Prowokacja „FiM”: JAK POSŁOWIE CHCIELI MODLIĆ SIĘ O DESZCZ INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
 Str. 3
Nr 21 (481) 28 MAJA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
„Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy Karol z nami płynie, kajakiem rusza w dal...”. Stary szlagier? Ale za to pomnik Wojtyły w łódce – nowiusieńki. Czy da się wymyślić coś durniejszego? Owszem. Wkrótce pomnik stanie też w miejscu, gdzie młody Karol miał stłuczkę samochodową... Â Str. 7
 Str. 6
 Str. 12 ISSN 1509-460X
 Str. 11
2
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Tusk kłamie – Stocznia Gdańska nigdy nie dostała 700 milionów złotych pomocy państwa” – łagodnym głosem szeptał do kamer nieco zawstydzony i znany z koncyliacyjności Karol Guzikiewicz – wiceszef stoczniowej „S”, ulubieniec Kaczorów, palacz opon gumowych i domniemany posiadacz mózgowych. I miał rację. Stocznia Gdańsk dostała w sumie blisko 900 milionów publicznych pieniędzy. Moich, Twoich... W PiS-ie w najbliższym czasie może dojść do rozłamu. Na razie trwa tajna, ale za to ostra walka pomiędzy tzw. grupą ziobrystów i grupą spin doktorów. Obie chcą przejąć władzę w partii w przypadku porażki w wyborach do europarlamentu. Kaczyński – choć trudno w to uwierzyć – ma zostać odsunięty i przejść na pozycję tzw. mentora, męta albo mendy. Czy czegoś w tym rodzaju... Lech prezydent Kaczyński zaprosił Benedykta XVI do Polski, aby – jako orzekł „najwyższy” – pocieszyć papieża po licznych atakach na niego. Do wizyty ma dojść za rok i wówczas papa ma podobno ogłosić możliwy termin beatyfikacji JPII. Czyli zapowiadana przez Dziwisza data 2 kwietnia 2010 r. to kolejny kit. Komu legendę, komu? Wystąpienie na dowolnym zjeździe czy konferencji: 50–100 tysięcy złotych plus wytworna kolacja plus koszty przejazdu. To samo, ale za granicą, też 50–100 tysięcy, z tym że euro. Do tego przelot w klasie biznes, najdroższy hotel i doskonałe menu. Oto cennik Lecha Wałęsy. Podajemy tak na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał zaprosić go do cioci na imieniny. „Polacy wrócą do kraju, gdy kaczki z niego wyjadą” – oto hasło najnowszej kampanii reklamowej sieci restauracji Burger King. – Czyżbyście drwili z braci Kaczyńskich? – żartowali dziennikarze. Ależ nic podobnego – żartowali marketingowcy „BK”. Głośno ostatnio o związkach zawodowych. No to i my dolejemy nieco oliwy do palących się opon. Mało kto wie, że nasze państwo dokłada rocznie do działalności związków 110 milionów złotych. Sam tylko państwowy KGHM wypłaca swoim – uwaga! – 47 różnym organizacjom związkowym 8 mln zł. Szefowie większych organizacji zarabiają od 10–16 tys. złotych. Ich zastępcy niewiele mniej. Na wysokopłatnych etatach związkowych jest ok. 5 tys. osób. Jest o co kopcić gumy, no nie? „Dzwoni do nas Mariusz Kamiński i pyta, czy mamy narkotyki, czy mamy wódkę, czy mamy du... i dziw... Czy trzeba je dostarczyć, bo ma po dobrych cenach (...). Edgar Gosiewski też dzwonił: Czy kur... są wam potrzebne, Skiba? Bo u nas w PiS-ie jest ich dużo (...). Naprawdę dbają o nasz zespół, dlatego chcielibyśmy ich pozdrowić i podziękować. Bo wasze kur... są najlepsze” – tak żartował w wywiadzie dla jednego z portali internetowych (nie wiedząc, że jest nagrywany) Skiba z Big Cyca. A może wcale nie żartował? Podczas zgromadzenia plenarnego Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce pojawił się pomysł, by krakowskie kościoły, podobnie jak puby, były otwarte przez całą noc. To jest myśl, jeszcze tylko chłodniutkie piwko po dumpingowych cenach i frekwencja uratowana. Pod koniec czerwca ukaże się sensacyjna (takie są zapowiedzi), wydana przez IPN książka „KO »Libella« vel »Delegat«” udowadniająca, że kontakt operacyjny kryjący się pod oboma kryptonimami to prałat Henryk Jankowski. Już zastanawiamy się, czy nie oskarżyć Instytutu o plagiat licznych naszych publikacji na ten temat. Irlandzcy kandydaci Libertasu do PE oświadczyli, że będą walczyć o ograniczenie dla Polaków rynku pracy na Zielonej Wyspie. Tymczasem oddziały Libertasu w Polsce usilnie agitują do głosowania na tę partię, która ma ostro bronić polskich interesów Polaków. Zapewne tak, jak broni ich tata Rydzyk. W Balewie (woj. pomorskie) na drzewie pojawiła się Matka Boska. Nie, nie siedzi na gałęzi i nie macha nogami, tylko w korę na pniu się wmontowała. Ludziska zjeżdżają zewsząd, zdjęcia robią, klękają, modlą się. A jedna osoba nie. A jedna osoba mówi, że to bzdura. To miejscowy ksiądz proboszcz, który twierdzi, że w żadne zabobony nie wierzy. Innymi słowy – niewierzący. We Francji trzęsienie ziemi. Śliczna pierwsza dama Carla Bruni przerwała tradycyjnie obowiązujące żony prezydentów milczenie i rzuciła się z wypielęgnowanymi pazurkami na papieża. „To jest skandal i bardzo szkodliwe słowa na temat prezerwatyw wypowiedziane przez Benedykta XVI (papa twierdzi, że ich używanie potęguje epidemię AIDS). Choć zostałam ochrzczona, to teraz czuję się głęboko świecka” – powiedziała Bruni. Największy katolicki uniwersytet w USA (Notre Dame) uhonorował Baracka Obamę („aborcjonistę i komórkowca macierzystego”) tytułem doktora honoris causa. Próbujący do tego nie dopuścić wściekli katolicy pikietowali wejście do uczelni, a jeden ksiądz legł nawet na glebie jak Rejtan i śpiewał religijne pieśni. I został aresztowany. Kolejny dziki kraj. We Włoszech zwykła woda, w dodatku kranówa, przemieniła się w wino doskonałej jakości i pociekła wartkim strumieniem z kurków w domach miasteczka Marino pod Rzymem. Cud! – zakrzyknęli mieszkańcy i rzucili się do Biblii, żeby czytać fragmenty o Kanie Galilejskiej. Jezus to sprawił? Niekoniecznie – to pewien pracownik miejscowej winiarni, który pomylił zawory.
Żenada polska N
ieustające awantury na górze to polska specjalność. Po roztrząsaniu życiorysu Wałęsy, problemów stoczni i po kampanii wyborczej do PE przychodzi czas na kłótnie dotyczące sposobu uczczenia ważnych rocznic roku 1989. Znów uaktywnia się policja historyczna z IPN, oczywiście po stronie PiS. Nie wróży to dobrze obozowi Tuska, tym bardziej że ten dał ciała, zanim jeszcze cokolwiek zaczęto czcić. Zmienił miejsce międzynarodowych obchodów rocznicy I tury wyborów 4 czerwca 1989 roku po groźbach rozpierduchy ze strony „Solidarności”. Powód zmiany? Rozpierducha źle wpłynie na wizerunek Polski. Żenada. Światowa opinia publiczna już przyzwyczaiła się do tego, że duże imprezy wiążą się z jakimiś demonstracjami. Obywatele mają prawo do wyrażania swego zdania. W tym konkretnym przypadku stoczniowcy i ich kooperanci mogą mieć uzasadniony żal do polityków (choć raczej do Rydzyka i rządu PiS) w związku z upadłością ich warsztatów pracy. To, że zasadzili się na 4 czerwca, żeby celowo zrobić nam obciach, to oczywista bezczelność, podobnie jak planowanie zadymy zamiast normalnej demonstracji. Ale od tego jest policja i twarde pały. Premier Tusk, zmieniając trzykrotnie zdanie o miejscu uroczystości 4 czerwca, wysłał światu sygnał: ja, polski premier, boję się własnego społeczeństwa. A świat nie szanuje ludzi, którzy się boją. Tusk skompromitował się też doborem uczestników uroczystości. Obok prawdziwych bohaterów tamtego czasu – Wałęsy, Jaruzelskiego i Gorbaczowa – pojawi się na niej chmara biskupów. Mamy zatem kolejny przekaz: bez Kościoła nie byłoby zmian. Skoro tak, to Kościół ma prawo do przywilejów i do udziału we władzy. A władza podzielona jest zawsze słabsza. Telewidzowie w światowych mediach zobaczą więc obrazek jak z Iranu – przywódca państwa w otoczeniu czarowników. Może zatem obchody od razu przenieść do Lichenia? Kościół, który nawet z Euro 2012 chce zrobić swoje rekolekcje, już nadaje uroczystościom 4 czerwca swój ton. Przedstawia przemiany w Polsce nie jako dzieło Polaków czy polskich elit, lecz skutek bożej opatrzności. Powtarzają to niczym papugi nasi politycy i żadnemu do łba nie przyjdzie, że obraża się w ten sposób rodaków i ww. bohaterów, w tym nieżyjących i niewierzących, na przykład Geremka czy Kuronia. A ci, którzy głosowali 20 lat temu na PZPR? To teraz oczywiście zdrajcy. Po raz kolejny fałszywy kościelny mit o cudzie nad Wisłą wypiera mit pozytywny, że Polacy zrobili wreszcie coś razem dla siebie. Na świecie tylko Korea Północna w swym micie założycielskim odnosi się do jakiegoś boskiego planu. Nawet dewoci Amerykanie swoim ojcom założycielom, a nie Bogu, przypisują powstanie USA. Nasi przywódcy wybierają kościelną, obłudną interpretację rzeczywistości, zamiast jednoczyć naród wokół przełomowego i – co najważniejsze – wreszcie pozytywnego wydarzenia. Przedsmak ahistorycznej dyskusji o przeszłości dziennikarze „FiM” śledzili na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Jedno z kół naukowych zorganizowało tam debatę i prezentację filmu poświęconego Okrągłemu Stołowi i wyborom z 1989 roku. Cóż, teoretycznie istotą akademickiej debaty powinno być poszukiwanie prawdy. W tym więc chyba celu zaproszono rozmówców: Ryszarda Bugaja (prawicowy człowiek lewicy), Krzysztofa Wyszkowskiego, Antoniego Dudka (doradca prezesa IPN), Sławomira Cenckiewicza oraz... Antoniego Macierewicza. Młodzież
usłyszała od nich, że Okrągły Stół był spiskiem SB i jej agentów, wybory w czerwcu 1989 roku zostały przez Polaków przegrane, zdradziecki rząd Żyda Mazowieckiego niczego nie zrobił, a prawica (A. Macierewicz i J. Kaczyński) jako pierwsza wpadła na pomysł integracji Polski ze Wspólnotami Europejskimi. Najbardziej szokujące były tezy formułowane przez tandem Cenckiewicz-Dudek: 1. Po 1989 roku rząd Mazowieckiego zamiast przeciwstawiać się Moskwie prosił ją o pomoc w negocjacjach z jednoczącymi się Niemcami. 2. Przemiany ’89 służyły wyłącznie przepompowaniu kasy z kieszeni Polek i Polaków do portfeli aparatu partyjnego i innej nomenklatury. Od historyków i politologów (a takie wykształcenie mają obydwaj panowie) wymaga się nieco większej skrupulatności naukowej. I normalności. I tak: sprawa naszej granicy zachodniej podczas zjednoczenia Niemiec wcale nie była oczywista. RFN chciał ją tylko formalnie uznać – bez zawierania traktatu międzynarodowego. Z dostępnych po polsku dokumentów wynika, iż kanclerz Kohl ociągał się ze sprawą uregulowania stosunków z Polską. Dopiero nacisk Moskwy (tandem Gorbaczow-Szewardnadze) doprowadził do zmiany jego stanowiska. Część posłów partii Kohla zagłosowało za odrzuceniem
traktatów z Polską. Obu panów dziwiło także to, że w latach 1989–1991 polskie służby specjalne interesowały się NATO i monitorowały działania jego sztabów. Zapomnieli, iż wtedy Polska nie należała do tego paktu, a współpraca nie wyklucza wzajemnego monitoringu. Bugaj po raz kolejny oświadczył, że prawdziwa lewica jest konserwatywna obyczajowo. Wszyscy oczywiście uznali, że Kościół w 1989 roku nie chciał niczego klerykalizować i zawłaszczać. To kpina z historii i rozumu, bo nawet oficjalne zapiski rozmów przy Okrągłym Stole podają, jak biskupi szantażowali gen. Jaruzelskiego i wymuszali na nim kolejne ustępstwa w sprawach majątkowych. Premiera Mazowieckiego duchowni zapewniali o wdzięczności za wprowadzenie religii do szkół i zachowaniu neutralności podczas wyborów prezydenckich. Było inaczej – w świątyniach prowadzono ostrą kampanię przeciw premierowi. O tym, że biskupi przez lata zwodzili i oszukiwali kolejne ekipy, nie dowiemy się z żadnego medium poza „FiM”. Podobnie nie dowiemy się, że reprezentanci „Solidarności” pod dyktando Krk przy Okrągłym Stole domagali się utrzymania cenzury wobec krytycznych publikacji na temat Kościoła. Katoprawica – która dba o to, by wszystko u nas było postawione na głowie – zamierza 4 czerwca 2009 roku uczcić nie rocznicę wyborów, lecz dzień, w którym upadł najgorszy z polskich rządów – rząd Jana Olszewskiego. Rząd, który poza niechlujną akcją lustracyjną Antoniego Macierewicza (za którą przez 15 lat budżet państwa wypłacał pomówionym przez Antka wysokie odszkodowania), wsławił się drakońskimi podwyżkami cen oraz wprowadzeniem korupcjogennych zasad organizacji handlu paliwami (rozkwitła mafia paliwowa). Nie dość prawicy czczenia rocznic wielkich polskich klęsk i powstań. Oszołomy zamieniają więc sukcesy w porażki, porażki w sukcesy; wyszukują coraz to nowe okazje i powody do dokopania swym wrogom. I to na tym faktycznie cierpi wizerunek Polski. JONASZ
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
Z
atroszczyliśmy się o to, żeby nie musieli specjalnie fatygować się do Warszawy czy na Jasną Górę, bo seanse miały odbyć się tuż obok ich miejsc zamieszkania lub siedziby biur. Obiecaliśmy im wszystko co najlepsze: kościelny entourage, rezerwację miejsc w pierwszych ławkach i wyściełane klęczniki, certyfikowanych szamanów podnoszących prestiż imprezy... Ba, mieliśmy nawet w scenariuszu kamery, żeby pokazać narodowi elitę polityczną zaczarowującą Naturę... Odzew przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Już ze wstępnego sondażu wynikało, że do akcji zbiorowego wywoływania deszczu mogłoby przystąpić kilkudziesięciu posłów i senatorów. Najgorzej było z tymi lewicowymi, ale ci przecież i tak chowaliby się w kościołach za filarami, żeby biskup był syty, a wyborcy nie zobaczyli... ~ ~ ~ Wcielając się w „księdza Jarosława z duszpasterstwa rolników” oraz obsługującą jego sekretariat „siostrę Elizę”, zatelefonowaliśmy do kilkunastu biur poselskich od prawa do lewa. Współpracownikom posłów tłumaczyliśmy, że z punktu widzenia rolników pogoda jest całkiem do kitu, więc warto byłoby pomodlić się o deszcz. Tym bardziej że wybory do Parlamentu Europejskiego za pasem i lud pracujący wsi z pewnością odnotuje w pamięci, kto mu dobrze życzy. Wszystkim wyznaczyliśmy jednolity termin (niedziela 17 maja o godz. 14), podając też adresy kościołów, w których należy stawić się na zbiórkę. Poprosiliśmy o wcześniejsze potwierdzenie obecności, żeby nie musieli bratać się z tłuszczą i wygodnie zasiedli w zarezerwowanych, specjalnie przygotowanych fotelach z klęcznikami najnowszej generacji. Reakcje były na ogół prawidłowe. Przykładowo: ~ U Zbigniewa Wassermanna (PiS) powiedziano nam, że wprawdzie poseł jest chory, ale jeśli tylko lekarz pozwoli mu do niedzieli wstać z łóżka, to z pewnością przyjdzie na zaklinanie pogody. Urocza dyrektorka biura dołożyła nam do składu kolegę jej szefa, senatora Zbigniewa Cichonia (wybrany z listy PiS, prezes Stowarzyszenia Rodzin Katolickich w archidiecezji krakowskiej), bowiem „obaj panowie wszystko robią razem i bardzo się wspierają”. – Mogę mu sama przekazać informację, ale jeśli to zrobi osoba duchowna, pan senator poczuje się bardziej dowartościowany – podpowiedziała kobieta. No to go dowartościowaliśmy. Z pełnym zrozumieniem i należną powagą przyjęto też nasze zaproszenia u Zbigniewa Chlebowskiego (przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO), Pawła Poncyljusza, Marka Suskiego i Jacka Kurskiego (wszyscy z PiS) i jeszcze kilkunastu innych.
Wielu bardzo chciało, ale mieli już zajęte terminy: ~ Współpracownik Elżbiety Kruk (PiS) z Lublina, którą w listopadzie ubiegłego roku kamera telewizyjna uchwyciła w sejmowych kuluarach w stanie niedyspozycji poalkoholowej, bardzo nas przepraszał, że posłanka nie pojawi się na mszy, ale ma już z dawna zaplanowane odsłonięcie jakiegoś pomnika; ~ Łódzki poseł Cezary Grabarczyk (PO) wykręcił się od udziału w modłach „ważnymi obowiązkami państwowymi”, co wszakże usprawiedliwiliśmy, pamiętając, że jako minister infrastruktury ma teraz huk roboty z autostradami.
GORĄCY TEMAT Parlamentarzystom z PO szło nieco oporniej, ale pokusa była zbyt wielka. ~ „Wielebny Księże Duszpasterzu, pragnę potwierdzić mój udział we Mszy św., która zostanie odprawiona w Archikatedrze Łódzkiej w dniu 17 maja o godz. 14” – napisała Joanna Skrzydlewska, posłanka PO; ~ „Przewielebny Księże Dyrektorze, uprzejmie dziękuję za pamięć i zaproszenie na uroczystą Mszę Świętą odprawianą w intencji Rolników, ale niestety ze względu na wcześniej zaplanowane spotkania i obowiązki nie będę mógł przybyć w najbliższą niedzielę do naszej łódzkiej Archikatedry. Ta intencja jest jak najbardziej
guzik, gdy podczas narady z grupą dolnośląskich rolników, z którymi konsultowaliśmy udział w obrzędach reprezentantów ludu pracującego wsi, sołtys Zbigniew K. przemówił nam do rozumu: – Czyście zwariowali?! Nie pamiętacie, jak przed trzema laty ci od Kaczyńskich odprawili w Sejmie podobne czary-mary i co się później wydarzyło?! Pewnie, że pamiętaliśmy. Przypomnijmy... ~ ~ ~ 19 lipca 2006 r. przewodniczący obradom Sejmu marszałek Marek Jurek (PiS) nakazał posłowi-sekretarzowi Markowi Wójcikowi (PO)
3
Większość pokładała się ze śmiechu, na co oburzony Jurek rzekł: – Wiecie państwo, ja po was się akurat takich reakcji nie spodziewałem, ja państwa zapewniam, że kpiny z liturgii katolickiej rażą bardzo wielu posłów na tej sali, więc proszę o odrobinę kultury (w tym momencie z ław PiS rozległy się rzęsiste brawa – dop. red.). Nabożeństwo odprawił nazajutrz ksiądz kapelan Piotr Pawlukiewicz, a posłowie tak żarliwie wywoływali opady atmosferyczne, że już po kilku dniach... „29 i 30 lipca na Górnym Śląsku, w Małopolsce i na Podkarpaciu przeszły gwałtowne burze
Zaklinacze deszczu O mały figiel nie doprowadziliśmy do kataklizmu, za który przeklinałyby nas miliony rodaków. W obliczu coraz bardziej dokuczliwej dla rolników i leśników suszy zaprosiliśmy polskich parlamentarzystów do zbiorowych modłów o deszcz. Wielką natomiast przykrość sprawiła nam pani z biura Jerzego Szmajdzińskiego (SLD) w Jeleniej Górze, która, gdy tylko usłyszała o modłach, od razu zastrzegła, że „pan marszałek z pewnością nie będzie w czymś takim uczestniczył”. ~ ~ ~ Wkrótce zaczęliśmy otrzymywać pisemne zgłoszenia, a najbardziej wyrywni okazali się naturalnie ci z PiS-u. ~ Jako pierwszy zameldował się oczywiście Toruń: „Potwierdzam udział Pani Poseł Anny Sobeckiej w uroczystej Mszy Świętej 17 maja o godzinie 14. Z poważaniem – Damian Kurlenda”; ~ Była zastępczyni Zbigniewa Ziobry też nie kazała na siebie czekać: „Zgodnie z informacją, jaką otrzymałam dziś drogą telefoniczną od księdza Jarosława, uprzejmie informuję, że Pani Poseł Beata Kempa weźmie udział w niedzielnej Mszy Świętej w Sycowie”; ~ „W imieniu Pani Elżbiety Jakubiak pragnę serdecznie podziękować za zaproszenie do udziału we Mszy Św. w intencji rolników. Jest mi miło poinformować, że Pani Poseł przyjęła zaproszenie i potwierdza swój udział w uroczystości” – potwierdziło biuro byłej szefowej gabinetu prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ministra sportu w rządzie jego brata; ~ „Pragnę potwierdzić uczestnictwo Pana Posła Zbigniewa Wassermanna we Mszy Św. w dniu 17 maja o godz. 14 w Kościele św. Floriana ul. Warszawska w Krakowie” – zapewnił Mateusz Bochacik, osobisty asystent byłego ministra-koordynatora służb specjalnych.
słuszna i potrzebna i na pewno bliska wszystkim Polakom. Duchowo łączę się w modlitwie, a na ręce Przewielebnego Księdza Dyrektora składam naszym Rolnikom najlepsze życzenia obfitych plonów i sprzyjającej aury oraz przekazuję wyrazy szacunku i uznania” – łechtał nas i przepraszał w specjalnym liście poseł Mirosław Drzewiecki, któremu również musieliśmy wybaczyć, bo a nuż przegapiłby coś ważnego w związku z Euro 2012. Ludzie pisali i wydzwaniali, domagając się miejscówek na modlitwy o deszcz, więc nie pozostawało nam nic innego, jak tylko ruszyć z kopyta... Proboszczowie niezbyt chętnie godzili się na msze w porze poobiedniej sjesty, ale argument o zasobności portfeli polityków i przewidywanych sutych datkach na tacę wielu wielebnych przekonał. I już mieliśmy wszystko dopinać na ostatni
odczytanie specjalnego komunikatu. Oto stenograficzny zapis wydarzenia: – W dniu jutrzejszym o godz. 7.30 w kaplicy sejmowej zostanie odprawiona msza święta w intencji... – Wójcik nagle przerwał czytanie. Zaczął się jąkać, rozkładał bezradnie ręce, aż wreszcie spojrzał na marszałka, zdając się nie wiedzieć, co dalej czynić. – O deszcz... – podpowiedział posłowi-sekretarzowi Jurek. – Ale to jest jakiś żart? – jeszcze łudził się nadzieją Wójcik. Na sali wybuchł gromki śmiech i nawet niektórzy posłowie PiS zasłaniali twarze dłońmi, a lekko już zirytowany marszałek powtórzył: – O deszcz! Wójcik jeszcze mamrotał przez chwilę „ale to jest... eee... yyy...”, aż wreszcie zdesperowany wykrztusił: – ... w intencji deszczu, zamówiona przez Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość.
i ulewy powodujące znaczne zniszczenia. Wichura zerwała dachy z wielu domów. Porywy wiatru przekraczały 90 km/godz., łamiąc gałęzie, powalając słupy energetyczne i zrywając linie wysokiego napięcia” – to zaledwie jeden z typowych komunikatów – powtarzanych aż do 13 sierpnia 2006 r. – w których zmieniało się jedynie natężenie i miejsce dotknięte niszczycielskim żywiołem, a pojawiała się też, niestety, liczba ofiar śmiertelnych... ~ ~ ~ Ryzyko było zbyt wielkie, więc w te pędy odsłoniliśmy przyłbicę i odwołaliśmy całą imprezę. „Szanowni Państwo, w związku z pomyślnymi prognozami meteorologicznymi oraz uzasadnionymi obawami rolników (vide: kataklizmy z 2006 r. po podjętej z inicjatywy Prawa i Sprawiedliwości próbie zaczarowania Natury mszą w kaplicy sejmowej) uprzejmie informujemy, że zbiorowe modły o deszcz z udziałem elity polskich parlamentarzystów zaplanowane na godz. 14 w dniu 17 maja 2009 r. zostały odwołane. Serdecznie dziękując za potwierdzenie gotowości Waszego uczestnictwa w ceremoniach wywoływania opadów atmosferycznych, wyrażamy przekonanie, że mężnie zniesiecie Państwo ten zawód, a Wasz cenny czas poświęcicie na nie mniej ważne zajęcia w służbie publicznej” – napisaliśmy do posłów pragnących uchylić nieba rolnikom. Strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy nie odesłali ich z kwitkiem... ANNA TARCZYŃSKA WIKTORIA ZIMIŃSKA Współpr. TS, JS
4
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Świętojebliwość Kto by pomyślał! Dziennik „Fakt” stanął w obronie polskiej cnoty niewieściej. Sponiewieranej! A zaczęło się niewinnie, kiedy to... ...urzędnicy MSWiA – jak zapewniają, w dobrej wierze – spłodzili „Kompas podróżny. Poradnik dla wyjeżdżających za granicę w celu podjęcia pracy”. I bardzo pięknie, ale... wśród wielu rad dla Polaków pracujących na obczyźnie znalazło się kilka stron napisanych specjalnie dla pań zatrudnionych w tzw. seksbiznesie: prostytutek, masażystek, striptizerek... I cóż z tego – zapyta ktoś przytomnie – Polki mieszkające na Zachodzie to nie tylko studentki i cierpiętnice, które harują przy zmywaku. W samym Londynie, gdzie na każdą dzielnicę przypada średnio 28 domów uciech, znaczna część niewiast w nich pracujących to nasze krajanki. Co wkurza nie tylko tych, którzy w ojczyźnie pozostali, ale i „porządniejszą” część polskiego wychodźstwa. Ale tak jest i nieprędko się to zmieni. Poza tym urzędowe publikacje to nie książeczki do nabożeństwa. Mają informować, a nie nawracać!
K
„To potwarz dla milionów Polek, które próbują swą ciężką pracą zarobić za granicą na utrzymanie rodziny. Dla urzędników MSWiA nie różnią się one niczym od panienek lekkich obyczajów!” – obwieścił „Fakt” (notabene od początku swego istnienia popisową ostatnią stronę przyozdabiający gołymi panienkami lekkich obyczajów właśnie, których biusty – zapewne dla uzyskania interesującego kontrastu – lubią ocierać się o wisielców, topielców, nieszczęśników nadgryzionych przez psy itp.). „To broszury sugerujące Polkom możliwość podjęcia pracy w charakterze prostytutki” – cóż za niefart, miały rozdawać ulotki, ale za sprawą „Kompasu...” odkryły, że chcą być dziwkami! „Mówienie na jednym oddechu o tym, że kobiety wyjeżdżające za granicę do pracy mogą być opiekunkami do dzieci i pracować w seksbiznesie, jest wysoce niestosowne”
ościół rzymskokatolicki, który w swoich matecznikach – Europie i Ameryce Łacińskiej – w ostatnich dekadach nieustannie traci władzę, wpływy i wiernych, bywa kuszony, aby zostać sektą. I jest to, prawdopodobnie, ostatnie kuszenie Kościoła. Niektórzy Czytelnicy powiedzą, że Kościół nie może zostać sektą, bo jest już nią od stuleci. Wystarczy pójść do dominikańskich ośrodków do walki z konkurencją religijną (czyli tzw. sektami), a okaże się, że każda definicja sekty, jaką Wam dadzą, jak ulał pasuje do watykańskiego Kościoła: przywódca, który ma się za nieomylnego, powiązania ze światem polityki, nastawienie na zyski, manipulowanie umysłami, zamykanie młodych ludzi w quasi-więzieniach (zakony), przestępstwa i liczne ofiary na koncie itp., itd. No ale z drugiej strony, sami powiedzcie, cóż to za sekta, do której należało do niedawna pół Europy i cała Ameryka Południowa? Tyle że katolickie imperium międzykontynentalne to już przeszłość. Zostały ruiny i zgliszcza, czyli opustoszałe kościoły i seminaria. Nawet w „zawsze wiernej” Polsce przeciętny obywatel coraz rzadziej kojarzy twarz miejscowego proboszcza (2/3 w kościele bywa nieregularnie lub wcale), a w Łodzi padł nawet rekord – w ostatnich dniach podano, że w ciągu 5 lat z ogromnego budynku seminarium ubyło 50 procent kleryków. W tej sytuacji Kościół ma dwa wyjścia: albo starać się dopasować do świata – być bardziej przyjaznym, sympatycznym, humanitarnym, może nawet demokratycznym, albo stosować taktykę oblężonej twierdzy – zewrzeć szeregi, rzucać anatemy, potępiać i straszyć. I czekać na cud – że jakiś kataklizm pchnie ludzi z powrotem w ramiona Kościoła. W ostatnich dwóch stuleciach katolicyzm na Zachodzie próbował jednego i drugiego, aby przywrócić stare, dobre czasy. Reformy Soboru Watykańskiego II miały stanowić przełom po czasach wyniosłego autorytaryzmu.
– specjalnie dla „Faktu” oburzyła się PiS-owska posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska. Przyjrzyjmy się „kontrowersyjnej” części broszury, namawiającej ponoć do nierządu. „Jeśli zamierzasz pracować w seksbiznesie – przede wszystkim zastanów się, czy na pewno tego chcesz i jesteś na to gotowa. Obraz prostytucji pokazywany np. w filmach nie zawsze jest zgodny z rzeczywistością”. Brzmi raczej mało zachęcająco. Dalej jest o przemocy, gwałtach, chorobach wenerycznych, AIDS. I adresy organizacji, które mogą pomóc. Co się nie spodobało? To, że w ogóle ośmielono się napomknąć, iż choć jednej z naszych rodaczek przyszło do głowy tak straszliwie zhańbić się na niepolskiej ziemi? Bo to niemożliwe, żeby dla takich na przykład Anglików Polki były takim samym, towarem – niedrogim! – jak stojące przy naszych drogach Ukrainki czy Rumunki? Oto popisowy przykład hipokryzji w kraju, gdzie burdeli jest nawet więcej niż kościołów. JUSTYNA CIEŚLAK
Złoty wiek nie tylko nie powrócił, ale ludzie jeszcze szybciej zaczęli odchodzić od Kościoła. Wybór Wojtyły oznaczał koniec luzu i powrót do polityki kija. Ale i to nie pomogło. Wygląda więc na to, że powoli zbliża się koniec. Katolicyzm ciągle jeszcze może wybrać drogę niemieckiego lub skandynawskiego luteranizmu, anglikanizmu i liberalnego kalwinizmu – zamienić Kościół w demokratyczne stowarzyszenie ludzi religijnych, skrzyżowanie organizacji dobroczynnej z grupą terapeutyczną przyjazną dla wszystkich uciśnionych i zagubionych. I tak – po burzliwej i czasem okrutnej przeszłości – przejść do historii, pozostawiając po sobie przynajmniej na koniec miłe wspomnienie. Może też ulec pokusie bycia agresywną sektą walczącą do końca o wpływy i władzę. I jak na razie Kościół na tej właśnie drodze się znajduje. Taki jest Kościół Ratzingera, który rehabilituje śmierdzących faszyzmem lefebrystów i zwalcza kondomy w obliczu śmiertelnego zagrożenia AIDS. Taki jest Kościół, który zna polski telewidz – wykrzywionych nienawiścią Pieronka i Pospieszalskiego, i tę Joannę Najfeld, katolicką dziennikarkę, która obwoziła po Polsce pseudonaukowca Camerona, obłąkanego wszechobecnym „homoseksualnym imperium”. A propos tego ostatniego – abp Życiński wzywał ostatnio do „traktowania gejów z delikatnością”, co można było interpretować jako samotny sprzeciw wobec antygejowskiej nagonki robionej przez Krk. Tylko że sam – jako najwyższa władza KUL-u – nic nie zrobił, aby zapobiec zorganizowaniu wykładu Camerona na tej uczelni. Życiński potrafi swoją wolę egzekwować twardo, gdy ma w tym interes, o czym wiedzą kazimierskie betanki wyprowadzane przez policję. „Bombardowanie miłością” na zewnątrz i zaciskanie powroza na szyi wewnątrz – oto jeszcze jedno ze znamion sekciarskiej religii. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Ostatnie kuszenie
Prowincjałki W Sochaczewie 39-letni Roman M. i 31-letni Michał S. paradowali po ulicach miasta ubrani wyłącznie w krótkie swetry. Policjantom, którzy spacerowiczów zatrzymali, nie potrafili określić, co stało się z ich spodniami i bielizną. Za sianie zgorszenia w miejscu publicznym odpowiedzą przed sądem.
SWETER Z „KRAWATEM”
W Gomunicach trzej młodzi mężczyźni urządzili sobie rozbieraną sesję zdjęciową. Gołe tyłki wypinali na... świętego Józefa w postaci figury przy lokalnym kościele parafialnym. Za znieważenie figury staną przed Temidą.
HUZIA NA JÓZIA
W Ciechankach Krzesimowskich pod Łęczną zatrzymano do kontroli fiata 126p. Okazało się, że prowadzący go 20-letni Jarosław M. i podróżujący z nim koledzy są nietrzeźwi, kierowca nie posiada prawa jazdy, a auto nie ma opłaconego ubezpieczenia OC. Samochód został na policyjnym parkingu. Jako że panowie nie mieli czym do domu wrócić – ukradli poloneza caro. Grozi im do 5 lat paki.
ZARADNI
Funkcjonariusze drogówki zorganizowali dla uczniów Zespołu Szkół w Zakrzówku lekcję o zasadach bezpieczeństwa na szosie i pokaz, jak wygląda kontrola drogowa. W trakcie pokazowej kontroli zatrzymano zmierzającego do pracy 45-letniego nauczyciela wychowania fizycznego, który prowadził samochód, mając 1,5 promila alkoholu w organizmie.
ŚWIADECTWO
2,5 roku temu Zbigniew J., sędzia Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu, jechał autem po pijaku (2,36 prom.), uciekał przed policją i spowodował kolizję. Nie miał prawa jazdy, bo utracił je... 16 miesięcy wcześniej za jazdę na bani. Proces jeszcze się nie rozpoczął, bo sędzia przed rozprawami podupada na zdrowiu. Prowadzący sprawę Sąd Rejonowy w Staszowie nie poparł wniosku prokuratura, aby podsądnego dokładnie przebadać, i wyznaczył niedawno trzeci termin rozpoczęcia procesu. W Tarnobrzegu idą o zakład, że nie ostatni... Opracowali: WZ, JA
TEMIDA NA BANI
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Pan prezydent wyraził oczekiwania wielu Polaków. Zaproszenie papieża odbywa się w duchu ważnych dla nas wydarzeń: trwającego procesu beatyfikacji i kanonizacji Jana Pawła II, a także będącego na ukończeniu procesu beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki. (Mariusz Handzlik, podsekretarz stanu ds. międzynarodowych w Kancelarii Prezydenta)
Marcinkiewicz jest jak najbardziej typowym przykładem polityka prawicy, który uprawia typową dla polskiej prawicy hipokryzję. (Robert Biedroń o wizycie byłego premiera na imprezie w klubie gejowskim)
Chciałbym, żeby ta debata dla pewnej uczciwości była debatą nie między tylko mną a Danutą Hübner, a także Wojciechem Olejniczakiem, i żeby nie odbyła się w niedzielę. Ja już w piątek powiedziałem, że ten termin niedzielny jest dla mnie nie do przyjęcia, bo dokładnie o tej porze chodzę do kościoła co niedziela. (Michał Kamiński, kandydat PiS do Parlamentu Europejskiego)
Nie popieram w ogóle Libertasu. Jeśli chodzi o neofaszystów czy innych, powiem inaczej – to chorzy potrzebują lekarza, a nie zdrowi, i ludzie zdrowi powinni się z nimi spotykać, by ich wyciągnąć z tej choroby. (Lech Wałęsa)
Jestem zwykłym, prostym chłopakiem ze Szczecina. Nie założyłbym różowej marynarki, bo mojej babci nie zgwałcił żaden francuski żołnierz. (Joachim Brudziński o różowej marynarce Janusza Palikota)
Jestem prywatną za trzy tysiące dziewięćset, jestem prywatną za trzy dziewięćset, a sześć tysięcy potrzebuję co miesiąc na wydanie, na przykład. I co – mam usiąść pieniądze liczyć? Ja jeszcze chcę coś zrobić. Ja chcę zwrócić uwagę – kochani, dzieci komunistów, nie zachowujcie się jak komuniści, traktujcie wszystkich poważnie. Nie jest tak dobrze z tą Europą. Nie jest tak dobrze – jakie pieniąchy tam idą na boku. (Lech Wałęsa) Wybrała OH
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
NA KLĘCZKACH
B-16 W POLSCE? W wywiadzie dla Radia Głos Diecezji Pelplińskiej Lech Kaczyński zapowiedział, że w czasie najbliższej wizyty w Watykanie (17–18 maja) zaprosi B16 do Polski. Ta wizyta – zaznaczył prezydent – dodałaby papieżowi sił w jego trudnej posłudze, dzięki życzliwemu przyjęciu przez Polaków. Taka „rekonwalescencja” nad Wisłą z pewnością otarłaby łzy po „pielgrzymce-klapie” w Izraelu czy w Afryce. A Lech K. na dowód tego, że jest prezydentem wszystkich księży, odznacza już prawie wyłącznie ich; ostatnio bpa Szlagę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za „wybitne osiągnięcia naukowe i duszpasterskie”. Osiągnięcia naukowe ordynariusza z Pelplina to „badanie Biblii”. Tak wygląda rozdział Kościoła od państwa made in PiS. o.P
RYDZYK RYJE Zamierza zaskarżyć Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska za... nieprzekazanie Fundacji Lux Veritatis ponad 27 mln zł na odwierty geotermalne w rejonie Torunia. Twierdzi, że roboty przy odwiercie były już zaawansowane, gdy zmieniła się w Polsce władza (PiS zastąpiła PO) i obiecane pieniądze zablokowano. Tymczasem NFOŚiGW przypomina, że do zerwania umowy z fundacją doszło na skutek niewypełnienia warunków umowy, a ponadto owo wycofanie się Funduszu nastąpiło w maju 2008 roku, a mimo to w sierpniu ruszyły roboty przy odwiercie. Rydzyk za wszelką cenę szuka kasy, bo jego apetyt w tej materii jest nieograniczony, a ponadto w blisko trzykilometrowym odwiercie nie znalazł wody o temperaturze 80 stopni C umożliwiającej produkcję energii elektrycznej. Według redemptorysty, to właśnie państwo powinno mu zrekompensować straty... PS
BOMBA SCHETYNY Bombę z opóźnionym zapłonem podrzucił Kościołowi prawie przed rokiem minister spraw wewnętrznych i administracji oraz wicepremier Grzegorz Schetyna. Otóż wydał on rozporządzenia, które nakazują, by osoby pilnujące na trasie pieszych pielgrzymek były obowiązkowo przeszkolone. Taka 18-godzinna edukacja z zakresu kierowania ruchem drogowym musi być zakończona testem i egzaminem w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Niewielu księży organizujących pielgrzymki zadbało o takie szkolenia. Teraz może się okazać, że nie mając osób przeszkolonych, będą musieli odwoływać pielgrzymki. Sprawa nabrała rozgłosu i zajął się nią Episkopat, więc nie jest wykluczone, że rząd uderzy się w piersi. BS
STRZAŁ W STOPĘ
KLER TWORZY PRZEPISY Ciekawa co do stopnia i rodzaju odmiana klerykalizmu panuje w Skierniewicach. Jedna z tamtejszych parafii wzniosła mur, niemal dwukrotnie przekraczając wysokość dozwoloną w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Czy władze kazały mur rozebrać i/lub zapłacić wysoką karę? Skądże! Tamtejsi radni zmienili po prostu plan zagospodarowania, tak aby był zgodny z samowolką dokonaną przez parafię. MaK
W związku z tym, że 23 maja w Rzeszowie mają się odbyć obchody Dnia Samorządu Terytorialnego, sekretarz miasta Marcin Stopa zajął się sferą duchową miejskich urzędników. Ponieważ obchody mają się zacząć od mszy w pobliskim kościele, sekretarz Stopa wystosował okazjonalne pismo do dyrektorów wydziałów Urzędu Miasta z poleceniem, aby każdy z nich wytypował podległych sobie urzędników do stawienia się przed ołtarzem: „Dyrektorów wydziałów/kierowników komórek równorzędnych proszę o wskazanie osób, które będą uczestniczyły we mszy św. sprawowanej w tym dniu w intencjach podkarpackich samorządów w Kościele Farnym”. Dalej sekretarz Stopa pisał tak: „Oczekuję, że w obchodach wezmą udział przedstawiciele wszystkich wydziałów i komórek równorzędnych”. Zapytaliśmy zatem owego Stopę, dlaczego w sposób urzędniczy wywiera presję na podwładnych, by klękali z racji samorządowego święta przed ołtarzem. Odpowiedział, że... no nie uwierzycie: „W tej sprawie chcę jednego: chcę mieć ładną grupę uśmiechniętych, miłych kobiet i przystojnych mężczyzn, którzy będą reprezentować nasz samorząd”. Dawni organizatorzy pochodów 1-majowych też chcieli widzieć kolumny miłych, przystojnych, młodych i uśmiechniętych ludzi, bo to zawsze tchnie większym optymizmem niż widok starych, chorych i o kamiennej twarzy. F.F.
MIASTO POŚWIĘCONE Na wniosek władz Olesna na Opolszczyźnie miasto ofiarowano „Trójjedynemu Bogu i macierzyńskiej trosce Bogarodzicy Maryi”. Ofiarowania miasta dokonano rękami arcybiskupa Nossola. Czy Trójjedyny oraz Bogarodzica taki akt lekceważenia miejscowych innowierców i ateistów chętnie przyjęli? Dotąd nie wiadomo. Wiadomo jednak, że oddanie się pod opiekę tatusia i mamusi oraz życie za ich emeryturki to ulubione zajęcie Polaków katolików. MaK
PRIORYTET UŚWIĘCONYCH Dorocznym zwyczajem nie zawiódł podkarpacki wojewódzki konserwator zabytków, bo dwie trzecie ze swojej 9-milionowej dotacji przeznaczył na wsparcie remontów 73 kościołów, cerkwi i ,,innych obiektów kościelnych”. Podczas gdy ponad 2,6 mln zł wesprze restaurację uświęconych ,,zabytków ruchomych” (m.in. 47 ołtarzy), za 80 proc. tej sumy samorządy i osoby prywatne muszą zatroszczyć się o remont 36 zabytkowych domów i kamienic, 15 obiektów użyteczności publicznej oraz 13 dworów, zamków i pałaców. Na papę wystarczy. Co innego, gdyby trafiły w godniejsze ręce... JA
PIERWSZA DZIESIĘCINA W parafii Pierwszych Polskich Męczenników w Gorzowie dzieci pierwszokomunijne otrzymują puste koperty z informacją, że należy do nich włożyć część pieniędzy, które otrzymały w formie prezentów od bliskich, i zanieść je do kościoła. Duchowni wyjaśniają, że „ofiara jest dobrowolna”. Na kopercie jest miejsce na wpisanie imienia i nazwiska dziecka... MaK
WINO Z OKAZJI DNIA MATKI Przypadający 26 maja Dzień Matki Rodzina Szkół im. św. Jadwigi Królowej postanowiła należycie ubogacić poprzez wyprawienie uczniów i nauczycieli na pielgrzymkę na Jasną Górę. „Chcemy uczcić to święto naszą obecnością u najlepszej i najpiękniejszej z matek ziemi, Jasnogórskiej Pani. Prezentem będzie zawierzenie Matce Bożej za wstawiennictwem naszej Patronki św. Jadwigi Królowej naszej Rodziny Szkół Jadwiżańskich” – oświadczyli inicjatorzy pielgrzymki. Pomysł natychmiast zyskał „błogosławieństwo” niektórych dyrektorów publicznych szkół noszących imię św. Jadwigi. Zadeklarowali oni stawienie się w Częstochowie
kilkudziesięcioosobowych delegacji uczniów i nauczycieli wraz ze szkolnymi pocztami sztandarowymi. Poszczególne szkoły zobowiązały się do przygotowania czytań i śpiewów liturgicznych, odmówienia różańca oraz przyniesienia Matce Boskiej darów. I tak Gimnazjum nr 6 z Zamościa zaplanowało, że podaruje Matce Boskiej akt zawierzenia, Szkoła Podstawowa w Ryszewku – serce z darami duchowymi, Szkoła Podstawowa nr 29 z Częstochowy – kwiaty, Gimnazjum nr 8 z Radomia – chleb, Szkoła Podstawowa nr 21 z Lublina – winogrona, a Gimnazjum nr 2 z Malborka – wodę i wino. AK
LUBELSKIE PIEKIEŁKO Kampania przeciw Homofobii wespół z Amnesty International zorganizowały w Lublinie obchody Dnia Milczenia (17 maja). Kilkanaście osób w czarnych koszulkach utworzyło żywy krąg; wszyscy mieli zaklejone usta. Zbierano też podpisy pod listem do premiera Iraku, aby wyjaśnić przyczyny zbrodni na homoseksualistach w tym kraju i zagwarantować osobom LGBT pełnię praw obywatelskich. Akcję próbowali zakłócić narodowcy z LPR, którzy trzymali tablicę z napisem: „Chrońmy Polskę przed sodomią!”. Piekłem straszyła organizatorów Dnia Milczenia i ludzi, którzy pod petycją się podpisywali, silnie pobożna Eleonora Różańska. KC
DIABLO ZA PAPIEŻA Polacy czczą pamięć JPII hurtowym stawianiem pomników, chrzczeniem ulic imieniem Wojtyły, marszami, pochodami, akademiami oraz... mordobiciem. Na taki pomysł – jak donosi włoska „La Repubblica” – wpadł pięściarz Krzysztof „Diablo” Włodarczyk. Swoją walkę o tytuł mistrza świata w kategorii junior ciężkiej wersji WBC z Giacobbe Fragomenim zadedykował właśnie nieżyjącemu papieżowi. Jednak pomoc nadprzyrodzona okazała się mniej skuteczna niż doczesne układy. Komentatorzy uważają, że Włoch zremisował i zachował mistrzowski pas dzięki pomocy... sędziego. o.P.
5
965 OFIAR AIDS Dokładnie tyle świec ułożonych na kształt kokardki zapłonęło na placu Zamkowym w Warszawie ku pamięci polskich ofiar AIDS. Tyle osób w Polsce odeszło z powodu tej choroby, od kiedy prowadzone są statystyki. 26 Dzień Pamięci Zmarłych uroczyście obchodzono w 1700 miastach 93 państw świata. Zorganizowały je różne środowiska – od instytucji na co dzień pracujących z chorymi, poprzez organizacje pozarządowe, po władze polskich miast, w tym szczególnie Warszawy. Władze stolicy na szczęście nie unikają problemu i chętnie dotują inicjatywy uświadamiające o zagrożeniu, w tym nawet rozdawanie prezerwatyw w klubach nocnych. DP
SPOWIEDŹ ARCYBISKUPA Emerytowany katolicki arcybiskup z Milwaukee Rembert Weakland, który zrezygnował ze stanowiska w 2002 roku z powodu afer seksualnych i finansowych, wydaje wspomnienia, opisując swoje zmagania z seksualnością. Książka, która ukaże się w czerwcu, nosi tytuł „Pielgrzym w pielgrzymującym Kościele. Zapiski katolickiego arcybiskupa” i jest swoistym testamentem, w którym arcybiskup akceptuje swój dojrzewający homoseksualizm. Weaklandowi udowodniono m.in., że w 2002 roku, próbując tuszować sprawę o seksualne wykorzystywanie, zapłacił pewnemu studentowi 450 tys. dolarów z funduszy diecezjalnych. PPr
FINOWIE ODCHODZĄ W Finlandii, gdzie dominuje cieszący się przywilejami państwowy Kościół luterański, coraz popularniejsza jest apostazja. Dzięki stworzonej przez wolnomyślicieli stronie internetowej: www.eroakirkosta.fi (eroakirkosta – „odejdź z kościoła”) w ciągu 6 lat aż 150 tys. osób rozstało się z Kościołem. Jest to liczba jak na pięciomilionowy kraj ogromna. To tak, jakby u nas z Kościoła wystąpiło ponad milion osób. Tylko dzięki jednej stronie www! MaK
Rozmowa z Henrykiem Blidą – mężem Barbary Blidy – Nie boi się Pan, że do drzwi jeszcze raz zapukają funkcjonariusze ABW? – Co jeszcze mogą chcieć ode mnie? Całe powiązanie z nami Barbary Kmiecik, domniemanej przywódczyni mafii węglowej, opierało się na kontaktach towarzyskich. Przypuszczam, że podczas śledztwa Kmiecikową doprowadzono do takiego stanu, że gotowa była podpisać wszystko. – Jak Pan wspomina tamten tragiczny poranek?
– Dlaczego więc strzeliła? – Przypuszczam, że wolała być zabrana przez pogotowie ratunkowe zamiast ABW. – Czy coś zapowiadało tak dramatyczny krok małżonki? – Nie, zachowywała się normalnie, wybierała się właśnie do pracy w firmie budowlanej. – Może zatem jej reakcja była konsekwencją stresu i zaszczucia przez Ziobrowe organa ścigania?
– Tragiczna śmierć Pańskiej małżonki stała się aktem politycznym, który wykorzystywało sporo ludzi... – ...i z prawej, i lewej strony sceny. Tak zresztą jest do dziś. – Czego Pan oczekuje od komisji sejmowej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, zajmującej się przede wszystkim aspektem politycznym tej tragedii, do której doszło po raz pierwszy od słynnej, sprowokowanej w latach sześćdziesiątych przez PRL-owską bezpiekę, samobójczej śmierci Henryka Hollanda?
aspektem politycznym, a więc i panem Krawczykiem. Jestem ciekaw, jakie ostatecznie będą konkluzje prokuratorów. – Podczas ostatniego wywiadu małżonka mówiła, że ma dość polityki, sprawiała wrażenie osoby zmęczonej, a jednocześnie była pełna optymizmu i energii. – Rzeczywiście miała już dość polityki. Po wyborach do Senatu faktycznie
Zabiła ją polityka – Żona już nie spała, ja jeszcze byłem w łóżku, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Małżonka powiedziała, że to ABW. Podszedłem do okna, pokazali legitymacje. Założyłem szlafrok, po chwili byli już w mieszkaniu. Zachowywali się poprawnie, bez agresji. Powiedzieli, że mają nakaz zatrzymania w sprawie afery węglowej. Zażartowałem, że z węglem mam do czynienia od 20 lat... – Czy małżonka naprawdę chciała popełnić samobójstwo? – W pistolecie, który znajdował się w domu od lat, były trzy rodzaje nabojów, które sam załadowałem: hukowe, do zranienia i ostre. Od lat pistolet nie był używany. Najpierw powinny wystrzelić te pierwsze. – Zatem żona zdążyła je przestawić... A może ktoś jej w tym pomógł? – W domu były tylko cztery osoby: ja, małżonka i dwójka agentów ABW. Gdy padł strzał, ja pierwszy znalazłem się w łazience.
ryg iel
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
dr ze jG
6
/A AP t. P Fo
n
– Z pewnością byliśmy podsłuchiwani i śledzeni. Żona mówiła, że jeżdżą za nią jakieś samochody. W atmosferze oskarżeń i nagonki nie mogła się więc czuć komfortowo. – Może śledzili ją nie ludzie Ziobry, a najzwyklejsi złodzieje... – Co prawda dwukrotnie napadano na nią i zabierano samochody, ale w przypadku śledzących nie byli to raczej amatorzy pojazdów. – W pierwszym etapie śledztwa ludzie Ziobry za wszelką cenę usiłowali udowodnić rozbicie układu, którego jednym z ogniw miała być Barbara Blida. – Jeśli był układ i mafia węglowa, o których tak dużo mówili, to gdzie są ci gangsterzy i te wielkie pieniądze?
Henryk Blida – rocznik 1945, mąż Barbary Blidy, posłanki na Sejm w latach 1989–2005, minister budownictwa i prezesa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, zmarłej 25 kwietnia 2007 roku. Pracował w Wojskowych Zakładach Mechanicznych, następnie (do emerytury) w nadzorze huty Jedność. W małżeństwie przez 38 lat, dwoje dzieci, dwie wnuczki.
– Przede wszystkim chciałbym dowiedzieć się tego, co skrywa przede mną bardzo szczelna prokuratura w Łodzi. Z pewnością wcześniej w śledztwie chodziło głównie o politykę i o pognębienie lewicy, z którą kojarzono wyraźnie moją żonę. – Dramatycznie zabrzmiał głos Kazimierza Kutza, który zaapelował do polityków prawicy, by przestali wycierać sobie gęby nazwiskiem Blidy. – I za to mu serdecznie dziękuję, bo to był głos bardzo emocjonalny, ale i jednocześnie niezwykle potrzebny. Pan Kutz wykazał się wielką odwagą. To wszystko, co działo się wówczas wokół śmierci małżonki, musiało go mocno zdenerwować. – Po dwóch latach od tragedii mówi się o sensacyjnym zwrocie w śledztwie w sprawie śmierci Barbary Blidy – prawdopodobnie sfałszowano podpis prokuratora Jacka Krawczyka na postanowieniu o wszczęciu postępowania wobec małżonki. – Śledztwo w sprawie małżonki prowadzą dwie prokuratury: łódzka zajmuje się ABW i tym wszystkim, co w dniu śmierci żony działo się wokół jej osoby, natomiast prokuratura w Warszawie zajmuje się
pożegnała się z polityką, co doskonale pamiętają jej znajomi i przyjaciele. Znalazła sobie antidotum w postaci pracy, która ją całkowicie pochłaniała. Wzięliśmy nawet kredyt na budowę domu, z pewnością nie myślała o śmierci... – Jakim naprawdę była człowiekiem? – Zarabiała dużo, ale też pomagała ludziom, nie szczędząc swoich pieniędzy. Była rozrzutna i zapewne dlatego nie mieliśmy nigdy odłożonej gotówki. Czasami buntowałem się, gdy pomagała innym, wydzwaniając i wspierając w ten sposób różne akcje charytatywne. Odpowiadała zwykle: „Oni też potrzebują, a to, co mamy, nam wystarczy!”. Szczególnie wrażliwa była na krzywdę i potrzeby śląskich dzieci, dla których znajdowała sojuszników i sponsorów. – A jak traktowała swoich najbliższych? – Przede wszystkim chciała, aby nasze dzieci miały lepszy start niż my. Dlatego im pomagała, kupowała wnukom wózki i inne prezenty. Ale jednocześnie była bardzo wymagająca. – Czy ludzie pamiętają jeszcze o Barbarze Blidzie?
– Nie tylko sąsiedzi i najbliżsi spotykają się przy jej grobie. Na cmentarz zaglądają także ci, którzy doceniają to, co robiła dla Śląska i Siemianowic. Na grobie małżonki zawsze są świeże kwiaty, w drugą rocznicę śmierci płonęło bardzo dużo zniczy. – Jaka lekcja dla Pana i nas wszystkich płynie z tragedii Barbary Blidy? – Polityka to jest wielka k...a – niech pan to jakoś literacko ujmie. To coś brudnego, bez sentymentów, co sprawia, że często wyciąga się na wierzch brudy, fałsz i półprawdy, by niszczyć drugiego człowieka. – Ale żona bardzo długo tkwiła w tym politycznym szambie... – ...i wreszcie powiedziała: dość! Jej kontakt z polityką zaczął się dawno i w gruncie rzeczy przypadkowo. W czasach Jaruzelskiego była naczelnym inżynierem „Fabudu” i nadszedł partyjny prikaz, by kandydatem na posła została osoba młoda, licząca sobie około trzydziestki. Zgłoszono jej kandydaturę i wygrała wybory. W polityce wytrwała 16 lat. O 16 lat za dużo. Rozmawiał RYSZARD PORADOWSKI Fot. Autor
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
Wodowanie Wojtyły Po okresie znaczenia pomnikami terytoriów dotkniętych papieską stopą wchodzimy w fazę budowania pamiątkowych monumentów w miejscach, gdzie JPII miewał za młodu przygody. Nie ma w Polsce mądrego, który by trafnie odpowiedział na pytanie, ile dokładnie pomników postawiono papieżowi Janowi Pawłowi II. Nawet my już pogubiliśmy się w liczbach i wiemy tylko tyle, że od 10 maja jest jeden więcej, niż było (circa 550 sztuk) dotychczas. Ten najnowszy odsłonięto w Zbąszyniu (powiat Nowy Tomyśl, woj. wielkopolskie), a jego pokropienie przez metropolitę poznańskiego arcybiskupa Stanisława Gądeckiego (fot. obok) było punktem kulminacyjnym trzydniowej fety zorganizowanej – z błogosławieństwem i finansowym wsparciem Ratusza – przez miejscowy aktyw parafialny. Tubylcom urozmaicono szarą codzienność maratonem filmów religijnych, spektaklem teatralnym „Przed sklepem jubilera” (według sztuki dramatopisarza Wojtyły) wystawionym przed pracownią miejscowego sprzedawcy biżuterii (sic!), procesją, zbiorowym odprawianiem różańca, koncertem zespołu Gitary Niepokalanej i wieloma podobnymi atrakcjami. Ściślej rzecz ujmując, pomnik nie jest poświęcony papieżowi, lecz biskupowi Karolowi Wojtyle. Wykonany z brązu monument upamiętnia bowiem incydent z lipca 1960 r., kiedy to ówczesny sufragan krakowski biwakował w Zbąszyniu na etapie spływu kajakowego rzeką Obrą, a nieodłączna ekipa płetwonurków z bezpieki czyhała w trzcinach na okazję do zrobienia zdjęcia (komunikat IPN już wkrótce), gdyby tylko do namiotu „figuranta” zbliżyła się jakaś niewiasta. Jeśli chodzi o wrażenie artystyczne, dzieło bije wszystkich dotychczasowych „papieży” na głowę, gdyż przedstawia Wojtyłę siedzącego w... zawieszonym nad rzeką kajaku. Uchwyconego w momencie odpoczynku, z odłożonym na bok wiosłem i zatopionego w lekturze jakiejś książki o nieznanym tytule (według interpretatorów kościelnych, ani chybi jest „skupiony na modlitwie”). Ewenementów związanych ze zbąszyńską wersją Wojtyły odkryliśmy zresztą nieco więcej...
~ ~ ~ Komitet budowy pomnika zawiązał się w styczniu 2007 r. W jego składzie widnieją nazwiska najbardziej prominentnych samorządowców z przewodniczącym Andrzejem Wilkońskim (starosta powiatu nowotomyskiego), Rafałem Suchorskim (były burmistrz, a obecnie zastępca prezesa Stowarzyszenia Gmin Nadbobrzańskich), Tomaszem Kurasińskim (wiceburmistrz) i Stanisławem Chlebowskim (przewodniczący Rady Miejskiej). Lokalną finansjerę reprezentowali: najbogatszy
z kajakiem poszło w sumie ponad 230 tys. zł. Jeśli dodać do tego zapłacony przez gminę rachunek za fontannę przy pomniku oraz specjalną doń pompę kupioną przez komunalny Zakład Wodociągów i Kanalizacji, wyjdzie – lekko licząc – ćwierć miliona złotych, co np. dwukrotnie przewyższa kwotę przeznaczoną w tegorocznym budżecie Zbąszynia na podwyżki dla nauczycieli... – Ale to przecież nie wszystkie koszty, bo przewidziano też specjalny monitoring pomnika. Policjant w komendzie będzie obserwował, kto
w powiecie rzeźnik, biznesmen z branży metalowej oraz miejscowy proboszcz ks. Zbigniew Piotrowski, który ograniczył się wszakże do „duchowego wzbogacania” komitetu. – Miasto już na „dzień dobry” dało im 10 tys. zł na projekt pomnika. Później komitet wysyłał do okolicznych firm pisma z takimi niby prośbami o datki. Wierni płacili tyle co kot napłakał, więc wciskali nam okolicznościowe medale, kubki... – był to swoisty reket, bo któżby odmówił, skoro tak „grzecznie prosi” ekipa dzierżąca całą władzę w mieście i powiecie. Nawet ci, którzy cienko przędą, dawali dla świętego spokoju kasę. Przecież każdy ma w urzędach jakieś interesy do załatwienia – tłumaczy „FiM” właściciel sklepu w Zbąszyniu. Całe przedsięwzięcie kosztowało ok. 380 tys. zł, a zdecydowaną większość wydatków sfinansowano z kasy publicznej. Tylko na „zagospodarowanie terenu” sąsiadującego
wsiada do kajaka, żeby zrobić sobie pamiątkową fotkę z Wojtyłą na rufie, a opłacane przez miasto jupitery mają odstraszać wandali, którzy mieliby na przykład ochotę na odłupanie mu wiosła – dodaje nasz rozmówca. „Gdyby świętej pamięci Karol miał na zbyciu ćwierć miliona, pewnie wybudowałby nam w tym miejscu przystań i dodał gratis kilka kajaków. Ale to zbyt skomplikowane dla Polaków” – tak show w Zbąszyniu komentuje internauta. ~ ~ ~ Santo subito w kajaku z wodotryskiem w tle dużo kosztował, a w dodatku... brzydko pachnie. Okazuje się bowiem, że zlecenie na wspomniane „zagospodarowanie terenu” dostała spółka „Keno-Eko”, której współwłaścicielami są: ~ wpływowy radny miejski dwóch kolejnych kadencji Jan Pękala – kolega burmistrza Zbąszynia Leszka Leśnego, członek Komisji Budżetu, Rozwoju Gminy
i Porządku Publicznego (kluczowy organ uchwalający m.in. cele inwestycyjne) oraz Komisji Rewizyjnej (kontroluje prawidłowość wydatkowania publicznych pieniędzy); ~ Jan Ciszewski – przewodniczący koła Platformy Obywatelskiej w Zbąszyniu. Dostali wprawdzie tę robotę w drodze formalnego przetargu (nikt inny nie stanął do rywalizacji) i nie był on pierwszym wygranym przez firmę radnego (np. w 2006 r. „Keno-Eko” dostało od miasta kontrakt na 611 tys. zł, a rok później dwa na łączną kwotę prawie 900 tys. zł), ale swąd się rozszedł, zanim jeszcze Wojtyłę uroczyście zwodowano... – Swąd był odczuwalny nawet podczas uroczystości kropienia pomnika przez arcybiskupa Gądeckiego, bo Obra w tym miejscu po prostu cuchnie, a nasi nawiedzeni włodarze wyrzucają pieniądze na religijne gadżety, zamiast przeznaczyć je choćby na zamówienie pogłębiarki i wycięcie trzcin, jak to drzewiej bywało – utyskuje emerytowany nauczyciel. Nie rozumie, że te trzciny z pewnością jeszcze się przydadzą podczas kolejnego widowiska światło-dźwięk, gdy w krzakach zajmą miejsca artyści pozorujący agentów SB... ~ ~ ~ Wojtyła w kajaku to mały pikuś wobec pomysłu kurii biskupiej w Pelplinie, żeby w gminie Gniew (woj. pomorskie), na odcinku drogi między
Nicponią a Piasecznem, postawić pomnik upamiętniający... drobną stłuczkę i wykrzywiony błotnik forda, którym podróżował kardynał Wojtyła, oraz cudowne (jakżeby inaczej!) ocalenie pasażera. Dramat rozegrał się 10 maja 1972 r., kiedy to inwalida na silnikowym wózku wyprzedzał ciągnik z przyczepą i nagle zza zakrętu wyjechał mu naprzeciw samochód Wojtyły. Kolizji nie udało się uniknąć i kaleka wylądował w rowie, ale na szczęście przeżył. Ale oczywiście wcale nie o kalekę tu chodzi (aczkolwiek IPN powinien sprawdzić, czy nie był to oficer SB w przebraniu), lecz o santo subito, który przez kalekę najadł się strachu i musiał zmienić samochód, żeby pojechać dalej, bo okropnie się spieszył. Gdy historyjkę o kolizji opowiedział wielebnym z Pelplina kard. Stanisław Dziwisz, kuria natychmiast przystąpiła do natarcia. – Już rozmawiałem z burmistrzem Gniewa. Oczekujemy, że gmina zajmie się upamiętnieniem tego wydarzenia dla przyszłych pokoleń – obwieścił lokalnym mediom w imieniu szefa diecezji ks. Stanisław Grunt. Najlepiej w formie dogorywającego na poboczu inwalidy. Gdy model wyzionie ducha, pomnik będzie można poddać taniej „renowacji”, bo nieszczęśników zdychających z głodu w okolicy nie brakuje... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
EUROPA DA SIĘ LUBIĆ
– Po co specjalista prawa wyznaniowego i samorządowiec wybiera się do Brukseli? Znudziło się panu w Polsce? – Nie. Polska ma szansę odegrać poważną rolę w procesie zmian Unii Europejskiej. Tam nie mają znaczenia spory, kto z kim nie wsiądzie razem do samolotu. Dzisiaj w Unii trwa debata o jej przyszłości. Jednym z jej miejsc jest Komisja Spraw Konstytucyjnych oraz Komisja Praw i Wolności Obywatelskich. Potrzebujemy bowiem solidniejszej podstawy traktatowej. – Ale po co wprowadzać nowe regulacje? Nie wystarczą dotąd obowiązujące? – Nie. Unia Europejska, aby mogła wygrać światową rywalizację, musi stać się silna. Jest to szczególnie ważne w dobie kryzysu. Jeżeli w dawnych wiekach to Morze Śródziemne integrowało świat, to dzisiaj centrum globu stanowi Pacyfik. Od Azji po Amerykę Południową. Na dodatek pojawiają się kolejne zrzeszenia państw: Unia Afrykańska, NAFTA, Wspólnota Niepodległych Państw. A Europa ma do zaoferowania światu unikalny ład łączący sprawność gospodarki i sprawiedliwość społeczną. My, ludzie lewicy, chcemy Europy socjalnej, a nie tylko unii gospodarczej i walutowej. To jest właśnie ta europejska solidarność. Projekt integracji europejskiej oparty jest także na mocnych podstawach moralnych. – Czyli? – Poprzez współpracę jego twórcy chcieli zachować pokój. Czy mieliśmy na obszarze Unii Europejskiej jakieś konflikty zbrojne? A sporów przecież nie brakowało i nie brakuje. Choćby pomiędzy Słowacją a Węgrami, Węgrami i Rumunią czy francusko-niemiecki. Berlin i Paryż wzajemną niechęć zastąpiły współpracą. Dobrym przykładem są także relacje polsko-niemieckie. Złe sygnały płynące z Warszawy w latach 2005–2007 częściowo im jednak zaszkodziły. – Wróćmy do europejskiej solidarności. Czy aby na pewno mamy z nią do czynienia? O jakich regułach gry mówimy, skoro jedni dają swojemu przemysłowi miliardy euro, a nasze stocznie musiały oddać to, co dostały w przeszłości, co doprowadziło do ich bankructwa? – Tak, to prawda, możemy mówić o pewnym deficycie solidarności w UE. Ale są sposoby, aby temu zapobiec. Mamy Radę Unii ds. konkurencji. To jest forum dyskusji i to rząd miał i ma pole do działania.
Po co Warszawie Bruksela Rozmowa z Pawłem Leszczyńskim – doktorem prawa i wiceprzewodniczącym gorzowskiej Rady Miasta Jesteśmy dużym państwem i możemy skutecznie bronić swoich interesów. Bierzmy przykład z europejskich maluchów. To rządy Irlandii czy Luksemburga potrafią przekonać wspólnotę do swoich pomysłów na prowadzenie konkretnych polityk. Unia to ani konferederacja, ani federacja, ani też klasyczna organizacja międzynarodowa. To coś zupełnie innego. – A czy przypadkiem nie idziemy w stronę Stanów Zjednoczonych Europy, gdzie przez nikogo niekontrolowana olbrzymia biurokracja dyktuje warunki? – Nie. Nikt nie stawia pomysłów budowy drugich Stanów Zjednoczonych. Lewica chce silnej UE opartej na suwerennych państwach, aby razem można było dokonać czegoś więcej. A opowieść, że Unia ma gigantyczną biurokrację, to mit. – Czy na pewno mit? Codziennie widzimy w telewizji obrazki przedstawiające masy unijnych urzędników. – Tak, to jest mit. Wystarczy porównać liczbę pracowników w unijnych agendach i w brytyjskiej korporacji BBC. – I co? – Unia zatrudnia ich mniej. – Niemożliwe! – Ale to prawda. – Tyle że nikt ich nie kontroluje. I robią, co chcą. – Lewica ma na to odpowiedź. To Parlament Europejski powinien stać się głównym miejscem tworzenia wspólnotowego prawa. Wymaga to zupełnie nowego podziału zadań pomiędzy pozostałe organy unii. Partia Europejskich Socjalistów proponuje także, abyśmy mocniej do współpracy wciągnęli partnerów
Paweł Leszczyński – rocznik 1975, doktor prawa, specjalizuje się w regulacjach wyznaniowych i konstytucyjnych; starszy wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Gorzowie Wielkopolskim. Jako jedyny gorzowski radny w oświadczeniu majątkowym wśród elementów swojego majątku wymienił księgozbiór naukowy. Startuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego z listy SLD-UP w okręgu lubusko-zachodniopomorskim.
społecznych: związki zawodowe, organizacje społeczne i konsumenckie. Wraz z tym powinniśmy pogłębić integrację i pomyśleć o poszerzeniu UE. – Unia ma być jeszcze większa? Kogo możemy jeszcze przyjąć? Turcję? – W pierwszej kolejności Chorwację. Winniśmy także przygotować ramy współpracy z Ukrainą. Współpraca z Turcją ma dla Europy znaczenie strategiczne. Tam leży bowiem klucz do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego Europy, czyli kolejnego źródła dostaw ropy i gazu. – Skoro jest to takie ważne, to dlaczego negocjacje z Ankarą ciągną się od lat 60. XX wieku? – Otóż tureckie rządy mają pewien problem z dostosowaniem państwa do podstawowych zasad Unii Europejskiej, takich jak rządy prawa, poszanowanie praw człowieka, szacunek dla wszelkich mniejszości. Co ciekawe, tak naprawdę to islamiści przeprowadzili poważne reformy konstytucyjne i zaczęli wdrażać przepisy dotyczące praw i wolności obywatelskich. Nie uczynili tego ani socjaldemokraci, ani wojskowi. Ale mają jeszcze sporo do zrobienia. – Czy jednak zamiast snuć marzenia o jeszcze większej Unii, nie powinniśmy zrobić porządków na własnym podwórku? Przestępcy się nam szwendają po kontynencie dość swobodnie. – Nie tak swobodnie. Zdaniem lewicy, warto tutaj jednak pomyśleć o jeszcze bardziej efektywnym współdziałaniu
policji i sądów. Zagrożenie zamachami terrorystycznymi wcale nie minęło. – A czy przypadkiem nie czynią pośmiewiska ze zjednoczonej Europy obrazki z podzielonej na pół stolicy Cypru, państwa należącego do UE? – Nowi przywódcy obu jego części – greckiej, która jest w UE, i tureckiej, pozostającej poza nią – chcą zakończyć ten konflikt. Część turecka Cypru jest bardzo zaniedbana i dość uboga. A dzięki funduszom unijnym można zrobić naprawdę wiele. Wystarczy odwiedzić niektóre lubuskie wsie, w których dawniej funkcjonowały PGR-y. Mamy tam sieć świetlic dla dzieci, nowy sprzęt dla ochotniczych straży pożarnych, drogi lokalne. Na obszarach dotkniętych masowym strukturalnym bezrobociem odżywa aktywność gospodarcza. A to wszystko dzięki naszemu wejściu do Unii. Dobre wykorzystanie środków europejskich to jeden z naszych podstawowych obowiązków. – Polska się zmienia, a duch państwa nie... – Unia nie zajmuje się regulacjami stosunków państwa i Kościołów. Mamy tutaj pełną panoramę najróżniejszych rozwiązań. Warto zwrócić uwagę, że niektóre z nich dotyczą tylko części danego państwa. Ot, choćby specjalny status Kościoła anglikańskiego w Wielkiej Brytanii nie obowiązuje już w Walii. Nawet w USA nie mamy jednej praktyki w regulacjach spraw wyznaniowych. Musimy jednak pamiętać o generalnych zasadach panujących w UE – między innymi szacunku dla mniejszości. – I tylko w taki sposób UE odnosi się do tej sprawy? – Nie. Na mocy traktatu amsterdamskiego unijną zasadą są równe prawa wspólnot religijnych i światopoglądowych. Bardzo ciekawe rozwiązanie przyjęto w Królestwie Belgii, gdzie wspólnota ateistyczna działa na mocy specjalnej ustawy zrównującej jej status z Kościołami. Współpracujący z nią psychologowie mają status zbliżony do kapelanów wojskowych i szpitalnych. – A co z Polską? – Prawo pisane sobie, a praktyka sobie. No i mamy niezbyt szczęśliwe nasze rozwiązania konstytucyjne. Wbrew ostrzeżeniom ekspertów politycy wpisali do ustawy zasadniczej pojęcie teologiczne z dokumentów Soboru Watykańskiego II.
– ??? – Regulacja stosunków państwa oraz Kościołów i związków wyznaniowych ma się bowiem oprzeć na wzajemnej autonomii. O ile jeszcze państwo może ją nadać różnym grupom, to w drugą stronę prowadzi to do absurdalnej sytuacji, kiedy część społeczeństwa (członkowie jednego Kościoła) nadaje autonomię państwu i określa, co jest jego obowiązkiem. Na dodatek Kościół rzymskokatolicki został imiennie wymieniony w ustawie zasadniczej. Trzy inne miejsca, gdzie mamy problemy ze standardami europejskimi, to telewizja i radiofonia publiczna oraz ustawowa sfera regulacji wyznaniowych. Ta pierwsza – zamiast realizować swoją misję, czyli propagować uniwersalne zasady etyki i różnorodność kulturową, religijną i światopoglądową – nie czyni tego. No i ustawy wyznaniowe. – Przecież mamy dość liberalną ustawę o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. – Tak wygląda to tylko formalnie. Faktycznie podzieliliśmy w Polsce wspólnoty wyznaniowe na trzy kategorie. Pierwsza obejmuje Kościół rzymskokatolicki mający i konkordat, i specjalną ustawę. Druga obejmuje 11 Kościołów działających na podstawie odrębnych ustaw. 12 Kościołów i związków wyznaniowych dostało przywilej uznania przez państwo ślubów religijnych, pozostałe wspólnoty działające na podstawie wpisu do ewidencji takiego uprawnienia są pozbawione. – A czy przypadkiem nie mamy jeszcze do czynienia z czwartą kategorią, którą tworzą organizacje humanistyczne? Są traktowane jak zwykłe stowarzyszenia, więc dla władzy są niewidoczne. – Ma pan rację. Kolejne polskie rządy rozmawiają wyłącznie z hierarchią Kościoła katolickiego. Nie ma rozmów ani z Polską Radą Ekumeniczną, ani reprezentacją humanistów. Pożądane byłoby ich włączenie do pracy zarówno Rady Pożytku Publicznego, jak i Rady Bioetycznej. Byłby to czytelny sygnał ze strony rządzących, że władza nie wyklucza obywateli ze względu na ich światopogląd. Przykładem dla Donalda Tuska może być przewodniczący Komisji Europejskiej. Konsultuje się on z reprezentantami wszelkich wspólnot religijnych i humanistycznych. – A co z komisjami majątkowymi? – To jest ukryta reprywatyzacja. W takiej formie Komisja Majątkowa nie funkcjonuje w żadnym z pozostałych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Procedury jej pracy naruszają fundamentalne zasady Unii Europejskiej: zasadę prawa do sądu (bo postanowienia Komisji nie podlegają kontroli), ale i regułę ochrony niezależności samorządu. Na mocy postanowień komisji nie tylko odbiera się majątek należący do różnych podmiotów, ale wymusza się na radach gmin zmiany w planach zagospodarowania przestrzennego. Rozmawiał MiC
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
Z
bieranina chrześcijańsko-narodowo-katolicko-patriotyczno-konserwatywno-ludowo-kabaretowych i w większości aktualnie bezrobotnych polskich polityków, wykopanych przez wyborców poza margines życia publicznego, poddała się charakteryzacji, nałożyła na oblicza kolejną warstwę cukru pudru i nazwała się partią Libertas. Koszty pudrowania poniósł jej przewodniczący, irlandzki milioner Declan Ganley – założyciel paneuropejskiego stowarzyszenia politycznego o tej samej nazwie i spiritus movens ubiegłorocznej klęski irlandzkiego referendum nad traktatem lizbońskim. Ganley jest niewątpliwie człowiekiem rozumnym, bo przecież trudno domniemywać, żeby dureń mógł być właścicielem spółki Rivada Networks, zarabiającej setki milionów dolarów na dostawach systemów łączności dla amerykańskiej armii. I choć nie mieliśmy okazji poznać go osobiście, wydaje się również facetem bardzo sympatycznym, skoro udało mu się skraść najbardziej egzotyczne egzemplarze z poselsko-senatorskiej kolekcji prezesa Jarosława Kaczyńskiego, zaś o. Tadeusz Rydzyk widzi w nim wcielonego diabła, który pragnie rozbić rodzimą katoprawicę na piersi redemptorysty wyhodowaną. Nie będziemy spekulować, co podkusiło Ganleya, żeby wziąć sobie na garnuszek polskich outsiderów politycznych i wyrzucać w błoto pieniądze na ich promocję, ale popatrzmy, w co ten nieszczęsny Irlandczyk wdepnął... Funkcję pierwszego zastępcy prezesa pełni w Libertasie niejaki Daniel Pawłowiec – niegdysiejszy aktywista Młodzieży Wszechpolskiej, publicysta Rydzykowego „Naszego Dziennika” i wreszcie poseł LPR (zasłynął dzielnością w walce o intronizację Jezusa Chrystusa na króla Polski). Szczytem jego dotychczasowej kariery była posada wiceministra w kancelarii premiera Kaczyńskiego (dostał ją w ramach podziału koalicyjnych łupów), a gdy w lipcu 2007 r. wypadał z układu, sprawował funkcję sekretarza stanu w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Drugim zastępcą szefa Ganleya jest były poseł PiS Artur Zawisza (fot. obok) – ekspert Radia Maryja i polityczny kameleon, który w tylu już partiach szukał szczęścia, że doprawdy nie ma sensu ich wymieniać. Odnotujmy jedynie, że w ostatnich wyborach próbował ponownie dostać się do Sejmu pod chorągiewką LPR. Zawisza ma nadzwyczajne wprost zdolności. Gdy kończył
A TO POLSKA WŁAŚNIE
karierę poselską, przysiągł w oświadczeniu majątkowym, że oprócz domu o wartości 1 mln zł, dwóch samochodów, zbroi husarskiej i długów w bankach (44,5 tys. dol. oraz 40 tys. zł) nic więcej nie posiada. Nawet jednej złotówki oszczędności! Ambicja nie pozwoliła mu iść na zasiłek dla bezrobotnych, więc założył firmę „Artur Zawisza Dobre Rady”, ale że mało kto chciał tych rad słuchać, chłopina zaczął już przymierać głodem, a banki tylko czyhały, żeby mu wejść na hipotekę. Uratował go senator Piotr Andrzejewski (PiS), który dał Zawiszy etat (z płacą 1200 zł brutto) w swoim biurze parlamentarnym.
Tak więc w kwestii politycznej przyszłości Zawiszy nie wiemy w zasadzie tylko jednego: kiedy puści Ganleya z torbami? ~ ~ ~ Do wyścigu o mandaty w europarlamencie Libertas wystawia doborową 129-osobową reprezentację, w której najlepszymi z najlepszych są: jeden eurodeputowany z namaszczenia LPR, posłanka i senator od braci Kaczyńskich oraz jeden senator całkiem bezpański (do niedawna w PO). Jeśli zaś chodzi o pozostałych graczy, to aż 41 legitymuje się aktualną przynależnością do LPR, dającą im czołowe miejsca na listach wyborczych Libertas. Doszlusowało do nich
nie pytając ich o zgodę na występy w barwach konkurencyjnego ugrupowania? Według towarzyszy, to tylko deszcz padał. – Start z listy Libertasu jest działaniem, które nie przyniesie żadnego skutku ani pani poseł, ani polskiej prawicy – ostrożnie komentował sensacyjną wieść przewodniczący klubu Przemysław Gosiewski, gdy jeszcze nie wiedział, że Sobecka wymknęła się też spod kontroli o. Tadeusza, któremu zawdzięczała całą swoją dotychczasową karierę, i że już wkrótce określana będzie w Radiu Maryja mianem „jakiejś spikerki”. Ba, zdrajczynią wręcz, bowiem okazało się, że jej narodowe przekonania były – zdaniem
9
braciom Kaczyńskim i o. Rydzykowi dostał się do parlamentu, a teraz – nawet nie informując protektorów – zgłosił się do Ganleya. Kto wie, może będzie miał okazję powtórzyć na forum europejskim, że: z „Oświęcim nie był obozem zagłady, lecz obozem pracy – Żydzi, Cyganie i inni byli tam niszczeni ciężką pracą; zresztą nie zawsze ciężką i nie zawsze byli niszczeni, bo są relacje, iż w obozie posiłki bywały trzy razy dziennie, chorzy dostawali delikatną zupę, mleko i biały chleb, a Żydzi często pełnili różne funkcje obozowe, na przykład kapo”; z „To był obóz koncentracyjny, ale to nie był obóz zagłady, co
Reanimacja Według admiratorów, dyrektor Radia Maryja ma „boski dar poznawania ludzi po oczach”. Ojciec Rydzyk przyznaje, że kiedyś trochę niedowidział, ale wyścig do europarlamentu poprawił mu ostrość wzroku... Co podkusiło Ganleya, żeby przytulić Sobecką?
I co, można za takie pieniądze wyżyć z żoną oraz trójką dzieci? Okazuje się, że można! „Umówiliśmy się na symboliczną pensję, bo moim głównym źródłem dochodów jest własna działalność gospodarcza” – żartował spec od „dobrych
rad”, za które niegdyś paru jego kolegów ze spółki Eastern Enterprises (Zawisza był tam przewodniczącym Rady Nadzorczej) o mały włos nie poszło siedzieć po kombinacjach z wypłatą żonie pana Artura nienależnych pieniędzy (por. „Lis w kurniku” – „FiM” 20/2006).
po kilku rozbitków z Samoobrony (występujących teraz pod szyldem Partia Regionów), PSL (Stronnictwo „Piast”) i LPR („Naprzód Polsko”), zaś bezpartyjne mięso armatnie okupować będzie na kartach do głosowania miejsca w 100 proc. gwarantujące im sromotną porażkę. Przyjrzyjmy się teraz najwybitniejszym – obok Pawłowca i Zawiszy – postaciom ekipy, która chce rzucić Europę na kolana: ~ Była spikerka Radia Maryja i faworyta o. Rydzyka, a dzisiaj posłanka Anna Sobecka (Klub Parlamentarny PiS), jest w tym gronie gwiazdą świecącą zdecydowanie najjaśniej. Że krzyczała kiedyś, iż „po wejściu Polski do struktur europejskich 90 proc. gospodarstw rolnych zostanie zlikwidowanych, skutkiem czego przybędzie dodatkowo 3 mln bezrobotnych”? Ot, drobna pomyłka w rachunkach. Że napluła w twarz prezesowi Kaczyńskiemu i towarzyszom z klubu,
mnichów – fikcją, skoro poszła na zatracenie do „jakiejś międzynarodówki o niezbyt czysto polskim rodowodzie”. My natomiast gorąco pani Annie kibicujemy, bo tylko dzięki niej Europa być może dowie się wreszcie, że na „polskiej prawicy” słychać takie oto poglądy (cyt. z medialnych wystąpień Sobeckiej): z Należy zakazać badań prenatalnych, bowiem „nieraz właśnie one były przyczyną okaleczenia dziecka w łonie matki”; z W Toruniu mieszka i pracuje człowiek, który powinien decydować o obsadzie wszystkich najważniejszych stanowisk w Unii Europejskiej, bowiem „Pan Bóg obdarował ojca Rydzyka zdolnością poznawania ludzi po oczach. On tylko raz spojrzy i już wie, czy można takiej osobie zaufać”; z „Gdy ojciec pije i bije, a matka w obawie przed mężem pozwala mu na to, wówczas dziecko szuka miłości poza domem. Gdy ma pecha, może trafić na innego mężczyznę. I stąd się biorą geje”. z Bezpartyjny senator Ryszard Bender (kiedyś pieszczoch komuny, a później współzałożyciel LPR) to kolejny renegat, który dzięki
się nieraz potocznie pisze. Bo to były odrębne obozy: Treblinka, Bełżec, Sobibór” – jak to ujawnił w „Rozmowach niedokończonych” na antenie Radia Maryja (por. „Przeżyjmy to ostatni raz” – „FiM” 44/2007). Przyszłych europarlamentarzystów ostrzegamy, że Benderowi zdarza się też pisać wredne donosy. Oto fragment jego listu wystosowanego do „Najdostojniejszego Księdza Biskupa Diecezji Essen Dr. Huberta Luthe”, po przyznaniu prof. Władysławowi Bartoszewskiemu (więzień Oświęcimia nr 4427) przez Niemców prestiżowej nagrody im. Heinricha Braunsa: „Wydarzenie to samo w sobie nie zasługuje na większą uwagę, wątpliwości wzbudza jednak uzasadnienie wyróżnienia (...). Otrzymujemy stale pytania, zwłaszcza od młodych zaangażowanych chrześcijan, ileż razy trzeba się rozwodzić i zawierać ponowne małżeństwa, by móc występować w imieniu katolicyzmu”. Z ulubieńców o. Rydzyka, którzy mieli dotychczas nieskrępowany dostęp do anteny Radia Maryja, w Libertasie znaleźli się też: prof. Ryszard Kozłowski z Politechniki Krakowskiej (główny doradca o. Rydzyka w dziedzinie geotermii), Wojciech Wierzejski (p.o. prezes LPR), Dariusz Grabowski (europoseł z listy LPR) i Janusz Dobrosz (prezes „Naprzód Polsko”). – Mam też żal do tych ludzi, którzy w Radiu Maryja byli, a nawet występowali czy współpracowali z nami. Myślałem, że to przyjaciele. A oni biegają, jak nie wiem co, i wchodzą w coś, co się nie zna, bo na pierwszym miejscu będą na jakichś listach! To jest walka o pieniądze – pieklił się 6 maja o. Tadeusz w „Rozmowach niedokończonych”. Ani chybi milioner Ganley zapomniał o kimś na liście płac... DOMINIKA NAGEL
10
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Statystyczny Polak wytwarza rocznie 300 kg śmieci, wspólnie produkujemy około 12 mln ton odpadów rocznie. Selekcja czy recykling to w naszym kraju wciąż margines. Wkrótce więc mogą nas przywalić i zatruć...
Góry śmieci W
traktacie akcesyjnym uzyskaliśmy okresy przejściowe na uporządkowanie śmieciowego problemu i przystosowanie się do unijnych norm dotyczących gospodarki odpadami. Do końca 2011 r. należy dostosować polskie składowiska komunalne do wymagań Unii oraz zamknąć te niespełniające norm; do końca 2014 r. – dociągnąć do unijnych norm w zakresie odzysku (ponowne wykorzystanie odpadów w całości lub w części) i recyklingu (powtórne przetwarzanie materiałów z opadów). Odzysku na poziomie 60 proc.; recyklingu – 55 proc. odpadów opakowaniowych. Polska zadeklarowała poza tym redukcję składowania odpadów biodegradowalnych o 25 proc. do 2010 roku i o 50 proc. do 2013 r. oraz odzysk i recykling zużytego sprzętu elektrycznego. Jak twierdzi minister środowiska Maciej Nowicki, na realizację podjętych zobowiązań w zakresie ekologii nie wystarczy pieniędzy. Tylko w najbliższych latach potrzeba na to co najmniej 60 miliardów złotych, z czego 12 miliardów – na gospodarkę odpadami. Tymczasem na polskie wysypiska wciąż trafia niemal sto procent odpadów z gospodarstw domowych oraz 70 proc. – z przemysłu i handlu. To – według danych Polskiego
Systemu Recyklingu – oznacza, że zagospodarowanie nieczystości, a przede wszystkim selektywna zbiórka odpadów komunalnych, kształtuje się w Polsce na poziomie 2–5 proc. (najgorszy wskaźnik w Unii Europejskiej. W przodujących pod tym względem Niemczech, Szwecji, Danii czy Szwajcarii poziom ten sięga 90 proc.!). Według Krajowej Izby Gospodarczej, w obecnym stanie nie ma szans na realizację coraz wyższych poziomów odzysku i recyklingu, wynikających z zobowiązań podjętych wobec UE. W jej ocenie, „istnieje obawa, że do pełnej i faktycznej realizacji ustawowych obowiązków odzysku może brakować co najmniej 400–500 tysięcy ton rocznie selektywnie zbieranych odpadów opakowaniowych rocznie”. Niemal żadna z polskich gmin nie ma wysypiska śmieci, które spełniałoby unijne normy, a więc jak najmniej zanieczyszczało wodę, ziemię i powietrze. Na Podlasiu do końca 2009 r. trzeba zlikwidować ponad 50 wysypisk – bomb ekologicznych. Na Mazowszu (w samej Warszawie każdy mieszkaniec produkuje rocznie około 400 kg śmieci, z czego zaledwie 2 proc. trafia do recyklingu)
do zamknięcia kwalifikuje się 100 spośród 115 działających składowisk śmieci. W całej Polsce – według danych Ministerstwa Środowiska – ponad 1400 wysypisk nie spełnia norm. Oznacza to, że powinny być poddane długotrwałej i bardzo kosztownej rekultywacji. Jeśli Polska nie zrealizuje celów dyrektyw unijnych, już w 2011 roku grożą nam kary, które mogą wynosić dziennie 260 tys. euro, co daje niemal 100 milionów euro w skali roku! Za wieloletnie zaniedbania rządu zapłacą jak zwykle podatnicy. Ażeby unijne dyrektywy zrealizować, samorządy chcą między innymi wybudować dziesięć spalarni śmieci w Chełmie, Krakowie, Trójmieście, Warszawie, Łodzi, Szczecinie, Poznaniu, Białymstoku, Rudzie Śląskiej i Katowicach (koszt jednej to około 500 mln zł), a także kilkadziesiąt przystosowanych miejsc do segregowania i kompostowania odpadów. Potrzeba na to
aż 10 miliardów złotych. Część pieniędzy na ten cel mają zapewnić zwiększone opłaty za wywóz nieczystości. Jak dotąd są one jednak bezpośrednią przyczyną rodzących się w błyskawicznym tempie nielegalnych wysypisk – na obrzeżach miast, w lasach, na łąkach. Jest ich ponad 10 tysięcy. Degradują środowisko, stwarzają zagrożenie dla ludzi, zwierząt i roślin. Wszystkie powinny zniknąć do końca bieżącego roku, co dla samorządów przekłada się na miliony złotych. A te niezbędne są choćby na kościelne inwestycje. „Odzysk i unieszkodliwianie odpadów komunalnych ulegających biodegradacji powinien w roku 2010 wynieść 75 proc. poziomu odpadów wytworzonych w 1995 roku, a ilość odpadów składowanych powinna się zmniejszyć o połowę w stosunku do tegoż roku. W 2007 roku powinniśmy osiągnąć poziom odzysku odpadów opakowaniowych w wysokości 50 proc., a 25 proc. opakowań powinno być poddawanych recyklingowi. Aby te cele zrealizować, niezbędna będzie budowa do roku 2006 sieci instalacji odzysku i unieszkodliwiania odpadów, wdrożenie systemu selektywnej zbiórki odpadów opakowaniowych oraz rozwój i upowszechnianie technologii kompostowania. Konieczna także będzie budowa i modernizacja oraz rekultywacja wielu składowisk odpadów komunalnych” – bajeczne wprost wizje snuł w 2002 roku Czesław Śleziak, ówczesny sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska. Dziś wiadomo na pewno, że optymizm to ostatnia rzecz, na jaką Polska może sobie teraz pozwolić. „Rosnące góry śmieci to coraz poważniejszy problem. Jeżeli w Polsce nie będzie prawidłowego systemu gospodarowania odpadami, to za trzy lata
Zalegające na wysypiskach odpady organiczne wytwarzają metan, który między innymi niszczy warstwę ozonową. Zgodnie z dyrektywą UE, obiekty zagospodarowania odpadów komunalnych powinny posiadać elementy technologiczne pozwalające na efektywne odsortowywanie surowców wtórnych, np. metali, szkła czy plastiku, dawać możliwość przestrzegania wyznaczonych limitów procentowych magazynowania substancji biologiczne nierozkładalnych. Ponadto odpady podlegające biodegradacji powinny być oddzielane i wykorzystane w inny sposób niż odłożone na składowisko. Od 2010 r. na wysypiskach powinny funkcjonować instalacje umożliwiające skuteczną ochronę zasobów wód. Podziemne wody muszą być chronione przed dostaniem się do nich odcieków ze śmieci, a powierzchniowe, spływające z wysypiska, dopiero po oczyszczeniu kierowane do środowiska. możemy utonąć w śmieciach” – twierdzi Andrzej Jagusiewicz, główny inspektor ochrony środowiska. W latach 2007–2013 na gospodarkę odpadami komunalnymi Polska może otrzymać 3,3 mld zł z funduszy strukturalnych. Stanowi to zaledwie 16 proc. potrzebnych w tym czasie środków na podstawowe inwestycje, niezbędne dla realizacji naszych zobowiązań akcesyjnych. Konieczne jest więc zaangażowanie sektora prywatnego w wysokości 11,7 mld zł. Tymczasem podstawową przeszkodą dla inwestycji prywatnych jest niestabilne prawo odpadowe. Jeśli ono się nie zmieni, nawet stuprocentowe wykorzystanie funduszy strukturalnych może nie wystarczyć (według Ministerstwa Rozwoju Regionalnego w latach 2007–2013 na podstawowe inwestycje w gospodarce odpadami należy przeznaczyć w skali kraju ok. 15 mld zł). W najbliższych latach konieczne jest przede wszystkim radykalne ograniczanie składowania odpadów. A to – zdaniem Polskiej Izby Gospodarki Odpadami – można osiągnąć w oparciu o istniejące już przepisy oraz instrumenty ekonomiczne (zamykanie składowisk niespełniających unijnych norm, a także zdecydowane zwiększenie opłaty marszałkowskiej za składowanie śmieci do takiego poziomu, który zapewni opłacalność prowadzenia segregacji, recyklingu i termicznego przetwarzania odpadów. Środki uzyskane w ten sposób mogłyby być przeznaczone na zamykanie, monitoring oraz rekultywację starych składowisk, a przede wszystkim – na edukację ekologiczną). Jak dotąd niespełna 50 proc. samorządów wprowadziło na swym terenie choćby podstawowe standardy planowania i zarządzania gospodarką odpadami. JULIA STACHURSKA Fot. MaHus
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Historia prostytucji Prostytucja to jak wiadomo najstarszy zawód świata. Jej początki sięgają wieków starożytnych. Sam zawód uprawiany był z różnych pobudek, np. religijnych, rodzinnych czy materialnych, a przyzwolenie nań bądź potępienie zależało od miejsca i czasu. Dziewiętnastowieczny historyk F.S. Pierre Dufour pierwsze ślady sprzedaży usług seksualnych odnalazł w bliskowschodniej Chaldei. Miała tam miejsce tzw. prostytucja gościnna, polegająca na tym, że według tradycji owego obszaru, przyjezdnemu nie można było niczego odmówić, w tym... żony czy córki. Jak to mówią, czym chata bogata. Obok prostytucji gościnnej nieobca Chaldejczykom była prostytucja sakralna, zwana także obrzędową, religijną czy świątynną. Według tamtejszej tradycji, każda kobieta przynajmniej raz w życiu musiała oddać się obcemu mężczyźnie. Do zbliżenia dochodziło w świątyni, a opłata za usługę przeznaczona była na rzecz bogini. Taki rodzaj sprzedaży ludzkiego ciała znany był także w Mezopotamii, gdzie tzw. kobiety sterylne, niemogące zapewnić potomstwa jednemu mężczyźnie, służyły bogini Isztar i... innym panom. Uprawianie prostytucji sakralnej nieobce było też mężczyznom, którzy – jak ich kobiece odpowiedniczki – nie mogli się rozmnażać bądź to wskutek wypadku, bądź wady wrodzonej. Forma inicjacji seksualnej – zarówno z kobietami, jak i mężczyznami pozostającymi w służbie danej bogini – miała jeden nadrzędny cel: symboliczne odnowienie mocy płodnej wiernych, co z kolei powinno zaowocować płodnością ziemi i zwierząt domowych. Jednakże fakt, że za usługi te płacono, sprawiał, że sanktuaria wzbogacały się dzięki pieniądzom wiernych (poddajemy pod rozwagę matkom przełożonym polskich siostrzyczek), a i głowy rodzin otrzymywały wynagrodzenie za usługi swych kobiet. Nic więc dziwnego, że z czasem tego rodzaju zachowania zaczęły opuszczać sferę sacrum i stawały się czystym biznesem, a władcy na całym Bliskim Wschodzie, widząc w prostytucji świetne źródło dochodu, sami zaczęli tworzyć domy, w których uprawiano tę profesję. Takie przybytki w starożytnej Grecji stworzył w VI w. p.n.e. Solon, założyciel republiki ateńskiej. Celem owych obiektów miejskich było umożliwienie kawalerom zaspokojenia własnych popędów seksualnych bez potrzeby podrywania mężatek bądź panien. Bardzo szybko pojawiły się też lupanary prywatne, działające jednak w zgodzie
pod kuratelą obcych mężczyzn. Prostytutką więc nie była nigdy nazywana dziewczyna oddawana za pieniądze przez własnego ojca. Także w chrześcijańskim średniowieczu istniało przyzwolenie na prostytucję. Augustyn z Hippony traktował nierząd jako tzw. mniejsze zło, kiedy to bogobojna żona, nie godząc się na potępiane wówczas niektóre praktyki seksualne, zezwalała na kontakty męża z kurtyzanami. Ponadto w naborze pięknych nierządnic widziano ratunek dla młodych homoseksualistów.
pozwolić na zbawienie ich dusz, a za przykład stawiano prostytutkom Marię Magdalenę. Z czasem kobiety lekkich obyczajów stały się częścią społeczeństwa dobrze z nim zasymilowaną. Znane były przykłady, kiedy to kurtyzana stawała się niejako współpracownicą „uczciwych” panien i za zadanie miała dać nauczkę nieuczciwym podrywaczom. Natomiast w Katedrze w Chartres wisiał nawet witraż ufundowany przez kurtyzany na wzór tych ofiarowanych przez kupców czy szewców.
z władzami i polityką podatkową. Ze względu jednak na fakt, że starożytna Grecja była państwem bardzo mizoginistycznym, gdzie kobiety zamykano w oddzielonych od reszty domostwa pomieszczeniach (gyneceum), większość prostytutek stanowiły niewolnice, a jeśli były to kobiety wolne, to takie, które w wyniku straty rodziców bądź opiekunów pozostały bez środków do życia. W każdym razie tych, które trudniły się wspomnianym nierządem było sporo, najwięcej w Koryncie (stąd „córy Koryntu”). O ile jednak Grecy traktowali prostytucję jako zajęcie niesławne, to dla starożytnych Etrusków była ona czymś zwyczajnym, stanowiła np. źródło przyszłego posagu wolnych kobiet, co z kolei umożliwiało im wyjście za mąż. Także w starożytnym Rzymie znaczną część nierządnic stanowiły niewolnice, bowiem według ówczesnego prawa, te ostatnie ich pan mógł wykorzystywać według upodobania, gdyż stanowiły wartość prywatną. W praktyce partner niewolnicy nie mógł jej Paryski dom publiczny wg Toulouse-Lautreca – 1894 r. rozwiązłości przedstawić jako Z dostępnych źródeł wiadomo Z czasem nie tylko radni miejscy, zdradę, niezależnie czy obcowała ze dziś, że praktyki seksualne minioale przede wszystkim zakonnicy, biswym właścicielem, czy kimś zupełnych epok były zazwyczaj oralne, skupi, a nawet sam papież zajmonie obcym. Tak więc prostytucja kwianalne lub manualne. Rzadko dowali się organizowaniem prostytutła w Rzymie, a etatowe nierządnichodziło do pełnej penetracji z uwacji, jako że przynosiła ona wielkie ce wabiły klientów ciasteczkami gi na strach prostytutek przed niekorzyści materialne. Począwszy więc w kształcie fallusa, okupując ulice, chcianą ciążą. Znanymi kurtyzanaod XIV w. można było spotkać dodomy, a nawet cmentarze. mi wieków średnich były Tullia my publiczne prowadzone przez zaChociaż kobiety lekkich obyczad’Aragona – pisarka i filozof, prawkony czy kapituły. Istniały przepijów uznawane były przeważnie dopodobnie córka ówczesnego karsy regulujące funkcjonowanie najza niegodne, ich zawód był całkodynała Luigiego d’Aragony – oraz starszego zawodu świata. I tak przywicie legalny. Od II w. p.n.e. spisyRosa Vanozza, która została kobytki nierządu stanowiły miejsce zawano je w specjalnym rejestrze i odchanicą papieża Aleksandra VI mknięte dla żonatych, księży i Żytąd musiały posiadać licencję na proi dała mu czworo dzieci. dów. W praktyce było jednak zgostytuowanie się. I choć w starożytWiek XVI przyniósł zwrot. ła inaczej... Prostytutki, aby bez trunym Rzymie sutenerstwo było kaW krajach protestanckich i katolicdu można było je odróżnić od reszralne, same prostytutki musiały płakich zaczęto masowo zamykać doty kobiet, musiały nosić odpowiedcić podatki, zwiększając tym samym my publiczne. Jednak mimo oficjalnie stroje. Ponadto ograniczono pradochód państwa. Z czasem do nienych dekretów zakazujących ich istwa kurtyzan dotyczące przemieszwolnic dołączyły luksusowe kurtynienia nierząd rozwijał się dalej, czania się i spotkań, a domy puzany-utrzymanki, które za swe usłutyle że w ukryciu. bliczne w wyznaczonych dniach i gogi kazały płacić klientowi bardzo duOd XVIII do XIX stulecia zadzinach musiały pozostawać zaże pieniądze. ostrzono walkę z prostytucją, stomknięte. Na nieszczęście nierządStarożytni Hebrajczycy natomiast sowano kary (głównie groźby) wynic nie zapewniono im żadnej zabraniali Żydówkom kupczenia ciagnania lub więzienia. Ponadto, co ochrony prawnej przed przemocą. łem, ale pozwalali na to kobietom dotychczas nie było spotykane, Zgodnie z obłudą katolicką, nakainnych narodowości. W rzeczywistootwierano przytułki dla nierządnic zywano im natomiast, by zaraz ści jednak zakaz ten był niejednopragnących powrócić na drogę cnopo spełnieniu swych funkcji biegły znaczny, bowiem w praktyce dotyty i zbawienia. Po pewnym czasie do kościoła ze skruchą, co miało czył tylko niewiast przebywających
11
dołączyły do nich i te kobiety, którym prostytuowanie mogło grozić, bo były wolne i biedne. Co ciekawe, przyjmowano do owych przytułków tylko ładne niewiasty, uważając, że brzydkie bać się o swoją cnotę nie muszą... W 1658 roku Ludwik XIV nakazał natomiast umieścić w szpitalu Salpetriere wszystkie kobiety uprawiające nierząd i trzymać je tam do momentu, kiedy księża uznają ich wystarczającą skruchę. Warto nadmienić, iż dopiero ta praktyka sprawiła, że zaczęto po raz pierwszy w Europie traktować więzienie jako miejsce odsiadywania kary. Dotychczas bowiem było ono jedynie pomieszczeniem, w którym przetrzymywano ludzi do momentu procesu. Jednak mimo restrykcji dla paryskich kurtyzan, w przeddzień rewolucji francuskiej stanowiły one 13 procent tamtejszych kobiet. Bonaparte zmuszony był więc ponownie zorganizować domy publiczne. Zaczęto jednak dbać zarówno o zdrowie kurtyzan, jak i ich klientów i począwszy od 1802 roku, kobiety obowiązkowo musiały poddawać się badaniu lekarskiemu, by stłumić epidemię kiły. Wiek XIX spopularyzował już nierząd do tego stopnia, że domy publiczne były czymś tak zwykłym i naturalnym, że szanowani przedsiębiorcy i młodzieńcy, którzy w nich bywali, nie musieli w ogóle tego faktu ukrywać. Nawet nastoletni Proust w liście do dziadka prosił go o kieszonkowe na wizytę w domu kurtyzan. Początek XX stulecia we Francji wiąże się z prześciganiem w oferowaniu coraz to bardziej wyrafinowanych usług seksualnych. Obok domów publicznych zaczęły się pojawiać także piwiarnie-kawiarnie z „kelnerkami”, które chadzały z klientem na górę, oferując mu erotyczne masaże i kąpiele. Sytuacja taka trwała aż do 1946 roku, kiedy to zamknięto przeszło 1500 domów publicznych. Obecnie prostytucja bywa legalna lub nielegalna. Wszystko zależy od tego, jaki pozostaje do niej w danym kraju stosunek prawny. W Polsce czerpanie korzyści z nierządu nie jest legalne, stąd duża obecność u nas tzw. agencji towarzyskich, które pod zawoalowaną nazwą są po prostu zwykłymi domami publicznymi. Natomiast w Niemczech nieprzymusowa prostytucja jest legalna i nosi miano zawodu. Jeśli chodzi o Francję, to mimo że nierząd jest w niej dozwolony, od kilku lat w Paryżu walczy się z tzw. nagabywaniem pasywnym prostytutek, za co uważany jest choćby strój. W efekcie stołeczne kurtyzany za sprzedaż swych usług na ulicy muszą płacić kary w wysokości kilku tysięcy euro. PAULINA ARCISZEWSKA
12
GDY ROZUM ŚPI... Kolejny film Rona Howarda rozpoczyna się od czegoś mocniejszego niż trzęsienie ziemi – od wyprodukowania antymaterii w ośrodku CERN pod Genewą, a potem napięcie rośnie wykładniczo, bo po całym Watykanie ma pozostać w środku Rzymu... wielka dziura.
Anioły i demony N
akręcenie „Aniołów i demonów” Dana Browna było tylko kwestią czasu, bo poprzednia ekranizacja książki kontrowersyjnego, ale piekielnie zdolnego pisarza – „Kodu Leonarda da Vinci” – przyniosła wytwórni Columbia dochód 750 milionów dolarów. A przecież była krytykowana za przegadane sceny i niekonsekwencje scenariusza. Tym razem Howard nie popełnił poprzednich błędów i akcja toczy się w tempie zawrotnym. Niekonsekwencji też nie ma. W szwajcarskich laboratoriach CERN dzięki „Wielkiemu zderzaczowi hadronów” (jeszcze nie działa, ale co tam) wyprodukowano taką ilość
antymaterii, że anihilacja osiągnie moc wielu kiloton TNT. Tak jak naukowcom szybko udaje się wytworzyć materię o odwrotnym ładunku, tak szybko tajemniczemu, liczącemu 400 lat bractwu Iluminatów udaje się ją ukraść i umieścić gdzieś w Watykanie. Do zapowiadanego przez nich zdetonowania ładunku pozostało kilkanaście godzin, więc na prośbę watykańskich dostojników do akcji wkracza Robert Langdon – najwybitniejszy żyjący znawca tajemniczych stowarzyszeń i ich znaków. Na przykład zdumiewających ambigramów – słów, które wyglądają identycznie po odwróceniu ich do góry nogami (patrz: reprodukcja). Profesorowi Langdonowi w rozwiązywaniu zagadki pomaga ponętna Vittoria Verta – fizyk jądrowy z CERN.
A w Watykanie po tajemniczej śmierci papieża trwa tymczasem konklawe wstrząsane niewyobrażalnie okrutnymi mordami dokonywanymi na kolejnych kardynałach, pewniakach do papieskiego tronu. To również sprawka Iluminatów i ich zemsta za prześladowania na przestrzeni wieków nauki i naukowców przez Kościół katolicki. Czy Robertowi – zdeklarowanemu ateiście – i Vittorii uda się ocalić stolicę katolickiego chrześcijaństwa i de facto całą religię? Kto stoi za bractwem Iluminatów? Czy amerykański profesor zna polskie przysłowie, że najciemniej jest pod latarnią? Stop! Ani słowa więcej. Kto czytał powieść Browna, doskonale zna
odpowiedzi na te pytania. Kto nie czytał, a wybiera się do kina, sam zobaczy, a nudzić się nie będzie. To obiecuję. A teraz słów kilka o samym obrazie. Dodatkową zaletą (obok wartkiej akcji) „Aniołów i demonów” jest nieustająca podróż – wraz z bohaterami – po wieczornym i nocnym Rzymie. Niestety tylko do fasad kościołów, katedr, Kaplicy Sykstyńskiej, grobu św. Piotra. Watykańczycy – oburzeni wymową poprzedniego filmu Howarda „Kod da Vinci” – zakazali ekipie przekraczania progu jakiegokolwiek zabytku sakralnego na terenie nie tylko Watykanu, ale i całego Rzymu. Jak sobie z tym poradziła ekipa filmowa? Wysłano kilkuset „szpiegów” z aparatami fotograficznymi i kamerami. Ta armia fotoreporterów metr po metrze obfotografowała te wszystkie wnętrza, do których Howard nie miał wstępu. Następnie odtworzono je z niesłychaną pieczołowitością na gigantycznym... parkingu w Los Angeles. Nawet Kaplicę Sykstyńską. Nawet pałac papieża. Także całą Bazylikę św. Piotra. A to, czego zbudować się nie dało, wygenerowano komputerowo. Na szczególną uwagę zasługuje też praca operatorów. Modna obecnie „latająca kamera” w „Aniołach i demonach” dokonuje cudów. Są chwile, gdy widzom kręci się w głowach albo zapierają się mocniej w fotelach, pędząc w zawrotnym tempie ulicami zatłoczonego miasta. Muzyka? Cóż, sztampowa, choć przejmująca, mianowicie chóry gregoriańskie. Gra aktorów? Bardzo dobry Tom Hanks w roli profesora Langdona, nieco słabsza Ayelet Zurer w roli Vittorii. Z tym, że to może nie tyle wina izraelskiej aktorki, co wynik porównania jej ze śliczną Audrey Tautou grającą Sophie w „Kodzie da Vinci”. ~ ~ ~ Co ciekawe, prace Howarda i jego ekipy tym razem docenił nawet Watykan. Recenzja, która ukazała się w jego organie „L’Osservatore Romano” nie jest może entuzjastyczna, ale chwali film za nadzwyczajną dynamikę i nieprawdopodobne wprost rekonstrukcje rzymskich zabytków. Krytycy filmowi zapewnie nie bez racji twierdzą, że takimi oświadczeniami watykańska hierarchia daje znak innym katolickim mediom, by nie powtórzyć błędu wściekłych ataków
na „Kod da Vinci”, które napędziły do kin miliony widzów. Recenzja „L’Oserwatore Romano” wydaje się robieniem dobrej miny do złej gry jeszcze z takiego powodu, że w filmie padają często kontrowersyjne – delikatnie mówiąc – kwestie. Na przykład jeden z bohaterów, najważniejszych kapłanów w Watykanie, wypowiada taką oto frazę w obronie prześladowania nauki przez Kościół: „Mówicie, że nauka nas zbawi. Ja mówię, że nauka nas niszczy. Od czasów Galileusza Kościół usiłował spowolnić nieubłagany marsz nauki, czasami niewłaściwymi środkami, lecz zawsze kierując się dobrymi intencjami. Mimo to pokusy są zbyt wielkie, by człowiek zdołał się im oprzeć. Ostrzegam was, rozejrzyjcie się wokół siebie. Obietnice nauki nie zostały dotrzymane. Obietnice sprawności i prostoty przyniosły w rezultacie zniszczenie środowiska i chaos. Jesteśmy okaleczonym i oszalałym gatunkiem... zmierzającym drogą wiodącą prosto do zniszczenia (...). Kim jest ten bóg nauki? Kim jest Bóg, który daje swojemu ludowi siłę, ale nie zapewnia zrębów moralnych, które wskazałyby, jak ją wykorzystać? Co to za Bóg, który daje dziecku ogień, ale nie przestrzega go przed niebezpieczeństwami, jakie się z nim wiążą? Język nauki nie zawiera żadnych wskazówek na temat dobra i zła. Podręczniki naukowe wyjaśniają, jak przeprowadzić reakcję jądrową, ale nie rozważają, czy jest to dobry, czy zły pomysł”. Zadziwiające, nieprawdaż? ~ ~ ~ Czy „Anioły i demony” warto obejrzeć? To zależy, czego ktoś oczekuje w kinowej sali. Jeśli wyłącznie ~ Herzoga, Bunuela, czy Felliniego, to na filmie Howarda nie ma czego szukać. Jeżeli jednak ma ochotę na ponad dwie godziny brawurowo skomponowanej sensacyjnej rozrywki z nutką intelektualnych zadęć, pięknych zdjęć i rzucającego na kolana finału, to powinien odżałować 20 złotych. Bo warto. Jest nawet – a jakże – polski akcent. Jedną ze stacji relacjonujących na żywo z placu św. Piotra atmosferę wokół konklawe, jest TVN. Jej dziennikarz (po polsku) zastanawia się, czy papieżem będzie kolejny Polak. MAREK SZENBORN PS I jeszcze ciekawostka dla Czytelników książki „Anioły i demony”. Film kończy się nieco inaczej niż powieść. Jak? Sami zobaczcie.
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
13
Równość w rytmie samby Z jednej strony miłość, radość i serdeczne uśmiechy przy dźwiękach samby, z drugiej zaś katolicka norma: nienawiść, agresja i ciskane w przeciwników kamienie. Tak wyglądał kolejny Marsz Tolerancji w Krakowie. W sobotnie popołudnie z krakowskiego Kazimierza wyruszył (piąty już) marsz równości. To uwieńczenie trzydniowej imprezy propagującej różnorodność i tolerancję – Queerowy Maj. Wśród uczestników, prócz licznie przybyłych krakowian, było wielu gości z zagranicy, m.in. Niemców, Czechów, Anglików czy Skandynawów. Niestety, zabrakło tzw. politycznych autorytetów rodzimej lewicy – z wyjątkiem Joanny Senyszyn. Przybyło też liczne grono członków Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, którego przedstawiciel, Mateusz Burzawa, był współorganizatorem marszu. Tradycyjnie już obecna była RACJA PL wraz z sympatykami „FiM”. Sama idea marszu w świętym Krakowie rozbudzała skrajne emocje.
Pojawiły się krzykliwe plakaty wzywające do protestu przeciwko „dewiacjom”. Krakowska kuria wystosowała oświadczenie. „W związku z organizowanym po raz kolejny w Krakowie »marszem tolerancji« pragnę wyrazić daleko idące zaniepokojenie. Choć z pozycji prawa parady są dozwolone, to jednak z punktu widzenia moralnego są one nie do zaakceptowania. Towarzyszy im agresywna propaganda. Wbrew bowiem głoszonej tolerancji marsze te przyjmują postać prowokacji. Stają się formą promocji homoseksualnego stylu życia, który nie ma żadnej przyszłości, gdyż nie jest w stanie zabezpieczyć rozwoju społeczeństwa. Patrząc z perspektywy uniwersalnej moralności ideologia gejowska jest nie do przyjęcia” – prawił Dziwiszowy rzecznik ks. Robert Nęcek. Ponadto 22 senatorów PiS-u i były krakowski radny PO (obecnie senator) Paweł Klimowicz wystosowali
list otwarty do prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, by ten nie pozwolił na organizację imprez „promujących demoralizujące zachowania”. Zachęcone tymi działaniami neofaszystowskie bojówki spod znaku NOP-u i Młodzieży Wszechpolskiej zorganizowały w tym samym czasie dwie niezależne kontrmanifestacje, „by stać na straży moralności papieskiego miasta oraz czystości rasy”. NOP swe wystąpienie nazwał marszem normalności, zaś MW – marszem tradycji i kultury. Zgromadzonych na krakowskim rynku ok. dwustu łysoli raczyło przechodniów „radosną twórczością” w stylu: „Wielka Polska katolicka”, „Nacjonalizm jest wolnością” czy „Precz z pedalską okupacją”. W tym samym czasie z Kazimierza zmierzał już ku Rynkowi barwny kordon uczestników Marszu Tolerancji, przyozdobiony w tęczowe flagi i baloniki. Na czele pochodu szedł zespół samby ulicznej, grając na instrumentach perkusyjnych, co przypominało scenerię latynoskich karnawałów. Uczestnicy nieśli liczne hasła, np.: „Rotę napisała lesbijka”, „Miłość jest jedna”, „Miłość Równość Tolerancja”, czy „Polak katolik” z wizerunkiem... rekina. Cała, przeszło dwukilometrowa trasa pochodu przebiegała w radosnym
Tolerancja na wyciągnięcie... pięści ...czyli „Fakty i Mity” na premierze spektaklu, który naprawdę warto było zobaczyć. Interdyscyplinarny projekt Łódź Praw Człowieka współfinansowany ze środków Wspólnoty Europejskiej w ramach programu „Młodzież w działaniu” ma na celu nie tylko promowanie Łodzi, ale przede wszystkim zachęcanie młodzieży do świadomego działania na rzecz praw człowieka i tolerancji w każdym wymiarze. Spośród wielu ciekawych imprez zaplanowanych w ramach tego projektu jedna miała swoją europejską prapremierę w kinie Cytryna. I nie był to bynajmniej film. Grupa Teatralna Verde wystawiła tam spektakl przygotowany na podstawie dramatu kanadyjskiego teatrologa B.J. Castlemana „Fall,
hot rain”. I chociaż prawa człowieka powinny kojarzyć się jednoznacznie, to wcale nie zdziwiła mnie mała „dyskryminacja” wiekowa – spektakl przeznaczono bowiem tylko dla dorosłych. Nietrudno było się domyślić, że nie o świństwa jakieś erotyczne chodzi, czyli tzw. obscena, ani o słownictwo poniżej poziomu gimnazjalisty... Szczególnie że cała akcja pod egidą łódzkiego oddziału Amnesty International, obejmująca liczne wystawy, warsztaty i pokazy, przewiduje edukowanie i angażowanie także młodzieży od lat 16. A zatem problem zbyt trudny do przyswojenia? Trzeba się było przekonać. Wpuszczono mnie... I rzeczywiście – chyba nie chodzi o słownictwo, które w porównaniu z gimnazjalnym było nawet wytworne, zwłaszcza w ustach drag queen
i karnawałowym nastroju, a przyglądający się marszowi przechodnie w większości z sympatią pozdrawiali uczestników. Ale na Rynku już czekał „marsz normalności”, którego kilku uczestników usiłowało przykuć się łańcuchami do słupów, by zatarasować przemarsz przeciwników, w czym przeszkodzili im policjanci. Na funkcjonariuszy oraz na uczestników Marszu Tolerancji poleciały kamienie, butelki, jaja i pomidory, a nawet doniczki z kawiarnianych ogródków, ku osłupieniu zagranicznych turystów, którzy najwidoczniej normalność rozumieją zdecydowanie inaczej. Jednak zdecydowana postawa policji zapobiegła eskalacji konfliktu.
Morgany. I nie o sceny erotyczne... Raczej o sceny brutalne, i to w środowisku gejowskim, a wiadomo, że o problemach tej mniejszości w każdym ciemnogródku mówi się albo ze zgorszeniem, albo z kpiną, albo z glana. I dlatego nieliczni muszą protestować przeciw licznym, a zaopatrzonym w glany czy kije bejsbolowe. Sztuka „Fall, hot rain” mówi nie tylko o przemocy, nie tylko o ujemnym wpływie grupy na zachowania jednostki i skutkach młodzieńczej głupoty, nie tylko o wątpliwościach dotyczących adekwatności winy i kary. Mówi też o borykaniu się z własną tożsamością seksualną i wrażliwością, o tym, że gej, tak jak każdy człowiek, buduje swe życie na pracy, zabawie, przyjaźni i miłości... Są momenty zabawne, wzruszające i wstrząsające. I słynny klasyczny motyw z Czechowa. Przedpremierowe przedstawienie zespołu młodych zapaleńców z Verde przyjęto entuzjastycznie, ale znów wypada żałować, że Cytryna – reaktywowana jako sala teatralna – to scena raczej klubowa i niewielkie ma szanse na to, aby wpłynąć na zmianę mentalności tych, do których przesłanie rzeczywiście
Teraz już pochód mógł spokojnie przedostać się pod kościół Mariacki, gdzie nastąpiło uroczyste zakończenie imprezy, tradycyjnym wypuszczeniem do nieba tęczowych baloników. Rozwścieczeni faszyści zebrali się jeszcze pod pomnikiem Adama Mickiewicza, lecz szczelny kordon policji odgrodził ich od tęczowego pochodu. Rozpoczęła się więc nowa seria wyzwisk, na przykład: „Policyjna pała broni pedała”. Spalono też flagę „pedalskiej UE”... Po marszu rodzi się refleksja, że na szczęście w Polsce marginesem są już zachowania spod znaku obłudnej normalności, która z normalnością nie ma nic wspólnego. Zdecydowanie wygrywa tolerancja. MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
powinno dotrzeć. A takich ludzi jest jeszcze wielu. I w Kanadzie, i w Polsce, i w Łodzi pretendującej do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016 (to zobowiązuje) – i w każdej pipidówce. Jednak dobra i taka dawka – przecież kropla drąży skałę i może kiedyś do tolerancji nie trzeba będzie już nikogo przekonywać. Tymczasem – dobra robota, Verde! IGA OLCZYK
Fot. E.W.
14
Dobroczynność przedłuża życie K
iedyś analizy medyczne poświęcone kwestii opieki nad starszymi stwierdzały, że członkowie rodzin podejmujący się tego zadania wcześniej umierają. Właśnie przedstawiono ustalenia najnowszego studium naukowców University of Michigan, z którego wynika, że jest na odwrót: opiekujący się niedołężniejącymi rodzicami i współmałżonkami żyją dzięki temu dłużej. Ustalono, że opiekujący się niepełnosprawnymi członkami rodzin przez przynajmniej 14 godzin tygodniowo o 30 proc. redukują ryzyko śmierci w porównaniu z tymi, którzy tego nie robią. Konstatację ekspertów z Michigan potwierdza inne, mniejsze studium – przedstawione w periodyku „Stroke”. Obserwowano losy osób pomagających najbliższym po wylewie krwi do mózgu. 90 proc. opiekunów stwierdziło, że pozwoliło to im lepiej docenić życie i wyrobić
sobie doń lepszy stosunek. Wcześniejsze badania sugerowały, że ludzie troszczący się o schorowanych najbliższych przeżywają stres, który skraca ich życie. Okazuje się, że 44 proc. nie obserwuje żadnego stresu, zaś 41 proc. mówi o „umiarkowanym”. Badania na zwierzętach wykazały, że te opiekujące się potomstwem mają wyższy poziom oxytocinu, hormonu obniżającego poziom substancji przyczyniających się do stresu. Jedynym negatywnym zjawiskiem, które stwierdzono w odniesieniu do ludzi, jest niedocenianie ich wysiłków przez innych i traktowanie ich pracy bez należnego szacunku. Taka sytuacja sprawia, że opiekunowie czują się niedowartościowani. JF
Palenie patriotyczne N
a całym świecie nie ustaje mantra: nie pal! Uczeni dwoją się i troją, aby ujawniać coraz nowsze zagrożenia, jakie niosą papierosy. Tymczasem... Chińczycy wybrali kurs pod prąd. Nie wszyscy – to prawda. Ale władze prowincji w centrum kraju zażądały od podwładnych, aby wypalili ćwierć miliona lokalnie produkowanych fajek. „Poprzez dochody z podatku damy zastrzyk miejscowej gospodarce” – argumentują. Producenci wyrabianych w prowincji papierosów znaleźli się pod presją konkurencji i władze wpadły na taki bezprecedensowy pomysł, aby im ulżyć.
W Chinach pali 350 mln ludzi, milion z tego powodu co roku umiera. Rząd usiłuje skłonić do niepalenia na razie tylko lekarzy, z których połowa to nałogowcy. Uzasadnia się to tak, że dają innym zły przykład. TN
Jeden z rogami, drugi bez członka O
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
ZE ŚWIATA
to historia, którą propagatorzy wierności małżeńskiej powinni kolportować jako memento. Jednocześnie przykład superpecha.
30-letnia sekretarka przyprawiała rogi małżonkowi romansem z bossem. Po pracy udawali się do parku w Singapurze, ale nie spacery były im w głowie. Doszło do tragedii, kiedy w samochód szefa uderzył cofający wan: pod wpływem impetu uderzenia sekretarka odgryzła znajdujący się w jej buzi członek pryncypała. To nie koniec. Mąż, podejrzewając zdradę, wynajął prywatnego
detektywa, który towarzyszył kochankom, śledząc ich. Zrelacjonował potem, że para po przybyciu do parku nie wysiadła z auta, które wkrótce zaczęło się gwałtownie kolebać. Potem rąbnął w nie cofający wan i ze środka dobiegł krzyk kobiety, która wyskoczyła z zakrwawionymi ustami. Detektyw wezwał ambulans, który odwiózł okaleczonego i jego bogdankę do szpitala. PZ
S
prawą absolutnie pierwszej potrzeby w kraju, którego świeckości pilnuje konstytucja, jest Narodowy Dzień Modlitwy. Oczywiście chodzi o USA, bo w innych krajach na ten koncept jeszcze nikt nie wpadł, zaś w Polsce dzień modlitwy obowiązuje codziennie.
religii”. Prawicowy krzykacz medialny Rush Limbaugh, którego tyrady w radiowym talk-show uważane są za wykładnię poglądów obowiązujących republikanów, obnażył Obamę (flekuje go od dawna, m.in. publicznie deklarując, że życzy mu porażki), ogłaszając, że prezydent dąży do zdelegalizowania religii i narzucenia „rządów
Krajowy Dzień Modlitwy ogłoszony był po raz 57; zapoczątkował go po wojnie prezydent Truman. Ale dopiero 8 lat temu Dablju Bush zadekretował zwyczaj udziału głowy (umownie użyjmy tego nieadekwatnego wobec niego określenia) państwa w oficjalnej ceremonii modlitewnej w Białym Domu.
Obama jak Stalin Konserwatyści religijni przyczaili się: a nuż Obama nie proklamuje Narodowego Dnia Modlitwy? Wtedy go mamy i już nie popuścimy! Proklamował... Ale nic straconego: nie zarządził przecież 7 maja pacierza w Białym Domu, nie wziął w nim osobiście i publicznie udziału, znaczy... poganin albo muzułmanin. Wyrazy oburzenia na prezydencką głowę posypały się momentalnie. „Modlitwy prezydenta i wezwania narodu do tego samego mają długą tradycję, sięgającą czasów Waszyngtona – stwierdził Tony Perkins, boss ultraprawicowego ugrupowania Family Research Council. – Ale czego można oczekiwać od ekipy, która ma za nic życie ludzkie, wzmaga zależność obywateli od rządu i zagraża wolności religijnej?!”. Natychmiast zawtórowali mu gniewnie aktywiści republikańskiej opozycji i sojusznicy ideowi. „Proklamacja to za mało – oświadczyła koordynatorka National Day of Prayer Task Force, Shirley Dobson. – Jesteśmy rozczarowani brakiem uczestnictwa ekipy Obamy w modlitwach. Mieliśmy nadzieję, że w tak kluczowej dla historii naszego kraju chwili prezydent dostrzeże wagę
N
autorytarnych”. „On mówi, że modli się prywatnie – oskarżał Limbaugh. – A do kogo on się modli? Do siebie samego się modli?”. Spisek został w porę rozszyfrowany: Obama pragnął zakazać religii jak Stalin i ogłosić się bogiem. Oto przed czym uchroniła naród amerykański konserwatywna opozycja.
auka wynosi koty do roli czynnika sprawczego w historii ludzkości. Ba! Nie koty nawet – ich pasożyty. Kręcą nami kocie robaki. Taka jest prawda, niestety. Przynajmniej w opinii Kevina Lafferty’ego. Lafferty to nie jakiś szaman, pomyleniec. To naukowiec, ekolog pasożytów. Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara jest ekspertem od roli, jaką pasożyty odgrywają w ekologii innych zwierząt. Oto co wymyślił. Koci pasożyt toxoplasma gondii został pośrednią drogą przeniesiony z organizmów kotów do ciał połowy pogłowia homo sapiens zamieszkującego ziemię – twierdzi Lafferty. Wykazuje niebagatelny wpływ na naszą osobowość. Zainfekowane nim kobiety nabierają ciepła, zyskują na inicjatywie, przywiązują uwagę do innych. Niestety, nic pozytywnego nie robią kocie robale z samcami. Mężczyznom obniżają poziom inteligencji – za sprawą toxoplasmy robią się nudziarzami... Ponadto obie płci, zainfekowane, są bardziej podatne na poczucie winy oraz brak poczucia bezpieczeństwa. Wciąż można by mniemać, że Lafferty, choć uczony, jest jednak ździebko porąbany. Ale przyznają mu rację lub dochodzą do podobnych konkluzji i inni jajogłowi! Kojarzą pasożyty kotów z zapadalnością ludzi na schizofrenię. U dorosłych dostrzegają objawy przypominające lekkie objawy grypy, które stają się
W USA, podobnie jak w kilku nielicznych innych krajach, najważniejsze stało się ostatnio to, jak głośno się rymsnie na kolana, jak donośnie recytuje święte wersety, jak spektakularnie żegna i deklaruje w czasie najlepszej oglądalności miłość do P. Boga. „Obchodząc dzień modlitwy, pamiętamy, co łączy wszystkie wielkie religie. Wezwanie, by się wzajemnie miłować i rozumieć, traktować z godnością i respektem
wszystkich tych, z którymi dzielimy ten krótki moment na ziemi”. Czy te nihilistyczno-pacyfistyczne słowa z proklamacji Obamy może puścić płazem ktoś, kto walczy o Królestwo Boże na ziemi? Czy ich autorowi może podać rękę jakikolwiek gość z kraju, którego królową jest osobista patronka ojca Rydzyka? PIOTR ZAWODNY
poważniejsze u dzieci i noworodków. Badacze z Oksfordu dopatrują się wpływu pasożyta na hiperaktywność i niższy iloraz inteligencji u dzieci. Lafferty oparł swe konkluzje na wynikach badań czeskich uczonych i porównywał sytuację w różnych rejonach świata o różnej częstotliwości zainfekowania ludzi toxoplasmą. Okazało się, że w Brazylii dwie na trzy kobiety w wieku rozrodczym są zarażone, zaś w USA tylko jedna na dziesięć. Charakterystyka typów osobowościowych odzwierciedla cechy typowe dla infekcji. „Sądzę, że to najdziwniejsze zagadnienie, jakie badałem” – konstatuje Lafferty. Już wcześniej wielokrotnie stwierdzono, że pasożyty determinują postępowanie zwierząt, które je przenoszą. W przypadku toxoplasmy wygląda to tak: jaja pasożyta są w kale kocim, szczury zjadają kał, zarażone tracą strach przed kotami, więc koty je pożerają. „Pasożyt, który jest w naszym mózgu, usiłuje wpłynąć, byśmy go przekazali kotu – stwierdza Lafferty. – To zmienia osobowość jednostki”. Stąd wniosek, że jeśli dostatecznie duża liczba ludzi jest zarażona, może dojść do zmian o charakterze kulturowym. Spokojnie. Nie trzeba pozbywać się kotów. Trzymane w domu i karmione karmą ze sklepu nie polują na szczury, nie są więc zarażone i nie przekazują pasożyta właścicielom. Nie ma powodu do paniki. Nawet jeśli dostrzega się, że mąż jest nudziarzem... JF
We władzy kotów
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Piękniś w opałach Miami żyje aferą ks. Alberta Cutiego. Duchowny katolicki kubańskiego pochodzenia, proboszcz parafii St. Francis de Sales, w ekskluzywnym, rozrywkowym Miami Beach jest celebrytą: prowadził dotąd telewizyjny hiszpańskojęzyczny talk-show mający miliony widzów w wielu krajach, pisał do gazet, a na dodatek obdarzony jest urodą gwiazdora filmowego. Jego kariera załamała się, gdy meksykański magazyn „TVnotas” opublikował 25 zdjęć 40-letniego kapłana baraszkującego na florydzkiej plaży z ponętną szelmą. Okładkę zdobi wizerunek ks. Cutiego leżącego na wznak, w błękitnych kąpielówkach, w objęciach ud niewiasty. Na innych zdjęciach para daje sobie przy barze buziaka, a sługa boży ostro dobiera się do partnerki, manipulując rękami pod kostiumem w rejonie jej pośladków. Cutie padł ofiarą swej medialnej sławy: śledził go przez 3 dni i uwiecznił paparazzi, który usiłował sprzedać zdjęcia florydzkim gazetom i stacjom telewizyjnym. Żadna nie kwapiła się wypłacić 100 tys. dolarów, obawiając się, że to fotomontaż i proces wytoczony przez duchownego może mieć niszczycielskie konsekwencje finansowe. Fotki nabyli Meksykanie. W dniu publikacji Cutie był na dywaniku u Johna Favalory, arcybiskupa archidiecezji Miami. Ekscelencja obwieścił, że zdjęcia podwładnego z samicą zasmuciły go. Efektem smutku arcybiskupa z powodu zdjęć było odebranie Cutiemu
parafii i zakaz wygłaszania kazań. „Poczynania ojca Cutiego nie mogą być usprawiedliwione dobrą robotą, którą wykonywał jako ksiądz – stwierdził Favalora. – Proszę wszystkich o modlitwy”. „Ślub bezżenności jest elementem wyświęcenia na księdza – dodał rzecznik archidiecezji. – Mężczyzna, który jest księdzem, musi się całkowicie skupić na Kościele”.
zasmuconych jego zachowaniem”. Parafianie wzdychają z ulgą, że obiektem namiętności duchownego była istota płci przeciwnej, posiadająca już owłosienie łonowe, a nie ministrant. Casus Cutiego przyczynił się do ożywienia dyskusji (w rewirach świeckich, oczywiście) na temat sensowności celibatu. Poza tym jego romans rozwijał się w kontekście problemów, jakie w ostatnich latach archidiecezja Miami miała w związku z odszkodowaniami dla ofiar pedofilii swych księży. Już w roku 1999 w wywiadzie dla „Miami Herald” Cutie mówił o trudnościach z zachowaniem celibatu,
Reakcja wiernych była znacznie mniej surowa. W telewizji pewna starsza parafianka stwierdziła, że ksiądz jest bardzo przystojny, i oświadczyła: „Gdybym była młoda, chodziłabym co dzień do kościoła, by na niego patrzeć”. Inny wierny rozgrzeszył go konstatacją, że Cutie „miał za dużo pokus”. Bohater afery opublikował oświadczenie, w którym „prosi o wybaczenie wszystkich
przyznając, że to walka. W innym wywiadzie dla „Washington Post” sprzed 3 tygodni stwierdzenie, że jego kościół mieści się między barami i klubami nocnymi, skwitował tak: „To także dzieło boże”. W roku 2006 wydał książkę pod tytułem, który dziś można odnieść do niego: „Prawdziwe życie, prawdziwa miłość”. „Cutie” znaczy po angielsku piękniś. CS
15
Mahomet w Biblii? N
amolność radykalnych muzułmanów w Wielkiej Brytanii i ich niestrudzona potrzeba wyjaśniania świata przez pryzmat swej religii zaowocowała dość groteskową książeczką szejka Ahmeda Deedata.
Idąc ulicą Londynu, zobaczyłem stoisko z literaturą muzułmańską. Coś w rodzaju ichniej „Strażnicy”, choć o tyle lepsze, że rozdawane statycznie, bez chodzenia po domach. Już miałem przejść mimo, gdy moją uwagę zwrócił krzyczący tytuł: „Co Biblia mówi o Mahomecie?”. Oczywiście nic nie mówi, bo nawet ostatnia księga kanoniczna – Apokalipsa św. Jana – została napisana pół tysiąca lat przed powstaniem islamu. Spytałem więc stojącego przy stoisku imama, czemu rozpowszechnia takie nonsensy, które osobom niewykształconym mogą zamącić w głowie chronologię wydarzeń. Okazało się, że nie miałem racji, bo w Starym Testamencie, konkretnie w Księdze Powtórzonego Prawa, Bóg zapowiedział, że ześle ludzkości proroka Mahometa. Cała broszura to luźne dywagacje pewnego szejka, który odkrył prawdziwe znaczenie wersu: „Wzbudzę im proroka spośród ich braci, takiego jak ty, i włożę w jego usta moje słowa, będzie im mówił wszystko, co rozkażę” (Pwt 18. 18). Pan szejk chciał się podzielić swoim wiekopomnym odkryciem z teologami chrześcijańskimi. Dzwonił więc do kilkunastu, którzy słysząc jego teorię, po kolei odkładali słuchawkę. Wreszcie trzynasty
zgodził się z nim zobaczyć. Pastor był przekonany, że ten wers odnosi się do Jezusa. Trzeba przyznać, że to przekonanie szejk zbił w świetnym stylu, argumentując, że może się to odnosić do każdego proroka po Mojżeszu i nic nie wskazuje bardziej na Jezusa niż na kogoś innego. Aż żal, że takiego krytycyzmu nie stosuje wobec Koranu, w którym wedle zapotrzebowania można znaleźć zarówno pochwałę wojny i przemocy, jak i pokoju i humanitaryzmu. Rozgorzał bój na argumenty teologiczne, który szejk – jak sam zapewnia – wygrał. Bóg zapowiadał Mahometa, a nie Jezusa! Ciekawe, co na to Benedykt XVI... Sztuczka z dowolnym odczytywaniem proroctwa wedle własnego uznania świadczy raczej przeciwko oddawaniu się tej rozrywce niż za nią. Kryje się jednak za tym głębszy zabieg erystyczny – wejście islamu na teren pracy teologów chrześcijańskich. Obrażeni chrześcijanie dla równowagi mogą w Koranie wyczytać nadejście Jana Pawła II. A ateiści, w tym samym wersie, nadejście Richarda Dawkinsa. Na całe szczęście religie nie dają o sobie zapomnieć, wyświadczając sobie dzięki ekumenizmowi drobne uszczypliwości. MACIEJ PSYK
Paragraf na ewolucję
Zbawienie przez seks
e ewolucjoniści przekonają kiedyś kreacjonistów do słuszności swej wersji pochodzenia życia, jest w ogóle wykluczone, bo historię o 6 dniach roboty zwieńczonych jednodniowym weekendem bierze się na wiarę, a wiara fanatyków jest nietykalna.
Christopher West uprawia zawód terapeuty seksualnego. Ma bardzo liczną konkurencję, bo Amerykanie lubują się w zasięganiu porad terapeutów – seksualnych w szczególności. Ale nie jest jednym z wielu szaraczków w swej profesji. West postawił na propagowanie aktywności seksualnej podbudowanej religią katolicką. I wygrał, mimo lansowania ryzykownych tez, m.in. takiej, że jego bohaterami są Jan Paweł II i Hugh Hefner – zgrzybiały wydawca „Playboya”, a więc demoralizator. Hefnera uwielbia West za działalność biznesową na polu seksu, naszego Papę zaś za pionierskie połączenie seksu z religią katolicką. Janowi Pawłowi zawdzięczamy, jego zdaniem, przeskoczenie progu w rewolucji seksualnej poprzez „opracowanie teologii ciała”: podkreślał, że Bóg stworzył Adama i Ewę nagich i bezwstydnych, po czym nakazał im, by byli płodni i rozmnażali się. Zdaniem Westa, miłość seksualna jest kluczowym elementem planu opracowanego dla nas przez Stwórcę. „Katolicyzm, jeśli odpowiednio do niego podejść, jest jedną z najseksowniejszych religii światowych – odsłania pieczołowicie ukrywaną tajemnicę terapeuta z USA. – Jest bardzo fizyczny, bardzo zmysłowy”. Odzwierciedla to najlepiej rozdział Starego Testamentu „Pieśń nad Pieśniami”, w opinii Westa centralna księga Biblii,
Czy może stać się odwrotnie? Raczej nie, przypadki niewyjaśnionego (np. schorzeniem psychicznym) zdebilenia nie zdarzają się masowo. Ale jest całkiem prawdopodobne, że kreacjoniści zamkną ewolucjonistom usta. Przynajmniej w USA. Jest precedens. Chad Farnan, uczeń szkoły średniej w Capistrano Valley w Kalifornii, zaprzysięgły dewot, oskarżył swego nauczyciela historii Jamesa Corbetta o to, że nazwał on kreacjonizm „nonsensownym przesądem”. Farnan przez 18 miesięcy ukradkiem nagrywał wypowiedzi swego belfra, po czym zaniósł dossier do sądu, oskarżając go o pogwałcenie jego praw wynikających z Pierwszej Poprawki do konstytucji, gwarantującej wolność ekspresji i religii. Sędzia zignorował wszystkie pejoratywne opinie Corbetta na temat religii, z wyjątkiem
będąca „wspaniałą erotyczną poezją miłosną”. Znajdziemy w niej akceptację seksu oralnego, gry wstępnej oraz innych treści, których szukano dotąd w Kamasutrze. West traktuje Pismo Święte jak poradnik seksualny. Taki stosunek do religii i pożycia fizycznego zapewnił mu ogromny sukces rynkowy: jego poradniki sprzedały się w nakładzie ponad miliona kopii, a dyski CD osiągnęły sprzedaż 3 mln. Wierni, którzy przywykli w katolicyzmie do mnożenia zakazów, są zachwyceni. Pierwsze kroki w takim pojmowaniu religii stawiał Jan Paweł II – przypomina terapeuta: na długo zanim został papieżem, pod koniec lat 50., nauczał, że mąż, który naprawdę kocha swą żonę, musi opóźniać swój orgazm, by małżonka także zdążyła osiągnąć szczyt. „Chrześcijanom nie wolno cofać się przed tym, co rozpoczęła rewolucja seksualna – przekonuje West. – Muszą ją dokończyć. Problemem jest wyrzucenie Boga z sypialni. Jeśli Bóg jest miłością, to co zostaje, gdy wystawimy go za jej drzwi? Na pewno nie miłość. Musimy doprowadzić do połączenia Boga i seksu”. Jeśli komuś brzmi to sprośnie, to należy zapewnić, iż West ma prawidłowy kościec moralny. Seks – jak najbardziej, ale tylko dla mężczyzny i kobiety, po ślubie kościelnym. Żadnych gejów, żadnej antykoncepcji. W takim ujęciu „seks jest przebłyskiem zbawienia”. CS
Ż
owego „nonsensownego przesądu”. Przyznał rację uczniowi, konstatując, że nauczyciel pogwałcił wymóg nieangażowania się pracowników państwowych w promowanie lub potępianie jakiejś konkretnej religii swym „poniżającym i obraźliwym komentarzem dotyczącym wiary chrześcijan”. Dość często w sądach USA znajdowały finał sprawy, gdy nauczyciel usiłował reklamować jakąś religię (prawie zawsze fundamentalistyczną wersję chrześcijaństwa), ale po raz pierwszy pracownik szkoły był sądzony za dezawuowanie pryncypiów wyznaniowych. To, że nauczyciel z 20-letnią praktyką przegrał w sądzie (na razie zachował etat), nie ujdzie uwagi konserwatystów religijnych, którzy po serii sądowych porażek byli w rozterce, zastanawiając się, jak skutecznie zwalczać ewolucjonizm. PZ
16
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (7)
My, Sarmaci? W XVI–XVIII w., a nawet później, w Rzeczypospolitej panowało przekonanie o sarmackim pochodzeniu Słowian. Nie wszystkich jednak, lecz wyłącznie szlachty. W kształtowaniu świadomości narodowej Polaków istotną rolę odgrywa wiara w wielką przeszłość państwa polskiego. Jego korzeni nierzadko doszukiwano się już w starożytności. Przez stulecia gloryfikacji przeszłości Polski służyła m.in. napisana z polecenia księcia Kazimierza II Sprawiedliwego (1138–1194) „Kronika Polski” – autorstwa Wincentego zw. Kadłubkiem, obejmująca w 4 księgach dzieje Polski od czasów pradawnych. Dzieło to, pełne trudnego dziś do zrozumienia retorycznego patosu, a przy tym tendencyjne, moralizujące i fantazjujące, było szeroko rozpowszechnione i korzystano z niego w szkołach na lekcjach historii. Jego autor, chcąc uświetnić przeszłość Polski, ukazał polskich wojów w zwycięskich bitwach z Aleksandrem Wielkim i Rzymianami. Król Lechitów Lestek III miał pokonać w trzech bitwach samego Juliusza Cezara. Dziś wiadomo, że opisane zdarzenia miały charakter fikcyjny, zaś historia napisana została z punktu widzenia możnowładztwa dla celów propagandowych. Odkrycie na nowo w epoce renesansu dzieł starożytnych historiografów mocno nadszarpnęło tą wizją
M
historii Polski. Oto nagle okazało się, że żaden z dawnych historyków, mimo że dość dobrze znali oni współczesny sobie świat, nie słyszał o Lechitach bądź Polanach. Coś z tym problemem należało jednak zrobić. Poza tym, czy Polska miała być gorsza od innych nacji i nie sięgać, tak jak one, do idealizowanej starożytności w poszukiwaniu swoich protoplastów? I tak oto z mieszaniny wiedzy wziętej z ksiąg antycznych oraz z dawnych legend w Rzeczypospolitej zaczęła się kształtować nowa koncepcja pochodzenia Słowian, zwłaszcza Polaków. Jednak już nie wszystkich, a wyłącznie warstwy uprzywilejowanej – stanu szlacheckiego. Chłopi i mieszczanie mieli się bowiem wywodzić od innych przodków. Inspirację znaleziono u uczonego greckiego Klaudiusza Ptolemeusza (100–175), który w swej monumentalnej „Geografii” opisał Sarmację – krainę rozciągającą się od Germanii aż po Don. Według tegoż autora, zachodnia rubież Sarmacji przebiegała wzdłuż Wisły i „gór Sarmackich”, północną zaś stanowił „Ocean” (Morze Bałtyckie) i „ziemie nieznane” („Geografia”, III, 5, 1n). Starożytna Sarmacja
uszę przyznać, że bardzo współczuję prawowiernym chrześci janom. Muszą oni bez przerwy tłumaczyć i usprawiedliwiać przed sobą i światem różne skandaliczne zapisy ich „świętej księgi”, na których powsta nie nie mieli przecież żadnego wpływu. Kilka tygodni temu w tekście zatytułowanym „Bezwzględnie dobrzy” przytoczyłem na tych łamach opisaną w Biblii historię zagłady kananejskiego miasta Aj. Bóg nie przepadał za jego mieszkańcami i kazał Izraelitom wymordować jego mieszkańców, nawet niczego nieświadome dzieci i zwierzęta. Zbrodnia z Aj jest jednym z wielu masowych morderstw dokonanych na boży rozkaz, ale przez swoją totalność i szczególną bezwzględność wydaje się najbardziej kompromitować moralnie autorów Biblii, nieważne nawet w tej chwili, czy boskich, czy ludzkich. Jeden z naszych wierzących Czytelników poczuł się w obowiązku przysłać sprostowanie do mojego tekstu, wyjaśniając w nim, że Bóg, bynajmniej nie jest okrutny czy surowy, lecz przeciwnie – „dobry i miłosierny”. Dowodzi on mianowicie, że okrutny los należał się Kananejczykom, ponieważ grzeszyli oni „bałwochwalstwem, niemoralnością (kazirodztwo, homoseksualizm, sodomia), przelewem krwi oraz składaniem ofiar z ludzi” i nie chcieli przez stulecia zmienić swoich niecnych
obejmowała zatem tereny, które w późniejszych wiekach zasiedlone były w znacznej części przez plemiona słowiańskie. Sarmaci byli irańskim ludem koczowników i pasterzy, spokrewnionym ze Scytami, Partami, Medami i Persami. Tworzyli luźny związek plemion, spośród których dominującą rolę odgrywali Jazygowie, Roksolanowie, Syrakowie, Aorysowie i Alanowie. Sarmaci jako przybysze ze wschodu, ze stepów euroazjatyckich, najwcześniej, bo już około 600 r. p.n.e., zasiedlili dorzecze Wołgi. W IV w. p.n.e. przekroczyli Don, wypierając Scytów i docierając w końcu I w. p.n. e. do Dunaju, gdzie nawiązali kontakty z Imperium Rzymskim, a następnie toczyli z nim liczne wojny. W 57 r. prący na zachód Roksolanie ponieśli klęskę w walkach z Rzymem, a w 69 roku odparto ich ataki na Mezję. Ostatnią falę plemion sarmackich stanowili Alanowie, którzy w 375 r. zostali pobici przez Hunów. Część z nich dotarła aż do Hiszpanii, gdzie weszła w przymierze z Wandalami i współtworzyła państwo Wandalów w Afryce. Starożytni pisarze przedstawiali mieszkańców Sarmacji jako lud bardzo waleczny i mężny, kochający wolność
obyczajów. Niestety, mój polemista nie wyjaśnia, jak te wszystkie grzechy były w stanie popełnić zamordowane w Aj na boski rozkaz niemowlęta i zwierzęta. A sądzę, że to jest jedno z pytań, które najczęściej zadaje
i świetnie jeżdżący konno, walczący z Rzymianami. Zdawać by się więc mogło, że posiadali oni wszystkie cechy przypisywane przez Kadłubka protoplastom Polaków, Lechitom. Czy możliwe jest zatem, że Sarmacja była starą nazwą Słowian lub ich części? Niektórzy tak właśnie uważali. Mit sarmacki nieobcy był już Janowi Kochanowskiemu (1530–1584). Począwszy od XVI w. spełniał on istotną rolę polityczną i wychowawczą – podnosił dumę narodową i poczucie mocarstwowości Polski, uzasadniał wschodni kierunek ekspansji Jagiellonów. Jednoczył szlachtę wierzącą w swoje pochodzenie od starożytnych Sarmatów, zamieszkujących niegdyś ziemie Rzeczypospolitej. Na takich podstawach ukształtował się w XVII–XVIII w. sarmatyzm,
Abraham, który rozmawiał z Bogiem niczym z bliskim krewnym, mógł domniemywać, że zabijanie dzieci jest czymś przez Jahwe akceptowanym, to dlaczego nie mogli tego czynić Kananejczycy? Cóż to za
ŻYCIE PO RELIGII
Nasze motywacje sobie racjonalnie nastawiony czytelnik księgi zwanej Biblią. Wiem, wiem, Bóg karze dzieci do drugiego i trzeciego pokolenia za grzechy ojców (tak uroczyście deklaruje ta sama Biblia), ale to także nie wyjaśnia, jak ktoś równie niesprawiedliwy może być „dobry i miłosierny”. Wręcz przeciwnie. Ale załóżmy, że Jahwe był bardziej etyczny, niż wskazuje Biblia, i nie kazał mordować niewinnych dzieci i zwierząt. Że kazał wymordować wyłącznie dorosłych. Załóżmy także, że stawiane im zarzuty były prawdziwe. Prawdę powiedziawszy, nie różnili się oni szczególnie od innych narodów swoich czasów i swoich okolic. Nawet w Biblii znajdujemy scenę, w której Bóg podpuszcza swojego ulubieńca Abrahama do złożenia syna w ofierze. Jeśli biblijny wzór prawości,
zarzut, że mordowali swoje dzieci dla bogów, skoro Bóg Biblii miewał, choćby dla żartu, podobne życzenia? Poza tym pójście za logiką, którą prezentuje mój polemista, prowadzi w dobrze znane, ale bardzo niebezpieczne rejony. Czy dwa pokolenia temu pewien polityk z sąsiadującego z nami narodu, nie chciał „oczyścić” świata z innego narodu, który uznał za występny i grzeszny? Czyż jego zarzutów nie potwierdzała stworzona przez jego zwolenników nauka? Czyż w opasłych tomiskach nie zgromadzono nieliczonych „dowodów” na spiski, występki i podłości... potomków Abrahama. Wódz, szermierz prawa i sprawiedliwości, twierdził, że wykonuje wyroki Boga, który już nie może znieść podłości owego przeklętego narodu. I rozpalono piece w krematoriach...
będący ideologią całej szlachty Rzeczypospolitej, przekonanej o swojej wyższości nad innymi stanami i narodami. Był on wyrazem megalomanii, konserwatyzmu i zaściankowości. Charakterystyczne cechy szlachcica Sarmaty to rubaszność, prostota i krewkość. Dodatnią cechą była rycerskość, jednak i ta często przejawiała się zbyt pochopnym sięganiem po szablę. Ideologia sarmacka uległa degeneracji zwłaszcza w czasach saskich, wtedy też określenie „Sarmata” stało się synonimem przeciwnika reform. Twórcy oświecenia podjęli się krytyki wynaturzeń sarmatyzmu. Przetrwał natomiast pogląd, że naród polski, wywodzący się od starożytnych Sarmatów, ma do spełnienia szczególną rolę w dziejach świata. Przybrał on w XIX w. formę mesjanizmu, przypisującego narodowi polskiemu misję zbawienia ludzkości. Współczesne badania udowodniły, że starożytni Sarmaci rzeczywiście przetoczyli się przez ziemie dzisiejszej Polski. Jakieś echa tej wędrówki musiały się odzywać w dawnej Polsce, czego efektem było uznanie Sarmatów za przodków narodu szlacheckiego. Otwarte pozostaje pytanie o związki Słowian i Sarmatów. Być może w grę wchodziło długotrwałe sąsiedztwo obu grup. Istnieje poparta mocnymi argumentami teoria, według której część Sarmatów dokonała podboju Słowian, a następnie uległa asymilacji (slawizacji). Pozostały po nich tangi (znaki rodowe) w niektórych herbach szlacheckich, a także zapożyczenia w sferze słownictwa. Takim zapożyczeniem z języków indoirańskich jest m.in. słowo „bóg”. ARTUR CECUŁA
Jak to jest, że z odrazą myślimy o Holokauście zorganizowanym przez Hitlera, a tak marnymi argumentami usprawiedliwiamy Holokaust zorganizowany przez pewnego starożytnego boga? Czy czarująca siła religii ma taką moc, że jest w stanie totalnie uwieść i znieczulić nasze sumienia? Jako były chrześcijanin mogę potwierdzić, że religia ma taką niesamowitą siłę. Prowadzi ona do tego, że potrafimy sprawnie usprawiedliwić każde okrucieństwo, o ile nasza religia uznaje je za uzasadnione. Gdzieś głęboko w sobie skrywamy wątpliwości, które nami targają, gdy rozgrzeszamy naszego Boga. I warto sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie jest tak, że usprawiedliwiamy niemoralne treści Biblii tylko dlatego, aby nie burzyć sobie urobionego światopoglądu, który, jak mamy nadzieję, zapewni nam zbawienie i życie wieczne. Innymi słowy, czy nie rozgrzeszamy swojego Boga po to, aby nie narazić się na jego gniew i aby „załapać się” na oferowane przez niego niebiańskie rozkosze? A może robimy to ze strachu – przełykamy wady jego charakteru, aby nie obszedł się z nami okrutnie – nie wtrącił nas do piekła lub nie zabił? A wiemy z Biblii, że potrafi to zrobić bez mrugnięcia okiem. Tak czy inaczej – może warto przemyśleć najgłębsze pokłady naszych motywacji, kiedy mówimy, że zbrodnia jest czymś moralnym... MAREK KRAK
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
Z
arówno ascetyzm, jak i libertynizm wywodzą się u gnostyków ze wspólnego źródła – odrzucenia całej sfery stworzenia, uznania jej za niewiele wartą. Gnostycy byli przekonani, że w tym, co nas otacza, nie ma prawdy, dobra i piękna, że to, co nie tyle najważniejsze, ile w ogóle wartościowe, jest poza sferą stworzenia. Tym samym gnostycy byli burzycielami tradycyjnej moralności, choć różne ich odłamy różne wyciągały konsekwencje po odrzuceniu „światowej” moralności. Badacze nie są zgodni co do tego, które podejście jest starsze i bardziej charakterystyczne dla gnozy: asceza czy amoralny libertynizm. Ze „światowego” wszelako punktu widzenia, pewne
demonowi Jahwe, był oczywiście w oczach gnostyckich godnym czci. Jak zauważa Dariusz Misiuna, lider polskich okultystów, „gnostycki wąż, Ofis, był pierwotnie demonem, w którego Sofia (mądrość) tchnęła pragnienie pomocy człowiekowi. Ofis pokazał człowiekowi drogę do poznania, gnozę, wbrew zakazowi okrutnego boga-stwórcy, demiurga”. Dla gnostyków wąż był przez to istotą duchową, źródłem natchnienia i oświecenia. Filon z Aleksandrii podziwiał moc regeneracyjną węża, wyrażaną w zrzucaniu przezeń skóry, oraz jego umiejętność zabijania i leczenia (w której dostrzegał pozytywne i negatywne moce kosmiczne władające światem). Wąż jawił mu się jako najbardziej uduchowione zwierzę.
PRZEMILCZANA HISTORIA wyginęli, zrodzili w swoim łonie kolejne mutacje gnostyckie, na przykład setian, uważających się za potomków syna Adamowego imieniem Set, oraz czcicieli Kaina – kainitów. Kainici rozwinęli swój kult pod kątem nabożeństwa adresowanego do wszystkiego, co w Starym Testamencie jest ukazywane w złym świetle. Była to logiczna konsekwencja założenia, że wróg mojego wroga (Jehowy) jest moim przyjacielem. Cześć oddawali nie tylko rajskiemu wężowi, ale i Ezawowi, Kainowi, na Judaszu kończąc. Ten ostatni też był dla nich ważnym posiadaczem gnozy: w przeciwieństwie do niewtajemniczonych rybaków posiadł gnozę (wiedzę) o znaczeniu śmierci Jezusa, i tę gnozę dopełnił, wydając Jezusa, a tym
w swych wierzeniach i praktykach kultowych szczególnie nawiązywali barbelognostycy, którzy prawdopodobnie stanowili odłam setian. „Modlą się cali nadzy, jakby przez takie zachowanie mogli znaleźć szczerą więź z Bogiem” – pisze zdegustowany Epifaniusz. Podłożem ideologicznym ich praktyk jest idea zbierania nasienia światła, które – jako męskie nasienie i żeńska krew menstruacyjna – nie powinno przepaść, lecz powrócić do Boga. Napchawszy brzuchy – jak pisze Epifaniusz – zaczynają główną część agapy: „Po skrzyżowaniu się w erotycznej namiętności bezczeszczą niebiosa, gdy mianowicie mężczyzna i kobieta biorą męską wydzielinę, wychodzą, spoglądają w niebo i, niosąc w ręce nieczystości, jawnie się modlą (...):
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (4)
Pobożny libertynizm W poprzednim tekście o chrześcijańskich gnostykach przedstawiłem ich ascetyczne oblicze, które jest dominującym sposobem postrzegania tego nurtu chrześcijańskiego. Istnieje wszakże i druga, diametralnie odmienna twarz gnostycyzmu – uduchowiony libertynizm i amoralizm. jest, że ten ostatni mimo wszystko jest bliżej życia, choć oba podejścia szokują swoim anarchizmem. Gnostycy libertyni są z pewnością znacznie ciekawsi w różnorakich przejawach swego funkcjonowania niżeli zasuszeni asceci. Przykładowo „Apteczka” Epifaniusza opisuje niektóre kultowe praktyki ofitów („ludzie węże”, od gr. ophis – wąż), jednego z odłamów walentynian: „Mają oni mianowicie węża, którego hodują w pewnej skrzyni; podczas swego misterium wynoszą skrzynię z jaskini i wywołują z niej węża, gromadząc na stole chleb. Gdy skrzynia jest otwarta, wąż wypełza, wije się po stole i tarza się w chlebie: jest to, jak powiadają, »doskonała ofiara«. Dlatego, jak słyszałem od jednego, nie tylko »przełamują chleb« (wczesnochrześcijański symbol eucharystii), w którym tarzał się wąż, i podają przyjmującym, lecz nadto każdy całuje węża w usta, gdyż dzięki pewnemu zaklęciu wąż jest oswojony (...). Padają przed nim (z czcią) na kolana i nazywają to »dziękczynieniem« (eucharystia), które pochodzi z jego (węża) tarzania się (w chlebie), po czym za jego pośrednictwem posyłają Ojcu na wysokościach pewien hymn; na tym kończą swą misteryjną uroczystość” („Panarion”, 37, 5, 6–8). W ten sposób ofici przełożyli na praktyki kultowe swój podziw dla węża, który uwiódł Ewę i namówił do spożycia zakazanego owocu z Drzewa Wiadomości. Dzięki temu wężowi Ewa doznała gnozy – otworzyły jej się oczy. Wąż, który sprzeciwił się
Całowanie węża w pysk to z pewnością przejaw większej brawury religijnej niż w swoich praktykach w stosunku do węży stosują niektóre współczesne grupy zielonoświątkowe, które mienią się Poskramiaczami Węży (Snake Handlers) i zrzeszają się w Kościele Bożym z Widocznymi Znakami. Poskramiacze Węży nie są wprawdzie gnostykami, a węża uważają za przedstawiciela sił ciemności, lecz swoje zabawy z wężami w czasie nabożeństw uzasadniają całkiem rozsądnie tym, że moc Boża i łaska uświęcająca powinny mieć swoje realne przejawy, jeśli mamy ją traktować poważnie. Ponieważ kanoniczne ewangelie mówią, że takim znakiem bożym będzie branie do rąk groźnych węży tudzież deptanie po nich, toteż wierni słusznie sprawdzają, czy realnie doświadczają owego napełnienia łaską. Dodatkowo popijają różne trucizny, np. strychninę lub arszenik. Niestety, węże nie zawsze są gotowe do współpracy, toteż czasami zdarza się, że jakiś wierny lub pastor pada martwy po ukąszeniu przez grzechotnika, co dla zebranych jest naocznym dowodem tego, że Bóg nie był mu łaskawy. Nie rozumieją tego władze świeckie, które wydają prawne ograniczenia wolności takich praktyk religijnych. Nie wiemy też, na ile skuteczne były wspomniane wyżej zaklęcia ofickie przeciw wężom, ale ponieważ sekta nie przetrwała próby czasu, więc prawdopodobnie węże nie miały wiele więcej względów dla bijących przed nimi pokłony. Zanim jednak
Wyznawcy Kościoła Poskramiaczy Węży
samym przyspieszając zbawienie ludzkości (doktryna ta zawarta jest w księdze apokryficznej „Wniebowzięcie świętego Pawła”). Kainici odwoływali się nadto do Ewangelii Judasza, w której Jezus mówi do Judasza: „Będziesz trzynastym i będziesz przeklęty przez pozostałą resztę pokolenia, ale przyjdziesz i będziesz panował nad nimi” (46. 19–22); i dalej: „Ty zaś przewyższysz ich wszystkich. Człowieka bowiem, który mnie nosi, ty ofiarujesz go” (56. 17nn.). Judasz symbolizował upadek i wykluczenie z doskonałej liczby 12 eonów oraz nawrócenie i powrót jako eon 13, czyli trzynasty duch, który wrócił do swego stanu pierwotnego. Do ofitów dziś nawiązuje związany z paramasońskim i okultystycznym zakonem Ordo Templi Orientis Antiqua – Gnostycki Kościół Ofitów. Według gnostyków, tylko Judasz znał prawdę o Chrystusie. W Ewangelii Judasza mówi do niego: „Wiem, kim jesteś i z jakiego wyszedłeś miejsca. Wyszedłeś z eonu nieśmiertelnej Barbelo”. Barbelo jest hipostazą myśli Boga i jest utożsamiana z Prunikos – Pożądliwością. Do tego z kolei
»Przynosimy ci ten dar – ciało Chrystusa«. I zjadają to, uczestnicząc we własnej hańbie, i mówią: »Jest to ciało Chrystusa i jest to baranek ofiarny (pessah), dla którego cierpią nasze ciała i wyznawać muszą cierpienie Chrystusa«. Podobnie czynią z tym, co odchodzi od kobiety, gdy ma miesiączkę; zbierają odeszłą od niej krew nieczystości; wspólnie to zjadają i mówią: »Oto krew Chrystusa«. Płodzenia dzieci unikają. Jeśli dojdzie do ciąży, to spędzają płód” (Panairon, 26, 4, 3–8). Rytualne stosunki seksualne miały też za zadanie podnosić uwiedzione kobiety do rangi archontów. Archonci w doktrynach gnostyckich to władcy wszechświata, którzy zarządzają całym tym planetarnym więzieniem. Wywodzą się od Abraxasa – Wielkiego Archonta Eteru. Jahwe jest ostatnim z 365 archontów. Jeden stosunek to jakby zaliczenie jednego archonta. Należało wszystkich zaliczyć wstępująco i zstępująco. Po takich 730 ceremoniach wierny stawał się Chrystusem. Nie był to prawdopodobnie nazbyt mozolny ani długotrwały maraton ku wyzwoleniu i świętości.
17
Istniały wreszcie odłamy, w których występowała wspólnota kobiet, np. nikolaici w Azji Mniejszej, o których wspomina m.in. Apokalipsa Jana: „Ale masz tę [zaletę], że nienawidzisz czynów nikolaitów, których to czynów i Ja nienawidzę”, „co się trzymają nauki Balaama, który pouczył Balaka, jak podsunąć synom Izraela sposobność do grzechu przez spożycie ofiar składanych bożkom i uprawianie rozpusty” (2. 1–15). Nikolaici byli to heterodoksyjni judeochrześcijanie o cechach gnostyckich, ale mamy o nich bardzo skąpe informacje. Św. Ireneusz (ok. 140–ok. 202), najwybitniejszy teolog II w., pisał („Adversus haereses” I, 26, 3), że mistrzem nikolaitów był prozelita z Antiochii, który w pierwotnej gminie chrześcijańskiej był jednym z siedmiu hierarchów zajmujących się sprawami finansowymi gminy (Dz 6. 2–5). Nazwa nikolaitów pochodzi właśnie od Mikołaja (Nikolai), który z kolei jest greckim odpowiednikiem Balaama. Jak podaje Klemens Aleksandryjski, ów Mikołaj z Dziejów Apostolskich odstąpił swoją żonę innym chrześcijanom („Stromateis” II, 118). Niektórzy anabaptyści, którzy nawiązywali do pierwotnych obyczajów wspólnotowych chrześcijan, również praktykowali wspólnotę kobiet w swoich gminach. Hans Jonas zauważa, że osią całej koncepcji etyki gnostyków jest „idea pneumy jako szlacheckiego przywileju nowej klasy ludzi, która nie podlega ani zobowiązaniom, ani choćby tylko kryteriom dotychczasowego świata stworzenia. Pneumatyk, w przeciwieństwie do psychika, jest wolny od praw – w zupełnie innym sensie niż pauliński chrześcijanin – a nieskrępowane używanie tej wolności nie jest tylko sprawą negatywnego przyzwolenia, lecz pozytywnym urzeczywistnieniem samej tej wolności”. Przez libertynizm podkreślali różnicę dzielącą ich od reszty społeczeństwa, a jednocześnie rzucali wyzwanie demonicznym potęgom tego świata. „Znieważając ich instancje, w pewnym sensie wypowiada im zarazem wojnę i ma już charakter aktywnego buntu, rewolucja ujawnia się bez obsłonek. O tyle też libertynizm stanowi jeden z głównych elementów gnostyckiego przewrotu” (Jonas). Zwolennicy Karpokratesa, zwani karpokracjanami, uznawali, że należy żyć pełnią, nie szczędząc sobie żadnych przyjemności, aby tak zaspokojona dusza mogła się wreszcie wyzwolić z materii i unieść ku eonom. Według nich, dusza musi w kolejnych wcieleniach zaznać wszelkiego życia i wszelkiego działania, bo dopóki tego nie uczyni, wciąż będzie wracać na ziemię. Dopiero kiedy dusza zazna wszelkiego smaku życia, jest gotowa na odejście. Stąd też, aby to przyspieszyć, najlepiej od razu iść na całość. Także wspomniani wyżej kainici uważali, że „nie mogą dostąpić ocalenia, jeśli nie zaznają wszystkiego”. Folgując sobie, gnostycy powiadają, że oddają co mięsne – mięsu, a co duchowe – duchowemu. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
P
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
ośród chrześcijan toczących między sobą nieustanne potyczki na doktryny, jedynie słuszne interpretacje Biblii, scenariusze końca świata i listy cech prawdziwego kościoła Bożego (zdumiewające, że zawsze zgodnych z cechami kościoła redagującego ową listę) w jednej kwestii istnieje przykładna solidarność. Z niewielkimi wszak wyjątkami. Ta iście święta braterska zgodność dotyczy wspólnego frontu walki z bezbożnymi zboczeńcami kochającymi inaczej niż większość meldująca się w kościółku na przetrzymanie kazanka i rzucenia na tacę dla podtrzymania dobrej opinii o sobie. Krucjata przeciw homoseksualizmowi wydaje się najważniejszą obok aborcji sprawą dla wszystkich chrześcijan. W optyce stróżów świętości ludzkiej homozboczenie to największa obraza dla Pana Boga i główny hamulec powstrzymujący Najwyższego przed obdarowaniem ludzkości błogosławieństwem dobrobytu i szczęścia. Urzeczywistnienie idei zepchnięcia „pedałów” do katakumb, czyli plan minimum (z aborcją wyszło!), stałoby się dla świata chrześcijańskiego punktem zwrotnym ku świetlanej i czystej moralnie przyszłości. W debatach religijnych przy temacie homoseksualizmu atmosfera ziejąca miłosierdziem wobec kochających inaczej gęstnieje z wypowiedzi na wypowiedź. Jednoznacznie przypisuje się zachowaniom homoseksualnym motyw wyuzdania i poszukiwania hedonistycznych wrażeń. Po wyżyciu się pogardliwymi wypowiedziami na temat zboczeńców, po faryzejsku wznosi się dziękczynienie do Boga: „Dzięki ci, Boże, że nie jestem jak inni ludzie (...) albo jako ten...” [wynaturzony zboczeniec] – Łk 18. 11. Jestem dużo lepszy, nieprawdaż, Boże? Amen. Zgoda – Bóg nie planował w swoim stworzeniu wielu rzeczy obserwowanych w dziejach ludzkości. Stworzony Raj był sielanką i manifestacją szczęścia. Była wzajemna heteroseksualna miłość mężczyzny do kobiety, pełna także zachwytu cielesnością: „Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego” (Rdz 2. 23). Rajską rzeczywistość dopełniał brak śmierci, ostów, cierni, potu i przelanej krwi: „I spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre” (Rdz 1. 31). Jednak w obraz Raju wdarło się zaburzenie inicjujące lawinę przemian niosących z biegiem dziejów przeobrażanie planety w piekło. Zupełnie jak wirus, który po wprowadzeniu do programu komputerowego przez złośliwego hakera doprowadza do destrukcji doskonale funkcjonujący program. To zaburzenie ingerujące w Boże stworzenie przeniknęło wszystko. Każdemu udzieliła się natura grzesznika, buntownika przeciw prawu Bożemu. Nie tylko moralnemu, ale i prawom fizyki, chemii, matematyki – też z Bożego ustanowienia.
Pojawiły się chwasty, pot, łzy, cierpienie, niesprawiedliwość, egoizm, przelew krwi. Także poligamia – folgowali jej nawet mężowie przedstawiani na kartach Biblii jako pomazańcy Boży. Pojawiali się zbrodniarze, dyktatorzy, wielkie zło pod szyldem pełnienia służby Bożej. Wielkie zamieszanie wymykające się możliwości ludzkiego osądu. Jakże trudno jest trafnie i sprawiedliwie wskazać winnego zmian
obrońca przywołuje okoliczności życia i czynniki, na jakie przestępca nie miał wpływu, a które kształtowały jego rozwój. Dlaczego więc my, chrześcijanie, tak opcjonalnie negatywnie osądzamy homoseksualizm w kategoriach złej woli doświadczających go? Łatwo podchwytujemy tony pogardy i nienawiści. Raz na nutę inności etnicznej, innym razem rasowej lub obyczajowej. Zawsze znajdzie
Bogu do osądu. Nie można bawić się w Bożego prokuratora, nie znając głębi serc ludzkich, tendencyjnie widzieć związki homoseksualne jako jedynie żądzę napędzaną wyuzdaniem, zamykając oczy i uszy na genetyczne uwarunkowania seksualizmu. Faktem jest, że wiele związków homoseksualnych mogłoby być wzorem wzajemnego szacunku i odpowiedzialności dla wielu heteroseksualnych małżeństw kościółkowych
Wielu jednak pod firmą religii, w pysze boskości powołania, staje się gorliwszymi od samego Boga w tresowaniu do świętości z faryzejskim zapałem wszystkich oprócz siebie: „Bo wiążą ciężkie brzemiona i kładą na barki ludzkie, ale sami nawet palcem swoim nie chcą ich ruszyć” (Mt 23. 5). Być może kościoły mogą sobie pozwolić na wzywanie ludzi do świętości według ustalonej przez siebie
Homo jak hetero
Protestanckie duchowne na Marszu Równości – Kraków ’2007
Państwo musi organizować doczesne życie takim obywatelom, jakimi oni są w swej kulturowej, etnicznej, religijnej, intelektualnej czy seksualnej różnorodności, ustalając ramy prawne dla wspólnej egzystencji, a nie dla wybiórczego widzimisię jakiejś despotycznej religijnej orientacji. w naturze. Wszyscy wnosimy coś w zło, jakie się dzieje pod słońcem. Generujemy skażenie środowiska i stres, uderzając w subtelną strukturę genów. Brzemię tych zmian spada na potomstwo bez żadnej osobistej winy z jego strony. Chciwa konsumpcja dóbr ziemi przez cywilizację techniczną, w której każdy ma udział, prowadzi do katastroficznej reakcji przyrody. Czy wypalając w czasie podróży samochodem kupione legalnie paliwo, poczuwamy się do udziału w ocieplaniu klimatu, wywołania tsunami lub suszy? Jakże trafne jest biblijne określenie naszego ludzkiego stanu: „Gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rz 3. 23). Są oczywiste, uchwytne przestępstwa moralne – zabójstwo, kradzież, przemoc. Tu nietrudno wskazać sprawcę i osądzić winowajcę. Choć i w tych przypadkach sąd nigdy nie ma łatwego zadania w wymiarze kary, gdy
się jakiś trend nienawiści, w jaki można się włączyć, by w pogardzaniu kimś, we wdeptaniu go w błoto, poczuć się lepszym, stojącym wyżej, by podreperować nadwątlone w życiowych zmaganiach poczucie własnej wartości. W tej terapii za pomocą homofobii homoseksualistę umieszcza się na dnie moralności, w Rowie Mariańskim, a siebie – z racji nieodczuwania w sobie popędu do osobników swojej płci – na szczycie Mount Everestu. Można się zgodzić, że homoseksualizm nie przystaje do pierwotnego planu stworzenia – podobnie jak zjawisko karłowatości lub gigantyzmu bądź inna manifestacja inności zdeterminowana często już genetycznie. Jednak trudno sądzić doświadczonych tym ludzi, ignorując potrzebę uczuciowo-fizycznych więzi zgodnych z ich zmodyfikowaną naturą. Homoseksualizm niech lepiej pozostawią rzecznicy Boga samemu
– mistycznie uświęconych sakramentem, ale za drzwiami domów pełnych instrumentalizmu, seksualnego wyuzdania a nawet demonicznej przemocy – zwyrodnień dotykających związki bez względu na orientację seksualną. Odczytanie w surowym tonie inkwizytora cytatu z Listu do Rzymian (1. 26, 27) gromiącego żądze homoseksualne nie ma w sobie żadnej mocy przemieniającej, więc takie „nawracanie” nie ma żadnej wartości. Wojujący homofobi przedstawiają ten fragment wypowiedzi Pawła jako dowód antyhomoseksualizmu Pana Boga. Jednak Paweł eksponuje tu postawę egoizmu; instrumentalnego, bezuczuciowego stosunku do innych. Idzie w tym także poza sferę seksualności. Wskazuje na nieprawość, złość, chciwość, nikczemność, zwadę, podstęp, podłość. Na ten dalszy wywód Pawła, homofobi już nie kierują swej uwagi, nie chcąc zobaczyć odbicia w lustrze swojej natury pełnej wymienionych cech. Jest zrozumiałe, że kościoły czują się powołane do wskazywania kierunku ku doskonałości, powrotu do cech i zachowań według Bożego planu stworzenia. Człowiek bez wzorca ustawionego ponad jego aktualnymi osiągnięciami popada w stagnację.
modły, propagując ją jako Bożą. Jednak państwo musi organizować doczesne życie obywatelom takim, jakimi oni są w swej kulturowej, etnicznej, religijnej, intelektualnej, seksualnej różnorodności, ustalając ramy prawne dla wspólnej egzystencji, a nie dla wybiórczego widzimisię jakiejś despotycznej religijnej orientacji. Obyczajowość homoseksualna wolna od narzucania jej innym przemocą, praktykowana na zasadzie dobrowolności, obopólnej potrzeby, ma prawo do takiego samego poszanowania prawnego jak wszelkie inne więzi międzyludzkie przejawiające się na obszarze państwa. Państwo winno być wolne od religijnych nacisków i interpretacji zjawisk obyczajowych. Homoseksualiści na równi z heteroseksualistami wnoszą swój materialny i intelektualny dorobek w życie społeczne. Pracują, płacą podatki, organizują wiele działań społecznego pożytku, więc nie można im odmawiać braku dostępu do urządzeń prawnych ze względu na wybiórczą religijną interpretację ich obyczajowości, naruszającą ich dobra osobiste. I należy im dać sposobność do wzięcia prawnej odpowiedzialności za swojego partnera życiowego. Szczepan Franaś Fot. WHO BE
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
LISTY Źródła patologii Jestem zszokowany wystąpieniami posłów w Sejmie. Analizując wiek posłów, wykształcenie, pochodzenie społeczne, wyznanie, zamożność i inne „walory”, powinni oni mieć szacunek do starszych, biednych i mniej wykształconych, odznaczać się wysokim stopniem tolerancji wobec osób innych wyznań i innych poglądów. Niestety, dochodzę do wniosku, że większość posłów wykazuje ich całkowity brak. Większość posłów deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego, afiszując się udziałem w obrzędach kościelnych, publicznie przypomina wszystkim o istnieniu „wartości chrześcijańskich” i chwali się znajomością nauk Jana Pawła II, które są ich drogowskazem w życiu codziennym... Skąd więc tyle zacietrzewienia, agresji i chamstwa w ich wystąpieniach, a tak mało troski o wyborców? Skąd całkowity brak zainteresowania losem ludzi spoza bliskiej i dalszej rodziny? Wśród posłów zauważa się powszechny nepotyzm – spółki, przedsiębiorstwa, jeszcze państwowe i inne atrakcyjne dziedziny życia gospodarczego, społecznego i politycznego opanowały mafie rodzinne. Przyczyn patologii w elitach politycznych może być wiele. Wymienię dwie: 1. Edukcja. Niski poziom wiedzy, mimo że gros posłów legitymuje się różnymi dyplomami różnych uczelni i dziwnych kierunków. 2. Rola Kościoła katolickiego, który uczy obłudy. Powszechne nauczanie religii nie ma pozytywnego odzwierciedlenia w życiu codziennym, nie uczy uczciwości, empatii. Czytelnik
O take Polske? Zastanawia mnie troska o byłego prezydenta RP wyrażana przez polityków lewicy. Ich zaniepokojenie wzbudza obecność Lecha Wałęsy na kongresie Libertas – tworu Declana Ganleya, irlandzkiego biznesmena, który dorobił się na handlu ze Stanami Zjednoczonymi. Jak wieść niesie, honorarium dla eksprezydenta wyniosło 100 tys. euro. Obu panów łączy kierowanie się w życiu dążeniem do Kasy przez duże K. Libertas usiłuje pozbawić Polskę unijnych dotacji i ma też zapewne w rękawie kilka innych asów, jak wpisanie invocatio dei do preambuły Konstytucji europejskiej, prawo kanoniczne jako nadrzędne itp. Sądzę, że sposób finansowania tej eurosceptycznej zgrai zbada prokuratora. Troska posłów SLD jest zupełnie nie na miejscu, gdyż pan Wałęsa znalazł się w godnym siebie towarzystwie. Przecież wszyscy oni mają to samo zdanie na temat antykoncepcji, aborcji, eutanazji, Kościoła
czy mniejszości seksualnych, co bez przerwy przypomina telewizja zwana publiczną. Mnie rozbawiło tłumaczenie pewnego prawicowego dziennikarza, który stwierdził, że nawet gdyby Wałęsa otrzymał pieniądze, to nie byłoby to nic złego, gdyż jego dzieci nie są jeszcze samodzielne. „O take Polske” walczył ich tata, w której nie ma dla nich pracy? Czytelnik
LISTY OD CZYTELNIKÓW zawartość tychże kontenerów byłemu prezydentowi. W ten sposób o naszą relikwię państwową będą dbali wszyscy obywatele. Naturalnie należałoby ująć w zestawieniu rocznym, co i ile darów otrzymał były prezydent, by się później nie wymigiwał, że nadal chodzi jak poniewieruch. Roman Zimniak
Państwowi złodzieje Za klapą u Wałęsy Ile zarabia na boku były prezydent Wałęsa z Matką Boską w klapie? Podobno w ostatnim roku zarobił około miliona zł. Co na to
Piotr Kraśko zaciera ślady dawnej współpracy z Kammelem. Po głośnej aferze związanej z Katarzyną Niezgodą przyjaźń z prezenterem jest dla niego bardzo niewygodna – donosi Wirtualna Polska. Chcę
Konstytucyjnego, który mógłby podważyć konstytucyjność działań Komisji, a co za tym idzie, spowodować domaganie się od Skarbu Państwa odszkodowań samorządów za odebrane mienie, odpowiedział, że Skarb Państwa będzie się tym martwić po ewentualnym stanowisku Trybunału. Pana Józefa obchodzi chyba tylko kasa, jaką dostaje za udział w Komisji – im dłużej ta będzie trwała, tym więcej kasy dostanie Różański. Nie reprezentuje on polskiego rządu, ale watykański, skoro nie bierze pod uwagę, jak dotkliwe mogą być tego skutki dla polskich podatników. A może by tak Józefa Różańskiego i jego rodzinę przez wiele pokoleń obciążyć odszkodowaniami? Czy wtedy również by się tym nie martwił? J.B.
Dar znęcania
odpowiednie służby finansowe i ZUS? No! Wyobraźmy sobie statystycznego Kowalskiego, emeryta czy rencistę ze swoją rentą lub emeryturą w wysokości ok. 900 zł miesięcznie. Ten musi się rozliczyć z fiskusem i powiadomić ZUS o swych zarobkach za poprzedni rok. W efekcie ZUS wstrzyma wypłatę emerytury czy renty, gdy przekroczone zostaną limity dodatkowego dochodu, albo fiskus zabierze pewną część dodatkowego zarobku. Tak będzie tylko z Kowalskim, natomiast były prezydent otrzyma nadal emeryturę za to, że był prezydentem. Dostaje też nasze, społeczne pieniądze na utrzymywanie swego biura. A cóż on takiego w tym biurze robi? Niemądrych wywiadów udziela, ot co. Dlatego należy zaprzestać finansowania czegoś, co nigdy nie przyniosło pożytku i nie przyniesie takowego, a co najwyżej ośmiesza nasz kraj. R.Z.
na tym przykładzie pokazać, że w państwowej telewizji, która jest utrzymywana z naszych pieniędzy, każdy tylko patrzy, jakby tu ukręcić jak najwięcej konfitur dla siebie. Zapewne pozostali tam zatrudnieni, o których jeszcze nie ćwierkają wróble na płocie, mają znacznie więcej szczęścia, że nie zostali jeszcze ujawnieni lub że świetnie się kamuflują. A być może jedno i drugie. Patrząc na inne resorty, w których dzieją się podobne hece, można domniemywać, że wszyscy pracujący na państwowym garnuszku kombinują tylko, jakby tu (w tym katolickim kraju) coś zwędzić, zachachmęcić. I to niezależnie od wysokości swoich apanaży, bo tak się jakoś dziwnie składa, że właśnie ci, którzy podpadli, nie mogli narzekać na swoje legalne dochody. Dać kurze grzędę... Witold Pater
Kasa, ale moja! Pomóżmy Wałęsie!!! Żeby nasz były prezydent Lech Wałęsa nie chadzał głodny, bez skarpetek i bez ubrania, proponuję, aby każde większe miasto założyło kontenery na zużytą odzież oraz przeterminowane żarcie (wyraźnie zaznaczając, dla kogo ta ofiara) i przesyłało
„Gazeta Wyborcza” z dn. 8 maja 2009 r. poruszyła temat zwrotu nieruchomości Kościołowi, gdzie na przykładzie Krakowa opisała sporną kwestię dotyczącą legalności Komisji Majątkowej. Józef Różański – współprzewodniczący tej Komisji ze strony rządu – na pytanie, czy nie lepiej poczekać na decyzję Trybunału
Niedawno na tablicy ogłoszeń w kościele pw. Świętej Rodziny w Poznaniu zauważyłem dużymi literami wypisany tekst: „Cierpienie fizyczne i duchowe jest najwspanialszym darem, jaki możesz ofiarować Temu, który cierpiąc – zbawił cię (Epis. III s. 482)”. Jestem policjantem i natychmiast skojarzyłem to z sytuacjami, z jakimi spotykam się niemal codziennie. Mam na myśli osoby zgłaszające przestępstwa fizycznego i psychicznego znęcania się. Oblewanie wrzątkiem, przypalanie papierosami czy gorącym żelazkiem, bicie, gwałty itp. – to przykłady z życia wzięte. Przeżyłem więc szok, że ktoś może uznać to za „najwspanialszy dar”. Może zgłaszającym się na komendę kobietom (przynajmniej katoliczkom) trzeba cytować powyższe stwierdzenie (sic!), zamiast ścigać ich katów?! Waldemar T.
Polski Kraków? W piątkowe popołudnie gościł przez chwilę w TVN 24 popularny krakowski dziennikarz Leszek Mazan, znany ze swojej dużej sympatii do zmarłego cysorza Franca Josefa, a także z nieustającej czołobitności purpuratom. Zapytany o swoje zdanie w sprawie obchodów 20 rocznicy wyborów z 4 czerwca, które Tusk przeniósł do Kraka, oświadczył patetycznie, że Kraków jest na to świetnie przygotowany już choćby z tej racji, że wszystko w nim jest polskie. Tu mu się rozwiązał język (bo gadułą ci on jest) i nagle okazało się, że mury obronne są austriackie, a melodia hejnału krakowskiego, granego z wieży mariackiej pochodzi z Węgier. Plótł coś tam jeszcze w podobnym tonie, ale znudzony zmieniłem kanał. Tym bardziej że ten piewca dworu Franciszka Józefa ma charakterystyczną mimikę. Mówi, prawie nie ruszając ustami, i gdyby trochę poćwiczył, mógłby z powodzeniem zostać brzuchomówcą. W.P.
19
Patriotyczny akcent Dostałem dziś, podobnie jak około 2,5 miliona ludzi (tak mówi Brytyjska Partia Narodowa), ulotkę zachęcającą do głosowania na tę partię. I hasła: „Nie dla emigracji”; „Nie dla Unii Europejskiej” i jeszcze kilka innych „nie”. Partia zamierzała stworzyć swoją ulotkę z jakimś patriotyczno-narodowym akcentem, no i zrobiła: całą kampanię antyunijną nazwano Bitwą o Anglię (Battle of Britain). W polskim tłumaczeniu od zawsze jest „o Anglię”, chociaż tubylcy mówią o całej Brytanii. Motywem na ulotce jest samolot z 1940 r. Ma oznaczenia RAF-u, więc wszystko jest niby OK, ale jednak nie... Reprodukowane zdjęcie jest stare, ale wyraźne: widać na nim polski emblemat na przodzie kadłuba oraz na boku literki „RF”, a to był kod dywizjonu 303. Samolot jest więc definitywnie polski, więc jak to się ma do walki z imigracją do UK? Chyba nijak, pokazuje jednak, że wszelkiego rodzaju partie nacjonalistyczne są tak samo zawzięte i tak samo głupie. Rafał Boinski
To były rezygnacje! Informuję Czytelników „Faktów i Mitów”, że informacja pochodząca od RACJI w ostatnim numerze pisma jest błędna. Otóż zrezygnowałam z członkowstwa w partii RACJA, jak również z funkcji przewodniczącej tej partii dobrowolnie. Z analogicznych powodów co ja rezygnację z funkcji sekretarza generalnego tej partii złożył Jan Barański. Maria Szyszkowska Nie wszyscy czytelnicy czy obserwatorzy sceny politycznej mieli pełne rozeznanie w sprawach RACJI. Pod ich adresem, jak sądzę, kierowano wieloznaczne pojęcie dymisji, zamiast jednoznacznego – rezygnacja. Postawiono przy tym w niekorzystnym świetle i dwuznacznej sytuacji samych rezygnujących. A stąd już tylko krok do zamazania całości problemu leżącego u podstaw rezygnacji i wykreowania nowej jakości. To, według mnie, przypadek subtelnej medialnej manipulacji, przeciwko której wyrażam kategoryczny sprzeciw. Jan Barański
Autor: Henryk Dudor Na 320 stronach książka ujawnia prawdę o Jezusie, skrzętnie ukrywaną przez Kościół. Cena: 30 zł plus koszt wysyłki. Zamówienia: Listownie: Urząd Pocztowy Toruń 17, ul. Łyskowskiego 18, skr. poczt. 36; Telefonicznie: (056) 645 10 51, tel. kom.: 0 509 279 472
20
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
został do grobowca na krótko przed nastaniem szabatu, co potwierdzają wszystkie Ewangelie (Mt 27. 62; Mk 15. 42; Łk 23. 53–56; J 19. 31). Powstaje jednak pytanie: o jakim dniu Przygotowania mówią ewangeliści? Otóż dzień Przygotowania mógł być zarówno dniem poprzedzającym cotygodniowy szabat (sobota), jak też każde inne święto, w tym przypadku pierwszy dzień święta Przaśników (15 Nisan). Większość biblistów uważa jednak, że wymieniony w Ewangeliach dzień Przygotowania to właśnie piątek. Skąd ta pewność? Ponieważ wskazują na to następujące teksty: ,,Nadszedł wieczór, by to bowiem dzień Przygotowania,
O tym, że ten konkretny dzień Przygotowania przypadał na piątek, świadczy również wypowiedź odnosząca się do kobiet, które odpoczywały ,,według przykazania” (Łk 23. 56) w dzień po śmierci Jezusa. Zwrot ,,według przykazania” kojarzy się bowiem z jednym z dziesięciu przykazań. W odniesieniu do innych przykazań zastosowano by raczej wyrażenie ,,ustawa”. I wreszcie za tym, że Jezus umarł w piątek i zmartwychwstał w niedzielę, przemawia również fakt, że święta Paschy i Przaśników osiągnęły swój cel i wypełnienie właśnie w Chrystusie (Kpł 23. 5–11; Kol 2. 15–17). To znaczy, że było rzeczą konieczną, aby Jezus umarł w dniu Paschy (14 Nisan) oraz aby dzień Paschy w tym roku przypadał na szósty dzień tygodnia (piątek). W ten bowiem sposób Jezus ukończył dzieło zbawienia w szóstym dniu, tak jak Bóg w szóstym ,,dniu” ukończył dzieło stwarzania, a w siódmym odpoczął. Poza tym było również konieczne, aby Jezus
który jest przed szabatem” (Mk 15. 42); ,,A był to dzień Przygotowania i nastawał szabat” oraz: ,,Przez szabat [niewiasty] odpoczywały według przykazania” (Łk 23. 54, 56). Z uwagi na przytoczone teksty jest mało prawdopodobne, by wspomniany dzień Przygotowania przypadał na środę (tak głoszą zwolennicy śmierci Jezusa w tym dniu), a dzień wspomnianego szabatu (tzw. cienie – Kol 2. 16–17) na czwartek (chociaż Biblia mówi o takich szabatach, które czasami zbiegały się z szabatem cotygodniowym – por. Wj 12. 16; Kpł 23. 5–8; Lb 28. 16–18). Prawdopodobieństwo takie jest wykluczone, tym bardziej że termin ,,dzień Przygotowania” (gr. paraskeue) wśród Żydów helleńskich oznaczał powszechnie szósty dzień tygodnia, czyli piątek (por. Jdt 8. 6; 2 Mch 8. 26**), i do dziś w języku greckim nosi tę samą nazwę.
zmartwychwstał w trzeci dzień, w święto pierwocin (16 Nisan), kiedy do świątyni przynoszono snop z pierwocin, który był nie tylko zapowiedzią i gwarancją zebrania pozostałych zbiorów, ale – według ap. Pawła – również zmartwychwstania Jezusa, będącego ,,pierwiastkiem tych, którzy zasnęli” (1 Kor 15. 20). Innymi słowy: Jezus zasiadł do wieczerzy paschalnej w dzień 14 Nisan (Żydzi liczyli dzień od jednego zachodu słońca do drugiego, zatem to, co my nazwalibyśmy czwartkowym wieczorem, oni uważali za początek kolejnego dnia, czyli piątku) i tego samego dnia, po nocnym pojmaniu, przesłuchaniu i skazaniu Go, umarł około godziny trzeciej po południu w piątek. Dawid H. Stern pisze: ,,Ten konkretnie Dzień Przygotowania był również pierwszym dniem Pesach” (,,Komentarz żydowski do Nowego Testamentu”,
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Środa czy piątek? Według Ewangelii Mateusza, Jezus miał przebywać w grobie trzy dni i trzy noce (Mt 12. 40). Powszechnie jednak uważa się, że zmarł w piątek, a zmartwychwstał w niedzielę. Czyli nie mógł przebywać w grobie pełne trzy doby, chyba że nie umarł w piątek, lecz w środę. Jak było naprawdę? Jak rozumieć owe trzy dni i trzy noce? Czy Jezus rzeczywiście umarł w piątek, czy w środę? Aby odpowiedzieć na te i wiele innych nasuwających się pytań, zwróćmy najpierw uwagę na sam tekst z Ewangelii Mateusza, który mówi: ,,Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi” (Mt 12. 40, BT*). Otóż warto już na samym początku podkreślić, że podobnego stwierdzenia nie ma w pozostałych Ewangeliach. Ewangelia Marka w ogóle nie wspomina o znaku Jonasza (8. 11–12). Mówi o nim jedynie Ewangelia Łukasza, ale tylko o znaku, bez odwoływania się do trzech dni i trzech nocy z Księgi Jonasza (11. 29–30). Natomiast Ewangelia Jana podaje, że kiedy Żydzi zapytali Jezusa: „»Jaki znak pokażesz nam na dowód, że ci to wolno czynić?«, Jezus, odpowiadając, rzekł im: »Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzy dni ją odbuduję«” (J 2. 18–19). A zatem zgodnie z zasadami hermeneutyki biblijnej, pojedynczy tekst nie może stanowić podstawy nauki o tak fundamentalnym znaczeniu, jakie nadają mu ci, którzy twierdzą, że Jezus zmarł w środę. Tym bardziej że Ewangelia Mateusza zamiennie używa wyrażeń ,,trzeciego dnia”, ,,w trzy dni” oraz ,,po trzech dniach”. Widzimy to wyraźnie na przykład wtedy, kiedy Jezus trzykrotnie zapowiadał swoją śmierć i zmartwychwstanie (16. 21; 17. 23; 20. 19) oraz kiedy żydowscy przywódcy powiedzieli do Piłata o zapowiedzi Jezusa: ,,Po trzech dniach zmartwychwstanę” (27. 63), a jednocześnie prosili go o ,,zabezpieczenie grobu aż do trzeciego dnia” (27. 64), a nie do dnia czwartego. Jedynie w Ewangelii Marka konsekwentnie mówi się, że Jezus miał zmartwychwstać po trzech dniach (8. 31; 9. 31; 10. 33), ale słowa te odczytane w kontekście prawdopodobnie uwzględniały czas od momentu pojmania Jezusa. Stanowisko to zdaje się potwierdzać Ewangelia Łukasza, która mówi, że Jezus miał powstać z martwych trzeciego dnia (9. 22; 18. 33; 24. 7). Najdobitniej zaś świadczą o tym słowa uczniów podążających do Emaus: ,,A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela, lecz po tym wszystkim już dziś trzeci dzień, jak to się
stało” (24. 21) oraz słowa samego Jezusa: ,,Jest napisane, że Chrystus miał cierpieć i trzeciego dnia zmartwychwstać” (24. 46). O tym, że Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia, licząc czas od Jego śmierci, świadczy również przytaczany już tekst z Ewangelii Jana, który mówi o odbudowie świątyni ciała w trzy dni (2. 19, 21). Krótko mówiąc, Ewangelie zamiennie używały określeń ,,trzy dni”, ,,po trzech dniach”, ,,trzeciego dnia”, „w trzech dniach”. Dlatego też wyrażenie ,,trzy dni i trzy noce” nie musiało wcale oznaczać ściśle 72 godz. Podobnie jak dosłownie nie należy rozumieć stwierdzenia, że prorokini Anna ,,nie opuszczała świątyni, służąc Bogu w postach i w modlitwach dniem i nocą” (Łk 2. 37). Ponieważ takie rozumowanie doprowadziłoby nas do absurdu. Ponadto należy pamiętać, że Żydzi liczyli część dnia jako pełny dzień i zamiennie używali takich zwrotów jak ,,za trzy dni” i ,,trzeciego dnia” (por. Rdz 42. 17–18; 1 Sm 30. 12–13; 2 Krn 10. 5, 12). A zatem niezależnie od tego, czy słowa ,,trzy dni i trzy noce” zostały wypowiedziane przez Jezusa, czy są one ,,wyjaśnieniem” Mateusza (co jest bardziej prawdopodobne, ze względu na ich brak w pozostałych Ewangeliach), nie dowodzą one wcale, że Jezus spoczywał w grobie przez pełne trzy doby. Gdyby tak bowiem było, potwierdziliby to pozostali autorzy pism Nowego Testamentu. Tak jednak nie jest. Przeciwnie, w jednym z wcześniejszych pism św. Pawła czytamy, że Jezus ,,dnia trzeciego został z martwych wzbudzony według Pism” (1 Kor 15. 4). Kiedy wobec tego Jezus umarł i zmartwychwstał? Ogół chrześcijan przyjmuje powszechnie, że Jezus zmarł w piątek, a zmartwychwstał w pierwszy dzień tygodnia, czyli w niedzielę. Czy potwierdza to świadectwo Biblii? Zacznijmy od tego, że Nowy Testament wyraźnie stwierdza, iż Jezus umarł i został pogrzebany w dzień Przygotowania. Według Ewangelii Mateusza, Marka i Łukasza umarł On o ,,godzinie dziewiątej” (Mt 27. 45–46. 50; Mk 15. 34, 37; Łk 23. 44–46), czyli około godziny piętnastej (według współczesnej rachuby czasu), a złożony
s. 345). Następnie, jeszcze przed nastaniem szabatu, Jezus został złożony do grobu i trzeciego dnia (16 Nisan), czyli pierwszego dnia tygodnia, zmartwychwstał. Tak więc według wydarzeń ówczesnych paschalnych, symboli starotestamentowych świąt oraz ich apostolskiej wykładni, Jezus nie mógł umrzeć i zmartwychwstać w innym czasie niż to wyżej podano. Nie umarł w środę (inni podają jeszcze czwartek) i nie przebywał w grobie 72 godzin, ponieważ Jego śmierć nastąpiła 14 Nisan, a zmartwychwstanie 16 Nisan. Jak widać, powszechne przekonanie, że Jezus umarł w piątek, zgodne jest z wieloma przesłankami biblijnymi. Ale czy można potwierdzić, że w roku, w którym umarł Jezus, dzień 14 Nisan rzeczywiście przypadał na piątek? W określeniu daty śmierci Jezusa pomocą może być chociażby tekst z Ewangelii Łukasza, który stwierdza, że Jan Chrzciciel rozpoczął swoją działalność ,,w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza” (3. 1). Kiedy jednak rozpoczął on swoje rządy? Otóż Tyberiusz współrządził z Augustem już od 12 roku n.e., ale faktycznie rozpoczął on swoje rządy w 14 roku n.e. Piętnasty rok jego panowania przypadłby więc na 29 rok n.e. A zatem, jeśli przyjmiemy, że zarówno Jan Chrzciciel, jak i Jezus Chrystus rozpoczęli swą działalność w 29 roku n.e., to Jezus poniósł śmierć albo w 30 albo w 33 roku n.e. W tych latach bowiem, według ustalonej astronomicznie tabeli paschalnej, dzień 14 Nisan przypadał w piątek. Dodajmy jednak, że ze względu na ponad trzyletni czas działalności Jezusa (J 2. 13, 23; 5. 1; 6. 4; 7. 2; 13. 1), najbardziej prawdopodobną datą wydaje się rok 33 n.e., chyba że w lata panowania Tyberiusza wliczymy okres jego współrządów z cesarzem Augustem. Wtedy Jezus rozpocząłby swą działalność w 27 roku n.e., a zmarł około trzy i pół roku później, a więc 14 Nisan 31 roku. W tym roku jednak dzień 14 Nisan przypadał ponoć na środę (tak głoszą zwolennicy śmierci Jezusa w środę). Z tego, co zostało wyżej powiedziane, wynika, że najbardziej prawdopodobne jest, że Jezus poniósł śmierć w dzień Przygotowania, w wigilię szabatu, tj. w piątek w 33 roku n.e. Większość bowiem argumentów przemawia na korzyść piątku, a nie środy. Każdy oczywiście ma prawo rozumieć inaczej, a z jego stanowiskiem na pewno należy się liczyć i umieć je uszanować. BOLESŁAW PARMA *BT to skrót oznaczający Biblię Tysiąclecia. Teksty bez tego zaznaczenia pochodzą z Biblii Warszawskiej. **Jdt i 2 Mch to skróty nazw apokryficznej Księgi Judyty i 2 Księgi Machabejskiej.
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
I kto to mówi? Człowiek nie krowa i zdanie zmienia. Jeśli to stare porzekadło jest prawdziwe, to znam kogoś, kto całym swoim życiem stara się udowodnić, że krową nie jest. I niewykluczone, że mu się to uda. Urodził się w 1949 roku w Warszawie. Jest absolwentem prawa i administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Oficjalny życiorys mówi m.in., że był członkiem antykomunistycznej opozycji w PRL już od 1968 roku. Innymi słowy, „elementem antysocjalistycznym” został już w wieku 19 lat. Późniejsza, ale to znacznie późniejsza karta jego życiorysu zdaje się potwierdzać ów wyssany z mlekiem matki wstręt do wszystkiego, co czerwone. O czasach PRL wypowiada się zawsze z pogardą, by nie powiedzieć nienawiścią. Nawet lekko różowa III RP jest mu wstrętna. Tropi byłych komuchów i współczesnych kryptokomuchów, będąc de facto ojcem chrzestnym Instytutu Pamięci Narodowej. Działa czynnie. Swoim podpisem sygnuje ustawę, zgodnie
z którą oficerowie służb specjalnych PRL (nawet z łapiącego szpiegów kontrwywiadu) zostają pozbawieni prawa do przywilejów emerytalnych. W wywiadzie dla I programu Polskiego Radia mówi, że ludzie, którzy tęsknią do socjalizmu, to osoby okaleczone psychicznie. No tak... Ale pomiędzy wspomnianym wcześniej rokiem 1968 a słowami wypowiadanymi przez naszego bohatera obecnie istnieje cały interwał czasu, kiedy to przechodził on szereg przewartościowań. Tak, by nie być ową niezmieniającą zdania krową. Oto na Uniwersytecie Gdańskim dochodzi w 1979 r. (rok przed Sierpniem ’80! Rok przed powstaniem „Solidarności”!) do pewnej dysertacji doktorskiej (najwyższa z możliwych ocen). Tytuł rozprawy: „Zakres swobody stron w zakresie kształtowania treści stosunku pracy”. Zajrzyjmy do jej wnętrza, bo wielce mądre myśli są tam zawarte. Przedstawmy je na zasadzie pytań i odpowiedzi. Tak, jak byśmy z naszym bohaterem przeprowadzali wywiad:
– Czy całkowita dowolność umów pomiędzy podmiotami gospodarczymi jest systemowym błędem? – Tak. W XIX wieku uwagę na ten fakt jakże celnie zwrócił Karol Marks („Praca najemna i kapitał”), wskazując przy tym, że formalnoprawna wolność umów stanowi narzędzie dyktatu stosowanego przez kapitał wobec klasy robotniczej. – Czyli wolność umów, a więc fundamentu gospodarki, jest zła? – Zasada wolności umów stanowiła narzędzie nieograniczonego wyzysku klasy robotniczej, jak pisał Karol Marks w „Kapitale”. – W końcu jednak klasa robotnicza temu wyzyskowi powiedziała dość!... – Następny etap rozwoju norm prawa pracy kształtował się już pod wpływem walki klasowej proletariatu. Okres kontrrewolucji położył jednak kres tym wspaniałym zdobyczom. – A jednak ktoś w końcu wywalczył pracownicze przywileje i ochronę miejsc pracy.
– Podstawowym motorem rozwoju ochrony pracy, a właściwie całego prawa pracy w państwie kapitalistycznym, była walka klasowa proletariatu. Społeczeństwo socjalistyczne, jak wiadomo, cechuje sprawiedliwość i brak antagonistycznej sprzeczności między pracą a kapitałem. Tylko ruch robotniczy był politycznym reprezentantem interesów proletariatu. – Ale te interesy chciała ograniczyć administracja każdego zakładu? – Owszem, możliwość dążenia administracji zakładu pracy do realizacji postawionych zadań kosztem naruszenia uprawnień pracowników została dostrzeżona już przez Lenina („O roli i zadaniach związków zawodowych w warunkach nowej polityki ekonomicznej” w zbiorze pt. „Lenin o związkach zawodowych”). – Czy jest pan za gospodarką rynkową, czy socjalistyczną, czyli planową? – Planowanie jest zjawiskiem związanym w sposób nieodłączny z gospodarką socjalistyczną, dlatego też uważane jest za słuszne i obiektywnie występujące w tej gospodarce. – Czyli mowa o sprawiedliwości społecznej? – Wymienić tu trzeba także system wartości charakteryzujący ideologię socjalistyczną, wśród których kluczową rolę odgrywa idea sprawiedliwości społecznej i idea równości, czyli egalitaryzmu.
21
– Innymi słowy, jeśli ów egalitaryzm nie jest brany w ekonomii pod uwagę, można jej reguły łamać? – Naruszenie zasad socjalistycznego egalitaryzmu może dać podstawę do uznania odpowiedniej klauzuli umownej za sprzeczną z zasadami współżycia społecznego. – Wszystko, co pan mówi, jest jednak wewnętrznie niespójne. – To jest spójne. Ani planowość, ani dwie pozostałe przesłanki (zasada socjalistycznej sprawiedliwości społecznej i socjalistyczny egalitaryzm) nie stoją w bezpośredniej sprzeczności z zasadą swobody umów. I jak Wam się to podoba? Wcale nie twierdzę, że Marks w „Kapitale” nie miał racji (obecny, światowy kryzys pokazuje, że miał). Daleki jestem od udowadniania, iż Lenin mylił się gruntownie. Ja tylko zastanawiam się: kto to mówi? Kto cytuje pełnymi garściami teoretyków naukowego komunizmu i za swoją pracę doktorską otrzymuje ocenę celującą? Kto jest apologetą jedynie słusznej socjalistycznej sprawiedliwości społecznej? Nie jestem pewien, czy go znacie. To taki mały, szary, zakompleksiony człowieczek. Nazywa się Lech Kaczyński i obecnie zatrudniony jest na czas określony na stanowisku prezydenta Polski. Umowa o pracę kończy mu się jesienią 2010 r. Bezpowrotnie! MAREK SZENBORN
Byliśmy księżmi
Fot. MaHus
P
o słynnym polskim deptaku – ulicy Piotrkowskiej w Łodzi – przemieszczało się sześciu księży w sutannach, koloratkach i rozdawało ulotki. Przechodnie brali karteczki do rąk i... szczęki im opadały. Święto Łodzi całe w klimacie „Gwiezdnych wojen”. A my robimy happening „FiM”, bo oczywiście jesteśmy przebierańcami, ale łudząco podobnymi do oryginałów. Niesamowite, ale dla większości spacerowiczów
byliśmy znacznie większą atrakcją niż Lord Vader i księżniczka Lea. Co oczywiście nie przeszkadzało głównej organizatorce Święta Łodzi próbować wygonić nas z Piotrkowskiej. „Wynocha stąd, to moja impreza!” – prosiła grzecznie, gdy zorientowała się, że nasza parafia znajduje się przy Zielonej 15. Zgodziliśmy się wynieść precz, ale pod warunkiem że pokaże nam dokument stwierdzający wynajęcie ulicy na wyłączność.
To jeden z nielicznych incydentów. Co trzecia osoba chciała zrobić sobie zdjęcie z księżmi „Faktów i Mitów”. Łodzianie nagrywali nasze poczynania telefonami komórkowymi. Prosili, byśmy pozując do fotek, brali na ręce małe dzieci... Najbardziej zdumieni byli obcokrajowcy (np. Anglicy), którzy nie mogli się nadziwić, że w fundamentalnie katolickim kraju księża rozdają ulotki z podobizną biskupa wpieprzającego banknoty.
Ulotki chętnie tłumaczyliśmy na poczekaniu. Ale pojawiła się też mocno starsza jejmościna, zapewne katoliczka, bo plując na nas (dosłownie) i złorzecząc, nakazała zdjęcie sutann. Zadzwoniła też po policję. Ta jednak nie miała ochoty interweniować. Więc dowiedzieliśmy się tylko, że skończymy w piekle. To jednak były sporadyczne sytuacje. Nieporównywalnie częściej spotykaliśmy się z opiniami typu:
„Gratuluję pomysłu”, „Bardzo dobrze, odsunąć czarnych od władzy”, „No... wreszcie ktoś ma odwagę”, „Myślałam, że jesteście prawdziwi, a wtedy na pewno bym do was nie podeszła”, „Widzę, że z was tacy księża jak ze mnie” – roześmiał się jeden z przechodniów, biorąc od nas kilka ulotek dla znajomych. Takie reakcje tylko zmotywowały nas do dalszego głoszenia prawdy. Może ta w końcu wyzwoli. ARIEL
22
N
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
RACJONALIŚCI
astał czas debat. Europejskich, rządowych, związkowych. Kto żyw, chce debatować. Zwłaszcza z tymi, którzy nie chcą. Premier wezwał jedynki startujące do Parlamentu Europejskiego z list PiS do debat z liderami PO. Miało być jak w westernie. W samo południe. Odzew był nikły. I platformersi, i pisowcy już się wystrzelali. Zwłaszcza Ziobro. Z czasów ministrowania ma na swoim koncie dość ofiar. Tłumaczy, że nie chce przypinać kolejnego kwiatka do kożucha. Tym razem Róży. W Krakowie panuje opinia, że unikanie debat przez Ziobrę wynika z jego słabej znajomości angielskiego. Nic bardziej błędnego. Naprawdę chodzi o to, że były minister sprawiedliwości w żadnym języku nie ma nic do powiedzenia. Nie zna się nawet na prawie, które przez pięć lat mozolnie, acz bez efektów, studiował. Z dumą informował, że jego resort zwiększył wykrywalność przestępstw korupcyjnych o 100 proc. Oznaczałoby to, że doszła do 200 proc. Istotą bowiem tego typu przestępstw jest znajomość sprawcy, a problemem – najwyżej udowodnienie popełnienia zabronionego czynu.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Ziobro i Róża W bezsilnej złości jedynka PO zaproponowała, że będzie uczyć Ziobrę angielskiego. To pomysł szkodliwy dla Polski. Jeśli już Ziobro dostanie się do Parlamentu Europejskiego, lepiej żeby nie zabierał głosu ani nie urządzał w Brukseli swoich ukochanych konferencji prasowych. Niemy Zbysio przyniesie Polsce mniej wstydu, a zatem jest lepszy od gadającego.
SPROSTOWANIE: Sprostowanie informacji i twierdzeń zawartych w artykule „Praca, która hańbi” zamieszczonym w tygodniku „Fakty i Mity” nr 17 (477) z dnia 29 kwietnia 2009 r.: 1. Nie polega na prawdzie stwierdzenie, iż „Misiak (...) – jako współwłaściciel Work Service – ponosi odpowiedzialność za zgoła kryminalny proceder uprawiany przez niektórych pracowników; 2. Żaden z pracowników Work Service S.A. nie został prawomocnie skazany za jakiekolwiek przestępstwa, do których nawiązuje autorka w treści artykułu „Praca, która hańbi”. Wobec żadnego z pracowników Work Service S.A. nie toczy się i nie toczyło się żadne postępowanie przygotowawcze, wyjaśniające lub inne, mające na celu postawienie zarzutów związanych z czynnościami opisanymi w artykule „Praca, która hańbi” lub w związku z zarzutami opisanymi w artykule. W tym miejscu pragnę podkreślić, iż przypisywanie pracownikom Work Service „uprawiania kryminalnego procederu” jest gołosłowne i niepoparte żadnymi dokumentami. Autorka artykułu stwierdza, iż „(...) należy w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że nie znaleźliśmy najcieńszej choćby nici wiążącej senatora (jak również pozostałych członków władz Work Service) z przestępcami”, zaznacza również, iż „oświadczenie o zamiarze powierzenia wykonywania pracy cudzoziemcowi”, rzekomo wystawione przez lubelską placówkę Work Service, jest opatrzone pieczęcią z niewyraźnym podpisem, niepozwalającym na identyfikację danych personalnych, a pomimo to stwierdza, iż „pracownicy Work Service uprawiają zgoła kryminalny proceder. W świetle powyższego, brak jest podstaw do stwierdzenia, że oświadczenie zostało wystawione przez pracownika Work Service, nie wiadomo zatem, na jakiej podstawie autorka artykułu przypisuje „uprawianie zgoła kryminalnego procederu przez niektórych pracowników” zatrudnionych w firmie Work Service;
Nieuczciwa jest propozycja europejskich debat tylko między PO i PiS, mającymi największe reprezentacje w Sejmie. To element gry o system dwupartyjny i jednomandatowe okręgi wyborcze. Premier Tusk ma dość dzielenia władzy z PSL i dąży do swoistego Frontu Jedności z PiS. O sprawach polskich stoczni nie chciał debatować tylko z największymi
3. Całkowicie nieprawdziwe są okoliczności podane w artykule „Praca, która hańbi” na temat działalności spółki Work Service w zakresie zatrudniania pracowników będących obywatelami Ukrainy. Z podanych poniżej względów bezpodstawnym i nieprawdziwym stwierdzeniem jest, iż lubelska placówka Work Service w ilościach hurtowych wydawała zaświadczenia o zamiarze powierzenia wykonywania pracy, wystawiała „lewe” umowy o pracę i pobierała za to jakiekolwiek opłaty. Z podanych poniżej względów nieprawdą jest również fakt, na który powołuje się autorka artykułu, jakoby Miejski Urząd Pracy w Lublinie na wniosek Work Service rejestrował oświadczenia o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcom, w tym oświadczenia pp. Mykoła i Wiktora; 4. Spółka Work Service S.A. z siedzibą we Wrocławiu nigdy nie zajmowała się pośrednictwem pracy dla obywateli Ukrainy. Czynności polegające na umożliwieniu obcokrajowcom, w tym obywatelom Ukrainy, podjęcia pracy na terytorium Polski podejmowała wyłącznie spółka Work Service Outsourcing Sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu, w której Work Service S.A posiada 100% udziałów. Żadna z tych firm nie posiada ani siedziby, ani Oddziału zarejestrowanego na terenie Lublina. Również żadna ze spółek, w których Work Service S.A. posiada jakiekolwiek udziały, nie ma siedziby w Lublinie. W Lublinie istnieje wyłącznie biuro spółki Work Service S.A., które jednak nie posiada osobowości prawnej i funkcjonuje wyłącznie na zasadzie wynajętego pomieszczenia biurowego. Powyższe oznacza, że nie ma prawnej możliwości jakoby jakiekolwiek oświadczenia o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi mogły być rejestrowane przez Urząd Pracy w Lublinie. Oświadczenia o zamiarze powierzenia wykonywania pracy obywatelowi Ukrainy wystawiane przez Work Service Outsourcing Sp. z o.o. (jak również każdą inną spółkę
– OPZZ i „Solidarnością”. Przeciwnie. Doprosił dwa małe, kadrowe związki, aby stworzyć wrażenie: siła złego na jednego. W rzeczywistości wcale nie chciał debaty. Postanowił za pomocą socjotechnicznych sztuczek przekonać społeczeństwo, że rząd chce dobrze. Związkowi potentaci popełnili błąd, odmawiając udziału w spektaklu, ale mieli świadomość pozorów działania premiera. Wszak kiedy w 2007 roku debatował z Jarosławem Kaczyńskim, zarzucał mu odmowę podpisania Karty praw podstawowych. Perorował, jaki to skandal pozbawiać Polaków zapisanych tam
w ramach grupy kapitałowej Work Service, gdyby inne spółki również wystawiały oświadczenia) są rejestrowane wyłącznie w Urzędzie Pracy we Wrocławiu. Zgodnie bowiem z Rozporządzeniem Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 30 sierpnia 2006 r., oświadczenie o zamiarze zatrudnienia powierzenia wykonywania pracy cudzoziemcowi jest rejestrowane w powiatowym urzędzie pracy właściwym dla siedziby spółki składającej oświadczenie. A zatem nie ma prawnej możliwości, by oświadczenie złożone przez Work Service S.A lub Work Service Outsourcing Sp. z o.o. (jak również każdą inną spółkę z grupy Work Service) było rejestrowane przez Powiatowy Urząd Pracy w Lublinie, jak to zostało nieprawdziwie wskazane w artykule prasowym. 5. Każde oświadczenie o zamiarze powierzenia wykonywania pracy obcokrajowcowi, aby zostało zarejestrowane przez urząd pracy, musi być opatrzone pieczątką imienną pracodawcy wraz z podpisem. W sytuacji gdyby oświadczenie, jak twierdzi autorka artykułu, zostało opatrzone jedynie pieczątką i nieczytelnym podpisem, nie zostałoby w ogóle przyjęte przez urząd pracy z uwagi na fakt, iż urząd pracy przy składaniu tego typu oświadczeń wymaga imiennego upoważnienia od pracodawcy do dokonania tej czynności. W braku wyraźnego wskazania imienia i nazwiska urząd pracy nie dokona rejestracji oświadczenia o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi. 6. Inną kwestią wymagającą sprostowania jest przedstawienie, w jaki sposób odbywa się rekrutacja i zatrudnianie obywateli Ukrainy, którzy chcą wykonywać pracę w Polsce. Spółka Work Service posiada oddział we Lwowie, gdzie można zapoznać się z ofertami pracy w Polsce. Pracy legalnej i nieuwłaczającej godności człowieka. W sytuacji gdy potencjalny kandydat zaakceptuje warunki przedstawionej mu oferty i decyduje się na wyjazd do Polski, to jego dane
praw. Obiecywał podpisanie, jak tylko PO wygra wybory. I do dziś podpisu nie złożył. Sprawa przyschła, bo opinia publiczna ma pamięć krótką i wybiórczą. Dowodzą tego choćby wciąż wysokie notowania Ziobry. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl PS Drodzy Czytelnicy, startuję do Parlamentu Europejskiego w okręgu małopolsko-świętokrzyskim z hasłem POLKA POTRAFI. Jestem druga na liście SLD-UP. Serdecznie proszę o głosy. Wszystkich chętnych zapraszam do pracy w moim sztabie wyborczym. Kontakt telefoniczny: 501 535 293
są przesyłane do oddziału we Wrocławiu, a nie – jak twierdzą autorzy artykułu – do placówki w Lublinie, w celu wypełnienia oświadczenia o zamiarze powierzenia wykonywania pracy obcokrajowcowi i rejestracji oświadczenia w Powiatowym Urzędzie Pracy we Wrocławiu. Po rejestracji oświadczenia w Powiatowym Urzędzie Pracy we Wrocławiu oświadczenia te są przesyłane do przedstawicieli spółki Work Service w oddziale we Lwowie w celu ich przekazania kandydatom do pracy. Następnie osoby te osobiście udają się do Konsulatu we Lwowie celem złożenia wniosków wizowych. Po otrzymaniu wiz Work Service zapewnia kandydatom do pracy transport do centrali Work Service we Wrocławiu celem skierowania na badania lekarskie i przeszkolenia w zakresie BHP. Następnie kandydaci do pracy otrzymują umowy o pracę i są kierowani do wykonania umówionej pracy. Work Service nie pobierało i nie pobiera od kandydatów do pracy żadnych opłat za wystawienie oświadczenia o zamiarze zatrudnienia cudzoziemca, zaś jedyne opłaty, jakie uiszcza cudzoziemiec, są uiszczane wyłącznie za otrzymanie wizy bezpośrednio w konsulacie. Zarząd Spółki Work Service S.A. W nawiązaniu do artykułu „Praca, która hańbi”, opublikowanym w nr. 17 (477) z 29 kwietnia 2009 r., przepraszamy Work Service S.A. oraz pracowników Spółki za krzywdzący kontekst, w jakim umieszczono nazwę Ich Firmy, pośród stwierdzeń odnoszących się do „transportu dziewczyn do burdeli”, „tabunów handlarzy i ludzi pracujących na czarno” oraz „wielkiego biznesu, którym kieruje Mikołaj Iż(...), wywodzący się z gałęzi rosyjskiej mafii”, pomimo braku powiązań z opisanym procederem. Redakcja Zgodnie z prawem prasowym na powyższe sprostowanie odpowiemy w następnym numerze. Redakcja
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Fot. OH
– – – –
Dziadku, dziadku, a kiedy pierwszy raz się kochałeś? Na wojnie, wnusiu... A z kim? Jak to z kim? Na wojnie się nie wybiera... ~ ~ ~ Mąż przychodzi do domu i siada na kibelku. Tymczasem żona krząta się po mieszkaniu i słyszy, że z toalety dochodzą jakieś postękiwania. Myśli sobie: „Zrobię mężowi kawał i zgaszę światło”. Jak pomyślała, tak zrobiła... Nagle z toalety słychać przeraźliwy krzyk: – O Boże! Ratunku! Wystraszona żona otwiera drzwi i zapala światło. Mąż z ulgą: – Uff! A już myślałem, że mi oczy pękły! ~ ~ ~ – Co to jest miłość? – Światło życia. – A małżeństwo? – Rachunek za światło. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego. 1) Pan z Nibylandii, 2) Pan Bóg mu nie daje, bo za późno wstaje, 3) nim zrobisz w całości, 4) kto nim smaruje, ten jedzie, 5) gody pod powierzchnią wody, 6) o spadzie w sadzie, 7) oryginał, nie kopia, 8) mami bakaliami, 9) niespotykanie spokojny człowiek, 10) nacięcie do zrzucania winy, 11) Hugo – szef od kosmetyków, 12) ni jezioro, ni bajoro, 13) za duże jest coś na to, 14) nie żyje w szafie, 15) po tym kwadracie Indian poznacie, 16) posłanie pod daniem, 17) zakończenie wersetu, 18) czarny w kontuszu, 19) korek w naczyniu, 20) najważniejsza blizna świata, 21) śpiewak w koszuli, 22) co Indianin ściągał z Alp?, 23) ma pióro z drewna, 24) pije do Michała, 25) interesowne przedsięwzięcie, 26) nastawia się na herbatę, 27) ma swojego dyżurnego, 28) w nim jest bezpieczniej, gdy strzeli coś do głowy, 29) może być Polski lub LCD, 30) piątki usuwanie, 31) będzie jeździł czołgiem po szkole, 32) jest częścią podwiązki, 33) piorunujący olimpijczyk, 34) chodzenie w terenie, 35) wychodzi z kasy, 36) w Bałtyku jest go bez liku, 37) zwiedza się, 38) orzech dla biznesmena, 39) sekator bez środka, 40) śmiej się do niego, 41) cena jena, 42) ma szyby na polach, 43) zatacza się, 44) zakładany połamanym, 45) dzięki niemu powstaje para, 46) skrzynia z rumem, 47) nieboga, co nie wierzy w boga, 48) brany i po bólu, 49) kaszka dla małego Maćka, 50) kawał blachy na dachy, 51) co jest, gdy coś ginie? Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie.
Przy krawężniku stoi facet i macha ręką na przejeżdżającą taksówkę. Taryfa się zatrzymała, gostek wsiadł, a szofer zagaja: – Idealnie żeś pan na mnie trafił. Zupełnie jak Heniek. – Przepraszam, kto? – Jak to, kto? Heniek Kowalski. Niesamowity gość, zawsze wszystko robił porządnie i na czas. Potrzebował taksówki, to akurat wtedy byłem wolny i tędy przejeżdżałem. Heniek taki fart miał za każdym razem. – No, nie przesadzajmy... Czysty przypadek. – Dla Heńka nie istniały przypadki. On wszystko robił profesjonalnie i perfekt. Spokojnie mógłby grać w tenisa albo golfa z zawodowcami. Mógłby też bez wysiłku, jako gwiazda programu, śpiewać w operze albo tańczyć w balecie. – To musiał być wybitnie uzdolniony człowiek! – Żebyś pan wiedział! Miał też niesamowitą pamięć. W domu umiał wszystko sam naprawić – lodówkę, telewizor. Panie, nie to co ja – jak wymieniałem bezpiecznik, to na całej ulicy było zaciemnienie. – Hmm... jakoś nie mogę skojarzyć tak wybitnej osoby... – No, ja też nigdy go nie spotkałem. – Jak to? To skąd pan tyle o nim wie?! – Ożeniłem się z wdową po nim... Po kilkunastu latach małżonek, patrząc na żonę: – Tyłeczek masz nadal zgrabny, cycusie też niezłe... Ech, żebyś ty chociaż troszkę obca była... ~ ~ ~ – Dlaczego panny są szczuplejsze niż mężatki? – Bo panna wraca do domu, patrzy, co ma w lodówce, i idzie do łóżka. Mężatka wraca do domu, patrzy, co ma w łóżku, i idzie do lodówki. ~ ~ ~ Wchodzi młody junak do żeńskiego akademika: – A ty do kogo, młody człowieku? – pyta portierka. – A kogo by mi pani dziś poleciła? ~ ~ ~ – Tu sekstelefon, spełnię twoje najskrytsze pragnienia! – Genia, to ja! Kup chleb do domu!
47
40 37
1
51
11
10
46
42
9
8
41
12 48
39
45
21
20
42
39
50
23,49 25
44
17
21
24 43
38 43
2
19 20
3
4
5
21 22 23
18
7
8
9 10
31
33 38
22
34
17
13
25
16
16
34
32
6
3
28
36
15
6
1
26
23 1
11
15
14 19
8
29 6
19,37 24
22
30
7
36
20 35
5
14
13 9
4 30
4
41
7
2
33
35
3 5
27
12 40
2
18 31
27 26
28
32
29
10
44
11 12 13 14 15 16 17 18
24 25 26 27 28 29 30
31 32
33 34 35
36 37 38 39 40
41 42 43 44
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 16/2009: „Krótka pamięć zapewnia czyste sumienie”. Nagrody otrzymują: Emilia Kotras z Ostrowca Świętokrzyskiego, Henryk Foniok z Kałów, Anna Pura z Siemiatycz. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
www.demotywatory.pl
Rys. Tomasz Kapuściński
Przemysł dewocyjny, napędzany chciwością z jednej, a głupotą i zewnętrzną pobożnością z drugiej strony, produkuje i takie kwiatki. Oto włącznik do światła w jednym z krajów anglosaskich.
C
hociaż przez wielu uznawany był za świetnego stratega i męża stanu, Napoleon Bonaparte był przede wszystkim satrapą i wielkim egocentrykiem. Urodził się w 1769 roku na Korsyce. Kiedy dorósł, wstąpił do akademii wojskowej, żeby móc rozpętywać awantury... Tak, to jedyne, co Bonaparte naprawdę kochał i co wychodziło mu świetnie. Początkowo był zwolennikiem korsykańskich nacjonalistów, ale gdy ci go wkurzyli, powiedział: adieu. Popularność przyszłemu cesarzowi przyniosło odbicie Tulonu z rąk Anglików, chociaż ci ostatni twierdzą, że nigdy nie chcieli tej dziury. Następnie Bonaparte został dowódcą francuskiej armii we Włoszech i bohaterem wojennym. Niezbyt wielkim jednak, bo był wzrostu prezydenta Wolski. Od tego momentu zaczął robić błyskawiczną karierę. Wdrapując się na sam szczyt kariery, mianował się cesarzem Francuzów. A co sobie chłop będzie żałował! Legenda głosi, że tak mu śpieszno było rządzić, iż nie doczekał końca uroczystości – wyrwał koronę z rąk ówczesnego papieża Piusa VII i sam ją sobie włożył na głowę. Ech, zobaczyć wówczas minę klechy – bezcenne...
Nr 21 (481) 22 – 28 V 2009 r.
ALE JAJA, CZYLI FACET W HISTORII (7)
Napoleon Bonaparte Bonaparte, doszedłszy do władzy, zaczął wszystko zmieniać, porzucając dawne doniosłe idee. Dodatkowo wszem wobec głosił, że
Anglicy to „naród sklepikarzy”, nic więc dziwnego, że ci sprawili mu łomot pod Trafalgarem. Potem było już tylko gorzej. Bonaparte wygrywał bitwy, ale przegrywał wojny. Jego armia w Rosji została zdziesiątkowana. Reszta Europy dołożyła mu pod Lipskiem. Napoleon nie miał wyjścia i dał się wygnać na Elbę. Po dwóch latach zdołał jednak uciec i odzyskać władzę. Ależ krótką pamięć mają ci Francuzi... Potem było już tylko Waterloo, pod którym padł i znów został uwięziony, tym razem na Wyspie Świętej Heleny, gdzie zmarł na raka żołądka. Co się zaś tyczy życia prywatnego Bonapartego, jego żoną była wdowa Józefina de Beauharnais. Karierowiczka, która węsząc świetny interes w ślubie ze zdolnym generałem, zataiła przed nim, że jest goła jak święty turecki. Sam Napoleon przyznał po latach, że ożenił się z nią tylko dlatego, że miała być bogata. Ponadto Józefina wcale nie po cichu zdradzała męża, gdy ten przebywał w Egipcie, i rozpowiadała, że Bonaparte jest bezpłodny. Sprawa się rypła, gdy kochanki cesarza – Eleonora Denuelle i Maria Walewska powiły mu synów. Małżeństwo Napoleona i Józefiny zakończyło się rozwodem. PAR