Spowalniacze radarów, antyradary, nakładki, spraye, lampy błyskowe, rolety, CB-radio...
POLAKÓW SPOSOBY NA DROGÓWKĘ INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
 Str. 2, 11
ISSN 1509-460X
Nr 21 (586) 2 CZERWCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Są tacy, którzy utrzymują, że kicz to sztuka radosna. Potwierdza się to w przypadku Lichenia – wielu rodaków odwiedzających to tzw. sanktuarium autentycznie pokłada się ze śmiechu. Â Str. 14-15
 Str.
19
 Str. 21
 Str. 7 ISSN 1509-460X
 Str. 7
2
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Akcja apostazji organizowana przez Ruch Poparcia Palikota zaowocowała wystąpieniem z Krk 37 osób i zapowiedzią około 100 kolejnych wystąpień. To śmiesznie mało – drwi Kościół. Mało? Każdego dnia odchodzą kolejni. Ziarnko do ziarnka… Już 322 tysiące złotych musiał wypłacić Skarb Państwa w ramach odszkodowań osobom poszkodowanym przez tzw. listę WSI Macierewicza. Szacuje się, że kwota zadośćuczynień dla niewinnie pomówionych o działanie na szkodę państwa może przekroczyć 1,5 mln zł. A sprawca tej kompromitacji? Ma się świetnie, bo posiada immunitet. Ale nawet gdyby nie miał, jest bezpieczny. Polskie prawo nie karze osób niepoczytalnych. Moskiewski spisek, Tusk zdrajca, zakłamane media, zamach smoleński – oto główne tezy przyjętej z aplauzem prelekcji agenta Tomka wygłoszonej na zjeździe wrocławskiej… „Solidarności”. Polski „Bond” w służbie JKM (Jarosława Kaczyńskiego Mości) musi się bardzo starać, jeśli chce trafić na listy wyborcze PiS. Pielgrzymka lekarzy, pielęgniarek i farmaceutów na Jasną Górę. Biskup Dec w homilii przepojonej nienawiścią do gumek i próbówek (ale nie do kopert) apelował, by pątnicy kierowali się „duchem bożego prawa”. No więc się kierowali i modlili dwa dni. Zamiast leczyć. Przed warszawskim sądem rozpoczął się proces Dody. Piosenkarce grożą 2 lata więzienia za to, że nazwała autorów Biblii ludźmi „naprutymi winem i palącymi jakieś zioła”. I jest problem, gdyż PiS broni kiboli, ale za Rabczewską się nie wstawi, bo to sprawa gardłowa, czytaj: kruchtowa. Już sam wygląd Dody obraża np. posłankę Sobecką i Kempę. Gliniarze z CBŚ nakryli dwie osoby z dużą ilością amfy. Jedna z nich to kościelny z warszawskiej świątyni na Bródnie. Kościół służył mu jako magazyn narkotyków. A miejscowy proboszcz? Ten mówi, że o niczym nie wiedział i w ogóle to ta sprawa go nie wciąga… Siostra boromeuszka, dyrektorka ośrodka wychowawczego w Zabrzu, pójdzie do więzienia na 2 lata. Zakonnica maltretowała i poniżała powierzone jej opiece dzieci. Szczególnie upodobała sobie bicie wychowanków z tzw. liścia po twarzach. Długo zaprzeczała temu, co pokazywał film... Teraz w celi przekona się, że prawda (i sadyzm więźniarek) może wyzwolić. Kursy kościelnego savoir-vivre’u rozpoczną się niebawem w Krakowie. Wszyscy chętni dowiedzą się, jak należy się zachowywać w kościele, jak w kurii i w co całować biskupa. Wykłady na ten ostatni temat powinni prowadzić polscy parlamentarzyści. W tej dziedzinie to prawdziwi eksperci – niezależnie od opcji politycznej. Najbardziej słynny egzorcysta – ojciec Gabriele Amorth – oświadczył, że szatan bardziej niż Maryi boi się Jana Pawła II. Kiedyś Amorth nawet zapytał dlaczego, a Zły odpowiedział: „On niszczy nasze plany i wyrwał tylu młodych ludzi z naszych rąk”. Wierzymy czarownikowi, a jakże. Szkoda tylko, że JPII nie spieszył się z wyrywaniem najmłodszych z rąk księży pedofilów. Ani za życia, ani teraz. Benedykt w kolejności szesnasty zamknął istniejące od 500 lat rzymskie opactwo Świętego Krzyża. „Za brudy tam panujące”, czyli zakonnice tańczące przed ołtarzem (nie myły się?), a nawet za wizyty Madonny tamże. Proszę, u nas Madonna jest królową Polski, a w Watykanie – persona non grata. „Dzieci od 12 roku życia mogą uprawiać seks z dorosłymi. Nie musi to być szkodliwe” – Europa jest zszokowana tymi słowami Hermana Sproka, szefa holenderskich salezjanów, księży rzymskokatolickich jak najbardziej. W ten sposób łajdak broni innego łajdaka w koloratce, który molestował dzieci, a w dodatku walczył o zalegalizowanie pedofilii. My z kolei twierdzimy, że wieszanie czarnych zboczeńców za jaja też nie musi być szkodliwe. A nawet wręcz przeciwnie. Naukowcy odkryli planetę niemal bliźniaczą wobec Ziemi. Na oddalonej o 20 lat świetlnych Gliese 581d jest umiarkowana temperatura, woda w stanie ciekłym i atmosfera najprawdopodobniej zawierająca tlen. Są więc wszelkie warunki do istnienia życia. Sensacja polega też na tym, że na Gliese nie stwierdzono obecności Kościoła katolickiego. Na razie…
Ciuciubabki oja życiowa dewiza to rozsądek i priorytety. Zdrowy z Pijanemu pracownikowi jadącemu drogą wewnątrzrozsądek i właściwe priorytety. Wszak z wyborów zakładową wózkiem elektrycznym sąd może odebrać praskłada się całe nasze życie, więc wystarczy wybierać wła- wo jazdy A, B i C nawet na 2 lata, ale nie może odebrać ściwie. Proste? Na pozór tak. Problem w tym, że czasem mu prawa prowadzenia wózka. właściwa, tj. uczciwa i racjonalna postawa wychodzi nam z Za prowadzenie roweru (nie jazdę, tylko spacer z robokiem. A to boli. werem) w stanie nietrzeźwości można trafić na 2 lata do więBardzo lubię jeździć samochodem, a jak powszechnie zienia. wiadomo – szybka jazda jest przyjemniejsza niż wolna. Nie z Osoby, które mają samochód ciężarowy na potrzeby mogę zatem odmówić sobie czasem silniejszego depnięcia, prywatne lub własnej firmy, muszą co roku uzyskać w poale z zasady robię to tylko wówczas, kiedy mam idealną wiecie aktualne zaświadczenie, że nie mają licencji na prowidoczność, dobrą nawierzchnię i raczej nie w terenie za- wadzenie usług transportowych. budowanym, bo tam zawsze coś lub ktoś może „wyskoz Osoby, które przebywają poza miejscem zamieszkaczyć”. Wpieniają mnie ograniczenia prędkości i fotoradary nia dłużej niż 4 dni, „muszą dokonać obowiązku meldunkoustawione w szczerym polu na dobrej, prostej drodze, wego”. więc je czasem ignoruję. Niby racjonalne, prawda? Tak, tylz Każda strona internetowa aktualiko że te ustrojstwa postawiono tam nie bez powodu, zowana częściej niż raz w roku mua tym powodem jest przede si być zarejestrowana w sądzie. wszystkim trudna sytuacja z Osoby 17-letnie, które materialna policji, która mumają prawo jazdy, np. B1, nie si sobie dorobić premiami. mogą dostać mandatu, bo są O tym naszym – kierowców nieletnie. – wpienianiu się na podobz Osoby noszące brody ne bezsensowne „ustawki” i bokobrody oraz długie włosy wiedzą funkcjonariusze z droi wąsy nie mogą brać udziału w akgówki, którzy namiętnie koncjach ratowniczych. trolują prędkość właśnie w taz Za robienie fotek na dworcu kich bezpiecznych miejscach. kolejowym można dostać grzywnę. Ale w III RP na wszystko z Ustawa o języku polskim przewidujest jakiś sposób. Tym spoje 30 dni aresztu za posługiwanie się językiem sobem jest CB-radio. Kilka obcym w nazewnictwie towarów, reklamie oraz instów zainwestowanych w małe strukcjach obsługi. „radyjko” i antenę zwraca się zwykle po tygodniu. Moi koz Zakazane jest noszenie przy sobie przedmiotów, w któledzy i pracownicy doszli do takiej wprawy, że jeżdżąc śred- rych ukryte jest ostrze (np. laska ze szpikulcem). Zakaz nic nio po 5–6 godzin dziennie, i to po całej Polsce, zachowu- nie mówi o tasakach i półmetrowych maczetach. ją czyste konto przez cały rok – pomimo setek kontroli. z Mężczyzn z widoczną ułomnością nie przyjmuje się Oczywiście wciskają gaz do dechy i ignorują przepisy, ale do seminarium duchownego. tylko wtedy, gdy koledzy z „mobilów” powiadomią ich, że z Żywność przekazywana przez przedsiębiorcę w for„nie ma misiaków” i ich „suszarek”, że „jest czysto”, i kie- mie darowizny, na przykład stołówce, musi być opodatkody wszyscy zadowoleni CB-radiowcy życzą sobie „szero- wana. kości”. Na moje oko co trzeci samochód w Polsce ma już z Nieopodatkowane są za to dochody spółek, których CB-radio. Czy w związku z tym spada liczba wypadków? jedynymi udziałowcami są kościelne osoby prawne. Skądże! Jak ma spadać, skoro rzecz cała polega na zabaz Pożyczki pieniężne pomiędzy najbliższą rodziną są opowie w ciuciubabkę i bądź co bądź – oszustwie! datkowane. Ponieważ staram się postępować uczciwie i racjonalz Sprowadzanie przez internet alkoholu z zagranicy jest nie, CB-radia sobie do tej pory nie kupiłem. Efekt? W cią- obłożone akcyzą, a przywożenie osobiście – nie. gu roku „zarobiłem” 20 punktów, a o paru tysiącach wyWszystkie te bzdurne przepisy wpływają na nas demodanych na mandaty już nie wspomnę. Mimo że jestem na- ralizująco, gdyż podważają nasz szacunek dla prawa, prawdę dobrym kierowcą i jeżdżę bezpiecznie od 28 lat a przy okazji też do państwa, które to prawo stanowi. Po– będę musiał wkrótce iść na ponowny egzamin i zdawać dobnie zresztą jak bzdurne, nieracjonalne prawa kościelne, go razem z żółtodziobami. Oto jak wyszedłem na swojej na przykład zakaz rozwodów, antykoncepcji, zapłodnienia uczciwości i racjonalizmie. No, może z tym ostatnim to in vitro, badań prenatalnych i in. powodują, że nawet katrochę przesada, bo racjonalizm po polsku polega przecież tolicy tracą szacunek dla swojego Kościoła. No i przede na wykorzystywaniu ułomności prawa, luk prawnych i kom- wszystkim mają gdzieś jego naukę, traktując ją przy tym binowaniu tak, żeby nas nie złapali. Większość afer III RP hurtowo. Ale to akurat nie prowadzi do szkodliwych na– z alkoholową, rublową, banków Śląskiego i Staropolskie- stępstw, na przykład bezkarności piractwa drogowego włago, Art-B, FOZZ czy na przykład radosną twórczością ma- ścicieli CB-radioodbiorników. Do których zapewne wkrótfii paliwowej – na tym właśnie polegała. ce dołączę… JONASZ Z internetu wynotowałem sobie inne (przecież nie wszystkie!) głupie polskie przepisy, które zmuszają wielu z nas do łamania lub omijania prawa, podobnie jak kierowców do montowania CB-radia: z Kierowca, który ma polskie prawo jazdy ważne bezterminowo i wymienia je na taki sam dokument zagraniczny, ale czasowy – nie może ponownie otrzymać polskiego bezterminowego prawa jazdy. z Kierowca z prawem jazdy kategorii D ma prawo prowadzić autobus z ludźmi, ale już WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. nie samochód osobowy.
M
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
P
ozostający na uboczu wielkiej polityki wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz (48 l.) to człowiek, przed którym nie ukryje się żadna zarobiona na boku złotówka. Jako generalny inspektor kontroli skarbowej dowodzi wywiadem skarbowym (służba specjalna z uprawnieniami do inwigilacji, czyli m.in. zakładania podsłuchów i werbowania tajnych współpracowników), a funkcja generalnego inspektora informacji finansowej pozwala mu „uzyskiwać, gromadzić, przetwarzać i analizować” dane o wszelkich przepływach pieniężnych, żeby sprawdzić, czy aby nie służą „praniu” kasy. Utrzymuje też ścisłe związki z ABW, a w szczególności z dowodzącym tą formacją gen. bryg. Krzysztofem Bondarykiem. Krótko mówiąc, Parafianowicz jest śmiertelnie niebezpieczny dla obywateli mających coś na sumieniu, że już nie wspomnimy o politykach. Czy ta pozycja gwarantuje mu nietykalność? Popatrzmy, co się stało, gdy wpadł w tarapaty… ~ ~ ~ „Sprawa Parafianowicza” wzięła się z prześwietlenia spółki Rafineria Trzebinia (ponad 86 proc. jej akcji posiada koncern Orlen SA) przez krakowski Urząd Kontroli Skarbowej, zrealizowanego na potrzeby śledztwa tamtejszej Prokuratury Apelacyjnej przeciwko mafii paliwowej. Według znanej prokuratorom roboczej wersji protokołu pokontrolnego powstałego na przełomie lipca i sierpnia 2008 r., kierownictwo rafinerii całymi latami sprzedawało tzw. oleje technologiczne, mając pełną świadomość, że zostaną one później przekształcone na papierze i sprzedane przez pośredników jako napędowe, co naraziło Skarb Państwa na stratę około 900 mln zł niezapłaconej przez spółkę akcyzy (jej wyegzekwowanie czekało tylko na podpis dyrektora UKS Mariusza Piątkowskiego). Tymczasem w ostatecznej postaci protokołu znalazło się twierdzenie, że rafineria nie ma absolutnie żadnych zobowiązań wobec państwa. Prokuratorzy postanowili sprawdzić, jak doszło do diametralnej zmiany poglądów. Na ich zlecenie agenci CBA przetrząsnęli 22 stycznia 2009 r. szafy krakowskiego UKS (znaleźli m.in. trzy skrajnie różne wersje konkluzji kontroli), a 6 lutego odwiedzili Ministerstwo Finansów. Po przeanalizowaniu zabezpieczonych dokumentów z prowadzonego w Krakowie wielowątkowego śledztwa wyłączono materiały dotyczące rafinerii. Mocą decyzji dyrektora Biura ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej (obecnie Prokuratura Generalna) przekazano je do Wydziału Zamiejscowego tegoż Biura w Katowicach, gdzie postanowieniem z 27 marca 2009 r. wszczęto śledztwo w sprawie „przekroczenia uprawnień i działania na szkodę interesu publicznego” podczas procedury zatwierdzania wyniku kontroli w Trzebini. 1 kwietnia powierzono je
GORĄCY TEMAT
Szantaż (wy)rafinowany W resorcie finansów koncertuje wywiad. Gra pierwsze skrzypce. A idzie o bardzo wysokie stawki…
Andrzej Parafianowicz
Wydziałowi ds. Przestępczości Zorganizowanej katowickiej Prokuratury Apelacyjnej. Akta trafiły do prok. Rafała Nagrodzkiego, który odkrył, że na finiszu kontroli UKS, gdy wstępne wyniki i przewidywane konkluzje dotarły do właściwego wiceministra finansów, miały miejsce takie oto wydarzenia: ~ 22 sierpnia 2008 r. minister Jacek Rostowski, ulegając namowom Parafianowicza, podpisał decyzję o pilnym (z dniem 31 sierpnia 2008 r.) odwołaniu z zajmowanego stanowiska dyrektora Piątkowskiego oraz powołaniu na jego miejsce Henryka Surowca – urzędnika skarbowego z Krakowa. Tego samego dnia, w utrwalonej procesowo rozmowie z wiceszefem Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, Piątkowski skarżył się, że „Warszawa chce go zdymisjonować w związku z zamiarem podpisania niekorzystnego dla rafinerii werdyktu”; ~ 29 sierpnia (piątek) we wczesnych godzinach przedpołudniowych Parafianowicz przekazał kopertę z decyzjami ministra podległemu sobie bezpośrednio dyrektorowi Departamentu Kontroli Skarbowej Janowi D. Wydał mu polecenie, żeby natychmiast wysłał do Krakowa zaufanego człowieka, który miał tam czekać na telefoniczne „ostateczne potwierdzenie”, czy wręczyć dymisję Piątkowskiemu; ~ Umyślny (Paweł W.) pojawił się w siedzibie UKS po godz. 15.
Gdy urząd kończył już pracę, zaczął się niecierpliwić i wydzwaniać do Warszawy. Jan D. kazał mu czekać, bo „jeszcze nic nie wiadomo”; ~ Decyzja zapadła tuż przed godz. 16. Trzy kwadranse wcześniej Parafianowicz zatelefonował do posła Pawła Grasia (były koordynator służb specjalnych, a od lutego 2009 r. rzecznik rządu). Rozmawiał następnie z Piątkowskim oraz kontaktował się ze swoją zaprzyjaźnioną prawniczką. Wymienił z nią SMS-y, po czym przekazał dyrektorowi Janowi D. polecenie ściągnięcia kuriera z powrotem do Warszawy bez zapoznawania dyrektora UKS z zawartością koperty; ~ 27 listopada 2008 r. Piątkowski podpisał wersję protokołu zwalniającą rafinerię z obowiązku zapłacenia podatku i… szczęśliwie zachowuje swoje stanowisko do dzisiaj. Zeznając w charakterze świadka, przekonywał prokuratora, że nikt w żaden sposób nie wywierał na nim presji w sprawie Trzebini. – Treści rozmów prowadzonych 29 sierpnia nie znamy, ale analiza billingów i sekwencja wydarzeń sugeruje wyraźny obraz. Parafianowicz pyta Grasia: „Co robimy z Krakowem?”. Ten odpowiada: „Daj mu ostatnią szansę, niech się określi”. Gdy dyrektor uległ, wiceminister skonsultował się jeszcze z prawniczką, czy nie będzie miał kłopotów w związku z samowolnym wstrzymaniem dymisji (pamiętajmy, że wszystko
działo się w piątek tuż przed zakończeniem pracy urzędu, a od poniedziałku powinien już objąć funkcję nowo mianowany Surowiec) i ostatecznie odwołał operację. Innego logicznego wytłumaczenia nie widzę – podkreśla prokurator z Katowic. Co mogło skłonić Parafianowicza do ryzykowania takich zachowań? – Sektor paliwowo-energetyczny (w tym również Trzebinia) był od zawsze ulubionym placem gier służb specjalnych, z którymi zarówno Graś, jak i (a może przede wszystkim?) nasz wiceminister z kilkoma najbliższymi współpracownikami utrzymują ścisłe związki. Dla przykładu można wymienić choćby majora Piotra Perkinsa, który przyszedł z ABW na posadę wicedyrektora Departamentu Wywiadu Skarbowego i niedługo później został dyrektorem, zmieniając na tym stanowisku swojego kolegę majora Wojciecha Kilińskiego. Moim zdaniem nie ulega kwestii, że w tej operacji z Piątkowskim maczało palce lub załatwiało jakiś interes ABW – zauważa wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Finansów. ~ ~ ~ 15 października 2010 r. Nagrodzki przedstawił swoim przełożonym wykaz planowanych czynności, po których zamierzał podjąć decyzję o zarzutach. „Mieliśmy pewność, że chodzi o osoby zajmujące kierownicze stanowiska w strukturze Ministerstwa Finansów” – przyznaje Jerzy Szymański z Prokuratury
3
Generalnej, tłumacząc powody objęcia śledztwa szczególnym nadzorem sprawowanym przez podległego mu Artura Morgałę, dzięki czemu centrala była od tej pory „na bieżąco informowana o biegu postępowania”. Nagrodzki miał status prokuratora prokuratury okręgowej delegowanego do apelacyjnej. Przepracował w niej już pięć lat, bo spisywał się doskonale, więc delegacje sukcesywnie mu przedłużano. Okres kolejnej kończył mu się 31 grudnia 2010 r., ale tym razem przełożeni uznali, że nie jest im już potrzebny i odesłali go (razem ze śledztwem w sprawie rafinerii) do macierzystej jednostki. Powód? Według Iwony Palki, szefowej Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, decyzja podyktowana była małym obciążeniem jej śledczych oraz „niewielkim stażem zawodowym” (w sumie 11 lat – dop. red.) Nagrodzkiego, którego „doświadczenie może być spożytkowane na poziomie prokuratury okręgowej”. – Samo uzasadnienie jest kuriozalne, ale nieprzedłużenie delegacji było jedyną względnie naturalną oraz możliwą do obrony metodą na wyjęcie sprawy z nadzoru Prokuratury Generalnej. W „okręgówce” można człowieka tak docisnąć robotą, że nie będzie miał czasu myśleć o pierdołach – mówi prokurator. Do merytorycznego nadzoru nad śledztwem (konsultacja najważniejszych decyzji procesowych) został teraz wyznaczony Adam Roch z Prokuratury Apelacyjnej. Nie oponował, gdy 14 marca 2011 r. Nagrodzki wydał postanowienie o przedstawieniu Parafianowiczowi zarzutów i wysłał mu wezwanie do stawiennictwa w dniu 23 marca. Na ten sam termin wezwał Grasia (w charakterze świadka), aby przesłuchać ich równolegle w kwestii odwołania akcji zmiany kierownictwa krakowskiego UKS. – Nagrodzki chciał wyjść od banalnego, ale stosunkowo łatwego do udowodnienia tzw. przestępstwa urzędniczego, żeby złapać przyczółek do badania nacisków na Piątkowskiego – tłumaczy prokurator. Nie wiemy, kto i jaką nacisnął sprężynę, w każdym razie w przededniu żądanegi stawiennictwa Parafianowicza w Katowicach szef tamtejszej Prokuratury Okręgowej Krzysztof Kołaczek uznał postanowienie Nagrodzkiego za „przedwczesne”, i uchylił je celem „uzupełnienia materiału dowodowego”. – Kołaczek strzelił sobie w stopę, bo przepis, na który się powołuje, nie uprawnia go do uchylenia postanowienia o przedstawieniu zarzutów. Ba, nawet sam Nagrodzki nie może już tego zrobić. Według prawa sprawa jest jasna: od momentu podpisania postanowienia Parafianowicz jest formalnie „podejrzanym Andrzejem P.” i tylko umorzenie postępowania może jego status zmienić – zapewnia prokurator. Jak z tej fatalnej sytuacji wybrną zakładnicy szefa wywiadu? DOMINIKA NAGEL
4
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Zawód: mamuśka Z okazji Dnia Matki media katolickie przypomniały Polkom, jaka kariera jest dla nich najodpowiedniejsza. Kim jest współczesna matka Polka? Zaniedbaną kurą domową czy wystrzałową bizneswoman? Zdaniem redaktorów „Gościa Niedzielnego”, rzeczywistość odbiega od utartych, czarno-białych schematów. O swoim macierzyństwie i życiowych wyborach opowiedziało na łamach tygodnika kilka pań, jak czytamy – przypadkowo wybranych. Prezentacja teoretycznie różnych modeli rodziny sprowadza się de facto do jednego: pracująca głowa rodziny, niepracująca lub trochę pracująca połowica, gromada dzieci. Zajęcia pozadomowe godne matki Polki? Wolontariat, wszelaka aktywność w rodzimej parafii, praca na rzecz szkół i przedszkoli, do których chodzi nasze potomstwo. Koniec. Bohaterki reportażu przekonują: macierzyństwo to największy życiowy sukces KAŻDEJ kobiety. Żeby nie popaść w kompleksy – doradza jedna z matek – lepiej nie tykać kobiecych pism, w których „straszą” piękne, zadbane i – tfuuu! – pracujące panie. Tymczasem według badań Ministerstwa Pracy, dziecioróbstwo nie jest już szczytem naszych marzeń. Aż 1/3 młodych Polaków deklaruje,
N
że w ogóle nie chce dzieci. Powodem decyzji nie zawsze są kwestie finansowe. Bezdzietni z wyboru (funkcjonuje forum internetowe o takim tytule) cytują Elizabeth Badinter, autorkę „Historii miłości macierzyńskiej”. Francuzka feministka przekonuje, że kobiety wcale nie są macierzyńskie „z natury”, ale – „z kultury”, a uświęcony instynkt to „wynalazek” XVIII wieku. Dziecka przez setki lat nie traktowano podmiotowo. Jego śmierci zwykle nie przeżywano ani nie opłakiwano. Wśród tysięcy
ajbardziej krytykowana minister z rządu Tuska znów zaczęła mówić. Warto się wsłuchać w jej głos, bo jest to głos przedwyborczy, zatem podwójnie ważny. Z wielkim zdumieniem przeczytałem tekst, jaki minister ds. równości Elżbieta Radziszewska opublikowała niedawno w internecie. Ogłosiła mianowicie, że Polska jest w europejskiej, a nawet światowej czołówce, awangardzie „promocji równości”. Okazuje się, że kobieta uważana za najgorszego ministra od spraw równouprawnienia w Unii, walcząca zaciekle z tymi, w obronie których miała stawać, wzlata nagle nad poziomy, ciągnie nas na szczyty. Cud Jana Pawła, czy jaka cholera?! Otóż samochwała Radziszewska, w ostatnich miesiącach na ogół milcząca – po publicznej kompromitacji (wytknęła w TV swojemu rozmówcy jego orientację seksualną) i opieprzeniu jej przez Tuska – ogłosiła, że została pochwalona przez królową Szwecji za nowatorskie formy walki z… pedofilią. Chodzi o to, że zespół współpracowników Radziszewskiej opracował przepis, który zabrania rozpowszechniania erotycznych przedstawień dzieci w formie przetworzonej (np. animowanej). Zdaniem minister, jest to jej sukces na miarę niemal galaktyczną, który sprawia, że prześcignęliśmy nawet Skandynawię w równości i miłości do dzieci. Bardzo chciałbym wierzyć w to, że ten przepis sprawi, iż dzieci rzadziej będą gwałcone i molestowane seksualnie, bo na tym polega przecież walka z pedofilią, a nie na mnożeniu przepisów. Trzeba czasu, aby ocenić skutki innowacji Radziszewskiej. Jakkolwiek jednak
dzieci rodzących się w Paryżu jeszcze w pierwszej połowie XVIII wieku – dowodzi Badinter – tylko niewielki procent był wychowywany przez matki. Resztę oddawano mamkom. Dla arystokratek dzieci były kłopotliwym ciężarem. Karmienie piersią uznawano za zajęcie niegodne, zbliżające kobietę do zwierzęcia. Śmiertelność wśród noworodków była ogromna. To nie był margines, to była norma. Jeśli tak, to gdzie był wówczas instynkt macierzyński? – pyta autorka. Ponieważ dziecko nie było wartością – kontynuuje Badinter – także miłości macierzyńskiej nie uznawano za wartość. Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec XVIII w., kiedy rodził się kapitalizm: większy przyrost naturalny przekładał się na więcej rąk do pracy. Poza tym coraz częściej małżeństwa zawierano z miłości – dzieci były więc „produktem” uczuć, a nie kontraktu. Kobiety matki zyskały wtedy szczególny szacunek. Za ten społeczny awans zapłaciły jednak wysoką cenę. Zgodnie z obowiązującym do dziś ideałem matki, ich obowiązkiem jest całkowite poświęcenie rodzinie. JUSTYNA CIEŚLAK
oceniać ten przepis, to nie ma on wiele wspólnego z promowaniem równości i walką z dyskryminacją – ustawowymi zadaniami Radziszewskiej. Otóż nie można powiedzieć, że w Polsce dzieci są jako grupa dyskryminowane poprzez eksploatację seksualną. Przeciwnie – istnieją od dawna bardzo surowe przepisy antypedofilskie, nie ma też żadnego społecznego przyzwolenia dla tego typu praktyk. Pedofile budzą odrazę nawet większą niż politycy. Przestępstwa z pedofilią w tle, owszem, zdarzają się, ale na tej samej zasadzie, na jakiej zdarzają się kradzieże portfeli, pobicia czy zabójstwa. Przecież nie mówimy z tego powodu, że w Polsce pasażerowie autobusów są dyskryminowani przez kieszonkowców, nie istnieje także pojęcie nierównego (albo równego) traktowania dzieci i pedofilów. Przecież to byłby absurd! Dlaczego więc Radziszewska miesza pojęcia i sieje zamęt? Zapewne dlatego, aby zasłonić własną bierność w sprawach, którymi powinna była się zająć – realnej dyskryminacji kobiet, mniejszości seksualnych lub wyznaniowych. Bo dyskryminacja trwa codziennie i na każdym kroku. Dyskryminowane są również dzieci, ale nie przez przestępców, lecz polityków, którzy nie dbają o zaspokojenie podstawowych potrzeb ponad 30% maluchów, gdy tymczasem wszystkim księżom zapewniają potrzeby najbardziej ekstrawaganckie. Dyskryminacji winne są także Kościoły, które bez wiedzy dzieci wcielają je w swoje szeregi po urodzeniu i nie pozwalają na apostazję. Ale o tym Awangarda Radziszewska nie chce słyszeć, bo boi się biskupów i partyjnych kolegów jak diabeł święconej wody. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Awangarda Radziszewska
Prowincjałki 25 lat. Tyle czasu proboszcz z Bartnicy niedaleko Nowej Rudy tułał się z obrzędami. Najpierw modlił się z wiernymi w chałupie u jednego z parafian, później zaadaptował do tego celu kanciapę dyżurnego ruchu na nieczynnej stacji kolejowej, kasę biletową przerabiając na konfesjonał. W końcu postanowił sobie świątynię zbudować. Za rok zapowiada mszę inauguracyjną.
TAKA BIEDA!
Czesław Batog, przykładny obywatel z Głuchołaz, został oskarżony o profanację krzyża. Wszystko przez to, że Batog w sąsiedztwie przydrożnego krucyfiksu ustawił stragan z warzywami. Legalny. Ten widok okazał się jednak nie do zniesienia dla oczu dziewięciu mieszkańców Głuchołaz, członków lokalnego Klubu Inteligencji Katolickiej. Oburzeni są na tyle, że o sprawie powiadomili burmistrza, a ten obiecał się nią zająć. A co z handlem w świątyniach, który prowadzą księża?
INTELIGENCI INACZEJ
12 ton winniczków zniknęło gospodarzowi z Węgier (woj. pomorskie). Łup o wartości 18 tys. złotych złodzieje usiłowali spieniężyć w skupie. Nie zdążyli. Za pociąg do mięczaków grozi im do 10 lat twardego więziennego życia.
CZYM SKORUPKA…
Po jednej stronie Ryszard (29 l.), Robert (36 l.) i Eryka (70 l.), po drugiej – Longin (56 l.) i Piotr (33 l.). Do krwawego starcia doszło na polnej drodze we wsi Zabrodzie (woj. zachodniopomorskie). Okładali się drągami, pięściami i kamieniami. Dlaczego? Zapomnieli… Ustala to lokalna policja, która wszczęła postępowanie z urzędu po tym, jak 70-letnia Eryka trafiła do szpitala z ranami ciętymi głowy.
USTAWKA
1,4 promila alkoholu miał we krwi proboszcz Wiesław W. z Gorenic (woj. małopolskie). Policja zatrzymała go w drodze na spotkanie z dziećmi pierwszokomunijnymi. Prawa jazdy mu nie zabiorą, bo go nie miał. Z kolei w Puławach tamtejszy wikary wjechał motocyklem w tył stojącego samochodu. Ostrość widzenia przyćmiewały mu 2 promile.
BOŻE PROWADŹ
21-latek z Wejherowa chwilę po tym, jak zadeklarował małżonce, że jej nie opuści aż do śmierci, został zatrzymany przez policję. Za udział w rozboju, którego dokonał dzień wcześniej, grozi mu 12 lat więzienia. Opracowała WZ
WIERNOŚĆ W KAJDANACH
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE SLD to partia środowisk homoseksualnych.
(Jarosław Kaczyński)
Jak wróci do władzy PiS – wtedy Miller, Niesiołowski, Pieronek, Kalisz, Palikot, Hołdys i Stasiuk uciekną na Białoruś i poproszą Łukaszenkę o azyl (…). Jak wygra PiS... jak wygra PiS... jak wygra PiS – to nie pozwoli kraść – i tego się najbardziej, k..., boją! (europoseł Janusz Wojciechowski, PiS)
Największą słabością Grzegorza Napieralskiego jest lęk przed niebanalnymi osobowościami. Napieralski ma mentalność naczelnika remizy strażackiej, który drży o swoje stanowisko. (Aleksandra Pawlicka, publicystka)
Dla każdego człowieka wystąpienie z Kościoła katolickiego jest dramatem, ale Bóg i tak kocha takiego człowieka, choć ten mówi mu „nie”. (ks. Józef Kloch, rzecznik prasowy Episkopatu Polski)
Biskupa całuje się w pierścień. Papież nosi pierścień Rybaka, który jest symbolem jego władzy. Ucałowanie jego pierścienia nie jest symbolem feudalnej uniżoności, ale oznacza uznanie autorytetu głowy Kościoła i posłuszeństwo w wierze. (ks. Robert Nęcek, rzecznik krakowskiej kurii)
Hierarchowie Kościoła obawiają się utraty tego, co mają, i „spadku znaczenia”. Rzeczywiście tracą obecnie wpływy. Gubi ich pycha, egoizm, zakłamanie, intryganctwo polityczne. (Barbara Labuda, była posłanka i ambasador)
Chrześcijańskie wychowanie w młodości bardzo mnie ograniczało. (Brad Pitt) Wybrali: AC, SH, RK, PPr, ASz
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
NA KLĘCZKACH
KRZYŻ NIETYKALNY
PANI BIESZCZADZKA
Prokuratura w Krakowie po rozpoznaniu doniesienia członka komisji wyborczej uznała, że krzyż wiszący w lokalu wyborczym nie dyskryminuje osób niewierzących. Prokuratura uważa też, że komisja wyborcza jest gościem w lokalu i nie ma prawa zmieniać wystroju wynajmowanych pomieszczeń (np. szkolnych). Czy gdyby wybory miały się odbywać pod wiszącym na ścianie symbolem sierpa i młota, to komisja również powstrzymałaby się od jego zdjęcia? MaK
Siedmiu (ponoć zdrowych…) przedstawicieli Straży Miejskiej uczestniczy w Łódzkiej Pielgrzymce Biegowej Straży Miejskiej pod hasłem „W Dzień Matki do Matki”. Biegopielgrzymi pokonają 450 kilometrów z Łodzi do Sanktuarium Matki Bożej Królowej Bieszczad w Ustrzykach Dolnych. Niestety, pozostaje wielką tajemnicą wiary, jaki jest stosunek Królowej Bieszczad (chyba raczej księżnej!) do Królowej Polski, a także dlaczego łódzcy strażnicy miejscy odnaleźli swoją „matkę” akurat w Bieszczadach. MaK
w Łapszach Niżnych na liście projektów znalazły się te zgłoszone przez o. Grzegorza Osika SP. Konieczna jest przy tym znajomość księży pracujących w parafiach uczniów. Jeden z tematów to: „Ksiądz z naszej parafii – diecezjalny czy zakonnik? Jest jakaś różnica?”. Trzeba też znaleźć sposób podtrzymania kultu i pamięci spiskiego błogosławionego w ramach projektu: „Co możemy zrobić, by osoba bł. ks. Józefa Stanka była znana, a kult wciąż żywy?”, lub znać historię krzyży i kapliczek oraz ich obecną… „funkcjonalność” w projekcie „Kapliczki i krzyże przydrożne – znaki wiary ojców naszych”. O. Grzegorzowi ponadto przydzielono opiekę nad projektem „Jak zorganizować i przeprowadzić Dzień Dziecka?”. AK
KOSZMAR JEST COOL
PRZEPRASZAJĄ TYLKO TROCHĘ
Sąd Rejonowy w Rzeszowie oczyścił z zarzutu siania zgorszenia w miejscu publicznym Jacka Kotulę – szefa stowarzyszenia „Contra in vitro” i inicjatora wystawy antyaborcyjnej. Doniesienie w tej sprawie złożył poseł SLD Tomasz Kamiński. Według sądu wystawa ze zdjęciami rozerwanych płodów zestawionych z głodującymi na przedwojennej Ukrainie „nie zawiera treści nieprzyzwoitych, a działalność Jacka Kotuli służy społeczeństwu”. Organizatorzy wystawy rozważają pozwanie posła pod zarzutem… składania fałszywych zeznań. ASz
Dwóch członków zarządu spółki, która wydaje dziennik „Rzeczpospolita” i jest powiązana ze środowiskami PiS i Kościołem katolickim, wystosowało przeprosiny za wywiad z ultraprawicowym, ekscentrycznym reżyserem Grzegorzem Braunem, w którym powtórzył on inwektywy pod adresem zmarłego arcybiskupa Józefa Życińskiego („FiM” 20/2011). Od przeprosin odciął się jednak natychmiast szef tego wydawnictwa – Paweł Bienia. Sama redakcja także nie czuje się niczym zakłopotana. Polscy ultrakatolicy najwyraźniej postanowili zwalczać się nawzajem. I dobrze. MaK
JPII NA 1 MAJA W Polsce spełni się być może najrozkoszniejszy sen antylewicowców – ustawowo zostanie zlikwidowane Święto Pracy. Grupa 11 senatorów chce wpisania do ustawy o świętach państwowych informacji, że 1 maja jest „Dniem Beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła”. Polska byłaby tym samym jednym z nielicznych państw w Europie, w którym nie byłoby już święta ludzi pracujących. Święta o ponadstuletniej tradycji! MaK
3 MAJA NA MAJÓWKĘ! Według sondażu OBOP w latach 2002–2011 aż o 12 procent zmalała liczba Polaków deklarujących, że z okazji Święta Konstytucji 3 Maja (po katolicku – Święta Matki Boskiej Królowej Polski) uczestniczyli we mszy. Swoją drogą, deklarowany obecnie odsetek trzeciomajowych praktyk – 33 procent – i tak wydaje się niewiarygodnie wysoki. Wszak na niedzielne msze chodzi 40 procent Polaków, a 3 maja wcale nie jest powszechnie kojarzony przez katolików z obowiązkiem uczestnictwa we mszy. MaK
DOM ZŁY… I DROGI
STANISZKIS GEJOFILKĄ Jadwiga Staniszkis, przyboczna profesora Jarosława Kaczyńskiego, nieoczekiwanie poparła projekt ustawy autorstwa SLD w sprawie legalizacji związków partnerskich. Jej zdaniem, projekt jest „bardzo umiarkowany i sensowny”. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie palnęła przy tym czegoś niedorzecznego: „Lech Kaczyński powiedział kiedyś, że związki partnerskie w takim wymiarze są dobre i był bardziej liberalny niż Donald Tusk”. Zapewne najbardziej „liberalny” był wtedy, gdy jako prezydent Warszawy zakazywał parad równości. MaK
OD CZEGO JEST SEJM? W polskim parlamencie nie odbędzie się wystawa pt. „Piekło kobiet” poświęcona skutkom zakazu aborcji. Zdecydował o tym marszałek Grzegorz Schetyna, twierdząc, że „Sejm nie jest od głoszenia kontrowersji czy robienia kampanii wyborczych”. Wcześniej powiedział też, że projekt ustawy o związkach partnerskich „jest bez szans, bo sprawa jest emocjonalna”. To dosyć nowatorska teza, że Sejm nie jest od podnoszenia istotnych kwestii społecznych i politycznych, bo są zbyt kontrowersyjne lub emocjonalne. Chyba że chodzi o emocje związane ze strachem, jaki politycy odczuwają w obliczu biskupów. MaK
Małopolski Regionalny Program Operacyjny przekazał 10 mln złotych na przebudowę Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II. Na czas remontu została przygotowana zamienna wystawa – replika mieszkania Wojtyłów w skali 1:1 i scenografia z przedstawienia „Antygony” na scenie, na której występował Wojtyła. W tej chwili remont obejmuje piwnice i drugą część budynku, gdzie odnawiane są wnętrza, elewacja i dach. „Ten dom Jana Pawła II może być rzeczywiście domem zbliżenia ludzi do papieża” – powiedział Dziwisz. Całość inwestycji to koszt… 25 mln złotych! ASz
CUDOWNA REPLIKA Marek Adamczak, przedsiębiorca z okolic Kielc, postanowił stworzyć drugą… replikę (!!!) papamobilu, którym podróżował po Polsce JPII w 1979 roku. Pierwsza replika z muzeum w Starachowicach uczestniczyła (cokolwiek to znaczy) w transmisji beatyfikacji JPII w Warszawie. Replika będzie w sobie mieścić kilka oryginalnych części, tj. autentycznych relikwii po autentycznym pojeździe sprzed 30 lat, które ponoć udało się (cudem!) odnaleźć na Pomorzu. Replika samochodu ma objeżdżać polskie parafie, a później osiąść na Jasnej Górze. MaK
TRADYCJĄ PO TWARZY Tak zwani obrońcy tradycyjnych wartości z NOP próbowali zakłócić Marsz Równości w Krakowie. Bandy narodowców napadały na rozchodzących się po marszu zwolenników równouprawnienia przy biernej postawie policji. Kilka osób odniosło obrażenia, a dwie osoby trafiły nawet do szpitala. Co ciekawe, urząd miasta zezwolił NOP-owcom na legalną manifestację w tej samej okolicy, w której szedł Marsz Równości. Jakby tego było mało, to TVP Kraków pokazała niezwykle tendencyjną relację z wydarzeń. MaK
OJCOWSKA EDUKACJA Uczniowie drugich klas gimnazjum mają obowiązek zaliczyć udział w szkolnym projekcie edukacyjnym, którego wynik, zgodnie z przepisami oświatowymi, zostanie odnotowany na świadectwie ukończenia gimnazjum. Projekt edukacyjny realizowany pod kierunkiem nauczyciela ma zwieńczyć prezentacja na forum klasy, szkoły, rodziców lub środowiska lokalnego. W publicznym gimnazjum
PODARUJ MARYI Na jubileusz 500-lecia sanktuarium Matki Boskiej Rzeszowskiej oraz z okazji zakończenia face liftingu wiekowej Maryi ojcowie bernardyni zapragnęli „słynącą łaskami”
5
figurę dodatkowo wystroić w nowe błyskotki w postaci złotych koron. Skądinąd nic dziwnego – ile można się pokazywać w starych, skromnych koronach z 1898 roku, ze srebra, zaledwie pozłoconych i ozdobionych kolorowymi szkiełkami? Nowe, złote korony – jak oświadczyli bernardyni – mają stanowić „wotum wdzięczności za pięć wieków opieki Maryi nad ludnością miasta Rzeszowa i całego Podkarpacia”. Apelują więc do wiernych o przynoszenie do kancelarii parafialnej lub zakrystii złotej biżuterii oraz kamieni szlachetnych potrzebnych do wykonania korony dla „cudownej” figury. Nie za Bóg zapłać. Każdy ofiarodawca będzie wpisany do księgi dobrodziejów sanktuarium oraz zostanie „otoczony modlitwą”. AK
OJCIEC RYDZYKOWY Aktor Artur Żmijewski, serialowy ojciec Mateusz, oddał swoją twarz dla reklamy Kas Kredytowych SKOK, parabanku wspierającego PiS. Całostronicowa reklama ze Żmijewskim ukazała się m.in. na łamach Rydzykowego „Naszego Dziennika”. Panu Żmijewskiemu gratulujemy wyboru chlebodawców. MaK
HOSSA ABORCYJNA Brytyjskie czasopismo „Reproductive Health Matters” oszacowało, że prywatny, nielegalny biznes aborcyjny w Polsce przynosi ginekologom równowartość 95 milionów dolarów rocznie. Z tego powodu środowiska ginekologiczne w naszym kraju nie są zainteresowane walką o legalizację aborcji. Aborcja stała się tym samym najbardziej sprywatyzowaną dziedziną polskiej medycyny, przynoszącą gigantyczne zyski bez żadnych podatków. MaK
6
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
Na krzywy... Beatyfikacja Jana Pawła II była dla polityków różnych szczebli okazją do weekendu w Rzymie na koszt podatników.
O
Rady Miasta Michała Glonka. prócz oficjalnej delegacji „Wyjazd był okazją nie tylko głębokiepaństwowej (fot. górna) go przeżycia tych ważnych dla Polski oraz ponad siedemdziei Nowego sięciu parlamentarzystów koalicji PO-PSL (PiS podróżował oddzielnie), którzy wybrali się do Watykanu pod wodzą marszałka Schetyny (przelot z jednodniowym pobytem skalkulowano na ok. 2 tys. zł od osoby), w imprezie uczestniczyło kilkadziesiąt reprezentacji samorządowych. Przykładowo: ~ Nowy Targ wysłał burmistrza Marka Fryźlewicza i wiceburmistrza Eugeniusza ZajączkowskieFryźlewicz, minister Grabarczyk go oraz przewodniczącego
i burmistrz Zajączkowski na beatyfikacji
J
ak robić w Polsce geszefty, najlepiej wiedzą duchowni biznesmeni. Im nikt nie odmówi i nikt nie ukarze. Owa bezkarność w końcu przeradza się w bezczelność. Tak zwana sprzedaż z bonifikatą to powszechnie przez samorządy stosowany sposób przekazywania Kościołowi ziemi. Przekazywania, bo trudno sprzedażą nazwać transakcje, w których bonifikaty osiągają zwykle 99,9 proc. A później? Proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Kołobrzegu ks. Leszek Karpiuk ponad hektar gruntu w centrum miasta (wartość wolnorynkowa ok. 4 mln zł) „kupił” za... 463 zł 48 gr. Kiedy tylko wygasł miejscowy plan zagospodarowania, na działce, gdzie miał powstać kościół, wybudował blok mieszkalny, a na sprzedaży mieszkań zarobił około 100 mln zł. Za wykorzystanie niezgodnie z przeznaczeniem darowanego obszaru zapłacił miastu karę 47 tys. 501 zł 74 gr. Musi się do dziś zwijać ze śmiechu… Kuria gnieźnieńska wypatrzyła intratne grunty na osiedlu domków jednorodzinnych w Mogilnie. Biskup „poprosił” o 1500 mkw. W liście do lokalnego burmistrza wytłumaczył, że ma w planach budowę nowego obiektu sakralnego wraz z pomieszczeniami mieszkalno-duszpastersko-katechetycznymi. Ziemię oczywiście dostał. Cena sprzedaży: 1000 zł. Rozpoczęła się budowa tymczasowej kaplicy. Ale wtedy się okazało, że „na poprawienie warunków zagospodarowania działki
im Joanna Staszak, naczelnik Wydziału Kultury i Popularyzacji Zakopanego, a tzw. opiekę duchową na trasie przejazdu gwarantował bernardyn o. Marek Mąka, proboszcz miejscowej parafii św. Antoniego. Cała ekipa zabrała się samochodem służbowym z kierowcą Januszem Dudą za kółkiem. „Po ceremonii uczestniczyliśmy w uroczystym obiedzie, gdzie mieliśmy okazję zamienić kilka słów z prezydentem i innymi ważnymi osobistościami” – relacjonuje Solik; ~ Kraków – wizyta w Rzymie prezydenta Jacka Majchrowskiego kosztowała miasto ok. 3 tys. złotych. Podobne kwoty zapłaciły urzędy wojewódzki i marszałkowski za wojewodę Stanisława Kracika i marszałka Marka Sowę; ~ Wadowice – dla burmistrz Ewy Filipiak i przewodniczącego Rady Miejskiej Zdzisława Szczura opracowano specjalny punkt programu beatyfikacyjnego (procesja z darami); ~ Grudziądz – prezydent Robert Malinowski (PO) zabrał ze
Targu wydarzeń, ale również do spotkania z wieloma osobami, które w nich uczestniczyły, m.in. z prezydentem Komorowskim, „Santo subito utonął w śmieciach...” z władzami województwa” – czytamy w oficjalnym komunikacie ratusza; ~ Zakopane wystawiło burmistrza Janusza Majchera i jego zastępcę Wojciecha Solika z małżonkami. Towarzyszyła
przyległej, na której budowany jest obiekt sakralny”, przydałoby się kolejne 830 mkw. Ów areał trafił w czarne ręce za 1 zł. Ale na tym nie koniec, bo ksiądz proboszcz doszedł do wniosku, że kościoła jednak stawiał nie będzie, za to rozbuduje kaplicę. Tyle że w tym celu potrzebuje… wejść w posiadanie kolejnej, trzeciej działki. Nie chciał odstawać od kolegów Eugeniusz Stelmach, proboszcz parafii św. Teresy
Szybko znalazł chętnych gotowych zakupić kawałek dobrze położonego gruntu. Podpisał nawet umowę przedwstępną, z której wynikało, że musi się wystarać, aby tereny przeznaczone wyłącznie pod zabudowę sakralną stały się komercyjne. Proboszcz Stelmach musiał być mocno pewny swego, bo – jak zapisano w umowie – gdyby mu się rzecz nie udała, musiałby swoim kontrahentom zapłacić 650 tys. zł. Wystąpił więc do miasta
Gdańska Antoni Pawlak, dodając, że i tak idą parafii na rękę, bo za złamanie warunków umowy kościelni powinni oddać całą zwaloryzowaną bonifikatę. Z wezwaniem do zapłaty miasto zwróciło się więc do proboszcza. Stosowną informację wysłano również do kurii. 11 kwietnia br. prezydent Adamowicz wydał nawet na tę okoliczność specjalne zarządzenie, w którym dług parafii z niemal 1,7 mln zł zmniejszył do 410 tys. zł, uznając, że proboszcz może zapłacić wyłącznie za ten kawałek ziemi, który spieniężył. Zarówno ksiądz Stelmach, jak i arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, który na ową sprzedaż musiał dać przyzwolenie, prośby miastowych olali. Jak dotąd nie ma żadnego oficjalnego stanowiska strony kościelnej. – Jeśli strona kościelna nie wywiąże się, złożymy do sądu wniosek o egzekucję długu – zapowiada Pawlak. Proboszcz Stelmach płacić najwyraźniej nie zamierza, bo – jak mówi – nie ma z czego. Pieniądze zainwestował w dzwony, a prezydent – jeśli chce – może je sobie wziąć. Okoliczni mieszkańcy są postawą swego duszpasterza mocno zdegustowani. Na lokalnych forach toczą się dyskusje na temat bezkarności i bezczelności przedstawicieli Krk. „Polskojęzyczni biskupi i pozostali zawodowi katolicy mają gdzieś polskie prawo i sądy. Dlatego, aby nie pluto nam w twarz, musimy wypowiedzieć konkordat i od nowa ułożyć chore dziś stosunki z biznesem religijnym” – podsumował jedną z polemik użytkownik „pablobodek”. WIKTORIA ZIMIŃSKA
Interes na czarno Benedykty od Krzyża w Gdańsku. W 2003 roku kupił od miasta działkę o powierzchni 1,67 ha. Jako że potrzebna mu była na cele sakralne, a konkretnie – budowę kościoła z plebanią, dostał od radnych 98-procentową bonifikatę. Za grunt wart – według operatu szacunkowego – ponad 1,7 mln zł zapłacił więc 34,5 tys. zł. No i zaczął się urządzać. Postawił prowizoryczną kaplicę i pobudował okazałą plebanię. A kiedy już miał gdzie mieszkać, zabrał się kościoła. Ten ledwie tylko wystaje z ziemi, bo – jak to przy budowie kościołów bywa ZAWSZE – księdzu brakuje funduszy. Wierni modlą się w lichej i zimnej tymczasowej kaplicy, a że najwyraźniej dyskomfortu nie odczuwają, proboszcz Stelmach zaczął myśleć, w jaki sposób na wyłudzonej od miasta ziemi w końcu zarobić.
z wnioskiem, aby w miejscowym planie zagospodarowania poczyniono odpowiednie zmiany. I… prezydent Adamowicz na prośbę proboszcza przystał, tłumacząc swą decyzję dobrem parafii (czyt. nadrzędnym). Nie mając już żadnych przeszkód w realizacji swego zamiaru, w marcu 2010 roku, kiedy tylko nowy plan zaczął obowiązywać, 0,4 ha terenu sprzedał proboszcz prywatnemu inwestorowi. Kwota transakcji pozostaje tajemnicą handlową, ale – licząc według cen ziemi w okolicy – zarobił na tej transakcji około 2 mln złotych. Tylko że przy okazji złamał prawo: – Przepis stanowi, że ziemię zakupioną z taką bonifikatą można sprzedać na inne cele dopiero po upływie 10 lat. Dlatego żądamy, aby ksiądz oddał bonifikatę od tej części gruntów, które sprzedał – mówi rzecznik prezydenta
sobą przewodniczącego Rady Miejskiej Arkadiusza Goszkę (ich bilety lotnicze kosztowały 5 tys. zł) i ks. Dariusza Kunickiego, proboszcza parafii św. Mikołaja, za którego zapłacili rzekomo parafianie. Nieco skromniejsze delegacje bawiły w Rzymie pod szyldami: Opoczna (starosta Jan Wieruszewski z PiS i PSL-owski burmistrz Jan Wieruszewski – zbieżność nazwisk przypadkowa), Tarnowa (prezydent Ryszard Ścigała i dyrektor wydziału strategii Grzegorz Gotfryd pojechali „modlić się do nowego błogosławionego i za jego wstawiennictwem prosić o łaski również w zakresie pomyślności miasta, społeczności, a w szczególności mieszkańców”), Zabrza (prezydent Małgorzata Mańka-Szulik), Konina (przewodniczący Rady Miasta Wiesław Steinke), Płońska (burmistrz Andrzej Pietrasik czuł, że „w tym dniu w tym miejscu powinni być płońszczanie”) i wielu, wielu innych… A jak było? Popatrzmy… DOMINIKA NAGEL
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Życie w korycie Oświadczenia majątkowe samorządowców są kopalnią wiedzy o ich mentalności i filozofii rządzenia. Wzięliśmy pod lupę dwadzieścia losowo wybranych dużych miast. Okazało się, że w bardzo wielu ośrodkach tzw. służba publiczna polega na tym, żeby zapewnić dobrobyt władcy (niezależnie od barw partyjnych) i jego dworzanom. Chcemy pokazać te zjawiska starannie (może ustawodawca pomyśli, co z tym fantem zrobić), więc poświęcimy im kilka odcinków. Na pierwszy ogień bierzemy Gliwice – miasto na prawach powiatu, liczące ok. 190 tys. mieszkańców. Prezydent Zygmunt Frankiewicz rządzi nimi nieprzerwanie od 1993 r. Należał kiedyś do Unii Wolności, później był jednym z założycieli PO na Śląsku, a w ostatnich wyborach kandydował z własnego komitetu. Kieruje stowarzyszeniem Śląski Związek Gmin i Powiatów, którego misją jest „służba na rzecz społeczności lokalnych i samorządów terytorialnych województwa”. W minionym roku z tytułu zatrudnienia na posadzie „szefa wszystkich szefów” Frankiewicz dostał 167 178 zł (brutto), co przekłada się na średnią pensję w kwocie prawie 14 tys. zł. Jest ponadto członkiem: ~ zarządu spółki Komunikacyjny Związek Komunalny Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, skąd otrzymał 31 080 zł (dieta wynosi 2590 zł miesięcznie); ~ rady nadzorczej spółki Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna (Gliwice mają w niej 9,97 proc. udziałów), z której pobrał 37 309 zł. Doliczając banalne w tej sytuacji 1430 zł od Politechniki Śląskiej
G
za przeprowadzenie jakiegoś wykładu, wychodzi w sumie 237 tys. zł, czyli musiał się wyżywić za prawie 20 tys. zł miesięcznie. Ludzki pan Frankiewicz daje też zarobić swojemu personelowi. I tak: ~ jego pierwszy zastępca – Piotr Wieczorek – kosztował gliwickich podatników 182 620 zł (ok. 15,2 tys. zł miesięcznie). Mało? Pewnie tak, skoro wiceprezydent zainstalował się także w radach nadzorczych dwóch spółek (Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji, klub sportowy „Piast”) z większościowym udziałem miasta. Dostał stamtąd w sumie 38 550 zł, czyli średnio ponad 3,2 tys. zł miesięcznie. Razem: 221 170 zł; ~ z jakichś tajemniczych powodów aktualne oświadczenie majątkowe wiceprezydent Renaty Caban nie zostało opublikowane, więc posłużmy się danymi za rok 2009, kiedy to zarobiła 211 350 zł (186 791 zł wypłacił urząd, a 24 559 zł – komunalne Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej za uprzejme członkostwo w radzie nadzorczej). Bieżąca sytuacja materialna pani Renaty jest nieco lepsza, bo jej płacę zwaloryzowano, a stanowisk szczęśliwie nie ubyło; ~ w przypadku wiceprezydenta Adama Neumanna też musimy skorzystać z danych za 2009 rok. Względnie obfity, przyniósł mu bowiem 208 636 zł (174 313 zł – etat w urzędzie, 34 323 zł – przewodnictwo rady nadzorczej spółki komunalnej Śląskie Centrum Logistyki), że już nie policzymy 37,5 tys. zł dywidendy z posiadanych przezeń akcji pewnej spółki zarządzającej w Gliwicach nieruchomościami;
łośna przed laty afera obyczajowa z podawaniem narkotyków i molestowaniem ministrantów zbiera nowe żniwo… Pewien proboszcz z diecezji pelplińskiej preferuje mężczyzn. Nie pozostaje w żadnym trwałym związku, a kontakty seksualne nawiązuje okazjonalnie. Ponieważ zdecydowanie nie interesuje się nieletnimi, prawdopodobnie nigdy nie trafiłby na nasze łamy, gdyby nie fakt, że przyszło mu za swoją orientację słono zapłacić… – W ramach prowadzonego pod naszym nadzorem postępowania ustalono, że w okresie od końca lutego do kwietnia bieżącego roku trzej mężczyźni w wieku 20, 21 i 31 lat, mieszkający poza obszarem powiatu tucholskiego, telefonicznymi groźbami użycia przemocy wobec duchownego pewnej parafii tegoż powiatu oraz ujawnienia informacji, które mogłyby poniżyć go w opinii publicznej,
~ sekretarz miasta Adam Karasiński w ubiegłym roku z etatu miał 181 178 zł, zaś jako członek rady nadzorczej spółki Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej Gliwice (jak najbardziej komunalnej ma się rozumieć) – 39 990 zł. Razem: 221 168 zł, co przekłada się na prawie 18,5 tys. zł miesięcznie; ~ rzecznikowi prasowemu Adamowi Jarzębowskiemu dramatycznie niską płacę (niewiele ponad 10 tys. zł miesięcznie, w ciągu roku 123 202 zł) Frankiewicz rekompensuje członkostwem w radzie nadzorczej Przedsiębiorstwa Remontów Ulic i Mostów (spółka ze 100-procentowym udziałem miasta), skąd Jarzębowski dostał ekstra 31 828 zł. Spośród ścisłego kierownictwa tylko dwie osoby nie żerują na majątku publicznym i utrzymują się wyłącznie
z pensji. To dyrektor Urzędu Miejskiego Katarzyna Topolska-Ciuruś (zainkasowała 151 157 tys. zł plus 2 tys. zł za umowę o dzieło zawartą z dowodzonym przez Frankiewicza stowarzyszeniem) i skarbnik Ryszard Reszke (gołe, ale robiące wrażenie 197 432 zł, czyli prawie 16,5 tys. zł miesięcznie). ~ ~ ~ Nie jest tajemnicą, że skuteczność sprawowania władzy wymaga obsadzenia najważniejszych firm komunalnych ludźmi zaufanymi i potrafiącymi okazać wdzięczność. Gliwice mają udziały w 19 spółkach, spośród których trzynaście pozostaje w samodzielnym (ponad 50 proc. udziałów) władaniu ratusza. Ile zarabiają ich szefowie? Popatrzmy na tabelę. Wynika z niej, że średnia pensja prezesów nie schodzi poniżej 20 tys. zł miesięcznie, a rekordzista – Henryk Błażusiak z Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji – inkasuje prawie 293 tys. zł rocznie (w tym dodatkowa fucha w radzie nadzorczej Śląskiej Sieci Metropolitalnej, gdzie miasto
Wybrane spółki z większościowym udziałem miasta Imię i nazwisko
funkcja w zarządzie/spółka
Henryk Mazur
Prezes PRUiM
293,5
Henryk Błażusiak
Prezes PWiK
292,9
Iwona Łukowicz-Foit
Wiceprezes PWiK
260,3
Edward Mazur
Prezes PsiUO
181,1
Henryk Szary
Prezes PKM
198,3
Jerzy Zachara
Prezes ŚCL
260,7
Bogdan Traczyk
Prezes ARL
197,4
Rudolf Widziszowski
Prezes PEC
225,1
Urszula Wacławczyk
Wiceprezes PEC
240
dochód roczny (w tys. zł)
Objaśnienie: PWiK - Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji PKM - Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej PEC - Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej PRUiM - Przedsiębiorstwo Remontów Ulic i Mostów ŚCL - Śląskie Centrum Logistyki ARL - Agencja Rozwoju Lokalnego PSiUO - Przedsiębiorstwo Składowania i Utylizacji Odpadów
wymusili łącznie kwotę ponad 30 tys. zł. Sprawcom postawiono zarzuty z art. 282 kk. („Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przemocą, groźbą zamachu na życie lub zdrowie albo gwałtownego zamachu na mienie, doprowadza inną osobę do rozporządzenia mieniem własnym lub cudzym (…), podlega karze
Dwaj szantażyści zostali zatrzymani w zasadzce policyjnej podczas odbierania kolejnej raty haraczu. Byli w zasadzie tylko posłańcami, więc już w trakcie pierwszego przesłuchania wskazali zleceniodawcę i organizatora, któremu duchowny zdecydował się płacić za milczenie i czynił to
niemalże do całkowitego wyczyszczenia kasy parafialnej. – Chłopcy przyjeżdżali w umówionym terminie w umówione telefonicznie miejsce (parking lub stacja benzynowa), brali kopertę i znikali. Dostawali za fatygę po kilka stówek. Interes przestał się kręcić, gdy księżulo zrozumiał, że puszczą go w ten sposób z torbami – mówi policjant z Tucholi.
ma 100 proc. udziałów). I czyż może w tej sytuacji dziwić fakt, że cena za metr sześcienny dostarczenia wody do gospodarstwa domowego i odprowadzenia ścieków wynosi w Gliwicach 10,50 zł, podczas gdy w porównywalnym wielkością Białymstoku nie przekracza 7 zł? Ba, nawet Szpital Miejski jest tak bogaty, że stać go na wypłacanie prezes Ewie Więckowskiej ponad 12 tys. zł, a wiceprezes Annie Drzyzdze – 10 tys. zł pensji. Prezesi spółek komunalnych zarabiają krocie, choć niektóre firmy prawdopodobnie ledwo wiążą koniec z końcem, skoro trzeba im umarzać należności podatkowe. Przykładowo: ~ Agencji Rozwoju Lokalnego (99,3 proc. udziałów miasta) darowano 548 446,54 zł podatku od nieruchomości. Nie była w stanie zapłacić, ale jej prezes Bogdan Traczyk zarabiał w 2010 r. średnio 16,5 tys. zł; ~ Park Naukowo-Technologiczny (52,57 proc. udziałów miasta) zwolniono z zapłaty 115 804 zł. Prezesowi Janowi Kosmolowi wpływało co miesiąc na konto 13,2 tys. zł. A jak tam w Gliwicach z bezrobociem? „W ostatnich miesiącach wzrasta. W tej chwili przekroczyło już 7 proc. w mieście, a w całym powiecie 10 proc. Jest to prawie 11 tys. bezrobotnych; nieco więcej niż dokładnie rok temu” – ujawnił na antenie lokalnej telewizji Marek Kuźniewicz, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy. W tym fatalnym okresie zarabiał średnio 9,5 tys. zł, a jego zastępczyni Grażyna Żur – około 9,6 tys. zł. Przy okazji wyjaśnijmy, że tzw. podstawowy zasiłek dla bezrobotnych wynosi obecnie 742,10 zł przez pierwsze trzy miesiące i 582,70 zł w kolejnych. I jeszcze drobiazg: zaplanowany na 2011 r. deficyt budżetowy Gliwic przekroczy 212 mln zł. Wkrótce pokażemy kolejne miasto. Nie uprzedzamy, które, żeby „elyty” nie musiały wydawać ciężko zarobionych pieniędzy na wykupienie nakładu… ANNA TARCZYŃSKA
O jaką sprawę chodziło, skoro proboszcz płacił za milczenie? Najogólniej rzecz ujmując, chodziło o męsko-męski seks. Wszelkie inne dane zachowujemy w dyskrecji, bo jednoznacznie identyfikują proboszcza, którego jedyną „winą” jest orientacja seksualna. Możemy tylko ujawnić, że sprawa jest pokłosiem bardzo głośnej afery obyczajowej (podawanie narkotyków i molestowanie ministrantów) z udziałem ks. Piotra T., który opuścił niedawno więzienie po zakończeniu czteroletniej odsiadki, a pomysłodawca szantażu wywodzi się ze środowiska ministrantów… – Wielu księży drży, bo Piotr dużo o nich wie. Jeśli faktycznie on sprzedaje informacje, to mogą słono za nie zapłacić, bo niektórzy uczestniczyli we wspólnych imprezach, a nawet zabawiali się z jego ministrantami – ujawnia sympatyzujący z „FiM” duchowny zbliżony do kurii biskupiej w Pelplinie. ANNA TARCZYŃSKA
Milczenie jest złotem pozbawienia wolności od roku do lat 10” – dop. red.) i na wniosek tutejszej prokuratury zostali tymczasowo aresztowani przez Sąd Rejonowy w Tucholi. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że podejrzani nie byli wcześniej karani; nie ustalono również, by ich działanie było skierowane wobec innych osób – wyjaśnia Krzysztof Ziehlke, szef Prokuratury Rejonowej w Tucholi.
7
8
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Markot -n ny los kobiet Kiedyś wraz z dziećmi uciekły przed przemocą domową. Kiedy w końcu znalazły swoje miejsce na ziemi, wypędzają je władze Monaru. – Marek Kotański w grobie się przewraca, jak na to patrzy, dlatego ja nie mam zamiaru współpracować z Monarem – deklaruje Anna Karpluk, przez radę mieszkańców wybrana na nową kierowniczkę Domu Samotnej Matki z Dzieckiem w Zopowych. To pierwszy ośrodek w Polsce, który ostro przeciwstawił się decyzjom, jakie zapadają w centrali w Warszawie. Bo Anna Karpluk kierowniczką została w przykrych okolicznościach. Po to, aby uchronić przed wygnaniem gromadę ludzi, którzy dla władz Monaru okazali się niewygodni… W 2002 roku fundacja Markot założona przez Marka Kotańskiego wydzierżawiła od Agencji Nieruchomości Rolnych budynki po byłym PGR (Markot podlega zarządowi Monaru). Powstał tam Dom Samotnej Matki z Dzieckiem. Halina Skrzypek, wychowanka „Kotana” i kierowniczka domu, robiła wszystko, aby tym, którzy trafili pod jej skrzydła, stworzyć prawdziwy azyl. Udało się. Dzięki uporowi, sile charakteru i ludziom dobrej
woli, którzy wspomagali (i wciąż wspomagają) w najtrudniejszych chwilach, z ruiny, którą zastali, stworzyli samofinansującą się placówkę, a przede wszystkim – godziwe mieszkanie dla ludzi. – Pani prezes Monaru ani razu nie udzieliła nam finansowego wsparcia. Mało tego – kazała sobie płacić na utrzymanie swojego biura w Warszawie haracz w wysokości 500 zł miesięcznie tytułem „dobrowolnej wpłaty na działalność zarządu”, co uszczupla nasze i tak niewielkie wpływy. A to są pieniądze brane za nic, bo Monar w niczym nam nie pomaga. Dali nam tylko szyld i stawiali coraz większe wymogi – wyjaśnia Halina Skrzypek. Na nią i na jej podopiecznych jak grom z jasnego nieba spadła więc wiadomość o tym, że Monar w zasadzie zamierza ich dom zlikwidować. Władze Stowarzyszenia postanowiły bowiem, że w Zopowych zamieszkają bezdomni mężczyźni z likwidowanego przytuliska w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszkanki na znalezienie nowego kąta dostały… trzy dni. Kiedy zaczęły
protestować, termin przedłużono do końca roku szkolnego. Ale doświadczone przez los kobiety, które pod skrzydłami Haliny Skrzypek znalazły spokój, nie zamierzają się tak po prostu wyprowadzić. To prawda, najpierw wpadły w rozpacz. Szybko jednak zwarły szeregi i postanowiły, że swojego domu nie opuszczą. Założyły stowarzyszenie, zamierzają też założyć fundację, która poprowadziłaby ośrodek. – Chcemy, żeby nasza fundacja miała status organizacji pożytku publicznego. Wówczas łatwiej im będzie starać się o pieniądze. Dom funkcjonuje tak jak dotąd. Robimy swoje. Tutaj, w Zopowych, te dzieci znalazły szkoły, przyjaciół, zostały zaakceptowane. I nagle ktoś chce im ten poukładany na nowo świat rozbić w drobny mak. Nie dopuścimy do tego – deklaruje Anna Karpluk. A walczą o swoje miejsce na ziemi tym bardziej zawzięcie, że mają wsparcie nie tylko ze strony władz i polityków regionu, ale też samych mieszkańców wsi. Ci zebrali nawet podpisy pod specjalną petycją. Stanęli tym samym w obronie matek, ofiar przemocy domowej, ludzi skopanych przez los, odrzuconych przez bliskich, a wreszcie – dzieci, które nawiązały tu przyjaźnie i mają osiągnięcia w szkole.
– Dlaczego wyrywać je z bezpiecznej przystani i gnać gdzieś w Polskę w poszukiwaniu innego ośrodka? A koszty? Tutaj mają podręczniki, a przecież nikt nie zagwarantuje, że w innej szkole będą obowiązywały takie same. Mają też komputer, rower, telewizor – prezenty od darczyńców. Jak to spakować do walizki? – zastanawia się Halina Skrzypek. Zawsze powtarzała, że bezdomność nie upoważnia do nieróbstwa. Dlatego motywowała mieszkańców, aby nie załamywali rąk, ale zrobili coś ze swoim życiem. I robią. Jedna z pań ukończyła kurs opieki nad ludźmi starszymi i znalazła zatrudnienie w szpitalu, niektóre z matek zapisały się na kursy dokształcające, prawie wszystkie złożyły podanie o przydział mieszkania. Dlaczego ich wysiłek, by poprawić swoje życie, ma iść na marne? Tego pani Halina nie rozumie. Nie rozumie i tego, że po 20 latach oddanej i pełnej poświęcenia pracy wypowiedzenie pełnionej funkcji przesłano jej pocztą. Nie wytrzymało schorowane już wcześniej serce. Obecnie przebywa w szpitalu. Nie ma dnia, aby ktoś jej nie odwiedzał. Bo dla nich ciocia Halina – jak ją tu wszyscy nazywali – była nie tylko kierowniczką, ale ostoją i oparciem.
Skąd zatem taka decyzja zarządu Monaru – nie wiadomo. Zorientowani wiążą ją z osobistą niechęcią zarządu stowarzyszenia do Haliny Skrzypek kierowniczki domu w Zopowej – kobiety, która całe życie poświęciła Markotowi i wiele zrobiła dla bezdomnych. Tylko że zawsze mówiła to, co myśli, i zawsze stawała w obronie swoich podopiecznych. Krytykowała nowy zarząd Monaru za to, że jest nastawiony na zyski, a nie na pomoc ludziom. – Kotański powtarzał: „Oddajcie siebie innym, a będzie dobrze”. My tymi słowami żyjemy na co dzień. Tymczasem Monar postawił na zyski, standardy. ~ ~ ~ Skąd zatem taka decyzja zarządu Monaru? Przedstawiciele Stowarzyszenia tłumaczą, że w Zopowych jest dobra ziemia, chcą więc sprowadzić tam mężczyzn, aby uprawiali rolę. Zorientowani wiążą jednak tę decyzję raczej z osobistą niechęcią warszawskiego zarządu do kierowniczki domu w Zopowej – Haliny Skrzypek, która zawsze mówiła to, co myśli i krytykowała nowy zarząd Monaru za to, że jest nastawiony na zyski, a nie na pomoc ludziom. – Istnieje szereg różnych możliwości, w tym również taka, że Stowarzyszenie Monar nie będzie prowadziło działalności w domu w Zopowych – mówi dyrektor Paweł Korliński. W chwili oddawania tego numeru „FiM” do druku żadna wiążąca decyzja jeszcze nie zapadła. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Daniel Polak, Autor
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r. – Panie Profesorze, kilka dni temu opublikowano dane, według których spadek tzw. powołań do kapłaństwa okazuje się trendem trwałym, i to już od pięciu lat. Jeszcze wcześniej zaczęło ubywać kandydatek do zakonów. – Spadek powołań kapłańskich i zakonnych w Polsce i Europie jest faktem. Natomiast skala tego zjawiska od wielu lat budzi poważny niepokój wśród decydentów kościelnych, którzy pomimo rozmaitych zabiegów marketingowych, na przykład takich jak dni otwarte w seminariach, targi zakonne itp. są zupełnie bezradni wobec realnej groźby zamykania seminariów. W minionym roku zrekrutowano do 40 seminariów diecezjalnych ponad 650 alumnów, tj. średnio 17 alumnów na I roku. Seminarium ukończy nie więcej niż 50 proc. rozpoczynających naukę. W seminariach zakonnych jest jeszcze gorzej, bo od lat są takie, które w ogóle nie mają chętnych. Ta sama sytuacja dotyczy zakonów żeńskich, gdzie spadek (w skali rok do roku) wynosi ponad 25 proc. Szczyt niżu demograficznego jest przed nami, a więc załamanie powołań dopiero nadchodzi. – Dlaczego tak się dzieje? Jak to zjawisko ocenia religioznawca? – Przyczyn jest wiele, ale najogólniej można powiedzieć, że oferta Kościoła katolickiego adresowana do ludzi młodych nie jest już atrakcyjna, nie jest rynkowa, a przyszły zawód bycia funkcjonariuszem Kościoła nie zapewnia prestiżu społecznego, jak to było w latach 80. Światowa tendencja spadku powołań kapłańskich i zakonnych dotarła także do Polski. Jest to trend stały i pogłębiający się. Żeby zobrazować skalę zjawiska, warto przypomnieć, że na początku pontyfikatu Jana Pawła II w Kościele powszechnym było 433 tys. kapłanów, a na koniec pontyfikatu – 403 tys. Ten znaczący spadek nastąpił niezależnie od podjętego przez papieża wysiłku reewangelizacyjnego, realizowanego przez blisko 30 lat. – Czy pustoszejące seminaria to początek utraty znaczenia Kościoła w Polsce? W Europie Zachodniej kryzys rozpoczął się właśnie od klasztorów i seminariów. – Myślę, że mamy do czynienia z wieloma symptomami bardzo poważnego kryzysu Kościoła jako instytucji, Kościoła tryumfującego, butnego, nastawionego na rozmaite rewindykacje i przekonanego, że boom entuzjazmu religijnego związanego z polskim pontyfikatem będzie trwał nieustannie. Dla Kościoła w Polsce nadchodzi czas nauki pokory i służenia. Funkcjonariusze Kościoła muszą zrozumieć, że ta instytucja niczego już dzisiaj nie legitymizuje. W społeczeństwie demokratycznym, obywatelskim i wolnorynkowym przestrzeń publiczna znakomicie funkcjonuje bez klerykalnej inspiracji i nadzoru. Proces ograniczania rozmaitych funkcji Kościoła przez samych wyznawców będzie coraz rozleglejszy i ostatecznie nieunikniony. Proces
ZAMIAST SPOWIEDZI
9
tzw. powołań to zaledwie symptom deinstytucjonalizacji wiary Polaków. – W ciągu ostatnich 20 lat w kościołach w Polsce ubyło 20 procent wiernych. Czy to dużo, czy mało? Na ultrakatolickiej Malcie ubywa ich dwa razy szybciej. – Łatwiej byłoby mi odnieść się do konkretnych elementów praktyk religijnych lub wiary, niż operować uogólnionymi danymi. Dla przejrzystości tego dyskursu przyjmuję te dane
Rozmowa z profesorem Zbigniewem Stachowskim, religioznawcą, prezesem Polskiego Towarzystwa Religioznawczego, redaktorem naczelnym „Przeglądu Religioznawczego”, kierownikiem Zakładu Filozofii Kultury na Uniwersytecie Rzeszowskim z zastrzeżeniem, że różne parametry religijności są różne dla poszczególnych diecezji, grup wiekowych i zawodowych. Pomijając te subtelności, warto pamiętać, że ów spadek następował niezależnie od pontyfikalnego parasola Jana Pawła II, jaki rozpostarto nad Polską. Gdyby nie polski pontyfikat i nasz narodowy entuzjazm, który korespondował ze zmianą ustrojową, w procesach dystansowania się od Kościoła i wiary ojców w niczym nie ustępowalibyśmy Malcie. W najbliższych latach nadrobimy te „zaległości”. – Kilka miesięcy temu we współczesnym polskim katolicyzmie pojawił się jakby nowy trend – religijny kult krwi Karola Wojtyły. Potem słyszeliśmy, że po parafiach krążą włosy zmarłego papieża, a w ostatnich dniach pojawił się jego ząb. Dlaczego propaguje się takie odrażające praktyki w XXI wieku? – Myślę, że jest to przejaw bezsilności Kościoła wobec procesów deinstytucjonalizacji wiary i odkościelnienia, jakie nasilają się w Polsce po śmierci Jana Pawła II. Polacy nie mają już teraz zobowiązań lojalnościowych wobec papieża Wojtyły. W okresie PRL-u wypadało kontestować ówczesną władzę, po 1989 roku należało manifestować entuzjazm „niepodległościowy”. W te gry polityczne znakomicie wpisywał się polski pontyfikat. Dziś nie ma papieża Polaka i nie ma takiego zapotrzebowania, aby sakralizować i liturgizować nasze życie publiczne. W tej sytuacji Kościół szuka rozmaitych sposobów, aby zatrzymać wiernych. Chcąc wykorzystać autorytet Jana Pawła II i jego beatyfikację, odwołuje się do prymitywnych i infantylnych zabiegów „marketingowych”, rozdając jego „szczątki” jak gadżety firmowe. Te żenujące posunięcia Kościoła są przejawem kompletnego zagubienia i bezradności tych, którzy za ten Kościół w Polsce odpowiadają. – A może chodzi o zdobycie większego znaczenia przez kardynała Stanisława Dziwisza? To on w końcu jest depozytariuszem najważniejszych relikwii popapieskich – krwi i owego zęba – oraz animatorem ich kultu.
Upadek Kościoła – Byłem przekonany, że po 30 latach rzymskiej edukacji przy boku Jana Pawła II kard. Dziwisz będzie światłą postacią polskiego Kościoła. Niestety, pomyliłem się, i to bardzo. Nie sądzę, aby dystrybucja krwi, „szczątków” i przedmiotów powojtyliańskich przyczyniła się do zwiększenia jego wpływów w polskim Kościele. – Czy Pana zdaniem polski Kościół stać na pewną demokratyzację i humanizację, czy biskupi będą raczej utrzymywać za wszelką cenę obecny pompatyczno-hierarchiczno-odpustowy trend? – Polscy biskupi mentalnie nie są przygotowani do tego, aby zmodernizować nasz katolicyzm ludowy, który został przez polski pontyfikat zakonserwowany. Sakry biskupie otrzymywali za zachowawczość, którą premiował Jan Paweł II, a nie za otwartość na świat. Dopóki nie nastąpi zmiana pokoleniowa wśród polskich hierarchów, dopóty nie ma co liczyć na demokratyzację tej instytucji, która ze swej istoty jest konserwatywnie dogmatyczna. – Postawienie przez Kościół kilkadziesiąt lat temu na masową i płytką pobożność dzisiaj okazuje się chyba pułapką. Bo polski katolicyzm jest w środku pusty – zarówno moralnie, jak i doktrynalnie. Wiara niewiele ma wspólnego z życiem, a katolicy nie bardzo wiedzą, w co wierzą… – Pana konstatacja jest bardzo trafna. Polski katolicyzm zawsze był płytki, ludowo-odpustowy. Odpowiadał na potrzeby polskiej wsi, a nie terenów zurbanizowanych. Zdecydowana większość naszego duchowieństwa to ludzie pochodzenia wiejskiego. Dziś sytuacja niewiele się zmieniła, gdyż należy pamiętać, że blisko 50 procent naszego społeczeństwa to ludzie z wykształceniem niepełnym podstawowym, podstawowym i ponadpodstawowym (zasadniczym). Swoją ofertę Kościół adresuje właśnie
do nich, a nie do ok. 17 procent ludzi z wyższym wykształceniem. – Dlaczego w Polsce nie ma w zasadzie żadnej twórczej myśli teologicznej, żadnego fermentu umysłowego? – Polski Kościół nigdy w swojej historii (poza Pawłem Włodkowicem) nie mógł się pochwalić myślicielem, którego zauważyłby świat chrześcijański. Takim myślicielem nie był nawet Karol Wojtyła. Ta sytuacja utrzymuje się do dziś. Seminaria i uczelnie katolickie nadzorowane przez hierarchię kościelną premiują zachowawczość. Teologiczna myśl katolicka w Polsce jest zatem taka sama. Wydziały teologiczne, które funkcjonują przy uniwersytetach, otrzymują bardzo niskie oceny w punktacji ministerialnej, co jest odzwierciedleniem ich potencjału intelektualnego. Aby polska teologia należycie się rozwijała, musi mieć partnera intelektualnego, tak jak jest w Niemczech, gdzie protestantyzm od wieków determinuje proces intelektualizacji katolicyzmu. – Jak będzie przebiegała laicyzacja polskiego społeczeństwa? Będzie narastała obojętność i będą zanikały praktyki przy utrzymaniu pewnej więzi z Kościołem, czy może czeka nas fala spontanicznej ateizacji, połączonej ze zdecydowanymi i licznymi apostazjami? – Myślę, że będzie to konglomerat zachowań, o których Pan mówi. Na pewno proces świecczenia naszego społeczeństwa będzie postępował. Tego nie można powstrzymać. Im większa będzie mobilność naszego społeczeństwa, im bardziej będzie wzrastał wskaźnik scholaryzacji na poziomie szkoły wyższej (liczba osób z wyższym wykształceniem), im wyższy będzie standard naszego życia, tym proces ten będzie szybszy i bardziej różnorodny. – Czy w przemianach religijnych w Polsce widzi Pan rolę dla innych religii? Od czasów II wojny światowej nie miały one większego
znaczenia, nie licząc może Świadków Jehowy. Czy Polacy mogą na przykład protestantyzować się na większą skalę? – Pod względem kulturowym i narodowym jesteśmy bardzo jednorodni. Ani inne religie, ani nowe ruchy religijne nie mają w Polsce większych szans na zadomowienie. Obecnie odsetek wyznawców innych kościołów i związków wyznaniowych, których poza katolicyzmem jest około 160, oscyluje zaledwie między 2 a 3 procentami ludności kraju. – Jaka będzie przyszłość Kościoła katolickiego na świecie? Czy to będzie takie powolne zamieranie i marginalizacja jak w Czechach i Francji, czy widzi Pan może jeszcze inne scenariusze wydarzeń? Może istnieje jednak jakiś potencjał do odnowy i do powrotu wiernych? – Na ten temat powstało bardzo wiele prac. Jest to bardzo interesująca problematyka, ale na odrębną dyskusję. Pamiętajmy, że Kościół katolicki na świecie jest w mniejszości, bo tylko 17 procent ludności świata to katolicy, około 26 procent ludności świata przyznaje się do indyferentyzmu i agnostycyzmu, ponad 60 procent ludności świata nigdy nie słyszało o Chrystusie. Przyszłość katolicyzmu wiąże się z jego liczbową marginalizacją i zawężeniem do Ameryki Łacińskiej i ewentualnie Afryki. Europa w przyszłości będzie laicka. Taką diagnozę postawił Europie Jan Paweł II, nazywając ją „kontynentem spustoszenia”. Współczesne procesy cywilizacyjne – takie jak globalizacja, informatyzacja, demokratyzacja – pozostawiają religii coraz mniej miejsca i radykalnie zawężają jej przestrzeń publiczną, skutecznie eliminując ją z życia społecznego, a także indywidualnego. Religia w XXI wieku po prostu traci dotychczasowy status idei, która nadaje sens życiu jednostkowemu. Rozmawiał ADAM CIOCH
10
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Pleban na zagrodzie Przysłowiowy już polski bałagan, widoczny także na mapach geodezyjnych, świetnie służy kościelnym obszarnikom. Nikt właściwie nie wie, gdzie, kiedy i jak weszli w posiadanie państwowej własności. Prawnicy i socjologowie od dłuższego czasu poszukiwali odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze tak chętne procesowanie się Polaków o tak zwaną miedzę. Socjologowie ten trend tłumaczą naszą narodową kłótliwością. W ten sposób można jednak wyjaśnić tylko znikomą część sporów o miedzę. Większość z nich wywołuje bowiem samo państwo. Jak to możliwe? Rzecz w tym, że w Polsce nie istnieje coś takiego jak wiarygodny centralny rejestr nieruchomości, który łączyłby informacje z ksiąg wieczystych i mapy geodezyjne wraz z dokumentacją instalacji energetycznych, gazowych, wodociągowych, kanalizacyjnych, ropociągów, gazociągów i tym podobnych. Działa wyłącznie nowa elektroniczna księga wieczysta. Rządzące nią regulacje prawne nie zapobiegają jednak coraz częstszym przypadkom sprzedaży tej samej nieruchomości kilku osobom po kolei, i to w ciągu jednego dnia. Oszukańcze operacje podczas sprzedaży działek ułatwia także stan systemu informacji o terenie. Składa się na niego zbiór map geodezyjnych o różnym stopniu szczegółowości i skali. Teoretycznie każdy petent powinien bez problemu otrzymać wiarygodną, szczegółową mapę działki, którą jest zainteresowany. A wraz z nią – ogólne informacje o sąsiednich nieruchomościach, przebiegu podziemnych i naziemnych instalacji. Rzecz w tym, że państwo polskie nie dysponuje takimi informacjami. Jest nawet znacznie gorzej. W różnych urzędowych rejestrach (Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii, Geodety Wojewódzkiego, Geodety Powiatowego) ta sama działka może mieć odmienne położenie, inną powierzchnię, granice, sąsiedztwo, właścicieli. Wiedzą o tym rolnicy i urzędnicy Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, bo niekiedy ustalenie prawa do unijnych dopłat bezpośrednich wymaga prawdziwego śledztwa. Bywa tak, że każda mapa wskazuje inną powierzchnię upraw i inne położenie działek. Nie możemy także zapomnieć o tym, że każdy z urzędowych rejestrów poda odmienne dane o zakopanych pod ziemią różnych instalacjach. Przekonali się o tym projektanci i wykonawcy tak zwanej małej obwodnicy stołecznego Ursynowa. Podczas prac nad jej częścią drogowcy natknęli się na dziwne zakopane pod ziemią betonowe konstrukcje. Po kilkudniowym śledztwie okazało się, że są to… mury oporowe metra, które nie zostały
uwidocznione na żadnej z map udostępnionych projektantom i wykonawcom. „Zagubienie” owej konstrukcji spowodowało konieczność zmiany przebiegu obwodnicy i dodatkowe koszty (ok. miliona złotych) obciążające samorząd Ursynowa. W Łodzi zagubił się na mapach stary, nieczynny cmentarz żydowski. Był on znany historykom, ale nie geodetom. Jego odkrycie spowodowało przerwę w budowie Łódzkiego Tramwaju Regionalnego oraz konieczność przeprowadzenia kosztownych prac zabezpieczających. Rodzi się więc pytanie, jak w erze coraz dokładniejszych pomiarów satelitarnych, i to takich, które pozwalają ustalić miejsca przesiąkania wałów przeciwpowodziowych (jeden z pierwszych
tego t y p u systemów wdrożyli do masowego wykorzystania naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej), można w dokumentacji geodezyjnej zgubić tunel metra? Składa się na to kilka elementów. Według naszych rozmówców – geodetów – do tej sytuacji przyczyniła się reforma samorządowa za rządów Buzka, bo rozbiła zcentralizowany system wprowadzania informacji do geodezyjnego rejestru. Rozproszenie władzy i środków finansowych doprowadziło do jego zapaści, a dowodem na to może być sytuacja w województwie małopolskim. Mieszkańcy nielicznych miejscowości dysponują dostępem do stosunkowo nowoczesnych, sporządzonych 40 lat temu, urzędowych map swoich działek. Większość musi się zadowolić – jak poinformowała nas pani rzecznik wojewody małopolskiego – mapami ewidencji gruntów (…) skonstruowanymi metodami uproszczonymi, w drodze uzupełnienia katastralnych map austriackich założonych w 1846 r. (sic!). Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że owe austriackie mapy były opracowywane w zupełnie innej skali, współcześnie niespotykanej. Stanowią
one interesujący zabytek ówczesnej techniki, ale nie nadają się do wprowadzenia do współczesnych systemów informacji o terenie. Studenci geodezji mogą na ich przykładzie poznać dawne sposoby ustalania skali map. Skalę 1:2280 przyjęto, żeby ułatwić przeliczenie 40 sążni gruntu na 1 cal na mapie. Są one także w coraz gorszym stanie technicznym. Ich kopie i kopie ich kopii są coraz mniej czytelne i zrozumiałe. Naszych rozmówców irytuje przy tym wprowadzona od stycznia tego roku zmiana sposobu rozliczania opłat za kopie urzędowych map. Dotąd były one przeznaczane niemal w całości na opracowanie nowej dokumentacji geodezyjnej. Jest
to jednak kosztowne i pracochłonne. Nowa regulacja pozwala starostom przeznaczać kasę za kopie map na dowolne cele. Także na dotowanie pomysłów miejscowych proboszczów. Nie możemy zapomnieć o jeszcze jednym drobiazgu. Otóż w 2005 roku wielka koalicja PO-PiS-LPR-Samoobrona-PSL i grupy posłów skupionych wokół Antoniego Macierewicza zablokowała wykorzystanie przez Polskę środków Unii Europejskiej przeznaczonych na najpilniejsze prace nad nowymi mapami geodezyjnymi w powiatach. Skorzystał na tym Kościół rzymskokatolicki i pewnie właśnie o to chodziło. Niespotykanym skandalem jest fakt, że państwo polskie nie dysponuje żadnym kompleksowym wykazem państwowych nieruchomości, jakie przekazało kuriom diecezjalnym, parafiom, zakonom i innym kościelnym jednostkom. Tymczasem szczegółowe przepisy dwóch aktów prawnych – ustawy z dnia 23 czerwca 1971 r. o przejściu na osoby prawne Kościoła rzymskokatolickiego oraz innych Kościołów i związków wyznaniowych własności niektórych nieruchomości
położonych na Ziemiach Zachodnich i Północnych oraz ustawy z dnia 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – są bardzo brzemienne w skutki. W przypadku tej pierwszej biskupi oraz ich świeccy pomagierzy dowodzą, że Kościół otrzymał na własność wyłącznie 661 świątyń i plebanii wskazanych w uchwałach Rady Ministrów. W podobny sposób skalę rozdawnictwa poniemieckiego mienia przejętego przez państwo na rzecz Kościoła rzymskokatolickiego szacują eksperci rządowi. A rozdawnictwo miało się skończyć na początku 1973 roku. Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że nadań było znacznie więcej. I tak w województwie śląskim parafie i zakony dostały od państwa dodatkowo 290 nieruchomości – poniemieckich świątyń, plebanii, kamienic i ogrodów. Ich łączną powierzchnię pracownicy Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego szacują na ponad 261 hektarów. W sąsiedzkim województwie opolskim państwo było znacznie bardziej hojne i przekazało duchownym 408 nieruchomości o powierzchni 804 hektarów. W województwie zachodniopomorskim
– 130 nieruchomości o powierzchni łącznej około 50 hektarów. Na Pomorzu państwo przekazało Kościołowi 161 nieruchomości – świątyń, plebanii, ogrodów, dawnych cmentarzy ewangelickich, których powierzchni nie udało się ustalić. W regionie warmińsko-mazurskim w ręce parafii i domów zakonnych na mocy decyzji wojewodów wpadły 234 nieruchomości o trudnej do oszacowania powierzchni. Proboszczowie i zgromadzenia zakonne potrafiły znaleźć kupców na otrzymane od państwa niezabudowane i mało atrakcyjne działki. Nabywcą było… to samo państwo polskie. Takie operacje przeprowadziły na przykład siostry katarzynki – pozbyły się trzech parceli w Dobrym Mieście, a proboszcz parafii w Dąbrównie sprzedał państwu nieużytki. A gdzie w tej wyliczance informacje dotyczące województw wielkopolskiego, lubuskiego i dolnośląskiego? Niestety, ich włodarze nie sporządzili żadnego, nawet odręcznego (jak w woj. pomorskim) wykazu nieruchomości przekazanych Kościołowi na podstawie ustawy z 1971 roku. Wojewoda dolnośląski wyjaśnił nam przy tym, że stworzenie „takiego wykazu byłoby w oczywisty sposób niecelowe i związane z nieproporcjonalnie dużym nakładem pracy”… Co ciekawe, ostatnie
decyzje wydane na podstawie ustawy z 1971 roku są datowane na 1993 i 1994 rok! O wiele poważniejsze skutki przyniosły jednak regulacje artykułu 60 ustawy z maja 1989 roku. Na jego mocy Kościół rzymskokatolicki został automatycznie uwłaszczony na wszystkich nieruchomościach, którymi wtedy władał. Nieważny był ich status prawny ani to, czy miały właściciela. Nie liczyło się też ich przeznaczenie. Z mocy prawa na rzecz parafii przechodziły między innymi nieruchomości będące przed wiekami własnością „diecezji, parafii, klasztorów lub innych instytucji grecko-katolickich (unickich)”, ale także „przejęte tylko formalnie przez państwo gospodarstwa rolne proboszczów oraz będące własnością kościelnych fundacji”. Państwo polskie postanowiło uwłaszczyć Kościół w Małopolsce i na Podkarpaciu na nieruchomościach tak zwanych funduszy religijnych, funduszy naukowych, szkół parafialnych lub katolickich gmin parafialnych, które utworzyły w XIX wieku władze austriackie. Najcenniejsze dla kleru było jednak przekazanie na własność Kościołowi wszystkich cmentarzy, jakimi zarządzał w 1989 roku. Większość wojewodów nie dysponuje przy tym żadnym, nawet najskromniejszym zestawieniem owych decyzji. Jak uprzejmie wyjaśniła nam pani Małgorzata Naworska z Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, „do chwili obecnej żaden przepis prawa nie nakłada na wojewodę obowiązku prowadzenia rejestru (…) decyzji administracyjnych stwierdzających przejście (...) prawa własności nieruchomości na rzecz jednostek kościelnych”. Z jej pisma dowiedzieliśmy się także, że w Warmińsko-Mazurskim Urzędzie Wojewódzkim stosuje się odmienny niż państwowy podział administracyjny regionu. Dzieli się on bowiem na… parafie diecezji warmińskiej, ełckiej i elbląskiej. W podobny sposób odpowiedzieli nam podwładni wojewodów dolnośląskiego i zachodniopomorskiego. W Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim udało się odnaleźć jedynie wykaz decyzji uwłaszczeniowych z lat 2002–2004, obejmujący 38 pozycji. Tylko dwóch wojewodów oświadczyło, że mają pełne wykazy. I tak w regionie opolskim w latach 1989–2009 Kościół został uwłaszczony 47 razy. Skromna liczba decyzji wynika z tego, że większość parafii dostała tytuły własności na podstawie ustawy z 1971 roku. Znacznie hojniejsi byli wojewodowie z terenu dzisiejszego Mazowsza. W stolicy i regionie w latach 1990–2011 wydali 672 decyzje o nabyciu nieruchomości przez różne katolickie agendy. Co ciekawe, ostatnie z nich zostały wydane w lutym 2011 roku. I dodajmy dla pełnej jasności – w powyższym wykazie nie chodzi bynajmniej o nieruchomości otrzymane od słynnej Komisji Majątkowej. Te ostatnie to zupełnie odrębna sprawa. MiC
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r. Fot. Maciej Podgórski
POLAK POTRAFI
Czy w dobie fotoradarów, „suszarek”, nieoznakowanych i podrasowanych samochodów policyjnych potencjalny pirat drogowy może jeszcze bezkarnie łamać przepisy drogowe? I owszem…
dla ludzkiego oka, jednak może się zdarzyć, że czujne oko policjanta je zauważy, a wtedy można liczyć na wysoki mandat i kolejne punkty karne. Koszt: od 100 zł.
Spray Mniej skuteczna, ale równie popularna metoda ukrycia danych z tablic rejestracyjnych. Parę lat temu podobny spray o nazwie Photo Blocker miała w swojej ofercie firma Telezakupy Mango. „Kiedy zdarzy ci się przejechać przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, a twoje auto zostanie sfotografowane przez fotoradar, możesz mieć kłopoty. Mamy na to sposób – spray Photo Blocker. Wystarczy spryskać nim dokładnie tablice rejestracyjne. Nawet kiedy uchwyci cię fotoradar, policjant nie odczyta twoich numerów. Nie odpowiesz więc za złamanie przepisów!” – zachwalali produkt prezenterzy programów „Mango”. Spray faktycznie działa, ale tylko na fotoradary z flashem, więc w pogodny i słoneczny dzień jest kompletnie bezużyteczny. Koszt: od 50 do 300 zł.
Lampy błyskowe
Czary na radary Technika idzie do przodu, a wraz z nią udoskonalane są urządzenia, które pomagają uniknąć mandatu za łamanie prawa o ruchu drogowym. Policja również dysponuje nowoczesnym sprzętem, ale w walce z rynkiem tzw. antyradarów często jest bezradna. Ustrojstwa zakłócające pracę radarów są zwykle nielegalne. Prawo zabrania korzystania z nich, ale można je kupić niemal w każdym motoryzacyjnym sklepie – bez najmniejszego problemu i… w pełni legalnie. Czyli można mieć, ale nie wolno stosować. Ot, logika polskiego ustawodawstwa. Przyjrzeliśmy się rozwiązaniom, które pomagają robić z policjantów idiotów, i szczerze jesteśmy zaskoczeni ich pomysłowością, ogólnodostępnością oraz… cenami, bo w porównaniu z mandatami są raczej niskie.
Cyfrowy spowalniacz radarów Szeroko dostępny, zwłaszcza na internetowych aukcjach. Przeciwnicy twierdzą, że jest zawodny, jednak jego duża popularność wydaje się obalać te plotki. Zmyślne urządzonko „powoduje, że radar lub fotoradar policyjny mierzy taką wartość
prędkości, jaką sami wybieramy. Od rzeczywistej prędkości pojazdu możemy odejmować dowolną wartość (2–99 km/godz.), a więc po ustawieniu urządzenia na przykład na minus 80 km/godz. możemy jechać z prędkością 130 km, a fotoradar lub radar pistoletowy wskaże tylko 50 km/godz. Koszt: od 700 do 5 tys. zł.
Antyradar Urządzenie elektroniczne ostrzegające kierowcę, że znajduje się on w zasięgu radaru kontroli prędkości. Dzięki wbudowanemu wykrywaczowi fal wysyłanych przez radary i fotoradary na różnych pasmach urządzenie informuje o każdej możliwości elektronicznej kontroli prędkości na drodze. Im bardziej zbliżamy się do radaru, tym głośniejsze i intensywniejsze
dźwięki wydaje urządzenie. W Polsce i wielu innych krajach korzystanie z jego „dobrodziejstw” jest nielegalne. Art. 66 ust. 4 pkt 4 ustawy Prawo o ruchu drogowym z 20 czerwca 1997 r. ostrzega: „Zabrania się wyposażania pojazdu w urządzenia informujące o działaniu sprzętu kontrolno-pomiarowego używanego przez organy kontroli ruchu drogowego lub działanie to zakłócające albo przewożenia w pojeździe takiego urządzenia w stanie wskazującym na gotowość jego użycia”. Korzystanie z tego typu urządzeń może się wiązać z 500-złotowym mandatem i trzema punktami karnymi. Koszt: od 200 do 5 tys. zł.
Nakładki A dokładnie nalepki polaryzacyjne, które po naklejeniu na tablicę rejestracyjną uniemożliwiają jej odczytanie ze zdjęć fotoradarów. Ponoć nakładki są prawie niewidoczne
Ich zadaniem jest oślepienie fotoradaru silnym błyskiem flasha. Są to bardzo drogie i trudne w montażu urządzenia, które nie gwarantują 100 proc. skuteczności – ze względu na różne umiejscawianie mierników prędkości.
Yanosik Producent informuje, że Yanosik to „(…) interaktywny komunikator dla kierowców, który informuje o kontrolach radarowych, policji, fotoradarach, innych kontrolach drogowych, a także aktualnym czasie przejazdu oraz średnich prędkościach w Twoim mieście. Wszystkie informacje są aktualizowane on-line. Yanosik to interaktywny komunikator dla kierowców. Proste urządzenie, które łączy w sobie potencjał CB-radia i urządzeń GPS (nawigacja, lokalizatory fotoradarów itp.). Kierowca, który używa Yanosika podczas jazdy, nie tylko otrzymuje głosowe ostrzeżenia o zbliżaniu się do miejsc, w których zlokalizowany jest fotoradar, ale także o różnych wydarzeniach drogowych, takich jak kontrole radarowe, patrole mobilne, utrudnienia drogowe, aktualne czasy przejazdu czy średnie prędkości w miastach”. Koszt: 300 zł + 70 zł roczny abonament na aktualizacje danych.
11
Rolety Automatycznie zasłaniają tablice rejestracyjne. To mało skuteczna metoda, ponieważ działa nadzwyczaj wolno. Na całkowite zakrycie tablicy potrzeba kilku sekund, więc dla piratów drogowych rzecz bezużyteczna. Koszt: powyżej 400 zł.
CB-radio Wciąż najpopularniejszym tego typu urządzeniem jest pospolite CB-radio, które umożliwia komunikację między kierowcami, dzięki czemu informują się oni wzajemnie o kontrolach drogowych w całym kraju. Policja czasem oszukuje kierowców, podając na falach CB błędne dane o kontrolach lub że „jest czysto”, jednak to nie zmniejsza jego popularności.
Listek figowy Mało wyrafinowany, ale za to dość skuteczny sposób na zdjęcia z fotoradarów. Do tablicy rejestracyjnej przykleja się mikroskopijną kropeleczką Super Glue jakiś zeschły listek lub ptasie piórko. Ot, coś, co mogło się w każdej chwili przylepić podczas jazdy. Tylko czytelne zdjęcie całej tablicy jest podstawą do wlepienia mandatu. „Listek figowy” jest popularną metodą w całej Europie, a co bardziej wyrafinowani przyklejają ptasie piórko autentyczną krwią (np. z kaczki) – wtedy ich oszustwo, nawet w przypadku najbardziej upierdliwego policjanta z drogówki, jest nie do udowodnienia. ~ ~ ~ Drogowi piraci, którzy korzystają z powyższych pomysłów, zwłaszcza z antyradarów, są najczęściej krok przed policją, która z braku środków i odpowiednich przepisów nie potrafi sobie z nimi poradzić. Antyradar jest tak mały, że z łatwością można go ukryć przed kontrolą, przez co drogówka nie może wlepić mandatu, bo po prostu ustrojstwa nie znajdzie. Droższe modele informują o kontroli nawet z odległości 500 metrów, co daje czas na schowanie urządzenia i zredukowania prędkości do obowiązującej w danym miejscu. „Po zatrzymaniu delikwent zdąży wyłączyć urządzenie, zanim podejdziemy. Wtedy już nic mu nie zrobimy” – mówią bezradni policjanci. Niepotrzebnie się stresują. Każda akcja pociąga za sobą reakcję: wynaleziono miecz – natychmiast wynaleziono tarczę. I tak to się dzieje od wieków. ARIEL KOWALCZYK
12
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
PECUNIA NON OLET
Chrystus był milionerem Jak myślicie – ile da się zarobić na szerzeniu „dobrej nowiny”? Oczywiście krocie. Kościół najbogatszego amerykańskiego kaznodziei ma dochody na poziomie ponad 200 mln dolarów rocznie. Kolejni na liście są niewiele biedniejsi. Prywatne odrzutowce, pięciogwiazdkowe hotele, limuzyny i luksusowe domy to ich ewangelizacja. Religia – zwłaszcza w kraju tak bogatym i zdewociałym jak USA – to świetny biznes. Jeżeli potrafisz „uzdrawiać”, czyli wiesz, jak zaaranżować widowisko, podczas którego dochodzi do „cudownych uleczeń”, lub po prostu jesteś doskonałym showmanem, który przykuwa uwagę i wyznaje „ewangelię dla bogatych” – masz szanse na ogromne pieniądze. Do tego dzięki specyficznej nauce i interpretacji Nowego Testamentu – zakorzenionej w amerykańskim protestantyzmie i przenoszonej na polski grunt – powinieneś przekonać, że fortuna, którą dysponujesz, wynika z łaski, którą obdarza Cię Bóg. – Chrystus wcale nie był ubogi – mówił w filmie „Religulous” wielebny Jeremiah Cummings, gdy zapytano go o biżuterię, którą był obwieszony. – Domy, samochody, ubrania i pieniądze przychodzą jako rezultat mojego szukania Boga – dodawał pastor, który żyje jak król z głoszenia Słowa Bożego oraz
sprzedawania go na DVD. Jego słowa wyrażają światopogląd, który został nazwany „teologią powodzenia”. – Żyją jak multimilionerzy, którzy zarabiają na najbiedniejszych i najbardziej zdesperowanych ludziach w naszym społeczeństwie – tak o kaznodziejach ewangelii dla bogatych mówił na antenie CBS Ole Anthony, który od 20 lat śledzi finanse amerykańskich duchownych i doskonale orientuje się w ich stylu życia oraz dochodach liczonych na setki milionów. Prawdopodobnie najbogatszym amerykańskim kaznodzieją jest Benny Hinn (na zdjęciach), który na pokazywanych w telewizji seansach uzdrawiania (nazywane „krucjatami cudów”) dorobił się prawdziwej fortuny. Zdesperowani chorzy i ich rodziny zwracają się do niego jak do ostatniej deski ratunku. Sam, choć podkreśla, że „nie robi tego dla pieniędzy”, to jednak niezwykle chętnie przyjmuje liczone w tysiącach dol. datki od „uleczonych”.
Urodzony w Izraelu (ale w chrześcijańskiej, greckiej rodzinie) uzdrowiciel twierdzi, że podczas jednej ze swoich wizyt w Ghanie sprawił, iż pewien człowiek zmartwychwstał. Jego zdaniem udało mu się też uleczyć wielu głuchych, ślepych oraz chorych na AIDS. Dokonuje tego w czasie „pielgrzymek cudów”, które później pokazuje w swoim autorskim programie telewizyjnym. Pod koniec programów nawołuje do kupowania książek oraz płyt CD i DVD. Sam przyznaje się do wynagrodzenia wynoszącego 500 tys. dolarów rocznie, jednak ma też nieograniczony dostęp do kasy swojego
kościoła, którego roczne dochody przekraczają 200 mln dol. Hinn jest niezwykle kreatywny w przeprowadzaniu zbiórek. Kiedyś na przykład ogłosił wielką zbiórkę na budowę centrum leczniczego, które miało kosztować 30 mln dolarów, lecz po dwóch latach jej prowadzenia okazało się, że Bóg zmienił zdanie. Pieniądze zostały w zgromadzeniu, a „centrum kiedyś powstanie”. Bóg jest z nim w stałym kontakcie. Na początku lat 90. pastor postanowił zmienić swój wizerunek milionera, stać się „bardziej podobny Chrystusowi” i zgodnie z wolą bożą pozbył się swojego mercedesa oraz rolexa.
Na krótko wszakże. Bóg się na to bowiem obruszył i nie chciał, by głosiciel jego słowa jeździł komunikacją publiczną, więc mercedesa szybko zastąpiło warte 65 tys. dolarów najnowsze BMW. W zapale ewangelicznym Hinn dokupił także prywatny odrzutowiec. W 2006 roku ogłosił publiczną zbiórkę na kolejny samolot – Gulfstreame’a, o wartości 36 mln
dolarów (na jego roczne utrzymanie potrzeba jeszcze ponad 500 tys.). W ogóle Hinn lubi „odrobinę” luksusu. Mieszka w domu z widokiem na Pacyfik, który wybudowano za 3,5 mln dolarów. Można w nim znaleźć siedem sypialni i osiem łazienek oraz garaż na 10 samochodów. Uzdrowiciel słynie też z zamiłowania do komfortowych podróży. Śpi w hotelach, gdzie za noc trzeba zapłacić ponad 10 tys. dol. (ok. 30 tys. złotych!), płaci rachunki w restauracjach wynoszące nawet 2 tys. dolarów. Dziennikarskie śledztwa prowadzone przez kilka stacji telewizyjnych podważyły jego zdolność do „uzdrawiania”. Dochodzenia pokazały, że gdy reporterzy po kilku latach zwracali się do „uleczonych” wiernych, okazywało się, że ci są wciąż chorzy lub – co gorsza – nie żyją. Sam pastor oczywiście nigdy nie przedstawił wiarygodnych medycznych dowodów na skuteczność swoich działań. Za to często mawia: wierzcie Bogu, a nie lekarzom! KAROL BRZOSTOWSKI Cdn.
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
N
iespełna rok po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy niepokojące wiadomości z Polski elektryzowały światową opinię publiczną, wydarzenia związane z naszym krajem znów zdominowały czołówki zagranicznych serwisów. 6 września 1982 roku tajemnicza organizacja o wzniosłej nazwie Powstańcza Armia Krajowa opanowała polską ambasadę w szwajcarskim Bernie, biorąc jako zakładników personel placówki. Terroryści, którym przewodził niejaki Florian Kruszyk (działał pod pseudonimem „pułkownik Wysocki”) zażądali zniesienia w Polsce stanu wojennego, grożąc zdetonowaniem ładunków wybuchowych. Zanim szwajcarska policja odcięła w ambasadzie telefon, Kruszyk bardzo chętnie kontaktował się z dziennikarzami, opowiadając im, że jest jednym z przywódców międzynarodowej, antykomunistycznej organizacji bojowej PAK, zaś atak na ambasadę PRL jest jednym z etapów walki. Jednak ten patriotyczno-romantyczny czar szybko prysnął, gdy terroryści wystosowali nowy warunek przekazania im trzech milionów franków szwajcarskich oraz bezpiecznego tranzytu do… Albanii lub Chin. W ataku na ambasadę wzięło udział czterech polskich emigrantów z RFN. Oprócz „pułkownika Wysockiego” grupę tworzyli: 33-letni mechanik samochodowy Krzysztof Wasilewski, ps. „Kaczor”, który był zastępcą Kruszyka, 23-letni student WSP Mirosław Plewiński, ps. „Sokół”, oraz niespełna 20-letni Marek Michalski, ps. „Ponury”, z zawodu budowlaniec. W sklepie w Zurychu kupili broń myśliwską, wojskowe mundury, maski gazowe i atrapę pistoletu maszynowego. Pod pozorem załatwienia spraw paszportowych wdarli się do polskiej ambasady, gdzie sterroryzowali polskich dyplomatów. Napastnicy w maskach gazowych zgromadzili wszystkich zakładników w holu i zaczęli strzelać po ścianach i demolować budynek. Władze PRL, zważywszy, że było to w trakcie stanu wojennego, powołały specjalny sztab kryzysowy pod przewodnictwem wiceministra spraw zagranicznych Józefa Wielacza, który zwrócił się do władz szwajcarskich z propozycją przysłania z Polski specjalnej jednostki antyterrorystycznej oraz dał jasno do zrozumienia, że żądania terrorystów są nierealne do spełnienia. Rząd w Bernie postanowił tę sprawę załatwić własnymi środkami i jak się okazało – akcję przeprowadzono z przysłowiową szwajcarską precyzją. Operacją zajął się specjalny sztab kryzysowy na czele z ministrem sprawiedliwości i szefem policji Kurtem Furglerem. O rozmowy z grupą „pułkownika Wysockiego” poproszono znanego filozofa polonijnego, rektora uniwersytetu we Fryburgu – profesora Józefa Bocheńskiego. Uwolnieniem zakładników zajęła się natomiast znakomicie wyszkolona brygada antyterrorystyczna „Stern”
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (60)
Terroryzm w PRL-uu Wiele z działających na świecie organizacji opozycyjnych prędzej czy później tworzy swoje związki bojowe. „Solidarność” nie zawiązała terrorystycznej bojówki, niemniej jednak w latach 80. działały organizacje, których celem była walka zbrojna z PRL-em. z kantonu berneńskiego. Szwajcarscy policjanci szybko się zorientowali, że nie mają do czynienia z zawodowcami, i umiejętnie prowadząc negocjacje, przejęli inicjatywę. Terrorystów nakłoniono do zwolnienia wszystkich kobiet oraz umożliwienia wejścia do budynku lekarzowi, który był cennym źródłem informacji dla komandosów. 9 września, na 24 godziny przed upływem ultimatum o wysadzeniu ambasady, antyterroryści zdecydowali się na uderzenie. Do pojemnika z żywnością, którą codziennie dostarczano do budynku, włożono ładunek ogłuszająco-oślepiający, natomiast z tyłu gmachu zaczaili się komandosi „Sternu”. Przed godziną 11 dwóch terrorystów otworzyło drzwi, by podjąć przesyłkę; wtedy policjanci za pomocą pilota zdetonowali ładunek. Eksplozja była na tyle silna, że wyrwała solidne drzwi i ogłuszyła obu mężczyzn. Był to sygnał do ataku dla sternowców, którzy obrzucili wnętrze ambasady kolejnymi granatami hukowymi. Zaskoczonych dwóch pozostałych terrorystów policjanci obezwładnili podczas śniadania. Zostali oni wyprowadzeni z budynku już po 30 sekundach od detonacji pojemnika z jedzeniem (patrz foto). Cała akcja zakończyła się spektakularnym sukcesem szwajcarskich służb specjalnych, a żaden z pięciu zakładników, terrorystów i policjantów nie odniósł żadnych obrażeń. Władze polskie zażądały od Szwajcarów wydania schwytanych członków Powstańczej Armii Krajowej, jednak rząd w Bernie odmówił, a terroryści sądzeni byli przed Trybunałem Federalnym w Lozannie. Proces odbył się w październiku 1982 roku. Oskarżeni kreowali się na zdeklarowanych wrogów komunizmu, a na ambasadę napadli rzekomo z przyczyn ideologicznych.
Te wyjaśnienia nijak się miały do finansowych żądań terrorystów, dlatego sąd nie dał się nabrać na patriotyczne opowiastki i skazał lidera grupy na 6 lat pozbawienia wolności, natomiast pozostałych członków na 3 lata. Oczywiście, struktury „Solidarności” całkowicie odcięły się od tego zamachu; pojawiły się nawet głosy, że była to prowokacja Służby Bezpieczeństwa w celu międzynarodowej kompromitacji „S”. Tymczasem w Polsce również powstała Powstańcza Armia Krajowa, i choć zbieżność nazw z grupą Kruszyka była całkowicie przypadkowa, to jednak jej działalność miała dużo tragiczniejszy epilog. Na początku 1982 roku w Warszawie grupa licealistów (!) utworzyła PAK, której celem była zbrojna walka z ówczesną władzą. Patronat nad grupą roztoczył ksiądz Sylwester Zych. Zamiast starać się ostudzić rozgrzane głowy nastolatków, którzy w kilkanaście osób chcieli podjąć walkę z aparatem państwowym, żywo włączył się w ich działalność. PAK postanowiła zebrać jak najwięcej broni, żeby wykorzystać ją w wyimaginowanym powstaniu ogólnonarodowym. Licealiści, chodząc w grupach, napadali, na funkcjonariuszy MO, rozbrajali ich, a przechwyconą broń przechowywano na parafii u księdza Zycha. 18 lutego 1982 roku w Warszawie na ulicy Obozowej do sierżanta milicji Zdzisława Karosa (pracownik ochrony ambasad) jadącego tramwajem podeszło dwóch młodych ludzi – założycieli PAK – Robert Chechłacz i Tomasz Łupanow. Chechłacz wyciągnął pistolet i zażądał od milicjanta wydania broni. Sierżant Karos, nie przeczuwając prawdziwych intencji napastników, ze słowami: „Synku, oddaj mi to” wyciągnął rękę w stronę trzymanego przez Chechłacza pistoletu. W tym momencie padł strzał i milicjant z raną
brzucha osunął się na ziemię. Napastnicy zabrali mu służbową broń. Po pięciu dniach Zdzisław Karos zmarł w warszawskim szpitalu w wieku 32 lat, osierocił żonę i dwójkę dzieci. Kilka lat temu jeden z byłych członków organizacji tak tłumaczył śmierć milicjanta: „Karos zginął, bo nie chciał oddać broni, po prostu. Gdyby oddał, nic by mu się nie stało. Jeżeli jest wojna, ktoś wyciąga do ciebie pistolet, to musisz się temu podporządkować albo liczyć się z tym, że zginiesz”. Milicja bardzo szybko wpadła na trop zabójców, wkrótce też zatrzymano wszystkich siedemnastu członków PAK oraz ich duchowego przywódcę, księdza Sylwestra Zycha. Główny oskarżony Robert Chechłacz otrzymał najwyższy z możliwych wyroków – 25 lat więzienia, a przed karą śmierci uchronił go młody wiek. Został też zakwalifikowany jako pospolity przestępca, nie zaś więzień polityczny, przez co nie mógł skorzystać z amnestii. Na wolność wyszedł w 1989 roku. Pozostali członkowie PAK otrzymali od 2 do 13 lat więzienia. Natomiast ksiądz Zych za ukrywanie broni i pomoc sprawcom otrzymał wyrok 6 lat więzienia, który odsiedział w całości. Przed sądem ksiądz Zych tak tłumaczył się ze współpracy z organizacją: „Chciałem udzielić pomocy i z tego względu, że traktowałem ich jako członków organizacji o poważnych zadaniach, którzy w moim odczuciu nie popełnili zbrodni kryminalnej (...). Chciałem im pomóc, gdyż z racji swoich powiązań i niejako opieki duchowej nad tymi chłopcami czułem się za nich moralnie odpowiedzialny. Z tych też pobudek w rozmowie, jaką miałem z nimi tego wieczoru, złożyłem obietnicę, że zapewnię im alibi”. Po wyjściu na wolność ksiądz Zych podobno popadł w alkoholizm. Umarł w okolicznościach nie do końca
13
wyjaśnionych – jego ciało znaleziono w nocy 11 lipca 1989 roku na dworcu PKS w Krynicy Morskiej. Z ustaleń przeprowadzonego śledztwa wynikało, że Zych był feralnej nocy widziany w dyskotece „Riviera” i spożywał alkohol. Po kilku godzinach w stanie znacznego upojenia rzekomo opuścił lokal w towarzystwie tajemniczego mężczyzny, i tu ślad się urywa. Do dziś wiele środowisk, głównie prawicowych, uważa, że śmierć Zycha nie była przypadkowa, a całe śledztwo sfingowane, ksiądz bowiem padł ofiarą zemsty aparatu bezpieczeństwa PRL. Zych został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W latach 80. działały w Polsce jeszcze takie organizacje jak: Solidarność Walcząca, Młodzieżowa Organizacja Sabotażowo-Terrorystyczna, Federacja Młodzieży Walczącej, Młodzieżowa Organizacja Antykomunistyczna, a nawet anarchizujący Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. Działalność tych organizacji, pomimo groźnych nazw, sprowadzała się głównie do tworzenia klubów dyskusyjnych. Na zakończenie warto wspomnieć o tragicznym wydarzeniu, które miało miejsce w Warszawie 15 lutego 1979 roku – u zbiegu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich doszło do eksplozji Rotundy, w której mieścił się bank PKO. Zginęło 49 pracowników i klientów banku, a 70 zostało rannych. Najprawdopodobniej przyczyną eksplozji był wybuch gazu spowodowany rozszczelnieniem się instalacji w wyniku zimy stulecia. Jednak duża liczba ofiar oraz fakt, że to był bank, a spora liczba papierowych banknotów fruwała po eksplozji nad najbliższą okolicą, sprzyjały tworzeniu rozmaitych spekulacji i domysłów. Po Warszawie krążyło powiedzenie: „Wy mówicie, że to gaz, wysadzimy jeszcze raz!”. O podłożenie bomby podejrzewano kasjera banku, który jakoby zdefraudował sporą ilość gotówki, lub widziano w eksplozji prowokację polityczną wymierzoną w rządzącego wtedy Polską Edwarda Gierka. Spekulowano również na temat liczby ofiar, których rzekomo miało być dużo więcej niż 49. Ostatecznie żadna z tych plotek nie znalazła sensownego potwierdzenia. Zdaniem ekspertów przyczyną eksplozji był gaz wydobywający się z uszkodzonego zaworu pod ulicą. Następnie wzdłuż podziemnych kabli telefonicznych przedostał się do piwnic Rotundy, która instalacji gazowej nie miała. Po tragedii kilku osobom postawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków, ale nikt nie został skazany. Jedynie dyrektor Rotundy musiał odejść na emeryturę. Po tym tragicznym zdarzeniu pojawiły się też głosy, że może ono zwiastować nadchodzące wielkie wydarzenia w Polsce. I to akurat była prawda. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
14
MEKSYK EUROPY
Sztuka uBoga …uboga walorami artystycznymi, uboga urodą, nawet religijnym przesłaniem. Uboga sztuka dla ubogich duchem. Witajcie w Licheniu – najbrzydszym miejscu w Polsce!
D
o Lichenia jeździmy co jakiś czas, by przyglądać się postępującej agonii czegoś, co miało być większe i wspanialsze od Bazyliki Świętego Piotra w Rzymie. Dłuższe o ponad trzy metry i wyższe o metr, ale Watykan w ostatniej chwili powiedział: veto. Bazylika najświętszej licheńskiej Panienki umiera, co zapewne budzi niespecjalnie skrywaną satysfakcję u jej częstochowskiej koleżanki. Dla nikogo nie jest bowiem tajemnicą, że obie Panie szczerze się nie cierpiały i wzajem oskarżały o podbieranie sobie pątników – czyli pieniędzy. Wydaje się, że dziś Jasnogórska ma powody, by otwierać szampana. Licheń jest pusty. Na gigantycznym placu przed kościołem – prostokącie, który może pomieścić 300 tysięcy ludzi – nie było, poza trójką reporterów „FiM”, żywego ducha (środek maja, piękna pogoda, samo południe). Wewnątrz nawy głównej świątyni (23 tys. metrów kwadratowych) było nieco lepiej. Wpadające do niej przez 365 okien (tyle, co dni w roku) słoneczko oświetlało celebrowaną właśnie mszę. 20 księży ubranych w purpurowe ornaty gadało i śpiewało dla jakichś 15 wiernych (i trójki niewiernych; patrz zdjęcie). W barach, kramikach z odpustowym chłamem, przy cudownym źródełku… nikogo! Nikogo też przy licznych skarbonkach „co łaska”. Na parkingu dla
kilkuset autokarów jeden jedyny autobusik. Na hotelikach i knajpkach napisy „Na sprzedaż”. Dlaczego Licheń umiera? Dlaczego przegrywa na przykład z Częstochową? Naszym zdaniem z tego powodu, że jest makabrycznie brzydki. Cokolwiek można powiedzieć o Jasnej Górze, to z punktu widzenia architektonicznego jest to interesujący, gotycko-renesansowy obiekt. To również prawdziwa perełka próżności Kościoła: 12-kilogramowa złota monstrancja, złote buławy, szable i pałasze darowane przez królów i hetmanów, a nawet trofea z odsieczy wiedeńskiej. Przynajmniej jest na czym oko zawiesić. A w Licheniu? A w Licheniu ptaki narobiły właśnie na głowę błogosławionego Popiełuszki, więc płacze on łzami
z guana i nie ma komu tych łez zetrzeć. Złota, gigantyczna kopuła, odbijająca kiedyś światło z wielu kilometrów, okazała się gigantycznym oszustwem i straszy skorodowanym aluminium. Ściany bazyliki pękają, kruszą się schody, na brudnych murach turyści wypisują „Tu byłam! Hela!”. Ale deprecjacja substancji Lichenia, jego kiepskie wykonanie, nie jest tego całego sakroprzemysłu największą słabością. Największą okazała się sztuka. A raczej to, co miało tę sztukę udawać. Trudno policzyć, ile w bazylice i jej otoczeniu jest rzeźb, płaskorzeźb i obrazów. Może kilka
tysięcy? I wszystkie, dosłownie wszystkie są po prostu makabryczne. To już nawet nie jest zły smak, to już nawet nie są kiepskie umiejętności tych, co te maszkary (z pewnością za darmo) robili. Wydaje się, że ktoś po prostu uparł się, aby w Licheniu zgromadzić najbardziej przerażające, najohydniejsze, ale zarazem i najśmieszniejsze wykwity chorej wyobraźni jakichś pijanych szaleńców
z pędzlem i dłutem. Ludzi bez cienia talentu i smaku. Czegoś podobnego nawet „ubodzy duchem” nie są w stanie na dłuższą metę wytrzymać. Ale co tam słowa… One nie oddadzą nigdy tego, co w Licheniu można zobaczyć. Zatem lepiej pooglądajcie sami. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK Fot Autorzy
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
15
16
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
ZE ŚWIATA
PRZEPROŚCIE ZA „ANTYCHRYSTA”! Przed wizytą Benedykta XVI w Niemczech pogorszyły się stosunki między Kościołem rzymskokatolickim a luterańskim.
Katolicki ordynariusz diecezji ratyzbońskiej bp Gerhard Ludwik Müller zażądał od Kościołów ewangelickich zdystansowania się od wypowiedzi Marcina Lutra, który w swoich pismach często nazywał papieża „antychrystem”. Problem w tym, że Kościołowi katolickiemu trudno byłoby dowieść, że tak często zdemoralizowani, a nawet zbrodniczy papieże w ciągu wieków nie byli „antychrystami”. PPr
KOŚCIÓŁ PRZED SĄDEM Belgowie – prawdopodobnie jako pierwsi w Europie – wytoczą biskupom i Watykanowi proces o dopuszczenie do afery pedofilskiej. 70 ofiar belgijskich księży pedofilów zamierza oskarżyć katolicki episkopat swojego kraju oraz Watykan o brak działań w celu ochrony wiernych przed skutkami przestępstw seksualnych personelu duchownego. Ofiary występują razem i mają zamiar ukazać Kościół jako organizację winną ukrywania przestępstw oraz lekceważenia ofiar, prowadzącą swój proceder w sposób systemowy i zorganizowany – za wiedzą, a nawet namową ich watykańskiej centrali. MaK
JASNOWIDZ? Każdy przypadek zanegowania nie tylko dogmatów, ale i obyczajów Kościoła, sprowadza na śmiałków gromy Watykanu. I dymisje. Tym razem oberwało się australijskiemu biskupowi Williamowi Morrisowi za jego apele o dopuszczenie do święceń kapłańskich kobiet i żonatych mężczyzn. Biskup Morris opublikował ostatnio list otwarty skierowany do swoich wiernych, w którym poinformował ich, że może zostać zwolniony z pełnienia posługi kapłańskiej w związku z serią swoich kazań z 2006 roku. W kazaniach tych przekonywał, że zjawisko zmniejszania się liczby księży i kandydatów na duchownych powinno skłonić Kościół do liberalizacji jego polityki dotyczącej święceń kapłańskich. PPr
POTRZEBA KOBIET! Geoffrey Robinson, były biskup Sydney, w Watykanie nie ma czego szukać. Ale gdzie indziej ma spore wzięcie, i to właśnie dlatego, że nie jest typowym hierarchą na emeryturze. 3 lata temu przerwał półwieczne milczenie i ujawnił, że w dzieciństwie był molestowany seksualnie. Udzielił właśnie wywiadu tygodnikowi „The Australian Women’s Weekly”, a tematem były wyczyny seksualne sług bożych. Biskup Robinson powiedział, że chłopcy padają ofiarą kapłanów częściej niż dziewczęta, bo pedofile mają do nich łatwiejszy dostęp. Ujawnił także, że wielu sprawców przestępstw jest przekonanych, że nie łamie nakazu celibatu, bo ma on dotyczyć małżeństwa, a przecież żaden duchowny nie chciał ożenić się z pryszczatym ministrantem, którego użył do zaspokojenia popędu płciowego. Zdaniem bpa Robinsona kluczową reformą byłoby większe zaangażowanie kobiet w życie kościelne, bo ich brak katalizuje przestępstwa seksualne kleru. PZ
Przeciwnie: brytyjski uczony robi się coraz bardziej ateistyczny i nie zamierza tego ukrywać. Jeszcze w słynnej „Krótkiej historii czasu”, wydanej w roku 1988, Hawking sugerował, że koncepcja Boga niekoniecznie jest sprzeczna z naukowym pojmowaniem wszechświata. Od tego czasu jego światopogląd ulega stopniowym zmianom. W książce „Wielki projekt” z roku 2010 fizyk oświadczył, że w świetle najnowszych odkryć naukowych na obecność istoty nadprzyrodzonej nie ma już miejsca w teoriach dotyczących powstania wszechświata. W połowie maja posunął się jeszcze dalej, objawiając lekceważenie wobec poglądów pobożnych osób. „Żyję od 49 lat z perspektywą rychłej śmierci – stwierdza uczony, który cierpi na nieuleczaną chorobę systemu nerwowego, objawiającą się postępującym paraliżem. – Nie boję się zgonu, ale nie spieszy mi się do niego. Jest jeszcze tyle rzeczy, które pragnę zrobić. Traktuję mózg jak komputer, który przestaje działać, gdy zawiodą komponenty. Nie ma żadnego nieba ani życia po życiu dla zepsutych komputerów. To są bajeczki dla ludzi, którzy się boją ciemności”. JF
wykształcenia, na przykład nauczanie. Wytłumaczeniem nienajlepszej sytuacji dochodowej protestantów w USA jest to, że religię tę wyznaje większość Murzynów, którzy w Ameryce są często zarobkowo dyskryminowani. TN
PRZYWILEJE ROZWODOWE W USA mieszka tylko 6 proc. katolików świata, tymczasem aż 60 proc. wszystkich kościelnych spraw sądowych dotyczących zgody na rozwiązanie małżeństw toczy się właśnie w tym kraju.
WIARA TO BAJKA? Kościół nie będzie miał pociechy ze Stephena Hawkinga, uchodzącego za najwybitniejszego współczesnego fizyka.
RELIGIA I PORTFEL Wyznanie determinuje status finansowy, a przynajmniej jest z nim związane. W Ameryce. Pokazuje to badanie ośrodka Pew Forum.
Najlepiej – co zapewne nie jest zaskoczeniem – mają się żydzi zreformowani. 67 proc. ich rodzin ma dochody powyżej 75 tys. dolarów rocznie. Tylko 31 proc. ogólnej populacji USA ma takie zarobki. Tuż za nimi plasują się hinduiści (65 proc.), a po nich znów żydzi, tyle że konserwatywni. Najgorzej wiedzie się zielonoświątkowcom, świadkom Jehowy i baptystom. Tylko 20 proc. z nich jest w stanie przekroczyć pułap 75 tys. Protestanci, największa grupa religijna w USA, są biedniejsi od katolików. Związek między religią i zamożnością rysuje się bardzo wyraźnie. Wyraźniejsza jest tylko korelacja między poziomem wykształcenia a zarobkami. Jednak okazuje się, że czasem wyedukowani przedstawiciele pewnych wyznań przędą dość cienko, na przykład buddyści, prawosławni czy unitarianie. Powód jest najprawdopodobniej taki, że pewne religie przyciągają ludzi nieprzywiązujących wielkiej wagi do zarobków – wykonują oni zawody niżej płatne, mimo że wymagające wyższego
W Południowej Korei nastrój Wielkanocy nie odszedł jeszcze całkiem w przeszłość. W opuszczonych kamieniołomach 190 km od Seulu policja odkryła zwłoki 58-letniego pana wiszącego na krzyżu… Odziany był w majtki, a na rękach, nogach i szyi miał zaciśniętą nylonową linkę, choć, zgodnie z pierwowzorem, kończyny były przytwierdzone do konstrukcji gwoździami. W boku miał, jak należy, ranę. Na głowie – klasyczny kolący wieniec. Obok stały dwa mniejsze krzyże. Nie zajęte. Nieopodal, w namiocie, znaleziono młotek, gwoździe, wiertarkę elektryczną oraz instrukcję krzyżowania. Policja już wie, że to było samobójstwo. Naprzeciwko krzyża stało lustro, w którym mężczyzna oglądał swoją śmierć. CS
BIBLIA ALBO NIC
NIE CHCĄ FANATYKA Gorliwy katolik jako szef BBC wzbudza kontrowersje w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie media publiczne – słynne BBC – cieszące się bodaj najlepszą opinią na świecie, jeśli chodzi o solidność i obiektywizm, stoją przed nowym wyzwaniem. Szefem korporacji został – mimo licznych sprzeciwów – lord Chris Patten, katolik uważany za „zatwardziałego konserwatystę”. Kandydatura polityka Partii Konserwatywnej wzbudziła kontrowersje i Brytyjczycy zastanawiali się, czy będzie on w stanie zapewnić niezależność, którą szczyci się BBC. Zapowiadają, że będą pilnie obserwować jego postępowanie. W Polsce – na odwrót – pilnie obserwowani są niekatolicy… MaK
JEZUS PO KOREAŃSKU
Dlaczego tak się dzieje? Jedni są zdania, że trybunały pracujące w Ameryce są bardziej efektywne; inni przychylają się do tezy, że obywatele USA są dłużej niż inni niedojrzali i podejmują decyzję o zawarciu ślubu bez jej przemyślenia. Religijni konserwatyści uważają, że tak łatwe godzenie się na rozwiązywanie małżeństw kościelnych jest „skandaliczne”. Obwiniają Jana Pawła II i Benedykta XVI, że nie bronili należycie małżeństwa jako związku dożywotniego i nierozwiązywalnego, chociaż Chrystus orzekł, iż w momencie ślubu małżonkowie stają się „jednym ciałem” i to, co Bóg (czyli ksiądz) złączył, nie powinno być przez człowieka rozłączone. CS
Co czytać? Tyle książek... Z dylematów bibliofilskich zwolnieni są rezydenci więzienia Berkeley County Detention Center w Płd. Karolinie. Szeryf Wayne DeWitt dokonał za nich wyboru lektury. Mogą czytać co chcą, pod warunkiem, że będzie to Biblia. Wszystko inne jest na szeryfowym indeksie. Klawisze DeWitta dokładają starań, by więźniowie się nie nudzili; chodzą od celi do celi, proponując Pismo Święte. Przymusu nie ma, ale lepiej nie odmawiać...
EUTANAZJA – TAK W szwajcarskim kantonie Zurych w głosowaniu powszechnym utrzymano legalność eutanazji. Kanton Zurych od 70 lat pozwala legalnie asystować przy samobójstwie osoby ciężko chorej, choć nie zezwala bezpośrednio odbierać nikomu życia. Z przepisów tych korzysta słynna w świecie firma Dignitas, która za pieniądze organizuje odejścia ludziom śmiertelnie chorym. Jej działalność budzi zrozumiałe kontrowersje, tym bardziej że z usług Dignitasu korzysta wielu cudzoziemców, co sprawia, iż Zurych stał się miejscem pielgrzymek eutanazyjnych, które kończą się w trumnach… Do zniesienia legalności tej formy eutanazji wezwały dwie partie odwołujące się do wartości chrześcijańskich. W trakcie debaty i głosowania, przegrały jednak swoją inicjatywę. Świadczy to o postępującej laicyzacji Szwajcarów. MaK
Mimo nieograniczonego dostępu do bożego słowa niektórzy pensjonariusze pierdla nie byli w pełni usatysfakcjonowani. Nie to, żeby domagali się Szekspira czy Kirkegaarda – co to, to nie. Po prostu kryminaliści żydzi pytali nieśmiało o Talmud, a muzułmanie pragnęli studiować święte wersety Koranu. Ludzie szeryfa pouczyli ich, że będzie to możliwe jedynie wówczas, gdy rodziny osobiście przywiozą do więzienia egzemplarze rzeczonych lektur. Okazało się, że to tylko teoria, bo gdy rodziny pojawiły się z pobożnymi tomami, funkcjonariusze pokręcili przecząco głowami: Biblia albo nic. Nie pojęło tego Ministerstwo Sprawiedliwości USA i pobożnemu szeryfowi wytoczyło sprawę. Cóż, nikt mu nie obiecywał, że wysiłki ewangelizacyjne będą usłane różami. TN
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Ratzinger do karceru? Benedykt XVI przed trybunałem w Hadze za zbrodnie Kościoła? Jak miło jest pomarzyć… W lutym 2011 roku dwóch niemieckich adwokatów – doktor Christian Sailer i doktor Gert-Joachim Hetzel – skierowało 59-stronicowe doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez „doktora Josepha Ratzingera, papieża Kościoła Rzymskokatolickiego”. Dokument został wysłany do prokuratora Luisa Moreno Ocampo z Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, który zajmuje się ściganiem zbrodni przeciwko ludzkości. Sprawa doniesienia została już nagłośniona w świecie, powstały nawet w kilku językach strony internetowe wspierające tę akcję prawną. Obszerny tekst w języku polskim znajduje się na stronie www.racjonalista.pl. Obydwaj niemieccy prawnicy, którzy złożyli pozew, deklarują, że ich działania są powodowane świadomością szkód, jakie na całym świecie wyrządza ludziom Kościół rzymskokatolicki. Szczególnie poruszyły ich spustoszenia, które wywołuje zorganizowany proceder wykorzystywania seksualnego dzieci przez kler. Ich zdaniem każda inna organizacja religijna, która dopuściłaby się tylu nadużyć i przestępstw, już dawno byłaby ścigana przez prawo jako groźna sekta. Sailer i Hetzel, odwołując się często do prawa kanonicznego, autorytetów katolickich i Biblii, stawiają Ratzingerowi, a także całemu Kościołowi trzy podstawowe zarzuty.
Totalitarny reżim kościelny Prawnicy zarzucają Ratzingerowi spowodowanie zaburzeń fizycznych i psychicznych u wielkiej liczby osób z powodu nadużyć władzy charakterystycznych dla Kościoła
U
rzymskokatolickiego. Pierwszym z nadużyć jest chrzest niemowląt dokonywany bez wiedzy zainteresowanych, a czasem nawet wbrew woli rodziców (w przypadku zagrożenia śmiercią dziecka – kanon 868). Ludzie ochrzczeni są zobowiązani do totalnego poddania się władzy duchownych, a przynależność jest nieodwołalna (nawet apostaci pozostają katolikami, choć odstępczymi). Odejście od Kościoła jest zagrożone wiecznym potępieniem, a formalna apostazja – skomplikowana.
Zdaniem prawników, Kościół stosuje wobec swoich członków-ofiar terror psychiczny, zastraszając ich karami boskimi. Po wymienieniu wielkiej liczby terrorystycznych fragmentów z Biblii i innych tekstów religijnych autorzy doniesienia zwracają uwagę na zjawisko nerwic eklezjogennych, które są
padek biskupa Raymonda Laheya wstrząsnął Kanadą, a wieść o tym rozeszła się falą po świecie. Mimo wszystko nie codziennie hierarcha katolicki podąża w kajdankach do celi, a potem staje przed sądem. Jak byle świecki łachmyta... W ubiegłym roku lider diecezji Antigonish na wyspie Nowa Szkocja wysiadł z samolotu, który miał zaszczyt przywieźć go z Londynu, i szparko podążał do wyjścia z lotniska w Ottawie. Jakież było jego zdziwienie, gdy zaczepili go celnicy (jak byle świeckiego...); zdumienie przeistoczyło się szybko w panikę, gdy dobrali się do biskupiego laptopa. Purpurat podczas podróży odbył pielgrzymkę po Tajlandii i Indonezji, niewątpliwie w celu ratowania dusz buddystów i muzułmanów, którzy mogli nie wiedzieć, że tylko katolicyzm dysponuje kluczem do nieba.
skutkiem religijnych lęków. W ich efekcie ofiary zapadają na hipochondrię, stałe poczucie winy, depresję itp. Autorzy przytaczają nietolerancję i przemoc, jakie przez wieki stosował Kościół w celu nawracania „niewiernych” i zastraszania „wiernych”. Wśród szkód, co ciekawe, wymieniają także te wywołane przez egzorcystów – wmawianie ludziom, że są opętani przez diabła.
Zabójczy zakaz prezerwatyw
w Afryce) zakaz lansowany przez Watykan wzbudza protesty czy wręcz otwarty bojkot. Postawę papieży epoki AIDS wobec używania kondomów nazywają „pomocą w uśmiercaniu” i mówią o kryminalnej odpowiedzialności Ratzingera z powodu utrzymywania zakazu stosowania prezerwatyw.
Patronat nad przestępstwami
Niemieccy prawnicy przytaczają historię walki Kościoła z antykoncepcją, ze szczególnym uwzględnieniem
Sailer i Hetzel zwracają uwagę, że „istnieje poważne podejrzenie, iż kardynał Ratzinger jako szef Kongregacji Wiary i później jako papież systematycznie ukrywał przestępstwa
postawy Watykanu wobec pandemii HIV/AIDS. Cytują wypowiedzi samego Ratzingera, który bez żadnych racjonalnych argumentów dowodził w Afryce, jakoby używanie prezerwatyw miało pogorszyć, a nie poprawić sytuację epidemiologiczną. Prawnicy zwracają uwagę, że nawet wśród duchownych katolickich (zwłaszcza
seksualnego molestowania dzieci i chronił sprawców”. Następnie szeroko omawiają katolickie afery pedofilskie w niektórych krajach, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch – USA i Irlandii. Do nich dodają także szereg przykładów z Niemiec, Kanady, Australii i Afryki. Wymieniają również najsłynniejszych winnych
Na pamiątkę wysiłków 70-letni Lahey miał w komputerze 588 fotek nawracanych innowierców. Pech chciał, że byli rozebrani, na dodatek w niedwuznacznych pozach. Superpech chciał, że niektórzy z nich mieli 7–8 lat...
wysoki sąd. – Nie chcę na wolność, chcę do więzienia, już, natychmiast, nie będę czekał na wyrok. Nikt ze składu orzekającego nie sądził, że kiedyś ujrzy w swej karierze podobny ewenement!
Z ołtarza do celi Biskup właśnie zakończył spotkanie z sędzią, który uznał go za winnego posiadania i importu pornografii dziecięcej. Ponieważ nie wydał jeszcze wyroku, pozwolił hierarsze wyjść chwilowo na wolność, bo wcześniej wpłacono za niego okup w wysokości 9 tys. dolarów. Wobec takiej możliwości Lahey powiedział: – Nie! – Jak to nie? – zdziwił się
Zaszokowany adwokat biskupa wyjaśnił, że klient ma tak okropne wyrzuty sumienia, iż pragnie się zamknąć od razu, przed wyrokiem, choć nic mu to nie da, jeśli idzie o jego surowość. (Lahey może dostać od roku do 10 lat). Ponieważ rutynowa strategia duchownych przed sądem polega na pójściu w zaparte i mało który przyznaje się do winy,
17
z „najwyższej półki”: biskupia belgijskiej Brugii, austriackiego kardynała Hansa-Hermanna Groëra, księdza Marciala Maciela Degolladę – twórcę Legionu Chrystusa, argentyńskiego arcybiskupa z Santa Fe de la Vera Cruz, nigeryjskiego arcybiskupa Richarda Burke’a. Następnie autorzy doniesienia szczegółowo omawiają strategię Kościoła wobec tego typu przestępstw, począwszy od słynnej encykliki „Crimen Sollicitationis” z 1962 roku, która obowiązywała do roku 2001. Taktyka polegała na nakazie zachowania absolutnego sekretu („pontyfikalnego”); podobny nakaz znaleźli także w specjalnym liście Ratzingera do biskupów z 2001 roku. Prawnicy przypominają, że w 2001 roku francuski biskup Pierre Pican dostał gratulacje z Watykanu za to, że wolał iść do więzienia, niż spełnić swój obywatelski obowiązek – powiadomić policję o księdzu – wielokrotnym gwałcicielu. Sam Ratzinger – osoba kontrolująca w Kościele procesy o seksualne nadużycia – ignorował ewidentne przypadki przestępstw i nie karał sprawców. Na koniec prawnicy zwracają uwagę, że w Kodeksie Międzynarodowego Trybunału Karnego wpisane są „systematyczne gwałty” jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Za sukces doniesienia, oczywiście, racjonalistycznie „trzymamy kciuki”, ale jesteśmy realistami. Kościół katolicki ma tak wielkie wpływy i prowadzi tak sprytny PR, że trudno sobie wyobrazić postawienie Ratzingera przed Trybunałem. Nie dlatego, że jest niewinny, ale dlatego, że nie stawia się przed sądami „ojców świętych”. Ich się beatyfikuje, niezależnie od tego, co naprawdę robili. Natomiast bezdyskusyjnie należy uznać pozew za sukces propagandowy. Jest to kolejna okazja do przypomnienia światu, czym jest w istocie Kościół rzymskokatolicki – potężna, autorytarna korporacja świetnie żyjąca z zarządzania nadziejami i lękami swoich poddanych, bezwzględna i zatroskana przede wszystkim o interes swojego duchownego personelu. ADAM CIOCH
a na dodatek demonstruje tak dalece posuniętą skruchę, można małodusznie podejrzewać, że w grę wchodziły inne względy. Lahey po prostu wstydził się spojrzeć ludziom (wiernym) w oczy, bo znali go wcześniej jako nieustraszonego pogromcę zepsucia moralnego. W tym kontekście wizerunek hierarchy jako fotoamatora jest nie do obrony. Watykan wyraził więc zasmucenie i cichutko kwilił o „kontynuacji stosownych procedur kanonicznych”, co może oznaczać jakąś symboliczną karę. Głośniej i bardziej stanowczo brzmiał następca Laheya, bp Brian Dunn, bo owieczki są bardzo wkurzone i zdegustowane. Dlatego oświadczył, że kolekcjonowanie dziecięcej pornografii to „afront wobec pryncypiów ludzkiej godności”, a nawet wyraził rozczarowanie, że jego poprzednik nie został natychmiast karnie zesłany w szeregi osób świeckich. CS
18
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Non possumus!
Naczelny Jonasz pisał kiedyś, że w naszym kraju coraz mniej jest głupoty religijnej, a więcej tolerancji itp. Otóż nie zgadzam się z tym. Pracuję w Tuchowie, mieście, które chroni Mama Boska (chociaż rok temu zaspała i pozwoliła by nawiedziła Tuchów powódź 100-lecia). Pracuję z młodymi ludźmi. Są to osoby w wieku 25–45 lat, bardzo wierzące i bardzo nietolerancyjne. I nic nie wskazuje na to, że zmienią myślenie. Na początku, gdy dowiedziały się o moich gustach światopoglądowych, nastąpiło u nich jakieś straszliwe obruszenie. Widocznie z góry uznano, że jestem gorszy, że tylko oni mają rację, a to, co ja mówię, to mogę sobie wrzucić do kosza, bo ich prawda jest najświętsza. W pracy zrobili sobie małe sanktuarium, powiesili Matkę Boską, Jezuska, Wojtyłę i jeszcze jakichś świętych, a do tego różaniec.
Zapytałem, czy mogliby to zdjąć. Natychmiast zgnoili mnie całkowicie: że jestem w mniejszości i najlepiej, żebym się nie odzywał. Nie będę opisywał, jaką musiałem stoczyć walkę z osobami wierzącymi, pełnymi miłosierdzia i kochającymi bliźniego swego. Ale udało się dzięki mojej stanowczości. Non
possumus dla klerykałów. Jest normalnie – bez obrazków, krzyży i innych rzeczy, które są zbędne w miejscu publicznym. Twierdzę jednak, że nic się nie zmieni, dopóki taka właśnie będzie większość Polaków – oni przecież mają dzieci, i uczą ich żyć tak, jak sami żyją. Z drugiej strony niewielu chyba potrafi postawić się tak jak ja. Ratunkiem może okazać się wyjazd tych właśnie młodych ludzi do pracy za granicę – tam nauczą się myślenia i normalnego życia bez jakichś dogmatów i ślepych nakazów lub wierzeń. W takim na przykład moim rodzinnym mieście Tarnowie wybudowano ogromne, nowoczesne seminarium duchowne (patrz foto). Ile razy tamtędy przechodzę, zastanawiam się, jak ci ludzie mogą tam przebywać i mówić o głodzie, biedzie, i rzeczach, które są im obce. No, szlag mnie trafia! A wracając do Tuchowa, proszę zobaczyć, jak wyglądała nadzwyczajna sesja rady gminy (patrz foto): na pierwszym planie z prawej starosta tarnowski, gdzieś tam burmistrz Tuchowa… Dziękuję za Waszą gazetę i Waszą pracę, dzięki której powoli, bardzo powoli idziemy ku normalności. Filip
MJN – porady sercowe W „FiM” 18/2011 przeczytałem list od Pana Darka, który chciałby ułożyć sobie życie z nowo poznaną dziewczyną, ale ma problem – dziewczyna jest katolicką fanatyczką. Dobrze by było, żeby Pan Darek nie był z kolei fanatycznym ateistą. W „FiM” 19/2011 Pan Zbigniew radzi, by lepiej dać sobie spokój z taką znajomością. Ja z kolei uważam, że światopogląd nie powinien mieć wpływu na to, czy chce się z kimś spędzić życie, czy nie. Myślę, że oprócz tego, czy jest się ateistą, czy katolikiem, jest jeszcze wiele innych spraw, które łączą dwoje kochających się ludzi. MJN – miłość jest najważniejsza, i to ona pozwala, aby dwoje ludzi mimo odmiennych światopoglądów mogło razem iść przez życie. A oprócz miłości kolejna ważna rzecz to wzajemna tolerancja, czyli szacunek dla odmienności. Wcale nie jest pewne, że dwoje ateistów stworzy dobrą rodzinę. W dzisiejszych zwariowanych czasach większość zawieranych małżeństw rozpada się po pierwszych dwóch, trzech latach. Przyznam, że sam jestem ateistą, a moja żona katoliczką niepraktykującą (kiedyś praktykowała). Nie da się jednak kogoś zmienić na siłę. Tylko poprzez własny przykład i argumenty można wpłynąć na drugiego
człowieka. Ja w tym roku odniosłem sukces, a moja żona od roku nie praktykuje religii katolickiej. Gdy na rynku wydawniczym, a także w moim domu pojawiły się „Fakty i Mity”, zaczęły następować powolne zmiany. Oczywiście na początku były protesty ze strony żony, ale w miarę upływu czasu były coraz słabsze. Po prostu siła ateistycznych argumentów jest dziś nie do odparcia. To my, antyklerykałowie, mamy Rację, ale trzeba ją szerzyć rozsądnie, bez zbędnych emocji, obrażania i poniżania drugiej strony. Ja po 30 latach wspólnego życia pozwalam sobie już na drobne żarty – na przykład w niedzielę pytam żonę, czy zapomniała, że dzień święty należy święcić. Albo: „Kochanie, jak to jest, że ksiądz pije wino, a mówi, że pije krew?”. Ale, Panie Darku, na to jeszcze przyjdzie czas… MJN albo niech Pan da sobie spokój, jak radzi Pan Zbyszek. To jest Pana życie i Pana wybór. My, ateiści, możemy tylko życzyć Panu wszystkiego najlepszego z katoliczką bądź ateistką. A tak w ogóle, to agnostycyzm jest najlepszy. Nie ma co sobie zawracać głowy jakimś Bogiem, czy on jest, czy nie, bo po śmierci wszystkiego się dowiemy. Trochę cierpliwości. Waldemar S., Gdańsk
Drugi zlot Czytelników „Faktów i Mitów” Jak ten czas leci! Dopiero się żegnaliśmy w Bełchatowie, a już wkrótce przyjdzie nam się witać w Miałkówku koło Gostynina. I tych cudownych naszych Czytelników z Pierwszego Zlotu i wszystkich innych chętnych zapraszamy na Drugi Zlot. Spotkamy się w ostatni weekend sierpnia (26–28 VIII) nad urokliwym, otoczonym lasami Jeziorem Lucieńskim, w samym centrum Polski. Całkowity koszt pobytu: 250 złotych od osoby. Można z dzieckiem (gratis do lat 3), można z osobą towarzyszącą, można nawet z pieskiem lub kanarkiem, wszystko można...
Na wszystkich głodnych dodatkowych informacji oraz na zgłaszających swój udział w Zlocie oczekuje asystentka Jonasza – Justynka – pod numerem telefonu: 42 630 70 65. Spieszcie się, bo ze względu na ograniczoną liczbę miejsc – kto pierwszy, ten lepszy! Waszych zgłoszeń oczekujemy do 30 czerwca (termin nieprzekraczalny), zaś wpłat na konto nr 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777 – do 10 lipca. Gwarantujemy świeże powietrze i czystą wodę, wypożyczalnię sprzętu wodnego, świetną pogodę, jeszcze lepsze żarcie i najwspanialsze, niezapomniane chwile radości z faktu bycia razem. Wasza Redakcja
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
LISTY Lewica we mgle Moim zdaniem lewica i Napieralski popełniają zasadniczy błąd: podobnie jak przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi, zostawiają elektorat antyklerykalny, świecki, na boku, a wchodzą tam, gdzie nie ma szans zdobycia innego. Wchodzą na pole PO, a ona jest jeszcze na tyle silna i atrakcyjna dla swoich, że przeciągnięcie ich na stronę SLD jest raczej niemożliwe. Wręcz odwrotnie – to PO przejmuje lewicowy elektorat. Co innego, gdyby PO była partią w defensywie, jak lewica w 2005 r. Wówczas miałoby to sens, ale nie teraz. Podobnie postępował Napieralski podczas kampanii prezydenckiej, gdy chciał być taki jak inni, tzn. nijaki – wtedy miał 2–3 proc. poparcia. Gdy zaczął zwracać się do naszego, antykościelnego elektoratu, to w finale zdobył 14 proc. Część starych działaczy, na przykład Kalisz, Olejniczak czy Kwaśniewski, żałuje, że odstąpiono od formuły LiD-u. Moim zdaniem tamten projekt był z góry skazany na niepowodzenie, bo w UW zostali tylko działacze, ale już bez swojego elektoratu (przejęła go PO). Dobrze, że z tego LiD-u zrezygnowano, bo był tylko obciążeniem dla lewicy. Dzisiaj lewica musi z powrotem wyjść z ofertą do naszego antyklerykalnego elektoratu, jeśli chce myśleć o względnym wyniku, a antyklerykałowie powinni się zjednoczyć w jedną frakcję, żeby być atrakcyjni dla lewicy szeroko pojętej – nie tylko dla SLD, na którym lewica się przecież nie kończy, ale dla szerokiego bloku partii lewicowych, w którym wszyscy razem powinni iść do wyborów. Józef Frąszczak
Strzyżenie biedaków TVP jest nie tylko klerykalna, ale także grabi telewidzów. Bez miłosierdzia! W sobotę, 14 maja 2011 r. oglądałem sobie w Kopenhadze transmisję z Festiwalu Eurowizji. W miarę szybko zdecydowałem, na którą piosenkę oddać swój głos, więc wysłałem SMS-a na podany „na pasku” numer. Udział w zabawie (tj. SMS) kosztował zaledwie 1 koronę, czyli ok. 50 groszy. Na pasku ostrzeżono jednocześnie, że w tym przypadku nie przysługuje normalne w Danii prawo do wycofania w ciągu 14 dni swojego SMS-a i uzyskania od operatora zwrotu jego kosztu. Po jakimś czasie dla zabawy chciałem zobaczyć, jak wygląda ta sama transmisja w telewizji polskiej. Przerzuciłem się więc na Program 1 TVP. Na pozór taki sam radosny show, ale nagle widzę na pasku, że widzowie z Polski, chcąc oddać swoje głosy, muszą za tę przyjemność zapłacić albo 3,92 złotego, głosując
telefonicznie, albo 3,69 złotego, gdy chcą wysłać SMS. Chwyciłem szybko za kalkulator i wyszło mi, że Polak musiał zapłacić (średnio) ok. 7,6 razy więcej niż Duńczyk. To po prostu rozbój! Tym większy, że Duńczycy są jednym z najlepiej zarabiających narodów Europy, a Polacy niekoniecznie…
Sobotnią transmisję prowadziły w Danii kanały publiczne, a więc takie, które nie nadają żadnych reklam. Teoretycznie mogły więc przy takiej okazji chcieć uzyskać ekstrazarobek. Program 1 TVP, który pokazywał Festiwal Eurowizji, nadaje przez całą dobę tyle reklam, że aż – excusez le mot – można dostać womitacji. I jednocześnie bez skrupułów „strzyże” swoich widzów przy okazji tego typu imprez. Chyba trochę wstyd… Włodzimierz Galant Kopenhaga
O uczczeniu ucznia W polskich szkołach odbyły się sprawdziany kompetencyjne dziesięciolatków, czyli sprawdziany nieobowiązkowe dla uczniów klas trzecich. To było wydarzenie godne uczczenia w różnych formach: przyjęcie rodzinne, uroczystości szkolne, ofiarowanie prezentu, na jaki stać rodzinę, wspólne zdjęcie pamiątkowe itp., itd. Tymczasem żyjemy w tak zwariowanym kraju, że owe formy uhonorowania dziecka wkraczającego w kolejne etapy dorosłości zarezerwowane są wyłącznie dla bzdurnych ceremonii szamańskich. Na przykład fakt zjedzenia przez dziecko kawałka okrągłego białego pieczywa w otoczce średniowiecznych guseł, kadzideł i zabobonów urasta do rangi doniosłego wydarzenia społecznego, rodzinnego czy wręcz święta państwowego. Władysław Salik
Równo ważmy Martwimy się o bezpańskie psy i koty, a czy ktoś pomyślał o naturalnych mieszkańcach łąk i zagajników?
SZKIEŁKO I OKO Bażanty, kuropatwy, jeże itp. nie mają szans w starciu z psem wielkości owczarka niemieckiego, a młode osobniki nie obronią się nawet przed kotem domowym. Wiewiórka uciekająca przed kotem potrafi się wspiąć na wysokość pierwszego piętra po pionowej ścianie. Nie popieram odstrzału bezpańskich zwierząt,
ale nie można dopuścić do wyginięcia dzikich gatunków z powodu bezmyślności ludzi. Skąd się biorą bezpańskie zwierzęta i kiedy ich zwykle przybywa? Pojawiają się głównie od połowy stycznia do lutego i w czerwcu. Są wyrzucane z przejeżdżających samochodów jako nietrafione prezenty świąteczne lub „przeszkody” przy wyjazdach na ferie zimowe i wakacje. Dopóki zwierzęta będziemy traktować jak przedmioty, dopóty sytuacje takie będą się powtarzały. Porzucony pies czuje się zagubiony w nowej, stresującej dla niego sytuacji, unika ludzi, a kiedy zgłodnieje, to zaczyna polować. Najłatwiejszą zdobyczą okazują się kuropatwy, którym leśnicy z niemałym trudem budują schronienia i dokarmiają je. I tak cała praca leśników i pieniądze podatników przeznaczone na ten cel są tracone. Dlatego nie dziwi mnie stanowisko leśników w sprawie odstrzału. Śledząc łańcuch pokarmowy kuropatwy, dochodzimy do tego, że jest ona naturalnym wrogiem stonki ziemniaczanej i innych szkodników. Jest więc ptakiem ogromnie pożytecznym. Świadomości ludzkiej nie można ukształtować ustawą, więc trzeba najpierw edukować, a potem egzekwować. Za wyrzucenie z samochodu i pozostawienie psa na pastwę losu trzeba odstrzelić, ale właściciela, a nie niewinne zwierzę. Gdyby właściciel miał świadomość, że porzuconego pupila czeka kula w łeb, zastanowiłby się dwa razy, a taka prowokacyjna reklama społeczna w TV na pewno odniosłaby skutek. Pies, kot lub inne zwierzę to jest obowiązek, a nie zabawka, którą można wyrzucić, kiedy się znudzi. Czipowanie zwierząt byłoby dobrym pomysłem, gdyby było połączone z bazą danych właścicieli i obowiązkiem
opieki weterynaryjnej. Wyeliminowałoby to rzekome ucieczki zwierząt, a opieka weterynaryjna kontrolowałaby, czy zwierzę nie jest maltretowane i nie ma nietypowych obrażeń. W kulturach dalekiego wschodu oczywista jest filozofia yin-yang, bo zastosowanie zasad równowagi daje korzyści wszystkim stronom. Leśnicy dobrze znający te zasady starają się ją zachować, eliminując obce gatunki, takie jak bezpańskie psy, które są intruzami w lesie i mogą roznosić wściekliznę. W chwili obecnej jest jeszcze szansa na zachowanie równowagi w polskim ekosystemie. Na Zachodzie jest ona już zachwiana, a rządzący, mając tego świadomość, wykładają ogromne fundusze na jej przywrócenie. Czy chcemy, aby zginął widok bażanta czy sarny pasącej się o poranku na łące za ogrodzeniem? Dziś jeszcze jest to dla mnie widok naturalny, ale nie wiem, czy dla naszych dzieci będzie to tak oczywiste. Jestem sympatykiem „FiM” od kilku lat i bardzo poruszył mnie tekst pokazujący całą sytuację z jednej strony. O równowadze w ekosystemie uczą się dzieci w 4 klasie, a i logika podpowiada, że nie wszystko jest czarno-białe (źli myśliwi i dobrzy „ekolodzy”). Adam K.
19
Makrobiotyka górą! Dobrze, że na Waszych łamach poruszacie takie tematy jak zdrowie. Dieta makrobiotyczna, o której był ostatni artykuł zdrowotny, rzeczywiście działa. Dzięki niej moja przyjaciółka pozbyła się poważnych dolegliwości zdrowotnych. Co prawda stosowała ją w wyspecjalizowanej placówce w Niemczech, ale rezultaty są naprawdę wyśmienite. Uważam, że promowanie zdrowego trybu życia i odżywiania się jest dla nas tak samo ważne jak strawa duchowa. Życzę wytrwałości w walce z czarną stonką i zabobonem! Marianna Kulesza REKLAMA
PRAWDZIWA EWANGELIA RELIGIA, KTÓRA MA SENS Bezpłatny kurs biblijny od: Bracia w Chrystusie, skr. 7 UP Poznań 45, filia 36 ul. Głogowska 179 60-130 Poznań
Uwaga! Supernumer „FiM”! Drodzy Czytelnicy! Wychodząc naprzeciw Waszym postulatom, wydajemy za tydzień, tj. 3 czerwca – SUPERNUMER „FiM”. Będzie on zawierał kompendium wiedzy antyklerykała w pięciu dużych opracowaniach, dotyczących największych zbrodni w historii Kościoła, jego błędów biblijnych i dogmatycznych, najgłośniejszych afer i skandali, nadużyć finansowych, a także opracowanie podsumowujące: „Kościół przeciw człowiekowi”. Z takim numerem – poradnikiem/przewodnikiem zawierającym bardzo konkretną, sprawdzoną wiedzę – wielu z Was chce ruszyć za opłotki i dalej – w Polskę na wczasy, aby nieść Rodakom dobrą nowinę o końcu fałszywej wiary i watykańskiej okupacji. Z góry dziękujemy! I z serca Wam w tym błogosławimy! Niezależnie od Waszej pomocy i inwencji kilkadziesiąt tysięcy zwrotów naszego supernumeru będzie latem rozdane przez naszych ludzi nad polskim morzem oraz m.in. na festiwalu Woodstock, pokazie Air Show w Radomiu i pod Grunwaldem, gdzie już raz wygraliśmy z Krzyżakami... Razem zmienimy oblicze tej ziemi!!! Redakcja
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
20
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Humanistka i gorszycielka Irena Krzywicka – niepospolita kobieta, pisarka i feministka, orędowniczka swobód obyczajowych i etatowa skandalistka II Rzeczypospolitej – swoją twórczością literacką i działalnością społeczną odważnie zmagała się z klerykalnym zaduchem. Przyszła literatka urodziła się 28 maja 1899 r. w syberyjskim Jenisiejsku. Rodzice – Felicja i Stanisław Goldbergowie – znaleźli się wśród polskich zesłańców skazanych za aktywną działalność socjalistyczną. Mała Irena spędziła na Syberii 2 lata, a powróciwszy z rodzicami do Warszawy, stała się świadkiem rodzinnej tragedii. Ojciec, aresztowany w 1905 r. przez carską policję, nie przetrwał trudów odosobnienia i zmarł na gruźlicę. Odtąd cały ciężar utrzymania i wychowania Ireny spoczął na matce, która stała się jej najlepszą przyjaciółką. To matka ukształtowała osobowość córki, traktując ją jak partnerkę i odrzucając panującą ówcześnie surowość wobec dzieci. Felicja sprzeciwiała się konwenansom, czuła się częścią socjalistycznej bohemy, żyła w początkowo nieformalnym związku z jednym z przywódców Bundu (partia żydowskich socjalistów) Jekutielem Portnojem (Nykiem), często za działalność polityczną znajdując się na celowniku tajnej carskiej policji. Chcąc związać koniec z końcem, podjęła pracę nauczycielki. Gaża okazała się nietęga, więc żyły z córką dosyć skromnie. Atmosfera ich domu była pozbawiona wpływów religijnych. To matka zaszczepiła przyszłej pisarce miłość do literatury oraz wrażliwość społeczną. Edukację młoda Irena rozpoczęła w postępowym gimnazjum Anieli Wereckiej. Postępowość nie oznaczała jednak równości. Irena, świadoma swojego żydowskiego pochodzenia, dopiero tam zetknęła się z antysemityzmem. W swojej autobiografii „Wyznania gorszycielki”, opracowanej przez Agatę Tuszyńską, wspominała, jak katecheta, rozpoczynając lekcję religii, z wyraźnym obrzydzeniem stwierdzał: „Panienki Izraelitki opuszczają klasę!”. W próby nakłonienia Ireny, żeby się ochrzciła, angażowała się sama dyrektorka gimnazjum. Podczas jednego z takich spotkań, po wysłuchaniu ewentualnych korzyści z zostania chrześcijanką, stanowczo i odważnie odpowiedziała, że nie dokona tego kroku, ponieważ jest niewierząca oraz nie wstydzi się bycia żydówką. W okresie gimnazjalnym przyszła pisarka zaangażowała się w działalność warszawskiej sekcji PPS Lewicy, a dokładniej – w inicjatywy robotniczego Klubu im. Tadeusza Rechniewskiego, gdzie zetknęła się z problemami klasy pracującej. Podczas
studiów polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim poznała swojego przyszłego męża, Jerzego Krzywickiego. Na studiach, nie rezygnując ze swoich przekonań ideowych, Irena zaczęła się pasjonować życiem kulturalnym odrodzonej Rzeczypospolitej. Uwielbiała towarzystwo ludzi twórczych, imponowały jej typy niebanalne, parające się literaturą i teatrem. Sama powoli odkrywała w sobie talent pisarski – zadebiutowała jako eseistka w studenckim piśmie „Pro Arte et Studio”.
„Wiadomościami Literackimi”. Pismo stało się wieloletnią przystanią literatki i trybuną wygłaszania odważnych społecznie i obyczajowo poglądów. Stopniowo zdobywała rozgłos i czytelników. Za punkt kulminacyjny swojego życia uznała rok 1928, kiedy – czując się spełniona jako matka, żona i dziennikarka – poznała Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Początkowa fascynacja jego twórczością i osobowością przerodziła się w intensywny romans, który umożliwił Irenie zaistnienie na najbardziej prestiżowych salonach przedwojennej literackiej Warszawy. Wspominała później z właściwą sobie swadą: „Świat zdobyłam pod(Boy)em”.
odważnie upomniała się o prawo polskich kobiet do decydowania o macierzyństwie, w tym korzystania z antykoncepcji i aborcji. Twierdziła, że każda kobieta powinna mieć prawo do aborcji, gdyż niekontrolowana rozrodczość często idzie w parze z biedą. Trybuną do głoszenia tych poglądów stały się łamy „Wiadomości Literackich”, w których pisarka redagowała dodatek „Życie Świadome”. Batalię w sprawach obyczajowych prowadziła razem z Boyem, którego autorytet pisarza i wiedza teoretyczna (był wszak lekarzem) okazały się nieocenione. Na łamach dodatku publikowały swoje artykuły także Zofia Nałkowska i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
Miłości i nimfomania Irena Goldberg wyszła za Jerzego Krzywickiego w lipcu 1923 r. Związek tworzyli szczególny – na samym początku małżeństwa ustalili, że ich wspólne życie nie może ograniczać swobody w doborze znajomych. Eufemistycznie oznaczało to tolerancję dla związków pozamałżeńskich, z której, co tu dużo kryć, pisarka dosyć skwapliwie korzystała. Twierdziła jednak, co wydaje się prawdą, że szczerze przy tym kochała męża. Łączył ich bliski związek uczuciowy i erotyczny, którego owocem było dwóch synów: Piotr i Andrzej. Irena doskonale się spełniała w roli matki, żony i… kochanki. Niebanalna osobowość połączona z bujnym temperamentem nie pozwalały jej zmieścić się w ciasnych ramach mieszczańskiej moralności. Umiała dobierać sobie adoratorów wśród mężczyzn wybitnych, którzy pozwalali jej się rozwijać i wstąpić na szczyt literackiego parnasu. Sercowo-literackie przygody Krzywickiej rozpoczęły się w 1925 r., kiedy to – lekko zmęczona małżeńską rutyną – postanowiła wybrać się w podróż do Szwajcarii, z mocnym postanowieniem poznania poety Romain Rollanda. Oczarowana jego twórczością, zachęcona zalotnym tonem korespondencji, poznała go osobiście, jednakże poza przyjemną rozmową do niczego poważniejszego nie doszło. Ukoronowaniem eskapady okazał się płomienny romans z popularnym niemieckim dramaturgiem Walterem Hasencleverem. Miesiąc spędzony na Korsyce, choć upojny, nie pozwolił jednak zapomnieć Irenie o mężu, do którego powróciła jako do swojego prawdziwego przyjaciela. Równocześnie z podbojami miłosnymi rozwijała się kariera literacka Krzywickiej. Od 1924 r. rozpoczęła współpracę z prestiżowymi
Portret Krzywickiej autorstwa Witkacego
Jako towarzyszka Boya dostąpiła zaszczytu zasiadania przy stoliku w słynnej warszawskiej cukierni „Ziemiańska”, gdzie poznała Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima i Jarosława Iwaszkiewicza. Dzięki tym znajomościom zatopiła się w polskim środowisku artystycznym, prowadząc bujne życie towarzyskie. Przy niezmiennej, cichej aprobacie męża.
Gorszycielka – działaczka społeczna Do historii Irena Krzywicka przeszła jako niestrudzona bojowniczka o prawa kobiet do wyzwolonej seksualności oraz kontroli urodzin. Kobieta, jej zdaniem, powinna prowadzić wolne życie erotyczne, nieograniczające się do jednego partnera. Monogamię porównywała z ubóstwem umysłowym. Irena Krzywicka jako pierwsza tak
Tematyka w radykalny sposób naruszająca społeczne tabu spotkała się z ostrą krytyką Kościoła katolickiego i środowisk prawicowych. Oponenci oskarżali Irenę o niemoralność i zgorszenie, efekciarsko radząc, by redakcja pisma zmieniła nazwę z „Wiadomości Literackich” na „Wiadomości Ginekologiczne”. Od odważnej teorii Krzywicka przeszła do praktyki. 16 września 1931 r. otwarto w stolicy na Lesznie pierwszą w Rzeczypospolitej poradnię świadomego macierzyństwa. Literatka udzielała w niej darmowych porad na temat planowania rodziny. Ośrodek mógł także liczyć na pomoc lekarzy związanych z PPS – dr Justyny Budzińskiej-Tylickiej oraz dr. Hermana Rubinrauta. Niestety, poradni działającej bez pomocy finansowej państwa nie dało się długo utrzymać. W założeniu była ona przeznaczona dla kobiet ubogich, lecz te ze
względu na słabą reklamę nie przychodziły do ośrodka. Z czasem z jego usług zaczęły korzystać jedynie zamożne panie, które stać było na aborcję. Duży udział w upadku poradni miały także zajadłe ataki kleru katolickiego i jego politycznych sojuszników. Irena nie żałowała jednak podjętych starań, dzięki którym, jak twierdziła, udało się nagłośnić problem i zmotywować lekarzy do działania. Na współczucie Krzywickiej mogły liczyć także osoby pokrzywdzone przez wymiar sprawiedliwości. W swojej publicystyce występowała na rzecz reformy więziennictwa, które bez odpowiedniego programu resocjalizacji stało się siedliskiem przemocy i dewiacji. Zasłynęła relacjami z głośnego procesu prawdopodobnie niesłusznie oskarżonej o morderstwo Rity Gorgonowej i jej odważną obroną, która stała się synonimem walki z dulszczyzną. Poruszając kwestie seksualności, Krzywicka stała się na gruncie polskim pionierką walki na rzecz tolerancji wobec osób o orientacji homoseksualnej. Dowodziła, że homoseksualizm jest przejawem normalnych potrzeb seksualnych i jako taki nie powinien być traktowany jak schorzenie. Posługiwała się nawet stworzonym na własną potrzebę, choć kontrowersyjnym z dzisiejszego punktu widzenia, określeniem – „mańkut płciowy”. Po raz pierwszy użyła go w przedmowie do klasycznej powieści lesbijskiej Radclyffe Hall „Studnia samotności”. W jej rozumieniu oznaczał on człowieka o „przeciwstawnych” skłonnościach seksualnych, w swojej istocie najzupełniej naturalnych. Błyskotliwą karierę autorki przerwała boleśnie II wojna światowa. Krzywicka straciła w niej męża Jerzego, starszego syna Piotra, przyjaciela i kochanka Boya oraz teścia – Ludwika Krzywickiego. Nie poddała się jednak i zaangażowała w działalność Armii Krajowej. Udało jej się przetrwać koszmar Holocaustu – znalazła schronienie w Podkowie Leśnej. Po powrocie do stolicy stała się bierną uczestniczką powstania warszawskiego. Po wyzwoleniu, w latach 1945–1947, pełniła funkcję attaché kulturalnego w Paryżu, i kontynuowała ją w 1957 r. w Bernie. W 1964 roku na stałe przeprowadziła się do Francji. Zmarła na emigracji 12 lipca 1994 r. Pochowana na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie, pozostała w pamięci swoich przyjaciół i czytelników jako odważna, pełna życia kobieta, bojowniczka o godność tych, których nikt wcześniej nie odważył się reprezentować. TR
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Świadkowie Jehowy „Szanowny Panie Redaktorze, chciałabym prosić o przedstawienie historii powstania organizacji Świadków Jehowy. Interesują mnie początki tej społeczności, kto był jej założycielem oraz skąd wzięła się ta nazwa i z jakiej racji nazywają się Świadkami Jehowy. Pytam o to, bo wątpię, aby Świadkowie Jehowy mieli bezpośredni kontakt z Bogiem”. Historia organizacji Świadków Jehowy sięga XIX wieku. Ich własne źródła podają, że „w XIX wieku klimat religijny przyczynił się do obudzenia czujności chrześcijańskiej. W wyniku studiów biblijnych prowadzonych przez niektórych duchownych i biblistów ponownie wzięto pod lupę naukę o duszy nieśmiertelnej, o wiecznych mękach po śmierci, o przeznaczeniu i Trójcy. Co więcej, pewni badacze Biblii zajęli się szczegółową analizą proroctw dotyczących dni ostatnich. W rezultacie różne grupy zaczęły się poważnie zastanawiać nad obiecanym powrotem Pana (Mat 24. 3). W Stanach Zjednoczonych William Miller zapowiedział powtórne przyjście Chrystusa w widzialnej postaci na rok 1843 lub 1844. Niemiecki teolog J.A. Bengel wyznaczył rok 1836; w Anglii irwingianie wiązali swe oczekiwania najpierw z rokiem 1835, a potem z 1838, 1864 i 1866. W Rosji grupa menonitów wskazywała najpierw na rok 1889, a potem na 1891” („Świadkowie Jehowy – Głosiciele Królestwa Bożego”, Strażnica – Towarzystwo Biblijne i Traktatowe, 1995 r., s. 40). Wtedy to w miejscowości Allegheny (stan Pensylwania) w jednej z takich grup na czołowe miejsce wysunął się Charles Taze Russell (1852–1916), który pochodził ze środowiska protestantów reformowanych.
W wieku 17 lat porzucił jednak kongregacjonalistów i początkowo był nawet zagorzałym sceptykiem; nie mógł pogodzić się z pewnymi naukami, a głównie z wiarą w przeznaczenie oraz z nauką o wiecznych mękach w piekle. Jednak już w roku 1870 zetknął się z adwentystami i zainteresował się ideą powtórnego przyjścia Chrystusa. Wkrótce potem z paroma znajomymi utworzył grupę religijną, która postawiła sobie za cel zbadanie Pism (Biblii), m.in. zagadnień eschatologicznych. W trakcie studiów biblijnych oraz kontaktów z Nelsonem H. Barbourem, adwentystycznym redaktorem naczelnym czasopisma „Herald of the Morning” (Zwiastun Poranka), który m.in. opowiadał się za niewidzialną paruzją Chrystusa od 1874 roku, Russell doszedł do przekonania, że niewidzialna obecność Jezusa Chrystusa rozpoczęła się jesienią tego właśnie roku. Wspólne poglądy Russella i Barboura przyczyniły się do tego, że ten pierwszy został współredaktorem wymienionego czasopisma, a w roku 1877 razem wydali książkę „Trzy światy i żniwo tego świata”, która miała przekonać, że jesienią 1874 r. Chrystus w sposób niewidzialny powrócił na ziemię. W książce tej wyliczono również czterdziestoletni okres żniwa, który miał trwać do 1914 roku, czyli zakończenia czasów pogan.
Współpraca z Barbourem nie trwała jednak długo, bo już w 1879 roku została zerwana przez Russella. Doszło do tego wskutek zakwestionowania przez Barboura odkupieńczej śmierci Chrystusa. Ponieważ Russell nie mógł się zgodzić z jego stanowiskiem, rozpoczął odrębną działalność. W jednej z publikacji Świadków Jehowy czytamy: „W lipcu 1879 roku zaczął wydawać czasopismo »Strażnica Syjońska i Zwiastun Obecności Chrystusa«, znane obecnie na całym świecie jako »Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy«. W roku 1881 wraz z innymi oddanymi Bogu chrześcijanami założył organizację o charakterze niekomercyjnym: Towarzystwo Traktatowe Strażnica Syjońska, które dziś działa pod nazwą Strażnica – Pensylwańskie Towarzystwo Biblijne i Traktatowe i jest prawnym reprezentantem Świadków Jehowy (...). Ludzie, którzy przyłączyli się do Russella we wnikliwym studiowaniu Biblii, stali się znani po prostu jako Badacze Pisma Świętego” („Człowiek poszukuje Boga”, 1994 r., s. 352–353). Od samego początku nowo powstała społeczność kładła nacisk na powrót do początków chrystianizmu, kiedy to wspólnotom wierzących przewodzili tzw. starsi i nie było jeszcze kleru. Niestety, mimo przyjęcia wielu biblijnych prawd oraz odrzucenia nauki o Trójcy, o wrodzonej nieśmiertelności duszy ludzkiej, o wiecznych mękach w piekle i wielu innych nauk sprzecznych z Biblią, mimo zainteresowania proroctwami biblijnymi oraz ogromnego dorobku literackiego Russella, historia założonej przez niego organizacji nierozerwalnie wiąże się z błędnym wyliczeniem dat, które – według Biblii – zna tylko Bóg. Na przykład na rok 1914 Russell zapowiadał upadek wszystkich
królestw świata (koniec czasów pogan), koniec tzw. wielkiego ucisku (według jego obliczeń, miał on trwać od 1874 do 1914 r.), powrót Żydów do Ziemi Świętej, a nawet zmartwychwstanie ostatka „Badaczy”. Dość wspomnieć, że z powodu niespełnionych przepowiedni Russella zaczęto ośmieszać, a wielu jego zwolenników doświadczyło rozczarowania i całkowitego rozbicia w wierze, o czym możemy przeczytać w jednej z publikacji „Towarzystwa Strażnica”: „W latach 1915–1916 ich działalność wydawnicza osłabła, ponieważ dzieło świadczenia wykonywano wówczas wśród wzrastającego oporu, szyderstwa i ogólnoświatowej rozterki…” („Wykwalifikowani do służby kaznodziejskiej”, część IV, s. 62). Najwidoczniej rozczarowanie to wpłynęło również na zdrowie Russella, bo zmarł nagle w wieku 64 lat, 31 października 1916 roku. Mimo przejściowego kryzysu wkrótce po śmierci Russella na czele organizacji stanął Józef Franklin Rutherford (1869–1942), prawnik i były baptysta. Tego wyboru oraz kierunku, w jakim zaczęło się rozwijać Towarzystwo, nie zaakceptowało wielu członków ruchu; ci założyli własne organizacje. Niektóre z nich istnieją do dziś także w Polsce (m.in. różne odmiany Badaczy Pisma Świętego, Świecki Ruch Misyjny Epifania). Pod kierownictwem Rutherforda w roku 1919 Towarzystwo zaczęło wydawać drugie czasopismo „Złoty Wiek”, znane dziś pod nazwą „Przebudźcie się!”. Badacze Pisma Świętego jeszcze bardziej zaangażowali się w pracę ewangelizacyjną, a nacisk położyli na głoszenie Dobrej Nowiny o Królestwie, chodząc od drzwi do drzwi. Tym bardziej że – jak pisał Rutherford (broszura „Miliony”) – „w 1925 roku zwolennicy tej nauki zobaczą świętych proroków i rozpocznie się widzialny początek Królestwa Bożego na ziemi”. Oczywiście rok 1925 nadszedł i nie wydarzyło się nic takiego, co przepowiadał Rutherford. Organizacja jednak kontynuowała swoją działalność, a Badacze doszli do wniosku, że „ludzkość jest uwikłana w wielką kwestię sporną co do zwierzchnictwa nad wszechświatem, którą Jehowa Bóg rozstrzygnie przez zniszczenie Szatana i położenie kresu jego zgubnej działalności na ziemi (Rzymian 16: 20; Objawienie 11: 17, 18). W związku z tą kwestią sporną uświadomili sobie, że zbawienie człowieka jest sprawą drugorzędną wobec oczyszczenia z zarzutów Boga jako prawowitego Władcy. Na ziemi musieli się więc pojawić świadkowie, gotowi składać świadectwo o Jego zwierzchnictwie i zamierzeniach. Jak do tego doszło? W lipcu 1931 roku w Columbus w stanie Ohio odbyło się zgromadzenie Badaczy Pisma Świętego, na którym tysiączne rzesze przyjęły rezolucję głoszącą między innymi: »Z radością więc obieramy i przyjmujemy imię, które Pan Bóg wypowiedział swymi ustami, i pragniemy, by nas znano pod tym
21
imieniem i nazywano nim, a mianowicie: Świadkowie Jehowy«” („Człowiek poszukuje Boga”, s. 355, 358). Dodajmy, że nowo przybrana nazwa miała również odróżniać Świadków Jehowy od nominalnego chrześcijaństwa. Opiera się na Księdze Izajasza, która głosi: „Wy jesteście moimi świadkami – mówi Pan [JHWH] – i moimi sługami, których wybrałem, abyście poznali i wierzyli mi, i zrozumieli, że to Ja jestem, że przede mną Boga nie stworzono i po mnie się go nie stworzy. Ja, jedynie Ja, jestem Panem, a oprócz mnie nie ma wybawiciela. Ja zwiastowałem, wybawiałem i opowiadałem, a nie kto inny wśród was, i wy jesteście moimi świadkami – mówi Pan – a Ja jestem Bogiem” (Iz 43. 10–12). Z powyższych słów wyraźnie wynika, że słowa te skierowane były do Izraelitów, narodu wybranego. Świadkami mieli więc być Izraelici. To z ich ojcami Bóg zawarł przymierze, to ich naród wyprowadził z niewoli egipskiej i wielokrotnie wybawiał z różnego rodzaju opresji. Krótko mówiąc, to naród izraelski miał być „szczególną własnością” Boga, „królestwem kapłańskim i narodem świętym” (Wj 19. 5–6), ponieważ przez ten właśnie naród Bóg chciał zademonstrować całemu światu, że tylko On jest Bogiem. Poza tym, w myśl słów z Księgi Izajasza, nie chodziło o to, aby Żydzi przyjęli nazwę „Świadkowie Jehowy” (nigdy tego nie uczynili), ale o to, aby nimi byli w postępowaniu zgodnym z powołaniem do świętości. Tym bardziej że – według Biblii – Izraelici rzeczywiście byli świadkami wielkich rzeczy, zarówno w Egipcie (Wj 2. 23–25; 19. 4), pod górą Synaj (Wj 20. 18–20), jak i przez wszystkie następne stulecia (Sdz 2. 7, 18; 3. 9). Warto również podkreślić, że „Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje” (Dz 10. 34–35). Oczywiście nikt z „pogan” (wyznań chrześcijańskich) nie powinien „wynosić się nad gałęzie” (z drzewa oliwnego, czyli z Izraela), ponieważ – jak dalej pisał Paweł – „nie ty dźwigasz korzeń, lecz korzeń ciebie (…). Nieodwołalne są bowiem dary i powołanie Boże” (Rz 11. 18, 29). Cokolwiek by zatem powiedzieć o nazwie „Świadkowie Jehowy”, nie ona decyduje o tym, czy ktoś naprawdę jest Jego świadkiem. Decydują o tym owoce Ducha (Ga 5. 22–23), czyli postępowanie w Duchu Chrystusowym (por. J 13. 34–35). Takich ludzi na pewno nie brak ani wśród świadków Jehowy, ani w wielu innych społecznościach chrześcijańskich. Poza tym w każdym wyznaniu – mówiąc językiem przypowieści Jezusa – można znaleźć zarówno „synów Królestwa”, jak i „synów Złego” (Mt 13. 38), zarówno ludzi „złych”, jak i „sprawiedliwych” (Mt 13. 49). Innymi słowy, życie wieczne nie zależy od przynależności do tej czy innej organizacji, ale od tego, czy pełni się wolę Bożą (Mt 7. 21). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (32)
Imperialna katastrofa W 1497 r. Jan Olbracht wyprawił się z armią do Mołdawii. I tym razem polskie rycerstwo wróciło na tarczy. Pod koniec panowania Kazimierza Jagiellończyka szczególnego znaczenia w polityce polskiej nabrała sprawa wybrzeży Morza Czarnego, zagrożonych ekspansją turecką. Po zajęciu Bałkanów i zdobyciu Konstantynopola w 1453 r. Turcy w 1475 roku zajęli Kaffę, genueńską kolonię na Krymie, a w 1484 r. mołdawskie porty Kilię i Akerman; narzucili także swe zwierzchnictwo Tatarom i dążyli do podporządkowania sobie całej Mołdawii. Było to oczywiście sprzeczne z polską racją stanu. Utrzymanie wpływów polskich nad Morzem Czarnym i zabezpieczenie handlowego szlaku czarnomorskiego leżało zarówno w interesie możnowładztwa, jak i miast polskich. Postanowiono wykorzystać fakt, że na pomoc Polski liczyły zagrożone księstwa naddunajskie – Mołdawia i Wołoszczyzna – a szczególnie hospodar mołdawski Stefan Wielki (1433–1504). Za cenę uznania protektoratu Polski pragnął on wyzwolić kraj od Turków, a następnie… zrzucić zwierzchnictwo Polski. Panowanie Stefana Wielkiego stanowi w dziejach Mołdawii niezwykle ciekawą epokę. Stefan był człowiekiem rycerskiego ducha: rzutkim i energicznym; potrafił odnosić sukcesy. W roku, w którym sułtan
N
zajął Kaffę, hospodar mołdawski odniósł wielkie zwycięstwo nad Turkami nad Jeziorem Rakowieckim (w bitwie wzięło udział 2 tys. Polaków). Spotkało się to z uznaniem Jana Długosza, który nazwał Stefana „mężem godnym podziwu” i uważał, że to właśnie jemu należałoby przekazać dowództwo europejskiej krucjaty antytureckiej. Panowanie Stefana zakończyło okres wojen domowych w Mołdawii. Zbudował on scentralizowaną monarchię i przez wiele lat z powodzeniem stawiał czoło potężnym wrogom Mołdawii. Fakt, że Mołdawia skutecznie opierała się państwom posiadającym większe zasoby i sprawniejszą organizację wojskową, można tłumaczyć przede wszystkim powoływaniem do walki dużych mas wolnego chłopstwa (odegrało ono istotną rolę w klęsce Polaków w 1359 roku w lasach ziemi szypienickiej). To sprawiało, że Stefan dysponował armią szacowaną na ok. 50 tys. ludzi. Polska czy Węgry rozporządzały w tym czasie znacznie słabszymi liczebnie wojskami zaciężnymi. Armii mołdawskiej nie mogło dorównać wartością także pospolite ruszenie szlachty. Hospodar Stefan, znajdując się w trójkącie Węgier, Polski i Turcji
ie można posiąść żadnej sensownej wiedzy o człowieku w oderwaniu od naukowo potwierdzonej wiedzy ogólnej. Religie wciąż jednak próbują dowieść, że w poznaniu człowieka i świata możliwa jest droga na skróty. Banałem jest stwierdzenie, że wiedza zdobyta w sposób naukowy jest jedyną w miarę pewną wiedzą, jaką w ogóle posiadamy. Dochodzenie do potwierdzonych wniosków wiedzie przez sformułowanie hipotezy, badanie jej metodami empirycznymi (możliwymi do powtórzenia przez różne osoby w różnym czasie), aż po sformułowanie wniosków, czyli odrzucenie lub potwierdzenie pierwotnej hipotezy, ewentualnie jej modyfikację. W ten sposób poprzez określone umysłowe procedury dochodzimy do jakiejś sensownej, udokumentowanej wiedzy. Religia tymczasem zaczyna wszystko od końca. Od razu dekretuje rzekomo pewną wiedzę, na przykład dogmaty i nieomylne pisma święte. To ma być niezawodna wiedza o świecie, bogach i człowieku, przyjęta na mocy autorytetu – papieża, organizacji religijnej, tradycji twierdzącej, że ta lub inna książka jest „święta”. Dowodami na prawdziwość przyjętych wierzeń mają być cuda: zwykle są to wydarzenia dyskusyjne, związane z emocjami, niemożliwe do powtórzenia i zweryfikowania. Tak wyglądają „dowody” na prawdziwość
– zaborczych, ale jednocześnie reprezentujących sprzeczne interesy – zapewniał sobie stale poparcie dwóch państw, podczas gdy z trzecim bywał w otwartej wojnie. Zręczny władca potrafił utrzymać względną niezależność kraju, mimo że jeszcze w 1485 r. złożył hołd lenny Kazimierzowi Jagiellończykowi. Ceremonia hołdu wymuszonego zagrożeniem Mołdawii odbyła się z wielkim przepychem. Po dwóch tygodniach spiesznego marszu armia polska dotarła do Kołomyi i rozłożyła się obozem w pobliżu miasta. Król polski zasiadł na tronie ustawionym w namiocie, otoczony kołem przez stojących senatorów. Kronikarz Marcin Kromer zanotował: „Tam on [Stefan], uczyniwszy królowi pokłon według zwyczaju swojego narodu, a chorągiew siedzącemu pod nogi rzuciwszy, sam upadł na kolana. A wtem ludzie królewscy, z rozkazu opuściwszy sznury, które namiot utrzymywały, precz odsłonili przybytek po to, aby wszystko, cokolwiek się wewnątrz działo, każdy mógł z daleka widzieć (…). I tak oto ten srogi i dzielny bojownik, a hardy zwycięzca wielu narodów i królów, ścieśniony potrzebą, poddał swój kark nieukrócony pod jarzmo króla polskiego”. Doznane upokorzenie oraz brak zdecydowanej
religii. Kto chce, niech temu ufa; ja bałbym się oprzeć swoje życie na starych książkach. Nic pewnego nie wiemy o wiarygodności ich autorów, a za treści też nikt nie może ręczyć. Bałbym się też oprzeć swoje życie i przekonania na przeżyciach cudzych, a nawet własnych, na słyszanych głosach, zapamiętanych snach, wrażeniach, łzach lub powrotach do zdrowia z niejasnych przyczyn.
pomocy ze strony Polski przeciwko Turkom sprawiły, że Stefan przyjął później antypolską postawę. W efekcie od 1487 r., kiedy stał się już lennikiem sułtana, państwo mołdawskie stanowiło polsko-tureckie kondominium. Warto pamiętać, że Polska była w tym okresie środkowoeuropejską potęgą, Jagiellonowie zaś byli najpotężniejszą dynastią tej części Europy. Możnowładcy polscy ponownie poczęli domagać się wprost inkorporowania Mołdawii do Polski. Nowy król Jan Olbracht (1492–1501) zamierzał osadzić w Mołdawii swojego młodszego brata – królewicza Zygmunta. Wydawać się mogło, że usunięcie hospodara Stefana i podbój oraz przyłączenie Mołdawii nie będzie stanowiło większej trudności dla takiej potęgi, jaką była Polska. W 1497 r. Jan Olbracht zorganizował wyprawę wojenną i podjął próbę opanowania wybrzeży Morza Czarnego. Armia polska liczyła podobno 80 tys. ludzi i ok. 30 tys. wozów taborowych. Oficjalnie Olbracht propagował hasło krucjaty antytureckiej, jednak karty szybko zostały
tego gatunku. Zapewne nie jest to muzyka w naszym tego słowa znaczeniu, ale z całą pewnością jest to wytwór kultury, ich kultury. Jeden z naszych Czytelników – „Barto” – przypomniał (bardzo dziękuję!) interesującą teorię o pochodzeniu religii. Otóż psycholog Julian Jaynes dowodził, że człowiek do czasów starożytnych nie potrafił zrozumieć swojego wewnętrznego „ja”, z którym każdy
ŻYCIE PO RELIGII
Głoszenie bez sprawdzania Tymczasem rzetelna wiedza o człowieku musi być osadzona m.in. w zoologii, bo stąd nasz ród – jesteśmy częścią świata zwierząt. To właśnie obserwując zwierzęta, można zrozumieć, skąd się bierze etyka, jak kształtowały się relacje społeczne itp. Zoologia, obserwacja m.in. małp naczelnych, ma więc dużo więcej do powiedzenia o pochodzeniu człowieka niż dziwna historia z ogrodu Eden. Zwierzęta mają swoje zasady, mają też kulturę. Ostatnio badano na przykład pewne wieloryby, które tworzą specyficzne „pieśni” zbudowane na bazie pewnej tradycji i modyfikowane w oparciu o „pieśni” innych osobników
z nas może prowadzić wewnętrzny dialog. Jak sądzi Jaynes, jeszcze 3 tysiące lat temu ludzie myśleli, że owo „ja”, które mogą słyszeć, jest głosem bogów. Od siebie dodam, że jeśli ta teoria jest prawdziwa, to być może stąd bierze się jedna z katolickich definicji sumienia, iż jest to „głos Boga w nas”. Ciekawa jest także teoria memowa Richarda Dawkinsa, która zakłada, że najmniejsze jednostki informacji, tzw. memy, są przekazywane – trochę na zasadzie genów – z pokolenia na pokolenie. I jednym z nich jest mem religii. Po prostu ewolucja nauczyła nas na ogół ufać starszym jako bardziej
odkryte, gdy zamiast na Kilię i Akerman ruszono na stolicę Mołdawii – Suczawę (obecnie miasto w północno-wschodniej Rumunii). Oblężenie Suczawy, które trwało od 24 września do 18 października, nie zakończyło się sukcesem. Olbracht liczył na pomoc Litwy, posiłki jednak nie nadeszły. Hospodar Stefan, nie podejmując bitwy w polu, prowadził w tym czasie wojnę partyzancką i dywersyjną. Wkrótce też doczekał się pomocy Turków z Wołochami i Tatarami oraz Węgrów. Trzeba było wracać do Polski, ale i tu szczęście nie sprzyjało Olbrachtowi. 26 października odwrót przekształcił się w dotkliwą klęskę w lesie bukowińskim, pod wsią Koźmin. Po stronie polskiej zginęło ok. 11 tys. żołnierzy i ciurów. Ponadto 29 października pod Czerniowcami rozbici zostali Mazowszanie, którzy wkroczyli do Mołdawii i nie zdążyli połączyć się z armią Olbrachta. Rycerstwo polskie po raz kolejny połamało sobie zęby na próbie zawładnięcia Mołdawii i opanowania portów czarnomorskich. Rozmiary klęski bukowińskiej sprawiły, że powstało rozpowszechnione przez możnych powiedzenie: „Za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Głoszono, że Olbracht celowo zorganizował wyprawę, by wygubić szlachtę i wprowadzić rządy absolutne. Traktat polsko-mołdawski zawarty 15 kwietnia 1499 r. w Krakowie pominął już milczeniem zależność lenną Mołdawii od Polski. Tak zakończyły się czarnomorskie sny imperialne elit Rzeczypospolitej. ARTUR CECUŁA
doświadczonym. I tak oto, na bazie zaufania, razem z różnymi pożytecznymi rzeczami kulturowo „dziedziczymy” po poprzednich pokoleniach wierzenia religijne – jako zbędny balast przestarzałych wyobrażeń o świecie. Tam, gdzie przekazywanie tego rodzaju memów z różnych powodów ustaje (np. w Czechach), religia zwyczajnie zamiera. W tym kontekście jeszcze bardziej żałosny wydaje się zarzut stawiany nauce przez środowiska fundamentalistyczne, że jest ona religią naszych czasów, a naukowcy są jej kapłanami. Jest to totalne nieporozumienie, zabarwione jeszcze i tą skazą, że ludzie religijni w tym przypadku pośrednio sugerują, iż nauka jest równie niewiarygodna jak religia, a naukowcy równie kiepscy w swym fachu jak duchowni. Nauka tymczasem inaczej niż religia formułuje swoje przekonania i są one zawsze możliwe do zweryfikowania. Oczywiście nie należy mylić twierdzeń, które są tylko naukowymi hipotezami, z wnioskami sprawdzonymi już drogą empiryczną. Religia tymczasem przyjmuje swoje przekonania na mocy nieweryfikowalnego objawienia. Naukowcy szukają prawdy (wiedzy sprawdzonej), a duchowni twierdzą, że ją już posiedli. Badacze ciągle weryfikują swoje poglądy ze stanem faktycznym, a duchowni głoszą „prawdy objawione”. To naprawdę wielka różnica. MAREK KRAK
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
W
iktor II (1055–1057) był ostatnim z czterech papieży mianowanych przez cesarza niemieckiego Henryka III (1039–1056). Papież był wówczas swoistym namiestnikiem cesarza na terytorium Włoch, ale znaczną część swego pontyfikatu spędził w Niemczech. Gebhard von Dollnestein-Hirschberg papieżem Wiktorem został w wieku 37 lat. Na biskupa Eichstätt wyświęcono go w wieku 24 lat, a to dzięki wujowi Gebhardowi III, który pełnił funkcję biskupa Ratyzbony. Tak wówczas wyglądała nader często kościelna dynamika kariery.
papieża do prośby o interwencję cesarską – uniemożliwiła to jednak śmierć Henryka III. Wtedy papież został z małoletnim następcą tronu. Wiktor – w przeciwieństwie do niektórych swoich poprzedników – nie dysponował silną armią, więc pozostały mu religijne zaklęcia. Pod groźbą ekskomuniki zmusił króla Leonu w Hiszpanii do uznania cesarskich praw małoletniego Henryka IV – tego samego, którego późniejszy papież Grzegorz VII – z innej partii politycznej – sam gnębił ekskomuniką. Papieską protektorką była potężna Matylda z Canossy (kolejna kobieca szara eminencja w Watykanie), do której papież
OKIEM SCEPTYKA papieżem, pobili Niemców i odebrali ciało, które zostało pogrzebane w kościele Santa Maria Rotonda w Rawennie. Przedwczesna śmierć „Wikariusza Chrystusa” z łaski cesarza Henryka, śmierć samego cesarza oraz brak dorosłego następcy tronu zakończyły „erę niemiecką” w Rzymie. Nowym papieżem został opat Monte Cassino, brat diuka Lotaryngii, którego żonę i synową uwięził swego czasu monarcha Niemiec. Kiedyś, zanim opat Monte Cassino został szeregowym mnichem, był kanclerzem Kościoła rzymskiego i wpływowym kurialistą, który uciekł do zakonu, aby nie musieć tłumaczyć się
Leona IX i powstrzymać zapędy Normanów. Był jego osobistym uczniem, bo wraz z nim wyprawiał się już na Normanów – jeszcze jako kanclerz Kościoła. Był niestety jeszcze gorszym strategiem aniżeli „święty” Leon, bo zerwał współpracę z Niemcami, aby forsować swego brata na cesarza, a na dodatek poprzez uderzenie na Normanów otwierał drugi front. Zapewne miał nadzieję, że Pan Bóg w trudnych chwilach kamieniami z nieba rzucać będzie w jego interesie, bo chłodnego planowania politycznego w tym nie było. Przyszli papieże zdali sobie sprawę z tego, że aby stoczyć bój z cesarzem, będą musieli
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (38)
Krucjata antydziwkarska Dla utrwalenia władzy papieży i potęgi materialnej Kościoła potrzebne było rozprawienie się z rodzinami duchownych. Ich żony nazwano „dziwkami”, a dzieci „bękartami”. To szczególny wyraz przywiązania Kościoła do wartości rodzinnych. 4 lipca 1055 r. papież i cesarz zorganizowali we Florencji wielki synod, który potępił symonię, małżeństwa księży oraz podnoszenie ręki na „świętą własność kościelną”. Żonaci księża dostali nawet zakaz odprawiania mszy w dużych miastach. Dzieci z legalnie zawartych małżeństw księży zostały wówczas zdegradowane do bękartów, a tym samym straciły w świetle prawa zdolność dziedziczenia majątków księżowskich. I o to właśnie chodziło w całym tym świętym oburzeniu celibatowym! Majątkowe interesy papiestwa były wówczas sprawnie podsycane przez notorycznych celibatariuszy i fanatyków zakonnych, na przykład takich jak Piotr Damiani, który za swoją robotę dostał aureolę i tytuł „doktora Kościoła”. Do ówczesnych żon księży Damiani zwracał się w ten sposób: „Zwracam się do was, kochanki kapłanów, wy wysłanki szatana, trucizny umysłu, sztylety duszy! Ty kacu pijaków, zgago obżartuchów, powodzie grzechu, okazjo do upadku! Do was się zwracam, czyli do gynecaea [dziwek] dawnego wroga, wy wampiry, nietoperze, pijawki, wilki. Przyjdźcie i słuchajcie mnie, wy ladacznice, występne łoża dla grubej świni, sypialnie nieczystych duchów, nimfy, syreny, harpie, Diany, niegodziwe tygrysice, rozwścieczone żmije...”. Aby umocnić pozycję „swojego papieża” we Włoszech, cesarz Henryk włączył księstwa Spoleto i Marchię Fermo do Państwa Kościelnego, powierzając władzę na tych terenach papieżowi – jako cesarskiemu zarządcy „całej Italii”. Niemniej rozrost władzy Normanów skłonił
słał ckliwe listy miłosne („jeśli kocha mnie Pani tak, jak ja Panią, nie przedłoży Pani żadnego śmiertelnika nade mnie”). Wspomniana Matylda (1046–1115) w okresie pontyfikatu niemieckiego papieża zaczynała swoją „historię kościelną” – została wzięta jako zakładniczka, była bowiem synową wroga cesarskiego. W późniejszych latach la Gran Contessa stała się najpotężniejszą osobą na półwyspie. Współczesne feministki zachwycają się oczywiście tą postacią potężnej kobiety średniowiecza, zapominając jednakże, że jej prywatny uraz z młodości był siłą napędową całej jej późniejszej działalności. To Matylda budowała potęgę średniowiecznego papiestwa, które mogło upokarzać monarchów, a przed śmiercią zapisem testamentowym przekazała wszystkie swoje dobra na rzecz Państwa Kościelnego. Cały potencjał tej kobiety poszedł więc na wspieranie instytucji, która – jak na ironię – traktuje kobietę jak maszynę do rodzenia nowych katolików. Papież Wiktor sam zmarł w niecały rok po śmierci cesarza. Dopadła go febra. Z jego pogrzebem związany jest incydent „bitwy o ciało”. Jego niemieccy współpracownicy postanowili wywieźć zwłoki do Niemiec i pochować w Eichstätt. Sprzeciwiła się temu Rawenna (tutejszy biskup był drugim po papieżu posiadaczem ziemskim w Italii), chcąc zapewne wzmocnić w ten sposób swoją pozycję w stosunku do Rzymu (który zresztą nie włączył się do walki o zwłoki papieża). Mieszkańcy Rawenny napadli na jadący do Niemiec karawan ze zmarłym
Robert d’Hauteville mianowany księciem przez Mikołaja II
ze swojego poselstwa do Konstantynopola, kiedy cesarz Niemiec wkroczył do Włoch. To były wystarczające powody, aby nowy papież przyjął kurs antycesarski czy raczej antyniemiecki, gdyż na cesarza zamierzał forsować swojego brata Godfryda. Choć partie rządzące w Rzymie zmieniały się często diametralnie, to od antycelibatowej „rewolucji moralnej” nie było już odwrotu, gdyż leżało to w elementarnym interesie każdego pontifexa maximusa, który nie myślał jak człowiek tego czy innego klanu rzymskiego, lecz jako książę Kościoła. Nowa świadomość papieży jako książąt Kościoła stała się faktem. Tak więc papież Stefan IX (1057–1058) z jeszcze większą gorliwością grzmiał przeciwko małżeństwom księży i „herezji symoniackiej” (w okresie tego pontyfikatu ukazał się traktat „Adversus simoniacos” arcywielebnego doradcy papieskiego Humberta, w którym symonia została przedstawiona jako herezja). W tym czasie Normanowie wyrastali już na panów południowych Włoch. Ich przywódca – Robert d’Hauteville – z pomocą Rogera, swojego młodszego brata, podbił Apulię i Kalabrię. Wiosną 1058 r. papież postanowił więc pójść w ślady
zawrzeć pokój z Normanami lub wręcz się z nimi sprzymierzyć. Tymczasem jednak papież Stefan zaplanował atak na swoich normańskich sąsiadów. Mało tego, wymyślił, że wyprawa wojenna zostanie sfinansowana ze skarbca opactwa Monte Cassino. Być może była to jego zemsta na mnichach za to, że niegdyś sprzeciwiali się jego nominacji na opata. Skarbiec klasztorny został jednak ocalony, bo w trakcie przygotowań do wojny papież zmarł. Pojawiły się pogłoski, że został otruty. Być może w imię róży italskiego światka zakonnego. Po śmierci Stefana Państwo Kościelne znów było świadkiem tumultów i walki o władzę dwóch papieży. Rodzina Tusculum doprowadziła do wyboru kardynała Jana z Velletri, który był swego czasu rekomendowany przez zmarłego papieża i który przybrał imię Benedykt X. Tzw. frakcja „reformatorska” pod przywództwem Hildebranda, późniejszego papieża Grzegorza VII, która miała wówczas większość w hierarchii, zbojkotowała ten wybór i zablokowała konsekrację. Mimo to „antypapież” przez ponad pół roku pełnił funkcję papieską (kwiecień 1058 roku – styczeń 1059 roku). „Reformatorzy” wybrali swojego papieża
23
w grudniu 1058 r. Był nim Mikołaj II, czyli Gerard, biskup Florencji – (1058–1061). W walce po stronie Mikołaja opowiedziała się toskańska rodzina wspomnianej wyżej Matyldy. W styczniu 1059 r. „reformatorzy” zorganizowali w Sutrii synod, na którym Mikołaj ekskomunikował papieża Benedykta jako „najeźdźcę” na Stolicę Apostolską i krzywoprzysięzcę. 24 stycznia siły popierające Mikołaja opanowały Rzym, a entuzjazm ludu zapewnił Hildebrand, który przekupił rzymian hojnymi darami. „Antypapież” schronił się wówczas na zamku Gerarda w Galerii. W wojnie domowej pomiędzy papieżami udział wzięli także Normanowie, którzy walczyli po stronie Mikołaja. Pierwsza bitwa w Kampanii nie przyniosła jednoznacznego zwycięstwa silniejszemu Mikołajowi. Tego samego roku wojska Mikołaja opanowały jednak Praeneste, Tusculum i Numentanum, a jesienią zaatakowały Galerię i po dwóch oblężeniach Benedykt zrzekł się papiestwa, złożył insygnia oraz wycofał do rodzinnej posiadłości. Hildebrand awansował na archidiakona i jako prawdziwy macher frakcji „reformatorskiej” doprowadził do uwięzienia ekspapieża. Rozprawę synodalną przeciwko niemu zorganizowano w kwietniu 1060 r., a oskarżycielem był sam Hildebrand. Jana (czyli dawniej papieża Benedykta) wydalono z kapłaństwa, pozbawiono dochodów i skazano na zamknięcie w przytułku dla biednych koło bazyliki św. Agnieszki w Rzymie, gdzie zmarł w nędzy. W ramach swojego pontyfikatu Mikołaj II zorganizował synod laterański (13 kwietnia 1059 r.), który zakazał małżeństw oraz konkubinatów duchowieństwa. Po raz pierwszy wprowadzono wówczas całkowity zakaz świeckiej inwestytury, czyli przyjmowania przez duchownych urzędów kościelnych od osób świeckich. Na synodzie tym Berengar z Tours został zmuszony do podpisania lojalki dogmatycznej, w której potwierdzał bezwzględną obecność Chrystusa w opłatku eucharystycznym. Równie ważny był synod zorganizowany jesienią tegoż roku na ziemiach normańskich – w Melfi. Władcy normańscy „otrzymali” od papieża księstwa Kapui i Apulii (którymi de facto władali od dawna), ale w zamian uznali się za lenników „Wikariusza Chrystusa” i przyrzekli oddać mu na usługi swoje miecze. Nowy sojusz wojskowy papieża zaalarmował dwór niemiecki, po stronie którego lojalnie stanął episkopat Niemiec pod przewodnictwem arcybiskupa Kolonii Annona (1056–1078). Kiedy w 1061 r. przybył do Niemiec legat papieski, nie został tam nawet przyjęty. Synod biskupów niemieckich uchwalił jednocześnie, że dekrety Mikołaja są nieważne i wypowiedział posłuszeństwo papieżowi. „Ojciec Święty” nie zdążył zareagować na ten afront, bo niebawem zmarł. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Makrobiotyka w praktyce Temat makrobiotyków jest na tyle ciekawy i obszerny, że warto omówić osobno praktyczne aspekty zastosowania tej diety. Osób chwalących makrobiotyczne podejście do odżywiania i zdrowia (patrz tekst z poprzedniego tygodnia) jest dużo. Jednak aby stosować tę dietę, należy solidnie zapoznać się z jej zasadami i poznać dobrze wartości odżywcze i energetyczne produktów wykorzystywanych do sporządzania potraw. Ekstremalne wydania diety makrobiotycznej niosą pewne zagrożenia. Z powodu całkowitego wyeliminowania mięsa i produktów zwierzęcych drastycznie spada liczba przyjmowanych kalorii. Pozbawiamy się także witamin i minerałów, które są zawarte właśnie w tych produktach, na przykład witaminy B12. Ponieważ nie zaleca się przyjmowania sztucznych suplementów, braki te mogą być poważnym obciążeniem dla zdrowia. Mocno spada także podaż białka, które jest zasadniczym budulcem tkanek i ma fundamentalny wpływ na regenerację komórkową. W naszej umiarkowanej strefie klimatycznej makrobiotycy dopuszczają jednak nieco produktów pochodzenia zwierzęcego, które mają za zadanie rozgrzewanie organizmu. Wciąż jednak „przesiadka” na ową dietę oprócz spadku masy ciała i efektów oczyszczająco-leczniczych może, niestety, przyczynić się w dłuższej perspektywie do osłabienia organizmu. Spróbujmy skonfrontować makrobiotyczne przykazania z aktualną wiedzą dietetyczną w celu optymalizacji ich skuteczności. Makrobiotyka zaleca tylko produkty naturalne, wyprodukowane bez udziału sztucznych „wspomagaczy”, konserwantów itp. Przetworzone lub genetycznie modyfikowane tracą na wartości, a bywa, że stają się szkodliwe. W związku z tym zakazane jest spożywanie produktów rektyfikowanych: białego cukru, wszelkich potraw z jego zawartością, wyrobów z białej mąki, ciast i słodkich deserów, a także octu spirytusowego, konserw, proszku do pieczenia, aromatów i barwników, glutaminianu sodu, budyniów, kawy naturalnej i czarnej herbaty, przyprawy do zup typu „maggi”, coca-coli oraz innych słodkich i gazowanych napojów. Powyższe zalecenia są generalnie zbieżne z nowoczesną wiedzą o żywieniu. Potwierdzi to każdy dietetyk lub nawet osoba amatorsko interesująca się propagowaniem zdrowego stylu życia. Nie można się zgodzić za to z rygorystycznym podejściem makrobiotyki do pojęcia przetwarzania żywności. Chociażby
jej zamrażanie jest sposobem na dłuższe zachowanie świeżości produktu przy małym ubytku jego wartości biologicznej. Szacuje się, że w żywności zamrażanej traci się tylko około 20 proc. witamin. Nie jest to duża cena – na przykład za świeży owoc, którym można się cieszyć kilkanaście tygodni po zbiorach. Jednak jednym z założeń makrobiotyki jest zalecenie, że dany pokarm jemy tylko w tej porze roku, w której został on nam dany przez naturę. Zatem produkty sezonowe mamy spożywać w określonych porach ich występowania, a przechowywanie ich na przykład w formie mrożonej rozmija się z sensem diety. Nie ma natomiast żadnej rozbieżności z naukowymi poglądami w kwestii spożywania fundamentalnych dla diety makrobiotycznej niełuszczonych ziaren zbóż, brązowego ryżu, gryki, pszenicy, kukurydzy, jęczmienia, prosa, owsa i żyta, a także orzechów, pestek z dyni, siemienia lnianego, rodzynek i suszonych owoców. Są to produkty, które zachowują bez strat swą wartość odżywczą, głównie witaminową. Makrobiotyka deprecjonuje znaczenie większości warzyw i zalicza do yin (kwasotwórczych), czyli niżej wartościowych, takie warzywa jak kapusta, ziemniaki i pomidory. Większą wagę przykłada do sałatek z różnych ziół, na przykład z korzenia mniszka lekarskiego, łopianu, pokrzywy, lebiody, perzu, ostu, zajęczej koniczyny itp. Kierując się od yin do yang, makrobiotyka poleca następujące warzywa: seler, por, cebulę, rzepę, sałatę i marchew, która jest najbardziej yang. Wszystkie należy spożywać w całości, ze skórką. Oczywiście, warunkiem spożywania jest pochodzenie tych produktów z ekologicznych upraw. Fasola, groch, soja i soczewica są mile widziane w jadłospisie, chociaż uważane za yin i mniej wartościowe. Ciekawe, że nie poleca się częstego spożywania jabłek i podkreśla, iż mogą być konsumowane jedynie w małej ilości – uznaje się je za silnie yang. Wszelkie cytrusy chociaż bogate w witaminę C, nie są zalecane jako silnie yin, a poza tym są nam „obce”, gdyż nie pochodzą z naszej strefy klimatycznej. To kolejna fundamentalna, choć dyskusyjna, zasada makrobiotyki – nie jemy produktów z nie swojej strefy klimatycznej. Ciężko także zaaprobować poglądy makrobiotyków, że chorym nie należy w ogóle podawać owoców.
Dziwić też może określenie miodu jako produktu skrajnie yin i wręcz zabronienie jego spożywania. Stoi to w jawnej sprzeczności z naszą wiedzą o leczniczych działaniach tego produktu. Jednak rzeczywiście miód powinien być stosowany z umiarem w określonym celu – na przykład poranna szklanka wody z miodem przygotowana wieczorem pozwoli podnieść odporność i witalność organizmu. Przesadą natomiast będzie słodzenie nim każdego napoju czy dodawanie do kanapek z białym serem. Z tłuszczów zwierzęcych dopuszcza się spożywanie wyłącznie
kwasów tłuszczowych, niezbędnych do prawidłowej kondycji naszego układu naczyniowo-sercowego. A poza tym są produktem w pełni naturalnym, co istotne dla makrobiotyków. Zgodne z nauką jest także zalecane przez makrobiotykę spożywanie innych „owoców morza”, takich jak kraby, krewetki, algi morskie i jadalne wodorosty. Zawierają bowiem dużo jodu oraz inne makro- i mikroelementy. Mleko – według bardziej tolerancyjnych wersji diety makrobiotycznej – nie jest zupełnie zakazane, choć uważa się, że trzeba je
niewielkich ilości masła i śmietany, czyli tłuszczy mlecznych – oczywiście bez dodatku olejów czy innych ulepszaczy. Zabronione są wszelkie boczki, smalce itp. Ma to odzwierciedlenie w wiedzy z zakresu dietetyki i profilaktyki chorób naczyniowo-sercowych, gdyż tłuszcze te są źródłem złogów cholesterolowych będących przyczyną m.in. miażdżycy. Wieprzowina i wołowina są na makrobiotycznym indeksie, co może być uzasadnione, ale wśród drobiu zalecanego przez niektóre wersje tej diety oprócz indyka i kurczaka znalazła się także kaczka, która jest bardzo tłusta i ciężkostrawna. Spośród ryb wysokie uznanie zdobyły ryby drobne, jak sardynki i szprotki, spożywane razem z ościami bogatymi w wapń. Odrzucane są natomiast większe ryby, takie jak karp, halibut, pstrąg, dorsz. Dietetyka jednak poleca spożywanie ryb, zwłaszcza morskich, bez względu na ich wielkość, lecz kładzie nacisk na ich pochodzenie. Najbardziej wartościowe są te dorastające na wolności, w oceanach, a nie sztucznie karmione w hodowlach. Ryby zawierają nie tylko pełnowartościowe czyste białko, lecz także duże ilości nienasyconych
spożywać w niewielkich ilościach. Zupełnie niezrozumiałe zaś jest uważanie za niskowartościowe jogurtów i kefirów zakwalifikowanych jako bardzo yin. Słusznie zaś wyróżniono mleko kozie i sery typu roquefort jako wysoko odżywcze. Napoje zaleca się pić w ilości umiarkowanej – 2–2,5 litra dziennie. W określonych warunkach (upały, duży wysiłek fizyczny), aby uniknąć odwodnienia, należy pić znacznie więcej. Do zalecanych przez makrobiotykę napojów należą: kawa zbożowa, owocowe i warzywne soki (samodzielnie przygotowywane), naturalne kiszonki (np. kwas chlebowy) i woda (najlepiej czysta ze studni głębinowych). Dopuszcza się spożywanie niewielkich ilości alkoholu: wina i piwa domowej roboty oraz czystej wódki i japońskiej sake. Opisane powyżej grupy produktów należy spożywać codziennie w następujących proporcjach: ~ 50 proc. – pełne ziarna różnych zbóż ~ 20–30 proc. – warzywa ~ 5–10 proc. – zupy ~ 5–10 proc. – rośliny strączkowe i warzywa morskie ~ okazjonalnie – ryby i owoce morza, orzechy, nasiona i naturalne przekąski
A oto kompendium zaleceń diety makrobiotycznej: ~ Jemy tylko wtedy, kiedy czujemy głód. ~ Podczas jedzenia skupiamy się tylko nad tą czynnością, unikając rzeczy, które mogą nas rozproszyć. Staramy się utrzymywać regularne pory posiłków, co dodatkowo usprawni naszą przemianę materii. ~ Jemy powoli, dokładnie przeżuwając każdy kęs. Niektórzy twierdzą, że powinno się przeżuć co najmniej 50 razy każdą porcję pożywienia przed połknięciem. Pozwoli to na lepsze wykorzystanie składników odżywczych z mniejszych porcji. ~ Kolację spożywamy na trzy godziny przed zaśnięciem, a spać powinniśmy się kłaść najpóźniej pomiędzy godziną 22 a 23. Przy późniejszych porach zasypiania cykl dobowy organizmu zostaje poważnie zakłócony. ~ Ważne jest codzienne spożywanie zup warzywnych. Używamy do ich przyprawiania soli morskiej, shoyu (naturalny sos sojowy) lub miso (pasta wytwarzana ze sfermentowanej soi), dostępnych w sklepach ze zdrową żywnością. ~ Pijemy tylko wtedy, kiedy czujemy pragnienie, zazwyczaj około 2 litrów dziennie, najlepiej czystej wody, w żadnym razie gazowanych, słodkich napojów. Nadmierne picie stanowi niepotrzebne obciążenie dla nerek. ~ Odstawiamy rafinowany cukier, a inne słodkie produkty, jak na przykład miód, spożywamy sporadycznie, równoważąc je antagonistyczną grupą pokarmową (patrz tekst sprzed tygodnia). ~ Unikamy naczyń z teflonu i aluminium, a stosujemy ze stali nierdzewnej, emaliowane lub ceramiczne. ~ Nie używamy kuchenki mikrofalowej. ~ Stosujemy codziennie naprzemienny ciepło-chłodny prysznic w celu pobudzenia krążenia i przemiany materii. ~ Unikamy długich i gorących kąpieli. ~ Otaczajmy się roślinami i jak najczęściej przebywajmy na łonie przyrody. Zadbajmy o rośliny doniczkowe w domu. Neutralizują one pole elektromagnetyczne, hałas i zanieczyszczenia. ~ Ograniczmy lub zrezygnujmy z oglądania telewizji i posiedzeń przed komputerem na rzecz aktywnego wypoczynku i sportu. Bez wątpienia prawidłowo prowadzona dieta makrobiotyczna przysłuży się naszemu zdrowiu. Nie liczmy jednak na szybkie cuda. Jej przeprowadzanie bowiem musi być poparte solidną wiedzą i konsekwencją. Wszystkim zainteresowanym polecam książkę Stanisławy Olko „Makrobiotyka w polskiej kuchni”, która opisuje dietę przystosowaną do naszych realiów. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Dzieci kwiatki To nie wyniszczający psychikę celibat, nie zhierarchizowana zmowa milczenia, nawet nie bezczelne poczucie kompletnej bezkarności jest przyczyną pedofilii w Kościele. A co? A Woodstock! Tak, tak… To właśnie ów niewinny, acz legendarny już, sierpniowy festiwal młodzieży z roku 1969, zapowiadający rewolucję obyczajową, leży u podstaw pedofilskiej plagi w Kościele katolickim. Takie konkluzje wynikają z głośnego raportu John Jay College of Criminal Justice (Wyższa Szkoła Prawa Karnego) z Nowego Jorku. Kosztujące 1,8 miliona dolarów badania zamówił… Kościół. Zapłacił za nie… Kościół, natomiast dane potrzebne do sporządzenia syntetycznego opracowania udostępnił… Kościół. Ale żeby wszystko było rzetelnie i obiektywnie, to jedyną recenzję dokumentu przed jego publikacją sporządził… też Kościół. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa wyobrazić sobie taki oto dialog: Benedykt XVI: – Czy to nie jest zbyt grubymi nićmi szyte? Czy oni w te banialuki uwierzą? Kard. Tarcisio Bertone: – Uwierzą, padre. Oni w jeszcze większe banialuki wierzą już od ponad dwóch tysięcy lat. Dlaczego banialuki? Przyjrzyjmy się liczącemu 300 stron raportowi sporządzonemu na zamówienie Watykanu. Dokument dotyczy USA – kraju, w którym afera pedofilska wybuchła, ale jego konkluzje rozkładają się
P
(a przynajmniej mają) na wszelkie latyfundia podległe Krk. Okazuje się, że w Ameryce doliczono się jak dotąd 16 tysięcy ofiar oraz 6 tysięcy księży i zakonników uprawiających praktyki pedofilskie. Łatwo zatem sobie policzyć, że co dwudziesty amerykański (a pewnie także francuski, irlandzki, niemiecki i polski) duchowny jest seksualnym dewiantem. Ta przeoczona przez media arytmetyka raportu wskazuje, że kler jest grupą, w której pedofilia to choroba zawodowa. To tak jakby w przeciętnej szkole dwóch, trzech nauczycieli notorycznie gwałciło małe dzieci. Na dodatek mówimy cały czas TYLKO o przypadkach ujawnionych i udostępnionych przez Kościół! Socjologowie mówią o ciemnej liczbie co najmniej potrajającej skalę zjawiska (sic!). Najlepsze będzie jednak dopiero teraz. Otóż według autorów raportu to nie chora, mafijna instytucja z dogmatem omerty jest winna tej zboczonej makabrze, tej tragedii tysięcy dzieci. To nie celibat i nie samotność księży i zakonników, nawet nie – UWAGA! – sama pedofilia jest przyczyną tych dewiacji. A co? A to, że młodzi księża – marnie kształceni w seminariach duchownych lat 60. – nie wytrzymali wszechogarniającej świat rewolucji obyczajowej pokolenia Woodstock. Z rozbrajającą szczerością „naukowcy” z JJC oświadczają też, że księża molestowali małych chłopców, bo akurat ich mieli pod
od skrzydłami ministra Radosława Sikorskiego wraca do polskiego życia publicznego Roman Giertych. Dawny wódz naczelny wszechpolaków wraca jako pogromca antysemitów… Godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, że Radosław Sikorski postanowił zwalczać w internecie mowę nienawiści. Zwłaszcza antysemicką mowę nienawiści, na którą w ostatnim dwudziestoleciu było wielkie przyzwolenie niemal wszędzie – od miejskich i toaletowych murów po pałace biskupie i od stadionów piłkarskich po pobożne rozgłośnie i prokuratury. Sprawa jest tym bardziej godna docenienia, że z mową nienawiści walczy były minister w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, które w tym kraju przecież nakręcały nienawiść. I sam Sikorski jeszcze później namawiał do „dorzynania watahy” (chodziło o byłych kolegów i przyjaciół politycznych), co wybrzmiało trochę mało pacyfistycznie i tolerancyjnie. Cenimy jednak nawrócenia na dobrą drogę i cieszymy się, że stało się ono udziałem szefa polskiego MSZ. W zbożnym dziele brania za pysk głosicieli nienawistnej mowy pan minister dobrał sobie osobliwego sojusznika – adwokata Romana Giertycha, byłego ministra edukacji i wicepremiera, którego akurat naszym Czytelnikom przedstawiać nie trzeba. Był wszak razem ze swoimi krótko przystrzyżonymi chłopcami
ręką (np. ministranci, młodzi członkowie grup modlitewnych, panienki z kółek różańcowych itp.) Należy w tym miejscu mocno żałować, że zboczone czarne diabły nie miały częściej pod ręką (pod ręką?) kur albo owiec. Albo – jeszcze lepiej – tygrysów czy bulterierów. O to,
to… bulteriery byłyby tu niezastąpione, bo produkowałyby liczne zastępy nowych członków męskich chórów kościelnych, śpiewających mezzosopranem. No a z jakiego powodu biskupi nie reagowali na zboczone praktyki kleru? Nie uwierzycie. Nie reagowali, bo… nic o tych praktykach nie wiedzieli – oświadcza raport. Takie
z Młodzieży Wszechpolskiej (MW) jednym z najbardziej odrażających symboli IV RP. MW ma zaś długą historię – długą i antysemicką. Podobnie jak rodzina Giertychów, a osobliwie dziadzio Jędrzej Giertych, przyjaciel Dmowskiego. Rozumiemy, że na podobieństwo Radosława także i Roman zerwał
biedaczki, takie pijane dzieci we mgle, co to nic nie wiedzą nawet wówczas, gdy sami dzieci gwałcą (w USA ujawniono 13 przypadków molestowania nieletnich przez wyższych hierarchów kościelnych). Jak piramidalne jest to kłamstwo, niech świadczy fakt, że w diecezji filadelfijskiej trzy miesiące temu wyszło na jaw, iż biskupi zatrudnili przy pracy z dziećmi (!) 37 księży, wobec których toczyły się już postępowania karne dotyczące pedofilii, o których to postępowaniach – co udowodniono – hierarchowie doskonale wiedzieli. ~ ~ ~
Czy można się dziwić, że opisywany raport tak chętnie był omawiany przez media katolickie, także polskie? Nie można, bo jest cholernie Kościołowi na rękę. Nie uderza w religijne fundamenty i dogmaty, na przykład śluby czystości, lecz w tzw. obiektywne czynniki zewnętrzne. Ot, słabi księża oddalili się od Boga…
No i owszem. Ministrowi Sikorskiemu radzimy, żeby – napuszczając swojego prawnika Giertycha na antysemitów – zwrócił jego bystre oko na treści pewnej gazetki ukazującej się w Kórniku. Chodzi o Kórnik w Wielkopolsce, rodzinne gniazdo rodu Giertychów. Gazetka nazywa się „Opoka w Kraju”,
Głosy z Kórnika z przeszłością i przeszedł na jasną stronę mocy, gdzie będzie odtąd walczył z antysemitami, wspierał prawa gejów i lesbijek, wojował o Polskę nie tylko dla (wszech)Polaków itp. Nawet w Ewangelii jest napisane, aby radować się z jednego nawróconego grzesznika, dlatego my się strasznie radujemy, bo jest ich dwóch, i na dodatek znanych i wpływowych. Radosław i Roman polubili się ponoć już w czasie współrządzenia za czasów IV RP i tak już im zostało. Łączy ich jeszcze jedno – dzieci swe oddali na wychowanie do szkół prowadzonych w Warszawie przez tę samą organizację – Opus Dei. Bardzo są ponoć dumni z tej kurateli autorytarnej organizacji nad swymi pociechami. Zatem nie wszystko się jednak zmieniło od zamierzchłych czasów IV RP. A może trwa coś jeszcze?
a wydaje ją Liga Rodzin… Czy to już coś komuś przypomina? Kto może w Kórniku mieszać w „Rodzinach” (choć już nie „Polskich”) i wydawać „Opokę”? Maciej Giertych, oczywiście, ojciec Romana! Profesor botaniki, pogromca Darwina, wskrzesiciel smoka wawelskiego i największy kabareciarz w historii Parlamentu Europejskiego. „Opoka w Kraju” jest zbiorem zdumiewających zabytków myśli katolickiej, nacjonalistycznej, antylewicowej i wszelkiej konserwatywnej. I jeśli synuś Roman odświeża swój wizerunek walką z antysemityzmem, to tatuś nijak nie chce odstąpić od rodzinnej tradycji. Zatem podkreśla w tym pisemku, że „Marks był Żydem i wśród Żydów znajdował głównie popleczników” (witamy w podstawowym antysemickim micie – „Żydokomunie”). Czerpie
25
– Czyli że co? Że molestujący księża byli po prostu miłymi chłopcami, którzy zagubili się w przemianach społecznych lat 60.? Teraz to już wymierający staruszkowie, a po nich nadchodzi zastęp niepokalanych aniołów, świetnie wykształconych w nowoczesnych seminariach. I dlatego pedofilia w Kościele to już przeszłość. Przestańcie już o niej mówić. Było i ni ma! TO WŁAŚNIE – NA ZAMÓWIENIE BISKUPÓW – MIELI WYKAZAĆ TWÓRCY RAPORTU. – To totalna bzdura i kłamstwo – skomentował raport Terence McKiernan – twórca największej bazy danych dotyczących przypadków nadużyć seksualnych w Kościele. „Niewydolny jest system i procedury kościelne. Wszystko opiera się na zasadzie zmowy milczenia i wiary, całkiem uzasadnionej, w bezkarność” – twierdzi z kolei Bishop Accountability – organizacja, która za cel postawiła sobie pociągnięcie do odpowiedzialności biskupów, a nie zwykłych księży. Watykan opublikował ostatnio dwa dokumenty w sprawie pedofilii. O pierwszym, który miał być przełomem, a okazał się kolejną pokrętną mistyfikacją, pisałem tydzień temu. Drugi, ten omawiany dziś, jest jeszcze bardziej kłamliwy i bezczelny. Oba jednak świadczą o tym samym. Że wszelkie do kupy mafie, wszelkie camorry, triady i yakuzy to niewinne zabawy w Indian w porównaniu z zorganizowaną grupą przestępczą o nazwie Kościół hierarchiczny. Międzynarodówką pedofilów, stręczycieli, oszustów, aferzystów i złodziei kupczących ludzką nadzieją! MAREK SZENBORN
[email protected]
obficie z Feliksa Konecznego, jednego z głównych ideologów polskiego antysemityzmu, propagując jego więcej niż dyskusyjny pogląd o swoistości „cywilizacji żydowskiej”, a socjalizm nazywa „sektą w ramach judaizmu” (sic!). Koneczny głosił m.in. rychły upadek państwa Izrael, bo u Żydów nie dostrzegał patriotyzmu, widział za to wstręt do wojska oraz wadliwość żydowskiej ekonomii… Te jawnie sprzeczne z rzeczywistością brednie nie zniechęcają jednak Macieja Giertycha do propagowania myśli ich pomysłodawcy. Dla Giertycha wszystko, co lewicowe, to jedna wielka katastrofa, łącznie z… „socjalistą Obamą”. Straszy także wzrostem roli Niemiec, zwalcza ewolucję cytatami ze świętego Maksymiliana Kolbego, wielkiego przedwojennego antysemity, oraz płacze nad lobby aborcyjnym „gwałcącym Irlandię”. Nie chcemy się ministrowi Sikorskiemu wtrącać do przyjaźni, ale przyjaźnie, także polityczne, świadczą o gustach i upodobaniach. Może zanim znów na oczach całej Polski wyśle Romana Giertycha na krucjatę przeciw antysemitom, to niech przetestuje najpierw jego nową gorliwość na rugowaniu antysemityzmu z ojcowego periodyku. Zobaczymy, czy nowe oblicze Romana jest faktem, czy tylko kolejnym kapturkiem starego wilka w przebraniu. MAREK KRAK wsp. MiC
26
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
RACJONALIŚCI
Piekło dziecka W radiu Tok FM niemal przez cały dzień 23 maja przewijał się tragiczny temat instytucji nazywanych enigmatycznie domami dziecka, w których obecnie przebywa 25 tys. dzieci. Nigdy nie sądziłam, że są to placówki prawidłowo funkcjonujące. Jednak to, co usłyszałam, przerosło moje najgorsze wyobrażenia. Koszty są wysokie – rozliczone na jedno dziecko wynoszą miesięcznie od 2500 do 6500 zł (domy kościelne)! Ile tych pieniędzy rzeczywiście idzie na potrzeby dzieci? Prawdopodobnie niewiele. Gros pieniędzy idzie na płace personelu pracującego w systemie ośmiogodzinnym, utrzymanie budynków, ubrania, żywność itd. Przy czym nierzadko dzieci noszą odzież używaną wcześniej przez starszych kolegów. W dodatku w małych miejscowościach, gdzie dom dziecka jest jednym z niewielu lub jedynym zakładem pracy, personel robi wszystko, żeby nie dochodziło do adopcji, bo to grozi utratą miejsca pracy. Adopcja jest zresztą problemem szczególnym, o czym jeszcze wspomnę. Wstrząsająca była rozmowa z 24-letnim człowiekiem, który od 9 roku życia spędził 9 lat w kilku placówkach. Najgorzej było w Warszawie, mimo relatywnie lepszych warunków materialnych. Niemal wszystkie domy podsumowano tytułem tego wywiadu: „Żyjesz jak zwierzę, cały czas myślisz, z której strony przyjdzie atak”. We wszystkich domach dzieci spotykają się z przemocą, upokorzeniem, osamotnieniem i bezsilnością”, wszędzie także była przemoc seksualna. Dziecko zabierane ze środowiska patologicznego znów trafia do środowiska patologicznego, może nawet gorszego. Uderza w tych relacjach brak pracy wychowawczej i powszechny brak takiej dorosłej osoby, u której dziecko mogłoby szukać pomocy bez obawy o represje. Trzeba dodać, że w wieku 18 lat (zazwyczaj wtedy) młody człowiek opuszcza placówkę zupełnie nieprzygotowany do życia, w zasadzie bez wsparcia, i najczęściej wraca do środowiska, z którego go zabrano. W Polsce rzadko dochodzi do adopcji dzieci starszych. Po traumatycznych przeżyciach własnego środowiska i paru latach pobytu w domu dziecka mają one już tak poranioną psychikę, że trudności wychowawcze przerastają nawet najbardziej wytrwałych rodziców adopcyjnych. Ryzyko jest w ogóle wysokie, bo wiele dzieci alkoholików ma płodowy syndrom alkoholowy (zmiany w mózgu wynikające z picia alkoholu w czasie ciąży), zwykle niezdiagnozowany, objawiający się dopiero później zaburzeniami psychicznymi. Unia Europejska domaga się od Polski likwidacji domów dziecka. Na razie jednak nie widać, żeby polskie władze szczególnie się tym przejmowały. Bardzo nieliczne potencjalne rodziny zastępcze są odstraszane niskimi zasiłkami, co jest zdumiewające, gdy się je porówna z ogromnymi kosztami wychowania państwowego. W wypowiedziach wszystkich specjalistów uderzało całkowite przemilczenie podstawowej przyczyny zjawiska – chodzi o rodzenie dzieci niechcianych z powodu karalności usuwania ciąży i niefunkcjonowania ustawy antyaborcyjnej nawet w jej ograniczonym zakresie. Na przykład dziewczęta, które zaszły w ciążę przed 15 rokiem życia, powinny mieć prawo – zgodnie z ustawą – usunięcia ciąży za darmo w szpitalu. Tymczasem rodzą one już ponad 400 dzieci rocznie. I rząd, i tzw. „obrońcy życia” wydają się nieczuli na piekło zgotowane wielu tysiącom dzieci (liczbę sierot społecznych ogółem ocenia się w Polsce na ok. 180 tys.). Jakoś nie widać, żeby „obrońcy życia” adoptowali dzieci. Wiedzą, że dziecku potrzeba MIŁOŚCI, a co za tym idzie – poczucia bezpieczeństwa i własnej wartości, ale mają to w nosie, bo mają serca z kamienia. A Kościół? Kościół jest zadowolony z nieszczęścia i ciemnoty, bo to przyciąga do niego więcej klientów. Teresa Jakubowska
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie Wrocław (miasto) kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Paweł Bartkowiak Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Sławomir Mastek Krzysztof Mróź Dariusz Lekki Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Jan Cedzyński Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 508 543 629 tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 608 070 752 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kłamać jak Arłukowicz Kłamstwo w ujęciu ontogenetycznym jest wytworem wychowania, a w ujęciu historycznym – kultury. Dziecko nie kłamie. Mówi to, co czuje, myśli, widzi. Oczywiście do czasu. Kiedy spotka je pierwsza, a potem następne kary za prawdę, wstępuje na drogę kłamstwa. Drogę bez powrotu. Niełatwą, ale opłacalną. Powodów do kłamstwa jest tyle, ilu ludzi. Kłamiemy, aby osiągnąć zamierzony cel, określone korzyści, lepiej się zaprezentować, ale też po to, by nie sprawiać przykrości innym. Z egoizmu i z altruizmu. Niektórzy kłamią, bo nie potrafią już inaczej. Kłamstwo wchodzi do krwiobiegu jednostki i społeczeństwa. Wprawdzie gdy kłamiemy, organizm odczuwa dyskomfort, a umysł doświadcza dysonansu poznawczego, ale szybko się przyzwyczajamy. Ludzie ortodoksyjnie prawdomówni są bowiem postrzegani jako nieprzystosowani społecznie dziwacy, którym nie pomoże nawet Bartosz od wykluczonych. Z czasem wręcz zatracamy świadomość kłamstwa. Nie tylko z uwagi na prymat dyskrecji nad prawdomównością. Pewne kłamstwa są powszechnie akceptowane i nie wolno się wyłamywać z ich rytuału. Trudno sobie wyobrazić odwiedziny u szefa, a nawet przyjaciół czy rodziny, które rozpoczniemy od stwierdzenia: ale się postarzeliście, fatalnie wyglądacie, widzę, że wciąż hołdujecie kiczowi i z każdym zakupem macie gorzej urządzone mieszkanie, wasze dzieci są nie do zniesienia, pies okropny, dowcipy wyłącznie z brodą, żarcie paskudne, a wódka ciepła... Prawda wyzwala, ale mało kto chce być osobiście wyzwolony. Ewentualnie gotów jest wyzwalać innych. Z dobrego samopoczucia. I też nie zawsze skutecznie. Rodzice, a tym bardziej dziadkowie, uwielbiają słyszeć, że progenitura jest do nich podobna. I nie chodzi bynajmniej o naprawdę atrakcyjne nastolatki płci obojga, ale o dziwo, o niemowlęta. Choć są łyse i bez zębów, mają wielkie głowy i brzuchy, a krótkie i krzywe nogi, nie ma większego
komplementu niż „wykapana mama (tata, babcia, dziadek...)”. W dodatku wszyscy przyjmują takie twierdzenie za cudowną, pożądaną genetycznie prawdę i nie dopatrują się najmniejszej złośliwości. Oszukańcze bywa wszystko. Wyznania miłosne, orgazmy, życiorysy. Bulimia i anoreksja są produktem ubocznym kłamliwych, obrobionych w photoshopie zdjęć celebrytów, którym odejmuje się od kilku do kilkunastu kilogramów i zmarszczki, których nie zdołał usunąć botoks. Świat fikcji jest atrakcyjniejszy od rzeczywistości, która skrzeczy. Ujawnione w Stanach Zjednoczonych prawdziwe oblicze DSK doprowadziło go do więzienia.
Najbardziej kłamliwe są oczywiście reklamy. Z tygodnia na tydzień proszki do prania i pasty do zębów bardziej wybielają, kremy szybciej odmładzają, szampony lepiej pozbawiają łupieżu, jedzenie skuteczniej odchudza, a środki przeczyszczające uszczęśliwiają albo odwrotnie. Wystarczy kupić. Stosować już niekoniecznie, bo grozi śmiercią lub kalectwem. Zwłaszcza nieskonsultowane z lekarzem lub farmaceutą. Skoro kłamstwo jest nieodzowne w życiu społecznym, stało się też immanentną częścią polityki. Wyborcy chcą słyszeć, że będzie im lepiej (Tusk za Gierkiem), dostaną 100 milionów złotych (Wałęsa) albo 3 miliony mieszkań (Kaczyński). Tylko nieliczni wierzą. Większość uznaje takie obietnice za element gry wyborczej. Byliby wręcz zdziwieni, gdyby usłyszeli, że bezrobocie, ceny i podatki wzrosną, a obniżą się tylko płace, emerytury i poziom życia.
Największe poparcie w wyborach do Parlamentu Europejskiego uzyskał Jerzy Buzek, choć to właśnie jego rząd w 1989 roku, w ramach reformy emerytalnej, obniżył przeciętną stopę zastąpienia z 64 proc. do 32 proc. ostatniego wynagrodzenia. W odpowiednim czasie nikt tej niewygodnej prawdy nie ujawnił, a w przyszłości niższymi emeryturami obciąży się zmniejszenie stawki przekazywanej do OFE. Tylko czekać, a Balcerowicz, który musiał odejść, wróci jako bohater nowych emerytów. Bartosz Arłukowicz na kłamstwie oparł swoje uzasadnienie przejścia do PO. Oświadczył mianowicie, że nie chciał głosować „ramię w ramię z Jarosławem Kaczyńskim w bardzo wielu dla Polski sprawach”. Za młody na sklerozę, po prostu nie chciał pamiętać, że PO w sprawach kluczowych bardzo często głosuje tak jak PiS. Wystarczy wymienić ustawę lustracyjną, powołanie CBA, zmniejszenie emerytur pracownikom służb. Już podczas 92 posiedzenia Sejmu (11–13 maja 2011 roku) okazało się, że zapewnienia Arłukowicza były podłym kłamstwem. Obliczonym na poklask i mającym przynieść obopólne korzyści: PO – wizerunek partii anty-PiSowskiej, a delikwentowi – pierwsze miejsce na szczecińskiej liście do Sejmu. Na 158 głosowań Arłukowicz 124 razy głosował tak jak PiS (78,5 proc.). Najwyraźniej było mu tego mało, bo w głosowaniu nr 92 poparł prezesa Kaczyńskiego nawet wbrew stanowisku swojego nowego klubu. Oczywiście korzystne dla PO kłamstwo przyniosło mu szybki zysk. W nagrodę został sekretarzem stanu. Zapomniał, że to bynajmniej nie mąż stanu. W najlepszym razie coś na kształt narzeczonego stanu. Obietnica, która niekoniecznie musi się spełnić. Statystyki nie są zachęcające. Dotychczas żaden sekretarz nie wybił się na niepodległość. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Zięć i teściowa obserwują deszcz meteorytów. Zięć pomyślał życzenie. Teściowa nie zdążyła... ~ ~ ~ Kobieca piłka nożna jest grą bardzo ekscytującą, ale tylko podczas deszczu. ~ ~ ~ Idzie blondynka ulicą, śmieje się i co chwilę macha ręką. Zaciekawiony policjant pyta: – Dlaczego pani się śmieje? – Bo opowiadam sobie kawały. – A dlaczego pani co chwilę macha ręką? – Bo niektóre już znam! ~ ~ ~ Dlaczego mężczyźni tak lubią kawały o blondynkach? Bo mogą je zrozumieć... ~ ~ ~ Nauczyciel oddaje Jasiowi klasówkę. Zamiast oceny napisał: IDIOTA. Jaś spojrzał na kartkę, potem na nauczyciela i mówi: – Ale pan jest roztargniony. Miał pan wystawić ocenę, a nie się podpisywać. ~ ~ ~ – Kochanie, znalazłam pod łóżkiem naszego syna takie pisemko sado-maso… Wiesz: związani ludzie, maski, pejcze... – mówi żona do męża. – No i co zrobimy? – Nie wiem, ale bić go raczej nie powinniśmy... ~ ~ ~ Czytajcie najnowszy numer pisma „Cosmopolitan”, a w nim: z jak poprawić humor szefowi, z jak dumnie kroczyć ścieżką awansu, z jak być najlepszą pracownicą, niewiele robiąc z oraz pozostałe sekrety seksu oralnego…
A KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) okręt z kanarkami z byczy dom z o bryle na mogile 2) z woli Mieszka na dworze mieszkał z na łopaty i inne graty z paliwo z końca Europy 3) ten bóg jest wietrzny z z burty strzela w nieprzyjaciela z cudotwórca w gminie 4) znak firmowy logopedy z najczęściej jest zimna, choć bywa wylewna z goryle przy rekinie 5) larwa bez środka z wierny w unii z ma tylko skórę na głowie 6) rządzi nim prezes z pistoletu z chata milionera w wiejskich plenerach z co robi zegar na polu chmielu? z ten król piechotą wychodzi z klubu 7) opowieść z historią w tle z na dachu sklepiku z w rydzykowym kapeluszu 8) wspólny dla każdego obrządku z tyle bab ma nabab z z łoskotem jeździł po poligonie Pionowo: A) w gruncie rzeczy szuka z szczypta pikanterii B) facet z rolki z ma tylko las i nic więcej z spojrzenie Temidy C) konia tuczy z w darze dostali ją gawędziarze z po co chora idzie do doktora? D) najmłodszy spośród wielu pracowników hotelu z od niej natychmiast z można się na nim uwiesić E) zniżka na wczasy w Maroku z szuka jelenia z jego życie wisiało na wosku F) świętuje pierwszego maja z obsadzane jak rabaty z słynny generał z herbem G) co za krzyk z boli, gdy wypada z w legendzie będzie H) po nim ciemno z drapieżniki z norki z pierożek w filiżance I) płynie w Turynie z w co się dziewczę puścić może? z byczek z tubki
1 2
B
C
D
E
G
H
I
13 10
20 2
17
3
11
23
6
15
19
8
7
9
3
12
22
8
7 21
1
6
24
4
14
4 5
F
16
18
5
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 19/2011: „Niedosyt”. Nagrody otrzymują: Zbigniew Kędzior z Katowic, Piotr Kawecki z Bielsko-Białej, Zygmunt Czerwieński z Bolechowa. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
O mój Jezu!
Ozdoba kościoła Przemienienia Pańskiego w Szczecinie
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 21 (586) 27 V – 2 VI 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. Z.P.
J
ak wyglądały ORYGINALNE wersje bajek, które Disney przerobił na komedie romantyczne dla najmłodszych? Dla przykładu – Śpiąca Królewna. Współcześnie to opowiastka o królewskiej córce, która – zaczarowana – zapada w śpiączkę: śpi i śpi, ale przyjeżdża piękny książę, całuje ją, dziewczyna się budzi, miłość triumfuje, żyją długo i szczęśliwie. Tymczasem według wersji pisarza Giambattisty Basilego z 1636 roku (w czasach, kiedy nikt nie rozczulał się nad dziecięcą wrażliwością) było tak: Dawno, dawno temu żyli król i królowa. Kiedy urodziła im się córka Talia, wezwali miejscowe czarownice, a te przepowiedziały: dziewczynka ukłuje się wrzecionem i zapadnie w wieczny sen. Królewska para zabroniła używania kołowrotków w całym kraju. Kilkanaście lat później Talia odkryła komnatę na szczycie zamkowej wieży, gdzie głucha staruszka, która nie słyszała o królewskim rozkazie, nadal przędła nici za pomocą zakazanego urządzenia. Księżniczka też chciała spróbować, ukłuła się i – jak w przepowiedni – zasnęła. Zrozpaczeni rodzice ulokowali córkę w zamkowej sypialni, a sami wyprowadzili się. Jakiś czas potem w tamtejszych okolicach polował król z odległego królestwa. Kierowany
CUDA-WIANKI
Seks na śpiocha ciekawością, nawiedził pusty zamek, a gdy znalazł śpiącą na umór Talię, nie namyślając się zbyt wiele – położył na niej i... skorzystał z okazji. Nieruchawa kochanka znudziła mu się wkrótce, wskoczył więc na koń i wrócił do domu i żony. Po 9 miesiącach nasza Królewna – nadal Śpiąca – urodziła bliźniaki. Noworodki, które wypadły z jej łona, nie mogły dosięgnąć piersi, więc boleśnie ssały palce rodzicielki, która – tylko dlatego – obudziła się wreszcie. Dzieci trochę podrosły, a żonaty król płodziciel znów pojawił się w okolicy i pojechał do zamku zasmakować na wpół nekrofilskiego seksu. Kiedy zastał królewnę z bliźniakami, ucieszył się nawet, przyznał do ojcostwa i zabrał całą trójkę na swój zamek. W bajce nie odnotowano sprzeciwu jego dotychczasowej żony. Historia nie spodobała się za to matce króla,
która postanowiła ukarać syna za rozwiązłość i sprowadzenie bękartów. Stara królowa zaprowadziła dzieci do zamkowego szefa kuchni i objaśniła, co ten ma z nimi zrobić: poderżnąć gardła, oddzielić mięso od kości, zmielić, upiec i podać jej synowi jako pasztet. Król spałaszował mięsko i dopiero wtedy usłyszał, że zjadł własne dzieci. Pobiegł szybko do kuchni, ale okazało się, że litościwy kucharz zamiast maluchów upiekł jagniątko. Stara królowa na tym nie poprzestała. Kiedy jej syn opuścił na krótko zamek, przygotowała ogromny kocioł wypełniony jadowitymi wężami – miała do niego trafić Talia oraz jej dzieci i kucharz. Król w ostatniej chwili wrócił i całą czwórkę ocalił. Królowa, zrozpaczona niepowodzeniem, popełniła spektakularne samobójstwo – sama wskoczyła do gadów. A nasza para żyła już długo i szczęśliwie. Jak to w bajce. JC