SAMOBÓJSTWA KSIĘŻY Â Str. 7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 22 (639) 7 CZERWCA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Prezydent USA Woodrow Wilson w 1918 roku ogłosił deklarację poparcia dla odrodzenia się niepodległej Rzeczypospolitej. I na tym zakończyła się życzliwość rzekomego Największego Sojusznika. Potem było sprzedanie Polski w Jałcie, sankcje w stanie wojennym, złodziejski offset, śmierć 58 naszych żołnierzy w amerykańskich wojenkach w Iraku i w Afganistanie, miliardy, które straciliśmy na zawale rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Na osłodę co roku tysiące Polaków nie zostaje uznanych za godnych zobaczenia USA.
 Str. 2, 11
 Str. 3
 Str. 25
ISSN 1509-460X
5
 Str. 14-1
2
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Polskie MSZ walczy w przeddzień Euro z przykrymi sugestiami BBC, że „z Polski można wrócić w trumnie”. Przekonywanie naszych władz o wzorowym stanie bezpieczeństwa w Polsce jest oczywiście zrozumiałe i konieczne. Choć byłoby bardziej przekonujące, gdyby nie ta dwójka spokojnych niemieckich turystów rozstrzelana ostatnio w centrum Warszawy. Przejęzyczenie o „polskich obozach śmierci”, które padło z ust prezydenta Baracka Obamy, z pewnością nie ułatwi mu kampanii wyborczej. Ale głupia pomyłka ma swój głębszy wymiar – to o kimś, na kim nam nie zależy, mówimy byle co i byle jak. Więcej o stosunku władz USA do Polski można przeczytać w komentarzu obok i w tekście na str. 11. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie oddalił skargę Fundacji Lux Veritatis na decyzję Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która nie przyznała Telewizji Trwam miejsca na multipleksie. Rydzyk pozostanie zatem na razie bez telewizji cyfrowej. „Jaskrawo widać, że sądy w Polsce nie są niezawisłe!” – zagrzmiał na to biskup Dec. Jasne, niezawisłe są wtedy, gdy wiszą u kurialnej klamki. W Polsce kandydatów na sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wybiera komisja składająca się w całości z urzędników rządowych. Potem ci sędziowie oceniają w Strasburgu, czy… polski rząd nie krzywdzi przypadkiem obywateli RP. I w tym jednym przypadku biskup Dec (patrz wyżej) ma rację – sędziowie polscy nie są do końca niezależni. Senat przyjął bez poprawek ustawę emerytalną podnoszącą wiek uprawniający do tzw. emerytury 67. W izbie wyższej PO ma zdecydowaną przewagę, a dostało jeszcze wsparcie od senatorów kojarzonych niegdyś z lewicą – Cimoszewicza, Gintowt-Dziewałtowskiego i Piniora. Cóż, aktualne oparcie (w PO) zmienia stanowisko poparcia. Jan Tomaszewski został zawieszony na miesiąc w prawach członka klubu PiS za oświadczenie, że nie będzie kibicował polskiej drużynie, bo jest w niej zbyt dużo cudzoziemców. Panie Janie, czcicielu czystej polskości, nie ma czego żałować! Wszak w Twoim klubie są posłowie i posłanki o nazwiskach takich jak Hofman, Abramowicz, Sellin i Schreiber. A byli jeszcze Wassermann z Dornem! A czy Jarosław nie kojarzy się z ruskim – tfu! – Wschodem? Po „nawiedzeniu” przez JPII w 1987 roku największa w Polsce, łódzka tkalnia Uniontex rychło zbankrutowała. Jej budynki popadły w ruinę, a wielkie zdjęcie z papieskiej wizyty ciągle było niszczone. Miasto pragnęło zamienić hale fabryczne na muzeum JPII. Na to niebiosa zesłały ogień – w ostatnich dniach dach budynku spłonął, dopełniając dzieła zniszczenia. Zdumiewające mogą być skutki jednego papieskiego błogosławieństwa! Janusz Palikot został ukarany przez sejmową komisję etyki za stwierdzenie, że Leszek Miller z powodu wysłania wojsk do Afganistanu i Iraku „ma krew na rękach”. Poseł Palikot słynie z ciętego języka, ale żeby karać go akurat za mówienie oczywistej prawdy? „Redaktor Terlikowski chyba naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego, że Kościół, w którym on jest aktywistą, jest dla wielu ludzi bardziej odrażający niż piekło” – zauważyła prof. Magdalena Środa. My powiemy więcej – niebo, nawet siódme, w którym wieczność trzeba by spędzić w towarzystwie Terlikowskiego, niechybnie okaże się piekłem. Najprawdopodobniej na czerwcowym katolickim Światowym Spotkaniu Rodzin Kościół ogłosi 6-miesięczny okres przygotowania do małżeństwa. Ma to zastąpić obecny czas 3 miesięcy i sprawić, że małżeństwa będą zawierane w bardziej przemyślany sposób, wobec plagi żądania kościelnych unieważnień. Obawiamy się, że skończy się na tym, że młode panie – zamiast w ciąży – będą przychodziły do ślubu z pociechami na ręku. W „Gościu Niedzielnym” znalazła się informacja, że w kościelnym centrum cudów w Fatimie pali się woskowe figurki wyobrażające… chore narządy. Ma to wywołać cuda uzdrowień. „Zabobon?” – wyprzedzająco pyta kościelna gazeta. „Raczej ochrzczony pogański zwyczaj” – uspokajająco odpowiada sam sobie „Gość”. Zatem wszystko może się okazać dobre, byle robiono to pod skrzydłami Kościoła. Arabia Saudyjska wydaje miliony dolarów na resocjalizację dawnych dżihadystów, fanatycznych bojowników islamskich. Uczy ich zawodu, dopłaca do aut i mebli, a nawet pomaga szukać żony. Miliony dolarów wart byłby każdy, kto znalazłby żonę lub męża dla Jarosława Kaczyńskiego, jeśli tylko pomogłoby to zakończyć smoleński dżihad i parcie na IV RP. Hiszpańscy socjaliści, obecnie pozostający w opozycji, domagają się wprowadzenia podatku od kościelnych nieruchomości. Rządząca prawica natychmiast i nie bez racji zarzuciła socjalistom hipokryzję, bo przez 8 lat swoich rządów nie zająknęli się na ten temat. Biskupi oświadczyli, że w przypadku wprowadzenia podatku ograniczą działalność Caritasu. I daj (również Polsce!) Boże! Wtedy pomoc dla ubogich, przejęta przez państwo, będzie wreszcie mniej kosztowna.
Sojusznicy Z
najomy zapragnął odwiedzić rodzinę w USA. Stać go na bilet, a zaproszenie ma na piśmie. – W końcu raz się żyje, jestem wolnym człowiekiem i odwiedzę piękny kraj wolnych ludzi – pomyślał i zaczął działać. Tak, działać, bo zanim zobaczy się Nowy Jork czy Dziki Zachód, trzeba wiele, oj, wiele zachodu tu, w Polsce. Pierwszego dnia łączył się ze słono płatną infolinią dla kandydatów do wiz i wypełniał w internecie długaśną ankietę, podając swoje operacyjne dane, których nie powstydziłby się żaden proboszcz w Katolandzie. Przez kolejne dni kompletował zaświadczenia: z pracy, z ZUS-u i z banku o stanie konta. Do tego jeszcze zaproszenie z tłumaczeniem, pokwitowanie wpłaty 150 dol. na konto ambasady oraz własne oświadczenie, że posiada żonę i dwoje dzieci, więc raczej wybierze powrót do nich niż zrywanie azbestu z USdachów. A na koniec uniżoną prośbę do Jego Ekscelencji Ambasadora, żeby wpuścił go do światowej oazy prawa, sprawiedliwości, wolności i miłości. Przytargał to wszystko z krańca Dolnego Śląska do centrum Warszawy dzień przed wyznaczoną następnego dnia rano audiencją. Musiał więc wynająć pokój w hotelu i żywić się przez dwa dni w okolicach Wiejskiej, czyli najdrożej w Polsce. Skoro świt wymoczył się w hotelowej wannie, wbił w najlepszy garnitur i wypachnił, żeby nie urazić amerykańskich nozdrzy polskim potem i naftaliną. Wreszcie podążył w stronę ambasady, po drodze kłaniając się nisko prezydentowi Reaganowi wykutemu w spiżu przez wdzięcznych Polaków. Stanął posłusznie w kolejce, a wpuszczony zaledwie po godzince przycupnął w środku na krzesełku, czekając na wyświetlenie się nadanego mu numerka. Dwie godziny. Ale cóż to są dwie godziny, albo ta jedna godzinka wcześniej i cały miniony tydzień (urlopu!) główkowania, załatwiania, wypełniania, dzwonienia, kompletowania, jeżdżenia, skoro za chwilę ma być jednym z tych szczęśliwców, którym Największy, Niezawodny Przyjaciel Polski uchyli swoich podwoi i pozwoli na własne oczy podziwiać najwspanialszą Demokrację Świata! Czekając tak w ambasadzie, nie żałował ani minuty poświęconego czasu, ani jednej spalonej kalorii. Tym bardziej że przecież oczekiwanie jest najpię… Jest! Jest jego numerek! Podchodzi z szerokim uśmiechem do Pani Konsul. Ochoczo odpowiada na zadawane łamaną polszczyzną pytania, chce żeby widziała, jak bardzo pragnie odwiedzić jej kraj. Przeprasza uniżenie, że nie wszystko rozumie, bo Pani Konsul zmęczona przechodzi na angielski. No, już chyba wszystko omówione, zweryfikowane. Wszystko gra! I jeszcze tylko jedno, ostatnie pytanie: – Kto pana zaprosił? – Znajomi. – W ankiecie napisał pan, że rodzina, to kłamstwo! – A bo to daleka rodzina, bardzo dawno ich nie widzia… – Nie kwalifikuje się pan, następny... W tym momencie od tygodnia zarezerwował sobie czas na ulgę i satysfakcję z poniesionych trudów. W pewnym sensie ulgę poczuł. W ciągu trzech chwil (niedowierzania, potem szoku, a na końcu ulgi) wyleczył się z Ameryki.
Jesteśmy jedynym narodem w Unii Europejskiej, w stosunku do którego USA stosują tak ostry reżim wizowy. Czemu zawdzięczamy tę niełaskę? Czy Amerykanów obraził Pułaski lub Kościuszko? Czyżbyśmy za mało dopłacali do amerykańskich firm nad Wisłą, dawali im zbyt mało ulg? Przecież wcale nie pyszczyliśmy o niedotrzymane przez jankesów umowy offsetowe za ich wadliwe F-16. A może jeszcze za mało polskich żołnierzy oddało życie w ich wojnach? Mało im tego, że włażąc w ich tłuste dupska (podobnie zresztą jak w dupska watykańskiego kleru), jesteśmy pośmiewiskiem całego Wschodu i Zachodu i narażamy się na zamachy terrorystyczne? Skąd bierze się przedziwna słabość polskich władz wszelkiej maści wobec Amerykanów? Może to skutek jakichś odwiecznych lęków przed kolejną utratą niepodległości? Szukanie oparcia w silniejszym? A może kompleksy? Wielkie mocarstwo budzi respekt i strach… No cóż, niestety, polska racja stanu jest mało mobilna. 22 lata temu założyliśmy sobie, że musimy być wierni USA, bo te wszystko i z każdym mogą zrobić, a ze stołu bogacza i dla nas coś spadnie. Nic z tych bajań nie wyszło. A i świat się już zmienił. USA to dziś tylko jeden ze światowych graczy. Nasza siła i pozycja zależą od relacji z wieloma państwami. Ponadto Amerykanie patrzą na Polskę przez pryzmat tamtejszej Polonii – słabej, podzielonej i kruchtowej. Nasi rodacy, choć liczni, nie liczą się na scenie politycznej, a rekinów biznesu też wśród nich niewielu. Weźmy Chicago, w którym mieszka ponad milion polonusów. Ilu mają radnych, członków stanowego i federalnego parlamentu? ZERO. Tak samo liczna populacja Latynosów w Chicago ma ich kilkunastu. Od lat na zjazdy Kongresu Polonii nie przychodzi nikt z władz miasta i stanu. Na najgłupszą latynoską imprezę przyjeżdża gubernator z całą świtą. Polacy w USA mają wizerunek religijnych fanatyków, pijaków i aspołecznych analfabetów (słabo mówią po angielsku). Jesteśmy znani z tego, że stawiamy kościoły i pomniki (JPII, Lech Kaczyński, Katyń), ale nie potrafimy ufundować na uniwersytecie skromnej katedry studiów polskich. Czy państwo, z którego pochodzi taka społeczność, zasługuje na poważne traktowanie? Co najwyżej na puste obietnice w czasie kampanii wyborczych. Faktem jest, że Polacy w USA (głównie sztandarowi katolicy) nagminnie przedłużają przyznany pobyt, pracują na czarno i oszukują w podatkach. To jednak nie usprawiedliwia upokarzającej procedury wizowej – selekcji, którą amerykańscy dyplomaci stosują w polish camp każdego roku wobec tysięcy Polek i Polaków. Nasze dumne rządy prawicowe i pseudolewicowe od 22 lat pozwalają, by jankesi traktowali nas jak podludzi i żebraków. Odpowiedź może być tylko jedna – natychmiast przywrócić wizy dla obywateli USA. Uderzy to w interesy ich firm w Polsce. Powinniśmy też wywalić z naszych lotnisk amerykańskich urzędników imigracyjnych, którzy dokonują selekcji wtórnej – decydują o tym, czy osoba z ważną wizą wejdzie na pokład samolotu! Przy logicznej i twardej postawie polskiego rządu władze USA w mig przepchną przez Kongres stosowną ustawę. Odwagi! Jeśli sami nie będziemy się szanować, to kto nas uszanuje? Na pewno nie Amerykanie i Watykańczycy – dwie najbardziej arogancki i chamskie nacje świata. JONASZ
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r. Po krótkim zastoju uzupełniamy listę księży uwikłanych w pedofilię o nowe pozycje. W tym o oficjalnego… duszpasterza młodzieży. Zacznijmy od najświeższego przypadku... 18 maja Prokuratura Rejonowa w Malborku postawiła zarzuty 40-letniemu ks. Dariuszowi S., wikariuszowi parafii św. Mateusza Apostoła w Nowym Stawie (woj. pomorskie, diecezja ełcka). Jest on podejrzany o popełnienie przestępstwa z art. 200 par. 1 kk. („Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”). W jego przypadku „inna czynność” oznacza onanizowanie niespełna 14-letniego chłopca. Ksiądz Dariusz to człowiek zamknięty w sobie, wyciszony, każdą wolną chwilę spędzał nad książkami, a urlopy – w podróżach po świecie. Zdolny kaznodzieja i stały współpracownik „Ekspresu Homiletycznego”, gdzie publikował „gotowce” kazań dla leniwych kolegów po fachu. W okresie 12 lat kapłaństwa pracował na posadzie wikariusza kolejno: w Sztumie, Kwidzynie i Pasłęku (wszędzie był dekanalnym duszpasterzem młodzieży!), a od
Wiosna pedofilów
Ksiądz kanonik Sławomir S. (w czarnym uniformie) już „urlopuje” w areszcie
Śledztwo „w sprawie” molestowania wszczęto pod koniec lutego z zawiadomienia matki pokrzywdzonego. Kobietę zaniepokoił fakt, że bardzo dotychczas pogodny i towarzyski dzieciak zaczął nagle unikać ludzi i popłakiwać po kątach. Skłoniła go do zwierzeń. Nie wiemy dokładnie, co usłyszała, ale znamy szczegół o świątobliwej ręce w majtkach, który wstrząsnął kobietą do tego stopnia, że napisała skargę do ordynariusza elbląskiego bp. Jana Styrny, a gdy ten nie zareagował, pobiegła do prokuratury.
Podejrzany ks. Dariusz S. zniknął z Nowego Stawu
sierpnia 2009 r. w Nowym Stawie, gdzie do jego obowiązków należała opieka nad lektorami oraz ministrantami. Dodatkowo nauczał religii w tamtejszej Szkole Podstawowej nr 2 im. Wincentego Pola. Używamy czasu przeszłego, bo wielebny już zniknął z miasteczka. Bez żadnego oficjalnego usprawiedliwienia ogłoszonego wiernym i szkolnej dziatwie przez księdza proboszcza Jerzego Pawelczyka (powiatowy kapelan strażaków), który każde inne wydarzenie personalne skrupulatnie odnotowuje w kronice parafialnej oraz coniedzielnych ogłoszeniach duszpasterskich. – Nie wiem, co się z nim dzieje. Wyjechał i nie udzielam na ten temat żadnych informacji – ucina rozmowę pleban.
GORĄCE TEMATY
Zgodnie z obowiązującą procedurą postępowania karnego chłopca przesłuchał sąd w obecności biegłego psychologa. Ekspert orzekł, że jego opowieść jest absolutnie wiarygodna. To przesądziło o nadaniu sprawie statusu „przeciwko osobie” i postawieniu księdzu zarzutów. – Do zdarzenia doszło tylko raz, w stosunku do jednego małoletniego. Nie mamy żadnych informacji o większej liczbie tego typu sytuacji – zastrzega Piotr Wojciechowski, zastępca szefa malborskiej prokuratury. Innymi słowy: wikary uległ chwilowej pokusie. A może zachowywał wcześniej dalej idącą ostrożność? – Ksiądz Darek był bardzo miły i przyjazny, ale jakiś dziwny. W wakacje 2010 roku zorganizował ministrantom kilkudniowy wyjazd
pod Suwałki, po którym mój syn oświadczył, że już nie będzie służył do mszy. Nie dopytywałam wówczas o przyczynę. Dopiero teraz wspomniał, że ksiądz niby tak w zabawie obmacywał podopiecznych – mówi matka byłego ministranta w Nowym Stawie. – Już z poprzednich parafii ciągnęły się za nim opinie, że „lubi chłopców”, zwłaszcza tych młodszych, a do ekscesów miało jakoby dochodzić również na pielgrzymkach. Było to bardzo niepokojące i nie pojmuję, dlaczego biskup dał mu etat katechety w naszej szkole – podkreśla nauczycielka z nowostawskiej podstawówki. Po wybuchu afery ordynariusz zawiesił podwładnego w czynnościach i skierował na urlop. Tym razem zdrowotny... ~ ~ ~ Co najmniej trzymiesięczny (z wyraźnie już rysującą się opcją na przedłużenie) „urlop” spędza w areszcie ksiądz kanonik Sławomir S. (48 l.), proboszcz parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Sz. (diecezja łowicka), który trafił za kratki 4 kwietnia na mocy postanowienia Sądu Rejonowego w Rawie Mazowieckiej. Prokuratura zarzuca mu kontakty seksualne z trzema „małoletnimi poniżej lat 15” (por. „Wielka noc pedofila” – „FiM” 15/2012). Dowody są na tyle mocne, że Sąd Okręgowy w Łodzi oddalił zażalenie na areszt złożone przez obrońcę kanonika, podkreślając w uzasadnieniu zagrożenie wysoką karą i realne prawdopodobieństwo matactwa. Adwokat załączył do wniosku petycję z setkami podpisów parafian domagających się natychmiastowego uwolnienia „ukochanego duszpasterza”, który żadną miarą nie mógł dopuścić się tak ohydnych przestępstw, skoro jest „dobrym gospodarzem” oraz „wybudował kościół”. – Po wszystkich wsiach wchodzących w skład parafii chodziły od domu do domu bojówki z kółka różańcowego. Strach było nie podpisać – tłumaczy sadownik z J.
3
~ wielokrotnie goszczącego na naszych łamach ks. Wojciecha R., byłego proboszcza parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu, oskarżonego o molestowanie dwóch chłopców. Tym razem nic więcej o nim nie napiszemy, ponieważ dwukrotnie sygnalizowaliśmy datę (zapowiedzianą przez sąd) zakończenia tajnego procesu i każdorazowo obronie udało się wywieść w pole oczekujących na korytarzu żurnalistów, zgłaszając kolejne wnioski dowodowe; ~ ks. kpt. Jacka S., kapelana wojskowego z Legionowa aresztowanego w połowie stycznia 2012 r. za seks z 14-latką oraz późniejsze nakłonienie jej do aborcji. Akt oskarżenia jest już gotowy. ~ ~ ~ Opisując pedofilów w sutannach, zdarza się, niestety, że gubimy ich z oczu po wyciszeniu skandali. A co robią z nimi szefowie? Ksiądz Henryk A. był od niespełna roku proboszczem swojej pierwszej parafii Wniebowzięcia NMP w Różance (diecezja świdnicka), gdy z dniem 1 kwietnia 2009 r. biskup ordynariusz Ignacy Dec odwołał go ze stanowiska i skierował na urlop zdrowotny. Faktycznym powodem było dziecko poczęte przez 15-letnią
Strach towarzyszy też na każdym kroku 19-letniemu już dzisiaj młodzieńcowi, który jako pierwszy zdecydował się zgłosić przestępstwo, oraz jego rodzinie. Obelgi, zapowiedź zemsty, obietnice „kary boskiej” w postaci spalenia gospodarstwa, pomówienia, prowokacje... – Szkoda, że na tym etapie ludzie nie mogą poznać treści nagranej przez poszkodowanego rozmowy z proboszczem. Prawda jasno z niej wynika, bo ksiądz sam przyznał się do winy i jeszcze mu groził, jeśli nie dochowa tajemnicy – podkreśla osoba zbliżona do śledztwa. Kuria w Łowiczu zapewnia, że „decyzje organów państwowych” będą dla niej wiążące, ale na razie obowiązuje domniemanie niewinności, więc „bardzo współczujemy księdzu Sławkowi i modlimy się za niego” – pociesza konfratra rzecznik prasowy ks. Piotr Karpiński. ~ ~ ~ (Nie)szczęśliwy tatuś ks. Henryk A. Prokuratura Rejonowa w Kęuczennicę z Wałbrzycha, którą pletrzynie wciąż jeszcze prowadzi śledzban (będąc jeszcze wikarym parafii two „w sprawie” podejrzeń dotycząśw. Jerzego i Matki Bożej Różańcocych molestowania seksualnego jewej w Wałbrzychu) przygotowywał denastu dziewczynek przez ks. Jado bierzmowania, zaś w chwilach wolrosława M., proboszcza parafii Matnych od religijnych ceregieli brał ki Boskiej Królowej Polski w Garbdo łóżka. Po narodzinach wyparł się nie (diecezja warmińsko-mazurska). ojcostwa i nie chciał płacić alimenPostępowanie wszczęto 30 kwiettów, ale zlecone przez sąd badania nia (por. „Garderobiany” – „FiM” DNA ujawniły nagą prawdę, więc 20/2012), ale sąd nie zdążył przetrzeba było uciekać (szczęśliwym dlań słuchać wszystkich domniemanych trafem „bierzmowana” nie złożyła zaofiar, więc na ostateczne decyzje wiadomienia o przestępstwie). Już trzeba zaczekać. we wrześniu trafił do parafii Deszcz– Bardzo proszę powściągnijcie no w sąsiedniej diecezji zielonogórzainteresowanie, bo to nie służy sko-gorzowskiej. „Życzymy księdzu śledztwu – napomina nas Jarosław Henrykowi Bożego błogosławieństwa Duczmalewski, szef prokuratury i ludzkiej życzliwości na czas pobytu w Kętrzynie. w naszej parafii” – ogłosił z ambony ~ ~ ~ proboszcz ksiądz Janusz Drgas. Gwoli ścisłości dodajmy, że na fi(Nie)szczęśliwy tatuś ksiądz jest obecniszu znajdują się sprawy: nie rezydentem parafii w powiato~ ks. dr. Bogusława P. z Puwym mieście K. oraz… katechizuje ław (archidiecezja lubelska), który i przygotowuje do bierzmowania młowkrótce stanie przed Sądem Rejodzież z tamtejszego Zespołu Szkół nowym w Krasnymstawie oskarżony Ponadgimnazjalnych. o molestowanie w Niemczech 11-letniego ministranta; ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Wdówki futbolowe Przed Euro są do kupienia koszulki z hasłem: „Mam piłkę w dupie”. Jest na nich ludzik z wystającym i baaardzo okrągłym tyłkiem. A pisarka Karolina Macios założyła internetowy klub „Wdówek Futbolowych”. Dla wszystkich kobiet, które mają piłkę tam, gdzie ludzik z koszulki, za to ich mężowie czy partnerzy – nie! Takie kółko wzajemnego wsparcia, kiedy już się zacznie. Macios napisała też książkę pod tym samym tytułem. Akcja rozgrywa się teraz. W dniach przed Euro. I jeszcze w czasie, kiedy Euro już jest. Bohaterka, niejaka Marta, ma męża kibica, 8-letniego syna i jest w 7 miesiącu ciąży. Jest gorąco, siedzą w mieszkaniu klitce, a za oknem tłum kibiców, którzy krzyczą, piją i puszczają pawie. Bohaterka obija się brzuchem o małżonka, który większość czasu spędza przed telewizorem. I jest coraz bardziej wkur... To wszystko sprawia, że przecina kable od telewizora i chce się rozwodzić. W przerwach między meczami małżonkowie chodzą do szkoły rodzenia (wprawdzie jeden poród już odbębniony, ale bez tej szkoły, więc Marta łudzi się, że jak poduczą, to będzie mniej bolało). Tam bohaterka spotyka inne piłkarskie wdówki i ich mężów kibiców. „I kiedy my wypisywałyśmy na tablicy wszystko, co kojarzy nam się z rodzeniem dziecka, oni zebrali się
K
w kącie sali i z ożywieniem wymieniali uwagi na temat kadry polskiej. Jedna z dziewczyn z terminem na połowę czerwca modliła się o ciążę przenoszoną: »Niby jak mam rodzić w trakcie Euro?!«”. Takie piłkowe mistrzostwa mogą być wybawieniem dla podupadającego związku! – twierdzą, na odwyrtkę, psycholodzy. Chodzi o wspólną radość z sukcesów ulubionej drużyny. Ewentualnie – częstszy wariant w polskich domach – o wspólne opłakiwanie klęski na murawie. Ale to opcja dla kibicki (rzadkość) lub mistrzyni w udawaniu. A co oni w TYM, piłce znaczy, widzą? – głowi się autorka książki i jej babskie bohaterki. Specjaliści od mózgów (nie tylko męskich) wiedzą co. Przez tysiące lat mężczyźni polowali, a kobiety obrabiały jedzenie i zajmowały się
ażda instytucja ma swoją piętę achillesową. Piętą achillesową polskiego Sejmu jest poseł Pięta. Stanisław Pięta. Kiedy PO chce kogoś obrzucić błotem, to za rurę z obelżywościami robią usta profesora Stefana Niesiołowskiego, a jeśli PiS chce na kogoś napluć, a osobliwie na gejów i lesbijki, to za dyżurną plujkę robi pan Stanisław. Jest mniej bystry od Niesiołowskiego, ale za to brutalniejszy. Cóż, praca w Sejmie to w ogóle bywa brudna robota, ale niektórzy dali się wynająć do ról wyjątkowo popapranych. Stanisław Pięta, choć dyżuruje przy nieczystościach, także ma swoje marzenia. Kiedyś jego przyjaciele z „Gazety Polskiej” zdradzili, że marzy mu się uprawianie polityki za pomocą pistoletu. Nie wiadomo, czy chodzi o strzelanie do wiwatu, czy w tył głowy, ale wiadomo, że nie brzydził się poprzeć tzw. Marszu Niepodległości, w którym tłumnie maszerują łysi chłopcy niestroniący od przemocy. W sumie każdy ma takich sojuszników, na jakich zasługuje. Łysole mają Piętę, a Pięta łysoli. Tym ostatnim z pewnością podobał się niedawny występ katolickiego posła Pięty, w którym po raz kolejny już w swej karierze zestawił ludzi homoseksualnych z zoofilami i nekrofilami. Klub nagrodził go za te prostackie porównania brawami. Przecież po to wysłano go na mównicę, żeby zalał ją zwyczajowymi przy takich okazjach nieczystościami. Wiadomo było, co Pięta może powiedzieć, i to właśnie zrobił – nie ma w tym żadnego przypadkowego wyskoku ani przypadku.
dziećmi – opowiada Barbara Pease, psycholożka, autorka książki „Dlaczego mężczyźni nie mają pojęcia, a kobiety zawsze chcą mieć więcej butów”. Od XVII w. rolnictwo rozwinęło się na tyle, że nasi myśliwi zyskali więcej wolnego czasu. Zaczęli więc wymyślać sobie gry i zabawy, w tym również futbol. I takie uczestnictwo w meczu, nawet przed telewizorem, stanowi namiastkę polowania – w grupie innych ścigających „zwierza” samców. Odwieczny rytuał wyruszania na łowy zmienili w rytuał wspólnego kopania piłki lub oglądania, jak inni kopią. Przy okazji – jak udowodniono – oglądanie meczu wpływa na męski układ hormonalny, co częściowo wyjaśnia, dlaczego kibicowanie staje się dla niektórych nałogiem. Wielu psychologów twierdzi również, że to swoista forma terapii. Mężczyzna – któremu z zasady nie wolno okazywać uczuć – może sobie do woli wrzeszczeć i płakać, a drugi samiec nie potępi, bo robi to samo. „Mąż mnie zdradza. Nie dość, że na moich oczach, na naszej kanapie, to jeszcze z kilkunastoma spoconymi facetami!” – lamentuje bohaterka książki, pocieszając siebie i inne nieszczęśnice: Euro, Euro i… po Euro. JUSTYNA CIEŚLAK
Agresywny, nienawistny stosunek do homoseksualności jest zresztą nie tylko PiS-owską piętą achillesową, to polska haniebna specjalność w wymiarze międzynarodowym. Ostatnio było w Parlamencie Europejskim głosowanie przeciwko rozmaitym przejawom homofobii w Unii i w naszym sąsiedztwie. Ogromna większość (4 na 5) europosłów, nie tylko z lewa, głosowała za rezolucją potępiającą przemoc i przejawy dyskryminacji. Ale były wyjątki. Jak myślicie, gdzie było najmniej głosów „za”? Na 27 krajów w UE najmniejszy odsetek głosów wymierzonych w homofobię był wśród Polaków. Wypadliśmy statystycznie gorzej niż Litwa mająca opinię skrajnie homofobicznej. Natomiast w takim kraju jak Rumunia, ostatnim w Europie, gdzie karano za homoseksualność (jeszcze kilka lat temu), tylko jeden deputowany na 25 nie chciał potępić homofobii. Wśród Polaków było takich 29, a zaledwie 12 poparło rezolucję. Zapewne ciekawi Państwa, kim są ci europosłowie. Obok rozmaitych zwyczajowych homofobów – różnych Legutków, Kurskich i Bielanów – znajdziecie nobliwego profesora Jerzego Buzka, byłego szefa Parlamentu Europejskiego. Natomiast deputowana Róża grafini von Thun und Hohenstein (też z PO, jak i Buzek), która ma zwykle usta pełne proeuropejskich frazesów, nie była łaskawa zająć żadnego stanowiska przy głosowaniu. Taki trudny był wybór? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Pięta sejmowa
Prowincjałki 62-letnia Małgorzata L. przez całe życie pracowała jako nauczycielka i zarabiała grosze. Postanowiła, że na emeryturze nie będzie udawać życia. Jako „profesor nauk matematycznych” albo „pracownik amerykańskiej agencji kosmicznej NASA” wyłudzała od ludzi pieniądze na inwestycje, które miały pomnażać ich majątek. Przez 3 lata uzbierała w ten sposób 2 miliony złotych, które przehulała.
ŻYĆ, NIE UMIERAĆ
Naga jak Pan Bóg stworzył 63-letnia Niemka opalała się w niedzielę na plaży w Świnoujściu. Wzbudziło to taką sensację, że w krótkim czasie słońce przesłoniło jej kilkudziesięciu gapiów. Interweniowała policja. Nie po to, żeby gapiów rozpędzić, ale by cudzoziemkę zmobilizować do włożenia szlafroka.
GORSZYCIELKA
W Otocznej Gil od lat kłóci się z Ossolińskimi. Albo Ossolińscy z Gilem – tego już nikt tu nie pamięta. Stanisław Gil ma 80 lat. Sędziwy wiek nie przeszkadza mu jednak w wymyślaniu sposobów na to, jak uprzykrzyć sąsiadom życie. Ostatnio oblewa ich ropą.
KARGUL I PAWLAK
Sześciu 300-kilogramowych jałówek poszukuje policja z nakielskiego posterunku. Krowy zniknęły z obory w Chwałszycach nad ranem. Choć kolegom z Nekli pomagają śledczy z Wrześni, krów jak nie było, tak nie ma. Mieszkańcy wsi swoje wiedzą – twierdzą, że dorodne jałówki trafiły na komunijne stoły.
KROWY KOMUNIJNE
Wiesław S., doświadczony myśliwy, dostał zgodę na odstrzelenie łani. Usadowił się na ambonie i czekał. A kiedy w krzakach zauważył zwierzę, strzelił. Prosto w serce dorodnego jelenia. Sądowi tłumaczył, że zapomniał na polowanie okularów. Za pomyłkę zapłaci 6 tys. zł. Opracowała WZ
ŚLEPY TRAF
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Posłowie Ruchu Palikota nie uczestniczą już, jak to bywało na przykład za czasów SLD, w uroczystościach kościelnych, nie zapraszają na święcenie biur poselskich, nie całują pierścieni. To musi szokować rozpasany kler. (poseł Robert Biedroń, RP)
Nakaz demonstrowania radości Euro zaczyna przybierać formę karykaturalną. Na każdym niezadrukowanym dotąd skrawku etykiety, opakowania albo plastikowej butelki obowiązkowo musi się znaleźć dowód niebywałego entuzjazmu, z jakim podchodzimy do mistrzostw kontynentu w piłce kopanej. (Kamil Durczok, dziennikarz)
Kto należał do PRON?! Kto jadł obiadki z I sekretarzem partii?! Kto sprzedawał mecze?! Kto krzyczał do „Solidarności”: „Do roboty, darmozjady!”?! Dzisiaj się przykleił do prawicy, do PiS i sieje zamęt. Przykleiło się gówno do okrętu i krzyczy: „Płyniemy!”. (Grzegorz Lato, prezes PZPN, o pośle Janie Tomaszewskim)
Skoro państwo czuje się zbyt biedne, aby zadbać o emerytury matek, które porzuciły pracę, aby zajmować się swoimi chorymi dziećmi, to dlaczego miałoby opłacać składki za misjonarzy i zakonników? (Agata Nowakowska, publicystka)
Niestety, polski papież nie udał się nam, podobnie jak nie udały się nasze powstania, organizacja lotu do Smoleńska czy służba zdrowia. (Piotr Szumlewicz, publicysta, redaktor książki „Ojciec nieświęty”)
Nie można mówić, że Kościół katolicki to coś zupełnie innego niż Pan Bóg? Chrystus założył Kościół, a Chrystus się nie myli (…). Skoro papież Benedykt XVI usunął z Kodeksu wszelkie zapisy ułatwiające procedurę odejścia z Kościoła, to najwyraźniej nie są one potrzebne. (Tomasz Terlikowski, dziennikarz katolicki)
Poseł Palikot, występując z Kościoła, zamachnął się na własną duszę. (ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”) Wybrał AC
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
NA KLĘCZKACH
NIE ZAWETOWALI Mimo protestów i gwałtownego sprzeciwu środowisk pisowskich („gejowski faszyzm” posła Stanisława Pięty) ustawa przeciwko mowie nienawiści (Ruchu Palikota i SLD) oraz ustawa o złagodzeniu paragrafu o obrazie uczuć religijnych (SLD) przeszły bez problemu do dalszych prac w komisjach parlamentarnych. MaK
ŚWIĘTY DZIEŃ DZIECKA i wśród Polonii. Spłoszeni biskupi szykują ponoć dla Natanka kolejną karę – oficjalną ekskomunikę. MaK
TAKI INSPEKTOR!
Na 2 tygodnie przed premierą wycofano z dystrybucji kinowej film „Gdy budzą się demony”. Reżyserem obrazu poświęconego założycielowi Opus Dei jest Rolland Joffe, twórca słynnych „Pól śmierci” i „Misji”. Przyczyn rezygnacji dystrybutora – Monolith Films – nie są znane. Ale coś nam się wydaje, że ktoś się przestraszył kościelnych demonów już obudzonych i od wieków wiszących nad Polską. MaK
Toruńska policja zebrała się na odwagę i chce uchylenia immunitetu posłance Annie Sobeckiej. Zdaniem funkcjonariuszy posłanka złamała prawo, płacąc grzywnę za księdza Tadeusza Rydzyka. Sobecka twierdzi, że policja „działa na zamówienie polityczne” po to, aby świętą posłankę „zdyskredytować w oczach opinii publicznej”. To, będąc świętą rydzykową, można być jeszcze bardziej zdyskredytowanym?! MaK
ZAMIAR EWENTUALNY Sąd Okręgowy w Gdańsku kontynuuje sprawę potencjalnej obrazy uczuć religijnych, jakiej miał dopuścić się Adam „Nergal” Darski poprzez podarcie Biblii. Sąd pierwszej instancji uniewinnił artystę. Tymczasem sąd okręgowy, do którego złożono zażalenie, zwrócił się z pytaniem do Sądu Najwyższego o interpretację kodeksu karnego. Chodzi o kwestię tego, czy do obrazy uczuć religijnych dochodzi tylko wtedy, gdy sprawca działa z „zamiarem bezpośrednim”, czy także wtedy, gdy jest powodowany „zamiarem ewentualnym”. Obawiamy się, że niedługo będzie można zostać skazanym za obrazę uczuć, działając nawet „bez jakiegokolwiek zamiaru”. MaK
W podszczecińskiej Czarnej Łące stanął kościół namiotowy („FiM” 20/2012). Jak to często w Katolandzie bywa – za zgodą biskupa, ale bez zgody władz budowlanych. Tamtejszy powiatowy inspektor budowlany nie przestraszył się jednak Kościoła i wlepił mandat proboszczowi. Jego wysokość pozostaje tajemnicą. MaK
DOMKI DO GOLENIA „Rzeczpospolita” donosi, że mimo spadku liczby praktykujących w Polsce buduje się obecnie kilkaset kościołów. Niemal wyłącznie jest to jednak kościelna ekspansja na tereny podmiejskich nowych osiedli domków jednorodzinnych klasy bogatej i średniej. Nowe kościoły są na ogół mniejsze i skromniejsze niż te budowane przed laty. Tymczasem w Niemczech na sprzedaż czeka aż 1/3 (!!!) spośród wszystkich budynków sakralnych, a jest ich łącznie ponad 100 tysięcy. MaK
TO IDZIE MŁODOŚĆ! W Miastku na Pomorzu powstało koło Ruchu Palikota złożone w dużej mierze z tegorocznych maturzystów. Poza legalizacją marihuany młodzi chcą wyprowadzenia religii ze szkół. Obiecali też uczestniczenie w posiedzeniach rady miejskiej. Na razie w roli obserwatorów. MaK
JAK TRWOGA… HUFCE RYCERSKIE Mimo anatem rzucanych przez episkopat nie przestają rosnąć szeregi Rycerzy Chrystusa Króla, bractwa religijnego prowadzonego przez księdza Piotra Natanka. Wyznawców przywdziewających na swoje uroczystości czerwone płaszcze jest już ponoć 2,5 tys. w całej Polsce
KOŚCIÓŁ NA STADIONY Jeszcze tak niedawno księża katoliccy podśmiewywali się ze świadków Jehowy, że imają się tanich chwytów marketingowych i organizują wielkie zgromadzenia na stadionach. Tymczasem z okazji 40-lecia powstania diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej zorganizowano zgromadzenie kilkunastu tysięcy osób na stadionie właśnie. Rozumiemy, że w zlaicyzowanym regionie katolicy powinni mieć świadomość, iż jest ich jeszcze wciąż niemało. Choćby tylko od święta. MaK
DEMONY OBUDZONE
MĘCZENNICA
z wiary”. Czy jednak stara nadwiślańska tradycja zrzucania odpowiedzialności na Pana Boga może być „pośmiewiskiem z wiary”? MaK
Firma DSS (wykonawca autostrady A2), oskarżana publicznie o niepłacenie na masową skalę podwykonawcom, postanowiła… zamówić mszę w intencji „przełamania kryzysu w przedsiębiorstwie”! Naszym zdaniem to czystej wody głupota, ale kontrahenci uznali tę inicjatywę „za robienie pośmiewiska
PROBOSZCZ ORZE Ksiądz dobrodziej z parafii w Niedźwiadnej w podległych sobie wioskach zarządził błagalne modły o pozyskanie „wsparcia z nieba” dla zapewnienia tegorocznych, obfitych plonów. Dziękując tym wszystkim, którzy poprzez złożenie na jego ręce ofiary pieniężnej „zaświadczyli o potrzebie Bożej pomocy”, wyliczył, ile rodzin z poszczególnych miejscowości zrzuciło się na ten okup. Summa summarum za dziesięciodniowe pośrednictwo w wypraszaniu łask u Pana B. wielebny od rolników z 10 wiosek zainkasował 1705 zł. Musiał nią być podłamany, bo pokusił się o refleksje: „Ze smutkiem należy stwierdzić, że coraz mniej rodzin przybywa na te nabożeństwa (…). Nadchodzą wcale niełatwe czasy, kiedy mieszkanie na wsi niekoniecznie będzie wiązało się z uprawą roli czy dojeniem krów, a raczej z wyglądaniem listonosza, przynoszącego skromną emeryturkę lub zapomogę”. Niestety, nie mamy dobrej nowiny dla proboszcza z Niedźwiadnej. Nadeszły już bowiem czasy, kiedy mieszkanie na wsi niekoniecznie musi się wiązać z poddaństwem Kościołowi i obowiązkiem opłacania czarów. AK
TRUPIA RELIGIA Przed zgubnym skutkiem noszenia symboli śmierci (np. trupie czaszki) przestrzega ksiądz Przemysław Sawa, przepytywany przez „Nasz Dziennik”. Uważa on, że takie symbole są związane m.in. z satanizmem i samo ich noszenie to „identyfikacja z konkretną rzeczywistością zła”. Jak w takim razie ocenić propagowanie przez Kościół wieszania krzyży i krzyżyków? To przecież symbole śmierci, w dodatku męczeńskiej! MaK
Pierwszy czerwca na całym świecie obchodzony jest jako Międzynarodowy Dzień Dziecka. To stricte świeckie święto w Polsce niektóre dyrekcje szkół postanowiły ukraść dzieciakom, zamieniając je w Parafialny Dzień Dziecka i wykorzystując do kościelnej indoktrynacji. I tak w piątek, 1 czerwca, uczniowie z publicznej Szkoły Podstawowej w Dulsku oraz Niepublicznej Szkoły Podstawowej w Sokołowie wraz z nauczycielami – po obejrzeniu pokazów umiejętności strażaków i policjantów na boisku szkolnym – mają się stawić na wspólne świętowanie Dnia Dziecka, zorganizowane w parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Dulsku. Przy kościele wspólnie z proboszczem zaplanowano dla nich „nadzwyczajną atrakcję” w postaci tzw. maratonu biblijnego, czyli głośne czytanie Ewangelii. Jako pierwszy w czytaniu Biblii wystartuje wójt gminy Radomin, następnie sztafetę przejmą nauczyciele, a po nich mają występować uczniowie. Szkolne obchody Dnia Dziecka zakończy parafialne ognisko i pieczenie kiełbasek, które – w związku z katolickim postem obowiązującym w piątek – będą konsumowane za specjalną dyspensą proboszcza! AK
DAWNYCH KOMUNII CZAR Franciszek Kamecki, proboszcz parafii w Grucznie, z wielkim rozrzewnieniem wspomina pierwszokomunijne imprezy sprzed 47 lat. „Pamiętam, że w pierwszej mojej parafii wikariuszowskiej z proboszczem motocyklem czeską Javą objeżdżaliśmy z entuzjazmem wioski parafii Nowa Cerkiew bez zaproszenia, a ludzie na hasło: »Ksiądz proboszcz« chowali wódkę pod stół. Gdzież tamte chwile i zwyczaje?”. A dziś cóż z tego pozostało... „Zdarza się, chociaż coraz rzadziej, że ksiądz lub katechetka są zapraszani do domów na przyjęcia pierwszokomunijne (nie
5
wymagamy tego ani nie domagamy się zaproszenia, bo jesteśmy wystarczająco zmęczeni tego dnia)” – stwierdza z żalem. AK
ROZWÓD Z KOŚCIOŁEM Norweski parlament wprowadził nowe zapisy do konstytucji, które zakończyły prawie 500-letni związek państwa z Kościołem luterańskim. Kościół ten przestał być wyznaniem oficjalnym, a państwo jest całkowicie świeckie. Zlikwidowane zostało m.in. ministerstwo ds. religii. Zmiany popierają wszystkie partie znajdujące się w norweskim parlamencie. Jednocześnie poinformowano, że w Norwegii rośnie liczba katolików. Po raz pierwszy od czasów reformacji przekroczyła 100 tys. osób, czyli 2 proc. ogółu społeczeństwa. Co trzeci tamtejszy katolik ma polskie obywatelstwo, ale wśród katolików z norweskim obywatelstwem większość to także potomkowie Polaków. ASz, MaK
DATEK ZA OBRAZĘ Spór między Watykanem a włoską firmą odzieżową Benetton zakończył się „datkiem charytatywnym”. W ubiegłym roku firma Benetton prowadziła akcję promocyjno-społeczną piętnującą nienawiść. Na billboardach reklamowych można było zobaczyć m.in. całującego się premiera Izraela z prezydentem Autonomii Palestyńskiej, przywódców USA i Chin w tej samej pozie, a także Benedykta XVI i jednego z islamskich imamów. Tylko Watykan zareagował na kampanię z gigantycznym oburzeniem. Władze Watykanu zagroziły firmie procesem, ale ostatecznie doszło do ugody. Plakaty zostały wycofane, a firma przyznała, że „uraziła uczucia wiernych” (choć nie wiadomo jakie, bo przecież nie religijne), i ofiarowała nieujawnioną publicznie, choć konkretną kwotę pieniędzy na „działalność charytatywną Kościoła”. To dopiero uspokoiło „uczucia wiernych”. MaK
6
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Dobitnym tego przykładem jest złamana kariera o. Maksymina Tandka (43 l.), charyzmatycznego franciszkanina, będącego pomysłodawcą, budowniczym i pierwszym rektorem Wyższej Szkoły Filologii Hebrajskiej w Toruniu. Przypomnijmy, że w połowie grudnia 2010 r. został on stamtąd wykopany do peryferyjnego, jeśli chodzi o znaczenie, klasztoru w Gdańsku Nowym Porcie. Ofijalnym powodem był „brak współpracy z Prowincją w zakresie prowadzenia uczelni oraz niewywiązywanie się z nałożonych przez założyciela obowiązków dotyczących funkcjonowania
Maksymin (z prawej) i Filemon w czasie, gdy było im jeszcze do śmiechu...
Niepokorni muszą odejść Feudalny w swej naturze Kościół tnie równo z trawą duchownych, którzy bez zezwolenia wyrastają ponad przeciętność. WSFH” – wyjaśnił nam rzecznik poznańskiej Prowincji św. Franciszka z Asyżu o. Leonard Bielecki, podkreślając, że „z przyczyn wewnątrzzakonnych” głównodowodzący franciszkanami o. Filemon Janka zakazał o. Maksyminowi udzielania jakichkolwiek wywiadów (por. „Szkoła biznesu” – „FiM” 2/2012). Tymczasem według ściśle niegdyś związanego z byłym rektorem pracownika WSFH prawdziwy problem polegał na tym, że:
M
~ posiadając swobodny dostęp do multimilionera Romana Karkosika oraz utrzymując bardzo ciepłe kontakty z jego żoną Grażyną, w której towarzystwie obracał się nawet w kręgach światowej finansjery, załatwiał pomoc materialną dla uczelni, zamiast dzielić się swym szczęściem z zakonem. – On nawet pozwalał sobie na usunięcie krzyża ze szkoły i odsłonięcie tablicy upamiętniającej żydowskiego rabina! Gwardiana toruńskiego
ocą kolejnego cymbalstwa Narodowego Funduszu Zdrowia, z dniem 30 czerwca zdecydowana większość lekarzy straci prawo do wystawiania recept na leki refundowane, a pacjenci zostaną skazani na pełną odpłatność. Przyczyną jest masowa odmowa podpisywania przez medyków nowych umów, na co dano im czas do końca maja. „W przypadku niewyrażenia zgody na zawarcie aneksu lub w przypadku nieodesłania obu egzemplarzy aneksu i załącznika w terminie do dnia 31 maja 2012 r. wypowiadam dotychczasową umowę o upoważnieniu do wystawiania recept na leki i wyroby medyczne objęte refundacją i rozwiązuję tę umowę z dniem 30 czerwca 2012 r.” – pisma przewodnie tej treści otrzymali lekarze na początku maja. Wzmiankowanymi w nich dokumentami są: czysty blankiet nowej umowy między dyrektorem właściwego terytorialnie Oddziału Wojewódzkiego NFZ i adresatem przesyłki, a także wykazem kar, z którymi musi się pogodzić w przypadku uchybień. Jakich, za co? Popatrzmy... Lekarz musi zwrócić refundację (z ustawowymi odsetkami) w przypadku wypisania recepty: ~ „nieuzasadnionej udokumentowanymi względami medycznymi” – na przykład leczenie ewidentnie chorej tarczycy bez wcześniejszej pisemnej konsultacji ze specjalistą endokrynologiem, na którą trzeba poczekać w kolejce średnio pół roku;
klasztoru krew zalewała, że Maksymin ma takie wpływy, a mnisi z nich nie korzystają – tłumaczy nasz rozmówca; ~ wokół o. Tandka skupiła się przyklasztorna wspólnota „Ufność”, licząca w apogeum około 500 zdeklarowanych wyznawców. Jej spotkania gromadziły więcej osób niż normalne msze w przyklasztornym kościele, a na specjalne imprezy w intencji uzdrowienia przyjeżdżały autokary z całej Polski. – Prawdę mówiąc, takie ślepe przywiązanie do jednego kapłana pachniało już sekciarstwem i niepokoiło samego Maksymina. Dostał wprawdzie do „pomocy” egzorcystę
~ „niezgodnej z uprawnieniami świadczeniobiorcy” – ot, choćby osobie pracującej za granicą; ~ na specyfik niemieszczący się w urzędowym wykazie („Charakterystyka Produktu Leczniczego” obejmuje prawie 3 tys. pozycji i jest nowelizowana co dwa miesiące!) – na przykład zaordynowanie leku przypisanego do innej choroby, lub antybiotyku na anginę, bez dokładnych laboratoryjnych badań
o. Florencjana Szymańskiego, ale dla ludzi liczył się tylko on. Myślę, że właśnie to przelało czarę goryczy przełożonych – dodaje były współpracownik zakonnika. Wyjazd do Nowego Portu nie ustabilizował sytuacji, bowiem członkowie „Ufności” nieustannie bombardowali o. Filemona petycjami o wyznaczenie nowego opiekuna, a nawet wybrali się do Gdańska na umówioną mszę pod przewodnictwem o. Maksymina. Zwiedziawszy się o tej wycieczce, prowincjał wykonał genialny ruch: gdy autokary z wiernymi były już na rogatkach Torunia, o. Janka wezwał podwładnego do natychmiastowego stawiennictwa w centrali. Ponieważ „Ufność” też miała swoje wtyki, ekspedycja zawróciła i ruszyła na Poznań. Członkowie wspólnoty z pieśnią na ustach oblegali przez kilka godzin klasztor, usiłując spotkać się z prowincjałem i wręczyć mu kolejną petycję, ale nie zdołali sforsować bramy. – Mnisi wyraźnie robili sobie jaja, bo z okien błyskały flesze, prawdopodobnie robili pamiątkowe zdjęcia, a furtian wykrzykiwał zza zamkniętych drzwi, żeby ludzie poszli w cholerę i przestali zachowywać się jak bydło – relacjonuje obserwator incydentu. W drodze powrotnej do Torunia wierni spotkali „przypadkowo” o. Maksymina na stacji benzynowej pod Gnieznem. Fortuna wyjątkowo tego dnia sprzyjała obu stronom, bo kilkanaście kilometrów dalej ich drogi (zakonnik wracał do Gdańska) już się rozmijały. Po krótkiej naradzie udali się do pobliskiej katedry, gdzie
Dodajmy wreszcie, że za każde niepowiadomienie NFZ o zmianie miejsca urzędowania lub adresu do korespondencji lekarz zapłaci 100 zł, a jego umowa ulegnie automatycznemu rozwiązaniu, jeśli zawrze dodatkową z innym oddziałem NFZ i nie poinformuje o tym pisemnie macierzystego. Wspomniane kary finansowe podlegają oczywiście sumowaniu (za 3 wadliwe recepty 900 zł), zaś dla recydywistów, którzy dopuszczą się tego
dla lekarzy i żadnej dolegliwości dla NFZ. Tak ją skonstruowano, że ja muszę wystawić receptę oraz spełnić zawiłe wymagania biurokratyczno-prawne, a NFZ refunduje lek osobie niebędącej stroną umowy. Innymi słowy: pieniądze otrzymuje pacjent, natomiast zwrot refundacji i drakońskie kary dotykają tylko mnie, mimo że recepta nie jest żadnym czekiem, lecz tylko zleceniem na zakupienie leku. Wątpię, żeby ktokolwiek zaakceptował takie warunki – podkreśla lekarka rodzinna. I jeszcze jedna wisienka: oto do przesyłanych lekarzom druków dołączono polecenie, aby w umowach i aneksie nie wpisywali żadnych dat, bowiem (cyt.) „zostaną one uzupełnione w dniu podpisania przez Dyrektora Oddziału NFZ”. Czy aby na pewno zgodnie z prawem? – Mamy tu do czynienia z ewidentnym antydatowaniem urzędowych dokumentów, czyli poświadczeniem nieprawdy przez funkcjonariuszy publicznych, co jest przestępstwem z art. 271 kk. Choć można je potraktować jako wypadek mniejszej wagi, to i tak podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności. Jeśli lekarze się zorientują i zaczną składać zawiadomienia, będziemy mieli w całym kraju niezły cyrk – prognozuje łódzki prokurator. A zatem do dzieła, panie i panowie. Jest szansa na dymisje szkodników... DOMINIKA NAGEL
Urzędnicy nas wyleczą (tzw. posiewu), dokumentujących konieczność wyboru takiego, a nie innego lekarstwa. Dodatkowe grzywny w wysokości 300 zł zostaną wymierzone każdemu, kto na przykład ośmieli się wystawić receptę: ~ w miejscu i czasie niewykazanym w umowie (poza gabinetem, na zastępstwie, w innych godzinach przyjęć, na okazjonalnym dyżurze, itp.) lub zawierającą błędne dane pacjenta (PESEL, dokładny adres), że już nie wspomnimy o osobie nieubezpieczonej, która bezkarnie (!) okantuje lekarza banalnym do podrobienia papierkiem (np. komputerowy wydruk dowodu zapłaty składki ZUS); ~ zapominając o szczegółowym udokumentowaniu w historii choroby ilości wypisanych opakowań specyfiku, jego postaci i dawki oraz czasu leczenia.
samego błędu częściej niż raz w roku, przewidziano zaostrzenie do trzykrotnej wysokości stawki podstawowej. Policzmy: aktywny lekarz przyjmuje codziennie około 40 pacjentów i wystawia średnio półtorej recepty na głowę. Nie jest maszyną, więc pomyli się w co najmniej 5 proc. przypadków. Przy 252 dniach roboczych w roku będzie go to w sumie kosztowało 226 tys. 800 zł. Czy ktoś zdrowy na umyśle podpisze podsuwany mu przez NFZ wyżej wymieniony cyrograf? – Choć natura umów cywilnoprawnych polega na szczegółowo określonych świadczeniach wzajemnych (z ewentualnymi sankcjami w przypadku niespełnienia przez którąś ze stron), we wzorze umowy przewidziano kary
kapłan odprawił dla strudzonych pielgrzymów mszę. Te igraszki doprowadziły prowincjała do stanu wrzenia. Zarządził, że o. Maksymin znowu musi stawić się w Poznaniu. Tym razem na stałe, do klasztornej celi. – Na początku maja Filemon wyekspediował go gdzieś na „leczenie”. Miejsce utrzymywane jest w tajemnicy, ale prawdopodobnie za granicę, więc szybko nie wróci, a kto wie, czy w ogóle – zdradza nam jeden z franciszkanów. „Ojciec Maksymin Tandek, jak każdy zakonnik, nie był i nie jest przypisany na stałe do danego klasztoru ani do żadnych funkcji, jakie sprawuje z mocy nadania przez Zakon, albowiem zakonnicy są posyłani na różne placówki w zależności od aktualnych potrzeb i pełnią funkcje lub posługi, do których skieruje ich przełożony. Władze zakonne nie mogą kierować się sympatią określonej grupy wiernych co do danej osoby zakonnika, albowiem taka sytuacja doprowadziłaby do paraliżu decyzyjnego” – wyjaśnia o. Bielecki. Wierni czekają teraz na ruch nuncjusza papieskiego w Warszawie, do którego zwrócili się o mediacje. – Przewiduję kolejne – po Obirku, Bartosiu i Węcławskim – spektakularne, skandaliczne odejście. Maksymin jest człowiekiem świetnie wykształconym, więc z pewnością znajdzie pracę na wyższej uczelni, a kto wie, czy z pomocą Karkosików nie utworzy czegoś zupełnie nowego – prognozuje nasz komentator z Torunia. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r. „Wyjaśnienie serii zgonów jest moralnym obowiązkiem przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i nuncjusza apostolskiego w Warszawie” – żąda enfant terrible polskiego Kościoła ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, jawnie oskarżający hierarchów (zwłaszcza abp. Wiktora Skworca, do niedawna ordynariusza w Tarnowie, obecnie metropolitę katowickiego) o próbę zamiecenia sprawy pod dywan. I trudno się z nim nie zgodzić. Oto lista „tarnowskich” przypadków z komentarzami skrupulatnego ich badacza – duchownego pracującego w pewnej instytucji diecezjalnej: ~ 17 sierpnia 2006 r. zmarł ks. Aleksander M. (57 l.), proboszcz w Łukowicy koło Limanowej (także wizytator nauki religii i ojciec duchowny w dekanacie łąckim). Kilka dni wcześniej wyskoczył z okna (według wersji kościelnej „wypadł przypadkowo”). Właśnie zakończył budowę nowego kościoła i ekskluzywnej plebanii, więc w perspektywie miał już tylko zbieranie owoców. Co go popchnęło do okna? „To był nieszczęśliwy wypadek” – twierdzi ks. Wiesław Majca, obecny proboszcz w Łukowicy. – Nie znam motywów, więc nie chcę spekulować, ale z relacji siostry M. wynika, że było to ewidentne samobójstwo – podkreśla nasz rozmówca;
Stąd do wieczności
i zmarł w wyniku zatrucia. „Miał problemy z krążeniem, sercem. Przez długi czas się leczył, ale choroba zwyciężyła” – przekonuje na łamach „Tygodnika Powszechnego” ks. Marek Lasek, obecny szef placówki. – Ksiądz Stefan wbił się w potężne inwestycje parafialne, których nie mógł udźwignąć. Centrala
Wierzący ponoć księża odbierają sobie życie, a prawdziwym zagłębiem ich samobójstw jest diecezja tarnowska – region wykazujący najwyższe wskaźniki statystycznej religijności oraz tzw. powołań kapłańskich. ~ 14 czerwca 2007 r. w Nowym Sączu powiesił się na własnej stule proboszcz ks. dr Waldemar Durda (48 l.), niegdyś dyrektor administracyjny tarnowskiej kurii biskupiej wymieniany w gronie trzech osób (tzw. terno) kandydatów na biskupa. Tuż przed śmiercią pojechał na krótki wypoczynek do rodziny. Okazywał świetny nastrój, nic nie zapowiadało tragedii. Ledwie wrócił, coś w nim pękło. „W ostatnich tygodniach ks. prałat cierpiał i leczył się na chorobę depresyjną” – taką wersję podało otoczenie bp. Skworca. – Jako człowiek świetnie wykształcony i pełen inwencji społecznik (autor rozprawy doktorskiej pt. „Chrześcijańska postawa wobec cierpienia”) pozostawał w ostrym konflikcie z biskupem materialistą oraz bezdusznymi kurialistami, co faktycznie bardzo odbijało się na jego psychice. Ale żeby zamachnąć się na własne życie? Nie znamy, niestety, prawdziwych motywów, aczkolwiek ta stuła była niewątpliwie jakimś znakiem dla przełożonych i Kościoła; ~ 11 maja 2009 roku ks. Stefan G. (53 l.), proboszcz w Żelazówce koło Dąbrowy Tarnowskiej oraz dekanalny duszpasterz trzeźwości, zażył końską dawkę leków
SAMOBÓJSTWA KSIĘŻY
nieustannie mu dokuczała, że plebania od lat niewykończona, że cmentarza nie załatwił, że dach kościoła wymaga remontu... O pomocy finansowej nawet nie chcieli słyszeć, ale należne daniny zbierali z bezwzględnością windykatora, choć człowiek autentycznie żył na granicy ubóstwa; ~ 22 marca 2011 r. przedawkowanie leków doprowadziło do zgonu ks. Pawła K. (33 l.), który od pół roku był wikariuszem elitarnej parafii Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika w Szczepanowie. Tuż przed śmiercią wygłosił dramatyczne kazanie zinterpretowane przez wiernych jako pożegnanie z życiem. „Owszem, zażywał znaczne ilości leków uśmierzających ból, ale według karty zgonu przyczyną śmierci był rak żołądka i jelit” – twierdzi ks. Władysław Pasiut, proboszcz ze Szczepanowa. – Żeby uniknąć skandalu, nie przeprowadzono sekcji zwłok, choć ponad wszelką wątpliwość połknął zabójczą dawkę. Rozmawiałem z nauczycielką z podstawówki w Łękach, gdzie ksiądz Paweł uczył religii. Mieli wspólny język. Była głęboko przekonana, że nie sama choroba go zniszczyła, lecz popędzanie do roboty i uniemożliwianie skutecznej terapii;
~ 7 maja 2011 roku w pomieszczeniach plebanii parafii w Ochotnicy Górnej znaleziono wiszącego na sznurze proboszcza ks. Zygmunta Kabata (58 l.). To była sobota. Kilkadziesiąt godzin wcześniej (w nocy z czwartku na piątek) usiadł pod wpływem alkoholu (1,32 promila) za kółkiem i uderzył w ścianę stojącego mu na przeszkodzie domu. Po załatwieniu policyjnych formalności otrzymał wezwanie do natychmiastowego stawiennictwa w kurii. Powiesił się zaraz po powrocie do domu. „Śmierć ks. Kabata może mieć związek z wypadkiem samochodowym, który w czwartek 5 maja br. spowodował zmarły kapłan” – ogłosił ks. Jerzy Zoń, rzecznik biskupa tarnowskiego, a lokalne media skwapliwie tę wersję podchwyciły, rozpisując się o nieszczęśniku, którego zabiła wrażliwość i poczucie głębokiego wstydu. Tym razem oddajemy głos nauczycielce z Ochotnicy: – Proboszcz dzielił i rządził okolicą. Gdyby nawet miał cztery promile, to nikt by mu nie podskoczył. Problem stanowiły kolosalne długi, w których utopił parafię, oraz jego zamiłowanie do hazardu. Właśnie w sprawie pieniędzy został wezwany do kurii. Wrócił roztrzęsiony i nazajutrz był już trupem. ~ 6 lipca 2011 r. na plebanii w Borzęcinie powiesił się 40-letni ks. Czesław Jarosz. Pracował tam jako wikariusz od 11 lat. – Miał początki stwardnienia rozsianego i widać było, że jest załamany postępującą chorobą. Tymczasem proboszcz zostawił go samego i wybrał się z kolegami w podróż po świecie. Podobno pielgrzymowali... Tak tłumaczył jego nieobecność na mszy żałobnej dziekan
ks. Władysław Pasiut. Nie ujawnił, dlaczego biskup nie przydzielił kogoś Czesiowi do pomocy – zauważa nasz komentator; ~ 5 października 2011 r. znaleziono wiszącego na sznurze ks. Stanisława Steca (60 l.), proboszcza parafii Pogwizdów. Trzymał w ręku różaniec; nie pozostawił żadnego listu pożegnalnego. „Ksiądz Stanisław w ostatnim tygodniu zgłosił się do lekarza i otrzymał leki antydepresyjne” – ogłosił ks. Zoń, sugerując chorobę psychiczną denata. – Jego problemy ze zdrowiem były adekwatne do wieku. W ostatnich dniach życia najbardziej dokuczała mu myśl o zapowiadanej wizytacji kanonicznej biskupa i długach u wykonawcy remontu. Cztery dni przed samobójstwem wpadła do Staszka niezapowiadana kontrola z kurii w związku z jakimiś podejrzeniami dotyczącymi spraw finansowych. Że niby pieniądze zbierane na remont kościoła inwestuje w swoje ukochane konie, które trzymał w gospodarstwie i w gospodynię...; ~ 18 kwietnia 2012 r. na plebanii w Starym Sączu powiesił się 31-letni wikariusz ks. Wojciech Łowczowski (fot. górna – w środku). Alarm wszczęła (19 kwietnia) dyrektorka szkoły w Popowicach, gdzie nie pojawił się na planowanych lekcjach religii.
7
– Młody zginął, bo zderzył się z murem obojętności. Miał problemy z kobietą. Trudno powiedzieć, czy już uwikłał się w romans, czy chciał przed nim uciec, w każdym razie bardzo tę sytuację przeżywał. W styczniu wręcz błagał kurię o przeniesienie do innej parafii. Kompletnie zignorowali zagrożenie. Odpowiedzieli, że zmiany personalne są zazwyczaj w lipcu i musi poczekać, żeby nie wzbudzać plotek. Z listów przyjaciół zmarłego: ~ „Znałem Cię, Wojtku, od 2002 roku, odkąd wstąpiłem do Seminarium. Jak bardzo trzeba się bać przełożonych, tych bezpośrednich oraz z najwyższego szczebla, żeby nie odważyć się na rozmowę o swoich problemach”; ~ „Purpuraci są tylko po to, by ścigać i zastraszać zwykłego księdza, a nigdy po to, by go wesprzeć, pomóc. Byleby składki do kurii płacić, byleby za materiały duszpasterskie nigdy niezamawiane, które od razu w kominku lądują, zapłacić w terminie i byleby siedzieć cicho. Wojtku, spoczywaj w pokoju, szkoda, że taką formę protestu wybrałeś. Oby Twoja śmierć nie poszła na marne”. ~ ~ ~ Wyjątkiem potwierdzającym wskazaną w cytowanych listach regułę jest tragiczny przypadek w archidiecezji poznańskiej. Oto 22 marca 2012 r. założył sobie pętlę na szyję 53-letni ks. Ryszard Klimaszewski (fot. obok), proboszcz parafii w Kunowie. Człowiek o rzadko spotykanej pogodzie ducha, zapalony fotograf, podróżnik... „Wszystko przerosło moje siły i mój umysł (...). Przepraszam Kościół Święty i księdza arcybiskupa, któremu winienem posłuszeństwo, prawdę i cześć. Jednak teraz go okłamałem i tego sobie przebaczyć ani darować nie potrafię (...). Nie przeklinajcie kapłana, który starał się bardzo, jak tylko umiał najlepiej, a dziś nie rozumie samego siebie...” – napisał w liście pożegnalnym. O jakie kłamstwo chodziło? – Po śmierci nie wypada o tym mówić. Mogę jedynie zdradzić, że usiłowali go zdeptać za pewne okoliczności ściśle prywatne. W obliczu zagrożenia ksiądz Ryszard wszystkiego się wyparł, ale kuria przeprowadziła dochodzenie. W powietrzu wisiały poważne konsekwencje i nie wytrzymał ciśnienia – mówi zaprzyjaźniony ze zmarłym duchowny, który odważył się skontaktować z „FiM”. Tymczasem w specjalnej odezwie wystosowanej przez abp. Stanisława Gądeckiego czytamy, że tak naprawdę wszystkiemu winni są... parafianie z Kunowa. „Odpowiedzialność za czyn samobójczy spada również na otoczenie, należałoby wręcz mówić o współodpowiedzialności za popełnienie samobójstwa” – oskarża metropolita poznański. DOMINIKA NAGEL Współpr. T.S.
8
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
W
opisywanej przez nas kilka miesięcy temu historii walki Ewarysta Walkowiaka o odzyskanie własnej tożsamości nastąpił przełom. Otóż wyniki zleconych przez sąd badań genetycznych potwierdziły, że kobieta wskazywana przez stronę kościelną jako matka Ewarysta jego matką nie jest! Teraz wszystkie ślady prowadzą więc do s. Joanny od Miłosierdzia Bożego ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach – matki polskiego ekumenizmu, przyjaciółki kard. Stefana Wyszyńskiego, sekretarki charyzmatycznego ks. Władysława Korniłowicza, członkini Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu. A to oznacza, że ta historia wcześniej czy później zatrzęsie polskim Kościołem. Przypomnijmy (szczegóły w „FiM” 6–8/2012): w 2003 r. Ewaryst Walkowiak od swego umierającego brata dowiedział się, że nie jest tym, za kogo się przez całe życie uważał. „Ty nie jesteś nasz! Byłeś nam dany na wychowanie. Jesteś synem jednej z córek Lossowów (arystokratyczna rodzina wielkich polskich patriotów – dop. red.)” – usłyszał. Miał wówczas 62 lata. Weronika i Antoni Walkowiakowie – to o nich przez całe życie mówił „rodzice”. Jego nazywali Ryszardem. Twierdzi, że nigdy go nie kochali. Słowa „brata” wciąż dźwięczały mu w uszach, postanowił więc, że dowie się prawdy. Wspierany przez żonę Marię rozpoczął żmudne poszukiwania, które doprowadziły go do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Okazało się bowiem, że matką Ewarysta jest prawdopodobnie jedna z nich: s. Joanna – Helena Lossow. Przekonania o tym nabrał wówczas, gdy jeszcze żyła. Chciał się z nią spotkać, ale nie dostawał na to zgody ze strony władz Zgromadzenia. Ona sama, mocno schorowana, przebywała w klasztornym szpitaliku. Ewaryst rozmawiał natomiast z tymi, którzy Joannę znali – m.in. z byłą matką generalną franciszkanek Almą Skrzydlewską, a także z cywilnymi pracownikami Lasek – Zofią Morawską i Michałem Żółtowskim. Oni utwierdzili go w przekonaniu, że intuicja go nie zawiodła. Od nich wie, że śluby wieczyste jego matka złożyła pół roku po narodzinach syna. Przysięgała też, że nigdy nie będzie szukała kontaktu ani z nim, ani z jego ojcem. Dwa razy prosiła o zwolnienie z tej przysięgi. Ostatni raz niedługo przed śmiercią. – Chciała się ze mną spotkać choćby na pół godziny. Nie pozwolono jej na to – mówi Ewaryst. ~ ~ ~ Odnalazł też bratanicę matki – Marię Lossow-Niemojowską – która zgodziła się dać materiał do badań genetycznych. Badania DNA wykonane w Katedrze Medycyny Sądowej AM we Wrocławiu
Zakonnica z dzieciątkiem Ewaryst i Maria podczas ekshumacji Weroniki Walkowiak
Czy matka Helena Lossow, czyli szykowana na ołtarze siostra Joanna – jedna z najsłynniejszych polskich zakonnic – miała syna? Coraz więcej na to wskazuje! dały 97,56 proc. prawdopodobieństwa, że są kuzynami. Wówczas złożył w prokuraturze wniosek o zaprzeczenie macierzyństwa Weroniki Walkowiak. „Wynik badań świadczy o niewątpliwym pochodzeniu Ewarysta Walkowiaka od Heleny von Lossow” – uznała prokurator Bernadeta Kudrykiewicz i sprawę skierowała do sądu w Kaliszu. Proces jest w toku, jednak Maria Lossow-Niemojowska – główny świadek Ewarysta – zmarła niespodziewanie i w niejasnych okolicznościach w kwietniu ubiegłego roku. – Zaprzyjaźniliśmy się. Ona zawsze powtarzała, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jacy ludzie za tym wszystkim stoją – mówi Ewaryst. ~ ~ ~ Tuż po śmierci Marii siostry franciszkanki zleciły własne badanie DNA. Wykonał je dr Piotr Kozioł z Katedry Medycyny Sądowej UM w Lublinie, a o wynikach – oczywiście wykluczających
macierzyństwo Joanny – szeroko poinformowała prasa katolicka. Specjalne oświadczenie wydała też grupa świeckich przyjaciół Zgromadzenia: „Wszelkie sugestie i twierdzenia, że urodzony w roku 1941 pan Ewaryst Walkowiak jest naturalnym synem zmarłej siostry Joanny, są bezpodstawne i nieprawdziwe. Wynika to jednoznacznie z badań genetycznych DNA przeprowadzonych w Lublinie w oparciu o tkanki siostry Joanny Lossow”. Ewarysta to oświadczenie zaskoczyło tym bardziej, że… ani własnego materiału genetycznego, ani wyników wrocławskich doktorowi Koziołowi nie dawał! – Na podstawie moich badań i opinii wrocławskiej, którą mi dostarczono, co do jednej rzeczy nie mam najmniejszej wątpliwości: zakonnica nie jest matką Walkowiaka. Bloczek wrócił do szpitala w Warszawie i ten materiał jest ciągle dostępny do badań kontrolnych – zapewnia z kolei dr Kozioł. Czyją tkankę tak naprawdę dostał dr Kozioł? Walkowiakowie nie mają wątpliwości, że lubelski medyk badał materiał Zofii Lossow, a więc rodzonej siostry Joanny. Dlaczego tak myślą? Jedna z dalekich krewnych siostry Joanny poinformowała Walkowiaków, że badania DNA zostały przez doktora Kozioła wykonane na jej zlecenie, kosztowały ją 500 zł i kilka telefonów. Kto i po co kłamie, skoro dr Kozioł jako zleceniodawcę badań wymienia Aleksandrę Dziarską, czyli
s. Ancillę z zakonu Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, zaś tkanka, którą dostarczyła, pochodziła ze szpitala przy ul. Pawińskiego w Warszawie? Tyle że tam operację stawu biodrowego przechodziła właśnie Zofia. A poza tym ze stołecznego szpitala przy Banacha, gdzie leżała i umierała s. Joanna, ponad wszelką wątpliwość został pobrany bloczek parafinowy z tkanką s. Joanny (prawdopodobnie na wniosek
tejże samej Aleksandry Dziarskiej), co potwierdzają same władze szpitala. Co się z nim stało i do czego miał posłużyć? Czy faktycznie – jak wkrótce ktoś zasugeruje Walkowiakom – miał zostać wykorzystany podczas zarządzonej przez sąd ekshumacji Weroniki Walkowiak? No a przede wszystkim – na jakiej podstawie Aleksandra Dziarska pobrała materiał DNA, skoro po śmierci nawet rodzina nie ma do tego
Ewaryst Walkowiak z Zofią Morawską, osobą, która przekazała mu ogromną wiedzę na temat jego matki i jej testamentu.
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r. prawa bez wniosku prokuratury bądź sądu? ~ ~ ~ W tle walki o odzyskanie tożsamości pojawił się nieoczekiwanie wątek majątkowy. Maria Lossow-Niemojowska zostawiła bowiem „swojemu ciotecznemu bratu Ewarystowi” w spadku wszystko to, co przez lata zgromadziła s. Joanna. Do dziś testament kuzynki nie ujrzał jednak światła dziennego. Ewaryst podczas swojego prywatnego śledztwa odkrył natomiast, że Kościół robił podchody do majątku zakonnicy (Walkowiakowie szacują go ostrożnie na circa 60 mln zł), jeszcze kiedy ona żyła. Pomagała w tym procederze Aniela Lossow, matka Marii. Według kościelnych źródeł bohaterka, niemal męczennica, która poświęciła życie chorym w ośrodku orionistów w Łaźniewie pod Warszawą. W rzeczywistości rozwódka, która narodziła się dwa razy. Najpierw w styczniu 1913 r. jako Aniela Moszczeńska, a kilkadziesiąt lat później jako Aniela Lossow, rzekoma siostra Joanny, stworzona – jak przekonuje Ewaryst – na potrzeby Kościoła. Po co? Według Walkowiaka z takim nazwiskiem była hierarchii potrzebna m.in. do wyrażania przeogromnej chęci wyzbycia się na rzecz Kościoła posiadłości w Marchwaczu. – Próbowali przejąć majątek mojej matki za jej plecami i bez jej wiedzy. Podpisywała te dokumenty, których nie chciała podpisać moja matka – mówi Ewaryst, pokazując na dowód korespondencję biznesową, jaką Aniela powadziła z biskupem Stanisławem Napierałą. ~ ~ ~ Proces o zaprzeczenie macierzyństwa Weroniki Walkowiak w Sądzie Rodzinnym w Kaliszu toczy się już ponad rok. Jak w lutym bieżącego roku informowała „FiM” prezes sądu Anna Kruk, dopuszczono dowód z opinii biegłego – instytutu ekspertyz sądowych. Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gostyniu miała dokonać ekshumacji ciała Weroniki Walkowiak w celu pobrania próbek do badania DNA. Pewnego marcowego dnia, kilka dni przed wyznaczonym przez sąd terminem ekshumacji, w skrzynce na listy wśród tradycyjnej korespondencji Walkowiakowie znaleźli kopertę z napisem: „WAŻNE”. Przynieśli ją do domu, położyli na stole i długo zastanawiali się, czy ją otworzyć. Ciekawość zwyciężyła. Ktoś informował, oczywiście anonimowo, że podczas ekshumacji planowana jest zamiana materiału genetycznego, a do instytutu ma trafić tkanka siostry Joanny, a nie Weroniki Walkowiak. Ewaryst i Maria nie zignorowali ostrzeżeń. Działali błyskawicznie. – Dowiedziałam się, jak ta procedura powinna wyglądać, zorganizowałam fotografa, który dokumentował jej przebieg, poinformowałam telewizję, która cały proces filmowała – mówi Maria Walkowiak.
Na cmentarz w Gostyniu przyjechali kilkadziesiąt minut przed ekshumacją. Mimo że nie było ani lekarza, ani przedstawiciela sanepidu, grabarze już niemal dokopali się do kości. Później już było tylko lepiej: lekarz sądowy chciał wyjęte z grobu kości zostawić w firmie pogrzebowej do poniedziałku, bo – jak stwierdził – nikt w sobotę w instytucie nie pracuje. Ostatecznie, po ostrej wymianie zdań, dwie kości udowe Weroniki Walkowiak, którą Kościół wskazuje jako matkę Ewarysta, schowane w worki od śmieci, zaklejone taśmą malarską, zapakowane w gipsową trumienkę i ostemplowane przez przedstawiciela sanepidu pojechały do Poznania. Maria i Ewaryst, lekarz sądowy oraz kilku świadków nie odstępowali tej trumienki nawet na krok. Kilka dni później Ewaryst oddał krew jako materiał do porównania. Pozostało czekać. ~ ~ ~ – Na początku nie umiałam zrozumieć, dlaczego po prostu nie wyszła z zakonu. Im więcej o niej rozmawialiśmy z ludźmi, którzy ją znali, zrozumiałam, że nie mogła. Była osaczona. Spytałam jej kuzynkę, co jej zdaniem zrobiłaby Joanna, gdyby spotkała na drodze Ewarysta. Odpowiedziała bez zastanowienia: najpierw poprosiłaby o wybaczenie, a później zrzuciła habit i poszła z nim, ani razu się nie odwracając – opowiada Maria Walkowiak. Wyniki badań porównawczych DNA Ewarysta Walkowiaka i Weroniki Walkowiak do sądu w Kaliszu trafiły w połowie maja. Nie pozostawiają złudzeń. „Należy wykluczyć macierzyństwo Weroniki Walkowiak w stosunku do Ewarysta Walkowiaka” – czytamy w piśmie Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu z 11 maja 2012 r. – Teraz będziemy wnosić o uznanie macierzyństwa i ekshumację Joanny. Na tym etapie nie możemy jeszcze mówić o wszystkim, co wiemy. Ale jedno jest pewne – zgromadzenie w Laskach broni swojego dobrego imienia, a nie Joanny – mówią Walkowiakowie. ~ ~ ~ Wkrótce Ewaryst Walkowiak na mocy prawomocnego wyroku sądu zostanie człowiekiem bez tożsamości. Jak długo potrwa kolejna sprawa, tym razem o uznanie macierzyństwa siostry Joanny Lossow, i ile jeszcze kościelnych intryg musi znieść 71-letni dziś mężczyzna? – Na początku powiedziałem siostrze Krystynie Rottenberg z Lasek: oddajcie mi akt chrztu i książkę, którą matka każdego dnia pisała do mnie w formie listów. Nic więcej nie chcę, nie chcę żadnych majątków. Wszystko wam podpiszę. Zignorowały mnie. Teraz chcę odzyskania tożsamości i wykonania ostatniej woli moich rodziców – mówi Ewaryst. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Do sprawy wrócimy
POLSKA PARAFIALNA
9
Szóstka wymodlona Tuż przed końcem roku szkolnego sprawdziliśmy, czym muszą się wykazać uczniowie, aby piątką bądź szóstką z katechezy podnieść sobie średnią ocen. Propaganda Kościoła katolickiego zapisana w uchwalonym przez Konferencję Episkopatu Polski „Dyrektorium katechetycznym” (oficjalny dokument regulujący sposób nauczania religii w szkołach) twardo zakazuje oceniania uczniów za uczestnictwo w praktykach religijnych i wszelkiej maści aktywność przykościelną. „Podstawą wystawiania oceny szkolnej w nauczaniu religii jest wiedza ucznia, jego umiejętności, a także aktywność, pilność i sumienność. Nie powinno się natomiast oceniać za udział w praktykach religijnych” – czytamy w kościelnym okólniku. Arcybiskup metropolita warszawski Kazimierz Nycz opowiada z kolei, że „nie może być tak, żeby katecheta egzekwował od dziecka udział w praktykach religijnych. Żadnemu katechecie nie wolno włazić z butami w czyjeś sumienie”. No ale to wszystko to akurat nic innego jak tischnerowska „gówno prawda”. Popatrzmy bowiem, jak jest w wybranych przez nas losowo szkołach: ~ Mielec. Szkoła Podstawowa nr 11 im. Jana Pawła II. „Wymagania programowe z religii” dla klas od I do VI nie pozostawiają złudzeń. Bardzo duża absencja na comiesięcznej spowiedzi i niedzielnej mszy to najprostsza droga do pały na świadectwie. Żeby zapracować na celujący, trzeba – oczywiście oprócz znajomości tajemnic różańcowych oraz stacji Drogi Krzyżowej – mieć udokumentowane w zeszycie następujące praktyki: regularną spowiedź, uczestnictwo w rekolekcjach parafialnych, przynależność do grup kościelnych oraz szczególną aktywność przeżywania niedzielnej mszy (schola, służba ołtarza). Jeśli dzieciak nie śpiewa w kościelnym chórku albo jako ministrant nie trzyma księdzu pateny – szóstki nie dostanie. ~ Pabianice. Gimnazjum nr 3 im. Tadeusza Kościuszki. Tutaj ocenie podlegają m.in.: zaangażowanie w przygotowanie i przeprowadzenie uroczystości szkolnych o charakterze religijnym, udział w konkursach religijnych, współpraca ze wspólnotą parafialną, reprezentowanie szkoły w uroczystościach kościelnych, osobiste zaangażowanie w życie parafii. W dokumencie pt. „Przedmiotowy system oceniania z religii” czytamy, że na ocenę celującą może liczyć każdy, kto m.in. twórczo uczestniczy w życiu parafii, na przykład należy do organizacji i ruchów katolickich, uczestniczy w pielgrzymkach, w przygotowaniu liturgii mszy świętej czy nabożeństw. Ocenę bardzo dobrą katecheta wystawi temu, kto chętnie i systematycznie udziela się w parafii, odpowiedzialnie włącza się w dynamikę i przeżycia roku liturgicznego, no i stara się być świadkiem wyznawanej wiary. ~ Zespół Szkół w Kalinówce. Z wymagań programowych z religii dla szkoły podstawowej i gimnazjum wynika, że oceny celującej nie dostanie tu uczeń, który nie wyróżnia się aktywnością w grupie katechetycznej, nie uczestniczy aktywnie w życiu małych grup formacyjnych (do wyboru: służba ołtarza, oaza, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, szkolne koło różańcowe, schola, koło misyjne itp.).
~ Świnoujście. Zespół Szkół Publicznych nr 4. Co ciekawego wyczytamy w przedmiotowym systemie oceniania z religii, na którą prymas Polski Józef Kowalczyk zaleca wysyłać nawet dzieci ateistów? „Dziecko w młodszym wieku szkolnym powinno przyswoić sobie wiadomości z podstawowych prawd wiary i życia chrześcijańskiego oraz znać podstawowe modlitwy chrześcijańskie. Ponadto uczeń powinien rozwijać w sobie ducha wolności, prowadzić żarliwe życie sakramentalne, kształtować swe sumienie i postawy w oparciu o naukę i wydarzenia z życia Jezusa, świadomie uczestniczyć w życiu wspólnoty parafialnej, aktywnie uczestniczyć w Eucharystii, kształtować w sobie postawę apostolską”. ~ Poznań. W świeckiej i publicznej Szkole Podstawowej nr 4 uczeń klasy pierwszej dostanie ocenę bardzo dobrą, jeśli umie m.in. formułować swoimi słowami proste modlitwy, prośby, dziękczynienia i przeproszenia, a także zna na pamięć „Akt żalu” jako wyraz przeproszenia Boga za grzechy. Nie jest łatwo nawet wówczas, gdy jakiś delikwent zadowoli się „dopuszczającym”. Na tę najniższą ocenę musi m.in. znać modlitwę do Anioła Stróża; wyjaśnić swoimi słowami, kim jest święty; rozumieć, że każdy człowiek ma skłonność do grzechu; zaśpiewać przynajmniej fragment wybranej kolędy. Zatem wiedza wiedzą, ale praktyki religijne – wbrew deklaracjom hierarchów – też liczą się do ocen. ~ Legnica. Szkoła Podstawowa nr 9. Według zaleceń wydziału katechetycznego miejscowej kurii ocenie podlegają – oprócz kartkówek i zapowiedzianych prac pisemnych – znajomość pacierza, podstawowych prawd wiary, korzystanie z Pisma Świętego, zaangażowanie w przygotowanie i przeprowadzenie uroczystości szkolnych o charakterze religijnym, współpraca ze wspólnotą parafialną oraz rozwijanie postawy religijnej, tj. modlitwa, osobiste zaangażowanie w rozwój darów sakramentalnych, udział w niedzielnej mszy oraz nabożeństwach (do wyboru: Droga Krzyżowa, roraty, rekolekcje, majowe, czerwcowe itd.). ~ Zespół Szkół nr 1 w Milejowie. W wymaganiach edukacyjnych z religii podkreślono co prawda, że „zapisy (potwierdzenia, obrazki) znajdujące się w zeszycie religii, a potwierdzające udział w mszach świętych w ciągu roku szkolnego, nie mają wpływu na semestralną i roczną ocenę z religii”, jednak w tym samym dokumencie czytamy, że uczeń może zarobić na ocenę celującą, jeśli oprócz tego, że wyróżnia się aktywnością w grupie katechetycznej, dba o własną formację religijną oraz jest świadkiem wiary. I tak na piątkę trzeba m.in. zachowywać szacunek dla przedmiotów, miejsc i znaków religijnych oraz przejawiać postawę apostolską, wyrażając na zewnątrz swoją wiarę. Niedopełnienie tych warunków jest równoznaczne z tym, że na świadectwie zobaczy się ocenę dostateczną albo dopuszczającą. ~ ~ ~ O to, aby ocena z religii zniknęła ze świadectw i nie podnosiła średniej ocen tym, którzy co niedziela siedzą w pierwszej ławce parafialnego kościoła, wnoszą obecnie m.in. posłowie SLD. Ich projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty trafił do Sejmu. A nasza redakcja wystawia 6+ wszystkim tym, którzy swoje dzieci na religię nie posyłają. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Dziedziczenie gospodarstw rolnych Po śmierci ojca gospodarstwo rolne przeszło na własność matki. Po zawarciu związków małżeńskich przez braci mama wydzieliła im odpowiednie działki. Trzeci brat pozostał na gospodarstwie z matką. Ja wyjechałem na Śląsk. Po śmierci mamy w 1979 r. Urząd Gminy przepisał gospodarstwo na brata, który w nim pozostawał – bez zrzeczenia się spadku przez pozostałych braci. Brat, który otrzymał gospodarstwo, pracował jeszcze w przedsiębiorstwie państwowym i pobierał zasiłek rodzinny. Kierownik zażądał od niego rezygnacji z zasiłku lub z gospodarstwa. Gospodarstwo przepisał więc na żonę, o czym nie zostaliśmy przez nikogo poinformowani. Obecnie bratowa, osiągnąwszy wiek emerytalny, rozpisała gospodarstwo na swoje dzieci. Czy w tym przypadku przysługuje mi spadek i w jakiej części ze względu na trwałe inwalidztwo? Dziedziczenie gospodarstw rolnych nastręcza dużych kłopotów z uwagi na pewny dualizm prawny w tym przedmiocie. W zależności od daty śmierci spadkodawcy, zastosowanie znajdą różne przepisy prawne. Kodeks cywilny od momentu jego wejścia w życie przewidywał szczególny tryb dziedziczenia gospodarstw rolnych. Taki stan trwał aż do 14 lutego 2001 r. Trybunał Konstytucyjny uznał bowiem, że przepisy szczególne dotyczące tego dziedziczenia są niezgodne z Konstytucją RP. W konsekwencji wszelkie spadki otwarte po tej dacie podlegają przepisom ogólnym dotyczącym dziedziczenia. Jednakże wszystkie spadki otwarte przed tą datą powinny być rozstrzygane w świetle starszych przepisów. Zgodnie z definicją kodeksową gospodarstwo rolne to grunty rolne wraz z gruntami leśnymi, budynkami lub ich częściami, urządzeniami i inwentarzem, jeżeli stanowią lub mogą stanowić zorganizowaną całość gospodarczą, oraz prawami związanymi z prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Aby dziedziczenie gospodarstwa mogło mieć miejsce na podstawie przepisów szczególnych, jego powierzchnia musi przekraczać 1 ha. Moment otwarcia spadku to inaczej moment śmierci spadkodawcy. Jeśli śmierć nastąpiła przed dniem 14 lutego 2001 r. i zmarły nie pozostawił testamentu, to do dziedziczenia gospodarstwa rolnego powołani byli ci spadkobiercy ustawowi, którzy spełniali dodatkowe kryteria wskazane w art. 1059 i następnych Kodeksu cywilnego. Dopiero brak osób spełniających wskazane kryteria powoduje, że następuje dziedziczenie na zasadach ogólnych.
W pierwszej kolejności uprawnione były więc osoby, które w chwili otwarcia spadku stale pracowały bezpośrednio przy produkcji rolnej albo miały przygotowanie zawodowe do prowadzenia produkcji rolnej, albo były małoletnie bądź też pobierały naukę zawodu lub uczęszczały do szkół, albo były trwale niezdolne do pracy. System ten pozwalał zatem odsunąć od dziedziczenia osoby, które normalnie do spadku byłyby powołane. W Pana przypadku prawdopodobnie miała miejsce właśnie taka sytuacja. Jeśli w momencie śmierci Pana mamy nie spełniał Pan wskazanych kryteriów, to gospodarstwo przypadło Pańskiemu bratu, który te przesłanki spełniał. W świetle przysługujących Panu praw spadkowych dalsze losy prawne gospodarstwa nie mają już znaczenia, zatem w analizowanym przypadku późniejszy fakt przepisania gospodarstwa na żonę brata, a następnie na ich dzieci jest prawnie relewantny. W grę nie będzie również wchodziło prawo do zachowku, bowiem zachowek przysługuje jedynie w przypadku dziedziczenia testamentowego, a nie ustawowego.
stosunków, że nie można wymagać od stron, żeby pozostawały nadal w bezpośredniej ze sobą styczności. Przy czym dla oceny tych stosunków nie mają istotnego znaczenia przyczyny ich wytworzenia między Panem a siostrzenicą. Ocena zaistniałych zmian i ich wpływu na wzajemne relacje stron należy do sądu. Trzeba jednak podkreślić, że sam fakt niewywiązywania się nabywcy nieruchomości z obowiązku świadczenia na rzecz dożywotnika nie stanowi podstawy do zamiany dożywocia na rentę. Stwarza jedynie warunki do wytoczenia powództwa o zasądzenie umówionych świadczeń i do ewentualnego żądania odszkodowania z tytułu nienależytego wykonania zobowiązania wynikającego z umowy dożywocia. Wysokość zasądzonej przez sąd renty powinna odpowiadać wartości uprawnień określonych według treści umowy dożywocia. Należy przy tym podkreślić, że renta ta ma „charakter ekwiwalentu, a nie charakter alimentacyjny, i powinna być z tego względu obliczona według uprawnień wynikających z umowy dożywocia, a nie według potrzeb dożywotnika” (uchwała SN z 6 lutego 1969 r.,
Może Pan także – zamiast opisanego wyżej roszczenia – wnosić, na podstawie art. 913 par. 2 k.c., o rozwiązanie umowy dożywocia. Przepis ten stanowi, że w wypadkach wyjątkowych sąd może na żądanie zobowiązanego lub dożywotnika rozwiązać łączącą ich umowę o dożywocie.
Pełnomocnictwo Chcę upoważnić na piśmie „osobę zaufaną” do wykonywania w moim imieniu wszystkich spraw osobistych i majątkowych. Pełnomocnictwo ma obejmować także sprawy bankowe oraz odbiór korespondencji. Jakie mogą być skutki udzielenia takiego pełnomocnictwa i w jaki sposób mogę je odwołać? Pełnomocnictwo ogólne, o którym wspomina Pani w liście, jest umocowaniem do czynności określanych mianem zwykłego zarządu. Do czynności nieobjętych pełnomocnictwem ogólnym należą m.in.: zbywanie i obciążanie nieruchomości, zaciąganie pożyczek i zobowiązań wekslowych, czynienie darowizn, przyjmowanie lub zrzekanie się spadków, zawieranie ugód, wytaczanie powództw i czynienie zapisów na sąd polubowny. Pełnomocnictwo to nie obejmuje także niektórych czynności wyłączonych ze względu na ich
Dożywotnia służebność Parę lat temu w formie aktu notarialnego oddałem mojej siostrzenicy gospodarstwo rolne wraz z budynkami. Moja siostrzenica, wykonawca mojego polecenia, za darowiznę ustanowiła na moją rzecz nieodpłatną dożywotnią służebność. Mogę korzystać z mieszkania i budynków gospodarczych. Poza tym zobowiązała się do udzielania mi dożywotnio i nieodpłatnie wszechstronnej pomocy oraz opieki w przypadku niemożności starczej. Roczną wartość darowizny określiliśmy na 4000 zł. Zaznaczam, że żadna służebność nie została zrealizowana, z wyjątkiem korzystania z mieszkania i obejścia. Stan mojego zdrowia się pogorszył, od 2006 roku choruję na raka złośliwego prostaty, a to wiąże się z wydatkami na lekarstwa oraz dojazdami na badania. Wszelkie koszty z tym związane ponoszę ja. Czy jeśli moja siostrzenica nie spełnia warunków opisanej umowy, to jest szansa zmuszenia jej do realizacji tych warunków poprzez zapłatę pieniędzy? Sąd na Pana żądanie może zamienić wszystkie lub niektóre uprawnienia objęte treścią prawa dożywocia na dożywotnią rentę odpowiadającą wartości tych uprawnień. Przesłanką wystąpienia z żądaniem zamiany dożywocia na dożywotnią rentę jest wytworzenie się między dożywotnikiem a zobowiązanym takich
III CZP 130/68, OSNC 1969, nr 11, poz. 192). Przy ustaleniu wartości prawa dożywocia uwzględnia się też przypuszczalny czas trwania tego prawa; w tym zakresie można pomocniczo korzystać z zasad przewidzianych w innych uregulowaniach (uchwała SN z 19 grudnia 1978 r., III CZP 80/78, OSNC 1979, nr 9, poz. 162). Wyrok sądu dokonujący zamiany wszystkich lub tylko niektórych świadczeń z umowy dożywocia na rentę ma charakter konstytutywny. Nie powoduje wygaśnięcia umowy dożywocia, lecz jedynie zmianę jego treści w granicach wydanego orzeczenia
szczególnie osobisty charakter. Chodzi tu w szczególności o sporządzenie testamentu czy uznanie dziecka. W przypadku pozostałych czynności, objętych zakresem zwykłego zarządu, wszelkie działania podjęte w ramach pełnomocnictwa będą miały dla Pani bezpośredni skutek. Pełnomocnictwo może być przez Panią odwołane w każdym czasie. Odwołanie pełnomocnictwa następuje przez jednostronne oświadczenie woli złożone osobie, z którą Pani pełnomocnik miał dokonać czynności prawnej w Pani imieniu. Odwołanie może także nastąpić poprzez złożenie takiego oświadczenia
pełnomocnikowi. Przepisy Kodeksu cywilnego nie zastrzegają żadnej formy odwołania pełnomocnictwa przez mocodawcę, nawet w sytuacji, gdy forma taka była zastrzeżona dla udzielenia pełnomocnictwa. Umocowanie wygasa także ze śmiercią mocodawcy lub pełnomocnika.
Rozrzucone prochy Mam 76 lat i zamierzam wydać notarialnie uwierzytelnione polecenia dotyczące mojego pogrzebu. Pogrzeb ma być świecki, ciało spopielone i nie chcę mieć tradycyjnego grobu. Moim życzeniem jest, żeby rozsypano moje prochy w lesie lub morzu. Co o takiej formie pochówku mówi polskie prawo? Prasa podawała w roku ubiegłym informację o trwających pracach nad modyfikacją ustawy o cmentarzach i pochówku z 1959 r. W zakresie przepisów dotyczących chowania zmarłych i traktowania szczątków na chwilę obecną nic nie uległo zmianie. Nadal zatem zachowują aktualność przepisy ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych oraz rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi. Zgodnie z nimi szczątki ludzkie będące popiołami powstałymi w wyniku spopielenia zwłok muszą być traktowane według tych samych przepisów co zwłoki ludzkie. Artykuł 12 ustawy o cmentarzach stanowi natomiast, że zwłoki mogą być pochowane przez złożenie w grobach ziemnych, w grobach murowanych lub katakumbach i zatopienie w morzu. Wspomniane groby mogą znajdować się tylko na terenach cmentarzy. W praktyce więc istnieją dwie możliwości – złożenie urny w grobie na cmentarzu lub zatopienie urny w morzu (a nie rozsypanie ich na morzu). Pogrzeb na morzu uregulowany jest w art. 16 tej ustawy. Ciała osób zmarłych na okrętach będących na pełnym morzu powinny być pochowane przez zatopienie w morzu zgodnie ze zwyczajami morskimi. W przypadkach, kiedy okręt może w ciągu 24 godzin przybyć do portu objętego programem podróży, zwłoki należy jednak przewieźć na ląd i tam pochować. Wyjątki od tej reguły mogą być czynione przez kapitana okrętu z uwzględnieniem wskazań sanitarnych i wojskowych. Z przepisów wynika więc, że pogrzeb na morzu może się odbyć jedynie wyjątkowo, na skutek szczególnych okoliczności. W praktyce jednak istnieją już przedsiębiorcy, którzy oferują takie usługi. Istnieje do tego specjalny ceremoniał, który należy zgłosić w kapitanacie portu. Prochy zatapia się w pewnym oddaleniu od brzegu, a fakt ten odnotowany zostaje w dzienniku pokładowym. Opracował MECENAS
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
P
olitycy z prawa i lewa decyzję rzucenia się w ramiona USA uzasadniali rzekomą sympatią (poklepywanko), jaką amerykańscy politycy darzyli Polskę, oraz kluczowym znaczeniem Waszyngtonu na arenie międzynarodowej. Zapomnieli przy tym o jednym drobiazgu. Otóż jedynym realnym gestem świadczącym o poważnym traktowaniu przez USA Polski jako niezależnego bytu politycznego była 14-punktowa deklaracja prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona o celach wojennych i przesłankach zakończenia wojny ze stycznia 1918 roku. Znalazła się tam wzmianka o potrzebie powstania „zjednoczonej, niezawisłej, autonomicznej Polski”. Delegaci USA nie wykazywali przy tym większego zainteresowania sprawami naszych granic. Później było już gorzej. Waszyngton traktował nas jak jeden z pionków w grze z ZSRR. Taką właśnie rolę odegrały sankcje nałożone na Polskę po wprowadzeniu stanu wojennego. Władze USA, a za ich namową także Wielkiej Brytanii, wstrzymały wypłatę kredytów oraz dostaw towarów, surowców i części do produkcji. Zablokowano również eksport z Polski. Zamrożenie naszych relacji z głównymi państwami Zachodu znacznie pogłębiło ówczesny kryzys gospodarczy. W dokumentach CIA czytamy, że celem amerykańskich sankcji nałożonych na Polskę było uderzenie w gospodarkę ZSRR i pozostałych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Co ciekawe, cześć zakazów eksportowych wobec Polski obowiązywała formalnie do… 2002 roku. Dotyczyło to skomplikowanych urządzeń elektronicznych.
Przemysłowe samobójstwo Zmianie sojuszników Polski po 1989 r. towarzyszyło wycofanie się naszego kraju ze światowego rynku handlu uzbrojeniem i sprzętem dla służb policyjnych. Analitycy od 20 lat nie są w stanie zrozumieć, jak to się stało. Do końca lat 80. XX wieku byliśmy bowiem jednym z ważniejszych dostawców broni na światowe rynki. A przecież – jak zauważa Tomasz Badowski, wykładowca Collegium Civitas – „to przedsiębiorstwa zbrojeniowe (…) zwykle inicjują rozwój nowych technologii oraz stanowią narzędzie w realizacji interesów gospodarczych i politycznych państwa”. Znajdują się one więc pod szczególną opieką rządów. U nas stało się inaczej. Firmy dzielono na spółki i spółeczki. Rozbito także system koordynacji i planowania ich działań. A to wszystko w sytuacji zmniejszających się zamówień ze strony Wojska Polskiego oraz naszych służb porządkowych. Co gorsza, rządy Tadeusza Mazowieckiego oraz Jana Krzysztofa Bieleckiego zakazały eksportu z Polski broni i sprzętu wojskowego do większości państw świata. Uzasadnienie było proste: „Demokratyczna
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Słudzy Wielkiego Brata Ponad 20 lat temu polskie władze za jednego z naszych głównych partnerów uznały Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Z całą łatwowiernością i brakiem krytycyzmu. Polska nie może wspierać jakichkolwiek reżimów”. Stało się tak na życzenie USA. Miejsce naszych firm na światowych rynkach obronnych zajęli między innymi Amerykanie oraz Czesi. Musimy przy tym pamiętać, że rynek zamówień zbrojeniowych jest dość odporny na zawirowania na rynkach finansowych. Z szacunków Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem wynika, że w roku 2010 obroty największych światowych firm produkujących sprzęt dla wojska wyniosły ponad 1,67 biliona dolarów. Coraz większą rolę na tym rynku odgrywają firmy z Japonii i Szwecji. Firmy z tego ostatniego kraju w 1990 roku współpracowały tylko z 33 państwami. W tym samym okresie nasze miały ponad 45 kontrahentów. W 2011 roku Szwedzi sprzedawali broń do 63 państw. My zaś już tylko do 18. W 2001 roku szwedzcy producenci z trudem sprzedali za granicę sprzęt o wartości 429 milionów dolarów amerykańskich. W 2010 roku ich obroty przekroczyły 2 miliardy dolarów. Swoje globalne branże zbrojeniowe posiadają m.in.: Szwajcaria, Norwegia, Kuwejt, Singapur, Turcja, Australia, Kanada.
Skutki prowokacji Na słabą pozycję polskich przedsiębiorców ma ciągle wpływ amerykańska prowokacja z roku 1992. W analizie MSZ czytamy: „W styczniu 1992 r. zastępca dyrektora naczelnego Zakładów Metalowych Łucznik w Radomiu Rajmund Szwonder (późniejszy senator SLD – przyp. red.) podpisał umowę z polskim Towarzystwem Handlowo-Usługowym ATS SA. Umowa upoważniała ATS do negocjowania w imieniu zakładów Łucznik z International Business Centers (IBC) reprezentowanym przez obywatela amerykańskiego Ronalda Hendrona. Na mocy pierwszego kontraktu Łucznik zobowiązał się dostarczyć rządowi Republiki Filipin 40 tys. sztuk karabinków szturmowych AK-47 z dwoma magazynkami każdy. Wartość kontraktu określono na 7,4 mln dolarów amerykańskich, termin dostawy wyznaczono na 30 czerwca 1992 r. (…)”. Rząd Hanny Suchockiej zgodził się na transakcję. W notatce MSZ czytamy dalej:
„W marcu 1992 roku Hendron zaprosił przedstawicieli Łucznika i ATM do Frankfurtu nad Menem na rozmowy w sprawie dodatkowych zamówień (…). W dniu 10 marca po podpisaniu porozumień zostali oni zatrzymani przez niemieckie służby celne i osadzeni w areszcie deportacyjnym. Amerykańskie służby celne oskarżyły ich bowiem o zorganizowanie eksportu broni do obłożonego embargiem Iraku”. Z rządowej dokumentacji wynika, że polscy dyplomaci dowiedzieli się o tym „dopiero 20 marca, i to ze źródeł prywatnych. Następnie została uruchomiona procedura wydania przez RFN do USA pięciu z sześciu aresztowanych Polaków”. Zdaniem urzędników polskiego MSZ złożenie przez nas wniosku o przekazanie zatrzymanych Polsce nie miało rzekomo sensu. Jednym z powodów rezygnacji była walka z „rosnącym w siłę polskim światem przestępczym” (sic!). Według ekspertów, MSZ bez dyskusji uznał także za wiarygodne kopie amerykańskich akt celnych. Zgodnie z notatkami agentów USA ponoć „Polacy mieli świadomość tego, że broń miała zostać skierowana do Iraku, oraz sami zaproponowali sposób ukrycia pochodzenia zleceniodawcy i płatnika”. Zgodzić się mieli także na „sprawdzenie sprzętu przez irackich inspektorów”. Całą sprawę opisywały ze szczegółami główne amerykańskie i polskie media. Dla nich sprawa była prosta. Polacy byli winni. Innego zdania była amerykańska ława przysięgłych. Latem 1993 roku sędziowie dwukrotnie uniewinnili wszystkich oskarżonych. Ich zdaniem specjalny prokurator federalny nie przedstawił ani jednego dowodu na winę Polaków. W odrębnych procesach wszyscy oskarżeni Polacy otrzymali wysokie odszkodowania. Informacje o tym nie znalazły się w serwisach. Cel został jednak osiągnięty. W świecie ugruntowało się przekonanie, że interesy z polskimi firmami zbrojeniowymi obarczone są zbyt dużym ryzykiem.
Odbudować potencjał Skutki amerykańskiej prowokacji na lata zamroziły kontakty naszych zakładów. Odbiło się to na ich
kondycji. W opinii lewicowych i prawicowych rządów jedynym ratunkiem był ich dalszy podział i prywatyzacja poszczególnych części. Ten szalony plan zatrzymał w 2008 roku powołany przez PO prezes Bumaru SA Edward Nowak. Udało mu się bez pomocy państwa wyprowadzić z kłopotów najważniejsze polskie zakłady zbrojeniowe. Rozpoczął on także operację ich powrotu na światowe rynki zbrojeniowe. I tak rząd Malezji kupił 48 czołgów PT-91M (na zdjęciu) wraz 6 wozami zabezpieczenia technicznego. Zamówił także płatne dodatkowo 3 wozy inżynieryjne oraz pięć zestawów przenośnych mostów. Indie zamówiły za 275 milionów dolarów 204 wozy zabezpieczenia technicznego. Zleciły także naszym specjalistom unowocześnienie hinduskiego czołgu Arjun. Peruwiańska armia zamówiła w polskich zakładach system obrony przeciwlotniczej za ponad 140 milionów dolarów. Zaoferowane rządowi w Limie wyrzutnie Grom i Poprad spotkały się także z zainteresowaniem dowództwa NATO. Buduje ono europejskie moduły obrony przeciwrakietowej i poszukuje dostawców sprzętu. Na Zachodzie spore zaciekawienie wywołał również projekt Bumaru „Tarcza dla Polski”. Pod tym hasłem kryje się kompleksowy system ochrony naszego kraju przed atakiem rakietowym. Część przedstawicieli rządu Donalda Tuska nie kryje jednak dystansu do projektu Bumaru.
Otwieramy drzwi Odbudowie potencjału polskiego przemysłu zbrojeniowego może zaszkodzić ostatni pomysł rządu. Zawarł on bowiem we wrześniu 2011 roku kuriozalną umowę z USA pt. „Memorandum o porozumieniu między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki o wzajemności w ramach zamówień publicznych”. Wbrew Konstytucji RP rząd przekazał go prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu do ratyfikacji. A jest ono szkodliwe i bardzo niebezpieczne. Otóż rząd Donalda Tuska zrezygnował z prawa stosowania przy zamówieniach na rzecz armii i służb
porządkowych tak zwanych preferencji krajowych. Pod pojęciem „preferencje krajowe” kryją się stosowane powszechnie najróżniejsze klauzule zwiększające szanse rodzimych producentów. Najpopularniejsze to limity stosowania importowanych części czy wydłużone okresy gwarancji. Mistrzami w stosowaniu takich klauzul są Chińczycy. W USA od XIX wieku obowiązuje ustawowy zakaz importu zagranicznego uzbrojenia i sprzętu dla armii. W wyjątkowych sytuacjach może go uchylić Kongres. Sektor obronny w USA korzysta także z licznych rządowych grantów i ulg podatkowych. Mogą dzięki temu sprzedawać sprzęt po zaniżonych cenach. Mało która firma jest w stanie z nimi konkurować. Przekonały się o tym europejskie koncerny zbrojeniowe. Kilka rządów państw Unii zawarło bowiem na początku lat 80. XX wieku porozumienia podobne do polskiego. Amerykanie oczywiście swojego rynku nie otworzyli. Stosując różne sztuczki, wyeliminowali natomiast w Europie miejscowych konkurentów. Od firm, które straciły macierzyste rynki, odwrócili się inni odbiorcy. Na rynku zbrojeniowym obowiązuje bowiem zasada – jeżeli nie sprzedajesz własnemu rządowi, to nie masz co liczyć na zagraniczne kontrakty. Pod koniec lat 90. zachodnim dyplomatom udało się obalić niekorzystne umowy. Eksperci zwracają także uwagę na efekty dotychczasowych polsko-amerykańskich kontraktów zbrojeniowych. Przynosiły one korzyści wyłącznie firmom z USA. Producent F-16 w ramach rozliczenia offsetu przedstawił między innymi rachunki związane z budową… chlewni oraz linii montażowej Opla w Gliwicach. Za budowę tej ostatniej zapłaciło wcześniej państwo polskie, przekazując General Motors granty inwestycyjne i zwalniając z podatków. Amerykanie wbrew zapowiedziom nie przekazali odpłatnie polskim firmom żadnych nowoczesnych technologii. A że jest możliwe inne działanie, pokazali Finowie. Za amerykańskie pieniądze przekształcili Nokię z firmy produkującej proste drewniane meble w gigantyczny holding produkujący nowoczesne urządzenia telekomunikacyjne. MiC
12
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
– Przed niemal ćwierćwieczem upadł w Polsce niewydolny i represyjny realny socjalizm, a zastąpił go realny kapitalizm w dosyć radykalnej wersji. Teraz już wiadomo, że nowy system także nie spełnił swych obietnic. Dla milionów ludzi drogi awansu i rozwoju są zablokowane, nawet emigracja w dobie kryzysu światowego nie jest już wyjściem. Co zrobiono nie tak? – Nie sądzę, żeby taką prostą opinię o Polsce Ludowej dało się zaakceptować. Niewydolna? Ale była w stanie zlikwidować bezrobocie! Życzę premierowi Tuskowi i nam wszystkim takiej nieudolności! Zawsze było mało mieszkań – teraz tysiące mieszkań jest pustych, bo ludzi żyjących w warunkach nędzy na nie nie stać. Płatne studia, zrozpaczeni młodzi ludzie, których nie stać na ślub, mieszkanie, dzieci… Biedną Polskę Ludowa stać było na bezpłatne lekarstwa na receptę. W szale potępiania realnego socjalizmu krytykowano żłobki i przedszkola jako miejsca komunistycznej indoktrynacji. Teraz próbuje się to naprawiać… Ale już z księdzem w każdym przedszkolu. – A obecny ustrój? – W Polsce wprowadzono zdezorientowanym ludziom „dziki kapitalizm”, który zdemolował osiągnięcia i sukcesy całego okresu powojennego. Zabrakło w Polsce nie tylko prawdziwej lewicy, ale nawet wpływowych światłych liberałów, żeby się temu przeciwstawić. Demolując polską gospodarkę i wyprzedając za grosze majątek narodowy, stworzono olbrzymie różnice majątkowe między nieliczną grupą bogatych a masową nędzą i rozpaczą. A wszystko to pod ochronnym parasolem zdeprawowanych związków zawodowych i Kościoła katolickiego, który ochoczo włączył się w neoliberalny szał prywatyzacji, reprywatyzacji i powszechnego dorabiania się zgodnie z prawem, obok prawa czy nawet wbrew prawu. Komisja Majątkowa to chyba największa hańba w ponadtysiącletniej historii Kościoła w Polsce. Tu nie ma żadnego patriotyzmu. Prywata i lekceważenie polskich interesów narodowych to zjawisko powszechne. Dotyczy także polityki kolejnych rządów w naszym kraju. Dlaczego biedna Polska ma podbijać za swoje pieniądze Irak, Afganistan i płacić za amerykańskie podboje? – W Sejmie ponad 80 proc. miejsc obsadzają partie mniej lub bardziej prawicowe i klerykalne. Mimo pewnego przewietrzenia sceny politycznej lewica i socjalliberałowie mają w sondażach co najwyżej 20–22 proc. poparcia. Pogrążona w społecznym kryzysie Polska jest beznadziejną twierdzą konserwatyzmu? – Sytuacja jest schizofreniczna. Wyzyskiwani, bezrobotni, upokorzeni pracownicy najemni podporządkowują się prawicowej polityce i głosują na blok partii prawicowych, między którymi upozorowano różnice.
Wybierając między PO i PiS, głosujemy albo na klerykalizm toruński, albo na klerykalizm łagiewnicki… Ale w obu wypadkach na taką samą neoliberalną, prawicową politykę cięć wydatków na cele społeczne, ograniczenie roli państwa, obniżania podatków,
na awantury neokolonialne, całego tego romansu z Bushem i Balcerowiczem, to lewicę będzie robił w Polsce kto inny. W Polsce jest dużo „sierot po Bushu”. Nagle okazało się, że polscy politycy na warunki nawet amerykańskie są zbyt konserwatywni,
Rozmowa z profesorem Jerzym Kochanem, filozofem, socjologiem, antropologiem kulturowym, kierownikiem Zakładu Filozofii Kultury na Uniwersytecie Szczecińskim, redaktorem naczelnym czasopisma filozoficznego „Nowa Krytyka” (www.nowakrytka.pl). śmieciowej pracy, ulg dla wielkiego kapitału, prywatyzacji gospodarki mieszkaniowej, służby zdrowia itp. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że panowanie konserwy opiera się także na posiadaniu mediów informacyjnych i politycznej indoktrynacji w szkołach, kościołach i przez specjalny instytut (IPN), który pełni funkcję policji historycznej. To są tysiące ludzi na etatach, i to państwowych, czyli utrzymywanych z naszych podatków. Idą na to wszystko miliardy złotych. Chodzi przede wszystkim o to, żeby człowiek, patrząc rano na siebie w lustrze, oskarżał o nieudolność siebie samego, a nie system społeczny, który nim poniewiera. – Czy w Polsce jest miejsce na lewicę socjalną w nowoczesnym, skandynawskim lub francuskim wydaniu? SLD ma za lidera Leszka Millera – czciciela ideologii wolnorynkowej, a Ruch Palikota wydaje się w kwestiach społecznych niedookreślony i niespójny. – Szanse na polską lewicę są. Myślę, że Leszek Miller ze swej naiwnej fascynacji neoliberalizmem wyrasta. On i Kwaśniewski kompletnie się pogubili na arenie międzynarodowej. Myśleli, że będą partnerami USA. Niestety, światowa dyplomacja to nie Ordynacka. Moi studenci powiedzieliby, że ich wydymali – wykorzystali za darmo. Nawet zniesienia wiz nie ma za te miliardy utopione w Iraku i Afganistanie, za trupy polskich żołnierzy… Jeśli Miller i SLD wyraźnie nie odetną się od podatków liniowych, grzechów odbierania ulg kolejowych dla studentów, wysyłania polskiego wojska
a ponadto kompletnie niepotrzebni, chyba że w charakterze posłusznego dostarczania gotówki i mięsa armatniego. Skoro SLD i Miller cieszą się ze zwycięstwa socjalistów we Francji, to hasło brzmi: „Więcej socjalizmu w SLD, więcej socjalizmu w Leszku Millerze!”. Coś jak: „Więcej cukru w cukrze!”. Jesteśmy bowiem w sytuacji dobrze określanej przez tradycyjną formułę lewicy europejskiej: „Socjalizm albo barbarzyństwo!”. – A socjalliberałowie? – Co do Ruchu Palikota, to walka z klerykalizmem jest jego niewątpliwą zasługą. W kwestiach wieku emerytalnego stanowisko jest prawicowe, liberalna też chyba generalnie jego orientacja. Jest to ruch na lewo od PO, ale chodzi w nim w gruncie rzeczy o odrzucenie średniowiecza, z którym Tusk musiał iść na układy, domalowując sobie katolickie wąsy. Liberałowie coraz bardziej czują, że panują i niepotrzebni im są księża i cały ten religijny cyrk. Mogą panować bez nich, a kościoły i msze zastąpią media i kultura masowa. Kościół polskim liberałom już tylko przeszkadza. – Czy w Polsce i szerzej w Europie jest teraz szansa na prospołeczny zwrot? Kryzys gospodarczy takiej ewentualności sprzyja czy przeciwnie – przeszkadza? – W mojej ocenie w Polsce nic specjalnego bez wielkiego kryzysu się nie zmieni, powtarzam: WIELKIEGO! W tej chwili jest wzrost gospodarczy, a gadanie o kryzysie i cięciach ma zmusić ludzi do akceptacji spadku ich stopy życiowej i niskich pensji. W warunkach kryzysu istnieje
zawsze niebezpieczeństwo faszyzacji i bojówkarskiej polityki. Ale patrząc na zwycięstwa socjalistów we Francji, socjaldemokratów w kolejnych landach Niemiec, lewicy na Słowacji, obalenie Berlusconiego we Włoszech i sukcesy w wielu innych krajach, to nie ulega wątpliwości, że nadchodzi historyczna lewicowa fala, która zmieni kompletnie sytuację polityczną w Europie. – W Polsce i w Europie narasta prawicowy ekstremizm. Czy grozi nam powtórka z lat 30. XX wieku? – Problemem jest to, że prawicowy ekstremizm już jest w Polsce na salonach i w głównym nurcie polityki. W naszym wypadku jest to o tyle zabawne, że może się wydawać, iż jego polityczne ostrze jest stępione stanem niepoczytalności niektórych posłów. Polska nie będzie już, moim zdaniem, samodzielnym podmiotem historycznym. Będzie świeciła tylko światłem odbitym. Mam nadzieje, że tym z Paryża. To zresztą znamienny zwrot historyczny także i w tym sensie, że o ludziach, o poglądach lewicowych będzie można od tej pory mówić złośliwie co najwyżej: „agenci Paryża”, a już chyba nigdy w historii: „agenci Moskwy”. – Polska słynie z autorytaryzmu. Nie cenimy demokracji, tęsknimy za wodzami różnej maści, co potwierdza m.in. kariera Jarosława Kaczyńskiego. Skąd nam się to wzięło? Z tradycji, religii, zaszłości społecznych? – Nie za bardzo bym się zgadzał z tym polskim autorytaryzmem. Pan Jarosław Kaczyński na wodza mi nie wygląda… Mnie jego nekrofilia historyczna i buńczuczne przemówienia o księżycowej treści raczej śmieszą. To jest wódz na miarę sojuszu wojskowego z Gruzją. Nie rozumiem, dlaczego tak mało ludzi się z tego śmieje! Może dopiero od sojuszu z Andorą zaczęliby się śmiać? Nasi „wodzowie” mogą co najwyżej ślinić się w trakcie przemówień i tupać. – Mamy problem ze społecznym zaufaniem. Poza najbliższymi krewnymi mało komu ufamy. Czy to są kompleksy potomków biednych, zaszczutych i nieufnych chłopów pańszczyźnianych?
– Proszę pana… To jest reakcja na to, że mieliśmy być milionerami, kapitalistami z zapewnionym przez „polskiego papieża” pobytem w raju po śmierci! A mamy około 13 proc. bezrobocia, niskie płace, emigracje za chlebem, umowy śmieciowe i perspektywę głodowej emerytury. Jak kto do niej dożyje! Do tego gwarancje na raj osłabły, a Kościół denerwuje ludzi swą wszechwładzą i opływaniem w dostatki. „Oszukali nas!” – taki głos niesie się po Polsce. Ludzie nie wiedzą, kto, jak, kiedy, co… Ale najpopularniejszy okrzyk na manifestacjach nie przypadkiem brzmi: „Złodzieje! Złodzieje!”. Do tego dochodzi jeszcze to, że wiążąc koniec z końcem, ludzie posuwają się do działań i praktyk kryminalnych, nieuczciwych, oszukańczych, żeby jakoś przeżyć i mieć na chleb. Nawet kosztem sąsiada, przyjaciela czy krewnych. Nikomu nie można wierzyć! W takich warunkach nie ma mowy o zaufaniu. – Trudno nie zauważyć, że polskie elity polityczne i medialne są aroganckie i autorytarne. W tym duchu właśnie wprowadzono plan Balcerowicza, narzucono klerykalne rozwiązania, oszukańcze OFE i ostatnią reformę emerytur. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego nie ma normalnej rozmowy, ale dyktat? – Polityka to walka, a nie dyskusja. Zwłaszcza jak media są opanowane prze neoliberałów i klerykałów. Panowanie w sferze idei, polityki, gospodarki to warunek istnienia każdego społeczeństwa, także neoliberalnego kapitalizmu. Trzeba się organizować, protestować, pisać, publikować, krytykować, walczyć politycznie. Jak się jest owcą, to nie można się dziwić, że strzygą! – Jak Pana zdaniem można przezwyciężyć dominację ideologiczną Kościoła? Z jakimi inicjatywami wiąże Pan nadzieje, a jakich działań brakuje? – Modernizacja, oddziaływanie Europy sprawi, że z czasem polski skansen konserwatywnego religianctwa pęknie. Nie widzę też takiej dominacji ideologicznej Kościoła. To raczej widok instytucji chylącej się ku upadkowi. Ludzie żyją swoim życiem. Pozycja Kościoła jest funkcją sytuacji politycznej i tylko politycznej. Dyskusja i happeningi są owszem zabawne, ale tylko wygranie wyborów przez partie opowiadające się za nowoczesnymi standardami relacji państwo–Kościół może gwarantować reformy. Nie wyklucza to codziennych form osobistej aktywności: każdy może na przykład, kupując w aptece lekarstwa, spytać o sprzedaż środków antykoncepcyjnych i w razie odmowy ich sprzedaży zrezygnować głośno z zakupów. Mam też taką małą teorię prywatną, że Kościół katolicki przegra w Polsce z grillowaniem. Ludzie pojadą grillować, bawić się nad jeziorem i cieszyć się życiem, zamiast słuchać nudnego księdza i klęczeć na posadzce. Rozmawiał ADAM CIOCH
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
NA DZIEŃ DZIECKA
Czytać, nie czytać... Coraz popularniejsza akcja czytania dzieciom minimum 20 minut dziennie nabiera rozpędu. Wszyscy ci, którzy do niej przystąpią, powinni jednak dobrze zastanowić się nad doborem dziecięcych lektur. Rodzice najmłodszych pociech bez wątpienia sięgną po baśnie, i to najprawdopodobniej w wydaniu klasycznym, samego mistrza Hansa Christiana Andersena. Te lektury, przetłumaczone na ponad 80 języków, poznało już kilka pokoleń dzieci. Problem w tym, że opowiadania Duńczyka nie przedstawiają łagodnej krainy szczęśliwości, a ich fabuła niejednokrotnie kończy się czyimś kalectwem lub śmiercią. Weźmy na przykład taką „Dziewczynkę z zapałkami” – opowieść o biednej osóbce, która pod koniec starego roku bosa i zmarznięta próbuje sprzedać wiązkę zapałek. Nikt z przechodniów nie zwraca na nią uwagi, co prowadzi do tragedii i dziewczynka zamarza. Nie to, że posądzam Andersena o epatowanie katastrofizmem, w końcu opis zgonu został ujęty w sposób arcypoetycki (dziewczynka, odchodząc do babci, która jej się ukazała, nie czuła już ani zimna, ani głodu, nie była nieszczęśliwa), ale mimo wszystko, jak wytłumaczyć 3-, 4-latkowi, że niewiele starsza od niego osoba umarła, i to dlatego, że totalnie olali ją dorośli! Jedyne co może usprawiedliwiać najpopularniejszego na świecie bajkopisarza to fakt, że sam jako dziecko nie miał łatwego życia. Po śmierci ojca wychowywała go matka analfabetka, która zmarła z przepicia. Mały Hans często przebywał w przytułku dla psychicznie chorych, gdzie zabierała go babcia, zajmująca się tam ogrodem. W dorosłym życiu Andersen bał się, że zwariuje jak jego dziadek... Wszystko to wpłynęło na nieustanny niepokój ducha pisarza, poczucie osamotnienia, kompleksy, nadmierną wrażliwość, a także stany depresyjne i melancholiczne.
Dobrze, dajmy na to, że nasze dziecko już wyrosło z bajek i idzie do szkoły. Co prawda podstawówki porzuciły coś takiego, co niegdyś nazywało się spisem lektur obowiązkowych, i teraz nauczyciel – na podstawie przyjętego programu – sam
dokonuje wyboru lektur, które jego zdaniem będą odpowiednie. Ale co zrobić, jeśli dziecko trafi na belfra masochistę, a w dodatku wielkiego fana pozytywizmu? Nasza latorośl, jak nic, zostanie zmuszona do czytania „Antka” czy innego „Janka Muzykanta”. I znów – jak u Andersena – spotka się z niesprawiedliwością, biedą i śmiercią. To samo w sobie nic złego, ale w tych opowiadaniach występują one naprawdę w drastycznym wydaniu. Prus, autor pierwszej noweli, skazał bowiem siostrę tytułowego Antka na… spalenie w piecu. No bo dziewczynka taka chorowita, trzeba było, aby się porządnie wypociła. Chłopca natomiast matka wygnała w świat, bo za dużo gęb do wyżywienia miała. Z kolei Janko Muzykant zmarł skatowany przez durnego stójkowego tylko dlatego, że
chłopiec chciał dotknąć skrzypiec skrytych w dworskim kredensie. Tak to sobie życie wiejskie końca XIX wieku „barwnie” opisał Henryk Sienkiewicz. Tylko czy powinniśmy skazywać dziecko na kontakt z horrorem, który nie ma już (na szczęście!) żadnego odniesienia do realnego świata? Skazywać tylko dlatego, że Sienkiewicza – wieszcza – czytać trzeba?! Jeśli nawet ktoś powie, że przesadzam, że dzieci nie pałają jakąś szczególną empatią do swoich rówieśników, to chyba nikt nie zdoła obalić argumentu, że śmierć zwierzątka w dziecięcych książkach to już prawdziwa trauma. Wszyscy, którzy czytali „O psie, który jeździł koleją” (niegdyś lektura obowiązkowa dla uczniów trzeciej klasy szkoły podstawowej), wiedzą, o czym mówię. Autor, Roman Pisarski, umiejscowił fabułę opowiadania we Włoszech, gdzie pewien zawiadowca znalazł na stacji kundelka i go przygarnął. Psiak całe dnie spędzał ze swoim nowym panem w pracy, by wieczorem jechać z nim pociągiem na kolację do domu. Lampo, bo takie imię nadał zwierzakowi zawiadowca, szybko stał się ulubieńcem całej jego rodziny. A wszystko po to, żeby pod koniec opowiadania, ratując córkę swojego właściciela, pies zginął pod kołami pociągu… Oczywiście z dziećmi trzeba rozmawiać na trudne tematy, także o tym, że wszyscy kiedyś umrą, ale może niekoniecznie przy użyciu powyższych pozycji. Z pomocą może nam natomiast przyjść całkiem świeża „Mała książka o śmierci” Pernilli Stalfelt, która w sposób rzeczowy, ale przystępny, opisuje kilkulatkowi wszystko to, co ma związek z przeniesieniem się na tamten świat. Wracając do naprawdę małych dzieciaków, trafiona może okazać się lektura „Nocnik nad nocnikami” Alony
Frankel, dzięki której maluch zrozumie, że fakt, iż tata czasami sika przy drzewie, nie musi oznaczać, że ten ma robić to samo na kanapę w salonie. A jak już jesteśmy przy temacie wydalin… Fizjologia, wiadomo, rzecz ważna, ale robienie ze stolca głównego bohatera dziecięcej książeczki uważam za co najmniej przesadne. Najwyraźniej Ange `le Delaunois i Marie Lafrance, autorki „Wielkiej podróży Pana Kupy” (patrz reprodukcja wyżej), na okładce której widnieje obrazek fekaliów w kształcie statku kosmicznego, były innego zdania. Na szczęście opowiadania nie przetłumaczono jeszcze na język polski i oby tak zostało.
Kiedy nasza pociecha, w tym konkretnym przypadku chłopiec, zacznie dojrzewać, warto sięgnąć po „Wielką księgę siusiaków” Dana Höjera
13
i Gunilli Kvarnström. I chociaż jestem pewna, że książka nie trafi do szkolnej biblioteki (na okładce widnieją różnej wielkości tańczące penisy), to naprawdę warto ją kupić. Znajdziecie w niej liczne pytania zaniepokojonych chłopców: „Kilka razy obudziłem się z czymś lepkim na siusiaku. Co to jest i czy to jest groźne?”. I co najważniejsze – wszystkie odpowiedzi podparte są podstawami biologii. Odpowiednikiem dla dziewczynek jest czerwona, a jakże, „Mała książka o miesiączce” Marii Oscarsson. Także do płci pięknej wieku wczesnoszkolnego adresowana jest lektura „Mała książka o feminizmie” Sassy Buregren. Fakt, tytuł dziełka jak dla kilkulatków jest mocno przesadzony, za to treść – cudowna. Książeczka w zabawny i przystępny sposób tłumaczy dziecku, czym jest władza („ma ją koleżanka z klasy, jeśli przestaniesz nosić nową czapkę tylko dlatego, że ona publicznie ją wyśmiała”). Gdyby tylko zmienić tytuł na przykład na „Małą książkę dla dziewczynek” pozycja z pewnością stałaby się hitem. A jeśli macie dość stawania na głowie (w przenośni i dosłownie), aby wasza latorośl połknęła antybiotyk, na pewno z ulgą sięgniecie po „Lądowanie Rinowirusów” Wojciecha Feleszki, czyli opowieść o walce dzielnych Limfocytów, strażników naszych wnętrzności, z podstępnym przywódcą bandy tytułowych Rinowirusów, który wdziera się do nosa małego chłopca, wywołując katar i gorączkę. Natomiast książeczka „Moja mama ma raka” Moniki Zięby – mimo najszczerszych chęci autorki do wyjaśniania kilkulatkom naprawdę ciężkich tematów – raczej nie ma szans na powodzenie. Bo jak tu czytać maluchowi o czymś, o czym sami dorośli mówić nie potrafią... Drodzy Rodzice, kiedy więc staniecie przed odwiecznym pytaniem: „Czytać, nie czytać”, sięgnijcie po sprawdzone, przyjazne dzieciom lektury, takie jak: „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery, „Dzieci kapitana Granta” Juliusza Verne’a, „Karolcię” Marii Krüger, „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren i wiele innych. PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma statut organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
14
PATRONAT MEDIALNY „FiM”
Głębia śmiechu Film „Kop głębiej” to brawurowa komedia i niezwykle trafna satyra społeczna. Do bólu antyklerykalna. Dlatego „Fakty i Mity” objęły nad nią patronat medialny. Do zabiedzonej, zapuszczonej mazurskiej wioski przyjeżdża dwóch Niemców. Dziadek i wnuk jadą
tropem rodzinnej tragedii z końca wojny, by uporządkować groby przodków. Tych dwóch nieco zagubionych
i sentymentalnych mężczyzn wpada w ręce miejscowej familii, takiej, co to liczyć umie, modlić się potrafi, a i kielichem nie pogardzi. Już sam ten wstęp daje wyobrażenie o tym, że film jest ryzykownym połączeniem zadumy nad wojennym i powojennym koszmarem (bo obok Polaków i Niemców znajdą się tam
jeszcze zaszczuci Żydzi i Mazurzy) ze studium groteskowej chciwości, cwaniactwa, nacjonalizmu, wulgarnej dewocji, polskich i niemieckich wad narodowych. Reżyser i scenarzysta (Konrad Szołajski) dokonał artystycznej kaskaderki, aby to wszystko ze sobą ożenić i zgrać, a widza rozbawić i nie zanudzić. I zdał ten zawodowy egzamin po mistrzowsku. Znajdziemy tam dowcipne i niebanalne dialogi, solidne komediowe aktorstwo (m.in. Andrzej Grabowski, Roman Kłosowski, Marzena Kipiel-
-Sztuka, Krzysztof Tyniec), a także niezwykłą, jak na polskie kino, wartkość akcji. Dla Czytelników „FiM” zapewne nie do przecenienia będą antyklerykalne walory filmu, które są zarówno klamrą spinającą obraz, jak i jednym z głównych nurtów opowiadanej historii. Jedna z czołowych postaci to chciwy i sprzedajny proboszcz. Na końcu historii razem z moherową babcią duchowny uczestniczy dla kasy w religijnej mistyfikacji. Okazuje się, że w pozornie
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r. głęboko religijnym świecie nie ma tak naprawdę żadnych świętości, bo nawet kości najbliższych zostaną przehandlowane za gotówkę, za mityczne euro. Kult pobożnych figur został natomiast zrównany w filmie z modą na ogrodowe, paskudne trolle. Oko trolla staje się zresztą częścią zamienną do figury Matki Boskiej. Matki, która płacze. Płacze od namiaru kleju… Znajdziemy tam także papieża z Wehrmachtu i pseudoobjawienie Madonny. Film jest karykaturą prowincjonalnego polskiego życia, trochę może podobną do serialu „Ranczo”, tyle że szybszą i dowcipniejszą. No i o niebo bardziej odważną. To zderzenie widza z „prawdą czasu, prawdą ekranu” trochę przeraża, ale ma też aspekt oczyszczający. Przekładanie krytyki śmiechem pozwala ją znieść bez obrazy i bez nudy. Dla pozbawionych poczucia humoru i dystansu do siebie „prawdziwych Polaków i katolików” obraz Szołajskiego będzie z pewnością nie do przełknięcia. Zbyt dużo bolesnej prawdy, nawet jeśli wmalowanej w karykaturę. Dlatego można się spodziewać albo prób przemilczenia filmu, albo usunięcia go z ekranów. Na razie pojawiają się recenzje w stylu: „Na koniec filmu pojawia się w kinie zakłopotana cisza”. Nic dziwnego. Dla przeciętnego Polaka katolika zakończenie, choć komediowe, jest wstrząsające – to prawdziwa fontanna dewocji i kościółkowej hipokryzji, z którą Polak katolik zapewne nie wie co począć. I z tym, miejmy nadzieję, że ożywczym, wstrząsem wychodzi z kina. ADAM CIOCH PS Więcej informacji o filmie, a także jego wybrane fragmenty można znaleźć na stronie www.faktyimity.pl Uwaga! Od 1 czerwca na Czytelników naszej gazety, którzy w kasach poniższych kin podadzą hasło: „Fakty i Mity”, czekają darmowe bilety: Warszawa – Kino KC (4 bilety) Katowice – Kino Światowid (4 bilety) Łódź – Kino Cytryna (4 bilety) Elbląg – Kino Światowid (4 bilety)
15
Jak „kopano głębiej” Rozmowa z reżyserem i scenarzystą Konradem Szołajskim, twórcą „Kop głębiej” oraz innych filmów fabularnych i dokumentalnych (m.in. „Operacja Koza”, „Musisz żyć”, „Człowiek z…”). – Skąd pomysł, aby tak różne tematy jak wojenne koszmary, narodowe niesnaski, patologiczną dewocję i chciwość zapakować do jednego filmu. I to jeszcze do komedii?! – Nawet uważane za dramat narodowy „Wesele” Wyspiańskiego można czytać jako utwór tragifarsowy, z podtekstem erotycznym i elementami społecznej satyry (jest tam wyraźna nutka antyklerykalna) oraz... horroru (vide zjawy). – I dlatego na planie filmowym wybijacie Matce Boskiej oko… krucyfiksem? Tylko niech Pan nie tłumaczy, że figura nie była święcona. Instalacja Nieznalskiej też nie była i w niczym to autorce nie pomogło. – Po pierwsze, to nie my, tylko pobożna babcia, a czyni to niechcący, pod wpływem emocji. Jest to więc przypowieść o tym, że złość i nienawiść wydają zatrute owoce, co jest chyba zgodne nawet z kościelnym punktem widzenia. – Żarty Pan sobie stroi... A prokuratorzy tylko czekają na okazję, by się wykazać serwilizmem wobec Kościoła. – Dzięki głośnemu procesowi nazwisko młodziutkiej i nieznanej Doroty Nieznalskiej oraz jej elitarna twórczość stały się sławne nie tylko w kraju, ale w całej Europie. – Czy naprawdę nie obawia się Pan oskarżenia o obrazę uczuć religijnych? – Taki zarzut, nie wspominając nawet o procesie, uczyniłby „Kop głębiej” przebojem kasowym, mógłbym tylko o takim oskarżeniu marzyć... Ale obraza uczuć religijnych wymaga intencji obrażania, której nie miałem: widz filmu „Kop głębiej” nie śmieje się z „normalnej” wiary katolickiej, tylko z jej szczególnej, nieco wynaturzonej formy, bliskiej „bałwochwalstwu”, pogańskiemu kultowi „złotych cielców”. Owa religijność jest
w jakimś sensie zaprzeczeniem chrześcijaństwa pojmowanego jako głębokie przeżycie duchowe... – Wobec tego uważa Pan paragraf o uczuciach religijnych za martwy? Jednak ostatnio Doda została skazana za swoją wypowiedź o autorach Biblii... – Ale Nergal już nie, choć Biblię podarł, co wydaje się groźniejsze, gdyż niszczenie książek nie jest dobrym pomysłem nawet, kiedy się z ich treścią nie zgadzamy. A Doda chyba mogłaby się odwołać do Strasburga i pewnie w końcu by wygrała. Notabene ów dziwny i nadużywany zapis kodeksowy wydaje się sprzeczny z Konstytucją RP, zakazującą cenzury i gwarantującą obywatelom swobodę wyrażania poglądów (artykuł 54). A jeśliby ktoś chciał rzeczywiście „rozszerzająco” interpretować ów paragraf, należałoby pośmiertnie ścigać za obrażanie uczuć religijnych biskupa Krasickiego za „Monachomachię” i księdza Kitowicza za „Opis obyczajów”, a na pewno zakazać rozpowszechniania ich utworów. Marcin Luter również – i to świadomie! – „obrażał” papieży oraz uczucia religijne katolików, a sam Jezus – Żydów. W przypadku filmu trudno w ogóle mówić o obrażaniu jakichkolwiek uczuć, bo z założenia gra on naszymi emocjami. Komedia w naturalny sposób się nimi bawi. Przecież po to idziemy oglądać na dużym ekranie utwór komediowy, by tworzyć wspólnotę odbioru i śmiać się wraz z innymi widzami; na melodramacie – płakać, a na horrorze – bać się… Jak ktoś nie lubi takiej konwencji, to nie musi kupować biletu do kina. – Ale jak kupi, to może go jednak zaszokować transplantacja oka ogrodowego trolla do oczodołu Matki Boskiej… Kicz „ogrodowy” zrównany z religijnym? – Przecież to fakt: te same wytwórnie masowo produkują tandetne figury Matki Boskiej i ogrodowe krasnale – zależnie od zapotrzebowania rynku. A Kościół katolicki dziś nie tylko nie zabrania
dokonywania przeszczepów, ale wręcz je zaleca... Więc biedny germański krasnal pośmiertnie oddaje swoje oko polskiej Madonnie, a chirurgicznej operacji dokonują wspólnie ocalały z Holocaustu Żyd i niemiecki zegarmistrz. To chyba godne pochwały transplantacyjne pojednanie. – To znów mi pachnie ironią… Jednak inni reżyserzy szerokim łukiem omijali na ogół żartowanie z tematyki religijnej, bo to w Polsce niebezpieczna sprawa. Aktorzy, w tym bardzo znani, na przykład Andrzej Grabowski, nie bali się zagrania w Pana produkcji? – Ja mam takie poczucie humoru, a aktorzy je docenili. Andrzej Grabowski, który nabroił najbardziej, bo w „Kop głębiej” zagrał księdza, opowiadał mi, że niewiele brakowało, by naprawdę został duchownym... Było tak: kiedyś nadużył trunku i w „stanie wskazującym” udał się do klasztoru, by wstąpić w szeregi zakonników. Obudzony waleniem we wrota przeor sceptycznie odniósł się do nagłego powołania młodego aktora i kazał mu się najpierw wyspać, co było mądrą radą, dzięki której możemy podziwiać filmowe i teatralne role Grabowskiego. – W filmie pojawia się kościół i msza. Parafia nie miała oporów przed wynajęciem budynku do zdjęć? – Są księża lubiący sztukę i mający dystans do siebie i spraw tego świata. Jedną ze scen nakręciliśmy dzięki życzliwości proboszcza na „mojej” plebanii pod Warszawą, a gospodarz osobiście konsultował sceny modlitw Andrzeja Grabowskiego; podobnie było z mszą, realizowaną przy współpracy przyjaznego wikarego w innej parafii, bo tam akurat bardziej podobała mi się architektura kościoła. Zdziwi się pan jeszcze bardziej, gdy powiem, że po zdjęciach rozmawiałem z tym wikarym o... seksie, a konkretnie: o „płciowych rekolekcjach”, które akurat poznałem, robiąc film o ojcu Ksawerym Knotzu. – Właśnie: nie pierwszy raz dotyka Pan tematyki religijnej. W zeszłym roku był dokument w HBO „I Bóg stworzył seks...” poświęcony katolickiemu ekstremizmowi seksualnemu. Jak odebrano ten Pana film? – To zależało od światopoglądu widza. Paradoksalnie podobnie krytycznie odnosili się do filmu religijni fundamentaliści z jednej strony i fanatyczni liberałowie z drugiej... Pierwsi mieli za złe, że za mało w tym utworze „duchowości”, a za wiele seksu. Drudzy – że za dużo „katolickiego ględzenia” o Duchu Świętym, a za mało krytyki Kościoła, który przez pruderyjne wychowanie psychicznie okalecza swoje owieczki i potem próbuje to naprawiać rękoma o. Ksawerego. Ale większość widzów uznała obraz za dokument rzetelnie przedstawiający kontrowersyjne zjawisko. – Wracając do fabularnego „Kop głębiej”, czy jest już zakazany? – Nie, przeciwnie – jest już dostępny w kinach. Gra go 20 placówek w całej Polsce. Mamy nadzieję, że liczba ta się jeszcze zwiększy, gdy stanie się bardziej znany – dzięki temu, że widzowie, którzy go obejrzą, polecą następnym. Mogę też zachęcić czytelników „FiM” do umawiania się w grupy po przynajmniej kilkanaście osób, bo jeśli zgłoszą się do kina zbiorowo, otrzymają bilety ze zniżką. Warto spróbować. A jeśli zaproszą mnie na rozmowę po projekcji – chętnie przyjadę. Rozmawiał ADAM CIOCH
16
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
ZE ŚWIATA
NIEŚWIĘTA KOALICJA Na Wyspach Brytyjskich sformułowało się egzotyczne przymierze religijnych konserwatystów. Cel – nie dopuścić do zakończenia dyskryminacji gejów i lesbijek.
jest w nieformalnym związku i nawet nie rozwiódł się z poprzednią żoną. Widocznie nie jest to już przeszkoda nawet dla konserwatystów. We Francji jest podobnie – nowa para prezydencka nie ma ślubu, a sam prezydent notorycznie nie lubi legalizować swoich związków. Jego była partnerka i matka czworga wspólnych dzieci to wszak niedoszła prezydent Francji z poprzednich wyborów – Segolene Royal. Obecna towarzyszka życia Hollande’a, Valerie Trierweiler, ma z kolei troje własnego potomstwa. MaK
WYCHOWANIE PIĘŚCIĄ
Postępowi chrześcijanie, unitarianie i liberalni Żydzi, których w Zjednoczonym Królestwie nie brakuje, wspierają emancypację mniejszości seksualnych bądź przynajmniej jej nie przeszkadzają. Katoliccy hierarchowie, muzułmanie i ortodoksyjni Żydzi drą natomiast szaty nad projektem (konserwatywnego!) premiera Camerona, który chce legalizacji ślubów jednopłciowych. „Rzeczpospolita” donosi, że przywódca sikhów, nomen omen, Lord Singh, potępił plany rządu zachęcany przez biskupów katolickich. To samo zrobili muzułmanie i ortodoksi żydowscy. Konserwatywny polski dziennik cieszy się z potencjalnej na razie perspektywy „potężnego religijnego bloku pod kierownictwem Stolicy Apostolskiej”. Problem w tym, że przy wielkich pretensjach do własnej nieomylności każdego z konserwatywnych odłamów religijnych do trwalszego przymierza sama homofonia – nawet monstrualnych rozmiarów – chyba nie wystarczy. W tym kontekście warto nadmienić, że w Gruzji marsz gejów i lesbijek został zaatakowany słownie i ręcznie przez grupę księży prawosławnych i ich oddanych współwyznawców. MaK
Polskim duchownym plującym na gejów i lesbijki przybył sojusznik. Zza oceanu. Sean Harris jest starszym pastorem w kościele baptystów w Fayettville w stanie Karolina Północna, znanym z konserwatywnej i trochę neandertalskiej mentalności mieszkańców. Oto fragment z jego porad dla rodziców: „Więc wasz synek zachowuje się trochę dziewczynkowato? To się może zdarzyć już, gdy ma 4 lata. Nie traćcie czasu na przekonywanie: »Zmężniej, synu, przebierz się i idź kopać rów, bo to jest to, co chłopcy robią«. Ojcowie! Kiedy wasz syn podaje wam zwiędłą rękę, jak panienka, w tej samej sekundzie walcie go w pysk. Mówcie: »Nie będziesz się tak zachowywać, zostałeś stworzony przez Boga jako mężczyzna i będziesz mężczyzną«. A kiedy wasza córka zaczyna zachowywać się zbyt samczo, mówcie jej: »O nie, kochanie! Możesz uprawiać sporty ku chwale bożej, ale czasem musisz się zachować jak dziewczynka i być piękna, atrakcyjna«”. Cóż, może nieco szorstko... Ale czy radykalizm w obronie prawa „naturalnego” i bożego może być przywarą? CS
MATKA BOSKA POPROMIENNA Na Białorusi pojawił się jeden z dobrze znanych – także w Polsce – cudów nadrzewnych.
nie chce. Interweniował natomiast miejscowy biskup prawosławny, który nazwał przydrzewną pobożność „pogaństwem i świętokradztwem”. Cóż, gdyby kasę i dary składano w cerkwi, z pewnością nie byłoby to religijnie odrażające… MaK
KURS NA CZARODZIEJA Ostatni egzamin z czarnoksięstwa zdawała Hinduska Mahadevi Yadav. Nauczyciel magii kazał jej zabić najstarszego syna i bratanka. Dzięki temu Mahadevi miała zyskać magiczną moc i czarować ile wlezie. Posłuszna 25-letnia uczennica odcięła głowę swojemu 3-letniemu bratankowi i wrzuciła ją do rzeki. Resztę ciała zakopała w przydomowej kapliczce – miała się przydać do czarowania. Drugiego dziecka zabić nie zdążyła, bo zgłosiła na policję rzekome zaginięcie swojej pierwszej ofiary. Wkrótce została zatrzymana. Mahadevi opowiedziała policjantom o rytuale puja, który polega na składaniu ofiar bóstwom. Robi tak wielu mieszkańców Nepalu, tyle że bogowie najczęściej dostają jedzenie, a nie zwłoki. JC
odbierała z tego przedszkola synka swojej przyjaciółki: „Za każdym razem, kiedy mijaliśmy bar z ciepłymi przekąskami, błagał mnie o parówki. Potajemnie karmiłam go nimi. Ciągle prosił, żebym dała mu coś z mięskiem. Pewnego razu zachorował na zapalenie płuc i trafił do szpitala. Lekarze stwierdzili anemię i zalecili włączenie do codziennej diety wątróbki, mięsa wołowego itp. Moja przyjaciółka zaczęła karmić syna jak należy. Z czasem sama wróciła do poprzedniego stylu życia”. JC
OPOS OPÓJ FEROMONOWE PARTY Choć nie jesteśmy tego świadomi, wybieramy partnera, kierując się jego zapachem – twierdzą naukowcy.
TŁUSTY ZACHÓD W Stanach coraz więcej pacjentów umiera, czekając na przeszczep. Potencjalni dawcy narządów są... za grubi. Otłuszczone organy nie nadają się do przeszczepów. Już około 1/4 ewentualnych darczyńców jest dyskwalifikowana – właśnie z powodu nadwagi. „Jeśli nie będziemy walczyć z otyłością, Amerykanie będą umierać w szpitalach, nie doczekawszy się przeszczepu” – ostrzega doktor Mala Sachdeva. Problem grubości odczuwają także brytyjscy lekarze. Z roku na rok przybywa tam operacji zmniejszania piersi u nastoletnich chłopców. Są tak grubi, że mają biusty większe niż ich koleżanki, a przez to mnóstwo kompleksów. Już 1/3 brytyjskich dzieci ma problemy z nadwagą – informuje „The Daily Mail”. JC
WEGAPRZEDSZKOLE
W na pół opustoszałej wiosce Hubarewiczy (strefa skażenia czarnobylskiego) w miejscu po obciętej gałęzi pojawiła się „Matka Boska z Dzieciątkiem”. W każdym razie wierzą w to niektórzy miejscowi oraz setki pobożnych pielgrzymów, którzy pod „obrazem” składają w darze cukierki, szarfy i pieniądze, ufając, że Madonna da się przekupić i zacznie cudownie uzdrawiać. Na razie jakoś
W Rosji popularne są domowe przedszkola. Także dlatego, że w publicznych często brakuje miejsc. Przy okazji tworzą się placówki naprawdę oryginalne. Dla wyselekcjonowanych klientów! Na przykład – tylko dla dzieci wegetarian. Właścicielką takiego przybytku jest Tina Trusowa, mieszkanka Moskwy. Ona sama zrezygnowała z mięsa jakieś 6 lat temu i swoich małych podopiecznych karmi wyłącznie wegetariańsko. Jednocześnie przeprowadza pogadanki na temat słuszności takiej diety. Domowi wychowankowie Tiny jeszcze nie skarżą się na warzywne obiady. Poskarżyła się za to dorosła obywatelka Katia Ilgner, która – na łamach tamtejszej prasy – opowiedziała, jak to kiedyś często
Młodzi w Nowej Zelandii mają nową rozrywkę. Piją wódkę, wisząc na drzewach. Chodzi o tzw. zabawę w oposa, a problem zgłosiły władze uniwersytetu w Dunedin. Studenci biorą butelkę jakiegoś mocnego trunku, włażą na drzewo, usadawiają się na gałęzi – jak wspomniane zwierzątko właśnie – po czym piją i piją, dopóki… nie spadną. Za oryginalnych ochlapusów wzięli się mundurowi. Problemem są nie tylko parki zapaskudzone flaszkami, ale też bezpieczeństwo samych pijących i przypadkowych przechodniów, którym „opos” może spaść na głowę. JC
WWW.ANTYROZPRASZACZ.PL Amerykanie wymyślili „feromonowe imprezy”. Każdy uczestnik zabawy przynosi ze sobą podkoszulek, w którym przespał trzy noce. Za dnia ciuch miał leżakować w lodówce. Pewnie po to, żeby naturalny aromat nie wywietrzał. Na trzy doby przed imprezą należy zrezygnować z ostrych przypraw, czosnku, cebuli, perfumowania ciała i golenia pach. Z tak przygotowanym koszulkowym „gadżetem” przychodzimy na party i wręczamy go organizatorom. Uczestnicy zabawy wąchają ubrania należące do osób płci przeciwnej i wybierają najprzyjemniejszy dla swojego nosa aromat. Z nadzieją, że ten „aromat” wybierze także ich. Taki współczesny kotylion. JC
REWOLUCJA PARTNERSKA Ani się obejrzeliśmy, a nowi prezydenci dwóch najważniejszych krajów Unii wprowadzili na salony nową modę. Na związki partnerskie. Wiadomo, że świat polityki jest dosyć konserwatywny obyczajowo (nawet jeśli liberalny czy lewicowy) i politykom wypada pokazywać się z żonami lub mężami oficjalnie zaślubionymi. Zawsze to chwyta za serce wyborców tradycyjnie nastawionych, a tym postępowym zwykle nie przeszkadza. Jednak to się zmienia. Najpierw wczesną wiosną został wybrany nowy prezydent Niemiec, Joachim Gauck, i tym samym do polityki trafiła jego towarzyszka życia, Daniela Schadt. Pikanterii nowej sytuacji dodaje fakt, że prezydent został wybrany przede wszystkim głosami prawicy, a sam (były pastor!)
Tak twierdzą seksuolożka Michelle Mars i futurolog Ian Yeoman. W artykule „Roboty, ludzie i turystyka seksualna” zapewniają, że maszyny zdominują nasze życie płciowe jeszcze przed 2050 r. Dzięki temu będzie mniej chorób wenerycznych, niechcianych ciąż, handlu żywym towarem itp. W agencjach towarzyskich obsługiwać mają humanidalne roboty – do złudzenia przypominające żywe dziewczyny. Taki seks to nawet nie zdrada – cieszą się Yeoman i Mars. JC
ZBYT SEKSOWNA Lauren Odes pracowała w hurtowni bielizny. Niestety! Swoją urodą rozpraszała – i szefa, i męską część załogi. Ponętna 29-letnia blondyna najpierw usłyszała, że wygląda zbyt wyzywająco i powinna lepiej zakrywać swoje wdzięki, a później przykazano jej… ściskanie piersi taśmą klejącą, żeby wydawały się mniejsze. Lauren zgodziła się tylko na przychodzenie w workowatym, zupełnie nieseksownym swetrze i… została zwolniona. Sprawą zajmie się amerykański sąd. JC
ROBOT LEKKICH OBYCZAJÓW W przyszłości domy publiczne będą zautomatyzowane. Prostytutkami zostaną… maszyny.
Użytkownik komputera, który korzysta z niego, bo musi coś napisać – wypracowanie, artykuł, pracę magisterską – wie, jakim problemem jest internet. Dostęp do sieci rozprasza! Mało kto potrafi się powstrzymać i nie zajrzeć – czy na Facebooka, czy na pocztę. Albo przynajmniej na stronę z wiadomościami. Amerykanin Fred Stutzman opracował dwa programy komputerowe, które rozwiązują problem. Pierwszy – „Freedom” – blokuje dostęp do wszelkiego „www” na 8 godzin. Drugi – „Anti-Social” – na tyle samo godzin pozbawia tzw. portali społecznościowych. Programy dobrze się sprzedają. JC
PÓJDZIE Z TORBAMI Współczesna sztuka musi być oryginalna. Inaczej się nie sprzeda. Wie o tym Niemiec Hans Feldman (tak zwany artysta), który myślał, myślał, aż wymyślił. Hans jeździł po świecie i zaczepiał facetki. Każdej dawał po 500 funtów w zamian za... torebkę. Wybranka mogła zabrać pieniądze, klucze, dokumenty, a resztę przywłaszczał Feldman. Uliczne zbieractwo zaowocowało wystawą w galerii. Zawartość torebek rozmieszczono w gablotach, podpisano i zwiedzający mogli się dowiedzieć na przykład, że... jakaś tam Susanne z Berlina lubi papieroski, a Stéphanie z Paryża jest obładowana gumami do żucia. Wielu zwiedzających poprosiło o zwrot pieniędzy za bilety. Hans będzie teraz próbował szczęścia w Londynie. Tym razem zawartość damskich toreb będzie można obejrzeć za darmo. JC
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
W
szędzie, gdzie naród brała w obroty prawicowa dyktatura, można było w pobliżu oczekiwać obecności – prócz doradców z USA – hierarchów kościelnych. Mniej lub bardziej aktywnych, ale zawsze blisko władzy. Generał Jose Videla, führer junty argentyńskiej w latach 70., oszacował swe dokonania na 7–8 tys. trupów. Organizacje humanitarne
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
są zwłoki. W liście do bossa w Watykanie autorzy listu przyznają, że ich interlokutor – podobnie jak jego podwładni z junty – „nie był w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi”. Hierarchowie nie szczędzili wysiłku, by nakłonić Videlę do spowiedzi w tej kwestii, podkreślając przy kilku okazjach „doskonałe stosunki Kościoła z rządem – bardzo przyjacielskie, uczciwe i otwarte”. Zapewniali, że „Kościół
Kiedy po pierwszej misji karmienia ryb Scilinga dręczyły wyrzuty sumienia, kapelan wojskowy uspokoił go, cytując biblijną przypowieść o oddzielaniu ziarna od plew. Estela Carlotto, prezes Stowarzyszenia Plaza de Mayo, zrzeszającego rodziny zaginionych ofiar junty, mówi: „My zapłaciliśmy życiem najbliższych za komitywę Kościoła i reżimu wojskowego. Z wyjątkiem kilku biskupów (4–5 zawsze nam pomagało
Trupy w szafie Kościoła oceniają go znacznie szczodrzej: 30 tys. zamordowanych – po uprzednim porwaniu i torturowaniu. Argentyński Kościół, miłosierny i wrażliwy na ludzką krzywdę, przez lata krwawego terroru zachowywał się bardzo wstrzemięźliwie. Może nie był świadom rozmiarów i głębi rozgrywającej się obok makabry... Argentyńska gazeta „Pagina/12” opublikowała właśnie tajny list biskupów argentyńskich do Pawła VI z kwietnia 1978 roku. Hierarchowie sprawozdają spotkanie biskupów: Raula Primatesty, Juana Carlosa Aramburu i Vizente Zazpe z dyktatorem Videlą. Przebiegało ono – jak twierdzą purpuraci – „w serdecznej i szczerej atmosferze”. Poruszano temat desaparecidos – ludzi podejrzewanych o lewicowe sympatie, którzy przepadali bez śladu. Ekscelencje nie były na tyle durne, by się łudzić, że porwani żyją. Ale robienie Videli wyrzutów z tytułu skrócenia im życiorysu mogłoby zaburzyć serdeczność spotkania; pytali więc tylko o to, gdzie
pragnie zrozumieć i współpracować”. Na nic. Oczywiście ten drobny problem we wzajemnych relacjach w żaden sposób nie zakłócił komitywy. Trzeba było 13 lat, by w roku 1996 biskupom zaczęło się odbijać lekkimi wyrzutami sumienia, które zaowocowały próbą jego rachunku. Bez żadnej drastyczności – ma się rozumieć. Czasy się zmieniły, zbrodnie wychodziły na jaw, społeczeństwo szukało winnych i kolaborantów, świat był w szoku. Serdeczne stosunki z Videlą nie były już wskazane. W tej atmosferze hierarchowie wydukali coś o błędach oraz pewnej współodpowiedzialności. Światło na rolę funkcjonariuszy Kościoła podczas rządów prawicowej dyktatury wojskowej rzucają zeznania Adolfa Scilinga, jednego z dowódców sił zbrojnych, który wyznał, że wyrzucał z samolotu do morza uprowadzonych wcześniej i torturowanych ludzi. „Kościelna hierarchia aprobowała tę metodę, uważając, że jest to chrześcijański i niebrutalny sposób zadawania śmierci”.
– także część szeregowych księży) Kościół argentyński był bardzo konserwatywny. Wiedzieli, co się dzieje, ale woleli to ignorować, zachowywać milczenie; nie próbowali bronić ofiar”. Wiadomo, że kilku biskupów i wielu kapelanów kolaborowało ze zbrodniarzami junty. Ludzie, którym udało się przeżyć represje i tortury, mówią, że kapelani uczestniczyli w sesjach tortur, czasem pomagali przesłuchującym, starając się skłonić ofiary do zeznań. Dziś utrzymują, że współpracowali z juntą w obronie katolicyzmu przed komunizmem. Kilka miesięcy po doręczeniu Pawłowi VI tajnego listu opisującego sytuację w Argentynie adresat „odszedł do domu Pana”, a na placu Świętego Piotra urzędował jego polski następca, który nie dostrzegał skaz na wizerunku katolickich generałów i nie trwonił czasu na piętnowanie „drobnych nieprawidłowości”, do których doszło w latach prawicowego terroru w Ameryce Łacińskiej. PZ
Legioniści Erosa Skandalista Maciel – ulubiony zakonnik Jana Pawła II – wcale nie był jedyną wstydliwą tajemnicą Legionistów Chrystusa. Kompromitacjom zgromadzenia, które miało uratować Kościół, nie ma końca. Thomas Williams nie miał w sobie nic z typowego księżula – otyłego, zadufanego w sobie megalomana o ciągotach do dominowania nad ludźmi bez habitów. To była gwiazda pełną gębą! Główny komentator religijny amerykańskich sieci TV NBC, CBS i brytyjskiej Sky News. Pierwsza twarz Kościoła w USA podczas pochówku Wojtyły i konklawe wybierającego następcę (to on był wówczas na ekranach – informował i objaśniał). Autor 14 książek o katolickiej doktrynie i moralności. Dziekan wydziału etyki i moralności na rzymskim uniwersytecie Regina Apostolorum, prowadzonym przez zakon Legionistów Chrystusa. Do tego Williams jest niestary i tak urodziwy, że Katie Couric, jedna z diw amerykańskiej telewizji, tytułowała go mianem „ksiądz, cóż za szkoda”, nie mogąc zrozumieć, że taki towar marnuje się w celibacie. Nie doceniła Williamsa, który był legionistą (od roku 1985) i księdzem w tym zakonie (od roku 1994). Musiał ulec erotycznym fluidom emitowanym przez Maciela, który machnął co najmniej trójkę potomstwa co najmniej dwu kobietom i zgwałcił kilkunastu chłopców. 15 maja ks. Williams załkał publicznie i wyznał, że w minionych latach został tatusiem. To wielki występek. Jest mi naprawdę przykro wobec wszystkich,
których zraniła ta wiadomość – wyznał. Oświadczył, że w porozumieniu ze swymi przełożonymi postanowił, chyba za karę, wziąć sobie rok urlopu od działalności duszpasterskiej i poświęcić go na rozmyślania o swej słabości. Nie było mu przykro ani wobec dziecka, ani wobec jego matki, których zostawił na lodzie (zapewnił, że zakon nie płaci jej żadnych pieniędzy, a on nie utrzymuje kontaktów). Ksiądz Luis Garza, zwierzchnik Legionistów Chrystusa w USA, dostroił się do meaculpicznego tonu podwładnego i wtórował: „Nie zdziwię się, jeśli będziecie rozczarowani, źli albo odczujecie, że znów zawiedliśmy wasze zaufanie”. Nawiasem mówiąc, wyznanie Williamsa nie wynikało z targających nim wyrzutów sumienia, lecz było spowodowane nagłośnieniem ojcostwa przez agencję AP i pismo „National Catholic Reporter”. Williams jest także oskarżany o seksualne stosunki ze studentami w Rzymie oraz z córką prominenta katolickiego w USA. Nie koniec na tym niespodzianek. Okazuje się, że o dziecioróbstwie Williamsa wiedział od dłuższego czasu hiszpański kardynał Velasio De Paolis, mianowany przed 2 laty przez Benedykta XVI do nadzorowania zakonu. Ani nie ukarał on podwładnego, ani nie zakazał mu brylowania w mediach. Przy okazji wyszło na jaw, że siedmiu legionowych księży jest oskarżonych o molestowanie dzieci, o czym kierownictwo zakonu od dawna wiedziało, lecz zachowywało dyskrecję. JF
17
Skazany na pracę K
onstytucja USA zakazuje wymierzania kar „okrutnych i nadzwyczajnych”. Trudno pojąć, dlaczego nie powołał się na ten zakaz adwokat księdza Johna Regana, występując do sądu o darowanie reszty kary jego klienta. zarabiał dwa razy więcej i szybciej Regan byłby niewątpliwie niespłaci dług – przekonywał. Sędzia nagannym sługą bożym, gdyby nie John Kinsella był innego zdania. dopadł go nałóg. Nie, nie ten najNie chodzi o to, jak szybko pieniąbardziej typowy. Duchowny uzależdze zostaną spłacone, ale w jaki sponił się od hazardu. Namiętnie i bez sób – oświadczył. Wierni musieli szczęścia grywał na statkach kasyciężko pracować na datki, które przenach w stanie Illinois. Konsekwenznaczyli na parafię i które buchnął cje przez jakiś czas udawało się zawielebny hazardzista. tajać, ale wreszcie – w 2008 roku – wierni parafii św. Waltera w RoZa swym pracownikiem oposelle podnieśli rwetes: w ciągu zawiedziała się diecezja, prosząc, aby ledwie dwu lat ulotniło się 300 tys. pozwolono mu wrócić do pracy kodolarów z parafialnego konta. Z pościelnej; obiecywała pozamykać dowodu braku szczęścia proboszcza... brze wszystkie schowki z pieniędzmi. Diecezja broniła go, mimo że Hazardzista dostał wyrok więto ona była ofiarą: ze swych funzienia i nadzór sądowy do roku 2015. duszy wypłaciła kwotę zdefraudoMiał też zwrócić rąbnięte pieniądze. waną przez ks. Regana na konto Kiedy wyszedł na wolność, okrutny parafialne. Sędzia był nieubłagany. sędzia miał dla niego niespodzianJeśli skazaniec pragnie odprawiać kę – Regan miał przez 4 lata pramsze i dawać komunię, a diecezja cować w fabryce filtrów powietrzto popiera, to on nie ma nic przenych w Joliet. Nie jako kapelan, ale ciwko temu. Ale tylko w wolnym jako zwykły robol – za 9 dol. na goczasie – po zapieprzu w fabryce. dzinę. I zwolnienie od tej właśnie strasznej kary usiłował uzyskać jeNiejeden sługa boży obleje się go adwokat. Jeśli pozwoli mu potem na samą myśl, że mogłaby się wrócić na parafię, będzie go spotkać tak okrutna kara. CS
Powrót obrzezania? N
ajbardziej proislamska partia w egipskim parlamencie chce ponownej legalizacji obrzezywania kobiet. W Egipcie – podobnie jak Partia Światła (zdobyła 28 proc. w wielu regionach Afryki wschodw ostatnich wyborach) ma w swych niej i północno-wschodniej – wyszeregach deputowanych, którzy stępuje okrutny zwyczaj obrzezychcą powrotu legalności tych prakwania kobiet. Został on zdelegatyk, mimo że obrzezywanie kobiet nie ma w zasadzie nic wspólnego lizowany za czasów dyktatury prez obyczajowością i religią islamu. zydenta Mubaraka, ale nadal MaK jest szeroko stosowany. Salaficka
Państwo w państwie E
piskopat Włoch przyznał, że w ciągu ostatnich lat odnotowano 135 przypadków pedofilii. Nie przeszkadza to biskupom utrzymywać butnego tonu. mogą sobie grzebać w kryminalMimo ujawnienia niemałej skanych ekscesach swoich podwładli nadużyć seksualnych biskupi nych (i kolegów), ale wymiarowi podkreślają, że władze państwosprawiedliwości wara od tego. we mogą prosić o przekazanie akt Tamtejszym kuriom przydałby się dochodzeń diecezjalnych w spranajwyraźniej wariant belgijski wie pedofilii, ale… nie mogą ich – czyli najazd policji na archiwum od hierarchów żądać ani ich rebiskupie. MaK kwirować. Innymi słowy, biskupi
18
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Co z tymi Palikotami? Oglądając akt apostazji Janusza Palikota w telewizji, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie, że nagłośnił sprawę, bo może być to zachętą dla innych… Z drugiej jednak – wyemitowanie migawkowej wypowiedzi dominikanina Gużyńskiego i Jonasza nie odzwierciedla w pełni omawianej sprawy. Dziennikarz prowadzący, dopuszczając częściowo do głosu wymienionych, skomentował na końcu, że Jonasz twierdzeniem, iż można wystąpić z Kościoła, a równocześnie być wierzącym, trochę zamieszał. W takiej sytuacji wydaje się konieczne przeprowadzenie w środkach przekazu (najlepiej w telewizji) szerszej debaty, aby strony mogły się w pełni wypowiedzieć, co pozwoli uniknąć niedomówień. Nie wiem, czy taka debata jest możliwa, gdyż Janusz Palikot jest indywidualistą, który lubi zaskakiwać swoich sympatyków postępowaniem sprowadzanym do happeningu, zajmując się sprawami nie najważniejszymi, ale tymi, które są medialnie najbardziej widowiskowe, nie doprowadzając żadnej do końca. Wymieniać wszystkich nie ma sensu. Wspomnę tylko o legalizacji marihuany, która jest według posła Palikota priorytetowa, bo wszystko inne jest już załatwione (umowy o pracę, bezrobocie, bzdurne przepisy prawne itd.). Ruch Palikota reprezentuje oczywiście sam Palikot, pojawiają się też poseł Kopyciński oraz poseł Rozenek, pełniący funkcję rzecznika. Dlaczego nie
O
ma Jonasza, który jako najbardziej kompetentny mógłby dyskutować publicznie na temat religii? Dlaczego brakuje informacji na temat tego, co robią pozostali posłowie tego ugrupowania, jakie stoją przed nimi zadania i nad czym obecnie pracują? Roztaczanie przez Janusza Palikota wizji, że państwo będzie budować fabryki i zniknie bezrobocie, to zwykłe obiecanki niepoparte żadnymi wyliczeniami. Czy nie należałoby się zastanowić nad zmianą nazwy partii, dla jej własnego dobra? Stworzyć partię naprawdę lewicową (niestety, Ruch Palikota taką nie jest), mającą na celu obronę interesów ludzi wykonujących pracę najemną, którzy mają ważniejsze sprawy niż problem, że nie można zapalić legalnie skręta z marychy. Pisząc to, wcale
d kilku tygodni macie Państwo nowego publicystę w osobie Pana Kuby Wątłego. Jego artykuł pt. „Eurotyka” („FiM” 19/2012) zszokował mnie i mojego działającego w związkach zawodowych męża. Redaktor Wątły wypomina posłowi Tomaszewskiemu obrażanie ludzi, podczas gdy sam ten proceder uprawia. Potraktowanie samego Tomaszewskiego epitetami typu „pozbawiony intelektu gbur” jest jeszcze do przejścia, wszak osobnik ten dał się wybrać do parlamentu, a co za tym idzie – wystawił na krytykę współobywateli. Jednakże nazwanie jego wyborców „kmiotami” (wg słownika języka polskiego słowo obraźliwe) jest już zagraniem poniżej pasa, pomimo, skądinąd, zapewnień, że pan Kuba „nie obraża się na demokrację, wolność wyboru, wypowiedzi, etc.”. Istotnie, demokracja, wolność wyboru i wypowiedzi niesłychanie by się z perspektywy kilku tysięcy lat istnienia obrażaniem red. Wątłego przejęły… Jeszcze bardziej niestosowna jest dalsza część tekstu. Nie wiem, skąd Pan pochodzi, Panie Kubo, ale nabijanie się z gwary („kolejorze”) jakiegokolwiek regionu jest naprawdę niskie. Posługiwanie się gwarą nie tylko nie świadczy o kiepskiej znajomości języka państwowego, ale jest na całym świecie uznawane za przyczynek do różnorodności kultur. Wychowałam się w Gdańsku, gdzie liczne słówka kaszubskie wplatały się w naszą polszczyznę – teraz bezwstydnie
nie mam zamiaru umniejszać zasług Janusza Palikota, który praktycznie z niczego, pod hasłami lewicowymi i antyklerykalnymi potrafił stworzyć ugrupowanie i wejść do Sejmu. Dotychczas nikomu to się nie udało i to jest jego niepodważalna zasługa. Należy się za to jak największe uznanie. Dlatego dużym błędem byłoby zaprzepaszczenie tego osiągnięcia poprzez nierozważne decyzje. Może bowiem dojść do tego, że nadzieje pokładane w tej partii i jej założycielu mogą się skończyć tak samo jak partia Marka Jurka. Objawy tego są widoczne w postaci spadku notowań z trzeciego miejsca na czwarte po SLD, a także przechodzenia członków do partii Millera, jak miało to miejsce ostatnio. Ivo
przekazuję je mojej córce, która dorasta na obczyźnie. Że nie wspomnę, iż posługujemy się w domu także kreolskim (a więc znów regionalnym) narzeczem ze stron męża. I nikt się z nas nie śmieje. Redaktor Wątły ma się najwyraźniej za złotoustą „elytę” naszego pięknego kraju, używając dość wątpliwych stylistycznie i kulturowo wyrażeń typu „pijana Godzilla” (że niby kiedy Godzilla się upiła?). Szczytem bezczelności polityczno-społecznej Pana Kuby Wątłego jest wyśmiewanie związków zawodowych. Dawanie do zrozumienia, że są one (no, może gdyby to był związek dziennikarzy, to red. Kuba by się zastanowił) instytucją o stopniu inteligencji ulotnym niczym kolejowa para, jest po pierwsze, obraźliwe dla tego, co związki robią, po drugie, obraźliwe dla ludzi, którzy im zaufali, a po trzecie, to kalanie własnego gniazda – gdzie byłby dziś Pan Kuba, gdyby nie pewna organizacja zwana „Solidarność”? Nie to, żebym była zaciekłą „antykomunistką”, trzeba jednak oddać naczelnemu polskiemu związkowi tę historyczną rację, że zainicjował dziejowe przemiany w Polsce i Europie Wschodniej. I choć nasze polskie związki mogłyby się wiele nauczyć od zagranicznych kolegów, to szarganie bezimiennych mas walczących (choćby nieudolnie i choćby gwarą) o lepsze jutro jest – jak dla mnie – obrzydliwe. Wszak sam red. Wątły walczy o jakąś istotną wartość, bo chyba nie przez przypadek publikuje w „FiM”. Agnieszka
Bez obrazy
W
„FiM” 18/2012 ukazał się artykuł „Dwie lewice”. Panie redaktorze Szenborn, z całym szacunkiem, ale ja nie widzę w Polsce żadnej lewicy w sensie definicji encyklopedycznej. Uważam, że pana Palikota należy klasyfikować jako liberała postępowego – świetnie byłoby, gdyby w wydaniu skandynawskim. Co do tego ostatniego jeszcze mnie nie
ich respektowania i realizacji, wszelkie tzw. apostazje są bezsensowne. Przy sentymencie do pana Millera – jako absolwenta tej samej szkoły średniej w Żyrardowie – nie uważam go za poważnego polityka. SLD nie jest już zdolny do czegokolwiek. Jego polityka światopoglądowa jest centroprawicowa. Natomiast poglądy gospodarcze i polityczne niczym nie różnią go
Gdzie jest lewica? przekonał. Zarówno sam Palikot (z racji swojej proweniencji), jak i jego sejmowi muszkieterzy (z wyjątkiem Jonasza, Biedronia i Grodzkiej) nie są i nigdy nie będą lewicowi! To, że są antyklerykałami i zwolennikami „kapitalizmu z ludzką twarzą”, nie świadczy o ich lewicowości, a tylko i wyłącznie o inteligencji. Mnie osobiście to cieszy, bo cokolwiek by mówić, to inteligentni burżuje byli „ciągnikiem” rozwoju państw. Przekonują mnie do siebie swoją konsekwencją postępowania, nieulegania koniunkturze, twardym stanowiskiem wobec finansowych roszczeń Krk. Co do apostazji, to dajcie sobie siana z tą akcją! Jest bezsensowna i para idzie w gwizdek. Ja nie utrzymuje z Krk kontaktów od 20 lat i nie zamierzam się bawić w jakieś durne akty apostazji. Dopóki nie będzie przepisów państwowych obligujących czarnych do
od PiS. Co najgorsze, w SLD nie ma nikogo, kto mógłby pociągnąć tę partyjkę w lewą stronę. Pani Senyszyn (uwielbiam jej słuchać i ją czytać), niestety, nie jest typem wodza, który to całe lewe towarzystwo może ścisnąć za j… i zmusić do rozumnego działania. Niektórzy wracają do Kwaśniewskiego. No cóż, ten człowiek zrobił wszystko, żeby za kasę kościelną (wykłady na religijnych uniwersach plus „antyklerykalizm to choroba” itp.) wykończyć lewicę w Polsce. Ten pan powinien odejść w zapomnienie. My pana K. nie chcemy: widzieć, słuchać i oglądać! Podsumowując: 20 lat głosowałem na lewicę (z całą rodziną). Ostatnio zagłosowałem na Ruch Palikota (też z cała rodziną). No, ale jak WY mnie w jajo zrobicie, to z całą rodziną wyprowadzę się do Czech albo do RPA. Ramzes
Czarno widzę… Zainspirowana, wstrząśnięta i przygnębiona artykułem „Pierwiastek z Wojtyły” („FiM” 18/2012) piszę słów kilka do pani dyrektor szkoły nr 11 w Mielcu. Szanowna Pani Bogusławo Czarny. Jestem zdegustowana Pani postawą i zachowaniem jako dyrektorki szkoły publicznej w Mielcu. Ośmiesza Pani nie tylko siebie, ale również, co gorsza, całą szkołę i zatrudnionych w niej nauczycieli. Moja ocena byłaby odmienna, gdyby fakt nachalnej indoktrynacji dzieci dotyczył szkoły katolickiej – uznałabym, że wasz cyrk, wasze małpy. Do szkół katolickich rodzice wysyłają dzieci w wyniku własnego świadomego wyboru, a do szkół publicznych – najczęściej najbliżej miejsca zamieszkania. Dlatego odpowiedź, że komu się nie podoba klerykalna atmosfera, to może sobie zmienić szkołę, jest prostacką arogancją. Publiczna szkoła nr 11 w Mielcu nie jest Pani prywatnym folwarkiem! Być może powinnam teraz wymienić różne paragrafy różnych
ustaw i zarządzeń, oczywiście na czele z artykułami Konstytucji RP, które Pani ignoruje. Ale czy jest sens? Mniemam, że osoba wykształcona, pełniąca funkcję dyrektora szkoły wie o ich istnieniu i zna ich treść. Nie usprawiedliwia Pani odwoływanie się do rzekomej woli rodziców oraz wskazywanie na nauczycielkę matematyki jako autorkę pytań testowych z matematyki z Wojtyłą w roli głównej. To prymitywne rozmywanie tematu. To Pani, Bogusławo Czarny, odpowiada za styl i poziom funkcjonowania szkoły. Prywatnie może być Pani osobą głęboko religijną, lecz w sferze publicznej Pani obowiązkiem jest dbać o wysokie standardy nauczania oraz godnie i rzetelnie realizować ustawowy program szkoły świeckiej, bo takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży kształcenie. Oj, nomen omen, czarno widzę perspektywy polskiej młodzieży kształconej przez takich pedagogów. Biedne dzieci! Barbara z Białegostoku
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
LISTY B16 jak Jezus? Gdy jakaś (zaledwie) kropelka mleka wylała się, kiedy za sprawą Paola Gabrielego, kamerdynera Benedykta XVI, świat zapoznał się z supertajnymi aktami z arcytajnego sejfu papieża B16, wielki autorytet Italii kard. Carlo Maria Martini ogłosił, że Krk MUSI odzyskać zaufanie wiernych, i to w trybie pilnym! Kardynał Martini musi być poważnie przerażony i opanowany traumą, skoro dla dziennika „Corriere dela Sera” wyjawił, że papież został zdradzony jak Jezus. Widocznie trauma spowodowała, że kard. Martini bredzi i porusza się w temacie jak zagubione dziecię we mgle. Zamiast rzeczowo potraktować doniosłą zaszłość, usiłuje (jeszcze) wiernym mydlić oczy bajkami sprzed 2000 lat, porównując (przy okazji) Benka XVI do Jezusa, a jego kamerdynera (Paolo Gabriele) do Judasza. Autorytet Krk, a także samej tzw. Stolicy Apostolskiej został poważnie zachwiany: Bank Pana Boga – Bank Ambrosiano – pralnia pieniędzy mafii, założyciel Legionu Chrystusa Marciel Marcial Delgado – najsłynniejszy pedofil i gangster (przyjaciel JPII i B16), gigantyczna, światowa afera pedofilska kleru katolickiego (powinna wstrzymać beatyfikację JPII, ale...)! Dotknięty traumą kard. Martini wyraził ponadto niebezpieczną dla Watykanu sentencję: „Niech Kościół straci pieniądze, ale nie zatraci samego siebie, a to, co się stało, może jedynie zbliżyć nas do Ewangelii i nauczyć Kościół, ażeby nie stawiał na skarby doczesne”. Kardynał Martini przyznał tym samym, że Kościół rzymski stoi kasą i nie ma nic wspólnego z Biblią i Ewangelią! W świetle realiów apel kard. Martiniego należy jednak traktować raczej jak głos na puszczy. Watykan nigdy nie wyrzeknie się miłowania ZŁOTEGO CIELCA, ponieważ ten ohydny system stworzony został jedynie dla MAMONY!!! Mir
Braterskie Euro Zachwycamy się wszyscy, jaką to dobrą grupę wylosowaliśmy w nadchodzących rozgrywkach Euro 2012. Dla jednych jest to grupa marzeń, dla innych – pewnik, że damy radę. Jednak ta grupa marzeń jest tak samo dobra zarówno dla nas, jak i dla naszych przeciwników. Oni też się cieszą, że mają taką słabą grupę. A ja chcę zwrócić uwagę na inną, nie mniej istotną sprawę związaną z naszą grupą. Jak wiemy, oprócz Polaków są tam Czesi, Rosjanie i Grecy. Według mnie jest to grupa historyczna! No bo kto tam zagra? Nie kto inny jak LECH, CZECH i RUS – trzej słowiańscy bracia!
Co za spotkanie po tak długim niewidzeniu się! A nad nimi będzie czuwał gromowładny ZEUS! Który z braci będzie lepszy? Czy kłótliwy, zazdrosny i ksenofobiczny Lech, czy spokojny i rozważny Czech, czy może wesoły, lubiący śpiew i taniec Rus? A może wszystkich pogodzi gromowładny Zeus? Ciekawe, w jakiej teraz atmosferze nastąpi rozstanie słowiańskich braci. HenryK., Gryfice
Też mam sumienie! Zastanawiam się nad klauzulą sumienia. Dlaczego miałaby obowiązywać tylko lekarzy i farmaceutów.
Ja też chcę móc powoływać się na sumienie, kiedy przychodzi mi uczestniczyć w eksmisjach (taką mam pracę). Przesiedlając matki z dziećmi do jakiejś ciemnej nory (najczęściej jest to jeden pokoik lub część korytarza) w jednym mieszkaniu z podejrzanym elementem, czasem bez ogrzewania i ze wspólną łazienką oraz kuchnią (raczej aneksem kuchennym), mam pewne opory. Chciałbym mieć możliwość powołania się w takim przypadku na sumienie. Ciekawe, że nie mam takich obiekcji, przesiedlając zaspanego pijaczka, który nawet nie bardzo wie, co się z nim dzieje. Nawet jeżeli idzie „na ulicę”, czyli ostatecznie do „Albertów”. Tam posiedzi dwa lata i dostanie mieszkanie socjalne, jak to często się zdarza. Czytelnik
Pola pamięci Obecnie trwają początkowe prace nad nowelizacją ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych pochodzącej z czasów wczesnego Władysława Gomułki. Mam nadzieję, że znowelizowana ustawa będzie przewidywała możliwość rozsypywania prochów zmarłych na cmentarnych „polach pamięci” oraz możliwość zabrania urny z prochami do domu lub ich rozsypania w miejscu szczególnie ulubionym przez zmarłego – na przykład w górach, nad rzeką
SZKIEŁKO I OKO itp. Ustawa powinna przewidywać obwarowany sankcjami obowiązek powstania w każdej gminie (chodzi szczególnie o gminy wiejskie!) cmentarza komunalnego w ciągu na przykład 2–3 lat od chwili wejścia ustawy w życie. W szczególnych przypadkach dotyczących biedniejszych gmin pieniądze na wykup gruntu pod przyszły cmentarz komunalny mogłyby pochodzić od Skarbu Państwa lub z kredytu gwarantowanego przez Skarb Państwa. Nowela ustawy powinna włączyć USC w świeckie (cywilne) pochówki zmarłych na takiej samej zasadzie, na jakiej USC udzielają świeckich (cywilnych) ślubów. W każdej gminie powinien być przeszkolony
urzędnik USC, potrafiący wykonać pracę świeckiego mistrza ceremonii pogrzebowej. A. Kaliński
Wojak na emeryturze W ostatnim numerze „FiM” Czytelnik broni bardzo wczesnych emerytur wojskowych. Podobno w krótkim czasie ludzie ci stają się wrakami niezdolnymi do jakiejkolwiek służby. Akurat! Czy żołnierze obecnie są naprawdę żołnierzami? Przecież to są zwykli pracownicy w nieco innym ubiorze roboczym niż ja. Do tego często zblazowani i niechlujni. Owszem, szkolą się, sam widziałem – chodzą na strzelnicę, gubią amunicję. Sam raczej rzadko przechodzę ich trasą, jednak udało mi się już uzbierać po przejściu „wojska” około 20 sztuk pocisków do AK-47, czy jak się to teraz nazywa. W „moim” zakładzie pracuje paru takich steranych weteranów, młodszych ode mnie. Właściwie słowo „pracuje” jest nieco na wyrost. Są zatrudnieni. Odkąd się tutaj przyjęli, wydajność pracy znacznie spadła. Gdzieś w okolicach południa oni mają już dość wszystkiego i przeważnie robią sobie wolne do fajrantu lub urywają się na fuchę. Dla nich potrącenie premii, zresztą bardzo rzadkie, nie robi wrażenia, oni mają za co żyć. Dla mnie niedopilnowanie terminów oznacza pensję wystarczającą zaledwie na dokonanie
opłat za mieszkanie i media. Czy tacy „wyszkoleni” wojacy, którzy podobno osiągnęli wysoką specjalizację, nie mogliby służyć przynajmniej do 60 lat? Wcale nie muszą się czołgać czy skakać przez mury – jest wiele stanowisk, na których nie jest to wymagane. Przecież nawet nam wmawiają, że nie musimy siedzieć na rusztowaniu w wieku 67 lat. Podobno znajdzie się dla nas inne zajęcie, niewymagające takiej sprawności fizycznej. Dariusz W.
Babska niemoc W „FiM” (19/2012) jest mowa o proteście przeciwko działalności Ministerstwa Sprawiedliwości, które sugeruje, że walka z przemocą wobec kobiet w duchu konwencji Rady Europy to walka z tradycją i rodziną. Z powyższego wynika, że przemoc jest nieodłącznym atrybutem tradycyjnej, katolickiej rodziny, wobec czego walka z tą pierwszą jest uważana za walkę z rodziną – rozumianą jako wytwórnia maksymalnie możliwej liczby potomstwa. Może ta pożądana liczba nie może być osiągnięta, jeśli kobieta nie podlega przemocy… Trzeba dodać, że mężczyźni od zawsze stosują przemoc wobec słabszych od siebie kobiet, nie odbiegając w tej kwestii od świata zwierzęcego, gdzie siła fizyczna jest czynnikiem rozstrzygającym. Wiadomo zaś, że to, co jest od dawna stosowane, powoduje powstanie tradycji opartej na przyzwyczajeniu, które staje się drugą naturą człowieka. Dlatego walka z tradycją jest daremna, a tym samym – naiwna. Warto zauważyć, że kobiety nigdy nie są ze sobą na tyle solidarne, aby – stanowiąc większość populacji – demokratycznie przejąć władzę i ustanowić korzystne dla siebie prawa, wobec czego same sobie gotują los ofiar nieustannej przemocy. Czytelnik, Wrocław
Spis niewierzących Kolejnym dużym krokiem w procesie wracania do normalności w naszym kraju była miniona akcja masowej apostazji. Jednak miała ona wyjątkowo propagandowe znaczenie. Hierarchowie Kościoła i wszyscy jego szeregowi urzędnicy dalej będą przekłamywać rzeczywistość i triumfalnie głosić o ponad 90-procentowym udziale w społeczeństwie katolików, czyli członków Krk. Jedynym skutecznym sposobem na to, aby wreszcie odkłamać tę sytuację, jest udowodnienie rzeczywistej ilości ateistów i członków wszystkich kościołów innych niż watykański. Należy w tym celu doprowadzić do ogólnokrajowego spisu powszechnego wszystkich osób niewierzących (ateistów) i członków wszystkich kościołów i związków wyznaniowych innych niż Krk. Najlepiej będzie, gdy z taką inicjatywą wystąpi Ruch
19
Palikota. Można dla tego celu zwrócić się do Unii Europejskiej o dofinansowanie akcji, bo jej celem będzie obrona demokracji w Polsce łamanej przez bezprawną dominację Krk i bezprawne uprzywilejowanie go – zarówno ideologiczne, jak i materialne. Kraj ponosi przez to niczym nieuzasadnione ogromne obciążenie finansowe. Proponuję też podjęcie ogólnopolskiej dyskusji środowisk antyklerykalnych o sposobie przeprowadzenia tego spisu tak, aby nie mogły go sfałszować środowiska klerykalne. Władysław Salik
Gotowy na wszystko Jestem człowiekiem bardzo zajętym, zapracowanym, ale do kościoła nie chodzę z innego powodu – po prostu organicznie nie cierpię obłudy klechów. Czuję wielki dyskomfort na myśl, że – niestety – od trzeciego miesiąca życia powiększam statystyki tych nierobów. Nie mam czasu, żeby szukać świadków, pisać pisma, umawiać się z katabasem, a jeszcze bardziej przeraża mnie myśl o tym, że mam go o cokolwiek prosić – w tym przypadku o wykreślenie mnie z jego czarnej listy baranów do strzyżenia. Wiem jednak, że nie umrę spokojny i pogodzony z samym sobą, jeśli wpierw nie wyrwę się z grona popierających watykańską mafię. Pomyślałem więc sobie dzisiaj, że jest może inna droga: klątwa lub ekskomunika. Przecież jeśli na przykład podpalę jakiś kościół (może to być „mój” parafialny lub w parafii chrztu), rozjadę samochodem procesję bożocielną lub kopnę w dupę biskupa, to z pewnością mnie ekskomunikują. A to przecież tylko chwila strachu i zaoszczędzam czas oraz procedury uwłaczające mojej godności. Tylko pytanie do Was: czy to skutecznie zadziała? Czy po takim numerze przestanę być Polakiem katolikiem? Jacek z Bełchatowa Drogi Jacku, Twoja determinacja jest godna podziwu, ale odradzamy Ci aż tak drastyczne kroki. Tym bardziej że ekskomunikowany czy obłożony klątwą wciąż pozostaniesz katolikiem, tyle że z karami kościelnymi (pozbawiony sakramentów; co jednak na pewno Cię nie przeraża) na koncie. Redakcja
Uprzejmie informujemy, że lista dotycząca zapisów na IV Zlot Czytelników została zamknięta. Osoby, które do 31 maja zdeklarowały chęć uczestnictwa w zlocie, prosimy o wpłaty do dnia 15 lipca na wskazany poniżej numer konta, z uwzględnieniem adresu do korespondencji: „Błaja News” Sp. z o.o. ING Bank Śląski 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777
20
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
KĄCIK FILOZOFICZNY
„Religia totemiczna zrodziła się ze świadomości winy synów jako próba złagodzenia jej i – przez późniejsze posłuszeństwo – zjednania skrzywdzonego ojca. Jak się okazało, wszystkie późniejsze religie stanowiły próby rozwiązania tego samego problemu, różniły się jedynie co do stanu kultury, w którym były podejmowane, i co do wybranych metod; ale wszystkie te religie stanowią zmierzające do tego samego celu reakcje na to samo wydarzenie, od którego bierze początek kultura” (Zygmunt Freud) Freud, powołując się na Darwina, snuje opowieść o tym, że dawno, dawno temu, zanim powstał człowiek, nasi przodkowie żyli w stadach, podobnie jak zwierzęta – na przykład lwy. Przywódcą takiej „hordy pierwotnej” był ojciec – najsilniejszy samiec – który miał monopol na władzę oraz na spółkowanie z samicami. Jednak nie on jeden miał ochotę na amory, a dorastający synowie byli dla niego potencjalnymi rywalami, których – aby utrzymać swą władzę – zawczasu wypędzał ze stada1. Odmowa zaspokojenia budziła w nich bunt, wskutek czego „pewnego dnia wygnani bracia połączyli swe siły, zabili i zjedli ojca, a w ten sposób położyli kres hordzie ojcowskiej. Razem ośmielili się wykonać i wykonali to, co w pojedynkę byłoby niemożliwe”2. Zanim do tego doszło, bracia żywili wobec ojca sprzeczne uczucia: z jednej strony lękali się go i zazdrościli mu jego pozycji, ale z drugiej – kochali go i podziwiali jego potęgę. Freud nazywał ową dwoistość synowskich uczuć mianem ambiwalencji. Gdy wrogość została zaspokojona, ustąpiła miejsca miłości do ojca oraz poczuciu winy za popełniony czyn. Synowie postanowili zadośćuczynić zamordowanemu ojcu: zdecydowali nigdy nie powtarzać zbrodni ojcobójstwa oraz wyrzec się świeżej zdobyczy, tj. kobiet ze swojego plemienia. Przyczyną tego wyrzeczenia było nie tylko poczucie winy, ale i względy praktyczne. „Żaden z tych zbiorowych zwycięzców nie mógł usadowić się na jego miejscu, a jeśli nawet to uczynił, walki rozgorzały od nowa, i trwało to do dopóty, dopóki synowie nie zrozumieli, że wszyscy muszą się wyrzec prawa do dziedzictwa po ojcu”3. Zakaz ojcobójstwa oraz zakaz kazirodztwa były pierwszymi prawami moralnymi, a ich ustanowienie było początkiem człowieczeństwa: człowiek zaczął panować nad swymi popędami oraz ustanowił społeczny ład. Innym wyrazem chęci zadośćuczynienia ojcu było uwznioślenie go do rangi bóstwa. Było to swoistym przekupstwem: wierzono wówczas w duchy zmarłych, które mogą się pośmiertnie mścić, ale otoczenie zmarłego czcią miało uśmierzyć jego gniew. Nie tylko czczono ojca, ale także przyznano mu – kwestionowany wcześniej – autorytet i władzę: „(…) w wyniku wprowadzenia bóstw ojcowskich pozbawione ojca społeczeństwo z wolna zmieniało się w społeczeństwo patriarchalne”4.
Religia spełnia w życiu zbiorowym podobne funkcje jak sny, fantazje i objawy nerwicowe jednostek, które są wyrazem wypartych dążeń syna do detronizacji ojca, ale są też wyrazem zakazu, bowiem
to, że zabity został „prawdziwy” Bóg, tylko to, że za dawnych czasów jakiś władca czy patriarcha rodu został zamordowany przez zbuntowanych synów, a później – w ramach zadośćuczynienia mu – wyniesiony do rangi Boga. Rolę ojca mógł pełnił ktoś, kto dzierżył władzę i autorytet podobny ojcu, kto w świadomości danego ludu był jego „ojcem założycielem” (tak nazywa się mężów stanu po dzień dzisiejszy). W przypadku judaizmu takim patriarchą był Mojżesz. Na kartach Tory nieraz wspomina się o zamieszkach i aktach buntu ludu Izraela względem swego przywódcy – Mojżesza. Przy tak buntowniczym nastawieniu
jego podobizn. Zatem kult nie powinien polegać na rozbudowanych obrzędach, lecz na etycznym życiu. Taką wizję miał wykształcony książę egipski – Mojżesz. Trudno było do niej skłonić lud Izraela, który nawykł – jak każdy inny w owym czasie – do ludowego politeizmu. Nauki Mojżesza nie odniosłyby tryumfu, gdyby nie to, że został on zamordowany. „Decydujące znaczenie ma z pewnością obudzenie zapomnianego śladu wspomnienia przez świeże powtórzenie zdarzenia. Takiego rodzaju powtórzeniem było morderstwo na Mojżeszu (…). Tradycja opierająca się tylko na informacji nie mogłaby wytworzyć przymusowego
Bogobójstwo (1) pragnienia te nie są wyrażane wprost, lecz w kamuflażu pozwalającym oszukać sumienie. „Początki religii, moralności, społeczeństwa i sztuki tkwią w kompleksie Edypa”5. Religia przypomina pod tym względem nerwicę: z jednej strony stara się ukryć wstydliwe pragnienia, a z drugiej – po kryjomu je zaspokoić. Z tym że w przypadku religii nie chodzi o pragnienia jakiegoś konkretnego osobnika. Religie mają wymiar uniwersalny, ponieważ skrywają pragnienia, które tkwią w mrokach historii ludzkości – tj. kazirodcze i ojcobójcze pragnienia synów wygnanych przez ojca hordy pierwotnej. Opowieści religijne o początkach świata i człowieka są zniekształconą relacją z prehistorycznego dramatu. „W miarę upływu stuleci z pewnością zapomniano o tym, że istniał praojciec charakteryzujący się znanymi nam właściwościami, i o tym, jaki los go spotkał (…). To, co ulega zapomnieniu, nie zostaje zatarte, lecz tylko „wyparte” (…). Wyparte nie dociera do świadomości wprost, w niezmienionej formie, lecz zawsze musi ulec zniekształceniom (…)”6. Zniekształcenie to wzięło się z poczucia winy synów wobec zamordowanego ojca: nie przyznano się wprost do tego, co się stało, a wątki ojcobójstwa i kazirodczych pragnień pojawiają się jedynie aluzyjnie. Zatem dla Freuda doktryny religijne są tylko poszlaką, która – w toku psychoanalitycznego śledztwa – prowadzi do odkrycia prehistorycznej zbrodni i mrocznych pragnień człowieka. Treść Biblii nie stanowi pod tym względem wyjątku. Już w Genesis można dostrzec walkę syna – Lucyfera – z ojcem – Jahwe. Mamy też wzmiankę o tym, że Bóg – po siedmiu dniach stwarzania – „odpoczął”, co ma wyrażać – w uładzonej formie – że został zabity. Nie oznacza
nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby Mojżesza w końcu zamordowano w akcie zbiorowego buntu7. Opierając się na tej hipotezie, Freud stara się wyjaśnić sens judaistycznych wierzeń.
charakteru, przysługującego zjawiskom religijnym. Wiadomość taka (…) musi przebywać w stanie nieświadomości, zanim – powróciwszy – będzie mogła wywrzeć tak silne skutki, to znaczy podbić masy (…)”9.
Mojżesz nad Morzem Czerwonym
Dla przykładu: warto zwrócić uwagę na podobieństwa między charakterem oraz historyczną rolą, jakie Biblia przypisuje Mojżeszowi oraz Jahwe. „Pewne cechy charakteru, które wcześni Żydzi przenieśli na wczesne wyobrażenie ich Boga, nazywając go zazdrosnym, surowym i nieubłaganym, zostały w gruncie rzeczy zaczerpnięte ze wspomnień o Mojżeszu, gdyż przecież z Egiptu nie wywiódł ich niewidzialny Bóg, lecz człowiek Mojżesz”8. Podobieństwa są tak duże, że trudno uniknąć wniosku, że Jahwe był jedynie uwznioślonym, podniesionym do rangi bóstwa Mojżeszem. Nie oznacza to jednak, że Jahwe został wymyślony później, a sam Mojżesz nic o nim nie mówił. Mojżesz – jak twierdził Freud – był Egipcjaninem, który przejął monoteistyczne przekonania po faraonie Echnatonie IV. Starał się on wpoić Izraelitom religię głoszącą, że istnieje jeden jedyny Bóg. Jak na owe czasy była to radykalna doktryna: jeśli Bóg jest duchowy i nie można go zobaczyć, to nie można czynić
Mord na ojcu narodu wyzwolił z nieświadomości zatarte wspomnienia o mrocznej przeszłości. Powtórzenie pradawnej zbrodni wywołało silne poczucie winy i pobudziło do skruchy. By zadośćuczynić Mojżeszowi, stopniowo przyjęto jego nauki, a sama postać Boga nasiąknęła jego cechami. Aby odegnać lęk przed jego gniewem, przyjęto wymagające zasady monoteizmu. Izrael stał się „ludem Prawa”, a jego monoteizm był „tryumfem uduchowienia nad zmysłowością, mówiąc zaś precyzyjniej, był wyrzeczeniem się popędu wraz z nieuniknionymi konsekwencjami psychologicznymi”10. Te konsekwencje to narodziny dumy i poczucia winy. Duma brała się z wyrzeczenia. Freud powiada, że wyrzeczenie narzucone z zewnątrz budzi jedynie złość, natomiast wyrzeczenie, które przyjmuje się dobrowolnie (np. jako prawo), budzi dumę. Dzięki skrupulatnemu przestrzeganiu zakonu Żydzi czuli się niczym grzeczny chłopiec, który czuje, że zasłużył na miłość ojca. U Żydów
przybrało to wręcz formę wiary w to, że – w odróżnieniu od pogańskich bałwochwalców – są narodem wyjątkowo umiłowanym przez swego ojca, narodem wybranym. Jednak przestrzeganie prawa nie tylko nie uwolniło ich od poczucia winy, ale je wzmocniło. Było tak dlatego, że choć na płaszczyźnie świadomej ich stosunek do Boga był wręcz służalczy, to ta przesadna miłość miała stłumić wrogość wobec Boga. Nie znaczy to, że Żydzi udawali, że kochają Boga, a tak naprawdę go nienawidzili. Zgodnie z przedstawioną wcześniej tezą o ambiwalencji uczuć Żydzi jednocześnie kochali i nienawidzili swego Boga ojca. Jednak poczucie winy kazało wypierać im wrogość, która – mimo że nieświadoma – dawała o sobie znać, co znów potęgowało poczucie winy. Aby je uśmierzyć, byli gotowi ponieść karę, dlatego też formułowali coraz ostrzejsze przepisy, co dawało efekt błędnego koła: w surowym prawie nawet małe wykroczenie wydaje się wielkim grzechem, więc – żeby okazać wolę poprawy – trzeba znów zaostrzyć wymogi. „Potrzeba zaspokojenia tego poczucia winy – nienasyconego, które pochodziło ze źródła o wiele głębszego – kazała narodowi żydowskiemu zaostrzyć przepisy religijne, podnieść ich restryktywność i małostkowość (…). Ta etyka nie może jednak negować swego pochodzenia, bierze się ona ze świadomości winy płynącej ze stłumionej wrogości wobec boga. Etyka ta cechuje się charakterystycznym dla powstających w nerwicy formacji reaktywnych niewykończeniem i niemożnością jej nadania ostatecznego kształtu; można się też domyślać, że służy tajemnym celom ukarania”11. O tej potrzebie ukarania świadczy też to, że nieszczęścia, jakie dotykały narodu wybranego, tj. kolejne podboje i prześladowania dokonywane przez sąsiednie imperia, Żydzi interpretowali jako zasłużoną karę, którą przyjmowali z pokorą. Funkcją religii było uśmierzenie poczucia winy wobec ojca. Judaizm nie spełnił tej funkcji należycie: poczucie wyjątkowości zostało okupione nieustannym wzrostem dręczącego poczucia winy. Ta psychologiczna niewydolność judaizmu utorowała drogę chrześcijaństwu, o którym będzie mowa w kolejnym artykule. PAWEŁ PARMA
[email protected] 1 Z. Freud, „Totem i tabu” [w:] Tenże, „Pisma społeczne”, Warszawa 2009, s. 347–348. 2 Tamże, s. 360. 3 Tenże, „Psychologia zbiorowości a analiza „ja” [w:] „Pisma społeczne”, dz. cyt., s. 112. 4 Tenże, „Totem i tabu”, dz. cyt., s. 366. 5 Tamże, s. 372. 6 Tenże, „Człowiek imieniem Mojżesz a religia monoteistyczna” [w:] „Pisma społeczne”, dz. cyt., s. 463. 7 Tamże, s. 415. 8 Tamże, s. 411. 9 Tamże, s. 467. 10 Tamże, s. 479. 11 Tamże, s. 493.
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Terminologia biblijna (2)
c Lo
Agnostycyzm. W przeciwieństwie do gnozy (gr. gnosis – poznanie) agnostycyzm głosi, że niczego, co dotyczy bytów niematerialnych, nie można poznać. Szczególnie odrzuca on rozumowe poznanie Boga, tym bardziej że – jak uważają agnostycy – również nauka nic nam o Bogu nie mówi. Deizm. Deizm (łac. deus – bóg), czyli religia naturalna oparta na rozumie, wiąże się ściśle z XVII-wiecznym przełomem w filozofii, czyli z zastąpieniem objawienia rozumem i zmysłami człowieka. Ogólnie rzecz ujmując, deiści głoszą, że Bóg istnieje. Uważają, że empiryczna obserwacja świadczy o tym, że świat jest harmonijnie funkcjonującą całością, zatem nie może być dziełem przypadku; musi mieć swego rozumnego Stwórcę – Boga. Skoro zaś działał On w sposób racjonalny, a do tego jest wszechwiedzący, to nie ma miejsca na pomyłki w stworzeniu. Nadał On światu prawa, wedle których ten sprawnie działa. Bóg nie mógł się więc pomylić, wyznaczając prawa działania świata. A zatem jest on dobry i nie trzeba ingerować w jego ład. Stąd nie jest potrzebna boska opatrzność czy cuda. Świat ma racjonalną strukturę i jest pełen ładu. I tak samo dobrze został stworzony człowiek, ponieważ Bóg zapisał w jego naturze pewne prawa wyznaczające jego moralność. Stąd też człowiek jest z natury dobry i nie potrzeba mu objawienia czy zbawienia, bo świat nie jest bynajmniej miejscem powszechnego upadku. Deiści od samego początku postrzegali świat bardzo optymistycznie: to, co stworzył Bóg, musi być dobre. Dlatego i ludzie – będąc częścią tego kosmicznego ładu – działają według zasady dążenia do przyjemności i unikania cierpienia. Prawa te w jakiś sposób determinują człowieka, choć – zdaniem deistów – nie odbierają mu wolności. Wybieramy po prostu to, czego chcemy, a chcemy właśnie wedle praw ludzkiej natury. Deiści uważają, że moralność nie wymaga powrotu do jakiegoś utraconego ideału.
hn Jo
Teizm. Słowo to (gr. theos – bóg) zakłada istnienie Boga, którego co prawda nikt z ludzi nigdy nie widział, ale który „wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał dawnymi czasy do ojców przez proroków; ostatnio zaś (…) przez Syna” (Hbr 1. 1–2). Według Nowego Testamentu Bóg najpełniej objawił się w osobie Jezusa Chrystusa (J 1. 18; Mt 11. 17). Możemy Go jednak poznać nie tylko poprzez Jezusa, ale także dzięki możliwościom umysłowym, ponieważ objawia się On również w dziełach stworzenia (Rz 2. 19–20; Ps 19. 2–6; Iz 40. 26). Poza tym Bóg przemawia do człowieka przez sumienie, które poucza go o podstawowych wymogach moralnych (Rz 2. 14–15). Teizm zakłada również, że pojęcie Boga zakorzenione jest w ludzkiej psychice, a zatem nie jest wymyśloną ideą (Dz 17. 27–28). Według Biblii Bóg ten jest jedynym Stwórcą i Ojcem, „od którego wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi bierze swoje imię” (Ef 3. 14–15) i który „współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani” (Rz 8. 28). Teiści – zgodnie z Biblią – uważają zatem, że Bóg ma cechy osobowe, ponieważ inaczej niczego by nie stworzył. Biblia przypisuje Mu więc wszechmoc, wszechwiedzę, moralną doskonałość i wieczność, bo Bóg nie ma ani początku, ani końca – jest niezależny od czegokolwiek. Ateizm. Ateizm jest przeciwieństwem teizmu, czyli poglądem zaprzeczającym istnieniu Boga, stanowiskiem ograniczającym całą wiedzę ludzką wyłącznie do nauk przyrodniczych. Głosi, że wszechświat powstał spontanicznie i wszystko zawdzięczamy przypadkowi. Twierdzi też, że Bóg jest zbędny, ponieważ dobór naturalny wyklucza konieczność jego istnienia. Poza tym nie ma żadnych dowodów na istnienie Boga. Ateiści uważają, że przeciwko Bogu przemawia sama Biblia, która z jednej strony ukazuje Boga miłości, z drugiej zaś – Boga surowego i mściwego. Krótko mówiąc, ateizm głosi absolutną autonomię człowieka, który sam sobie jest celem i sam nadaje sens swojemu życiu.
W wizji deistów nie ma więc elementów eschatologicznych. Aby postępować moralnie, wystarczy kierować się rozumem, który zaprowadzi nas do praw zawartych w naszej naturze. Prawa moralne oparte są na naturze ludzkiej, która wyraża się tym, że stroni od cierpienia, a dąży do przyjemności. Stąd prawa z niej wywiedzione głoszą, że należy redukować cierpienie, a pomnażać przyjemność bliźnich. Deistyczny racjonalizm przejawia się też w podejściu do Pisma Świętego. Deiści nie uznają, że treści objawienia pochodzą od Boga. Wobec przekazu biblijnego stosują krytykę racjonalną, odrzucają prawdziwość cudów, interpretując je
de is tó w
W związku z uwagami i pytaniami Czytelników postanowiłem w dwóch kolejnych artykułach przedstawić podstawowe hasła ułatwiające zrozumienie wybranych zagadnień związanych z biblistyką i religioznawstwem. W pierwszej części starałem się omówić najważniejsze pojęcia z zakresu biblistyki. W tej natomiast – omówię nie tylko hasła biblijne, ale również te, które wiążą się ze światopoglądem świeckim. Oto one…
ke
–
jed en
ch zy s j ie z najsłynn
w duchu naturalizmu. Nie uznają też boskiego posłannictwa Chrystusa i jego zbawczej misji. Dlatego dla deistów istotne są jedynie moralne treści Biblii – te, które pozytywnie przeszły osąd rozumu. Monoteizm. Monoteizm biblijny (gr. monos – jeden; theos – bóg) w przeciwieństwie do politeizmu, czyli wiary w istnienie wielu bogów, to przekonanie, że jest tylko jeden prawdziwy i najwyższy Bóg w absolutnym tego słowa znaczeniu. Przekonanie to jest oparte przede wszystkim na słynnym wyznaniu: „Sz’ema Izrael, JHWH elohejnu JHWH Echad”! („Słuchaj, Izraelu! Pan [JHWH] jest Bogiem naszym, Pan [JHWH] jedynie”) – Pwt 6. 4. Według Biblii Bóg Mojżesza i wszystkich proroków Izraela jest więc jednym i jedynym Bogiem (por. Iz 45. 5–7; Joz 22. 22; Ml 2. 10), którego imię zapisywano w formie tetragramu, czyli czterech spółgłosek – JHWH. Dopiero w średniowieczu umieszczono samogłoski
z Adonaj (Pan) pomiędzy spółgłoski JHWH i w ten sposób powstało słowo Jehowah. Większość uczonych opowiada się jednak za imieniem Jahweh, które brzmi dużo bardziej jak słowo hebrajskie. Warto podkreślić, że monoteizm biblijny występuje również we wszystkich pismach Nowego Testamentu. Oparty jest zatem nie tylko na pismach hebrajskich, ale także na świadectwie pism chrześcijańskich – na nauce Jezusa (Mk 12. 29; J 17. 3; 20. 17) i apostołów (Rz 3. 30; 1 Kor 8. 6; Ef 1. 3; 3. 14–15; 4. 6; Kol 1. 3; 1 Tm 1. 17; 2. 5; 6. 16; 1 P 1. 3; Judy 25; Ap 1. 1; 3. 12). Z całą pewnością można więc powiedzieć, że „całe Pismo” (2 Tm 3. 16) uczy wyłącznie o jedynym prawdziwym Bogu (nie o Trójcy), który jest Bogiem i Ojcem również Jezusa Chrystusa. Synkretyzm. Synkretyzm (gr. synkretysmos – zespolenie dwóch przeciwników; w łacinie – pomieszanie) to połączenie różnych elementów religijnych i obrzędowych. To wchłonięcie tych elementów i przekształcenie ich dla potrzeb nowego kultu. Z takim właśnie wymieszaniem – na skutek silnego wpływu sąsiednich religii – spotykamy się na przykład w historii Izraela. Już w Księdze Sędziów czytamy, że „synowie izraelscy (…), opuścili Pana, Boga ojców swoich, który ich wywiódł z ziemi egipskiej, i chodzili za innymi bogami spośród ludów okolicznych, i oddawali im pokłon, drażniąc Pana. Tak opuścili Pana, a służyli Baalowi i Asztartom” (2. 11–13). Jeszcze gorzej było za rządów Salomona, który „pokochał wiele kobiet cudzoziemskich” (1 Krl 11. 1) i poszedł za ich bóstwami, budując im święte gaje (w. 2–8). Był to jednak problem nie tylko religii Izraela. Zjawisko synkretyzmu religijnego pojawiło się bowiem również w chrześcijaństwie – szczególnie od kiedy uległo ono zinstytucjonalizowaniu, czyli w czasach cesarza Konstantyna. Jak wiadomo, Kościół rzymski zawarł wtedy sojusz z Cesarstwem, czego rezultatem było rozpoczęcie procesu adaptacyjnego wielu elementów (zwyczajów i wierzeń) oraz form religijnych, obcych Pismu Świętemu. Przykładem tego może być nie tylko wspomniany już dogmat Trójcy Świętej, ale także kult Marii, świętych, kult ich relikwii i obrazów (krzyża) oraz cały szereg doktryn dotyczących źródeł wiary, zbawienia, autorytetu, liturgii mszy świętej, sakramentów z czyśćcem i piekłem włącznie.
21
Eschatologia. Eschatologia (gr. eschatos – ostatnie; logos – nauka) to nauka o rzeczach ostatecznych, czyli o ostatecznych losach świata i człowieka. Według Biblii zarówno uczeni żydowscy, jak i apostołowie dzielili wieczność na dwa okresy: wiek obecny, który jest całkowicie zły (por. Ga 1. 4; 1 J 5. 19), i wiek przyszły – złoty, zapoczątkowany interwencją samego Boga, który doprowadzi do odnowy wszechrzeczy (Iz 65. 17; 66. 22; 2 P 3. 13; Ap 21. 1–5). Oprócz eschatologii ogólnej, mówiącej o końcu tego świata, o nowych niebiosach i nowej ziemi, Biblia mówi również o eschatologii indywidualnej, która dotyczy losów pośmiertnych każdego człowieka (Hbr 9. 27). Krótko mówiąc – chociaż chrześcijanie wciąż czekają na powtórne przyjście Chrystusa w chwale, kiedy to wszyscy zostaną wskrzeszeni z martwych, a ci, którzy pozostaną przy życiu, zostaną przemienieni „w jednej chwili, w oka mgnieniu” (1 Kor 15. 52), wierzący stale mają żyć tak, jakby koniec był blisko. „Albowiem – jak pisał św. Paweł – teraz bliższe jest nasze zbawienie, niż kiedy uwierzyliśmy” (Rz 13. 11). Poza tym – wraz z pierwszym przyjściem Chrystusa – królestwo Boże już się przybliżyło (Mt 3. 2; 4. 17), a nawet – w duchowym sensie – jest już obecne. „Oto bowiem Królestwo Boże jest pośród was” – powiedział Jezus (Łk 17. 21). Jednak czy współcześni chrześcijanie żywią takie przekonanie, to już inna sprawa. Ważne natomiast jest to, aby ci, którzy dopiero zaczynają sięgać po Biblię, dzięki jej znajomości uniknęli wszelkich wypaczeń z nią związanych. Bowiem „odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza” (1 Kor 5. 6). BOLESŁAW PARMA Literatura: „Leksykon religioznawczy”, Warszawa 1988; „Encyklopedia biblijna”, Warszawa 1999; „Słownik teologiczny”, Katowice 1985. REKLAMA
22
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (89)
Do diabła z suwerennością! W 1968 roku próbowano w Czechosłowacji demokratyzować ustrój. Haniebny był udział PRL w stłumieniu praskiej wiosny. Śmierć Józefa Stalina w 1953 r. otworzyła możliwość istotnych zmian w krajach bloku socjalistycznego oraz reformy ustroju komunistycznego. Odwilż polityczna w ZSRR, na którą składała się zarówno masowa rehabilitacja ofiar terroru stalinowskiego, jak również liberalizacja polityki kulturalnej i społecznej, zaowocowała antykomunistycznymi wystąpieniami – rewolucją na Węgrzech i polskim październikiem 1956 r. W Czechosłowacji destalinizacja przebiegała wolniej, a jednocześnie narastał kryzys gospodarczy i społeczny. W 1948 r. – w wyniku tzw. praskiego zamachu – władzę w Czechosłowacji przejęła Komunistyczna Partia Czechosłowacji. Przekształcono kraj w tzw. państwo socjalistyczne (od 1960 r. jako CSRS). System „komunistyczny” panował niepodzielnie, a z nim – ograniczenie praw obywatelskich, likwidacja odrębności Słowacji, masowe represje wewnątrzpartyjne, a także prześladowania religijne. Klement Gottwald i Antonin Novotny, dwaj I sekretarze KPCz i jednocześnie prezydenci Czechosłowacji, szeroko czerpali ze stalinowskich wzorców. Grunt pod praską wiosnę przygotowali pisarze, którzy poddali krytyce okres 20 lat od przejęcia władzy przez komunistów i domagali
J
się liberalizacji systemu. Uważa się wręcz, że praska wiosna zaczęła się nie w styczniu 1968 r., kiedy to I sekretarzem KPCz został słowacki komunista Aleksander Dubczek, lecz od IV Zjazdu Pisarzy Czechosłowackich (27–29 czerwca 1967 r.), na którym Ludvik Vaculik (autor manifestu „Dwa tysiące słów”) stwierdził, że socjalizm nie spełnił żadnej obietnicy. Ideologia komunistyczna nie przystawała coraz bardziej do bujnego rozwoju życia kulturalnego – zwłaszcza do nowego kina czeskiego i nowych prądów w kulturze młodzieżowej. W zaistniałej sytuacji reformatorski rząd Dubczeka ogłosił program głębokich zmian wewnątrz partii oraz reform społecznych zmierzających do demokratyzacji kraju, który zyskał miano „socjalizmu z ludzką twarzą”, a miał na celu osiągnięcie w nieco większym stopniu niezależności państwowej Czechosłowacji. Ogół społeczeństwa chciał socjalizmu, ale w zreformowanej, niezależnej od Moskwy postaci, pluralizmu politycznego oraz zniesienia wszechwładnej cenzury kontrolującej obieg myśli i informacji – jednego z fundamentów systemu. Stosunki między Czechosłowacją i Polską po II wojnie światowej – mimo że obydwa „bratnie kraje”
ednym z problemów religii jest to, że się nie rozwija. Sama w sobie jest jedną z najbardziej konser watywnych sił w ludzkiej kulturze. Jezus, chcąc nauczyć swoich uczniów pokory, sugerował im ponoć, aby mówili o sobie – gdy wykonają wszystko, co do nich należy – „słudzy nieużyteczni jesteśmy”. Po prawie 2 tys. lat od zapisania tych słów trzeba mu przyznać rację, choć chyba nie w taki sposób, jakby sobie tego życzył. Faktycznie, jak się patrzy na ludzi, którzy powołują się na nauczyciela z Nazaretu, to nie ma z nich wielkiego pożytku dla świata. A może ujmijmy to inaczej – jest znacznie więcej kłopotów niż korzyści. Jednym z największych kłopotów, jakie niesie ze sobą religia, jest jej beznadziejny konserwatyzm. Zauważcie, że im ktoś chce być gorliwszym chrześcijaninem, tym częściej chce być wsteczny – bardziej pierwotny, bardziej apostolski, bardziej starożytny. To samo dotyczy muzułmanów. Między chrześcijanami odbywają się całe zawody w duchowej archeologii. Zatem jedni na przykład modlą się do obrazów, twierdząc, że to stara tradycja; inni wprawdzie wieszają religijne obrazy, ale się do nich nie modlą, bo tak było dawniej, jeszcze zanim zaczęto się do nich
znalazły się w radzieckiej strefie wpływów – nie były najlepsze. Świadczy o tym fakt, że ostatecznej regulacji wspólnej granicy dokonano dopiero w 1958 r. Także do praskiej wiosny władze PRL odniosły się krytycznie, a Władysław Gomułka – ówczesny I sekretarz KC PZPR i inspirator uczestnictwa Wojska Polskiego w interwencji w Czechosłowacji – należał do najbardziej entuzjastycznych zwolenników udzielenia KPCz „bratniej pomocy”, czyli rozwiązania siłowego, by dać odpór „kontrrewolucji” i „rewizjonizmowi”. Po stłumieniu wystąpień studenckich w Marcu ’68 i rozprawieniu się z „syjonistami” na gruncie polskim Gomułka przystąpił do antyczechosłowackiej kampanii propagandowej, głosząc katastroficzną wizję sojuszu Czechosłowacji z RFN i zjednoczenia Niemiec, co groziłoby powtórką Września ’39.
modlić; inni, powołując się na bardziej zamierzchłe czasy, nie przywiązują wagi do żadnych obrazów, ale uznają za godny szacunku sam znak krzyża. Są i tacy, którzy także krzyż uznają za bałwochwalstwo z powodu… starożytnej tradycji oczywiście. Wprawdzie
Dubczek cieszył się zaufaniem Kremla, jednak ostatecznie je zawiódł. Okazał się – zdaniem Moskwy – zbyt miękki i za mało stanowczy. Nie przyniosły skutku zmasowane naciski na kierownictwo KPCz. Leonid Breżniew, który Dubczekowi stawiał za wzór Gomułkę, długo miał nadzieję, że w KPCz zwyciężą „zdrowe siły” i nie będzie konieczna militarna interwencja. Zniecierpliwienia kunktatorstwem Kremla nie krył Gomułka, który stwierdził: „Radzieccy robią to wszystko w rękawiczkach. Gdyby to zależało od nas, to już bym ich dawno złamał”. Zastanawiał się, jak przekonać Kreml do większej stanowczości. – „Możemy radzieckim powiedzieć, że wprowadzimy nasze wojska, bo tu idzie o nasze bezpieczeństwo. Do diabła z suwerennością!”. Inwazja armii ZSRR i czterech innych państw
który o poznaniu religijnym mówił kiedyś tygodnikowi „Polityka” tak: „W religii podstawą jest dedukcja – z ogólnych, niepodlegających dyskusji założeń wyprowadza się szczegółowe wnioski. W naukach przyrodniczych też stosuje się takie dedukcyjne rozumowanie, ale
ŻYCIE PO RELIGII
Słudzy nieużyteczni widać w tym pewną logikę – jest to próba cofania się do autentycznej czy pierwotnej wiary chrześcijańskiej – tyle że nie zmienia to faktu, że jest to beznadziejne COFANIE SIĘ. Kościoły i ich wyznawcy są zapatrzeni w tył, nawet jeśli mówią co innego. Symbolem tego wstecznictwa mogą być amisze, którzy stylizują się na XVIII wiek. Ale dlaczego na XVIII, a nie na przykład na V? Czy gdyby do swoich słynnych, malowniczych dorożek zaprzęgali raczej woły niż konie, to nie byliby bardziej „biblijni”? W tym kontekście warto przytoczyć słowa profesora Andrzeja Kajetana Wróblewskiego, fizyka z Uniwersytetu Warszawskiego,
jego efekty ulegają modyfikacji, jeśli okazuje się, że z eksperymentów wynika coś innego. W religii tak nie jest. W religii dogmaty pozostają niezależne od faktów. Nauka się rozwija – fakty doświadczalne sprzeczne z teorią modyfikują ją lub obalają. Religia stoi natomiast w miejscu – wyznawcy religii prowadzą ze sobą różne spory, ale nie ma żadnego testu czy eksperymentu, który mógłby rozstrzygnąć, kto ma rację”. Niestety, problem jest poważniejszy niż to, że religia stoi w miejscu. Przez religię my wszyscy poruszamy się wolniej. Intensywne myślenie o religii absorbuje setki milionów, a może miliardy ludzi. Na religię i mnożenie nieprzydatnej nikomu „wiedzy” pracują tysiące
Układu Warszawskiego – Polski, Węgier, NRD i Bułgarii – na Czechosłowację w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. oznaczała koniec nadziei na reformy. W operacji „Dunaj”, która była de facto podbojem socjalistycznej Czechosłowacji wzięło udział ponad 600 tys. żołnierzy, natomiast łącznie siły Wojska Polskiego skierowane do Czechosłowacji, w utworzonej na ten cel II Armii WP (oraz dodatkowych jednostek), którą dowodził Florian Siwicki, liczyły blisko 30 tys. żołnierzy, około 1,3 tys. czołgów i transporterów opancerzonych, około 500 dział i około 7 tys. pojazdów samochodowych. Zadaniem II Armii WP było opanowanie północnych Czech. Do końca 1968 r. „braterska inwazja” pochłonęła 108 ofiar po stronie czechosłowackiej. Dokonując inwazji na sąsiadów, polskie wojsko przebywało na ich terytorium 84 dni. Większość naszego społeczeństwa w kategoriach hańby narodowej odebrało udział wojska w tej niepotrzebnej agresji. Nie ulega wątpliwości, że była ona pogwałceniem polskiej tradycji walki „za wolność naszą i waszą” w imię dewizy totalitarnej – „za waszą i naszą niewolę”. Na najtragiczniejszą formę protestu zdecydował się Ryszard Siwiec, który 8 września 1968 r. podczas centralnych dożynek dokonał samospalenia w obecności szefów partii, dyplomatów i 100 tys. widzów, by – jak napisał w pożegnalnym liście do żony – „nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność”. Na identyczny znak protestu przeciwko zdławieniu praskiej wiosny zdecydował się 16 stycznia 1969 roku Jan Palach, 19-letni czeski student. Przypadków samospalenia było zresztą więcej. ARTUR CECUŁA
kosztownych uczelni i seminariów teologicznych na całym świecie. Codziennie setki milionów „człowiekogodzin” jest marnowanych na studiowanie Biblii i Koranu. Gdyby ludzie myśleli wtedy o czymś pożytecznym, zamiast czytać starożytne historyjki o nieznanym pochodzeniu i małej wiarygodności; gdyby zajmowali się na przykład tym, jak zadbać o siebie i swoich najbliższych, świat byłby o wiele szczęśliwszym miejscem do życia. W obecnych czasach to marnowanie czasu jest zapewne mniej drastyczne niż kiedyś, ale nie zmienia to faktu, że tak ciągle jest. Marnotrawstwo religii jest poruszające. Marnuje ona ludzkie życie, pragnienia, myśli, zdolności, cały ocean czasu. Marnotrawi także dobra materialne. Osoby podróżujące do Azji Wschodniej są poruszone biedą kontrastującą ze złoconymi posągami Buddy. Ubodzy ludzie wydają ostatnie grosze na zakup płatków złota dla świątyń. Jest to na dodatek o tyle paradoksalne, że sam Budda wzgardził ponoć królewskim przepychem, aby zostać wędrownym ascetą, poszukiwaczem prawdy o życiu. I wśród tysięcy jaśnie oświeconych mnichów, jego rzekomych naśladowców, nie ma ani jednego, który odradzałby biedakom marnowania złota na świątynie?! MAREK KRAK
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
P
oziom przestępczości w Stanach dramatycznie wzrósł pomiędzy latami 70. i 90. Czasy rosnącego rozwarstwienia dochodowego, które były efektem rządów Reagana i kryzysu gospodarczego (w tym wypadku stagflacja drugiej połowy lat 70.), zawsze wpływają na wzrost liczby ludzi, którzy decydują się na łamanie prawa (niekiedy są do tego zmuszeni). Jednak to, co dało się wówczas zaobserwować w Stanach, spowodowało, że przerażeni eksperci i publicyści zaczęli przepowiadać „krwawą łaźnię” na amerykańskich ulicach. Było tak choćby dlatego, że wzrost dotyczył nie tylko wykroczeń przeciw własności (mogłaby to tłumaczyć konieczność), ale także na przykład gwałtów i morderstw. Ich prognozy opierały się na założeniu podtrzymania trendu wzrostowego, który był rzeczywiście imponujący. Podczas gdy w 1969 roku popełniono w Stanach 662 870 przestępstw sklasyfikowanych jako „brutalne”, to równo 20 lat później było ich już ponad dwa razy więcej, bo 1 646 040. Przy czym wymaga podkreślenia fakt, że w tym samym czasie populacja USA powiększyła się o 20 proc. Jednak do zapowiadanej „krwawej łaźni” nie doszło. W pierwszej połowie lat 90. trend wzrostowy odwrócił się i przestępczość zaczęła gwałtownie spadać (w 1999 r. brutalnych przestępstw było już o 200 tys. mniej niż w 1989 r. i o 500 tys. mniej niż w szczytowym 1992 r.). Powodów upatrywano w różnych sferach: od zwiększonej liczby policji na ulicach, przez rozbudowę więzień, w których siedziało nawet 2 mln Amerykanów, do nowoczesnych technik policyjnych. Jednak Steven D. Levitt i Stephen J. Dubner, wielokrotnie przeze mnie cytowani autorzy bestsellerowego „Freakonomics”, wskazali, że o ile część z tych wytłumaczeń może odpowiadać za jakiś odsetek opisywanego spadku przestępczości, to generalnych przyczyn należy szukać gdzie indziej. Wrócili do 1973 roku i procesu Roe vs Wade, który doprowadził do faktycznej legalizacji aborcji w USA, i wskazali na demografię.
Roe vs Wade Pierwszym amerykańskim stanem, który zdelegalizował przerywanie ciąży, było Connecticut w 1821 roku. Do końca XIX wieku prawo zakazujące aborcji wprowadzono w całych Stanach Zjednoczonych. Taka sytuacja trwała do lat 60. XX wieku, kiedy stosunek do kontroli urodzeń – między innymi za sprawą kampanii towarzyszącej wprowadzeniu pigułki antykoncepcyjnej i seksualnej rewolucji z tym związanej – znacząco się zmienił. W 1970 roku aborcja była legalna już w pięciu stanach. Wkrótce, za sprawą Normy McCorvey (na zdjęciu), miała stać się legalna we wszystkich.
BEZ DOGMATÓW
23
Kobieta wie najlepiej W 1969 roku McCorvey miała 21 lat. Pracowała w niskopłatnych zawodach, mieszkała z ojcem w Teksasie, była już matką dwójki dzieci (jedno z nich oddała do adopcji) i zaszła w ciążę po raz trzeci. Nie mając warunków, by urodzić, i nie chcąc kolejnego dziecka, postanowiła poszukać możliwości aborcji. W tym czasie Teksas pozwalał na przeprowadzenie zabiegu tylko w określonych sytuacjach. Jeden z wyjątków dotyczył ofiar gwałtu.
o tym, czy są gotowe na macierzyństwo i kiedy są na nie gotowe.
Lata 70., lata 90. Jednak co z tego wynika dla nas i dla wytłumaczenia spadku amerykańskiej przestępczości? „Sąd Najwyższy powiedział to, co matki w Rumunii i Skandynawii, i wszędzie wiedzą od dawna: kiedy kobieta nie chce dziecka, to na ogół ma ku temu dobry powód” – napisali
Pomiędzy połową lat 70. i początkiem lat 90. liczba brutalnych przestępstw popełnianych w USA podwoiła się. Jednak w ciągu kilku kolejnych lat zaczęła regularnie i wyraźnie spadać. Powód? Wyrok w pewnym procesie o aborcję… Dlatego dziewczyna postanowiła skłamać i poinformowała, że w jej wypadku zaszła taka właśnie sytuacja. Jednak brak wcześniejszego zgłoszenia przestępstwa na policję spowodował, że jej odmówiono. Kolejnym krokiem, na który się zdecydowała, była nielegalna klinika, która – pech jej nie opuszczał – została w ostatniej chwili zamknięta przez policję. Dziewczyna trafiła na dwie adwokatki, które skierowały jej sprawę do sądu, w którym walczyła o możliwość legalnego przerwania ciąży. Tam McCorvey występowała jako Jane Roe (to standardowy sposób ochrony prywatności uczestników postępowań sądowych w USA). Natomiast naprzeciw niej, a także reprezentujących ją kobiet, stanął prokurator okręgowy Dallas Henry Wade (stąd Roe vs Wade). Roe argumentowała, że uzasadnieniem dla przeprowadzenia aborcji jest pozostawanie bez pracy oraz depresja. W Teksasie przyznano jej rację, jednak odmówiono wydania nakazu, który pozwoliłby na zabieg. Cała sprawa zakończyła się przed Sądem Najwyższym (w międzyczasie McCorvey urodziła…), który odwołując się do prawa do prywatności, uznał, że aborcja jest osobistą sprawą kobiety i powinna być legalna. Przynajmniej gdy chodzi o pierwszy trymestr ciąży. Ten werdykt – wydany w 1973 roku większością 7 do 2 – oznaczał faktyczną legalizację przerywania ciąży w USA. Kobiety od tego momentu zyskały prawo do decydowania
Levitt i Dubner, nawiązując w ten sposób do wyroku w sprawie Roe vs Wade. „Może być niezamężna lub tkwić w złym małżeństwie. Może uważać się za zbyt biedną, by wychować dziecko. Może myśleć, że jej życie jest zbyt niestabilne lub nieszczęśliwe. Albo że jej problem z piciem lub narkotykami może odbić się na zdrowiu dziecka. Może wierzyć, że jest zbyt młoda, lub chcieć się uczyć” – wymieniali kolejne powody autorzy „Freakonomics”. Skąd w tym wszystkim Rumunia? Chodzi o historię Nicolae Ceausescu, który w 1966 roku odebrał Rumunkom prawo do kontrolii urodzeń i tym samym wywołał wyż demograficzny, który z kolei spowodował, że los matek oraz ich dzieci stał się w tym kraju znacznie cięższy, niż gdyby kobiety mogły samodzielnie decydować o macierzyństwie. I w ten sposób stworzył mechanizm dokładnie odwrotny niż ten, który zadziałał w USA.
W Rumunii bowiem ten wymuszony wzrost liczby urodzeń spowodował, że dzieci urodzone po 1966 roku miały dramatycznie gorsze szanse życiowe niż te, które przyszły na świat wcześniej. Gospodarka tego kraju nie była w stanie zapewnić im wszystkim miejsc pracy. Skończyło się to zwiększeniem poziomu biedy, a w dłuższej perspektywie – wybuchem agresji, która zmiotła Ceausescu i pozbawiła go życia, oraz masową emigracją, która zawędrowała także na polskie ulice. Tak było na południe od nas. Natomiast po drugiej stronie Atlantyku – mniej więcej w tym samym czasie – aborcję zalegalizowano. Tylko w pierwszym roku po orzeczeniu Sądu Najwyższego z możliwości skorzystało 750 tys. Amerykanek. Do 1980 roku takich kobiet było już 1,6 mln rocznie. Na przerwanie ciąży decydowały się przede wszystkim te panie, które uważały, że z różnych powodów nie mogą zapewnić dzieciom odpowiednich
to większy poziom przestępczości; legalna aborcja prowadzi zatem do zmniejszenia się liczby przestępstw”. I nie chodzi tu o żadną eugenikę, a o to, że kobiety najlepiej wiedzą, kiedy mogą sobie pozwolić na dziecko, a kiedy nie mogą. Kiedy są w stanie zapewnić mu odpowiednie warunki, a kiedy nie są. Dzieci chciane i planowane mają – na ogół – szczęśliwsze dzieciństwo i otoczenie, które wspiera ich rozwój oraz odciąga „od złego”. Tej oczywistej prawdy nie zmieni podanie kilku przykładów sytuacji, w których było inaczej (nawiasem mówiąc – sama McCorvey w późniejszym życiu przeżyła nawrócenie na konserwatywne wartości), bo ludzie „jakoś” (sic!) dali sobie radę, a dzieci wyszły na ludzi. Praca Levitta i Dubnera pokazuje, że te pojedyncze przypadki idą na przekór generalnej tendencji, w której więcej nieplanowanych ciąż oznacza także więcej ludzi, którzy w życie wchodzą z przytłaczającym bagażem.
warunków lub wystarczającego czasu, i były przekonane, że ich potomstwo nie będzie miało specjalnie szczęśliwego dzieciństwa oraz dobrego życia. Jaki był tego pośredni efekt? Na początku lat 90. – kiedy dzieci urodzone po procesie Roe vs Wade zaczęły wchodzić w dorosłe (lub raczej późno nastoletnie) życie – poziom przestępczości i agresji zaczął spadać. Przypadek? Raczej nie, ponieważ w pięciu stanach, które zalegalizowały aborcję wcześniej, liczba przestępstw też zaczęła spadać odpowiednio wcześniej.
Dzieci planowane przychodzą – znów na ogół, a nie zawsze – na świat tam, gdzie rodziców na nie stać i do ciąży oraz macierzyństwa/tacierzyństwa można się sensownie i świadomie przygotować. Ważne są warunki socjalne (zapominają o tym nasi rodzimi prawicowcy), które pozwalają na przejście przez macierzyństwo tak, by dziecko nie było traktowane jak balast nie do udźwignięcia. Przy czym w tym wszystkim nie chodzi jedynie o przerywanie ciąży. Raczej o to, żeby zapewnić matkom możliwość decydowania o macierzyństwie, bo to one wiedzą najlepiej, kiedy mogą zapewnić dziecku to, czego będzie ono potrzebować. Aborcja to oczywiście tylko jeden z dostępnych sposobów. Nie można przecież zapominać, że dziś równie ważny – a być może ważniejszy – jest dostęp do antykoncepcji oraz umiejętność korzystania z niej. To ostatnie zależy od edukacji seksualnej prowadzonej na odpowiednim poziomie. I raczej nie przez katechetów… KAROL BRZOSTOWSKI
Decyzja w ręce kobiet Co to oznacza? Zdaniem Levitta i Dubnera – a trzeba się z tym zgodzić – wniosek jest prosty: „Legalna aborcja prowadzi do mniejszej liczby dzieci niechcianych; a więcej dzieci niechcianych
24
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
W
sytuacjach nerwowych nasz organizm wydziela hormony (adrenalina, noradrenalina, kortyzol), które mają za zadanie przygotować go na destrukcyjne działanie stresu. Serce zaczyna mocniej bić, ciśnienie wzrasta, a krew szybciej płynie do mięśni, umożliwiając organizmowi jak najlepszą reakcję typu „walki” lub „ucieczki”. Jest to atawistyczny mechanizm pozwalający nam walczyć lub uciekać przed śmiertelnym zagrożeniem.
Odkładający się stres Kiedy jednak takich sytuacji jest coraz więcej i więcej, a my nie odreagowujemy każdej z nich, doznajemy frustracji oraz odkładania się niekorzystnych skutków stresu. Wynika to z charakteru naszego obecnego trybu życia. Stres dnia codziennego dusimy w sobie, nie potrafiąc go odpowiednio z siebie wyrzucić. W zamierzchłych czasach takie destruktywne sytuacje były powiązane z naszą batalią o życie lub zdrowie. Tak więc walka lub ucieczka były same w sobie elementem rozładowującym i regulującym podwyższoną ilość hormonów w naszym organizmie. Dziś nie do przyjęcia byłoby poczęstowanie lewym prostym czepiającego się szefa lub brygadzistę. Zapewne rozładowałoby to nasz stres, ale związana z tym utrata pracy oraz ewentualny proces karny byłyby jeszcze większym źródłem problemów. Zatem podobne sytuacje, kumulując się, doprowadzają do zwiększenia naszej wrażliwości na negatywne bodźce. Po pewnym czasie wystarczy nawet niewielki stresik, który uprzednio był dla nas obojętny, a teraz zaczął nam się kojarzyć z sytuacją zagrożenia życia lub zdrowia. Tolerancja na stres spada, lęk rośnie, a organizm reaguje nadwrażliwie w sytuacjach niegdyś emocjonalnie obojętnych. W ten sposób najczęściej nabawiamy się omawianego dziś schorzenia. Nerwica serca to zespół objawów chorobowych o podłożu psychogennym. W 1871 roku została opisana przez Da Costę jako czynnościowe zaburzenie serca o podłożu lękowym. Najczęstszą jej przyczyną są niepowodzenia w życiu zawodowym lub osobistym, niskie poczucie własnej wartości oraz nerwica lękowa.
Objawy nerwicy Każdy organizm może reagować na stresogenne bodźce w różny sposób. Wzrost tętna i ciśnienia krwi, duszność, uczucie „guli w gardle”, pocenie i zaczerwienienie skóry, nudności, drżenie rąk i głosu są tzw. wegetatywnymi objawami lęku, czyli takimi, za którymi stoją reakcje naszych narządów wewnętrznych. Nasilenie takich objawów może prowadzić do odczuwania dyskomfortu, a wręcz cierpienia, i być oznaką zaburzeń lękowych kierowanych naszymi emocjami. Podobnie w przypadkach
Nerwica serca Stres, przepracowanie i szybkie tempo życia to główne przyczyny nerwicy serca. nerwicy serca mówimy właśnie o takich problemach – lękowych lub emocjonalnych, mających swój wyraz w reakcji ciała. Problem ten zauważyli już starożytni – Plutarch i Cycero. Z biegiem czasu i rozwoju nauk medycznych pojawiły się na ten temat pierwsze prace naukowe. Wspomniany wcześniej Da Costa opisywał reakcje stresowe u żołnierzy wojny secesyjnej w USA, a Oppenheim – podobne doznania u ofiar wypadków komunikacyjnych w XIX wieku. Na masową skalę przypadki nerwic (w tym serca) zaobserwowano podczas I wojny światowej. W ich wyniku wielu żołnierzy było niezdolnych do walki. Wówczas to powstało pojęcie „szoku artyleryjskiego” (określenie stanu, który miał związek z mikrouszkodzeniami mózgu). Objawy, na które skarżyli się żołnierze długotrwale przebywający na froncie, określano jako „zespół serca żołnierskiego”. W późniejszym czasie zmodyfikowano tę nazwę na „nerwicę serca”. Tak czy owak – późniejsze obserwacje potwierdziły, że zaburzenia te wynikają z przyczyn emocjonalnych. Klasyfikuje się je zazwyczaj jako zaburzenia lękowe, a w tym: zaburzenia lękowe z napadami lęku, reakcje na ciężki stres, zaburzenia stresowe pourazowe, zaburzenia lękowe występujące pod postacią somatyczną lub inne. Podłożem psychogennym nerwicy serca są stres i lęk. Są one jednak także reakcją na ból spowodowany somatycznymi chorobami (m.in. choroby serca, niedokrwistość, zaburzenia hormonalne). Dlatego niezwykle ważna jest diagnoza wykluczająca takie właśnie niedomagania. Niektóre objawy nerwicy serca są niespecyficzne i często kojarzone z zawałem serca, który oczywiście także należy wykluczyć. Dopiero po przeprowadzeniu niezbędnych badań możemy potwierdzić lub wstępnie wykluczyć podłoże emocjonalne naszych problemów zdrowotnych. Objawy nerwicy serca wyrażają się w ogólnych przejawach nerwicy wegetatywnej. Do jej typowych oznak należą: szybkie męczenie się przy małym wysiłku fizycznym, trudności oddechowe, kłujący ból w okolicy mostka, uczucie duszności, kołatanie serca, bóle i zawroty głowy, zaburzenia snu, wzmożony ogólny niepokój oraz nadmierna potliwość. Dolegliwości te mają charakter przewlekły i zmienny z okresami remisji. Ciekawy opis objawów nerwicy znalazłem na stronie megapedia.pl. Emocjonalny język osoby, która na nią cierpi, może nam przybliżyć charakter tej zdradliwej choroby (zachowano pisownię oryginalną):
Mam 19 lat, od połowy roku dręczy mnie ta choroba. Na początku czułem tylko przyspieszone bicie serca, ale kiedy dochodziły ostre zawroty głowy, pojawiał się lęk i nagle serce zaczynało bić nierytmicznie. Nie mogłem spać normalnie, oddech płytki i zawsze ten sam lęk. Mogłem się jednak uspokoić. Wczoraj miałem jakiś atak, bałem się że umrę, czułem, jakby serce miało mi wystrzelić, spociłem się cały, zaczynało mi się robić ciemno przed oczami. Nie mogłem myśleć racjonalnie. To był najgorszy stan w moim życiu. Wezwałem pogotowie, ktoś starał się
to prowadzić, wiedzą Czytelnicy moich ostatnich dwóch artykułów. Psychiatra lub neurolog odniosą sukces, uwalniając pacjenta na jakiś czas od lęków i bezsenności, wpychając jednocześnie w objęcia uzależnienia i innych niedomagań. Ale to już nie będzie ich problem... Zatem co można zaproponować jako alternatywę? Okazuje się, że bardzo dużą rolę (jak zazwyczaj) odgrywa dieta oraz tryb życia. Leczenie, po wykluczeniu organicznego podłoża objawów, opiera się na zdrowym, uporządkowanym trybie życia, w którym fundamentalną zasadą jest leczenie ruchem oraz dieta eliminująca używki o działaniu pobudzającym
całe szczęście szybo się wziąłem w garść i tylko wziąłem 1 tabletkę – tego dnia, kiedy przyszło przełamanie, nie zapomnę do końca życia. I co ważne: higiena psychiczna – to nowe pojęcie mi bardzo pomogło, bo ja rozumiem pod tym pojęciem szanowanie własnych myśli oraz uczuć i nie daje się złym myślom, a staram się myśleć zdrowo. Nic dodać, nic ująć. Aktywne uprawianie sportu jest dla nerwicy tym, co ucieczka lub walka podczas sytuacji zagrożenia życia. To właśnie owo zapomniane i niestosowane przez nas odreagowywanie stresu. Brak tego naturalnego czynnika wyrzucającego z nas złe emocje jest źródłem piętrzących się problemów psychosomatycznych. To symboliczne walenie ze złością w worek treningowy jest zagubionym ogniwem naszego łańcucha zdrowia psychicznego. Nie namawiam oczywiście wszystkich Państwa do zapisywania się na treningi bokserskie – wystarczy codzienna aktywność dostosowana do wieku i stanu zdrowia.
Ćwiczenia i dieta
mnie uspokoić i trochę pomagało, ale kiedy na nich czekałem, wróciło. Ratownicy jak mnie zobaczyli, to uznali mnie za naćpanego. Uspokoiłem się, a EKG nic nie wykazało. Jednak nie mogłem się od nikogo dowiedzieć, co powinienem zrobić, do jakiego lekarza się zgłosić. Przez te napady mam same problemy. Czuje się zmęczony, nie mogę normalnie spać.
Na skołatane serce Najważniejsza informacja dla wszystkich, których dotknęła ta przykra dolegliwość, jest taka, że z nerwicą serca można skutecznie walczyć. Lekarz prowadzący powinien podjąć terapię na podstawie wywiadu diagnostycznego, który potwierdzi podłoże lękowo-emocjonalne lub somatyczne. W przypadku podłoża stresogennego może to być psychoterapia wspomagana farmakologicznie. Ja jednak proponowałbym (przynajmniej na początku) powstrzymanie się od syntetycznych leków. Zazwyczaj taka terapia jest prowadzona za pomocą leków podobnych do tych opisywanych przeze mnie w przypadku bezsenności czy pochodnych barbituranów. Do czego może
(kawa, napoje energetyzujące, mocna herbata czy alkohol). Korzystny wpływ na chorego ma aktywny tryb życia. W stanach zaostrzonych wspomagające działanie mają środki uspokajające, ale tak jak w przypadku bezsenności w pierwszej kolejności należy sięgnąć po preparaty ziołowe. No i oczywiście jak najmniej sytuacji stresowych. Skuteczną terapię pragnę przytoczyć, cytując pacjenta, który w internecie opisuje swoją walkę z chorobą (zachowano pisownię oryginalną): Ja też mam tę chorobę od 3 lat, nic tak nie pomaga jak odpoczynek. Na początku też jeździłem po lekarzach, wydałem na to mnóstwo pieniędzy i nikt mi nie pomógł. Postawiła mnie na nogi akupunktura i pewna dobra kobieta, która przechodziła kiedyś przez to samo. Oto co mi zaleciła: dużo ruchu, szczególnie ćwiczeń, zdrowe odżywianie, tj. omijać słodycze, ale poza tym jeść normalnie, jednakże dodatkowo stosować: olej lniany, 2 łyżki natki pietruszki, zieloną herbatę, jeść mało mięsa, a dużo warzyw. Pomaga mi też sauna. Jeszcze mam dolegliwości, ale już coraz rzadziej. A kiedyś i bywałem w szpitalu, i byłem u psychiatry, ale
Pożyteczne są także ćwiczenia oddechowe (zwłaszcza połączone z pozycjami jogi!). Latem wykonujemy je przy otwartym oknie, stojąc z rękoma położonymi jedna na drugiej na czubku głowy. Powietrze wciągamy nosem do oporu, liczymy w myślach do 15, po czym powoli opuszczamy ręce i robimy skłon, wydychając powietrze. Ćwiczenie powtarzamy trzy razy. Po wykonaniu ćwiczeń kładziemy się na 5–10 minut, próbując się w tym czasie maksymalnie wyciszyć. Dodatkowo wskazane jest picie herbatki z chmielu lub mieszanki ziołowej, w skład której wchodzą: z koszyczek rumianku (100 g) z korzeń waleriany (50 g) z kwiatostan głogu (50 g) z korzeń arcydzięgla (50 g) z liść melisy (50 g) z kwiat lawendy (20 g) z szyszki chmielu (20 g) Zioła należy dokładnie wymieszać, wsypać łyżkę stołową do szklanki i zalać do pełna wrzątkiem. Parzyć pod przykryciem około 30 minut, przecedzić i pić dwa razy dziennie po szklance (rano oraz wieczorem). Osoby walczące z nerwicą serca powinny pamiętać o uregulowaniu codziennego trybu życia. Oprócz rezygnacji z długich podróży trzeba walczyć z otyłością i nie spożywać późnych, ciężkostrawnych kolacji, a także unikać hałasu, zgiełku i wszelkich sytuacji stresowych. Każdą wolną chwilę najlepiej spędzać na łonie przyrody, kontemplując w ciszy jej piękno. Warto również zwiększyć ilość warzyw i owoców w codziennym jadłospisie. Ponadto należy kłaść się spać najpóźniej o godzinie 22.30. Drodzy Czytelnicy, postarajmy się bagatelizować sytuacje stresowe i pamiętajmy, że głową muru i tak nie przebijemy, a zdrowie i życie mamy tylko jedno. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
25
Po raz pierwszy w Polsce odbył się okupacyjny protest, który można przyrównać do tworzącego się w świecie tzw. ruchu oburzonych, zaś areną buntu był krakowski Rynek Główny. Ale w świętym Krakowie oburzonych być nie może.
Occupy Kraków 21 maja 2012 roku w samym sercu Krakowa pomiędzy pomnikiem Adama Mickiewicza a kościołem św. Wojciecha, w miejscu, przez które przewijają się na co dzień tłumy turystów, grupa około 20 protestujących utworzyła namiotowe miasto i wywiesiła swoje hasła, na przykład: „Kraków to nie firma – miasto to my!”, „Nie ma demokracji bez partycypacji” czy „Chleb, nie igrzyska”. Protest zorganizowali lokatorzy prywatnych kamienic oraz mieszkań komunalnych, a także anarchiści, studenci, bezrobotni, emeryci oraz młodzi ludzie zatrudnieni na umowach śmieciowych. Ponieważ krakowscy oburzeni wywodzili się z rożnych środowisk, początkowo wokół protestu pojawiało się wiele postulatów. Ostatecznie jednak sformułowano 9 żądań. Dotyczyły one wdrożenia polityki miejskiej, przeciwdziałającej wykluczeniu społecznemu ze względów ekonomicznych, ze względu na płeć, niepełnosprawność, wiek czy orientację seksualną. Ponadto żądano zaprzestania komercjalizacji i prywatyzacji edukacji oraz kultury, mienia publicznego oraz weryfikacji
K
nadań Komisji Majątkowej w obrębie miasta Krakowa. Mimo że protestujący dopełnili przed akcją formalności prawnych, stali się solą w oku miejskich urzędników przyzwyczajonych do lukrowanego wizerunku Krakowa, licznie odwiedzanego przez turystów. Namiotowe miasteczko już od samego początku w dzień i w nocy było stale kontrolowane przez policję, strażników miejskich oraz urzędników z krakowskiego magistratu, którzy wnikliwie liczyli protestujących. Gdyby zgromadzenie liczyło mniej niż piętnaście osób, można by je bez przeszkód rozwiązać na mocy ustawy i skończyłby się urzędniczy problem – stwierdził prezydencki pełnomocnik Filip Szatanik. Jednak manifestacja rosła w siłę. Przyjeżdżali tam m.in. artyści popierający protest. Jeden z namiotów wykorzystano jako ekran filmowy, gdzie wyświetlano głównie protesty oburzonych ze świata. Odbywały się tam warsztaty naukowe prowadzone przez zaprzyjaźnionych naukowców i poświęcone tematyce społecznej. Dla rozluźnienia atmosfery tańczono
łębowisko żmij – tak, za Marcinem Lutrem, nazywają w ostatnich dniach Watykan nawet katoliccy komentatorzy. Cóż takiego się stało, że prawda o tej zdemoralizowanej instytucji znów jest na pierwszych stronach gazet? Od lat „Fakty i Mity” opisują prawdziwą historię i współczesność Kościoła. Nie jest dla naszych uważnych Czytelników żadnym zaskoczeniem, że najbardziej zepsuta jest głowa tej organizacji, czyli Watykan, ze wszystkimi swoimi odnóżami – instytucjami. Historii tego wielowiekowego horroru poświęcamy m.in. nasz stały cykl „Ojcowie nieświęci”, który opowiada historię papiestwa. Od kilku miesięcy piszemy też o najnowszych skandalach („FiM” 11/2012) związanych z publikowaniem tajnych dokumentów wynoszonych z Watykanu. Dokumenty mówiły najpierw o niezliczonych oszustwach finansowych i niebywałej korupcji, która pleni się w tzw. Stolicy Apostolskiej. Później ujawniono spisek kardynałów,
sambę lub grano w siatkówkę, były wspólne śpiewy przy gitarze i akordeonie. Mieszkańcy krakowskich squatów i członkowie Federacji Anarchistycznej dowozili darmowe jedzenie i napoje. Cały też czas trwał dialog z przechodniami. Reakcje ludzi były raczej przyjazne, chociaż pojawiały się inwektywy typu: „nieroby”, „lenie” czy „frustraci” oraz zarzuty typu: „utrudniacie życie porządnym ludziom”. Jednak spora część osób z zaciekawieniem włączała się do dyskusji o polityce miasta. Akcja była szeroko relacjonowana w internecie. Tymczasem w środę rano jedna z urzędniczych kontroli wykazała, że na miejscu protestu przebywa raptem pięciu uczestników; na tej podstawie Urząd Miasta wydał pismo o „samorozwiązaniu się protestu” i nakazał opuszczenie krakowskiego Rynku Głównego. Demonstranci nie kryli oburzenia – ich
zdaniem na miejscu było 19 osób, tylko część z nich spała w namiotach, bo było jeszcze wcześnie. Zapowiedzieli też, że nie przerwą protestu, a sprawą postanowili zainteresować Helsińską Fundacji Praw Człowieka. Następnego dnia rankiem, kiedy krakowski Rynek Główny był jeszcze opustoszały, namioty protestujących zostały otoczone przez znaczne siły policji i straży miejskiej. Do zaskoczonych aktywistów zwrócili się: Katarzyna Kwiatkowska z Wydziału Bezpieczeństwa Urzędu Miasta, Adam Młot, prezydencki pełnomocnik ds. bezpieczeństwa oraz przedstawiciele policji i straży miejskiej.
Twierdząc, że zgoda na zgromadzenie wygasła i stało się ono nielegalnym zbiegowiskiem, wezwali
Żmijowisko podziały frakcyjne, powiązania z włoską mafią oraz afery obyczajowe – w tym najgłośniejsze uprowadzenie i zamordowanie Emanuelli Orlandi. W ostatnich tygodniach znany włoski dziennikarz Gianluigi Nuzzi publikował całą kolekcję listów wyniesionych z biurka papieża („FiM” 21/2012). To naprowadziło specjalną komisję śledczą Watykanu na źródło przecieków. Wieść o aresztowaniu papieskiego kamerdynera, jednej z 7 osób mających stały i nieograniczony dostęp do Benedykta XVI, przykryła wszystkie sensacyjne wieści zza murów Watykanu, łącznie ze świeżusieńkim doniesieniem o dymisji szefa Banku Watykańskiego Ettore Gotti Tedeschsci. Pod adresem
zaufanego człowieka, zatrudnionego jeszcze za czasów sekretarza JPII Stanisława Dziwisza, pojawiły się takie określenia jak „zdrajca” i „judasz”. Kogo zdradzał, a w czyim interesie działał Paolo Gabriele, zwany do niedawna przez B16 czule Pawełkiem (Paoletto)? Wiadomo tyle, że aresztowanie to część coraz brutalniejszej wojny, jaką toczą ze sobą watykański sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone i szef episkopatu Włoch kard. Angelo Bagnasco. Upadek dyrektora banku to z całą pewnością sprawka zagrożonego w swej władzy Bertone. Ale nie jest jasne, czy następujące zaraz po nim (i ostrym, bezprecedensowym komunikacie rady nadzorczej banku o nieudolności Tedeschciego) ujawnienie
do opuszczenia miejsca protestu. Chwilę później policja otoczyła teren, a pracownicy jednej z firm komunalnych zaczęli usuwać namioty. Aktywistów, którzy byli w namiotach (Marzena Smolna i Aleksander Łaniewski), siłą usunięto i zatrzymano do wyjaśnienia. Tak zakończył się ten protest społeczny, choć jego uczestnicy deklarują, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Oburzeni niemal natychmiast dostali zaproszenie od jednej z krakowskich instytucji kulturalnych – Bunkra Sztuki – do przeniesienia się z namiotami na ich teren przy krakowskich plantach. Delegacja protestujących udała się też na konferencję prasową prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, jednak nie zostali na nią wpuszczeni (sic!). Na owym spotkaniu prezydent wyznał, że urzędnicy miejscy gorączkowo szukali kruczków prawnych, żeby przerwać protest i żeby za to obozowisko w sercu miasta nie wstydzić się przed zagranicznymi dziennikarzami, którzy przyjadą na Euro. PAWEŁ PETRYKA
roli kamerdynera to dalsza część tego samego uderzenia, czy przeciwnie – gwałtowna odpowiedź konkurencyjnej frakcji. Innymi słowy – jeszcze nie wiadomo, czy wpadka służącego to porażka frakcji Bertone czy Bagnasco. Wina Gabriele nie została jeszcze dowiedziona (watykańskie sądownictwo nie przewiduje zresztą jawności procesu), ale jego żona z trójką dzieci opuściła już watykańskie mieszkanie. Skandal – tak kompromitujący dla Watykanu – miejscowi kurialiści i spece od wizerunku próbują użyć dla korzyści Kościoła. Papież został przedstawiony jako biedna, niczego nieświadoma ofiara mrocznych sił. Benedykt zapewnił już o modłach za zdrajcę i odwiedził go także w więzieniu. Niczym Wojtyła Ali Agcę. Zatem w środku kłębowiska żmij nadal trwa komedia, w której odgrywana jest rzekoma świętość, niewinność, troska o człowieka i ostentacyjne przebaczenie władz Kościoła. Show musi trwać. MaK
26
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Pokolenie Obrońcy wiary w Rydzyka „wolnych konopi” W minioną sobotę odbył się kolejny marsz Wolnych Konopi, organizacji od lat walczącej o zmianę prawa karzącego i ograniczającego używanie marihuany. Z roku na rok manifestujących jest coraz więcej. 26 maja 2012 r. było nas – bo i ja tam byłem – około 20 tysięcy! I jest to rekord nie tylko we wszystkich dotychczasowych marszach Wolnych Konopi, ale także rekord frekwencji we wszystkich licznych marszach w Warszawie w tym roku. Protestowały tu już związki zawodowe, katolicy Rydzyka, narodowcy i taksówkarze, ale żadna manifestacja nie była tak ogromna. Inną sprawą i jednocześnie skandalem jest to, że tego marszu prawie wcale nie pokazywano w mediach, a kilkutysięczny protest „Solidarności” wraz z blokowaniem Sejmu leciał w telewizji przez kilka godzin na żywo. Kiedyś jednak zmowa wokół tej sprawy się załamie i okaże się, że ten protest to nie tylko kwestia tego, że marihuana jest mniej szkodliwa niż wódka czy tytoń, ani nawet tego, że polityka karania jest nieskuteczna, ale przede wszystkim tego, że jest to sprawa pokoleniowa, generacyjna – sprawa wolności dzisiejszych dwudziestolatków. Każdy, kto chciał mieć kiedyś długie włosy lub czerwone spodnie,
pamięta, że nie chodziło w tym o kolor i długość, ale o wolność właśnie. Coś podobnego, zmowa milczenia, dotyczy również mojej wizyty u Julii Tymoszenko, niezależnie od tego, co o niej samej myślę – czy jest winna, czy nie. Gdyby to Tusk (albo nawet Sikorski) odwiedził byłą premier jako pierwszy polityk z kraju i jeden z pierwszych w Europie, byłaby to informacja dnia, a w mediach trwałaby dyskusja na temat polityki wobec Ukrainy. Tymczasem moja wizyta przebiegła bez echa w mediach. Bardziej komentowano wezwanie Kaczyńskiego do bojkotu Ukrainy. A to przecież czysta i nieprzemyślana farsa! W sprawie marszu media koncentrują się na tym, że zapaliłem jointa, a nie na pokoleniowej sprawie i liczbie uczestników. W kwestii Ukrainy godzą się na sceptycyzm władzy i czekanie, aż coś samo się ułoży. Jednak nie możemy się tym zrażać. Trzeba, jak zawsze, robić swoje i wierzyć, że kiedyś osiągnie to masę krytyczną i zmieni świat. Skądinąd nasza polityka bieżąca wobec Ukrainy pokazuje, jak bardzo jesteśmy pozbawieni ambicji jako państwo i jak bardzo wszystko, co robimy, jest tylko teatrem politycznym, a nie wolą zmian. JANUSZ PALIKOT
Nastała i wciąż się nasila moda na udawanie, że chrześcijaństwo jest prześladowane. Wraz z nią namnożyło się obrońców wiary. W polskim, pokazowo-obrzędowym katolicyzmie wiara jest nie tylko płytka, ale i spersonifikowana. Bynajmniej nie w postaci Boga, Syna Bożego czy Świętej Trójcy, za którą wielu wierzących obywateli III RP uważa Matkę Boską, dzieciątko Jezus i św. Józefa lub Boga Ojca. Od niepamiętnych czasów dla Polaka katolika uosobieniem wiary jest ksiądz dobrodziej z najbliższej parafii. Rzekomo prześladowany przez komunę, obrońca polskości, prawdziwy patriota, orędownik cywilizacji życia. Jesienią 1978 roku miejsce Boga zajął na dłuższą chwilę, wcześniej nikomu nieznany, Karol Wojtyła, wybrany nieoczekiwanie na papieża. Obecnie coraz powszechniej wypierany przez ojdyra Rydzyka, który – choć całkiem niebłogosławiony – ma tę niewątpliwą przewagę nad santo subito, że żyje. Można go posłuchać w Radiu Maryja, pooglądać w Telewizji Trwam, poadorować na Jasnej Górze podczas corocznej pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, a także wesprzeć osobiście, maszerując w obronie rydzykowych interesów, lub finansowo – przekazem via Poczta Polska. Ten wdowi grosz łączy chyba najsilniej, bo cenimy głównie to, co nas kosztuje. Toteż emeryci, którzy zainwestowali w Rydzyka, często kosztem obniżenia poziomu swojego życia, trwają przy nim wiernie aż do śmierci. W przeciwnym razie musieliby się bowiem przyznać do klęski.
Ja, hejter Rano nie kupuję już bułek, tylko eurokajzerki, które mogę popić euromlekiem. Jeśli do tego dołożę eurotwaróg i eurorzodkiewki, to mam śniadanie – na europejskim poziomie! To fakt: euro jest wszędzie. Szkoda tylko, że nie to walutowe, szczególnie w materii płac. Póki co staramy się zabić naszą przaśność euroimprezą na miarę naszych marzeń, bo pisanie o mierze naszych możliwości to oczywiście jakaś pomyłka. Nie znam się na wielu rzeczach, bo ambitny nigdy nie byłem, stąd też nie odczuwam i odczuwać nie będę potrzeby zgłębiania tych zagadnień, które zwyczajnie mnie nie interesują. Czasami tylko zastanawiam się nad tym lub owym, w moim własnym przekonaniu kierując się tzw. zdrowym rozsądkiem. Z tego też powodu dziwi mnie brak aktywności Prezesa Kaczyńskiego na niwie niepodległości Najjaśniejszej RP, która w dobie Euro 2012 jest nie tyle zagrożona, co podeptana i najzwyczajniej w świecie sprzedana – i to
bez garści eurosrebrników dla nas. Przykład? Na czas Euro nasz rząd może sobie jechać na plażę, bo i tak nic nie może. Wszak awangardą elity zostają ludzie od piłki kopanej z legitymacjami „uefy”. Spokojnie! Celowo podkreślam z legitymacjami „uefy”, żeby nikt nie pomyślał, że podczas Euro naszą umiłowaną w Chrystusie Panu Ojczyzną Zdradzoną o Świcie będą zarządzać indywidua formatu takich miernot jak Janto Maszewski (imię wskazuje, że jest pół-Norwegiem) czy Selekcjoner Smuda (to też jakieś nie nasze imię – pewnie czeski Żyd, a jak Żyd, to komuch i libertyn), który po polsku mówi tak samo jak regularny członek Czerwonych Khmerów, czyli nie mówi. Ów przykład jest jasnym dowodem na to, że bez jednego strzału i łomotu choćby jedną, sowiecką kolbą „we drzwi” niepodległość naszą oddaliśmy na miesiąc. A Prezes na to nic. Może Prezes liczy na to, że przy okazji braku niepodległości będzie można załatwić kilka istotnych rzeczy z punktu walki o niepodległość
Wprawdzie moherowa armia topnieje, ale wciąż stanowi łakomy kąsek dla prawicowych polityków. Toteż wszelkimi sposobami walczą o jej głosy. W praktyce oznacza to wasalność wobec ojdyra Rydzyka. W nadziei, że w czasie wyborów wskaże swoim wyznawcom, na kogo mają głosować, lub przynajmniej nie wykluczy z grona godnych poparcia. Część się zawodzi, bo redemptorystą kieruje zimna kalkulacja: popiera wyłącznie siłę. Jednak nawet PiS w okresie swojej bliźniaczej, prezydencko-premierowskiej świetności nie odważył się na jakąkolwiek krytykę władcy toruńskiego imperium medialnego. Bez reakcji pozostały skandaliczne słowa Rydzyka z kwietnia 2007 roku, że prezydent Lech Kaczyński jest oszustem ulegającym wpływom żydowskim, jego małżonka to czarownica, która powinna poddać się eutanazji, a pałac prezydencki – szambo. Prezes Jarosław Kaczyński wolał przełknąć te obelgi, niż narazić się na utratę poparcia. Wszak Rydzyk, w tym samym wystąpieniu, wyraźnie ostrzegł: „Jeżeli PiS się nie pozbiera, to was ludzie wyplują”. W wyborach 2007 roku i tak wypluli, ale strach pozostał. W kwietniu 2011 roku rzecznik prasowy PiS poseł Hofman, na pytanie Moniki Olejnik, czy pamięta, jak o. Rydzyk nazwał Marię Kaczyńską czarownicą, odpowiedział: „To było tak dawno, było w jakiejś takiej sytuacji, nie pamiętam”. I zaraz dodał: „W Radiu Maryja jest wiele pozytywnych myśli”. Podlizywanie na niewiele się zdało, bo jesienne wybory partia Kaczyńskiego po raz
właśnie? Może uda się obciążyć Reprezentację Rosji za śmierć Lecha Kaczyńskiego, co dla każdego „prawdziwego Polaka” jest przecież jasne, a dla tych turboprawdziwych sprzed siedziby Uzurpatora (Prezydenta Komorowskiego) to turbologiczne. Co jeszcze? Z całej Europy przyjadą obrońcy Telewizji Trwam i choć Prezes jest przecież bardziej łagodny niż baranek, co to innym odpuszcza, to nie powstrzyma spontanicznego odruchu multispołeczeństwa Europy chcącego „Trwam” tak bardzo, jak kamerdyner Benedykta XVI (kolejny uzurpator, w dodatku Niemiec, a przecież wiemy, że Papież, ten Papież, był tylko jeden, tak jak Przenajświętsza Panienka była Polką, bo naprawdę powinno mówić się o niej nie jakaś tam Matka Boska, tylko Matka Polska!) chciał tajnych dokumentów, bo przecież każdy ma choć jeden fetysz. Zapewne pan kamerdyner sprzedaje już na lewo przyszłe relikwie – listy podpisane ręką B16. Teraz czas na mały przykład, jak to nam się niepodległość z rąk wymyka: strefy kibica, które jako zawodowy hejter (od hate – nienawiść) upatrzyłem sobie już dawno. Otóż zupełnie przed chwilą zarówno Ministra Mucha, jak i Ministerka Sawicki zachwalali polską żywność,
kolejny przegrała. Poparcie płynące z Torunia przekłada się bowiem na coraz mniej głosów. Nie zniechęca to do składania redemptoryście hołdu przez coraz to nowych polityków. Ostatnio do chóru obrońców miejsca na multipleksie dla Telewizji Trwam dołączył minister Gowin, oświadczając: „Mam poczucie niesprawiedliwości w tej sprawie (…). Jeżeli dostaną koncesję jakieś tworzone dopiero stacyjki, w tym takie, które mają nadawać soft porno, to nie rozumiem, dlaczego Telewizja Trwam jej nie otrzymuje”. Faktycznie minister niewiele rozumie, ale jest na to rada: dymisja. Chyba że Gowin jest ustami premiera Tuska, kiedy mówi: „Żaden z polityków Platformy nie miał z tym nic wspólnego. To dla nas kłopotliwa sytuacja, płacimy za to wysoką cenę i na dodatek za bezdurno”. Za to, tzn. za odmowę przez KRRiTV miejsca na multipleksie. A przecież fundacja Rydzyka Lux Veritatis jest jednym z 13 nadawców, którzy przepadli w konkursie na cztery wolne miejsca. Nie pomogło odwołanie ani zaskarżenie do sądu administracyjnego. Konkurenci byli lepsi. Wystąpienie Gowina stanowi niedopuszczalny nacisk ministra na sąd, gdyby Rydzyk się odwołał do drugiej instancji. Zarazem jest to próba odbicia ojdyra PiS-owi. Niekoniecznie przez PO. Być może przez nową formację, którą planuje Gowin. Pierwszy krok właśnie zrobił. Dołączył do moherowego ludu, uważającego, że Rydzyk jest prześladowany. Niczym pierwsi chrześcijanie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
jasno sugerując, że podczas Euro właśnie ją powinno pakować się do środka rozwrzeszczanych kibiców, bo to szansa na jej promocję w Europie. Koncepcja jest słuszna i w zasadzie można ją pochwalić, gdyby nie fakt, że to wydmuszka, bo ani wszyscy restauratorzy nagle nie zaczną podawać kibicom naszych narodowych potraw, ani w tworzonych strefach kibica nie powstaną „enklawy promocji polskich przysmaków”. A szkoda. To właśnie efekt czasowej utraty niepodległości na rzecz „uefy” i Prezes Kaczyński bardzo mnie zawiódł swoją bratową (czyli martwą, a martwą to coś znacznie gorszego niż bierną!) postawą w odniesieniu do niej. W największej strefie kibica obok Pałacu im. Stalina powstanie za to największy McDonald w Europie. Do teraz myślałem, że to najgłupszy i najsłabszy z możliwych pomysłów, ale właśnie zaczynam czuć się oświecony, bo mają tam ponoć bułkę zwaną wieśmakiem! Jeśli z głośników na terenie lokalu będzie sączyć się przaśne „koko, koko, Euro spoko”, a do wieśmaka dołączymy zwykłego polskiego CHAMburgera, to znaczy, że apel Muchy i Sawickiego odniósł oczekiwany skutek. Może nie w kwestii jakości jedzenia, ale z pewnością – nazewnictwa! KUBA WĄTŁY
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
27
Dziadek sądził, że jego żona słabo słyszy, i postanowił skonsultować się w tej sprawie z lekarzem. Lekarz stwierdził: – Aby móc coś poradzić, muszę wiedzieć, jak bardzo jest to zaawansowane. Niech pan najpierw zada jej pytanie z odległości 10 metrów, a jak nie usłyszy, to z 8 metrów itd... I wtedy mi pan powie, przy jakiej odległości pana usłyszała. Tak więc wieczorem babcia robi w kuchni kolację, a dziadek w pokoju czyta gazetę i myśli: – W sumie tutaj jestem akurat 10 metrów od niej, zobaczymy, czy mnie usłyszy. – Kochanie! – woła. – Co jest dziś na kolację? Bez odpowiedzi. Zmniejszył dystans do 8 metrów i wciąż żadnej odpowiedzi. Zmniejsza do 6, 4, 2 metrów, aż w końcu podchodzi, staje tuż obok niej i pyta: – Kochanie, co dziś na kolację? – Toż szósty raz mówię, że kanapki! ~ ~ ~ – Leokadio, powiedz, tylko szczerze! Przez te 20 lat zdradziłaś mnie choć raz, nawet w myślach? – Szczerze? W myślach ani razu... ~ ~ ~ Podczas meczu piłkarskiego kilkuletniego malucha siedzącego na trybunie zagaduje siedzący obok mężczyzna: – Przyszedłeś sam? – Tak, proszę pana. – Stać cię było na taki drogi bilet? – Nie, tata kupił. – A gdzie jest twój tato? – W domu, szuka biletu.
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego. 1) rozmawia z duchami, 2) w karawanie, lecz nie wielbłąd, 3) to tu leci czarownica, 4) operą z habanerą, 5) protoplasta mieszkańców Wiecznego Miasta, 6) w dłoń i na koń, 7) pierogi dla obiboków, 8) strzałka dla matematyka, 9) twardy – trudny do zgryzienia, 10) chata w Szwajcarii, ale tej Kaszubskiej, 11) w tej części morza stają autobusy, 12) mafia z Amorem w tle, 13) część ogrodu cała w kwiatach, 14) ciężarówka jak piwo, 15) przed dwoma, 16) psiak – mieszaniec oraz, 17) przedni ptak, 18) miasto spowite mazurską mgiełką, 19) kwilenia, zawodzenia, 20) zrzesza firmy chcące latać, 21) rasowy balkon, 22) łapie za gardło alergika, 23) czarna z ramiączkami, 24) dawana do ręki, lecz nie byle stówa, 25) dzika klika, 26) ćpun dilera pyta: „Masz...?”, 27) bardzo ciężka jednostka złota, 28) w bandzie, 29) Billy śpiewający, jak biblijny prorok, 30) Elżbieta dla przyjaciela, 31) śródziemnomorski kolor, 32) góry znane z pluralizmu, 33) jako żywo mocne angielskie piwo, 34) jaka to ryba płynie w leszczynie?, 35) tych talerzy zmywać nie należy, 36) znany pisarz ze stylem, 37) w biegu po Australii nie dorównasz jemu, 38) rządził Egiptem, miał pałac i... barak, 39) akt przystąpienia do stowarzyszenia, 40) małe – kurze, strusie – duże, 41) kamyk pachnący żywicą, 42) tu przy żonglerze, miś jeździ na rowerze, 43) złe to picie i palenie, 44) pasta do butów z długim dziobem, 45) otwiera bramy do Alabamy, 46) morowa, lecz nie dziewczyna, 47) tak, w dalszym ciągu, nie mówią o Kongu, 48) dziewczyna z ikry, 49) narzuta zrobiona na drutach, 50) tatuś zjada – melony, 51) kolczasta część Poznania, 52) flagowe drzewo Libanu, 53) sztywna martwota, 54) zwinny jak małpa, 55) dla umiarkowanego muzyka, 56) tu na scenie przedstawienie, 57) aktora zżera, jak premiera, 58) dymu smuga wciągana ze szluga, 59) tu szukamy Atakamy, 60) duński materiał budowlany, 61) rozebrana do rosołu, 62) czeka na kawę, 63) ze stoczniowego placu trafił do pałacu, 64) tuż obok Kinga merdała ogonem, 65) matematyk ze Lwowa – czołówka światowa, 66) z lochami bez więźniów.
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 20/2012: „Rzadko na dnie bywa ładnie”. Nagrody otrzymują: Bogusław Stasiak z Poznania, Krzysztof Kostrzewa z Warszawy, Wojciech Pilarski z Kalisza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Hit tego lata?
Znaleziono na www.kwejk.pl
Humor Ojciec stale straszy swojego synka: „Jeszcze raz nie zjesz owsianki, to zadzwonię na policję”; „Jeszcze raz zobaczę dziury w twoich spodniach, to pójdę na policję…”. Mały Jaś ma tego dość. Zjawia się pewnego dnia w komisariacie z rozbitym kolanem i pyta:
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 22 (639) 1–7 VI 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
– Czy był tu mój tata? – A o co ci chodzi? – pyta policjant – Czy skarżył, że rozdarłem spodnie? Policjant był trochę zdziwiony, ale szybko się zorientował, że ojciec straszy małego donosem na policję, więc mówi z uśmiechem: – Tak, twój tato był tutaj. – W takim razie proszę zaprotokółować, że mój tato w nocy pędzi bimber w piwnicy!
N
iewielu zadaje to pytanie. Od tysięcy lat przyszli rodzice „polują” na syna. ~ Grecki filozof Anaksagoras twierdził, że męskiego potomka gwarantuje stosunek na prawym boku, bo wszystko co prawe wiąże się z płcią męską. Wierzono też, że plemniki męskie siedzą w prawym jądrze, a żeńskie – w lewym. Arystoteles radził więc podwiązywanie tego lewego, żeby – brońcie bogowie! – nie było córki. Talmud, żydowska księga religijna, zalecał przy synorobieniu seks od tyłu – uprawiany w maju lub październiku. ~ W praktycznych Chinach, gdzie obowiązuje polityka jednego dziecka, wiele kobiet decyduje się na późną aborcję, kiedy już wiedzą, że będzie ONA. Chińczycy od setek lat stosują swój kalendarzyk, żeby zapobiec „nieszczęściu”. Wszystko zależy od wieku kobiety i miesiąca poczęcia. I tak współżyjąca 18-latka ma zagwarantowanego syna aż 10 miesięcy w roku (dziewczynkę może począć tylko w styczniu i marcu), za to 30-latka ma już do dyspozycji tylko trzy „synowskie” miesiące – styczeń, listopad i grudzień. Proporcje szans syn–córka zmieniają się w każdym roku życia potencjalnej matki. ~ Według ludowych przesądów sposób na chłopaka to częste zakładanie niebieskich przyodziewków – kiedy wiadomo, że dziecko…
CUDA-WIANKI
Jak zrobić córkę? w drodze. Na dziewczynkę wybieramy przyodziewek różowy. Sam pomysł wziął się z kultury ludowej – długo wierzono (niektórzy do dziś wierzą), że wszystko, na co patrzy i co robi przyszła położnica, wpływa na płód. ~ Ginekolog Franciszek Benedo twierdził, że plemniki z chromosomem męskim są lżejsze i ruchliwsze niż te „babskie”, które – mimo że ociężałe – nadrabiają dłuższą żywotnością. Dlatego starający się o syna powinni uprawiać seks tuż po owulacji, a spragnieni córki – dwa lub trzy dni przed nią, żeby żeńskie plemniki miały czas się popisać. ~ Holenderscy naukowcy opracowali dietę dla przyszłych matek. Żeby była dziewczynka, należy objadać się głównie nabiałem oraz produktami bogatymi w magnez i wapń
– jogurty, płatki owsiane itp. Na potwierdzenie skuteczności diety wzięto pod lupę 172 Europejki. Do końca eksperymentu dotrwało 21 pań, z czego dziewczynki urodziło... 16 z nich. ~ Diety i pozycje na nic się zdają – przekonuje większość specjalistów. Nasze polowanie na upragnionego potomka powiedzie się... w 50 procentach. Jedyną skuteczną metodą jest selekcja płci w czasie in vitro. W przygotowanych do wszczepienia zarodkach można sprawdzić obecność chromosomu X lub Y. Ale skuteczność in vitro to około 40–50 proc. Chyba że zabiegowi podda się młoda i zdrowa para, której będzie chodziło tylko o utrafienie w określoną płeć. Takie zabiegi wykonuje się na Zachodzie. JC