KSIĘŻA PŁACĄ HARACZ BISKUPOM Â Str. 7
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 25 (642) 28 CZERWCA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Trampoliną do kariery tragicznie zmarłego generała była Służba Bezpieczeństwa. Oddał PRL-owi wielkie zasługi w zagranicznym wywiadzie. Co jeszcze – zupełnie niepotrzebnie – wyczyszczono z życiorysu legendarnego założyciela „GROMU”? Â Str. 9
1
 Str. 1
-15
 Str. 14  Str. 9
ISSN 1509-460X
 Str. 21
2
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Premier Tusk i szeroka koalicja od PO, Solidarnej Polski, poprzez PiS, po PSL pokazała, że interesy Polski są dla niej drugorzędne wobec dobrostanu Kościoła. Ta prawdziwa liga przykościelna zablokowała obydwa projekty ustaw (Ruchu Palikota i SL\D)\ postulujących likwidację Funduszu Kościelnego. Premier, który obiecał zniesienie FK w swoim exposé, wyznał, że będzie działał tak, aby nie osłabić Kościoła. To taka nowa definicja słynnego „nieklękania”. D \ ziwne mamy zespoły parlamentarne (m.in. do walki z ateizacją\), ale ten najnowszy też jest niczego sobie: Parlamentarny Zespół Wychowanków i Sympatyków Ruchu Światło-Życie, Akcji Katolickiej oraz Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. W skrócie można by go nazwać „zespołem sług Kościoła”. Już wiadomo, jak będzie się zwać młodzieżowa telewizja Rydzyka – TVM1. Nie wiadomo, czy to przeróbka z nazwy innej młodzieżowej telewizji – MTV – czy może „M” w nazwie pochodzi od słowa „moher”. Okazuje się, że polski rząd zwolnił zawodników Euro nawet z podatku od pensji piłkarskich. W poprzednich mistrzostwach organizowanych przez Austrię i Szwajcarię rządy tych państw zarobiły na tym równowartość 16 mln zł. Cóż, my mamy gest, bo nie jesteśmy dziadami jak jacyś szwajcarscy bankierzy. IPN z braku lepszych zajęć wziął się do lustrowania wojska. Sprawdza, czy żołnierze w PRL współpracowali z WSW – Wojskową Służbą Wewnętrzną (ówczesny kontrwywiad wojskowy\). Czyli sprawdza, czy wojsko współpracowało z wojskiem, dla dobra kraju. Na oficerów padł blady strach, choć to IPN powinien bać się własnej głupoty. Przemówił, i to z sensem, główny inspektor farmaceutyczny, czyli Zofia Ulz. Uznała, że odmawianie sprzedaży leków z powoływaniem się na tzw. klauzulę sumienia może być powodem do utraty koncesji przez aptekę. Jej zdaniem postawa części katolickich farmaceutów podpada pod klauzulę „niezaspokajania w sposób uporczywy potrzeb ludności”. Mieszkańcy Bytomia odwołali prezydenta miasta (z PO\) i wszystkich radnych. Są wściekli na zamykanie szkół i nowe podatki, np. od odprowadzanej deszczówki. Miasto czekają nowe wybory. Podpowiadamy innym mieszczanom, żeby przejrzeli wydatki swoich włodarzy na kościelne interesy. Prokuratura oświadczyła, że słynne, sensacyjne ostatnie zdjęcie Lecha Kaczyńskiego opublikowane w „Gazecie Polskiej” („FiM” 24/2012\), o które zdążył już zawalczyć „lud smoleński”, pochodzi tak naprawdę z roku 2008. Innymi słowy – czołowa gazeta PiS wprowadziła w błąd swoich czytelników. pobrano z gryzonia marek_39 Czemu nas to nie dziwi? Przez Kraków przeszła nietypowa procesja. Europosłanka Joanna Senyszyn, wraz z Piotrem Siekluckim, dyrektorem Teatru Nowego, i Tomaszem Kirenczukiem, krytykiem teatralnym, szli i błogosławili przechodniów. Jeden z panów był w stroju papieża, drugi – karabiniera. Prof. Senyszyn, choć nieprzebrana, przyszła jako „kardynał kultury” poświęcić nowy klub o nazwie Sibro. Katoliccy internauci już się skrzykują, aby donieść prokuraturze o obrazie uczuć religijnych. PiS grzmi. Głupota bulgocze. Sporym zainteresowaniem mieszkańców Austrii cieszyła się ponoć „\Długa noc kościołów” – impreza polegająca na koncertach i zwiedzaniu starych budynków sakralnych. I nam się to bardzo podoba – sprowadzenie kościołów do funkcji obiektów muzealnych, cichych i nieszkodliwych społecznie. „Homoseksualiści powinni pójść na dno razem z kamieniem młyńskim przywiązanym u szyi”. Kto to powiedział? Adolf Hitler, Wojciech Cejrowski, czy ajatollah Chomeini? Żaden z nich! Tak wołał zaangażowany politycznie prawosławny duchowny bułgarski, Jewgeni Janakew w sprzeciwie wobec marszu gejów i lesbijek w Sofii. Niektóre media bułgarskie bronią księdza, dowodząc, że cytat jest parafrazą fragmentu Ewangelii. Z pewnością byłby godny potępienia, gdyby okazał się parafrazą cytatu z „Mein Kampf”. W dalekiej Argentynie skandal z kardynałem Stanisławem D \ ziwiszem w tle. Jedna z miejscowych firm ma wkrótce otworzyć wystawę relikwii Jana Pawła II, złożoną z eksponatów Muzeum Archidiecezjalnego w Krakowie (będzie też podobno jedna kropla krwi papieskiej\). Wstęp ma być płatny (równowartość 30 zł\). Kuria krakowska twierdzi, że krwi nie wysyłała i o kasie nic nie wie, ale kuria w Buenos Aires mówi co innego. No cóż, my wiemy, że dla „Staśka” krew bossa non olet. W Kolumbii Brytyjskiej, stanie Kanady, sąd najwyższy zezwolił na jednostkową eutanazję na żądanie pewnej nieuleczalnie chorej kobiety. Orzekł też, że zakaz eutanazji jest pogwałceniem wolności obywatelskich i dał parlamentowi rok na wprowadzenie odpowiedniego ustawodawstwa. Watykan stara się o przyznanie mu domeny o nazwie „catholic”. Jest gotów zapłacić za to nawet 185 tys. dolarów dla Internetowej Korporacji ds. Nadawania Nazw i Numerów. Służby watykańskie wyjaśniają, że chodzi o zachowanie „porządku doktrynalnego”, czyli zapewnienie sobie wyłączności na ulubione słowo w adresie www. To świetny pomysł – łatwo będzie można odróżnić „ziarno od plew”.
Sława Jej! D
wa tygodnie temu, pisząc komentarz pt. „Szukam żony”, naraziłem się kilku feministkom, choć przecież nie robię castingu i nie „testuję” kandydatek. Czyżbyśmy już zaszli z wolnością w tym kraju za daleko? Tak daleko, że granicą stała się dulszczyzna? F\ acet nie może zaprosić do korespondencji kobiet? I to w celach poważnych, partnerskich; być może matrymonialnych, a nie dupoznawczych? No cóż, jeszcze się taki nie narodził… Mnie w każdym razie to lotto i napiszę więcej, żeby zaognić spór z feministkami: ogólnie rzecz biorąc, baby są gorsze od chłopów! Skąd to wiem? Z autopsji, z rozmów z tysiącami facetów i od samych kobiet, tych mądrych i szczerych, które myślą głową, a nie wałkiem (do ciasta). Mężczyźni są zazwyczaj szczerzy, zrównoważeni, wyrozumiali, zdolni do poświęceń dla wyższej idei; a jeśli zdradzają, to z wrodzonej z natury samczej słabości. Baby bywają częściej zawistne, mściwe, nieobliczalne, wyrachowane (feministki mówią: inteligentne); poniżone – na przykład zdradą – zachowują się jak ranny dziki zwierz. Znam przypadek żony znajomego, która postanowiła go prawdopodobnie zabić, tyle że oczywiście na raty, żeby za to nie siedzieć. F\ acet zapieprzał od świtu do wieczora, przynosił jej w zębach całą wypłatę, sprzątał, zajmował się po pracy dziećmi, pilota od telewizora nie śmiał dotknąć w jej obecności. \Im on był lepszy, tym ona gorsza – znacie to prawo fizyki panowie! Ciągle wszystkiego było jej mało, za wszystko (za nic!) go krytykowała; w końcu zaczęła go bić. A on ciągle prosił tylko, żeby się opamiętała i tulił ją posiniaczony od razów, gotów zawsze wykazać się w łóżku. Nie uwierzycie, ale – jak sam mi wyznał – kochał tego wampira! Jak to się skończyło? Podczas jednej z karczemnych awantur, które wywołała, nie mogąc go sprowokować do oddawania razów, zaczęła walić głową o szafę, rozkwasiła sobie pysk i zadzwoniła po policję, żeby ją ratowała przed mężem zbójem. Po rozwodzie zostawiła go bez domu, samochodu i gotówki. Ona wzięła sobie wygolonego, młodszego o 12 lat kibola i żyją (głównie piją i balują) razem z alimentów byłego. Dlaczego przytoczyłem tę opowieść? Dla kontrastu. Jest bowiem oczywistą oczywistością, że od każdej reguły są wyjątki, a w relacjach damsko-męskich jest ich najwięcej. Kobieta – mimo że jako pierwsza nawiązała stosunki dyplomatyczne z diabłem – to najcudowniejsza istota, jaką stworzyła natura. I nie chodzi wcale o to, że rodzi, prasuje i ma to… coś. Rzecz polega na kobiecej tzw. duszy. Prawdziwie kobiecej, bo ta z przykładu powyżej najwyraźniej zapożyczyła duszę od diabła właśnie. Bywają jednak kobiety anioły i o takiej będzie teraz historia. Sława, bo tak jej dano na imię, ma już za sobą jedno życie. To pierwsze zaczęło się w 1959 roku w herbowej rodzinie z tradycjami. Wykształciła się na magistra pedagogiki i psychologii. Później się zakochała i wyszła za mąż. Została mamą wspaniałych dzieci – Pauliny i Łukasza. Po przemianie ustrojowej wraz z mężem prowadzili w okolicach Warszawy budowlane interesy. Harowała jak wół, a raczej baran, bo taki ma charakter i znak zodiaku. Życie zawsze brała za rogi. W 2000 roku podczas jednej z wypraw z mężem do Puszczy Romickiej, niedaleko obwodu kaliningradzkiego, zauroczyło ich wzgórze nad jeziorem. Stał tam duży, opuszczony dom z XIX wieku, a wokół tylko lasy i woda. Wyczerpani pracą, wytęsknieni natury porzucili wszystko, kupili wzgórze i wyremontowali dom. I kiedy wydawało się,
że potem będzie już tylko sielanka, Sławę w 2005 roku opuścił mąż. Odszedł i zamieszkał z młodszą od niej o 15 lat jej… bratową. „Normalną” kobietę szlak by po czymś takim trafił i po prawdzie nie byłoby w tym nic dziwnego. A Sława? Ona go wciąż kocha i życzy mu szczęścia! Na ganku, gdzie najczęściej odpoczywa po ciężkiej pracy, ma jego wyrzeźbioną podobiznę. Została więc zupełnie sama w środku puszczy, gdzie przez parę miesięcy w roku można dojechać tylko czołgiem lub wielkim jeepem. Więc resztę pieniędzy wydała na starego jeepa. Za sąsiadów miała tylko samotnego dziadka Mazura, sarny, dziki i rysie. – Uciekłam w pracę, aby nie zwariować – wspomina. – Szybko nauczyłam się męskich zadań – rąbania drewna, odśnieżania, koszenia, malowania, palenia w piecu, wymiany filtrów wody, wymiany opon na zimowe w terminie. Zaczęła rozkręcać modną wówczas agroturystykę. Zaczęło się od znajomych; ci zachwalali miejsce innym znajomym i Sława szybko musiała rozbudowywać swoje włości. Wybudowała wiatę i scenę, na której odbywają się występy niekiepskich artystów (ona sama prowadzi kursy rzeźby i malowania garnków). Poszerzyła ogród, a w jego części zrobiła plac zabaw dla dzieci. Z zakupionych i znalezionych w okolicy staroci urządziła izbę regionalną. Pod daszkiem postawiła balię na 3 tys. litrów wody, gdzie można się wspólnie moczyć i degustować m.in. miejscowe nalewki. Jest też altana, pod którą raczy swoich gości najlepszym, regionalnym jadłem. Kilkanaście rolniczek z regionu puszczy ma dzięki temu zbyt na swoje naturalne, superekologiczne produkty. Sława sama uwielbia pitrasić i robić nalewki z własnoręcznie zbieranych w puszczy owoców. Jest mistrzynią kuchni. Za swój „Serek romicki” (podpuszczkowy) – „najlepszy produkt mleczny powiatu oleckiego” – otrzymała nagrodę w 2007 roku. Trudno zresztą wyliczyć wszystkie laury, którymi może się poszczycić. Zaczęło się już w 2005 roku od nagrody w konkursie „Kobieta Przedsiębiorcza”. Odebrała ją w Warszawie, w „Bristolu”. Za nią do „Trzech Świerków” (tak nazwała swoje włości) przyjechali filmowcy. Dokument o gospodarstwie pod Gołdapią ukazał się nawet w Niemczech, F\ rancji, Austrii, Szwajcarii i we Włoszech. Dzięki temu do dziś przyjeżdżają do niej stamtąd turyści. „Trzy Świerki” zamiast 6 gwiazdek mają 14 łóżek w kilku pokojach i spa w postaci bali, ale odpoczywali tu już marszałek Płażyński, aktor Adam \Ferency i wiele innych znanych postaci. Częstym gościem jest Magdalena Środa, którą spotkałem tam 2 tygodnie temu. Na czym polega fenomen tego miejsca? Na fenomenie Sławy Tarasiewicz, która jest jego duszą. Tu przyjeżdża się nie do miejsca (uroczego!), ale do Sławy. Z chwilą przekroczenia progu jej domu nie ma już gości i turystów, panów i pań, gdyż wszyscy wypoczywają i żyją jak w rodzinie. I wszyscy korzystają z mądrości i rad Kobiety, z którą potem utrzymują stały kontakt. Mailują i dzwonią ze swoimi problemami i radościami. A ona radzi, smuci się i cieszy razem z nimi. Niestety, Sława mnie nie chce. – Co mi tam zawracasz głowę swoim wielkim światem i polityką! To bagno – mówi. – Ja wolę to miejscowe, rosną na nim pachnące zioła. Muszę iść nazbierać poziomek na konfitury… JONASZ PS Od serca polecam: www.trzyswierki.dt.pl
MOJE WYSTĄPIENIA SEJMOWE OGLĄDAJCIE NA: WWW.FAKTYIMITY.PL LUB WWW.ROMANKOTLINSKI.COM.PL
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r. Euro 2012 służy nie tylko wspaniałym meczom, kibicom, hotelarzom i restauratorom. Na turnieju „swoje” chcą także ugrać stadionowi chuligani i często im to, niestety, wychodzi. Zaczęło się w Łodzi. W knajpie przy ulicy Liściastej spotkali się kibole Widzewa Łódź i CSKA Moskwa. Obydwa kluby zawarły nieformalny „pokój”, więc czasami się odwiedzają. Widzew gościł w stolicy Rosji podczas meczu Ligi Mistrzów pomiędzy CSKA a Realem Madryt. Rosjanie przyjechali do swoich kumpli, bo ich reprezentacja grała w pobliskiej Warszawie podczas Euro 2012. Siedzieli sobie w knajpie, a było ich około dwudziestu. Cynk o ich spotkaniu dostali pseudokibice ze znienawidzonego przez Widzew ŁKS-u. Wystarczył kwadrans, a pod pubem pojawiło się kilka wypełnionych łobuzami samochodów. Kibole ŁKS-u przyjechali ciepło „przywitać” Rosjan. Ten, kto zdążył zabarykadować się w lokalu, miał szczęście – reszta, niestety, skończyła na OIOM-ie… Przechodnie byli przerażeni. Bandyci kompletnie nie zwracali uwagi na zszokowanych ludzi i katowali swoich oponentów bez opamiętania. Kilku z nich leżało bez ruchu w kałużach krwi. Bandyci skakali im po torsach i głowach. Cała „akcja” trwała kilka minut. Nie od dziś wiadomo, że pobicie „Ruska” jest dla „prawdziwego Polaka” zaszczytem. Toteż w niektórych miastach urządzano na nich niemal polowania. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest prawdą, iż w czasie Euro agresorami byli i są wyłącznie Polacy, bowiem kibole zza granicy również u nas rozrabiają. Ale o tym poniżej. We Wrocławiu na Wzgórzu Partyzantów bawiła się niewielka grupa rosyjskich chuliganów. Informacja na ten temat z prędkością światła
D
GORĄCE TEMATY
Mistrzostwa kiboli
dotarła do tamtejszych kiboli. Po rozróbie 10 Rosjan zostało pobitych do nieprzytomności, a bandyci z Wrocławia chwalą się, że dwóch kolejnych kibiców rosyjskich zaliczyło „lekcję pływania w fosie”. Z kolei w Krakowie stacjonuje reprezentacja Anglii, a wraz z nią kibice. Chuligani spod Wawelu musieli wykorzystać tę sytuację i pokazać swoją wyższość, bijąc Anglików. Do starć dochodziło nawet w tzw. strefach kibica, gdzie na przykład w niewielkim Krośnie Odrzańskim (woj. lubuskie) pseudokibice pobili dotkliwie ochronę. Jednemu z ochroniarzy złamali rękę, a przed ich pięściami musiały uciekać nawet rodziny z dziećmi. Największą uwagę skupił jednak marsz rosyjskich kibiców na Stadion Narodowy przed meczem Polska–Rosja. Po prawej stronie sceny politycznej mianem skandalu określono pozwolenie na przemarsz kibiców zza wschodniej granicy.
zięki mistrzostwom Europy w piłce nożnej Zachód na nowo odkrywa nasz kraj. Z komentarzy zagranicznych redakcji płynie przekaz o Polsce mlekiem i miodem płynącej. Bawiący u nas od niedawna zachodni dziennikarze rozpływają się nad Polską i jej ekonomicznym skokiem. Mnóstwo żurnalistów pojawiło się w naszym kraju pierwszy raz w życiu. W niemieckim dzienniku „Die Welt” przeczytaliśmy, że Euro 2012 jest symbolicznym początkiem nowej ery i zarazem zwieńczeniem polskiej transformacji. Gazeta zauważa, że polski skok cywilizacyjny po roku 1989 jest doceniany przede wszystkim na Wschodzie. Ukraińcy od lat zazdroszczą nam stabilności i nowoczesności. „Financial Times” sugeruje, że Polska zainwestowała miliardy złotych w infrastrukturę, ponieważ chce pokazać, że stereotyp zabiedzonego i zacofanego kraju był błędny. Przy porównaniu Polski i Ukrainy nasz sąsiad wypada bardzo blado. Kiedy w 2007 roku
Janusz Korwin-Mikke z polskimi kibolami
Populistyczne hasła, sugerujące, że Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna zabronić przemarszu, są idiotyczne, ponieważ prezydent Warszawy może jedynie przyjąć zgłoszenie manifestacji, a nie jej zabronić. Każdy ma prawo do wspólnego pójścia na mecz. Polscy kibole, wiedząc, że stołeczne władze wyznaczyły już trasę dla Rosjan, organizowali ogólnopolski zjazd w Warszawie. „Pełna mobilizacja panowie. Pokażmy jebanym komunistom, że w Polsce są ścierwami i mogą tu najwyżej wpierdol dostać! Wszyscy do Wa-wy we wtorek”; „Przed meczem wyłapywać
grupki ruskich i lać po mordach. Wtedy na marsz stawi się około 500 kacapów, bo reszta zaliczy wpierdol i będzie miała dość” – to jedne z licznych zapowiedzi polskich bandytów. Nienawiść do Rosjan pozornie spotęgowała awantura, do jakiej doszło po ich meczu z Czechami. W czasie spotkania z rosyjskich trybun odpalono racę, co jest surowo zabronione. Nowoczesny monitoring pozwolił na zlokalizowanie sprawcy, a jego zatrzymanie zlecono po meczu stadionowym stewardom. Ochroniarze szybko złapali winowajcę, ale jego koledzy nie mieli zamiaru zostawiać
Mleko i miód UEFA przyznała nam organizację Euro, wszystko wskazywało na to, że nie damy rady dogonić w przygotowaniach Ukrainy, bo ta szybko rosła gospodarczo. Natomiast Polska w tamtym okresie była członkiem UE specjalnej troski – pod rządami PiS-u traktowano nas jak wychodek Europy. Kolejne wybory na szczęście przewietrzyły zatęchłe rządowe biura z pisowskiego zaduchu, a zagraniczne media dziękowały Polakom za zwrot ku Europie. „Die Welt” co prawda zauważa, że mamy w Polsce wysokie bezrobocie wśród młodych ludzi, a 3 miliony Polaków żyje w skrajnej biedzie, ale jego zdaniem, nie jest to zagrożenie dla obecnego wizerunku kraju. Nie jesteśmy jednak pewni, czy podobnego zdania są owi żyjący w nędzy Polacy... Z kolei dziennik
„Sueddeutsche Zeitung” sugeruje między wierszami, że Polska unika tematu współgospodarza mistrzostw. Traktujemy siebie jak głównych organizatorów, a biedniejszego brata pokazujemy tak, jakby udostępniał nam jedynie swoje terytorium dla części meczów. Nasz największy problem to stadionowe burdy, o czym w mocno naciąganym dokumencie doniosła BBC. Oczywiście podobne produkcje z powodzeniem można zrealizować w każdym piłkarskim kraju, co zauważyła konkurencja stacji i zarzuciła BBC nierzetelność. Brukselski tygodnik „European Voice” dziwi się, że Europejczycy wierzą jeszcze w bajki o „polskim trzecim świecie”. W swoim komentarzu Edward Lucas z „The Economist” śmieje się z brytyjskiej telewizji – tłumaczy, że polscy dziennikarze
3
kumpla w potrzebie. Natychmiast rzucili się na pracowników obiektu i mocno ich pobili. To miało rzekomo rozzłościć „naszych” i zapoczątkować wojnę na dobre. Ale to nieprawda. Dla kiboli stewardzi czy ochroniarze są niczym policjanci. Donoszą służbom o zamieszkach na trybunach, więc należy im się „solidny oklep”. Większości z nich wydaje się po prostu, że bijąc się z Rosjanami, są niczym „żołnierze wyklęci”, a kolejne wybryki fanów „sbornej” potęgują w „prawdziwych” Polakach potrzebę obrony narodu. We Wrocławiu natomiast kilkunastoosobowa grupa pijanych Rosjan próbowała zdemolować ogródek piwny, niszcząc krzesła, stoły i kufle. Sytuacja wyglądała niebezpiecznie, ale na szczęścia w porę zareagowała policja. Ten incydent w zupełności wystarczył, aby rozjuszyć „naszych”. Kompletnie inaczej traktowani są natomiast Chorwaci, bowiem ci po zadymie w Poznaniu, gdzie kilkudziesięciu z nich biło się z kibolami Lecha Poznań i ze zwykłymi kibicami, są nadal traktowani z sympatią. Sytuację zaogniają oszołomy z PiS-u. Maciej Maciejowki – stołeczny radny tej partii – cieszy się, że Polacy bili Rosjan. „Żałuję, że policja nie zabroniła marszu Rosjan i honoru Polski musieli bronić kibole. Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz! (…). Przemarsz miał pokazać Unii Europejskiej, że Warszawa jest stolicą państwa leżącego w rosyjskiej strefie wpływów. Dzięki polskim kibolom prowokacja się nie udała. Ci ludzie obronili honor naszego narodu. Ktoś musiał to zrobić, gdy zbankrutowało państwo, a Platforma dała milczącą zgodę na putinowską prowokację”. Policja przekonuje, że stadionowi chuligani to zaledwie ułamek ludzi chodzących na mecze i nie ma się czego bać. My z kolei wiemy, że z tym „ułamkiem” służby mundurowe nie zawsze sobie radzą. Dopóki nie zaostrzymy kar dla kiboli, dopóty nic się nie zmieni. ŁUKASZ LIPIŃSKI
również mogliby pojechać na Wyspy i nakręcić film o tamtejszych chuliganach. Z pewnością stworzyliby produkcję godną kolegów z BBC. Poza licznymi krytycznymi głosami na temat stadionowych bandytów próżno szukać w zachodniej prasie niepochlebnych recenzji dotyczących naszego kraju. Jesteśmy życzliwi i gościnni, staliśmy się (choć na chwilę!) pełnoprawnym członkiem nowoczesnego Zachodu! I wszystko byłoby pięknie, gdy nie fakt, że w tych zestawieniach wypadamy naprawdę pozytywnie, ale akurat na tle Ukrainy, nad którą zawsze dominowaliśmy gospodarczo. Czy gdyby druga część turnieju odbywała się np. w Czechach, a nie na Wschodzie, to recenzje o naszym kraju byłyby równie pochlebne? No i rodzi się pytanie – czy Polska widziana z perspektywy głównie wrocławskiego rynku, stadionu w Warszawie i nowo wybudowanej autostrady jest na pewno tą Polską, o której czytają teraz na Zachodzie i w której większość z nas na co dzień mieszka? ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Naprawdę słaba płeć To mężczyźni mają gorzej! – odezwali się zachodni eksperci od spraw płciowych. David Benatar, filozof, napisał książkę pt. „Drugi seksizm”. Najważniejsze stanowiska na świecie piastują mężczyźni – potwierdził – ale płacą za to wysoką cenę: zawały, szybsze umieranie, trzy razy więcej samobójstw itp. Poza tym światowe pracownicze doły – zawody najgorzej opłacane, najbardziej upodlające – to też mężczyźni. No i w ogóle panowie więcej pracują. Statystyczny Brytyjczyk – 39 godz. tygodniowo, jego rodaczka – 5 godzin mniej. Współczesne społeczeństwo uważa życie mężczyzn za mniej ważne – dodaje Benatar. Wszyscy kojarzymy medialne sformułowanie „w tym kobiety i dzieci”, kiedy wydarzy się coś tragicznego. Mężczyźni częściej są ofiarami przemocy. Co do męskich predyspozycji w szukaniu guza (wiadomo, testosteron), filozof przekonuje, że ryzykanctwo i agresja to nie tyle natura, co społeczna presja. Głęboko zakorzeniony wzorzec męskości. Jeśli ON nie jest „macho”, to znaczy, że z niego tchórz! Kiedyś było jeszcze gorzej. Dla przykładu – I wojna światowa. Unikający armii dostawali w prezencie od niewiast białe piórka – symbol tchórzostwa.
M
Reklamy. Kolejny przykład podany przez Benatara. O ile często dyskutuje się na temat dyskryminacji kobiet, które świecą gołymi tyłkami, reklamując nawet pastę do zębów, upokarzanie mężczyzn przebiega niepostrzeżenie. Robi się z nich kretynów nieradzących sobie z banalnymi obowiązkami – muszą czekać na przybycie silnej kobiety uzbrojonej w środek czyszczący. Przemoc domowa. Zacznijmy od rodzimego podwórka. Według najnowszego badania CBOS mężczyźni równie często jak kobiety deklarują, że byli poobijani przez swoją wybrankę. Same kobiety częściej niż mężczyźni przyznają, że podczas kłótni uderzyły partnera (12 proc. na 10 proc.). W Anglii faceci stanowią jedną trzecią
edia katolickie w Polsce próbują zbagatelizować i zakłamać – wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi – aferę wokół przestępstw seksualnych w Kościele. Kościół uwielbia szafować słowem „prawda”. Mamy zatem „prawdy wiary”, choć są to pobożne twierdzenia, których zgodności z faktami nie sposób udowodnić. Hierarchowie butnie też lubią obiecywać, że „poznacie prawdę i prawda was wyzwoli”, ale sami uciekają od prawdy o sobie jak diabeł od święconej wody. Ta ucieczka dotyczy także niewygodnej prawdy o przestępstwach seksualnych kleru. „Gość Niedzielny” i „Niedziela” – dwa najbardziej poczytne tygodniki katolickie w Polsce – zorganizowały kontruderzenie przeciwko doniesieniom o tzw. aferze pedofilskiej. Oświadczyły mianowicie, że wszystkie doniesienia są przesadzone, a wyroki skazujące na księży są nieliczne. Innymi słowy – nie ma problemu, a Kościół jest ofiarą pomówień i oszczerstw. Franciszek Kucharczak z „GN”, jeden z katolickich publicystów, nazwał nawet medialne doniesienia o przestępcach kleru „diabelskimi wyliczeniami”. Zacznijmy od tego, że wyroków skazujących jest oczywiście znacznie mniej niż przypadków pedofilii opisanych w mediach. Po pierwsze dlatego, że wiele spraw jest przedawnionych (zastraszone ofiary zdecydowały się zeznawać dopiero po latach), a po drugie z tego powodu, że biskupi zatykają usta ofiar pieniędzmi. Do ogłoszenia wyroków nie dochodzi, bo zawierane są ugody pozasądowe. Ale i tak żaden z wymienionych powodów nieskazywania winnych przecież księży chluby Kościołowi nie przynosi.
wszystkich ofiar. Ale wiadomo – rzadziej zgłaszają takie sprawy. Molestowanie seksualne. Tak, to też! Jakiś czas temu prasa bulwarowa rozpisywała się o 28-letniej fryzjerce Oldze, która przykładnie ukarała złodzieja – skuty kajdankami i faszerowany viagrą świadczył najwymyślniejsze usługi seksualne. Po dwóch dniach, litościwie wypuszczony, najpierw udał się do szpitala (zerwane wędzidełko), a później na posterunek – zgłosić gwałt. Mężczyźni mogą wykazywać „fizyczne objawy gotowości seksualnej” bez podniecenia psychicznego – przypomina Benatar. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Mimo to gwałt od zawsze definiowano jednoznacznie: pan gwałci, pani jest gwałcona. Nawet kobiece mniejszości seksualne mają lepiej! – dodaje autor. Geje wzbudzają więcej niechęci. Lesbijki większości panów kojarzą się (np. posłom…) z jakimś przyjemnym pornusem, więc nie ma problemu. Do dziś funkcjonują państwa, w których za homoseksualizm karze się wyłącznie mężczyzn. Feministki tyle zdziałały, że kobiety są nie tylko równe, ale nawet równiejsze. A miało być płciowe partnerstwo! – podsumował Benatar. JUSTYNA CIEŚLAK
To jednak nie wszystko. Felietonista „Gościa Niedzielnego” twierdzi, że nie ma w Polsce żadnej afery związanej z aferami seksualnymi kleru. Że on sam zna z ostatniego półwiecza dwa wyroki za molestowanie. To niebywałe kłamstwo. Śpieszę, żeby odświeżyć pamięć pana redaktora… Oto przez 12 lat istnienia „Faktów i Mitów” opisaliśmy więcej niż dziesiątki takich przypadków. Wiele z nich zakończyło się procesami i wyrokami – ich listę można znaleźć na przykład w numerach 14 i 15/2010. Informuję, że niezłą kolekcję księżych przestępców ma też „Gazeta Wyborcza”. A jeśli i to jest dla niego niewiarygodne, to zapraszam do lektury opracowań sporządzonych przez psychologa Richarda Sipe’a – katolika, a jednocześnie światowy autorytet w sprawie celibatu i jego naruszeń. Badał sprawę przez dziesięciolecia. Z jego badań (przeprowadzonych we współpracy z lokalnymi kościołami!) wynika, że w niektórych amerykańskich diecezjach 5–10 proc. kleru miało udział w przestępczych, pedofilskich praktykach. To mało?! Nurtuje mnie jeszcze taki oto problem. Jak to jest, że tak zatroskanym o prawdę dziennikarzom z kościelnych gazet nie przyszło nigdy do głowy, aby nagłaśniać afery we własnym kręgu. Dlaczego niemal zawsze jest tak, że to świeckie gazety muszą się podjąć tej niewdzięcznej roli? Co lub kto powstrzymuje dziennikarzy katolickich przed taką „służbą prawdzie”? Jakiej zatem „prawdzie” służą? A może ta „prawda” to zwykła koniunktura i propaganda? Dlaczego to my pierwsi musieliśmy ujawnić nadużycia abpa Paetza. Gdzie były wtedy Skubisie i Kucharczaki? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Kłamstwo uświęcające
Prowincjałki W Myślenicach władze zrobiły swoim mieszkańcom prezent. I nie chodzi bynajmniej o poprawę jakości życia. Oto na jednym z rond ustawiono pomnik Lecha Kaczyńskiego. Przyjechała go odsłaniać córka Marta. A mieszkańcy są nieco zdumieni, że nikt ich o zgodę nie pytał, bo oni, gdyby tylko mogli decydować, woleliby na rondzie mijać popiersie Dody.
W KOŁO LECH
„Koko, Euro spoko” już trochę przebrzmiało. Nie zapomni jednak szybko o mistrzostwach 56-letni mieszkaniec Kołobrzegu, który usadowił się na wieży przekaźnikowej. Siedział tam przeszło 2 godziny i wrzeszczał na całe gardło „Polska, gola!”. Zmobilizował do akcji straż i policyjnych negocjatorów. W końcu zlazł. Napięcia nie wytrzymał również 46-letni mieszkaniec Sosnowca. Kiedy biało-czerwoni przegrali, wyrzucił przez okno telewizor, który na miejscu eksplodował. Obydwaj panowie czekają teraz na wyroki.
STREFY KIBICA
27-latek ze Świętokrzyskiego zadzwonił na kieleckie pogotowie i oznajmił, że właśnie siedzi na torach i czeka na najbliższy pociąg, bo chce popełnić samobójstwo. Na wskazane torowisko pojechał czym prędzej policyjny patrol, który chłopaka wyratował, po czym odwiózł wprost… do aresztu, żeby odsiedział swój półroczny wyrok, od którego się desperacko uchylał.
POCIĄG DO SAMOBÓJSTWA
34-letnia mieszkanka Sokołowa Podlaskiego wybrała się na egzamin na prawo jazdy. Za swoją matkę. Do egzaminu nie podeszła, bo podmiankę zauważył egzaminator. Placyk zamiast z prawem jazdy opuściła z zarzutem usiłowania wyłudzenia poświadczenia nieprawdy. Grozi jej do 3 lat więzienia. Opracowała WZ
…TAKA NATKA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Minister Gowin ze swoją deregulacją zawodów rzuca nas do wody i nie informuje, że nie ma gruntu. Sprzeciwiam się mitowi niewidzialnej ręki rynku, bo jeśli nie ma gwarancji ochrony interesów klienta – to nie jest ręka. To jest pięść. (prof. Ewa Łętowska, były rzecznik praw obywatelskich i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego)
Widzę analogie pomiędzy tym, co robi Jarosław Kaczyński, a tym, co robił Adolf Hitler w latach 30. XX wieku. Hitler też maszerował z pochodniami i stopniowo przejmował władzę, powtarzając, kto jest prawdziwym patriotą, a kto nim nie jest. (poseł Armand Ryfiński, Ruch Palikota)
Mój kolejny wywiad z Jarosławem Kaczyńskim musiałby się zacząć od słów: Jarek, po co ty to robisz?! On przecież nie wierzy w żadne zamachy! (Teresa Torańska, dziennikarka)
Konflikt rządu ze środowiskiem kibiców jest zainspirowany propagandą homoseksualną, lewactwa, sodomitów, dla których kibice są grupą najwyższego zagrożenia, ponieważ takie zachowania są wśród nich zupełnie nietolerowane. (ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin, duszpasterz kibiców)
Nasłuchałem się na Euro, przy rozdawaniu prezerwatyw, absurdalnych wypowiedzi typu: mnie gumka nie potrzebna, bo biali ludzie nie zakażają się AIDS. (Maciej Nazarewicz, Społeczny Komitet ds. AIDS)
Rozdawanie prezerwatyw młodzieży to uczenie przedmiotowego traktowania człowieka. To robienie młodym wody z mózgu! (ks. Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny „Niedzieli”)
Ci, którzy najgłośniej krzyczą, że Kościół jest atakowany, mylą pojęcia. Dla nich atakiem na Kościół jest odmowa przyznania prywatnym podmiotom jakichś dóbr typu pieniądze czy miejsce na multipleksie dla telewizji cyfrowej. Przecież jeżeli ktoś nie daje komuś pieniędzy, to jeszcze nie znaczy, że go atakuje (…). Słucham pana Tomasza Terlikowskiego z „Frondy” i mam wrażenie, że reprezentuje on jakieś pozostałości z wypraw krzyżowych. Jezus mówi: „Schowaj miecz”, a on wyciąga dwa miecze (…). Radio Maryja robi ludziom wodę z mózgu. Dam przykład: Codzienny przegląd prasy polskiej. Cytują tylko swoją gazetę – „Nasz Dziennik”. Jaki to przegląd prasy polskiej?! (ks. Franciszek Kamecki) Wybrał AC, SH
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
NA KLĘCZKACH
EURO–KOKO…ŚCIÓŁ 2:0 Z mistrzostw Europy odpadły dwa najbardziej katolickie kraje: Polska i Irlandia. Dziw bierze, że tym reprezentacjom nie udało się wygrać nawet jednego meczu. Wszak każdy wie, że naszego bramkarza wspomagał sam Jan Paweł II, o czym zapewniał kard. Dziwisz, a Irlandczycy natomiast notorycznie korzystali za święconej wody, zraszając nią boisko i stawiając fiolki między słupkami. Komu zatem kibicuje Bóg? Czeskim ateistom?! ASz
KRĘTE ŚCIEŻKI SLD
GRABIEŻ TRWA
Sojusz Lewicy Demokratycznej nie chce poprzeć w wyborach do Trybunału Konstytucyjnego profesora Romana Wieruszowskiego, kandydata Ruchu Palikota, specjalistę od praw człowieka (i praktyka z organizacji międzynarodowych). Woli proponowanego przez PO prof. Leona Kieresa. Ten ostatni to były szef IPN, którą to instytucję SLD teoretycznie (!) zwalcza od lat. MaK
Dopiero wyrok sądu zakończył batalię, jaką władze Poznania toczyły z poznańską kurią o budynek, w którym mieści się VIII LO. Po 5 latach, a więc od czasu, gdy Kościół na mocy decyzji Komisji Majątkowej nieruchomość „odzyskał” (w rzeczywistości nigdy do niego nie należała!), jest w końcu porozumienie. Niestety, bardzo niekorzystne dla mieszkańców Poznania. Miasto ma zapłacić biskupowi 4,5 mln zł za użytkowanie w ostatnich latach, zaś za użytkowanie budynku płacić będzie 600 tys. zł czynszu rocznie. WZ
BOSY POPULISTA Katolicki celebryta Wojciech Cejrowski oburza się, że Polacy musieli poprosić o pozwolenie na wywieszenie gigantycznej flagi na polskim stadionie. „Mnie to oburza (…). Wolność nie na tym polega, że trzeba we własnym kraju prosić o pozwolenie” – lamentuje. Zanim Cejrowski wygłosi następny anarchistyczno-nacjonalistyczny pean, sugerujemy, aby zapoznał się z przepisami, które jasno mówią, że na czas Euro stadiony są zarządzane przez UEFA. Tak jest na każdych mistrzostwach, a Polska jest traktowana na równi z innymi krajami. ASz
KOBIETY ZA PRZEMOCĄ Trzy posłanki PO – Julia Pitera, Elżbieta Radziszewska i Lidia Staroń – sprzeciwiają się przyjęciu uchwały Parlamentarnej Grupy Kobiet, wzywającej rząd do szybkiej ratyfikacji konwencji Rady Europy dotyczącej przeciwdziałania przemocy wobec kobiet. Wspomniane posłanki chcą, aby najpierw w tej sprawie wypowiedzieli się konstytucjonaliści. Piterze nie podoba się także, że Polska byłaby monitorowana pod kątem realizacji postanowień konwencji przez międzynarodowe gremium. Dziwne, że konserwatystkom nie przeszkadza mieszanie się innego zagranicznego podmiotu – Watykanu – w wewnętrzne sprawy Polski. MaK
LITANIA FUTBOLOWA
PRZECIW FANATYKOM Na stronie www.petycje.pl można podpisać petycję przeciwko słynnej zwariowanej „klauzuli sumienia” dla farmaceutów, której domagają się konserwatywni posłowie z PO. Jej nazwa to „Petycja w sprawie bezprawnego odmawiania sprzedaży środków antykoncepcyjnych”. Organizatorem akcji jest Fundacja im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. MaK
Ksiadz Edward Pleń, krajowy duszpasterz sportowców, zachęcał niedawno do modłów o gole dla naszej reprezentacji i godne zachowanie kibiców. W wymyślonej przez siebie modlitwie napisał: „Panie Boże, za wstawiennictwem św. Pawła chcę prosić za zawodników Ojczyzny w osiągnięciu najwyższych laurów sportowych. Spraw, by swoją postawą przynieśli chlubę Polsce. Proszę Cię, Panie, abym zachowywał się godnie jako kibic. Pozwól mi w ferworze meczu panować nad emocjami, nad każdym słowem i czynem”. Jak wiemy, najwyższym laurem drużyny narodowej okazało się ostatnie miejsce w najłatwiejszej grupie, a kibice panowali nad „każdym słowem i czynem”, tłukąc się z Rosjanami. ASz
Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji, skazujący Dorotę Dodę Rabczewską na 5 tys. złotych grzywny za obrazę uczuć religijnych. Wcześniej Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa stwierdził, że wokalistka, porównując autorów Biblii do ludzi „naprutych winem i palących jakieś zioła”, złamała prawo, obrażając uczucia religijne dwóch osób, które złożyły doniesienie w tej sprawie. ASz
Konstytucjonalista dr Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że w polskiej konstytucji można znaleźć uzasadnienie dla związków gejowskich. Uczony twierdzi, że „wykluczenie legalizacji związków partnerskich narusza konstytucyjną zasadę ochrony wolności – w tym wypadku wolności dążenia do szczęścia”. Katolickie media grzmią, że idąc jego tropem należy zalegalizować zoofilię, ponieważ „każdy ma prawo do szczęścia”. Pomijając już to chamskie porównanie, zwracamy uwagę, że katoliccy fundamentaliści zapominają, iż związki partnerskie są zawierane za obopólną zgodą, o co w zoofilii raczej trudno. ASz
LECZENIE PAPIEŻEM KUP PAN SZKOŁĘ!
MĘCZENNICA ZA NIEWIARĘ
ZOO-KATO-HOMO-FOBO
W „Gazecie Wyborczej” trwa kuriozalna debata rozpoczęta przez Leszka Balcerowicza nad… prywatyzacją polskiej oświaty. Należy się obawiać, że to, co „Wyborcza” wymyśli, prędzej czy później zrealizuje PO. W tej sytuacji polski zaścianek poszedłby dokładnie wbrew europejskim trendom, gdzie solidna i w pełni dostępna oświata to przede wszystkim oświata publiczna. Najlepsze wyniki na świecie ma fiński system edukacyjny, niemal zupełnie – od przedszkola do uniwersytetu – publiczny. MaK
Z inicjatywy ordynator oddziału neurologii dr Ewy Wierzchowskiej-Cioch 12 czerwca br. w Szpitalu Wojewódzkim im. JPII w Zamościu zostały intronizowane relikwie kropli krwi bł. Jana Pawła II, sprowadzone z Watykanu na skrawku materiału. Dzięki misji pani ordynator zamojski szpital przejdzie do historii jako pierwszy w Polsce, który posiada papieskie relikwie I stopnia. Relikwiarz na krople papieskiej krwi ufundowali: dyrektor naczelny, ordynatorzy i rzecznik szpitala. Papieska krew będzie odtąd wystawiona do publicznej
adoracji w kaplicy szpitalnej, co umożliwi pacjentom codzienne zanoszenie do niej modłów o wszelkie cuda i łaski (od rana aż do godz. 22, bo kaplica jest zamykana na noc). Do tego, raz w tygodniu odprawiane będzie specjalne nabożeństwo do bł. JPII – o czym pacjentów informuje na swojej stronie szpital wojewódzki w Zamościu. To się nazywa papieski komfort leczenia... AK
ROZMNOŻENIE CEGIEŁ „Paleta cegieł” to akcja wymyślona przez proboszcza parafii pw. św. Joanny Beretty Molli w Złotnikach. Jej idea polega na tym, że każda katolicka rodzina z parafii ma kupić opakowanie pustaków ceramicznych, które są księdzu inwestorowi potrzebne do budowy ścian nowego „domu bożego”. Koszt jednej palety pustaków to 250 zł. W ciągu tygodnia parafianie zdołali zakupić jednak jedynie 21 palet. To marny wynik, zważywszy że w złotnickiej parafii mieszka 912 rodzin i aż 683 z nich przyjmuje księdza po kolędzie. Wielebny przypomina więc, że do kupienia wciąż pozostało jeszcze 399 palet. AK
Z LINIĄ PARTII W czerwcową niedzielę do Publicznej Szkoły Podstawowej im. JPII w Roszowickim Lesie niespodziewanie wpadł z wizytą biskup opolski Andrzej Czaja. Specjalnie po to, by w towarzystwie dyrektor szkoły Marii Michalczyk i miejscowego ks. proboszcza Norberta Miklera dokonać lustracji panujących w szkole warunków nauczania. Po zwiedzeniu klas lekcyjnych, nowo powstałego kompleksu boisk Orlik 2012 oraz Wadowickiego Dębu Pamięci JPII purpurat wielce gratulował pomysłu obrania JPII za patrona szkoły i „był pod wrażeniem pięknej i pouczającej tablicy pamiątkowej i sztandaru szkolnego”. Na zakończenie wizytacji bp Czaja zaopiniował, że publiczna podstawówka w Roszowickim
5
Lesie „stwarza warunki do wszechstronnego rozwoju uczniów z uwzględnieniem wartości wynikających z przesłania błogosławionego Jana Pawła II”. AK
JEZUS W CENIE Zakon ojców, za przeproszeniem, kapucynów otworzył czynne całą dobę, 7 dni w tygodniu, „Pogotowie Duchowe”. Duchowni oczekują telefonów od osób potrzebujących wsparcia oraz wspólnej modlitwy. „Nie zwlekaj. Zadzwoń, a szybko zawieziemy Cię do lekarza, którym jest Jezus Chrystus” – przekonują. Oczywiście nie jest to usługa darmowa. Wchodząc na stronę internetową „Pogotowia” trafiamy na biblijny cytat: „Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy”, a pod nim numer konta bankowego duchowych pseudoratowników. ASz
NOWA DOKTRYNA Benedykt XVI ogłosił swoim wyznawcom nową tajemnicę wiary. W kontekście afery pedofilskiej zastanawiał się, jak to możliwe, że „osoby, które przyjmowały regularnie tzw. ciało pańskie i wyznawały swoje grzechy w sakramencie pokuty, mogły obrazić Boga w taki sposób”. I nie znajdując na to odpowiedzi, nazywa to zjawisko „tajemnicą”. A może odpowiedź jest prosta? Kościelne sakramenty są bezsilne, bo fałszywe, a przemoc wobec słabych, w tym seksualna, jest częścią systemu opartego na autorytarnej władzy w Kościele. Oto wielka tajemnica wiary! MaK
ZNIKAJĄCY HAKER Zniknął 36-letni były haker, który stworzył i nadzorował na zamówienie Watykanu system informatyczny tego państwa. Ponoć najlepszy i najbezpieczniejszy na świecie. Zniknięcie jego autora jest wiązane się z niedawną aferą publikowania tajnych dokumentów. Media światowe spodziewają się wkrótce katolickiego „trzęsienia ziemi”. MaK
6
POLSKA PARAFIALNA
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
S
zkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Chichach (gmina Małomice, woj. lubuskie). Dzieci wszystkich klas, łącznie z oddziałem przedszkolnym, zmuszano tu do praktyk religijnych polegających na obowiązkowej modlitwie (z udziałem grona pedagogicznego) po pierwszej godzinie lekcyjnej. Odbywała się przed specjalnym ołtarzykiem z obrazem JPII (\fot. obok) i nierzadko przeciągała kosztem następnej lekcji. – Na uczniów, którzy pragnęli w tym czasie wypocząć i unikali modłów, organizowano łapanki oraz „zaganianie”. Prym wiodła jedna z nauczycielek, którą wspomagał osobiście dyrektor. Zdarzało się również, że nies\fornym obniżano oceny ze sprawowania. Oprócz zawłaszczania przerwy zmuszano uczniów do pacierza na początku każdej pierwszej lekcji w danym dniu, zaś u nauczycielki matematyki – na każdej. Pal sześć nauczycieli, którzy są dorośli, więc mają wolny wybór, aczkolwiek wiem, że niektórzy uczestniczyli w obrządkach z obawy przed utratą pracy. Ale dlaczego pozbawia się wyboru i zastrasza dzieci? Gdzie konstytucja zabraniająca tego typu praktyk? (art. 53: „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych” – dop. red.). Rodzice klęli pod nosem i nie interweniowali, żeby nie przysparzać pociechom kłopotów, ale miarka się przebrała – mówi zdesperowana matka jednego z uczniów. Kiedy zawiadomiono Lubuskie Kuratorium Oświaty i władze miasta (organ prowadzący szkołę), niczego rzekomo nieświadoma burmistrz Małomic Małgorzata Sendecka oznajmiła, że musi skonsultować sprawę z opiekunami dzieci. Podczas odbytego 5 czerwca nadzwyczajnego zebrania Rady Pedagogicznej uchwalono, że do czasu podjęcia przez rodziców decyzji (w głosowaniu tajnym), modły podczas przerwy zostają zawieszone. Kuratorium twierdzi, że nic do tego nie ma, bo sprawuje tylko nadzór pedagogiczny, ale ktoś wybierze się do Chich na kontrolę. – Wszyscy uczniowie pochodzą z rodzin katolickich, więc nie widzę problemu. To były tylko kilkuminutowe modlitwy dzieci o zdrowie własne i kolegów, kończone odśpiewaniem pieśni religijnej. Proszę nie zapominać, kto jest patronem szkoły! Postać Jana Pawła II szczególnie nas zobowiązuje. Nagany i obniżone oceny ze sprawowania za nieobecność? Skracanie następnej lekcji? Nic mi o tym nie wiadomo – przekonuje Aleksander Piaskowy (54 l.), dyrektor szkoły w Chichach. pobrano z gryzonia marek_39 Kłam jego twierdzeniom zadaje... tygodnik katolicki „Gość Niedzielny” (mutacja zielonogórsko-gorzowska, nr 49/137), w którym znajdujemy taką oto radosną relację z przeprowadzonej w 2008 roku wizytacji szkoły:
Bierzmowanie oświaty
– Postrzegamy ten wybór jako próbę wkupienia się w łaski proboszcza Henryka Maz\urka. Ejchart zaczął już obłaskawiać plebana, bo marzy mu się stanowisko burmistrza – twierdzi nauczycielka z Sulęcina. ~ Nowym dyrektorem Zespow konkursie, którego murowanym Obowiązkowe modlitwy podczas przerw łu Szkół w Gołaszynie (gm. Łuków, f\ aworytem była dotychczasowa dymiędzylekcyjnych, katecheci wynoszeni do rangi woj. lubelskie) został Jarosław rektorka Iwona C\hmielewska, ciedyrektorów... W szkołach publicznych idzie nowe, sząca się uznaniem rodziców i przy- Skrzyszewski, katecheta pracujący wcześniej we wsi Gołąbki. Pokonał tłaczającym poparciem Rady Pea kaganek oświaty zamienia się w gromnicę. dotychczasowego dyrektora Mari\udagogicznej. po\święcenie sztandaru – godz. 11”. „Uczy się tu kilkadziesięcioro sza C\hu \ dka (radny gminny SLD), Ponieważ dziewięcioosobowa koKolejne punkty to część o\ficjalna, dzieci z Chich, Janowca, Bobrzan który oświadczył: „(…) konkurs uwamisja pod przewodnictwem sekrejuż na terenie szkoły. i Witkowa. Codziennie na przerwie żam za żałosną f\ arsę wieńczącą wietarza gminy nie zdołała wyłonić zwyImprezie w kościele przewodo godz. 9 szkolna społeczno\ść odmalomiesięczną kampanię rozpętaną cięzcy, wójt Radzynia (niejaki Wieniczył bp Irene\usz Pękalski, a był wia modlitwę o beaty\fikację swego paprzeciwko mojej osobie przez ekipę sław Maz\urek z PiS) unieważnił również proboszcz ks. Jan Szadtrona. Potem są pełne rado\ści ś\ piewy. wójta (...). W komisji znalazły się konkurs i wybrał sam, po długim kowski. Za pokropek duchowni Spotkanie zabiera czasem nieco lek– jako reprezentanci samorządu – trzy – jak twierdzi – „rozpoznaniu”. Dlaotrzymali od „wdzięcznych nauczycji. – Ale to jest ważniejsze i cenosoby (tra\f chciał, że radni skrajnie czego tę, a nie inną? cieli” specjalne „dary ołtarza”. niejsze. Nas nie będzie, a ten obyprawicowi – dop. red.) nie ukryczaj przetrwa – przekonuje dyrektor wające swojej wrogo\ ś ci wobec – Nie wiem, co to miało znaPiaskowy (...). Są też i inne szkolne mnie. Zabrakło w niej natomiast czyć, i do tej pory nie potra\fię zrotradycje. W rocznicę ś\ mierci Jana Pawmiejsca dla radnego z Gołaszyzumieć, dlaczego w świeckim pańła II, 2 kwietnia, uczniowie przygotona, z którym współpracowałem stwie wolno zapędzać młodzież wują przedstawienie, a o 21.37 idą ze od lat. Konkurs ogłoszony i przeoraz pedagogów niczym stado ś\ wiecami pod krzyż w Janowcu. Naprowadzony został nieudolnie, baranów do kościoła bez pytatomiast 17 października jest Dzień Pastronniczo i bez zważania nia, czy chcą uczestniczyć we trona. Wtedy w szkole nie ma lekcji, na elementarne normy przymszy. Cudowna pani Sendleroale uczniowie uczestniczą we Mszy zwoito\ści”. wa chyba się w grobie przewraśw.”. E\fekt jest – z punktu widzenia cała od tak haniebnego właziWójt Mari\usz Osiak Zespół Szkół w Kazanicach (pow. iławski): skrajnych klerykałów –\ bezcenny, bo dupstwa – zauważa młoda na- „Obcym” wstęp wzbroniony! uważa, że zarzuty są wyssane już „nawet najmłodsi recytują z pauczycielka z ul. Stawowej. z palca. Uroczystości wpromięci skomplikowany tekst modlitwy wadzenia Skrzyszewskiego na stano~ ~ ~ – Wziąłem pod uwagę zdanie o beaty\fikację”… wisko dyrektora współprzewodniczył mieszkańców Zabiela. Rozmawiałem W publicznej oświacie, zwłaszcza W Zespole Szkół Ogólnokształz wieloma osobami – tłumaczył mętna wsi i w małych miasteczkach, obks. kanonik Antoni Pietr\uszka, cących nr 4 przy ul. Stawowej w Łonie podczas ogłaszania Radzie Pedaserwujemy nową f\ ormę pełzającej kleproboszcz łukowskiej para\fii koledzi odbyła się 1 czerwca uroczystość gogicznej swojej ostatecznej decyzji, rykalizacji, polegającą na tym, że stagiackiej Przemienienia Pańskiego, nadania imienia i wręczenia sztanmimo że chwilę wcześniej owo grenowiska dyrektorów szkół przejskładając uczniom i nauczycielom daru. Patronką została Irena Senmium wypowiedziało się jednoznaczm\ują katec\heci, czyli osoby, które życzenia „wielu łask bożych”. dler, wspaniała działaczka sponie przeciwko nominacji katechetki muszą posiadać ważną licencję (tzw. Czy katecheta może wziąć szkołeczna związana z r\uc\hem socja(„za” – 0 nauczycielskich głosów, misję kanoniczną) katomoralności łę w zarząd bez aprobaty ordynalistycznym (\figuruje na liście pro„przeciw” – 12, jedna osoba wstrzyi bezgranicznego podporządkowania riusza? skrypcyjnej Narodowych Sił Zbrojmała się od głosu), a w całej wsi nie Kościołowi, wystawioną przez właści„Zgoda biskupa czy też innego nych jako „zdecydowana komunistsposób znaleźć „rozmówców” wójta. wego terytorialnie biskupa. Wymiaprzełożonego nie jest wymagana. Warka”), która m.in. uratowała podczas na kadr odbywa się oczywiście w tryto jedynie poin\formować władze ~ Posadę dyrektora I Liceum okupacji około 2,5 tys. żydowskich bie o\ficjalnych konkursów, przy czym zwierzchnie o objęciu stanowiska, bo Ogólnokształcącego w Sulęcinie (woj. dzieci. Pięknie. trzeba pamiętać, że rozstrzygają je jest to związane ze zniżką pensum oraz lubuskie), którego organem jest PoDyrektor ZSO Janina Szyszko komisje starannie dobierane przez konieczno\ścią skierowania do pracy wiat Sulęciński (rządzony aktualnie wymyśliła taki oto program uroekipę rządzącą na danym terenie. w charakterze katechety innej osoby” przez SLD) wygrał Robert Okopień, czystości: „1. Rano odbywają się trzy – wyjaśnia internetowy serwis eduaktywny działacz para\fii św. HenryPopatrzmy… pierwsze lekcje według planu dla każkacyjny „Oświata i prawo”. ka, pracujący w miejscowym Gimna~ Dyrektorem Zespołu Szkół dej klasy. Po skończeniu lekcji ucznioI tym sposobem zanoszony niezjum im. Jana Pawła II jako katew Zabielu (gm. Radzyń Podlaski, wie udają się pod opieką wychowawgdyś pod strzechy kaganek staje się cheta oraz in\formatyk. Starosta Dawoj. lubelskie) została przed kilkoców i wyznaczonych nauczycieli gromnicą... ri\usz Ejc\hart (SLD) umywa ręce, ma dniami Wioleta C\hmielarz, nana Mszę św., 2. Msza ś\ w. w ko\ścieANNA TARCZYŃSKA bo przecież komisji konkursowej uczycielka religii we wsi Paszki Dule NMP Królowej Polski i uroczyste Współpr. T.S. przewodniczył jego zastępca. że („FiM” 24/2012). Wystartowała
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Święte byki Biskup Dajczak
D
uchowni zatrudnieni na państwowych posadach (nauczyciele religii, etatowi kapelani itp.) muszą odpalać swoim biskupom comiesięczną „działkę”. Wysokość haraczu jest zróżnicowana i zależy od potrzeb ordynariusza. Niektórzy zadowalają się 10 proc. pensji podwładnych, inni żądają nawet 20 proc. W diecezjach istnieją też wewnętrzne zarządzenia zobowiązujące proboszczów do dzielenia się z kurią dochodami (10–15 proc.) ze sprzedaży dóbr parafialnych (ufundowanych przez parafian), który to majątek należy – wedle kościelnej kłamliwej teorii – w całości i wyłącznie do owieczek (Kodeks prawa kanonicznego, kan. 515: „Parafia jest określoną wspólnotą wiernych, utworzoną na sposób stały w Kościele...”), które częstokroć nie mają bladego pojęcia o plebańskich interesach, a tym bardziej udziału czy wpływu na podział łupów. Choć proceder nosi cechy wymuszeń niemal rozbójniczych, nie jest zwolniony z opodatkowania (jako „przychód pochodzący z wykonania czynności, która nie może być przedmiotem prawnie skutecznej umowy”), jak to się na przykład dzieje z honorariami prostytutek. Nasze państwo woli jednak rżnąć głupa, a organa skarbowe omijają kurie biskupie wielkim łukiem... ~ ~ ~ Ze „Szczegółowego zarządzenia dotyczącego wynagrodzenia księży pracujących w katechizacji szkolnej w Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej” dowiadujemy się, że: ~ „księża niebędący proboszczami ani wikariuszami (ułamek w populacji wielebnych nauczycieli religii – dop. red.) otrzymują pełne wynagrodzenie”, zaś nieposiadający parafialnego przydziału mnisi „przyjmują wynagrodzenie za katechizację i regulują je wewnętrznie według praw i konstytucji obowiązujących w danym zakonie czy zgromadzeniu”; ~ „wszyscy księża katechizujący w szkołach i przedszkolach otrzymują w całości dodatki płacowe związane ze stażem pracy i tytułem naukowym”. Zdawać by się mogło, że biskup Edward Dajczak to naprawdę ludzki pan, gdyby nie umieszczona w następnym akapicie klauzula:
Biskupi zwolnili się od podatków z tytułu haraczu pobieranego od podwładnych. Państwo udaje, że nic nie wie o należnych mu milionach...
poważnej konieczności” (kan. 1263 Kodeksu prawa kanonicznego). A jak sprawy się mają z punktu widzenia świeckich przepisów podatkowych obowiązujących – podobno – wszystkich obywateli Rzeczypospolitej? „Dla określenia skutków prawnopodatkowych przesunięć majątkowych dokonywanych między duchownymi niezbędne jest jednoznaczne określenie formy tych przesunięć. Należy mieć na względzie przede wszystkim przepisy o podatku od spadków i darowizn, podatku od czynności cywilnoprawnych oraz podatku dochodowym od osób cywilnych. W przypadku, gdy osoby duchowne pobierające wynagrodzenie za pracę w jednostkach budżetowych, przekazują część tego wynagrodzenia biskupom w formie darowizny, podlega ona podatkowi od spadków i darowizn. Obowiązek zapłaty powstaje w tych przypadkach, gdy wartość przysporzeń nabytych od jednego darczyńcy przez obdarowanego zaliczonego do III grupy podatkowej (niespokrewnionego z darczyńcą) przekroczy w okresie 5 lat kwotę
~ „(…) mając jednak na uwakomputerowe) bez żadnego poddze zasady współżycia proboszcza pisu lub choćby parafki, a firmoi wikariusza oraz głos Rady Kapłańwa pieczątka kurii znajduje się tylskiej, wszyscy księża proboszczowie ko na kopercie. Powód? Mają świaoraz wikariusze diecezjalni i zakondomość bezprawności i nie chcą ni z pozostałej części pensji szkolzostawiać śladów – twierdzi dunej (po odliczeniu dodatków za staż chowny. i tytuł naukowy) odprowadzają 10 „Mając na uwadze przypadki wyproc. tej kwoty do kasy Kurii Biskuzbywania się przez parafie, z różpiej na specjalny fundusz charytatywnych powodów, majątku parafialneno-diecezjalny (...). Należność wpłago (...), niniejszym zobowiązuję księcamy w cyklu miesięcznym, podobży proboszczów do wpłaty w kasie nie jak i tacę miesiąca”. Kurii Diecezjalnej 15 proc. wynegoOrdynariusz oczywiście dobrze cjowanej sumy sprzedaży” – tak zawie, czego może spodziewać się rządził biskup płocki Piotr Libera, po personelu, więc w zakończeniu powołując się w uzasadnieniu rozkazał: „Kapłani katechizujący „na podobną praktykę istniejącą w szkołach i przedszkolach przedstaw wielu polskich diecezjach”. wią w Wydziale Katechetycznym kseZ innego wydanego przez Lirokopię odcinka ostatniej wypłaty”. berę dekretu dowiadujemy się, że Z relacji duchownych wiemy, że „kapłani diecezji płockiej pracujący wielu z nich odliczyło sobie ten haracz w rocznych zeznaniach podatkowych PIT. A co z odbiorcami łupów? – Nie mogę wam ujawnić żadnych szczegółów, bo stanowią tajemnicę skarbową, w każdym razie beneficjenci nie wykazali żadnych tego typu przychodów – zapewnia „FiM” urzędnik koszalińskiej skarbówki. Ordynariusz diecezji łowickiej biskup Andrzej Dziuba jest bardziej wymagający. – U nas obowiązuje 20 proc., więc księża z uboższych parafii robią już bokami, natomiast ci najbardziej zde- Biskupowi Liberze nawet pokrywa kanalizacyjna nie śmierdzi... sperowani po prostu przestali płacić. Kuria jednak nie wolną od podatku w wysokości 4902 zł. poza granicami kraju zobowiązani odpuszcza. Wszystkie zaległości są Obciążenie z tego tytułu wynosi od 12 są wspierać materialnie potrzeby swostarannie księgowane, a dłużnicy redo 20 proc. wartości przysporzenia” jej macierzystej diecezji w sposób okregularnie nękani wezwaniami do za– wyjaśnia Maciej Grabowski, podślony przez Biskupa Płockiego”, a księpłaty kwoty głównej wraz z lawinosekretarz stanu w Ministerstwie Fiża pragnący pozostać na stałe za grawo rosnącymi odsetkami. W moim nansów, w piśmie z 6 kwietnia 2012 r. nicą lub przenieść się do innej dieprzypadku jest to odpowiednik półdo Jana Cichonia (PO), przewodcezji „zobowiązani są do przekazania rocznych zarobków, ale niektórzy niczącego sejmowej podkomisji mojednorazowo określonej kwoty pieniężkoledzy mają już na szyi pętlę w ponitorującej system podatkowy. nej na cele diecezjalne”. Wysokość staci kilkunastu tysięcy złotych, z czeharaczu (minimum 2–5 tys. euro) neInnymi słowy: biskupi powinni go więcej niż połowę stanowi kara gocjowana jest indywidualnie. płacić potężne pieniądze, bo przeza zwłokę – zdradził nam wikariusz cież wyciągają ze swoich księży kaWedle standardów wewnątrzkopodłowickiej parafii, demonstrując techetów prawie 40 mln zł roczścielnych reketierzy są kryci, bo ordymonity z żądaniami zapłaty za etat nie (wśród 32 tys. nauczycieli relinariuszowi wolno nałożyć na podlew pewnej instytucji publicznej. Wargii jest 12,5 tys. zawodowych dugłe mu instytucje „umiarkowany poto podkreślić, że te ponaglenia są chownych, otrzymujących średnio datek, proporcjonalny do ich dochode facto świstkami papieru (wydruki „na rękę” ok. 2500 zł). Czy płacą? dów” i takiż sam na księży „w wypadku
7
Mówi nasz czytelnik Tadeusz K.: – Zainspirowany artykułami w „FiM” trzykrotnie prosiłem biskupa Dajczaka o potwierdzenie, że płaci podatek za „darowizny” składane mu przez księży z wdzięczności za etat w szkole. Milczy jak zaklęty. Zwróciłem się więc do Pierwszego Urzędu Skarbowego w Koszalinie o ogólną informację w sprawie. Pani naczelnik Maria Kowalczyk pismem z 10 maja 2012 r. odparła, że nie może mi zdradzić tej strasznej tajemnicy. Zapytałem ministra finansów, czy zna temat, jaka jest skala zjawiska i charakter prawny świadczeń wymuszanych na duchownych, oraz czy kurie uiszczają opłatę skarbową, podatek od czynności cywilnoprawnych, ewentualnie inną daninę publiczną. Pytania były dziecinnie proste, ale minister chyba ich nie zrozumiał, ponieważ odbił sprawę do Ministerstwa Edukacji Narodowej, skąd otrzymałem oczywistą odpowiedź, że nie interesuje ich, „w jaki sposób osoby duchowne otrzymujące wynagrodzenia jako nauczyciele religii dysponują swoimi przychodami”, o co zresztą w ogóle nie pytałem. Krótko mówiąc: ping-pong. Jakbym rozmawiał ze ślepym o kolorach. W Najwyższej Izbie Kontroli okazało się, że to absolutnie nie ich problem, bo „Izba nie jest uprawniona do zajmowania stanowiska w sprawach niebędących przedmiotem kontroli”. Poprosiłem pana premiera Donalda Tuska, żeby sprawdził, dlaczego urzędnicy tolerują zaniechania w ściąganiu podatku na szkodę Skarbu Państwa. Uzyskałem odpowiedź, że dotychczas nie wpływały żadne sygnały o wielokrotnie przecież opisywanych na łamach „FiM” dziwnych przepływach finansowych, więc „trudno jest ocenić, czy sytuacje takie w istocie występują, jak również oszacować ich skalę”. Tak odpisała mi 19 kwietnia 2012 roku (z upoważnienia ministra finansów) zastępca dyrektora Departamentu Administracji Finansowej Marzena Machowska-Kubik. W koszalińskiej Prokuraturze Rejonowej nie chcieli nawet słyszeć o wszczęciu jakiegoś postępowania sprawdzającego, a gdy zapytałem, czy aby nie wynika to z lęku przed hierarchami kościelnymi, pani prokurator kazała mi się wynosić za drzwi. Mamy dla biskupów, urzędników oraz pana Tadeusza (nisko mu się kłaniamy za upór i odwagę) ciekawostkę z pierwszej ręki: odpowiednia interpelacja zostanie złożona przez posła Romana Kotlińskiego na najbliższym posiedzeniu Sejmu... DOMINIKA NAGEL
8
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Państwo polskie zapomina o dziesiątkach tysięcy ludzi. Tak było w 1990 roku, gdy likwidowano PGR-y, i tak jest teraz. Oto jeden z przykładów. W lipcu br. w wojsku będą podwyżki. Ale dla żołnierzy. Cywilni pracownicy wojska muszą obejść się smakiem. „Fakty i Mity” rozmawiają z Ryszardem Stefanem z Ogólnopolskiego Pracowniczego Związku Zawodowego KONFEDERACJA PRACY. – Kto to jest cywilny pracownik wojska? – Ktoś, kto sprawia, że ta instytucja w ogóle funkcjonuje. To są magazynierzy, pirotechnicy, łącznościowcy, kierowcy, mechanicy, budowlańcy, cywilni ochroniarze i pracownicy służb ratowniczych. To także pracownicy księgowości, wojskowej administracji, różnych służb zaopatrywania i obsługi. Magazynujemy, zaopatrujemy, obsługujemy, ale także ochraniamy obiekty wojskowe dzień i noc, bez względu na pogodę i porę roku. Wozimy środki bojowe. Tony materiałów wybuchowych po zatłoczonych drogach. To wielka odpowiedzialność i praca, która szarpie ludzkie nerwy. Pracownicy wojska to ofiarna i zaangażowana część naszego społeczeństwa. Swój patriotyzm wykazują każdego dnia, wykonując zadania często przekraczające możliwości człowieka, nierzadko w takich warunkach, w jakich niewielu zgodziłoby się je wykonywać. – Ilu was jest? – Dziś zostało około 45 tysięcy ludzi. Z tej grupy około 3 tys. to tzw. pracownicy mnożnikowi, głównie korpus służby cywilnej, czyli administracja. – Wszyscy jedziecie na tym samym płacowym wózku? – Gdybyśmy obecnie zechcieli zastosować przyjęty przez instytucje międzynarodowe wskaźnik biedy i wykluczenia wyrażający się dochodem połowy wysokości płacy minimalnej na członka rodziny, to okazałoby się, że ponad 80 proc. rodzin pracowników wojska, w których pracuje tylko jedna osoba, i około 30 proc. rodzin, w których pracują dwie osoby, to rodziny biedne i wykluczone. Nie wszystkim jest jednakowo ciężko. Problem wynagrodzeń – pierwszy i zasadniczy – dotyczy zwłaszcza pracowników na niższych szczeblach hierarchii służbowej. Powiedzmy sobie szczerze – pracowników administracji resort potrafi docenić. – Co z resztą? – Szeregowych pracowników wojska, a więc 42-tysięczną masę ludzi, traktuje się jak niewykwalifikowaną siłę roboczą. A przecież blisko połowa posiada wykształcenie średnie, 30 proc. – wyższe, a według danych za rok ubiegły jedynie 0,03 proc. – gimnazjalne. Na stanowiskach związanych z bezpośrednią obsługą sprzętu i pracą z materiałami wybuchowymi, bronią i amunicją stawki wynagrodzenia zasadniczego wynoszą przeciętnie w granicach 1470–1560 zł brutto. Tymczasem nasza praca obwarowana jest niebezpieczeństwami. Kto
chciałby za niecałą złotówkę dodatku za godzinę pracy rozbrajać lub konserwować pociski artyleryjskie? Tam błąd człowieka kosztuje życie. Resort o tych ludzi zupełnie nie dba. Nie upominamy się o żadną dodatkową złotówkę z budżetu państwa. Nie chcemy więcej pieniędzy. My chcemy sprawiedliwego podziału tych środków, które już są przeznaczone na płace. A w tej chwili nie ma żadnych czytelnych zasad ich rozdziału. Rząd wpadł za to na pomysł, żeby zamrozić wynagrodzenia ludzi, którzy i tak nie mają pieniędzy na życie. – Ale w ubiegłym roku pracownicy wojska dostali podwyżkę płac!
je łącznie na blisko 90 mln zł. Według MON, stanowi to około 47 mln zł. Okazuje się jednak, że do podziału dla 42 tysięcy ludzi zostało tylko 20 mln zł, ponieważ większość tych środków MON już rozdysponował. A 20 mln zł to kwota, którą można by przeznaczyć jedynie na mizerną jednorazową premię dla pracowników bez skutków przechodzących na lata następne. OPZZ Konfederacja Pracy zdecydowanie się temu sprzeciwia. Gdyby te wykazywane przez MON 47 mln zł rozdzielić w tym roku według naszej wspólnej związkowej koncepcji, to poczynając od lipca, każdy pracownik wojska miałby podwyżkę w przeciętnej wysokości 150 zł. To z pewnością na jakiś czas uspokoiłoby bardzo poważnie zachwiane nastroje dużej części środowiska. Tym bardziej że w projekcie ustawy
– W wojsku nie postępuje się tak jak na kolei, w służbie zdrowia czy innych służbach. Nie stawiamy ultimatum: podwyżka o 400 zł albo strajk! Poza tym u nas do strajku dojść nie może, bo to jest resort siłowy i ustawa tego zabrania. A jednak związki zawodowe są naciskane od dołu, przez ludzi, którzy chcą jeść. Patriotyzmem i zaangażowaniem, cierpliwością i poczuciem godności nie nakarmimy naszych rodzin. My nie możemy jak inni palić opon. Piszemy petycje, jeździmy na posiedzenia Komisji Obrony Narodowej, pikietujemy pod siedzibą MON-u. Ale to jest ostateczność. Niestety – w trakcie niedawnych rozmów w MON, w których uczestniczyłem jako członek związkowego zespołu negocjacyjnego – nasze postulaty nie znalazły zrozumienia. Stwierdzam ten fakt z żalem i goryczą
Armia zapomnianych – Przez kilka miesięcy trwały bardzo konkretne, nierzadko dramatyczne negocjacje. Przyniosły one symboliczne kilkuzłotowe zmiany dla 10 proc. pracowników, drobne kwoty wzrostu wynagrodzeń dla ok. 30 proc. i dostrzegalny – ponadstuzłotowy wzrost wynagrodzeń dla ok. 6 proc. pracowników wojska. Pozostali nic nie zyskali. Przy czym tam, gdzie wzrost płac wydawał się najwyższy, stawki wynagrodzenia zasadniczego wzrastały z ok. 1200 do ok. 1440 zł. Płace zostały zwiększone o 3,2 proc., a inflacja w tym samym roku wyniosła ponad 4 proc.! Efekt jest taki, że realnie pracownicy wojska zamiast podwyżki dostali obniżkę. To błędne koło, w którym my wszyscy się obracamy jak kot za swoim ogonem, a efektów nie widać. Najniższa układowa wynosi teraz 1300 zł, a są jeszcze takie dodatki, które są liczone do kwoty 750 zł. – Jak sytuacja wygląda obecnie? – Nadal jest źle. Wszystkie nasze ubiegłoroczne starania dały taki wynik, że stawki za godzinę pracy w warunkach szkodliwych wzrosły o… 15 groszy. Liczyliśmy na istotne oszczędności w zakresie środków na pracownicze wynagrodzenia, zarówno przeniesione z roku 2010, jak i pozyskane w wyniku ubiegłorocznej redukcji zatrudnienia. Mój związek zawodowy na podstawie danych resortu obrony narodowej wyliczył
budżetowej na rok bieżący zapisano, że o 6,2 proc., czyli o ponad 355 mln zł, wzrosną nakłady na wojskowe renty i emerytury, zaś o 5,3 proc., czyli o ponad 380 mln zł, wzrosną nakłady na uposażenia dla żołnierzy. O ponad 40 tysiącach pracowników wojska nie ma ani słowa. Mamy wrażenie, jakbyśmy w ogóle w polskim wojsku nie istnieli, a przecież to także my i nasza codzienna praca stanowi o sile i sprawności tej armii. – A może po prostu resort nie ma świadomości waszej sytuacji? – Pracodawcy doskonale wiedzą, że ponad 65 proc. pracowników wojska liczy się z możliwością utraty pracy, że w środowisku pracowniczym przeważa pesymizm w myśleniu o perspektywach zawodowych, że dominuje niezadowolenie z poziomu wynagrodzeń. Wystarczy wspomnieć, że ponad dwie trzecie gospodarstw domowych pracowników wojska jest zadłużonych, a wysokość niespłaconych pożyczek i kredytów często przekracza roczne dochody tych gospodarstw. Posłowie, których inspiruje do tego środowisko, od 10 czy nawet 15 lat składają interpelacje w sprawie płac pracowników wojska. Wszyscy ministrowie na ich zapytania wciąż odpowiadają, że sytuacja jest zła, ale nie ma możliwości jej zmiany, a jedyna opcja to dalsza redukcja etatów. – Próbowaliście wzorować się na innych grupach zawodowych i strajkować czy protestować?
i przyznaję, że postępowania resortu nie rozumiem. – Masowe zwolnienia pracowników wojska... – ...to jest drugi bardzo ważny problem, na który zwracamy uwagę przed Komisją Obrony Narodowej, na spotkaniach w Departamencie Spraw Socjalnych i gdzie tylko się da. Kiedyś było nas ponad 100 tysięcy. Dziś jest zaledwie 45. Przez kilkanaście lat zwolniono ponad 55 tysięcy ludzi. Kto o tym wie? Większość z nich zasiliła rzeszę bezrobotnych i pewnie zasila do dzisiaj. A tego problemu nie widzi nikt – ani urzędy pracy, ani resort pracy, ani MON. Ktoś powinien pochylić się nad sytuacją ludzi, których po latach pracy w resorcie, po tym, jak stracili zdrowie, wyrzuca się na bruk jak znoszone kapcie. To są ludzie skazani na bezrobocie. Pracowali w wojsku. Kto przyjmie księgową, która przez lata rozliczała środki bojowe? Przecież ona swoją pracę latami wykonuje według specjalistycznych wojskowych zasad, przepisów i programów komputerowych, które nie funkcjonują w środowisku cywilnym. A magazyniera, który te środki bojowe przechowywał? On w cywilu nie nadaje się nawet do przechowywania wody sodowej. Zupełnie inna specyfika i procedura postępowania. – Nie może się przekwalifikować?
– No niech się przekwalifikuje, ale niech ktoś da mu taką możliwość! A oni go zwalniają i pozostawiają samemu sobie. Szuka pracy. Urząd go nie przekwalifikuje, bo przecież magazynierem jest. A nikt go nie przyjmie, bo pracował w wojsku i nie nadaje się do magazynu cywilnego. Tak jak wojskowy mechanik, który przez długie lata naprawiał rosomaki czy leopardy, nie nadaje się do cywilnego warsztatu. Komu na cywilnym rynku pracy potrzebny jest pirotechnik czy pracownik rozbrajający pociski? Kto przyjmie referenta z kancelarii tajnej? A może ktoś zechce specjalistę rusznikarza? Wszyscy oni i tysiące innych nie mają szans poza bramą wojskowych zakładów pracy. Sytuacja ludzi zwalnianych z wojska jest trudniejsza od sytuacji ludzi, którzy zmieniają zajęcie na cywilnym rynku pracy. U nas jest zbyt dużo specjalistycznych spraw i problemów, które w cywilu w ogóle nie funkcjonują, a które i na psychikę, i na specyfikę pracy tych ludzi rzutują. Dlatego oni nie bardzo mogą się odnaleźć na cywilnym rynku pracy, mimo że chcą pracować. – Nie ma dla nich żadnych programów adaptacyjnych? – Gdy wychodzi żołnierz zawodowy, korzysta z programu rekonwersyjnego, który ułatwia funkcjonowanie oraz dalszą aktywność zawodową w warunkach cywilnych. Ten program, który kosztuje rocznie wiele milionów złotych, od lat w wojsku funkcjonuje, ale nie mają do niego dostępu pracownicy wojska. A przecież należałoby z nich zrobić pracowników atrakcyjnych na cywilnym rynku pracy. Chodzi więc w istocie o przemyślany program osłonowy, którego dla pracowników wojska nie ma, chociaż dla innych grup zawodowych był i spełnił chociaż w części swoje zadania. Pytam publicznie – dlaczego pracownicy wojska sobie na taki program nie zasłużyli? Dlaczego wszyscy o nas zapomnieli? Rozmawiała WIKTORIA ZIMIŃSKA
W roku ubiegłym, po żmudnych i wyczerpujących negocjacjach, udało się nieco poprawić Ponadzakładowy układ zbiorowy pracy. Niektóre wskaźniki wzrosły niemal o 35 proc. O tyle bowiem – z 950 zł do 1300 zł (!) wzrosła minimalna płaca resortowa. Jaki to konkretnie wzrost wynagrodzeń – zobaczmy na przykładzie poszczególnych dodatków: ~ dodatek za godzinę pracy w warunkach I stopnia szkodliwości (uciążliwości) wzrósł o 12 groszy (z 45 do 57 groszy); ~ w warunkach II stopnia szkodliwości wzrósł o 16 groszy (z 62 do 78 groszy), podobnie w warunkach III stopnia szkodliwości (z 84 groszy do 1 zł) ~ dodatek za godzinę pracy w warunkach niebezpiecznych wzrósł o 19 groszy (z 73 do 92 groszy). Wszystkie podane wielkości to wielkości brutto.
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Pożegnanie z bronią M
iał 66 lat, pozostawił żonę Agnieszkę (43 l., producent filmowy). Fakt śmierci samobójczej jest bezsporny i choć prokuratura wszczęła obowiązkowe w takich przypadkach śledztwo, nieoficjalnie wiemy, że po oględzinach zwłok, miejsca zdarzenia i zapisu monitoringu do wyjaśnienia pozostało tylko pytanie, czy był pod wpływem środków odurzających, oraz problem motywów, bowiem nie pozostawił listu. Tragiczna śmierć celebryty z medialną wizytówką: „Założyciel i pierwszy dowódca jednostki specjalnej GROM” stanowi wymarzoną okazję dla twórców teorii spiskowych (najbardziej ambitni znaleźli już ścisły związek „zabójstwa” Petelickiego z katastrofą smoleńską), bajkopisarzy, specjalistów od ubarwiania życiorysów, czy wreszcie zwykłych idiotów, wśród których nie brakuje, niestety, także polityków i dziennikarzy. A kim naprawdę był gen. Petelicki? Po ukończeniu w 1969 roku prawa na Uniwersytecie Warszawskim złożył akces do Służby Bezpieczeństwa. Dzięki wsparciu zaprzyjaźnionego z rodziną wiceministra spraw wewnętrznych gen. Tadeusza Pietrzaka (zastępca członka Komitetu
P
Centralnego PZPR) zaledwie 23-letni młodzieniec został przyjęty do zajmującego się wywiadem cywilnym Departamentu I MSW, na czele którego stał wówczas słynny gen. Mirosław Milewski (afera „Żelazo”, sprawa ks. Popiełuszki).
w Konsulacie Generalnym PRL w Nowym Jorku (najpierw w wydziale kulturalno-polonijnym, 2 lata później został wicekonsulem), o której chętnie opowiadał: ~ „Miałem w Nowym Jorku na karku FBI i potrafiłem ich zgubić
Generał Sławomir Petelicki strzelił sobie w głowę w garażu apartamentowca na warszawskim Mokotowie. Był barwną postacią… Zdolnego Petelickiego skierowano do pracy (na tzw. niejawnym etacie) w MSZ, a celem było przygotowanie mu odpowiedniego „życiorysu” umożliwiającego działanie wywiadowcze za granicą pod „przykrywką” dyplomaty. Zamiast zwyczajowego kursu w Kiejkutach przechodził intensywne szkolenie indywidualne na miejscu w Warszawie. W tym czasie wstąpił do PZPR, co oczywiście w niczym mu nie uchybia, aczkolwiek całkiem bez sensu tłumaczył się później, że zrobił to tylko dlatego, „żeby wyjeżdżać za granicę”. Po zaliczeniu praktyk w Wietnamie Północnym (1971 r.) i Chinach (1972 r.), w maju 1973 roku rozpoczął pierwszą poważną misję
rywatyzacja po polsku: prywata zarządców państwowych spółek, ciężkie miliony w błocie, załogi z torbami... Czuwali nad tym przykościelni, prawicowi „fachowcy”. Postanowieniem z 11 maja 2012 r. Sąd Rejonowy w Kielcach ogłosił upadłość Kieleckich Kopalni Surowców Mineralnych – spółki akcyjnej będącej niegdyś perełką w koronie Skarbu Państwa (trzy kopalnie dolomitu oraz dwie piasku, kilkanaście milionów złotych czystego zysku rocznie); perełką wciąż jeszcze pozostającą jednym z największych pracodawców (prawie 400 osób załogi) w regionie świętokrzyskim. Już 3 lata wcześniej ostrzegaliśmy przed nieszczęściem, ale okazało się, że było to wołanie na puszczy. Zajęliśmy się wówczas KKSM, bowiem dotarliśmy do unikalnych dokumentów obrazujących poczynania namaszczonych przez PiS „fachowców” (w dwuosobowym zarządzie znaleźli się: były wykładowca Szkoły Wyższej Przymierza Rodzin im. Błogosławionego Edmunda Bojanowskiego oraz założyciel wspólnoty modlitewno-charyzmatycznej „W Pieczy Najwyższego” przy kieleckiej parafii św. Józefa Robotnika – obaj wybrani przez radę nadzorczą pod przewodnictwem zrzuconego do Kielc aż z Olsztyna aktywisty Centrum Formacji Świętorodzinnej), którzy pozwalali sobie na numery typu: ~ zlecenie o wartości 1,2 mln zł dla zaprzyjaźnionej firmy konsultingowej mającej „wdrożyć nowe systemy zarządzania” kieleckimi kopalniami, czyli to, za co sami brali miesiąc w miesiąc kilkunastotysięczne pensje; ~ nielegalne zaangażowanie w tzw. opcje walutowe (wdepnęli w spekulacyjny interes
– tak coś załatwić, by oni o tym nie wiedzieli”; ~ „Największą moją zasługą jest to, że żaden z moich ludzi nie został aresztowany”; ~ „Każdy wywiad, przeciwko któremu pracowałem, próbował mnie zwerbować w taki czy inny sposób. Mimo bardzo ciekawych propozycji nie udało się mnie zwerbować i nie dam się zwerbować”; ~ „Ponieważ byłem pyskaty, zostałem skierowany (po powrocie z USA – dop. red.) do wywiadu ekonomicznego”. Pomińmy inne wątpliwej jakości wynurzenia i szczegóły późniejszej kariery Petelickiego (zaliczył jeszcze placówkę w Sztokholmie), bo o wiele piękniejszą
kartę życiorysu zapisywał od 1990 roku w GROM-ie, gdzie brał udział w wielu operacjach specjalnych, awansował do stopnia generała brygady, otrzymał najwyższe odznaczenia państwowe (w tym Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski), odchodził i wracał (efekt politycznych awantur wokół jednostki), by w 1999 r. przejść na definitywną emeryturę. Generał zajął się robieniem pieniędzy. Legenda założyciela GROM-u sprawiła, że rozchwytywały go media i biznesmeni. Zasiadał w radach nadzorczych spółek Bioton, Pol-Aqua, Mex-Holding oraz „Fundacji Ryszard Krauze”, w innych był udziałowcem (np. JMP Windsor Commercial Enterprises – pod tą tajemniczą nazwą kryją się usługi dla górnictwa, IDS-Bud – inżynieryjno-budowlana), a jako „konsultant strategiczny” figurował na liście płac firmy doradczej Ernst & Young Polska. Oczkiem w głowie Petelickiego była spółka „Grupa GROM” zajmująca się ochroną i „wywiadem gospodarczym” (założył ją za własne pieniądze) oraz „Fundacja Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych GROM”. Spółce wiodło się początkowo całkiem
Krajobraz PO PiS-iie
bez zgody Rady Nadzorczej oraz bez pytania o zdanie właściciela, czyli Skarbu Państwa), na których KKSM straciły około 6 mln zł; ~ sprzedaż gminie Daleszyce 3218 ton piasku i kruszywa po złotówce za tonę, choć ówczesne ceny brutto tych surowców wynosiły: 13,40 zł za tonę piasku, a w przypadku kruszywa mieściły się w przedziale 15–70 zł/t (w zależności od asortymentu), za co wdzięczni samorządowcy na własny koszt zamienili wyboistą ścieżkę wiodącą do prywatnej hacjendy wiceprezesa KKSM w szeroką arterię (600 m długości) utwardzoną kruszywem najwyższej jakości;
~ ściągnięcie z emerytury na posadę „doradcy zarządu” (z pensją ponad 9 tys. zł) byłej wiceszefowej zakładowej „Solidarności”, której największym atutem było doświadczenie z pracy w zarządzie przykościelnego Towarzystwa Szkół Katolickich itp.
9
nieźle. Odnotujmy jako ciekawostki, że: ~ w kwietniu 2007 r. współudziałowcem spółki został sam Ryszard Krauze (za pośrednictwem swojego flagowego PROKOM-u), zaś w radzie nadzorczej zasiadał w latach 2005–2008 Michael Sulick, bezczynny wówczas szef stacji CIA w Polsce, który po powrocie do USA dopiero w 2010 r. przeszedł na emeryturę; ~ zaraz po wyjeździe agenta CIA „Grupę GROM” postawiono w stan likwidacji, co oznacza, że do kategorii bajek należy zaliczyć przedstawioną na łamach „Gazety Wyborczej” opowieść, jakoby Petelicki popełnił samobójstwo w przededniu „podpisania umowy intencyjnej w sprawie intratnego kontraktu dla swojej firmy”, polegającego na „szkoleniu antyterrorystów w jednym z państw arabskich”. Generał wypadł z orbity medialnego zainteresowania, gdy zaczął opowiadać głupstwa o Smoleńsku i ostro krytykować ekipę Tuska, aczkolwiek gwoli sprawiedliwości wypada podkreślić, że dystansował się również od PiS-u. Miał problemy z alkoholem, co mogło wpłynąć na dramatyczną decyzję o samobójstwie. Występując w telewizji ojca Rydzyka na hasło „szczęść Boże” odpowiadał „witam”. Był człowiekiem towarzyskim, wielobarwnym i twardym, ale coś w nim najwyraźniej pękło. Ciąg dalszy za tydzień. ANNA TARCZYŃSKA
Po objęciu władzy przez ekipę Donalda Tuska zarząd KKSM wymieniono i postanowiono pilnie zakład sprywatyzować. Po odfajkowaniu wszystkich etapów wymaganej prawem procedury 14 kwietnia 2001 r. kopalnie trafiły w ręce spółki Dolnośląskie Surowce Skalne (85 proc. akcji za 108 mln zł). Należy podkreślić, że ówczesny minister skarbu Aleksander Grad klepnął tę transakcję mimo ostrzeżeń płynących z branży producentów kruszyw, że jest to bardzo ryzykowny partner. Rok później słowa stały się ciałem: DSS poległy na budowie autostrad (17 kwietnia Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy postanowił o „upadłości likwidacyjnej” spółki), a dalej poszło niczym w dominie. Przy okazji rozpatrywania „kieleckiego” wniosku o upadłość wyszło na jaw, że zaraz po zmianie właściciela KKSM zaciągnęły na rzecz DSS pożyczkę w wysokości 165 mln zł pod hipotekę zakładu. Taka była jego minimalna wartość oszacowana przez ostrożnych niekiedy do przesady bankierów! Pieniądze poszły w błoto, załoga kopalń pójdzie najprawdopodobniej z torbami (np. pensje za marzec realizowano w pięciu ratach), fachowcy od zarządzania pójdą do nowych zadań... DOMINIKA NAGEL Współpr. T.S.
10
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Utrwalanie Klechistanu Wynik ostatniego głosowania w Sejmie nad projektem Ruchu Palikota i SLD zakładającym likwidację Funduszu Kościelnego powinien wywołać skandal i społeczne oburzenie. A zapadła cisza. Społeczeństwo nie oburzyło się, wszak nie jest ono społeczeństwem obywatelskim, bo do takiego miana wciąż tylko aspiruje, a 368 posłów, którzy chcą finansować Kościół katolicki, czuje się dobrze. Czy to o czymś świadczy? Zaiste, bo projekt Ruchu i SLD był dobry dlatego, gdyż nie pozostawiał wątpliwości: kończymy z finansowym taśmociągiem z kieszeni podatnika do skompromitowanej i stale kompromitującej się instytucji finansowej jaką jest Krk, która im dłużej istnieje, tym bardziej przypomina ESnZ (Ekspozytura Szatana na Ziemi). Jako świadomy podatnik wiem, że moje państwo finansowo niedomaga. Od lat intelektualiści biją
na alarm, że podstawą rozwoju społeczeństwa jest edukacja – na nią od zawsze brakuje pieniędzy. Choć mam wątpliwości, bo przecież wszyscy wiemy, że „niewyedukowanym motłochem” znacznie łatwiej manipulować, więc nie demonizujmy tych „braków”. Niewyedukowane społeczeństwo znacznie bardziej podatne jest na hasła typu „morderstwo smoleńskie” czy „zamordowano Petelickiego”, bez względu na idiotyczne uzasadnienia. A dalej? Otwiera się możliwość zbicia kapitału politycznego na tej grupie społecznej, która wszędzie upatruje spisku i zbrodni. I niby nic nie dziwi, poza skalą. Idioci funkcjonują w każdym kraju i w każdej szerokości geograficznej, jednak na tle Europy, Polska jest liderem w ilości Kowalskich i Nowaków, którzy widzą prawdę objawioną w głupich i nieodpowiedzialnych teoriach czy nawet antypaństwowych hasłach. Kościół w utrzymaniu takiego stanu rzeczy pomaga i pomagać będzie, bo nie tylko
nie sprzeciwia się różnym bandytom politycznym, ale ich przyszłych wyborców utwierdza w przekonaniu, że „zestaw Polaka” nadal jest niezmienny: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. W tej kolejności. Ten zestaw jest nie dla mnie, bo mam swój: „Ojczyzna, Otwartość, Empatia”. Sejmowe głosowanie pokazało natomiast, że 368 posłów na Sejm opowiada się za bezwarunkowym finansowaniem Kościoła z kieszeni WSZYSTKICH podatników. To wszystko dzieje się w państwie neutralnym światopoglądowo, gdzie wszystkie religie są wobec siebie równe, a instytucjonalnemu państwu nic do tego, czy obywatel modli się do desek z ludzikiem czy miski z kocią karmą. Opór społeczny wobec pozycji Krk stale rośnie, bo poszerza się ta część społeczeństwa, która zwyczajnie analizuje i wyciąga wnioski z tego, co dzieje się wokół. W konsekwencji właśnie ta grupa nie widzi czegoś wiarygodnego na naszej
politycznej scenie, by bez wahania, ale po gruntownej i merytorycznej ocenie programu i propozycji, świadomie na to coś zagłosować. Stąd wciąż marne wyniki Ruchu Palikota i jeszcze gorsze SLD. Ten sam schemat, na szczęście, dotyka także Kościoła: nieujawniona skala pedofilii, tuszowanie przypadków ujawnionych, oburzająca skala chamstwa, bezczelności i pogardy wobec państwa i jego instrumentów, o bezprecedensowej pazerności finansowej nie wspomnę. To wszystko i o wiele więcej – w zestawieniu z symboliką postawy 368 wybrańców społeczeństwa zainstalowanych na Wiejskiej – powoli, ale skutecznie kruszy obowiązujący podział społeczny na 95 proc. katolików i 5 proc. odszczepieńców. Kościół katolicki sam zresztą już przyznał, że zdeklarowanych katolików w Polsce jest znacznie mniej, bo gdyby było ich choćby 80 proc., to towarzysze z Episkopatu Polski byliby spokojni, wiedząc, że dobrowolne opodatkowanie
się tychże na rzecz Kościoła będzie pewne i powszechne. A nie jest. Stąd też targi z ministrem Bonim, czyli z budżetem państwa, który tworzą katolicy, innowiercy, ateiści... Jednym ze sprawdzianów wiarygodności społecznej rządu Tuska będzie finalne rozwiązanie kwestii finansowania Kościoła. Nie liczę, że ten ostatni sam przestanie nas okradać. Nie liczę, że rząd Tuska będzie kimś więcej niż przekupnym urzędniczyną niskiego szczebla, który mokry z podniecenia wdzięczy się do miejscowego klechy. Liczę na Was, Drodzy Państwo, na Waszą codziennie dojrzewającą świadomość. Nie godzi się powtarzać skandalu, jakim był wynik sejmowego głosowania nad tym, byście przestali być okradani w majestacie prawa. Nie godzi się, żebyśmy w wyborach głosowali na tych, którzy później służą „Klechistanowi”, choć oczywiste byłoby służenie „Lechistanowi”. Oczywiste dla Was i dla mnie. KUBA WĄTŁY
Złodziej krzyża W
Stalowej Woli katolicy krzyżem przez lata wojowali. Aż wreszcie przyszedł jeden ateista i rozwiązał konflikt. Jeszcze przed tygodniem obstawialiśmy, że przepychanki wokół 4-metrowego krzyża ustawionego nieleganie na osiedlu Młodynie będą trwały latami. A to dlatego, że aparat państwa nie ma żadnego skutecznego narzędzia, za pomocą którego mógłby od przedstawicieli Kościoła wyegzekwować prawomocne decyzje sądowe i administracyjne. Przypomnijmy: krzyż w lutym 2009 r. ustawił proboszcz Jerzy Warchoł z parafii Opatrzności Bożej, a zrobił to rękami swoich parafian podczas drogi krzyżowej. Nielegalny drzewiec poświęcił biskup Edward Frankowski i oświadczył przy tym, że w tym miejscu powstanie kościół. Na taką łaskę z nieba nie zgodził się prezydent Andrzej Szlęzak, zresztą katolik i prawicowiec. Nie pomogły ani prośby, ani groźby, ani błagania Kościoła. Inspektor nadzoru budowlanego Marian Pędlowski zobowiązał (nomen omen) Stalowa Wola jeszcze z krzyżem... Warchoła do usunięcia samowoli. No i wówczas zaczął się lament. Wielbiciele No a później ksiądz Warchoł, który wszystkatolickich szopek przy krzyżu ustawili nakie urzędowe wezwania zbywał milczeniem, wet drewnianą budę, która miała imitować dostał ponoć wylewu. Ot, wola boska… Strakaplicę, a niedawno ktoś ustawił ławkę, któpiony biskup Frankowski poinformował lud rą na wszelki wypadek krowim łańcuchem poddany, że powrót do zdrowia zajmie doprzymocował do drzewa. Wszystkie ozdobnibrodziejowi sporo czasu. Sprawa przeniesieki szybko jednak z otoczenia krzyża znikały. nia krzyża utknęła więc w martwym punkcie. On sam, z uwagi na gabaryty, stał jak wryty, „Pewne jest tylko jedno – że żenujący spektakl pozostawiając katolickim oszołomom nieograbezradności państwa wobec bezczelności kleru niczone pole do popisu.
potrwa jeszcze dobrych kilka lat!” – napisaliśmy w „FiM” (por. 24/2012). Tymczasem patową sytuację nieoczekiwanie rozwiązał Zdzisław Obara. Ma 48 lat, nie wierzy w Boga, nie chodzi do kościoła, ale on, poganin, nie mógł już dłużej patrzeć, jak chrześcija...a tu miejsce nie profanują swój święty symbol. O Obarze już raz w Stalowej Woli było głośno, kiedy na początku roku przystąpił od przetargu na wykonawstwo zastępcze przeniesienia krzyża. Zaoferował, że zrobi to za złotówkę, pod warunkiem jednak, że zgodzi się na to proboszcz Warchoł. Do porozumienia wówczas panowie nie doszli, więc Obara machnął ręką i odpuścił. Tym razem o zgodę nie pytał. Przyszedł, wykopał i zabrał krzyż do swojego ogródka. Ponoć nawet ręka mu przy tym nie uschła. Jak to Polacy katolicy zobaczyli, prawie pomdleli. Inni zwoływali kolejną w historii krucjatę. Ruszyła też cała lawina akcji przebłagalnych: ~ w bazylice konkatedralnej odprawiono nabożeństwo ekspiacyjne, które miało Bogu wynagrodzić „straty”; ~ na lokalną komendę wpłynęło zawiadomienie o kradzieży;
po krzyżu
~ we wszystkich kościołach w mieście odczytany został komunikat kurii: „Informujemy o tym z głębokim smutkiem. Niezależnie od drogi prawnej, którą strona kościelna już wdrożyła w tej sprawie, zachęca się wszystkich do modlitwy ekspiacyjnej z powodu tego czynu wymierzonego w święty znak naszego zbawienia” – napisał ks. kanclerz Paweł Bielecki. Obara twierdzi, że krzyż zabrał z troski i nie odda go bez wyroku sądu. Czy jest w tej farsie miejsce na szczęśliwe zakończenie? Inspektor Pędlowski liczy, że tak. Wydał już oficjalne oświadczenie, w którym stoi, że „w związku z usunięciem krzyża z działki na osiedlu Młodynie, z Urzędu Skarbowego w Stalowej Woli wycofany został tytuł wykonawczy dotyczący ściągnięcia zaliczki na poczet kosztów wykonania zastępczego. W chwili obecnej, po usunięciu krzyża, sprawa jest zakończona”. Może to jest jakiś sposób na krzyż sejmowy… JULIA STACHURSKA
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
POD PARAGRAFEM
J
i nastolatki wymagające specjalistycznej opieki i resocjalizacji. W schroniskach dla nieletnich i zakładach poprawczych brakuje jednak miejsc, więc małoletni przestępcy trafiają do domu dziecka. Tak stało się w Supraślu. W placówce nieprzeznaczonej dla przestępców zamieszkał chłopiec podejrzewany o brutalny gwałt i pobicie nauczyciela. W relacji wychowawców zapisano, że „sprawiał zagrożenie dla innych dzieci. Czuł się jednak bezkarny”.
uż ponad roku temu „Koalicja na rzecz rodzicielstwa zastępczego” poprosiła rząd o zajęcie się sprawą patologii w polskim prawie adopcyjnym. Na razie bezskutecznie. Prawicowa większość ma na głowie inne sprawy. Nie przekonuje ich nawet zatrważająca statystyka. Otóż od lat spośród tysięcy wychowanków domów dziecka nowe rodziny znajduje zaledwie 5 procent z nich. Pozostałe zostają tam do uzyskania pełnoletności. Tak się dzieje w ponoć chrześcijańskim kraju…
Gdzie tradycja Korczaka?
Kosztownie i patologicznie Nawet w najlepszych placówkach dochodzi do przemocy, a nawet gwałtów. Coraz częściej prowadzenie
Dzieci niczyje placówek przejmują jednostki Kościoła katolickiego – jest to dla nich bardzo dobry biznes, bo samorządy przekazują im na jednego wychowanka nawet ponad 4 tys. zł miesięcznie. W przypadku instytucji kościelnej rozliczenie tych pieniędzy jest niezwykle trudne. Przekonali się o tym samorządowcy z powiatu żnińskiego. Tam dom dziecka prowadzi Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Jego szefowie przesłali staroście cztery różne sprawozdania finansowe za rok 2008, a wyjaśnienie rozbieżności trwało ponad rok. Społecznicy zwracają uwagę na inne bardzo poważne problemy. Otóż jak dotąd nie udało się wdrożyć odpowiedniego systemu kontroli pracy domów dziecka. A nawet najdrobniejsze zaniedbania personelu niosą za sobą bardzo poważne konsekwencje, np. chorobę sierocą. Im dłużej dziecko przebywa w placówce, tym jej objawy są poważniejsze. Jedna z mam adopcyjnych powiedziała nam tak: „Po 3,5miesięcznym pobycie w placówce u naszej adoptowanej córki zaobserwowaliśmy opóźnienia w rozwoju fizycznym i umysłowym; była apatyczna i bierna, nie uśmiechała się, jej wzrok był pusty, nie dała się przytulić, jej odporność na infekcje była obniżona”. W podręcznikach psychiatrii wczesnodziecięcej czytamy, że są to objawy „(…) niezaspokojenia podstawowych potrzeb maluszka, podstawowych, czyli niezbędnych do życia. U noworodka to potrzeba przytulania, bycia na rękach u mamy, zaspokajania uczucia głodu i innych fizjologicznych potrzeb tak szybko jak to możliwe. A nawet w najlepszej placówce dziecko musi na to czekać znacznie dłużej niż w domu rodzinnym”. Pani profesor Irena Obuchowska z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w swojej pracy pt: „Psychologia
11
kliniczna dzieci i młodzieży” pisze, że choroba sieroca skutkuje u nastolatków „niedojrzałością uczuciową i problemami z nawiązywaniem bliskich relacji z innymi, poczuciem niższości,
adopcyjnych. Dlatego jedna z naszych Czytelniczek zadaje pytanie: „Czy naprawdę moi szefowie i sąsiedzi muszą wiedzieć o tym, że nie mogę mieć dzieci i zgłosiłam się
Legalna adopcja w Polsce to droga przez mękę. Winne są źle zredagowane i interpretowane przepisy. Płacą za to maluchy potrzebujące pomocy. samotności, lękami i depresją, huśtawką nastojów oraz nieprzewidywalnością zachowania”. Rozwiązaniem jest szybka adopcja lub skierowanie dziecka do rodziny zastępczej.
Droga przez mękę Niestety, uniemożliwiają to rozwiązania prawne i ich wadliwa interpretacja. „Fundacja Dziecko-Adopcja-Rodzina” szacuje, że już dzisiaj cała procedura znalezienia nowego domu dla porzuconego dziecka trwa nawet 5 lat. Jednym z powodów jest brak ogólnokrajowego komputerowego rejestru dzieci oczekujących na adopcję. Ośrodki zajmujące się tymi sprawami wymieniają się informacjami o maluchach za pomocą… kartek pocztowych. Nie jest to jedyne tak dziwne zachowanie. Okazuje się bowiem, że w większości placówek kandydaci na rodziców muszą co roku składać od nowa wszystkie dokumenty adopcyjne, w tym dokładne życiorysy, zaświadczenia lekarskie o przyczynach bezpłodności wraz z dokumentacją jej leczenia. Muszą także okazać dokument poświadczający niekaralność oraz zaświadczenia o stanie majątkowym i zdrowiu psychicznym. Co ciekawe, w siedleckim oddziale Mazowieckiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego wprowadzono zasadę, że policja przeprowadza dokładny wywiad środowiskowy o rodzicach
do ośrodka adopcyjnego?”. Gdy przyjrzymy się uważnie procedurze adopcyjnej, zauważymy, że weryfikacja kandydatów na rodziców jest o wiele bardziej ostra niż ta, której poddani są aplikanci sądowi. Ale to, co ma dzieci chronić, w 99,9 procentach przypadków przeszkadza w znalezieniu normalnej rodziny. Na wydłużenie procedur adopcyjnych ma także wpływ brak sensownej współpracy pomiędzy szpitalami, sądami, kuratorami i ośrodkami pomocy społecznej. Powoduje to, że uregulowanie sytuacji prawnej wielu dzieci przebywających w domach dziecka trwa latami. Z analiz Najwyższej Izby Kontroli wynika, że aż 80 proc. pośród nich ma obydwoje rodziców. Co ważne, w większości przypadków nie są oni pozbawieni władzy rodzicielskiej. Często nie ma jednak z nimi żadnego kontaktu. Zgodnie z polskim prawem nie może to być przyczyną odebrania im dziecka, mimo że faktycznie się nim nie interesują. Takie dzieci właściwie nie mają szans na adopcję. Zdaniem ekspertów w takiej sytuacji opiekę nad nimi powinny przejmować rodziny zastępcze. Urzędnicy robią jednak wszystko, aby odstraszyć osoby zainteresowane taką rolą. Czynią to, choć na utrzymanie dziecka w rodzinie zastępczej państwo i samorządy wydają maksimum 1200 złotych miesięcznie, a koszt utrzymania wychowanka
w domu dziecka przekracza 4 tys. miesięcznie. W wielu takich placówkach opieka nad dzieckiem ogranicza się do podania posiłków, wypuszczenia do szkoły i sprawdzenia, czy powróciło na noc. Potwierdzili to pracownicy Najwyższej Izby Kontroli. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była nadmierna liczba dzieci przypadająca na jednego wychowawcę, który, zdaniem psychologów, może się zajmować najwyżej dziesięciorgiem dzieci. W praktyce jest ich znacznie więcej. Rekord padł w placówce w Człuchowie w woj. pomorskim. Tam jeden wychowawca zajmował się aż dziewiętnastoma porzuconymi dziećmi. Nie był więc w stanie sprawdzić, jakie podopieczni mają specyficzne potrzeby (np. dieta, uczulenie). Rzetelna opieka jest wtedy fikcją. Może o tym świadczyć liczba wychowanków domów dziecka, którzy zdają maturę i studiują. W analizie NIK stwierdzono, że „w większości powiatów były to pojedyncze przypadki”. Natomiast w rodzinach zastępczych ponad połowa wychowanków kontynuowała naukę i ci rzadziej od wychowanków domów dziecka popadali w konflikt z prawem. Zdaniem psychologów „bidule” coraz częściej stają się siedliskiem przemocy, gdzie nierzadko musi interweniować policja. Jej funkcjonariusze pojawiają się bardzo często w domach dziecka w Gorzęcinie, Siemianowicach Śląskich i Orzeszu. Codziennością stało się zastraszanie jednych wychowanków przez drugich, pobicia, wyłudzanie pieniędzy, wyszydzanie i poniżanie, zmuszanie do zbierania niedopałków. Wychowankowie nagminnie niszczyli meble i sprzęt elektroniczny. Zdarzają się nawet gwałty zbiorowe. Od kilku lat specjaliści alarmują, że do domów dziecka trafiają dzieci
Warto przypomnieć, że Polska jako pierwszy kraj w Europie wprowadziła, i to przed II wojną światową, nowoczesne formy resocjalizacji nieletnich. Na tych metodach przez lata wzorowali się Niemcy, Francuzi i państwa skandynawskie. Nasz kraj był także miejscem niezwykle nowoczesnego pedagogicznego eksperymentu Korczaka, który podziwia do dziś cały świat. Dzisiaj Polska pod względem sprawności postępowania z dziećmi pozbawionymi opieki, zagrożonymi demoralizacją oraz młodocianymi przestępcami zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie. Nadal utrzymujemy duże domy dziecka, w których mieszka ponad dwudziestu małolatów. We Włoszech największe placówki zajmują się maksymalnie dziesięciorgiem dzieci, a od przyszłego roku będą się one opiekować najwyżej szóstką. W 2011 roku premier Putin polecił likwidację w ciągu najbliższych pięciu lat wszystkich domów dziecka w Rosji. Ich pensjonariusze trafią do rodzin zastępczych. Niestety, w Polsce kandydatów na rodziców zastępczych zniechęca się na wszelkie sposoby. W praktyce ich los zależy w całości od widzimisię urzędnika. Może on na przykład odmówić uznania faktury na zakup dzbanka, gdyż istnieje podejrzenie, że to „mama zastępcza może z niego pić”. Wyprawienie urodzin podopiecznemu może skończyć się poważnymi problemami, gdyż „impreza mogła spowodować niewłaściwe wykonywanie opieki”. I dlatego od czasu do czasu urzędnicy przepytują dzieci. Nie liczy się dobro malucha. Jedna z mam zastępczych żali się: „Po takiej akcji dzieci przyszły do domu z płaczem, twierdząc, że jak je ostatni raz wypytywano, to zaraz zabrała je policja. Pytały, czy teraz też tak będzie. Wróciła trauma, wróciło nocne moczenie u 14-, 15-latków. Na marne poszła kilkuletnia praca z dziećmi”. W każdej chwili urzędnicy mogą z rodziną zastępczą rozwiązać umowę. W takim przypadku dzieci trafiają do domu dziecka. Brakuje więc rodzin zastępczych. Winą za to urzędnicy obarczają obywateli, którym rzekomo nie chce się pełnić tej roli. I tym tłumaczą brak efektów prowadzonej od kilku lat kosztownej akcji promującej takie rodziny. MC
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Szalikowcy Rządzący Polską pseudoliberałowie nie mają żadnej wizji trwałego rozwoju kraju i zaspokojenia podstawowych potrzeb mieszkańców. Wolą pozować do zdjęć z szalikiem. Gdy trwają piłkarskie igrzyska, wiadomości z życia realnego (futbolowego zresztą też…) nie napawają optymizmem. Media właśnie podały, że mamy bezrobocie najwyższe od 4 lat o tej porze roku i największy od 6 lat odsetek ludzi żyjących w nędzy (niedożywionych) – 6,7 proc. całej populacji. Kwestia nędzy jest o tyle intrygująca, że dane dotyczą zeszłego roku, a był to u nas rok bardzo wysokiego wzrostu PKB, jednego z najlepszych w Europie! To jeszcze jeden dowód na to, że tzw. wzrost gospodarczy sam w sobie niczego w realnym świecie nie załatwia. Jest po prostu jedną z informacji księgowych, która nie musi się przekładać na rzeczywisty dobrostan większości mieszkańców. Ale to nie koniec złych wieści. Okazuje się, że według danych ONZ Polska jest jednym z krajów świata o najmniejszej liczbie dzieci przychodzących na świat. Lokujemy się w samym światowym ogonie – na początku trzeciej setki z całej listy krajów świata. Jednocześnie Polki mieszkające w Wielkiej Brytanii wyprzedziły
O
rekordzistki Pakistanki w największym odsetku urodzeń wśród wszystkich grup etnicznych. Podobnie jest w Norwegii czy Danii. Zatem to nie z Polakami jest coś nie tak w kwestii urodzeń, ale z naszym krajem. Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Co na to władze? Nic. Najważniejsze osoby w państwie wzięły sobie nieformalny urlop na czas bawienia się szalikiem. Ale problem jest znacznie poważniejszy, bo polscy liberałowie jakby z definicji nie są skłonni do budowania programów rozwoju kraju. Nigdy jeszcze nie mieli żadnego programu! Oni jeszcze bardziej niż w świętość Jana Pawła II wierzą w to, że „niewidzialna ręka rynku” załatwi wszelkie problemy gospodarcze i społeczne Polski. Stać ich tylko na chaotyczne gesty wykonane albo pod naciskiem lobby gospodarczo-medialnego, w rodzaju nieszczęsnej reformy emerytalnej, albo pod wpływem zapaści budżetu – jak ograniczenie przelewów dla OFE w zeszłym roku. To ślepa szamotanina bez wizji i pomysłu.
błęd zwalczania przez polskich antykomunistów wszystkiego, co im się kojarzy z lewicą, przybiera często komiczne formy. Poprzedni mój tekst („FiM” 19/2012) na temat zaanonsowany w tytule i wstępie spotkał się z szerokim odzewem Czytelników. Jeden z naszych sympatyków zaproponował nawet rozesłanie przez siebie listy „sierot po komunie” w formie elektronicznej do kilkuset osób, w tym do wszystkich parlamentarzystów. Pod wpływem tej czytelniczej reakcji postanowiłem kontynuować śledzenie głupot wypisywanych przez nasze prawdziwe sieroty po komunie, czyli ludzi, którzy zwalczają tzw. komunizm w ćwierćwiecze po jego upadku. Oto zbiór kolejnych myślowych pereł. Szczególnie wdzięcznym polem poszukiwań takich niedorzeczności jest dziennik „Rzeczpospolita”, od lat nasączony specyficzną
Fot.: PAP/Jacek Turczyk
12
Wspierająca PO „Gazeta Wyborcza” donosi, że Tusk jest ponoć rozczarowany społecznym odbiorem zmian emerytalnych, bo arogancką reformą zdenerwował większość ludzi, a i jego duchowy ojciec Leszek Balcerowicz ciągle kręci nosem, że to było za mało radykalne. Zapomniałbym przypomnieć o kolejnej inicjatywie rządowej – otóż żeby poprawić dzietność, straszy się Polaków wizją starzenia się społeczeństwa. Tyle tylko, że dzieci nie robi się ze strachu… Tymczasem wprowadzenie twórczych zmian, które zaspokoiłyby trzy najbardziej podstawowe potrzeby mieszkańców Polski – możliwość pracy, tanie mieszkania, nowoczesny przemysł – nie jest nierealne. Sensowne hasło do zmian rzucił dwa miesiące temu Janusz Palikot (niech choć raz go pochwalę!): Budujmy fabryki! Pozytywistyczny pomysł Ruchu Palikota początkowo zbyto milczeniem i potraktowano jak pierdnięcie w salonie. Zdaniem gospodarczo-medialnej „klasy panującej” takich rzeczy nie wolno w Polsce mówić, bo to za bardzo pachnie socjalizmem. Wiadomo – w epoce tzw. wolnego rynku można państwową fabrykę sprywatyzować, można ją doprowadzić do ruiny, ale żeby zbudować?!
mentalnością przypisowskich publicystów. Znalazłem tam na przykład obszerny tekst poświęcony kubańskiej homofobii, pt. „Piekło dla homoseksualistów”. Autor Wojciech Klewiec rozpisuje się na temat nękania gejów w państwie
Tak od podstaw i przez samo państwo?! Toż to straszna herezja, o której nikt od dawna nie słyszał we wsi Warszawa! Palikota zaatakowała w końcu „Wyborcza” piórem Witolda Gadomskiego – przedstawiciela neoliberalnego betonu. Próbował wyszydzić pomysł budowania fabryk siłami państwa, sugerując, że nikt tego w Europie nie robi i że pieniądze państwa trzeba oddać podatnikom, bo oni najlepiej wiedzą, jak je wydać. To są, niestety, tanie bajeczki dla naiwnych wyznawców polskiego pseudoliberalizmu. W Europie istnieje mnóstwo firm państwowych lub współposiadanych przez państwo (Renault, France-Telecom, Volkswagen, Statoil itp.), które mają świetne wyniki. Swoją drogą obecnie kraje zachodnie nie mają powodów do budowania fabryk, bo mają na ogół nieźle rozwinięty przemysł. Polska tymczasem przeszła czas zagłady całych gałęzi wytwórczości, począwszy od roku 1989 r. Tymczasem pomysł Palikota ze spółkami skarbu państwa, które produkowałyby na eksport, można uzupełnić innym pomysłem. Ponieważ nie jestem zwolennikiem własności państwowej (zagrożenie sprawnego zarządzania korupcją, kolesiostwem, upolitycznieniem itp.) uważam, że można równolegle otworzyć program budowy firm o własności wspólnej (spółdzielnie, spółki pracownicze itp.) w oparciu o publiczne środki na takiej samej zasadzie, na jakiej obecnie przyznaje się granty z funduszy państwowych na badania naukowe lub filmy. Po prostu grupa osób przedstawia projekt, na który uzyskuje dofinansowanie oraz wsparcie merytoryczne (ocena ryzyka, pomoc w zarządzaniu itp.). Trzeba by to oczywiście obudować procedurami hamującymi zagrożenie defraudacją, kradzieżą pomysłów itp., ale przecież zręby takich mechanizmów już istnieją. Ile na to trzeba pieniędzy? A tyle, ile uda się zaoszczędzić na innych wydatkach! Na same emerytury górnicze dopłacamy co roku z budżetu 6 mld złotych. Nie twierdzę, że trzeba je zabrać, ale z pewnością trzeba
i przymusowe, okrutne leczenie w liberalnej Wielkiej Brytanii. Tak zresztą wykończono informatycznego geniusza – Alana Turinga. W demokratycznej Francji dopiero prezydent Francois Mitterrand zniósł prawo, na mocy
Sieroty po komunie cd. Che Guevary i braci Castro. Wszystko pięknie i słusznie, tyle tylko, że cały tekst jest wyrwany z historycznego i społecznego kontekstu. Otóż kubańska homofobia w połowie wieku XX wieku nie była niczym szczególnym lub wyjątkowym na tle innych państw regionu. Mało tego – nawet na tle większości państw świata. Przecież jeszcze na początku lat 50. za homoseksualizm skazywano na karę więzienia
którego można było aresztować kogoś za stosunki jednopłciowe. A w niektórych stanach USA jeszcze kilkanaście lat temu za stosunek oralny i/lub analny (czasem także heteroseksualny) można było trafić teoretycznie na długie lata do pierdla. Ale jeszcze bardziej groteskowe jest to, że taki oskarżycielski tekst opublikowała „Rzeczpospolita”, która jeszcze parę lat temu
zaprząc do finansowania tych emerytur spółki górnicze w większym stopniu niż dotąd. Skoro ciągną zyski z niebezpiecznej i wyniszczającej pracy podziemnej, to niech płacą. Górnicy mają prawo do wcześniejszych emerytur, ale niekoniecznie kosztem innych uczestników ZUS-u. Takich dziedzin, na których można zaoszczędzić jest mnóstwo, choćby od zawsze podnoszony przez nas problem wydatków na Kościół (kolejne 5–7 miliardów). Drugą dziedziną, w której cuda mogłaby zdziałać mądra interwencja państwa są mieszkania komunalne. Od 20 lat prawie się ich nie buduje. Tymczasem większości Polaków nie stać na kredyty hipoteczne, bo zarobki są zbyt niskie. Policzyłem ze znajomym budowlańcem, że możliwe byłoby wybudowanie 50-metrowego mieszkania za 100 tys. zł. Tym bardziej możliwe, gdyby uzbrojoną działkę pod budowę dały gminy, a Fundusz Pracy zatrudnił w ekipach ludzi bezrobotnych w ramach prac interwencyjnych, czyli swojej statutowej działalności. Fundusz ma na takie wydatki miliardy, obecnie w większości zamrożone. Do częściowego finansowania akcji można zaprząc także tych, którzy skorzystaliby z takich mieszkań w ramach jakiejś niewielkiej, ale stałej opłaty solidarnościowej, specjalnego podatku od przywileju życia w mieszkaniu zbudowanym przez całe społeczeństwo. Inwestycje w takie budownictwo, dział gospodarki bardzo pracochłonny, to pobudzający zastrzyk pieniędzy w samo serce krajowej ekonomii. To nie tylko rozwiązywanie problemu mieszkaniowego, ale danie zajęcia ludziom i rozwój firm produkujących materiały budowlane i wykończeniowe. Myślę, że skoro Szwedzi w latach 60. XX wieku potrafili zbudować u siebie milion mieszkań w 10 lat, to to samo może zrobić Polska, kraj kilkakrotnie ludniejszy. Zatem panowie liberałowie z rządu, mający się za speców od gospodarki – mniej szalików i „haratania w gałę”, a więcej determinacji w rozwiązywaniu polskich (a nie watykańskich) problemów! MAREK KRAK
porównywała związki jednopłciowe do zoofilii i która propaguje konserwatywny katolicyzm. Jak można mieć za złe Fidelowi Castro, że powiedział przed laty, iż „homoseksualista nie może być dobrym rewolucjonistą”, albo „homoseksualiści nie powinni zajmować stanowisk, na których mogliby mieć wpływ na nowe pokolenie”, i w tym samym czasie popierać Benedykta XVI, który wcale nie przed półwieczem, ale teraz głosi, że kobieta lub gej nie mogą być księdzem. I na dodatek wydaje ku temu stosowne rozporządzenia. I jak można atakować Kubę, która za prześladowania mniejszości seksualnych przeprasza i debatuje nad równouprawnieniem, a jednocześnie samemu to równouprawnienie mniejszości gorliwie zwalczać, np. piórem Tomasza Terlikowskiego. Jeśli to nie jest jakaś moralna schizofrenia, to sam nie wiem, jak to już nazwać. MaK
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
W
niektórych krajach europejskich pigułka antykoncepcyjna świętuje w tym roku swoje 45 urodziny. Antykoncepcja hormonalna to dziś rzecz niemal oczywista dla wszystkich z wyjątkiem katolickich fundamentalistów. Ale nie zawsze było o nią łatwo. Także we Francji, dziś uważanej za kraj wolnej miłości i emancypacji kobiet, ustawa dopuszczająca ten rodzaj antykoncepcji przeszła dopiero w roku 1967. Trzeba było, niestety, poczekać jeszcze 4 lata, aby w ogóle weszła w życie, za to już w 1975 roku parlament uchwalił refundowanie pigułki antykoncepcyjnej. Tak jest we Francji do dziś, i choć nie za wszystkie najnowsze zdobycze techniki antykoncepcyjnej płaci państwo, to każda kobieta ma nieograniczony do nich dostęp (nikt tu nie słyszał o klauzuli sumienia aptekarzy!), a większość z tych środków jest w 60, a nawet i 100 procentach refundowana. Podobnie jest w innych krajach. Do tego stopnia, że na przykład czternastoletnie Niemki biorą pigułkę, żeby… pozbyć się pryszczy i mieć bardziej błyszczące włosy! Lekarze, psycholodzy i socjolodzy obliczają, że współczesna zachodnia para stosuje antykoncepcję przez jakieś 12–13, a nawet więcej lat (na przykładzie Francji głównie od 17 do 29 roku życia, a w dużych miastach nawet o 5 lat dłużej). Najczęściej użytkowniczką tych środków jest kobieta, bo dla mężczyzn pigułka wciąż pozostaje w sferze testów. Nie wspominając o tym, że niezachodzący w ciążę mężczyzna nieczęsto zaprząta sobie głowę regulacją narodzin. To od zawsze jest sprawa typowo damska.
Błogosławieństwo lub przekleństwo Właśnie kobieta przez dziewięć miesięcy pozostaje w „stanie błogosławionym” i nie zawsze jest to dla niej błogosławieństwo. Co sekunda rodzi się na świecie troje dzieci. Zanim przeczytaliście to zdanie, pojawiło się ich już sześcioro, a dwoje z nich nie było planowane. 250 milionów kobiet na świecie nie ma żadnego dostępu do jakiegokolwiek sposobu zabezpieczenia się przed ciążą. Ile z nich nie wie nawet, że takowe istnieją? Sam fakt rodzenia dzieci niezaplanowanych, żeby nie powiedzieć niechcianych, to jeszcze prawie nic w porównaniu ze śmiertelnością matek i samych noworodków. Kobiecy organizm nie wytrzymuje po prostu rytmu ciąż i porodów przeplatanych ciężką pracą, i to z maluchem na plecach. Jedenaste dziecko w rodzinie to następny powód do niedożywienia pozostałych dziesięciu i tego nowego. I nie są to problemy tylko Trzeciego Świata, jak wynika choćby z polskich forów internetowych. Jak wiele dzieci na całym świecie ląduje w koszach na śmieci? Najczęściej wyrzucane lub sprzedawane do domów publicznych są dziewczynki, bo to one potem rodzą następne dzieci, zamiast
utrzymywać rodziców. Gdyby i one, i ich matki miały dostęp do pigułki, nie byłoby tego problemu… Przeludnienie planety przeraziło bogate zachodnie państwa już pod koniec lat 60. W roku 1968 wyszła w Stanach Zjednoczonych książka biologa Paula Ehrlicha „The Population Bomb”, w której podaje on, że mnożenie się rodzaju ludzkiego jest przyczyną katastrof ekologicznych. Bogaci Amerykanie wpadli w panikę. Cechująca ich w tamtych latach antykomunistyczna histeria podpowiadała scenariusz setek milionów biedaków, którzy przystąpią do komunistycznych organizacji populistycznych i świat zaleje czerwona fala głodujących. I tak oto Stany Zjednoczone wyruszyły na antykoncepcyjną krucjatę do państw mniej rozwiniętych. W ten sposób powstał pierwszy projekt
BEZ DOGMATÓW czasem wykonywane w bardzo późnej ciąży. Obecnie pigułka w Chinach dostępna jest bez recepty, choć wiedza młodych na temat antykoncepcji jest znikoma.
Wojna z kontrolą urodzin Lata 80. przyniosły spowolnienie procesu światowego planowania narodzin z dwóch głównych powodów. Po pierwsze – w Stanach do władzy doszedł głosami religijnej prawicy Ronald Reagan, słynny przeciwnik aborcji. To za jego kadencji powstał „Adolescent Family Life Act – the abstinence-only program”, czyli kosztujący kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie program zapobiegania ciąży wyłącznie poprzez abstynencję seksualną. Ostatecznie skasowany przez Obamę w roku 2010.
konferencji to kobieta jako całokształt będzie osią, wokół której zacznie kręcić się międzynarodowe koło antykoncepcji. Nie chodzi już tylko o ucieczkę przed obciążającą organizm ciążą. Współcześni myśliciele podkreślają od tamtej pory pozytywny wpływ pigułki na życie matek i nie matek; każdej kobiety, która pragnie lub po prostu musi robić w życiu coś poza rodzeniem i wychowywaniem potomstwa. Zmniejszenie liczby dzieci to zwiększenie szans na osobisty rozwój istot rodzaju żeńskiego. A rozwój ten ma wielki wpływ na gospodarkę kraju i świata.
Antykoncepcja i dobrobyt Dzisiejszym celem kontroli narodzin są więc także – obok kwestii śmiertelności i zdrowia – prawa kobiet
Ekonomia w pigułce Instynkt przetrwania gatunku każe nam się rozmnażać. Instynkt samozachowawczy podpowiada nierzadko zaprzestanie płodzenia. I jedno, i drugie wspiera współczesna nauka. Często wbrew zaleceniom Kościoła katolickiego. kontroli narodzin na skalę światową. Ekonomiczna pigułka ma jednak dwie strony. Z jednej proponuje się państwom Trzeciego Świata możliwość zredukowania liczby narodzin (nie tylko dla ich dobra, bo także ze strachu przed imigrantami) z drugiej zaś – wzbogaca zachodnie laboratoria farmaceutyczne produkujące środki antykoncepcyjne. Niektóre państwa same chciały sobie poradzić z problemem. Tak stało się w Indiach, które już w roku 1951 zainicjowały program kontroli narodzin. Niestety, kampania informacyjna nie przyniosła oczekiwanych skutków i w latach 70. doszło do straszliwych nadużyć w postaci przekupstw lub przymusu sterylizacji. Zaowocowało to nieufnością populacji do poczynań odgórnych. Szacuje się jednak, że dzięki pomocy różnych organizacji pozarządowych około 50 proc. Hindusek stosuje dziś antykoncepcję. W tym samym czasie w Chinach zachęcano ludzi do posiadania jak największej liczby dzieci pod pretekstem… przygotowywania się do wojny! Ocknięto się z ręką w nocniku dopiero pod koniec lat 70., kiedy to w 1978 r. Deng Xiaoping zastosował politykę „jednego potomka” – odtąd rodziny wielodzietne nie tylko nie dostawały dodatków od państwa, ale musiały płacić karę! Mało tego, do tej pory czasem zmusza się kobiety przekraczające limit poczęć do wykonania aborcji lub zapłacenia wysokiej grzywny. Aborcje takie są
Po drugie – do władzy (wyłącznej i autorytarnej) w Kościele katolickim doszedł Karol Wojtyła, pseudonim bojowy Jan Paweł II. Wytoczył on bój wszystkiemu, co racjonalne i zdrowe, w tym wypadku świadomemu i szczęśliwemu życiu seksualnemu katolików oraz środkom antykoncepcyjnym. Swoimi nawoływaniami do niestosowania antykoncepcji oraz fałszywymi oświadczeniami medycznymi (w stylu: prezerwatywa nie chroni przed AIDS, wręcz przeciwnie) przyczynił się do śmierci milionów ludzi – zarówno kobiet w entym połogu, jak i cierpiących, niedożywionych maleńkich istotek, które mogły w ogóle nie zostać poczęte i nie cierpieć. Ofiarą padli też wierni zarażeni dżumą XX wieku. Zaufali swemu papieżowi. Wina tego człowieka, który doskonale wiedział, co robi i jak wiele osób go posłucha, jest porównywalna chyba tylko z najtragiczniejszymi wydarzeniami w dziejach ludzkości. Na szczęście świat opiera się nie tylko na organizacjach religijnych i pojedynczych szefach państw. W 1994 roku miała miejsce Konferencja Ludnościowa ONZ w Kairze (szeroko krytykowana przez papiestwo i kraje islamu), podczas której Wanda Nowicka (szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny) jakże przytomnie zauważyła: „Jesteśmy krajem katolickim, który na nieszczęście dla kobiet jest krajem papieża” (wypomniano jej to niedawno w Sejmie). Począwszy od tej
i dostęp do informacji o nich. Przede wszystkim prawo do nauki, do rozwoju indywidualnego, do pracy, do poszanowania godności osobistej (nieograniczona dzietność cechuje kraje o wybitnej męskiej dominacji). Także dostęp do pomocy i ochrony, udzielanych przez państwo lub organizacje pozarządowe. Pigułka jest zaledwie początkiem łańcucha pozytywnych przemian, jakich może doświadczyć współczesna kobieta – zwłaszcza w krajach rozwijających się.
Świetnym przykładem takich zmian, które bez wątpienia są skutkiem również (jeśli nie przede wszystkim) zmniejszenia dzietności, są afrykańskie (czarna Afryka i Maghreb) kobiece kooperatywy – małe lokalne firmy, zakładane przez kilka pań wolnych od niańczenia kolejnego dziecka. Czasami są to rzemieślniczki, producentki lokalnych kosmetyków, mebli, a inne walczą przeciw bezrobociu, proponując szkolenia, praktyki itp. Zarobione pieniądze przeznaczają po części na pomoc i informowanie innych kobiet ze swojej społeczności, a bardzo często na alfabetyzację rodaczek. W ten sposób wciągają w ten proces następne i następne.
13
I choć trzeba będzie jeszcze lat na to, aby ekonomia krajów Trzeciego Świata stanęła na nogi, a kobiety zyskały status równy mężczyźnie, droga ta wiedzie, w ogromnej mierze także przez wolność i rozwój jednostki rodzaju żeńskiego, ewidentnie ułatwiony przez możliwość antykoncepcji. Już ten skrócony przegląd państw szanujących i ułatwiających zapobieganie ciąży uwidacznia, że tam, gdzie kobiety mają dostęp do odpowiednich środków połączony z rzetelną informacją, ludziom (w tym narodzonym dzieciom) żyje się znacznie lepiej i spokojniej. W Danii pierwsze szkolenia z dziedziny kontroli narodzin datują się na rok 1878! Dziś jest ona pierwsza na liście krajów szczęśliwych (49 proc. obywateli za takich się uważa) i szczyci się niespełna 5-procentowym bezrobociem. Społeczności, które zainteresowały się tym tematem na początku XX wieku (np. Brytyjczycy oraz północni Skandynawowie), dziś należą do najbardziej przyjaznych kobietom i rodzinie w ogóle (w Islandii kilka najwyższych stanowisk politycznych piastują kobiety, a w Skandynawii wprowadzono urlopy rodzicielskie), świetnie sobie przy tym radząc ekonomicznie (produkt narodowy brutto na głowę w Szwecji to około 47 tys. dolarów rocznie, w W. Brytanii – 36 tys., w Polsce 11 tys., a w Afryce jeszcze dziesięć razy mniej!). Tragiczne wydają się w świetle takich faktów i przemyśleń posunięcia polskiej katoprawicy – szokująca klauzula sumienia aptekarzy czy niechęć do podpisania nowoczesnych międzynarodowych konwencji dotyczących sytuacji i praw kobiet. Choć nie widać tego od razu, ten rodzaj działań spowalnia skutecznie postęp, który panie z niektórych państw już sobie wywalczyły, a którego skutki właśnie zaczynają zachwycać te z innych. Odsuwa również cały kraj coraz bardziej w mroki kulturowe i ekonomiczne. Na zachodzie
Europy nikt nie ośmieli się podnieść najsłabszego nawet głosu sprzeciwu w sprawie statusu kobiet i ich prawa do regulacji narodzin oraz życia według własnych wyborów. Polska nie jest już „krajem papieża”, może więc dzięki takim odważnym kobietom jak Wanda Nowicka i zmarła tragicznie Izabela Jaruga-Nowacka oraz wielu organizacjom pozarządowym (Centrum Praw Kobiet, Fundacja Feminoteka, Fundacja Rodzić po Ludzku, Ośka) kraj nasz będzie w końcu mógł spojrzeć swoim obywatelkom w oczy? AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK, Paryż
14
RAPORT „FiM”
KRAJ Armenia (przez Ormian nazywana Hajastanem) leży na Kaukazie pomiędzy Turcją, Iranem, Azerbejdżanem i Gruzją. To kraj o przebogatej kulturze, który już na początku IV wieku – jako pierwszy – przyjął chrześcijaństwo z rąk świętego Grzegorza Oświeciciela. Nie uchroniło to Armenii przed wieloma smutnymi kartami. Przez całe wieki ze względu na położenie geograficzne kraj ten był terenem ścierania się wpływów sąsiadujących mocarstw. Mieszkańcy, Kościół i kultura ormiańska w ogóle były poddawane ciężkim doświadczeniom. Mają za sobą m.in. krwawy najazd arabski, prześladowania na tle religijnym, a wreszcie turecką rzeź Ormian – pierwszy przypadek ludobójstwa na świecie w XX w. Przynosząca największe spustoszenie masakra odbyła się w 1915 roku i można ją porównać chyba tylko z Holokaustem podczas II wojny światowej. Zamordowano wówczas 1,5 mln obywateli. Setki tysięcy Ormian zmarło z głodu albo zostały brutalnie wymordowane przez tureckich żołnierzy i Kurdów, których rząd podjudzał przeciwko chrześcijańskim Ormianom i Asyryjczykom. Zatrzymanych topiono, spychano w przepaści górskie, przybijano podkowy końskie do stóp, duchownych Kościoła ormiańskiego palono żywcem lub zakopywano w ziemi. Rok 1988 przyniósł natomiast potężne trzęsienie ziemi, które zniszczyło północną część Armenii. Według oficjalnych danych zginęło wówczas ponad 25 tys. ludzi, a pół miliona zostało bez dachu nad głową. Armenia jest dziś krajem demokratycznym, a niepodległość uzyskała w 1991 roku po rozpadzie ZSRR.
OBYCZAJE, ŚWIĘTA Boże Narodzenie w Armenii obchodzi się 6 stycznia jako narodziny i chrzciny Jezusa. Od 1 do 6 stycznia w domach zostawia się stale palący się płomyk na znak jedności między Nowym Rokiem a Bożym Narodzeniem. Natomiast 6 stycznia po nabożeństwie obchodzi się symboliczne Chrzciny Syna Bożego. To dzrorhneq – święcenie wody. Ksiądz stawia krzyż w wodzie i dodaje do niej krople meronu (mikstura przygotowana z oleju wielokwiatowego). Następnie święconą wodę rozdaje wszystkim wiernym. Trndez – witanie Pana (13 lutego). Tego dnia wieczorem ludzie palą ogniska i skaczą nad ogniem, wyrzucając do niego symbolicznie problemy, choroby itp. W ten sposób oczyszczają się zarówno duchowo, jak i fizycznie. Owa tradycja przetrwała jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, kiedy w Armenii panowało wielobóstwo. Cechaspanutjan Zoheri Hishataki – dzień poświęcony pamięci ofiar ludobójstwa z roku 1915 (24 kwietnia). Dzień ten jest w Armenii dniem żałoby. Surb Zatik – Zmartwychwstanie (po 21 marca do 26 kwietnia, święto ruchome). Tradycją owego dnia jest malowanie jajek. Jajko, symbol świata, maluje się czerwonym barwnikiem. Skorupa zewnętrzna jest metaforą nieba, białko – wody, żółtko – ziemi. Zaś barwnik czerwieni przypomina, że cały świat został ocalony Krwią Chrystusa.
N
a co dzień Ormianie walczą nie tylko z tęsknotą za krajem, ale także ze stereotypami. Kobiety handlujące biustonoszami. Mężczyźni sprzedający papierosy albo buty – to obraz, z którym spotyka się na co dzień wielu z nas. Trzymają się razem, a kojarzą z zakapiorami. Ile w tym prawdy o Ormianach, a ile stereotypów? – 50 proc. Polaków nie wie, kim naprawdę są Ormianie, mimo że żyjemy tu od ponad 600 lat – mówi Margarita Jeremian-Woźniakowska. Przyjechała do Polski wraz z córką 14 lat temu. Przez kilka lat siedziała na walizkach, sądząc, że pojedzie dalej na Zachód albo wróci do kraju. Została. Dziś pracuje na uniwersytecie jako lektor języka ormiańskiego. Działa też w Stowarzyszeniu Kongres Ormian w Polsce. W swej działalności społecznej najwięcej uwagi stara się poświęcać ormiańskim kobietom. Szczególnie tym, które wyszły za Polaków i nie mają wiele wspólnego z diasporą. – Są odosobnione, tęsknią za krajem, za tradycjami. Kiedy się spotykamy, widzę w ich oczach błysk – tłumaczy. ~ ~ ~ Żyd przechytrzy dziesięciu Polaków, a Ormianin dziesięciu Żydów – to powiedzenie chyba najlepiej charakteryzuje ormiańską smykałkę do interesów. Od wieków są uważani za najlepszych handlarzy. – Mamy to po prostu we krwi – mówi z uśmiechem Dawid. On do Polski przyjechał z rodzicami jako 8-latek. Niemal 20 lat temu. Szukali lepszego życia. Dziś jest studentem wyższej uczelni i tak jak jego ojciec zajmuje się handlem. Legalnym. O tym nielegalnym rozmawiać nie chce. – Na rynku są przedstawiciele różnych nacji. Nieważne, czy to jest Ormianin, Polak czy Rosjanin – tam, gdzie nie jest mój interes, to się nie wtrącam – odpowiada. O szczegółach rozmawiać nie chce. – Ormianie to są ludzie bardzo uczciwi. Ale w każdym stadzie znajdzie się czarna owca. Pracujemy, płacimy podatki, mamy zarejestrowane firmy. Są kontrole. Ci, którzy nie działają legalnie, są eliminowani. Taka łatka „nielegalnych” do nas się przykleiła i trudno z tym stereotypem walczyć – ucina.
Przygotowanie niektórych potraw ormiańskich jest trudne i czasochłonne, a to dlatego, że wiele przepisów bazuje na mielonym mięsie, rybach i nadziewanych warzywach. Potrawy wyróżniają się ostrym smakiem. Najczęściej używane przyprawy to pieprz, czosnek, kminek oraz liczne zioła. Z mięs przygotowuje się głównie wołowinę i baraninę. Wiosną ze świeżych liści winogron, a latem i jesienią z jabłek, pigw, bakłażanów, papryki i pomidorów podawana jest tholma – rodzaj gołąbków nadziewanych mielonym mięsem, ryżem, z zielonymi przyprawami. Znaczące miejsce w diecie zajmują potrawy z mąki i zbóż. Powszechnie spożywany jest ormiański chleb – lawasz (cienka warstwa pieczonego ciasta ok. metra długości). Do dziś chleb jest wypiekany w sposób tradycyjny w starych piecach – tonirah – opalanych gałązkami drewna. Matsun – armeński jogurt naturalny z krowiego i owczego mleka z roztartym czosnkiem i przyprawami – to pyszny sos serwowany do różnych dań mięsnych. Źródło: hayastan.of.pl, armine.com.pl Oprac. WZ
Fot. Autor
KUCHNIA
Ormianie mieszkający w Polsce wywodzą się z kraju o starożytnej kulturze. Z wielu względów mogą stanowić wzór dla naszej Polonii.
Ormiańs dusza Według statystyk aż 70 proc. Ormian w Polsce to ludzie z wyższym wykształceniem. Wśród handlujących na bazarach są więc adwokaci, lekarze, nauczyciele, którzy po przyjeździe do Polski nie znaleźli pracy w swoim zawodzie. A że nie znali języka, zaczynali od handlu. Wsiąkli w ten interes i z każdym rokiem trudniej było się z niego wycofać. ~ ~ ~ Ze stereotypami, które przeszkadzają w poznaniu ludzi i kraju, stara się na co dzień walczyć Anaida Kaczmarek. Do Polski przyjechała 19 lat temu. Z wykształcenia muzykolog – ukończyła konserwatorium w Erewaniu. Pracowała w filharmonii jako akompaniator i w szkole muzycznej jako nauczyciel kształcenia słuchu i audycji. Kiedy zaczęła się wojna w Górskim Karabachu, w kraju zapanował chaos. Brak prądu, gazu, wody, a wreszcie – pracy. – Nadszedł moment, kiedy nie było mnie stać nawet
na opłacenie mieszkania. Postanowiłam wyjechać. Wszystko jedno dokąd – opowiada. Sprzedała posag, gromadząc skromne środki na podróż. Była zima, 30 grudnia, kiedy bez żadnych bagaży wyruszyła w samotną drogę do Polski. – Nie znałam po polsku ani jednego słowa, miałam tylko jeden numer telefonu do człowieka, który miał mi pomóc znaleźć pracę. Mówił po rosyjsku. Ja też – opowiada Anaida. Pierwszą ofertę pracy usłyszała po tygodniu. Miała zajmować się… końmi. Zanim jednak do stajni weszła, wyszło na jaw, że potrafi grać na fortepianie. Została więc – w zamian za wikt i opierunek – nauczycielką muzyki dla córki gospodarzy. Językiem uniwersalnym w tym przypadku stały się nuty. Tylko że ona potrzebowała pieniędzy. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla rodziny, która została w Armenii. Kiedy więc okazało się, że u pewnego sędziego zwolniła się posada sprzątaczki, przyjęła ją bez wahania. Pracowała na czarno i za marne pieniądze. Na początku za godzinę płacili jej 1,20 zł. To było osiedle segmentów, więc niewiele czasu minęło, a Anaida stała się pomocą domową u pani mecenas, później u pani doktor... W końcu pracowała w siedmiu domach przy jednej uliczce. Pracowała przez 7 dni w tygodniu po 8 godzin. Szorowała naczynia, sedesy, okna. – Długo płakałam. W Armenii byłam osobą powszechnie szanowaną, tutaj na początku byłam nikim – mówi. Bywało różnie, spotkała się i z niechęcią, i z wyzyskiem. – Pewna pani zadzwoniła do mnie po 17 latach i powiedziała, że ma wyrzuty sumienia,
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
ska bo źle mnie traktowała – mówi Anaida. Ona nie rozpamiętuje przeszłości. Idzie do przodu. Stara się rozwijać i promować swój kraj. Organizuje spotkania z kulturą ormiańską. Dlaczego to robi? Chce, żeby o Ormianach Polacy myśleli w kontekście ich kultury, a nie tylko biustonoszy sprzedawanych na bazarze. A poza tym… – W Polsce znalazłam dom, miłość i pasję. Ale nostalgia została. Przed oczami mam nadal górę Ararat i w smaku owoców szukam słońca Armenii. W uszach wciąż brzmią ormiańskie kołysanki i dlatego pragnę podzielić się muzyką i poezją ormiańską – wyjaśnia. ~ ~ ~ Po czym poznać Ormianina? – Po czarnych oczach i garbatym nosie – śmieją się moi rozmówcy. No a poza tym po serdeczności. Po tym, że pomagają sobie, wspierają się. – Ormianie to są siostry i bracia. Ciągnie nas do siebie. Zawsze nas zabijali za naszą jedność i wiarę. We krwi mamy to, żeby się trzymać razem. Że musimy przetrwać – mówią. Słucham z niedowierzaniem o tym, jak dzień po przyjeździe do Polski Anaida zupełnie przypadkiem spotkała dwóch Ormian. Nie znali jej, ale natychmiast zagadnęli. Kiedy okazało się, że zatrzymała się w drogim hotelu, choć nie ma za wiele pieniędzy, zabrali ją do siebie. – To nie przypadek. To norma. Jestem pewien, że gdziekolwiek na świecie znajdę się w potrzebie, każdy Ormianin mi pomoże. Taka nasza natura – przekonuje Dawid.
~ ~ ~ – Boga w sercu to chyba najbardziej Ormianie mają. My po prostu liczymy na to, że Bóg nam pomoże – słyszę od moich rozmówców. Ich losy zdeterminowała historia i rejon, w którym żyją. Z każdej strony otoczeni muzułmanami trwają przy chrześcijaństwie przyjętym w 301 roku. Zawsze byli solą w oku narodów większych, jednak przetrwali nie tylko próby eksterminacji, ale i trzęsienie ziemi. Hajastan (Armenia) to kraj chaczkarów – rozsianych po całym kraju tysięcy kamiennych
krzyży. Każdy inny, unikatowy, niepowtarzalny. Czy zatem Ormianie – wyznawcy ortodoksyjnego Kościoła apostolskiego – rzeczywiście wierzą w Boga czy – jak Polacy – odgrywają spektakl? Anaida: – Nasza wiara jest czysta, nie na pokaz. Nasz Kościół apostolski jest zupełnie inny niż katolicki. Pełni rolę służebną wobec narodu. Ksiądz nie chodzi po kolędzie, nie wyciąga ręki z tacą. Nikt nie chodzi do kościoła, bo tak wypada. Jak czuje potrzebę, idzie. Bóg wciąż jest nie tylko na ustach, ale w sercach ludzi. Także młodych. Dawid: – Czuję Boga w sercu. Jeżeli mam problem, rozmawiam z nim w zaciszu swojego domu. Nie uznaję przepychu, co widzę w polskim Kościele, nie uznaję celibatu, bo dla mnie jest on wbrew naturze. ~ ~ ~ Wielu Ormian uznaje emancypację, jednak zakorzeniona w świadomości rola kobiety jako matki i żony wciąż funkcjonuje. Zwycięża temperament azjatycki – mężczyzna jest wodzem, samcem. Dla niego najważniejsza jest rodzina. Nie ma nic cenniejszego na świecie. Zrobi dla niej wszystko, bo czuje się za nią odpowiedzialny. Mężczyźni szukają na żonę kobiety uległej, a kobiety Ormianki mają tę uległość w naturze. Kobieta to matka, która często nie pracuje, tylko zajmuje się domem. Powinna raczej żyć w cieniu męża. Małżeństwa są zawierane na całe życie, a rozwód – przez wzgląd na opinię ludzi – traktuje się jako ostateczność. O świadomość narodową dzieci dbają przede wszystkim rodzice. Każdy od małego ma wpajany szacunek i pamięć o przodkach, świadomość własnej odrębności. Chociaż większość jest zasymilowana, wciąż pamiętają, skąd przyjechali. W kilku miastach Polski są też niedzielne szkółki ormiańskie. Margarita uczy w tej warszawskiej: – Na początku dzieci przychodzą niechętnie, bo sądzą, że tylko one nie znają ormiańskiego, a kiedy okazuje się, że nie są same, ośmielają się – mówi. ~ ~ ~ Dziś Armenia to kraj coraz bardziej nowoczesny. Wielu, którzy tam pojechali, jest tym zaskoczonych. – Ormianie są ambitni. Jeżdżą po świecie i przywożą nowinki. Wdrażają je u siebie – mówi Dawid. Ów pachnący owocami kraj wspaniałych gór i gorącego klimatu istnieje dzięki ogromnej diasporze. Ci, którzy wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia, nie zapominają o tych, którzy zostali. – Teraz mojej rodzinie lepiej się powodzi. Ale przez lata co miesiąc wysyłałam pieniądze. Nikt mnie o to nie prosił. Po prostu nie mogłam inaczej – mówi Anaida. Nie ona jedna. Pomaga każdy. Armenia jest w czołówce krajów, do których wpływa najwięcej pieniędzy z zagranicy. To zasługa diaspory. Ponad 7 milionów ludzi rozsianych jest po całym świecie. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
15
„Fakty i Mity” rozmawiają z Ashotem Galoyanem, ambasadorem Armenii w RP – Czy Pan wie, że jest postrzegany jako ambasador najbardziej pracowity? – Być wśród ludzi to jest zasada pracy ambasadora. Ja zawsze chętnie spotykam się ze swoimi rodakami, bo uważam, że obowiązkiem ambasadorów jest pracować nie tylko na rzecz stosunków międzypaństwowych, ale też stosunków wewnątrz państwa. To jest najważniejsze. – Rola ambasadorów Armenii jest zapewne szczególna także z uwagi na to, że większość Ormian żyje poza swoim państwem. – Teraz w Armenii żyje nie więcej niż 3,3 miliona osób. Poza granicami – około 7 milionów. To kraj o bardzo dramatycznej historii. Wojna na Górskim Karabachu, trzęsienie ziemi, blokady – turecka i azerbejdżańska – utrzymywane przez ostatnie 20 lat… To wszystko było uciążliwe dla obywateli. W tych czasach osoby szukające lepszej pracy i lepszego życia wybrały emigrację. – W czym Pan wspiera swoich rodaków? – Nie istnieje lista takich spraw. Wszystko zależy od tego, z czym się do mnie zwrócą. Wspieram ich, kiedy mają kłopoty. Zazwyczaj są one związane z legalizacją pobytu. – Pomogła w tym zakresie abolicja ogłoszona przez rząd polski? – Znacznie, ponieważ jest bardzo liberalna. Wnioski złożyło 593 Ormian i jak dotąd udało się zalegalizować pobyt 313 spośród nich (dane na 14 czerwca – dop. red.). – A ilu Ormian żyje obecnie w Polsce? – Według danych MSW 45–50 tysięcy. Moim zdaniem 30 tysięcy. – To jest grupa zasymilowana czy raczej w pełni odrębna? – W Polsce jest tzw. stara diaspora, której początki sięgają XIII wieku. Jest absolutnie zasymilowana w wyniku naturalnego procesu historycznego. Jest też nowa fala emigracji, która przybyła do Polski w ostatnich 20 latach. Władze i naród polski przyjmowali ich z otwartym sercem. To są ludzie, którzy często wiążą się z Polakami, ale są i tacy, którzy żyją wyłącznie w rodzinach ormiańskich. To wszystko jest żywy proces. Nie ma reguł. – Jacy zatem są Ormianie? – To ludzie, którzy w niezwykle trudnych okolicznościach życia ciężko pracują na szacunek. Ponad wszystko przedkładają rodzinę i dbają o to, aby zapewnić dzieciom byt. – Mam wrażenie, że stereotyp Ormianina jest jednak w Polsce zgoła inny. – Stereotypy istnieją wszędzie w Europie. To niedobre poglądy osób zakompleksionych. Trzeba pamiętać o tym, ile Ormianie zrobili dla państwa polskiego, o tym, ilu było posłów Ormian. Żołnierze ormiańscy wspierali Sobieskiego pod Wiedniem, Jagiełłę pod Grunwaldem. A Słowacki, którego matka była Ormianką, Teodorowicz, który walczył o niepodległość Polski? To poza tym bardzo wiele znanych osób, które nie tylko robiły porządek w polskim państwie, ale które w tym państwie żyły. W Zamościu obok ratusza od początku XV wieku do dziś jest ulica Ormiańska i ormiańskie kamienice. Najważniejsze jest, żeby Ormianie – nie zapominając o swoich korzeniach – szanowali ustrój i zasady tego państwa, w którym żyją. Zawsze też powinni pamiętać o tym, że ich dobrobyt należy do tego narodu, na którego terenie bytują. To jest zasada naszej emigracji wszędzie na świecie. – Czy Armenia, państwo młodej demokracji, jest dziś krajem, który warto odwiedzić? – Armenia to między innymi dużo zabytkowych kościołów, przepiękne góry, otwartość narodu – przede wszystkim dla Polaków, których Ormianie kochają. Nie tylko dlatego, że obydwa kraje mają swoją martyrologię, ale dlatego, że Polska zawsze otwarcie przyjmowała Ormian. Polacy powinni pojechać do Armenii, żeby zobaczyć, skąd pochodzą ci, którzy mieli niemały wpływ na rozwój ich kraju. Staramy się takie podróże ułatwić. Obecnie są bezpośrednie połączenia lotnicze Warszawa–Erewań. Zapraszam do Armenii. Rozmawiała OKSANA HAŁATYN-BURDA
16
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
ZE ŚWIATA
CYCKI NA KRYZYS Nowy prezydent Francji wymyślił podatek od silikonowych piersi. François Hollande planuje opodatkować operacje powiększania piersi. Taki zabieg jest kaprysem bogatych obywateli – argumentuje. Podatek VAT od takiego zabiegu ma wynosić aż 19,6 proc. Wcześniej nie było żadnego. To pomoże nam wyjść z kryzysu – dodaje prezydent. JC
KOSTKA WYBORCZA W Teksasie wybierano radnych. Dwóch kandydatów dostało dokładnie tyle samo głosów. Na Dianę Newland i Edwarda Lapeyre’a zagłosowało po 111 osób. Tamtejsze prawo przewiduje, że w takiej sytuacji można wykorzystać monetę lub kostkę do gry. Zdecydowano się na drugą opcję. Dzień po wyborach kandydaci po trzy razy rzucali kostką. Szczęście dopisało pani Newland. JC
SEKS-BOND Policjanci w Anglii mogą uprawiać seks w pracy… Jeśli pomoże im w prowadzeniu śledztwa.
zabraniają lekarzom informowania ciężarnych o płci dziecka. Jeśli złamią ten zakaz, mogą stracić prawo do wykonania zawodu. Mimo to wielu – przekupionych odpowiednią kwotą – ryzykuje. Taka ingerencja w prawa natury doprowadziła do wiadomej sytuacji – brakuje kobiet! Na przykład w Harijanie – według ubiegłorocznego spisu powszechnego – w najmłodszej grupie wiekowej (do szóstego roku życia) na 1,8 mln chłopców przypadało 1,5 mln dziewczynek. Nie każdego Hindusa stać na luksus posiadania żony. Rodzice oddają córki najlepszym kandydatom – takim ze stałym zatrudnieniem i wieloma hektarami. Nawet posag nie jest już potrzebny! Zdesperowani starzy kawalerowie sprowadzają kobiety z odległych miejscowości – wbrew tradycji, która nakazuje ślub z osobą z tej samej kasty i z tego samego regionu. Taka przyjezdna partnerka często pełni też rolę swatki – powiadamia niezamężne koleżanki ze swoich stron o niepożenionych kolegach męża. JC
BURZA TELEWIZYJNA Dziennikarz zrobi wiele, „żeby się sprzedało i dobrze oglądało”. Rumuni obśmiali swojego rodaka – reportera telewizyjnego Adriana Bioglu – który w programie na żywo opowiadał o zbliżającej się do Konstancy burzy piaskowej. Zabrzmiało groźnie i dramatycznie, ale… oko kamery zbłądziło na chwilę. Widzowie zobaczyli, że kilka kroków od Bioglu stoi inny pan i… rozkopuje nogą piasek, żeby tumany kurzu pojawiły się na wizji. Reporter zaklina się na wszystkie świętości, że nie chciał widzów oszukać, a incydent to kiepski żart kamerzystów. JC
Taką decyzję podjęło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Londynie. Dotyczy funkcjonariuszy działających incognito. Skąd ten pomysł? Zaczęło się od sprawy Marka Kennedy’ego, policjanta, który przez 7 lat inwigilował grupę szczególnie zapalczywych ekologów. Sypiał w tym czasie z dwiema kobietami. Kiedy ekoaktywiści trafili na ławę oskarżonych, zeznania Kennedy’ego nie były wiarygodne. „Zbytnio się zaangażował” – zawyrokował sąd. Teraz będzie mu wolno. Kolegom policjantom również. JC
CÓRKA LEPSZA Hinduskim małżonkom zawsze zależało na płodzeniu synów. Oni, nawet pożenieni, mają obowiązek zostać z rodzicami i opiekować się nimi na starość. Z córką był problem. Trzeba jej było zapewnić posag – często tak duży, że doprowadzał rodzinę do bankructwa. Wiele matek decydowało się na aborcję, kiedy było już wiadomo, że płód będzie żeński. Od 1994 r. przepisy w Indiach
prawdopodobieństwo zgonu z powodu chorób układu krążenia jest wyższe niemal o 20 proc. w dniu urodzin niż kiedykolwiek indziej. Pewnie stresujemy się faktem, że już bliżej niż dalej… JC
ALE JAJA! Młodzi Anglicy nie wiedzą, że jajka składają kury – donosi „The Daily Mail”.
ŚMIERĆ NA URODZINY Najczęściej żegnamy się ze światem w dniu swoich urodzin – twierdzą szwajcarscy uczeni. Prawdopodobieństwo, że właśnie wtedy nastąpi ostateczny the end, jest jakieś 14 proc. wyższe niż w innych dniach. Przeanalizowano 2,5 mln przypadków zgonów Szwajcarów z lat 1969–2008. To jubilaci najczęściej popełniają samobójstwo. Także
Nie ma większej atrakcji dla turystów niż zobaczyć z bliska aligatora – pomyślał kapitan Wally z Florydy. Rzecz działa się w parku narodowym Everglades. Kapitan jak zawsze kursował z turystami po tamtejszych wodach i – wiadomo! – im więcej wrażeń, tym lepsze napiwki. Wally podpłynął do 3-metrowego aligatora, którego poczęstował rybą. Krokodyl zjadł i rybę, i rękę. Aligator został zlokalizowany i zabity. Z jego żołądka wyciągnięto kończynę kapitana i dostarczono do szpitala, ale lekarzom nie udało jej się przyszyć. Poszkodowanemu grozi kara za niedozwolone karmienie i drażnienie zwierząt z Everglades. JC
PŁYWACY NIEPOKONANI Aż 10 proc. ankietowanych w wieku 16–23 lata uznało, że nabiał w skorupkach „robiony jest”… ze zbóż. To nie koniec popisów intelektualnych tamtejszej młodzieży. Zbożowe pochodzenie dżemu i marmolady obstawia 20 proc. przepytanych. Dla 10 proc. nawet bekon ma roślinny początek! Kilka lat temu sprawdzano wiedzę angielskiego narybku na temat drugiej wojny światowej. Wyszło wtedy, że 20 proc. ankietowanych w wieku 9–15 lat uważa Holokaust za... uroczystość obchodzoną z okazji zakończenia wojny. Co szósty młody Brytyjczyk skojarzył słowo Auschwitz z parkiem rozrywki. JC
Panowie, możecie pić, palić i używać życia. Nie ma to żadnego wpływu na jakość waszej spermy – twierdzą naukowcy z Manchesteru. W badaniu wzięło udział 2249 mężczyzn, pacjentów klinik leczenia niepłodności. Każdy musiał wypełnić kwestionariusz dotyczący trybu życia. Następnie porównano próbki ich nasienia pod kątem ruchliwości plemników (cecha decydująca o płodności). Okazało się, że nałogi czy kiepska dieta wcale nie miały wpływu na szybkość „pływaków”. „To potencjalnie unieważnia wszystkie rady dawane mężczyznom w kwestii zwiększenia ich płodności” – podsumowano badania. JC
Zespół Kleinego-Levina to wyjątkowo rzadka choroba. Szacuje się, że problem ten dotyka ok. 1000 osób na świecie. JC
SEN DIETETYCZNY Naukowcy odkryli, dlaczego niektórzy mają większy apetyt na wszystko, co tłuste i kaloryczne. Wszystkiemu winna... bezsenność. Tak twierdzą lekarze z uniwersytetu w Berkeley. Sprawdzili, na jakie menu decydują się ludzie wypoczęci, a na jakie ci, których przetrzymano dobę bez snu. W grupie drugiej częściej rzucano się na pizzę i hamburgery. Uczestników eksperymentu zbadano też rezonansem. Okazało się, że niedospanie pobudza część mózgu odpowiedzialną za odczuwanie przyjemności. Mózg nakazuje nam szukać energii, dlatego częściej sięgamy wówczas po fast foody. JC
SIKAJCIE NA SIEDZĄCO! Tak przykazano panom w Szwecji. Żeby było zdrowo i higienicznie.
DARLI KOTY Ile kotów to za dużo kotów w przypadku hodowli domowej?
UMRZEĆ JAK ELVIS Już 23 czerwca na licytację trafi grób króla rock and rolla. Chodzi o kryptę na cmentarzu Forest Hill w Memphis. Artystę pochowano tam w 1977 roku. Niedługo później ktoś chciał trumnę podprowadzić, więc przeniesiono ją w bezpieczniejsze miejsce. Został dołek, w którym przez całe dwa miesiące spoczywał Elvis! Teraz ktoś będzie mógł wykupić pozostawione miejsce i zorganizować tam własny pochówek. Cena wywoławcza – 100 tys. dolarów. JC
BYŁ POD RĘKĄ
Pewien Izraelczyk rozwiódł się z żoną. Powód ostatecznego rozstania? Kobieta przynosiła do domu wszystkie bezpańskie mruczki z okolicy, aż uzbierało się… 550 dorodnych okazów. Metrów kwadratowych mieli sporo, ale koty – w takiej ilości – i tak opanowały każdą wolną przestrzeń. „Nie mogłem się wyspać ani skorzystać z toalety – zeznał pan domu. – Wszędzie futrzane towarzystwo!”. Próby pogodzenia pary na nic się zdały. „Wolę rozstać się z mężem niż kotami” – zadeklarowała żona. JC
ŚPIĄCA KRÓLEWNA Stacey Comerford, młoda Brytyjka, większość życia przesypia. Taki los. Zaczęło się niewinnie. Dziewczyna często była zmęczona i miała problemy z koncentracją. Matka zabrała ją wówczas do lekarza, ale ci zbagatelizowali sprawę, tłumacząc, że to objawy typowe dla okresu dojrzewania. Aż do momentu, kiedy słaniającą się na nogach Stacey zabrało ze szkoły pogotowie. W karetce 15-latka powtarzała tylko, że chce spać. Lekarze zdiagnozowali u niej zespół Kleinego-Levina, zwany też syndromem śpiącej królewny. Najczęściej ta przypadłość spotyka dojrzewających chłopców. Poza sennością objawia się wzmożonym apetytem – na jedzenie i seks – oraz agresją wobec otoczenia. Życie Stacey toczy się wokół łóżka. „Kiedy ma atak, wstaje tylko po to, aby skorzystać z toalety albo napić się czegoś, ale się nie budzi. Zdarza się, że zasypia błyskawicznie nawet na podłodze w kuchni. Kiedy się budzi na chwilę, myśli, że nastał kolejny dzień. Niczego nie pamięta” – opowiada jej rodzicielka.
To pomysł rady regionu Sörmland. Dzięki temu – przekonują urzędnicy – odwiedzający toalety nie będą brodzić w kałużach moczu. Powód drugi – najnowsze badania dowodzą, że pozycja siedząca lepiej sprzyja wypróżnieniu pęcherza. To z kolei oznacza mniejsze problemy z prostatą i dłuższą aktywność seksualną. To powinno mężczyzn przekonać! – wierzą pomysłodawcy. W toaletach zawisną stosowne tablice instruktażowe. JC
MUCHA NIE SIADA W publicznej toalecie mogą latać muchy, ale tylko dwie. Ani sztuki więcej! Takie rozporządzenie wydała Miejska Komisja ds. Środowiska w Pekinie. Pracownicy odpowiedzialni za higienę powinni kontrolować liczbę owadów latających w szaletach, a przy okazji... zerkać na podłogę. Mogą na niej leżeć śmieci, ale… też najwyżej dwa! Autorzy pomysłu przyznają, że brakuje pracowników, którzy będą kontrolować przestrzegania przepisów. JC
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
O
d lat Kościół zapewnia, że się zmienił, że już nie kryje przestępców i szanuje prawo. Naprawdę? Są uzasadnione wątpliwości, że to wszystko jest jednak grą, zasłoną dymną, a za słowami nie idą czyny. Do takich wniosków skłania odbyta niedawno w Jacksonville na Florydzie konwencja amerykańskiego
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
rozmawiał przedstawiciel odpowiedzialny za chronienie dzieci, którym jest oddelegowany prawnik diecezyjny. Dopiero ów prawnik po przeprowadzonym dochodzeniu podejmie decyzję, czy trzeba powiadomić świeckie organy ścigania. W żadnym stanie USA nie funkcjonuje przepis dający zwierzchność prawu kanonicznemu nad świeckim.
podpisali 10 lat temu. Spanikowani wyjściem na jaw skandalu ukrywania obiecali informowanie organów ścigania przy pierwszym podejrzeniu przestępstwa seksualnego. Utworzyli też świeckie rady rewizyjne, które miały kontrolować, czy biskupi stosują się do zaleceń deklaracji. Z okazji 10 rocznicy dwie konserwatywne gazety amerykańskie – „Wall Street
Oszustwo „odnowy” Canon Law Society. Eksperci z dziedziny prawa kanonicznego zastanawiali się, jak postępować w nowej sytuacji. Nowej, bo proces karny trwający w Filadelfii (pierwszy przeciw tuzom archidiecezji) pokazuje dobitnie, że władze świeckie straciły niegdysiejszą bojaźń bożą i zaczynają traktować kościelnych prominentów jak każdego, kto złamał prawo. Na ławie oskarżonych zasiadają najbliżsi współpracownicy byłego arcybiskupa Filadelfii – kardynała Bevilaquy (patrz fot.). On sam uniknął tego, bo w ostatniej chwili przed procesem zdążył umrzeć. Tymczasem w Jacsonville Diane Barr – kanclerz archidiecezji Baltimore – prezentuje seminarium pod hasłem: „Obligacje trybunałów kanonicznych w kwestii raportowania przemocy wobec dzieci”. Barr referuje nakaz informowania organów ścigania w kontekście prawa kanonicznego. Oto jakie instrukcje zaleca: najpierw należy informować dyżurnego wikariusza trybunału, ten z kolei powinien skontaktować się z oskarżaną osobą i zawiadomić, że będzie z nią
Wymóg jest ewidentny: w przypadku uzasadnionych podejrzeń należy natychmiast zawiadomić policję lub prokuraturę. Kościół – motywowany imperatywem wewnętrznej solidarności duchownych i strachem
przed pogłębianiem kompromitacji – dopóty nie zastosuje się do tego bez uników, dopóki hierarchowie nie będą dostawali kar więzienia za narażanie nieletnich na szkodę. W USA to już kwestia czasu. Nieodległego. Media przygotowują tło. W dniach 13–15 czerwca w Atlancie odbywała się coroczna konferencja episkopatu USA, tym razem poświęcona omówieniu realizacji deklaracji z Dallas, którą hierarchowie
Journal” i „Washington Post” – zamieściły bliźniacze komentarze, niezostawiające na purpuratach suchej nitki. Biskupi zrzucili bowiem z siebie odpowiedzialność za skandal i całą winą obarczyli księży. Dzienniki podają przykłady kilku diecezji, które otwarcie ignorują deklarację, a mimo to ich szefowie są awansowani przez papieża. Chicagowski kardynał Francis George został przyłapany na kryciu dwu księży pedofilów, co nie przeszkodziło mu zostać w roku 2007 wybranym na stanowisko przewodniczącego konferencji biskupów USA. „Washington Post” zauważa, że główna przyczyna bezkarności biskupów ma charakter doktrynalny: żaden z nich nie może wyciągać konsekwencji ani karać swego kolegi. To wolno tylko papieżowi, ten zaś skupia się na karaniu nieprawomyślnych hierarchów i teologów, a w przypadku biskupów odpowiedzialnych za aferę pedofilską wykazuje kompletny brak reakcji. JF
17
Co Bóg złączy... W
Danii duchowni będą błogosławić pary jednopłciowe. Tak właśnie zdecydował parlament. Wymarzony przez część polskich Nieopodal, w Wielkiej Brytahierarchów status religii państwonii, gdzie cywilne równouprawniewej miewa czasem pewne niedogodnie wszystkich małżeństw jest przedności – to politycy decydują o spramiotem debaty, ultrakonserwatywwach wiary i moralności. Dania stana i religijna inicjatywa o nazwie ła się właśnie ósmym krajem EuKoalicja na rzecz Małżeństwa (poropy, w którym jednopłciowe związwinna się raczej nazywać „na rzecz ki partnerskie będą w pełni zrówwykluczania z małżeństwa”) zbienane z małżeństwami hetero. Korała podpisy przeciwko małżeńniec prawnej dyskryminacji gejów stwom jednopłciowym. Od lutego i lesbijek przegłosowano stosunkiem nazbierała ich tylko 550 tys. To, głosów 85 do 24. Głosowanie miaco w Polsce nazwano sukcesem ło wymiar nie tylko polityczny, ale „obrońców rodziny”, oznacza, że i religijny, ponieważ Duński Kościół pod postulatami religijnej prawicy Ewangelicki stanowi część aparatu podpisało się niewiele więcej niż państwowego. Kościół będzie jed1 proc. dorosłych Brytyjczyków. Innak tolerancyjny, zatem mniejszość nymi słowy, mimo hałaśliwej miępastorów, która nie chce błogosładzyreligijnej kampanii tylko garstwić par jednopłciowych, nie będzie ka ludzi aktywnie popiera dotychmusiała tego robić. czasową dyskryminację. MaK
Nie taka konserwa K
raj, który w Europie uchodzi za przykład obyczajowego konserwatyzmu i wstecznictwa, jest znacznie bardziej liberalny niż katolicka Polska. popiera w tym względzie rząKonserwatywny i religijny rząd du i 55 proc. Turków sprzeciTurcji chce ograniczyć dopuszwia się restrykcyjnemu projekczalność aborcji z 10 do 4 tygotowi. Dawałoby to znacznie więdni ciąży („FiM” 23/2012), co i tak cej zwolenników prawa do aborbyłoby bardziej liberalne niż ustacji niż mamy ich statystycznie wa obowiązująca obecnie w Polw Polsce. MaK sce. Społeczeństwo jednak nie
Komunizm w USA? Z
martwychwstaje duch komunizmu. I to gdzie! W Stanach Zjednoczonych! Alarm podniósł kongresmen republikański Walter Jones z Karoliny Północnej.
Wszystkie dzieci biskupa Były biskup i prezydent Paragwaju Fernando Lugo to postać, której trudno dorównać pod względem barwności. Jeszcze kilka lat temu był kościelnym hierarchą, zwanym „biskupem ubogich”. Kiedy obudziły się w nim ambicje przywódcze na obszarze świeckim, postanowił zostać prezydentem kraju, od 6 dekad rządzonego przez konserwatywną Partię Kolorado. Za nic miał zastrzeżenia Watykanu, że dostojnik kościelny nie może sprawować funkcji państwowej, zwłaszcza tak eksponowanej. Lecz w końcu dokonał wyboru i podziękował Kościołowi za współpracę Biskup Lugo był przy tym… tatusiem. Oczywiście w tajemnicy. Wiedział, że wyjście na jaw tego wstydliwego sekretu zniweczy jego karierę w Kościele katolickim, więc do ojcostwa przyznał się dopiero po wyborze na prezydenta w roku 2008. Okazuje się, że kwestia dzietności biskupa prezydenta to nie stan, lecz proces, bo lista jego potomków wciąż nie jest zamknięta: 42-letnia pielęgniarka ujawniła gazecie, że Lugo – jeszcze wtedy, gdy nosił habit – został ojcem jej najmłodszego syna, obecnie10-letniego. Przyszła do niego po poradę, bo miała problemy małżeńskie, no i zrobił się z tego brzuch. 61-letni Lugo bez
oporów, ustami prezydenckiego rzecznika, przyznał się do drugiego syna imieniem Angel, a nawet wystąpił, by ten zrzekł się nazwiska ojczyma i zamienił je na prezydenckie. Zapytany, dlaczego szef zwlekał z ujawnieniem owocu porubstwa, rzecznik stwierdził, że „matka go nie zmuszała”. Matka teraz się przyznaje, że w roku 2009 kłamała, kiedy zapewniała dziennikarzy, że nie powiła prezydentowicza. Ujawniła, że Lugo płaci na swego Anioła 650 dolarów alimentów miesięcznie. Obecnie w kolejce do miana producentek małych biskupiątek stoją dwie panie. Jedna z nich utrzymuje, że zna inne niewiasty, które powiły mu trójkę dzieci w czasach, gdy jego szefem był Wojtyła. Eksperci szacują liczbę dzieci Lugo na 18… Był on biskupem bardzo biednej diecezji San Pedro i dopuszczenie ekscelencji do majtek było dla kobiet wielkim zaszczytem i awansem. Ślady swej jurności Lugo pozostawił nawet za granicami: jedno z jego dzieci jest Ekwadorczykiem, a drugie mieszka w Hiszpanii. Watykanu Lugo już nie musi się lękać; ewentualnego potępienia wyborców też nie, bo konstytucja zezwala mu tylko na jedną kadencję prezydencką. Będzie mógł się skupić na wychowaniu dzieci i walce z nowotworem, na który choruje. TN
Właśnie komunizmem nazwał pozbawianie Kościołów zwolnień z płacenia podatków, jeśli zaangażują się w kampanie polityczne. Takie sankcje są jednak zgodne z obowiązującym od dawna prawem, czyli konstytucją USA. „Czy to komunizm? – zapytał Jones i jednocześnie udzielił sobie odpowiedzi: – Oczywiście, to wzajemne szpiegowanie się”. W ujęciu kongresmena zagrożenie komunizmem będzie wyeliminowane, jeśli nikt nie będzie zawiadamiał władz, że księża i pastorowie łamią prawo i gwałcą
konstytucyjny rozdział religii od państwa i z ambony prowadzą polityczną agitację. W rzeczywistości urząd finansowy IRS bardzo niechętnie podejmuje śledztwa w sprawach związanych z aktywnym angażowaniem się duchownych w propagandę polityczną i wyroki anulowania zwolnienia od podatków należą do rzadkości. W przeciwieństwie do przypadków politycznego angażowania się duchowieństwa – te są częste i prawie zawsze na rzecz i po stronie republikanów. CS
18
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Ślepa wiara Chciałbym nawiązać do dyskusji w audycji radia „FiM”, między innymi na temat tego, „czy wiara jest czymś złym”. Otóż jedna pani napisała, że wiara jest czymś dobrym, pomaga przezwyciężać trudności itd. Ja w rozmowach z „wierzącymi” przedstawiam wtedy taki oto przykład (nie jest mój – gdzieś go przeczytałem): Siedzisz z kimś w pokoju. Wyszedłeś na chwilę. Pierwsza sytuacja: Kiedy wróciłeś, ta osoba mówi ci, że za oknem przeleciał ładny kolorowy ptaszek. Pomijając kwestię, jak bardzo ufasz tej osobie, przyjmujesz, że mówi prawdę – WIERZYSZ JEJ. Ponieważ nieraz już widziałeś kolorowe ptaki – nie ma powodu, by podważać to, co ten ktoś widział. Druga sytuacja: Wróciłeś, a ta osoba mówi ci, że za oknem przeleciała świnia (lub powie ci inny absurd). Tutaj od razu uznasz, że to żart – świnie przecież nie latają. Jeśli jej uwierzysz, podważy to twoją wiedzę o otaczającym cię świecie. Ten przykład jest łatwo weryfikowalny. Co innego wiara w brodatego pana mieszkającego na chmurce, życie po śmierci itd. Ta tzw. wiara (w Boga, w coś, czego istnienia z założenia nie można udowodnić) powinna się nazywać tak naprawdę ŚLEPĄ WIARĄ. Wtedy więcej ludzi zrozumiałoby, że wiara (np. we własny sukces) musi się opierać na czymś konkretnym prawdziwym, na przykład na wiedzy, dowodach, ciężkiej pracy. Nie ma w tym nic złego, jeśli wiara pomaga komuś przezwyciężyć trudności, zbudować coś, zaprojektować. Ale jeśli ktoś, wierząc
w latające dywany, skoczy z 10 piętra na dywanie, to po prostu się zabije. Wiedza o istnieniu grawitacji i fakcie, że takie dywany istnieją tylko w bajkach, pomoże takiemu wierzącemu przeżyć, bo on przecież nie skoczy. Jeśli naukowiec uwierzy, że wystarczy zbudować platformę na kołach i aniołki będą napędzać te koła... samochód nie powstanie. Musi polegać na swojej wiedzy, na faktach i musi ciężko pracować, nie poddawać się i znaleźć przyczyny ewentualnych niepowodzeń. Także wiara, że ktoś mówi prawdę, czyli zaufanie oparte na doświadczeniu (do tej pory nie zawiódł), jest bardzo ważna w relacjach międzyludzkich. Nie ma oczywiście nic złego w tym, że ktoś wierzy w latające świnie (latające dywany, wróżki, pana z brodą na chmurce) w zaciszu swojego domu. Gorzej, jak zmusza innych lub całe państwo, by wierzyli w to samo. Najgorzej, jeśli to dotyczy dzieci, które bezgranicznie (przynajmniej do pewnego wieku) ufają rodzicom. Jest jeszcze coś, co „wierzący” powinni zrozumieć – to oni powinni przekonywać niewierzących do swoich racji, a nie odwrotnie. Niestety, istnienie pana z chmury jest u nas przyjęte za pewnik, a niedowiarków takich jak ja traktuje się jak agresorów, gorszycieli i szkodników społecznych. Spotkałem się nieraz ze stwierdzeniem, że nie mam prawa komentować, podważać wiary, bo to sprawa prywatna. Tymczasem ONI (wierzący) nie pytali mnie o zdanie, nie dbali o moje sprawy prywatne (nadal nie dbają), gdy wpajali mi swoją wiarę, chrzcili, posyłali do komunii itp. I nie ma znaczenia, że byłem dzieckiem. Czy nie miałem wówczas
Pani pozna Pana Skromna kobieta, 63 l., niezależna i bez zobowiązań, posiadająca grupę inwalidzką, pozna Pana bez nałogów, biednego, ale uczciwego, bez urody i wykształcenia, prostego człowieka do wspólnego życia we dwoje. Legnica (1/a/25) Samotna wdowa, 66 l., wykształcenie średnie, realistka wolna od fobii i fanatyzmu, pozna Pana do lat 75, bez zobowiązań i uciążliwych nałogów, z poczuciem humoru i zdrowym ego, w celu stałego związku. Opole (2/a/25) Religijnie obojętna 38-latka, spokojna, wykształcenie wyższe, niezależna mieszkaniowo i materialnie, puszysta, średniego wzrostu, samotnie wychowująca 11-letniego syna, pozna Pana w wieku 40–45 l., odpowiedzialnego, bez nałogów, chętnie wdowca z dzieckiem. Woj. podkarpackie (3/a/25) Wdowa, 68 l., zadbana, uczciwa, bezdzietna, mieszkająca na wsi, pozna Pana bez nałogów i zobowiązań, zmotoryzowanego, w stosownym
swoich praw?! W kraju, gdzie świeckość jest gwarantowana przez konstytucję, nie przedstawiono mi, gdy byłem młodym człowiekiem, innych opcji niż katolicyzm. I to bez żadnych wyjaśnień. Masz wierzyć i koniec. BO PÓJDZIESZ DO PIEKŁA, ale pamiętaj – Jezus cię kocha... Tymczasem spora część wierzących, których znam, to hipokryci lub ignoranci. Jedni i drudzy boją się stracić etykietkę (katolik, chrześcijanin, wierzący), mimo że codziennie łamią podstawowe prawa swojej wiary, celowo lub nieumyślnie. Przykłady? W życiu codziennym taki wierzący uprawia na przykład seks pozamałżeński, używa prezerwatyw, do kościoła chodzi postać, bo tak wypada, psioczy na księży, rozwodzi się, gardzi innymi, kłamie... Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo. I jeszcze jedno – pogrzeby. Nie widziałem jeszcze katolickiego pogrzebu z cieszącymi się ludźmi. No o co chodzi?! Przecież umarł i poszedł do nieba. Trzeba się cieszyć! Koniec trosk, cierpień. Czyż te płacze nie świadczą o tym, że oni wcale tak do końca nie wierzą w życie po śmierci? Tu nie chodzi tylko o rozstanie. Swojej śmierci też się boją. W głębi serca sami myślą, że może po śmierci nic nie będzie… A jeśli księża się mylą? Ten strach towarzyszy wiernemu przez całe życie. A gdyby po prostu zaczął się cieszyć z tego, co ma? Gdyby zdał sobie sprawę, jakie ma szczęście, że akurat on/ona się urodził. Nie chodzi o antykoncepcję. Wystarczy zaznajomić się z procesem zapłodnienia – z jednego plemnika powstaje człowiek, a co z resztą? A co z tymi plemnikami, które trafiły na dni niepłodne? Wystarczy, że inny plemnik trafiłby do jajeczka i byłaby inna osoba. Jest jeszcze sporo innych „gdyby”. Czym jest śmierć w porównaniu z takim szczęściem? Szóstka w lotto to pikuś. Paweł z Koszalina
wieku. Panowie z ZK wykluczeni. Woj. zachodniopomorskie (4/a/25) Niezależna finansowo i mieszkaniowo wdowa, domatorka o wszechstronnych zainteresowaniach, 73/164, pozna wolnego, kulturalnego Pana bez nałogów, w wieku 75–77 lat. Woj. łódzkie (5/a/25) Wolna 49-latka, pogodnie usposobiona, gospodarna, lubiąca porządek, z małym domkiem na wsi, pozna Pana w wieku 50–60 lat, z własnym mieszkaniem. Cel do uzgodnienia. Lublin (6/a/25) Pan pozna Panią Wolny, 69/166/85, pozna Panią o wrodzonej inteligencji, która chciałaby coś pisać, uprawiać, hodować, upiec chleb, trochę wróżbitkę i zielarkę. Woj. lubuskie (1/b/25) Wdowiec, 65/177/85, niepalący, sprawny pod każdym względem, zmotoryzowany, dom w lesie, pozna Panią ok. 60 l., wdowę posiadającą stały dochód i niepalącą (może mieć lekki stopień niepełnosprawności), która zechce z nim zamieszkać i być panią domu. Cel matrymonialny. Woj. dolnośląskie (2/b/25) Kawaler, 36 l., bezdzietny, wykształcenie średnie, obecnie w AŚ, pozna miłą i serdeczną Panią, wiek bez znaczenia. Piotrków Trybunalski (3/b/25)
O
bserwując poczynania parlamentarzystów, stwierdzić należy, że gospodarka kwitnie, a bezrobotni to ci, którym nie chce się pracować. Można się więc zająć pierdołami. Przykładem takiej radosnej twórczości jest projekt ustawy, która ma trafić pod obrady Sejmu i Senatu. Dotyczy ona usunięcia symboli gloryfikujących ustrój komunistyczny (nazwy ulic, placów itp.). Projekt
Wielkiego Rodaka nazywa się często sąsiednie ulice, np. bp. Karola Wojtyły, kardynała Karola Wojtyły, błog. JPII, św. JPII. Większy problem jest z pomnikami, które należy wyburzyć. Jeden z nich – pomnik Czynu Rewolucyjnego – stoi na terenie zakonu bernardynów i spędza sen z oczu przeorowi. Dotychczas nie było chętnego do jego zburzenia. Wszystko jest jednak na dobrej drodze, gdyż
Bóg na ulicy zgłoszony przez PiS domaga się zburzenia pomników oraz odebrania odznaczeń nadanych przez władze PRL. W tych zamierzeniach nieocenioną pomoc ma zapewnić IPN, który wskaże samorządom, jakich zmian na danym terenie należy dokonać. Trzeba przyznać, że IPN wykazał się na tym polu własną inicjatywą, tropiąc wszystko, co przypominało poprzedni okres, i nie czekając na odpowiednie ustawy. Obecnie na przykładzie Rzeszowa można stwierdzić, że dochodzi już do absurdów przy nadawaniu ulicom imion różnych świętych. Na przykład ulica św. Marcina, krzyżuje się z ulicą św. Faustyny, a następnie ze św. Rocha. Część ul. Kwietniowej przemianowano na św. Michała Archanioła, bo tak sobie umyślił proboszcz tamtejszego kościoła pod wezwaniem tego świętego. Zmiana nazwy została dokonana wbrew woli mieszkańców. Aby udobruchać niezadowolonych, proboszcz oświadczył, że jak kogoś nie stać, to… gotów jest ponieść koszty spowodowane tą zmianą! Przypuszczam, że tylko na deklaracji to się skończyło. Ogólnie rzecz ujmując, to zapanowała chyba jakaś epidemia z tego rodzaju nazewnictwem. Samym imieniem naszego
Brunet o ciemnej karnacji i niebieskich oczach, 37 l., wysportowany i bez nałogów, pełen empatii i altruizmu, ceniący związki monogamiczne, nawiąże kontakt z Panią o podobnych wewnętrznych wartościach. Koniecznie niepalącą. Sieradz (4/b/25) Niezależny i wolny, 53 l., wysoki szatyn, wykształcenie wyższe (architektura krajobrazu), bez nałogów, pozna Panią, bezdzietną, bez nałogów, do 55 lat, niezależną finansowo, z całego kraju. Wrocław (5/b/25) Młody blondyn, 24 l., obecnie w AŚ, pozna ładną, młodą Panią w wieku 20–25 lat. Mile widziane zdjęcia. Piotrków Trybunalski (6/b/25) Inne Starsza pani przed 70., szuka wśród Czytelników „FiM” przyjaciół do nawiązania korespondencji (papierowej, elektronicznej) w celu wymiany poglądów na tematy życiowe, wyznaniowe i polityczne. Woj. pomorskie (1/c/25) Szukam chętnych do utworzenia „Rzeczypospolitej Emeryckiej”. Zrzeszajmy się, nie idźmy do domu starców, gdzie traktują nas jak dzieci. Razem można więcej. Woj. łódzkie (2/c/25) Powiedzmy „nie” dla domów starców. Samotna 60-latka zaprzyjaźni się i wzajemnie pomoże. Mile widziane interesujące hobby. Woj. dolnośląskie (3/c/25)
zlikwidowania pomnika podjęła się Politechnika Rzeszowska, która wykona to w ramach praktyk i stosując nowoczesną technologię, czyli uczyni to na własny koszt. Jest to dla przeora bardzo istotne, bo zakonu nie stać na zapłatę, biorąc pod uwagę, że za wykupiony od miasta plac zapłacił „zawrotną” kwotę 30 tysięcy złotych, co stanowi 1 proc. wartości. Podane przykłady dotyczą tylko jednego miasta. Można sobie wyobrazić, jak to wygląda w skali całego kraju. W oczach „prawdziwych patriotów” taki Pałac Kultury i Nauki w Warszawie nie powinien mieć racji bytu. IPN powinien też zająć się Nową Hutą, bo miasto od podstaw zostało zbudowane przez reżim komunistyczny. Trudno jest wyburzyć całe miasto, ale przynajmniej można zmienić jego nazwę. Nazwa Stalinogród nie przyjęła się ongiś i władze PRL postanowiły przywrócić pierwotną. W tej sytuacji Nowa Huta mogłaby przybrać nazwę Wojtyłów, Wojtyłowo, czy też Karolów. Koszty tych przedsięwzięć nie mają żadnego znaczenia, gdyż ważniejszy jest honor i duma narodowa. Jesteśmy jednak bardzo bogatym krajem... Ivo
Wdowiec, 64 l., bez nałogów i zobowiązań, uczciwy, uczuciowy, szczery, posiadający mądrość życiową i pogodę ducha, szuka prawdziwych przyjaciół, dla których liczy się serce człowieka, a nie to, co na zewnątrz. Lubię przyrodę, spacery, wycieczki i nie chcę być samotny. Tomaszów Mazowiecki (4/c/25) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r. byłby całkiem inny. Trener kadry narodowej powinien być nie tylko trenerem, ale także po trosze psychologiem, który umiałby zmotywować zawodników do gry o najwyższe cele. Smuda takim motywatorem nie był – przed każdym meczem twierdził, że satysfakcjonowałby go remis, a to nie było budujące dla zawodników. Nasza drużyna
potencjalnej różnicy wynikającej z zamiany Funduszu Kościelnego na odpis podatkowy. Ciekawe, że rząd nie zrobił tego w drugą stronę, tzn. gdyby odpis podatkowy przekraczał wpływy z owego funduszu, to Kościół byłby zobowiązany do zwrotu owej różnicy, więc jest to oczywiście gra do jednej bramki. To, co się stało, odbiera wszelką argumentację
Nie wiadomo na jakiej podstawie Pan Smuda i inni chcieli wszystkim wmówić, że polska reprezentacja jest najlepsza. Teraz mecze przyjdzie nam chyba rozgrywać pod klasztorem jasnogórskim. Może tam katolicki Bóg pomógłby wygrać z bezbożnymi Czechami. A swoją drogą, dlaczego NAM nie pomógł?! Przecież wszyscy polscy piłkarze czynili znak KRZYŻA przed każdym meczem! C.
miała psychologa, lecz jego praca nie współgrała z trenerem Smudą, bo cóż z tego, że psycholog motywował zawodników do gry, gdy Smuda zaraz niweczył jego starania, mówiąc o remisie. Nie mam zarzutów do naszych piłkarzy, bo potrafią grać i pokazali to z Rosją, ale potrzebują trenera, który swoim autorytetem byłby w stanie zmotywować zawodników do lepszej gry. Smuda tych cech nie posiada, ale to jest wina jego charakteru. Nie zamierzam go odsądzać od czci i wiary, bo tak najłatwiej. Trzeba powołać trenera, który spełniałby te wymagania, by znowu nasze oczekiwania nie były zniweczone, a przecież już wkrótce Brazylia. Potrzebna jest także głęboka reforma samego PZPN. J. F.
rządowi, który wprowadził ustawę podwyższającą wiek emerytalny. Tusk argumentował to tym, że w kasie ZUS-u będzie brakować funduszy na przyszłe emerytury, a tu lekką rączką oddaje klerowi pieniądze, które mogłyby zasilić ZUS. A przecież w naszym kraju kler stać na opłacanie swoich składek emerytalnych. Zwykli obywatele są zmuszani pracować dłużej, żeby rząd mógł zaspokoić klesze fanaberie! Józef Frąszczak
Wyciągnijmy wnioski
Emerytury na Kościół
„Co wam się stało, Polacy, co wam się stało!!!..” – Takie powinny być słowa przyśpiewki kibiców, a nie: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!!!”. Wiem, że teraz, post factum, co drugi Polak jest mądrzejszy od Franka Smudy, więc nie chcę się wymądrzać, tylko podzielić się swoimi wrażeniami. Uważam, że problem nie jest w nogach naszych zawodników, tylko w głowie, tzn. mają jakąś blokadę psychiczną, i nie potrafią grać w meczach, w których są uważani za faworytów. Nie mogą udźwignąć tej presji – tak było zarówno w meczu z Grecją, jak i z Czechami. Całkiem inaczej było z Rosją, bo faworytami nie byli i rozegrali dobry mecz. Myślę, że gdyby grali z zespołem z wyższej półki, takim jak Hiszpania czy Niemcy, obraz gry naszych zawodników
Poprzez emocje piłkarskich ME umknęło nam pewne istotne polityczne wydarzenie. Otóż Sejm odrzucił dwa bliźniacze projekty klubów Ruchu Palikota i SLD, dotyczące likwidacji Funduszu Kościelnego bez żadnej rekompensaty dla strony kościelnej. Fundusz Kościelny został powołany jeszcze za czasów Gomułki i był rekompensatą za nacjonalizację majątku kościelnego; obejmował m.in. opłacanie składek emerytalnych księży przez państwo. Jak wiemy, Kościół poprzez Komisję Majątkową odzyskał swój majątek z nadwyżką, więc Fundusz Kościelny powinien samoistnie stracić rację bytu – to przewidywały te projekty lewicy. Stało się inaczej, bo Sejm głosami PO, PSL i PiS odrzucił wniosek, a rząd zobowiązał się do uzupełniania przez kilka lat
LISTY Wymodlona porażka Przed Euro 2012 przeczytałem w „Gościu Niedzielnym” wywiad z trenerem kadry Franciszkiem Smudą. Pan trener twierdził, że modli się codziennie o zwycięstwo naszej drużyny (modlił się też m.in. kard. Dziwisz i cały zakon sióstr, ponoć wielkich kibicek). Byłem sceptycznie nastawiony do modlitw pana trenera, ale milczałem, bo przysłowie mówi: Nie mów hop, póki nie przeskoczysz. Teraz czas na refleksję. Otóż nasza drużyna uzyskała wynik 2:3 i wymodlone ostatnie miejsce w grupie. Można by mieć zastrzeżenia co do skuteczności modlitwy, ale może moja interpretacja nie jest właściwa? Może to właśnie dzięki modlitwom pana trenera Lewandowski i Błaszczykowski strzelili gola, a Tytoń obronił rzut karny? Jeśliby nie modły, to wynik byłby 0:4?... Smutne jest to, że w XXI wieku, w kraju leżącym w środku Europy, modlimy się o wyniki rozgrywek sportowych tak jak w średniowieczu o ustąpienie zarazy. Gdyby nasza drużyna wyszła z grupy, to media trąbiłyby o skuteczności modlitwy, a teraz oczywiście nabiorą wody w usta i o czarach nie będzie słowa. Czytelnik
Krzyż nie pomógł
19
SZKIEŁKO I OKO
T. Rydzyk Wam Mam rozwiązanie pewnego skrótu, a dotyczy on Telewizji TRWAM. Przecież nazwa TRWAM jest trudna do wymawiania, więc można to wytłumaczyć w jeden sposób – to skrót od TADEUSZ RYDZYK WAM. Czy to nie jest genialne? Megalomania i zarazem prosta zagadka. Rozwiązał ją mój inteligentny i bystry znajomy już dość dawno, ale chyba tego nie znacie, więc przy okazji wysyłam. A ja napiszę o innej sprawie. Drobiazg, ale to następny przejaw klerykalizacji szkoły. W naszym mieście odbyły się niedawno dwa konkursy. Jeden z konkursów dotyczył wiedzy o filozofii, drugi był z wiedzy o religii katolickiej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nagrody. Na konkurs o filozofii nie znalazł się żaden sponsor, więc osoby organizujące (nauczyciele) kupili na nagrody książki, i to z własnych pieniędzy. A co z wiedzą o religii papieskiej? Trzy główne nagrody to wycieczki do... Izraela. Tak bardzo doceniana jest u nas wiedza inna niż jedynie słuszny kierunek. To smutne, ale stajemy się powoli TALIBAMI. Lidka
Niewydolny Kościół
Panie Romanie!
Kościół katolicki w Polsce stoi w rozkroku, a krok pęka w szwach. Z jednej strony twierdzi, że ma w swoich szeregach 90 proc. Polaków, a z drugiej – ukazuje się jako ten biedny i prześladowany przez ateistów i innowierców. I teraz moje pytanie: czy można być największą organizacją religijną w państwie, a jednocześnie najbardziej uciemiężoną i dyskryminowaną grupą społeczną? Przecież to tak, jakby stado słoni żaliło się, że jest prześladowane przez pięć mrówek. Hierarchowie zamiast walczyć z plagą przestępstw, spisków i afer na swoim podwórku, narzekają, że wszystkiemu winni są Środa, Szczuka, Nergal i Doda, którzy pod wpływem szatana obracają w niwecz „Boskie dzieło”, tak misternie budowane przez setki lat rękami tysięcy kapłanów... Na szczęście kończy się epoka nieomylności papieża, bezkarności biskupów i wszechwładności księży. Organizm Kościoła jest niewydolny. Jest stary, ślepy, schorowany i zatruty. Przedśmiertne konwulsje i majaczenia zwiastują rychłe odejście. Niech spoczywa w spokoju i pozostanie w pamięci. Ku przestrodze innych. Cz.
Generalnie zgadzam się z Pańskimi komentarzami. Uważam również za bardzo celny ten z nr. 22 pod tytułem „Sojusznicy”. I nie pisałbym do Pana, gdyby nie ostatnie zdanie z tego komentarza… Twierdzi Pan, że „Amerykanie i Watykańczycy to dwie najbardziej aroganckie i chamskie nacje świata”. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć o obywatelach państwa zwanego Watykan, bo nie znam osobiście nikogo z tego kraju, jednakże o Amerykanach mam zdecydowanie odmienne zdanie niż Pan redaktor. Od blisko 20 lat mieszkam na stałe w USA i mógłbym podać wiele przykładów z własnego życia, które przeczą Pańskiej opinii... Wydaje mi się, że chyba nigdy nie był Pan w tym kraju, bo gdyby Pan był, to miałby o nas lepsze zdanie... Zapraszam więc Pana w odwiedziny. Muszę jednak ostrzec, że będzie Pan tu ciągle wystawiony na amerykańskie chamstwo objawiające się uśmiechem i chęcią niesienia pomocy. Stefan Polkowski, Illinois
Chybiony pomysł Pan Władysław Salik proponuje („FiM” 22/2012) przeprowadzenie w Polsce spisu osób niewierzących i wyznawców innych religii, aby obalić twierdzenie biskupów, że katolicy stanowią ponad 90 proc. polskiego społeczeństwa. Nie pochwalam tego pomysłu z dwóch powodów: Po pierwsze – konstytucja stanowi, że nikt nie musi ujawniać organom władzy publicznej swojego światopoglądu i przekonań religijnych. Po drugie – odchodzenie człowieka od religii i kształtowanie się jego racjonalistycznego i ateistycznego światopoglądu jest procesem złożonym i długotrwałym. Do katolika najpierw docierają różne informacje o zbrodniczej przeszłości Kościoła, dostrzega zakłamanie i pazerność kleru i wreszcie absurdalność dogmatów wiary. Rodzi się w nim bunt, przestaje chodzić do kościoła, bunt narasta, a wątpliwości przekształcają się stopniowo w przeświadczenie, że religia jest jednym wielkim oszustwem. W końcowej fazie tego długiego procesu człowiek uświadamia sobie, że nie jest już katolikiem, lecz ateistą. Dlatego uważam, że pomysł pana Salika jest niedobry. Pozwólmy ludziom kształtować swój światopogląd w sposób ewolucyjny. Nic na skróty. Jako ateista i antyklerykał cieszę się, że w Polsce do kościoła nie chodzi już blisko 70 proc. rodaków. Antyklerykalizm jest coraz częściej tematem rozmów towarzyskich, i to prowadzonych głośno i otwarcie. To się staje trendy i nie trzeba się z tym kryć. Andrzej Mieczkowski
Ależ Panie Stefanie, to był oczywisty skrót myślowy! Pisałem w komentarzu wyłącznie o amerykańskich urzędnikach (podobnie traktuję watykańskich), a nie o innych obywatelach USA. JONASZ
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy wszystkich do słuchania naszego radia w internecie na stronie www.faktyimity.pl. Półtoragodzinne audycje „FiM” nadawane są w czwartki i piątki od godziny 12. Redakcja
20
A
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
by utrudnić aresztowanym Polakom kontakt, władze rumuńskie rozlokowały najważniejsze osobistości w różnych zakątkach kraju. Okazało się też, że Rumuni – zgodnie z sugestiami rządu francuskiego – przygotowywali odpowiednie kwatery już na samym początku września 1939 roku. Sędziwy prezydent Ignacy Mościcki osadzony został w leśniczówce nieopodal miejscowości Bicaz (obecna Mołdawia) i mimo zrzeczenia się prezydentury nowe polskie władze w Paryżu nie zgadzały się na jego wyjazd z Rumunii. Pomoc nadeszła zza oceanu, gdyż za Mościckim wstawił się amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt, a że władzom w Bukareszcie nie wypadało mu odmówić, zezwoliły w końcu Mościckiemu na wyjazd. Prezydent udał się do Szwajcarii (miał obywatelstwo tego kraju) i zamieszkał we Fryburgu, którego był honorowym obywatelem. Początkowo wykładał na tamtejszym uniwersytecie, a następnie przeniósł się do Genewy, gdzie pracował w laboratorium chemicznym. Zmarł 2 października 1946 roku w Versoix, niedaleko Genewy. W 1990 roku jego trumnę sprowadzono do Polski i złożono w warszawskiej katedrze św. Jana. Postać nr 2 Polski przedwrześniowej – marszałek Edward Rydz-Śmigły – znalazłszy się na terytorium Rumunii, został oddzielony od polskiej delegacji i przewieziony do Krajowa. Tam umieszczono go w królewskiej rezydencji pilnowanej przez policję oraz tajne służby rumuńskie. Jednak ze względu na fakt, że obiekt był oblegany przez współpracowników Rydza (istniała też groźba odbicia go ze strony polskich żołnierzy), marszałka potajemnie przewieziono w Alpy Transylwańskie do wioski Dragoslavele i osadzono w willi byłego premiera. Tam kontaktowali się z nim wyłącznie przedstawiciele Władysława Sikorskiego, chcąc wymusić na Śmigłym podanie się do dymisji. Rydz ostatecznie uległ tym naciskom i 27 października 1939 roku zrzekł się funkcji naczelnego wodza. Do swej decyzji dołączył list do nowo mianowanego prezydenta Władysława Raczkiewicza: „Internowanie moje czyni mnie bezbronnym i wszystkie winy można na mnie zwalać. Daleki jestem od prowadzenia polemiki na temat opinii publicznej i jej żądań. Konstytucyjnie akt mianowania teraz Naczelnego Wodza nie jest konieczny – tym bardziej że i armia jeszcze niezorganizowana. Więc chodzi o osądzenie mnie. Nie chciałbym utrudniać Panu sytuacji. Dlatego załączam dokument. Proszę z nim zrobić, Panie Prezydencie, to, co Panu sumienie wskazuje”. Przeszło rok później Rydz-Śmigły przy pomocy swoich zaufanych współpracowników, którzy przekupili ochronę, wydostał się z aresztu domowego i podstawianym samochodem udał się na Węgry. Tam, myląc wywiad niemiecki, podawał się za Stanisława Kwiatkowskiego,
profesora ze Lwowa, i często zmieniał miejsce pobytu. Wiadomość o ucieczce Rydza-Śmigłego z Rumunii na Węgry i pogłoski o jego zamiarze powrotu do Polski wywołały niepokój w obozie Sikorskiego. W depeszy do komendanta Związku Walki Zbrojnej – Stefana Roweckiego „Grota” – Sikorski napisał: „Rząd Polski traktowałby tę obecność jako dywersję (...). Marszałek wyjechać powinien na nasze żądanie w niedługim czasie do jednej z części angielskiego Imperium...”. W październiku 1941 roku Rydz zdecydował się na powrót do kraju. W miarę bezpiecznie przedostał się przez prohitlerowską
na zachodnie demokracje. Z drugiej też strony, gdyby po klęsce wrześniowej chciał się bratać z Niemcami, to te ewentualne sondażowe rozmowy mógł przeprowadzać już w związanej z Hitlerem Rumunii lub na Węgrzech, nie potrzebując do tego niebezpiecznej, grożącej poważnymi konsekwencjami podróży do Polski. Kolejną postacią na liście polityków niewygodnych dla Francji i znienawidzonych przez obóz Sikorskiego był szef polskiego MSZ-tu pułkownik Józef Beck. Z racji sprawowanego urzędu był on świetnie zorientowany w zawiłościach i meandrach
Niestety zaawansowana gruźlica uniemożliwiała mu nawet swobodne poruszanie i niespełna 50-letni Beck zmarł 5 czerwca 1944 roku. Został pochowany z honorami w asyście gwardii królewskiej na cmentarzu prawosławnym w Bukareszcie, a ceremonię poprowadził węgierski pastor kalwiński (Beck był ewangelikiem). W 1991 roku jego prochy sprowadzono do Polski i złożono na cmentarzu powązkowskim. W listopadzie 1939 roku w obozach dla internowanych na Węgrzech i w Rumunii przebywało ok. 60 tysięcy polskich żołnierzy, którzy chcieli przedostać się do Francji. Możliwość
PAŃSTWO NA WYGNANIU (3)
Rachunki krzywd Rząd emigracyjny skoncentrował swoje wysiłki na walce i upokorzeniu przedstawicieli Polski przedwrześniowej. To było ważniejsze niż walka z okupantem.
Prezydent Ignacy Mościcki i marszałek Edward Rydz-Śmigły
Słowację, a granicę z Generalnym Gubernatorstwem (okupowaną Polską) przekroczył w okolicach Suchej Góry nieopodal Chochołowa dzięki pomocy tatrzańskiego kuriera Stanisława Frączystego. Następnie przez Kraków dotarł do Warszawy, gdzie usilnie próbował nawiązać kontakt z polskim państwem podziemnym. Jednak druga strona, oskarżając go o tchórzostwo i zdradę, nie zamierzała włączać go w struktury Związku Wali Zbrojnej (późniejsze AK). Narażony na powszechny ostracyzm i upokorzony Rydz-Śmigły zmarł nagle 2 grudnia 1941 roku na atak serca i jako nauczyciel Adam Zawisza został potajemnie pochowany na warszawskich Powązkach. W przypadku Rydza pojawiają się hipotezy, że powrócił on do Polski, aby utworzyć polityczną frakcję w sojuszu z Niemcami przeciwko ZSRR. Opowieści te można śmiało włożyć między bajki. Rydz-Śmigły od śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego był osobą numer jeden w II RP i miał dostatecznie dużo czasu, aby zawrzeć sojusz z Hitlerem, zwłaszcza że wśród części sanacyjnych polityków istniała dosyć silna opcja niemiecka. Mimo to marszałek nigdy nie zdecydował się na taki krok, konsekwentnie stawiając
europejskiej dyplomacji ostatnich lat. Beck był też sygnatariuszem traktatów sojuszniczych Polski z Francją i Wielką Brytanią, co mogło stawiać w niezręcznej sytuacji przywódców tych krajów jako winnych złamania warunków przymierza. Warto przypomnieć, że pomimo wiążących sojuszy 12 września, gdy w Polsce trwała bitwa nad Bzurą, dowództwo francuskie i brytyjskie na naradzie w Abbeville podjęło decyzję o nieudzieleniu Polsce pomocy. Zachód natomiast nie miał zobowiązań w stosunku do rządu Sikorskiego, z którym nie zawierano żadnych traktatów. Dlatego wielu osobom zależało, aby pułkownik Beck nie opuścił rumuńskiej pułapki. Był więc dobrze pilnowany przez tamtejszą policję, która dzięki poufnym informacjom z polskiej ambasady udaremniła jego ucieczkę do Turcji, a Beck na pewien czas trafił do więzienia. Później wraz z żoną i pasierbicą przebywał w willi na przedmieściach Bukaresztu, zajmując się głównie pisaniem wspomnień w języku francuskim. W 1944 roku w związku z alianckimi bombardowaniami Bukaresztu został wraz z rodziną przeniesiony do wioski Stanseti, gdzie zamieszkał w nieużytkowanym budynku dwuizbowej szkoły.
dotarcia nad Sekwanę znacznej liczby oficerów, zwłaszcza tych o sanacyjnym rodowodzie, poważnie zaniepokoiła Sikorskiego. Dlatego zawarł z rządem francuskim układ, który gwarantował stronie polskiej decydowanie, komu z przybyłych będzie przyznawane prawo pobytu we Francji, „a osoby niegodne zaufania” – jak zakładał protokół – „będą kierowane do miejsc, skąd bez zezwolenia nie będą mogły wyjechać”. Tymi miejscami miały być tzw. obozy odosobnienia, które planowano utworzyć we francuskich koloniach w Afryce Północnej. Zalążkiem tych obozów był specjalny ośrodek zorganizowany w miasteczku Cerizay nad Loarą w południowej Francji. Weryfikatorem politycznej poprawności przybyłych do Francji polskich żołnierzy stał się powołany przez Sikorskiego na tę okoliczność Trybunał Orzekający pod kierownictwem pułkownika Izydora Modelskiego. Marian Kukiel, bliski współpracownik Sikorskiego, tak pisał o tych działaniach: „W Paryżu, w koszarach Bessieres, zaczynał się czyściec weryfikacji oficerów. Zamiast prostego ustalenia tożsamości (...) uzależniono powołanie do wojska nie tylko od wyspowiadania się z własnej roli w kampanii, co miałoby sens, ale w stosunku
do wyższych oficerów miało miejsce żądanie relacji, indagacje i długie, często przewlekłe procedury”. Oficerów, którzy nie przeszli pomyślnie „weryfikacji”, kierowano do wspomnianego obozu w Cerisay. Działania te nie spowodowały pacyfikacji nastrojów w tworzącym się wojsku – przeciwnie, wywołały sporą dezorientację wśród szeregowych żołnierzy, a u kadry oficerskiej wystąpiły przejawy buntu, na przykład w przypadku Ludomira Rayskiego – generała brygady i byłego inspektora wojsk lotniczych. Jako sanacyjny oficer Rayski nie miał czego szukać w nowym wojsku (chciał nawet służyć jako zwykły pilot) i został skierowany do obozu w Cerizay. Kiedy jednak wdał się ostrą polemikę z Sikorskim, został poddany pod sąd wojskowy, zdegradowany i skazany na 10 miesięcy więzienia. Wykonanie wyroku uniemożliwiła sytuacja polityczna, gdyż do Paryża zbliżali się już Niemcy. Jednak Sikorski nie zapomniał o niesubordynowanym generale i po ewakuacji na Wyspy Brytyjskie osadził go w obozie karnym utworzonym dla swoich przeciwników politycznych na wyspie Isle of Man. Po tragicznej śmierci Sikorskiego jego następca – generał Kazimierz Sosnkowski – częściowo zrehabilitował Rayskiego i przywrócił do służby czynnej, jednak nie zwrócił mu rangi generalskiej. Rayski jako zwykły pilot zaciągnął się do 318 dywizjonu bombowego stacjonującego w Brindisi, gdzie m.in. wsławił się lotami z pomocą dla powstańczej Warszawy (była tam wtedy jego żona). Po wojnie został w Anglii, a pełną rehabilitację od iluzorycznego już rządu na emigracji uzyskał w 1977 roku na 9 dni przed śmiercią. Spore poruszenie wśród żołnierzy wywołało również aresztowanie z rozkazu Sikorskiego generała Stefana Dąb-Biernackiego, posądzonego o zorganizowanie na Węgrzech „spisku antyrządowego”. Biernacki został osadzony w paryskim więzieniu de la Santé, gdzie przez pewien czas na znak protestu prowadził głodówkę. Polskie swary polityczne wywołały niesmak i zdziwienie opinii publicznej. Sekretarz generalny francuskiego MSZ Aléxis Léger zaraz po utworzeniu polskiego obozu w Cerizay powiedział: „Śmieszny naród! Przybyli tu jako żebracy i pierwsze, co robią, to dopominanie się o trybunały i obozy koncentracyjne!”, zaś ambasador brytyjski Kennard ostrzegł, że wewnętrzna wojna polsko-polska spotka się z „ostrą krytyką w Anglii”. Co gorsza, propagandowo ten problem podchwycili i Niemcy, którzy szeroko relacjonując polskie przepychanki w gadzinowych pismach, komentowali szyderczo, „co wart jest naród, który ma takich przywódców”. Z protestem przeciwko tej działalności rządu występowała również miejscowa Polonia, która wysyłała często swoje delegacje z apelem o „zaprzestanie szkodliwej nagonki na Polskę”. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
21
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O niebie Mam jedno fundamentalne pytanie: jak to jest z tym niebem? U muzułmanów sprawa jest jasna – według Koranu na jednego muzułmanina przypadają 72 przepiękne hurysy – dziewice. A jak to jest w religii chrześcijańskiej? Na czym polega istota nieba? Dlaczego mamy się starać na nie zasłużyć i gdzie ono się znajduje? Poza tym czy człowiek sparaliżowany, karmiony przez słomkę, odzyska w niebie siły? Czy tygodniowy noworodek będzie przez całą wieczność noworodkiem? Zacznę od tego, że pojęcia na temat nieba są różne. Jedni traktują je za wytwór dziecięcej fantazji, inni – na przykład teologowie katoliccy – przedstawiają je jako stan, twierdząc jednocześnie, że jest ono „miejscem” przebywania Boga, aniołów i kanonizowanych „świętych”. Prawosławni z kolei przedstawiają niebo jako miejsce w górze w stosunku do jakiegokolwiek punktu na ziemi. Uważają, że miejsce to jest niewidoczne dla ludzi tak długo, jak długo nie otworzą się ich duchowe oczy. Jeszcze inni, chociaż też opierają się na Biblii i również uważają niebo za miejsce realne, różnią się w szczegółach – uważają je za miejsce zarezerwowane tylko dla wybranych w liczbie 144 tysięcy. Które stanowisko jest właściwe? Co Biblia mówi o niebie jako miejscu przebywania Boga? Gdzie jest to miejsce, które nazywamy,, niebem”? Na tak postawione pytanie należy przede wszystkim stwierdzić, że Biblia nie pozwala na jakiekolwiek spekulacje na ten temat. Chociaż bowiem mówi o niebie jako miejscu przebywania Boga („Tak mówi Pan: Niebo jest moim tronem, a ziemia podnóżkiem moich nóg” – Iz 66. 1, por. 2 Krn 6. 17, 33, 39; Ps 115. 3), to nie precyzuje, gdzie ono jest. Wszystko zatem, co się z niebem wiąże, przekracza ludzką wyobraźnię, bo „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, co Bóg przygotował tym, którzy go miłują” (1 Kor 2. 9). Warto zauważyć, że sama Biblia w wielu miejscach mówi o niebiosach w liczbie mnogiej. Również w żydowskich pseudoepigrafach i chrześcijańskich apokryfach mówi się o różnych sferach niebieskich, o siódmym niebie, a nawet wymienia się ich liczbę sięgającą aż... 365 niebios. Także apostoł Paweł pisał o niebiosach w liczbie mnogiej. Pisał nawet o zachwyceniu aż do trzeciego nieba, które utożsamiał z rajem. Oto jego słowa: „Znałem człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty – czy to w ciele było, nie wiem,
czy poza ciałem, nie wiem – Bóg wie – został uniesiony w zachwyceniu aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek (…) został uniesiony w zachwyceniu do raju i słyszał niewypowiedziane słowa” (2 Kor 12. 2–4). Nic zatem dziwnego, że wielu chrześcijan uważa, iż Biblia mówi co najmniej o trzech niebach: atmosferze (pierwsze niebo – Rdz 1. 6–8), nieboskłonie gwiezdnym i planetarnym (drugie niebo – Rdz 15. 5; Ps 8. 3; 19. 2) i niebiosach niebios, czyli miejscu przebywania samego Boga (trzecie niebo – 1 Krl 8. 30, 39, 43, 49). Craig S. Keener tak oto komentuje tekst św. Pawła: „Pawłowe »trzecie niebo« oznacza przypuszczalnie, że posługiwał się wyobrażeniem, według którego istniały trzy sfery nieba, zaś raj znajdował się w najwyższej. Wielu greckich czytelników sądziło, że czysta dusza wstępuje po śmierci do najwyższego nieba, przeto wierzący w Koryncie nie mieli problemu ze zrozumieniem słów apostoła” („Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu”, Warszawa 2000, s.). Również Emanuel Swedenborg uważał, że „są trzy nieba, i to jak najbardziej różne od siebie, a mianowicie: najbardziej wewnętrzne, czyli trzecie; średnie, czyli drugie i ostatnie” („O niebie i piekle”, Wydawnictwo Przedświt, Warszawa, s. 47). Postrzegał on więc niebo w kategoriach duchowych. Według niego, trzy oddziały nieba mają odpowiadać trzem stopniom ludzkiego umysłu: niebiańskiemu, duchowemu i naturalnemu. Jeszcze inni uważają, że widzialny i niewidzialny świat przenikają się nawzajem, a zatem niebo jest gdzieś blisko (por. Łk 17. 20–21). Co więcej, niektórzy próbują nawet umiejscowić niebo gdzieś na północy. Powołują się przy tym na tekst z Księgi Izajasza, który mówi o tronie Bożym położonym „na najdalszej północy” (Iz 14. 13, por. Job 26. 7). Wreszcie są i tacy, którzy uważają, że niebo jest jednocześnie stanem i miejscem wiecznego zamieszkania zbawionych. Twierdzą, że zbawieni
mogą zamieszkiwać różne planety, bo Bóg przeznaczył dla ludzkości nie tylko ziemię, ale także całe miliony planet. Potwierdzeniem zaś tego mają być biblijne informacje o istnieniu we wszechświecie różnych istot: aniołów, archaniołów, cherubinów, serafinów, mocy, potęg, czy też zastępów niebieskich (Ef 1. 21; Kol 1. 16). Zwolennicy tej koncepcji uważają, że owe istoty niebieskie – często przedstawiane wyłącznie jako istoty duchowe – są również istotami materialnymi (ciała chwalebne) i tworzą pozaziemskie cywilizacje. Dlatego też – jak głoszą – jest bardzo możliwe, że w czasie zmartwychwstania zbawieni utworzą takie właśnie cywilizacje we wszechświecie, bo jest on tak ogromny, że niezliczona ilość światów może pomieścić także niezliczoną ilość ludzi, którzy dostąpią nieśmiertelności. Dowodzą więc oni, że gdzieś tam, we wszechświecie, panuje Bóg, z którego wszystko wzięło swój początek, podobnie jak pajęczyna bierze się z pająka. Oczywiście wszystkie te wnioski i interpretacje oparte są na wierze, bo chociaż Biblia stwierdza, że niebo jest miejsce realnym (Mt 5. 12; 6. 9; Łk 10. 20; 15. 7, 10), to jednak wyraźnie mówi, że Bóg „mieszka w światłości niedostępnej” (1 Tm 6. 16), czyli w rzeczywistości niepoddającej się naszym zmysłom; w rzeczywistości, która przewyższa nas samych. Dlatego też wszelkie próby lokalizacji tego miejsca z góry skazane są na niepowodzenie. Innymi słowy, niezależnie od tego, gdzie znajduje się niebo, wierzącym wystarczy wiedzieć, że Bóg „jest bliski wszystkim, którzy go wzywają; wszystkim, którzy go wzywają szczerze” (Ps 145. 18). „Bo tak mówi Ten, który jest Wysoki i Wyniosły, który króluje wiecznie, a którego imię jest »Święty«: Króluję na wysokim i świętym miejscu, lecz jestem też z tym, który jest skruszony i pokorny duchem, aby ożywić ducha pokornych i pokrzepić serca skruszonych” (Iz 57. 15).
Tak więc, chociaż „teraz widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce” (1 Kor 13. 12), a poznanie nasze jest cząstkowe, Biblia mówi, że bez względu na to, gdzie Bóg mieszka, on widzi, słyszy i „wie czego potrzebujemy (...) zanim Go poprosimy” (Mt 6. 8). On też może duchowo zbliżyć się do każdego człowieka (Jk 4. 8). Najważniejsza zatem jest nie tyle lokalizacja Jego siedziby, lecz to, by rozpoznać, że Bóg „różnymi sposobami” (1 Kor 12. 6) próbuje zwrócić naszą uwagę, ponieważ „chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2. 4). Jakiej? Przede wszystkim tej, że „jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich, aby o tym świadczono we właściwym czasie” (1 Tm 2. 5–6). No dobrze, ale jak wobec tego będzie wyglądać egzystencja ludzi zbawionych, którzy tu, na ziemi, byli dotknięci kalectwem? Odpowiedź na to pytanie zawarta jest m.in. w Liście św. Pawła do Filipian, w którym czytamy, że Chrystus „przemieni znikome ciała nasze w postać podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą, którą też wszystko poddać sobie może” (3. 21). Wszyscy zbawieni będą więc przemienieni i otrzymają „ciała duchowe”, „nieskażone” i „nieśmiertelne” (1 Kor 15. 43, 53). Wszyscy zostaną zatem raz na zawsze uwolnieni od wszelkich chorób i ułomności. Biblia zapowiada, że wraz z przyjściem Chrystusa usunięte zostaną wszelkie następstwa grzechu dotyczące m.in. naszego ciała (Rz 8. 22–24; Hbr 9. 28). „Nowe niebo i nowa ziemia” (Ap 21. 1) będą więc całkowicie wolne od śmierci, smutku, krzyku i mozołu (Ap 21. 4). Ponadto ludzie odrodzeni do nieśmiertelności nie będą się już rozmnażać, „gdyż – jak powiedział Jezus – nie mogą już umrzeć, są bowiem równi aniołom” (Łk 20. 36). A co z dziećmi? Czy na zawsze pozostaną w stanie dziecięctwa?
Przede wszystkim najważniejsze jest tu zapewnienie Chrystusa, że to właśnie do nich „należy Królestwo Niebios” (Mt 19. 14). O resztę zatem nie powinniśmy się martwić. Możemy jedynie wnioskować, że skoro wszyscy zbawieni – kalecy i starcy – zostaną przemienieni, to podobnie stanie się również z dziećmi, i to bez względu na ich wiek. Czytamy przecież: „Oto wszystko nowym czynię” (Ap 21. 5). Możemy zatem wierzyć, że wszystko, co Bóg uczyni, będzie doskonałe i kompletne, i to zarówno pod względem materialnym, jak i duchowym. Poza tym to, co szczególnie powinno radować wszystkich uczciwych ludzi, to obietnice związane z ostatecznym usunięciem wszelkiego rodzaju zła. Ludzie oczekują bowiem przede wszystkim „nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość” (2 P 3. 13). Nie to zatem jest ważne, gdzie będzie ten nowy wieczny dom zbawionych, lecz to, że będzie on wolny od śmierci, chorób, przeróżnych nieszczęść oraz bezprawia (1 Kor 6. 9–10; Ga 5. 19–21; Ap 21. 8; 22. 15; Mt 7. 23). Że będzie miejscem pod każdym względem bezpiecznym oraz miejscem wiecznej szczęśliwości, bo zbawieni nie tylko spotkają swoich najbliższych zmarłych, ale także przebywać będą „twarzą w twarz” z samym Bogiem: „Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi” (Ap 21. 3) oraz: „I nie będzie już nic przeklętego. Będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy jego służyć mu będą i oglądać będą jego oblicze” (Ap 22. 3–4). Oto dlaczego już teraz warto „szukać Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego” (Mt 6. 33). I nieważne jest miejsce, ale to, aby się w nim znaleźć. Poza tym czy można sobie wyobrazić, aby zbawieni byli ograniczeni do jednego miejsca, skoro już dziś marzy się nam podbój kosmosu? BOLESŁAW PARMA
22
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (92)
Kosztowna klęska Nasi żołnierze „stabilizują” Afganistan od 2002 r. Jedynie na początku polskie społeczeństwo popierało tę „misję”. Pierwsi polscy żołnierze przybyli do Afganistanu w marcu 2002 r. – w ten sposób Polska włączyła się do działań wojskowych zapoczątkowanych na terytorium tego kraju przez NATO 7 października 2001 r. Stało się to po wdrożeniu po raz pierwszy w historii paktu procedury związanej z artykułem 5 traktatu waszyngtońskiego, który mówi, że atak na dowolne państwo należące do NATO jest równoznaczny z atakiem na cały pakt północnoatlantycki. Bezpośrednią przyczyną inwazji państw NATO na Afganistan było odrzucenie przez rządzących wówczas Afganistanem talibów ultimatum G.D. Busha, które mówiło o wydaniu władzom USA przebywających na terytorium Afganistanu przywódców Al-Kaidy, a przede wszystkim Osamy bin Ladena – organizatora zamachów na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 r. Afganistan zawsze był cmentarzem światowych imperiów. Jako samodzielny organizm państwowy powstał w XVIII w., lecz niezawisłość zagwarantowały mu dopiero zawarte w 1921 r. dwustronne układy brytyjsko-afgańskie i radziecko-afgańskie. W latach 1979–1989 toczyły się w Afganistanie ciężkie walki bojowników afgańskich, mudżahedinów, z radzieckim korpusem interwencyjnym, ponieważ ZSRR chciał w tym kraju „utrwalić” komunizm.
M
Wiadomo, że w szeregach bojowników byli Polacy, którzy wyemigrowali specjalnie po to, by w „świętej wojnie” walczyć przeciw Rosjanom. Talibowie, czyli ekstremistyczne ugrupowanie muzułmańskie, pojawili się po upadku rządów komunistów (1992 r.) w wyniku rozłamu w opozycji muzułmańskiej. Ich celem było wprowadzenie prawa koranicznego w Afganistanie i stworzenie państwa islamskiego na modłę szariatu. Zdobyli Kabul i zmienili nazwę państwa na Islamski Emirat Afganistanu, by w 1999 r. opanować 90 procent kraju. Talibowie poparli międzynarodowy terroryzm oraz tolerowali na swoim terytorium obozy szkoleniowe Al-Kaidy, co po ataku terrorystycznym 11 września 2001 roku na USA doprowadziło do operacji militarnej NATO, obalenia rządów talibów i wyparcia ich z większej części terytorium Afganistanu. Dziś, po pomyślnym początku, NATO odnotowuje brak sukcesów niemal na każdym poziomie – wojna w Afganistanie coraz wyraźniej jawi się jako kosztowna klęska. Z raportu MON wynika, że tylko w latach 2007–2011 na sprzęt i wyposażenie afgańskiej misji Polska wydała niemal 2 mld złotych. Najwięcej, bo ponad 925 mln, wydano w 2010 r. Ale to nie wszystko, bo chociaż Polska tonie w długach, w zamierzeniu naszego
istrzostwa Europy w piłce noż nej niechcący stały się dla pol skiego katolicyzmu okazją do k o l e j n e j k o m p r o m i t a c j i . I t o n a naj wyższym szczeblu. Zaczęło się od deklaracji rozmaitych duchownych, że „modlą się za polską drużynę”. Na przykład ksiądz Michał Misiak z Łodzi modli się, aby „nasza drużyna miała siłę walczyć do końca”. Czyli, aby pokonała po drodze inne drużyny (tak chyba należy to rozumieć). Odrobinę przyzwoitości, przyznajmy to uczciwie, zachował jednak niejaki ksiądz Paweł Miziołek, duszpasterz sportu, który poucza o tym, że nie wypada modlić się o wynik gier, na przykład o zwycięstwo jednej drużyny nad drugą. Ale nie wszyscy potrafią zachować taki szlachetny umiar. Oto kardynał Stanisław Dziwisz nie wytrzymał i swoim modłom do Jana Pawła II przypisał obronienie rzutu karnego w meczu z Grecją przez zawodnika o nazwisku Tytoń. Wypowiedź papieskiego „Staśka” wpisuje się w cały szereg jego działań związanych z pobożną dystrybucją papieskich resztek, w tym krwi i odzieży. To on, jak pamiętamy, posyłał przecież
„Wielkiego Brata” wszystkie państwa uczestniczące w misji bojowej w Afganistanie, w tym Polska, po wycofaniu wojsk NATO z tego kraju miałyby finansować utrzymanie afgańskich sił bezpieczeństwa. Koszty te szacowane są na około 4,3 mld dolarów rocznie, z czego USA chcą od Polski co roku, przez najbliższe 10 lat, po 20 mln dolarów. Z powyższego wynika, że misja ta jeszcze długo i drogo może nasz kraj kosztować. Wpłaty miałyby rozpocząć się po wycofaniu sił NATO w 2014 r. Najdramatyczniejsze są jednak koszty ludzkie. Do czerwca 2012 r. liczba zabitych żołnierzy sojuszu wyniosła 3028, a po stronie polskiej – 35 poległych polskich żołnierzy i cywilny ratownik medyczny. Polską ofiarą tej wojny jest też polski geolog Piotr Stańczak, który został porwany i – przy kompletnej bezradności polskiego rządu – ścięty przez talibów 7 lutego 2009 r. w Pakistanie.
papieską krew Kubicy, z nienajlepszym zresztą efektem. Dziwisz tym samym stał się nie tylko przykładem, ale właściwie symbolem religijnej i moralnej tandety polskiego katolicyzmu.
Największą ofiarę ponoszą w Afganistanie cywile, którzy w większości giną wskutek talibskich zamachów, choć bojownicy twierdzą, że to siły koalicyjne są winne zabójstw. Życie afgańskiego cywila armia brytyjska wyceniła na równowartość 210 dolarów, USA wypłaca zazwyczaj 2,5 tys., najhojniejsi są zaś Niemcy, którzy wypłacają do 25 tys. dolarów rekompensaty. Siły sojuszu przyznały się do zabicia w samym 2011 r. około 400 cywilów. Jedynie na początku większość Polaków poparła wysłanie polskich wojsk do Afganistanu, by „pomagać USA w zwalczaniu terroryzmu”, jednak z czasem nastawienie to zmieniło się diametralnie. Dziś mało kto tę „misję” popiera. Zmiana wzięła
polskim kibicom i gnębienia prawosławnych (na ogół) Greków? Bóg jako wachlarz chłodzący rozdęte ego kardynała z Krakowa? Na Boga! Ratujmy Boga przed tym człowiekiem, zanim do reszty rozmieni go na jakieś
ŻYCIE PO RELIGII
Boga i igrzysk! Sposób myślenia tego człowieka jest tak prostacki, że nawet mnie, ateiście, jest wstyd, że z tym człowiekiem wiążą mnie jakiekolwiek więzi, na przykład wspólne obywatelstwo. To nie jest już nie tylko chrześcijaństwo – to nawet z katolicyzmem niewiele ma wspólnego. Dziwisz sprowadza katolickiego Boga (choć właściwie nie wiadomo, czy to jest jeszcze Jahwe, czy tym bogiem jest Jan Paweł II) do roli plemiennego totemu, lokalnego pajacyka religijnego, który załatwia jakieś „nasze” sprawy (np. chroni przed powodzią), jeśli się go odpowiednio pociągnie za sznurki. Bóg jako narzędzie sprawiania próżnej przyjemności
cząstki, kawałki, drobne monety nadające się tylko do wrzucenia do kościelnych skarbon. Kim był w takim razie ten papież, który przez dziesięciolecia trzymał przy sobie człowieka o tak prymitywnej religijności? Nie mam zamiaru bronić na tych łamach żadnego Boga. Biblijny tyran spragniony władzy i chwały jest w sumie wart wyobrażeń o nim, jakie roją się w głowie „Staśka” i roiły w głowie jego Karola, też spragnionego podziwu i poklasku tłumów. Jednak nie tylko Dziwisz zachłysnął się specyficzną religijnością piłkarską. Na łamach „Gościa Niedzielnego” cieszy się z boiskowej
się stąd, że po pierwsze – interwencja trwa dłużej, niż zakładano; po drugie – pochłania wielką liczbę ofiar i ogromne koszty; po trzecie – widoczny jest brak wiary w skuteczność działań zbrojnych: po czwarte – zasadnie nasiliły się wątpliwości, czy rzeczywiście polscy żołnierze walczą w słusznej sprawie. Kolejne rządy, począwszy od rządu Leszka Millera, uporczywie przekonywały, że udział Polski w tej wojnie służy wzmocnieniu więzi z USA, wzmacnia również nasze wpływy w UE i w NATO. Była to początkowo argumentacja skuteczna, jednak dziś widoczne jest wśród Polaków rozczarowanie wojną i większość społeczeństwa nie widzi związku między polskimi interesami i obecnością naszych żołnierzy w Afganistanie. Po rozczarowaniu związanym z brakiem zapowiadanych korzyści wynikających z udziału polskich żołnierzy w wojnie w Iraku, choćby zniesienia reżimu wizowego przez USA, polskie społeczeństwo jest niechętne wobec zagranicznych interwencji zbrojnych z udziałem polskich żołnierzy. Cieniem na „misję stabilizacyjną” w Afganistanie położył się incydent w Nangar Khel 16 sierpnia 2007 roku, kiedy to w wyniku polskiego ostrzału zginęło na miejscu sześciu cywilnych mieszkańców wioski – dwie kobiety, mężczyzna (pan młody przygotowujący się do wesela) oraz troje dzieci; dwie kolejne osoby zmarły w szpitalu. Incydent ten zwiększył odsetek Polaków, którzy są przeciwni wojennemu zaangażowaniu Polski w Afganistanie. ARTUR CECUŁA
pobożności redaktor Andrzej Macura, szef portalu Wiara.pl. Te wszystkie znaki krzyża i przyklęki piłkarzy wydają mu się dowodem na to, że z pobożnością w Europie nie jest tak źle. Tylko… co to jest właściwie za rodzaj pobożności?! Czy to w ogóle jest pobożność i religia? Bo dla mnie boiskowe lanie wody święconej, krzyże, klęczenia itp. są raczej wyrazem mentalności magicznej – ktoś robi gest i wypowiada słowa po to, aby sobie coś przyziemnego załatwić. W wypadku boisk chodzi zresztą o pokonanie kogoś, czyli o to, aby komuś się nie powiodło. Aby to, co nasze, było górą. Co zatem rywalizacja sportowa ma wspólnego z chrześcijańskim nadstawianiem drugiego policzka? Co marzenie o podium ma do ewangelicznego wyrzekania się samego siebie, krzyżowania własnych pragnień, odrzucania własnego „ja”? Wiem, że katolicyzm nie ma wiele wspólnego z chrześcijaństwem i Ewangelią, ale, panowie, zachowujcie chociaż jakieś pozory! Starajcie się choć trochę upodobnić do chrześcijan. W końcu z tego udawania żyjecie! Żeby z wiary nie zrobiła wam się przypadkiem „siara”, jak mówią młodzi. MAREK KRAK
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
23
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (88)
Kastraci Jego Świątobliwości Kościelna kariera Giulia Rospigliosiego, który w 1667 został papieżem Klemensem IX, od początku do końca związana była z kastratami kościelnymi. Śpiewający eunuchowie to unikalne dziedzictwo kontrreformacji, święcące triumfy w muzyce europejskiej XVII i XVIII w. Choć Nowy Testament pochwala kastrację „ku chwale Królestwa Niebieskiego”, prawdziwa erupcja tego zjawiska w świecie katolickim wiąże się z kontrreformacją, kiedy tysiące dzieci z biednych rodzin okaleczano ad maiorem gloriam Dei. Bulla Sykstusa V „Cum pronostro pastorali munere” z 1589 r. dopuściła 4 eunuchów do śpiewania w Kaplicy Sykstyńskiej, a Klemens VIII w 1599 r. zezwolił na kastrowanie ad honorem Dei. Początek panowania kastratów w muzyce kościelnej to czasy Barberinich i pontyfikat Urbana VIII. Młody Rospigliosi pisał wówczas dla kastratów propagandowe libretta. W papieskim aparacie propagandowym ów wychowanek jezuitów obecny był od początku pontyfikatu Urbana VIII. Jego libretta traktowały głównie o świętych i w czasie toczącej się wówczas wielkiej trzydziestoletniej wojny religijnej miały budzić zapał strony katolickiej. Były to początki opery, która też pełniła wówczas rolę propagandową. Sławiła na przykład chrześcijanki, które stawały się „wojownikami Chrystusa” i demolowały pogańskie świątynie lub wyczekiwały swych mężów walczących w świętych wojnach. Gulio debiutował w operze „Święty Aleksy” (1631 rok), która została wykonana przez śpiewaków z Kaplicy Sykstyńskiej. Partia św. Aleksego była niezwykle wysoka i musiała być wykonywana przez kastrata. Jednym z tych eunuchów był Marcantonio Pasqualini, który szybko wyrósł na gwiazdę papieskich oper. W 1641 r. Andrea Sacchi namalował obraz „Marcantonio Pasqualini koronowany przez Apolla”, przedstawiający nagie greckie bóstwo, które zakłada wieniec laurowy na skroń papieskiego kastrata (patrz zdjęcie). Obok instrumentu muzycznego leżą spętane diabły – najwyższa apoteoza kościelnej muzyki, przełamującej ograniczenia płci. Obraz ten znalazł się w kolekcji Klemensa IX. Kościelni eunuchowie wykonywali w ówczesnych operach partie zarówno męskie, jak i żeńskie. W 1642 r. Rospigliosi napisał romans „Zaczarowany pałac”, w którym chrześcijańscy kochankowie przełamują zaklęcia złego czarnoksiężnika. W operze tej występowało aż siedmiu kastratów papieskich, zaś sześciu z nich wcielało się w role kobiece. Piękną Andżelikę
kreował Loreto Vittori, kastrat watykański mianowany w 1623 r. przez papieża Kawalerem Milicji Jezusa Chrystusa. Jednak głównym kastratem Giulia Rospigliosiego był jego ziomek Atto Melani. Obaj pochodzili z Pistoi. Melani był synem dzwonnika katedralnego, który hurtem kastrował swoich synów w intencji kariery w kościelnych chórach. Atto po zyskaniu sławy został na dodatek szpiegiem kardynała Mazarina. Podejmował wówczas szereg tajnych misji na dworach europejskich, gdzie oficjalnie przebywał jako sławny śpiewak. Po śmierci Mazarina wrócił do Rzymu i rozpoczął służbę u Rospigliosiego, wówczas już kardynała odpowiedzialnego za politykę zagraniczną Państwa Kościelnego. Najbardziej brawurową akcją Melaniego był jego udział w konklawe w 1667 r. (asystent kardynała!), po którym Gulio Rospigliosi został papieżem. Konklawe wygrała partia francuska, a dwór Ludwika XIV obsypał łaskami właśnie Atta Melaniego – dostał wówczas opactwo i stałą pensję 3 tys. liwrów, co pozwala przypuszczać, że Rospigliosi zawdzięczał zwycięstwo właśnie swemu kastratowi. Wkrótce po konklawe Atto ściągnął do Rzymu swojego brata Jacopa, również eunucha, którego mianowano szefem chóru katedralnego w Pistoi. Najmłodszy z braci Melanich, kastrat Alessandro, również został ściągnięty do Rzymu, gdzie mianowano go szefem chóru kościoła katedralnego Santa Maria Maggiore. Bracia kastraci stali się wkrótce liderami rzymskiej opery, lecz świadczyli papiestwu także usługi stricte polityczne – na przykład Alessandro bywał na dworze polskiego króla w okresie wojny antytureckiej Świętej Ligi. Mocną pozycję w Watykanie w okresie tego pontyfikatu zdobyła ówczesna celebrytka kontrreformacji Krystyna Szwedzka, którą propaganda kościelna wykorzystywała do walki ideologicznej. Oto królowa
Szwecji zrezygnowała dobrowolnie z tronu, aby przejść na katolicyzm. W istocie jednak słynne nawrócenie (1654 r.) było jedynie zasłoną dymną przed prawdziwym powodem abdykacji – głęboką awersją do małżeństwa i macierzyństwa. Miała bardzo „męski” styl ubierania i bycia, preferowała zarówno męskie, jak i żeńskie towarzystwo. Wywołała zgorszenie, kiedy na spotkaniu z angielskim ambasadorem przedstawiła Ebbę Sparre jako swą „towarzyszkę łoża”, dodając, że jej intelekt jest równie wspaniały jak jej ciało. Równie bliskie relacje łączyły Ebbę z kardynałem Deciem Azzolino, który w okresie pontyfikatu Klemensa IX był figurą nr 2 w Watykanie. Krystyna wyznawała mu w listach miłość
i bezpruderyjne pragnienie zostania jego niewolnicą. Katoliccy moraliści musieli przymykać oczy na wiele ekscentrycznych i szokujących zachowań watykańskiej celebrytki, bo liczyła się przede wszystkim jej konwersja. Przez znaczną część swojego życia „królowa bez ziemi” utrzymywana była przez Kurię Rzymską, w znaczącej mierze obciążając papieski budżet. Klemens IX ustanowił jej roczną pensję w wysokości 12 tys. skudów, a kiedy w Polsce abdykował ostatni Waza, nieszczęsny król Jan Kazimierz, ekscentryczna królowa szwedzka stała się... oficjalną kandydatką Watykanu na stanowisko króla polskiego. Przedtem papież robił wszystko, aby zapobiec tej abdykacji, bo z perspektywy watykańskiej Jan Kazimierz Waza był królem znakomitym. Oto na tronie polskim siedział jezuita i kardynał, który bardziej troszczył się o Kościół aniżeli o swój kraj. 1 kwietnia 1656 roku w trakcie ceremonii
prowadzonej przez legata papieskiego Jan Kazimierz złożył nawet „śluby lwowskie”, w których proklamował Matkę Boską Królową Korony Polskiej, a najważniejszym celem obrony przed „potopem szwedzkim” miało być ocalenie religii katolickiej. Poparł też uchwałę sejmową o wygnaniu arian z Polski. Jeszcze jednak przed abdykacją nuncjusz dostał od papieża polecenie zgłoszenia Krystyny jako kandydatki do korony. Kiedy przedstawił prymasowi Prażmowskiemu watykańską faworytkę do polskiego tronu, ten przeżegnał się ze zgrozą i wybłagał nuncjusza, by nikt w kraju nie dowiedział się o tej kandydaturze, „gdyż kraj zatrząsłby się od śmiechu, a królowa i papież byliby skompromitowani wobec całej Europy”. Dzień po ogłoszeniu abdykacji w Watykanie zebrał się konsystorz, który debatował nad problemem zmiany władcy w Polsce, a 8 września 1668 r. papież wydał oficjalne brewe do „stanów Rzeczypospolitej” popierające kandydaturę Krystyny. W kolejnym miesiącu z Rzymu wyszły dwa kolejne brewe ze wskazaniem kandydatki Stolicy Świętej. Dzięki nuncjuszowi Rzeczpospolita nigdy jednak nie zapoznała się z owymi brewe. Tymczasem Jan Kazimierz ogłosił, że zamierza wstąpić do zakonu, by sposobić się „ku wieczności”. Obrabował skarbiec koronny i wyjechał do Francji, gdzie papież mianował go opatem niezwykle dochodowego klasztoru paryskiego Saint-Germain-des-Prés. Dla papieża były to jednak kwestie drugorzędne. Cały bowiem jego pontyfikat wypełniła ostatnia faza wojny kandyjskiej. W istocie wojna z Turcją stała się główną obsesją tego pontyfikatu i przyczyną jego szybkiego końca. Kilkanaście dni po konklawe galery papieskie dopłynęły na Kandię i rozpoczęły atak, który kontynuowany był bez rezultatów przez dwa i pół miesiąca. W lipcu 1667 r. papież zasilił Wenecję 30 tysiącami skudów oraz zgodą na zaciąg wojsk w Państwie Kościelnym, nadto podwoił liczbę wojska skierowanego na dalmacki odcinek frontu. W listopadzie wyraził zgodę na podniesienie dziesięcin ze wszystkich posiadłości kościelnych na terytorium Wenecji. W 1668 r. zorganizował kolejną wyprawę sił chrześcijańskich na kreteńską krucjatę. Niepokój papieski
wzmagał wyraźny upadek woli walki po stronie weneckiej, która rozpoczęła rokowania pokojowe. W maju 5 galer papieskich ruszyło na Kretę pod komendą papieskiego siostrzeńca Vincenza Rospigliosiego, ale i ona zakończyła się niepowodzeniem. W lipcu papież ogłosił apel do władców chrześcijańskich, starając się wykrzesać z nich nieco krucjatowego zapału. Przez całą drugą połowę 1668 roku organizował fundusze wojenne i w dwóch transzach przekazał Wenecji 50 tys. skudów. Finansował także mobilizację wojenną innych krajów – na przykład książę Mirandoli otrzymał 30 tys. skudów w intencji wojennej. 6 grudnia wydał bullę „Romanus Pontifex”, którą rozwiązywał trzy zakony jako „zbędne obecnie i niereformowalne”, bo zajmowały się one łagodzeniem bólu przed operacjami chirurgicznymi, a przede wszystkim „wykazywały złe tendencje intelektualne”. Najsławniejszym przedstawicielem skasowanego zakonu był wówczas Bonaventura Cavalieri, uczeń Galileusza, astronom i wybitny matematyk. W konsekwencji z zakonów skonfiskowano dobra o wartości miliona dukatów, które zasiliły wojnę. Ostatnią kampanię morską tej wieloletniej wojny przeprowadzono w 1669 r. pod dowództwem admirała papieskiego. Sojusznicy otrzymali od papieża sztandary przedstawiające ukrzyżowanego Chrystusa z hasłem: „Niechaj rozgromieni zostaną jego wrogowie”. Państwo Kościelne wystawiło nawet siedem galer. Mimo to broniona przez Wenecjan Kandia (obecny Iraklion – stolica Krety) została poddana 5 września i zakończyła się wojna trwająca ćwierć wieku. Pochłonęła 30 tys. ofiar po stronie chrześcijańskiej i 100 tys. po stronie tureckiej. Papież wciąż jednak nie godził się na koniec wojny. We wrześniu przekazał kolejne 30 tys. skudów na uzbrojenie wojska. Powołał też specjalną kongregację, która miała doprowadzić do stworzenia nowej ligi. Wysłał listy do Francji i Hiszpanii z prośbą o dodatkowy wysiłek wojenny, jednak żaden kraj chrześcijański nie chciał już kontynuować krucjaty. 5 grudnia, pomimo energicznych protestów nuncjusza papieskiego, Ludwik XIV przyjął na dworze przedstawiciela sułtana. 4 dni później papież zmarł i dla wszystkich było oczywiste, że powodem była porażka wojenna z niewiernymi. Militarny zapał papieża w wojnie kandyjskiej został uhonorowany w poemacie Tebaldiego. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Medycyna naoczna Wzrok to nasz najważniejszy zmysł, który nadwyrężamy, siedząc godzinami przed telewizorem lub komputerem. Warto poznać sprawdzone przez lata sposoby na przywrócenie oczom ostrości spojrzenia. Rodzima, a także wschodnia medycyna ludowa zgodnie wiążą stan oczu z kondycją wątroby. Kiedy ten drugi organ jest niewydolny – przeciążony, zablokowany lub przytruty nieodpowiednim pożywieniem – pojawiają się schorzenia oczu, m.in. stany zapalne objawiające się pieczeniem, bolesnością oraz zaczerwienieniem. Nasza codzienna aktywność również naraża je na wiele stresów: te godziny spędzone przed telewizorem lub monitorem, kurz i spaliny, światło jarzeniowe itp. Większość czasu spędzamy patrząc tuż przed siebie, w obrębie metra lub dwu, rzadko w dal. Przez takie sytuacje mamy przeciążone mięśnie wokół gałek ocznych. Dlatego należy codziennie starać się je rozluźniać. Kilka razy w ciągu dnia, także podczas pracy, zróbmy sobie krótkie przerwy, wykorzystując je na gimnastykę „oczną”. Zamykamy oczy, rozluźniamy twarz i wykonujemy gałkami ocznymi pięć obrotów w lewo, następnie w prawo. Później przesuwamy gałki oczne dziesięć razy z góry do dołu oraz z prawa do lewa. Jest to nic innego jak „siłownia” dla mięśni odpowiadających za ruch gałek ocznych. Ćwiczenia te mają za zadanie wzmocnić i ukrwić te mięśnie.
R
Dobrze jest patrzeć na zieleń, zwłaszcza naturalną, bo kolor ten jest szczególnie przyjazny naszym oczom. Warto też mieć właśnie taki kolor ściany w pracy, jeśli pracujemy na przykład w biurze. W przerwach od śledzenia komputerowego kursora możemy wpatrywać się w nie, ogniskując swoje spojrzenie jak najdalej. Zamknięci w pomieszczeniach możemy też to robić w wyobraźni, z zamkniętymi powiekami. Szczególnie relaksujące dla naszych oczu jest patrzenie na czyste, pogodne niebo – takie bez jednej chmurki. Kiedy położymy się na ziemi i utkwimy wzrok w bezkresnym firmamencie, nasze oczy nie znajdą punktu odniesienia w postaci chmur ani innych obiektów zorientowanych w przestrzeni. Takie patrzenie w bezkres nie dość, że znakomicie relaksuje i wzmacnia oczy, to jeszcze stanowi swoistą medytację oczyszczającą umysł. Aby mieć siły do ćwiczeń, należy trenowany organ prawidłowo odżywić. Nie inaczej jest z oczami. Mechanizm odżywiania naszego instrumentu do patrzenia ciekawie wyjaśnia Daniel Reid w książce „Tao zdrowia”. „Większość chorób oczu spowodowana jest niewydolnością układu krążenia i niedożywieniem mięśni oka
osnące na pniach brzóz grzyby pasożytnicze są wykorzystywane w lecznictwie ludowym od wieków. Najbardziej znany jest włóknouszek ukośny, którego ciemne, guzowate narośla są surowcem leku zielarskiego zwanego hubą brzozową. Preparat ów był wykorzystywany już na początku XII w., o czym świadczą zapiski w starych rosyjskich poradnikach medycznych. Grzyb ten jako skuteczny lek wspomina się także w pisanych ręcznie na Rusi i na Syberii XVI-wiecznych kronikach. Huba brzozowa działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie oraz wzmacniająco. Zwiększa odporność organizmu. Ma pobudzać wytwarzanie interferonu – substancji przeciwwirusowej obecnej u ludzi i zwierząt. Stosowana jest również we wszelkich niedomaganiach układu trawienno-wydalniczego. Leczy choroby wrzodowe oraz nieżyt żołądka i jelit. Wywar z grzyba obniża ciśnienie krwi oraz zmniejsza częstotliwość pulsu. Przy używaniu preparatów z huby brzozowej następuje poprawa ogólnego stanu zdrowia, ustępują przewlekłe bóle, normuje się sen, a przy dłuższym przyjmowaniu następuje wyraźne wzmocnienie sił witalnych. Przy zewnętrznym wykorzystaniu wykazuje działanie przeciwzapalne i przeciwbólowe, chroni skórę przed szkodliwym
i nerwu wzrokowego, gdyż »pożera« on aż 30 proc. dostępnej glukozy. Po wyczerpaniu się zapasu glukozy we krwi wszystkie nerwy muszą zdać się na glikogen zawarty w wątrobie, a kiedy z powodu niewydolności wątroby zaczyna tego związku brakować, często pojawiają się kłopoty z oczami. Chiński lekarz zawsze rozpoczyna leczenie oczu od zbadania wątroby, ponieważ zanieczyszczenie krwi także może być przyczyną poważnych kłopotów ze wzrokiem”. Prawidłowe funkcjonowanie wątroby to ważny warunek zdrowych oczu. Następny warunek to spożywanie produktów szczególnie przydatnych w profilaktyce i leczeniu niedomagań tych ważnych narządów. Nasiona słonecznika są bogate w witaminę A i inne ważne dla oczu składniki. Podobno zjedzenie 65 g surowych nasion słonecznika dziennie przy jednoczesnym wykluczeniu jakichkolwiek białek zwierzęcych (w ciągu dwóch tygodni) leczy większość schorzeń oczu. Innym skutecznym suplementem jest sok z marchwi, selera, cykorii i natki pietruszki (w dowolnych proporcjach), będący swoistą „bombą” odżywczą dla naszych oczu oraz mięśni okołoocznych. Należy pić od pół do jednego litra dziennie świeżo sporządzonego soku. Inne produkty, które koniecznie muszą być uwzględnione w naszej codziennej diecie, to rukiew wodna, morele, nać rzepy, czarne jagody oraz olej lniany tłoczony na zimno. Osoby z problemami ocznymi
muszą eliminować ze swojej diety produkty smażone na oleju, rafinowany cukier, skrobię, ostre przyprawy oraz alkohol. Unikanie dymu tytoniowego to konieczność także dla osób ze skłonnością do zapalenia spojówek. Ciekawe metody na sokoli wzrok proponuje nam w „Sztuce odmładzania i długowieczności” Georges Ohsawa. Jedną z nich jest tłoczony na zimno olej sezamowy służący do zakraplań. Przed snem możemy wprowadzić pipetą do każdego oka po kilka kropli tego preparatu. Na początku kuracji może to powodować lekkie pieczenie czy lekki ból, ale efekty są ponoć tego warte. Oczy stają się nawilżone i oczyszczone, a łagodnieją wszelkie schorzenia. Tę metodę można stosować doraźnie w razie przemęczenia oczu albo jako dłuższą kurację. W Polsce można kupić już książkę Alexa i Gale Jack „Leczyć ryżem”. Polecam ją wszystkim Czytelnikom, ponieważ zawiera mnóstwo prostych i skutecznych sposobów leczenia powszechnie występujących schorzeń. Surowego ryżu używa się w Japonii do leczenia takich chorób oczu jak stany zapalne, przekrwienia czy jaskra. „Namocz ryż na kilka godzin w wodzie. Odcedź i rozdrobnij wilgotne ziarna w moździerzu. Dodaj trochę wody i ugniataj dalej. Zjedz niewielką ilość ryżu, przeżuwając dokładnie 50–100 razy każdy kęs. Tak przyrządzony ryż można przechowywać kilka dni. Ryż musi być brązowy, nieoczyszczony z łusek, najlepiej okrągły”. Nie tylko wschodni mędrcy opracowali metody pielęgnacji oczu. Ostatnio współczesna medycyna odkryła Hildegardę z Bingen – średniowieczną zielarkę, której metody świadczą o holistycznym podejściu do leczenia chorób. Traktowała
Lecznicza huba oddziaływaniem środowiska, między innymi przed grzybiczymi i wirusowymi zakażeniami, likwiduje nabrzmienia i sprzyja odbudowaniu zdrowej tkanki skórnej. Co więcej – wyciąg z huby, czyli tzw. czyra brzozowego, wykorzystywany był w ZSRR przez prof. M. Czernoruckiego w leczeniu zaawansowanego stadium raka. Terapia z użyciem tego wyciągu poprawia ogólny stan chorych, łagodzi przebieg choroby, a w wielu wypadkach hamuje rozwój nowotworu. Stosowanie wyciągów z huby może być korzystne zarówno przed operacją usunięcia raka, jak i po niej, bo zanotowano zmniejszenie liczby przerzutów. Istnieje nawet lek wykonany z owego czyra brzozowego. Befungin jest skoncentrowanym ekstraktem huby lekarskiej, którą tworzy na brzozach fitochorobotwórczy pasożyt Inonotus obliquus. Ten rodzaj grzyba brzozy, z którego gotuje się wymieniony preparat, rośnie wyłącznie w Rosji, w Republice Tatarstanu. Preparat uzupełniony jest solami kobaltu i innymi mikroelementami.
Także samodzielnie można wykonać odwary z huby. Do leczenia stosuje się odwary z grzybów suszonych na świeżym powietrzu, które miele się lub uciera na proszek. Najlepsze efekty uzyskuje się z huby rosnącej na zdrowej brzozie, w strefie ekologicznej, zbieranej w październiku lub listopadzie. Występują one w odmianach białej i czarnej. Każda z nich jest równie skuteczna dzięki jednakowej zawartości substancji czynnych. Efekty leczenia nimi jednak w dużej mierze zależą od stopnia zachowania sił obronnych danego organizmu.
ona psychiczną, fizyczną i duchową sferę człowieka jako jedność. Warunkiem zdrowia była według niej równowaga między tymi składowymi, a każda choroba musiała być leczona na każdej z tych trzech sfer. Niektóre z jej recept są trudne do realizacji ze względu na średniowieczne składniki użyte do ich stworzenia, ale poniższa recepta jest ciekawym i mądrym zaleceniem – zwłaszcza jak na „ciemne” średniowieczne wieki. Jako uniwersalny środek wzmacniający oczy św. Hildegarda zalecała leczenie zielenią łąkową i wodą. „Gdy krew i woda w oczach z powodu wieku lub na skutek choroby są nadmiernie zużyte, idź na zieloną łąkę i patrz na nią tak długo, aż do oczu napłyną ci łzy… Weź także lniany ręcznik, zwilż go zimną wodą i tak połóż na oczy, aby oczy poprzez tę wodę znów zostały pobudzone do widzenia”. Osoby zainteresowane otwartym umysłem średniowiecznej zielarki zachęcam do poszukania w internecie innych jej recept. Babcine sposoby leczenia oczu: Na zmęczone oczy pomogą kompresy na powieki z ciepłych i wilgotnych torebek herbaty (pomagają też ropiejącym oczom naszych piesków). Infekcje likwidujemy, przemywając twarz wodą z dodatkiem kwasu borowego o silnych właściwościach bakteriobójczych. Wystarczy kilka kryształków tej substancji na miskę wody. Zapalenia likwiduje też napar z rumianku oraz świetlik – stosowane jako płukanka. Pół łyżeczki kopru zagotowanego w szklance wody i wystudzonego to świetne antidotum na zmęczone oczy. Koper może być też wykorzystywany w formie płukanki. ZENON ABRACHAMOWICZ
Odwar z huby brzozowej: Łyżkę rozdrobnionej grzybni zalać szklanką letniej wody i pozostawić na noc. Rano ogrzewać do wrzenia na małym ogniu. Odstawić na 5 minut i przecedzić do termosu. Pić 1–2 łyżki kilkakrotnie w ciągu dnia przed jedzeniem jako środek ogólnie wzmacniający i zwiększający odporność organizmu w chorobie wyniszczającej, również objawowo w raku (nie odstawiając oczywiście klasycznych leków). Mieszanka ze skrzypem polnym mającym na celu dodatkowe wzmocnienie i uodpornienie systemu immunologicznego: z łyżka białej utartej huby z łyżka czarnej utartej huby z dwie łyżki ziela skrzypu polnego z 1,5 l wody Gotujemy wszystko razem 10–20 minut, dosypujemy po łyżce pokrzywy oraz nagietka lekarskiego i odstawiamy. Kurację stosujemy przez 6 tygodni; po tym czasie przez 10 dni pijemy sam odwar z huby, a następnie znowu powracamy do mieszanki. Huby nie musimy sami zbierać. Jest ona popularna także wśród polskich zielarzy. Można ją dostać w niektórych sklepach zielarskich w postaci zmielonego proszku. Wspomniany powyżej lek Befungin jest także dostępny w Polsce. ZA
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
RELIGIA FUTBOLU
Gorączka piłki Pierwsze mistrzostwa świata, węgierska dominacja i niemiecki doping – przedstawiamy trzeci odcinek serii „FiM” o historii piłki nożnej. Zakładane raz po raz kolejne krajowe związki piłkarskie korespondowały ze sobą nieprzerwanie. Działacze wymieniali się doświadczeniem z rodzimych boisk, a także nowymi przepisami, zagraniami oraz taktyką. W końcu wymiana tych informacji stała się uciążliwa, bowiem listy objętościowo przypominały małe książki. Związki piłkarskie postanowiły w końcu powołać międzynarodową organizację z osobnym prezesem i potężnymi kompetencjami, dającymi nieograniczoną władzę w piłkarskim świecie. 21 maja 1904 roku powstała Fédération Internationale de Football Association, czyli FIFA. Do krajów założycielskich należały: Belgia, Dania, Francja, Hiszpania (a właściwie sam klub Real Madryt), Holandia, Szwajcaria oraz Szwecja. W 1923 r. – wraz z Brazylią i Portugalią – dołączyła
nożnej. Działacze zobowiązali się do pokrycia wszystkich kosztów podróży reprezentacji narodowych biorących udział w turnieju. Rejs z Europy do Ameryki Płd. trwał niemal 2 miesiące, co skutecznie odstraszało kolejne drużyny. Ostatecznie na turniej wybrały się reprezentacje Belgii, Francji, Jugosławii i Rumunii, a z obu Ameryk poza gospodarzami: Stany Zjednoczone, Argentyna, Chile, Meksyk, Brazylia, Boliwia, Peru oraz Paragwaj. 13 lipca odbył się pierwszy w historii mecz mistrzostw: drużyna Francji zwyciężyła z Meksykiem 4:1. W 19 minucie meczu pierwszą bramkę zdobył francuski napastnik Lucien Laurent. Piłkarz grał wówczas w klubie FC Sochaux, gdzie dziś występuje Damien Perquis.
Czechosłowacji 1:3, a puchar świata zdobyli gospodarze. Mistrzostwa posłużyły Mussoliniemu do promocji ideologii faszyzmu. Historycy pewni są również, że wódz Włoch skutecznie zastraszał sędziów i piłkarzy. Zawodnicy z Półwyspu Apenińskiego wcale nie byli najlepsi i nie zasługiwali na mistrzostwo.
II wojna światowa
do Federacji Polska. Popularność piłki nożnej rosła dzięki wprowadzeniu tej dyscypliny w 1900 roku do rywalizacji olimpijskiej. Początki były jednak trudne, bo same mecze traktowano wyłącznie pokazowo, a piłkarze nie dostawali żadnych nagród, nie mówiąc o medalach. Dopiero w 1908 r. piłkarski turniej olimpijski miał kształt zbliżony do dzisiejszego.
Mistrzostwa świata Zainteresowanie dyscypliną rosło, a wraz z popularnością futbol przynosił coraz większe zyski. Swoją szansę na zarobienie dużych pieniędzy zwietrzyła FIFA. Na kongresie organizacji w 1928 roku zarządzono, że pierwsze mistrzostwa świata odbędą się w 1930 roku na urugwajskich boiskach. Wybór południowoamerykańskiego kraju był sporym problemem dla europejskich federacji, ale decyzja FIFA była nieodwołalna. Urugwaj miał wówczas najlepszą na świecie drużynę, która wygrała igrzyska olimpijskie w latach 1924 i 1928. Na decyzję działaczy wpłynęła również obietnica tamtejszego związku piłki
W finale turnieju Argentyna uległa Urugwajowi 2:4. Na stadionie w Montevideo mecz obejrzało ok. 100 tys. widzów, a mistrzostwa okazały się wielkim sukcesem kasowym. Zyski miały wynosić ponad 150 tys. dolarów, a to jak na tamte czasy bajońska kwota. Nie ma się co dziwić, że chętnych do organizowania kolejnych mistrzostw było coraz więcej. W 1934 roku po naciskach Benita Mussoliniego organizację
Turniej w 1938 roku był ostatnim na długie lata, bo II wojna światowa ograniczyła wszystkie rozgrywki w Europie i na świecie. W Polsce w zasadzie tylko drużyny z Górnego Śląska miały prawo do kopania piłki, zaś w innych okupowanych miastach można było zostać za to rozstrzelanym. Podobnie jak w czasie zaborów, oprawcy nie chcieli, by Polacy organizowali się w jakikolwiek sposób, a granie w klubach było uznawane za formę konspiracyjnej walki z reżimem. Górny Śląsk był uznawany za pełnoprawną część III Rzeszy, więc i drużyny piłkarskie musiały zmienić nazwy na niemieckie. Na przykład Bismarckhütter Ballspiel Club stał się nowym szyldem… Ruchu Chorzów. Wielu zawodników wstępowało do Wehrmachtu, ponieważ nierzadko zależała od tego ich piłkarska przyszłość.
Najmłodszy reprezentant kraju: Souleymane Mamam (Togo) – 13 lat. Najstarszy uczestnik MŚ: Roger Milla – 42 lata i 39 dni. Najwięcej udziałów w MŚ: 17 – Brazylia (wszystkie). Zdobywca bramek dla dwóch reprezentacji: Robert Prosinecki Jugosławia – 1990 i Chorwacja – 1998. kolejnego turnieju powierzono Włochom. Piłkarze grali m.in. na słynnym stadionie San Siro, gdzie do dzisiaj rywalizują drużyny AC Milan i Inter Mediolan. Na włoskich mistrzostwach po raz pierwszy pojawiła się III Rzesza, a w jej drużynie brylował Stanisław Kobierski, piłkarz polskiego pochodzenia. Ostatecznie Niemcy ulegli w półfinale
Historycy przypominają, że w czasie wojny piłka była obecna w niektórych obozach koncentracyjnych. Legendą jest spotkanie między więźniami z Polski a kryminalistami z Niemiec w śląskim obozie Gross-Rosen. Polacy wygrali mecz 1:0. Gdyby przegrali, zostaliby rozstrzelani. Bramkę dającą zwycięstwo strzelił więzień o nazwisku
(3)
25
a następnie Urugwaj, również 4:2, i w finale ponownie trafili na reprezentację RFN. Pierwszy wynik sugerował, że Węgrzy mogą przystąpić do tego meczu na zupełnym luzie, bowiem umiejętnościami przerastali Niemców w każdym calu. Spotkanie rozpoczęło się bez zaskoczenia. Węgrzy szybko wbili dwie bramki i wydawało się, że nikt nie wydrze im zwycięstwa. Niemcy jednak sprawnie odrobili straty i pod koniec
Lewandowski. Wyczynom obozowiczów poświęcona jest wystawa „Herosi w pasiakach…” w obozie Gross-Rosen. IV Mistrzostwa Świata zorganizowano 5 lat po II wojnie światowej w Brazylii. Niestety, znów nie wszyscy mogli sobie pozwolić na podróż do Ameryki Płd. Na przykład Szkocja, Turcja oraz Indie nie były w stanie sprostać finansowym wymaganiom wyjazdu. Skutkiem ich absencji była nierówna liczba zespołów w grupach. W finałowym meczu spotkały się reprezentacje Brazylii i Urugwaju. Mimo prowadzenia w pierwszej połowie canarinhos przegrali 1:2. Mecz odbył się na słynnej Mara- Finał mundialu – 1934 r. canie w Rio de Janeiro, a obejrzało go niespełna 200 tys. widzów. meczu wyszli na prowadzenie. Co prawda Madziarom udało się wyrównać, ale sędzia gola nie uznał, Złota jedenastka mimo że ten był zdobyty w pełni prawidłowo. Niestety, kraj z bloku koPierwsza połowa lat 50. należamunistycznego nie byłby mile wiła do reprezentacji Węgier. Drużydziany z pucharem świata. Drużyna na z takimi gwiazdami jak Kocsis, RFN wygrała to spotkanie 3:2 Grosics, Bozsik, Hidegkuti, Pui po raz pierwszy w swojej historii skas czy Czibor była postrachem Niemcy zostały mistrzem świata. WęEuropy. Trener Gustav Szebes grzy przegrali pierwszy raz od 14 mastworzył prawdziwą maszynę do wyja 1950, czyli od ponad 4 lat. Po lagrywania. Dzisiejsza potęga FC Bartach, w 1957 roku, w wywiadzie dla celony jest właśnie porównywana
Reprezentacja Włoch – 1934 r.
do ówczesnej węgierskiej „złotej jedenastki”. W 1953 roku Węgry jako pierwszy kraj spoza Wielkiej Brytanii pokonały Anglię, i to aż 6:3. Rok później w rewanżu „rycerze Albionu” chcieli odkuć się za porażkę, ale Węgrzy wbili im 7 bramek, tracąc przy tym tylko jedną. Wynik 7:1 jest do tej pory najwyższą porażką w historii tamtejszej reprezentacji. Na olimpiadzie w Helsinkach w 1952 roku Węgrzy bez żadnego problemu zdobyli złoty medal, pokonując w finale Jugosławię 2:0. Dwa lata później w Szwajcarii rozpoczął się piłkarski mundial, a zawodnicy z Budapesztu byli murowanymi faworytami. W pierwszym meczu rozgromili Koreę Południową 9:0, w drugim – RFN 8:3, w ćwierćfinale pokonali Brazylię 4:2,
„France Football” piłkarz Ferenc Puskás zarzucił Niemcom stosowanie chemicznego dopingu, za co dostał zakaz wstępu na tamtejsze stadiony. Dopiero jego przeprosiny skłoniły niemiecką federację do zniesienia kary. W 2004 roku telewizja ZDF udowodniła, że piłkarze faktycznie dostawali wówczas sporo zastrzyków, ale ówczesny lekarz reprezentacji Franz Loogen zaznaczył, że wstrzykiwał zawodnikom jedynie… witaminę C. Dziennikarze stacji podejrzewają jednak, że piłkarze dostawali metaamfetaminę. ARIEL KOWALCZYK Bibliografia: Clemente Angelo Lisi: „A History of the World Cup: 1930–2006”, www.worldcupyears.com, www.fifa.com
26
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Anno Euro 2012
Zbiornik myśli Jako RP powołaliśmy do życia nasz think tank, co w luźnym tłumaczeniu znaczy – zbiornik myśli. Chodzi o grono ekspertów. Zespół doświadczonych doradców jest Ruchowi Palikota absolutnie potrzebny. Trzeba się przygotować do głębszej diagnozy społecznej, do poważnej diagnozy możliwości rządzenia, do szukania nowego języka polityki, wreszcie do nadania naszej debacie wyższego poziomu. Wiem – w tym miejscu wielu zdziwi się i powie: Ruch Palikota ma to zrobić? Specjaliści od konopi, prezerwatyw, walki z klerem? Tak – my to zrobimy! Powiem nieskromnie, że jeśli jakaś debata toczy się teraz w kraju i zaczyna już sięgać zwykłych ludzi, to są to – poza Smoleńskiem – tematy wywołane właśnie przez nas. Czyli relacje państwo–Kościół, legalizacja konopi i zmiana polityki społecznej w sprawie karania, a wreszcie edukacja seksualna. Owszem, zrobiliśmy to głównie metodami uznawanymi za happenerskie i nie przeczymy temu. Jednak było warto, bo udało się rozpocząć poważną dyskusję. Teraz musimy w równie skuteczny sposób zakwestionować wiele poważnych dogmatów w polskiej polityce. Jak choćby o tym, że państwo nie powinno być odpowiedzialne za uprzemysłowienie, czy o tym, że kapitał społeczny sam się zbuduje wraz ze wzrostem gospodarczym. Tych fałszywych przekonań jest w naszym kraju wiele i trzeba z nimi walczyć, jeśli ma się dokonać postęp.
Dlatego właśnie powołaliśmy nasz „zbiornik myśli” i nazwaliśmy go „Plan zmiany”. W Radzie Programowej znajdą się tacy ludzie jak: profesor Magdalena Środa, profesor Jan Hartman, profesor Janusz Solski, profesor Jan Widacki, senator Kazimierz Kutz, Barbara Labuda, Marek Balicki, Robert Kwiatkowski, Sergiusz Najar, Piotr Guział, Adam Kalbarczyk. Pracami będzie kierował doktor Krzysztof Iszkowski, a do poszczególnych tematów zostaną powołane oddzielne grupy ekspertów. Najpierw będziemy pracować nad takimi zagadnieniami jak uprzemysłowienie, nowa fala przedsiębiorczości, mały i średni biznes. Mam świadomość, że dla części ludzi w kraju już to zestawienie – aktywne państwo, mały biznes, społeczeństwo obywatelskie – jest samo w sobie sprzeczne. Ale to właśnie jest zadanie naszego zespołu – łamać stereotypy! Łączyć ludzi i zasoby! Wiem, jak wielu polityków przykrywa brak ambicji do wprowadzania prospołecznych zmian i potrzebnych do tego kompetencji zwykłym nihilizmem. Gdybym myślał tak jak oni, to po cóż miałbym odchodzić z PO? JANUSZ PALIKOT
Wreszcie mamy prawdziwy cud. Biskupi nie zawyli z oburzenia, choć UEFA zakręciła im kurek ze spodziewaną gotówką. UEFA nie dała akredytacji kapelanom, którzy chcieli urzędować w kaplicy na stadionie Narodowym i pozbawiła Kościół ogromnej kasy. Z opłat za intencje i z tacy. Znając pazerność kleru, braliby od wszystkich stron. Ekumenicznie nie pogardziliby nawet rublami. Oprawę dla żebraniny stanowiłyby msze. Nadzieje spaliły na panewce, a mimo to Episkopat RP położył uszy po sobie. Dobrze wie, że mamy nie Anno Domini 2012, ale Anno Euro. W całym kraju dzieli i rządzi UEFA. Nikt jej nie podskoczy. Nawet rozbestwiony polski kler. Straty wynagrodzi rząd. Z budżetu i z nawiązką. Właśnie sejmowa komisja negatywnie zaopiniowała projekty likwidacji Funduszu Kościelnego, autorstwa SLD i RP, a prawicowa większość zgodnie je odrzuciła. Niewykluczone, że w intencji wygrania meczu z Czechami. Na nic się zdało, ale i tak kasa z budżetu popłynie do czarnych jeszcze szerszym strumieniem. Na czas rozgrywek stadionowa kaplica jest dostępna jedynie dla zawodników. Mogą się modlić do woli, ale bez duszpasterzy. W ciszy i spokoju. Nie wszystkim to odpowiada. Bramkarz Tytoń wolał odstawiać modlitewne przedstawienie do pustej bramki, na klęczkach, przy ryczących kibicach. Ponoć jest w grupie polskich sportowców, którzy „nie wstydzą się Jezusa”. Może w nagrodę dostanie – jak Kubica – kroplę krwi, przezornie utoczoną z JPII za jego życia. Ciekawe,
dlaczego nie ingeruje Główny Inspektor Sanitarny. Wszak zgodnie z polskim i unijnym prawem odpady medyczne trzeba unieszkodliwiać, a nie rozdawać jako relikwie. Krwi, potu i łez podczas Euro nie brakuje. Nie szczędzą ich zawodnicy, a tym bardziej kibole. Ci ostatni z przyjemnością przelewają cudzą krew. Dotychczas największe wzięcie ma rosyjska. Na grzecznie maszerujących na stadion rosyjskich kibiców napadły polskie bojówki. Z nieodłącznym hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna”, uznały przemarsz za prowokację. Zapewne uważają, że Rosjanie, zamiast iść zorganizowaną grupą, powinni przemykać na mecz kanałami. Na cześć powstańców warszawskich. Dzięki policji, nie udało się sprawić, by „prosto do nieba czwórkami szli” kibice z Federacji Rosyjskiej. 30 poszło do aresztu. Garstka w porównaniu z 150 Polakami. Pod tym względem biało-czerwoni prowadzą 5:1. PiS widzi w kibolach prawdziwych patriotów. Radny miasta Warszawy, pisior Maciej Maciejowski, wręcz ich chwali za obronę „honoru Polski”: „Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz”. Prezes Kaczyński przezornie milczy. Za to premier Tusk posiedzenie rządu poprzedzające mecz Polska–Rosja zakończył iście po kibolsku. Rozpostarł szalik i zaczął przemowę w nie do końca zrozumiałym języku: „Jak wiecie, zawsze we wtorek czas haratnąć w gałę, ale dzisiaj zrobią to zdecydowanie lepsi od nas. Czekają na doping nas wszystkich, także na doping polskiego rządu”. Następnie cały rząd w amoku ryczał: „Kto wygra mecz? Polska! Kto? Polska! Kto? Polska!
Do boju, do boju Polacy”. Bój to nie był ostatni. Za to ostatni nieprzegrany. Z Czechami nie tylko nie udało się wygrać, ale nawet zremisować. Ostatecznie zajęliśmy ostatnie miejsce w najsłabszej grupie. Podsumowanie polskich potyczek prowadzi do wniosku, że tylko mecz inauguracyjny miał charakter wyłącznie sportowej walki. Może dlatego, że z Grecją nie mamy wspólnej granicy, a i kultury coraz mniej. Całkowicie upolityczniony był mecz z Rosją. Polscy zawodnicy bajdurzyli, że Rosjan „zmiażdżymy” (Grosicki) i że się ich „nie boimy” (cała drużyna). Politycy niepotrzebnie podkreślali, że to „sprawa polityczna” (Kwaśniewski). Media, kibice i kibole wręcz nawiązywali do historii i chcieli albo powtórki z Bitwy Warszawskiej („Newsweek”), albo pomszczenia Smoleńska (kibole i PiS). „Wyborcza” nawoływała, by „zatrzymać Rosjan”. Jeśli uznać, że pojedynek ten miał charakter Sądu Bożego w sprawie Smoleńska, konflikt polsko-rosyjski pozostaje nierozstrzygnięty. Gdyby Bóg był (w ogóle i z nami), wygralibyśmy. Natomiast wynik 1:1 oznacza, że zarówno raport Anodiny, jak i Millera są godne uznania (każdy w swoim kraju), a komisja Macierewicza może iść się... Z kolei, jeśli mecz z Czechami potraktować jako Sąd Boży za Zaolzie i bratnią pomoc w 1968 r., musieliśmy przegrać. Na szczęście Czesi – w 80 proc. ateiści, a w 100 proc. z poczuciem humoru – takich jaj nie uznają. I wygrali, bo najzwyczajniej byli lepsi. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma statut organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r. 1
D
24
10
T
39
13
C
I
S
K
K
W O
44
E
O 35
K
42
A L
40
I
N
W O
51
P Ó I S
3
Ą
38
T 64
A
23
P
E
Z
K R
54
Ą 73
G W
60
Z E J
K
13
S
Z
41
40
N O
25
L
12
18
Z
U
K
K
12
22
30
W A
R
I
E R
A
A
M
R
N K
I
27
T
29
E
A
K
R Y
S
S
T
T
E
A I
39 4
A
I
C A
S
I
N
S
T
O S
O W
A N
K
A
T
E
A
49
53
I
47
L 36
57
68
A
R
A
72
Z W
Y C
Z
D
G
I
26
K
I
N A
K
I
63
E D Y N
47
6
S
Ł
A
Z
O R
A
K
S
71
C E
Z
J
A
A
R K
A N
74
A
E
Ę
33
L G
I N
U C H
A
69
14
U
21
P
43
34
49
T
T
E
22
I
Ń S C Y
R
A
S
N
K 48
M 61
18
I
29
A
R
H A W
16
S
F
K 38
19
Z
Y C
A D
67
10
E Ć
T
Z
28
R B
E
A 56
T
C
D
A
A
D 41
31
A
15
37
33
46
A G
66
I
A
Z
A
R Y
K
50
L
55
K
S
50
S
P
U N
Y
45
52
E
L
70
31
37
R
E K
D
K
27
D
59
65
35
K
H 45
Y
E
32
T O
Ł W
T
L
A
T
62
O
C
R
A
N
R E
H
I
I
T
E
M
S
8
O S
Z
L
S
P R
5
E
P
I
S
26
B
E
E R 9
S
I
46
M A
Ż
I 48
25
Z
17
21
A
K
44
8
B
S
11
O
T L
J
11
T
A
Ś N
S
S
G
E
A R
R Y
Y
58
32
L
16
1
7
R
Y
L
P
Z
C E
I
G O
N
43
I
15
A
W
R B U S
24
Y
B 42
Ł
6
K
E
B
28
2
I
U D
S
36
P
A
14
G U
5
T
19
20
Z
4
N
B
I
34
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) z pustego i Salomon nie naleje, 6) roślina spod pióra... Rodziewiczówny, 9) powietrzne autobusy, 10) po tę księgę rabin sięgnie, 11) malec ssący palec, 13) towarzyszy nam w słoneczny dzień, 14) kasuje przy wejściu, 18) pruski – truciciel migdałowy, 20) obóz polityczny, 21) taniec znad jezior, 23) na samej górze w spółkowej strukturze, 24) dekoracyjna tkanina z lin, 27) w tym stopniu jest rasa, 28) chroni, gdy trzeba, przed wodą z nieba, 30) służył prababci w podróży, 31) nie chce błądzić, więc pyta, co sądzisz, 32) czeka na rozładowanie, nie na rozładunek, 34) tak nazwiemy Zosię, co ma muchy w nosie, 37) kościelny, 40) kontroler jak policjant, 41) chory na nią ledwo dycha, 42) tuż pod 23 poziomo, 46) wykorzystywanie, 50) oklaski pewne, bez łaski, 51) Hel dla geografa, nie dla chemika, 53) państwo X, 54) suknia jak dzwon, 58) pan zza ścian, 60) czekają na rozwiązanie, 61) tułacze inaczej, 62) krecia robota, 63) łagodzi wstrząsy, w resorcie, 64) bohater spod Arsenału, 66) dużo traci przez brak braci, 69) jedna – w garnku, dwa – przy garnku, 70) porażka Matyska, 71) przełom, ale nie Dunajca, 72) dobry – nie pożyczaj, 73) gwiazda bez a, 74) do łapania kasztanów. Pionowo: 1) zimny łotr, 2) nim panda objadać się rada, 3) nadwyżka w walizkach, 4) trefl bez jednej, 5) jednostkowa miłość, 6) jedyna kochanka, 7) obwiniony pod nim stoi, 8) danie z kostek, 10) amortyzator, co sięga do gwiazd, 12) połowy połowy, 13) rozbójniczek na dobranoc, 15) odwrotnie skręcone rogi, 16) dźwięk z nesesera z dwoma bemolami, 17) mile zmącone na chwilę, 19) wśród przypraw, z szaf, 20) jaszczurki, które mają i przyssawki, i pazurki, 22) przeróbka wprost z miksera, 25) podkreśla, że chłop potęgą jest, 26) Jennifer z ekranu, 28) na paluszku maluszka, 29) ona nie uznaje żadnej władzy, 32) niski stopień, ale nie jedynka, 33) kocha, gdy ktoś z bólu szlocha, 35) do obalenia aktu oskarżenia, 36) opędzlowane koty, 38) o narkotyku w imbryku, 39) wymagają obrony, z Itaki, 42) strzegł PRL-owskiej granicy, 43) szczaw, młody i niepoważny, 44) pierwszorzędna rola, 45) mowa podwórkowa, 46) wszystko mu mówiło, że go ktoś pokochał, 47) trójkątne niemieckie miasto, 48) ktoś, kto przychodzi po kimś, 49) lana do minivana, 52) miejsce kultu św. Andrzeja, 53) zastrzyk, lecz nie gotówki, 55) świetna uczelnia z jednym ale, 56) płuca pustyni, 57) jajka w wodzie, 59) dulszczyznę miał w genach, 61) przy klępie w ostępie, 65) zatacza się, 67) kto tę zdolność ma, ten się uczy w mig, 68) narodowy socjalista, jednym słowem – faszysta, 69) bombowa planeta.
L M
E
A
3
A
9
A
P R
E Znalezione na www.kwejk.pl
20
A
23
S
B
R
L
30
2
Z
E Ń
Y
I po zawodach...
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
7
R A
17
LLitery itery zz ppól ól pponumerowanych onumerowanych w w prprawym awym dodolnym lnym rogrogu u utwutworzą orzą rozw iązanie – od-powiedź na rozwiązanie podpowiedź ytanie, czymna jespytanie: t dla męczym żczyznjest y mdla iłośćmężczyzny miłość?
W Y 1
2
S
3
I
4
A
B
Y
J
E
D N
19
34
20
35
5
Z
21
36
Ł
22
37
Ą
38
K A
6
23
I
7
E
8
M
J
9
D O W O 24
T
39
25
Y
40
26
L
41
27
10
L
28
K O 42
43
A
K
I
Ć
11
29
12
I
13
K O 44
45
Z
I
Ę
I
E
14
S
30
C
31
B
46
32
47
15
Y
N
T
Ą
16
17
I
18
33
48
49
50
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 23/2012: „Z historii kościołów najszlachetniej brzmią dzwony”. Nagrody otrzymują: Leokadia Łowicka ze Stęszewa, Elżbieta Miller z Warszawy, Adam Czapliński z Olsztyna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 25 (642) 22–28 VI 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
C
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Pielgrzymki w Częstochowie to prawdziwy odlot...
Fot. Czytelnik
oraz częściej rozwodzimy się z powodu Facebooka – donosi „The Telegraph”. Popularny portal społecznościowy staje się tym „trzecim”. Poza tym dzięki „www” łatwiej znaleźć dowody zdrady. ~ To nie koniec facebookowych nieszczęść. Profesor Peter Kelly zajmuje się zdrowiem publicznym w północno-wschodniej Anglii. Badał, badał i wyszło mu, że w rejonach, gdzie najwięcej osób używa serwisów społecznościowych, wzrasta zachorowalność na syfilis. Ta reguła dotyczyła zwłaszcza kobiet. ~ Benito Apolinar, 36-latek z Teksasu, wspominał na Facebooku swoją zmarłą matkę. Większość znajomych kliknęła najpopularniejszy facebookowy przycisk „Lubię to”, wyrażając w ten sposób swoje współczucie i pamięć. Benito opłakiwał wirtualnie rodzicielkę, wspomagając się procentami, kiedy nagle wykrzyknął: „Moja żona nie polubiła!”. Pani Apolinar została przykładnie ukarana za „niechęć” do teściowej – z ciężkimi obrażeniami trafiła do szpitala. ~ Kanadyjka Nathalie Blanchard całe 18 miesięcy przebywała na urlopie. Leczyła się na depresję. Żyła z zasiłku. Do czasu aż pracownicy firmy ubezpieczeniowej obejrzeli jej konto na Facebooku. Kiedy zobaczyli uchachaną 29-latkę zabawiającą się na plaży, słusznie stwierdzili, że ta depresja nie
CUDA-WIANKI
Lubię to! taka straszna i kobieta może iść do pracy! ~ Anthony Stanci, 18-latek z Wisconsin, udawał na Facebooku seksowną młódkę i flirtował z kolegami ze szkoły. Podkręceni chłopcy wysyłali swoje nagie fotki i filmiki, na których się onanizują. Kiedy już wiedzieli, że dali się nabrać, mieli do wyboru: seks z Anthonym lub rozesłanie kompromitujących treści do wszystkich znajomych. Stanci wykorzystał ponad 30 chłopaków. Najczęściej gwałcił ich na terenie szkoły. Sąd skazał go na 15 lat odsiadki. ~ W 2009 r. 33-letni Peter Chapman założył konto jako urodziwy
17-latek. Profil przyozdobił zdjęciami apetycznego torsu. Rozesłał losowo setki zaproszeń. Na jedno odpowiedziała 17-letnia Ashleigh Hall. Po kilku miesiącach pisania „młodziak” zaproponował spotkanie. Po dziewczynę miał przyjechać jego ojciec. Przyjechał Chapman. Wywiózł Ashleigh w odosobnione miejsce, zgwałcił i udusił. Po tym wydarzeniu na Facebooku pojawiły się ostrzeżenia przed randkami z ludźmi, których znamy wyłącznie z sieci. ~ W marcu tego roku w niemieckim Emden zamordowano 11-letnią Lenę. Na komisariacie policji przesłuchiwano pierwszego podejrzanego, kiedy na Facebooku uaktywnił się pewien 18-latek. Zobaczył w telewizji aresztowanie i wydał publicznie wyrok: „To on zabił! Wiem o tym!”. Tak pisał wszystkim znajomym. A ci znajomi swoim znajomym. Wzajemne sieciowe podjudzanie skończyło się oblężeniem posterunku. Ludzie szarpali się z policjantami i chcieli dokonać samosądu. Jak się okazało, podejrzany był niewinny. Młodemu podżegaczowi grozi 5 lat więzienia. JC