Oskarżony o pedofilię uwięził francuskich dziennikarzy
NIE MA MOCNYCH NA KSIĘDZA Â Str. 6
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 22 (691) 6 CZERWCA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 9, 14, 15
totalną klerykalizację podwyżki podatków gwałtowny wzrost cen żywności uprzywilejowanie bogaczy obłęd religii smoleńskiej
 Str. 7
 Str. 2 ISSN 1509-460X
 Str. 11,
25
2
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Na zlecenie Komisji Konkordatowej Rządu i Episkopatu powstał raport autorstwa ks. Dariusza Walenciaka, z którego wynika, że państwo wciąż nie oddało Kościołowi 31 proc. z dóbr, jakie posiadał przed wojną. Innymi słowy – po ćwierćwieczu obsypywania kleru miliardami złotych i innymi prezentami ciągle jesteśmy jego dłużnikami. Wyliczenia są śmieszne, ale najśmieszniejszy (czyt. tragiczny) jest fakt, że rząd zgodził się na to, aby to ksiądz podliczył zobowiązania Polski wobec Watykanu. To tak, jakby lisowi dać do liczenia kury. Sensacja! Episkopat jest skłonny zaakceptować jakiś kompromis w sprawie in vitro. Okrzyknięto to (np. „Rzeczpospolita”) jako wielki sukces i przełom. Ale rodzi się pytanie – dlaczego biskupi rzymscy mają być traktowani jako strona w tej kwestii i dlaczego ich zdanie ma być w ogóle brane pod uwagę? Czyżby byli grupą społeczną cierpiącą na bezpłodność? Według miarodajnych danych GUS 35 proc. polskich dzieci (więcej niż co trzecie) żyje w ubóstwie, czasem w skrajnym niedostatku. W najbiedniejszych polskich województwach (świętokrzyskie, warmińsko-mazurskiej, lubelskie, podkarpackie, podlaskie) odsetek ten wynosi nawet 41–44 proc. W tej sytuacji apel polityków do powiększania rodzin brzmi jak wezwanie do powiększania biedy. Ale skoro można się wyżywić szczawiem… Radni Podkarpacia odwołali Mirosława Karapytę, „seksmarszałka” województwa, któremu prokuratura w Lublinie postawiła aż 7 zarzutów korupcyjnych. Politycy nie byli zgodni co do kandydata na następcę Karapyty. Ostatecznie wygrał człowiek Kaczyńskiego, dzięki zdradzie 2 reprezentantów rządzącej dotąd koalicji (panów z PO i PSL). Poseł Jan Bury z PSL nazwał zdrajców „politycznymi prostytutkami”. W ustach szefa klubu PSL brzmi to bardzo zabawnie. Prokuratura bada pominięcie w oświadczeniu majątkowym prezesa PiS darowizny 400 tys. zł od własnej partii na koszty adwokackie. PiS dementuje. A prezes? Cóż, on nigdy nie ukrywał, że nie zna się na pieniądzach i nie ma nawet konta w banku. Pewnie nawet nie dostrzegł tych feralnych 400 tys., bo zaślepiony sztuczną mgłą szarpał się z brzozą. Donald Tusk słabnie. Według sondaży prawie 60 proc. Polaków uważa premiera za wypalonego, a tylko 17 proc. chce, by nadal kierował on krajem. Oznacza to poziom uczucia, jakim społeczeństwo darzy Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego gwiazda Tuska tak wyblakła? Po prostu „ciepła woda w kranie” traci swoją temperaturę, a naród traci cierpliwość. „Gazeta Polska Codziennie” zaatakowała Państwową Komisję Wyborczą za to, że ta utrzymuje stosunki ze swoim rosyjskim odpowiednikiem i uczestniczy w organizowanych przez nią konferencjach. Zdaniem PiS-owskich Wolaków między Polską i Rosją trzeba by zbudować chyba coś w rodzaju chińskiego muru. Tyle że nawet wtedy będzie się wylewała przez ten kordon głupota. Ze strony wolskiej na rosyjską. Nieboszczyk kard. Stefan Wyszyński ponoć uzdrowił z raka kobietę, która bardzo intensywnie się leczyła... Właśnie zamknięto beatyfikacyjny proces w diecezji i sprawę przeniesiono do Rzymu. Tam udowodnią, że Wyszyński od 32 lat przebywa w niebie. To najlepsze referencje do leczenia ludzi na ziemi. Dr Sabinę Bober sądownie przywrócono do pracy na KUL-u. Została najpierw znieważona i pobita przez kolegę – profesora – a następnie, gdy nagłośniła sprawę w mediach… usunięta z uczelni! Sąd umożliwi jej powrót, ale na uczelnię będzie chyba musiała przychodzić z ochroniarzem. Rada Miejska w Sosnowcu uchwaliła program dofinansowania procedury sztucznego zapłodnienia. W tym roku 20 par otrzyma po 3 tys. zł dopłaty do leczenia bezpłodności. Nowe przepisy przegłosowała rządząca w mieście koalicja SLD-PO. Dziwne interesy w branży nieruchomości uprawia w Poznaniu Neobank. Przez zależne spółki wykupuje okazyjnie kamienice, po czym wynajmuje firmy, które tak długo nękają lokatorów, aż ci się wyprowadzą. „Wykurzenie” jednej rodziny kosztuje ponoć 15 tys. zł. Proceder udało się ujawnić m.in. dzięki staraniom miejscowych anarchistów. Nie słuchają się nowego papieża. I to w Watykanie! Niedawno Franciszek mówił o ateistach, którzy też potrafią dobrze czynić. Jednak rzecznik Watykanu sprostował, że „ateiści idą do piekła, jeśli nie przyjmą Jezusa jako Pana i Zbawiciela”. Tak więc Watykan ma cenzora „Ojca Świętego”! To by znaczyło, że papież jest omylny. A to niespodzianka! Czeskie gwiazdy życia publicznego zaapelowały do papieża, aby odciął się od umowy, jaką prawicowy rząd czeski podpisał z Kościołami. Dotyczy ona oddania dóbr związkom wyznaniowym. Nie chce tego 70 proc. Czechów. Ciekawe, co zrobi Franciszek – czy słowo o ubóstwie ciałem się stanie? W Londynie kilku pobożnych ludzi w biały dzień poderżnęło gardło przechodniowi z okrzykiem: „Bóg jest wielki”. Po czym oddało się w ręce policji. Do czegoś takiego trzeba naprawdę wielkiej wiary...
Europa ma RACJĘ O
bserwuję z wiarą i nadzieją poczynania Europy Plus. W pełnej miłości do tego projektu przeszkadza mi osoba patrona – Aleksandra Kwaśniewskiego, który jednak na szczęście trzyma się z daleka. Główne media przemilczają lub lekceważą nową inicjatywę Janusza Palikota, co pozwala przypuszczać, że ich finansowi lub ideologiczni mocodawcy jej się boją. Podobnie było z jego Ruchem – kiedy przed wyborami mało kto dawał mu szansę na wejście do Sejmu, Palikot był często pokazywany, ale zawsze jako polityczny folklor. Po uzyskaniu wyniku 10,02 proc. media milczą lub go wyszydzają. Najgorsze dla Europy Plus i dla Ruchu jest niezmiennie to, że dziennikarze i komentatorzy nie mówią o całej masie inicjatyw gospodarczych RP (m.in. 75 projektów ustaw), o kongresie w Krakowie i kongresach regionalnych, lecz wciąż i w kółko o marihuanie, związkach partnerskich i obronie pijanych rowerzystów. W tej sytuacji Palikot z Siwcem ruszyli w Polskę i niczym świadkowie Jehowy przepowiadają dobrą nowinę o szansach dla Polski. A właściwie o jednej wielkiej szansie, którą stanowi większa integracja Unii Europejskiej. Zaliczają po 2–3 miasta w jednym dniu, zupełnie jak szef RP w przedwyborczym 2010 i 2011 roku. Obecnie największe sondażownie dają Europie Plus od 15 do 23 procent poparcia, natomiast sondaże uliczne i internetowe – nawet do 28 procent. W obliczu coraz większej kompromitacji czy wręcz widma rozpadu Platformy Obywatelskiej Europa Plus może tylko zyskiwać. Przy pełnym zaangażowaniu działaczy w terenie i dobrze przeprowadzonej kampanii wyborczej ma szansę na 25 do 30 procent w wyborach do Parlamentu Europejskiego. To ją umocni na scenie politycznej i da szansę na świetny wynik w następnych wyborach. Z wynikiem SLD około 10 procent Europa Plus mogłaby stworzyć z Sojuszem rząd, przejmując władzę od klerykalnej, zatęchłej koalicji PO-PiS-PSL. Pytanie brzmi: w jakim stanie ideowym formacja Palikot-Kwaśniewski-Siwiec będzie za rok i za dwa lata? Na ile silny będzie w niej odważny Ruch Palikota i jeszcze bardziej odważna RACJA Polskiej Lewicy? A na ile inni ludzie lub inne partie – Unia Lewicy, Socjaldemokracja Polska, Unia Pracy i Stronnictwo Demokratyczne? Czy ci inni zdominują, rozmyją lub stępią antyklerykalne, wolnościowe postulaty RP i RACJI? Wszystkie ww. partie, sygnatariusze Europy Plus, podpisują 7 czerwca porozumienie, które zakłada wspólny start w wyborach do europarlamentu, samorządowych oraz parlamentarnych. Mam wrażenie, że nam – redaktorom i Czytelnikom „FiM” – zależy na tym, aby w tej jednej, nowej Koalicji – a właściwie już lewicowo-liberalnym Sojuszu – reprezentacja antyklerykałów, racjonalistów i humanistów była jak największa. Pamiętamy dobrze, z jakimi lewicowymi hasłami startowała do wyborów SdRP, przekształcona potem w SLD, a jakie prokościelne i konserwatywne posunięcia potem ta partia uskuteczniała, zaczynając swoje rządy na przykład od odebrania studentom zniżki na przejazdy i łasząc się do biskupów. Jeśli mamy się zakochać w Europie Plus i na nią oddać swoje głosy, musimy być pewni co do jej dziewictwa, wzajemnego oddania i dobrego charakteru tej nowej,
politycznej „panny do wzięcia”. Ale ponieważ każdą pannę można sobie choć trochę wychować i urobić, proponuję wesprzeć jej najlepsze cechy i najlepszych polityków jastrzębi – umocnić RACJĘ Polskiej Lewicy. RACJA, którą założyłem z Przyjaciółmi w 2002 roku, po burzliwych przejściach nabiera obecnie wiatru w żagle i pod nowym kapitanem wybiera się w nowy rejs – oby ku świetlanej przyszłości. 27 kwietnia 2013 r. odbył się jej nadzwyczajny kongres, który zmienił statut, uzupełnił program i wybrał nowego przewodniczącego – posła Klubu RP Jana Cedzyńskiego, człeka mądrego, energicznego i oddanego sprawie. W wyborach 2011 roku uzyskał w Kielcach poparcie 14 796 wyborców, a wszyscy kandydaci RACJI startujący z list RP zebrali ponad 134 tys. głosów. Gdyby tylko co 10 z głosujących złożył akces do partii... Przypominam, że pierwsze deklaracje, które wydrukowały „FiM”, wypełniło prawie 16 tys. osób. W chwili rejestracji RACJA była o wiele potężniejsza niż w analogicznym okresie Platforma Obywatelska. Miała swoje koła nawet w małych miasteczkach. Niestety, embargo medialne na informacje o antyklerykalnej formacji (nie była np. ujmowana w sondażach) sprawiło, że dwa miesiące później w wyborach samorządowych na partię głosowało tylko 1,5 proc. wyborców w skali całego kraju. W rezultacie głównie ci, którzy nie zostali radnymi, rozczarowani odchodzili. Zaczęły się podziały, niesnaski i rokosze, w tym akcja rozbijacka sekciarzy spod znaku niejakiego Mohana. Malały liczebnie marsze antyklerykalne, manifestacje w Krakowie i Toruniu. I nagle partii, w której zostali już tylko najwierniejsi z wiernych, wyrósł potężny konkurent w osobie Janusza Palikota. On na szczęście – zamiast z antyklerykałami walczyć – postanowił połączyć z nimi swoje siły i zaprosił kandydatów RACJI na swoje listy. Dzięki temu po 9 latach obecności na bocznicy polskiej sceny politycznej RACJA weszła na salony w osobie Janka Cedzyńskiego i mojej – jej założyciela i honorowego członka. Wraz z Ruchem Palikota RACJA PL zaangażowała się w inicjatywę Europa Plus, dostrzegając w niej – jak mówi jej sekretarz generalny Ziemowit Bujko – możliwość zjednoczenia wszystkich postępowych sił politycznych w celu odsunięcia od władzy prawicowych klerykałów. Bujko zachęca: „Aby utworzyć koło RACJI PL w swojej miejscowości, wystarczą dobre chęci i 4 znajomych, przyjaciół, ludzi myślących podobnie i chcących coś zmienić w swoim otoczeniu. A składka to tylko 10 złotych miesięcznie, równowartość 4 piw”. Apeluję za Ziemowitem do Czytelników i Przyjaciół „FiM”, którzy mają dobre chęci, 4 znajomych i stać ich na więcej niż 4 piwa w miesiącu: zakładajcie koła RACJI PL! Po wygranych wyborach wszyscy wypijemy szampana! JONASZ PS Racja – która nie poznała nigdy słów: dotacja państwowa – potrzebuje też pieniędzy na swoją działalność: Getin Bank 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 RACJA Polskiej Lewicy ul. Emilii Plater 55/81 00-113 Warszawa W tytule wpłaty: darowizna + PESEL darczyńcy
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
GORĄCY TEMAT
Wojna o działki Czy miejskie ogrody zamienią się w pustynie? Komisje sejmowe pracują nad projektami ustaw dotyczącymi rodzinnych ogródków działkowych. Rzecz dotyczy miliona polskich rodzin. Jest gorąco. Działkowcy pikietują przed biurami poselskimi posłów PO. Wysyłają listy do polityków, spotykają się z członkami rządu. Chcą – jak mówią – mieć wpływ na swój los. Boją się o swoje działki, które dla wielu są całym życiem oraz jedyną formą relaksu i odpoczynku. W lipcu 2012 r. Trybunał Konstytucyjny przerwał spokojny sen działkowiczów z Polskiego Związku Działkowców (PZD), uznając za niekonstytucyjne niemal połowę artykułów obowiązującej wówczas ustawy o Rodzinnych Ogrodach Działkowych. Między innymi tych dotyczących monopolu PZD na przydział działek czy obligatoryjnej doń przynależności. Obecnemu rządowi zostało jeszcze niespełna 8 miesięcy na to, aby uchwalić nowe prawo. Nie jest to zadanie proste, bo na szali leży dobro wielomilionowej rzeszy
działkowców oraz przyszłość 4600 ogrodów działkowych skupiających niemal milion działek. Posłowie nową ustawę tworzą na bazie 4 projektów. Spójrzmy zatem, jak poszczególne z nich regulują najważniejsze kwestie związane z funkcjonowaniem ROD: Deputowani PO (ich projekt budzi najwięcej kontrowersji) chcą likwidacji PZD, zaś należące dotąd do związku grunty trafiłyby do gmin. Z kolei jego majątek trafiłby do Krajowego Funduszu Ogrodowego, którego celem byłby rozwój ogrodnictwa w Polsce. W ogrodach mogłyby funkcjonować różne stowarzyszenia działkowców, przy czym nie byłoby obowiązku zasilania ich szeregów. Oto kolejne propozycje partii rządzącej: ~ ogrodem zarządza to stowarzyszenie, które ma poparcie co najmniej połowy działkowców;
Zdaniem PZD najważniejsze skutki projektu PO to: ~ odebranie działkowcom dotychczasowych praw do działek; ~ odebranie działkowcom prawa do bezczynszowego korzystania z terenów stanowiących własność gminy lub państwa; ~ komunalizacja lub nacjonalizacja prywatnej własności na działkach – brak odrębnej własności naniesień i nasadzeń; ~ likwidacja Polskiego Związku Działkowców; ~ nacjonalizacja majątku organizacji pozarządowej na szczeblu krajowym, okręgowym i ogrodowym – w tym budynków, środków na rachunkach, a nawet kosiarek i sekatorów; ~ komunalizacja lub nacjonalizacja infrastruktury w ogrodach; ~ obciążenie działkowców opłatami za korzystanie z istniejącej dziś infrastruktury ogrodowej; ~ podporządkowanie ogrodów właścicielom terenów; ~ liberalizacja warunków likwidacji ogrodów; ~ iluzoryczność obowiązku odtwarzania likwidowanych ogrodów; ~ odebranie ochrony prawnej działkowcom z ogrodów objętych roszczeniami – w ciągu 2 lat wszystkie mogą być zlikwidowane bez odszkodowań.
~ jego władze ustalają regulamin ogrodu oraz podpisują z właścicielem gruntów bezterminową umowę na jego użytkowanie; ~ właściciel gruntów (czyli gmina) będzie miał za zadanie poprowadzić ogród w przypadku, gdy działkowcy nie będą w stanie dojść do porozumienia (stanie się tak na wniosek co najmniej jednej trzeciej działkowców); ~ likwidacja ogrodu byłaby możliwa, gdyby właściciel, czyli gmina, zapragnął w tym miejscu wybudować na przykład osiedle mieszkaniowe. Projekt zakłada, że gmina musi w takiej sytuacji wskazać teren zamienny, a także wypłacić działkowcom odszkodowanie za majątek znajdujący się na działkach. Działkowcy dostaliby również zwrot nakładów poniesionych przy urządzaniu części wspólnych; ~ po śmierci działkowca działkę może przejąć rodzina; ~ opłata za działkę wynosiłaby równowartość pięciokrotnej wysokości podatku rolnego plus opłata dodatkowa w wysokości 20 proc. powyższej opłaty. Według Krajowej Rady PZD propozycje Platformy prowadzą do utraty nie tylko prawa do gruntów, lecz także infrastruktury, prywatnego mienia, a nawet środków na kontach bankowych poszczególnych ogrodów, zaś projekt ustawy jest sprzeczny z funkcjami, celami i tradycjami ruchu ogrodnictwa działkowego. ~ ~ ~ Solidarna Polska postuluje likwidację Polskiego Związku Działkowców (grunty należące do PZD po jego likwidacji przejęłyby „ogrody”, zaś majątek – Fundusz Rozwoju Pracowniczych Ogrodów Działkowych). Działkami zarządzałaby posiadająca osobowość prawną wspólnota ogrodów (odpowiednik wspólnot mieszkaniowych). Zarząd oraz radę społeczną powoływaliby działkowcy. Oni również mieliby ustalać wysokość
3
Ostatnie badanie (z 1 lipca 2012 r.) wykazało, że roszczeniami objętych jest 342 ROD o powierzchni 1373 ha i liczbie działek 33 073. Jedynie w pięciu OZ PZD tereny należące do PZD nie są objęte roszczeniami (OZ PZD w Elblągu, w Koszalinie, w Słupsku, Warmińsko-Mazurskim i w Zielonej Górze). Najwięcej ROD roszczeniowych występuje na terenie: OZ PZD Mazowieckiego, gdzie 130 ROD, w których 813,5564 ha (19 651 działek) jest objętych roszczeniami. Z czego 102 ROD to ogrody warszawskie o pow. 669,76 ha (16 203 działki), które są objęte roszczeniami z tytułu dekretu Bieruta, OZ PZD w Poznaniu, gdzie 29 ROD, w których 110,0806 ha (2294 działki) jest objętych roszczeniami, OZ PZD Małopolskiego, gdzie 39 ROD, w których 70,7523 ha (1832 działki) jest objętych roszczeniami, OZ PZD Śląskiego, gdzie 24 ROD, w których 68,8729 ha (1720 działek) jest objętych roszczeniami, OZ PZD w Gdańsku, gdzie 12 ROD o pow. 52,6625 ha (1232 działki) jest objętych roszczeniami. (Źródło: pzd.pl)
składek przeznaczonych na utrzymanie ogrodów. Likwidacja ogrodu byłaby możliwa wyłącznie w nadzwyczajnych okolicznościach, poza okresem wegetacji roślin, a działkowcy co najmniej 3 miesiące wcześniej powinni dostać nowy teren. Ci, którzy na przeniesienie się nie zgodzą, dostaną odszkodowanie. Jeśli chodzi o składki, propozycja Solidarnej Polski jest taka, by działkowcy płacili podatek rolny (ok. 3,8 gr za mkw. działki). Altany o powierzchni nieprzekraczającej 35 mkw. byłyby z podatku zwolnione. Prawo użytkowania byłoby dziedziczone i zbywalne, jednak politycy SP sprzedaż uzależniają od zgody zarządu wspólnoty działkowców. ~ ~ ~ Projekt obywatelski, a więc stworzony przez samych działkowców skupionych wokół PZD, zakłada, że związek ten zostanie przekształcony w stowarzyszenie ogrodowe i będzie zarządzał ogrodami (przemianowanymi na terenowe jednostki organizacyjne stowarzyszenia ogrodowego). W jego kompetencjach byłby m.in. podział działek oraz troska o rozwój infrastruktury. Według tego projektu po dwóch latach obowiązywania ustawy poszczególne ogrody mogłyby powołać odrębne stowarzyszenie, które przejęłoby prowadzenie ogrodu od tego krajowego. Działkowcy byliby zwolnieni od podatku, zaś działkę po zmarłym działkowcu mogłaby dziedziczyć rodzina. Twórcy tego projektu również dopuszczają likwidację ogrodów, ale w tej sytuacji gmina byłaby zobowiązana
dać tereny zamienne oraz wypłacić rekompensatę/różnicę wartości. ~ ~ ~ Ostatni projekt, a właściwie nowelizacja starej ustawy, autorstwa SLD, dopuszcza możliwość zarządzania ogrodami przez inne podmioty (organizacje pozarządowe) niż PZD. Z dotychczasowej ustawy SLD-owcy wykreślili wszystkie artykuły dotyczące Związku, zaś grunty należące dotychczas do niego Sojusz proponuje skomunalizować, a następnie przekazać w wieczyste użytkowanie podmiotowi, który będzie danym ogrodem zarządzał. ~ ~ ~ Nowa ustawa nie jest jedynym kłopotem działkowców. Kolejny to roszczenia reprywatyzacyjne (także podmiotów kościelnych), które powodują, że działki znikają z krajobrazu niektórych miast. Najwięcej tego typu spraw jest na Mazowszu, w stolicy, gdzie roszczenia reprywatyzacyjne dotyczą aż 20 tysięcy działek. Tymczasem – wskazuje KR PZD – w projekcie ustawy PO o ogrodach działkowych bardzo niekorzystnie uregulowano sytuację terenów spornych. Działki położone na gruntach prywatnych (obecnie oraz po 1 stycznia 2014 r.) będą mogły funkcjonować maksymalnie przez 2 lata. Po tym czasie właściciele gruntów będą mogli zlikwidować je bez żadnych konsekwencji, tj. bez obowiązku wypłaty odszkodowania i wyznaczenia terenu zamiennego. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
4
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Testosteron nawrócony
Jest piękny i popularny, ale nie korzysta z tego. W wolnym czasie jeździ po klinikach aborcyjnych, żeby przepędzać grzesznice, które przyszły na skrobanki. Ot, ideał mężczyzny. Chodzi o Edu ar da Ve ra ste gui, aktora i piosenkarza latynoskiego, o którym marzą niezamężne katoliczki. Obecnie jest na absolutnym topie, bo wystąpił w „Cristiadzie”. Dla niezorientowanych – to film o działających w latach 20. ubiegłego wieku meksykańskich „chrystusowcach”, którzy walczyli o to, żeby ich ojczyzna pozostała katolicka. Ekranizacja mocno ideologiczna i od razu wiadomo, kto jest „be”, a kto „cacy”. Promocji filmu (a Kościół promował go jak szalony!) przysłużyła się biografia nawróconego pięknisia, który w nim zagrał. Podobnie było kiedyś z „Pasją” Mela Gibsona. Cudownie nawrócił się wtedy pan grający Barabasza, a ten od Jezusa Chrystusa miał inicjały „JC” (Jim Caviezel), co uznano za cud sam w sobie. Także biografia Eduarda, którą ostatnio obrabiają nasze katomagazyny, robi się coraz cudowniejsza! Zaczęło się w latach 70. ubiegłego wieku, w Meksyku, gdzie przyszedł na świat. Rósł i rósł, a był tak piękny, że zainteresowały się nim odzieżowe firmy Versace i Calvin Klein. Dla nich pozują tylko najśliczniejsi, a nasz bohater nadawał się do wkładania i majtek, i garniturów. No i tak sobie wkładał, ale nie tylko to, bo powodzenie wśród płci niewieściej
miał ogromne. Korzystał z tego – nomen omen – ile wlezie, a potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że teraz pokazują go jako wzór cnót. Kiedy już śpiewał, grał w filmach i brał udział w reklamach, jego matka poczuła, że syn, prowadząc się bardzo rozpustnie, „może trafić do więzienia, ulec ciężkiemu wypadkowi, zginąć tragicznie, a co najgorsze – utracić życie wieczne i na wieki się potępić” (cytat za najnowszym numerem katolickiego piśmidła „Miłujcie się!”, które postanowiło tę wzruszającą biografię obwieścić). Dziwi was, że matka woli dla swojego dziecka śmierć fizyczną niż „duchową”? To częsta przypadłość rodziców przyszłych „świętych”! Jak poczytamy – dajmy na to – żywot naszej błogosławionej Karoliny Kózki, patronki dziewic, to odkryjemy podobną prawidłowość. Państwo Kózkowie
Klerykalizm zaczyna się tam, gdzie religijny język jakiegoś wyznania rości sobie prawo do przemawiania w debacie o stanowieniu prawa. Każdy z nas wie, że państwo wyznaniowe to takie, w którym nadaje się przywileje prawne jakiejś religii albo prawo stanowi się w taki sposób, by realizować postulaty danego wyznania. Warto jednak pamiętać, że problem zaczyna się o wiele wcześniej – na poziomie ję zy ka. Nie bez piecznie jest już do puszczać do rozpowszechniania takiego sposobu mówienia (zwłaszcza w parlamencie!), który nadaje przywileje danemu wyznaniu. Jeżeli na przykład szef rządu nazywa szefa innego rządu „ojcem świętym”, to jest już bardzo źle, nawet jeśli owego „ojca” jeszcze nie całuje po rękach ani nie ofiarowuje mu dziesiątków tysięcy hektarów ziemi kosztem współobywateli. W używaniu takiej tytulatury jest już zalążek niewłaściwej postawy i płynących z niej konsekwencji. Przypominam o tym, będąc po lekturze jednego z tekstów „Gościa Niedzielnego”, w którym dziennikarz Bogumił Łoziński zachęca polityków do używania religijnego języka w debacie publicznej. Jego zdaniem politycy, zwalczając na przykład związki partnerskie, „powinni się powoływać nie tylko na konstytucję, ale także na moralność i prawo naturalne”. Jako przykład podaje wypowiedź Johna Godsona (PO), który przekonywał, że związki homoseksualne są niezgodne z Pismem Świętym.
podczas mycia trupa 16-letniej zamordowanej córki pamiętali, żeby namacalnie sprawdzić, czy denatka zachowała błonę dziewiczą. A kiedy okazało się, że owszem, „kamień spadł im z serca”. Wracając do matki meksykańskiej – „dniami i nocami” modliła się ona do Matki Boskiej z Guadalupe. I „cudka” powoli się wydarzały. Święta Pani posłała do pięknego grzeszącego „swoją” nauczycielkę angielskiego. Kobietę, która na opłaconych konwersacjach chciała mówić tylko o Bogu. Wprawdzie po angielsku, ale to i tak dziwne. Znaczy się cudowne! Pewnego dnia lektorka wrzasnęła: „Czemu łamiesz przykazania i profanujesz świątynię swojej duszy?! Plujesz Bogu w twarz!” i wybiegła naprędce, a Eduardo „w jednej chwili zrozumiał cały bezsens swojego dotychczasowego życia. Upadł na kolana i zalał się potokiem łez”. Wtedy już wiedział, że swoją urodę i talent poświęci Kościołowi. Chciał sprzedać wszystko i wyprowadzić się do dżungli amazońskiej, ale znajomy ksiądz podpowiedział mu, że w Hollywood jest więcej do roboty. Znaczy się – jest więcej zbłądzonych owiec, które można zbawiać. Nawróconemu przystojnemu aktorowi nie jest łatwo. Proponują mu role uwodzicieli albo jakichś bandytów, a już nie wypada mu takich grać. Na szczęście niebiosa nie pozwoliły na długie bezrobocie i zesłały cudowne projekty, jak film „Cristiada” właśnie… JUSTYNA CIEŚLAK
Łoziński chwali też posłankę Krystynę Pawłowicz (PiS) za ukazywanie rzekomej sprzeczności takich związków z prawem naturalnym. Postulat odwoływania się polityków do religii to nachalna promocja klerykalizmu w debacie publicznej. Powoływanie się na Biblię albo kościelną teorię prawa naturalnego to język, którym można przemawiać do wiernych z kazalnicy, a nie do społeczeństwa z mównicy sejmowej. To trochę tak, jakby ktoś chciał prze mawiać w Sejmie w gwarze swo jej ro dzin nej wioski i domagał się, aby w tym języku zapisywano prawa obowiązujące wszystkich. Na taki po stu lat wzru szy li by śmy ra mio na mi. Od te go jest przecież język urzędowy, aby na danym terenie służył jako narzędzie komunikacji i porozumienia pomię dzy róż ny mi gru pa mi lud no ści. Zwra ca nie się do ludzi w narzeczu, którego nie rozumieją, tylko dla te go, że jest ono nam bli skie, by ło by wy ra zem nieprzeciętnej arogancji. Oczywiście, nie możemy zabronić ludziom mówienia, czego chcą i jak chcą. Ale powinniśmy na taki język reagować. Jeśli jacyś politycy będą do nas mówić/pisać klerykalną gwarą, odpowiadajmy im, że ich nie rozumiemy i że nie życzymy sobie takiego języka. I niech argumentują za pomocą racji logicznych i rozumowych, kazania pozostawiając dla swoich współwyznawców. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Grzechem po oczach
Pro win cjał ki Na proboszcza z Rychwała narzekają parafianie. Ich zdaniem ksiądz Henryk Janiszewski przegina, bo za swoje usługi dyktuje kwoty zaporowe, zwłaszcza jak za godzinę pracy. Pogrzeb – nawet 2800 zł, ślub – 1800 zł. Co na to ksiądz? – Ceny się biorą z Ducha Świętego. To nie jest mój wymysł – wyjaśnia.
CZŁOWIEK DUCHA
Szkolny katecheta ks. Marek Kościński zakapował dyrektora zawodówki w Złotoryi. Poszło o symboliczną lampkę szampana, którą pan dyrektor wypił wraz z uczniami na studniówce. O tym, czy było to rozpijanie, czy nie, zdecyduje teraz powiadomiona o przestępstwie prokuratura. Dziwne, że ksiądz za podobne rozpijanie nie uważa publicznego wychylania kielicha podczas mszy, także takiej dla dzieci.
I PO KIELICHU
Za podrabianie pieniędzy trafił za kratki 63-latek z Katowic. Gdy go wypuścili na przepustkę, natychmiast dodrukował sobie 32 pięćdziesięciozłotówki. No i z tym asortymentem wpadł nieszczęśnik w ręce policji.
UZALEŻNIONY
Za dziennikarza tygodnika „Niedziela” podawał się 22-la tek, któ ry piel grzy mo wał od drzwi do drzwi mieszkańców jednej z łódzkich parafii i oferował płyty z nagraniem uroczystości pogrzebowych zmarłego proboszcza. Udało mu się zebrać pokaźną sumę. Chłopak wpadł w kościele podczas pierwszej komunii, do której przystępowała jego siostra.
NA „NIEDZIELĘ”
W Krasnobrodzie zrozpaczona matka postawiła na nogi całą lokalną policję, bo – jak twierdziła – zaginęła jej 13-letnia córka. Policjanci nastolatkę znaleźli – miała we krwi 1,5 promila. Matka wydmuchała 2 promile.
NIEDALEKO PADA…
W Bytomiu biesiadowali we trójkę mężczyzna, jego obecna partnerka oraz… była narzeczona. Gdy ta ostatnia już się znieczuliła, postanowiła wymierzyć sprawiedliwość. Swą konkurentkę trafiła nożem kuchennym w serce. Niestety, celnie. Z kolei po Żorach biegał 34-latek z siekierą. Rozwalił nią auto obecnego partnera swojej byłej dziewczyny. Opracowała WZ
KREW NIE WODA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Gdyby protestującym w czasach PRL powiedziano, że ich strajki przyczynią się do powstania systemu, w którym będzie 3 mln bezrobotnych, to szybko zaniechaliby swoich protestów. (prof. Grzegorz Kołodko, były wicepremier)
Ulica nie należy do kurew i alfonsów. Jeśli Anna Grodzka była na tym marszu i postawiła się w rzędzie szmat, to też jest szmatą. (poseł Krystyna Pawłowicz, PiS – o uczestnikach Marszu Szmat)
Kościół powinien być finansowany z dowolnego odpisu podatkowego, a dochody z tacy powinny być opodatkowane. Nie widzę powodu, dla którego Kościół miałby być rajem podatkowym. (Piotr Guział, burmistrz warszawskiej dzielnicy Ursynów)
Albo nadejdzie powtórne przyjście Jezusa, albo chrześcijaństwo na Zachodzie upadnie. Wierzę jednak, że wróci ono do Nowego Jorku z krakowskich Łagiewnik. Zaniesiemy je Amerykanom. Ale nie na czołgach. Także stara Europa obumiera, ale iskra odnowy wyjdzie z Polski. Ja tworzę język, którym będzie mówiła chrześcijańska inteligencja. Będzie ona miała szansę porwać za sobą Polskę i świat. (Robert Tekieli, publicysta katolicki, współpracownik „Gazety Polskiej”)
In vitro to zabójstwo wielu istnień ludzkich. Żeby siostrzyczka lub braciszek narodzili się z in vitro, kilkoro spośród nich musi umrzeć. (poseł Jerzy Rębek, PiS)
Chyba każdy z nas z dzieciństwa pamięta bajkę o żabce, którą pocałował książę i ona zamieniła się w królewnę. Wszyscy wiedzą, że taka przemiana jest niemożliwa – no bo jak w ciągu kilku sekund zrobić z żabki człowieka? Jednak wielu z nas wierzy, również ludzie z tytułami naukowymi, że księżniczka powstała z żabki w ciągu kilku miliardów lat. (katolickie pismo „Miłujcie się” 3/2013 o teorii ewolucji) Wybrali: AC, JC, SH, PPr
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
PRACA ALBO RZEŹ
ILE ZA FAUSTYNKĘ?
Rada Ministrów przyjęła niedawno projekt ustawy dopuszczający ubój zwierząt bez ich wcześniejszego ogłuszania. Jest to tzw. ubój rytualny na cele religijne. Według ministra rolnictwa Stanisława Kalemby (PSL) ten proceder daje pracę około 4 tys. osób. Tymczasem według raportu opublikowanego przez sondażownię CBOS aż 65 proc. Polaków jest całkowicie przeciwnych tego rodzaju praktykom. Ubój rytualny jest dopuszczony w większości krajów Europy poza Norwegią, Szwecją i Szwajcarią. ASz
Kościół wkracza w nowy rodzaj usług – komercyjne wypożyczanie relikwii każdemu, kto za to zapłaci. Z ofertą wydzierżawienia resztek po „świętej” Faustynie i tzw. ojcu Pio wystąpiła jedna z parafii w Bielsku-Białej. Ciekawe, że duchownych nie kłopocze fakt, iż zabrany do domu relikwiarz mógłby zostać bezbożnie sponiewierany – na przykład przez pijanych wiernych. Kiedy w grę wchodzi dźwięczne „co łaska”, lęki najwyraźniej słabną. MaK
GOWIN POMYLONY Jarosław Gowin, były już na szczęście minister sprawiedliwości, napisał list do kolegów z PO, w którym podsumował porażki tej partii. Wiele miejsca poświęcił sytuacji w regionach, w których działaczy Platformy coraz częściej cechuje jego zdaniem „buta, partyjniactwo i budzące wątpliwości moralne korzystanie z przywilejów władzy”. Zaapelował też o powrót do liberalno-konserwatywnych korzeni. To dość zabawny i pomylony apel, bo korzenie PO to m.in. Kongres Liberalno-Demokratyczny, nazywany przez złośliwych ugrupowaniem liberałów aferałów. Donaldzie Tusku, Grzegorzu Schetyno, nie idźcie tą drogą! MZB
SZUMILAS KOŚCIOŁOWI Minister edukacji narodowej Krystyna Szumilas zdecydowanie odpowiedziała biskupom, że matury z religii nie będzie. A to z tego powodu, że katecheza nie jest częścią tzw. podstawy programowej. Ponadto MEN nie ma wpływu na program nauczania religii i nie mógłby zorganizować takich egzaminów. Pani minister, już Kościół go sobie sam urządzi. I panią też! MaK
PLOTKARZ ANTEK Prokuratura Wojskowa w Poznaniu nie będzie wszczynać śledztwa po doniesieniach Antoniego Macierewicza na temat prokuratorów, którzy nie sprawdzali informacji o 3 osobach, które według posła miały przeżyć katastrofę smoleńską. Śledczy uznali, że jego wywody są kompletnie niewiarygodne i „należy traktować je w kategorii plotki”. Postanowienie prokuratury jest prawomocne. Antkowi Macierewiczowi podobno spadł kamień z serca... ASz
NACJONALIŚCI PEDAŁUJĄ Na Uniwersytecie Gdańskim zorganizowano kilka dni temu debatę na temat związków partnerskich.
Wzięli w niej udział m.in. poseł Ruchu Palikota Robert Biedroń i działacz PO Radomir Szumełda. Dyskusja była otwarta dla studentów i ludzi z zewnątrz. Skorzystali z tego nacjonaliści z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, którzy gwizdami, buczeniem i wykrzykiwaniem hasła: „Zakaz pedałowania” próbowali zagłuszyć debatę. Działacze MW wystosowali też pismo do rektora, pisząc w nim, że takie spotkanie to „próba prowadzenia przez pederastów agitacji przystrojonej w autorytet uczelni”. I tym sposobem tenże autorytet ucierpiał. ASz
KSIĘDZU Z RĘKI CD.
FANATYK NA ŻYWO Z niewiadomych powodów Tomasz Lis po raz kolejny zaprosił do swojego programu homofobicznego księdza Dariusza Okę. Tym razem duchowny opowiadał o swoim 10-letnim pobycie na Zachodzie i obserwacjach tamtejszej edukacji seksualnej. Według niego w Szwecji i Niemczech mimo prowadzenia takich zajęć liczba zachorowań na AIDS jest 2-krotnie większa niż w Polsce, a w Wielkiej Brytanii – aż 6-krotnie. Dlaczego tak się dzieje? Ksiądz Oko twierdzi, że to wina… pokazywania dzieciom pornografii na wspomnianych lekcjach. Oczywiście duchowny żadnych argumentów na poparcie swoich tez nie przedstawił. Ale dzięki redaktorowi Lisowi bzdury poszły na całą Polskę. ASz
SZLABAN DLA GŁÓDZIA
Główny Inspektorat Sanitarny w końcu odpowiedział na poruszony przez nas problem możliwości przenoszenia bakterii i wirusów przez księży katolickich podających wiernym komunikant do ust („FiM” 21/2013). Według rzecznika prasowego sanepidu Jana Bondara „w literaturze naukowej i fachowej brak jest doniesień o przypadkach ognisk epidemicznych lub zakażeń przeniesionych w wyniku udzielania wiernym komunii”, więc jego zdaniem dyskusja na ten temat „w obecnym stanie wiedzy jest jedynie teoretyzowaniem nieznajdującym podstaw w postaci badań naukowych”. Idąc tym tropem, można mniemać, że jeśli na jakiejś dziurawej ulicy jeszcze nikomu nie urwało się zawieszenie, to nie ma żadnego zagrożenia takim wydarzeniem. Sanepid wymaga ofiar! ASz
W IMIĘ NIETOLERANCJI Przez Polskę przeszło około 100 Marszów dla Życia i Rodziny, czyli katolickich pochodów antyaborcyjnych, wymierzonych także w prawa rodzin i związków jednopłciowych. W niektórych miastach – na przykład w Lublinie i Białymstoku – cieszyły się one poparciem i współfinansowaniem PO, mimo że uczestniczyły w nich organizacje faszystowskie. MZ
5
NA KLĘCZKACH
Wstępne wyniki konsultacji społecznych dowiodły, że mieszkańcy sprzeciwiają się snutym przez abp. Głódzia planom budowy kościoła z wieżą w gdańskiej dzielnicy Łostowice. Mimo to „świątynia” powstanie, gdyż przed kilkoma laty platformerski włodarz Gdańska Paweł Adamowicz ofiarował arcybiskupowi działkę za 1 proc. jej rzeczywistej wartości. Do tego polscy politycy nas przyzwyczaili. A Głódź przyzwyczaił nas do tego, że w 4 literach ma polskie prawo, i obstaje przy tym, by wieża wzbiła się ponad 40 metrów w górę, choć plany zagospodarowania przestrzennego pozwalają tam na budowę obiektów maksymalnie 14-metrowych. Czekamy na oficjalne stanowisko władz miasta i na ripostę „Flaszki”. MZ
KASA ZA BALETY Poznańska kuria chce, aby Skarb Państwa dał jej 13 mln zł za bezumowne korzystanie przez ostatnie 15 lat z budynku przy ul. Gołębiej („FiM” 51/2007). Kamienica przed laty była częścią Kolegium Jezuickiego, ale w trakcie wojny została mocno zniszczona. W latach 50. odbudowało ją państwo i stworzyło tam szkołę baletową prowadzoną do dziś przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kościół nigdy specjalnie tym budynkiem się nie interesował, dopóki w ostatnich latach z publicznych pieniędzy nie sfinansowano nowego dachu, elewacji, okien i parkietów. Radca prawny Prokuratorii Generalnej (reprezentuje Skarb Państwa) nie daje za wygraną i próbuje podważyć argumenty archidiecezji. ASz
ŚWIECKIE CIAŁO BOŻE Od lat polskim standardem stało się „upaństwowienie” obchodów kościelnego Bożego Ciała. W celu publicznej manifestacji „jedynie słusznej wiary” parafia pw. NMP w Przygodzicach zamontowała ołtarz na budynku Urzędu Gminy Przygodzice, a watykańczycy pw. Grobu Bożego w Miechowie zażyczyli sobie udekorowania domów i sklepów (!) flagami państwowymi i obrazami oraz emblematami religijnymi, wzywając jednocześnie do udziału w procesji pocztów sztandarowych ze wszystkich szkół, urzędów, policji i zakładów pracy. Wielebny z parafii w Spytkowicach powierzył natomiast świeckiej Szkole Podstawowej nr 1 i takiemuż Gimnazjum misję zbudowania przy szkole ołtarza przez dzieci i młodzież wraz z nauczycielami. AK
CUDA OGŁASZAJĄ! Specjalizujący się w promowaniu katolickich cudów dziennik „Fakt” (np. „krwawiąca” hostia
w Sokółce) napisał o „wskrzeszeniu” przez księdza kobiety w Bydgoszczy. Ponoć kobieta uznana przez pogotowie za zmarłą zaczęła zdradzać oznaki życia po udzieleniu jej rozgrzeszenia przez księdza. O dziwo, tematu nie podjął dotąd oficjalny Kościół. Tymczasem wydaje się, że logiczną konsekwencją „cudu” powinno być zatrudnianie w każdej karetce choć jednego księdza „wskrzesiciela”. MaK
KOMUNIA PO POLSKU Nawet 10 osób mogło uczestniczyć w pobiciu policjantki i policjanta, którzy przyjechali na przyjęcie komunijne w Lublinie po otrzymaniu zgłoszenia o zbyt głośnym zachowaniu się jego uczestników. Pobici i skopani funkcjonariusze z ogólnymi obrażeniami trafili do szpitala. Zgodnie z prawem sześciu zatrzymanym mężczyznom za napad na policjanta grozi nawet do 10 lat więzienia. No chyba że okolicznością łagodzącą okaże się fakt, iż pobicie miało miejsce pod wpływem… uroczystości kościelnej. MZ
CUD W WATYKANIE Media światowe z wielkim hukiem oznajmiły, że bank watykański ogłosił pierwsze w historii sprawozdanie finansowe. Ma to być początek drogi do uznania tej instytucji za wolną od prania brudnych pieniędzy. Zatem być może Kościół – przynajmniej na terenie własnej centrali – zaprzestanie oszukiwać i kantować. Ale jeśli ten proceder miałby się skończyć, to rodzi się pytanie o dalszy sens istnienia całej tej instytucji… MaK
6
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Warzenie Piwka Z kasy przykościelnej Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości im. Bogdana Jańskiego w Łomży zniknęły bardzo duże pieniądze. W sumie 800 tys. zł wpłacone przez studentów tytułem czesnego od października 2011 r. do lutego 2013 r. Sytuacja wygląda wyjątkowo paskudnie, bowiem w tej prywatnej uczelni obowiązują teoretycznie standardy najwyższe z możliwych: podstawową misją jest „edukacja do chrześcijańskiej służby Narodowi, Kościołowi i Państwu” (w kolejności nieprzypadkowej), patron cieszy się przydomkiem „Sługa Boży” (trwa proces beatyfikacyjny), zaś indeks dostanie tylko ten, kto złoży uroczyste ślubowanie o „wyznawaniu słowem i czynem wiary w Boga w Trójcy Jedynego”. Placówka w Łomży jest jednym z ośmiu wydziałów (pozostałe usytuowano w Chełmie, Elblągu, Krakowie, Opolu, Szczecinie, Warszawie, Zabrzu) kościelnego biznesu wpisanego do rejestru uczelni niepaństwowych pod nazwą Szkoła Wyższa im. Bogdana Jańskiego. Biuro Generalne owej struktury mieści się w lokalu stołecznej parafii św. Kazimierza (administrowana
F
przez zgromadzenie księży zmartwychwstańców), gdzie urzęduje 64letni ks. Marian Piwko (na zdjęciu) – spiritus movens i głównodowodzący edukacyjnego przedsięwzięcia. Na szczeblu centrali posługuje się tytułem „Założyciel”, a w jednostkach terenowych firmy występuje jako „Pełnomocnik Założyciela”. Pod jego nieobecność nadzór ideologiczny nad każdym z wydziałów sprawuje zaufany miejscowy ksiądz, zwany kapelanem lub kierownikiem duchownym, zaś bieżącą administracją zajmuje się personel świecki. Jak wyparowało 800 tys. zł? – Wiadomo jedynie tyle, że ani w kasie, ani na koncie bankowym ich nie ma, bo wpłaty studentów przepływały na prywatny rachunek, skąd wędrowały gdzieś dalej. Była kwestor, niegdyś prawa ręka najwyższego przełożonego, twierdzi, że dokonywała tych operacji zgodnie z jego wolą – mówi pracownica WSZiP.
rancuska telewizja wyemitowała reportaż pokazujący światu, jak w naszym kraju Kościół rozlicza się ze zbrodniami swoich funkcjonariuszy. Rzecz dotyczy skandalu w Szczecinie, gdzie proboszcz jednej z tamtejszych parafii, uwięził i próbował siłą zatrzymać na plebanii podstępnie zwabioną do środka ekipę stacji France24, zbierającą materiały o księżach pedofilach. Dziennikarzom udało się uciec. Po tym, jak odzyskali wolność, zawiadomili o zdarzeniu policję. Gdy sprawa nabrała rozgłosu w polskich mediach, wywołując lawinę komentarzy na forach internetowych, kanclerz kurii szczecińsko-kamieńskiej ks. Sławomir Zyga wskazał palcem agresora, wydając oświadczenie „w sprawie zajścia z dnia 12 maja z udziałem operatora i dziennikarza France24 na terenie kościoła parafialnego pw. Nawiedzenia NMP w Szczecinie-Dąbiu”. Stało się w tym momencie jasne, że jest nim ks. kanonik Marian Sz. Ksiądz Zyga napisał, że „przywołane zdarzenie oceniane jest pod kątem możliwości popełnienia przestępstwa naruszenia miru domowego oraz pomówienia przez dziennikarza i operatora”, a także zagroził internautom pozwalającym sobie na kategoryczne oceny plebana, że kuria już „podjęła czynności zmierzające do ustalenia ich danych osobowych”. Korespondent France24 dotarł do Szczecina po rozmowie z 45-letnim Markiem (imię zmienione), którego wspomnienia z zamierzchłej przeszłości ujawnił Ekke Overbeek w książce „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”. Mężczyzna twierdził, że miał niespełna dziesięć lat, gdy w roku szkolnym 1977/1978 Marian Sz. (wówczas kleryk) zaczął uczyć go religii i po zajęciach wzywał
Na początku maja do prokuratury wpłynęły dwa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Złożyli je: ~ mgr J.D., zwolniona w marcu 2013 r. kwestor uczelni (okresowo także centrali w Warszawie), która oskarża „Pełnomocnika Założyciela” Piwkę o nieprawidłowości polegające na rozporządzaniu środkami finansowymi wedle własnego widzimisię; ~ ks. Piwko, który zarzuca J.D. fałszowanie i ukrywanie dokumentacji księgowej oraz defraudację. – Prokuratura Rejonowa w Sejnach prowadzi śledztwo w sprawie przywłaszczenia w Łomży w latach 2011–2013 800 tys. zł na szkodę Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości. Nikomu dotychczas nie przedstawiono zarzutów, a przestępstwo zagrożone jest karą do 10 lat pozbawienia wolności – komunikuje Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. Z lakonicznego oświadczenia wydanego przez uczelnię wynika, że
pod byle pretekstem do mieszkania, gdzie dopuszczał się brutalnego molestowania, a raz doszło nawet do gwałtu. Choć na łamach książki nie podano żadnych szczegółów dotyczących umiejscowienia wydarzeń, wiemy, że działo się to – według relacji Marka – w parafii św. Aleksandra w Suwałkach (wówczas diecezja łomżyńska, obecnie ełcka). Po kilkunastu latach postanowił odnaleźć swojego kata. Na prośbę o wskazanie jego miejsca pobytu nie otrzymał od ówczesnego biskupa łomżyńskiego (słynny Juliusz
jej władze próbowały osiągnąć „polubowne rozwiązanie” i chciały doprowadzić do „podpisania ugody” dotyczącej zwrotu pieniędzy, jednak na samym finiszu kwestor zerwała pertraktacje, więc nie mieli innego wyjścia niż złożenie doniesienia.
Poproszona przez nas o rozmowę pani J.D. przekazała za pośrednictwem swojego prawnika odpowiedź, że na obecnym etapie śledztwa nie może udzielać żadnych komentarzy. Mimo licznych prób nawiązania kontaktu
do seminarium – wspomina emerytowany duchowny z Suwałk. Parafią św. Aleksandra kierował wówczas ks. Kazimierz Hamerszmit, były więzień obozu koncentracyjnego w Dachau. Gdy w marcu 1979 r. nowym ordynariuszem szczecińsko-kamieńskim został towarzysz jego okupacyjnej niedoli (bp Kazimierz Majdański, więziony w Sachsenhausen i Dachau), sytuacja kleryka uległa raptownej zmianie. – Hamerszmit pochwalił się kiedyś, że wystarczył jeden telefon i list polecający
Gwałtownik Paetz) żadnej odpowiedzi. W 2011 r. namierzył ks. Mariana, wpisując jego nazwisko do wyszukiwarki internetowej. Złożył zawiadomienie w kurii szczecińsko-kamieńskiej, ale specjalna komisja powołana przez metropolitę abp. Andrzeja Dzięgę umorzyła sprawę z braku dowodów. Marek przedstawił poświadczone notarialnie świadectwa nauki religii podpisane własnoręcznie przez Sz., ale ten zeznał, że nigdy w życiu nie pracował w Suwałkach, a jeśli kiedykolwiek je odwiedził, to co najwyżej przejazdem. Sprawdziliśmy jego wersję... – Faktycznie był tu do pomocy i mieszkał kleryk Marian, który po trzecim lub czwartym roku studiów musiał wziąć urlop dziekański. Nie pamiętam, gdzie on wcześniej się uczył (ks. Sz. pochodzi z parafii S. w diecezji kieleckiej – dop. red.), ale miał jakieś poważne kłopoty, bo nie chcieli go przyjąć z powrotem
do Majdańskiego, żeby załatwić Mariankowi dokończenie studiów w Gościkowie-Paradyżu, które było kuźnią kadr dla dzisiejszej diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej i archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Wszyscy klerycy uczyli się razem, przy czym oprócz jednolitej podległości władzom seminarium każdy miał też przełożonego w osobie właściwego biskupa, dla którego był przeznaczony. Nie mogli Majdańskiemu odmówić – podkreśla nasz rozmówca. 12 kwietnia 1981 r. w szczecińskiej katedrze 32-letni Marian Sz. otrzymał z rąk bp. Majdańskiego święcenia kapłańskie, a swoją pierwszą mszę prymicyjną odprawił w... Suwałkach! Był później kolejno wikariuszem w Pęzinie, Stargardzie-Kluczewie, Trzcińsku-Zdroju, św. Kazimierza w Szczecinie, Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Nowogardzie i Świętego Ducha w Stargardzie, skąd 15 lipca
z ks. Piwką duchowny pozostał dla „FiM” nieuchwytny. – Trudno określić, kiedy zapadną pierwsze decyzje procesowe, ponieważ postępowanie wymaga prześledzenia operacji bankowych, co wiąże się z bardzo czasochłonnymi procedurami, dotyczącymi m.in. zwolnienia z tajemnicy – zastrzega prokurator Tomkiewicz. – Pani D. jest właścicielką dobrze prosperującej firmy, ma „nazwisko” i zbyt wiele do stracenia, żeby pokusić się o ordynarny przekręt. Jeśli zaś chodzi o księdza, to widać u niego pewną niefrasobliwość (delikatnie rzecz ujmując) w gospodarowaniu finansami i zarządzaniu. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w innych akademickich placówkach zmartwychwstańców, ale w Łomży jest wręcz patologiczna. Co roku wymieniają całą świecką kadrę zarządzającą uczelnią, dzięki czemu powstają idealne warunki do machlojek – zauważa wykładowca WSZiP. „Struktura organizacyjna Szkoły stanowi namacalny przykład, że można założyć świecką instytucję zatwierdzaną przez władze państwowe, która ma statutowo zagwarantowany nadzór ze strony Kościoła katolickiego” – czytamy w biuletynie zmartwychwstańców. Rzeczywiście, piękny przykład… MARCIN KOS
1988 r. wypłynął, awansując na proboszcza parafii w Witkowie (po kilku latach został też dyrektorem położonego nieopodal gospodarstwa rolnego archidiecezji). – Ledwie tylko władzę w archidiecezji objął Dzięga, kuria założyła spółkę „Ask”, zajmującą się handlem ziemiopłodami i hodowlą zwierząt, w której ks. Marian został prezesem, zaś nasz ekonom ks. Dariusz Knapik – prokurentem. Żeby mieć prezesa pod ręką, w 2010 r. przenieśli go do Szczecina. I nic mu nie zrobią, bo ma łeb do interesów – twierdzi proboszcz z P. Wpadły nam w ręce teksty ogłoszeń opracowanych przez ks. Mariana do odczytania podczas niedzielnych nabożeństw w parafii Nawiedzenia NMP: ~ „Jest w planie na ścianie frontowej chóru umieścić malowaną postać Ks. Prałata Kazimierza Hamerszmita. Gdyby ktoś z parafian chciał być osobiście lub rodzinnie fundatorem obrazu, to proszę o kontakt. Pragnę zaznaczyć, że fundatorem obrazu Ks. Prałata jest ksiądz proboszcz, ponieważ Pan Bóg postawił tę osobę na drodze mojego kapłaństwa” (komunikat z 14 kwietnia); ~ „Jutro będzie poświęcenie obrazu Ks. Prałata Kazimierza Hamerszmita, który był więźniem obozu w Dachau i bardzo przyczynił się do realizacji powołania do kapłaństwa obecnego Ks. Proboszcza” (28 kwietnia). Ot, przejeżdżał sobie przez Suwałki i tamtejszy proboszcz przypadkowo stanął mu na drodze... ANNA TARCZYŃSKA PS Reportaż o ks. Marianie jest dostępny w internecie pod adresem www.france24.com/ en/20130516-2013-05-16-poland-priest-paedophilia-catholic-church-scandal
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
1
Piraci słodkich wód Mamy niepodważalny dowód ordynarnego przekrętu będącego dziełem Komisji Majątkowej i poszlaki wskazujące na swoiste paserstwo samorządowców pomagających Kościołowi w upłynnieniu trefnego towaru... Orzeczeniem Komisji Majątkowej z 14 marca 1995 r. (sygn. W.K.M.-IV-2229/91) parafia św. Bartłomieja w Sępólnie Krajeńskim (woj. kujawsko-pomorskie, diecezja bydgoska) otrzymała zestaw nieruchomości, wśród których była działka nr 92/1 o pow. 7,53 ha, będąca urokliwym jeziorem. W dokumentacji kartograficznej i hydrogeologicznej nosi ono nazwę Pierścionek (wielu mieszkańców nazywa je Piaszczynkiem), leży w obrębie graniczącej z Sępólnem wsi Piaseczno. W 1995 r. nieruchomość ta była wpisana do księgi wieczystej jako „woda płynąca”, co według definicji zawartej w obowiązującej wówczas ustawie Prawo wodne oznaczało zbiorniki, „z których cieki wypływają lub do których uchodzą”. Owa ustawa jednoznacznie wyłączała wody płynące i pokryte nimi grunty z wszelkiego obrotu prawnego, ponieważ mogły one stanowić tylko niezbywalną własność państwa, a jeśli znajdowały się jakimś cudem w prywatnych rękach – podlegały obowiązkowemu wywłaszczeniu. I tak jest zresztą do dzisiaj. Zmieniła się jedynie definicja: w nowym Prawie wodnym z lipca 2001 r. do śródlądowych wód płynących zaliczono m.in. „znajdujące się w jeziorach oraz innych naturalnych zbiornikach o ciągłym bądź okresowym naturalnym dopływie lub odpływie wód powierzchniowych”. Kodeks cywilny powiada, że „czynność prawna sprzeczna z ustawą albo mająca na celu obejście ustawy jest nieważna” (art. 58 par. 1), zatem orzeczenie Komisji było z mocy tegoż prawa nieważne. Ksiądz Henryk Lesner, proboszcz parafii w Sępólnie, postanowił pozbyć się jeziora. Nie wiemy, czy miał świadomość, że może je wkrótce stracić, w każdym razie dogadał się
ze świątobliwym burmistrzem Waldemarem Stupałkowskim, że miasto kupi od niego tę nieruchomość za 150 tys. zł. Burmistrz tłumaczył mieszkańcom, że jeśli jezioro trafi w prywatne ręce, to kto wie, czy nowy właściciel nie pozbawi ich dostępu do wody. „Wyraża się zgodę nabycia na mienie komunalne, za odszkodowaniem, nieruchomości – jeziora, położonej w Piasecznie (...), stanowiącej własność Parafii Rzymsko-Katolickiej p.w. św. Bartłomieja Apostoła w Sępólnie Krajeńskim” – taką uchwałę (parafowaną przez radcę prawnego, nad którego nazwiskiem spuszczamy kurtynę miłosiernego milczenia) przyjęła jednogłośnie 29 grudnia 2009 r. rada miejska. W uzasadnieniu czytamy: „Określona w uchwale działka stanowi jezioro Piaszczynek, będące własnością Parafii Rzymsko-Katolickiej w Sępólnie Krajeńskim. Z uwagi na pełnioną od wielu lat społeczną funkcję tego jeziora oraz zapotrzebowanie mieszkańców na dalsze korzystanie z walorów tego terenu Gmina wystąpiła do Parafii z ofertą wykupu nieruchomości. Właściciel działki wyraził zgodę na jej sprzedaż zgodnie ze złożoną ofertą”. Dokładnie w tym samym czasie gmina miała koszmarny deficyt budżetowy w wysokości 6,3 mln zł (przy zaplanowanych dochodach na poziomie 34 mln zł)... To, czego nie dostrzegł radca prawny, z łatwością wychwycił notariusz, który po zapoznaniu się z księgą wieczystą odmówił sporządzenia aktu ewidentnie bezprawnego. Proboszcz poprosił wówczas o pomoc kurię biskupią żywotnie zainteresowaną zwyczajowym „procentem” od transakcji (w poszczególnych diecezjach 10–15 proc. ceny). Żeby skorygować zapis w księdze wieczystej i przehandlować jezioro,
kuria potrzebowała jakiejś podkładki, że ma ono charakter stojący, bezodpływowy. Problem był bardzo trudny do przeskoczenia, ponieważ: ~ według dokumentacji Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Pierścionek był i jest jeziorem przepływowym; ~ mapa podziału hydrograficznego Polski (w zasobach Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej) nie pozostawia wątpliwości, że Pierścionek (identyfikator katalogowy 90737) jest połączony odpływem z Jeziorem Sępoleńskim (fot. 1); ~ właściwy terytorialnie Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gdańsku twierdzi, że jezioro stanowi wodę płynącą, a jedyną kwestią do dyskusji jest to, czy odpływ ma charakter naturalny. Kuria zleciła załatwienie sprawy (za odpłatnością) prof. Zygmuntowi Babińskiemu z Instytutu Geografii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, a ten powierzył zadanie swojemu asystentowi. Doktor Michał Hebel sporządził odpowiednią opinię, szef autoryzował ją 7 lipca 2010 r. własnoręcznym podpisem i za sprawą dzielnych urzędników ze Starostwa Powiatowego w Sępólnie oraz Urzędu Miasta papier stał się podstawą do zmiany adnotacji w rejestrze gruntów, co umożliwiało zalegalizowanie transakcji. „To była opinia prywatna i nie mówiono nam, do czego będzie wykorzystana. Gdy robiliśmy obserwację, to ten rów (łączący Pierścionek z Jeziorem Sępoleńskim – dop. red.) nie funkcjonował. Był rowem epizodycznym, pojawiał się tylko przy wyższych stanach wody. Sprawdzałem w terenie, czy wszystko jest zgodne z materiałem kartograficznym. Uważam, że to nie jest jezioro przepływowe i będę bronił tej opinii” – tłumaczył Hebel na łamach lokalnego „Expressu Bydgoskiego”. Na pisemną prośbę „FiM” o wyjaśnienie,
jakimi konkretnie narzędziami badawczymi oraz dokumentami posługiwał się, opracowując opinię, asystent nie odpowiedział, a profesor umywa ręce, twierdząc, że on tylko przyłożył pieczątkę. Przeprowadziliśmy w Sępólnie wizję lokalną. Rzekomy „rów epizodyczny” jest faktycznie bystrym potokiem, którym wypływa woda z Pierścionka (fot. 2), wije się dalej okolicznymi łąkami, przepływa pod torami kolejowymi, a następnie przy drodze krajowej nr 25, potem łączy się z ciekiem zwanym Dopływem spod Płocicza i wpada do Jeziora Sępoleńskiego. Przepytani przez nas najstarsi tubylcy z pobliskich wsi (Trzciany, Piaseczno) twierdzą, że ciek wodny istniał od zawsze. – Gdyby nie był dziełem natury, to wiódłby drogą możliwie najprostszą, czyli byłby choćby fragmentami prosty, a przecież nie jest. W żadnym dłuższym odcinku – podkreśla ekspert z IMiGW. Po dokonaniu zmian w rejestrze gruntów notariusz nie miał już żadnych zastrzeżeń i 6 września 2010 r. gmina zawarła z parafią
umowę kupna-sprzedaży jeziora. Proboszcz zainkasował gotówkę, odpalił „działkę” biskupowi, a nowy właściciel... przekazał Pierścionek na 10 lat w nieodpłatne użytkowanie Okręgowi Polskiego Związku Wędkarskiego w Bydgoszczy. – 150 tys. zł wyjechało z kasy i gmina nie ma z tego nic. Jeżeli tak dalej ma być, to może trzeba jeszcze kupić kawał lasu w Lutówku (wieś nieopodal Sępólna – dop. red.) i przekazać go myśliwym, bo przecież oni też prowadzą taką samą społeczną inicjatywę jak wędkarze – grzmiał podczas sesji radny Marian Herder. – Za aferą z wykupieniem Pierścionka od początku stał PZW, mający poprzez... (tu nazwiska kilku ważnych urzędni2 ków – dop. red.) bardzo silne przełożenie na ratusz i starostwo – twierdzi policjant z Sępólna. „Tutejsza Prokuratura nie podejmowała żadnych działań dot. rzekomego »bezprawnego« przekazania działki nr 92/1 na rzecz parafii pw. Św. Bartłomieja Apostoła w Sępólnie Krajeńskim” – wyjaśnił nam Prokurator Rejonowy w Tucholi Krzysztof Ziehlke. Rzekomego?! Sprawa będzie przedmiotem interpelacji posła Romana Kotlińskiego. Ciąg dalszy zatem nastąpi... MARCIN KOS Współpr. TS
Proboszcz zainkasował gotówkę...
8
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
O
obronę rodziny i swojego dobrego imienia musiała prosić Europejski Trybunał Praw Człowieka. Zaszczuta przez katolickie media próbuje dziś związać koniec z końcem, ale osoby pokroju Tomasza Terlikowskiego wciąż nie dają jej spokoju. Za porównanie do hitlerowskich zbrodniarzy pozwała go do sądu. Alicja Tysiąc nie jest – jak sugerują katolicy – milionerką żyjącą z procesów. Chce wraz z rodziną normalnie żyć, ale o to w naszym konserwatywnym kraju coraz trudniej. – Pani bliscy mocno odczuli medialną nagonkę na Alicję Tysiąc? – W dniu ogłoszenia wyroku w sprawie przeciwko „Gościowi Niedzielnemu” mój syn miał 15 lat i jeszcze chodził do szkoły. Kiedy przyszły zajęcia z religii, katecheta, popychając, wyrzucił go z lekcji. Na do widzenia powiedział: „Wyjazd stąd!”. Później dyrektorka szkoły wraz z psycholożką przepraszały mnie za to zajście. Doszło do tego, że kiedy katecheta miał dyżur na pierwszym piętrze w szkole, to mój syn nie miał prawa tam przebywać na przerwie. – Jak to? Kto na to pozwolił? – Takie było zarządzenie szkoły. Chciałam sprawę nagłośnić, ale chłopak prosił, żebym tego nie robiła, bo on wciąż chciał do tej szkoły chodzić. Bał się konsekwencji. Spotkałam się z tym katechetą i wyjaśniliśmy sobie kilka spraw. Dziś, w trakcie procesu, który wytoczyłam Tomaszowi Terlikowskiemu, ten sam katecheta w komentarzach pod jego internetowymi felietonami wypisuje różne brednie na temat mojej rodziny. Od tego czasu minęło już kilka lat, syn do tej szkoły dawno nie chodzi, a mimo to wspomniany nauczyciel pisze, że zna go doskonale, że ma inne nazwisko, jest jakimś socjopatą, którego się bał. Wielokrotnie obraził mojego syna, co mój prawnik uznał za oczywiste przesłanki do procesu na drodze cywilnej z powodu naruszenia dóbr osobistych. Ten katecheta to znana postać. Prezydent Komorowski odznaczył go specjalnym orderem. Nie chcę na razie podawać jego nazwiska. Jeszcze przyjdzie na to czas. – W środowiskach prawicowokatolickich, czyli tych, które na sam dźwięk nazwiska Tysiąc dostają białej gorączki, jest Pani uważana za osobę bardzo majętną, taką, która na procesach zarabia mnóstwo pieniędzy… – Te środowiska boli, że jest ktoś, kto nie boi się stawić im czoła. Staję przeciwko nim i walczę o swoje prawa. Tu nie chodzi o żadne pieniądze, tylko o prawdę. Dosyć już tego ciągłego obrażania mnie i mojej rodziny! Na rozprawie Terlikowski wspominał, że nie stać go na wypłatę odszkodowania, ponieważ ma dużą rodzinę. On martwi się o swoje dzieci, ale o moje, które w internecie czytają jego artykuły
Nie dam się obrażać! Stawiano mnie w jednym szeregu z nazistami i mordercami dzieci. Obrażano moją rodzinę. W Polsce naprawdę trudno przeciwstawić się katolickim „obrońcom życia” – mówi „FiM” Alicja Tysiąc. na mój temat, już się nie martwi. Zażądałam od Terlikowskiego 100 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, wynikającą z naruszenia przez niego moich dóbr osobistych w postaci godności, dobrego imienia i prawa do prywatności, a ponadto 30 tys. zł na wskazany przeze mnie cel społeczny, choć wiadomo, że najprawdopodobniej sąd nie zasądzi roszczenia w takiej wysokości. Opisał mnie z imienia i nazwiska w jednej ze swoich książek, spłodził co najmniej kilkanaście artykułów na mój temat. W kolejnej książce wymyślił sobie, jak w dalekiej przyszłości rozmawiam z moją 20-letnią córką o aborcji i jak wyglądają nasze relacje. W tej publikacji zachowawczo zmienił moje dane, ale nie trzeba wiele wysiłku, żeby domyślić się, o kogo chodzi. Dlaczego mam tolerować to, co on na mój temat wypisuje? W tym wypadku proces jest naturalną obroną. – Sporo też zarobił na sprzedaży tych książek. – Twierdzi, że niewiele. Wielokrotnie natomiast powtarzał, że nie będzie miał pieniędzy na odszkodowanie, ale dlaczego to ja mam odpuszczać? Pisał, że „Tysiąc wciąż na nowo rozgrywa medialnie i finansowo fakt, że uniemożliwiono jej zabicie swojego dziecka”. Albo że „zasłanianie prostej prawdy słowami o tym, że Alicja Tysiąc nie złamała prawa, a jedynie próbowała egzekwować przysługujące jej prawa – jest absurdalne. Adolf Eichmann też nie łamał hitlerowskich praw, czy to znaczy, że nie można go nazwać mordercą (w tym przypadku już nie niedoszłym,
a jak najbardziej doszłym)? Czy od teraz, żeby nie sprawiać przykrości (może już nie jemu samemu) jego dzieciom przestaniemy określać jego działalność jako zbrodniczą?”. W jednym ze swoich felietonów zwrócił się także do moich prawników: „Śpieszę was poinformować, że ja także uważam, że robienia kasy na tym, że nie pozwolono komuś zabić własnego dziecka, jest obrzydliwe moralnie. I ja także uważam, że aborcja jest zamordowaniem człowieka, a ktoś, kto robi na tym kasę, niczym szczególnie istotnym nie różni się od nazistów”. – Konserwatyści twierdzą, że celowo ogranicza Pani wolność debaty na temat aborcji. – Jak ja mogę ograniczać wolność debaty? Wprawdzie padł zarzut, że jestem symbolem, ale o to trzeba pytać osoby, które tak uważają. Walczę jako normalna kobieta. Nie pozwolę, żeby mnie obrażano. Wiadomo, że taki Terlikowski jest dziennikarzem, potrafi się świetnie wypowiadać i jest wygadany, ale mimo mniejszych środków na życie nie dam się poniżać. Ja w końcu tej aborcji nie dokonałam, choć miałam do tego pełne prawo. Jak muszą się czuć kobiety, które ciążę usunęły z ważnych życiowych powodów, a później czytają takie bzdury? – Podobno chodzi o to, żeby całkowicie uciszyć ludzi mówiących negatywnie o aborcji. – Oczywiście każdy może mieć inne zdanie na temat tego zabiegu, ale na obrażanie drugiego człowieka nie ma mojej zgody. – Na jednej z rozpraw przeciwko Terlikowskiemu zeznawał
filozof prof. Zbigniew Stawrowski. Jego zdaniem Pani działania mają charakter stricte polityczny. – Faktycznie zeznawał. Przedstawiał przykłady mamy Madzi z Sosnowca, Wałęsy, Millera i wielu innych osób. Wprawdzie jestem radną Warszawy, ale nie mam żadnego wpływu na zmianę ustawy o aborcji. To jakaś abstrakcja. Polityka mnie nie interesuje. Interesuje mnie wyłącznie obrona praw kobiet oraz pomoc osobom, które znalazły się w trudnych sytuacjach życiowych. – Przez histerię, jaką wywołały prawicowe media, przez szkalowanie Pani nazwiska, dziś Alicja Tysiąc pewnie nie ma łatwego życia… – Znalezienie zatrudnienia z moim nazwiskiem graniczy z cudem. Kiedy ktoś usłyszy Tysiąc, to od razu spodziewa się kontroli, protestów albo wizyty mediów. – Bo w mediach jest Pani przedstawiana jako postać negatywna. – Ludziom wydaje się, że jak dostałam odszkodowanie dzięki wygranej sprawie w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, to jestem teraz bogata. Nieprawda. Zanim zapadł wyrok, na te pieniądze od początku czekali komornicy. Po spłaceniu wszystkich długów naprawdę niewiele nam zostało. Dieta radnej też idzie na długi. Proszę mi uwierzyć – żyjemy bardzo skromnie. – Patrząc z perspektywy czasu, czy coś by Pani zmieniła? Czy można było kilka spraw rozegrać inaczej? – Na pewno nie poszłabym na ugodę z „Gościem Niedzielnym”. To był błąd. – A w sprawie aborcji? – Nie. W tym aspekcie absolutnie nic bym nie zmieniła. Mam nadzieję, że dzięki podobnym działaniom coś w końcu zmieni się w Polsce.
– To znaczy? – Kiedyś byłam niedowiarkiem. Nawet jak czytałam stare numery „Faktów i Mitów”, które dostawałam od działaczy RACJI Polskiej Lewicy, bo nie było mnie na nie stać, to nie mogłam uwierzyć w wiele rzeczy zawartych w tej gazecie. Wszystko się zmieniło, kiedy przed rozprawą z „Gościem Niedzielnym” był u mnie ksiądz Boniecki. Wzięłam wtedy do ręki wasz tygodnik i pokazałam mu bardzo bulwersujący materiał o budowie jakiejś kolejnej niebotycznie drogiej i gigantycznej świątyni katolickiej. Zapytałam, czy to prawda. Powiedział, że tak. Od tamtej pory zaczęłam całkowicie ufać tekstom w „Faktach i Mitach”. Religia katolicka jest kłamliwa i obłudna. Może kiedyś uda się to zmienić. – Z pewnością również dzięki Pani. – Przede wszystkim dzięki wam, bo piszecie prawdę. Czytam wiele gazet, ale „Fakty i Mity” uwiarygodnił mi katolicki ksiądz. Czy można mieć lepszą rekomendację? Poza tym prowadzicie charytatywną fundację. Muszę przyznać, że skorzystałam z jej pomocy. Przy okazji chciałabym podziękować, a wszystkim czytelnikom powiedzieć, że Fundacja „W człowieku widzieć brata” naprawdę udziela pomocy ludziom w ciężkich sytuacjach życiowych. Zachęcam do wpłat na fundację. Jeśli kiedyś będę w lepszej kondycji finansowej, to z pewnością się odwdzięczę. Na razie wciąż szukam pracy. Gdyby ktoś z Czytelników miał dla mnie jakąś ofertę zatrudnienia w Warszawie, to bardzo proszę o kontakt
[email protected]. Sama chętnie służę radą wszystkim kobietom, które przechodziły lub przechodzą koszmar podobny do mojego. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Posłowie Watykanu Praca posłów to nie tylko głowienie się nad ustawami, głosowanie i krytykowanie przeciwników. To także interpelacje poselskie, których treść wskazuje czasem, że parlamentarzyści są reprezentantami Kościoła, a nie wyborców. Jednym z przywilejów poselskich jest możliwość pisania interpelacji, czyli dokumentu kierowanego do rządu lub jego członka, w którym parlamentarzysta może się domagać stanowiska we wskazanej przez siebie sprawie. Podobne zadanie spełniają zapytania poselskie na sali obrad. Takie uprawnienia bywają wykorzystywane do załatwiania rozmaitych interesów i nie mamy tu akurat na myśli pilnych spraw wyborców. Prawicowi politycy lobbują po prostu na rzecz międzynarodowej firmy świadczącej usługi religijne – Kościoła rzymskokatolickiego. Robią to zupełnie jawnie i bezczelnie. Niestety, bez żadnych konsekwencji. Poniżej przedstawiamy krótki przegląd prac naszych posłów.
JPII i inne złote cielce Pod tym względem najbardziej płodnym politykiem jest Anna Sobecka z PiS, która tylko w tej kadencji Sejmu napisała 701 interpelacji. 99 proc. poruszonych przez nią spraw nadaje się wyłącznie do kosza. Zresztą sprawdźmy: interpelacja do ministra administracji i cyfryzacji: „Dlaczego Telewizja Trwam mimo najlepszych aktywów stałych i obrotowych nie otrzymała miejsca na cyfrowym multipleksie?”. Deputowana odniosła się też do rzekomych żądań policji dotyczących przekazania przez organizatorów manifestacji „w obronie Telewizji Trwam” list jej uczestników. W liście do ministra spraw wewnętrznych napisała m.in.: „Prasa donosi, że w stosunku do organizatorów i uczestników manifestacji w okresie bezpośrednio poprzedzającym marsz funkcjonariusze Policji podejmowali działania w całej Polsce mogące nosić znamiona szykan i zastraszania, a nawet inwigilacji”. Oczywiście nie wspomniała, że te nieprawdziwe informacje o utrudnianiu manifestowania podał Rydzykowy „Nasz Dziennik”, któremu pisanie bzdur o uciśnionych widzach Trwam jest przecież na rękę. Parlamentarna praca Sobeckiej, opłacana przez nas wszystkich, jest skupiona na załatwianiu interesów toruńskiego magnata medialnego. O miejsce na multipleksie lwica PiS-u walczy nieustannie. W interpelacji do Donalda Tuska pisała, jak ponoć drastycznie uniemożliwia się Telewizji Trwam współistnienie
na rynku mediów, mimo że wiele innych stacji ma, zdaniem posłanki, „ogromne uchybienia formalne”. Zignorowała jednak fakt, że Jan Dworak, przewodniczący KRRiT, wielokrotnie zwracał uwagę, iż fundacja Lux Veritatis, która ubiegała się o koncesję, nie gwarantowała finansowego powodzenia tego przedsięwzięcia. Dworak chciał w tej sprawie spotkać się z Rydzykiem, ale „ojciec dyrektor” nie miał takiego życzenia. Dla ciągłości interesów lepiej lamentować w swoich mediach o niesprawiedliwym aparacie państwowym niż o niejasnych kwestiach finansowych imperium. Posłanka Sobecka zwróciła też uwagę ministrowi sprawiedliwości na sprawę telegazety TVP, która rzekomo obraża uczucia religijne. Odkryła, że na jednej ze stron telegazety pojawił się taki oto komentarz: „53 rocz, sama sobie postaw w salonie główki Lenina, JPII i innych złotych cielców”. To zdanie jakoby oburzyło wielu katolików w Polsce. W związku z tym wściekła parlamentarzystka zażądała od ministra sprawiedliwości zajęcia stanowiska w tej sprawie i deklaracji podjęcia specjalnych działań, „aby na przyszłość nie dopuścić do podobnych incydentów”. W politykę pisania podobnych idiotycznych interpelacji wpisuje się także poseł Krystyna Pawłowicz z PiS (zakazała tytułować się posłanką). Zdarzyło się jej napisać do ministra zdrowia w sprawie wspierania terapii dla osób z „problemem homoseksualizmu”. Poseł profesor porozumiała się w tej sprawie ze skrajnie konserwatywnym stowarzyszeniem „Pomoc2002”, które twierdzi, że jest w stanie „wyleczyć” z homoseksualizmu. Pawłowicz za stowarzyszeniem powiela brednie o rzekomo udanych terapiach, dzięki którym „wyjście z zachowań homoseksualnych udało się w ok. 10 proc. przypadków”. W związku z tym dbająca o „niejałowość związków” zwróciła się do ministra, aby wskazał możliwości finansowania organizacji typu „Pomoc2002”… Oczywiście z naszych podatków. Stanowisko Światowej Organizacji Zdrowia, które mówi, że homoseksualizm nie jest zaburzeniem ani chorobą, nie robi na Pawłowicz żadnego wrażenia. Jeśli kiedyś, może za rządów PiS, faktycznie w budżecie znajdą się pieniądze na tego typu idiotyzmy, to wedle zasady równouprawnienia natychmiast trzeba będzie założyć
stowarzyszenie leczące heteryków, wszak to tego samego rodzaju „dolegliwość”…
Poseł Stanisław Pięta z PiS to kolejna malownicza postać w szeroko rozumianej pracy parlamentarnej. Politykowi nie podoba się na przykład to, że służby mundurowe wspierają Orkiestrę Owsiaka poprzez wystawianie rozmaitych pamiątek na aukcje. Natomiast koncert Madonny w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego to jego zdaniem obraza organizacji kombatanckich i patriotycznych oraz ruchów katolickich, ponieważ „znieważanie symboli religijnych stało się stałym elementem oprawy koncertów
przedstawiającej papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Na początku tego roku przed sąd ponownie trafił prawicowy były poseł Witold Tomczak, który w 2000 r. uszkodził instalację Cattelana poprzez usunięcie głazu. Jego koledzy natychmiast zaczęli go bronić i wysmażyli takie oto pismo, którego adresatami są prokurator generalny oraz Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia: „Samo określenie czynu będącego przedmiotem aktu oskarżenia, czyli uszkodzenie rzeźby, urąga podstawowym zasadom analizy rzeczywistości. Rzeźba będąca dziełem sztuki, powinna nieść w sobie ponadczasowe wartości utożsamiane z pięknem i wywoływanymi przez nie pozytywnymi emocjami. „Dzieło” Maurizia
piosenkarki”. Innym razem Pięta wyraził zaniepokojenie możliwością „zagrożenia polskich uczelni infiltracją wywiadu rosyjskiego”. Co wywołało w pośle te lęki? Akademia Obrony Narodowej w ramach stałej współpracy planowała czasową wymianę profesorów między polskimi a rosyjskimi uczelniami. Chodziło o otwieranie Akademii na świat, zacieśnianie kontaktów międzynarodowych… Stanisław Pięta walczy również o specyficznie pojętą godność pochówków. Zażądał wydania zakazu obecności honorowej asysty wojskowej na pogrzebach byłych członków PPR i PZPR oraz żołnierzy Informacji Wojskowej. Minister obrony narodowej jeszcze nie zdążył zająć stanowiska w tej sprawie... Kiedy posłom nie udaje się załatwić sprawy w pojedynkę lub po prostu chcą zrobić większe wrażenie na rządzie, zrzeszają się w zespoły, w których zaczadzone od biskupich kazań umysły pracują nad mnóstwem bezsensownych spraw. Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski wespół z innymi podobnymi dziwnymi grupami postanowił pochylić się nad sprawą słynnej rzeźby Maurizia Cattelana „La nona ora”,
Cattelana nie niesie ze sobą żadnej z tych wartości, a jedyną intencją jej autora jest chęć ubliżenia uczuciom religijnym chrześcijan (…). Wszystkie te konstrukcje mogą mieć na celu obrazę uczuć religijnych i nie reprezentują absolutnie żadnych wartości estetycznych. Prezentowanie podobizny Ojca Świętego przygniecionej meteorytem, w kraju, z którego pochodził błogosławiony Jan Paweł II i którego mieszkańcy znani są z przywiązania do wartości chrześcijańskich, może mieć na celu wyłącznie wywołanie skandalu i obrażenie wierzących Polaków. Parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Ateizacji Polski, Parlamentarny Zespół na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej, Parlamentarny Zespół na rzecz Ochrony Życia i Rodziny oraz Parlamentarny Zespół Członków i Sympatyków Ruchu Światło Życie, Akcji Katolickiej oraz Stowarzyszenia Rodzin Katolickich oczekuje od władz Rzeczypospolitej Polskiej, Rzecznika Praw Obywatelskich i instytucji wymiaru sprawiedliwości wzięcia pod uwagę stanu faktycznego oraz opinii i odczuć tych Polaków, którzy przyjmują wartości chrześcijańskie za własne i którzy czują się zobowiązani strzec tradycji, którą zostawił po sobie nasz wybitny
Tropienie „Ruskich”
9
rodak, błogosławiony Jan Paweł II, wielki ojciec święty przełomu wieków. Parlamentarne Zespoły stanowczo wzywają Prokuraturę do odstąpienia od oskarżenia wobec oczywistego braku jakiejkolwiek szkody materialnej w związku ze sprawą pana Witolda Tomczaka”. Podpisano: Tadeusz Woźniak z Solidarnej Polski oraz Andrzej Jaworski, Jan Dziedziczak i Robert Telus z PiS.
Zatroskani o krzyż To nie pierwsza wspólna akcja katolickich zespołów parlamentarnych. Zwarcie ich szeregów wywołała też minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka (PO), która rzekomo (nikt inny tego nie słyszał) „w sposób otwarty opowiada się przeciwko obecności krzyża w przestrzeni publicznej”. Według polityków przez działania pani minister na polskich uczelniach „lansowany jest kult świeckości i wypaczonej tolerancji, który staje się coraz bardziej agresywny. To antycywilizacyjna walka z krzyżem i wszystkimi wartościami, które on symbolizuje”. Zdaniem posłów obrona krzyża w polskiej przestrzeni publicznej „jest zawsze obroną istoty człowieczeństwa i polskiej tożsamości narodowej”. Wrzask katolickich zespołów spowodował brak stanowiska minister Kudryckiej w sprawie ściągania krzyży na bydgoskim Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Owym niszczycielem człowieczeństwa jest rektor uczelni prof. Janusz Ostoja-Zagórski, który słusznie zauważył, że szkoła wyższa jest świecka, więc krzyże nie powinny w niej wisieć. Parlamentarny Zespół ds. Obrony Wolności Słowa to kolejny przykład bezsensownej pracy prawicowych posłów. Gremium zrzeszające 97 parlamentarzystów dbających – jak sama nazwa wskazuje – o pluralizm poza wyborem prezydium zebrało się 4 razy. Na ich spotkaniach gośćmi byli kolejno: naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, smoleńska redaktorka Ewa Stankiewicz, trotylowy Cezary Gmyz, tropiący esbeków Krzysztof Wyszkowski oraz były współpracownik Antoniego Macierewicza i historyk IPN Sławomir Cenckiewicz. W ramach wspomnianej obrony wolności słowa z ludźmi przedstawiającymi inny punkt widzenia, na przykład lewicowy lub liberalny, posłowie nie rozmawiali ani razu. Po zarzutach prawicy wobec SLD i Ruchu Palikota, jakoby obydwie partie zajmowały się zbędnymi sprawami, którymi niby ośmieszają Sejm, pragniemy zwrócić uwagę, że to przykościelna strona zajmuje czas ministrów pierdołami i obniża godność parlamentu poprzez jawne, bezczelne lobbowanie na rzecz interesów Kościoła katolickiego. Pytanie, co na to ich wyborcy… ŁUKASZ LIPIŃSKI
10
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Płać, mule! Ministerstwo Finansów przedstawiło założenia do projektu ustawy o zmianie ustawy Ordynacja podatkowa. Najwięcej emocji budzi zamysł przywrócenia w polskim systemie podatkowym tzw. klauzuli przeciwko unikaniu opodatkowania. Klauzula dotyczyłaby przedsiębiorców i miałaby polegać na tym, że organ podatkowy mógłby uznać, iż podatnik dokonał transakcji bez uzasadnionego powodu ekonomicznego, a głównym jego celem było uzyskanie korzyści podatkowej. W takim wypadku organ podatkowy mógłby samodzielnie określić zobowiązanie podatkowe (wyższe niż deklarowane przez podatnika), opierając się na zdarzeniu gospodarczym i adekwatnych do jego osiągnięcia konstrukcjach prawnych, oraz pominąć te, które uznałby za nieadekwatne lub zbędne do realizacji zdarzenia i uzyskania zamierzonego efektu gospodarczego. Ujmując rzecz prosto – organ podatkowy mógłby zakwestionować wysokość zobowiązania podatkowego, opierając się nie tyle na treści przepisu, ile na jego wykładni najbardziej niekorzystnej dla podatnika. Chociaż więc podatnik działałby zgodnie z literą prawa, to poniósłby sankcję za to, że wykorzystał prawo (źle sformułowane) po to, żeby zapłacić mniejszy podatek. Ciężar odpowiedzialności za jakość przepisów podatkowych zostałby zatem zręcznie przerzucony z barków ustawodawcy na plecy podatnika. Wspaniałe w swej prostocie, nieprawdaż? Polska jest wielką hodowlą mułów. Nierzadko można wyczuć, że
obywatel nie jest gospodarzem polskiego państwa, ale właśnie mułem, którego zadaniem jest uniesienie ciężaru funkcjonowania tego państwa. To nie państwo służy obywatelowi, ale muł ma służyć państwu. Jeżeli próbuje być sprytny, bezczelny albo zbyt niezależny (czyli wierzga), to się go smaga biczem. Politycy mają ochotę uprawiać anilingus na tyłku tego czy innego (na ogół tego) Kościoła? Płać, mule! Politycy chcą sobie sprawić igrzyska i postawić kolejny pomnik władzy (stadion, świątynię czy gmach urzędu)? Płać, mule! Politykom brakuje odwagi, żeby zabrać przywileje świętym krowom, a takoż brakuje im pieniędzy, żeby sfinansować funkcjonowanie ich folwarku? Płać, mule! Przykładem mentalności właściciela muła są działania Ministerstwa Finansów i jego szefa – Jana Vincenta Rostowskiego, zwanego popularnie profesorem (Kancelaria Premiera podaje na swojej stronie internetowej, że jest on „profesorem ekonomii”, chociaż w istocie jest żwawym magistrem, który jedynie zajmował stanowisko profesora – nigdy nie nadano mu takiego tytułu w rozumieniu polskich przepisów). Jeżeli pan magister i jego podwładni napiszą idiotyczny przepis, który pozostawia podatnikowi możliwość zapłacenia niższego podatku,
to kto ma ponieść za to odpowiedzialność? Wiecznie z siebie zadowolony pan magister? No skądże, gapcie! Muł, oczywiście! Pomysł wprowadzenia „klauzuli przeciwko unikaniu opodatkowania” stanowi groźbę nie dlatego, że jest niesprawiedliwy społecznie. Patrząc z perspektywy sprawiedliwości można nawet uznać, że to słuszne, aby ci, którzy są na tyle sprytni (i bogaci, bo trzeba mieć pieniądze na dobrych doradców podatkowych), że znajdują owe „cienie normatywne”, które rzucają za sobą źle skonstruowane przepisy – zapłacili podatek taki, jak wszyscy inni, którzy nie kierowali się sprytem (muł sprytny nie może być nagradzany kosztem mułów pokornych). Socjalistycznemu sercu idea walki ze spekulantami zawsze będzie miła – wybaczcie, Drodzy Czytelnicy! Pomysł ten dlatego jest groźny, że narusza pewną podstawową zasadę, a jest nią zasada rządów prawa. Jej immanentną częścią
Porady prawne Urzędnik a działalność gospodarcza Czy dyrektor Administracji Zasobów Komunalnych nie łamie prawa w zakresie zajmowania stanowiska samorządowego jako dyrektor, skoro jednocześnie – jako właściciel kamienicy – zarabia na opłatach czynszowych od osób prowadzących w jego budynku działalność gospodarczą? Do przedstawionego stanu faktycznego zastosowanie mogą znaleźć dwie ustawy – Ustawa o pracownikach samorządowych oraz Ustawa o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne. Pierwsza z podanych ustaw ma zastosowanie m.in. do pracowników
zatrudnionych na stanowiskach urzędniczych, w tym kierowniczych stanowiskach urzędniczych. Zgodnie z treścią art. 30 ustawy pracownik samorządowy zatrudniony na stanowisku urzędniczym, w tym kierowniczym stanowisku urzędniczym, nie może wykonywać zajęć pozostających w sprzeczności lub związanych z zajęciami, które wykonuje w ramach obowiązków służbowych, wywołujących uzasadnione podejrzenie o stronniczość lub interesowność, oraz zajęć sprzecznych z obowiązkami wynikającymi z ustawy. Konsekwencją naruszenia przez pracownika powyższego zakazu jest niezwłoczne rozwiązanie z nim stosunku pracy bez wypowiedzenia lub też odwołanie go z zajmowanego stanowiska.
Jeśli pracownik samorządowy prowadzi działalność gospodarczą, przepisy zobowiązują go do złożenia oświadczenia o prowadzeniu takiej działalności. Musi przy tym określić charakter prowadzonej działalności. Jeśli pracownik nie złoży takiego oświadczenia w ciągu 30 dni od jej podjęcia lub zmiany jej charakteru, naraża się na karę upomnienia albo nagany. Jeśli pracownik w oświadczeniu poda nieprawdę lub coś zatai, naraża się na odpowiedzialność karną. Ustawa o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne ma natomiast zastosowanie m.in. do wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, ich zastępców, skarbników gmin, sekretarzy gmin, kierowników jednostek organizacyjnych
jest pewność prawa. Skutki zaś niedookreśloności i nieprzewidywalności przepisów nie mogą rzutować ujemnie na bezpieczeństwo prawne obywateli, także w sferze ich zobowiązań podatkowych. Prosto mówiąc – wadliwy przepis podatkowy to problem państwa, a nie podatnika. Konserwatyści, do których należy pan mgr Rostowski, mają zadziwiającą skłonność do podważania czynami zasad, w które wiarę deklarują. Majstrowanie przy zasadach – a takim majstrowaniem jest właśnie pomysł klauzuli przeciwdziałającej obejściu przepisów podatkowych – prędzej czy później kończy się rozregulowaniem systemu prawa. System, który nie jest oparty na zasadach, gnije. Pan mgr Rostowski chce być tym, który to gnicie spowoduje. Cóż, każdy ma ambicje na miarę swoich możliwości. Co w tej całej historii jest najbardziej interesujące? Otóż w 2004 r. Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie K 4/03, w którym
uznał za niezgodny z Konstytucją RP (dokładniej – z jej art. 2 w zw. z art. 217) ówczesny art. 24b par. 1 Ordynacji podatkowej. Zakwestionowany przepis nadawał organom podatkowym prawo do pominięcia skutków czynności prawnych, z których dokonania może dla podatnika płynąć korzyść w postaci obniżenia wysokości zobowiązania podatkowego, podwyższenia nadpłaty lub zwrotu podatku. Czyli pomysł pana magistra i jego podwładnych był już kiedyś przedmiotem refleksji Trybunału i poległ. Mogą Państwo wobec tego zapytać, po co obywatel finansuje wysiłki urzędników, które skazane są z góry na porażkę w Trybunale Konstytucyjnym (a jeszcze szybciej – w sądach administracyjnych)? Odpowiedź akurat na to pytanie jest prosta. Bo to nie żaden obywatel, tylko muł. A ten ma nieść swojego właściciela, nie zaś wnikać w to, dokąd go niesie. Płać, mule! JERZY DOLNICKI
gminy, osób zarządzających i członków organów zarządzających gminnymi osobami prawnymi oraz innych osób wydających decyzje administracyjne w imieniu wójta (burmistrza, prezydenta miasta). Osoby te w trakcie zajmowania wskazanych stanowisk lub pełnienia funkcji nie mogą m.in. prowadzić działalności gospodarczej na własny rachunek lub wspólnie z innymi osobami, a także zarządzać taką działalnością lub być przedstawicielem czy pełnomocnikiem w prowadzeniu takiej działalności. Zakaz ten nie dotyczy działalności wytwórczej w rolnictwie w zakresie produkcji roślinnej i zwierzęcej, w formie i zakresie gospodarstwa rodzinnego. Jeżeli wskazany zakaz zostanie przez tę osobę naruszony, właściwy organ odwołuje ją albo rozwiązuje z nią umowę o pracę, najpóźniej po upływie miesiąca od dnia, w którym uzyskał informację o przyczynie odwołania albo rozwiązania umowy o pracę.
O tym, czy doszło do naruszenia przepisów którejś ustawy, decyduje organ nadrzędny. W przypadku Ustawy o pracownikach samorządowych ocenie będzie podlegać, czy działalność podejmowana przez dyrektora pozostaje w sprzeczności z zajęciami wykonywanymi w ramach obowiązków służbowych, wywołującymi uzasadnione podejrzenie o stronniczość lub interesowność. Należy sprawdzić, czy działalność gospodarcza dyrektora może mieć wpływ na podejmowane przez niego decyzje jako dyrektora Administracji Zasobów Komunalnych. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
W
spominaliśmy już na łamach „FiM” (20/2013) o nowym pomyśle Platformy Obywatelskiej na legalizację związków partnerskich, a może raczej na ich zablokowanie. Chodzi o to, że związki miały być zawierane w USC, a będą zastąpione „umowami partnerskimi” tworzonymi u notariusza. Umowy te mają być czymś w rodzaju spółki cywilnej. Innymi słowy, związki zostaną zalegalizowane w taki sposób, że forma ich zawarcia i trwania przestanie być związkiem w sensie rodzinnym, partnerskim właśnie, a będzie przypominała instytucję biznesową. Jest to idea na tyle kuriozalna, że aż warta szerszej refleksji. Nie tylko dlatego, że daje niewiele uprawnień osobom zawierającym taką umowę i jeszcze mniej satysfakcji, o czym pisze profesor Jan Hartman w felietonie na str. 25. Odczłowieczenie rodziny i sprowadzenie jej do czegoś w rodzaju podmiotu gospodarczego jest bowiem kolejnym etapem wdzierania się mentalności komercyjnej do każdej dziedziny życia. Jeśli ustawa w takiej formie wejdzie w życie, będzie to swoiste ukoronowanie długiego procesu mentalnej rynkowej obróbki, jakiej jesteśmy poddawani od ćwierćwiecza. Byłby to wielki sukces liberalnych konserwatystów, a tak naprawdę – ich gigantyczna kompromitacja i klęska. Niżej wyjaśnię, skąd taki paradoks.
Wszystko na sprzedaż? Mentalność rynkowa zwana także neoliberalną polega m.in. na wierze, że mechanizmy gospodarcze są najlepszym narzędziem rozwiązywania wszelkich problemów. Nie tylko ekonomicznych, ale także zdrowotnych, społecznych, edukacyjnych, a nawet osobistych. Wszystko ma być oceniane z punktu widzenia zysku, najlepiej jak najszybszego: nie tylko praca firm, ale również takie rzeczy jak działalność lecznicza, pedagogiczna, a także relacje międzyludzkie, w tym rodzinne i przyjacielskie. Nawet samo życie człowieka ma być czymś w rodzaju działania przedsiębiorstwa: dokonuje się inwestycji w siebie poprzez zakup odpowiedniej edukacji, kursów, szkoleń, treningów i wizyt u kosmetyczek, a także zawiązanie więzi z odpowiednimi osobami. Tworzone są one po to, aby przynieść w określonym czasie oczekiwany zysk. Nie ma tu miejsca na sentymenty. Kto słabszy, mniej atrakcyjny, pozbawiony seksapilu, sukcesu, ten musi odpaść i pójść na przemiał (bezrobocie, przytułek, śmietnik życia). Kto się zlituje, temu spadną dochody i zyski – jedyna dopuszczalna forma życiowego sukcesu. I tak życie powoli zamienia się w pozbawiony sentymentów wolny rynek. Nic dziwnego, że pozorni zwycięzcy w tym zwariowanym wyścigu stają się w końcu stałymi klientami
psychiatrów. Jak długo można żyć bez normalnych stosunków międzyludzkich – bez miłości, szczerości i przyjaźni? I jaka jest jakość tego życia? Ludzie szczury giną zagryzione na trasie wyścigu lub spadają ze szczytów, na które wspięli się po cudzych karkach. Wiara wolnorynkowa, totalna pochwała wszechkonkurencji i wszechrywalizacji jest głoszona w Polsce głównie przez tzw. liberałów i liberalnych konserwatystów. Nie tylko
PATRZYMY IM NA RĘCE weterani stoją za rozmaitymi eksperymentami z komercjalizacją. To właśnie im „zawdzięczamy” eksperyment z prywatyzacją emerytur, czyli z OFE (wtedy należeli do AWS i Unii Wolności). Już wiemy, że była to tragiczna pomyłka o groźnych skutkach, które zatrują życie milionom ludzi przez kolejne dziesięciolecia. Bo emerytura to nie marchewka, o czym nie pamiętają zwolennicy prostych wyjaśnień funkcjonowania świata.
z „Krytyki Politycznej”. Także i tę charakterystyczną śmiesznostkę, że jeszcze za czasów pani minister zdrowia Ewy Kopacz chciano zabronić wolontariuszom pracy w hospicjach. Dlaczego? Bo byliby oni „nieuczciwą konkurencją” dla podmiotów gospodarczych, w których tacy darmowi ochotnicy nie pracują. Szpitale i domy opieki miały być – według PO – po prostu firmami przynoszącymi przede wszystkim zysk. Profit dla właścicieli, a nie
11
konserwatyzmu. Tak oto handlarze trafili do świątyni z pełnym błogosławieństwem jej arcykapłanów, za których mają się konserwatyści. To prawdziwy rechot historii. Trudno dziś przewidzieć, jakie byłyby mentalne skutki takiego eksperymentu. Wydaje się, że komercjalizacja doprowadzi do degradacji wartości rodziny. Kto jest społecznie zdegradowany, a taki jest cel PO wobec związków partnerskich, ten w końcu ma się za zdegradowanego
Spółkowanie prawicy Od ćwierćwiecza narasta w Polsce proces urynkowienia wszechrzeczy. Teraz rzekomi promotorzy „tradycyjnych wartości” postanowili na wolny rynek puścić samą rodzinę. W formie spółki. tych z prawej strony, bo znajdziemy ich również w SLD i Ruchu Palikota. Właściwie wszyscy już tą propagandą jesteśmy w większym lub mniejszym stopniu zarażeni. Ona sączy się ze szkół, mediów i reklam. Zewsząd – także z domowych pieleszy. Tymczasem uznawanie rynkowej metody podejścia do życia za panaceum na wszelkie problemy zostało już wielokrotnie skompromitowane. Nawet na gruncie ekonomii, skąd wiara ta wzięła swój początek. Okazało się bowiem, że nie zawsze rozwiązania w pełni rynkowe są najlepsze. Nie zawsze pracuje się tylko dla finansowego zysku i nie każdą firmę „na minusie” trzeba od razu zamknąć, bo czasem jej likwidacja jest społecznie o wiele bardziej kosztowna niż podtrzymywanie. Poza tym zapomina się, że to, co jest dobre w handlu serem lub pietruszką, nie zawsze sprawdza się na przykład przy sprzedaży gazet. Dowód? Niemal wszędzie na świecie dane tytuły prasowe są sprzedawane za tę samą cenę. Za „FiM” płacicie 4,20 zł w każdym kiosku – w Zakopanem, Ustce i w Warszawie – niezależnie od tego, kto jest jego właścicielem. Czy to jest wolnorynkowe? Oczywiście, że nie. Ale tak jest lepiej z wielu powodów. Jednak już w handlu marchewką ta sama zasada nie obowiązuje – jest ona dostępna w różnych miejscach w rozmaitych cenach. I bardzo dobrze, bo to wychodzi na korzyść zarówno jakości sprzedawanej marchewki, jak i handlowcom oraz klientom. Należy tylko pamiętać, że nie wszystko na świecie można traktować jak marchewkę…
Oszustwo komercjalizacji Ludzie, którzy z rodzin żyjących w związkach partnerskich chcą zrobić spółki, pochodzą z PO. Jest to środowisko skrajnie rynkowe, którego
Tak samo skończyła się komercjalizacja szkolnictwa, w której prywatne szkoły średnie i wyższe produkują za ciężkie pieniądze tysiące nic niewartych dyplomów. Okazuje się, że najlepsze szkoły w kraju to najczęściej placówki „nierynkowe” i uczelnie publiczne. Czy to nie dziwne? Dlaczego dzieci z liberalnych polskich elit wolą studiować na dziennych, nierynkowych studiach na Uniwersytecie Warszawskim, a nie na rynkowej „wieczorówce”, albo w „Wyższej Prywatnej Szkole Mydła i Powidła”? Dlaczego najlepsza na świecie telewizja to państwowa BBC, a nie na przykład wielka prywatna FOX News, propagandowa szczekaczka prawicy? Bo nie wszystko, co urynkowione i sprywatyzowane, jest ze swej natury lepsze jakościowo, skuteczniejsze lub bardziej efektywne. Przykładem niech będzie najbardziej skomercjalizowany na świecie system ochrony zdrowia w USA, który jest zarówno droższy, jak i mniej efektywny od publicznych systemów zachodnioeuropejskich, które zapewniają ogółowi społeczeństwa lepsze zdrowie i dłuższe życie. Tymczasem PO także w tej dziedzinie brnie w komercjalizację. Proponuje się nam prywatne ubezpieczenia, na które oczywiście stać będzie tylko niektórych. Bo ponoć na ubezpieczenie powszechne już nie mamy dosyć publicznych środków. Może się jednak okazać, że nie będzie nas stać na skutki jego zaniechania. Nieleczeni ludzie będą wcześniej odchodzić na zasiłki i renty. Trzeba będzie ich i tak w końcu leczyć z publicznej kasy. Tyle że dłużej i kosztowniej, bo ich stan będzie gorszy, niż gdyby trafili do służby zdrowia wcześniej. Czy stać nas na to? Czy minister Bartosz Arłukowicz to podliczył? Szalone pomysły komercjalizacyjne PO w służbie zdrowia przypomniał niedawno dr Adam Ostolski
zdrowie i dobrą opiekę dla pacjentów. Widać więc, że kupiecka mentalność ma wyprzeć wszystko, wszelkie inne względy i korzyści. W tym wypadku ogromne dobro, jakie przynosi „nierynkowa” praca wolontariuszy zarówno chorym, jak i ich opiekunom. Ma być rynkowo i już, choćby po trupach…
Rodzina jako firma Ta sekciarska mentalność, zamieniająca życie w piekło i generująca zbędne koszty oraz cierpienia, dopadła wreszcie rodzinę – rzekomo świętą twierdzę polskich liberalnych konserwatystów. Jak wiemy z niezliczonych przykładów, rodzina jest dla nich najwyższą wartością, dopóki nie przytrafi im się okazja do założenia kolejnej – z bardziej atrakcyjną partnerką. Wszak rynek zawsze ma rację, a lepszy „towar” wypiera gorszy! Żywym pomnikiem tej mentalności rynkowo-konserwatywnej jest Kazimierz Marcinkiewicz (patrz foto). Zamiana związku partnerskiego, czyli rodziny funkcjonującej na nieco innych zasadach niż formalne małżeństwo, w spółkę zawiązywaną u notariusza jest właśnie jednocześnie triumfem i upadkiem polskich konserwatystów. Triumfem, bo panowanie rynku udało im się rozciągnąć na wszystko, także na rodzinę. Klęską – bo rodzinę opiewano jako największą świętość
i żyje jak człowiek gorszego gatunku. I jeśli ktoś sądzi, że to się zakończy tylko na rodzinach opartych na umowie partnerskiej, ten jest w błędzie, bo społeczeństwo to system naczyń połączonych. Rodziny „partnerskie” nie żyją w społecznej próżni, lecz wśród innych rodzin. Zatem jeśli coś w sprawie związków partnerskich jest atakiem na rodzinę, to jest to z pewnością ten właśnie pomysł PO. Kto chce naprawdę szczerze wywyższyć trwałe związki międzyludzkie, ten powinien zadbać, by każda forma życia rodzinnego cieszyła się opieką, wsparciem i szacunkiem możliwie jak największym. Z tego m.in. powodu konserwatywny premier David Cameron chce w Anglii legalnych małżeństw jednopłciowych. Bo ceni instytucję małżeństwa i chce jej dla maksymalnie dużej liczby ludzi. Jeśli ktoś lubi rodzinę, a nie jest tylko pseudokonserwatywnym kabotynem, ten będzie chronił związki partnerskie i nie zamieni ich w żadne żałosne spółki cywilne. Zwolennikom komercjalizacji rodziny chciałbym zadać jeszcze takie oto pytanie. Czym – waszym zdaniem – będą dzieci „wspólników” (tak to się ma nazywać!) urodzone lub wychowywane w takiej „spółce”? Zyskiem? Przychodem? Kosztem? Wyposażeniem stałym? A może w końcu tylko masą upadłościową? MAREK KRAK
12
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Skok na TVP Czy reforma TVP polegająca na przeniesieniu 550 twórców do firm zewnętrznych to próba prywatyzacji spółki? Pracownicy są w szoku, związkowcy grożą strajkiem, a politycy mówią o „rzezi polskiego dziennikarstwa”. Zarząd TVP zabrał się do reform: zapowiedział przeniesienie 550 z 3480 etatowych pracowników spółki do firm zewnętrznych. Chodzi o twórców: 400 dziennikarzy oraz po kilkudziesięciu operatorów, dźwiękowców, montażystów. Trafią oni do wyłonionej w przetargu firmy, która przez pierwszy rok dostawać będzie od TVP fundusze na świadczenia pracownicze. Przez te 12 miesięcy warunki zatrudnienia przeniesionych osób pozostaną niezmienione. Potem mogą trafić na bruk. Zarząd uzasadnił zmiany koniecznością „poprawy realizacji procesów organizacyjnych i wzrostu efektywności ekonomicznej spółki”.
gospodarstw domowych, a powinno – blisko 4 mln. Minister kultury Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że w czerwcu powstanie projekt ustawy o finansowaniu mediów publicznych, jednak przyznał, że termin ten należy traktować orientacyjnie, ponieważ „przygotowanie ustawy wymaga wiele pracy” i nie warto się spieszyć, bo „każdy błąd może być wykorzystany do zakwestionowania aktu prawnego przez władze UE”. Nikt się więc nie spieszy, choć zapowiedzi powstania projektu słyszymy od marca 2012 r. Tymczasem telewizja ledwo zipie i stąd kolejne projekty reform, m.in. plany przeniesienia twórców do firm zewnętrznych.
Bida z nędzą
Dziennikarz tymczasowy
Prezes Juliusz Braun (związany z PO) liczy na oszczędności sięgające 15 mln zł rocznie. Zapewnia, że reforma opracowana razem z Ewą Ger (fot. obok), dyrektor biura ds. zarządzania zasobami ludzkimi, nie doprowadzi do wyprzedaży firmowego majątku ani do tego, by się kogoś pozbyć. Podkreśla, że restrukturyzacja telewizji trwa od lat, zwolniono już 859 osób, głównie pracowników administracji. Mimo to TVP ledwo dyszy, a jej straty są porażające: w 2011 r. – 88 mln zł, a w 2012 r. – już 218,8 mln zł. Podobno obecnie jest na plusie, choć telewizja zwykle miewa niezłe wyniki finansowe w pierwszym półroczu (na tyle wystarcza pieniędzy pozyskanych z abonamentu, sprzedaży reklam, umów sponsorskich i handlu prawami telewizyjnymi), a w drugim – zaciska pasa. Zarząd próbował wyjść z długów: opracował plany naprawcze, polegające m.in. na nieprzedłużaniu wygasających kontraktów, cięciu kosztów materiałów biurowych i sprzedaży nieruchomości. Rezultaty były mizerne: udało się sprzedać zaledwie jedną nieruchomość za kilkaset tysięcy złotych. Kasy na telewizję nie ma i nie będzie – wszak premier Donald Tusk apelował o niepłacenie abonamentu, nazywając go „haraczem”. W efekcie płaci go 1,7 mln
Te ostatnie budzą wiele kontrowersji. Związkowcy oskarżają zarząd o działalność na szkodę firmy oraz o podejmowanie decyzji dających duże pole do nadużyć finansowych. – Ta reforma to wstęp do prywatyzacji
– stwierdziła Barbara Markowska, szefowa Związku Zawodowego Pracowników Twórczych TVP Wizja, zapowiadając dwugodzinny strajk, choć jeszcze nie wiadomo, kiedy do niego dojdzie. Prawdopodobnie dołączą doń reprezentanci sześciu innych
Juliusz Braun – na zdjęciu: z lewej
związków funkcjonujących w spółce. Pracownicy boją się reform i rozsyłają listy protestacyjne: „Telewizja bez dziennikarzy, montażystów, charakteryzatorów, grafików to absurd! Naszym zdaniem to kolejny krok do likwidacji Telewizji Publicznej. Wyrzucenie dziennikarzy z TVP to również zamach na niezależność tej instytucji. Pod pretekstem zmian strukturalnych de facto będą realizowane zwolnienia grupowe bez odpraw. Zamiast prawdziwej restrukturyzacji mamy handel ludźmi”. Chcą też poznać nazwy mitycznych „firm zewnętrznych”. Zarząd wyjaśnia, że przetargu jeszcze nie było, ale po Woronicza już krąży plotka, że rozmowy z firmami outsourcingowymi trwają. Pracownicy plotkują, że być może wygra go jedno z trzech przedsiębiorstw: EGER Kompetencje, zajmująca się „zarządzaniem kapitałem ludzkim”, której współwłaścicielem jest właśnie… dyrektor Ger; spółka ATM produkująca seriale i widowiska (wyprodukowała m.in. orędzie Donalda Tuska z 2008 r.; zrealizowała też liczne produkcje dla TVP, na przykład serial „Tancerze”) lub agencja pracy tymczasowej Work Service, stworzona przez byłego senatora PO Tomasza Misiaka, który musiał odejść zarówno z partii, jak i z Senatu, gdy okazało się, że jego spółka zdobyła kontrakt na obsługę zwalnianych stoczniowców.
Wkrótce poznamy zwycięzcę przetargu i dowiemy się, czy plotkarze mieli rację, czy tylko fantazjowali. Pracownicy są też ciekawi, kto odejdzie z firmy, a kto w niej zostanie. Warto wspomnieć, że w ramach TVP funkcjonują kuriozalne stacje i redakcje: na przykład współfinansowany corocznie przez MSZ kanał Biełsat, czyli pierwsza niezależna telewizja dla Białorusi („FiM” 9/2013), której szefuje Agnieszka Romaszewska-Guzy, córka Zbigniewa Romaszewskiego, byłego senatora PiS, obecnego członka Trybunału Stanu. Kiedy w tym roku na kanał zabrakło pieniędzy, o fundusze dla Biełsatu apelowali m.in. Jerzy Buzek (PO), Jacek Saryusz-Wolski (PO) oraz Marek Migalski (PJN). Warto wspomnieć, że w ramach TVP działa też kanał Polonia, również
współfinansowany przez MSZ i nadający dla Polaków mieszkających poza granicami kraju – Polonia mogłaby stworzyć odrębne pasmo dla Białorusinów, ale tego nie robi. W telewizji działa także redakcja katolicka oraz redakcja ekumeniczna, przygotowująca programy dotyczące 7 Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej (prawosławny, ewangelicko-augsburski, ewangelicko-reformowany, ewangelicko-metodystyczny, baptystyczny, polsko-katolicki i mariawicki). Ich istnienie jest przejawem dyskryminacji nie tylko ateistów, lecz także Żydów, muzułmanów czy buddystów. Wątpliwe jednak, by kiedykolwiek zniknęły – po tym, jak Braun zaprezentował swe reformy sejmowej Komisji Środków Przekazu, posłowie PiS wyli z oburzenia: Marek Suski
Działania Zarządu TVP SA są zgodne i niezgodne z ustawą o radiofonii i telewizji z grudnia 1992 r. Wtedy Sejm przyjął obowiązujący do dziś pokraczny model mediów publicznych. Ustawą nakazał im pełnić misję edukacyjno-kulturalną, ale funkcjonowanie ich oparł na kodeksie handlowym, jak wszystkich spółek w naszym kraju. Taki model od początku groził konfliktem. Zmiana tej sytuacji przez Sejm w latach 2002–2004 nie udała się, bo w tym czasie pojawiła się „afera Rywina” i przy okazji bardzo dobry projekt nowelizacji ustawy przepadł. Z biegiem lat wpływy z abonamentu radiowo-telewizyjnego malały i media publiczne, zwłaszcza telewizja, stawały się komercyjnymi mediami publicznymi. Premier Tusk nie krył, że nie widzi potrzeby utrzymywania mediów publicznych. Wezwał w 2008 r. do niepłacenia abonamentu i zerwał porozumienie PO-SLD na rzecz wprowadzenia powszechnego, symbolicznego podatku na media publiczne. Obecne działania Zarządu TVP SA są krokiem do prywatyzacji mediów publicznych. Telewizję bez etatowych pracowników, ale z udziałami w rynku medialnym, łatwiej i szybciej będzie sprzedać komercyjnym koncernom. Zwłaszcza że nie ma w Polsce zakazu koncentracji mediów, czyli koncern prasowy może kupić u nas telewizję, co w większości państw UE jest zakazane. Piotr Gadzinowski, członek Rady Programowej TVP SA, były poseł SLD
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r. zapowiadał „rzeź polskiego dziennikarstwa”, a Barbara Bubula porównała plany zmian w TVP do ceremonii pogrzebowej. Sądząc po histerycznej reakcji posłanki Anny Sobeckiej (PiS) na określenie Jana Pawła II „złotym cielcem” na łamach telewizyjnej telegazety (patrz str. 9), można przypuszczać, że próba likwidacji redakcji katolickiej mogłaby mieć skutki gorsze od wybuchu bomby atomowej.
„Pijak i degenerat” Związkowcy dwukrotnie zapraszali Brauna i Ger na rozmowy mające wyjaśnić wszelkie wątpliwości, a ci dwukrotnie nie przyszli. Zamiast tego powstała infolinia i biuletyn poświęcony zmianom. Władze unikają spotkania z załogą, więc ta plotkuje na potęgę, tym bardziej że rewolucja zbiegnie się w czasie z reformą struktury TVP. Ma ona polegać na powołaniu od lipca dwóch strategicznych jednostek: Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI) oraz Agencji Produkcji Telewizyjnej i Filmowej. Zdaniem Ger może dojść do redukcji istotnych etatów: wicedyrektorów, kierowników i zastępców kierowników. – Chodzi o kilkadziesiąt osób – mówiła branżowemu portalowi Press. Warto wspomnieć, że kierownik niszowego kanału zarabia minimum 6 tys. zł; tak więc jest o co powalczyć. Po spółce już krążą donosy przedstawiające „funkcyjnych” w jak najgorszym świetle. Do „FiM” dotarł na przykład list opisujący jednego z kandydatów na szefa TAI jako alkoholika o psychopatycznej osobowości. Nic dziwnego, że pracownicy chcą znać podstawy podejmowania decyzji personalnych. Ich zdaniem w TVP mało kto jest rozliczany z efektów pracy, tak więc wpadki nie zawsze kończą się zwolnieniem. Prezes Braun sam przyznaje, że przez ostatnie dwa lata nie odniósł większych sukcesów w reformowaniu spółki, ale trwa na stanowisku. Karol Małcużyński, kierownik redakcji zagranicznej, nie stracił posady, choć nie pokazał historycznego skoku Felixa Baumgartnera z wysokości 39 km. Widowisko to wyemitowała konkurencja, czyli stacja TVN24, zyskując rekordową, ponad 3-milionową oglądalność, a aferę ujawniła „Gazeta Wyborcza”. Opisywana przez nas Liliana Sonik („FiM” 8/2013), wicedyrektor TVP Info, żona europosła Bogusława Sonika (PO), nie została zwolniona, chociaż komentowała katastrofę smoleńską w konkurencyjnej stacji TVN24, czyli w praktyce złamała zakaz konkurencji, a podwładni zarzucili jej unikanie pracy w piątki. Ówczesna rzecznik Joanna Stempień-Rogalińska zapewniała nas wtedy, że przeprowadzono dochodzenie i zarzuty się nie potwierdziły. Zaś od kwietnia 2010 r. w spółce obowiązuje zakaz zatrudniania osób, które nie posiadają umiejętności przydatnych firmie. Mimo to pojawiło się sporo nowych twarzy, a pracownicy
zastanawiają się, na jakiej podstawie je zatrudniono. Pamiętają dziennikarską prowokację Pawła Mitery, który zdołał podpisać z TVP kontrakt na produkcję programu na podstawie fałszywych rekomendacji, wysłanych rzekomo z kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Podobno to był wypadek przy pracy… Ludzie z Woronicza zastanawiają się też, czy przeniesienie pracowników będzie równoznaczne z przekazaniem produkcji do firm zewnętrznych, a to właśnie na produkcji i reklamach zarabia się w telewizji. Wyprodukowanie 10-minutowego reportażu dla małego kanału tematycznego to koszt rzędu 10 tys. zł. Takie widowiska jak „The Voice of Poland” kosztują miliony. Zarabia się też na obrocie prawami telewizyjnymi niezbędnymi do emisji programów. – Ciekawe, kto będzie właścicielem praw do audycji robionych przez przeniesionych twórców – zastanawia się Magdalena, od 30 lat związana z TVP. To ważne pytanie, bo handel prawami telewizyjnymi jest gigantycznym biznesem – PZPN sprzedało prawa telewizyjne i marketingowe na mecze reprezentacji Polski na lata 2010–2020 za 100 milionów euro. Prezes Braun uznał zarzut dotyczący przenoszenia produkcji „na zewnątrz” za absurdalny. To, że w spółce nie dzieje się najlepiej, widać gołym okiem – wystarczy włączyć telewizor. Telewizja Polska ma 12 kanałów, większość z nich emituje powtórki i archiwalia. Spółka prawie niczego nie tworzy, tylko kupuje licencje na widowiska albo na prawa do emisji seriali oraz filmów. Pytanie jednak, kto ma te zmiany przeprowadzać. Czy na pewno obecny prezes? Aleksandra Jakubowska przypomniała na łamach portalu Lewica.24, że dekadę temu Juliusz Braun, ówczesny przewodniczący KRRiT, pochylał się nad projektem ustawy o radiofonii i telewizji, jej zdaniem zawierającym pułapki, które miały dać możliwość prywatyzacji części telewizji publicznej. Napisała, że „z komputera przewodniczącego KRRiT zniknęło słowo dwa” odnoszące się do obowiązku emitowania przez TVP dwóch ogólnopolskich programów. Pisze, że zasięgnęła opinii ministra skarbu, z której wynika, że zapisy skonstruowane w Krajowej Radzie umożliwiały sprzedaż majątku danego programu, czyli na przykład: know-how, ramówki i przekazanie Krajowej Radzie częstotliwości. Czy Jakubowska ma rację? Obecny prezes dekadę temu bił się w piersi i przysięgał, że nie majstrował przy ustawie, a zarzuty dotyczące próby prywatyzacji Dwójki nazywał „pomówieniami”. Faktem jest, że nie postawiono mu oficjalnych oskarżeń i uznano go za „czystego”. Dziś prezes też składa obietnice. Podobno wszystkie wielkie wydarzenia zdarzają się dwa razy: najpierw jako tragedia, a potem – farsa. Ciekawe, czy powiedzenie to sprawdzi się też w tym przypadku. MZB
A TO POLSKA WŁAŚNIE Kto jest winien niedotrzymania obowiązków i pochowania zmarłego ledwie… 5 cm pod ziemią, nie bacząc na związane z tym zagrożenia? Sprawę bada prokuratura. Roman Osada, pensjonariusz domu Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Ostrowie Wielkopolskim, był od wielu lat skłócony z rodziną. Ich drogi rozeszły się do tego stopnia, że krewni zostali w rodzinnym Poznaniu, a on zniknął bez śladu. Po latach rozłąki rodzinie udało się dowiedzieć, że ich bliski zmarł w 2005 r. Prawdopodobnie nikomu nie wspominał, że ma krewnych, został więc pochowany przez urzędników. O jego śmierci rodzina dowiedziała się niemal po 8 latach poszukiwań. Ciało złożone w trumnie spoczęło na cmentarzu parafialnym przy ul. Bema w Ostrowie Wielkopolskim. Przez te wszystkie lata nikt nie interesował się grobem. Był zarośnięty trawą i chwastami. W czasie czyszczenia mogiły Włodzimierz Grobelny, kuzyn zmarłego, uderzył małą łopatką w coś twardego... – Okazało się, że zahaczyłem o trumnę! Ona była ledwie przysypana ziemią. No, może było jej jakieś 5 centymetrów. A patrząc na tabliczkę przybitą do wieka
13
zmarłych (Dz.U. z 2000 r. Nr 23, poz. 295, z późn. zm. 2) według paragrafu 10, ustępu 1, groby ziemne powinny mieć następujące minimalne wymiary: długość – 2,0 m, szerokość – 1,0 m, głębokość – 1,7 m. Według tego rozporządzenia nawet urny w grobach ziemnych powinny znajdować się na głębokości minimum 0,7 metra! Na cmentarzu w Ostrowie mamy ryzyko zatruć wielu ludzi odwiedzających groby. W książce wybitnego francuskiego antropologa i etnologa Louisa-Vincenta Thomasa pt. „Trup. Od biologii do antropologii” czytamy, że „zwłoki wydzielają cuchnące gazy roznoszące bakterie gnilne (zjawisko to określa się mianem »pośmiertnego krążenia«). Rozkład wytwarza szereg gazów: metan, dwutlenek węgla, azot, wodór, siarkowodór. Jeśli trumna nie jest zaopatrzona w wywietrzniki, gazy mogą doprowadzić do jej rozsadzenia”. Chodzi również o tzw. „trupi jad”, czyli ptomainy (np. kadaweryna i putrescyna). Te substancje są silnie toksyczne, mają bardzo negatywny wpływ na układ nerwowy oraz układ krążenia. Przebywanie w okolicy zwłok naraża ludzi na rozmaite zachorowania i zatrucia. Nie wiemy także, czy zmarły chorował i co było przyczyną jego śmierci. Wspomniana ustawa o cmentarzach mówi, że „zwłoki osób zmarłych na niektóre choroby zakaźne powinny być natychmiast po stwierdzeniu zgonu usunięte z mieszkania i pochowane na najbliższym cmentarzu w ciągu 24 godzin od chwili zgonu”.
Pogrzeb powierzchowny trumny, wygląda, że na dodatek pochowali Romana odwrotnie – nogami w stronę krzyża. Jak ktoś mógł do czegoś takiego dopuścić? Pogrzeb odbył się 31 grudnia, więc może ziemia była za twarda, a bez pieniędzy od rodziny komuś po prostu nie chciało się kopać? – pyta retorycznie krewny pochowanego. Okazuje się, że wskazanie odpowiedzialnych za skandaliczne potraktowanie zmarłego nie jest proste. W domu ostrowskiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta jeden z pracowników biura powiedział, że to było dawno i on już nie pamięta. – Zwykle tymi sprawami zajmuje się rodzina, a jak nie ma rodziny, to robi to miejscowy MOPS. Trudno wymagać, żebyśmy teraz pamiętali, jakiej firmie zlecono wówczas pochówek – usłyszeliśmy. We wskazanym MOPS-ie również nikt nic nie wie. – Faktycznie, finansujemy pochówki bezdomnych ludzi. Zlecamy to firmie pogrzebowej. Od wielu lat jest nią Zakład Pogrzebowy „Abram”. Niestety, nie posiadamy dokumentacji z 2005 roku, więc nie możemy wskazać, która firma wówczas zajmowała się pochówkami bezdomnych. Ostatnie dokumenty mamy z 2006 r. Te wcześniejsze zutylizowaliśmy – twierdzą. Zapewnili nas, że zadzwonią natychmiast, jak tylko znajdą umowy z firmami pogrzebowymi. Niestety, do zamknięcia tego numeru „FiM” nasz telefon wciąż milczał. Taki pochówek w oczywisty sposób tworzy zagrożenie sanitarne. W rozporządzeniu ministra infrastruktury z dnia 7 marca 2008 r. w sprawie wymagań, jakie muszą spełniać cmentarze, groby i inne miejsca pochówku zwłok i szczątków, czytamy, że na podstawie ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu
W ostrowskim sanepidzie złapali się za głowy, kiedy usłyszeli tę historię i zobaczyli zdjęcia grobu. Łukasz Ignaczak z sekcji higieny komunalnej powiedział nam, że interwencja na pewno zostanie podjęta, a stosowne dokumenty już leżą na biurku inspektora. Zarządzająca cmentarzem parafia Najświętszego Zbawiciela wciąż nie zajęła stanowiska w tej sprawie, a niewątpliwie powinna, ponieważ na pogrzebie z pewnością nie zabrakło księdza. Jeśli duchowny widział, jak „zakopywana” jest trumna, to można go traktować jak współwinnego. Czekamy również na informację na temat ewentualnej liczby podobnych pochówków. Przypomnijmy, że choć pan Osada był człowiekiem bezdomnym, to za jego pochówek ktoś zapłacił – byli to ostrowscy podatnicy. Pomijając już oczywisty aspekt humanitarny, tym bardziej nie ma powodu, aby potraktowano go gorzej niż innych zmarłych. Ilu podobnych samotnych ludzi, bez pieniędzy i wsparcia najbliższych jest po swojej śmierci tak traktowanych? A może przebywając na cmentarzach, wciągamy w nozdrza ich „zapach”? Sprawę zgłosiliśmy także do Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim. ARIEL KOWALCZYK
14
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
N
otowania PiS rosną w sondażach opinii społecznej. Dokładna analiza ich wyników wskazuje, że na partię Jarosława Kaczyńskiego chcą głosować coraz częściej… młodzi ludzie, którzy mówią, że w czasach jego rządów mieliśmy wysoki wzrost gospodarczy. Zapominają, że dobrą koniunkturę w latach 2005–2007 zawdzięczamy głównie wcześniejszym reformom podatkowym (ulgi inwestycyjne oraz na wdrożenie nowych technologii) przyjętym przez lewicowy rząd Marka Belki, napływowi funduszy unijnych i otwarciu zachodnich rynków na nasze
i średnich przedsiębiorców. Można by się zgodzić z tym propagandowym stanowiskiem PiS, gdyby nie fakt, że menedżerowie ci nie płacą i nie mają płacić od swoich wysokich uposażeń składek ZUS (jeśli osiągają dochody przekraczające 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia), choć mają prawo do korzystania ze świadczeń.
Podatkiem w biednych Powstałą w ten sposób dziurę w budżecie ZUS pokrywają zwykli pracownicy oraz drobni przedsiębiorcy. Eksperci PiS planują utrzymanie tego rozwiązania. Czy to zwykła
Przemysław Wipler
Jarosław Polskę załatw Szczaw może się stać po zwycięstwie PiS głównym pożywieniem milionów Polek i Polaków. Takie skutki niesie m.in. przygotowana przez ludzi Jarosława Kaczyńskiego reforma podatkowa. towary. Na całym świecie był wówczas szczyt koniunktury. Kolejne kraje UE otwierały swe rynki pracy dla pracowników z nowych krajów członkowskich, a emigranci wspierali finansowo pozostałe w ojczyźnie rodziny. Kwota tych transferów szacowana jest na minimum 16 miliardów złotych rocznie. I to są prawdziwe przyczyny tamtego rozkwitu. PiS młodych wyborców uwodzi także opowieściami o naprawie państwa, umożliwieniu awansu społecznego oraz o wprowadzeniu nowych sprawiedliwych podatków. Pod tym ostatnim hasłem oficjalnie kryje się przywrócenie trzeciej stawki podatkowej dla najlepiej zarabiających menedżerów krajowych i zagranicznych korporacji. Z analiz GUS wynika, ze ich pensje wielokrotnie przekraczają dochody większości małych
pomyłka w zbożnym dziele budowania bardziej solidarnego państwa? Uważna lektura dokumentów programowych partii Jarosława Kaczyńskiego wskazuje, że jest to w rzeczywistości element większego planu: demontażu resztek solidarności między obywatelami i pozostałości po państwie socjalnym. Jego elementem będzie także zniesienie w całości podatku dochodowego od osób fizycznych. Taki pomysł lansują wysłannicy PiS podczas kongresów dużego biznesu. Nie mówią o tym głośno w mediach, bo to może odstraszyć sporą część wyborców. Dla zwykłych ludzi współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego mają inną opowieść: o przywróceniu trzeciej stawki podatkowej dla najlepiej zarabiających. W rzeczywistości nie zamierzają tych planów zrealizować. W ukrywaniu prawdziwych
REKLAMA
NOW OŚĆ!
„Sensacyjna monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Zamówienia: Telefonicznie i przez internet
zamiarów i decyzji mają spore doświadczenie. Pod hasłami „Polski solidarnej” znieśli na wniosek profesor Zyty Gilowskiej podatek spadkowy od przejęcia dużych fortun. Podobnego rozwiązania nie stosuje się w żadnym państwie Unii Europejskiej. Dla zamożnych podatników wprowadzili też tak zwaną ulgę prorodzinną. Została ona skonstruowana tak, że ubożsi nie mieli i nie mają jak jej odliczyć. Bankowcy i deweloperzy otrzymali od prof. Gilowskiej rządowe wsparcie w ramach programu „Rodzina na swoim”. Formalnie był on adresowany dla młodych ludzi kupujących swoje pierwsze mieszkanie, ale w praktyce zabezpieczał interesy finansistów (rządowe dopłaty do drogich kredytów) oraz deweloperów (mogli oni swobodnie zawyżać ceny nowo wybudowanych mieszkań). Młodzi mieli tylko płacić i płacić. Dobrze zarabiającym menedżerom PiS zagwarantował od 2009 roku znaczącą obniżkę podatku, a stało się to przy pełnej aprobacie PO. W konsekwencji PIT w Polsce zamienił się z podatku progresywnego, gdzie zamożni płacą więcej, w podatek degresywny, w którym to ludzie ubodzy płacą proporcjonalnie więcej. Jest to w skali światowej system opodatkowania dochodów obywateli unikalny w swym dziwactwie i arogancji. Tak więc wygląda rzeczywista „Polska solidarna” po pisowsku. Zrozumiałe jest, że działaczom PiS nie zadrżała ręka, gdy podpisywali dokumenty dotyczące planów zniesienia PIT-u, czyli podatku od dochodów osobistych. Ma go zastąpić zryczałtowana 17-procentowa danina płacona przez pracodawców od kwoty funduszu płac. Eksperci skupieni wokół wpływowego posła PiS Przemysława Wiplera (dawniej działacz skrajnej Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego) dowodzą, że PIT jest podatkiem nieefektywnym i niesprawiedliwym. W swoim raporcie piszą: „Te same dokumenty sporządzają pracodawcy obliczający zaliczki na PIT oraz sami podatnicy. Urzędy skarbowe są
więc zalewane tysiącami deklaracji, których nie są w stanie zweryfikować. Utrzymanie pracowników aparatu skarbowego kosztuje nas zaś 2 miliardy złotych rocznie”. Sposobu wyliczenia tej ostatniej kwoty nie ujawnili. Można się z nimi zgodzić, że regulacje podatku dochodowego od osób fizycznych są w wielu miejscach niejasne, ale sporą winę za to ponoszą rządy PiS. Nie przeszkadza to posłowi Wiplerowi chwalić się, że „Prawo i Sprawiedliwość jest partią niskich, prostych i sprawiedliwych podatków, dążącą do tego, by zwłaszcza praca ludzka była jak najmniej obciążana daninami publicznymi”, a realizacji tego hasła ma służyć likwidacja podatku PIT. Nie dodaje, że w budżecie państwa pojawi się wtedy dziura na ponad 40 miliardów złotych. Eksperci PiS – dopytywani o sposób jej zasypania podczas majowego V Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach – oświadczyli, że ewentualny deficyt w budżecie wyrówna zrównanie stawek podatku VAT. Zaprzyjaźniony z posłem Wiplerem Robert Gwiazdowski z ultraliberalnego Centrum Adama Smitha wyliczył, że państwo na operacji podwyżki VAT zarobi ponad 90 miliardów złotych. Zapomniał jednak dodać, że oznacza to drastyczną podwyżkę cen żywności, książek, wielu czasopism i sprzętu rehabilitacyjnego. Ich opodatkowanie wzrośnie bowiem z 5 do 23 procent! A VAT płacą konsumenci. Dla tysięcy uboższych rodzin oznacza to katastrofę.
Powszechna bieda Z analiz Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, Polskiego Czerwonego Krzyża, Polskiej Akcji Humanitarnej oraz Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2012 r. w skrajnym ubóstwie żyło ponad 2,4 mln osób. W analizie rządowego Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych czytamy, że „rodziny te żyją na poziomie niepozwalającym na zaspokojenie
minimalnego standardu potrzeb, poniżej którego występuje zagrożenie życia człowieka w wymiarze biologicznym i psychofizycznym. Wciąż utrzymuje się bardzo wysoki wskaźnik liczby osób żyjących na poziomie tzw. minimum socjalnego. W odróżnieniu od innych państw Europy w Polsce do kwoty tego minimum nie wlicza się abonamentu RTV, kosztów łącza internetowego i biletów komunikacji miejskiej. Minimum socjalne obejmuje za to nieco lepszą żywność, środki czystości i raz na 2–3 lata kupno nowych ubrań czy butów. Na takim poziomie żyje 8–9 milionów Polek i Polaków. Głównie są to emeryci, renciści oraz rodziny z małymi dziećmi. Warto przy tym pamiętać, że jednym z postulatów podczas strajku w sierpniu 1980 r. było zrównanie najniższych emerytur i rent z kwotą minimum socjalnego. Jak dotąd ten postulat nie został spełniony. Co ciekawe, sporej części rodzin żyjących na granicy minimum biologicznego nie należą się żadne świadczenia z pomocy społecznej. Mają one bowiem – zdaniem ustawodawcy – zbyt wysokie dochody. W takiej sytuacji jest m.in. pani Katarzyna z Katowic, emerytka znana naszej redakcji i fundacji. Choć przez całe życie zarabiała dość dobrze, ZUS przyznał jej najniższą emeryturę, bo nie mogła dostarczyć odpowiednich zaświadczeń i poświadczeń ze wszystkich swoich byłych zakładów pracy. Jej akta pracownicze – zgodnie ówczesnym z prawem – zostały spalone (!), więc na rękę dostaje zawrotną kwotę 673 złotych. Na czynsz za komunalną kawalerkę wydaje 230 złotych, a za prąd płaci 100 złotych miesięcznie. Za refundowane przez państwo leki płaci co miesiąc 130 złotych. Dziennie na żywność zostaje 7 złotych i 10 groszy. Jest jednak „za bogata”, aby otrzymać świadczenie z pomocy społecznej. Groźba podwyżki cen żywności oznacza dla niej po prostu głód. Zwolennicy PiS-owskiej reformy podatkowej takim ludziom nie mają nic do zaoferowania, bo nie przewidują zwiększania budżetu na pomoc społeczną. Już dzisiaj w wielu gminach wypłaca się zasiłki w maksymalnej wysokości 20–30 złotych miesięcznie. Według polityków prawicy instytucje pomocy społecznej są zbędne, bo… służą do „inwigilacji obywateli”. Zamiast nich lepiej się sprawdzają prywatne, w tym kościelne, fundacje i stowarzyszenia. Rozwiązanie przygotowane przez aktywistów PiS doprowadzi do dalszego, radykalnego zwiększenia rozwarstwienia społecznego. Tak jak w Ameryce Łacińskiej w latach 80. XX w., gdzie towarzyszył temu wzrost liczby przestępstw i patologii społecznych (alkoholizm, narkomania, prostytucja), a zwalczanie tych skutków było bardzo kosztowne. Czy taki czarny scenariusz zrealizuje się również w Polsce pod coraz bardziej prawdopodobnymi rządami Kaczyńskiego? MP
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
15
Gwałcenie Lechem Każdego roku w rocznicę pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu demonstrują członkowie Stowarzyszenia Obywatelski Wawel. Protestują, żeby – jak mówią – dać wyraz swej pamięci dla błędnej, fatalnej decyzji biskupa Stanisława Dziwisza. To wcale nie jedyne w skali kraju protesty, kłótnie i spory, do których asumpt daje osoba byłego prezydenta oraz grono jego wyznawców. Ruda Śląska. „Ruda Śląska bez Kaczyńskich” – pod takim hasłem część mieszkańców prowadzi wojnę z władzami miasta. To dlatego, że nikt ich nie zapytał, czy chcą, aby miejskie rondo dostało imię Lecha. A władza była tak zdeterminowana, że błyskawicznie zmieniła lokalne prawo, które nie pozwalało, aby do nazewnictwa ulic używać imion osób zmarłych wcześniej niż przed 5 laty. – Górnicy, którzy zginęli w kopalni Halemba w 2006 r., bardziej przysłużyli się miastu, aniżeli para prezydencka, która odwiedziła je tylko dwa razy, właśnie w związku z tą katastrofą – uzasadnia Rafał Orestes-Janowski. Mieszkańcy zaczęli więc zbierać podpisy pod petycją o cofnięcie decyzji radnych. Zebrali ich ponad 1600. Z tym dorobkiem udali się do prezydent miasta Grażyny Dziedzic. Ta złożyła projekt uchwały uchylającej poprzednią decyzję rady. „Aby ich dobre imię nie było przyczyną niezgody społecznej w naszym mieście, licząc się ze zdaniem mieszkańców i uwzględniając ich argumenty” – napisała w uzasadnieniu. Radni jednak projekt prezydent zbyli milczeniem. Inicjatorzy protestu zapowiadają, że nie odpuszczą, nawet gdyby mieli dotrzeć do samego wojewody. – Nie chcemy posmoleńskiego cyrku w Rudzie Śląskiej! Są ludzie, którzy bardziej zasługują na to, żeby nazywać ich nazwiskiem rudzkie obiekty – tłumaczą. Nowy Sącz. Z propozycją obdarowania ronda imieniem Lecha wyszedł Artur Czernecki, tutejszy samorządowiec, swego czasu za niesubordynację i podskakiwanie lokalnym władzom PiS usunięty z szeregów partii. Idea nie spotkała się z nadmiernym sprzeciwem kolegów radnych. Jeden z nich, Józef Hojnor, zauważył nieśmiało, że energię mogliby włodarze skupić na sprawach bardziej realnych, gdyż rondo istnieje jak na razie jedynie w sferze marzeń dyrektora Miejskiego Zarządu
Dróg. No a poza tym Hojnor zauważył: – Miasto już jest nasycone symboliką smoleńską. W ratuszu jest tablica i popiersia obu prezydentów. Mamy głaz smoleński w Falkowej i chyba nie umarła inicjatywa budowy pomnika smoleńskiego koło kościoła św. Kazimierza. Lębork. Radnym z PiS-u mało było tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy. Wymyślili, aby miejski bulwar nazwać imieniem Lecha. Natychmiast zaatakowali ich koledzy z opozycji, którzy uznali, że taka inicjatywa to nic innego jak okazja do prężenia się w blasku reporterskich fleszy. Projekt na radzie upadł. Radni PiS niestrudzenie szukają innego miejsca do nazwania. Sopot. Lech i Maria Kaczyńscy dorobili się już w mieście parku. A że od przybytku głowa nie boli, postanowili lokalni PiS-owcy, że dołożą do niego jeszcze głaz. „W ocenie społecznej wszystko, co czynił za życia pan prezydent, wynikało z poczucia obowiązku wobec ojczyzny i odpowiedzialności za nią oraz bezgranicznego oddania się na jej służbę. W centrum swego działania stawiał człowieka, jego fundamentalne prawa i wolności będące dziedzictwem chrześcijańskiej Europy, odwołując
się przy tym do nauk bł. Jana Pawła II” – uzasadniali. Problem w tym, że ludzie kamienia nigdzie nie chcieli. Najpierw miał stanąć na skwerze, który już nosi imię innej ofiary katastrofy – posła PO Arkadiusza Rybickiego. Tej wieści nie przyjęła do wiadomości żona Rybickiego, która oświadczyła, że na skwerze jej
Fot. facebook.demotywatory.pl
Lech Kaczyński za życia nie był prezydentem wszystkich Polaków. Nie stał się nim także po śmierci, chociaż wielu chciałoby ów fakt przemilczeć.
męża może stać kamień, ale upamiętniający wyłącznie jego. Gorącą dyskusję, a nawet przerwę w sesji wywołał pomysł, aby głaz ustawić w istniejącym już w mieście parku Kaczyńskich. Ostatecznie i ta idea odpadła w przedbiegach, a kamień miał znaleźć swoje miejsce niedaleko sopockich cmentarzy. Na wieść o takim poniżeniu wycofała się z finansowania przedsięwzięcia Fundacja Tożsamość i Solidarność. Kamień jak na razie leży odłogiem. Oświęcim. Tu także obeszli się smakiem samorządowcy z Solidarnej Polski. Imieniem swojego prezydenta chcieli nazwać rondo. A to dlatego, że Lech Kaczyński był jakoby człowiekiem wielkich zasług i jeszcze większej szlachetności. Radni opozycji przekonać się nie dali, zaś mieszkańcy na forum lokalnej gazety storpedowali ideę błyskawicznie. W Oświęcimiu panuje już spokój. Słupsk. W centrum miasta rosną dwa dęby. Jeden nosi imię Marii, drugi – Lecha. Posadzili je zdesperowani lokalni działacze Prawa i Sprawiedliwości. Wcześniej długo namawiali lokalne władze, aby w bardziej godny sposób upamiętniły prezydencką parę. Bezskutecznie. Łódź. Miejscowi sympatycy PiS już przed rokiem wyszli z inicjatywą, aby przebudowywany Dworzec Fabryczny nazwać imieniem Lecha Kaczyńskiego. „Wypada przypomnieć,
iż minęły już dwa lata od tragicznej śmierci Prezydenta Polski – Lecha Kaczyńskiego. Jak do tej pory postać ta nie doczekała się w Łodzi godnego, symbolicznego upamiętnienia. Takim gestem mogłoby być nadanie imienia Lecha Kaczyńskiego remontowanego dworca Łódź Fabryczna, gdy już zostanie on oddany do użytku” – wyjaśniali. Zdziwieni inicjatywą byli chyba nawet sami pomysłodawcy, bo – jak na razie – przeszła bez echa i zginęła śmiercią naturalną. Poznań. Tu szykują nowe rondo, a wśród kandydatów do miana patrona znajduje się także były prezydent. Konkurencja zaś jest niebanalna: Krzysztof Skubiszewski, szef polskiej dyplomacji w latach 1989–1993, oraz dyrygent Stefan Stuligrosz, założyciel chóru „Poznańskie Słowiki”, obydwaj związani z miastem. Jeden z najdelikatniejszych komentarzy, jaki udało się znaleźć w tym temacie, brzmi: „Poznań to miasto z tradycjami, ma wielu zasłużonych dla niego obywateli, nie musimy sięgać po takie MIERNOTY, jak najgorszy w dziejach prezydent. Nie życzę sobie żadnej ulicy ani ronda w Poznaniu jego imienia”. Tak napisał „Kionrad” Lublin. Kiedy w marcu 2011 roku lokalni radni zdecydowali, że jeden z placów w centrum miasta dostanie imię Lecha Kaczyńskiego, wywołało to falę protestów. Mieszkańcy domagali się nawet zorganizowania w tej sprawie referendum. Referendum się nie odbyło, plac
imieniem byłego prezydenta nazwano, a resztę zweryfikowało życie. Plac Kaczyńskiego stał się mekką lokalnej chuliganerii. Połamane ławki, potłuczone butelki – to codzienność. Reszty dopełniają właściciele czworonogów, którzy – polskim zwyczajem – odchodów po swoich pupilach nie sprzątają. Gliwice. Tutaj o rondo dla Lecha wystarał się lokalny klub „Gazety Polskiej” oraz radni PiS. Oburzył się na świętokradztwo niedoszły senator… Prawa i Sprawiedliwości Marek Berezowski. „Jako członek Komitetu im. Lecha Kaczyńskiego muszę stanowczo zaprotestować przeciwko poniżaniu i profanacji imienia śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wykorzystano bowiem Jego imię do nadania nazwy małemu rondku na peryferiach centrum” – napisał w skardze do Jarosława. Prezes chyba jednak wojny o imię brata nie wypowiedział, bowiem tabliczka na rondku w Gliwicach stoi do dziś. Wrocław. Tu zaplanowano bulwar im. Marii i Lecha Kaczyńskich. Idea nie przeszła bez echa. „Porażka! Chory kraj! Niech zmienią nazwę państwa, banknoty i paszporty, żeby było do kompletu. Nakazać w każdym domu, aby wisiał wizerunek tej pary i służbę kontrolującą. Normalnie gwałcą nas tym Smoleńskiem i tymi Kaczkami” – pisze na lokalnym forum „Pepsi”. A dyskusja dopiero się zaczyna. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
16
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
ZE ŚWIATA
HEBRAJSKA KAMASUTRA Rewolucja seksualna w świecie ultraortodoksów żydowskich. David Ribner, rabin z tytułem doktora, napisał i wydał semicką Kamasutrę. Już sam tytuł – „Poradnik intymności fizycznej dla nowożeńców” – podnieca i budzi grzeszne myśli, chociaż przy nim chrześcijańskie podręczniki edukacji seksualnej to rozpasane porno. „Pragnąłem przekazać ludziom wiedzę, gdzie wkładać narządy płciowe, ale także co robić z rękami i nogami – deklaruje dumnie autor. – Jeśli nigdy nie oglądali żadnego filmu ani nie przeczytali żadnej książki, to skąd mieliby widzieć, co robić?”. Podręcznik rozpoczyna się od wyjaśnienia, jak są zbudowane ciała mężczyzny oraz kobiety i czym się różnią. Na dalszych stronach autor śmiało i bezpruderyjnie przechodzi do opisu pozycji, jakie nowożeńcy mogą wypróbować. Tekst uzupełniony jest ilustracjami, choć nie są to zdjęcia, ale rysunki, na których baraszkujący nie mają twarzy. Gdyby i to było zbyt wstrząsające dla czytelników, ilustracje znajdujące się w kopertach można zawsze zasłonić i usunąć z książki, by bazować wyłącznie na instrukcjach zawartych w tekście. W środowisku ultraortodoksów seks jest absolutnym tabu. A wszelki fizyczny kontakt, nawet tak powierzchowny jak podanie ręki, może być uznany za wyuzdanie. W efekcie świeżo poślubieni nie mają zielonego pojęcia, co robić w noc poślubną i na czym, w sensie technicznym, polega konsumpcja małżeństwa, która jest niezbędna do przedłużenia gatunku. JF
KRZYŻ NA ŁONIE Diecezja Pittsburgha wierzgnęła jak rączy ogier: tego już za dużo! Na katolickim uniwersytecie doszło do antyklerykalnych wystąpień! Biskup David Zubik poleciał na policję i do rektoratu Carnegie Mellon, znanego uniwersytetu, gdzie walił pięścią w stół... Poszło o doroczną paradę uniwersytecką. Zubik darował, że nie niesiono krzyża ani nie prowadził jej ksiądz, ale nie zdzierżył, gdy mu doniesiono, że w paradzie maszerowała studentka przebrana za papieża. Nie to jeszcze było najgorsze – oto strojem, papieskim okryła ona tylko górną połowę ciała. Na dolnej nie miała nic... Lecz i na tym nie koniec bluźnierstwa. Studentka wystrzygła sobie futerko łonowe na znak krzyża. Koniec? Nie! Rozdawała kondomy!!! Biskup Zubik się pieni i domaga kary: „Chcę, żeby tej osobie dano należytą lekcję!”. Niestety, studenci odmawiają solidarności ze stanowiskiem hierarchy. Była radocha, nikomu nie zrobiono krzywdy – argumentują, a na dodatek powołują się na konstytucyjną wolność słowa i ekspresji. ST
EKSPRESOWY CHRZEST W Argentynie można zostać chrześcijaninem w 3 minuty. Kościół rozstawia chrzcielnice w namiotach na ulicach Buenos Aires. Argentyńskie parafie oferują zainteresowanym „chrzty ekspresowe”, a księża chrzczą ludzi w namiotach ustawionych na placach lub naprzeciwko dworców. Co ciekawe – rodzice chrzestni nie są w tym wypadku wymagani. Chodzi o to, aby w ten sposób dotrzeć do jak największej liczby osób. Wychodząc więc z toalety czy baru, kupując bilet, można szybciutko trafić na łono Kościoła. W kryzysie wiary każdy pomysł wydaje się dobry, nawet jeśli może budzić pusty śmiech. PP
Mózgi ciasne Religia wpływa na wszystko. Nawet na kwestie związane z klimatem. Nie ma szans, by świat podjął spójną, zorganizowaną akcję przeciwdziałającą konsekwencjom niszczycielskich zmian klimatu – taka jest pesymistyczna opinia Davida Barkera z Uniwersytetu Pittsburgha i Davida Bearce z Uniwersytetu Kolorado, którzy przeprowadzili studium badawcze w tej kwestii. Główną winę ponoszą Stany Zjednoczone, a konkretnie wierzenia religijne ich obywateli. 76 proc. zwolenników republikanów wierzy w koniec świata i drugie odwiedziny Chrystusa na ziemi. Skoro ma dojść do zagłady z woli bożej, a zasługujący na to swą religijnością obywatele zostaną teleportowani do nieba, to po cholerę podejmować jakieś akcje zapobiegające efektowi cieplarnianemu? Zresztą w zmiany klimatyczne większość polityków konserwatywnych w USA nie wierzy, bo otrzymuje dotacje finansowe od korporacji, którym ograniczenia emisji szkodliwych gazów są nie na rękę, ponieważ prowadzą do redukcji zysków. Nawet jeśli demokraci będą zabiegać o jakieś przedsięwzięcia, to opór republikańskiej konserwy będzie nie do pokonania. „Większość niewierzących popiera akcje na rzecz uratowania Ziemi dla przyszłych pokoleń, ale wierzący w koniec świata uważają to za niepotrzebne i błędne” – konkludują badacze. Legislatorzy sami dostarczają dowodów, że uczeni mają rację. Republikański kongresmen John Shimkus (na zdjęciu) oświadczył, że sprzeciwia się wszelkim akcjom przeciwdziałającym zmianom klimatycznym, ponieważ „Ziemia zostanie unicestwiona, gdy Bóg tak postanowi”. Shimkus jest przewodniczącym komisji ds. środowiska i ekonomii... Nawet jeśli przeważająca część Amerykanów będzie miała dobrze w głowie i większość demokratów będzie zabiegać o działania zapobiegawcze, to nic nie zdziałają
Kościół na klawiaturze Jeśli macie dość konwencjonalnych religii – tych, które każą chodzić do świątyni i słuchać kapłana – mamy coś dla Was. Od 7 lat istnieje religia zwana kopimizmem. Od ponad roku oficjalnie uznana za taką w Szwecji. Nazwa jej pochodzi od angielskiego copy me, czyli skopiuj mnie, i zrodziła się w umysłach polityków szwedzkiej
Nomen omen Władze nowozelandzkie postanowiły, że czas przykrócić radosną kreatywność obywateli w zakresie imion. Dla ochrony przyzwoitości. Rząd sporządził rejestr dopuszczalnych imion. Jeśli imię w nim nie figuruje, potomka nim obdarzyć nie można. Na pierwszy ogień poszło dźwięczne imię Lucyfer – zakaz. Próżno
– mówią naukowcy – bo system polityczny jest skonstruowany w taki sposób, że mniejszość może skutecznie blokować większość. Służy temu m.in. instytucja kolegium elektorskiego. Efekty religijnego obłąkania konserwatystów USA są widoczne na każdym kroku. Zwalcza się naukę teorii ewolucji w szkołach na rzecz krzewienia kreacjonizmu, usiłuje się wprowadzić tam modlitwę i studia biblijne. Pierwszego maja pojawił się nowy jakościowo kwiatek z tej samej łączki: w prawicowej telewizji FOX wypowiadała się Penny Nance, przewodnicząca religijnego ugrupowania Zatroskane Kobiety Ameryki. Skrytykowała ostro nominację na stanowisko ministra transportu dotychczasowego burmistrza miasta Charlotte, Andrewa Foxxa. Powodem było to, że proklamował 2 maja nie tylko „dniem modlitwy”, ale także – na prośbę ateistów – „dniem rozumu”. „Rozum i oświecenie doprowadziły do moralnego relatywizmu, którego konsekwencją stał się Holokaust. Ciemne okresy w historii pojawiają się zawsze wtedy, gdy przestajemy liczyć się z Bogiem” – stwierdziła chrześcijańska aktywistka. Pani Nance nikt nie uświadomił, że pobożne średniowiecze, w którym rządził Kościół, nosi angielską nazwę Dark Ages, czyli wieki ciemne... JF
przekonywać, że znaczy to „niosący światło” – nie da rady. Ale zakazy są obosieczne: żaden pobożny rodzic nie ma też prawa obdarzyć potomka imieniem Chrystus ani Mesjasz. Tu nieprzyjemny aspekt sprawy: w ciągu minionych 12 lat rodzice sześciokrotnie usiłowali nazwać dziecię Lucyferem, a tylko dwukrotnie – Mesjaszem. Ach, te nowozelandzkie trolle!
Partii Piratów, walczącej o reformę prawa własności intelektualnej. W wyznaniu tym nie stawia się kościołów, każdy sam sobie jest kapłanem. Istnieje za to sakrament polegający na... kopiowaniu. Wyznanie wiary brzmi: „Informacja jest święta, a kopiowanie jest sakramentem. Informacja sama w sobie jest wartością, a jej kopiowanie pomnaża ją”. Mowa o kopiowa-
Zakazane imiona, które cieszyły się największym powodzeniem, to: King (62 razy) i Justice (Sprawiedliwość – 31 razy). Nie brakowało wypasionych ekscentryków: upierali się, by ochrzcić progeniturę imionami Mafia No Fear, 4Real, a nawet, czemu nie – Anal (wyobraźmy sobie tatę, który mówi: Anal, fuj, znów zrobiłeś kupę w majtki.) Byli też dziwacy wymyślający takie imiona jak „*”. Wcześniej, np. w 2008 r., rodzice nazwali bliźniaki imionami Benson i Hedges (to brytyjska marka papierosów, więc dzieci z pewnością zaczęły wcześnie palić). Nie zakazano imienia Violence (Przemoc).
niu i rozpowszechnianiu danych scyfryzowanych, takich jak na przykład dokumenty, muzyka, filmy. To właśnie dzięki klawiaturze kopimizm wypełnił najtrudniejszy szwedzki wymóg bycia religią, czyli odprawianie nabożeństwa, twierdząc, że jest nim stukanie po klawiszach. Na stronie http://kopimi.com można znaleźć zaproponowany przez Kościół kopimistów znaczek do umieszczenia na własnej stronie internetowej, jeśli zgadzamy się na darmowe rozpowszechnianie naszych treści. Nic zatem prostszego, niż dołączyć, choćby duchowo (komputerowo?), do wyznania, które liczy około 3 tys. członków w ponad 10 krajach. AAŚ
Nie tylko w Nowej Zelandii brakuje wolności imienniczej. W Szwecji udaremniono próby nazywania dzieci Superman i Metallica, a także pomysł nadania imienia składającego się z 46 niewymawialnych spółgłosek i pięciu cyfr. Ostoją wolności w tym aspekcie są Stany Zjednoczone. W 2008 r. kierowca z Illinois zmienił imię na In God, a nazwisko na We Trust i nazywa się jak banknoty, na których stoi hasło: „Ufamy Bogu”. Był jednak karygodny wypadek zniewolenia. Panu z Nowego Meksyku sąd uniemożliwił zmianę imienia z Variable na Fuck Censorship (Pieprz Cenzurę)! JF
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
M
amy pierwszy kryzys nowego pontyfikatu – emocjonują się komentatorzy kościelnego życia obserwujący spór arcybiskupa z Portoryko z samym papieżem. Franciszek nakazał swemu podwładnemu rezygnację ze stanowiska, a ten, – zamiast bez szemrania wykonać polecenie – pokazał gest Kozakiewicza...
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
watykańskiej kongregacji biskupów. Kanadyjczyk usiłował namówić arcybiskupa do rezygnacji i ewentualnie do objęcia innego stanowiska. Rozmowa była „napięta”, bo Gonzales Nieves zaprzeczał zarzutom, twierdząc, że są „motywowane politycznie”. Oskarżył nawet Quelleta oraz byłego gubernatora Portoryko o udział w spisku w celu zmuszenia go do dymisji. Dwa miesiące
zwyciężyła”. Murem stanęli za nim duchowni protestanccy, co jeszcze bardziej skomplikowało sprawę. Protestancki biskup Naphtali Rodriguez Marrero z San Juan chwalił katolickiego kolegę, przedstawiając go jako „wyjątkowego duszpasterza”, zaś jego krytyków nazwał „politycznymi i religijnymi wrogami, którzy nie podzielają jego poglądów”.
Bunt biskupa Lista oskarżeń, jakie Watykan sformułował pod adresem Roberta Octavia Gonzalesa Nievesa, arcybiskupa San Juan, stolicy Portoryko, jest długa. Zarzuca mu się chronienie księży pedofilów, nadużywanie władzy, podburzanie mieszkańców związanej z USA wyspy do akcji na rzecz niepodległości, a także, o dziwo, popieranie związków homoseksualnych. Pod koniec minionego roku arcybiskupowi złożył wizytę kardynał kanadyjski Marc Quellet, przewodniczący
po wizycie Kanadyjczyka Gonzales Nieves napisał do kardynała „gniewny” list, którego treść przeciekła do prasy. „Niesprawiedliwość, prześladowania, pomówienia nie powinny być stosowane, by zmusić biskupa do rezygnacji” – pisał. Skoro ciążą na nim poważne zarzuty, to dlaczego Kościół gotów jest zaoferować mu nowe stanowisko – pytał w tym liście, zresztą nie bez racji. Podkreślał, że żaden z zarzutów nie został udowodniony. Wzywał wiernych „do modlitw, by prawda
Zmuszanie biskupa do rezygnacji jest ewenementem – w myśl prawa kanonicznego muszą być ku temu „poważne przyczyny”. Jednak dymisje od czasu do czasu się zdarzają: w ubiegłym roku Benedykt XVI nakazał rezygnację ze stanowiska słowackiemu arcybiskupowi Tarnawy, Robertowi Bezakowi. Wcześniej papież zdymisjonował Patricka Percivala Powera – biskupa australijskiego oskarżonego o liberalne odchylenie. PZ
17
Zalotnik Chmura D
o tej pory duchowni katoliccy łamali przepisy, ale ograniczali się do przestępstw seksualnych i defraudacji pieniędzy. Obecnie testują nowe obszary występku. Benedyktyn ze stanu Wisconsin o swojsko brzmiącym nazwisku Thomas Chmura spróbował czegoś zupełnie nowego: kidnapingu. 57-letni mnich przez kilka dni śledził wracającą ze szkoły 14latkę. Zagadywał ją, prawił komplementy, wreszcie zaprosił do auta, obiecując podwiezienie do domu. 26 kwietnia zatrzymała go policja – w trakcie aresztowania przyznał, że zalecał się do dziewczynki i widział w niej potencjalną partnerkę. Niewiele jednak brakowało, by odzyskał wolność, bo jego klasztor St. Benedictine Abbey w Benet Lake zdążył wpłacić 50 tys. dol. kaucji, zanim sędzia zorientował się, że sprawa jest znacznie poważniejsza.
Otóż wyszło na jaw, że Chmura może utrzymywać kontakty z nieletnimi także w swoim klasztorze, przy którym działa ośrodek rekolekcyjno-wypoczynkowy. W związku z tym wysokość kaucji została potrojona i jak dotąd benedyktyni nie zdołali zorganizować wystarczającej kwoty. Policja bada, czy Chmura pierwszy raz zalecał się do nieletniej, czy ma już praktykę w tej dziedzinie. Zakonnik oskarżany jest o próbę porwania 14-latki. CS
Kanalie zakonne Parlamentarna komisja prowadząca dochodzenie w sprawie przestępstw seksualnych kleru w Australii ma na tapecie katolicki zakon Christian Brothers i poznaje fakty, od których włos się jeży na głowie. Najsłynniejszym „chrześcijańskim bratem” jest Robert Best (na zdjęciu) – seryjny drapieżnik seksualny. Jego przestępstwa są trudne do przebicia, ale mimo to kierownictwo zakonu konsekwentnie udziela mu pomocy i opieki. Na jego obronę wydano 1,2 mln dolarów. Best był sądzony trzykrotnie – w latach: 1996, 1998 i 2010. Warto wspomnieć, że ostatnia sprawa kosztowała zakon najwięcej, bo 980 tys., a to wskazuje na dużą determinację zakonników chroniących nie tylko Besta. Gdy oskarżony o pedofilię został inny brat, Ted Dowlan, zakon wynajął za 10 tys. dol. prywatnego detektywa, by śledził jego ofiarę i zapłacił za adwokata, który doradzał Dowlanowi, jak zakamuflować pieniądze i dobra, by nie zostały one zarekwirowane na poczet rekompensaty. Z premedytacją wprowadzał w błąd policję. Gdy brat Dowlan wystąpił z zakonu, dostał od swych chrześcijańskich braci 125 tys. dol. na nową drogę życia. „Nie będę bronił takich spraw, bo są nie do obrony” – przyznaje przesłuchiwany przez komisję wicelider zakonu Julian McDonald. Za chwilę stwierdza, że Chrześcijańscy Bracia powinni być pochwaleni za pieniądze wydane na Besta, bo w ten sposób… oszczędzili finanse podatników. Do zakonu Christian Brothers należała szkoła katolicka parafii St. Alipius w Ballarat, w której uwiło sobie gniazdo pięciu braci pedofilów. – Jak to było możliwe? – dociekają członkowie parlamentu. Brat McDonald nie potrafi udzielić odpowiedzi; po chwili stwierdza, że był to „wypadek”. Zapewnia, że
kierownictwo zakonu nie zdawało sobie sprawy z powagi sytuacji: „Traktowaliśmy przemoc wobec dzieci w kategoriach porażki moralnej, a nie przestępstwa kryminalnego”. Czyżby nie wiedział, że do 1949 r. molestowanie seksualne dzieci było w Australii zagrożone karą śmierci? Duchowny nie chce odpowiedzieć na to pytanie. A sześciu skazanych braci siedzi w więzieniu; czterech wciąż jest zakonnikami, w tym Robert Best. W sprawach sześciu kolejnych toczą się śledztwa. Na zachowanie braci wpłynęło… 266 skarg. Przesłuchiwany przez komisję biskup Ballarat Paul Bird przyznaje, że będący dowodem dokument biskupów australijskich sprzed 20 lat jest autentyczny. Zawiera instrukcję postępowania w sprawach oskarżeń księży o przestępstwa seksualne. Priorytetem jest uniknięcie skandalu i ochrona sprawców, a ofiary traktowane są drugoplanowo. Obowiązuje dyrektywa: „Nie przyznawać się do niczego. Wszystkiemu zaprzeczać”. – Tak nam mówili adwokaci i agenci ubezpieczeniowi – tłumaczy się dziś bp Bird. Potwierdza to Peter Rush, prezes firmy ubezpieczeniowej Catholic Church Insurance: „W taki sposób podchodziliśmy do kwestii odpowiedzialności”. Poprzednik biskupa Birda, bp Peter Conners, na pytanie komisji: „Czy ofiary były konsekwentnie ignorowane?”, odpowiada: „Tak”. Dlaczego? Chodziło o reputację Kościoła i pieniądze. Im więcej trzeba było wypłacać odszkodowań, tym wyższe były składki ubezpieczeniowe. Jeśli spraw było zbyt dużo, firmy odmawiały ubezpieczenia. Wtedy trzeba było płacić z kasy kościelnej lub zakonnej. Warto wspomnieć, że ofiary zboczeńców zapłaciły straszliwą cenę za cudze grzechy: 40 byłych uczniów szkoły w Ballarat molestowanych przez zakonników Christian Brothers popełniło samobójstwa. CS
Trup znienawidzony G
dy w grę wchodzi nacjonalizm i zemsta, tzw. chrześcijańskie wartości dewotów – zwykle publicznie obnoszone – muszą przegrać. Emocje wywołane zamachem dokonanym podczas maratonu w Bostonie opadły, ale tylko na chwilę. Obecnie rozbudził je pogrzeb Tamerlana Carnajewa, zmarłego zamachowca. Nie można było znaleźć cmentarza, którego zarządcy zgodziłby się go pochować. Odmawiały – jedne po drugich – władze miast znajdujących się w obrębie metropolii bostońskiej. Obawiały się one, że nowa fala wściekłości mas skupi się na nich. Nie udało się znaleźć miejsca pochówku w stanach: Massachusetts, New Jersey, Connecticut. Skala nienawiści jest nieco zastanawiająca, tym bardziej że Amerykanie często podkreślają swój chrześcijański rodowód. Czy to nie Chrystus przypadkiem nauczał: Miłujcie nieprzyjacioły swoje? Czy chrześcijaństwo nie bazuje na miłosierdziu, wybaczaniu, nastawianiu drugiego policzka? Wreszcie znalazła się osoba, która potraktowała religijne przykazania i nauki serio. Była to Martha Mullen z Virginii. W sekrecie przeprowadziła poszukiwania, wertowała adresy, dzwoniła. Wreszcie porozumiała się z zarządcami małego
cmentarza muzułmańskiego w Caroline County, zarządzanego przez Islamic Funeral Services of Virginia, który zgodził się na anonimowy pochówek zamachowca. Wszystko odbyło się w tajemnicy, ale sprawa się wydała i emocje rozpaliły się na nowo. Władze Caroline County wyraziły oburzenie, że wszystko odbyło się bez ich wiedzy, twierdziły, iż nie wydałyby zgody na „tajną” ceremonię. Poleciły, żeby prokurator stanowy zbadał, czy pogrzeb był legalny. Okazało się, że był, bo prawo nie przewiduje konieczności występowania do władz administracyjnych o zgodę na pogrzeb. Miejscowy szeryf wydelegował funkcjonariusza do pilnowania grobu, bojąc się, że zostanie on zbeszczeszczany, i to niejeden raz. Przypomniał, że bezczeszczenie grobu – nieważne czyjego – jest przestępstwem. „Awanturami i protestami przeciw pogrzebowi sprawcy zamachu pokazaliśmy się my, Ameryka, w jak najgorszym świetle – powiedziała Mullen gazecie „Boston Globe”. – To, co uczynił Carnajew, to teraz już sprawa między nim a Bogiem”. PZ
18
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Egzamin katodojrzałości Kościół jest głodny nowych przywilejów. Teraz ma apetyt na klerykalizację matur. Jaki argument na rzecz religii na maturze przytoczył biskup Mendyk? Poważny, że aż śmiać się chce! Jest nim 16 tys. młodych osób, które wzięły udział w ogólnopolskiej olimpiadzie teologicznej. Cóż, skoro tak się argumentuje, to równie dobrze młodzież mogłaby pisać maturę z technik masturbacji czy seksu przedmałżeńskiego. Nie sądzę, by katolicki ksiądz udowodnił, że młodzież, której wciska się do głów katechetyczne bzdury, żyła w „czystości”. Kler od lat powtarza bajki o „wolności wyboru”, zapominając, że wybór według ich wytycznych nie jest wyborem, lecz przymusem. Kolega po fachu pana Mendyka, niejaki Piotr Tomasik, bredzi, że egzamin maturalny z religii pozwoliłby w większym stopniu na kształtowanie w absolwentach szkół ponadgimnazjalnych integralnej wizji świata oraz na pełniejsze ukazanie jednolitej linii wychowawczej Kościoła i państwowych instytucji edukacyjnych. Inny sukienkowy, Tadeusz Panuś, miał
chyba pod górkę do szkoły, skoro uważa, że matura to kwestia… uczciwości intelektualnej! O uczciwości Józefa Glempa, który kłamał przed laty, że katecheci będą nauczać w szkołach religii gratis, Panuś nie przypomniał. Ale grozi ten człowiek, że działania Kościoła w tej sprawie powinny być ewangeliczne – „kołaczcie, a będzie wam otworzone”. Katecheci zaś wmawiają uczniom, kłamiąc w żywe oczy, jakoby religia katolicka była… najważniejszym przedmiotem lekcyjnym! Nie pamiętam już, który to parlamentarzysta błysnął stwierdzeniem, że królową nauk jest nie matematyka, lecz teologia. Zbyt dużo jest w Polsce polityków, którzy tak twierdzą. Za minionego ustroju byli i tacy nawiedzeni, którzy siłą zapędzali na pochody pierwszomajowe itp., a dziś podobną drogą podąża Kościół i jego hierarchowie. Nie jestem zwolennikiem religii w szkole ani matury z niej, bo równie dobrze młodzież mogłaby zdawać ją z bajek, baśni i legend. Jeśli jednak premier, zaniepokojony spadkiem poparcia dla rządu i PO, zdecyduje się na zmiany w egzaminach maturalnych, proponuję garść tematów, jakie mogłyby się znaleźć na najważniejszym egzaminie życia nastolatka:
Czary-m mary Bardzo się cieszę, że jesteście! Chociaż jesteście jedynie moim wirtualnym Przyjacielem, to cieszy mnie fakt, że mam się z kim podzielić słowem oraz goryczą naszej katorzeczywistości. Jestem człowiekiem opanowanym i spokojnym, z niemalże bohaterską odwagą czytam Wasze artykuły dotyczące pedofilii czarnych
~ Prawo polskie przez pryzmat łamania rozporządzenia ministra oświaty z 1992 r. o sposobie nauczania religii w szkołach. ~ Lizanie kolan księdza wymazanych w bitej śmietanie jako sposób na aseksualne umartwianie się bez podtekstów seksualnych. ~ Marcial Maciel, założyciel Legionów Chrystusa, przyjaciel JPII: jego żywot, rodzina i kazirodcze pożycie seksualne. ~ Droga ascezy nakreślona i pokonywana przez polskich biskupów katolickich. ~ Herosi antyczni a Sławoj Leszek Głódź, największy żołnierz niepodległej Polski. ~ Wyjaśnij zjawisko skromnego zakonnika z Torunia. ~ Ministrowie z prawicy i ministranci: wskaż różnice, jeśli takie widzisz. ~ Episkopat: charakterystyka partii, jej liderów i programu. ~ Dobrzy, ukrywający swe skłonności księża pedofile i źli, jawni geje. Kto Twoim wrogiem, a kto przyjacielem? ~ Miłość do bliźniego wyrażana przez katolickiego polityka krzykiem: „Kill them all” (zabić ich wszystkich). Rozwiń ten skrót myślowy. Paweł Krysiński
José Laparra, były prezes hiszpańskiego klubu piłkarskiego Deportivo Castellon, został aresztowany za groźby wobec wróżki, od której domagał się zwrotu 210 tys. euro (ok. 880 tys. zł!). Wróżka o imieniu Magallon zapewniła, że rzuci odpowiednie zaklęcie na byłą kochankę, która odeszła od Laparry, i że zaklęcie to spowoduje, iż jego wybranka serca powróci do niego. Gdy okazało się, że zaklęcia nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, zdesperowany Jose Laparra przemocą wdarł się do domu wróżki, domagając się zwrotu zapłaty za niewykonaną usługę. Można by powiedzieć, że naiwny idiota wierzący we wróżki i jasnowidzów sam sobie winien. Ale tego nie powiemy, bo zaraz się okaże, że „szczujemy” i obrażamy wiadome uczucia. Jednak i tak nie możemy
itp. Piszę do Was, ponieważ jak każdy człowiek mam granice wytrzymałości. Trafił mnie szlag, kiedy w swojej skrzynce pocztowej znalazłem ładnie zapakowaną „korespondencję”, która niestety potwierdza, że głupota była i w dalszym ciągu jest… I to głupota wielkiej próby. Niestety (zawartość owej „korespondencji” przesyłam Państwu w załączniku), uważam, że ludzie, którzy tworzą rzeczy tego rodzaju, najzwyczajniej powinni ponosić odpowiedzialność karną, ponieważ jest to bezczelna i świadoma gra, polegająca na zastraszaniu ludzi podatnych na takie właśnie średniowieczne czary-mary. Choć pewnie musielibyśmy oczekiwać uniewinnienia z powodu udowodnienia im niepoczytalności oraz zbyt niskiego poziomu intelektualnego. Prawdziwą bezczelnością jest wprowadzać taki chłam w obieg. Smutną stroną tego wszystkiego jest, niestety, fakt, że nadal są ludzie, którzy w to wierzą, żyją tym i wprowadzają to w życie. Pocieszam się, czytając słowa pani prof. Środy oraz innych ludzi nauki i rozumu, że już niedługo „Kościół katolicki będzie karlał i będzie się zmniejszał, a za 10 lat Polacy w ogóle nie będą czuli się związani z Kościołem”. Ta myśl mnie uspokaja, i to bardzo. Bartosz z Sosnowca
zrozumieć, czym różni się wiara w cudowne możliwości wróżki czy innego jasnowidza od wiary w niezwykłości obiecywane „na tamtym świecie” przez tzw. oficjalny kler. Wydaje się, że nie ma specjalnej różnicy: w jednym i w drugim przypadku „usługodawcy” bazują na naiwności (by nie powiedzieć: głupocie) osoby oskubywanej. Dlatego nie nazwiemy Laparry idiotą, lecz poprzestaniemy na określeniu „naiwny głupek”, którego przypadek po raz kolejny potwierdza, że ludzie zakochani i/lub wierzący kompletnie tracą rozum. Na szczęście dla siebie José go jednak odzyskał. Czy odzyska pieniądze, to już inna sprawa, ale że wyleczył się z wiary we wróżki i jasnowidzów – to pewne. Włodzimierz Galant Kopenhaga
Zakochany jak wierny
Robert Zimek z Białegostoku pozdrawia gorąco Redakcję i Czytelników z Kandy na Sri Lance
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
LISTY Marsze szmaciarzy W niedzielę 26 maja obyły się w Polsce tzw. marsze życia, organizowane głównie przez organizacje kościelne, katoprawicowe, faszyzujące, antypolskie i homofobiczne. SLD na zwołanej naprędce konferencji w Sejmie zaprotestowało już w czwartek przeciwko objęciu patronatem oraz sfinansowaniu jednej z takich imprez przez lubelskich samorządowców. Co jak co, ale na kościelne imprezy wspierane przez narodowców włodarze miasta z deficytem budżetowym w wysokości około 100 mln zł pieniądze znajdą zawsze! Nie bez kozery po ostatnich wyborach samorządowych abp Józef Życiński odprawił mszę świętą w intencji wspólnoty samorządowej lublinian i jej władz. Prezydent miasta wysupłał 8 tys. zł na imprezę, tłumacząc, że nie na sam marsz, lecz jego część artystyczną. Pochód wyruszył spod gmachu KUL. Kurator oświaty Krzysztof Babisz (PO), marszałek województwa Krzysztof Hetman (PSL) i prezydent Lublina Krzysztof Żuk (PO) nie przepuścili okazji, by przypodobać się kurii biskupiej, wyborcom katoprawicowym oraz wszelkiej maści narodowcom. Jak żenująco wygląda taki patronat, jak świadczy o „liberalnej” PO? Platforma, szukając wyborców wśród narodowców, dała sygnał, że chce rywalizować z PiS Kaczyńskiego o skrajną prawicę. Z patronatu nad lubelską imprezą wycofała się wojewoda Jolanta Szołno-Koguc, kiedy okazało się, że oprócz haseł prorodzinnych mają być też zbierane podpisy za całkowitym zakazem in vitro oraz projektem ustawy zakazującej aborcji. W Płocku kolejny raz ośmieszył się Piotr Libera, który oznajmił radiomaryjnej gawiedzi, że marsz jest formą obrony „przed zidioceniem” ideologów podważających tradycyjną rolę rodziny i małżeństwa. Jacy to ideologowie i co to za ideologia, nie wyjaśnił zgromadzonym, co nie dziwi, bo jakież pojęcie może mieć o rodzinie i małżeństwie bezdzietny ksiądz teoretyk, który małżonkiem nie jest, nie był i nie będzie? Zapomniałbym: relacje rodzinne, biznesowe zwłaszcza, są dla pana Libery doskonale znane: wystarczy przypomnieć szwindle związane z Komisją Majątkową, w które zamieszana była jego siostrzenica… Paweł Krysiński
50 zł za Ducha św. Jestem mieszkańcem podłódzkiej miejscowości i ojcem gimnazjalisty, który w czerwcu ma otrzymać sakrament bierzmowania. Syn zakomunikował mi, że księża prowadzący nauki żądają od młodzieży wpłaty 50 zł, nie określając na co. Dowiedziałem
się tylko od matki dziewczynki, która również ma być bierzmowana, że pieniądze te są zbierane na tzw. „ołtarz”. Nowy ksiądz proboszcz jeździ luksusowym samochodem i już dał wiernym do zrozumienia, że auto pasowałoby zmienić. Ponadto księża, którzy prowadzą nauki, szczegółowo sprawdzają obecność dzieci w kościele, przy czym rygorystycznie i regularnie wykreślają dzieci z możliwości przyjęcia sakramentu bierzmowania (wystarczą
SZKIEŁKO I OKO a po prawej stoi RP, ale to wszystko mieści się w formule lewicy. Na lewo od SLD jeszcze można skręcić, ale na prawo od Palikotów już nie – RP jest strefą graniczną (PO poszła za szeroko i teraz pęka). Taka szeroka koalicja dałaby ofertę dla szerszego grona wyborców, a w pojedynkę każda partia uzyska po kilka, kilkanaście proc., co nie przełoży się na siłę lewicy w parlamencie, a więc zachowane zostanie obecne status
nocne gwarantowane. Brrr!!! Do tego grona „wybitnych” przedstawicieli PiS-u dołączył niejaki Rębek, który oskarża dzieci zrodzone z in vitro o eksterminację ich potencjalnych braci i sióstr (czyt. niezapłodnionych zarodków). PO z lewicą dążą do tego, żeby kolejne wybory wygrało PiS, a wówczas być może w ławach rządowych będą nas straszyć gęby Pawłowicz czy Rębaka, widok odrażający, ale realny… Czytelnik
Do redaktor Tarczyńskiej
2 nieobecności). Młodzież z rodzin ubogich wstydzi się przychodzić na te nauki i być wyczytywana do zapłaty, gdyż jej rodziców nie stać na dokonanie wpłat w wysokości 50 zł. W związku z tym postanowiłem zadzwonić do Kurii Łódzkiej. Wicekanclerz poprosił mnie, żebym udał się w tej sprawie osobiście do księdza proboszcza z mojej parafii i żebym nie robił afery, bo być może zbiera on na krzyżyki czy inne pamiątki. Nie trafiało do niego moje zapewnienie, że syn nic nie mówił o żadnych pamiątkach oferowanych do sprzedaży. Nie przekonałem go też do tego, że nie chcę występować jawnie u proboszcza, bo wiem, czym może to grozić. Rozmowa zakończyła się niczym i nie powinno zatem dziwić kościoła zainteresowanie wieloma tematami, m.in. pism antyklerykalnych. W nich jedyna nadzieja na naprawę bądź rozwiązanie tego systemu. Czytelnik z Ozorkowa
Szeroka lewica W projekcie Europy Plus byłoby miejsce zarówno dla SLD, jak i Ruchu Palikota, o stowarzyszeniach Kalisza i Siwca nie wspominając, bo to wydaje się naturalne. SLD-owcy cały czas wzdragają się, jakby chodziło o jakąś ścisłą koalicję SLD-RP lub utworzenie jednej partii, a to nie o to chodzi. Celem jest utworzenie szerokiej koalicji lewicowej pod egidą Europy Plus jako bytu neutralnego dla każdego ugrupowania, które do niej przystąpi. Nikt z nich do tej pory nie zdefiniował, co to jest lewicowość, a lewicowość ma różne odcienie, i jednym z nich jest Ruch Palikota. Mamy na przykład lewicę, której lewą flankę stanowi SLD, centrum – Kalisz i Siwiec ze swoimi stowarzyszeniami,
quo. A przecież nie o to chodzi. PO słabnie i jest szansa na odbicie się lewicy od dna, lecz ona własnymi rękoma sama się pogrąża, rezygnując ze współpracy i wchodząc na drogę wzajemnej rywalizacji. To otwiera drzwi dla PiS-u, który może zastąpić PO na stolcu rządowym, a te drzwi uchyla mu właśnie lewica. W polityce jest jak w biegu sztafetowym, gdzie po pewnym dystansie jest wymiana zawodników. PO biegnie już za długo, dostaje zadyszki, czeka na zmianę, a tym zmiennikiem dla niej zamiast lewicy staje się PiS, bo SLD stoi i rezygnuje z udziału w tej sztafecie. JF
Maszkaron Pawłowicz W TVN24 był wywiad (monolog) z p(osieł) Pawłowicz na temat ostatniej manifestacji w obronie czci kobiet, które zostały onegdaj zgwałcone. Ten maszkaron Pawłowicz (to nie jest obelga względem niej, tylko komplement) baaardzo krytycznie odniosła się do uczestników tej manifestacji. Drażniło ją wszystko. Maszkaron Pawłowicz chciałaby, żeby kobiety chodziły jak muzułmanki, zasłaniając wszystko, z nosem włącznie. Za hasła, na których były nazwy „szmata”, bo tak są często nazywane ofiary tych przestępstw, etc., Pawłowicz puściła taki słowotok, że nawet tak doświadczony dziennikarz jak Kuźniar nie mógł jej powstrzymać – jest to jeden z powodów, dla których ten maszkaron nie powinien być zapraszany do mediów, ba, Kuźniara nawet wysyłała z powrotem na studia, bo on, popierając uczestników tej manifestacji, według niej jest niedouczony. Ostrzegam przed oglądaniem programów z udziałem tego maszkarona w godzinach wieczornych – nocka nieprzespana, a koszmary
Fajny temat Pani wybrała w artykule pt. „Kij pasterski” („FiM” 21/2013), lecz chyba przez głowę by Pani nie przeszło, że wymyślono sobie praktykowaną w kościołach diecezji leżących w Wielkopolsce i północnych dekanatach diecezji dolnośląskiej tzw. cichą składkę. Zbierana jest w określone niedziele, a cicha jest dlatego, że nie brzęczą wtedy żadne „miedziaki”, tylko na tacę trafiają same pieniądze papierowe – chyba po to, aby księdzu ów brzęk nie przeszkadzał w sprawowaniu mszy św., bo gdzież byłby inny powód… A żeby nie oddalać się za bardzo od potrzeb parafii, wymyślono, żeby członkowie rad parafialnych, kościelni albo organiści raz w miesiącu nawiedzali domy „wiernych” mieszkających na terenie objętym jurysdykcją danej parafii (niezależnie od tego, czy ludzie chodzą do kościoła, czy nie) i zbierali pieniądze na jej potrzeby – oczywiście tylko w „papierku”. Mają przy tym jakieś listy i tam odnotowują każdą wpłatę. No cóż, biurokracja musi być. A to wszystko po to, aby księża nie trudzili się liczeniem bilonu (chociaż większość posiada automaty do ich liczenia i segregacji) i mogli uniknąć kłopotliwej zamiany ciężkich przecież monet na pieniądz papierowy. Przeważnie księża mają od tego zaufane duszyczki pracujące w bankach, lecz nie tych leżących w ich miejscowościach, oj nie… A nuż by sprawa ich liczby wyszła poza drzwi banku? Widzi Pani, że życie na każdym polu może zaskakiwać... S.S.
Poseł i red. Kotliński Dziwię się Panu, że jako poseł Ruchu Palikota dopuszcza się Pan tak ostrej krytyki swojego szefa, Janusza Palikota. Naśladuje Pan w tym media, które jeżdżą po nim jak po burej suce. Przeważnie niesprawiedliwie i tendencyjnie. Czy nie dość tej krytyki już Palikot ma, że jeszcze spotyka go ona ze strony Pana Posła? Może to prawda, że trochę przesadził z tym happeningami, nie powinien zaczynać od krzyża sejmowego, ale taki już jego urok, metody walki. Musi się przecież jakoś przebić. Proszę zauważyć, że
19
większość posunięć ma dobrych, na przykład jego wizyta u gen. Jaruzelskiego – piękny gest. Proszę nie kopać leżącego. Leszek M., Wałcz Drogi Panie Leszku, nie uważam, żebym kopał Janusza Palikota (chodzi zapewne o mój komentarz „Co z tym Ruchem”). Zachowuję swoje własne zdanie i wypowiadam je otwarcie – takie samo na zebraniach Klubu Poselskiego RP, jak i na tych łamach. Robię to bez żadnej satysfakcji, w interesie Ruchu Palikota i całej lewicowo-liberalnej formacji. A co do wizyty Palikota u gen. Jaruzelskiego, uważam ją za miły gest wobec chorego człowieka i za… kolejny polityczny błąd. Ruch Palikota nie ma interesu, żeby podczepiać się pod PRL czy PZPR, a tym bardziej pod stan wojenny. To atut tego Ruchu, że nie ma on takich związków. Mnie to osobiście by nie przeszkadzało, ale wielu wyborcom przeszkadza, i to bardzo. Z tego względu nie głosują oni na SLD – na którym zawsze będzie ciążyło odium „postkomuny” – a mogliby na RP. Po co więc brać na siebie takie obciążenia i konotacje? JONASZ
Sprostowanie: Dowódca Marynarki Wojennej nie otrzymał rozkazu, ani nie był sugestywnie zapraszany przez abp. S.L. Głódzia na uroczystości w Luzinie. Zaproszenie wystosowała parafia p.w. M.B. Różańcowej z Luzina, a nie abp. S.L. Głódź. Nieprawdą jest, jakoby dowódca MW „karnie stawił się na imprezę”. Takie stwierdzenie dotyczy czynności wykonywanej na rozkaz. Tymczasem d-ca MW, wraz z wojskową asystą, uczestniczył w uroczystości z poczucia patriotycznej powinności oddania hołdu Żołnierzom Wyklętym, a nie na rozkaz. Ponadto w publikacji nieprawidłowo podano stopień wojskowy dowódcy MW. Posiada on stopień admirała floty, a nie admirała. Z poważaniem Komandor porucznik Bartosz ZAJDA Powyższe sprostowanie dotyczy artykułu „Głódź na umór” („FiM” 17/2013). Zgodnie z prawem prasowym ustosunkujemy się do niego za tydzień.
Wszystkich zainteresowanych zapisami na coroczny wspólny weekend Czytelników i redakcji „Faktów i Mitów” informujemy, że nie ma już miejsc na pierwszy zlot w dniach 6–8 września. Obecnie trwa nabór na zlot nr II w dniach 13–15 września. Szczegóły w poprzednim numerze „FiM” lub pod numerem telefonu (42) 630 70 65. Redakcja
20
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
D
o ku ment na ka zu ją cy definitywne zaprzestanie tej praktyki podpisany został we Francji 27 kwietnia 1848 roku. Jednak dopiero w maju 2001 roku przegłosowano ustawę zaproponowaną przez czarnoskórą deputowaną Christine Taubira (na zdjęciu), dzięki której niewolnictwo i handel niewolnikami zostały oficjalnie przez państwo francuskie uznane za zbrodnie przeciw ludzkości i tak odnotowane we francuskich podręcznikach. W sile potępienia żaden inny kraj nie poszedł jeszcze w ślady Francji, choć ta była „dopiero” na trzecim miejscu (za Portugalią i Anglią) pod względem handlu i eksploatacji niewolników. W wielu państwach wzbogaconych na tym procederze niewolnictwo usprawiedliwiał i legitymizował Kościół katolicki, odwołując się do Boga i jego praw. Także duchowni muzułmańscy jawnie przyzwalali na branie w niewolę i wykorzystywanie ludzi. Protestanci na ogół „ocknęli się” z takiego myślenia znacznie szybciej.
Religijne przyzwolenie Kościół katolicki szedł za „duchem cza su” oraz za za pa chem pieniądza. Już od 1454 roku papież uprawomocnił swoim głosem niewolnictwo praktykowane przez Hisz pa nów – swych od da nych sprzymierzeńców w wierze i polityce. I tak było aż do 1839 roku, kiedy wreszcie Rzym łaskawie potępił zniewolenie. Zrobił to dopiero 32 lata po abolicji w Anglii, a zaledwie 9 lat przed ostateczną abolicją we Francji (pierwsza miała miejsce w roku 1794). Do tego czasu nie uznawał zjawiska niewolnictwa i handlu ludźmi za coś złego. Ojcowie Kościoła skupiali się jedynie nad wypracowaniem postawy moralnej, jaką powinien wobec niego przyjąć kler i ogół wyznawców. Według teologa Jeana Bellona de Saint-Quentina („Traktat o sprowadzaniu i handlu czarnymi”, 1764 r.) niewolnictwo nie stoi w sprzeczności ani z prawem naturalnym, ani boskim, ani ewangelicznym. Swoją drogą znajdujemy w Biblii sporo cytatów, które świadczą nie tylko o jego religijnej legalności („Kiedy będziecie potrzebowali niewolników, to będziecie ich kupowali od narodów, które są naokoło was”, Kpł 25. 44 – ten motyw powróci u muzułmanów), lecz i o tym, że wobec zniewolonych nie trzeba stosować zasady nieczynienia krzywdy bliźniemu („Kto by pobił kijem swego niewolnika lub niewolnicę, tak iżby zmarli pod jego ręką, winien być surowo ukarany. A jeśliby pozostali przy życiu jeden czy dwa dni, to nie będzie podlegał karze, gdyż są jego własnością”, Wj 21. 20–21). Renesansowy (i późniejszy) Kościół tłumaczył, że zakupieni Afrykańczycy byli już i tak niewolnikami
Zniesienie niewolnictwa we Francji
Krew synów Chama u innych Afrykańczyków, więc można ich było spokojnie jako takich traktować i nimi handlować. Ponadto niewolnicy winni być za to wręcz wdzięczni, ponieważ dzięki dostaniu
czyn no ści i spo sób ich wy ko nywania przez służących i niewolników znacznie się jednak różniły, nie wspominając o braku zapłaty za pracę, warunkach życia (raczej
W maju obchodzi się we Francji rocznicę zniesienia niewolnictwa – ludobójczej praktyki uprawomocnianej na przestrzeni kilku wieków m.in. przez islam i chrześcijaństwo. się w ręce Europejczyków mieli szansę poznania Jezusa Chrystusa i zbawienia swej – nomen omen – czarnej duszy. Traktowanie, jakiego doznawali z rąk Europejczyków, miało być rzekomo lżejsze od tego, jakiego zaznaliby u pobratymców. Wziąwszy pod uwagę szkody psychologiczne i fizyczne, jakie wyrządzali właściciele swoim niewolnikom, oraz skalę tego haniebnego procederu, można go śmiało porównać jedynie do holokaustu. Niektórzy psychologowie są zdania, że skutki niewolnictwa obecne są w sposobie zachowania – utrwalonym przez pokolenia nieszczęśników – nawet w dzisiejszych ich potomkach. Niewolnictwo niosło ze sobą także przymusowe rozdzielanie nie tylko współobywateli, ale i rodzin, odbieranie dzieci matkom, skazywanie na egzystencję w ekskrementach, średnią długość życia nieprzekraczającą 30 lat, znęcanie się psychiczne i fizyczne, gwałty czy katowanie na śmierć kobiet w ciąży.
Kodeks pracy? Inne jeszcze stwierdzenia dotyczące statusu prawnego niewolników stwierdzały rzekomą identyczność stosunku pana i właściciela do… sto sun ku pra cy. Już sa me
przetrwania), no i o wszystko mówiącym terminie „własność”, z którą można uczynić, co się komu żywnie podoba. Człowiek został sprowadzony do poziomu krzesła, którym można w chwili złości rąbnąć o podłogę, połamać i wyrzucić, gdy się zestarzeje i zniszczy (patrz nawet polskie powiedzenie: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”). Tak że mu zuł mań scy duchowni nie mieli problemu z zalegalizowaniem handlu niewolnikami i ich wykorzystywania. Mu zuł ma nie po słu gi wa li się Murzynami (także tutaj słowo to stało się synonimem niewolnika), ale najeżdżali również w celach „łowieckich” tereny słowiańskie, kaukaskie i Azji Centralnej. Problem pojawił się, kiedy zauważono, że wielu porywanych Afrykańczyków także jest wyznawcami Allaha. Koran nie zabrania niewolnictwa jako takiego – chciałoby się powiedzieć, że wręcz przeciwnie – bowiem ma być ono „poniżeniem” za niewiarę „obecną lub przeszłą”. Nie wolno jednak czynić niewolników ze współwyznawców. Co zatem począć? Ten religijno-ekonomiczny węzeł gordyjski przecięli szybko teolodzy,
na przykład Ahmad al-Wancharisi (XV wiek). Otóż w związku z tym, że nie zawsze byli muzułmanami, na dodatek nie wiadomo na pewno, czy przyjęli wiarę przed, czy po staniu się własnością Arabów, można bez przeszkód łapać ich i niewolić. Zaskakujące z swej prostocie, nieprawdaż? Muzułmanie odwoływali się – tak jak i chrześcijanie – do legendy o Chamie, którego Noe uczynił niewolnikiem.
A od Chama – twierdzili – wywodzą się Afrykanie. Prorok Mohammed powiadał ponadto, że Afrykańczycy, gdy są głodni – kradną, a gdy są najedzeni – uprawiają rozpustę. Ponadto – orzekli wyznawcy Allaha – mózg Murzynów jest mniej złożony niż mózg Arabów, a ich usposobienie zbyt wesołe – nadają się więc akurat tylko do tego, żeby zaprząc ich
do pracy. Stąd już prosta droga do dewaloryzacji całej społeczności, która z kolei prowadzi do rasizmu, i tak koło nie tylko się zamyka, ale i toczy do dziś. Re li gij ny mi abo li cjo ni stami stali się niektórzy protestanci, ale nie od razu po reformacji. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii byli to na przykład kwakrzy – już od 1676 roku. Kościół te go wy zna nia sta now czo po tę pił han del nie wol ni kami. Od wo łu je się do człowieczeństwa współobywateli. „Je ste ście ludź mi (…), szanujcie ludzkość” – powie James Dore w swoim kazaniu w 1788 roku. I tłumaczy. „Czy moż li we jest ko chać wol ność i nie chcieć, aby roz sie wa ła swe słodkie właściwości na innych?”. Chrześcijanin przeciwny nie wol nic twu od wo łał się do swojej wiary tak, jak robili to papieże, jednak w zgoła odwrot nym ce lu – stra szył ka rą bo żą za złe trak to wa nie bliźniego. A do tego zapytał: jak Afry kań czy cy mo gą przy stać do wiary chrystusowej, widząc takie uczynki i postępowanie jej wyznawców?! Ko ściół ka to lic ki wal nie przyczynił się do sankcjonowania i rozwoju niewolnictwa. To jest do deportacji w nieznane, do ciężkiej pracy i śmierci w poniewierce około 13 milionów (nie licząc handlu muzułmańskiego i wewnątrzafrykańskiego) Murzynów w ciągu mniej więcej 350 lat. Około 2,8 miliona z nich zmarło w drodze – na statkach płynących z Afryki. Agnieszka Abémonti-Świrniak Paryż
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
C
hociaż mniej więcej miliard lu dzi na świe cie jest o tym święcie przekonanych, to jednak ani w tzw. Starym, ani w Nowym Testamencie nie znajdziemy podstaw dla któregokolwiek z dogmatów maryjnych oraz dla jej kultu. Z biblijnego punktu widzenia są one bezpodstawne, błędne oraz sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Warto w tym miejscu przypomnieć, że rozwój kultu maryjnego rozpoczął się dopiero w IV wieku, kiedy to na skutek nicejsko-konstantynopolitańskiego wyznania wiary, czyli uznania Jezusa Chrystusa za Boga, Marię włączono do sfery boskiej, uznając ją za Bożą Rodzicielkę (Theotokos). Dogmat głoszący, że „Maryja jest Matką Bożą, został uroczyście ogłoszony na soborze w Efezie (431 r.) – po czym [dopiero] na całym świecie chrześcijańskim poczęły się z dziwną szybkością mnożyć kościoły ku czci Bogarodzicy” (ks. Leon Rudloff, „Mała dogmatyka dla świeckich”, wydanie drugie, s. 63). Poza tym, gdyby nawet przyjąć – jak głosi Kościół rzymskokatolicki – że dogmaty maryjne wynikają z Bożego objawienia, z nauki Chrystusa, to czyż nie należałoby oczekiwać, aby były one jasno i wyraźnie oraz w wielu miejscach przedstawione w Nowym Testamencie? Tak jednak nie jest i łatwo się o tym przekonać. Wystarczy po prostu zapoznać się z treścią owych Pism, a przynajmniej z tymi tekstami, które wspominają Marię, matkę Jezusa. Co zatem mówią te Pisma na jej temat?
Listy Pawła Rozpocznijmy od Listów św. Pawła, ponieważ to one powstały najpierw. Co mówią o Marii, matce Jezusa? Dla wielu wielbicieli Marii może to zabrzmieć jak herezja, ale Listy Pawła, tak jak i wszystkie pozostałe Listy Nowego Testamentu, w ogóle nie wspominają o Marii, a tym bardziej o jej kulcie. Tylko w jednym miejscu czytamy o „narodzeniu z niewiasty”, ale nawet w tym wersecie trudno doszukiwać się jakiegoś mariologicznego sensu. Oto ten tekst: „Lecz gdy nadeszło wypełnienie czasu, zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty i podlegał prawu” (Ga 4. 4). Co więcej, Paweł nie wiedział też nic o rzekomym pośrednictwie Marii, gdyż napisał: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2. 5).
Ewangelia Marka Rów nież Ewan ge lie nie wie le mówią o Marii. Najstarsza z nich, Ewangelia Marka, wspomina o niej zaledwie w dwóch miejscach. Po raz pierwszy pojawia się ona, kiedy wokół Jezusa zrobiło się bardzo gorąco, bo „faryzeusze naradzali się ze zwolennikami Heroda, jak by go
21
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O Marii, matce Jezusa Nic tak nie oburza wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, jak podawanie w wątpliwość dogmatów maryjnych, jej boskiego macierzyństwa, wiecznego dziewictwa, niepokalanego poczęcia oraz wniebowzięcia z duszą i ciałem. Jednak czyż nie o wiele bardziej oburzające jest to, że Kościół zdaje się nie wiedzieć, co o Marii mówi Nowy Testament? Co zatem głosi ta święta dla chrześcijan księga? Czy wspomniane dogmaty maryjne rzeczywiście wywodzą się z pism Nowego Testamentu, jak głosi Kościół?
zgładzić” (Mk 3. 6). Dlatego prawdo po dob nie „krew ni, gdy o tym usłyszeli, przyszli, aby go pochwycić, mówili bowiem, że odszedł od zmysłów” (Mk 3. 21). W słowach tych nie wymienia się co prawda matki Jezusa, ale dalszy kontekst zdaje się wskazywać na to, że mogła tam być i Maria, a przynajmniej, że mogła dołączyć do wspomnianych krewnych. Czytamy bowiem: „Wtedy przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed domem, posłali po niego i kazali go zawołać. A wokół niego siedział lud. I powiedzieli mu: „Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują cię”. I odpowiadając, rzekł im: „Któż jest matką moją i braćmi?”. I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: „Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek bowiem czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką”” (Mk 3. 31–35). Słowa te, powtórzone również w pozostałych Ewangeliach synoptycznych (Mt 12. 46–50; Łk 8. 19– 21), świadczą o wyraźnym dystansie między Jezusem i matką oraz rodzeństwem. Drugi fragment Ewangelii Marka wymieniający Marię opowiada o zdumieniu, jakie wywołała u słuchaczy nauka Jezusa, kiedy przemawiał w synagodze w Nazarecie. Zgromadzeni zadawali sobie pytanie: „Skądże to ma? I co to za mądrość, która jest mu dana? I te cuda, których dokonują jego ręce? Czy nie jest to ów cieśla, syn Marii, i brat Jakuba, i Jozesa, i Judy, i Szymona? A jego siostry, czyż nie ma ich u nas? I gorszyli się nim” (Mk 6. 2–4, por. Mt 13. 53–57; Łk 4. 22; J 6. 42). Przesłanie wydaje się jasne: Jezus nie miał względu na osobę, nawet gdy w grę wchodziło najbliższe pokrewieństwo. Warto też zastanowić się nad rodzeństwem Jezusa. Z przytoczonego fragmentu oraz tekstów paralelnych wynika bowiem, że Jezus miał czterech braci i co najmniej dwie siostry. Kościół rzymskokatolicki głosi natomiast, że Maria nie tylko była i pozostała dziewicą aż do narodzenia Jezusa, ale że pozostała nią na zawsze. Kwestionuje zatem biblijny przekaz
mówiący o tym, że Jezus miał rodzeństwo. Twierdzi bowiem, że owi bracia byli jego krewnymi, prawdopodobnie kuzynami. Przeczy temu jednak fakt, że użyte w tekstach greckie słowo adelfoi oznaczało właściwych braci, a nie kuzynów. W odniesieniu do kuzyna – jak pisał Jan Wierusz Kowalski – „język grecki, którym posługiwali się autorzy ewangelii, zna osobny wyraz: „anepsios””
(,, Wczesne chrześcijaństwo I–X”). Ponadto za tym, że Jezus miał rzeczywistych braci i siostry, przemawia także fakt, że zawsze wymieniani są oni razem z Marią, a czasami nawet z Józefem.
Ewangelia Mateusza Znacznie więcej o Marii wspomina Ewangelia Mateusza, która o narodzinach Jezusa mówi tak: „Gdy matka jego, Maria, została poślubiona Józefowi, okazało się, że zanim się zeszli, była brzemienna z Ducha Świętego. A Józef, mąż jej, będąc prawym i nie chcąc jej zniesławić, miał zamiar potajemnie ją opuścić. I gdy nad tym rozmyślał, oto ukazał mu się we śnie anioł Pański i rzekł: „Józefie, synu Dawidowy, nie lękaj się przyjąć Marii, żony swej, albowiem to, co się w niej poczęło, jest z Ducha Świętego”” (Mt 1. 18–20). Z tekstem tym wiąże się jednak kilka istotnych spraw, które
(2)
wymagają wyjaśnienia. Po pierwsze – Maria była zaręczona z Józefem. Wiliam Barclay pisze o tym tak: „Okres zaręczynowy trwał zwykle jeden rok. W tym czasie daną parę uważano już za męża i żonę, chociaż nie przysługiwały im pełne prawa małżeńskie. Związku tego nie można było zerwać inaczej jak przez rozwód (…). Jeśli więc Józef miał zamiar zerwać zaręczyny, to mógł to uczynić jedynie przez rozwód” („Ewangelia św. Mateusza”, t. I, Warszawa 1978). Co wię cej, z ewan ge licz ne go tekstu wynika, że Józef zorientował się, że Maria była w ciąży, zanim się zeszli, a „według Miszny podczas okresu narzeczeństwa cudzołóstwo jest grzechem jeszcze poważniejszym niż cudzołóstwo po zawarciu małżeństwa” (David H. Stern, „Komentarz żydowski do Nowego Testa men tu, s. 6). Za po peł nie nie tego grzechu Prawo Pięcioksięgu
nakładało karę śmierci przez ukamienowanie (Pwt 22. 23–24). Chociaż w czasach Chrystusa praw do po dob nie nie sto so wa no już tej kary, to i tak Maria byłaby po odprawieniu narażona na poważne problemy; nie tylko na wstyd, ale także na kłopoty z ponownym zamążpójściem oraz na problemy finansowe. Po drugie – wyjaśnienia wymaga również postawa Józefa. Mateusz stwierdza bowiem, że Józef „nie chcąc jej zniesławić, miał zamiar potajemnie ją opuścić” (w. 19). Takie tłumaczenie – zważywszy na to, że tylko od Marii mógł się dowiedzieć o cudownych okolicznościach jej poczęcia – jest jednak nieco dziwne. Jeśli bowiem „Józef w swej sprawiedliwości ani nie podejrzewał winy Marii, ani nie chciał Jej zniesławienia czy kary za cudzołóstwo” – jak podaje przypis do tego wersetu w Biblii Tysiąclecia – to czyż nie powinien raczej z nią pozostać i w ten sposób
ochronić ją przed wszelkiego rodzaju przykrościami? Przecież jeśliby naprawdę uwierzył Marii, że poczęła z Ducha Świętego, nie powinien nawet myśleć o tym, aby ją opuścić. Skoro zaś miał zamiar to uczynić, oznacza to, że jej nie uwierzył. Postawa Józefa byłaby o wiele bardziej zrozumiała, gdyby tekst Ma te usza brzmiał na stę pu ją co: „A Józef, mąż jej, będąc prawym, miał zamiar potajemnie ją opuścić, ale nie chciał jej zniesławić”. Czy tak pierwotnie brzmiał ów tekst, trudno powiedzieć. Nie można jednak tego wykluczyć, tym bardziej że zdaje się na to wskazywać następny werset, który mówi: „I gdy nad tym rozmyślał, oto ukazał mu się we śnie anioł Pański…” (w. 20). Przy tej okazji warto w ogóle zwrócić uwagę na tzw. ewangelie dzieciństwa Jezusa, czyli pierwsze dwa rozdziały z Ewangelii Mateusza i Łukasza. Nie dość bowiem, że o wydarzeniach związanych z narodzeniem i dzieciństwem Jezusa nie wspominają pozostali ewangeliści, Marek i Jan, to jeszcze Mateusz i Łukasz znacząco różnią się w swoich opisach. Oto przykłady: Łukasz ani jednym słowem nie wspomina o rozterkach Józefa, o przybyciu mędrców ze Wschodu, o ucieczce do Egiptu, o rzezi dzieci w Betlejem. Pisze natomiast o wizycie anioła Gabriela w domu Marii, o jej spotkaniu z Elżbietą, o narodzeniu Jezusa w stajni, przybyciu pasterzy, poświęceniu Jezusa w świątyni zaraz po dniach oczyszczenia oraz o natychmiastowym powrocie do Nazaretu. Skoro powszechnie uważa się, że Ewangelia Marka powstała jako pierwsza i Mateusz z Łukaszem wykorzystali tekst Markowy w swoich Ewangeliach jako tekst źródłowy, to skąd pochodzą informacje dotyczące dzieciństwa Jezusa? Odpowiedź może być tylko jedna: pochodzą one z innych pism, o których wspomniał Łukasz (1. 1–4), m.in. z tzw. pism apokryficznych, a także z interpretacji samych ewangelistów, którzy nie tylko przytaczali rzeczywiste słowa i czyny Jezusa, ale także je interpretowali w taki sposób, aby na przykład przeciwstawić się pewnym wierzeniom, które głosiły, że Jezus poczęty został w cielesnym związku Marii z Józefem i urodził się i wychował jak wszyscy w żydowskiej rodzinie, czyli że nie był Bogiem. Przypomnijmy, że stanowisko takie zajmowali głównie judeochrześcijańscy wierzący znani jako ebionici. Zresztą sam tekst Ewangelii Mateusza nie potwierdza katolickiego dogmatu o wiecznym dziewictwie Marii, ale o tym więcej w następnej części. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (45)
Lewica braci polskich Część arian propagowała wolność sumienia i równouprawnienie. Wprowadzała też w życie postępowe hasła, na przykład zniesienie pańszczyzny czy pacyfizm. Arianizm już w chwili powstania podzielił się na dwa nurty: konserwatywny, czyli szlachecko-mieszczański, oraz lewicowy, plebejski. Oba broniły wolności, jednakże bracia o poglądach lewicowych rozumieli ją jako faktyczne wyzwolenie i zniesienie ciężarów feudalnych. Występowali więc zarówno na synodach, jak i w swoich pismach przeciw panującym stosunkom feudalnym. Uważali, że chrześcijanom nie godzi się mieć poddanych, bo „Bóg z jednej krwi uczynił wszystek rodzaj człowieczy (…), tedyśmy wszyscy sobie bracia, a jakoż może brat nad bratem panować?”. Radykalni intelektualiści oraz działacze stali na stanowisku, że reformacja nie osiągnęła wszystkich swoich celów – dotyczyło to zarówno „racjonalizacji” religii, jak i reform społecznych. Ich wysiłkom przyświecała idea zapewnienia pracy dla wszystkich, hasło równości społecznej i zniesienia pańszczyzny. Apelował o to Grzegorz Paweł z Brzezin, przywódca radykalnego skrzydła ariańskiego, pisząc: „Nie godzi się wam jeść chleba z potu waszych poddanych, ale sami róbcie!”. Był to rewolucyjny postulat, bowiem dochody z feudalnej własności czerpali zarówno katolicy, jak i kalwiniści, luteranie, a nawet sami arianie.
C
Bra cia pol scy nie ogra ni czali się jednak do haseł, tylko czynnie zwalczali nierówność społeczną, pańszczyznę i poddaństwo. Jan Niemojewski i kilkudziesięciu przedstawicieli kujawskiej szlachty, przyjąwszy ideologię ariańską, zwolnili chłopów z poddaństwa, pańszczyzny, rozdali swoje majątki, a sami pracowali na roli. Jan Niemojewski (ok. 1526–1598) studiował teologię i prawo na ewangelickim Uniwersytecie Albertina w Królewcu. Wielokrotnie pełnił mandat poselski, a popierał reformatorski program ruchu egzekucyjnego. Początkowo wyznawał kalwinizm, ale po tym, jak zetknął się z Marcinem Czechowicem – jednym z przywódców braci polskich – przyjął społeczne i teologiczne poglądy antytrynitaryzmu. W 1566 r. oficjalnie przystąpił do arian, przyjmując chrzest przez zanurzenie w Niemojewie. Z pobudek etycznych i humanitarnych złożył urząd sędziego ziemskiego, zwrócił domeny królewskie na Kujawach, dobra dziedziczne sprzedał, cały zarobek rozdał ubogim, a sam żył z pracy własnych rąk w Lublinie. Na obrady sejmowe jeździł bez szabli i służby, ale cieszył się dużym autorytetem. Uczestniczył w organizowaniu gmin ariańskich w Rakowie i w Lublinie oraz był autorem
zy zauważyliście, że właśnie minął nas kolejny „koniec świata”? Koniec Ziemi, początek nowej ery – wszystko, czego tylko sobie życzycie… W niedzielę 19 maja tego roku miało się wydarzyć coś ważnego. Tak przynajmniej sądziło wielu ludzi. Na jakiej podstawie? Bardzo marnej, ale historia wie, że znacznie większe oczekiwania niż teraz ludzie żywili w oparciu o jeszcze bardziej mizerne przesłanki. Wszystko zaczęło się od tego, że po świecie zaczęło wędrować zdjęcie z banknotem, na którym ktoś napisał: „05.19.2013”, co w amerykańskim zapisie oznacza datę 19 maja 2013 r. Ponoć ta data pojawiła się już około połowy lat 90. Nie wiadomo, co miała oznaczać, ani jaki cel przyświecał tym, którzy ją rozpowszechniali. Data zaczęła się pojawiać w wielu miejscach na murach, a także w internecie. Rozpowszechniano maile, które sugerowały, że dojdzie wówczas do wielkich wybuchów na słońcu, klęsk żywiołowych itp. Pojawiła się nawet strona internetowa, na której odliczano czas do pojawienia się tej daty. Obecnie na tej stronie można znaleźć napis: „Now! Expect us!” (Teraz! Oczekuj nas!). Nie wiadomo jednak, kto ma oczekiwać, na kogo i dlaczego.
po le micz nych pism ogło szo nych drukiem, między innymi wydanego w 1584 r. pisma „Ukazanie, iż Kościół rzymski papieski nie jest apostolski”. W Małopolsce podobnie zachowywał się m.in. Jan Przypkowski, pierw szy wy znaw ca aria ni zmu w swym rodzie. Dobra Nowina wywarła na nim olbrzymie wrażenie, czego dowodem było przyznanie w 1572 r. wolności osobistej chłopom w jego dziedzicznych wsiach w imię zasady chrześcijańskiej równości. Jan posiadał nadto w Krakowie dom, w którym mieścił się przytułek dla ubo gich i cho rych. Niestety, motłoch zniszczył ten budynek 26 maja 1591 r. Jan Przy pkow ski był dziad kiem Samuela Przypkowskiego, pisarza ariańskiego i poety, działacza reformacyjnego, zwolennika poglądów Fausta Socyna, włoskiego humanisty oraz myśliciela, twórcy tzw. socynianizmu, który propagował hasła humanizmu, racjonalizmu, a także tolerancji religijnej. Umiarkowane skrzydło arian również nie godziło się na ucisk i wyzysk chłopów. W zasadzie uznawało ono stosunki feudalne, ale domagało się ograniczenia wyzysku i broniło uciskanej ludności. Synody ariańskie potępiały tych współwyznawców, którzy uciskali chłopów. Z tego powodu dola ludu zamieszkującego dobra ariańskie
Ludzie pobożni zauważyli, że 19 maja tego roku przypadają Zielone Świątki, a więc czas świętowania przez chrześcijan zesłania Ducha Świętego na pierwszą wspólnotę wierzących. W głowie niektórych pojawiła się być może myśl, że mógłby to być czas ponownego wylania Ducha albo… powrotu Chrystusa. Oczywiście dosyć szybko objawili się także sprzedawcy
była na ogół znośniejsza niż los poddanych katolików. Co więcej, przejście na arianizm wiązało się z obiet ni cą po pra wy sta tu- su społecznego – szlachetnie
mechanizm powodujący, że znajduje się jednak niemała grupa ludzi skłonna wierzyć w to lub cokolwiek innego równie niedorzecznego. Wydaje się, że jest to połączenie dwóch różnych tendencji – poszukiwania przez ludzi sensu istnienia świata, żeby nadać sens ich życiu, oraz pewnej odmiany zjawiska nazywanego owczym pędem. Przypadkowość
ŻYCIE PO RELIGII
U źródeł wiary gadżetów z tą datą – kubków, koszulek itp. Jak zawsze w takich wypadkach, ta wyjątkowa ponoć data nadeszła, minęła i wszystko dalej toczy się mniej więcej tak, jak toczyło się wcześniej. Pytania jednak pozostają. Oczywiście mam na myśli pytania dotyczące nie tego, co ów dzień miał ze sobą przynieść, bo to nie ma żadnego znaczenia. Wiadomo, że on nie oznaczał niczego szczególnego. Ot, dzień jak co dzień. Intryguje mnie nieustannie raczej to, jak w ogóle można przywiązywać wagę do takich rzeczy. Jaki jest społeczny
i niekonieczność naszego istnienia jest wszakże czymś, co większości z nas nie chce pomieścić się w głowie i co odrzucamy niemal automatycznie. Nasze wielkie ego nie chce zaakceptować tego, że po prostu jesteśmy, bez z góry ustalonego celu. Budzi to u wielu z nas przerażenie i przygnębienie. Miło za to łechce nas świadomość, że jesteśmy tu „po coś”, że ktoś nad nami czuwa i prowadzi, że jest jakaś myśl kosmiczna czy też siła, która nad wszystkim czuwa i która nada wszystkiemu znaczenie. Pragnienie odgórnego usensownienia naszej
urodzeni bracia polscy obiecywali współwyznawcom zmniejszenie obciążeń wynikających z systemu feudalnego oraz pańszczyzny. Zdarzało się też, że chłopów przyciągali do nowej religii ministrowie plebejskiego pochodzenia. Dlatego wro go wie arian, na przy kład ks. Hieronim Powodowski, głosili z odrazą, że wśród braci polskich znajdują się „chłopi, tokarze, strugarze, wrzecieniarze, kapuściarze i insze drożdże narodu ludzkiego”. Plebejskie skrzydło braci polskich domagało się równouprawnienia Cyganów, Żydów, plebsu i kobiet, głosząc, że „Pan Bóg (…) niewiasty z mężem jednakowo porównał”. Opowiadało się za pracą dla wszystkich i wspólnotą dóbr. Bracia polscy głosili hasła braterstwa ludów, potępiali przemoc i wojnę, a przelewanie krwi drugiego człowieka uważali za ciężki grzech. Lewe skrzydło ganiło karę śmierci, negowało służbę wojskową i potępiało wszelką wojnę, a na znak protestu przeciwko przelewowi krwi zwolennicy tego poglądu, na przykład Piotr z Goniądza, nosili drewniane miecze zamiast żelaznych. Wrogowie nazywali ich pogardliwie „kosturowcami”. Ostatecznie jednak na synodzie w Lublinie w 1598 r. zwyciężyło prawe skrzydło, które poparło uchwałę zezwalającą na noszenie broni dla obrony przed wrogami. Racjonalizm arian podkopywał scholastykę i tradycyjną teologię poprzez odrzucenie uświęconych dogmatów, torował drogę swobodzie myśli, a także obiektywnemu poznawaniu świata. Był najbardziej postępowym zjawiskiem polskiego Odrodzenia. AR TUR CE CU ŁA
egzystencji wydaje się tym silniejsze, im więcej osób wokół nas w taki sens kosmiczny wierzy. Nadanie znaczenia naszemu życiu przez nas samych wydaje się takim ludziom za mało znaczące, niedostateczne, zbyt ułomne. Gorączkowo szukają więc jakiegoś sensu powszechnego, ryzykując to, że pogrążą się w zwykłym myśleniu życzeniowym. Że znajdują coś tylko dlatego, że bardzo sobie tego czegoś życzą. To osoby o takiej właśnie mentalności dają się złapać nie tylko na religię – starą dostarczycielkę nadprzyrodzonych sensów – ale także na tego rodzaju „kosmiczne transmisje wiedzy”, jak ta cała zabawa z datą 19 maja. Ludzie tacy sądzą, że jakiś kosmiczny umysł przekazuje im wiedzę dotąd utajnioną. I że to akurat ich spotkała „łaska” poznania prawdy. To dobrze oddziałuje na nasze poczucie małości – oto staliśmy się narzędziem wybranym pośród masy zwykłych zjadaczy chleba. Albo w innej wersji – może nie jesteśmy tacy wyjątkowi, ale za to przyłączamy się do grupy, która cieszy się w naszych oczach wielkim uznaniem. Tak czy inaczej – prawda o życiu i świecie przegrywa tu z potrzebami (rzeczywistymi lub urojonymi) naszego ego. MAREK KRAK
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
B
yła niezwykłą misjonarką, albowiem szanowała afry kań ską kul tu rę, a swoje zdrowie i życie poświęciła w służbie najbardziej potrzebujących – zwłaszcza porzuconych dzieci – a także pomaganiu i uczeniu bez potrzeby nawracania. Przez niemal 40 lat wiodła afrykańskie życie wśród budzących grozę ludów w południowej Nigerii. Świadczyła dobro w odległych, unikanych przez białych terenach, gdzie starała się zmieniać życie krajowców na lepsze. Szczególnie walczyła o prawa kobiet i dzieci oraz o zniesienie handlu niewolnikami.
bardziej myślała o czynieniu dobra niż o potrzebie nawracania. W 1876 r. wypłynęła z Liverpoolu do Afryki, do miasta Calabar w południowo-wschodniej Nigerii. Było to miasto ludu Efik, które od 1884 r. znajdowało się pod protektoratem brytyjskim. Stanowiło centrum handlu niewolnikami i kilkanaście procent ludzi wywiezionych do Nowego Świata przeszło przez port Calabar. Białego człowieka uważano za weterana, jeśli w tym rejonie zdołał przeżyć dziesięć lat, zwykle zaś wracał do domu jako inwalida. Europejczycy umierali zabijani przede wszystkim przez malarię,
Mary Slessor była szkocką misjonarką prezbiteriańską, wolontariuszką i pacyfistką. Z wielkim poświęceniem pomagała ludom Afryki. Nie należała do typowych misjonarek, które za najważniejszy obowiązek uważały nawracanie pogan.
PRZEMILCZANA HISTORIA kar. Mi mi An der son ostrzegała: „Plemiona są dzikie i okrutne, spędzają życie, walcząc, tańcząc, pijąc. Wielu z nich to ludożercy. Kiedy umiera wódz plemienia, jego wszystkim żo nom i nie wol ni kom ucina się głowy i chowa ze zmarłym”. Nielepszy był los bliźniąt i ich matek. Miej sco wi ba li się bliźniąt, bowiem – wedle wierzeń – przynosiły nieszczęście. Porzucali je w dżungli, a ich matki wypędzali na pewną śmierć. Mary Slessor zrozumiała, że tylko mieszkając razem z tymi plemionami, może zmienić ich najbardziej barbarzyńskie obyczaje. Nie była natomiast ogarnięta obsesją
Biała Matka Krajowcy z szacunkiem nazywali Mary Slessor „matką wszystkich ludów” i „białą matką”. Ma ry Sles sor uro dzi ła się w 1848 r. w Aberdeen w Szkocji. Wzrastała w atmosferze żarliwości religijnej i surowej dyscypliny, wdrożonej przez matkę, która należała do Zjednoczonego Kościoła Prezbiteriańskiego. Towarzyszyła jej na wszystkich konferencjach misjonarzy, którzy przybywali z odległych zakątków Dalekiego Wschodu czy Afryki. W wieku 11 lat zaczęła pracować w fabryce tekstylnej, a zarobione pieniądze – odpowiednik niecałych trzech dolarów tygodniowo – oddawała na wyżywienie i utrzymanie sześciorga rodzeństwa. Kiedy w 1873 r. do Anglii dotarła wieść o śmierci słynnego misjonarza i odkryw cy Da vi da Li vingsto ne’a, wy wo ła ła ona wielkie poruszenie. Z entuzjazmem słuchano opowieści, w jaki sposób z odległej osady w Tanzanii jego ciało przybyło do Londynu. Otóż dwaj wierni słudzy Livingstone’a wyjęli z jego ciała serce i inne wnętrzności, a następnie wysuszyli mumię, zawinęli w tkaninę i umieścili w wydrążonym kawałku drzewa. Potem zaszyli w płótno i przytroczyli do pala tak, by ten ciężar mogło nieść dwóch ludzi. W ten sposób zmumifikowane zwłoki „Wielkiego białego brata” nieśli przez… 11 miesięcy na przestrzeni 1,5 tys. km! Opowieść ta wywarła wielkie wrażenie na Mary Slessor. Postanowiła pójść w ślady Livingstone’a i wyjechać do Afryki. Podobnie jak jej wielki poprzednik Mary
gorączkę czarnych wód, dyzenterię i zapalenie płuc. Misjonarze nigdy nie osiągnęli na tych terenach wielkich sukcesów. Mary Slessor zamieszkała na wzgórzu misyjnym wraz z małżeństwem Andersonów – misjonarzy kalwińskich, pionierów ewangelizacji ludów z zatoki Benin, którym od po cząt ków ich dzia łal no ści w 1848 r. udało się nawrócić ledwie garstkę ludzi. Tubylcy nie chcieli porzucać dawnych zwyczajów, ci zaś, których udało się ochrzcić, trwali nadal przy wierze swoich przodków. Przede wszystkim nie zamierzali rezygnować z poligamii i handlu niewolnikami. Wielkim problemem było pijaństwo. W dodatku nie tylko
mężczyźni pili całymi dniami, ale również kobiety i dzieci. Alkohol wymieniano za kość słoniową, olej palmowy i złoto. Mary Slessor zaczęła się uczyć miejscowego języka efik, równocześnie odbywając coraz dalsze wędrówki. W odwiedzanych wioskach zobaczyła okropne warunki, w jakich żyły kobiety, od wieków przyzwyczajone do służalczego życia. Żyły one zawsze w strachu przed gniewem mężów i panów, którzy nie szczędzili im brutalnych
bezwzględnego ewangelizowania „dzikich” i ratowania ich przed ogniem piekielnym. Nigdy też nie ubierała się jak typowa misjonarka epoki wiktoriańskiej. Nie była damą w białej bluzce z wysokim kołnierzykiem, w wygorsetowanej, długiej do kostek sukni. Nigdy nie zakładała kapelusza. W dżungli nosiła szerokie, luźne tuniki i zawsze chodziła boso. Była kobietą niewielkiego wzrostu, z krótko ostrzyżonymi, rudymi włosami i nieco męskimi rysami twarzy. Była nieśmiała z natury, lecz wyróżniała się przede wszystkim osobowością, siłą i doskonałością charakteru. Pod ję ła się or ga ni za cji mi sji w Old Town, miejscu znienawidzo nym przez pro te stanc kich misjonarzy. Wyrzekła się wszelkich wygód, by żyć jak jedna z Afrykanek w wilgotnej dżungli. Zamieszkała w cha cie z błota i liści palmowych. Otworzyła szko łę, opie kowa ła się po rzuco ny mi dzieć mi, chorymi i – rzecz jasna – głosiła przesłanie ewangelii. Tubylcy byli zadziwieni faktem, że samotna biała kobieta zamieszkała wśród nich. Byli pełni podziwu dla jej odwagi, siły charakteru i mądrości. Była już dobrze znana w staraniach o niestosowanie okrutnych kar i niemal o każdej porze wzywano ją, by ratowała kogoś od śmierci lub okaleczenia. Kiedy król Eyo Honesty wysłał po nią swoją królewską łódź, a Mary zaprotestowała,
że nie potrzebuje tak zbytkownego środka lokomocji, stwierdził: „Nasza Mama nie może płynąć jak zwykły śmiertelnik po kraju dzikich ludzi; musi podróżować jak prawdziwa dama i nasza matka, którą szanujemy i kochamy z całego serca”. Dal szej pra cy pod ję ła się w okręgu Okoyong – oddalonym od świa ta miej scu wśród la sów i błota, rozciągającym się między rzekami Calabar i Cross. Było to złowrogie dla misjonarzy miejsce. Przed laty chciał tutaj osiąść pastor anglikański, ale tubylcy z plemienia Bantu porwali go i trzymali jako więźnia, do czasu aż otrzymali za niego okup w baryłkach z dżi nem. Dzię ki po mo cy kró la Eyo, któ ry za pew nił mi sjo nar ce wspaniałą eskortę, miejscowy król Edem zgodził się na budowę domu i szkoły. Jednakże przez rok Mary mieszkała w haremie wodza jako jedna z jego licznych żon. Z powodzeniem wypraszała o łagodniejsze kary dla kobiet i jednała zwaśnione plemiona. Dzięki lekarstwom, chininie i laudanum zyskała sławę „białej uzdrowicielki”. Dla pracy w Okoyong zrezygnowała z małżeń stwa z Char le sem, mło dym szkockim misjonarzem i nauczycielem: miała wówczas 42 lata, a on – 25 lat. W tym czasie zmieniła się sytuacja polityczna w Nigerii. Brytyjczycy ustanowili Protektorat Wybrzeża Nigeryjskiego, a konsul generalny, także Szkot z pochodzenia i prezbiterianin, postanowił mianować Mary Slessor wicekonsulem i zarządcą okręgu. Brytyjskie Biuro Spraw Zagranicznych było oburzone faktem, że tak wysokie stanowisko powierzono kobiecie. Mary zgodziła się przyjąć stanowisko, pod warunkiem
23
że… nie będzie otrzymywała pensji. Stwierdziła: „Jestem i zawsze będę wolontariuszką”. Odtąd jako wysoki urzędnik państwowy brała udział we wszystkich zgromadzeniach plemiennych odbywających się w odległych osadach. Najczęściej sprawowała sądy pod gołym niebem, często siedząc w fotelu przy maleńkim stoliku. Dla Mary Slessor nawracanie „dzi kich” ni gdy nie by ło pierwszorzędnym celem. W ciągu 15 lat wśród tubylców w Okoyong nawróciła na wiarę chrześcijańską zaledwie tuzin młodych ludzi. W 1895 r. przy by ła do mi sji w Okoyong Mary Kingsley – angielska pisarka i podróżniczka. Było to spo tka nie dwóch sław nych kobiet niezwykłej odwagi, zakochanych w Afryce. Pani Kingsley była racjonalistką i nie ceniła pracy misjonarzy, bowiem, jak stwierdziła, zajmowali się oni „opróżnianiem mózgów dzikich po to, by wypełnić te puste miejsca religią chrześcijańską, zamiast starać się zrozumieć tubylców”. W swojej książce „Podróże po Afryce Zachodniej” wygłosiła jednak niezwykłą pochwałę pod adresem prezbiteriańskiej misjonarki: „Jej znajomość tubylczego świata jest niezwykła, a dobro, jakie niesie innym, jest nie do przecenienia. Kiedy po raz pierwszy trafiła do Okoyong, było to miejsce groźne dla tubylców z Duke Town i Creek Town i zupełnie nieznane Europejczykom. Udało jej się wykorzenić wiele okrutnych obyczajów. Teraz ludzie z Okoyong niemal nie sprawiają kłopotów zarządowi starego Calabru, a handel rozwija się swobodnie, aż do wybrzeża morskiego. Oczy wi ście, ta ką oso bę jak Ma ry Sles sor trud no spo tkać. Nie wie lu ludzi potrafi wytrzymać malaryczny klimat i równocześnie przyswoić sobie miejscową kulturę. Jej się to udało. Jest samotna, ponieważ jest jedyna w swoim rodzaju”. W 1909 r. Mary Slessor ciężko zachorowała. Z powodu reumatyzmu przenosiła się z miejsca na miejsce w drewnianej skrzyni na czte rech kół kach. Za py ta na, dlaczego nie chce wracać do Szkocji, odpowiedziała: „Dopóki jestem w stanie opiekować się choćby jedną sierotką i pomóc w utrzymaniu spokoju w jakimś domu czy wiosce, czy być prawdziwą matką dla moich adoptowanych dzieci, zostanę tu, gdzie jestem. Nigdy nie odwrócę się plecami z powodu febry albo łysej głowy jak moja”. By ła pa cy fist ką. Gdy wy buchła I woj na świa to wa, by ła tą wiadomością przygnębiona i jeszcze bardziej podupadła na zdrowiu. Po raz ostatni odbyła podróż po rzece Enyong, leżąc na noszach w to wa rzy stwie ad op to wa nych dzie ci. Zmar ła 13 stycz nia 1915 r. w Ak pa pie. Wie lu Afry ka nów przybyło na uroczysty pogrzeb, by pożegnać się z „matką wszystkich ludów”. ARTUR CECUŁA
24
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
GRUNT TO ZDROWIE
C
hciałbym obalić mit związa ny z do bro czyn nym wpływem mleka na nasz szkielet. Od lat przyjęło się, że spożywanie mleka krowiego gwarantuje mocne kości i jest niezbędne do prawidłowego wzrostu dzieci. Rzeczywiście – zawiera ono sole wapnia, ale jego spożywanie nie jest, niestety, gwarancją silnego i zdrowego układu kostnego. Wręcz przeciwnie – przyczynia się ono do zwiększonego wypłukiwania wapnia z organizmu. A minerał ten jest podstawowym budulcem naszych kości i zębów. Harwardzka Katedra Pielęgniarstwa przeprowadziła badania, w których lekarze przez 12 lat obserwowali 77 761 kobiet w wieku 34–59 lat. Okazało się, że kobiety, w których diecie wapń pochodził w przeważającej części z mleka, miały większy współczynnik kruchości kości niż kobiety, które pijały małe ilości mleka lub nie spożywały go wcale. Jasno wynika z tego, że opijanie się mlekiem krowim oraz spożywanie jego przetworów nie jest gwarancją zdrowia, a co więcej – może powodować uczulenia oraz rozmaite schorzenia. Ale dość o mleku, przejdźmy do skorupek jaj kurzych, bo to o nich będzie ten artykuł. To cenne, a zarazem niedoceniane źródło wapnia – tak ważnego dla naszego organizmu. Jest to bez wątpienia produkt całkowicie na tu ral ny, zwią za ny z pro ce sem przedłużenia gatunku, co gwarantuje mu najwyższą jakość „wykonania”. W skład skorupek kurzych jaj wchodzi około 5 proc. związków organicznych i aż 95 proc. związków nieorganicznych z dominującym węglanem wapnia, dzięki któremu są one kruche, a zarazem wytrzymałe.
Naturalny budulec W dzisiejszej farmaceutyce to właśnie węglan wapnia jest najczęściej wykorzystywany do produkcji suplementów, które mają zapobiegać osteoporozie. Dzieje się tak, ponieważ zawiera on dużą liczbę jonów wapnia, a dodatkowo surowce potrzebne do jego otrzymania są łatwo dostępne. Syntetyczny węglan wapnia otrzymuje się, poddając obróbce wodorotlenek wapnia lub niektóre minerały – na przykład kredę. Jednak co natura, to natura i dlatego najbardziej wartościowe wydają się preparaty pozyskiwane z organicznych źródeł, np. z muszli skorupiaków oraz pancerzy niektórych zwierząt wodnych. Te źródła wapnia zawierają także wiele innych pożytecznych dla nas mikroelementów – na przykład fluor. Niestety, bywa, że mogą się w nich znaleźć obec ne w wo dzie mor skiej toksyczne metale ciężkie – ołów, glin, kadm czy rtęć. Ryzyko to jest nieznaczne w przypadku skorupek jaj kurzych. Przeprowadzone pod tym kątem badania wykazały, że miały one w swoim składzie najmniejszy udział metali ciężkich ze wszystkich
Skorupka dla „chrupka” Osteoporoza wciąż zbiera bogate żniwo. Co roku jest ona diagnozowana u kolejnych tysięcy osób, którym nie pomaga dieta bogata w mleko i jego przetwory. Czy jedynym ratunkiem jest farmaceutyka? naturalnych źródeł węglanu wapnia. Badacze są przekonani, że jest to związane z ochroną nowo powstałego życia przed uszkodzeniami, które mogą być wynikiem oddziaływania substancji toksycznych (metali ciężkich) na płód. Co więcej, skorupy zawierają nie tylko sole wapnia, ale również niewielkie ilości pierwiastków, takich jak selen, cynk, miedź oraz stront. Ten ostatni jest szczególnie cenny w profilaktyce i leczeniu osteoporozy. Jako jedyna poznana dotychczas substancja wykazuje działanie za rów no ha mu ją ce roz wój osteoklastów (komórki kościogubne), jak i pobudzające osteoblasty (komórki kościotwórcze). Ilość tego pierwiastka w skorupie jaja kurzego jest idealna dla zaspokajania potrzeb ludzkiego organizmu, dzięki czemu regularne spożywanie skorupek korzystnie wpływa na nasz układ kostny. Wystarczy przyjmować 3,2 grama na dobę, aby w pełni pokryć zapotrzebowanie na wapń oraz stront, będące fundamentem zdrowych i mocnych kości oraz zębów. Przed rozpoczęciem kuracji warto zrobić badanie zawartości mikroelementów w organizmie i zasięgnąć opinii lekarza. To fenomenalne działanie jest wynikiem doskonałej przyswajalności składników zawartych w skorupkach kurzych jajek. Zasadniczo zależy
ona głównie od rozpuszczalności preparatów wapnia w żołądku. Węglan wapnia pochodzący od kurek niosek cechuje się znacznie większą rozpuszczalnością niż preparaty syntetyczne. Zostało to poparte badaniami, podczas których szczury z objawami osteoporozy podzielono na dwie grupy. Jedna z nich otrzymywała syntetyczny węglan wapnia, druga zaś mielone skorupki. Okazało się, że proszek ze skorupek o wiele skuteczniej zwiększał gęstość kości chorych zwierząt. Inne badania określały efektywność przyswajania różnych rodzajów naturalnego pochodzenia wapnia (skorupiaki, muszle, jaja). One również wykazały dużą przewagę kurzego „inkubatora” nad owocami morza.
Inne zastosowania Walka z osteoporozą i dziurami w zębach to nie jedyne zastosowanie tego naturalnego źródła wapnia. Ciekawostką jest fakt, że regularne spożywanie go obniża wchłanianie tłuszczy. Eksperymenty żywieniowe wykazały wyższe ilości tłuszczy oraz kwasów palmitynowego i stearynowego w kale osób zażywających skorupy jaj kurzych w stosunku do osób pozbawionych suplementacji tym preparatem. Może to być interesująca propozycja dla ludzi, którzy chcieliby schudnąć,
ale brak im silnej woli do utrzymywania rygorystycznej diety. In ne ba da nia od kry ły na tomiast skuteczność białek wchodzących w skład skorupek jaj kurzych w zwalczaniu infekcji bakteryjnych. Substancje takie jak lizozym i α-N-acetyloglukozaminidaza hamują wzrost bakterii Gram-dodatnich oraz uszkadzają ścianę komórkową bakterii Gram-ujemnych. Badacze potwierdzili również skuteczność ekstraktu ze skorupy jaja kurzego w zmniejszaniu odporności na wysoką temperaturę takich bakterii jak owiana złą sławą salmonella oraz niektóre rodzaje bakterii z rodziny coli. Jeśli już wspomnieliśmy o salmonelli, to warto zauważyć, że dla wielu osób jest ona straszakiem zniechęcającym do spożywania skorupek. Rzeczywiście stanowi ona pierwszą pod względem częstości występowania grupę bakterii wywołujących zatrucia pokarmowe. Rozróżniamy ponad 1000 odmian pałeczek z tej grupy. Gatunek Salmonella enteritidis wywołuje około 80 proc. zatruć w Polsce, a Salmonella typhimurium – 10 proc. W wywołanych przez nie zatruciach pokarmowych czas wylęgania zwykle trwa 12–36 godzin. Objawy zatrucia występują głównie pod postacią ostrego nieżytu żołądka i jelit, a początek choroby zwiastują dreszcze, nudności, nagły ból głowy, gorączka, często wymioty. Następnie pojawiają się bóle brzucha i biegunka. Aby uniknąć tym niemiłych niespodzianek, należy po prostu umyć skorupki w wodzie o temperaturze około 60 stopni C. To wystarczy, aby uwolnić nasz preparat od ewentualnych kłopotliwych gości,
tym bardziej że same skorupki nie są pożywką dla bakterii i nie będzie ich tam zbyt wiele. Tak przygotowane są całkowicie bezpieczne dla zdrowia, i to niezależnie od źródła pochodzenia. Jednak zaleca się przygotowanie sproszkowanych preparatów z jaj ekologicznych. Duże znaczenie ma pożywienie podawane niosce – im bardziej naturalne, tym lepiej dla jajka. Chociaż wykazaliśmy wcześniej, że w skorupkach nie dochodzi do kumulacji szkodliwych składników, to jednak wartość biologiczna skorupek zniesionych przez „biokury” będzie z pewnością wyższa. Sposób przygotowania preparatu jest banalnie prosty i nie wyma ga wiel kich in we sty cji. Jaj ka przed stłuczeniem należy dokładnie umyć (ale nie we wrzątku, ponieważ wysoka temperatura powoduje znaczne pogorszenie przyswajalności wapnia – wystarczy wspomniane wcześniej 60–70 stopni C) i wytrzeć do sucha. Po wybiciu jajka tak przygotowane skorupki należy wysuszyć na wolnym powietrzu i zmielić w młynku do kawy na proszek. Zarówno dorośli, jak i dzieci powinni zażywać skorupkowy proszek w ilości 1/4 łyżeczki do herbaty przed obiadem. Najwygodniej jest włożyć proszek do ust i popić wodą. Można go spożywać, dodając do potraw. Sproszkowane skorupki przechowujemy w szczelnie zamkniętym słoiku przez czas nie dłuższy niż 2 tygodnie. Ciekawą recepturę na miksturę, która ma za zadanie uzupełnić braki wapnia w naszym organizmie, opracowała naturoterapeutka Stefania Korżawska. Składniki: 10 wiejskich jaj o jasnych skorupkach, 1 litr miodu, sok z 3 kg cytryny, 1 butelka koniaku. Jajka dokładnie myjemy i parzymy wrzątkiem, a następnie wkładamy do szklanego słoja (najlepiej z ciemnego szkła) i zalewamy sokiem z cy try ny. Słój wsta wia my do lodówki, do czasu, gdy rozpuszczą się skorupki jaj (około 10 dni). Kiedy to nastąpi, całość przecieramy przez sito i do tak powstałej masy wlewamy butelkę koniaku oraz litr pszczelego miodu. Wszystko dokładnie mieszamy, wlewamy do butelek i odstawiamy w chłodne miejsce. Tak przygotowaną miksturę pijemy 3 razy dziennie po łyżce stołowej na pół godziny przed posiłkiem. Dzieci także mogą ją pić 3 razy dziennie, lecz tylko po małej łyżeczce do herbaty. Preparat ten pomaga w leczeniu chorób krążenia, gdyż zawarty w nim lekkostrawny wapń oraz sok cytrynowy pomagają rozpuszczać i usuwać złogi miażdżycowe. Posiada też działanie żółciotwórcze i wspomaga dzięki temu pracę wątroby. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Prawicowi partnerzy Sprawa legalizacji związków partnerskich jak mało która pokazuje hipokryzję prawicy. Niby akceptuje ona porządek konstytucyjny naszego kraju, a więc zasady równości i poszanowania swobód obywatelskich oraz wolności osobistej. Z zasad tych wynika, że władza nie może stawiać ograniczeń i odrzucać żądań obywateli, jeśli ich realizacja nie godzi w niczyje interesy ani nie generuje kosztów budżetowych. Skoro ludzie czegoś pragną, na przykład formalizacji ich związków na sposób inny niż małżeństwo, to wystarczy że prawodawca stwierdzi, że takie „związki partnerskie” (czy jakkolwiek to nazwiemy) nikomu krzywdy nie czynią, aby po stronie władzy powstał obowiązek ustanowienia takiej instytucji. I to zupełnie niezależnie od tego, czy ministrom i posłom podobają się, czy nie podobają takie „półmałżeństwa”. Jeśli w stanowieniu prawa kierują się tego rodzaju upodobaniami, to nadużywają władzy. Prawica zdaje sobie z tego sprawę, przeto usiłuje usprawiedliwić swe ideologiczne nadużywanie władzy, odwołując się do rzekomej niezgodności związków partnerskich
M
z konstytucją oraz domniemanej krzywdy społecznej, wynikającej z ustanowienia nowej instytucji prawnej. Słuchamy dyrdymałów o konflikcie związków partnerskich z konstytucyjną ochroną małżeństwa, tak jakby któremukolwiek z małżeństw obecnych bądź przyszłych miały zagrażać inne formy uznawanej przez państwo wspólnoty rodzinnej. Gdyby „obrońcy tradycji” umieli czytać konstytucję, to nie doczytaliby się tam niczego w sprawie związków partnerskich – ani wprost ani pośrednio – a za to doczytaliby się zasady równości, która stanowi, że każdy obywatel powinien mieć realną możliwość skorzystania z dobrodziejstw prawa, niezależnie od swej kondycji. Skoro więc osoba homoseksualna nie może z racji zasadniczych skorzystać z dobrodziejstwa małżeństwa, to należy jej stworzyć uprawnienia analogiczne, dzięki którym choćby w przybliżeniu będzie mogła cieszyć się równością z osobami heteroseksualnymi. Hipokryzja prawicy sięga jednak jeszcze dalej. Otóż realne powody, dla których boi się ona związków partnerskich, są związane z przywiązaniem do tych samych
alejący udział płac w dochodzie narodowym nie jest przedmiotem debaty publicznej. Dlaczego? Bo związki zawodowe znajdują się w agonii, a komentatorzy telewizyjni zarabiają wystarczająco dobrze, by się takimi „drobiazgami” nie zajmować. Tymczasem nie ma nic istotniejszego niż sposób, w jaki dzielimy owoce naszej wspólnej pracy. Im jednak ten podział jest bardziej niesprawiedliwy, tym większa cisza wokół tego tematu. Inną kwestią niepodejmowaną przez media publiczne ani prywatne jest rosnący krąg biedy. Wprawdzie tu i ówdzie pojawiają się dane statystyczne, z których wynika, że ubóstwo zatacza coraz szersze kręgi, ale nie pamiętam ani jednej audycji, w której ludzie zainteresowani zjawiskiem i znający się na rzeczy prowadziliby dyskusję o jego przyczynach. W kraju, który posiada szóstą co do wielkości PKB gospodarkę Unii Europejskiej, dwie trzecie społeczeństwa nie posiada oszczędności ani nie jeździ na urlopy. Jednak od wyjaśnienia tego, dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak cholernie źle, ważniejsze są przepychanki personalne w partii rządzącej. Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej na zlecenie i we współpracy z Klubem Parlamentarnym Ruchu Palikota przygotowała dwie ważne inicjatywy ustawodawcze: nowelizację Kodeksu pracy likwidującą między innymi umowy śmieciowe oraz nową ustawę o przeciwdziałaniu bezdomności i ochronie praw lokatorów, uniemożliwiającą eksmisje na bruk. Zdajemy sobie sprawę, że szanse na uchwalenie tych aktów prawnych w przygotowanej przez nas posta
wartości, jakie przyświecają osobom pragnącym takie związki zawierać. Inaczej mówiąc, związki partnerskie stwarzają coś w rodzaju konkurencji dla konserwatystów w dziele realizacji tych samych celów. A konkurencji się nie lubi. Udając, że tego „wątku konkurencyjnego” nie widzi, prawica skazuje się na zakłamanie. O co chodzi? Istotą małżeństwa jest jego „legalność”, to znaczy publiczne oświadczenie pary, że prowadzi wspólne życie, za którym idzie publiczne uznanie tej wspólnoty
ci są niewielkie. Chodzi jednak o to, by propozycje te stały się przedmiotem debaty publicznej. Żeby zamiast zwyczajowej ściany płaczu w świadomości społecznej pojawiły się realne rozwiązania, które czynią nasz kraj bardziej sprawiedliwym, a społeczeństwo – dostatnim i szczęśliwym. Władza jednak bardzo pilnuje tego, żeby taka alternatywa się nie pojawiła. Kiedy piszę „władza”, mam na myśli również czwartą władzę – media. Media wierne
dwóch osób. Ich pożycie odtąd nie jest „grzeszne”, gdyż zostaje społecznie uznane. Małżeństwo ma sens tylko wtedy, gdy społeczeństwo uważa pożycie niezalegalizowane za nieetyczne lub co najmniej etycznie wątpliwe. A czego oczekują osoby pragnące zawrzeć związek partnerski? Pragną przede wszystkim tego właśnie, żeby społeczeństwo za pośrednictwem państwa uznało ich za prawych i godnych, a nie jakichś tam poślednich jego członków. Sprawy dziedziczenia, mieszkań komunalnych itp. są ważne, ale wtórne.
jest prosty: jeżeli chcecie istnieć w mediach, nie podejmujcie ważnych dla społeczeństwa tematów. A przecież obecność w mediach jest warunkiem popularności i wybieralności. Politycy opozycji próbują obejść media nastawione na cenzurowanie ważnych kwestii społecznych i dotrzeć ze swymi ważnymi pomysłami bezpośrednio do ludzi. Stąd jeżdżenie po kraju i coraz liczniejsze spotkania z wyborcami zarówno Janusza Palikota, jak i Leszka
GŁOS OBURZONYCH
Debata od zaraz neoliberalnemu kursowi rządzących po prostu nie wypowiadają się na najważniejsze tematy. Brałem udział w wielu konferencjach prasowych w Sejmie i pamiętam dobrze, że kiedy przedstawialiśmy z posłanką Anną Grodzką i marszałek Wandą Nowicką założenia nowego prawa lokatorskiego, a z Januszem Palikotem nowe rozwiązania w prawie pracy, ze strony licznie zgromadzonych dziennikarzy nie padały żadne pytania, a jeśli w ogóle już o coś żurnaliści pytali, to o zwyczajowe ploteczki partyjno-towarzyskie. Przeciętny telewidz i wyborca rozlicza polityków z tego, o czym wie. A ludzie wiedzą, że Janusz Palikot zajmuje się legalizacją marihuany, deklerykalizacją kraju i plotkami o Platformie. O tym bowiem informują nas media. Wszelkie tematy społeczne, gospodarcze, podatkowe są spychane na dalszy plan. Sygnał dla polityków
Millera. Jest to jednak w demokracji ery telewizyjno-internetowej metoda ułomna, bo wyborcy nie są w stanie porównać konkurujących ze sobą rozwiązań dotyczących rynku pracy, mieszkalnictwa, gospodarki rolnej, służby zdrowia itp. W tej sytuacji logicznym rozwiązaniem byłaby debata programowa obu liderów. Między ugrupowaniami, które – będąc w opozycji – koncentrują się na kwestii społecznej, a nie narodowej, czyli tak czy inaczej odwołują się do lewicowej wrażliwości. Do takiej debaty Janusz Palikot wezwał Leszka Millera już dawno temu i do dzisiaj się nie doczekał. Miller organizuje pod koniec czerwca Kongres Lewicy Społecznej, na który zaprosił Lecha Wałęsę (wzywał do pałowania strajkujących związkowców), Wojciecha Jaruzelskiego (kazał strzelać do górników w Kopalni „Wujek”) oraz
25
Przede wszystkim chodzi o społecznie uznanie statusu danej pary. I to właśnie nie podoba się konserwatystom, bo chcieliby w tej materii zachować zupełny monopol. Niechaj sobie homoseksualiści żyją w spokoju, lecz wara im od społecznego i urzędowego uznania! Co najwyżej można im zaoferować pewne ułatwienia w zawieraniu umów cywilnoprawnych, których istota nie obejmuje tego, co najważniejsze: uznania przez państwo, że tych dwoje żyje razem (a nie w jakimś prywatnym, „grzesznym” stadle). Gdyby prawica kierowała się naprawdę swoimi konserwatywnymi wartościami, to radowałoby ją to, że również homoseksualiści chcą być „jak małżeństwa”. Bo przecież świadczy to o tym, że i oni są po trosze konserwatywni. Zamiast zwalczać związki partnerskie, witałaby je z radością. Ba, cieszyć się powinien również Kościół katolicki, gdyż związki partnerskie pozwoliłyby, zachowując celibat księży, zdjąć odium „grzeszności” i tajności ze związków (heterolub homoseksualnych), w których żyje znaczna część duchownych tego wyznania. Niestety, konserwatyzm oparty na wartościach i na dobru jednostki/społeczeństwa, a nie na hipokryzji, to nie jest nadwiślańska bajka. JAN HARTMAN
Aleksandra Kwaśniewskiego (doradza za pieniądze najbogatszemu Polakowi Janowi Kulczykowi oraz prezydentowi Kazachstanu, Nazarbajewowi. Ten ostatni dwa lata temu urządził strajkującym pracownikom szybów naftowych istną rzeź). Ci trzej polscy byli prezydenci okazali się godni zaproszenia, a lider konkurencyjnego ugrupowania zabiegającego o lewicowy elektorat – nie. Nie będzie więc znowu okazji do rzetelnej dyskusji programowej na lewicy ani do porównania programów. A szkoda. Bo na tym właśnie zależy neoliberalnym mediom głównego nurtu i władzy. Żeby debata publiczna nie nabrała merytorycznego, nośnego społecznie charakteru. Nie chcę przez to powiedzieć, że uważam któregokolwiek z pretendentów do miana lewicy, Palikota czy Millera, za ideowych lewicowców. Jednak na razie tylko takich polityków mają wyborcy do dyspozycji i byłoby dobrze, gdyby pojawiła się okazja do rzetelnego wyboru. W demokracji jedyną okazją do tego mogłaby być otwarta debata. Wymaga ona przygotowania i odwagi od obu stron. Obie by na tym zyskały, bo taką dyskusję w atmosferze sensacji i konkurencji media mogą pokazać, a jeżeli nie, to przynajmniej zainteresowani mogliby się z nią zapoznać w internecie. Po raz pierwszy, i to na długo przed wyborami, wysłuchalibyśmy opinii obu liderów na tematy, które ludzi naprawdę żywotnie interesują. Gorąco do tego zachęcam zarówno Leszka, jak i Janusza. Godzina nasuwa się sama – w samo południe. Datę niech uzgodnią sekundanci. Mężczyznę poznajemy po tym, że jest odważny. Kobietę zresztą też. PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Co by tu Anatomia spadku jeszcze zamknąć?
Prawica kościelna – PO, PiS, PSL, SP – chce zamknięcia sklepów w niedzielę! Niech się niedziela święci! Ludzie mają iść do kościoła, a nie do piekła, czyli do sklepu, do współczesnego „targowiska próżności”. Skłonność prawicy do układania ludziom ich życia, a zwłaszcza do ograniczania i zamykania wszystkiego, jest imponująca. Były już próby zamknięcia sklepów z dopalaczami, małolatów z marihuaną, niepotrzebnych (!) szpitali, żłobków, przedszkoli, szkół. Tym razem sklepy. Nic to, że mamy w kraju bardzo wysokie bezrobocie, że pracownicy sklepów zarabiają tyle, żeby nie umrzeć z głodu, a zabranie im niedziel jeszcze te zarobki pomniejszy. Szacuje się też, że zamknięcie sklepów w niedziele wygeneruje kolejne 50 tys. bezrobotnych. Nic to, że ludzie w Polsce pracują najwięcej godzin w Europie, więc z konieczności muszą robić zakupy w niedzielę, bo nie mają czasu, aby zrobić to kiedy indziej. W przeciwieństwie do księży zresztą, którzy pracują znacznie mniej. Prawicy to wszystko nie obchodzi. Liczy się tylko interes i wola Kościoła! Jak ludzie nie pójdą do sklepów, to może
trochę bardziej wypełnią pustoszejące świątynie, choćby dla rozrywki, z nudów. Tak sobie kalkulują prawicowcy i ich mocodawcy w koloratkach. Lecz się mylą. Dziś chodzenie do kościoła to dla wielu wstęp do pójścia do galerii handlowej, jako wspólnej, często jedynej, formy niedzielnej rozrywki, do wyjścia na miasto, pokręcenia się pomiędzy ludźmi, a nie czas medytacji. W kościele trzeba dać na tacę, w galerii można się przynajmniej za darmo popatrzeć na ludzi, towar… Dla wielu chodzących do kościoła zamknięcie sklepów będzie oznaczało, że nie ma sensu w ogóle wychodzić z domu. Liczba ludzi w kościołach spadnie. Tak więc, jak zwykle, niemądra prawica sama sobie (?) zaszkodzi. Może to i dobrze, bo w przeciwnym razie pewnie by pozamykała nam teatry, kina i bary. Jest tyle rzeczy do zamknięcia! Można też zamknąć dziób lewicy. Można zamknąć dyskusje o opodatkowaniu kleru, o związkach partnerskich czy o in vitro. Zamykać, karać, nie legalizować – oto główna robota prawicy. Prawica to ma życie! Bardzo smutne... JANUSZ PALIKOT
Notowania Platformy, kiedyś Obywatelskiej, rządu premiera Tuska i jego samego spadają i będą spadać. Apel „powrotu do korzeni” jest PR-owskim nieporozumieniem. Wszak korzenie PO to Kongres Liberalno-Demokratyczny (1990–1994), zwany aferalnym, o czym wyborcy wreszcie szczęśliwie zapomnieli. Teraz zaczną sobie przypominać. Toteż nadzieja, że akurat aferalność pomoże odzyskać dobre notowania, jest z gatunku czarnego humoru. Wielu platformersów odpowiedziało na apel jeszcze przed jego ogłoszeniem. Na szczeblu centralnym prekursorami byli uczestnicy afery hazardowej: Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Obecnie już pod każdym względem byli. W samorządach przekręty na różną skalę robiło setki lokalnych działaczy. I właśnie to, obok nieudolności, niedołęstwa i braku kompetencji, są główne przyczyny odwracania się wyborców od Tuskowej ferajny. Wszak Polacy niczego się po niej nie spodziewali poza odsunięciem PiS od władzy. Zwłaszcza w drugiej kadencji – kiedy Tusk stworzył rząd osobliwości zamiast osobowości – było wiadomo, że zamiast „zielonej” będzie „wyspa skarbów”. Oczywiście dla wybranych. Premier nie zostawiał złudzeń co do powoływanych ministrów. Szajba, ładna buzia, model włazidupa. Ot, jak sam mówił, „zderzaki do wymiany”. Na ich tle błyszczał, ale też tylko do czasu, kiedy okazało się, że z dawnego wodza niewiele zostało, a zdyscyplinowana kiedyś klubowa armia głosuje, jak chce byle Gowin, który w dodatku z sejmowej trybuny może premierowi pokazać gest Kozakiewicza. Źródłem postępującego upadku notowań rządu, a w konsekwencji i partii, jest to, że PO zrobiła się nawet więcej razy Be niż Kościół: bezczelna, bogata, bezkarna, bezideowa, bezmyślna, bezradna. A do tego wszystkiego biskupobojna i biskupomdajna. Ludzie Tuska nie idą, nie siedzą, nie uczestniczą, nie mówią, nie jedzą, ale kroczą, zasiadają,
zaszczycają, przemawiają, spożywają. Biorą nie łyżeczką, a chochlą. Codziennie słychać o aferach, przekrętach, nagrodach, premiach, odprawach, podróżach. I próbach zduszenia wszelkiej krytyki. Wyborcy widzą, że ministrowie Nowak, Mucha, Sikorski nie są niedołęgami. To ludzie niezwykle obrotni, znakomicie
Cam Media. Złe języki twierdzą, że także jego przyjaciele z PO, ale kto by dawał wiarę takim bezczelnym insynuacjom. Na wszelki wypadek wszyscy nabrali wody w usta, a Donald siedzi i zawija w sreberka. Gdyby
tłumaczący swoje wpadki i dbający o interesy, ale głównie własne. Minister Nowak wprawdzie nie potrafi kierować resortem, ale świetnie organizuje sobie wymianę zegarków. Może traktował to jako przymiarkę do stanowiska unijnego komisarza ds. rynku wewnętrznego i usług. Ministra Mucha, która lekką ręką utopiła 5 mln zł w koncercie Madonny na Stadionie Narodowym, nie zgadza się z zarzutami NIK, że pieniądze te wydała niezgodnie z prawem. W odróżnieniu od Nowaka na razie nie podaje nikogo do sądu. Taka wyrozumiała. Z kolei minister Sikorski w czasie polskiej prezydencji potrafił – via konsorcjum, w skład którego wchodzi spółka Cam Media – wydać 34 mln zł na zorganizowanie 55 konferencji. Jedna kosztowała średnio 618 tys. zł. Dla porównania, na huczną imprezę z okazji przybycia do Polski pierwszego dreamlinera poszło 300 tys. zł, a 1,5 tys. zaproszonych gości jadło, piło i popuszczało pasa. Po konferencjach pasa popuszcza właściciel spółki
Unia Europejska szukała specjalisty od topienia budżetowych pieniędzy w zakumplowanych firmach, Sikorski miałby może szansę na wysokie stanowisko. Chwilowo jednak jest kryzys i trzeba oszczędzać. Poza tym na komisarza dalej szykuje się Janusz Lewandowski, a każde państwo członkowskie może mieć tylko jednego. To przepis uderzający w polskie interesy i apetyty. Wszak europejskie ambicje mają też Donald Tusk i Aleksander Kwaśniewski. Premiera, w przekonaniu o jego dużych szansach, utwierdzają europarlamentarzyści z PO. Byłego prezydenta – Marek Siwiec. Emocje Europy Plus studzi Chata Wuja Rysia. Kalisza. Tymczasem pretendenci – jedni w ramach gry wstępnej z Europą, drudzy z Europą Plus – na własne życzenie tracą poparcie w kraju. Na razie to tylko spadek, czyli pierwszy krok do upadku. JOANNA SENYSZYN senyszyn.eu senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Facet spotyka kolegę na wózku inwalidzkim. – Co ci się stało? – Wypadek drogowy. Lekarze powiedzieli mi, że będę inwalidą do końca życia. – Biedaku, to straszne! Kolega na wózku daje znać, by ten drugi się schylił, i szepcze mu do ucha: – Powiem ci w sekrecie. Ja symuluję, ale udało mi się dostać 100 tysięcy euro za ubezpieczenie. – I za te 100 tysięcy teraz będziesz całe życie skazany na wózek? – Wcale nie. Tylko do następnego tygodnia, bo jadę z pielgrzymką do Lourdes! ~ ~ ~ Nastolatek pisze SMS-a do swojej mamy: – Cześć, mamusiu! O której będziesz? Tęsknię już za tobą i bardzo się martwię! – Nie zdążycie, bo będę już za 5 minut. Pozdrów Kasię!
1 3 Akwizytor puka do drzwi. Otwiera mu dwunastoletni chłopiec. W ręku flaszka z wódką, w zębach papieros, a w głębi mieszkania na tapczanie widać nagą prostytutkę. Zbity z tropu facet pyta: – Przepraszam, chłopczyku, czy jest może w domu tatuś albo mamusia? A chłopiec na to: – A jak ci się, k...a, wydaje?!!
Poziomo: 3) płata figle na loterii, 5) w Modlinie startowy wciąż niegotowy, 7) na co frajera się nabiera?, 9) mięso rzucone, 11) skóra i kości, z rzekami, 13) pianino z rolką papieru, 15) mimo niej, czyli bezwiednie, 16) żona zrobiła go na... czarno, 18) szeroki u hojnych ludzi, 19) blada, gdy się nie dojada, 21) pomaga prać brudy we własnym domu, 22) wybrany, ukochany, 23) na nią kandydat na ministra czeka, 25) między partiami karty w..., 26) co w konwenansach twórcom pomaga?, 27) kolejna porcja, w karykaturze, 29) powodują ruchy grdyki, 30) na WOŚP-owych puszkach, 31) na nim coś jest aktualne, 32) pogoda z dinozaura, 34) trójka, 35) pistolet maszynowy, w buzi, 37) uważana przez wielu za dobrą partię w PRL-u, 39) Otello nim był, 40) ma wody całkiem sporo, bo to drugie w Europie jezioro, 42) tam, z dala od zgiełku ulicy, mieszkają pustelnicy, 44) cena dolara, funta lub jena, 45) cukier z gila i kozy, 47) zawiódł się na wosku, 48) latarnia na samym końcu Polski, 50) wychodzi przed dom, z paczką papieru, 52) ma największe lustro w Genewie, 53) chciał zbawić świat z pomocą rad, 54) czarny na pogrzebie, 55) szkic w zakrystii. Pionowo: 1) czasem w małżeństwie toczą oboje, 2) Pan w Rzymie, 3) wojskowy szpital polowy, 4) as w serwetce, 5) Czerwony w Moskwie, 6) Japończycy namiestnicy, 7) przepustka na imprezę, 8) jaka wskazówka w kółko nie chodzi?, 9) papierowy kolor, 10) uprawiać ją trzeba, 11) wielka siła tkwiąca w smoczku, 12) tam czasem as za asem, 13) wierny, ale niewierzący, 14) cztery w karecie, 17) niejeden w nim kwiatuszek, 20) nie zostawi na lodzie kobiety przy porodzie, 22) będąc chorym, po nich łażę, 24) przyklasztorna ziemia orna, 26) odzyskanie zastawu, z kup, 28) ... amandi – sztuka kochania, 29) kręci się w oku, 31) łaszek okrywający brzuszek, 33) po prima, 34) facet z rolki, 35) związki w komunie, 36) rogi widziane od tyłu, 38) silny w szczękach, 39) chiński najdłuższy, 40) agent z dolin, 41) schronienie w Brazylii, 43) kapral w marynarce, 45) dobiega z ulicy, 46) mieszka w Baku, 49) książę z bajki, 51) to on raki da smak taki.
7
B
11
L
O
A
J
M
I
Z
W O
L
A
E
R
A
E
K
10
15
13
19
C
23
T
18
2
B
F
4 1 6
S
31
39
M
44
K
U
A
U
R
48
R
O
Z
L
E 54
K
19
O W
I
E
R
I
E
L
A
S
D
24
35
O
23
Z
N
E
L
I
E
W
I
E
M
A
N
I
R
20
S
E
Ł
Y
K
Z
K
A
U
R
28
36
37
I
P
41
50
12
R
27
53
L
26
E 55
R
A
U
B
Y
N
A
T
14
A
Z
P
38
R
R I
K
A
L
I
N
I
N
51
43
E
47
Y
M
8
A
2
R
T
S
16
R
29
14
S
E
Z
L
33
A
Y
22
I
46
Z
G
E
42
A
O
5
10
G
L
W
A
K
18 22
26
32
G
4
S
25
C
29
U
U
G
7
21
S
40
49
15
52
3
45
S
O
N
S
Ł
N
A R
E
A
28
E
I
I
T
R
K
P
13
25
A
A
R
11
24
Z
Z
17
A
17
U
K
21
C
9
A
20
30
L
12
W D
U
B
9
16
T
A
R
R
6
P
8
E
E
27
34
5
S
Ż
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie bajeczki. Za górami, za lasami mieszkała księżniczka. Pewnego dnia usiadła na schodach i powiedziała:
O W
K
1
13
S
14
2
Z
15
..., Y
16
A S
17
T
3
18
L
4
K
19
E I
J
5
20
E
21
G
6
22
A O
7
23
M D
8
24
A A
9
25
M
10
L
26
D
O
K
O
11
E
27
28
12
29
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 20/2013: „Nie, od kolan”. Nagrody otrzymują: Mirosław Łaskarzewski z Poznania, Stanisława Zalewska z Zamościa, Wanda Milerska z Czech. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 22 (691) 31 V – 6 VI 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
Ż
eby zacząć żyć od nowa, trzeba najpierw umrzeć. Przynajmniej na niby – pomyślało wielu desperatów. ~ Ken Kesey, autor znanej i sfilmowanej książki „Lot nad kukułczym gniazdem”, był fanem marihuany. Kilka razy aresztowali go za jej posiadanie, ale poprawy nie było, więc Kesey miał trafić do pierdla. Wtedy wymyślił, że zginie na niby i będzie po problemie. Zaparkował samochód nad urwiskiem w Kalifornii, a w środku zostawił list pożegnalny. Potem wcale nie skoczył do oceanu, ale cichaczem zwiał do Meksyku. Kiedy 8 miesięcy później zajrzał do ojczyzny, od razu zgarnęli go policjanci. ~ W 1989 r. handlujący narkotykami Bennie Wint przeczuwał, że cupną go lada moment. Poszedł pluskać się w oceanie – przy świadkach – i tyle go widzieli. Amerykanin zostawił byłą żonę, dziecko, które z nią miał, i kochankę, która chciała być żoną aktualną. No i w roku 2009 – bite 20 lat później – policjant zatrzymał na drodze jakiegoś faceta. Chodziło o nieświecące się światełko. Podczas wypisywania mandatu mundurowy zorientował się, że kierowca coś kręci, więc zlecił dodatkową kontrolę. Okazało się,
CUDA-WIANKI
Dwa razy kozie śmierć! że to Wint, „topielec” z 20-letnim stażem! Żeby było ciekawiej, wyszło na jaw, że w roku topienia jego przeczucia okazały się błędne – policja nie wiedziała o jego występkach ani nie planowała żadnego pościgu. ~ W 2007 r. Amir Vehabovic z Bośni-Hercegowiny chciał sprawdzić, komu na nim zależy. Sfałszował akt zgonu i zorganizował swój pogrzeb. Na pogrzeb przyszła tylko jego matka. Amir porozsyłał do wszystkich zaproszonych na ostatnie pożegnanie „przyjaciół” listy z pretensjami, a potem długo zmagał się z depresją. ~ Brytyjka Dianne Craven, żona i matka trojga dzieci, poznała Portugalczyka Stuarta i zaczął się romans. Kiedy kobiecie
znów zachciało się żyć przykładnie, a zrywanie z zakochanym obcokrajowcem nie wychodziło, posłała mu liścik: „Jestem bratem Di. Ciężko mi to mówić. Dianne zmarła w sobotnie popołudnie na udar mózgu”. Zrozpaczony Stuart w bardzo szybkim czasie... wyłysiał. Ale po kilku miesiącach włosy znów zaczęły mu rosnąć… Odkrył, że jego ukochana niezmiennie uaktualnia swój profil na Facebooku. ~ Za to nasz rodak Zdzisław W. z Chodzieży (woj. wielkopolskie) na jednej sfingowanej śmierci nie poprzestał! W 2004 r. na podstawie sfałszowanej karty zgonu dostał prawdziwy akt zgonu, dzięki czemu uniknął pierdla za wcześniejsze oszustwa. Po roku sprawa wyszła na jaw i za panem Zdziśkiem rozesłano list gończy. Wtedy nadarzyła się stosowna okazja i serdeczny przyjaciel „denata” rozpoznał go w nieznanym mężczyźnie przejechanym przez lokomotywę. W Chodzieży odbył się piękny pogrzeb, ale policja znów wpadła na trop pana „W”, który w końcu – cały i zdrowy – trafił za kratki. JC