POLICJA – AFERY NA SZCZYCIE Â Str. 3 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 21 (690) 30 MAJA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Biskupi szczycą się tym, że w czasach stalinowskich mówili twarde „Non possumus!” (Nie możemy!). Wcześniej jednak zachowywali się wobec komunistów zupełnie grzecznie, później zaś ślubowali im wierność, aby tylko nie utracić reszty przywilejów. Kler czynnie zwalczał także żołnierzy wyklętych! Oto cała prawda o Kościele w Polsce w latach 50.
Â
 Str. 9
0 ,2 .8 r t S
 Str. 2
 Str. 11 ISSN 1509-460X
5
 Str. 14-1
2
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Trwa awantura o to, kto tak naprawdę kierował strajkiem w sierpniu 1980 roku: elektryk Lech Wałęsa czy może Bogdan Borusewicz, obecny marszałek Senatu. Okazuje się, że większość stawia na marszałka. My obstawiamy, że strajkiem kierował Jan Paweł II w przebraniu Anny Walentynowicz. Przecież to on ponoć „obalił komunę”. A może nawet przeskoczył przez mur. Politycy PO i PSL potrafią dojść do porozumienia. Udało im się znaleźć winnych pogarszającej się sytuacji społeczno-gospodarczej kraju, przedłużającej się budowy II linii stołecznego metra, zadymy o drogie zegarki ministra transportu Sławomira Nowaka (PO) oraz seksafery na Podkarpaciu z udziałem Mirosława Karapyty (PSL). Za to wszystko odpowiadają złośliwi dziennikarze. PRL też kończył się w podobnej atmosferze. Wówczas wszystkiemu winni byli spekulanci. PiS rocznie płaci na ochronę swojego prezesa 1,1 mln zł, czyli około 90 tys. zł miesięcznie. To najwyższa stawka w Polsce, a pewnie i Madonna (ta grzeszna) płaci mniej. Wcześniej ujawniono, że Jarosław Kaczyński dostał za swoją książkę 160 tys. zł, ale PiS zapłacił wydawcy jeszcze więcej – 180 tys. zł. Działacze zapewniają, że PiS nie jest folwarkiem prezesa. Jest za to sponsorem. Sypie się Leszkowi Millerowi projekt czerwcowego Kongresu Lewicy Społecznej. Nie chce już w nim uczestniczyć wpływowa w środowiskach młodej inteligencji wielkomiejskiej partia Zieloni 2004, bo nie widzi się w towarzystwie generała Jaruzelskiego ani Wałęsy. Od SLD dystansuje się także Partia Kobiet. Jaki partner pozostanie Millerowi? Lewica PiS-owska? Oto próba klerykalnego języka z polskiej prasy codziennej („Fakt”): „W związku europosła Jarosława Wałęsy i jego ukochanej Eweliny brakuje czegoś bardzo ważnego – przysięgi składanej przed Bogiem”. Po czym dziennik stawia kropkę nad „i” – „Wałęsowie żyją w grzechu”. Jeśli kierować się kościelnym zabobonem, to w sumie… Fakt. Antoni L., były dyrektor Zespołu Katolickich Szkół im. Świętej Teresy w Lublinie, usłyszał 115 zarzutów (sic!) naruszenia prawa. Jego szkoła kształciła fikcyjnych uczniów (aby wyłudzić państwowe dotacje) oraz sprzedawała dyplomy. W tej aferze zarzuty usłyszały także 44 inne osoby. Antoniemu L. grozi 10 lat więzienia. Wkroczenie Kościoła do szkolnictwa przyniosło jednak nową jakość. W Kołobrzegu na 26 maja przewidziano Marsz dla Życia i Rodziny. Mimo że takie pochody mają homofobiczny charakter, imprezę poza ekstremistami katolickimi z Frondy i portalu Rebelya.pl wsparł prezydent Kołobrzegu, a także Telewizja Polska. Tej ostatniej gratulujemy wyczucia „misji”. Posłanka Ruchu Palikota Anna Grodzka jako pierwsza cudzoziemka w historii poprowadzi główny marsz gejów i lesbijek w Dublinie. Wybrano ją i przyznano tytuł Wielkiego Marszałka Marszu ze względu na jej zasługi na rzecz walki o równość w Polsce, ale także dlatego, że Polacy są największą mniejszością etniczną w Irlandii. To miłe, że Polska zaczyna się kojarzyć za granicą z kimś innym niż Wojtyła i Wałęsa oraz ich pseudowartości. W kaliskim seminarium duchownym powiesił się kleryk. O dziwo, prokuratura zrezygnowała z przeprowadzenia sekcji zwłok, bo uznano (na podstawie listu pożegnalnego i opinii kolegów), że był to efekt depresji. Jeśli wszyscy wiedzieli o chorobie, to dlaczego nikt nie reagował?! O sytuacji w seminariach i rozczarowaniach kleryków – patrz komentarz obok. Media katolickie i prawicowe w Polsce z satysfakcją doniosły, że prawosławne bojówki gruzińskie z błogosławieństwem miejscowego metropolity udaremniły marsz równości gejów oraz lesbijek. Cóż, dwa rzuty kamieniem stamtąd, w Iranie, gejów się publicznie wiesza. Może TV Trwam dla wzbudzenia wiary i poczucia moralności zafunduje swoim „wiernym” emisję egzekucji na żywo, czy może raczej martwo. „Do Pana” odszedł Jorge Videla, były dyktator Argentyny, odpowiedzialny za śmierć około 30 tys. osób, z których większość zniknęła bez śladu. Videla był gorliwym katolikiem, przekonanym o swojej misji zwalczania „wrogów Kościoła”. Wspierała go większość episkopatu i Jan Paweł II. Warto to odnotować w jego procesie kanonizacyjnym. Najwyższa Rada Sądownicza Brazylii zabroniła urzędom stanu cywilnego w całym kraju odmawiać parom jednopłciowym udzielenia ślubu. Ta decyzja de facto przesądza o legalizacji takich małżeństw w jednym z największych krajów świata i jednocześnie państwa o największej liczbie katolików. Jeszcze kilka takich ciosów i Kościół katolicki wprowadzi małżeństwa jednopłciowe jako ósmy sakrament. Zmarł profesor Geza Vermes („FiM” 39 i 40/2012), były ksiądz katolicki, światowej sławy specjalista od Biblii, twórca teorii „Jezusa żydowskiego”, czyli próby ukazania założyciela chrześcijaństwa w kontekście jego związków z judaizmem. Teorie Vermesa na temat rabina Jeszui z Nazaretu były ogromnie kłopotliwe dla Kościoła, a on sam niejednokrotnie krytykował katolicyzm; ostatnio – Benedykta XVI za jego naiwniutką książkę o Jezusie.
KADRY W
maju 1986 roku, czyli 27 lat temu, po maturze zawiozłem swoje papiery do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Rozmowa kwalifikacyjna z przełożonym kleryków, przegląd świadectw i opinii proboszcza, krótki test pisemny z wiedzy o Kościele. I już – przyjęty. Radość jak cholera, bo oto spełniają się marzenia – wstępuję do przeznaczonej mi szkoły! Będę służył Bogu i ludziom! Taką miałem wówczas główną motywację i takie szczere plany. Ten sam przełożony, który mnie przyjmował, tzw. prefekt studiów, już we wrześniu sprowadził nas, adeptów kapłaństwa, na ziemię: – To będzie wielkie szczęście dla was i dla Kościoła, jeśli za sześć lat wyjdziecie z tych murów nie gorsi, niż do nich weszliście. Byłem tą gadką zaskoczony, gdyż nie uważałem się za aniołka i miałem nadzieję, że seminarium mnie udoskonali („ubogaci”), bo to ponoć „szkoła wiary i miłości”. Dość szybko się jednak okazało, że prefekt miał rację. Biskup był bardziej niedostępnym tyranem niż ojcem, przełożeni nie świecili własnym przykładem, starsi koledzy uczyli cwaniactwa i omijania regulaminu, a sama nauka budziła kontrowersje oderwaniem od życia i humanizmu. Najważniejsze było dobro Kościoła i interes diecezji, czyli biskupa i nas – kleru. Ludźmi świeckimi pogardzano, traktowano jak masę baranów do strzyżenia i wciskania teologicznej ciemnoty, w którą nie wierzą sami księża. Całe studiowanie okazało się więc sztuką dla sztuki, a dokładniej – transformacją młodzieńczych ideałów w umiejętność hipokryzji stosowanej. Praktyka w parafiach dołożyła do tego całe mnóstwo zgorszeń. Dużo więcej napisałem na ten temat w mojej książce „Byłem księdzem”, nie będę się zatem powtarzał. Nawiązuję do tych wspomnień, bo właśnie trwa gorący okres naboru do seminariów duchownych. Na szczęście (dla samych kandydatów) nie tak gorący jak 20–30 lat temu za czasów Wojtyły, kiedy na pierwszy rok przyjmowano w jednym seminarium nawet po 50 młodzieńców. Ale wówczas, kiedy wolnych mediów nie było lub raczkowały, Kościół był niekwestionowaną potęgą i autorytetem dla większości narodu. Obecnie topniejące szeregi kleryków i kapłanów to jedna z największych zmór wyższego duchowieństwa, które dobrze wie, że „kadry decydują o wszystkim” (J. Stalin), a im więcej robotników, tym większe żniwo. Choćby z podatków przekazywanych przez księży na kurię, części ich wynagrodzenia za katechizację, zebranych ofiar itp. Kościelni piarowcy dwoją się więc i troją, aby przyciągnąć narybek do zastawionych sieci. Nie tylko zresztą w Polsce. Rok temu w hiszpańskich portalach społecznościowych zdrowo namieszała reklama zredagowana przez tamtejszy episkopat: „Jeśli zostaniesz księdzem, na pewno nie stracisz pracy. Zawsze będziesz mieć jej pod dostatkiem. Być może nie będziesz opływał w luksusy, ale za twój trud, jeśli jeszcze nie za życia, to z pewnością po śmierci odpłacą Ci sowicie”. Sprytne, prawda? Zwłaszcza końcówka… Przecież każdy Hiszpan wie, że księża nie biedują. No i w kontekście 27-procentowego bezrobocia w tym kraju – dość kuszące. Ale gdzie tu miejsce na „łaskę powołania”, taką od Ducha Świętego? Także na naszym podwórku nie brak kusicieli. Seminaria prześcigają się w coraz bardziej wyszukanych reklamach, wieszanych już nie tylko na parafialnych tablicach ogłoszeń, ale wprost na przydrożnych billboardach: ksiądz grający na gitarze
lub w piłkę, zakonnik na motorze, otoczony gromadką dzieci… Ostatnio do łowów dołączył nawet „Tygodnik Powszechny” księdza Bonieckiego, publikując obszerny artykuł „Rekruci Pana Boga”. Jak na katoliberalne pismo przystało, mowa jest w nim także o ludzkiej stronie życia kleryków i księży. I właśnie ta ludzka strona ma przyciągać. A więc dużo sportu (nie lepiej iść na AWF?), kontaktów ze świeckimi ludźmi, czas na własne hobby, podróże, ciekawe lektury. Zdaniem autora ksiądz może, a nawet powinien, założyć dżinsy i wtopić się w świat, nie tracąc nic z jego radości. Artykuł okraszony jest zdjęciami uśmiechniętych kapłanów i kleryków w kolorowych koszulkach, podczas wspinaczki w górach, w publicznej kawiarni, obsługiwanych przez urodziwe kelnerki… Po prostu sielanka… W dodatku za pieniądze wiernych i państwa! To rzeczywiście może skusić, tylko – kogo? Ale autor poza sprytnym zanęcaniem podgryza też odważnie sprawę od innej strony. Pyta kleryków, czy przez ich odizolowanie od świata (wyjścia na miasto dwa razy w tygodniu po 4 godz., rekolekcje, wakacje w swojej parafii) będą w stanie – po święceniach, czyli upragnionym wyjściu na „wolność” – nadążyć za światem? – Tu są komfortowe warunki – zagaduje przyszłych kapłanów. – Nie musicie się martwić o to, co macie jeść i pić. Przez 6 lat prefekci gaszą wam światło w pokojach. Nierzadko większość z was weszła pod opiekę seminaryjnych przełożonych od razu spod skrzydeł rodziców. Sądzicie, że jesteście wiarygodni dla ludzi, którzy borykają się z problemami codzienności? Jak będziecie w stanie zrozumieć, co to znaczy mieć troje dzieci i stracić pracę? Nie macie wrażenia, że to taka cieplarnia Pana Boga? – pyta przytomnie autor tekstu. Odpowiedzi są cokolwiek zdumiewające. Zdumiewająco głupie, niestety. – My musimy poznać siebie. W świecie, gdzie internet i komórka są na wyciągnięcie ręki, poznać siebie jest bardzo trudno. Trudno sprawdzić, jakie człowiek ma pragnienia i kim jest – mówi kleryk Michał z Krakowa. Innymi słowy twierdzi, że cała reszta świata poza murami seminariów/zakonów zajęta utrzymywaniem własnych rodzin jest zagubiona w swoim człowieczeństwie. No i to 6 lat poznawania siebie bez komórki i internetu… Czy to aby trochę nie za długo? Michał kontynuuje: – Co to znaczy: martwić się o te sprawy doczesne? Tu chodzi o złapanie relacji z Bogiem (…). Pokazując swoją relację z Bogiem, pomagamy ludziom odnaleźć ich relacje. Przez to, że nie martwimy się o sprawy takie jak prąd czy opłata za mieszkanie, możemy martwić się o coś innego. Znacznie ważniejszego. I co, ulżyło Wam trochę na myśl, że kleryk Michał martwi się o swoje i Wasze (jak się domyślam) zbawienie? A Łukasz z Włocławka dodaje, że owszem, seminarium powinno być właśnie „cieplarnią, kloszem, pod którym kiełkuje ziarno!”. Drodzy Chłopcy, serdecznie i od serca, jako były kleryk i ksiądz – współczuję Wam. To, że powtarzacie frazesy po swoich wychowawcach, to jedno. Ale naprawdę szkoda Waszego młodego (oby nie całego) życia na syzyfowe budowanie relacji z kimś, kogo po prostu nie ma. Przynajmniej w tym Kościele. A jak Wam kiełkuje ziarno, to żeńcie się, żeńcie! JONASZ
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
Biskup polowy Guzdek, Działoszyński (w środku) i Schossler. Tym razem nie będzie pomyłki...
GORĄCY TEMAT nowy minister Bartłomiej Sienkiewicz powołał: 19 kwietnia – Mirosława Schosslera (komendant stołeczny) w miejsce Rokity (zrezygnował „ze względów zdrowotnych i rodzinnych”, do których wrócimy za chwilę) oraz 15 maja – Wojciecha Olbrysia (ze Szczecina) za Letkiewicza. Ten ostatni złożył dymisję i odszedł w wieku 48 lat na emeryturę z powodu „niezadowalającej oceny realizacji obowiązków służbowych” (tak to określił Sienkiewicz w uzasadnieniu). W związku z planami wydzielenia CBŚ ze struktur KGP w marcu zdymisjonowano dyrektora Adama Maruszczaka, a funkcję koordynatora reorganizacji i tymczasowego nadzorcy CBŚ Działoszyński powierzył Rafałowi Łysakowskiemu,
osób „z polecenia”. Czyjego? Nie pamięta... Następnie wypłynęły kolejne afery. Między innymi związane z cyfryzacją. Informatyczny System Wspomagania Obsługi Policji zarządzający logistyką i finansami kosztował prawie 14,5 mln zł, a jego budowa powinna zakończyć się w marcu 2012 r. Pierwsze testy wypadły fatalnie. Oficerowie (Paweł R., Zbigniew N. i Tomasz S.), których zmuszano do odbioru wadliwego systemu, złożyli prośby o przeniesienie do innych jednostek. Według najnowszego harmonogramu wdrożenie produkcyjne SWOP przełożono na 1 stycznia 2014 r. Problemu poślizgów informatycznych trudno nie skojarzyć z faktem, że Letkiewicz był
BSW rozdaje karty Chociaż od zmiany komendanta głównego policji minął szmat czasu, na najwyższych szczeblach tej formacji wciąż wiruje personalna karuzela. Okazuje się, że nowy szef jakoś nie ma szczęścia do ludzi... Od 10 stycznia 2012 r. komendantem głównym policji jest Marek Działoszyński, wcześniej komendant wojewódzki w Łodzi, który objął stanowisko po zmiecionym roszadą polityczną Andrzeju Matejuku. Zanim Działoszyński przyszedł w listopadzie 2008 r. do Łodzi na miejsce Lecha Biernata, pracował przez wiele lat (od 1999 r.) w Biurze Spraw Wewnętrznych KGP, zajmującym się czyszczeniem policyjnych szeregów z występnych funkcjonariuszy. W lipcu 2005 r. został wicedyrektorem tej formacji, zaś między styczniem 2006 r. a listopadem 2008 r. sprawował już funkcję jej głównego szefa, czyli miał w małym palcu wiedzę (także operacyjną, opartą na materiałach z rozpracowań i podsłuchów) o wszystkich ujawnionych lub zamiecionych pod dywan przekrętach w policji. Biernat musiał odejść z „wojewódzkiej”, bo nabawił się niesławy po ujawnieniu przez media fatalnej wpadki z wykorzystaniem samochodu służbowego do celów prywatnych. Powołując się na „względy osobiste”, poprosił Matejuka o przeniesienie „do dyspozycji”, choć przeprowadzone przez BSW postępowanie wyjaśniające zakończyło się werdyktem, że jego zachowanie „nie nosiło znamion pozaprawnej działalności, która mogłaby skutkować odpowiedzialnością karną lub służbową”. Po kilkunastodniowym urlopie Biernat otrzymał w grudniu 2008 r. nominację na dyrektora... BSW i sprawował
tę funkcję aż do 8 marca roku 2012, kiedy to dostał od Działoszyńskiego posadę dyrektora Biura Prawnego KGP. Jego miejsce zajął Ryszard Walczuk, dobry kolega i niegdysiejszy zastępca komendanta głównego w BSW. Działoszyński błyskawicznie dobrał grono zaufanych współpracowników w ścisłym kierownictwie i uczynił swoimi zastępcami: ~ nadzorującego prewencję – Krzysztofa Gajewskiego (dotychczasowy komendant w Gdańsku),
je każdą Gajewski wykorzystu
który zluzował Waldemara Jarczewskiego; ~ odpowiedzialnego za logistykę, finanse i łączność – Arkadiusza Letkiewicza (komendant-rektor Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie) w miejsce Andrzeja Treli; ~ w pionie kryminalnym – Andrzeja Rokitę (małopolski komendant wojewódzki) za Kazimierza Szwajcowskiego. Po roku z okładem dwie ostatnie nominacje okazały się pomyłką, więc na wniosek Działoszyńskiego
Wrocław, 2 maja: Letkiewicz (w mundurze) w trakcie L4
dyrektorowi Biura Międzynarodowej Współpracy Policji. Wkrótce potem z KGP zaczęły wyciekać brudy. Najpierw wyszło na jaw, że Łysakowski i nowy małopolski komendant policji Mariusz Dąbek (następca Rokity) nabyli po preferencyjnych cenach w salonie samochodowym Edwarda K. (znany na Podhalu diler i właściciel hotelu w Bukowinie Tatrzańskiej) wysokiej klasy pojazdy, które wcześniej dostali od biznesmena w kilkumiesięczne „użytkowanie” po wpłaceniu ułamka należności. Kolejnymi szczęściarzami korzystającymi z niezwykłej uprzejmości biznesmena byokazję li wspomniani panowie Maruszczak i Rokita, któremu nagle odbiło się to na zdrowiu. Miarę dwuznaczności dopełniał fakt, że luksusowy hotel Edwarda K. był wykorzystywany przez kierownictwo policji do organizowania imprez szkoleniowych bądź też czysto gastronomicznych przy okazji „narad służbowych” w Zakopanem. Co robiło w tym czasie BSW – nie wiadomo... W kwestii samochodów prokuratura wszczęła już śledztwo i kto wie, czy nie wypłyną kolejni dygnitarze, bowiem Edward K. stosował takie nadzwyczajne praktyki tylko wobec
niesłychanie obciążony dodatkową pracą na rachunek prywatny, za którą w 2012 r. zainkasował w sumie około 250 tys. zł (wynika to z jego niekompletnego oświadczenia majątkowego, badanego obecnie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne). Wbrew wcześniejszym zapowiedziom honorowego i natychmiastowego odejścia na emeryturę z dniem 2 maja Letkiewicz zachorował i przebywa na zwolnieniu lekarskim. Wkrótce potem pojawiły się problemy z plagiatami. Wicedyrektor Biura Kontroli KGP Józef Melnik wystartował w konkursie na komendanta wojewódzkiego policji w Bydgoszczy, prezentując „autorską koncepcję” dowodzenia. Gdy w kwietniu stanął przed komisją konkursową, owo gremium jakoś nie zauważyło, że wspomniana idea jest niemal identyczna z propozycjami Leszka Kardaszyńskiego, wicedyrektora Biura Kryminalnego KGP. Nie zauważyło, choć zasiadali w nim tak wybitni analitycy jak Letkiewicz, świeżo upieczony szef CBŚ Igor Parfieniuk (wcześniej komendant wojewódzki w Lublinie) i dyrektor Gabinetu Komendanta Głównego Paweł Suchanek. Okazało się, że ściągał Melnik, który w konsekwencji wybrał emeryturę, a Działoszyński bardzo mu pomógł, przesuwając termin odejścia tak, aby otrzymał dodatkowe pieniądze z tytułu odprawy.
3
Okazało się, że komendant wspierał kumpla nie po raz pierwszy. Zanim Melnik trafił do KGP, był przez trzy lata szefem policji powiatowej w Kutnie. Z wyboru (mimo porażki w konkursie) i nominacji Działoszyńskiego, ówczesnego komendanta wojewódzkiego, który po wyjeździe z Łodzi zabrał kolegę do Warszawy, więc nie chciał mu robić krzywdy postępowaniem dyscyplinarnym. Tkwiący poza układami Kardaszyński (przyczynił się do nagłośnienia skandalu z plagiatem) złożył na wszelki wypadek prośbę o zwolnienie ze stanowiska wicedyrektora. „Komendant sugerował, że nowy dyrektor biura Służby Kryminalnej wolałby kogoś młodszego” – wyjaśnia motywy decyzji. Afery nie dotyczyły wyłącznie cyfryzacji i plagiatów. Pierwszy zastępca Gajewski pozostawił rodzinę w Trójmieście, więc siłą rzeczy tęskni i wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, żeby pojechać do domu. Traf chciał, że właśnie trasy Warszawa–Gdańsk–Warszawa wpisywane są ostatnio najczęściej do grafika służby policyjnego śmigłowca. „Ze względów technicznych trzeba od czasu do czasu odpalać silniki” – tłumaczył posłom z sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych minister Sienkiewicz. W ciągu pół roku Gajewski skorzystał z takiego „odpalenia” dziewięć razy – każdorazowo za zgodą Działoszyńskiego. Według rzecznika KGP jeden z lotów do Gdańska był absolutną koniecznością związaną z pragnieniem pierwszego zastępcy, żeby osobiście skontrolować postęp śledztwa w sprawie zabójstwa. – A my nie możemy doprosić się o maszynę na ćwiczenia – wzdycha szkoleniowiec antyterrorystów. W MSW odpowiedzialnym za policję jest od kwietnia podsekretarz stanu Marcin Jabłoński, dotychczasowy wojewoda lubuski. Minister Sienkiewicz tłumaczy, że nadzorca z terenu jest cudownym lekarstwem na wszelkie nieprawidłowości, bowiem zna lokalną problematykę i nie jest z nikim powiązany. – W tym konkretnym przypadku minister opowiada głupstwa. Jabłoński rozpoczynał karierę polityczną od stanowiska wiceburmistrza w Słubicach i jest blisko związany z Biernatem, który przed Łodzią dowodził komendą wojewódzką w Gorzowie Wlkp. Doskonale zna się również z Działoszyńskim, bo gdy ten był jeszcze komendantem komisariatu w Skwierzynie (woj. lubuskie – dop. red.), Jabłoński po raz pierwszy został wicewojewodą. Wygląda na to, że BSW ściągnęło do ministerstwa swojego człowieka. Pozostaje tylko pytanie, czy coś na niego mają, bo Jabłoński poruszał się przez jakiś czas po kruchym lodzie, zarządzając szpitalem powiatowym w Słubicach – podkreśla oficer z policyjnej centrali. W KGP trwa ministerialna kontrola. Z niecierpliwością czekamy na wyniki... MARCIN KOS
4
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Cycki na tapecie
Zaczęło się od aktorki Angeliny Jolie, znanej z tego, że jest ładna i ma męża Brada Pitta. Publicznie ogłosiła, że am pu to wa ła pier si, żeby uniknąć zachorowania na raka, co w jej przypadku – według lekarzy – było wielce prawdopodob ne. Cho dzi o no si ciel stwo zmutowanego genu „BRCA 2”. Jak to bywa w przy pad ku cele bry tów, nie ce le bryci pragną ich naśladować. Nawet w tym! Zainteresowanie amputacjami wśród chorych znacznie wzrosło. Chociaż mało kogo stać na takie cyckowe podróbki, jakie ma teraz An ge li na. Był na wet przy pa dek mężczyzny z tym samym felernym genem, który – poruszony przykładem z wielkiego świata – operacyjnie pozbawił się… prostaty. Temat „biusty” jest na światowym topie. Nie tylko ich usuwanie. Angelina to sprawiła! Według badań Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej ponad 70 proc. naszych kobiet operujących się plastycznie robi sobie piersi. I nie ma w tym niczego zaskakującego, bo na całym świecie jest podobnie. Zaskoczyć może to, że dla statystycznej powiększaczki
biustu – według tych samych ba dań – jest to jed no z najważniejszych wydarzeń w życiu. Ciut mniej ważne niż urodzenie dziecka, ale już ważniejsze od zamążpójścia. Historia silikonu sięga drugiej wojny światowej. Wynalazła go firma Dow Corning jako uszczelniacz do silników. Wtedy japońscy lekarze wy my ślili, że moż na wstrzykiwać go w piersi rodaczek prostytutek – żeby miały większe branie. W 1961 r. Thomas Biggs, lekarz z Houston, trzymał w ręce silikonową torbę z ciepłą krwią i na gle krzyk nął: „Ależ to mi łe uczucie, zupełnie jakbym dotykał biustu!”. I tak się narodziły znane do dziś silikonowe wkładki. Pierwszą tak obdarowaną samicą została suka o imieniu Esmeralda. Nie była zadowolona. Wyciągnęła sobie wkładki zębami… Później trafiła się chętna pacjentka – Timmie Jean. Dziś ta pani ma ponad 80 lat, a implanty nadal jej służą. Nigdy nie żałowała tej decyzji, chociaż z wiekiem to, co dumnie dźwiga,
Biskupi przystąpili do swojej ostatniej szarży. Chcą dostępu do jedynego niezajętego jeszcze przez nich bastionu w szkole. Pożądają… egzaminów maturalnych. Kościół do ponownego podporządkowywania sobie szkół przystąpił jeszcze w epoce PRL -u. Starsi z nas pamiętają krucjaty szkolne z lat 80. Najpierw podpuszczana przez kler młodzież – bez pytania kogokolwiek o zda nie – wie sza ła w sa lach szkol nych krzyże. Ich ściąganie przez dyrekcje traktowane było jako „atak na krzyż”. Dochodziło nawet do strajków – na przykład we Włoszczowie w 1984 roku. W III RP poszło już gładko – masowe wieszanie krzyży tam, gdzie ich jeszcze nie było, religia w szkołach i przedszkolach, potem także wynagradzanie księży za nauczanie religii. Wreszcie ocena z katechezy na świadectwie i rekolekcje wielkopostne wolne od zajęć szkolnych. Próbowano także wprowadzić modły przed i po lekcjach (wszelakich!), ale to się na szczęście szerzej nie przyjęło. Ani młodzież, ani tym bardziej nauczyciele nie wykazali dostatecznej gorliwości modlitewnej. Wisienką na torcie klerykalizacji polskiej szkoły ma być matura z religii. Jest ona planowana także jako koronny dowód na to, że katecheza jest takim samym przedmiotem jak każdy inny. Wiadomo wszakże, że normalnym przedmiotem nie jest, więc tym głośniej trzeba krzyczeć, że jest. Im bardziej król jest nagi, tym bardziej ostentacyjnie trzeba chwalić jego „nowe szaty”. Wszak „nauka religii” nie ma nic wspólnego ze zwykłą nauką. To tylko przyjęcie do wiadomości religijnych formułek aktualnie obowiązujących w Kościele. Równie
stwardniało i bywa bolesne, a kiedyś jej nawet pękło. Ta ki po więk szo ny biust jest „pornograficzny”. Co więcej, z jakiegoś powodu uważa się go dziś za nor mę – twier dzi Flo ren ce Wil liams, świa to wa eks pert ka w temacie „kobiece biusty” oraz autorka książki „Piersi: historia naturalna i nienaturalna”. Antropolożka prezentuje naukowy, ale ko bie cy punkt wi dze nia. Po noć w uniwersyteckich rozważaniach tego problemu płeć rozważającego też jest ważna. Zdaniem większości antropologów mężczyzn – przekonuje Williams – kobiece piersi ewoluowały jako sygnał seksualności. I mają informować o wieku i zdrowiu – u młodych są jędrne, u starych obwisłe, wiadomo. Kobieta naukowiec szybciej powie, że biusty służą zdrowiu ich posiadaczki i jej potomstwa. Chociaż z tym zdrowiem już różnie bywa. Zainteresowanie Williams piersiami zaczęło się, kiedy zaszła w ciążę. Ponieważ naturalne karmienie niemowląt jest trendy, antropolożka z ciekawości posłała do laboratorium mleko własnej produkcji. I wyszło, że ten napitek w XXI wieku zawiera bardzo dużo toksyn. Tyle że niechętnie się o tym mówi. Wszystko przez skażone środowisko i niehigieniczny tryb życia – w końcu męska wydzielina zapładniająca też jest coraz bardziej felerna. „Udało nam się zepsuć ten cudowny wytwór ewolucji do tego stopnia, że nie jest lepszy od sztucznego mleka” – podsumowała antropolożka. JUSTYNA CIEŚLAK
„naukowo” można by zdobywać wiedzę o świecie wedle baśni Andersena. Rydzykowy „Nasz Dziennik” wyraził właśnie zniecierpliwienie biskupów opieszałością Ministerstwa Edukacji Narodowej. Biskup Marek Mendyk żali się, że choć Episkopat RP jest od 5 lat gotowy do wkroczenia na egzaminy maturalne, to MEN nie wyznacza terminów i nie wykazuje zrozumienia. Mendyk czeka na wyjaśnienia, dlaczego religii na egzaminie dojrzałości jeszcze nie ma. Czy to nie interesujące, że to państwo ma się teraz tłumaczyć Kościołowi z tego, że jakaś dziedzina życia nie jest jeszcze ostatecznie sklerykalizowana? Biskupi „są gotowi” do realizacji własnych celów, a rząd musi szukać wymówek i tłumaczyć, dlaczego nie może ich życzeń spełnić. To się nazywa triumf klerykalizmu w całej pełni! „Normalny świat” stał się klerykalny, a niedostatek klerykalizmu uchodzi za odstępstwo od normy. Wkrótce dowiemy się może, że brak religii na maturach jest „sprzeczny z naturą” i „zboczony”. Jednak to dno świeckości, które osiągnęliśmy, ma jeszcze swoje… drugie dno. Otóż biskupi wiedzą, że muszą się spieszyć. Niedawno próbowali przeforsować totalny zakaz aborcji i ponieśli dwukrotną porażkę. Próbują tego samego z in vitro, ale wiadomo, że i tu przegrają. Może więc jeszcze uda im się „upchnąć” w ostatniej szarży na państwo te matury. Wiedzą, że to ich ostatni ofensywny bój. Później już będzie tylko defensywa. Układ sił społecznych odwraca się na ich niekorzyść. I widać to już niemal wszędzie. Przyszła wiosna świeckości i jesień Kościoła. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Alleluja i matura
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Platforma się kończy. Tusk wkrótce będzie nikim. Wybory wygra PiS, a premierem zostanie Leszek Miller. (europoseł Marek Migalski, PJN)
Jak się ma 39 lat, tak jak ja, i pracuje ciężko od 18 roku życia, to można sobie pozwolić na kilka zegarków. (minister Sławomir Nowak, PO)
Krzywonos była bez mózgu. To dla niej przywódcą strajku był Borusewicz. Ona nie miała pojęcia, co się dzieje. (Lech Wałęsa o Henryce Krzywonos, jednej z liderek strajków gdańskich w 1980 r.)
Dzięki klonowaniu zarodków może już za 20 lat będzie można starszemu człowiekowi odnowić serce w taki sposób, jakby miał narząd osoby młodej. (prof. Maciej Kurpisz, genetyk)
Prowokacja jest taką okolicznością, która w pewien sposób obciąża osoby czujące się ofiarami. (posłanka Krystyna Pawłowicz z PiS o kobietach ofiarach gwałtów)
Obserwujemy w niektórych Kościołach lokalnych koncentrację biskupów na sprawach seksu. Czy Franciszek przypomni, że człowiek posiada także duszę? (Adam Michnik)
Zważcie, jak zrodzili się Obirki, Bartosie, Jonasze, telewizyjni kapłani bez kapłańskich oznak? Wypadła im z ręki Ewangelia! (bp Kazimierz Ryczan)
Jeżeli pozostaniemy bierni, wówczas lobby homoseksualne doprowadzi do sytuacji, w której układ zostanie szczelnie domknięty poprzez wprowadzenie zakazu małżeństw jako przejawu homofobii. (ks. dr Marek Drzewiecki)
Heteryk, który zmienia żony jak modele smartfona, jest bardziej zgodny z konstytucją niż długodystansowy gej, który po trzydziestu latach z partnerem wciąż jest mu wierny jak pies? (Agata Passent, felietonistka)
Pamiętam, że przed moją pierwszą komunią musiałem uczyć się regułek, których nie rozumiałem i nikt mi ich nie tłumaczył. To był jakiś absurd. Sama komunia była dla mnie męcząca, bo było gorąco, a ja czekałem tylko na prezenty. Żadne duchowe natchnienie. (poseł Robert Biedroń, Ruch Palikota)
W Polsce nie mamy refundacji in vitro, nie mamy ustawy o związkach partnerskich, nie mamy praw reprodukcyjnych, bo rządzący uważają je za niezgodne z „wolą bożą”, a właściwie z jej watykańską wykładnią, jakby niepomni tego, że kiedyś niezgodne z „wolą bożą” były sekcje zwłok, badania naukowe, prawa kobiet, szczepionki, związki zawodowe, transplantacje oraz „wolność, równość, braterstwo”. (prof. Magdalena Środa, filozof i etyk)
Hasło: Bogaćcie się!” jest dziś w Kościele ważniejsze niż „Miłujcie się!”. (jw.)
Katoliccy konserwatyści mogą jak najbardziej być ministrami w rządzie katolickiej konserwatywnej partii, która wygrała wybory. Dziś jednak u władzy jest partia, która szła do wyborów z hasłami modernizacji, normalności, otwartości i zmian. (jw.)
Trochę szkoda, że ksiądz redaktor Henryk Zieliński nie zabrał głosu, gdy na terenie jego diecezji (warszawsko-praskia – przyp. red.) pewien ksiądz namówił do aborcji matkę swojego dziecka i sfinansował tę aborcję. Szkoda, że nie zabrał głosu, gdy inny ksiądz próbował modlitwą i słuchaniem muzyki rozwiązać (z opłakanym skutkiem) problem brzemienności „swojej kobiety”. Mógł Ksiądz Redaktor napisać coś więcej na temat pijackich występów polskich księży i biskupów, na temat malwersacji finansowych dokonywanych przez znanych mu księży, na temat funduszu alimentacyjnego dla księży ojców w diecezjach, na temat prania brudnych pieniędzy przy okazji odpisów na rzecz Kościoła, na temat symonii i innych przejawów karierowiczostwa w diecezjach. (ks. Wojciech Lemański, proboszcz z archidiecezji warszawsko-praskiej)
Wzorem Jana Pawła/I Jego nauki/Kształcisz polskie dzieci/Będziesz kształcić wnuki. (z hymnu Państwowej Szkoły Wyższej w Białej Podlaskiej) Wybrali: AC, SH, PPr
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
na klęczkach
Koalicja nurkuje Kolejne sondaże dowodzą gwał townego spadku popularności koali cji PO-PSL. Jak tak dalej pójdzie, to ludowcy mogą nie wejść do Sej mu, bo ich popularność zdaniem pracowni TNS Polska sięga 4 proc. PO natomiast zaczyna regularnie przegrywać z PiS-em. Premier Do nald Tusk zareagował na te ran kingi tradycyjną już zapowiedzią rekonstrukcji rządu; uchylając się od szczegółów. Wicepremier Ja nusz Piechociński (PSL) też nie chciał ich zdradzić, a dziennikarkę nakłaniającą do uchylenia choćby rąbka tajemnicy oskarżył o „skanda liczne zachowanie”, mimo że to nie media opracowują sondaże – one je tylko cytują. MZB
Biedę pod dywan Z najnowszych danych GUS wynika, że 6–7 proc. Polaków żyje w skrajnej biedzie, a 16–17 proc. – bardziej niż skromnie. W sumie daje to aż 6 milionów osób. Co więcej, zdaniem GUS i socjolo gów z PAN kwestia polskiej biedy jest tematem tabu, bo z reguły to ubodzy obciążani są winą za swe niedole. Najczęściej zarzuca się im un block pijaństwo, niezaradność życiową czy brak inwencji. I tak od 23 lat… MZB
trzecia zaś mówi o nieotrzymaniu maila, choć dziennikarze wysłali pytania wcześniej listem poleco nym. Odpowiedział tylko ks. Kloch: Po pierwsze, nikt nie ma danych (ani takowych nie zbiera) na temat pedofilii wśród katolickich duchow nych, w takich przypadkach nale ży zwracać się bezpośrednio do… watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, czyli na Berdyczów. Kloch uznał także, że zbieranie danych… szkodzi poszkodowanym. Ofiarom? A może jednak samym pedofilom i kryjącym ich biskupom? Swoistą pomocą w zwalczaniu pedofilii mia ły być wytyczne, do opracowania których zobowiązane zostały przez BXVI światowe episkopaty, nie wy łączając polskiego. Okólnik z Wa tykanu w tej sprawie trafił także do KEP w maju 2011 roku… MZ
Polska szmata
Troska o własne d… Dziennikarze TOK FM prze słali na początku kwietnia szereg pytań dotyczących pedofilii księży do wszystkich diecezji oraz do ks. Józefa Klocha, rzecznika Konfe rencji Episkopatu Polski (KEP). Ze wszystk ich diec ez ji przys zły trzy odpowiedzi, z których jedna odsyła do prawnika, druga wspo mina o zwolnieniu chorobowym,
Cywilny z dywanem MSW przygotowało wreszcie no welizację przepisów dotyczących ślu bów cywilnych. Zmiana ma sprawić, że łatwiej będzie można zorganizować ślub w miejscu innym niż Urząd Sta nu Cywilnego (na przykład w wynaję tym pałacu, parku, ogrodzie itp.) i że nie będzie to zależało od kaprysów urzędnika. Uatrakcyjnienie ślubów cywilnych z pewnością nie spodoba się klerowi, u którego coraz bardziej cienko z imprezami przy ołtarzu. Ciekawe, czy rząd faktycznie zmia nę wprowadzi i – tradycyjnie – nie ugnie się przed biskupami. MaK
Krwawica papieska
Powracający Przemyk Sejm przegłosował uchwał ę upamiętniającej Grzegorza Prze myka, maturzystę śmiertelnie po bitego przez milicjantów równo 30 lat temu. To było kolejne podej ście do tej kwestii. Pierwszy pro jekt upadł, ponieważ odrzucił go Tadeusz Iwiński (SLD), który do magał się usunięcia początkowych wersów uchwały, mówiących o fa brykowaniu dowodów obciążających sanitariuszy pogotowia ratunkowe go, a wybielających funkcjonariuszy milicji. Wybuchła wielka awantura, a władze Sojuszu ukarały posła Iwiń skiego za „niekonsultowanie dzia łań” z Leszkiem Millerem. Śmierć Przemyka była niepotrzebną trage dią, ale… policjanci bywają brutalni w różnych krajach – m.in. w USA czy w Wielkiej Brytanii. Analogicz ne tragiczne historie nie są cechą jedynie PRL. MZB
Maryi jako sprytnej zapchajdziury nie jest przypadkiem obrazą uczuć religijnych? Być może w ogóle tak, ale nie na podwórku biskupa! MaK
Ulicami Warszawy przeszedł Marsz Szmat sprzec iw iaj ąc y się piętnowaniu ofiar przemocy sek sualnej. Uczestnicy marszu pod kreślali, że w przypadkach agresji wina leży po stronie napastnika i że nie można na przykład wma wiać ofierze, że została zgwałcona albo pobita, bo zbyt wyzywająco wyglądała. Co roku akcja ta od bywa się w kilkunastu miejscach na świecie i z reguły spotyka się z akceptacją. W Polsce jej głów nym celem było skłonienie ludzi do myślenia – i prawie się udało. Profesor Krystyna Pawłowicz za stanowiła się nad imprezą i doszła do wniosku, że miejsce uczestni ków marszu jest w… zoo, bo tam mogą epatować golizną. Ciekawe, czy te śmiałe wnioski to efekt ja kiś naukowych badań, czy może autopsji. MZB
M. Boska Danielska Leszek Sławoj Głódź znalazł rozwiązanie dla problemu, któ ry był efektem nas zej pub lik a cji („FiM” 8/2013) – po prostu z miejsca hodowli danieli uczynił teren sakralny. Postawił tam figur kę Matki Boskiej. Czy traktowanie
Krew Jana Pawła II cudownie rozmnożona przez kardynała Stani sława Dziwisza płynie radosnymi kropelkami przez całą Polskę, a na wet przez świat. Zawędrowała także do Żor na Śląsku i jest to godne od notowania ze względu na wypowiedź tamtejszego proboszcza Wiesława Hudka: „Mamy kroplę krwi papie ża, która zawiera jego materiał ge netyczny. Mówię parafianom, że to tak, jakbyśmy mieli tutaj całego Ja na Pawła. To niezwykła łaska, która nas spotkała!”. Jak widać, w sprzyja jących okolicznościach sklonowanie Wojtyły może się okazać jedynym dopuszczalnym przez Kościół wyjąt kiem, przy ogólnym zakazie tej bez bożnej praktyki. MaK
Licha patronka Prezydent Rudy Śląskiej Gra żyna Dziedzic zaprasza mieszkań ców do fetowania 15-lecia oddania miasta pod opiekę świętej Barbary, patronki górników. Nie wiadomo tylko, czy jest co świętować, bo w 8 lat po „objęciu władzy” przez Bar barę 23 górników zginęło w Ko palni Halemba, właśnie w Rudzie, a zwolnienia objęły tysiące. Jak wi dać, z katolickimi patronami jest tak jak z pielgrzymkami. Niejedno krotnie ten rodzaj religijnej zabawy kończy się tragicznie. MaK
Msza miejska Piła świętuje pięćsetlecie swoje go istnienia. W ramach obchodów prezydent Piły i przewodniczący rady miejskiej postanowili „zjed noczyć” mieszkańców, organizując na placu Zwycięstwa przy figurze bł. JPII w dniu papieskich urodzin (18 maja) specjalną mszę o dobro
i pomyślność miasta, hucznie ce lebrowaną przez kard. Nycza. Ofi cjalnie w imieniu świeckich władz samorządowych ks. dziekan Oracz wezwał mieszkańców do wyrażenia godnego podziękowania Opatrzno ści Bożej za 500-lecie Piły: „Dziś nadszedł czas, by z racji pięknego jubileuszu złożyć Bogu i minionym pokoleniom należny hołd i dzięk czynienie (…). Dla podkreślenia jedności naszego grodu, w godzi nach wieczornych nie będzie mszy świętych w pilskich parafiach, tylko dlatego byśmy wszyscy mogli spo tkać się na wspólnym, wyjątkowym dziękczynieniu przy Ołtarzu Pana”. Dodajmy, że to już druga msza w programie obchodów 500-lecia Piły. Pierwsza była w marcu i po przedziła sesję miejską inaugurującą jubileusz. AK
Biały Białystok Liczne podpalenia mieszkań obc ok raj owc ów w Biał yms tok u i bierność władz miasta w wal ce z rasistami sprawiły, że spra wę w swoje ręce wziął Adam Ry bakowicz, poseł Ruchu Palikota, który wyznaczył nagrodę w wyso kości 10 tys. zł za pomoc w zna lezieniu „rasistowskich łajdaków”. Wszystkie osoby mające jakiekol wiek informacje na temat podpala czy polityk prosi o kontakt pod nu merem: 534 989 392. ASz
Nazywam się ksiądz Ostatnio swoje gorzkie żale przelał na papier, w liście wystoso wanym do samego premiera Donal da Tuska, znany i wielce zasłużony we własnym mniemaniu ks. infułat Józef Wójcik. Duchowny lamen tuje, że katolicy w Polsce są dys kryminowani i poniewierani. Obec ną sytuację owieczek porównuje do czasów komunizmu. A nawet snuje podobieństwa między „prze śladowaniem” TV Trwam, a sytu acją Żydów w getcie! Wiele o men talności tego człowieka mówi zresztą sam początek listu: „Nazywam się ksiądz infułat Józef Wójcik”… MZ
5
Tolerancja się opłaca „Fabryka Równości”, najwięk sza w Łodzi organizacja repre zentująca mniejszości seksualne, wprowadziła w tym mieście kar ty rabatowe „Queercard”. Dzięki nim homoseksualiści mają zniżki w kawiarniach, restauracjach i ho stelach. Do akcji zgłasza się coraz więcej lokali gastronomicznych ce niących sobie szerzenie tolerancji. „Queercard” mogą dostać nie tylko geje i lesbijki, ale także wszystkie popierające je osoby. Na razie roz dano 1,5 tys. kart. ASz
Msza ważniejsza Oto kolejny „dowód” na opatrzność katolickiej Bozi i Anio ła Stróża. Na terenie byłej huty metali w Sosnowcu doszło do tragedii. Dwaj chłopcy bawili się w hutniczym pustostanie i jeden z nich przypadkowo wpadł do be tonowego zbiornika pełnego wody. 7-letni chłopczyk utonął. Jego kole ga natychmiast wezwał pomoc, ale policja i straż pożarna nie zdąży ły uratować dziecka. Do dramatu doszło w niedzielne popołudnie. Rodzice – w czasie, gdy synek to nął – zamiast go pilnować, siedzieli w kościele. Teraz sprawą zajmie się prokuratura. ASz
Sumienie Franciszka Papież Franciszek zaszokował uczestników wielkiego spotkania ruchów katolickich w Rzymie. Być może ruszyło go sumienie wobec bałwochwalstwa i kultu jednostki, gdyż ochrzanił wiernych za to, że wiwatują na cześć papieża zamiast na cześć Jezusa: „Gdzie jest Jezus, dlaczego nie krzyczycie Jezus? Tyl ko Franciszek i Franciszek?”. Gdy by nie to, że uwagę tę wypowie dział papież, czyli osoba uznająca się za „ojca świętego”, a więc kogoś w rodzaju Boga na ziemi, uznali byśmy słowa Franciszka za chrze ścijańskie wyznanie wiary. Wojtyła się w grobie przewraca… MaK
6
W
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
połowie kwietnia poseł Roman Kotliński wraz z grupą posłów Ruchu Palikota – powołując się na przepisy Parlamentu Europejskiego, a także niektórych polskich ustaw, w tym Państwowej Inspekcji Sanitarnej o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń, chorób zakaźnych i o bezpieczeństwie żywności, a także żywienia – zwrócił uwagę na problem podawania wiernym komunikanta do ust. Przepisy mówią, że każda osoba mająca styczność z żywnością ma obowiązek posiadania orzeczenia lekarskiego dla celów sanitarno-epidemiologicznych o braku przeciwwskazań do wykonywania pracy. Okazuje się, że katoliccy duchowni są zwolnieni z tego obowiązku, bo według Ministerstwa Zdrowia w ich przypadku „wynik ryzyka wskazującego na istotne zagrożenie o charakterze sanitarno-epidemiologicznym nie jest duży”. To nieprawda! Ryzyko zakażeń rozmaitymi bakteriami oraz wirusami istnieje i jest bardzo wysokie. Procedura podawania doustnie opłatka może na przykład doprowadzić do wirusowego zapalenia wątroby typu A, czyli żółtaczki pokarmowej. To najczęściej diagnozowana choroba zakaźna na świecie. W Polsce występuje znacznie częściej niż w bardziej rozwiniętych krajach, co tym bardziej powinno zwrócić uwagę epidemiologów. Wirusowe zapalenie wątroby typu A wywołuje wirus, którym można się zakazić wyłącznie od innego człowieka. Nosiciel nie musi nawet wiedzieć, że jest chory, ponieważ choroba może się przenosić, zanim pojawią się jakiekolwiek objawy. Jak można się zarazić? Choroba przenoszona
Księdzu z ręki Badania sanitarno-epidemiologiczne dotyczą wszystkich osób mających styczność z żywnością. Wszystkich, oprócz duchownych, którzy jak zwykle stoją ponad prawem. jest najczęściej drogą pokarmową, przez zanieczyszczoną bakterią żywność oraz wodę. Mikroby tej choroby wydostają się wraz z kałem, więc zwykłe nieumycie rąk to potencjalne zagrożenie zainfekowania drugiej osoby. Objawy chorobowe to przede wszystkim ostre bóle brzucha, nudności, biegunka, wysypka, żółtaczka na białkówce oka, a następnie na skórze, oraz powiększona wątroba. WZW A nazywane jest potocznie chorobą brudnych rąk. Lekarze zgodnie twierdzą, że ryzyko zachorowania drastycznie maleje dzięki częstemu myciu dłoni. Doustne podawanie komunikanta może także doprowadzić do bakteryjnego i opryszczkowego zapalenia jamy ustnej, zakażenia owsikami, czerwonką, glistą ludzką, a nawet do salmonelli! Wyżej wymienione choroby, a zwłaszcza żółtaczka, o wiele częściej niż w Polsce występują za naszą wschodnią granicą, na przykład na Ukrainie czy w Kazachstanie. To kraje,
„Sadzić, palić, zalegalizować!” – pod tym hasłem 25 maja kilkadziesiąt tysięcy osób już po raz dziesiąty będzie „uwalniać marihuanę”. Marsz Wyzwolenia Konopi to od lat jeden z największych manifestów społecznych w Polsce. W ubiegłym roku poparcie dla uwolnienia marihuany, czyli jej całkowitej lub częściowej legalizacji, demonstrowało w Warszawie ponad 20 tys. osób! W sumie we wszystkich zorganizowanych do tej pory „konopnych” marszach w Polsce udział wzięło ponad 70 tys. ludzi. Władze zupełnie nie zwracają uwagi na to przedsięwzięcie, mimo że wspiera je mnóstwo osób z pierwszych stron gazet: Janusz Palikot, Kamil Sipowicz, Michał Pauli i wielu artystów muzycznych. Inicjatywa manifestacji powstała w USA w 1999 r. Jej pomysłodawcą jest Dann Beal, który chciał pokazać światu kulturę związaną z paleniem marihuany. Polskim inicjatorom, co zgodnie nam tłumaczyli, chodzi przede wszystkim o rozpoczęcie rzeczowej debaty na temat konopi. Obecnie większość jej przeciwników nie ma elementarnej wiedzy dotyczącej właściwości tej rośliny. Zanim ktokolwiek zacznie wypowiadać się na temat legalizacji, powinien najpierw dowiedzieć się czegoś o marihuanie, i to jest właśnie główny cel marszów. W Polsce bez problemu można kupić papierosy i alkohol, które bez cienia wątpliwości są dużo bardziej szkodliwe niż marihuana. W wywiadzie dla „Gazety Konopnej
dokąd najczęściej wyjeżdżają polscy księża na tzw. misje. Potem wracają do Polski… Igor Radziewicz-Winnicki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia zdaje się sprawę bagatelizować, bo w odpowiedzi udzielonej posłom RP w imieniu ministra zdrowia napisał: „Obowiązujący obecnie porządek prawny w zakresie bezpieczeństwa żywności oraz zapobiegania i zwalczania chorób zakaźnych nie wymaga posiadania przez osoby duchowne orzeczenia lekarskiego dla celów sanitarno-epidemiologicznych, w związku z udzielaniem przez nich komunii (…). Sam kontakt z żywnością, w tym nieopakowaną, nie stanowi wystarczającej przesłanki do wprowadzenia regulacji nakładających (…) obowiązek poddawania się badaniom do celów sanitarno-epidemiologicznych na nosicielstwo pałeczek jelitowych”. W swoim wywodzie dodał także takie argumenty jak domowa produkcja żywności,
która stosowana na własny użytek również nie podlega regulacjom prawnym. Igor Radziewicz-Winnicki kompletnie nie zauważa faktu, że księża nie tylko mają kontakt z opłatkami, ale także wkładają je wiernym palcami do ust. Zakładając, że jakiś duchowny przed udzieleniem komunii dokładnie umył, a także odkaził ręce, i tak nie mamy gwarancji, że nie przeniesie na osobę zdrową jakiejś choroby od osoby już zakażonej (o ile sam nie jest nosicielem). W problemie poruszonym przez Ruch Palikota mowa jest nie tylko o nieprzebadanych księżach, ale też o sposobie podawania komunii. Ryzyko infekcji bardzo by zmalało, gdyby opłatki były na przykład podawane na tacy, a wierni brali je własnoręcznie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nie powinno zajmować polityków, którzy i tak do kościoła nie chodzą. Błąd! Wirusy i bakterie bardzo łatwo się rozprzestrzeniają. Po mszy wraz z nosicielem wsiadają do autobusu, korzystają z publicznej toalety, jeżdżą taksówkami czy robią zakupy w centrach handlowych. Rozprzestrzenianie się chorób nie jest nadzwyczajną sprawą. Igor Radziewicz-Winnicki zauważył, że
Marsz, marsz, konopie
Slipf” dr Waldemar Kujawa, wieloletni ordynator i dyrektor ZOZ w Płocku oraz były wiceprzewodniczący Okręgowej Izby Lekarskiej, opowiadał, jak wyglądała jego praca, kiedy jeszcze kilkanaście lat temu był wolontariuszem w hospicjum: „Wiele bym wtedy dał za możliwość dysponowania marihuaną do celów medycznych. Cierpienie ludzi, szczególnie w czasie choroby nowotworowej, bywa straszne i nieraz trudno sobie z nim poradzić. Pierwszy z brzegu przykład: bardzo często w przebiegu raka chorych niszczy nie tylko silny ból, ale i uporczywe wymioty. Marihuana byłaby tu niezastąpiona. Lekarzy szkolonych w walce z bólem nie ma zbyt wielu, do tego wśród medyków, a szczególnie organizatorów ochrony zdrowia, panuje fobia narkotykowa. Krople Inoziemcowa
(Tinctura opii, nalewka z opium) bodaj do lat osiemdziesiątych były dostępne bez recepty. Pamiętam, jak babcia dawała mi je na bóle żołądka. A jest to lek bez porównania silniejszy od marihuany. Tylko rodziny tych biednych ludzi wiedzą, ile muszą się nazałatwiać, by podawać narkotyk chorym w odpowiedniej ilości. A ja nie wiem, jak oceniać mojego kolegę po fachu, który – na prośbę rodziny o zwiększenie dawki morfiny dla chorego na raka płuc z licznymi przerzutami – odmówił pod pretekstem, że »chory się uzależni«. Czy jest taki głupi, czy mu się po prostu nie chciało zdobywać »czerwonych recept«? Pacjent zmarł po miesiącu. Na szczęście bez bólu. Zaradny syn załatwił leki”. Dyskusja na ten temat jest istotna choćby właśnie z medycznego względu, o czym
nie ma doniesień o przypadkach ognisk epidemiologicznych lub zakażeń przeniesionych w wyniku udzielania wiernym komunii. Nic w tym dziwnego. Wierni nie będą przecież podejrzewać księdza o roznoszenie chorób. Winą zwykle obarcza się kogoś z rodziny, sąsiada lub obecność w dużym skupisku ludzkim. Wieloletni pracownik sanepidu, który z uwagi na potencjalny gniew hierarchów prosił o anonimowość, mówi, że duchowni nigdy nie sprawdzają, czy w danej okolicy, na przykład przy ośrodku Caritasu, gdzie na kolonie wyjeżdża mnóstwo dzieci, nie panuje jakieś zagrożenie chorobą wirusową. Kościół zachowuje się tak, jakby problemy sanitarne – w tym także brudna woda w kropielnicach, wyżywienie dzieci na koloniach Caritasu, całowanie tzw. relikwii przez setki ludzi – w ogóle go nie dotyczyły. Badania sanitarno-epidemiologiczne przechodzi każdy, kto ma styczność z żywnością – zarówno sprzedawca obwarzanków, jak i kucharz w renomowanej restauracji. Księża również powinni się im poddać. Główny Inspektorat Sanitarny do zamknięcia tego numeru „FiM” nie odpowiedział na zadane przez nas pytania. Do sprawy wrócimy. ARIEL KOWALCZYK
pisaliśmy w numerze 19/2013. Kolejnym problemem są więzienia pełne młodych ludzi, którzy z narkotykową mafią i dilerami nie mają nic wspólnego, tylko lubią po prostu od czasu do czasu zapalić. Nasze państwo wydaje miliony na bezsensowne łapanki doraźnych użytkowników marihuany. Od wprowadzenia nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (2000 rok) skazano około 350 tys. osób. Niektórzy z nich mieli przy sobie jedynie 0,2 grama suszu konopi. Na szczęście sądy powoli od takich wyroków odstępują, o czym mogliśmy się przekonać w ubiegłym miesiącu w Łodzi. Miejscowy Sąd Rejonowy umorzył postępowanie w sprawie posiadania marihuany przez Konrada Rycerza, przy którym policja znalazła torebkę z 2 gramami ziela konopnego. Sąd zauważył, że oskarżony jest „doraźnym użytkownikiem marihuany, używa jej w sposób nieszkodliwy, a według terapeuty podejmowanie wobec niego jakichkolwiek oddziaływań terapeutycznych jest niecelowe”. Ocenił także stopień szkodliwości społecznej jako niewielki, bowiem Rycerz „posiadał nieznaczną ilość miękkiego narkotyku, na własny użytek”. Ten przykład pokazuje, że nie trzeba karać bezsensownie wszystkich. Uczestnicy Marszu Wyzwolenia Konopi kolejny raz spróbują zwrócić uwagę Polaków na marihuanę, którą – czy to w celach medycznych, czy rozrywkowych – zalegalizowało wiele państw świata. ŁUKASZ LIPIŃSKI
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Kij pasterski Do utrzymania owieczek w karności nie potrzeba mocnych słów. Wystarczy przykościelna tablica ogłoszeniowa... Ksiądz kanonik Jan Modzelewski (na zdjęciu), proboszcz parafii Znalezienia Krzyża św. w Małym Płocku (diec. łomżyńska), wymyślił i stosuje taki oto patent: podczas kolędy sprawdza w swojej kartotece stan zarejestrowanych domowników odwiedzanego mieszkania oraz pozostawia każdemu imienne skierowanie do spowiedzi wielkanocnej. Ten kwitek należy oddać w konfesjonale. Jeśli nie wpłynie z powrotem, to znaczy, że dany osobnik nie stawił się u spowiedzi i ma nieobecność nieusprawiedliwioną. Po świętach pleban wszystkie dokumenty skrupulatnie analizuje i podaje wyniki do wiadomości publicznej, wywieszając w gablocie zestawienie obejmujące: dokładną liczbę nieobecnych, ich odsetek w stosunku do wydanych nakazów stawiennictwa oraz miejsce zajęte przez poszczególne wsie (w nieco większych miejscowościach także ulice) w „rankingu parafialnym”. Dzięki temu wszyscy mogą się dowiedzieć, że najwięcej grzeszników
W
zamieszkuje Raków Nowy i ul. Konopnicką w Rogienicach Wielkich, a najbardziej świątobliwa jest wieś Waśki, gdzie z 50 skierowań nie wróciły zaledwie dwa. – W najbliższej przyszłości spodziewamy się zestawień rozszerzonych o rozliczenie grzechów z podziałem na poszczególne przykazania, co pozwoli zorientować się, w jakim kierunku proboszcz nasili pracę duszpasterską – zauważa nasza czytelniczka z Rakowa. Kanonik nie podaje nazwisk, ponieważ pozostawienie pola do domysłów i podejrzeń bardzo skutecznie motywuje do wewnętrznej weryfikacji i szukania wśród owieczek tych „czarnych”. „U nas jest jeden pijaczek oraz dwoje staruszków, 90letnia kobieta i 87-letni mężczyzna” – ubolewa na łamach łomżyńskiego tygodnika „Kontakty” sołtys Ludwik Rakowski ze wsi Popki (25 miejsce w rankingu), który chciał nawet zawieźć podejrzanych na rekolekcje, ale odmówili, tłumacząc się „złym samopoczuciem”. Z krnąbrnymi „owcami” duszpasterz rozlicza się indywidualnie. Doskonale zna wszystkie sztuczki typu „byłem u spowiedzi w innym kościele” lub „zgubiłam kartkę” i jeśli mimo rozmowy dyscyplinarnej problem się powtarza, rejestruje delikwenta jako niepraktykującego.
prawdzie czytanie horoskopów ma ponoć prowadzić do zniewolenia i opętania – jeśli wierzyć oświadczeniu w ostatnim liście Episkopatu – ale przecież w Kościele papieskim obowiązuje też „zasada Kalego”… Pierwszy, „uniwersalny (i darmowy) katolicki horoskop dla każdego” od kilku lat zamieszcza portal www.egzorcyzmy.katolik.pl. Zastanawiasz się, gdzie zgubiłeś/aś jakiś przedmiot? No to „uklęknij i proś o pomoc św. Antoniego!” – z pełną powagą radzi katolicki wróż. Męczy cię myśl, kiedy odnajdziesz miłość swojego życia? – „Już teraz módl się za przyszłego współmałżonka”. Nie wiesz, kiedy spotkają cię sukcesy w pracy? – „Nie myśl o tym wcale i módl się do św. Józefa”. „To, co tajemnicze, nieznane i pozornie cudowne, łatwo wciąga, zwłaszcza jeżeli wiążą się z tym obietnice powodzenia, szczęścia, oświecenia czy zdrowia” – napisali w liście wielebni. Potępiając horoskopy, magię i amulety, doszli do wniosku, że „chrześcijaństwo ma do zaoferowania daleko więcej niż jakakolwiek religia czy sekta, jednak trzeba chcieć je bardziej dogłębnie poznać, by dostrzec ukryte w nim skarby”. Przyjrzyjmy się zatem ukrytej głębi kościelnych „skarbów”. Wyśmiewając wiarę w znaki zodiaku i przewidywanie przyszłości z daty urodzenia, Kościół lansuje kult swoich „horoskopów”, zalecając nadawanie dzieciom takiego imienia, jakie „przyniosło sobie na świat” (tj. wspomnienie świętego danego dnia), oraz propagując magiczną wiarę w moc „niebieskiego patrona” wybranego z katolickiego katalogu. „Dziś
Zachwala skuteczność metody, podając przykład kobiety żyjącej w konkubinacie, która pragnęła być matką chrzestną. „Kartki pokazały, że nie mogła nią zostać, bo nie była u spowiedzi” – podkreśla kanonik, zapowiadając kolejny konkurs. Tym razem będzie to ranking… wpłat na konto parafialne, który wykaże, gdzie mieszkają biedni skąpcy, a gdzie hojni bogacze. „Czasem się okazuje, że ktoś obiecał dać na kościół, ale przez kilka lat nie dał nic.
przy wyborze imienia dla nowo narodzonego człowieka Kościół proponuje wybór imienia, które nosili święci i błogosławieni. Każdy dzień roku bogaty jest w posiadanie nawet kilku patronów” – instruuje na swojej stronie Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Sosnowieckiej w Krakowie. A parafia pw. MB Nieustającej Pomocy w tymże mieście tłumaczy: „Rodzice sięgają po kalendarz i sprawdzają, który święty obchodzi imieniny w dniu narodzin ich dziecka”.
Czarno na białym mam to w dokumentach” – tłumaczy ks. Modzelewski. Upubliczniona buchalteria niechybnie obejmować też będzie kwotę należnych odsetek... Ksiądz Andrzej Kondraciuk, proboszcz administrowanej przez Zgromadzenie Księży Marianów parafii Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Skórcu (diec. siedlecka), stosuje inną metodę. Polega ona na wywieszaniu w gablocie listy „dobrodziejów i ofiarodawców” wpłacających na rozbudowę kościoła, co jednoznacznie wskazuje, kto nie dał. W cotygodniowych ogłoszeniach imiennie wyznacza też rodziny, które powinny oddelegować swoich przedstawicieli do sprzątania świątyni kościoła, więc jeśli ktokolwiek się nie pojawi, wiejska społeczność natychmiast ten fakt wychwyci i leniwych odpowiednio skarci. Ksiądz Jan Gniewek, proboszcz parafii św. Andrzeja Apostoła w Słopnicach Dolnych (diec. tarnowska), wybrał formę delikatnych upomnień. Nie publikuje list dłużników, tylko przypomina… ~ „O złożenie ofiary prosimy: Janinę N(...), Paulinę K(...) i Marię G(...) spod numeru(…)” – czytamy w ogłoszeniu z 5 maja 2013 r. (w oryginale pełne dane personalne oraz numer domu); ~ „O złożenie ofiary na potrzeby Kaplicy prosimy: Elżbietę G(...), Ewę G(...) i Marię G(...) spod numeru(…)” – wezwanie z 12 maja. Według instrukcji dla proboszczów sporządzonej przez „Przewodnik
ułatwiać spłacanie kredytów itd., itp. „Niebieski patronat” św. Wolfganga ma wybawiać od biegunki, św. Apolonii – od bólu zębów, św. Bernardyna – od czkawki, św. Aldegundy – od raka, a św. Barnaby – od depresji. Oprócz „katolickich horoskopów” nie mniej fascynującą „głębią” są różne magiczne sztuczki rozpowszechniane przez Kościół. Do zabawy w czary-mary na oficjalnej stronie gorąco zachęca parafia pw. Wszystkich Świętych
Czary-m mary Wybór imienia dla dziecka powinien być przemyślany, bowiem – jak przestrzega parafia pw. Najświętszego Zbawiciela w Szczecinie – „imię wyraża na ogół przeznaczenie człowieka oraz nadzieje wiązane z nim na przyszłość. W imieniu kryją się także jego społeczne możliwości. Imię wyznacza człowiekowi określone zadania do wypełniania”. Czyż to nie jest magia w czystej postaci?! Spośród zastępu dziesięciu tysięcy świętych każdy katolik powinien znaleźć dla swojego potomstwa odpowiedniego patrona. Przykładowo św. Mateusz patronuje księgowym i alkoholikom, św. Marta – gospodyniom domowym i kucharkom, św. Dyzma – złodziejom, św. Wawrzyniec – amatorom grillowania, św. Józef ma pomagać w znalezieniu dobrej posady, a św. Jadwiga Trzebnicka w przyszłości powinna zapewnić podwyżki w pracy oraz
w Mórkowie. Do obrony przeciwko siłom nieczystym oraz do odczyniania złych mocy radzi owieczkom koniecznie zaopatrzyć się egzorcyzmowaną wodę, takąż sól i olej. I tak wodą egzorcyzmowaną (nad którą ksiądz odmówił egzorcyzm) należy święcić całe mieszkanie raz w tygodniu oraz błogosławić osoby przebywające w domu i poza nim. Wielce wskazane jest również używanie jej jako produktu spożywczego. Tu jednak zastrzeżenie – wody egzorcyzmowanej nigdy nie wolno mieszać z inną wodą ani gotować w niej ziemniaków! Zaklęcie może się wówczas rozmyć lub wygotować. Sól egzorcyzmowaną księża radzą stosować do ochrony domów, mieszkań, zabudowań gospodarczych oraz pól, gdy zachodzi podejrzenie, że mogą być pod działaniem uroków i klątw… W tym celu należy ją rozsypywać w pomieszczeniach uważanych za skażone
7
Katolicki” publikowanie listy dłużników „nie jest naruszeniem zasad ochrony danych osobowych, pod warunkiem że zakres ujawnionych informacji jest zgodny z zasadą proporcjonalności i poszanowania godności osoby bezpośrednio zainteresowanej. Informacja o danej osobie nie może być zbyt szeroka, a w przypadku zaległych składek dobrze jest też kierować indywidualne wezwanie do ich zapłaty”. Najnowszym trendem w jawności życia religijnego mieszkańców wsi jest „Dzieło Nieustającego Różańca Świętego jako skuteczny sposób na ożywienie duchowego życia parafialnego”. „Aby modlitwa przebiegała w sposób prawidłowy, należy uspokoić obawy wiernych, polegające przeważnie na tym, że mogą zapomnieć o dniu i zobowiązanej modlitwie. Proboszcz parafii powinien wywiesić listę osób modlących się w gablocie kościoła. Dzięki temu wspólnoty rozwijają się, a nawet przybywa w parafiach coraz więcej chętnych” – radzi kolegom franciszkanin o. Jan Paweł, czyli Maciej Bagdziński w artykule firmowanym przez Wydawnictwa Pastoralne. Jeśli w ww. parafiach znajdzie się choć jeden odważny, któremu zachowanie proboszcza nie odpowiada, radzimy złożenie skargi do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Okazuje się bowiem, że tylko ujawnienie stanu kasy parafialnej i dochodów proboszcza wciąż szkodzi wspólnocie wierzących... ANNA TARCZYŃSKA
działaniem sił demonicznych, na przykład wszędzie tam, gdzie wywoływano duchy czy zaparto się wiary. Olej egzorcyzmowany natomiast posiada rzekomo moc szybkiego usuwania z organizmu wszelkich magicznych, zatrutych i nieczystych pokarmów. Należy go stosować do przyprawiania jedzenia oraz nacierania różnych części ciała. Duchowni z sanktuarium św. Antoniego w Ratowie dla odmiany reklamują „eksperymentalną” usługę produkowania (przez grupę polskich księży specjalistów) wody egzorcyzmowanej. Wystarczy tylko powiadomić wielebnych telefonicznie lub listownie, że w danym miejscu o określonej godzinie przygotowano wodę do poświęcenia, a księża, „w wyobraźni obejmując naczynie”, egzorcyzmują ją „na odległość”. Wodę egzorcyzmowaną sanktuarium zaleca stosować jak lekarstwo. W żadnym razie nie należy używać jej do gotowania ani mycia. Wolno jedynie dolewać po kilka kropel (!) do picia i jedzenia. Można za to wykorzystywać ją do skrapiania łóżek, robienia okładów na chore miejsca podlewania roślin w celu ochrony przed chorobami i szkodnikami oraz „leczenia” zwierząt domowych i gospodarskich. Łyk wody egzorcyzmowanej ma też skutecznie zwalczać „ducha nikotynizmu”. Podobny efekt można osiągnąć również poprzez pokropienie paczki papierosów. Kropla takiej wody jest w stanie zwalczyć nawet „ducha nietrzeźwości”. Dodana do butelki wódki ma w cudowny sposób przemieniać wódkę w czystą wodę! Oczywiście w sposób duchowy… AK
8
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
O polskich kompleksach w stosunkach ze Wschodem, o perspektywach rozwoju współpracy z Rosją oraz o tym, co sami powinniśmy ze sobą zrobić, aby brano nas poważnie – mówi Stanisław Ciosek, polski ambasador w Moskwie w latach 1989–1996. – Czy powinniśmy się bać rosyjskich inwestorów? Gdy tylko w Polsce pojawia się przedsiębiorca z Rosji, nasza prasa dostaje histerii. – Nie ma tematu, bo nie ma rosyjskich inwestycji. Aleksandr Aleksiejew, ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce, opowiadał mi o swoim spotkaniu z rosyjskimi biznesmenami inwestującymi w naszym kraju. Przyszli wszyscy – cała trójka! Martwi mnie jednak uboga rosyjska oferta dla Polski, składająca się głównie z surowców energetycznych. Oczywiście jestem za robieniem interesów z Moskwą, ale akurat w tym obszarze, podobnie jak na całym świecie, musimy też dbać o standardy bezpieczeństwa energetycznego swych obywateli. Jeśli chcemy mieć
przed budową drugiej nitki gazociągu Jamał drogą lądową. To samo było z ropą. Podejrzewaliśmy Rosjan o chęć ekspansji, to oni sobie zbudowali szeroki ropociąg do swego portu nad Bałtykiem. Obecnie rurociąg Przyjaźń można zamknąć i może nie być ropy dla
Litwinami, Rosjanami, ostatnio nawet z Niemcami. – Może to jest kwestia jakości naszej klasy politycznej i kadry urzędniczej, stale grającej kwestią Smoleńska? – Tak, to politycy odpowiadają za ten stan rzeczy. Prowadzimy
– Finlandia ma historię podobną do historii Polski, bo znajdowała się pod panowaniem szwedzkim i rosyjskim, ale to nie przeszkadza jej robić interesów ani ze Sztokholmem, ani z Moskwą. – To prawda. Dostałem od przyjaciela widokówkę przedstawiającą wszystkich fińskich władców, w tym kilku rosyjskich carów. Finlandia była częścią imperium rosyjskiego, ale Finowie się tego nie wstydzą i nie wykreślają fragmentów swej historii. Nie wyobrażam sobie tego u nas. A szkoda, bo czas nabrać do siebie dystansu. Musimy się zastanowić, po co ktoś miałby nas włączać do swego imperium? Niby co byśmy tam wnieśli? Czy
Chichot Kremla tańszy i pewny gaz, powinniśmy wybudować gazoport, konektory z systemem gazociągów UE, magazyny, rozwijać własne wytwarzanie energii. Wtedy będziemy mogli robić partnerskie interesy z Gazpromem, bo w biznesie jest tak, że jak się widzi, iż partner nie ma wyjścia, to dyktuje mu się wysoką cenę. Takie jest biznesowe prawo dżungli. Czekam też na czas, gdy Rosja będzie inwestować w Polsce, i to nie tylko w ropę oraz gaz, ale też w inne dziedziny, i liczę, że będziemy razem coś produkować. – Chyba długo Pan poczeka, bo Polacy podejrzewają rosyjskich biznesmenów o niecne zamiary. Jak to wpływa na nasz wizerunek? – Klimat jest koszmarny! Zachowujemy się tak, jakby za wszystkimi inwestycjami stali szpiedzy. To obłęd wynikający z naszego strachu przed Rosją, po części tylko uzasadnionego historią, ale nie można tym wiecznie żyć! Przez 7 lat byłem ambasadorem w Moskwie i z bliska obserwowałem agonię imperium radzieckiego. Jest dla mnie oczywiste, że nie ma szans się odrodzić. Poza tym nikt nie chce na nas napadać. Rosja to olbrzymi kraj i sama ma problemy z zagospodarowaniem całego swego terytorium. Nie rozumiem ludzi, którzy opowiadają, że Rosjanie chcą nas gospodarczo zniewolić, podporządkować i wysysać. Po co mieliby to robić? Mają swego aż nadto! Takie opowieści to bzdury, które nie wywołują w Rosji sprzeciwu ani gniewu, lecz śmiech. Na Kremlu chichoczą, zresztą nie tylko tam.
dysponujemy czymś unikalnym, co by kusiło do grabieży? Więcej nam trzeba skromności w samoocenie. Rosjanie mają własne gigantyczne zasoby i to dla nas byłoby korzystne robić z nimi interesy. Czemu nie? Z tym że w solidnym biznesie trzeba z partnerem rozmawiać w sposób uczciwy i mieć czyste intencje, a my niekiedy kręcimy. Sądzę, że tak właśnie było z inwestorem zainteresowanym zakupem spółki Azoty Tarnów. Rosjanie chcieli wejść na polski rynek, wychodząc z założenia, że drogi gaz ciągnie za sobą wysokie ceny nawozów. Zamierzali więc produkować je z nami ze swego tańszego gazu, zbić cenę, a następnie sprzedawać produkty na terenie UE. Gdybym to ja miał decydować, to wszedłbym z nimi w spółkę, zachowując po polskiej stronie 49–50 proc. akcji. No i zastrzegłbym sobie stanowisko głównego księgowego, by pilnować sprawiedliwego podziału zysków. Tymczasem byliśmy widzami gorszącej procesji w obronie nawozowej suwerenności prowadzonej osobiście przez ministra naszego rządu. Naraziliśmy się na śmieszność. No i nie zarobiliśmy, co w naszej sytuacji istotne. – Rosjanie liczyli na to, że dzięki nam podbiją rynek europejski. Czy mielibyśmy szanse być promotorem Rosji w UE? – My nie wykorzystujemy własnego potencjału, a co dopiero mówić o roli promotora! Nie sprzedajemy swojego miejsca tranzytowego, wszystko nas omija. Rosjanie puścili rurę z gazem, czyli Nord Stream, morzem, bo myśmy mieli opory
Polski. Identyczna sytuacja jest z transportem drogowym i kolejowym. Wydaliśmy swego czasu mnóstwo pieniędzy na budowę szerokiego toru w Sławkowie, gdzie potem powstał port przeładunkowy dla towarów z Azji do Europy. Ale po naszej stronie swary i niekompetencja. W efekcie Rosja zbuduje szeroki tor przez Słowację do Wiednia i towary z Dalekiego Wschodu już do nas nie dojadą, a za kilka lat wartość tranzytu kolejowego na trasie Azja–Europa sięgnie kilkudziesięciu miliardów euro. Rosjanie z Niemcami zastanawiają się, czy nie pociągnąć tego toru dalej, do Berlina. A transport drogowy? Dociągnęliśmy autostradę do Warszawy i długie lata miną, zanim dotrze do naszej wschodniej granicy. Polska zaczyna być wyspą. Namawiałbym rząd do przekształcenia naszego państwa w kraj przyjaznego tranzytu, bo świat skonstruowany jest tak, że na Zachodzie istnieje zapotrzebowanie na surowce znajdujące się na Wschodzie. W najbliższych latach wymiana ludzi, towarów i pieniędzy między obiema częściami kontynentu będzie się intensyfikować. My leżymy pośrodku, ale opieramy się temu tranzytowi, na którym moglibyśmy zarabiać mnóstwo pieniędzy. Po raz pierwszy w naszej historii to nie przemarsze wojsk przez nasze terytorium, a potoki towarów decydować będą o naszym miejscu w Europie. Po co sami sobie stawiamy mury na wschodniej granicy? Ciągle mamy jakieś problemy, kłócimy się z Białorusinami,
„przeciwskuteczną” politykę wschodnią, nie potrafimy być w Europie, wykorzystać szansy stworzonej przez integrację z UE. To my powinniśmy otwierać Wschód dla Europy, zarabiać na tym, budować swą pozycję i prestiż. Ale żeby to robić, trzeba zachowywać się przyjaźnie, a my jesteśmy nieprzyjaźni, a w najlepszym wypadku tak się nas postrzega. Czy słyszała pani o jakiejś realnej, nie politycznej, polskiej paneuropejskiej inicjatywie łączenia obu części kontynentu? Na przykład budowy szybkiej kolei, którą można by w przyzwoitym czasie dostać się z Lizbony do Moskwy? Albo takiej autostrady, bez wspomnianego końca w Warszawie? Dobry przykład z polskimi wizami dla mieszkańców obwodu kaliningradzkiego tylko potwierdza tę regułę. Po co zresztą wizy dla naszych wschodnich sąsiadów? Przecież nie od tej strony płyną do UE problemy migracyjne. Po co ten mur? – Od czego zacząć nowe otwarcie w stosunkach z Rosją i ze światem? – Od zakończenia obłędnego tańca nad brzozą, mgłą, wrakiem i Smoleńskiem, bo on nam po prostu przeszkadza. Dziś każdy, kto krytykuje religię smoleńską i namawia do robienia interesów z Rosjanami, jest traktowany jak rosyjski agent. Doszło do absurdu. Jeśli Jan Krzysztof Bielecki, były premier, szef zespołu ekonomicznego rządu, musi publicznie tłumaczyć, że on nawet nie stał obok rosyjskiego inwestora, to znaleźliśmy się w paranoicznej sytuacji. Pozyskiwanie inwestorów
i promocja naszego kraju to wręcz obowiązek każdego prezydenta, premiera, ministra, w tym i szefa zespołu ekonomicznego. Przez 10 lat byłem doradcą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, obsługiwałem wiele wizyt z udziałem głów państw. Gdy odwiedzał nas prezydent któregokolwiek z zachodnich państw, to pod koniec rozmów zawsze mówił: „Załatwiliśmy oficjalne sprawy, ale nasze koncerny chcą robić z wami interesy, chciałbym je zarekomendować, a w ogóle to przywiozłem cały samolot naszych przedsiębiorców i może by pan prezydent się z nimi spotkał?”. A dziś? Widać deficyt zaufania wśród Polaków, króluje przekonanie, że każdy, kto pełni jakikolwiek urząd, jest skorumpowany i będzie kradł. – Może to wina niskich kompetencji wielu naszych polityków? Te braki kłują w oczy – zgoda na lot 96 najważniejszych osób w państwie w jednym samolocie to oznaka pogardy dla zasad bezpieczeństwa i totalna kompromitacja kraju. Co gorsza, nikt się nie poczuwa do winy. – Myśmy sami zabili tych ludzi swoim niedbalstwem, bylejakością, której pełno na każdym kroku. Gdy dowiedziałem się, że tylko jedna osoba prowadząca samolot do Smoleńska z elitą polskiej polityki na pokładzie miała ważne uprawnienia do pilotowania tej maszyny, po prostu zdrętwiałem. To nie powinno było się zdarzyć, myśmy się sami zamachnęli na tych ludzi. Powinniśmy się tego głęboko wstydzić i wyciągnąć radykalne wnioski. Poszukiwanie winy nie u siebie, a u kogoś innego, jest złą, bo złą, ale naturalną cechą ludzkiego charakteru. Stąd bierze się cały ruch smoleński, szukający odpowiedzialności za katastrofę na zewnątrz. Mówimy, że to Rosjanie zabili prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ponieważ wypieramy fakt, że my sami go zamordowaliśmy naszymi złymi cechami: niedbalstwem, lekceważeniem procedur i słynnym: „Jakoś tam będzie”. – Czy ktoś w takiej sytuacji będzie nas traktował poważnie? Europejscy politycy, dyplomaci i biznesmeni już od trzech lat obserwują smoleński spektakl. – Skompromitowaliśmy się i wszyscy to widzą. Szukamy odpowiedzialnych za granicą i wskazujemy na prezydenta Władimira Putina albo sławetną Tatianę Anodinę, przewodniczącą Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Popatrzmy na siebie, zastanówmy się nad sobą i przyznajmy się do niedbalstwa. To kluczowe dla wychowania kolejnych pokoleń w dyscyplinie społecznej, obowiązkowości, przestrzeganiu praw i procedur. Myśmy nie wyciągnęli lekcji z katastrofy, która jest naszą hańbą. Musimy się do tego przyznać, a my się ślizgamy i kluczymy.
 Ciąg dalszy na str. 20
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Possumus, possumus... Wedle aktualnie obowiązującej wersji historii pod hasłem „Non possumus” kryje się memoriał Episkopatu Polski z 8 maja 1953 r., adresowany do ówczesnego rządu z Bolesławem Bierutem na czele, w którym bohaterska hierarchia kościelna dowodzona przez prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego ogłosiła, że zrywa komunistyczne kajdany i za żadne pieniądze nie pójdzie na układy z dręczącym naród reżimem. W prawdziwej historii rzeczy miały się całkiem inaczej... Memoriał (doręczony Bierutowi 21 maja, a publicznie ogłoszony 4 czerwca podczas warszawskiej procesji Bożego Ciała) był konsekwencją dekretu Rady Państwa z 9 lutego 1953 r. o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych, którym
do redagowania memoriału, w którym odwołał się nawet do autorytetu klasyka, zauważając, iż „słusznie piętnował [Włodzimierz Iljicz] Lenin poddawanie Kościoła Państwu jako rzecz »przeklętą i haniebną«”. Biskupi oświadczyli, że są zdecydowani „raczej wcale” nie obsadzać etatów, „niż oddawać religijne rządy dusz w ręce niegodne”, zagrozili podwładnym „ciężką karą kościelnej klątwy” za „przyjęcie jakiekolwiek stanowiska kościelnego skądinąd”, zaś oni sami wyrażają gotowość złożenia najwyższej ofiary („gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista ofiara – wahać się nie będziemy”), kończąc ów wątek wspomnianym non possomusem z wykrzyknikiem. Żeby wszakże
Wybiła 60 rocznica uchwalenia dokumentu „Non possumus!” (łac. „Nie możemy!”). To dla biskupów katolickich okazja, aby sprzedać Polakom sfałszowaną wersję historii najnowszej. to aktem prawnym władza dała wyraz pragnieniu bezwzględnego podporządkowania Kościoła mimo wyraźnie zapisanego w Konstytucji „oddzielenia” obu podmiotów. Dekret przewidywał m.in., że objęcie jakiejkolwiek posady kościelnej wymaga uprzedniego zaaprobowania kandydata przez organ państwa (w przypadku biskupa – Prezydium Rządu, dla pozostałych – właściwe terytorialnie prezydium wojewódzkiej rady narodowej). Identyczna procedura miała dotyczyć zwalniania i przenoszenia personelu, tworzenia, przekształcania i znoszenia stanowisk bądź zmiany ich zakresu działania. Na funkcyjnych duchownych nałożono ponadto obowiązek złożenia „ślubowania na wierność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, zaś władza nadała sobie uprawnienia do zwalniania ich z roboty pod byle pretekstem: „Uprawianie (...) działalności sprzecznej z prawem i porządkiem publicznym bądź popieranie lub osłanianie takiej działalności powoduje usunięcie tej osoby z zajmowanego stanowiska przez zwierzchni organ kościelny samoistnie lub na żądanie organów państwowych”. Innymi słowy: każdy ruch kadrowy w Kościele z awansem na wiejskiego proboszcza włącznie wymagał zgody świeckich urzędników. Episkopat z oczywistych względów przyjąć takiego dyktatu nie chciał. Jeszcze 17 lutego i 3 marca 1953 r. Wyszyński spotykał się z sekretarzem KC PZPR Franciszkiem Mazurem (członek Politbiura odpowiedzialny w partii za politykę wyznaniową), żeby przemówić władzom do rozumu, ale nic nie utargował. Prymas z gronem najbliższych współpracowników przystąpił wówczas
nie palić za sobą mostów, podkreślili że nie uchylają ręki „od zgody (...) w doniosłym dziele pomyślnego uregulowania stosunku Kościoła i Państwa w myśl zawartego w dniu 14 kwietnia 1950 r. »Porozumienia«”. Tymczasem z pieczołowicie ukrywanego w archiwach kościelnych protokołu posiedzenia Komisji Głównej Episkopatu, odbytego 8 maja w Krakowie, wynika, że Wyszyński i pozostali zarządcy diecezji zgodzili się ślubować komunistycznej władzy, choć pod warunkiem że „dotyczyć ono będzie tylko nowo obejmujących stanowiska” i hierarchów, którzy „wyrażą taką gotowość” oraz uczynią to kolegialnie („w gronie wszystkich biskupów, na czele z Prymasem”). Zatrzymajmy się przy „Porozumieniu” z kwietnia 1950 r., bowiem jest ono jednym z najbardziej wstydliwych dla Kościoła dokumentów niweczących legendy o rzekomym oporze przed zalewającą kraj sowietyzacją. Episkopat podpisał mianowicie zobowiązanie, że w rewanżu za udzielone mu przez rząd koncesje (kapelani, funkcjonowanie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Fundusz Kościelny, szkolnictwo katolickie, zwolnienie alumnów od obowiązkowej służby wojskowej, zachowanie majątku po upaństwowionym Caritasie przekształconym w Zrzeszenie Katolików) zrobi, co następuje: ~ wezwie duchowieństwo, aby w pracy duszpasterskiej (...) nauczało wiernych poszanowania prawa i władzy państwowej; ~ wyjaśni duchowieństwu, aby nie przeciwstawiało się rozbudowie spółdzielczości na wsi (czyli przymusowej zazwyczaj kolektywizacji – dop. red.), ponieważ wszelka spółdzielczość
Od lewej: M. Klepacz i S. Wyszyński
w istocie swej jest oparta na etycznym założeniu natury ludzkiej, dążącej do dobrowolnej solidarności społecznej; ~ zwalczać będzie zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej. Wypada podkreślić, że hierarchowie wykonywali zobowiązania perfekcyjnie. Przykładowo: ledwie tylko bezpieka rozpracowała grupę duchownych (w tym wysokich rangą krakowskich kurialistów) świadczących usługi na rzecz wywiadu amerykańskiego i przeszukała siedzibę kurii, Episkopat nawet nie miauknął o jakiejś mistyfikacji bądź prowokacji, wydając 12 grudnia 1952 r. oświadczenie: „Udział duchowieństwa w akcji podziemnej i w dywersji gospodarczej jest nie tylko sprzeczny z dobrem narodu, ale również szkodliwy dla działalności Kościoła katolickiego w Polsce (...). Episkopat zastrzega się również przeciwko tendencjom obcej propagandy, usiłującej uczynić Kościół w Polsce terenem i narzędziem politycznej działalności antypaństwowej”. 9 lutego 1953 r., czyli dokładnie w dniu podpisania wzmiankowanego dekretu, biskupi – doskonale zorientowani, co się święci – ogłosili „Instrukcję Episkopatu Polski o duchowieństwie polskim w życiu własnego Narodu”. Znalazły się w niej m.in. takie oto wskazówki: ~ Powtarzamy z całym naciskiem, że duchowieństwo nie może niczego podejmować, co miałoby charakter nielegalnej pracy podziemnej, konspiracyjnej przeciwko władzom państwowym, rządowi i obecnej rzeczywistości; ~ Biskupi są przeciwni wystąpieniom antypaństwowym. Wielokrotnie już ostrzegali duchowieństwo przed udziałem w akcji podziemnej i antypaństwowej. Nigdy nie jest za wiele upominania, by kapłani uważali
za główne pole swej pracy świątynię, ołtarz, ambonę i konfesjonał; ~ Słuszne jest wymaganie społeczne, by duchowieństwo nie wchodziło czynnie w życie polityczne (...). Społeczeństwo katolickie ma dobre wyczucie tego, co przystoi kapłanom: nie lubi ono polityków w sutannach, wywodów politycznych na ambonie; nie lubi księży zacietrzewionych w sporach politycznych. Po „Non possumus!” Prezydium Rządu podjęło 24 września uchwałę nr 700/1953 „o środkach zapobiegających dalszemu nadużywaniu funkcji pełnionych przez ks. arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego” i zleciło „właściwym organom państwowym dopilnowanie natychmiastowego opuszczenia przez niego miasta Warszawy i zamieszkania w wyznaczonym klasztorze, bez prawa opuszczania tego klasztoru aż do nowego zarządzenia władz”, a nazajutrz wieczorem prymasa zatrzymano i przewieziono do kapucynów w Rywałdzie. W tym samym czasie płk Julia Brystiger, dyrektor departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zajmującego się problematyką wyznaniową, rozmawiała w Łodzi z miejscowym ordynariuszem, bp. Michałem Klepaczem, który po spotkaniu z wicepremierem Józefem Cyrankiewiczem (niedziela 27 września) został „zaaprobowanym kandydatem” rządu na przewodniczącego Episkopatu. Pozostali biskupi pokornie zatwierdzili ten wybór, po czym wydali „komunikat do duchowieństwa i wiernych”: „Episkopat Polski zebrany w Warszawie w dniu 28 września br., po wszechstronnym rozważeniu wytworzonej sytuacji doszedł do wniosku, że należy ustalić pewne wytyczne dla dalszych stosunków między Państwem a Kościołem (...). Episkopat wzywa wiernych do modłów w intencji Kościoła, jego hierarchii i Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”.
9
17 grudnia 1953 r. Episkopat stawił się w gmachu Urzędu Rady Ministrów, by przed obliczem Bieruta oświadczyć: „Ślubuję uroczyście wierność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i Jej Rządowi. Przyrzekam, że uczynię wszystko dla rozwoju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej oraz umacniania jej siły i bezpieczeństwa. Dołożę wszelkich starań, aby podległe mi duchowieństwo zgodnie ze swym obowiązkiem obywatelskim w swej działalności nawoływało wiernych do poszanowania prawa i władzy państwowej, do wzmożenia pracy nad rozbudową gospodarki narodowej i podniesieniem dobrobytu Narodu. Przyrzekam, że nie podejmę niczego, co mogłoby być sprzeczne z interesami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej lub godzić w bezpieczeństwo i całość Jej granic. Dbając o dobro i interes Państwa, będę się starał o odwrócenie od niego wszelkich niebezpieczeństw, o których wiedziałbym, że mu grożą”. Ustanowione przez Bieruta reguły stosowano do końca 1956 roku (26 października tego roku Wyszyński został uwolniony), kiedy to Rada Państwa wydała kolejny dekret o organizowaniu i obsadzaniu stanowisk kościelnych. Złagodzone przepisy wymagały, by przed mianowaniem arcybiskupów, biskupów diecezjalnych, koadiutorów z prawem następstwa, proboszczów i administratorów parafii Kościół upewnił się, czy władza nie ma uwag do kandydata, zaś w przypadku „rozbieżności stanowisk wskutek zgłoszenia zastrzeżenia ostateczne rozstrzygnięcie następuje w drodze porozumienia organu kościelnego z Rządem”. Także rota ślubowania była już lżej strawna („Ślubuję uroczyście dochować wierności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przestrzegać jej porządku prawnego i nie przedsiębrać niczego, co mogłoby zagrażać dobru Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”). 24 września 1963 r. kard. Wyszyński (działając w imieniu Episkopatu) zgłosił rządowi po trzech kandydatów na stanowiska ordynariuszy diecezji częstochowskiej i płockiej oraz archidiecezji krakowskiej. Na tej ostatniej liście znaleźli się: bp Karol Wojtyła (wówczas tzw. wikariusz kapitulny sprawujący tymczasowo funkcję rządcy w archidiecezji), bp Jerzy Stroba (sufragan w diec. gorzowskiej, późniejszy metropolita poznański) i ks. prałat Tadeusz Fedorowicz (bliski współpracownik Wyszyńskiego, kapelan sióstr franciszkanek w Laskach koło Warszawy). Wydział Administracyjny KC PZPR sugerował początkowo, żeby odwalić wszystkich trzech, ale ostatecznie „przyklepano” Wojtyłę i 19 grudnia 1963 r. premier Cyrankiewicz napisał do prymasa, że „nie zgłasza zastrzeżeń przeciwko mianowaniu na stanowisko biskupa ordynariusza archidiecezji krakowskiej ks. biskupa Karola Wojtyły”. I tym oto sposobem brzydka komuna otworzyła bramę do pięknej kariery... ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Nasza chata z kraja Zakończył się istotny etap prac nad przystąpieniem Unii Europejskiej do Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Czy pozwoli ona Polsce wyrwać się z zatęchłego prowincjonalizmu? Ponad miesiąc temu – 5 kwietnia 2013 r. – opublikowano raport końcowy dotyczący negocjacji w tej sprawie. Przystąpienie Unii do Konwencji może spowodować ogromne zmiany. Przede wszystkim Unia zostanie poddana zewnętrznej kontroli w zakresie przestrzegania praw człowieka. Każda osoba, która będzie uważać, że naruszono jej prawa chronione konwencją, a sprawcą naruszenia była UE, będzie mogła wnieść skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Oznacza to, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu będzie musiał – aby uniknąć przegrywania przez Unię spraw w Strasburgu – zapewnić ochronę praw człowieka na poziomie nie gorszym od tego, który zapewnia Trybunał strasburski. Wydaje się więc, że czeka nas niezwykle emocjonujący moment w historii Unii. Oto każdy jej obywatel będzie mógł walczyć o swoje
prawa już nie tylko ze swoim krajem, ale także z Unią jak równy z równym przed Trybunałem w Strasburgu. Warto też wspomnieć o specjalnym mechanizmie, zgodnie z którym Unia będzie mogła brać udział jako strona w postępowaniach przeciwko jej państwom członkowskim, kiedy źródło zarzucanego im naruszenia konwencji tkwi w prawie Unii. Projekt zakłada również, że w sytuacji, gdy Unia wstąpi do postępowania, Trybunał w Strasburgu będzie udzielał odpowiedniego terminu Trybunałowi UE, aby ten dokonał samodzielnie oceny zgodności prawa Unii z konwencją. Tymczasem w Polsce to ważne wydarzenie przechodzi bez echa. Nie zauważono treści projektu porozumienia o akcesji Unii do konwencji, chociaż zawiera ono szereg interesujących rozwiązań. W Polsce trwa w tym czasie ożywiona dyskusja nad przebiegiem procesu jakiejś pani, która podobno upuściła dziecko, a także nad tym, że inna pani zza oceanu usunęła sobie piersi, żeby uniknąć raka. Emocje wzbudza również to, czy ministrem będzie ta czy inna osoba oraz jakie będzie nosić zegarki. To ostatnie jest zresztą
bez znaczenia, skoro nasz rząd jest wiecznie ze wszystkim spóźniony. W szczególności nie nadąża za zmianami cywilizacyjnymi, na co dowodem jest deklaracja premiera, że on jest od ciepłej wody w kranach, a nie od rewolucji obyczajowej. Kto więc miałby ją robić? Krasnoludki? Jesteśmy straszliwie prowincjonalni. A smutne efekty tego prowincjonalizmu przyjdą z czasem. Tak jak przed kilku laty, kiedy to polskie władze wojowały z Kartą praw podstawowych Unii Europejskiej, opowiadając na jej temat najkoszmarniejsze
Porady prawne Zwrot podatku Przeprowadziłam w ostatnim czasie remont lokalu, w którym mieszkam. Zastanawiam się, czy przysługuje mi z tego tytułu zwrot części podatku na materiały budowlane, w sytuacji gdy nie jestem jego właścicielem. Zwrot części podatku VAT przysługuje w przypadku budowy domu lub remontu. Uprawnione są osoby fizyczne, przy czym warunki do uzyskania tego prawa w przypadku budowy i remontu określone są nieco inaczej. Nie wskazała Pani, na podstawie jakiego tytułu prawnego dysponuje Pani lokalem, należy jednakże wskazać, że prawo to przysługuje nie tylko właścicielom nieruchomości. Gdy mowa jest o budowie, prawo do zwrotu części podatku przysługuje osobom posiadającym prawo do dysponowania nieruchomością na ten cel. Definicję takiego dysponowania zawiera ustawa Prawo budowlane. Oznacza to, że uprawniona jest osoba, która posiada akt własności gruntu, umowę
użytkowania wieczystego lub też jest uprawniona do robót budowlanych na podstawie umowy najmu bądź dzierżawy. Również w przypadku umowy użytkowania użytkownik jest uprawniony do uzyskania zwrotu, o ile właściciel nieruchomości udzielił użytkownikowi zgody na wznoszenie na gruncie nowych budynków. Jeśli zaś chodzi o remont budynku, osoba fizyczna musi dysponować tytułem prawnym w postaci aktu własności, umowy użyczenia, najmu, dzierżawy lub jakiegokolwiek innego stosunku zobowiązaniowego, z którego wynika prawo do korzystania z lokalu. W celu ubiegania się o zwrot części podatku VAT należy złożyć w urzędzie skarbowym stosowny wniosek wraz z fakturami oraz potwierdzeniem posiadania tytułu prawnego, o których była mowa powyżej. Należy również wspomnieć o bardzo istotnej kwestii – w przypadku gdy inwestycja, w związku z którą ubiegamy się o zwrot części podatku VAT, wymagała uzyskania pozwolenia na budowę, konieczne jest załączenie do wniosku o zwrot również tego pozwolenia.
Prawo do zachowku Siostra mojego ojca zmarła 3 lata temu – była bezdzietna i pozostawiła dom, w którym mieszka brat z rodziną. Mój ociec zmarł rok temu. Nie wskazał przed śmiercią, jak załatwiono sprawę tego domu. Domyślam się, że ojciec coś podpisywał bratu. Gdy pytałem brata, co z domem, powiedział, abym sprawdził sobie w księdze wieczystej, na kogo ten dom jest wpisany. Wobec powyższego proszę o wyjaśnienie, czy coś mi się należy i w jaki sposób sprawdzić stan prawny tej sytuacji; jeżeli drogą sądową, to kto ponosi koszty. Jeżeli dom jest zapisany bratu, to czy w ogóle coś mi się należy oraz czy istnieje okres ważności dochodzenia roszczeń. Jeżeli jest to istotne, to nadmieniam, że żyje jeszcze żona ojca, czyli nasza matka. Z przytoczonego w liście opisu sytuacji wynika, że Pański ojciec po swojej zmarłej siostrze odziedziczył dom, który stał się jego własnością. Pański ojciec zmarł, a kwestia własności domu jest przez Pana nieustalona. Wspomniał pan, że ojciec
bzdury, a zarazem nie zauważając, że wszystkie „potworności”, które miały być skutkiem Karty praw, już Polskę wiążą za sprawą Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka, której stroną jesteśmy od ponad 20 lat. Czym w tym czasie zajmują się nasi „wybrańcy narodu”? Klub „Solidarnej Polski”, jak zwykle, zajmuje się wprowadzaniem do polskiego prawa tego, co w nim już od dawna obowiązuje. Do Sejmu trafił projekt zmiany ustawy o Policji autorstwa tego klubu (tak, dobrze Państwo sądzą – sprawozdawczynią ma być jak zwykle pani Kempowa, prawniczka z zamiłowania), zgodnie z którym w sytuacji, w której nie można ochronić w inny sposób ludzkiego życia, funkcjonariusz policji miałby być uprawniony do użycia broni palnej bez ograniczenia polegającego na tym, że należy wyrządzać „możliwie najmniejszą szkodę osobie, przeciwko której użyto broni palnej”. Zarazem policjant miałby w tym celu uzyskiwać uprzednią zgodę Komendanta Wojewódzkiego Policji. Uzasadnienie projektu zawiera zwyczajowe w takich przypadkach pohukiwania o tym, że ma miejsce „rosnąca brutalizacja” i wobec tego trzeba pozwolić na to, żeby policyjni snajperzy strzelali do ludzi. Projekt zapewne zyska poparcie tabloidów – są wyspecjalizowane w popieraniu tego rodzaju populistycznych pomysłów. Zapewne nikt nie zauważy, że propozycja
„Solidarnej Polski” to jakaś szczególna postać regulacji tzw. stanu wyższej konieczności, już unormowanego w Kodeksie karnym. Zgodnie z art. 26 Kodeksu karnego nie popełnia przestępstwa ten, kto ratując dobro chronione prawem przed bezpośrednim niebezpieczeństwem, poświęca dobro nieprzedstawiające wartości oczywiście wyższej od ratowanego. Nie ma przestępstwa również w przypadku kolizji obowiązków, tj. w sytuacji, kiedy sprawca ma obowiązek chronić życie zarówno ofiary, jak i przestępcy, a musi wybrać jedno z nich, drugie zaś poświęcić. Co zatem zmieni propozycja pani Kempowej? Otóż zmieni tyle, że snajper policyjny będzie musiał najpierw uzyskać zgodę Komendanta Wojewódzkiego na oddanie strzału. Powstaje wobec tego pytanie, po jakie licho posłowie chcą zmieniać prawo? Czyżby chcieli utrudnić pracę policyjnym snajperom? Nie posądzam ich o to. Zapewne to „tylko” niewiedza. Radosna działalność Ziobrowej partii przyniesie na pewno jeden pozytywny rezultat. Opisując stan swojej niewiedzy, adepci prawa będą mogli się posługiwać nowymi jednostkami miary: bezmiar niewiedzy będzie określany mianem „ziobra absolutnego”, zaś każdy błąd w prawniczym rozumowaniu będzie określany jako jedna „kempa”. Trzy kempy to stan ziobra absolutnego i oblany egzamin. JERZY DOLNICKI
prawdopodobnie „przepisywał coś bratu”. Zapewne Pański ojciec przed śmiercią dokonał na jego rzecz darowizny nieruchomości. Wydaje się, że w tej sytuacji można spróbować uzupełnić otrzymany przez Pana udział spadkowy w drodze roszczenia o uzupełnienie zachowku, które należy skierować przeciwko pańskiemu bratu. Zachowek wynosi – jeżeli uprawniony jest trwale niezdolny do pracy albo jeżeli zstępny uprawniony jest małoletni – dwie trzecie wartości udziału spadkowego, który by mu przypadał przy dziedziczeniu ustawowym, w innych zaś wypadkach – połowę wartości tego udziału. Jeżeli jednak to, co otrzymał Pan w spadku po ojcu, jest co najmniej równe wartości przysługującemu Panu zachowku, nie może Pan wystąpić z roszczeniem o uzupełnienie zachowku. Kodeks cywilny stanowi, że jeżeli uprawniony nie otrzymał należnego mu zachowku bądź w postaci uczynionej przez spadkodawcę darowizny, bądź w postaci powołania do spadku, bądź w postaci zapisu, przysługuje mu przeciwko spadkobiercy roszczenie o zapłatę sumy pieniężnej potrzebnej do pokrycia zachowku albo do jego uzupełnienia. W wyroku Sądu Najwyższego z dnia 13 lutego 2004 r. (sygn. akt II CK 444/02) stwierdzono, że jeżeli uprawniony do zachowku, dziedziczący z ustawy wespół z innymi osobami, nie otrzymał
należnego mu zachowku, ma przeciwko współspadkobiercom roszczenia o zapłatę sumy pieniężnej potrzebnej do pokrycia zachowku albo do jego uzupełnienia. Podstawą prawną jest tu art. 1000 Kodeksu cywilnego, który przewiduje, że jeśli uprawniony do zachowku nie może otrzymać od spadkobiercy należnego mu zachowku, może on żądać od osoby, która otrzymała od spadkodawcy darowiznę doliczoną do spadku, sumę pieniężną potrzebną do uzupełnienia zachowku. Zgodnie z przepisem art. 1007 par. 1 k.c. roszczenia uprawnionego z tytułu zachowku oraz roszczenia spadkobierców o zmniejszenie zapisów zwykłych i poleceń przedawniają się z upływem lat pięciu od ogłoszenia testamentu. Zgodnie zaś z art. 1007 par. 2 k.c. roszczenie przeciwko osobie obowiązanej do uzupełnienia zachowku z tytułu otrzymanych od spadkodawcy zapisu windykacyjnego lub darowizny przedawnia się z upływem lat pięciu od otwarcia spadku. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Spiritus non olet W ostatnich latach kościelne kampanie wymierzone w sprzedawców alkoholu wyraźnie osłabły. Nic dziwnego: kurie diecezjalne, domy zakonne, Caritas i parafie zarabiają na sprzedaży alkoholu 250 milionów złotych rocznie. Kwota ta – wypłacana przez samorządy – zasila projekty związane ze zwalczaniem i przeciwdziałaniem alkoholizmowi. Nagminnie inkasuje ją kler, w zasadzie nic w tym kierunku nie robiąc. Zgodnie z ustawą z 1982 r. wszyscy właściciele sklepów z alkoholem czy knajp muszą co roku wykupić w gminie odrębne pozwolenie na sprzedaż każdego rodzaju napoju zawierającego „procenty”. W przypadku piwa cena najtańszego dokumentu wynosi 525 zł. Handlujący winem lub wódką zapłaci minimum 2 tys. 100 zł za odpowiednie zezwolenie. Dodatkowo w 2009 r. minister finansów Jacek Rostowski zmienił stawki akcyzy na napoje alkoholowe w taki sposób, że mocniejsze alkohole są obłożone niższym podatkiem niż te słabsze. W efekcie sprzedaż tych pierwszych rośnie. To ewenement – rządy innych państw UE podatkowo preferują raczej producentów najsłabszych piw. Zachęcanie Polaków do picia najmocniejszych alkoholi nie wywołało sprzeciwu katolickich biskupów, choć jeszcze 26 lat temu to właśnie oni domagali się od władz Polski Ludowej znaczącego zmniejszenia i tak niewielkiej liczby sklepów monopolowych. Jedną z najpopularniejszych form nacisku były całodzienne pikiety pod placówkami handlowymi, połączone z modłami. Duchownym nie wystarczało, że w całej Polsce przed godziną 13 obowiązywała prohibicja. Według ekspertów ds. polityki kryminalnej oraz ekonomii doprowadziła ona w latach 1982–1989 do rozkwitu nielegalnych melin i bimbrowni. Fakt ten potwierdzili analitycy Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. W analizie sporządzonej przez nich w połowie lat 80. ubiegłego wieku czytamy, że ponad 45 procent sprzedawanego w Polsce alkoholu pochodziło ze źródeł nielegalnych. Bimbrowników i meliny wyeliminowały z rynku liberalne reformy (łatwiejsza dostępność alkoholu) ówczesnego premiera Mieczysława Rakowskiego, z jesieni 1988 r. Te decyzje nie spotkały
się już z protestami katolickich propagatorów trzeźwości, bo… leżały w ich interesie. Wiązały się one z wprowadzeniem opłat za zezwolenia na sprzedaż piwa, wina i wódki. Zebrane w ten sposób fundusze zdaniem kolejnych rządów miały zostać przeznaczone „na działania zmierzające do ograniczania spożycia napojów alkoholowych, zmiany struktury ich spożywania, inicjowania i wspierania przedsięwzięć mających na celu zmianę obyczajów w zakresie sposobu konsumpcji tych napojów, działania na rzecz trzeźwości w miejscu pracy, przeciwdziałania powstawania i usuwania następstw nadużywania alkoholu, a także wspierania działalności w tym zakresie organizacji społecznych (…)”. A wszystko dlatego, że „(…) życie obywateli w trzeźwości jest niezbędnym warunkiem moralnego i materialnego dobra Narodu”, zaś masowe pijaństwo „niesie za sobą olbrzymie konsekwencje zdrowotne, społeczne i ekonomiczne”. Co ciekawe, jak dotąd nikt w Polsce nie policzył w wiarygodny sposób ekonomicznych kosztów nadużywania alkoholu. Nie ma bowiem danych o nakładach na leczenie takich osób ani o wypłacanych im rentach i zasiłkach chorobowych. Nie przeszkadza to jednak klerykałom głosić, że koszt ów wynosi 40 miliardów złotych rocznie. Właśnie dlatego w ramach programów zwalczania pijaństwa politycy nakazali samorządom finansować: ~ prywatne placówki zajmujące się terapią osób uzależnionych od alkoholu oraz ich rodzin; ~ prowadzenie kampanii edukacyjnych na rzecz trzeźwości; ~ zajęcia sportowe, kolonie oraz dożywianie dzieci. Na to wszystko w skali kraju samorządy przeznaczają 533 mln zł pozyskane ze sprzedaży pozwoleń na sprzedaż alkoholu. Na podstawie danych opublikowanych w Biuletynach Informacji Publicznej można oszacować, że z tej puli ponad 250 mln zł trafia co roku na konta najróżniejszych kościelnych agend
„walczących” z alkoholizmem. Warto nadmienić, że wiele samorządów wbrew prawu nie ujawnia w sposób czytelny wykazów udzielonych im budżetowych dotacji. Brak wyraźnych preferencji dla organizacji katolickich dostrzegliśmy tylko w kilku ośrodkach. Na tle innych miast pozytywnie wyróżnia się Zielona Góra, którą od 2006 r. rządzi związany z lewicą Janusz Kubicki. Pula 1,25 mln zł przeznaczona na działania związane z terapią i prewencją alkoholową w 2012 r. w 3/4 trafiła na konta organizacji świeckich, takich jak Polski Komitet Pomocy Społecznej, Terenowy Komitet Obrony Praw Dziecka i Stowarzyszenie Penitencjarne „Patronat”. W Dąbrowie Górniczej, rządzonej od 2006 r. przez byłego posła SLD Zbigniewa Podrazę, na zwalczanie skutków alkoholizmu w 2012 r. wydano 1 mln 628 tys. zł. Większość poszła na zorganizowanie przez MOPS półkolonii letnich dla dzieci, których rodzice nałogowo piją, oraz na zakup specjalistycznej aparatury dla miejskich szpitali. Niestety, taki podział środków na walkę z alkoholizmem należy do rzadkości. Pozostali włodarze miast i gmin wiejskich fundusze na zwalczanie problemów alkoholowych przelewali głównie na konta instytucji watykańskich. I tak w rządzonym niepodzielnie przez Platformę Obywatelską Gdańsku prezydent Paweł Adamowicz 2/3 z półtora miliona miejskich pieniędzy przekazał dominikańskiej Fundacji św. Jacka („FiM” 4/2013), Caritasowi Archidiecezji Gdańskiej, Katolickiemu Centrum Trzeźwości i Integracji Społecznej oraz gdańskim organizacjom parafialnym. Resztkami środków musieli się podzielić społecznicy z Pomorskiego Centrum Pomocy Bliźniemu Monar-Markot, Demokratycznej Unii Kobiet i Stowarzyszenia Współpracy Kobiet NEWW-Polska. W Białymstoku rządzonym przez Ryszarda Truskolaskiego z PO 2/3 środków z 2 mln zł przeznaczonych
na działania przeciwalkoholowe także trafiło do Krk. Instytucje – takie jak Caritas Archidiecezji Białostockiej, Katolicki Klub Sportowy „Piast”, Parafia Rzymskokatolicka pw. Ducha Świętego, Stowarzyszenie Czcicieli Miłosierdzia Bożego im. Księdza Sopoćki, Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny oraz Zgromadzenie Służebnic Matki Dobrego Pasterza – dostały ponad 700 tys. złotych na prowadzenie łącznie 7 świetlic dla dzieci z rodzin z problemem alkoholowym. Kolejne 300 tys. poszło na kościelne programy sportowe, telefon zaufania dla współuzależnionych oraz antyalkoholowe pogadanki dla dziatwy. Dla Prawosławnej Organizacji Charytatywnej „Eleos” (od lat zajmuje się profilaktyką alkoholową) oraz zrzeszeń świeckich (m.in. Polski Komitet Pomocy Społecznej, Polski Czerwony Krzyż) pozostało do podziału 432 tys. złotych.
Z kolei Wrocław, którym od 2002 r. rządzi związany z Opus Dei Rafał Dutkiewicz, na wsparcie organizacji społecznych zajmujących się zwalczaniem alkoholizmu oraz pomocą ofiarom nałogu przeznaczył w ubiegłym roku 6 milionów złotych. Specjalistami w tej dziedzinie okazali się księża katoliccy oraz ich świeccy pomagierzy – m.in.
11
z Caritasu Archidiecezji Wrocławskiej, Stowarzyszenia „Misja Dworcowa” im. ks. Jana Schneidera oraz Stowarzyszenia Katolicki Ruch Antynarkotykowy „Karan”. Prowadzenie świetlic terapeutycznych władze Wrocławia zleciły parafiom katolickim i klasztorom. Pozwoliło to proboszczom na znaczące obniżenie kosztów utrzymania domów parafialnych... Nie spodobało się to jednak sporej grupie dolnośląskich internautów, którzy pytali na forach o sens dotowania świetlic prowadzących bardzo ograniczoną, wręcz incydentalną działalność. Nasi Czytelnicy z Wrocławia wystosowali w tej sprawie pismo-zapytanie do magistratu. Jak dotąd nie otrzymali odpowiedzi od Urzędu Miasta. Piotr Krzystek, kolega Dutkiewicza z Dzieła Bożego, rządzący Szczecinem w nieformalnej koalicji PO-SLD, w 2012 r. 3/5 z przeszło czteromilionowych dotacji antyalkoholowych przekazał organizacjom kościelnym i prawicowym (Koło Lokalne Społecznego Towarzystwa Oświatowego, Centrum Edukacyjne Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, pilska Inspektoria Towarzystwa Salezjańskiego). Podział środków dokonany przez Pawła Adamowicza, Ryszarda Truskolaskiego, Rafała Dutkiewicza i Piotra Krzystka nie umywa się jednak do decyzji PiS-owskich włodarzy miast na Mazowszu. Prezydenci Andrzej Kosztowniak (Radom), Wojciech Kudelski (Siedlce) oraz Janusz Kotowski (Ostrołęka) rządzą swoimi miastami od jesieni 2006 r. Tamtejsze organizacje katolickie (parafie katolickie, diecezjalne i zakonne placówki Caritasu, agendy Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży) dostają ponad 90 proc. dotacji z – w sumie – 1,4-milionowej puli przeznaczonej na prowadzenie poradni leczenia uzależnień, świetlic terapeutycznych oraz prewencję alkoholową. Ich świeccy konkurenci mogą liczyć w każdym z tych miast na wsparcie w „zawrotnej wysokości” od kilkuset złotych do 2 tysięcy złotych rocznie (sic!). Dzwoniliśmy do kilkunastu pomniejszych urzędów gminnych z zapytaniem, jaki sprawują nadzór nad wykorzystaniem przez miejscowego proboszcza samorządowej dotacji. Podawaliśmy się w kilku przypadkach za obywateli wkurzonych tym, że „ksiądz nic nie robi, a kasę bierze!”. Nikt nic nie wiedział, nikt nie potrafił nam pomóc… A może w tym szaleństwie jednak jest jakaś metoda? Bo jeśli nawet księża na walce z alkoholizmem nie znają się najlepiej, to w każdym razie z alkoholem mają najbliższy kontakt. Pokazuje to rosnąca w ostatnim czasie liczba zatrzymanych duchownych będących pod tzw. wpływem. MiC
12
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Święta wojna kiboli „Rachu ciachu, Małpa w piachu. Małpa leży ch*j wie gdzie, a my tu bawimy się” – śpiewali podczas meczu z Koroną Kielce kibole Wisły Kraków. „Małpa” to były kibic Korony, zamordowany w 2007 r. przez bandytę z Wisły. Kraków jest siedzibą 3 klubów piłkarskich: Wisły, Cracovii i Hutnika. Cała trójka szczerze się nienawidzi, ale to między kibolami dwóch pierwszych drużyn od lat dochodzi do największych bijatyk – takich, że podobnych próżno szukać w całej chuligańskiej Polsce. Wbrew powszechnej opinii istnieje coś takiego jak kodeks kibola. Nie mówimy tutaj o jakiejś spisywanej przez lata tajnej księdze, ale o zwykłej umowie, której przestrzega – poza kibolami Krakowa – cała Polska. Dla większości taką umową jest „pakt poznański”, zakazujący bijatyk z użyciem „sprzętu”, czyli noży, maczet, siekier czy kijów bejsbolowych. Tej zasadzie nie podporządkowali się tylko chuligani z Wisły i Cracovii, co wielokrotnie doprowadziło do tragedii. W stolicy Małopolski co roku wśród pseudokibiców dochodzi do morderstw z użyciem ww. narzędzi. W ciągu ostatnich lat śmierć poniosło kilkanaście osób, tyle samo zostało pociętych nożem, i to na tyle mocno, że ledwie uszli z życiem. Na początku maja podczas krakowskich juwenaliów dwaj bandyci zaatakowali bawiących się obok akademika studentów. Napastnicy byli uzbrojeni w noże i dźgali na oślep. Jeden z żaków próbował uciec, ale napastnicy dogonili go i mocno poranili. Do szpitala trafiło 4 studentów
– trzech z ranami kłutymi brzucha, a życie jednego wciąż wisi na włosku. Sprawcami napadu byli kibole lokalnej drużyny: 19-letni Dawid M. i o rok starszy Tomasz O. Obaj zostali zatrzymani. Za usiłowanie zabójstwa grozi im nawet dożywocie. To, niestety, nie jest odosobniony przypadek. Fakt, że policja zdołała zatrzymać sprawców, nie znaczy wcale, że w Krakowie podobna masakra stanowi wyjątek. Styczeń 2011 r. – przez osiedle Kurdwanów przejeżdża swoim samochodem Tomasz C., pseudonim „Człowiek”. Nagle w jego srebrne audi uderza jeep. C. otwiera drzwi samochodu i biegnie w głąb osiedla. Goni go kilkunastu zamaskowanych mężczyzn uzbrojonych w maczety i noże. „Człowiek” próbował się schronić w kabinie zaparkowanej tuż obok śmieciarki, ale… napastnicy dopadli go wcześniej. Ofiara otrzymała 60 ciosów ostrym narzędziem, zmarła niemal na miejscu. Morderstwo było dokładnie zaplanowane. Bandyci mieli kominiarki i kuloodporne kamizelki. Zasadzkę planowali długo. Policji udało się zatrzymać tylko kilku z nich. Tomasz C. był jednym z liderów kiboli Cracovii. Jego żona była w ciąży, a miał też 4-letniego syna. ~ Wrzesień 2012 r. – niedaleko krakowskiego Parku Wodnego starli
Na płodności, macierzyństwie i wychowywaniu dzieci księża od zawsze znają się jak nikt inny. „Szczęsnemi można nazwać te, których płodność dostarczyła niebu i ziemi licznych dzieci. I szczęsnemi są piersi, które je wykarmiły. Są to najpiękniejsze klejnoty, jakiemi matka przyozdobić się może” – zachwycał się ks. Jan Berthier w „Matce według Serca Bożego, czyli obowiązkach matki chrześcijańskiej”, wydanej w Polsce w 1928 roku. Srodze przy tym piętnując kobiety, które „gdy nie zdobyły się na bohaterstwo całkowitej czystości, wbrew nakazom Opatrzności przekraczają święte prawa małżeństwa chrześcijańskiego, ulegając samolubnej obawie przed zmęczeniem i cierpieniem, które sprowadza macierzyństwo”. A oto kilka rad wielebnego jak zostać „świętą” matką: ~ Z łóżka wstawajcie prędko i jeśli to jest możliwe, zawsze o oznaczonej godzinie; ubierajcie się szybko i skromnie. Jak najwcześniej odmawiajcie ranne pacierze. ~ Codzienne doświadczenie wykazuje, że trudno jest kobiecie chrześcijańskiej zachować przyjaźń Boską i utrzymywać czystość duszy wśród otaczających ją pokus, jeżeli przynajmniej raz w miesiącu nie przystępuje do Sakramentu Pokuty (…); szczęśliwe są te matki, które mają zwyczaj przystępowania co tydzień do Sakramentu Pokuty! Ich dusze oczyszczają się coraz bardziej.
się kibole Wisły i Cracovii, łącznie ponad 16 osób. Do zdarzenia doszło wskutek sprzeczki dwóch chuliganów, którzy spotkali się pod pobliskim Multikinem. Obaj postanowili skrzyknąć kumpli i umówić się na „ustawkę”. Około godziny 23 doszło do krwawej bijatyki, w wyniku której zginął 32-letni Dariusz D. z Wisły. Zostawił żonę i 8-letnią córkę. Po tym wydarzeniu znany piłkarz reprezentacji Polski Andrzej Iwan powiedział: „Wstyd mi, że mieszkam w tym mieście”. ~ Kwiecień 2012 r. – trzech bandytów w wieku od 19 do 23 lat zaatakowało nożami mężczyznę, który wychodził ze swojego domu przy ul. Rydygiera. Ofiara natychmiast trafiła do szpitala i przeszła 3-godzinną operację. Cudem uniknęła śmierci. ~ Marzec 2012 r. – około 30osobowa grupa kiboli Wisły Kraków bawiąca się na osiedlu Bieżanów postanowiła uspokoić uczestników sąsiedniej imprezy, bo dobiegały stamtąd dźwięki kibicowskich przyśpiewek Cracovii. Wiślacy uzbroili się w drewniane paliki podtrzymujące
Piotr Kupiec. Jeden z najbardziej poszukiwanych przestępców w Polsce. To on w 2007 r. zabił 22-letniego kibica Korony Kielce
rosnące opodal drzewka oraz metalowy pręt. Poszukiwania ofiar nie trwały długo. Bandyci szybko dostrzegli trzech mężczyzn zmierzających do pobliskiej stacji benzynowej. Przechodnie ci nie mieli szalików ani innych emblematów Cracovii, a mimo to zostali zaatakowani. Dwóm udało się uciec, lecz trzeci, 17-letni Krzysztof B., nie dał rady. Sprawcy bili go bez opamiętania. Dopiero kiedy przestał się ruszać, zostawili go i uciekli. Nastolatek napadu nie przeżył. 3 sprawców: 22-letni Marcin M., ps. „Skit”, 17-letni Aleksander R., ps. „Olo”,
~ Po porodzie chrześcijanka spieszy do Kościoła, aby Bogu czym prędzej wyrazić wdzięczność. ~ Jeśli śledzicie dziecko bacznie i roztropnie, zobaczycie, że już w kołysce zdradza ono skłonność do pychy i zmysłowości (…). Większość matek zamyka oczy na te pierwsze wybuchy namiętności, lecz matka według Serca Bożego, idąc za radą świętego Hieronima, zgniecie wroga wówczas, gdy jest jeszcze małym… ~ Do małżeńskiego łóżka nie wolno dopuszczać dzieci, które przekroczyły już wiek trzech lat. Dzieci różnych płci nie powinny nigdy sypiać w jednym łóżku, nawet gdy są jeszcze małe. Ostrożna matka nie pozwoli nawet na to, by spały razem dzieci tej samej płci. ~ Gdy dziecko zaczyna rozumieć mowę matki, trzeba mu mówić o Bogu, gdyż rychło je zło pociągnie. ~ Prawdziwa chrześcijanka musi czuwać. Winna jest to Bogu, dzieciom i sobie samej. Czuwać musi zawczasu (…); jeśli przymknie dozorujące oko, szatan rzucić się może na dziecko, nie mające przy sobie matki, któryby je broniła. ~ Matka nie zadowoli się obudzeniem naukami swemi zaufania do księdza, unikać będzie także w zachowaniu swem wszystkiego, co mogłoby skłonić dzieci do lękania się tego przedstawiciela Boga. AK
Matko święta!
oraz Grzegorz B., ps. „Burek”, przyznali się do winy. Sąd skazał ich na 2 lata więzienia… w zawieszeniu na 5 lat. Czwarty oskarżony, Sebastian K., ps. „Dida”, został skazany na 2 lata odsiadki, ponieważ wcześniej był już karany. „Oskarżeni byli na miejscu zajścia, ale bezpośrednio nie zadawali ciosów pokrzywdzonemu. Stali z boku, działali pod wpływem instynktu stadnego, szli za prowodyrami zdarzenia” – w taki sposób sędzia Monika Chodak-Nawara uzasadniała niski wyrok. Wzajemna nienawiść krakowskich kibiców jest nazywana „świętą wojną”, a oni sami zwą się „nożownikami”. Wymienione przez nas zdarzenia to tylko ułamek wszystkich starć kibiców w byłej stolicy. Śmierć od ciosu siekierą w głowę, nożem w klatkę piersiową czy kijem bejsbolowym to stały element tamtejszego krajobrazu kibolskiej nienawiści. Nic nie zapowiada poprawy sytuacji, bowiem używanie „sprzętu” stało się niemal normą i kiedy policja wsadza za kratki jednych bandziorów, drudzy – jeszcze kilkunastoletni – z powodzeniem ich zastępują. 30 kwietnia tego roku małopolscy policjanci we współpracy z CBŚ rozbili „bojówkę” pseudokibiców sympatyzujących z jednym z krakowskich klubów piłkarskich. Zatrzymane zostały 23 osoby – 13 z nich pod zarzutem udziału w handlu narkotykami na dużą skalę, a 10 tworzyło strukturę zorganizowanej grupy przestępczej, która m.in. zlecała bicie członków konkurencyjnych grup. Postępowanie jest prowadzone pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Według funkcjonariuszy sprawa ma charakter rozwojowy i przewidziane są dalsze zatrzymania. Mamy nadzieję, że podobnych sukcesów policji będzie w przyszłości znacznie więcej. ŁUKASZ LIPIŃSKI
Święta ofiarowane Kościół nie uznaje świeckich świąt. Nawet Dzień Matki i Dzień Dziecka potrafi przemienić w kolejne święto Matki Boskiej, tresując jednocześnie swoje owieczki od małego, że wiara wymaga składania ofiar. „Pobieramy karteczkę – laurkę, na której wypisujemy imię swojej mamy, jedną część przynosimy do kościoła, drugą w Dniu Matki ofiarujemy swojej Mamie. Tych, którzy mogą, prosimy, aby przy tej okazji złożyć ofiarę na kwiaty – pragniemy, aby przy naszym ołtarzu znalazło się tyle kwiatów dla Matki Boskiej, ile Mam zostanie jej poleconych” – poucza parafia pw. bł. Czesława w Opolu. Diecezja koszalińsko-kołobrzeska równie „oryginalnie” zaprasza 25 maja na świętowanie Dnia Dziecka do sanktuarium w Skrzatuszu w celu… uczczenia 25 rocznicy koronacji Matki Boskiej Skrzatuskiej. Hasło przewodnie Dnia Dziecka: „Akcja Koronacja”! Wielebni życzą sobie, żeby z okazji swojego święta dzieci ze szkół (np. w ramach szkolnej pielgrzymki pierwszokomunijnej) lub parafii przywiozły do sanktuarium duże korony („najlepiej, żeby były kilkakrotnie większe niż w rzeczywistości; można je wykonać w szkole!”) i złożyły je u stóp Matki Boskiej. Na koronach należy umieścić nazwę szkoły, parafii i miasta oraz deklarację dobrego uczynku podjętego przez dzieci. Na przykład – podpowiadają organizatorzy – modlitwy za diecezję i… szkolnej zbiórki na jakiś zbożny (czyt. parafialny) cel. AK
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
N
ie tylko systemy totalitarne i dyktatury powodują ofiary oraz organizują warunki życia urągające ludzkiej godności. Dzieje się tak również w tzw. krajach demokratycznych, które przyjęły u siebie dyktaturę wolnego rynku bez żadnych lub niemal żadnych ograniczeń. System ten jest zabójczy, choć nie ma formalnych represji ani katów. Po prostu warunki życia i pracy są tak zorganizowane, że same zabijają. Ludzie są tylko trybikami w tej wielkiej, opresyjnej machinie. Ten system ma także swoje obozy pracy. Niemal przymusowe. Globalizacyjna forma kapitalizmu sprzyja w sposób szczególny wielkim korporacjom. Udało im się rękami polityków obniżyć cła i nasilić światowy handel, dzięki czemu znaczna część fabryk powędrowała do krajów Trzeciego Świata. Korzystają na tym częściowo klienci w krajach zamożnych, o ile są nimi nadal. Bo część z nich straciła pracę z powodu przeniesienia zakładów pracy na inny kontynent. Prawdziwymi zwycięzcami globalizacji są właśnie wielkie firmy, które znakomicie obniżają koszty, ale tylko w niewielkim stopniu ceny zbytu. Dotyczy to także przemysłu odzieżowego. Wielkie sieci, które zamawiają tkaniny i gotowe ubrania w krajach Trzeciego Świata, osiągają zyskowność, której nie powstydziłyby się gangi narkotykowe. Byle koszulka lub spodnie sprzedawane są z przebiciem przekraczającym nierzadko 500 proc. W przypadku marek odzieżowych z najwyższej półki zyski są jeszcze większe i mogą nawet przekraczać 1000 proc. (np. luksusowa kurtka damska w Azji kupiona w hurcie za 400 zł bywa sprzedawana w Polsce
Łagry kapitalizmu Niedawno na oczach całego świata skonało pod gruzami fabryki ponad 1100 osób. Zabiła ich niewidzialna ręka wolnego rynku. za 6 tys. zł). Jednocześnie osoba szyjąca takie kurtki sama zarabia, jak dobrze pójdzie, 400 zł… na miesiąc. Za pracę po 12 godzin dziennie. Jedyna odpowiedź na pytanie, dlaczego tego rodzaju praktyki istnieją, jest taka, że po prostu panujący system wyraża na to zgodę. W całym tym kołowrocie wyzysku nie ma żadnej konieczności ani „naturalności”. On istnieje, ponieważ jest na niego zezwolenie, a środowiska, które na nim korzystają, są dostatecznie wpływowe, aby go utrzymać. Bangladesz, który w ostatnich tygodniach był areną straszliwej katastrofy – spektakularnego zawalenia
Premier Tusk zasłynął z efektownych akcji. Straszył pedofilów – że im utnie, księży – że nie uklęknie, dilerów narkotyków – że pozamyka. Nic z tego nie wynikło. Ostatnio „zabiera się” za bezrobotnych. W Polsce w ciągu ostatniego ćwierćwiecza średnia stopa bezrobocia wynosiła 14 proc. To tyle, ile niektóre inne kraje Unii (np. Austria, Holandia, ale także Czechy) nie miały ani przez chwilę od wielu lat. Miały i mają znacznie mniej. Socjalna Austria ma teraz odsetek ludzi pozostających bez pracy 3 razy mniejszy niż Polska. Powiecie – no tak, ale to kraje bogate. Doprawdy? A Czesi? Dlaczego oni mogą utrzymywać niskie bezrobocie, a my – nie? I to mimo masowej emigracji z naszego kraju. Jesteśmy już największą mniejszością narodową w Irlandii, Wielkiej Brytanii, Norwegii i nawet w polarnej Islandii. W ubiegłym roku byliśmy największą grupą etniczną przybywającą do Niemiec (170 tys. nowych przyjezdnych znad Wisły w 2012 r.). Jak to możliwe, że Polska stale krwawi emigracją i nadal ma 2,1 miliona bezrobotnych?! O 700 tys. więcej niż 5 lat temu. Odpowiedź na to pytanie jest bodajże najważniejszą sprawą, przed jaką stoimy. Ale media zajmują się matką Madzi, sezonem grillowym albo kwestią tego, kto ładniej zaśpiewa lub zatańczy w kolejnym teleturnieju. Tuzy dziennikarstwa są pochłonięte pytaniem o to, co kto komu powiedział. Co chlapnął Niesiołowski i co mu na to odpowiedział rzecznik
się wielopiętrowego budynku fabrycznego – jest szczególnym przypadkiem. Ten wyjątkowo biedny i niespokojny kraj jest prawdziwym żerowiskiem dla światowych potentatów odzieżowych, głodnych szybkiego i wielkiego zysku, oraz lokalnych bezwzględnych naganiaczy – biznesmenów, którzy potrafią zaprząc do pracy za marne pieniądze (począwszy od równowartości 120 zł na miesiąc!) zdesperowanych biedaków. W tym dzieci. Warunki pracy są tego rodzaju, że w 6 tys. fabryk ginie co miesiąc około 200 osób, a wielkie masakry pracowników – podobne do tej z końca kwietnia – nie są rzadkością. Nie
PiS. Niestety, odpowiedź na pytanie o przyczyny polskiego bezrobocia jest zbyt bolesna dla takich ludzi jak Lis lub Rymanowski, bo niweczy to, co tak dzielnie od lat wspierają – kwestionuje cały polski model gospodarczy, który okazał się po prostu pomyłką. Mamy peryferyjną, nieinnowacyjną gospodarkę, ze stałą dominacją importu. Spustoszona w latach 1990–1993 stała się zapleczem taniej siły roboczej dla silniejszych gospodarek. Niczym więcej. To się od lat nie zmienia i nie jest to tylko kwestia tego, że akurat przeżywamy kryzys.
dalej jak w listopadzie spłonęło żywcem ponad 100 osób zamkniętych przymusowo na nocnej zmianie, bo trzeba było dokończyć kontrakt. Wbrew pozorom mieszkańcy tego kraju zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo są wykorzystywani i okradani. W kraju ciągle wybuchają strajki i manifestacje, a wstrzymania wypłat i inne kanty kończą się czasem tragicznie… dla oszukujących. Bywa, że załoga morduje lub maltretuje właściciela i/lub menedżerów firmy. Odhumanizowane warunki kreują nieludzkie obyczaje. Co można zrobić, aby pomóc Banglijczykom? Odzież uszyta lub utkana ich rękami znajduje się niemal w każdym sklepie odzieżowym w Polsce. Z całą pewnością nie należy zaprzestać kupowania zrobionych przez nich towarów, czego domagają się niektórzy
go pobiera), ani dostęp do publicznej służby zdrowia. Pozornie ten pomysł wydaje się słuszny, w myśl zasady, że jak ktoś nie chce pracować, no to trudno. To znaczy, że nie jest prawdziwym bezrobotnym. Zatem niech znika z rejestru i nie zawraca głowy urzędnikom! Zastanówmy się jednak nad tym, jakie praktyczne skutki zrodzi realizacja tego pomysłu. Zacznijmy od tego, że na wielu obszarach Polski prowincjonalnej nie ma prawie żadnych legalnych ofert pracy, a jak są, to jedna na kilkuset zarejestrowanych, zwykle za najniższą
pensję krajową. Dla urzędu pracy to będzie świetna wiadomość, bo ta jedna oferta „załatwi” kilkudziesięciu bezrobotnych. Jak? Załóżmy, że to oferta pracy przy kopaniu rowów. Jeśli złożymy ją bezrobotnej szwaczce, nauczycielce albo elektrykowi z chorym kręgosłupem, to prawie na pewno jej nie podejmą, wiedząc, że najpewniej fizycznie nie dadzą sobie rady. Poza tym na prowincji jest palący problem DOJAZDÓW. Cóż z tego, że jest jakaś marna praca 30 km od domu, skoro nie ma tam żadnego dojazdu albo biedaka na ten dojazd nie stać. Nie wszyscy mają samochody i nie na każdy dystans opłaca się dojeżdżać czy wynajmować pokój. Bo cóż z tego, że zarobimy 1200 zł
aktywiści. To doprowadziłoby do jeszcze gorszej sytuacji niż obecna. To byłoby trochę tak jak z sankcjami Reagana przeciw Jaruzelskiemu – jeszcze bardziej pogorszyły one stan gospodarki. Można oczywiście próbować wywrzeć obywatelską presję na koncerny odzieżowe, ale to jest mało skuteczna broń, bo one zawsze znajdą jakichś tanich dostawców, zmienią kraj importu albo wymyślą coś innego. W końcu zatrudniają tysiące świetnie płatnych speców od kombinowania. Nic nie da także przemawianie do sumienia pracowników korporacji lub lokalnego biznesu. Od pewnego stopnia decyzyjności nie ma się już na ogół sumienia, a poza tym warunki nie pozwalają z niego korzystać. Jedyna skuteczna droga zmiany to presja wywierana na polityków. To oni mogą doprowadzić do uchwalenia praw, które zmuszą koncerny do odpowiednich zachowań. Tak lokalnie, jak i globalnie. Skoro 150 lat temu w Europie można je było zmusić do zaprzestania zatrudniania dzieci, a przed stuleciem – do respektowania 8-godzinnego dnia pracy, skoro 50 lat później wymuszono poszanowanie praw ochrony przyrody, to każda inna kwestia jest także możliwa do ustalenia i wyegzekwowania. Skoro koncerny mogły przeforsować obniżki ceł tak duże, że globalizacja stała się opłacalna, to można różne inne rzeczy forsować tą samą drogą. Te dinozaury gospodarki znają tylko język siły i tym językiem należy do nich przemawiać. Aż zrozumieją. Albo zbankrutują. Problem polega na tym, że społeczeństwa nie dysponują jeszcze dostateczną siłą nacisku, która równoważyłaby wywieraną przez nie presję. ADAM CIOCH
netto, skoro na benzynę wydamy 500 zł? Czasem naprawdę sensowniej jest pracować na czarno bliżej domu. Uzdrowienie chorej polskiej gospodarki, która nie wytwarza dostatecznej ilości miejsc pracy, nie tylko dobrze płatnych, ale jakichkolwiek, powinna być absolutnym priorytetem i tematem debat. Kiedy w ubiegłym roku Janusz Palikot ogłosił, że miejsca pracy musi budować samo państwo, wówczas media liberalne („Wyborcza”, „Polityka”) zabiły go śmiechem, a reszta zignorowała. Tymczasem istnieją różne sposoby ingerowania państwa w wolny rynek, powodujące, że jest on społecznie bardziej użyteczny dla ogółu obywateli, i stosują je niemal wszyscy, włącznie z Amerykanami. Oto przykład. W USA eksport gazu… wymaga zgody rządu. W rzekomo superrynkowej gospodarce gaz można sprzedawać poza strefę amerykańskiego wolnego rynku tylko wtedy, jeśli rząd uzna, że to leży w interesie narodowym kraju. Na razie rząd na to nie pozwala, bo jego priorytetem jest dalsze obniżenie cen gazu dla klientów w USA. To ma doprowadzić do obniżenia cen energii, a ta skłoni pracodawców do inwestowania w miejsca pracy w USA, a nie w Chinach. Co to ma wspólnego z wolnym rynkiem? Nic, oczywiście. Ale to dowód na to, że w tzw. gospodarce wolnorynkowej rząd może bardzo wiele. O ile tylko chce, może także tworzyć nowe miejsca pracy. MaK
Ostatnia krucjata Tuska? Co więc teraz proponuje rząd na tę chroniczną chorobę bezrobocia? Wojnę z bezrobotnymi! Po prostu chce zaostrzyć kryteria, aby administracyjnie wypchnąć setki tysięcy osób z list pośredniaków i ogłosić w ten sposób „sukces w walce z plagą bezrobocia”. Nie przybędzie od tego ani jedno miejsce pracy, ale sukces będzie. Jakimi narzędziami rząd Tuska chce, jak pisze „Wyborcza”, „ukrócić fałszywe bezrobocie”? Otóż od maja 2014 roku bezrobotny, który odmówi przyjęcia pierwszej oferty pracy, zostanie wykreślony z rejestru, i to od razu na 9 miesięcy. Nie będzie mu wówczas oczywiście przysługiwał ani zasiłek (jeśli
13
14
NASI BRACIA MNIEJSI
Krew, pies i honor „O godzinie 8 z rana na weterynarzy czeka w gabinecie kilka pogryzionych psów. Niektóre prawie śmiertelnie. Przywiązane do kaloryfera leżą i cierpią, prawie bez oznak życia. Bo gryzło je 10 innych, te, które się dopchały. Lżej pogryzione są doprowadzane na bieżąco. Chcę pomóc psom w Wojtyszkach. Tam miesięcznie zagryza się 30–40 psów i przez cały dzień są szyte pogryzione psy. Krew i ból. To są Wojtyszki” – taką wiadomość przysłał do redakcji były współpracownik największego w Polsce schroniska dla psów, znajdującego się we wsi Wojtyszki pod Sieradzem. Longin Siemiński, właściciel, ma swoją prawdę, według której pozostaje ofiarą spisku. Nie nam rozstrzygać,
~ ~ ~ Wejść do twierdzy Longina Siemińskiego nie jest łatwo. Przy bramie ochroniarz, który nadzwyczaj sumiennie traktuje swoją robotę. Prawie 4 ha terenu. Około 4 tysiące psów – na oko zadbanych. Każda kontrola zewnętrzna, która przyjeżdża do schroniska, trafia na idealnie zewidencjonowane zwierzęta (karta psa – płeć, umaszczenie, numer czipa i zdjęcie) zamknięte w setkach segregatorów w biurze Siemińskiego. Pierwsze, dobre wrażenie nie słabnie i później, gdy urzędnicy spacerują po nienagannie utrzymanym obiekcie, w którym widzą wyłącznie to, co jego właściciel chce pokazać. W Wojtyszkach pracują ludzie z całej Polski. Często bezdomni,
Czy ktoś usłyszy skowyt zagryzanego psa i zrobi porządek w schronisku w Wojtyszkach? – zastanawiają się ludzie, którzy otarli się o imperium Longina Siemińskiego, właściciela placówki dla bezdomnych zwierząt. kto ma rację – są od tego kompetentne organa. Im właśnie dedykujemy i przesyłamy w oficjalnych zawiadomieniach to, co udało nam się ustalić. Longin Siemiński świadczy usługi na rzecz 126 gmin (stan na listopad 2012 r.). Nawet tych, które nie podjęły uchwał określających wymagania, jakie powinien spełniać przedsiębiorca ubiegający się o uzyskanie zezwolenia na prowadzenie działalności w zakresie ochrony przed bezdomnymi zwierzętami. Są wśród nich także gminy, które zawierały z Siemińskim umowy na wyłapywanie psów, mimo że nie posiadał zezwolenia na prowadzenie tego typu działalności. Dlaczego to robią? „Hotel był jedynym podmiotem, który zobowiązał się odbierać i przetrzymywać bezpańskie zwierzęta z terenu gminy za stosunkowo niską cenę” – wyjaśnili urzędnicy z gminy Białaczów.
z przeszłością więzienną. Dlatego – jak relacjonują byli podwładni Longina – szef robi z nimi, co tylko chce. Wyzywa od ch…, od gnojów. Jakby byli ludźmi gorszego boga. Pracują na umowę-zlecenie. Mówią, że pieniędzy nie dostają do ręki, tylko do koperty, której zazwyczaj nie widzą. Dostają trzy posiłki dziennie. – Zawsze wieczorem otwierają sklepik, w którym każdy dostaje paczkę papierosów i dwa piwa albo piwo i setkę wódki. Kiedyś były tygodniówki, ale jak towarzystwo poszło do wsi na zakupy, to nie było komu psów pilnować – mówi Arek (imię zmienione). On trafił do Wojtyszek, bo akurat szukał pracy. Polecił mu ją kolega, który sam był u Siemińskiego od kilku dni. Wtedy wydawało się, że robota jak każda inna, tyle że ciężka. Arek wytrzymał niewiele
ponad 2 miesiące. Jego kolega zaledwie kilka dni dłużej. – Tam się nie da wytrzymać. Pracujemy od 6 rano do 17. Pilnujemy psów i robimy prace budowlane. O 17 mamy godzinę przerwy na kolację i wracamy na noc pilnować psów – mówią. „Nie widzę potrzeby sporządzania grafików ani ewidencji pracy (...). Opiekunowie wykonują pracę w godzinach przeze mnie ustalonych i na bieżąco im przekazywanych” – twierdzi Longin Siemiński. Pracownicy mieszkają w 6 osób w malutkim pokoiku albo w przyczepach, które stoją tuż przy wysypisku starych szmat i hałdzie psich odchodów. Wyjść – jak twierdzą – z Wojtyszek nie mogą. Skutecznie tego pilnuje ochroniarz. Wyjechać na zawsze można za to w każdej chwili, ale bez pieniędzy. Gdy proszą o swoje – dostają
ochłapy. Po resztę większość nie wraca, bo i nie każdy ma możliwość tu dojechać. Arka z jego rodzinnego miasta przywiozła kierowniczka Wojtyszek. To ona białym busem jeździ po kraju i zwozi nowych pracowników. – Ogłaszają się po schroniskach PCK czy Caritasu, w przytuliskach, jeżdżą po dworcach, żerują na tym, że ludzie bezdomni przyjeżdżający tu do pracy, nie mają dokąd iść i zostają. Są tacy, którzy pracują u Siemińskiego od kilku lat. Oni są przy prywatnych zwierzętach szefa i raczej nie narzekają. Tu mają wyżywienie. Osoba bezdomna nie ucieknie, bo nie ma dokąd. Normalny człowiek, który ma rodzinę, mieszkanie, zawinie się, bo ma do czego wrócić – mówi Arek. Ludzie jednak nie są na Longina Siemińskiego skazani dożywotnio.
Marek Polański, treser psów, w Wojtyszkach pracował 2,5 miesiąca Pierwszy kontakt z Longinem Siemińskim, właścicielem schroniska dla psów w Wojtyszkach, miałem telefoniczny – po tym, jak w internecie zamieściłem ogłoszenie, że szukam pracy w hodowli lub hotelu dla psów. Rozmówca sprawiał sympatyczne wrażenie i nawet wysłał po mnie oraz mojego bulteriera samochód pod Warszawę, gdzie akurat mieszkałem. Poinformował, że będę się zajmował jego prywatnymi psami. Ucieszyłem się, bo psy to cały mój świat. Po przyjeździe do Wojtyszek późnym wieczorem przez ponad godzinę Longin opowiadał o tym, jak ojciec uczył go szacunku do psów i odpowiedzialności w postępowaniu z nimi, miłości do nich. O tym, jak kocha te zwierzęta i odpowiednio troszczy się o nie, a troska oznacza wiedzę na temat potrzeb i umiejętność ich zaspokajania. Pomyślałem – jestem w domu. Ja też kocham psy, szybko nawiązuję z nimi kontakt i uwielbiam się nimi opiekować. Ze swojej pracy byłem zadowolony. Mój spokój burzyła jednak tragedia schroniskowych psów. Longin zatrudniał czterech weterynarzy (obecnie jest ich 5 – dop. red.), którzy codziennie szyli pogryzione psy. Już przed godziną 8 rano w gabinecie weterynaryjnym czekały, a raczej leżały mocno pogryzione psy, nierzadko na granicy utraty życia. Te najciężej pogryzione wskutek rozległych ran nie były w stanie iść o własnych siłach. Przywożono je taczkami. Tymi biedakami weterynarze zajmowali się w pierwszej kolejności. Potem zszywali i opatrywali te mniej pogryzione. Psy zagryzały się wzajemnie. Średnio ginęło w ten sposób 30 zwierząt miesięcznie. Wprawdzie zwierzaki są w boksach pilnowane przez pracowników uzbrojonych w baty, ale nierzadko taki opiekun nie mógł dopchać się do zagryzanego psa – nawet z całej siły bijąc batem, nie był w stanie rozgonić watahy. W jednym z boksów, w którym znajdowało się około 50 bardzo dużych psów, „opiekun” używał łopaty. Kiedyś pokazywał połamany trzonek. Opiekunowie nieraz zasypiali i nie budzili się nawet wtedy, jak psy się gryzły, ale trudno im się dziwić, skoro pracowali non stop i po 36 godzin z przerwami po 30 minut na trzy posiłki. Co chwilę słychać było krzyki „opiekunów”: „Ty k… jedna, bo cię zaraz uspokoję”. Widywałem też sytuacje, gdy winny pies był karany – z całej siły bity batem, aż skamlał z bólu. Myślałem wtedy: kto cię tu usłyszy...
Wróćmy zatem do psów, bo one są w innej sytuacji. Urzędnicy, inspektorzy, kontrolerzy są regularnymi gośćmi w schronisku w Wojtyszkach. Nie dostrzegają jednak ekstremalnych nieprawidłowości. Dlaczego? – Jak szykuje się kontrola albo telewizja ma przyjechać, przez dwa dni jest wielkie sprzątanie. Wszyscy schodzą z boksów i sprzątają. Baty są pochowane. Jedynie kierowniczka chodzi z małym bacikiem do tresury psów i wszystko wygląda naprawdę pięknie – tłumaczy Arek. – Siemiński zawsze wie, kiedy będzie kontrola. Kontrolerzy nie widzą codzienności, bo zjawiają się w Wojtyszkach około godziny 10–11, a wtedy już psy, które zostały zagryzione w nocy, są w workach, a te najciężej pogryzione – po operacjach i zabiegach. Kontrole przyjeżdżają i wyjeżdżają, a pojemnik na zwłoki zapełnia się co kilka dni – słyszę od innego pracownika schroniska. – Jedyne inspekcje, które potwierdziłyby prawdę, to takie, które przez kilka dni całą dobę siedziałyby w schronisku i nagrywały wszystko, co się tam dzieje – dodaje.
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r. Do połowy 2012 r. gminy przeprowadziły 18 inspekcji. Żadna z nich nie wniosła uwag ani zaleceń. Ostatnia kontrola NIK w schronisku w Wojtyszkach odbyła się pod koniec 2012 r. (obejmowała lata 2011–2012). Wykryła m.in. karmienie psów niewłaściwie zbilansowaną karmą, brak wybiegów dla wszystkich zwierząt oraz zbyt duże ich nagromadzenie, co uniemożliwia zapewnienie im dobrostanu pod względem potrzeb fizycznych i psychicznych. Ten sam NIK uznał, że w Wojtyszkach prawidłowe jest zapewnienie właściwych warunków bytowania zwierząt... Ocena: pozytywna mimo stwierdzonych nieprawidłowości (środkowa ocena w trzystopniowej skali ocen stosowanej przez NIK). A codzienność? – Ma się bat i tym batem bije się te psy. Jedni biją, inni nie. Opiekunowie mają najprzeróżniejsze sposoby. Połamane szpadle, bicie łańcuchami. Jak pies jest naprawdę dziki i nie dają sobie z nim rady, to wpadają dwie osoby do boksu, zakładają psu na głowę pończochę i obijają go trzonkami od siekiery czy łopaty – opowiada Arek. Większość psów w Wojtyszkach trzymana jest luzem na placach. Taki plac nazywa się boksem. Ma on niewielkie zadaszenie przy betonowej ścianie (to w wersji letniej, bo na zimę dokręca się do tych słupków blachę), aby pies schronił się przed śniegiem, deszczem czy słońcem. Boksów jest około 30, a na każdym 50–170 zwierząt. Siłą rzeczy nie wszystkie się pod dachem mieszczą. W upale, żeby się schłodzić, kopią sobie dziury i w nich siedzą. W deszczu – mokną. W śniegu – marzną. „Psy w schronisku mają zapewnioną ochronę przed opadami i osłonę od wiatru, częściową ochronę przed zimnem (pomieszczenia budy nie są ogrzewane, nie wszystkie psy miały dostęp do pomieszczeń lub bud)” – napisali ci sami kontrolerzy NIK, którzy uznali, że warunki bytowania zwierząt w Wojtyszkach są prawidłowe! Psom nie zapewniono odpowiedniego karmienia (...). Psy nie były karmione codziennie – zauważyli poza tym kontrolerzy. I udało im się znaleźć wytłumaczenie takiego stanu rzeczy: „Karma oparta na surowym mięsie z kośćmi jest bardzo sycąca, co powoduje u psa czasowy spadek apetytu, dlatego stosuje się krótkie, jednodniowe głodówki (jeden dzień w tygodniu). Wpływają one korzystnie na sposób trawienia i przyswajania pobranej karmy”. Tak wyjaśnił inspektorom z NIK-u kierownik gabinetu weterynaryjnego. Psy w Wojtyszkach karmione są wyłącznie produktami pochodzenia zwierzęcego kat. III (rozdrobnione mięso wołowe, podroby wieprzowo-wołowe, rozdrobnione kości wołowe, treść przedżołądków wołowych). Jako zaletę takiego karmienia kierownictwo schroniska wymienia dobrą kondycję zwierząt. Gołym okiem widać natomiast, że większość to stworzenia cierpiące na przeraźliwą otyłość. Nie przeoczyła tego faktu Alicja Raczkowska, lekarz weterynarii występująca
w charakterze biegłego NIK-u. Stwierdziła, że psy mają jedzenia pod dostatkiem, ale jest ono zbyt tłuste. Posiada za dużą zawartość łoju bydlęcego i sadła wieprzowego. Karmienie wyłącznie mięsem (minimum wapnia, nadmiar fosforu) prowadzi do niewydolności nerek i zaburzeń hormonalnych. Wiele psów w małych kojcach jest przeraźliwie otyłych. Nadmiar jedzenia i brak ruchu robią swoje. Dlaczego zatem Państwowa Inspekcja Weterynaryjna uznała na początku 2012 r., że sposób żywienia psów w Wojtyszkach jest prawidłowy? Longin Siemiński lubi żartować z faktu, że wielu nazywa go milionerem. Zarzeka się przy tym, że nic nie zarabia na schronisku. Czy to możliwe? Sprawdźmy, ile gminnych pieniędzy trafia do Wojtyszek. Dzienna stawka na psa wynosi około 6 zł. Przychody firmy Siemińskiego z tytułu umów zawartych z gminami wyniosły odpowiednio: w 2010 r. – 4 648 300 zł; w 2011 r. – 5 248 600 zł; w 2012 r. (pierwsze półrocze) – 2 870 200 zł. Po odliczeniu wykazanych w oficjalnych dokumentach kosztów działalności oraz remontów i modernizacji w kasie zostało: w 2010 r. – 2 085 800 zł; w 2011 r. – 2 148 200 zł, a w pierwszym półroczu 2012 r. – 1 275 600 zł. Przed zawarciem umów gminy nie przeprowadzały kalkulacji kosztów opieki nad zwierzęciem, nie wymagają też od Siemińskiego rozliczenia przekazanych mu środków. A co na temat pogryzień i upadków zwierząt w Wojtyszkach mówi
raport NIK? „Z rejestru eutanazji i upadków prowadzonych w gabinecie weterynaryjnym wynika, że w okresie 1.01.2011–30.09.2012 dokonano 9 eutanazji pogryzionych psów oraz padło w wyniku zagryzień, pogryzień lub zaduszeń 69 kolejnych”. Jednocześnie tylko w 2012 (trzy kwartały) Farmutil (firma utylizacyjna współpracująca ze schroniskiem – dop. red.) odebrał z Wojtyszek zwłoki 293 psów o łącznej wadze 6229,5 kg. W latach poprzednich było to odpowiednio: 2010 r. – 335 psów; w 2011 r. – 394. Liczby się więc nie zgadzają, a Longin Siemiński mówi, że zagryzienia
15
Władca psów Żeby nie opierać się wyłącznie na relacjach, pojechaliśmy do Wojtyszek. Nienagannie wyglądająca dokumentacja przekonuje, że wszystko tu jest w porządku. Atmosfera twierdzy i zastraszenia – nie. Na Longina Siemińskiego przed bramą wjazdową do schroniska czekamy kilkanaście minut. Zza grubych prętów stalowego ogrodzenia obserwujemy, jak właściciel psiego imperium powoli zmierza w naszym kierunku. Rozmowę rozpoczął od opowieści, jak to poprzedniego dnia siłą wyp...ł ze swojej posesji przesadnie natarczywego dziennikarza TVN. W ustach postawnego, obwieszonego złotem i wytatuowanego mężczyzny ta historia robi spore wrażenie. – Po co przyszliście? – pyta w końcu. Fakt, że pojawiliśmy się u niego z powodu licznych donosów do redakcji na temat rzekomo fatalnych warunków, jakie panują w jego hotelu dla zwierząt, dodatkowo go rozwścieczył. Tłumaczymy więc, że liczne prozwierzęce fundacje martwią się o los wojtyszkowych psów, więc zwróciły się do nas z prośbą o zbadanie sprawy. – To żadne prozwierzęce fundacje, tylko oszuści! Pod płaszczykiem charytatywnej działalności biorą pieniądze od nieświadomych ludzi. Jak myślicie, dlaczego jedna fundacja dba o psy rasy husky, a inna o owczarki niemieckie? Ich założyciele są poje…ni! Kocham wszystkie zwierzęta, wszystkie psy. Nie da się darzyć miłością tylko jednej rasy – grzmi Siemiński trochę nie na temat. Po kilku podobnych wywodach na temat swojej zbawiennej działalności, w końcu wziął się za nas: – Jakie macie kompetencje, żeby sprawdzać, czy w moim hotelu jest wszystko w porządku? Nie wpuszczę was, bo g…no o tym wiecie! – oświadczył, ale chwilę później zdanie zmienił. Do biura „szefa” idzie się długą drogą, wyglądającą jak alejka w zoo. Po prawej stronie wilki i hieny, po lewej – kangury, dalej – psy dingo, papugi i wiele innych egzotycznych zwierząt. – To moja pasja. Sprowadzam je i hoduję od wielu lat – mówi właściciel. W jego gabinecie jak mrówki uwijają się dwie na oko nastoletnie dziewczyny z papierosami w zębach. Ściany pokoju podpierają uginające się pod ciężarem dziesiątek segregatorów szafy. To dokumenty pensjonariuszy hotelu, bezdomnych psów. Siemiński proponuje, abyśmy losowo wybrali jeden segregator. – Nie ten, w tym jest mało papierów. Dajcie jakiś pełny – śmieje się pewien swego. Dalsza część gierki polega na tym, że z wybranego segregatora mamy wyjąć jakikolwiek dokument. Trafiamy – jak pokazuje zdjęcie – na sympatycznego, małego kundelka. – Teraz spójrzcie. Tutaj jest karta szczepień, przebyte choroby, badania, historia psa i tak dalej. Tu macie numer wszczepionego mu czipa – chwali się szef. Chwilę później, aby udowodnić, że losowo wybrany przez nas dokument faktycznie jest przypisany konkretnemu psiakowi, tonem nieznoszącym sprzeciwu każe swojej podwładnej przyprowadzić zwierzę. Wszystko się zgadza. Przedstawienie skończone. – Widzicie? Wszystko jest w najlepszym porządku. Te pierdoły, które opowiadają wam żądne pieniędzy fundacje, można między bajki włożyć. Słyszałem też, że mają do mnie pretensje gminy, z którymi współpracuję, bo podobno nie mogę odnaleźć ich psów. Kłamią, k…wa! Sami widzieliście, że wszystko mam pod kontrolą. Jak inni nie potrafią prowadzić ewidencji, to już nie moja wina. Ja kocham zwierzęta, to nie kwestia pieniędzy, tylko honoru, żeby tu wszystko było dobrze. Wszyscy zarzucają mi, że dzięki schronisku jestem bogaty. To kompletna bzdura. Sam nie potrafię obsługiwać konta bankowego przez internet, ale jakby tu była moja żona, toby wam pokazała, jaki jestem biedny – mówi człowiek, który parę dni wcześniej kupił do swojego prywatnego zoo rzadki gatunek pawia. Od kwiecistej mowy szefa Wojtyszek uwalniamy się, żeby obejrzeć boksy. Wyłącznie te wybrane, i to pod czujnym okiem hotelowego opiekuna. Niestety, Longin zabronił nam swobodnego poruszania się po psich wybiegach i polecił swojemu pracownikowi, by tego dopilnował. – Zdjęcia tylko przez lekko uchylone drzwi, nie podchodzić za blisko – zapowiada opiekun. Jeden boks, drugi – w każdym przynajmniej 50 dużych psów na piaskowym podłożu. Gdy pada deszcz, czworonogi muszą się taplać w kilkunastocentymetrowym błocie. Nie mają bud, tylko kawałek dachu przysłaniającego ułamek powierzchni wybiegu, gdzie w czasie opadów z pewnością wszystkie się nie mieszczą. Zwróciłem uwagę przewodniczce, że psy wiele miejsca nie mają. – Wystarczy – odparła i dodała, że jest im tutaj bardzo dobrze. Zapytałem jeszcze o te donosy i nieprzychylne artykuły. – Wie pan… Tutaj panuje taka atmosfera, że każdy jest podejrzany o sprzedawanie informacji na zewnątrz. Mnie też koledzy zarzucają donoszenie mediom o tutejszych warunkach. – A coś jest z tymi warunkami nie tak? – Nie. Wszystko jest w porządku. ARIEL KOWALCZYK przy takiej ilości zwierząt mogą się zdarzyć. To NIK-owi wystarczy. Marek Kowal, rzecznik prasowy z Wojtyszek, informuje nas, że w okresie styczeń–kwiecień 2013 r. miało miejsce 6 zagryzień, zaś ewidencji pogryzień nie prowadzi się w schronisku. Tymczasem opiekun psów na dwóch boksach twierdzi: – Ja przez dwa miesiące miałem 14 zagryzień i 12 pogryzień. „Przyczyną zagryzień jest przede wszystkim niedopełnienie obowiązków przez pracowników. Istnieje trudność z pozyskaniem odpowiedzialnych pracowników, często osoby te po pewnym okresie nienagannej pracy potrafią ją nagle opuścić, pozostawiając zwierzęta bez opieki i nie informując o tym nikogo. Były przypadki upicia się pracownika” – ubolewa Longin Siemiński.
– Zagryzień by nie było, gdyby było więcej ludzi do pracy. Jednej osobie trudno jest opanować kilkaset psów – mówi były opiekun agresywnych zwierząt. – Na moim boksie nie było dnia, żeby nie doszło do pogryzienia i żeby
mnie nie pogryzły w nogi, ręce, pośladki, ucho – mój rozmówca na dowód pokazuje pokryte bliznami dłonie. – Jak psy się zagryzą, to mówi się, że to nasza wina, bo je bijemy i stresujemy. A najwięcej zagryzień jest w nocy i podczas karmienia. Na boks wchodzi wtedy pięć osób ze skrzynkami z mięsem. Opiekun pilnuje psów, a reszta wysypuje mięso na podesty. Jedzenie dostają raz dziennie o 9 rano. W niedziele i święta nie są karmione w ogóle. Wtedy dziczeją – dodaje. Od niedawna w schronisku jest weterynarz. Wcześniej, gdy w nocy nastąpiło pogryzienie, trzeba było wyprowadzać psa przed boks. Zwierzak leżał do rana. – Jakby Longinowi naprawdę zależało, żeby się psy nie zagryzały, to nie stałbym sam na dwóch boksach, gdzie było 300 psów, przez 32 godziny z rzędu – mówi Arek. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
16
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
ZE ŚWIATA
A CO Z PRĘDKOŚCIĄ? Czarownice mogą latać na miotłach, byle nie powyżej 150 metrów! – przykazały władze Suazi.
W tym afrykańskim państewku wszystko, co dotyczy magii, traktuje się bardzo poważnie. Od ubiegłego roku znachorzy i czarownicy płacą wysokie podatki, dzięki czemu budżet państwa został podratowany. O nowych ograniczeniach dla wiedźm, które lubią sobie pofruwać, oficjalnie poinformował Sabelo Dlamini, rządowy dyrektor ds. przedsiębiorczości. Za przekroczenie granicy pułapu 150 metrów grozi spora grzywna, a nawet więzienie.
CHŁOPAK PRZY NADZIEI Co zrobić, żeby nastolatkom odechciało się seksu? Albo żeby chociaż prezerwatywy zakładali? Niektóre pomysły są oryginalne. W Chicago powywieszali tzw. billboardy ostrzegające, a na nich zdjęcie nastolatka z dużym, ciążowym brzuchem. Chłopaka! Dlaczego tak? Do końca nie wiadomo. Może w ramach równouprawnienia, i to tak daleko posuniętego, że za nic ma biologiczne różnice. To pomysł tamtejszego Departamentu Zdrowia Publicznego. Plakaty ozdobiły biedne przedmieścia oraz okolice szkół, w których notuje się najwięcej ciąż u uczennic. Z przeprowadzonych sondaży wynika, że dla większości mieszkańców Chicago widok mężczyzny w ciąży jest na tyle abstrakcyjny, że przesłonił sens kampanii.
ZIARNKO DO ZIARNKA Kryzys dał się we znaki wszystkim. Nawet dzieciom, które zrobiły się mocno oszczędne. Tak jest w Anglii, przynajmniej według tamtejszych sondaży. „The Guardian” informuje, że już 10-latkowie oszczędzają pieniądze. Niektórzy z myślą o przyszłych studiach lub kupnie domu! Widocznie nasłuchali się biadoleń rodziców, którzy – o ironio – za młodu nie byli równie roztropni. Aż 98 proc. spośród tamtejszych 10-latków powiedziało, że ma nawyk odkładania pieniędzy na określone cele, podczas
gdy jedynie 15 proc. dorosłych przyznało się do oszczędzania, kiedy sami byli w tym wieku.
MAJĄ NOSA Dłubanie w nosie i zjadanie tego, co się wydłubało, to obrzydliwa, ale dosyć częsta rozrywka. Podczas Euro 2012 na meczu Niemcy–Anglia przyłapano na tym niemieckiego selekcjonera Joachima Löwa. Filmik z „posiłku” trafił do internetu i był bardzo popularny. Ci, którzy to robią, tylko sobie pomagają – twierdzi Scott Napper, kanadyjski biochemik z Uniwersytetu Saskatchewan. Chodzi o to, że wydzielina z nosa gromadzi różne zarazki. A jeśli je zjadamy, „trenujemy” organizm do walki z nimi. Napper chce przeprowadzić odpowiednie badania. Ludzkie króliki doświadczalne planuje podzielić na dwie grupy – jedzących i niejedzących „gili”. Żeby później porównać, która grupa zdrowsza. Obawia się tylko, czy znajdzie chętnych. Zwłaszcza do pierwszej grupy. Na razie naukowiec planował eksperymentować na swoich kilkuletnich córkach. Sprzeciwiła się temu jego małżonka, która planuje wychować żeńskie pociechy na tak zwane damy.
Badania przeprowadzili naukowcy z Uniwersytetu Ottawy pod przewodnictwem Briana Mautza. W tym celu stworzyli 49 generowanych komputerowo męskich gołych postaci naturalnej wielkości. Na projekcję zaproszono kilkaset młodych kobiet. Miały ocenić atrakcyjność seksualną wirtualnych panów w skali od 1 do 7. Niespodzianek nie było – najbardziej podobają się mężczyźni wysocy, z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami. Ale wśród tak wyglądających dodatkowe punkty były przydzielane za długość przyrodzenia właśnie (okazało się, że nawet subtelne różnice miały znaczenie). Poza tym panie dłużej przyglądały się zdjęciom mężczyzn lepiej obdarzonych. Odpowiedzi były anonimowe. To nie pierwsze badania pokazujące analogiczną prawidłowość.
JAJA JAK BERETY „Jak żyć z gigantycznym penisem?” – zatytułowano poradnik wydany w Stanach.
BASEN CZY…BASEN? Mamy sezon urlopowy, więc częściej niż zwykle korzystamy z basenów. W Stanach przeprowadzono badania, które pokazały, co „siedzi” w kąpieliskowym H2O. W prawie 60 proc. sprawdzanych basenów natrafiono na ślady... kału. Chodzi o bakterie escherichia coli występujące w ludzkich jelitach i odchodach. To dowód na brak higieny osób korzystających z basenu albo na to, że załatwiają się oni do wody. Naukowcy natrafili również na zarazki powodujące biegunkę i takie odpowiedzialne za zapalenie skóry oraz ucha.
SZCZOTKA Z WKŁADKĄ Większość z nas codziennie myje zęby. Niedługo ta czynność może stać się ciekawsza. Koncern Colgate-Palmolive wymyślił szczoteczki do zębów z wkładkami uwalniającymi do dziąseł i języka różne substancje. Na przykład kofeinę, która ma zastąpić poranną kawę. Albo aspirynę, jeśli ktoś codziennie jej potrzebuje. Może być jakiś środek hamujący apetyt, żeby od rana zabezpieczyć się przed napadami obżarstwa. Ewentualnie – relaksująca lawenda, rumianek lub podniecająca… viagra. Pomysłów na „wkład” jest sporo.
DUŻY LEPSZY Potwierdziły się obawy mężczyzn – rozmiar ma znaczenie. Właściciel „dużego” wydaje się dziewczynom atrakcyjniejszy.
To dzieło autorstwa Richarda Jacoba i Owena Thomasa Okazuje się, że nadmiar w męskich spodniach bywa równie kłopotliwy co niedostatek. Chodzi o przypadłość zwaną Oversized Male Genitalia (OMG) – genetyczny defekt, który sprawia, że penis osiąga niemal końskie wymiary. Każdego roku taką dolegliwość diagnozuje się u tysięcy mężczyzn. Wspomniana książka, dowcipnie napisana, dostarcza wielu użytecznych porad. Tytuły rozdziałów mówią same za siebie – na przykład „Dzielenie się bólem: stosunki seksualne posiadaczy gigantycznego penisa”...
WYBZYKANY NA ŚMIERĆ Spragniony seksualnych wrażeń młody Szwed sprawdzał, jak to jest z... szerszeniami. Całym gniazdem nawet! Włożył, co trzeba, w gniazdo. Ugryzło go 146 owadów. Z tego 54 – w genitalia. Koszmarnie spuchnięte ciało konającego 35-letnego fetyszysty odkrył sąsiad przechadzający się nad morzem. „Bertil Sta° hfrääs myślał w pierwszej chwili, że to martwy wieloryb. Znajomego rozpoznał dopiero po
tatuażu na szyi” – zrelacjonowały tamtejsze media.
ROBOTA XXX W Chinach pojawiła się nowa oferta pracy – idealna dla wielbicieli filmów dla dorosłych. Szukają chętnych do oglądania filmów porno. Na cały etat, czyli bite 8 godzin dziennie. „Oglądacz” dostanie – w przeliczeniu na nasze – około 100 tys. złotych rocznie, a do tego ma zapewnioną opiekę lekarską (między innymi badania psychiatryczne raz do roku). Po co komu taki zawód? To pomysł pozarządowej organizacji Anquan Lianmeng. W związku ze zwiększającą się liczbą osób uzależnionych od pornografii (prawdziwa plaga w Państwie Środka!) potrzebni są cenzorzy do takich produkcji. Mają szukać filmów XXX w sieci, oglądać je i pisać recenzje.
nimi naukowiec Roi Kadosh. Uczestnikom 5-dniowego eksperymentu założono na głowę zestaw elektrod i bez ich wiedzy podzielono na dwie grupy. Wszystkim kazano rozwiązywać względnie proste zadania matematyczne – na przykład „2x17”. Podczas liczenia połowa studentów była lekko rażona w płat czołowy specjalnie modulowanym prądem. I to właśnie ta grupa lepiej radziła sobie z rachunkami. Była średnio o 28 proc. szybsza od rywali. – Nie róbcie tego w domu! – ostrzega Kadosh.
PROSTO OD WIELBŁĄDA Afrykańczycy mają szansę na spore zyski. A to dzięki hodowanym przez nich dwugarbnym zwierzakom.
POCZYTAJ MI, MAMO W Nowym Jorku powstał klub miłośniczek kryminałów. Dziewczyny czytają w miejscach publicznych i... topless. Skąd taki pomysł? Może stąd, że w tym mieście piersiową goliznę dopuszcza prawo, więc w końcu znalazły się odważne. Patent sprawdza się podczas letniego opalania – w parkach, na dachach budynków itp. Dziewczynami zainteresowało się wydawnictwo Hard Case Crime. Dostarcza opalającym się swoje książki. „Chodzi o dobrą zabawę i uczynienie z czytania książek zajęcia bardziej atrakcyjnego dla postronnych” – opowiadają klubowiczki.
DOMOWA WYLĘGARNIA Pewna mieszkanka Wysp zawsze marzyła o gromadce dzieciątek, ale nie mogła zaciążyć. Kobieta, której danych nie ujawniono, adoptowała troje dzieci. Ciągle było jej jednak mało, a urzędy nie zgodziły się na czwartą adopcję. Niezaspokojona macierzyńsko Brytyjka wymyśliła, że kolejnego potomka urodzi dla niej najstarsza przysposobiona córka, dziewczynka zaledwie 14-letnia! W tym celu kupowała w internecie męskie nasienie i próbowała zapłodnić dziecko za pomocą strzykawki. Na szczęście pierwsze próby nie powiodły się. Nastolatka zaszła w ciążę dopiero 2 lata później. Urodziła zdrowego syna, ale cała sprawa wyszła na jaw. „Matka zachowała się w sposób szalony i samolubny” – skomentował sędzia Peter Jackson.
PRĄDEM LENIA! Mózg poczęstowany elektrowstrząsami lepiej radzi sobie z liczeniem. Badania nad skutecznością elektrowstrząsów przeprowadzono na uniwersytecie oksfordzkim. Kierował
Wielbłądzie mleko to nowy przysmak europejskich i amerykańskich smakoszy, którzy raczą się nim w afrykańskich restauracjach. Rolnicy z Czarnego Lądu już myślą o eksporcie białego zdrowego napitku. Wielbłądzie mleko zawiera trzy razy więcej witaminy C niż krowie. Jest bogate w przeciwutleniacze i naturalnie półtłuste. Zawiera dużo wapnia, więc garb od niego nie urośnie ☺
LENIWA KOSZULA Spełniło się marzenie wielu facetów – wymyślono ciuchy, których nie trzeba prać, a mimo to nie śmierdzą. Właściciel amerykańskiej firmy Wool&Prince zaprojektował koszulę, w której można – według zapewnień producenta – przechodzić nawet 100 dni. Dzień w dzień. I pozostanie świeża i nieśmierdząca. Pomysł narodził się dzięki ulicznej ankiecie. Pytano mężczyzn, jaką część swojej garderoby cenią najbardziej. Większość mówiła, że dżinsy. Nie dlatego, że takie ładne i wygodne, ale dlatego, że nie trzeba ich za często prać (przynajmniej w męskim mniemaniu…). Stąd pomysł na koszulę, która też „wytrzyma” bez przepierki. Produkt wykonano ze specjalnie modyfikowanej wełny. Przeszedł już pierwsze testy. Ochotnicy chodzili 100 dni i byli zadowoleni. Koszula będzie kosztować 98 dolarów. A co ze skarpetkami? Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r. Po prawie 20 latach „nawracania” gejów i lesbijek gwiazdor religijnej prawicy postanowił wrócić do… bycia homoseksualistą. Czyli do tego, kim był zawsze. John Paulk (na zdjęciu) był pupilkiem republikańskiej, chrześcijańskiej prawicy, tej spod znaku Biblii, „nowego narodzenia” i „In God we trust”. Wcale nie dlatego, że był
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
do nawracania gejów. Błyszczał na spotkaniach modlitewnych, zjazdach oraz konferencjach. Pierwszy zgrzyt w tej świetnie rozwijającej się karierze nastąpił już w 2000 roku. Paulk został rozpoznany przez właściciela jednego z gejowskich barów w Waszyngtonie. Ten zadzwonił po Wayna Besena, znanego za oceanem działacza na rzecz
Środowiska chrześcijańskie nadal go wprawdzie wspierały, ale on sam powoli wycofywał się z działalności misyjnej. Razem z żoną założył firmę cateringową, udzielał się także w programach na temat gotowania. Wreszcie kilka tygodni temu ogłosił, że jego małżeństwo dobiegło końca, a on sam… jest gejem. Wystosował także przeprosiny za swoją działalność na
Prawda wyzwoliła szczególnie natchnionym kaznodzieją, cudotwórcą lub hojnym biznesmenem wspierającym kreacjonizm lub inny rodzaj ideologicznej misji. Paulk był twarzą ruchu „nawróconych gejów i lesbijek”, i to dosłownie. Facjata jego oraz jego żony Anny zdobiła jedną z okładek „Newsweeka” w 1998 roku; był także gościem wielu stacji telewizyjnych. Razem z żoną napisali również poczytną książkę opowiadającą o ich nawróceniu i „cudownej przemianie”. Nawrócenie i przemianę Paulka miało uwiarygodniać małżeństwo i trójka dzieci. Twierdził, że odkąd „spotkał Jezusa”, jest już heteroseksualny. Był więc żyjącym cudem, dowodem na to, że konserwatywna wersja chrześcijaństwa działa i „jest prawdą”. Jego kariera była spektakularna – był pracownikiem wielkiej prawicowej machiny propagandowej Focus on the Family, przez lata szefował organizacji Exodus International – federacji grup „nawróconych gejów i lesbijek” – i był założycielem (choć nie właścicielem) organizacji Love Won Out (Miłość zwyciężyła) – specjalnej agendy chrześcijańskiej
praw człowieka, w tym na rzecz ochrony gejów i lesbijek przed religijną, oszukańczą propagandą. Paulk został obfotografowany w barze przez klientów, ale wyparł się własnej tożsamości, a Besenowi powiedział w oczy, że nie jest tym, kogo w nim rozpoznano. Jednak informacja razem ze zdjęciami trafiła do mediów jako rodzaj ogólnokrajowego skandalu obyczajowego. Paulkowi nie pozostało nic innego, jak przyznać się do bytności w gejowskim przybytku. Wyjaśniał mało wiarygodnie, że była to obecność… przypadkowa. Na jego świątobliwym wizerunku powstała jednak rysa, której nigdy nie udało mu się pozbyć.
rzecz „leczenia” ludzi homoseksualnych poprzez tzw. terapię reparatywną. Co prawda nadal uważa się za oddanego chrześcijanina, ale deklaruje chęć zaangażowania się w ruch gejowski. Nie wiadomo jednak, czy ktokolwiek będzie chciał z nim współpracować. Nie chodzi tylko o zaufanie do osoby, która wielokrotnie zmieniała front i publicznie kłamała, ale także wyrządziła szkody tysiącom ludzi, którym wmawiano poczucie winy, obiecywano „uzdrowienie” oraz – co nie bez znaczenia – pobierano niemałe gaże za seanse owej terapii. Misje dla „byłych gejów” to także biznes. Z przedstawieniami na temat swojej drogi życiowej podróżuje po świecie Amerykanin Peterson Toscano, były członek jednego z fundamentalistycznych Kościołów. Zaakceptowanie własnego homoseksualizmu zajęło mu 17 lat, a chrześcijańscy terapeuci w tym czasie – chcąc go „wyleczyć ze złych skłonności” – wyssali z jego portfela 30 tys. dol. (sic!). Oczywiście wszystko na nic. Wreszcie Toscano postanowił przyznać, że jest, kim jest, i zerwać z oszustami. MAREK KRAK
Zabrać milion katolikom „Czerwona Bolonia” – taki przydomek zyskała Bolonia, sprawnie rządzona wiele lat przez lewicę. Dziś miasto podejmuje batalię o zaprzestanie finansowania katolickich szkół z państwowej kasy. W mieście istnieje 27 szkół prywatnych, z czego 25 to szkoły katolickie. W ubiegłym roku rada miejska przyznała im dofinansowanie w wysokości miliona euro! Teraz zaplanowano lokalne referendum, w którym mieszkańcy wypowiedzą się na ten kontrowersyjny z wielu powodów temat. Obywatele mają serdecznie dość obdarzania Kościoła katolickiego swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi. W 2010 r. region Emilia-Romania (w którym leży Bolonia) przeznaczył na jego wydatki ponad dwa miliony euro. I to na same przedsięwzięcia jawnie religijne! A ile innych (jak i w Polsce) swój cel wyznaniowy skrywa pod przeróżnymi płaszczykami – nie wiadomo. Kasa ta przelała się wartką rzeką w koryta katolickich szkół, szpitali, domów opieki, parafialnych kolonii i domów kultury, a co gorsza – także klasztorów, a nawet konferencji episkopatu! Wspomniane dofinansowanie stoi w sprzeczności z 33 artykułem włoskiej konstytucji, pozwalającym na zakładanie szkół prywatnych „bez wydatków ze strony państwa”. Krk broni swoich placówek, twierdząc, że w publicznych brakuje miejsc. O ile prawdą jest, że niektóre
dzieci znajdują się na liście rezerwowej, o tyle wcale nie oznacza to, że osoby te przechodzą do szkół prywatnych. Część rodziców zwyczajnie nie chce powierzyć dziatwy klerowi. Po drugie, większości z nich – nawet gdyby chciała – po prostu na to nie stać. Bowiem placówki te poza milionowym wsparciem ze strony państwa pobierają od uczęszczających wręcz niewiarygodnie wysokie opłaty – od 200 do 600 euro za miesiąc! Rodziców nie tylko nie stać na opłacanie szkół prywatnych, ale pomału przestaje być ich stać na te państwowe. Wycieczki szkolne to w tym kraju luksus uprzywilejowanych. Dwie trzecie rodziców nie może sobie pozwolić na wysłanie dzieci na taki wypad. Szkoły, które dawniej dopłacały, nie są już w stanie udzielić im żadnej pomocy. Biedują zresztą do tego stopnia, że to rodziny uczniów proszone są o udział w kosztach podstawowego wyposażenia – od ołówków i kredek w przedszkolu, po meble i sprzęt laboratorium chemicznego w liceum. Pod petycją odebrania katolikom miliona euro i redystrybucji tych środków placówkom państwowym podpisały się najtęższe umysły Italii – pisarze, wpływowi politycy itp. Pozostało mieć nadzieję, że wobec jawnej niesprawiedliwości, jaka ma miejsce dzisiaj, patetyczne pokrzykiwania Krk doleją tylko oliwy do laickiego ognia. Agnieszka Abémonti-Świrniak
17
Nie cudujcie! L
ekarz Salvatore Toma ze szpitala w Genui zakwestionował „cudowne uzdrowienie” zmarłej w 2012 roku siostry Franceski.
„Cud” przypisał postępowi nauki i terapii, a nie 800 męczennikom z Otranto, kanonizowanym ostatnio przez papę Franciszka. Prof. Toma zajmował się kuracją siostry Franceski w latach 1979–1982. Z dokumentów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych wynikało, że chora modliła się do ww. męczenników z Otranto, a dokładnie do urny z ich relikwiami, znajdującej się przy jej łóżku. Prof. Toma oburza
się, że dowody zebrane przez Watykańczyków temat casusu „cudownie” wykurowanej klaryski traktują w kategorii cudu, ignorując pracę, jaką włożył w wyleczenie zakonnicy. Zaznaczył, że radioterapia i chemioterapia zaczęły przynosić pożądane efekty w ciągu dwóch lat, co jego zdaniem obala tezę o cudzie. Ten bowiem „z religijnego punktu widzenia musi być natychmiastowy” – stwierdził lekarz. MZ
Pedofilia w ojczyźnie Papy S
ąd argentyński nakazał biskupowi Luisowi Stocklerowi wypłacenie odszkodowania w wysokości 30 tys. dol., wraz z odsetkami za 10 lat, ofierze księżowskiej pedofilii – Gabrielowi Ferriniemu. Molestowanie miało miejsce w roku 2002. Chłopak miał wtedy 14 lat. Sprawca, ks. Ruben Pardo, zmarł na AIDS. Matka Gabriela, która sama go wychowywała, poprosiła duchownego o pomoc – chciała, by był on dla jej syna wzorem mężczyzny... Pardo przyznał się bp. Stocklerowi do winy, a ten udzielił mu „kanonicznego ostrzeżenia” i przeniósł go do innej parafii, która podlegała archidiecezji Buenos Aires zawiadywanej przez kardynała Jorge Bergoglia. „Odebrałem to jako
policzek – mówi 25-letni dziś Ferrini. – Stockler krył swego księdza i prosił moją mamę, by była rozważna, by zrozumiała, że ktoś, kto ślubował celibat, może mieć chwilę słabości”. W Argentynie od roku 2002 za przestępstwa seksualne na dzieciach skazano 4 księży katolickich na wyroki od 8 do 24 lat więzienia. Dwóch biskupów, skompromitowanych zaangażowaniem w skandal pedofilii, podało się do dymisji. CS
Żale molestanta G
azeta „The Scottish Sun” opublikowała wywiad z kardynałem Keithem O’Brienem, byłym przywódcą szkockich katolików. Seksualnym skandalistą. O’Brien wylał swoje żale z powodu wielu upokorzeń, jakich doznał, gdy jego ekscesy zostały ujawnione. Przypomnijmy, że w lutym tego roku świat dowiedział się o jego „niestosownych zachowaniach” wobec czterech młodych księży i jednego seminarzysty
w latach 80. Ostatnio okazało się, że purpurat żył w wieloletnim związku homoseksualnym z innym mężczyzną. Dziwne to, zważywszy na fakt, iż O’Brien zasłynął jako ostry krytyk homoseksualizmu i równouprawnienia... MZ
18
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
O karze śmierci Przeczytałem artykuł Jana Hartmana traktujący o karze śmierci („FiM” 18/2013). Na zakończenie pan profesor zapytał, co o tym myślą czytelnicy. Chciałbym podzielić się moim zdaniem. Przeciwnicy kary śmierci uważają, że nie można zabijać ludzi, że nikt nie zasługuje na taką karę. Kiedy rozmawiam z nimi o karze dla morderców, często przytaczają argument omylności sądów i nieodwracalności takiej kary: Co, jeśli skazany okaże się niewinny? Przecież nikt nie wróci mu już życia. Owszem, na podobnej zasadzie nikt nie wróci życia niewinnie skazanemu (np. 2 lata za kradzież), którego zabito w więzieniu, ale czy to jest dostateczny powód, żeby zlikwidować wymiar sprawiedliwości? Wiadomo, że sądy czasami popełniają błędy. Zdarza się, że do więzienia trafi człowiek, który nie jest złodziejem, choć go o to oskarżono i skazano. Ale czy to jest powód, by usunąć z Kodeksu karnego karę za kradzież? Nie widzę powodu, by karę śmierci traktowano inaczej niż inne kary zapisane w Kodeksie karnym. Ten system nie jest doskonały, ale nikt nie wymyślił lepszego, dlatego musi trwać. Można jedynie próbować go usprawnić. Należy na przykład określić, co zrobić z niewinnie skazanym, który podupadnie na zdrowiu podczas pobytu w więzieniu? Na przykład straci wzrok albo władzę w kończynach? Czy ktoś mu to odda? A co z psychiką? Czy w ogóle można komuś oddać lata spędzone za kratami?
Ale idźmy dalej tym tropem. Co się stanie, jeśli na 10 morderców skazanych i zabitych po wyrokach 1 osoba okaże się niewinna? Dla niej jej rodziny to oczywisty dramat, ale czy to jest powód, by nie zabijać pozostałych dziewięciu? Co się stanie, jeśli trzech z nich po odsiedzeniu wyroku wyjdzie na wolność (bądź ucieknie zza krat)? Co się stanie, jeśli jeden z tej trójki zamorduje czteroosobową rodzinę? Naprawdę to, że osoba zwolniona z więzienia zabija znowu (albo też pierwszy raz), nie jest żadnym science fiction, tylko codziennością. Niedowiarkom proponuję wpisać w Google: „Po wyjściu z więzienia zabił”. Jeśli taki Breivik wyjdzie z więzienia po 20 latach i znowu kogoś zamorduje, to czyja to będzie wina? Wielu ludzi uważa, że szacunek dla życia oznacza szacunek dla KAŻDEGO istnienia, nawet morderców/terrorystów mających na sumieniu dziesiątki czy setki ludzi. Tylko czy okazując szacunek mordercom, nie odzieramy z szacunku ich ofiar? Ciężko porównać los ofiary morderstwa z losem oprawcy, który spędza choćby i dożywocie w więzieniu. Weźmy przykład tolerancji. Niektóre pokręcone umysły mówią: jesteś taki tolerancyjny, to okaż to moim poglądom (np. „zakaz pedałowania”). Tyle że tolerancja ma swoje granice (o czym każdy może się przekonać,
Chciałbym się odnieść do bardzo gorącego aktualnie tematu – tzw. rewolucji śmieciowej. Do napisania tego listu skłonił mnie artykuł pt. „Walka o śmieci” („FiM” 18/2013). Planowane zmiany z pewnością wpłyną pozytywnie na „odśmiecenie” naszych pięknych krajobrazów, choć zapewne dopiero życie zweryfikuje, w jakim stopniu. Ja chciałbym zwrócić uwagę na kilka sytuacji, w których zmiany te niczego nie zmienią. Uważam, że między bajki można włożyć przekonanie czy nawet tylko nadzieję, że nowe przepisy skłonią wszystkich naszych grzybiarzy, wędkarzy, biwakowiczów i wszelkiej maści turystów, aby nie zostawiali po sobie w miejscach odpoczynku czy wędrówek w plenerze żadnych śmieci. Ci, którzy zabierali je ze sobą, będą je zabierać nadal, a ci, którzy śmiecili, będą, niestety, wciąż śmiecić. No bo cóż miałoby tych śmiecących nawrócić? Opłaty kilkakrotnie wyższe niż dotychczasowe czy może lansowane w mojej gminie hasło: „Gmina to zrobi za ciebie!”. Być może nawet znajdą się tacy, dla których horrendalna podwyżka opłat w połączeniu z takim przesłaniem „rewolucji” będzie wręcz prowokacją do „nieinteresowania się”, gdzie lądują ich śmieci. Wątpliwe, aby brak limitów na ilość produkowanych śmieci mieszczących się w opłacie
jeśli przeczyta definicję) i kończy się w stosunku do postaw wyrażających brak owej tolerancji. Wbrew pozorom to nie jest sprzeczność. Jeśli coś szanujesz, to sprzeciwiasz się, kiedy ktoś inny okazuje brak szacunku. Jeśli cenisz życie, to sprzeciwiasz się morderstwom i twój szacunek do życia kończy się wobec kogoś, kto tego życia nie szanuje. Prościej się nie da. Jeśli morderca zostanie zabity, to nigdy już nikogo nie skrzywdzi. Ktoś powie: człowieku, co ty bredzisz, przecież mordercy odsiadują dożywocie i nigdy nie wyjdą między normalnych ludzi! Czy aby na pewno? Tak się składa, że ostatnimi czasy media straszą nas, że z więzienia wyjdą mordercy, najgorsi z najgorszych. Oddajmy im głos: „Do 2017 r. z więzień wyjdzie blisko stu najbardziej zwyrodniałych przestępców, którzy zostali skazani na karę śmierci w latach 80. XX w.” („Gazeta Polska Codziennie”); „Wśród 97 przestępców, którym kończą się wyroki, są tacy, którzy odmówili poddania się leczeniu w zakładach karnych, oraz tacy, którzy otwarcie zapowiadają, że po wyjściu na wolność będą zabijali” (WP za PAP). Chodzi o ludzi skazanych jeszcze w PRL-u na karę śmierci. Potem zamieniono ją na 25 lat więzienia (to efekt moratorium z 1988 r. i amnestii z 1989 r.). Obecnie kończą się ich wyroki. Co na to państwo?
„Ministerstwo Sprawiedliwości chce zmienić Kodeks karny tak, by nie wyszli na wolność, tylko byli przymusowo leczeni w specjalnych, izolowanych ośrodkach psychiatrycznych” (DziennikWschodni.pl); „Czy państwo ma bezczynnie czekać, aż zbrodniarze wyjdą na wolność? Kto weźmie za to moralną odpowiedzialność? Nie możemy dyskutować wyłącznie o prawach seryjnych zabójców, musimy myśleć przede wszystkim o prawach potencjalnych ofiar. Rząd i parlament mają bardzo mało czasu, by przyjąć tę ustawę” – powiedział były minister sprawiedliwości Jarosław Gowin w wywiadzie dla TVN24. Trudno się z nim nie zgodzić...
Tyle że nasze demokratyczne państwo chciałoby, jak widać, więzić ludzi, którzy odsiedzieli swój wyrok i wobec prawa powinni być wolni. Czyli de facto jest to próba obejścia (a raczej ordynarne łamanie) zasady paremia lex retro non agit, będącej zakazem nadawania normom prawnym mocy wstecznej (prawo nie działa wstecz). Prawdopodobnie także łamanie naszej konstytucji i praw człowieka. Nie jestem prawnikiem, ale powiedzcie, jak mam interpretować na przykład takie zapisy:
Śmieci jak złom za ich odbiór spełnił w takich sytuacjach jakąś pozytywną rolę. Raczej pozostanie nam mieć nadzieję, że pieniędzy z opłat wystarczy także na posprzątanie po takich osobach. Niemal bliźniacza sytuacja jest ze śmieciami wyrzucanymi wprost z jadących samochodów. Nie sądzę, abym był jedynym, któremu zdarzyło się zaobserwować wylatujące z okien jadących aut dopiero co opróżnione puszki po piwie, kartoniki czy plastikowe i szklane butelki po napojach itp. Czy wielokrotna podwyżka opłat i hasło: „Gmina to zrobi za ciebie!” mogą zmienić sposób myślenia tych ludzi na korzyść? Obawiam się, że wątpię. Również między bajki należałoby włożyć nadzieję, że planowane zmiany zniechęcą spalających śmieci w domowych piecach CO do kontynuowania takich zwyczajów po 1 lipca. Gdyby tego zaniechali, to do zwielokrotnionych kosztów odbioru śmieci, które zaczną obciążać ich comiesięczne wydatki, musieliby dodać koszt opału, którym byłoby trzeba zastąpić palone dotychczas śmieci. Sądzę, że większe
nadzieje w związku z nadchodzącymi zmianami można wiązać z likwidacją niemal patologicznego zjawiska, jakie ma miejsce od zawsze na placach budów i wokół remontowanych budynków. Mam na myśli notoryczne spalanie w ogniskach przez wykonawców lub inwestorów wszelakich odpadów. Zazwyczaj są to resztki papy, folie izolacyjne i z opakowań po materiałach, odpady styropianowe itd. Często bywają tego całe fury. Rzadkością nie było i ciągle nie jest pozbywanie się w ten sposób zużytych ubrań i butów roboczych, a także plastikowych opakowań po napojach itp. Przyznam, że dziwi mnie cisza na ten temat, gdy jest mowa o spalaniu śmieci. Z reguły podczas dyskusji o gospodarce śmieciami temat niedozwolonego ich spalania zawężany jest tylko do pieców CO w domach jednorodzinnych. Wydaje mi się jednak, że znacznie większe efekty udałoby się osiągnąć, gdyby za śmieci płacono tak jak za złom. Być może dzięki „pomysłowości” Polaków pojawiłyby się wtedy jakieś przestępcze pomysły
Art. 31. 1. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej. 2. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje. Art. 32. 1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. 2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. Ktoś powie: no dobrze, ale w cytowanym przez ciebie artykule 31 Konstytucji RP jest też punkt trzeci, który mówi: Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państ wie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw. Tylko że jeśli na tej podstawie będziemy więzić wolnego (podług prawa) człowieka, to możemy łatwo dojść do sytuacji, kiedy nasze (demokratyczne?) państwo będzie mogło skazać, a następnie więzić w nieskończoność każdego. Czyli do jawnego bezprawia. Jest dylemat, czy wolnych ludzi mają więzić osoby, które są przeciwnikami kary śmierci. Jej zwolennicy nie mają takich problemów. Jedni są za karą śmierci, a drudzy – przeciwko. Jedni uważają, że bezprawne przetrzymywanie ludzi po odbyciu kary jest skandalem, żenadą i hańbą, a drudzy są przerażeni, że mordercy wychodzą na wolność po odsiedzeniu swojego wyroku i chcą ich na siłę zamykać w „psychiatrykach”. Kto tu jest moralny? komarrek
i produkowalibyśmy wtedy więcej śmieci, ale czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach próbuje dzisiaj zdelegalizować skup złomu, bo zdarzają się przypadki kradzieży pokryw od studzienek kanalizacyjnych, miedzianych rynien albo energetycznych trakcji kolejowych lub torowisk? Ja nie słyszałem o takich osobach. Takie rozwiązanie śmieciowego problemu w mojej ocenie najcelniej trafiłoby w dzisiejszą mentalność Polaków. I byłoby najskuteczniejszym sposobem do osiągnięcia zamierzonych celów. Przy takich regułach gry nie byłoby śmieci po turystach, palenia nimi w piecach czy dzikich wysypisk itp., itd. Całkowite koszty takiego gospodarowania zapewne byłyby wyższe niż dzisiejszy system. Choć może wcale nie jest to takie oczywiste. Jednakże pojawiłyby się wtedy również rozmaite oszczędności w stosunku do tego, co mamy teraz. Można być pewnym znacznie czystszego środowiska. Zniknęłaby również konieczności ogromnych inwestycji ze strony samorządów, na przykład w bardzo drogie sortownie, gdyż ludzie sami dostarczaliby śmieci posegregowane do skupów. Wymagany zaś poziom recyklingu osiągnęlibyśmy bez kłopotu, i to zapewne z nadwyżką. W zasadzie właśnie dopiero coś takiego zasługiwałoby na miano „rewolucji śmieciowej”. Stały czytelnik z Wielunia
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
SZKIEŁKO I OKO
19
Drodzy Czytelnicy i Przyjaciele! Jak co roku organizujemy nasz czytelniczo-redakcyjny zlot. Zgodnie z zapowiedzią w tym roku odbędzie się on w ośrodku „Faktów i Mitów” (nazwa: „Źródła Białego”) w Gorzewie pod Gostyninem. Miejsce jest bajecznie piękne, o czym już pisałem – w lesie, nad najczystszym w Polsce Jeziorem Białym. Do dyspozycji będziemy mieli własną, szeroką plażę, sprzęt pływający, wypożyczalnię rowerów i sprzętu wodnego, a dla chętnych w okolicy jazda konna oraz inne atrakcje. Wokół ośrodka jest mnóstwo tras wycieczkowych i unikalny kompleks przyrodniczy, w tym połacie unikalnych bagien, na których można spotkać bobra, wydrę, zaskrońca i inne zwierzątka. Okoliczne lasy obfitują w grzyby i jeżyny. W odległości 5 minut jazdy samochodem – port jachtowy na Wiśle. Zakwaterowanie w domkach o wysokim standardzie z pełnym węzłem sanitarnym i dużym balkonem. Układ mieszkań w domkach jest dość specyficzny. Każdy domek ma na parterze dwa dwupokojowe apartamenty z osobnym łóżkiem w każdym pokoju. Na piętrze do dyspozycji są cztery oddzielne pokoje z antresolami; w pokoju i na antresoli po jednym, dwuosobowym łóżku. W sumie mamy 144 miejsca noclegowe. Układ mieszkań wymusza na nas dobieranie się przez Państwa w czwórki, zarówno do apartamentu, jak i do pokoju z antresolą. Mając na uwadze totalną integrację na poprzednich zlotach, nie powinno być z tym większego problemu. Wiemy, że wielu z Was zna się z poprzednich spotkań, zatem
LISTY Potrzebne SLD Będąc w Brukseli w PE, Palikot zadeklarował, że po wyborach do PE jego frakcja przystąpi tam do frakcji socjalistów. To znaczy, że Europa Plus z RP pójdzie w tym samym kierunku co SLD. Jeszcze jedna sprawa – zarejestrowano Stowarzyszenie Społeczne Europy Plus, a jest to sytuacja wyjściowa podobna do tej, w której powstawała Platforma. Europa Plus chce wyjść z ofertą do elektoratu lewicowego i centrolewicowego, podobnie jak onegdaj PO do swojego. Gdyby to się udało, to na scenie politycznej mogłyby powstać dwa silne ugrupowania – prawicowe i lewicowe. To ozdrowiłoby naszą scenę polityczną, bo na niej zaczęłyby konkurować prawica z lewicą, a nie prawica z prawicą, jak obecnie. Jednak żeby tak się stało, potrzebne jest do tego SLD, bo tylko wspólna koalicja z jedną listą wyborczą może doprowadzić do tego, że te zamierzenia się spełnią. W przeciwnym wypadku nasza lewica dalej pozostanie drugoplanową opozycją w parlamencie, której pozostanie tylko wołanie na puszczy. Moim zdaniem sytuacja dojrzała już do tego, żeby zastosować nowe rozdanie
przy zgłaszaniu swojego uczestnictwa dobrze byłoby podać kompletną czwórkę. Takie osoby otrzymają od nas w promocji większe apartamenty. Przy ośrodku funkcjonuje też pole namiotowe i parking dla przyczep kampingowych/kamperów. Osoby, które planują takie noclegi, również prosimy o standardowy akces na pobyt. Pełne wyżywienie na miejscu zapewni nam przednia, wiejska kuchnia. Nie mamy jeszcze potwierdzenia obecności gości specjalnych, ale mamy nadzieję na przyjazd Janusza Palikota, Roberta Biedronia, Andrzeja Rozenka, Joanny Senyszyn, Anny Grodzkiej, Sławka Kopycińskiego. Termin zlotu: 6–8 września 2013 r. Jak zwykle spotykamy się w piątek od godz. 16. O godz. 18 uroczysta kolacja ze szwedzkim stołem. W sobotę śniadanie, zajęcia i zabawy w grupach lub indywidualnie, do wyboru, z przerwą na obiad o 14. Wieczorem tradycyjny grill z prosiakiem. W niedzielę po śniadaniu spotkanie, rozmowy przy kawie i wspólne pożegnanie. Adres ośrodka: Gorzewo 72 B (tuż za wsią Lucień), gmina Gostynin. O zapisaniu się na zlot decyduje kolejność zgłoszeń pod numerem telefonu: 042 630 70 65. Ale dla tych, którzy nie załapią się na pierwszy zlot, mamy dobrą wiadomość! Po tygodniu, w dniach 13–15 września, organizujemy… drugi zlot! Na tych samych warunkach, z tym samym programem i tymi samymi atrakcjami! Opłata za pobyt to rekompensata za Państwa wyżywienie. Zapewni je osobna firma
na lewicy, a tym nowym rozdaniem może być zjednoczenie lewicy pod egidą Europy Plus. Z badań prof. Czapińskiego wynika, że jeśli do tego nie dojdzie, to Tuska i PO zastąpi Kaczyński i PiS, a winę za taki stan rzeczy w dużej mierze ponosić będzie nasza lewica. Czytelnik
Prawicowy Wołomin Wołomin może się pochwalić popiersiem prezydenta Kaczorowskiego na terenie „Doliny królów” w Ossowie. Wytknąłem znajomemu „pisiorowi” brak popiersia prezydenta Nowiny-Sokolnickiego. Za jego legalnością przemawia choćby fakt, że Wielki Elektryk i prałat Jankowski przyjmowali ordery od obydwu prezydentów. Inna sprawa to utrzymywanie nieformalnego kościoła nieformalnej parafii pod nazwą kaplica szpitalna. A szpital zadłużony, chorzy interny leżą na korytarzach… Andrzej D., Wołomin
Wolność pochówku W maju otwarto w Gdańsku wystawę „The Human Body”. Można tam było obejrzeć spreparowane organy ludzkie oraz kompletne ciała. Szok? Niekoniecznie.
– kuchnia, która wyceniła swoją usługę łącznie na 160 zł za osobę. Warunkiem uczestnictwa jest też darowizna DOWOLNEJ KWOTY na Fundację „FiM”, która zbiera obecnie środki na centrum darmowej hipoterapii dla chorych dzieci przy naszym ośrodku. Obydwie wpłaty prosimy przesłać na konta nie później niż do 20 sierpnia. A oto konta: I. Fundacja: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź Konto: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291; tytuł przelewu: hipoterapia II. „RELAX NAD BIAŁYM” Sp. z o.o. Gorzewo 72 B, 09-504 Lucień, gm. Gostynin Konto: 65 1050 1461 1000 0090 3009 9296; tytuł przelewu: opłata za wyżywienie DO ZOBACZENIA WE WRZEŚNIU!!! Wasza Redakcja ☺
Organizatorzy określili swoje dzieło podręcznikiem anatomii, nikogo do oglądania eksponatów nie zmuszali, nie bawili się w „obrońców życia” eksponujących zdjęcia usuniętych płodów w miejscach publicznych. Byli dyskretni, jednak nie na tyle, by wystawa uszła uwadze radiomaryjnemu posłowi Andrzejowi Jaworskiemu, temu z PiS, zasiadającemu w sejmowej Komisji ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski. Poseł histeryzował, że wystawa narusza godność zmarłych. Nie zadał sobie trudu, by zapoznać się z ich wolą co do tego, na co po śmierci przeznaczyli swe ciała. Nie każdy chce takiego pochówku, by jego ciało stało się karmą dla robaków, nawet z katolickiej ziemi. Nie wszyscy też są zainteresowani kremacją. Ale ta nagonka ma swoje drugie dno. Chodziło o wywarcie dodatkowej presji na polityków, którzy zajmowali się projektem ustawy o pochówkach i cmentarzach. Niedawno kluby sejmowe – poza SLD oraz Ruchem Palikota – opowiedziały się za odrzuceniem projektu zmian w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Najpoważniejsza zmiana, autorstwa SLD, wiązała się z możliwością przechowywania w domu urny z prochami zmarłego. Prawicowi politycy sejmowych Komisji Cyfryzacji i Administracji oraz Samorządu Terytorialnego postulowali
odrzucenie proponowanych zmian, bo kierowali się negatywną opinią do projektu wystawioną przez… katolickiego biskupa Wojciecha Polaka! Ta i tylko ta opinia była dla posłów najważniejsza, inne były nieistotne. Wniosek o odrzucenie projektu posłów SLD zgłosił poseł Tomasz Szymański z PO. Czym uzasadnił swoją decyzję? Oznajmił, że zasada demokratycznego państwa prawnego, wyrażona w art. 2 Konstytucji RP, wymaga zapewnienia pewnego poziomu ochrony prawnej zmarłych i należnego im szacunku. Poza tym w Polsce funkcjonuje tradycja pochówku, więc żadnych zmian nie będzie. Póki trwa prawicowa koalicja, chciałoby się dodać, która słucha poleceń biskupów. Od kiedy tradycja jest prawem, poseł już nie wyjaśnił. Ile kosztuje pochówek, wykup miejsca na cmentarzu, a ile kremacja zwłok i urna do przechowywania prochów? Tu nie o tradycję, lecz o pieniądze chodzi, o wielki biznes cmentarny, z którego zyski czerpie kler! Katoprawica dba, by nic nie pogorszyło interesów watykańczyków. Dziwnym trafem nie przeszkadza posłom bezczeszczenie zwłok zmarłych, tzw. świętych katolickich, których części ciała obnoszone są w procesjach, składowane w kościołach, wędrują po parafiach, a nawet szkołach. Nie przeszkadza im też
robienie cmentarzy pod posadzkami kościołów lub pod ich murami (dla zasłużonych Krk). Ilekroć dochodzi do kwestii postulatów dotyczących światopoglądu, słyszę głosy, że PO musi się liczyć z głosami elektoratu konserwatywnego. Kiedy zacznie się liczyć z resztą Polaków? Paweł Krysiński
Książeczki dla księży! W pełni popieram postulat Ruchu Palikota, aby księży udzielających komunii obowiązywały takie same badania jak pracowników całego sektora gastronomicznego, nie wspominając już o przepisach unijnych. Wypowiedź ks. Józefa Klocha, rzecznika Episkopatu, że jest to „poziom, do którego nie można schodzić”, jest śmieszna. Pracowałem w PKP na myjni wagonów osobowych. Do naszych obowiązków należało wodowanie zbiorników wody do mycia rąk w toaletach oraz spłukiwania sedesów. W razie kontroli na myjni pierwszą sprawdzaną rzeczą była książeczka zdrowia podbita przez sanepid oraz lekarza medycyny pracy. A żeby było jeszcze śmieszniej, urządzenia te, to jest zawory do napełniania ww. zbiorników, znajdowały się na zewnątrz wagonów, a węże wodne zakładało się w rękawicach roboczych. J.S., Tarnów
20
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
STREFA LAICKIEGO RODZICA
RODZINA NIEWIARĄ SILNA
Komunia śnięta Co mnie osobiście najbardziej zadziwia w katolickiej mitologii, to nawet nie jej niewyobrażalna kiczowatość, ale raczej szokująca nonszalancja, z jaką ludzie ją wzbogacają o najdrobniejsze detale. To doprawdy bezwstydna wynalazczość. Richard Dawkins Po Pierwszej Komunii zwykle topnieje frekwencja na lekcjach religii, a rodzice oddychają z ulgą, że już nie muszą spełniać obowiązku przyprowadzania i odprowadzania pociech z kościoła. Na portalu Czarnymwczarne.pl, którego hołd autorzy oddają rozumowi i jego autonomii, ukazała się z tej okazji historia napisana przez Regisa. Tyleż zabawna, co aktualna w czasach, gdy w okołokomunijną atmosferę wpisuje się nie tylko fryzjer i kosmetyczka, ale także wypożyczenie rolls-royce’a. Przytaczam ją (oczywiście za zgodą) z niewielkimi skrótami. Poczytajcie: Miałem wtedy zaledwie dziewięć lat, a do dzisiaj pamiętam, że następnego dnia (…) wszyscy w klasie z wypiekami na twarzy opowiadali o ilości zgarniętych prezentów i kasy. Takie mam wspomnienia z uroczystości Pierwszej Komunii Świętej. Fakt, pamiętam kilka innych rzeczy z tego dnia, cenniejszych niż szeleszczący banknot, ale to zakłopotanie z powodu średnich jak na moją szkolną klasę „plonów” pamiętam doskonale – czułem się gorszy niż inni. Przytłaczający, żenujący i smutny wielce jest dla mnie fakt, iż z tak ważnych i podniosłych momentów w życiu młodego człowieka czyni się od lat wielu festiwale i szopki (...). Cóż nam po tym odpustowym przepychu? Po tych stresujących „przygotowaniach” – kto, za kim oraz kiedy ma wejść do kościoła i w jakim tempie. A nie zawsze do końca zdaje sobie sprawę, co się tak naprawdę tego dnia dzieje w wymiarze duchowym, w wymiarze wiary.
Ale nie ma tego złego, smyki wycierpią miesiąc przygotowań do Komunii, potem jeszcze tylko „przydługawa” msza w błysku reflektorów, aparatów oraz kamer, a następnie siup, na salę, do remizy, do stołu w salonie czy na podwórku i jedziemy: komórki, tablety, konsole, kompy, rowery, a także inne zdobycze nadmuchanej cywilizacji. Nic to, że w tym samym garniturze co roku na różnych imprezach się pokazujesz, Komunia rządzi się swoimi prawami i na bogato musi być! Kanonem już niemal są cenne prezenty, a chrzestni to już w ogóle chyba muszą na czarnym rynku jakiś organ sprzedać, żeby obciachu nie było ani bidy – „ciocia nie dojada, ale ja mam quada”, „chrzestny nerkę opi…, laptopa mi kupił i już się nie boi”. Całe szczęście, że czasem jakiś srebrny medalik od babci się dostanie, to może za jakiś czas wspomni się i inaczej pomyśli o tym „wyjątkowym” dniu. Żeby nie było wątpliwości, samo dawanie prezentów nie jest niczym nagannym, lecz ranga, jaką im nadajemy i ten cały kontekst: bądź grzeczny w kościele, ładnie złóż rączki, nie rozglądaj się dookoła, to nie pożałujesz. Ucieka nam samo sedno sprawy – dla wypitki i zabawy. Wszystko, na co zwracamy uwagę, tuczy nasze ciała, a nic nie „ubogaca” ducha. Niemałe zdziwienie przeżyłem jakiś czas temu u fryzjera, kiedy to zasłyszałem, jakież to przygotowania czekają dzielnych rodziców drugoklasistów; wynajem sali bankietowej,
Chichot... Â Ciąg dalszy ze str. 8 – Nasi politycy chyba nie zdają sobie sprawy, że ślizgając się po Smoleńsku, sami wykluczają się z gry o istotne stanowiska w Unii Europejskiej. – Oczywiście, że tak! Sami zamykamy sobie drogę do najwyższych stanowisk, pomniejszamy znaczenie Polski w UE, NATO i w każdej organizacji, do której należymy. Zaczynamy mieć złą twarz, ta nierozliczona katastrofa na nas ciąży. – Nie tylko ona. Brytyjscy i niemieccy dyplomaci ze zdziwieniem patrzą na aferę
fryzjer, kosmetyczka, krawcowa, fotograf, kamerzysta. A wszystkich trza potem nakarmić, napoić, zabawić. Ile to roboty i zachodu, po co to wszystko – złorzeczy zabiegana mama (…). Nie łudzę się już wcale, że coś zmienię, ba, sam wtłoczony pewnie zostanę swego czasu w ten nadmuchany
balon, w ten szaleńczy bieg, istny korowód. Jak zachować zdrowy rozsądek i umiar? (…) ~ ~ ~ Czy Wy, drodzy Czytelnicy, stanęliście przed dylematem: posłać dziecko do Komunii, czy nie posłać? Jeśli tak, to jaką obraliście drogę?
W tej i każdej innej sprawie piszcie na:
[email protected]. A za dwa tygodnie między innymi o tzw. ceremonii rozkwitu jako humanistycznej alternatywie dla katolickiej komunii. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Oto kolejny głos w dyskusji na temat książeczki „Jak Jeżyk z Prosiaczkiem Boga szukali”: Jestem apostatą. Mój dorosły syn nie uczęszczał na religię, pomimo prześladowań w szkołach i przy moim wsparciu wytrzymał nachalność religijnych nacisków od przedszkola po liceum. Dzisiaj jest wolnym człowiekiem. Mówienie o wierze w jego obecności spływa po nim niczym woda po kaczce. Piastuję jego półtoraroczną córeczkę. Między innymi bajkami, które jej czytam, jest również bajeczka o bogu, którego szukali nasi bajkowi bohaterzy: Jeżyk i Prosiaczek. Czytam i opowiadam na równi z innymi opowiastkami. Muszę przyznać, że dopiero piastując wnuczkę, zauważyłem jak chłonne wiedzy są małe dzieci. Jak z zainteresowaniem patrzą w twarz osoby do nich mówiącej, w lot potrafią naśladować ruchy i gesty dorosłych oraz słowa do nich wypowiadane. Skoro uczymy nasze dzieci zachowania i naśladownictwa ludzkich cech osobowości na bajkowych bohaterach, to nie możemy pozwolić, aby od dzieciństwa wpajać im, że wiara w bogów jest czymś innym aniżeli pozostałe bajki, bo przypowieści o jakichś bogach mieszczą się w kanonie tych samych wartości co inne. Bardzo wielkim błędem wychowawczym jest ponadto wpajanie dziecku, że tylko Bóg katolicki jest jedyny i prawdziwy. Jestem przekonany, że większość dzieci i młodzieży szkolnej uczęszczającej na lekcje religii nie wie, że istnieją inne wyznania oraz bogowie inni niż rzymskokatoliccy. Jeżyk i Prosiaczek, jako wierni przyjaciele, nie muszą dochodzić do różnych wniosków, bo z odmiennymi spotykają się podczas swoich poszukiwań i w trakcie szkolnej edukacji. Na odkrywanie prawdy są jeszcze za mali, a ponadto w wierze jej nie ma, są tylko „czary-mary” i nic ponadto. Trzeba dzieciom uświadamiać, że każda wiara to takie same bajki jak inne, z których je w miarę dorastania stopniowo wyprowadzamy. Jednak różnych bajek mamy pod dostatkiem w księgarniach, a gawędy o wierze dla dzieci do tej pory nie mieliśmy żadnej. Uważam, że nasze dzieci będą wtedy wychowane w wolności, kiedy ponad inną wiedzę nie będziemy wynosić absurdalnych wierzeń religijnych, kiedy przestaną się bać urojonego Boga, diabła, kary za domniemane grzechy i tego, że ktoś niewidzialny bez przerwy je obserwuje, nawet w najintymniejszych sprawach. Nie mogę się zgodzić, że wszyscy rodzice, wierzący oraz niewierzący, mówią dzieciom jasno i wyraźnie, co jest dobre i prawdziwe, a co nie. Wierzący na pewno mówią, że niechodzenie do kościoła jest złem, brak wiary jest złem i nieprzestrzeganie zasad wiary jest złem. Za to idzie się do piekła. Dzieci, które w to nie wierzą, są prześladowane i pogardzane przez wierzących. Zatem wiara jest złem i konkluzja Jeżyka oraz Prosiaczka ze zmianą napisu na ścianie ich chatki poprzez usunięcie z napisanego tekstu słowa „nie” była słuszna. „Kto zna Boga, temu czegoś brakuje”. Stanisław Błąkała, Kraków
wywołaną faktem, że Kwaśniewski doradza Nursułtanowi Nazarbajewowi, prezydentowi Kazachstanu. Nie jest sam, Kazachowi doradzają też premier Tony Blair i kanclerz Gerhard Schröder. – Ta afera też nas kompromituje. Kazachstan chce być niezależnym, niepodległym państwem i wie, że jego być albo nie być zależy od silnej gospodarki. Przeznacza olbrzymie sumy na budowę przemysłu, na przykład gazowego czy obronność, rozwój kolei. My, Polacy, mamy świetne know-how, możemy je sprzedawać i na nim zarabiać. Kwaśniewski promował nasz przemysł w Kazachstanie, doprowadził do spotkania szefów ważnych polskich firm z Nazarbajewem, powinno mu się za to dziękować, a nie stale go czołgać. Media oszalały, ale to politycy pierwsi rzucili kamieniem, bo boją się popularności
Kwaśniewskiego. Zastanawia mnie to, że z taką łatwością rzuca się oskarżenia, ale brakuje ludzi, którzy potrafiliby przyznać się do błędów i przeprosić. – Podobno dziś sztuką jest zachowanie kultury. W Polsce panuje zaś moda na kulturę, zwłaszcza tę rosyjską. Serial o Annie German bije rekordy popularności. – No bo rosyjska kultura jest wielka. Drobny przykład: z podziwem obserwuję, jak poeta Wiktor Szenderowicz komentuje wydarzenia polityczne, kpi z rosyjskiej administracji i Putina, robi genialne audycje. I wcale się od tego kremlowski tron nie chwieje. Mimo wszystko Rosjanie ułożyli sobie, lepiej czy gorzej, ale po swojemu, współistnienie myśli opozycyjnej z tą oficjalną. Może dlatego, że umieją śmiać się sami z siebie? Jak
nam tego brakuje! Są bardzo utalentowanym narodem, przez wieki byli ciemiężeni, ale elita przetrwała, i to ta najwyższej próby. Widziane jest to coraz szerzej w Polsce. Moda na sztukę pomaga przełamać stereotypy. Zresztą zwykli Polacy nie mają z Rosjanami problemów. Nasi sąsiedzi uchodzą za znakomity, godny szacunku naród, tyle że źle zorganizowany. Zupełnie tak, jak Polacy. Przestańmy więc ich pouczać, jak mają urządzać swój kraj. Są niezwykle wrażliwi na ten nasz prometeizm, sztuczne zadęcie europejskich neofitów, popłuczyny polskiej jaśniepańskiej wyższości czy też puszczanie oka do Zachodu, że my to już tak jak Wy, a prawdziwa barbaria zaczyna się za Bugiem. To obrzydliwe maniery. Przyganiał kocioł garnkowi … Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r. Podczas czytania Biblii utknąłem w jednym miejscu, które dotyczy bardzo wyraźnej sprzeczności pomiędzy tekstami Biblii Tysiąclecia a tzw. Brytyjki. Interesujący mnie fragment pochodzi z Ewangelii Łukasza. Chodzi mi o dwa teksty: 1. 48 i 11. 27–28. Oba bowiem w podanych przekładach wyraźnie sobie przeczą i mają niemałe znaczenie w kwestii kultu maryjnego. Skąd ta sprzeczność? Jak traktować te różnice? Czy Kościół rzymskokatolicki nie ma przypadkiem racji, otaczając Marię kultem? Zacznijmy od stwierdzenia, że jakkolwiek w liturgii Kościoła rzymskokatolickiego kult Marii zajmuje wyjątkowe miejsce (święta, uroczystości maryjne, pielgrzymki, objawienia, cudowne uzdrowienia, święte obrazy, medaliki, różańce i ślubowania), to jednak kult ten, czyli nieustanne oddawanie czci Maryi i wiara w jej pośrednictwo i moc, nie ma absolutnie żadnego uzasadnienia w Piśmie Świętym. Aby się o tym przekonać, wystarczy cofnąć się do początków chrześcijaństwa, a przede wszystkim do pism Nowego Testamentu.
Dystans Jezusa Rzecz jasna większość katolików będzie zaskoczona stwierdzeniem, że święte księgi chrześcijańskie nie mówią o kulcie Marii. Ale Nowy Testament nie tylko nie mówi o jej kulcie, niewiele mówi także o samej Marii, matce Jezusa. Wszystko bowiem, co możemy na jej temat przeczytać, zawiera się w zaledwie kilku tekstach ewangelicznych, a i te nie uzasadniają kultu i nauki o Marii, jaką głosi Kościół katolicki. Czy to przeszkadza hierarchom? Na pewno u niektórych wywołuje zakłopotanie. Mimo to Kościół papieski czyni wszystko, co tylko może, aby ów kult podsycać. Oczywiście, na dłuższą metę na niewiele się to zda, ponieważ każdy, kto zacznie uważnie czytać Pismo Święte, bez trudności zauważy, że centralną postacią Nowego Testamentu nie jest Maria, lecz Jezus Chrystus. Jak jednak wytłumaczyć sprzeczności w tzw. tekstach maryjnych występujące pomiędzy Biblią Tysiąclecia a Biblią Polską (tzw. Biblia Warszawska została wydana przez Towarzystwo Biblijne w Polsce, dawniej: Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne)? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto najpierw przytoczyć wspomniane przez Czytelnika fragmenty. Oto jak oddaje je Biblia Tysiąclecia: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1. 48); „Gdy On [Jezus] to mówił, jakaś kobieta z tłumu głośno zawołała do Niego: »Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś«. Lecz On rzekł: »Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je«” (Łk 11. 27–28).
A jak oddaje je Biblia Polska? Przeczytajmy: „Oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie pokolenia” (Łk 1. 48);
21
OKIEM BIBLISTY najstarsze manuskrypty. Dlatego też, ilekroć jakiś tekst jest dla nas niejasny, najlepiej zrobimy, kiedy odczytamy go w szerszym kontekście oraz porównamy go z innymi podobnymi wersetami. Kiedy zaś zastosujemy tę metodę przy rozważaniu powyższych wersetów, odkryjemy, że właściwego tłumaczenia nie zawiera Biblia Tysiąclecia, lecz Biblia Polska (Warszawska). Skąd ta pewność? Wynika to właśnie z kontekstu, czyli z dwóch innych fragmentów, w których Jezus również przedkładał posłuszeństwo Słowu Bożemu nad pokrewieństwo. W pierwszym fragmencie czytamy: „A to [ziarno Słowa Bożego],
Ale to nie wszystko, ponieważ za poprawnością tłumaczenia tekstów maryjnych w Biblii Polskiej przemawiają także inne przekłady. Oto kilka z nich. Pismo Święte Nowego Testamentu – przekład ekumeniczny ze słowem wstępnym ks. kard. Józefa Glempa – mówi: „O ileż bardziej błogosławieni są ci, którzy słuchają Słowa Boga i strzegą go” (Łk 11. 28). Biblia, czyli Pismo Święte (tzw. Nowa Biblia Gdańska): „Szczęśliwi raczej ci, co słuchają Słowa Boga oraz go strzegą” (Łk 11. 28). Pismo Święte w przekładzie Nowego Świata: „Nie, ale raczej szczęśliwi ci, którzy słuchają Słowa
PYTANIA CZYTELNIKÓW
polskie słowo nie będzie tu idealne. Hieronim, autor najsłynniejszego łacińskiego przekładu Biblii, Wulgaty (ok. 410 n.e.), użył w miejsce greckiego »makarios« łacińskiego »beatus«. Hebrajskim przykładem zastosowania tego słowa jest Psalm 144. 15: »Jakże błogosławiony/szczęśliwy/mający szczęście jest lud, którego Bogiem jest Adonaj!«” (tamże, s. 30). Krótko mówiąc, w świetle Pisma Świętego błogosławić kogoś to tyle, co życzyć mu szczęścia. Nie oznacza to zatem wynoszenia kogoś na ołtarze i ogłaszania jego pośmiertnej szczęśliwości – jak czyni to Kościół rzymskokatolicki – lecz uznanie kogoś za szczęśliwego za życia lub
O Marii, matce Jezusa
„A gdy [Jezus] to mówił, pewna kobieta z tłumu, podniósłszy swój głos, rzekła do niego: »Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś«. On zaś rzekł: »Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go«” (Łk 11. 27–28). Łatwo zauważyć, że w pierwszym przytoczonym wersecie różnica pomiędzy nimi dotyczy słów: „błogosławić mnie będą” (BT), które Biblia Polska tłumaczy: „błogosławioną zwać mnie będą”. Z kolei w drugim fragmencie chodzi o występujące w Biblii Tysiąclecia słowo „owszem”, które zostało zastosowane w takim ujęciu, aby potwierdzało słowa niewiasty, czyli zasługi i cześć dla matki Jezusa. Zupełnie inaczej przetłumaczono ten werset w Biblii Polskiej, która oddaje go w taki sposób, że nie tylko nie ma w nim miejsca dla kultu matki Jezusa, ale także odwraca uwagę od Marii („raczej”) i ukierunkowuje ową niewiastę (czytelników) na posłuszeństwo Słowu Bożemu. Powstaje zatem pytanie: które tłumaczenie jest właściwe? Cóż, nie jesteśmy w stanie odwołać się tu do oryginalnego tekstu, bo takiego nie mamy. Dysponujemy jedynie manuskryptami, na podstawie których bibliści zajmujący się krytyką tekstu próbują zrekonstruować oryginalne treści Nowego Testamentu, chociaż – jak wiadomo – i one są tylko kopiami kopii. W tych zaś niemało jest pewnych rozbieżności, uchybień, a nawet zamierzonych zmian. Krótko mówiąc, wszyscy – badacze i zwykli czytelnicy – zdani są na przekłady, nawet wtedy, kiedy bierze się do ręki
które padło na dobrą ziemię, oznacza tych, którzy szczerym i dobrym sercem usłyszawszy słowo, zachowują je i w wytrwałości wydają owoc” (Łk 8. 15). Drugi fragment opowiada z kolei o tym, jak to matka Jezusa i jego bracia chcą się z nim widzieć, a „On (...) odpowiedział im: »Matką moją i braćmi moimi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je«” (Łk 8. 21). Oba te fragmenty są więc najlepszym wyjaśnieniem słów, które Jezus skierował do kobiety (Łk 11. 28). Co więcej, jeden z nich potwierdza również, że Jezus przeciwstawił swoim krewnym rodzinę duchową, szczególnie że „nawet bracia jego nie wierzyli w niego” (J 7. 5). Być może też dlatego, że to nawet oni chcieli „go pochwycić, mówili bowiem, że odszedł od zmysłów” (Mk 3. 21). W tym właśnie kontekście ewangelista Marek umiejscawia przybycie matki i braci Jezusa (Mk 3. 20–21, 31–35).
(1)
Bożego i je zachowują!” (Łk 11. 28). Komentarz żydowski do Nowego Testamentu (Przekładu Nowego Testamentu dokonał David H. Stern): „Znacznie bardziej błogosławieni są ci, którzy słuchają słowa Bożego i są mu posłuszni” (Łk 11. 28). Pismo Święte Nowego Testamentu w przekładzie ks. Eugeniusza Dąbrowskiego: Dąbrowskiego „Raczej ci są błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go” (Łk 11. 28). Jak widać, tłumaczenia te zasadniczo różnią się od tekstu z Biblii Tysiąclecia i dzięki nim można z całą pewnością stwierdzić, że właściwe jest tłumaczenie w Biblii Polskiej. Można również stwierdzić, że tekst z Ewangelii Łukasza ukazuje raczej wyraźny dystans między Jezusem a jego matką, która najprawdopodobniej – jak i jego bracia – nie rozumiała jego misji, a nawet dość sceptycznie odnosiła się do jego nauczania. Wynika z nich również, że chociaż Jezus miał naturalną okazję (niejedną), aby wywyższyć swą matkę i zachęcić do jej adoracji, to jednak tego nie uczynił. Przeciwnie, konsekwentnie odwracał od niej uwagę i wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie oczekuje kultu matki, lecz posłuszeństwa Bogu.
Błogosławiona No dobrze, ale co ze słowami: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1. 48, BT) lub – jak podaje Biblia Polska – „Oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie pokolenia” (Łk 1. 48)? Co oznacza słowo „błogosławiony”? David H. Stern tłumaczy je tak: „Greckie »makarios« odpowiada hebrajskiemu »aszer« i oznacza jednocześnie »błogosławiony«, »szczęśliwy« i »mający szczęście«, żadne zatem
życzenie mu szczęścia. Z takiego założenia wychodził również apostoł Paweł, gdy pisał: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie” (Rz 12. 14, por. Mt 5. 44). Parafrazując zaś słowa św. Jakuba: „Z tych samych ust nie może wychodzić błogosławieństwo i przekleństwo” (Jk 3. 10). Tak więc, gdyby nawet przyjąć tłumaczenie wersetu Łk 1. 48 tak, jak oddaje to Biblia Tysiąclecia, to i tak tekst ten nie uzasadnia wywyższenia Marii, a tym bardziej kultu jej osoby. Po pierwsze – dlatego że nie daje ku temu podstaw znaczenie słowa „błogosławiony”. Po drugie zaś – bo pozdrowienie: „Błogosławionaś ty między niewiastami” (Łk 1. 42) nie było jakimś niezwykłym zwrotem odnoszącym się wyłącznie do Marii. Ponieważ identyczne słowa skierowane zostały także pod adresem innej Żydówki, o której czytamy: „Błogosławiona niech będzie ponad inne kobiety Jael” (Sdz 5. 24). Co więcej, zwrot: „Niech ci Pan błogosławi” (Sdz 6. 12; Rut 2. 4) był w Izraelu powszechnym zwrotem stosowanym podczas powitania. Warto też dodać, że wszystkie wyżej cytowane przekłady biblijne tłumaczą tekst z Łk 1. 48 identycznie jak Biblia Polska, czyli: „(…) odtąd błogosławioną zwać mnie będą”, a nie „błogosławić mnie będą”. Cokolwiek by zatem powiedzieć o tłumaczeniu omawianych tekstów maryjnych, Biblia Tysiąclecia tłumaczy je w sposób tendencyjny, a więc z góry zamierzony i umotywowany mariologicznie. Jedno jest pewne: chociaż Marii jako matce Jezusa Chrystusa – z chrześcijańskiego punktu widzenia – należy się szczególny szacunek, to jednak żaden z omawianych wersetów nie uzasadnia jej kultu, jaki ma miejsce w Kościele rzymskokatolickim. A co z innymi tekstami maryjnymi, na które powołuje się Kościół rzymskokatolicki? O tym już za tydzień. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (44)
Sarmackie Ateny Humanistyczne gimnazjum protestanckie w Pińczowie zapisało jedną z najpiękniejszych kart w dziejach oświaty i szkolnictwa polskiego epoki Odrodzenia.
Pińczów (obecnie miasto powiatowe w województwie świętokrzyskim), w połowie XVI w. był jednym z pierwszych ośrodków reformacji w Małopolsce. Miejscowy dziedzic Mikołaj Oleśnicki sprzyjał protestantyzmowi – założył zbór, szkołę i stworzył podwaliny pod gimnazjum zwane „Sarmackimi Atenami”, będące siedliskiem tzw. ruchu egzekucyjnego. W latach 1550–1565 reformacja wyniosła niepozorny Pińczów do rangi jednego z najbardziej znanych miast Rzeczypospolitej i uczyniła go na krótko stolicą polskiego kalwinizmu. Główny poeta zborowy Andrzej Trzecieski tak ocenił ten fakt: „Wzgardzono najpierwszymi miastami, jakie ma nasz król w swym rozległym państwie. Małe miasteczka znalazły łaskę w oczach Pa na i skrom ne do mo stwa, ale na pierwszym miejscu godzi się wymienić Pińczów, gdzie Oleśnicki, bohater natchniony duchem, pierwszy daje początek zbożnemu dziełu prawdziwej wiary i ze swych świątyń wyrzuca mnichów, obrazy fałszywych bożków i dziwaczne obrzędy mszy papieskich”. Zaczęło się od tego, że w 1550 r. Oleśnicki udzielił schronienia włoskiemu profesorowi Franciszkowi
D
Stankarowi, zbiegłemu z biskupiego więzienia w Lipowcu. Zbieg był profesorem Uniwersytetu Padewskiego, teologiem i reformatorem religijnym uwięzionym za swe przekonania. Przedtem był księdzem katolickim. W Pińczowie zainspirował powstanie gimnazjum różnowierczego, ale król Zygmunt August wydał na Włocha edykt banicji. Na początku 1551 r. Stankar uciekł z Polski, ale nie został zapomniany przez pińczowskiego arystokratę. Zainspirowany jego ideami Oleśnicki wypędził z miasta paulinów, kościół parafialny zamienił na zbór kalwiński, a w budynku popaulińskim utworzył szkołę – wspomniane gimnazjum, któremu Pińczów zawdzięczał miano „Sarmackich Aten”. Poza Stankarem i Oleśnickim trzecią osobistością, której ośrodek różnowierczego szkolnictwa w Pińczowie zawdzięczał swoje istnienie, był Grzegorz Orszak, bakałarz o humanistycznym wykształceniu, faktyczny twórca i filar szkoły, organizator szkolnictwa ewangelickiego w Polsce, a zarazem zdolny prozaik. Był też inicjatorem i jednym z kierowników prac nad Biblią brzeską – tego przekładu Pisma Świętego na język polski dokonali polscy kalwini w 1563 r.
ebata nad obejmowaniem przez fundamentalistów religijnych wysokich urzędów w państwie wykazała mimowolnie, że religia może być dla innych poważnym ograniczeniem w pracy. Przed tygodniem pisałem na tych łamach o reakcjach na fakt powołania Marka Biernackiego, katolickiego fundamentalisty, na stanowisko ministra sprawiedliwości. Zaatakowano krytyków jego kandydatury i próbowano wykazać, że wyznanie nie ma większego znaczenia przy pełnieniu funkcji publicznej. Ponieważ najgłośniej przeciwko Biernackiemu protestowała prof. Magdalena Środa, jej też najwięcej się oberwało. Centrowa dziennikarka Janina Poradowska z „Polityki”, która wiernie wspiera rozmaite pomysły Tuska, napisała, że „feministkom brak tolerancji”, a Katarzyna Kolenda-Zaleska, publicystka mocno przykościelna, apelowała o „mniej zapiekłości i więcej szacunku”. Oczywiście dla Biernackiego, nie dla praw Polaków do bycia obsługiwanym przez człowieka pozbawionego fundamentalistycznych uprzedzeń. Obydwie panie, niestety, nie zrozumiały, na czym polega problem. Ani „tolerancja”, ani „szacunek” nic tu bowiem nie mają do
Powstanie szkoły humanistycznej typu lozańskiego w Pińczowie miało z wielu względów przełomowe znaczenie. Było to pierwsze czteroklasowe gimnazjum humanistyczne w Polsce, miało postępowy program łączący naukę religii z wykładami z etyki, dbało o rangę i prestiż języka polskiego. Po raz pierwszy w historii szkoła polska otrzymała ustawę regulującą jej porządek wewnętrzny, program, metody oraz cele dydaktyczne i for mę or ga ni za cyj ną wedle najnowocześniejszych wzorców. Gim na zjum pińczowskie nie uniknęło jednak wstrząsów ani ataków ze strony katolików. Na przykład minister Marcin Krowicki został porwany przez hajduków biskupa krakowskiego i z opresji wybawiła go przypadkowa odsiecz. Pomimo licznych trudności planowano powołanie w Pińczowie uniwersytetu protestanckiego, a w śmiałych pro jek tach snu to na wet za miary opanowania Uniwersytetu Krakowskiego – warto wspomnieć, że część pro fe so rów z Kra ko wa zdradzała protestanckie sympatie, a w mieście dochodziło do studenckich rozruchów o charakterze antykatolickim. Równocześnie w Pińczowie istniało nie tylko protestanckie gimnazjum,
rzeczy. Chodzi o sytuację, w której ważną funkcję obejmuje ktoś, kto od kilkunastu lat forsuje klerykalizm, czyli narzucanie społeczeństwu katolickich rozwiązań prawnych. Biernacki ma w nosie „tolerancję i szacunek” wobec nieposłusznych klerowi i lansuje kościelny punkt widzenia pod pozorem „wierności swojemu sumieniu”. Nie ma powodów,
kwestii. Gdy geje i lesbijki wychodzą na ulice, aby domagać się zaprzestania dyskryminacji, to mówi się o nich, że „narzucają się”. Pozbawianie ludzi ich praw nigdy nie jest natomiast „natarczywe” i „hałaśliwe”. Ono jest – zdaniem ludzi dyskryminujących – „naturalne”. Jeśli na przykład bezprawnie każą Wam pisać oświadczenie, że nie chcecie, aby Wasze dzieci
ŻYCIE PO RELIGII
Pobożne ograniczenia abyśmy my – jego potencjalne ofiary – udawali, że będziemy to akceptować i że nam ta arogancja odpowiada. Niech on sam sobie będzie posłuszny swojemu sumieniu (de facto aktualnej doktrynie Kościoła), ale niech jego sumienie nie dyktuje nam, jak mamy żyć. To jest zresztą niesłychane, że obrońcy klerykalnego dyktatu narzucają wszystkim swoje poglądy, a kiedy próbujemy się przed tym bronić i chcemy na przykład, aby pozdejmowano krzyże przemocą zawieszone w miejscach publicznych, to zarzuca się nam „brak tolerancji”. Ta strategia dotyczy skądinąd każdej
chodziły na religię, to w przypadku waszego protestu usłyszycie, że „wprowadzacie zamieszanie”. Oni zaś, wymagając od Was sprzecznych z prawem deklaracji, nigdy nie robią bałaganu. Po prostu we własnym mniemaniu zawsze mają rację. Ciekawym głosem w debacie był zamieszczony w „Gazecie Wyborczej” list prof. Joanny Tokarskiej-Bakir, która zwróciła uwagę na to, że ludzie mają prawo martwić się o to, czy urzędnik posiadający wyraziste poglądy religijne nie zakłóci normalnego funkcjonowania państwa. Przypomniała
ale także drukarnia ewangelicka Daniela z Łęczycy, funkcjonująca do 1561 r. W tym mieście działał i umarł Jan Łaski, wielki reformator, irenista; tutaj wreszcie odbywały się synody protestanckie i to właśnie w Pińczowie doszło w 1562 r. do ostatecznego rozłamu wśród kalwinistów, w wyniku którego powstał zbór mniejszy – ariański, miasto zaś stało się głównym ośrod kiem bra ci polskich, potem dopiero zdystansowanym przez Raków. Na losach gimnazjum pińczowskiego zaważyły różnice zdań w gronie profesorskim dotyczące nauki o naturze i pośrednictwie Chrystusa oraz o Trójcy Świętej. Szkoła ewoluowała, stając się ośrodkiem arianizmu. Kalwińscy przywódcy próbowali przywrócić nauki Jana Kalwina, jednak nie byli w stanie zapanować nad antytrynitarzami. Doprowadziło to do rozkładu ośrodka naukowego, a „pińczowska szkoła ariańska rozproszona na niezliczone sekty rozpłynęła się”. Pojawił się jeszcze ambitny plan założenia tam kalwińsko-luterańskiego uniwersytetu, ale projektu tego nie udało się zrealizować. W 1586 r. zmarł protektor reformacji Mikołaj Oleśnicki, a dobra pińczowskie kupił Piotr Myszkowski, biskup krakowski. W efekcie doszło do rekatolizacji Pińczowa, bo Myszkow ski usu nął z mia sta pro te stan tów, a ko ściół i klasztor przywrócił paulinom. I tak oto Pińczów z centrum życia kulturalnego zmienił się w rezydencję magnacką. ARTUR CECUŁA
sprawę Joe Liebermana, kandydata na wiceprezydenta USA sprzed 11 lat, dosyć konserwatywnego Żyda, którego wprost zapytano, jak jego religia ma się do potencjalnych obowiązków. Czy przyjdzie do pracy w szabat, jeśli na przykład zostanie szefem sztabu kryzysowego. To nie jest bynajmniej głupie, złośliwe czy „nietolerancyjne” pytanie. Nie ma co udawać, że religia nie narzuca ograniczeń w służbie publicznej. Czasem ją wręcz uniemożliwia i trzeba to jasno powiedzieć, a nie chować się za zasłoną tolerancyjności. Profesor Tokarska-Bakir pyta o to, czy kandydat na urzędnika będzie rozstrzygał kwestie w sposób nikogo niewykluczający i z korzyścią dla wszystkich, czy może z korzyścią dla siebie. Bo na tym w końcu polega to słynne „kierowanie się własnym sumieniem” przy pozbawianiu praw innych ludzi. Powiedzmy to jasno – katoliccy fundamentaliści nie nadają się do pełnienia urzędów zajmujących się na przykład ochroną równości, ponieważ oni w tę równość po prostu nie wierzą. Wierzą natomiast, że mają misję od Boga, aby swoje przekonania wszędzie demonstrować. Mają do tego prawo, ale my też mamy prawo do tego, aby nie musieć męczyć się z nimi w urzędach. MAREK KRAK
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
P
odróżniczki epoki wiktoriańskiej przemierzały Czarny Kontynent najczęściej jako żony pastorów, gorliwych misjonarzy i zapalonych odkrywców. Same były zazwyczaj gorliwe religijnie i bardzo zaangażowane w prowadzenie ewangelizacji. Próbowały ucywilizować „dzikich”, a choćby wysłuchać i zrozumieć, przy czym rzadko miewały problemy w kontaktach z tubylcami, bowiem nie stanowiły dla nich zagrożenia. Przeciwnie – budziły wielkie zainteresowanie swoim wyglądem: jasną karnacją, często błękitnymi oczami czy blond włosami i sposobem ubierania się. Udawało im się dotrzeć do miejsc, do których mężczyźni zwyczajowo nie mieli wstępu.
wszystkich pokojach (…); pierwszy raz przeraziłam się, ale teraz widzę, że to likwiduje kurz o wiele lepiej niż cokolwiek innego, zabija pluskwy, których tu jest mnóstwo, i nadaje ścianom ładny, zielonkawy kolor”. Jednakże zgodnie z powszechnym wówczas mniemaniem pani Moffat uważała, że należy do rasy wyższej i jej obowiązkiem jest cywilizowanie pogan. Tubylców traktowała jak duże dzieci: gniewała się na nich, karała, zużywała wiele energii, aby skończyć z ich „barbarzyńskimi” zwyczajami. Przez pierwsze lata Moffatowie nie pozyskali dla chrześcijaństwa ani jednej duszy. Wielokrotnie budzono małą Mary w środku nocy i uciekano do bardziej „cywilizowanej” wioski.
PRZEMILCZANA HISTORIA sobą wiele wspólnego, bowiem obydwaj byli Szkotami, obaj byli energiczni, głęboko religijni i mieli wyrafinowane poczucie humoru. W lipcu 1844 r. w cieniu migdałowców w ogrodzie w Kurumanie doktor Livingstone oświadczył się Mary. Pobrali się w styczniu 1845 r. Zamieszkali w Mabotsie, gdzie Mary cieszyła się, że jest z dala od matki, która według jej słów była „w najwyższym
a nawet radośnie, bo Mary poświęciła swoje osobiste sprawy dla rozwoju cywilizacji i dla wielkiej sprawy chrześcijaństwa”. Powróciła do Afryki wraz z mężem w 1858 r. Urodziła wtedy szóste dziecko. Po raz ostatni przybyła na Czarny Ląd w 1861 r. Wtedy już cierpiała na depresję, powracającą aż do przedwczesnej śmierci. Uzależniła się od alkoholu. W styczniu 1862 r. doktor Livingstone zwierzył się swoim najbliższym, że Mary „utraciła wiarę i stała się alkoholiczką”, i zdał sobie sprawę, że poniósł klęskę jako mąż i ojciec, choć był gwiazdą światowej rangi i sławy. Kiedy ponownie zachorowała, wierzył, że odzyska zdrowie, zwykł bowiem Mary Moffat (po lewej) o niej mówić: „To bohaterka jak jej ojciec, kobieta monolit”. Z powodu chininy, którą przyjmowała przeciwko malarii, niemal całkowicie straciła słuch. Nie zdołała jednak pokonać strasznych ataków malarii i zmarła 27 kwietnia 1861 r. w wieku 41 lat. Do końca była zakochana w Afryce i czuła się „białą Afrykanką”. Pochowano ją pod wielkim baobabem na brzegach afrykańskiej rzeki. Inną słynną misjonarką w Afryce była Bessie Price (1839–1919), siostra Mary Livingstone. Bessie jako typowa misjonarka nawracanie „dzikich” uważała za absolutną konieczność. Swoje życie związała z protestanckim misjonarzem Rogerem Price’em, z którym osiedliła się na mało gościnMary Livingstone nej ziemi Botswany. Inaczej niż Mary Livingstone z całego serca W kwietniu 1850 r. Mary Linienawidziła afrykańskiej kultury, vingstone wraz z trójką małych uważając wszelkie miejscowe dzieci i kolejnym, mającym przyjść tradycje za sprawy diabelskie. Tuna świat, wyruszyła przez pustynię bylców starała się nie tylko ewanKalahari, żeby zrealizować pomysł gelizować, ale też wpoić im anmęża – mieli dotrzeć do Sebituané, gielskie obyczaje. Murzynki, które potężnego wodza plemienia Makozwykle chodzą półnago, pod twardą lolo. Była to podróż wśród nieskońręką misjonarki zaczęły ubierać się czonego morza piasku, wozem ciągw wiktoriańskie stroje, długie do niętym przez woły, gdzie za dnia kostek. Młode dziewczyny zmuszała panowały upały przekraczające 45 nawet do noszenia staników. stopni, a w nocy było przeraźliwie Życie Bessie na misji dalekie zimno. Mary i wszystkie jej dzieci było od romantycznego. Nie odpokąsały muchy tse-tse, lecz na fenalazła w Afryce raju obiecywabrze jej nieszczęścia się nie skońnego przez kaznodziejów. Przeżyła czyły. Mary straciła czwarte dziewszystko: ukąszenia skorpionów, tacko, a sama nabawiła się paraliżu rantul, porażenia słoneczne i atatwarzy. Dla ludzi nauczających wiaki malarii. Urodziła czternaścioro ry strata najbliższych była jednak dzieci (sic!), które wychowywała jednym z poświęceń, na które byli ściśle według zasad wiktoriańskiej przygotowani. moralności. Do samego końca trakNastępne lata Mary Livingstowała tubylców z należną wówczas tone spędziła w Szkocji. Czuła się białej rasie wyższością. obco w domu rządzonym przez kilZmarła w wieku 80 lat w Seroka samotnych ciotek oraz swojego we, obecnej stolicy plemienia Bateścia, fanatyka religijnego. Przemanguato w Botswanie. Co ciekaniosła się do Londynu, lecz całym we, pamięć o niej trwa do dzisiaj sercem tęskniła za Afryką i męw tym regionie Afryki, gdzie nadal żem, który kontynuował podróże żyje się jak w XIX-wiecznej Anglii. po Zambezi i stał się pierwszym W niedzielę kobiety idą do kościoła Europejczykiem, który przeszedł ubrane w stroje rodem z minionej Afrykę Środkową od wybrzeża do epoki, a starsi panowie zadają szyku wybrzeża. Lord Shaftesbury tak podniszczonymi surdutami i cylinwspominał Mary Livingstone: „Gdy drami. Utrzymał się nawet zwyczaj przybyła wraz z dziećmi do tego krapicia popołudniowej herbaty o goju, spędziła wiele lat samotnie, mardzinie piątej… twiąc się o los męża, ale i wtedy znoARTUR CECUŁA siła wszystko cierpliwie i pokornie,
Jak chrzczono Afrykę
(20)
Pastor Robert Moffat miał w zwyczaju głosić z ambony: „Misjonarz bez żony jest jak łódź bez wioseł”. Jego żona Mary Moffat oraz dwie córki – Mary i Bessie – były słynnymi misjonarkami w Afryce. Jedną z tych niezwykłych kobiet była Mary Livingstone (1821– 1862), żona sławnego misjonarza i odkrywcy Davida Livingstona. Urodziła się w Capetown w dzisiejszej RPA jako najstarsza córka Mary Moffat (1795–1871). Pani Moffat była żoną słynnego misjonarza Roberta Moffata, pioniera ewangelizacji i szefa misji protestanckich w całej Afryce Południowej. Miała 24 lata, gdy przybyła statkiem z Liverpoolu do Przylądka Dobrej Nadziei. Od początku wiedziała, że jako towarzyszka życia misjonarza musi być gotowa na trudne i najczęściej samotne życie. „Trzeba mieć wielką wiarę, by nie stracić rozumu” – napisała w jednym z listów. W istocie niewielu kobietom udawało się wytrzymać trudy spartańskiego życia w oddalonych od świata osadach, bez znajomości języka krajowców, rodzić dzieci bez niczyjej pomocy oraz znosić ataki chorób i bliskość groźnych zwierząt. W 1820 r. Moffatowie osiedlili się na brzegu rzeki Kuruman i tam pośród nieufnych plemion przez 50 lat prowadzili swoją działalność. Stworzyli prawdziwą oazę pośrodku pustyni Kalahari – „misję Kuruman”. Kiedy na świat przyszła Mary, Moffatowie przenieśli się do „misji Lattako”, gdzie zamieszkali w tradycyjnej chacie afrykańskiej, spali na macie rozłożonej na klepisku z błota, a nocami okrywali się skórami kóz. Mary Moffat dostrzegła sens i logikę w afrykańskich zwyczajach. W liście do rodziny napisała: „Gdybyście mnie widzieli, jak rozrzucam co miesiąc krowie ekskrementy po
Na wydmach Kalahari warunki ich życia poprawiły się. Ten skrawek ziemi – dzięki systemowi nawodnienia zaprojektowanemu przez pastora – zamienił się w ogród. Zbudowali domy z kamienia otoczone murem, zasadzili drzewa owocowe, tworząc sady, a ukoronowaniem całości był kościół z miejscem dla tysiąca wiernych. Mary nauczyła się mówić językiem Buszmenów, bowiem jej niańką była dziewczyna z plemienia zamieszkującego Kalahari, którą Mary Moffat uratowała od rytualnego zakopania żywcem razem ze zmarłą matką. Mary uczęszczała do szkoły misjonarzy w Wesleyan, we wsi Salem, odległej o pięć tygodni wyczerpującej podróży wozem. Nazywano ją pogardliwie „białą Afrykanką”, bo nie była lubiana przez osadników o bardziej rasistowskich poglądach. Gdy miała 18 lat, Robert Moffat zabrał żonę i dzieci do Anglii, aby dokończyć pracę nad przekładem Nowego Testamentu na język beczuański. W Anglii przyjęto go jak bohatera. Purytański kraj uwielbiał bowiem ludzi silnej wiary i wielu było chętnych na wyprawę na koniec świata, na tę szczególnego rodzaju krucjatę przeciwko „pogaństwu”. Jednym z owych entuzjastów był doktor David Livingstone. Pod wpływem wielebnego Moffata, swojego przyszłego teścia, pojechał na misję w Kurumanie i rozpoczął pracę jako kaznodzieja. Mieli ze
David Livingstone
stopniu zaborcza i małostkowa”. Marzyła o stabilizacji, lecz ambicje jej męża były całkowicie odmienne – praca misjonarza i odkrywcy była dla niego najważniejsza. Livingstone wyjechał na północ i założył misję w Chounuané. Wkrótce dołączyła doń Mary z właśnie narodzonym synkiem. Przeżyła już wtedy wiele prób charakteru. Kilka razy musiała chronić się pod własnym wozem i bronić przed lwami jedyną posiadaną bronią – pochodnią. Tarantule i skorpiony znajdowała nawet w bieliźnie. Livingston rozpoczął tymczasem budowę trzeciego już domu – w Kolobeng, gdzie po przenosinach wiedli życie w równie prymitywnych warunkach, gnębieni przez straszną suszę. Mary otworzyła wówczas niewielką szkółkę, do której chodziły młode małżonki ochrzczonego wodza Sechelé. Uczyła też dzieci. Nawrócenia i chrzty zdarzały się niezwykle rzadko. Imię Mary znane było jednak w promieniu trzech tysięcy kilometrów. Jako niestrudzona misjonarka była powodem dumy swojego fanatycznego ojca.
23
24
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
GRUNT TO ZDROWIE
N
a sze ży cie peł ne jest pośpiechu, stresu i ciągłej walki o byt. Mało kto może sobie pozwolić na dłuższą chwilę beztroski. Nawet osoby, które osiągnęły stosunkowo wysoki status materialny, żyją w niepewności jutra. Niestety, skutkuje to zmęczeniem zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Dochodzi do tak zwanego „wypalenia się”. Dopada nas zniechęcenie, apatia, a nierzadko także depresja. Gdy wyczerpują się nasze siły witalne, proza życia odbiera resztki radości. Kiedy dodamy do tego problemy ze snem, możemy też mieć problemy ze zdrowiem. Wiele osób nie potrafi sobie z tym poradzić. Ich dolegliwości narastają, a obawa przez kompromitacją powoduje, że na wizytę u psychologa czy psychiatry decydują się zbyt późno. Pozostaje wówczas już tylko terapia lekami psychoaktywnymi. Wszystkim tym, którzy odczuwają na swoich barkach coraz bardziej przytłaczający ciężar codziennego życia, chcę zaproponować codzienną suplementację różeńcem górskim, bo jest to roślina pełna sub stan cji wspo ma ga ją cych pracę układu nerwowego. Pobudzając i wzmacniając naturalne siły organizmu, pomoże nam przetrwać bez szkód zarówno długotrwały wysiłek fizyczny, jak i nadmierne przeciążenie obowiązkami i problemami. Różeniec górski, nazywany także złotym korzeniem, jest byliną z rodziny gruboszowatych, a występuje na obszarze Eurazji i Ameryki Północnej. Dobrze czuje się zarówno w polarnej tundrze, jak i w wysokich górach, bo skolonizował wiele pasm górskich ciągnących się od zachodniej Europy (Pireneje, Wogezy i Alpy), poprzez Karpaty, Półwysep Kola, Syberię, Kamczatkę, Sachalin, na Alasce kończąc. Spotkać go także można w Polsce na terenach parków narodowych w Sudetach, Tatrach i Bieszczadach, jednak u nas występuje on raczej rzadko. Surowcem leczniczym tej rośliny jest kłącze z korzeniami, obrane z brunatnej skórki. Odsłonięte w ten sposób kłącze ma barwę żółtą, przypominającą stare złoto, i to właśnie zainspirowało rosyjskich zielarzy do nazwania tej rośliny złotym korzeniem. Wydziela też specyficzny zapach, który przypomina woń kwiatów róży.
Starożytna ambrozja Właściwości tej byliny ceniły od wieków ludy zamieszkujące tereny obecnej Rosji, Mongolii oraz Chin. Stosowano ją w celu poprawy wydolności fizycznej i witalności. Pomagała ludziom pozbyć się zmęczenia oraz wahań nastroju. Na dodatek łagodziła infekcje i stany zapalne. Jej stymulujące działanie na układ nerwowy prowadzi do złagodzenia objawów choroby wysokościowej. W górskich wioskach Syberii złoty korzeń to nieodłączny
to o fakcie, że organizm nie miał potrzeby walczyć ze stresem, ponieważ go nie odczuwał.
Jak działa
Złoty lek prezent dla nowożeńców – jest afrodyzjakiem, który wspomaga libido, a więc wpływa pozytywnie na jakość stosunku i… płodność. Ukraiński książę Daniła Galicki – XIII-wieczny lokalny casanowa – niezwykle cenił sobie miłosne zalety tej rośliny.
wyciągów były okryte tajemnicą. Rdzenni mieszkańcy Syberii oraz Mongolii czerpali z ich produkcji spore zyski, ponieważ preparaty z różeńca były wysoko ce nio ne, a przez to po szu ki wa ne.
Medycyna naturalna wraca do łask, a zawdzięcza to w dużej mierze wspaniałym roślinom, np. różeńcowi górskiemu. Na wet dziś oso by uskar ża jące się na oziębłość mogą spożywać alkoholową nalewkę z różeńca. Wystarczy dwa razy dziennie po posiłkach wypić łyżeczkę eliksiru, a w ciągu 2–3 tygodni zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn zainteresowanie uprawianiem seksu będzie gwarantowane. Mongołowie herbatę przyrządzoną z różeńca serwowali podczas przeziębień, a także w okresie zimowym jako środek zwiększający naturalną odporność. Uważano ją tam również za doskonały lek przeciwko gruźlicy i nowotworom. Także Skandynawowie chętnie sięgali po różeńcowe herbatki – wikingowie pili je w celu zwiększenia siły i wytrzymałości podczas długich wypraw wojennych. Sława złotego korzenia przetrwała do czasów nowożytnych za sprawą szwedzkiego botanika i lekarza Karola Linneusza (1707–1778), dzięki któremu wprowadzono ją do pierwszej, szwedzkiej farmakopei (1755 r.). Opisane w niej zostały korzyści ze stosowania tego zioła w leczeniu bólów głowy, szkorbutu, hemoroidów, przepuklin, stanów zapalnych oraz obfitych upławów.
Odkryta na nowo Przez setki lat wiedza o metodach pozyskiwania tego surowca leczniczego oraz sposoby ekstracji
Mieszkańcy Chin oraz krajów kaukaskich sprowadzali je ka ra wa na mi, organizowanymi spe cjal nie do te go ce lu. Sytuacja zmieniła się w połowie ubiegłe go wie ku, kiedy to C.V. Kry lov – rosyjski botanik z Ro syj skiej Aka de mii Na uk – poprowadził ekspedycję do tajgi w górach Ałtaju w celu odnalezienia i dogłębnego zbadania złotego korzenia. Ekspedycja zakończyła się po wo dze niem, a prze pro wadzo ne ba da nia po twier dzi ły famę me dy ka men tu. Oka za ło się, że wyciągi z niego zawierały silne adaptogeny, dzięki czemu wykazywały zdolność ochrony zwierząt i ludzi przed stresem, toksynami, a na wet przed zim nem. Ba dania nad ró żeń cem za owo co wa ły od kry ciem fe ny lo pro pa no idów – związków estrowych, mogących mieć szerokie zastosowanie w leczeniu nowotworów, choroby popromiennej oraz zwiększania wydol no ści fi zycz nej i psy chicz nej człowieka.
Ciekawe wyniki badań nad złotym ko rze niem moż na zna leźć na internetowych stronach Amery kań skie go Na ro do we go In stytu tu Zdro wia. Do ty czą one prze ba da nej grupy osób, z któ rej połowa otrzymywała ekstrakt z różeńca, a reszta – placebo. Celem bada nia by ło okre ślenie stopnia zmęczenia psy chicz ne go, spo strze gaw czo ści oraz po znaw czych funkcji mózgu (myśle nie, za pa mię tywa nie, kon cen tracja). W grupie osób przyj mu ją cych ekstrakt z ro śli ny zauwa żo no znacz ną poprawę – osiągała ona o 30 proc. lepsze wyniki niż ta, której po da wa no pla ce bo. Po d o b n e d z i a ł a nie zaobserwowano u pa cjen tów z łagodnymi postaciami depresji i u osób wykonujących stresującą pracę zawodową. We wszystkich tych grupach poprawiła się także wydolność fizyczna oraz skrócił czas regeneracji powysiłkowej. Eksperymenty te potwierdziły tylko wcześniejsze testy przeprowadzane na zwierzętach. W sprawdzianach wytrzymałościowych wyciąg z ró żeń ca o 59 proc., czy li o po nad po ło wę, wy dłu żył czas, podczas którego pływające szczury utrzymywały się na powierzchni wody. Ich organizm poddawany przez kilka godzin czynnikom stre so gen nym nie za re ago wał oczekiwanym wzrostem poziomu beta-endorfin – hormonów stresu działających jako środek znieczulający i przytępiający. Świadczy
Ró że niec gór ski zo stał oficjalnie uznany za adaptogen, czyli substancję wykazującą zdolność zwiększania odporności organizmu na różnego rodzaju niekorzystne bodźce zewnętrzne – głównie stres chemiczny, biologiczny oraz fizyczny. Badania nad wpływem adaptogenów na zdrowie są prowadzone od lat 40. XX w. w Rosji i Skandynawii, a tradycyjna medycyna chińska wykorzystuje je od tysięcy lat. Pozyskuje się je z roślin, na przykład żeń-szenia. W tradycyjnych systemach medycznych różeniec zyskał popularność dzięki skutecznemu zwiększaniu wydolności organizmu, poprawie jakości snu oraz usuwaniu zaburzeń emocjonalnych. Na tym jednak nie kończą się zastosowania tej pożytecznej rośliny. Współcześnie naukowcy przekonują, że może być także skuteczna w terapii stanów astenicznych (strach, rozpacz, zwątpienie), spadku wydolności pracy, zaburzeniach snu, braku apetytu czy drażliwości wynikających z intensywnego wysiłku fizycznego lub intelektualnego. Dodatkowo łagodzi dyskomfort psychiczny będący rezultatem infekcji wirusowych, takich jak grypa. Obiecujące rezultaty otrzymano także w grupie uczniów i studentów – regularnie suplementowany złoty korzeń nie zawiódł, bo przyczynił się do szybszej i wydajniejszej nauki. Zwiększyła się motywacja oraz poszerzył zakres materiału zdolnego do przyswojenia w ograniczonym wymiarze czasu. Bez wątpienia ma to duże znaczenie nie tylko dla uczącej się młodzieży, ale także dla osób starszych i cierpiących na demencję. Medycyna wiąże też nadzieje ze złotym korzeniem jako środkiem anty-nowotworowym. Do tej pory wszystkie badania dokonywane pod tym kątem prowadzone były tylko na zwierzętach. Podczas podawania szczurom preparatów z różeńca zaobserwowano zahamowanie rozwoju choroby i zmniejszenie liczby przerzutów guzów nowotworowych. Łączenie zaś wyciągu z tej byliny z cyklofosfamidem (lek cytostatyczny używany w terapii zwanej potocznie „chemią”) w zwierzęcych przypadkach nowotworów wykazało wzrost skuteczności terapii oraz zmniejszoną toksyczność „chemii”. Pozostaje zatem poczekać na wyniki badań klinicznych oraz ewentualne opracowanie skutecznego preparatu. Ekstrakt z różenieca górskiego bez trudu dostaniemy w dobrych sklepach zielarskich oraz za pośrednictwem sklepów internetowych. W zależności od postaci preparatu (tabletki, proszek) oraz jego ilości ceny zaczynają się już od kilkunastu złotych za opakowanie. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
FILOZOFIA STOSOWANA
Święty Arystoteles od pedałów Jedną z brzydkich cech antycznej kultury bliskowschodniej, której w jakimś stopniu jesteśmy za pośrednictwem chrześcijaństwa dziedzicami, jest tabu homoseksualne. Ludy zamieszkujące wschodnie wybrzeża Morza Śródziemnego miały taką nieciekawą przypadłość, że tępiły wszelkie marnotrawstwo nasienia, w tym masturbację i homoseksualizm męski, ubierając ów zakaz kulturowy w stosowny kostium mitologiczny, mający sugerować, że jest on umocowany w woli bożej. Skąd ta kulturowa osobliwość? Być może spowodowały ją trudne warunki życia i prokreacji naszych kulturowych praojców. Wszak dawniej dorosłości dożywało zaledwie jedno na kilkoro urodzonych dzieci, przeto każda ciąża była bezcenna. Ani żeńskie, ani męskie moce nie mogły się marnować. Kilkaset kilometrów na zachód od siedzib owych surowych pustynnych ludów żyli sobie Grecy. Los sprawił, że nasz świat w jeszcze większym stopniu wywodzi się od nich właśnie niż od Persów, Babilończyków, Filistynów, a nawet Żydów. Grecy żadnych uprzedzeń w stosunku do gejów i lesbijek nie mieli. A jednak gdy nastąpiła synteza dwóch kultur: greckiej filozofii i żydowskiej religii, Aten i Jerozolimy, pierwiastek homofobiczny przeniknął na Zachód. Ba, uzyskał całkiem
J
niezamierzone wsparcie ze strony greckiej filozofii. Otóż największą filozoficzną powagą Kościoła katolickiego był i pozostaje do dziś Arystoteles (żył w IV w. p.n.e.). To na podstawie jego dzieł Tomasz z Akwinu opracował w XIII w. obowiązującą do dziś w kościele doktrynę metafizyczną i etyczną. To Arystotelesa przede wszystkim studiowali scholastycy i gdy pisali wielką literą Filozof, to mieli właśnie jego na myśli. Był dla nich niczym jakiś „pogański święty”. I tak to biedny Arystoteles stał się, najzupełniej wbrew swoim intencjom, dostarczycielem argumentów dla katolickich homofobów. Jak to leciało? Ano najpierw twierdził Arystoteles, że każda rzecz należy do pewnego rodzaju rzeczy. Każdy kamień należy do rodzaju „kamień”, każdy człowiek do rodzaju „człowiek”. Rodzaj ma zaś to do siebie, że wszystkie rzeczy do niego należące mają wspólną „istotę”, czyli coś, co stanowi, że każdy kamień jest kamieniem, a każdy człowiek – człowiekiem. Do dziś mówimy czasem „istota rzeczy” i właśnie tę teorię Arystotelesa intuicyjnie wtenczas przywołujemy. Otóż istota rzeczy,
ednym z większych przewrotów w rozwoju człowieka było wynalezienie koła. Maszyna parowa dała nam rewolucję przemysłową. Demokracja to wynik rewolty francuskiej. Rewolucyjne było odkrycie Kopernika opisane w dziele „De revolutionibus orbium coelestium”. To, co dziś wydaje się obrazoburcze, awanturnicze, niebezpieczne, jutro staje się kanonem wiedzy i nauczania. Na tym polega postęp – na rewolucjach. Po okresie rozkwitu, który był wynikiem konkurencji dwóch systemów (kapitalistycznego i komunistycznego), kiedy ludzie Zachodu, dzięki państwu dobrobytu, wiedli przyzwoite życie, kapitalizm wszedł w fazę dekadencji. Postawienie kapitału przed człowiekiem, sektora finansowego przed produkcyjnym, zysku przed zaspokajaniem potrzeb coraz większej rzeszy ludzi, sprawiło, że system staje się coraz mniej wydolny. Ani wzrost sił wytwórczych, ani kolejne rewolucje naukowo-techniczne nie przekładają się na lepsze życie mieszkańców planety. Półtora miliarda ludzi nie ma stałego dostępu do wody pitnej i każdego dnia z głodu umiera 15 tys. dzieci. 17 proc. ludności świata spożywa 80 proc. jego zasobów, podczas gdy pozostałe 5 miliardów globalnej populacji musi się zadowolić resztą. 500 miliarderów posiada zasoby finansowe
twierdzi dalej Arystoteles, nie tylko stanowi o jej tożsamości, ale również o tym, w jaki sposób danego rodzaju rzecz działa i zmienia się. I tak na przykład kamień ma już tak, że z istoty rzeczy („z natury”, mówiąc z łacińska) dąży do tego, żeby znaleźć się jak najbliżej środka ziemi. A człowiek ma tak, że myśli i mówi, a że jest również zwierzęciem, to można powiedzieć, że z istoty swej porusza się, odżywia, rozmnaża, starzeje i umiera. I co to ma wspólnego z homofobią? Otóż kolejne twierdzenie
większe od dochodu narodowego 170 najbiedniejszych krajów świata. Informacje tego rodzaju rzadko trafiają na czołówki gazet, bo ci, którzy korzystają na tym barbarzyńsko niesprawiedliwym podziale bogactwa, kierują też mediami, a więc zbiorową wyobraźnią. Dlatego tzw. analitycy wolą podawać dane dotyczące globalnego wzrostu gospodarki światowej, nie wdając się w „szczegóły” dotyczące podziału. Urzędowy
Arystotelesa mówi nam, że każda rzecz, a zwłaszcza ożywiona, dąży do pewnego celu, który wyznacza jej własna natura. W naturze kamienia leży spadanie. W naturze zaś zwierzęcia odżywanie się, wzrost i rozmnażanie się. Wypełnienie własnej natury jest dla każdej rzeczy dobre, a jej stłumienie bądź wypaczenie – złe. Każda rzecz „chce” działać zgodnie ze swą naturą, a jak nie może, to ulega wynaturzeniu i zagładzie. Gdy odniesiemy te zasady do człowieka, to wyjdzie nam, że jako zwierzę posiada on w swej
i podniesienia poziomu życia ludności przyniosła pozytywne rezultaty. Istotą rewolucji nie jest przemoc. Jest nią głębokość zmian, które zaczynają się w społecznej świadomości. W odróżnieniu od puczu, rewolucji nie da się przeprowadzić bez szerokiego poparcia w społeczeństwie. Jeżeli przybiera ona formy gwałtowne, to dlatego że siły ancien regime’u nie oddają swej władzy i przywilejów bez walki. Im powszechniejsze
GŁOS OBURZONYCH
i konformizm, a także skrajny indywidualizm, który zapewnia spokojny sen beneficjentom globalnego systemu wyzysku oraz dominacji. Dlatego Jacek Kuroń tuż przed śmiercią żarliwie apelował o dokonanie w naszym kraju rewolucji edukacyjnej. Niestety, żadna z sił politycznych w Polsce nie jest taką rewoltą zainteresowana. Nie mają one bowiem odpowiedzi na nazbyt dociekliwe pytania młodego pokolenia, któremu nie zapewniono najmniejszych szans na życie choćby na poziomie tego, jakie wiedli ich rodzice. Próbuje się więc młodzież przekonywać, że radykalne zmiany prowadzą tylko wstecz, nie są postępowe, lecz wiodą do restauracji poprzedniego systemu, który przegrał wyścig gospodarczy z Zachodem. Właściwie tylko młodzi ludzie na emigracji otrzymują jaki taki dostęp do informacji o świecie, o możliwych i koniecznych tego świata przeobrażeniach. Wierzę, że postęp jest możliwy, bo moje dzieci czerpią wiedzę bardziej z internetu, który trudniej ocenzurować, niż z telewizji, która jest narzędziem masowego zniewalania przez ogłupianie. I dlatego rewolucja – którą młode pokolenie musi przeprowadzić, żeby godnie żyć – zacznie się właśnie w sieci. Rozegra się w umysłach i przy urnach wyborczych, a niekoniecznie na ulicy. PIOTR IKONOWICZ
Rewolucja – jedyne wyjście optymizm ma zapobiec dążeniu do jakichkolwiek zmian, którymi się straszy, używając słowa „rewolucja” w sensie pejoratywnym. Pokazuje się jej obraz jako krwawe i jałowe wydarzenie, które niesie ze sobą chaos, zniszczenie i powszechną nędzę. A przecież rewolucja francuska, obalając przegniłą władzę feudałów oraz kościelnych purpuratów, uwolniła rozwój sił wytwórczych i umożliwiła rewolucję przemysłową! Podobnie postępowy charakter miała rewolucja amerykańska, bo doprowadziła do zniesienia niewolnictwa i ukierunkowała postęp. Nawet rewolucja rosyjska z punktu widzenia rozwoju gospodarczego
jest przekonanie o konieczności zasadniczych zmian, im więcej ludzi potrafi się zgodzić co do ich kierunku, tym większe szanse, że przemiana społeczna będzie miała pokojowy, „aksamitny” charakter. Ludzie potulnie godzą się na obecny, nieracjonalny i niesprawiedliwy system światowy, bo nie do końca wiedzą, do jakiego stopnia jest on zły. A jest monstrualny. Dodatkowo w moderowanej przez możnych i bogatych debacie publicznej nie pojawia się zbyt wiele informacji o alternatywie dla kapitalizmu spekulacyjnego, jaki dziś panuje. System edukacyjny premiuje bierność intelektualną
naturze między innymi rozmnażanie się. Rozmnażanie należy do istoty człowieka, jest więc dla niego dobre. Odpowiednio zaś brak rozmnażania jest wynaturzeniem, czyli złem. Łatwo już wyciągnąć stąd wniosek, że kto oddaje się miłości homoseksualnej, zamiast „zgodnie z naturą” zapładniać kobiety, ten działa wbrew naturze i czyni zło. No i „naukowe” uzasadnienie homofobii gotowe. Teraz tylko trzeba ogłosić, że homoseksualizm jest zboczeniem (czyli zejściem z drogi natury), grzechem (zepsuciem duszy obrażającym Boga) oraz chorobą (zepsuciem ciała, czyli następstwem grzechu pierworodnego) – i sprawa załatwiona. Na bożą chwałę i w zgodzie z bożą wolą. Arystotelesowskich argumentów „z natury” czy „prawa naturalnego” Kościół używa bardzo często, by dodać powagi swym uprzedzeniom bądź lękom. Zamiast po dawnemu mówić: „W Biblii napisano…”, co jest w świeckim państwie argumentem nie na miejscu, mówi się: „Jest prawem natury, że…”. Brzmi prawie świecko i prawie naukowo, więc w sam raz pasuje do wymogów współczesnej ideologicznej sofisterii. Oj, narozrabiał ten Arystoteles, narozrabiał. JAN HARTMAN
26
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
ale uczestniczyło w nich coraz więcej osób, przekonanych, że to skuteczna droga do zmiany społecznej mentalności oraz prawa, które dyskryminuje seksualne mniejszości. Tegoroczny marsz pokazał, że aktywnych bojowników o równość i sprawiedliwość ubywa, a bojówkarze spod
w szkole, w domu dzieci wciąż słyszą, że homoseksualizm to choroba, którą należy i można leczyć. Nic dziwnego, że wyrastają na homofobów. W słuszności homofobicznych poglądów utwierdzają ich nawiedzeni politycy, którzy w stosunku do osób LGBT posługują się mową nienawiści.
znaku Polaków katolików rosną w liczebną siłę. Po raz pierwszy w dziewięcioletniej tradycji krakowskiego Marszu Równości jego uczestników (300) było mniej niż kontrmanifestantów (400). Tylko dzięki znakomitej, skutecznej ochronie, zapewnionej przez 400 policjantów i 100 funkcjonariuszy straży miejskiej, nie doszło do poważniejszych zamieszek i nikt nie został poszkodowany. Antygejowska ofensywa to wynik katolickiego wychowania. W kościele,
Sztandarową postacią jest tu PiSłanka Pawłowicz, ale jeszcze więcej szkody robią Lech Wałęsa i Jarosław Gowin. Dyskryminację utrwala rzekomo nowoczesna Platforma, która zamiast ustawy o związkach partnerskich proponuje umowę spółki, co dla kochających się ludzi jest uwłaczające. Tym bardziej że całkowicie zmieniony projekt posła Dunina o związkach partnerskich nie daje parom oczekiwanych praw, a jedynie nakłada na nie szereg obowiązków. Ponieważ
prawo pełni także funkcję edukacyjną, ten skandaliczny projekt ustawy utwierdza Polaków w przekonaniu, że osoby, które nie chcą lub nie mogą zawrzeć małżeństwa, są gorsze, dziwne, nienormalne. Społeczeństwo staje się coraz mniej otwarte, a jednocześnie coraz bardziej agresywne i wszędzie szuka wrogów. Najłatwiej znajduje ich we wszelkiej odmienności. Linię podziału stanowi stosunek do katolickiej religii i jej urzędników, do katastrofy smoleńskiej, do wszelkich mniejszości oraz do kobiet, chociaż są większością. Dlatego manify budzą tylko nieco mniejszą niechęć i sprzeciw niż Marsze Równości. Uczestnicy marszu krakowskiego głosili hasła namawiające do tolerancji, solidarności, miłości: „Człowiek ma prawo do tęczowego szczęścia”; „Heteronorma to podium dla ludu”; „Homo może więcej”; „Homofobia was rujnuje, solidarność uratuje”; „I tak mamy rację”; „Jesteśmy homo”; „Każda rodzina jest wartością”; „Kochać to znaczy zawsze to samo”; „Lesby, pedały i przyjaciele”; „Miłość tak, nienawiść nie”; „Nie wrócimy do szafy”; „Normalna rodzina kocha, nie wyklina”; „Równe prawa, wspólna sprawa”; „Równość tak, nienawiść nie”; „Tak, jesteśmy”; „To nie światopogląd, to prawa człowieka”; „Wolność, równość, solidarność”; „Wyjdźcie z ukrycia, gdziekolwiek jesteście”; „Zróbmy sobie dobrze w Polsce”.
zakonna nakazywała wspólną własność odzieży. Z ich punktu widzenia – wielokrotnie przedstawianego Boyowi – „zachorowanie dziecka na szkarlatynę bez woli bożej nie nastąpiłoby. Przypuszczać, że wspólna modlitwa sióstr może być rozsadnikiem zarazy, to trąciło bluźnierstwem. Skoro jedno lub drugie dziecko umarło, widać, tak było trzeba dla dobra jego i jego rodziców”. Sto lat później, w dobie antybiotyków i szczepionek, skutki brudu na rękach rozdających komunię są mniej tragiczne, lecz reakcja na pytanie o higieniczny aspekt kościelnych zwyczajów pozostała niezmienna: zero merytorycznej odpowiedzi, za to dużo wrzasku o ataku na wiarę. Aż dziw bierze, że łapanie pijanych księży kierowców nie wywołuje równego poruszenia: skoro nie muszą przestrzegać standardów epidemiologicznych, to niby czemu powinni stosować się do przepisów o ruchu drogowym? Pytania w sprawie komunikantów i nauczania o cudzie w Kanie (potencjalnie sprzecznym z zapisami ustawy o wychowaniu w trzeźwości) są klasycznym przykładem wykorzystywania kruczków prawnych, co pozostaje jedyną metodą działania dla słabszej, klerykalnej
strony sporu. Według Wiśniewskiej bardziej rozsądne byłoby złożenie „sensownego” projektu ustawy o symbolach religijnych w miejscach publicznych – tak, jakby nie wiedziała, co stało się w obecnym, zdominowanym przez prawicę Sejmie, z umiarkowanymi przecież projektami ustaw o in vitro i związkach partnerskich! Wbrew temu, co twierdzi publicystka „Wyborczej”, celem Ruchu Palikota nie jest zainstalowanie umywalek przy ołtarzach. Pytanie, czy mycie rąk mydłem pozytywnie, czy negatywnie wpłynęłoby na liturgię, naprawdę nie interesuje posłów. Chodzi o pokazanie powszechności podwójnych standardów: zwykłym barom i restauracjom zabrania się stosowania ceramicznej zastawy stołowej, jeśli mają zmywarkę bez wyparzarki – w kościele można nieumytą rękę włożyć do ust kolejno pięćdziesięciu osobom. W przypadku świeckiego przedsiębiorcy drobna nawet pomyłka w wykorzystaniu środków z dotacji skutkuje wielomiesięcznymi kontrolami i prowadzi firmę na krawędź upadku – abp Głódź bezkarnie i bez skrępowania przejmuje za bezcen publiczne tereny. „Zwykłemu” obywatelowi uzyskanie pozwoleń budowlanych
Uczestnikom Marszu Równości Kraków 2013 przyświecało hasło: „Wszyscy jesteśmy homo”. I jak co roku przekonaliśmy się, że homo homini lupus est. Wilkami na krakowskim rynku, tradycyjnie już, były homofoby z Narodowego Odrodzenia Polski. Po raz kolejny okazało się, że osobom LGBT nie jest dane spokojnie ani żyć, ani manifestować. Mogą jedynie cicho, w domu, po kryjomu, ale tak nie chcą. Mają dość ukrywania się, udawania, fałszywych pozorów, prześladowań. Chcą być traktowane, jak pełnoprawni obywatele. Polacy, wbrew miłemu mitowi o tolerancyjności, są jednym z najbardziej homofobicznych narodów w Europie. Wynika to jednoznacznie z badania dyskryminacji osób LGBT w 27 unijnych krajach oraz w Chorwacji, przeprowadzonego przez Agencję Praw Podstawowych UE. Internetową ankietę wypełniło 93 tys. osób powyżej 18 roku życia. Ponad połowa z nich czuje się dyskryminowana i nękana ze względu na orientację seksualną. W Polsce – aż 60 proc. Gorzej jest tylko na Litwie, we Włoszech i w Bułgarii. Na początku XX wieku wydawało się, że idzie ku lepszemu, a Marsze Równości dość szybko zmienią oblicze ziemi, tej ziemi. Wprawdzie były obrzucane jajkami, kamieniami, racami i przede wszystkim obelgami,
Fot. Karolina Olejnik
Odwrót od równości
Nie nasz cyrk Zostaliśmy, jako Ruch Palikota, zaatakowani przez „Gazetę Wyborczą” za to, że ponoć ośmieszamy świeckość. Poniżej zamieszczam polemikę pióra mojego współpracownika i doradcy, Krzysztofa Iszkowskiego. Janusz Palikot Katarzyna Wiśniewska z „Wyborczej” stwierdza, że Ruchowi Palikota „udało się ośmieszyć ideę świeckiego państwa”, ale pokazuje, że sama nie traktuje poważnie ani tej idei, ani religii. Poszło o serię interpelacji wystosowywanych przez posłów Ruchu. Największym echem odbiło się pytanie do ministra Arłukowicza w sprawie badań epidemiologicznych, które wymagane są m.in. od personelu sklepów spożywczych i punktów gastronomicznych. Zdaniem autorów interpelacji powinny objąć one również księży rozdających komunię, tym bardziej że wkładana jest ona wiernym bezpośrednio do ust, czego w sklepie z nabiałem, mięsem, a nawet w budce z hot
dogami raczej się nie praktykuje. Zwolennicy „przyjaznego rozdziału” państwa od Kościoła – wśród nich redaktor Wiśniewska – podobne obserwacje odganiają od siebie znakiem krzyża, nie wystarcza to jednak, by uznać je za groteskowe. Pod jakim bowiem względem mamy do czynienia z „cyrkiem” (autorka pisze o „Cyrku u Palikota”)? Nie ma przecież żadnych przesłanek, by twierdzić, że duchowni nie przenoszą chorób. Wprost przeciwnie! Wystarczy przypomnieć jeden z najbardziej poruszających fragmentów „Naszych okupantów”, w którym Tadeusz Boy-Żeleński opisuje krakowski szpital dziecięcy. Mimo rygorystycznego – lecz obowiązującego tylko świecki personel – wydzielenia oddziału zakaźnego, raz po raz wybuchały tam śmiertelne w skutkach epidemie szkarlatyny. Nosicielkami wirusa były zakonnice, które parę razy dziennie schodziły się ze wszystkich oddziałów (w tym zakaźnego) na wspólną modlitwę i którym reguła
Ubrani na czarno kontrmanifestanci, wielu z zasłoniętymi twarzami, niosąc powielony w dziesiątkach egzemplarzy swój ukochany „Zakaz pedałowania”, ryczeli: „Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina”; „Co was tak mało, pedały, co was tak mało!”; „Każdy to powie, nie chcemy gejów w Krakowie”; „Kraków to nie Bruksela”; „Rynek krakowski nigdy nie będzie gejowski”; „Zakaz pedałowania” i oczywiście: „Wypierdalać!”. Jednak najobrzydliwszy, najbardziej obraźliwy i największy transparent przyniosło dwóch niemłodych już mężczyzn. Zawierał kwintesencję mowy nienawiści: Dziś lesby, geje, jutro zoofile, kto pojutrze? To nie demokracja – to syfilizacja!!! Dewiantów trzeba leczyć, a zboczeńców izolować i nie zezwalać „pedałowiczom” muzea budować sodomie i gomorze mówimy NIE!!! Nie pozwólmy „homoseksualnej gangrenie” popieranej przez lewaków, liberałów i tzw. „politycznie poprawnych” „ześwinić” Polskę!!! O dziwo, organizatorzy marszu dopuścili, by właśnie ten transparent zamykał Marsz Równości. Wywołało to konsternację licznych obserwujących pochód sympatyków i dziką radość przeciwników. Był to zarazem smutny koniec marszu. Oby tylko w sensie umiejscowienia. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
zajmuje miesiące – proboszczom urzędnicy są gotowi nieba przychylić, a nawet najbardziej szpetnej sakralnej samowolki nikt nie ma odwagi rozebrać. Kościół w Polsce Tuska i Kaczyńskiego stoi ponad prawem, tak samo jak PZPR w czasach Gierka i Gomułki! Tak samo jak w PRL partyjny marksizm stanowił dominujący sposób wyjaśniania rzeczywistości i ideologiczną podbudowę ustroju, tak w III RP funkcję tę pełni katolicyzm. W potocznym, dostępnym przeciętnemu Polakowi dyskursie wątpliwe faktograficznie tezy o decydującej roli Jana Pawła II w obalaniu komunizmu oraz o Kościele jako ostoi demokracji przyjęto bez jakiejkolwiek debaty. Rozkwitła nacjonalistyczna i heretycka w treści, a intelektualnie bezwartościowa doktryna kardynała Wyszyńskiego: tylko katolik może być w pełni Polakiem. Po ćwierć wieku takiego prania mózgu okazuje się, że jedyną alternatywą wobec biskupiej celebry są tańce wokół czekoladowego orła – happening zorganizowany bynajmniej nie przez Ruch Palikota. Krzysztof Iszkowski, dr socjologii, ekonomista, dyrektor Planu Zmian, think tanku Ruchu Palikota
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Cyrk. Konferansjer zapowiada mrożący krew w żyłach numer. Treser, stojąc przed lwem, spuszcza spodnie i krzyczy: – Bierz. Lew złapał go za „sprzęt” i trzyma. Treser krzyczy: – Puść. Puść!! Bez skutku. Zaczyna okładać lwa kijem po łbie i dalej krzyczy: – Puść!!! W końcu lew puścił. Na trybunach aplauz. Treser podnosi ręce w geście triumfu i pyta: – Czy ktoś z państwa spróbuje? Ciszaaa. Nagle drobna blondynka z pierwszego rzędu mówi nieśmiało: – Ja mogę spróbować, ale niech pan mnie nie bije kijem.
1 2
14
3
4 7
5
16
11
20
1) teriera w szyję uwiera, 2) zbieranie do kupy, 3) Wielki – z krzyżem na plecach, 4) ciasto z bakteriami, 5) piorunujący dźwięk, 6) zalane naciągają pod przykryciem, 7) kobiety twierdzą, że są jak dzieci, 8) smoleńskie drzewo podcinające skrzydła, 9) element siatki, 10) choroba z ryjkiem, 11) osłona z kry, 12) to, co rodacy kładą na tacy, 13) orzeł albo..., 14) Kiedy byłem małym chłopcem, to on śpiewał, 15) stolica pięciu mórz, 16) technika druku białych kruków... i nie tylko, 17) do sprzątania liści, z Rabki, 18) deser dla dalekich krewnych, 19) japońska samoobrona, 20) na przykład czad, 21) lata między ikonami, 22) geograficzny twór bez gór, 23) przystojniak z Olimpu, 24) stąd do Dover promy płyną stale, 25) pośredniczy w handlu, z klerem, 26) pogardzany oborniczek, 27) żołnierze w szpalerze, 28) proszek do akwarium, 29) mały bez majtek, 30) kto wierzy i wzywa z wieży?, 31) w Egipcie biją go zgodnie z prawem, 32) służy do wyładunku węgla, z szuflady, 33) góra, a w niej dziura, 34) apostoł w drzwiach do celi, 35) całkiem spory komentarz do Tory, 36) ma futerko, z nut, 37) Co to jest..., 38) kamień u szyi, 39) internetowa dziedzina, 40) ptak z korą, 41) w bok, lecz nie skok, 42) nim zdobędziesz siłą, 43) ostateczne zakończenie, 44) zasuwa, choć pracusiem nie jest, 45) jest blady, lecz ma tyle siły, że może być przyczyną kiły, 46) oni albo my, 47) restauracja bez kelnerów, 48) na te wypieki nie mam ochoty, 49) to, co na stłuczenie cenię, 50) napój dobry na frasunek, 51) cięcie po zejściu, 52) auto, jakich sporo jeździ po Sapporo, 53) będzie, gdy obraz do dziada zagada, 54) ślepy bez wyjścia, 55) mlekiem i miodem płynąca, 56) schabowy z kapustą, 57) kosmiczna muza, 58) żaba, co z Misiem Fazi łazi, 59) Kuba z rodziną, 60) o ostrej broni w lekarskiej dłoni.
29
9
25
19
22
28 32
31 9
33
34
5
35
38
36
43 47
48
45
49
52
50
53 8
55
7
44
13
51
41
40
39
42 2
24
11
27
30
37
6
23
26
1
46
15
18
12
15
14
17 21
10
13
12
4
6
8
16 O d g a d n i ę t e w y r a z y 6 -ll i t e r o w e w p i s u j e m y z g o d n i e z ru chem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczo nego strzałką
3
54 10
56
58
57
59 60
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie – dokończenie rozmowy trzech przyjaciółek. – Mój mąż jest spod znaku Strzelca – mówi pierwsza – i pomyślałam, że w tym roku kupię mu na urodziny łuk. – Niezły pomysł – mówi druga. – Mój to Ryby. Kupię mu akwarium. Na to trzecia bez zastanowienia: 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
.. .
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 19/2013: „Wzrok nadal masz dobry”. Nagrody otrzymują: Sylwia Łyśniewska z Gorzowa Wielkopolskiego, Piotr Lipka z Warszawy, Aleksander Bera z Gubina. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 21 (690) 24–30 V 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
Z
anim zostaje się matką i świętuje 26 maja, odpowiednio wcześniej trzeba przejść test: jest ciąża czy jej nie ma? Od 1978 r. to proste. Można kupić podręczny sprzęt do obsikania, który po kilku minutach odpowie na to pytanie i prawie nigdy się nie myli. Kiedyś trzeba było się namęczyć. ~ W starożytnym Egipcie kobieta niepewna zapłodnienia oddawała mocz na ziarna pszenicy i jęczmienia. I tak kilka dni z rzędu. Jeśli zakiełkowała pszenica – począł się chłopiec, jeśli jęczmień – spodziewano się dziewczynki. Kiedy nic nie kiełkowało – ciąży nie było. W 1963 r. laboratoryjnie sprawdzono, że zbożowy test jest... niegłupi! W 70 proc. przypadków mocz brzemiennej niewiasty sprawiał, że nasiona kiełkowały. Mocz kobiet niebędących w ciąży, jak i męski, takich właściwości nie posiadał. ~ Egipcjanie kombinowali też z piwem. Dziewczynę na kilka godzin owijano w tkaninę nasączoną tym trunkiem. Jeśli po takim leżakowaniu zbierało jej się na wymioty, znaczyło, że zaciążyła. ~ Starożytni Grecy wspomagali się cebulą. Kobieta wkładała to warzywo na noc do pochwy. Rano sprawdzano, czy od niej śmierdzi. Co ciekawe, otworem kontrolnym były... usta. Jeśli oddech był cebulowy, ciąży nie było. Wszystko zgodnie z wiarą, że jeśli kobieta nie jest
CUDA-WIANKI
Sprawdzian brzucha brzemienna, to jej macica jest otwarta, a cebulowy aromat swobodnie wędruje sobie w środku. ~ W XIII w. św. Albert Wielki zalecał kobietom wypicie czegoś słodkiego przed snem. Jeśli rano bolał pępek – ciąża! ~ W XVI-wiecznej Europie udzielali się tzw. sikający prorocy. To byli tacy domorośli medycy przekonani, że oględziny kobiecego moczu wystarczą do ustalenia, czy jest ona w ciąży. Chodziło głównie o jego kolor. Niekiedy – nie wiedzieć czemu – mieszali siki z winem, a potem patrzyli i wąchali... ~ Jacques Guillemeau, XVI-wieczny okulista, skupiał się na niewieścich
oczach, które – jak przekonywał – zmieniały się już w 2 miesiącu stanu odmiennego. Ciężarną miały charakteryzować oczy głęboko osadzone, z maleńkimi źrenicami, „opuchniętymi żyłkami” i opuszczone powieki do kompletu. ~ Étienne Jacquemin, francuski lekarz z pierwszej połowy XIX wieku, zauważył, że 6–8 tygodni po szczęśliwym zapłodnieniu pochwa i wargi sromowe robią się niebieskawe lub sinoczerwone z powodu wzmożonego napływu krwi w te okolice. Zalecał samoobserwację. ~ Także w XIX w. niejaki James Chadwick wymyślił „test króliczy”. Odrobinę kobiecego moczu wprowadzano do ciała samicy królika (myszy i szczury też się nadawały), a po 5 dniach zwierzę zabijano. Jeśli narządy rodne w zwierzęcym organizmie były pobudzone (?), znaczyło to, że kobieta „zaszła”. ~ W kolejnym stuleciu maltretowano żaby. Ale bez zabijania. Okazało się, że płaz po wstrzyknięciu moczu ciężarnej kobiety w ciągu doby składa jajka. JC