maja na centralnej arterii Nowego Sącza doszło do niegroźnej w skutkach kolizji. Kierujący volkswagenem bora 57-letni ks. Zygmunt Kabat (na zdjęciu z byłym ministrem Mirosławem Drzewieckim), proboszcz parafii Najświętszej Marii Panny Wniebowziętej w Ochotnicy Górnej (diecezja tarnowska), przeoczył zakręt i uderzył w ścianę stojącego mu na przeszkodzie domu. Duchowny był nietrzeźwy (1,32 promila alkoholu). Po załatwieniu policyjnych formalności spędził kilka godzin w miejscowym szpitalu, a gdy okazało się, że wszystkie członki ma całe, wypisano go do domu. Rankiem 7 maja (sobota) wikariusz ks. Andrzej Gadzina znalazł na plebanii wiszące na sznurze ciało proboszcza. Lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził zgon, a wstępne oględziny policyjne nie wykazały tzw. udziału osób trzecich. Jeszcze tego samego dnia
ordynariusz bp Wiktor Skworc określił obowiązującą wersję dotyczącą przyczyny tragicznego wydarzenia. „Okoliczności śmierci wskazują na samobójstwo. Sprawę bada prokuratura. Śmierć ks. Kabata może mieć związek z wypadkiem samochodowym, który w czwartek 5 maja br. spowodował zmarły kapłan” – czytamy w oficjalnym komunikacie podpisanym przez ks. dr. Jerzego Zonia, rzecznika biskupa tarnowskiego. Lokalne media posłusznie owe wytyczne przyjęły, pisząc o nieszczęśniku, którego zabiła wrażliwość i poczucie głębokiego wstydu. Stworzyło to biskupowi odpowiedni klimat do wydania zarządzenia, że ks. Kabat ma być pochowany z pełnymi honorami, a nie pod cmentarnym płotem jak jakiś pospolity samobójca. Uroczystości pogrzebowe pod przewodnictwem sufragana tarnowskiego bp. Wiesława Lechowicza odbyły się 12 maja. ~ ~ ~ Czy banalny w gruncie rzeczy incydent mógł skłonić proboszcza do aż takiej desperacji? – Kierowanie samochodem po gorzale było na najlepszej drodze do zatajenia. Zauważcie, że choć na stronie internetowej naszej komendy bardzo skrupulatnie odnotowywane są nawet najdrobniejsze wykroczenia drogowe popełnione po użyciu alkoholu, to przypadek ks. Kabata jakimś cudem przemilczano. Gdyby nawet miał sprawę,
7
to mało kto by o niej wiedział i wszystko zakończyłoby się grzywną oraz czasowym zakazem prowadzenia pojazdów – podkreśla policjant z Nowego Sącza. „Podajemy tylko niektóre przykłady zdarzeń, które mają na celu ostrzegać i uświadamiać mieszkańców regionu o konsekwencjach popełnianych czynów karalnych” – twierdzi jego koleżanka Justyna Basiaga z Zespołu ds. Komunikacji Społecznej Komendy Miejskiej Policji, odpowiadając na pytanie, jak to się stało, że przeoczono nocną wpadkę duchownego. – Jeżdżenie samochodem na podwójnym „gazie” nie jest wśród górali czymś szczególnie kompromitującym, a ksiądz proboszcz dzielił i rządził Ochotnicą. Kropił, przecinał wstęgi, ściskał się z ministrami, trzymał w garści komendantów policji... Gdyby nawet miał cztery promile, to nikt by mu nie podskoczył. Jego prawdziwym problemem były kolosalne długi, w których utopił parafię z powodu swojego zamiłowania do hazardu. Właśnie w sprawie pieniędzy został wezwany w piątek (kilka godzin po wypadku) do kurii. Wrócił z Tarnowa roztrzęsiony i nazajutrz był już trupem – mówi nauczycielka pracująca w Ochotnicy. Według naszego informatora zbliżonego do centrali diecezji, biskup też jest roztrzęsiony, bo ponoć weksle denata przekraczają wartość plebanii... DOMINIKA NAGEL
Cudowna atrapa P
rzypisują nam sprawstwo zjawiska, które aż boimy się nazwać, żeby przypadkiem nie trafić na ołtarze… Parafia Bożego Ciała w Oleśnie (diecezja opolska) obok zasadniczej świątyni posiada jeszcze tzw. kościół rektoralny, wyniesiony do rangi sanktuarium i stanowiący cel pielgrzymek. Pątnicy z całego kraju przybywają tam, żeby znaleźć się w zasięgu mocy gotyckiej rzeźby św. Anny Samotrzeciej (XV/XVI wiek), uznawanej w Kościele katolickim za babcię Jezusa. Słynące rozlicznymi łaskami dzieło przedstawia seniorkę rodu oraz stojącą obok niej córkę Maryję i wnuczka. Ze względów bezpieczeństwa wystawiane jest na widok publiczny tylko podczas lipcowego odpustu gromadzącego dziesiątki tysięcy wiernych, którzy w Oleśnie załatwiają sobie zdrowie, urodę, pieniądze i hurtowe rozgrzeszenie za cały rok zbytków. Tak sprawy mają się na papierze (w przewodnikach turystycznych, wydawnictwach religijnych i komunikatach kościelnych). A jak jest w istocie? Dotarł do nas sygnał, że wystawiana ku uciesze pielgrzymów figurka jest kiepskiej jakości falsyfikatem, na który kolejni olescy plebani (wespół z kurią biskupią) nabierają naiwnych, żeby nie tamować dopływu pozostawianej przez nich gotówki. – Przed kilkoma laty ówczesny proboszcz ks. Lucjan Gembczyk rzekomo oddał figurkę do Muzeum Diecezjalnego w Opolu, a na jej miejscu stanęła atrapa, do której modlą się
pielgrzymi niemający bladego pojęcia o podmiance. Grzecznie czekaliśmy, ale wreszcie ogarnął nas niepokój, bo dyrektor muzeum ks. Piotr Maniurka twierdził, że przekazał rzeźbę do renowacji, podczas gdy jeden z jego pracowników zapewnił, że nigdy jej w muzeum nie widział, a konserwator zbywał prośby o interwencję mętnymi wyjaśnieniami – tłumaczy A.K., jeden z sygnatariuszy zbiorowego apelu mieszkańców Olesna o wszczęcie poszukiwań babci przez dziennikarzy „FiM”. „Spojrzenia postaci nowej figury są puste. Dziecię patrzy trochę zezowato, żartobliwie i z odrobiną ironii. Maria spogląda kokietująco, z jakąś dziwną iskierką w oku. Nie ma w niej śladu pokory lub wystraszenia. A sama postać św. Anny patrzy na nas po prostu pusto bez jakiegokolwiek wyrazu uczuć! Dwie kropki na drewnie to oczy skopiowanej Anny. Jej wzrok skierowany jest donikąd. To nie jest nasza surowa i zarazem dobroduszna ołma! (w gwarze śląskiej: babunia – dop. red.)” – alarmowali już w 2005 r. Andrzej Pawlik i Krystian Wawoczny, mieszkający w Niemczech miłośnicy historii Olesna, na łamach polskojęzycznego wydania „Rosenberger Kreiszeitung”. Gdy „FiM” zaczęły rzecz sprawdzać, stał się cud: ~ 10 maja poprosiliśmy właściwą merytorycznie pracownicę Wydziału Zabytków Ruchomych Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków o informację, co się dzieje z oryginalną figurką i kiedy ostatnio widziała ją na oczy. Nie umiała odpowiedzieć i poprosiła
Oryginał
o pytania na piśmie. Dostała je po kwadransie. Tego samego dnia zagadnęliśmy o cenny zabytek wikariusza parafii. Też nie miał bladego pojęcia, gdzie św. Anna Samotrzeć aktualnie przebywa; ~ 12 maja WUOZ poinformował nas, że figurka szczęśliwie odnalazła się w Muzeum Diecezjalnym, gdzie jest „tymczasowo przechowywana” po konserwacji w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, a nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności 10 maja jest „datą ostatnich oględzin rzeźby” przez wspomnianą pracownicę sprawującą urzędowy nadzór nad zabytkiem. Nazajutrz na czołówce strony internetowej parafii opublikowano obwieszczenie: „W dniu 10 maja 2011 r. w Diecezjalnym Muzeum w Opolu pani Iwona Solisz, Wojewódzki Konserwator Zabytków, przy udziale ks. profesora Piotra Maniurki, dyrektora Muzeum Diecezjalnego, przekazała na ręce księdza proboszcza [Walter Lenart] i pana Romualda Smyka, reprezentującego Parafialną
Atrapa
Wersja po renowacji
Radę Duszpasterską, figurkę św. Anny Samotrzeć z kościoła pątniczego św. Anny w Oleśnie (…). Aktualnie nasza figurka przebywa w bezpiecznym miejscu, zobaczymy ją z bliska w czasie lipcowego odpustu”. – Wszyscy wpadli w panikę, gdy zainteresowaliście się sprawą. Rzeźbę odrestaurowano już w 2009 r., więc dawno można ją było oddać parafii, ale ksiądz… (tu personalia bardzo wpływowego opolskiego duchownego, prywatnie kolekcjonera zabytków) tak ją polubił, że jakoś nie mógł się z nią rozstać, a nikt nie śmiał zażądać zwrotu. Dokonaliście autentycznego cudu – zapewnia pracownica WUOZ. – Nawiasem mówiąc, to odrestaurowane dzieło też najprawdopodobniej nie jest oryginałem, bo istotnie różni się od rzeźby uwiecznionej na starych fotografiach z połowy ubiegłego wieku. Kościół ukrywa prawdziwą św. Annę Samotrzeć albo dawno ją gdzieś sprzedali – twierdzi opolski marszand… ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Jeździec z głową parafie rzymskokatolickie w Ożarowie, Słupi Nadbrzeżnej, Lasocinie, Przybysławicach, Janikowie, Strzyżowicach oraz Wojciechowicach. Łączna kwota dofinansowania, na jaką mogą liczyć wnioskodawcy, przekroczy 1,4 milionów złotych. A za pieniądze rozdysponowane przez opatowską LGD zrobiono jak dotąd parking przy
Korzystanie z każdej okazji, aby wydoić publiczne pieniądze, to cnota kardynalna polskich proboszczów. Ksiądz Robert Brzozowski pasterzuje w Dysie na Lubelszczyźnie. Wszyscy znają go tu z pomysłowości. Taki ma na przykład zwyczaj, że podczas procesji w Niedzielę Palmową dosiada konia (patrz zdjęcia). Ostatnio umyślił sobie ów kapłan, że przydałoby się zrobić w obejściu remont. Pieniądze na wkład wziął od władz lokalnych. I tak powstał projekt o nazwie „Przebudowa schodów zewnętrznych i chodników przy Kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Dysie”, który będzie dofinansowany przez Unię Europejską w ramach… Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (działanie 4.1.3: Wdrażanie lokalnych strategii rozwoju PROW 2007–2013 dla operacji, które odpowiadają warunkom przyznania pomocy w ramach działania Odnowa i rozwój wsi). Tego samego, z którego korzystają gminy, aby na swoim terenie budować place zabaw, boiska sportowe czy remontować wiejskie świetlice. Schody proboszcza, nawet wykonane z płomieniowanych płyt granitowych (tak sobie zaplanował), nijak się mają do powyższych zadań. A jednak stosowną umowę, na podstawie której parafialną kasę zasili ponad 428 tys. zł (75 proc. wartości inwestycji) podpisali ksiądz dobrodziej Brzozowski oraz wicemarszałek województwa lubelskiego Sławomir Sosnowski. Sekundowali lokalni oficjele. Podobnych przykładów zagarniania funduszy PROW przeznaczonych na wieś są w skali kraju setki. Brakującej kwoty (25 proc., a więc ok. 120 tys. zł) proboszcz nie zamierzał bynajmniej wykładać ze swoich. Napisał więc do owiec list: „Wspólnymi siłami oraz dzięki Waszemu zaangażowaniu udaje nam się kształtować przestrzeń wokół naszego kościoła parafialnego, a przede wszystkim możemy upiększać całą naszą świątynię (…). Trudno jednak oddawać chwałę Bogu i dziękować Mu za Jego dary, nie wkładając w tę świątynię własnej pracy, serca, ale i pieniędzy”. O jakich pieniądzach mowa? Zażyczył sobie ksiądz Robert po 500 zł od każdej rodziny – płatne bezpośrednio na konto parafii.
Dobrze z władzą układa się niemal każdemu proboszczowi, nie tylko takiemu z Dysa… ~ Plan Odnowy Miejscowości Russocice zakłada, że w ramach działania „Wdrażanie lokalnych strategii rozwoju Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich 2007–2013” przeprowadzony zostanie remont parkingu przy domu przedpogrzebowym (290 tys. zł) oraz remont placu przy kościele parafialnym (220 tys. zł). Obydwie inwestycje – jak czytamy w uzasadnieniu wniosku – są naprawdę zbawienne dla przyszłości Russocic: „Realizacja tej operacji wpłynie pozytywnie na poprawę jakości życia mieszkańców Russocic. Przyczyni sie do zaspokojenia potrzeb społecznych i kulturowych oraz promocji wsi Russocice. Inwestycja pozytywnie wpłynie na rozwój tożsamości społeczności lokalnej oraz wpłynie również na wzrost atrakcyjności turystycznej miejscowości”. A dalej:
„Pośrednio będzie miało to wpływ na zatrzymanie niekorzystnych trendów migracji młodych, wykształconych ludzi do dużych miast, gdyż stworzone zostaną warunki rozwojowe w miejscu zamieszkania. Wzrośnie atrakcyjność miejscowości, będzie rozwijać się kultura i zostanie podtrzymana tradycja”. ~ W powiecie opatowskim dzieleniem unijnych dotacji zajmuje się Lokalna Grupa Działania. W ramach konkursu „Odnowa i rozwój wsi 2010” o dofinansowanie ubiegają się
kościele w Słupi Nadbrzeżnej oraz remont i konserwację ołtarza w kościele w Wojciechowicach i prace remontowe w kościele w Gierczycach. ~ 1 mln 162 tys. 240 zł przeznaczyli radni Katowic na dofinansowanie remontów watykańskich zabytków. Zgodnie z uchwałą VI/80/11, kasę dostali: parafia Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny (200 tys. zł), Zgromadzenie Sióstr św. Jadwigi (362 240 zł), parafia św. Ludwika Króla i Wniebowzięcia NMP (50 tys. zł),
św. Józefa (230 tys. zł), śś. Jana i Pawła Męczenników (255 tys. zł), św. Szczepana (65 tys. zł). ~ Burmistrz Kostrzyna rozdzielił dotacje na realizację zadań publicznych w zakresie pomocy społecznej (w tym pomoc rodzinom i osobom w trudnej sytuacji życiowej oraz wyrównywanie szans tych rodzin i osób), przeciwdziałania uzależnieniom i patologiom społecznym, wypoczynku dzieci i młodzieży, wspierania i upowszechniania kultury fizycznej i sportu, działalności na rzecz osób niepełnosprawnych. Kto dostał? Między innymi: parafia NMP Matki Kościoła – 54 tys. zł i Stowarzyszenie Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wlkp. – 2,5 tys. zł. ~ Prezydent Raciborza rozdysponował pieniądze na przedsięwzięcia kulturalne. 12 tys. zł dostała parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa na wydatki związane z obchodami beatyfikacji Jana Pawła II. ~ Radni z Kolna na granitowe lamperie w kościele przeznaczyli 20 tysięcy złotych. ~ Radni Zbąszynka też sypnęli na kościelne włości. I tak parafia śś. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Kosieczynie dostała 24,6 tys. zł. ~ 20 tys. dostanie parafia w Wylatowie (powiat mogileński) na konserwację złoconych uszaków; 5 tys. zł – parafia w Siedlimowie na ostatni etap rekonstrukcji hełmu wieży. ~ Parafia św. Marii Magdaleny w Jasionej otrzymała dotację 15 tys. zł na remont kościoła. Tak zdecydował Samorząd Powiatu Krapkowickiego. ~ W Krotoszynie z budżetu gminy dotacje w wysokości 280 tys. otrzymają dwie parafie – pw. św. Andrzeja Boboli i św. Jana Chrzciciela. ~ 200 tys. zł na prace restauratorskie w obiektach kościelnych przewidziano w budżecie województwa lubuskiego. Ale przecież przykład idzie z góry. Minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski dał 150 tys. złotych na remont dachu parafii św. Jana Chrzciciela w Ostrowie pod Janikowem. A to przecież tylko najbardziej aktualne darowizny… WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
I
chociaż wydaje się duszpasterzom, że nikt ich słabości nie dostrzega, życie pokazuje, iż jest zgoła inaczej. Oto co widzą czujne oczy: ~ Rodzice i parafianie z Z. (woj. mazowieckie) zastanawiają się, czy zasady katolickie i moralne obowiązują także lokalną szkołę. Po krótkiej analizie dochodzą jednak do wniosku, że nie, skoro Anna D., nauczycielka polskiego, oficjalnie kuzynka księdza proboszcza Czesława C., faktycznie jest jego długoletnią konkubiną. No, a nade wszystko – jak ironizują – niepokalanie poczęli oni dwie córki. Ten fakt ludzie by pewnie kochankom nawet puścili płazem, ale nie mogą patrzeć spokojnie na to, że za ich pieniądze ofiarowane na kościół ksiądz C. kupił mieszkanie nie tylko swojej „kuzynce” Annie, ale również dorosłym, studiującym obecnie latoroślom. – Ta sytuacja powoduje szereg nieprzychylnych komentarzy ośmieszających powagę Kościoła. Zastanawiamy się, dlaczego biskup toleruje ten stan – mówią parafianie. ~ Dorosłą już córką, również owocem związku z lokalną nauczycielką, może się pochwalić także Ryszard J., były proboszcz z D. (woj. lubelskie). ~ Proboszcz z S. (woj. wielkopolskie) przesyłał swojej parafiance pikantne zdjęcia do czasu, aż o mały włos nie rozpadło się jej małżeństwo. Również w Wielkopolsce urzędował ksiądz Roman T., wikary. Ten wraz ze swoją „przyjaciółką” przez 7 lat mieszkał na plebanii; notabene – rzut beretem od siedziby biskupa. Gniazdka nikt nie poważył się rozbić do czasu, aż ksiądz Roman zaczął na plebanię sprowadzać małolatki, z którymi najchętniej baraszkował w wannie. Tego już biskup nie zdzierżył. Księdza Romana zesłano. Na wieś. ~ Księdza Roberta, wikarego z J. (woj. mazowieckie), wierni wypatrzyli nad okoliczną rzeką. Jeździł tam ze swą wybranką, aby na łonie natury podziwiać ją w stroju Ewy. Sam występował jako Adam. Mieli ludzie na swojego duszpasterza oko
Życie w zgodzie z szóstym przykazaniem okazuje się znacznie trudniejsze niż rozprawianie o nim na niedzielnych kazaniach. Fot. AM
Czarne ptaki od czasu, kiedy rozbił przykładne małżeństwo. Cała wieś wtedy huczała. – Ona świata poza tym księdzem nie widziała, zostawiła męża i dzieci, licząc zapewne na to, że ksiądz zrzuci sutannę. Ale on aż tak bardzo się widać nie zakochał, bo zamiast sutanny rzucił kochankę – opowiada nam jedna z parafianek. ~ Żona Huberta jest organistką w parafii w B. (woj. zachodniopomorskie). Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby rozliczać ją ze spędzanego w kościele czasu, prób oraz strojów jakoś nazbyt wyzywających jak na miejsce pracy. Do dnia, w którym spadły mu z oczu klapki. – To było podczas obiadu po komunii naszego starszego syna. Wikary siedział naprzeciwko nas i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak na nią patrzy – wspomina pan Hubert. A patrzył ksiądz Arkadiusz tak, że trudno było się nie domyślić, iż tych
dwoje coś łączy. Dwóch synów i poukładane jak dotąd życie to był dla Huberta wystarczający powód, by o swój związek walczyć. Udało się. A jego małżeństwu pomógł biskup, który księdza Arka wysłał na przymusowy urlop wypoczynkowy. Do parafii w B. ma już nie wrócić. ~ N. w woj. pomorskim. Wikary, ksiądz Rafał G., fantazję ma – jak mówią mieszkańcy – wprost ułańską. No i, podążając za głosem serca, uwiódł swoją parafiankę. Traf chciał – przykładną dotąd żonę i matkę. Uwiódł, dodajmy, na tyle skutecznie, że małżeństwo się rozpadło. Tylko dzieci, nieco zdezorientowane, nie wiedzą, czy do księdza, który regularnie odwiedza ich rodzicielkę, wypada mówić per „wujku”. ~ O narybek postanowił zadbać ksiądz wikary Marek z S. (diec. płocka). Ten, kiedy tylko dostał fuchę katechety w lokalnej szkole,
postanowił sporządzić listę dusz. W tym celu poprosił jedną z uczennic o zebranie telefonów od reszty dziewczyn. Zachodziły w głowę – po co. Dowiedziały się, kiedy jedna z nich zaczęła otrzymywać pełne troski intymne smsy. – Założył też scholę, oczywiście żeńską. Próby odbywają się późnym wieczorem, a ksiądz niektóre dziewczyny odwozi do domu. Wybiera te z niepełnych, czasem patologicznych rodzin. Takie, które szukają wsparcia i pocieszenia – mówi jeden z uczniów ks. Marka. ~ Długo czekali mieszkańcy Z. (woj. łódzkie), aż ich ksiądz Paweł J. się opamięta i przestanie – jak mówią – obracać panienki. Ale ksiądz nie zamierzał się opamiętać. Odwiedzał swą przyjaciółkę w jej mieszkaniu popołudniami i nocami, a wychodził – co parafianie odnotowali niezwykle skrupulatnie – po kilku lub nawet kilkunastu godzinach. W końcu ludzie nie zdzierżyli – zarówno
9
obłudy kapłana, jak i faktu, że proboszcz taki stan rzeczy akceptuje. I że nie przeszkadza mu to w głoszeniu kazań na temat odpowiedzialności za Kościół i życia zgodnego z przykazaniami. „Skandal ma już wymiar publiczny i nie mamy zamiaru milczeć. Nie godzimy się na takie zachowanie kapłana, który i w dzień, i w nocy odwiedza swoją kochankę i ma w nosie, co ludzie o tym myślą” – napisali parafianie do biskupa. Bombardowali tak długo, aż w końcu biskup się ugiął. Ksiądz Paweł poniósł zasłużoną karę, to znaczy został przeniesiony do innej parafii. ~ „Zamienili pijaka na jebaka” – mówią parafianie z B. (woj. kujawsko-pomorskie) o transferze, jaki zafundował im biskup. Mowa o ks. Stefanie S., który nade wszystko (i całe szczęście!) ukochał kobiety, z czym zresztą specjalnie się nie kryje. – Z poprzedniej parafii wyleciał, bo matka jego dziecka zbyt często nachodziła go na plebanii. Odkąd nastał u nas, był już przyczyną niejednej kłótni małżeńskiej – informuje mieszkaniec B. ~ – Ksiądz Tadeusz A. to najbardziej szkodliwa postać w historii naszego kościoła – mówią parafianie z Ś. (woj. śląskie). A dalej wyliczają: jest ojcem dwóch córek (o narodzinach drugiej poinformował ich zresztą współbrat ks. Tadeusza, kiedy chciał się na nim odegrać za wyrzucenie z plebanii), każdą ma z inną kobietą. Ma też kochankę, z którą pobudował się w nieodległej S. No i lubi słońce. Każdego roku po tym, jak zbiera pieniądze na wypominki, pakuje walizki i z aktualną partnerką wyjeżdża na zagraniczne wojaże do ciepłych krajów. W ubiegłym roku byli na przykład w Egipcie. ~ Jak donoszą parafianie z M. (woj. małopolskie), ich proboszcz „natchnął” pewną panią. Ten jakże ludzki czyn ludzie by mu pewnie wybaczyli, ale że za pieniądze zbierane na budowę domu parafialnego kupił swej wybrance mieszkanie, żeby za często nie pojawiała się na plebanii, tego już znieść nie mogą. JULIA STACHURSKA
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja przejęła prowadzenie fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, która ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także biednym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata” Zielona 15, 90-601 Łódź ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
10
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Wypłata premii Pracodawca pozbawił mnie premii. Swoją decyzję uzasadnił bardzo ogólnikowo, a ja absolutnie się z nim nie zgadzam. Czy mogę domagać się wypłaty tego wynagrodzenia? W ostateczności czy mogę wystąpić o to do sądu pracy? Istnienie roszczenia o wypłatę premii uzależnione jest od jej charakteru. Można bowiem wskazać na dwa rodzaje premii – regulaminową i uznaniową. W przypadku pierwszej z nich, zasady jej przyznawania i ustalania wysokości zawarte są w regulaminie wynagradzania. Jeśli pracodawca zatrudnia co najmniej 20 pracowników, tworzy regulamin, w którym określa warunki wynagrodzenia, jego składniki, kryteria wyliczeń i termin wypłaty. W dokumencie tym można zatem zawrzeć również zasady przyznawania premii finansowej. Kryteria wyliczenia wysokości takiej premii powinny być wskazane możliwie precyzyjnie poprzez zastosowanie skonkretyzowanego i obiektywnego wskaźnika. Po spełnieniu przez pracownika tychże kryteriów przysługuje mu roszczenie o wypłatę premii, w związku z czym może wystąpić z odpowiednim roszczeniem do sądu. Premia nie będzie natomiast świadczeniem roszczeniowym w przypadku, gdy ma jedynie charakter uznaniowy – a więc zasady jej przyznania nie są nigdzie uregulowane i jedynie od subiektywnej oceny pracodawcy zależy jej przyznanie. Pracownik nie nabywa zatem roszczenia w tym przedmiocie, a sądy nie badają decyzji pracodawcy o przyznaniu lub nieprzyznaniu takiej premii.
Wynajem mieszkania Mam zamiar wynająć spółdzielcze mieszkanie innej osobie. W urzędzie skarbowym powiedziano mi, że wynajmując mieszkanie osobie obcej, powinnam odprowadzić podatek od wynajmu. Wobec powyższego w umowie o najem muszę wpisać pewną kwotę. Czy podatek ten będzie obejmował tylko wpisaną kwotę, czy również czynsz płacony spółdzielni? Wynajmując komuś mieszkanie, uzyskujemy przychód, który podlega opodatkowaniu. Osoba fizyczna nieprowadząca w tym zakresie działalności gospodarczej może wybierać pomiędzy dwiema formami rozliczeń: ryczałtem od przychodów ewidencjonowanych lub na zasadach ogólnych, a więc stawek progresywnych (18 i 32 proc.). Pierwsza forma wydaje się dogodniejsza, bowiem do obliczenia podatku wystarczy pomnożyć uzyskany przychód przez stawkę wynoszącą 8,5 proc. W drugim przypadku podstawą rozliczenia jest dochód, a więc
przychód pomniejszony o koszty jego uzyskania. Bez względu na to, jaką formę rozliczenia wybierzemy, konieczne jest rozstrzygnięcie, czy czynsz płacony spółdzielni powinien być uwzględniany przy obliczaniu podatku, a więc czy zalicza się go do przychodów z tytułu najmu mieszkania. Przychodem z najmu są otrzymane lub postawione do dyspozycji wynajmującego w roku kalendarzowym pieniądze i wartości pieniężne oraz wartość otrzymanych świadczeń w naturze i innych nieodpłatnych świadczeń z tytułu umowy najmu. W praktyce przychodem takim jest czynsz płacony wynajmującemu przez najemcę, będący wynagrodzeniem za świadczenie usługi najmu. Najemca jednak zazwyczaj ponosi również inne koszty, takie jak rachunki za wodę, energię, gaz, kablówkę czy telefon oraz przede wszystkim czynsz należny spółdzielni czy wspólnocie mieszkaniowej. Czy wydatki te również stanowią przychód wynajmującego? W tej sprawie zgodnie wypowiedziały się zarówno Ministerstwo Finansów (urzędowa interpretacja przepisów z 18.03.2004 roku PB2/MK/RB-033-05-132/04), jak i urzędy skarbowe (interpretacja indywidualna dyrektora Izby Skarbowej w Warszawie z 17.02.2010 r. nr IPPB1/415-2/10-2/EC) – wymienione powyżej koszty nie spełniają kryteriów wskazanych w definicji przychodu, nie mogą być zatem uwzględniane przy ustalaniu podstawy podatku. Konieczne jest jednak spełnienie jednego warunku – z zawartej umowy najmu musi wynikać, że koszty te zobowiązany jest ponosić najemca, a nie wynajmujący. Przychód może bowiem powstać jedynie w przypadku, gdy mamy do czynienia z przysporzeniem majątkowym. Jeżeli najemca płaci do rąk wynajmującego pieniądze, które zgodnie z umową najmu przeznaczone są na czynsz czy opłaty eksploatacyjne, nie dochodzi do przysporzenia majątkowego po stronie wynajmującego. Zatem jeżeli zawrze Pani umowę najmu, z której jasno będzie wynikać, że to na najemcy ciąży obowiązek regulowania wszelkich kosztów związanych z przedmiotem najmu, w tym czynszu należnego spółdzielni, podstawą podatku będzie jedynie kwota, jaką wskaże Pani w umowie najmu jako wynagrodzenie z tytułu świadczenia usługi najmu lokalu. Jeśli z umowy najmu nie wynika, że czynsz dla spółdzielni będzie uiszczać najemca, a wynajmujący wybierze jako formę rozliczenia podatkowego zasady ogólne – wtedy wynajmujący będzie mógł zaliczyć ten czynsz do kosztów uzyskania przychodu z uwagi na to, że jest on poniesiony w celu utrzymania przedmiotu najmu.
Rozdzielność majątkowa Pozostaję z mężem we wspólności majątkowej małżeńskiej. Ponieważ mój mąż jednak w znacznie mniejszym stopniu przyczynia się do powstawania majątku wspólnego, rozważam możliwość wystąpienia o zmianę ustroju majątkowego. Jaka jest procedura ustalenia rozdzielności majątkowej? Jeżeli małżonkowie przed wstąpieniem w związek małżeński nie podpiszą umowy majątkowej małżeńskiej, z chwilą zawarcia małżeństwa powstaje między nimi wspólność majątkowa obejmująca przedmioty majątkowe nabyte w czasie jej trwania przez oboje małżonków lub jednego z nich. Małżonkowie mogą jednak w trakcie trwania małżeństwa ukształtować stosunki majątkowe w odmienny sposób. Istnieją dwie możliwości ustanowienia rozdzielności majątkowej pomiędzy małżonkami w trakcie trwania małżeństwa: w drodze umowy albo też w postępowaniu sądowym. Jeśli chodzi o umowę, to musi być ona sporządzona pod rygorem nieważności w formie aktu notarialnego. Stawka maksymalna notariusza za tego rodzaju czynności to 400 zł. Z oczywistych względów, jako że umowa jest zgodnym oświadczeniem woli dwóch stron, ustanowienie rozdzielności w tym trybie może mieć miejsce tylko wtedy, gdy oboje małżonkowie są zgodni co do konieczności podpisania intercyzy oraz treści takiej umowy. Jeżeli małżonkowie nie wyrażają zgodnej woli ustanowienia rozdzielności majątkowej w drodze umowy, to każdy z nich – zgodnie z art. 52 k.r.i.o. – może żądać ustanowienia rozdzielności majątkowej przez sąd. W tym przypadku podstawową przesłanką ustanowienia rozdzielności majątkowej jest istnienie „ważnych powodów”.W szczególności może to być okoliczność, że małżonkowie żyją w rozłączeniu (separacja faktyczna), trwonienie majątku, alkoholizm, narkomania, hazard, uporczywy brak przyczyniania się do zaspokojenia potrzeb rodziny, uporczywe dokonywanie szczególnie ryzykownych operacji finansowych zagrażających materialnym podstawom bytu rodziny. Jeżeli sąd uwzględni powództwo, rozdzielność powstanie z chwilą wskazaną w wyroku. Jednak w wyjątkowych wypadkach sąd może w orzeczeniu wskazać jako początek obowiązywania rozdzielności termin wcześniejszy niż dzień wytoczenia powództwa. Taką wyjątkową okolicznością jest przede wszystkim fakt życia małżonków w rozłączeniu (separacja faktyczna). Wniesienie pozwu o ustanowienie rozdzielności majątkowej podlega stałej opłacie w kwocie 200 zł.
Pogryzienie przez psa Ostatnio nasz pies podczas spaceru zaatakował przechodnia. Ugryzł go, ale raczej niegroźnie. Pies był na smyczy, a wyprowadzała go moja córka. Czy w takim przypadku grożą mi jakieś konsekwencje? W przypadku szkody spowodowanej przez zwierzę mamy do czynienia ze szczególną i złożoną podstawą odpowiedzialności. Może tu bowiem dojść do odpowiedzialności na zasadzie winy osoby, która zwierzę chowa lub się nim posługuje, na zasadzie ryzyka, a czasami nawet na zasadzie słuszności. Kodeks cywilny wprost wskazuje, że osoba, która zwierzę chowa lub się nim posługuje, obowiązana jest do naprawienia szkody, którą to zwierzę wyrządziło. Od odpowiedzialności uwolnić się można jedynie w przypadku wykazania braku winy. Trzeba jednak zaznaczyć, że regulacja w tym przypadku jest bardzo rygorystyczna, ponieważ mamy tu do czynienia z domniemaniem winy, co stawia pokrzywdzonego w bardzo korzystnej sytuacji, gdyż to nie on musi dowodzić winy „właściciela” zwierzęcia, ale to właściciel musi wykazać brak zawinienia po swojej stronie. Nawet jednak brak winy może okazać się niewystarczający, jeśli zwierzę znajdowało się pod opieką osoby, za którą „właściciel” ponosi odpowiedzialność. Jeżeli taka osoba jest winna powstaniu szkody, „właściciel” zwierzęcia ponosi odpowiedzialność, nawet jeśli sam w niczym nie zawinił – tym razem jednak na zasadzie ryzyka. Zgodnie z przepisami prawa, rodzice ponoszą odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przez swoje małoletnie dzieci. Fakt więc, że to nie Pani sprawowała pieczę nad zwierzęciem, nie zwolni Pani z obowiązku naprawienia szkody. Naprawa ta przybiera najczęściej postać jednorazowego odszkodowania obejmującego wszelkie koszty związane bezpośrednio z powstaniem szkody – na przykład koszty leczenia czy zniszczonej odzieży. W przypadku pogryzienia przez zwierzę może również wchodzić w grę obowiązek zapłaty zadośćuczynienia za poniesioną krzywdę psychiczną. Od obowiązku naprawienia szkody uwolnić się Pani może tylko wtedy, gdy wykaże, że ani ona, ani córka nie ponoszą winy za powstanie szkody. Nawet wtedy jednak sąd może zadecydować, że za obowiązkiem zapłaty odszkodowania przemawiają zasady współżycia społecznego. Sąd przy ocenie będzie się wtedy kierować przede wszystkim porównaniem stanu majątkowego poszkodowanego i „właściciela” oraz okolicznościami samego zdarzenia.
Zmniejszenie alimentów Trzy lata temu rozwiodłem się. Sąd zasądził ode mnie alimenty na rzecz naszego dziecka. Do tej pory wywiązywałem się ze swego obowiązku, jednak od pewnego
czasu, w związku z cięciami w zakładzie, w którym jestem zatrudniony, zostałem zmuszony do przejścia na pół etatu. Zmniejszono również moje wynagrodzenie. Od czterech miesięcy nie jestem w stanie płacić całej sumy, przez co zalegam z wypłatą alimentów. Czy jest możliwość zmniejszenia zasądzonych przez sąd alimentów oraz umorzenia długu, jaki powstał do tej chwili? Przepisy Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego umożliwiają w razie zmiany stosunków wystąpienie do sądu z żądaniem zmiany orzeczenia dotyczącego obowiązku alimentacyjnego. Przewidziano taką możliwość z uwagi na to, że o wysokości świadczenia alimentacyjnego decydują usprawiedliwione potrzeby uprawnionego (dziecka) oraz zarobkowe i majątkowe możliwości zobowiązanego w momencie orzekania. Jednakże alimenty przyznawane są jednocześnie na przyszłość, która – co naturalne – może się charakteryzować dużą zmiennością. Zmiany mogą dotknąć zarówno osobę uprawnioną, jak i zobowiązaną, tak więc można w sądzie dochodzić podwyższenia, jak i obniżenia wysokości świadczenia alimentacyjnego. Obniżenie zarobków zobowiązanego niewątpliwie stanowi przykład zmiany stosunków, które uprawniają do żądania zmniejszenia alimentów. Nie przesądza to jednak o tym, że sąd przychyli się do takiego wnioskowania, nawet jeśli zmniejszenie wynagrodzenia będzie znaczne. Jeżeli bowiem w tym samym czasie co pogorszenie się sytuacji zarobkowej zobowiązanego wystąpił też wzrost usprawiedliwionych potrzeb uprawnionego (np. związanych z pójściem na studia), sąd, biorąc pod uwagę oba czynniki, prawdopodobnie odmówi zmiany wysokości alimentów, o ile zasądzona już wcześniej suma mieści się w granicach możliwości zarobkowych i majątkowych zobowiązanego. Jeśli zaś chodzi o zaległe alimenty, sąd, zgadzając się na obniżenie alimentów, może zmienić ich wysokość także za okres poprzedzający wytoczenie powództwa. Dla sądu decydująca może być bowiem data, w jakiej faktycznie doszło do zmiany stosunków, a nie dzień złożenia pozwu. Wyrok sądu może wtedy obejmować nawet alimenty już wyegzekwowane. Jeśli więc w okresie, w którym pracował Pan na pół etatu, nie płacił Pan pełnej sumy, a jedynie jej część, po obniżeniu wysokości alimentów za ten okres może dojść jeśli nie do całkowitej likwidacji zaległości, to przynajmniej do znacznego jej zmniejszenia. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
G
dy w 2007 roku Eurostat (Urząd Statystyczny UE) rozpoczął publikację zestawień obciążeń finansowych związanych z opłacaniem energii elektrycznej, nikt się nie spodziewał – zwłaszcza w Polsce – wielkich tragedii. Ponieważ eksperci wiedzieli, że najtańszą energię elektryczną produkują właśnie Polacy, wydawało się, że nasze portfele będą najmniej obciążone rachunkami za jej zużywanie. Nic bardziej mylnego. Lektura zestawień wprowadziła analityków w osłupienie. Okazało się, że jest zupełnie odwrotnie i to Polacy płacą za prąd rachunki należące do najwyższych w UE. WCo ciekawe, wydatki przeciętnej polskiej rodziny tylko na energię elektryczną były równe łącznym kosztom utrzymania mieszkania (energia i czynsz) ponoszonym przez przeciętnego Fina. Trudno się wobec tego dziwić, że z analiz doktora Jakuba Wiśniewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, iż w Polsce tak zwanym ubóstwem energetycznym zagrożone są rodziny, których łączne dochody nie przekraczają średniej płacy miesięcznej. Pod pojęciem ubóstwa energetycznego specjaliści od polityki społecznej rozumieją sytuację, kiedy rodzina nie jest w stanie bez nadmiernego wysiłku opłacić rachunków za energię i ogrzewanie domu lub mieszkania. Według szacunków Urzędu Regulacji Energetyki problemy z terminowym opłacaniem rachunków za prąd w 2011 roku ma już półtora miliona polskich rodzin. Energetycy ten stan rzeczy tłumaczą tym, że Polska jako jedyna w Unii nałożyła na prąd jednocześnie dwa podatki: VAT i akcyzę. Jednak eksperci z Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu zauważają, że w państwach, gdzie łączne obciążenia podatkowe prądu są wyższe niż w Polsce, jego cena i tak jest niższa. Tymczasem my produkujemy najtańszy prąd w Europie, a rachunki mamy najwyższe! Co naprawdę wpływa na tak znaczącą różnicę? Firmy energetyczne od 1990 roku były przedmiotem nieustannych zmian organizacyjnych. Za każdym razem wymieniano setki tablic, papierów firmowych, wizytówek itp. Z przeglądów informatorów z lat 1989–2011 wynika, że aż 12 razy politycy reorganizowali sektor energetyczny. Gry organizacyjne dawały zatrudnienie wielu ekspertom zewnętrznym. Za pieniądze państwa i firm energetycznych pisali oni statuty kolejnych tworów, pomagali rozdzielać i przenosić majątek z firmy do firmy. Nowe podmioty to także wiele stanowisk w radach nadzorczych i zarządach. Działacze związkowi także korzystali na ciągłych reformach, bo dostawali kolejne etaty opłacane przez energetyczny biznes. Związkowym
aparatczykom udało się przeforsować nawet 40-letni (!) zakaz redukcji etatów. W przypadku konieczności zwolnień przed jego upływem jedna z firm energetycznych zobowiązała się
PATRZYMY IM NA RĘCE Mazowsza – twierdzą, że wskaźnik zużycia sięga nawet 90 procent. Aby stare sieci przesyłowe mogły działać sprawnie, muszą zużywać więcej prądu, a więc powodują olbrzymie straty
na kolejnych prezesów Urzędu Regulacji Energetyki. A wszystko przez to, że blokowali oni rzekomo niezbędne podwyżki cen prądu. Tymczasem – jak wynika z szacunków opublikowanych przez należący do Narodowego Banku Polskiego serwis „Obserwator finansowy” – łączny zysk trzech największych polskich grup energetycznych może wynieść w najbliższych latach nawet 15 miliardów rocznie!
Grunt to prund! Płacąc rachunki za prąd, dajemy kasę na pensje tysięcy biurokratów i działaczy związkowych, na zakładanie sportowych lig, budowanie hoteli oraz organizowanie katolickich pielgrzymek. do jednorazowej wypłaty odpraw dla pracowników w wysokości skumulowanych wynagrodzeń za nawet 11 lat pracy. Zarządzający nimi (!) zrzeszyli się we własnym związku. Nie może wobec tego dziwić, że przez władze spółek energetycznych przewinęło się wielu polityków, i to wszelkich opcji. Nieważne były przy tym ich kwalifikacje czy dotychczasowe doświadczenie zawodowe. I tak Zespołem Elektrowni Wodnych Solina Myczkowce w czasach pierwszej koalicji SLD-PSL (1994–1997) kierował architekt Kazimierz Ferenc (wcześniej wojewoda rzeszowski). Rząd PO-PSL do kierowania Polskimi Sieciami Energetycznymi wyznaczył między innymi byłego naczelnika ZHP i członka zarządu TVP Ryszarda Pacławskiego. Przez 20 lat III RP do dużych inwestycji możemy zaliczyć jedynie budowę jednego bloku elektrowni w Bełchatowie i elektrowni w Opolu. Do tego wybudowano kilkanaście kilometrów nowej sieci przesyłowej łączącej Śląsk z Wielkopolską. I nic więcej. A urządzenia się przecież zużywają. Profesor Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej, były prezes Polskich Sieci Energetycznych, szacuje, że sieć przesyłowa w Polsce wschodniej jest zużyta w 80 procentach. Inni eksperci – po analizie ostatnich dużych awarii w regionie podlaskim i na wschodnich krańcach
energii pomiędzy elektrownią a odbiorcami. Z raportu NIK z 2005 roku wynika, że w większości zakładów energetycznych przekraczały one nawet 29 procent. Za to wszystko płaci każdy z nas. Do tego musimy dodać, że większość działających polskich elektrowni powoli zbliża się do śmierci technicznej (wybudowano je w czasie rządów Gomułki lub Gierka). Eksperci szacują, że polska energetyka tylko na niezbędne inwestycje w ciągu najbliższych 10 lat musi znaleźć ponad… 200 miliardów złotych! Bez tego grożą nam masowe wyłączenia prądu w godzinach szczytu. Złożyło się na to kilka przyczyn. Kolejni ministrowie odpowiadający za energetykę patrzyli na nią jak na dostarczyciela świetnie opłacanych posad dla partyjnych kolegów oraz dywidend do budżetu państwa. Zmieniający się co chwila menedżerowie nie mieli głowy i czasu do planowania inwestycji. W końcu czas przygotowania najskromniejszej nowej elektrowni czy sieci przesyłowej średniej i dużej mocy to co najmniej 5 lat. W tym czasie firma mogła mieć już nawet pięciu prezesów. Wraz z nimi zmieniały się kadry średniego szczebla – szefowie działów prawnych, nadzoru, planowania czy organizacji. Rząd nie miał jednak wiedzy o załamaniu inwestycji w energetyce, bo nie zbierał takich danych. Politycy i energetycy zwalają przy tym winę za brak nowych elektrowni
Istotną sprawą są skutki nieodpowiedzialnej unijnej polityki zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Otóż w ramach wojny z rządem Donalda Tuska zgodził się na niezwykle ostre reżimy tak zwanego pakietu klimatycznego UE. Oczywiście, nie pytał o opinię żadnych specjalistów, tylko… brata. Premier Tusk po długich i ciężkich negocjacjach częściowo odroczył i zmniejszył obciążenia wynikające z pakietu. Niestety, zaistniał problem dotyczący braku pewności co do zasad rozdziału i obrotu tzw. prawami do emisji dwutlenku węgla po roku 2013. Jeżeli cena węgla w wyniku działań spekulantów osiągnie 80–100 euro za tonę, to skutecznie zablokuje nowe inwestycje. Na to mogą zareagować bankowcy, odmawiając lub drastycznie pogarszając warunki kredytowania. Przecież z pewnością pamiętają działania rządu PiS, który w 2007 roku zlikwidował kontrakty długoterminowe na dostawę prądu, zawarte pomiędzy elektrowniami a państwową spółką Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Na ich podstawie banki pożyczały elektrowniom pieniądze na pilne remonty i naprawy. Likwidacja tych kontraktów obciążyła kieszenie konsumentów oraz zmniejszyła zaufanie bankowców do energetyki. Finansiści wiedzą już także o tym, że najlepsze pieniądze w energetyce zarabia się nie na produkowaniu prądu, lecz na handlu tzw. zielonymi certyfikatami, które świadczą o wyprodukowaniu prądu przez źródło ekologiczne (energetyka wiatrowa, wodna, słoneczna). Natomiast firmy energetyczne – zamiast
11
zajmować się obniżeniem cen prądu – prześcigają się w budowaniu hoteli, ośrodków wypoczynkowych, sponsorowaniem klubów sportowych (PGE utrzymuje pięć klubów), całych lig (liga koszykarska pod patronatem Taurona), a nawet turniejów koszykówki plażowej (Energa). Z pieniędzy energetyków korzystają także wszelkie instytucje Kościoła katolickiego. Sama Energa w latach 2005–2011 sfinansowała prace Gdańskiego Ośrodka Dokumentacji Nauczania Jana Pawła II, którego poświęcenia (...) dokonał 16 czerwca 2007 r. kardynał Tarcisio Bertone, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, bliski współpracownik papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI (cytat z oficjalnej strony internetowej tej energetycznej spółki). Opłaciła też produkcję i dystrybucję dwóch filmów o „wielkim Polaku Janie Pawle II”: kroniki wizyty Jana Pawła II w Trójmieście w 1987 roku oraz „Jan Paweł II – Papież, który tworzył historię”. „Pielgrzymka Ojca Świętego do Polski w 1987 roku i jego wizyta w Trójmieście była bardzo ważnym wydarzeniem dla mieszkańców Pomorza. Wiele lat po niej powstał film dokumentujący spotkania, homilie i przemówienia Jana Pawła II. Cieszymy się, że Koncern Energetyczny ENERGA SA mógł wspomóc powstanie tego niezwykłego wydawnictwa” – powiedział Waldemar Bartolik, ówczesny prezes koncernu. A oto lista ośrodków wypoczynkowych czy restauracji, w które zainwestowały firmy energetyczne: TAURON/ENION ~ Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy „Jaga” Sp. z o.o. w Muszynie ~ Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy „ROŻNÓW” w Rożnowie PGE ~ Hotel „Rychło” w Bogatyni ~ Ośrodek „Złoty Sen” w Złotnikach Lubańskich ~ Ośrodek Wypoczynkowy i Sportów Wodnych „Witka” w Niedowie k. Zgorzelca ~ Ośrodek Wypoczynkowy Zakładu Usług Pomocniczych PGE Dystrybucja Lubzel Sp. z o.o. nad Jeziorem Łukcze ~ Restauracja „Kaprys” w Zgorzelcu ~ Restauracja „Hoker” w Bogatyni ~ Restauracja „Cafe Er” w Bogatyni ~ Sport Hotel w Bełchatowie ~ Ośrodek Sportu i Rekreacji Wawrzkowizna ~ Ośrodek Sportu i Rekreacji Góra Kamieńsk Ozga k. Kamieńska Tradycją jest opłacanie przez koncerny energetyczne corocznych, sierpniowych pielgrzymek energetyków na Jasną Górę, koncertów papieskich, dofinansowywanie diecezjalnych oddziałów Caritasu, bezpłatne oświetlanie kościołów itp. Cóż znaczą przy tych wielkich, zbożnych dziełach nasze zawyżone rachunki za prąd? MICHAŁ CHARZYŃSKI ARIEL KOWALCZYK
12
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
„Po 30 latach badań Biblii zostałem zaproszony przez Chrystusa do Jego trzody. Skorzystałem z Jego zaproszenia i staram się naśladować swojego Przewodnika życiowego, a także ofiarowałem się na służbę dla Niego. Moją służbą jest ukazywanie rzeczywistego świata, któremu przewodzi szatan”. Tak reklamuje się redaktor (zbawiciel?), który – o dziwo – dociera do całkiem licznej grupy internautów i udowadnia im, że włada nami kontrolowany przez szatana „rząd światowy” i bez Biblii z tą „ośmiornicą” sobie nie poradzimy. Jakie metody stosuje Kubik? A na przykład rozpisuje się na temat muzyki, która jest głównym upodobaniem szatana oraz demonów i służy do zawładnięcia umysłami młodych ludzi (we wszystkich cytatach zachowaliśmy pisownie oryginalną): „Lucyfer, inaczej zwany szatanem, jest znany jako... muzyk. Jest to jego szczególna cecha charakterystyczna i właśnie on, Szatan/Lucyper, niemal największy ekspert w dziedzinie muzyki, doskonale rozumie znaczenie oraz przemożny wpływ muzyki na istotę ludzką. »Żyłeś sobie w Edenie, w ogrodzie Pana Boga. Na twym płaszczu widniało tysiąc drogich kamieni. Rubin, topaz i diament, chryzolit, onyks i jaspis, szafir, karbunkuł i szmaragd. Ze złota były dzwoneczki i trąbki, wszystko wykonane już w dzień twego stworzenia«(Ezechiela 28. 13)”. Te dzwoneczki i trąbki mają być oczywistym dowodem na muzykalność diabła i jego wpływ na dzisiejsze brzmienia. Diablisko jest… diabelnie przebiegłe, bo „materiały najbardziej szkodliwe czy demoralizujące młodzież rzadko dostają się na listy przebojów”. Tymczasem okazuje się, że „cały przemysł medialny jest niemal totalnie kontrolowany przez siły Lucyfera, z przemysłem fonograficznym włącznie. Agenci muzyczni wyszukują najbardziej obiecujące talenty muzyczne i wypuszczane są płyty z ich utworami. Po częściowym zasmakowaniu w sławie, pieniądzach oraz chętnych na wiele dziewczynach, młodzi wykonawcy są nawet gotowi sprzedać swoje dusze Szatanowi za kontynuowanie sławy gwiazdy muzycznej”. I tak programy typu „Mam Talent” czy „Idol”, nie mówiąc już o iście piekielnej „Szansie na sukces”, rekrutują nowych diabelskich grajków, wpływających na naszą niczego niespodziewającą się świadomość. „Co najgorsze, media, szkoły i władze aprobują to wszystko, a w skrajnych przypadkach owi »artyści« są gloryfikowani i jako wyrazy szczególnych osiągnięć na tym polu deprawacji nadaje się wykonawcom tytuły szlacheckie (Elton John, Paul McCartney, Jimi Page czy inni) za niezwykłe »sukcesy« w... deprawowaniu młodzieży (…). Elton John – stwierdził, że nigdy nie skomponował żadnej piosenki, która by nie była napisana w języku czarnej magii”.
Zb@wiciel Britney Spears i Michael Jackson są marionetkami szatana! Takie rewelacje serwuje internautom znany serwis zbawienie.com (jak dotąd ponad milion odwiedzin), redagowany przez Henry’ego Kubika, „ponownie narodzonego chrześcijanina”. Proszę, proszę… Tyle lat żyliśmy w nieświadomości. „Led Zeppelin, uważany jest za największy rock band w historii muzyki. Zespół ten jest także znany z tego, że w „Stairway to Heaven” (Schody do nieba) jest czysto demoniczny tekst, który wyraźnie słychać, grając utwór od tyłu: »O, tuta, j mój słodki szatanie. Ty, którego mała ścieżka zasmuciłaby mnie, którego mocą jest szatan. On da swoim naśladowcom 666, w miejscu, gdzie była mała narzędziownia, w której czynił nas cierpiącymi, smutny szatan«”. Ale to nie koniec rewelacji na temat idoli popkultury… „ – Beatlesi byli przyjaciółmi Crowleya (okultystyczny mistyk – przyp. red.) i jego podobizna jest na jednej z ich płyt. Ochroniarzami niektórych koncertów Rollingstonesów byli motocykliści z gangu Hell Angels – Anioły Piekieł. – Przydomkami Jima Morrisona (The Doors) były – „Szaman”, „Czarownik” czy „Król Jaszczur”, o którym sam mówił, że jest związany z wężem, czyli szatanem. – Madonna: „Krucyfiks jest bardzo seksowny, ponieważ wisi na nim nagi mężczyzna”. – Billy Idol na jednym z teledysków krzyżuje swoją dziewczynę,
w połączeniu z wyuzdanym zachowaniem”. Redaktor Kubik poleca też swoim czytelnikom film o współczesnej muzyce: „Ostatnio znana witryna chrześcijańska opublikowała 10-godzinny program obnażający rzeczywistą naturę rocka oraz wpływ demonów na współczesną muzykę. Tytuł DVD: »They Sold Their Souls For Rock-n-Roll« (Sprzedali swe dusze za Rock-n-Roll). Ukazane są sceny z występów, a także zakulisowe wyczyny takich gwiazd, jak: Britney Spears, Eminem, Michale Jackson, N SYNC, Ricky Martin, Garth Brooks, Robbie Williams, Christini Aguilar, Elvis, The Doors, Led Zeppelin, U2, Creed, Madonna, DMX, Tupac, Tori Amos i wielu, wielu innych (pisownia oryginalna – przyp. red.)”. ~ ~ ~ Kolejnym przykładem „spektakularnego” wytropienia szatana w otaczającym nas świecie jest z pewnością odkrycie powiązań stolicy USA z samym Lucyferem! „Istnieją szokujące dowody połączenia amerykańskiego rządu z masonerią, czyli z satanizmem (…). Plan tego miasta jest właśnie celem naszych rozważań, ponieważ zawiera dużo istotnych elementów
demonicznych i zarazem masońskich. Także usytuowanie geograficzne Waszyngtonu ma niezwykle ważne znaczenie w tym kontekście. Oczywiście zapoznawszy się z planem miasta, a także z planami Masonów, będziemy mogli doskonale zrozumieć pewne działania polityczne podczas obu wojen światowych, a także wydarzenia nam współczesne. W 1791 roku Pierre Charles L’Enfante, Mason został wybrany jako projektant miasta, głównie jego rządowego punktu, i zaprojektował go tak, aby w projekcie były zawarte masońsko-lucyperiańskie elementy, które według Masonów (albo duchów, z którymi konsultują się okultyści) posiadają niezwykłe moce i znaczenie”. „Zaprojektowany schemat ulic Waszyngtonu ma na swoim szczycie piąty i tym samym najważniejszy punkt według symbolizmu okultystycznego. Szczyt pięcioramiennej gwiazdy, w którym to miejscu jest… Biały Dom. Symbolizuje to ducha Lucypera, zasiadającego na stałe w tym miejscu”. Dupond Circle (Rondo), Logan Circle oraz Scott Circle pośrodku, one formują trzy najwyższe punkty Diabelskiej Koźlej Głowy z Mendes w jednym z najważniejszych typów pięcioramiennej gwiazdy Pięciokąta Szatana”. Jak się okazuje, już nie tylko muzułmanie, ale także „prawdziwi chrześcijanie” widzą w Stanach Zjednoczonych masońsko-syjonistycznego diabła. Henry, a raczej Henryk Kubik, w swoich rozważaniach zajął się także opisywanymi przez nas (patrz
„FiM” 3/2011) prawami Murphy’ego. To zbiór dowcipnych twierdzeń opartych na założeniu, że „rzeczy pójdą tak źle, jak to tylko możliwe”. Dla naszego wybitnego znawcy boskich intencji i nie mniej wybitnego demaskatora szatana prawa Murphy’ego są… zakamuflowanymi prawami Stwórcy! „Jednym z klasycznych przykładów prawa Murhy’ego jest prosty fakt, że kromka chleba posmarowana masłem niemal zawsze spada na podłogę czy też na dywan stroną posmarowaną. Jeżeli posmarujemy ją dżemem, to niemal jest gwarancją, że dżem znajdzie się na dywanie! Wielu uważa to za przesądy, inni za przesadę, jeszcze inni oskarżają demony za ingerencję w nasze sprawy życiowe. Niemniej wygląda na to, że ze stronnic Słowa Bożego wyłania się logiczne wyjaśnienie tego zjawiska. Przeczytajmy poniższy werset, doskonale nam wszystkim znany: »Do niewiasty powiedział: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą« (Ks. Rodzaju 3. 16). Jak wynika z powyższego wersetu, Bóg nie zaplanował dla kobiety trudów brzemienności, bólów porodowych, pragnień ku mężowi, oraz jego panowania nad nią. Wszystkie te rzeczy są rezultatem grzechu w Edenie. Najwyraźniej Ewa skłoniła Adama do spożycia owocu w Edenie i już ten fakt neguje jej oryginalne poddanie się mężowi. Poddanie się mężczyźnie jest więc także rezultatem grzechu. Najprawdopodobniej tzw. prawo Murphy'ego jest widocznym dowodem na przekleństwo całej ziemi przez Boga”. To tylko mała część wybranych przez nas artykułów „nowo narodzonego chrześcijanina” (www.zbawienie.com). Jeśli ktoś pragnie dowiedzieć się czegoś nowego na przykład o astronomii, powinien koniecznie odwiedzić cytowaną witrynę. Znajdzie tam niezbite dowody zatajanego przez naukowców faktu, że Kopernik to debil albo oszust. Dlaczego? A dlatego, że centralnym punktem wszechświata jest Ziemia, a słońce i wszystko inne krążą wokół tej wybranki Boga. Ktoś powie, że internet pełen jest wariatów i dziwaków... Fakt, ale co Wy na to, że www.zbawienie.com jest jedną z częściej odwiedzanych witryn chrześcijańskich? Ma swoich gorących zwolenników i rzeszę rozdyskutowanych na forum fanów. I tak tam sobie gaworzą: czy Ziemia jest pępkiem świata, czy nie. A Ziemia, jak to Ziemia, unosi ich na swoim grzbiecie z szybkością 30 kilometrów na sekundę. Jak widać niektóre mózgi nie wytrzymują takich przeciążeń. ARIEL KOWALCZYK
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Marne szanse Gdyby jakiś polski rząd na poważnie chciał się zabrać do walki z wykluczeniem społecznym, to w miejsce atrapy urzędu kierowanego przez Arłukowicza trzeba by stworzyć wielkie ministerstwo. A i tego byłoby za mało… Za osoby wykluczone społecznie uważa się takie, które z powodu biedy lub innego rodzaju dyskryminacji (płeć, orientacja seksualna, narodowość, religia) nie mogą realizować podstawowych celów życiowych, mają zablokowane drogi rozwoju, a w skrajnych wypadkach ich życie jest sprowadzone do stanu wegetacji – walki o biologiczne przetrwanie. Osoba wykluczona nie uczestniczy w życiu gospodarczym, politycznym i kulturalnym, bo nie ma na to sił, czasu i możliwości. Trwa na marginesie życia społecznego. Jak szeroki jest to margines? W Polsce dane są rozbieżne, bo zależne od przyjętych kryteriów – najczęściej szacuje się, że jest to od 10 do 30 procent. Dodajmy jeszcze, że ledwie 7–8 lat temu, po dotkliwych społecznie i zmarnowanych gospodarczo rządach Buzka-Balcerowicza, według danych GUS ponad 55 procent społeczeństwa żyło poniżej minimum socjalnego, czyli poniżej stanu zaspokojenia podstawowych potrzeb (szeroko rozumianych, bo także kulturalnych). To trzykrotnie więcej niż w końcu PRL-u! Od tamtej pory sporo się zmieniło – część osób żyjących w niedostatku wypchnięto za granicę, spadło bezrobocie, wzrosły nieco płace
C
i dochody ludności. Co istotne, zmieniła się także atmosfera w kraju i o pewnych sprawach wolno już mówić nawet w mediach głównego nurtu. W ostatnich tygodniach w „Gazecie Wyborczej” ukazały się bardzo interesujące wywiady ze specjalistami badającymi kwestie zatrudnienia oraz oświaty. Ciekawy tekst o wykluczonych napisał także filozof, profesor Marcin Król, bynajmniej nie lewicowiec. Zacznę od tego ostatniego, znanego polskiego konserwatysty, bo przykład jego tekstu (w neoliberalnym „Newsweeku”) wyraźnie obrazuje zmiany, jakie dokonały się w mentalności polskich elit. Otóż profesor Król odważnie pisze o patologiach polskiego życia społecznego, na przykład o tym, że 60 tysięcy dzieci nie chodzi do szkoły podstawowej (lub chodzi z przerwami) i pojawia się nieznane od dwóch pokoleń zjawisko prawdziwego analfabetyzmu. Nie chodzi przy tym o żaden wtórny analfabetyzm, ale o najprawdziwszy podstawowy brak umiejętności liczenia i czytania – zjawisko, wydawałoby się, ostatecznie zwalczone za czasów Bieruta. Ale nie to jest najbardziej przejmujące w tekście Króla – on oskarża o ten stan nie anonimowe patologie, nie brak zaradności biedaków,
zy torebki foliowe faktycznie są zagrożeniem dla naszego środowiska, a ich biodegradowalne odpowiedniki mają zapobiec globalnemu ociepleniu? Niekoniecznie… Francuska Agencja Środowiska i Energii ADEME przeprowadziła badania, które wykazały, że jednorazowe torebki foliowe biodegradowalne (!) są szkodliwe dla środowiska w takim samym stopniu, co ich sztuczne odpowiedniki. „W konkretnym przypadku worków jednorazowych produkty na bazie skrobi kukurydzianej nie przedstawiają dla ochrony środowiska całościowych korzyści w porównaniu z jednorazowymi workami z polietylenu” – poinformowali pracownicy ADEME. Niestety, te szokujące badania przeszły bez echa, ponieważ nieprzerwanie od kilku lat trwa moda na bycie eko. Marketing firm produkujących tzw. torby ekologiczne skutecznie przekonuje nas, że warto nabywać ich produkty, bo „dbanie o środowisko jest naszym wspólnym celem”. Tym samym dyskredytuje, a nawet kryminalizuje się zwykłe „jednorazowe” foliówki produkowane ze sztucznego tworzywa, ale jeśli przyjrzymy się sprawie bliżej, okaże się, że mają one niemal taki sam wpływ na środowisko, jak ich „ekologiczne” kuzynki. Do biodegradacji tzw. „prośrodowiskowych torebek” potrzeba kompostowni, a tych
ale społeczeństwo, czyli nas. Główny nurt mediów III RP zwykle z pogardą traktował tego typu rzeczy i odcinał się od odpowiedzialności za marginalizację milionów ludzi w Polsce. Problemy społeczne sprowadzano do indywidualnej winy poszczególnych osób i umywano ręce. System był rzekomo bez zarzutu, wzrost gospodarczy miał w cudowny
sposób wszystko załatwić – dać pracę, sfinansować studia, roztoczyć perspektywy kariery i rozwoju dla pracowitych. Jednak perspektywy są dla połowy Polaków wciąż marne, a cud równych szans nie nastąpił. Przeciwnie – społeczeństwo zasklepia się w niszach. Wygrani zazdrośnie strzegą swoich przywilejów, przegrani popadają w stagnację. Wkrótce nasili się zresztą zjawisko nowych nędzarzy – ludzi w wieku
w naszym kraju w zasadzie nie ma. Sztuczne foliówki (zwłaszcza jeśli są odpłatne) są wielokrotnie wykorzystywane, dzięki czemu zapotrzebowanie na nie maleje. Serwis „Ecoplastic Technologies” przedstawia statystyki, które jednoznacznie wskazują, że ulegając reklamom biodegradowalnych toreb, robimy błąd:
do Warszawy lub Europy Zachodniej. Albo kombinować i wegetować na miejscu, żyjąc częściowo na koszt rodziców, teściów, dziadków itp. Ci, którzy mają szanse na normalną pracę, to na ogół dzieci osób dobrze zakotwiczonych w lokalnych układach. Rodzi to nową klasę ludzi przekonanych o tym, że pewne przywileje im się należą niejako z urodzenia. Jest to także jedna z przyczyn zdumiewającego rozrostu biurokracji w Polsce. Wszak dzieci powiatowych notabli muszą gdzieś pracować, a jedynym dobrym pracodawcą na prowincji jest na ogół państwo i samorząd. Zapewne nie pomoże ludziom wykluczonym urząd Bartosza Arłukowicza, bo on zresztą chyba nie ma nikomu pomagać – ma być zachętą, a raczej przynętą dla posłów lewicy, pokazującą, że oficjalne przejście na pozycje liberalno-konserwatywne, czyli do PO, jest opłacalne: dobra pensja, sekretarki, wygodne fury z kierowcami. To, co jest pocieszające, to zmiana mentalności części elit na sposób myślenia bardziej prospołeczny i powolne odchodzenie od skompromitowanego fundamentalizmu rynkowego. Chyba nawet Tusk pojął wreszcie, Fot. Alex Wolf że nie da się dłużej rządzić, promując wyłącznie bogacenie się wąskiej grupy uprzywilejowanych. w Polsce są całe regiony z oficjalCzy uda się stworzyć politykę nanym bezrobociem w wysokości 20–30 prawdę równych szans (a przynajprocent, ze słynnym powiatem szymniej trochę równiejszych) – pokadłowieckim na czele (ponad 30 prożą najbliższe lata i układ sił w pocent bezrobotnych!). lityce oraz mediach. Zależy to główMamy okolice (np. wiele powianie od tego, czy dobrze opłaconetów województwa warmińsko-mamu lobby fundamentalistów rynkozurskiego), w których ledwie kilkawych uda się przeciwstawić dostanaście procent absolwentów tamtejtecznie silne i zorganizowane lobszych szkół średnich ma szanse by społecznych racjonalistów. na normalną pracę na miejscu. ReszADAM CIOCH ta musi zadowolić się emigracją emerytalnym, którzy za krótko legalnie pracowali, aby otrzymać jakąkolwiek emeryturę, albo otrzymają ją w wymiarze minimalnym. Są to na ogół osoby z prowincji, które w wyniku przemian po 1989 roku nie miały zbyt wielu okazji do znalezienia legalnej pracy w kraju. Pracowały nielegalnie i często dorywczo w Polsce lub za granicą i powoli zbliżają się do wieku, w którym nie będzie już sił na pracę. Albo nie będzie żadnych możliwości pracy – jest ich i tak niewiele dla osób powyżej 55 roku życia. Będzie to rzesza ludzi jak dotąd nieoszacowana, ale niewątpliwie znacząca. Wszak
popytu na siatki zakupywane w hurtowniach opakowań; ~ 82 proc. konsumentów korzysta z toreb foliowych, wielokrotnie wykorzystując je ponownie jako worki na śmieci (81 proc.) albo w inny sposób. Można więc domniemywać, że ograniczenie w zużyciu toreb spowoduje
Ekościema ~ Opłaty samowolnie nakładane na siatki przez sklepy i tak spowodowały na nie niższy popyt, a co za tym idzie, spadek zamówień u niektórych producentów o blisko 60 procent; ~ Torby foliowe stanowią zaledwie ok. 0,5 proc. odpadów na wysypiskach, podczas gdy odpady papierowe i gnijące znacznie więcej; ~ W krajach wysokorozwiniętych odpady poopakowaniowe poddaje się recyklingowi bądź spalaniu w celu odzysku materiałowego lub termicznego; ~ Brakuje analiz kosztów wprowadzenia alternatywnych rodzajów opakowań, konsekwencji gospodarczych i ekonomicznych, konsekwencji ekologicznych, zwiększonego
13
zwiększenie zużycia worków foliowych na śmieci. „Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że zwykłe plastikowe foliówki były bardziej ekologiczne, bo można je było nawet 7 razy powtórnie przerabiać” – powiedział Witold Przytocki, prawnik ze stowarzyszenia Koalicja na rzecz Opakowań Ekologicznych Koeko. Tworzywo, z którego robione są torebki biodegradowalne, jako kompost do niczego się nie nadaje. Nie sposób go ponownie przetwarzać, jest bardzo drogie, a do tego ma w składzie dużą ilość węglowodorów, które są spalane w maszynach do produkcji tego tworzywa – nie jest więc ono odnawialne.
A teraz uwaga! Od paru lat Unia Europejska walczy z efektem cieplarnianym. Z pieniędzy UE (czyli naszych) finansowane są kampanie przeciwko emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Warto tu zauważyć, że tworzywo „kompostowe”, czyli materiał, z którego powstają ekologiczne torebki, zgodnie z założeniami w ciągu 180 dni powinno w 90 proc. zmienić się w dwutlenek węgla, czyli… gaz mający znaczny wpływ na powiększanie się efektu cieplarnianego. Jednorazowe worki tworzone ze skrobi kukurydzianej są materiałem organicznym, a nie sztucznym. Ten istotny fakt jest często źródłem wielu nieporozumień wśród użytkowników toreb, którzy w niewłaściwy sposób je sortują, błędnie wrzucając je do pojemników na sztuczne odpady zamiast do materiałów organicznych. Również sama informacja o biodegradowalności tworzy tendencje do wyrzucania odpadów w lasach i innych miejscach do tego nieprzeznaczonych. Warto zatem wielokrotnie wykorzystywać sztuczne torebki foliowe, aniżeli kupować codziennie nowe – ekologiczne. Z pewnością przysłużymy się środowisku, mądrze wykorzystując i sortując odpady, zamiast liczyć na ich biodegradację. ARIEL KOWALCZYK
14
MITY KOŚCIOŁA
Igraszki z diabłem
– Co może spowodować opętanie? No i tę niechęć do święconki? – Na przykład różne formy wróżb, gdy chcemy się czegoś dowiedzieć o przyszłości. Faktycznie korzystamy wtedy z usług złego ducha, a nie wróżki czy innego medium. Człowiek sam z siebie nie ma takich umiejętności. Jest ograniczony przestrzenią i czasem. Nie może więc wiedzieć, co się dzieje równocześnie w innym miejscu niż to, w którym aktualnie się znajduje, nie może znać wcześniejszych wydarzeń, w których sam nie uczestniczył. Wróżka czy jasnowidz też tego sami wiedzieć nie mogą. Są takimi samymi ludźmi jak ja, natomiast mogą czerpać informacje od kogoś ze świata duchów, w tym wypadku duchów złych, niebędących w jedności z Bogiem.
Jednym z najdonioślejszych wynalazków ludzkości jest szkło powiększające. Dzięki niemu zaglądamy w trzewia gromad galaktyk, ale przecież i w kwarki oraz neutrina. Możemy także popatrzeć na łepek szpilki, a tam…
A
tam dostrzeżemy strukturę cząsteczkową nawęglonego żelaza, czyli stal. Jednak czy tylko? Oczywiście, że nie tylko. Zdaniem księży: Andrzeja Grefkowicza, Mariana Piętkowskiego i Sławomira Sosnowskiego, siedzą tamże sobie biesy. Czyli diabły. W XXI wieku one sobie tam siedzą. I kpią w żywe oczy. Z cywilizacji, nauki, fizyki kwantowej i zasady nieoznaczoności Heisenberga. No bo one są jak najbardziej oznaczone. Oznaczone w książce „Zawód egzorcysta”, wydanej przez katolicką witrynę „M”. Rzeczona książka to rodzaj wywiadu rzeki ze wspomnianymi kapłanami, którzy to kapłani są „najwybitniejszymi polskimi egzorcystami”. No a o czym mogą mówić egzorcyści? O diable, rzecz jasna... to znaczy rzecz ciemna… Poniższy tekst składa się z wiernych cytatów z owej książki. I tylko pytania są mojego autorstwa. A to znaczy, że jakby mniej na kolanach zadawane. Zatem do dzieła… – Czy naprawdę ksiądz uważa, że w XXI wieku diabeł, bies, szatan, zły – czy jak tam go lud nazywa – może kogoś opętać?
– Jeśli ktoś paktuje ze złym duchem, oddaje mu się do dyspozycji, zawierza mu w jakiś sposób swoje życie, to szatan przejmuje władzę nad ciałem człowieka, nad jego zewnętrznymi zachowaniami. Człowiek czyni wtedy niejednokrotnie to, czego by robić nie chciał, często nie jest do końca świadom swoich zachowań, a przynajmniej ich nie pamięta. Doznaje wielu dręczeń fizycznych. Za nimi idą, już w naturalny sposób, udręki psychiczne. Nie ma natomiast przystępu do władz duszy, choć zwykło się mówić, że człowiek diabłu duszę oddał.
– Skąd to ksiądz wie? Widział ksiądz jakieś symptomy takiego opętania? – Osoba opętana, czyli taka w której ciele zamieszkał demon, podczas egzorcyzmu może tarzać się po podłodze, krzyczeć, warczeć, zgrzytać zębami, przeklinać, bluźnić, walić głową w ścianę, wyrywać się, atakować krzyż, święte obrazy. Diabeł może też przemawiać przez osobę opętaną w nieznanych jej językach i wykazywać nadnaturalną siłę. Zdarzyło się, że ktoś, kto nie był w stanie samodzielnie chodzić, podczas egzorcyzmu biegał po całej sali. Po zakończeniu egzorcyzmu znów nie mógł zrobić kroku. – Mógłby ksiądz to jakoś bliżej wyjaśnić Czytelnikom „FiM”? To znaczy pouczyć, jak najprościej rozpoznać, czy w kimś siedzi diabeł? – Pierwszym przejawem (…) jest awersja do rzeczy świętych. Człowiek stwierdza, że nie może się modlić, że nie może wejść do kościoła, że bardzo źle się czuje, będąc już wewnątrz. Czasem jest tak, że nie może przystąpić do sakramentów, bardzo boi się wody święconej, gdy
ma jej dotknąć – ucieka. Rozpoznaje wodę święconą, odróżnia ją od wody zwykłej. – Świetnie. Czyli z taką wodą święconą to można przeprowadzić rodzaj egzaminu? – Tak. Można czasem posłużyć się takim testem i osobie podejrzanej o to, że jest opętana, podać na przykład herbatę, do zrobienia której użyto święconej wody. Trzeba tu zastrzec, że zainteresowana osoba nie może wiedzieć, że to święcona woda. – I co wtedy? – Może być tak, że osoba testowana zrezygnuje z picia albo walnie szklanką w ścianę czy w kogoś znajdującego się w pobliżu i powie przy tym: „Co ty mi tutaj dajesz?! Wiem, kim jesteś!”. – Mam wrażenie, że ksiądz jaja sobie ze mnie robi. Wywiad za pomocą wody święconej? – Dużo pomaga wywiad – jeśli mamy do czynienia z uzależnieniem duchowym, to musi być tego konkretna przyczyna, na przykład jakieś formy okultyzmu. Poza wywiadem także modlitwa jest właściwym momentem rozpoznania, zwłaszcza przy opętaniach (…). Czasami dobrze podjąć egzorcyzm w taki sposób, żeby człowiek potencjalnie opętany nie wiedział, że to się dzieje. Można, mówię to zupełnie poważnie, poczęstować taką osobę (…) ziemniaczkami i przyprawić je pobłogosławioną solą.
– Gdy miałem naście lat, popularne były zabawy w wywoływanie duchów. Do tej pory wydawało mi się to niewinne, ale teraz… – Spirytyzm może wywołać bardzo poważne konsekwencje. Demona można przywołać w bardzo – wydawałoby się – niewinny sposób. Kiedyś rodzice przyprowadzili do mnie
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r. dwunastoletnią dziewczynkę, która podczas pobytu na koloniach bawiła się z koleżankami i kolegami w wywoływanie duchów. Gdy po powrocie do domu kładła się spać, przy jej łóżku pojawiała się ciemna, stojąca postać. I tak dzień w dzień. – Na szczęście mój syn nie bawi się w takie niecne praktyki. Nie ma czasu, bo każdą wolną chwilę poświęca treningom karate. – Obawiam się, że znakomita większość osób korzystających z różnych propozycji walk wschodnich będzie sama ponosić konsekwencje
tych nieopatrznych decyzji. Rodzice i nauczyciele będą płakać, ponieważ będą mieć z dziećmi coraz większe kłopoty wychowawcze i nie będą mogli sobie z nimi poradzić. Już się tak przecież dzieje. – Czyli diabeł nie tkwi jedynie w szczegółach, ale pomieszkuje sobie w szkołach walki? – Szkoły walki, których jest bardzo wiele, ale które źródłowo wywodzą od jakiejś jednej prawalki, zawierają w sobie elementy kultu jakichś bóstw zwycięstwa siły. Jest oczywiste, że nie wolno przyjmować tych form kultu. – Dlaczego nie wolno? I dlaczego kultu? Z jakiego powodu słowo „Wschód” wywołuje u księdza tak negatywne reakcje? – Musimy jeszcze wrócić do zagrożeń wynikających z otwierania się na praktyki Wschodu. Wschód nie oddziela żadnej swojej aktywności życiowej od filozofii i religii, którą wyznaje. Kiedy więc decydujemy się na ćwiczenia medytacyjne, trenujemy różne sztuki walki, korzystamy z tych sposobów urządzania domu, ogrodu, podejmujemy kult związany z inną religią, co w naszej sytuacji trzeba określać jako apostazję.
– O ja cię… To trenowanie karate jest z automatu apostazją? Dobra wiadomość dla naszych Czytelników. Czy – proszę szanownego księdza – skłonność do wnikania diabła jest dziedziczna? – Dzieci, wnuki człowieka, który się oddał złemu duchowi, mogą później przejmować pewnego rodzaju skłonności. – No to pięknie. Mój dziadek był ateistą… Niech to diabli! – Uroki, złorzeczenia, klątwy to próby szkodzenia jakiemuś człowiekowi, rodzinie, oparte na działaniu złego ducha. Najczęściej odwołując się do pewnych rytów, ktoś przyzywa złego ducha w celu zaszkodzenia komuś, kogo „przeżywa” jako swojego nieprzyjaciela. Bywa, że z powodu takich działań – nazywamy je także czarną magią – ludzie ponoszą poważne konsekwencje zdrowotne i losowe... – No niech ksiądz nie przesadza. Jak powiem: „Idź do diabła”, to rzucam na kogoś klątwę? – Trzeba pamiętać, że w takich potocznych powiedzeniach istnieje różnica pomiędzy tym, co się mówi, a intencją wypowiedzianych słów. Potoczne powiedzenie: „Idź do diabła!” właściwie nic nie znaczy. Ale gdy to jest rzeczywiście powiedziane z intencją odwołania się do złego ducha, ponieważ naprawdę chcemy, żeby kogoś spotkało jakieś nieszczęście, żeby miał jakieś kłopoty, to w tym momencie moje zachowanie jest szukaniem współpracy z diabłem. – Czas na pytanie podstawowe. Kim jest ten księdza diabeł? Kim są złe duchy? – Są upadłymi, zbuntowanymi aniołami, zionącymi nienawiścią do Boga i starającymi się niszczyć ludzi powołanych do życia wiecznego w szczęściu. Duchy te z własnej winy utraciły podobne powołanie. Aby wyczerpująco odpowiedzieć,
potrzeba by wykładu całej demonologii. Wiemy o nich niemało z Objawienia Bożego, czyli Pisma Świętego i Tradycji, oraz ze zwyczajnej nauki Kościoła. Korzystamy także z doświadczeń w historii Kościoła, co również jest jednym ze źródeł teologii.
– Fajnie, zatem Bóg spokojnie przygląda się hasaniu diabła i tak po prostu musi być? – Ciągle trzeba pamiętać, że diabeł nie jest zupełnie bezkarny. W każdym momencie on może tyle, ile mu pan Bóg pozwoli. – Coś mi się tu nie zgadza, proszę księdza. Dlaczego Bóg nie pośle diabła do diabła? Byłby spokój… – Pan Bóg wprowadza nas na drogę przemiany wewnętrznej, on chce nasze serca przemieniać od wewnątrz,
a nie coś narzucać. Kolejny przykład to przypowieść o synu marnotrawnym, gdzie ojciec jest obrazem Boga, który pozwala odejść człowiekowi. Można powiedzieć, że ten ojciec przede wszystkim jest marnotrawny, bo pozwala synowi marnować życie. – Mógłbym poprosić nieco jaśniej? To znaczy, co mam robić
– nieszczęsny – gdy diabeł dostał mnie w swoje szpony? – Jeśli weźmiemy na przykład osobę, która żyje sakramentami, modlitwą… – …ja akurat tak przypadkiem nie żyję… – …i doświadcza opresji demonicznych, które nie są przez nią zawinione, ale pochodzą od przodków, to takie doświadczenia nijak się mają do jej zbawienia. Możemy mieć do czynienia najwyżej z wypływem pośrednim tych doświadczeń – coś się dzieje niedobrego, człowiek się modli latami o uwolnienie, nic nie pomaga, Pan Bóg jest w życiu duchowym odległy. Jest oczywiste, że taka sytuacja osłabia wolę modlitwy, osłabia chęć przylgnięcia do Pana Boga. Zewnętrzne oddziaływanie na człowieka może utrudniać jego drogę duchową, ale nie wynika to z samego faktu, że jakieś rzeczy się wokół niego dzieją. – Kurczę… Miało być jaśniej, ale nie jest. Zatem zapytam inaczej... Powiedzmy, że jestem na dziś opętany przez diabła. No bo wygląda, że jestem. Czy jest już przesądzone, że trafię do piekła? – Jeśli opętanie jest zawinione, a osoba opętana nie chce się nawrócić, jest silniej zagrożona, ponieważ pozostaje bardziej otwarta na działanie złego ducha, który przeszkadza w nawróceniu. Jeśli jednak jako opętana umrze w stanie łaski, będzie zbawiona. – W stanie łaski? Może w tym być pomocny jakiś paciorek do Maryi? – Złe duchy bardzo reagują na wzywanie pomocy Maryi. Ona jest ich największą po Chrystusie nieprzyjaciółką.
15
– Ale jeszcze większym jest – jak się zdaje – ksiądz egzorcysta. Maryja to pikuś. Co to jest egzorcyzm? – Jest to ryt, w którym człowiek, odwołując się do autorytetu Jezusa Chrystusa, zwraca się wprost do złego ducha i nakazuje mu odstąpienie, zaprzestanie działań lub czegoś innego i odsyła go do piekła (…). Egzorcyzm jest czynnością religijną mającą na celu oddalenie obecności i szkodliwego działania, jakie złe duchy wywierają lub mogą wywierać na osoby, miejsca, rzeczy. – Proszę pana księdza… mam na koniec poważne pytanie: jeśli czasem, choć przez moment ma ksiądz wrażenie, że niektórzy opętani to po prostu ludzie chorzy, ludzie mający problemy ze swoim ego, a nie z diabłem, to czy nie lepiej, aby poszli do psychologa? Do psychoanalityka, do psychiatry nawet? – Nie byłbym w tej sprawie aż tak nieelastyczny. Powiedziałbym inaczej – dobrze by było, żeby terapeuta wyznawał wartości chrześcijańskie i nie ingerował w sumienie pacjenta. Równocześnie wydaje mi się, że będzie coraz większa potrzeba powoływania różnych form stowarzyszeń, poradni, które gwarantują rzetelność na poziomie wartości. Szczególnie dla tych osób, które mają mniejsze rozeznanie, czy trudniej jest im rozpoznać, z kim mają do czynienia. Ważne, żeby każdy, komu zależy, kierując się do konkretnych poradni, miał gwarancję co do prezentowanych przez jej psychologów wartości. – Rozumiem, że katolickich? Wobec tego ma ksiądz coraz więcej pracy, bo rośnie zapotrzebowanie na egzorcystów. – O ile mi wiadomo, prawie wszyscy egzorcyści mają dużo pracy. Około 40 procent osób odwiedzających mnie jako egzorcystę potrzebuje pomocy. Nie mamy na ich określenie specjalnej nazwy, więc nazywamy ich zwykle pacjentami, zgodnie z łacińską etymologią tego słowa. Pacjent to człowiek cierpiący, a takimi są te osoby. – Ciężkie i smutne musi mieć ksiądz życie. Miast cieszyć się światem stworzonym przez Boga, w którego ksiądz wierzy, wszędzie widzi ksiądz zło i szatana. – Jeśli zajrzymy do własnych sumień i rozejrzymy się, co się dzieje w świecie obecnie, to nie będziemy mogli zaprzeczyć, że zło czai się wszędzie. – A w lustrze, proszę księdza? A w lustrze? Zajrzał tam ksiądz kiedyś? MAREK SZENBORN
16
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
ZE ŚWIATA
Telefon koszerny P
rzemysł elektroniczny nieczęsto angażuje się w religię czy produkcję mającą aspekt religijny. Za duże ryzyko, bo zawsze ktoś się może obrazić, zaprotestować, i nakłady pójdą na marne. Tym razem się chyba jednak udało, i to dla wyjątkowo wymagającego i rygorystycznego konsumenta. Izraelska firma telekomunikacyjna Accel wypuściła na rynek koszerny telefon typu smartphone, przeznaczony dla ultraortodoksów. Kilku innych producentów wyprodukowało podobne modele, ale bez dostępu do internetu, Facebooka, e-maila, żeby nie wodzić właściciela na pokuszenie. Najnowszy aparat dzwoni melodiami chasydzkimi i ma menu w języku jidysz; tłumaczenie na używany przez ultraortodoksów język zbliżony do niemieckiego trwało 4 miesiące. Za wykorzystywanie aparatu w szabas
trzeba płacić wielokrotnie więcej niż w inny dzień – 10 szekli, czyli 2 dolary za minutę, co niewątpliwie promuje wstrzemięźliwość i bogobojność. Rynek ultraortodoksów to około 400 tysięcy osób. Producent jest dumny, że udało się uzyskać licencję koszerności od rabinów, a to – jak zapewnia Accel – „nie jest sprawą prostą”. Trzeba było najpierw udowodnić, że obeznani z elektroniką użytkownicy nie będą w stanie obejść zabezpieczeń i surfować na falach grzechu. PZ
Test wierności B
ędzie zdradzać? – to pytanie zadaje sobie prawie każdy przed decyzją o bliższym związaniu się z drugą osobą. Niepewność i podejrzenia popsuły atmosferę bądź doprowadziły do rozpadu niejednego związku. Póki wykrywacza kłamstw gwarantującego szczerą odpowiedź nie można kupić w sklepie, warto wziąć pod uwagę spostrzeżenia badaczy z McMaster University w Kanadzie. Twierdzą oni, że tembr głosu umożliwia wykrycie kłamstwa, a dokładniej – niewierności. Mężczyźni o grubszym głosie mają więcej partnerek seksualnych i więcej dzieci. Można na tym polegać – zapewniają naukowcy. A więc związek z partnerem dysponującym pięknym basem lepiej głęboko przemyśleć. Tym bardziej że mężczyźni dysponujący niskim głosem są uważani przez kobiety za najbardziej atrakcyjnych. Z kolei panowie uważają partnerki obdarzone wysokim głosem za skłonne do skoków w bok.
Teoria ta ma podstawy fizjologiczne: basujący mężczyźni mają wyższy poziom testosteronu, a kobiety obdarzone sopranem są hojniej obdarzone estrogenem. „Z powodu hormonów mają większą skłonność do powiększania liczby partnerów” – stwierdza psycholog David Feinberg. Wcześniej prowadził on badania w Tanzanii, wśród członków szczepu Hadza, którzy nie stosują antykoncepcji, więc tam można doskonale badać relacje między tembrem głosu a rozrodczością. Okazało się, że im niższy ton głosu mężczyzny, tym więcej ma dzieci. Odkrycie badaczy holenderskich potwierdzają Kanadyjczycy. CS
Prawdziwe zmartwychwstanie W
imponującym stylu przebił wszystkich w kategorii długości bycia trupem pewien 54-letni pan. Był nim 96 minut! A potem – zmartwychwstał. Przy pomocy personelu reanimacyjnego. Przypadek podaje do wiadomości prestiżowa i godna zaufania Mayo Clinic z USA. Serce pana, o którym mowa, odmówiło dalszego bicia, lecz niespodziewanie zdecydowało się podjąć swą ciężką pracę po półtorej godziny. Co jeszcze bardziej zdumiewające, tak długi strajk pompy nie wywołał żadnych poważniejszych szkód w organizmie jej właściciela,
choć wiadomo, że po kilku minutach bez tłoczenia krwi mózg obumiera. W tym przypadku pomogła nowa technika (kapnografia), pozwalająca monitorować, ile krwi znajduje się w organach pacjenta. Wiedząc, że jest szansa, sanitariusze nie przerywali reanimacji i puls stopniowo zaczął powracać. TN
T
ruizmem jest stwierdzenie, że pieniądze są niezbędne do życia. Ale jaka ich ilość daje szczęście? Czy możliwe jest życie bez gotówki, kart kredytowych, konta w banku? I to życie dobre i radosne? Pewien Brytyjczyk znudzony kieratem dom-praca-dom, konsumpcyjnym trybem życia, a przede wszystkim zachęcony słowami Gandhiego: „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”, postanowił przeprowadzić eksperyment – spróbował przeżyć rok zupełnie bez pieniędzy. Eksperyment się udał. Mało tego, Mark Boyle (na zdjęciu) wciąż – od 2008 roku – mieszka w starej przyczepie w ogrodzie, nie mając grosza przy duszy. Mark nie tylko dobrze się do swojego ubóstwa przygotował, ale musiał też w nie zainwestować. Przede wszystkim porzucił kierownicze stanowisko w firmie produkującej zdrową żywność. Sporządził listę posiadanych przedmiotów i sprzedał je bądź wymienił na bardziej przydatne artykuły. Sprzedał dom i za otrzymane pieniądze założył portal społecznościowy, który zrzesza ludzi jemu podobnych. Zamieścił także w gazecie ogłoszenie, w którym poprosił o stary namiot, przyczepę kempingową i samochód… O dziwo! – otrzymał je od osób, które chciały się pozbyć takich staroci. Zgłosił się także do ochotniczej pracy (trzy dni w tygodniu) w zamian za miejsce, w którym mógłby mieszkać i hodować swoje warzywa. Mark do tej pory nie pracuje w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale także nie obciąża budżetu państwa. Żywi się tym, co sam wyhoduje bądź znajdzie pod supermarketem. Do prania używa wygotowanych skorupek orzecha włoskiego, a jako pasty do zębów – zmielonych rybich ości. Nie jest jednak pustelnikiem odciętym od świata. Ma swojego laptopa, którego zakupił przed eksperymentem, a zasila go panelami słonecznymi umieszczonymi na dachu. Pisze własnego bloga http://www.guardian.co.uk/environment/series/moneyless-man, na którym dzieli się pomysłami na życie bez ponoszenia kosztów finansowych. Można go znaleźć także na Facebooku. Ma wielu zwolenników i fanów, którzy starają się go naśladować. Cóż… trudno ocenić, na ile jest to podyktowane rzeczywistym idealizmem, a na ile chęcią uzyskania rozgłosu i w konsekwencji… fortuny. Tym bardziej że w sprzedaży pojawiła się książka Marka – „Moneyless Man” („Człowiek bez pieniędzy” – niedostępna jeszcze w języku polskim). Dochód ze sprzedaży Mark ma (?) przeznaczyć na inicjatywę Freeconomic (wolna ekonomia), której celem jest wspieranie sposobów na maksymalnie bezkosztowe życie (www. justfortheloveofit. org – wskazówki np. jak wziąć ślub bez wydawania
grosza, robić poduszki, budować dom itd.). Inicjatywa ta szybko się rozrasta i tworzy społeczność ludzi, którzy wymieniają się umiejętnościami, usługami, wiedzą i rezygnują bądź ograniczają korzystanie z pieniędzy… Konsekwencje wyboru takiej drogi życiowej nie były dla Marka łatwe. Książka ukazuje zmaganie się z życiem na farmie, rozstanie z dziewczyną, samotność. Jednak – jak wyznaje Mark – taki styl życia przyniósł głębsze zrozumienie świata i siebie. „Podstawą relacji
bezdomnych pomysł się nie przyjął, ale jej lokal zaczęli licznie odwiedzać bezrobotni. Fryzjerki bez pracy obcinały włosy nauczycielkom angielskiego, a te wyprowadzały na spacer psy elektryków itd. W Polsce od wielu lat na podobnej zasadzie funkcjonują banki czasu – nieformalne grupy samopomocowe. Jest to projekt UE. Swoje ogłoszenie można zamieścić na stronie: http://bankczasu.org. Walutę stanowi czas – przeważnie jest to jedna godzina. Czas to pieniądz, a pieniądz to więcej niż czas…
Pecunia olet
rodzinnych i społecznych nie powinien być pieniądz, a zrozumienie i współpraca” – twierdzi. Swoją akcję i książkę ukierunkowuje głównie na zachodniego „mieszczucha-szczura” żyjącego w konsumpcyjnym kieracie. Także w naszym biedniejszym społeczeństwie pogoń za pieniądzem i zanikanie lokalnych więzi społecznych dotyka wielu ludzi. Zasady kapitalizmu i rozliczanie się co do grosza wchodzą nawet w relacje pomiędzy członkami rodziny. Freeconomic ma przywrócić przyjacielskie, życzliwe stosunki miedzy ludźmi i radość z dzielenia się tym, co mamy najlepszego. Ma być alternatywą dla kapitalizmu. Z pewnością ten eksperyment inspiruje i skłania do refleksji na temat właściwego miejsca pieniądza w naszym życiu, ale wzbudza też wiele kontrowersji. Kolejnym „szaleńcem”, który wciela w życie zasadę „omnia mea mecum porto” i życia bez pieniędzy, jest była nauczycielka z Niemiec – Heidemarie Schwermer. Starsza pani zrezygnowała z używania pieniędzy i żyje tak już 15 lat. Swoją „przygodę” traktuje jak misję i powołanie, a rozpoczęła ją po rozwodzie z mężem, kiedy przeprowadziła się do Dortmundu. Przerażona liczbą bezdomnych otworzyła sklep, w którym towary można wymieniać na zasadzie handlu bezgotówkowego. Swoją inicjatywę nazwała „Daj i weź”. Wśród
Niemka stopniowo zaczęła pozbywać się niepotrzebnych przedmiotów, ubrań, mebli itd… Nie kupowała także nic nowego, jeśli nie oddała jakiejś rzeczy. I im bardziej ascetyczne było jej życie, tym była szczęśliwsza – tak przynajmniej twierdzi. W roku 1996 całkowicie zaprzestała używania pieniędzy. Zrezygnowała również z mieszkania i pracy. Jej sposobem na życie stała się wędrówka – przenosiła się z domu do domu, oferując swoją pracę w zamian za gościnę. Heidemarie zachowała jednak swoją emeryturę, którą w całości rozdaje i wydaje na bilety kolejowe. „Życie według zasady »daj i weź« jest prostsze i piękniejsze” – twierdzi starsza pani. I dodaje: „Ludzie obawiają się, że jeśli przestaną kupować i posiadać różne rzeczy na własność, wypadną ze społecznego obiegu. Tymczasem żadne dobra materialne nie zapełnią duchowej pustki”. W listopadzie 2010 roku powstał film „Living without Money” (życie bez pieniędzy), nakręcony na podstawie jej życia (http://livingwithoutmoney.org). Pewnym paradoksem jest, że za film płaci się… pieniędzmi. „Pomóż nam promować życie bez pieniędzy, płacąc za film” – możemy przeczytać na ww. stronie. Zastanawia również fakt, co będzie, gdy starszej pani przestanie dopisywać zdrowie i zabraknie sił. Ale może jednak w tym szaleństwie jest metoda? BS
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Zanim pójdzie dym Światowi komentatorzy jęli nietaktownie rozprawiać o przyszłym papie. Wszak Benedykt już dawno przekroczył osiemdziesiątkę… Wprawdzie obecny papież wydaje się wciąż na chodzie i nic nie zapowiada puszczania dymów z komina Kaplicy Sykstyńskiej, ale wiek ma swoje prawa i lepiej zawczasu wiedzieć, co czeka ponad miliard (formalnych!) ziemskich katolików. Eksperci uważają, że przyszły następca św. Piotra powinien łączyć dwie cechy: być godnym spadkobiercą intelektualizmu B16 (to trochę obraźliwe: zapominać o intelekcie naszego watykańskiego sokoła!), a jednocześnie stać się sprawnym i wykwalifikowanym administratorem Kościoła, bo na tym polu zaistniał kilkudekadowy deficyt. Na pierwszym miejscu plasuje się Kanadyjczyk – 66-letni kardynał Marc Ouellet, aktualny prefekt Kongregacji Biskupów (bardzo mocna pozycja startowa). Wcześniej był teologiem i profesorem seminarium,
K
a także misjonarzem w Kolumbii. Może śmiało konkurować z Karolem Wielkim w wielojęzyczności – zna angielski, francuski, włoski, hiszpański, portugalski i niemiecki. Jest zdecydowanym obrońcą ortodoksji, ale zdolnym do niespodzianek. W roku 2007 stać go było na przeprosiny Indian kanadyjskich za „rasizm i obojętność” okazywaną przez ludzi Krk. Pokajał się także za antysemityzm i dyskryminację kobiet oraz homoseksualistów.
ardynał Angelo Sodano – prawa ręka błogosławionego JPII – mimo unoszącej się nad nim atmosfery skandalu wciąż ma się dobrze w hierarchii watykańskiej. Sodano piastuje stanowisko dziekana kolegium kardynalskiego, co oznacza, że w okresie interregnum – pomiędzy śmiercią jednego papy a elekcją drugiego – będzie kluczową figurą, a co ważniejsze – wizytówką Kościoła. Będzie prowadzić pogrzeb i odprawi mszę żałobną, ukształtuje dyskusję oraz przebieg konklawe, a więc będzie miał wpływ na to, komu puszczą biały dym. Tymczasem nie jest postacią nieskazitelną i to martwi wielu jego kolegów z pracy. Wypowiedział wiele kompromitujących słów i podjął wiele kompromitujących decyzji w kwestii skandalu seksualnego kleru. Był największym w Watykanie obrońcą kryminalisty Maciela; gdy Ratzinger i jego Kongregacja Doktryny Wiary doszli do przekonania, że twórca Legionu Chrystusa jest winny, Sodano opublikował oświadczenie, że przeciw Macielowi nie toczy się żadne postępowanie. Jeszcze w ubiegłym roku w trakcie celebry wielkanocnej na pl. św. Piotra Sodano porównał krytycyzm
Ouellet był przed kilku laty dość ostro krytykowany przez rodaków za niezadowalającą reakcję na przestępstwa seksualne księży, no ale przecież nie jest na tym polu wyjątkiem. Kardynał ma jednak w rodzinie czarną owcę: jego brat został w roku 2009 skazany za pedofilię. Włoski kardynał Gianfranco Ravasi, drugi potencjalny kandydat do tronu papieskiego, pełni obecnie funkcję szefa Pontyfikalnej Rady Kultury. Ma mózg Ratzingera i serce Roncallego (Jan XXIII) – tak jest określany. Specjalista od Biblii. Śpi ponoć tylko 4 godziny na dobę, więc miałby dużo czasu na sprzątanie kościelnej stajni Augiasza, jeśli uzna to za stosowne. Ravasi był gospodarzem paryskich spotkań dialogowych z niewiernymi. Trzecim typowanym jest Argentyńczyk – kard. Leonardo Sandri. Zarządza na razie Kongregacją Kościołów Wschodnich. Watykańczyk w każdym calu, dyplomata z kwalifikacjami. Zdobył światową sławę tym, że gdy przedsubitowy Karol Wojtyła przeprowadzał się do Domu Pana, dramatycznie łkał: „Wszyscy jesteśmy tego wieczora sierotami”. PIOTR ZAWODNY
wobec Kościoła (w sprawie skandalu pedofilskiego) do „błahych plotek”, choć Benedykt już w roku 2005 mówił o „brudzie” w łonie Kościoła. Jako dyplomata Sodano nie zasłynął – zwłaszcza kiedy był nuncjuszem w Chile w czasach rządów junty Pinocheta. W roku 2010 kardynał wiedeński Schönborn ujawnił, że to Sodano osobiście zastopował dochodzenie w sprawie przestępstw seksualnych prymasa Austrii, kard. Hansa Groëra, mimo że biskupi byli przekonani o jego „moralnej winie”. 1 maja, podczas beatyfikacji, na pytanie dziennikarza o Maciela, oburzony Sodano zapytał, jak może w tak podniosłym momencie pytać o tak „peryferyjne sprawy”, co ze zrozumiałych względów nie spotkało się ze zrozumieniem ofiar zakonnika oraz wielu innych ludzi. Jest też inna poszlaka, która w niezbyt jasnym świetle stawia watykańskiego prominenta… Oto w roku 2008 sąd w Waszyngtonie wsadził na 4,5 roku oszusta i defraudanta Rafaella Follieriego, który okradł inwestorów na miliony dolarów, głośno przechwalając się swą znajomością z kardynałem Sodano. Ani zainteresowany, ani Watykan w ogóle wówczas nie zaoponowali. CS
Sodano non grata
D
uchowny Kevin Gray z Waterbury bardzo pragnął służyć Bogu, i służbę tę sprawował na co dzień, ale jeszcze bardziej potrzebował kasy. Bo wydatki miał niebagatelne. Kreacje od Armaniego są drogie jak cholera, lecz sługa boży nie może przecież paradować w byle czym. W barach gejowskich wciąż nie poją darmo, zaś samce ze służb ochroniarskich nieskorzy są do usług gratis. A mieszkanie na Manhattanie, gdzie można spokojnie, z daleka od wścibskich oczu parafian, mieć pożycie z partnerem poznanym w Central Parku, kosztuje 2 tysiące miesięcznie!
Kevin sam z forsą Tymczasem życie krótkie, czasu mało, zwłaszcza jak się ma 65 lat... No więc wielebny Gray pożyczał z kościoła. Ani się obejrzał, jak zrobiło się tego ponad milion. W kwietniu 2010 roku zniknął więc z plebanii, bo nie lubi natarczywych pytań. Ale w końcu smutni panowie go znaleźli... Teraz kapłan jest już po wyroku. Na szczęście sąd był miłosierny wobec sługi bożego – skazał go tylko na 3 lata nadzoru sądowego. Murzyn
dostałby za taki numer dożywocie, ale on przecież ksiądz, elita moralna. Choć trzeba będzie zacisnąć pasa albo ograniczyć swawole, przyszłość nie maluje się czarno. Przedstawiciel archidiecezji już zapowiedział, że ks. Gray będzie mógł na powrót podjąć służbę Bogu, będą go tylko trzymać z dala od szmalu, by nie był wodzony na pokuszenie. Naprawdę trudno pojąć, dlaczego młodzi nie garną się do seminariów duchownych... CS
17
Wielka porażka K
ościół katolicki i radykalne kościoły protestanckie przegrały w Brazylii z Sądem Najwyższym. Walka toczyła się o związki jednopłciowe. Sąd Najwyższy kraju o największej liczbie katolików na świecie (140 milionów) zdecydował, że związki jednopłciowe powinny mieć te same prawa co małżeństwa heteroseksualne. Decyzję podjęło jednogłośnie 10-osobowe gremium sędziów (w tym prawnicy uchodzący
za konserwatystów), powołując się na konstytucyjną równość wszystkich obywateli. Wyrok zapadł mimo zmasowanej akcji propagandowej (prowadzonej głównie przez Krk) sprzeciwiającej się równouprawnieniu. Kudy nam do Brazylii… MaK
Mordują dla niewiniątek N
apady bojówek muzułmańskich na chrześcijańskie kościoły przypominają do złudzenia napady europejskich chrześcijan na synagogi, które miały miejsce jeszcze kilka pokoleń temu. W Egipcie co kilka miesięcy wybuchają chrześcijańsko-muzułmańskie zamieszki. W ostatnich zginęło kilkanaście osób, a kilkaset zostało rannych. Ostatnio konflikt wybuchł wokół młodej chrześcijanki, która rzekomo chciała przejść na islam, lecz była przetrzymywana w kościele na przedmieściach Kairu. Jej niedoszli nowi współwyznawcy – powodowani plotką – postanowili ją „wyzwolić”. Szturm, obrona kościoła i akcja policji pochłonęły liczne ofiary. Dziewczyna tymczasem
zaprzeczyła w telewizji, aby ktokolwiek ją więził, i oświadczyła, że nigdy nie chciała być muzułmanką. Mordowanie na podstawie legendy miejskiej dokonywane z przyczyn religijnych ma starą historię. W Polsce jeszcze w 1946 roku zamordowano w Kielcach kilkudziesięciu Żydów, aby wyzwolić nastoletniego katolika, rzekomo przetrzymywanego w żydowskiej kamienicy. Dziwna ta gorliwość pobożnych w obronie dziewic i niewiniątek. MaK
Morderczyni do klasztoru? J
eden z największych skandali kryminalnych w nowożytnej historii Belgii być może znajdzie ujście w katolickim klasztorze.
Nazwiska Marca Dutroux i jego żony Michelle Martin zna cała Belgia, odkąd w 1996 roku zatrzymano ich za zamordowanie, a właściwie za zamęczenie na śmierć torturami 4 dziewczynek i zgwałcenie 9 innych. Okrucieństwo i ogrom zbrodni wstrząsnął spokojnym krajem, podobnie jak nieudolność organów ścigania. Michelle Martin została skazana na 30 lat więzienia
za współudział w przestępstwach. Po 15 latach od zatrzymania i 7 od skazania ma warunkowo udać się na 10 lat do katolickiego klasztoru we Francji. Sąd przychylił się do takiego rozwiązania na prośbę skazanej, lecz francuski minister sprawiedliwości zapowiedział, że „nie ma zamiaru wyrazić zgody, jeśli Belgia zwróci się do Francji o przyjęcie Martin”. MaK
18
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (59)
Krajobraz po „Solidarności” Po wprowadzeniu stanu wojennego na scenie politycznej pozostali dwaj partnerzy – strona rządowa oraz środowiska kościelne. „Solidarność” zeszła do podziemia. Po szoku, jakim dla struktur „Solidarności” było wprowadzenie stanu wojennego, z biegiem czasu związek powoli zaczął odnajdywać się w nowej rzeczywistości. W wielu środowiskach stopniowo zaczęły się odradzać konspiracyjne struktury organizacji, a w kwietniu 1982 roku utworzono podziemne, ponadregionalne kierownictwo „S” – Tymczasową Komisję Koordynacyjną, na czele której stanęli szefowie największych regionów: Zbigniew Bujak (Mazowsze), Władysław Frasyniuk (Dolny Śląsk), Bogdan Lis (Gdańsk) i Władysław Hardek (Małopolska). Stopniowo TKK zaczął tworzyć nowe komórki w całym kraju. W Brukseli powstało natomiast Biuro Koordynacyjne, którego zadaniem było reprezentowanie „S” na arenie międzynarodowej. Z czasem przedstawiciel Biura uzyskał status obserwatora we wszystkich agendach ONZ i wielu innych pozarządowych organizacjach międzynarodowych zajmujących się głównie prawami człowieka. Jednak głównym zadaniem agendy było pozyskiwanie dla opozycji w kraju gotówki oraz innych środków służących konspiracyjnej działalności. Przez stworzoną sieć kurierów do Polski – oprócz dolarów, które z dużym zyskiem można było sprzedać na czarnym rynku – trafiały m.in.: sprzęt komputerowy i poligraficzny, maszyny do pisania, rożnego rodzaju powielacze, faksy, radiotelefony, a nawet urządzenie do podsłuchiwania milicji. Organizowaniem pomocy zajmowali się głównie Mirosław Chojecki i Jerzy Milewski. Kiedy w grę wchodzą duże i pochodzące z poufnych źródeł oraz nielegalnie transferowane do kraju pieniądze, to zwykle takim działaniom towarzyszy szereg pomówień i spekulacji. Podobnie było i w tym przypadku, kiedy zagranicznym działaczom „S” zarzucano, że nie wszystkie środki trafiają do kraju. Ci natomiast bronili się, że część kontrabandy zostaje przechwycona przez bezpiekę. Te oskarżenia nasiliły się po zatrzymaniu we wrześniu 1986 roku na przejściu granicznym w Świnoujściu jadącej ze Szwecji 20-tonowej scanii ze sprzętem poligraficznym. Akcja ta, szeroko komentowana przez peerelowskie media, zakończyła się aresztowaniem szwedzkiego kierowcy Lenarda Järna i skonfiskowaniem sprzętu. Pojawiły się wtedy głosy, że wysłany bez odpowiednich dokumentów Järn
został przez niektórych ludzi z zagranicznych struktur „S” celowo wystawiony bezpiece, aby ukazać, jak duża część pomocy trafia w ręce aparatu bezpieczeństwa PRL. Jako ciekawostkę warto dodać, że Biuro Koordynacyjne zbierało dotacje aż do… 1993 roku, zaś brukselska siedziba Biura do 1995 roku służyła działaczom „S” jako hotel. Później obiekt został sprzedany, a środki przeznaczono na działalność związkową. Łącznie kwota pomocy udzielonej rozmaitym ogniwom „S” przekroczyła podobno 30 milionów dolarów. Tymczasem w kraju TKK zajęła się propagowaniem różnych form oporu społecznego. Z jego inspiracji w 1982 roku w większości miast zorganizowano pochody pierwszomajowe konkurencyjne w stosunku do oficjalnych państwowych. Odbyły się one bez zakłóceń ze strony władz. Jednak dwa dni później, w Święto Konstytucji, doszło do sporych zamieszek ulicznych zakończonych brutalną interwencją ZOMO. Sam TKK przyjął raczej taktykę wyczekującą, decydując się na tzw. „mały sabotaż”: zachęcano społeczeństwo do demonstracyjnych spacerów podczas emisji dziennika telewizyjnego, a w proteście przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego – do stawiania w oknach 13 każdego miesiąca zapalonych świec czy organizowania „mszy za Ojczyznę”. Modne stało się noszenie radiowych oporników jako symbolu oporu oraz patriotycznej biżuterii wzorowanej na czasach powstania styczniowego. Jedną z form protestu była metoda na „żółwia” lub „ślimaka”, czyli celowe spóźnianie się do pracy oraz powolna i mało wydajna praca. Protesty te, choć odnosiły pewien skutek, to z drugiej strony pogłębiały kryzys i zapaść ekonomiczną kraju. Wytworzył się też w społeczeństwie, zwłaszcza wśród ludzi młodych, brak szacunku do własnego państwa i publicznego mienia, co przekładało się często na akty chuligaństwa i wandalizmu. Latem 1982 roku nieoczekiwanie wielką poprawę ogólnonarodowych nastrojów przyniósł sukces polskich piłkarzy, którzy pod wodzą Antoniego Piechniczka na mistrzostwach świata w Hiszpanii zdobyli srebrny medal, a Zbigniew Boniek – uznany za trzeciego zawodnika mundialu – został gwiazdą światowego formatu. Sukces ten został ciepło przyjęty nie tylko w kraju, gdyż Polska, ze względu na zachodzące
Internowani w Białołęce
w niej wydarzenia, stała się niezwykle popularna na całym świecie. Rok 1982 to również wzmożona praca parlamentu. W marcu Sejm uchwalił kolejną nowelizację konstytucji, na podstawie której powołano ważne instytucje państwa prawa – Trybunał Konstytucyjny oraz Trybunał Stanu. Jako ciekawostkę warto dodać, że miesiąc temu TK orzekł, iż wprowadzenie stanu wojennego odbyło się wbrew konstytucji PRL. Można więc obrazowo powiedzieć, że „dziecko stanu wojennego” orzeka, iż okoliczności jego powstania wiążą się z czasem bezprawia w Polsce. Jednak dużo poważniejsza w skutkach była uchwała o związkach zawodowych z października 1982 roku, na mocy której dotychczasowe organizacje związkowe, głównie „Solidarność”, „S” Rolników Indywidualnych, a nawet prorządowa Centralna Rada Związków Zawodowych, zostały rozwiązane. W miejsce zlikwidowanych organizacji powołano zależne od władz Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ), które w szczytowym okresie zrzeszało do 7 mln członków – 70 proc. z nich stanowili dawni członkowie „Solidarności”. W odpowiedzi na delegalizację „S” TKK wezwała do bojkotu nowych związków oraz do zorganizowania 10 listopada powszechnego strajku protestacyjnego. Jednak działających w opozycji solidarnościowców spotkał srogi zawód, gdyż reakcje społeczeństwa, zmęczonego już całą sytuacją, były więcej niż mizerne. W kilku zakładach ogłoszono akcje protestacyjne, tradycyjnie „stanęła” Stocznia Gdańska, jednak pozbawiona wsparcia innych większych zakładów szybko skapitulowała. Zachęcona tym bezpieka przystąpiła do szerokiej akcji wyłapywania działaczy „S”. Aresztowano liderów związku, a przede wszystkim W. Frasyniuka oraz – nieco później – W. Hardka, który po
zatrzymaniu wystąpił w Dzienniku Telewizyjnym z apelem o zaniechanie działalności konspiracyjnej. Głównie z powodu zapaści ekonomicznej wśród kierownictwa PZPR zaczęły pojawiać się coraz poważniejsze głosy, że trzeba jakoś podzielić się władzą z opozycją. Oczywiście, dopóki na Kremlu rządził Leonid Breżniew (zmarł w listopadzie 1982 roku, jednak jego miejsce zajął inny „twardogłowy” – Jurij Andropow), wejście do parlamentu przedstawicieli faktycznej opozycji (bez uznania przewodniej roli PZPR w państwie) było mało realne. Jednak już sama merytoryczna dyskusja na ten temat mogła być sporym sukcesem. Tej trudnej ewolucji swą agresywną polityką nie ułatwiała sama „S”, a radykalizmowi ulegali nawet znani z umiarkowania politycy, tacy jak Bronisław Geremek czy Tadeusz Mazowiecki. Stan wojenny wydawał się decydującym ciosem dla działalności „S” i dla większości polityków było oczywiste, że związek – przynajmniej w formule posierpniowej – już się nie odrodzi. Do tego grona zaliczał się również prymas Józef Glemp, który uważał, że „Solidarność” jest rozdziałem zamkniętym i należy budować nową rzeczywistość bez niej. Swoją drogą powszechnie znana była niechęć Glempa do wielu działaczy „S”, głównie tych wywodzących się z KOR. Po latach w jednym z wywiadów dla „Rzeczpospolitej” prymas mówił: „Wiedziałem, że »Solidarność«, która wówczas poczynała sobie śmiało, była nieprzygotowana do rządzenia krajem. Miałem spore wątpliwości, czy przynajmniej te osoby, które znałem, są na tyle sprawne, na tyle przygotowane, aby ponieść odpowiedzialność za kierowanie państwem”. Stan wojenny, choć całkowicie nie zlikwidował opozycji w Polsce, to bez wątpienia przetrącił jej kręgosłup.
Strona rządowa i kościelna były przekonane, że temat „Solidarności” został już zamknięty i należy wspólnie zagospodarować ten pokaźny obszar sceny politycznej, jaki został po, bądź co bądź, wpływowej i potężnej organizacji. Doszło więc do spotkania prymasa Józefa Glempa z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Obaj zaapelowali o zachowanie spokoju i poniechanie wszelkich działań antypaństwowych, a w zamian obiecali, że wkrótce do Polski przyjedzie JPII. Warto podkreślić, że niektóre środowiska „S” były przeciwne przyjazdowi papieża do Polski, gdyż ich zdaniem służyło to legitymizacji stanu wojennego. Lata 80. to bez wątpienia jeden z najlepszych okresów dla Kościoła w Polsce, a pojawiające się tu i ówdzie opinie o prześladowaniu tej instytucji należy włożyć głęboko między bajki. Wtedy właśnie doszło do największej w historii katolicyzmu w Polsce liczby tzw. powołań kapłańskich; imponująca też była liczba budowanych nowych kościołów. Kiedy przeciętnych obywateli obowiązywał zakaz posiadania kserokopiarki, Kościół prowadził 29 wydawnictw, które publikowały 89 tytułów prasowych o łącznym, jednorazowym nakładzie 1,5 miliona egzemplarzy. By docenić kościelnego partnera, gen. Jaruzelski polecił zainstalować w warszawskim pałacu prymasowskim przy ul. Miodowej telefon sieci rządowej. Dużym zaskoczeniem, zwłaszcza dla ortodoksyjnych katolików, było pierwsze w historii kontaktów Kościoła z ZSRR udzielenie wywiadu przez prymasa Glempa dla „Literaturnoj Gaziety”. Jak ważny był to partner, niech świadczy fakt, że władza zgodziła się na rozmowy przy Okrągłym Stole pod warunkiem, że gwarantem i arbitrem rozmów z opozycją będzie hierarchia kościelna, wśród której władza miała bardzo wielu agentów. Tymczasem Lech Wałęsa, przywódca „Solidarności” przebywający od jedenastu miesięcy w odosobnieniu, zdecydował się na napisanie listu do gen. Jaruzelskiego, w którym m.in. czytamy: „Wydaje mi się, że nadchodzi już czas wyjaśnienia niektórych spraw i działania w kierunku porozumienia. Trzeba było czasu, aby wielu zrozumiało, co można i na ile można. Proponuję spotkanie i poważne przedyskutowanie interesujących tematów, a rozwiązanie przy dobrej woli na pewno znajdziemy. Kapral Lech Wałęsa”. Później list ten, zatytułowany „Do generała Jaruzelskiego od kaprala Wałęsy”, był przez stronę rządową wykorzystywany w celach propagandowych. 9 listopada 1982 roku do rządowego ośrodka w Arłamowie przyjechał szef MSW Czesław Kiszczak i uzgodnił z Wałęsą ewentualne warunki zwolnienia. Wałęsa zapewnił go, że „akceptuje tylko pokojową walkę o »Solidarność«”, i następnego dnia został zwolniony. Nastąpił krótki okres odwilży. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
LISTY Kalego tablice niezgody Odsłuchałam właśnie poniedziałkową audycję i doszłam do wniosku, że ta kontrowersyjna, rosyjska tablica pod Strzałkowem bardzo ludzi poruszyła. W telewizji od dwóch dni słychać umiarkowane głosy rozsądnych ludzi, ale też rozhisteryzowane wrzaski ludzi uważających się za jedynie prawdziwych Polaków katolików. Ja nie popieram takich akcji typu: jak wy nam, tak my wam. Lecz teraz Polacy mogli wreszcie poczuć się tak, jak czuli się Rosjanie przez prawie pół roku, odkąd nielegalnie, bez uzgodnień i wbrew interesom Polski, tzw. smoleńskie wdowy przytwierdziły równie oburzającą tablicę na terenie Rosji. Jakież wycie katoprawicy się rozległo, kiedy smoleńską tablicę zdjęto, pomimo że nikt w Rosji nie wszczął postępowania przeciwko sprawcom tego bezprawnego incydentu. W Strzałkowie wycie rozległo się już w tym samym dniu, w którym tablicę powieszono. Jak to jest, że my możemy bezkarnie wieszać, co chcemy i gdzie chcemy, ale w drugą stronę te same zasady nie obowiązują? Rację miał pan Jacek spod Białej Podlaskiej, mówiąc: „Jak Kali zawiesić tablicę w Smoleńsku, to dobrze, ale jak Kalemu zawiesić tablicę pod Strzałkowem, to źle”. Na terenie Polski zostały umieszczone słowa, które są dla jej obywateli nie do przyjęcia. Lecz my, społeczeństwo rusofobów, nie pozwolimy, żeby Rosjanie pluli nam w twarz. Ciągle nam się wydaje, że jesteśmy narodem wybranym, będącym pod szczególną opieką Boga i JPII, wywyższonym ponad inne narody i butnie obwieszczamy zdumionemu światu, że „to, co nam, wojewodzie, to nie tobie, smrodzie...”. Nie po raz pierwszy jest mi wstyd, że jestem Polką. Tereska z Jastrzębia
Tylko zjednoczeni Naiwny jest ten, który dogłębnie wierzy jakiemukolwiek politykowi. Kampania wyborcza jest tzw. theatrum, politycy grają w nim swoje role, prześcigają się w przypodobaniu się swojemu elektoratowi poprzez obietnice, które okazują się nierealne do spełnienia. Dziwią mnie tzw. antyklerykalni radykałowie, którzy myślą, że bez przekonania do swoich racji dużej części społeczeństwa można u nas wprowadzić świeckość państwa na wzór chociażby Hiszpanii, nie mówiąc o Czechach. Otóż żeby tego dokonać, należy mieć swoich przedstawicieli w parlamencie, a tam można się dostać tylko poprzez poparcie społeczne podczas wyborów. To zaś można uzyskać tylko poprzez przekonanie do siebie społeczeństwa.
W naszym kraju nie ma jeszcze tzw. gleby do realizacji naszych świeckich, antyklerykalnych postulatów, ponieważ nasze społeczeństwo jest jeszcze bardzo konserwatywne. Kult Wojtyły zrobił swoje, chociaż jego mit powoli zanika – wskazuje na to skromna jak na oczekiwania liczba Polaków w Rzymie. To my musimy przekonywać społeczeństwo do siebie, a nie odwrotnie. Antyklerykałowie z RACJI, palikotowcy i inni powinni się zjednoczyć, najlepiej
SZKIEŁKO I OKO Getta palestyńskie Zauważyłem, że rzadko wspominacie o Żydach i ich religii. Piszę o tym, bo mój krótki pobyt na terenach okupowanych przez Żydów był niezapomnianym przeżyciem. Przecież tam pod okupacją żyje 2 miliony ludzi! Żydzi strzelają do statków z pomocą humanitarną, wykręcając się bzdurami w ich TV! Posterunków jest więcej niż za czasów okupacji
z Marianem Łysuńcem, przewodniczącym Stowarzyszenia Ateistycznego, zamieszczonego w „FiM” nr 19; niektóre jego wypowiedzi uważam za utopijne. Stanisław Błąkała Kraków
Symbol kaźni Jestem po wstrząsającej lekturze artykułu w „FiM” o kaźni Indian i choć wiele o tym czytałam, to jednak nigdy w takiej „oprawie”. Moim zdaniem, krzyż Krk – jako narzędzie tortur powszechnie stosowane w starożytnym Rzymie – należy potraktować na równi ze swastyką i natychmiast żądać usunięcia go z przestrzeni publicznej, gdyż stanowi on (podobnie jak swastyka) symbol kaźni milionów niewinnych istnień. Konkwista, krucjaty, inkwizycja, pedofilia – to przecież fakty ogólnie znane. Dla mnie przynależność do tej przestępczej organizacji kościelnej jest równoznaczna z przynależnością do kółka miłośników dorobku medycznego dra Mengele, który na tle opisywanych zbrodni kościelnych jawi się aniołem... Wstrząśnięta czytelniczka Hanna B
Uczucia zwierząt
pod patronatem Jonasza, albowiem jest on wiarygodny i – co najważniejsze – ma swoją gazetę, a medium do takich celów jest niezbędne. Józef Frąszczak
Wiara kosztuje 8 maja tego roku byłem w Legnicy na uroczystości komunijnej wnuczki mojej kuzynki. Wszyscy oprócz „komunistki” wiedzieli, że nie będę czynnie uczestniczył w obrzędzie religijnym. Jednak bierne uczestnictwo na uroczystym obiadku potwierdziło moje wiadomości, ile kosztuje drugi stopień wiary (pierwszy – chrzest). Otóż żeby dziecko mogło zostać komunijnym dzieckiem, każdy jego rodzic musiał zapłacić 150 zł. Pomnożone przez liczbę uczestników (około 100) daje nam przyzwoitą sumkę. Dobrze, że pleban łaskawie rozłożył to na trzy raty – mówili rodzice komunistów. Jak się dowiedziałem, w innej parafii w tym mieście stawka była o 100 zł wyższa, chociaż ludzie w parafii są biedniejsi. Dyrektor szkoły, do której chodzi wnuczka mojej kuzynki, poniedziałek pokomunijny ogłosił dniem wolnym dla klas drugich. Przecież dyrekcja otrzymuje wynagrodzenie z budżetu państwa, czyli od polskich podatników, a nie od prymasa RP. MiniStrant
niemieckiej, a ludzie są traktowani okrutnie. Nawet nie wszyscy reporterzy wracają (zabłąkane kule). W zeszłym roku zrobiono świetny reportaż i zupełnie przypadkiem zginął operator filmowy. Po Oświęcimiu latają z owiniętymi wokół pupy flagami i śpiewają hosanny czy te ich inne religijne bzdety, a ich żołnierze zachowują się jak Armia Czerwona drugiego rzutu. Każdy żydowski żołnierz ma w kieszeni Stary Testament. Radek z Częstochowy
Wychodźmy z cienia Dzisiaj, tj. 13 maja 2011 r., jadąc autobusem linii 130 w Krakowie, czytam sobie najnowszy numer „Faktów i Mitów”. Do autobusu wsiada nauczycielka z grupą dzieci, sądząc po wyglądzie – ze szkoły podstawowej. Podchodzi do mnie i pyta, na którym przystanku ma wysiąść do kościoła św. Jadwigi. Uprzejmie ją przepraszam, że pomimo szczerych chęci nie mogę jej udzielić informacji, bo jestem ateistą i na szyldach kościelnych zupełnie się nie znam. Pani robi zdziwioną minę i idzie zasięgnąć informacji u innych pasażerów. Mój tytuł nawiązuje do wywiadu pod takim tytułem, przeprowadzonego przez Adama Ciocha
Zbyt uogólnia Marek Krak, pisząc, że wierzący nie lubią słuchać o przejawach uczuć wyższych u zwierząt („FiM” 16/2011). Ja – wierząca antyklerykałka – istnienia takich uczuć doświadczyłam na własnej skórze, gdy w dzieciństwie zostałam ugryziona przez psa sąsiadów podczas zabawy w berka. Krzyknęłam z bólu, a wtedy pies zrobił bardzo głupią minę, spuścił łeb, po czym długo lizał ranę, którą mi zadał. Klasyczne objawy wyrzutów sumienia! Natomiast wyznawcy głównych nurtów chrześcijaństwa, którzy twierdzą, że ludzi od zwierząt oddziela dusza nieśmiertelna, powinni dokładniej czytać Biblię: „Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością” (Koh 3. 19) Irena M. Szczecin
19
Nasz dobrodziej Witaj szkoło, nasza szkoło W której bardzo jest wesoło Tu gdzie rządzi katecheta Nawet wtedy gdy nie chceta Wlazł do szkoły buciorami Bez ustaleń z rodzicami Tam panoszy się i tyra Bo ważniejszy jest od dyra Choć sukienkę nosi czarną Bardzo lubi dziatwę gwarną Na dziewczynkę okiem łypnie Tutaj dotknie, tam uszczypnie Chłopcom uszy też potarga Ślini mu się dolna warga W swojej budzie tam gdzie siedzi Wciąż namawia do spowiedzi Choć ta buda jest w kościele Coś się dzieje w jego ciele Gacie nosi też czerwone Może uwieść twoją żonę Chętnie klepie o miłości Chłopców na plebanii gości Gdy wieczorna przyjdzie pora On zamienia się w potwora Tam w cywila się przebiera Lub do naga się rozbiera Na kolana chłopców sadza O tym też wie jego władza W wielkim poście też nie pości Pewny swojej bezkarności Tak mu życie płynie gładko Prawo też go sięga rzadko Jaka jest więc jego rola? Ja podpowiem! Boża wola Jak się pozbyć pasożyta? Każdy z nas wciąż o to pyta Pasibrzuchu idź do czarta Twa nauka nic niewarta Pozostaje więc nadzieja Wykurzymy dobrodzieja Mścisław Brzeziński
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
20
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Wczesnośredniowieczny Kościół traktował zabiegi magiczne i ziołolecznictwo jako przesądy wyrosłe na bazie pogańskich wierzeń i zwyczajów. Dlatego przez stulecia znachorki i wiedźmy upominano bądź obarczano karą pokuty. Stan ten trwał jednak tylko do drugiej dekady XIII stulecia. Pierwsze zmiany nastąpiły po soborze laterańskim z 1215 r. – nakazano wówczas pilnie strzec w kościołach hostii i olejów, by czarownice nie mogły ich wykorzystać do swych grzesznych celów. Kolejny krok to decyzja Aleksandra IV, który w 1258 roku rozszerzył działalność poszczególnych inkwizytorów o przesłuchiwanie osób parających się czarami. Jeszcze dalej poszedł Jan XXII, który w 1320 r. zezwolił na identyczne osądzenie heretyków oraz osób czyniących praktyki magiczne, a w 1326 roku wydał bullę „Super illius specula”, w której zrównał czarownice z heretykami oraz upoważnił duchownych do wymierzania im najsurowszych kar. Uprawianie czarów uznawano odtąd za występek najszkaradniejszy z możliwych. Kobiety „przechodzące na stronę diabła” jakoby nie tylko szkodziły, ale przede wszystkim popełniały zbrodnię przeciwko religii. Mimo decyzji wprowadzonych przez kilku papieży na terenach podległych arcybiskupstwu gnieźnieńskiemu w XIII i XIV stuleciu było wyjątkowo spokojnie. Pierwsze symptomy nadchodzących zmian dało się odczuć dopiero na początku XV wieku, kiedy do uszu polskich inkwizytorów i biskupów zaczęły docierać niepokojące doniesienia o wzywaniu demonów, czarach i podejrzanych spotkaniach. Przeciwko takim działaniom wychodziły poszczególne statuty w diecezji włocławskiej i krakowskiej, które zazwyczaj zakazywały śpiewania podejrzanych pieśni oraz przyzywania lub czczenia rozmaitych bożków. W samych tylko latach 1413–1419 w Gnieźnie przeprowadzono co najmniej trzy procesy w sądach konsystorskich. Funkcjonowały one przy kuriach biskupich i w razie potrzeby wyrażenia stosownej opinii wzywały inkwizytora. Przedmiotem pierwszej sprawy „o czary” w Królestwie Polskim było wymierzenie sprawiedliwości osobie, która samowolnie obcięła nos rzekomej czarownicy. Za drugim razem chodziło o rzucenie na mężczyznę uroku, który podobno spowodował impotencję! W trzecim postępowaniu powodem było zniesławienie pewnej niewiasty, a dokładniej posądzenie jej o czary. Pozwany zeznał, że nie przestrzega ona doktryn kościelnych, nie spowiada się, nie przyjmuje komunii, gdyż zajmuje się czarami. Najprawdopodobniej tych kilka procesów przeprowadzonych w religijnym sercu ówczesnej Polski
Łowcy polskich czarownic
zmotywowało arcybiskupa Mikołaja Trąbę do przygotowania w 1420 roku statutu, w którym straszył rzuceniem klątwy na każdego, kto będzie czarował, wzywał diabła i używał w swych praktykach czarnoksięskich przedmiotów liturgicznych albo relikwii kościelnych. Nie zmieniło to jednak ówczesnego charakteru procesów o czary, które w małym stopniu absorbowały uwagę sędziów kościelnych. Dla nich największym problemem była walka z herezją husycką. Dlatego w ciągu kilkunastu kolejnych lat wzmianki o czarach pojawiają się przy podobnych oskarżeniach. Jako przykład może posłużyć rozprawa wytoczona we Włocławku o trucicielstwo za pomocą czarów (1422 r.), a także inna, w Krakowie – o wróżenie i wykorzystywanie magii do szukania skarbów (1429 r.). Ciekawy przypadek odnotowano również w Poznaniu, gdzie pewien mężczyzna starał się o unieważnienie małżeństwa. Uzasadniał przed duchownymi, że jego żona straciła dobre imię, zajmując się czarami (1430 r.). W akcie kościelnym co prawda wspomniano o zagrożeniu skazaniem na śmierć, ale żona – domniemana czarownica – została później wypuszczona. Powodem zmiany decyzji było poręczenie (zapewne słowne i finansowe) sąsiadów cieszących się w mieście dobrą opinią. Papież Pius II, który przewodził światu katolickiemu od 1456 r., mawiał wielokrotnie: „Gdy widzisz kobietę, myśl, że to diabeł! Jest ona rodzajem piekła!”. Tymi słowami jeszcze bardziej rozbudzał fanatyczną
odrazę – szczególnie polskich duchownych – wobec niewiast. Z kolei 5 grudnia 1484 r. Innocenty VIII wydał bullę „Summis desiderantes affectibus” („Pragnąc z największej pobożności”), w której ujawnił wyraźną potrzebę stworzenia ustawodawstwa dotyczącego czarów, gdyż – w jego rozumieniu – istniał ścisły związek pomiędzy czarną magią a niszczycielską mocą kataklizmów. Na szczęście końcówka XV stulecia w Królestwie Polskim nadal charakteryzowała się pojedynczymi procesami. Po kilku postępowaniach sądowych o zniesławienie z lat 1483–1490 obok czarów zaczęły pojawiać się już inne zarzuty. W 1492 r. w sercu biskupstwa poznańskiego stwierdzono, że przesłuchiwana czarownica wyznaje herezję. Sędziowie uznali te praktyki za niedozwolone, ale jaki wydali wyrok, nie wiadomo. Pierwszy pewny przekaz o wymierzeniu kary śmierci osobie zajmującej się czarami pochodzi dopiero z roku 1511. Wówczas to w Chwaliszewie (ob. część Poznania) niewymienioną z nazwiska staruszkę oskarżono o czynienie praktyk magicznych w celu zadawania ludziom trującego jadu i wyrządzania im szkód materialnych przez „zepsucie sześciu browarów”! Ponieważ miasto podlegało kapitule poznańskiej, to właśnie jej członkowie postanowili zająć się „niebezpieczną czarownicą”. Kanonik poznański stał nawet na stanowisku, że należy uśmiercić wszystkie kobiety podejrzane o czary, a sprzyjających im ludzi skazać na wygnanie. Ostatecznie proces kościelny zakończył się uznaniem starowiny za czarownicę i spaleniem jej na stosie.
Niewykluczone, że ów proces przyczynił się do podjęcia radykalnych decyzji na synodzie łęczyckim w 1512 r., gdzie rozkazano duchowieństwu zwalczanie szerzących się w diecezji różnych rodzajów czarów. W pierwszej kolejności polscy dostojnicy kościelni nakazywali ekskomunikować praktykujących czary, zaś w przypadku podejrzeń o herezję, postępować wedle zaleceń biskupa lub inkwizytora. Jeszcze wiele razy trucicielstwo stawało się głównym powodem doprowadzenia podejrzanych niewiast przed sędziów kościelnych. W latach 1513–1519 poznańscy duchowni czterokrotnie przesłuchiwali domniemane czarownice. Niewykluczone, że zakończyły one swój żywot podobnie jak dwie kobiety po procesie w Płocku (1526 r.). Nie dość, że przed śmiercią zadawano im bolesne tortury, to jeszcze wykonano okrutny wyrok. Na polecenie duchownych i władz świeckich kat oraz jego pomocnicy „wkopali słup i dwa łańcuchy przy nim, którymi je opak za ręce nago przywiązali, drew koło nich stosami nakładłszy zapalili. Piekły się przez cztery godziny, biegając dookoła słupa, aż upieczone pomarły”. W latach 30. i 40. XV w. większość procesów kościelnych przeciw osobom praktykującym czary przeprowadzono w Poznaniu. Pewnego razu na wielkopolski stos trafiła Dorota Gnieczkowa, która trudniła się wróżeniem. Nieistotne było, że stawiała sobie za cel pomoc ludziom i podczas swych praktyk odmawiała: „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Wierzę w Boga Ojca”, a magiczne zabiegi polegały na nalaniu gorącego wosku na wodę.
Nic dziwnego, że światlejsza część polskiej szlachty postanowiła ograniczyć kompetencje sądów kościelnych, zwłaszcza że świeccy sędziowie niemal w każdym przypadku posługiwania się czarami widzieli przestępstwo kryminalne, zaś duchowni potrafili dojrzeć tam herezję. Szlachta polska wobec braku dokładnego określenia kompetencji jurysdykcji kościelnej obawiała się, że duchowni wespół z poszczególnymi magnatami będą zwalczać niepokornych, uważanych oficjalnie za heretyków. Bardzo długo niepokój wywoływała też postawa królów polskich, bo lawirowali oni pomiędzy magnaterią, duchowieństwem a szlachtą. Dlatego w 1505 r. zdobyto się na głośniejszy sprzeciw. Szlachta publicznie skrytykowała inkwizytorskie zapędy duchowieństwa i pociąganie jej do odpowiedzialności przez sądy kościelne w sprawach mogących podlegać prawodawstwu świeckiemu. Dla ukrócenia działalności kościelnej inkwizycji przełomowy stał się sejm piotrkowski z 1552 r. – szlachta odmówiła tam dyskusji na jakiekolwiek tematy i propozycje ustaw do czasu ostatecznego rozwiązania kompetencji sądów kościelnych wobec osób świeckich w sprawach o czary i herezję. Wobec kilkutygodniowego kryzysu parlamentarnego z pomocą przyszedł w końcu król Zygmunt II August, który oświadczył, że w sprawach gardłowych oraz dotyczących czci i dóbr szlacheckich wyłącznie on może ogłosić wyrok. Polscy duchowni przyjęli monarszą decyzję z niesmakiem, natomiast kasztelan krakowski Jan Tarnowski pomysł odebrania szlachcie jurysdykcji patrymonialnej skwitował następująco: „Siłę chcecie mieć, księża mili, chcecie i nam rozkazywać, i poddanym naszym, ale do tego nie dojdzie!”. Wieloletnie zmagania o ograniczenie roli duchownych w przypadku podejrzeń o czary zakończyły dopiero konstytucje z lat 1563 i 1565 oraz Statut litewski z 1588 r., odebrawszy egzekutywę wyrokom kościelnym. Orzecznictwo i wymierzanie sprawiedliwości w tych sprawach przejęły już na dobre sądy świeckie (miejskie, starościńskie, wojewodzińskie). Urzędnicy królewscy czary traktowali odtąd wyłącznie jako przestępstwo publiczne. Inaczej myślała większość duchownych i konserwatywna część społeczeństwa żyjąca w przekonaniu, że czary i herezja są sobie bardzo bliskie. Ci mogli tylko obserwować, jak powoli przemijają czasy, w których Kościół z pomocą sądów inkwizycyjnych bronił swego monopolu religijnego i zwalczał wrogie mu poglądy… SZYMON WRZESIŃSKI
Szymon Wrzesiński – autor książek: „Tajemnice rycerzy” (2008), „Pomniki bólu i śmierci” (2009), „Kat w dawnej Polsce, na Śląsku i Pomorzu” (2010).
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Sakrament pojednania Pani Krystyna Badurka-Rytel pisze: „W 1945 roku został zamordowany mój ojciec. Na śmierć skazał go narodowy katolik Wacław Piekarski. Ujawnił się w 1947 roku i przed procesem sądowym ochroniła go amnestia. Ten zbrodniarz żył 90 lat i podobno był bardzo pobożny. Sądzę, że kiedyś na spowiedzi wyznał, że jest winien śmierci ojca pięciorga dzieci. Czy Kościół rzymskokatolicki udziela rozgrzeszenia i nie każe uzyskać najpierw wybaczenia od osób, które grzesznik tak skrzywdził? Przecież on mógł odejść od konfesjonału i po wyklepaniu jakichś zdrowasiek mieć sumienie lekkie jak piórko. A my, osierocone dzieci, znosimy ból i materialne ubóstwo przez całe życie. Proszę opisać, jak to wygląda od strony Kościoła katolickiego i od strony Biblii”. Ponieważ już kilka razy na łamach „FiM” pisałem na temat spowiedzi, przypomnę tu jedynie najważniejsze aspekty tego „sakramentu”. Po pierwsze – według Kodeksu prawa kanonicznego teologia katolicka traktuje spowiedź i rozgrzeszenie jako jedyny sposób, przez który „wierni wyznający uprawnionemu szafarzowi grzechy (…) dostępują pojednania z Kościołem, któremu, grzesząc, zadali ranę” (Pallotinum 1984, kan. 959). Po drugie – twierdzi się, że spowiedź taką ustanowił sam Chrystus, a „kapłan (…), słuchając spowiedzi, występuje równocześnie w charakterze sędziego i lekarza…” (tamże, kan. 978). Po trzecie – Kościół naucza również, że „spowiednik powinien nałożyć zbawienne i odpowiednie zadośćuczynienie, stosownie do rodzaju i liczby grzechów, z uwzględnieniem jednak sytuacji penitenta. Penitent [zaś] jest zobowiązany osobiście wypełnić zadośćuczynienie” (kan. 981). Niestety, w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Czytelniczka pisze, że człowiek winny śmierci jej ojca – ojca pięciorga dzieci – ani nie prosił ich (osób pokrzywdzonych) o wybaczenie, ani też w żaden sposób nie zainteresował się nimi i nie zadośćuczynił niewinnym i bezradnym ofiarom swego zbrodniczego czynu. Czyżby spowiednik nie nałożył na niego odpowiedniego zadośćuczynienia? A może to penitent nie wypełnił zobowiązania? Jak było, tego się już dziś nie dowiemy. Jedno jest pewne: człowiek ten – niezależnie od tego, jak bardzo był oddany Kościołowi – nie powinien otrzymać rozgrzeszenia od księdza (które i tak jest nieważne), dopóki nie uzyskał wybaczenia od osób, które boleśnie skrzywdził. List Czytelniczki oraz tysiące, a nawet miliony podobnych zdarzeń (w większości nie tak dramatycznych) pokazują, że katolicka spowiedź
na ogół nie ma większego znaczenia społecznego. Zazwyczaj bowiem nie prowadzi ani do pojednania pomiędzy ludźmi, ani do poprawy postępowania samych wiernych. Z wielu moich rozmów przeprowadzonych z katolikami wynika też, że większość z nich przystępuje do spowiedzi nie tyle z potrzeby duchowej, tylko dlatego, że w określonych sytuacjach (chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub, pogrzeb czy spowiedź wielkanocna) wymaga tego od nich Kościół. Krótko mówiąc, w większości, co potwierdzają różne sondaże, wierni żyją w taki sam sposób zarówno przed, jak i po spowiedzi. Nawet ci, którzy przystępują do spowiedzi z pobudek religijnych, bardziej chcą uspokoić swoje sumienie, lepiej się poczuć, niż cokolwiek zmienić w swoim życiu. Nie mówiąc już o jakimkolwiek zadośćuczynieniu, co przecież wiązałoby się z przyznaniem do winy wobec osób pokrzywdzonych. Do tego zdolni są tylko nieliczni, i to niekoniecznie jedynie wierni Krk, bo również protestanci. Niektórzy wiedzą doskonale, że ksiądz co najwyżej każe im „za pokutę” odprawić drogę krzyżową lub odmówić litanię, i wolą to, niż pójść do osoby pokrzywdzonej i szczerze przyznać się do winy. Powstaje pytanie, jak wobec tego ustosunkować się do katolickiego „sakramentu pokuty” (zwanego również „spowiedzią uszną”), którego szafarzem jest kapłan. Czy rzeczywiście – jak uczy Kościół katolicki – Chrystus ustanowił taką spowiedź? Nic podobnego! Jezus Chrystus wyraźnie uczył, że tylko wtedy możemy otrzymać odpuszczenie grzechów, jeśli sami będziemy gotowi odpuszczać swoim winowajcom. Zresztą, według Księgi Przysłów (Przypowieści Salomona), samo wyznanie grzechów jest niewystarczające, ponieważ tylko ten, „kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia” (28. 13).
Każdy Żyd żyjący w czasach Chrystusa dobrze też wiedział, co mówi Prawo na temat zadośćuczynienia. Jeśli na przykład ktoś dopuścił się oszustwa, a następnie przyznawał się do tego i chciał za nie zadośćuczynić, Prawo wymagało od niego, aby „zwrócił pełną wartość tej rzeczy i jeszcze dołożył do tego jedną piątą. W dniu swojej pokuty odda to temu, do kogo to należy” (Kpł 6. 5). Jeśli zaś ktoś został przyłapany na złodziejstwie, musiał zapłacić swej ofierze podwójnie (Wj 22. 4). W przypadku sprzedaży lub zarżnięcia skradzionego zwierzęcia musiał zapłacić poczwórną lub pięciokrotną wartość (Wj 22. 1; 2 Sm 12. 6). O podobnej sytuacji czytamy również w Ewangelii Łukasza, która opowiada o Zacheuszu – przełożonym celników. Z własnej woli postanowił on połowę majątku oddać ubogim,
wyspowiadać ze wszystkich grzechów przynajmniej raz na rok przed własnym kapłanem i starać się odprawić wedle możliwości zadaną sobie pokutę (...). W przeciwnym razie należy za życia odmówić mu wstępu do kościoła, a po śmierci pozbawić go chrześcijańskiego pogrzebu” (kard. P. Gasparri, „Katechizm katolicki”, s. 342–343). Jak widać, Kościół papieski zawsze bardziej dbał o swoje interesy, o władzę, niż o dobro swoich wiernych. Czy tego rodzaju szantaż może mieć jakikolwiek związek z ewangeliczną pokutą, duchową przemianą, z prawdziwym pojednaniem z bliźnim i z Bogiem? Czy można na kimś wymusić autentyczną skruchę serca? Czy tego nauczał Jezus? Oczywiście, że nie. Jezus nie ustanowił bowiem ani systemu kapłańskiego, pośredników mających
Fot. WHO BE
a tym, na których coś wymusił, wynagrodził to w czwórnasób (Łk 19. 8). Historia ta jest przykładem prawdziwej pokuty. Innej zresztą Biblia nie zna. I ani słowem nie wspomina o dziwnej praktyce spowiedzi tajemnej, która to niby „po cichu” ma rozwiązać problem ludzkich nieprawości, a w rzeczywistości niczego nie załatwia – jedynie uzależnia wiernych od posługi kapłanów. Korzeni tego rodzaju praktyk wcale nie należy szukać w Biblii, lecz w starożytnych religiach: przede wszystkim w Babilonie, gdzie spowiedź miała ułatwiać kapłanom sprawowanie kontroli nad ludźmi. Warto przypomnieć, że w Kościele rzymskim tego rodzaju spowiedź wprowadzono dopiero za pontyfikatu Innocentego III (1198–1216). Dopiero IV Sobór Laterański postanowił: „Każdy wierny bez względu na płeć, skoro doszedł do lat rozeznania, winien się sam dobrze
władzę i moc odpuszczania grzechów wiernym, ani spowiedzi usznej. Uczył natomiast, aby wszyscy Jego wyznawcy wzajemnie sobie wyznawali i odpuszczali winy. Powinność ta wyrażona została m.in. w modlitwie „Ojcze nasz”: „I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom (…). Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6. 14–15). W tej samej Ewangelii czytamy: „Jeślibyś składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, iż brat twój ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar swój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim” (Mt 5. 23–24). O wzajemnym wyznawaniu i odpuszczaniu sobie win czytamy również w Ewangelii Łukasza: „Jeśliby zgrzeszył twój brat, strofuj go, a jeśli
21
się nawróci, odpuść mu. A jeśliby siedemkroć na dzień zgrzeszył przeciwko tobie, i siedemkroć zwrócił się do ciebie, mówiąc: Żałuję tego, odpuść mu” (Łk 17. 3–4). Ilustruje to przypowieść o synu marnotrawnym, który powiedział: „Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich” (Łk 15. 18–19). Czytamy, że gdy tylko ojciec ujrzał skruszonego syna, „użalił się i pobiegłszy rzucił mu się na szyję, i pocałował go” (Łk 15. 18–20). Również w listach apostolskich czytamy: „Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie” (Ef 4. 32) oraz: „Wyznawajcie grzechy jedni drugim i módlcie się jedni za drugich, abyście byli uzdrowieni” (Jk 5. 16). Z tych i wielu innych tekstów Pisma wyraźnie widać, że istnieje ogromna różnica pomiędzy wzajemnym i szczerym wyznawaniem i odpuszczaniem sobie win a wyznawaniem grzechów księdzu. Praktyka spowiedzi usznej przed kapłanem, i to pod groźbą wykluczenia z Kościoła oraz pozbawienia pochówku, a tym samym groźbą wiecznego potępienia, nie ma nic wspólnego z jasną i prostą nauką Chrystusa. Najdelikatniej mówiąc, jest ona wypaczeniem biblijnej zasady „wyznawania grzechów jedni drugim”. Trudno się zatem dziwić, że wśród wiernych wzrasta sprzeciw wobec ślepego i absolutnego poddaństwa hierarchii kościelnej, że wzrasta też zobojętnienie w stosunku do samej instytucji spowiedzi. Najwidoczniej zarówno wierni, jak i duchowni zdają sobie coraz bardziej sprawę z tego, że spowiedź taka ma niewielkie znaczenie społeczne – tylko sporadycznie przyczynia się do przebaczenia, zgody i pojednania w rodzinie. Jeszcze rzadziej przyczynia się do naprawiania wyrządzonych krzywd, czego smutnym przykładem jest przytoczona na początku historia pięciorga osieroconych dzieci. Właściwe zachowanie zależy bowiem nie tyle od systemu sformalizowanych obowiązków kościelnych, co od osobistej wrażliwości, wyobraźni, mądrości i życzliwości. Jedno jest pewne: prawdziwa spowiedź ma charakter interpersonalny, sam na sam (Mt 18. 15) z osobą, którą się skrzywdziło (i odwrotnie). Dopiero wtedy nasze wyznanie grzechów Bogu ma sens i możemy być pewni, że „jeśli je wyznajemy (…), wierny jest Bóg i sprawiedliwy i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 J 1. 9). To jest jedyna droga do prawdziwego pojednania z Bogiem oraz zgodnego współżycia wiernych. Czyżby ksiądz udzielający rozgrzeszenia winnemu śmierci ojca pięciorga dzieci o tym zapomniał? Czyżby zapomniał też o dwóch pierwszych „czynach miłosierdzia”, które głoszą: 1 – głodnych nakarmić, 2 – spragnionych napoić? BOLESŁAW PARMA
22
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (31)
Chłopscy buntownicy Walka z uciskiem feudalnym w wielonarodowościowej Rzeczypospolitej szlacheckiej przybierała różną formę – od zbiegostwa po rebelie. Od zarania ustroju feudalnego na ziemiach polskich ludność wsi podejmowała próby samoobrony i walki z wyzyskiem i uciskiem feudalnym. Nastrój buntu w latach 1037–1038 przybrał rozmiary wielkiego, ludowego powstania, które ogarnęło znaczną część ziem polskich (podobne powstania wybuchały w tym czasie na Rusi i na Węgrzech). Siła rozruchów antykatolickich i antyfeudalnych była tak duża, że feudałowie polscy sami stłumić go nie zdołali. Z pomocą przyszli im feudałowie niemieccy i ruscy. Po stłumieniu rebelii walka chłopów przybrała nową formę. Wyrażała się odtąd poprzez bierny opór, a przede wszystkim zbiegostwo – formę najbardziej rozpowszechnioną. Zdarzały się ucieczki poza dzielnice, a nawet granice państwa polskiego. Miało to miejsce zwłaszcza na jego północno-wschodnich rubieżach, skąd chłopi masowo zbiegali do Prus (do pogan!) i na Ruś. Skodyfikowane w drugiej połowie XIII w. prawo polskie stanowiło, że „jeśli jakiemuś księciu jego właśni ludzie uciekną do innego kraju, wówczas posyła on swego gońca ze swoim listem albo
P
znanego posłańca bez listu, do księcia owego terytorium, ów wydaje mu ich z powrotem”. W celu przeciwdziałania zjawisku godzącemu w interes możnych feudałowie zawierali między sobą układy – na przykład książę mazowiecki Konrad i książę pomorski Świętopełk zawarli specjalne układy z Krzyżakami, przewidujące wzajemne wydawanie sobie zbiegłych chłopów. W pewnym zakresie mogli chłopi korzystać z instytucji prawnych, skarżąc swych panów w sądach królewskich. Narażali się jednak przez to na gniew i zemstę. W 1518 r. jedna z takich skarg chłopskich została oddalona przez sąd królewski, „aby stąd nie wyniknął skutek taki, że poddani mają swoich panów (…) pozwami pociągać przed sąd JK Mości”. Państwo przyjęło zasadę niewtrącania się w spory między chłopem a szlachcicem, który w końcu stał się panem życia i śmierci swoich poddanych. Kary stosowane przez panów miały odstraszyć buntowników i ich ewentualnych naśladowców. Dla wykonywania kary wznoszono w majątkach feudalnych więzienia, gąsiory,
rzed myśleniem naiwnym i życzeniowym nie chronią, niestety, ty tuły naukowe, w tym profesury z nauk ścisłych. Można być w pracy tzw. ścisłowcem, a po godzinach światopo glądowym fantastą. Jakieś 3 lata temu spotkałem się z dawnym kolegą z katolickiego ruchu oazowego, który jest obecnie pracownikiem naukowym jednego z wydziałów tzw. nauk ścisłych na Uniwersytecie Śląskim. Pamiętając, że zaliczył on za młodu określoną formację religijną, nie byłem szczególnie zaskoczony tym, że nadal jest praktykującym katolikiem. To, co mnie zaskoczyło, to motywacje jego religijności. Otóż okazało się, że mój dawny kolega nie lubi swojego Kościoła i nie wierzy w wiele rzeczy, w które jako katolik powinien wierzyć. Właściwie to trudno go nazwać osobą wierzącą. Kiedy zatem zapytałem, dlaczego nadal chodzi co niedziela do kościoła, to w odpowiedzi usłyszałem, że „na wszelki wypadek. Bo nie wiadomo właściwie, jak z tym Bogiem jest, no a gdyby jednak był…”. Szczerze mówiąc, bardzo mnie to rozczarowało, a nawet zniesmaczyło. Bo jak bardzo naiwniutkie i infantylne trzeba mieć wyobrażenia o wierze i Bogu, aby stosować taką taktykę wobec spraw wiary?! Bo gdyby Bóg rzeczywiście istniał, to dlaczego miałby nagradzać akurat samo „chodzenie do kościoła”, i to do kościoła katolickiego? Czy nie bardziej logiczne byłoby oczekiwanie, że będzie on nagradzał
dyby, kuny, karcery i inne narzędzia ucisku i tortur. Ponadto panowie stosowali cały system kar pieniężnych. Krk miał równie skuteczną broń na chłopów opornych w płaceniu dziesięciny – ekskomunikę i interdykt. Nierzadko bunty chłopskie pacyfikowały wojska biskupie. Wrzało również poza Koroną, bo na Litwie i Białorusi, a później i na Ukrainie. Wszędzie tam gospodarce folwarczno-pańszczyźnianej towarzyszył wzrost ucisku chłopów, wprowadzenie poddaństwa i pańszczyzny oraz wywłaszczanie chłopów z ziemi. Nasilenie tego procesu wzrosło szczególnie w połowie XVI w. w związku z tzw. pomiarą włóczną, tj. „reformą agrarną” na Litwie, Białorusi i Ukrainie, rozpoczętą przez Zygmunta Starego i Bonę Sforzę i kontynuowaną przez Zygmunta Augusta. Następstwem antychłopskiego ustawodawstwa wprowadzanego przez polskich władców i szlachtę było pogorszenie się doli chłopa, także litewskiego, białoruskiego i ukraińskiego. Na ziemiach tych antagonizmy klasowe szły w parze z narodowościowymi i religijnymi, albowiem ciemiężcą chłopa prawosławnego i innej narodowości był często polski, katolicki feudał świecki albo duchowny spolonizowany Litwin.
raczej wiarę płynącą z serca, a zwłaszcza pewne postawy moralne? A gdyby Bóg był – jakimś nomen omen cudem – aż tak prostacko powierzchowny i płytki, jak sądzi mój dawny kolega, to czy warto w towarzystwie takiej „boskiej” osoby spędzać całą wieczność (chyba wyłącznie na praktykach religijnych…)? To miałby być ten słynny Absolut?!
Opór chłopów jednak narastał, a obok dawnych form, takich jak zbiegostwo indywidualne, odmawianie odrabiania pańszczyzny, płacenia czynszów i składania danin, występowały nowe – zbiegostwo zbiorowe, sabotaż, mało wydajna praca, a także jawne formy walki – bunty, zamachy na okrutnych panów, podpalanie zabudowań dworskich. Chłopi uciekali nieraz całymi rodzinami i zabierali ze sobą przede wszystkim żywy inwentarz, spodziewając się w innej wsi znaleźć poprawę swojego bytu. Było to łatwiejsze w wielkich majątkach, gdzie trudniej było zauważyć wyprowadzkę rodziny chłopskiej ze wsi z dobytkiem, ale i tu ucieczka odbywała się najczęściej nocą. Zbiegostwo ułatwiała często sama szlachta, która z powodu braku siły roboczej przyjmowała chętnie chłopów zbiegłych z innych folwarków. W przypływie desperacji chłopi ruszali przeciwko swoim panom i czasem były to wystąpienia masowe. Już w 1469 r. powstanie chłopskie wybuchło na ziemiach ruskich. W latach 90. XV wieku
Abramowicz twierdzi, że był on agnostykiem i że wierzył, co zdumiewające, że wszystko to, co jest logicznie niesprzeczne, istnieje. Zawsze mi się oczywiście wydawało, że to, co istnieje, musi być logicznie niesprzeczne. To jest jasne – nie mogą istnieć rzeczy wewnętrznie sprzeczne i absurdalne. Ale rozciąganie tego twierdzenia na przymus istnienia wszystkich
ŻYCIE PO RELIGII
Science fiction Powyższe przypomniało mi się po lekturze wywiadu z profesorem astrofizyki, którym „Gazeta Wyborcza” uraczyła swoich czytelników. W odróżnieniu od mojego dawnego kolegi profesor Marek Abramowicz traktuje sprawy wiary bardzo poważnie i jest gorliwym chrześcijaninem, któremu nieobce jest też pewne poczucie misji. Chrześcijanin astrofizyk pracujący głównie w Skandynawii, ale wychowany w Polsce – to mnie też zbytnio nie dziwi. Polskie środowisko naukowe jest bodaj najbardziej prawicowo-religijne na świecie, więc profesor Abramowicz nawet dobrze komponuje się z nadwiślańskim tłem. Ale to, co mówi, bardzo jednak rozczarowuje. Profesor chwali się współpracą z wybitnym fizykiem brytyjskim, Dennisem Sciamą.
rzeczy tylko dlatego, że są logiczne, wydaje mi się szokujące i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Sam Abramowicz sugeruje – nie wiadomo, na ile poważnie – że skoro pojęcie Stwórcy jest czymś logicznym, to znaczy, że musi on istnieć. Dla mnie jest to tylko zabawa słowna i nic więcej. Podobnie jak słynny średniowieczny dowód ontologiczny na istnienie Boga: istota doskonała musi istnieć, bo brak istnienia odbierałby jej doskonałość. Tę bajkę zresztą do dziś sprzedaje się studentom teologii. Jest to nic innego jak „stwarzanie Boga” za pomocą pseudologicznych zabaw słownych. Podobnie trzeba by przyjąć za pewnik, że istniał kiedyś smok wawelski, bo mamy legendę o nim, jest też pieczara, no i smok mógł żywić się owcami…
w południowo-wschodniej części ówczesnego państwa polskiego, na Pokuciu (przyłączonym do Polski przez Kazimierza Wielkiego w 1349 r. jako część Rusi Halicko-Włodzimierskiej), a także w okolicach Sanoka i Sambora, wybuchło wielkie powstanie antyfeudalne. Wzięło w nim udział co najmniej 10 tys. chłopów, a na jego czele stanął chłop z Bukowiny o nazwisku Mucha, ukrywający się pod nazwiskiem Andrzeja Boruły. Mucha udawał pokrewieństwo z Kazimierzem Jagiellończykiem i głosił się dziedzicznym pretendentem Rusi. Powstanie utrzymywało się przez kilka lat, siejąc postrach wśród panów, i z trudem zostało stłumione. Powstańcom udało się opanować Halicz, Kołomyję i Śniatyń, ale pod Rohatynem ponieśli klęskę w starciu z pospolitym ruszeniem szlacheckim i… najemnikami krzyżackimi. Mucha przedostał się do południowej Małopolski z zamiarem wzniecenia i tu powstania przeciwko panom polskim, a ośrodkiem rebelii miał być zamek w Oświęcimiu. Został jednak schwytany, aresztowany i osadzony w więzieniu krakowskim, gdzie zmarł. Fala lokalnych rebelii chłopskich objęła pod koniec XV wieku Podhale, a nawet Żmudź, gdzie na czele powstania stanął chłop Lejczas. W XVI w. doszło do buntów na Mazowszu, w województwie sieradzkim, na Podlasiu i Wołyniu. Od końca XVI w. zaczęły się też mnożyć rebelie chłopskie na ukraińskich ziemiach Rzeczypospolitej, a inicjatywę w tych wystąpieniach przejawiali Kozacy. ARTUR CECUŁA
Abramowicz opowiada też historie o tym, że nauka nie przeczy istnieniu Boga, „ale wręcz przeciwnie”. Bardzo mnie zaciekawiło to, w jaki sposób nauka, według profesora, dowodzi istnienia Boga. To dopiero sensacja! Okazuje się, że nauka „pokazuje piękno świata”. I to wszystko. Oto cały dowód. Nie dodaje przy tym – a powinien – że nauka pokazuje także absurdalność i okrucieństwo świata. I czy to miałyby być z kolei dowody na nieistnienie Boga? O tym Abramowicz milczy. Co najgorsze, rozmówca „Wyborczej” mówi tak, jakby sugerował, że większość fizyków to ludzie wierzący, a ateiści i agnostycy to pewna mniejszość. Nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzi, bo na przykład w USA i Wielkiej Brytanii rozmaite sondaże wykazują, że wśród najwybitniejszych uczonych odsetek chrześcijan sięga ledwie kilku, najwyżej kilkunastu procent. I to jest prawdziwy rozmiar zjawiska. Niestety, tego się z wywiadu nie dowiemy, bo dziennikarz bezkrytycznie pozwala Abramowiczowi snuć jego dezinformującą opowieść. Profesor – zupełnie nie niepokojony – sprzedał więc czytelnikom wszystko co chciał, w tym bałamutną historyjkę o rzekomo wierzącym Einsteinie i o tym, że ponoć „jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Tymczasem już święty Paweł (choć nie o ateizmie, ale o życiu chrześcijańskim) napisał, że wprawdzie „wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść”. Trzeba czytać Pawła, panie profesorze! MAREK KRAK
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r. Pontyfikat „świętego” Leona IX (1049–1054) uznaje się za jeden z przełomowych w Kościele, a jego samego za pierwszego papieża linii gregoriańskiej, który wprowadził „rewolucję moralną” wśród kleru.
objąć w posiadanie tzw. Stolicę Apostolską. Mnisze kroniki przekazują nam, że zorganizował jeszcze szczególny teatr – oto lud zakrzyknął, że życzy sobie jego, cudzoziemca, na tronie papieskim. Nie wiemy, co spotkało tych, którzy nie chcieli krzyczeć, ale najpewniej nie był to odpust. Już kilka tygodni później Leon zorganizował swój pierwszy synod (9–15 kwietnia 1049 r.), który wystąpił przeciwko symonii i małżeństwom księży. Zaczął też degradować biskupów symoniackich i kler
OKIEM SCEPTYKA tj. przyjmowana powszechnie poprzez rozumowe podchodzenie do słów kapłana, podczas gdy w rzeczywistości Kościół od wieków ściga i gnębi za tego rodzaju poglądy. Leon wystąpił w obronie całkowicie irracjonalnej nauki, że kapłan w czasie mszy dokonuje prawdziwego, realnego i substancjalnego przemienienia opłatka w ciało Zbawiciela, które następnie jest konsumowane przez kapłana i wiernych. Jest to oczywiście kanibalizm urojony, i to jedynie w szeregach bardziej wysublimowanych teologicznie katolików.
Bizancjum. Kluczowe było to, że w pewnym momencie przestali być rzezimieszkami do wynajęcia i zaczęli się stawać hrabiami mającymi własne ambicje. Dopóki Robert d’Hauteville (zwany Guiscard, czyli „chytry”) był rycerzem rabusiem z Kalabrii, którego można było nająć do brudnej roboty, papież nic do niego nie miał. W 1049 r. został wprawdzie oskarżony o herezję, jednak jego znajomość z biskupem Lotaryngii wystarczyła, aby oszczędzić mu przykrego procesu kanonicznego. Kiedy jednak dwa lata później
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (37)
Leon od kanibalizmu Taka ocena reformy gregoriańskiej jest jednak zaledwie życzeniowa. Jakkolwiek faktem jest, że reforma kluniacka, wymierzona w symonię i rodziny księży, miała w sobie coś z próby reanimacji chrześcijaństwa w zeświecczonym Państwie Kościelnym, zajętym bieżącą polityką, wojnami i ucztowaniem, to jednak coś, co uporczywie określane jest jako „odnowa moralna” Kościoła, tyle miało wspólnego z moralnością, co „rewolucja moralna” Jarosława Kaczyńskiego. W obu przypadkach chodziło wyłącznie o władzę. Bezwzględna walka z kobietami i rodzinami księży (dziś opisywana jako walka z „konkubinatami księży”, aby zabarwić zjawisko negatywnie) miała na celu koncentrację majątku poszczególnych duchownych w rękach Kościoła i papieże mówili o tym bez ogródek. Jeszcze bardziej wzniośle prezentuje się „walka z symonią”, czyli nabywaniem za gotówkę godności kościelnych. Naiwnością byłoby sądzić, że późnośredniowieczne papiestwo, organizujące zbrojne napaści na Saracenów i bardziej doraźnych „wrogów Chrystusa”, naraz wzniosło się na taki poziom moralnej egzaltacji, że zbrzydło mu „świętokupstwo”. Chodziło po prostu tylko o to, aby pozbawić arystokrację rzymską wpływu na obsadzanie papieży. Hasło „rewolucji moralnej” miało służyć zamknięciu się kapłańskiej kasty i obwarowaniu jej magicznymi zaklęciami. Zobaczmy, kto wprowadzał „rewolucję moralną”. Oto „święty” Leon IX, czyli Bruno, syn hrabiego z Alzacji. Żaden z niego moralista. Urodzony żołnierz! Wstąpił wprawdzie w szeregi duchowieństwa, ale żołnierzem pozostał. Jeszcze będąc diakonem, został dowódcą wojska swojego biskupa. Papieżem został z łaski cesarza Henryka III. Po desygnowaniu na „Namiestnika Chrystusa”, co rozegrało się w cesarskiej Wormacji w styczniu 1049 r., przybył do Rzymu w otoczeniu kilkuset żołnierzy, mnichów i kapłanów, aby
przez nich wyświęcony, ale kiedy rozpoznał skalę tego zjawiska, musiał zrezygnować z tych sankcji, bo nie byłby w stanie ich zastąpić mniej sprzedajnymi duchownymi. Kiedy dziś katoliccy postępowcy postulują demokratyzację Kościoła, wydają się zapominać, że kiedyś sami papieże postulowali, aby urzędy biskupów i opatów były obsadzane przez „kler i lud”. Papież Leon wystąpił z takim postulatem w Reims. Naturalnie wybór przez lud niewiele miał wówczas wspólnego z faktyczną demokracją. Paru sprawnych księży rozmieszczonych wśród tłumu bez większego trudu było w stanie zapewnić „aklamację ludową”. W zasadzie jedynym dogmatycznym rozstrzygnięciem św. Leona było uchwalenie, że katolicyzm jest w pewnym sensie kanibalizmem. Iście paranoiczne rozstrzygnięcie, którego racji nie sposób dociec. Można to wyjaśnić jedynie panicznym strachem przed rozumem pożerającym religijne prawdy wiary. Było to jeszcze przed Tomaszem z Akwinu, który zbudował wielki gmach kościelnych racjonalizacji, i aż do czasów rewolucji naukowej i oświecenia uwięził rozum w scholastycznej klatce. W XI w. działał w Kościele kontrowersyjny teolog Berengar z Tours, który podjął próbę racjonalnego wyjaśnienia prawd wiary. W 1049 r. wystąpił z głośnym traktatem przeciwko arcybiskupowi Lanfrankowi z Bec, który w sporze wiary i rozumu przyznawał pierwszeństwo wierze. Berengar stanął po stronie rozumu (De sacra coena). Idąc dalej tym śladem, odrzucił wszystkie prawdy wiary, które były sprzeczne z rozumem. Jego naczelną „herezją” była teza, że w Eucharystii następuje jedynie symboliczno-duchowa przemiana w ciało Chrystusa. Uważał, że zachodzi przemiana nie rzeczy, lecz znaczenia: chleb i wino zmieniają się w ciało i krew na sposób duchowy. Jest to dziś powszechna wśród wszystkich katolików herezja nieumyślna,
Leon IX
Trzy synody za jego pontyfikatu potępiały naukę o symbolicznym przeistoczeniu (w Rzymie i Verceli – 1050 r., w Paryżu – 1051 r.) i kilka późniejszych, walczących z „herezją rozumu” pleniącą się w Kościele pod nazwą berengaryzmu (Angers – 1062 r., Poitiers – 1074 r.). Końcowe lata pontyfikatu Leona IX przebiegały w cieniu „wojskowej awantury” – tak na ogół jest oceniana przez historyków pieniacka eskapada papieska przeciwko Normanom, niedawnym „bożym wojownikom” na usługach papieskich. Normanowie to schrystianizowani potomkowie wikingów, którzy podjęli ekspansję w kilku krajach europejskich. We Włoszech korzenie zapuścili w dużej mierze dzięki papiestwu, które zaangażowało ich do walki z wpływami Bizancjum na południu półwyspu. Dlaczego papież postanowił zaatakować Normanów? Czy wikingowie wypowiedzieli papiestwu wojnę? Obrabowali Rzym? Nic z tych rzeczy! Wręcz przeciwnie: stale wojowali przeciwko
Robert wżenił się w rodzinę lorda Buonalbergo, papież ujrzał w nim naraz groźnego możnowładcę o za dużych ambicjach. Chrześcijański rzezimieszek zamienił się w realnego konkurenta do apenińskiego tortu. Pomysł papieża? Wybić Normanów! Papież odgrażał się wrogom, że „ci, którzy nie ulękną się sił kościelnych sankcji i nakazów, pochylą głowę przed siłą miecza”. Był przy tym na tyle naiwny, że sądził, iż dowodzenie wojskiem biskupim wystarczy, aby pokonać zaprawionego w bojach najemnika. W każdym razie sam stanął na czele wojska, a za nim przemawiały liczby. Udało mu się sformować niemal dwukrotnie silniejszą armię niż ta, którą dysponowali Normanowie. Papież miał po swojej stronie żołnierzy ze Szwabii, Lombardii i Italii. Trzon armii papieskiej stanowiło 700 budzących grozę niemieckich najemników. Świetnie wyszkoleni i uzbrojeni, w walce często ucinali przeciwnikom głowy. Przed bitwą
23
wszyscy papiescy żołnierze otrzymali obietnicę odpustu zupełnego. Po stronie normańskiej przy Robercie d’Hauteville walczyła piechota słowiańska (sclavos). Dodatkowo papież zaczął paktować przeciwko Normanom z... Bizantyjczykami, przeciwko którym jego poprzednicy wysyłali tych samych Normanów. Miał nadzieję na sojusz wojskowy z zarządcą południowych Włoch z ramienia Bizancjum. Ernst W. Wies pisze, że „tak doszło do ponownego świętego przymierza między Stolicą Apostolską i Bizancjum. Normanowie udowodnili jednak swoją wyższość bojową, pokonując w 1053 roku pod Civitate silniejsze liczebnie wojska przeciwnika i biorąc do niewoli samego papieża”. („Cesarz Fryderyk II. Mesjasz czy Antychryst?”). Po masakrze wojsk papieskich Leon IX przez całe dwa dni odprawiał egzekwie w intencji swych „męczenników”. Niewola normańska papieża Leona trwała aż dziewięć miesięcy. Nie zawarł on pokoju z wojskami normańskimi i został w końcu uwolniony dzięki znacznemu okupowi. Najdonioślejszym historycznie wydarzeniem pontyfikatu Leona IX był bez wątpienia trwały rozpad chrześcijaństwa na prawosławie i katolicyzm w 1054 r. Była to tzw. schizma wschodnia, która równie dobrze może być nazwana schizmą zachodnią. Wszak to stolica patriarsza w Rzymie oddzieliła się od czterech stolic Wschodu (Konstantynopol, Antiochia, Jerozolima i Aleksandria). W tle ostatecznej awantury wewnątrzchrześcijańskiej znaleźli się również Normanowie. Otóż ze wschodniej Italii wymuszali oni wówczas na Grekach zamieszkujących ich tereny rezygnację z obrządku bizantyjskiego i przyjęcie liturgii łacińskiej. W odpowiedzi na te praktyki patriarcha Konstantynopola Cerulariusz zażądał, aby łacinnicy zamieszkujący w Konstantynopolu stosowali obrządek grecki. Kiedy ci odmówili, w 1052 r. zostali zmuszeni do zamknięcia świątyń. Pod wpływem cesarza w 1053 roku Cerulariusz zwrócił się do papieża o rozwiązanie tego problemu. Papież w tym czasie zajęty był wojną, więc sprawę zlecił swojemu legatowi. Przedstawiciele papieża przygotowali obszerne cytaty ze sfałszowanej donacji Konstantyna, mające uzasadniać ich prawo do zwierzchności. Wobec nieprzejednanej postawy patriarchy złożyli na ołtarzu świątyni Hagia Sophia bullę ekskomunikującą patriarchę i jego zwolenników. Ten odwdzięczył się analogicznym dokumentem. Takich wydarzeń trochę już było w przeszłości, więc do świadomości publicznej zrazu nie dotarło, że tym razem zerwanie jest już ostateczne. Dopiero krucjaty przypieczętowały tę schizmę. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Makrobiotyczna walka o zdrowie Makrobioi znaczy po grecku „długo żyjący”, a makrobiotyk to ktoś, kto stosując dietę zgodną z prawami natury, zyskuje witalność, zdrowie i wydłuża swoje życie. Ludzie, którzy jej spróbowali, mówią, że to nie tylko dieta, ale sztuka życia w harmonii z prawami wszechświata i własnego organizmu. Powyższa definicja diety makrobiotycznej trąci nieco sekciarską ideologią. Jednak chociaż propaguje pewien niecodzienny styl życia, z „najwyższą prawdą” niewiele ma wspólnego. Dietę tę opracował w roku 1911 George Oshawa, a została ona oparta na starożytnych chińskich zasadach zdrowego przyrządzania potraw. Informacje na jej temat Oshawa czerpał ze starych chińskich manuskryptów, a zmotywowały go ku temu poważne problemy zdrowotne, które doskwierały mu za młodu. Jako młodzieniec ciężko chorował na gruźlicę płuc i owrzodzenie przewodu pokarmowego. Kiedy przedłużające się leczenie nie dawało gwarancji na pełne wyzdrowienie, zainteresował się medycyną ludową opartą na diecie zbożowej. Stosując się restrykcyjnie do jej zaleceń, zaczął zauważać wyraźną poprawę swojego zdrowia. Wyleczony Oshawa całe swoje życie poświęcił popularyzacji jej zasad. Najważniejsze jest, żeby tak zbilansować codzienne posiłki, aby nie tylko dostarczyć organizmowi kalorii, witamin, minerałów itp., ale zachować równowagę kwasowo-zasadową. Przechylenie szali w jedną (zakwaszenie) lub w drugą (alkalizacja) stronę powoduje destabilizację i upośledzenie pracy naszego ustroju, a w ślad za tym idą patologie w postaci chorób. Żywność, według Oshawy (a raczej starożytnych mędrców Wschodu), dzieli się na yin oraz yang. Yin (pierwiastek żeński) ma właściwości odprężające i chłodzące. Jest energią skierowaną na zewnątrz, czego rezultatem jest ekspansja i rozluźnienie, zimno, wilgoć, pasywność, ciemność oraz smak słodki. Jej przeciwieństwem jest yang (pierwiastek męski), który charakteryzuje energia skierowana do wewnątrz, powodująca kurczenie się, ciepło, suchość, agresywność, jasność oraz słony smak. Równowaga sił yin i yang to idealny stan, który znajduje odbicie w harmonii przyrody; charakteryzuje także stan pełnego zdrowia. Choroba zaś pojawia się wtedy, gdy w organizmie równowaga tych sił zostaje zaburzona. Dzieje się tak pod wpływem zmian klimatycznych, zanieczyszczenia środowiska, nieprawidłowego odżywiania się. Ponieważ nasze pożywienie zawiera różne
proporcje obu pierwiastków, dzięki wiedzy, jaki pierwiastek charakteryzuje dany produkt spożywczy, możemy równoważyć jego energię produktem o przeciwnej energii. Dodajmy, że różne produkty mogą posiadać różny stopień nasycenia yang lub yin, czyli po prostu mogą być bardziej lub mniej kwasowe lub zasadowe. Dieta bogata w pierwiastek yang (mięso, jaja, sól) doprowadza organizm do stanu, którego efektem jest wysokie ciśnienie krwi, agresja, nerwowość i nadpobudliwość. Za dużo yin w pożywieniu (słodycze, nabiał, owoce) powoduje ogólne rozprzężenie, odbiera motywację
do działania, rozleniwia. Naszym zadaniem jest zatem bilansowanie yin i yang poprzez unikanie pokarmów „ekstremalnych” na rzecz produktów neutralnych lub neutralizowanie ich antagonistami z drugiej grupy. Ponieważ organizm przez cały czas podlega zakłócającym jego równowagę wpływom zewnętrznym, próby zharmonizowania relacji pomiędzy yin a yang (lub zachowanie równowagi kwasowo-zasadowej) są procesem ciągłym i bezustannym. Najbardziej wskazany jest wybór takiego pożywienia, które ma najbardziej neutralny charakter między skrajnym yin a skrajnym yang, o ile nie ma wyraźnych przyczyn do innego wyboru. Skrajne produkty neutralizujemy ich przeciwieństwami, jednak z diety całkowicie należy wyłączyć cukier, kawę naturalną i napoje alkoholowe. Dieta ta oprócz tej fundamentalnej zasady nie jest szczególnie restrykcyjna i naszej intuicji oraz samopoczuciu pozostawia komponowanie menu,
które powinno być uzależnione od naszej kondycji psychicznej i fizycznej, rodzaju pracy, jakiej się poświęcamy, oraz czynników zewnętrznych, takich chociażby jak pora roku czy warunki pogodowe. Osoba pracująca fizycznie może potrzebować więcej produktów typu yin (słodkich) niż ktoś, kto pracuje umysłowo. Zimą możemy spożywać większe ilości produktów yang. Rozgrzejemy się, jedząc orzechy, ryby, sery, cebulę, paprykę, czosnek i zielone warzywa liściaste oraz ostre przyprawy. Podobnie działa wydłużenie czasu gotowania. Kumulujemy wtedy w pożywieniu większą dawkę energii. Wiosną dozwolone są zaś większe ilości produktów słodkich (daktyle, marchew, miód). Latem ochłodzą nas produkty zawierające więcej yin, a więc warzywa i owoce (ogórki, arbuzy, gruszki). Letnie dania należy gotować krótko, a niektóre produkty jeść na surowo. Więcej też powinno się pić. Jesienią spożywa się więcej pokarmów yang.
Innym ważnym elementem jest dokładne przeżuwanie. Ślina, co ważne, już w jamie ustnej rozpoczyna proces trawienia, a dobrze rozdrobniony pokarm jest o wiele lepiej trawiony. Wydłużenie czasu jedzenia natomiast zapobiega przejedzeniu, gdyż uczucie sytości pojawia się dopiero 15–20 minut po posiłku. Nie powinno się jeść nigdy do syta i nie później niż trzy godziny przed snem. Przy układaniu jadłospisu powinniśmy korzystać z tabel charakterystyki produktów, ponieważ nie zawsze możemy się kierować smakiem. Otóż niektóre produkty odbierane przez nas jako kwaśne (np. kiszonki czy cytryna) wcale nie zakwaszają organizmu. Wręcz przeciwnie. W naszym układzie pokarmowym alkalizują, czyli zobojętniają odczyn kwasowy. Dlatego niezmiernie ważna jest wiedza o charakterze danego produktu. Pomoże nam w tym poniższa tabela. Za tydzień dieta makrobiotyczna w praktyce. ZENON ABRACHAMOWICZ
Klasyfikacja produktów z uwzględnieniem stopnia nasycenia elementami yin i yang
Yang
Yin bardzo yin
średnio yin
słabo yin
neutralne
słabo yang
średnio yang
bardzo yang
ZBOŻA biały oczyszczony ryż, biała rafinowana mąka
żyto, jęczmień ryż niepolerowany, owies, pszenica, proso
kukurydza
gryka
WARZYWA bakłażan, pomidor, ziemniak, papryka, fasola, ogórek, szpinak, grzyby
groszek zielony (świeży), seler (liście i ogonki)
kapusta czerwona, burak, kapusta biała
warzywa morskie (glony, algi)
mlecz (liście i łodyga), sałata, jarmuż, rzodkiew, czosnek, cebula, seler (korzeń)
pietruszka, dynia, marchew, podbiał, łopian, rzeżucha
mlecz (korzeń)
RYBY kalmary, węgorz, karp, halibut, pstrąg, krewetka, śledź, sardynka PRODUKTY ZWIERZĘCE kurczę, kaczka, indyk, jaja
wieprzowina, wołowina, zając
PRODUKTY MLECZNE jogurt, śmietana, twaróg, masło
mleko, ser camembert
ser roquefort, ser edamski
mleko kozie
truskawka, czereśnia
jabłko
OWOCE brzoskwinia, cytryna, ananas, grejpfrut pomarańcza, banan, melon, migdały, figa, gruszka orzechy NAPOJE kawa, coca-cola, soki owocowe, alkohol
piwo, herbata
woda sodowa, tymianek, mięta
woda źródlana i ze studni głębinowych
bylica, cykoria
herbata z korzenia żeń-szeń
INNE miód, melasa, cukier, konserwy
margaryna, olej arachidowy, olej kukurydziany, oliwa z oliwek
olej słonecznikowy, olej rzepakowy
nierafinowane oleje lniane, oliwa z oliwek
sól
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Rzym przemówił, sprawa zakończona – chciałoby się zacytować łacińską sentencję, czytając watykański dokument dotyczący pedofilii kleru. Chciałoby się, ale to niemożliwe! Watykańska Kongregacja Nauki Wiary ogłosiła w miniony poniedziałek dokument w sprawie skandalu pedofilii w Kościele. Okólnik, za którym jednoosobowo stoi sam papież, skierowany jest do episkopatów poszczególnych krajów. I wobec tego – zgodnie z watykańską tradycją – powinien być poufny. Ale nie jest. Dlaczego? Bo w ten sposób Benedykt XVI chce dać do zrozumienia wstrząsanemu pedofilskimi skandalami światu, że kończy się pobłażanie dla tego rodzaju haniebnych przestępstw. Ale nie do końca mu się to udało. Z przecieków zza Spiżowej Bramy wiadomo, że wpływy Papy słabną, a podczas redagowania dokumentu musiał się on zmierzyć z niechętnym mu lobby kilkunastu kardynałów, którym najbardziej odpowiadał twardy kurs Jana Pawła II. I tu właśnie był dylemat: jak dwa tygodnie po rozdętej propagandowo beatyfikacji przeprosić za pedofilię kleru, czyli przyznać się do kompletnej obojętności Wojtyły – papieża, który o makabrycznym procederze doskonale wiedział i nie podjął żadnych działań – ani represyjnych, ani naprawczych. A nawet przeciwnie – kazał tuszować afery, zaś jego spektakularna przyjaźń ze zboczeńcem Macielem odbierana była jako czytelny sygnał jeśli nie przyzwolenia, to przynajmniej tolerancji. Jak Watykan, czyli B16, wybrnął z tego ambarasu? Poczytajmy „rewolucyjny” dokument: „Nadużycie seksualne wobec osób niepełnoletnich nie jest tylko przestępstwem kanonicznym, lecz także przestępstwem ściganym przez prawodawstwo cywilne”.
No proszę, jak łatwo odkryć Amerykę! Do tej pory w Watykanie obowiązywała doktryna, że pedofilia to nasza sprawa i nic prawu do tego. W takim razie naprawdę mamy do czynienia z przełomem. „Kapłani winni być pouczeni odnośnie krzywdy, jaką duchowny może wyrządzić ofierze poprzez nadużycie seksualne i odnośnie osobistej odpowiedzialności przed prawem cywilnym i kanonicznym”.
P
Ksiądz w Małej
rzed Sądem Okręgowym w Rzeszowie rozpoczął się we wtorek proces 52-letniego Romana J. – księdza pedofila ze wsi Mała pod Rzeszowem. O księżulku pisaliśmy wiele razy, odsłaniając jako pierwsi jego grzeszki i draństwa. Zasłynął w Polsce jako dyrektor wpływowego katolickiego radia „Via”, wielki miłośnik i organizator rajdów motocyklowych i jeszcze większy fan nieletnich uczennic. Rzeszowska prokuratura odczytała liczący 20 stron akt oskarżenia, w którym są dowody na to, że J. molestował seksualnie trzy dziewczynki i współżył z czwartą, która ukończyła 15 lat. Prokuratura twierdzi,
mają na celu zabezpieczenie dobra wspólnego wiernych, w szczególności zaś ochronę dzieci i młodzieży, znajduje się danie właściwej odpowiedzi na przypadek ewentualnych nadużyć seksualnych wobec osób niepełnoletnich, popełnionych przez duchownych w jego diecezji”. Wszystko pięknie, ale co w przypadku, gdy seksualnym dewiantem jest sam biskup, jak to ostatnio miało miejsce na przykład w Belgii?
będzie chciało, to zawiesi dewianta, a jak nie, to nie – jego sprawa. I w ten sposób góra zrodziła mysz. Jak się wydaje, Benedykt XVI chciał dobrze, ale zderzył się ze swoją własną, bezwzględną machiną kościelną. I tak coś, co miało na świecie wywołać jedno wielkie „uff”, rozczarowało zastępy komentatorów i miliony ludzi. Co ciekawe, ten jakże miękki dokument ma być wprowadzony w życie nie
„Duchowny oskarżony, aż do momentu udowodnienia mu winy, korzysta z domniemanej niewinności. Niemniej biskup może zapobiegawczo ograniczyć wykonywanie posługi kapłańskiej w oczekiwaniu na wyjaśnienie oskarżeń”. Proszę zwrócić uwagę na sformułowanie „może”. Nie musi, nawet nie powinien, ale tylko może. Czyli zostaje po staremu. Jak mu się
natychmiast, ale do końca maja 2012 roku. Dlaczego? Watykaniści nie mają złudzeń. Roczne vacatio legis wymusiło na papieżu kardynalskie lobby (zwłaszcza amerykańskie i australijskie), żeby dać sobie czas na pozamiatanie tego, co jeszcze nie ujrzało światła dziennego. Pod dywan. A zakłada się, że dotychczasowe skandale to wierzchołek góry lodowej.
Fot. WHO BE
Ale jaja, co? Kapłani do tej pory nie wiedzieli (bo Kościół im nie powiedział?), że gwałcąc dzieci, popełniają przestępstwo. Nie wiedzieli nawet tego, że poprzez molestowanie seksualne krzywdzą małych chłopców i małe dziewczynki. Ale przecież będzie lepiej, bo nareszcie zostaną pouczeni! „Wśród ważnych zadań, za które odpowiada biskup diecezjalny, a które
że duchowny wykorzystał jej zaufanie, a to czyn karalny. Sędzia Marcin Świerk na wniosek prokuratury i obrony wyłączył jawność procesu. Nic dziwnego, bo sprawa będzie dotyczyć najintymniejszych i najbardziej drażliwych momentów z życia młodziutkich dziś kobiet. Obrońcą księdza jest słynny adwokat Aleksander Bentkowski (były minister sprawiedliwości). Przed rozprawą przyznał dziennikarzom, że sytuacja procesowa jego klienta jest trudna, gdyż oskarżony we wstępnej fazie śledztwa częściowo
Ot, choćby taki „ciepły” jeszcze przykład – data opublikowania dokumentu zbiegła się dokładnie w czasie z ujawnieniem kolejnego przykładu pedofilii. Oto pięćdziesięcioletni ksiądz Riccardo Seppia z Genui wymuszał seks na dzieciach w zamian za… kokainę. Gdy zboczeńcem targały zboczone żądze, wysyłał do ministrantów SMS o treści: „Przyjdź do mnie. Mam śnieg”. Ile takich przypadków drzemie w ukryciu? A ile nigdy nie ujrzy światła dziennego? Setki? Tysiące? Kogo jak kogo, ale ultrakatolików niewiele to albo nic nie obchodzi. Oto katolicki portal Fronda nawet tak delikatny okólnik Watykanu uznał za krok zbyt daleko posunięty w niewłaściwą stronę. A na zasadzie „a u was biją Murzynów” można tam przeczytać następujący komentarz: „Jan Carl Raspe chwalił uprawianie pedofilii. Pośród Grune (Zieloni) były grupy domagające się uprawiania seksu z dziećmi. Uznane wydawnictwo »Deutscher Artztervelag« opublikowało książkę, gdzie się żąda prawa do kontaktów seksualnych z dziećmi. Govanni Giusti mówił: »Kiedy nie ma przemocy, gdy dziecko wyraża zgodę, zainteresowanie osoby dorosłej i ich związek należy uważać za dozwolony«. W Holandii od 2006 roku jest oficjalnie zalegalizowana partia pedofilska. Humanistische Union jeszcze w 1999 r. walczyła o powszechną zgodę na pornografię i na wszystkie akty seksualne »za obopólną zgodą« z nieletnimi”. Czyli co? Jak gdzie indziej śmierdzi, to nasz własny smród jest bardziej do zniesienia? Ot, logika katolika. Roma locuta, causa finita? Z całą pewnością nie. Ale Benedykt XVI i tak odważył się pójść ścieżką, na której jego poprzednik nie chciał postawić nawet stopy. Lecz czy dojdzie do celu? Raczej nie zdąży. MAREK SZENBORN
przyznał się do winy. Ponadto jedna z pokrzywdzonych wystąpiła z wnioskiem o odszkodowanie od Kościoła, a to kieruje rozprawę na nieznane w Polsce tory prawne. Byłemu proboszczowi z Małej grozi 12 lat więzienia. Pomimo tak znacznego zagrożenia karą i kategorycznego sprzeciwu prokuratury sąd wypuścił księdza z aresztu w sierpniu ubiegłego roku za poręczeniem majątkowym w kwocie 20 tysięcy złotych. Roman J. mieszka obecnie w podrzeszowskim Domu Księdza Seniora i ma zakaz opuszczania kraju, zbliżania się do poszkodowanych i powrotu do wsi Mała. Sprawę będziemy pilnie śledzić. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
26
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
RACJONALIŚCI
R
zadko w tej rubryce pojawia się Kazimierz Przerwa-Tetmajer. No ale jak już się pojawi, to z prawdziwą perełką.
Okienko z wierszem Raz Zeus się z góry patrzał rad, jak mądrych tłum kapłanów na stosie mu płonącym kładł tłuszcz wołów i baranów.
Wkoło stał wierny, liczny lud czcząc Zeusa i kapłany; biedny, bogaty, ze swych trzód gnał woły i barany. I Zeus był rad na tronie swym, skąd gromy ziemią trzęsą, i rad stan święty: Zeus miał dym, kapłani mieli mięso. Lecz pewien Grek, złej matki pęd, bezbożne jakieś licho, z boku, wierzbowy gryząc pręt, przez zęby gwizdał cicho. Więc arcykapłan zstąpił doń i marszcząc brew surowo (kark miał jak bawół, brzuch jak słoń), rzekł, groźnie trzęsąc głową: „Bezbożny! Coś nie przygnał nam jednego nawet wołu! (Żeby choć kozę!). Czemuż sam nie modlisz się pospołu? Ażali nie wiesz, hardy łbie, że kto kapłanów nie czci i lądotrzęscę ma za mgłę, umrze, odarty ze czci?”. A ów zaś odrzekł: „Powiedz sam, cóż pocznę, człowiek grzeszny, gdy was za rzezimieszków mam, a wasz Zeus nadto śmieszny?”.
Kontakty wojewódzkie RACJI PL Marcin Kunat Paweł Bartkowiak Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Krzysztof Mróź Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Jan Cedzyński Witold Kayser Tadeusz Szyk
Narodziny i upadek pokolenia JPII Polacy kochają mity. Fakty już niekoniecznie. Mitologizowanie własnego obrazu prowadzi do tworzenia nowych, absurdalnych pojęć i nadawania im cech bytów realnych. W ten sposób po 1989 roku powstała pokaźna formacja komuchów, którym wolno mniej, i przynajmniej dwa pokolenia, którym wolno więcej. Dokładnie nie wiadomo, kto zacz pokolenie JPII. W dodatku od pewnego czasu nikogo to już na szczęście nie interesuje. Ta „generacja zwiastująca wiosnę Kościoła”, jak sama szumnie o sobie mówi, pojawiła się ponoć po Światowych Dniach Młodzieży w 1997 roku w Paryżu. Jednakże Stowarzyszenie „Pokolenie Jana Pawła II” powstało we Francji dopiero 6 stycznia 2001 roku przy bazylice Sacré Coeur na Montmartre. Data wybrana nieprzypadkowo. Dzień zamknięcia 28 w historii chrześcijaństwa Roku Świętego. Ma w sobie niezbędny w takich razach mistycyzm. Coś się kończy, by stać się zarzewiem nowego. Oto po 2000 lat od narodzin Chrystusa grupa francuskich katolików w wieku 15–35 lat, którzy „wierzą w Boga, są katolikami, kochają Ojca Świętego i są z Niego dumni”, tworzy rodzaj sekty. Papież, nawet jeśli nie jest w niej ważniejszy od Boga, to jest sympatyczniejszy, bliższy i bardziej godny splendorów.
Kapłani uroczysty śpiew poważnym piali głosem; barania się dymiła krew, tłuszcz smażył się pod nosem…
dolnośląskie Wrocław (miasto) kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. 508 543 629 tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 608 070 752 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Można sobie wyobrazić wściekłość i gniew polskiego kleru i młodych ortodoksów, że to nie oni wpadli na tak cudowny sposób uhonorowania swojego guru. Na szczęście dla nich do śmierci JPII francuska inicjatywa trwała w uśpieniu. Dopiero w 2005 roku pod wpływem najpierw agonalnej, a potem pogrzebowej histerii wrócono do rzekomego fenomenu pokolenia skupionego wokół nauk papieża Polaka. Ponoć koronny dowód, że nie jest to twór wyłącznie wirtualny, stanowi niezwykle budujący wynik badania CBOS z 2002 roku. Oto 36 proc. ankietowanej młodzieży zapamiętało „jakieś słowa” z papieskich przemówień podczas ostatniej pielgrzymki. Jak na „duchowe dzieci papieża”, nawet zabawne. Choć nie poczuwam się do żadnych więzi z santo subito, też pamiętam i nawet twórczo wykorzystuję całe zdania: „Nie lękajcie się”, „Tak trzymać, nie popuszczać” oraz oczywiście „Niech ta parada zmieni oblicze ziemi, tej ziemi”. Po śmierci JPII na światło dzienne masowo wyszły afery pedofilskie duchownych. Ukrywane za jego pontyfikatu. To był koniec światowej kariery fikcyjnego pokolenia JPII. Nie można wykluczyć, że sztucznie powołanego do życia także po to, by łatwiej i szybciej dokonać nieuzasadnionej beatyfikacji. W Polsce utrzymało się dłużej, ale w 2010 roku
też ostatecznie dokonało nietwórczego żywota. Pozostał po nim odstraszający graficznie i treściowo wortal Pokolenie Jana Pawła II. Po beatyfikacji dopisano: Wielkiego. Młodzi ludzie mogą się dowiedzieć rzeczy naprawdę niezbędnych w życiu codziennym i robieniu kariery. Poza modlitwami, encyklikami, zdjęciami i utworem błogosławionego „Przed sklepem jubilera”, znajdą tam tak gorące wiadomości oraz aktualności jak: „Mieć odwagę iść drogą nowej ewangelizacji”, „Stań się żywym Tabernakulum!”, „Nikaragua: krucjata różańcowa o pokój”, „Egipt: nowe ofiary wśród chrześcijan”, „Indie: prześladowcy chrześcijan na wolności”, „Benedykt XVI: Trzeba głosić Chrystusa nawet kosztem męczeństwa”. Nic dziwnego, że wortal od 2002 roku ma zaledwie 1,1 mln odwiedzin. Dziennie 337 wejść. Pokolenie skurczone do wiejskiej szkoły. Konkretną datę upadku pokolenia JPII trudno ustalić, gdyż w odróżnieniu od swojego idola, dogorywało bez rozgłosu. Równie cicho, 10 kwietnia 2010 roku, w dzień smoleńskiej katastrofy, nawet o tym jeszcze nie wiedząc, narodziło się pokolenie Tu-154M. Akuszerką był prezes Kaczyński. Teraz pełni już funkcję boga posmoleńskiej religii i zgarnia niedobitki po pokoleniu JPII. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Związki wyborcze Po ośmiu latach do Sejmu powrócił projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich. Po raz drugi za sprawą Sojuszu Lewicy Demokratycznej i z jeszcze mniejszymi szansami na przyjęcie niż w 2004 roku. To niestety tylko inicjatywa wyborcza – twierdzi przewodnicząca RACJI Polskiej Lewicy Teresa Jakubowska. Projekt proponowany przez SLD, oparty na rozwiązaniach francuskich, to próba wprowadzenia w Polsce instytucji rejestrowanych związków partnerskich. Zarówno dla par hetero-, jak i homoseksualnych. Nie zawiera szczególnie kontrowersyjnych zapisów. Dotyczy głównie prawa podatkowego, spadkowego czy kwestii administracyjnych. Nie ma mowy o równaniu do poziomu małżeństwa, a tym bardziej o adopcji dzieci, co bez wątpienia wzbudziłoby wściekłość ogromnej części polityków, a w szczególności Kościoła. Mimo unikania drażniących zapisów projekt nie ma szans na przyjęcie. Ani w tej, ani najprawdopodobniej w przyszłej kadencji Sejmu. Dziś, poza SLD, wszystkie kluby mówią otwarcie: „Nie” lub „Nie czas, nie miejsce, są ważniejsze sprawy”. Trudno też oczekiwać powyborczej rewolucji, która zmieniłaby radykalnie partyjny układ w Sejmie. Choć zmiany prawa na rzecz gejów i lesbijek bez wątpienia są bardzo potrzebne, zdaniem Teresy Jakubowskiej, przewodniczącej RACJI, inicjatywa SLD sprawia wrażenie obliczonej na czas kampanii wyborczej. – To smutne, bo ustawa o związkach partnerskich rodzi się już od wielu lat, mimo że są bardzo dobre wzorce w Europie. Przeszkoda podstawowa to oczywiście fakt, że żyjemy w państwie kościelnym zarządzanym przez hierarchię. Bez zgody Kościoła Sejm nie uchwala żadnej ustawy – zwraca uwagę Jakubowska. RACJA Polskiej Lewicy już podczas walki o ustawę prof. Marii Szyszkowskiej zaangażowała swoje siły w promowanie idei związków partnerskich. Najbardziej zdumiewa fakt, że kiedy zarówno w Sejmie, jak i Senacie rządził SLD, ustawa przepadła. Ówczesny marszałek Włodzimierz Cimoszewicz nie wprowadził pod obrady projektu ustawy, zaakceptowanego już przez senatorów. Mimo że szanse na rewolucyjną zmianę prawa były ogromne, nie udało się. Za wszystkim stał strach przed Kościołem. BP
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Czym różni się polska galerianka od chińskiej galerianki? Polska galerianka mówi: „Kup mi spodnie, to zrobię ci loda”. Chińska galerianka mówi: „Kup mi loda, a zrobię ci spodnie”. ~ ~ ~ Dlaczego faceci mówią o swoich członkach „mój przyjaciel”? Bo pragną wierzyć, że ten, kto kieruje ich życiem – jest ich przyjacielem.
1
R
48
2
O
A 10 13
R
U
O P
Ę
3
U
F
A
1
E
29
A
R
C
D
Z
46
Y
A
S
Ą
11
T
31
E
A
T
I
15
55
S
21
24
I
T
K
I
A
K
A
A
34
A
S
T
E
L
43
I
I
E
54
I
62
P
L
A
O
R
O
L
22
52
T
J
N
43
S
33
A
B
E
48
T
O
38
F
Y
K
57
C
56
N
T
N
Ó
D
R
A
44
D
12
A
G
9
K
M
13
W
I
I
A
R
Y
40
P
I
A E
R
T
E 6
45
R M
R
E
58
30
N
T
T
K 34
E
41
R
T
I 41
F
O
42
N
35
A
A
C
M
Z
7
I O
E 58
8
A
G
16
C
H
R
Z
E
A
O
55
I
E
64
47
A
R
I
M
T
25
A
C
33
16
N
Y
40
52
Z
R
K O
Z
K
26
S
N
I G
K
49
39
N
W
18
19
I
A
Y
E
63
Y
A
N
23
P
D
D 62
N
A
G
12
O
Z
53
O
61
R
46
O
I 15
21
E
T
49
E
J
K
60
Y
M
32
A
U
U
2
R
B 29
T
Z
T
I
T
R
24
S
28
Ł
8
I
K
Z
54
I
31
26
A
L
S
U 51
M
L
J
U
7
Ę
C
Y
20
A
14
R
O
I
A
I
A
G
M
C
G W
S
N
56
36
39
N
51
23
N
N
E
A
45
47
32
S
42
27
I
I
18
M
6
U
Z
37
K
O
I 5
Ż E
14
R
Y
11
Y
U
N
A
59
I
A
D
Y
T
A
L
T 53
60
T
D
A
9
N
D
27
R
U
35
P
E
22
59
J
N
A
5
A
S
Ł
38
U
I
10
E
19
L
L
N
K
M 37
J
D
U
U
50
E
M
N
44
A
50
57
4
N
N
R
I
Z
65
W
61
A 36
I
I R
M
K 30
B 17
R
H
S
17
E
25
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) rośnie, jest coraz starsza, a rozumu jej nie przybywa, 5) jest bardzo wybuchowy, 9) najzdrowsza część Paryża, 10) w nim partnerka przechodzi z rąk do rąk, 11) teoretyk względności, 13) przez to żeglarze muszą robić zwrot, 14) na dworcu w Toruniu, 15) tam zmierzają karawany, 17) wpłacane przed licytowaniem, 18) taki mały z posełkami, 20) rzodkiewki w garści, 21) ze spotkania z kumplem rad, 22) przepuścił fortunę już, 25) łupina z Biskupina, 26) do wódki u Rycha, 27) za co można siedzieć z wałem?, 29) krótkie śpiewanie w „Don Juanie”, 32) wymądrza się, kiedy go poproszą, 35) zna twoją kieszeń jak własną, 36) mieszkanie w kasztanie, 39) bez niego goście mieliby prościej, 43) zjazd w świetle gwiazd, 44) mogą dać więcej niż żony i matki, 46) specjalista od dziurek, 47) lektur zbiór, 50) tur – jego wzór, 52) ma wkład, a nie pisze, 53) stare tyki, 54) kawał dzika, co zamiast uciec, dał się upiec, 55) bez niego głupio, 57) w co wierzy wierny lud?, 58) panna w wannie, 59) były Ali płaci, 60) ozdóbka nie na amen, lecz z, 61) nie ma Księżyca, gdy jest, 62) rosną w parku dla zakochanych, 63) nawet jej mąż nie wie, dla kogo pracuje. Pionowo: 1) ta wskazówka godziny nie pokaże, 2) nie może rozstać się z domem, 3) wie, co się stanie w Teheranie?, 4) kiedy serce gubi rytm, 5) krowa w sukience, 6) boski dyplomata, 7) bałagan w głowie – od tego, co mówią posłowie, 8) wspólne granie przez trzy panie, 10) buty do kasztanów, 12) beret moherowy dla głowy, 13) płaz z ucha, 16) między aktami, 17) ziółka na frasunek, 19) gdy mi trzeba gwiazdki z nieba, 22) zabawka w kawałkach, 23) od 25 lat sarkofagiem straszy świat, 24) niejedna osiemnastka zostaje tam na noc, 27) zrzucił ubranie przed opalaniem, 28) droga kontraktowa, 30) cios, czyli razowiec bez owiec, 31) biega, nie lata na końcu świata, 33) bank – znany z krzepkości, 34) w karnawale nie śpi wcale, 36) setka dla abstynenta, 37) w zastrzyku dla cukrzyków, 38) grozi, gdy nie wiedzie się w biznesie, 40) wtedy koty zaczynają zaloty, 41) ten kawał nie musi śmieszyć, 42) z tego hitlerowca i szatan wychodzi, 45) jabłko z koroną, 46) rozmowa z judaszem w tle, 48) wydawcy w kamienicach, 49) w niej się radio chowa, 51) od niej kurczę blade, 52) ma kopiec już za życia, 56) pomaga bosmanowi wyciągnąć Kormorana, ze slipek, 58) uraza z NASA.
D
63
3
L
L
I
20
C
O
Ś
S
4
T
A
N
N
T
28
N
A
S K
A
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
C
Z
K
I
1
19
J
31
L
43
56
2
20
E E I
32
44
57
Ę
3
S
4
E
L
S
T
C
Z
E
K
21
33
45
58
22
T
5
I
23
34
S
60
7
A
8
G
9
L
Ą
D
N
I
E
E
M
W
E
10
Z
K
A
N
A
Ł
O
G
I
P
R
Z
E
J
A
Ś
C
I
24
47
A
Z
6
35
46
59
E
25
36
48
W O 61
62
26
37
49
63
27
38
50
64
28
39
51
40
52
11
29
41
53
12
A
13
N
14
I
15
E
16
D
17
O
18
30
42
54
55
65
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 18/2011: „Na kamery i ochronę”. Nagrody otrzymują: Tadeusz Sidor z Wrocławia, Grzegorz Nowak z Bełchatowa, Sylwia Orska z Navan, co. Meath, Irlandia. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Straż watykańska
Fot. R.K.
Czarny humor Pewnej nocy w Betlejem... Józef: – Macie jakieś wolne pokoje? Kobieta: – Nie, wszystko zajęte. Józef: – Pani słucha... Moja żona jest w ciąży... Kobieta: – To nie moja wina! Józef: – No, moja też nie... ~ ~ ~ Lekcja religii. Siostra pyta dzieci, jak umarł Jezus. Wszystkie dzieci zgłaszają się do odpowiedzi, tylko Jasio nie podnosi ręki.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 20 (585) 20–26 V 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Siostra wywołuje go do odpowiedzi: – Jasiu, naprawdę nie wiesz, jak umarł Jezus? – Nie. – To w takim razie na następną lekcję religii przyjdź z ojcem. Na następnej katechezie siostra mówi do ojca Jasia: – Pytam dzieci, jak umarł Jezus; wszystkie dzieci zgłaszają się do odpowiedzi, a pana syn tego nie wie. – Siostro – odpowiada ojciec Jasia. – My na takim zadupiu mieszkamy, że nawet nie wiedzieliśmy, że on chorował!
C
zy dwoje bliskich sobie ludzi może porozumieć się za pomocą snu? Jak wytłumaczyć fakt, że śpiąc, odkrywamy tajemnice, nad którymi bezskutecznie głowiliśmy się w ciągu dnia? ~ Herman Hilprecht z Uniwersytetu Pensylwania usiłował przetłumaczyć inskrypcje na kamieniach pochodzących ze świątyni Bel z mezopotamskiego miasta Nippur. Opowiadał później, że przyśnił mu się kapłan Babilonu, który po angielsku powiedział: „Chodź ze mną. Pomogę ci”. We śnie udali się do świątyni Bel. Kapłan przetłumaczył napis z agatowych kawałków i opowiedział ich historię; wskazał też miejsce, gdzie ukryty był skarb. Senną relację Hilprechta potwierdziły późniejsze badania. ~ W czasie pierwszej wojny światowej Stanisław Omeński ze wsi Czaremno poszedł walczyć i już nie wrócił. Jakiś czas później jego narzeczona Maryna miała niezwykły sen – widziała, jak ukochany po omacku szuka drogi w ciemnym tunelu, jak przerażony próbuje osłonić się przed spadającymi gruzami. Zobaczyła też zamek na szczycie wzgórza z jedną zawaloną wieżą i usłyszała głos Stanisława, który wzywał pomocy. Sen się powtarzał. Dziewczyna prosiła o pomoc rodzinę oraz włodarzy Czaremna – wszyscy uznali, że zwariowała. Maryna uparła się, że znajdzie narzeczonego. Wiosną 1920 r. dotarła
CUDA-WIANKI
Sen czy jawa do wioski Złota i ujrzała zamek – identyczny jak ten ze snów. Znalazła pomocników do przekopywania gruzów. Po dwóch dniach znaleźli wycieńczonego Stanisława. Kiedy był w zamku, pocisk uderzył w wieżę i spadające głazy zablokowały wejście. Przeżył dzięki zapasom sera i wina. ~ Nocą 1856 roku Samuel Cox z Pensylwanii usłyszał ujadanie psów w pobliżu swojej posesji. Wyszedł z bronią, ale niczego niepokojącego nie zobaczył. Po powrocie odkrył, że nie ma jego synów – 7- i 5-latka. Przez wiele dni chłopców szukali wszyscy mieszkańcy, znany różdżkarz
i miejscowa czarownica. Sprawa wzbudzała wiele emocji. Pojawiły się plotki, że to Coxowie zamordowali swoje dzieci. Rozwścieczony tłum przeszukał ich dom i przekopał podwórze, ale nic nie znaleziono. 20 kilometrów od tego miejsca mieszkał farmer Jacob Dibert, któremu przyśniła się przełęcz nad strumykiem, leżący tam martwy jeleń, a obok – ciała chłopców. Opowiedział o śnie bratu, który doskonale znał las. Obaj udali się w to miejsce i zobaczyli wszystko to, co Jacob w swoim śnie. ~ W 1833 roku Adrianowi Christianowi śniło się, że jest kapitanem statku i ratuje życie bratu, który jest na innym, tonącym okręcie. Sen powtarzał się, a z czasem doszedł do niego jeszcze jeden element: kartka z zapisanym słowem: „Rodzina”. Sen odnotowała bogobojna i przesądna matka Adriana. Wiele lat później, w 1880 roku, Christian, już kapitan statku „British India”, płynął do Birmy. Sen powrócił. Kapitan intuicyjnie nakazał zmianę kursu i wtedy wszyscy zauważyli tonący statek. Uratowano 269 osób, w tym brata Christiana. Statek nazywał się „Rodzina”. JC