70 mln dla księży zamiast dla rybaków
KLER IDZIE NA RYBY Â Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 21 (638) 31 MAJA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Dzięki połączonym siłom Ruchu Palikota, „Faktów i Mitów” oraz innych antyklerykalnych ugrupowań w kilka dni z Kościoła rzymskokatolickiego wypisały się tysiące osób! Nie obyło się bez przepychanek pod katedrami i kuriami…
 Str. 7
 Str. 12
 Str. 8 ISSN 1509-460X
 Str. 13
2
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Z gospodarską wizytą po kraju jeździł premier Tusk. Pochylał się nad każdym szczegółem i wzruszył wszystkich umiejętnością zakupu biletu na pociąg. Za Gierka skończyła się ta zabawa wielkim strajkiem latem 1980 roku. Na szczęście dla Tuska Stocznia Gdańska splajtowała już dawno temu. Inna ważna figura w innym kraju nie zgrywa ojca narodu, lecz rozpoczyna swoje urzędowanie od obniżki zarobków dla siebie i swojego rządu. O 30 procent! Wiadomo, że ten gest prezydenta Francji François Hollande’a w skali budżetu kraju to ledwie kropla. Ale zawsze robi to lepsze wrażenie niż 25 tys. zł, które w ramach nagrody sam sobie przyznał polski premier. „Nie jest żadną tajemnicą, że od dawna przyjaźnię się z Pawłem Kowalem i Pawłem Poncyljuszem. Uważam, że ze swoimi poglądami zmieściliby się po prawej stronie PO” – pochwalił się swoimi kolegami Jarosław Gowin. Tym samym zapowiedział rychłą próbę przeniesienia resztek po PJN, czyli popłuczyn po PiS, do Platformy. Czy Gowin zabierze ich wkrótce na własną szalupę ratunkową? O nieratyfikowanie Konwencji Rady Europy ws. przemocy wobec kobiet zwróciło się 60… organizacji kobiecych. Oczywiście katolickich. Niechęć pobożnych pań do ochrony przed przemocą przypomina przysłowiową miłość niektórych karpi (lub indyków) do świąt Bożego Narodzenia. Medycyna też zna sporo takich przypadków. Z Afganistanu mamy wreszcie wyjść w roku 2014, ale nie na pewno i nie z całym portfelem. Zostanie tam „komponent szkoleniowy” (cokolwiek to znaczy) i 20 milionów dolarów z naszego budżetu jako coroczna pomoc dla „bratniego rządu” w Kabulu. Przez 10 lat! Tego oczekują od nas Amerykanie. Ciekawe, że od tak wielkich krajów jak Rosja i Chiny oczekują połowy tej kwoty... Nasi „sojusznicy” znają widocznie polskie przysłowie – zastaw się, a postaw się. Prawicowi krucjatorzy z PiS, SP i PO chcą po wakacjach przesłać do marszałka Sejmu projekt ustawy, która zakaże „umieszczania w przestrzeni publicznej nazw i symboli odnoszących się do formacji militarnych i paramilitarnych tworzonych przez państwa totalitarne”. Chodzi o pozbycie się resztek pomników i nazw ulic – m.in. Armii Ludowej i Gwardii Ludowej. Dzięki temu IPN będzie mógł już bez przeszkód ogłosić, że hitlerowców wygnała z Polski US Army i generał Anders. Końca budowy tzw. Świątyni Opatrzności Bożej nie widać, mimo że już wydano 115 mln zł – głównie ze środków publicznych. Teraz na obicie miedzianą blachą kopuły i zrobienie na jej czubku świetlika potrzeba kolejnych 10 mln zł. Do tego jeszcze koszty elewacji – 25 mln. Będzie więc kolejny list abp. Nycza i kolejna zbiórka. Uważamy, że kopułę można by okleić blachą ze smoleńskiego Tu-154. Nie dość, że taniej, to jeszcze byłby widoczny dowód opieki tzw. opatrzności nad Polską. Zbuntowany ksiądz Piotr Natanek dorobił się pierwszego męczennika. Jeden z jego wyznawców zmarł na serce po udziale w awanturze w Parczewie, w czasie diecezjalnego Dnia Rodzin. Biskup nie zgodził się wówczas odprawiać mszy w obecności ubranych na czerwono „rycerzy” ks. Natanka. Wojna Natanka o panowanie Chrystusa nad Polską weszła tym samym w nowy wymiar. Polska Rada Chrześcijan i Żydów przyznała nagrodę prof. Josephowi Weilerowi, żydowskiemu prawnikowi z USA, który… bronił obecności krzyża we włoskich szkołach przed Trybunałem w Strasburgu. Profesor z okazji ogłoszenia go Człowiekiem Pojednania wygłosił wykład o wolności i prawach człowieka. Wie o tym sporo, bo umiejętnie zabiegał o to, aby dziesiątki tysięcy włoskich, niekatolickich dzieci pozbawić prawa do nauki w świeckiej szkole. Stowarzyszenie „Civitas Christiana” nagrodziło Radio Maryja i Telewizję Trwam m.in. za „rzetelne informowanie i skuteczność w pracy ewangelizacyjnej”. Wbrew pozorom nagroda nie została przyznana 1 kwietnia. Na bytomskim cmentarzu katolickim opatentowano nowy sposób wyciągania kasy od wiernych. Miejscowy proboszcz zainstalował automat do sprzedaży wody – 10 litrów za złotówkę. Teraz zapewne bytomianie będą tam chować swoich wiernych za półdarmo, bo księża wysokie ceny grobów tłumaczą m.in. kosztami wody.
Chiński mur K
ażdy kraj ma w ciągu swej historii szanse, które może wykorzystać lub zaprzepaścić. Jest ich więcej lub mniej – w zależności od umiejscowienia geograficznego, koniunktury, układów politycznych. Z pewnością taka Holandia czy Portugalia mają bardziej statyczną pozycję niż Polska, więc swoje największe wzloty przeżywały tylko w czasach kolonialnych. Położenie Polski pomiędzy wschodem i zachodem było w czasach dyktatur przekleństwem naszych przodków, a obecnie może być wielkim błogosławieństwem. Największą szansą rozwoju jest dla nas Rosja ze swoim bezdennym rynkiem i bogactwami. Wiadomo, że Rosjanie traktują swoich partnerów wybiórczo. Polacy, będąc już w strukturach europejskich, powinni być rzecznikiem interesów Rosji w UE, jej największym promotorem (obecnie wyręczają nas w tym Niemcy i Włosi). A cóż przeszkadza nam zaprzyjaźnić się na nowo z naszymi braćmi Słowianami – Moskalami? Otóż historia, która w III RP jest traktowana bardziej priorytetowo niż trauma bezrobocia, przekleństwa umów śmieciowych i pustych brzuszków polskich dzieci. Szczekające, nacjonalistyczne kundelki nie pozwolą na zbliżenie z Rosją. Gdzie zatem upatrywać innych szans? W ich odnajdywaniu przeszkadza wielka słabość polskiej polityki. A jest nią brak strategicznych planów rozwoju. Nasz rząd jako jedyny w Europie nie dysponuje centrum długofalowego planowania. Dawniej taką rolę pełniło Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, zlikwidowane przez rząd Marcinkiewicza w ramach walki z pozostałościami socjalizmu. Skutkuje to dyletanckimi decyzjami oraz zapaścią polityki gospodarczej. Konieczne jest jeśli nie nowe Centrum, to przynajmniej pilne wzmocnienie eksperckie rządu i parlamentu. Wydaje się, że nową szansą dla Polski jest zacieśnienie współpracy z Chinami, które od lat 70. XX wieku odnotowują stały wzrost gospodarczy. Chiny szukają nowych przyczółków i obszarów inwestycyjnych. Zdają sobie sprawę, że dotychczasowy model rozwoju oparty na tanim masowym eksporcie odchodzi do przeszłości. Mają także dość uzależnienia od USA, w których obligacje się okupiły. Władze w Pekinie zwracają się ku Europie, co zresztą można było wyczytać lata temu w chińskich długofalowych planach rozwoju. Polski rząd nie prowadzi takiego monitoringu, więc został zaskoczony. Do 2010 roku władze RP zajmowały się pouczaniem chińskich władz – na przykład prezydent Kaczyński w trakcie swoich dwóch podróży do Azji podkreślał, że dla Polski (światowego mocarstwa…) liczą się tylko tamtejsze demokracje, a Chinom pogroził za zamach na niezależność Tybetu (klerykalnej dyktatury). Tyle że Chiny mają w swoim rejonie świetne relacje – na przykład z bogatą w surowce Mongolią oraz z Wietnamem, dokąd eksportujemy leki i gdzie mieszka sporo absolwentów polskich uczelni. Kiedy Pekin był zły na Warszawę, to także Ułan Bator i Hanoi były źle nastawione. Na szczęście od dwóch lat jest już lepiej. Z Chinami wiele nas łączy. Podobnie jak Polska kształcą najlepszych na świecie informatyków. Chińczycy nie chcą już być montownią i kopiarnią świata. Chcą wreszcie samodzielnie zarabiać na oferowaniu nowoczesnych rozwiązań. Dlatego inwestują w przemysł telekomunikacyjny i odnawialne źródła energii. Czy polski orzeł mógłby przysiąść na chińskim smoku? Dlaczego nie! Możemy prowadzić wspólne studia, badania, a także inwestycje informatyczne i telekomunikacyjne. Chiny mają na przykład własne satelity, a Polska – specjalistów od zarządzania nimi oraz programowania. Potrzeba do tego tylko odważnych decyzji dotyczących cen wiz studenckich i trybu ich przyznawania. Chiński skok technologiczny, jaki obserwujemy w ciągu ostatnich lat, to także efekt sprawnego zarządzania środkami finansowymi. Pekin wkłada zyski z importu do państwowego funduszu inwestycyjnego. Jego aktywa szacowane są na 450 miliardów dolarów! Cząstka tej kwoty zainwestowana nad Wisłą postawiłaby nas na nogi. A jesteśmy dla Chińczyków łakomym kąskiem głównie z powodu naszego członkostwa w UE, której rynek liczy ponad 500 milionów bogatych konsumentów. Polska ma też świetnych pracowników, a ich płace należą do
niższych w Europie. Poprzez inwestycje w UE Pekin chce również zacieśniać swoją obecność w Rosji. Jej władze patrzą dość niechętnie na samodzielną ekspansywną politykę Chin. Znacznie lepiej przyjmują obecność u siebie chińsko-europejskich (polskich) firm. Dlaczego nie mielibyśmy zostać chińsko-rosyjskim pomostem gospodarczym? Wiadomo, że pośrednicy zarabiają najlepiej. Chiny zmieniają się także we własnych, skośnych oczach. Trwają tam obecnie dwie wielkie akcje prywatyzacyjne. Jedna ma na celu upowszechnienie akcjonariatu pracowniczego, a druga to nadanie własności ziemi rolnikom. Jest to zerwanie z ostatnim dogmatem Mao, że tylko państwo może być właścicielem fabryk i ziemi. Dotąd władze mogły w każdej chwili wyrzucić rolnika z gospodarstwa, bo należało ono do państwa. Inaczej rządzi się państwem, gdzie większość obywateli jest pozbawiona własności. Społeczeństwo jest wtedy uzależnione od władzy. Teraz to się zmienia. Rząd Chin zdaje sobie sprawę z niemożności utrzymania autorytarnego systemu zarządzania państwem, chce zbudować społeczeństwo obywatelskie. W ciągu ostatnich 20 lat znacząco ograniczono liczbę ubogich. O ile na początku lat 90. XX wieku prawie 70 procent mieszkańców Chin żyło poniżej granicy ubóstwa, o tyle w 2010 roku było to 12 procent. Obywatele ChRL mają dostęp do państwowej bezpłatnej szkoły oraz studiów wyższych – zarówno w kraju, jak i za granicą. Chiny realizują także największy na świecie projekt tworzenia państwowej opieki medycznej, budują swój ZUS (możemy ich uczyć na własnych błędach!). Za olbrzymie pieniądze powstaje sieć państwowych szpitali i przychodni. Będą one potrzebowały aparatury, a my produkujemy sporo urządzeń, które mają niższe ceny niż wyroby zachodnich firm. Ktoś powie: „No dobrze, a jaką mamy gwarancję, że nie przytrafi nam się kolejny Covec, który nie wybudował autostrady”? Rzecz w tym, że to my sami wybraliśmy firmę niemającą rekomendacji ani chińskiego rządu, ani poważnych chińskich banków. Sami zgodziliśmy się na podejrzanie niską cenę, jaką zaoferował Covec. Ale ten jeden przykry incydent nie może zasłonić historycznych szans, jakie daje nam nowe otwarcie Pekinu na Polskę. Zaproszenie prezydenta Komorowskiego w grudniu 2011 roku, wspólny szczyt gospodarczy i ostatnia wizyta premiera Chin w Polsce (2012 r.) to znak, że Polska stała się znów ważna dla Pekinu. Wszak poprzednia wizyta chińskiego premiera w Polsce miała miejsce aż 25 lat temu. Przez ten czas świat robił z Pekinem interesy, a my tylko pouczaliśmy Chińczyków, jak powinni u siebie wprowadzić demokrację. Zapomnieliśmy o tym, że Chińczycy dwukrotnie ratowali nas przed interwencją radziecką – w 1956 i w 1981 roku. Zapomnieliśmy, że to polscy inżynierowie zbudowali główną linię kolejową w Mandżurii – tzw. Kolej Wschodniochińską. Polscy inżynierowie w latach 50.–70. pomagali organizować chińskie górnictwo, cukrownie, fabryki wagonów kolejowych oraz stocznie. Dostarczaliśmy samochody i maszyny rolnicze. Chińczycy chcieli na początku lat 90. przenieść do siebie produkcję poloneza. Nic z tej operacji nie wyszło, bo rządy Mazowieckiego i Bieleckiego uznały, że nie będą prowadzić polityki przemysłowej... Czy wykorzystamy drugą szansę? Czy wiemy, jak skutecznie i z pożytkiem wciągnąć Chińczyków do współpracy? Stać nas (Wałęsę) było na przeskoczenie bramy Stoczni, ale czy stać nas na podjęcie nowych, dziejowych wyzwań? Czy przeskoczymy Chiński mur? A może posłuchamy tych, którzy uznają Chiny za głównego wroga tak zwanej zachodniej cywilizacji? W latach 90. słychać już było na naszym podwórku głosy, że jakiekolwiek zbliżenie z prawosławną Rosją i ateistycznymi Chinami grozi nam utratą narodowej tożsamości. Tylko czym mierzyć tę tożsamość? Jakie są jej wyróżniki? Totalne zadłużenie państwa i samorządów? Liczba dzieci, które nie dojadają? Jedne z najniższych pensji i emerytur w Europie? A może metodyczne karmienie własnego pasożyta i planowe wchodzenie mu w tyłek? JONASZ
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
N
asz stary znajomy – ks. Wincenty Pawłowicz (48 l.) z diecezji łowickiej – znowu ma kłopoty. Przypomnijmy wcześniejsze… ~ Będąc wikariuszem parafii w Witoni, zwabiał na plebanię małych chłopców i zmuszał do współżycia seksualnego. Nagrywał te sceny na wideo, aby rozpowszechnić je później w internecie, a nawet wypożyczał „swoje” dzieci innym księżom. Szefowie policji i prokuratorzy z Łęczycy, a także ówczesny ordynariusz bp Alojzy Orszulik dokonywali cudów, żeby zatuszować aferę, ale dzięki uporowi dziennikarzy „FiM” Pawłowicza osądzono. Dostał 3 lata. Wyszedł w marcu 2006 roku na warunkowe zwolnienie, trzy miesiące przed końcem kary; ~ Nowy biskup łowicki Andrzej Dziuba oddelegował podwładnego na Ukrainę. Musiał przywieźć z Polski doskonałe referencje, bo niemal z marszu (jeszcze w tym samym roku – 2006) dekretem ordynariusza diecezji odesko-symferopolskiej bp. Bronisława Bernackiego objął funkcję proboszcza parafii św. Ojca Pio w Krasnosiołce nieopodal Odessy, rzut beretem od czarnomorskich plaż; ~ Opuszczał to urokliwe miejsce, by w charakterze „przewodnika duchowego” pilotować pielgrzymki organizowane przez poznańskie biuro podróży do Włoch i Watykanu (biuro zrezygnowało z jego usług, gdy ujawniliśmy, że podczas imprezy zrealizowanej w sierpniu 2010 r. sypiał w jednym pokoju z towarzyszącymi mu dwoma ministrantami w wieku około 11 i 17 lat), występował także w niektórych diecezjach jako „doświadczony misjonarz z Ukrainy”
K
GORĄCE TEMATY
Rzeź niewiniątka Uwaga! Jeden z najsłynniejszych księży pedofilów wrócił do Polski i chyba zostanie już na stałe... – na przykład w marcu 2011 r. z prelekcją dla kleryków Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Kieleckiej (por. odpowiednio: „Pedofil – reaktywacja” i „Zmartwychwstanie” – „FiM” 35/2010 oraz 18/2011). Najnowszy problem ks. Wincentego zrodził się w Puławach (woj. lubelskie), gdzie na Oddziale Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej miejscowego Szpitala Specjalistycznego leczył dolegliwość kończyny dolnej (nie tej…) i zamiast udać się później do Odessy, przybył do... łowickiej kurii biskupiej, prosząc o przydział do jakiejś sensownej parafii. Powód? Według naszych źródeł w Puławach i Lublinie, kapłan podczas terapii zachowywał się niestosownie wobec małoletniego pacjenta. Aferę wyciszono, przerywając leczenie i dyskretnie usuwając księdza ze szpitala, oraz zawiadamiając o incydencie metropolitę lubelskiego abp. Stanisława Budzika. Ten najprawdopodobniej przekazał sprawę „według właściwości” kanonicznych kolegom ordynariuszom, bowiem bp Bernacki kategorycznie zakazał ks. Pawłowiczowi powrotu na Ukrainę do czasu wyjaśnienia zarzutów o jego nowych wyczynach. Sytuacja na dzisiaj jest taka, że bp Dziuba schował podwładnego w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym
sięża masowo wzięli się do wędkowania. W mętnej wodzie pływa około 70 mln zł... Jednym z największych przedsięwzięć realizowanych aktualnie przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi jest Program Operacyjny „Zrównoważony rozwój sektora rybołówstwa i nadbrzeżnych obszarów rybackich 2007–2013”, zwany w skrócie Programem „Ryby”. Przeznaczono nań 978,79 mln euro, z czego 75 proc. stanowią środki unijne, czyli po części także nasze pieniądze. Oficjalnym celem programu jest wspieranie polskiej polityki rybackiej, a konkretnie: racjonalnej gospodarki żywymi zasobami wód, podniesienie konkurencyjności rybołówstwa morskiego, rybactwa śródlądowego i przetwórstwa, a także poprawa jakości życia na obszarach zależnych od rybactwa. „Ryby” podzielono na pięć tzw. osi priorytetowych, wokół których można się ubiegać o dotacje. Oś numer 4 nosi nazwę „Zrównoważony rozwój obszarów zależnych od rybactwa” i zarezerwowano dla niej najwięcej, bo ponad 313 mln euro (około 32 proc. całej puli). Najogólniej rzecz ujmując, ów rozwój ma polegać na: ~ minimalizacji skutków zaniku sektora rybackiego i „przebranżowieniu” ludzi zamieszkujących obszary dotknięte tą dolegliwością oraz poprawie jakości życia w społecznościach rybackich; ~ pobudzeniu tubylców do aktywności poprzez „przełamanie barier oraz zachęcenie
dla Dorosłych w Skrzeszewach, prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi i myśli, co z tym fantem zrobić. Ksiądz Pawłowicz wyjaśnił naszemu dziennikarzowi, że czuje się absolutnie niewinny: – Przebywałem w szpitalu, jak najbardziej, ale z tego, co mi wiadomo, nie brałem udziału w żadnym incydencie obyczajowym. Widzę, że znowu są jakieś potworne oszczerstwa pod moim adresem. Jedyne, co było
nie mogłem wyjść do łazienki, więc jak mogłem kogoś molestować? Opuściłem szpital po 6 dniach. Nie wiem, czy to było pod przymusem. Na obchodzie powiedzieli, że szwy mogę już wyciągnąć w przychodni i wypisali. W dokumentach nie ma żadnej wzmianki, że zostałem wyrzucony czy coś w tym rodzaju. Być może znaleźli coś o mnie, szukając NIP-u i REGON-u kurii łowickiej, która mnie ubezpiecza. W internecie jest na mój temat tyle fałszu, że głowa mała. Tamte stare sprawy tylko częściowo były oparte na faktach, ale nie dałem rady ze wszystkiego się wybronić.
Ksiądz Pawłowicz (z prawej) i jeszcze nieoburzony bp. Bernacki
w szpitalu, to przez jakieś dwa czy trzy dni nagabywali mnie o numer ubezpieczenia. Leżałem na sali kilkuosobowej całkowicie unieruchomiony, nawet w sprawach fizjologicznych
do współpracy w ramach wspólnych projektów” zwanych Lokalnymi Strategiami Rozwoju Obszarów Rybackich pod sztandarem organizacji, dla których wymyślono nazwę Lokalna Grupa Rybacka (według ministerialnej definicji: „Podmiot zrzeszający przedstawicieli szeroko rozumianego sektora rybackiego, gmin i innych podmiotów publicznych oraz przedstawicieli sektora społecznego na obszarach zależnych od rybactwa”).
– Wygląda więc na to, że ktoś podłożył księdzu świnię, wykorzystując fatalną przeszłość... – Nie mogłem zrozumieć, dlaczego bp Bernacki jest ostatnio na mnie
Oto kilka zebranych przez nas ad hoc przykładów: ~ Z puli przyznanej LGR „Borowiacka Rybka” w Gostycynie (woj. kujawsko-pomorskie) skorzystają parafie: św. Marcina w Gostycynie (214 tys. 513,38 zł na remont dachu kościoła) oraz św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Wielkim Mędromierzu (16,4 tys. zł na konserwację ołtarza).
Złote rybki Jak to wygląda w praktyce? – LGR przygotowuje strategię rozwoju na obszarach gmin, które przystąpiły do organizacji i szacuje koszty, po czym składa papiery do ministerstwa. Kasę dostają najlepsze plany, wyłonione w konkursie. W tym momencie zgłaszają się do LGR potencjalni beneficjenci. Stamtąd, po wstępnej ocenie zgodności ze strategią, ich propozycje trafiają do właściwego terytorialnie urzędu marszałkowskiego, gdzie po weryfikacji i ostatecznej akceptacji podpisywane są umowy na realizację. Płatnikiem jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (…). Teoretycznie, w zależności od przychylności urzędników, można dostać dofinansowanie (od 60 do 100 proc.) niemalże na wszystko. Byleby tylko występowała w okolicy jakaś większa woda – wyjaśnia urzędnik z Olsztyna.
~ LGR „Obra-Warta” w Pszczewie (woj. lubuskie) ma na liście wypłat proboszczów z: Rokitna (393 tys. 162,48 zł na przebudowę dachu herbaciarni przy tamtejszym sanktuarium Matki Bożej Rokitniańskiej), Zbąszynia (270 tys. zł na „rewitalizację cmentarza parafialnego”), Łomnicy (330 tys. zł na prace konserwatorskie), Pszczewa (328 tys. 521 zł ma kosztować podatników „przygotowanie punktu widokowego wraz z dojściem i dojazdem”, czyli ścieżkami procesyjnymi), Międzyrzecza (349 tys. zł – przebudowa dachu kościoła), Kwilicza (93,5 tys. zł – „odprowadzenie wody opadowej oraz zabezpieczenie konstrukcji drewnianych kościoła filialnego w Miłostowie”). ~ LGR „Pradolina Łeby” w Gniewinie (woj. pomorskie) – tu wnioski złożyły m.in.
3
bardzo oburzony. On mówi: „Ja będę w Polsce i wszystko sprawdzę, a jak ksiądz wyzdrowieje, to porozmawiamy”. Teraz już się domyślam, o co chodzi. No cóż, znając mnie tak długo, nie powinien wierzyć w oszczerstwa, ale jest zobowiązany sprawdzić. – Łowicz kazał odpoczywać w tym czasie poza widokiem publicznym? – Biskup Dziuba o niczym nie wie, to w Odessie jest jakiś problem. Nie jestem poza widokiem, tylko całkowicie unieruchomiony. Będąc kapłanem diecezji łowickiej, przebywam w naszym zakładzie rehabilitacyjnym jako osoba niesprawna i wymagająca pomocy przy poruszaniu się. Przychodzą lekarze, rehabilitanci... Nie wiem, jak długo, bo wszystko zależy od biskupa, który może mnie stąd przenieść. Ksiądz Wincenty zapewnił, że łowicka kuria zwróci się do nas oficjalnie o „wskazanie źródeł oszczerstw i sprawa będzie drążona”. – Zawiadomię o naszej rozmowie kanclerza, więc proszę się spodziewać telefonu. Przede mną możecie mieć jakieś dziennikarskie tajemnice, ale jemu będziecie musieli wszystko ujawnić – podkreślił. Nieszczęsny jeszcze nie wie, że trzymamy w rękawie kilka asów – m.in. potajemną podróż do Krakowa, którą „całkowicie unieruchomiony” odbył 18 maja, aby spotkać się z ks. infułatem Franciszkiem Kołaczem, ojcem duchownym dekanatu odeskiego. Ale o tym już porozmawiamy z kanclerzem ks. Stanisławem Plichtą, jeśli – mamy nadzieję – zatelefonuje... MARCIN KOS Współpr. T.S.
parafie z Łeby (427 tys. 774,77 zł na prace konserwatorskie) i Białogardu (540 tys. 516,70 zł na remont kościoła oraz „promocję turystyki wodnej”). ~ LGR „Warta-Noteć” we Wronkach (woj. wielkopolskie) – 103 tys. 178,63 zł dla proboszcza w Gębicach na „modernizację wiejskiego placu zabaw wraz z przebudową ogrodzenia kościoła”. ~ LGR „Opolszczyzna” w Biestrzynniku (woj. opolskie) – za 147 tys. 216,16 zł ma zostać wybudowany parking przy kościele parafialnym we wsi Grabczok. Ponieważ takich grup jest już w kraju około setki, spróbowaliśmy ogarnąć całość zjawiska. Niestety, ministerstwo rolnictwa nie ma bladego pojęcia o liczbie parafii, którym przyznano wsparcie z „Ryb”, oraz o liczbie stojących w kolejce do kasy. Odesłano nas do płatnika, czyli ARiMR-u. Tam trafiliśmy na ścianę, bo mimo monitów jakoś nie możemy doprosić się o konkretne dane: komu, ile i na co. – Księża dopiero się zorientowali, że są do wzięcia potężne pieniądze, więc większość wniosków wpłynęła niedawno i ciągle wpływają nowe. Niektóre są kuriozalne. Na przykład „remont pomieszczeń służących spotkaniom członkiń kół różańcowych i ministrantów” czy „adaptacja budynku parafialnego na dom pielgrzyma”. Trudno w tej chwili oszacować ich łupy, ale przewiduję, że łącznie mogą zainkasować z „Ryb” co najmniej 70 mln zł – ostrzega pracownik Agencji. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Parcie z Jezusem Poradniki dla matek to powód wielu frustracji. Niby mają pomóc, a w praktyce dołują. Prawie każda czytelniczka dokonuje odkrycia: nie jestem książkowa. Czyli jestem do niczego! Przy okazji Dnia Matki warto sobie przypomnieć, co doradzano rodzicielkom jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Nie tylko matkom Polkom. Matkom Europejkom. Na przykład... „Kompletna pielęgnacja dziecka” wydana jakieś 30 lat temu w Anglii. Wyczytamy tam, że ciąża to wspaniały czas, który można wykorzystać na szycie i cerowanie. Niestety. Pod koniec stanu błogosławionego puchną palce. W książce zamieszczono obrazek ze smutną ciężarną, której ktoś – właśnie z tego powodu – pozabierał igły i nitki. Ale są słowa na pociechę! „Kiedy urodzi się dziecko, będziesz spędzać jeszcze więcej czasu w kuchni” – obiecują autorzy. W tym samym poradniku przeczytamy, że po porodzie i przyniesieniu dzidziusia do domu zawsze „przed pójściem spać trzeba wygospodarować odpowiednią ilość czasu na umycie naczyń”. Inne europejskie poradniki z ubiegłego wieku – chętnie wspominane przed każdym 26 maja, żeby kobitki wiedziały, że teraz mają lepiej – przyuczają,
że niechlujna kobieta to niezadowolony mąż. Zawsze trzeba było znaleźć czas na zmianę przyodziewku i zawiązanie wstążki we włosach, zanim karmiciel rodziny wróci z pracy. Można też przeczytać, że „dziecko powinno nosić robione na drutach wełniane skarpetki, sięgające mniej więcej kolan” i przebywać na powietrzu co najmniej 8–9 godz. dziennie. Dla domostw pozbawionych podwórek proponowano specjalną... klatkę do zainstalowania za oknem. Wkładało się tam bachorka, który wietrzył się ile wlezie, a jego matka mogła poświęcić się gotowaniu, sprzątaniu i wiązaniu wstążek. Tyle starocie, a teraz poradnik NOWOCZESNY. Aleksandra Nitkiewicz (członkini Wspólnoty Bożego Ojcostwa) i Magdalena Sawicka (nauczycielka religii), matki bogobojne i wielodzietne, wydały właśnie książkę o ciąży i rodzeniu. Obie twierdzą, że inspiracją było doświadczenie „cudownych porodów”. I boska misja! Tytuł: „Mama, tata… Start”. Na dzień dobry czytamy, że każda przyszła matka powinna zrezygnować z określenia „ciąża”, bo źle się kojarzy. Z ciężarem.
Do łask muszą wrócić nabożne określniki: stan błogosławiony, bycie przy nadziei, życie łonowe (to o płodzie), maleństwo pod sercem, dzieciątko, moje łono (popularny „mymłon”). Najlepiej nie wspominać też o bólach porodowych. To zastępujemy łatwiejszym do przetrawienia „trudem rodzenia”. „O dziele nie wypada mówić bez autora!” – przekonują panie. Sprawcą każdej ciąży jest przecież sam Jezus Zbawiciel, o czym nie zapominamy w czasie stanu błogosławionego. Zalecana jest ciążowa refleksja nad biblijnymi cytatami o Maryi (co ona by robiła; czy też by się żaliła, że coś dokucza lub boli?) oraz „kontemplowanie tajemnicy Bożego Ojcostwa”. I jeszcze ciekawostka... Wraz ze słowami: „W bólach będziesz rodziła” dobry Pan Bóg pozostawił swoim służebnicom cały asortyment środków, „aby trud przy porodzie był na naszą miarę” – zapewniają autorki. Na porodówce pomaga nie tylko modlitwa, ale jeszcze – nie uwierzycie – rozmyślanie o śmierci! „Gdy rodziłam trzecie dziecko, próbowałam zgłębić analogię pomiędzy narodzinami synka a moją przyszłą śmiercią. Kontemplowałam tę niezwykłą tajemnicę, że zarówno on teraz, jak i ja w przyszłości przechodzimy do nowego, nieznanego nam życia…” – opowiada wzruszona pani Ola. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki 29-latek z powiatu złotoryjskiego, na co dzień mąż i ojciec, stał przy lokalnej drodze i… kopał przejeżdżające auta. Zanim rozpędzony motocykl urwał mu nogę, zdążył trafić trzy samochody.
SKOPANE ŻYCIE?
Rtęć do dżemu, który jadała połowica, dodał małżonek. 63-letni mieszkaniec Nowej Wsi Małej liczył na to, że w ten sposób pozbędzie się ślubnej. Żona jednak wystarczającej ilości dżemu nie zjadła (skuteczniejsze jest wdychanie…). Według biegłych musiałaby go pochłonąć co najmniej 33 kg! Mąż za próbę zabójstwa trafił do aresztu. Separacja gwarantowana na co najmniej 8 lat.
RTĘĆ ZAMIAST ROZWODU
Cudem uniknęła śmierci 11-letnia Patrycja z Tuchorzy, która wypadła… ze szkolnego gimbusa wiozącego jej klasę na zajęcia sportowe. Wylądowała w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Pojazdowi przyjrzeli się spece od mechaniki pojazdowej i uznali, że autobus jest w takim stanie, że nadaje się wyłącznie na szrot.
DZIURAWY AUTOBUS
W Pączku Orzyckim (woj. podkarpackie) pocisk trafił 13-letniego Damiana. Chłopak miał szczęście, bo kula zatrzymała się zaledwie kilka milimetrów od tętnicy. Polowanie na ptaki urządził sobie w pobliskim sadzie 22-letni student, który sprawdzał możliwości swojej wiatrówki.
PAN BÓG KULE NOSI
44-latek z Trzebini zmasakrował za pomocą młotka murarskiego swoje dwie sąsiadki. Z rozległymi urazami głowy i bez przytomności kobiety trafiły do szpitala. Sąsiad, na koniec akcji, podciął sobie żyły nożem tapicerskim. Przeżył.
MŁOTKOWY
Potrzeba natury zaprowadziła pewną siedlczankę do publicznego toi toia. Wyjść już nie było tak łatwo. Z zatrzaśniętej kabiny kobietę wypuściła dopiero wezwana na interwencję straż pożarna. Opracowała WZ
ZASRANA PUŁAPKA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Kaczyński to dla mnie guru. To Kazimierz Górski polskiej polityki. (poseł Jan Tomaszewski, PiS)
N
asz kraj nie ma szczęścia do elit. Zwykle nie dostrzegają one nikogo poza sobą. Na cudzą i własną zgubę. Polska elita polityczna I Rzeczypospolitej, czyli szlachta, była tak bardzo skupiona na sobie, że w końcu uznała się za cały naród. Tak zwany naród szlachecki ignorował potrzeby i interesy 90 proc. rzeczywistego narodu, czyli nieszlachtę. Nieudolna i narcystyczna demokracja szlachecka zakończyła się długą agonią państwa, a w końcu rozbiorami. W II RP elity piłsudczykowskie i endeckie, zresztą w dużej mierze postszlacheckie, też zdawały się nie dostrzegać reszty społeczeństwa. A te jego części, które nie mówiły po polsku albo nie wyznawały katolicyzmu, zupełnie ignorowano lub dyskryminowano, tak jak prawosławnych. Nie liczono się także zbytnio z krajami ościennymi. Zakończyło się to dramatycznym upadkiem. Przywódcy powstańców warszawskich, też na ogół z inteligenckiej, czyli postszlacheckiej elity, toczyli swoją walkę, nie licząc się ze stratami ludności cywilnej. Uważano, że tam, gdzie w grę wchodzą ideały, potrzeby ludzi się nie liczą. W końcu z dymem poszli ludzie i ideały. Po 1989 roku mieliśmy kilkakrotnie recydywę decydowania w ważnych sprawach bez liczenia się z opinią i interesami obywateli. Wbrew umowom okrągłego stołu nie wprowadzono w Polsce społecznej gospodarki rynkowej, lecz groteskowy turbokapitalizm, który zapewnia dobre życie mniejszości, a z resztą nie bardzo wie, co począć. Wypycha ją na emigrację, umowy śmieciowe, pseudostudia lub szarą strefę. Po przewrocie Balcerowicza ze wszystkimi jego konsekwencjami drugą
wpadką było wprowadzenie OFE, czyli użycie pieniędzy emerytów do napędzania zysków sektora finansowego. Odbyło się to bez poważnej debaty, ale za to z użyciem kłamstw i podstępu. Efektem tych wszystkich błędów i ogólnego niezadowolenia były rekolekcje narodowe o nazwie IV RP. Tylko nieudolność Jarosława Kaczyńskiego sprawiła, że trwały one zaledwie 2 lata i nie stały się rekolekcjami zamkniętymi. Niestety, liberalne elity skupione wokół tzw. mediów głównego nurtu oraz PO niczego się nie nauczyły. Dodowem tego jest tryb przedłużania wieku emerytalnego. Taki ważny problem w normalnych krajach dyskutuje się przez lata. Chodzi o to, aby w wyczerpujący sposób pozwolić wszystkim zainteresowanym na spokojne wymienienie się argumentami, sporządzenie raportów i badań, przewidzenie konsekwencji różnych wariantów zmian. W końcu uchwala się coś, co zostało porządnie przedyskutowane i przetrawione. W Polsce „debata” trwała kilka tygodni. Chodziło oczywiście o to, aby żadnej prawdziwej debaty nie było. Mądrusie wiedzą najlepiej, czego Polakom potrzeba. Oni nas urządzą. Czy nie zdziwiło Was w ostatnich tygodniach, że media, które zwykle tak kochają sondaże, nie były właściwie zainteresowane tym, czego chcą Polacy w tej sprawie i co sądzą o propozycjach Tuska? Raz tylko okazało się, że 80 proc. jest przeciw zmianom, ale szybko przestano to nagłaśniać. Ten rodzaj arogancji elit i psucia demokracji to najszybsza droga do powrotu IV RP albo do nadejścia czegoś jeszcze gorszego. PiS na to tylko czeka i już przebiera nóżkami do władzy. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Psucie demokracji
Ultraprawicowe podziemie rośnie z roku na rok. Ataków jest coraz więcej i są coraz lepiej zorganizowane. A władza w najlepszym razie przysyła policjantów. W instytucjach państwa i w mediach są ludzie kibicujący akcji narodowców przeciw „pedałom, lewakom, kolorowym i innym śmieciom”. Po ministrze Gowinie niczego dobrego się w tej sprawie nie spodziewam. Ale problem polega na tym, że nikt – ani rząd, ani Sejm, ani samorządy – nic nie robi. (Jacek Żakowski, publicysta)
W uporze ministra Gowina, który sprzeciwia się Konwencji Rady Europy „O zapobieganiu i zwalczaniu przemocy domowej”, chodzi nie tyle o konserwatyzm, co o pragmatyzm i cynizm. Pod deklaracjami o ochronie rodziny kryje się z jednej strony uzasadnienie braku polityki socjalnej i antyprzemocowej rządu, z drugiej – wielkie parcie na karierę polityczną pana ministra. A tę najłatwiej dziś zrobić po prawej stronie sceny politycznej, przy pomocy Kościoła. (prof. Magdalena Środa, etyk)
Profesor Nałęcz, krytykując Palikota za rzekome niszczenie spokoju społecznego, przejawia pewien rodzaj myśli autorytarnej (…). Palikot nie może ogłosić tego, co uważa, bo to zabija spokój społeczny? Zawsze to, co inne i odmienne, zabija spokój społeczny. Ale w państwie demokratycznym chronimy tę wartość, żeby jednostka miała prawo podejmowania działań, które uważa za słuszne. Palikot może być apostatą. A profesor Nałęcz może być na przykład kalwinem czy świadkiem Jehowy. (prof. Tadeusz Bartoś, filozof, były dominikanin)
Czasem się zastanawiam, czy ciągle chcę być nazywany katolikiem. (Jarosław Wałęsa, syn Lecha)
Kapłan to człowiek, który chodzi po ziemi, ale ma wzrok utkwiony w niebo. I w takim ujęciu kapłaństwo jest bliskie poezji. (Bogusław Rąpała, „Nasz Dziennik”) Wybrał AC
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
NA KLĘCZKACH
KUSTOSZ OD KRWI Jak donosi triumfalnie rydzykowy „Nasz Dziennik”, w Polsce i w świecie jest już ponad 1000 krwawych relikwii Jana Pawła II. Są to krople papieskiej krwi na fragmentach jego szat. Tą gigantyczną produkcją relikwii zawiaduje kardyna\ł Stanisław Dziwisz, kt\óry nie tylko dysponuje sporą ilością krwi swojego szefa, ale – jak widać – także pokaźną stertą jego ubrań. W każdym razie, jeśli ktoś mia\ł wątpliwości co do tego, na co umar\ł Jan Pawe\ł II, to odpowiedź wydaje się dosyć jasna – na skutek wykrwawienia i wych\łodzenia. MaK
oznacza, że rocznie osiąga ona doch\ód w wysokości 300 tys. z\ł. I od tych 300 tys. z\ł dochodu parafia p\łaci urzędowi skarbowemu podatek jedynie w wysokości 6450 z\ł! Czyli nieco ponad 2 proc. osiąganego dochodu… AK
GO\LGOTA SMO\LEŃSKA
W DOMOWYM ZACISZU SLD chce w najbliższych tygodniach zaproponować ustawę, kt\óra pozwoli na trzymanie proch\ów os\ób zmar\łych w domach i mieszkaniach. Taka możliwość istnieje w wielu cywilizowanych krajach i odpowiada na potrzeby emocjonalne wielu os\ób. Pozwala także znacząco ograniczyć koszty poch\ówku. Przeciwko projektowi ostro wystąpi\ł abp L \ e\ sz\ek Sławoj Głódź, bo wiadomo, że ten pomys\ł uderza w interesy Kościo\ła, czyli w sprzedaż dzia\łek na cmentarzach, powiększanych często o gminną, czyli darmową ziemię. MaK
PIE\LGRZYMKA ZIOBRY W czasie objazdu po Polsce lider ratujący Solidarną Polskę puka do drzwi probostw i kościo\łó \ w. Na Mazurach Zbigniew Ziobro by\ł u proboszcz\ów w Giżycku, Kętrzynie i Węgorzewie. C\óż, proboszczowie nie w ciemię bici, pogadają, pos\łuchają i poprą tego, kto ma prawdziwy rząd dusz, czyli prowadzi w sondażach. MaK
I\LE PŁACI PARAFIA? Ks. Eug\eniusz Góra – w związku z pojawiającymi się w mediach licznymi „nierzetelnymi i nieprawdziwymi” informacjami na temat finans\ów kościelnych – przekonuje swoje owieczki, że parafia też p\łaci. W tym celu ujawnia, ile pieniędzy w 2011 roku jego parafia pw. św. Stanis\ława w Żorach odprowadzi\ła na rzecz państwa. I tak na sk\ładki ZUS parafia wp\łaci\ła (choć nie chce nam się w to wierzyć…) 16 800 z\ł, do urzędu skarbowego wp\łynęł\ o 6450 z\ł, a podatek od nieruchomości wyni\ós\ł 1720 z\ł. „Licząc konkretnie, parafianie cztery kolekty niedzielne przeznaczają na te cele” – podsumowa\ł duszpasterz. Niestety, zapomnia\ł dodać, że tylko cztery! Policzmy zatem rzetelnie. Skoro ujawniony przez księdza – tylko z kolekty! – miesięczny doch\ód parafii wynosi 24 970 z\ł, to
Natomiast proboszcz z parafii w Ciścu w trosce o zbawienie wieczne informuje, że może r\ównież warunkowo zaopatrzyć w sakrament ostatniego namaszczenia… zmar\łego nawet do trzech godzin po śmierci w przypadku wystąpienia nag\łego zgonu. W\ówczas trzeba tylko jak najszybciej wezwać kap\łana ze świętymi olejami. Natomiast profilaktycznie, aby zapobiec nieszczęściu trafienia do piek\ła, należy wzywać kap\łana, aby udzieli\ł namaszczenia chorym, kt\órzy na skutek sklerozy nie są w stanie wyspowiadać się i przyjąć komunii. Ksiądz czyni prawdziwą rewolucję, gdyż od wiek\ ó w doktryna Krk m\ ó wi, że sakramenty dotyczą wy\łącznie żywych. AK
Pobrano z gryzonia marek_39:-)
OPIEKUN MŁODZIEŻY
Na terenie sanktuarium maryjnego w Ka\łkowie-Godowie (woj. świętokrzyskie) stanie 20-metrowa makieta Tu-154M. Samolot powstanie u st\óp „Golgoty Narodu Polskiego”, gdzie swoje miejsce znalaz\ły już na przyk\ład kaplice-oratoria ofiar stanu wojennego czy Panteonu Polskich Ch\łop\ów. Makieta samolotu – jak zapewniają tw\órcy – będzie niezwykle wierna pierwowzorowi, a na jej kad\łubie pojawią się portrety pary prezydenckiej, Anny Wal\entynowicz i Janusza Kurtyki. ASz
PIERNIKI TORUŃSKIE Mimo protest\ów Ruchu Palikota i SLD rada miejska Torunia postanowi\ła pożyczyć 1,2 mln z\ł miejscowej kurii diecezjalnej. Miasto jest potwornie zad\łużone (700 mln), ale wyk\łada kolejne pieniądze, aby wspom\óc Kości\ół\ . Kuria t\łumaczy, że jest w trudnej sytuacji finansowej, lecz chce dokończyć remont muzeum diecezjalnego i kościo\ła świętego Jakuba, aby nie stracić unijnej dotacji. Jednocześnie wiadomo, że diecezja posiada m.in. pa\łac pod Brodnicą warty (w zależności od wycen) od 8 do15 milion\ów z\łotych. MaK
NAMASZCZENIE ZMARŁYCH Gdy ktoś z rodziny umiera, to w pierwszej kolejności rodzina ma obowiązek osobiście zg\łosić się do kancelarii parafialnej, a dopiero potem wolno jej za\łatwiać inne formalności pogrzebowe. „Nigdy odwrotnie!” – instruuje wielebny z parafii pw. św. Rocha w Bia\łymstoku.
Prokuratura Rejonowa w Malborku postawi\ła zarzuty 40-letniemu księdzu Dariuszowi S., wikariuszowi parafii w Nowym Stawie (diecezja elbląska). Jest on podejrzany o molestowanie seksualne 14-letniego ch\łopca. Ordynariusz bp Jan Styrna zawiesi\ł podw\ładnego w czynnościach. Szkoda, że nie uczyni\ł tego kilka lat wcześniej, przenosząc ks. Dariusza z parafii na parafię, aby zatuszować skandale, kt\óre ten wywo\ła\ł przy okazji pe\łnienia funkcji dekanalnego duszpasterza m\łodzieży. W Nowym Stawie by\ł opiekunem lektor\ów i ministrant\ów oraz nauczycielem religii w miejscowej szkole podstawowej. Do sprawy wr\ócimy za tydzień. AT
WINNA NIEWINNA Sąd Rejonowy w Augustowie po raz kolejny umorzy\ł sprawę zakonnicy, kt\óra pobi\ła niepe\łnosprawną podopieczną domu pomocy spo\łecznej w Studzienicznej („FiM” 43/2009). Zdaniem sędziego „czyn cechowa\ł się ma\łą szkodliwością spo\łeczną”. Rzeczywiście, niepe\łnosprawna przeży\ła… Wina kobiety nie ulega wątpliwości – pobicie zosta\ło przypadkowo sfilmowane przez turyst\ów. Sąd rejonowy powtarza\ł rozprawę po decyzji sądu apelacyjnego, kt\óry unieważni\ł poprzednie umorzenie. MaK
ANTYSEMITYZM KOMUNIJNY Po przystąpieniu do Pierwszej Komunii Świętej polskie dzieci tradycyjnie muszą zaliczyć dodatkowo p\łatną pielgrzymkę dziękczynną. „Zak\ładamy, że wszystkie dzieci (jeśli nie ma niepokonalnych przeszk\ód) podejmą pielgrzymkę” – wyjaśnia ks. proboszcz parafii w Suchym Lesie. A opr\ócz tradycyjnej
Częstochowy może to być także pielgrzymka… „śladami poznańskiego cudu eucharystycznego”. Czyli antysemickiego mitu! Ów „cud eucharystyczny” – jak g\łosi legenda – wydarzy\ł się 15 sierpnia 1399 roku w Poznaniu („FiM”8/2012). Dwie Żyd\ówki powodowane nienawiścią do chrześcijaństwa rzekomo dokona\ły kradzieży hostii z kościo\ła, kt\órą następnie Żydzi na polecenie rabin\ów – wed\ług legendy – podźgali nożami i utopili w dole kloacznym. I w\ówczas sta\ł się cud – hostia nagle zaczę\ła z kibla lewitować i uzdrawiać. Mimo dokonania „cudu” o bluźnierstwo i świętokradztwo oskarżono piętnastu Żyd\ów. Sąd miejski w Poznaniu skaza\ł ich na spalenie na stosie, a podburzeni katolicy dokonali pogromu Żyd\ów w mieście. Gmina żydowska zosta\ła ponadto skazana na coroczne finansowanie procesji Bożego Cia\ła. I z tym antysemickim kultem wielebny z Suchego Lasu uzna\ł za stosowne zapoznać pierwszokomunijne dziatki. AK
SENSACJA NIEWIARY Tabloidy szaleją, bowiem w ostatnich dniach wysz\ło na jaw, że dw\ójka rodzimych celebryt\ów „nie wierzy w Boga”. Przedmiotem pierwszego „sensacyjnego” doniesienia okaza\ł się Wojci\ech Szczęsny, bramkarz reprezentacji Polski, kt\óry przyzna\ł, że „powiedzieć, że jestem wierzący niepraktykujący, to byłoby dużo za dużo w moim przypadku. Bliżej mi do kompletnej niewiary”. Kolejną niekatolicką gwiazdą jest Anna Mucha – o jej poglądach opowiedział\ a rzekoma przyjaci\ół\ ka: „Ania nawet nigdy nie myślała o ślubie kościelnym, bo kłóciłoby się to z jej poglądami. Dokładnie tak samo podchodzi do chrztu córki”. ASz
JEZUSA POPIJ WÓDKĄ Ł\ódzki „Express Ilustrowany” donosi, że na imprezach z okazji pierwszej komunii pojawi\ła się w tym roku… w\ódka komunijna. Trunek ma na etykiecie zdjęcie „pierwszo-
5
komunisty” oraz napis: „Wódka swojska, K \ omunia święta. 2\ 01\2”. C\óż, alleluja i po jednemu! MaK
WRZASKI W WYRZYSKU W miejscowości Wyrzysko (woj. wielkopolskie) narasta bunt parafian, kt\órzy zbierają podpisy pod petycją o odwo\łanie proboszcza. Zarzucają mu gniewne usposobienie, chciwość oraz… niew\łaściwe odprawianie mszy. Na tym polega r\óżnica między Kościo\łem rzymskokatolickim a jakimkolwiek normalnym Kościo\łem – w tym pierwszym wierni piszą petycje, a w innych po prostu zwalniają z pracy szkodnika. MaK
ŁAGODNIE ZAGŁODZIŁ Karol Uryga, kt\óry w ubieg\łym roku zosta\ł skazany na 2 lata więzienia za zag\łodzenie psa („FiM” 45/2011), us\łysza\ł niedawno ł\ agodniejszy wyrok. Przypominamy, że zwyrodnialec przywiąza\ł zwierzę do kaloryfera i zostawi\ł bez jedzenia na co najmniej 20 dni. Sędzia Artur Grabowski z Sądu Okręgowego w Opolu uzna\ł, że „można wyobrazić sobie przestępstwa, które będą w o wiele drastyczniejszej formie”, i skr\óci\ł karę więzienia z 2 lat do 8 miesięcy. Uważamy, że powinien skr\ócić do 20 dni. Ale koniecznie bez jedzenia i przy kaloryferze! ASz
FURIA WATYKAŃSKA Tzw. Stolica Apostolska grozi sądami w\łoskiemu dziennikarzowi Gianluigi\emu Nuzzi\emu za kolejną książkę demaskującą dzia\łalność Watykanu. Chodzi o wyb\ór tajnych dokument\ów pt. „Sua Santita” („Jego Świątobliwość”), w kt\órym ujawnia konflikty wewnątrz medi\ów katolickich, tajne kontakty papieża z w\ładzami W\łoch itp. Nuzzi zrobi\ł Kościo\łowi przykrość już 3 lata temu, kiedy w książce „Vatiacano S.p.a” („Watykan Sp\ó\łka Akcyjna”) ujawni\ł oszustwa bankowe dokonywane za pośrednictwem Banku Watykańskiego. MaK
6
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Niski lot Jastrzębia Dziennik „Super Express” to bulwarówka istniejąca od ponad 20 lat. Jak każda tego typu gazeta epatuje wielkimi tytułami, krótkimi sensacyjnymi treściami i poruszającymi zdjęciami. Taki styl. Jednak od 2007 roku ta dosyć neutralna politycznie gazeta dostała nowego redaktora naczelnego – Sławomira Jastrzębowskiego, byłego wiceszefa „Faktu”. Ten dokonał prawoskrętu dziennika. Treściowo zrobił z niego coś jeszcze gorszego od brukowego „Faktu”, który znamy m.in. z opowieści o wielorybie w Wiśle i latającej krowie
Radą Radiofonii i Telewizji i puścił serię niezwykle ciepłych artykułów o arcybiskupie Józefie Kowalczyku, gdy temu media ponownie wypomniały dwuznaczną rolę w aferze abp. Juliusza Paetza. „Super Express” zaczął dryfować w stronę mediów „drugiego obiegu” i „niezależnych dziennikarzy” spod znaku PiS i SKOK. Właściwie wydawało się, że na łamach „SE” już nic nie jest w stanie krytycznego czytelnika zaskoczyć, dopóki nie pojawił się tam tekst o zaangażowaniu posła Roberta Biedronia
Miniony Tydzień Apostazji zdaniem dziennika „Super Express” miał polegać m.in. na wyrzucaniu katolików z Kościoła. Gejowskimi rękami… na Opolszczyźnie. W „Super Expressie” rozpanoszyli się radykalni prawicowi felietoniści – Marek Król i Janusz Korwin-Mikke. Ten ostatni wprawdzie od czasu do czasu pochwala publicznie mordowanie lewicowców, ale w Polsce nie jest to powód ani do bojkotu medialnego, ani nawet do zażenowania. Gazeta przybrała zdecydowaną linię dewocyjną i konserwatywną. Zaczęło się podszczypywanie gejów (atakować frontalnie już nie wypada), podgryzanie feministek, promowanie kleru, cudów z Sokółki oraz epatowanie egzorcyzmami i duchami. Dziennik udzielił jednoznacznego poparcia dla Telewizji Trwam w jej konflikcie z Krajową
P
z Ruchu Palikota w Tydzień Apostazji (patrz skan obok). Sam tytuł tekstu – „Poseł GEJ wyrzuca ludzi z Kościoła” – jest niczym innym jak chamską insynuacją. Intencja tej manipulacji jest oczywista – pokazać, że straszny homoseksualista będzie nękał biednych katolików trzymających się kurczowo Kościoła. Wśród osób komentujących w tekście Tydzień Apostazji znaleźli się: biskup i dwaj przykościelni posłowie – Mularczyk i Dziedziczak. To zapewne po to, aby czytelnik „SE” miał ściśle określony pogląd na sprawę, niezmącony opiniami innymi niż klerykalne. Nad tekstem znaleźć można jeszcze połajankę: „Nie za to ci płacimy, panie pośle!”. Otóż właśnie m.in.
owszechnym problemem na lekcjach religii w polskich szkołach stała się obecność uczniów otwarcie deklarujących się jako niewierzący – zauważa redakcja miesięcznika „Katecheta”. Z jednej strony są to małe dzieci (nieochrzczone), które niewierzący rodzice posyłają na katechezę z braku alternatywy, a z drugiej – ochrzczone nastolatki, które otwarcie i odważnie (czyt. bezczelnie) demonstrują na lekcjach religii swoją „wolność od wiary”. Coraz częściej obserwujemy też zjawisko uczęszczania na katechezy uczniów wrogo nastawionych do religii lub wprost stwierdzających, że chodzą wyłącznie po to, by „poznać wroga” – podkreśla ks. Andrzej Kielian. Jednocześnie stwierdza, że szkolne lekcje religii rzymskokatolickiej nie są przecież wyłącznie dla wierzących. Dla pedagog Moniki Chorab sprawa jest jeszcze prostsza. Definiowanie przez młodzież własnej tożsamości religijnej „w kierunku ateizmu” to jej zdaniem jednoznacznie „przejaw kryzysu tożsamości, niewłaściwy wybór
za to płacimy posłom – za świadczenie pomocy obywatelom w trudnych dla nich sprawach. Wiadomo, że odejście z Kościoła nie jest łatwe, bo Polacy w tej kwestii zostali opuszczeni przez własne państwo i wymiar sprawiedliwości. Można ochrzcić niemowlę bez jego wiedzy, a więc i zgody, ale opuścić Kościół można dopiero po osiągnięciu pełnoletności, w obecności dwóch świadków i po licznych procedurach, trwających nieraz nawet 3 lata! Zainteresowani odejściem z Kościoła są narażeni na poniżanie, nękanie i utrudnienia ze strony duchownych katolickich. Mnóstwo takich przypadków opisaliśmy na łamach „FiM”. Rozumiem, że
dokonany w okresie poszukiwań własnego miejsca w świecie”. Ot, chwilowa i przejściowa forma młodzieńczego buntu, którą katecheci winni postrzegać jako „formę rozpaczliwego wołania o pomoc”... Z kolei student teologii Grzegorz Jurczyński pokusił się o przeprowadzenie ankiety dotyczącej uczestnictwa osób niewierzących
ten rodzaj spraw obywatelskich nie obchodzi dewocyjnej gazety, ale to nie znaczy, że nie powinny one obchodzić posła Rzeczypospolitej. I na koniec ciekawostka. Pod obszernym tekstem o złym pośle Biedroniu, gejowskim postrachu katolików, znajduje się (dla przeciwwagi?) ciepły materiał o innym pośle. Trzeba trafu, że chodzi o reprezentanta PiS. Widzimy na zdjęciach posła Joachima Brudzińskiego, otoczonego słodkimi dziewczątkami: „Baranek z PiS na kinderbalu u chrześnicy”. W odróżnieniu od strasznego geja z Ruchu Palikota „baranek z PiS” nie tylko nie ma nic przeciwko Kościołowi, ale jeszcze – jak wyznaje – ofiarował
nastolatków (8,8 proc. chłopców i 4 proc. dziewcząt), a reszta nie odważyła się zdeklarować. Na pytanie: „Czym jest dla ciebie wiara?” – 55,9 proc. gimnazjalistów biorących udział w szkolnej katechezie wybrało odpowiedź: „Jest to część człowieka, taka jak ciało czy psychika”; 15,3 proc. uznało wiarę za wytwór ludzkiego umysłu; 13,6 proc.
Jak zatem katecheci mają rozmawiać z ochrzczoną młodzieżą, która deklaruje ateizm – na łamach „Katechety” podpowiada Magdalena Korzekwa, przed laty prowadząca telewizyjny program „Ziarno”. Młodym ludziom przyznającym się do ateizmu zaleca kłamliwie wyjaśniać, że „nie powinni się zachwycać ateizmem, gdyż to właśnie ateiści dokonali największych zbrodni w historii ludzkości”, oraz wmawiać, że „nigdy w historii ludzkości tak niewielu nie skrzywdziło tak wielu, a to uczynili właśnie ateiści”. A tak w ogóle, to – zdaniem autorki – przyczyną szerzącego się wśród nastolatków ateizmu, czyli „chowania się przed Bogiem”, są… nałogi. A konkretnie alkohol, narkotyki, hazard, internet, lenistwo i egoizm. Tymczasem rozwiązanie problemu uczęszczania niewierzących uczniów na lekcje katechezy jest banalnie proste. Wystarczy wyeliminować nauczanie religii katolickiej w świeckiej szkole. AK
Katowanie ateistów w lekcjach religii przygotowujących się do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Sondę przeprowadzano w klasach drugich i trzecich w dwóch wiejskich gimnazjach z województwa małopolskiego, a więc rejonach bardzo konserwatywnych. Spośród „bierzmowańców” chodzących na lekcje religii zaledwie 84,7 proc. oświadczyło, że jest osobą wierzącą (76,5 proc. chłopców i 96 proc. dziewcząt). Do zdecydowanej niewiary przyznało się natomiast 6,8 proc.
– za tradycję przekazaną przez dziadków i rodziców; 6,8 proc. stwierdziło, że wiara jest dla ludzi słabych i nieradzących sobie z codziennością; 8,5 proc. nie raczyło udzielić odpowiedzi na pytanie. Paradoksem jest, że uczniowie zdeklarowani jako niewierzący jednocześnie zapewniają, iż fizycznie uczestniczą w życiu sakramentalnym – stwierdza autor ankiety. A przecież de facto tylko 54,2 proc. spośród całej tej dziatwy przyznaje się do coniedzielnego uczestnictwa we mszy.
chrześnicy Pismo Święte. Brodząc w tej pobożno-rodzinnej słodyczy po kolana, zastanawiamy się, jak to się stało, że fotki z prywatnej imprezy rodziny Brudzińskiego trafiły do redakcji „SE”? Fotoreporter „Super Expressu” przechodził przypadkiem pod domem krewnych posła lub pod restauracją, gdzie odbywała się impreza? Do redakcji „SE” wysłaliśmy pytania z prośbą o naświetlenie szczegółów przemocy, jakiej miał dopuścić się poseł Biedroń na katolikach, oraz okoliczności publikacji prywatnych zdjęć posła Brudzińskiego. Do chwili zamknięcia tego numeru nie dostaliśmy, niestety, odpowiedzi. MaK
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r. Dzięki połączonym siłom Ruchu Palikota, „Faktów i Mitów” oraz innych antyklerykalnych ugrupowań w kilka dni z Kościoła rzymskokatolickiego wypisały się tysiące osób! Nie obyło się bez przepychanek pod katedrami i kuriami…
RACJONALIŚCI ich woli pochowa ich w obrządku katolickim. Był też bolesny telefon od kobiety, która wiarę w Boga utraciła wraz z utratą… dziewictwa z księdzem. Jednym z głównych powodów składania aktów apostazji jest wciąż podnoszony przez Kościół argument o 95 proc. katolików w Polsce, co – zdaniem biskupów – daje im mandat do wpływania na życie społeczne kraju. Niestety, znaleźli się tacy, którzy nie mogli się pogodzić z sukcesem Tygodnia Apostazji. Jarosław Milewczyk relacjonuje:
żadnych podpisów i świadków. DuW dniach 14–20 maja w całej Polża grupa osób ma problem ze znasce trwał Tydzień Apostazji zorgalezieniem tych ostatnich. Pochodzą nizowany głównie przez Ruch Paliz małych miejscowości i nikt nie chce kota („FiM” 19/2012). Przez 7 dni im pomóc, bo strach przed gniewem niemal wszystkie biura partii zamieproboszcza jest za silny – mówi Doniły się w punkty informacyjne dla rota Wójcik, prezes fundacji. osób zainteresowanych wypisaniem się z Krk. Z Ruchem współpracowały „Fakty i Mity”, portale: apostazja.pl i apostazja.info oraz fundacja „Wolność od Religii”. Dzięki tej szeroko zakrojonej akcji udało się pomóc tysiącom osób. Podsumowanie Tygodnia wygląda imponująco. – Osobiście odebrałem ponad setkę telefonów w ciągu tych 7 dni – mówi Jarosław Milewczyk z serwisu apostazja.pl. Wiem z biur poselskich Ruchu Palikota z całej Polski, że wiele osób nie mogło się do mnie dodzwonić. Olgierd Rynkiewicz, działacz Ruchu Palikota w Toruniu, otrzymywał kilkadziesiąt telefonów dziennie; podobnie było w Lublinie, Katowicach, Warszawie, Trójmieście, Szczecinie, Poznaniu, Łodzi. Nie wszyscy zainteresowani dzwonili, bo klarowne instrukcje pojawiły się na wielu stronach internetowych. Serwis apostazja.pl w dniach 14–20 maja zanotował 511 tysięcy odsłon, a formularze konieczne do przeprowadzenia apostazji pobrały 4952 osoby (dziennie apostazją było zainteresowanych 707 osób!). To niewątpliwie rekord, ale warPosłowie Ryfiński i Kotliński przed katedrą w Łodzi to dla porównania przytoczyć dane serwisu za rok 2010. Wówczas miało miejsce ponad 20 tys. pobrań formularzy z wzorem aktu apostazji! Kolejne kilkanaście tysięcy pobrano z portali: faktyimity.pl oraz apostazja.info. Ksiądz Józef Kloch, rzecznik prasowy episkopatu, ogłosił, że w tym samym roku apostazji dokonało ledwie… 500 osób. Duchowny musi mijać się z prawdą. Ksiądz Kloch zapomniał również dodać, ilu osobom apostazji odmówiono albo z premedytacją ją przedłużano. Fundacja „Wolność od ReJanusz Palikot ligii” również miała pełne rępod „papieskim oknem” ce roboty. w Krakowie – Podczas Tygodnia Apostazji mieliśmy około 20–30 te– Dziwnym zbiegiem okolicznoDziałacze „Wolności od Religii” lefonów i 10 e-maili dziennie. Główści na kilka dni przed konferencją opowiedzieli nam o kilku telefonach, nie były to osoby 60-, 70-, a nawet prasową otwierającą Tydzień Apojakie odebrali. Każdy z nich zasłuponad 80-letnie, które informowastazji w Warszawie miałem sporo guje na oddzielny artykuł. ły o tym, że do kościoła praktyczproblemów zawodowych, jednak – Dzwonili niepełnosprawni, któnie nigdy nie chodziły i chciałyby z całą pewnością nie zrezygnuję z terzy bardzo rzadko opuszczają dom. dokonać aktu apostazji, ale mają go, co robię. Były próby ośmieszaPytali, czy proboszcz przyjdzie do nich problem z uzyskaniem aktu chrztu, nia całej sprawy, także liczne negalub czy mogą wysłać list. Niektórzy ponieważ urodziły się podczas wojtywne głosy „lewicowych” polityków informowali o trudnościach – na przyny albo na dawnych, wschodnich zie– Wenderlicha czy Millera, któkład o tym, że oświadczenie woli miach polskich. Zainteresowani pyrzy w ogóle zdają się nie rozumieć, o wypisaniu się z Kościoła złożyli tali, czy można to zrobić w inny spoczego Tydzień Apostazji dotyczył. 6 lat temu i nigdy nie otrzymali odsób; czy coś się w tej kwestii zmieTen ostatni ma od niedawna zakpowiedzi. Dzwoniły osoby starsze, niło; kiedy będzie tak, że wystarczy tualizowany życiorys na stronie swojej zaniepokojone tym, że rodzina wbrew wysłać tylko oświadczenie woli bez
partii. „Ubogacił” go o wyznanie związane z byciem ministrantem oraz podkreśleniem swojego ślubu kościelnego... Dla mnie mocnym zaakcentowaniem słów Janusza Palikota – tego, że nazwał Kościół rzymskokatolicki okupantem – był fakt, że w krakowskiej kurii, gdy staliśmy o kilka kroków od papieskiego okna na Franciszkańskiej 3, panował popłoch, a duchowni obecni po drugiej stronie drzwi barykadowali się, upewniając, że wszystkie wejścia są pozamykane. Była też grupa łysych narodowców, bojówkarzy
7
z zamglonym, tępym wzrokiem, którzy „bronili” Kościoła. Tydzień Apostazji spełniał przede wszystkim funkcję informacyjną. W czasie tych 7 dni okazało się, że większość ludzi wciąż nie wie, że z Kościoła można się formalnie wypisać. Paradoksalnie, mimo młodzieżowej mody na antyklerykalizm to właśnie najwięcej osób starszych dokonuje aktu apostazji. Najstarsza była 92-letnia kobieta, która chciała się wypisać z Kościoła, ale zdrowie nie pozwala jej na wizytę u proboszcza. Takim ludziom episkopat odbiera
„Plaga” apostazji konstytucyjne prawo do wolność sumienia i wyznania, gdyż one same nie są w stanie spełnić kuriozalnych, apostazyjnych wymogów. Według watykańskiej instrukcji wystarczy złożyć zwykłe oświadczenie woli. Hierarchia kościelna wyraźnie panikuje. Ksiądz Piotr Majer z Rady Prawnej KEP twierdzi, że „nie można wypisać się z Kościoła, a apostazja nie sprawia, że ktoś przestaje być katolikiem”. Z kolei ks. Kazimierz Sowa z Religia.tv uważa, że jest inaczej: „Wolność religijna oznacza także i to, że ktoś – mówiąc obrazowo – może się na Pana Boga i na Kościół obrazić. To jest rzecz, która w społeczeństwie pluralistycznym i demokratycznym, w którym Kościół funkcjonuje, musi zostać przyjęta”. Księża celowo łączą w swych wypowiedziach Kościół z Panem Bogiem. Apostatom i milionom światłych Polaków nie są już jednak w stanie wmówić, że taki związek istnieje. Niemała część odchodzących z Krk deklaruje, że właśnie żywa wiara w Boga jest przyczyną ich apostazji. – Jeśli episkopat nadal będzie utrudniał procedury, to za rok zorganizujemy nie tydzień, a miesiąc apostazji, aby obnażyć ich wielką hipokryzję – mówią zgodnie nasi rozmówcy. „Ruch oporu” na „Ruch Palikota” ARIEL KOWALCZYK
Procedura apostazji: 1. Wypełnij 2 egzemplarze aktów apostazji (wzory są dostępne na portalu faktyimity.pl). 2. Osobiście oddaj jeden z formularzy w parafii miejsca zamieszkania w obecności dwóch pełnoletnich świadków (muszą mieć ze sobą dowody osobiste), a także załącz świadectwo chrztu (odpis). 3. Poproś o pisemne potwierdzenie apostazji na ww. świadectwie (świadectwo chrztu z odpowiednią adnotacją jest obecnie jedynym dokumentem przeznaczonym dla Ciebie – potwierdza formalny akt wystąpienia z Kościoła). 4. Jedną kopię zostaw dla siebie (jeśli Ci się uda, uzyskaj potwierdzenie złożenia aktu apostazji na swojej kopii, bo formalnego zaświadczenia, potwierdzenia wystąpienia z Krk możesz nie otrzymać przy pierwszej wizycie).
8
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Podeptani „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie. Ale uważajcie na księży!” – tak powinna brzmieć współczesna wersja słów Zbawiciela. Stanisław. Dziś 65-latek. Ojciec, mąż i dziadek. Kiedy wraca do wydarzeń z dzieciństwa, z oczu płyną mu łzy. Mówi, że tego nie da się zapomnieć. Dlaczego zdecydował się mówić? – Chcę ludziom uzmysłowić, że dramat dzieci w Polsce trwa od dawna. Chcę potwierdzić, że te rzekomo pojedyncze przypadki, o których dziś mówi Kościół, to nieprawda. Takich jak ja są tysiące – mówi Stanisław. Nie wystąpi pod nazwiskiem. Wstyd. Lęk przed napiętnowaniem. I obawa. Że dziś ludzie nie uwierzą, podobnie jak matka kilkadziesiąt lat temu. Urodził się w Wielkopolsce. W wiosce liczącej 120 numerów. Wszyscy się znali. On miał ucho do muzyki. Grał od dziecka. Proboszcz H. dostrzegł w nim iskrę bożą. Tak mówił. Często go głaskał i przytulał – wyróżniał. – Rodzice byli zachwyceni. W tamtych czasach, jeśli ktoś miał kontakt z księdzem, to znaczyło, że był wyjątkowy. Mama czuła się tak, jakby chwyciła Pana Boga za nogi. Wówczas na wsi liczyli się ksiądz i nauczyciel – opowiada Stanisław. Proboszcz pewnego dnia stawił się u jego rodziców i poprosił, aby 14-letni wówczas chłopiec nocował na plebanii. Po to, aby w razie potrzeby choremu jakoby na korzonki proboszczowi pomasować plecy albo natrzeć go maścią. Rodzice chętnie się zgodzili. Na plebanii Stasio dostał łóżko w pokoju sąsiadującym z sypialnią proboszcza. Noc minęła spokojnie. Nad ranem obudził go czyjś dotyk. Na łóżku siedział ksiądz i głaskał krocze swojego młodego gościa. – Kiedy się obudziłem, wziął moją rękę i kazał bym go dotykał – wspomina Stanisław. Potem, to znaczy po księżowskim orgazmie, było wspólne śniadanie, a następnie msza. Chłopak nie opowiedział w domu o swojej nieoczekiwanej inicjacji seksualnej. Następnego wieczoru scenariusz się powtórzył. I następnego też. Dlaczego chodził na plebanię? – Trudno było się sprzeciwić. Księdza słowo było święte. A przychodzić kazał. On był kimś. Ja byłem dzieckiem, czułem się przy nim jak ćma w pajęczynie. Zniewolony. Kiedy się opierałem, straszył mnie ogniem piekielnym i zapowiadał, że jeśli powiem, co mi robi, nikt mi nie uwierzy – wyjaśnia Stanisław.
Kolejny raz, kiedy po porannych pieszczotach proboszcz nakazał swej ofierze odmaszerować do kościoła, do spowiedzi, czara goryczy się przelała. Chłopak – zamiast do konfesjonału – pobiegł do domu. Opowiedział matce. Tak jak zapowiadał wielebny, nie uwierzyła. Ale już więcej na plebanię go nie wyprawiała. Jak to możliwe, że po tylu latach pamięta każdy szczegół? – Ciągle o tym myślę. To mnie prześladuje
i gnębi. Od 14 roku życia nazywam siebie człowiekiem małej wiary. Do kościoła chodzę, bo zostałem wychowany w rodzinie katolickiej, ale kiedy tam jestem, wciąż mi to staje przed oczami. Oni mówią o grzechu i nawołują do przestrzegania przykazań. A ja nie mogę tego słuchać, bo od dziecka napatrzyłem się na ich obłudę. On mnie wykorzystywał jako małolata, oni głoszą ewangelię i mają czelność nawracać ludzi – mówi dziś Stanisław. ~ ~ ~ Edward był ministrantem. Ksiądz z diecezji wrocławskiej wykorzystywał go przez trzy lata. – Jak tylko miał sposobność, brał mnie na kolana i bawił się moimi genitaliami. Jako dziecko nie rozumiałem tego, co ze mną robił. Mimo wszystko ten ksiądz był dla mnie wzorem. Byłem nim zafascynowany
do tego stopnia, że sam chciałem zostać księdzem – wspomina dziś Edward. – Ksiądz tłumaczył swoje zachowanie? – Mówił, że wszyscy tak robią, że tak jest dobrze. – Pan jako dziecko powiedział komuś o tym, co się dzieje w kościele?
– Nie. Ksiądz wciąż powtarzał, że to jest tajemnica między mną a nim. Gdy to się zaczęło, miałem 7 lat i czułem się wyróżniony, że on mi zaufał, że mam wspólną tajemnicę z księdzem. – Zapomniał Pan? – Tego się nie da usunąć. Te sceny są zapisane w pamięci na stałe. Ciągle we mnie tkwią. Już jako dorosły mężczyzna opowiedział swą dramatyczną historię spowiednikowi. Chciał się w ten sposób oczyścić. Ksiądz wypytał o szczegóły i w końcu zdecydował, że może penitenta… rozgrzeszyć. Potem kilka razy Edward wysyłał listy do kurii. Długie, szczegółowe. Chciał jakiegoś wytłumaczenia, może nawet przeprosin od Kościoła. Żadnej odpowiedzi nie doczekał. – To jest ich sposób. Milczenie, omerta. Udawanie, że nic się nie dzieje. A to niemożliwe, żeby nie wiedzieli, bo molestowanie dzieci to nie są przypadki incydentalne,
ale nagminne – mówi z przekonaniem. ~ ~ ~ Tak samo myśli Marcin. Twierdzi, że do dziś nie może się pozbierać, chociaż od ostatniego razu z księdzem minęło ponad 10 lat. Bardzo się starał zatrzeć w pamięci wspomnienia z dzieciństwa napiętnowanego złym dotykiem. Bez skutku. Jako chłopiec zepchnął je gdzieś w odmęty podświadomości.
U dorosłego mężczyzny wybiły ze zdwojoną siłą. Wciąż pamięta jego wyraz twarzy i zapach perfum. Ciężki, mocny. Czuje się jak opętany. Praca z psychologiem nie przynosi spodziewanych efektów. Nie jest w stanie nawiązać poprawnych relacji z ludźmi, nie mówiąc już o wytrwaniu w związku. Nie był ministrantem, nie chodził nawet do tej parafii, w której pracował ksiądz R. Poznali się przypadkowo, kiedy Marcin miał 12 lat. – Byłem wychowany w bardzo religijnej rodzinie, nie miałem powodu, żeby nie ufać księdzu – mówi. Znajomość przerodziła się w wieloletnie pasmo udręki. – Ten człowiek do dziś jest moim katem i za to go nienawidzę – mówi Marcin. Kiedy zamyka oczy, widzi go pod powiekami. Spotykali się w pokoju na plebanii. Regularnie. Ksiądz R. zawsze siadał naprzeciwko. Chciał, aby Marcin go dotykał. Gdy chłopiec nie chciał, ksiądz krzyczał. Zmuszał.
Do dziś nie może się wyzwolić od powracającej myśli, że to wszystko jego wina. Od lat korzysta z pomocy specjalistów. Powodów jest mnóstwo: degradacja dziecięcej psychiki, zniszczone dzieciństwo, zniekształcenie osobowości, lęk przed bliskością i brak zaufania do świata, rozchwianie emocjonalne, nadwrażliwość seksualna, upośledzenie zdolności nawiązywania zdrowych relacji z ludźmi, bezsilność i poczucie winy. ~ ~ ~ Piotr miał 14 lat, kiedy ksiądz katecheta nauczył go nienawiści do Kościoła. To było przed bierzmowaniem, 15 lat temu. Egzamin. Ksiądz posadził go sobie na kolanach. Kazał dotykać członka. Sam włożył rękę w jego majtki. Po kilku minutach egzamin się zakończył. Piotr zdał. Musiał tylko dotrzymać jednego – tajemnicy. Mimo to opowiedział ojcu. Ten uwierzył, ale tłumaczył, że nie ma co iść na wojnę, bo pewnie i tak przegrają. Piotr przy wsparciu najbliższych jakoś się podniósł. Czy zapomniał? Nie, bo ksiądz, któremu ufał, odebrał mu beztroskie dzieciństwo. ~ ~ ~ – Warto to z siebie wyrzucić! Przestać się dręczyć, tym bardziej że mam już za sobą próbę samobójczą. Z jakiej racji mam wciąż cierpieć i pozwalać, aby dalej pedofile krzywdzili niewinne dzieci? – pyta retorycznie M., który przez dziesiątki lat tłamsił w sobie upokorzenie. Został zgwałcony na dzień przed pierwszą komunią. Przez księdza, który miał mu pokazać drogę do Jezusa. M. jest pewien, że nie otrząśnie się ze swej traumy do śmierci. Nie zdradzi imienia. Nie ufa. Ani psychologom, ani przedstawicielom władz, ani nawet najbliższym. Nikomu. Jest ofiarą księdza pedofila i – jak mówi – wciąż, mimo upływu ponad 40 lat, przeżywa te mroczne chwile. ~ ~ ~ Moi rozmówcy spotkali swych oprawców w różnych okolicznościach. Wiele ich także różni – wiek, czas oraz sposób, w jaki byli molestowani. Co do jednego wszyscy są zgodni i odpowiadają bez zastanowienia: została podeptana ich niewinność, a ból pozostanie. I dlatego mają nadzieję, że w końcu ktoś przerwie ten łańcuch zbrodni popełnianych na dzieciach – najsłabszym ogniwie. Dwóch duchownych z opisanych powyżej historii już nie żyje. W dwóch przypadkach toczą się procesy, które nasza redakcja będzie monitorować. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
O
pera na Zamku to szczecińska scena muzyczna z 56-letnimi tradycjami. Obecnie jest „samorządową instytucją kultury” podległą Zarządowi Województwa Zachodniopomorskiego dowodzonemu przez marszałka Olgierda Geblewicza (40 l.), jednego z najważniejszych funkcjonariuszy lokalnej PO (szef partii w powiecie goleniowskim i członek zarządu struktury regionalnej). Geblewicz pracował przez kilkanaście lat w wodociągach i kanalizacji, a przed objęciem funkcji marszałka (grudzień 2010 r.) był prezesem komunalnej spółki szczecińskiej oraz członkiem rady nadzorczej zakładu w macierzystym Goleniowie. Gwoli ścisłości dodajmy, że był bardzo przyzwoicie wynagradzany, skoro już wówczas zgromadził majątek (oszacowany na ponad 1,1 mln zł) składający się z domu o powierzchni 225 mkw., dwóch mieszkań, działek budowlanych zakupionych od powiatu i gminy, drobnych oszczędności w kwocie 38 tys. zł oraz dwuletniego volkswagena passata. Gdy Geblewicz obejmował funkcję marszałka, zastał w operze taką oto sytuację: ~ W związku z planowanym remontem artyści musieli opuścić Zamek Książąt Pomorskich, by przenieść się na 3 lata do tymczasowej siedziby w ogromnym namiocie (tzw. hala strukturalna zbudowana z lekkich konstrukcji stalowych), kosztującym 7 mln zł (patrz zdjęcie); ~ Wznowienie działalności placówki w nowym lokum przy ul. Energetyków zapowiedziano na pierwszy kwartał 2011 r.; ~ Dyrektorem naczelnym i artystycznym był znany dyrygent Warcisław Kunc, a jego zastępcą ds. ekonomiczno-organizacyjnych – znany nielicznym Szymon Różański, 41-letni wówczas działacz PO ustanowiony (maj 2008 r.) za panowania Władysława Husejko, poprzednika i towarzysza partyjnego Geblewicza. O tym, że Różański nie wypadł sroce spod ogona, świadczy fakt, że będąc współwłaścicielem, a następnie likwidatorem upadłej spółki „Centercom” zajmującej się pośrednictwem finansowym, uratował z nieszczęścia osobisty majątek wart 2,3 mln zł (m.in. dom, dwa lokale usługowe, apartament, cztery działki, papiery wartościowe, gotówka, samochód). Gdy rozpoczął karierę operową, do wicedyrektorskiej pensji (7,7 tys. zł brutto) dołożono mu członkostwo w radzie nadzorczej Zarządu Morskiego Portu Police (spółka córka Zakładów Chemicznych „Police”). Krótko mówiąc: człowiek orkiestra! Nowa władza w urzędzie marszałkowskim spuściła na Kunca dwie kontrole. Pierwsza niczego nie znalazła, ale ta druga (po miesiącu) spełniła pokładane nadzieje. W mediach ogłoszono, że dopuścił się uchybień, zabiegając o 15 mln zł dofinansowania przebudowy opery z funduszy unijnych – wydawał mniej pieniędzy, niż
Upiory w operze Działacze PO wyreżyserowali taki spektakl, jakiego Szczecin jeszcze nie widział... powinien, a nawet ponoć popełnił przestępstwo, poświadczając w papierach nieprawdę, o czym niezwłocznie zawiadomiono prokuraturę. Czas pokazał, że zarzuty napisano palcem na wodzie, ale Kunc uniósł się honorem. Złożył rezygnację, a Zarząd Województwa – uchwałą z 19 kwietnia 2011 r. – chętnie dymisję przyjął, powierzając operę Różańskiemu jako „p. o. dyrektora”. Tymczasem o rozpoczęciu występów w namiocie, którego budowa szła jak krew z nosa, było dziwnie cicho, aczkolwiek dochodziły już zza kulis przecieki, że szykuje się epokowy spektakl... ~ ~ ~ Zbiegiem pewnych okoliczności udało nam się dotrzeć do poufnych umów Różańskiego: ~ Umowa z 20 czerwca 2011 r. zawarta w Almansa (Hiszpania) z Martinem Baeza de Rubio, prezesem i dyrektorem fundacji Międzynarodowy Festiwal Muzyczny będącej „wyłącznym właścicielem elementów składających się na produkcję teatralnej opery »Traviata« wystawionej w Almansa w lipcu 2010 roku oraz współwłaścicielem praw do niniejszego dzieła”. Z owego dokumentu dowiadujemy się, że Opera na Zamku wynajmie rekwizyty oraz elementy scenograficzne na próbę generalną i trzy przedstawienia „Traviaty”, za co zapłaci 15 tys. euro i 5 tys. euro kaucji plus koszty transportu i ubezpieczenia. Dodatkowym warunkiem było „zawarcie niezbędnych porozumień dotyczących cesji odpowiednich praw do produkcji ze współwłaścicielami tychże, w osobach Gerlinde Pelkowski i Thomasa Gabriela”. Przekładając na język bardziej zrozumiały, chodziło o kupienie „gotowca” wyreżyserowanego przez panią Pelkowski z Deutsche
Oper Berlin w scenografii opracowanej przez jej kolegę Gabriela oraz o wypożyczenie stworzonych na tę okazję gadżetów; ~ Umowa z 30 czerwca 2011 r. – zawarta także w Almansa z de Rubio – dotyczyła przedłużenia umowy sprzed 10 dni, choć nie rozpoczęto jeszcze żadnych przygotowań. „Opera na Zamku może wykorzystać produkcję opery „Traviata” w dodatkowych sześciu przedstawieniach w datach, które sam zespół wyznaczy” – zgodził się kontrahent Różańskiego pod warunkiem, że wszystkie imprezy odbędą się w nieprzekraczalnym terminie do 1 stycznia 2012 r. i dostanie za rekwizyty po 3,3 tys. euro od każdej. – Gdy sprzęt już do nas dotarł, okazało się, że był to szmelc, za który na wyprzedaży staroci i w lumpeksie zapłacilibyśmy może tysiąc złotych, a niewiele więcej, wypożyczając scenografię i kostiumy z innego teatru. Pokiereszowane meble, jakieś wiadra, karty do gry, tandetne imitacje biżuterii, podarta i obszczana tapicerka... Niektóre strach było dotknąć bez rękawiczek – podkreśla pracownica opery; ~ Umowa z 7 lipca 2011 r. zawarta w Szczecinie z niemiecką firmą TrebleM reprezentowaną przez Piotra Tomaszewskiego, który za 11,9 tys. euro zobowiązał się do „wynegocjowania i przygotowania umów” z czterema solistami Deutsche Oper Berlin, de Rubio jako dyrygentem (na co dzień jest w Berlinie trębaczem), reżyserką Pelkowski (zazwyczaj w randze asystentki) i scenografem Gabrielem, a także z kilkunastoma osobami mającym im towarzyszyć podczas występów w Szczecinie. Oficjalne otwarcie namiotu nastąpiło 10 września 2011 r. Goście zachwycali się częścią teatralną (około 600 miejsc) i wyposażeniem (garderoby z prysznicami, ekologiczne ogrzewanie); nikt nie zwracał uwagi na odgłosy przejeżdżających tuż obok tramwajów. Inauguracyjnie wystawiono balet „W krainie bajek”, podczas którego tancerze o mały figiel
nie połamali sobie nóg na nierównościach sceny. „Podczas oględzin podłogi stwierdziłem ogromną niedbałość montażu. Płyty są wyszczerbione, popękane i niewypoziomowane. Nie gwarantują stabilności podłoża, wyczuwalna jest nierównomierna praca sąsiadujących ze sobą płyt. Miejsca styków uzupełnione szpachlą, ale występuje dużo szczelin” – ostrzegał Różańskiego specjalista (31 sierpnia), podkreślając w konkluzji notatki, że „aktualny stan sceny z jej ciągami komunikacyjnymi oraz widowni nie pozwala na dokonanie odbioru technicznego”. Nie mógł mieć racji, skoro władza wszystko już sobie zaplanowała: – Budowa hali przebiegała z zachowaniem wszelkich wymaganych prawem procedur i reguł sztuki budowlanej, którym przedsięwzięcie tej skali powinno odpowiadać. Obiekt oraz znajdująca się w nim infrastruktura mają wszelkie wymagane prawem atesty – twierdził Różański, przedstawiając na dowód oświadczenie podpisane przez projektanta, wykonawcę oraz inspektora nadzoru. Premiera „Traviaty” odbyła się 16 października. Zarząd Dróg i Transportu wprowadził tego dnia w godz. 18–22 ograniczenia prędkości (do 20 km/godz.) wszelkich pojazdów komunikacji miejskiej poruszających się ulicą Energetyków, żeby nie przeszkadzały hałasem w imprezie (na gumowe szyny zabrakło już, niestety, środków). – Uwzględniając honoraria dla zagranicznych „gwiazd” i Polaków występujących w rolach drugoplanowych, chóru, orkiestry, personelu technicznego oraz zakwaterowanie gości w hotelu, łączny koszt przedsięwzięcia znacznie przekroczył milion złotych. Za tę kasę mielibyśmy dwie własne premiery bez żadnych ograniczeń liczby wystawień i jeszcze by zostało na premie – zapewnia nasza rozmówczyni. Wicemarszałek Wojciech Dróżdż (PO), bezspornie wybitny specjalista od transportu i logistyki, rzucony przez towarzyszy na odcinek kultury, przyznaje, że szacunkowy koszt
9
produkcji wyniósł około 900 tys. zł, ale nie ma co żałować pieniędzy, bowiem było to „spektakularne wydarzenie z udziałem światowej sławy artystów”, przez co stało się „największym wydarzeniem operowym powojennego Szczecina”. „Warto nadmienić, że produkcja oper z założenia jest przedsięwzięciem kosztownym. Przedstawienia premierowe organizowane przez poprzedniego dyrektora generowały koszty w okolicach 450 tys. zł, a ich waga artystyczna była zdecydowanie niższa” – podkreśla wicemarszałek. – Jaja sobie robi albo bredzi. Berlińczycy, którzy występowali w Szczecinie, są faktycznie dobrzy, ale mówienie o ich światowej sławie dowodzi kompletnej ignorancji „recenzenta” – ironizuje szczeciński śpiewak. ~ ~ ~ W okresie między spektaklami niektórzy pracownicy opery rozumiejący niuanse techniczne oddawali się hazardowi: czy namiot runie, czy nie daj Boże spłonie z publicznością w środku. Chodziło o pojawiające się co rusz, a naprawiane prowizorycznie usterki konstrukcji, pęknięcia w poszyciu dachu, podłogę sceny zamaskowaną pośpiesznie deskami, których już nie zaimpregnowano specjalnymi chemikaliami ograniczającymi niebezpieczeństwo pożaru... „Jest rzeczą naturalną, że na początku rozruchu ujawniają się usterki wynikające na przykład z ukrytych wad urządzeń, które natychmiast w ramach gwarancji są usuwane przez generalnego wykonawcę. Obecnie obiekt jest w pełnej zdolności eksploatacyjnej” – zapewniał Różański, który dziś jest już poza operą. Na otarcie łez dostał skierowanie do rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Goleniowie, matecznika Geblewicza. Jego miejsce zajęła Angelika Rabizo, dotychczasowa dyrektorka Wydziału Wdrażania Regionalnego Programu Operacyjnego w Urzędzie Marszałkowskim. Pozostawił jej w spadku zawartą w ostatnim dniu urzędowania (sic!) umowę o wydzierżawieniu przez operę pomieszczeń od spółki, której prezesem i współwłaścicielem jest Karol Wasilewski, do niedawna skarbnik partii wiadomo jakiej... A co z namiotem? – Wobec stwierdzonych odstępstw od projektu zostaliśmy zobowiązani do dostarczenia Powiatowemu Inspektoratowi Nadzoru Budowlanego dodatkowej ekspertyzy technicznej dotyczącej wprowadzonych zmian. Złożyliśmy ją 25 kwietnia. Dokument potwierdza, że obecny układ konstrukcyjny umożliwia bezpieczne użytkowanie obiektu – uspokaja Kinga Konieczny, nowa rzeczniczka prasowa Opery na Zamku. Nawet nie chcemy myśleć, co wisiało nad ludźmi wcześniej... ANNA TARCZYŃSKA Współpr. T.S.
10
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Spadek Mam 75 lat i od 40 lat razem z żoną mieszkam w bloku spółdzielczym, w którym wykupiłem mieszkanie własnościowe. Mamy jednego wspólnego syna, który ma 44 lata. Z poprzedniego małżeństwa mam dwoje dzieci (50 i 55 lat), z którymi z różnych powodów nie utrzymuję żadnego kontaktu od 50 lat. Chciałbym przekazać posiadane mieszkanie synowi z obecnego małżeństwa, ale mam jeden problem – nie wiem, w jakiej formie to zrobić. Chodzi mi o to, żeby pozbawić możliwości roszczeń do tego mieszkania dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa. Jeżeli jest Pan wyłącznym właścicielem spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu, to w przypadku śmierci i braku testamentu w pierwszej kolejności do spadku powołane są dzieci spadkodawcy oraz jego małżonek. Wszyscy powołani dziedziczą w częściach równych, jednakże część przypadająca małżonkowi nie może być mniejsza niż jedna czwarta całości spadku. W Pana przypadku każde z dzieci i żona otrzymaliby jedną czwartą prawa do całości spadku. Nie oznacza to jednak, że każdy otrzymałby jedną czwartą mieszkania. Podziałowi podlegać będzie bowiem cały majątek spadkodawcy i przy dokonywaniu działu spadku spadkobiercy mogliby umówić się inaczej co do poszczególnych jego elementów. W celu uniknięcia sporów na tym tle może Pan się udać z synem do notariusza, gdzie sporządzicie umowę darowizny własnościowego prawa do lokalu. Wtedy, jeszcze za Pana życia, syn mógłby zostać właścicielem lokum, a co za tym idzie – swobodnie nim dysponować. Może Pan także sporządzić testament, w którym wyrazi Pan swoją wolę, aby to syn odziedziczył całość własnościowego prawa do lokalu. Taki testament może zostać sporządzony przez Pana samodzielnie i do jego ważności nie będzie konieczny notariusz (choć możliwość sporządzenia testamentu u notariusza także istnieje i stanowi chyba najbezpieczniejszy sposób na zabezpieczenie swoich interesów). Do swojej ważności testament zwykły musi być w całości napisany pismem ręcznym, podpisany i opatrzony datą. Należy jednak pamiętać, że w przypadku przekazania całości majątku lub jego znacznej części jednemu synowi pozostałym dzieciom i żonie będzie przysługiwać prawo do zachowku, którego będą mogli dochodzić przed sądem. Uprawnienie do zachowku jest
jednak roszczeniem przede wszystkim pieniężnym – tak więc uprawniony nie może się domagać wydania mu przedmiotu ze spadku (np. w tym przypadku mieszkania), a także ustanowienia na jego rzecz współwłasności. W celu pozbawienia pozostałych dzieci prawa do zachowku możliwe jest ich wydziedziczenie. Aby to uczynić, muszą jednak zaistnieć określone wypadki wymienione w Kodeksie cywilnym. Przyczyna wydziedziczenia uprawnionego do zachowku powinna wynikać z treści testamentu. Trzeba jednak pamiętać, że zstępni wydziedziczonego zstępnego są uprawnieni do zachowku, chociażby przeżył on spadkodawcę.
Piractwo komputerowe
ogranicza się jedynie do „ściągania” plików filmowych lub muzycznych na własny użytek i nie udostępnia ich innym osobom, to nie grozi mu z tego tytułu odpowiedzialność karna. Trzeba jednak pamiętać, że korzystanie z serwisów typu P2P zawsze zakłada jednoczesne pobieranie i udostępnianie pliku innym użytkownikom (nawet jeśli możliwość wysyłania danych ustawimy na minimum). Inaczej sytuacja wygląda przy korzystaniu z nielegalnych wersji gier i oprogramowania. W ich przypadku ochrona jest rozszerzona – odpowiedzialności karnej podlega zarówno udostępnianie, jak i samo ściągnięcie i korzystanie z takiego programu. Niezależnie od odpowiedzialności karnej internauta naraża
Jakiś czas temu ściągnąłem przez internet parę filmów i plików muzycznych. Teraz dostałem na maila wezwanie z pewnej kancelarii do zapłaty określonej kwoty, w przeciwnym wypadku sprawa trafi do sądu. Czy powinienem im zapłacić? Jakie konsekwencje mi grożą, jeśli tego nie zrobię?
Nielegalne udostępnianie plików jest w świetle przepisów ustawy o prawie autorskim przestępstwem zagrożonym karą grzywny, ograniczenia wolności, a nawet karą pozbawienia wolności do lat dwóch. W określonych przypadkach (stałe źródło dochodu, brak świadomości o udostępnianiu) górna granica kary może być większa lub mniejsza. Jeśli instytucja, w imieniu której działa kancelaria, dysponuje jakimiś dowodami, choćby uprawdopodobniającymi, że pobierał Pan nielegalnie pliki z internetu, może zgłosić do organów ścigania zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, a następnie przyłączyć się do postępowania w charakterze pokrzywdzonego. Należy mieć na uwadze, że udostępnianie to nie to samo co pobieranie. Jeżeli zatem internauta
się na powództwo o zapłatę odszkodowania – poszkodowany musi przed sądem udowodnić szkodę poniesioną w wyniku działalności internauty.
Stwierdzenie nabycia spadku po czasie 2 lata temu zmarł mój mąż (pozostawił mnie i nasze małoletnie dziecko). Nie zostawił w zasadzie żadnego majątku, nic po nim nie odziedziczyliśmy. Nikt nie zainteresował się nawet przeprowadzaniem postępowania spadkowego. Ostatnio jednak zaczęły się do nas zgłaszać różne firmy, w stosunku do których mój mąż podobno narobił długów. Dostałyśmy także wezwanie do sądu w sprawie stwierdzenia nabycia spadku na wniosek jednej
z tych firm. Jak powinnam w tej sytuacji postąpić? Czy coś mi grozi ze strony tych wierzycieli? Działanie wierzyciela jest w tym przypadku zrozumiałe. Jeśli dłużnik zmarł, konieczne jest ustalenie osób ponoszących odpowiedzialność za jego długi czy spadkobierców. Masa spadkowa obejmuje bowiem nie tylko aktywa, ale również, mówiąc wprost, długi spadkodawcy. Biorąc pod uwagę, że od śmierci męża minął już długi czas, Pani możliwości na tym etapie są dość ograniczone. Termin na złożenie oświadczenia o spadku – o jego przyjęciu wprost, z dobrodziejstwem inwentarza, lub o jego odrzuceniu – wynosi bowiem 6 miesięcy od momentu dowiedzenia się o tytule swego powołania, czyli w praktyce zazwyczaj od momentu śmierci spadkodawcy. Skoro termin ten już minął, efektem postępowania spadkowego będzie stwierdzenie przez sąd, że majątek po zmarłym dziedziczy Pani wraz z dzieckiem z mocy ustawy (oczywiście zakładając, iż mąż nie pozostawił po sobie testamentu). Jako spadkobiercy będziecie ponosić odpowiedzialność za długi męża. Należy jednak wskazać dwa elementy, które są dla Pani korzystne. Są to: wiek dziecka oraz faktyczny brak aktywów w masie spadkowej. Przepisy prawa spadkowego zastrzegają, że w sytuacji, gdy dochodzi do spadkobrania na skutek niezłożenia w terminie 6 miesięcy stosownego oświadczenia, a do grona spadkobierców zaliczają się osoby małoletnie, z mocy prawa dochodzi do dziedziczenia z dobrodziejstwem inwentarza – i to wszystkich spadkobierców, a nie jedynie tego małoletniego. Oznacza to, że wprawdzie odpowiadają Państwo za długi męża całym swoim majątkiem, ale jedynie do wysokości aktywów spadku. Skoro wskazuje Pani, że żadnego majątku w istocie nie było, to w praktyce nie będzie Pani również ponosiła odpowiedzialności. Trzeba zaznaczyć, że z dziedziczeniem z dobrodziejstwem inwentarza łączy się konieczność sporządzenia rzeczowego inwentarza, a więc „spisu majątku”. O sporządzeniu inwentarza orzeka sąd z urzędu. Cena jego sporządzenia zazwyczaj nie jest niska i może się wahać nawet między 500 a 2000 tys. zł. Tymi kosztami obciąża się oczywiście spadkobierców. Jednak w sytuacji, gdy do dziedziczenia z dobrodziejstwem inwentarza dochodzi nie na skutek złożonego oświadczenia spadkobierców o takim dziedziczeniu, lecz z mocy prawa, sąd nie orzeka o sporządzeniu inwentarza, dlatego również te koszty Pani nie obciążą. Z uwagi na powyższe małe jest prawdopodobieństwo, że będzie Pani zobowiązana pokryć długi męża. Na zakończenie należy jeszcze wspomnieć, że art. 1019 par. 2 Kodeksu cywilnego umożliwia spadkobiercy uchylenie się od skutków
prawnych niezachowania terminu do złożenia oświadczenia. Jeżeli zatem wyrazi Pani wolę odrzucenia spadku już po terminie 6-miesięcznym, można powołać się na ten przepis. Jednakże trzeba przy tym wykazać, że niezachowanie terminu do złożenia oświadczenia wynikało z prawnie doniosłego błędu lub groźby. Sąd Najwyższy wskazał, że prawnie doniosłym błędem może być brak wiedzy o rzeczywistym stanie spadku, jednak błąd ten musi być „usprawiedliwiony okolicznościami sprawy”.
Upoważnienie do korzystania z firmy Prowadzę w mojej miejscowości działalność handlową i zdążyłem sobie wypracować dobrą renomę. Niestety, muszę na pewien czas zawiesić swoją działalność. Jednocześnie mój szwagier również podjął działalność w tej samej branży. Czy może on prowadzić działalność gospodarczą, korzystając z mojej firmy, co ułatwiłoby mu start na rynku? Kodeks cywilny stanowi, że przedsiębiorca działa pod firmą, która powinna odróżniać się w dostateczny sposób od innych firm działających na tym samym rynku oraz nie powinna wprowadzać w błąd, m.in. co do osoby przedsiębiorcy, przedmiotu działalności, miejsca działalności, źródeł zaopatrzenia. Firmą osoby fizycznej jest jej imię i nazwisko. Można do niej dodać tzw. „dodatek fantazyjny” – na przykład w postaci pseudonimu, określeń wskazujących na przedmiot działalności czy jakichkolwiek innych, dowolnie wybranych określeń. Z powodu powyższych funkcji odróżniających firmy, kodeks zabrania zbywania firmy. Jednocześnie jednak dopuszcza możliwość upoważnienia innego przedsiębiorcy do korzystania ze swej firmy – o ile okoliczność ta nie będzie wprowadzała konsumentów w błąd. Z uwagi na to, że mowa jest o jednoosobowych przedsiębiorcach, a więc o prowadzeniu działalności gospodarczej na podstawie wpisu do ewidencji działalności gospodarczej, konieczne jest używanie własnych imion i nazwisk. W praktyce oznacza to, że szwagier będzie mógł używać jedynie części pańskiej firmy – tej składającej się z dowolnie wybranego dodatku fantazyjnego. Należy jednak odróżnić firmę, czyli nazwę przedsiębiorcy, od nazwy samego przedsiębiorstwa. Nazwa jest jednym z niematerialnych elementów majątku przedsiębiorstwa i wraz z tym przedsiębiorstwem może być przedmiotem zbycia, wydzierżawienia czy też użytkowania, na przykład lokalu, w którym prowadził Pan działalność – umowa taka musi mieć formę pisemną, z podpisami poświadczonymi notarialnie. Opracował MECENAS
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r. Ruszyła kolejna kampania na rzecz uwolnienia cen energii elektrycznej. Wszystko pod hasłami liberalizacji, obrony praw klientów i polskiej racji stanu. Na przeszkodzie w realizacji planu uwolnienia, czyli de facto podniesienia cen energii stoi jeden człowiek – Marek Woszczyk, szef Urzędu Regulacji Energetyki. Od kilku lat prowadzi wojnę z koncernami w sprawie podwyżek cen prądu. Podlega także naciskom rządu, który chciałby uwolnienia cen – to znaczy ich podniesienia (według energetyków są one zaniżone). Z dokumentów, jakie przedstawiają koncerny, możemy się dowiedzieć, że w Polsce ponoć od ponad 10 lat szaleje wysoka inflacja. To właśnie nią firmy energetyczne uzasadniają konieczność corocznych, ponad 30-, 40-procentowych (!) podwyżek, na które jak dotąd nie dostają zgody. Innego zdania o wysokości inflacji są Główny Urząd Statystyczny i Narodowy Bank Polski. Z ich analiz wynika, że od lat mieści się ona w przedziale 0,8–3,0 procent rocznie…
średnia wysokość odszkodowania za przerwy w dostawie prądu wyniosła… 2,56 zł. Klienci na ową zawrotną kwotę jak dotąd czekali przeciętnie 2–3 miesiące. Nie możemy także zapomnieć, że w Wielkiej Brytanii spora część firm energetycznych działa na zasadach non profit. Należą one do samorządów lokalnych. Takie przedsiębiorstwa mają niższe taryfy. Ich komercyjni konkurenci,
PATRZYMY IM NA RĘCE urządzenia domowe (lodówka, pralka, telewizor, komputer) oraz 2, 3 żarówki małej mocy. Pojęcie ubóstwa energetycznego wprowadzili do słownika polityki społecznej Brytyjczycy. A wszystko zaczęło się od skromnego projektu badawczego grupy naukowców z jednego z oksfordzkich kolegiów. Poddali oni w 2003 roku analizie koszty leczenia powikłań ciężkich chorób
do ogrzewania w wysokości 200 funtów miesięcznie (w roku 2011 trafił on do 12 milionów rodzin). Osoby w wieku powyżej 80 roku życia mogą liczyć na dodatkowe 100 funtów miesięcznie. Istnieje także stały całoroczny zasiłek na rachunki energetyczne w kwocie 130 funtów miesięcznie (otrzymuje go około pół miliona rodzin). Państwo pokrywa ponadto znaczącą część kosztów
Strzyżenie elektryczne
Totalna liberalizacja Analitycy Komisji Europejskiej, OECD oraz Agencja ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki zwracają uwagę na polski fenomen. Nasze elektrownie produkują najtańszy prąd w Unii Europejskiej, płacimy za niego zaś relatywnie, w odniesieniu do zarobków, najwięcej. Już niedługo, niestety, prezes URE może zostać pozbawiony uprawnień do kontrolowania (czyt. trzymania na uwięzi) opłat za prąd. Większość szefów koncernów ostro bowiem nalega na ich liberalizację. W praktyce oznacza to skokowy wzrost opłat za energię nawet o 40–50 procent. Wszystko w imię troski o klienta... Za wzór rzekomo zliberalizowanego w całości rynku podają oni Wielką Brytanię. Według nich tamtejszy rząd nie kontroluje w żaden sposób cen prądu. I to właśnie dzięki temu mieszkańcy Wysp płacą za energię w stosunku do dochodów najmniej spośród obywateli Unii. Rzecz w tym, że w rzeczywistości Brytyjczycy niezwykle ściśle kontrolują energetyczny rynek. Składa się na to drobiazgowa kontrola taryf firm dystrybucyjnych. Są one nadzorowane przez specjalny urząd o nazwie OGFERM. Robi on wszystko, aby ceny energii i gazu utrzymywały się na jak najniższym poziomie. Pilnuje także, aby firmy energetyczne za każdą zawinioną przez siebie przerwę w dostawach prądu wypłacały klientom wysokie rekompensaty. Z raportów URE wynika, że w Polsce
Po kolejnych podwyżkach to może być nasze jedyne źródło energii...
chcąc dotrzymać kroku, także obniżają stawki opłat. Dodatkowo procedura zmiany dostawcy jest prosta i łatwa. Klient zawsze dostaje jeden rachunek, obejmujący zarówno opłaty za zużyty prąd, jak i za utrzymanie sieci przesyłowej. U nas jest inaczej: odbiorca po zmianie dostawcy otrzymuje bowiem dwa odrębne rachunki. Jeden wystawia mu sprzedawca prądu, a drugi – zarządca sieci. W skrajnych przypadkach zysk z niższej ceny energii zjadają odrębnie wyliczane, wysokie koszty przesyłu.
Ubóstwo energetyczne Szef Urzędu Regulacji Energetyki zwraca także uwagę na problem rodzin, których nie stać na opłacanie wygórowanych rachunków za prąd. Chodzi tutaj o energię zużywaną przez podstawowe
płuc i krążenia. Badali wiek pacjentów, ich dochody, sytuację rodzinną i zawodową. Okazało się, że najcięższe przypadki dotyczyły ludzi mieszkających w niedogrzanych i zawilgoconych domach. Brakowało im bowiem pieniędzy na prąd i gaz. Naukowcy zaproponowali wprowadzenie specjalnych zasiłków na opłacenie rachunków za energię. Raport trafił na biurko Tony’ego Blaira, ówczesnego brytyjskiego premiera. Rok później rozpoczęto realizację specjalnego programu, którego celem jest, aby „do 2018 roku każdy brytyjski dom był stosownie ogrzany”, a „rodziny mogły swobodnie korzystać z lamp, telewizora, komputera, lodówki, pralki i innych urządzeń domowych”. W okresie zimowym wszyscy ubodzy mieszkańcy Wielkiej Brytanii otrzymują zasiłek na opłacenie kosztów energii
ociepleń domów i wymiany okien na energooszczędne. Konserwatywny rząd premiera Davida Camerona przygotował plan zwiększenia wysokości zasiłków i liberalizacji zasad ich przyznawania. Podobne rozwiązania wprowadziły rządy: Francji, Holandii, Belgii oraz Rumunii. Ubóstwem energetycznym zajęła się także Komisja Europejska. Według jej szacunków dotyka ono od 50 do 214 milionów obywateli wspólnoty. W 2009 roku Parlament Europejski wezwał więc rządy państw Unii do „przygotowania planów działań na rzecz obniżenia liczby osób cierpiących z powodu ubóstwa energetycznego. W każdym przypadku państwa członkowskie powinny zapewnić niezbędne dostawy energii ubogim odbiorcom”. W tym samym roku Komisja Europejska w specjalnej dyrektywie zobowiązała
11
państwa członkowskie między innymi do wprowadzenia „zakazu odłączania prądu ubogim odbiorcom znajdującym się w szczególnej sytuacji (na przykład osobom starszym, przewlekle chorym, rodzinom z małymi dziećmi – przyp. red.) oraz (…) zasiłków pozwalających takim odbiorcom na zapewnienie sobie niezbędnych dostaw energii elektrycznej”. U nas jak zwykle będzie inaczej. Zamiast zasiłków będą śmiesznie niskie rabaty dla osób żyjących w skrajnej biedzie. Firma energetyczna nic na tym nie straci. Dostanie bowiem specjalną ulgę podatkową z tytułu ich obsługi. Zapłaci państwo, czyli znowu my.
Drzewa zamiast solarów Nasze rachunki za prąd mogą obniżyć nowoczesne, odnawialne źródła energii wykorzystujące słońce i wiatr. Dowodzą tego wyniki międzynarodowego eksperymentu przeprowadzonego w latach 2006–2008 na jednym ze szkockich osiedli socjalnych. Na dachach części komunalnych domów zainstalowano systemy paneli słonecznych. Spięto je z systemem centralnego ogrzewania oraz oświetlenia klatek schodowych i mieszkań. Po roku okazało się, że mieszkańcy bloków z panelami zapłacili o ponad 1/4 niższe rachunki za prąd. Program koordynował profesor Philip Rutberg z Politechniki w Sankt Petersburgu oraz amerykańskiej firmy energetycznej Pacific Energy Company. Co ważne, nowoczesne panele słoneczne są efektywne także tam, gdzie panuje brzydka pogoda. Zdaniem Mirosława Bielińskiego, prezesa gdańskiej firmy ENERGA, ich powszechne zastosowanie zmniejszy koszty funkcjonowania polskiego systemu energetycznego. Nie będzie bowiem potrzeby budowania gęstej sieci elektrowni dużej i średniej mocy wraz z kosztownymi w utrzymaniu sieciami wysokich napięć. Nie dziwi więc, że w największych chińskich miastach systemy paneli słonecznych na dachach domów stały się rzeczą powszechną. Tak samo zresztą jak miejskie elektrownie wiatrowe. Postawiły na nie także władze Niemiec i USA. Inaczej będzie w Polsce. Otóż w ramach pomocy ubogim i obniżania cen prądu będziemy inwestować w sieć drogich w budowie i utrzymaniu elektrowni z kotłami na biomasę oraz w… drewno pochodzące z lasów. Większość z nich powstanie w znacznej części za fundusze unijne. Według naszych informacji Komisja Europejska nie wie jeszcze, że sfinansowała antyekologiczne instalacje. Ciekawe, co zrobi, gdy się dowie? MiC W tekście wykorzystałem fragmenty debat podczas V i VI Forum Energetycznego oraz IV Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Nie były one autoryzowane.
12
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Organy proboszczów
Fot. MaHus
Dla wielu proboszczów najlepszy organista to taki, który gra na zawołanie przez okrągły tydzień i za Bóg zapłać.
Organiści to liczna i regularnie mobbingowana grupa zawodowa. Zwykle jednak w obawie przed majestatem proboszcza o warunkach swojej pracy nie mówią. Chyba że przeleje się czara goryczy. Na początku lat 80. do obrony praw, godności oraz społeczno-zawodowych interesów pracowników Kościoła powołano Związek Zawodowy Pracowników Kultury i Sztuki Religijnej „Organum”. Zrzeszał on kilkuset członków. Były diecezjalne rady zakładowe, zebrania, pouczenia, czego się domagać i czego przestrzegać. Związek długo nie pociągnął, bo jego członków księża zaczęli szczuć i wyzywać od wrogów Kościoła. W roku 2010 organiści znów postanowili dać znać, że to, co się z nimi wyprawia, woła o pomstę do nieba. Zażądali m.in. stałej i godziwej pensji oraz umów o pracę. W efekcie episkopat opracował regulamin zatrudniania muzyków. Wciąż jednak nie brak proboszczów, którzy postępują samowolnie i bezprawnie.
– To naprawdę ciężka praca. I niedoceniana. Trzeba rezygnować ze świąt i niedziel, żeby grać czasem po 12 godzin dziennie. Jak nie ma ministranta – służyć do mszy. Jak nie ma kościelnego – dbać o wszystko. Przynajmniej raz w tygodniu odbywać zajęcia z chórem, pomagać w przystrajaniu świątyni, czasem nawet wykopać dołek na cmentarzu. Wynagrodzenie żebracze. O podwyżce nie ma mowy, bo pieniądze są przecież wciąż potrzebne „na kościół”. Mnie kolejni proboszczowie zawsze przedstawiali sprawę jasno: gra dla Pana Boga to przede wszystkim święta służba. Wszystko inne będzie mi dodane! Nie mówią jednak, kiedy – mówi mi Roman, organista z 20-letnim stażem. Jeśli ktoś trafi do dużej parafii, gdzie będzie spora liczba ślubów i pogrzebów, a oprócz tego spotka tam uczciwego proboszcza, który nie dość, że da umowę, to jeszcze godziwą pensję, może mówić o wielkim szczęściu. Ale – jak twierdzą sami zainteresowani – parafie, gdzie da się zarobić 2–3 tys. zł brutto, to rzadkość. Standard to 800–1200 zł na rękę z ubezpieczeniem i ZUS-em opłacanym za... pół lub ćwierć etatu. Albo – o czym często przekonują się organiści, gdy potrzebują skorzystać z pomocy lekarskiej – nieopłacanym w ogóle. Zwykle proboszcz traktuje organistę jak służącego. Jan został organistą 40 lat temu. Szkołę skończył śpiewająco, tak też przez wszystkie lata wykonywał swój zawód. Był w dziewięciu parafiach. – Na początku była umowa, ubezpieczenie, regularnie wypłacana pensja. Organista czuł się potrzebny i doceniany. Był pewny, że z tej pracy będzie miał chleb – pan Jan z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy. I nic dziwnego, bo oprócz pensji dostawał też procent od ślubów i pogrzebów, roznosił opłatki, pracował w kancelarii…
W jego zawodzie zaczęło się psuć – paradoksalnie – kiedy w kraju skończyła się komuna. Mówi, że właśnie wtedy księża złapali wiatr w żagle i coraz mniej liczyli się z ludźmi. Z organistami również. Skończyła się spokojna praca i poukładane życie. Tak jest do dziś. Nowy proboszcz to strach i synonim niewiadomej. Stąd sprawy sądowe o eksmisje, o bezpodstawne zwolnienie z pracy, o niewypłacenie pensji stanowią codzienność, jakiej doświadczają organiści. – A przecież my nie jesteśmy łajnem, które można wziąć na łopatę i wyrzucić. Każdy z nas ma rodzinę, dzieci – mówi pan Jan. A życie? „Niech pan napisze podanie o zwolnienie” – to najlepsza forma, w jakiej zwykł rozstawać się z nim proboszcz. Ostatnio usłyszał krótkie: „Od jutra pan u mnie nie pracuje”. Inni walczą w sądzie. On nie poszedł, bo nie miał już siły na przepychanki. Do sądu poszedł za to Henryk P., muzyk z Turowa. Między innymi dlatego, że choć w parafii grał przez rok, nigdy nie dostał umowy o pracę (pensji również nie dostawał regularnie). O tym, że już więcej ma się na chórze nie pokazywać, dowiedział się od proboszcza podczas zwolnienia lekarskiego. Piotr K., absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, był organistą przez 22 lata. Ostatnio przez ponad trzy lata w parafii św. Piotra i Pawła w Ż. (woj. łódzkie). Podnosił kwalifikacje, licząc na stałą pracę. Przestał grać, gdy w parafii zmienił się proboszcz. Ten przywiózł swojego zaprzyjaźnionego organistę – młodego chłopaka bez wykształcenia muzycznego. – Pewnego dnia powiedział, że mogę w niedzielę nie przyjeżdżać, bo będzie śpiewał gościnnie jakiś zespół. Właśnie tej niedzieli ogłosił na mszy, że w parafii będzie nowy organista – wspomina Piotr. Kiedy już Piotr z chóru wyleciał, zaczął liczyć nadgodziny, które
na rzecz parafii przepracował w niedziele i święta. Wyszło sporo. Wycenił je na 18 tys. zł. Poprosił o ich wypłatę, ale proboszcz odmówił. Piotr poszedł do sądu. Do sprawy podchodzi już bez emocji, chce tylko uregulowania rachunków. Do sugerowanej przez sąd ugody nie doszło; sprawa toczy się już ponad rok. – Mam na utrzymaniu żonę i dzieci, nie mogę sobie pozwolić na filantropię – mówi. Jacek C. ze Świebodzina też postanowił walczyć o swoje. – Nie chciałem iść do sądu, ale nie miałem wyjścia. Potraktowano mnie jak śmiecia. Przed pierwszą rozprawą proboszcz chciał mi dać 500 zł, żeby zamknąć mi usta – mówi były organista. Został zwolniony po 23 latach współpracy z parafią. Wcześniej – owszem – ksiądz zaproponował zmianę warunków, ale były one skandaliczne, nie do przyjęcia. Dotąd pracował za najniższą krajową, mimo że wciąż podnosił kwalifikacje. Nowe zasady jeszcze bardziej pogorszyłyby jego wegetację. Wobec stanowczej odmowy ksiądz organistę pożegnał. Ozięble. Świadectwa pracy nie wydał, choć taki był jego obowiązek. Ekwiwalentu za urlop nie wypłacił, podobnie jak zaległej pensji. – Chciał mi dać świadectwo pracy, ale pod warunkiem, że podpiszę rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Powiedział, że wówczas będę mógł sobie u niego dorobić. Nie zgodziłem się. Stwierdził, że jeśli nie podpiszę porozumienia stron, to nie będzie żadnej współpracy i będę tego żałował – wspomina pan Jacek. Z całą historią poszedł do sądu. Sprawa toczyła się przez rok. – Wygrałem. Odzyskałem to, co mi się należało – świadectwo pracy, odszkodowanie oraz zadośćuczynienie – mówi pan Jacek. Satysfakcję odczuwa. I wszystkim kolegom po fachu radzi, aby się nie poddawali i walczyli o swoje. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma statut organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r. „Fakty i Mity” pomagają schwytać jakieś dzikie zwierzęta, które zdemolowały łódzkie zoo i doprowadziły do śmierci dwóch żyraf. Ale czy najbardziej drapieżne bestie w zoo byłyby tak bezinteresownie złe…? W nocy z 12 na 13 maja nieznani sprawcy, choć bez wątpienia ludzkiego gatunku, wtargnęli do łódzkiego ogrodu zoologicznego i niczym tajfun niszczyli wszystko, co spotkali na swojej drodze (patrz zdjęcia makiet i drogowskazów). Część zrujnowanych ekspozycji została już uprzątnięta, ale niektóre z tablic edukacyjnych czekają jeszcze na orzeczenie firm ubezpieczeniowych. Kto za tym stoi? – Postępowanie toczy się w sprawie zniszczenia mienia. Jedna z wersji, jaką bierzemy pod uwagę, jest taka, że sprawcy uczestniczyli wcześniej w gali w Atlas Arenie, gdzie doszło do kilku incydentów z grupą osób – powiedziała „FiM” podinspektor Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Z naszego redakcyjnego śledztwa wynika, że ponad wszelką wątpliwość tymi sprawcami są kibole ŁKS, którzy wracali z turnieju Konfrontacji Sztuk Walk w łódzkiej Atlas Arenie, gdzie występował m.in. Mariusz Pudzianowski. Co najmniej kilkunastu pseudokibiców około 1.30 w nocy wtargnęło na teren zoo i rozpoczęło niszczenie wszystkiego, co stanęło im na drodze. – Poprzewracali tablice informacyjne i drogowskazy, niektóre zostały wyrwane z betonowymi fundamentami. Ławki były wszędzie porozrzucane, a część z nich została wrzucona na wybiegi dla zwierząt – powiedział nam zastępca dyrektora zoo ds. hodowlanych Włodzimierz Stanisławski i dodał, że chuligani bezpośrednio nic żyrafom nie zrobili. – Przechodzili obok lwów, a te są blisko żyraf. Tam hałasowali i krzyczeli najgłośniej. Żyrafy to bardzo płochliwe zwierzęta… Nie wytrzymały stresu. Pierwsza z nich – Suri – miała porozrywane naczynia krwionośne i pękniętą zastawkę
(wykazała to sekcja zwłok), zaś druga – Hana – miała problemy z układem trawiennym, a stres spotęgował objawy i przyczynił się do jej śmierci. Niestety, dyrektor Stanisławski nie był w stanie nam wyjaśnić, dlaczego policję powiadomiono tak późno. Chuligani wtargnęli – jak już wspominaliśmy – o 1.30 w nocy,
AKCJA „FiM” a policjanci zostali o tym poinformowani dopiero o 9 rano. – Nie wiem, dlaczego tak się stało. Nasi ochroniarze uznali, że nic wielkiego się nie dzieje i wystarczy tylko wezwać grupę interwencyjną. Sprawcy, niestety, zdążyli uciec – tłumaczy Stanisławski. W zoo żyły 3 żyrafy, teraz została tylko jedna – samiec Tofik.
Również on mocno doświadczył „wizyty” wandali. Teraz jest z nim coraz lepiej. Śmierć żyraf i dewastacja łódzkiego zoo poruszyła wiele osób. Za wskazanie sprawców została wyznaczona nagroda w wysokości 19 tys. zł. Jednym z jej sponsorów jest Roman Kotliński, redaktor naczelny „FiM” (na zdjęciu), który za pomoc w ujęciu
13
sprawców ofiaruje 3 tys. zł. W zoo planuje się kupienie towarzyszki dla Tofika, ale trudna sytuacja finansowa nie pozwala na jej sprowadzenie. Jedna żyrafa to koszt około 40 tys. euro. Stowarzyszenie „Straż dla Zwierząt” uruchomiło na ten cel specjalną zbiórkę. Pieniądze można wpłacać na konto nr 49 1090 1753 0000 0001 0624 8937 z dopiskiem „żyrafa”.
Ukarać bestie! Niezależnie powstała również inicjatywa „Ratujmy łódzkie zoo”, do której zapisało się już ponad 8 tys. osób. Chętni do wsparcia ogrodu zbierają pieniądze także na monitoring dla zoo – zakup urządzeń i montaż będą kosztowały około 1 mln zł. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi oświadczył, że przekaże na ten cel 500 tys. zł dotacji. Pieniądze można także wpłacać indywidualnie na konto nr 62156000132011007002030002, Miejski Ogród Zoologiczny, ul. Konstantynowska 8/10, 94-303 Łódź, z dopiskiem „na monitoring dla zoo”; zebrano na razie 7000 zł. Łódzcy policjanci proszą o informacje wszystkie osoby, które 13 maja w nocy przebywały w pobliżu zoo i widziały podejrzanie zachowujące się osoby. Kontaktować należy się z Komendą Miejską Policji w Łodzi przy ul. Sienkiewicza 28 pod nr. tel. 502 713 712 lub 997/112. Wandalom grozi do 5 lat więzienia. ŁUKASZ LIPIŃSKI
14
BEZ DOGMATÓW
Zły świat, dobre życie Czy możliwe jest dobre, satysfakcjonujące życie w świecie, który nie jest szczególnie sympatycznym miejscem? Pewien niemiecki filozof uważa, że tak. Michael Schmidt-Salomon (na zdjęciu) to jeden z głośniejszych w ostatnich latach myślicieli niemieckich, rzecznik wolnomyślicielskiej Fundacji Giordano Bruno. Na jej zlecenie napisał książkę „Humanizm ewolucyjny. Dlaczego możliwe jest dobre życie w złym świecie”, która jest manifestem programowym jednej z odmian świeckiego humanizmu. Pozycja ta ukazała się właśnie w języku polskim nakładem Wydawnictwa Dobra Literatura ze Słupska. Na czym polega oryginalność tej odmiany humanizmu? Humanizm ewolucyjny czerpie z dorobku myśli świeckiej, zwłaszcza z poglądów Juliana Huxley (brat słynnego Aldousa, pisarza, i wnuk Thomasa, wynalazcy pojęcia „agnostyk”), brytyjskiego biologa, pierwszego szefa UNESCO. Był on zwolennikiem swego rodzaju „świeckiej religii”, stanowiska filozoficznego, które godziłoby rozwój nauki z troską o dobro wszystkich ludzi. Tego rodzaju humanizm – w odróżnieniu od jego niektórych wcześniejszych odmian – miałby być trzeźwą oceną kondycji ludzkiej, wolną od złudzeń religijnych i iluzji płynących z myślenia życzeniowego. Chodzi o rozpoznanie tego, kim jest człowiek naprawdę w świetle nauki o ewolucji, bez uciekania się do naiwnych idealizacji i wynoszenia człowieka ponad inne istoty czy przypisywania
T
mu przymiotów, których nie posiada. Dlaczego taka refleksja jest ważna? Schmidt-Salomon zauważa, że „podczas gdy technologicznie wkroczyliśmy w XXI wiek, nasz obraz świata wciąż przesiąknięty jest starymi legendami. To połączenie wysokiej wiedzy technicznej z nawiną dziecięcą wiarą może okazać się w dłuższej perspektywie fatalne w skutkach. Postępujemy jak pięciolatki, którym powierzono stery samolotu pasażerskiego”. Autor książki uważa za groźny fakt korzystania przez rozmaitych fundamentalistów z owoców oświecenia, takich jak wolność słowa, praworządność itp., po to, aby zapobiec ich stosowaniu na obszarze swoich wpływów. Oto przykład jeden z wielu – Kościół rzymskokatolicki głosi swoje przesłanie i rozszerza swoje wpływy, korzystając z wolności słowa, którą daje współczesny, pooświeceniowy świat, a jednocześnie odmawia tej wolności swoim wiernym i duchownym, gdy chcą na przykład krytykować hierarchię. Rodzi to groźne napięcie i może prowadzić do choćby częściowej utraty zdobyczy, jakie przyniosły współczesna nauka i demokracja. Filozof przypomina, jakie rozczarowania musiała przeżyć ludzkość w ciągu ostatnich kilkuset lat, gdy nauka pozbawiła ją religijnych złudzeń. Okazało się, że nie żyjemy
ylko świecka etyka może rozwiązać problemy tego świata – miło usłyszeć takie wyznanie od religijnego lidera. „Dzisiaj żadna oparta na religii odpowiedź na problem naszych zaniedbanych wartości wewnętrznych nie będzie uniwersalna, a zatem nie będzie odpowiednia” – takiej wypowiedzi można by się z pewnością spodziewać na przykład po Richardzie Dawkinsie, ateistycznym naukowcu, ideologu tzw. Nowego Ateizmu. Ale po mnichu? Po jednym z najbardziej w świecie rozpoznawalnych przywódców religijnych? Czyżby Dalajlama stracił wiarę w swój buddyjski światopogląd? W wydanej w ubiegłym roku książce „Beyond religion” („Poza religią”) lider najbardziej znanej w świecie szkoły buddyzmu tybetańskiego próbuje znaleźć odpowiedzi na bolączki tego świata. Zalicza do nich nierówność, korupcję i niesprawiedliwość. Co charakterystyczne, nie próbuje ich odnaleźć w religii – swojej lub jakiejkolwiek innej. Uważa, że na globalne problemy potrzebna jest jedna, globalna etyczna odpowiedź. Ale nie jest nią religia. Skąd taki sceptycyzm Dalajlamy? Pozostając człowiekiem religijnym, zwraca on uwagę na to, że „w dzisiejszym świeckim świecie sama religia nie jest odpowiednią bazą dla etyki”. Po pierwsze – dlatego, że w wielokulturowym społeczeństwie etyka oparta na danej religii będzie dotyczyć tylko części ludności, a nie będzie przemawiać do wszystkich.
w środku wszechświata – jesteśmy tylko produktem ewolucji, a nie koroną stworzenia; nasza zwierzęcość nie jest tylko kwestią pochodzenia, ale także teraźniejszością; nie jesteśmy panami samych siebie, ale steruje nami nasza podświadomość; nasza wolna wola w zasadzie nie istnieje, a nasz altruizm jest dobrze pojętym egoizmem. Do tego nie jesteśmy władcami świata, ale zaledwie częścią biosfery, na którą mamy bardzo umiarkowany wpływ i to często nie taki, jakiego byśmy sobie życzyli. Okazuje się także, że ewolucja jest czymś ślepym i wcale nie musi prowadzić do form bardziej doskonałych. I do tego ta świadomość, że nie szybujemy w kosmosie w stronę jakiegoś określonego, sympatycznego celu, lecz raczej w stronę wielkiego wychłodzenia lub innej katastrofy… Człowiek został boleśnie odczarowany. Ale czy koniecznie musi to stanowić powód do rozczarowania? Schmidt-Salomon głosi m.in. możliwość oświeconego hedonizmu i nawiązuje do Epikura. Nie po to jednak, by promować konsumpcjonizm lub egoizm. Przeciwnie! Postuluje „nieszkodzenie sobie nawzajem” oraz jedność pomiędzy szczęściem i sprawiedliwością. Epikur mówił, że „jedynie człowiek sprawiedliwy cieszy się
I dodaje – „to, czego dzisiaj potrzebujemy, to takiego podejścia do etyki, które będzie w równy sposób możliwe do zaakceptowania zarówno dla tych, którzy są wierzący, jak i dla tych, którzy są niereligijni. Potrzeba świeckiej etyki”. Dalajlama przyznaje, że takie słowa mogą brzmieć dziwnie w ustach kogoś, kto od dziecka
Książka pełna jest zjadliwej, ale trafnej krytyki religii – zwłaszcza fundamentalizmu religijnego w różnych jego odmianach. Rozkłada także na czynniki pierwsze modny w ostatnim dziesięcioleciu koncept kreacjonistyczny tzw. inteligentnego projektu. Jeśli ten świat miałby być dziełem jakiegoś projektu – dowodzi autor – to byłby on wyjątkowo niemądry i rozrzutny. Po to wielki projektant stworzył niezliczone gatunki dinozaurów, aby je potem wszystkie pozabijać, a na ich miejsce stworzyć coś niby-lepszego? Cóż to za rodzaj inteligentnego projektowania? Toż to wygląda jak zwykła fuszerka!
usunięcia czyjegoś cierpienia i wspierania rozwoju (dobrobytu). Takie nastawienie do innych ludzi uważa za fundament, na którym można rozwijać „wewnętrzne wartości”. Zauważa też, że w każdej kulturze w wielkiej cenie są takie ludzkie cechy jak uprzejmość, cierpliwość, tolerancja, przebaczenie i wielkoduszność.
Poza religią był mnichem. Ale jego religijność oparta na współczuciu każe mu wyjść poza ramy własnej religii, do wszystkich istot czujących – w tym do ludzi niereligijnych. Tym tłumaczy swoje zaangażowanie na rzecz etyki świeckiej, czyli uniwersalnej, możliwej do przyjęcia dla każdego. Jakiego rodzaju etykę proponuje buddyjski nauczyciel? Nietrudno zgadnąć, że nawiązuje on do katalogu pojęć bliskich swojej tradycji, ale wychodzących rzeczywiście poza wszelką religijność. Kiedy pisze o „wewnętrznych wartościach”, rozumie przez to cechy, które wszyscy cenimy u innych ludzi. Zauważa, że nasza natura może się dobrze rozwijać tylko w atmosferze troski, życzliwości i serdeczności. Streszcza je kluczowym dla buddyzmu pojęciem współczucia. Definiuje je także jako pragnienie
spokojem ducha, podczas gdy niesprawiedliwy jest pełen niepokoju”. A trwały niepokój to ewidentny brak poczucia szczęścia. Szczęśliwe życie na dłuższą metę to – znów za starym, dobrym Epikurem – rozsądek, przyzwoitość i sprawiedliwość właśnie.
Pisarz jest także bezlitosny dla tak zwanych pism świętych: „Kto podchodzi do nich z należytą uczciwością, ten wie, że z humanitaryzmem, poszanowaniem praw człowieka, demokracją, wolnością słowa itp. mają one niewiele wspólnego”. Krytykuje przy tym liberalnych teologów (np. Hansa Kuenga) za to, że robią ludziom jakieś złudzenia co do pozytywnej roli religii. Przypomina także, jak długą i ciężką wojnę trzeba było stoczyć z religiami dla zapewnienia poszanowania w świecie podstawowych praw człowieka. Jest to nadal batalia niezakończona. Ogromną zaletą tej książki jest pokazanie rewolucji oświeceniowej jako pewnego procesu, którego finał nie jest możliwy do przewidzenia. Autor przypomina, że już Kantowi marzyła się epoka wiecznego pokoju, a tymczasem przyszedł Auschwitz… Panowanie praw człowieka jest czymś nieoczywistym i stale zagrożonym, wymaga starań i zapewnienia mu odpowiednich warunków (należy do nich m.in. społeczeństwo oparte na względnej równości, także materialnej). Inaczej może nam grozić recydywa barbarzyństwa. Filozof snuje również interesujące i niebanalne rozważania na tematy seksualne – w tym monogamię i poligamię. Nie będę wdawał się w szczegóły i pozostawię to jako niedopowiedzenie możliwe do zaspokojenia przy lekturze samej książki. Podobnie jak nie wyjaśnię tego, czym jest „wojowniczość na poziomie waginalnym”. Kto przeczyta, ten się dowie… MAREK KRAK
Opowiedzenie się za etyką niereligijną człowieka na wskroś religijnego jest niewątpliwie doniosłym wydarzeniem dla wszystkich zwolenników świeckiego światopoglądu. Pokazuje bowiem, że ideały świeckie mogą być płaszczyzną porozumienia w świecie przeoranym niezliczonymi podziałami. Jakże korzystnie różni się Dalajlama na przykład od papieża, dla którego ludzie wyznający świecką etykę to przeciwnicy, a ich sposób myślenia to „cywilizacja śmierci”. Podejście słynnego Tybetańczyka jeszcze raz pokazuje wyższość i nowoczesność buddyzmu w zestawieniu z fanatycznymi zapędami religii abrahamicznych: ortodoksyjnych odmian judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. O ile podstawy etyki świeckiej w rozumieniu Dalajlamy nie budzą wątpliwości, o tyle mogą się rodzić pytania co do uniwersalności niektórych jego poglądów. Nie jestem na przykład pewny, czy tolerancyjność jest cechą niebudzącą wątpliwości wszystkich ludzi. Polska prawica katolicka wręcz otwarcie zwalcza tolerancję. Wątpię też, aby samo moralizowanie i głoszenie nawet najsłuszniejszych wartości mogło zmienić ten świat bez zmiany stosunków władzy i własności, bez stworzenia właściwych warunków dla rozwoju ludzi, o czym mówi na przykład profesor Jerzy Drewnowski. Ale to już zupełnie inny temat. MaK
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r. Keith Chen, ekonomista z Yale, postanowił nauczyć małpy kapucynki posługiwania się pieniędzmi. Małpy szybko zaczęły robić zakupy i… płacić swoimi monetami za seks. „Nikt nigdy nie widział, aby jeden pies zamieniał z drugim dobrowolnie i celowo jedną kość na drugą. Nikt jeszcze nie widział zwierzęcia, które by drugiemu zwierzęciu dawało znać ruchami i głosem: to jest moje, tamto twoje, gotów jestem dać ci to za tamto” – pisał Adam Smith, teoretyk liberalizmu gospodarczego, w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”. Smith sugerował tym samym, że ludzie to jedyny gatunek, który opanował wymianę handlową i posługiwanie się pieniędzmi, czyli hołduje bogu o nazwie biznes. A także, że to właśnie ta umiejętność zdaje się być kluczowa dla rozwoju homo sapiens. Keith Chen, mikroekonomista czy – jak chcą inni – ekonomista behawioralny z jednego z najbardziej znanych amerykańskich uniwersytetów, postanowił przetestować te nasze wyjątkowe uzdolnienia. W eksperymentach współpracował z Venkatem Lakshminaryananem, psychologiem z Yale. Sprawdził, czy kapucynki są w stanie opanować wyjątkową dla ludzi umiejętność i nauczą się korzystać z pieniędzy. Efekty przeszły oczekiwania. A to, co z nich wyniknęło, dowodzi, że naczelne mają wrodzoną niechęć do niesprawiedliwości wszelkiego rodzaju i bycia oszukiwanym.
Zagmatwana mikroekonomia Oczywiście podstawowym celem eksperymentów Chena nie było udowodnienie, że Smith się mylił. 30-letni naukowiec chciał przede wszystkim sprawdzić, czy korzenie niektórych naszych zachowań związanych z gospodarowaniem da się przypisać kulturze i wpływowi socjalizacji, czy raczej tkwią one głębiej w naszej naturze. Projektując eksperymenty, założył, że jeżeli określone zachowania będą występować także u kapucynek, które ostatniego wspólnego przodka z ludźmi miały około 40 mln lat temu, to można przyjąć, że są one wynikiem działania natury. „To opiera się na fakcie, że gdy pytamy o genezę, to zarówno w naukach poznawczych, jak i psychologii ewolucyjnej uznaje się powszechnie, że jeżeli mechanizm wygląda analogicznie u ludzi i u innych prymatów, to najprawdopodobniej jest dawnym produktem ewolucji” – pisali Chen i Lakshminaryanan na łamach „Journal of Political Economy”. Wszak znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że takie same zasady rządzące naszym zachowaniem wyewoluowały, zanim nasze linie się rozdzieliły, a nie równolegle już po tym wydarzeniu.
Chen skupił się przede wszystkim na szokach cenowych oraz dochodowych, a także na prostych zasadach znanych z mikroekonomii: teorii niechęci do strat oraz efekcie posiadania. Obie stanowią skomplikowane ujęcie prostych i dość intuicyjnych prawd (akurat to w ekonomii nie jest niczym dziwnym), które są uznawane za wyjątek od teorii racjonalnego wyboru. Ta pierwsza mówi o tym, że ludzie starają się unikać ryzyka, jeżeli może ono prowadzić do straty, i są do niego bardziej skłonni, gdy na horyzoncie widzą potencjalny zysk. Efekt posiadania polega z kolei na tym, że ludzie wyżej cenią przedmioty, które to oni posiadają. Widać to podczas transakcji
eksperymenty, których celem było porównanie zachowań naszych kuzynów. W pierwszej serii prac skupiono się nad sprawdzeniem, jak mieszkańcy tej mikroskopijnej społeczności zareagują na szoki cenowe i dochodowe. W tym celu ustalono, jakie dwa produkty cieszą się stałą i mniej więcej równą popularnością. Były to plasterki jabłka oraz galaretki. Co ważne, nie chodziło o zaspokajanie głodu. Kapucynki oprócz zjadania tego, co kupowały, były też normalnie karmione. Pewnego dnia ceny się jednak zmieniły i zamiast jednego kawałka jabłka za żeton, można było dostać dwa. Jednocześnie ograniczono budżet kapucynek (z 12 na 9 monet).
Nawet w niewielkiej komunie czystego kapitalizmu ocena wartości określonych „dóbr” jest skrzywiona przez proste psychologiczne efekty. Znacznie ciekawiej było jednak, kiedy pracowano nad małpio-ludzką niechęcią do ryzyka. Opracowano serię sytuacji, które miały oceniać preferencje naszych bohaterów w sytuacjach potencjalnej straty lub potencjalnego zysku. W pierwszym z całej serii podobnych eksperymentów postawiono kapucynki przed wyborem pomiędzy dwoma partnerami handlowymi. Jeden z nich przed transakcją pokazywał im dwa kawałki jabłka, ale co drugi raz dawał im tylko jeden. Drugi natomiast pokazywał jeden kawałek,
Małpie pieniądze sprzedaży. Na doskonale działającym rynku cena oferowana i żądana (a przynajmniej wartość przypisywana przedmiotowi transakcji) powinny być teoretycznie takie same. W rzeczywistości jednak posiadający określa na ogół wartość rzeczy wyżej niż ten, który dopiero chce ją posiadać.
Kapitalistyczna komuna Jednak żeby sprawdzić, czy kapucynki – prymaty z Nowego Świata – będą w takich sytuacjach postępować tak samo jak ludzie, trzeba było najpierw nauczyć je posługiwać się pieniędzmi. W tym celu trzeba było stworzyć niewielką społeczność małpiego kapitalizmu. Chen oraz Lakshminaryanan umieścili w laboratorium sześć małp: trzy samice i trzech samców. Do tej niewielkiej komuny wprowadzili walutę. Intensywnie uczyli zwierzęta, że otrzymywane żetony można wymieniać na wybrane pożywienie. Przyswojenie całego mechanizmu nie zajęło wiele czasu i mieszkańcy laboratorium wkrótce całkiem sprawnie radzili sobie z dokonywaniem zakupów. A nawet więcej. Po pewnym czasie ta niewielka gospodarka rozwinęła się w taki sposób, że kapucynki postanowiły dokonać napadu na bank i... ukradły żetony, które później oddawały jedynie za odpowiednią gratyfikację. Po tym skoku eksperymentatorzy zauważyli także sytuację, w której jeden z samców podszedł do samicy i przekazał jej żeton. Chwilę później para kopulowała, a po zakończeniu tego aktu, samica udała się do jednego z eksperymentatorów, by za zarobioną w ten sposób monetę kupić kawałek jabłka…
Popyt i podaż Jednak to nie ciekawostki stanowiły sedno pracy. Kiedy sześć kapucynek potrafiło już swobodnie operować pieniędzmi, zaczęto prowadzić
Efekt? Wzrost popytu na jabłka i spadek na galaretki. Naukowcy wyciągnęli z tego wniosek, że małpy z Nowego Świata potrafią racjonalnie reagować na zmieniające się warunki rynkowe.
Nie dla niesprawiedliwości Na tym nie poprzestano. Później zaczęto sprawdzać, czy wykazują podobne zachowania jak ludzie. Eksperymentatorzy zajęli się wspomnianym wcześniej efektem posiadania oraz teorią niechęci do strat. Gdy pracowano nad tym pierwszym okazało się, że kiedy kapucynkom dano możliwość „przehandlowania” posiadanego pożywienia na coś o równej wartości (lub coś o równej wartości z niewielką rekompensatą za poniesione koszty), to nie były zbyt chętne. By skłonić je do transakcji, trzeba było zaoferować coś o większej wartości. Wówczas większość małp chętnie zgadzała się na zamianę, pokazując w ten sposób, że doskonały rynek nie jest taki doskonały.
ale co drugi „handel” kończył premią w postaci dodatkowego kawałka. Przy racjonalnej kalkulacji wynik był identyczny w obu sytuacjach. Zakup kończył się nabyciem średnio 1,5 sztuki oferowanego towaru. Jednak małpy wolały handlować z tym, który dodawał „premię”, a nie odbierał coś, co obiecał dać. W podobnych sytuacjach ludzie zachowują się dokładnie w ten sam sposób. Przy czym ekonomiści – w tym autorzy eksperymentu – twierdzą, że chodzi o unikanie ryzyka straty. Mają to zresztą potwierdzić także i kolejne eksperymenty. W jednym z nich wybór musiał być dokonany między partnerem, który oferował jeden plasterek i zawsze dawał dwa, a takim, który oferował jeden i czasami dawał jeden, a czasami trzy. W tym wypadku kapucynki – tak jak ludzie w podobnej sytuacji – wybierały pewnego kontrahenta. Jednak gdy odwrócono sytuację i potencjalna zmiana mogła być postrzegana jako strata (obietnica trzech sztuk i przekazanie dwóch lub obietnica trzech i przekazanie trzech lub jednego), wybierano mniej
15
przewidywalnego partnera, który jednak przynajmniej czasami dostarczał to, co obiecał.
Ludzie jak małpy? Autorzy eksperymentu uznali, że osiągnięte przez nich wyniki pokazują, że niektóre z opisanych przez mikroekonomię zasad ludzkiego zachowania są wynikiem ewolucyjnych nacisków. „Wszystkie te rezultaty sugerują, że wybory dokonywane przez kapucynki są bardzo wrażliwe na zmiany w cenach, budżetach i przewidywanych zyskach. Ale też, w mniejszym stopniu, pokazują zależność od perspektywy i niechęć do strat” – pisali. Nie wzięli jednak pod uwagę tego, że udowodniły one coś zupełnie innego. A mianowicie ogromną niechęć do bycia oszukanym, do wszelkiej maści niesprawiedliwości. Małpy mogły bowiem nie tyle odrzucać rozwiązania postrzegane jako ryzykowne i przynoszące stratę, co po prostu nie chcieć robić interesów z kimś, kto je oszukuje. Mogą to potwierdzać choćby wyniki badań Fransa de Walla i Sarah Brosnan, znanych prymatologów, którzy także nauczyli kapucynki wymieniać żeton na pożywienie. I kiedy te widziały, że ich koleżanki lub koledzy za to samo otrzymują coś lepszego, odmawiały przyjęcia gorszej rekompensaty. Prymatolodzy – inaczej niż ekonomiści – uznali to właśnie za wrodzony sprzeciw wobec niesprawiedliwości. Ja także jestem zdecydowanie bliższy tej drugiej interpretacji. Choćby dlatego, że ekonomiści mają skłonność do nadmiernego upraszczania i kategoryzowania ludzkich (i małpich?!) zachowań w taki sposób, by mieściły się one w ich... znów nadmiernie upraszczających teoriach na temat tego, jaki człowiek jest. I że jest racjonalny. Podczas gdy nie jest. W tym wypadku chyba popełniają właśnie ten błąd. Znacznie bardziej przemawia do mnie to, że powodem takich, a nie innych decyzji kapucynek jest niechęć do oszustwa i niesprawiedliwości. Do wchodzenia w relacje z partnerem, z którym wprawdzie można zarobić, ale który tylko patrzy, jak nas oszukać. Jeżeli właśnie tak jest, może to oznaczać, że także ludzie mają wbudowany twardy program, który każe szukać rozwiązań sprawiedliwych i uczciwych. Wówczas to właśnie takie rozwiązania są i powinny być normą, a wszystko to, co jest jawnym przeciwieństwem – na przykład cały system społeczno-gospodarczy oparty na neoliberalnym fundamencie – to tylko odchył od tej normy. W ten sposób w eksperymentach kreatywnych ekonomistów można odnaleźć nadzieję choćby na odrobinę przyszłej normalności w dzisiejszej nienormalności. Chyba że to jednak oni mają rację… KAROL BRZOSTOWSKI
16
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
NA DZIEŃ MATKI
PORÓD NA WESOŁO Współczesna klientka porodówki za nic ma biblijne: „W bólach rodzić będziesz!”. Jednym ze sposobów uprzyjemnienia porodu jest hipnoza. Bardzo popularna wśród Brytyjek. Jeszcze w czasie ciąży przyszła położnica słucha w domu relaksacyjnej muzyki i wyobraża sobie, jak rodzi – szybko i prawie bezboleśnie. Podobnie robią sportowcy – wyobrażają sobie, jak biegają i dobiegają, albo jak trafiają piłką do bramki lub kosza. Ponoć pomaga. Technik hipnoporodu można się uczyć w domu lub na warsztatach. Zwolenniczki metody zapewniają, że w trakcie rozwiązania tak wyedukowana kobieta samohipnotyzuje się i... niemal zapomina, że jest na porodówce. W czasie głębokiej relaksacji „odpływa” na jakaś plażę z palemkami lub do innego raju... Wymyślono też inne sposoby na porodowy odlot. Gaz rozweselający! Tlen z dodatkiem podtlenku azotu odkryto już w XVIII wieku. Było wiadomo, że uśmierza ból (i jeszcze poprawia humor), ale na porodówkach „rozweselają” nim od niedawna. Gaz ma sporo zalet: nie szkodzi przyszłej matce ani dziecku i nie zakłóca akcji porodowej. Wesołe porody też najbardziej upodobały sobie Angielki. JC
PANI OD TRZYMANIA Inną popularną atrakcją dla rodzącej jest osoba towarzysząca – tzw. doula. Termin pochodzi z greki i oznacza „kobietę, która służy”. Chodzi o panią, która będzie stać obok porodowego łóżka – przytuli, potrzyma za rękę, pocieszy, że jeszcze 17 godzin i po wszystkim. Teoretycznie kimś takim mógłby być ojciec dziecka, ale nie każdy chce „rodzić”. Wykwalifikowana doula ma wiedzę na temat ludzkich narodzin, zna się na technikach relaksacyjnych, oddychaniu i parciu. Przed uczestnictwem w porodzie najczęściej zdąży zaprzyjaźnić się z położnicą, więc w szpitalu będzie miło i przyjacielsko. Prawie rodzinnie. Potrzeba rodzinnego rozwiązania jest na Zachodzie coraz popularniejsza. Stąd moda na porody domowe. Jedną z najbardziej zagorzałych zwolenniczek swojskich rozwiązań była Australijka Carolline Lovell. Była, bo... w tym roku 36-latka umarła, kiedy sama rodziła. Oczywiście w domu, a nie w szpitalu. Na skutek nieprzewidzianych komplikacji doszło do zatrzymania akcji serca. Nowo narodzoną córkę udało się uratować. W Australii, jeśli kobieta chce urodzić w domu, sama musi zadbać o opiekę medyczną. I tak po około 20 proc. ryzykantek musi przyjeżdżać pogotowie. Poród to nadal jedna z niewielu sytuacji we współczesnej medycynie, kiedy dwie całkiem zdrowe osoby (mama lub dziecko albo oboje) mogą umrzeć w ciągu kilku chwil, jeśli fachowa pomoc nie nadejdzie bardzo szybko – przypominają lekarze. JC
WYŁAŹ WRESZCIE! Coraz grubsze Brytyjki mają coraz więcej problemów z urodzeniem dziecka. Tamtejsi lekarze, żeby pomóc spasionym rodaczkom, wymyślili specjalne odchudzanie. Ale… wcale nie grubej mamy, tylko zawartości jej brzucha. Ciężarnym podaje się doustnie Metforminę – lek dla cukrzyków, ograniczający ilość cukrów, które matka przekazuje przyszłemu potomkowi. Mniejsze dziecko, łatwiejszy poród! Odnośnie takich ułatwień… Połowa kobiet (zwłaszcza tych młodych) tuż przed porodem robi wszystko, żeby już się stało – informuje angielskojęzyczny portal livescience.com. Najpopularniejsze „przyspieszacze” to siłownia, seks, stymulacja brodawek, masturbacja, środki przeczyszczające, różne ziółka, głodówka... Lekarze przekonują jednak, że większość z nich nie ma wpływu na termin rozwiązania, za to niektóre mogą zaszkodzić dziecku. JC
SKANDYNAWSKA PORODÓWKA Najlepsze miejsce do dzieciorobienia? Oczywiście świecka i bogata Skandynawia. Organizacja „Ocalić dziecko” opublikowała właśnie raport dotyczący tego, gdzie najbezpieczniej wychować potomka. Wynika z niego, że najlepiej być matką w Norwegii. Zaraz potem w Islandii, Szwecji, Nowej Zelandii i Danii. Uwzględniono takie czynniki jak opieka zdrowotna, edukacja, wyżywienie. Najgorzej wychodzi matkowanie w Nigrze i Afganistanie. Polska znalazła się na 28 miejscu – za Austrią, Czechami i Białorusią. JC
Mama kocha, ale śpi
Podstawą diety są białka – podroby wieprzowe, kurczak i ryby. Wszystko gotowane lub smażone na oleju sezamowym. Dodatkowo przyprawione imbirem. Zupa z głowy ryby ponoć pobudza laktację. Zupa ze świńskich nóżek ma sprawiać, że mleko jest zdrowsze. Zakazane są za to owoce i warzywa. Pić można wyłącznie zupy gotowane na mijiushui (grzane wino ryżowe). Dieta to 6 obowiązkowych posiłków w ciągu dnia. W niektórych rejonach Chin do każdego z nich dokłada się dwa jajka, co w praktyce oznacza... 360 sztuk w ciągu miesiąca! Tak ułożony białkowy jadłospis ma też pomagać w zrzuceniu poporodowych kilogramów…
i robotnice. Młoda Chinka słyszy od matki i babci, że niewypełnienie zuo yuezi narazi ją na problemy zdrowotne i psychiczne. A przy okazji na wcześniejszą menopauzę. Dowodem na te twierdzenia mają być kobiety z Zachodu. Mają szerokie biodra? Dlatego, że po porodzie nie uciskały się bandażami. Szybciej się starzeją? Bo nie stosowały się do zasad zuo yuezi. I tak dalej. Chiński połóg to przy okazji świetny interes. Pojawiło się mnóstwo firm wyspecjalizowanych tylko w usługach poporodowych, na przykład cateringowe, które przez miesiąc dostarczają do domu odpowiednio przygotowane posiłki. Są też kliniki tylko dla położnic bardzo bogatych. Miesięczny pobyt w takiej luksusowej (np. CareBay w Szanghaju) to wydatek – w przeliczeniu na nasze – nawet 100 tys. zł! Dla porównania: za całodziennie, specjalne
Wszystkie te porady sprawdzały się dawno, dawno temu, kiedy poród był szczęściem wysokiego ryzyka. Kiedy w domach nie było ogrzewania, a kąpiel polegała na ochlapaniu ciała lodowatą wodą. Praktykowanie zuo yuezi miało na celu ochronę matki i noworodka przed chorobą, a nawet śmiercią. Co ciekawe, mimo cywilizacyjnych ułatwień 30-dniowy połóg – w formie niemal niezmiennej! – przetrwał po dziś dzień. Do zaleceń „Księgi rytuałów” stosują się panie biedne i bogate, wykształcone
menu dostarczane przez firmę cateringową do domu rodzina położnicy zapłaci – też w przeliczeniu na nasze – 200–300 zł. Miesięczny rachunek będzie nielichy. Ale chętnych nie brakuje. Podobne kliniki powstają też w Stanach. Klientkami są Chinki, które rodzą za oceanem, żeby dziecko miało amerykański paszport, lub te, które tam mieszkają, ale nie zapomniały o rodowej tradycji. Nawet bogata Chinka najczęściej rodzi raz w życiu. I nie chce oszczędzać. JUSTYNA CIEŚLAK
Po urodzeniu dziecka matka Chinka musi tylko leżeć i jeść. I tak przez miesiąc. Drogie matki Europejki, nie ma czego zazdrościć! Obywatelki Państwa Środka czują się zobowiązane do uczestnictwa w tzw. zuo yuezi, czyli – dosłownie – siedzeniu przez miesiąc. Zasady celebrowanego, trwającego 30 dni połogu wymyślono ponad 2 tys. lat temu. Można o nim przeczytać w „Księdze rytuałów”, której autorstwo przypisuje się Konfucjuszowi. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Dla zapracowanej kobiety Zachodu takie „nicnierobienie” może wydać się szalenie atrakcyjne, ale w praktyce... Przyjemność odpoczywania szybko przeradza się w przykry obowiązek. Trzeba leżeć. Najlepiej spać. Położnica odpoczywa samotnie, w szczelnie zamkniętym pokoju (ze strachu przed przeciągami), a dziecko widuje tylko w czasie karmienia. Noworodkiem i domem zajmuje się jej matka lub teściowa. Ewentualnie – inne krewne lub wynajęty w tym celu wykwalifikowany personel. Nie wolno oglądać telewizji, czytać, rozmawiać przez telefon, korzystać z komputera, wychodzić z domu... Śmiech i płacz także są źle widziane. Bez względu na porę roku świeżo upieczona mama odpoczywa opatulona od stóp do głów. Niekiedy w czapce. Zawsze z elastycznym bandażem uciskającym brzuch. Przez miesiąc nie wolno jej się kąpać, myć włosów ani zębów! Jedyna dozwolona forma higieny to przetarcie ciała ręcznikiem zamoczonym w gorącej wodzie zmieszanej z alkoholem. Teraz menu chińskiej położnicy. Zostało ono opracowane zgodnie z wiarą w dwie przeciwne, lecz uzupełniające się energie, które władają wszechświatem: yin – odpowiada za wszystko, co zimne, smutne i czarne; yang – za wszystko, co ciepłe i radosne. Jak wydedukowano, tuż po porodzie w osłabionej kobiecie dominuje zimne yin, należy więc dostarczyć jej gorącego, odżywczego pokarmu.
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
S
iedemnaście lat po odejściu ze stanowiska Mitterranda znów wybrano we Francji prezydenta lewicowca, François Hollande’a – wiernego ucznia i imiennika tego pierwszego. Dla nowego prezydenta, tak jak i dla jego mistrza, jedną z liczących się wartości jest laickość.
ZE ŚWIATA
watykańskim rozporządzeniem, które czyni z króla, a potem prezydenta Francji, honorowego kanonika bazyliki laterańskiej. Sarkozy’emu zaimponowało to na tyle, że jako pierwszy z powojennych głów państwa specjalnie pofatygował się, aby zasiąść w honorowej ławie, a nawet wygłosił na tę okoliczność przemówienie.
François Laicki Podczas ostatniej kampanii wyborczej świeckość była naturalnie tematem często przez kandydatów poruszanym, niestety, nierzadko (Marine Le Pen i Nicolas Sarkozy) w sposób stronniczy. Skupiano się zwykle na islamie, a pomijano kwestie związane z chrześcijaństwem i katolicyzmem. Pretendenci zostali więc na tę okoliczność wywołani do tablicy przez ogromnie wpływową francuską lożę masońską Wielki Wschód Francji. Wobec laickości używa się tu nawet sformułowania „DNA masonerii”. Szefowej skrajnie prawicowej partii Front National – Marine Le Pen – masoni nie zaprosili w ogóle, oceniwszy (jak wielu współobywateli), że jej poglądy wykraczają poza granice przyzwoitości, w związku z czym lepiej ksenofobiczną i nietolerancyjną prawicę zbojkotować. Natomiast Sarkozy nie był uprzejmy wysłać loży obiecanego listu z wykładnią swoich poglądów na temat świeckości. Jest tak zapewne dlatego, że odchodzący prezydent był z laickością trochę na bakier. Bardzo podekscytował się swego czasu piętnastowiecznym
Hollande, jak na ideowego lewicowca przystało, stwierdził, że widzi „potrzebę potwierdzenia zasady laickości również poprzez wprowadzenie zmian do konstytucji”. Chodzi o to, aby włączyć do niej tzw. ustawę z roku 1905, która mówi o rozdziale Kościoła od państwa i dość szczegółowo reguluje prawa oraz obowiązki związków wyznaniowych. Nowy prezydent uważa, że w Republice Francuskiej nie tylko nie ma pieniędzy na dofinansowanie budowy
brakujących świątyń, ale wręcz odwrotnie – państwo może związkom wyznaniowym miejsca do modłów co najwyżej odpłatnie wynająć! Taka odwrotność Funduszu Kościelnego. Jest to realne, gdyż państwo francuskie skonfiskowało wszystkie świątynie zbudowane przed 1905 rokiem i jest ich jedynym właścicielem. Poza tym François Hollande nie widzi miejsca dla jakichkolwiek kościołów w przestrzeni politycznej. Państwo francuskie pomocnej dłoni do kościołów nie wyciąga (choć zdarzały się wyjątki – np. Sarkozy, który działał zawsze na korzyść katolicyzmu), a kościołom też nie przyszłoby do głowy o nic prosić. W związku z wieloświatopoglądowością społeczeństwa i zdarzającymi się niesnaskami (patrz: halal gate – „FiM” 18/2012) temat świeckości jest od czasu do czasu podejmowany – dobrze jest przypomnieć klerowi, gdzie jego miejsce. Wypowiedzi François Hollande’a nie pozostawiają na ten temat żadnej wątpliwości. Agnieszka Abémonti-Świrniak Paryż
17
Szczepionka na raka C
horoba nowotworowa to obok schorzeń serca główna przyczyna śmierci ludzi. Mimo wysokich nakładów finansowych na badania w celu wykrycia genezy i skutecznych metod leczenia raka wciąż jest on odpowiedzialny za 30 proc. zgonów. Każdego roku na świecie umiera na raka 1,5 mln osób. Światowa Organizacja Zdrowia zidentyfikowała 9 czynników związanych ze stylem życia i jakością środowiska naturalnego, które mają znaczny wpływ na zachorowalność. Na pierwszym miejscu plasuje się palenie tytoniu: to powód 35 proc. z 12,7 mln corocznych zachorowań na raka na świecie. Dwukrotnie więcej niż inne czynniki ryzyka. W maju badacze z Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem w Lyonie opublikowali nowe, zaskakujące dane. Okazuje się, że co szósty przypadek choroby nowotworowej wywołany jest infekcją, której można zapobiec przez szczepienia. Liczba ta wzrosła dwukrotnie od roku 1990. Olbrzymia większość nowotworów tej kategorii wywołana jest przez 3 wirusy i bakterię. Przyczyniają się one do raków dróg rodnych (u kobiet) oraz wątroby i układu trawiennego
(u mężczyzn). Mowa o wirusie HPV, który odpowiedzialny jest za częste u kobiet nowotwory szyjki macicy. Odpowiada on także za nowotwory gardła i odbytnicy – w związku z rozpowszechnieniem mniej standardowych technik seksualnych. U mężczyzn wirusy B i C żółtaczki przyczyniają się do raka wątroby, a bakteria Helicobacter pylori odpowiedzialna jest za nowotwory żołądka. Mniej znany jest wirus Epsteina-Barra, wywołujący raka nosa i gardła oraz węzłów chłonnych. Jeszcze inne wirusy przyczyniają się do raka pęcherza i typowego dla chorych na AIDS mięsaka Kaposiego. Nowotwory tego typu, którym można by zapobiec przez program powszechnych szczepień, występują szczególnie często w krajach rozwijających się (23 proc. ogółu zachorowań). W Europie wirusy i bakterie odpowiadają za 7 proc. przypadków nowotworów. PZ
Afryka wspiera Watykan J Plakat wyborczy Hollande’a
Radykalizacja Obamy „Historyczna” – tak określono wypowiedź prezydenta USA Baracka Obamy na temat małżeństw jednopłciowych. „Doszedłem właśnie do wniosku, że jest dla mnie osobiście ważne oświadczyć, iż osoby tej samej płci powinny mieć prawo zawierania ślubów” – powiedział prezydent USA. Żaden inny lider USA nie złożył dotąd takiej deklaracji. Jeszcze kilkanaście lat temu byłoby to polityczne samobójstwo. Dziś tylko zintensyfikowało polityczną i społeczną polaryzację społeczeństwa amerykańskiego. Obamę do zajęcia konkretnego stanowiska w sprawie związków gejów zmusiła kilka dni wcześniejsza wypowiedź wiceprezydenta Bidena: „Czuję się absolutnie komfortowo, aprobując małżeństwa ludzi tej samej płci”. Jego szef wcześniej starał się nie zajmować konkretnego stanowiska, wiedząc, że przysporzy mu to zarówno wrogów, jak i zwolenników – nie wiadomo jednak, których więcej. Aktualna radykalizacja stanowiska ma także motywy finansowe. Wall Street tym razem finansuje jego przeciwnika, Mitta Romneya, więc należy zadbać o dotacje ze środowiska gejowskiego i liberalnego. Może to cyniczne, ale i realistyczne, bo wybory w USA to wyścig wielkich pieniędzy. Deklaracja Obamy sprowokowała natychmiast ryk oburzenia ze strony konserwatystów. Jako jeden z pierwszych wypowiedział się najwyższy rangą w USA hierarcha katolicki, kardynał Timothy Dolan z archidiecezji nowojorskiej, który swą aktywnością polityczną już
w pełni zasłużył na miano honorowego członka Partii Republikańskiej. Określił wypowiedź lidera USA jako „głęboko zasmucającą” i „podkopującą instytucję małżeństwa”. „Społeczeństwo, zwłaszcza dzieci, zasługuje na więcej” – stwierdził bez sensu. Zapewnił także, że modli się za prezydenta, by ten zmienił zdanie. Konserwatyści są coraz bardziej agresywni w swoich wysiłkach dążących do zablokowania praw gejów i lesbijek. W kilkunastu stanach rządzonych przez republikanów wprowadzono zakazy małżeństw jednopłciowych, w kilku uchwalono w tej sprawie dodatkowe poprawki do stanowych konstytucji. Konserwatyści usiłują też obalić prawa stanów, które zaakceptowały śluby gejów. Słuchając ich gniewnej retoryki, można by odnieść wrażenie, że homoseksualiści zamierzają co najmniej zdelegalizować związki hetero. Tymczasem najnowszy sondaż Gallupa pokazuje, że 50 proc. dorosłych Amerykanów jest za legalizacją małżeństw jednopłciowych, a trochę mniejszej grupie (48 proc.) śluby gejów wciąż się nie podobają. Pozytywny stosunek ma 65 proc. demokratów, 57 proc. osób bez konkretnych afiliacji politycznych i 22 proc. republikanów. Liberałowie zareagowali na deklarację Obamy entuzjastycznie, zaś prawicowcy – z zasady wrodzy prawom gejów – i tak by go nie poparli. Prezydent może mieć jednak kłopot z ważnym segmentem swych wyborców, bo Murzyni – głosujący tradycyjnie na demokratów – są bardzo religijni i w sprawach obyczajowych konserwatywni. PZ
edno z najbardziej skorumpowanych i najbiedniejszych państw Afryki dofinansowuje wiernym pielgrzymki do Watykanu.
„Gość Niedzielny” nie bez podziwu donosi o inicjatywie władz nigeryjskich i watykańskiego biura pielgrzymkowego ORP. Od ubiegłego roku władze afrykańskiego kraju dofinansowały podróże aż 10 tys. osób do Rzymu, gdzie przewodnikami są nigeryjscy klerycy. Tygodnik katolicki cytuje włoskiego hierarchę, który szczebioce, że „w Afryce panuje przekonanie, że religia pomaga ludziom być dobrymi obywatelami”. Cóż, to właśnie dzięki religii w tejże Nigerii dochodzi rokrocznie do niezliczonych zabójstw,
pogromów i napadów (setki ofiar!) – głównie wskutek waśni chrześcijańsko-islamskich. MaK
Więcej pedofilów K
ościół przekonuje, że problem pedofilii kleru należy do przeszłości. To kłamstwo. Liczba wiarygodnych oskarżeń członków kleru amerykańskiego o przestępstwa seksualne na nieletnich wyniosła w ubiegłym roku 489. Oznacza to wzrost o 15 procent. Na odszkodowania Kościół wydał w minionym roku 144 mln dol., które ofiarowali wierni – niekoniecznie na ten właśnie cel. Odszkodowania od roku 2002, kiedy skandal wyszedł w pełni na jaw, wyniosły 2,2 miliarda. 8 diecezji i 1 prowincja jezuitów ogłosiły bankructwo, by uniknąć płacenia. Co prawda większość
oskarżeń wciąż dotyczy molestowania dzieci w przeszłości, pokazuje to jednak głębię skandalu, którego dna wciąż nie widać. Adwokaci ofiar powtarzają, że dziesiątki tysięcy poszkodowanych wciąż nie ujawniły swych krzywd. Ponad jedna trzecia oskarżonych w 2011 roku (345 duchownych) nigdy wcześniej nie była oskarżona. TN
18
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Moje wybory Różne polityczne zdarzenia naznaczają życie ludzkie. Młodzież musi potem wkuwać na pamięć ich daty na lekcjach historii. Moim osobistym założeniem Rzymu, Grunwaldem i rewolucją francuską zarazem są wybory prezydenckie. Zgromadzeni w 3 rodziny z zapartym tchem czekaliśmy 6 maja 2012 roku na wyniki drugiej tury francuskich wyborów prezydenckich. Szampan drży w lodówce z niepewności, a tu moja przedszkolna córka podbiega z rok starszym kolegą do telewizora i pyta, kiedy będzie wiadomo, kto wygrał wybory. Jakby nagle zrozumiała, o co chodzi. Prędko obliczyłam, że gdy skończy się zaczynająca się właśnie pięcioletnia kadencja, będzie miała lat 11. Ja też miałam kiedyś dokładnie tyle samo. W innym państwie, innych czasach, innej epoce. Był 1989 rok. 4 czerwca Joanna Szczepkowska obwieściła współobywatelom, że oto właśnie „skończył się w Polsce komunizm”. Najbardziej naznaczyła mnie jednak nie owa promulgacja, nawet nie pogrzebowe wyprowadzenie sztandaru PZPR, ale późniejsze wybory prezydenckie. Pamiętam doskonale, jak dyskutowałyśmy o nich z koleżanką z klatki schodowej podczas wspólnej drogi do szkoły. Znałyśmy na pamięć wszystkich kandydatów, a nawet ich
programy! Nie wspomnę, że różnice między lewicą a prawicą miałyśmy w małym palcu. Lewej ręki, bo akurat szczęśliwie obie pochodziłyśmy z lewicowych domów. Wiadomo, w tym wieku dziedziczy się opinie rodziców, jednak do dziś (albo raczej dopiero dziś) nie mogę wyjść z podziwu nie tyle, że w ogóle nas to interesowało, ale że naprawdę rozumiałyśmy, o czym rozmawiamy. Zapytajcie obecnego przeciętnego jedenasto- czy dwunastolatka o różnicę między kapitalizmem a socjalizmem oraz o jego zdanie na ten temat! Zresztą nie ma co się dziwić ani krytykować. W dzisiejszej Polsce (czy innych krajach stabilnych politycznie)
nie dzieje się nic na tyle ideologicznie doniosłego, aby przesiąkła tym cała atmosfera, z młodzieżą wczesnoszkolną włącznie. Może i na całe szczęście. Dla mnie zaś (i pewnie dla sporej części moich rówieśników) od tamtego czasu wybory prezydenckie stały się wydarzeniem życiowo istotnym. Następne, jakie zapadły mi wyjątkowo w pamięć, wyniosły (pięć lat później) na najwyższy w państwie urząd Aleksandra Kwaśniewskiego. Jeszcze wówczas brakowało mi roku, aby pospieszyć do urn. Trudno opisać słowami, jak bardzo całym pokoleniem tego żałowaliśmy! Jak bardzo mieliśmy wrażenie stania z boku, gdy tyle się działo! Gdy wyczuwaliśmy dziejowe przemiany. Tym bardziej że atmosfera znów zrobiła się elektryczna. W szkole nie mówiliśmy o niczym innym. Nie mogąc brać udziału w głosowaniu, każdy manifestował swój wybór, jak podpowiadała mu nieograniczona fantazja siedemnastolatków. Wraz z przyjaciółką przełożyłyśmy na przykład zegarki na prawą rękę tylko dlatego, że… tak nosił swój zegarek Kwaśniewski! Wieczór wyborczy spędziliśmy razem – rodzina przyjaciółki i moja – na dyskusjach z wypiekami na twarzy i euforii politycznej. Kolejne wybory, które na zawsze zakorzeniły się w mojej pamięci jako symboliczne, odbyły się osiem lat
później i choć nie dotyczą już mojego kraju, przeżyłam je dość mocno emocjonalnie. Aż trudno uwierzyć, że minęły już 4 lata. Wciąż pamiętam wyniesione z własnych doświadczeń wątpliwości i obciążone historycznym bagażem niedowierzanie. Jakby było to wczoraj. Wciąż mam w oczach obraz ciemnej twarzy męża na tle świeżo malowanych na biało drzwi sypialni. Dyskretne skrzypnięcie, mąż budzi mnie z samego rana, wychodząc do pracy, ale zamiast: „Do widzenia” słyszę: „Wygrał Obama”. Moja przebudzona córeczka przekręca się na drugi bok. Liczy sobie wówczas prawie 2,5 roku i nie wie jeszcze, że – tak jak
Obama – ma wśród przodków kilka pokoleń niewolników czy ludzi dyskryminowanych. Przytulam ją i zanim zasnę z powrotem, przypomina mi się inna scena – tata i ja przed telewizorem w kuchni rodziców. Na ekranie starszy, zmęczony, ale szczęśliwy pan wychodzi z więzienia. Jest luty 1990 r. w RPA, a ja mam trochę ponad 11 lat. Starszy pan nazywa się Nelson Mandela – za 2 lata i on zostanie wybrany prezydentem.
A co dał nam wybór Obamy na prezydenta odległego kraju? Może nic nie zmienił w codziennym życiu statystycznego Polaka, ale z pewnością jest objawem stopniowego zamykania się (potrwa ono, niestety, jeszcze kilka pokoleń) niechlubnego rozdziału z księgi ludzkości pod tytułem rasizm i nietolerancja. Spójrzmy zresztą na ławy naszego parlamentu – zdaje się, że i nam zdarzenie to pozwoliło ewoluować w kierunku tolerancji i akceptacji, i to nie tylko innych kolorów skóry. Właśnie odpoczywam po ostatnich ważnych dla mnie wyborach. Znów nie głosowałam (nie ma chyba jeszcze państw, które pozwalają obcokrajowcom wybierać prezydenta) i też czułam drażniącą bezsilność wobec otaczających mnie zmian. Ale w wieczór wyborczy serce biło mi tak samo szybko, a przez sekundę przed dwudziestą oczy zaszyły mi mgłą i myślałam, że nie zobaczę twarzy zwycięzcy. Dotyczyły bowiem kraju, w którym żyję i wychowuję moje dziecko. I także one (może nawet bardziej niż te polskie) pozwoliły mi na odnowienie idei z tego przełomowego momentu dorastania – wiary w ludzi oraz liczące się dla mnie wartości, takie jak tolerancja, równość, empatia, a wreszcie, tak typowa dla tej kultury, laickość. Wybory prezydenckie w roku 2012 wygrał w V Republice Francuskiej socjalista François Hollande. Następny polityczny kamień milowy do mojej wyborczej kolekcji. Agnieszka Abémonti-Świrniak Paryż
Nędza maturalna Jestem tegoroczną maturzystką i doskonale rozumiem rozgoryczenie red. Marka Szenborna dotyczące matur („FiM” 19/2012). Większość moich znajomych ubolewa nad formułą egzaminu. Nie boją się teraz, czy dobrze napisali, choćby polski, bo wiedzą, że zrobili to bezbłędnie. Boją się natomiast, czy „wstrzelili się w klucz”, czyli czy ich prawdziwe stwierdzenia na zadany temat są uwzględnione w punktacji CKE. Od lat uczeni jesteśmy pracy z kluczem. Polonistka, choć bardzo tego nie chciała, pokazała nam, jak z tematu wypracowania spróbować utworzyć klucz, bo wiedziała, że właśnie na tym polega matura. Wedle egzaminatorów liczą się najprostsze stwierdzenia na poziomie „jest wysoki, schorowany”, a wnioski dotyczące np. osobowości postaci możemy, z korzyścią dla nas, zachować dla siebie. Takie matury wymyśla CKE, a my nie mamy absolutnie nic do powiedzenia. Prawdą jest również to, że ludzie słabsi z polskiego, zauważający tylko te najprostsze fakty, zdają matury najlepiej. Podobnie zresztą wygląda sytuacja ludzi, którzy, jak ja, postanowili zdawać biologię na poziomie rozszerzonym. Jest to dość obszerny materiał, mnóstwo szczegółów
do zapamiętania, dlatego kilka miesięcy spędziłam nad książkami. I to kilkunastoma, bo nie ma jednego podręcznika, który zawierałby całą niezbędną na maturze wiedzę; w jednych materiał jest niekompletny, w innych zbyt szeroki w pewnych tematach, a brakuje zagadnień innych, równie ważnych. Mimo to wszystkie one są dopuszczone jako podręczniki. Po tych kilku miesiącach, nauczona już chyba absolutnie wszystkiego, przyszłam na egzamin. Nie wykorzystałam mojej wiedzy niemal w wcale. Pytania opierały się albo na tekstach, albo o najbardziej ogólne rzeczy. I teraz, przyznam szczerze, żałuję tych godzin spędzonych na nauce – mogłam przecież robić tyle ciekawszych i mniej męczących rzeczy. Nie ma w tym zamieszaniu winy lub głupoty uczniów, ponieważ my się uczymy tak czy inaczej całego wymaganego materiału, a często także i wielu rzeczy spoza niego. Tak jest przynajmniej w moim liceum, stojącym dość wysoko w warszawskim rankingu. Podkreślam tu winę malejących wymagań maturalnych, które nie idą w parze ze spadkiem wymagań szkolnych. Nie każdy maturzysta umie tylko tyle, ile wymaga egzamin, który przypadło mu zdawać. Milena z Warszawy
Zmarnowany cud W katastrofie lotniczej w Nepalu (14 maja) zginęło 15 osób. Wśród sześciorga uratowanych znalazła się para duńskich turystów, którzy odnieśli jedynie niewielkie, zewnętrzne obrażenia. Żadne nie złamało nawet palca. Nie dziwi więc, że wtorkowe duńskie media zgodnie informowały o „cudownym ocaleniu” Emilii Jorgensen i Andreasa Rasha. Aż żal pomyśleć, że tak piękny cud tak bezsensownie się zmarnował. Bowiem uratowani z katastrofy Duńczycy nie tylko nie modlili się o ocalenie do największego z Polaków, ale prawdopodobnie – tak jak znakomita większość poddanych JKM Małgorzaty II – nawet jeżeli w ogóle usłyszeli kiedykolwiek o istnieniu JPII, to dawno już o tym zapomnieli. A gdyby wiedzieli i gdyby się modlili, to przecież mielibyśmy potwierdzający świętość Jana Pawła Wielkiego cud jak malowanie.
Niestety, póki co wygląda na to, że rację mają filozofowie, którzy twierdzą, że pan B. umarł. Bo przecież gdyby żył i był w pełni sił, to dlaczego miałby ocalić życie dwojga „żyjących na kocią łapę” duńskich bezbożników, zamiast dwa lata temu wysilić się choć odrobinę i uratować ze „zbrodniczych łap tandemu Putin-Tusk” polską, głównie katolicką, elitę, która „poległa” pod Smoleńskiem. Lub choćby tylko pana prezydenta i jego małżonkę. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Bo nawet i w tym Nepalu zamiast dwojga konkubentów mógł przecież lecieć tym samolotem i ocaleć jakiś sukienkowy miłośnik dzieci. I już mielibyśmy cud, jakiego świat nie widział. A skatoliczałe do bólu media w naszym bantustanie męczyłyby wszystkich przypominaniem o niezbitym dowodzie świętości naszego Ojca Świętego. Byłby cyrk lepszy niż ten przed Sejmem… Włodzimierz Galant Kopenhaga
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
LISTY Apostazja Palikota Akt apostazji, jakiego dokonał Janusz Palikot, spowodował histerię katoprawicy. No bo jak to, odejść, ot tak sobie, z szeregów owieczek Kościoła katolickiego, wyrazić swoją WOLNĄ wolę, podjąć ŚWIADOMĄ decyzję, nie zastanawiać się, co powie tata, mama, sąsiedzi, politycy, etc. Do „prawdziwych katolików” w ogóle nie dociera, że apostata może być wierzący, choć poza strukturami Kościoła. Tymczasem można być porządnym człowiekiem, nie należąc do Kościoła! Można być Polakiem, nie będąc katolikiem. Kłamstwem jest twierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, jakoby katolicyzm i polskość były trwale związane. Janusz Palikot doświadczył, jaki to otwarty, przyjazny i miłujący jest Kościół: grupa łysoli – niewykluczone, że spod znaku ONR – zablokowała wejście do ogólnodostępnego kościoła, w którym chciał złożyć swój akt. Kościoła, na którego utrzymanie, remont i iluminację, łoży polski podatnik. Nie tylko katolik. Zgadzam się z Palikotem, że Kościół w Polsce cechuje przeogromna pazerność finansowa (Komisja Majątkowa, Fundusz Kościelny, roszczenia finansowe towarzyszące rozmowom przy jego likwidacji, zwolnienia podatkowe, bonifikaty sięgające 99 proc. na zakup ziemi i budynków, nieuzasadnione dotacje budżetowe aż do szczebla powiatu, niesprawiedliwe, zryczałtowane podatki kleru w śmiesznej wysokości, religia w szkołach na koszt państwa, opłacani kapelani z budżetu itp.) – nie przystoi to głoszącym rzekomo słowo Boże, namawiającym do życia w ubóstwie itp. Nie brakuje rozhisteryzowanych katolików, którym coś takiego jak apostazja, antyklerykalizm i ateizm nie mieści w ich zadymionych kadzidłem głowach! Niejaki Piotr Majer, ksiądz, uważa, że nie można wypisać się z Kościoła, a akt apostazji nie sprawia, że ktoś przestaje być katolikiem. Szanowny Piotrze, obrażasz św. Piotra, bo nie przystoi, by ktoś tak naiwny, kłamliwy i nieudolnie manipulujący wypowiadał się, narażając na ośmieszanie. Jak to, nie można świadomie, będąc dorosłym, wystąpić z Kościoła, do którego przystąpiło się nieświadomie poprzez chrzest, będąc niemowlakiem? Paweł Krysiński, RP
Zamach na emeryta Ostatnie głosowanie w Sejmie podzieliło nasze społeczeństwo. Bezpodstawne podniesienie wieku emerytalnego i poparcie tej reformy przez Ruch Palikota to zamach na spokojne życie emeryta. Władza pokazała, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przecież to związek
SZKIEŁKO I OKO
„Solidarność” domagał się między innymi wolnych sobót, emerytur (60 lat – mężczyźni, 55 lat – kobiety). Teraz ludzie wywodzący się z tamtej tradycji doprowadzili do tego, że zdesperowani związkowcy zdolni są nawet do łamania prawa w obronie swojej emerytury. To, co zaproponowali nam wybrańcy narodu, to skandal – przynajmniej europejski. Jesteśmy w Unii Europejskiej, ale nie mamy nawet minimalnych zarobków europejskich. Teraz, kiedy mami się nas wydłużonym życiem Europejczyka, nie
zgodzić z tym, że czas pracy w służbach mundurowych jest „skandalicznie niski” i nie rozumiem żalu Pana Powolnego, że w stosunku do pracowników służb mundurowych prawo nie zadziałało wstecz. To chyba normalne, że nowe przepisy dotyczyć będą tych, którzy dopiero wstępują do służby. Zamiast ubolewać, że rząd nie dokopał mundurowym, trzeba było upomnieć się o mężczyzn zatrudnionych od kilku lat w „cywilu”, którzy zaczynali pracę z nadzieją emerytury w wieku 60 lat, a teraz każe im
mówi się nic o zrównaniu płacy do średniej europejskiej. Zamiast tworzyć miejsca pracy, które zapewnią stabilizację życia Polaków, straszy się ich głodowymi emeryturami. Walka z bezrobociem i zatrudnieniem na umowach, które nie przynoszą wymiernych podatków do kasy państwa, powinna być priorytetem ludzi, którym zaufało społeczeństwo. Straszy się nas 50-procentową wcześniejszą emeryturą – taka propozycja padła z ust wicepremiera Pawlaka z PSL-u. Jednak nie wspomniał on, jaka jest różnica w płaceniu składek pomiędzy KRUS-em (kwartalnie) a ZUS-em (miesięcznie). Młodzi ludzie zatrudnieni na umowę-zlecenie lub o dzieło nigdy nie doczekają się emerytury – będą pracować do śmierci lub umrą z głodu. W Polsce robotnicy są wyzyskiwani przez swych pracodawców, którzy zapomnieli, że już w XIX wieku wywalczono prawo do godnego, 8-godzinnego dnia pracy. Mamy i dobre aspekty tego głosowania – nie uchwalono, że płacenie składki ZUS będzie obowiązywało do 67 roku życia, bo jeśli ktoś nie dożyje do emerytury, to rodzina musiałaby ją kontynuować. Marian Kozak, Siedlce
się pracować do 67 roku życia. Równajmy w górę, a nie w dół! Moim zdaniem można było podnieść okres służby uprawniający do przejścia na najniższą emeryturę mundurową do 20 lat. Obecnie okres ten wynosi 15 lat, tylko nikt nie mówi, że odchodzący do cywila żołnierz zawodowy dostanie wtedy ok. 40 proc. ostatniego uposażenia. Bez sensu jest wyznaczanie minimalnego wieku, uprawniającego do przejścia na emeryturę. W tej chwili okres służby uprawniający do pełnej emerytury skrócono de facto do 25 lat (wcześniej 28,5 roku). Myślę, że teraz nikt średnio rozgarnięty nie wstąpi do armii przed 30 rokiem życia. Czy ktoś wyobraża sobie czołgającego się, skaczącego, biegającego, padającego sześćdziesięciolatka czy sześćdziesięciolatkę (bo mamy coraz więcej kobiet w służbach mundurowych)? Toż to wiek, w którym często występuje osteoporoza. Więcej wydamy na odszkodowania i leczenie połamańców, niż zaoszczędzimy na ich emeryturach. To jest polskie wojsko! To jest polska policja! To jest polska Państwowa Straż Pożarna! Ci ludzie często ryzykują życiem. Może armia mogłaby być mniejsza, ale nie może być dziadowska. Zamiast ubolewać nad tzw. przywilejami emerytalnymi służb mundurowych, zlikwidujmy przywileje funkcjonariuszy obcego państwa – Watykanu! Czytelnik
To nie jest reforma Mam parę uwag do artykułu Pana Michała Powolnego („FiM”, 17/2012), choć w większej części zgadzam się z jego treścią. Podobnie jak Pan Powolny uważam, że podnoszenie wieku emerytalnego nie jest lekarstwem na problemy polskiego systemu emerytalnego. Wydaje się, że sytuację może uzdrowić przekształcenie II filaru w III (tzn. dobrowolny), połączenie ZUS z KRUS i ograniczanie „szarej strefy”. Nie mogę się
A ja popieram! Moją pierwszą rekcją na poparcie przez Ruch Palikota rządowej inicjatywy przedłużenia wieku emerytalnego było poczucie, że zostaliśmy zdradzeni. Jednak po namyśle uznałem, że z dwóch powodów była to słuszna decyzja. Po pierwsze (bez żadnych
zastrzeżeń) – znalezienie się w jednej wspólnej koalicji przeciw PiS, a po drugie (z pewnymi zastrzeżeniami) – uznałem to za chlubne nawiązanie do tzw. PRL-owskich obyczajów honorowania przodowników pracy. Bo przecież ludzie, którzy z poświęceniem dłużej pracują, stają się takimi przodownikami pracy. Ale pod warunkiem, że stają się nimi dobrowolnie. I tutaj należy rozważyć szereg warunków, pod jakimi dopuszczalne będzie ewentualne przedłużenie obowiązkowego okresu pracy przed uzyskaniem emerytury w pełnym wymiarze. Nie może to dotyczyć osób pracujących w szczególnie szkodliwych i uciążliwych warunkach. Osobom tym, jeżeli wyrażą ochotę dłużej pracować, należy stworzyć możliwość zmiany miejsca pracy na mniej uciążliwą i szkodliwą dla zdrowia. Należy zorganizować dla tych osób odpowiednio wcześniej kursy kwalifikacyjne i szkoleniowe. Wielu wybitnych fachowców i doświadczonych pracowników w sposób naturalny odnajdzie się w nowej sytuacji. Mogą pozostać mistrzami i nauczycielami, dzieląc się z młodymi pracownikami swoją wiedzą i doświadczeniem. Faktem jest, że zmieniający się styl życia społeczeństwa przedłuża średni okres życia, a kurczowe trzymanie się ustalonego kilka dziesięcioleci temu granic wieku produkcyjnego jest anachronizmem. Coraz powszechniejszy staje się zdrowy i higieniczny tryb życia. Poza tym wielu pracowników z niechęcią odchodzi na emeryturę, będąc w dobrej kondycji zdrowotnej, bo praca to też możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym i towarzyskim. Władysław Salik
19
i swobodne dysponowanie przestrzenią publiczną, a to już kwalifikuje się jako przestępstwo. Mir
Brawa za artykuł! Wreszcie (znów jako pierwsi) napisaliście prawdę o Julii Tymoszenko. Proces się toczył, ale w polskich mediach – poza ogólnikowo sformułowanymi przeciwko niej, rzekomo spreparowanymi zarzutami – ani słowa o oskarżeniu i faktach przedstawionych przez prokuratora. Gdzieś tylko przeczytałem zdanie, że jej majątek powstał tak samo jak inne fortuny w tym czasie. Dla mnie było oczywiste, że jej bogactwo powstawało przez oszustwa i kradzież, ale nie mogłem znać sposobów i rozmiarów tych prymitywnych machinacji. Jeśli pierwszy milion trzeba ukraść, to niech przynajmniej następne przynoszą korzyść krajowi i społeczeństwu. A tu – im dalej, tym gorzej; do zbrodni włącznie. Kiedy wiele lat temu premierowi Japonii Tanace udowodniono łapówkę z amerykańskiego Lockheeda, dostał 7 lat. Nikt wtedy nie protestował. A dziś tyle protestów. Z czyjej strony? Może tych, którzy też powinni być przeniesieni na państwowy wikt? Można się zastanawiać, ilu ludzi można byłoby uratować na przykład za 10 mld dol., ilu dzieciom zapewnić edukację, a przez nią lepszą przyszłość itd. I wreszcie – jaka kara powinna spotkać największych złodziei, którym część (ogłupionego) społeczeństwa zaufało i nadal wierzy? I jeszcze jedno! Teraz, po Waszym artykule, okaże się, czy odwaga istnieje, czy przekaziory „odważnie” podejmą temat Julii w glorii warkoczy, ikony ogłupiałego motłochu, i zaczną pisać prawdę? Jan Puczek
Niesioł i Duda Mimo że Ewa Stankiewicz uprawia nader obrzydliwy rodzaj dziennikarstwa, Stefan Niesiołowski nie powinien zachować się wobec niej w tak chamski i prymitywny sposób. Ten współzałożyciel i prominentny niegdyś działacz ZChN nie rozumie być może, że posługując się agresją i mową nienawiści, upodabnia się, a nawet przewyższa dawki jadu i chamstwa serwowane przez całe ugrupowanie PiS. Koledzy z PO próbują nieudolnie, wręcz infantylnie bronić ekscesy Niesiołowskiego przed gmachem Sejmu, twierdząc, że była to prowokacja ze strony Stankiewicz, a Niesiołowskiemu puściły nerwy. Ale jeżeli dał się sprowokować dziennikarce, którą pogardza, jest to świadectwem jego niebywałej głupoty! Rasowy polityk powinien rozważać na chłodno i nie powinien pozwolić się prowokować. Jedno spostrzeżenie Niesiołowskiego jest niezwykle trafne i wymaga odnotowania – cyt.: „Rydzyk obsługuje kadzielnicę kłamstwa”. Niezależnie od powyższego Duda – przewodniczący „Solidarności” – powinien także zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej, gdyż uniemożliwił posłom wyjście z budynku Sejmu
Ws z y s t k i m Ma mo m d u ż o zdrowia, radości i jak najmniej t r o s k – od ś w i ę t a i na co dzień – życzy Redakcja
Kochani!!! W dniach 24–26 sierpnia 2012 r. odbędzie się kolejny, coroczny zjazd Czytelników „Faktów i Mitów”. Miejscem spotkania jest Zespół Domów Wczasowych w Spale. Osoby, które są zainteresowane spotkaniem, uprzejmie prosimy o kontakt pod nr. tel. (42) 630 70 65 do 31 maja 2012 r. Koszt uczestnictwa wynosi 250 zł za osobę. Wpłaty należy dokonać do 15 lipca 2012 r. na konto „Błaja News” Sp. z o.o. ING Bank Śląski 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777 Serdecznie zapraszamy! Zespół „Faktów i Mitów”
20
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
SZKIEŁKO I OKO
Można by określić nerwicę jako religijność indywidualną, religię zaś jako powszechną nerwicę natręctw. (Zygmunt Freud) Nazwisko Zygmunta Freuda – ojca psychoanalizy – obiło się o uszy chyba każdemu. Pojęcia, którymi opisywał działanie ludzkiej psychiki, takie jak kompleks Edypa, libido czy trauma, zdążyły już zawędrować pod strzechy, a gdy nasz znajomy powie: „To bez seksu” zamiast: „To bez sensu” – niejeden z nas uśmiechnie się filuternie, mówiąc: „Profesor Freud miałby tu wiele do powiedzenia”. Teoria Freuda pierwotnie służyła wyjaśnieniu wypowiedzi, zachowań i uczuć pacjentów, jednak z czasem zasięg tej teorii zaczął się zwiększać, a na kozetce posadzono całą naszą kulturę – z wyobrażeniami religijnymi włącznie. Freud czuł się spadkobiercą oświeceniowego racjonalizmu, kontynuatorem dzieła Kopernika i Darwina, dlatego też jego ocena zjawiska religii była surowa. Przyrównywał ją do zaburzeń psychicznych, takich jak nerwica natręctw. Aby w pełni zrozumieć sens tego porównania, warto przyjrzeć się jego poglądom na temat mechanizmów powstawania nerwicy.
Nerwica religijna Ojciec psychoanalizy uważał religijność za nerwicowe zaburzenie – tak w sferze indywidualnej, jak i zbiorowej.
Czym jest nerwica? Według Freuda przyczyny nerwic tkwią we wczesnym dzieciństwie. Jego zdaniem miłość niemowlęcia jest zaborcza, bo żąda ono od matki miłości bezwarunkowej i na wyłączność. Dlatego też darzy wrogością konkurentów do matczynej miłości – rodzeństwo, a zwłaszcza ojca. Z czasem zaczyna się bać, że ojciec odgadł jego wrogość i będzie chciał się zemścić. W ten sposób swoją własną wrogość przypisuje ojcu. Pod groźbą kary dziecko wyrzeka się roszczeń względem matki oraz wrogości względem ojca, wskutek czego powstaje tzw. kompleks Edypa1. Autorytet ojca zostaje z czasem uwewnętrzniony: człowiek nie postrzega już zakazów tak, jakby pochodziły one z zewnątrz, lecz z własnego wnętrza. Ten wewnętrzny, psychiczny „urząd cenzury” to właśnie sumienie. Zakazuje ono żywienia pewnych pragnień, które jednak nie znikają całkowicie, lecz zostają wyparte do nieświadomości. Stamtąd, z tej psychicznej piwnicy, dobijają się do bram świadomości i domagają się zaspokojenia. Ten konflikt psychiczny – między pragnieniami i zakazami – rodzi nerwicę. Psychika stara się wypracować jakiś kompromis między skonfliktowanymi stronami – popędami i sumieniem – i dopuszcza zastępcze, zakamuflowane formy zaspokojenia wypartych pragnień. Człowiek cierpiący na nerwicę natręctw wydaje się innym ludziom dziwakiem, ponieważ zwykłe codzienne czynności poprzedza szeregiem drobiazgowych zabiegów: „Ceremoniał neurotyczny polega na drobnych czynnościach, dodatkach,
Fot. WHOBE
ograniczeniach i zaleceniach spełnianych w trakcie wykonywania pewnych zajęć dnia powszedniego w zawsze ten sam lub regularnie zmieniany sposób. (…) każde odchylenie od ceremoniału pociąga za sobą karę w formie nieznośnego lęku, który natychmiast wymusza na człowieku nadrobienie zaniechanej czynności”2. Dla przykładu: zanim mężczyzna usiądzie w swoim ulubionym fotelu, okrąża go zawsze określoną ilość razy, a następnie siada na nim w określonej, zawsze takiej samej pozycji. W trakcie rozmowy z psychoanalitykiem może się okazać, że fotel ten łudząco przypomina ulubiony fotel ojca. Zatem siadanie na tym fotelu to – od dawna upragnione – zajęcie jego miejsca, odebranie mu jego pozycji. Wszystkie zabiegi, jakie ów mężczyzna wykonuje, są zarazem przekupstwem względem sumienia: nie wykonuje upragnionej czynności ot tak, lecz bardzo ją sobie utrudnia, jakby chciał odbyć pokutę za to, co ma zamiar uczynić. Pokuta ta ma służyć uniknięciu kary. Jednak
neurotyk nie uświadamia sobie rzeczywistego, nieświadomego znaczenia swych czynów – widzi tylko objawy, lecz nie zna ich przyczyn. Dziecięce pragnienia, które spełnia w zakamuflowany sposób, zostały dawno wyparte i są niedostępne świadomości. Zdaniem Freuda także religia ma głębsze znaczenie, którego nie uświadamiają sobie ludzie religijni.
Religia – masowa nerwica Jak się okazuje, religia wykazuje wiele podobieństw do nerwicy: „Łatwo zrozumieć, na czym polega podobieństwo ceremoniału neurotycznego do świętych aktów ceremoniału religijnego: na lęku sumienia pojawiającym się przy zaniechaniu, na całkowitym odizolowaniu od innego działania (zakaz zaburzania) i na posuniętej aż do najdrobniejszego szczegółu sumienności wykonywania tych czynności”3. Zgodnie z powyższym ceremoniał religijny odbywa się w wydzielonej sferze sakralnej (kościół),
skomplikowaną liturgię kościelną cechuje pedanteria i drobiazgowość, zaś im bardziej jakaś religia skupia się na rytualnej oprawie zamiast na treści, tym bardziej przypomina nerwicę natręctw. Uchybienie ściśle ustalonemu rytuałowi jest traktowane jako grzech, a wiernych przepełnia lęk przed karą spotykającą tych, którzy wyłamują się z uczestnictwa w obrządkach kościelnych (np. w spowiedzi). Powodem, dla którego człowiek religijny – tak jak neurotyk – komplikuje sobie życie, jest nieukojone poczucie winy. Nawet nie grzech, ale już sama pokusa wystarcza, by czuł się zagrożony. Dlatego wykonuje on zabiegi, które mają uchronić go przed pokuszeniem: „Świadomości winy neurotyka odpowiadają zapewnienia człowieka pobożnego, iż zdaje on sobie sprawę z tego, że w głębi serca jest wielkim grzesznikiem; wydaje się, że w tym wypadku wartość reguł odparcia lub ochrony mają praktyki pobożne (modlitwy, inwokacje itd.), od których ludzie ci rozpoczynają każdą czynność dnia
powszedniego, a już zwłaszcza każde nadzwyczajne przedsięwzięcie”4. Jednak te zabiegi mają ostatecznie na celu jedynie uspokojenie sumienia, zapewnienie sobie dyspensy na zakazaną czynność: „(…) ceremoniał przedstawia sumę warunków, które dopuszczają coś innego, niezakazanego w sposób absolutny, podobnie jak kościelny ceremoniał zaślubin oznacza dla człowieka pobożnego przyzwolenie na przyjemność seksualną, w innych okolicznościach grzeszną”5. W ten sposób i wilk jest syty, i owca cała: pragnienie zostaje zaspokojone, ale i sumienie jest zadowolone, że jego zakazy nie zostały zupełnie zlekceważone. Tak więc zadaniem religii jest utrzymanie w bezpiecznych granicach pewnych sił popędowych: „(…) także u podstaw religii legło stłumienie, wyrzeczenie się pewnych impulsów popędowych; w przeciwieństwie do nerwicy nie chodzi tu jednak o komponenty wyłącznie seksualne, lecz o popędy egoistyczne, społecznie szkodliwe, którym zresztą najczęściej nie brak też niejakiej dozy potencjału seksualnego”6. Funkcją religii jest to, że skierowuje ona niebezpieczne popędy tak, by wyrządzały jak najmniej szkód. Jej normy nie zezwalają na przykład na nieskrępowaną agresję czy aktywność seksualną; to swoisty zawór bezpieczeństwa. Dla przykładu: moralność chrześcijańska nie zezwala na chaotyczne szerzenie się przemocy, bo niszczy ona ład społeczny. Przemoc jest usprawiedliwiana tylko pod pewnymi warunkami, zwłaszcza wtedy, gdy służy interesom religii: „(…) często wszystkie czynności potępiane przez religie – uzewnętrznienia popędów tłumionych przez nie – spełniane są właśnie w imieniu religii i rzekomo dla jej dobra”7. Adekwatnym przykładem dla ostatniej tezy są wojny krzyżowe i inkwizycja: nie chodziło w nich o święte cele, lecz o agresywne pobudki domagające się zaspokojenia. Skierowanie ich przeciwko „wrogom wiary” dało okazję do ich wyładowania bez obciążenia wyrzutami sumienia. Jednym z wniosków płynących z lektury Freuda jest to, że sumienie nie jest takie moralne, jak by się wydawało. Jest raczej jak cwany handlarz, który za naszymi plecami knuje z mrocznym królestwem popędów. PAWEŁ PARMA
[email protected] 1. Nazwa ta nawiązuje do mitu o Edypie, który zabił swego ojca i poślubił matkę, jednak uczynił to, nie wiedząc, że są to jego ojciec i matka (został porzucony w dzieciństwie i wychowany przez kogoś innego). 2. Z. Freud, „Czynności natrętne a praktyki religijne”, [w:] „Tenże, Charakter a erotyka”, Warszawa 1996, s. 7. 3. Tamże, s. 8. 4. Tamże, s. 11–12. 5. Tamże, s. 12. 6. Tamże, s. 13. 7. Tamże, s. 14.
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Terminologia biblijna (1) Panie Redaktorze! Od lat czytam „Fakty i Mity”. W rodzinie i środowisku „cieszę się” opinią antyklerykała. Używam tego określenia, ponieważ nawet nie bardzo wiem, kim jest agnostyk czy ateista – tak naprawdę dopiero teraz te pojęcia stały się głośne. I tu prośba: może byłoby warto, choćby raz na kwartał, umieszczać taki słowniczek terminów związanych z Pana dziedziną, np.: Biblia, apokryfy itp. Poza tym, jak rozumieć stosowane przez Pana skróty w nawiasach, np.: 1 P 1. 22? Ponieważ w sprawie tej otrzymałem już niejeden list i znam ten problem z własnego doświadczenia, postanowiłem przybliżyć Czytelnikom znaczenie najważniejszych pojęć związanych z Biblią, które nie tylko ułatwią ich zrozumienie, ale także pomogą w samodzielnym pogłębianiu wiedzy. Zacznę od tych podstawowych, a mianowicie od samej Biblii i pojęć z nią związanych. Biblia (od gr. biblion – zwój papirusu, książka, pismo; w l. mn. biblia – księgi) jest to Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (skróty: ST, NT), z tym że pojęcia „stary” i „nowy” nie są tu najtrafniejszymi określeniami, dlatego też dziś częściej używa się takich nazw jak: Biblia hebrajska lub Pisma hebrajskie, a w odniesieniu do Nowego Testamentu – Pisma chrześcijańskie. Pisma hebrajskie lub Biblia hebrajska to zbiór Pism, które Żydzi nazywają Tanach (t, n i ch to pierwsze litery hebrajskich słów: Tora – Prawo, Newiim – Prorocy oraz Ketuwim – Pisma). Tanach to zatem zbiór ksiąg tzw. Starego Testamentu, którym posługiwano się już w III wieku przed Chrystusem, a który został uznany i zamknięty przez żydowskich uczonych na synodzie w Jabne pomiędzy 90 a 100 r. n.e. Kanon ten we współczesnych Bibliach obejmuje 39 ksiąg zebranych w wymienionych już wyżej trzech częściach zawierających: Prawo, zwane też Pięcioksięgiem Mojżesza, czyli księgi: Rodzaju (Rdz), Wyjścia (Wj), Kapłańską (Kpł), Liczb (Lb) i Powtórzonego Prawa (Pwt); Proroków, czyli 21 ksiąg: Jozuego (Joz), Sędziów (Sdz), I i II Samuela (1 Sm i 2 Sm), I i II Królewska (1 Krl i 2 Krl), Izajasza (Iz), Jeremiasza (Jr), Ezechiela (Ez), Ozeasza (Oz), Joela (Jl), Amosa (Am), Abdiasza (Ab), Jonasza (Jon), Micheasza (Mi), Nahuma (Na), Habakuka (Ha), Sofoniasza (So), Aggeusza (Ag), Zachariasza (Za) i Malachiasza (Ml); Pisma obejmujące 13 ksiąg: Rut (Rt), I i II Kronik (1 Krn i 2 Krn), Ezdrasza (Ezd), Nehemiasza (Ne), Estery (Est), Hioba [Joba] (Hi), Psalmów (Ps), Przysłów [Przypowieści] (Prz), Kohelet [Kaznodziei
Salomona] (Koh), Pieśń nad Pieśniami (Pnp), Lamentacje [Treny] (Lm), Daniela (Dn). Tym kanonem Biblii hebrajskiej posługują się więc dziś wszyscy chrześcijanie, z tą różnicą, że Kościół rzymskokatolicki włączył do niego również tzw. apokryfy, czyli 7 następujących ksiąg: Tobiasza (Tb), Judyty (Jdt), I i II Machabejska (1 Mch i 2 Mch), Barucha (Ba), Mądrość Syracha (Syr) i Mądrości (Mdr). Kanon Pism chrześcijańskich, czyli tzw. Nowy Testament, obejmuje z kolei 27 ksiąg, czyli cztery Ewangelie: Mateusza (Mt), Marka (Mk), Łukasza (Łk), Jana (J), Dzieje Apostolskie (Ap), listy apostolskie: do Rzymian (Rz), dwa do Koryntian (1 Kor i 2 Kor), do Galacjan (Ga), Efezjan (Ef), Filipian (Flp), Kolosan (Kol), dwa do Tesalonicza (1 Tes i 2 Tes), dwa do Tymoteusza (1 Tm i 2 Tm), do Tytusa (Tt), do Filemona (Flm), do Hebrajczyków (Hbr), a także 7 listów powszechnych: Jakuba (Jk), I i II Piotra (1 P i 2 P), trzy listy Jana (1 J, 2 J, 3 J) i Judy (Jud). Ostatnią księgą NT jest Apokalipsa św. Jana (Ap), zwana również Objawieniem św. Jana. Z kolei skrót 1 P 1. 22 (wszelkie powyższe skróty podaję za Biblią Tysiąclecia) oznacza Pierwszy List św. Piotra. Pierwsza liczba po literze oznacza rozdział tego listu, natomiast następna liczba lub liczby oznaczają werset lub wersety. Apokryfy (od gr. apokryphos – ukryty, tajemniczy) to starożytne pisma żydowskie lub wczesnochrześcijańskie, które nie zostały włączone do Biblii, ponieważ ich treść odbiega od powszechnie uznanej nauki judaizmu lub chrześcijaństwa. Księgi te przypominają jednak pisma biblijne, bo ich anonimowi autorzy ukrywający się pod imionami znanych postaci biblijnych starali się nadać im charakter sakralny. Jednakże już wczesnochrześcijańscy pisarze odnosili się do nich negatywnie, traktując je jako księgi fałszywe i szkodliwe. Warto też dodać, że słowo „apokryf” obejmuje nie tylko księgi, które zostały uznane za niekanoniczne, ale także te księgi, które Kościół
rzymskokatolicki przejął za Septuagintą oraz Wulgatą i włączył do ST, chociaż nie ma ich w Biblii hebrajskiej (patrz wyżej). Przypomnę, że doszło do tego podczas czwartej sesji soboru trydenckiego (8 kwietnia 1546 r.), która była skoncentrowana wokół dyskusji na temat źródeł objawienia Bożego. Debaty toczące się na ten temat, zakończyły się uchwaleniem znamiennego dekretu. Oto jego treść: „Kto nie przyjmuje tych ksiąg w całości i ze wszystkimi ich częściami jako święte i kanoniczne, tak jak Kościół katolicki zwykł je czytać i jak się zawierają w starej łacińskiej edycji Wulgaty, oraz świadomie i rozmyślnie gardzi wyżej wspomnianymi tradycjami – niech będzie przeklęty” („Breviarium fidei”, s. 115).
Według Encyklopedii Biblijnej „rękopisy Septuaginty znalezione w Qumran między zwojami znad Morza Martwego i inne wczesne manuskrypty i cytaty z Septuaginty obecne w pismach starożytnych wskazują, że w tekście Septuaginty ciągle dokonywano poprawek. Dodatkowo rękopisy hebrajskie znalezione w Qumran różnią się od standardowego tekstu hebrajskiego (…). Septuaginta ma czasami inny układ wewnątrz ksiąg lub krótsze albo dłuższe wersje niektórych ksiąg. Na przykład Księga Jeremiasza jest o jedną ósmą krótsza w wersji greckiej i może pochodzić z wcześniejszej wersji hebrajskiej od tej, która znajduje się w dzisiejszej Biblii hebrajskiej (…). Księga Jozuego ma wiele dodatków, opuszczeń i zmian” (Prymasowska Seria Biblijna, Warszawa 1999, s. 1099).
Karta z rękopisu Septuaginty
Z kolei Biblia mówi: „Niczego nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i niczego z tego nie ujmiecie, przestrzegając przykazań Pana, waszego Boga, które ja wam nakazuję” (Pwt 4. 2). Czym jednak jest Septuaginta, Wulgata i tekst masorecki? Septuaginta (łac. siedemdziesiąt, skrót LXX) to najstarsze greckie tłumaczenie Pism hebrajskich, tzw. tłumaczenie Siedemdziesięciu, którego – według Listu pseudo-Arysteasza z I w. przed Chrystusem – miało dokonać siedemdziesięciu dwu wybitnych żydowskich tłumaczy i znawców Pism hebrajskich. Legenda głosi, że dokonali oni tego na polecenie króla egipskiego Ptolomeusza II Filadelfosa (285–246 rok przed Chrystusem), który sprowadził ich do Aleksandrii. Najpierw dokonali oni przekładu Pięcioksięgu w ciągu 72 dni na wyspie Faros, a następnie inni biegli kontynuowali tłumaczenie pozostałych Pism, aż do jego ukończenia w I wieku przed Chrystusem.
Ponadto Septuaginta, oprócz ksiąg zawartych w Biblii hebrajskiej, zawiera również pisma niekanoniczne, m.in. wyżej wymienione, które Kościół rzymskokatolicki uznał za pisma wtórnie kanoniczne, oraz pewne utwory napisane w oryginale po grecku, na przykład cztery Księgi Machabejskie i Psalmy Salomona. Dość wspomnieć, że m.in. z powyższych powodów Septuaginta nie cieszyła się powodzeniem wśród ówczesnych Żydów. Wulgata z kolei jest najbardziej znanym przekładem łacińskim Biblii. Przekładu tego, z wykorzystaniem istniejących już tłumaczeń łacińskich, dokonał Hieronim (około 340–420). Uczynił to na polecenie biskupa Damazego (366–384). Warto jednak przypomnieć, że owo tłumaczenie, wraz z zamieszczonymi apokryfami, zostało uznane przez Kościół rzymskokatolicki za oficjalny tekst Biblii dopiero na soborze trydenckim.
21
Oto jak przekład ten ocenił Jan Kalwin: „Każdy przeciętnie uzdolniony człowiek, porównując Wulgatę z innymi przekładami, łatwo zauważy, że zawiera ona wiele rzeczy błędnie przełożonych, które w innych przekładach są oddane właściwie. Jednak sobór nakazuje nam zamknąć oczy na światło, by samoistnie zboczyć z drogi” („Refutacja sesji IV soboru trydenckiego”). Tekst masorecki (od hebr. masora – tradycja, przekaz) w obecnie drukowanych Bibliach stanowi standardową wersję Biblii hebrajskiej. Jej powstanie wiąże się jednak z kilkusetletnią pracą (głównie w Babilonie i Tyberiadzie) niezależnych grup żydowskich uczonych, zwanych masoretami (wierni przekaziciele), którzy między V a XI wiekiem n.e. stworzyli system zapisu samogłosek w alfabecie hebrajskim. Wprawdzie alfabet hebrajski składa się wyłącznie ze spółgłosek, ale masoreci – w trosce o poprawne odczytanie hebrajskiego tekstu – wprowadzili do Biblii hebrajskiej znane im samogłoski i w ten sposób zapobiegli błędnemu odczytaniu tekstu. Oczywiście, z uwagi na to, że wprowadzenie jakichkolwiek zmian w Biblii jest zabronione, sam tekst pozostał niezmieniony, a wszelkie uzupełnienia (uwagi ortograficzne) i samogłoski zostały zapisane na marginesie. Szczególne zasługi w tym względzie przypisuje się szkole tyberiadzkiej, którą popierał sam Majmonides – wpływowy, uczony i znawca Talmudu, żyjący w XII wieku. Wybitnym zaś kopistą tej szkoły był Aaron Ben Mosze Ben Aszer, twórca pierwszego zbioru zasad gramatyki hebrajskiej. Dość wspomnieć, że szkoła ta wniosła ogromny wkład w ówczesną wiedzę o tekście biblijnym. Oto co o dokładności ówczesnych kopistów możemy przeczytać na stronie Wikipedii: „Dokładność masoretów posunięta była do tego stopnia, że jeśli kopista pomylił choćby jeden znak – musiał spalić cały dotychczas zapisany zwój, nawet jeśli zbliżał się już do końca tłumaczenia. Dzięki temu dzisiejsze przekłady Biblii w minimalnym stopniu różnią się od oryginału – przekłady z XX wieku są niemal identyczne z analogicznymi fragmentami zwojów z Qumran” (za: pl.wikipedia.org/wiki/Masoreci). Warto dodać, że jeszcze cenniejsze od tekstu masoreckiego są manuskrypty Pism hebrajskich znalezione w latach 1947–1965 nad Morzem Martwym w pobliżu Qumran. Manuskrypty te pochodzą z czasów od III wieku przed Chrystusem do I wieku po Chrystusie. Dzięki tym rękopisom dysponujemy dziś kompletnym tekstem Księgi Izajasza oraz fragmentami wszystkich innych ksiąg biblijnych (z wyjątkiem Księgi Estery), a dzięki samemu odkryciu możemy nie tylko lepiej poznać historię tekstu i kanonu Biblii hebrajskiej, ale również mieć pewność, że księgi te jako odpisy istniały już w czasach machabejskich. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (88)
Kaci „wyklęci” Romuald Rajs, ps. „Bury”, należy do panteonu „żołnierzy wyklętych”. Popełnił zbrodnie na białoruskiej mniejszości narodowej i zapewne przysporzył Cerkwi świętych. Koszmarem dla Białorusinów na Białostocczyźnie były lata 1945–1947, bowiem uaktywniło się wówczas polskie zbrojne podziemie, którego działania wymierzone były nie tylko w struktury komunistycznego państwa, ale również w ludność białoruską. Kryteria, według których likwidowano osoby bądź dobierano wioski do pacyfikacji, były często etniczne i religijne – za dowód winy wystarczyło to, że ktoś mówił z innym akcentem albo nie przeżegnał się po katolicku. Ofiarami byli obywatele polscy przynależący do białoruskiej grupy narodowościowej o wyznaniu prawosławnym… Najbardziej bezwzględne i okrutne działania wobec Białorusinów podjęły ugrupowania poakowskie przybyłe z Wileńszczyzny. Oddziały te odznaczyły się największą liczbą zbrodni popełnionych na bezbronnej ludności cywilnej. Pomiędzy 29 stycznia a 2 lutego 1946 r. żołnierze „Burego” uprowadzili i zamordowali koło wsi Puchały Stare 30 białoruskich furmanów, a nadto spalili białoruskie wsie Zaleszany, Wólka Wygonowska, Zanie, Szpaki i Końcowizna. Rodziny ofiar podają, że zamordowano 82 osoby, z kolei IPN, który prowadził śledztwo w tej sprawie, przyjął, że było ich 79.
T
„Bury”, czyli Romuald Rajs, rocznik 1913, właściciel dwóch Krzyży Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Srebrnego Krzyża Zasługi z Mieczami, był patriotą z endeckim sznytem. Podczas procesu, zapytany przez sędziego o to, kim jest, odpowiedział: „Jestem Polak i katolik, a wy – pieski stalinowskie”. Żołnierze z oddziału „Burego” mówią o nim, że był bezwzględny i okrutny, niejako „zarażony śmiercią”, inny zaś z jego podkomendnych stwierdził, że „niewątpliwie Bury był sadystą”. Nie fraternizował się ze swoimi współtowarzyszami broni, miał poczucie wielkiej władzy, która szła w parze z łatwością zabijania (poczucie władzy wynikające z posiadania broni było typowe dla wszystkim partyzantów, również małoletnich). Osobiście rozstrzeliwał jeńców. Sławę „Kmicica z Wileńszczyzny” zdobył „Bury” w III Wileńskiej Brygadzie AK, dowodzonej przez „Szczerbca” (Gracjan Fróg). Walczył wówczas z Niemcami i litewskimi kolaborantami. Po rozwiązaniu brygady przedostał się do Białegostoku, gdzie pod fałszywym nazwiskiem wstąpił do LWP. W maju 1945 roku znowu był w antykomunistycznym podziemiu, a we wrześniu przeszedł do Narodowego Zjednoczenia
ak zwane nawrócenie jest istot ną częścią świata religii. Często bywa traktowane jako dowód na jej prawdziwość i nadprzyrodzoność. Pojęcie nawrócenia, czyli radykalnego zwrotu światopoglądowego i etycznego, wypływa z bardzo podstawowych ludzkich pragnień, które nie muszą mieć wiele wspólnego z religią. Wiele osób marzy o gwałtownym zwrocie we własnym życiu, o zerwaniu jakichś przykrych więzów, na przykład nałogu. Często męczymy się sami ze sobą i wypatrujemy jakiegoś szybkiego wybawienia, które przyniosłoby ulgę. Czasem te zmiany są obiektywnie pożądane, czasem wmówione nam przez otoczenie. To ostatnie dotyczy na przykład osób, które pod wpływem religii chciałyby zmienić orientację seksualną. Nie dlatego, że byłyby nieszczęśliwe z tą dotychczasową – raczej dlatego, że dały sobie wmówić, iż jest ona „grzeszna”. Religia (zwłaszcza różne odmiany radykalnego chrześcijaństwa) opracowała całe teorie na temat nawrócenia i składa obietnice, że takie gwałtowne przemiany są możliwe, a nawet do zbawienia absolutnie konieczne. W niektórych odłamach fundamentalistów protestanckich ludzie lubią emocjonalnie podkręcać siebie i grupę opowieściami o dawnych grzechach i gwałtownych,
Wojskowego. Kilka dni później został mianowany dowódcą Pogotowia Akcji Specjalnej w Komendzie Okręgu Białystok. Oddział kapitana „Burego” stanowił elitarną jednostkę partyzancką, skupiającą najlepszych żołnierzy NZW Okręgu Białystok, zaś hasło dowódcy – „Śmierć wrogom ojczyzny!” – znajdowało odzwierciedlenie w zawziętości i determinacji prowadzonych walk. Jednym z celów terroru podziemia, nasilonego na przełomie stycznia i lutego 1946 r., było zmuszenie Białorusinów do opuszczenia terytorium Polski. Horror zaczął się we wsi Łozice koło Hajnówki, w której żołnierze „Burego” zatrzymywali furmanów z okolicznych wsi. Następnie, wybrawszy co lepsze i sprawniejsze konie i wozy, oddział wraz z uprowadzonymi chłopami przemieścił się do wsi Zaleszany. Tam zastrzelono 16-letniego syna sołtysa oraz mieszkańca innej wsi, a innych ludzi zwołano „na zebranie” w budynku, po czym zarówno ten, jak i inne domy podpalono. Od kul i w ogniu zginęło 16 mieszkańców Zaleszan, a wielu innych odniosło rany. Najmłodsza ofiara miała 7 dni. Następnie w Wólce Wygonowskiej zastrzelono 2 osoby i podpalono wieś. Furmanów, którzy umieli się przeżegnać po katolicku i zadeklarowali polskie
efektownych przemianach. Stworzono nawet całą kulturę „głoszenia świadectwa”, snucia opowieści według schematu – jaki byłem paskudny, co „Pan mi uczynił” i jaki jestem teraz fajny. Oczywiście – dzięki Bogu. Przyznam, że w część tych opowieści jestem skłonny wierzyć. Silne emocje potrafią
pochodzenie, „Bury” puścił wolno, a 30 innych, którzy czynili znak krzyża zgodnie z tradycją prawosławną, zamordowano w lesie koło wsi Puchały Stare. We wsi Szpaki zabito co najmniej 7 osób (dokonano też gwałtu), a w miejscowości Zanie – 24 osoby. „Rajd” zakończono 2 lutego, podpalając wieś Końcowiznę. Mieszkańcy wsi uciekli i nikt nie zginął. „Szczerbiec”, dawny dowódca „Burego”, powtarzał swoim żołnierzom, że „od partyzanta do bandyty jest jeden krok”. Nietrudno było stać się „żołnierzem wyklętym” i mordercą. Wyrokiem sądu z dnia 1 października 1949 r. Romuald Rajs, ps. „Bury”, został skazany na karę śmierci. Wśród kilkunastu zarzuconych mu czynów były także te związane z zabójstwem furmanów i pacyfikacją wsi. Wyrok wykonano 30 grudnia 1950 r. w Białymstoku.
Nie ma w tym nic gorszącego i zdumiewającego, choć dla wielu jest to niezrozumiałe i rozczarowujące. Czy zatem wielkie życiowe zmiany są niemożliwe? Uważam, że są możliwe, ale zwykle występują wolniej, niż byśmy sobie tego życzyli i niż oczekiwałoby tego od nas otoczenie.
ŻYCIE PO RELIGII
Nawrócenia wpływać na charakter w różnym stopniu – czasem dosyć gwałtownym. Bywa, że ludzie porzucają dawne nawyki oceniane jako złe, czasem tracą pociąg do rzeczy, które lubili. Tyle że nie ma to wiele wspólnego z cudami. To po prostu część naszego ludzkiego, naturalnego wyposażenia psychologicznego. Charakterystyczne jest to, że „cudowne” zmiany dosyć często bywają mniej lub bardziej krótkotrwałe. To stąd w środowiskach radykalnych mówi się o „powrocie do grzechu” tej lub innej osoby. Po prostu emocjonalny napęd wywołujący zmianę ulega często wyczerpaniu i człowiek wraca do tego, kim jest naprawdę na danym etapie życia.
Nasza osobowość składa się z tysięcy podświadomych wyobrażeń o sobie i świecie oraz z nie mniejszej liczby nawyków. W czasie emocjonalnych poruszeń tylko niektóre z nich ulegają przekształceniu, a cała reszta tkwi sobie taka, jaka była w nas wcześniej. Nawet uświadomienie sobie jakichś nieprawidłowości w nas samych ma często mizerny wpływ na ich zmianę. Musimy znaleźć odpowiedni klucz do zmiany, a to zwykle jest czasochłonne; bywa, że niemożliwe do końca życia. Mam silne przekonanie, że podobnie jest z życiem społecznym. Dlatego nie bardzo wierzę w zmiany rewolucyjne. Po prostu w nowej
W 1995 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok skazujący Romualda Rajsa, argumentując, że walczył o niepodległy byt państwa polskiego i działał „w stanie wyższej konieczności, zmuszającej do podejmowania działań nie zawsze jednoznacznych etycznie”. W 2005 r. śledztwo w sprawie zbrodni „Burego” umorzył IPN. Jednocześnie jednak stwierdzono, że „zabójstwa furmanów i pacyfikacji wsi w styczniu i lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa”, i że „akcje »Burego« przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi wspomagały komunistyczny aparat władzy, i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich” oraz „działania pacyfikacyjne przeprowadzone przez »Burego« w żadnym wypadku nie sprzyjały poprawie stosunków narodowych polsko-białoruskich i zrozumieniu walki polskiego podziemia o niepodległość Polski. Przeciwnie – tworzyły często nieprzejednanych wrogów lub też rodziły zwolenników dążeń oderwania Białostocczyzny od Polski. Żadna zatem okoliczność nie pozwala na uznanie tego, co się stało, za słuszne”. Warto dodać, że 30 zamordowanych furmanów czeka obecnie w kolejce „do świętości” – oczywiście w Cerkwi prawosławnej. Przecież zostali zamordowani z powodu swojej wiary… ARTUR CECUŁA
sytuacji politycznej, załóżmy, że nawet znacznie korzystniejszej, bardziej sprzyjającej wolności i równości, działają ci sami starzy ludzie z milionami swoich nawyków. Ich zmiana wymaga pokoleń i nie zawsze będzie udana. Niestety, wszelkie przemiany wymagają ogromnej cierpliwości tak wobec siebie, jak i reszty społeczeństwa. To dlatego przy całej gadaninie o równości, braterstwie i prawach człowieka wloką się za nami ogony tyranii w najrozmaitszej postaci. Demokratyczna ewolucja społeczna trwa ledwo kilka pokoleń, a całe pokłady autorytaryzmu tkwią w większości z nas, w instytucjach, strukturach, nawykach, rodzinach, wyobrażeniach, pragnieniach. Znam wiele osób, które mówią dużo o wolności, ale bardzo pragną innymi sobie porządzić, zdominować ich, zmanipulować i użyć do własnych celów. Dzieje się to na różnych płaszczyznach – od rodziny i grona przyjaciół, przez stowarzyszenie, firmę, partię, aż po Kościół. Często nawet ci „wolnościowi tyrani” nie widzą sprzeczności ani napięcia w tym własnym rozdwojeniu. Ale na tym ta trudność zmiany właśnie polega i dlatego ewolucje w upragnioną stronę większej sprawiedliwości i wolności są takie powolne. Bo antydemokratyczna i antywolnościowa kontrrewolucja jest w nas. MAREK KRAK
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
U
dział papiestwa i jezuitów w tragicznych awanturach antyrosyjskich Polski jest przemilczany. Dla budującego się mocarstwa rosyjskiego było to wydarzenie historycznie traumatyczne, które położyło się cieniem na późniejszych stosunkach polsko-rosyjskich i nigdy nie powinno być pomijane przy rozpamiętywaniu rozbiorów. To głównie papiestwu i rzymskiej wierze zawdzięczamy wzajemne antagonizmy. Nawet jeszcze w 2005 r. – kiedy Rosja zastąpiła swoje dawne święto narodowe upamiętniające wybuch rewolucji październikowej Dniem Jedności Narodowej poświęconym „pamięci wyzwolenia
oraz biskup krakowski Bernard Maciejowski, protektor jezuitów. Uzgodniono wówczas konwersję Samozwańca na katolicyzm. Chrztu udzielili mu jezuici. Kilka dni później nuncjusz udzielił nowej owieczce komunii i bierzmowania. Jeszcze tego samego dnia neofita napisał do papieża, obiecując mu katolicyzację Rosji oraz krucjatę na Turków. Wobec odmowy Sejmu wojsko awanturnicze sformował wojewoda sandomierski z korpusem jezuitów jako kapelanów. Kilkanaście dni po konklawe z Rzymu wyszło radosne pismo do nuncjusza z prośbą o obszerny raport o postępach kampanii Dymitra i stosunku do niego polskiego
OKIEM SCEPTYKA ku Watykanowi. Jezuici zaczęli wkrótce głosić kłamstwa, że Dymitrowi udało się zbiec, przygotowując tym samym projekt kolejnej dymitriady. Simonetta, nowy nuncjusz papieski w Polsce, jeszcze u schyłku 1607 roku głosił ocalenie Dymitra. Watykan podzielił tę wiarę. Nowy Samozwaniec (podający się za starego) rozpoczął działalność w 1608 roku, znów wsparty wojskiem z Polski. Kiedy i ta uzurpacja zakończyła się porażką, polski król – po namowach i z błogosławieństwem papieża – postanowił osobiście zaatakować Moskwę. W liście do „ojca świętego” z października 1610 roku polski władca potwierdził, że głównym celem tego przedsięwzięcia ma
nad wszystkim. Możemy zdejmować z tronu królów i sadzać na nim innych”. Spór szybko przybrał wymiar ekonomiczny. Kiedy Rzym chciał budować nowe kościoły, Republika nałożyła podatki na już istniejące. Doszło do tego, że Wenecja musiała prowadzić roboty regulacyjne na Padzie pod ochroną okrętów wojennych, biorąc w niewolę papieskich zakładników za barki rybackie zajęte przez siły papieskie. Bezpośrednim powodem zerwania była odmowa wydania Kościołowi dwóch duchownych oskarżonych o szereg przestępstw. Chciano ich oddać świeckiej sprawiedliwości. „Absurdem byłoby, gdyby owca sądziła pasterza” – stwierdził Robert
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (85)
Papiestwo pod Kremlem Papież Paweł V (1605–1621) rozpoczął swój pontyfikat, popychając Polskę do najazdów na Rosję, a zakończył, kiedy jego serce doznało radosnego przeciążenia w trakcie procesji na cześć pogromu heretyckich Czechów pod Białą Górą. Moskwy i Rosji od Polaków w roku 1612” – Watykan wyraził zatroskanie, czy aby nie będzie ono miało charakteru antykatolickiego. Papież musiał się obawiać, czy inwazja Polaków i deptanie przez nich rosyjskiej kultury nie będzie okazją do przypominania, że była to wówczas formalna krucjata i najazd mający na celu rekatolicyzację Rosji. Polska okupacja Moskwy poprzedzona była dymitriadami, czyli polsko-papieskimi próbami obsadzenia tronu Moskwy przez uzurpatorów, zwanych Dymitrami Samozwańcami. Kiedy zabiegi te zakończyły się porażką, miała miejsce polska inwazja i wojna polsko-moskiewska (1609–1618). W projekcie tym papież Paweł V odegrał istotną rolę. Nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach objawił się w Polsce rzekomy syn cara Iwana Groźnego, ale znamienne, że pierwsza wzmianka o nim pojawiła się 1 listopada 1603 roku w liście nuncjusza Claudia Rangoniego do papieża Klemensa VIII. Kilka miesięcy później Samozwaniec pojawił się przed królem w Krakowie, starając się przekonać Zygmunta III Wazę do wsparcia jego wyprawy na Moskwę. Inicjatywa ta spotkała się z druzgocącą krytyką polskiego męża stanu Jana Zamoyskiego. W konsekwencji Sejm jednogłośnie odrzucił pomysł zaangażowania Polski w tę awanturę. Sprawa niechybnie by upadła, gdyby nie zaangażowali się w nią jezuici i nuncjusz. Do poparcia Samozwańca namawiali króla: prymas Jan Tarnowski
króla. Kiedy uzurpator triumfalnie wkroczył do Moskwy, z Rzymu przyszedł list z gorącymi gratulacjami i naciskiem, by możliwie szybko rozpoczął rekatolicyzację. Wkrótce po koronacji nowego cara papież wysłał kilka brewe: do Zygmunta III, do kardynała Maciejowskiego i do wojewody sandomierskiego, aby udzielili nowemu władcy Rosji wszelkiej niezbędnej pomocy w „przywróceniu Moskali Kościołowi”. Okazało się jednak, że poparcie króla polskiego dla kampanii było mniejsze, aniżeli przedstawiali to papieżowi jezuici: nie chciał on bowiem uznać carskiego tytułu Dymitra. Nowy car jedynie z papiestwem nawiązał wówczas stosunki dyplomatyczne. 11 września 1605 roku papież wysłał mu pismo gratulacyjne z okazji koronacji, znów przypominając o zadaniu, jakie miał do wykonania. W odpowiedzi car odmalował papieżowi swój projekt – chciałby wraz z cesarzem i królem Polski ruszyć na krucjatę przeciwko Turkom. „Ojciec święty” musi jednak przycisnąć Polskę oraz przysłać kilku ekspertów wojennych. Polscy katolicy zachowywali się w Moskwie jak na podbitym terytorium. Papież zaczął tracić cierpliwość i wzywał cara, aby sam wypowiedział wojnę Turcji, a nuncjusze w całej Europie rozniosą orędzie wojenne. Po 11 miesiącach rządów bojarzy zawiązali udany spisek na życie Samozwańca. Dokonano jednocześnie pogromu 500 Polaków. Zwłoki uzurpatora wsadzono do armaty i wystrzelono w kierunku Polski, choć powinien polecieć raczej
Palenie kukły Pawła V – upamiętniające jego intrygi
być rozszerzenie religii katolickiej. Papież ogłosił wyprawę świętą krucjatą, przyznał odpusty i jubileusz w intencji zwycięstwa katolików. Po wygranej przez Polaków bitwie pod Kłuszynem, na Kremlu osiadł okupacyjny garnizon pod dowództwem Aleksandra Korwina Gosiewskiego. Po stracie Kremla król polski wysłał do Watykanu biskupa Pawła Wołuckiego, który w jego imieniu złożył hołd i prosił o pomoc. Paweł V wysupłał wówczas na rzecz dalszej wojny Polski z Moskwą 40 tys. skudów. Później dołożył jeszcze 20 tys. Kilkakrotnie wyrażał też zgodę na zasilenie funduszu wojennego poborem od polskiego kleru. Od 1620 roku pieniądze papieskie zostały jednak zaangażowane w finansowanie cesarza Ferdynanda II i Ligii Katolickiej w wojnie trzydziestoletniej. Największa osobista batalia papieża stoczona została przeciwko Wenecji, która odmówiła poddania się watykańskiemu autorytaryzmowi. Paweł V wskrzesił bowiem zakurzone już zasady imperialnego papiestwa: „Bóg obdarzył nas władzą
Bellarmin, słynny jezuita. 17 kwietnia 1606 roku papież ekskomunikował całe władze Republiki: dożę, członków senatu, wyższych urzędników państwowych. Pod groźbą interdyktu dostali kilka dni na uchylenie dwóch ustaw, które zakazywały przekazywania nieruchomości Kościołowi oraz uzależniały budowanie nowych kościołów od zgody władz świeckich. Odmówili. Kraj w konsekwencji obłożony został interdyktem, na mocy którego na całym jego obszarze nie można było odprawiać mszy. Księża zostali zobowiązani do przybicia brewe papieskiego na wszystkich kościołach. W sporach z papieżem dożę reprezentował Paolo Sarpi z zakonu serwitów – jedna z najbardziej wpływowych postaci ówczesnej Europy. Był to wyjątkowy teolog, przyjaciel i protektor Galileusza, który poświęcał się również badaniom przyrodniczym (odkrył m.in. oscylację źrenicy). W „Sztuce dobrego myślenia” dał podwaliny nowożytnemu empiryzmowi. Ostro krytykował świecką władzę papieży. Nieustannie rosnący Indeks ksiąg zakazanych,
23
który był jedną z przyczyn nieporozumień pomiędzy Rzymem a Wenecją, nazywał „pierwszym tajnym urządzeniem, jakie religia wynalazła, by uczynić z człowieka głupca”. Z pomocą Sarpiego Wenecja podniosła rękawicę rzuconą przez Rzym. Cały kler poparł władze świeckie i interdykt pozostał na papierze. Wierni papieżowi okazali się jedynie jezuici, więc ich wygnano. Początkowo Paweł V myślał o użyciu siły zbrojnej. Odwołano legata i uzbrojono wojsko. Do sporu włączyła się Hiszpania (po stronie papiestwa) i Francja (po stronie Republiki). W obu mocarstwach wyłoniły się siły prące do wojny: w Hiszpanii – gorliwi katolicy, a we Francji – gorliwi protestanci. Wojnie zapobiegli jednak rozsądni ministrowie obu państw i interdykt został zniesiony (21 kwietnia 1607 r.). Rzym i Wenecja zawarły rozejm, aczkolwiek na całym konflikcie ucierpiał przede wszystkim autorytet papieża. Urażona duma Namiestnika Chrystusa znalazła ujście w jego agresji wobec Fra Paola, weneckiego męża stanu. Najpierw uprzejmie zaproszono go do Watykanu, gdzie miał być „serdecznie ucałowany”. Sarpi mówił wówczas, że najmocniejszym argumentem, jakiego w takich sytuacjach używa Watykan, jest sznur i słup na stosie. Zasłonił się więc nawałem pracy urzędowej. W reakcji Watykan nakazał spalić jego książki, na co z kolei senat Wenecji odpowiedział, podwajając mu płacę. Gniew papieża zamienił się w nienawiść. Czarę przelało udostępnienie Sarpiemu tajnych archiwów Republiki dla potrzeb dzieła jego życia – „Historii Soboru Trydenckiego” (chodziło w szczególności o tajne depesze przedstawicieli Wenecji przy soborze). Sarpi przedstawił dzieje Kościoła w kategoriach czysto politycznych i podjął wszechstronny atak na soborowe podstawy kontrreformacji. Został za to wyklęty specjalną ekskomuniką. Latem 1607 roku pojawiły się doniesienia o planowanym zamachu na życie weneckiego bohatera. Jego przyjaciele w Rzymie ostrzegali go, że Watykan postanowił „za wszelką cenę odebrać Wenecji jej obrońcę”. Spisek został rozpracowany przez policję i zamachowcy zostali aresztowani zaraz po przybyciu do Republiki. Kilkanaście dni później do skutku doszedł natomiast zamach przeprowadzony przez pięciu mężczyzn. Sarpi otrzymał piętnaście ran kłutych, lecz udało mu się przeżyć. Swojemu lekarzowi powiedział później, że w ataku rozpoznał „styl Kurii Rzymskiej”. Oprawcy, wśród których był ksiądz, początkowo ukryli się w nuncjaturze, a później umknęli na terytorium papieskie. Kościół zorganizował im kilkuletnie pensje, choć naturalnie papież nie był usatysfakcjonowany. Sarpi mógł dalej rozsiewać swoje idee. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
GRUNT TO ZDROWIE
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
gdyż spożywanie jej w dużych ilościach może nawet wywołać poronienie. Arcydzięgiel i melisa Arcydzięgiel, nazywany również litworem i angeliką, korzystnie wpływa na układ nerwowy – działa uspokajająco i reguluje zaburzenia snu. Żeby przygotować leczniczy odwar z arcydzięgla, należy pół łyżki korzenia tej rośliny zalać połową ciepłej szklanki wody. Odwar powinniśmy wypijać codziennie bezpośrednio przed snem. Wino z dodatkiem melisy to wyśmienite lekarstwo na nawracającą bezsenność. Będzie także skuteczne w przypadkach przewlekle występujących zaburzeń snu. Melisa lekarska jest znana przede wszystkim ze swoich właściSok z mniszka lekarskiego uzywości uspokaZioła są potężnym sprzymierzeńcem człowieka skujemy z liści tej rośliny (pijemy jających. Jest w walce z bezsennością. Są skuteczne tylko jedną łyżeczkę w ciągu dnia stosowana i nie powodują uzależnienia. lub wieczorem). Nie jest on w wielu chorojednak polecany osobom bach o podłożu nerwocierpiącym na wrzody żoHerbatka ziołowa 3 wym, na przykład w nerZacznijmy od rośliny, którą załądka lub dwunastnicy. Przygotowujemy ją z równych wicach, bezsenności, depewne niewiele osób podejrzewa ilości poniższych ziół: presji czy bólach głowy. Jej o nasenne zastosowanie. Mowa Z kwiatów tej samej rozastosowanie jest jednak o wrzosie. Jego usypiające i uspośliny możemy przygotować z liść melisy o wiele szersze, ponieważ kajające właściwości znane są od stapyszny syrop – tzw. miodek z kwiat wrzosu pomaga także przy rozstrorożytności. Jedna z form, w której majowy. 2 szklanki zebraz kwiat pierwiosnka jach żołądka i bólach brzucha, wykorzystywany jest do oddania nas nych kwiatów mniszka goz kwiat czarnego bzu rozkurczając mięśnie gładw objęcia Morfeusza, to wrzosowa tujemy przez 15 minut z ziele bylicy pospolitej Arcydzięgiel kie jelit oraz zmniejszając poduszka. Aby ją wykonać, potrzena małym ogniu, a następz ziele dziurawca napięcie jelita grubego. Ma bujemy niedużego kawałka bawełnie dodajemy 1 kg cukru z ziele marzanki również właściwości antybakteryjne nianej tkaniny, z której uszyjemy poi mieszamy. Można w trakcie gotoz ziele nostrzyka i antywirusowe, dlatego jest stosowaszewkę. Wystarczy, żeby była na tywania dodać soku z cytryny. Zgęstz ziele serdecznika na m.in. przy leczeniu opryszczki i bole duża, by zmieścić w swoim wnęniały syrop odcedzamy. Możz korzeń kozłka lesnych ukąszeń. Wykorzystuje się trzu około 4 szklanek suszu. Nie na go poddać tzw. suchej z szyszka chmielu ją też przy bólach towarzyszących musimy na niej spać – wystarczy tylpasteryzacji, czyli gorący Zaparzamy dużą menstruacji. ko, żeby znajdowała się w pobliżu zlać do słoików i na 20 miłyżkę stołową W celu przygotowania melisowenaszej głowy. nut przykryć kocem. mieszanki go winka wlewamy do słoika 3 szklanKluczem do sukcesu jest bowiem w szklance wrzątKilka lat temu syrop ki wina gronowego (najlepiej białesama obecność wrzosu w sypialni. ku przez 15 miz mniszka lekarskiego zogo, półwytrawnego) i dodajemy do Jego solidny bukiet przy wezgłowiu stał wpisany przez Mininut. Po tym czaniego 10 dużych łyżek suszu melisy także powinien pomóc nam uzyskać sterstwo Rolnictwa i Rozsie odcedzamy i stuoraz kilka świeżych listków, aby nadać krzepiący sen. woju Wsi na Listę Produkdzimy. Pijemy 3 razy trunkowi niepowtarzalny aromat. SłoZiołowy przekładaniec tów Tradycyjnych. dziennie 20 minut ik zakręcamy i odstawiamy na trzy Wrzos wchodzi również w skład Przyprawa lecznicza przed posiłkiem. dni. Po tym czasie wino odcedzamy. nasennych mieszanek ziołowych. Kozłek i mniszek Gałka muszkatołowa to nie Pijemy je kilka razy dziennie w poOto przepis na jedną z nich: tylko przyprawa kuchenna. Kolejną pożyteczną rorze popołudniowej i bezpośrednio Od wieków jest ona stosowaśliną nasenną jest kozłek z 100 gramów wrzosu przed snem. na w medycynie Wscholekarski. Jest on znany z 100 gramów kwiatu akacji du jako środek do łaprzede wszystkim jaz 100 gramów owoców oraz Wiśnie i jaśmin ko surowiec służą- Mniszek lekarski godzenia stanów nadkwiatów głogu Ciekawe informacje na temat pobudliwości i bezsency do pozyskiwadziałania nasennego wiśni odkryli Kurację rozpoczynamy od ności oraz zapobiegania wzdęciom. nia waleriany. ostatnio amerykańscy naukowcy. wypicia herbatki z wrzosu, a potem przechodzimy do naDo naszych celów poAby przygotować leczniczą mikstępnych ziół (każdy kolejtrzebne będzie suszone kłąsturę, należy zetrzeć na proszek czteny napar robimy z innego cze, którego łyżeczkę zalery gałki muszkatołowe, a następnie zioła). Herbatki należy pić wamy szklanką wrzącej wopodzielić otrzymany preparat na 16 przez 9 dni dwa razy dziennie. dy. Po 15 minutach parzerównych porcji. Każdą z przygotowaPierwszą filiżankę około godzinia napar odcedzamy i stunych części należy spożyć przed pójny 9, drugą – około godziny 20. dzimy. Pijemy przed snem ściem spać kolejnego dnia. Po upływie 27 dni należy przygotoco najmniej przez tydzień Innym sposobem na bezsenność wać mieszankę z trzech podczas powracających z wykorzystaniem gałki jest połączeziół i pić ją przez kooraz epizodycznych nanie jej z mlekiem i miodem. W tym lejnych 21 dni – również wrotów bezsenności. celu do szklanki mleka dodajemy dwie Jaśmin rano i wieczorem. łyżeczki miodu oraz pół łyżeczki starPowszechnie występujątej przyprawy. Taki napój powinnicym ziołem, które ma Herbatka ziołowa 2 śmy wypijać przed snem. Warto dowłaściwości nasenne, Otóż okazało się, że owoce te zaW jej skład wchodzi dać, że już samo mleko z miodem ma jest mniszek lekarski. wierają melatoninę – tę samą, któpo szklance suszu mięty, mewłaściwości ułatwiające zasypianie. ra występuje w naszym organizmie lisy, serdecznika, szyszki Kozłek lekarski Trzeba tylko uważać, Gałki muszkatołowej nie możaby nie pomylić go z niei odpowiada za regulację aktywnochmielu i koszyczka rumianna jednak nadużywać. Przyprawa ta co podobnym mleczem, który – nieści podczas cyklu dobowego. Tak ku. Wszystkie te zioła mieszamy rama właściwości psychoaktywne, a co stety – nie ma właściwości leczniwięc osoby, które cierpią na natuzem, po czym zaparzamy łyżkę mieza tym idzie – posiada działanie narczych. Często nazwę „mlecz” błędralne niedobory tego hormonu, po szanki w szklance wrzątku (przez kotyczne. Również kobiety w ciąży nie stosuje się w odniesieniu do spałaszowaniu tych zdrowych owook. 15 minut). Pijemy szklankę napowinny uważać na zażywanie gałki, mniszka lekarskiego. ców będą spały jak dzieci. paru codziennie przed snem.
Bezsenność (2)
Okazuje się, że skutecznym lekiem na bezsenność może być również jaśmin. Co ciekawe, w jego przypadku nasenne działanie ma jego... zapach. Naukowcy z Niemiec badali gardenię jaśminową – niewielki krzew pochodzący z Azji – i okazało się, że wydzielane przez nią molekuły, dostając się poprzez płuca, krew do mózgu działają bardzo podobnie jak niektóre syntetyczne leki nasenne. Wpływają na neurony biorące udział w zasypianiu. Badania okazały się tak obiecujące, że naukowcy spodziewają się w niedługim czasie opracowania na bazie tej rośliny skutecznego leku pozbawionego właściwości uzależniających. Lipa i olejki Bardzo przyjemnym zabiegiem mającym zapewnić nam szybki i mocny sen jest kąpiel w naparze z lipy. Aby ją przygotować, potrzebujemy 300 g kwiatostanów lipy i 5 litrów wody. Wodę zagotowujemy, po czym dorzucamy podaną ilość ziół i zaparzamy pod przykryciem 30 minut. Po tym czasie odcedzamy napar i wlewamy go do przygotowanej kąpieli. Relaksacja oraz rozgrzanie przed pójściem do łóżka są doskonałym rozwiązaniem w walce z bezsennością. Dodatkowo powyższe działanie kąpieli można wzmocnić, używając do niej kompozycji olejków zapachowych. Jeśli po ablucji nie będziemy opłukiwać ciała i pozwolimy wodzie odparować, olejki osiadłe na naszej skórze, ulatniając się, zapewnią nam komfortowe warunki snu. Do wanny z gorącą wodą najlepiej dodać: z 5 kropli olejku lawendowego z 3 krople olejku jałowcowego z 1 kroplę olejku tymiankowego z 1 kroplę olejku pomarańczowego Woda powinna mieć temperaturę około 40 stopni C, a kąpiel nie powinna trwać dłużej niż 20–25 minut. Bezpośrednio po niej kładziemy się do łóżka. Oryginalnym środkiem nasennym może być olej lniany. Wprawdzie niektórzy naturoterapeuci utrzymują, że smarowanie ciała owym oleum pomaga przywrócić równowagę nerwową i polepszyć jakość naszego snu, jednak ciężko jest znaleźć jakiekolwiek organiczne powiązanie oleju lnianego z dobrym snem. Z pewnością pomoże on nam nawilżyć i uelastycznić skórę, a to nie zaszkodzi. Osoby cierpiące na wysokie ciśnienie mogą próbować je obniżać bezpośrednio przed snem, przyjmując czosnek lub preparaty, które go zawierają – na przykład nalewkę ze zmiksowanych trzech główek, trzech cytryn, łyżki miodu i spirytusu, która dodatkowo świetnie uodparnia na infekcje górnych dróg oddechowych. Czosnek – znany z rozlicznych zastosowań – posiada zdolność obniżania ciśnienia krwi, co pomaga osobom dotkniętym nadciśnieniem wpaść w regenerujące objęcia Morfeusza. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
K
rótkie spódniczki, głębokie dekolty, odsłonięte brzuchy i bikini na plaży… To nie dla katoliczek! Kuse stroje kobiece po raz kolejny wraz z nastaniem wiosny zaczynają wodzić na pokuszenie Mirosława Salwowskiego, publicystę z kręgów katolickiego tradycjonalizmu, który od lat prowadzi prywatną batalię przeciw „niemoralnej” modzie (por. „Bikini zwane pożądaniem” – „FiM” 29/2011). Tym razem twierdzi: „Najzwyczajniej w świecie patrzenie na atrakcyjnie wyglądające niewiasty odziane w stroje typu minispódniczka czy bikini jest dla prawie wszystkich mężczyzn bardzo niebezpieczne. Tak było, jest i będzie”. I każdy mężczyzna – jego zdaniem – może poświadczyć, że „pomiędzy oglądaniem widoków nagości i półnagości a grzechami nieczystości” zawsze zachodzi „bliski związek”. Wielu mężczyzn wprawdzie stara się jak może stronić od oglądania nieskromnie ubranych kobiet – twierdzi Salwowski (przeprowadzał jakiś sondaż?) – ale, niestety, i tak nadaremno, bowiem nawet przypadkowy i niezamierzony widok kobiety w mini każdorazowo „inspiruje do pożądliwych spojrzeń, myśli i pragnień”. I nie chodzi bynajmniej o „rzekome każdorazowe podniecenie seksualne” – precyzuje – bo można być kuszonym do grzechów nieczystości
U NAS I GDZIE INDZIEJ
25
Kobieto, nie podniecaj! bez „odczuwania przy tym określonego rodzaju stanów fizjologicznych”, ale o to, że mężczyzna mimowolnie jest przez seksownie ubrane kobiety „kuszony do pożądliwych spojrzeń i myśli”. Czyli – chcąc nie chcąc – nawet najbardziej oporny katolicki facet i tak zmuszony jest zgrzeszyć, choćby myślą. Dlatego też Mirosław Salwowski całkiem serio domaga się wyeliminowania z przestrzeni publicznej wszelkiego „ryzyka zgorszenia i pobudzenia do grzechu”. Bo przecież jak tak dalej pójdzie – argumentuje – „w miejsce dzisiejszych minispódniczek i bluzek z dekoltami, które są normą w ciepłe dni, na naszych ulicach, pojawi się pewnie coś w rodzaju ulicznego bikini”, a bikini na plaży zastąpi topless! Mniej więcej do początku XX wieku kobiety ubierały się jeszcze jako tako w zgodzie ze standardami moralności katolickiej. Wprawdzie niewiasty miały i dawniej w zwyczaju bezwstydnie się dekoltować, ale przynajmniej zawsze przy tym nosiły suknie do samej ziemi. 90 lat temu rozpoczęła się jednak inwazja totalnego zgorszenia i zaczęto
O
d roku, dwóch lat w Ameryce pisuje się, że ateiści wychodzą z podziemia. Przestają udawać powietrze, przestają się kulić, przepraszać, że istnieją… Ateiści tak się rozzuchwalili, że głośno mówią o tym, iż Bóg jest fikcją, wymyśloną, by sprawować rząd dusz, wyciągać pieniądze lub – w prywatnym ujęciu – dawać
promować stroje, które „stopniowo, acz wytrwale niszczą poczucie wstydliwości”. Tymczasem odsłanianie lub eksponowanie poprzez obcisły strój „mniej skromnych części ciała”, poza wyjątkowymi i nadzwyczajnymi sytuacjami typu wizyta u lekarza, jest według Kościoła „moralnie naganne, niedozwolone i grzeszne” – przekonuje Salwowski. Powołuje się przy tym na rozporządzenia wydawane przez bł. Innocentego XI i Piusa XI oraz biskupów, nakazujące, by zakrywać uda, kolana, brzuchy, pośladki, klatkę piersiową, ramiona i plecy, oraz napomnienia polecające katolikom wystrzegać się mieszanych p l a ż i kąpielisk.
miejskich i szkolnych, w legislaturach stanowych. Liderzy podkreślają, że ateiści (określają się jako nieteiści) „muszą pokazać wybieralnym władzom, że są ruchem politycznym, który musi zostać uznany”. „Musimy udowodnić, że jesteśmy i że się liczymy”. Ruch odnotował w roku 2012 kilka sukcesów. Marcowa impreza w Waszyngtonie – Reason Rally
Inwazja ateistów złudzenie, że ktoś na górze pilnuje, by wierzącemu się nie przytrafiła zbytnia krzywda. Teraz – mimo że przeciętny Amerykanin ma wciąż większe zaufanie do gwałciciela niż bezbożnika i prędzej wybrałby na prezydenta konia niż ateistę – bezbożni posuwają się o kolejny krok do przodu. Zamierzają zaistnieć jako zorganizowana grupa oddziaływania. W ostatnim roku największy rozwój w zakresie politycznego aktywizmu odnotowały organizacje świeckie. Secular Coalition of America (Świecka Koalicja Ameryki) to parasol, centrala 11 ugrupowań ateistycznych. Aktywiści realizują plan budowy struktur oddolnych. Koalicja koordynuje pracę biur lokalnych dyrektorów w 18 stanach. Dyrektorzy odbywają spotkania z lokalnymi władzami, mobilizują i trenują miejscowych aktywistów do misji lobbingowych na rzecz świeckich przedsięwzięć. Dlaczego nie skupiają się na Waszyngtonie? – Erozja separacji religii od państwa inicjowana jest na szczeblu lokalnym – wyjaśnia jeden z dyrektorów: w radach
(Manifestacja Rozumu) – ściągnęła do stolicy ponad 10 tys. ludzi. Domagali się rozdziału religii od państwa, edukacji opartej na wiedzy naukowej (ewolucja, nie kreacjonizm), równych praw dla gejów i lesbijek, zaprzestania finansowania przez rząd organizacji religijnych. Coraz aktywniej działa ruch Enlighten to Vote (Oświeceni do Wyborów), którego celem jest promocja otwartych ateistów do Kongresu USA. Jak dotąd jest tylko jeden – kongresmen Pete Star z Kalifornii. Profesor Ryan Cragun z Uniwersytetu w Tampie monitoruje zjawisko amerykańskiego ateizmu. Potwierdza ekspansję politycznej aktywności tego ruchu oraz jego dojrzewanie. Nie wierzy jednak, by ateiści mieli jakieś znaczenie w tegorocznych wyborach. Budowanie organizacji lobbystycznej to długa droga. Sukces wymaga dużych pieniędzy i mobilizacji większej liczby wyborców. A to wymaga czasu. Lecz homoseksualiści, którzy są dziś niekwestionowaną siłą polityczną w USA, kilkadziesiąt lat temu byli w jeszcze gorszej sytuacji. PZ
Mirosław Salwowski jako dyktator moralnie poprawnej mody łaskawie nie upiera się, by współcześnie kobiety stosowały się restrykcyjnie do rozporządzenia Piusa XI, który za nieskromne uznawał publiczne pokazanie się niewiasty w sukni z rękawami sięgającymi połowy ramienia, dekoltem na szerokość trzech palców, mierząc od szyi, oraz lekko odsłaniającej kolana. Życzy sobie jedynie tyle, by „bardziej seksualne” rejony kobiecych ciał były zasłaniane przed widokiem mężczyzn i nieuwypuklane poprzez krój stroju. Bezwzględnie natomiast domaga się, by „moralną dezaprobatę” stosować do „dopasowanych do figury strojów, kostiumów bikini, a nawet topless, krótkich spodenek, obcisłych sukienek, bluzek
i spodni, głębokich dekoltów, rozcinanych spódnic, minispódniczek, T-shirtów odsłaniających pępki i tym podobnych rodzajów odzienia”. Jak zatem mają się ubierać polskie kobiety? Nie chodzi o to, żeby kobiety wdziały na siebie burki czy worki po kartoflach – przekonuje Salwowski. Polki w kwestii mody powinny się tylko wzorować na ubiorach kobiet i dziewczynek z… amerykańskiej rodziny Duggarów. Jak ubiorem „podkreśla niewieście piękno” pani Duggar, permanentnie od 20 lat będąca w ciąży, oraz jej córki, można podejrzeć na stronie internetowej rodzinki (www.duggarfamily.com) słynącej z rekordowej prokreacji. Mieszkające w stanie Arkansas małżeństwo Duggarów za cel postawiło sobie posiadanie tylu dzieci, „ile Bóg zechce”. Aktualnie ma ich 19 (dwudziesty płód obumarł w grudniu 2011 roku). Ta „skromna i pobożna” familia całe swoje życie zamieniła w wielki medialny show. To jednak moralisty Salwowskiego akurat ani trochę nie gorszy. Wystarczy, że żadna z Duggarówien nie chodzi w mini. AK
Akademia fanatyzmu Nie przestaje bulgotać w watykańskiej Pontyfikalnej Akademii Życia – tworze spłodzonym w roku 1994 przez naszego Wielkiego Karola. Świeccy fanatycy atakują w niej wszelkie pozory otwartości… księży. Pierwsza afera wybuchła w lutym z powodu konferencji naukowej na temat leczenia niepłodności. Część dostojnych, półświętych członków tego gremium, pod wodzą austriackiego teologa Josefa Seiferta, wywołała wielki skandal. Oto do obrad dopuszczono naukowców powątpiewających w pewne elementy nauki kościelnej! Zgroza! Mówili o wspomaganej reprodukcji i zapładnianiu in vitro, a Seifert – deklarując „wielki szok” – uznał to za najgorszy dzień w historii Akademii Życia. Austriak poleciał na skargę do prezesa Akademii, nowo mianowanego biskupa Ignacia Carrasco de Paula. Niestety, wielebny Ignacio objął kierownictwo z ideą większego otwarcia, więc austriackie gadanie nie znalazło u niego należytego zrozumienia, co Seiferta jeszcze bardziej rozjuszyło. Następną awanturę wywołali ortodoksi z Akademii w marcu, gdy kolejna konferencja miała zajmować się badaniami nad embrionami i komórkami macierzystymi. Znów pole minowe, znów grzech
czai się wszędzie. Naciski i pretensje były tak silne, że konferencję odwołano. Żeby nie rujnować wizerunku „otwartości”, powiedziano, że to z powodu braku pieniędzy. 4 maja Seifert wystosował do bpa Carrasco list z wnioskiem o rozwiązanie rady kierującej Akademią. Pisał o „ogromnym zatroskaniu” kilku członków, roztaczał wizję „utraty pełnego i czystego przywiązania do entuzjastycznej służby wspaniałej nauce kościelnej w nieokrojonym kształcie”. Seifert donosił też, że w lutowej konferencji „z czysto neutralnych pozycji” wygłaszano bluźniercze referaty o pigułkach antykoncepcyjnych, sztucznym zapłodnieniu in vitro, zaniedbując wszelkie moralne odniesienia i konteksty. „To samo w sobie stanowi wielkie zło dla publicznego kongresu sponsorowanego przez akademię” – przekonywał. Z listem usiłował delikatnie polemizować ks. Scott Borgmann, sekretarz Akademii Życia, zauważając, że jej celem „jest także stworzenie forum dialogu z nauką i niezamykanie się we własnym gronie. Wysłuchanie innych poglądów nie oznacza promowania opinii niezgodnych z prawdą o ochronie życia”. Te argumenty nie znalazły żadnego zrozumienia. Duch Jana Pawła II wciąż stoi na straży jedynie słusznej nauki kościelnej. JF
26
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Wystąpiłem z Kościoła Nie jest łatwo wystąpić z Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce! Księża i biskupi robią co mogą, aby nikt nie opuścił szeregów wiernych, ochrzczonych i stanowiących podstawę do roszczeń wobec państwa na rzecz Kościoła. Najbardziej szokujące jest to, że wielu ludzi już się pogodziło z tym, że to duchowni mają prawo do decydowania o sposobie naszego wyjścia z Kościoła, a nie my sami. Tymczasem żadne praktyki Krk nie mogą być sprzeczne z Konstytucją RP. A przecież są! Wszak nie muszę udowadniać – jak chcieliby biskupi – że nie chcę być w Kościele. Bo co by to oznaczało? Że mogę być zmuszony do bycia w nim wbrew sobie, jeśli nie znajdę argumentów?! To by z kolei oznaczało, że Konstytucja RP jest dokumentem niższej rangi niż prawo kanoniczne! Wystąpiłem zatem z Kościoła jako człowiek świecki, jako obywatel, zgodnie z prawami zawartymi w Konstytucji RP. Publicznie ogłosiłem, że odchodzę i oczekuję skreślenia mnie z rejestrów. I wówczas się zaczęło! Jaki wrzask się podniósł! Ile oskarżeń! Że się wygłupiam, że pajacuję, że to tylko szopka. Nawet ludziom wolnym, niezależnie myślącym o wielu sprawach nie mieści się w głowie, że Kościół można traktować tak jak wiele innych instytucji. Jako organizację podrzędną wobec praw obywatela.
Skąd ten lęk przed przeciwstawieniem się Kościołowi? Opór wobec tej sprawy, wobec zamiaru uporządkowania i nadania świeckiego charakteru relacjom z Kościołem, pokazuje, że coś jest na rzeczy. I to bardziej niż się dotychczas wydawało! Kościół oplótł państwo taką pajęczyną, że poniekąd żyjemy dzisiaj w państwie wyznaniowym. I z jednej strony widzimy pazerność finansową Kościoła, skandale korupcyjne, pedofilskie, upadek moralny, komercjalizację sakramentów, ale z drugiej – nie potrafimy być obywatelami w Kościele i potulnie schylamy głowę. Jednak tysiące ludzi, którzy chcą odejść z tej instytucji – i to jakby przeciwko władzy, którą jest dziś Kościół – to coś więcej niż moda czy kaprys. Z myślą o wszystkich tych osobach zdecydowałem swój akt apostazji złożyć publicznie. Ludzi przeciwnych klerykalizmowi są setki tysięcy i jeszcze nigdy żaden ruch oporu nie miał od początku aż takiego poparcia. KOR czy „Solidarność” zaczynały zaledwie od garstki osób, zanim poparły ich miliony. Zwycięstwo nadchodzi! JANUSZ PALIKOT
Marsz po równość Ludzie maszerują od niepamiętnych czasów. W obronie już posiadanych lub w celu zdobycia nowych terytoriów, rąk do pracy, surowców, partnerów, rynków zbytu, a także praw. Maszerują do walki, na pamiątkę ważnych wydarzeń, ale także dla zabawy. Zazwyczaj prowadzi ich bieda, głód, niesprawiedliwość, dyskryminacja, obowiązek, patriotyzm. Nierzadko chęć zamanifestowania gniewu, wściekłości, dezaprobaty, solidarności. Odpowiednio do tego mamy marsze pierwszo- i trzeciomajowe, 8 marca, wyzwolenia i wyzwolenia konopi, oburzonych, niepodległości, milczenia, tolerancji, równości. Nie mówiąc o marszach weselnych, pogrzebowych i powitalnych. 19 maja, w ramach festiwalu Queerowy Maj, ulicami Krakowa po raz dziewiąty przemaszerowali przeciwnicy homofobii i dyskryminacji mniejszości seksualnych. W latach 2004–2009 manifestowali w ramach Marszu Tolerancji. W 2010 roku zmienił oficjalną nazwę na Marsz Równości w Krakowie. W tym roku odbywał się pod hasłem: „Różnorodność, solidarność, równość”. Po raz pierwszy wziął w nim udział przewodniczący partii swojego imienia. Niestety, nie w całym marszu. Poseł Palikot był jedynie na rozpoczęciu zgromadzenia – przeszedł kilkaset metrów i ulotnił się jak kamfora. Całe szczęście, że zdążył dać się obfotografować i udzielić wywiadów wszystkim obecnym mediom. Choć tegoroczny marsz zgromadził około 500 uczestników, czyli
o połowę mniej niż pierwszy w 2004 roku, było radośnie, gwarnie i kolorowo. Uczestnicy nieśli transparenty: „Kraków przeciw nietolerancji i homofonii”, „Równość – dobrem, poniżanie – złem”, „Równość = niczego więcej, niczego mniej”, „Prawdziwe zmiany – tego żądamy!”, „Love is not a crime”, „Lesgo”, „Jesteśmy obywatelkami, nie będziemy siedzieć cicho”, „Dziewczyny wyjdźcie z szafy”, „Kapitalizm nie jest sexy”, „Homoprawico, bądź miła, ujawnij się”, „Miłość – tak, nienawiść – nie”.
tęcza to znak zboczeńca”, „Nasz kraj – nasze zasady”. Wielka szkoda, że manifestujący z nimi ksiądz nie odprawił egzorcyzmów, by wypędzić z ONR-owców diabła. Albo nie wierzy w moc egzorcyzmów, albo przyszedł diabelskie nasienie pobłogosławić. Najdziwniejsze, że klecha identyfikował się z transparentem i okrzykami: „Zakaz pedałowania”. Wszak według jego kolegi po fachu, Isakowicza-Zaleskiego, Kościołem w Polsce rządzi „homoseksualna mafia”.
Żadne z tych haseł, a zwłaszcza ostatnie, zdecydowanie nie pasowało bojówkarzom z Narodowego Odrodzenia Polski, którzy zorganizowali kontrmanifestację rzekomo promującą wartości rodzinne. Nienawiść wylewała się z nich wszystkimi otworami. Zwłaszcza gębowymi. Darli się jak opętani. Głównie ryczeli: „Zakaz pedałowania”, „Kolorowa
W przyszłym roku w Marszu Równości w Krakowie powinni masowo uczestniczyć duchowni. Z kardynałem Dziwiszem na czele. Wszak, pomijając wątek homoseksualny, coraz agresywniej twierdzą, że katolicyzm jest dyskryminowany. Pora zatem podać sobie ręce z osobami LGBT zamiast z bojówkarzami ONR. JOANNA SENYSZYN
O wszystkich, czyli o niczym Nasza klasa polityczna bez żadnej klasy już przyzwyczaiła społeczeństwo do płomiennych obiecanek lub pozbawionych sensu aktów strzelistych, które w żaden sposób nie przekładają się na realne działania. W zasadzie polityka to takie cuchnące szambo przelewające się z lewa na prawo lub z prawa na lewo. A mimo wszystko emocjonujemy się nią – wszak wiejskim społeczeństwem jesteśmy i podświadomie nęci nas smród łajna, który przypomina nam o tym, skąd jesteśmy. Jesteśmy z chamów, a nie z panów, i widać to dobitnie od roku 1989. Nie mam o to pretensji, bo mieć nie mogę – wszak prawdziwi intelektualiści od dawna nie żyją, a ci, którzy jeszcze dychają, nie mogą mieć posłuchu, bo przecież są odrealnieni i tacy niepopularni w swoich poglądach: zwracają uwagę, że kolor czarny nie może być nazywany białym. Naiwni… Na razie jest ciepło. Wysoka temperatura skutecznie łagodzi obyczaje i nieco przymyka nasze oczy na Jana Tomaszewskiego,
dla którego Prezes Kaczyński to guru. A przecież jakieś 10 lat temu nie kto inny, tylko Tomaszewski mówił, jak to będzie fajnie, gdy już JPII odejdzie (na emeryturę oczywiście!), bo przecież jest stary i Małysz jest od niego popularniejszy. Prawda czy fałsz? Jedno i drugie – to prawda w materii faktów, ale też fałsz, bo to opinia ślizgającego się Pana Janka. Ziewam także na Leszka Millera z nową fryzurą i skórzaną kurtką: elektorat lewicy to nie tylko ludzie tak starzy jak mumia Lenina – ci trochę młodsi pamiętają „Czwórkę z Liverpoolu”. Zabijam meszki, dumając nad Januszem Palikotem, dla którego sensem życia stały się już tylko „akcje uliczne”, a „dobry Kościół” to ten reprezentowany przez Pana Karola, ks. Tischnera, ks. Bonieckiego i „Tygodnik Powszechny” w jednym. Niezła zbitka. No, może poza Panem Karolem, który akurat z tym towarzystwem prawdziwych intelektualistów Kościoła nie ma zupełnie nic wspólnego – wszak na ich tle intelektualistą był żadnym i wypada tak blado
jak kolor jego sukienki z czasów dowodzenia Najstarszym z Przedsiębiorstw. A co robię, gdy myślę o Premierze Donaldzie Tusku? Wtedy myślę. Myślę, że to jeden z tych ludzi, który na tle całej reszty, przy wszystkich swoich mankamentach, braku A2, A5 i nawet A1000, zaczyna mi się jawić jako jednej z bardziej odpowiedzialnych polityków na naszej stale podupadającej scenie. Upał? Za bardzo mi przygrzewa? Jestem „czerwoną szmatą”, czy może „nawiedzonym katolem”? Spokojnie… Od zawsze jestem jednym i drugim, a upał szkodzi mi w takim samym stopniu jak Nowakom, Kowalskim, pensjonariuszom wariatkowa i „Kompleksu Wiejska”, który przyciąga tłumy najbardziej zakompleksionych nieudaczników w przeliczeniu na metr kwadratowy. Politycy mają świadomość, że wszyscy jesteśmy z chamów, dlatego uaktywniają się tylko przed wyborami, a wyborcy, którzy są częścią maszyny do głosowania, zawsze robią swoje: słuchają obiecanek, a przecież ten,
który ładniej i więcej obieca, będzie premiowany… Tak sobie myślę: słuchajmy tych obiecanek, ale zacznijmy ich słuchać przez pryzmat choćby „mikrologiki”, wszak motyką słońca nie ubijesz. Choć z chamów, wraz z nimi – politykami – jesteśmy, możemy przecież zacząć pokazywać, że nasze życie należy do „grona” tych realnych żyć, bo mocno stąpamy po ziemi, codziennie ganiając za króliczkiem, i to nie dla zabawy. Dla towarzystwa z Wiejskiej, które w większości przypadków jest maksymalnie odrealnione, życie staje się taką właśnie zabawą: my Wam obiecamy, Wy nas wybierzecie, potem jakoś to będzie, no ale przecież znów Wam obiecamy, nieprawdaż? Tylko od nas, Drodzy Państwo, zależy WSZYSTKO. I właśnie dlatego mamy to, co mamy. Ograniczmy więc narzekania i psioczenie i opalajmy się, bo słońce póki co świeci dalej, co oznacza, że nasza klasa polityczna porywa się na nie z motyką. I w tym akurat przypadku to bardzo dobrze! KUBA WĄTŁY
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Policjant widzi bijących się mężczyzn i małe dziecko wołające z płaczem: „Tato, tato!”. Funkcjonariusz rozdziela walczących i pyta malca: – Który z nich jest twoim ojcem? – Nie wiem – łka dziecko. – Właśnie o to się bili. ~ ~ ~ Mężczyźni rozmnażają się przez podział. Jak nie podzielą się z żoną pieniędzmi, to nie ma rozmnażania. ~ ~ ~ Normalnemu człowiekowi, aby się wyspać, wystarczy… jeszcze tylko 5 minut. 1 8
M
40
Znaleziono na www.kwejk.pl
9
A
S
Ó KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) tego jednego Adamowi brak, 5) na styku przeciwników, 8) jak po nim idzie bez problemów, 10) 1/2 małego forda z książkami, 11) pracował na raty u dziedzica, 14) spływa po policzku dziecka, 15) miasto zrobione w konia, 16) gdy robisz krótką wycieczkę nad rzeczkę, 18) ryczy na widok swego partnera, 19) kwiaciarz lotosu, 21) pomoc za plecami, 22) mleko czyste, choć z plamami, 23) jest spokojny, nawet gdy się w nim gotuje, 25) porysowany płaskowyż w Peru, 26) antywirusom nadaje ton, 29) sami nasi, 30) tego Borysa zna każdy widz, 32) grunt to ona, 33) Do kościoła wstęp wzbroniony!, 34) gra słów dla mądrych głów, 35) mebel zza oceanu, 40) początkująca, noga, 45) gaz jak nóż do stali, 46) elastyczna cecha, 47) cieciowa połowa, 52) robienie zdjęć palcami, 57) najchętniej drzemie w eremie, 59) Paweł w Barcelonie, 61) każdy musi mieć swoją religię, 62) kanapka z bitą śmietaną, 63) śmieci w sieci, 64) to już sojusz, 68) wybrany, a nie rządzi, 69) kościelne narządy, 72) Księga, po którą darwinista raczej rzadko sięga, 73) raczkujący gen, 74) znana japońska marka zegarka, 75) wspiera partyjnego lidera, 76) o certyfikacie przy fabrykacie, 77) to ułożenie jest w towarzystwie w cenie, 78) osad w czajniku z Warny, 79) Dania i Albania, 80) co mają tokarki na noże z kwiatami w czerwonym kolorze?, 81) smakołyki z gryki, 82) koło Koła, 83) są w butelkach, na drogach lub nogach. Pionowo: 1) najemnik bez czci i wiary, 2) poeta z igłą i nitką, 3) z nią znacznie bardziej ponętna golizna, 4) z niego dżem jem, 5) szmatki w szafie i córki, i matki, 6) koło łopatki, ale nie wiaderko, 7) cesarz, który może być dumny ze swej kolumny, 8) po oracji chce owacji, 9) pazur wśród piór, 12) energetyczny napój z pazurem, 13) zgubiły go skrzypce, 17) jakie włoskie góry przypominają Pieniny?, 20) słana dla sułtana, 23) do zjeżdżania na pazurki, 24) grzyby zdrowe jak ryby, 27) kraina w Chinach, 28) nazwa fabryki produkującej… siki, 29) pryska z ogniska, 31) polonez dla palaczy, 36) męski na 100%, 37) moda z myszką, 38) nie uwiera sprintera?, 39) jak ma na imię Reagana wybrana?, 41) zaczyna się od nogi, w Malborku, 42) u rymarza się je wytwarza, 43) może przestać dzwonić, kiedy spadnie, z konia, 44) zostały rzucone, 47) to ona ciało do życia zmusza?, 48) warownie w drzwiach, 49) przychodzi na wezwanie, 50) jak Frank to Franciszek, tak on to jest Zbyszek, 51) imprezowicz-zawodowiec, 52) ustala prąd, 53) w przymiotniku z Włoch, 54) kawa na ławę, 55) sztuka nie śmigana, 56) tury bez rogów, 58) tu w dyplomacji pracuje Ula, 60) na co malarz naciąga?, 61) oznacza sukces rywalki bez walki, 65) gdzie mu do puszczy?, 66) jest taki opel, z gilem w środku, 67) stanie na skoszonym łanie, 69) diabelskie niedopałki, 70) dziwna ta skała, bo z innych powstała, 71) na pięciolinii, długa lub krótka.
W
24
Y
G
R
Ó 32
R
O
D
O
P
A
N
E
K
21
Z
51
Z
35
36
A
M
37
50
A 45
A
E
T
H D
18
48
O
Z
29
48
A
A
44
Y
O
L
A
72
A 74
S
E
E
G
E
I
K
K
59
49
R
17
Z
K
J
A
A 38
A
Z
28
34
Z
K
12
K 40
I
G
41
N
Y
51
N
52
I
P
P
F
A
R E
L
S A
46
N
L
19
S
E
K
I
A 26
N
31
C A
O
58
Y
I
M
O
N
A
60
P
N
K
M
R
M
I
W
47
53
35
O
Z
R
32
A
26
O
B
9
52
43
N
T
O T
O
O
I 54
K
A
N
31
55 20
E U
R K
44
K
A
Ś
23
N
Ć 56
I
E
41
Ó A
W
T C
K 70
T
E
G
A
A P
71
N
42
Y
U 7
S
J A
N
C
N
R
28
O
K
E
81
K
27
E
G
A
A
M
R
76
K
Y
O 33
10
N
T
K
K
R
O
I
O
69
E
K
E
A
Y
O A
83
R
27
A
16
T
D
Y
K
G
N
Ę
53
J
A
O
Z
W
13
W 78
L 42
22
13
A
M
L
O
T
61
T 73
20 6
Z
O 63
R
I
54
K
R 80
T
B
J
75
O
60
L
68
I
T
R
59
K
S
T I
R
G
A U
C
12
A
A
A
L
E
J
J
Y
37
U O
56
Z
S
T
R
J A
30
K
34
7 11
O
S
36
K
Ł
C
O
46
O
E
82
Z
R
A 22
A
N
P
A
4
67
77
C
E
33
58
I G
N
25
T
M
O
L
79
N
S
5
15
N
B
C
62
N
A
I
B
39
I
O
A
C
25
A
K
6
R
A
Z
N
W
E
O
N
50
U
I
I
N
39
E
C
T
66
3
Ł
N
A
L
R
K 65
K
A
M
Z 64
38 2
49
A
S
55
E
O
19
W
O 43
L
C
F
O
18
E
K
Ó
A
R
R
U 57
N
Y
K
5
S
30
P
45
R
4
O
10
Z
S
E
C
47
R
3
R
H
N
E
E
29
I
B
R
15
N
D
K
14
A
Y
14
2
E
O
17
21 24
A
1
Ł
P
C 23
Ł
Z
57
16
8
Ż
T K
S
Z
A
11
I
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
Ż
1
D
18
35
51
Y
2
C
3
I
4
L
A
O
N
S
B
Y
T
19
36
52
20
37
53
E
54
6
D
O
Ś
U
M
E
K
R
21
38
J
5
39
22
40
55
23
41
56
E
7
S
8
W
I
N
T
Ó
T
24
42
57
25
43
58
T
J
9
A
26
D
27
A
44
K
59
A
K
C
Z
O
Z
A
W
10
28
45
11
29
46
W
Ó
N
E
G
S
Z
12
30
47
13
31
48
32
49
14
33
D
15
K
16
A
17
34
50
A
60
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 19/2012: „Podawanie pensji brutto to jak podawanie długości członka wraz z kręgosłupem”. Nagrody otrzymują: Józef Kaszuba z Trzebini, Janina Sapa z Legnicy, Irena Giniewicz z Kołobrzegu. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Boże jedzenie z Polski – czeskie kpiny z afery z solą przemysłową
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 21 (638) 25–31 V 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
N
aukowiec entuzjasta nie cofnie się przed niczym, nawet przed wszelkim głupstwem. W imię nauki! ~ Carney Landis, psycholog z Minnesoty, był zainteresowany ludzką mimiką. Eksperymentował z kolegami, którzy krzywili się i wdzięczyli. Każdy miał wymalowane na twarzy linie, dzięki czemu poruszające się mięśnie były lepiej widoczne. Landis zmuszał do wąchania amoniaku, podrzucał oślizgłe żaby, włączał pornusy. Jego największym „osiągnięciem” było wręczenie każdemu badanemu żywego szczura z przykazaniem: „Odetnij mu głowę!”. Pierwsze reakcje zostały obfotografowane. „Okazało się, że ludzie wyrażają te same emocje w różny sposób” – odkrywczo podsumował psycholog. ~ Naukowcy Louis West, Chester Pierce i Warren Thomas byli ciekawi, jak narkotyki działają na cielska większe niż ludzkie. Do badań wytypowali słonia. Zaaplikowali trąbalskiemu 297 miligramów LSD, czyli setki razy więcej niż zazwyczaj połyka homo sapiens. Słoń zareagował nadzwyczaj emocjonalnie – zatoczył się, ryknął i… umarł. „Słonie są wrażliwe na LSD i przedawkowanie tej substancji może je zabić” – napisano w podsumowaniu. Eksperyment słusznie potępiono. ~ Stephen Besley, lekarz więzienny, chciał wiedzieć, co dzieje się
CUDA-WIANKI
Geniusze! z tętnem skazańców tuż przed egzekucją. Obiekt doświadczalny, niejaki John Deering, miał zginąć przez rozstrzelanie. Ledwie podłączono czujniki mierzące tętno, gdy… pluton egzekucyjny pospieszył się i zrobił swoje. Besley niewiele ustalił. „John bał się śmierci” – powiedział błyskotliwie. ~ W bazie wojskowej w Kalifornii sprawdzano, na ile racjonalnie myśli żołnierz, który wie, że lada moment zginie. W tym celu 10 niczego nieświadomych wojaków wpakowano do samolotu i… w drogę. W połowie lotu maszyna gwałtownie się przechyliła, a pilot obwieścił załodze, że zaraz będzie koniec. Mało tego! Przerażonym żołnierzom rozdano formularze ubezpieczeniowe z przykazaniem: „Jak nie wypełnicie, wasze rodziny nie dostaną odszkodowania!”. Mundurowi
drżącymi rękami wypisali druczki i czekali na katastrofę. „Chłopaki, żartowałem!” – wykrzyknął wówczas pilot, a maszyna zaczęła lecieć jak trzeba. Żołnierz, który wie, że zaraz umrze, nie myśli tak racjonalnie jak ten, który o tym nie wie… – mądrze stwierdzono, analizując błędy na rzeczonych druczkach. ~ Specjaliści z Manchester Metropolitan University włożyli swój skromny wkład w problem głodu na świecie. Zbadali, czy możemy zjadać to, co znajdziemy na ziemi. Papu, którego ktoś się pozbył, a wygląda na zjadliwe. W tym celu wyłożyli na ziemi: kanapkę z dżemem, ciastko biszkoptowe, szynkę, ugotowany makaron i suszone owoce. Każdy z tych produktów leżakował (dłużej lub krócej), a potem był przebadany – ile ma bakterii itd. Im coś krócej leży, tym lepiej! – dowiedziono. Przy czym najlepiej „przechowuje się” jedzenie zawierające dużo soli lub cukru, za to mało wody. Geniusze! JC